Zajazd Lucy'ego[Zajazd i okolice] Wszystko zaczęło się po ślubie

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Gdy wyszli na zewnątrz, Shantti wstrzymała skrzydlatego dłonią.
        - Ty co wiesz na temat tego pudełeczka? - spytała orientując się, że to w JEGO zakładzie pracy coś takiego się znalazło. Nie dyskutowała jednak na temat przedmiotu, gdy usłyszała głos marynarza. Podeszła na róg budynku, ale nie wyglądała zza niego. Jedynie nadstawiła uszu. Była elfem - dobrze słyszała, nie potrzebowała widzieć. To cisza sprawiała, że należało spojrzeć, a on gadał. I nie tylko on. Pojawiła się jeszcze jedna postać, kobieta o zdecydowanym charakterze i to jeszcze taka, której by najsilniejszy facet nie przegonił, bo wystarczyło jej jedno spojrzenie.
        - Phi, za wroga – burknęła pod nosem Shantti. - Jakby wyciągnięcie nieśmiałej kelnerki sam na sam, aby „cokolwiek z niej wyciągnąć” było tak totalnie przyjacielskie – zakpiła bardziej mówiąc do siebie niż do Irinaia.
        Później serce elfki pękało z każdym kolejnym słowem pracownicy. Jej głosik był tak słodki, uroczy i w ogóle nieskalany żadnym najmniejszym grzeszkiem, że Shantti ledwo wytrzymywała w ukryciu. Nawet jeżeli Trieli wiedział, że ktoś kryje się za budynkiem, ona nie miała zamiaru wychodzić mu naprzeciw. Bo i po co? Tak czy siak porządkował swoje sprawy.
        Głos Kaikomi wzbudził w tancerce wszelką solidarność – zarówno tę kobiecą, jak i tę nakazującą jej chronić delikatny kwiat przed światem albo takimi marynarzami, co to rzadko schodzą na ląd. Była przy nim taka malutka i bezbronna, ale minotaurzyca z siekierą uzupełniała wszelkie oznaki słabości tej sytuacji. Może właśnie dlatego artystka nie pokazała się całej trójce?
        Niestety niczego się nie dowiedziała. Shantti westchnęła nieco zawiedziona tym faktem, po czym oparła plecy o ścianę.
        - Nie wiem o co tu chodzi, ale bardzo chcę wiedzieć – przyznała na głos, a gdy marynarz wszedł do karczmy, wówczas Shantti postanowiła wyjść machając do Kaikomi i... kobiety z siekierą...
        - Hej... - zagaiła wyciągając za sobą Irinaia. - My...
        Tancerka odskoczyła od okna, gdy jedna z koszul uderzyła o szybę. Elfka mrugnęła kilka razy przyglądając się, jak materiał osuwa się w dół odsłaniając przy okazji stado rozebranych gości. Gdzieś jeszcze poleciały dwie połówki kokosów i Shantti straciła na pewności czy była to część serwowanego dania czy też któraś z mieszkanek wioski dała się ponieść wielkim emocjom.
        Z trudem oderwała wzrok od okna i zgrai rewolucjonistów, ktoś w środku zaczął krzyczeć, dyskusja rozpoczęła się na dobre.
        - Macie absolutną rację... - powiedział ponuro miejscowy stary leonid. Był jednym z tych dziwaków, którzy całymi dniami siedzieli w rogu knajpy z ponurą miną i zawsze pił, jadł to samo. O tej samej godzinie. I z nikim nie rozmawiał.
        - Macie rację! - krzyknął zrywając się na równe nogi. - Czas zrobić coś ze swoim życiem... - zakaszlał staruszek. - Wrócę do swego kraju! W imię ojczyzny! W imię mego honoru, wrócę na pustynię! Tam są korzenie mojego rodu! Jak... jak łatwo zapomnieć... - zadrżał, po czym sam zerwał koszulę i zawył machając nią niczym kowbojskim lasso.
        - REWOLUCJA! OCALENIE! WOLNOŚĆ!
To właśnie usłyszała elfka, która niepewnie podeszła do pracownic zakładu. Z drzwi zajazdu wyleciał stary i posiwiały leonid, który nie mógł pochwalić się krzepą albo chociaż jędrną skórą. Pomarszczony niczym skorupa orzeszka wyskoczył śmiejąc się do nieba i głosząc stare prawdy o tym, że kraj potrzebuje odrodzenia.
        Na krótką chwilę zapadła cisza. Shantti nie mogła cofnąć czasu ani wymazać z pamięci obrazu gołego staruszka biegającego okrakiem po okolicy. Bardzo chciała oderwać wzrok, ale z drugiej strony trudno było nie spoglądać na coś tak... rewolucyjnego.
        - Wybacz... - bąknęła powoli przenosząc spojrzenie na syrenkę. Był to zdecydowanie milszy widok.
        - Wybacz, że się kryliśmy, ale miałam jakieś złe przeczucia wobec... niego – wyjaśniła. - A Irinai miał mi w razie czego pomóc – zaczepiła skrzydlatego lekkim kuksańcem.
        - Wolałam się upewnić, że nic ci nie grozi... ot, dmuchanie na zimno. – Wzruszyła ramionami. - Jednak niepotrzebnie. – Uśmiechnęła się pogodnie w stronę minotaurzycy, która swoją drogą też była dla uszatej nowością.
        - My się chyba nie poznałyśmy, tak oficjalnie – zauważyła tancerka. - Shantti, bardzo mi miło. Będę tu dłużej niż zakładałam więc przyjemnie byłoby poznać więcej cudownego personelu tego zajazdu – słodziła, choć niekłamliwie elfka.
        - Myślę, że więcej ma języka w gębie niż odwagi na konkretny ruch – rzuciła do syrenki. - Nie ma się co nim przejmować, wracajmy do środka... Choć nie jestem pewna czy to dobry pomysł... - zastanowiła się, gdy niechybnie w jej głowie pojawił się obraz starego leonida.
        Shantti przepuściła przodem syrenkę, o ile naturianka nie chciała wejść zapleczem, ale nim weszła do zajazdu spojrzała za siebie. Ujrzała kolejnych nieznajomych, którzy stylem byli całkiem podobni do tej dziwnej trójki w środku. Elfka zmarszczyła brwi i weszła do zajazdu.
        Tam zaś zaczepiła marynarza, który, jak się okazało, nie zbliżył się od razu do stolika. Prawdopodobnie wstrzymany powoli rozrzedzającym się tłumem futrzaków.
        - Trieli... - zagaiła. - Mówiłeś, że dzisiaj wracacie, prawda? - spytała napotykając jego spojrzenie.
        - Albo zjawili się wasi przewoźnicy, albo doszli kolejny znajomi. Tak zakładam, bo mają podobne stroje co wy – dodała wskazując na otwarte drzwi, przez które widać było zbliżających się gości.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Irinai podążał za elfką bez słowa sprzeciwu - liczył na jej intuicję, a i zwyczajnie szybko podejmująca decyzję kobieta nie dawała mu czasu na reakcję. Był jak zabawka na sznurku, i nawet w tym momencie nie za bardzo przydatna. Widocznie nie dadzą mu dwa razy z rzędu stać się obrońcą Kaikomi i musiał teraz jak tchórz stać za budynkiem i słuchać. A może gdyby się wtrącił…?
- Nohea znalazł je gdzieś na drodze. Wypadło obcym w dziwnych strojach. Pokazał mi je… Może… - Nie zdążył zaproponować, że stanie przed marynarzem i potwierdzi słowa pani Wassley, kiedy oburzająca wymiana zdań została ucięta. Czuł się głupio. Wyzwany powinien pokazać się im od razu! A jednak nie chciał psuć planu Shantti…


Mina tymczasem z powątpiewaniem lustrowała blondyna od stóp do głów. Nie wierzyła mu. Właśnie dlatego, że czuła, że jest niebezpieczny postanowiła stanąć u boku koleżanki i trwać tak aż blondyn odpuści albo niechcący zetnie mu głowę. Bo nie planowała tego oczywiście, ale ,,nie chciała, aby taki się stał”. Taki - czyli wrogi. A jak temu zapobiec? Szczerość i uległość Kaikomi nie podziałały. A trzeba powiedzieć, że krówka nie znała w zajeździe osoby, która miałaby obie te cechy naraz tak rozwinięte jak syrenka właśnie. Skoro więc facecikowi to nie wystarczało to chyba były bezradne.
A toporek świerzbił.
Szczęściem tyle ile siły, miała w sobie Mina także spokoju i nawet nie komentowała poczynań blondyna. Nie spuszczała z niego jednakże głębokiego spojrzenia o ostrzegawczej iskrze. Postąpiła krok w stronę Wassleyowej aż właściwie zetknęły się bokami. Tyle, że jedna się kuliła, a druga wyprostowała za obie.
Obie chyba jednak bały się blondyna tak samo - choć kto by to stwierdził? Na twarzy Minao chyba nigdy nie gościł strach, a oczy pozbawione były lęku. To, że potężne, stoickie ciało wypełniała młodziutka dziewczęca dusza umykało zazwyczaj uwadze obserwatorów. I nikt nie dałby głowy, że wiedziona jak najlepszą wolą nie zamachnie się na napastnika raz a za dobrze.
I nie tylko ona w tej słonecznej krainie.

Bo goście na Lariv dzielili się na dwa typy:
Przyjaznych...
I zaginionych.


- I tak straciliśmy kolejnego stałego klienta. - Lucy popatrzył beznamiętnie za rozgogolonym leonidem wypadającym w podskokach, ale westchnął przeciągle. Ta dopiero zaczęta rewolucja powoli przestawała mu się opłacać.
- Jak kocha to wróci. Serio myślisz, że odpłynie?
- Zależy czy bardziej kocha nas czy ojczyznę… ja tam bym nie zrezygnował z kawy dla rewolucji, ocalenia czy tam wolności… proszę, już gotowe.
- Aha… Patrz! Wraca!
Faktycznie, w szeroko otwartych drzwiach zamazanych wrzawą, pojawiła się inna znajoma sylwetka. Wilk miał się do niego pofatygować na zewnątrz, ale ostatecznie Minao i Irinai byli dostateczną ochroną dla Kaikomi. Marynarza wypatroszy się później - może zdąży zamówić jeszcze jedną kawę?
Zerknął na blondyna znudzonym wzrokiem, po czym wrócił do filiżanek, ignorując chama. Zastanawiał się jednak jakie kłopoty przyciągnie za sobą togowata trójka. Choć jeśli miał być szczery, nie miał za wiele do zostawionej pod opieką Nohei dwójki. Dobra, byli nienormalni - ale bez marynarza zachowywali się nawet w porządku.
Tylko dlaczego mroczny milczek opleciony był w jego koszulę?
Pokręcił głową. Lepiej nie wiedzieć. Spokojnie więc krzątał się na swoim stanowisku, choć ktoś co chwila wydawał z siebie okrzyk bojowy lub wchodził na krzesła gotów zmieniać świat. A pomiędzy uniesionymi rękami, grzywami, torsami i krzykami latały niepostrzeżenie wróżki; to coś zbierając, to przesuwając, to widząc…
Stąd Lucy wiedział co działo się na dworze.


Kiedy elfka wyszła zza rogu, Irinai pospiesznie uczynił to samo. Było mu jednak wybitnie głupio i twarz miał całą w purpurze - jak wytłumaczy Kaikomi i Minao, że zachował się jak nieopierzona ciota i nie zjawił się na wezwanie marynarza? Powinien był od razu tutaj przylecieć i własną piersią zasłonić obie kobiety. Taki był jego obowiązek! I co?
Spuścił głowę i unikając patrzenia im w oczy stanął obok Shantti. Ta kobieta była bardziej męska od niego. Sama wyjaśni wszystko lepiej, on będzie im tylko przeszkadzać…
Nie mógł jednak powstrzymać chęci podniesienia wzroku na Kaikomi, a gdy zobaczył jej wystraszone oczy, sumienie rozerwało mu serce. To jego wina!
Pragnął rzucić się i przepraszać, ale trudno było mu wydobyć z siebie odpowiednie słowa. Wyciągnął jedynie rękę, jakby chciał ująć syrenią dłoń i podarował jej pokorne spojrzenie spod czarnych pasm włosów. Gdyby tylko znalazła się w niebezpieczeństwie, on…
Niemal odskoczył, gdy koszula pacnęła o szybę, a rozłożone błyskawicznie skrzydła roztrzepały włosy tancerce. Spiął się przybierając pozycję bojową i zastygł tak, gdy leonid wypadł na podwórze. Powiódł wzrokiem za jego krzykami, a otwarte usta dobitnie zdradzały, że jest nie mniej zszokowany niż Shantti. Naprawdę, ta wyspa… był wdzięczny, że może tu żyć, ale co do jasnego pióra się tu wyprawiało!?

- Och, to wy - lakonicznie stwierdziła krówka odkładając narzędzie na ziemię i oparła się o nie wdzięcznie. - Nic się nie stało, ale dobrze że byliście… Widzę, że zgadzamy się co do tego pana. - Uśmiechnęła się do Shantti, choć nie był to uśmiech otwarty. Minao w przeciwieństwie do rozbuchanej Lili i poddańczego Irisia zachowywała zdrowy dystans przy każdej obcej osobie. Za to pokojowo wyciągnęła dłoń o rozrośniętych kopytnych paznokciach i przedstawiła się elfce:
- Minao. Miło mi. - Uśmiechnęła się ponownie, tym razem cieplej i miło zaskoczona przyjęła komentarz odnośnie blondyna. Szkody tylko, że nie sądziła, by był trafny…
Gdy sytuacja się uspokoiła odetchnęła i porozumiewawczo cmoknęła na Irinaia. Nie musiał się obwiniać - Kaikomi i tak się nic nie stało. Po prostu nie było potrzeby, aby ingerował. Wiadomo, że byłby przydatny, gdyby naprawdę coś się wydarzyło.
- Wracajmy - zaraz poparła pomysł elfki i również puściła Kaikomi przodem.

Nie do końca tego się spodziewali. Co prawda Leonid dał im przedsmak negliżu panującego we wnętrzu, ale co innego ujrzeć kawałek obrazu, a co innego zostać wciągniętym do wnętrza - chociaż ubrania już nie latały to walały się po podłodze, a paru młodych mężnych zaczęło bawić się w przeciąganie liny z zaplecionych korali. Spódniczki z trawy wirowały na wysokości twarzy, gdy ktoś wdrapawszy się na stolik postanowił ściągnąć czyjeś odzienie z ozdobnego poroża. Wokół grzmiały szepty, a propagandowe hasła zdobiły pachnące kawą powietrze z rozproszonym w nim słońcem. Irinai zatrząsł się lekko, a Mina upuściła siekierkę. Tym razem to ona nie wiedziała na jaki odruch więcej sobie pozwolić. Była zupełnie oszołomiona, gdy trafiła do tego domu wariatów. Wzrokiem poszukała pomocy, ale Berhe i Therundiego nigdzie nie było, więc…
Już podchodziła do lady i otwierała usta by Lucy’ego zapytać co się dzieje, gdy nagle dotarła do niej, że to co widzi na jego torsie to nie żabot, a jego własne futro. Odchrząknęła panicznie, a gdy ich oczy się spotkały, uniosła ręce w obronnym geście i tyłem wycofała się za drzwi. To było dla niej za wiele.

Irinai chciał ją zatrzymać, ale ostatecznie uznał, że starsza koleżanka wie co robi. Pozwolił więc sobie zostać sam na sam z Shentti i Kaikomi, choć czuł, że musi donieść Lucy’emu o tym co się stało. Wkrótce też i on zobaczył jego stan (względną nagość) i w nieznanym sobie odruchu zapragnął ściągnąć z siebie koszulkę (bez podtekstów). Takowej od dawna już nie miał, a powstrzymał się od zrzucenia spodni. Musiał jednak zapytać:
- Coś się stało?
- Nie, dlaczego?
- Oni… em… wszyscy…
- Daj temu spokój.
- Ale Lucy, ty też…
- Co?… A! Chcieli mnie spalić landrynką, to dlatego.
- KTO!? - Chłopak znowu rozłożył skrzydła i był już gotowy do boju. Ktokolwiek urządził zamach na jego szefa pożałuje swoich nikczemnych zamiarów!
- Nasz drogi przyjaciel, Theru. Możesz go zbić ode mnie, jeżeli masz… widzę, że nie.
- Ale… ale dlaczego?
- Nie pytaj mnie, proszę. Chciałeś czegoś.
- Ach! Chodzi o tego… em... ten blondyn…
- Tak wiem. Czepiał się pudełeczka?
- Ee? Skąd?
- Nohea je znalazł, prawda? Co o nim wiesz?
- No więc, woli chyba mężczy…
- Nie Nohea, szkatułka! Skąd ją miał?
Irinai zaczerwienił się cały i szybko wyśpiewał:
- Znalazł po drodze. Wypadło jakimś ludziom ubranym podobnie jak… o, chyba tak. - Wskazał palcem zbliżający się tłum podejrzanych klientów. Lucy aż sapnął niechętnie.
Czyli to to zapowiadał jego poranny ból w uchu.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi nie za bardzo wychodziło udawanie, że wcale się wielkiego blondyna nie boi. Odpowiadała mu niby śmiało i tupała nóżką, ale wystarczyło jedno jego drapieżne spojrzenie, by zaraz się skuliła i cała jej odwaga wyparowała. Całe szczęście miała przy sobie Minao – jej flegmatycznie groźna obecność dawała jej dość poczucia bezpieczeństwa, by nie zeszła na zawał. No i jeszcze sam Trieli najwyraźniej nie był aż tak zacietrzewiony jak bała się syrenka, bo w sumie szybko odpuścił. Pani Wassley co prawda i tak prawie zeszła na zawał, ale mogło być gorzej. Na przykład… Mógłby się pobić z Minao! O nie, to by było straszne… Syrenka lubiła minotaurzycę i co prawda nie wątpiła w jej krzepę, ale wiedziała, że w tym mocarnym ciele skrywa się bardzo delikatna dusza, więc na pewno nie chciałaby jej narażać na bicie się z takim brutalem. Bo nie ulegało wątpliwości, że Trieli był brutalem, to było widać w jego oczach! Miał gładką gadkę i dużo uroku, ale i pewnie sporo za uszami. Całe szczęście to już koniec. No i ta trójka miała wkrótce zniknąć z zajazdu - co za ulga…
        Na miejsce złotowłosego marynarza w jednej chwili wskoczyła elfia tancerka i Irinai, którzy podsłuchiwali całe zajście zza rogu. Kaikomi nie miała im za złe, że się nie ujawnili, gdy Trieli próbował ich sprowokować - ważne, że byli gdzieś w pobliżu, by wspomóc Minao. Bo przecież, że nie ją, ona gdyby sytuacja zrobiła się napięta mogłaby co najwyżej piszczeć albo zemdleć. Wsparcie dla minotaurzycy by się więc pewnie przydało… albo ktoś, kto w międzyczasie ocuciłby syrenkę.
        Wybiegający z Zajazdu nagi leonid sprawił, że pani karczmarzowa najpierw spojrzała za nim z zainteresowaniem, a gdy dotarło do niej, że on jednak na co dzień chodził ubrany, zmieszana obróciła wzrok. Takie to było jej podejście do ubrań i nagości, jakże powszechnej na tej Wyspie - każdemu wedle jego potrzeb. On zresztą była taka sama, bo gdyby ktoś jej teraz kazał zrzucić sukienkę, uciekłaby zaraz do kuchni, by schować się w najciemniejszy z ciemnych kątów, a tymczasem gdy chodziła na plażę, by popływać w Oceanie, nie miała żadnych problemów, by występować całkowicie nago - nawet bez stanika z muszelek. A tego klienta akurat kojarzyła i wiedziała, że chodził raczej ubrany… Oj szkoda, że nie mogła zapomnieć tego widoku.
        - Och! - zreflektowała się nagle, gdy dotarło do niej, że elfka cały czas do niej mówi. Całe szczęście dotarł do niej sens jej wypowiedzi. - Kaikomi Wassley – przedstawiła się syrenka, podając tancerce na powitanie swoją drobną dłoń. – Miło mi cię poznać, Shantti – dodała, ślicznie przy tym dygając.
        - Obyś miała rację - dodała z uśmiechem, zerkając ukradkiem przez ramię w stronę drzwi, jakby jednak wolała się upewnić czy ten złowrogi marynarz tam nie stoi. Później zwróciła się do Minao.
        - Dzięki, że przyszłaś. Chodź, dam ci za to najładniejszego ptysia, jakiego dziś zrobiłam - zachęciła minotaurzycę. - A wy też chodźcie - zachęciła tancerkę i fellarianina, by słodyczami przegonić całą nerwowość tej sytuacji. Zaraz humor jej się poprawił, gdy tym razem to ona mogła się o kogoś zatroszczyć!

        A to co działo się w zajeździe… Może i nie był to dzień jak co dzień, ale kto mieszkał w tym miejscu wystarczająco dużo czasu, tego nie dziwił widok takiego cyrku wariatów. Coś jakby festyn piwny powoli przeistaczał się w orgię, bo wszędzie walały się ubrania i części bielizny. Tuż obok drzwi Toa podsadzała Tao, by ta mogła zdjąć z futryny czyjąś spódniczkę, Kropelki jednak były przy tym tak rozchichotane, że chyba nie robiły tego z dobroci serca, a raczej żeby wziąć odzienie za zakładnika i droczyć się z właścicielem. Pytające spojrzenie Kaikomi ich nie zniechęciło.
        - To jest Kaia - wyjaśniła Toa, mrugając porozumiewawczo, chociaż syrenka nie kojarzyła który to był ten ich Kai i dlaczego tak zabawne miało być podbieranie mu ubrań.
        - Och, Mi… Minao? - jęknęła syrenka, gdy zauważyła, że minotaurzyca się wycofuje. No tak, dla jej delikatnej natury to było za wiele… Syrenka będzie musiała więc zanieść jej ptysia do jej komórki. I jeszcze zaparzy jej herbatkę. Fiołkową albo z bzu. I z wanilią!

        - Słucham cię, piękna? – Trieli jakby zupełnie nie pamiętając swojego zachowania sprzed karczmy był dla Shantti tak miły jak do tej pory. Odwrócił się do niej spokojnie, gdy go wezwała i nawet lekko się uśmiechał.
        - Technicznie rzecz biorąc w nocy – przyznał, gdy zapytała go kiedy wracają. Oczy mu się świeciły, jakby spodziewał się, że za tym pytaniem kryje się jakiś przyjemny dla niego plan. Mina mu jednak trochę zrzedła, gdy elfia tancerka wspomniała o przewoźnikach.
        - Że niby jak? – mruknął z niezadowoleniem. Podniósł wzrok na otwarte drzwi na zewnątrz, ale te były akurat zastawione przez cofającą się rakiem Minao. Chwila, czy on… węszył? Tak to wyglądało, bo nagle zaczął zupełnie inaczej oddychać.
        - Muszę coś szybko załatwić – oświadczył nagle. – Digiali jest gdzieś koło sadzawek, mogłabyś go znaleźć i przekazać, żeby się nie rzucał w oczy? Będę bardzo wdzięczny – dodał. Widać było, że bardzo mu na tym zależało, dlatego starał się być miły. Niemniej faktycznie czas go musiał bardzo naglić, bo już zaczął powoli obracać się w stronę wyjścia z zajazdu i już, już się do niego zbliżał. Potrzebował tylko jakiejkolwiek odpowiedzi tancerki, by móc ruszyć bardzo szybkim marszem na zewnątrz, potrącając przy tym kogoś po drodze.

        Nohea i Kerion świetnie się ze sobą dogadywali, choć ich rozmowa szła wolno i bardziej przypominała zgadywanki niż normalną konwersację. Tryton miał jednak typową naturę mieszkańca tej wyspy, na której żyło się bez pośpiechu i bez zbędnych nerwów – nie miał tego dnia nic pilnego do zrobienia, cudzoziemiec był bardzo ciekawą personą i choć myśli wyrażał wolno, warto było na nie czekać. Zresztą jubiler świetnie się przy tym bawił, odgadując z ruchów dłoni kolejne myśli mrocznego młodzieńca ubranego w koszulę Wassleya.
        - Ale czekaj, czekaj, bo nie rozumiem nadal… Czemu ktoś miałby chcieć cię zabić? – nie ustępował Nohea. Nie było to przesłuchanie, bo okazało się, że obdarzony uwagą i cierpliwością (a przede wszystkim lekko pijany) Kerion był całkiem chętny, by o sobie opowiadać. Poza jednym wyjątkiem: wyraźnie coś kręcił w kwestii pobudek tych domniemanych morderców czyhających na jego życie. Najpierw w ogóle próbował zbyć ten temat niedbałym machnięciem ręki, ale kiedy przejęty tryton naciskał, dalej machał ręką, lecz tym razem wyrażając w ten sposób „nie zrozumiesz”. Jubiler był jednak uparty – deklarował chęć pomocy, ale musiał do tego znać prawdę.
        - Już tyle zdołałeś mi przekazać w ten sposób, że na pewno i to dasz radę – naciskał łagodnie Nohea, gdy Kerion przyjął nową taktykę i udawał, że nagle pantomima wychodzi mu znacznie gorzej niż do tej pory. Widać było jednak, że on naprawdę miał w tym wprawę - musiał nie mówić już od bardzo dawna, o ile nie od samego urodzenia.
        W końcu mroczny młodzieniec ustąpił. Pokazał coś, co wyglądało jak dwa pagórki i krzyżując palce wskazujące zasugerował konflikt między nimi. Później wskazał jeden z pagórków, siebie i na koniec palcami zakreślił coś jakby falbankę nad swoją głową. Nie musiał nic dodawać – Nohea w mig pojął co ten chciał mu przekazać i aż zachłysnął się popijaną wodą kokosową.

        A tymczasem po drugiej stronie karczmy Trieli wyszedł przed karczmę i stanął naprzeciw dwóch jegomościów, którzy nadeszli spomiędzy zarośli. Stał szeroko na nogach, lekko pochylony do przodu w jawnym ostrzeżeniu, że jeden fałszywy ruch a zaatakuje. Warknął coś w tym języku, którego używała również Pani Rani, a jego słowa zostały przyjęte przez przybyłych z wielkim zaskoczeniem. Spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich wezwał go po imieniu i zaczął do niego mówić pojednawczym tonem. Póki mówił było w porządku, lecz wystarczyło, że zrobił jeden krok w stronę marynarza, a ten zaraz przerwał mu ostrzegawczym okrzykiem. Gdy przybysz zrobił jeszcze jeden krok, Trieli krzyknął jeszcze raz.

        - A nie wydaje ci się, że to głupi zbieg okoliczności? - zapytał Nohea. - No wiesz, że on zareagował zbyt histerycznie?
        Kerion się dąsał i nawet palcem nie kiwnął, gdy tryton łagodnie perswadował mu zmianę frontu.
        - Sam mówiłeś, że nie jest z waszych stron. Ja wiem, kwalifikacje, długi i tak dalej, ale skoro nie zna waszych sztuczek…
        Nohea był już prawie pewien, że dotarł do mrocznego młodzieńca, gdy nagle usłyszał niezwykle złowieszczy ryk, który skutecznie przerwał mu wątek. Rodzeństwo spojrzało na siebie porozumiewawczo, a po chwili Kerion wykonał szybki ruch ręką, który dla jubilera był niezrozumiały, ale dla Pani Rani aż nadto wymowny. Zaraz złapała go za rękę i pociągnęła w stronę zajazdu.

        Chwilę po tym gdy wszystkie szkła w karczmie zadrżały, a głośny ryk zagłuszył wszelkie rozmowy, przez pełne gości wnętrze przebiegła cudzoziemska para. Pani Rani szła pierwsza, ciągnąc za sobą Keriona. Darła się, jakby wołała “z drogi, bo rozdeptam!”, a jej głos był tak donośny, że każdy przed nią umykał. Chwilę później już ich nie było - wyszli przed front kawiarni.

        A tam się działo. Kolejny krok nieznajomego nie zasługiwał już na żadne ostrzeżenie, tylko na gwałtowną reakcję Trielego. Ten ryknął, jakby był jakimś potworem, po czym właśnie w potwora się zmienił. W smoka konkretnie - dużą bestię z rozłożystymi skrzydłami i złoto-brązowo-miedzianymi łuskami. Przybyli na jego widok pobledli i skulili się odruchowo. Oczywiście, że nie mieli szans z wielokrotnie większą od siebie bestią.
        Całe szczęście nie musieli się z nim mierzyć. Nie wiadomo jednak kto był bardziej zaskoczony - oni czy Trieli - gdy nagle między nich wkroczył Kerion i Pani Rani. Pierwsi ocknęli się przybyli i zaraz padli na kolana, a smok nadal z konsternacją patrzył na mrocznego młodzieńca. Chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Kerion wykonał gest jakby mówił “do nogi”. Trieli momentalnie się przemienił, a mroczny młodzieniec zamigał do niego kilka pośpiesznych słów - aż dziw jak wiele można wyrazić samymi dłońmi, bo nie trzeba było wcale znać tego języka by domyślić się, że chłopak zażądał wyjaśnień i był bardzo niezadowolony. Chwilę tak rozmawiali - Trieli szybko mówiąc w swoim języku, a Kerion machając rękami. W tym czasie Pani Rani poszła porozmawiać z przybyszami, lecz ich wymiany zdań absolutnie nie dało się usłyszeć. Czego jednak się dowiedziała, zaraz wszystko powtórzyła Kerionowi. Widać było jak w młodzieńcu wręcz się gotowało i gdyby mógł wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, pewnie darłby się po nich na całe gardło. Pozostało mu jedynie bardzo gniewne machanie rękami i piorunowanie wzrokiem skruszonej pary.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti lekko zmarszczyła brwi widząc, jak diametralnie zmienia się zachowanie marynarza. Od groźnego i tajemniczego do lekkoducha z dobrym poczuciem humoru. Taki właśnie był jego urok, bo chociaż niektórzy mogli go za to krytykować, tak w żaden sposób nie odbijało się to na jego charyzmie. Pociągający facet niosący ze sobą wiele emocji, właśnie takich gości uwielbiały kobiety, choć złudnie dawały same sobie nadzieję na usidlenie ów mężczyzny w swoim domku z gromadką dzieci. To się po prostu ze sobą w żaden sposób nie kleiło, dlatego też elfka uśmiechnęła się nieco zaczepnie, po czym podparła rękę na biodrze słuchając marynarza.
        Zdziwiła się jednak, gdy Trieli momentalnie spiął się na całym ciele i... węszył. Shantti mrugnęła, a następnie spojrzała dyskretnie na otwarte drzwi lokalu, jakby szukała tego co on, choć nie wiedziała na czym zależy marynarzowi. Najdziwniejsze w tym był i tak fakt, że... jej rozmówca węszył.
        - Ehm, jasne – mruknęła odruchowo, gdy usłyszała głos mężczyzny, jednak już po chwili wpadła w zakłopotanie na to zadanie, które jej przydzielił.
        - Chwila, Digiali? To to pudełko? - spytała choć Trieli już zdążył ją wyminąć, coś odbąknął bardziej skupiony na swoim celu, przez co Shantti została z pustą i niejasną informacją.
        Tancerka westchnęła kierując spojrzenie na sadzawki. Nie rozumiała o co w tym wszystkim chodzi ani czemu wszyscy tak uczepili się tej szkatułki.
        Problem jednak okazał się znacznie większy niż początkowo elfka zakładała. Po całym, ale to calutkim zajeździe, walały się ubrania, korale oraz kwieciste spódnice lub wianki roznegliżowanych klientów. Nawet w sadzawce oraz ogrodzie, to było, więc zadanie było jak szukanie igły w stogu siana. Mogło się wydawać, że nie trzeba było nic robić by ukryć pudełeczko. Niemniej jednak, elfka wolała to znaleźć i pomóc marynarzowi skuteczniej chowając Digiali, choć dopiero teraz przyszło jej analizowanie rzuconych przez Triela słów - „Żeby się nie rzucał w oczy” - mówił jak o istocie żywej. Na twarzy Shantti wstąpiło zastanowienie. Nagle „coś” stało się „kimś”. I... chwila, jak to przekaż?!
        Wówczas rozległ się ryk. Tak głośny i groźny, że nie jedynie szyby zadrżały, ale i mieszkańcy wyspy. Kilku z nich nawet opuściło głowy, nisko stanęli na kolanach gotowi niczym koty złapać mysz (przy czym część z tego nie była kłamstwem ze względu na rasę). I ponownie zapanował chaos, gdy Pani Rani ruszyła przez kawiarnię ciągnąć za sobą Keriona oraz rozsuwając tłum na boki. Oczom Shantti ukazała się szkatułka więc elfka postanowiła trzymać się prośby marynarza i ukryć przedmiot... albo raczej istotę, w zależności od tego co na myśli miał Trieli, który swoją drogą, teraz był w centrum uwagi. Tancerka nie widziała przez otwarte drzwi ani przez okno co się stało, zresztą już po chwili wszyscy kliencie przykleili się do nich jak muchy do plastra z miodem więc artystka tym bardziej chciała wykorzystać nadająca się okazję i działać dyskretnie.
        Delikatnie podniosła szkatułkę oglądając się dookoła. Jakie miejsce mogło być doskonalsze na ukrycie czegoś tak pięknego i kolorowego, jak nie w kwiatkach?
        Tylko Trieli chyba źle się wysłowił, bo czemu miała gadać do szkatułki, że ma się nie rzucać w oczy? Równie dobrze mogła tak mówić do szklanek albo do widelca, wariat jakiś. Mocno się zestresował tą sytuacją, więc palnął coś nieumyślnie, a ten ryk...
        Shantti przełknęła ślinę, bo coraz bardziej zaczęła ją zastanawiać ta sytuacja. Mimo to, postanowiła oddać w ręce Triela całą tą sprawę, a poza tym, kontrolę nad tym na pewno zdobyła Rani z Kerionem. Wydawało się, że razem stanowili dobry duet.
        Ukryć to... go... Kuchnia byłaby zbyt oczywista i pierwszymi ewentualnymi podejrzanymi byliby pracownicy, z drugiej strony nie zdołałaby wynieść szkatułki gdzieś hen hen daleko, na drugi koniec wyspy, a między barwnymi kwiatami łatwo jest schować równie kolorowy przedmiot. Jestestwo?
        Shantti wyszła w stronę sadzawki i wybrała najbardziej, według niej, kwieciste miejsce, po czym łagodnie ułożyła szkatułkę na miękkiej trawie.
        - Masz się nie rzucać w oczy więc to chyba wystarczająco dobre miejsce... - powiedziała łapiąc się na tym, że... zgodnie z prośbą gada do szkatułki.
        Shantti pogłaskała rosnący bukiet, po czym oddaliła się od wybranego miejsca tak, by nie wzbudzać podejrzeń. Zapanowała również nad swoją płonąca ciekawością i nie wyszła z zajazdu by dowiedzieć się, co działo się na zewnątrz a wolała mieć oko na... Digiali. Jak to wszystko dziwnie brzmi!
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Czego właściwie się spodziewał?
        Robiąc kolejne napoje obserwował ze swego posterunku jak Minao się cofa, elfia koleżanka Irinaia biegnie do ogrodu, togowate rodzeństwo przedziera się w drugą stronę. To co działo się w środku miał (podobno) pod kontrolą. Jednak kiedy usłyszał ryk poczuł, że jeszcze chwila i zajazd szlag trafi, a wtedy on kogoś utopi.
        Poirytowany odstawił filiżaneczkę, przetarł łapy i wyszedł przed swoją bezcenną nieruchomość, rozpychając tłum aurą niezadowolonego kawiarza.
        Wyszedł - popatrzył - smok.
        Smok.
        Cholerna łuskowata gadzina.
        Wilkołak z lekka odchylił łeb oceniając na oko ile kroków dzieli ogon przeklętego pupilka koleżki Nohei od ściany budynku. Niech no mu coś zarysuje, a nieważne jak bardzo przeczy to wszelkim prawom fizyki, łeb mu rozwali gołymi rękami.
        Na szczęście nim jakieś szkody zostały wyrządzone, mroczny przybysz i jego siostra uspokoili i jedną i drugą stronę. Smok na nowo stał się Marynarzem (w sumie Lucy nie wiedział co gorsze), a dwoje nowych zaczęło się tłumaczyć.
        Wassley przyglądał się temu z pewnej odległości, kątem oka dostrzegając, że jeden z bywalców stanął lekko za nim, gotowy do obrony, a Minao zatrzymała się dalej przy płocie. Parę nieznacznych ruchów łbem i doliczył się większości pracowników: Berhe w oknie na piętrze, Therundiego, Lilki i Borga o poziom niżej. Jakby nie mieli co robić.
        Westchnął, mimowolnie zastanawiając się co przyciąga te wszystkie szkaradzieństwa (gości, nie pracowników), do jego zajazdu. Miał szczerą ochotę skończyć imprezę z togowatymi i ich smokiem; wypić swoją kawę, zagryźć syrenim ptysiem i mieć spokój przez resztę dnia. To jest zająć się pracą, bo czekała ich jeszcze masa sprzątania, segregowania plotek, wywalania podejrzanych pudełek i może jeszcze przyjęcie jakiś klientów. Byle pochodzili stąd.

        - Już się przemienił!? Noż, szkoda!
        - Nie miałaś przypadkiem pilnować baru, Louise?
        - A myślisz, że ktoś przy nim stoi!? Wszyscy lecą tutaj, zobaczyć co się dzieje!

        Faktycznie, roznegliżowany tłumek zaczął nadciągać ze wszystkich stron, wszystko z powodu piątki obcych. Chociaż w zasadzie nie było w tym nic dziwnego - nieznajomi zawsze budzili największe zainteresowanie. A ci byli szczególni - nawet Lucy nie mógł im tego odmówić.
        Nie wiedział czego się dalej spodziewać po ich gorączkowych rozmowach na środku trawnika, ale postanowił pozostać w pogotowiu - jakkolwiek jego duma cierpiała, że musi stać bez koszuli. Zastanawiał się też kiedy nadciągnie Nohea, bo o ile kojarzył, to on najlepiej dogadywał się z przyjezdnym młodzieńcem (a bo to nowość). Może postanowi robić za tłumacza? A może wszystkich ich coś wypłoszy?


        Tymczasem zdezorientowany i chyba wyprany z większości swoich męskich sił fellarianin, zamiast wybiec na zewnątrz do swojego szefa, postanowił (w zbyt namiętnym odruchu, ale z wiadomych przyczyn) znaleźć panią Wassley’ową i zatrzymać ją z dala od zamieszania. Ech, gdyby mógł zwyczajnie porwać ją i zabrać daleko stąd na swoich skrzy… nie, nie, nie. Nie. Tylko w razie wypadku, gdy Lucy nakaże. Ale pokręcić się obok niej w ramach ochroniarza mógł i już to samo napawało go ekstremalną radością. W końcu na coś jej się przyda! Bo przy elfce i Minie czuł się jakoś tak wybitnie… bezużyteczny.
        - Kaikomi! - Złapał ją, nim porwana została przez wychodzącą masę futra, mięśni i pazurów (ubrań nie) i zaciągnął za ladę, gdzie czuł się co prawda skrajnie nie na miejscu, ale jego obecność była uzasadniona. - Co tu się wyprawia… - jęknął, ogarniając wzrokiem całą dostępną burdel-przestrzeń i załamując skrzydła. Chciał być co prawda wsparciem dla syrenki, ale w tej chwili chyba sam potrzebował, by ktoś go ocucił…
        - P-przepraszam, muszę wyjść, zobaczyć… Jakby Lucy czegoś potrzebował! Nie ruszaj się stąd, dobrze? - poprosił, gorączkowo powstrzymując ją gestami i cofając się tyłem, nim odwrócił się by wpaść z impetem na elfią znajomą. Czyżby rewanż za mleko?
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Nohea nie był wcale zszokowany tą sytuacją. Wiedział już tyle o Kerionie i Pani Rani, że chyba nic już go nie zaskoczy… Domyślał się również czym był ten ryk, dlatego ich nie wstrzymywał, nie starał się ich zaciągnąć do środka by ich ratować. Siedział jeszcze chwilę by upewnić się czy w ogóle warto się ruszać… I gdy już powoli dopijał swoją wodę kokosową i zaczynał się zbierać, ze środka wyszła ta elfia tancerka, która wcześniej przewijała się w towarzystwie osobliwego rodzeństwa. Zaintrygowany tryton został więc na swoim miejscu i obserwował ją dyskretnie, skryty w cieniu palm. Dziewczyna krążyła po ogrodzie jakby czegoś szukała, aż w końcu kucnęła przy jednej z rabatek i coś zaczęła mówić. To już sprawiło, że Nohea wstał ze swojego miejsca i podszedł do niej.
        - Co tam robisz? - zapytał, ale nie napastliwym tonem dozorcy, ale raczej jak zainteresowany rękodziełem kolega. Ręce trzymał za plecami i wyglądał przez to bezgranicznie niewinnie i przyjacielsko. Nic dziwnego, że tak łatwo zjednywał sobie ludzi.
        - O, kolejna z tych szkatułek, przez które ta cała heca? - zauważył z zaskoczeniem, bo nie dostrzegł tego jak elfka je chowała i był pewny, że ona tam po prostu leżała. Podniósł ją, błogo nieświadomy tego, że ona miała tam pozostać.
        - Ach, pusta - odetchnął. - No to Trieli nie będzie histeryzował. Masz niezłe oko, że je dostrzegłaś między tymi kwiatami - zauważył z zadowoleniem. - Chodź, przekażemy je właścicielom - zauważył z wesołym tonem, zachęcając elfkę gestem, by poszła razem z nim do zajazdu… Ale nie nalegał. Jak chciała zostać, to mogła zostać. A jak chciała odzyskać pudełeczko, to też jej je oddał. On nigdy nie był problematyczną osobą.

        Kaikomi tymczasem była w środku zajazdu, a gdy zaczęło się zamieszanie, poruszała się między gośćmi jak płatek róży rzucony na staw z karmionymi karpiami - bezwładnie i rozpaczliwie walcząc o utrzymanie się na powierzchni, bo nie umiała przeciwstawić się naporowi tłumu. Z tym większą radością powitała pomocną dłoń fellarianina i pozwoliła, by przez moment był jej rycerzem na białym koniu… Całkowicie po przyjacielsku i platonicznie.
        - Coś ryczało na zewnątrz… - odpowiedziała usłużnie Irinaiowi, którego pytanie było pewnie retoryczne, ale ona tego nie dostrzegła. - I ta mroczna para tam pobiegła, a za nimi cała reszta. Irinai… Irinai, gdzie idziesz?! - zawołała za nim, gdy ten obrócił się na pięcie i poleciał sprawdzić co się dzieje, zostawiając ją za barem. Syrenka nie wiedziała co zrobić, bo nie zwykła się sprzeciwiać, ale no sama miała tu zostać? I co ze sobą zrobić? Odpowiedź na to pytanie przyniósł jej Nohea, który akurat przechodził obok kontuaru krokiem spacerowym.
        - O, nie idziesz z resztą? - zagaił, odstawiając na wypolerowany drewniany blat łupinę po kokosie. - Masz rację, tam jest straszny ścisk. Z okna swojej garderoby będziesz miała wygodniej - podpowiedział, wskazując schody na piętro, a Kaikomi zaraz zachwyciła się tym pomysłem. Że też sama na to nie wpadła!

        Tymczasem przed zajazdem dziwaczna sytuacja powoli stygła i krzepła. Kerionowi ręce się już zmęczyły od wściekłego artykułowania swoich żali językiem migowym, Pani Rani trochę się rozluźniła i tylko Trieli wyglądał jak rugany psiak, gdy co jakiś czas próbował coś nieśmiało wtrącić we wściekłą pantomimę mrocznego młodzieńca odzianego w koszulę Lucy’ego.
        Gdy sytuacja zaczęła się już powoli robić nieciekawa, przed tłum zdołał się w końcu przecisnąć Nohea, który jakby w ogóle nie obawiając się tej sytuacji i doskonale wiedząc o co chodzi podszedł do całej trójki. Piątki, bo nowi przybysze również się zbliżyli.
        - I co, miałem rację? - zapytał wesoło, a Kerion spojrzał najpierw na jego czujnym wzrokiem, potem wściekłym na smoka w ludzkiej skórze, a na koniec znowu na trytona, już znacznie łagodniej. Kiwnął głową, a jego dłoń poruszyła się w geście, którego Nohea nie rozumiał, ale za to Trieli doskonale wiedział o co chodzi.
        - Proszę o wybaczenie za to całe zamieszanie… I dziękuję w imieniu nas wszystkich za to, że pomogłeś rozwiązać tę sytuację - zwrócił się do trytona, a ten z rozbawieniem machnął ręką.
        - Drobiazg, to była świetna zabawa - oświadczył. - Lepiej przeproście właściciela - dodał, kiwając głową w stronę stojącego za nim Lucy’ego. Kerion zaś słysząc tę propozycję zaraz pchnął blondyna w odpowiednim kierunku, by się nie ociągał i wprowadził w życie sugestię trytona.

        Trieli podszedł do białego wilkołaka jakby się go trochę obawiał. Po burze jaką zebrał od mrocznego młodzieńca mocno stracił ze swojej pewności siebie, ale i tak nadal miał jej więcej niż niejedna osoba na co dzień. Nie wspominając w ogóle o Kaikomi, która nie miała jej w ogóle…
        - Ekhm… - zaczął mało elokwentnie. - Bardzo przepraszam za to całe zamieszanie… Nie byliśmy najlepszymi gośćmi. Cóż, całą winę muszę wziąć na siebie, za słabo znam ludzkie zwyczaje i zawiodła mnie moja własna nadgorliwość… Proszę przyjąć ten drobiazg na pokrycie ewentualnych szkód, bo chyba trochę wyrządziliśmy…
        Trieli podał Lucy’emu niewielką sakiewkę, która słabo brzęknęła podczas przekazywania jej z ręki do ręki. W rozchylonym otworze można było dostrzec, że w środku znajdowały się złote monety, jednak znacznie większe od typowych orłów używanych na kontynencie. Te przypominały kruche ciastka, które syrenka przekładała waniliowym kremem, nawet kolor był trochę podobny.

        Nohea tymczasem został sam z rodzeństwem i dwójką nowych przybyszów. Uśmiechnął się promiennie do Keriona, a choć on nie odpowiedział mu tym samym, widać było, że był zadowolony.
        - Wszystko dobrze się skończyło, prawda? - zagaił tryton, a młodzieniec kiwnął głową. Później zaś wskazał na całą ich czwórkę i machnął za siebie ręką z wyprostowanym kciukiem i stulonymi pozostałymi palcami, jakby wskazywał kierunek. Nohea pojął o co chodzi, ale jak zawsze wolał się upewnić.
        - Och, wracacie już do portu? - Kerion kiwnął potakująco głową, a tryton jak to on nie nalegał, tylko uśmiechnął się trochę blado.
        - Szkoda… - przyznał. - Ale miło było mi was poznać. Gdybyście jeszcze kiedyś tu trafili, wpadnij do mnie do zakładu, chętnie pokażę ci moje prace.
        Kerion pokiwał głową w końcu się przy tym uśmiechając. Wyciągnął do trytona rękę, a on widząc to bez namysłu złapał podaną dłoń, po czym uklęknął na jedno kolano i złożył pocałunek na jego palcach. Mroczny młodzieniec zaraz wyszarpnął rękę i popukał się w czoło w bardzo wymownym choć niemym pytaniu “oczadziałeś do reszty?!”. Tryton zaśmiał się wstając.
        - Nie obrażaj się, po prostu zawsze chciałem to zrobić - wyjaśnił. - Spokojnie, twoja reputacja to przeżyje - zapewnił go, po czym obrócił się do jego siostry. - Do zobaczenia, Pani Rani. Do zobaczenia, Digiali - dodał, znowu patrząc na Keriona z oszałamiającym uśmiechem.

        Trieli nie wdawał się w dyskusje z Lucym - przeprosił, zapłacił i zaczął wracać. Wtedy jednak dostrzegł Pani Rani, która szybko szła w stronę karczmy i coś kazało mu pójść za nią. Dziewczyna tymczasem bezbłędnie wyłowiła z tłumu swoją koleżankę tancerkę i złapała ją za dłonie. Zaczęła ćwierkać coś w swoim języku z wielkim entuzjazmem i gdyby nie interwencja smoka mogłoby to się skończyć niezręcznie.
        - Pani Rani bardzo się cieszy, że cię poznała - zaczął symultanicznie tłumaczyć. - Bardzo cię polubiła… I zaprasza cię, że jeśli tylko masz ochotę, możesz udać się z nami w dalszy rejs jako jej gość. Będziesz traktowana z należytym szacunkiem i dostaniesz własną kajutę, a wieczorami będziecie mogły razem tańczyć - dokończył z uśmiechem, po czym dorzucił jeszcze coś od siebie. - Wypływamy o świcie, masz czas się zastanowić… Choć ja bym na twoim miejscu nie odrzucał zaproszenia, taka przygoda może ci się drugi raz nie zdarzyć.

        I poszli. Tak po prostu, jakby nic się nie stało cała piątka wróciła do portu. Kaikomi patrzyła na to ze swojego prywatnego okienka w garderobie i aż ją skręcało by dowiedzieć się o czym rozmawiał jej przyjaciel i ten mroczny młodzieniec. Obiecała sobie, że zapyta o to Noheę… Ale nie teraz - teraz trzeba było wrócić do sali, bo goście nie będą czekać! Zbiegła więc szybciutko na parter i korzystając z chwili, że jeszcze nikogo nie było w środku, szybciutko pozbierała te co większe części garderoby, by zwracać je zza baru. Gdy już stosik ubrań był pokaźny złapała za tackę, by ogarnąć jeszcze puste naczynia… I wtedy nadeszła pomoc w postaci Kropelek, które pojawiły się jakby znikąd, każda z tacą w garści i gotowością do pracy, jak zawsze…
        - Widziałaś jak Nohea klęknął przed tym chłopakiem?! O jenyyyy! - ...No i do plotek. A jak plotki dotyczyły przystojnych mężczyzn (nawet takich spoza jej ligi) to tym lepiej!
        - Goście wracają! - pisnęła druga z nich, szybko wracając za bar, by nie dać się stratować.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Shantti znajdowała się w absurdalnej sytuacji. Była święcie przekonana, że postępuje dobrze oraz zgodnie z własnym sumieniem... choć rozmawianie z przedmiotami z pewnością nie zaliczało ją do grona zdrowo umysłowych. Nie oczekiwała, że szkatułka jej odpowie – na Prasmoka, jak to brzmi?! - i nie była do końca pewna, co tak właściwie robi... Wówczas usłyszała męski głos za swoimi plecami. Elfka nieco się spięła, ale łagodnie obróciła głowę w stronę trytona.
        - Ja... - Zastanowiła się. – Głośno myślę – wybroniła się szybko nie będąc pewna czy mężczyzną ją słyszał czy też nie. W sumie to od kiedy za nią stał?!
        Tancerka przekierowała wzrok na szkatułkę, gdy Nohea zwrócił na nią uwagę. Niepokój Shantti momentalnie narósł widząc, jak ręka naturianina obejmuje przedmiot. Artystka spanikowała nie wiedząc co ma robić – rżnąć głupa czy też bić go po palcach, ale nim zdążyła cokolwiek uznać za stosowne, Nohea już trzymał barwną szkatułkę w dłoniach i ją obracał.
        - Tak, chyba tak... nie wiem tylko o co tyle krzyku – odpowiadała starając się zachować absolutny spokój, choć kropla potu spływała po jej skroni.
        - Chwileczkę, ty wiesz, co było w środku? - zapytała podnosząc się na nogach i orientując, że mieszkaniec wioski z pewnością ma bardziej obszerną wiedzę na temat tego przedmiotu niż ona.
        - Ehm... - Z ostatnią odpowiedzią na krótko się wstrzymywała coraz bardziej nie rozumiejąc sytuacji, ale też coraz bardziej zdając sobie sprawę, że to gość stojący naprzeciw niej doskonale wie co wokół nich się dzieje. Skoro uznał pomysł oddania przedmiotu w ręce właścicieli za dobry, to musiał wiedzieć, że nikomu to nie zagraża. Zresztą, prawdziwe niebezpieczeństwo stało na zewnątrz, tuż przed wejściem do zajazdu, skąd grzmiał zły ryk prawdziwej bestii. - Jasne, ale pozwól, że sama to zrobię... – Uśmiechnęła się łagodnie przejmując szkatułkę.
        U diaska, kim lub czym był Digiali?!
        Shantti zmęczona sprawą, zbliżyła się do lady opierając czoło na ręce. Delikatnie pomasowała skronie i odetchnęła. Tak jak w jednej chwili zapanował chaos, tak w drugiej nagle zrobiło się całkiem spokojnie. Po nabraniu wewnętrznych sił zorientowała się, że nikt nie pilnuje baru. Nie było białego psa...wilka, czy też pudla (do teraz nie określiła dokładnej rasy właściciela), ani przemiłej Kaikomi, ani Minao z siekierą, choć tej ostatniej mogła spodziewać się poza barem, jako że tak budzący wątpliwości widok mógł zniechęcić gości.
        Tłum zaczął się rozrzedzać i tancerka zdołała przez okno spostrzec, jak tryton uspokaja całą sytuację na swój szczególny sposób. Klęcząc i całując Keriona w dłoń, co na nowo ściągnęło ciekawskich do szyb. Zwyczaje na wyspie Lariv zdecydowanie odbiegały od tych zasad panujących na pustyni. Nie aby to Shantti w jakikolwiek sposób to przeszkadzało, po prostu nigdy czegoś podobnego nie widziała. Ta kultura była dla niej nowa i inna, biedna opuści tą wsypę z fałszywymi przekonaniami, że gdzieś tak komunikują się ze sobą mężczyźni i jest to całkiem normalne.
Artystka na nowo zwróciła wzrok na kolorową szkatułkę. Pogłaskała ją czule kciukami, lecz zaraz jej czułość przemieniła się w irytację. O co w tym wszystkim chodzi?!
        Była gotowa przedrzeć się do przodu i odepchnąć każdego klienta by wymusić na Trielu wyjaśnienia. Na nim, bo ani z Pani Rani, ani z Kerionem by się chyba zbytnio nie dogadała, lecz ku zaskoczeniu tancerki, kobieta w todze jako pierwsza podjęła inicjatywę odnajdując elfkę w tłumie.
        Zaskoczona spontanicznością Rani, Shantti na początku zerkała na kobietę pytająco, ale szybko zaczęła się uśmiechać i próbować dojść do tego co też próbuje przekazać jej czarodziejka. Na ratunek przybył smok (bo któż inny, prawda?). Trieli zaczął tłumaczyć słowa Rani, co wywołało na twarzy artystki szczerą ekscytację.
        - Och, naprawdę?! - ucieszyła się elfka. - Nie spodziewałam się takiego zaproszenia! - przyznała splatając ze sobą dłonie.
        - Dziękuję... Na pewno pojawię się o świcie, muszę się tylko ze wszystkim zebrać - dodała po krótkiej pauzie, po czym sięgnęła szkatułki. - To chyba wasze – mruknęła oddając w ręce Rani puzderko.
Nie wiedzieć czemu, nie zadała im żadnego pytania. Patrzyła, jak oddalają się od karczmy. Tłumaczyła sobie, że przecież będzie mogła ich wypytać o wszystko podczas rejsu, a poza tym... mogli pominąć pewne fakty a naturianin całujący Keriona po dłoni wydawał się bardziej wygadany.
        A może to dlatego, że Shantti chciała pokusić się jeszcze na jednego ptysie i mieć o czym plotkować?
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Rani przyjęła od Shantti pudełeczko bez żadnych oporów, ale również bez entuzjazmu - jakby było to najzwyklejsze pudełeczko pod słońcem. Jej buzia jednak zaraz się rozjaśniła, gdy smok przetłumaczył jej odpowiedź elfiej tancerki. Zaraz zaklaskała i ucałowała zaproszoną podróżniczkę w oba policzki, po czym odeszła razem z mężczyznami.

        Klienci wrócili do karczmy żywo dyskutując o tym, co zobaczyli. Nawet w tym miejscu, na wyspie, gdzie wszyscy byli tolerancyjni i przyjmowali nawet największe dziwactwa jakby to była normalność, widok smoka w całej okazałości był naprawdę niezwykły. A tych dwoje, którzy mu towarzyszyli również byli ciekawi - szczególnie ten chłopak, przed którym klęknął Nohea… No dobra, to całowanie po rękach akurat niewielu ruszyło - szczególna orientacja trytona nie stanowiła tajemnicy, więc jego dramatyczny gest w połączeniu z reakcją Keriona został odebrany jako desperacka próba flirtu, która nie spotkała się z pozytywnym odzewem. No ale smok! Prawdziwy!

        Kaikomi widziała wszystko z okna swojej garderoby i naprawdę miała mnóstwo pytań o to co zaszło i dlaczego, ale choć wiedziała kto mógłby rozwiać jej wątpliwości, nie miała szans z nim póki co porozmawiać. Miała pełne ręce roboty! Wracający goście zbiorowo zaczęli zamawiać napoje i jedzenie, aby jeszcze chwilę posiedzieć i podyskutować o tym co widzieli, podzielić się swoimi spekulacjami i domysłami, nie dociekając nawet jaka była prawda, bo to już nikogo nie obchodziło.
        Dzięki temu Nohea miał relatywny spokój. Zamówił u swojej przyjaciółki kolejną wodę kokosową, po czym zaległ w jednej z sadzawek za zajazdem, ciesząc się popołudniowym słońcem i ciepłą wodą. Rozmawiał z pojedynczymi osobami, wśród których niektórzy interesowali się jego relacją z Kerionem, ale choć tryton odpowiadał zgodnie z prawdą, nikomu nie zdradził wszystkiego. Nie to, że nie chciał - po prostu nie słyszał odpowiedniego pytania. A wiedział, że nie powinien kłapać dziobem bez opamiętania.

        - Nohea, mogę cię o coś zapytać?
        - Słucham cię, malutka? - zgodził się tryton, sennie opierając się łokciem o lśniący kontuar.
        Był już wieczór. Większość gości zdążyła opuścić zajazd, a przy stolikach siedziały już tylko niedobitki kończące swoje kawy. Dziewczyny powoli sprzątały, a Kaikomi wycierała do sucha myte przez chichoczące Kropelki filiżanki. Bliźniaczki jednak zamilkły, gdy tylko usłyszały zagajenie syrenki - domyślały się o co mogło jej chodzić i również bardzo chciały to wiedzieć! Zupełnie nie kryły się z tym, że podsłuchują, bo nawet zerkały na trytona. Ten zaś siedział przy kontuarze sącząc kolejny napój - tym razem ciepłą herbatę z przyprawami i dodatkiem kokosowego mleka, która przyjemnie koiła i pomagała zasnąć… Nie by tego potrzebował, bo przez te emocje na pewno nie będzie miał problemu ze snem. Natenczas musiał jednak pozostać jeszcze chwilę przytomnym.
        - Co się właściwie wydarzyło? - zapytała Kaikomi.
        - Kiedy? - dopytywał Nohea, niby się nie domyślając. Nie był to jednak akt złośliwości: po prostu gdyby miał opowiadać wszystko od początku zajęłoby mu to bardzo dużo czasu i wolał sobie tego oszczędzić.
        - Przed karczmą. Widziałam, że dogadywałeś się z Kerionem… - Syrenka przez moment się zawahała, gdy dostrzegła pobłażliwy uśmiech na twarzy jubilera, ale kontynuowała. - W każdym razie na pewno wiesz kim oni byli, dlaczego Kerion był taki nerwowy, a Trieli zamienił się w smoka.
        Nohea uśmiechnął się triumfalnie - to była jego chwila by zabłysnąć, bo faktycznie, on trzymał wszystkie karty i znał wszystkie odpowiedzi. Teraz mógł się pochwalić.
        - Może zacznę od początku? - zaproponował. - Otóż Kerion to wcale nie Kerion. On ma na imię Digiali i jest księciem Wysp Marhi-tu, daleko na południe stąd. Pani Rani to jego młodsza siostra, a Trieli - ochroniarz. A to, że się u was pojawili to był niefortunny zbieg okoliczności. Trieli nie zna się na magii i coś usłyszał, coś zobaczył i umyślił sobie, że chcą zabić jego księcia, dlatego go zabrał tutaj, by go schować. Tak, chodziło o te kuleczki, które się zapaliły… To nie było NA Digialego, to było DLA niego. By mógł je zapalić na odległość swoimi zaklęciami, na przykład podczas ataku albo zwyczajnie dla rozrywki, nikt nie planował wysypywać ich na niego. A Digiali pod wpływem alkoholu coś pochrzanił w zaklęciach i dlatego je zapalił. Zwykły zbieg okoliczności. No ale Trieli wystraszył księcia i jego siostrę i przekonał, że muszą się ukryć, ale udawać, że wszystko w porządku, by nie wzbudzać podejrzeń i by ci “zamachowcy” nie wiedzieli gdzie ich szukać. Jak widzicie nie wyszło - zaśmiał się tryton. - Gościliście więc w swoich progach przyszłego następcę tronu, gratuluję. A ty być może nawet będziesz miała okazję z nimi podróżować - dodał, z podziwem patrząc na elfią tancerkę. - Aż troszkę ci zazdroszczę…
        - To dlatego pocałowałeś go w dłoń, bo był księciem? - domyśliła się Toa.
        - Owszem - przyznał z uśmiechem tryton. - Kiedy drugi raz nadarzy mi się taka okazja? A co wyście podejrzewały? - podłapał zaraz, lecz maie zbyły go chichotem i wróciły do mycia naczyń. Nohea pokręcił z rozbawieniem głową.
        Kaikomi zaś stała z lekko otwartymi ustami i ściereczką zastygłą w połowie ruchu wycierania filiżanki. Książę?! U nich w zajeździe?!
        - Lucy, słyszałeś to? - zwróciła się do swojego męża, bo aż sama w to nie potrafiła uwierzyć i nie wiedziała czy jest bardziej zaszczycona, zachwycona czy przerażona. Jak przypomniała sobie co zdarzyło się tego dnia i co on widział… O nie!
        - I on myślał, że ja chcę zabić księcia?! - pisnęła nagle syrenka, gdy dotarło do niej o co podejrzewał ją smok. Teraz to była oburzona, zła i zawstydzona i nie wiedziała czy bardziej chce się zapaść pod ziemię czy tupać nogą. Nie, w sumie to była przede wszystkim zawstydzona...
        - Shantti - siedzący przy barze tryton skorzystał, że małżeństwo było zajęte sobą, a reszta załogi karczmy sprzątała, by zwrócić się do elfki. - Odprowadzić cię do portu? Droga do miasta nie jest co prawda niebezpieczna w sensie , że ktoś mógłby cię napaść, ale mogłabyś się zgubić w tej zieleni... Ale to jak wolisz - dodał lekko, bo wiedział, że istniały silne kobiety, które z nie takimi problemami sobie radziły. Był jednak dobrze wychowany, więc zaoferował pomoc.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        A więc sytuacja rozwiązała się, powiedzmy, sama. A przynajmniej wilkołak nie musiał przykładać do tego ręki - jedynie znosić dziwnych gości i nie dać się wypalić od środka. Czy był ciekawi kim w zasadzie oni byli i co robili na wyspie… być może. Ale nie musiał dociekać, bo wiedział, że prędzej czy później wszystkiego się dowie. No, a przynajmniej większości.
Przeprosiny przyjął, tak samo jak dziwne monety - kolejny zakazany i najpewniej niczemu niesłużący skarb do kolekcji na stryszku. Nie dyskutował, choć posłał smokowi spojrzenie wyrażające pewien stopień dezaprobaty. U wilka nazywało się to ,,zgiń i przepadnij”, ale w kulturalnym wariancie - daleko stąd.
Koszulę Kerionowi darował - niech ma pamiątkę. Poza wspomnieniami ten kawałek tkaniny to najlepsze co mógł zabrać z tej wyspy. A skoro tylko sprawa została rozwiązana (choć niekoniecznie wyjaśniona) wrócił do środka, do swojego rozszeptanego i rozkrzyczanego azylu pachnącego wilgocią, zielenią i kawą.

        I tak w jego odczuciu historia się skończyła - prawie. Choć wszyscy rozbiegli się do swoich zajęć, wieczorem co bardziej ciekawscy i rozgarnięci (czyli nie Irinai, ale jego zaciągnęła Lilka) zebrali się w sali barowej, by "sprzątać" pozostałości po imprezie i oczywiście wysłuchać tego, który najlepiej dogadał się z przybyszami - trytona.

        Lucy słuchał jakby jednym uchem, trwając w ludzkiej już postaci i białej podomce na swoim stanowisku i niespiesznie sprawdzając czy wszystkie przyprawy są szczelnie zamknięte i dobrze poukładane. Wróżki latały dookoła tworząc kolorowe widemka, a czujne uszka Lili ruszały się co chwila, gdy parę kroków dalej udawała, że jest przydatnym pracownikiem. Irinai trzymał się jej skoro już go wyciągnęła, choć biedak miał już swoje nocne spodenki i był w trakcie ostrzenia noży (nie wszyscy wiedzieli, ale skubaniec był przywiązany do broni i trochę jej miał). Niedźwiadki były zagonione na górę, a ich dumny ojciec spoczywał przy ławie w kącie rozkoszując się ciepłą zupą od swojej lubej. Tej natomiast nie było widać na horyzoncie, gdyż wraz z Theru (który dostał nieoficjalny szlaban) szykowała w kuchni kolację dla gości zajazdu.

        - Szkoda, że na serio nie nazywał się Kerion… - westchnęła Lilka z oddali kilku kroków. - Bardzo mu pasowało. Digiali wcale mi się nie podoba. Tfu!
        - A-ale to jego imię… - próbował wtrącić coś skrzydlaty młodzieniec znad swoich nożyków, ale kotka tylko rzuciła mu groźne spojrzenie i kontynuowała wzdychanie do nie wiadomo czego, ale chyba nie do niemego księcia, bo nie dość, że był dla niej niemiły to jeszcze miał głupie imię. A poza nim kręciło się tu wielu…

        Z kolei Lucy zareagował na księcia tak jak na każdego innego - z lekką irytacją. Nieważne kim był, był gościem i to upierdliwym. Żaden tytuł go nie ratował.
        - Nic dziwnego, że sprawiali tyle kłopotów. Typowe dla klasy wyższej - burknął spokojnie nie zdradzając ni cienia zachwytu nad pozycją młodzieńca oraz nim samym. - Jeżeli chcesz całować w rękę kogoś ważnego to poczekaj, znajdę swój sygnecik kierownika roku. Albo idź do Berhe, wtedy przynajmniej nie wzbudzisz podejrzeń - mruczał z typową dla siebie manierą wyspiarskiego hegemona, który miał prawo, a wręcz obowiązek na wszystkich obcych patrzeć nieco z góry.
        - Ale z tą okazją to bym się nie zakładał - dodał po chwili, zostawiając słoiczki. - Kręci się tu tego tyle… Najwidoczniej za rzadko przychodzisz. Wpadaj częściej, a zobaczymy kogo następnym razem licho przyniesie. Masz darmową kawę jeżeli w kolejnym miesiącu nie znajdzie się ktoś lepszy niż ta trójka.
        Choć był pewny swoich racji i tak właśnie brzmiał, to robił minę jakby wolał na klęczkach dać kawę turkusowemu trytonowi niż przyjąć następne dziwadła.
        Mimo takiego, a nie innego podejścia rozumiał entuzjazm Kaikomi - ostatecznie większa część populacji książętami nie była i spotkać takiego to jak znaleźć rzadki podgatunek kreta w ogrodzie. Można było na to popatrzeć, ciesząc się lub nie, trudno było to złapać i ostatecznie najlepiej jak uciekało w cholerę i nie siało zamętu. Ale potem można było się chwalić - że ten Kerion tu był.

        - Przeraża mnie tylko myśl o tej przeklętej landrynce - przyznał Lucy, mimowolnie mrużąc czarnoobwódkowe oczy i zerkając w stronę wyjścia z kuchni. - Musiała u nas leżeć co najmniej kilka miesięcy, jeżeli nie walała się od lat. Ciekawe skąd się w ogóle wzięła. - Nie liczył na odpowiedź, ale domyślał się, że jego nawyk przyjmowania tajemniczych podarków w formie zapłaty jeszcze się na nim odbije.

        - Ty, zabić? - Nill spojrzał na syrenkę autentycznie zdumiony i nieco wybity z rytmu. - Teraz naprawdę nie mogę myśleć o nim inaczej jak o przygłupie. Ale czego się spodziewać, w końcu to gad. - Wzruszył na niego ramionami i pogłaskał Kaiko po głowie. - Nie martw się, na wariatów nic nie poradzisz. Napijmy się czegoś i zapomnijmy o paskudnych marynarzach... co przypomina mi, że mieszkamy na wyspie, no ale...


        Irinai i Lika tymczasem składali i porządkowali fakty - Fellarianin odtwarzał spamiętane zdarzenia, tym razem osadzone w szerszym kontekście i wzbogacone o inną perspektywę. Zaczynał pojmować postępowanie i reakcje przybyszów, nadal jednak nie wybaczając Marynarzowi, że oskarżył Kaikomi o coś tak podłego. Rozumiał go jednak trochę - starał się chronić swojego pana… Ale przesadził. I pozostawił kilka luk w swoim planie. Nie powinien był spuszczać księcia z oczu; mieli zbyt wiele okazji żeby go zaatakować, a naturalnie gdyby Kaiko była w to zamieszana to oni też!
        Lili natomiast nadal uważała, że ,,Krion” to lepsze imię.


        Na koniec pozostało tylko pożegnanie się z Shantti - niewielu wiedziało czy opuszcza ich dzisiaj czy jutro z rana, ale tak czy inaczej zajazd powoli przenosił się z życiem na piętro i mogli się w zasadzie już nie spotkać. Dlatego Lilka pobiegła po Minao, która mogła być z lekka niedoinformowana (znaczy bardziej niż oni), a wróciwszy, z uśmiechem uściskała kobietę, której w zasadzie nie znała - ale co tam! Minotaurzyca skłoniła się jej z sympatią, a Irinai… nie za bardzo wiedział co ma zrobić. Kiedy nadal się wahał, Lucy (nie zważając na szarpiącą go za włosy Louise) oddał Shantti wpłaconą wcześniej należność za noclegi i życzył przyjemniej podróży. Ostatecznie stworzą razem nawet udany kwartet… i na szczęście on nie będzie tego świadkiem.
Awatar użytkownika
Shantti
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Artysta , Bard , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Shantti »

        Gdy w zajeździe zrobiło się cicho i przytulnie, oraz praktycznie pusto, Shantti pozwoliła sobie zgarnąć dwa krzesełka, na których to wygodnie wyciągnęła nogi, ale nie w sposób niesmaczny. Wręcz przeciwnie. Przyodziewając mało praktyczne na co dzień, lecz przykuwające w tańcu zwiewne odzienie, elfka rozłożyła półprzezroczysty szal wokół ramion siedzisk, jakby teraz miały imitować wygodną kanapę. Opierając łokieć na stole i podtrzymując głowę, słuchała uważnie historii trytona. Słysząc jednak jego wyjaśnienia doznała niemałego szoku. Aż oderwała podbródek od palców w nijaki sposób czując, że przy okazji zsuwa się z krzeseł.
        - Ksią... książę? - zająknęła się artystka w ostatniej chwili podstawiając nogę by nie upaść na podłogę.
        Miała wrażenie, że zaraz zemdleje! Żołądek by jej tak z pewnością nie palił, gdyby nie świadomość, że jeszcze tej nocy ma wypłynąć z księżniczką i księciem w podróż! To tak jakby obcować z wodzem sąsiedniego plemienia bez klękania czy przyniesienia mu darów albo przytulać się z kapłanem Koa Dhem, jednego z najbardziej agresywnych plemion na pustyni Nanhar. No nie do pomyślenia!
        Potem zaczęły przychodzić do niej wspominki wspólnego tańca z Pani Rani w deszczu. Nie aby broniła, bo kto jak kto, ale na tym terenie mimo wszystko to Rani miała nadal pozornie większą władzę, tylko w takim razie to była dla Shantti bardziej intymna sytuacja niż normalnie! Przecież to księżniczka, a tańczenie z księżniczką...
        - O na Prasmoka... - szepnęła wlepiając spojrzenie gdzieś daleko od obecnych osób w zajeździe.
        Tak, wyraźny obraz w oczach zaczął migotać jej na czarno. Nie ma to jak zestresować się po fakcie.
        Owszem, taniec był zabawą. Ale tylko wśród mało rozruszanej ludności, wśród tych, którym brakowało rozrywki. Taka powierzchowna powłoka kryjąca pod sobą znacznie większy przekaz. Dla Shantti tańczenie z księżniczką (nieważne jakiego pochodzenia!) było... jak zbliżenie się do boga słońca czy kogoś podobnego. Jak... jak taniec z Prasmokiem!
Artystka szybko zaczęła sobie wytykać błędy w ruchach stwierdzając ostatecznie, że mogła to wszystko wykonać zupełnie inaczej. O wiele lepiej! Ostatecznie westchnęła opierając plecy o krzesło i na krótko kierując wzrok na sufit.
        - To ci dopiero kaprys losu... - mruknęła bardziej do siebie niż do innych.
Mogła spodziewać się wielu osób, ale nie takich! Nie na dalekiej od kontynentu wyspie! A teraz popłynie z nimi w rejs...
        - Wiedząc, że mam wypłynąć z następcą tronu chętnie skorzystam z towarzystwa. Zabłądzę z tego stresu! - zaśmiała się elfka.


        Shantti zdecydowała się dotrzeć na statek tuż po zamknięciu knajpy. Zrobiło się jej naprawdę ciepło na sercu, gdy tyle osób chciało się z nią pożegnać, choć tak naprawdę znali się... zaledwie od poranka. Mimo to, mogła śmiało przyznać, że pokochała ich niemalże jak własne plemię. Wszyscy tu zebrani mieli serce ze złota i za każdego mogłaby sobie dać uciąć rękę. Nawet jeżeli Iranai był niezdarny a pudelko-wilkołak nasączony jadem tajpana pustynnego... Choć z Lucy'm wypadało się jeszcze wstrzymać. Kojarzył się z taką przesiąkniętą szmatką, tylko zamiast jadu należało mu się dosypać odrobinę cukru. W tedy byłoby w porządku.
        Pożegnała każdego po kolei, nawet małe niedźwiadki pognały w dół po schodach by szybko wyściskać tancerkę nie zważając na niezadowolenie rodziców - wszak powinny już spać! Shantti odrobinę zdziwiła się zwrotem należności za nocleg - po takim gburze kto by się spodziewał - lecz w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się, po czym sięgnęła po podarunek i dla niego - w postaci ładnie złożonej i zawiązaną wstążką białej koszuli.
        - Była wystarczająco ciepła. – Po raz ostatni postanowiła zagrać zmiennokształtnemu na nosie za czym z pewnością oboje będą tęsknić. Nawet jeżeli Lucy się do tego nie przyzna.
        - Iranai! Dziękuję za dzisiejszy dzień! - odezwała się tancerka odważnie przytulając fellerianina. Zrobiła to na tyle gwałtownie, że aż kilka czarnych piórek uniosło się w powietrzu. - Nie daj się tak wykorzystywać! - szepnęła mu cichuteńko na ucho, pół żartem, pół serio, a gdy stanęła na nogach uwalniając skrzydlatego z druzgocącego dla niego zbliżenia, ujrzała jak piórko opada kołysząc się w powietrzu tuż przed jej twarzą. Elfka wysunęła na przód dłonie, w których to miękko opadło. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko odbiegając na moment myślami poza teren Wyspy Lariv, a przypominając sobie nie tak dawno poznaną parę bliskich jej aniołów.
        - Mo... Możesz je wziąć na pamiątkę – zdecydował się wydukać Iranai, jednak już po chwili wpadł w istne zakłopotanie. Jego ręce szukały w przestrzeni nie wiadomo czego. Chyba po prostu pomagały mu mówić dalej, gdy tak dosadnie gestykulował, jakby chciał zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności za to, że pozwolił sam sobie się odezwać. Wyrażał się chaotycznie, ale musiał coś dopowiedzieć, widząc wpatrującą się w pióro Shantti. - Znaczy!... Jeśli chcesz, bo to niepotrzebne do niczego i w sumie czarne, to takie nie pasujące do ciebie i...
        - Dziękuję – przerwała mu tancerka przytulając do piersi podarunek.
        Shantti na pożegnanie objęła również Kaikomi, ale w zupełnie inny sposób niż Iranaia. Delikatniej, jakby była kruchym szkłem, drogocennym wazonem, którego nie chciała zbić.
        - Twoje ptysie są najlepsze na terenie wszystkich Łusek Prasmoka!


        Tancerka z uśmiechem oddalała się od zajazdu. Wyspa Lariv to miejsce wyjątkowe, a zajazd potrafił zebrać mieszkańców do jednego punktu, co sprawiało, że stawało się ono w oczach artystki niemalże magiczne. Zmiennokształtni i naturianie nie przybywali tutaj obić sobie mordy, a najzwyczajniej w świecie spędzić miło czas. To narzucało urok na przejezdnych takich jak ona. Trawiaste spódniczki oraz staniki z kokosów mogły wydawać się na pierwszy rzut oka gorszące, lecz w rytmie bębenków oraz szumu morza nikt się nad tym nie zastanawiał. Poza tym, Shantti odważniej mogła paradować w cekinowych ozdobach, by blask bananowego księżyca odbijał od nich swoje światło. Niebo było czyste od chmur, widniały tylko gwiazdy, a piasek pod jej stopami był chłodny. Na tle granatowego nieba malowała się statek, białe żagle powoli się rozwijały. Przez całą drogę jeszcze rozmawiała z trytonem, ale teraz milczeli, jakby gwiazdy zabrały im czas.
        - Nohea... - zwróciła się nagle tancerka. - Widzisz ten zbiór? O ten, tam? - Wskazała palcem rysując odpowiedni kształt.
        - To gwiazdozbiór białego wilka z zadartą głową... - wyjaśniła z lekkim zastanowieniem zaraz drapiąc się po brodzie.
        - Coś cię zmartwiło? - spytał naturianin zauważając reakcję Shantti.
        - Rozjuszony wilk...
        - Hmmm?
        - Niechciany przybysz.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        I koniec. Koniec długiego, gorącego dnia. Palącego. Lucy dziwił się, że jeszcze ma wnętrzności, a zajazd stoi na swoim miejscu - ale ostatecznie nie pierwszy raz zawitał do nich totalny kataklizm. I w zasadzie poza pewnymi niejasnościami, tańcem, który zahipnotyzował kucharza, oddaniem koszul i smokiem w ogrodzie nie wydarzyło się nic wyjątkowego. Ot przybył jakiś książę, wszyscy się rozebrali, a potem zrobił się ogólny rozgardiasz, w którym Nohea całował faceta po rękach. Dzień prawie jak co dzień.
A, i jeszcze syrenka została wzięta za zabójcę królów.
Pięknie.

        Lilka zła, że Kerion jednak nazywał się jakoś tak dziwniej, zniknęła u siebie, Kilu i Toto zostali zagonieni na górę, a nieco oszołomiony Irinai także szykował się do odlo… do snu. Potrzebował jedynie komendy przyzwalającej, a że po pożegnaniu elfki i trytona nie było już w zasadzie nic do roboty Lucy pozwolił mu się odmeldować i zamknąć w pokoju.
Po dniu pełnym pracy zostali z syrenką sami…

        - Oj oj oj!
        Jęk dobiegł spod stolika, a Nill odwrócił się gwałtownie. Zobaczył jak czyjeś zabłąkane spodnie wspinają się po krześle, chybocząc się z lekka i mrucząc niewyraźnie. Pomyślał, że to ten dzień, że wreszcie oszalał - ale nie miał tyle szczęścia - bo odzienie w końcu spadło, a oczom nie tylko jego, ale i Kaikomi, ukazał się zaspany i bardzo z czegoś niezadowolony pan Oz’o.
        - Coo to? Juuż noc? - Zapytał mało przytomnie, lecz zaraz się ożywił. - No tak, no tak. To było do przewidzenia. Człowiek zasypia na chwilkę i tak już śpi, tak nudno w tej dziurze. Nikt nie budzi, nikt nie rozrabia. To ta dzisiejsza młodzież! W ogóle nie ma polotu! Za moich czasów Wassley - spojrzał na wilka groźnie - jak się zebraliśmy to impreza trwała do rana! Robiliśmy mosty ze słomek i wylewaliśmy - hihi - sok na dziewczęta, że niby przypadkiem! To były czasy… ech… a teraz? Młody chłop, a prowadzi Dom Emeryta! Ale nie, to nie twoja wina. W końcu jesteś siwy… masz prawo dziadować. Pani Kaikomi, urocza damo, jakbyś chciała kogoś młodszego, ekhm, to mój pokój jest zawsze otwarty. Mam sok.

KONIEC.

Ciąg dalszy - Lucy, Kaikomi
Zablokowany

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości