Demara[Demara] Ukraść szczęście

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Na tym świecie istnieją trzy stopnie, w które ludzie wierzą. Niebo, ziemia, piekło. Jeżeli jesteś szlachetnym człowiekiem, który wierzy w Pana oraz modli się do Prasmoka, trafisz do nieba. Jeśli zaś kradniesz, mordujesz, robisz to, czego wiele osób mogłoby się powstydzić, idziesz do piekła. Rodzimy się w większości na ziemi, miejscu, które pomaga nam wybrać między niebem a piekłem. Aczkolwiek, co trzeba zrobić, żeby z piekła trafić z powrotem na ziemię? Do tego miejsca pełnego okrucieństwa i bólu, bojaźni, nieuczciwości…
Trzeba być po prostu potworem.
        Keira zaśmiała się. Nie był to wymuszony gest, a raczej długo powstrzymywana reakcja na słowa elfa. Anielica zasłoniła usta, starając się powstrzymać napad śmiechu.
        - Demonem w piekle? Myślisz, że taki zaszczyt spotkałby kogoś takiego? - W piekle rodzą się demony, które posiadają inny wybór jak zwierzęta ziemne; między ziemią a podziemiem. One także muszą trochę pocierpieć. - W piekle przeżywasz swoje najgorsze koszmary w kółko, w kółko i w kółko… Tracisz rozum, aż w końcu stajesz się warzywem. A potem wracasz tutaj, żeby historia zatoczyła błędne koło, morderco - rzekła piekielna. W całej wypowiedzi zawarta została jej opowieść. Keira jednak dała radę przejść wszystkie trzy stopnie.

        Rudera wydawała się miejscem idealny - kto bowiem pragnąłby mieszkać w takim domku? Chyba tylko kompletny szaleniec…
... jak Bill.
Keira osłupiała, widząc staruszka, który z takim strachem podchodził do Satharina. Szaleniec wyglądał na niespełna rozumu człeka, który przyczajony niczym dziki tygrys w ciele owcy zaraz wyskoczy i wszyscy zakończą swój marny żywot: w piekle, w niebie… lub pozostaną nadal na ziemi. Bill jednak adorował elfa, co z perspektywy osoby trzeciej wydawało się niemal komiczne; klęczący przed narkomanem człowiek, który ma nierówno pod sufitem. Aczkolwiek dla upadłej coś zgrzytało, coś wyglądało podejrzanie. “Co, jeśli jest na tyle inteligentny, że tylko udaje wariata, abym opuściła gardę?”, przeszło anielicy przez myśl. Kobieta na twarzy pozostawała obojętna. Keira także nie może dać po sobie znać, że najchętniej delikatnie uszkodziłaby starcowi główkę, aby nie zauważył kierunku, w którym uciekają nasi bohaterowie, jednakże wizja ponownego taszczenia ze sobą naćpanego elfa wybiła piekielnej ten pomysł z łba.
        I wtedy, niczym anioł stąpający z niebios, pojawiła się jasnowłosa kobieta. Smilla odnalazła swoją rolę w tym teatrze i, trzeba było przyznać, wczuła się w nią doskonale. Keira obserwowała kątem oka ruchy, gesty wampirzycy, która ponownie znalazła się na scenie. Anielicy pozostało tylko wystąpić razem z nią.
        Kiedy blondynka zwracała na siebie uwagę Billa, Keira wyuczonym ruchem przeszła obok odrzuconej wcześniej broni Satharina i cicho przesunęła ostrze. Anielica spokojnie podeszła do elfa, klęcząc obok niego i kładąc dłonie na kolanach. “Proszę, żeby Bill wziął twój tępy wyraz twarzy za rozluźnienie spowodowane jakąś nirwaną…”. Może to nie leżało w naturze osoby z piekła, ale Keira w duszy, prawdopodobnie przez wcześniejsze pochodzenie, miała zakodowane modlenie się w takich sytuacjach.
        - Bill nie rozumie… Bill zna wszystkich alchemików… - mówił starzec, wskazując oskarżycielsko na wampirzycę.
        - A ja znam wszystkich ludzi, którzy pójdą do piekła, Bill - rzekła cicho Keira, uśmiechając się tajemniczo i puszczając oczko do wariata. Mężczyzna zmarszczył brwi, próbując utrzymać poważny wyraz twarzy, jednakże pot, pojawiający się na jego czole strumieniami, zdradzał jego prawdziwe emocje.
Strach. Teraz trzeba tylko dobrze wykorzystać to uczucie.
        ...Chociaż, ani Keira, ani Smilla, ani nawet odurzony Satharin nie musieli robić nic więcej. Szaleniec pisnął, gorączkowo się rozejrzał i pobiegł, znikając z oczu zdziwionych bohaterów. Po dosłownie kilku sekundach wrócił do pomieszczenia, niosąc ze sobą dziwną probówkę wypełnioną proszkiem oraz książkę. Pierwszą rzecz podał Smilli.
        - Bill ma nowych ludzi! Bill poznaje przyjaciółki Satharina! - mówił z euforią szaleniec. - Alchemiczka sprawdzi, Bill sprawdza teraz to cudeńko. Alchemiczka jednak uważa, w sproszkowanej formie tikotum odurza nawet samym zapachem! - I to był pierwszy przebłysk, na którym Keirze zrobiło się gorąco. Czy on wiedział, że Satharin jest pod wpływem narkotyku, i bawił się z nimi?
Nie… On po prostu odgrywa swoją rolę.
        - A pani mrocna ma tu książkę, niebianologia to mój ulubiony temat! Może kiedyś wywrócimy niebo i piekło do góry nogami! - Kolejna aluzja, która mogła wskazywać na to, że starzec potrafi czytać aury. Keira zaczęła się poważnie zastanawiać, czy to wszystko było faktycznie grą i Bill robił z nich idiotów, czy on naprawdę jest taki tępy i całość jest zbiegiem przypadków.
        - Bill wam pomoże, Bill zawsze jest wierny Arvallio… czasami! - krzyczał radośnie, skacząc z miejsca do miejsca i podając im coraz to więcej rzeczy do obejrzenia. - A Bill ma sprawę, wykonacie ją dla Billa?
        Keira nie spuszczała oczu z szaleńca, przybierając coraz poważniejszy wyraz twarzy. Wstała, prostując plecy i nadal obserwując człowieka, który wydawał się jej taki tępy, a zarazem genialny w swej głupocie.
        - Jakie niby zadanie? - zapytała delikatnie, starając się za żadne skarby nie wypaść z roli, a jednocześnie próbując wyciągnąć jak najwięcej z okazji.
        - Brak szczegółów! Wy albo tak, albo nie. Więc? - Mężczyzna wreszcie stanął w jednym miejscu, składając ręce jak do modlitwy. Kolejna prowokacja? A może Keira po prostu już nazbyt interpretuje jego zachowanie? - Billu da potrójnie to, co Arvallio.
        To już zdecydowanie było prowokacją.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Niektóre przygody bywają ekscytujące. Niektóre zaś ekscytujące i niebezpieczne. Inne zaś przekraczają granice tych pojęć i zdrowego rozsądku, na zawsze zmieniając życie swoich uczestników. Życie lub nieżycie, jak kto woli.
Keira miała ambitne plany,
Smilla pragnęła emocji,
Satharin od dawna w tym siedział.
Każde z nich miało swoje powody i predyspozycje do podejmowania takich, a nie innych działań. Można jednak powiedzieć, że najbardziej wyważonym osobnikiem był ku zgrozie rozumu - elf właśnie. Nawet w stanie odurzenia narkotykiem. A może przede wszystkim wtedy. Jak był jednostką absolutnie moralnie zwichniętą to miał swoje miejsce i trzymał się go korzystając ze względnej stabilizacji.
Co powodowało Keirą było trudniejsze do wywnioskowania, zwłaszcza patrząc na jej bezczelne, a innym razem niemal uległe (przeważnie względem wampirzycy) zachowanie. Ta ostania natomiast urządzała sobie teatrzyk.
Czy taka grupa mogła działać razem? Kobiety już na pewno nieźle się zgrywały - wyglądało na to, że potrafią współdziałać, a nawet w pewnych chwilach podziwiać siebie nawzajem. To dobrze wróżyło, jednakże… z elfem sprawa miała się inaczej. On był bardziej stały, jeszcze bardziej uparty i o wiele bezczelniejszy od popiołki (kiedy miał na to siłę). Kto wie jak zareagowałby gdyby narkotyk ustąpił i dotarło do niego co się właściwie stało, lub mogło stać. Dziewczęta bawiły się nim jak chciały. Dla dobra grupy co prawda, ale czy powiedział, że chce do niej należeć?
Może nawet nie przejąłby się tym jak go odurzono. Może nie utrudniałby im… przez jakiś czas. Lecz żeby nie ryzykować, a dziewczynom dać szansę na wypełnienie planu z kimś bardziej skłonnym do współpracy u boku, pewna istota zbliżyła się do demarskiej kryjówki. Jej celem był elf, działania zaś szybkie i precyzyjne - nie chciała wprowadzać więcej chaosu niż już kłębiło się pod kruchym dachem.
Nadal otumanionego Satharina przeniosła w obce miejsce magiczną siłą, a jego zwinięta sylwetka rozpłynęła się w migotliwym świetle srebrnych drobinek. Żadnego wyjaśnienia, żadnej wskazówki. Mężczyzna wyparował i byłe jego towarzyszki same musiały wymyślić sobie przyczynę i sposób. Zniknęła elfia broń, zniknęły sny, zniknął domniemany sprzymierzeniec. Resztki chłodnej aury rozmyły się w powietrzu.
Ale pozostał… Bill!
Czyżby umiał to jakoś wyjaśnić? Czy może to wampirzyca pociągnie dalej przedstawienie?
Awatar użytkownika
Sapphire
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Strażnik , Łowca , Inna
Kontakt:

Post autor: Sapphire »

O kurhanach, kwiatach i klątwach...

        Sapphire spokojnie sunęła przed siebie, przemierzając lasy Eriantur. Jej ciężkie, wężowe cielsko zostawiało wyraźny ślad na ściółce, a połamane gałęzie z szelestem lądowały na brunatnej ziemi. Zadowolona eugona głęboko odetchnęła pachnącym mchem i żywicą powietrzem. Udało jej się przejść próbę tych przeklętych leśnych dziadów i po ukazaniu trzeciej wizji - tej, która najbardziej mogła jej zaszkodzić - po prostu wypluło ją na kurhanach. Nie wiedziała co stało się z Segen i Paganim - choć zapałała do nich sympatią, nie była ona na tyle silna by meduza postanowiła ich szukać.
        Znalazła za to co innego, gdy niespodziewany ból przeszył jej dłoń. Oto rosnący na nagrobnym kopczyku fioletowy kwiat musnął jej palce. I z całej siły wbił w nią swoje ostre jak igły zębiska. Zachwycona odkryciem ostrożnie wyrwała bezczelną roślinkę i zapakowała ją do torby. Jad nie mógł jej zaszkodzić - to co posyłało śmiertelników na granicę życia i śmierci (a w tym przypadku miało przy tej granicy zatrzymać) dla niej było zaledwie draśnięciem.
        Gdy pod osłoną nocy dotarła do chaty wieśniaczki (nie musiała wiedzieć gdzie mieszka, klątwa zaprowadziłaby ją tam nawet z zamkniętymi oczami) rana na dłoni była już całkowicie zagojona. Eugona wsunęła się przez drzwi, budząc przerażoną dziewczynę, której dwa warkoczyki rozsypały się w plątaninę włosów na poduszce. Nie poświęcając jej żadnej uwagi, rzuciła kwiat w worku na ziemię i zlustrowała izbę zimnym spojrzeniem szmaragdowych oczu. W drugim kącie, opatulona pierzyną, leżała staruszka z szeroko rozwartymi w przerażeniu źrenicami. Słusznie, że się bała! Oto znalazła się w jednym pomieszczeniu z potężnym drapieżnikiem, który mógłby ją zabić pojedynczym machnięciem ogona.
- Dziękuję, bogowie, dziękuję! Pani eugono, to uratuje moją matkę! - rozdarła się dziewczyna, padając na kolana i wznosząc ku niej rozpromienioną twarz. Sapphire nie skomentowała podziękowań, okręcając się wężowym ruchem i szybko zniknając za drzwiami.
- O bogowie… - wyszeptała dziewczyna zmartwiałymi ustami, gdy rozchyliła torbę i ujrzała połyskujące między płatkami zęby - Jak ja mam to przyrządzić?
- A to już nie moja sssprawa… - syknęła pod nosem zadowolona z siebie eugona i czmychnęła w ciemność, nim w głowie dziewczyny zdążyła wykiełkować myśl, która mogłaby jej przysporzyć kolejnych kłopotów.

        Po uwolnieniu się spod jarzma klątwy meduza wreszcie mogła na powrót rozkoszować się wolną wolą i czystymi myślami. O ile łatwiej było funkcjonować, gdy żaden natrętny głos w tyle głowy nie popychał cię ciągle do przodu! Dlatego też z zadowoleniem przemierzała Lasy Eriantur, pomału zmierzając w stronę domu.
        Przebywanie w otoczeniu przyrody sprawiało jej przyjemność, to był świat który znała i rozumiała. Wiedziała czego się spodziewać o danej porze roku, co można zjeść, a co należy zabić. W sidłach magii była jak głuchy w ciemnej jaskini, jednak teraz wreszcie sama panowała nad własnym losem. I nie zamierzała pozwolić by cokolwiek zmieniło ten stan.
        Niestety jednak klątwa miała wobec niej zupełnie inne plany. Zgodnie z wizją, którą uraczył ją sześcian na kurhanach, najpierw usłyszała zwierzęcy ryk. Błagalny jęk niedźwiedzia powinien natychmiast ją zaalarmować i nakazać odwrót. Meduza straciła jednak czujność, upojona wolnością i otaczającą ją zewsząd zielenią. Towarzyszący jej Yarin też nie mógł służyć pomocą - nie dostał się z nimi do widmowego świata kurhanów, więc nie znał przepowiedni, którą ujrzała wężowata. Wrodzone poczucie obowiązku strażnika przyrody popchnęło ją w stronę ryczącego zwierzęcia by sprawdzić, czy nie wpadł w kłusownicze sidła. Choć polowała i zabijała, troszczyła się także o mieszkańców lasów i bagien. Najczęściej ich krzywda wynikała z działań ludzi, których należało eliminować.
        Sapphire rozgarnęła gałęzie, a gdy stanęła nad przywalonym pniem zmiennokształtnym i zorientowała się z kim ma do czynienia, było już za późno.

        ”Proszę, oddaj to mojej córce…” - słowa umierającego niedźwiedziołaka powtarzały się w głowie eugony raz za razem, gdy ta rozzłoszczonym, szybkim krokiem kierowała się przez równinę w stronę Demary. Demary! Dobrze, że jego córcia nie mieszka w Rubidii albo za Morzem Cienia! Na samą myśl o tym, że miałaby wsiąść na trzęsącą się na falach łupinę, kobieta wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
        W miarę jak na horyzoncie zamajaczyły wysokie mury miasta, przybrała swoją dwunożną formę, a teraz, przeklinając to jak wolno się porusza, przebijała się przez trawy, kierując w stronę celu.
        Zamierzała wejść do miasta, znaleźć to wstrętne babsko i natychmiast stamtąd wyjść. No, może po drodze wypije kieliszek wódki. Albo dwadzieścia. Jak dobrze pójdzie, znajdzie też parę gęb do obicia, żeby wyładować frustrację. Sarkając ze złości i mrużąc od słońca oczy parła do przodu, a niewielkie zawiniątko, które wręczył jej niedźwiedź, podskakiwało w rytm jej kroków na dnie skórzanej torby.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

        Nad południowo-zachodnią częścią miasta unosiła się blada pomarańczowa łuna, powoli niknąca w świetle nadchodzącego dnia. Wyglądało to jakby słońce miało wstawać nie zza odległego horyzontu, ale faktycznie spomiędzy budynków. Wkrótce uniesie się między jednym dachem, a drugim. Było jednak na tyle jasno, że dużo bardziej w oczy rzucały się kłęby czarnego dymu, chcące powstrzymać poranek. Istoty nocy mogłyby nadal przemykać ulicami, nie obawiając się oparzeń słonecznych, ale nie robiły tego – uciekały raczej z zadymionej dzielnicy ku tym zalanym mniej zabójczym światłem słonecznym ulicom. Mniej zabójczymi od ognia trawiącego deski dachów, liżącego cegły trwalszych zabudowań i obracającego w proch każdy skrawek materiału. Siódma Dzielnica płonęła.
        Powietrze wypełniał nie tylko duszący dym, ale i kakofonia dźwięków. Spośród nich najbardziej wybijały się dzwony alarmowe, wzywające wojskowe formacje od klęsk żywiołowych Elementarów do reakcji i wszystkich innych obywateli do pomocy. Ostrzegały też śpiących o niebezpieczeństwie. Wozy z pojemnikami wypełnionymi wodą i piaskiem nadjeżdżały z pozostałych dzielnic, a ludzie uwijali się próbując ocalić cokolwiek.
        Mimo tragicznych rozmiarów sytuacji, powoli udawało się nad nią zapanować. Wkrótce gorączkowe działania zaczęły zastępować ponure myśli. Oczywiste było, że pożar nie był dziełem przypadku. Seria wybuchów była dokładnie przemyślana, a wtajemniczeni wiedzieli, że ucierpiały w nich najbardziej strategiczne lokalizacje działań Arvalio. Strach było pomyśleć, jaka będzie odpowiedź na ten zupełnie otwarty atak. Inne jednak pytanie nasuwało się zwykłym obywatelom: Kto sprawował władzę w tym mieście? Mafia, czy król i jego organy władzy? Czy Demara była miastem, w którym prawo nadal istniało, skoro przestępcy pozwalali sobie na wszystko?

- Stać.
        Strażnicy strzegący bram miasta od wybuchu pożaru sprawdzali każdego, kto przybywał do miasta z bagażem. W najbliższym czasie można było się spodziewać powszechnej nieufności, nieustannej kontroli i przewrażliwienia straży. Nic dziwnego, wydarzenia tej nocy w końcu zmusiły króla na zwrócenie większej uwagi na przestępczy świat. Ciężko było jednak nie zrozumieć mężczyzny o płowej czuprynie i podkrążonych oczach, gdy zatrzymał jedyną kobietę przybywającą do miasta o tej porze.
- Wchodzisz na własną odpowiedzialność. - powiedział, a ze zmęczenia stać go było tylko na uczciwe ostrzeżenie. - Jest pożar w Siódmej Dzielnicy.
        Kobieta była ładna. Miała rude włosy, zgrabne ciało, ale w jej oczach kryło się coś ostrego, jak brzytwa. Dla mówiącego liczyło się jednak tylko to, że wiele innych niewiast piękniejszych, czy bardziej walecznych umarło tej nocy okrutną śmiercią. Tylko przez te myśli mężczyzna dodał na odchodne:
- Uważaj na siebie. To miasto to burdel.

*w*

        Najgorsza możliwość w każdej intrydze, to taka, w której dowiadujesz się, że knując swoją, jak masło wchodzisz w cudzą. Dwie kobiety przez krótki moment miały wrażenie, że naprawdę dorwały biedaka o wygodnej profesji, którego łatwo będzie wykorzystać do własnych planów. W końcu to tylko staruch z ciałem widocznie zniszczonym przez prochy najróżniejszej maści, więc łatwo będzie go nastraszyć, czy oszukać. Poza tym wciąż bezczelnie wierzyły w swoją doskonałość. Są silne, sprytne i seksowne. Ale może te przymioty nie tworzyły idealnej trójcy, dzięki której wszystko będą obracać na własną korzyść? Już dawno powinny zwątpić w posiadanie kontroli nad zdarzeniami we własnym życiu. Mogły więc przestać zadzierać nosy i nie wychylać się za bardzo. Ale nie. Uwierzyły, że mogą ciągnąć sztukę dalej. Tylko co, jeśli to tylko zwykła groteska?
        Znów sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli. Najpierw Bill. Nie był tak głupi, jak myślały. Gorzej – wiedział o nich więcej, niż powinien. Wyciągnął asy z rękawa bardzo szybko. W przeciwieństwie do Smilli, nie bawił się długo. Kiedy przed oczyma wampirzycy pojawiła się fiolka ze znajomą zawartością, a chwilę później rozbrzmiała jej nazwa, w kobiecie zagotowało się. Skąd, do liszej nędzy, ten wariat wiedział o Tikotum?!
        Z oczu błysnęły jej iskry i tylko cudem zdołała się opanować, by nie rzucić się staruchowi do gardła.
- Co to, do cholery, ma być? - warknęła, chwytając przekazywany pojemniczek i podnosząc go w stronę światła. Tak. Kolor był bardzo podobny, może tylko odrobinę jaśniejszy. Następnie delikatnie powąchała proszek – zero zapachu, oczywiście, że tak. Niepozorny… By po chwili załaskotać delikatnie w mózgu i na krótką chwilę zasnuć świadomość cudownym uderzeniem słodyczy. Właśnie dlatego narkotyk powinno się przechowywać w formie kryształków. Jednak samo wąchanie dawało intensywne, lecz krótkie doznania. Wampiry były zaś mniej wrażliwe na jakiegokolwiek środki odurzające, lecz nie niewrażliwe, więc ten sprawdzian wystarczył, by jasnowłosa ze zgrozą stwierdziła, że Bill nie kłamie. Pozostawało więc najważniejsze pytanie:
- Skąd to masz?
        Przecież to nie mogła być prawda. Pamiętała lata spędzone na eksperymentowaniu z narkotykiem w murach pałacu mistrza. I tę radość, kiedy oboje osiągnęli w końcu to, czego tak bardzo pragnęli i co zaczęło nadawać życiu Smilli prawdziwego smaku. Był to jednak ich sekret, a mistrz był samotnikiem, więc jakim cudem miała z nim do czynienia tutaj?
        Przez szok, jakiego doznała, prawie nie zwróciła uwagi na dwie rzeczy: po pierwsze księgę, którą staruch wręczył Keirze, a po drugie czegoś dużo bardziej zastanawiającego - zniknięcia Satharina. Kiedy zorientowała się co do tego drugiego, zrozumiała, że sprawy mają się o wiele gorzej, niż myślała i że jej wspaniałe plany mogą nie wypalić. A potem padły kolejne dziwne słowa: propozycja.
- Arvalio wymaga bezwzględnej posłuszności. - powiedziała, w obronie próbując jeszcze utrzymać własne kłamstewko, ale chyba każdy już wiedział, że od czasu spotkania się z właścicielem chatki, ani razu nikt w środku nie powiedział prawdy. Skoro jednak ubrali maski, to niech przedstawienie trwa.
        Bill był na tyle bezczelny, by stawiać warunki. Smilla prychnęła, gotowa wysłać Keirze myśl, by dały sobie z nim spokój, kiedy przypomniała sobie o karteczce, dzięki której tu trafiła. Dlaczego traktowała wszystko jak wyłącznie pułapkę, jeśli miejsce to wskazał jej właściciel noclegowni? Człowiek, któremu w jakimś stopniu ufała. A przynajmniej postanowiła uwierzyć, że chce jej dobra, decydując się na przybycie pod wskazany adres. I teraz miałaby wszystko porzucić, nie dowiedziawszy się w jaki sposób chciał jej pomóc? Musiał być w tym haczyk, jakieś korzyści, coś wartego uwagi. Chyba że karteczka była kolejnym kłamstwem.
        Wampirzyca spojrzała na Keirę szukając w jej oczach odpowiedzi. Ostatecznie, jeśli nie spodoba im się prośba, mogą go zabić, czyż nie?
- Pomożemy ci. - zadźwięczała ryzykownie, uśmiechając się. - Ale już dzisiaj musisz mi przekazać Tikotum. Arvalio z pewnością będzie zachwycony.
        Na zewnątrz zaś próbował wstać nowy dzień. Dymu spalenizny jednak nie tak łatwo się pozbyć.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Ogień jest okrutnym żywiołem, a zarazem kojarzy się z ciepłem i ochroną. Płomienie pożerające Siódmą Dzielnicę to pierwszy przypadek; bezlitosnego żywiołu, który pochłania życie w paskudny sposób, niszczy to, co zostało stworzone przez człowieka, zabiera wartościowe przedmioty… Czyżby piekło przybyło na ziemię? Świat powoli schodził na psy, więc nie można się w sumie dziwić, że tym samym zamieniał się w drugi dom piekielnych.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że po ziemi stąpają istoty nadnaturalne, nauczone w swym marnym żywocie ścieżki zła. A najlepsze zaś, że to nie tylko piekielni przynoszą nieszczęście i okrucieństwo na ten świat. Komedia wymieszana z tragizmem zaczyna się wtedy, kiedy osoba z piekła zgadza się pomóc człowiekowi zniszczonemu do cna.
        Cóż zatem miała począć Keira, kiedy stanęła przed wyborem; pomóc genialnemu idiocie czy samemu udawać głupiego, żeby jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Bill skutecznie uśpił czujność obu kobiet, odkrywając swoją rolę w przedstawieniu z góry mu narzuconym. A może, kto wie, to on tutaj pociągał za sznurki? Przecież nie bez powodu prosił nasze dwie bohaterki o przysługę. Pytanie tylko, jak bardzo ta pomoc je zgubi?
        - Billu ma więcej, ma więcej! Chce więcej? - mówił starzec, skacząc wręcz natarczywie wokół wampirzycy. Keira spoglądała na reakcję Smilli. Anielica spodziewała się nagłego wybuchu i upadku kurtyny, jednakże nieumarła nie spełniła jej oczekiwań. Piekielna z podziwem patrzyła, jak blondynka trzyma się swojej roli mimo wszelkich przeciwności, jakie zgotował jej los. Keira natomiast nie potrafiła aż tak dobrze udawać. Maska obojętności na chwilę opuściła jej twarz, kiedy kobieta dostała książkę dotyczącą niebianologii. Frustracja wzmagała się w niej z każdą sekundą, jednak opanowanie ostatecznie zwyciężyło, pozwalając Keirze pozostać w grze jeszcze trochę dłużej. Tylko czy aby na pewno wytrzyma w niej tak długo?
        - Starcze, odpowiedz mi szczerze - zaczęła Keira. - Skąd się tutaj znalazłeś? Czyżby pozostali pomocnicy Arvallio naprawdę zasługiwali tylko na takie wspaniałe lokale, w których zazwyczaj ukrywają się najgorsi z najgorszych? - Anielica zmarszczyła brwi. “No, dalej. Zagraj, jak ci nakazuje rola”. Bill jednak po raz kolejny zaskoczył bohaterki; nie odpowiedział nic. Mamrotał coś pod nosem, jakby w ogóle nie usłyszał pytania, jak na szaleńca przystało. Zdenerwował tym Keirę, która stawała się coraz bardziej zmęczona tym przedstawieniem. Zdecydowanie wolała pozostać biernym obserwatorem, który siedzi w cieniu całej sztuki. Bardziej męczące jest uczestniczenie w niej.

        Keira kiwnęła lekko głową, dając tym wampirzycy znak, że zgadza się na warunki postawione przez Billa. Mężczyzna mógł im w pewnym sensie pomóc. W końcu “Billu da potrójnie”.
        - Ha! Wy wykonacie, wy wykonacie! Arvallio nie chce dać nagrody Billowi za wierną służbę, więc Billu chce ją odzyskać sam! Dacie ją Billowi? To artefakcik, artefakcik! Takie oko z płomieni! - Z każdym słowem szaleńca Keira coraz bardziej upewniała się w przekonaniu, że ten człowiek jest lepszym aktorem niż ona i Smilla razem wzięte.
        - Mamy wykraść artefakt ze skarbca Arvallio? - zapytała anielica. - Znam znacznie przyjemniejsze sposoby na samobójstwo, dziadzie. - Zdecydowanie trzeba brać pod uwagę, że szajka Arvallio niechętnie odda swój skarb. A co za tym idzie; powolna śmierć w męczarniach dla owego śmiałka, który tknie go choćby palcem.
Bill ziewnął, po czym wyprostował się i po raz kolejny zaskoczył swoją osobą; wyraz twarzy przybrał nową maskę, mężczyzna zaś poruszał się z większą gracją.
        - Jestem zmęczony - zaapelował, po czym zniknął z oczu obu kobiet. Dostały zadanie - mają coś wykraść skarb od Arvallio, jednakże nie to teraz było ważne.
Kim, do cholery, jest Bill?
        - Czy on ma chorobę dwubiegunową, czy poważnie jest… - Keira nie była w stanie dokończyć tego zdania. Wiele czynników wskazywało na szaleństwo mężczyzny, lecz przyglądając się bliżej… On okazywał się świetnym aktorem, którego nie można wytrącić z roli, czy też kilku ról, jakie odgrywa. Zarazem jest idealnym manipulatorem. Anielica dopiero teraz zauważyła brak Satharina. Poczuła chwilową ulgę wymieszaną z lękiem.
        - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam grać w szachy ze śmiercią - oświadczyła Keira, otrzepując ubranie z kurzu. Wyjrzała przez szparę w ścianie i spostrzegła cudowny wschód słońca, który sprawiał, że ściany demarskich budynków wydawały się bardziej krwiste. - Jest dzień, więc ty zapewne…! - Odwracając się do Smilli, Keira nie zdołała wymówić tego zdania, albowiem przed nią ponownie pojawił się szaleniec. Z niewiadomych powodów nie pozwalał o sobie zapomnieć.
        - Billu widzi wszystko! Artefakcik pomoże też wam. Naprawdę!

~*~

        Tymczasem w jednej z dzielnic niewielu ludzi, którzy spojrzeli w górę (co bywało rzadkością wśród mieszkańców, wpatrzonych we własne mieszki) mogło dostrzec uskrzydloną postać czarnego anioła. Mężczyzna zaś obserwował postać rudowłosej kobiety, jakby wyczekując idealnego momentu.
Mirva uśmiechnął się cicho w cieniu.
Awatar użytkownika
Sapphire
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Strażnik , Łowca , Inna
Kontakt:

Post autor: Sapphire »

        Sapphire gardziła ludźmi. Uważała ich za stworzenia niższe, łatwo łamliwe i sprzeczne z prawami natury. W przeciwieństwie do zwierząt, które kierowały się prostymi zasadami, próbowali udowadniać, że stoją wyżej od innych na drabinie życia, choć zabicie ich było tak proste jak zdmuchnięcie popiołu z dłoni. Mimo swojej nietrwałości i krótkiego istnienia wydawało im się, że ich czyny determinują kierunek z jakim obraca się wszechświat.
        Eugona miała to tak głęboko wpisane w psychikę, że gdy strażnik odezwał się do niej, z początku nie zwróciła na niego uwagi. Dopiero gdy szarpnął ją za ramię, ostrzegając przed pożarem w Siódmej Dzielnicy, zogniskowała na nim pogardliwe spojrzenie. Górowała nad zmęczonym mężczyzną, który najwyraźniej nie miał jej już nic więcej do przekazania.
- Pfff, śmierć ludzi w pożarze to dla mnie nie przeszkoda. Sami to na siebie ściągnęli, gnieżdżąc się w tym skupisku brudu i drewna. Ja muszę tu tylko coś załatwić.
Jej głos był zimny i kpiący, jednak strażnika najwyraźniej nie interesowało to, co miała do powiedzenia. Wzruszył ramionami, czując, że spełnił swój moralny obowiązek i odsunął się, przepuszczając ją do miasta. Nie była jedyną szaloną kobietą, jaką widział ostatniego dnia. Choć w niej było coś wyjątkowo niepokojącego…

        Szła przez miasto szybkim krokiem, nie zwracając większej uwagi na mijających ją ludzi. Zawiniątko, które dostała od umierającego niedźwiedziołaka kierowało ją bezbłędnie w stronę jego córki - jedyna zaleta klątwy. Nie musiała pytać o drogę ani prosić o pomoc. Nie zawsze oczywiście było to takie proste, jednak tym razem doskonale czuła, gdzie należy się udać.
        Na ulicach panował wyjątkowy zgiełk - wszyscy przenosili najcenniejsze rzeczy w bezpieczniejsze miejsca i biegali w tą i z powrotem, pomagając ugasić pożar. ”Zabawne” pomyślała, odprowadzając wzrokiem ubranego bogato kupca, który biegł z wiadrem pełnym wody ”Gdy przychodzi do ratowania własnych skór, ludzie którzy wcześniej rzuciliby się sobie do gardła są wyjątkowo zgodni.
        Rudowłosa czuła, że znajduje się coraz bliżej celu - ucisk w żołądku był silniejszy niż dotychczas - jednak zwiększyła się również ilość dymu na horyzoncie. Do pożaru było jej jeszcze daleko i tak naprawdę nie musiała się spieszyć. Jeśli córka niedźwiedziołaka przeżyje, odda jej zawiniątko i zniknie z Demary. Jeśli nie, rzuci je na zwęglone truchło, co było dla niej równie dobrym rozwiązaniem. Lekko ścisnęła dłonią upchnięty w kieszeni kształt, jakby mówiła klątwie, że może poczekać. Nie sprawdziła co jest zawartością woreczka. Po wyczerpującej podróży przez kurhany zamierzała jedynie wrócić do domu. Nawet jeśli niosła ze sobą tykającą bombę, niech zmiecie to brudne miasto z powierzchni ziemi. Tak byłoby nawet lepiej. Byle tylko jej już tutaj nie było.
        Omiatając znudzonym wzrokiem fasady budynków zahaczyła spojrzeniem o najciemniejsze i najbardziej obdrapane drzwi ze wszystkich. Wisiał nad nimi szyld lub coś, co kiedyś zapewne było szyldem. Teraz przypominało zapleśniałą deskę, na której ktoś wyskrobał nożem niewyraźną nazwę. Kobieta uśmiechnęła się drapieżnie, ukazując minimalnie dłuższe kły.
- Knajpa.

        Dotarła do szynkwasu odpychając stojących jej na drodze ludzi i krytycznie spojrzała na pijanego mężczyznę, rozłożonego na ławie. Zacmokała niezadowolona.
- Nieładnie tak zajmować miejsce.
Chwyciła go za wyświechtaną koszulę i bezceremonialnie rzuciła o ziemię parę stóp dalej. Usiadła i odszukała wzrokiem karczmarza.
- Wódka. Całą butelkę.
Mężczyzna natychmiast zniknął pod ladą, a ona powiodła wzrokiem po otaczających ją ludziach. Dała chyba jasno do zrozumienia, że chce się napić w spokoju. Na razie. Później z chęcią znajdzie parę mord do obicia. Wśród ludzkich samców nigdy nie było z tym problemu.
        Podróż wywołała u niej pragnienie, a odległy zapach spalenizny, który wyczuwała nawet tutaj, zaostrzył apetyt na alkohol. Chwyciła za butelkę i łapczywie pociągnęła kilka łyków. Dopiero wtedy stuknęła nią głośno o blat i następną porcję nalała do kieliszka. Rozejrzała się po wpatrujących się w nią ludziach, jednak większość z nich, przeczuwając kłopoty odwróciła wzrok. Nie szkodzi. Zawsze znajdzie się jakiś dureń z przerośniętym ego.
- Słyszałeś o najnowszej błyskotce, którą szef trzyma w skarbcu? - zapytał konspiracyjnym szeptem zachrypnięty głos po jej prawej stronie.
- Zamknij pysk! Nie wolno nam o tym mówić!
- Ale ta zabawka ponoć zdejmuje klątwy! Słyszałem… hik!, że szef potrzebuje jej dla siebie, ale nie wie jak jej użyć…
Zaintrygowana eugona zastrzygła uszami i odwróciła gwałtownie głowę, próbując zlokalizować rozmówcę. Jej jadowicie zielone oczy błysnęły zainteresowaniem i zwęziły się, gdy zmiennokształtna dostrzegła dwóch skulonych nad kuflami piwa mężczyzn. Przekrzywiła głowę, przyglądając im się uważnie. Ten, który paplał o rzekomym artefakcie miał duży, czerwony nos i rzadkie, rude włosy. Wyraźnie było widać, że to nie jego pierwsze piwo w tym dniu. Tygodniu. Nie wyglądał jakby w ogóle bywał trzeźwy.
        Drugi z nich, o pociągłej, szczurzej twarzy rozejrzał się niespokojnie dookoła i uchwycił wbite w siebie spojrzenie.
- Dosyć tego! Zmywamy się! - burknął, próbując podnieść odurzonego kompana. Zanim jednak udało mu się postawić do pionu chude cielsko towarzysza, eugona przysiadła się do ich stolika, stawiając z trzaskiem butelkę wódki i gwałtownym ruchem dłoni przycisnęła go z powrotem do ławy.
- Nie tak szybko. Musimy pogadać.
Awatar użytkownika
Smilla
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Alchemik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Smilla »

- Oczywiście, że chcę. Za długo już gadamy. Ruchy, starcze, pokazuj, co masz.
        Niczego też nie sposób było przewidzieć, Bill choć widocznie miał jakiś plan, zachowywał się jak osa w dzbanie po miodzie. Chociaż Smilla bardziej czuła się jak w karuzeli. Znajdowały się na niej kobiety i tylko siebie były w stanie zobaczyć wyraźnie. Wszystko wokół pędziło jak szalone i rozmazywało się. Kształty poza zabawką zmieniały się. Bill kręcił karuzelą, ale jednocześnie nieustannie zmieniał miejsce, w którym stał, czasem coś powiedział, ale słowa te zdawały się nie mieć sensu i mieszały się jak wstęga z pędem powietrza. Wprawiały jednak w ruch jakieś elementy rzeczywistości, jak zaklęcia. Nie sposób było nadążyć za starcem, ciężko było uwierzyć w jego istnienie, ale jednocześnie poddawało się jego woli.
        Wampirzyca w milczeniu obserwowała reakcję Keiry na kolejny przedmiot, który przyniósł szaleniec. Widocznie również trafił tym w czuły punkt, czego upadła już nie potrafiła puścić płazem. Wyraźnie zirytowana i zmęczona przedstawieniem, czy dziwną grą, w którą grali, zechciała poznać scenariusz. Smilla dałaby w tym momencie wiele, by również uzyskać odpowiedź na jej pytania, ale spodziewała się, że Bill nie odpowie. W pewnym sensie rozumiała go i nawet podobało jej się, że żyje wyłącznie według własnych zasad i w swoim świecie. Może nawet to ich łączyło, jednak blondynka więcej radości czerpała z pozornego przywiązania do "normalnego" świata, w którym m.in. odpowiada się na zadane pytania i unika denerwowania wyśmienitych morderców.
        Kwestia Tikotum gdzieś uleciała, ale gdy tylko wampirzyca szykowała się, by o tym przypomnieć, popiołek znów walczył o swoje, a starzec jak myszoskoczek w klatce pozostawał nieuchwytny. Wtedy dowiedziały się co mają zrobić. Zadanie było niejasne i z pewnością cholernie niebezpieczne. Miały wykraść jakieś "oko z płomieni" ze skarbca Arvalio, czyli mafijnego bosa, który aktualnie zagrażał im najbardziej. Jeśli im się uda, mogą zyskać coś niesamowicie cennego.
        Poczuła dziwny dreszcz przechodzący przez jej kręgosłup. Keira miała rację, to mogło być samobójstwo. I to niesamowicie podniecało nieumarłą.
- A co z Tikotum? - upomniała się blondynka. Bill zerknął na nią, jakby liczył, że już o tym zapomniała. Jak mogłaby zapomnieć... I wtedy on raptem się uśmiechnął i nim się obejrzała spod deski w podłodze wyjmował skórzany woreczek. Kiedy tylko Smilla miała go w dłoni, rozwiązała rzemień i zajrzała do środka. To co zobaczyła sprawiło, że niemal zrobiło jej się słabo. Wielkie, jeszcze nie rozłupane kryształy odbiły się w jej źrenicach. Wtedy zdecydowała. Bill nie może przeżyć. Nie może posiadać wiedzy, którą zdobyła razem z mistrzem. Zamknęła woreczek i postanowiła go zabić. Ale gdy podniosła wzrok, starucha już nie było. Jedyne co po nim zostało, to zamykające się drzwi wejściowe, za którymi starzec truchtał w pomarańczowym blasku promieni słonecznych i zbliżających się płomieni.
- Popiołku - mruknęła blondynka w końcu zwracając się w jej stronę. Jej oczy złagodniały, choć uważny obserwator mógł zauważyć, że nadal pozostają nieobecne. - Masz coś lepszego do roboty? Jasne, to wariat, ciężko mu wierzyć. Ale sama niedawno wspominałaś coś o współpracy, o dowiedzeniu się co ten drań o nas wie i dlaczego. Zabawimy się, wyrównamy rachunki, a potem pozbędziemy się tego dziada.
        Znów obróciła się w stronę drzwi. Spomiędzy desek prześwitywały blade promienie. Wyglądały niczym zakurzone ostrza.
- Poza tym nie możemy tu zostać. Bez względu na słońce. - powiedziała w końcu, wciąż wpatrzona w drzwi.
        Już niemal czuła szczypiący gorąc na plecach...

-Chyba będziemy musiały sobie kilka rzeczy wyjaśnić. - mruknęła spod - Bo mam dziwne wrażenie, że możesz wiedzieć, gdzie powinniśmy iść. A ja długo na zewnątrz nie pociągnę.
        Wampirzyca tylko raz zerknęła na górę. Kłęby szarego dymu mieszały się z różem i pomarańczem chmur witających wstające słońce. Ale tego nie było widać. Okalała ich tylko gorejąca łuna, te grube ogniste obłoki i klatka budynków, które drżały przed własnym końcem. "Czyżby piekło przybyło na ziemię?" Oczy zabolały i resztę drogi przebyła pochylona, z kapturem na głowie, czując się jakby ktoś włożył ją do pieca. Miejska melodia dawno przestała ją zachwycać. Teraz była nieznośnym, piekielnym zawodzeniem.
        Szła szybko, niemal biegła, podążając tuż za anielicą. Wiedziała, że wyczerpanie wzmoże później jej głód. Teraz jednak myślała tylko o tym, by się schować. Miała ochotę uciekać z tego miasta, zakopać się pod ziemię, jak to czasem robiła w trudniejszych warunkach. Niemniej nieopłacalne tchórzostwo nie było w jej stylu. Wolała ostatni raz zakosztować słodkiego zwycięstwa, niż uciec w nudne lecz bezpieczne życie.
        Na ulicach były pustki. Wszyscy albo pomagali w gaszeniu pożaru, albo pozamykali się w domach, pakując rzeczy na wypadek, gdyby musieli uciekać. Niektórzy jednak mimo katastrofy prowadzili interesy jak zawsze. I to do tych odważnych ludzie ściągali, szukając iluzji bezpieczeństwa. Tak było z wystawną karczmą, wciśniętą między pokaźne kamienice. Schodziło się do niej po schodach do piwnicy. To wystarczyło. Smilla odbiła w bok i skierowała swoje kroki ku szyldowi "Noże w ogniu" z dwoma krzyżami bo bokach.
        Nim jednak doszła na miejsce, znów wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Keira krzyknęła coś i odłączyła się od wampirzycy. Ta jednak nie zdążyła dostrzec dokładnie o co chodziło, bo nagle ziemia się pod nią osunęła. Czy poślizgnęła się na schodach karczmy? Że to mało prawdopodobne, dowiedziała się dopiero, gdy ostre promienie słońca zakuły ją w kark. Ale wówczas była już w zupełnie innym miejscu.
Ostatnio edytowane przez Smilla 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Keira
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Keira »

        Życie czasami przypominało matematykę. Nieskończona ilość kombinacji, które można ułożyć, a wynik wyjdzie cały czas ten sam, odpowiada nieraz staraniom człowieka, próbującemu uciec śmierci. Jak w matematyce - wynik wyjdzie ten sam. Tylko inną drogą.
        Mina Keiry mogłaby być również miną mędrca, który dostał ciężkie zadanie do rozwiązania. Problemy egzystencjalne oraz trudy w wytłumaczeniu świata w liczbach od zawsze były nieodzowną częścią człowieczeństwa, a jedynie “wybitnym” chciało się nad tym dłużej przysiąść. Nieliczni jednak dochodzili do czegokolwiek w swoich rozważaniach, a jeśli już, zajmowało im to całe lata. Natomiast upadła musiała rozgryźć postać Billa w dziesięć minut. Starzec zachowywał się jak zbyt skomplikowane zadanie matematyczne. Którego wzoru użyć zatem?
        - W którą część mózgoczaszki się uderzyłeś po przyjściu na świat? - zapytała anielica. W odpowiedzi Bill roześmiał się szaleńczo, przyprawiając Keirę o gęsią skórkę (gdyby nie ukrywała skrzydeł, piórka także by się najeżyły) i prawie zmuszając ją do zrezygnowania z roli. Mimo chwili zawahania, kobieta szybko odzyskała pion i zimną postawę profesjonalisty. A wtedy kurtyna opadła, główny aktor uciekł na zaplecze. Keira momentalnie spojrzała na Smillę, kiedy Bill zniknął. I to był drugi moment tego dnia, kiedy anielica opuściła gardę w grze. Oczy wampirzycy przypominały czarnowłosej o najgorszych koszmarach, jakie kiedykolwiek śniła, a napięte mięśnie blondynki wręcz rwały się do tortur, o jakich nawet w piekle się nie słyszało. Keira przez chwilę miała ochotę uciec. Wycofać się z tego wszystkiego, zwinąć w kłębek gdzieś na ulicy, lecz wtedy Smilla spojrzała w jej kierunku. Spokojna, opanowana, prawie że łagodna. “Ale jaki krwiopijca jest w jakikolwiek sposób łagodny”.
        - Jest wiele rzeczy, które bym teraz chciała robić. Może odpoczywać nad jeziorem. Może zaszyć się gdzieś w dziczy, w ciszy. Ale jak widzę, nie mam co marzyć. - Keira uśmiechnęła się gorzko. “Przygodo, oto jestem”, chciała rzec. Jednak, nie wiadomo dlaczego, jakoś nie mogła tego wykrztusić.
        - Jasne. Oby to oczko było tego warte.


        "Absurd", myślała Keira. Smilla w płaszczu starała się pokonać okrutne promienie słoneczne, które co rusz starały się spalić ją żywcem.
        - Wiesz, że się nam nigdzie nie spieszy. Możemy gdzieś przeczekać do wieczora - rzekła anielica. Oczywiście, wcale nie próbowała opóźnić nieuniknionej śmierci z rąk sadystycznych bandziorów ani faktu, że nie mogła wymyślić racjonalnego planu. Jak w końcu mają się zakraść do kryjówki profesjonalnego złodzieja? Przecie nie wejdą z zapytaniem, czy grzecznie odda im ten ważny artefakt, o który się rozchodzi, już wśród bzikniętych poddanych.
        - Zdaję się na moją świetną intuicję. - “Której prawie nie ma”. Anielica miała ogromną nadzieję natrafić na jakiś ślad, który magicznie wskaże jej drogę. Na razie kierowała się w ostatnie miejsce, w którym spotkały Arvallio - w starej winnicy - lecz Keira naprawdę nie pogardziłaby tabliczką z napisem “do złodziejskiej bandy Arvallio, tędy!”.
        I wtedy, kiedy już myślisz, że jesteś na straconej pozycji, życie musi udowodnić, że, jak zwykle, się mylisz. Czarne skrzydła mignęły Keirze tuż przed oczami. Nie trzeba było wiele, żeby zbulwersować anielicę.
        - To on! - niemal krzyknęła, zrywając się do biegu. Nie zrobiła dużo kroków, kiedy zaraz za zakrętem ujrzała, że Mirva wzbija się w niebiosa. - Nie uciekniesz, psisynu!
        Ci, którzy wyjrzeli przez okno, mogli dostrzec dwa czarne anioły na niebie. Jednak Mirva nie zamierzał uciekać długo. Kiedy tylko zwabił Keirę wystarczająco wysoko, zatrzymał się i rzekł;
        - Prędzej odszukasz w podziemiach. Teraz błądzisz na marne.
        - Dlaczego tu teraz jesteś? Kim jesteś? - zapytała anielica, lecz nie dostała odpowiedzi na to pytanie. Mimo wszystko widziała wzrok mężczyzny; troskliwy i wystraszony. Znał ją, a ona znała jego. Ale żadne nie wiedziało, dlaczego.
A ponoć oboje byli krwawymi aniołami...

Dalsze losy Keiry
Ostatnio edytowane przez Keira 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Sapphire
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Strażnik , Łowca , Inna
Kontakt:

Post autor: Sapphire »

        Eugona była zaintrygowana opowieścią o artefakcie, jednak zbliżający się, coraz bardziej gryzący zapach dymu skutecznie odwrócił jej uwagę. Ze względu na wyczulony węch wykryła niebezpieczeństwo szybciej niż pozostali ludzie. Posadziła przesłuchiwanego rudzielca na krześle z taką mocą, że aż zazgrzytały mu zęby i odwróciła się w stronę wyjścia. Każdy rozsądny wąż wiedział, że od płomieni i dymu należy się trzymać z daleka. Szybkim krokiem przemierzała dzielnicę, obserwując buchające ponad dachami płomienie. Pomarańczowe języki barwiły półokrągłe dachówki na kolor złota, absurdalnie piękny w tych dramatycznych okolicznościach.

        Córkę niedźwiedziołaka znalazła w jednej z kamienic, które jeszcze nie uległy spaleniu. Kobieta biegała w panice, usiłując zebrać do tobołka najpotrzebniejsze rzeczy i uspokoić grupę wrzeszczących w niebogłosy dzieciaków. Eugona otworzyła drzwi kopniakiem, niemal wyłamując je przy tym z zawiasów. Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem izbę i znajdujące się w niej postacie, po czym rzuciła w stronę matki tobołek, który była zobowiązana dostarczyć. Niedźwiedziołaczka wykazała się niezłym refleksem, łapiąc go w locie i posyłając Sapphire zaskoczone spojrzenie.
- Tatuś przesyła ostatnie pozdrowienia - oznajmiła rudowłosa, odwracając się na pięcie i znikając w szarym dymie. Kobieta wybiegła na zewnątrz, próbując zlokalizować tajemniczą nieznajomą, jednak nigdzie nie dostrzegła wysportowanej sylwetki. Wzruszenie i dym ścisnęły jej gardło i odwróciła się, by wyprowadzić swoje pociechy z domu. Mając ten pakunek nie musiała się martwić o zabranie dobytku z izby. Ścisnęła zawiniątko w dłoni i raźnym krokiem ruszyła po swoje dzieci.
        Tymczasem gdyby ktoś zamiast patrzeć z przerażeniem w niebo spojrzał pod nogi dostrzegłby olbrzymiego węża, sunącego pędem po ulicach Demary. Gdy dotarł za bramę miasta można było niemal usłyszeć westchnienie ulgi, jakie wydobyło się z jego okrytej łuskami piersi.


Dalsze losy Sapphire
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości