Dalekie Krainy[Elddar] Pieśni pielgrzyma: Początek

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

[Elddar] Pieśni pielgrzyma: Początek

Post autor: Romir »

Słońce przyjemnie grzało. Pośród delikatnie muskanych przez wiatr traw, radośnie krążyły małe ptaki, nucąc swoje kołysanki. W oddali było słychać szum starego lasu, który nie jedno już widział. Gdyby tylko ktoś chciał się wsłuchać w dźwięk szeleszczących liści, ileż by to historii poznał. Tych szczęśliwych i smutnych, zwyczajnych czy niesamowitych, przeżywanych przez możnych tych ziem oraz zupełnie zwyczajnych pastuszków. Ale, kogo dziś obchodzą historię, o bohaterach, którzy od wieków pod mogiłą leżą.
Jednak co to? Co się stało? Pieśń lasu ucichła, ptaki zamilkły i pochowały się pośród gęstych traw. Pozostał tylko szmer płynącej nieopodal rzeczki, która zdawała się być niewzruszoną.
Jakiś drapieżny zwierz wyszedł ze swej pieczary? Nie.
Burza się zbliża? Nie.
Więc kto ośmielił się przerwać chwilę błogą?
Proszę, nie obawiajcie się stworzonka drogie. To wielce miły przybysz z daleka się zbliża. W ręce swej dzierży kij drewniany, twarz pod kapturem skrywa, a na jego ramieniu, bestia biała spoczywa. Kroczy nieśpiesznie pośród traw wysokich, uważając aby źle nogi nie ułożyć. Oblicze jego wielce smutne i niepasujące do otaczającej przyrody. Fale północne go wyrzuciły, pośród części roztrzaskanego okrętu, pośród trupów załogi. Osobą swoją symfonię natury przerywa nagle, pod nosem mrucząc pieśni straszne :

                                                             "Każdy dzień, do śmierci przybliżą Cię, człowieku.
                                                                                 Godnie żyj,
                                                                            nim śmierć utuli cię
                                                                              na wieki ..."


Nie łam się pielgrzymie drogi. Oto do miasta zwanego Elddar się zbliżasz. Tam ukojenie znajdziesz. Wśród miejskiej hołoty, wśród tańców i śpiewów wiecznie pijanej gospody.

 -Wreszcie dotarłem do jakiegoś miasta. Mam nadzieję, że znajdę tutaj pomoc i dowiem się gdzie jestem. - Romir ucieszył się na widok miejskich bram, obok których widniała nazwa "Elddar". Był wycieńczony podróżą. Szedł bowiem przez kilka godzin z miejsca, gdzie go morze wyrzuciło. Kiszki marsza mu grały, a wargi były wysuszone przez prażące słońce.  
Stanął pod główną bramą i rozejrzał się. Wzrokiem próbował wybadać, gdzie znajduje się pałac władcy, jakaś strażnica czy gospoda.
Na jego szczęście po głównej ulicy włóczyło się sporo ludzi i krasnoludów. Chłopak zaczepił kilku z przechodniów, ale kreatura na jego ramieniu budziła postrach wśród mieszkańców, także każdy, do kogo się zbliżył, momentalnie wpadał w panikę i uciekał.
- Hej ty! Co robisz? - Nagle ktoś krzyknął. Romir obejrzał się za siebie i zauważył, że w jego stronę  zmierza dwóch uzbrojonych strażników, z czego jeden był niemal o połowę niższy od drugiego, ale za to dwukrotnie tęższy.
- Kim jesteś i co to za dziwadło na twoim ramieniu? - Przybysz ucieszył się na widok straży i zaczął się tłumaczyć, ale suchość w gardle uniemożliwiała mu swobodne wypowiedzenie się. Urywkami zdań próbował powiedzieć, że jego okręt rozbił się i morze go wyrzuciło na wybrzeżu, na zachód od miasta.
Zbrojni uważnie mu się przyjrzeli. Analizowali każdy szczegół jego odzienia i ekwipunku oraz postawę.
W końcu zaczęli coś mamrotać między sobą, aż jeden z nich nie rozkazał chłopakowi pójść z nimi.
  Zaprowadzono go do strażnicy. Został usadzony przed biurkiem, a zaraz potem podano mu dzban z wodą. Wędrowiec chwycił za niego i zaczął łapczywie pić, kilkakrotnie się krztusząc.  
- To jak, opowiesz nam jak się tu znalazłeś? - zagaił ponownie jeden ze strażników. Chłopak spojrzał się na niego z wdzięcznością za możliwość zaspokojenia pragnienia, otarł mokre usta i szczegółowo zaczął wyjaśniać całą sytuację, co było celem jego podróży i co go spotkało.
  - Więc mówisz, że płynąłeś do Lydia'i z grupą pielgrzymów, ale wpadliście na sztorm, który zatopił wasz okręt? - dopytywał się mniejszy.
-Zgadza się, proszę Pana. - Romir odpowiedział krótko.
- Cóż, trochę wam zabrakło szczęścia. Wschodnio-północne wody bywają zdradzieckie. Nie jeden okręt już przez nie na dnie spoczął. No dobrze. Twoje wyjaśnienia są w miarę logiczne, ale to nie znaczy, że Ci ufamy. Rzadko kto tu przybywa, a jak już, to zazwyczaj nie wróży to nic dobrego, więc trzymaj się na baczności ... i to coś, co przy Tobie siedzi również. - Zbrojny rzucił okiem na łuskowatego towarzysza Romira.
- "To coś" nazywa się Pyrko i jest małym smokiem - oburzył się chłopak
- Smokiem powiadasz! - Wyższy ze strażników uniósł się z zachwytu i jednocześnie z przerażenia. - Jeśli to smok, to trzeba go zabić zanim urośnie i nas pozabija! - drążył dalej.
- Nie zrobi nic złego. On pozostanie taki mały. Jest moim chowańcem od kilku lat i znam go bardzo dobrze. - Chłopak próbował załagodzić sytuację i zapewnić, że mały smok nie sprawi kłopotów.
- No mam nadzieję. Ale jeśli dojdzie do czegoś, to TY za to odpowiesz - ostrzegł go mniejszy.
Przesłuchanie w końcu dobiegło końca i Romir był wolny.
- Zanim nas opuścisz ... - rzucił jeden ze strażników. - Idź do karczmy na drugim końcu tej mieściny. Gospodarz to dobry człowiek, a właściwie krasnolud. Nawet jeśli nie masz przy sobie złamanego ruena, to i tak będziesz mógł się przespać w jego stajni, a jeśli mu się spodobasz to rzuci Ci jakieś resztki do zjedzenia.
Chłopaka ucieszyła ta wiadomość. Lekko się ukłonił i podziękował za gościnę, po czym ruszył w stronę centrum miasta.  
  Idąc przez miasteczko zaczął podziwiać lokalną scenerię. Domy przy głównej drodze były głównie zrobione z drewna. Nawet ich dachy były z niego wykonane. Do każdego z nich przylegał pas zieleni, na którym rosły drzewa. Romira strasznie to wszystko dziwiło. W jego rodzinnej Demarze, nawet najlichsze budowle były wykonane z palonej cegły lub kamienia, a pojedyncze drzewa umieszczono w znacznej odległości od budynków. Ich nagromadzenie było tylko w miejskim parku lub ogrodzie królewskim. To wszystko zapewniało niebywałą ochronę w razie pożaru, przez co najwyżej jeden budynek mógł zostać uszkodzony, a ogień nie rozniósłby się na inne. A tutaj, ogień bardzo szybko zacząłby się rozprzestrzeniać i większa część miasta mogłaby pójść z dymem.  
Rozterki nad lokalną architekturą przerwał mu zapach pieczonego mięsa, dobiegający z pobliskich budek. Żołądek Romira zaczął się upominać o konieczności zjedzenia czegoś. Sądząc po reakcji Pyrko, również i on chciałby coś wrzucić na ząb.
Chłopak zaczął kierować się w stronę źródła zapachu. Na widok budek z lokalnymi przysmakami dostawał ślinotoku. Pieczone kawałki ryb, świeże pieczywo, jakieś nieznane dotąd owoce i warzywa. To wszystko wprawiało w zachwyt. Jak się okazało nawet ceny tych wszystkich pyszności nie były wygórowane, tak jak w Demarze, gdzie uliczni sprzedawcy byli ździercami i za plasterek suszonego mięsa trzeba było wydać pięć ruenów. Romir szybko upatrzył sobie najbardziej kuszące danie. Sięgnął do kieszeni, żeby odliczyć należną cenę, ale na widok pieniędzy zamarł w bezruchu, bowiem ani jeden z ruenów, nie należał do niego, a zostały zagrabione od martwych członków załogi, których woda wyniosła razem z nim na brzegi tej krainy. W głowie tłoczyły się myśli, że właśnie staje się hieną cmentarną, ale głód również nie zamierzał odpuścić i z chwili na chwilę coraz bardziej zmagał.
- Niech duchy zmarłych mi przebaczą - rzekł do siebie i wydał połowę posiadanych monet na kilka soczystych kawałków mięsa i pieczywa. Następnie udał się w stronę karczmy, pałaszując z małym towarzyszem zakupione frykasy.
  Po niedługim czasie dotarł do karczmy. Miał jednak pecha. Okazało się, że jest zamknięta z nagłego dla właściciela powodu. Początkowe zadowolenie się wypaliło. Nie wiedział co teraz ma ze sobą począć. Usiadł na pobliskiej ławeczce i zamknął oczy. Chwilę później pogrążył się we śnie.
Awatar użytkownika
Sayna
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sayna »

Dwa różne rodzaje terenu składały się na większość północnej części wybrzeża. Tuż przy wyjściu z miasta, spory odcinek skalistej ziemi zwężał się, tworząc sterczące kilka metrów nad morzem urwisko. Na wschód, u podnóża stromego stoku, rozciągała się z kolei piaszczysta plaża. Długi i szeroki pas złotego piasku ciągnął się wzdłuż morza, zalewany co chwilę przez kolejne fale. Na końcu plaży znajdował się następny odcinek kamienistego podłoża, który przechodził w nieregularny klif - wystarczająco wysoki, aby można go było bez trudu dojrzeć nawet u wyjścia wielkiego kanionu.

Wczorajsza nawałnica wzburzyła już i tak niespokojne wody morza, tworząc potężne fale, które raz za razem uderzały o skalisty brzeg i wylewały się na piasek. Lecz dziś niebo było prawie bezchmurne, a pogoda przyjemna. Słońce przyjemnie grzało i trudno było uwierzyć, że całkiem niedawno sztorm doprowadził do rozbicia się statku. Jednak to właśnie takie miejsca przyciągały Saynę.
Magowie wody są bardzo cenieni w nadmorskich miastach. Możliwość złagodzenia sztormu, manipulowania prądami morskimi, a także wyławiania rozbitków poprzez tkanie wody jest czymś bardzo pożądanym podczas wypraw na statkach. Również rybacy często korzystają z pomocy magów by sterować ławicami ryb poprzez zmiany oporu wody, prądów i tworzenie baniek wodnych z uwięzionymi wewnątrz rybami.
Gdyby Sayna przybyła do miasta wcześniej, to być może nie doszłoby do ostatniej tragedii gdy wzburzone wody roztrzaskały okręt, którym płynął Romir. Dziewczyna przybyła jednak dopiero teraz po długiej przeprawie z jej rodzinnego Jadeitowego Wybrzeża, aż tutaj do miasta Elddar.

Mieszkańcy najwyraźniej bardziej obawiali się zagrożenia ze strony wody, niż ognia, gdyż zdecydowana większość budynków była wykonana z drewna. Niewiele jednak wskazywało na to, by pożary miały jakoś szczególnie omijać to miejsce. Szczególnie w taki upalny dzień jak ten. Możliwe, że po prostu ludność nie była dość zamożna, albo po prostu nie zdawano sobie sprawy z ewentualnego niebezpieczeństwa. Tym lepiej, że Sayna przybyła właśnie tutaj. W końcu ewentualny ogień można ugasić wykorzystując wodę z pobliskiej rzeki, czy z morza. Jeden mag wody może odwalić robotę kilkudziesięciu ludzi z wiadrami.

Sayna przechadzała się ulicami miasta chcąc poznać uroki tego miejsca. Zauważyła liczne stragany z rybami, wokół których rozlegał się gwar. W niewielkiej odległości od targowiska znajdowała się drewniana altanka - doskonałe miejsce do medytacji. Dziewczyna usiadła pośrodku konstrukcji, założyła nogę na nogę w pozycji lotosu i zamknęła oczy. Skupiając się na energii tego miejsca mogła wyczuć jak przepływa woda w pobliskiej rzece, jak w oddali fale uderzają o brzeg. Czuła każdą drobinkę potu na swym ciele, a także na ciałach mieszkańców. Wchodziła w coraz większy trans, jej puls stawał się wolniejszy, a umysł jasny i spokojny. Wokół Sayny zaczęła tworzyć się niewielka mgiełka otaczającej ją w formie pierścienia pary wodnej. Krew, limfa, a nawet soki żołądkowe dziewczyny zdawały się wchodzić w swego rodzaju rezonans z jej wewnętrzną energią. Sayna wierzyła, że tak jak woda przepływa przez rzeki, a krew przez tętnice i żyły, tak i energia człowieka przepływa przez kanały zwane meridianami, a ich przecięcia tworzą centra energetyczne - czakry. Medytacja miała odblokować czakry i optymalizować przepływ energii zapewniając zdrowie i dobre samopoczucie. Sayna poznała technikę dogłębnej medytacji, której nauczył ją pewien mistrz z dziedzin Harmonii i Energii. Choć ona sama korzystała z dziedziny Wody, to według jej mistrza nie miało to znaczenia. Magia to magia, a dziedziny są jedynie formą jej usystematyzowania.
Medytująca zaczęła się unosić, jej ciało oderwało się od podłoża i lewitowało w odległości jednego kroku nad ziemią.

Nie trwało to jednak długo gdyż została brutalnie wyrwana ze swojego błogiego stanu uderzeniem w twarz.
- TA RYBA ŚMIERDZI!
- WCALE NIE!
Sayna ocknęła się z bólem twarzy i dolnej części ciała. Nie zdążyła rozpleść nóg, ani w jakikolwiek sposób się przygotować na upadek. Uderzyła pupą o ziemię po nagłym wybudzeniu ze stanu medytacji, a na jej twarzy spoczywało coś mokrego, co dość szybko odpadło i okazało się, że była to ryba.
- Panie, ewidentnie śmierdzi! - krzyczał jakiś człowiek na straganie,
- Moja jest świeża - odpowiedział ktoś inny. Nieopodal jacyś inni ludzie zaczęli się bić, grupka osób okładała się rybami, a niektórzy rzucali.
Sayna powąchała rybę, którą oberwała. W jej mniemaniu była raczej w porządku, ale wolała to zachować dla siebie. Przynajmniej dostała darmowe jedzenie.

Kolejna ryba poszybowała, ale tym razem w kierunku śpiącego Romira.
Awatar użytkownika
Szapur
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Szapur »

- Witaj powabne Elddar - zakrzyknął radośnie umorusany wojownik. - To chyba największe zadupie w całej Alaranii - dodał chwilę później pod nosem.
Szapur sam często śmiał się z własnej naiwności i impulsywności, tak że wszystko wydawało się proste gdy wpadał na kolejny "genialny" pomysł, jak choćby ten z przybyciem tutaj, w celu najęcia się do poszukiwań tajemniczo zaginionych ludzi. W obecnej chwili żałował, że nie wrócił wraz ze zbrojną karawaną do Alaji, razem z grupą odważnych i przedsiębiorczych krasnoludzkich zawadiaków, których właśnie w owym mieście zapoznał, a którzy kursowali regularnie, pomiędzy Alają i Varilą.
To w tym drugim mieście dowiedział się o sprawie, od pewnego nordyjskiego awanturnika, z którym wypił trochę gorzały w karczmie. Tamten mówił, że w Elddar szukają kogoś silnego i subtelnego zarazem, bo sprawa delikatna i budząca niepokój, ludziska znikają w dziwnych okolicznościach tak, że być może coś ich pożera albo porywa kto wie? Nordyjscy giganci subtelnością nie grzeszą, dlatego odpuścił on sobie woląc raczej coś bardziej do niego przystającego, jak choćby dołączenie do zbrojnej karawany zamiast szalonego drakońskiego rycerza, skłonnego bardziej do szukania wyzwań niż prostych zadań ochroniarskich. Szapur naprawdę pluł sobie w brodę, że się na tą "podmianę" zgodził, ale wtedy wzięła w nim górę jego żądza przygód i odkrywania tajemnic, jak zwykle zresztą, a i Krasnoludy nie kręciły nosem na takie zastępstwo, bo chyba miały już dość Drakona gadającego przez większość drogi, o potędze i wspaniałości Smoka Urena.

Prawie pięć dni samotnej podróży na końskim grzbiecie, przez surową lasotundrę pomiędzy Varilą i Elddar, dość mocno zmęczyło zarówno konia jak i jeźdźca, tak, że zapał sprzed kilku dni zdążył wyparować i zastąpiła go jedynie przemożna chęć wygodnego odpoczynku. W chwili przekraczania bramy miasta Szapur miał głęboko w nosie wszelkie tajemnice, kroczył spokojnie prowadząc konia za uzdę, bez entuzjazmu, a wręcz posępnie obserwując ponurą jak mu się wydawało, drewnianą zabudowę miasta. Na ulicy było sporo ludzi, a gdzieniegdzie przemykały tęgie Krasnoludy, jednak jak widać nie było ich tu dostatecznie wielu, by zapewnić miastu porządną zabudowę, z której słyną ci mistrzowie kamienia.

Zapytani przechodnie skierowali zbrojnego przybysza w stronę gospody, gdzie ten się udał równie spokojnie, jak gdy przekraczał bramę miasta, a że było to na drugim jego końcu, to podczas powolnego spaceru prawię usnął, gdy naglę coś "dziwacznego" przykuło jego uwagę. Mianowicie w altance przy targowisku unosiła się lekko nad ziemią młoda kobieta, najwyraźniej uzdolniona magicznie i pogrążona w hipnotycznym transie, a niedaleko jej spał sobie na ławce młodzieniec z małym smokiem na ramieniu.
Cała sytuacja wydała się Szapurowi naprawdę komiczna, w odniesieniu do początkowo nudnego i ponurego wrażenia jakie wywarło na nim miasto i sprawiła, że poczuł się prawie jak w rodzinnym Soralu pełnym magów i kuglarzy, tyle że w bardziej z jego punktu widzenia egzotycznej wersji.
- A jednak jest coś ciekawego w tej zabitej dechami mieścinie - zaśmiał się Szapur sam do siebie, całkowicie skupiony na tajemniczych postaciach, tak, że nie obchodziła go w ogóle zapoczątkowana w tym czasie awantura na targu.
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Romir »

Zaraz po zamknięciu oczu, Romirowi ukazał się widok tonącego okrętu oraz niedobitków załogi, którzy błagali o pomoc. Widok tych wszystkich nieszczęśników przyprawiał chłopaka o łzy. Chciał wyciągnąć ręce, aby chodź kilku uratować, ale nie mógł ruszyć nawet palcem. Leżał na tratwie i patrzył jak każdy po kolei znika pod powierzchnią wody, gdy on sam jest bujany przez fale. Krzyki zdawały się z każdą chwilą przybierać na sile i można było usłyszeć pojedyncze słowa, "ryba!", "oszust!", "lejcie go!" .
Nagle poczuł, że coś po nim spełza. W tym momencie sen został przerwany, a widok wspomnień sprzed kilkunastu godzin zastąpił obraz Pyrko, który właśnie coś pożerał. Romir przyjrzał się temu i ku jego zdziwieniu, tym czymś okazała się dorodna ryba.
- Skąd ty to masz? - zadał pytanie małemu smokowi, jednak ten nie zareagował, tylko dalej się zajadał.
Chłopak przetarł oczy i zauważył, że przy pobliskich straganach zebrało się sporo osób, z czego większość brała udział w jakiejś sprzeczce czy nawet już bójce, gdzie broń stanowiły ryby, miotły i wszystko inne co było pod ręką. Przysłuchał się wrzaskom, z których wynikło, że chodzi o jakiś konflikt między handlarzami. Harmider przybierał na sile i coraz więcej osób dołączało się do bitki. Nawet interwencja licznej straży nie dawała zbyt wiele.
- O rany - westchnął Romir. - Chyba będzie trzeba załagodzić sytuację. - Podniósł się z ławki i ruszył w stronę tłumu. Następnie wlazł na jakieś skrzynie i próbował zwrócić na siebie uwagę, ale nie był w stanie przekrzyczeć tych wszystkich osób. Przywołał do siebie swojego towarzysza i coś mu szepnął. Smok wdrapał się na głowę chłopaka, nabrał powietrza w płuca i wydał z siebie donośny pisk, po czym zionął płomieniami.
Ludzie przestraszyli się strasznego dźwięku i kuli ognia, która niespodziewanie pojawiła się na niebie. Walki ustały i teraz cała uwaga była skierowana na młodego mężczyznę z białą bestią u boku.
Romir uśmiechnął się i zaczął przemawiać.
- Ludzie! O co to zamieszanie? - krzyczał. Powędrował wzrokiem po zebranych, ale nikt nie ważył się odpowiedzieć.
W końcu jeden ze starszych wyjaśnił, że dwóch handlarzy spierało się wzajemnie o to, który ma świeższy towar. Ostatecznie doszło między nimi do rękoczynu, a śmiałkowie, którzy chcieli ich rozdzielić, sami wplątywali się w konflikt.
- Przyprowadźcie mi ich. - Tłum się rozstąpił i dwóch sprzedawców przy eskorcie straży, stanęło przed obliczem nieznajomego wędrowca. - Więc to wy jesteście odpowiedzialni za tą całą rozróbę, hę? - Romir przebadał wzrokiem każdego z nich, jednocześnie oczekując odpowiedzi, która nie nadchodziła. Rozkazał przynieść po sztuce ryby od każdego z handlarzy i ułożyć je przed nimi.
- Smuci mnie to, gdy widzę jak ludzie się między sobą kłócą, dlatego rozstrzygnę ten spór, tu i teraz. - Kilku z zebranych podniosło głos oburzenia, że byle chłystek może być sędzią, ale gdy ten zamigotał im pierścieniem adepta przed oczami, głosy sprzeciwu ucichły i pozwolono mu mówić dalej. - To majestatyczne stworzenie obok mnie - mówiąc to pokazał na łuskowatego towarzysza - ma wielokrotnie lepszy węch i poczucie smaku niż my. Jednocześnie żywi się tylko produktami najwyższej jakości, więc nie tknie byle kawałka starego mięsa czy pieczywa. Więc to on zdecyduje, która ze zwaśnionych stron ma rację. - Oczywiście wszystko to było kłamstwem. Ten, jak i każdy inny smok nie pogardzi nawet zgniłym jajem, ale na potrzeby sytuacji, gusta smakowe zostały nieco zmienione.
Romir wskazał Pyrko dwie ryby. Smok zeskoczył z jego ramion i zaczął je obwąchiwać. Zaraz po tym wziął w pysk jedną z nich i gdy skończył żuć, zabrał się za następną.
- Bestia wybrała! - Chłopak znowu podniósł głos. - Obaj handlarze mają na równi dobre towary.
Ludzie zaczęli patrzeć po sobie i coś szeptać, a po krótkiej chwili zaczęli bić brawo młodemu sędziemu. Odwieczny spór między tymi dwoma był zakończony. Dwóch wrogów zmuszono do podania sobie rąk i tłum zaczął się rozchodzić.
Gdy emocje opadły, jeden ze strażników podszedł do chłopaka, pogratulować mu rozstrzygnięcia sprawy, przy tym zadając mu pytanie, co by zrobił, gdyby jednak sprawy nie poszły tak gładko, na co ten mu odpowiedział ze złowieszczym uśmiechem na twarzy:
- Nakazałbym mojej bestii spalić ich stragany, aby nie mieli się o co spierać. - Na te słowa strażnik zaniemówił i odszedł.
Robiło się późno. Większość mieszkańców kierowała się pośpiesznie do domów, inni zaszyli się w pobliskich knajpach.
Niedaleko od Romira, jakiś rycerz o jasnych włosach i w zaniedbanej zbroi bacznie mu się przyglądał, jednak chłopak nie przejmował się nim za bardzo. Po tym co odstawił ze swoim małym kompanem, zapewne straż chciała mieć go na oku.
W innej części rynku zauważył atrakcyjną dziewczynę, której fizjonomia pasowała do osób pochodzenia z wschodniego wybrzeża. Ubrana była w dziwne szaty, które dobrze przylegały do jej ciała oraz częściowo odsłaniały najważniejsze jej walory. Gdyby dobrze się przyjrzeć, można by było odczytać jej pełnie kształtów. Zdawało się również, że umie posługiwać się magią wody, gdyż machając palcami potrafiła kontrolować przebieg strumienia w fontannie.
- Pff, tanie sztuczki. Zapewne jakiś niedoszły mag wody, który teraz robi jako ladacznica - wyszeptał pod nosem. Dziewczyna spojrzała się w jego stronę i speszony tym, że mogła go usłyszeć, odwrócił wzrok i udawał, że ogląda zachodzące Słońce.
Wtem, zorientował się, że wcześniej zauważony zbrojny zaczął kroczyć w jego stronę. Nie wiedzieć dlaczego, Romir odruchowo zacisnął swój kostur i mentalnie przygotowywał się do potyczki.
Ostatnio edytowane przez Romir 5 lat temu, edytowano łącznie 4 razy.
Awatar użytkownika
Szapur
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Szapur »

Szapur niczym widz w teatrze oglądał niecodzienne przedstawienie z udziałem tajemniczego młodzieńca, jego małego smoka i narwanego tłumu. Tak nagły zwrot akcji sprawił, że zapomniał o zmęczeniu, wywnioskował też łatwo, że chłopak raczej nie jest tutejszy i musiał tu przybyć niedawno. Ciekawość wzięła górę i wojownik ruszył w kierunku młodego "Władcy Bestii", tak, że tamten przez chwilę wydawał się być zaniepokojony, a nawet skłonny do konfrontacji, co trochę rozbawiło rycerza, ale nie dał tego po sobie poznać i całkowicie to zignorował zdając się na swój śmiały instynkt towarzyski.
- Wspaniałe przedstawienie Panie - rzucił Szapur przyjaznym acz zawadiackim tonem. - Nie jestem ani tutejszym strażnikiem ani złodziejem - dodał po chwili wyczuwając pewne zmieszanie młodzieńca, który najwyraźniej nie wiedział do końca na czym stoi.
- Jestem Szapur dir Arjaman z Soralu, samozwańczy... aaa może później. - Szapur powstrzymał się przed zwyczajową dla siebie przechwałką jakim to jest wielkim rycerzem i jakich to sławetnych czynów dokonał na cześć Urena.
- Ważne jest to, że chyba obaj jesteśmy tu nowi, że tak to ujmę - dokończył Szapur
Nonszalancja i lekki styl bycia Drakona szybko uspokoiła początkową nerwowość młodego mężczyzny ze smokiem na ramieniu, a i mały zwierzak wydawał się nadzwyczaj spokojny, obserwując zbrojnego rozmówce swego "opiekuna".

Rozmowa zaczęła się kleić, młodzieniec przedstawił się Szapurowi jako Romir z Demary, a wojownik podzielił się z nowym znajomym tym co wie o sytuacji w mieście, oraz po co tu w ogóle przybył. Rozmawiali tak sobie dobrych kilka minut, i ewidentnie było im po drodze przynajmniej w kilku kwestiach, młody pielgrzym poczuł się trochę lepiej rozmawiając z kimś kto przynajmniej go nie straszy, ani nie próbuje przesłuchiwać, natomiast Szapur czuł, że może mu się przydać taki nietuzinkowy towarzysz, tym bardziej, że pod wpływem zaistniałych szybko ciekawych zdarzeń, wrócił mu cały zapał związany z potencjalną tajemniczą misją.

Już mieli się kierować w stronę karczmy, której właściciel najwyraźniej zdążył wrócić z przerwy, co można było rozpoznać po tlących się w oknie płomiennych lampach, bo i w tym czasie zdążyło się także ściemnić, gdy okolicę przeszył naglę głośny kobiecy krzyk.
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Romir »

Początkowe obawy co do zbliżającego się zbrojnego rozwiały się tak szybko, jak dym z bagiennego ziela. Ów rycerz był jednym z gapiów podczas rozprawy z dwoma handlarzami. Odwaga jak i skuteczność, jakim wykazał się Romir, sprawiła, że tamten chciał się dowiedzieć czegoś więcej o chłopaku, a może bardziej o jego smoku, na którym bardzo często zawieszał swój wzrok.
Jak wynikło z rozmowy, rycerz ma na imię Szapur i przybył do Elddar w celu rozwikłania zagadki znikających mieszkańców. Wspomniał on, że według świadków, zniknięcia zbiegły się z przybyciem kilkunastosobowej grupy, która jakiś czas temu tędy przechodziła.
- "A więc, to miał na myśli mówiąc, o problemach z przyjezdnymi." - Romir przypomniał sobie słowa strażnika, którego spotkał po przekroczeniu bram miasta. - Wiesz co, Sir Szapur, jeden ze straży mi opowiadał o problemie z ...
-Aaa...! - Rozdzierający krzyk kobiety przerwał rozmowę.
Rozejrzeli się wokoło i zauważyli, że młoda kobieta szarpie się z kilkoma zakapturzonymi postaciami. Robiła co mogła, aby uwolnić się z ich uścisku, ale nie miała najmniejszych szans.
Mało myśląc, Szapur wyciągnął z pochwy miecz i pobiegł dziewczynie na pomoc. Tamta, ostatkiem sił stworzyła z wody coś na kształt taranu i cisnęła go w stronę jednego z agresorów, który siłą uderzenia został odepchnięty kilka metrów dalej, wprost na nadbiegającego Szapura, przez co obaj znaleźli się na ziemi.
Romir nie wiedział co ma robić. Panujący już półmrok oraz wada wzroku, skutecznie ograniczały mu pole widzenia. Kierowany nagłym przypływem emocji, pobiegł w stronę poruszających się plam barw, które z każdym metrem formowały się w zarysy ludzkich sylwetek. Widząc, że kolejna osoba biegnie z pomocą, napastnicy, z niemałym trudem ogłuszyli dziewczynę, wsiedli na konie i popędzili w stronę pobliskich gór, pozostawiając jednego z nich, aby uporał się z nadbiegającym śmiałkiem.
Po raz pierwszy w życiu Romir'owi przytrafiła się sytuacja, gdzie będzie musiał z kimś walczyć na poważnie. Zacisnął mocniej swój kij, przyjął bojową pozę i czekał aż jego przeciwnik wykona ruch. W dłoniach zakapturzonego mężczyzny błysnęły dwa sztylety. Widząc, że ma do czynienia z chudym młodzikiem, pewnym krokiem ruszył na niego, przymierzając się do podcięcia chłopakowi brzucha i gardła. Romir uchylił się przed pierwszym atakiem i błyskawicznie wyprowadził kontrę w kręgosłup napastnika, który wygiął się w tył i lekko przyklęknął. Z furią w oczach, odwrócił się na pięcie i zaczął wściekle wymachiwać ostrzami. Chłopak raz za razem odskakiwał od niego, zręcznie parując ataki. Wykorzystując sytuację, Romir ominął parę ostrzy, które mignęły mu tuż przed oczami, dzięki czemu znalazł się w martwym punkcie agresora. Przymierzył się do podcięcia mu nóg, ale tamten przewidział ruch chłopaka i kopnął go tak, że Romir wpadł na pobliskie skrzynie, od których się odbił i upadł na bruk. Oprych doskoczył do niego chwycił za włosy i już miał wyprowadzić ostateczny cios, gdy niespodziewanie został zaatakowany przez skrzydlatą bestię, która buchnęła mu w twarz kulą ognia. Odruchowo upuścił swoje sztylety i zasłonił dłońmi całą twarzoczaszkę. Romir szybko się otrząsnął, powstał z kolan i z całych sił uderzył kijem przeciwnika w skroń. Ogłuszony od uderzenia zdębiał, zakręcił się wokół własnej osi, po czym padł na ziemię.
Pojedynek dobiegł końca. Cały się trzęsąc, chłopak głaskał swojego chowańca i dziękował mu za ratunek. Obejrzał się na swojego oponenta i na widok zakrwawionej i częściowo zwęglonej twarzy dostał torsji. Gdy kończył opróżniać żołądek, ktoś go poklepał po ramieniu. Okazało się, że był to jego nowy znajomy. Również i on wyszedł zwycięsko z całej sytuacji. Na jego zbroi widniały ślady krwi. Sądząc po spokoju jaki od niego emanował i swobody wykonywanych ruchów, na szczęście nie była to jego krew. Pomógł Romir'owi wstać na nogi i wskazał na oprycha ze spaloną twarzą, który mimo wszystko jeszcze oddychał.
- Pomóżmy mu - powiedział chłopak. - Może uda się z niego wyciągnąć jakieś informacje.
W tym czasie na miejsce przybył już oddział straży, którego dowódca, nie wiedząc co się tak właściwie stało, nakazał zakuć wszystkich w kajdany i zaprowadzić na przesłuchanie.
Awatar użytkownika
Sayna
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sayna »

Sayna zwykle unikała walki. Była tak pacyfistycznie nastawiona jak tylko mogła, a jednak czasami zdarzało się jej spożywać mięso. To właściwie jedyny zarzut dotyczący agresji jaki można by jej postawić. Magia wody służyła jej głównie do pomagania ludziom, było to coś w czym po pierwsze była dobra, po drugie kochała to, po trzecie było to użyteczne społecznie, a po czwarte pozwalało zarobić. Na tych czterech filarach dziewczyna opierała swoją filozofię sensu życia. Gdyby brakowało choć jednego musiałaby poszukać jakiegoś innego zajęcia. Jednak raczej nie byłoby to nic związanego z walką, agresją, czy też ranieniem i zabijaniem innych.
Tym razem jednak była zmuszona walczyć. To stało się dosłownie w ułamku sekundy. Została zaatakowana gdy rozmyślała nad stosownością swojego stroju po przypadkowo zasłyszanym komentarzu z ust nieznanego młodzieńca, prawdopodobnie obieżyświata gdyż miał ze sobą małego smoka. Skojarzyła go dobrze, bo to on zażegnał konflikt pomiędzy handlarzami ryb. Teraz jednak nie miała zbyt dużo czasu na przemyślenia, bo rzucili się na nią jacyś ludzie. Sayna została przez kilku z nich schwytana i brutalnie szarpana w stronę stojącego nieopodal konia. Jeden z napastników miał sznur, by nim związać dziewczynę. Pierwsza próba nie udała mu się, ponieważ Sayna mocno się opierała, używając magii wody odrzuciła kilku bandytów i już miała nadzieję na ucieczkę, gdy nagle poczuła silny ból głowy, zamgliło się jej przed oczami i straciła przytomność.

Dziewczyna obudziła się z bólem głowy w jakimś ciemnym pomieszczeniu, które przypominało loch. Widziała przez kraty pilnującego ją zakapturzonego strażnika.
- Czego ode mnie chcecie? - zapytała cicho ze łzami w oczach.
- Niech cię to nie obchodzi - odpowiedział beznamiętnie mężczyzna. - Nie chce mi się słuchać ciągłych pytań i wycia, więc dodam tylko, że nie mamy zamiaru cię zabić. Bądź grzeczna, a nie spotka cię nic złego, a teraz cicho tam!
Sayna rozejrzała się nieco dookoła. Jej cela była ciemna i zimna, na ścianach znajdowała się pleśń, a wszędzie panowała wilgoć. Zamknęła oczy i skupiła się na wodzie wokół niej. Wiedziała, że musi wymyślić jakąś drogę ucieczki. Aura strażnika wydawała się przeciętna, nie wyglądało na to by dysponował magią. Kraty były solidne, ale za to wewnątrz murów było nieco wody. Mało, ale dość by spróbować nieco poczarować. "Woda zamarzając rozsadza skały" - pomyślała Sayna i przyłożyła dłonie do jednej ze ścian. Skoncentrowała się i wywołała niewielkie pęknięcie. "Uda mi się, tylko zaczekam aż strażnik zaśnie". Nadzieja na ucieczkę pojawiła się w głowie dziewczyny. Nagle zbladła, poza aurą strażnika wyczuła coś jeszcze, coś mrocznego, chaotycznego, ponurego, a nade wszystko demonicznego. Uczucie było delikatne, ale coś z tym miejscem musiało być nie w porządku. Sayna wiedziała, że nie może ufać bandycie. Wcześniej pomyślała, że po prostu zostanie sprzedana do niewoli, albo zostanie zmuszona do prostytucji w jakimś domu publicznym. Jednak teraz naszło ją przeczucie, że może spotkać ją tu śmierć.
Awatar użytkownika
Szapur
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Szapur »

Silne uderzenie pięścią w twarz powaliło na ziemię strażnika, który był na tyle nieogarnięty, by próbować wykonać rozkaz szefa zbliżając się do Szapura.
- Jeszcze jeden krok głupcze a rozetnę cie na pół - rzucił Szapur do drugiego zbliżającego się strażnika, tonem, w którym nie było ani grama zawahania, zaciskając jednocześnie obie ręce na rękojeści miecza.
Strażnik stanął jak sparaliżowany nie wiedząc co robić, z całej aparycji rycerza wiało grozą, a jego oko błysnęło czerwonym blaskiem, co tym bardziej nadało sytuacji śmiertelnie niebezpiecznej powagi. Zbrojny spojrzał w stronę swego dowódcy, jakby w desperacji szukając dodatkowych instrukcji, ale tamten najwyraźniej również był zbyt zaskoczony, by podjąć szybko jakąś rozumną decyzję. Nie wiadomo jak by się skończyła ta awantura, gdyby nie nowy znajomy Szapura, czyli Romir z Demary który zaczął robić zamieszanie, najwyraźniej w celu rozluźnienia sytuacji. Paru strażników rozpoznało w nim "mistrza ceremonii," który zażegnał wielką bójkę na targu jakąś godzinę wcześniej, a młodzieniec miał też ewidentnie talent dyplomatyczny, który wsparty argumentem potencjalnej jatki, której wynik był trudny do przewidzenia, szybko przyniósł właściwy skutek w postaci uspokojenia agresywnych nastrojów.
- A więc twierdzisz, że przybyłeś tu, aby zająć się tą sprawą wojowniku? Wyglądasz raczej na frontalnego zabijakę, a nie bystrego tropiciela - rzekł dowódca straży jakby cały czas trochę obrażony na Drakona za jego stanowczą postawę na początku spotkania.
- Coś w tym jest Panie, lecz szczęście zdaje mi się sprzyjać i już nie tylko moja w tym głowa - odrzekł Szapur z uśmiechem i lekką arogancją w głosie, wskazując jednocześnie na wspierającego się kosturem Romira.
Szapur był trochę rozbawiony tym wszystkim, zdążył wyczuć, że straż miejska niespecjalnie sobie radzi ze wszystkim co się ostatnio dzieje, tak, że nie wydawali się zdolni do stawienia czoła komuś groźniejszemu niż prości złodziejaszkowie. Dalsza rozmowa tylko potwierdziła te przypuszczenia, bo wynikało z niej, że problemy zaczęły się wraz z przybyciem do miasta grupy dziwnych i ekscentrycznych przybyszów. Tamci ponoć nie zabawili w samym mieście zbyt długo i poszli w pobliskie góry, niedługo potem jednak zaczęły się niepokoje i dziwne zniknięcia.

Miasto zdawało się być pod wpływem jakiegoś dziwacznego strachu, jakby ktoś lub coś rzuciło na nie urok, razem ze wszystkim co w nim zawarte, jak choćby miejski garnizon, który postradał rozum i stracił instynkt. "Przecież mogli wysłać ekspedycję w góry, cóż to dla nich za problem?" - pomyślał Szapur, ale nie wypomniał tego dowódcy straży, wietrząc w tym poważną szansę dla siebie i Romira, do chwilowego narzucenia pomniejszym władzom swoich warunków. Rycerz nie miał co prawda w zwyczaju bezwzględnie wykorzystywać takich aspektów, ale sytuacja była wyjątkowa i wolał mieć w garści opętanych lękiem o być może magicznym źródle, służbistów, niż by miał ten ich irracjonalny lęk obrócić się przeciw nim i przeszkodzić w rozwiązaniu problemu.
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Romir »

Załagodzenie początkowego konfliktu ze strażą miejską było nie lada wyzwaniem dla Romira. Gdyby nie to szczęście, że ich dowódca był tym samym strażnikiem, który zaczepił go po rozstrzygnięciu sporu między handlarzami oraz dwóch innych, spotkanych zaraz po wejściu do miasta, przygoda w Elddar mogłaby się szybko skończyć.
- Jak to jest, że zawsze jak się coś dzieje, ty musisz być na miejscu? - rzucił strażnik krasnolud. - I co ma znaczyć ten trup na ulicy? - dalej atakował Romira serią pytań.
- "Ten trup" i jego kolega, który właśnie dogorywa, byli częścią szajki, która porwała jakąś dziewczynę. Próbowaliśmy jej bronić, ale uciekli. - Na te słowa kapitan straży zbliżył się do zakapturzonej postaci i końcem piki odsłonił jego lewą dłoń.
- No proszę. - rzekł z podziwem. - Wy to macie szczęście. Zabierzcie tego ze spaloną twarzą do strażnicy, zanim zdechnie Chcę mu zadać kilka pytań. A tych dwóch, z nami.
Minęło sporo czasu. Szapur z Romir'em siedzieli w strażnicy i czekali, aż skończą przesłuchiwać niedobitka. W końcu drzwi celi otworzyły się i zadowolony kapitan wyszedł, a za nim krasnolud, dzierżący skrzynię różnych, dziwnych narzędzi, które raczej nie służyły do leczenia ran.
- Tak jak myślałem. To jeden z tych ludzi, którzy kręcili się po mieście w okolicach, gdzie znikali mieszkańcy. Znak na jego dłoni zgadza się z tym, który był opisywany przez świadków. - ogłosił. - Tylko kultystów nam tutaj brak, a żeby ich poskręcało - wymamrotał pod nosem. - To pewnie ich szukasz, panie porywczy wojownik. - Dowódca spojrzał spode łba na Szapura.
- Zapewne. - Ten odrzekł mu krótko.
- Z tego co udało mi się z niego wyciągnąć ... zanim skonał - Kapitan przybrał twarz niewiniątka - mają bazę w starych katakumbach na nieużywanym już cmentarzu, u podnóża góry. Wysłałbym tam garnizon na rekonesans, ale to delikatna misja i nie chciałbym, aby z powodu najazdu straży, tamci wymordowali swoich zakładników. Więc jak panowie, chętni? Wiedziałem, że tak. Myślę, że nawet puszczę w niepamięć ten mały incydent z atakiem na mojego podwładnego. - Romir z Szapurem spuścili wzrok i nie ważyli się choćby pisnąć słowa sprzeciwu. Romirowi ten pomysł się nie podobał. Nie miał on zamiaru znów pojedynkować się z kimkolwiek pokroju tamtego osobnika. Co innego Szapur. Na jego twarzy malował się paskudny uśmiech.
- No to ustalone. - kończył kapitan. - Liczę na Was. Całe Elddar liczy. Ruszajcie puki jest ciemno. Droga na cmentarz jest prosta. Za karczmą znajduje się ścieżka prowadząca w głąb małego zagajnika. Potem, skierujcie się w stronę spalonego młyna, widać go bardzo dobrze. Przy nim odbijcie w prawo. Wejście do katakumb prowadzi przez mauzoleum. I tak, wiem, to cmentarz i takich grobowców jest kilka, ale pewnie ktoś będzie pilnował tego właściwego. Myślę, że wiecie już wszystko. Odmaszerować.
Dwaj towarzysze kroczyli w ciszy drogą wskazaną przez kapitana straży. Przeszli obok gospody, w której pijatyka rozkręciła się na dobre, przedarli się przez zapuszczony zagajnik, przy młynie odbili w prawo i zaraz po tym stanęli u bram nekropolii, która zdążyła zarosnąć bujną trawą oraz krzewami. W oddali dostrzegli, że przy jednym z większych grobowców migocze blade światło. Czym prędzej skierowali się w jego stronę i w kilka minut dotarli do źródła, którym była mała pochodnia, przyczepiona do murów mauzoleum. Wejścia pilnowały 3 osoby, uzbrojone we włócznie i miecze. Szapur gotował się już do bezpośredniego ataku, ale tym razem Romir zdołał go powstrzymać.
- Czekaj, mam pomysł. Kiedy Pyrko wzbije się w powietrze, przyłóż strażnikowi, ale tak porządnie - wyszeptał Romir i na migi wskazał zarośla, które przylegały do murów obok wejścia. Dał znak, aby ruszać i obaj, najciszej jak się dało, przemknęli obok strażników i schowali się po przeciwnych stronach grobowca. Teraz przyszło czekać na odpowiedni moment. Nadarzył się on, gdy dwie, zakapturzone postacie zbliżyły się do siebie i coś zaczęły szeptać. Wtedy Romir trącił kijem małego smoka, który przeleciał tuż przed strażą, wzbudzając wśród nich alarm. Niemal natychmiast po tym, zza krzaków, po jednej stronie błysnęło ostrze, po drugiej zaświstał kawałek kija. Kultyści padli. Dwóch z nich z rozciętą skórą na skroniach, jeden z wielkim guzem na połowie czoła.
- Mam nadzieję, że przeżyją. - Pomimo całej sytuacji Romir'owi nie uśmiechało się pozbawiać kogoś życia. Mieć krew na rękach było dla niego równe potępieniu, jako adepta sztuk medycznych. Uspokoił się dopiero po tym, jak usłyszał płytki oddech dwóch nieszczęśników, których czaszki miały bliski kontakt z ostrzem Szapur'a. Na szczęście, ten uderzył ich płaską stroną wielkiego miecza, co było wystarczająco skuteczne, aby pozbyć się problemu, bez konieczności zabijania.
Na koniec rozbroili nieprzytomnych, związali ich, wrzucili ciała w zarośla i weszli do środka grobowca.
Zaraz po wejściu uderzył w nich odór zgnilizny. Na ścianach były zawieszone kamienne tablice z wyrytymi imionami zmarłych. Kilka z grobów straciło swoje wieka, odsłaniając powykręcane kości i strzępki materiałów, a wszelkie kosztowności już dawno zostały rozgrabione.
Powoli i ostrożnie kierowali się schodami w dół. Oprócz zapachu zgnilizny doszedł słodkomdlący odór rozkładających się ciał, a grobową ciszę zaczęły przerywać rozmowy. Wszystko wskazywało na to, że zbliżają się do centrum. Wkrótce, korytarz zaczął się rozgałęziać na dwie nitki, z czego jedna była zupełnie nieoświetlona. Nagle usłyszeli, że ktoś się zaczął zbliżać. Odruchowo popędzili w głąb ciemnego odgałęzienia, które doprowadziło ich do małej salki. Smród zgniłego mięsa był w tym momencie nie do wytrzymania. Błądząc po omacku, Romir dotknął czegoś lepkiego. Rozkazał Pyrko dmuchnąć płomieniami. Widok, który ujrzał, zmroził mu krew w żyłach. Wiele ciał należących do młodych i starych, ludzi i krasnoludów, mężczyzn i kobiet, było ułożonych w stertę. Każde z nich miało rozprutą klatkę piersiową, z której wyrwano serce, a na ich szyjach widniały rany kłute, zupełnie tak, jak gdyby ktoś spuścił z nich krew. Chłopak miał już krzyknąć, ale w porę Szapur zatkał mu usta. Jednocześnie wisiorek, który dostał od rodziców zaczął emanować bladym światłem. Nie chcąc, aby blask przyciągnął uwagę któregoś z kultystów, chłopak próbował schować go w dłoniach. Gdy tylko dotknął wisiorka, oczy spowiła mu mgła, liczba wdechów spadła do kilku na minutę, a całe jego ciało zaczęło przypominać zwykłą lalkę.
Mrok się rozstąpił i teraz chłopak mógł zobaczyć zarys pomieszczenia, które wydawało się falować.
- Witamy w Limbo, Śmiertelniku - nagle ktoś przemówił.
- Gdzie ja jestem?! - Romir krzyczał z przerażenia.
- Na granicy świata żywych i umarłych. - Tajemniczy głos znów zabrzmiał. - Twój wisiorek umożliwił Ci przebywanie tutaj.
- Kim jesteś? - Zewsząd zaczęły wyłaniać się ludzkie postacie, które go otoczyły.
- Nie bój się. To do nas należą te ciała, które widziałeś. Nasze życia zostały poświęcone jako ofiary. Ci głupcy myślą, że w ten sposób zyskają błogosławieństwo i moce demonów. - Źródłem głosu wydawała się być postać stojąca przed nim, ale równie dobrze, mogły mówić wszystkie, jako jedność. - Teraz, nasze duchy tutaj utknęły, odczuwając jedynie żal i gniew. Pomścij nas, abyśmy zaznali spokoju.
- Jak mam was pomścić? - zapytał chłopak z przerażeniem w głosie.
- Zabierz im całe doczesne bytowanie, nadzieję i cel życia.
- Jak mam to zrobić, ich jest wielu, a ja sam?
- Pomożemy. Przejście z Limbo, do świata żywych, kosztuje sporo naszej energii. Nie jesteśmy w stanie oddziaływać na przedmioty, ale usłyszysz nasze szepty - zapewniała go biała postać. - Puki tu jesteś, dam Ci radę. Uważaj na szamana w krwawej szacie, stanowi największe zagrożenie, potrafi ...
W tym momencie Romir poczuł silne uderzenie w twarz. Duchy się rozproszyły, falujące krawędzie pomieszczenia zanikły i znów mrok spowił całość. Ktoś podtrzymywał go na ręce. Zmrużył oczy i zauważył, że to Szapur, który odetchnął z ulgą i zaczął rozmasowywać swoją dłoń.
- Co się stało? - wyszeptał chłopak. - I dlaczego twarz mnie piecze?
Awatar użytkownika
Szapur
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Szapur »

- Romir do jasnej ciasnej, co się z Tobą dzieje? - syknął wściekle przez zęby Szapur.
Cała sytuacja była dla niego bardzo stresująca, utknięcie w ciemnym zaułku pełnym kultystów ze sparaliżowanym towarzyszem, jawiło się w jego głowie jako wyjątkowo głupi koniec życiowej drogi tak, że można było tylko czekać na zgubę, bo myśl o zostawieniu kompana, była dla honornego rycerza całkowicie nie do przyjęcia. Tym większa była jego ulga, gdy Romir wreszcie zaczął kontaktować, do tego sam oczekiwał wyjaśnień, na które nie bardzo był czas, bredząc coś o duchach zmarłych.
- Nie teraz Romir, napędziłeś mi niezłego stracha, ruszajmy już - popędzał do drogi Szapur. - Ale duchy nas ostrzegają. - Nie dawał za wygraną Romir, aż w końcu Szapur chcąc nie chcąc dał się przekonać, tym bardziej, że sam coś jakby zaczął wyczuwać, choć nie wiedział co, ale w połączeniu ze stanowczością Romira dało mu to do myślenia.
- Ale jesteś pewien? Przecież nie będziemy tu siedzieć... - denerwował się Drakon.
- Tak, tak - przerwał mu Romir.
Obaj zajęli umówione miejscówki w oczekiwaniu na zbliżającego się kultystę, który faktycznie niebawem wyłonił się z oświetlonego korytarza. Jakież było jego zdziwienie gdy nagle zobaczył przed sobą Romira.
- Dzień dobry - rzekł z niewinną minką Romir.
- T-tyyyy... - próbował wydusić coś z siebie oszołomiony bezczelnością intruza rzezimieszek, nie mając szans zauważyć zachodzącego go od tyłu Szapura, który obiema skrzyżowanymi rękami, niczym młotem, powalił go na ziemię uderzeniem w kark.
Po takim uderzeniu prawię każdy stracił by przytomność i ów osobnik nie był tu wyjątkiem. Zaraz jak osunął się na ziemię, skrępowali go i "oswobodziwszy" z pożytecznego ekwipunku, poszukiwacze przygód ruszyli dalej w głąb katakumb.

Ściany korytarza były zarośnięte mchem i grzybami, które zdawały się wzbudzić zainteresowanie Romira, co z kolei zdziwiło Szapura, ale machnął na to ręką, bo szybko zdążył przywyknąć, do dziwacznych jego zdaniem obyczajów młodego pielgrzyma. W końcu doszli do jak się wydawało celu swej 'podróży" czyli głównej jaskini, ale to co zobaczyli nie napawało optymizmem. Duże pomieszczenie roiło się od akolitów tajemniczego kultu, było ich tam około 30-stu, a przynajmniej niektórzy z nich wyglądali na obytych z bronią siepaczy, których nie należało lekceważyć. Zwłaszcza, że mieli dużą przewagę liczebną. Mimo krótkiej obserwacji w niezbyt komfortowych warunkach, to jednak niewiele umknęło Smoczemu Oku Szapura, który zdążył pogłaskać małego Romirowego smoka gdy analizował całą sytuację. Zauważył nawet lochy czy też małe cele z kilkoma porwanymi żywymi ludźmi i bodajże jednym krasnoludem, które to pomieszczenia były po przeciwległej stronie dość rozległej jaskini. Na samym jej środku było coś co miało prawdopodobnie służyć za ołtarz, a bliżej dwóch przybyszów(i małego smoka) stała wyjątkowo duża, ponad sążniowa, szeroka beczka w rodzaju takich używanych w starych winiarniach. Gdy śmiałkowie wycofali się dalej w korytarz by nie kusić losu i obgadać sprawę, Romir szybko zauważył po samym nastawieniu Szapura, że "misja" nie należy do łatwych, bo zwykle porywczy i zuchwały wojownik stał się nadzwyczaj poważny, a nawet ponury.
- Kiepsko to wygląda Romirze, nie boje się nikogo, ale jest nas zwyczajnie za mało i nie damy rady - szepnął Szapur do swego kompana, po czym obaj milczeli przez około jedną minutę nie wiedząc co robić, bo i głupio było tak sobie po prostu zawrócić. Romir zdawał się jednak analizować sprawę po swojemu.
- Czekaj, czekaj, przecież nie musimy zaraz biec na złamanie karku - szepnął do Szapura jego towarzysz. - Widzisz te grzyby na ścianach? Mają silne działanie narkotyczne - kontynuował Romir tonem jasno wskazującym na to, że wie co mówi, przez co i u Szapura zapaliła się iskra nadziei, a nawet lekkiej wiary. Szapur był dostatecznie inteligentny by skumać do czego zmierza Romir i w ciągu kilku minut wspólnie ułożyli "misterny" w swoim mniemaniu plan, pokonania odurzonych zbirów i uwolnienia więźniów.

Przebrany w ciuchy wcześniej powalonego kultysty, Szapur, przekroczył próg głównej jaskini mając w kieszeni preparaty naprędce sklecone przez Romira, a w rękach swój wielki miecz owinięty w szmaty, który postawił możliwie blisko siebie, aby mieć do niego łatwy dostęp, a jednocześnie nie wzbudzać podejrzeń.
Tymczasem Romir czekał zaczajony razem z małym smokiem, którego miał włączyć do walki natychmiast gdy zrobi się gorąco. Atmosfera była na tyle podniosła, że podekscytowani kultyści zdawali się mieć w głowach tylko to co za chwilę ma się wydarzyć, całkowicie ufni w siły dawno powalonych przez poszukiwaczy przygód strażników, więc Szapur z łatwością napełnił ich kielichy "magicznymi" substancjami Romira, nucąc pod nosem hipnotyzującą pieśń razem z resztą nawiedzonych, po czym stanął obok opartego o ścianę zawiniętego w szmaty miecza, czekając na efekty swych działań i śmiejąc się w duchu z durnych sekciarzy.
- Przyprowadźcie magiczną dziewicę, przyprowadźcie ją jeno. - Mocny głos zabrzmiał w jaskini, całkowicie wytrącając Szapura z rozbawionego nastroju, w który wpadł na skutek łatwego przechytrzenia kultystów.
- "A niech mnie, nawet nie zauważyłem kiedy tu wlazł" - pomyślał Szapur i zrobiło mu się głupio przed samym sobą, że tak stracił czujność, ale szybko wziął się w garść. Główny kapłan ubrany był w bardziej jaskrawe szaty niż reszta i zaczął się dostojnym krokiem zbliżać w kierunku ołtarza. Mniej więcej w tym samym momencie dwóch akolitów wyprowadziło skrępowaną dziewczynę, w której rycerz natychmiast rozpoznał czarodziejkę, którą widział na początku wizyty w mieście. Tymczasem kielichy krążyły pośród kultystów, a ich nastroję robiły się coraz bardziej "obłędne", pogłębiając ich nawiedzenie do stopnia podejrzanego nawet dla szamana, bo ten zdał się być nagle niespokojny, jakby coś mu nie pasowało. Widząc to Szapur zrozumiał, że jeśli zachowana ma być przewaga zaskoczenia, to nie może już dłużej czekać.

- Na potęgę Urena, krew i chwała! - krzyknął Szapur jak totalny szaleniec i rzucił się w wir walki, niemal przecinając na pół dwóch najbliżej niego stojących siepaczy.
Prawię w tej samej chwili z ciemnego korytarza na główną sale wdarła się ognista kula ognia, po czym wybiegło z ciemności samo jej źródło, czyli Romir i jego mały smok powalając na ziemię kolejnych dwóch sekciarzy. To co się rozpętało można nazwać tylko w jeden sposób, CHAOS. Odurzeni w większości kultyści nie wiedzieli co się dzieje, a kapłan nie był w stanie opanować sytuacji, nawet Romir najwyraźniej wzburzony wewnętrznie na wyjątkową podłość mrocznych czcicieli, dał się ponieść duchowi walki i szalał w bitewnym amoku, zapominając na tę chwilę o swej uzdrowicielskiej wrażliwości.
- "Proszę, proszę, niewinny Romirek zasmakował w boju i krwi" - pomyślał Szapur ani na chwilę nie tracąc czujności w walce, która ewidentnie zdawała się toczyć po myśli dwóch śmiałków. Naglę jaskinie przeszył huk przebijający się nawet ponad tutejszy wrzask i harmider, to mały smok Romira strzelił kulą ognia w wielką beczkę, z której natychmiast zaczęła buchać woda przez pęknięte szczeliny, zraszając jaskinię jakby padał deszcz, a przywiązana do "ołtarza" czarodziejka, niczym na zawołanie zaczęła się mocno szarpać.
Awatar użytkownika
Sayna
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sayna »

Sayna wykorzystała zastaną sytuację i choć miała związane ręce nie potrzebowała ich do sterowania wodą. Skupiła swoje myśli na wilgoci, która teraz wypełniała skały, które nagle eksplodowały pod wpływem powstałego w nich lodu. Kilku kultystów zauważyło, że dziewczyna się uwolniła i zaczęli biec w jej kierunku, jednak nagle wszyscy się wywrócili, gdy pod ich stopami pojawił się lód.
- Poddajcie się! Skończcie to szaleństwo i oddajcie się w ręce władz tego miasta, jesteście otoczeni! - zawołała Sayna widząc, że ma sojuszników w postaci Romira i Szapura.
- Jest was zbyt mało, nie powstrzymacie nas, a ofiara musi zostać złożona! - zagroził jeden z członków sekty, po czym wyciągnął zza pazuchy bicz, którym zamachnął się na dziewczynę. Sayna w ostatniej chwili uchroniła się przed ciosem bata.
- Pochwycić wodną wiedźmę! - krzyknął szaman, który właśnie zauważył uwolnienie się czarodziejki. Nie mógł jednak samodzielnie interweniować, gdyż był zajęty walką z Szapurem oraz Romirem i jego małym smokiem. Część kultystów, którzy nie byli jeszcze całkowicie otumanieni grzybami podbiegła do dziewczyny otaczając ją z każdej strony.
- Daj się złożyć w ofierze, to twoje przeznaczenie, staniesz się jednością z demonami. Twoja magia jest wielka, ale ta moc jest niczym w porównaniu z mocą władców Otchłani - rzekł kolejny ze zbirów.
- Nawet jeśli nas teraz powstrzymacie, to strażnicy miasta na pewno tu przybędą. Ci rycerze prawdopodobnie są pierwsi, jeśli uciekną poinformują resztę, jeśli ich zabijecie ich towarzysze zaczną badać to miejsce i przybędą większą grupą - odpowiedziała.
- Nie wyglądają na członków straży miasta, zostaną zgładzeni przez naszego przywódce. Dosyć już gadania, bierzmy ją! - Kultyści zaczęli otaczać Saynę i zbliżać się do niej uzbrojeni w sztylety.

Czarodziejka musiała walczyć, nie było mowy by przekonać tych szaleńców do poddania się. Zgromadziła całą wodę pomiędzy nią, a napastnikami tworząc coś w rodzaju bariery.
- Jeśli któryś z was zbliży się do mnie zmyję go z powierzchni ziemi z siłą sztormu. Nie pozwolę się ponownie pochwycić, a wasz szaman nie pokona tych dwóch wojowników.

Szaman tymczasem walczył z drakonem i Alarianinem. Był wyposażony w rytualny sztylet, a w lewej ręce trzymał wciąż jeszcze bijące ludzkie serce.
- Głupcy, nie wiecie z kim zadarliście. Rytuałów nie wolno przerywać. Próba odurzenia mnie i mych braci w wierze musi zostać ukarana! - Groźby szamana w takiej sytuacji mogłyby się wydawać komiczne, gdyż stał naprzeciwko dwóch uzbrojonych mężczyzn dzierżąc niezbyt przydatną broń. Jednak miał on w sobie moc, którą wyczuła Sayna. Posoka ze zwłok walających się wokół zaczynała przybierać cechy żywej istoty, szaman wymamrotał dziwne zaklęcie, dzięki któremu stworzył coś co można by określić żywiołakiem krwi. Sayna znała metody tworzenia żywiołaków wody, ale takiego plugastwa jeszcze nie widziała. Istota pojawiła się przed Szapurem i wystrzeliła w jego kierunku kolce powstałe ze skrzepniętej krwi ofiar. Drakon w ostatniej chwili uchylił się przed atakiem.

Sayna mogłaby wykorzystać swoją moc w podobny sposób tworząc żywiołaka wody i wysyłając go na żywiołaka krwi, ale nie mogła tracić wody, gdyż była otoczona kultystami. W jej głowie zaświtał jednak inny pomysł i nagle wodna bariera odparowała zamieniając się w parę po czym natychmiast otoczyła ciała wrogów i przekształciła się w lód. Cała grupka została uwięziona w bryłach lodu, wystawały tylko głowy wściekłych z niemocy napastników.
- Szamanie! Przegrałeś! Twoi ludzie zostali unieruchomieni, poddaj się! - zawołała do przywódcy kultystów, który najwyraźniej miał zamiar ponowić atak przy pomocy żywiołaka.
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Romir »

Walka trwała w najlepsze. Dzielny Drakon odpierał ataki kilku kultystów naraz, siekąc ich bezlitośnie. Czarodziejce udało się oswobodzić z więzów i uwięzić w lodowym uścisku pozostałych przeciwników. Teraz kierowała na siebie uwagę żywiołaka krwi, stworzonego przez mrocznego szamana. Natomiast Romirowi nie pozostało nic innego, jak stanąć oko w oko ze źródłem problemów.
- "Pozwól się Nam pokierować." - Usłyszał szepty, których źródła nie dało się zlokalizować.
Chłopak starał się ze wszystkich sił dotrzeć do mistrza ceremonii, jednak ten skrył się za swoimi ostatnimi sługami, wyposażonymi w długie miecze. W takim starciu nie miał szans. Jego drewniany kostur nie wytrzymałby spotkania z ostrzami potężnych kultystów.
- "Pozwól...pokierujemy twoimi członkami." - Szepty się wzmagały.
- Niech będzie. Udzielam zgody. - Zdesperowany zaakceptował nalegania. Momentalnie jego oczy znów zaszły mgłą, a ciało na moment zdrętwiało, niemal tak, jak za pierwszym razem, gdy duchem przeniósł się do Limbo. Jednak tym razem, zamiast pozostać w zawieszeniu, poczuł w sobie wzrastającą siłę, jednocześnie tracąc kontrolę nad własnymi kończynami, które wydawały się same z siebie poruszać. Przecząc wszelkim domysłom i zdrowemu rozsądkowi, zaczął nacierać na przeciwników. Nie wiedząc jak to możliwe, z łatwością sparował ich ciosy, błyskawicznie chwycił jednego za szyję i odrzucił, wprost na sterczące z ziemi skały, nabijając na nie nieszczęśnika. Drugi, lekko zdezorientowany wyprowadził silny cios w bok chłopaka. Ku jego zdziwieniu, Romir chwycił koniec miecza gołą ręką i zatrzasnął go w żelaznym uścisku, jednocześnie wyprowadzając kontrę kosturem, wprost w oczodół kultysty. Tamten odruchowo puścił miecz i chwycił rękoma za zakrwawioną twarz. Nim się otrząsnął, w jego stronę poszybował kolejny cios, który oddzielił głowę od reszty ciała. Zarówno szaman jak i towarzysze młodego pielgrzyma patrzyli z podziwem i jednocześnie z przerażeniem na to, co właśnie ten chuderlawy chłopaczek wyczyniał z silniejszymi przeciwnikami. W mgnieniu oka, Romir doskoczył do czarownika, dzierżąc w ręku wielki miecz i pozbawił tamtego dłoni, w której trzymał serce jednej ze swoich poprzednich ofiar. Gdy tylko dłoń dotknęła ziemi, przywołany żywiołak krwi zmienił się w czerwoną kałużę posoki. Szaman chwycił kikut, z którego tryskała krew, by zaraz zostać przyduszonym nogą chłopaka, która wywierała niesamowity nacisk na jego klatkę piersiową.
- Poczuj Nasz ból! - Duchy przemawiały ustami Romira. Zaraz po tym, w jego ręku znalazł się sztylet szamana, którym ten próbował ciąć go po nogach, po czym oczy maga zostały wyłupane, a język ucięty.
- Starczy! Nie tędy droga. - Już normalnym głosem przemówił Romir. - Morderstwo rodzi kolejne morderstwo. Potępicie się za to!
Sztylet zatrzymał się przy gardle kultysty.
- Niech więc błąka się w ciemnościach. Męczony przez los i ludzi. - W ustach chłopaka znów zabrzmiał głos wielu.
Po tych słowach Romir odzyskał władzę nad ciałem, tęczówki jego oczu odzyskały barwę, a odniesione rany zapiekły.
W tym samym czasie pozostali kultyści zostali unieruchomieni lub zabici przez towarzyszy Romira, którzy właśnie otwierali cele z niedoszłymi ofiarami.
Gdy ostatni z cywili opuścił podziemia, zwolniono z uścisku szamana, który dławił się własną krwią i zamknięto go w jednej z cel.

Przed samym opuszczeniem katakumb, które zdążyły przesiąknąć zapachem krwi oraz rozkładających się ciał, trójka towarzyszy rozejrzała się po pieczarze w poszukiwaniu jakiś informacji o kulcie oraz wartościowych rzeczy. Niemal od razu Szapur skierował swe kroki w stronę zdobionego sztyletu szamana, który po uprzednim oczyszczeniu z resztek krwi, schował za pasem. Sayna założyła na siebie jeden z damskich płaszczy, prawdopodobnie pozostałości po nieżyjącej już właścicielce, zasłaniając porozdzierane ubrania, które, odsłaniały zbyt wiele. Następnie zaczęła zbierać mieszki wypełnione ruenami oraz błyszczące ozdóbki kultystów, wmawiając sobie, że to w ramach rekompensaty.
Broń, jak i złoto nie interesowały natomiast Romia. Nie zamierzał dotykać czegoś, co używano do tak potwornych celów, a niesmak po przywłaszczeniu sobie monet należących do zmarłych członków załogi okrętu, uniemożliwiał mu zabranie choćby jednej sztuki. Uwagę natomiast przykuła mu sterta pergaminów, zawierających w sobie opisy rytuałów przywołujących demony, doktryn krwawego kultu oraz przepisy na dziwne mikstury.
- No dobrze - westchnął. - Czarodziejko, Sir Szapurze, opuszczam to przeklęte miejsce. Misja skończona, los niedobitków leży w rękach straży. - I udał się do wyjścia.
- "Jesteśmy Ci wdzięczni. Dzięki Tobie dokonała się zemsta. Bądź błogosławiony, Pielgrzymie." - Wokół Romira rozległy się szepty, które z chwilą postawienia kroku za bramy cmentarza ucichły na dobre.
Awatar użytkownika
Sayna
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sayna »

Sayna była w szoku po tym co zobaczyła. Myślała, że to ten szaman z krwawiącym sercem w ręku i jego obrzydliwy żywiołak krwi były przerażające, ale to co się stało z Romirem było nie do opisania. Wyglądało na to, że chłopak był opętany przez duchy, być może sam był szamanem, kimś kto pozwalał wchodzić istotom z zaświatów w swoje ciało by mogły go na chwilę użyczyć do swoich celów. W tym wypadku celem była krwawa zemsta. Gdy czarodziejka zebrała kilka artefaktów, zauważyła, że Romir się żegna i odchodzi.
- Zaczekaj! Dziękuję za pomoc, ale nie chcę już przebywać w tym okropnym miejscu - zawołała szybko. - Miałam tu poszukać pracy w porcie, bo władam biegle magią wody, ale nie podoba mi się tutaj. Pozwolisz mi się przyłączyć do ciebie? To co zobaczyłam, co się z tobą wydarzyło... interesuje mnie magia i mistyka... - Nagle przerwała, bo zdała sobie sprawę, że wpadła w słowotok, ale nie trwało to długo, gdy jej oczom ukazał się pupil Romira. - Ooo jaki słodki smok, to ty byłeś tam wtedy z rybami. Pogodziłeś tych ludzi, kojarzę cię!

Po całym tym porwaniu, uwięzieniu i krwawej walce dziewczyna w końcu poczuła ulgę. Wyczuwała jednak magię zaklętą w artefaktach, a poza świecidełkami w rogu pomieszczenia stała skrzynia. Nie czekając na odpowiedź Romira, Sayna podeszła do przedmiotu i przykucnęła. Podniosła pergamin, który się na niej znajdował.

Uwaga zanim otworzysz:

Jeśli jesteś głupcem i służalcem jakiejkolwiek IDEI to GIŃ I GNIJ
Jeśli służysz Najwyższemu, Ludzkości, Narodowi, Postępowi, Balansowi, Społeczeństwu, Systemowi, Wolności, Równości, Królowi, Miłości, Sprawiedliwości, Powinności, Naturze, Człowiekowi, ale nie człowiekowi jakim jesteś.

Ha! Cóż znaczy Człowiek! Człowiek znaczy więcej, niż człowiek - cóż za GŁUPSTWO! Możesz nie wierzyć w Najwyższego, nie mieć nawet króla. Byli tacy co obalali Króla, wyrzekali się Najwyższego. Ale wciąż pozostawali NIEWOLNIKAMI. Bo wciąż mieli coś, Miłość? Wolność? Naród? Postęp? Człowieka? Wiedz, że dla mnie Człowiek nie znaczy nic, plwam na to, człowiek znaczy dla mnie więcej niż Człowiek. Jestem człowiekiem i tylko ja się liczę, JA! Jestem egoistą, bo tylko to jest mą właściwością, wszystko inne to oszukiwanie siebie. Nie dałem sobie nałożyć jarzma obowiązków, wyrzeczeń, bzdur o honorze i poczucia winy.

Jeśli służysz jakiemukolwiek głupstwu giń
Hipokryto co otwierasz to co należy do mnie

Jam jest JEDYNY, a to MOJA WŁASNOŚĆ

Jedyny i Jego własność

Ja, Maximilian Stirner


Dziewczyna skończyła czytać. Natychmiast wyczuła czarną magię spoczywającą na przedmiocie.
- Tu musi być coś cennego, ale by otworzyć skrzynię trzeba spełnić jeden warunek, inaczej klątwa zabije na miejscu ciekawską osobę. W zamyśle chyba miał to być właściciel skrzyni, ale coś mu nie wyszło. Tak, teraz to wyczuwam - wyszeptała praktycznie do samej siebie. - Można to obejść, to zabezpieczenie bazuje na elemencie aury właściciela. Prawdopodobnie chodzi o... tak! Poświata musi mieć identyczną barwę i zbliżoną intensywność do właściciela. - Sayna uśmiechnęła się. - Oh jakie to proste, nieudolnie rzucone czary, to musiała być kiedyś własność jakiegoś paladyna bądź niebianina. W oryginale otwarcie nie zabijało, ale nie było możliwe jeśli otwierający nie wykazywał się ametystową poświatą. Ktoś majstrował przy tym i teraz jest tak, że skrzynię może otworzyć każdy, ale następuje śmierć jeśli użytkownik ma inną poświatę niż bursztynowa. Żeby dostać się do zawartości trzeba więc, albo poprosić kogoś o odpowiednio intensywnej bursztynowej poświacie w aurze by otworzył, albo przywrócić oryginalne właściwości i wtedy skrzynia się zablokuje dla osób z nie-ametystową poświatą, ale nie zagrozi śmiercią. - Dziewczyna poczuła podekscytowanie. - Ta druga opcja jest zdecydowanie lepsza, bo akurat poświata mej aury jest ametystowa. Mam tylko nadzieję, że dość intensywna, a wtedy otworzę. Ten cały Maximilian Stirner musiał to ukraść i przerobić tak by mu pasowało.
Awatar użytkownika
Romir
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Ludzie (Alarianin)
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Romir »

Tuż po opuszczeniu terenu cmentarza, Romir skierował swe kroki w stronę miasta. W głowie kotłowało mu się mnóstwo myśli. Stos zwłok, udręczone dusze, krwawa walka, pogrążył się do tego stopnia, że nie zauważył, gdy przed jego oczami wyrósł garnizon zbrojnych ze znanym już kapitanem na czele.
- Hola, a ty gdzie! - Kapitan straży chwycił chłopaka za rękę, wyciągając go z letargu. - I jak rozpoznanie? Gdzie Twój towarzysz?
- W grocie pod grobowcem, wybiera sobie nagrodę. Nie musicie się już obawiać kultystów. Pozbyliśmy się problemu i uratowaliśmy kogo się da. - Romir odpowiedział bez jakichkolwiek emocji.
- Pozbyliście się? Kazałem wam tylko zrobić rekonesans, jasny gwint, nie wkraczać. Czyli grupa ludzi, których mijaliśmy, to niedoszłe ofiary, a nie przybłędy? - dopytywał się Kapitan.
- Tak. Udało się kilku oswobodzić. Jednak ciała tych biedaków, którzy nie doczekali ratunku, nadal tam się znajdują. Tak samo, jak wciąż żywy przywódca tego kultu. Zamknęliśmy go w celi. Bez obawy, nie ucieknie. Trochę został... poturbowały. - Romir nie doprecyzował, że to wściekłe duchy ofiar, za sprawą jego rąk, tak sponiewierały mrocznego szamana.
- Fiuu...ładnie - Zagwizdał kapitan. - Nadal nie wiem jak tego dokonaliście we dwójkę, ale jestem pełen podziwu. Musiała być niezła jatka. Widać to po Twoich szatach. - Chłopak spojrzał na swoje odzienie, które w wielu miejscach było poprzecinane i przyozdobione krwią.
- Jeśli Pan pozwoli. Chcę opuścić to miasto. Muszę wracać w rodzinne stro... - kapitan wtrącił się w zdanie.
- Czekaj, w takim stanie nie minie dużo czasu, a padniesz po przekroczeniu murów miejskich. Już drugi raz przysłużyłeś się Elddar. Zasługujesz na nagrodę. Proś o co chcesz. - Chłopak pomyślał przez chwilę i wymienił kilka rzeczy, które mogłyby mu pomóc w podróży.
- Załatwione. Gimli, Boramir! - wrzasnął dowódca oddziału. - Eskortujcie go do strażnicy. Niech się dobrze naje, jego jaszczurka również, i wyśpi, a jak przyjdzie mu ochota na nocne harce, to sprowadźcie mu najlepszą pannę z domu uciech Bromora. Zasłużył chłopak.
- Tak jest! - Dwóch tęgich strażników zasalutowało.

Następnego ranka Romir obudził się cały obolały. Rany nadal piekły, a zakwaszone mięśnie nie dawały spokoju.
- No nic, trzeba ruszać. Zapewne do Demary dotarły już wieści o katastrofie okrętu. Rodzice muszą się o mnie martwić. Może w docelowym miejscu pielgrzymów, w mieście Lydia znajdę kogoś z moich stron i dołączę się do karawany. - Mimo trudności podniósł się z łoża i stanął na równe nogi. Rozejrzał się po pokoju i zauważył, że na krześle ktoś położył mu jego szaty, ze zaszytymi rozcięciami oraz pozbawione brudu i krwi.
- Jak długo spałem, że zdążyli to zrobić? - zastanawiał się.
Ubranie się zajęło mu dłuższą chwilę. Po tym poszedł do głównej sali, gdzie wyczekiwał go kapitan.
- No, nareszcie śpiąca królowo. Jest grubo po południu. - Tamten przywitał go radosnym głosem. - W kuchni czeka na Ciebie uczta, a wszystko to, o co poprosiłeś, czyli: zapas jedzenia i wody, kilka przyrządów alchemicznych wraz z odczynnikami i uformowane według Twoich zaleceń małe, ceramiczne kule już są spakowane. A, i zapomniałbym. Poczekaj chwilę. - Kapitan wstał ze swojego "tronu" i pomaszerował do innego pokoju. Po chwili wrócił z czymś zawiniętym w szmaty. - Specjalnie dla Ciebie. Podarek od lokalnego kapłana, za jakąś pomoc z duchami. Nie wiem o co mu chodziło. Nie mamy tu problemów z duchami, ale niech mu będzie.
Romir wziął w ręce prezent i rozwinął. Jego oczom ukazała się długa laska z ciemnego drewna, przeplatana posrebrzanymi i złotymi pasami. Na jednym z jej czubków była wyrzeźbiona głowa, która w połowie miała twarz, w połowie przechodziła w wizerunek nagiej czaszki. Pod głową znajdowała się para wyrzeźbionych skrzydeł. Natomiast koniec dotykający ziemi był wzmocniony metalowym obkuciem, zaostrzonym na końcu.
- No co się tak gapisz? Mnie nie pytaj. - Kapitan dostrzegł zmieszany wyraz twarzy chłopaka. - A teraz marsz do kuchni!

Ostatnie przygotowania dobiegły końca. Romir pożegnał się ze strażą oraz mieszkańcami, którzy przyszli mu podziękować za pomoc i ruszył przed siebie. Zastanawiał się, gdzie się podział jego towarzysz, z którym tak wojował oraz tamta czarodziejka.
- Ach, pewnie poszli w swoją stronę. - westchnął i włożył rękę w kieszeń, w której znajdował się zwinięty papier.
- A no tak - przypomniał sobie. - Wziąłem go z pieczary, ciekawe co znaczą jego symbole?
Rozwinął pergamin i zaczął analizować naniesione na nim znaki. Mocno skupił swoją uwagę i wśród dziwnych wyrazów udało mu się odczytać nazwę "Danea".
Kontemplację nad pergaminem przerwał mu damski głos. Obejrzał się za siebie i spostrzegł, że to tamta, uratowana w ostatniej chwili czarodziejka biegła w jego stronę i wołała.
Nagle kawałek papieru się zaświecił. Przerażony chłopak rzucił go na ziemię, na której rozpostarł się wielki krąg i zaczął emanować światłem. Światło przeinaczyło się w wielką, jasną ścianę, a ziemia zdawała się zmieniać kolor. Jedyne co po tym pamięta, to to, że zdołał kogoś chwycić za rękę, nim światło zupełnie go pochłonęło.


Ciąg dalszy: <Romir i Sayna>
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość