Szlak Ziół[Szlak i okolice] Kłopoty dla trojga

Szlak którym podążają druidzi do swoich mieszkań położonych wysoko w górach. Pustelnicy zbierają tu najrzadsze zioła. Ten właśnie szlak jest miejscem gdzie znaleźć można rośliny których poszukują druidzi z innych cześć świata, jednak żaden z nich nie ma odwagi wypuszczać się z wyprawą w te niebezpieczne góry.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

[Szlak i okolice] Kłopoty dla trojga

Post autor: Cain »

Droga powrotna ze szczytów Gór Druidów przebiegała mniej więcej taką samą trasą, którą się tam udał. Cain odwiedzał tam druida, który był jego starym znajomym. Aeric ucieszył się, gdy zobaczył pradawnego zmierzającego w stronę jego chaty – to były niezapowiedziane odwiedziny, które Cain zresztą planował od jakiegoś czasu. Znaczy, po prostu chciał udać się w jakiejś spokojniejsze miejsce i, może, przy okazji odwiedzić kogoś, z kim widział się dość dawno, aby mogli nadrobić ten czas… I właśnie tak się stało, bo czarodziej spędził sporą część dnia wyłącznie na rozmawianiu z druidem, później pomógł mu w kilku obowiązkach i w końcu postanowił też przyjąć zaproszenie do odpoczynku i przespania się w chacie Aerica. W drogę powrotną wyruszył dopiero następnego dnia, chociaż z tym także lekko zwlekał – niby na początku planował pożegnać się ze znajomym rano i od razu opuścić górską wioskę druidów, jednak skończyło się na tym, że zjadł jeszcze śniadanie w towarzystwie mężczyzny i dopiero po tym skierował się w drogę powrotną, wcześniej oczywiście żegnając się z druidem i mówiąc mu też, że postara się odwiedzać go trochę częściej.

Cain odwrócił się ostatni raz w stronę chat druidów i odmachał Aericowi, a później wszedł na Szlak Ziół. Roślin, od których nazwę swą wzięła ta lokacja, rosło tu tak wiele, że w powietrzu dało się wyczuć ziołową mieszankę zapachów. Mogłoby wydawać się, że taka mieszanina różnych woni mogłaby drażnić nozdrza osób przebywających tu lub przechodzących tędy, jednak nie była to prawda – zapach roztaczający się na Szlaku był przyjemny dla nosa i z chęcią pozwalało się mu dostać prosto do nozdrzy, chcąc go poczuć i starając się rozróżnić poszczególne zioła, które wchodziło w jego skład. Tylko, że… nie dało się tego zrobić, nawet ktoś z najczulszym zmysłem węchu nie byłby w stanie tego zrobić. Może niektóre wonie poczułby trochę mocniej niż inne i przez to mógłby przypuszczać, jakie są to rośliny, ale nigdy nie miałby pewności. Druidzi na pewno używali swojej magii, aby osiągnąć coś takiego, bo gdyby było inaczej, to wszystkie te zapachy byłyby przytłaczające nawet dla nich. Cain wiedział to, bo właśnie takie rzeczy podpowiadała mu logika, a także jego własny wzrok. Jedynym, co nie było porośnięte ziołami, była główna ścieżka i mniejsze, które odbijały w bok, a także drzewa rosnące w niektórych miejscach. To było na swój sposób piękne, a z góry musiało to wyglądać jeszcze lepiej – zioła mające kwiaty w różnych kolorach, przeplatające się z tymi, które ich nie miały, przyozdabiając całość różnymi rodzajami zieleni.
Pradawny rozejrzał się, a gdy dostrzegł, że nikt nie idzie ścieżką i nie zmierza w przeciwnym kierunku, ryzykując to, że mogą się zderzyć… po prostu pozwolił nogom nieść się prosto przed siebie, a on pogrążył się w swoim umyśle. Myślał i rozważał różne rzeczy, chociaż najczęściej pojawiały się tematy, o których wcześniej rozmawiał z Aericiem. A rozmawiali o różnych rzeczach, zwłaszcza po tym, jak poopowiadali sobie, co działo się u nich w czasie, w którym ani razu się nie spotkali. Naprawdę, ich rozmowy poruszały sporo tematów, które niekoniecznie zawsze były ze sobą powiązane. Bywało tak, że mieli różne zdania na dany temat, jednak nie sprawiało to, że kłócili się – dlatego, że obaj wiedzieli, iż należy uszanować zdanie innej osoby i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia i to nawet, jeżeli będzie różnić się od tego, co samemu się myśli o tym, o czym właśnie jest rozmowa. Dopiero później jego myśli zmieniły się trochę i teraz dotyczyły tego, co zrobi później. To „później” dotyczyło momentu, w którym znów znajdzie się w niższych partiach Alaranii. Nie był pewien, gdzie chciałby się teraz udać… Może gdzieś poza środkową część kontynentu? Tamte tereny nie były przez niego tak często odwiedzane, a przez to nie zapuszczał się też daleko, raczej podróżując do regionów graniczącymi bezpośrednią ze Środkową Alaranią. Właściwie nic go tu nie trzymało, a taka podróż w nieznane mogłaby obudzić w nim ten zmysł poszukiwacza przygód, który powoli zaczął gdzieś znikać. Poza tym, kierowała nim też chęć zdobycia nowej wiedzy i informacji – to uczucie zresztą przypomniało mu też, do jakiej rasy należał i to, że właściwie pradawni czarodzieje zawsze dążą do rozszerzenia swej wiedzy. Może nawet nie odbyłby takiej podróży samotnie? Na początku myślał, żeby zrobić właśnie coś takiego, jednak później pomyślał, że z jedną lub dwiema osobami, ewentualnie w kilkuosobowej grupce mogłoby być lepiej. Poza tym, czasem dobrze jest mieć kogoś, kto może pomóc w niebezpiecznej sytuacji.

Na temat swoich planów na przyszłość zamyślił się tak bardzo, że nawet podświadomie nie wyczuł zbliżającej się osoby. Możliwe, że ona – nadchodząc zresztą z naprzeciwka i idąc prosto w jego stronę – także go nie zauważyła, bo z każdym uderzeniem serca byli coraz bliżej zderzenia się ze sobą. W końcu nastąpił to, co miało się stać, a Cain poczuł, że wpadł na kogoś – stało się to na naprawdę krótką chwilę przed tym, jak wylądował na ścieżce. Upadł tyłem, lądując w pozycji leżącej i na plecach. Uderzenie o ziemię i „Ojć” wypowiedziane kobiecym głosem skutecznie wyrwało go z zamyślenia. Dlatego też od razu zerwał się na nogi i spojrzał przed siebie, szukając osoby, z którą się zderzył. Zdziwiło go to, że jest to kobieta – chyba nie spodziewał się spotkać tu kogoś takiego – jednak chciał też zobaczyć, jak wygląda. Tylko, że najpierw musiał zrobić coś jeszcze, dlatego też doskoczył do niej i wystawił dłoń, oferując pomoc we wstaniu.
         – Przepraszam. Zamyśliłem się, przestałem sprawdzać, czy droga przede mną jest pusta i przez to ani nie wyczułem, że się zbliżasz, ani tego nie zauważyłem – odezwał się do niej, jednocześnie spokojnie i przepraszająco. W jego głosie można było wyczuć, że naprawdę obwinia się za zaistniałą sytuację i liczy na to, że nieznajoma nie będzie miała mu za złe tego zderzenia. W chwili tej mógł jej się także przyjrzeć – jej, a także magicznej aurze, która ją otaczała. Była ładną kobietą i była tej samej rasy, co on, a przeczucie podpowiadało mu, że jest młodsza od niego, mimo że u czarodziei wieku nie ocienia się na podstawie wyglądu.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Jeśli w czymś były zgodne, to w tym, że uciekł na północ.
- Jest pewny, że wciąż tam jesteś. Nie wiem czemu tak bardzo pragnie wciągnąć cię w kłopoty.
- Może mogłabym mu pomóc? Jestem już całkiem silna!
- Nie mówię nie, ale to trzeba być rąbniętym, żeby własną córkę podstawiać zbirom!
- Chciał mnie po prostu zobaczyć. Ale jeśli mogłabym mu pomóc to bym została.
- I no właśnie! On to na pewno wie. Jak się z tobą spotyka to zawsze coś knuje!
- Tak?
- Oczywiście! Zawsze coś z tą swoją magią!
- A nie jesteśmy czarodziejami?
- Jest różnica między magią, a mędrkowaniem. On mędrkuje. Zawsze tak robił.
- Uczył mnie pisać.
- Aha. I jak mu to poszło?
- No em… słabo?
- Widzisz! Mówię ci Locia, nie idź do niego. To silny drań, poradzi sobie. Przepraszam - cwany, znaczy się. Nie, nie drań, tylko twój tatuś, o, o to mi chodziło.
- Tak?
- Że twój tatko, mój szanowny małżonek, rozwali to co tam mu wlezie pod nogi!
- Aaaaa… tak, jest bardzo mądry! Ale oni sprawiają mu tyle problemów, że…
- Ty też chcesz w nie wpaść? Słuchaj, o niego się nie martwię, ale nie pozwolę, by coś się włóczyło za tobą. To niebezpiecznie goście, a przynajmniej namolni. Zostaw to staremu, on się tym zajmie.
- Ale ja bym chciała się wykazać!
- To może… eeee… za parę lat? Ja wiem, że potrafisz dużo, ale ciągłe pogonie i ucieczki przed uzbrojonymi, bezlitosnymi zabójcami strasznie źle działają na tę, no; psychikę. Zepsujesz sobie cerę. Rozdwoją ci się końcówki. Paznokcie staną się kruche i łamliwe!
- Aż tak?! Hmm. A nie powinnam się martwić, że mnie zasztyletują w nocy?
- Mniejsza o to. Jak cię zasztyletują, zginiesz, a brzydka będziesz musiała żyć. Nawet nie wiesz jakie to upierdliwe.

Szły równym krokiem między kamiennymi, niskimi domostwami Thenderionu. Wszędzie prowadziły je zadbane drogi, które choć na pierwszy rzut oka imponujące, dla zżytych z naturą czarodziejek był raczej zjawiskiem niepokojącym. Nie ziemia, chociażby ubita; nie trawa. Kamień. I to jakiś taki nienaturalnie równy. Oczywiście, po bokach, gdzie najczęściej toczyły się koła wozów, zrobiły się już śmieszne koleiny - jednak to w sumie wszystko. Dziwnie było dzień w dzień chadzać po czymś takim - jednego dnia Lotcia aż przymierzyła pantofelki, ale podeszwa z cienkiej skóry wcale nie chroniła nóg - do tego potrzebowała oprócz pantofli patynek, a nie wyobrażała sobie, by mogła przemieszczać się swobodnie z tyloma dziwactwami umocowanymi do stóp. W ogóle nie czuła by ziemi - to już wolała się poharatać. Poza względem wygody, drewno nieprzyjemnie stukało w bruk. Cały czas otaczało je to namolne kołatanie dziesiątek par butów o drewnianych podeszwach, rozchodzące się po szerokich uliczkach, mieszające z gwarem rozmów i krzyków. Specjalnie wstawały wcześnie rano, by uniknąć ich nadmiaru - dzisiaj też, ale chodziły tak długo, że w końcu zastało je niemal samo południe. Należało coś zjeść i odebrać to po co przybyły - zapłatę za wykonane zlecenie. W sumie były to pieniądze starszej czarodziejki, ale Locia pomagała jej w pracy, więc miały się podzielić. A za swoją część płowowłosa już wiedziała co kupi. Wiedziała na tyle wcześniej, że od dwóch tygodni siedziały w mieście, by mogła latać na przymiarki; sprawiała sobie nową sukienkę.
Stara była jeszcze w stanie przyzwoitym, ale szwy w niektórych miejscach próbowały puszczać - nosiła ją zanim zrzuciła te kilka kilogramów. Także chodząc cały czas w tym samym stroju nie dawała materiałowi odpocząć, więc gdzieniegdzie zaczął się przecierać.
Jak na przyodzienie Lotty to nadal jednak było nieźle.
Ale to żaden powód, by odmawiać sobie nowego nabytku - jeżeli miała zobaczyć się z ojcem, to powinna się należycie przygotować. Ile to już minęło? Sporo! Dlatego wdzianko wybrała wyjątkowo eleganckie, choć i tak zażądała paru ciekawszych poprawek.

Zamiast się rozdzielać, a potem szukać, obie czarodziejki poszły najpierw do karczmy na umówione spotkanie ze zleceniodawcą (jego przedstawicielem), a dopiero później, już po sytym posiłku, udały się do krawca.

Jego dzieło było idealne. A przynajmniej dla zezwierzęconej czarodziejki stanowiło synonim szyku i dobrego smaku. Można by się jednak nie zgodzić, zależenie od preferencji jak i klasy społecznej. Bo ani to to nie miało rękawów, ani nawet gorsetu.
Tkanina elastyczna i gładka zarazem, a nade wszystko trwała, owijała się dość ciasno wokół ciała, rozluźniając sploty dopiero od pasa, by nie ograniczać ruchów. Trzymała się na dwóch szerokich ramiączkach krzyżujących się przy łopatkach blondynki, a sięgała jej nieco za kolano z prawej strony i poniżej połowy uda z lewej. Nie posiadała żadnych ozdobników, bo zdaniem Loci elegancja oznaczała minimalizm, a atramentowy materiał sam w sobie lśnił jak gdyby milionami drobniutkich gwiazdeczek. I choć normalnie nie gardziła drapowaniem, falbankami czy haftowanym wzorem to tym razem szybko powiedziała sobie dość - już wystarczy, że asymetryczną dolną krawędź zażyczyła sobie "przypaloną".
Z pracowni wyszły niesamowicie zadowolone - Locia już w nowym nabytku. I niemalże skakała po ulicy z podekscytowania, psując przy okazji cały efekt - do takiego zachowania bardziej pasowałaby jej gruba, wiejska spódnica niż coś co wyglądało jakby skrojone zostało na luksusową pannę lekkich obyczajów. Żeby dopełnić efektu groteski, blondynka założyła też zaraz znoszoną skórzaną torbę podróżną, do której włożyła stare fatałaszki. Teraz była już w pełni gotowa pokazać się światu - bosa, lecz uczesana!

Świat okazał się nie być wielki tego dnia - głównie gospody, by popatrzeć po miejscowych i pozaczepiać jakiś przystojniaków. W sumie to matka zaczepiała, córka nieświadomie robiła za przynętę, ciesząc się każdym kolejnym kawałkiem mięsa. Ze względu na to, że działały w duecie nic się nie złapało, ale i tak poznały parę nowych twarzy.
Wieczorem, już objedzone, przysiadły tylko na kawałek chlebka i garść suszonych winogron - porozmawiać nim rano się rozejdą. Lotta była uparta.
- Ostatecznie dawno go nie widziałam - argumentowała swoją decyzję. Nie chciała, by matka pomyślała, że tak po prostu mówi jej ,,nie”.
- Naprawdę tak ci to potrzebne? Ci cali Dzierżyciele to same kłopoty.
- Ponoć niewielu ich już zostało…
- Prawie nikt, z tego co wiem. To stara historia, widać sobie nagrabili. A ojciec zamiast zostawić to w spokoju to wciąż drąży, czepia się byle czego…
- Ale to oni go ścigają!
- A kto ich tam wie, on nadal macza palce w jakiś skrytych naukach… zresztą nieważne, mnie to nie dotyczy. I ciebie też lepiej nie... bądź ostrożna, dobrze?
- Oczywiście!

Kilka par oczu zerkało na nie z ukosa.

Następnego dnia wstały jak zwykle wcześnie. Przeszły razem spory kawałek drogi, nim na rynku obrały dwa różne kierunki - dwie przeciwległe bramy. Lotta ruszała na północ - w góry. Żegnały się wprawnie choć z ociąganiem, aż wschodzące słońce przynagliło je wybudzając resztę mieszkańców.
- Pamiętasz moją trasę, prawda? Jakby co to łap mnie tam! Nie powinnam zmieniać planów. - Starsza z czarodziejek odpięła mieszek od paska i zaczęła przeliczać monety.
- Brakuje mi kilku… weź pożycz.
- Ile mam sobie zostawić?
- O rany, nie wiem! Ile masz?
- Tyle. - Pokazała Lotta, niechcący wysypując wszystko na bruk. Gdyby nie rzuciły się ich zbierać, jak nic ktoś by je uprzedził, ale dwie tak charakterystyczne kobiety pełzające na klęczkach po rynku skutecznie odstraszały chętnych. Rozstały się w biegu, bo nadciągał strażnik.

,,Zupełnie jakbym ukradła te pieniądze!”, pomyślała ze zdziwieniem Locia, ,,A przecież były moje!… ciekawe ile mi mamcia zostawiła. Zawsze zbieram wolniej od niej”.

Wędrówka trwała trzy dni. Trzy dni zajęło Lotcie uparte pięcie się pod górę, po mniej lub bardziej widocznych szlakach, a czasami - gdzieś obok. Nie bała się ani nocy, ani niedźwiedzi, ani rozbójników. Miała co jeść i gdzie spać, a z czystych strumieni piła wodę z prawdziwą przyjemnością. Wsłuchiwała się w dzikie słowa lasu, otoczona przejrzystym powietrzem; nasłuchiwała znajomych świergotów, odpowiadała im i radośnie wędrowała dalej. Choć początkowo otaczały ją głównie buki i miękki zapach mchu, po trzech dniach wspięła się wyżej - tu przeważały skały i (trochę wbrew oczekiwaniom) - wcale nie uboga roślinność, a wielokształtne kępy intensywnie woniejących ziół. Zaciągnęła się nim i kichnęła, kiedy podrażniła czuły nos. Ale była przeszczęśliwa. Miejsce wydawało jej się bajeczne, pełne magii i dobrej energii. Jasne niebo uśmiechało się do niej, a ona do niego, gdy stawiała kolejne kroki na udeptanym szlaku. Rozglądała się często na boki lub zadzierała głowę słysząc okrzyk drzemlika lub wielkiego orła, z którym zaczynała się już przyjaźnić. Czasami zagapiała się na dzwonkowate kwiatki to białe to fioletowe, innym razem jej uwagę przykuło…
- Ojć!
Odbiła się od kogoś gwałtownie i popisowo straciwszy równowagę klapnęła na pośladki. Całe szczęście ich dorodność raczyła ochronić kości - ucierpieć mogła co najwyżej sukienka.
Zaskoczona dziewczyna uniosła spojrzenie, na już stojącego (choć też się wywalił - widziała!) mężczyznę. Wyciągał do niej dłoń i mówił w zrozumiałym języku. Całkiem miłe słowa.
Pachniał też dobrą kondycją i głowę by dała, że jakiś czas nie był w mieście. Ale nie wyglądał dziko. Ubrany był porządnie, czysty i z zaskakującą fryzurą. Jakby zbyt długo stał pod wiatr.
- Dziękuję - odparła, po czym otworzyła usteczka raz jeszcze. - Ach!… I przepraszam! Ja też przepraszam! - Zaśmiała się ze swojego opóźnienia.
Nie popatrzyła nieufnie na podaną jej rękę, bo obcy miał nawet przyjemną aurę - silną, z miłym, choć nikłym dodatkiem szafiru. Lubiła ten kolor w świecie aur. Srebro też jej się podobało. Cała emanacja zdawała się być srebrna - ociekać wiedzą magiczną, z którą się wiązała. Tajemniczy jegomość na chwilę skojarzył jej się przez to z tatkiem. Zresztą obaj byli czarodziejami. Więc nie mogła się dużo pomylić!
To było dużo bodźców jak na tak krótką chwilę. A kiedy chwyciła silną dłoń dotarł do niej jeszcze jeden - motylek! Śmignął jej gdzieś na krawędzi widzenia. Odwróciła się gwałtownie i zerwała z miejsca, by go dogonić. Zupełnie zapomniała o uścisku, który miał pomóc jej wstać i zamiast z niego skorzystać, pociągnęła mężczyznę za sobą, zaskakując własną krzepą i brakiem… chyba czegoś ważnego.
Przebiegła tylko parę kroków po kostki w łodyżkach, ale owad zdążył odfrunąć. Popatrzyła za nim tęsknie, ale i pogodnie. Po chwili zaś odkryła, że nadal kurczowo trzyma czyjąś rękę. Powiodła wzrokiem po cudzej dłoni, nadgarstku, ramieniu, szyi, aż dotarła do nie tak już obcej twarzy.
- O, hej! - przywitała się, bo w sumie się nie witali. Kwestia upadku była już dla niej przeszłością, więc nie pytała czy nic mu nie jest. I tak podniósł się szybko i o własnych siłach.
- Dawno takiego nie widziałam. - Wskazała wolną dłonią czerwonego motyla, który powoli niknął w oddali. - Musi lubić tutejsze nektary. Chyba jest rzadki? Ale bardzo ładny! - Uśmiechnęła się. - I bardzo dużo tu ziół! Jestem zaskoczona. Chyba znam nazwy niektórych z nich! Chociaż nie jestem pewna czy się nie pomylę… czy to jest goryczka trojeściowa? - spytała wskazując dla odmiany niebieskawe kwiatki całkiem wysokiej rośliny o lancetowatych liściach.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Conan podróżował w kierunku poleconego przez Aldmana druida. Jak to zwykle bywa, w samotności czas się dłużył, czarodziejowi wydawało się że od rozpoczęcia wyprawy minęła już cała wieczność. To mylne wrażenie trwało dopóki nie spotkało go coś równie niespodziewanego jak i nieszczęśliwego w jednym z przydrożnych lasów. Stało się to kiedy zbliżał się do gór. Wędrując przez bór usłyszał w oddali jakiś hałas. Był on powodowany przez rozmaite dźwięki, lecz zdecydowanie dominowały wśród nich śmiech i dziwne niezrozumiałe okrzyki. Ktoś z czujnym słuchem wyłapałby zapewne dodatkowo trzask łamanych gałązek oraz ryk jakiegoś zwierzęcia. Na szczęście Conan nie należał do tych osób, dlatego niczego nieświadomy szedł przed siebie w kierunki swojego celu. Dźwięki zbliżały się coraz bardziej. W końcu zza zakrętu wybiegł chłopiec. Po jego wyglądzie wywnioskować można było, że miał on około jedenastu wiosen i pomimo kiepskiego ubioru był bardzo szczęśliwy. Świadczył o tym jego wielki uśmiech i pełen energii wzrok. Jego średniej długości brązowe włosy rozczochrał delikatny wiatr powstający na skutek jego pędu. Czasami niektóre kosmyki opadały mu na podłużny, lekko gruszkowaty nos, zasłaniając jego bystre, zielone oczy. Kolejną rzeczą rzucającą się w oczy była jego biała, bawełniana tunika, która nie pasowała na niego rozmiarowo. Wyglądało jakby ukradł ją w pośpiechu jakiemuś rosłemu mężczyźnie, ponieważ wyglądała jak gdyby była za duża na niego o trzy rozmiary. Dolna cześć tuniki chowała się w ciemnozielonych spodniach, które sięgały mu minimalnie za kolano. One też były za duże, ale ten problem został rozwiązany przez szelki koloru spodni. Ostatnim co rzucało się w oczy były jego buty - sięgały one poza kostkę i były w kolorze czarnym. Miał on jeszcze torbę przewieszoną przez ramię i była czymś ubrudzona. Zarówno nastrój chłopca jak i jego wygląd spowodowały, że czarodziej również się uśmiechnął. Jednakże jego radość prysła równie szybko jak się pojawiła. A wszystko to w momencie, gdy zza zakrętu wybiegł niedźwiedź. Wielki, masywny, brązowy niedźwiedź. Widząc to wszystko głowę czarodzieja zalał potok pytań, jednak nie było na nie czasu. Nim się zorientował, chłopiec był już obok niego. Wykrzyczał radośnie, żeby również uciekał. Conanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ba, nawet nie trzeba było mu o tym mówić. Co jak co, ale jedyne czego się nauczył przez całe swoje życie to właśnie sztuki ucieczki. Można by powiedzieć, że był profesjonalistą pod tym względem. Mimo tej zalety, chłopiec nie ustępował pradawnemu w tej kategorii nawet o krok. Był bardzo szybki jak na swój wiek i bardzo wytrzymały. Widać, że nie była to jego pierwsza taka gonitwa. Kiedy Conan biegł na równi z chłopcem, poczuł dziwny zapach, który wydobywał się z torby. Chciał zapytać co tam jest, lecz właśnie w tym momencie chłopiec upadł. W tym momencie starszy stażem uciekinier wybiegł przed niego i kazał mu wskakiwać na plecy co też uczynił. Niedźwiedź był już naprawdę blisko, dzieliło ich około dziesięciu sążni. Z dzieckiem na plecach czarodziej zwrócił się w stronę zwierza i rzucił w jego stronę swój kij z całych sił. Nie trafił on w swój cel, dlatego następnie Conan wyszeptał inkantację i ruszył w stronę nacierającej brązowej przeszkody. Gdy znajdował się już w odległości niespełna trzech staj, wyskoczył i wyrecytował szybkie zakończenie formuły magicznej. Wybił się na niespotykaną wysokość i przeskoczył daleko za niedźwiedzia. Starał się amortyzować upadek zaklęciem, jednak i tak odczuł jego skutki. Po wylądowaniu ponownie wyrecytował zaklęcie i w tym samym momencie przeciągnął do siebie wcześniej rzucony kij. Podczas skoku dziecko upuściło torbę, przy której zatrzymało się zwierzę. Coś z niej wyjadało. Właśnie wtedy dwóch uciekinierów korzystając z okazji „dało nogę”.

         Kiedy byli w bezpieczniej odległości, chłopiec w końcu się odezwał:

- Ale to było super! Jak tyś to zrobił? Pierwszy raz w życiu leciałem! Naucz mnie tego! To jest lepsze niż tresowanie niedźwiedzia!

- Przepraszam, lepsze niż co? - zapytał zdumiony Conan, któremu powoli wszystko zaczęło się układać się w głowie. - Coś ty robił z tym niedźwiedziem? W domu wszyscy zdrowi?

- No tresowałem go! Tak o! Wiesz na miód go tresowałem, bo mięsa to mi nie chcieli dać – powiedział z entuzjazmem chłopiec. - No nie mam domu, po śmierci rodziców błąkałem się po okolicy i osiadłem w niedalekiej wiosce. Pomagałem wszystkim, ale coś straszni pechowi są ci ludzie. Ostatnio jak pomagałem kowalowi to mu się warsztat ogniem zajął. Taki skwar od tego był, że jeszcze mam ślady po oparzeniach. Jeszcze kiedyś indziej to piekarzowi cały chleb się spalił bo zapomniałem mu powiedzieć, że zacząłem piec, a jak w młynie pracowałem to się koła wszystkie rozwaliły i od tamtej pory tresowałem niedźwiedzia, bo pod wioskę podchodził.

- No i wszystko jasne... - powiedział zdenerwowany czarodziej. Przeczuwając zamiary mieszkańców wioski, wiedział, że nie może go tam odesłać. - Czyli nikt ci jeszcze nie powiedział, że masz iść ze mną i mi pomagać w podróży? No więc oficjalnie od dziś jesteś moim pomagierem! Wyruszamy teraz.

- Ale ja się z wioskowymi muszę pożegnać – powiedział chłopiec.

- Powiedzieli, że cię żegnają i życzą powodzenia, teraz musimy ruszać.... mógłbyś mi przypomnieć swoje imię? Nie zrozumiałe wioskowych dobrze... - skłamał. - Ja nazywam się Conan Arthur.

- Jeremy! Mam na imię Jeremy. Tak swoją drogą masz ciekawą poświatę - stwierdził chłopiec.
- Co mam ciekawego? Co to ta cała poświata?
- Hmm czyli ty też nie wiesz... ciężko to wytłumaczyć... każdy ma ją inną. W sumie nieważne, gdzie idziemy?
- Do znajomego druida - odrzekł Conan po czym ruszyli w drogę.

         Chłopiec wydawał się być bardzo zaskoczony tą informacją, lecz również bardzo szczęśliwy. Po kilku dniach dotarli do druida - tam czarodziej został wyleczony. Druid oznajmił, że leczenie do najłatwiejszych nie będzie należało i będzie wymagało bardzo zaawansowanej a zarazem starej magii. Następstwem tego był warunek, że Conan nie będzie mógł używać własnej mocy magicznej przez kolejne dwa dni.

        Po udanym zabiegu czarodziej wyruszył w dalszą drogę, a że nie wiedział gdzie się udać, to poszedł tam gdzie nogi go poniosły. I w taki oto sposób dostał na się na Szlak ziół. Podczas postoju przy drodze nie zauważył gdzie podział się Jeremy. Znalazł go rzucającego kamieniami w jakieś drzewo.

- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony Conan.
- Staram się strącić ten dziwny ul, żeby zabrać tym pszczołom miód - odpowiedział Jeremy rzucając kolejny kamień, który tym razem trafił.
- Czekaj! - wykrzyczał opiekun chłopca, lecz było już za późno. "Dziwny ul” spadł na ziemię. - To gniazdo szerszeni idioto! Uciekaj!

        I tak oto znów musieli uciekać. Tym razem nie mogli zostać uratowani przez magię Conana ponieważ nie mógł jej używać, dlatego została im tylko klasyczna metoda ucieczki. Gdy uciekali, wrzeszczeli tylko i co chwila wykrzykiwali słowo „Szerszenie”. Gdy wybiegli na trakt zobaczyli jakąś kobietę i mężczyznę.

- Ej wy tam! Uciekaaaaaaaaaaać! Uciekaaaaaaaaaać! Szerszenieeeeeeeeeeeeeeee! - wykrzykiwał zarówno czarodziej jak i chłopiec.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Wiedział, że dziewczyna przyglądała mu się, zanim przyjęła jego pomocną dłoń. Nie miał jej tego za złe, bo przecież on także jej się przyglądał, nawet przyjrzał się jej magicznej aurze. Dzięki temu mógł dowiedzieć się kilku rzeczy o jasnowłosej nieznajomej. Już chciał coś powiedzieć, może nawet to, że to bardziej jego wina niż jej, jednak został gdzieś nagle pociągnięty. Zdziwiła go siła dziewczyny, o którą wcześniej jej nawet nie podejrzewał – po prostu nie wyglądała na kogoś, kto w swych mięśniach mógłby mieć taką siłę fizyczną… może nawet trochę większą niż jego – dlatego też w pierwszych chwilach nie próbował nawet się wyrwać, a pochłonęła go zwyczajna analiza zachowania nowo poznanej osoby. Dopiero później rozejrzał się i zrozumiał sytuację – jego nogi i tak mimowolnie zaczęły biec za trzymającą go za dłoń dziewczyną. Teraz też zauważył, za czym pobiegła czarodziejka – czerwony motyl przykuł jej uwagę tak bardzo, że chyba zapomniała o otaczającym ją świecie i też o tym, że ciągnie kogoś za sobą.
         – Mogłabyś mnie puścić? - zapytał, gdy wcześniejsze próby wyrwania się zakończyły się niepowodzeniem. Dziewczyna ściskała jego ręką naprawdę mocno! Zresztą, to chyba też podpowiadało mu, że jej siła fizyczna naprawdę była wyższa niż jego… Trochę go to uderzyło i może nawet weszło na ambicje, sprawiając, że zaczął myśleć o jakimś treningu siłowym, jednak po chwili pomyślał sobie, że jego siła magiczna na pewno jest większa od takiej samej siły jasnowłosej. Zresztą, on przecież i tak nie był wojownikiem i w walce częściej używał czarów niż broni białej lub walki wręcz, chociaż to ostatnie i tak znał w niedużym stopniu – tak na wszelki wypadek, gdyby jednak nie mógł posługiwać się zaklęciami.
         - Tak… Cześć – odparł, odprowadzając wzrokiem motyla. Przez czerwonego owada stali teraz wśród różnorakich ziół rosnących na tym terenie, a nie na drodze, gdzie spotkali się na samym początku.
         – Może to też być gatunek występujący wyłącznie tutaj, bo może upodobał sobie nektar konkretnych ziół i to takich, które nie występują nigdzie indziej – odparł, znów rozglądając się wokół. Może szukał innych czerwonych motyli i może udałoby mu się dostrzec takiego, który akurat siedziałby na jakimś zielu i pił jego nektar. Wtedy wiedziałby, czy jego teoria jest prawdziwa w pełni, częściowo czy może w ogóle. Znów odezwał się w nim jakiś naukowiec, a tymczasem nieznajoma zadawała kolejne pytania. Czarodziej przyjrzał się kwiatom, które wskazała, nawet zastanawiał się przez krótką chwilę, czy wspomniana przez nią nazwa zgadza się z wyglądem tej rośliny.
         – Zgadza się – odpowiedział krótko. Właściwie dopiero teraz zauważył, że nadal nie puściła jego dłoni. Teraz stali w miejscu i rozmawiali, więc mógł ją o to poprosić, zamiast bez słowa wyrywać się z jej uścisku.
         – Mogłabyś puścić moją dłoń… Właściwie, jak masz na imię? - zapytał przy okazji, bo nie przypomniał sobie, żeby wcześniej wyjawiła mu swe imię. Gdyby tak było, on na pewno zrewanżowałby się i tak wyjawił jej taką informację na swój temat.
         – Ja jestem Cainerath Eon, ale możesz mówić mi Cain – odezwał się po chwili, kłaniając się przy tym lekko. Zrobił to jeszcze zanim czarodziejka powiedziała mu, jak sama ma na imię. Po prostu postanowił, że przedstawi jej się jako pierwszy, może sugerując nawet lekko, że ufa jej na tyle, że wyjawił jej tak podstawową informację o sobie, jak właśnie pełne imię i nazwisko.

Mogliby tak rozmawiać dalej, może o ziołach, może o sobie, a może jeszcze o czymś innym – przy okazji poznając się trochę lepiej – jednak czyiś krzyk dość skutecznie odwrócił uwagę Caina i zapewne także Lotty. Pradawny po chwili zrozumiał całą sytuację – w ich stronę biegła dwójka nieznajomych i krzykiem próbowali nakłonić ich do ucieczki przed… No właśnie. Przed czym? Dopiero krótką chwilę później dotarły do niego kolejne słowa dwóch nieznajomych. „Szerszenie”. Czyli… goniły ich szerszenie, a oni właśnie biegli prosto w ich stronę, prowadząc też te owady dokładnie na nich.
Cain wiedział co robić. Znaczy się, miał kilka planów i w każdym wykorzystywał magię, jednak postanowił wybrać ten, w którym zaklęcie okaże się najbardziej skuteczne, jeśli chodzi właśnie o rój szerszeni. Pradawny nie czuł się źle z tym, że będzie musiał unicestwić te dość niebezpieczne owady – w końcu nie były one pożytecznymi pszczołami, które pomagają zapylać kwiaty, a tylko szerszeniami, którym chyba zależy tylko na tym, żeby żądlić inne organizmy… i zabijać pszczoły, bo to także robią. Może nawet zrobi dobry uczynek, pozbywając się z Alaranii całego roju tych groźnych owadów.
         – Pozbędę się zagrożenia – oświadczył, chociaż powiedział to trochę ciszej, więc możliwe było, iż mówił sam do siebie.
         – Odskoczcie na bok, gdy dam wam znak! - krzyknął w stronę dwóch nieznajomych, którzy zresztą byli coraz bliżej. Oni, a także szerszenie, które ich ścigały. Cain stanął też obok Lotty, bo wcześniej dziewczyna stała przed nim, a on chciał mieć rój dokładnie przed sobą i nie chciał też, żeby ktoś dostał przypadkowym rykoszetem.
Pradawny zgiął ręce w łokciach, trzymając się blisko ciała i zaczął wykonywać gesty obiema dłońmi. Lotta mogła zauważyć, że szykuje się on do zaklęcia i po prostu też je tworzy, a za chwilę będzie mogła zobaczyć efekty. Jeśli nadal mu się przyglądała i akurat patrzyła się na jego twarz, mogłaby też zobaczyć, że oczy Caina zaczynają jaśnieć, aż w końcu przerodziło się to w świecenie stałym światłem.
         – Na bok! - krzyknął, licząc na to, że tamta dwójka od razu posłucha go i wykona jego polecenie.
W końcu pradawny złączył dłonie w dość głośnym klaśnięciu i spomiędzy nich wystrzeliła wiązka magicznej energii o przeplatających się dwóch kolorach – białym i niebieskim – i pomknęła w stronę roju… a raczej prosto w kierunku szerszenia, który leciał jako pierwszy. Miała średnicę dojrzałego ziarna grochu i była długości około łokcia (60 cm), jednak gdy tylko dotarła do pierwszego szerszenia i przebiła się przez niego… Zaczęła wyginać się i łamać, tym samym dosięgając każdego owada znajdującego się w roju. Szerszenie, przez które przeszła wiązka energii, po dwóch uderzeniach serca wybuchały i stawały się pyłem kolorystycznie bardzo zbliżonym do tego, który miała sama wiązka. Cain tymczasem nadal stał ze złączonymi dłońmi i świecącymi oczyma – nic nie mówił, jednak wzrokiem cały czas śledził magiczną linię, którą wcześniej przywołał. Wyglądało na to, że kontrolował ją właśnie wzrokiem i przez to zadbał też o to, żeby przeszła ona przez każdego szerszenia. Nie miał zamiaru pozwolić nawet jednemu na ucieczkę lub użądlenie kogoś, kto znajdował się w pobliżu.

Gdy w powietrzu nie było już żadnego szerszenia, Cain rozłączył dłonie, a wiązka magicznej energii zniknęła tak, jakby wleciała w jakiś niewidzialny portal. Sam czarodziej mrugnął i jego oczy wróciły do poprzedniej barwy, czyli do ciemnej zieleni. Spojrzał na Lottę, jakby upewniając się, że nic jej się nie stało, a później przeniósł wzrok tam, gdzie ostatnio widział tamtych dwóch.
         – Nic wam nie jest? - zapytał trochę podniesionym głosem. Chciał, żeby go usłyszeli, bo mimo wszystko chciał też wiedzieć, czy udało mu się wykonać każdy punkt planu – wiedział, że bardzo dobrze poszło mu zaklęcie i niszczenie szerszeni, a także zadbanie o to, żeby linia zniknęła tuż po tym, jak unicestwiła każdą jednostkę z roju. Natomiast nie wiedział, czy w trakcie tego nic nie stało się tym dwóch, których przy okazji ochronił.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Locia mocno, choć nie do końca świadomie trzymała za łapkę nowego kolegę. W sumie miły był! Odpowiadał na jej pytania, rozmawiał z nią i w ogóle był taki nieagresywny. Nieagresywni mężczyźni byli fajniejsi od tych wrogich, bo tych drugich trzeba było zbić, a tych pierwszych… no, można było ich za sobą popociągać przez zielno-zielone zbocza. Przynajmniej dopóki nie poprosili, żeby ich puścić.
- Och! - zawołała nawet zaskoczona i puściła nieznajomego. - Ale miałam rację, jak fajnie! - Wróciła do tematu kwiatka i aż klasnęła w dłonie z rozradowaniem. Podskakiwała przy tym lekko to na jednej to drugiej nodze, ale przystanęła kiedy czarodziej jej się przedstawił. Pytanie o własne imię być może przegapiła, ale i tak miała się na czym skupiać.
- Cainera… eth…aaa… Cain będzie ładnie! - zapewniła, z lekka zażenowana, że nie udało jej się od razu spamiętać i powtórzyć nowego imienia. - Ale chciałabym się potem nauczyć całego. Powtórzysz mi je? Nie wiem czy jest trudne, ale… - Jej prośby zostały przerwane donośnymi dźwiękami. Najpewniej krzykiem. Od razu odwróciła się w tamtą stronę, ale nie ruszyła z miejsca. Patrzyła tylko jak dwie postacie zbliżają się do nich tempem raczej wyzywającym i wykrzykują cosik. Nie brzmiały agresywnie - raczej jak ostrzeżenie. Tylko… przed czym?
Przechyliła głowę i lekko skłoniła się ku nowym doznaniom jakby to miało jej pomóc dostrzec niebezpieczeństwo. Ktokolwiek biegł na nich, wątpiła by był groźny - ich aury były raczej słabe, w kolorach dalekich od ostrzegawczych czerwieni. A więc przyjaciele!
Tylko znowu… przed czym uciekali?
Zamiast się zastanawiać (co nie było jej mocną stroną) powinna była słuchać. Wtedy być może szybciej dostałaby odpowiedź. Tak zorientowała się dopiero po chwili, kiedy już wesoło pomachała chłopcom i zdziwiła się po raz kolejny, że tak szybko biegną.
- O, dobrze! Dawaj! - Kiedy Cain oświadczył, że wyeliminuje zagrożenie, ochoczo go zagrzała. Chętnie zobaczyłaby możliwości czarodzieja, a jeszcze bardziej ciekawiło ją co też takiego wymyśli. Uwielbiała przyglądać się cudzym pomysłom! To było fascynujące jak niektórzy bywali mądrzy!
Wyminął ją i ustawił się obok. Czyżby zamierzał czymś celować w ich nowych kolegów? No, znaczy - nie do końca w nich, bo kazał im odskoczyć, ale tam gdzie się znajdowali? Będzie atakować szerszenie jak najeźdźców? Ot tak, pach-pach-pach?
Zamrugała zaciekawiona i splotła dłonie za plecami. Znów przechyliła głowę, tym razem przyglądając się Cainowi.
- Odskoczcie kiedy wam powie! - zawtórowała po chwili jego poleceniu. Tak żeby coś zrobić. Siłę w płucach miała, więc jak ryknęła to była pewna, że chłopcy usłyszą. Wcześniej mogło im coś umknąć przez ich własne wrzaski, zadyszkę, wiatr w uszach i kto wie co jeszcze. A! No i chciała by wiedzieli, że oboje są po ich stronie i się przykładają.
Jej znajomy Cain zaczął wykonywać jakieś ciekawe gesty. Takie magiczne jak na jej oko! Ale to normalne, przecież był magiem. Jakiego typu? Jak używał swoich zdolności?
Z niewyjaśnionych przyczyn całkiem spokojna o biegaczy, z czystym sumieniem i optymistycznym oczekiwaniem przyglądała się ruchom czarodzieja. Wydawał się wprawiony i całkiem pewny siebie. Na jego twarzy widziała jedynie skupienie, aż nie zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Jego oczy zaczęły pobłyskiwać. Właściwie to tak zupełnie świecić. Był przeziębiony?
- Łooooo - szepnęła sobie z podziwem, gdy nachalnie mu się przyglądała. - Jeszcze nigdy nie miałam takiego kataru! To zaraźliwe? - mówiła uciesznie, lecz jak na siebie zdecydowanie cicho. Być może nawet nie oczekiwała odpowiedzi. Raczej zastanawiała się na głos. I najpewniej nie zwracała uwagi na to czy mężczyzna ją słyszy i czy przypadkiem go to nie rozprasza. Ale wątpiła - on tak bardzo wiedział co robi!
Zaintrygowana błyskami aż odskoczyła, gdy huknął poleceniem ,,na bok“, a potem w napięciu śledziła przeplatające się wiązki.
- JEEEEJ! - Klasnęła i rzuciła się odrobinkę na przód, jakby chciała gonić błyskotki. Na szczęście nie była aż tak głupia, by zasłonić Cainowi widok albo wbiec mu w pole manewru. Zatrzymała się z boku, żywo gestykulując i podziwiając wymyślny w jej mniemaniu atak. Radość potęgowały dobrane kolory - takie jakie często wybierała sobie na sukienki. Zimne i jasne, takie przyjemne! Skrzące niczym śnieg… i pękające owady na świecący pyłek?
- Groźne! - stwierdziła refleksyjnie. - Nie traf tym nikogo, dobrze? O! DAWAJ W NIEGO! - Wystrzeliła palcem w jednego z szerszeni i ustawiła się w pozycji oskarżycielsko-bojowej. Nie przepadała za szerszeniami, tym bardziej kiedy się ruszały. Choć, gdy pokazowo pękały, wydawały się nagle nie takie znowu złe. Wkrótce jednak pokaz się skończył i Locia mogła spokojnie przebiec przed Cainem, złapać go za ręce i potrząsnąć gratulująco. Ona pewnie machnęłaby na całą chmarę lodowym podmuchem, a ten gość trafił każdego z osobna, po kolei i to w jak krótkim czasie! Mniej szkód i jakie ładne do tego.
- Ale fajne! Jesteś taki szybki i pomysłowy!… O! A ja jestem Lotta! - Ponownie nim potrząsnęła. - Nie masz już świecących oczu! Wyzdrowiałeś? To dobrze! - Uśmiechnęła się zwracając mu wolność i przestrzeń osobistą. Pognała do chłopaków, by z bliska sprawdzi to o co ich zapytał.
- Heejoo! - przywitała się dopadając do ich pobliża. - Co robiliście z tymi szerszeniami? Długo was goniły? Chyba długo! Jak tam? Prawda, że fajnie błyskało? On jest taki silny! Wy też jesteście… fajni! Hmm… nic wam nie jest? - Dobrnęła w końcu do pytania, które miała zadać z samego początku.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Krok, oddech, krok, oddech, krok, oddech, okrzyk: "Szeeerszeeenie!", powtórz. Tak właśnie wyglądała ucieczka dwójki pechowców szukających miodu tam gdzie go nie było. Choć sytuacja była bardzo groźna, a jej konsekwencje mogły być bardzo dotkliwe dla uciekinierów, to z ich okrzyków wnioskować można, że byli szczęśliwi. Conan z początku przestraszony całym zajściem i zmartwiony, z każdym kolejnym krokiem robił się coraz weselszy. Była to zasługa Jeremy'ego, który wręcz zarażał pozytywną energią nawet w tak nieprzychylnej sytuacji.
        Gdy wybiegli na trakt, ich oczom ukazała się para stojących tam ludzi. Krzyczeli do nich z daleka, przez co zwrócili ich uwagę, ale coś w zachowaniu kobiety i mężczyzny zaczęło martwić czarodzieja. Dlaczego nie uciekali? Dlaczego zwrócili się twarzą do nich? Jakie mieli zamiary? Tak mało czasu, tak wiele pytań i jeszcze więcej szerszeni. Podczas gdy czarodziej pogrążył się w rozmyślaniach, Jeremy nadal wykrzykiwał o szerszeniach. Krzyczał również wtedy, gdy mężczyzna przed nimi usiłował coś im przekazać. Dlatego Conan usłyszał tylko końcówkę „gdy dam wam znak”. Nie mówiło mu to wiele. Jaki znak? Znak do czego? Do zatrzymania się? Odskoczenia, podskoczenia, położenia się? Nie wiadomo. W pewnym momencie nieznajomy zaczął machać rękoma. Z biegiem czasu jego oczu zaczęło bić światło. "Co do pięciu kręgów? Jakiś opętany czy co tu się dzieje?", pomyślał starszy z uciekinierów.

        Gdy poczuł bijącą od nieznajomych magię, zrozumiał co się będzie dziać. Wiedział, że za chwilę nadleci czar, dlatego zaczął na szybko oceniać sytuację. Kobieta, która ciągle krzyczała, nie pomagała w skupieniu się. Szerszenie były zbyt blisko by odskakiwać na boki, zdecydowanie by ich dorwały. Nie dość, że zostaliby pogryzieni to jeszcze ściągnęliby cel z linii zaklęcia. Dlatego w głowie maga powstał wspaniały plan. Kto wie czy nie był to jego najlepszy pomysł w życiu. Był z siebie taki dumny po wymyśleniu go, że gdyby nie chmara wkurzonych szerszeni z tyłu, to zacząłby tańczyć z tej radości. Krzyknął do chłopca, że ma się zatrzymać i wyciągnąć rękę do niego gdy nieznajomy da mu znak. Bał się, że będzie musiał przekonywać jakoś chłopca, lecz ten o dziwo zgodził się od razu. Co prawda w głębi duszy czarodziej wiedział, że chłopiec, który tresował niedźwiedzia nie będzie się bał, ale aktualna sytuacja była zupełnie inna, powiedziałby, że była znacznie gorsza. Jakby nie patrzyć to lepiej stanąć twarzą w twarz (a raczej twarzą w pysk) z niedźwiedziem niż z rojem owadów. Niedźwiedź przynajmniej nie miał przewagi liczebnej.
        Nadszedł sygnał od nieznajomego. Conan delikatnie wyprzedził chłopca i złapał go za rękę, którą ten wyciągnął. Zacisnął swoją lewą dłoń na nadgarstku chłopca, a prawą w okolicach łokcia i próbując użyć siły pędu cisnął go daleko na swoją lewą stronę. Jego wspaniały plan zadziałał, chłopiec zszedł z linii strzału. Lecz szybko sobie uświadomił, że jednak nie uwzględnił on swojej ucieczki, więc jego plan był nawiasem mówiąc równie pomocny co wsparcie ciągle krzyczącej kobiety. Mało tego: kobieta ta musiała wyczuć to, że irytuje Conana, bo w momencie dania znaku miał wrażenie, że wskazała na niego i powiedziała „Dawaj w niego”. Musiała być jedną z tych osób, które potrafiły czytać uczucia innych. Pradawny co prawda słyszał o empatach, ale nie wiedział, że istnieją... no i są tacy wredni. "Żeby kazać zabić kogoś kogo się irytuje, bo ten ktoś się na to denerwuje... naprawdę źli ludzie stąpają po tej ziemi".
        Tego dnia gdyby zatrzymać czas chwilę po wypuszczeniu zaklęcia, można by zobaczyć: chłopca, który leci twarzą na ziemię, mężczyznę, który wypuszcza zaklęcie w stronę Conana, kobietę wskazującą palcem w tą samą stronę, rój wkurzonych szerszeni za Conanem, no i samego pechowca, który zamiast uciekać stanął jak wryty z miną z cyklu „I czym ja ci kobieto zawiniłem?!”. Ale powróćmy do normalnego tempa. Zaklęcie pędziło niczym błyskawica, na którą zresztą wyglądało. Równie szybkie były szerszenie, które zaczynały już prawie siadać na czarodzieju by go ukarać za nieupilnowanie chłopca. Ku zdziwieniu pechowego uciekiniera zaklęcie przeleciało obok niego, zderzając się z owadami i pozostawiając po nich kolorowy pył. Jednak pech nie opuszczał maga, jeden z szerszeni podleciał na tyle blisko, że zaklęcie uderzyło go w lewą dłoń. Najpierw był lekki dreszcz, potem przeszywający ból, który rozszedł się po całej ręce, a potem w ogóle jej nie czuł. "Czy właśnie urwało mi rękę?", pomyślał przerażony i spojrzał na swoją kończynę. Na szczęście była na swoim miejscu i to nawet cała, jedyne co zwróciło uwagę czarodzieja to sygnet, który zabłysnął białym światłem. Prawdopodobnie zebrał magię, która dostała się do ciała czarodzieja i tym samym uratował mu życie. Ból, który poczuł po uderzeniu czaru był na tyle nie przewidywalny, że Conan wzdrygnął się, wydał cichy jęk i niestety wciągnął dość dużo powietrza w którym znajdowało się dużo kolorowego prochu.

         Po wciągnięciu pyłu zaczęło go kręcić w nosie. Nigdy nie doznał tak silnej potrzeby kichnięcia jak wtedy. Niestety nie mógł w żaden sposób zmusić się do tego. Po krótkiej chwili uczucie to ustało. Spojrzał na chłopca, który pomimo bliskiego spotkania z ziemią wyglądał na zadowolonego. Następnie udał się do nieznajomych, aby im podziękować. Chłopiec oczywiście już tam był.

- Ale to było czaderskie! Zrobiłeś tak i tak, i wtedy pojawiła się ta smuga i ona zrobiła takie baum! A te szerszenie zrobiły bzzzz! - mówił podekscytowany Jeremy próbując naśladować nieznajomego, robiąc śmiesznie dziwną minę w momencie kiedy dotarł do opisu śmierci szerszeni. Zapewne chciał mówić więcej, ale jego opiekun go odciągnął za ramię do tyłu.

- Dzię...Dzię...Dzię – psik! – ...kuję! - powiedział Conan kichając przy tym na nieznajomych obrzucając ich kolorowym pyłkiem, który został po szerszeniach,wzbogaconym o zielony kolor. - Przepraszam, to był wypadek, to wszystko wina tych szerszeni!

         Próbował się jakoś wytłumaczyć ale nic nie przychodziło mu do głowy. W sumie czuł pewną satysfakcję po tym jak nakichał na kobietę, która wskazała go na cel tego uśmiercającego zaklęcia. Była to jego mała, niezaplanowana i trochę satysfakcjonująca zemsta.

- O ja cię! Tego też mnie nauczysz? Jak to zrobiłeś? Czarodzieje są fajni. Nawet kichają inaczej niż inni – powiedział chłopiec śmiejąc się z rozmówcy.

- Nazywam się Conan Arthur, a ten tu energiczny chłopka to Jeremy, dziękujemy za ratunek – powiedział ignorując wcześniejsze pytania chłopca, już miał odpowiedzieć na masę pytań kobiety, lecz ubiegł go chłopiec.

- Bo widzisz ten pan co z nim uciekałem to uratował mnie przed niedźwiedziem i zabrał ze sobą, no to ja mu się chciałem odwdzięczyć i coś mu dać. I tak sobie idę przez las, patrzę a tu ul! Taki duży! No to biorę kamienia i rzucam, jak spadnie i pszczoły uciekną to zabiorę ten miód nie? No i trafić nie mogłem i przyszedł Conan i on mi mówi, że tam miodu nie ma, a ja wtedy trafiłem, i gniazdo spadło i wyleciały na nas. I wtedy zaczęliśmy uciekać. Czyli bawiliśmy się z nimi w berka! Dłuuuugo uciekaliśmy przed nimi... to znaczy ja, bo on to krótko, bo ma dłuższe nogi. I to jak błyskało! Pierwszy raz coś takiego widziałem, a widziałaś jak się fajnie skichał? Też tak chcę umieć! Silny? On jest bardzo silny, mega silny, mocarny! Silniejszy nawet od niego! - powiedział żywo gestykulując i wskazując co chwila na Conana.

- Nie, nic mi nie jest – dopowiedział nieznajomemu kłamiąc i ukrywając swój aktualny paraliż lewej ręki mając nadzieję, że szybko ustąpi. W końcu nie wiedział jakie mogę mieć wobec nich zamiary. - Mam nadzieję, że nie przysporzyliśmy panu żadnych kłopotów, panie... Jak się pan nazywa? I mam nadzieję, że nie przeszyliśmy pani... jak ma pani na imię?

"Strasznie dziwna kobieta, najpierw każe mnie załatwić zaklęciem, a teraz udaje, że się martwi... trzeba na nią uważać. Zmienia maski równie szybko co zadaje pytania i skacze dopingując".
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Kiwnął głową, gdy dziewczyna powiedziała mu, że chciałaby nauczyć się jego pełnego imienia. Nieczęsto spotykał takie osoby, bo przeważnie wystarczyła im wiadomość, że mogą skracać jego imię i mówić na niego „Cain”. Może było to trochę dziwne, ale właśnie przez coś takiego czarodziejka zaczęła wydawać mu się trochę ciekawszą osobą, niż była jeszcze przed chwilą. Chciał nawet powtórzyć swoje pełnie imię ponownie, jednak zdarzyło się coś, co mu na to nie pozwoliła i także przerwało ich rozmowę.
Nie chciał uciekać przed zagrożeniem ze strony roju szerszeni i właśnie dlatego postanowił je wyeliminować. Z drugiej strony, chyba nikt inny nie chciał tego zrobić. Znaczy… nie wiedział jeszcze, jaką mocą i wiedzą magiczną dysponuje dziewczyna, którą poznał, jednak wyglądało na to, że dwójka mężczyzn uciekająca przed groźnymi owadami raczej nie dałaby rady się ich pozbyć.

Chciał jej odpowiedzieć i poprawić ją, gdy uznała jego świecące oczy za oznakę jakiegoś magicznego kataru, jednak skupienie się na zaklęciu było teraz ważniejsze niż mówienie – dlatego też postanowił, że powie jej coś o tym później. Nie miał zamiaru wyjawiać wszystkiego na ten temat osobie, której praktycznie nie znał. Będzie musiał po prostu zastanowić się nad tym, co może jej powiedzieć na temat „Zwierciadła Magii”, a co powinien zachować dla siebie i może powiedzieć jej o tym później. Z drugiej strony, nie wiedział przecież, jak długo będzie przebywał w jej towarzystwie, bo przecież może być tak, że gdy już sytuacja się uspokoi, to pożegnają się i każde ruszy w swoją stronę.
Później i tak musiał skupić się jeszcze bardziej, żeby kierować magiczną wiązką energii dokładnie tam, gdzie chciał. Raz nawet skierował ją tam, gdzie wskazała dziewczyna, chociaż pech chciał, że akurat trafił w szerszenia, który niemalże usiadł na jednym z uciekinierów. Cain nie miał pełnej kontroli nad magiczną linią – patrzył na jej cel lub cele, a ona pędziła do nich najkrótszą drogą, żeby dosięgnąć je jak najszybciej. Nieznajomy miał to nieszczęście, że najkrótsza droga do szerszenia prowadziła prosto przez jego rękę – to nie była wina Caina, że akurat tak się stało. Gdyby posłuchali tego, co im wcześniej wykrzyczał, to odskoczyliby na boki, a on zająłby się szerszeniami na tyle szybko, że uciekającym przed nimi nic by się nie stało. Z drugiej strony, rozumiał takie zachowanie, bo przecież nie znali jego umiejętności, a nieznajomemu może być ciężko zaufać, gdy tak bez problemu krzyczy do ciebie, że cię uratuje. W końcu zagrożenie minęło, a on mógł odesłać magiczną energię. Jego oczy też stały się normalnie, a on mógł odpowiedzieć czarodziejce.
         – Cainerath – przedstawił się ponownie, wykorzystując to, że w końcu poznał jej imię i też to, że wcześniej chciała, żeby on powtórzył pełną wersję swojego.
         – A co do świecących oczu… Na pewno nie jest to jakiś magiczny katar lub przeziębienie. Po prostu zaczynają świecić zawsze, gdy używam magii. Może jest to jakaś magiczna choroba oczu czy coś… Często próbuję znaleźć jakieś wyjaśnienie tego, ale nigdy mi się nie udaje – dopowiedział. Nie miał zamiaru wspominać, że im silniejsze zaklęcie, tym bardziej świecą jego oczy, nie powiedział też o tym, że nie podda się, dopóki nie znajdzie wytłumaczenia na temat tego, co dzieje się z jego oczami. Później podążył za dziewczyną w stronę nieznajomych; też był ciekaw, czy na pewno nic im nie jest. Zwłaszcza temu, przez którego rękę przeleciała wcześniej magiczna wiązka.

Przez chwilę nie odzywał się, pozwalając im – a zwłaszcza młodszemu – na uspokojenie się, co zresztą objawiło się chyba w żywiołowej relacji tego, co się stało. Przecież on też tu był i w dodatku to jego zaklęcie pozbyło się szerszeni, więc doskonale wiedział i też widział, co zrobił. Dowiedział się też, dlaczego uciekali przed szerszeniami i co sprawiło, że w ogóle musieli to robić. Można było to podsumować jednym słowem – głupota. Właśnie tak o tym myślał sam Cain, jednak postanowił zachować to dla siebie.
         – Cainerath Eon. Cain – przedstawił się, zresztą kolejny raz tego dnia.
         – Jesteś pewien, że nic ci nie jest? Wcześniej widziałem, jak wiązka przeszła przez twoją rękę, żeby dosięgnąć szerszenia – dodał, spoglądając na Conana. Wątpił w to, żeby mu się to wydawało i w rzeczywistości linia przeszła gdzieś za ręką mężczyzny, a nie prosto przez nią… jednak taka możliwość też była, chociaż najbardziej prawdopodobna wydawała mu się inna – ta, o której wspomniał w swoich słowach.
         – Macie jakiś konkretny cel, że przybyliście właśnie w to miejsce? - zapytał. Pytanie to skierowane do każdego i zadał je, bo przypomniał sobie, że wcześniej Lotta szła w przeciwnym kierunku do jego, więc może zmierzała w stronę chat druidów, może też chciała tam kogoś odwiedzić.

Tymczasem w zaroślach nie tak bardzo oddalonych od grupki czarodziei, siedziała inna grupa – byli to sami mężczyźni, uzbrojeni i także niebezpieczni. Ukrywali się tam już jakiś czas i widzieli też całe zajście, a ich pozycja pozwalała im na dojrzenie momentu, w którym Cain rzucał zaklęcie, a także ujrzenie jego świecących oczu.
         – To na pewno on? Przecież kiedyś wybiliśmy wszystkich członków Dzierżycieli Mocy – powiedział szeptem jeden z nich.
         – A wiesz o jakimś innym mężczyźnie, który jest czarodziejem i świecą mu się oczy, gdy używa magii? - zapytał drugi, tonem, który sugerowałby, że ten pierwszy może mieć problemy ze wzrokiem i niekoniecznie dostrzega coś oczywistego.
         – Śledziliśmy blondynkę i patrz, do kogo nas doprowadziła – dodał ten sam, który wątpił we wzrok towarzysza.
         – Może ten trzeci też jest związany z Dzierżycielami? Też jest czarodziejem – znowu odezwał się pierwszy. Drugi, prawdopodobnie przywódca całej grupy, przyglądał się przez chwilę Conanowi w milczeniu.
         – Jest czarodziejem i pradawnym… Ale mam pewne wątpliwości co, do tego, czy na pewno jest Dzierżycielem. Będziemy ich obserwować i śledzić, zachowując przy tym bezpieczną odległość. Będziemy też czekać na odpowiedni moment do zaatakowania i pozbawienia ich życia – odparł przywódca, a jego towarzysz kiwnął tylko głową i szeptem przekazał wiadomość dalej, aby każdy członek grupy wiedział o tym, jakie są rozkazy ich szefa.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Chyba nie wszystko do końca się udało, ale było lepiej niż źle, czyli w zasadzie dobrze. Cainre… no on, przestał świecić (może trochę szkoda), a dwaj biegacze zatrzymali się, ale nie na zawsze. Sama Locia też była cała i zdrowa i nawet zadowolona, choć czy miała powody? W jej skromnej opinii było to wszystko nad wyraz ciekawe, więc pewnie tak.
- Cainerath - powtórzyła, tym razem bezbłędnie, z miną wyrażającą uaktywniony proces pojmowania.
- To zaraźliwe? - dopytała, o świecące oczy, choć już mniej uważnie. - Wygląda fajnie, ale czy nie przeszkadza? Nie oślepia cię takie światło Cainerath? Jakby mi się się tak świeciły to chyba wyglądałabym strasznie, nie? Ale by było zabawnie! Gdyby nam obojgu świeciły!
Na tym póki co zakończyła pogawędkę, bo nowi znajomi samą obecnością dopraszali się o uwagę. Z tym, że kiedy Lotta już do nich dobrnęła, zainteresowanie szybko z powrotem przeniosło się na maga o błyszczących oczach.
Młody podróżnik najwyraźniej już był jego fanem, a dziewczyna z radością dzieliła jego entuzjazm i wylewność w gestach.
- Prawda!? - krzyknęła, odpowiadając zachwytem na jego zachwyt, w mig znajdując z Jeremym wspólny język. - A potem jeszcze machnął tak i TAK! I SIUUU! - Złączyła ręce podobnie jak wcześniej chłopak, również naśladując srebrnowłosego. - A to na pewno nie wszystko co umie! Prawda? - Zerknęła na czarodzieja i uznała, że ma rację. - Widzisz!? Gdyby nam się też takie coś udało! Ale by było fajnie! Ale jednak walka z szerszeniami najlepiej jemu wychodzi. Może my umiemy co innego?
Gadała w najlepsze, kiedy drugi z przybyłych (starszy i mniej entuzjastyczny) kichnął wylewnie na powitanie. Trochę ją to zaskoczyło, chociażby dlatego, że kichanie jakie pamiętała zwykle wyglądało trochę inaczej. Dzień niespodzianek.
- Na zdrowie? Chyba tak. Dobrze się czujesz? - spytała z lekka podejrzliwie. - Mówiłeś, że to nie jest zaraźliwe, a ja sądzę, że mu się udzieliło - głośno szepnęła do Caina, wierzchem dłoni ścierając ślady po Conanie z policzka. - Mam nadzieję, że to jedyne efekty uboczne.

Teoretyzowałaby dalej, ale chłopiec znów przyciągnął resztki jej koncentracji na swoją stronę.
- Ja też jestem czarodziejką! - Wskazała na siebie palcem. Była jednak nieco sobą zawiedziona. Jej oczy nie błyszczały tajemniczo ani nie smarkała błyskotliwym pyłkiem. Nie była tak fajna jak dwaj mężczyźni. Może chłopiec w ogóle jej nie uwierzy? Co to za czarodziejka, która nie świeci! Pomyślała, że potem w razie potrzeby jakoś udowodni mu swoją wartość, ale póki co zamieszania i tak było dosyć. Zapamiętując nowe imiona usiłowała jednocześnie wysłuchać opowieści dzieciaka - skończyło się na tym, że wysłuchała opowieści. Ostatecznie ile można pojąć na raz. Po jej twarzy widać było, że jeśli chodzi o rozumienie to logika młodego doskonale do niej dociera i co więcej pojmowała też jego uczucia i intencje. Najprawdopodobniej zrobiłaby to samo co on. No, może z małymi zmianami. Przy wzmiance o niedźwiedziu spojrzała na Conana z uznaniem, bo jednak nie każdy dwunóg mierzyłby się ze zwierzem o takich rozmiarach, ale większość czasu i tak suszyła ząbki do Jeremy’ego.
- Skoro biegłeś dłużej, to znaczy, że wytrzymały z ciebie gość! Już cię lubię! Lotta. - Podała mu rękę z werwą prawdziwego łobuza. Niech wie, że nie jest jedyny. - Znaczy ja jestem Lotta. Ładne imię, prawda? Zawsze je lubiłam… twoje też mi się podoba! Tylko chwila, jakie było? Hmmm, ano! Ja nie potrafię tak kichać. Szkoda. Może nas nauczą? … O-o-o Oooo! PRAWDA! - Nakręciła się ponownie przez jego entuzjazm. - Jest bardzo silny! Ale na czarodzieja to nic. Jestem pewna, że to małe zaklęcie. Na owady. Więc ten twój. - Wskazała na Conana. - Nic nie umie? Znaczy poza kichaniem?
Trochę ją to zdziwiło.
- Nie wyglądasz jakbyś nic nie umiał. - Podniosła oczy na Conana i podeszła bliżej. - Znaczy wyglądasz, ale masz wietrzną aurę. Umiesz zaklęcia! Nic mu nie pokazałeś? To pokaż! - poradziła. - Też chętnie popatrzę! Jesteś też mądry, prawda? Obaj jesteście mądrzy! - zawyrokowała patrząc surowo na obu czarodziei. - A ja jestem Lotta! - przedstawiła się raz jeszcze, bo niekiedy przekładała swoją niepamięć do imion na innych, a w dodatku Cainreath zdecydował się na taki gest to ona też. No i temu od wiatru jeszcze swoich danych tak wprost nie podawała.
- Cocon Arthur, tak? - spytała z nadzieją. - Lottana Doyle. Nie, nie Vasco-Doyle. Kiedyś byłam tylko Doyle, ale teraz już mam dwa. Ale jestem Lotta. - Potrząsała jego rękami. Tą zranioną też.
- Ojć! - Gwałtownie puściła, gdy Cain ją niechcący oświecił. - Wybacz Coconie Arthurze. Nie boli? - Dźgnęła jego lewą dłoń, aby się upewnić.
- Miło was spotkać, naprawdę! - zapewniła, zostawiając starszego nieszczęśnika i stając między młodszym a Cainem. Pokiwała się chwilę na stopach, gdy czarodziej mówił, a potem jako pierwsza wyrwała się do odpowiedzi:
- Idę na północ! - oświadczyła. Brzmiało to jak cel podróży i niewiadoma w jednym. Jak nazwa miasta i niepewny kierunek. Ale była zdecydowana i sprawiała wrażenie, że wie co robi. Tak na jej standardy.
- Te góry były mi po drodze. Przechodzę przez nie. - Uśmiechnęła się niefrasobliwie, rozwijając nieco opowieść. Potem z zaciekawieniem popatrzyła po innych.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Caine... Caini... Caina... Cain miał dziwne imię, ciężkie do zapamiętania i wymówienia, jedyne co było w nim pozytywnego to fakt, iż posiadało łatwy skrót. Po prostu Cain, to bardzo ułatwiało sprawę czarodziejowi, który uciekał przed szerszeniami. Nigdy nie posiadał pamięci do imion, tym bardziej takich trudnych. Słysząc je cieszył się z tego, że jego opiekunowi nie przyszło do głowy nadać mu takiego samego. Conan zdawał sobie sprawę, że gdyby został posiadaczem takiego imienia, to w sumie tak jakby go nie miał. Nikomu by się nie przedstawił, nigdzie nie podpisał, ponieważ nie byłby w stanie go zapamiętać. Gdyby miał żyć z takim imieniem, to tak jakby żył bez niego.

- Nie, nic mi nie jest - odpowiedział na pytanie o jego rękę. Głupio było mu się przyznać do tego, że trafiło go zaklęcie, można powiedzieć, że był zbyt dumny albo po prostu zbyt głupi na to by się przyznać. Poza tym odrętwienie zaczęło powoli znikać. - Nie musicie mną się przejmować, dam sobie radę. Co do konkretnego celu, to była nim ucieczka przed szerszeniami, aktualnie nie posiadamy żadnego.

        Podczas gdy starszy z uciekinierów odpowiadał Cainowi, młodszy coraz bardziej wdawał się w rozmowę z kobietą. Widać, że oboje podchodzili do tego równie entuzjastycznie co i dziwnie zarazem. Pełne energii głosy i gestykulacje. Chłopiec chyba miał w sobie jakiegoś pozytywnego wirusa, który tylko czeka, by zarazić kogoś na zewnątrz. Conan doświadczył tego podczas ucieczki, kobieta która kazała go załatwić najwyraźniej teraz. Z tego powodu był bardzo zadowolony: im lepszy ona miała humor tym dłużej on pożyje.

- Na pewno potrafi więcej! Pewnie potrafi latać albo rzucać kamieniami! Ale wiesz, tak za pomocą magii, bo tak zwyczajnie to każdy potrafi. Tak! Szerszenie były z nim bez szans, szkoda tylko, że było ich tak mało, gdyby było ich więcej to byłoby lepsze widowisko! Pewnie, że potrafimy co innego, ja potrafię szybko uciekać! - mówił entuzjastycznie chłopiec.

- Dziękuję. Nie nic mi nie jest - odpowiedział na pytanie kobiety w miarę spokojnie Conan. W sumie powtórzył się jakby nie patrzeć. Zignorował wszystko to co mówiła szeptem.

- Też jesteś czarodziejką? Ale czad! Te szerszenie mają szczęście, że nie pomogłaś Cainowi, bo zginęłyby ze dwa razy! Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu czarodziejów, w porównaniu do ostatnich dni to wioska była naprawdę nudna! - stwierdził Jeremy. - I to jeszcze jak wytrwały! Pewnie, że ładne! Każde imię jest ładne! Oprócz Caina, jego jest trudne i Conana, jego wydaje się jakieś dziwne i trochę śmieszne. Ten mój potrafi skakać, tak wiesz, wysoko i daleko! Ale nie potrafi lądować za to. Wygląda na zaradnego, ale czasami niezła z niego łamaga! - zaśmiał się Jeremy.

         Gdy kobieta podeszła do Conana, ten cofnął się o trzy kroki. Wolał zachować należyty dystans, szczególnie do osoby, która kazała go zabić. Z początku obruszył się na pytanie kobiety do chłopca, która pytała czy nic nie potrafi. Potrafi! I to bardzo wiele, jak chociażby umie zepsuć cokolwiek za co się zabierze, potrafi uciekać przed niedźwiedziami, walczyć z innymi (tylko nie wygrywać, ale się liczy) i wiele innych rzeczy, ale nie potrafi ich bez magii. Jeremy słysząc, że Lotta zaczęła namawiać Conana do pokazania jakiegoś zaklęcia, dołączył się dopingując proszonego o pokaz.

- Pokaż! Pokaż! Pokaż! - skandował Jeremy. - No weeeeź, pokaż tylko jedno!

         Conan chciał zostać nieugięty wobec postawy chłopca i kobiety - w końcu miał nie używać magii po wizycie u druida i to przez dwa dni. Niestety byli oni trudni do zbycia, więc postanowił im pokazać jedno małe zaklęcie, w końcu co mogłoby się stać. Za pokazaniem zaklęcia przemawiał też fakt, że nie pamiętał w ogóle zabiegu, więc uznał, że może jeszcze nie odwiedził druida i zdarzenia z tamtego dnia były tak naprawdę snem? W końcu niemożliwe byłoby zapomnieć o praktycznie całym dniu.
Conan sprawdził czucie w lewej ręce, powoli zaczęło wracać, dlatego też powoli rozpoczął nią gestykulacje, dokładając do tego tą samą czynność prawą ręką. Dostosował płynność ruchów zdrowej ręki do tej, która jeszcze trochę była odrętwiała, by wszystko wydawało się zamierzone i naturalne. Zaczął szeptać inkantacje i w tym momencie poczuł, że coś jest nie tak. Moc przez niego nie przechodziła, zaczął tracić siły, czuł rwący ból w wielu punktach na ciele. Gdy na nie spojrzał widział jak z wielu małych dziur niczym po ukłuciu dużą igłą wydobywa się światło. Na ten widok zaprzestał dalszej części czaru. Światło zniknęło, ból pozostał. Wkrótce i on miał zniknąć, lecz czarodziej spojrzał na swoją prawą dłoń. Światło, które z niej ulatywało, nie zniknęło. Na ten widok chłopiec zaczął szybko szukać czegoś w torbie i wyciągnął jakąś fiolkę z zielonym płynem, którą szybko wylał na dłoń swojego opiekuna. Światło zniknęło. W jednej chwili entuzjazm chłopca prysnął niczym mydlana bańka, zrobił się cały blady po całym tym zajściu.

- Przepraszam, myślałem, że ten stary zgred powiedział to z czystej zawiści i dlatego, że był wredny. Myślałem, że kłamał by ci dopiec z tą magią, bo gdy byłeś nieprzytomny to ciągle cię obrażał, a potem wbijał te dziwne magiczne szpile... i... i... ten czarny dym z tego srebrnego medalionu... ja naprawdę nie chciałem - mówił niemal z łzami w oczach.

- Nic się nie stało, to moja wina, ale mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że widziałeś co się działo gdy byłem nieprzytomny. To poważne sprawy, muszę iść spotkać się z tym druidem raz jeszcze. Nie możesz iść ze mną, ponieważ nie mogę czarować, więc nie będę mógł cię ochronić. Dlatego zostaniesz z nimi, raz cię uratowali, więc nie powinni ci zrobić krzywdy.

- Wybaczcie, że tak nagle, ale mam pilną sprawę do załatwienia, póki co zostawiam go z wami, sam natomiast wyruszam niezwłocznie! Jeremy podejdź jeszcze na chwilę! - wykrzykiwał Conan, gdy oddalał się od Lotty i Caina, po czym zatrzymał się w odległości jakiś pięćdziesięciu sążni od nich. - Weź ten amulet, gdy będzie drgał to znaczy, że grozi ci niebezpieczeństwo, wtedy możesz go przetrzeć, ale tylko wtedy. Wrócę po ten amulet, więc lepiej, żebyś go nie zgubił. I przestań płakać, nie mogę cię zostawić im smutnego. Pamiętasz tamto zaklęcie na szerszenie? To co robiło takie bum! I takie trach! Świetne było prawda? A tamten skok, jak prawie lecieliśmy? Jak już od niego wrócę i będę mógł używać magii to powtórzymy to, obiecuję.

         Czarodziej zawiesił na szyi chłopca amulet ignorując wszystko co działo się wokół. Po przypomnieniu mu o czarach i obietnicy, Jeremy pobiegł uśmiechnięty w stronę dwóch pradawnych. Conan zaś wyruszył w stronę chatki druida który go leczył. Zbyt wiele z informacji, które usłyszał od chłopca za bardzo go zaniepokoiło, by zostawić to w spokoju.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Został źle zrozumiany przez Lottę… a przecież mówił wyraźnie i na pewno nie szeptem, same słowa, które wypowiedział nie były też jakimś trudnymi. Mimo tego, dziewczyna i tak nadal uważała, że jego świecące oczy są objawem jakiegoś magicznego kataru lub przeziębienia. Nie mógł nie zgodzić się z tym, że jest to choroba, bo sam od jakiegoś czasu uważał, że właśnie czymś takim jest efekt, który używana przez niego magia wywiera na jego oczach. Magiczna choroba oczu, której nawet nie wiedział, czy uda mu się pozbyć. Właściwie, jedynym negatywnym efektem tego było to, że widać było, kiedy używał jakichś czarów – światło padające z jego oczu nie oślepiało go i nie sprawiało też, że powoli tracił wzrok. Domyślał się, że takie efekty uboczne mogłyby być logiczne… jednak u niego nie zachodziły. Znaczy, dobrze, że tak się nie działo, bo gdyby zauważył, że zacząłby tracić zdolność widzenia, to mógłby nawet przestać używać magii.
         – Nie jest zaraźliwe i w niczym nie przeszkadza. Nigdy nie spotkałem też kogoś, kto miałby podobny „problem”. Czasem próbuję znaleźć jakieś informacje na temat mojej magicznej choroby oczu, jednak najczęściej nie znajduję niczego, co mogłoby mi pomóc – odparł. W jego głosie słychać było, że chciałby, żeby przynajmniej raz udało mu się znaleźć jakieś zapiski na temat świecących oczu, dzięki którym mógłby się dowiedzieć, skąd wzięło się u niego coś takiego i – może – jak sprawić, żeby zniknęło. Wcześniej, gdy odwiedzał znajomego druida, jednym z tematów ich rozmów były świecące oczu Caina – starszy mężczyzna także próbował dowiedzieć się czegoś na ten temat, jednak jego próby także spełzły na niczym.

Później dotarli do dwójki, którą uratował przed szerszeniami i zaczęli z nimi rozmawiać. Sam nie odzywał się na początku, poza przedstawieniem się i zapytaniem, czy z jednym z nich wszystko w porządku – w końcu wcześniej przez jego rękę przeszła wiązka energii, co zresztą widział sam Cain. Lotta i młody chłopak szybko znaleźli wspólny język, co trochę zdziwiło go na początku, jednak później – gdy słuchał ich rozmowy – zrozumiał, dlaczego tak się stało.
         – Dlatego moje prawdziwe imię się skraca jedynie do fragmentu, który łatwiej jest wypowiedzieć – odparł, wtrącając się w rozmowę. Osobiście lubił swoje imię, bo po prostu wydawało mu się, że do niego pasuje. Z drugiej strony, nie miał zamiaru go bronić, gdy ktoś mówił, że mu się ono nie podoba czy coś… lubił je, ale nie aż tak, żeby wszczynać kłótnie z jego powodu.
         – Na północ, mówisz? Jeśli nie masz nic przeciwko towarzystwu, to mógłbym iść z tobą – zaproponował pradawny, kierując te słowa w stronę Lotty. Cóż, nie chciał, żeby ich znajomość skończyła się tak szybko, bo dziewczyna wydawała mu się ciekawą osobą, jednak nie był typem, który powiedziałby jej coś takiego prosto z mostu. Wolał zachować te myśli dla siebie, chociaż wydawało mu się, że czarodziejka zrozumiałaby to i, może, chętniej zgodziłaby się na jego towarzystwo.

Następnie oboje, to jest Jeremy i Lotta, zaczęli prosić Conana o to, żeby pokazał im jakieś zaklęcie. Cain nie przepadał za przechwałkami, jednak tamta dwójka wywierała presję taką, że gdyby był na miejscu mężczyzny, to zgodziłby się na pokaz głównie po to, żeby przestali go o to prosić i żeby mieć spokój. Tylko, że… wtedy zaczęły się kłopoty, bo okazało się, że sam Conan ma jakieś problemy z używaniem magii. Reakcja jego ciała była dość ciekawa i przez to zainteresowało to Caina na tyle, że chciałby usłyszeć historię z tym związaną. Mógł wyciągnąć kilka informacji z rozmowy między Conanem i Jeremym, ale i tak wolałby usłyszeć całość. Chciał nawet o to zapytać, jednak mag wypalił nagle, że ma pilną sprawę do załatwienia i opuścił ich, zostawiając z nimi młodego towarzysza.
Szczerze mówiąc, Cain wolałby, żeby Jeremy poszedł z Conanem, jednak myśli te także zamierzał zachować wyłącznie dla siebie. Liczył na to, że Lotta zajmie się chłopakiem, skoro wcześniej tak szybko znaleźli jeden język i tak samo szybko zaczęli się dogadywać. Conan zresztą wiedział też, w jakim kierunku będą podróżować, więc będzie mógł do nich dołączyć później – poza tym dał też chłopcu jakiś naszyjnik, który może też sprawi, że będzie mógł ich znaleźć, gdy już załatwi swoją sprawę.
         – To ruszamy, prawda? Możemy wykorzystać ten czas, żeby lepiej się poznać czy coś… - oświadczył, proponując też jakieś zajęcie w czasie marszu. Wiedzieli o sobie naprawdę mało, a opowiadanie o sobie innym może być podstawą do późniejszego wzajemnego zaufania sobie.
         – Możecie zadać mi jakieś pytania ze mną związane, na które chcielibyście znać odpowiedź, a ja postaram się ją zapewnić. Jeśli nie, to… Sam mogę coś opowiedzieć – dodał po chwili. Nie powiedział tego wprost, ale chyba wolałby pierwszą wersję, bo miałby konkretne pytania, na które może odpowie… co głównie zależało od tego, czego by ono dotyczyło. Jeśli będzie zbyt prywatne, to może nie odpowiedzieć na nie w ogóle albo zbudować odpowiedź tak, żeby zdradzić, możliwie, jak najmniej informacji.

W okolicznych zaroślach też nie było nudno, bo grupa łowców nadal ich obserwowała.
         – Szefie, idziemy za nim? - zapytał jeden z mężczyzn.
         – Nie. Prawdopodobnie nie należy do tych, których wybiliśmy kiedyś… Prawie wybiliśmy – odezwał się „szef”, najpierw przez chwilę milcząc, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią na pytanie towarzysza.
         – Ta dwójka jest cenniejszym łupem i, chociaż nie jestem pewien czy dziewczyna ma jakiś związek z Dzierżycielami, to wiem, że ten ze świecącymi oczami na pewno jest jednym z nich – dopowiedział po chwili. Nawet nie oddelegował małej grupki, żeby może śledziła Conana, tak bardzo był pewien, że nie jest on osobą, którą powinni się zająć.
         – Czyli nie zmieniamy planu? Śledzimy ich i czekamy na okazję do ataku? - zapytał przywódcę, chcąc się upewnić, co przekazać pozostałym. „Szef” kiwnął tylko potwierdzająco głową, a krótko po tym w grupie rozległ się cichy szept przekazywanej informacji.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Była coraz bardziej i bardziej zadowolona z ostatnich zbiegów okoliczności. Przede wszystkim z poznania (powierzchownego, bo powierzchownego, ale zawsze) trzech ciekawych osób, w tym dwóch (aż dwóch!) czarodziei. Chętnie gawędziła z nimi, nadal czując podniecenie w związku z niedawną akcją eksterminacji żądlących owadów oraz z samego faktu, że ma do kogo usta otworzyć. Odrobina ekscytacji i żadnej szkody dla nikogo… poza robakami. Dzień nie mógł zapowiadać się lepiej dla kogoś, kto jak Lotta, lubił doznać odrobiny wrażeń, lecz nie potrzebował zbytniego szaleństwa.

Rozdarta troszeczkę między Cainem a Jeremym potrzebowała chwilę, by skupić się na odpowiedzi czarodzieja. Zdaje się, że nawiązywał do jej własnych słów, więc należała mu się hojna porcja uwagi. Kobieta popatrzyła na niego z uśmiechem i już miała się odezwać, kiedy potok słów chłopca rozproszył ją i na nowo wciągnął. Pochyliła się ku niemu z zachwytem.
- Tak, jestem! I następnym razem pomogę i też coś wyczaruję! - zapewniła Jeremy’ego, który tak entuzjastycznie uwierzył nie tylko w jej rasę, ale i umiejętności oceniając ją chyba całkiem wysoko. Z każdą chwilą bardziej lubiła tego urwisa i chciała pokazać mu coś ciekawego… tylko okazji chwilowo nie było. Zamiast tego należało dać mu szansę pochwalić się jego własnym czarodziejem. A nieszczęsny Cocon, za namowami - uległ.

Czarodziejka początkowo w skupieniu śledziła jego ruchy. Teraz już wiedziała, że on i Cain… erath posługują się inkantacjami. Mogła już poznać ich dziedziny. Z rosnącym zaciekawieniem czekała jaki czar wiatru rzuci czarodziej od chłopca - bardzo lubiła dziedziny żywiołów. Były jej z wiadomych względów najbliższe i czuła w związku z tym cichą sympatię do maga używającego jednej z nich. Jednak tym razem nie dane jej było zobaczyć go w akcji.
- O! - wykrzyknęła odskakując, gdy Conan stracił kontrolę nad własną magią. Zakryła usta dłońmi i przyjrzała się smugom światła dobywającym się z jego ciała. Nigdy wcześniej nie widziała podobnego efektu. Światło jednakże towarzyszyło jej od rana - świecące oczy Caina, jego czar ofensywny, błyszczące kichnięcie i teraz to… mogą mówić co chcą, ale to jak nic jest ze sobą powiązane! Może Cainerath nie zaraził nikogo wcześniej i dlatego nie wiedział, że tak może się stać? Lotta postanowiła uważnie go obserwować i zebrać więcej informacji o tym niecodziennym zjawisku. Jeżeli odkryje na czym to polega, może nawet będzie mogła pokazać to na magicznej uczelni i zrobią z niej naukowca? Dostanie togę, ciężką księgę i monokl i będzie chadzać po posadzkach pałaców. A, no i oczywiście przyślą jej gromadkę wiernych, oddanych uczniów! Może będzie mogła przygarnąć wtedy Jeremy’ego? Zwykle do szkół woleli przyjmować elfy, czarodziei i im podobnych, ale jeżeli będzie bardzo mądra i zarekomenduje ludzkiego chłopca to nikt nie będzie z nią dyskutować, prawda? Och, opłaci się zrobić te notatki!

Jednak mimo entuzjastycznych planów, obecnie bardziej martwiła się o nowego druha niż cieszyła z możliwości zdobycia monokla. Choć jako pierwsza odsunęła się od nieszczęśnika, teraz na powrót zbliżyła się pytając troskliwie (i ponownie) czy nic mu nie jest. Ale tym razem brakło jej siły przebicia i Conan skupił się na niemal płaczącym Jeremym. Z dialogu między nimi trochę wynikało - dla Lotty tyle, że jakiś Stary Zgred obrażał Cocona, gdy ten spał i wbijał w niego szpile, a chłopiec to widział, ale nic mu nie powiedział, a srebrny medalion zaczął im się przypalać. Wniosek - młody nie powiedział czegoś ważnego czarodziejowi, ale ten się nie obraził, a jedynie musiał teraz pójść sam rozwiązać tę sprawę. W sumie miły gość. Wiele osób na jego miejscu pewnie zbiłoby chłopca, ale on był na to za dobry i zbyt… prawy? Być może wyglądał na kogoś kto bije dzieci, ale teraz Lotta miała dowód, że to tylko pozory. Tym bardziej miała nadzieję, że wyjaśni wszystko i szybko do nich wróci. Już w lepszej formie.
Póki co zostawił im łobuza na przechowanie.
- Zajmiemy się nim! - zapewniła Lotta przytulając wylewnie chłopca i poniekąd przejmując go na własność. Popatrzyła za odchodzącym Coconem i choć ten już jej pewnie nie słuchał, krzyknęła:
- Trzymaj się! Mam nadzieję, że szybko cię zakleją! Hmm… chyba nie usłyszał…
- Ufyf.
- Hm? - Rozejrzała się zaintrygowana. - Kto mówi?
- Ufyf!
- Co? - Spojrzała w dół, na przyciskanego do ciała chłopca i momentalnie pojąwszy, zwolniła uścisk.
- Aaaah, dusisz! - wykrzyknął młody odsuwając gwałtownie głowę, by zaczerpnąć powietrza. Ale nigdzie nie odszedł, bo ramiona kobiety nadal go blokowały. Poza tym czemu miał uciekać? Locia była miła w dotyku.
- Fajny ten twój Cocon, wiesz? - Uśmiechnęła się. - I mądry, nawet jeżeli daje się obrażać śpiąc. Myślę, że szybko sobie poradzi, a my w tym czasie… O! - Nagle coś sobie uświadomiła i odwróciła się (na tyle na ile mogła obejmując dzieciaka) ku Cainowi. Na początku wyglądała na wystraszoną, ale był to strach przed własną niegrzecznością. Już dokonaną. Bo przecież nie odpowiedziała czarodziejowi! Ale głupio wyszło… miała przecież już ułożone zdanie i chciała… musi chyba popracować nad koncentracją, bo to nie podobna, by nawet w rozmowach się nie orientować!
- Mówiłeś, że ruszyłbyś ze mną na Północ. Prawda? Naprawdę chciałbyś pójść? - Jej mina z przepraszającej przeszła w niepewną, a potem na usta wypływał coraz szerszy uśmiech. - To bardzo miło Cainerath, z twojej strony! Pewnie! Ruszajmy! - I puściła chłopca, by pełnym radości geście doskoczyć do czarodzieja. Z początku wyglądała jakby miała i jego przyjacielsko uściskać, lecz wyhamowała nieco i rozłożone ramiona opuściła, by capnąć mężczyznę za rękę i jeszcze raz nią pomachać. Jako zatwierdzenie, że od teraz są towarzyszami.
- Nie wiem czy pamiętasz jak się przedstawiałam, bo mówiłam to do Cocona, ale moje pełne imię to Lottana. - Wyszczerzyła się zachęcająco. - Ale mów na mnie jak ci wygodniej! Ty Jeremy też!
- A więc Lotta. - Już sobie wybrał.
- Tak! Chodźmy więc! - zakrzyknęła i odwróciła się, by ruszyć na przełaj w odpowiednią stronę. Nie za bardzo przejmowała się tym gdzie akurat prowadzi ścieżka - o ile droga było do przejścia szła na rympał, choć teraz, mając pod opieką Jeremy’ego powinna chyba uważniej dobierać trasę. Dzieciak jednak wyglądał na zręcznego łobuza i pewnie nie jedną włóczęgę miał już za sobą. Byle unikać wysokich stromizn i wszystko powinno być w porządku. Póki co i tak czekało ich przejście ziołową łąką i utartym szlakiem pod górę.
Pojaśniała widocznie na propozycję Caina i odwróciła się z nową energią.
- Pyszny pomysł! Niech no pomyślę…
- Ile pan właściwie ma lat? - Wyręczył ją chłopiec, który szybciej porządkował słowa i myśli. Albo już wcześniej się zastanawiał. - Czarodzieje mogą długo żyć prawda? Ale wcale nie wyglądacie na starych!
- Bo nie jesteśmy! - wyćwierkała Lotta. Wiedziała jednak tylko tyle, że ich aury nie są zmatowiałe, więc na standardy rasy nie mogli być podstarzali. No i znała swój wiek. Mniej więcej. No, na pewno była młoda! W końcu nikt nie traktował jej jak staruszki.
- A ja się zastanawiam… - Wróciła myślami do Caina. - Co właściwie tu robisz? Wracałeś od tamtych chatek, prawda? - Wskazała palcem kierunek, gdzie znajdować musiały się mieszkania przynajmniej niektórych z druidów. - Więc teraz zawracasz, bo właśnie tam idziemy… nie mącę ci jakiś planów? Jeśli chcesz się najpierw gdzieś udać zanim wyruszymy… no, jeśli nie jest to bardzo daleko…
Z tym, że ona nie mogła teraz zmienić swoich planów. Miała nadzieję, że Cain jednak nie przypomni sobie o czymś ważnym, bo nie chciałaby musieć zostawić towarzysza tuż po tym jak go znalazła. To jak odwiesić dobre jabłko z powrotem na drzewo. Idiotyczne nawet jak dla niej.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

         – Dusisz chłopaka – oświadczył w tym samym czasie, w którym Jeremy też przemówił, skarżąc się na to samo, co czarodziej wytknął dziewczynie. Co prawda Lotta powiedziała, że zajmą się nim we dwoje, jednak… już teraz wiedział – i zresztą wcześniej też miał nadzieję, że tak się stanie – że to głównie ona będzie się nim opiekowała, między innymi dlatego, że szybko zaczęli się rozumieć, więc łatwiej jej będzie rozmawiać z chłopakiem i ogólnie go pilnować. A on… cóż, nigdy nie przydarzyło mu się zajmowanie jakimś dzieckiem, nawet jeśli nie było ono już małe. Poza tym czekał też na odpowiedź na pytanie, które wcześniej jej zadał. Nawet zaczęło mu się wydawać, że go nie usłyszała albo nawet zignorowała i chciał je powtórzyć, jednak wtedy Lotta odwróciła się w jego stronę i się odezwała.
         – No tak… - odparł, wahając się po chwili i sprawiając przez to wrażenie, że zastanawia się nad czymś, co może chciałby powiedzieć, ale jednocześnie nie wie też, czy powinien i czy jest pewien, iż chce wypowiedzieć właśnie te słowa, które chodzą mu po głowie. Zresztą… Lotta i tak zaczęła mówić od razu po tym, jak usłyszała jego odpowiedź, więc można nawet nie zauważyła tej jego chwili zamyślenia i niepewności. Dlatego też postanowił, że może zatrzyma dla siebie to, co chciał dopowiedzieć.
         – Nie musisz zwracać się do mnie pełnym imieniem, wystarczy, że będzie mówiła mi „Cain” - odezwał się, obserwując ją z lekkim zaciekawieniem, gdy doskoczyła bliżej niego. Na początku wydawało mu się, że chciała go uścisnąć – i może rzeczywiście tak było – jednak ostatecznie tak się nie stało, a ona zrobiła coś innego. Zresztą, tego też nie chciał powiedzieć, ale czuł się trochę dziwnie, gdy ktoś zwracał się do niego pełnym imieniem. Wydawało mu się ono poważne i… dlatego też uważał, że pełne imię powinien słyszeć właśnie w takich sytuacjach – poważnych albo jakichś oficjalnych. Przedstawiał się nim, to prawda, ale od razu wspomniał też, że nie będzie problemu, jeśli będzie nazywany Cainem.
         – Pamiętam, i też będę zwracał się do ciebie „Lotta” - zapewnił dziewczynę. Jej imię też wydawało mu się trochę poważne. Może każdy pradawny czarodziej miał właśnie takie imię? Takie, że pełne było ono w jakimś stopniu oficjalne i poważne, a jego skrótowa forma w ogóle taka nie była.

Ruszyli we wspólną podróż, jak na razie w trójkę, ale za jakiś czas najpewniej dołączy do nich także Conan. Pradawny pomyślał, że może być to dobra okazja na lepsze poznanie się, dlatego też rzucił propozycję zadawania sobie pytań. Poszedł na pierwszy ogień, głównie przez to, że to on złożył tę propozycję. Lotta otwarcie przyznała, że to dobry pomysł, jednak to Jeremy jako pierwszy go o coś zapytał.
         – Niemało, bo ponad trzysta. Około trzystu pięćdziesięciu… Chociaż to i tak tyle, co nic, bo najstarsi pradawni czarodzieje mogą dożyć nawet kilku tysięcy lat – odpowiedział chłopakowi. Widział wyraz zaskoczenia malujący się na jego twarzy po tym, jak usłyszał jego rzeczywisty wiek i porównał go sobie z tym, który można by było ocenić na podstawie wyglądu jego ciała i tego, w jakim było ono stanie.
         – Nie wyglądam na tyle, prawda? Rasa, do której należę, starzeje się bardzo wolno – dodał, tłumacząc młodzieńcowi powód, dla której ma na karku trzy i pół wieku, a wygląda na ludzkiego mężczyznę mającego około trzydziestu lat. Przelotnie spojrzał też na Lottę, gdy odezwała się, ale także dlatego, że możliwe było to, iż ona sama też wyjawi im swój wiek… albo jakieś jego określenie lub może przybliżoną liczbę. Nie wyglądała na starą i czarodzieje przecież należeli do rasy, której proces starzenia odbywa się inaczej niż u ras żyjących krócej… ale była też kobietą, a one często nie chcą zdradzać prawdziwej liczby lat, które już przeżyły, często tłumacząc to tym, że „kobiety nie powinno pytać się o wiek”. Dlatego też Cain nawet o to nie zapytał, a jedynie spojrzał na białowłosą czarodziejkę. Jeśli nie powie nic na temat swoich lat, to trudno – on i tak nie miał zamiaru otwarcie jej o to pytać. Najwyżej mogłaby zaskoczyć go tym, że mogłaby żyć dłużej niż on.
Wzrok Caina został jednak na niej dłużej, niż planował na początku, a to dlatego, że teraz to ona chciała go o coś zapytać.
         – Odwiedzałem tam mojego dobrego znajomego, który jest jednym z druidów mieszkających w tych chatach… Najwyżej zdziwi się, że wróciłem i zapyta dlaczego, jeżeli w ogóle go spotkamy – odparł, na chwilę spoglądając w stronę domostw opiekunów natury.
         – Jeśli miałbym jakiś cel i droga do niego prowadziłaby w przeciwną niż twoja, to najpewniej nie pytałbym o to, czy chciałabyś, żebym ci towarzyszył – dopowiedział, a przez jego twarz przebiegł uśmiech. Ładny uśmiech.
         – Właściwie… Można powiedzieć, że aktualnie mam jeden cel – zaczął mówić, chociaż z lekką przerwą, jakby znów nad czymś się zastanawiał.
         – Wydałaś mi się ciekawą i wartą bliższego poznania osobą, dlatego postanowiłem przyłączyć się do ciebie, towarzyszyć ci przez jakiś czas i poznać cię, dowiadując się nowych rzeczy na twój temat – dokończył, może mówiąc trochę szybciej, niż miał to w zwyczaju. Nie miał też innej rzeczy w swoich zwyczajach. Chodziło ogólnie o takie… wyznawanie różnych rzeczy, które wcześniej postanawiał zachowywać dla siebie. Po prostu dziwnie się z tym czuł, może obawiając się trochę reakcji osoby, do której kieruje te słowa i tego, że będzie ona przeciwna do tej, którą chciał wywołać. Dlatego teraz też nie odzywał się, przyglądając się czarodziejce i czekając na to, aż coś odpowie – bez różnicy czy słowem, czy może jakimś gestem… albo nawet spojrzeniem, w którym będzie mógł zobaczyć jej reakcję.
         – To może teraz ja was o coś zapytam? Skąd pochodzicie? Nie chodzi mi o to, skąd przyszliście tutaj, a o to, gdzie przyszliście na świat – odezwał się znowu, przy okazji precyzując też swoje pytanie.

Tymczasem w zaroślach grupa łowców poruszała się, ciągle śledząc niczego nieświadomą teraz już trójkę osób. Co prawda interesowała ich tylko dwójka pradawnych, jednak na pewno nie zawahają się też przed pozbyciem się świadków, czyli właśnie Conana i Jeremiego… albo tylko tego drugiego, jeżeli zdecydują się zaatakować, gdy Conana nie będzie z grupą i będą tak silni, że uda im się pokonać dwoje pradawnych.
         – Co oni robią, szefie? - zapytał cicho ktoś stojący za przywódcą grupy.
         – Przecież dokładnie widać, że rozmawiają, ty zakuty łbie – odpowiedział wysokiemu i bardzo umięśnionemu mężczyźnie, który miał na siebie skórzaną zbroję wzmacnianą metalowymi wstawkami i… pełny hełm płytowy, który zasłaniał prawie całą jego twarz, zostawiając wyłącznie otwór na oczy.
         – A jak myślisz, o czym mogą rozmawiać? - zadał kolejne pytanie. Cóż, może „zakuty łeb” nie był inteligentny, jednak przydawał się pewnie w walce.
         – Nie wiem, nie słyszę. Mogą rozmawiać o dosłownie wszystkim… Powiedz tym z tyłu, żeby wysłali zwiadowcę trochę bliżej, ale nie na tyle blisko, że będą mogli wyczuć jego obecność przy pomocy magii – odezwał się przywódca.
         – Dobrze – odpowiedział mu, a po chwili przez grupę łowców znów przeszedł szept podawanego dalej rozkazu.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        - Kiedy Cainerath jest bardzo ładne - stwierdziła nieco ostrożnie, bo zastanawiała się, czy za przypomnieniem pradawnego nie kryje się pewna sugestia. Może nie lubił jak mówiono do niego pełnym imieniem? Inaczej po co by podawał skróconą jego wersję? Chociaż jej samej nie robiło różnicy czy ktoś do niej zwracał się Lottana czy Lotta. Chciała by po prostu było im wygodniej. Gdyby jednak czarodziej nie przepadał za sposobem w jaki go nazywa, a jednocześnie był zbyt miły by powiedzieć to wprost, wytłumaczyła się z lekka:
- Widzisz, jeśli będę go używać to zapamiętam! Bo chciałabym pamiętać, ale często mi się myli… mogę tak do ciebie mówić dopóki mi się to nie utrwali? Potem mogę używać Caina, ale to już znam! - powiedziała zadowolona, że faktycznie ta czteroliterówka nie sprawiła jej takiego kłopotu. Jednocześnie popatrzyła na mężczyznę przymilnie, bo szczerze mówiąc nie chciała być wcale przez niego ganiona. Miała nadzieję, że zrozumie jej dobre intencje i nie będzie zły.
- Dobra! - odparła wesoło, kiedy wybrał sobie ,,Lottę” i pokiwała głową z aprobatą. Zakręciła się w miejscu i skierowała się na upragnioną Północ.

Powietrze w górach było naprawdę czyste i lekkie, przepełnione gorzkawo-słodkim zapachem roślin i szmerem wody z płynącego nieopodal strumyka. Woda w nim rwała się szorstkim potokiem i szlifowała kamienie i skały wyściełające jej wąskie koryto, w pobliżu zaś rosła lśniąca trawa kusząca zdziczałe, potargane owce. One z kolei kusiły Lottę, bo uwielbiając faunę chętnie wytarmosiłaby je i wyplątała z ich runa te wszystkie nieestetyczne gałązki i liście. Nie podchodziła do nich jednak w tej chwili chcąc poświęcić uwagę nowym kompanom. Była też przekonana, że młody Jeremy spłoszyłby wszystkie od razu, o ile sama wcześniej nie zrobiłaby tego nieopatrznym ruchem. Tęsknie więc spojrzała na ginące w chaszczach futerko, a następnie w górę, na uskrzydlonych i niekiedy mniej bojaźliwych przyjaciół ze świata zwierząt. Trzepotali zalatani skrzydłami, klucząc pod jasnym niebem. Jasnym, bladym i zachęcającym, z lazuru przechodzącym w opalowy odcień tuż nad widzianym z góry horyzontem za plecami grupy. Być może w jego kolorze brakowało rześkości, ale to nadrobić można było uśmiechem. Dlatego Locia nie żałowała go towarzyszom i krocząc radośnie, chwaliła się uzębieniem.

- Trzysta!? - zachłysnęli się równocześnie i ona i Jeremy, gdy Cain zdradził ile ma lat, po czym popatrzyli po sobie.
- Ty też się dziwisz? Przecież ty też możesz tyle żyć!
- Ale to dużo - odparła Lotta rozkładając ręce. - Znaczy… znam osoby, które mają więcej, ale… - Spojrzała na pradawnego. - To zawsze trochę imponujące. Ile już musiałeś widzieć! Ja pewnie sporo mniej… ale nie mało! Chyba. Pewnie masz ciekawe opowieści w zanadrzu. Bo ja mam. Mam nadzieję, że będzie okazja się nimi podzielić!
- Ja też miałem przygody! - zauważył chłopaczek i jakby nieco się wyprostował. Może nie posiadał niezwykłych mocy ani poważnego wieku, ale już swoje nabroił!
- Więc będzie zabawnie! Będziemy mogli sobie poopowiadać gdy zrobimy sobie wieczorem postój!
- Dopiero wieczorem?
- O, i jedną przerwę na obiad! Chyba, że… jeśli będziesz potrzebował więcej to powiedz, zatrzymamy się!
- Dam radę. A obiad jak zdobędziemy? Widzę, że masz torbę, ale zmieściłoby się w niej tyle zapasów?
Lotcie niemal zaburczało w brzuchu.
- No już, przestań mówić o jedzeniu, bo robię się głodna - jęknęła. - Gdyby to ode mnie zależało mogłabym jeść cały dzień. Mam trochę suszonego mięsa na drogę… ojć, skończyło się. Obżartuch ze mnie. A byłam pewna, że trochę zostało…
- Eeech? Szkoda! Chętnie sam bym spróbował. Ale umiem łowić ryby, wiesz?
- Naprawdę!? - Podekscytowała się jakoś gwałtownie. - Uwielbiam je! Możemy połapać razem! Co ty na to Cainerath? Lubisz ryby? - I rozentuzjazmowana potknęła się o kamień.

To jaką jest niezdarą miało jeszcze wyjść w praniu, bo na razie Cainowi udało się ją przytrzymać. Jej chaotyczne ruchy i częste odwracanie się sugerowały jednak, że długo stan stabilizacji nie potrwa i prędzej czy później skończy na ziemi. Jeremy instynktownie uważał, żeby jej nie wpaść pod nogi, choć podczas marszu kilka razy obił się o nią, gdy nagle się zatrzymała. Szczęście, że była krągława, a on nie taki niski jak rok temu, bo dostałby łokciem w czoło i obił się o miednicę. No, ale z dwojga złego nadal lepiej by to on wpadał na nią, bo różnica w masie była aż nadto widoczna i jasno wskazywała, że kobita mogłaby go przewrócić, gdyby tak nieopatrznie zmieniła kierunek, a on nie zdążył uskoczyć.
Ale poza uważaniem na ten żywy taran i zastanawianiem się nad swoim czarodziejem nie miał chwilowo żadnych innych zmartwień. Wyprzedził nieco nowych opiekunów i poszedł oglądać rośliny - może nawet umiałby z nich coś zrobić?
- Masz znajomego druida? - Lotta w tym czasie oddała się rozmowie. Wyglądała na lekko zaskoczoną. - Jak miło! Wiesz, ja tutaj nikogo nie znam. Choć chętnie bym poznała! Ale nie chcę się zatrzymywać niepotrzebnie, a nie jestem jeszcze zmęczona… trochę szkoda, bo kiedy indziej chętnie porozmawiałabym z twoim przyjacielem! Mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko kobietom? Niektórzy druidzi nie lubią jak im się jakaś plącze po chatce. Nie do końca wiem dlaczego. Ten twój nie jest taki, mam nadzieję? No, ale i tak nie mogę mu się teraz narzucać. Nie ma czasu! - wyświergotała i po zacnym półobrocie upadła w krzaki.
Z pomocą Caina wyplątała się z nich dość szybko, znajdując przy okazji rzadki gatunek gryzącego żuka. Bolesny ślad po nim został jej na ręce. I na drugiej, bo kiedy ją dziabnął, odruchowo pacnęła i rozpaćkała go sobie na dłoni. Nie była wybitnie zadowolona, bo był ładny - wolałaby odstawić go na miejsce, a nie ścierać ze skóry.
- Coś nie mam dziś szczęścia do owadów - westchnęła. - Mam nadzieję, że to ostatni na dzisiaj. O patrz, motyl! - Wskazała świeżo wytartym palcem migotliwe stworzonko, ale nie pobiegła za nim. Nie tym razem.
- Wiesz, mogłeś najpierw zaproponować, a potem pomyśleć. Znaczy przypomnieć sobie o planach, ja czasem tak mam. - Uśmiechnęła się. - Ale wyglądasz na kogoś bardziej, em, rozmyślnego. Pewnie nie mówisz nic bez zastanowienia?
Jeżeli to była prawda, to następne słowa mogły wydać jej się podejrzane. A jednak spodobały jej się i z miejsca przywitała je ufnością i rozanielonym szczebiotem:
- Naprawdę? To strasznie miłe, dziękuję! Na pewno się zrozumiemy! Bo ja też uważam, że jesteś ciekawy. Bardzo. I miły! Nie co dzień trafia się na tak miłe osoby! A to aż dziwne… w sumie szkoda. No, ale skoro się znaleźliśmy to dobrze! Cocon pewnie będzie myślał tak samo! Albo podobnie. Wyglądał podejrzanie, ale też był miły. Muszą się bardzo lubić z Jeremym. I wiesz, mam nadzieję, że my też się tak polubimy! - Palnęła raczej bez namysłu, ale nie żałowała. Jeżeli Cain był z nią szczery to ona też! No i nie widziała w tym nic niestosownego, choć mogła brzmieć nieco naiwnie. Zwykle to dzieciaki bawiące się w piachu mówiły ,,zostańmy przyjaciółmi!” tuż po podaniu sobie rąk. Ale i jej się to podobało. Bo po co komplikować sprawy jak od razu można się razem bawić?
Jeremy krążył wokół nich, więc słyszał rozmowę, a przy następnym pytaniu czarodzieja ponownie do nich dołączył.
- Dobre pytanie! - podchwycił. Nie wyglądało jednak na to, by mógł teraz udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Raczej sam się nad tym zastanawiał. Głos przejęła więc Locia:
- Dobre pytanie…
Chyba mieli do powiedzenia mniej więcej tyle samo. Ale dziewczyna się nie poddawała.
- Ja nie za bardzo pamiętam nazwy… jak byłam bardzo mała mieszkałyśmy na jakiś równinach, ale potem przeniosłyśmy się w pobliże lasu. A potem do lasu. I znów na równiny. O! I była tam rzeka! A nie, to dalej. - Pocierała palcem brodę, wysilając umysł. Niewiele to jednak dawało. - Bardzo dużo latałyśmy z miejsca w miejsce, więc nie jestem teraz pewna. Musiałabym jej zapytać… o! Ale nie za bardzo bywałam w dużych miastach. Tych co są na największych mapach! - Nie żeby to wyjaśniało skąd pochodziła. - Ale byłam w mniejszych! I różnych osadach. Ale na krótko raczej. I przeważnie elfich. Lubię elfy mieszkające w wioskach. Są strasznie pogodni, spokojni i tacy pracowici. Ale nie przemęczają się. Mają bardzo zdrowe podejście do pracy! Więc o… chyba ci nie odpowiedziałam? Przepraszam. Ale przez pewien czas uczyłam się w Rapsodii! I byłam na Szczytach Fellarionu… ale jeżeli miałabym mieszkać w mieście to zdecydowanie chciałabym w Adrionie! Byłeś tam może? A ty, Jeremy? Nie? Och, szkoda, że nam nie po drodze, bo chętnie bym ci pokazała! To miasto jest takie… jak nie miasto, i śliczne! - zachwycała się próbując przekazać co ma na myśli.
Cały czas byli w marszu, a prowadziła ona - niedługo więc stanęli nad skrajem rozpadliny, nie tyle szerokiej co ciągnącej się na wiele kroków i w prawo i w lewo. Kobieta jednak ciągle była w dobrym humorze i nie zmieniała trasy. Komu chciałoby się takie coś omijać?
- Coś planujesz? - zapytał podejrzliwie chłopaczek. - Też umiesz tak wysoko skakać jak Conan!? Zrobimy to teraz!?
- Co? Ach, nie! Nigdy nie latałam. Pewnie byłoby fajnie! Myślisz, że mnie też Conan może tak przelecieć jak wróci? - spytała zdziebko niefortunnie, ale młody był na tyle niewinny, że przytaknął gorąco i znów zaczął zachwalać skoki swojego czarodzieja. Lotta zaś szła w rozpadlinę, przy krawędzi chwytając chłopca za rękę. Jako że był to pierwszy raz, po chwili ujęła i dłoń czarodzieja, choć na pewno poradziłby sobie bez tego. Chłopiec ufnie dał się prowadzić, zaciekawiony co też kolejny mag w ekipie wymyśli, ale czarodziejka nie musiała myśleć - pierwszy krok w dziurę i od razu pod jej stopą utworzyła się lodowa, nieregularna powierzchnia. Z cichym chrzęstem porywając z powietrza kolejne drobiny wody w sekundę stała się mostkiem łączącym brzegi. Lód był suchy i nie wygładzony, więc nie taki śliski. Lecz Locia chłopaczka i tak wolała trzymać przy sobie. Caina mogła puścić jakby chciał, chociaż sama nie czuła potrzeby - fajnie było iść tak we trójkę. Zastanowiła się też przez chwilę czy oczy jej może nie świecą tak jak i jemu wcześniej, ale po spojrzeniu Jeremy’ego poznała, że z jej twarzą nie działo się nic niezwykłego. Ale młody i tak był zachwycony.
- Ale fajnie! Zapadnie się jak skoczę? A umiesz większe? - pytał nieco się wyrywając, ale dziewczyna trzymała go wyjątkowo stanowczo. Nie powinien skakać.
- Jest tak silne, żebyśmy przeszli. Następne mogę stworzyć mocniejsze, ale lepiej nie skacz póki się nie przyzwyczaisz. Pod nami nadal jest wyrwa, nie chcę żebyś spadł.
Ale i tak pozwoliła mu się wychylić i popatrzeć w dół.
Spacerek połączony z pokazem jej magii nie trwał długo - ledwie chwilkę, choć zwolnili, by Jeremy mógł pokontemplować. Z niepohamowanej ciekawości tupnął też raz czy dwa i wtedy trzasnęło.
Ale nie pękło.
- Nie skakałem - mruknął cichutko, kiedy Lotta spojrzała na niego z ukosa. Ale nie była zła. W końcu miał rację. Nie skakał.
- Czyli że ty możesz tworzyć takie rzeczy z lodu? To prawie tak fajne jak latanie! Ale mam szczęście, że na was trafiłem! - skomentował gdy poszli już dalej, a dzieło magiczki zniknęło z głuchym sykiem. Ona zaś nadal ściskała jego dłoń. Mógł się teraz jak i Cain przekonać, że kiedy już kogoś złapała nie puszczała łatwo.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Zgodził się w końcu na to, żeby Lotta używała jego pełnego imienia – co prawda nie do końca mu się to podobało i niekoniecznie był do tego przyzwyczajony, jednak postanowił, że spełni jej życzenia, bo inaczej możliwe, że ciągle prosiłaby go o to, aż w końcu i tak by się zgodził. Zresztą, dziewczyna powiedziała też, że później – gdy już zapamięta jego pełnie imię – wróci do używania łatwiejszego do wymówienia skrótu. On akurat od razu zapamiętał jej imię i dlatego też zdecydował się używać skrótowej wersji, czyli właśnie „Lotty”.
Później ruszyli w drogę, przy okazji rozmawiając i lepiej się poznając. Cainowi zdziwienie obojga zdawało się lekko przesadzone, w końcu powiedział im też, że magowie mogą żyć o wiele więcej niż on i tym samym zasugerował, że na terenie kontynentu mogą żyć tacy, którzy żyją po kilka tysięcy lat… Jednak oni i tak skupili się wyłącznie na tym, że on sam miał już ponad trzysta lat.
         – Tak… Byłem w wielu miejscach i moje oczy widziały naprawdę dużo – odezwał się, może trochę ciszej niż normalnym tonem jego głosu. Oczywiście jego „doświadczenie życiowe” nie mogło równać się ze starszymi istotami, które żyły pięćset, tysiąc lat lub nawet jeszcze dłużej. Z drugiej strony zależało to też od tego, jaki tryb życia prowadziła dana osoba i czy lubiła podróżować, zwiedzać nowe miejsca i dowiadywać się o nich różnorakich informacji i ciekawostek. Przecież byli też ci, którzy woleli siedzieć w jednym miejscu i gromadzić w nim wiedzę – najczęściej w postaci ksiąg i zwojów – a także bogactwo.
Pradawny wolałby zrobić jeden postój, wieczorem, gdy będą mogli nie tylko zjeść kolację, ale także odpocząć i przespać się w… jakimś dogodnym miejscu. Przyzwyczajony był do trudów podróży i miał nadzieję, że pozostała dwójka także, dlatego też nie będzie robić im różnicy to, że będą spali na trawie lub mchu, a nie w łóżku. Poza tym słyszał też, że jego nowi towarzysze chcieliby zrobić więcej przerw w podróży – przynajmniej jedną, którą Lotta nazwała „przerwą na obiad”. Udało mu się uzupełnić prowiant u druidów, jednak… były one w ilości, która pozwalała jednej osobie na to, żeby nie musiała narzekać na głód w trakcie podróży i aby nie skończyły się zbyt szybko. Tymczasem ich była trójka i za jakiś czas może być o jedno więcej – gdy Conan załatwi swoje sprawy i do nich wróci – a Cain nie był przygotowany na coś takiego… Tym bardziej, że wyglądało na to, iż tylko on miał zapasy.
         – Mam trochę jedzenia na drogę. Suszone mięso z przyprawami, suchary, orzechy, wodę i wino. Udało mi się uzupełnić racje u druidów – odezwał się, jednak jeszcze nie skończył mówić. Nawet wyglądał na kogoś, kto miał zamiar dopowiedzieć coś, co może okazać się dość ważne.
         – Tylko, że uzupełniałem je z myślą o tym, że będę jedyną osobą, która będzie z nich korzystać… Dlatego najpewniej będziemy musieli je porcjować i także próbować złapać coś na własną rękę, żeby później upiec to nad ogniem – dopowiedział. Zaproponowane przez chłopaka ryby były dobrym pomysłem, tym bardziej, że najpewniej często będą się natykać na jakieś zbiorniki wodne, w których będzie można spróbować coś złowić.
         – Nie umiem łowić ryb, ale lubię je jeść – odpowiedział dziewczynie. Mówił prawdę, chociaż ryby najczęściej jadał w miastach portowych albo takich, które znajdują się blisko jakiejś sporej rzeki, w której można złowić ich sporo. W innych miastach niby też można było zamówić sobie danie rybne, jednak większy wybór był w tych z kurczakiem lub mięsem zwierząt leśnych.
Ten tok myślowy przerwał nagle i to tylko po to, żeby szybko zareagować i złapać Lottę, chroniąc ją przed upadkiem. Już wcześniej zauważył możliwość, iż dziewczyna jest od niego nieco silniejsza pod względem siły fizycznej, dlatego też możliwe, że wywróciłaby się i pociągnęła go za sobą, gdyby złapał ją chwilę później.
         – Powinnaś bardziej patrzeć pod nogi, bo przecież nie będę zawsze w pobliżu, żeby cię złapać – zauważył, a przez jego twarz przemknął niewielki uśmiech, jednak Lotta na pewno była w stanie go zauważyć. Po tym wydarzeniu mogli wrócić do marszu i rozmowy, która teraz poruszyła tematy jego znajomości wśród druidów.
         – Jednego. Kiedyś ja pomogłem jemu, a on mnie i później wyszło na to, że oboje chcielibyśmy zachować taką znajomość… Dlatego czasem odwiedzam go i opowiadam o tym, co mnie spotkało i jak mi się żyje, chociaż teraz narzekał trochę, że sporo czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy – odezwał się, a na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. Ten był inny od poprzedniego, bo nawet nieprzeznaczony dla towarzyszy, a dla wspomnień dotyczących początków znajomości jego i Aerica.
Później Lotta znów upadła, chociaż tym razem nie udało mu się jej złapać, ale przynajmniej pomógł jej dość szybko wstać. Zaczął podejrzewać, że tego typu sytuacje będą spotykały ich częściej, dlatego też może będzie obserwował ją nieco uważniej, żeby mógł częściej ją łapać, zamiast po fakcie pomagać jej się pozbierać.
         – Czas pokaże… ale wydaje mi się, że się polubimy – powiedział, krótko milcząc, zanim słowa te padły z jego ust. Zupełnie, jakby właśnie w ten sposób potwierdził wcześniejsze przypuszczenia czarodziejki, te dotyczącego tego, iż myśli nad tym, co chce powiedzieć, zanim to wypowie. Pokiwał tylko głową, gdy Lotta zapytała go, czy był kiedyś w Adrionie. Nie chciał jej przerywać, mimo że nie podała konkretnych nazw miejsc.

Niedługo po tym natknęli się na pierwszą przeszkodę terenową – rozpadlina dzieliła ich od dalszej części drogi. Cain chciał zaproponować, że przeniesie ich magią na drugą stronę, jednak Lotta i Jeremy zaczęli rozmawiać o tym, jak pokonają przepaść. Dziewczyna nic nie powiedziała, złapała tylko jego i chłopaka za dłoń, a później ruszyła przed siebie. Przed nimi zaczął tworzyć się lodowy most i to właśnie po nim dostali się na drugą stronę. Pradawny zajęty był zaglądaniem na dno rozpadliny, a także patrzeniem na most stworzony przez Lottę, dlatego też nie zauważył nawet, że jasnowłosa trzymała jego dłoń przez całą drogę po moście. Lód tworzący strukturę zaczął znikać, a już po chwili nie było go w ogóle.
Otoczenie zmieniło się lekko – nadal było ładnie, jednak po drugiej stronie rozpadliny rosło więcej drzew, chociaż wśród nich nadal było widać różne kolory ziół, które to wcześniej mogli ujrzeć na polach, o które dbali druidzi. Możliwe, że przyczyną takiego stanu rzeczy była właśnie dziura, którą przed chwilą przekroczyli. Bez odpowiednich umiejętności trudno było przez nią przejść, tym bardziej, że nie było tu też zwykłego mostu, który łączyłby jej jedną i drugą stronę.
         – A ja urodziłem się na Równinach Theryjskich. Na terenie należącym do ugrupowania, do którego należeli moi rodzice i… ja kiedyś należałem. Tam nauczyłem się sporej części tego, co umiem, a później wyruszyłem w świat, regularnie wracając tam, skąd pochodzę. Tylko, że kiedyś stało się coś, co sprawiło, że wszyscy zostali zabici, a budynku z czasem obróciły się w ruinę. Jedynym, co po nich pozostało, jest pierścień, który noszę na palcu i… ja oczywiście. Od tamtego wydarzenia podróżuję po świecie i zajmuję się różnymi rzeczami, właściwie nie mogąc znaleźć sobie drugiego miejsca, w którym mógłbym zostać na dłużej – podjął temat, który sam zaczął już wcześniej. Opowieść ta była krótka i mało szczegółowa, ale była taka właśnie dlatego, że nie znali się długo i jeszcze nie wiedział, czy może zdradzić im jakieś szczegóły na ten temat.
         – Może później powiem wam coś więcej na ten temat. Podam wam jakieś szczegóły czy coś, gdy już lepiej się poznamy – dodał, wiedząc, że słowami tymi zasieje u tej dwójki ziarno ciekawości. Może zrobił to specjalnie? Właściwie, nawet sam nie był tego pewien, bo przecież nie był jakimś bardem, który żyje z opowiadania o różnych rzeczach i wie, jak wywołać wśród tłumu odpowiednie reakcje lub emocje.

Tymczasem wśród krzewów i drzew łowcy nadal podążali za trzyosobową grupą. Teraz jednak zatrzymali się przed rozpadliną, żeby przemyśleć kolejne kroki.
         – Zawołaj mi tu Avigorima – powiedział przywódca do kogoś, kto akurat stał tuż za nim. Imię to poniosło się szeptami, aż na tył grupy i to właśnie stamtąd nadszedł dość wysoki mężczyzna w kapturze, spod którego spływały długie, białe włosy, opadając na jego klatkę piersiową. Ubrany był w tunikę koloru zieleni, rozpiętą kurtkę skórzaną, a także spodnie z tego samego materiału i długie buty – także ze skóry.
         – Przeniesiesz nas na drugą stronę przy pomocy magii, prawda? - przywódca zadał mu pytanie. Mag spojrzał na drugą stronę, później za siebie i w końcu na osobę, która zadała mu pytanie.
         – Tak… Tylko, że w dwu- lub trzyosobowych grupkach – odpowiedział mu głos dojrzałego mężczyzny.
         – Dobra, tylko się pospiesz. Niby nie powinni odejść za daleko, jednak wolę ich nie zgubić – odparł „szef”, podpowiadając, że powinien znaleźć się w pierwszej grupie, która pojawi się po drugiej stronie rozpadliny.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Często bywa tak, że nic nie idzie zgodnie z naszym planem. Pokazuje to jak mało ludzie wiedzą o sobie, o świecie oraz o tym co ich otacza. Można powiedzieć, że im ktoś mniejszą takową wiedzę posiada, tym częściej jego plan zawodzi. Patrząc na tą regułę na myśl nasuwa się stwierdzenie, że Conan był od niej wyjątkiem (w końcu jeżeli nie ma planu to nic nie może pójść niezgodnie z nim). To tylko częściowa prawda potocznie nazywana półprawdą. A jest tak, ponieważ o ile był on na tyle głupi, by nie być w stanie wymyślić żadnego planu to o tyle złośliwy los zawsze mu dokuczał, dokonując tym samym swego rodzaju zemsty za brak uprzednich przygotowań. A więc mieliśmy półprawdę czyli posiadaliśmy informację prawdziwą i fałszywą co w wyniku koniunkcji dawało nam fałsz. Tak właśnie działała logika. To właśnie ona jako jedna z nielicznych rzeczy na świecie potrafiła zrozumieć czarodzieja. Można by powiedzieć, że przez to powinien lubić tą dziedzinę nauki, lecz niestety w rzeczywistości było jednak na odwrót. Powodem jego niechęci było jej powiązanie z matematyką, która często mu podpadała z różnych powodów. A ich przykładami były: pomyłka w liczeniu na palcach, pomylenie godzin podróży z dniami (zanim ktoś powie, że to nie ma z matematyką nic wspólnego to niech zauważy, że dni i godziny to liczby) czy jego oszukiwanie na resztę w karczmach. To ostatnie denerwowało go zawsze najbardziej, bo dowiadywał się o tym po długich godzinach liczenia swoich miedziaków. Lecz nie z wydaną resztą miał teraz problem, a z liczeniem czasu podróży i próbą oszacowania, kiedy znów spotka się z Jeremym, Cainem i Lottą. Z tą ostatnią osobą rzecz jasna nie chciał się spotykać, ponieważ pragnął zachować swoje życie jak najdłużej, ale biorąc pod uwagę to jak dogadywała się z chłopcem na pewno będzie gdzieś w jego pobliżu. Nie napawało go to optymizmem, lecz co zrobić, w życiu każdego mężczyzny (nawet Conana) są takie momenty, którym trzeba stawić czoło. Na szczęście moment ten był jeszcze odległym zmartwieniem, przez co czarodziej mógł skupić się na wędrówce i utrzymywaniu obranego kierunku, by nie zgubić się po raz kolejny. Od początku rozdzielenia z towarzyszami zdarzyło mu się to już kilka razy, przez co bał się, że nie trafi do druida. Miał szczęście, ponieważ podobnie jak i w innych sprawach i w tej się mylił. Z daleka ujrzał znajomą chatę. Nie czekając pobiegł do niej, by nie tracić więcej czasu.

         Po krótkiej chwili stał już u drzwi. Zapukał bardziej energicznie niż zamierzał, przez co słyszała go zapewne cała okolica. Czekał minutę, lecz nikt nie odpowiedział. Ponowił czynność wkładając w to jeszcze więcej siły. Odczekał znów ten sam okres czasu, po czym powiedział do siebie zirytowanym głosem:

- Jak głuchym można być na starość?

W tym samym czasie zza domu wyszedł mężczyzna w podeszłym wieku, który odziany był w strój roboczy ubrudzony ziemią. Był to druid, który nie był rad z widoku czarodzieja, a tym bardziej z jego powitania.

- Czego ode mnie znowu chcesz ty podrzędny idioto?! - wykrzyczał zdenerwowany gospodarz.
- Hmmm... - czarodziej począł rozglądać się dookoła i zastanawiać czy dziadek ma omamy, czy oprócz niego w okolicy jest ktoś jeszcze do kogo mógłby się tak odezwać.
- Do ciebie mówię, łysy bystrzaku. - Druid mówiąc to wskazał palcem na rozmówcę.
- Widzę, że pańska kultura odeszła razem z młodymi latami - próbował odpłacić rozmówcy w troszeczkę bardziej elegancki sposób. - Przyszedłem się dowiedzieć co tu się stało podczas gdy byłem nieprzytomny.
- A co się miało stać? Ty spałeś, ja cię uleczyłem i w międzyczasie oklapnęły mi marchewki w ogrodzie! Wystarczy ci taka odpowiedź? - odpowiedział dość szybko, przy czym położył akcent gdy wspominał o marchewkach, zupełnie jakby chciał podkreślić ważność tego zdarzenia.
- Co twoje marchewki zrobiły? - zapytał zdezorientowany czarodziej.
- Oklapnęły! Nic z nich nie będzie, ale nic dziwnego, skoro nie było czasu nawet żeby z nimi porozmawiać. Wiesz jak ważną rolę pełni rozmowa z roślina w procesie ich wzrostu? Pewnie, że nie wiesz! Skąd miałbyś wiedzieć? Wiecznie coś musiało mi przeszkadzać! Zawsze jakiś cholerny natręt przylezie i o coś prosi! Malvin, krowa mi zachorowała, mógłbyś na nią rzucić okiem? Malvin, mógłbyś mi nawarzyć tego wywaru na czyraki? Malvin, a czemu mnie ziemniaki nie chcą rosnąć? Malvin... Malvin... nosz cholery idzie z tymi ludźmi dostać. Miej człowieku miękkie serce to skończysz bez marchewek na zimę! - relacjonował dość żywo, przedrzeźniając przy tym osoby które do niego przychodziły. - Każdy z tych natrętów przyczynił się do zniszczenia moich warzyw, każdy! A ty najbardziej. Ty i ten twój przeklęty amulet! - W tym momencie Malvin ugryzł się w język i szybko ruszył do chatki.
- Co? Przeklęty? Czekaj, o co ci chodzi z tym amuletem? Ej, stój!- Czarodziej poszedł za rozmówcą, lecz ten zatrzasnął mu drzwi przed nosem. - Otwieraj! Żądam wyjaśnień!

         Druid zniknął w chatce zamykając drzwi tak, że Conan nie mógł dostać się do środka. Pomimo usilnych prób wejścia, pradawny wciąż stał przed chatką. Był już niemal pewien, że jego rozmówca nie mówił mu całej prawdy. Widząc, że krzyki i walenie pięścią w drzwi nie dają żadnego efektu, postanowił zastosować sztuczkę, którą widział w jednej z karczm. Wziął długi rozbieg, po czym z całej siły kopnął w drzwi. Najpierw rozległ się trzask, a następnie huk. To co się stało przeszło najśmielsze oczekiwania czarodzieja, można powiedzieć, że efekt tej sztuczki był dla niego szokujący. Był tak zdziwiony, że z tego wszystkiego nie odczuwał bólu, który wynikał ze złego wykonania techniki. A powodów jego zaskoczenia było kilka. Były nimi: szybkość z jaką znalazł się na ziemi, przekonanie się jak twarde i wytrzymałe mogą być drewniane drzwi oraz to jak wielki błotny ślad po jego bucie został na drzwiach. "Aktualnie to chyba lepiej, żeby ich nie otwierał, skoro tak się wkurzał o marchewki to teraz to mnie zabije jak nic" – pomyślał czarodziej. Wstał otrzepał się i myślał co by tu począć dalej i wtedy wpadł na genialny pomysł. Wymyślił, że wyważy drzwi zaklęciem wiatru, lecz uprzednio poinformuje o tym właściciela tej posiadłości. To powinno zachęcić go do współpracy. Bał się jednak, że skończy się to jak ostatnim razem, lecz doszedł do wniosku, że w sumie teraz ma druida, który mu pomoże w razie kłopotów. Wykrzyczał o swoich zamiarach i zaczął głośno wypowiadać inkantacje. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i druid zakrył mu usta dłonią rozglądając się dookoła oraz spoglądając w niebo.

- Czy ci na łeb padło!? Życie ci się znudziło?! Chcesz się zabić to sobie skocz z klifu, a nie narażasz niewinnych ludzi, kretynie! Ile razy mam ci mówić, że masz nie czarować!?
- Przecież nic by mi się nie stało, co najwyżej znowu bym trochę poświecił światłem, w końcu masz jeszcze tego magicznego olejku prawda? - odpowiedział beztrosko czarodziej.
- Co? - zapytał druid, który miał minę jakby go zamurowało. Przez dziesięć sekund stał nieruchomo, a jego twarz zrobiła się cała blada. Po krótkiej chwili zaczął odzyskiwać poprzednie kolory, które na początku przeradzały się w czerwień a później w kolor bordowy. Gdy wydawało się, że kolor ten nie może już być bardziej intensywny, zaczął bezgłośnie ruszać ustami jak gdyby brakowało mu słów, aż w końcu nastąpił wybuch. - Ty barania głowo! Ty pospolity trepie! Ty skończony debilu... Ty... Ty....
- Podrzędny idioto? - zapytał chcąc mu pomóc skończyć.
- Tak! Jesteś pierwszym czarodziejem który mnie nie posłuchał! Ty wiesz jakie to mogło mieć konsekwencje? Czy ty wiesz co mogło się stać? Nie wiesz, bo jesteś idiotą i nawet pewnie nie pomyślałeś dlaczego zabroniłem ci używania magii! - stary człowiek wrzeszczał coraz głośniej, lecz po chwili trochę spuścił z tonu. - Powiedz, że oprócz światła nic się nie stało i nic się nie zmieniło.
- Nic a nic. A niby co się miało stać? - zapytał zdziwiony mag.
- Gów... - Malvin nie skończył wyrażenia, bo ukrył twarz w dłoniach przez co nie dało go się zrozumieć. - Właź do środka, siadaj przy stole, niczego nie dotykaj i co najważniejsze... żadnych czarów! Zrozumiałeś?!
- Jasne - odpowiedział pradawny wchodząc do środka.

         Chata była dokładnie taka jaką Conan ją zapamiętał. Dużo szafek, skrzyń, mikstur i jeszcze więcej ziół. "Ciekawe gdzie on chciał te marchewki zmieścić..." – zastanawiał się podziwiając wielkość zbiorów właściciela. Usiadł na zydlu przy stole czekając na swojego rozmówcę. Po krótkiej chwili starzec przyniósł sobie kubek z jakimś naparem i dosiadł się. Był jeszcze trochę zdenerwowany i roztrzęsiony, jednak efekty te ustawały wraz z każdym łykiem jego napoju.

- No więc słuchaj, zakuty łbie, bo nie będę dwa razy powtarzał. Wyjaśnię ci teraz w jak wielkim rynsztoku teraz się znajdujesz... - Malvin starał się mówić opanowanym głosem.
- Bez przesady widywałem gorsze domy niż ten i nikt z właścicieli ich tak nie nazywał - wtrącił się czarodziej.
- Nie przerywaj mi! - wrzasnął druid. - Widzę, że humor ci dopisuje, zobaczymy jak długo. Więc zacznijmy od początku. Powiedz mi, czy znasz... czy chociaż obiło ci się o uszy imię Germ?
- Nie, nie znam tego człowieka - odpowiedział pradawny.

- Tak myślałem, nie wyglądasz na takiego co dużo wie. No więc po świecie krąży pewna legenda, której głównym bohaterem jest Germ, zwany również nieśmiertelnym. Żył on w czasach tak odległych, że myślę, iż zabrakłoby nam liczb, by określić ile lat już minęło od tamtej pory. Wtedy świat wyglądał inaczej. Po świecie stąpały potężne istoty, których potęga daleko przewyższała moc dzisiejszych czarodziei. Nasze ziemie był wtedy o wiele bardziej niebezpiecznym miejscem niż dziś. Germ był ludzkim magiem, który lubował się w tworzeniu magicznych przedmiotów. Był jednym z najzdolniejszych rzemieślników w tej dziedzinie, a jego imię znane było we wszystkich zakątkach świata. Mieszkał w dość bezpiecznym miejscu wraz ze swoją rodziną, gdzie wiedli szczęśliwe i dostatnie życie. Wielu mówiło, że szczęście jakiego doświadczał, przelewał wraz ze swoją magią do wytwarzanych magicznych przedmiotów i to właśnie ono czyniło je tak wyjątkowymi. Może i coś w tym było, ponieważ nigdy nie stworzył dwóch jednakowych przedmiotów i żaden z nich nie posiadał takiej samej mocy jak pozostałe. Lata mijały a jego sława rosła wraz z ilością stworzonych magicznych przedmiotów. Było tak do czasu pewnego nieszczęsnego dnia. Germ jak co dzień udał się na poszukiwanie odpowiednich materiałów by wykonać kolejny przedmiot. W swych wędrówkach odchodził bardzo daleko od domu... Tamtego dnia wioska została zaatakowana przez stado bestii. Choć strażnicy i ludzie stawiali zaciekły opór, zostali pokonani i zabici. Gdy mag powrócił, zastał widok, który miał go zmienić na zawsze. Rozerwane ciała rodziny i przyjaciół, zniszczone budynki i stado bestii pastwiące się nad ciałami. Wpadł we wściekłość i rzucił się na nie, lecz co może jeden człowiek? Sam w pewnym momencie dostrzegł, że nie ma szans, wtedy też się opamiętał. Uciekając cudem uniknął śmierci, tracąc wtedy rękę. Po tamtych wydarzeniach słuch o nim zaginął. Wrócił dopiero po kliku latach, całkowicie odmieniony. Tylko nieliczni rozpoznali w nim osobę, którą kiedyś był. Nikt nie wie co się wtedy stało, lecz chodziły plotki, że stworzył potężny artefakt jakim był napierśnik. Aura tego przedmiotu była zupełnie inna od jego pozostałych tworów. Była mroczna, żądna krwi. Wiele było sporów czy to Germ czy ktoś zupełnie inny, a wszystko właśnie przez aurę tego artefaktu oraz tego, że ów człowiek nie posiadał żadnego uszczerbku na zdrowiu. Powiadają, że wrócił w okolice wioski i wytrzebił wszystko co zagrażało ludziom, łącznie ze stadem bestii, które zabiło wszystkich we wiosce. Mimo tego jego cierpienie nie ustało. Przez kilka lat brał udział w licznych bitwach i z żadnej z nich nie wyniósł żadnej blizny. Raz będąc w jednej z wiosek wpadł w konflikt ze strażnikami. Stoczył z nimi samotną walkę. Sam jeden zabił piętnastu wyszkolonych wojowników. Świadkowie twierdzili, że ostatni ze strażników odciął mu nogę, która odrosła w przeciągu paru godzin. Czarodzieje słysząc o poczynaniach Germa i o tym jak potężnym artefaktem włada, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Duża grupa zebrała się, by zgładzić Germa. Była to naprawdę wielka bitwa. Z trzydziestu magów ostało się pięciu, ci zaś byli świadkami strasznych rzeczy. Widzieli jak spalona do kości ręka regeneruje się w parę minut, jak odmrożenia znikają w okamgnieniu i wiele innych. Twierdzili, że zbroja pochłaniała moc magiczną zaklęć i zwiększała moc regeneracji właściciela. Gdy dopiero pozostała piątka magów użyła w tym samym czasie zaklęcia dezintegracji udało im się pokonać Germa. Całe to starcie widziało jeszcze dwóch nieświadomych niebezpieczeństwa chłopów, którzy o tym opowiadali. Nadali mu przydomek nieśmiertelny, ponieważ część z pospólstwa uważała, że prochy, które pozostały po dezintegracji, stały się z powrotem ciałem. Co się tyczy napierśnika zaś, czarodzieje przygotowali specjalny rytuał i zniszczyli go, lecz wtedy magia w nim zaklęta wydostała się z niego i próbowała rozejść się. Czarodziejom udało ją się unicestwić, lecz przetrwała jej mała część, która osiadła w różnych przedmiotach, które do dziś dzień można spotkać. Przedmioty te nazwane są do dziś przeklętymi, a nazwą klątwy jest imię właściciela napierśnika czyli Germ.

- I twierdzisz, że mój amulet należał do jednego z tych całych przedmiotów? - zapytał zaskoczony.
- Nie idioto, to jest legenda, więcej w tym pewnie fałszu niż prawdy, o ile cała ta historia nie jest wymysłem jakiegoś kiepskiego bajkopisarza. Co nie zmienia faktu, że cała ta klątwa Germa istnieje i twój amulet był nią obciążony - odpowiedział zirytowany druid.
- No i co w tym złego?
- Ano to, że jak połamałeś kości i ich nie nastawiłeś to się krzywo zrastały, mało ci taki powód? Dobra może coś bardziej oczywistego co otworzy ci oczy na zagrożenie jakie ta klątwa niosła za sobą. Przykładowo jeżeli człowiek zostanie postrzelony strzałą i nie usunie grotu i innych zanieczyszczeń wda się zakażenie i umrze. No, chyba że miałbyś taki amulet na sobie, wtedy rana się zagoi, wszystko zostanie w organizmie i będzie powodem zakażenia, które będzie zwalczane przez wzmożoną obronność twojego organizmu. Czyli żyłbyś przez około 4 miesiące w potwornym cierpieniu, a potem albo byś zwariował z tego bólu, albo byś się zabił. Zrozumiałeś? Teraz ten amulet leczy wolniej, ale leczy tak jak powinien.
- Dziękuję zatem, ale co z używaniem magii? - zapytał Conan.
- Mówiłem ci, żebyś mi nie przerywał! - wrzasnął Malvin. Po czym po chwili kontynuował spokojnie. - Jak dobrze wiesz, w wielu organizmach znajduje się magia. To dzięki niej potrafisz rzucać czary czy robić inne te całe sztuczki. Gdy używałeś amuletu jego magia dostała się do twojego środka. Musiałem ją usunąć i przez to nie mogłeś rzucać czarów przez dwa dni, lecz ty nie słuchałeś. Próbując rzucić zaklęcie pogorszyłeś sprawę tak, że aktualnie nie możesz używać jej już przez miesiąc. Uprzedzając pytanie dlaczego... powodem jest to, że teraz twoja energia magiczna jest niestabilna, co miałeś okazję już zobaczyć, choć nie w pełnej okazałości. Każdy twój czar będzie teraz mógł kosztować cię życie, bo cała energia magiczna z ciebie uleci. Ale tu konsekwencje się nie kończą, ponieważ nieważne jaki czar będziesz chciał rzucić nigdy nie będziesz w stanie przewidzieć co się stanie, możesz chcieć rzucić proste zaklęcie, a przez twoją kontuzję sprowadzisz prawdziwą lokalną katastrofę, lub możesz próbować rzucić potężne zaklęcie a skończy się na świeceniu jak ostatnio. Tego nie można przewidzieć, rozumiesz? Jeżeli tak to opowiedz o tym.
- No to jak rzucę mocne zaklęcie to wyjdzie słabe, a jak rzucę słabe to wyjdzie mocne, prościzna - odpowiedział szybko druidowi.
- Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Masz nie czarować, bo nie ma reguły co się stanie, rozumiesz? -zapytał zirytowany starzec.
- Nie można było tak od razu? - Conan powiedział to wstając ze stołka.
- Przegiąłeś! Wynocha! Masz tu jeszcze jedną porcję magicznego olejku i żebym cię tu więcej nie widział! - Wrzucił do torby maga olejek i wypchnął go za drzwi.
- Dobrze już dobrze, już wracam skąd przyszedłem... - mówiąc to mag ruszył w stronę przeciwną niż w tą z której przybył.
- Przyszedłeś z tamtej strony baranie! - Malvin wskazał palcem na drogę nim zamknął drzwi, a po chwili zniknął w głębi domu.
- Dziękuję zrzędliwy starcze, niech ci marchewki dobrze rosną - rzucił na pożegnanie chcąc zostawić po sobie jedno miłe wspomnienie w życiu tego starego zrzędy, lecz z domku dało się słyszeć tylko bluzgi i wyzwiska. Nie zwiastowało to dobrze, więc przyśpieszył kroku by oddalić się jak najbardziej od domku na którym zostawił odcisk buta.

         Czarodziej nigdy nikogo nie tropił, więc nie miał pomysłu jak odnaleźć towarzyszy. Mało tego - nie był w stanie odtworzyć drogi jaką przebył od miejsca spotkania do chatki Malvina. Właśnie przez to zgubił się równie szybko co odszedł od posiadłości starca. Dał się kierować magicznemu zmysłowi, przynajmniej on z jego magicznych zdolności został nienaruszony. I tak dotarł do rozpadliny gdzie czuł, że ktoś używał tam magii i to kilka razy. Oczywiście nikt nie zostawił żadnego przejścia ani mostu, bo i po co. To był pierwszy test czarodzieja, który musiał zdać, mianowicie musiał przedostać się na drugą stronę rozpadliny. Zaczął kombinować i wymyślać najróżniejsze plany, ale żaden z nich nie miał prawa wypalić. Usiadł więc przy przeszkodzie i zaczął sprawdzać swój plecak w poszukiwaniu czegoś użytecznego, niestety oprócz książek i innych zbędnych w tej sytuacji rzeczy nic nie znalazł. Siedział tak przez pewien czas, aż za jego pleców rozległ się głos:

- Coś się stało?
- Tak, muszę się dostać na drugą stronę jak najszybciej, ale nie wiem jak - odpowiedział Conan. Gdy odwrócił się zobaczył, mężczyznę na oko liczącego dwadzieścia parę wiosen, który miał koszyk pełen ziół w ręku.
- Chyba mogę pomóc - powiedział nieznajomy, po czym postawił koszyk wypowiedział kilka słów i wykonał parę gestów, co sformowało zaklęcie z dziedziny powietrza, które przeniosło czarodzieja na drugą stronę nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. Po wszystkim mężczyzna mu pomachał po czym odszedł.
- Dzięki ci dobry człowieku, niech ci marchewki dobrze rosną! - wykrzyczał Conan, kiedy spostrzegł, że pomocny mężczyzna był druidem jak Malvin. Skoro starzec był również druidem i lubił marchewki to ten mężczyzna pewnie też.

         Starał się iść bardzo szybkim krokiem co było dobrym pomysłem. Z każdą chwilą czuł jak zbliżał się do znajomej magii jaką emitował jego medalion. Całkiem możliwe, że tylko on ją wyczuwał ze względu na to, że nauczył się ją odróżniać od reszty z powodu długiego posiadania amuletu Gecko. Nie minęło dużo czasu kiedy ujrzał swoich kompanów.

- Hej, czekajcie na mnie! Heeeeeej! - zaczął krzyczeć i biec. Gdy był już przy nich powiedział zdyszany - Już myślałem, że was nie dogonię. Trochę się namieszało z tym druidem, ale nie będzie tak źle.... chyba.
- Skopałeś tego zarozumiałego dziadka? - zapytał podekscytowany Jeremy.
- Tak, dostał taki łomot, że aż mu marchewki oklapnęły - powiedział czarodziej, lecz widząc, że chłopiec bierze to na poważnie szybko dodał. - Żartowałem, nie wolno bić ludzi... znaczy żartowałem z łomotem, bo to z marchewkami to akurat prawda. Coś mnie ominęło? I gdzie idziemy? - zapytał ponieważ wiedział, że chłopiec pewnie się z nimi lepiej zapoznał i nie chciał mu robić przykrości, poza tym w sytuacji w której się znajdował, wiedział, że lepiej było mieć obok siebie kogoś do pomocy w ramach ewentualnych kłopotów.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Są ludzie rozsądni i rozsądniejsi. Tacy, którzy jedzą i tacy co potrafią porcjować. Lotta na dźwięk słowa ,,mięso” poczuła, że porcjowanie to obraza, niegodna cielesnego bytu! Ale jednak Cain miał rację. To były jego zapasy, jego suchary i wino. Był miły, że w ogóle pomyślał o tym, żeby się podzielić. Z tym, że Loci to nie wystarczało. Dlatego przyklasnęła pomysłowi łapania czegoś na boku w trakcie podróży.
- Idealnie! Nałapiemy dla nas dużo ryb w takim razie! Jeszcze nie teraz co prawda, jeszcze troszeczkę… ach, głodna jestem! - Westchnęła łapiąc się za głowę. Co tu zrobić z instynktem, który kazał jej napełnić żołądek, kiedy rozum kazał iść dalej bez zatrzymywania?
Szczęściem Cain rozpraszał ją nieco, to samo Jeremy. Skupiając się na nich zapominała o głodzie i na nowo stawała się beztroska. Rzucała im przyjazne spojrzenia oraz z rozkoszą stąpała po ziemi bosymi stopami.
- Wiesz, ja się często przewracam - przyznała, choć nie była z tego jakoś przesadnie dumna. - Już się nawet przyzwyczaiłam… bardziej niż do tego, że ktoś mnie łapie. Ludzie nie zawsze chcą to robić, wiesz? Chyba dlatego, że jestem dość ciężka. - ,,Albo nie mają tyle cierpliwości”, dodała gorzko, bo uświadomiła sobie jaką jest fajtłapą. Wcale nie byłoby miło gdyby i Caina zaczęło to irytować, ale z drugiej strony - no przecież nie jej wina! Miała jednak nadzieję, że nieco uda jej się pohamować z upadaniem i wpadaniem na to wszystko co rzuca jej się pod nogi.

Słuchała uważnie skąd czarodziej pochodzi, ale w miarę jak mówił uśmiech znikał z jej ust.
- Przykro mi. - Teraz nie była już dla niej zwyczajna wspominka. Choć mało szczegółowa, mówiła o czarodzieju dość dużo, a empatyczna Locia potraktowała ją bardzo poważnie. Choć raczej nie było tego widać - szybko na powrót zaczęła wesoło się rozglądać, ale na towarzysza patrzyła już nieco inaczej.
Czyli to takie doświadczenia za sobą miał…

Jednak po paru chwilach mogła ćwierkać dalej. Komentowała zauważone roślinki, stwierdziła, że w sumie bardzo lubi las i że za parę godzin, jak zaczną schodzić powinni zatrzymać się przy jakimś większym strumieniu. Na wcześniej wspomniany obiad. Ogólnie trajkotało jej się wesoło, a towarzystwo na jakie trafiła zaczynało podobać jej się coraz bardziej. Mili chłopcy.

I skoro już o nich mowa - na znajomy głos odwróciła głowę, by z zachwytem dostrzec opadającego z sił Cocona. Zatrzymała się natychmiast i pomachała z entuzjazmem.
- HEJCIA! - krzyknęła i poczekała aż dyszący czarodziej do nich dopadnie. Przechyliła głowę na wieść o marchewkach i z ulgą wysłuchała tłumaczeń. Czyli opiekun Jeremy’ego faktycznie tylko wyglądał podejrzanie, wewnątrz będąc bardzo porządnym gościem.
- Wszystko się wyjaśniło? Możesz już iść z nami? Bo ruszamy na północ. W mój kierunek. - Uśmiechnęła się dźgając paluszkiem własny mostek, z dumą prezentując się jako ta, wokół której gromadzą się mili ludzie i kręci się cała wyprawa. Co prawda jej towarzysze zwyczajnie nie mieli nic lepszego do roboty, ale jak się tu nie cieszyć? Już mniejsza o drobnostki!
- Czyli jesteś pacyfistą, tak? - Chyba wzięła bardzo na poważnie jego słowa. - Ominęły cię rozmowy! Bardzo, bardzo ciekawe! Ale powiesz mu potem Cainerath? Bo mówiliśmy sobie skąd jesteśmy, ile mamy lat… właśnie! Jesteś tak dojrzały jak on? - spytała Conana. - Bo ja jestem młodsza. Ale w sumie na pewno nie naj… - Zerknęła na Jeremy’ego. - Właściwie nie miałeś jeszcze okazji się wygadać, prawda? Dobrze, bo teraz wasza kolej! - Klasnęła w dłonie i wesoło wpadłaby na drzewo, gdyby uważny Cain nie odciągnął jej na bok.
- Dziękuję… o! Planujemy przerwę na obiad za jakiś czas… Jeremy i ja będziemy łowić ryby. A ty, Cocon? Umiesz łowić? A może masz zapasy? I jak z twoją magią? - pytała dalej, choć przecież planowała słuchać. Na szczęście się przymknęła. Szła sobie wesoło, torując drogę przez zarośniętą, zdziczałą już ścieżkę pnącą się niewidocznie w górę. Las wokół gęstniał, a i stawał się coraz mniej mieszany, z sosnami i świerkami walczącymi o należne im miejsce. Strzały chudziutkich sosen zasłaniało zwarte poszycie z rozlicznych odrostów, młodych drzew i jarząbu, ale prawdziwym problemem stawały się dopiero kłujące liście jałowca. Lotta długo nie przejmowała się zadrapaniami, choć nagie łydki zbierały kolejne szramki. Po chwili jednak uznała, że wszystkim wygodniej będzie, jeśli drogę się nieco oczyści i następne gałązki kruszyła zamrożone, choć ograniczała się wyłącznie do tych najbardziej tamujących przejście. Ostatecznie uwielbiała przyrodę i nie zamierzała jej bardziej uszkadzać - każdy jednak miał prawo do chwilowego popanoszenia się wśród ostępów. Zwierzęta robiły to samo.

Zwierzęta, właśnie… jakieś tu było. Locia wyczuła odór strachu i adrenaliny. Nagle, nie uprzedzając chłopców, odbiła w bok wpełzając w zarośla, po czym zaskakująco sprawnie jak na taką fajtłapę zeszła w dół niewielkiego zbocza. Węszyła subtelnie, kręcąc uważnie głową, aż w polankowym niemal prześwicie zauważyła coś interesującego. Dała znak dłonią, że wszystko w porządku i nadal nic nie wyjaśniając podeszła do ciemniejącego wśród ściółki dołu, nory może. A tam, ku jej zdziwieniu, drżała, leżąca w przestrachu sarenka. Dorosła samica, najwyraźniej ranna. Jak tam wpadła, Locia nie umiała stwierdzić, ale na pewno było za wąsko, by mogła się wydostać.
- Co to?… O! - Jeremy pierwszy dopadł czarodziejki i jej śladem popatrzył w dół.
- Mamy sarenkę! - ucieszyła się w odpowiedzi i pochyliła ostrożnie. - No już, nie bój się…
- Wyciągniesz ją? - Chłopiec był chyba uradowany. Ale Locia nie odpowiedziała.
- Co jest?
- Ma złamaną nogę… dobrze dla nas. - Najpierw westchnęła, by zaraz się oblizać, a gdy wyciągnęła rękę, w ułamek sekundy zmroziła sarence serce. Nie cierpiąc wiele, kopytkowe stworzonko oparło głowę na ziemi, a Locia sięgnęła i wyciągnęła je za kark bez większego problemu.
- Patrzcie, mamy obiad! - zawołała donośnie i zaprezentowała swoją zdobycz czarodziejom. Szczęście im dopisywało. Kto by pomyślał, że świeże mięso trafi się tak szybko! Tylko, że…
- Jeszcze nie pora na obiad… no nic, zatrzymamy ją sobie na później. Umiecie oprawiać? - spytała zarzucając sobie truchełko na barki i chwytając za cieniutkie nóżki. - Ochłodzę ją trochę, to się nie zepsuje… hmm, teraz tędy! - Zamaszyście wskazała nowy kierunek marszu. Jak się uda niebawem dotrą do kolejnej ścieżki.
Zablokowany

Wróć do „Szlak Ziół”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość