ArturonGdzie diabeł nie może, tam elfa pośle.

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Gdzie diabeł nie może, tam elfa pośle.

Post autor: Nick »

Jak Nick wyszedł ze swojej strefy komfortu

        Nick szedł spokojnym krokiem po ulicach Arturonu. Z nieba siąpił lekki deszcz, tworząc unoszącą się nad chodnikami, lekko mglistą aurę. Ludzie niemal całkowicie zniknęli i tylko od czasu do czasu jakaś pochylona sylwetka przemykała do domu. Ulewa nie była silna, a jednak skutecznie przepłoszyła ciepłolubnych mieszkańców nadmorskiego miasta.
        Diabeł przybrał swoją ludzką formę, by uniknąć niepotrzebnego zwracania uwagi. Chłodne krople, uderzając o jego smoliście czarną i gorącą skórę skwierczały bowiem i parowały, przyciągając przestraszone spojrzenia. Rogata sylwetka spowita w dym, krocząca po ulicach miasta, mogła napędzić śmiertelnikom porządnego stracha, a teraz, gdy najbardziej potrzebował informacji, nie chciał nikogo nadmiernie przerazić.
        W ludzkiej postaci T’an-mo jeszcze bardziej przypominał bibliotekarza. Był wysoki i blady, a wystające kości policzkowe i prosty nos czyniły z niego przystojny, arystokratyczny egzemplarz. Kręcone, kasztanowe włosy, zazwyczaj uniesione niczym sprężynki, teraz poprzyklejały się strączkami do czoła i policzków.
Nie oceniał swojego ludzkiego wyglądu pod kątem estetycznym - swoją formę upodobnił do bohatera jednej z ulubionych, alarańskich książek, wybierając wygląd uczonego szlachcica. Zresztą nie mogło być inaczej - ten typ istot, bez względu na rasę, był najbliższy jego sercu.
        Zarządca szedł powoli, co jakiś czas przystając i pochylając się lekko nad ziemią. Wyczuwał w powietrzu słabiutką woń siarki, najprawdopodobniej pozostawioną przez piekielnego, który zgubił zwój. Zapach coraz częściej niknął w intensywnym, wilgotnym aromacie deszczu i mokrych ulic, jednak nadal co jakiś czas dało się go wychwycić. Poza tym kilka razy natknął się już na odciski szponiastych łap, wybite w popękanym bruku.
        Nie znał powodu, dla którego diabeł zawitał do Arturonu i niespecjalnie go to interesowało. Kiedyś sam brał udział w praktykach polegających na gnębieniu i krzywdzeniu ludzi i domyślał się, jak mogło to wyglądać. Zresztą osobnik ów nie był nawet specjalnie inteligentny - najpewniej chciał kogoś zabić lub zawlec ze sobą do Piekła. Po co zabrał zwój (i czemu Nick był takim idiotą, że w ogóle mu go wypożyczył?!), to także pozostawało tajemnicą.

        Na końcu szerokiej ulicy, którą zmierzał zarządca, zamajaczyła katedra. Z tej odległości w mżawce widoczne były jedynie zarysy - potężny gmach wznosił się w górę szarą bryłą, zakończoną strzelistymi wieżami. Już sam ogrom budowli budził respekt, co zresztą zapewne miało być jej celem. Wywołanie u maluczkich strachu przed bogami było częstym zabiegiem kapłanów, usiłujących utrzymać motłoch w bogobojnych ryzach.
        Nick wyszedł na spory plac otaczający katedrę i rozejrzał się uważnie. Nawet ptaki, chętnie wylegające na ziemię w poszukiwaniu okruchów chleba, pochowały się pod dachami okolicznych budynków. Z bliska widział dobrze łukowate, ostro zakończone portale i fasady zdobione rzeźbieniami tak misternie, że przypominały szkielet. Ponure, czarne okna, odbijające fale deszczu, wypełnione były ciętymi w najróżniejsze wzory witrażami i rozetami. Na rogach siedziały liczne gargulce, wpatrując się w niego ślepymi, kamiennymi oczami.
- A mówią, że to Piekło jest przerażające? - mruknął do siebie, zbliżając się powoli w stronę gmachu. Zastanawiał się nad tym, ilu ludzi poświęciło całe życie, by wybudować coś takiego. A może korzystali z magii? Z tego co wiedział, w Alaranii zdarzali się architekci-magowie, choć byli stosunkowo rzadką profesją.
        A więc to tutaj ten półgłówek zgubił jego zwój. Diabeł przyjrzał się uważnie kamiennym stopniom, prowadzącym do mosiężnych, wiejących grozą drzwi. Zdawały się mówić, że nikt niepożądany - ani poganin, ani żadna inna siła nieczysta - nie zdoła wejść do środka. Nie były jednak polane święconą wodą, a to ona stanowiła dla piekielnego główny problem, powodując paskudne oparzenia i bąble. Samo wejście do miejsca kultu było łatwe, dopóki unikał wstrętnej, palącej cieczy. Zresztą kto to widział - dziesiątki ludzi, maczających palce w zbiorniku ze stojącą całymi dniami wodą. Jeśli sakralność nie pozbawiłaby go dłoni, zrobiłyby to zapewne zmutowane bakterie. Wzdrygnął się z obrzydzeniem i odgarnął mokre włosy z czoła.
        Trop urwał się, tak jakby stąd piekielny teleportował się gdzie indziej. Ostatni odcisk pazurzastej łapy znalazł pod jednym ze straganów, obecnie zaciągniętym skórzaną płachtą. Napis wymalowany białą farbą na krzywo zbitych deskach głosił “Skup & Sprzedaż xiąg i zwojów magycznych”. Nick uniósł wysoko brew w wyrazie zdziwienia. Czyżby diabeł go okłamał? Sprzedał zwój jakiemuś śmiertelnikowi i wymyślił historię o tym, że go zgubił? Ale… dlaczego?
Ostatnio edytowane przez Nick 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammon niedawno wrócił na kontynent ze swojej morskiej podróży. Tym razem nie udawał się na żadną eksplorację, a odpowiedział na zaproszenie przyjaciela zza morza, który zaprosił go na serię odczytów na swój uniwersytet. Heike niezwykle często reagował pozytywnie na tego typu propozycje, gdyż rozmowy z młodymi ambitnymi studentami sprawiały, że nabierał nowej energii i motywacji do działania. Dodatkowo sam gospodarz był miły jego sercu, bo cechował go otwarty umysł i bardzo gościnne usposobienie. Decyzja była więc prosta: szybka odpowiedź, rezerwacja miejsca na statku i w drogę!
        A teraz nadszedł kres tamtego wyjazdu, który dla Rammona stanowił coś w stylu relaksującego urlopu. Wrócił w doskonałym humorze… Który niestety nie trzymał się go długo. Trudno się dziwić, bo jeszcze na morzu dopadł ich deszcz, który ponoć padał z krótkimi przerwami od paru dni i co więcej, chyba nie zamierzał odpuścić. To nie były dobre wieści dla kogoś obdarzonego zdrowiem elfa pustynnego. Z tego względu pierwsze kilka dni Rammon spędził pod dachem, prawie nie wyściubiając nosa ze swojego pokoju w karczmie, gdzie grzał się i czytał przywiezione z podróży książki. W końcu jednak musiał dać za wygraną - deszcz nie zamierzał ustąpić, a on miał swoje sprawy do załatwienia, które już nie powinny dłużej czekać. Poza tym zwyczajnie się nudził. Okutał się więc najlepiej jak umiał na taką aurę i wyszedł z pokoju. Wyglądał przedziwnie - miał na sobie czarne szarawary z grubego materiału i również czarny płaszcz z szerokimi rękawami i głębokim kapturem, który śmiesznie wspierał się na jego uszach jak jedno z tych fikuśnych nakryć głowy noszonych w damskich zakonach. Było mu jednak w miarę ciepło i sucho, żałował jednak, że nie zabrał ze sobą parasola z wodoorpornego materiału - identycznego jak te noszone przez arystokratki w celu ochrony przed słońcem, ale jednak dla niego o wiele bardziej praktycznego w wersji przeciwdeszczowej. Niestety zostawił go w domu, wiele dni drogi od Arturonu. Liczył więc, że w trakcie krótkiego spaceru, jaki go czekał, taka osłona jaką dysponował wystarczy.

        Otóż nie wystarczyła - Rammon źle ocenił jednak potęgę jesiennej aury w Arturonie. Wkrótce poczuł, jak jego okrycie zaczyna przemakać, mimo że starał się w miarę możliwości korzystać z osłony daszków i drzew. Już czuł swędzenie w nosie - pierwsze oznaki zbliżającego się kataru. Że też nie poczekał jeszcze jednego dnia!

        Skulony w podcieniach jednej z kamienic Rammi wyglądał jak mokra, stara wrona - wielka czarna bryła nieszczęścia. Z rantu jego kaptura kapały kropelki deszczu, tak samo jak z rynien, pod którymi musiał przejść, by pokonać ostatnie kilka sążni dzielących go od celu. ”Niech to… i tak już jestem mokry, miejmy to za sobą”, zmotywował się w końcu podróżnik, po czym otrząsnął się i ruszył.

        Pod “Skupem & Sprzedażą xiąg i zwojów magycznych” zrobił się nagle tłok - no bo przy tak wyludnionej okolicy zejście się dwóch osób w tym samym miejscu to był w istocie już tłok. A tymczasem do arystokratycznego mężczyzny o kręconych włosach dołączyła niska postać w czarnych, niezwykle obszernych szatach. Skrywający się pod tym czarnym kapturem podróżnik dotarł pod stragan niezwykle dziarskim krokiem, nim jednak w ogóle zdołał się zatrzymać, kichnął z taką krzepą, że aż zgięło go wpół. Pociągnął nosem.
        - O, przepraszam najmocniej, ta pogoda mi nie służy… - mruknął skruszonym tonem. Zaraz wcisnął się pod mikroskopijny daszek i zdjął z głowy kaptur, ukazując swoje opalone, wytatuowane oblicze i czerwone jak ogień włosy zebrane w kucyk. Podciągnął rękawy, zaraz jedną rękę wyciągając do jegomościa z pękatym brzuchem, który był właścicielem kramu.
        - A, witam, mistrzu Rammi! - odezwał się z zadowoleniem sprzedawca, ściskając wyciągniętą do powitania dłoń.
        - Witam, witam, dobrze was widzieć w dobrym zdrowiu, znalazło się coś może ciekawego dla mnie? - odpowiedział uprzejmie elf, nim jego wzrok uciekł w stronę drugiego jegomościa przy straganie. - Najmocniej przepraszam, pan był pierwszy? Nie chciałem się tak wpychać…
        - Ach, Rammi, tak, tak, w istocie coś się znalazło - uspokoił go sprzedawca, nim również zwrócił się do drugiego zainteresowanego jego zbiorami przechodnia. - A szanownemu panu czym możemy służyć? Kupno, sprzedaż? Może poszukuje pan jakiejś konkretnej pozycji?
        Rudowłosy elf znowu kichnął, w ostatniej chwili zasłaniając twarz dłońmi i obracając głowę w bok.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Diabeł patrzył z zaciekawieniem, jak do osłoniętego przed deszczem stoiska zbliża się dziwne stworzenie. Wielka, czarna bryła poruszyła się na deszczu i kichnęła donośnie, zataczając się do tyłu, po czym przemówiła głosem absurdalnie nie pasującym do swojej postury.
        Kiedy stwór ściągnął kaptur, odsłaniając opaloną cerę, czerwone włosy i wytatuowaną twarz, zarządca roześmiał się w duchu. To elf! Wiedział sporo na temat elfów zamieszkujących Alaranię, jednak ten wyglądał dosyć wyjątkowo. Podejrzewał, że jest to elf pustynny, choć zielone oczy mogły sugerować domieszkę krwi elfa leśnego. I co na rogi Pana Ciemności robiła tak ciepłolubna istota w przesiąkającym deszczem Arturonie?! Chłopak ewidentnie nie nawykł do tej pogody, bo pociągnął nosem i przeprosił za swoje zachowanie.
        Nick kiwnął głową, prezentując postawę pełną szarmanckiego zrozumienia. Co prawda niewiele wiedział na temat podatności elfów na choroby, potrafiłby jednak przy pomocy magii życia spróbować usunąć przynajmniej siąpienie z nosa. Nie wypadało jednak proponować czegoś takiego nie poznawszy nawet imienia nieznajomego.
        Jego rozterki natychmiast rozwiał sprzedawca, witając elfa - o melodyjnym imieniu Rammi - jak starego przyjaciela. Szybko jednak zreflektował się w popełnionym nietakcie, kierując kolejne pytanie do diabła, który podszedł do stoiska jako pierwszy.
- Owszem, szukam dosyć szczególnego zwoju, a informacje które posiadam, pozwalają mi sądzić, że został sprzedany w tym mieście mniej więcej tydzień temu. Dokładnie na tym stoisku - odparł, odsuwając się lekko od elfa, który znowu uraczył go potężnym kichnięciem. W ten sposób Nick wystawił jedno ze swoich ramion na deszcz, a elegancki, choć cienki płaszcz, szybko naciągnął wody.
- Czy byłby pan łaskaw podać nazwę zwoju lub go opisać? - spytał sprzedawca, przechylając ciekawie głowę.
W tym momencie ulewa się rozzuchwaliła i po niebie przetoczył się potężny grzmot.
- Coś takiego, burza o tej porze roku w Arturonie? - zdumiał się kupiec, patrząc nieufnie w górę. - Może ma to coś wspólnego z tym dziwnym zaćmieniem, które widzieliśmy w ciągu dnia? Co też się dzieje z tą pogodą… Mówią, że ocieplenie klimatu… Do końca powariowali! - mruczał do siebie, składając kolejne księgi i zabezpieczając je płachtami nieprzemakalnego materiału.
- Wybaczcie moją bezpośredniość, ale sterczenie na tym deszczu nie przyniesie nam więcej pożytku niż trytonowi, który pragnąłby się opalić. Schowajmy się w karczmie na rogu, tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Znam swoją ekspozycję na pamięć, więc bez trudu będę w stanie ustosunkować się do pana pytania, panie…
- Nick - kiwnął głową diabeł, zgadzając się na propozycję sprzedawcy. Jego również, po początkowej fascynacji deszczem, nie zachwycał pomysł dalszego moknięcia. Choć pioruny były ładnym i niespotykanym widowiskiem.
- A teraz proszę się cofnąć - zaordynował kupiec, wychodząc na deszcz i unosząc wysoko ręce. Sprawnie użył magii przestrzeni, by unieść wielką płachtę materiału i otulić nią całe stoisko. Musiała być zaczarowana, bo krople lecące w jej stronę rozpryskiwały się na boki, tak jakby uderzały o niewidzialny parasol.
- Za mną - mruknął, strosząc siwe wąsy i stawiając kołnierz płaszcza. Skierował swoje pękate cielsko w stronę ładnie ozdobionych drzwi, nad którymi dyndał beztrosko prosty, drewniany szyld. Nick rzucił jeszcze jedno spojrzenie katedrze, której czarne szyby rozjarzyły się złowrogo w blasku kolejnej błyskawicy. Pokiwał ze zdumieniem głową, nadal nie mogąc zrozumieć, dlaczego śmiertelnicy w takich właśnie miejscach szukają pociechy i przytrzymał drzwi karczmy, wpuszczając przodem zmokniętego elfa, który pociechy ewidentnie potrzebował.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammi zwrócił uwagę na to, że drugi klient przy straganie antykwarycznym wyjątkowo ładnie się wysławiał. Odruchowo nadstawił ucho - był ciekaw czy ma do czynienia z jakimś pasjonatą szukającym białego kruka albo być może kupcem, który wyszukiwał cennych woluminów dla swoich klientów. Przypomniał mu się Tumeryn, który setki lat temu, gdy jeszcze słyszał, sam zaglądał w takie miejsca - całe tuziny ksiąg w Zakonie Mrocznych Sekretów były jego znaleziskami, a niektóre były tak cenne, że dostęp do nich miała zaledwie garstka zakonników zajmujących się zbiorami… Ach, miło widzieć takiego pasjonatę. Może ten jegomość tutaj był podobny?
        - Marynarze z wysp Halloppo przepowiedzieli taką pogodę - przytaknął handlarzowi księgami podróżnik, zaraz spiesząc z wyjaśnieniami jak te wróżby wyglądały. - Gdy woda u wybrzeży ich wyspy zaczyna kwitnąć czerwienią jest to pierwsza oznaka boskich kaprysów. Od tego momentu można spodziewać się niespodziewanego - wyjaśnił i pewnie gadałby dalej, przytaczając liczne przykłady, historie i anegdoty, ale znowu zebrało go na kichanie. Dzięki temu kupiec mógł porozmawiać z drugim klientem i skierować rozmowę na sprzyjające mu tory. Rammi aż spojrzał na niego z wdzięcznością, gdy padła propozycja przeniesienia rozmowy do karczmy.
        - O dobry człowieku, jak najbardziej tak - zgodził się zaraz.

        Rammon nie przejął się ani trochę tym, że być może dobrze ubrany jegomość powinien pierwszy wejść do karczmy, by nie zrujnować sobie swojego eleganckiego odzienia, nie zastanowiło go również to, czy nie został przypadkiem wzięty za niewiastę - gdyż takie pomyłki wbrew pozorom zdarzały się często, a przepuszczanie w drzwiach mogłoby coś takiego sugerować. On po prostu chciał jak najszybciej schować się w ciepłym, suchym pomieszczeniu, by nie zlec w łóżku na kolejny tydzień, lecząc przeziębienie wywołane przemoczeniem się do suchej nitki.
        Wnętrze wbrew pozorom nie było specjalnie pełne - niesprzyjająca aura trwała od wczesnych godzin porannych jedynie z krótkimi przerwami i kto mógł, zostawał na cały dzień w domu, a nie chodził po mieście i nie stołował się w tawernie. Tym lepiej dla nich, bo mogli sobie nawet wybrać stolik, a rudy elf pozwolił sobie delikatnie zasugerować miejsce jak najbliżej kominka, by móc się osuszyć. Zaraz zdjął z siebie płaszcz, odsłaniając prostą beżową tunikę, która przy szyi oraz na ramionach i plecach była już przemoczona ściekającymi pod ubranie strugami deszczu. Kichnął, znowu w ostatniej chwili osłaniając twarz dłońmi, po czym wyciągnął z kieszeni szarawarów zawilgoconą chusteczkę i wytarł nią nos.
        - Panowie pozwolą, pierwsza kolejka na mój koszt - zawyrokował, przywołując dziewczynę, która krzątała się między stolikami.
        - Macie pieprzówkę soralską? - zapytał ją.
        - Mamy - zgodziła się takim tonem, jakby była dumna z udzielenia poprawnej odpowiedzi.
        - Trzy razy - odparł zaraz Rammi, odruchowo unosząc dłoń z trzema wyprostowanymi palcami, co było jednak osobliwe w jego geście, nie zgiął małego i serdecznego palca, a mały i kciuk.
        - Oczywiście - przytaknęła dziewczyna i zaraz odeszła w stronę baru. Dopiero wtedy rudzielec usiadł, zaraz jednak się zreflektował i podniósł, wyciągając rękę do Nicka.
        - Przepraszam za moje maniery. Rammon Heike-Alsbeith - przedstawił się. - Wystarczy Rammi - dodał uśmiechając się przy tym sympatycznie.
        Ledwo panowie wymienili grzeczności i nie zaczęli jeszcze nawet rozmowy na temat interesów, gdy do stolika wróciła kelnerka, niosąc na tacy trzy kieliszki z przeźroczystym alkoholem. Rammi zaraz wysupłał z sakiewki kilka monet i złożył je w postaci równej kolumienki na tacy, zaraz zabierając z niej szkła, nim ona zdążyła choćby unieść rękę. Nie to, by nie lubił być obsługiwany czy jakoś bardzo mu się spieszyło ugasić pragnienie, po prostu przywykł do dużej swobody, zwłaszcza w tego typu miejscach.
        - Zdrowie - wzniósł toast, podnosząc swój kieliszek, a zważywszy na jego kichanie był to toast niezwykle adekwatny. Zaraz wypił swoją pieprzówkę jednym sprawnym ruchem. Był to bardzo mocny destylat ze śliwek z dodatkiem czarnego świeżo zmielonego pieprzu - doskonale rozgrzewała, a tego właśnie teraz potrzebował biedny elf. Otrząsnął się, gdy ciepło alkoholu zaczęło rozchodzić się po jego ciele i gwizdnął z uznaniem.
        - Panie Nicku - sprzedawca zwrócił się do bibliotekarza widząc, że Rammonowi trzeba dać jeszcze trochę czasu na dojście do siebie i cały czas mając w pamięci kto był u niego pierwszy. - To jeszcze raz, mógłby pan opisać ten zwój?
        Rammi wyraźnie zainteresował się wymianą zdań toczącą się przy stole i nie ukrywał tego, że się przysłuchiwał.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Wnętrze karczmy było opustoszałe, co sprzyjało rozmowie o interesach. Diabeł nie czuł najmniejszej ochoty, by oglądać pijackie wybryki ludzi i nieludzi. Elf wybrał stolik, a pozostali mężczyźni podążyli za nim ochoczo.
        Nickowi spodobało się miejsce przy trzaskającym energicznie kominku. Ciepło ognia było przyjemne i zarządca przysunął się bliżej, pozwalając, by emanowało na jego twarz i ramiona. Nie było to ciepło nawet zbliżone do temperatur, jakie panowały w Piekle, ale w miły sposób przypominało dom.
        Cienie poruszały się żywo na przystojnej twarzy o ładnie wyciosanym nosie i policzkach. Skóra Nicka wydawała się czerwona w blasku płomieni, co stwierdził z rozbawieniem, patrząc na swoje dłonie. “Czy to tak śmiertelnicy wyobrażają sobie diabły?”, zastanawiał się, “Z czerwoną skórą i oczodołami pogłębionymi mrokiem?”
        Jego ciemne włosy na powrót się uniosły, tworząc sprężynki, niesfornie nastroszone wokół głowy. Uścisnął mocno wyciągniętą dłoń i szybko przewertował w myślach to, co wiedział na temat alarańskiej etykiety. Choć zdarzały się osobniki żyjące w dziczy lub w osobliwych plemionach, większość z nich tworzyła rodziny, które obarczone były nazwiskiem, przechodzącym z pokolenia na pokolenie. Jego prawdziwe imię - T'an-mo, było imieniem piekielnym i mogło zostać rozpoznane, zwłaszcza przez tak dobrze wykształconych ludzi. Należało więc wymyślić inne nazwisko, pasujące zarówno do przydomku, jakim posługiwał się na co dzień, jak i do jego obecnego wyglądu.
- Nick de Peyrac - powiedział, czując ucisk ekscytacji w żołądku. Potrząsnął wyciągniętą w jego stronę rękę, skłaniając lekko głowę. - Miło mi.
Ród de Peyraców był tematem wielu znakomitych książek, które zdarzyło mu się czytać jeszcze zanim odrestaurował Bibliotekę. Połączenie imienia ukochanego detektywa i brawurowego szlachcica wydawało się idealne w tym dziwnym, kolorowym świecie.
        Z zainteresowaniem ujął w dłonie kieliszek z grubego szkła, wypełniony po brzegi przezroczystym płynem. Na dnie poruszały się lekko czarne drobinki świeżo zmielonego pieprzu, którego aromat czuć było nawet przez ostrą woń alkoholu. Uniósł go do ust i jednym łykiem wlał całość do gardła. Po przełyku, zmierzając błyskawicznie w stronę żołądka, rozeszło się przyjemne pieczenie. Płyn był ostry i słodki jednocześnie, co stanowiło idealne połączenie. Diabeł oblizał się z zadowoleniem i machnął ręką na kelnerkę, sugerując jeszcze jedną kolejkę. Alkohol na niego nie działał, jednak picie go sprawiało mu dużą przyjemność.
- Nie wiem czy wie pan, panie Heike-Alsbeith - zaczął, nie będąc pewnym, którym członem nazwiska należy się zwracać do nowo poznanego. - Że ten doskonale rozgrzewający trunek tworzy się ze specjalnego gatunku śliwek, które dojrzewają tylko raz na cztery lata? Gdyby nastąpiła minimalna zmiana klimatu, ich uprawa byłaby całkowicie niemożliwa.
Skierował swoją uwagę na kupca, który rozwalił się wygodnie na fotelu i pokrzepiony alkoholem, wrócił do tematu zaginionego zwoju.
- Więc...
Nick siedział bokiem do pomieszczenia i odruchowo analizował jego wystrój. Wnętrze wyglądało bardzo mieszczańsko, jak na karczmę w śródmieściu przystało. Zastanawiały go jednak czarne pasy materiału puszczone wzdłuż ścian i ciągnące się aż do podłogi. Herb, na co dzień wiszący dumnie nad barem, również był przykryty czarną, muślinową chustą.
To na tyle skutecznie zaprzątnęło jego uwagę, że postanowił odwlec rozmowę o zwoju jeszcze o parę minut.
- Czy w mieście panuje żałoba? - zapytał, kierując swoje słowa bardziej do kupca niż do Rammiego. Elf miał zagraniczną urodę, a jego roztargniony sposób bycia jeszcze pogłębiał wrażenie, że nie będzie zbyt dobrze zorientowany w bieżących wydarzeniach politycznych.
- Ach, widać że pan dopiero przybył do Arturonu. Dobrze pan zauważył. Żałoba po księciu Trydzie panuje. Zaledwie tydzień temu w pałacu otwarł się portal do Piekieł i banda demonów zdemolowała wszystkie pomieszczenia. Rodzinie królewskiej na szczęście udało się uciec, dzięki bogom! - Przycisnął dłoń do serca, pochylając poważnie głowę. - Jednak książę … zaginął. Nieodżałowana strata.
Ostatnie słowa prawie wyszeptał, patrząc smutno w pusty kieliszek. Nawet jego wąsy oklapły, ukazując ogrom jego rozpaczy.
- Kelnerka, trzy grzańce, żywo! - zawołał, pociągając nosem. Alkohol wyraźnie rozmiękczył mu serce, a tragedia królewska była dla niego bardzo poważnym tematem.
        Nick zmarszczył brwi, jednak nie powiedział ani słowa. W jego głowie kiełkowało niepokojące podejrzenie. Jeśli ten półgłówek użył zwoju, by wypuścić demony w zamku, w zaklęciu powstała potężna luka. Cud, że nie wessało połowy miasta i części morza na dokładkę. Miał jednak paskudne przeczucie, że wie, gdzie znajduje się zaginiony książę. To by wyjaśniało, dlaczego diabeł pozbył się zwoju w takim pośpiechu. Ta myśl nakierowała go z powrotem na powód swojej wyprawy. Musi odnaleźć zgubę, oczyścić ze zbędnego, ludzkiego bagażu i zabrać z powrotem do Piekła, z demonami w środku czy bez. Samo zaklęcie było bardzo potężne i pozostawienie go w ludzkich rękach mogło mieć fatalne skutki. Z resztą pal licho ludzi! Puste miejsce w Bibliotece było nie do przyjęcia!
- Rozumiem - mruknął, przeczuwając, że rozmowa o zwoju może się nieco skomplikować. Jak zapytać o diabła, by nie wzbudzić w sprzedawcy niepotrzebnych podejrzeń?
- Widziałem przed stoiskiem odcisk pazurzastej łapy. To był jeden z tych demonów?
Kupiec ewidentnie się spiął, krzywiąc się na samo wspomnienie tamtego spotkania.
- Demon, diabeł, Prasmok raczy wiedzieć! Ale straszny był, niech go wszyscy… No, wstrętna maszkara! Rogata, z wyłupiastymi ślepiami…
”...takimi, w których nie maluje się nawet krztyna inteligencji.” dokończył za niego w myślach Nick. ”Co też ja sobie myślałem, że wypożyczyłem mu ten zwój?!”
- Myślałem, że mnie zeżre! Słyszałem krzyki na zamku, ludzie uciekali w popłochu. A on tylko wcisnął mi w ręce zwój i zniknął w śmierdzącym siarką portalu. Zaraz…. - Do kupca dotarł kierunek, w którym od początku zmierzała ich rozmowa. - A dlaczego szanowny pan się tym interesuje? - zapytał podejrzliwie. Nick westchnął ciężko i spojrzał mu prosto w oczy.
- Szukam tego zwoju, żeby nie mógł narobić już więcej szkód.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammi uśmiechnął się szeroko, gdy przedstawiali się sobie z Nickiem. Nazwisko nowego znajomego było naprawdę chwytliwe - krótkie, konkretne, osłodzone arystokratycznym zaimkiem, przywodziło na myśl jednego z tych szlachetnych bohaterów książek przygodowych z humorem ostrym jak brzytwa. Co więcej wizualnie Nick również by pasował do takiej roli, bo twarz miał przystojną i arystokratyczną, a sylwetkę zdaje się niezgorszą. ”Jak Keane, ale nasze nazwisko nie jest takie klimatyczne”, pomyślał Rammon. On sam wycwanił się na początku swojej podróżniczej kariery i zaczął korzystać z obu nazwisk swoich rodziców, co brzmiało znacznie lepiej, intrygująco, a czasami pomagało otworzyć niektóre drzwi.
        Dobry początek znajomości uświetnił toast, wznoszony głównie dla zdrowotności, ale też trochę dla przyjemności, o ile oczywiście lubiło się palący smak alkoholu w przełyku. Rammi to uwielbiał, zwłaszcza gdy był tak zziębnięty jak w tym momencie, a sam destylat smakował mu jeszcze lepiej, gdy widział, że Nick również był kontent. Handlarz trochę mniej, dla niego najwyraźniej śliwowica z pieprzem była za mocna, bo wypił pół kieliszka, wzdrygnął się i resztę odstawił, mrucząc pod wąsem, że to dla młodych.
        - Hah, widzi pan, śliwki są równie wrażliwe na pogodę co ja - zażartował elf, gdy Nick rzucił anegdotką na temat hodowli owoców do śliwowicy soralskiej.
        - Już mi się pan podoba, takie wiadomości świadczą o ciekawości świata - oświadczył bardzo śmiało. Sam taki był, a swoją wiedzą wprost uwielbiał się dzielić i lubił ją też poszerzać, więc Nick zdobył u niego naprawdę duży plus. A przecież ledwo się poznali!

        Rammon - aż wstyd się przyznać - trochę zbagatelizował obecną w lokalu czerń. W zajeździe, gdzie sam się zatrzymał, w ogóle jej nie było albo była bardziej dyskretna, bo się na nią nie natknął. Tu jednak panowała prawdziwa żałoba, a on nie znał jej przyczyny. Na swoją obronę Rammi mógł powiedzieć tylko tyle, że niedawno wrócił na kontynent i przez deszcz nie był najwyższej sprawności. Tym chętniej zamilkł i nachylił się w stronę kupca. Słysząc o przyczynach panującej w mieście żałoby zaczął na to bardzo żywo reagować, ale żeby nie przerywać niegrzecznie, ograniczył się tylko do robienia min. Dlatego najpierw wyglądał na naprawdę zszokowanego, aby później słuchać z uwagą i lekkim niedowierzaniem, a w pewnym momencie gwałtownie ściągnąć brwi, jakby usłyszał coś podejrzanego. Otworzył usta i znowu zamknął.
        - Ale demony pochodzą z Otchłani - powiedziałem teatralnym szeptem, nie przerywając handlarzowi. Tak, z komentowanie rewelacji rozpowiadanych przez mężczyznę mógł chwilę poczekać, ale nieścisłości wymagały natychmiastowej korekty, bo później ludzie coś takiego zapamiętywali i tworzyły się plotki i zabobony i nagle ludzie diabłów od demonów nie rozróżniali, choć była między nimi różnica taka sama jak między psem a kotem.
        Rammi skorzystał z momentu, gdy handlarz zamilkł i jednocześnie podeszła do nich kelnerka i poprosił ją wtedy o coś ciepłego, co można by przekąsić pod śliwowicę. Dziewczyna zaproponowała dorsza w boczku albo czarną fasolę na gęsto z chlebem, a rudzielec niewiele się zastanawiając poprosił o to drugie, bo kojarzył, że to danie ostre i wbrew pozorom dość treściwe, by pasowało pod mocny alkohol.
        - Ale przepraszam, jeśli czepiam się słów, ale książę zaginął, czyż nie? - upewnił się Rammon, gdy ponownie zostali sami we trójkę. - Zwyczajowo w przypadku koronowanych głów żałobę ogłasza się po dwóch pełnych cyklach księżycowych od dnia zaginięcia…
        - Och, mistrzu Rammi, tak, w istocie tak zwyczaj nakazuje, ale gdybyście widzieli te monstra, gdybyście słyszeli co się wtedy działo w pałacu… - Kupiec zamachał rękami, jakby oganiał się od negatywnych wspomnień.
        - Rozumiem - przyznał elf, by obojgu oszczędzić krępującego dociekania szczegółów, których przecież można było się domyślić. Następnie pałeczkę w dyskusji przejął Nick. Gdy Rammon go słuchał, zdawało mu się, że on musiał mieć w tych kwestiach jakieś doświadczenie. Trudno jednak było orzec czy była to wiedza teoretyczne, czy praktyczna, czy ścigał takie przypadki, a może sam był za niektóre z nich odpowiedzialny? Szkoda, że nie umiał czytać aur, wtedy na pewno czegoś na ten temat by się dowiedział…
        - Z wyłupiastymi oczami bez cienia inteligencji - podpowiedział usłużnie, bo niejeden już opis podobnych karykatur czytał, więc wspomógł wyraźnie zdenerwowanego maga, kątem oka zerkając na Nicka, bo był bardzo ciekawy czy ta historia robi na nim wrażenie. Strasznie go nurtowało, czy ten jegomość się zajmował.
        I nagle pan de Peyrac wprost przyznał, że szuka zwoju, który był przyczyną tego całego zamieszania. Rammi spojrzał na niego oczami, w których iskrzyło coś w rodzaju niedowierzania, podziwu i wręcz chłopięcej fascynacji.
        - Najmocniej przepraszam - wtrącił się. - Pan jest demonologiem? Czy może ze straży pałacowej?
        Handlarz zerknął na Rammona z cieniem wdzięczności w oczach, bo wiedział, że podróżnik to dociekliwa i w kwestii zdobywania wiedzy bardzo zuchwała bestia, dlatego gdy on zaczynał przepytywać rozmówcę, można było oddać mu pałeczkę bez żadnego oporu.
        - Proszę się tylko nie wykręcać od odpowiedzi, bo i tak już usłyszałem za dużo i żadną tajemnicą państwową już się przede mną zasłonić nie można - zastrzegł Heike-Alsbeith. - Ach, no tak, głupi ja... Gdyby był pan człowiekiem pałacu nie pytałby pan o żałobę - zorientował się szybko w błędzie w swoim rozumowaniu. - Więc może ten zwój należał do pana? - zmienił zaraz taktykę. Przeczytał jednak w życiu zbyt wiele książek, by nie brać pod uwagę, że mógł mieć do czynienia z "czarnym charakterem", który chciał zatrzeć za sobą ślady, lecz do tej konkluzji doszedł na tyle późno, że pozostało mu rżnięcie głupa i czekanie na jakieś konkrety ze strony rozmówcy.
        - Na pewno nie będzie problemu znaleźć ten zwój, pewnie leży gdzieś na wierzchu, wystarczy poczekać aż trochę deszcz zelży, by nie zamoczyć ksiąg i można szukać - oświadczył lekko elf, zerkając kontrolnie na kupca, który nagle bardzo skupił się na swoim kubku z grzańcem, ale czując na sobie napastliwe spojrzenie zielonych jak trawa oczu w końcu musiał się odezwać.
        - Tak, tak - mruknął. - Na pewno. No...
        Tyle że ton jego głosu daleki był od optymizmu.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Przez chwilę Nick rozważał możliwe odpowiedzi, zastanawiając się która z nich byłaby najlepsza. Mógł kłamać, twierdząc że jest demonologiem. To proste rozwiązanie nie przyszło mu do głowy, a dzięki bardzo rozległej wiedzy na temat Otchłani i Piekła, śmiało poparłby kłamstwo faktami. Częściowo uzasadniłoby też jego zainteresowanie zwojem. Z drugiej strony mógł wydusić z nich prawdę siłą, ale to byłoby takie nieeleganckie. Miał wrażenie, że kłamstwo oparte na prawdzie będzie najbardziej wiarygodne.
- Nie należał do mnie, ale do biblioteki, którą się opiekuję. Muszę go odzyskać jak najszybciej. Jego magia nie powinna dostać się w niepowołane ręce.
”I ukarać tego, kto go użył”, dodał w myślach złowrogo, wspominając kłamliwego piekielnego.
Na jego słowa handlarz zbladł jeszcze bardziej, wytrzeszczając przestraszone oczy.
- Nim pan zapyta - dodał, uprzedzając Rammiego, który już otwierał buzię. - Nie mogę zdradzić do kogo należy biblioteka. To… prywatna kolekcja.
W duchu często myślał o Piekielnej Bibliotece jako o swoich prywatnych zbiorach. Mało kto z niej korzystał, a wiele ksiąg zgromadził własnoręcznie. Między innymi dlatego strata zwoju bolała tak bardzo. Poza tym jaki szanujący się zarządca patrzyłby bezczynnie na puste miejsce na półce?
        Bibliotekarz. Od teraz tak powinien siebie określać. Śmiertelnicy chyba nie używali słowa “zarządca” w tym kontekście, jednak piekielnym jakoś łatwiej przechodziło przez gardło.
        Mimo pozornego spokoju, reakcja kupca nie umknęła uwadze diabła. Zwrócił na niego przenikliwe spojrzenie swoich błękitnych oczu i zapytał:
- Czy zechciałby mi pan powiedzieć, co dalej stało się z tym zwojem?
Jego prośba, choć pozornie łagodna, nie pozostawiała cienia złudzeń. Jeśli nie uzyska satysfakcjonującej odpowiedzi… nie skończy się to dla handlarza dobrze.
Na szczęście grubasek zrozumiał jego intencje, bo dopił duszkiem kieliszek śliwowicy i nieco bełkotliwie odpowiedział:
- Sp-przedałem go p-pierwszej osobie, która wykazała zainteresowanie magicznymi zwojami. Był p-przekonany, że kupuje bardzo praktyczny czar ochrony p-przed komarami.
Mina Nicka wyraziła wiele. Znacznie więcej niż chciałby powiedzieć. Irytację, że zwój powędrował nie wiadomo gdzie. Zdziwienie, że ktoś uwierzył w tak bezczelne kłamstwo. I jeszcze większe zdziwienie na fakt, że ktokolwiek faktycznie potrzebuje czarów, żeby ochronić się przed komarami.
- Wie pan gdzie się udał?
Kupiec pokręcił przecząco głową. Wyciągnął drżącą rękę po na wpół dopity kufel z grzańcem i pociągnął z niego potężnego łyka. Nick czekał cierpliwie, samemu również popijając piwo. Widząc, że diabeł nie reaguje nerwowo i nie okazuje złości, mężczyzna zagryzł alkohol łyżką fasoli i wyraźnie pokrzepiony kontynuował.
- Nie wiem, panie Nicku. Mówił coś o jakimś plemieniu zmiennokształtnych, które chce zbadać… Ale niech mnie dunder świśnie, jeśli pamiętam co to była za nazwa!
Zmarszczył brwi, namyślając się przez chwilę.
- Za to pamiętam jego wygląd! Nosił czarny wąsik i podróżniczy kapelusz…
Małe oczy mężczyzny spotkały się z oczami Nicka. Handlarz poważnie pokiwał głową.
- Powinien pan go znaleźć. Za naszego księcia!
Książę nie miał tu nic do rzeczy, ale tego kupiec nie wiedział. Oczywiście Nick zamierzał wyciągnąć go ze zwoju zanim wróci do Piekła, ale nie mógł być pewien, czy chłopina dożyje do tego czasu.
        Diabeł spojrzał bezradnie na Rammiego. Znał się na demonach i magii, posiadał też dużą wiedzę teoretyczną na temat Alaranii. Ale wyśledzenie człowieka, który chce badać jakieś tropikalne plemiona? To zadanie wydawało się ponad jego siły. Za to sympatyczny elf wyglądał jakby był dobrze zorientowany w lokalnej faunie zwanej ludźmi i miejscach ich zamieszkania.
- Ma pan pomysł gdzie powinienem zacząć poszukiwania? - zapytał wprost, kierując swoje słowa do rudowłosego - Nie będę udawał, że znam okolicę albo wiem cokolwiek na temat egzotycznych plemion.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Oczywiście, że wieść o tym, że jego rozmówca jest bibliotekarzem, wywołała w Rammonie kolejną falę zainteresowania. Zawód ten powszechnie kojarzony był z nudnym, statecznym życiem wśród majestatycznej ciszy swoich zbiorów. Tymczasem pan de Peyrac bardziej pasował do innego, rzadszego wyobrażenia tego zawodu - do osoby, która nie opiekuje się wcale zwykłymi zbiorami, a co za tym idzie również jej życie nie jest takie nudne i monotonne. Oczywiście, że Heike-Alsbeith chciał zapytać co to dokładnie za biblioteka, gdzie położona, komu podlegała albo czy były to prywatne zbiory na tyle duże, by ich właściciel zdecydował się zatrudnić kogoś do opieki nad nimi. Oj, coś takiego było wielkim marzeniem Rammona od lat dziecięcych - wielka, prywatna biblioteka. Owszem, miał w tym momencie bardzo pokaźny prywatny księgozbiór, ale brakowało w nim ładu, a księgi znajdowały się nie tylko w różnych pomieszczeniach w jego domu, ale również po domach rodziny i znajomych, gdzie najczęściej bywał.
        Niestety Nick w swej przenikliwości od razu uciął dalsze dyskusje o bibliotece, a Rammiemu nie pozostało nic innego, jak jego wolę uszanować. Kiwnął więc ze zrozumieniem głową, choć widać było, że jego ciekawość gasła bardzo powoli. Pomocne w zmianie przedmiotu jego zainteresowanie było wrócenie do pierwotnego tematu rozmowy: magicznego zwoju, który przyczynił się do wielkiego zamieszania w pałacu.
        Rammon lekko odwrócił się od stołu i dyskretnie wytarł nos w chusteczkę. Mocny alkohol i ciepło kominka rozgrzały go wystarczająco, by odegnać wiszące nad nim widmo długotrwałego przeziębienia. Mógł z pełnym zaangażowaniem wziąć udział w dalszej dyskusji, choć akurat teraz nie miał za wiele do dodania. Żal mu było jednak trochę tego antykwariusza - biedak wyglądał, jakby miał się udławić wszystkim, co tylko brał do ust, a te spojrzenia, które co jakiś czas rzucał elfiemu etnografowi, wprost błagały o litość. Rammi jednak nie mógł mu pomóc, bo jak to się mówi “nie wiem, nie znam się, nietutejszy jestem”. Nie był zaznajomiony ze sprawą tego zwoju dłużej, niż od jakiś trzech pacierzy, a w Arturonie przebywał zbyt krótko, by wiedzieć co w trawie piszczy. Mógł więc tylko bardzo uprzejmie się uśmiechać. Albo też z rozbawieniem, bo naprawdę szczerze rozbawiła go wieść, że tak potężny zwój magiczny został sprzedany jako ochrona przed komarami.
        - Co za niedorzeczność - parsknął. - Widać, że kupił go ktoś zupełnie zielony w temacie.
        Rammon wiedział co mówi. Zwoje chroniące przed ukąszeniami owadów stanowiły bardzo niepraktyczne i z reguły kosztowne rozwiązanie. On osobiście, gdy wybierał się w bardziej tropikalne rejony, gdzie komary były tak wielkie, że mogły odgryźć pół ręki, ratował się raczej alchemicznymi specyfikami - szczególnie lubił te w postaci mgiełki, którą można było spryskać również ubrania albo moskitiery, by wzmocnić ich efekt ochronny. Co więcej był przekonany, że z tego samego rozwiązania korzystał każdy podróżnik, który miał dość oleju w głowie albo doświadczenia. Kto więc mógł popełnić taki błąd? Rammon wyraźnie się zaciekawił. Ze swojej branży znał naprawdę wiele osób - z częścią korespondował, część kojarzył tylko z widzenia, a niektórych szczerze nienawidził i to z wzajemnością. Nikt mu na razie nie przychodził do głowy jako potencjalny nabywca zwoju, lecz wzmianka o wąsach już mocno zawęziła krąg podejrzanych.
        - Uno Hamalman? - podpowiedział z zainteresowaniem antykwariuszowi, lecz ten spojrzał na niego tak, jakby Rammi nagle przeszedł na zupełnie inny język.
        - Taki jegomość z podkręconym wąsikiem i z okularami w złotych ramkach, nosi je na sznurku ze szklanych koralików - doprecyzował elf, lecz już w połowie swojego opisu zorientował się, że to nie o niego chodziło.
        - Nie, nie, w żadnym razie, tamten okularów nie nosił, choć faktycznie, wąs miał podkręcony.
        Rammon westchnął, na moment poddając się ze swoimi zgadywankami, bo przecież wciął się w rozmowę i nie wypadało tego kontynuować. Spojrzał przepraszająco na bibliotekarza poszukującego zwoju i o dziwo napotkał jego wzrok, który wyrażał wielką bezradność. Zaraz też padła prośba o pomoc. Rammonowi przyszło do głowy, że tylko inteligentny mężczyzna tak szczerze przyznałby się do własnej niewiedzy, nim jednak zdołał się odezwać, wtrącił się księgarz.
        - O tak, tak, doskonale pan trafił! - zapewnił de Peyraca. - Mistrz Rammi to sławny etnograf i kulturoznawca, na pewno będzie wiedział gdzie szukać dalej! Mistrzu Rammi, proszę, co pan o tym myśli?
        Elf na moment się zamyślił. Napił się, po czym nachylił do stołu i usiadł wygodniej, jakby czekała go dłuższa dysputa. Splótł na blacie przed sobą dłonie, szeroko rozstawiając łokcie, co nadawało mu trochę wyglądu spiskowca.
        - Ten wąsacz wspomniał jacy to zmiennokształtni? - upewnił się.
        - Och, nie. Albo! Coś wspominał o kotach, ale czy to były pantery, czy tygrysy…
        - No tak - uciął Rammi, po czym znowu na moment się zamyślił. - No to nam trochę zawęża pole poszukiwań. A czy ten jegomość wspominał cokolwiek więcej o swojej wyprawie? Na przykład skąd zmierza albo czy spieszy się na jakiś statek?
        - Nie, nie wspominał nic takiego. Jedynie, że bardzo mu zależy na czasie, bo już na niego czekają.
        Rammi lekko wydął usta - to nic nie znaczyło. Mógł spieszyć się zarówno na rejs jak i na wymarsz karawany. A tymczasem potencjalnych celów jego wyprawy było tak wiele!
        - O, ale pamiętam, że miał bardzo dziwny akcent, jakby miał za dużo języka w ustach.
        - Akcent pan powiada? Hm… Mówił w ten sposób? - zapytał Rammi, z pomocą swojego artefaktu imitując mowę mieszkańców położonego na wschodzie kontynentu Gerolan.
        - Nie, nie, nie aż tak.
        - Więc może mówił w ten sposób, ne? - strzelał dalej etnograf, tym razem celując w północ i leżące tam państwo Gorla wraz z ich charakterystycznym zaimkiem pytającym.
        - O tak, tak, to było coś takiego!
        Rammi był z siebie zadowolony - udało mu się trafić już za drugim razem.
        - Więc był to jegomość z Gorli, to państwo położone w centrum lasów Terengoru. Skoro więc ten jegomość szukał środka na komary i podróżował z tamtych stron zakładam, że wybierał się na południowy-wschód. Tam, w Wielkich Borach Sariańskich mieszka kilka plemion kotołaków, które jednakże są na tyle dobrze opisane, że moim zdaniem czystą głupotą byłoby organizować w tym celu tak kosztowną i długą wyprawę… - Rammi nagle jakby zdał sobie sprawę, że niewiele mu brakowało do wygłoszenia całego wykładu na temat tego gdzie urzędują jakie plemiona zmiennokształtnych w całej południowo-wschodniej Alaranii, szybko jednak przerwał ten wywód. - No tak, do brzegu, do brzegu panowie. Moim zdaniem celem tego jegomościa są albo Lasy Atruvii i mieszkające tam plemiona panterołaków bądź rejon północnych dopływów Srebrnego Jeziora położonego między Srebrnymi Wrzosowiskami a Viridianowymi Dolinami, gdyż tam mieszka bardzo ciekawe, lecz równocześnie bardzo hermetyczne społeczeństwo leonidów. Ten drugi rejon szczególnie pasuje pod kątem komarów, gdyż tam żerują naprawdę krwiożercze potwory - oświadczył, w zadumie przypominając sobie własne spotkanie z tymi latającymi bestiami. Gdy raz miało się do czynienia z tamtejszymi komarami, żaden przedstawiciel tego gatunku zamieszkujący środkową Alaranię nie był już godzien tego miana - byli nędznymi popierdółkami.
        - Panie de Peyrac - zwrócił się nagle bezpośrednio do bibliotekarza. - Jeśli pan pozwoli, o ile oczywiście zamierza pan wyruszyć w drogę za tamtym jegomościem, byłbym niezmiernie rad mogąc panu towarzyszyć. Być może sam coś na tym zyskam i zbiorę trochę materiału do kolejnego manuskryptu… A poza tym również wolałbym mieć świadomość, że tego typu zwój wróci na swoją półkę nim kolejnej osobie napyta biedy - wyjaśnił, czekając teraz na reakcję swego rozmówcy.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Nick z przyjemnością i zainteresowaniem słuchał jak elf posługuje się różnymi akcentami, płynnie przechodząc od jednego do drugiego. Choć czytał dużo na temat kultur alarańskich mieszkańców, żaden manuskrypt nie mógł oddać wymawianych przez nich słów z taką barwnością i precyzją.
        Zapamiętywał wszystko co tylko mógł - przeciąganie głosek, nosowo brzmiące "e" czy twarde "r", i obiecał sobie, że potem poprosi etnografa, by nauczył go posługiwać się tym śpiewnym dialektem.
        Rammi z łatwością określił przybliżony kierunek wędrówki zwoju (tfu, to jest podróżnika ze zwojem), a nawet rasę zmiennokształtnych, którą ten najprawdopodobniej zamierzał badać.
        Diabeł niezauważalnie skłonił głowę Najczarniejszemu. Nie wierzył w to, że Pan Piekieł interweniuje w życie swoich podopiecznych, jednak spotkanie tak dobrze wykształconej i zorientowanej właśnie w temacie podróży osoby w obcej Alaranii, graniczyło z cudem. Nie szkodziło więc wyrazić wdzięczność, zgodnie z filozofią demarskiego myśliciela Pascala. Jeśli Pan faktycznie maczał w tym swoje piekielne pazury, odrobina pokory mogła tylko się tu przysłużyć.
        Zarządca przewertował w myślach mapy, próbując sobie przypomnieć, gdzie znajdują się wspomniane Viridianowe Doliny. Zamierzał zaufać wiedzy elfa, a myśl o podróży wywołała dreszcz ekscytacji na jego plecach. Początkowo nie chciał opuszczać Biblioteki, lecz ta wycieczka podobała mu się coraz bardziej!
        Z Arturonu czekała ich długa przeprawa, żeby dotrzeć na miejsce i odnaleźć podróżnika. Przez chwilę rozważał, czy nie użyć portalu, lecz doszedł do wniosku, że za bardzo polubił skórę de Peyraca, żeby już na początku podróży korzystać z takiego ułatwienia. Jeśli wędrówka go znuży albo pojawią się jakieś kłopoty, złapie elfa za fraki i przeniesie ich tam, gdzie powinni się znajdować.
- Z miłą chęcią skorzystam z pana pomocy, zwłaszcza że nie umknęło mi, jak doskonale jest pan rozeznany w temacie podróży i obcowania z dzikimi plemionami! Poza tym wędrówka w tak doborowym towarzystwie z całą pewnością upłynie szybciej i znacznie przyjemniej - odparł, posyłając Rammiemu nawet coś, co można by było nazwać połową uśmiechu.

        Nagle, odwracając uwagę mężczyzn od rozmowy i resztek ciepłego posiłku, za oknem rozbrzmiały płaczliwe dźwięki kobzy. Towarzyszył im szum deszczu i stukot wielu kroków.
- Och, to przemarsz żałobny na cześć księcia! Na brodę Prasmoka, zapomniałem, że to dzisiaj! Zupełnie zapomniałem! - zawołał kupiec, podrywając się i wybiegając z karczmy. Może faktycznie zapomniał, a może była to doskonała wymówka żeby uniknąć dalszego przesłuchania i opuścić towarzystwo, które mimo wszystko przestało być dla niego komfortowe.
        Nick ciekawie przekrzywił głowę i wsłuchał się w monotonny pomruk męskiego chóru, towarzyszący cicho instrumentowi.
- Nigdy bym nie powiedział, że Prasmok ma brodę - mruknął do swojego towarzysza, odprowadzając handlarza wzrokiem. - Może to stąd według legend biorą się chmury?
Przez chwilę próbował sobie przypomnieć co na ten temat mówią mity alarańskie, ale zrezygnował, również podnosząc się od stolika. Może nie był to klasyczny, królewski pogrzeb, ale przemarsz ku czci księcia, który został uznany za zmarłego, także mógł być warty uwagi.
- Idziemy? - zapytał Rammiego, przeczuwając że i jego może zainteresować to wydarzenie. Podszedł do wyjścia i otworzył drzwi prosto na żałobny korowód mieszkańców.
        Ludzie sunęli powoli w strugach deszczu, kierując się w stronę katedry. Większość z nich miała na głowach kaptury, jednak część nie ukrywała swoich smutnych, zapłakanych twarzy. Na przedzie korowodu szli muzycy - postawni mężczyźni grający na dudach i duchowni, odziani w proste togi, śpiewający niskimi głosami. Symbolicznie, zamiast trumny, niesiono skrzynię ozdobioną królewskimi insygniami. Część wieka okrywała ciemna płachta, teraz bardziej przypominająca smutny, mokry gałganek niż jedwab, którym początkowo była.
        Burza nieco się oddaliła i jeszcze tylko od czasu do czasu echem rozbrzmiewały stłumione grzmoty. Powoli nawet deszcz tracił na sile.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammi uśmiechnął się do Nicka szeroko, choć w takich momentach zaczynał przypominać wyjątkowo dobrze wygrzaną na słońcu żabę. Grymas ten wyrażał jednocześnie wdzięczność i odrobinę pobłażania. Oczywiście, że był rozeznany w tematach podróży. Napisał na ten temat kilkanaście ksiąg i dziesiątki mniejszych opracowań, był współautorem potężnych zbiorów legend i sam osobiście stworzył trzy zbiory podań, które wcześniej istniały jedynie w formie ustnej. Nawet opatrzył je odpowiednimi komentarzami i zadbał o odpowiednie ilustracje tam, gdzie jego własny talent zawodził. Zjeździł wzdłuż i wszerz całą Łuskę, nie tylko kontynent ale również wyspy i archipelagi wokół, a kto wie, może na niektórych był pierwszym przybyszem z wysoko rozwiniętej cywilizacji… Logiczne więc, że na podróżach się znał.
        - Wzajemnie, panie de Peyrac - odparł mimo to elfi podróżnik. Bo w istocie, był przekonany, że z tym jegomościem nie będzie się nudził. Było w nim coś, jakby stanowił magnes na kłopoty.

        Dochodzące z zewnątrz smętne dźwięki muzyki i lamentujący chór sprawiły, że Rammi zerknął w stronę drzwi, mrużąc oczy jakby to miało mu pomóc albo przez nie spojrzeć na ulicę, albo chociaż lepiej słyszeć, choć niestety nie stało się ani jedno ani drugie. Gdy jednak chwilę się wsłuchał, rozpoznał zawodzącą melodię i nie były mu wcale potrzebne wyjaśnienia poczynione przez antykwariusza. No, może tylko w kategoriach upewnienia się, że jego domysły były słuszne.
        - Pogoda idealnie żałobna - mruknął, patrząc jak wąsacz zrywa się ze swojego miejsca, by dołączyć do konduktu. – I poniekąd tłumaczy to dlaczego w karczmie tak pusto… - dodał bardziej do siebie niż do pozostałego przy stoliku de Peyraca. To był bystry i spostrzegawczy jegomość, pewnie sam doszedł do podobnych wniosków, nie potrzebował podpowiedzi pochodzących od etnografa.
        - Chodźmy - zgodził się elf, ale ani z entuzjazmem ani z niechęcią, jakby po prostu miał pod dostatkiem wolnego czasu i niespecjalnie go obchodziło, jak go spożytkuje. Ot, pomysł równie dobry jak pozostanie tutaj i wypicie kolejnej kolejki. A jednak gdy wstał i sięgnął po płaszcz, dotarło do niego, że jednak wolałby zostać. Nawet jęknął cicho na myśl, że ma znowu wyjść na deszcz i zimno. Pocieszające jednak było to, że porządnie się rozgrzał, a i deszcz chyba nieco zelżał - może nie złapie przeziębienia.
        - Ciekawie będzie tym razem stanąć po drugiej stronie - zażartował pod swoim własnym adresem, zaraz jednak dostrzegł w spojrzeniu Nicka coś, co kazało mu rozwinąć myśl.
        - Och, najmocniej przepraszam - zreflektował się. - Chodzi o to, że mnie już cztero... pięciokrotnie uznano za zmarłego - wyjaśnił, bo prawie zapomniał o tym pierwszym razie, od którego wszystko się zaczęło. - Taki zawód - usprawiedliwił się, wzruszając lekko ramionami. - Lecz teraz już rodzina wie, żeby nie spieszyć się z pogrzebem, tylko do zmiany ceremoniału nie dają się jeszcze przekonać.
        Rammon założył na siebie podeschnięty już płaszcz i poprawił w nim rękawy, które choć z zewnątrz wyglądały na bardzo szerokie, w środku miały zamaskowane ściągacze, aby nie zsuwały się przy gwałtowniejszych ruchach aż po same ramiona.
        - Nie wiem jakie jest pańskie zdanie, panie de Peyrac, jeśli chodzi o obrzędy pogrzebowe i podejście do samej śmierci, ale ja przyznam, że nie pałam specjalną sympatią do tej żałobno-pesymistycznej filozofii, która króluje na terenie środkowej Alaranii. Śmierć to nie jest wcale najgorsze, co może nas spotkać, to naturalna kolej rzeczy, jak kropka na końcu zdania, czyż nie? I proszę nie łapać mnie za słówka, że zdanie można zakończyć wykrzyknikiem, tak czy siak mówimy o znaku interpunkcyjnym. Zawsze byłem zdania, że stypa powinna być radosna, tak jak wszystkie inne uroczystości w naszym życiu. Coś się kończy, coś się zaczyna, czyż nie? A ja gdy zginę, zginę robiąc to co kocham. Trafiłem do wielu plemion, które wyznają podobną zasadę i proszę mi wierzyć, to niesamowite przeżycie widzieć ich szczęście na myśl, że bliscy znajdują się już po szeroko pojętej drugiej stronie… Na wschód od Revendoru leży archipelag wysp Zielonego Księżyca, nazywany tak przez ich charakterystyczne sierpowate ułożenie… Moim zdaniem to tak naprawdę korona dawno zatopionego wulkanu, ale jestem etnografem a nie geologiem, więc specjalnie się tym nie zajmowałem. Tak, tak, wiem, do brzegu - zreflektował się. - Jedno z tamtejszych plemion praktykuje rytualną orgię po spaleniu ciała zmarłego - wyjaśnił konspiracyjnym szeptem, no bo przecież o orgiach nie wypadało mówić tak wprost. - Po pierwsze w celu odnowienia liczebności plemienia, a po drugie by duch zmarłego wstąpił w jedno z nowo narodzonych dzieci… Cóż, wolę to niż posypywanie sobie głów popiołem - wyjaśnił znowu uśmiechając się w swój żabi sposób, tematu jednak nie rozwijał, bo wyszli już na ulicę, a on miał tyle kultury osobistej, by nie krytykować żałobników w trakcie ich obrządków. Wręcz jak zawsze zamierzał się dostosować. Zaciągnął więc kaptur na głowę, schował dłonie w rękawach i razem z Nickiem de Peyraciem wtopił się w tłum, bacząc jednak by się nie rozdzielić.
        Rammi nie był ani wysoki, ani postawny, ani silny, był jednak cwany i w lawirowaniu między ludźmi nie było mu równych. Dał radę więc - holując za sobą arystokratycznego bibliotekarza - wysforować się nieco na przód pochodu, by lepiej widzieć co tam się działo. Choć znał obrządek panujący w Arturonie, była to jedynie wiedza teoretyczna, nie mógł więc przepuścić okazji, by zobaczyć to wszystko na własne oczy.
        - Tu wszystko będzie bardzo formalne, bo rodzina królewska to tradycjonaliści - wyjaśnił szeptem Heike-Alsbeith. - Czeka nas wiele przemów, więc w razie czego, żeby nie umrzeć z nudów, możemy odejść wcześniej, resztę panu opowiem...
        Mimo tych zastrzeżeń oraz dokładania wszelkich starań by sprostać powadze uroczystości kto dokładnie obserwował Rammona mógł dostrzec, że był bardziej zainteresowany rozgrywającym się przed nim spektaklem niż poruszony utratą księcia.
        Do katedry nie udało im się wejść, mimo najszczerszych chęci i umiejętności Rammiego - tłum był tak gęsty, a w środku musiało zmieścić się tylu oficjeli, że dla prostych obywateli zabrakło już miejsca. Drzwi były jednak otwarte na oścież, więc kto się dobrze ustawił, mógł naprawdę wiele zobaczyć… Oni mieli takie szczęście - stali niemalże na wprost otwartych wrót, za którymi otwierała się ogromna główna nawa, prowadząca prosto pod ołtarz. Tego dnia wszystko spowijała czerń i biel - czarnym materiałem okryte były ławy oraz wszystkie figury, a biel przejawiała się w kwiatach ustawionych wokół katafalku, na którym spoczęła prowizoryczna trumna księcia. W powietrzu było wręcz gęsto od szczodrze palonych kadzideł.
        - O, płaczki - mruknął Rammi, widząc grupę kobiet, które obstąpiły nakryte czarnym jedwabiem (już zmienionym na suchy) pudło. Wszystkie były ubrane w czarne suknie i miały potargane z udawanej rozpaczy włosy. Zawodziły i płakały podczas gdy stojący u szczytu katafalku kapłan błogosławił przedwcześnie zmarłemu księciu i modlił się za jego dobrą drogę w zaświaty, a jego rytualny zaśpiew był równie zawodzący co lament zebranych wokół trumny płaczek. Rudy elf uważał, że ta oprawa była zbędna, gdyż tłum był już wystarczająco załamany utratą księcia, nie potrzebowali dodatkowych stymulantów, by wyciskać z siebie łzy.
        Ta część trwała raptem chwilę, po niej zaś nastąpiło odegranie nokturnu, który jednocześnie podtrzymywał nastrój chwili i dawał czas na zmianę rekwizytów. Na bok odsunęły się płaczki, a obok trumny pojawiło się niewielkie podwyższenie z pulpitem.
        - Ukłon! - odezwał się nagle Rammi, gdy spostrzegł wchodzącego na podest króla Artura Roba. Władca, choć w sile wieku i z pewnością cieszący się dobrym zdrowiem, wyglądał jak sto nieszczęść, był przygarbiony, blady i wyraźnie bez energii, lecz mimo to trzymał się dzielnie, wypełniając swoje jakże przykre obowiązki. Donośnym głosem, który nie potrzebował magicznego wzmocnienia, recytował żałobne słowa, które nie były pożegnaniem syna przez ojca, lecz księcia przez króla - formalne, sztywne, pretensjonalnie kwieciste.
        - Tak mówią ci, których poślubiono krajowi - skomentował szeptem Rammon. - Biedak nigdy nie będzie mógł okazać publicznie słabości i podzielić się swoją żałobą z narodem.
        Choć Heike-Alsbeith nie był zwolennikiem lokalnych rytuałów żałobnych, nie był też osobą bez serca - wiedział, że utrata dziecka, zwłaszcza tak świeża - to bolesne doświadczenie, które dla wielu stanowi ciężar ponad ich siły. W takich chwilach dźwigać to brzemię pomagają najbliżsi, lecz królowie zawsze byli sami wśród tłumu poddanych. Musieli radzić sobie sami.
        Po królu przyszła kolej na królową i księżniczkę, które razem pożegnały swego brata i syna, po raz kolejny recytując ułożoną przez jakiegoś dworzanina przemowę chwalącą liczne zalety zmarłego - tym razem te, które dostrzega kobiecie oko, jak wrażliwość, urodę, ogładę, elegancję. Płakały, a łzy ocierała im stojąca nieco z tyłu służąca, wyposażona w piękne białe chusteczki obszyte koronką.
        Po mowach wygłoszonych przez rodzinę królewską nastąpiło pewne urozmaicenie - gdzieś z bocznej nawy wyszła grupa rycerzy, wśród których każdy okrywał ramiona płaszczem w innym kolorze.
        - Hm… Zagraniczni delegaci - ocenił Rammon, dostrzegając na końcu pochodu kilka osób ubranych już w zwykłe dworskie stroje. - Pierwsi oczywiście z Fargoth, jako ich sojusznicy. No i następnie sąsiedzi, Serenaa, Trytonia…
        Na zewnątrz nie było słychać co mówili dyplomaci składając ukłony przed pustą trumną księcia. Nieliczni składali przed nią dary - Rammon chętnie tłumaczył symbolikę każdego z przedmiotów, jakie dostrzegł. W międzyczasie ktoś na niego syknął, aby się uciszył - Heike-Alsbeith przeprosił i zamilkł, dostrzegł jednak, że nie tylko Nick de Peyrac słuchał jego wyjaśnień, ale też wielu mieszkańców miasta, do których docierał jego głos. Większość z nich brała udział w takiej uroczystości po raz pierwszy i pewnie ostatni w życiu, nie wiedzieli więc co się rozgrywa na ich oczach, a takie tłumaczenie sprawiało, że chociaż zaczynali cokolwiek pojmować. Po chwili więc Rammon wznowił swoje wyjaśnienia.
        - Teraz wrócą do dworu Arturonu - wyjaśnił szeptem, gdy przed trumną przeszedł barwny korowód dyplomatów. - Pierwszy powinien być oczywiście Pierwszy Minister, prawa ręka króla…
        Elf wymienił polityka z imienia i nazwiska dokładnie w chwili, gdy ten pojawił się na podwyższeniu, odziany w żałobne, lecz przy tym niezwykle bogate szaty, co wywołało prychnięcie niezadowolenia etnografa.
        - Jak zawsze za grosz skromności - skomentował kwaśno. - On będzie przemawiał w imieniu narodu, składając za nich kondolencje rodzinie królewskiej…
        Tak też się stało - minister w kolejnej pięknej i niezwykle skomplikowanej mowie wyraził żal spowodowany utratą tak szlachetnej osoby w tak młodym wieku, nadziei tego kraju i wszystkich związanych z nim obietnic… I tak dalej, i tak dalej. Rammon przypuszczał, że ta mowa została ułożona przez ministra osobiście, gdyż żaden skryba nie pisałby dobrowolnie czegoś tak długiego i pustego w treść.
        Tymczasem nad głowami zgromadzonych na placu żałobników rozwiały się ostatnie burzowe chmury, a do niedawna ołowianą powierzchnię nieba zaczęły znaczyć białe pęknięcia, przez które przesączało się ostre światło słońca. Tu i ówdzie na świat zaczęły spozierać intensywnie błękitne fragmenty nieba, jakby zdecydowało się ono nie brać udziału w tej zbiorowej rozpaczy a raczej rzec "otuchy, moi drodzy, nie traćcie nadziei".
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Nick podążył za towarzyszem, słuchając jego opowieści o tym, jak kilkakrotnie został już wzięty za zmarłego. W takim zawodzie nie było to w sumie nic dziwnego, skoro znikał w dziczy na parę miesięcy. Wzmianka o tym przywołała mu na myśl jedną z klasycznych, alarańskich commedii dell’arte, wyśmiewającą łatwość z jaką arystokraci wykluczali kogoś ze swojego grona, uznając go (w przenośni, a w sztuce dosłownie) za zmarłego. Wielokrotne pogrzeby i powroty natrętnego dorobkiewicza, który wracał w nieuznające go towarzystwo doskonale pokazywały jak płytcy i bezduszni potrafią być przedstawiciele wyższych sfer.
- Zupełnie jak w “Pięciu pogrzebach Smauela” Moilera. Tam również szybko wyciągano pochopne - i wygodne, warto dodać - wnioski na temat czyjejś śmierci - zauważył, również przywdziewając płaszcz.
Druga część pytania zaskoczyła go na tyle, że przez chwilę zbierał myśli, nie wiedząc jak odpowiedzieć. Jaki był jego stosunek do śmierci? Nie przejmował się nią, gdyż w Piekle była… powiedzmy lekko, środkiem do osiągnięcia niektórych celów. Owszem, zabijał wiele razy, jednak sama śmierć w żaden sposób go nie niepokoiła. Ostatecznie znajdował się po drugiej stronie tej barykady. Być może śmiertelnicy, którzy nie mogli mieć pewności, gdzie trafią, obawiali się śmierci i dlatego wymyślali najróżniejsze ceremonie pogrzebowe?
        Czytał wiele traktatów filozoficznych na temat natury duszy i tego, co dzieje się z człowiekiem po śmierci, jednak zawsze uważał je za nudne i zbyt wydumane. Referatów traktujących o duszach diabłów nie znalazł w ogóle, zapewne ze względu na niechęć jego pobratymców do pisania i rozważania rzeczy bardziej ulotnych niż doczesne uciechy i intrygi.
        Ze swojej strony diabeł kojarzył przynajmniej cztery odmiany zaświatów, które istniały w sposób realny - Piekło, Niebo, Otchłań i Świat Duchów. Podejrzewał, że dusza śmiertelnika trafia w miejsce, które obdarzał największą wiarą za życia. Co działo się z resztą - tego on sam również nie mógł wiedzieć.
- Rytualna orgia brzmi intrygująco - odparł, wybierając bezpieczną opcję i skupiając się na przekazanej przez elfa informacji. Cóż, co świat to obyczaj, a widać nawet co wyspa to inne zwyczaje. Osobiście każda forma ceremonii pogrzebowej była dla niego egzotyczna i intrygująca, dlatego z zaciekawieniem spojrzał na sunący ulicą korowód.
- Nie miałem jeszcze okazji uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej - dodał, tłumacząc skąd wynika jego zainteresowanie.

        Sceptycznie obserwował zgromadzony pod katedrą tłum. Arturon, jak każde większe miasto Alaranii, zamieszkiwali ludzie różnych wyznań, jednak teraz zgromadzili się tu ze względu na wiarę rodziny królewskiej. A może ze zwykłej ciekawości albo w geście solidarności? "Bo tak wypadało"? Jedno było pewne - to był naprawdę potężny motłoch. Dobrze, że zachowywał się w miarę spokojnie, zdjęty żałością.
        Zapach kadzideł był odrażający i Nick momentalnie poczuł mdłości. Czy podczas każdego obrzędu okadzają się tym świństwem? Na jego arystokratycznej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia, jednak tylko na krótką chwilę. Szybko zastąpił go uprzejmym skupieniem, choć zmarszczka między jego brwiami świadczyła o tym, że nadal ciężko mu znieść woń kadzidła.

        Płaczki rozbawiły go, choć bardziej chodziło o ich funkcję niż o nazwę.
- Jaki jest sens kultywować wśród ludzi filozofię okazywania słabości i płaczu? Chyba nikt nie musi im mówić, że teraz wypadałoby cierpieć. I tak są już zrozpaczeni, choć nie znali przecież księcia - mruknął do Rammiego, nachylając się w jego stronę. Ktoś zerknął na niego nieprzychylnie, jednak natrafiając na niewzruszone spojrzenie niebieskich oczu, szybko odwrócił wzrok.
        Jego pytanie trafnie skomponowało się z kolejnymi objaśnieniami elfa. Smutny to świat, w którym rodzic nie może okazać publicznie cierpienia, bo jest królem, natomiast jego poddanych, którzy księcia znają tylko z obserwacji i plotek, zachęca się do wylewania łez. Chciał podzielić się i tą uwagą, jednak rycerze w kolorowych strojach skutecznie zamknęli mu usta. Wśród jego ulubionych powieści, tuż obok historii detektywistycznych, znajdowały się legendy o rycerzach, takich jak chociażby Roland, czy innych, zwanych błędnymi rycerzami, pochodzących z wymyślonego Toussaint. Z zadowoleniem chłonął widok pięknie zdobionych zbroi, misternie wyszywanych płaszczy i kolorowych piór na hełmach. Domyślał się, że taki widok to rzadkość - gościńce i miasta wypełniali najczęściej zwykli ludzie, których nigdy nie brakowało. Gawiedź również potwierdzała jego przypuszczenia, chciwie wpatrując się w delegatów i niesione przez nich dary.
        Z rozbawieniem Nick zauważył, że otaczający ich ludzie wykazują duże zainteresowanie tłumaczeniami Rammiego. No tak, być może te obrzędy mają setki lat, jednak nikt nie tłumaczył sensu symboliki zwykłemu obywatelowi.

        Diabeł przestał słuchać nudnej mowy pogrzebowej Pierwszego Ministra i skupił się na podziwianiu zewnętrznej architektury katedry. Zimne oblicza bogów, wyrzeźbionych na ścianach budynku wpatrywały się ze znudzeniem w pustkę. Kilku z nich miało wzrok opuszczony w dół, a między oczami surową zmarszczkę, tak jakby potępiali ludzi za samą ich obecność. Nad wszystkim królowało wyobrażenie Prasmoka, wielkiej, skrzydlatej bestii, zwiniętej do snu i okolonej promieniami słońca. Nie miało to najmniejszego sensu, gdyż słońce miało być okiem Prasmoka, nie mogło więc go opromieniać.
        Z zadowoleniem Zarządca stwierdził również, że nikt nie rozlewał niepotrzebnie wody święconej, a ta, którą została skropiona ziemia przed katedrą, dawno się już wchłonęła i wróciła do ekosystemu. Mógł więc spokojnie patrzeć, a w razie zachcianki nawet wejść do środka, choć nie sądził by czuł się dobrze w miejscu, które koncentruje się na straszeniu wiernych istnieniem jego gatunku.

        Gdy ceremonia się zakończyła, część ludzi ustawiła się w długiej kolejce do “trumny” księcia, pragnąć jej dotknąć, położyć kwiat lub po prostu szukając sensacji. Ci, którzy nie mieli nic do roboty, uznali to za świetną okazję by potem opowiadać o królewskim pogrzebie, w którym brali udział. Nick zerknął w niebo rozpogadzające się po deszczu. Pojedyncze promienie słońca zdawały się niemal białe, odbijając się od siwych chmur.
- To ciekawe, że uznali księcia za zmarłego tylko dlatego, że zniknął. Demon musiał ich tam nieźle poharatać - powiedział, nadal patrząc w niebo.
- To prawda, panie! Podobno wszędzie było strasznie dużo krwi! - wtrącił się w rozmowę jeden z mieszczan, w prostej tunice i z czepkiem na głowie.
- A księcia widzieli po raz ostatni w szponach tego potwora! - dodała pulchna kobiecina, która kierowała się w stronę zamkniętego stoiska z rybami. - Ach, co zrobić! Taka dola! Królowa ponoć strasznie cierpi… Oni mogą siedzieć i rozpaczać, a nam trza wracać do roboty - paplała, unosząc materiał i otwierając kramik. Diabeł skrzywił się ponownie na widok lekko nieświeżych już ryb, wpatrujących się w niego zmętniałymi oczami. Cokolwiek nie mówić o Arturonie, nie przywitał go zbyt miłymi zapachami.
- Przynajmniej tyle dobrze, że wszyscy możemy napić się wieczorem na koszt króla… To jest dla żałoby oczywiście!
- Oczywiście - mruknął pod nosem Nick i wrócił spojrzeniem do elfa.
- Jakie będą nasze dalsze kroki? - zapytał, nie bardzo wiedząc, co jest im potrzebne do podróży. Wiedział o możliwości przejazdu z kupcami i konno, czytał także o nowomodnych dyliżansach i nieco starszych powozach. - Chcemy podróżować konno, dzięki czemu zyskamy niezależność czy na wozie, przynajmniej na szlaku kupieckim? Domyślam się, że potrzebne nam będą również zapasy jedzenia.
Nick lubił zjeść dobrze i dużo, a jego dieta orbitowała głównie wokół mięsa. Mógł jednak ignorować głód przez długi czas, choć odbijało się to na jego humorze. Domyślał się za to, że kruchy i delikatny elf potrzebuje określonych posiłków, żeby utrzymać się w dobrym zdrowiu.
- Chciałbym zaopatrzyć się także w alkohol, najchętniej lokalny, bo ciekaw jestem tutejszych trunków. Podejrzewam, że większość potrzebnych nam rzeczy znajdziemy na rynku, w tutejszych straganach albo w porcie.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Wspomniano już zapewne, że Rammiemu wyjątkowo miłe było towarzystwo osób inteligentnych i oczytanych, dlatego każdy przejaw tych cech u rozmówcy etnograf witał z błogim uśmiechem zadowolenia - Nick de Peyrac z wdziękiem dobierał porównania z literatury, zdradzając przy tym w subtelny sposób, że swój zawód traktował poważnie i jednocześnie z pasją. Nic tylko winszować sobie, że ta paskudna, niesprzyjające zdrowiu pustynnego elfa aura została mu w bardzo wymierny sposób wynagrodzona.
        Tym bardziej żal było Rammonowi, że najwyraźniej jego nowy towarzysz nie miał nastroju na to, by dać się wciągnąć w filozoficzną dysputę na temat śmierci i żałoby. Słuchał i sprawiał wrażenie zainteresowanego, lecz niechętnego do dzielenia się swoimi przemyśleniami… Szkoda. Może gdy sprawę sobie jeszcze przemyśli i poukłada odpowiedź w głowie, to do tego wrócą. Ale to już po tym, jak symbolicznie zostanie pochowany tutejszy książę, gdyż właśnie dołączali do długiego korowodu żałobników przemierzających ulice miasta.

        Już podczas samego pogrzebu Rammi, choć nieustannie zwracał się do pana de Peyraca, wcale na niego nie patrzył, bardziej skupiony na obserwowaniu ceremonii, by niczego nie przegapić. Mimo to raz zdarzyło mu się podnieść wzrok na Nicka - wtedy, gdy wyraził swoje zdanie na temat płacze i ich funkcji. W jego dużych zielonych oczach widoczne było zrozumienie: w pełni zgadzał się ze stanowiskiem swojego towarzysza… Choć jednocześnie robiło to na nim chyba trochę mniejsze wrażenie, bo już nieraz z płaczkami miał do czynienia. I z masą innych dziwnych zwyczajów, o których całe szczęście nie wspominał, bo gdyby zaczął się bawić w dygresyjki, to momentalnie straciły główny wątek, zaczął opowiadać o wszystkim wkoło, słońce dawno by zaszło, a on dalej by opowiadał, nawet gdyby nie miał słuchaczy…
        Gdy ceremonia dobiegła już końca, dzwony na wieży świątyni zaczęły bić, a ludzie tłoczyć się w wejściu, by wyjść po złożeniu kondolencji albo wejść by właśnie je złożyć, Rammi szybko uciekł gdzieś na bok, by nie dać się stratować - jak słusznie zauważył Nick de Peyrac, badacz nie był wcale postawny i zadeptanie go nie stanowiłoby wielkiego wyzwania dla takiego tłumu. Czekał spokojnie aż trochę się rozluźni i wtedy ponownie połączył się z Nickiem, który ze względu na znacznie godniejszą budowę i specyficzną aurę dumnego arystokraty mógł stać tak jak stał i podziwiać architekturę. Nie uniknął jednak rozmowy z przypadkowymi mieszczanami, którzy najwyraźniej zainteresowali się jego rzuconym mimochodem komentarzem. Jakim - tego Rammon nie wiedział, nie dosłyszał go.
        - Umarł król, niech żyje król - wtrącił się Heike-Alsbeith, gdy już dotarł do swojego towarzysza i jego rozmówców. Kilka osób powtórzyło po nim jak echo ten wyświechtany frazes i uznawszy go za sygnał do rozejścia się, udali się każdy w swoją stronę. Tymczasem panowie mogli wrócić do sprawy, która ich połączyła: do planowania podróży w poszukiwaniu skradzionego manuskryptu. Widać było, że ten temat wyjątkowo odpowiadał Rammmonowi, bo rozluźnił się, nawet lekko uśmiechnął, a oczy mu błyszczały. Naprawdę podróże i odkrywanie świata to było to, co kochał.
        - Alkohol jest wręcz konieczny – oświadczył Rammi i to wbrew pozorom nie tonem człowieka, który lubi się zabawić, a w pełni profesjonalnie. - To rzadko rozpowszechniana wiedza, gdyż pochwalanie picia nie leży w naturze mieszkańców tej części kontynentu, ale naprawdę wyprawianie się w nieznane bez dobrej wódki nie jest dobrym pomysłem. Powodów jest kilka i to wbrew pozorom pierwszym nie jest dobra rozrywka. Najważniejsze są względy zdrowotne, bo często spożywaniu nieznanych potraw towarzyszą przykre problemy gastryczne, na które istnieją dwa niezawodne remedia: ostre przyprawy albo mocny alkohol. Dwa kieliszki do posiłku jeszcze nikogo nie siekną, a uchronią przed zatruciem. Poza tym alkohol przydaje się do dezynfekcji i czasami do rozpalania ognia. No a że można przy nim miło spędzić czas to, powiedzmy, bardzo przyjemna wartość dodana. Więc jak najbardziej popieram ten rodzaj zaopatrzenia. Poza tym ze względu na to, że czeka nas dość długa podróż przez cywilizowane rejony, nie musimy zaopatrywać się we wszystko już teraz. No i oczywiście większość przydatnych rzeczy posiadam - dodał, no bo przez lata zdążył skompletować sporo sprzętu podróżniczego idealnego do jego potrzeb. - Należy więc skupić się na pańskim ekwipunku, panie de Peyrac. Kluczowe, choć zaskakująco często bagatelizowane, są buty, gdyż jest wysoce prawdopodobne, że przyjdzie nam porzucić konie i przemieszczać się pieszo. To normalne - oświadczył lekko, nim zerknął na stopy Nicka. - Hm, potrzebuje pan jednak czegoś na zdecydowanie grubszej podeszwie, porządnie zaimpregnowanego i może lepiej trzymającego kostkę… Hm, muszę napisać do domu by mi wysłali mój sprzęt - mruknął nagle, spoglądając gdzieś w dal, może w kierunku rzeczonego domu, a może tylko tam, gdzie znajdowało się biuro pocztyliona. Chwilę milczał mrużąc oczy jakby układał myśli.
        - Jak dobrze jest pan przygotowany na trudniejszą drogę i noclegi pod chmurką? - zapytał. - Ciepłe, mocne ubrania, śpiwór, lekka i trwała menażka, dobry nóż, brezent… No dobrze, to ostatnie niekoniecznie jest potrzebne, bo okolica jest raczej cywilizowana i spanie na powietrzu jeszcze nam nie grozi - ustąpił, choć słowo “jeszcze” było słychać w jego zdaniu aż za dobrze.
        - A jeśli chodzi o środek transportu, jestem za rozwiązaniem z koniem. Oczywiście ze względu na czas: im szybciej nadrobimy straty względem tamtego jegomościa, tym łatwiej będzie nam go odnaleźć, bo jeśli będziemy podróżować w tempie karawany, o jeny, będziemy go szukać w dziczy przez najbliższe trzy miesiące - oświadczył, machając rękami, jakby to w ogóle nie wchodziło w grę.
        - Ja swojego wierzchowca nie posiadam, ale wiem gdzie takowego wynająć, pan, panie de Peyrac, również potrzebuje? - dopytywał. - No i oczywiście, zgadza się pan z tą opcją? Ja oczywiście zawsze wyrażę swoje zdanie gdy mnie o nie zapytać, ale decyzji sam nie podejmę, gdyż i sam w tej sytuacji nie jestem, a to pańska ocena sytuacji i ewentualnego pośpiechu jest z pewnością pełniejsza niż moja.
        Rammon był w swoim żywiole - wyruszali w podróż, w dzicz! Już miał plan tego co było im potrzebne i gdzie w pierwszej kolejności się udać, lecz nim zacznie się ich rajd po mieście, musiał wiedzieć czego potrzebuje Nick.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Diabeł z zadowoleniem pokiwał głową, słysząc słowa Rammona. Jego pragmatyczne podejście do alkoholu wynikało z logiki i doświadczenia, a jednocześnie spełniało wymagania Nicka. Dużo i lokalne. Doskonale nadawało się także do maskowania faktu, że wolał pić alkohol niż wodę w jakiejkolwiek innej postaci. Płyny takie jak źródlanka czy sok raczej by mu nie zaszkodziły, ale po co się męczyć, skoro pod ręką będzie - jak to określił podróżnik - “ten rodzaj zaopatrzenia”. A fakt, że można przy jego pomocy rozpalić ognisko czy zdezynfekować rany wychodził alkoholowi tylko na plus.
        Zarządca również zerknął na swoje buty, eleganckie i błyszczące w wyglądających zza chmur promieniach słońca. Zdecydowanie nie nadawały się na piesze wędrówki. Nie zastanawiał się nad tym przyjmując ludzką formę. Wiedział, że bez problemu może zamienić swój strój na inny przy pomocy magii, jednak cierpliwie pozwolił elfowi wyrzucić z siebie potok słów nim odpowiedział.
- Ubrania nie powinny stanowić problemu, nie mam natomiast śpiwora i menażki. Nóż i inne drobiazgi się znajdą - powiedział, klepiąc się po zamkniętej torbie bez dna. Nie mógł się już doczekać, kiedy usiądzie w spokoju nad dziennikiem i naszkicuje w nim pochód oraz katedrę. Chciał opisać zwyczaje żałobne mieszkańców Arturonu. Jego myśli szybko wróciły jednak od tego przyjemnego tematu i skierowały się do ostatniego pytania Rammiego.
- No i pozostaje kwestia konia… Nie mam konia.
Nie dodał, że wiedzę na temat jeździectwa czerpał tylko z książek. Jak trudne może to być, skoro jeździć umiał każdy rycerz i giermek? Nie wszyscy byli wybitnie inteligentni. Ktoś taki jak on nie powinien mieć z tym najmniejszych problemów.
- Proponuję spotkać się za dwie godziny przy głównej bramie miasta. W tym czasie zorganizuję sobie bardziej… stosowne ubranie, menażkę i śpiwór, o których pan wspominał.
A także zdążę naszkicować co nieco…”, szepnął w jego duszy głosik odpowiedzialny za dożywotnią potrzebę katalogowania nowo nabytej wiedzy.
- Prosiłbym natomiast o pomoc w wynajmie konia i organizacji zapasów. Czy taki podział panu odpowiada?

        Po uzyskaniu zgody (i kilkunastu dobrych porad) elfa, zarządca oddzielił się od niego i ruszył w głąb miasta. Początkowo ukrył się w opuszczonym zaułku, by dostosować swój wygląd do trudów czekającej ich podróży. Jego buty za sprawą magii stały się masywniejsze i wyższe, o grubszych podeszwach i ciemniejszym kolorze. Spodnie, koszula i kamizelka pozostały takie same, jednak diabeł pozbył się eleganckiego okrycia i zamienił je na solidny, długi płaszcz z kapturem. Oceniając swój wygląd na zadowalający, opuścił uliczkę i ruszył dalej.
        Jako że po deszczu nie było już nawet śladu, przysiadł na jednej z pokrytych kroplami ławek i wyciągnął swój dziennik. Pozostało mu jeszcze sporo czasu, a nie sądził, żeby znalezienie menażki i śpiwora mogło trwać aż tak długo. Otworzył tomiszcze w miejscu zaznaczonym aksamitną zakładką, tam gdzie uprzednio szkicował zaklętą księgę upiora Quana. Potworna paszcza na okładce wyszczerzyła się do niego w uśmiechu i kłapnęła zębami.
        Diabeł uśmiechnął się pod nosem i szybkim ruchem zaczął szkicować żałobny korowód zmierzający w stronę katedry. Ze szczegółami oddał symboliczną skrzynię i insygnia wyhaftowane na otulającym ją materiale. Rzeźby pokrywające katedrę mieniły się tysiącami kropel, które osiadły na nich po deszczu. Po narysowanych chmurach przemknęła błyskawica, znikając w gromadzącej się w tle ciemności.
        Ludzie mijali go zamyśleni, parę osób zerknęło na niego z ciekawością. Dla przechodniów jego magiczne rysunki przypominały zwykłe szkice. Tak właśnie działał dziennik - dopóki nie zażyczył sobie tego właściciel, obrazy pozostawały nieruchome i enigmatyczne. Gdyby ktoś zbyt nachalnie próbował go czytać, przedmiot zacząłby wrzeszczeć i przeklinać. W ostateczności nawet kłapać okładkami.
        Parę osób pokiwało z uznaniem głowami, widząc jak Nick upamiętnia pogrzeb księcia. Bibliotekarz nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. W końcu zatrzasnął dziennik i zadowolony podniósł się z wilgotnej ławki. Ślady na jego ubraniu, tak samo jak wilgotne po ulewie włosy, momentalnie wyschły.

        Ruszył powoli przed siebie. Miał jeszcze około godziny czasu zanim będzie musiał spotkać się z Rammim. Szedł niespiesznie ulicami, przyglądając się mijanym kolejno witrynom. Jedna z nich przykuła jego uwagę. Ułożone równo, zaśniedziałe menażki i narzędzia wyglądały obiecująco. Poza tym w głębi sklepu widział także wiele starych książek, uśmiechających się do niego łagodnie. Miał nadzieję, że nie zapomni się tutaj zbyt długo. Wszak obiecał elfowi stawić się punktualnie przed bramą miasta.
        Pchnął drzwi, które uderzyły w nieduży, miedziany dzwoneczek. Jego przyjemny dla ucha dźwięk rozniósł się w powietrzu, informując o obecności nowego klienta. Nick uprzejmie kiwnął głową starszemu mężczyźnie, który pojawił się za ladą. Dużą część jego twarzy skrywała biała, skłębiona broda przypominająca watę i okulary w srebrnych oprawkach. Na głowie zatknięty miał elegancki berecik w kratkę. Wzrok diabła z powrotem powędrował w stronę książek.
- Widzę, że interesują pana moje zbiory. A może szuka pan czegoś konkretnego?
- Potrzebuję paru drobiazgów, ale najpierw chciałbym się rozejrzeć, jeśli to nie problem.
- W żadnym wypadku! Proszę się rozgościć! - powiedział antykwariusz, wskazując dłonią wnętrze sklepiku i ponownie znikając za ladą.
        Nick powoli podszedł do regału, przyglądając się pięknym, starym okładkom. Złote, w wielu miejscach wytarte litery, opisywały pozycje związane z zielarstwem, filozofią i matematyką. Były tam grube tomy z przepięknymi rysunkami motyli, które diabeł wertował z niekłamanym zachwytem. Każda kartka wydawała się jak kruche skrzydło, które za chwilę może uwolnić się ze szwów i ulecieć w powietrze.
        Z namaszczeniem odłożył książkę na miejsce i wyciągnął kolejną. Cienki zbiór opowiadań kręcił się wokół mackowatych stworzeń zamieszkujących głębiny oceanu i przedwiecznego bóstwa, które przemawiało do ludzi w majakach i snach. Bajki.
        Bibliotekarz przez chwilę przyglądał się pozycjom, żałując, że nie ma czasu ich wszystkich przeczytać. Wybrał jeden z atlasów entomologicznych, wyjątkowo gruby i zaopatrzony w liczne szkice. Na nim ułożył także niewielki tomik poezji z Efne, autorstwa Kinalalego La'Virotty o wdzięcznym tytule “Zimowe objęcia”. Będzie dobrym relaksem w czasie wieczornego odpoczynku. Sięgnął też po grubą powieść z okresu płaszcza i szpady, pełną intryg i spisków, z jeźdźcem na okładce.
        Już miał podejść do lady, już koniec wybierania… Ale przecież jego torba pomieści nieskończenie wiele! Szybkim ruchem, czując się odrobinę jak złodziej czasu, którego wcale nie miał aż tak dużo, sięgnął po jeszcze jedną pozycję. Ostatecznie nigdy dotąd nie zdarzyło mu się samodzielnie wyprawić do Alaranii po książki! Coraz wyraźniej czuł, że mnogość tytułów, które znajdowały się w zasięgu ręki, jeszcze nie raz ściągnie go do tego świata.
        Gdy obładowany książkami stanął przed antykwariuszem, ten uśmiechnął się do niego szeroko i odłożył rzeźbioną fajkę, którą popalał w kącie za biurkiem.
- Widzę, że szanowny pan znalazł całkiem sporo interesujących go rzeczy! Czy użyczyć panu skrzyni do przeniesienia książek?
- Nie, nie trzeba! Mam torbę - odparł beztrosko Nick, wskazując na wiszący u jego pasa przedmiot. Staruszek zerknął na niego z powątpiewaniem, jednak nie powiedział już nic więcej. Diabeł sprawnie zapakował książki do torby, zanurzając każdą kolejną w miejsce poprzedniej. Oczy antykwariusza z minuty na minutę stawały się coraz większe.
- Praktyczna rzecz - zauważył taktownie, maskując swoje zaskoczenie.
- Oj tak - odparł Nick, czując, że zaczyna się odprężać w towarzystwie tego człowieka. W jego łagodności i spokoju było coś, co powodowało, że diabeł zaczynał robić się gadatliwy.
- Ma nieograniczoną pojemność… To znaczy nigdy nie testowałem granic jej możliwości, ale jak dotąd mnie nie zawiodła. W zawodzie bibliotekarza jest nieoceniona.

        Po dłuższej rozmowie, w czasie której poznał pasjonującą przeszłość antykwariusza, Nick zapłacił także za ładną, starą menażkę i śpiwór z grubego, ciepłego materiału. Zerknął za okno i dopiero teraz dotarło do niego, która godzina! Lada moment powinien znaleźć się u bram miasta razem z Rammonem!
        Upchnął wszystko do torby i jednym, szybkim ruchem usunął cały kurz ze swojego ubrania. Antykwariusz przyglądał mu się znad srebrnych połówek okularów, jednak nie powiedział ani słowa. Widział w swoim życiu wystarczająco wiele magii i zmiennokształtnych istot, żeby nie zadawać głupich pytań.
- Życzę powodzenia w pańskiej podróży - powiedział uprzejmie, kiwając głową. Nick podziękował mu, po czym - najdelikatniej jak potrafił - otworzył portal do innej części miasta. Nie przejmował się już obecnością staruszka. Ostatecznie magia przestrzeni nie czyniła z nikogo jeszcze diabła.
- Wszystkiego dobrego - rzucił na pożegnanie i zanurkował w przejściu, momentalnie wypadając nieopodal miejskich murów. Miał szczęście - jego pojawienie się zauważył jedynie żebrak bez nóg i towarzyszący mu pies. Z tej dwójki to zwierzę miało więcej rozumu, bo wycofało się rakiem, wyczuwając istotę z Piekła rodem. To dało Nickowi do myślenia. Jak zareaguje na niego koń? Dotychczas miał z nimi do czynienia tylko przelotem, jednak nigdy nie próbował żadnego ujarzmić.
        Wygładzając koszulę i kamizelkę, minął bramę i zaczął szukać wzrokiem swojego towarzysza. Przyszedł w samą porę, a przynajmniej tak mu się wydawało! Jednak gdzie był Rammi?
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammonowi bardzo podobało się to, jak układała mu się współpraca z panem de Peyraciem - bibliotekarz był rozsądnym jegomościem, który miał dobre pomysły, ale i przyjmował rady bardziej doświadczonego podróżnika. Dobrze planował i jego pomysł na rozdzielenie się i podział obowiązków spotkał się z aprobatą etnografa.
        - Jak najbardziej odpowiada - przytaknął natychmiast. - Sam również potrzebuję konia i prowiantu, więc po prostu wezmę wszystko podwójnie… Jakieś konkretne preferencje co do jedzenia? - zagaił. - Oczywiście na razie będziemy w cywilizowanych rejonach, więc można sobie pozwolić na jakieś delikatesy, ale jak już przyjdzie nam do szukania tamtego jegomościa po bezdrożach będzie nam potrzebne coś trwałego i lekkiego. Suszone mięso, suszone warzywa, suchary, wędzona słonina. Dobrze, że jesteśmy w porcie, tu takie rzeczy są łatwo dostępne i kosztują grosze - skomentował Rammi, który jako kupiecki syn cały czas był zorientowany w cenach interesujących go produktów.
        - Cóż, idę w takim razie na zakupy. Do zobaczenia za dwie godziny, panie de Peyrac - pożegnał się z nim etnograf, dziarskim krokiem odchodząc do swoich zajęć.

        Rammi również nie od razu zabrał się za poszukiwania - w pierwszej kolejności poszedł do siebie, aby się przebrać. Jego ubranie już prawie wyschło, ale no właśnie - “prawie”. Musiał założyć coś suchego, by dalej nie marznąć, bo przeziębienie to ostatnia rzecz, jaka była mu potrzebna na początku nowej wyprawy. I tak miał szczęście, że jeszcze go nie wzięło, bo przemókł do suchej nitki - magicznym eliksirem, który go uratował, była oczywiście ciepła wódka z pieprzem. Nic jednak nie pobije magii suchych skarpetek.
        Nie minęło wiele czasu, gdy Rammon ponownie wyszedł na ulice Arturonu, tym razem bez tego zwalistego płaszcza, a w znacznie wygodniejszym i lżejszym okryciu w kolorze ciemnego brązu, który to brał się z impregnatu, jakim napuszczono tkaninę. Nie była to kurtka aż tak wodoodporna jak tamta druga, bo nie dało się chociażby zapiąć, ale doskonale sprawdzała się przez większość czasu. Uważne oko mogłoby dojrzeć pewne ślady jej znoszenia, bo w zgięciach łokci, pod pachami czy wokół paska widać było subtelne jaśniejsze przetarcia na krawędziach materiału - znak, że było to ulubione ubranie podróżnika. Tak samo jego wiązane buty nad kostkę i mocna skórzana torba - choć Rammon jeszcze nie ruszył w drogę, był już na nią przygotowany. Zawsze był, bo i nigdy nie wiedział, kiedy nadarzy się okazja by wybrać się w bezdroża. Teraz jednak trzeba było przejść się po ulicach i zebrać ekwipunek.
        Pierwsze swe kroki Rammon skierował w stronę targowiska przy porcie. Nie było to specjalnie reprezentatywne miejsce, brakowało tu ładnych tkanin, importowanych produktów i innych bibelotów. Między straganami chodzili jednak liczni marynarze i oficerowie, zaopatrując swoje statki w potrzebne na drogę produkty i materiały. Rammi nie pierwszy raz odwiedzał to miejsce, szedł więc jak po sznurku dokładnie do tych stoisk, którego interesowały - na pierwszy ogień poszedł alkohol.
        - Witam, witam, czego trzeba? - zagadnął sprzedawca, gdy tylko rudy elf pojawił się w zasięgu jego wzroku. Widząc zainteresowanie podróżnika zaraz złapał za mały kubeczek i chochelkę, by częstować swoimi produktami i zachwalać ich walory. Rammi brał udział w tej prezentacji niczym w rytuale, który należało odprawić, by interesy później lepiej szły.
        - Coś mocnego, by dobrze konserwowało - oświadczył, rozglądając się po opisanych kredą beczkach.
        No i się zaczęło - w rękę etnografa wciśnięty został kubeczek, a jego zawartość była co chwilę uzupełniana chochelką to jednego, to drugiego trunku. Nie chcąc upić się na samym początku poszukiwać Rammon czasami odmawiał, gdy wiedział, że to wybitnie nie to co szukał, bo albo było za mocne, albo za słabe, albo zbyt słodkie i tak dalej. I tak zamierzał kupić soralską śliwowicę, lokalny rum oraz jakieś importowane brandy. Subtelnie sterował więc degustacją, by w końcu dotrzeć do tego, na czym mu zależało, a gdy już wybrał trunki i ich ilość, nadeszła pora na targowanie się. Nikt nie podejrzewałby Rammona o kupieckie korzenie, więc element zaskoczenia zawsze był po jego stronie, a gdy już towar i złoto zmieniły swoich właścicieli mógł śmiało stwierdzić, że dobrze mu poszło.
        W drugiej kolejności do kupienia był prowiant, z którym Rammi nie zamierzał się pieścić, bo jak wspomniał, będzie jeszcze wiele okazji, by zapasy uzupełnić. Skusił się więc na solone i wędzone mięso, takie same ryby, jego ulubione suszone pomidory i śliwki. Chleb kupił świeży, bo jeszcze przez pewien czas będą mieli okazję korzystać z dobrodziejstw cywilizacji chociażby pod postacią piekarni. A gdy już to wszystko miał kupione, obładowany jak muł przystanął by dokonać potrzebnych kalkulacji, po czym zaszedł na chwilę do swojego wynajętego pokoju, by tam zrzucić kupione wyposażenie. Wróci po nie, bo stajnie, do których się wybierał, były stanowczo za daleko by zgrywać pośpiech i wlec się z tym, ryzykując ból kręgosłupa - latka już nie te.

        Rammon nie pierwszy raz korzystał z możliwości wynajęcia konia. Może gdyby zebrać razem wszystkie te kwoty, które na to wydał, już dawno kupiłby swojego wierzchowca, lecz wtedy byłby od niego uzależniony o wiele bardziej, niż od jakiejś przygodnej kobyły. Odchodziło mu też wiele zmartwień, chociażby w postaci opieki weterynaryjnej i konieczności utrzymywania stajni - jeśli więc chodzi o wygodę wychodził zdecydowanie na plus. Istniało co prawda ryzyko, że czasami nie znajdował żadnego dobrego wierzchowca dla siebie, ale to nie był ten dzień, bo już z daleka Rammi dostrzegł, że będzie miał w czym wybierać. Najpierw jednak czekało go załatwianie formalności. Musiał wprowadzić dane swoje i chociaż szczątkowe jego towarzysza, by dostać dwa wierzchowce, a także wpłacić za nie odpowiednią kaucję, którą mu zwrócą, jeśli odda zwierzęta w terminie i w dobrym stanie. Nie było mowy o oszustwie, gdyż konie z tych stajni były znakowane.
        Gdy formalności miał już za sobą, przyszła pora by razem ze stajennym wybrać wierzchowce. Rammon już z daleka dostrzegł te, które zabierze ze sobą.

        - Panie de Peyrac! - zawołał głośno rudy etnograf. - Doskonałe wyczucie czasu!
        Rammon tyle co przekroczył bramę miasta. Ubrany był w zakrywającą biodra kurtkę z kapturem, spiętą szerokim paskiem, na nogach miał podróżne buty, inne niż te, w których biegał po mieście. Za uzdę prowadził dwa konie z pełnym rzędem. Jednym z nich był drobny kasztanek, już objuczony rzeczami etnografa. Większy wałach miał na przy siodle jedynie worek z częścią prowiantu. Zwierzęta wyglądały na dobrze ułożone i może nie najsilniejsze, ale wytrzymałe.
        - Proszę pozwolić, że przedstawię pana Oberka - zadowolonym głosem zaanonsował Rammon, wyprowadzając nieco do przodu większego wierzchowca. - Życzę owocnej współpracy. A ten młodzieniec to Irysek - dodał, klepiąc kasztanka w szyję.
        - Owocne zakupy? - zagaił Nicka. - Ja mogę się pochwalić, że wracam z tarczą. Mamy całkiem przyjemną kolekcję alkoholu na drogę… - pochwalił się, unosząc klapę juków przy siodle de Peyraca, by pokazać ukryte tam butelki. - U mnie ten sam zestaw. A poza tym prowiant, tak jak się umawialiśmy. Możemy ruszać? - upewnił się jeszcze, nie wsiadając, póki nie usłyszał potwierdzenia. To była okazja okazja, by jeszcze zawrócić do miasta po ewentualne braki.
Awatar użytkownika
Nick
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna , Kolekcjoner , Badacz
Kontakt:

Post autor: Nick »

        Gdy Nick dostrzegł towarzysza za murami miasta, odetchnął z ulgą i podszedł do niego raźnym krokiem. Elf przywitał go przyjaźnie i zaprezentował mu wypożyczone przez siebie konie. Większy, nazwany przewrotnie Oberkiem, łypnął na diabła spode łba i cofnął się lekko. Był to elegancki, kary wałach o dosyć długiej, czarnej grzywie. Jego inteligentne, ciemne oczy wodziły za nowym jeźdźcem, nie pozwalając mu nawet na chwilę uciec ze swojego pola widzenia.
- Witaj, Oberku - powiedział poważnie diabeł, wyciągając dłoń i podsuwając ją pod końskie chrapy. Wiedział, że zwierzę wyczuwa niebezpieczną istotę, jednak z całą pewnością musiało też czuć, że nie ma złych zamiarów. Coś w postawie konia - niespokojnie położone uszy, napięte mięśnie albo nerwowy ruch ogona - mówiły Nickowi jednak, że jego bezruch jest tymczasowy. Miał nieprzyjemne przeczucie, że Oberek postanowi z nim zatańczyć w trakcie jazdy.
        Mimo wszystko powoli położył otwartą dłoń na grzbiecie nosa konia i powoli go pogłaskał. Wałach prychnął niespokojnie, nie zrobił jednak kroku wstecz. Twarda sztuka.

        Chwilowo kończąc zapoznanie z wierzchowcem, zerknął ciekawie do uchylonej przez elfa torby. Pokiwał głową z uznaniem i sam zaprezentował menażkę oraz śpiwór.
- Przyznam, panie Rammonie, że przy zakupach trochę mnie poniosło i nabyłem parę pozycji książkowych dla umilenia wieczornego odpoczynku. Z chęcią później je panu pokażę.
Po krótkim namyśle uznał, że może się podzielić magicznymi właściwościami torby, skoro rudowłosy i tak najprawdopodobniej niedługo sam je zauważy.
- Mam torbę o magicznie nieograniczonej pojemności. Niesamowicie praktyczna rzecz. To tam trzymam książki i parę innych potrzebnych szpargałów.

        Gdy Nick potwierdził swoją gotowość do drogi, podszedł do siodła, początkowo udając, że sprawdza czy jest prawidłowo umocowane. Ciężko powiedzieć, czy udawał przed Rammim czy przed samym sobą - wiedział dużo na temat jazdy konnej, oczywiście w teorii. Kiedy skończyły się rzeczy, którym mógłby się przyglądać, dotarła do niego niewygodna prawda. Nie miał pojęcia jak zabrać się za wsiadanie na konia. A im szybciej się do tego przyzna, tym mniejsze czeka go upokorzenie. W książkach nigdy nie poświęcali uwagi temu, którą nogę włożyć w które strzemiono i jak się podciągnąć do góry. A powinni!
- W tym momencie muszę z zakłopotaniem przyznać, że moja wiedza na temat jazdy konnej nie jest tak duża, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Zazwyczaj do podróży służyła mi magia i… No cóż, po co strzępić język. Przydałoby mi się parę praktycznych porad.
Zamarł i zerknął na elfa, licząc, że nie straci bardzo wiele w jego oczach. Ten jegomość był gadatliwy i - jak mogłoby się wydawać - wyjątkowo uczynny. Pytanie czy wystarczy mu cierpliwości, żeby uczyć dorosłego faceta jak się jeździ konno.
        Tymczasem Oberek miał własne zdanie na temat tego, jak będą podróżować. Parsknął niezadowolony i zaczął grzebać kopytem w ziemi. Nick wyciągnął do niego uspokajająco dłoń i delikatnie przesunął ją po końskiej szyi. Starał się przekazać zwierzakowi swoje zamiary w sposób niewerbalny, ale sam dotyk jego ciepłej skóry wyprowadził wałacha z równowagi. Kary stanął na tylnych nogach i machnął kopytami w powietrzu.
        Diabeł cofnął się lekko, nie będąc pewnym, co powinien zrobić. W książkach konie zachowywały się tak tylko wtedy, gdy bohater odjeżdżał w stronę zachodzącego słońca. Ewentualnie gdy trzeba było kogoś zaatakować, a rumak był wyjątkowo pojętny. Dlaczego jednak ta uparta bestia ignorowała intencje diabła i ciągle się go bała? Westchnął ciężko i ponownie zerknął na Rammiego, szukając w nim niemo pomocy.
Awatar użytkownika
Rammi
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Badacz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Rammi »

        Rammi wyczuł pewne napięcie w kontaktach między Nickiem de Peyraciem i jego tymczasowym wierzchowcem Oberkiem. Zrzucił to jednak na karb tego jak arystokratyczny wydawał się przy pierwszym poznaniu bibliotekarz, a i przy okazji wziął poprawkę na to, że wałach mógł nie być wcale tak dobrze ułożony jak go zapewniano, co do tej pory mu się nie zdarzyło, ale być może kiedyś musi być ten pierwszy raz. Zapoznawanie się jednak jeźdźca i wierzchowca szło całkiem nieźle, Oberek lekko się boczył, ale powąchał wyciągniętą do niego rękę, a Nick był dla niego łagodny i się nie spieszył. To miało pełne prawo się udać. Z tą myślą elf przestał się spinać, puścił wodze karego wałacha i pozwolił, by tych dwoje zajęło się sobą, a on skupił się na Irysku. Jego koń był mniejszy, dostosowany do jeźdźca, a etnograf uważał, że dogadywali się wręcz wyśmienicie już od samego początku. Teraz więc wystarczyło trochę pieszczot, jak głaskanie po szyi przy sprawdzaniu siodła. Oni byli gotowi do drogi.

        - Książki - powtórzył Rammi szczerząc się szeroko. Nie upewniał się, nie wyśmiewał bibliotekarza, sprawiał wrażenie wręcz zadowolonego, choć tak naprawdę powinien zganić Nicka za targanie ze sobą zbędnego balastu. Głupi jednak nie był, bo widział, że de Peyrac nie taszczył ze sobą dodatkowego wora pełnego nowo nabytych lektur i z góry założył, że były to dwa, trzy tomiki, które jakoś upchnął w swojej podręcznej torbie… Tego jednak jakie ona miała właściwości nigdy by się nie spodziewał i szeroko otworzył oczy, gdy został w tej materii oświecony.
        - W istocie, bardzo praktyczny wynalazek! - zgodził się. Sam dałby góry złota za taki artefakt, bo niejednokrotnie żałował, że nie może spakować ze sobą wszystkiego, co aktualnie było mu potrzebne albo uznał to za cenny eksponat. Jednak…
        - A jak z wagą? - upewnił się. - Bo jak wiadomo objętość objętością, ale czy to co się do środka wsadzi zachowuje swoją wagę?

        Przyjazne pogaduszki nie trwały jednak w nieskończoność, bo też nie było co gadać po próżnicy, gdy wszystko było już gotowe do drogi. Rammi obrócił się więc do Iryska i wyprowadził go na drogę, bo konik o najwyraźniej dość romantycznym usposobieniu w międzyczasie odszedł na pobocze, by poszczypać sobie kwiatki. Gdy jednak Heike-Alsbeith pociągnął go za uzdę z powrotem na drogę, poszedł bez oporu. Gorzej było z Oberkiem - Rammona aż cofnęło, gdy wałach nagle stanął dęba. Wałach! A ponoć to takie łagodne stworzenia… Ale to nie był koniec zaskoczeń, bo oto zaraz de Peyrac przyznał się, że tak naprawdę jeździć nie potrafi. Etnograf był tym faktem lekko zaskoczony, no bo osoby dobrze urodzone, do których Nick się z pewnością zaliczał, z reguły pobierały lekcje jeździectwa już w bardzo wczesnym wieku… Ale nie oceniał! Różne są kraje, różne kultury i różne zwyczaje, może w stronach bibliotekarza tak się nie czyniło. Tym bardziej należało to nadrobić!
        - Ależ oczywiście, pomogę! - zapewnił. - Ale martwi mnie zachowanie Oberka, jakby się szaleju najadł… Może nie jest za późno, by jeszcze wymienić go na jakieś spokojniejsze zwierzę, jeśli to kwestia charakteru…
        Rammon podszedł do wałacha i złapał go za uzdę, przejmując go od Nicka. Oberek łypnął na jednego i na drugiego mężczyznę, a gdy poczuł na swojej szyi dotyk drobniejszej dłoni etnologa, zaczął się powoli uspokajać.
        - No, co się dzieje, panie Oberku? - zwrócił się do niego Rammon tym czułym głosem, jakim przemawia się do wystraszonych zwierząt i dzieci. - Wszystko już w porządku? Można pana dosiąść?
        Niby nie musiał prosić go o zgodę, ale zawsze uważał, że nie zawadzi. Przed Nickiem trzeba się było chyba jednak wytłumaczyć…
        - Osobiście uważam, że konie to dużo mądrzejsze zwierzęta niż nam się wydaje - oświadczył, nie wchodząc w szczegóły. A że Oberek nie wyraził zdecydowanego sprzeciwu na jego wcześniejsze prośby, Rammi podszedł do jego boku i płynnym, zdecydowanym ruchem go dosiadł. Siodło miało dla niego za długie strzemiona, ale siedział pewnie, a i Oberek nie miał żadnych obiekcji przed noszeniem takiego jeźdźca. Heike-Alsbeith na próbę ścisnął go piętami i przeszedł się kilka kroków.
        - Jak nie masz nic przeciwko mnie to czemu się stawiasz panu Nickowi, hm? - zapytał Rammon, nachylając się nad szyją wałacha jakby faktycznie oczekiwał od niego odpowiedzi. Zaraz jednak zeskoczył i zwrócił się tym razem do bibliotekarza.
        - Już jest spokojny - wyjaśnił. - Może coś wcześniej poczuł i to go zdenerwowało… Ale jeśli pan nie ma doświadczenia może lepiej zdecydować się na łagodniejsze zwierzę? Irysek jest co prawda mniejszy, ale nie aż tak dramatycznie, a usposobienie ma na pewno łagodniejsze, więc jeśli pan woli, może jechać na nim, a ja dosiądę Oberka, tym razem już na stałe.
        Rammon mówiąc cały czas głaskał po szyi karego wałacha, ale nie przywiązywał się do niego, bo wybór wierzchowca w tym momencie należał do Nicka i on zamierzał się w pełni podporządkować.
        - No to teraz kurs przyspieszony jeździectwa - oświadczył z entuzjazmem elf, podchodząc do de Peyraca. - Część pierwsza, wsiadanie. Sprawa wygląda tak: stopa tu w strzemię, złapać się tu i tutaj… I wybić się, szybko druga noga nad grzbietem. Czy może podsadzić? Nie, poradzi sobie pan bez pomocy - uznał z zadowoleniem. Poprawił mu strzemiona, dopasowując ich długość do długości nóg bibliotekarza.
        - A teraz jazda - mruknął. - Ja będę trzymał za uzdę i się przejdziemy kawałek, by wyczuł pan ten ruch konia. Proszę siedzieć swobodnie, kołysać się razem z nim. Porównałbym to do tańca brzucha, choć pewnie to panu niewiele powie? Zaufanie jest bardzo ważne, jak pan mu zaufa i pozwoli mu się kołysać to plecy nie będą bolały po całym dniu w siodle. Niestety pośladki mogą boleć tak czy siak - wyznał przepraszającym tonem. - Ale to z czasem mija! Widzę jednak, że całkiem pan sobie radzi. W takim razie ja wsiadam na swojego konia i dołączam!
        Rammon cofnął się do drugiego wierzchowca i dosiadł go z łatwością, czemu nie można było się dziwić, bo może wirtuozem w tej dziedzinie nie był, ale w siodle spędził naprawdę sporo czasu i podstawy miał opanowane. Szybko dołączył więc do Nicka, a w jego oczach błyszczała ekscytacja.
        - W drogę więc - oświadczył. - Zaczynamy wolno, by się pan przyzwyczaił do siodła, tak? Czy mam na razie przejąć pańskie lejce, czy uważa pan, że sobie poradzi? - upewnił się.
Zablokowany

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości