Ruiny Nemerii[Las otaczający Ruiny] Na co trupom kosztowności?

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Zatrzymał się, gdy panterołak tak nagle powiedział im, żeby to zrobili. Ciekawiło go, o co mogło chodzić… i szybko się tego dowiedział. Jakaś istota skoczyła na plecy Llewallyna. Malthael musiał dokładnie przyjrzeć się temu stworzeniu, a przynajmniej tej części, która wystawała zza pleców zmiennokształtnego, i dopiero wtedy przypomniał sobie, że może to być troglodyta. Istoty te, raczej, nie żyją samotnie, więc jeśli jeden zaatakował ich grupę ,oznaczało to, że prawdopodobnie zaraz zjawi się tu też więcej osobników. Nie wyglądają na duże zagrożenie, jednak prawdą jest to, że mogą być dość niebezpieczne.
         – Troglodyci – powiedział tylko. Odruchowo chciał sięgnąć po miecz, jednak „na oko” ocenił wymiaru tunelu, w którym teraz stoją i stwierdził, że walka mieczem długim może się tu nie udać… Pozostała mu walka wręcz i wykorzystanie nadludzkiej siły, aby pozbyć się zagrożenia. Tak, wątpił w to, żeby troglodyci byli silniejsi od niego – dlatego też miał nad nimi przewagę wzrostu i siły, chociaż domyślał się, że mogą okazać się naprawdę dobre w wykonywaniu uników. Stworzenia te były ślepe, jednak to oznaczało, że ich inne zmysły były jeszcze bardziej wyostrzone.

W czasie, gdy panterołak zabił troglodytę siedzącego na jego plecach, do akcji włączyła się pozostała grupa tych stworzeń – składała się ona z pięciu osobników, który wyglądały na trochę większe niż ten już zabity i, chyba, miały też trochę ciemniejszą skórę… chociaż i tak były tak samo paskudne, jak ich martwy towarzysz.
Trzeba było działać – i to szybko – bo inaczej stanął się pokarmem dla tych istot. Chciał skoczyć do przodu, żeby oddzielić od nich maie, jednak nie udało mu się tego zrobić. Nie spodziewał się, że dziewczyna podejmie walkę – głównie ze względu na to, że posługiwała się łukiem, a aktualnie nie czekała ich walka dystansowa… Jednak Primavera podjęła decyzję inną, niż on podejrzewał i zaczęła wbijać strzały w ciała wrogów. Udało jej się jednego zabić, a drugiego zranić dość poważnie, chociaż sama też została ranna. Upadły złapał maie za ramię i odciągnął w swoją stronę, dzięki temu pazury troglodyty, którego raniła strzałą, przecięły powietrze, a nie jej ciało.
         – Zostań tu i zajmij się swoją raną… My zajmiemy się troglodytami – powiedział do niej i przeszedł obok niej, zostawiając ją teraz za swoimi plecami. Od razu kopnął ranne stworzenia, a to wpadło na ścianę tak niefortunnie, że odgłos pękających kości rozszedł się po tunelu, a istota już nie wstała z podłoża. Malthael podwinął rękawy koszuli, mniej więcej, do łokci. Właściwie, chciał zrobić to jakiś czas temu, jednak jakoś wyleciało mu to z głowy, gdy wylądował w lesie, w którym to wszystko się zaczęło. Mimowolnie wykonał po trzy gesty lewą i prawą dłonią, a te po chwili zaczęły płonąć magicznym ogniem. On… właściwie nie był pewien, jak to zrobił – wydawało mu się, że jego umysł w tamtej chwili zaczerpnął z wiedzy, którą on sam miał jeszcze zablokowaną i o niej nie wiedział. Cóż… może po walce sobie przypomni. Wyglądało na to, że w jakimś stopniu znał magię ognia. Miał też już pomysł, jak może wykorzystać „płonące pięści” w walce z troglodytami. Może będzie to trochę brutalne, jednak na pewno skuteczne.
Zostało ich trzech i były anioł liczył na to, że Llewallyn poradzi sobie z, przynajmniej, jednym z nich. Upały ruszył prosto na jednego z troglodytów, zrobił krok w bok, unikając przy tym pazurów stworzenia i od razu przykucnął lekko, aby natychmiastowo po tym wbić płonącą pięść prosto w bok przeciwnika. Uderzył, mniej więcej, na wysokości, na której powinno znajdować się serce stworzenia, przy tym cios był na tyle mocny, że wbił się w ciało. Malthael szarpnął ręką w tył, wyciągając ją z ciała troglodyty, który przez krótką chwilę stał w bezruchu, a później padł martwy na podłoże. Magiczny ogień miał tak wysoką temperaturę, że krew troglodyty szybko wyparowała i na pięści upadłego nie było po niej najmniejszego śladu. Od razu skoczył w tył, opierając się plecami o ścianę – nie mógł już się cofnąć, jednak udało mu się uniknąć pazurów troglodyty. Z nim chciał zrobić to samo, co z jego poprzednikiem, jednak ten troglodyta uniknął pierwszego ciosu, a pięść upadłego przecięła powietrze z dźwiękiem podobnym do tego, który wydaje ogień, gdy nagle zaczyna poruszać nim silny wiatr. Druga ręka wystrzeliła błyskawicznie, chociaż ona także trafiła w powietrze. Troglodyta wyglądał na zadowolonego, co tylko sprawiło, że upadły chciał go zabić jeszcze bardziej. Znaczy… wiedział, że w końcu go trafi i pięścią wyciągnie z niego życie, jednak wcześniejszego załatwił od razu, a z tym musi się trochę pomęczyć. Nie to, żeby nie doceniał dobrego przeciwnika – nawet jeśli był to troglodyta, którego poziom inteligencji był daleki od poziomu inteligencji zwykłego człowieka – jednak wolałby już pozbyć się tych stworzeń i ruszyć dalej. Mężczyzna kopnął w bok, kucając przy tym i próbując podciąć przeciwnika, jednak ten podskoczył w ostatniej chwili. Przez chwilę wydawało mu się, że troglodyta wyląduje nagle na jego nodze i zrani go albo nawet złamie mu kończynę, ale tak się nie stało. Mal wpadł na pewien plan, który niekoniecznie może się udać… ale warto będzie spróbować.
Kilka razy uderzył bez większego zamiaru trafienia, aby mniej więcej dowiedzieć się, jakie uniki wykonuje troglodyta. Dopiero po tym bardziej przyłożył się do ciosu, mimo że wiedział, iż przeciwnik go uniknie – ten cios i tak nie był ważny, bo najbardziej liczył się ten, który nastąpił chwilę później… Płonąca pięść Malthaela zniknęła na chwilę w ciele troglodyty. Przeciwnik upadłego padł martwy na kamienne podłoże tunelu, krótko po tym, jak ten wyciągnął pięść z jego ciała.
         – Wszyscy cali? Co z twoją raną? - zapytał, drugie pytanie kierując do maie. Wyprostował się, gdy przypomniał sobie, że z troglodytami walczył lekko skulony, a magiczny ogień zniknął z jego pięści. Zagrożenie minęło, a oni mogli ruszać dalej, jeśli upewnią się, że wszystko z nimi w porządku.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Na odpowiedź maie podrapał się po brodzie. Co prawda ufał jej, choć tylko w niewielkim stopniu. To, że ładnie pachniała, zachowywała się wobec nich przyjaźnie i wyglądała na dobrą osobę, nie zmieniało faktu, że wciąż była kimś obcym. Upadły może i stracił pamięć, ale nie zmienił się całkowicie, toteż jemu Llewallyn ufał bardziej. Może aż za bardzo.
Ale z jakiego powodu dziewczyna miałaby kłamać?

"Troglodyci?"
Stanął w miejscu, przez chwilę zastanawiając się nad słowem, wypowiedzianym przez upadłego. Nigdy nie słyszał o takich istotach ani ich nie spotkał. Pomyślał, że kiedy już wróci do Rapsodii, poszpera trochę w tamtejszej bibliotece na ich temat.
Wyrwał się z zamyślenia dopiero wtedy, gdy Wiosenka została zaatakowana. Zdenerwowany na siebie i rozkojarzony, nie zauważył, kiedy jedna z tych marnych istot popędziła w jego stronę. Dopiero wtedy, gdy jej szpony znalazły się kilka centymetrów od jego karku, odezwał się zwierzęcy instynkt, a panterołak błyskawicznie przykucnął, unikając śmiertelnego ciosu. Po chwili wyrwał strzałę, którą kilkanaście sekund temu wbił w głowę mniejszego troglodyty i przeturlał się na bok, tym samym oddalając się nieco od przeciwnika i wyrównując swoje szanse w tej walce. Spojrzał na grot i skrzywił się, gdyż ten był zniszczony. Nie zastanawiając się zbyt długo, podszedł do napastnika i szybko wił mu strzałę w lewe ramię. Ten co prawda zaskowyczał, lecz opanował ból i rzucił się na zmiennokształtnego. Mężczyzna jednak nie dał się ponownie zdezorientować i uskoczył na bok, po czym obezwładnił go celnym ciosem w szyję, obezwładniając tym samym wroga. Gdy ten leżał na deskach, Llewallyn nie czekając, aż odzyska przytomność, złapał go za łeb i z całej siły uderzył nim o ziemię. Zepsutą strzałę pozostawił w ciele troglodyty, wiedząc, że i tak na nic mu się już nie przyda.
Pozostało już tylko patrzenie, jak upadły unieszkodliwia następnego swoimi ognistymi pięściami. Nie wiedział, że anioł potrafi tak robić, ale pewnie kiedyś ich nie używał, z powodu możliwości posługiwania się mieczem. W końcu wtedy znajdowali się na otwartej przestrzeni, a teraz są w ciasnych, cholernie niewygodnych tunelach. Łuk panterołaka oraz ten maie również się na nic nie przydadzą, toteż do walki pozostały im już tylko strzały... i szpony śnieżnej pantery.

Spojrzał na Primaverę i podszedł do niej, marszcząc przy tym brwi. Paskudna rana.
- Te stwory... śmierdziały zgnilizną i rozkładem. Nie możemy się łudzić, że nie wdała się w twoją ranę żadna infekcja. Nawet jeśli ci... troglodyci? - Spojrzał pytająco na Magnusa, mając nadzieję, że zapamiętał ich nazwę. - Nie byli czymś zainfekowani, to to miejsce nie jest pierwszej świeżości. - Bardzo jej współczuł. Parę razy zadrapał go wilk, a w lesie skażenie może cię dotknąć lada moment. Jednak w pobliżu zwykle był jakiś medyk, toteż nie musiał się zbytnio tym przejmować. Ale teraz... nie miał pojęcia co zrobić. Chciał jedynie wierzyć, że maie są odporni na takie skażenia.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Pozbyli się wszystkich troglodytów, jednak nie obyło się też bez ran, chociaż Malthaelowi udało się ich uniknąć. Może to i dobrze… bo wyglądało na to, że szpony tych stworzeń miały na sobie też coś, co teraz nie pozwalało maie na regenerację ran. Znaczy, nie podobało mu się to, że dziewczyna została ranna i oczywiście to, że jednak troglodyci nie zadawali zwykłych ran, ale w duchu cieszył się też, że tak dobrze poszła mu walka i udało mu się uniknąć zranienia.
         – Myślę, że magia życia albo inny sposób uzdrawiania, w którym używa się do tego magii, powinien sobie z tym poradzić – odezwał się po chwili, bliżej podchodząc do Primavery, aby lepiej przyjrzeć się jej ranie. Chodziło o to, że na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się ona niczym niezwykłym, nie miała innego koloru, nie miała też jakiegoś dziwnego zapachu… po prostu wyglądała jak zwyczajna rana. Mógłby spróbować ją przypalić, jednak to pozostawiłoby blizny, których ona mogłaby się nie pozbyć, dlatego też nawet nie zaproponował czegoś takiego.
         – Może na ich pazurach znajdowała się jakaś substancja, która spowalnia regenerację ran i przez to osłabia przeciwnika? Wydaje mi się, że można wytworzyć miksturę lub maść o takich właściwościach, przy czym tą drugą można pokryć ostrze… więc dlaczego coś podobnego nie miałoby występować w naturze? - zapytał, chociaż to brzmiało tak, jakby były to pytania retoryczne, które bardziej nasuwały konkretne wnioski niż czekały na to, aż ktoś na nie odpowie.
         – Mam przy sobie trochę medykamentów… Może kupiłem też coś, co pomaga przy zakażeniach – odparł i otworzył niedużą torbę podróżną, którą zresztą także kupił podczas ostatniej wizyty w mieście. Zaczął w niej grzebać, kilka razy kręcąc głową, co jasno wskazywało na to, że znalazł coś, jednak nie było to konkretnie to, czego szukał.
         – O, jest – odparł i wyciągnął z torby kuliste i niewielkie pudełeczko. Otworzył je i przyjrzał się zawartości, jakby chciał upewnić się, że z maścią wszystko w porządku.
         – Pozwolisz? - zapytał, a później przeszedł się tak, żeby stanąć za Primaverą i kucnął przy niej, ponownie przyglądając się ranie. Bez tracenia czasu, nałożył niewielką ilość lekarstwa na wskazujący i środkowy palec, aby krótko po tym przyłożyć je w pobliże rany. Upadły zaczął rozsmarowywać maść wokół ran na ciele dziewczyny, a ona mogła poczuć w tym miejscu przyjemne zimno. Malthael dość szybko się z tym uporał i po chwili wstał, przy okazji zamykając pudełeczko i chowając je do torby.
         – Może to pomoże… Powinniśmy też iść dalej, bo tych troglodytów może być tu więcej i mogą niedługo się tu pojawić – odparł i wznowił marsz, znów obejmując rolę osoby prowadzącej.

Korytarz nie rozdzielał się przez dość długi czas, co nie było czymś złym – nie tylko oznaczało, że prawdopodobnie szli w dobrą stronę, ale także nie pozwalało na to, żeby coś zaczaiło się na nich w jednej z odnóg i wyskoczyło, gdy skręcą w złą albo zaatakowało ich, jeśli jednak weszliby tam, gdzie to coś się ukrywało. Upadły wolałby spędzić tu jak najmniej czasu i dostać się gdzieś, gdzie będzie miał więcej miejsca… i tak, głównie chodziło tu o walkę – w ciasnych tunelach nie mógł walczyć mieczem bez obawiania się tego, że ten nagle zaklinuje się gdzieś w kamiennej ścianie jaskini. Teraz się tego obawiał i dlatego też planował, że go nie dobędzie, najwyżej użyje walki wręcz albo magii, bo widocznie wie, jak używać jej do ataku lub obrony.
         – I jak twoja rana? Goi się? - zapytał cicho, nawet odwracając się na chwilę w stronę dziewczyny. Może trochę wbrew własnej woli, ale przejął na siebie rolę kogoś, kogo można by było nazwać przywódcą – dlatego też wydawało mu się, że dobrze robi, gdy pyta o stan zdrowia poszczególnych członków grupy.
         – Jeśli nie… Zawsze możemy się zatrzymać na chwilę i mógłbym założyć ci na nią opatrunek ze środkiem przyspieszającym nieco regenerację ran – zaproponował, chociaż tym razem nie spojrzał na nią. Jedynie nie powiedział nic więcej, czekając na odpowiedź z jej strony. Po prostu wolałby, żeby każde z nich było jak najmniej ranne, bo to mogło osłabiać nawet całe ciało, a oni musieli być w jak najlepszej kondycji fizycznej.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Gdy upadły odciągnął ją na bok, dając czas na wyleczenie rany, Wiosenka się niemalże ucieszyła. Rana piekła jak diabli i maie miała wrażenie, że ręka jej dosłownie za chwilę odpadnie. Westchnęła ciężko, obserwując, jak po jej skórze spływa krew, niemalże czarna w tych przeklętych tunelach, w których pomieszkiwała ciemność. Wiosenka przywołała swoją wrodzoną zdolność do regeneracji i rana powoli się zaczęła zasklepiać, choć nadal odrobinę piekła. Teraz przynajmniej maie mogła ruszać ramieniem i nie musiała już syczeć z bólu. Szybko się jednak okazało, że rana nie zagoiła się do końca, bo na skórze Wiosenki wciąż pozostała brzydka, czerwona kreska — tak się maie wydawało, że była czerwona — ale przynajmniej już nie krwawiła.
Przez cały ten czas, gdy przesuwała palcami po swoim ramieniu, lecząc je, wpatrywała się ogromnymi oczami w rozgrywającą się przed nią scenę. Skrzywiła się, gdy usłyszała trzask pękających kości, ale nie odwróciła ani na moment wzroku, choć się bała. W gruncie rzeczy nawet nie wiedziała, czego konkretnie się boi — ciemności, troglodytów czy jej własnych towarzyszy, którzy byli zdolni do takich rzeczy.
Jej ramię było już całkowicie sprawne, nawet pomijając brzydką kreskę, jednak za bardzo jej nie pociągało włączanie się w sam środek walki. Nie była mistrzynią w walce wręcz i jakkolwiek istoty napawały ją obrzydzeniem, wcale jej się nie podobało, że musi kogokolwiek zabijać. To było mimo wszystko bardzo okrutne.
Trochę wbrew sobie sięgnęła znowu po łuk i wycelowała nim w najbliższego troglodytę, modląc się do Matki Natury, żeby nie musiała wypuszczać strzały. Szybko okazało się, że rzeczywiście nie musiała tego robić — jej towarzysze nadzwyczajnie szybko uporali się z niebezpieczeństwem i Wiosenka opuściła broń, oddychając z ulgą i niemalże natychmiast krzywiąc się, ponieważ korytarz wypełnił ogromny fetor zdający się wydobywać z ciał pokonanych troglodytów.
Najsłodsza Matko Naturo.
— Nie do końca wyleczone, ale sprawne — odparła, słysząc pytanie upadłego i na dowód poruszając ramieniem. Jednak gdy usłyszała kolejne słowa Llewallyna na temat możliwości zainfekowania rany, mina jej odrobinę zrzedła. Możliwe, że to właśnie dlatego jej zdolności regeneracyjne nie mogły się do końca uporać z raną. Zazwyczaj przecież mogła się zupełnie wyleczyć, dlaczego tym razem jej zdolności nie zadziałały?
— Chyba ta rana jest gorsza, niż myślałam — wymamrotała pod nosem, pozwalając upadłemu na zajęcie się raną. Już i tak nic nie mogło pogorszyć jej stanu, ale a nóż widelec ta tajemnicza maść zadziała?
Wzdrygnęła się, gdy poczuła na ramieniu zimno, ale zaraz potem chłód stał się kojący. Podziękowała upadłemu uśmiechem, a potem uparcie wbiła wzrok w swoją rękę, zastanawiając się, kiedy zobaczy jakiekolwiek efekty — i czy w ogóle je zobaczy.
— No dobra — zadecydowała. — Chyba możemy ruszać dalej.

Przez długą chwilę szli w ciszy i gdy ponownie rozbrzmiał głos upadłego, Wiosenka niemalże podskoczyła, przestraszona i gwałtownie wyrwana ze swoich myśli. Wciąż trzymała w ręku łuk ze strzałą nasuniętą na cięciwę, więc w każdej chwili mogła wystrzelić.
Spojrzała na swoje ramię i przysunęła do niego zaczarowaną kulę ognia, żeby ocenić poziom zniszczeń.
— Chyba się goi — odparła niepewnie. — Wydaje mi się, że rana jest już nieco mniejsza, ale chyba powinniśmy odczekać jeszcze trochę czasu. Nie musimy się zatrzymywać, nic mi nie jest. Będziecie się mogli zacząć niepokoić dopiero wtedy, gdy zemdleję.
Zamaskowała swój niepokój drobnym żartem i odetchnęła głęboko, gdy żaden z jej towarzyszy już więcej jej nie pytał o stan jej ramienia.
Zresztą szybko okazało się, że mieli na głowie większy problem niż rana na jej ramieniu.
Pierwsza zauważyła to Wiosenka, gdy jak ostatnia, mała sierotka się poślizgnęła i upadła prosto na tyłek, o mały włos unikając wbicia sobie strzały w nogę. Zaraz potem odkryła, że cała podłoga korytarza była podejrzanie mokra – kawałek dalej rozpoczynała się niewielka kałuża, najwyraźniej będąca odnogą jeziora, które się przed nimi roztoczyło, gdy wyszli zza zakrętu korytarza. Wiosenka patrzyła z niedowierzaniem na rozciągającą się przed nimi taflę wód, rozcierając obolały tyłek i na wszelki wypadek wkładając strzałę do kołczanu.
W jaskini tym razem nie panowały całkowite ciemności i odmęty jeziora były całkiem dobrze widoczne ze względu na małe, świecące turkusowym światłem stworzonka siedzące na falach. Wiosenka przetarła ze zdumieniem oczy, bowiem nigdy nie widziała niczego podobnego. Nawet świetliki występujące w jej rodzimym lesie miały inną barwę, bardziej żółtą, znacznie cieplejszą i, jak się przekonała, gdy jedno ze stworzonek usiadło na jej palcu, wyglądały zupełnie inaczej. Przypominały raczej motyle ze swoimi drobnymi skrzydełkami, jarzącymi się przepięknym turkusowym kolorem. Nie wyglądało też na to, żeby miały złe zamiary, bo nie zaatakowały przybyszów. Stworzonko na jej palcu nawet jej nie ugryzło, zaraz też zresztą odleciało nieco zygzakowatym szlaczkiem w stronę jeziora.
Wiosenka zmrużyła oczy, dostrzegając na dalekim końcu jeziora drugi koniec korytarza i niemalże się przeraziła.
— Mam nadzieję, że nie utoniemy w trakcie tej przeprawy — stwierdziła z westchnieniem, już rozumiejąc, co będą musieli zrobić.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Panterołak obserwował ranę maie, podczas gdy upadły przystąpił do leczenia. Ta cała sytuacja nieco go przygnębiła, jednak co chwilę posyłał Wiosence wątły uśmiech, próbując dodać dziewczynie otuchy. Wolał nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli lekarstwo nie zadziała.
Kiedy nadszedł czas aby wznowić marsz, Llewallyn ponownie ustawił się na końcu kolejki. Ostatnio zawalił, nie był wystarczająco skupiony i pozwolił troglodytom ich zaskoczyć. W myślach ciągle się za to obwiniał, lecz chciał to jakoś naprawić. Postanowił, że tym razem nic nie zdoła go już rozproszyć. Nastawi uszy i będzie wypatrywał nawet najmniejszej niezgodności. Jeśli poczuje, że coś tu "śmierdzi", nie omieszka powiadomić o tym swoich towarzyszy.
Nie zwrócił uwagi na ich rozmowę. Magnus jedynie upewniał się, że z Primaverą wszystko w porządku, toteż panterołak nie wtrącał się. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez dziewczynę nieco go jednak zaskoczyło... "Więc potrafisz żartować nawet w takich warunkach, co?" Dobrze, że szedł tuż za nią, bo jeśli naprawdę miałaby zemdleć, to białowłosy bez problemu mógłby ją złapać.
Przynajmniej tak mu się zdawało. Do tego całego mdlenia i łapania nie był całkowicie przekonany i nie przewidział, że po tym drobnym żarcie dziewczyna rzeczywiście upadnie.
Zatrzymał się gwałtownie, o mało samemu się nie przewracając. Syknął, gdy zauważył, że niewiele brakowało aby trzymana przez nią strzała ugrzęzła głęboko w jej nodze.
- Wszystko w porządku? - Zapytał, gdy już było po wszystkim. Nie wyglądało na to, żeby wyrządziła sobie jakąś większą krzywdę, choć sam upadek mógł być nieco bolesny. W tamtej chwili pomyślał, że kiedy spotkali się jeszcze w lesie, przydarzyło jej się coś podobnego. Na tą myśl delikatnie się uśmiechnął. "Do trzech razy sztuka."
Gdy jednak przeszli nieco dalej, zmiennokształtny zaczął rozumieć, dlaczego się poślizgnęła. Gdy wyszli zza zakrętu, mężczyzna był zdumiony tym, co właśnie zobaczył. Jego uwagę przyciągnęła na samym początku jakaś dziwna odmiana świetlików. Podziemne jezioro z latającymi nad nim świetlistymi stworzonkami wyglądało pięknie, jednak... szybko zaczęło wzbudzać w Llewallynowi niepokój.
Na słowa maie, skrzywił się.
- Z tym może być maleńki problem... - Zerknął na towarzyszy, marszcząc przy tym brwi i drapiąc się po policzku. Już bardziej chyba nie mógł okazać swojego braku pewności siebie. - Pływanie... powiedzmy, że nigdy nie było moją dobrą stroną. - Westchnął i zmrużył lekko oczy, chcąc lepiej się przyjrzeć jezioru. Wychylił się, próbując ocenić poziom głębokości. Jeśli będzie czuł grunt pod nogami, przeprawa powinna pójść gładko. Jeśli gruntu nie będzie czuł... cóż, wtedy sprawy mogą wyglądać zupełnie inaczej.
- Rozumiem, że to nie jest dobre miejsce do korzystania ze skrzydeł? - Posłał Magnusowi niepewny uśmiech. Kogo on oszukiwał? Upadły pewnie nie mógł ich nawet w pełni rozłożyć!
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Malthael zatrzymał się, co także zrobili pozostali. Były anioł Pana spodziewał się, że występowanie wody w tunelach skończy się na pojedynczych kałużach na podłożu, w których co najwyżej będą mogli przemoczyć sobie buty, jeśli zdecydują się przejść prosto przez nie i nie omijać ich. Tymczasem było zupełnie inaczej, bo im dalej szli, tym więcej kałuż mijali – aż w końcu dotarli do podziemnego jeziora. Upadły podszedł bliżej brzegu zbiornika wodnego, aby przyjrzeć się wodzie, a także sprawdzić, czy uda mu się dostrzec jego dno. Podobne do świetlików motyle ułatwiały trochę zadanie, jednak swoim pięknem sprawiały też, że samemu odwracało się wzrok w ich stronę, aby pooglądać je jeszcze przez chwilę. Na szczęście jezioro tworzyła naprawdę czysta woda, dlatego też naprawdę łatwo było dostrzec jego dno, a także stwierdzić, że podziemny zbiornik wodny jest bardzo płytki.
         – Nawet nie dałbym rady rozłożyć ich tu w pełni… Powiem ci, że teraz są ładniejsze niż wtedy, gdy były białe – powiedział do panetrołaka. Mężczyzna udowadniał mu, że go zna… ale upadły nadal nie do końca w to wierzył. Po prostu wolałby mieć upewnienie w postaci przywróconych wspomnień – wtedy wiedziałby, co o tym myśleć.
         – Powinniśmy dać radę przejść po dnie na drugą stronę. Jezioro jest naprawdę płytkie… Myślę, że w najgłębszej części wodą będzie sięgać mi do połowy uda – odparł, wstając i odwracając się w stronę towarzyszy.
         – Jak już wyjdziemy po drugiej stronie, myślę że będę w stanie wysuszyć nasze ubrania przy pomocy magii ognia – dopowiedział… i wszedł do wody.

         – Nie widziałem tu niczego, co mogłoby pływać w jeziorze, ale nie oznacza to, że nie ma tu żadnych takich stworzeń. Logicznie myśląc, prawdopodobnie boją się one światła i będą od niego uciekać, nawet jeśli są dla nas niegroźne – odezwał się, robiąc już pierwsze kroki w wodzie. W tunelach nie było żadnego źródła światła – no może poza motylami, które i tak emitowały go naprawdę mało — a jeśli w tym jeziorze coś miałoby żyć, to stworzenia te prawdopodobnie byłyby przyzwyczajone właśnie do ciemności lub bardzo słabego światła i zwyczajnie chowałyby się przed mocniejszym. Właśnie takie wytwarzają ogniste sfery, które na samym początku wyczarował upadły, więc cała grupa powinna być naprawdę bezpieczna i w trakcie przeprawy nikt nie powinien krzyknąć nagle, że „Coś dotknęło jego nogi”.
Mimo, że jego stopy przez całą przeprawę będą dotykać dna, to i tak poruszanie się było trochę trudniejsze niż normalnie – woda stawiała lekki opór i było trzeba użyć trochę więcej siły mięśni nóg, aby móc iść przed siebie. Słyszał poruszającą się wodę, gdy zarówno on, jak i jego towarzysze brnęli w stronę drugiego brzegu. Nie mieli innej możliwości, bo tylko w ten sposób mogli iść dalej i zbliżyć się do skarbu, którego szukali. Samo jezioro zajmowało dość sporo przestrzeni, dlatego też na drugim brzegi znaleźli się dopiero po dłuższym czasie – na pewno mniej czasu straciliby, gdyby ten sam odcinek pokonywali po suchym podłożu.

W końcu grupa stanęła na drugim brzegu, a on mógł spróbować wysuszyć ubrania każdego z nich. Najpierw chciał spróbować na sobie, żeby w ogóle dowiedzieć się, czy może to zrobić. Przy okazji dostosuje też intensywność magii tak, żeby nikogo nie poparzyć i, żeby ubrania nie zajęły się nagle ogniem. Przymknął na chwilę oczy, chcąc przypomnieć sobie coś więcej na temat magii ognia i gdy je otworzył… wykonał kilka gestów dłonią, a po chwili jego spodnie i buty zaczęły parować. To samo stało się z dolnymi częściami ubioru Llewallyna i Primavery – para wodna ulatniała się, aż w materialne nie było już żadnej wody.
         – Gotowe, możemy iść dalej – odparł i ruszył przed siebie. Po kilku krokach wszyscy mogli usłyszeć dość głośny plusk wody, która niewątpliwie składała się na jezioro, które przekroczyli przed chwilą. Nie mogli być pewni jednej rzeczy – coś wskoczyło do wody i teraz idzie w ich stronę, czy może była to większa ryba albo coś, co żyje w wodach jeziora i znów zaczęło być aktywne, gdy tylko wyszli z wody i zabrali ze sobą światło… W razie czego, Malthael zaczął iść trochę szybciej – tym samym narzucając właśnie takie tempo pozostałym.
         – Mam nadzieję, że nie trafimy na kolejne rozwidlenie tuneli. Wolałbym iść cały czas przed siebie, ale to pewnie byłoby zbyt łatwe – odezwał się trochę ciszej, chociaż to drugie zdanie brzmiało tak, jakby mówił je wyłącznie do siebie.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Wiosenka wcale nie była taka przekonana słowami anioła. W lesie, w którym mieszkała, co prawda występowało kilka jezior i rzek, z czego maie skrzętnie korzystała, żeby popływać i się wykąpać. Jednakże to jaskiniowe jezioro wyglądało podejrzanie, nawet pomimo obecności puchatych, pięknych świetlików. Poza tym Wiosenka też wcale nie była taka wysoka, żeby woda jej sięgała jedynie do połowy uda. Szacowała, że dosięgnie jej talii, jeśli nawet nie wyżej, a nawet nie było wiadomo, czy czasem gdzieś się w odmętach nie czaiły groźne stworzenia.
No dobrze, Wiosenka zaczynała już odrobinę dramatyzować, ale sytuacja wcale nie nastrajała jej optymistycznie. Od duchoty i zamkniętych pomieszczeń kręciło jej się już w głowie. Miała dość, chciała wyjść na powierzchnię, a nie babrać się w wodzie, walczyć z dziwnymi stworami i babrać się w wodzie. Zdecydowanie się nie pisała na takie przygody.
— Miejmy w takim razie nadzieję, że nic nas nie pożre, gdy będziemy przechodzić — mruknęła pod nosem, usłyszawszy słowa Maltaela.
Z oporem weszła do wody w ślad za swoimi towarzyszami. Była lodowato zimna i Wiosenka wzdrygnęła się. Miała wrażenie, że jej bose nogi zapadają się w sypkim, śliskim piasku, którym wyłożone zostało dno. Starała się odwrócić własną uwagę od niepokoju drążącego jej myśli i skupiła się na latających wokoło niej świetlikach. Zdawały się niespokojnie pulsować, a ich ciepłe światło wpływało wyjątkowo uspokajająco na maie. Uśmiechnęła się — w gruncie rzeczy po raz pierwszy od momentu, w którym weszła do jaskini.
Miała rację, w najgłębszym miejscu woda sięgała jej do talii. Szło jej się teraz znacznie trudniej i musiała szybciej przebierać nogami, żeby się w ogóle poruszać. W końcu jednak udało im się dotrzeć na drugi brzeg, więc Wiosenka położyła się na ziemi, gdy tylko jej stopy dotknęły suchego lądu. Woda spływała z niej strugami, ale ona się tym zbytnio nie przejęła, czekając, aż jej nogi trochę odpoczną.
Podziękowała Maltaelowi nieśmiałym uśmiechem, gdy jej ubrania nagle stały się suche. Zadziwiające, jak jedna rzecz mogła poprawić humor. Do tego nogi już przestały boleć, ponieważ proces regeneracji zadziałał nadzwyczaj szybko, i Wiosenka mogła wreszcie wstać.
Podejrzany plusk, który usłyszeli chwilę później, nieco ją zaniepokoił. To nie brzmiało w ogóle jak ryba, no chyba że trzykrotnie większa ryba… Wiosenka posłusznie przyspieszyła kroku, podążając za aniołem.
W międzyczasie przyjrzała się swojej ranie. W korytarzu nie było zbyt wiele światła, więc Wiosenka nie widziała zbyt dobrze, ale nie czuła już bólu i wydawało jej się, że po całej przygodzie pozostała już jedynie zaróżowiona blizna, a więc koniec końców wszystko się zagoiło. Odetchnęła z ulgą.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

- Cóż... może kiedyś się o tym przekonam. - Przy ich pierwszym spotkaniu zrobiły na Llewallynowi niemałe wrażenie. Czy jednak po upadku Magnusa to się zmieniło? Panterołak nie był specem od tych spraw, ale skoro wygląd anioła stał się bardziej... mroczny, to jego skrzydła z pewnością też. Czy to jednak miało jakiekolwiek znaczenie?
Ponownie z zamyślenia wyrwał go skrzydlaty towarzysz, lecz tym razem zmiennokształtny cicho odetchnął. Może zbyt szybko ocenił głębokość, podczas, gdy wystarczyło się przyjrzeć nieco lepiej. Albo raczej, nieco gorzej. Z mniejszą dozą niepokoju i bez zbędnych przemyśleń.

Wszedł powoli do wody. Od początku towarzyszył mu spory dyskomfort, wywołany oziębieniem i ograniczoną prędkością. W pewnej chwili poczuł się mniej pewnie, niż zazwyczaj. Nigdy nie mógł polegać ani na magii, ani na własnej sile, więc pozostawała mu już tylko zwinność. Zazwyczaj była wystarczająca, lecz w tej chwili nawet ona go zawiodła. Ze złością musiał przed samym sobą przyznać, że jest bezradny i jeśli coś by ich zaatakowało, nie byłby w stanie obronić ani siebie, ani swoich towarzyszy.
No nic. Brzeg znajdował się całkiem niedaleko, więc nie było sensu teraz tego roztrząsać. Skupił swoją uwagę na świetlikach, a kiedy jeden przeleciał tuż koło jego ramienia... złapał go, lecz nie zgniótł i nie zabił. Chciał się jedynie bliżej przypatrzyć stworzonku, gdyż nigdy czegoś podobnego nie widział. Wcześniej zauważył, jak jeden z tych motyli usiadł na ręku maie i nie zrobił jej żadnej krzywdy. Llewallyn przypuszczał, że nie są one niebezpieczne i nie przejmują się zanadto obecnością innych ras. Chyba, że... to nie pierwszy raz, kiedy natykają się na ludzi.
- Wiesz coś więcej na temat tych troglodytów? Co to za istoty i jak duże jest prawdopodobieństwo, że jeszcze się na nie natkniemy? - Nie chciał zawalać upadłego lawiną pytań, ale skoro ten potrafił je rozpoznać, to z pewnością również wiedział, na ile je stać i jak bardzo mogą przeszkadzać im w przemierzaniu podziemnych korytarzy. Skoro już zdołały kogoś zranić, musiał dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Czym był ten śluz, pokrywający ich ciała? Jak bardzo wyostrzone są ich pozostałe zmysły, skoro pomimo braku oczu były w stanie walczyć, a nawet wyrządzić Primaverzę krzywdę?
Panterołak nie oczekiwał, że Magnus udzieli mu odpowiedzi na te wszystkie pytania. Brnął dalej w wodzie, ostrożnie stawiając stopy. Z każdym krokiem brzeg znajdował się coraz bliżej, a gdy grupce w końcu udało się do niego dotrzeć, białowłosy oparł się o ścianę, czekając na swoją kolej w wysuszaniu ubioru.

- Dzięki. - Mruknął pod nosem, gdy upadły rzucił zaklęcie. Jeszcze chwilę temu czuł się jak zmokły kundel, lecz teraz to wrażenie wyparowało wraz z wodą. Nie pozwolił sobie jednak na nic więcej, niż tylko słaby uśmiech. Nim wznowili marsz, ostatni raz spojrzał na latające światełka. Czy uda mu się kiedykolwiek zaobserwować coś podobnego?
Szedł jako ostatni, by ponownie przyjąć rolę ubezpieczyciela tyłów. Ostatnio nie wyszło mu to najlepiej, lecz nie mógł się przecież ciągle za to obwiniać. Maie była ranna, a Magnus zajmował się przewodzeniem, toteż nie miał praktycznie wyboru. I nie chciał mieć. Tym razem zrobi to lepiej, bez pogrążania się w myślach i skupiania uwagi na nieistotnych sprawach. Bez roztargnienia i opuszczania gardy.
Gdy usłyszał plusk, obejrzał się za siebie odruchowo. Ten odgłos bardzo zaniepokoił zmiennokształtnego, który zastrzygł uszami, próbując usłyszeć czyjeś kroki. Nie był pewien, czy jakaś istota nie wyszła z jeziora, lecz to wywołało u niego ciarki i gdy tylko jego towarzysze przyspieszyli, postąpił podobnie.
- Ostatnim razem z jednej z bocznych odnóg wyskoczyło kilka groźnych stworzeń. Może masz rację... a może te tunele prowadzą do ich legowisk? - Wzruszył do siebie ramionami i zaczął się baczniej rozglądać. Co prawda tylko zgadywał, lecz nie mógł przecież czegoś takiego wykluczyć.
W pewnym momencie poczuł coś dziwnego, jakby jego dłoń otulała cieniutka tkanina. Gdy spojrzał w tamtą stronę, serce podeszło mu do gardła.
Przełknął głośno ślinę, gdy zauważył, że do jego ręki przyczepiła się ogromna pajęczyna. Nie zdążył zadać sobie ani jednego pytania, gdyż już po chwili dostrzegł na niej czarny punkcik. Zaczął machać nadgarstkiem, próbując to jakoś strząsnąć, a gdy po paru próbach w końcu się udało, odetchnął głęboko i uśmiechnął się do siebie. "Dobrze, że są takie małe..."
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Zapytany o troglodytów, nie odzywał się najpierw, myśląc nad tym, czy rzeczywiście wie o nich coś więcej niż cechy wyglądu i nazwa tych stworzeń.
         – Aktualnie chyba tylko tyle, że są ślepe i przez to ich inne pozostałe zmysły są bardzo wyostrzone… i, że przez to lubią wybierać podziemne jaskinie jako miejsca do zamieszkania, więc istnieje jakaś szansa na to, że możemy spotkać je ponownie – odpowiedział w końcu. Nie odzyskał pełnej pamięci i pewnie jeszcze sporo czasu minie, zanim to się stanie, więc ciężko było mu powiedzieć, czy wie jedynie tyle na ich temat, czy może tylko tyle sobie przypomniał.

Plusk w ciemności zwrócił uwagę każdej z trójki osób tworzących ich grupę. Na szczęście, nie usłyszeli drugiego, który mógłby zwiastować to, że stworzenie go wytwarzające właśnie postanowiło wyjść po tej stronie jeziora, po której oni także się znajdowali. To oznaczało też, że nie zamierzało ich śledzić i może rzeczywiście było to coś, co trzyma się wody i ciemności. Jednak to i tak nie sprawiło, że nagle przestał obawiać się nieznanego niebezpieczeństwa – dlatego też teraz szli nieco szybszym tempem.
         – Nawet jeśli, to może tym razem nas nie zaatakują… Może odnajdą tamtych, których zabiliśmy i będą czuły, że nie powinny nas atakować. Jeśli nie… to najwyżej pozbędziemy się kolejnej grupy tych stworzeń – odparł i nawet lekko wzruszył ramionami, jakby w ogóle nie przeszkadzało mu to, że znów będzie zabijał i to nawet nie mieczem, a gołymi – i wzmocnionymi magią – rękoma… Chyba, że korytarze nagle staną się szersze i to na tyle, że będzie mógł machać w nich mieczem.

Szli dalej korytarzem, który nie rozgałęział się… aż w końcu dotarli do czegoś, co wyglądało jak sala z „filarami”, którymi były różnej grubości stalagnaty. Pomieszczenie to było mniej więcej cztery razy szersze niż tunel, którym tu trafili. Minerały, które wchodziły w skład podziemnych filarów, odbijały światło sfer z magicznego ognia, a przez to wydawały się świecić na każdy możliwy kolor. Oczywiście, nie mogło być tu tak pięknie, jakby wydawało się na początku, bo cała trójka mogła zauważyć duże i białe pajęczyny pomiędzy niektórymi stalagnatami i ścianami, a na nich małe i duże pająki – niektóre były tylko wielkości paznokcia, a inne mogłyby być nawet wielkości rozłożonej dłoni dorosłego mężczyzny. Na szczęście, sala ta nie była nie do przejścia – bo widać było wolną przestrzeń, która tworzyła coś w rodzaju przejścia i ścieżki.
         – Powinniśmy przejść tędy bez problemów – odparł, wskazując na drogę bez pajęczyn.
         – Jedynie zachowajcie ostrożność i nie ruszajcie żadnych pajęczyn. Myślę, że pająki nie zareagują na naszą obecność, jeśli zostawimy ich pajęczyny w spokoju. Nie znam się na tych zwierzętach, ale wydaje mi się, że żadne z nich nie postanowi nagle skoczyć na jedno z nas. Mimo wszystko, jeśli tak się stanie, postarajcie się nie panikować i zrzucić z siebie zwierzę jednym, zdecydowanym i szybkim gestem – odezwał się, nawet mówił ciszej, jakby obawiał się, że nawet jego głos mógłby sprawić, że pająki ich wyczują. A później? Później ruszył przed siebie, ale robił to ostrożnie i przez to szedł wolno, ale dokładnie, przy okazji uważając na każdy swój ruch i stawiając stopy w dokładnie takie miejsca, że nie groziło mu przypadkowe dotknięcie pajęczyn.
         – Najlepiej będzie, jeśli będziecie szli dokładnie po moich krokach – odezwał się do towarzyszy, na chwilę odwracając się w ich stronę. Po chwili ponownie wznowił wolne i dokładnie poruszanie się, co zresztą robił do miejsca, w którym skończyły się filary, pomieszczenie z nimi, a także pająki i pajęczyny. Odwrócił się też w stronę Primavery i Llewallyna, aby sprawdzić, jak idzie im pokonywanie przeszkody.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Wędrowanie w środku kolumny zupełnie nie przeszkadzało Wiosence, a nawet wręcz przeciwnie – była chroniona z jednej i z drugiej strony. Nie oznaczało to wcale, że pozwoliła sobie na opuszczenie gardy; trzymała cały czas łuk w dłoniach, gotowa do wypuszczenia strzały. Poprzednie przygody w tunelach nauczyły ją, że powinna cały czas mieć się na baczności.

Gdy wreszcie opuścili mroczne korytarze i weszli do nowego, dużego pomieszczenia, Wiosenkę momentalnie oślepiła panująca w środku jasność. Musiała pomrugać kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do feerii kolorów — można by pomyśleć, że wewnątrz jaskini zamieszkały jakieś jednorożce wielbiące tęczę, gdyby nie fakt, że pomiędzy stalagmitami zwisały pajęczyny. Nie, żeby Wiosenka się szczególnie bała pająków, w lasach mogła spotkać ich całkiem dużo, ale ci przedstawiciele swojego gatunku budzili w niej dziwny niepokój. Już nie mówiąc o tym, że ich pajęczyny były białe, a nie bezbarwne; poszczególne oczka pajęczyny układały się w hipnotyzujące wzory, błyszczące gdzieniegdzie od rosy. W kroplach wody odbijały się kolorowe stalagmity i maie poczuła, że dostaje oczopląsu od tych wszystkich barw tańczących w jaskini.

Wiosenka bez wahania podążyła za upadłym, starając się stawiać kroki dokładnie tam, gdzie on je postawił. Przychodziło jej to bez większego trudu, ponieważ ślady były doskonale widoczne w pyle leżącym na podłodze. Starała się iść możliwie jak najostrożniej, przyciskając łuk do piersi i panikując za każdym razem, gdy znalazła się zbyt blisko białych pajęczyn.

Nieszczęście przytrafiło się szybciej, niż myślała; końcówka jej łuku zahaczyła o jedną z pajęczyn i rozerwała ją. Nie było w jej okolicy akurat żadnego pająka, więc Wiosenka czym prędzej się odsunęła, z obrzydzeniem wycierając swoją pobrudzoną broń. Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek miało ją zaatakować, pozostałe pająki również nadal pozostawały w dziwnym letargu, więc najwyraźniej zniszczona pajęczyna nie zrobiła na nich większego wrażenia.

— Proponuję ciut przyspieszyć — powiedziała cicho. — Chyba nie zaatakują, ale czuję się tutaj odrobinę nieswojo.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

- Masz rację, nie ma co dmuchać na zimne. - W szczególności, że te istoty i tak nie wykazywały się nadzwyczajną siłą. Gdyby w niedalekiej przyszłości miało dojść do starcia pomiędzy nim a troglodytami, byłby na to przygotowany i prawdopodobnie nie miałby większych problemów z wyeliminowaniem paru z nich.

Gdy doszli do pomieszczenia ze stalagmitami, panterołak praktycznie w ogóle nie zwrócił uwagi na połysk i niesamowitość tego miejsca. Nie znaczy to jednak, że nie potrafił docenić piękna - jego uwagę zwyczajnie przykuło coś innego. Na tyle mocno, by przystanął na kilka sekund, momentalnie oblany zimnym potem. Zarówno sierść na jego ogonie jak i włosy stanęły dęba, a oczy otworzyły się maksymalnie, gdyż zdawało mu się, że to, co widzi, mogłoby się przydarzyć tylko w najgorszych koszmarach.
"O Prasmoku! Dlaczego nie mogłeś wyśnić czegoś innego? Na przykład... myszy?" - tak, myszy byłyby dobre. Złapanie ich nie byłoby dla niego problemem, w dodatku wystarczyłoby tylko jedno syknięcie, a te uciekłyby przed nim w popłochu.
Ale pająki? One są okropne! Kiedy już myślisz, że zgniotłeś takiego łapą, on wypełza z powrotem, a nawet próbuje cię ugryźć w ramach zemsty!
"Brrr... a myślałem, że już większe nie mogą być." - stwierdził z żalem, zerkając to na lewo, to na prawo, by upewnić się, że żadna z tych paskudztw nie zechce się na nich rzucić. Jednocześnie starannie stawiał kroki, naśladując ruchy upadłego. Robił to ostrożnie, więc nie przewidział dla siebie żadnych wpadek. Jeżeli jednak chodziło o innych, nie mógł być taki pewny.
Kiedy Primavera rozerwała jedną z pajęczyn, Llewallynowi serce podeszło do gardła. Z początku wstrzymał oddech na kilka sekund, jednak widząc, że stworzenia nie zareagowały na to w żaden sposób, uspokoił się nieco.
Przy okazji dostrzegł, że one prawie wcale się nie ruszają. Co prawda raz na jakiś czas obracały się w miejscu, jednak były takie dość... przymulone i nie próbowały pokonywać zbyt dalekich odległości. To było dziwne, lecz jednocześnie dawało mu nadzieję na łatwe przebrnięcie do samego końca.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Przejście przez korytarz z pajęczynami i pająkami zakończył się dość… dobrze. Co prawda, raz Primavera zaczepiła łukiem o pajęczynę, jednak nie wywołało to wśród pajęczaków reakcji większej niż poruszenie się na swoim miejscu – jakby chciały dać im znać, że jednak nie są martwe. W końcu znaleźli się na końcu korytarza, który zresztą wrócił do poprzednich rozmiarów, a oni ciągle musieli iść jedno za drugim.
         – Ciekawe, kiedy te tunele się skończą… Mam nadzieję, że już niedługo – odezwał się cicho. Nie chciał przyciągnąć jakiegoś zagrożenia, odzywając się zbyt głośno. Zyt długie chodzenie w podziemnym systemie jaskiń nie wpływało na niego zbyt korzystanie, a poza tym… nie mógł tu walczyć mieczem, bo nie byłby w stanie zadawać nim pełnych cięć i ogólnie w pełni oddać się walce w stylu, którego część zdążył sobie przypomnieć wcześniej.

Szli dalej w ustawieniu, które już jakoś wcześniej się narzuciło – on szedł z przodu, a między nim i Llewallynem szła Primavera. Malthael, mimo że mógł wyglądać jak przywódca tej niewielkiej grupy, to nie czuł się nim. Po prostu szedł jako pierwszy i pilnował, żeby nic na nich nie wyskoczyło z tej ciemności, którą mają przed oczami. Tyle dobrze, że udało mu się wyczarować magiczne i świecące kule, które oświetlały im drogę i zapewniały też bezpieczeństwo w obszarze, który obejmowało światło padające z nich. To jest, bezpieczeństwo przed zaskoczeniem ich, bo nie atakowały one wrogo nastawionych istot – chyba, że sam upadły użyłby ich w taki sposób, tylko że wtedy wybuchłyby, gdy tylko dotarłyby do celu lub powierzchni, na której mogłyby się rozbić.
Minęli kolejny zakręt i chwilę później trafili do kolejnego pomieszczenia. Ono… było naprawdę duże, a na samym jego środku znajdował się filar podobny do tych, które mijali w korytarzu z pająkami – tylko, że ten był kilka razy grubszy, a minerały i kryształy znajdowały się niemalże na całej jego powierzchni. Samo pomieszczenie było na tyle duże, że gdy podeszli bliżej filaru i szli środkiem… światło magicznych sfer nie dosięgało ścian po obu ich stronach. A gdy już światło padło na filar… ten także zaczął je odbijać i rozświetlać pomieszczenie w każdej barwie, która była im znana. Wyglądało to naprawdę ładnie, jednak odsłoniło też przed nimi część komnaty, która znajdowała się za tym tworem. Ta już nie prezentowała się tak dobrze i działo się tak głównie przez to, że mieli przed sobą pięć różnych tuneli – środkowy prowadził prosto, dwa znajdujący się przy nim skręcały lekko w lewo i prawo, a dwa oddalone najbardziej niemalże znajdowały się już po ich prawej lub lewej stronie.
         – No tak… W takich miejscach zawsze gdzieś muszą znajdować się tego typu przejścia – odezwał się, niezbyt zadowolony tym, co ma przed oczami.
         – Oczywiście, pewnie tylko jedno doprowadzi nas do tego, czego tu szukamy. Reszta albo zaprowadzi nas do ściany i będziemy musieli zawracać, albo na końcu pozostałych tuneli czekają jakieś pułapki, które nas zabiją od razu lub zranią tak, że wykrwawimy się albo coś… - dopowiedział. Taka wizja zresztą także mu się nie podobała i nie miał zamiaru wpaść w jakąś pułapkę, także już lepiej byłoby, żeby pozostałe tunele zakończone były ślepymi uliczkami, a nie jakimś przepaściami, w których na samym dnie mogłyby być kolce albo coś innego.
         – Poza tym, na pewno jest jakiś sposób, żeby dowiedzieć się, które przejście może być tym bezpiecznym i poprowadzi nas dalej… Poszukajcie jakichś znaków wyrytych na ścianach, podłożu albo może nawet w samym filarze? Po prostu szukajcie czegoś, co może pomóc nam znaleźć przejście, którym będziemy mogli pójść dalej – powiedział na koniec i później sam zaczął szukać tego, o co poprosił panterołaka i maie. Przypomniał sobie też, że wcześniej udało mu się zmienić sposób, w który widział świat, jednak to przyszło tak szybko, jak zniknęło, a on nadal nie wiedział, jak wywołać to wtedy, gdy tego chce… Może takie coś pomogłoby im w znalezieniu dobrego przejścia… Może później uda mu się to jakoś wywołać.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Gdy opuścili wreszcie pomieszczenie z pająkami, Wiosenka odetchnęła z prawdziwą ulgą. Te stwory naprawdę napawały ją niepokojem i wolała się czym prędzej znaleźć jak najdalej od nich, chociaż nawet nie zaatakowały. Były chyba zadziwiająco leniwe. Niepokojąco leniwe.

Dalej nie było wcale lepiej, bo napotkali komnatę oraz pięć różnych tuneli — na pierwszy rzut oka wyglądających identycznie. Koniec każdego z nich tonął w zupełnym mroku, nie było tam również żadnych pochodni.

— Nie podobają mi się te tunele — mruknęła, wtórując upadłemu. — Ale szukanie wskazówek to bardzo dobry pomysł.

Ruszyła do pierwszego od lewej tunelu i zaczęła uważnie przyglądać się ścianom. Przesunęła dłonią po chropowatej powierzchni, wyczuwając nierówności. Żadna nierówność nie była jednak na tyle równa, żeby ułożyć się w jakikolwiek znak. Nawet drobne szczeliny w skale nie sugerowały zupełnie niczego, wobec czego Wiosenka zaczęła przyglądać się równoległej ścianie. Na niej znajdowało się o wiele więcej szczelin oraz wypukłości, które układały się tak, że pijana osoba mogłaby je wziąć za kwiaty — w rzeczywistości te wzory nawet nie przypominały żadnych kwiatków i prawdopodobnie stworzyła je sama Matka Natura.

No dobrze, ten korytarz odpadał.

— Tu nic nie ma — rzuciła Wiosenka do swoich towarzyszy, przechodząc do sąsiedniego tunelu. Tutaj poczuła powiew powietrza na twarzy — a zatem nieopodal musiało się znajdować wyjście na powietrzę. Znacznie się ożywiła. Zawsze to lepiej niż ciągłe oddychanie piwnicznym powietrzem z jaskini.

Rozejrzała się w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, choć nie sądziła, że tu będą — jeżeli ten tunel prowadził w stronę wyjścia na powierzchnię, to raczej nikt nie umieszczałby tu żadnych symboli prowadzących do skarbu, prawda? Westchnęła, po raz kolejny przesuwając dłonią po ścianie. Była zadziwiająco gładka, bez żadnych wypukłości ani naleciałości, żadnego mchu ani kropel wody, zupełnie jak wypolerowana. Trochę zaskakujące, zważywszy na fakt, że korytarz nie wyglądał na zbyt często odwiedzany; na podłodze zebrała się już warstewka kurzu, poznaczona teraz śladami butów Wiosenki. Dziwne, bardzo dziwne.

— Tutaj musi być wyjście na powierzchnię — stwierdziła, dołączając do swoich towarzyszy i patrząc na nich pytająco. — Znaleźliście coś?
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

- Uff! - Panterołak zdecydowanie zbyt głośno dał po sobie poznać odczucie ulgi, jednak to nie było coś, co łatwo mógł kontrolować, zwłaszcza przeszedłszy przez najokropniejszy korytarz, jaki miał okazję widzieć w całym swoim życiu. Innymi słowy - w obecnej chwili nawet się nie przejmował tym, że ktoś może odkryć jego lęki. Tym bardziej, że jego towarzysze również nie wydawali się być uradowani faktem spotkania na swojej drodze tylu pajęczaków.
Idąc, zastanawiał się nad tym, jakie jeszcze będą czekały go niespodzianki. Oczywiście nie mógł niczego wykluczać, jednak nie myślał o rzeczach tak mało realistycznych jak na przykład... stojący pośrodku pomieszczenia gruby filar wysadzany kryształami. A tu proszę! Zaraz po dotarciu do takiego miejsca, szczęka opadła mu aż do samej ziemi.
Dopiero po chwili, kiedy upadły zwrócił jego uwagę na pięć różnych tuneli, zaczął sobie zdawać sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znajdują. Nadeszła pora, aby wykazać się czymś tak odmiennym od siły bądź refleksu - spostrzegawczością. Należało w końcu ruszyć głową.
Zrobił tak, jak poradził Magnus - zabrał się do szukania jakichś śladów, wskazówek, tajnych przejść, dźwigni... W sumie, to nie wiedział tak dokładnie, czego ma szukać. Nikt z nich nie wiedział, co znacznie utrudniało im zadanie. Przechodząc więc do jednego z najbardziej oddalonych tuneli, rozglądał się. Na lewo, prawo, w dół i w... górę. I tam właśnie coś dostrzegł. Było co prawda dosyć ciemno, lecz jego wzrok, przyzwyczajony do mroku, bez problemu wyłapał pojedyncze linie, kręgi, kształty, nieznane symbole, a nawet runy. Znaczy, jedynie przypuszczał, że to są runy, bo sam się na nich kompletnie nie znał.
Tak mocno skupił się na oglądaniu sufitu, że przez krótką chwilę zapomniał powiadomić swoich towarzyszy o własnym odkryciu. Tym razem jednak nie można się mu dziwić - mistyczne symbole skutecznie przyciągały jego uwagę. Chciał je rozwikłać. Bardzo chciał, lecz czasem same chęci nie wystarczą. W tym wypadku potrzebna była jeszcze wiedza. Wiedza na temat run oraz prawdopodobnie magii której niestety... nie posiadał.
Dopiero głos Wiosenki wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał najpierw na nią, potem na anioła i uśmiechnął się. Wyciągnął rękę ku górze, wskazując palcem sufit.
- Wystarczy tylko spojrzeć. Tam jest mnóstwo ru... - Uciął w pewnej chwili, z niedowierzaniem przyglądając się skałom. Niczego tam nie było. Jakby wszystkie wyżłobione znaki zostały w jakiś sposób usunięte kiedy tylko odwrócił wzrok.
W tamtej chwili cała jego pewność siebie nagle wyparowała. Nie wiedział, co ma powiedzieć pozostałym, a gdy zechciał wycofać rękę, ponownie coś nim wstrząsnęło. Zauważył na wierzchu dłoni paskudną, rozległą opuchliznę, w wielu miejscach mocno zasinioną.
Nie miał pewności, co jest gorsze - to, że nie odczuwał bólu, czy to, że widział coś, czego tak naprawdę nie ma? Pomijając jednak to wszystko, wolał nie myśleć nad tym, skąd się wzięła rana na jego dłoni. W głębi duszy jednak wiedział, że nie ma innej możliwości, jak... ugryzienie przez pająka.
Aż mu ciarki przeszły po plecach.
- Musiało mi się tylko wydawać. - Posłał towarzyszom przepraszający uśmiech. Nie chciał przed nimi wyjść na kogoś, kto stroi sobie żarty w takich sytuacjach, o czym zapewne sami pomyśleli.
Ale co się stało z tamtymi runami? Ta myśl nadal zaprzątała jego głowę, próbując dojść do ładu. Czy aby na pewno je sobie tylko przywidział?
Panterołak jednak nie uwzględnił pewnej opcji, jakby coś pominął. A tak naprawdę wystarczyło jedynie połączyć pewne fakty, żeby otrzymać obraz całości - ugryzienie, pająk, jad...
Halucynacje.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Rozglądał się po komnacie, a także po korytarzach, chociaż w te drugie starał się nie wchodzić – zawsze istniała możliwość, że wejście do jednego z nich może okazać się magicznymi wrotami, które przeniosą go w inne miejsce, a wtedy nawet nie będzie miał jak powiadomić innych o swoim odkryciu. Chyba, że przejście to byłoby dwustronne i mógłby wrócić do miejsca, z którego przyszedł, wtedy byłoby łatwiej. Oczywiście, mogłoby też okazać się, że magiczne wrota okazałyby się pułapką, a wtedy na pewno nie byłoby drogi powrotnej. Dlatego też, o ile wewnątrz komnaty poruszał się dość swobodnie, to przy przejściach do korytarzy robił się ostrożny, a przez to jego ruchy były wolniejsze, ale dokładniejsze.
Podszedł do Llewallyna, gdy ten wspomniał coś o runach, jednak nie zauważył tam żadnych znaków. Przesunął nawet dłonią po ścianach, aby sprawdzić, czy wyczuwa runy pod opuszkami palców… tylko, że to także nic nie dało. Może zmiennokształtnemu coś się wydawało? Malthael odwrócił się w jego stronę i przez krótką chwilę przyglądał się jemu.
         – Nic ci nie jest? - zapytał po tej chwili. Może stało mu się coś, czego wcześniej nie dostrzegł. Przypomniało mu się, że wcześniej – gdy przechodzili przez pomieszczenie z pająkami – na ręku panterołak miał pajęczynę, jednak szybko się jej pozbył. Upadły nie wiedział, czy znajdował się na niej pająk i, jeśli tak było, czy może zrobił coś białowłosemu mężczyzny. Ugryzł go może czy coś… może pajęczyna miała na sobie jakąś substancję, która negatywnie wpływała na ofiarę pajęczaka. Akurat to wszystko mógł wyłącznie przypuszczać, a żeby coś z tego okazało się prawdą, to najpierw sam Llewallyn musiał odpowiedzieć na zadane pytanie właśnie zgodnie z prawdą.
         – Nic… Ale tobie udało się coś znaleźć, więc pójdziemy tamtym tunelem – odparł, tym razem spoglądając na naturiankę. Teraz wiedział, że tylko jeden korytarz jest dobry i prowadzi gdzieś dalej, gdy pozostałe najpewniej są pułapkami – jedne mogą prowadzić do jakiejś przepaści, a inne mogą być zasiane pułapkami tak, że po prostu nie dałoby się przez nie przejść i wpadłoby się w jakąś pułapkę, najpewniej śmiertelną. Co prawda, nie miał całkowitej pewności co do tego, że korytarz wybrany przez Primaverę był tym prawidłowym, jednak było na to największe prawdopodobieństwo.

W końcu ruszyli właśnie tym korytarzem. Prowadził on prosto, przynajmniej na początku, bo później lekko zakręcał w lewo, a im dalej szli, tym bardziej dało się wyczuć podmuchy powietrza, które raczej dość jasno świadczyły o tym, że zbliżają się do wyjścia.
         – Może w końcu uda nam się wyjść z tych tuneli – odparł, chociaż nie odwrócił się do swoich towarzyszy. Wydawało mu się, że to właśnie Primavera najgorzej znosiła, może, zbyt długie przebywanie pod ziemią, jednak to też były wyłącznie przypuszczenia.
Tak szli, szli… aż w końcu dotarli do kamiennych schodów, które prowadziły w górę. To był dobry zwiastun tego, że już niedługo wydostaną się stąd – w końcu takie schody były lepsze niż takie, które miałyby prowadzić w drugą stronę, czyli w dół. Nawet on sam uśmiechnął się lekko i zaczął iść trochę szybciej. W końcu jego stopa stanęła na pierwszym stopniu – było ich dość sporo i prowadziły w ciemność, chociaż tam, gdzie się kończyły, było widać światło, które przenikało przez szczeliny w czymś, czym zablokowane było przejście dalej. Zresztą, wiatr także dostawał się do tuneli właśnie przez te szczeliny.
         – Będzie trzeba pozbyć się tego, co blokuje przejście. Prawdopodobnie są to jakieś deski lub coś podobnego, ale nie jestem pewien – odparł i zaczął wchodzić po schodach. Teraz prawdopodobnie znajdowali się pod obrzeżami Ruin Nemerii lub nawet pod samymi Ruinami… czarnoskrzydły anioł próbował przypomnieć sobie, co wiedział i słyszał na temat tego miejsca, jednocześnie w tym czasie cały czas wchodząc po schodach. Udało mu się przypomnieć kilka rzeczy na temat Ruin, jednak na krótką chwilę musiał zatrzymać się i opanować nagły przypływ informacji.
Gdy dotarli na samą górę, okazało się, że rzeczywiście przejście blokowane jest przez deski. Malthael zrobił krok w tył, a później kopnięciem pozbył się dolnej części desek. Przez powstałą dziurę światło praktycznie wlało się do środka. Górną część desek upadły zniszczył uderzeniem pięści i przez to ponownie otworzył zablokowane kiedyś przejście.
Wyszedł na zewnątrz i okazało się, że znajdują się teraz w ruinie jakiejś chaty, która kiedyś tu stała, a teraz zostały po niej jedynie fragmenty ścian. Prawdopodobnie znajdowali się na obrzeżach Ruin, może nawet przed murami Nemerii.
         – Jakieś pomysły, gdzie powinniśmy szukać tego skarbu z opowieści? Ja proponowałbym odszukanie jakiegoś cmentarza z kryptą, w której może być ukryty… - odezwał się, tym razem odwracając się do towarzyszy. Malthael zgasił też magiczne kule, które wcześniej oświetlały im drogę w podziemiach.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Nikt nie sądził, że będzie łatwo, ale przygody tej trójki wydawały się i tak wyjątkowo wyczerpujące - szukanie skarbu nieosiągalnego dla wielu innych przed nimi nie mogło być w końcu błahostką. Nawet dla wprawionego myśliwego cierpiącego na arachnofobię, wojownika z częściową amnezją i zagubionej maie.
        A jednak!
        Chociaż dobrze sobie do tej pory radzili - walki z niedźwiedziami udało im się uniknąć, z troglodytami wygrać, ranę wyleczyć, jezioro przejść, ubrania wysuszyć, pająków nie ruszyć… w sumie dali się ukąsić tylko jeden raz. W tylko jedną rękę! I tak naprawdę tunele wbrew pozorom oszczędziły im starć… a może było to ich własne szczęście i umiejętności?

        Tak czy inaczej:
        Dzięki Malthaelowi szybko wydostali się z tuneli - może nawet nieco za szybko. Ostre światło oślepiło ich na parę chwil, a czyste powietrze, choć przeplecione nutką pobliskiego rozkładu oszołomiło zmysły swoją świeżością. Do uszu przestało docierać echo i odgłosy kapania, a zastąpił je jakże znajomy szum niosący oznaki życia z okolicznych, otwartych obszarów. Nawet niebo zdawało się szumieć na powitanie, pozdrawiając wędrowców pogodnym błękitem. Wilgotny chłód jaskiń zamienił się w ciepło dnia i otulił podróżnych - tak więc upojeni naglą wolnością, nawet jeżeli czujni, nie dostrzegli niebezpieczeństwa…

        Siedziało nieopodal, na resztkach muru z jasnego kamienia. Ubrane w szarawą szatę wtapiało się w rozmazany światłem krajobraz i kiwało nogą z manierą kurtyzany. Dostrzegło intruzów o wiele wcześniej niż oni mogliby je zauważyć - czytało ich aury, czuło jak zbliżają się do wyjścia. Gdy deski z trzaskiem upadły na resztki podłogi, nie drgnęło nawet, pogwizdując w myślach z uznaniem.
        Ale nawet ta siła to było za mało.

        Zaczęli ostrożnie wychodzić, a gospodarz zsunął się z swego miejsca. Sunął w ich stronę niespiesznie i z gracją; zdać by się mogło, że płynie między drzazgami i odłupkami walającymi się wszędzie na ziemi. Srebrzyste włosy odbijały światło niemalże rażąc - oczy zaś, koloru rtęci, przechodziły przez przybyszów na wylot patrząc nieruchomo gdzieś w dal - pusto i bez wyrazu.

        Stworzenie nie odpowiadało na żadne wezwania - choć niewątpliwie nasłuchiwało czujnie swoimi elfimi uszami. I uśmiechało się coraz szerzej słysząc nowe głosy. Choć Malthael zdążył już wygłosić pierwsze ostrzeżenia.

        - Mylicie się wielce, drobni nieznajomi. Nie chcę z wami walczyć. - Powiedział nagle, głosem melodyjnym i niebezpiecznie miłym, rozkładając ręce w geście powitania. - Nie możecie jedynie przejść dalej i o to zadbam. Ale walczyć?

        Czyżby ich nie doceniał?
        Upadły sięgnął po miecz, a elf słysząc charakterystyczny dźwięk parsknął cichutko.
        - Proszę cię, nie próbuj grozić mi taką bronią… panienko odłóż też swój łuk. - Zwrócił się do maie, gdy ta tylko wykonała ruch. I choć ona niechętnie posłuchała, Mal nie dawał się zastraszyć. Ta istota mogła nie być wcale tak potężna jak uważała - a jeśli nie spróbuje jej pokonać to jak się o tym przekona?

        Nie dostał jednak szansy na starcie i wypróbowanie sił - wiatr nasilił się błyskawicznie, a białe wiry utworzyły się wokół skrzydlatego - w pierwszej kolejności uniemożliwiając mu lot. Zaraz też niezwykle stanowczą siłą oddzieliły go od reszty grupy i utrudniając najmniejszy ruch, zaczęły iskrzyć się obcym zaklęciem.

        - Myślę, że są pewne osoby, które mógłbyś teraz spotkać… z tymi tutaj skończyłeś. - Oznajmił jasnowłosy, nie przejmując się wcalne zdaniem anioła i zakończył czar; lecz nie odsyłając Malthaela gdzieś w dalekie strony, a… każąc mu tam lecieć. Osłabiony amnezją wojownik nie słyszał nawet własnych myśli - musiał udać się tam, gdzie głos mu nakazał…

        Wyeliminowany z walki, zaczął wypełniać zadanie, gdy elf podszedł do pozostałej dwójki, od ataku powstrzymując ich pewnym siebie uśmieszkiem. Widzieli właśnie próbkę jego zdolności - skoro upadły nie miał szans to jakie mieli oni?

        - Nie zależy mi na przemocy, więc odejdźcie stąd w pokoju. Księżniczko lasu - zanucił do Primavery - twoje królestwo znajduje się po tamtej stronie. - wskazał kierunek otwarcie i zakończył temat pozostawiając jej jednie silną sugestię by ruszyła w tej chwili.

        - Myśliwcze… - pozostał z ostatnią osobą. - Z tobą nie jest najlepiej, więc pozwól się sobą zająć - zbliżył się wolno do panterołaka, który już od pewnego czasu nie był pewien co dzieje się dookoła. Kolory drgały mu przed oczami, magiczne zapisy wchodziły po jego dłoniach… w końcu padł na kolana, porażony trucizną i nie zdolny do żadnego działania.
        Elf klęknął przy nim, szepcząc coś cichutko…

        Llewellyn obudził się nocą. Leżał samotnie przy wyjściu z tuneli, na nowo zasklepionego deskami. Gwiazdy migały przyjaźnie na ciemniej plamie nieba, jak przewodnicy próbując wskazać mu drogę. Czuł jeszcze w pobliżu zapachy swych kompanów, ale trzeci rozmył się i wyblakł wśród starych ruin… pozostawiając go jedynie z cichym przekonaniem, że pewna dziewczyna o twarzy smoka chciałaby kiedyś go poznać…


Ciąg dalszy - Malthael
Ciąg dlaszy - Llewellyn
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości