Góry DruidówDruidyczny skarb

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Nie minęło wiele czasu kiedy do obozu przybył i zmiennokształtny z martwym dzikiem. Tryton miał jeszcze ochotę trochę pożyć, więc nie starał się prowokować mężczyzny wyrzutem w stylu: "To miał być jeleń". Rubin trochę zdziwił się na słowa Zil'vaha. Że niby po jednym pocałunku od razu mieliby być razem? Do naturianina powoli dochodziły powody tego nagłego, brutalnego całusa.
- No bo... My nie jesteśmy razem - powiedział Rubin i lekko się zarumienił. - Chodzi o to, że... Ja... Tak jakby... Wolę facetów.
Po tym cichym wyznaniu wpatrywał się w ogień, jednocześnie obserwując ukradkiem reakcję niedźwiedzia. Zielonoskóry miał nadzieję, że Bestia nie pomyślała, że mogłaby wpaść mu w oko. Gdyby tak było to zapewne byłaby to miłość od pierwszego wejrzenia, wyznana pierwszego dnia, na kolanach lub w objęciach. Ale teraz wypadałoby zejść z tego tematu i obgadać Yve, póki ta nie była zbytnio kontaktująca.
- Wiesz... Odkąd cię spotkaliśmy ona zachowuje się inaczej... Zwykle olewała facetów. Była egoistyczna i chciała, żeby ją adorowano. - Rubin miał ogromną ochotę wcisnąć tu tekst o wielkiej miłości, dzieciach i innych, ale na to był trochę za mało odważny, no i nie było namacalnych dowodów. A może chciała poeksperymentować trochę na zdezorientowanym niedźwiedziołaku? A może oni nie potrafią pokazać sobie, że szaleją za sobą?
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Słuchając jednym uchem tego, co mówił Rubin, niedźwiedziołak skrupulatnie pracował nad dzikiem, pozbawiając go kolejnych płatów skóry i zbędnego tłuszczu, który wrzucony w ogień, podsycał jego płomienie. Jego miecz nie był co prawda najlepszym narzędziem do tego typu prac, ale przynajmniej był dobrze naostrzony, przez co Zil nie musiał wysilać się przez szukanie płaskiego i ostrego kamienia. Łeb, kończyny i ogon za pamięci odcięte, cisnął gdzieś w pobliskie krzaki, zostawiając na swoich kolanach jedynie zakrwawiony korpus, który z kolei należało obmyć wodą z resztek tłuszczu, nadziać na rożeń i wstawić na ogień. Niestety z braku stalowego pręta, mężczyzna musiał posłużyć się starym sposobem - drewnianym kijem, na który nawlókł cielsko dzika i umocował je nad płomieniami. Dopiero po tym miał czas na zaszczycenie towarzysza dłuższą rozmową.

- Wolisz facetów - powtórzył Zil'vah nieco zaskoczony tym wyznaniem, wycierając zakrwawione ręce o trawę. - Nie widać. Znaczy się, nie masz piętna ani żadnego znaku. W dodatku podróżujesz z piękną kobietą. W moich stronach tacy, jak ty są pozbawiani praw plemienia, znaczymy ich znakiem hańby i odsyłamy, by żyli po za palisadą. Bo widzisz ktoś, kto nie umie być z kobietą, nie może się nazywać prawdziwym mężczyzną. A od takich wymaga się, by zdobywali pożywienie dla społeczności, bronili jej i wychowywali przyszłych wojowników. Od reputacji woja zależy liczba skalpów, które zdobył, trofea z polowań i liczba synów, których spłodził.
- Dziwi mnie, że tutaj tak nie postępujecie - dokończył, obracając mięso na drugą stronę. - Ale w końcu to "tu", to nie mroźna północ.

Tam, gdzie o życiu i śmierci decydowało prawo silniejszego, Zil'vah czuł się jak ryba w wodzie. Mało kto mógł mu dorównać, w wielu aspektach wykazał się heroizmem, należał mu się zatem wielki szacunek innych mieszkańców i ich dozgonna wdzięczność. Niestety tamte dni już minęły, a znajdując schronienie na południu, zmiennokształtny musiał przystosować się do tutejszych reguł. Jedną z nich, jak już się zorientował było to, że mężczyźni nie sypiający z kobietami nie noszą wypalonych na ramionach okręgów.

- Nie wiem, jaka Yve była wcześniej i szczerze mówiąc mało mnie to interesuje - mruknął, zerkając na śpiącą lisołaczkę i wzdychając z rezygnacją.
- Adorowana? W mojej wiosce, gdy chciałeś starać się o kobietę adoracja była dla słabych. Zwykle wyzywało się na pojedynek jej brata lub ojca, a po wszystkim składało podarek i cierpliwie czekano na odpowiedź "tak" lub "nie". Brutalny pokaz siły i nic więcej.
Dostrzegając powoli do czego ta rozmowa miałaby zmierzyć, niedźwiedziołak przysunął się bliżej ognia, odkroił swoją porcję, wciąż na wpół surową i udał się z nią na bok, gestem informując trytona, że gdy mięso się dopiecze, nie musi się krępować, tylko śmiało zajadać.
- Będę nad rzeką - poinformował, odchodząc na dwóch i znikając już na czterech łapach.
Chwila samotności przy księżycu dobrze mu zrobi.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Ognisko wesoło trzaskało. Po chwili usłyszał głos niedźwiedzia. "Piętno? Znak? Może warto byłoby zrobić sobie jakiś ładny tatuaż...", pomyślał, gładząc znamię na brodzie. Rozmyślając trochę nad surowymi prawami północy, doszedł do wniosku, że za żadne skarby świata nie chciałby tam mieszkać. Co to za świat bez miłości? Ciekawe, czy kobieta mogła decydować za kogo chciałaby wyjść za mąż, czy decyzja należała tylko do mężczyzn i ich brutalności. A adoracja pozwalała przede wszystkim nawiązać znajomość między osobami i poznać ich gusta. Śpiewanie piosenek, czy recytowanie wierszy pod domem drugiej połówki dawało uczucie ciepła w sercu, piękno nazbieranych polnych kwiatów odbijających się w oczach... Niestety, zmiennokształtny wyczuł o co chodzi w rozmowie i szybko się oddalił. Wybadanie jego uczuć do niej, czy też poznanie powodu nagłego ochłodzenia relacji było takie trudne... Nie żeby miał od razu lecieć z wynikami badań do Yve, po prostu był bardzo ciekawy. Kiedy spostrzegł, że ognisko dogasa, dorzucił kilka małych patyków, zdjął z ognia swoje mięso i zjadł je wyjątkowo szybko. Następnie, kierując się tym, że się ściemniło, zwinął się w kłębek pod drzewem i zasnął. Jego sen jednak był bardzo czujny, więc tryton usłyszał gdy Zil wracał. Podniósł się wtedy, spojrzał niewyraźnie i spał dalej.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Noc zapadła, Zil'vah jak zwykle wolał odejść na stronę niż odpoczywać wraz z towarzyszami, Rubin usnął jak dziecko, a Yve nadal drzemała w najlepsze nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że tryton zmienił jej położenie i odsunął tyle ile był w stanie, od niebezpiecznych płomieni. Nie mówiąc już o tym, że bezczelnie ruszał jej ziołowy napar, choć może i dobrze zrobił? Okaże się kiedy lisica się zbudzi, na razie nie przejawiała takich zamiarów, a nawet przekręciła się na drugi bok, lekko skuliła przez coraz chłodniejszy wiatr zwiastujący rychłe nadejście jesieni i wtuliła się w swoją rudą kitę jak w jakiegoś pluszaka-poduszkę.

        Musiała w końcu przyznać sama przed sobą, że już od jakiegoś czasu nie sypiała najlepiej, dręczona w nocy koszmarami, najczęściej wspomnieniem swojego domu i rodziców, swojego pierwszego zabójstwa. Teraz jednak było inaczej. Nie śniła o przeszłości takiej jaka była, a przynajmniej nie do końca, gdyż jej ojcem obecnie był Zil'vah, wiecznie nieobecny w domu, tłumaczący się pogonią za zarobkiem na lepsze życie dla rodziny, ona była swoją matką, starającą się zagłuszyć tęsknotę za ukochanym, pracą przy domu i w ogrodzie, a Rubin był rannym wojakiem, który pewnego dnia odwiedził ich dom i szybko zastąpił gospodyni jej męża, a małej wtedy Yve ojca. Pomijając jednak tę różnicę w postaciach, reszta była najzupełniej taka jak wtedy - ojciec (w jej koszmarze niedźwiedziołak) wrócił nagle do domu, przyłapał żonę (Yve) na zdradzie i bez zastanowienia pozbawił ją życia w okrutny sposób, co również powtórzył na jej kochanku (Rubinie). I... Na tym był koniec, bo nie było żadnej małej Yve, która zbudzona następnego ranka zastałaby tę rzeź i zbroczonego krwią ojca, który był dla niej praktycznie obcym mężczyzną przez swoje "wyjazdy", a który jakby nigdy nic chciał ją zabrać z sobą do miasta. W jej koszmarze nie było nikogo, kto pozbyłby się tego potwora o szkarłatnych rękach i twarzy, nie było ich córeczki, która w akcie rozpaczy i olbrzymiego gniewu poderżnęłaby mu stanowczo, z lubością gardło. I...w sumie nigdy nie będzie.

        Lisica zbudziła się ze dwie godziny przed świtem, ale jeszcze jakiś czas leżała w sennym odrętwieniu, nie będąc w stanie ruszyć choćby palcem. Nie zerwała się z krzykiem przez ten sen, nie płakała, nie wierciła się, na jej licu nie pojawiła się nawet kropelka zimnego potu, jedynie, jak sobie zaraz uświadomiła, ściskała w dłoni jedno ze swoich zmyślnych i powleczonych trucizną ostrzy. Nie była głupia i domyślała się co jej ciało zamierzało uczynić podczas kiedy ona spała, przez co skrzywiła się z niezadowoleniem i schowała broń do torby, po tym jak usiadła. A może to nie przez koszmar chciała zabić swoich towarzyszy? W sumie od dłuższego czasu nikogo nie zabiła, a przez cały ten wyścig do skarbu nie miała możliwości zgarnięcia kontraktów na jakieś "delikatne sprawy". Tak to musiała być wina tej przeklętej wyprawy i brakiem obcowania z jakąkolwiek cywilizacją od... nawet już zapomniała ile tygodni to wszystko pochłonęło.

        Westchnęła poirytowana, miała jeszcze gorszy humor niż gdy "zasypiała". Rozejrzała się po ich żałosnej imitacji obozowiska i prychnęła pod nosem. Rubin spał jakby nic się więcej nie liczyło, a niedźwiedzia oczywiście nie było. Z drugiej strony może to i dobrze, mógł się nią tylko bawić jak to mężczyźni mają w zwyczaju i robić jej fałszywe nadzieje, na szczere uczucia. Swoim brakiem reakcji podczas jej niewinnego testu jednoznacznie pokazał czy cokolwiek dla niego znaczyła. "Widzisz czym się kończy takie sympatyzowanie z kimś? Oby pierwszy i ostatni raz", uśmiechnęła się pod nosem arogancko i wstała. Raz jeszcze omiotła spojrzeniem obozowisko, po czym wzięła niewielki kociołek, w którym miała zamiar zaparzyć zioła na lepszy sen, wylała jego zawartość w krzaki, nieświadomie trując tym całą mysią rodzinę mającą tam swoją norkę i poszła nad rzekę, aby umyć saganek.

        Będąc już nad wodą nawet nie zwróciła uwagi na znajdujący się nieopodal, znajomy kształt, gdyż podczas szorowania garnuszka, dostrzegła w odbiciu przypalony punkt na swoim ogonie i omal się nie popłakała. Ze złością cisnęła mytym naczyniem w szumiącą toń, do którego zaraz z niezadowoleniem i kwiecistą wiązanką, jakiej nie powstydziłby się wzburzony szewc czy rzeźnik, rozebrała się i wskoczyła do zimnej rzeki, aby pochwycić z dna swoją własność. Saganek przecież niczym nie zawinił, pewnie Rubin wyciął jej paskudnego psikusa kiedy spała, albo Zil'vah postanowił się na niej zemścić w ten okrutny sposób. Nie ważne który to zrobił, po prostu zabije ich obu i teraz zrobi to świadomie i bez wahania. Nikt nie ma prawa ruszać jej pięknego ogonka, ta zniewaga krwi, a nawet wyzioniętego ducha, wymaga!
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Przygoda w jaskini mocno wymęczyła niedźwiedziołaka, który po zaspokojeniu swojego głodu nawet się nie zorientował, kiedy jego łapy same ugięły się pod ciężarem mięśni, a łeb opadł ku kamieniom rozrzuconym na brzegu. Ostatnim przebłyskiem światła, jaki wtedy widział, był rozmazany księżyc, odbijający się w pomarszczonej tafli płynącej leniwie, górskiej rzeczki, a po nim narastającą ciemność. Ta z kolei trwała i trwała, niezmącona żadną inną barwą. Umysł prostego gladiatora nie był w stanie podesłać mu w takiej chwili jakichkolwiek snów, toteż noc była dla Zil'vaha jedną z najdłuższych w całym jego życiu. Towarzyszyło mu dziwne uczucie niepokoju, jego zmysły, nawet przez sen, pozostawały wyczulone, więc kiedy nos wyczuł czyjąś obecność, twardy sen mężczyzny prysnął jak mydlana bańka. Leniwie unosząc powieki, Zil'vah nie przejął się wschodzącym słońcem, bijącym po oczach, lecz skupił całą uwagę na rozmazanym, humanoidalnym kształcie nieopodal. Intruzem, co rozpoznał po sylwetce, była kobieta, niezwykle smukła i wyćwiczona, a na dodatek poruszająca się z gracją, machając na boki puchatym ogonem, nic sobie nie robiąc z obecności wielkiej, czarnej bestii. Tak jakby jej nie widziała.

Zmiennokształtny przyglądał się Yve przez dłuższy czas, temu jak myła naczynie i wpadała w szał, gdy dostrzegła coś w odbiciu. Mimo to nie podnosił głowy, trwał w bezruchu na kamieniach, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Nieoczekiwanie dostrzegł, jak lisołaczka zrzuca z siebie ubrania i wskakuje w zimny nurt po garnuszek, którym cisnęła na oślep w odmęty. W pierwszej chwili, Zil'vahowi przypomniały się magiczne wizje, którymi karmiły go wiedźmy. Obrazy nagiej lisołaczki oraz jej słowa, to, jak całowała trytona wciąż wirowały mu pod czaszką. Jeśli to wszystko, co widział w jaskini było jedynie ułudą, to jak należało odróżnić ją od szarej rzeczywistości. Cienka była granica, a mężczyzna nie należał do tych, którym podobało się zwodzenie własnych myśli. Pewnego był tylko jednego, że lubił, a nawet bardzo lubił Yve i chciałby jej to wyznać, trzymając w swoich objęciach. Głupie i dość prymitywne marzenie byłego niewolnika, no ale w końcu więcej nie można było się po nim spodziewać.

Niestety Zil nie zdąrzył kiwnąć nawet palcem, kiedy wyczuł jeszcze dwie, obce obecności, zmierzające ku strumykowi. Z początku pomyślał, że to uciekający Rubin, jeden z zapachów zbliżał się znacznie szybciej, ale szybko okazało się, że to nie tryton, a coś o wiele bardziej od niego groźniejszego. Na brzeg, przecinając impetem ścianę z drobnych paproci wyskoczył mały, brunatny niedźwiedź. Wąchając każdy kamień z osobna, pokręcił się po okolicy, aż dotarł do sterty ubrań lisołaczki, którą zaczął z czystej ciekawości obwąchiwać. Widząc to, Zil'vah uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie czas, gdy jako dziecko sam częściej pozostawał niedźwiadkiem niż człowiekiem. Szybko jednak okazało się, że malec nie był sam, a towarzysząca mu matka, na widok pluskającej się w wodzie Yve, nie była zbyt uradowana. Jej ryk przegnał resztki snu zmiennokształtnego, który poderwał się na cztery łapy i ruszył jej naprzeciw, w ostatniej chwili stając pomiędzy samicami. Sam nie wierzył w to, co robił, w końcu na północy żył z tymi bestiami w przyjaźni, lecz bezpieczeństwo Yve również leżało mu na sercu.

Tymczasem zdezorientowana niedźwiedzica, napotkawszy opór, ryknęła na potomka, który odbiegł i schował się w paprociach, a sama pozostała, mierząc Zila gniewnym spojrzeniem małych oczu. Mężczyzna stał niewzruszony, bokiem zasłaniając nagą i nieuzbrojoną towarzyszkę, a gdy samica zrobiła krok w jego stronę, zaryczał tak głośno, że pewnie gdzieś spuścił lawinę. Nie zniechęciło to jednak bestii, która stanęła na tylnych łapach, a przednimi zaczęła atakować. Zil'vah, któremu nie w smak było zostać poćwiartowanym, uskoczył w bok, a następnie staranował niedźwiedzicę, nie chcąc wyrządzić jej większej krzywdy. Jednocześnie przekazywał jej w jej mowie rozkaz, by zabrała dziecko i się wycofała, ale matka nie chciała słuchać. By ją do tego zmusić, gladiator zmienił postać, a gdy niedźwiedzica zaatakowała, złapał ją za bary i uniósł, ignorując drobne rany, jakie zdążyła mu zadać pazurami. W plemieniu Zil'vah, oczywiście gdy dorósł, był najsilniejszym z całej społeczności, nikt więc nie mógł dorównać stali jego mięśni. Teraz właśnie postanowił z niej skorzystać, rzucając tonową bestią na wielki kamień, na którym się zatrzymała z głośnym hukiem.

Pokaz siły rozstrzygnął się na korzyść zmiennokształtnego, samica musiała odpuścić i sobie pójść, co Zil przyjął z niemałą ulgą. Cofając się o kilka kroków, mężczyzna jeszcze przez chwilę obserwował odchodzące drapieżniki, po czym rozłożył ramiona i z pluskiem wpadł do zimnej rzeki. Zaraz po całym zajściu uśmiechnął się szeroko i z niewyjaśnionych przyczyn zaczął się śmiać, pozwalając wodzie obmyć jego mięśnie.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubinowi śniło się coś dziwnego... Szedł ciemnym korytarzem i ciągle słyszał czyjś śmiech. Biegł. Uciekał przed czymś. To się zbliżało. Miało nieuchronnie nastąpić. Obudził się i wstał gwałtownie, uderzając głową o pień drzewa. W powietrzu unosiły się dziwne opary, które utrudniały widzenie. Uczucie niepokoju i obcej obecności dalej w nim trwały. Gdyby ktoś na niego popatrzył, mógłby się przerazić. Oczy całe przekrwione, skóra w odcieniu nienaturalnej zieleni. Siniaki na rękach i nogach. I obłąkańczy wyraz twarzy. Jego umysł przez tą mgłę nie potrafił odróżnić rzeczywistości i fikcji. Zaśmiał się głośno i dziko, jakby właśnie spragniony krwi egzekutor spotkał swoją ofiarę. Rzucił się biegiem przed siebie, jakby gonił go cały zastęp umarłych. Nie wiedział co nim kierowało. W sumie... Nie można powiedzieć, żeby w ogóle był świadomy tego co robi. W obozie została po nim tylko szabla, z której wydobywał się ciemny, lepki dym zasłaniający słońce. Po kilku godzinach jednak, zdematerializowała się, niezależnie od tego, czy leżała, czy była w czyichś rękach. Była związana z trytonem i zatruwała jego głowę - czy tego chciał, czy nie.

Ten tymczasem oddalił się prawie trzy wiorsty do południa. Wtedy też się obudził. Potarł obolałe ciało. Bardzo bolały go oczy i czuł się olbrzymie zdezorientowany. Widząc niewielkie rany na całym ciele, zaklął cicho i postanowił poszukać swojego obozu. W efekcie tylko bardziej sobie namącił i wrócił w to samo miejsce. Czuł pustkę w sercu. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, czego mu brakuje. O co mogło mu chodzić. Wtedy pojawiło się to kluczowe słowo - Yve.

Życie przeleciało mu przed oczami. Wiedział, że kobieta żyje, ale gdzie? Gdzie mógł się zgubić? Jak to się stało? Co tak w ogóle się stało? Zacisnął rękę na kieszeni. Była twarda. Opróżnił ją. Teraz trzymał w dłoni papierek z adresem ukochanego, który dostał od wróżki i coś, na widok czego pojawiły mu się łzy w oczach. W kawałek szmatki - fragment jedwabnej bluzki, którą Rubin porysował węglem przed przygodą z ćpunami - był zawinięty srebrny, zamykany medalik. Otworzył go i zobaczył w nim podobiznę lisicy. Nie mógł jej teraz znaleźć, ale w sumie nic już ich nie łączyło. Kiedyś kroczyli razem jedną drogą, ale w trakcie tej podróży każde z nich dojrzało, zmieniło się, obrało własną ścieżkę. Naturianin zacisnął palce na wisiorku, po czym niepewnie założył go na szyję. Czuł winę, ale postanowił znaleźć swoje miejsce. Najpierw trzeba wyjść z tego lasu. Potem zielonoskóry skręcił w stronę łąki. Minął niewielkie bajorko. Było bardzo podobne do tego, w którym Rubin schronił się po wyzwiskach elfa z przerośniętym ego. Tryton westchnął głośno i ruszył przed siebie, do sobie tylko znanego celu...

Ciąg Dalszy: Rubiniento
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Ogromnie się cieszyła, że nurt w tym miejscu nie był zbyt silny, a do tego wciąż mogła czuć pod stopami dno. Niestety nie było sposobu na ochronę swojej kity przed zamoczeniem, ale sama była sobie winna. Mogła najpierw na spokojnie sprawę przemyśleć, albo cisnąć w rzeczne odmęty czymś innym niż swój kociołek. Co się jednak stało, to się już nie odstanie i musi zapłacić za swoją impulsywność. Co prawda mogła wrócić do obozu i poprosić trytona, aby to on się zamoczył w drodze po saganek, w końcu lubił wodę, albo Zil'vah, chociaż ten to jak zwykle gdzieś sobie poszedł. Mogła, ale nie zrobiła tego. Po co się tłumaczyć jakim sposobem naczynie znalazło się w rzece, po co okazywać swoją słabość i szukać u innych pomocy, no po co? Poza tym miała dziwne przeświadczenie, że jak tylko by się oddaliła na moment od rzeki, nurt od razu porwałby garnuszek w siną dal. Nie dość, że straciłaby swoją własność to jeszcze by się tylko ośmieszyła sprowadzając tu któregoś z nich. Oczywiście, dalej pamiętała o swoim ogonie i o tym co zrobili, nadal miała ogromną ochotę czuć ich ciepłą, lepką krew na swoich rękach.

        Wchodziła coraz głębiej, woda zaczynała jej sięgać do ramion i zakrywała piersi kobiety, która szła dalej starając się wymacać stopą wyrzucony przedmiot. Coraz bardziej się wnerwiała przez przedłużające się poszukiwania, ale nim posunęła się do ostateczności, z furią w oczach się zanurzyła przykucając na dnie i rozglądając się po dnie za naczyniem. I nawet dobrze zrobiła, gdyż ściekająca z jej twarzy woda po wynurzeniu się skutecznie maskowała uronione przez nią nieświadomie łzy. Yve odkąd opuściła dom rzadko płakała, a po odejściu z bractwa już w ogóle. Teraz był jej pierwszy raz od kilku lat, choć nie wiedziała o tym, że przypalona plamka na ogonie wywołała u niej coś więcej niż ogromny gniew i chęć mordu.

        Po kilku próbach zanurzania i wynurzania w poszukiwaniu kociołka, w końcu udało jej się go znaleźć i zabierając go z dna rzeki, wynurzyła się zmierzając szczęśliwa w stronę brzegu i swoich rzeczy. Radość jednak nie trwała długo kiedy dostrzegła buszującego jej w ubraniach miśka. Czerwieniejąc ze złości na twarzy poderwała się biegiem, który w wodzie okazał się jedynie nędzną namiastką, a przez opór dziewczyna kilka razy wylądowała twarzą w rzece.
        - Ej ty, to moje! Zmiataj stąd gówniarzu! - krzyczała wściekła, ale widząc, że nie przynosi to żadnych efektów, postanowiła cisnąć sagankiem w niedźwiadka z doskonałą sobie precyzją. I tu pojawił się problem, a konkretniej ogromny i włochaty w postaci nadopiekuńczej mamuśki, która postanowiła zasłonić swoje dziecko przed pociskiem, obrywając nim przez to w głowę.
        - Oj... - zaniepokoiła się i już chciała zacząć przepraszać, jednakże rozsierdzona niedźwiedzica swoim rykiem wyraźnie dała do zrozumienia, że lisica już nie żyje. Po ustąpieniu pierwszego szoku Yve zmarszczyła nosek i zaczęła cicho warczeć przyjmując pozycję do walki przy czym instynktownie się schyliła jakby chciała dobyć jednego z ostrzy w swoich butach. Problem jednak polegał na tym, że te zostały na brzegu wraz z innymi ubraniami za kudłatą mamuśką, a zmiennokształtna dalej była po pas w wodzie. Jej zapał do walki drastycznie zmalał chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu rysując na delikatnej twarzyczce grymas przerażenia.

        - Nie było by problemu gdybyś wcześniej go nauczyła, że nie rusza się rzeczy, które go niego nie należą! - rzuciła w stronę bestii nie mając lepszej okazji do wytknięcia niedźwiedzicy jej braków w wychowaniu potomka. Zwierze raz jeszcze zaryczało ostrzegająco i przygotowało się do szarży, a Yve się jedynie cofnęła z niepewnością rzucając co chwila jakieś zaklęcia na mały, miodożerny móżdżek tępego kudłacza, lecz to nie wiele jej pomogło, jedynie dziewczynę nieco osłabiło.

        Jak na złość zaraz pojawił się kolejny misiek i lisica była już całkowicie pewna, że to jej ostatnie chwile życia. Na szczęście w porę poznała w nowo przybyłym drapieżniku Zil'vaha, nim zrobiła coś głupiego i uspokoiła się, postanawiając zostawić mu tą kwestię do rozwiązania. Z początku była niezadowolona widząc jak zmiennokształtny cacka się z niedźwiedzicą, ale nie komentowała tego skoro ostatecznie przyniosło to zamierzony efekt, nawet jeśli mężczyzna zyskał kilka dodatkowych, krwawych rys na swoim ciele. Przyglądała się wszystkiemu z bezpiecznej odległości, dalej stojąc w wodzie, która o dziwo przestała jej przeszkadzać (skoro i tak już była mokra) i dopiero jak było po wszystkim, zbliżyła się do towarzysza bez żadnego zakłopotana czy zawstydzenia swoją nagością.

        Przykucnęła na czworaka przy leżącym w wodzie mężczyźnie i pochyliła się nad jego głową od góry, że mógł widzieć jej twarz do góry nogami. O wodę co chwila obijał się uporczywie przemoczony do suchej nitki ogon, a ona patrzyła naburmuszona w jego srebrne oczy cicho warcząc pod nosem, do gardła przykładając sztylet, który podczas całego zamieszania zgarnęła niepostrzeżenie w pewnym momencie. W jej własnych ślepiach na powrót błyszczały łzy, a jedna z nich spadła na policzek niedźwiedziołaka. Nie przejmowała się tym, że widział jej cichy płacz, skoro i tak były to ostatnie chwile jego życia.
        - Nim cię zabiję, powiedz, który z was był taki dowcipny i przypalił mi ogon - starała się powstrzymać łkanie i nadać swojemu głosu bezlitosny, twardy ton, ale drżenie w nim pobrzmiewające i ronione łzy nie pomagały w uzyskaniu zamierzonego efektu.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

W swoich działaniach, Zil'vah nie miał na celu trwałego uszkodzenia niedźwiedzicy, a jedynie przegonienie jej w inny rejon strumyka, aby nie doprowadzić do nieprzyjemności. Samotne matki z potomkiem bywały zazwyczaj bardzo ostrożne, ale też i krwiożerczo groźne, kiedy coś zagrażało ich dziecku. A rzucony przez Yve saganek w umyśle tych stworzeń niewątpliwie był takim zagrożeniem. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i bez rozlewu krwi, matka i dziecko odeszły, powarkując na siebie nawzajem, a zmiennokształtny został, korzystając z zimnej wody, do zmycia krwi i przegnania niewyraźnych snów.

Nagle coś z pluskiem wylądowało za nim i Zil'vah pytająco uniósł głowę, w tym samym momencie kiedy lisołaczka przycisnęła mu do gardła sztylet. Na jej twarzy gościł gniew, jakiego gladiator jeszcze nigdy nie widział, ale z jakiegoś powodu nie potrafił przejąć się zaistniałą sytuacją. Był na to zbyt odważny, by bać się śmierci, skoro przez ostatnie lata sam ją zadawał i sam mógł zginąć każdego dnia. Widząc jednak pierwsze łzy w oczach kobiety, niedźwiedziołak spoważniał i rozejrzał się na boki, gdzie dostrzegł unoszącą się na wodzie kitę. Jej końcówka rzeczywiście była nadpalona, a futro postrzępione w nieładzie. Niestety Zil nie miał zielonego pojęcia, jak mogło do tego dojść, ostatni raz widział Yve całą i zagniewaną z powodu skarbu, który okazał się lipą, a później śpiącą obok ogniska z Rubinem krzątającym się nieopodal. Może to właśnie tryton stał za tym wszystkim, należało go wypytać.

- Po co miałbym ruszać twój ogon? - odpowiedział, wyciągając powoli ku niej rękę i palcem ocierając łzę na policzku. Nawet teraz jej skóra była ciepła, a oczy choć zapłakane, tak samo piękne jak wtedy, gdy się uśmiechała. - Widziałem, jak spałaś przy ognisku, może omyłkowo twój ogon zahaczył o płomienie. Jeśli tak to zgaduję, że Rubin ci go ugasił, więc i uratował od dalszych zniszczeń. Po za tym sierść odrasta, nie musisz płakać.
Następnie Zil'vah powoli, drugą ręką, odebrał lisołaczce sztylet, a pierwszą, wciąż na jej policzku, przesunął na szyję i powoli obniżył jej głowę ku sobie. Jego palce zniknęły gdzieś w jej mokrych włosach i powoli gładziły skórę, kiedy niedźwiedź uniósł się i ją pocałował.
Yve mogła mu w tym momencie zabrać ostrze i go dźgnąć, ale Zil'vah czuł, że kobieta nie chce tego zrobić z tego samego powodu, dla którego on teraz okupował jej usta. Jeśli była to miłość, to jej najbardziej prymitywna forma, oparta na fizycznym pożądaniu, ale kto by zwracał na to uwagę. Było tylko tu i teraz.

Dostrzegając nagość Yve, mężczyzna powoli opadł na kamienie na dnie i spojrzał kobiecie w oczy, unosząc w uśmiechu kąciki ust. Pokornie zamierzał zaczekać na jej reakcję.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Chyba po raz pierwszy w swoim życiu czuła się tak okropnie i miała świadomość własnego strachu. Owszem, bała się, ale nie ataku niedźwiedzicy, tylko tego, że zamiast od razu wprawić ostrze w ruch, zawahała się i rozkleiła na czyiś oczach. Nigdy wcześniej jej się coś takiego nie zdarzyło, zawsze starannie trzymała silniejsze emocje na wodzy i całkowicie się ich wyzbywała podczas zabijania. Lubiła ten rodzaj zarabiania pieniędzy i była w tym naprawdę dobra, podobnie było z bawieniem się i kuszeniem męskich umysłów, od czasu do czasu pracując jako zwykła kurtyzana, ale to było jedynie rozrywką i podnoszeniem własnej wartości faktem jak bardzo mężczyźni potrafili być niekiedy tępi. Nie dawało jej to takiej satysfakcji, ani nie dostarczało tyle adrenaliny, aczkolwiek jeśli wziąć pod uwagę zarobki, oba jej zawody były niemal porównywalne. Zwłaszcza, że swoją magią, potrafiła zostawić napalonych paniczyków w samych gatkach. Kilka razy wyszłaby nawet za mąż gdyby w porę się nie wywinęła i nie znalazła wsparcia u miejscowej burdelmamy oraz jej miłych "kolegów".

        - Mogłeś to zrobić z zazdrości, albo zemsty za to, że cię sprawdzałam całując Rubina - pociągnęła nosem, opuszczając broń, po czym przymknęła oczy i wtuliła policzek w jego wielką, szorstką dłoń, starając się uspokoić. A może nie bała się tego, że przez tą sytuację nie będzie już umiała nikogo zabić z dotąd okazywaną obojętnością, ale tego, że mogłaby na zawsze stracić tego, który może ją nauczyć normalnej egzystencji w społeczeństwie, bycia w normalnym związku i może w końcu pomóc jej w ustabilizowaniu swojego życia, może nawet osiedlenia w jednym miejscu.
        - Może... - zgodziła się bez przekonania, ale przynajmniej przestawała powoli płakać.

        Tak, ta bezsilność i rozpacz, które ją teraz dopadły były niezwykle przerażające, ale była pewna, że nie to było powodem jej przyzwolenia na to, aby Zil'vah odsunął uzbrojoną dłoń lisicy od swojej szyi. Jak podejrzewał, to przez niego nie mogła tego zrobić... Przez niego i własne uczucia, które wymknęły jej się spod kontroli i nawet nie zauważyła kiedy. W jednej chwili zwykła rozrywka i chęć udowodnienia, że to kobiety są silniejszą płcią, zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopniu w najzwyklejszy flirt i zauroczeniem sobą nawzajem, bo przecież nie można jeszcze było mówić o wielkiej miłości, skoro znali się niecały miesiąc.

        Również nie miała żadnych oporów zaraz po tym, gdy przyciągnął ją do siebie i zabrał jej usta we własne posiadanie. Może faktycznie niedźwiedziołak się nią równie mocno interesował, co ona nim, choć wciąż było to dla niej nie do pojęcia. Oddawała mu ten pocałunek z podobną czułością, a kiedy w końcu się od siebie oderwali, zmieniła swoje położenie, aby zatrzymać się na kolanach przy jego prawym boku, a po chwili pochylić do jego szyi i przesunąć delikatnie językiem po czerwonym, nieszkodliwym skaleczeniu, jakie zostawił na jego skórze jej sztylet. Przy czym jej nasiąknięty wodą ogon falował lekko nad wodą to z lewej, to z prawej strony Yve. Po skończonym zabiegu siedziała spokojnie przy nich, machając tak leniwie na boki swoją kitą i przyglądając się podejrzanemu uśmiechowi mężczyzny, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Nie było jednak jednoznacznej odpowiedzi z jego strony w tym temacie, więc wtuliła się do jego klatki piersiowej i zadziornie szczypnęła zębami za krawędź niedźwiedziej żuchwy.

        Humor jej się już polepszył, może faktycznie nie było sensu robić z igły widły, a nagim ciałem wstrząsnął delikatny dreszcz, wywołujący na jaśniutkiej skórze gęsią skórkę. Co prawda słońce radośnie pieściło swoimi promieniami całą okolicę, ale górska woda nigdy nie była najlepsza do kąpieli, właśnie przez swoje niskie temperatury.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Zil'vah powoli przesuwał wzrokiem i palcami po ciele lisołaczki, nic sobie nie robiąc z tego, że chwilowo była naga, a przed chwilą także zapłakana i przybita. Koniec końców na jej twarzy malował się piękny uśmiech, rozczulający do reszty zimne serce gladiatora, który jeszcze do niedawna nie sądził, że może spotkać go coś podobnego. Zimna woda w ogóle mu nie przeszkadzała, gdy zatapiał palce we włosach dziewczyny czuł wibrujące i przyjemnie rozchodzące się po ciele ciepło. Milczał, nie chcąc zepsuć tego momentu, choć gdy Yve przedstawiła mu motyw swojego postępowania, nie ukrywał zdziwienia. Że niby on miałby poczuć się o nią zazdrosny i to z powodu Rubina, który, jak sam wyjawił, nie przepadał za kobietami? A nawet jeśli i tak by było, to zmiennokształtny nie widział w nim większego rywala o względy fioletowookiej. Przynajmniej gdyby konkury miała rozstrzygnąć siła mięśni, jak w prymitywnych plemionach, z których się wywodził. Tępa siła była językiem uniwersalnym, każdy ją rozumiał i nikt nie śmiał dyskutować, więc (czysto hipotetycznie) gdyby tryton chciałby odbić mu Yve, musiałby najpierw powalić niedźwiedziołaka w równej i uczciwej walce na pięści. A do tego wymagana była nieco większa siła niż ta, którą prezentował naturianin.

Niemniej, słowa Yve wywarły na nim lekkie wrażenie, które szybko przemieniło się w badawcze spojrzenie, przymrużonych oczu.
- Chcesz żebym był o ciebie zazdrosny? - zapytał, łapiąc lisołaczkę w talii i powoli, położywszy ją na sobie, zaczął z namiętnością całować jej szyję. - Czyżby panna, jestem najlepsza we wszystkim, oczekiwała właśnie, że były niewolnik z nią zostanie i, sam nie wiem, uczyni swoją?
Ruchy dłoni zmiennokształtnego były coraz śmielsze, jego palce biegały po plecach kobiety, rysując szorstką ścieżkę ku jej pośladkom, jednocześnie delikatnie skubiąc skórę na udach. Uśmiechając się do niej szeroko, Zil oczekiwał jakiejkolwiek reakcji ze strony lisołaczki, lecz ta najwyraźniej w pełni oddała się jego pieszczotom. Kiedy niewinnie ugryzła go w szczękę, mężczyzna roześmiał się i powstał, cały czas trzymając Yve, która nie była dla niego żadnym ciężarem.

Nie odrywając od niej oczu, wyszedł z rzeki i zbierając po drodze jej ubrania, zaniósł ją do obozowiska, gdzie z czułością położył na nagrzanej trawie, tyle że tym razem to jego mięśnie górowały. Rubina w pobliżu nie było, zniknęły jego rzeczy, ale żadne ze zmiennokształtnych jeszcze tego nie dostrzegło. Byli zbyt zajęci sobą.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Chwila była dla niej niezwykła, gdyż po raz pierwszy w swoim życiu była gotowa oddać wszystko jakiemuś mężczyźnie, do tego jeszcze takiemu, do którego jej serce chyba coś czuje. Jednakże, kiedy padło pierwsze pytanie ze strony niedźwiedziołaka, całkowicie ją sparaliżowało, jakby ktoś zmienił ją w kamień, choć pozycja w jakiej się znajdowała wydawała jej się dość żenująca i nie oddawała w pełni majestatu oraz wspaniałości lisicy. Po chwili gdy najcięższy szok ją opuścił, zamrugała kilka razy z niedowierzaniem, zastanawiając się czy to jej się czasem nie przesłyszało. Niestety słowa mężczyzny były jak najbardziej prawdziwe co wywołało urażony wyraz na twarzy Yve.

        - Pfff, oczywiście, że niee - prychnęła, zadzierając do góry nos, obrażona i kilka razy zamachnęła nerwowo swoją kitą. - Owszem... - palnęła na jego kolejne pytanie, niemal automatycznie, zaraz jednak dla jasności postanowiła dodać: - ...Jestem najlepsza we wszystkim i tak, możesz czuć się zaszczycony, bo zostałeś na mnie skazany. Do nikogo nie należę i nigdy nie będę należeć.

        Mimo zaprezentowania swojej butności i odstawienia tej szopki, nie ruszyła się z miejsca i nie stawiała żadnego oporu gdy Zil przeniósł ją na swój tors. Można by przez to uznać, że Yve powiedziała to wszystko tylko po to by zachować swoją dumę na miejscu, nawet delikatnie nie draśniętą dyshonorem. Zdawała się również nie zauważać jego coraz śmielszych poczynań wobec niej, zbyt zajęta smakowaniem i podgryzaniem skóry na jego szyi. Gdy po chwili została mocniej chwycona i podniesiona, również na to wyraziła nieme przyzwolenie, nie przejawiając chęci wyswobodzenia się, a nawet objęła swoimi ramionami szyję niedźwiedziołaka i wtuliła się w jego zaskakująco ciepłą, mimo lodowatej kąpieli, klatkę piersiową, mrucząc cicho z zadowolenia jak jakiś kot . Całe życie mogłaby być noszona na rękach, do tego najlepiej przez każdego, kogo spotka w swoim życiu.

        W obozie nadal nie przejawiała żadnych działań mających na celu udaremnić jego plan wobec ich dwójki, a po położeniu jej na ziemi przez Zila, starała się nawet figlarnie jakoś zakryć ogonem swoją nagość, ale z czystą premedytacją zostawiła odsłonięty kawałek tu i tam, bo może. Przez cały czas również nie odrywała od byłego niewolnika wzroku i sięgnęła dłońmi w górę, do jego twarzy, aby przyciągnąć ją do siebie i złączyć ich wargi w głodnym i jednocześnie niezwykle czułym pocałunku. W ułamku sekundy fioletowe tęczówki Yve tajemniczo zabłysły, a kąciki jej ust uniosły się w podstępnym uśmieszku, po czym ugryzła zmiennokształtnego w dolną wargę i gdy się od niej oderwał, oblizywała sobie ze smakiem i satysfakcją własne z jego krwi.

        - To kara za twoje poprzednie pytania, więcej mnie nie obrażaj - ostrzegła, choć nie do końca można było to tak nazwać, skoro zaraz uśmiechnęła się niewinnie i w ramach "skruchy" podniosła się, delikatnie zlizując krew z rany, którą przed chwilą mu zrobiły jej zęby. Taaak... Kto by zwrócił w takiej chwili uwagę na drugiego towarzysza, a obecnie jego brak?
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Za każdym razem, kiedy Yve marszczyła gniewnie nos i rzucała zmiennokształtnemu pełne ogników spojrzenie, wyglądała przy tym piękniej niż wszystkie inne kobiety, które Zil'vah do tej pory poznał, razem wzięte. Miała bowiem w sobie coś dzikiego, a zarazem niewinnego, co działało na niedźwiedziołaka jak solidny magnez. Gladiator z północy dawno nie czuł czegoś podobnego względem kobiet, wciąż tłamsząc w sobie żal po stracie rodziny, przyjaciół i całego plemienia oraz gniew za wiele lat noszenia obroży i życie, jak niewolnik na lodowej arenie wilkołaków. To wszystko jednak stanowiło już przeszłość, a on znów był wolny i mógł pokierować własnym życiem tak, jak dyktowało mu serce. A ono właśnie teraz chciało zostać przy Yve. Zil'vah czuł, że więź z lisołaczką z każdą chwilą rośnie i się pogłębia, więc słowa, iż został na nią skazany, nie robiły na nim wrażenia, a jedynie wywołały szeroki i pełen uczucia uśmiech.

Później, już w obozie, kiedy leżeli razem, zmiennokształtny nie mógł oprzeć się pokusie i delikatnie zatopił palce w rudej kicie Yve, przesuwając dłonią po całej jej długości. W miejscu gdzie futro uległo nadpaleniu był wyjątkowo delikatny, za to u podstawy, bliżej pośladków, stanowczy i zdecydowany. Nie przemawiała przez niego żadna nieśmiałość, może odrobina pychy i żądzy dominacji kierowana bliskością lisicy. Drugą ręką natomiast gładził jej policzek i chwytał podbródek, gdy kobieta próbowała figlarnie uciec od pocałunku, do którego sama prędzej czy później doprowadzała, uśmiechając się przy tym jak bandytka na widok pełnego mieszka. Bez dwóch zdań to on był przegrany w tej pozycji, dał się zwieść i pokierować Yve w jej własnej grze, ale z jakiegoś powodu nie zwracał na to uwagi. Przy takiej kobiecie nie można było mówić o żałowaniu wszystkiego, co się zdarzyło.

Kiedy to nagle Yve zainicjowała pocałunek, mężczyzna w całości mu się poddał i mocniej objął kochankę, cały czas nie spuszczając z niej oczu. Gdy ta go niespodziewanie ugryzła w dolną wargę, nie zareagował gwałtownie, a jedynie dotknął ranki i uśmiechnął się na widok pojedynczej kropli krwi, która została na jego palcu. W całym zamieszaniu, które uwielbiała tworzyć lisołaczka, zmiennokształtny bezproblemowo zdjął z siebie ubrania i rzucił je obok miecza, będącego jedynym świadkiem tego, co zachodziło między nietypową parą.
- Nie sądzisz, że mam za dużo blizn? Musisz dokładać kolejne? - zażartował, nie dając jej jednak czasu na jakąkolwiek odpowiedź, tylko podrywając jej ciało do miłosnego aktu.

Dla niedźwiedziołaka była to dawno zapomniana walka z barbarzyńską żądzą. Zil'vah chciał być dla Yve dobrym kochankiem, choć ciężko mu było dostosować własną siłę do jej ognistego temperamentu, dlatego śmiało oddawał jej inicjatywę, cały czas trzymając ją jednak w stalowym uścisku.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Zadrżała i zamarła, a jej oczy zalśniły groźnie, gdy niedźwiedź dotknął jej ogona, po chwili przesuwając czule dłonią po puchatym futrze. Jej lisia kita była chyba najczulszym miejscem na jej ciele, więc nikt prócz niej nie mógł go dotykać. Tym bardziej na to nie pozwalała, kiedy pewnego razu na straganie jednego z miast zobaczyła przepiękne lisie ogony sprzedawane jako szal, które jak się okazało zostały obcięte lisołakom usługującym jako niewolnicy u jednego z magów. Dla Yve coś takiego było nie do pojęcia, a przez to jeszcze bardziej traktowała swój lisi atrybut jak najcenniejszy dla niej skarb. Teraz natomiast spokojnie na to przystawała i nawet cicho zaczęła mruczeć w odpowiedzi na poczynania prawdopodobnie przyszłego partnera. Sama się sobie dziwiła własnego zachowania, ale chciała wierzyć, że niedźwiedź nie będzie chciał jej sprzedać na futro, albo do usługiwania czarodziejom. Ba! Niech spróbuje, a ona już się postara by jego rączki więcej nie tknęły choćby jej sierści, która zostałaby na grzebieniu, albo ubraniu.

        Trochę trwało nim się rozluźniła, podczas gdy Zil'vah dalej ją gładził po rudej kicie, ale na szczęście udało jej się osiągnąć spokój i skupić się na jego bliskości i tego, do czego cała ta sytuacja zmierzała, zamiast doszukiwać się zdrady bądź podstępu z jego strony. Wtedy też zamieniła zwierzęcą ostrożność w śmiałość oraz pewność siebie, które niemal na każdym kroku ją charakteryzowały, a już w szczególności w jej poprzedniej pracy, gdzie za takie działa niedziedziołak musiałby jej zapłacić i to nie mały pieniądz. Drażniła się z nim, choć zdawał się nad lisicą górować i mieć przewagę siły, jednakże ona wcale nie potrzebowała być na górze, aby osiągnąć zwycięstwo. Wydawało się dziewczynie, że gladiator ma tego świadomość, ale wcale nie był tym zrażony i wciąż dążył zawzięcie do umilenia im obojgu tej chwili.

        Yve wyszczerzyła w uśmiechu dumnej satysfakcji swoje białe, lisie kiełki, kiedy mężczyzna przyglądał się kropli krwi z rany na swoich wargach. Absolutnie nie żałowała tego co zrobiła, bo chciała mu pokazać, że nie jest bezbronna. Grymas ten poszerzył się jeszcze bardziej na komentarz Zil'vaha, na który już miała gotową odpowiedź, iż dla jej ostrzy jakieś miejsce na pewno się jeszcze znajdzie, ale nie dostała możliwości odgryzienia się, ponieważ gladiator postanowił zakończyć grę wstępną i przejść w końcu do właściwych poczynań. Lisica nie zamierzała pozostawać bierną w tym miłosnym tańcu, a nawet dokładała wszelkich starań, aby przejąć inicjatywę i samej prowadzić to tango. Pal licho, że była drobniejsza i słabsza od niedźwiedzia, była za to o wiele sprytniejsza i zwinniejsza, co bez wahania wykorzystywała, aby osiągnąć swój cel i zaspokoić żądze towarzysza. Nie miała z tym najmniejszych trudności przez ostatnie lata praktyki, wystarczyło, że nieco pogłówkuje, by zadowolić Zil'vaha.

        Zabawne, że prędzej własnoręcznie ucięłaby sobie swoją kitę, niż zaufała i oddała się pod wpływem uczuć jakiemuś mężczyźnie. Jak widać cuda się zdarzają, lecz ona nie była z tego faktu zadowolona. Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziała co ma zrobić i jak się zachować. Choć... Może za bardzo wszystko komplikuje? Może najlepiej jest nie myśleć o tym co się właśnie wydarzyło i traktować niedźwiedziołaka tak jak przed tym aktem? To wydawało się dobrym rozwiązaniem, a przede wszystkim łatwym i niezbyt wymagającym, przez co jeszcze bardziej przypadł lisicy do gustu i postanowiła przystąpić do realizacji. Bo co to komu szkodzi?

        - Widziałeś Rubina? Chcę się dowiedzieć czy to faktycznie żaden z was nie skrzywdził mojego ogonka - mruknęła zajadając się upieczonym mięskiem, które Zil'vah upolował poprzedniego dnia.
        Była już z powrotem ubrana, acz nie zaciągała rzemieni koszuli, przez co miała całkiem interesujący dekolt. Zaraz też się rozejrzała, a gdy znalazła swoją torbę niedbale porzuconą w miejscu gdzie jej być nie powinno, w jej oczach znów błysnął szał. Lisica zwinnie doskoczyła do swojej własności i przejrzała dokładnie jej zawartość, po chwili wyraźnie spuszczając z tonu.
        - Zapomnij, cholerny głupek postanowił od nas wybyć - poinformowała bez emocji jednorazowego, tak przynajmniej zakładała, kochanka i od niechcenia zajęła się zwijaniem obozowiska, a zwłaszcza zawijaniem mięsa w dosyć sporawe liście.
        Nienawidziła trytona za to co zrobił, za opuszczenie ich bez słowa i kradzież medalika, który chciała mu podarować w... przyszłości, może z okazji jego urodzin, albo jakby coś przeskrobała. Miała wielką ochotę zadusić naturianina i pokroić go w dzwonki, a następnie ugotować zupę rybną, którą da niedźwiedziom na pożarcie. Przez swoje zniknięcie, stał się w oczach dziewczyny głównym podejrzanym napaści na jej ogon.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Jej mina wystarczyła, aby Zil'vah przekonał się co do zamiarów kobiet wobec tych części jego torsu i ramion, które pozostawały chwilowo wolne od blizn. Mimo to nie zrezygnował on z podjętej przyjemności i kontynuował ją z wrodzoną sobie siłą i wytrwałością. Szybko okazało się, że w tym wszystkim skrycie prowadzona jest indywidualna rozgrywka, której efekt wykwitł na plecach zmiennokształtnego w postaci długich, krwawych śladów po paznokciach. Nic nie pozostawało jednak bez odpowiedzi, dlatego z każdym kolejnym zadrapaniem, niedźwiedziołak "wznosił się" nad kochanką, wymuszając z niej stłumione pocałunkami okrzyki i pełne uczucia ulgi westchnienia. Nie tylko ona miała chęć dominować podczas tego "tańca", a z racji siły, Zilowi przychodziło to równie łatwo, co jej. Uciekające mu, smukłe ciało kobiety dodatkowo tylko podsycało jego uśpione przez lata pożądanie, wprowadzając go w stan pełnej gotowości. Wkrótce jednak oboje przestali nad sobą panować, w pełni oddając się tej przyjemności i zapominając o wszystkim innym.

Gdy świat wrócił na dawne tory, jedynie Zil'vah pozostał na swoim miejscu, w skupieniu przyglądając się poczynaniom lisołaczki. Koszula, którą na siebie założyła niemal natychmiast przykleiła się do ciała, podkreślając jej kształty i sprawiając, że wyglądała jeszcze atrakcyjnej niż wtedy, gdy była kompletnie naga. Podążając wzrokiem za falującym ogonem, niedźwiedziołak zdawał się trwać w hipnotycznym transie, z którego wybudził go dopiero słodki głos jednorazowej (oby nie) kochanki.
- Nie, nie widziałem - odpowiedział, wkładając spodnie i mocno je wiążąc na wyćwiczonych biodrach. Z jasnych powodów do garderoby zmiennokształtnego należały jedynie one, skórzany pasek i pozbawiony okrycia miecz, wiecznie zwisający u boku. - Może ma swoje przygody do przeżycia - mruknął Zil, przecierając ostrze ocalałymi resztkami porannej rosy i wsuwając je na swoje miejsce, pomógł Yve w pakowaniu obozowiska.

Odkąd stracili Kasztanka ich bagaż znacząco uszczuplał, ograniczając ich do jednej skórzanej torby i niezbyt głębokich kieszeni. Była też, co prawda, drewniana skrzyneczka z czarnymi liśćmi, ale o wątpliwych cechach zastosowania. Mimo to, Zil'vah skupił się na niej i skruszył w palcach jeden z listków, zmieniając go w kupkę czarnego proszku.
- A co z tym? - zapytał obojętnie, rozrzucając pył na wiatr, który poniósł go w stronę gór. - Może znajdziemy kogoś kto będzie wiedział co to jest albo wyrzucimy do rzeki.
Kiedy pakunki z jedzeniem były już gotowe, Zil'vah wziął je i przerzucił przez bark, przez co zwisały niczym pokaźny worek. Jego ciężar był śmieszny, a ewentualne braki szybkie do nadrobienia, jeśli cały czas będą podróżować leśnymi traktami, toteż niedźwiedź śmiało mógł porobić za tragarza. Już miał zaproponować poniesienie także i bagażu kobiety, gdy dostrzegł na jej twarzy złość za ruszenie jej osobistej własności.

- Dokąd teraz? - zapytał, robiąc po dwa kroki w każdą stronę i oczekując decyzji lisołaczki. Alarania była dla byłego niewolnika dziką i dziwną krainą, pozbawioną lodowych szczytów i śnieżnych zasp, ale nie wywołała w nim lęku ani wielkiego zdziwienia. Po pierwsze, strach był mu obcy, a po drugie, w plemieniu często słyszało się opowieści o zielonych dolinach położonych za najdalszymi górami. To właśnie do jednej z takowych trafił zmiennokształtny, a skoro przetrwał mroźne zimy północy i niewolę wilkołaków, to co niby miało go zaskoczyć tutaj.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Gdyby się tak zastanowić i dokładniej przeanalizować to co się właśnie tu stało między dwójką zmiennokształtnych, bardziej to mogło przypominać specyficzną walkę o przetrwanie niż próbę zdominowania tej drugiej osoby. Chociaż... nie miało to większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że lisica czuła się jak nigdy wcześniej po swoich wcześniejszych stosunkach z mężczyznami. Zdawało się, że były niewolnik oprócz rozumienia jej dzikiej natury, był również w stanie dotrzymać jej kroku podczas tego aktu i równocześnie czerpać z tego przyjemność, również dostarczając jej kobiecie. Zmiennokształtna była niewyobrażalnie szczęśliwa przez to co się właśnie tu odbyło, jednakże duma nie pozwalała tego otwarcie pokazywać i skończyło się jedynie na łagodniejszej tonacji ze strony ognistowłosej.

        Po jej stronie nie zaszła żadna zmiana, nawet w odnośnie relacji z samym niedźwiedziołakiem. Dalej była przekonaną o własnej doskonałości sobą, niezainteresowaną niczym poza czubkiem własnego nosa, a szczególnie nadal uważającą się za lepszą od mężczyzn kobietą, która sama potrafi o siebie zadbać i to lepiej, a płeć przeciwna była dla niej jedynie ciekawym dodatkiem w życiu. Była to swego rodzaju jej reakcja obronna, gdyby się okazało, że to co się stało dla niedźwiedzia nic nie znaczyło, że ona nic nie znaczyła. Nie zamierzała zostać upokorzona i ośmieszona przez jawne okazanie uczuć wobec Zila, który mógłby ją wtedy zwyczajnie odtrącić. Nie chciała ryzykować.

        - Oby te przygody działy się jak najdalej ode mnie i nich go Najwyższy broni, żeby nie wpadł mi w ręce - zawarczała cicho, raz jeszcze sprawdzając czy z jej zestawu małego truciciela nie zginęło nic prócz tego medaliku.

        Po zjedzeniu i ubraniu się, postanowiła wyczesać porządnie trawę i paprochy leśnej ściółki ze swoich włosów oraz ogona, po czym pomogła dokończyć zwijanie obozowiska, jak również spakowanie na drogę upieczonego mięsa.
        - Lubię zatruwać życie innym, ale wrzucenie jakiś podejrzanych paprotek do rzeki nawet jak dla mnie jest zbyt okrutne - powiedziała z oburzeniem, że taki pomysł przyszedł mu do głowy z niezwykłą łatwością. Poszperała znów w swojej torbie i rzuciła w jego stronę mały skórzany mieszek, podobny do tych, w których lisica nosiła z sobą zioła. - Postaraj się nie skruszyć liści przy wkładani ich do tej sakiewki. Faceci nie powinni mieć problemu z wkładaniem, ale bądź delikatny. - Wyszczerzyła się z rozbawieniem błyskającym jej w oczach, na tę zbereźną uwagę, po której wstała i przeciągnęła się mocno w promieniach słońca.

        Zaraz też się mocno zamyśliła, starając się zwizualizować w głowie obraz mapy krainy i miejsce, w którym się obecnie znajdują, aby zaplanować kolejny cel ich podróży. Wypadałoby się udać w końcu w jakieś cywilizowane miejsce, przespać się w miękkim łóżku, wykąpać w gorącej wodzie z olejkami, zjeść coś normalnego i napić się piwa. Może nawet coś sobie kupić ładnego, wydoić jakiegoś szlachcica, albo dostać zlecenie na likwidację niewygodnego osobnika w mieście. A najbliższym, jak się jej zdawało, był śmierdzący zwierzętami gospodarskimi, ale obfitujący w karczmy i różnego rodzaju przybytki Valladon. "Ciekawe czy Canis dalej jest na mnie zły za ten numer z jego córką", zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć, w jakim stanie był jej znajomy, gdy go opuszczała. No, tak... Toczył pianę z pyska, ale przecież ona go uprzedzała, że nie ma czasu i chęci zaopiekować się jego oczkiem w głowie. Fakt, zabieranie ośmioletniej dziewczynki do zamtuzu (co Yve poradzi, że wtedy tak pracowała) nie było najlepszym pomysłem na jaki mogła wpaść, ale klienci byli zauroczeni słodką buźką małej i przez cały swój wykupiony czas niewinnie się bawili z córeczką Canisa, albo zabierali ją na zakupy (kto by pomyślał, że u stałych klientów tego typu przybytków może się pojawić jakiś instynkt rodzicielski). Nina była szczęśliwa, bo została obsypana prezentami, oprócz potłuczonego kolana przez potknięcie się na ulicy nic jej się złego nie stało, bo lisica zawsze była obok, a do tego mała się nauczyła bardzo wielu ciekawych rzeczy... Co prawda tych związanych z alkową i zamtuzami, ale zawsze to jakaś wiedza. Zmiennokształtna była bardziej niż przekonana, że Canis za bardzo przesadził z tym całym wybuchem szału i nie było o co się tak denerwować, dlatego postanowiła go odwiedzić jak będą w mieście. Może nawet u niego przenocować. Znów mogłaby zabrać Ninę na miasto i świetnie się bawić.

        - Do Valladonu, misiaczku - mruknęła z przesadną słodyczą, wracając do rzeczywistość i obserwowała przez moment jak gladiator drepta niezdecydowany to tu to tam. Przewróciła oczami i westchnęła ciężko. Wiadomym było, że nie znał tej krainy, ale nie mogła się powstrzymać przed okazaniem swojej irytacji w tej sytuacji. Podniosła się z ziemi, otrzepała pośladki zakryte spodniami z leśnych paprochów i z dumnie podniesionym ogonem, przeszła figlarnie obok niego, prowokacyjnie, niby przez przypadek, ocierając się niczym kot o mężczyznę i poprowadziła w stronę wspomnianego miasta.

Ciąg Dalszy: Yve i Zil'vah
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość