Mroczne DolinyMały kotek grzecznie śpi...

Tajemnicza kraina, nad którą od wieków zalega mrok. Słońce świeci tu niezwykle rzadko. Nie ma tu tętniących życiem wiosek, jedynie jedno, warowne miasto ostało się w tej czeluści mroku, a i o nim nie można powiedzieć, pełne życia...
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Marudzenie Lexi spływało po Wedze równie mocny, co niedawny deszcz. Kotołaczka miała okazję trochę się wygadać, nawet jeżeli dotyczyło to jedynie błota. Tryton miał gdzieś hen, hen daleko i głęboko w sobie nadzieję, że usłyszy jakąkolwiek inną odpowiedź, choćby, że „idę na ryby”. Jednak nawet będąc niemalże święcie przekonanym, że Kicia nie ma żadnego celu i tak jakby poczuł dziwny zawód i chociaż nie pokazał tego w żaden sposób poprzez mimikę twarzy, to jego rozgoryczenie można było wyczuć w powietrzu.
Wega wyprostował się wlepiając wzrok w rząd drzew. Nie na rękę było mu ciągnąć za sobą Kici, ale z drugiej strony nie miał jakoś serca jej zostawić na pastwę losu w lesie, gdzie szuka ją szajbnięty koleżka. To było oczywiste, że jeżeli tu zostanie to raczej szybko dostanie się w jego ręce, a Kicia ani razu w sumie nie zaszkodziła trytonowi. Wiscari nie miał powodów by ją sprzedać temu kolesiowi, chociaż nie miał też powodu by ją za sobą wlec. „Te lądowe gnidy robią więcej problemów niżbym chciał” przyznał w duchu, a podejmowanie decyzji przerwał mu skrzek.
Mężczyzna od razu rozejrzał się dookoła, jakby nagle dostał impulsu żywotności. Może i był przygłuchy, ale tego dźwięku nie pomyliłby z żadnym innym.
- Słyszeliście to? - zwrócił się zarówno do dziewczyny, jak i kruka. - Ten skrzek, to mewa – wiedział, jak absurdalnie brzmią jego słowa, ale nawet nie miał zamiaru dyskutować.
- Ptaszasty towarzyszy Kici, nie będę wysyłać koteczki na drzewo by upolowała twojego bardzo dalekiego krewnego. Ściągniesz te mewę do nas? Jak zacznie znowu skrzeczeć to ci uroczy prześladowcy Kici szybko nas zlokalizują.
Chcąc nie chcąc kruk z oporem, czy też bez oporu, postanowił ściągnąć mewę na ląd. Wega korzystając z chwili „sam na sam” zwrócił się jeszcze do Lexi.
- Tylko nie czuj się winna temu, że nie masz dokąd podążyć. To przesrane iść bez celu, coś o tym wiem. Chodzi bardziej o to byś nie wlekła się tak po świecie zbyt długo, bo ci odwali, a gdy ci odwali już tak miło nie będzie.
Na Prasmoka, Wega komuś sprzedał radę. Podzielił się nią z malutką Kicią, w życiu by nie pomyślał, że doradzi lądowej istocie... i to jeszcze kotu.
Temat nie zdołał się rozwikłać, bo kruk wrócił wraz z mewą, która z automatu usiadła na wyciągniętym przez trytona przedramieniu.
- No padlinożerco, co ty tutaj chowasz – mruknął ochryple oglądając nóżki zwierzęcia.
Wega nienawidził malutkich wiadomości owiniętych wokół nóżek chudych niczym nitki. Miał na to za duże palce, ale aż dziwił się precyzji umocowania wiadomości. Mimo wszystko, szybko się do niej dostał, a mewa uciekła Wiscariemu na bark nim ten strzepnął ją z przedramienia. Mężczyzna rozwinął kawałek papierka, po czym przeczytał (oczywiście nie w głos):
„Jak to czytasz to wiedz, że ci pierdolnę. W kałamarzu brakuje mi już atramentu, a uwierz mi, że tutaj kosztuje tyle co poroże jelenia. Wciąż na ciebie czekamy wodoroście”.
Wega uśmiechnął się przebiegle, nawet na chwilę zatopił się we wspomnieniach wspólnego mordowania ze swoją kompanią. Szczególnie pamiętał tego, co przebił trójzębem na statku albo tego, którego wykastrował i powiesił na nodze do góry nogami. Biedaczek, nie mógł już nic powiedzieć, bo Korovot obwiązał szyję umierającego sznurem, a później opuścił worek z piachem, jaki był do sznura przymocowany. Szybko się udusił, powinien być wdzięczy Korovotowi, umarł szybko.
- Jaki mamy miesiąc?
- Miesiąc Orła – odparł kruk nie odrywając oczu od naturianina.
- Cóż Kiciu, zabieram cię w krótką podróż. Nie sczeźniesz tutaj w lesie z powodu tego jełopa, co cie prześladuje, ani z powodu dzika, który jest w stanie cie staranować jednym atakiem. Możesz zawsze przecież umrzeć z nieco większą godnością. Wyciągaj kartkę i rysik.
Wiscari użyczył swoich pleców (o ile dziewczyna nie miała lepszej podkładki), by Lexi nie rysowała na żadnym mokrym drzewie czy kamieniu. Wolał uniknąć wszelkich śladów swojej obecności i kazał dziewczynie pilnować, aby niczego nie zgubiła. Nawet zmusiłby ją do szukania złamanego rysika w okropnym błocie, byleby nie zostawić po sobie żadnego śladu. Na szczęście ziemia była tak rozpaćkana, że przy kolejnej zapowiadającej się mżawce ich odciski butów i stóp znikną.
Zadanie nie było zbyt trudne, dla znawcy geografii. Wega średnio znał się na lądzie Alarańskim, a swoją mapę gdzieś przepił, więc Kicia miała za zadanie sporządzić jej prostą wersję. Chociaż tryton nie zdziwiłby się, gdyby kotołaczkę poniosły rysownicze ambicje. Sam coś starał się sobie przypomnieć by dodać nieco więcej szczegółów, a gdy skończyła wyciągnął jej obie dłonie i położył na nich mapę. Jeszcze na chwilę zawahał się, czy aby podejmuje dobrą decyzję, ale niech straci.
- Okiwaj mnie z mojego cacka, a jak cię znajdę to urżnę łeb... Tylko przy odrobinie szczęścia i to raczej na sam koniec tortury. Na pewno zacznę od paznokci, a później palców - ostrzegł marszcząc brwi, po czym sięgnął złotego kompasu.
- Mam tylko półtora miesiąca by dostać się tutaj – Wega wskazał miejsce trzeciego królestwa z kolei nad Morzem Cienia. - To jakieś miasto kojarzące się ze słowem „syrena”. Tutaj gdzieś się rozpoczyna Pomarańczowy Szlak, on prowadzi bezpośrednio nad Morze Cienia.
Złota wskazówka w kompasie się zakołysała, a gdy przystanęła Wedze momentalnie skwaśniała mina.
- Genialnie. Szkoda, że drogę do tego państewka przecina nam twój koleżka. Stracimy czas na wymijaniu go... - burknął i już zaczął żałować, że wciągnął w to zmiennokształtną. Jednak podczas sporządzania mapy wynikało, że zna się na lądzie więc jej wiedza skróci czas ich podróży. Tyle dylematów.
- Aghr... - westchnął marudnie tryton.
- Słuchaj no, przeprowadzę cię przez to bagno, ominiemy moczymordę, a nawet zaciągnę cię dalej, tylko nie staraj się mi prawić żadnych kazań. Nie musisz się w nic wtrącać, ale jeżeli zechcę albo uznam, że komuś poderżnę gardło albo przerzucę jelita przez koronę drzew, to to zrobię. Tak wiem, możesz równie dobrze sama sobie pójść gdziekolwiek tylko zechcesz, ale oszczędzę ci cierpienia i zamiast topić się w tym bagnie, gdzie zaraz ponownie spadnie deszcz, po prostu zmień się w kota żebym cię mógł „przetransportować”. To też oszczędzi czasu i mnie i tobie. Również przypominam, że i tak nie masz co ze sobą zrobić, to chociaż niech moczymorda straci trop. Wyjdziemy na Pomarańczowy Szlak, a później możesz sobie wybrać kupca i naciągnąć go na ładny uśmiech na niezwykłą podróż w nieznane.
Wega zamknął kompas, który jeszcze rzucił zajączka swoim blaskiem na twarz zmiennokształtnej. Mężczyzna pociągnął za łańcuszek i błyskotka zniknęła dziewczynie z pola widzenia. Przejął także mapę i ładnie ją poskładał, po czym wcisnął do kieszeni.
- To jak? Piszesz się na to?
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Padło pytanie, padła odpowiedź, a tryton skrzywił się i spojrzał gdzieś w dal. Kotołaczka przechyliła delikatnie głowę, wciąż lekko chwiejąc się na nogach, gdy te nieprzyjemnie grzęzły w gęstym błocie. Niezadowolenie aż biło od brzydala, ale Lexi to bardziej zastanawiało niż peszyło, bo jej słowa nie wydawały się zbyt istotne, więc jak mogły aż tak wpłynąć na mężczyznę? Nie wiedziała gdzie idzie. Nie szła. Uciekała. Wolno, bo błoto, ale uciekała. Cały ten czas unikała myślenia o tym co się wydarzyło, szukając kolejnych bodźców, pchających ją naprzód, motywujących do dalszej drogi. Ciągle było coś, z czym natychmiast należało sobie poradzić, pościg, przed którym należało uciec i ten głos w głowie, z którym nie umiała sobie poradzić. Teraz milczał, ale czuła jego kpiącą obecność, niczym upartą myśl, której nie można się pozbyć, bo wciąż wypływa na powierzchnię, przypominając o sobie.
        Chciała wrócić do Maurii. Tylko co wtedy? Nawet gdyby udało jej się w jakiś sposób ominąć Yakova i jego akolitów, co by mogła zrobić? Odnaleźć innego mistrza, schować się za jego szatą i prosić o pomoc? Już sama ta myśl była nie do zniesienia. Tyle kosztowało ją, by się tam dostać, inaczej niż wszyscy, nie mając pieniędzy ani znajomości. Wszystko, co osiągnęła, zdobyła własną pracą, własnym wysiłkiem i uporem maniaka. Kotołaczka całe swoje życie opierała na przetrwaniu. Inni porównaliby ją do szczura, nie dachowca, gdy potrafiła każdą sytuację wykorzystać na własną korzyść, odnajdując tam dla siebie rolę do odegrania i po raz kolejny odbijając się od dna. Myśl, że teraz miałaby umykać z podkulonym ogonem, błagając o ratunek przed jakimś szurniętym cepem z przerostem ambicji była nie do zniesienia. Możliwa oczywiście, wszak i to byłoby sposobem na przetrwanie, ale zdecydowanie nieprzyjemna. A nawet gdyby schowała dumę w buty, jaka jest szansa, że ktokolwiek jej uwierzy? Sama sobie by nie uwierzyła. Gdyby obudziła się w tej chwili we własnym łóżku nawet by jej przez myśl nie przeszło, że coś jest nie tak; ot skończył się zły sen. Co więc jej pozostawało?
        Zamrugała nagle, podnosząc wzrok na trytona, który unosił głowę, jakby czegoś szukał. Zastrzygła uchem, słysząc skrzek mewy, ale nie przywiązała do tego większej wagi, dopóki Wega z jakiegoś powodu nie uczepił się ptaszyska. Słysząc zaś dyskusję z "jej" Ptaszyskiem, uniosła wysoko brwi i splotła ramiona na piersi.
        - Jakbyś mógł mnie gdziekolwiek wysłać! – fuknęła butnie, chociaż chyba nikt jej nawet nie słuchał. Kruk na moment tylko przechylił głowę, jakby wyjątkowo zdziwiony, że tryton się do niego zwraca, zwłaszcza z prośbą, jednak później bez słowa ani nawet milczącego potwierdzenia wzbił się w powietrze, znikając między koronami drzew. Lexi tylko przez moment odprowadzała go spojrzeniem, bo po chwili brzydal znów przemówił, a zielone kocie ślepia spoczęły na nim z całą swoją obojętnością.
        - Nie czuję się winna, bo to nie moja wina tylko tego cymbała, który sięgnął po więcej, niż jest w stanie pochwycić. A odbiło mi już dawno, nie musisz się martwić wielkoludzie – burknęła może i niezbyt przyjemnie, ale też tonem wcześniej przez Wegę niesłyszanym.
        Lexi może i wyglądała jak młoda dziewczyna, ale w tym momencie jej głos i spojrzenie przesycone były ponad stuletnim doświadczeniem, którego nawet nie próbowała kryć. W uderzenie serca jednak uśmiechnęła się znów słodko, a ślad po wiekowej wiedzy zniknął z jej twarzy, zostawiając niewinną młodą buźkę. W tym samym momencie usłyszeli, ostatni już, niezadowolony wrzask mewy, a po chwili Kruk wrócił na ziemię, bezceremonialnie niosąc w szponach niemal dorównującą mu wielkością rybitwę. Upuścił białego ptaka na podstawione ramię trytona, samemu lądując z gracą na twardszym gruncie. Lexi spojrzała na niego z zazdrością. Później kuknęła z zaciekawieniem na Wegę, odczytującego tajemniczy liścik, a koci ogon zabujał się za jej plecami, gdy próbowała zapuścić żurawia i zerknąć na fragment pergaminu. Nie udało jej się to oczywiście, ale w zamian otrzymała stwierdzenie na tyle szokujące, że nawet jej zabrakło języka w gębie. Na krótko.
        Mimo irytująco stanowczego i protekcjonalnego tonu, próby decydowania o jej losie oraz sugestii, że nie poradziłaby sobie sama, Lexi uśmiechnęła się wesoło i bez najmniejszego słowa komentarza ściągnęła plecaczek na jedno ramię i zaczęła gmerać w nim z zapamiętaniem, wpychając do środka ręce aż po ramiona. Oczy jej błysnęły, gdy dłoń musnęła skradziony jeszcze w wieży rubin wielkości melona, a po chwili wyciągnęła notesik i węgielek, szybkim ruchem zajętej dłoni dając mężczyźnie znać, że ma się odwrócić. Nigdy jeszcze nie rysowała mapy, nie bardziej skomplikowanej niż kilka kresek z zaznaczonymi po bokach miejscami charakterystycznymi, które były takie tylko dla niej – zarówno z braku doświadczenia i nie stosowaniu jakiejkolwiek perspektywy czy skali, co w praktyce zupełnie uniemożliwiało odczytanie „mapy” osobom postronnym, ale też z przyzwyczajenia i nawyku przekazywania tajnych informacji. Taki był zamysł, by planu nie umiał odczytać nikt poza nią. Teraz jednak starała się, w miarę, tak by nawet tryton coś z tego zrozumiał, zwłaszcza że to on podawał jej wskazówki.
        - Idziesz z nim?
        - Uhm.
        - Dlaczego?
        - Siedzisz w mojej głowie, sprawdź sobie.
        - Wiesz, że widzę tylko różne nici, myśli, nie kształtują się w żadne wnioski, dopóki ty tego nie zrobisz. Widzę wiele różnych odpowiedzi i uzasadnień, ale tyle samo argumentów przeciwko takiej wyprawie.
        - To chyba masz pecha.
        - Lubię cię Kotku, ale nie przeginaj.

        Lexi uśmiechnęła się pod nosem i podsunęła Saszy swoją odpowiedź. Przez chwilę milczał, by później roześmiać się chłodno, jak to miał w zwyczaju, po czym zamilknąć, niemal znikając z jej wewnętrznego radaru. A dziewczyna rysowała dalej, kierując się wskazówkami Wegi. Gdy skończyła, popukała go w plecy i przekazała prowizoryczną mapę, która po chwili wylądowała rozłożona na jej rękach. Słysząc groźbę, kotołaczka uniosła pytająco brwi, ale temat po chwili się wyjaśnił, gdy w słońcu błysnął złoty kompas. Phi! Groźba urżnięcia łba, też nowość. Tortury? Niech zapyta jej rodziców, które są najbardziej skuteczne; nasłuchali się swojego czasu jej krzyków, więc powinni wiedzieć. Ostre kiełki wysunęły się przy uśmiechu dziewczyny, gdy wlepiała zahipnotyzowane spojrzenie w kręcącą się wskazówkę.
        - Seranaa – podpowiedziała przymilnie, gdy tryton szukał nazwy królestwa, samej śledząc wskazaną drogę.
        Później już tylko słuchała, wpatrując się niezmiennie w szpetne oblicze swojego towarzysza, którego zdążyła już polubić na tyle, na ile koty przywiązują się do losowych osób, postanawiając towarzyszyć im, aż do własnego znudzenia, a później porzucić bez drugiego oglądania się przez ramię. Nawet nie mrugnęła, słysząc o podrzynaniu gardeł i rzucaniu flakami na gałęzie drzew, wówczas jedynie z zaciekawieniem przechylając głowę. Przymknęła ślepia w zadowoleniu dopiero, gdy padł na nie błysk odbitego od szkiełka słońca, a jej jedyną odpowiedzią, była nagła przemiana i wskoczenie Wedze na ręce. Dopiero wtedy kotka zadarła pyszczek i miauknęła donośnie, by z mruczeniem zacząć ocierać się o szorstką kamizelkę. Tak, pisze się.


Ciąg dalszy: Wega i Lexi
Zablokowany

Wróć do „Mroczne Doliny”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość