Shari[Okolice Shari] Zapach żelaza

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Caraxa wyraźnie zaskoczyło to jak Pan Nawałnic zepchnął odpowiedzialność za podjęcie decyzji w sprawie jeńców na ich barki. Przez moment patrzył na oddalającego się w stronę namiotów anioła, jakby chciał zapytać go czy jest tego pewien. "Ale przecież to ja wymyśliłem by dać im szansę zamiast ich od razu dobić...", zreflektował się momentalnie. Przyszło mu więc odpowiedzieć za podjęte wcześniej decyzje. Szybko się z tym pogodził, lecz jeszcze mgnienie oka rozważał jak postąpić. Nadal był człowiekiem i chociaż odebrał już niejedno życie, nagle ostrze szabli zaczęło mu ciążyć pod wpływem spływającej po nim krwi. Spojrzał na rycerzy Pana, którzy przetrwali to starcie - niespełna tuzin mężczyzn, z czego do walki nadawało się może trzech, reszta była ranna, czasami tak bardzo, że mogli wręcz nie dożyć wieczora. Starali się jednak zachowywać dumnie i nie okazywać lęku - jeśli wiedzieli, że mogą nie sprostać temu co działo się wokół, wznosili oczy ku niebu i modlili się. Jorge napotkał jednak spojrzenie jednego z nich, mężczyzny w którego wzroku widać było nieugiętą wiarę. Czy gdyby zamienili się miejscami, otrzymałby łaskę od osoby o takich oczach? Odpowiedź była jasna... A Jorge obiecał wierność jednemu Panu.
        - Idź zająć się rannymi - zwrócił się do Rodericka. W jego głosie słychać było zdecydowanie, nie zamierzał wycofywać się z raz podjętej decyzji, nawet jeśli wampir wdałby się z nim w polemikę. Gdy stawali naprzeciw siebie fanatycy, nie było mowy o półśrodkach i łasce, bo ci w imię tego, któremu służyli, byli w stanie zrobić wszystko.
        - Wasz pan was nie ochronił! - zaczął swoją przemowę Carax stając przed szeregiem paladynów w złotych płaszczach. Mówił głośno, pewnie, słowa same płynęły z jego ust, choć kto się na nich skupił słyszał, że niektóre zwroty zapożyczył od Mówców bądź też samego Pana Nawałnic. - Odwrócił wzrok w chwili, gdy go potrzebowaliście, nie okazał wam wsparcia, które pomogłoby wam zwyciężyć, pozostawił was na zgubę. Macie jednak wybór - złóżcie pokłon Panu Nawałnic, Aniołowi Wiecznej Zimy, a zachowacie życie. Nasz Pan wskazuje drogę zagubionym, jest wybawieniem tych, których świat porzucił. Nie jest złem i nie jest karą jak wam wpojono, jest początkiem nowego ładu i perfekcji. Udowodniliście swoje męstwo i umiejętności, ofiarujcie je Panu Nawałnic i złóżcie mu hołd, a zostanie wam to wynagrodzone w dwójnasób.
        Jorge zamilkł i spojrzał pytająco na stojących przed nim rycerzy. Odpowiedziała mu cisza - wojownicy Pana nie byli najwyraźniej przekonani jego przemową i twardo trwali przy swojej wierze. Carax nie zachęcał - dał im jeszcze chwilę do namysłu, gdy jednak spostrzegł, że żaden z nich nie zamierza się wyłamać, nie czekał już dłużej.
        - Podjęliście decyzję - oświadczył. Zbliżył się do tego mężczyzny o niewzruszonym spojrzeniu, który cały czas na niego patrzył jakby liczył, że w ten sposób sprawi, że szermierz się zawaha. Złapał go za włosy, ale nie zmusił do tego by uklęknął - po prostu nie chciał, by odwracał wzrok. Paladyn zaparł się lekko i słychać było jak zadrżał jego oddech gdy dotarło do niego jak to się skończy.
        - Pan cię za to ukarze - syknął jednak butnie.
        - Mój Pan mnie nagrodzi - poprawił go Carax. W jego ręce błysnęło ostrze, którym poderżnął gardło boskiego sługi. Cięcie było szybkie, pewne, zadane odpowiednio głęboko by szybko pozbawić życia. Szermierzowi nie zależało na tym, by pastwić się nad jeńcami, którzy sami wybrali dla siebie śmierć. Podziwiał ich za wierność przekonaniom.
        - Dokończcie - zwrócił się do akolitów Zimy pilnujących skrępowanych rycerzy, gdy ciało pierwszego z nich upadło już na ziemię. Gdy nabrał pewności, że jego polecenie zostanie wysłuchane, odszedł, wycierając krew z ostrza broni. W jego głowie kłębiły się setki myśli. Z początku dominowała dziwna świadomość tego, że plamiąc sobie ręce krwią paladyna wkroczył na drogę bez odwrotu i powinien z tego powodu odczuwać jednak większe wyrzuty sumienia. Później jednak przypomniał sobie historię Pana Nawałnic i jego dawnego przyjaciela, Iliainela, i to ona zajęła jego myśli. Wiedział już jaki będzie cel, co teraz zaprzątnie myśli Upadłego i będzie miało wpływ na każdy jego ruch… Tak jak całkiem niedawno w przypadku Vaxena. To go niepokoiło.
        Jorge westchnął. Był fizycznie i psychicznie zmęczony, ale jeszcze nie na tyle by zwalić się bez przytomności na siennik i zapomnieć o bożym świecie. Zamiast tego odnalazł Pana Nawałnic, wokół którego krążyli nieustannie jego akolici.
        - Sprawa zakończona - oświadczył krótko. - Jakieś rozkazy? - Szermierz zawahał się przez moment, nim wychylił się lekko do Pana Nawałnic i dodał szeptem. - Chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

- A to nas nazywa się bestiami - mruknął pod nosem biały wampir, odchodząc na bok. Życie fanatyków było mu zupełnie obojętne, liczył jednak na to, iż Pan Nawałnic jest ponad to, do czego zdolni są ludzcy władcy. Słabsi moralnie i targani sprawami doczesnymi, bali się o własną skórę, przekuwając strach w okrucieństwo. Każdy z nich miał na sumieniu przynajmniej jeden obóz jeniecki, który rozkazał zgładzić, by na tyłach działań przez niego prowadzonych nie wszczęto partyzantki, epidemii lub by zaoszczędzić prowiantu dla armii. W końcu trzymanie jeńców również kosztuje, a sztuka wojenna mówiła jasno: armię należy wyżywić na koszt wroga.
W drodze do namiotu, tymczasowo zamienionego w lecznicę, Roderick przypominał sobie wszystkie lata służby jako halabardnik w pierwszych szeregach piechoty. Jego zadanie, jak i jego brata, było zatrzymanie jak największej ilości wrogich żołnierzy, by zmusić ich do walki na krótki dystans. Długa na dwanaście stóp pika była do tego idealna, ale nie załatwiała sprawy humanitarnej śmierci. Widząc więc pociętych mężczyzn, wampiry dobijały i starały się zabijać jednym ciosem, wykonując rozkazy walki, a jednocześnie pozostać neutralnym. Śmierć nie imała się ich tak łatwo, a zawód lekarza, który wyciąga z niej innych dodatkowo utrwalał ich w przekonaniu, że we wszystkim musi być umiar. Nawet w niesieniu śmierci.
W połowie dystansu do Rodericka dołączył jego brat, odrzucając na bok pustą karafkę po winie i wycierając ręce o płaszcz. Wyglądał znacznie lepiej niż godzinę temu, w jego oczy powrócił dawny błysk, a mięśnie wygładziły się i usunęły iluzję zmęczenia, jakie potrafiło dotknąć nie tylko śmiertelników. Wypita krew oraz wino zadziałały tu jako solidny poprawiacz humoru i serum odmładzające w jednym.
- Jedenastu rannych - powiedział Fryderyk, wskazujac na siedzących przed namiotem akolitów. Na ich brudnych od krwi twarzach malował się smutek i ból, trzęsącymi się dłońmi próbowali tamować otwarte rany lub prostować złamania, jakich doznali w starciu. Dużym plusem była tu przytomność każdego z nich, co oznaczało, że rany nie były AŻ tak poważne, na jakie mogą wyglądać.
- Ten tu dostał obuchem w głowę - kontynuował ciemnowłosy wampir, oglądając pierwszego w kolejce, którego głowa owinięta była czarnym od krwi bandażem. Jedynym zdrowym miejscem wydawało się lewe oko, leniwie sunące za palcem wskazującym wampira. - Mózg zwolnił, ale kontaktuje dobrze. Trzeba będzie szyć. Na koń wsiądzie za miesiąc, może trzy, a co z tym drugim?
- Dłoń do amputacji - przyznał Roderick, uderzając znalezionym patykiem w oderwany ochłap, który do niedawna był prawą dłonią zimowego akolity. Ten jednak nawet nie krzyknął z bólu. - Tutaj nie ma już nerwów ani całej kości, wszystko w całości utrzymuje kawałek skóry i wełniana szmatka. Na stół z nim! - dodał, pomagając rannemu wejść i ułożyć się na drewnianym stole.
Fryderyk bez słowa zrzucił płaszcz i sięgnął po narzędzia oraz wiadro z wrzątkiem, który ktoś zostawił na ogniu. Najwidoczniej akolita, który tu pomieszkiwał, chciał coś ugotować, ale atak zmienił jego plany. Świadczył o tym bynajmniej świeży trup w rogu namiotu, z głową przebitą bełtem kuszy.
- Wam nic nie jest - powiedział Roderick do kolejnej dwójki. Ci mieli jedynie pocięte mieczami ramiona i łydki, ale rany nie były tak głębokie i nie zagrażały ich życiu. - Obandażujcie te miejsca mocniej i unikajcie gwałtownego ruchu przez najbliższe dwa tygodnie. Mieliście sporo szczęścia.
Trzecim, bagatelizującym swój stan, był wysoki akolita o dość krępej sylwetce. Utykał i klął z każdym krokiem, ale zaciśnięte w opór pięści zdradzały, że wciąż ma siłę by z nich skorzystać.
- Noga złamana w dwóch miejscach - ocenił na szybko Fryderyk, którego głowa na chwilę wychyliła się z namiotu. - Wsadź mu ją w szynę i chodź mi pomóż. Ten od obucha nie ma fragmentu czaszki...
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan stał nieruchomo i obserwował. Na jego obliczu jak zawsze gościł spokój, niezachwiany niczym, głęboki, stoicki spokój. Atak w ogóle go nie wzruszył. Ludzkie życia jego przeciwników były jak mrówki, która opuściły mrowisko by zaatakować. Gniazdo os. Niczym były dla Upadłego błagania, jęki, krzyki, prośby czy groźby. Anioł zawsze pozostawał niewzruszony, chociaż heretycy i bluźniercy drażnili go, tego nie można było ukryć.
Akolici krzątali się w rwetesie wokół Pana Nawałnic, składając namioty, ładując sprzęty na wozy i zasypując wygaszone ognisko piaskiem. Baldrughan obserwował jak Jorge zleca egzekucję jeńców, a wampirzy bracia zajmują się rannymi. Było dobrą decyzją przyjęcie wampirów do oddziału. Teraz Upadły nie będzie musiał zajmować się rannymi i schorowanymi, co pozwoli mu skupić swoje płoche myśli na sprawach bardziej istotnych. Musiał odesłać większość swego oddziału na wyspę, na wypadek gdyby Iliainel postanowił pobawić się w szukanie jego siedziby. On sam zaś skieruje się do Mrocznych Dolin. Przedmioty zawarte w starych kryptach Doliny Umarłych mogą okazać się niezwykle przydatne w starciu z młodym archaniołem.
Baldrughan zmierzył spojrzeniem Caraxa, gdy ten się do niego zbliżył, po czym bez słowa ruszył w stronę przeciwną obozowi. Nie patrząc czy szermierz podąża za nim, zaczął mówić:
- Wiem, po co tutaj wróciłeś i po co błagałeś o przebaczenie. O ile ci go udzieliłem i dałem szansę na nowe życie, nie chcę byś liczył na odnowienie czegokolwiek co zaistniało wcześniej. Nie ma takiej możliwości, w żadnym wypadku. - Zatrzymał się na środku lekkiego wzniesienia, gdzie trawa sięgała mu do ud, jednak jej źdźbła więdły gdy tylko go dotknęły. - Wiedz, że nie czynię tego złośliwie. Ale prawda jest taka, że mój czas na tym padole dobiega końca. Zbyt długo pozostaję pod wpływem klątwy i zbyt długo drąży moją duszę jej mroczny dotyk. Wkrótce moje ciało zlodowacieje do końca, a nieśmiertelna dusza uleci z powrotem do Pana. Tak jest mi przeznaczone, bo nikt nie podjął się zdjęcia klątwy, a jej pęta powoli słabną, ostatecznie zapowiadając moją zgubę. Dlatego szykuję Wieczną Zimę i zbieram wyznawców. By dokonać ostatecznego aktu zemsty za to co utraciłem. To będzie moim spełnieniem przed potępieniem. - Odwrócił swoje oblicze w kierunku ściany lasu. - To może być raniące, wiem. Ale człowiek twojej potęgi nie może się łudzić zyskaniem czegoś co zakazane. - Sztuczny uśmiech wpełzł na oblicze anioła, gdy obserwował delikatne ruchy gałęzi drzew i podrygujących tam liści. Wtem od obozu nadeszło wampirzy bracia, cali umorusani we krwi, ale i pokryci zapachem medykamentów.
- Mniemam, że wasza praca skończona? Lada moment wyruszamy do Mrocznych Dolin, po drodze odsyłając część oddziału na Wyspę. - Baldrughan odwrócił się od szermierza i zwrócił do nieumarłych.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge zrozumiał od razu, że mimo braku werbalnej odpowiedzi Pan Nawałnic zgodził się poświęcić mu chwilę, od razu więc podążył za nim poza obóz. Wystarczyły jednak pierwsze jego słowa by szermierz zorientował się, że nie ma wielkich szans na rozmowę jakiej oczekiwał - upadły anioł postawił sprawę jasno i zdusił jego nadzieje... A przynajmniej tak się zdawało. Carax cały czas wpatrywał się w jego plecy irytując się, że nie patrzą sobie w oczy - przez to słowa Pana zdawały się nieszczere. Jakby sam tego nie chciał. Lecz jednocześnie ton jego głosu sprawiał, że sytuacja była jasna, można było streścić ją do brutalnego "odpuść sobie". Jorge zaciskał palce na rękojeści szabli aż jego stawy trzeszczały, nie trzymał jednak broni tak, jakby zaraz miał zadać cios. Po prostu dawał w ten sposób upust swojej frustracji. W końcu opuścił wzrok i patrzył gdzieś w bok, bo z jego oczu zawsze zbyt szybko można było wyczytać emocje.
        - Nie wiem czy będę w stanie spełnić twoją wolę - odezwał się gdy w końcu nadeszła pora na jego odpowiedź. - Nie liczyć na powrót do tego, co było... Próbowałem. Gdy nie umiałem cię odnaleźć na wybrzeżu, wróciłem do Valladonu i chciałem o tobie zapomnieć, żyć dalej własnym życiem. Ale jak widzisz nie udało mi się. Brakowało mi ciebie. I było to w czasie, gdy nie widziałem cię już od miesięcy, dawno powinienem zapomnieć. Jak więc mam porzucić nadzieję teraz, skoro spotkaliśmy się po raz kolejny na drugim końcu kontynentu? Teraz, gdy jestem tuż przy tobie? Jeśli nie chciałeś dawać mi nadziei, trzeba było mnie odprawić, a nie obdarzać honorami. Niemniej dobrze, postaram się uszanować twoją wolę i się nie narzucać, ale czy to zmieni coś w kwestii tego co czuję… nie mogę tego obiecać. Serce nie sługa - odpowiedział i choć mówił bardzo spokojnie, na koniec w jego tonie pojawiły się gorzkie nuty rozgoryczenia. Cóż się dziwić: właśnie dostał kosza. Oczywiście Pan Nawałnic “nie uczynił tego złośliwie”, ale to i tak bolało. I te słowa, że człowiek jego potęgi nie może mieć złudzeń… Momentalnie obudziły w sercu szermierza szczeniackie postanowienie, że w takim razie stanie się silniejszy i dopnie swego. Po prostu mu zależało. Teraz jednak zamiast motywacji nadal czuł głównie żal.
        - Pójdę dopilnować zwijania obozu - oświadczył, gdy Pan Nawałnic wydał dyspozycje w kwestii kierunku marszu i podziału sił. Zaraz wrócił między akolitów nie bojąc się wcale tego, że zostanie to poczytane jako ucieczka. Tak, uciekał. Po tym jak oboje wyłożyli swoje stanowiska na temat łączących ich relacji Carax naprawdę chciał zostać przez chwilę sam.
        Kilku kultystów spojrzało podejrzliwie na fechtmistrza, gdy ten nagle zaczął się głośno śmiać zasłaniając sobie twarz dłonią. Carax nic sobie jednak nie robił z tych spojrzeń - był w zbyt kiepskim humorze, by zwracać na to uwagę.
        - Jesteś głupcem, Jorge - zganił samego siebie biorąc się do roboty.
Awatar użytkownika
Gemelli
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gemelli »

Nie wszyscy akolici gotowi byli współpracować z nowymi lekarzami, zwłaszcza, że z braku odpowiednich środków jeden z nich musiał spijać krew, pozbawiając ich przytomności w czasie, kiedy drugi zaczynał skomplikowane operacje. Zdarzały się protesty i kłótnie, dwa razy nawet rękoczyny, ucinane przez starszych rangą sierżantów, którzy nie chcieli z takimi błahymi sprawami zaprzątać głowy Pana Nawałnic. Wszystko rozchodziło się zatem po kościach, które bracia Gemelli również musieli nastawiać rannym. Z tuzina zabiegów większość zakończyła się pomyślnie, poza jednym przypadkiem - rycerza z odłupaną czaszką, który wierzgnął czując ostrze skalpela i nadział swój mózg na narzędzie, odcinając się od świata już na zawsze. W jego przypadku narkoza mogłaby być śmiertelna, więc po prostu związano go pasem i unieruchomiono. Niestety wystarczyła chwila nieuwagi i nawet znakomity refleks wampira okazał się za wolny na taki skurcz. Zaraz po tym, dwóch innych uprzątnęło towarzysza i wykopało mu stosowną mogiłę, chowając ciało w prostej trumnie i wykonując krótką ceremonię, zgodną z żołnierskimi tradycjami. Później wszyscy zabrali się za zwijanie obozowiska i przygotowania do dalszej drogi. Wampiry uwinęły się z tym szybko, porzucając niezdatne już do niczego narzędzia i składając namiot, by ten zmieścił się na wozie. Jednocześnie wykonali oni spis posiadanych i brakujących środków niesienia pomocy. Jeśli mieli leczyć zgraję fanatyków, potrzebowali lepszego wyposażenia i niezbędnych medykamentów, których uzupełnienie powinno stać się priorytetem w planie Upadłego, skoro ten zgodził się dowodzić własnym ugrupowaniem.
- Skończona - potwierdził jego słowa Roderick, kiedy razem z bratem dołączyli do anioła i szermierza na niewielkim wzgórzu. - Daj im jednak chwilę odpocząć, żeby rany nie pootwierały się tak od razu. Założyliśmy podstawowe szwy i opatrunki, więc jeśli ograniczą ruch, to za dwa tygodnie wrócą do służby. Do tego czasu niech się pilnują.
- I mniej piją - wtrącił burkliwie Fryderyk. - Postój postojem, ale jeden miał tak rzadką krew, że powiedziałbym, że to woda z sokiem. Mam też nadzieję, że zapewnisz nam lepsze warunki pracy.
Bezpośredniość czarnego wampira miała swoje plusy, choć bardzo ujmowała powszechnej elegancji i etykiecie. Mimo to informację przekazywał rzetelnie i bez ogródek, jakby linii pan-sługa w ogóle nie było. I nie będzie. Wampir wciąż nie uznawał władzy anioła nad sobą, ale nie zamierzał się z nim spierać lub zagrażać jego misji. Skoro zapewniał dach nad głową, wikt i opierunek, to Fryderyk chętny był się odwdzięczyć w sposób, który uznał za stosowne.
- Będziemy gotowi za kilka minut - zakończył audiencję Roderick, odciągając na bok brata, by pomóc mu zmyć krew z płaszcza.
Awatar użytkownika
Baldrughan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Baldrughan »

Baldrughan pozwolił sobie na chłodny uśmiech, który jedyne co wyraził to aprobatę zakończenia powierzonego wampirom zadania. Upadły odwrócił się plecami do rozmówców i uniósł dłoń, delikatnym ruchem dłoni dając im sygnał, że mogą już odejść. Jego skrzydła ponownie przybrały kształt białego płaszcza utkanego z najlżejszego materiału, a jednocześnie tak wytrzymałego i stylowego, że nawet najwybredniejszy kupiec nie byłby w stanie oderwać odeń wzroku. Strategia, którą Upadły planował teraz podjąć, wymagała jak najdokładniejszego przemyślenia. Było rzeczą bardziej niż pewną, że Iliainel w najbliższych tygodniach wyruszy na poszukiwanie kryjówki potępionego archanioła i prędzej czy później usłyszy marynarskie opowieści o lodowej wyspie stale zmieniającej swoje położenie.
Niemniej jednak Baldrughan potrzebował jakiegoś rodzaju broni, czegoś co będzie rzeczą przeważającą w jego starciu z młodym aniołem.
A gdy mroczne charaktery poszukują artefaktów o wątpliwych właściwościach czyniących dobro, Mroczne Doliny stoją pierwsze na liście miejsc, które należałoby odwiedzić. Baldrughan zmrużył oczy i powolnym krokiem powrócił do obozowiska, a raczej do miejsca, gdzie stacjonowała gotowa do podróży karawana. Upadły dostrzegł wampirzych braci i Caraxa, stojących w pobliżu kapłana Anioła Zimy.
Baldurghan zbliżył się do nich i nachylił się delikatnie w stronę Mówcy:
- Poprowadzisz wozy do sekretnej zatoki gdzie zacumowaliście i powrócicie na wyspę. Rozpoczniecie działania zbrojne na najwyższym poziomie i będziecie wyglądać jakiegokolwiek, chociażby najmniejszego statku. Zlikwidujcie każdy, chociażby najbardziej niepozorny obiekt na horyzoncie. Postaram się powrócić na wyspę jak najszybciej, ale wszystko zależy od wyniku mojej podróży... - Anioł zakończył wydawanie dyspozycji i wyprostował się, poprawiając płaszcz i zwracając się do swoich nowych towarzyszy, podczas gdy kapłan zarządzał wyruszenie karawany.
- Długa podróż przed nami, a czasu pozostaje niewiele. Nadzieja w tym, że Doliny nie zajmą nam zbyt dużo czasu. Jednakże nie mam zamiaru ich opuścić, dopóki nie trafię na przedmiot wartości przydatnej. - Głos Upadłego nie znosił sprzeciwu, kiedy odwrócił się w kierunku przeciwnym niż zmierzała karawana i ruszył w drogę.

Ciąg dalszy: Baldrughan, Gemelli, Jorge
Zablokowany

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości