Równina Maurat„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...”

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...”

Post autor: Agelatus »

        Siedział na omszałym głazie rozparty jak żaba na liściu, kosturem grzebiąc w ognisku i poprawiając piekące się w popiele kartofle. Lubił swoją dietę warzywną, ale tęsknił za odrobiną mięsa. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał okazję je spożywać. Stary szaman był wegetarianinem. Żarł tylko trawę, z bardzo rzadka jakieś inne rośliny, i przekonywał wszystkich, że dieta taka jest zdrowa, pożywna, oraz dobrze wpływa na cerę i końcówki włosów. Niestety w jego głowie ani przez chwilę nie zakołatała myśl, że nieco kolidują te jego opowieści wychwalające cudowne właściwości żarcia samych źdźbeł, z tym, co stosowanie owej diety zrobiło z nim samym. Po tym jak stary stracił zęby i nie mógł jeść niczego poza owymi „zachwycającymi” chwastami, z zaawansowanego wiekiem, ale ciągle jurnego byka, zmienił się w zdziadziałego, wyliniałego bawoła, coraz częściej z braku sił człapiącego na czterech kończynach, ze zwiotczałymi mięśniami, skórą pomarszczoną jak rodzynka, i z jego niegdyś imponujących rozmiarów byczą męskością, teraz smutno wlokącą się po ziemi tuż obok wyskubanego ogona. Wszyscy w klanie drwili z tego biadolenia o trawie, oczywiście tylko po cichu i za plecami, bo nikt nie śmiałby prosto w twarz nabijać się z szamana. Ciało miał zmarnowane, owszem, ale umysł wciąż miał sprawny i mógł każdemu nieźle w życiorysie namieszać swoimi szamańskimi sztuczkami. W każdym razie on jeden miał tego pecha, że o ile inni mogli staremu szamanowi oficjalnie przytakiwać, a nieoficjalnie, pochowani po jurtach, wcinać najlepsze nadziane na szaszłyczki kocie łby i małpinę w galaretce, to on jako uczeń starca był zawsze na widoku i nie mógł w żaden sposób się wymigać od wspomnianej diety. Jedno co udało mu się ze starym wytargować, że jako intensywnie trenujący młodzieniec musi dojadać również innymi warzywami, bo i rozmiar cielska miał nieprzeciętny, metabolizm zdecydowanie szybszy od swojego mentora, a i zapotrzebowanie na energię ogromne. Nocami więc wymykał się z szamańskich szałasów i pod przykrywką ćwiczeń praktycznych z magii druidów, hodował w głuszy naturalnych rozmiarów warzywa. Naturalnych rozmiarów w jego mniemaniu oczywiście, bowiem był zaledwie na początku swej podróży, i dopiero się miał przekonać jakimi miniaturowymi odmianami warzyw żywią się ludzie. Wszak w czasie pozostawania w szeregach klanu nie widział nigdy człowieka, a z tymi, których spotkał wczoraj, nie obcował na tyle długo, żeby zaznajomić się z ich zwyczajami żywieniowymi.
        Widział ich z daleka, bowiem ustawili się na szczycie jedynego pagórka na płaskiej równinie i jakby czegoś wypatrywali pośród traw. Nie wiedział właściwie jak zareagują na jego widok, ale w sumie niewiele go to obchodziło. Stwierdził, że nie chce mu się nadkładać drogi, żeby się do nich zbliżyć, więc kontynuował swój marsz po najprostszej linii na północ. Natomiast z ich perspektywy widoczne mogły być tylko jego rogi, gdyż resztę potężnej postaci dobrze skrywała bujnie rosnąca tu wysoka trawa. Gdy zobaczyli go, wpadli w dziwny rodzaj histerii, zaczęli dąć w jakieś miniaturki trembit bojowych, po czym wyjęli łuki i wystrzelili.
        W zasadzie nic nie musiał z tym robić. Wypuścili swoje strzały bardziej na wiwat, niźli celując w cokolwiek, ale ich nie wiadomo dokładnie czym spowodowane dziwne wrzaski i wnerwiające jak bzyczenie komara piski tych ich mizernych trąbek, zwróciły jego uwagę na tyle, że zatrzymał się i przekręcił rogaty łeb w ich kierunku. Z pozoru nic groźnego, ale nawet taka nieznaczna zmiana w układzie ciała wywołała nieprzewidzianą reakcję. Jego organizm oczyszczał się jeszcze z siana zeżartego pod surowym okiem nestora, i pod wpływem nagłego spięcia mięśni brzucha wydalił z dolnej części przewodu pokarmowego zalegający tam nadmiar azotanów i metanu. Huk jaki przy tym powstał porównywalny był z wybuchem wulkanu, i gdy poniósł się po stepie spłoszył tamtym dwóm bohaterom konie, które poniosły ich gdzieś w dal, poza horyzont. Inteligentne zwierzęta, widocznie dobrze wiedziały co tu tak naprawdę zaszło, i że to wcale nie hałas był najniebezpieczniejszy w tym całym zdarzeniu. Uciekły prosto przed siebie, jak najdalej od delikatnej mgiełki fetoru wolno rozchodzącej się w bezwietrzny dzień ponad trawami, żeby się zwyczajnie nie podusić. Minotaur zaś widząc rejteradę dwóch jeźdźców, zakręcił tylko ogonem, wciągnął powietrze wraz z przytłaczającym zapachem przez swoje wielkie chrapy, po czym ze świstem wypuścił je, bulgocząc przy tym coś, co tylko znający mowę naturian mogliby zrozumieć. Chwilę postał zastanawiając się, czy jeszcze coś innego nie zalega mu w jelitach, ale nie doszedł widocznie do żadnych wniosków, bo szybko wrócił do swojej wędrówki.
        Może kiedyś, wspominając tę sytuację, Agelatus zaprzeczy swojemu imieniu uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszy opowieści onych dwóch, którzy od teraz przez resztę życia będą snuć w karczmach, przy piwie, pouczającą legendę o strasznej przygodzie, która spotkała ich na bezdrożach równiny Maurat, jak to sami, ale we dwóch, zostali napadnięci na szlaku przez potężnego demona rogatego, któremu najpierw dzielnie stawili czoła, a potem każdy z nich, wypuszczoną oczywiście w pełnym galopie strzałą, trafił bestię w jakieś bardzo czułe miejsce, co wywołało u ugodzonego diabelstwa przeraźliwy ryk bólu, po czym ten ohydny posłaniec piekieł wściekły ruszył na nich, ale mimo długotrwałego pościgu zdołali mu umknąć.
        Wsadził w ognisko wielkie łapsko i wygrzebał spomiędzy żarzących się gałęzi gorącą bulwę. Ścisnął delikatnie palcami, a gdy stwierdził, że jest już wystarczająco miękka wrzucił sobie do paszczy i rozdelektował się cudownym, w porównaniu z zeschłą trawą, smakiem pieczonego kartofla.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Narowisty wierzchowiec o sierści w kolorze dorodnych kasztanów ciął płaski step, niczym okręt fale. Niepoganiane przez nikogo zwierzę gnało pod wiatr ku wolności. Jego długa grzywa falowała i wypychana do tyłu, uderzała w pierś skulonego w siodle jeźdźca, napinającego łuk. Nie zważając na prędkość, a nawet i na drogę, mężczyzna kierował koniem wyłącznie za pomocą pięt, zarzucając arkan z lejcami na własną szyję. W pełni ufał swojemu towarzyszowi podróży i był gotów powierzyć mu swoje życie, dlatego kiedy ogier zajęty był deptaniem traw w szalęczym biegu, jeździec spokojnie mógł wycelować.
Uiekający przed nimi wilk był doskonały na dzisiejszy posiłek. Zwłaszcza, że ostatnie dwie noce Yuma spędził o pustym żołądku z powodu migracji centaurów, którzy ogołocili wschodnie tereny Równiny Maurat. A przynajmniej dużą ich część. Dlatego kiedy nad ranem niedaleko obozowiska mężczyzna usłyszał wycie, zerwał się na równe nogi, przypasał kołczan pełen strzał i ruszył na łowy. Miał duże szczęście - wilk był Omegą, wyrzutkiem, dla którego nie było miejsca w stadzie, więc samiec Alfa poprostu go wygnał. Teraz tułał się po Równinie sam jak palec, będąc idealnym celem dla myśliwych. A przynajmniej dla starego myśliwego.
Wydając krótką komendę, Oligard zrównał się z pędzącym dzikim psem, ułatwiając mężczyźnie strzał. Napinając łuk, Yuma poczuł jak cięciwa styka się z jego nosem. Wstrzymując oddech, wymierzył między łopatki zwierza i zwolnił zacisk. Strzała przecięła powietrze, przebiła ciało i wyszła sercem, łamiąc się przy próbie zatrzymania lecącego z impetem ciała.
Chwilę później myśliwy był już przy nim i z nożem w ręku zaczął dzielić mięso i obdzierać wilka ze skóry. Kości były całe, a wykonanie z nich grotu nie powinno stanowić problemu. Futro choć wyblakłe, było zdrowe i nadawało się na ubrania. Sprzedam je, pomyślał łowca, zajęty pakowaniem mięsa.
Słońce już dawno minęło zenit i kojący wiaterek smagał twarz Yumy, prowadzącego wierzchowca za uzdę w stronę lasu.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Szedł prosto przed siebie. Zboczył nieco z kursu, ale tym razem zdał się na swój niezawodny nos. Czuł, że warto. Szedł normalnym tempem, miażdżąc wielkimi kopytami runo. Kostur przełożył przez kark i wsparł na nim przedramiona. W oddali majaczył las. Napotkał ogołocony szkielet wilka, ale nie zatrzymał się, tylko ominął go beznamiętnie i szedł dalej za zapachem. Wstrętne odory aur piekielnych i demonów czuć było na kilka staj, poza tym jego amulety zawsze zaczynały wtedy wibrować, unosić się i dymić, a im bliżej był postaci otoczonych taka aurą, tym jego wisiorki wykazywały większe chęci połączenia się ze swoją naturą. Z niebianami było podobnie. Tylko, że zapach przyjemniejszy. Nie rozumiał tego. Dlaczego jednej z ras znienawidzonych najeźdźców Matka przyznała aury o zapachu pięknych lilii? Było tyle bardziej pasujących. Wilcza uryna, kacze gówno, zjełczałe niedźwiedzie sadło, wyziewy z mokradła, stare jaja. Pierona, gdyby ktoś dał mu taką możliwość, dla dobra sprawy mógł nawet odstąpić aromat własnego potu, który po trosze zawierał każdy z wymienionych zapachów. Oczywiście nie byłby zbyt zadowolony, że pachnie dokładnie tak jak niebianie, i być może rozważałby konieczność zastosowania jakiegoś rodzaju higieny osobistej, ale byłby w stanie się poświęcić. Wbrew pozorom, mimo własnej odrzucającej aparycji, potrafił docenić piękno dzieł Natury. Dlatego nie rozumiał tego połączenia: zapach pięknych kwiatów i wstrętni przybysze z innych planów.
        Wampiry, lisze, i cała reszta tego nieumarłego pieroństwa pachniała po swojemu. W sumie też niepasujące, bo zapachy przyjemne i naturalne jak najbardziej, ale raczej nikt się nie zachwyca wonią krwi, starych ksiąg lub skóry. Dlatego tu nie dopatrywał się świętokradztwa jak w przypadku niebian.
        Natomiast na słaby zapach aury człowieka nie był tak wyczulony, albo po prostu one nie niosły tak jak tamte. Dlatego dopiero wtedy, gdy już widział zarys sylwetki człowieka, w nosie zakręciła mu miła woń wiatru hulającego nad stepem, potu z końskiej grzywy i uklepywanych pod siodłem płatów surowego mięsa. Tak. Miał do czynienia z człowiekiem ciągłej drogi i nieskrępowanej wolności. Piękna sprawa.
        Koń parsknął, gdy go wyczul, ale szaman uspokoił go krótkim zaklęciem. Nie było się czego bać, nie miał przecież złych zamiarów. Koczownik widocznie podobnie oceniał sytuację, bo na pewno z daleka widział zbliżającego się minotaura, ale nie podjął żadnych czynności zapobiegawczych. Może też znał się na aurach? Kto wie. Pozory mogą mylić. Sam był tego doskonałym przykładem.
        Podszedł na odległość kilku kroków do siwiejącego mężczyzny i zatrzymał się. Pomiędzy nimi leżała na trawie przyczyna, dla której zboczył ze swojej marszruty. Czerwony, ociekający krwią kawał mięsiwa z upolowanego wilka. Popatrzył chwilę na nie, oblizał się długim ozorem i spojrzał na myśliwego. Chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu szaman wyciągnął przed siebie zaciśniętą pięść. Nie był to jednak gest przywitania. Gdy otworzył palce na jego dłoni leżał olbrzymi ziemniak. Rogacz ciągle trzymając przed sobą warzywo, głośno wypuścił powietrze i charknął coś, wyrzucając z pyska krople żółtej śliny. Patrzył wyczekująco z pytaniem w oczach. Dobrą chwilę zajęło mu, zanim zorientował się, że człowiek go nie rozumie. No jasne.
- "Nie będą znać naszego języka" - mówił mu przed laty stary mentor. - "Ty musisz znać ich mowę".
- "Wszystko się zgadza"
- pomyślał minotaur, - "tylko teraz weź chłopie przypomnij se, jak się, do pierona ciężkiego, to mówiło?" - zmarszczył brwi w procesie intensywnego myślenia. Wreszcie przypominał sobie brakujące słowo.
- Zamiana? - wydukał głośno, ale trochę niewyraźnie, jakby pierwszy raz w życiu używał ludzkiej mowy. Przy odrobinie dobrej woli dało się go jednak zrozumieć. Zerkał spokojnie to na twarz człowieka, to znowu na leżące na trawie mięso i czekał. Po chwili namysłu stwierdził jednak, że może kartofel nie jest na tyle atrakcyjny, żeby za niego wymienić smakowitą półtuszkę, więc zza pleców przesunął przed siebie swoją torbę podróżną i uchylił klapę. Teraz koczownik miał do wyboru dodatkowo oprócz monstrualnego ziemniaka także borówki leśne jak pięści dorosłego mężczyzny, papryki wielkie jak dynie, marchewkę wielkości maczugi, i kilka jabłek rozmiarami przypominających arbuzy.
Agelatus patrzył z wyczekiwaniem.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Oporządzony wilk mógł niebawem przyciągnąć wygłodniałych drapieżników, więc myśliwy postanowił czym prędzej opuścić te okolice. Nie miał najmniejszej ochoty spędzić nocy na otwartym stepie w towarzystwie stada wilków. Ciągnąć Oligrda za arkan, mężczyzna poprowadził go w stronę drzew, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu, kiedy sponad kępy wysokich traw wyłonił się rogaty olbrzym o ciemnym futrze i byczym łbem. Istota poruszała się na dwóch dolnych odnóżach, jak człowiek, ale był ze dwa razy wyższy i trzy szerszy niż przeciętny człowiek. Już sama maczuga, którą nosił za plecami wydawała się większa od Yumy, którego pierwsza myśl brzmiała - uciekaj. Stwór jednak nie wyglądał na takiego, co ma złe zamiary, choć jego wygląd zdawała się mówić inaczej. Zmierzył nomada od stóp do głów i utkwił wzrok na płatach świeżego mięsa, które Yuma miał zamiar uwędzić i zjeść, a razie konieczności: wyrzucić lub sprzedać. Zachowanie pół byka wywołału u niego zaskoczenie, kiedy wyciągnął do niego zaciśniętą pięść, a potem pokazał ziemniaka wielkości dwóch ludzkich pięści i powiedział coś w niezrozumiałym dialekcie.

W pierwszej chwili Yuma chciał wskoczyć na konia i odjechać, ale nie wiedział do czego minotaur może być zdolny. Dlatego nieznacznie poruszył ramionami, sprawdzając ułożenie swojego łuku i dostępność do sztyletu w lewej cholewie buta. Na Równinie nie było prawdopodobnie lepszego łucznika nad nim, ale co mu teraz po łuku, jeżeli stoi od zagrożenia jakieś trzy łokcie.
Nie doczekawszy się odpowiedzi na wysunięte warzywo, minotaur najwyraźniej doszedł do wniosku, że musi się porozumieć w inny sposób. Wyłożywszy na trawie swoją skórzaną torbę, podniósł klape i zapytał o wymianę, z niekształconym, grubym akcentem. Myśliwy oniemiał, ale nie chciał dać tego po sobie poznać.

- Pierwszy raz widzę tak duże warzywa - mruknął bardziej do siebie, przenosząc wzrok od maczugowatej marchw, przez dynie, do ziemniaków, każdy wielkością podobny temy w ręce stwora. Potem Yuma zerknął na mięso wilka, swobodnie wiszące przy siodle i odpiął duża jego część, samemu zostawiając sobie gruby plaster. Dla minotaura mogłaby to być zwykła przekąska, ale dla mężczyzny wystarczy na dwa, trzy dni, podczas których ani razu nie zaburczy mu w brzuchu. Podając istocie mięso, wskazał na marchew i palcami pokazał dwójkę. Takich rozmiarów warzywo prędko nie zniknie, ale jego wierzchowiec lubił marchew, dlatego Yuma uznał to za uczciwą wymianę. Zwłaszcza, że minotaur wyglądał na takiego, któremu warzywa powoli się nudziły i miał wielką ochotę na mięso.
Dlatego bez zbędnych słów, podał mu związane sznurkiem mięso wilka z bladym usmiechem na ustach, jakby chciał powiedzieć "smacznego"
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - „Dwie?" – pomyślał Agelatus. - "Mam jedną."
Stropił się, ale tylko na chwilkę. Uniósł do góry wskazujący palec lewej dłoni.
- Godzina – powiedział, jakby to było takie oczywiste. Dla łucznika nie było, ale on skupił się już na sobie. Odłożył kostur i rozpoczął mantry przywołujące duchy Natury. Modlił się cicho, wykonując przy tym mechanicznie serię czynności. Wysupłał z dna torby małą sakiewkę poznaczoną dziwnymi bohomazami. Wyjął niej malutką kuleczkę. Ziarenko, jak się miało później okazać. W jego wielkiej dłoni wyglądało na jeszcze mniejsze, niż było w rzeczywistości. Wierzgnięciem czarnego kopyta rozorał ziemię, po czym przykucnął i rzucił malutkie nasionko w świeżo odsłoniętą glebę. Kciukiem wcisnął je głębiej, po czym zasypał dołek. Wyciągnął rękę nad posianym miejscem. Jego charczenie jakby się wzmogło, a spod dłoni zaczęły kapać krople wody.
- Możesz mówić normalnie – rzucił mimochodem nie przerywając podlewania rośliny – rozumiem waszą godkę.
        Nie patrzył na rozmówcę. Skupił się na magii. Miał to wytrenowane. Zasadzić - zaklęcie. Zakopać - zaklęcie. Podlać - zaklęcie. I czekać.
        Zakończył podlewanie i dziwne modły, więc usiadł pod najbliższym drzewem. Minuty płynęły powoli. W milczeniu. Minotaur w głowie recytował długie mantry do Matki, ale na zewnątrz wyglądał, jakby przysypiał. Po trzech kwadransach jednak, gdy skończył litanię, rozwarł szeroko oczy i wlepił je w swojego towarzysza. Patrzył na niego jakby go oceniał. Trwało to kolejne parę minut, ale w końcu zapytał prosto z mostu:
- Jesteś stąd? Znasz równinę?
Odpowiedzi wydawały się oczywiste. Opalona, wysmagana wiatrem cera mężczyzny, poszarpane wąsy i bródka, futrzasta czapa, skórzane odzienie, łuk identyczny, jakimi posługiwały się stada centaurów na równinie, a wreszcie krępy konik, rączy, ale jak najbardziej pasujący do tutejszych pustkowi, jedzący trawę i pijący zimną wodę z kałuży bez ryzyka ochwacenia się. Nie, ten człowiek na pewno nie był tu od wczoraj. Znał te ziemie.
        Rogaty dumał i gadał coś do siebie w języku naturian, jakby coś analizował. Wreszcie podniósł się spod drzewa, pochylił, i z miejsca, gdzie godzinę temu wcisnął małe ziarenko, teraz wyciągnął z ziemi marchew jeszcze większą niż tamta w torbie. Wziął je obie, a wręczając koczownikowi wyznał ni z tego ni z owego.
- Szukam kurhanów.
Zastanawiał się, czy nie wypada wyjaśnić dlaczego i po co, ale skoro tylko policzył ile musiałby użyć słów w kaleczącej język ludzkiej mowie, to zrezygnował. Dodał tylko:
– Pomożesz? – i znów zamilknął, czekając na odpowiedź łucznika.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Zachowanie stwora mocno zdziwiło i jednocześnie zainteresowało nomada. W prosty sposób dał mu do zrozumienia, że musi zaczekać do zakończenia transakcji, a następnie zaczął odczyniać znajomy mu rytuał. Żyjąc z centaurami, Yuma nie raz obserwował plemiennego szamana, modlącego się nad roślinami i rannymi braćmi, jakby miało to w czymś pomóc. I, ku jego zaskoczeniu, pomagało. Rany na ciałach wojowników goiły się w minutę, a rosliny potrafiły wyrosnąć w kilka sekund, dając obfite plony. Rzecz jasna nie takie, które minotaur nosił w torbie. Widać było, że stwór zna się na potężnej magii natury i żyje z nią w pełnej zgodzie i harmonii, czego dowodem były modły. Nikt, kto życzył przyrodzie źle nie mógł się tak modlić, jak robił to rogaty nieznajomy.

I choć Yuma obiecał sobie nie dziwić się więcej, w końcu sam żył z połówką ludzi i koni, nie mógł powstrzymać pytającego wyrazu twarzy, kiedy minotaur odparł, że w pełni rozumie ludzką mowę. Zważywszy, że na jego wygląd zareagował tak, jakby pierwszy raz widział człowieka z takiego bliska.

- Znam. - odpowiedział Yuma, ignorując fakt, że stwór patrzy na niego, jak w obrazek, wyłapując jakiś ważnych szczegółów. Przyjmując od minotaura warzywa, popatrzył na niego pytająco, kiedy usłyszał o kurhanach.
- Jakieś trzysta, czterysta mil na zachód - odpowiedział przyjmując smętny wyraz twarzy.
Powód dla którego rogaty potwór szukał świętych grobów musiał być ważny, ale Yuma nie wiedział, czy ma ochotę się w to pakować.
- Zaprowadzić cię? - zapytał po chwili, pakując marchew do juków.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - Prowadź - rzekł tylko i odsunął się ze ścieżki, żeby tamten mógł przejechać. Ucieszył się przy tym w duchu, ale nie okazał tego na zewnątrz. Patrząc na jego minę niezmiennie miało sie wrażenie, że zaraz zada jedno z dwóch pytań: "Masz jakiś problem?", albo "Chcesz w ryj?". Bardzo niesprawiedliwa była to ocena. Pełna uprzedzeń. Wszak to, że ktoś się nie uśmiecha, nie myje zębów, pierdzi, cuchnie, beka, i bez zażenowania publicznie drapie się po zadzie nie oznacza, że od razu chciałby wszystkich lać po pysku. A przynajmniej Agelatus nie chciał. Chyba, że byłeś nekromantą. Albo piekielnym. Albo demonem. Albo niebianinem. Albo wilkołakiem. Albo wampirem. Albo liszem, szkieletorem, zjawą, poltergeistem, albo innym nie do końca umarłym paskudztwem. Wtedy tak. Wtedy lał. Bez pytania.
        Nie wiedział co to są kurhany, ani do czego służą. Matka Natura podpowiedziała mu to w głowie, dlatego zapytał. Nie wiedział również, że nie wszystkie muszą być siedliskiem złych mocy nawiedzanym przez nieumarłych. Dlatego jego pytanie, zadane dla wybadania z czym będzie miał do czynienia mogło nieco zdziwić nomada.
- Co tam straszy? - zapytał zanim ruszyli z miejsca.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

- Kurhany same z siebie nie straszą - wyjaśnił nomad, wskakując na siodło Oligarda i nakazując mu udać się w stronę lasu. - To płytkie groby, w których chowa się wojowników. Do dołu wrzucane jest ciało, najczęściej owinięte płótnem i przysypane cienką warstwą ziemi, na której układany jest stos kamieni. Nic tam nie ma.
- No chyba, że trupojady - dodał po krótkim zamyśleniu. - Albo hieny cmentarne lub jakiś nekromanta eksperymentujący z życiem po śmierci. Ale ogólnie to tylko pole pełne grobów. Dla druidów święte miejsce, dla ludzi po prostu cmentarz, dla centaurów złe wspomnienia z czasów wojny. Każdy ma inne postrzegania kurhanów. Dla mnie to tylko kamienie, pilnujące, by istota pod nimi nagle nie postanowiła wyjść.

Kiedy skończył, uderzył piętami boki wierzchowca i wysunął się do przodu. Nie oglądając się za siebie, czy minotaur za nim idzie, Yuma zaczął wypatrywać leśnych traktów, którymi skrócą podróż przez drzewa i znów wyjdą na pusty step. Z miejsca wybrał tę drogę, gdyż stwór wyglądał na takiego, któremu się śpieszy, więc omijanie lasu na około byłoby głupotą. Nomad miał jednak specyficzne podejście do lasów.
"To najgorszy teren do strzelania do ruchomych celów" - powiedział mu któregoś dnia nauczyciel.
Nie mniej obecność ogromnego pół byka działała kojąco na nerwy. Po Maurat grasowały nie tylko centaury. Równina bogata była w dezerterów i kłusowników, napadających na każdego, samotnego jeźdźca. Tak więc obaj, minotaur i nomad, mogli sobie pomóc.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        "Czyli kurhany to mogiły wojowników. Same nie straszą, jasne. Ale też nie bez powodu Matka wysyłała go tam." - w myślach podsumował minotaur. Spodziewał się, co można tam zastać. Nieumarłych. Zwłaszcza jak będzie tam nekromanta. Tak. Koczownik użył tego słowa. Nekromanta. W ludzkiej mowie brzmiało równie obrzydliwie. Na sam jego dźwięk krew się w nim wzburzyła. Prychnął gniewnie. Gnidy, nie dające spoczywać w spokoju umarłym. Bezczeszczący ciała. Plugawiący zwłoki. Zaburzający Harmonię. Oj, jak chciałby dostać takiego w swoje ręce. Jak chciałby, żeby faktycznie się tam spotkali. Prychnął jeszcze raz i drugi. Patrząc na niego z boku można było się przerazić. Dobrze, że nomad się nie odwracał. Mógł nie zrozumieć powodu tej tłumionej wściekłości. Gotował się jak kasztan wrzucony do ogniska. Zdawało się, że zaraz eksploduje. Nie eksplodował.
        ”Skupienie. Opanowanie. Dyscyplina. Przyjdzie na to czas. Zbieraj siły. Gromadź furię. Barbarzyński sposób na wszystko. Ja będę z Tobą. Zaprowadzę swój Ład.” - Głos Matki brzmiał w głowie spokojną, ale wyraźną harmonią dźwięków: szumem lasu, śpiewem ptaków, bzyczeniem owadów. Pobrzmiewał jednak pojedynczymi zgłoskami nisko, jakby nadciągających z oddali pomruków burzy. Coś było na rzeczy.
        Uległ Jej rozkazom. Wyciszył się. Westchnął. Szybko spakował swoje rzeczy łącznie z zakupionym mięsem, zacisnął palce na kosturze i sadząc niespieszne, ale długie kroki, ruszył za swoim przewodnikiem.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Początek podróży był wyjątkowo trudny. Zwłaszcza dla Oligarda. Wierzchowiec nomada kroczył zygzakiem i boczył się na wszystko, kiwając brązowym łbem. Zapach, który roztaczał minotaur najwyraźniej go drażnił, czego Yuma zupełnie nie rozumiał. Zapach ziemi i suchych liści, to czuł. Zapachy tak bardzo towarzyszące lasowi i jego mieszkańcom. Niestety koń musiał uznawać inaczej, bo pierwsze minuty wędrówki był wyjątkowo niespokojny.

- Spokojnie, Oligard - mruknął Yuma, poklepują towarzysza po umięśnionej siły. Prezent od wodza plemienia jeszcze ani razu go nie zawiódł i uratował nomada z nie jednych tarapatów.

Później zerknął przez ramię, na idącego za nim minotaura. Jego potężne racice wprawiały w drgania ziemię, podrzucając tumany kurzu i suche liście.
- Yuma - przedstawił się mężczyzna.
Skoro mieli podróżować razem, dobrze by było dowiedzieć się czegoś więcej o swoim towarzyszu.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Mało wylewny przewodnik mu się trafił. Może dlatego właśnie go polubił. Sam też nie przepadał za otwieraniem gęby pomiędzy posiłkami. Robił to wyjątkowo. Teraz był właśnie taki wyjątek.
- Agelatus - klepnął się otwartą dłonią w klatkę piersiową i uniósł dumnie głowę. Przedstawił się. Świat poza klanem poznał jego imię. Teraz wiedzą kogo należy się bać. Radość wewnętrzna rozsadzała go, ale na zewnątrz dalej odstraszał zaciętą miną. Baliby się go i tak, i chyba w najmniejszym stopniu ze względu na imię.
        Nie był sprinterem, ale też i jeździec nie forsował swojego wierzchowca, więc mimo, iż stąpał powoli, jego długie kroki wystarczały, by się zrównać z nomadem. Czterysta mil takim tempem nie powinno im zająć więcej niż kilka dni. Cztery, może pięć.
        Zmierzchało trzeciego dnia. Las zostawili za sobą. Szli wąską ścieżyną przez busz. W trzech krokach zbliżył się do koczownika.
- Czekają - chrumknął cicho i zdecydowanie za blisko twarzy człowieka. Wskazał grubym paluchem zapadające ciemności. Nie przyszło mu do głowy, że ktoś może nie widzieć. Wszak on widział zawsze. Bez względu na oświetlenie. Mimo zewnętrznych oznak dojrzałości i potęgi, jego wiedza o świecie zdominowanym przez ludzi była niezwykle ograniczona. Znał tylko ich aury i mowę w podstawowym zakresie. Nie miał pojęcia o fizjologii, życiu, kulturze, nie mówiąc o potężnych wytworach ludzkiej cywilizacji. Był jak dziecko we mgle. Niebezpieczne dziecko. Mierzące dwanaście stóp, rogate, silne jak tabun koni, wytrzymałe jak skała granitowa, władające potężnymi mocami i niemal niemożliwe do przekonania. A najoczywistszych rzeczy uczył się praktycznie od zera. Matka Natura była jednak z nim. Niezmiennie. Jej zaklęta w kosturze moc, dawała o sobie znać właśnie w takich momentach, kiedy trzeba było działać szybko i ze znajomością ludzkiej natury. Wskazał więc towarzyszowi dwóch z lewej, którzy odcinali się jeszcze na tle zachodzącego księżyca, a sam rzucił się w prawo, gdzie głęboko w zaroślach wyraźnie złoto świeciły aury kolejnych.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Nie wiedząc, co tak poruszyło minotaura, Yuma skupił się wskazanym przez niego kierunku. Między smukłymi drzewami tańczyły ostatnie promienie księżyca, podkreślając dwie wątłe sylwetki. Rabusie. Na równinie było ich pełno, poruszali się małymi grupkami i urządali zasadzki na podróżnych. Ktoś pieszo nigdy nie miałby szans, dlatego, by przeżyć na równinie najważniejsza jest broń i dobry wierzchowiec. Albo dwunastostopowy powtór. Mimo rozmiarów, Agelatus bezszelestnie zniknął w krzakach, by zajść kompanów oczekujących ich dwójki. Widząc, jak dwie sylwetki przemieszczają się ostrożnie w stronę traktu, Yuma przyjął wyzwanie, zeskoczył z Oligarda, napiął łuk i zmusił wierzchowca do samotnego biegu przez las.

Na ruch rozbójników nie trzeba było długo czekać, szybko połknęli przynętę. Spłoszeni pędzącym koniem wyskoczyli z lichego ukrycia z zamiarem powalenia jeźdźca przy pomocy lassa i włóczni. Wielkie było ich zdziwienie, kiedy zobaczyli puste siodło, a zaraz potem usłyszeli przeciągnięty syk. Bandyci wystawili się łucznikowi na pustej drodze, jak kaczki, a kiedy zdębieli, Yuma wstrzymał powietrze w płucach i zwolnił cięciwę, posyłając zabójczą strzałę w szyję napastnika z lassem. Głuchy dźwięk łamanego kręgosłupa rozszedł się echem, a zaraz po nim huk ciała, uderzającego o piach.
- Deryyyylllll - zawył za nim towarzysz, lecz ostatnie litery wypowiadał krzykiem, kiedy kolejna strzała przeszła mu przez kolano.
Tym razem Yuma nie chciał zabić, a powalić. Wiedząc, że minotaur może nie mieć tyle cierpliwości, zabije pozostałych i nigdy się nie dowiedzą, czy to oni byli celem ataku. Jeśli nie, zabiją ich pierwsi. Jeśli tak, to Yuma chciał znać powód.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Zakradał się od tyłu. Starał się nie robić niepotrzebnego hałasu, aż do momentu, kiedy traktem przegalopował koń Yumy. Gdyby nie barbarzyńska furia, która powoli zaczynała rządzić jego poczynaniami, zastanowiłby się pewnie co się stało z jego towarzyszem. Więź między koczownikiem a jego wierzchowcem była widoczna gołym okiem i nawet nie trzeba było zaprzęgać do jej zbadania magii. Zżyci ze sobą, od dawna razem. Koń i człowiek. Dwa ciała, jeden umysł.
"Nie. Na pewno ogier nie spanikował. Na pewno nie zrzucił mężczyzny z siodła. Na pewno mu nie uciekł". Było tu spore pole do dociekań cóż właściwie się stało z nomadem, ale szaman nie miał teraz czasu na zastanawianie się. W byczych nozdrzach czuł już zapach spoconych ciał i nasmolonych tłuszczem osełedców.
        Furia opanowała wielkie cielsko. Odrzucił na bok subtelności. Ostatnie paręset kroków puścił się szarżą. Z pochyloną głową i wielkim kosturem w lewej ręce wypadł z zarośli wprost do czegoś na kształt obozowiska. Pierwszy przeciwnik zginął od razu, zahaczony rogiem podczas szarży. Drugi cudem nie nadział się na poroże, ale został potrącony w biegu przez rozszalałego Agelatusa. Oberwał siłą porównywalną do kamiennej lawiny, która zgniotła mu klatkę piersiową i rozsadziła płuca. Okropny ból rozszedł się po ciele bandyty jeszcze zanim uderzył o ziemię. Jego umysł do końca nie uświadamiał sobie, że umiera. Próbował jeszcze chwilę rozpaczliwie złapać oddech, ale wkrótce jego rzężenie ucichło. Trzeci miał dane zobaczyć z kim przyjdzie mu walczyć. Czarne kopyto minotaura w biegu tąpnęło w zasłonięte i przygaszone palenisko, a iskry rozpierzchły się na boki stawiając namioty w płomieniach. Nie był to krzepiący widok. Szalejąca bestia, rozmiarami bliższa golemom niż ludziom, wielkie rogi i szpony, oraz oczy płonące rządzą mordu. Owszem, widział co ich zaatakowało. Ale czy wiedział? Pewnie nie. Prawdopodobnie nigdy nie widział minotaura na oczy i nie miał pojęcia o ich istnieniu. A nawet jeśli, to czy w sytuacji zagrożenia byłby w stanie rozpoznać gatunek? Nie wiadomo. Zanim zdążył wrzasnąć wyleciał w powietrze, gdy szaman ciągniętym cały czas za sobą kosturem zamachnął się i trafił go końcem kija.

        Kolejnych dwóch czekało dalej, na wzgórzu. Byli zaskoczeni niepowodzeniem przyszykowanej zasadzki. Koń bez jeźdźca i dwóch towarzyszy przeszytych strzałami. Wszystko było nie tak. Gdy tak zdenerwowanych doszedł ich hałas od strony obozu, jednocześnie odwrócili się w tamtym kierunku. Ujrzeli na tle pożaru jak rogaty potwór uderzeniem wielkiej lagi wysłał ich towarzysza w lot nad sawanną.
- Co to za stwór? Skąd się wziął? - gorączkowe myśli kłębiły się w ich głowach. Niedługo. Wyparły je przerażenie i panika, gdy barbarzyńca wypatrzył ich. Mimo mroku. Wyraźnie to zobaczyli, że napastnik rozejrzał się wokół siebie, ale jego głowa przerwała obrót dokładnie na nich. Bez wątpienia musiał ich widzieć. I bezzwłocznie ruszył ku nim w górę łagodnego zbocza. W akcie desperacji spróbowali wykorzystać jedyne co mieli. Wycelowali w zbliżającą się postać przygotowane do zasadzki kusze i zwolnili cięciwy. Bełty furknęły i zniknęły w ciemności.

        Pierwszy śmignął przy lewym barku i tylko niegroźne rozharatał mu skórę. Natomiast drugi z plaśnięciem wbił się w brzuch na wysokości wątroby. Płytko, stalowe mięśnie zatrzymały go i ochroniły narządy wewnętrzne. Agelatus przystanął w pół kroku. Nie odrywając wzroku od dwu kulących się postaci wyszarpnął pocisk z ciała, zupełnie nie zwracając uwagi, że rozrywa skórę i powoduje obfite krwawienie. Wydał z siebie zwierzęcy ryk wściekłości, który poniósł się dudniącym echem po okolicy. Nie przejmując się krwotokiem tym szybciej popędził ku dwóm pechowcom. Jeszcze godzinę temu myśleli o łatwych łupach zdobytych w zasadzce, a teraz posłyszawszy dziki wrzask ranionej bestii rzucili się do ucieczki. Nie mieli szans. Minotaur dopadł ich w kilku długich susach i skosił łamiąc nogi machnięciem ciężkiego kostura. Śmierć przyszła wkrótce, gdy czaszki chrupnęły zmiażdżone kopytami.

        Uspokoił się. Świadomość wróciła. Umysł zaczął pracować. Dojrzał ze szczytu wzgórza dwa ciała i pochylonego nad nimi swojego towarzysza. Przewodnik żył. To dobrze. Przez mgłę pamiętał tylko galopującego samotnie konia. Może jak znów się spotkają nomad powie mu kilka słów o tym co sie stało. Kilka słów; to znaczy, że się rozgada.
        Rozmyślając szaman przyłożył dłoń do krwawiącej rany na brzuchu i wymamrotał zaklęcie tamujące. Odwrócił się w kierunku dogasającego obozowiska i ruszył w dół nie przerywając zasklepiania magią druidów rany po bełcie. Gdy dotarł do celu okazało się, że bandyta pacnięty kosturem jeszcze dycha. Uderzenie mocno pokiereszowało ciało półelfa, ale gęsta trawa zamortyzowała upadek. Nie był w stanie się poruszać. Kręgosłup miał strzaskany. Bredził. Na widok minotaura oczy rozszerzyły mu się w przerażeniu, ale nie przerwał słowotoku.
- Demony... rogate bestie... z dna piekieł... demony... magia śmierci... szarlatan... nekromanta... demony... bogactwa... groby... kurhany... nieumarli... nie demony... rogate...
Złapał połamanego mężczyznę, podniósł i poszedł spotkać się z Yumą.
        Gdy kładł go obok dwóch jego kamratów załatwionych przez nomada, pokiereszowany bandzior nadal bredził, ale coraz ciszej. Śmierć już sunęła po niego nad spokojnym stepem. Agelatus przemówił do swojego towarzysza.
- Mieli obóz. Nie zasadzka.
Długo szukał w głowie odpowiednich słów, żeby opisać co myśli o tym wszystkim, ale nieodmiennie wychodziło mu, że musiałby zbudować kilka zdań w ludzkiej mowie, więc zrezygnował. Wskazał na trzech leżących ludzi i dorzucił tylko pewnym głosem:
- Czata.
Nic więcej. Ani skąd taki wniosek, ani żadnego wyjaśnienia w jakim celu ktoś miałby wystawiać posterunki pośrodku niczego. Miał tylko nadzieję, że tamten rozumuje podobnie. Bełkot rannego półelfa zawierał przesłanki, żeby pochwytać fakty. Nekromanta. Nieumarli. Kurhany. Rogate demony; to prawdopodobnie chodziło o niego. Napędził wyobraźnię napadniętego i temu wszystko się pomieszało. Pomylił minotaura z demonem. Nieistotne. Czy będą tam demony, czy nie, mógł wyjaśnić odprawiając o świcie rytuał czytania przyszłości. Bez względu jednak na wynik i tak należało zaprowadzić na cmentarzysku Naturalny Porządek. Parzył w milczeniu na twarz Yumy.
- Daleko te kurhany? - zapytał.
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Kiedy minotaur wrócił, a razem z nim połamany półelf przerzucony przez ramię stwora, Yuma już przetrząsał kieszenie martwego mężczyzny ze strzałą w szyi. Nie znalazł jednak nic aż tak wartego uwagi. Kilka złotych monet, haczyki na ryby, myśliwski nóż i włócznia o ząbkowanym grocie. Nic, co mogłoby się przydać w podróży. Był jednak drugi, postrzelony w kolano, który drapał paznokciami piach, próbując odczołgać się bok. Mimo relacji Alegatusa, Yuma wolał się upewnić, dlaczego ktoś zakłada obóz i czajki w środku oddalonego od szlaków handlowych lasu. W dwóch skokach nomad znalazł się przy rannym i nadepnął mu butem tuż obok strzały. Mężczyzna zawył i łapiąc się za kolano, przekręcił na plecy. W jego oczach był strach, a śliskie od krwi dłonie trzęsły się niemiłosiernie.

- Co tu robiliście? - zapytał cicho, stukając palcem o lotki strzały. Niedoszły bandyta pobladł nieznacznie. Domyslił się, że nomad może w każdej chwili wyciągnąć pocisk lub wbić mu nowy w drugie kolano. Obecnie bardziej bał się jego niż minotaura stojącego za nim.
- Jest zaciąg do armii - wymamrotał. - Chcieliśmy wstąpić ale noc nas złapała. Nie mieliśmy złych zamiarów, poprostu chcieliśmy przeczekać noc. Proszę, nie zabijaj mnie.
- Nie? - zapytał z bladym uśmiechem nomad, zerkając przez ramię na towarzysza i powracającego do nich wierzchowca. - Dobrze, ale radzę ci nie próbować sztuczek.

Powiedziawszy to, nomad sięgnął do buta i wyciągnowszy nóż, rozłupał strzałę, oddzielając lotki i wystający po drugiej stronie grot tak, by w kolanie nieszczęśnika został sam patyk.
- Masz - dodał, wyciągając z kieszeni kurtki kawałek zeschniętej bryłki tłuszczu. - Rozgrzej w dłoniach, wyciągnij to i idź swoją drogą. Więcej nie mogę uczynić.

Chwilę później Yuma był już w siodle, nonszalancko unosząc dłoń w formie przeprosin, po czym zerknął na Alegatusa i wskazał trakt.
- Pięć dni w tamtą stronę. Jeśli oczywiście nic podobnego nas nie spotka.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Cały dzień pierwszy wędrowali przez półpustynię, pomiędzy pagórkami porośniętymi karłowatą roślinnością. Mało rozmawiali, bowiem powiedzieć o nich obu, że z retoryką byli na bakier, to jakby nie powiedzieć nic. Trudno określić co kierowało koczownikiem, ale jeśli chodzi o minotaura, to zwyczajnie nie znał za wiele wyrazów z mowy ludzi, a to, co znał, sprawiało mu taką męczarnię przy wypowiadaniu, że zupełnie nie zachęcało do mielenia ozorem dla rozrywki. W swojej mowie ciągle coś gulgał, charczał, prychał i stękał, ale ten system porozumiewania się był niestety niedostępny dla człowieka. Nomad najwyraźniej samotnych monologów nie zamierzał prowadzić, albo po prostu obaj podróżnicy mieli jednakie podejście, że słów używa się do wymiany istotnych informacji, a nie do zabijania czasu. Jedyne ich rozmowy odbywały się wieczorami przy ogniu, gdzie najciekawszą rozrywką dla Agelatusa było powolne przyswajanie ludzkich nazw przedmiotów, które znał ze swego plemienia, ale potrafił je nazwać tylko w języku naturian. Wskazywał coś palcem, a Yuma powtarzał kilkakrotnie ludzkie słowo określające daną rzecz. Kołczan, ogień, kartofel, mięso, kopyto, siodło, kostur, kabłąk, karwasz, nóż, kamrat. I parę innych.
        Dwa kolejne dni przedzierali się przez kamieniste pustkowia, a dopiero ostatnie dwa dni podróży ponownie wiodły ich przez trawiastą sawannę. Słońce bez zbytniego pośpiechu chowało za horyzont swoją rozczochraną głowę, kiedy zaczęli wreszcie mijać wystające spomiędzy traw kamienne usypiska.
- Jesteśmy – burknął Agelatus do towarzysza. – Czuję.
Nieznacznie zwalniał kroku, aż wreszcie zatrzymał się. Przekręcił rogaty łeb, nieco w poprzek utartej ścieżki, którą dotychczas szli. Patrzył na azymut, prosto przed siebie, celując nosem do środka pola dawno zapomnianej bitwy, w centrum pobojowiska, do największego w okolicy skupiska kurhanów.
- Coś tu śmierdzi – powiedział pewnie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że jego osobisty fetor położyłby pokotem cały regiment piechoty. Z dala trzymały się nawet muchy i wszelkie inne dotkliwie gryzące owady, i tylko wielkie końskie gizdy dawały sobie radę z utrzymaniem się w powietrzu skażonym okropnym odorem pół-ludzkiego, pół-zwierzęcego ciała barbarzyńcy.
- Rytuały… nekromanta – dokończył, bardziej agresywnie warcząc te dwa słowa, niźli je wypowiadając.
        Nomad zapewne widział w swym długim życiu barbarzyńców, i raczej nie było dla niego żadną rewelacją to, że wprawiali się przed starciem w furię. Minotaur właśnie gotował się. Tężał. Wchodził w amok. W oczach zaczynał już płonąć gniew. Obwieszony amuletami kark i zarośnięte plecy, dające nieodparte wrażenie, iż niezłomnością dorównują wiekowym pniom sekwoi olbrzymich, wielkie łapska obwodem zbliżone do kolumn w pradawnej świątyni, klata szeroka jak drzwi od stodoły, nogi zakończone wielkimi kopytami, pod którymi podłoże zadawało się uginać. Muskulatura pół-byka zaczęła regularnie pulsować pod kudłatą skórą. Mięśnie grube jak powrozy utrzymujące na miejscu działa okrętowe podczas sztormu czy bitwy. Regularnie, coraz szybciej, napinały się i rozluźniały, przyspieszając krążenie krwi i transport adrenaliny. Zębiska aż zgrzytały o siebie, wydając pogłosy jakby trzeszczenia skał zgniatanych niewyobrażalnymi siłami przy trzęsieniu ziemi. Wielka gałąź, którą rogacz targał w charakterze kostura jarzyła się złowieszczo bladą, turmalinową poświatą. Zwłaszcza ona napawała niepokojem. Wyraźnie znać było, że tu nie chodzi o wprowadzenie się w pospolity szał bitewny, ale że tutaj zadziałają moce o wiele potężniejsze, niż mógłby z siebie wykrzesać nawet ktoś o organizmie tak krzepkim jak minotaur.
        Agelatus odezwał się do towarzysza, ale słowa były ledwo zrozumiałe pomiędzy prychnięciami.
– Idziesz tam ze mną… kamracie? Hrmwph…
Awatar użytkownika
Yuma
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yuma »

Pole kurhanów. Na sam widok tysięcy mogił Yumę zakuło w piersi. Wielu z tu leżących należało do jego plemienia. Byli to dzielni wojownicy i choć nomad żadnego z nich nie poznał, opowieści, którymi układano go do snu w wiosce i wspólne wychowanie sprawiły, że mężczyzna był bardzo zżyty z tą rasą. Czasem się nawet zastanawiał, czy nie poszukać czarodzieja, który zespoli go z Oligardem. Wspólne ciało, wspólny umysł z jednym z najlepszych wierzchowców na Równinie Maurat, udoskonalony o umiejętność rozumowania człowieka i jego manualne zdolności. To by było coś, zostać centaurem. Jednak czas leciał, Yuma dorastał i zrozumiał, że jako człowiek również jest cennym elementem stada. Do tego stopnia, że mógł zasiadać w posiedzeniach rady, pod warunkiem, że nie odezwie się ani słowem. Zawsze to jednak była odmiana. Teraz widok grobów uderzył w czuły punkt w duszy i sercu mężczyzny, który wyobrażał sobie, jak wszystkie te centaury padają w wojnie, w której nie chciały brać udziału. Przeganiając myśli na bok, Yuma spojrzał na rozgrzewającego się minotaura i jakby dopiero teraz dotarły do niego jego słowa. Ktoś naruszał spokój zmarłych.

- Chodźmy - powiedział krótko, siadając po damsku, z nogami po lewej stronie siodła. Jeszcze kilka lat temu wyśmiał za to ukochaną elfkę, lecz ta szybko go za to łajała. Nomada zawsze zastanawiał fakt, czemu tak podróżowała, ale jak się nad tym zastanowić nigdy nie poznał prawdy, że ukochana była księżniczką i jechanie konno jak mężczyzna, mogło być dla niej uwłaczające. Dopiero po rozstaniu, kiedy Yuma ciepło ją wspominał, spróbował pojechać jak ona. Odkrył wtedy, że to bardzo wygodne, zwłaszcza kiedy potrzeba dwóch rąk do trzymania i naciągania łuku.
Przerzucając lejce przez bark, nomad trącił piętą Oligarda, który wykorzystując chwilowy postój zaczął skubać trawę, ruszył z miejsca wydeptaną ścieżką. Wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia, Yuma wertował łukiem od grobu do grobu, szukając czegoś dziwnego lub kogoś dziwnego. Strzała na cięciwie błyszczała w słońcu, lecz mężczyźnie było to na rękę. Jeśli ktoś zobaczy błysk i się spłoszy, będzie idealnym celem.
Obok niego, w odległości kilku kroków stąpał minotaur. Jego mięśnie aż pulsowały, a kopyta zgniatały wszystko na swojej drodze. Przez ułamek sekundy Yuma widział parę buchającą z jego nozdrzy, ale szybko skupił się na drodze, by nie zdeptać przypadkiem jakiegoś kurhanu.

- Tym razem spróbujmy go nie wystraszyć - powiedział szeptem nomad, wskazując ślady na piaszczystej ścieżce. Świeże ślady. - Ani od razu nie zabić.
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości