Rubidia[Statek] Taki miałam Kaprys

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

[Statek] Taki miałam Kaprys

Post autor: Ijumara »

        ”Kaprys” w drodze do Rubidii cały czas łapał w żagle wyjątkowo sprzyjający wiatr, o sile, która nieustannie pchała go do przodu, a jednocześnie nie wyrywała sterów z rąk. Na dodatek było słonecznie i przyjemnie ciepło - warunki wprost wymarzone do rejsów, nawet tak obciążoną jednostką jak w tym momencie był statek kapitan Nigorie - właśnie wracali z Wyspy Syren i ich ładownie były wypakowane pod sam sufit wszelkimi dobrami, od tych najbardziej prozaicznych po luksusowe, z pominięciem jednak tego, co zakazane. Nie, by Ijumara miała coś przeciwko, po prostu tym razem akurat nie było okazji, by sobie trochę dorobić na boku. I tak miała zarobić krocie na tym transporcie, więc nie miała prawa narzekać.
        Wejście do portu nastręczałoby problemów tylko najbardziej niedoświadczonym sternikom, gdyż trzeba było nieustannie kontrować wpływ wiejącego od strony bakburty wiatru. Na “Kaprysie” pływała jednak nie byle jaka załoga - wszyscy doświadczeni, zgrani, znający swoje umiejętności i możliwości. Na swej pani kapitan polegali tak samo jak na jej niedawno zmarłym ojcu i nie było obaw, że coś pójdzie nie tak. Ijumara wykrzykiwała tylko kolejne komendy, z zegarmistrzowską precyzją nadając tempo całej procedurze. Gdy tylko zostało jej wskazane miejsce do przybicia (przy nabrzeżu stał członek obsługi portu w jaskrawej kurtce, kiwający na nią flagą sygnałową), lekkim obrotem koła sterowała skierowała Kaprys w tę stronę i już spokojnie, bez pośpiechu, ustawiła swój statek przy nabrzeżu. Na skrzypiące deski pomostu zaraz wyskoczyli marynarze z cumami i przyciągnęli jednostkę aż ta oparła się o odbojniki.
        - Gotowe! - zawołali, chociaż wszyscy i tak poczuli moment przybicia do brzegu. Wbrew pozorom nie był to moment rozluźnienia, a najbardziej wzmożonej pracy.
        Kapitan Nigorie momentalnie zablokowała koło sterowe i w biegu zaczęła zakładać swój kapitański płaszcz, przerobiony tak, aby wyglądał bardziej kobieco a nie jak worek z doszytymi rękawami. Gdyby jednak wyraźnie zaznaczona talia, zaszewki i zwężone rękawy nie były wystarczająco kobiece, zawsze można było liczyć na wystającą dołem falbankę w kolorze bieli i różu, którą wykończona była sukienka Iju. Niejeden mężczyzna patrząc na nią miałby wątpliwości, czy ma do czynienia z kapitanem jednostki czy też jego kochanką, która dla żartu założyła jego płaszcz z czasów młodości, taka już jednak była kapitan Nigorie - potrafiła ubrać się w sposób zajmujący myśli.
        - Spuścić trap, otworzyć ładownie! Ross, a ty przynieś mi tę czerwoną teczkę z kajuty! - wydawała krzykiem komendy lawirując między marynarzami i powoli zmierzając w miejsce, gdzie właśnie szykowane było zejście na ląd. Jeszcze nikt nie mógł zejść na nabrzeże, wszyscy czekali na celników, którzy mieli dopełnić formalności. Czasami cała papierologia trwała godzinami, tym razem jednak Ijumara miała dobre przeczucie - na Wyspie Syren interesy poszły jak po maśle, podróż lepiej minąć nie mogła, a teraz już widziała charakterystyczną ekipę celników zmierzających w ich stronę nabrzeżem.
        - Pójdzie szybko - wyraziła swoje przypuszczenia, gdy Ross przyszedł do niej z teczką, w której przechowywała potrzebne do odprawy celnej dokumenty. Takiego zorganizowania nauczył ją ojciec, tłumacząc, że zawsze lepiej wyprzedzać tych gryzipiórków w każdym ruchu, bo gdy przyzwyczai się ich do odprawiania danych statków gładko i bez problemu, to nie będą chcieli tego zmieniać, a to w znaczący sposób ułatwiało przewożenie nadprogramowych paczek.
        - Nie znam tego urzędasa - zauważyła nagle Iju, dłonią osłaniając oczy by lepiej przyjrzeć się idącemu w ich stronę celnikowi. To samo zrobił Ross.
        - Też go nie kojarzę - zgodził się. Wzruszył jednak ramionami, nie uznając tego za nic dziwnego. Faktem było, iż praca na tym szczeblu urzędu celnego nie była szczytem marzeń i wielu gdy tylko mogło, odchodziło albo starało się jak najszybciej awansować, z czym wiązał się częsty napływ nowych twarzy.
        - Witam na pokładzie…
        - Zawołaj kapitana - przerwał jej celnik wspinając się po trapie. Nie dał jej nawet dokończyć standardowej formułki, bezczelny! Iju zaraz lekko nadęła wargi w wyrazie niezadowolenia, ale już po chwili znowu jej twarz zdobił przyjemny, profesjonalny uśmiech.
        - To ja jestem kapitanem - oświadczyła. - Ijumara Nigorie z Jadeitowej Kompanii Handlowej. Proszę, oto dokumenty.
        Urzędnik zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem i bez słowa podziękowania wyrwał jej z ręki teczkę z dokumentami. Po otwarciu przejrzał je pobieżnie, szukając w pierwszej kolejności jej pozwolenia na żeglugę. Prychnął pod nosem i cicho zwrócił się do swojego podwładnego, upewniając się jednak, że Nigorie na pewno go usłyszy.
        - W Kompanii chyba naprawdę nie dzieje się najlepiej, skoro przyjmują takie smarkule - oświadczył. Strażnik portowy odpowiedział niemrawym uśmiechem, jednocześnie posyłajac Iju przepraszające spojrzenie. On pracował w porcie już od kilku lat i doskonale wiedział z kim ma do czynienia, musiał jednak śmiać się z takich żartów, by nie obcięli mu premii. Ijumara oczywiście to rozumiała i nie miała do niego żalu, celnikowi jednak zamierzała wydrapać oczy za kwestionowanie jej umiejętności i tylko twarda ręka Rossa, która przytrzymała go w miejscu, uratowała życie głupiemu dowcipnisiowi. Chwilę później olbrzymi bosman miał pożałować swojej decyzji, bo może gdyby jego pani kapitan sprała porządnie tego palanta, nie padłyby brzemienne w skutkach słowa.
        - Robimy szczegółową kontrolę, wszyscy mają pozostać na pokładzie.


        Przeklęty celnik z pomocą strażników sprawdzał każdą skrzynię z towarem i każdą przewożoną beczkę, przejrzano również wszystkie kajuty i gdyby nie awantura zgotowana przez Iju i delikatne wyjaśnienia jego pomagierów, że to może być nazbyt kłopotliwe, pewnie chciałby również rewidować osobiste rzeczy marynarzy. Liczył wszystko, co znajdowało się pod pokładem, a kapitan statku nie powstrzymała się od kąśliwej uwagi, że dobrze iż nie przewozi maku w workach, bo liczenie ziarenek mogłoby być uciążliwe.
        - To synalek jakieś ważniaka z zarządu portu - wyjaśnił jej jeden ze strażników, gdy mogli sobie pozwoli na chwilę rozmowy. - Myśli, że ma władzę i może zamiatać wszystkimi jak stary. Nie zadzieraj z nim, bo jednemu kapitanowi wyrzucił jedwab za burtę, taki złośliwy kundel z niego.
        - Komuś z mojej kompanii? - upewniła się.
        - Chyba tak… Ale to nie jestem pewien.
        - Złożę na niego oficjalną skargę przez prawnika kompanii.
        - Ja o niczym nie wiem - zapewnił natychmiast strażnik, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie będzie stawał okoniem tej inicjatywie. Uśmiechał się z zadowoleniem widząc, jak na jego przeklętego przełożonego powoli kręci się całkiem niezgorszy bat.
        W ten sposób powoli gromadziły się zarzuty, jakie Iju chciała umieścić w skardze. Niszczenie towarów, umyślne opóźnianie procedur, niepodanie powodu tak szczegółowego przeszukania (podejrzewała jednak, że bolała go jej płeć i młody wiek). Wiele wysiłku kosztowało ją przekonanie marynarzy, że lepiej nie robić mu na złość, bo jeszcze spóźnią się do Turmalii z kolejnym transportem (który na marginesie zalegał przed statkiem i tylko czekał na załadowanie). Dała wszystkim dodatkowe kilka monet i wypuściła na miasto, by tam się czymś zajęli, sama zaś była skazana na towarzyszenie urzędnikowi i odpowiadanie na jego głupie i upierdliwe pytania. Zrobiła wszystko, by nie miał czego się przyczepić i faktycznie, ku jego wielkiemu niezadowoleniu nie było żadnych uchybień w transporcie: musiał przepuścić młodą panią kapitan przez odprawę bez żadnych zastrzeżeń, gdy jednak schodził z pokładu nawet się z nią nie pożegnał tylko zabrał swoją dokumentację, zwołał strażników i odszedł. Iju poczekała chwilę, nim rzuciła w przestrzeń soczystą wiązankę wyzwisk.
        - Wyładowujemy!- zawołała do czekających przy trapie tragarzy. Już liczyła w głowie spóźnienie, jakie będzie musiała nadrobić na morzu.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Wszystko zaczęło się dość ciekawie - Kelsier szedł szlakiem przed siebie, bez konkretnego celu, gdy w pewnym momencie wpadł na niego młody mężczyzna, który szybko oświadczył mu, że ma dla niego list od Robnora. Kotołak był pewien, że nie może być mowy o pomyłce, więc wziął ten list, a posłaniec znikł tak szybko, jak się pojawił. Zmiennokształtny podejrzewał, że był on obdarzony talentem magicznym i dzięki temu mógł przenosić się w różne miejsca. Zagadką pozostawało to, jak udało mu się go odnaleźć... Po dłuższej chwili, którą poświęcił na zastanawianie się właśnie nad tym, przypomniał sobie, że nadal nie otworzył listu i nie wie, jakie zlecenie ma przyjąć, chociaż... Robnor w momencie przekazania listu do posłańca uznał najpewniej, że Kel podejmie się zadania i nie zawiedzie go.
Białowłosy złamał pieczęć i przeczytał wiadomość zapisaną na pergaminie, następnie schował list do torby i rozpłyną się w powietrzu.
***************

Pojawił się w jednej z ciemnych uliczek w Rubidii, czyli w mieście, w którym mieszkał jego cel. W liście opisane było wszystko: to, jak wygląda mężczyzna, którego ma zabić, gdzie i kiedy może go spotkać, a także drobne wskazówki co do najlepszego momentu, w którym może się na niego zaczaić. Na samym końcu przywódca organizacji wspomniał też, gdzie ma się zgłosić po tym, jak już zajmie się kupcem i co ma przynieść ze sobą jako dowód. Według niego samego, dowód był niepotrzebny i to nie tylko dlatego, że reputacja nie pozwala mu na to, żeby okłamywać zleceniodawców - Kel podejrzewał, że wieści o śmierci kupca rozejdą się dość szybko.

Kotołak wyszedł z ciemnej uliczki i skierował się w miejsce, które w liście zostało nazwane najlepszym na zasadzkę i postanowił poczekać tam na kupca, a później zająć się nim błyskawicznie. Miejsce, w które właśnie zmierzał, było niedługą i niewielką uliczką, którą jego cel przechodzi rano, po południu i wieczorem, gdyż prowadzi ona do jego domu, a także do karczmy, w której bywa niemalże codziennie i je tam posiłek na przerwie od pracy, którą robi sobie właśnie po południu.
Gdy zmiennokształtny miał słońce nad swoją głową, mógł spokojnie określić porę dnia i wyglądało na to, że minęło ono już swoje najwyższe położenie na niebie, więc musiał się spieszyć, jeśli chciał zdążyć wykonać zlecenie jeszcze dzisiaj. Chciał, więc szedł szybko. Robnor podpowiedział mu nawet miejsce, w którym mógłby się ukryć, mimo że Kelsier osobiście powiedział mu, że nie potrzebuje takich wskazówek, bo nie jest już początkującym zabójcą.
Dotarł na uliczkę i rozejrzał się czy nikt nie idzie, po prostu wolał być sam, gdy będzie się ukrywał. Droga nie była długa, jednak mniej więcej w jej połowie, odchodziła od niej kolejna, która nawet teraz skryta była w cieniu. Kel wszedł w mrok i oparł się o ścianę. Pozostawało mu czekać, a na pewno rozpozna kupca, bo wiedział, jak dokładnie wygląda ten człowiek.

Czekał... jakiś czas. Był cierpliwy, w końcu dobry skrytobójca musi posiadać taką cechę, i opłaciło się to, bo właśnie minął go osobnik, który wyglądem odpowiadał temu, którego życie miał zabrać Kel. Średniego wzrostu, czarnowłosy z kilkoma siwymi i widocznymi pasmami, krótka broda, niebrzydka twarz z wyjątkiem dużego nosa, który całkowicie do niej nie pasował, i niewielkiej blizny na policzku. Tak, to zdecydowanie był ten mężczyzna. Kotołak poczekał na to, aż mężczyzna przejdzie obok niego i ruszył za nim, najpierw sprawdzając, czy uliczka jest pusta. Bezszelestnie podszedł do kupca, złapał dwa miejsca na jego głowie i przekręcił, co spowodowało, że najzwyczajniej w świecie skręcił mu kark. Podtrzymał ciało, zanim osunęło się ono na bruk i odciągnął za pobliską stertę beczek, gdzie ułożył je tak, żeby nie było widoczne. Ściągnął z palca kupca pierścień cechowy i schował, a następnie wyszedł na uliczkę. Dopiero teraz spostrzegł, że to wszystko widział jakiś mężczyzna, który z przerażeniem w oczach zaczął się cofać, następnie odwrócił się i wybiegł na główną ulicę. Kel mógł go gonić, jednak nie było to opłacalne, bo i tak zgubiłby go w tłumie. Dobrze, że jego oblicze ukrywał cień kaptura.
Kotołak ruszył w przeciwną stronę do tej, z której nadszedł mieszkaniec miasta i ruszył w miejsce, w którym miał czekać na niego przedstawiciel Jadeitowej Kompanii Handlowej. Musiał się spieszyć, bo było pewne, że osoba, która widziała zabójstwo, od razu powiadomi o tym straż miejską, a oni najpierw przyjdą do uliczki, przeszukają ją, znajdą ciało kupca i dopiero wtedy rozpoczną śledztwo.
Nie biegł, bo to mogłoby przyciągnąć niepotrzebną uwagę, po prostu ograniczył się do szybkiego marszu.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

Wielki czarny basior leżał pod drzewem u skraju lasu, który rozrzedzając się wrastał w niewielkie portowe miasteczko. Odpowiadał mu brak murów miejskich, byli przez to w jakiś sposób bliżej siebie i ewentualna ucieczka będzie prostsza. A często uciekali, zazwyczaj przez Nią. Nie przeszkadzało mu to jednak, nie wyobrażał sobie bez Niej życia. Poza Nią była tylko egzystencja.
Słysząc za sobą cichy szelest podniósł olbrzymi czarny łeb i zwrócił żółte ślepia na małego człowieka, stojącego nieopodal. Ludzkie szczenię wpatrywało się w niego wzrokiem sarny, która nie wie skąd nadejdzie atak, lecz zdaje sobie sprawę z obecności drapieżnika. Thor tolerował innych ludzi tylko dla Kelpie, ale też nie atakował bez powodu. Naturalnym jednak odruchem dla niego było obwąchanie ludzkiego szczenięcia, więc podniósł się powoli, przewyższając je w tym momencie wzrostem. Mały człowiek zaczął jednak wydawać z siebie przeraźliwie piskliwe dźwięki, na co basior obnażył kły, niezadowolony. Szczenię uciekło jednak szybko, znikając w zaroślach, a tym samym zostawiając wilkora w spokoju. I dobrze. Może kontynuować drzemkę.

*

Kawałek dalej mały chłopiec wpadł z płaczem do domu i rzucił się w objęcia matki, krzycząc coś o wilku rozmiarów niedźwiedzia. Początkowo jego słowa miały być zbagatelizowane, jednak dziecko wciąż histeryzowało i dla świętego spokoju jego ojciec skrzyknął kilku kumpli i ruszyli z włóczniami i jednym łucznikiem w stronę lasu.

*

Callisto bujała się na tylnych nogach drewnianego krzesła i z zadartą głową wpatrywała się w drewniane belki pod sufitem karczmy. Co za nudy! Zatrzymała się tutaj, gdyż już dość długo uciekali z Thorem, starając się jak najbardziej zwiększyć dystans od miejsca, w którym poznali wilkołaka. Basior całą podróż albo milczał albo marudził, że w ogóle chciała się zapoznać z tamtym chłopakiem. Kochała wilkora całym sercem, ale potrzebowała ludzi i to zaraz. Kompromisem okazało się zatrzymanie w niewielkim portowym miasteczku, pozbawionym murów miejskich. Z jednej strony może i dobrowolnie pozbawiali się ochrony przed wilkołakiem, ale z drugiej mieli możliwość szybszej ucieczki, w razie gdyby to ona nabroiła. Wątpiła bowiem by Verfnir podążał za nimi taki kawał. Skoro pod postacią wilkołaka się nie kontroluje to będzie szukał łatwiejszej zdobyczy, a nie podążał przez pół krainy za znajomym zapachem.

Półelfka początkowo starała się nie rzucać w oczy, jednak szybko okazało się, że tutaj zakapturzona postać jest bardziej charakterystyczna niż jej płomienno-czerwona czupryna. Codziennie do portu przybijały nowe statki, a wraz z nimi ludzie i dobra. Zarówno pasażerowie jak i ładunek byli różnorodni, od luksusowych, przez ekstrawaganckich, po zwykłe jednostki i rzeczy. Dziewczyna miała używanie jak nigdy. Przy takiej rotacji produktów i mieszkańców, uchodziły jej płazem nawet najbardziej zuchwałe kradzieże. Często bowiem dopiero na statku, pośrodku morza, ludzie orientowali się, że brakuje im części bagażu, ozdób czy sakiewek. Callisto posunęła się nawet do tego by wynająć sobie pokój w karczmie. A co, zaszaleje. W końcu zaczęło jej się powodzić. Thor też nie narzekał, Las Driad obfitował w zwierzynę, a póki basior nie zapuszczał się głębiej, mieszkanki lasu zostawiały go w spokoju. Żyli więc tu sobie jak pączki w maśle. I w tym był cały problem.

Dziewczyna opadła krzesłem na ziemię i wstała gwałtownie, czując że musi natychmiast stąd wyjść. Machnęła dłonią karczmarzowi i opuściła karczmę, z ulgą czując świeże (mniej lub bardziej) powietrze i znajomy gwar miasta. Zaraz jednak przylgnęła plecami do ściany, by nie zostać stratowana. Zrobiła to w ostatniej chwili, gdyż zaraz minęło ją kilku strażników, kierujących się szybkim marszem w jedną z alejek. Spojrzała za nimi zdziwiona przez co wpadła na jakiegoś białowłosego mężczyznę w kapturze. Odruchowo mierząc ludzi własną miarą, szybko i dyskretnie sprawdziła czy to aby nie kieszonkowiec i czy jej czegoś nie zabrał. Zajęło jej to ułamek chwili i dopiero wówczas rzuciła w jego stronę uprzejmie „przepraszam” okraszone wesołym uśmiechem i ruszyła dalej.

Szła w kierunku targowiska, przechadzając się pomiędzy straganami i dotykając dłonią co bardziej kuszących produktów. Kupcy okrzykami i uśmiechem zapraszali ją do siebie, namawiając na kupno jedwabnych sukni, srebrnych broszek czy kolorowych chust. Ona jednak uśmiechała się tylko i dziękowała uprzejmie, zwijając potajemnie srebrną szpilę do włosów z rubinowym okiem, którą schowała za pasem. Ozdoba była nie tylko piękna, ale też potencjalnie śmiercionośna. Z broni Callisto miała przy sobie jedynie noże - łuk i miecz musiała zostawić w lesie z Thorem, gdyż tutaj zwracałaby na siebie niepotrzebną uwagę tak uzbrojona. Łatwiej grać niewinną dziewczynę.

Ruszyła dalej, zbliżając się w stronę portu. Tutaj panowało większe zamieszanie. Już z daleka widziała, że dobił dziś nowy statek, zapewne towarowy, sądząc po zamieszaniu panującym na rynku. Idealna okazja. Krążyła między stoiskami niczym sęp, a nieświadomi niczego kupcy jeszcze ją zachęcali. W końcu wypatrzyła coś, na co wcześniej nie zwracała uwagi. Niesamowicie biała, gładka koszula, typowo kobieca, z odsłoniętymi ramionami i rękawem do łokcia. Ciężko kradnie się ubrania, nie ma gdzie ich ukryć, trzeba zaraz uciec. Ale nie mogła oderwać wzroku od tego kawałka zwykłej odzieży, który tak różnił się od jej znoszonej skóry. Poza tym była znudzona. Ruszyła w stronę straganu.

*

Kolejne wrzaski zburzyły jego drzemkę. Podirytowany basior podniósł się ponownie, już z obnażonymi zębami i ruszył wolnym krokiem w kierunku hałasu. W jego stronę zmierzało kilku ludzi z ostrymi kijami. Kelpie miała na to jakąś nazwę, lecz już jej nie pamiętał. Wilkor mlasnął językiem, gdy jego natura mieszała się z nad wyraz rozwiniętym rozumem. Instynkt mówił: uciekaj lub zabij. Wiedział jednak, że zostawiając tu kilkoro martwych ludzi wywoła zamieszanie, czyli kłopoty. Poza tym nie może zostawić Jej broni. Ona się nigdzie bez niej nie ruszy. Gardłowym warkotem wyraził swoje niezadowolenie, na co obcy ludzie zwolnili, jednak nadal zbliżali się w jego stronę. W końcu złapał w pysk łuk, kołczan i pochwę z mieczem, i ruszył truchtem brzegiem lasu, w stronę miasteczka. Gdy będzie wystarczająco blisko, Ona go usłyszy gdy Ją zawoła. Wtedy uciekną.
Awatar użytkownika
Azaiasz
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek ( owoc związku czarodzi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Azaiasz »

Droga z Valladonu do wybrzeża miała być tylko przyjemną formalnością, jak powiedział jeden z mieszkańców „lwiego” miasta. Jednakże już tak bywa, że teorie, domysły i wszelkiego rodzaje plany mają się nijak do praktyki i realnego świata. Azajasz dwa dni spędził na poszukiwaniu odpowiedniego transportu i w miarę zaufanych ludzi. Niestety takowych nie znalazł i wyruszył w samotną, pieszą wędrówkę wzdłuż utartych szlaków. Maszerował cały dzień, nie mogąc doprosić się nikogo o pomoc na trakcie - wszyscy uważali go za wyrostka, który najprawdopodobniej uciekł z domu. Pod koniec tego męczącego dnia szczęście jednak uśmiechnęło się do mnicha, kiedy w oddali zobaczył ognisko na tle jakiegoś lasku i wkoło niego kilka niewyraźnych czarnych sylwetek. Każdy normalny i rozsądny człowiek nie poszedłby do tamtych osób, ale Azajasz nigdy nie był ani normalny, ani rozsądny (przynajmniej według norm panujących w społecznościach Alaranii). Ba on nawet nie dostrzegał, że jak później się okazało, owymi sylwetkami była radosna kompania Krasnoludów o dość dziwnie brzmiącym nazwiskach, których młodzieniec nie potrafił zapamiętać. Za to imiona spamiętał dobrze: Redhahr, Igiver, Garottr oraz Morelind. O tym kim są i dokąd zmierzają nie rozprawiali zbyt chętnie, za to entuzjastycznie przyjęli rudowłosego jako towarzysza biwaku. Obie strony wymieniły się częścią swoich zapasów, chociaż to co były zakonnik miał do zaproponowania miało się nijak do wieczerzy jaką urządzili sobie podróżnicy z północy. Wędliny, sery, mięso i inne różne smakołyki, składały się na ucztę, która trwała jeszcze długo. To podczas niej nasz bohater pierwszy raz skosztował alkoholu, a kac po krasnoludzkim trójniaku trzymał go jeszcze dwa pełne dni. Oczywiście po tak suto zakrapianej imprezie nie było możliwości, żeby „pisarczyk”, jak towarzysze nazwali Azajasza, nie został ich towarzyszem podróży. Rozstali się w Rubidii, gdyż tam brodata grupa miała uzupełnić zapasy i obejrzeć miasto, by potem udać się na zachód wzdłuż wybrzeża, choć w dalszym ciągu nie wyjawili w jakim celu.

Kiedy wchodził do miasta, poczuł mieszaninę euforii i stresu, ale było to naprawdę przyjemnie uczucie. Oto jest: Rubidia, cel jego wyprawy, w tym miejscu kończyła się jego pierwsza wędrówka. Azajasz nie potrafił uwierzyć, że mu się udało. Teraz dopiero w pełni czuł co znaczy wolność i szczęście. Ruszył energicznym krokiem w kierunku portu, by móc przyjrzeć się morzu oraz posłuchać o uroku życia na nim. Całe miasto było zbudowane z drewna, co było dość zastanawiającym wyborem. Bo czy przecież deski nie były podatne na wilgoć? A przecież tej w mieście musiało być nadmiar w końcu byli nad morzem. No ale cóż nigdy nie interesował się budownictwem więc swoje przemyślenia zachował dla siebie. Osoby w tym miejscu były całkiem miłe, nawet żebracy i bezdomni patrzyli na niego jakoś przychylniej niż w miastach, które dotychczas odwiedził. Lecz jedno zostało niezmienne: nastawienie straży miejskiej do zwykłego, szarego obywatela. Gdyby nie ta instytucja, mnich nie dowiedziałby się, że w jednym zdaniu da się przekląć tyle razy i jak wiele określeń ma słowo „kurwa” . Co prawda młodzieniec nie był obyty z wulgaryzmami oraz slangami panującymi wśród różnych grup społecznych występujących na kontynencie, ale coś mówiło mu, że strażników poznał już na wylot. W przekonaniu tym upewniła go kolejna kontrola i przymusowość przeszukania, które jak zwykle zaczęły się od słów: „dawać kurwa tego rudego”. Azajasz czasami nie rozumiał, dlaczego ludzie tak nienawidzą ludzi o tym kolorze włosów właśnie. Czy on im kiedykolwiek zrobił coś złego? Oni go nawet nie znają, a oceniają i towszystko przez fakt, na który nie ma żadnego wpływu. No ale poddał się spokojnie temu bezprawiu, dobrze, że udało mu się wziąć (a właściwie podrobić) odpowiednie dokumenty potwierdzające tożsamość oraz dające jako takie alibi potrzebne do przepuszczenia przez zbrojnych przy bramie głównej. Kiedy służby odstąpiły od rudowłosego, ten postanowił najpierw trochę pozwiedzać miasto (a może raczej się powłóczyć i poszukać jakiegoś zarobku), a do portu uda się około godzin popołudniowych lub nawet wieczornych, wtedy najłatwiej było o jakiegoś marynarza skorego do opowieści, a przynajmniej tak słyszał od Krasnoludów. I choć szwendał się pół dnia po ulicach i czytał bardzo wiele ogłoszeń, to nie znalazł zajęcia dla lekarza. Można nawet rzec, że nie przydarzyło mu się nic ciekawego, nie licząc jednej sytuacji typowej dla Azajasza. Otóż, kiedy przechadzał się w pobliżu części portowej miasta, przebiegł obok niego jakiś młodzian, a kilkanaście chwil potem przybiegli dobrze znani naszemu bohaterowi strażnicy miejscy i jeden z nich wydarł się:

- E! TY! RUDY! BIEGŁ TU TAKI BIAŁOWŁOSY!? – ryczał jak łoś na rykowisku, chociaż stał dobra dwa kroki od rozmówcy, a ten drugi wiedział, że po rozmowie będzie musiał koniecznie przemyć twarz.

- Biegł, proszę pana - rzucił krótko zakonnik.

- A POBIEGŁ W LEWO CZY PRAWO!? - zbrojny nie odpuszczał i nawet udało mu się krzyczeć głośniej niż przedtem.

- W lewo… - Azajasz nie zdążył dokończyć, bo służbiści pognali w wyznaczonym kierunku.

Po chwili z ust mnicha wyrwało się ciche „Oj”, gdyż uświadomił sobie, że znowu pomylił prawo z lewo, a lewo z prawo. No ale cóż, już nic nie dało się zrobić a ludzie popełniali błędy, więc wzruszył tylko ramionami i poszedł w swoją stronę.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Niektórzy mają w sobie tyle instynktu samozachowawczego, by wiedzieć, że wściekłemu kapitanowi statku nie należy wchodzić w drogę, nawet jeśli (a może zwłaszcza) jest to młoda dziewczyna. Tragarze znali tę starą prawdę życiową i nie dyskutowali z Ijumarą, gdy ta wydawała im rozkazy. Znali swój fach, gdyż wykonywali go dzień w dzień, praktycznie bez zmian. Sprawnie podzielili się na mniejsze grupy i jak szarańcza opanowali ładownię pozostawioną w lekkim chaosie po bardzo szczegółowej inspekcji. Nie minęło wiele czasu, gdy cały towar został zniesiony na wybrzeże, skąd tragarze przenieśli go dalej, a ładownię opanowała wyznaczona do tego celu grupa marynarzy: mieli oni sprzątnąć boksy, sprawdzić liny i poszukać ewentualnych uszkodzeń, bo co prawda najbliższy kurs miał być raptem krótką wycieczką wzdłuż nabrzeża, lecz nie można było sobie pozwolić na rozluźnienie, bo coś takiego zaskakująco łatwo wchodzi marynarzom w krew - kolejna mądrość świętej pamięci Gennaro Nigorie. Ijumara w tym czasie przygotowała się do zejścia na ląd, na co składało się po równi przygotowanie dokumentacji dla Kompanii, jak i przebranie się. Pani kapitan nie zamierzała zmieniać swojej sukienki ani płaszczyka, ubrała jednak wysokie nad kolano buty na nieprzyzwoitym obcasie, a włosy uczesała w okrągły koczek na czubku głowy i udekorowała go kunsztownym grzebykiem z trzema kwiatami lotosu wykonanymi z barwionej na róż, błękit i fiolet masy perłowej. Ross widząc ją tak ubraną w pierwszej kolejności zaniemówił, jak to człowiek morza na widok pięknej dziewczyny. Zaraz jednak przypomniał sobie, że ta panna jest jego kapitanem i na dodatek osobą, którą zobowiązał się pilnować pod nieobecność jej ojca. Ta świadomość sprawiła, że jego oblicze się nachmurzyło.
        - Ubrałabyś coś dłuższego - skarcił ją, gdy tylko podeszła bliżej. Rozmowa nie miała świadków, więc mógł sobie pozwolić na poufały ton i zrezygnować z tytułów.
        - Ani myślę - odpowiedziała śmiało Iju, wpychając swemu ulubionemu bosmanowi plik papierów w ręce. Jej muśnięte czerwoną szminką usta zdobił rozbrajający uśmiech. - Tu masz kwity dla tragarzy, gdybym do tego czasu nie wróciła.
        - Wiesz, że się spieszymy, nie zabaw nigdzie za długo…
        - O matko! - zirytowała się zaraz Ijumara, wywracając teatralnie oczami. - Ross, jestem kapitanem od ponad roku, sama najlepiej wiem czy grozi spóźnienie, bo to ja zbieram za to po głowie. Więc nie stękaj jak stara baba - dodała, posyłając mężczyźnie pstryczek w nos.
        - Tak jest, pani kapitan - odpowiedział jej bosman. Może w kwestiach organizacji rejsu dał się przekonać argumentom panny Nigorie, lecz nadal był sceptyczny co do jej ubioru, co było widać po krytycznym spojrzeniu, jakim ją odprowadził gdy zbiegała po trapie. Pozwolił sobie na ciche westchnienie, patrząc jak Iju swym tanecznym krokiem odchodzi w kierunku portowych zabudowań - ciekawe, czy Gennaro widząc to wszystko z zaświatów nie żałował, że powierzył swoją ukochaną córkę opiece starego bosmana?


        W biurze Kompanii wszystko było mierzone od linijki, a procedur trzymano się z rygorem, który niewiele ustępował temu panującemu wśród mauryjskiej straży. Oczywiście mowa była tylko o tych miejscach, do których dostęp mieli petenci, gdyż na zapleczu było gwarno jak w ulu. Gdy kapitan Nigorie wkroczyła do biura odpraw, akurat pracujące tam rachmistrzynie w pośpiechu przewalał stosy dokumentacji, a jednak z nich piskliwym głosem krzyczała “która mi znowu przełożyła domenty przewozowe z zeszłego miesiąca?!”. Na widok Iju jedna z kobiet odruchowo się przywitała, po czym z konsternacją typową dla osoby wybitej z rytmu zamarła.
        - Przyszłam zdać dokumenty - podpowiedziała usłużnie Iju, pokazując swoją nieśmiertelną turkusową teczkę. - Rejs z…
        - Momencik, momencik - przerwała jej rachmistrzyni, po czym bez ostrzeżenia wydarła się “LEON!”. Nim do Iju dotarł sens tej sceny, zaraz przez drzwi za nią wkroczył młody mężczyzna w szarej kamizelce. Zamiast się przywitać, wydał z siebie tylko donośne “hm?”, któremu towarzyszył bardzo zadowolony wyraz twarzy.
        - Kapitan do odprawy - odpowiedziała rachmistrzyni, wskazując na Iju. Domniemany Leon z zaskoczeniem przyjrzał się stojącej przed nim pannie, po czym z jeszcze bardziej zadowolonym wyrazem twarzy zaprosił ją do biurka i nawet odsunął jej krzesło w bardzo szarmanckim geście. Jego cukierkowa wręcz uprzejmość w miły sposób łagodziła wściekłe rozmowy rachmistrzyń, którym zaginęły jakieś ważne i na dodatek potrzebne na wczoraj dokumenty.


        Leon okazał się być synem skryby, który sam chciał pływać na statkach, ale przeszkodziła mu w tym silna choroba morska i przez to poszedł w ślady ojca, zostając rachmistrzem w Kompanii. Znał ojca Iju i tworzył prawdziwe pieśni pochwalne na jego cześć, a samej zainteresowanej również nie szczędził miłych słów. W swym gadulstwie poruszył chyba każdy temat, począwszy od handlu, przez politykę, a skończywszy na zbliżającym się festiwalu z okazji urodzin królowej. Co jednak było w tym wszystkim najlepsze, ani razu nie pomylił się przy uzupełnianiu papierów i poszło mu to całkiem sprawnie.
        - Aż szkoda, że macie taką obsuwę, bo chętnie pogadałbym sobie dłużej - westchnął, oddając Iju jej teczkę. Pani kapitan odpowiedziała mu uprzejmym “następnym razem”, po czym szybko ulotniła się z biura. Nie, by miała dość Leona, bo był naprawdę fajnym gościem (oczywiście jak na urzędnika), lecz faktycznie zegar tykał dla niej nieubłaganie. Dlatego też panna Nigorie dziarskim krokiem opuściła biuro i zaraz udała się w stronę statku… Lecz wybrała odrobinę bardziej okrężną drogę. Tylko odrobinę: szkoda wszak, by cała jej załoga mogła zaznać radości przebywania w mieście, a ona jedna miała zejść na nabrzeże tylko w celu wypełnienia nudnej biurokracji. Przeszła się więc przez najbliższe uliczki targowe, z zainteresowaniem przyglądając się towarom, choć skupiała się głównie na lokalnych produktach, bo resztę widziała w większości w miejscach, skąd pochodziły. Jej uwagę przykuła spinka do włosów udekorowana mlecznym bursztynem wyszlifowanym w liście miłorzębu.
        - Prawda, że piękna? - kupiec, do którego należało stoisko, zaraz spostrzegł zainteresowanie młodej klientki odpowiednią błyskotką. Sięgnął po spinkę i wyłożył ją na kawałek granatowego aksamitu, by lepiej się prezentowała.
        - Doskonale prezentowałaby się na tle włosów szanownej panienki, to jedyny egzemplarz, będzie mogła się panienka chwalić wyjątkową biżuterią. I świetnym gustem! Połączenie oksydowanego srebra i mlecznego bursztynu jest teraz najmodniejsze, sama królowa Drane Strous takie nosi.
        Kadzenie skończyło się w momencie, gdy Iju sięgnęła po sakiewkę. Niestety, gdy w grę wchodziły błyskotki i komplementy, panna Nigorie była bezbronna jak nowo narodzone kocię. Tym razem jednak nie żałowała nowego nabytku, była z niego wręcz bardzo dumna, dlatego na statek wróciła w doskonałym humorze.
        - Jak wam idzie? - zapytała Rossa, który już z daleka wypatrzył swoją panią kapitan i czekał na nią przy trapie jak wierny pies.
        - Zaraz będziemy gotowi, wyruszymy w przeciągu godziny.
        - Świetnie! Złapiemy wieczorny wiatr ze wschodu, szybko będziemy na miejscu.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Nie była to jego pierwsza robota, więc wiedział co zrobić, gdy ktoś zauważy, że kogoś zabijasz. Kelsier poruszał się szybkim marszem, bo bieg mógłby wydać się podejrzany dla pewnych osób. Nawet sama postać poruszająca się biegiem w stronę przeciwną niż biegli strażnicy miejscy, mogłaby skierować na siebie podejrzane spojrzenia, nawet jeśli okazałoby się, że osoba ta nie ma nic wspólnego z tym, o co jest podejrzana.
Obejrzał się na strażników, którzy zmierzali w miejsce, w którym niedawno zginął pewien kupiec. Całą sprawę skomplikuje im to, że ofierze został skręcony kark, a nie został on zabity jakąś bronią, której rodzaj mogliby w końcu odkryć przez badanie rany, która została zadana jej ostrzem.
Kotołak wpadł nagle na niższą od niego osobę, przyjrzał jej się przez chwilę i zdążył zauważyć, że była to młoda, rudowłosa dziewczyna. Odruchowo sprawdził, czy niczego mu nie zabrała i z ulgą stwierdził, że broń, sakiewki i inne rzeczy znajdują się na swoich miejscach i niczego w nich nie brakuje. Usłyszał jej "przepraszam", na co odpowiedział machnięciem ręki, co miało oznaczać, że, po prostu, nic się nie stało. Umówione miejsce spotkania było już niedaleko, zmiennokształtny skręcił w uliczkę i znikł w jej cieniu. Znał drogę, więc zaczął kroczyć uliczkami, aż w końcu wyszedł na niewielki plac, na którym czekały na niego dwie osoby - przedstawiciel Kompanii, której zlecenie wykonał i jego wtajemniczony pomocnik. Kelsier podszedł do nich, w międzyczasie sięgając dłonią do torby, aby wyjąć z niej pierścień cechowy, który miał być dowodem na to, że zlecenie zostało wykonane. Mężczyźni przywitali się ze sobą, a kotołak postanowił, że najlepiej będzie od razu przejść do konkretów.
        - Zrobione — powiedział krótko i wręczył rozmówcy pierścień, któremu ten się przyjrzał i schował do kieszeni.
        - Twoja część zapłaty — tym razem odezwał się przedstawiciel Kompanii i wręczył skrytobójcy sakiewkę z pieniędzmi. Kel zważył ją w dłoni i schował do torby. Nie musiał przeliczać, gdyż wiedział jaki ciężar powinna posiadać sakiewka z kwotą, która została wymieniona w liście ze zleceniem. Wiedział też, że część jego zarobków przekazywana jest bezpośrednio do skarbca organizacji, dla której pracuje.
        - To jeszcze nie koniec... Otóż niefortunnie dla mnie i dla was, całe zajście widział jakiś mieszczanin, który od razu uciekł i zgłosił to do straży. Jest to niewygodne dla mnie dlatego, że mogą mnie złapać, natomiast dla was jest to takie dlatego, że może byłbym w stanie zdradzić im pewne informacje na temat całego zajścia i dzięki temu mogliby powiązać z tym całą waszą Kompanię Handlową... Najlepiej byłoby, gdybym jak najszybciej zniknął z miasta — powiedział do rozmówcy. Ledwo udało mu się powstrzymać uśmiech, gdy zobaczył, że na twarzy mężczyzny wykwita przerażenie o własną posadę, a także o całą organizację, która zapewnia mu stały dopływ pieniędzy.
        - Em... Ja... Myślę, że jakoś to załatwimy — odezwał się w końcu i ponownie zamilkł na chwilę, jakby rozważał wszystkie możliwe rozwiązania. Kelsier nie pospieszał go, bo znajdowali się w miejscu, w którym straż na pewno ich nie znajdzie.
        - Dzisiaj do portu przybił statek, którego kapitan pracuje dla nas. Załatwię ci glejt, który upoważni cię do podróży na nim i na innych statkach należących do Kompanii, dla której pracuję. Statek opuszcza miasto wieczorem — złożył propozycję kotołakowi, a w jego oczach łatwo można było dostrzec nadzieję na to, że skrytobójca zgodzi się na tę propozycję.
        - Zgoda... Poproszę jeszcze opis tego okrętu — odparł Kel po krótkiej chwili. Następnie wysłuchał opisu jednostki pływającej, a także został zapewniony o tym, że pomocnik mężczyzny, który stoi obok, dostarczy kapitanowi potrzebne papiery, a jemu samemu dostarczy glejt, o którym wspomniał wcześniej.
Zmiennokształtny pożegnał się z rozmówcą i ruszył w stronę portu.

Szedł bocznymi uliczkami, a gdy już musiał przejść jedną z głównych ulic, robił to tak, żeby ten odcinek miał jak najmniejszą długość. Co prawda nic nie wskazywało na to, że jest podejrzany o zabójstwo kupca, jednak lepiej nie ryzykować. Właśnie dlatego do portu dotarł jedną z bocznych uliczek. Nie spieszył się zbytnio, głównie dlatego, że nie chciał dotrzeć na miejsce przed posłańcem, gdyż mogłoby wyniknąć z tego nieporozumienie. Gdy był już w miejscu, w którym mógł zobaczyć większość lub wszystkie statki, które aktualnie stały w porcie, zatrzymał się i rozejrzał, aby wzrokiem odszukać ten, o którym wcześniej wspomniał mu rozmówca.
Na twarzy kotołaka pojawił się cień uśmiechu, gdy dostrzegł okręt, który odpowiadał opisowi usłyszanemu wcześniej. Ruszył w stronę statku, a gdy był już blisko, zagadnął jednego z marynarzy, którzy kręcili się w pobliżu. Nie było możliwości, żeby mężczyzna nie należał do załogi Kaprysu.
        - Jeśli nie byłoby to problemem, mógłbym poprosić o to, żebyś odszukał swojego kapitana i powiedział, że chcę pomówić? — zapytał, a w jego ręku pojawiły się dwie srebrne monety, które po chwili znalazły się już w dłoni marynarza. Mężczyzna nie dał do zrozumienia zmiennokształtnemu, że musi go jakoś zachęcić do pomocy, jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy monety zmieniły właściciela.
        - Pewnie! Poczekaj tu — powiedział do niego i ruszył w stronę statku, a Kelsier odwrócił się w stronę portu i obserwował, chociaż wątpił, żeby zwykła straż miejska wyśledziła go tak szybko. To, że spogląda w stronę portu, a nie statku nie oznaczało, że jego zmysły skupione były na obserwacji tego obszaru. Wyostrzony słuch nadal mógł z łatwością zarejestrować kroki zbliżającej się do niego osoby.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

Wilk, chociaż biegł truchtem, szybko zgubił swój pościg. To znaczy oni zgubili jego z zasięgu wzroku, on wciąż ich słyszał i wyczuwał. Zatrzymał się na krótko na skraju lasu oceniając możliwości. Wiedział, że Kelpie kręci się raczej w centralnym punkcie ludzkiej osady, ale nie chciał kluczyć między drewnianymi domostwami i wzbudzać tylko zamęt. Postanowił ruszyć najpierw nabrzeżem i w porcie spróbować nawiązać z nią jakiś kontakt. W ten sposób obejdzie znaczną część miasta, unikając zauważenia, a jednocześnie, w porcie, znajdzie się blisko centrum.

***

- Dzień dobry panienko! Czym mogę służyć?
Callisto z powodzeniem udała niewinny uśmiech, rozglądając się z zainteresowaniem po straganie. Do pełni wizerunku brakowało jej tylko odgarnięcia włosów za ucho, ale nie chciała zwracać uwagi na swoje cechy charakterystyczne.
- Sama nie wiem, ma pan tyle wspaniałych rzeczy! – rzuciła wesołym tonem i z satysfakcją patrzyła, jak mężczyźnie błyszczą oczy. Młoda dziewczyna, która chce coś kupić, ale sama nie wie co, bo zbyt wiele rzeczy jej się podoba. No nie mógł lepiej trafić!
- Może ta wspaniała broszka? – zapytał łapiąc jakiś badziew i podtykając jej pod nos. Grzecznie rozdziawiła buzię w pełnym zachwytu zdumieniu.
- Jaka śliczna! Co jeszcze pan ma? – zapytała lejąc miód na duszę niczego nieświadomego kupca i nie mając najmniejszego zamiaru zaszczycać biżuterii ani zakupem ani kradzieżą.

Spędziła przy straganie zdecydowanie więcej czasu niż planowała, ale okazało się, że kupiec miał o wiele więcej interesujących rzeczy niż sama bluzka, która przyciągnęła jej uwagę. Nie próbowała zwijać żadnych drobiazgów, nie chciała dać się przyłapać na jakiejś głupocie. Chociaż uwaga kupca była uśpiona niczym niedźwiedź zimą, Calli i tak kierowała się zasadą, że lepiej dmuchać na zimne. W końcu sama umiała udawać osobę omamioną czyimś urokiem i zdającą się nie wyczuwać zagrożenia. W końcu jednak jej wzrok padł na coś za kupcem. Zwój pergaminu, jednak nie takiego, na jakim spisuje się dokumenty. Ten był starszy i wyraźnie zniszczony.
- Co to takiego? – zapytała odruchowo, wiedziona wrodzoną ciekawością.
Kupiec spojrzał za jej dłonią i skrzywił się wyraźnie.
- To nie na sprzedaż – mruknął tylko i wrócił do zachwalania innych przedmiotów przed nim.

Co to znaczy nie na sprzedaż?! Callisto siłą zmusiła się do zachowania na twarzy tępego uśmiechu naiwnej dziewczyny, lecz oczami strzelała w kierunku zwoju pergaminu. Absolutnie musi to mieć! Kupiec chyba wyczuł jej zainteresowanie, bo rzucił na obiekt jej pożądania jakiś płaszcz, a półelfka chcąc nie chcąc powróciła do tanich sztuczek. Kilka uśmiechów i uścisków dłoni później wydała 5 ruenów na jakiś zupełnie nijaki grzebień do włosów, wyrzucony chyba przez morze, lecz okraszony tkliwą historią oczywiście o nieszczęśliwej miłości. Callisto (chlipiąc ze wzruszenia) wysupłała monety i tuląc do siebie grzebień, szybko zwinęła swoją ukochaną bluzkę, gdy kupiec chował pieniądze do swojej niesamowicie tajnej skrytki, czyli starego buta pod ladą.

Dziewczyna odeszła wolnym krokiem i płynnie skryła się za rogiem jednego z budynków. Nadal trzymała w dłoni białą bluzkę, obserwując otoczenie obok. Nikt jednak nie podniósł krzyku „złodziej!”, które było nawet bardziej skuteczne niż „pali się!”, jeśli ktoś chciał zwrócić uwagę reszty tłumu. Nikt też nie przebiegł obok w pośpiechu. Po chwili było jasne, że jej mała kradzież się powiodła, lecz Callisto nadal stała w miejscu, przygryzając w zamyśleniu wnętrze polika. Coś jej mówiło (najprawdopodobniej głupota), że musi mieć tą mapę. Zaklęła pod nosem, gdy zdała sobie sprawę, że już w myślach tak to określa. Ale cholera jasna, wiedziała, że to jest mapa. Pergamin był niezwykle gruby, ale bardzo zniszczony i to nie tylko od zwijania go w rulon ani gniecenia. Jego powierzchnia była pofalowana, jakby nie raz podmókł, a jeden z brzegów nadpalony. Kolor już nawet nie zżółknięty lecz niemal brązowy, czyli ten świstek musiał mieć co najmniej kilkadziesiąt lat. Domyślała się nawet, że w dotyku jest miękki niczym cienka skóra.

Odepchnęła się od ściany i ruszyła kawałek dalej, poza zasięg wzroku „swojego kupca”, po czym za skandalicznie wysoką cenę 70 ruenów (rozbój w biały dzień!) kupiła skórzaną torbę na ramię i założyła ją sobie zaraz na skos przez pierś, chowając do środka białą bluzkę. Ukradzioną wcześniej szpilę pozostawiła ukrytą głęboko za paskiem, tam będzie bezpieczniejsza niż w torbie. Okrężną drogą trafiła z powrotem do pierwszego straganu. Darowała sobie rekonesans, licząc na stary dobry łut szczęścia, gdy zobaczyła swojego kupca zajętego innymi ofiarami. Nie zwalniając przeszła za stoiskiem, i oglądając się w przeciwną stronę, omackiem sięgnęła lewą dłonią pod płaszcz. Zacisnęła dłoń na pergaminie i wyciągnęła go zdecydowanym ruchem, po czym nie oglądając się, upchnęła go zaraz do torby.

- Hej! – Ktoś złapał ją za drugą dłoń, a ona odwróciła się natychmiast, lecz z miną niewiniątka. Trzymał ją jakiś młody mężczyzna, marszcząc brwi w zdziwieniu, jakby analizował sytuację. Najwyraźniej pierwszy raz w życiu przyłapał złodzieja na gorącym uczynku i nie wiedział, co się robi w takiej sytuacji. Biedny. Callisto niemal zrobiło się go żal. Ale w końcu ktoś go musi nauczyć życia. Cóż poradzi, że ten przykry obowiązek spadł na nią. Lekcja pierwsza: kto pierwszy, ten lepszy!
- Ratunku! Pomocy! – wydarła się wniebogłosy, szarpiąc się efektownie, podczas gdy zdziwiony młodzieniec wciąż ją trzymał. Wokół zaraz zebrało się kilka osób, w końcu byli na targowisku w środku dnia. Smaczek zostawiła na koniec, gdy już wszyscy uważnie słuchali.
– ZŁODZIEJ! – wrzasnęła i wyszarpnęła się z luźniejszego już chwytu mężczyzny.

Normalnie zostałaby popatrzeć, ale nie wiedziała na ile wszyscy się tu znają i jak szybko nieporozumienie zostało rozwiązane. Najważniejsze, że usłyszała cios pięścią i szarpaninę, dalej ją to już nie obchodziło. Przytrzymując torbę pędziła przez targowisko, powiewając kurtyną czerwonych włosów i roztrącając przypadkowych ludzi. Nie wiedziała, dlaczego się jej tak dziwnie przyglądają dopóki nie zdała sobie sprawy, że śmieje się w głos. Tego jej było trzeba! Temu miasteczku też dobrze zrobi trochę akcji. Ale teraz trzeba się stąd wynosić.

-THOR! – wrzasnęła w myślach z całych sił i aż się zdziwiła, gdy odpowiedź nadeszła tak szybko.
- Jestem blisko, nie wrzeszcz. Tam gdzie duże łodzie.
- Co tam robisz?
- Ludzie z ostrymi kijami. Nie wiem o co im chodzi, nikogo nie zjadłem.
- Bez znaczenia. Musimy się zmywać. Ja też narozrabiałam.


Spotkali się w porcie, chociaż ona dostrzegła wilka wcześniej. Siedział pod trapem przy jednym ze statków, kryjąc swą czarną sylwetkę w jego cieniu. Cwaniak, nadszedł od nadbrzeża, jeszcze nikt go nie zauważył. Ją od portu dzieliło kilku strażników, którzy wyraźnie się za kimś rozglądali. Zwolniła, wystraszona. Niemożliwe było, by już jej szukano, lecz złodziej zawsze czuje się podejrzany. Ich wzrok jednak przepłynął po niej bez echa. Była tylko częścią tłumu i tak miało zostać.
- ...wyruszymy w przeciągu godziny. – Callisto momentalnie zwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził głos. Wokół statku, przy którym siedział Thor, kręcili się marynarze, szykując najwyraźniej do wypłynięcia. A gdyby tak...
- NIE.
Uśmiechnęła się wrednie.
- Nie, Kelpie! Wilki nie pływają! Słyszysz mnie? KELPIE!

Dziewczyna gwizdnęła krótko, zwracając na siebie uwagę jednego z marynarzy, po czym pomachała mu, gdy podniósł spojrzenie i podszedł do niej.
- Można się z wami zabrać? – zapytała wprost, a on uśmiechnął się pod nosem, taksując ją wzrokiem. Nie no, oni się normalnie powstrzymać nie mogą! Kiepski z niego negocjator. Odwzajemniła jednak uśmiech, przechylając zalotnie głowę.
- W sumie płyniemy z towarem, nie bierzemy pasażerów… ale kapitan mnie lubi, więc myślę, że coś dałoby się załatwić – zawiesił dramatycznie głos, drapiąc się po brodzie, a ona czekała grzecznie, aż marynarz odtańczy taniec zwycięstwa nad słabą dziewczyną. – Tylko co ja bym z tego miał?
- Coś wymyślimy. – Puściła do niego oko. - Zaprowadź mnie proszę do kapitana – poprosiła miłym głosem.

- Jestem bardzo ciekawy jak ich przekonasz do zaproszenia mnie na pokład – usłyszała w głowie i zaśmiała się cicho.
-Podejdź do trapu, jak przyjdzie kapitan.
- I co dalej?
- Jajco.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ledwo Ijumara wkroczyła na pokład, zaraz miała przy sobie swoich oficerów, którzy pod jej nieobecność doglądali załadunku i dbali o sprawną współpracę między marynarzami i tragarzami. Rutynowe czynności przebiegały bez zakłóceń, do ładowni właśnie wnoszono ostatnie skrzynie z towarem, o czym pani kapitan została poinformowana przez Tatianę, swojego żeńskiego zastępcę o wyglądzie emerytowanej primadonny - nieprzyzwoicie chudej i długonogiej jak gazela. Mimo iż Tina ze względu na swój wiek mogłaby być matką Iju, doskonale się z nią dogadywała i była raczej przyjaciółką niż zastępczą matką. W żartach twierdziła, że za komplet troskliwych rodziców wystarczy Ross, któremu udzieliły się maniery i pruderia z jaką do pani kapitan podchodził stary Gennaro. Dla potwierdzenia tej tezy wystarczyło uchwycić spojrzenie, jakim ciemnoskóry bosman oceniał sukienkę Ijumary - te oczy wręcz krzyczały "za krótka!".
        - Szybka inspekcja ładowni i ruszamy - oświadczyła Nigorie zabierając z rąk swoich zastępców wszystkie papiery, jakie ci przynieśli. Przeglądała je w drodze do zejścia pod pokład, przy którym tłoczyli się marynarze pakujący ostatnie towary. Na widok swojej pani kapitan rozstąpili się jednak jak ryby przed rekinem i umożliwili jej swobodne zejście do ładowni. Ktoś nawet szarmancko zaoferował jej pomocną dłoń z dołu, lecz Iju była tak zaabsorbowana pilnowaniem, by nikt jej pod spódniczkę nie zaglądał podczas schodzenia, że nie zauważyła wyciągniętej ręki. Gdy była już na dole, przez moment stała osłaniając oczy dłonią i przyzwyczajając wzrok do półmroku.
        - Kapitan Nigorie, co przewozimy? Te skrzynie są lekkie jak prowadzenie się mojej byłej żony! - zawołał z wnętrza ładowni jeden z marynarzy, dla podkreślenia swych słów bez wysiłku podnosząc jeden z pakunków wysoko nad głowę. Jego obrazowe porównanie wywołało rechot reszty załogi, parsknięcie śmiechu Iju i gniewne warczenie Rossa, który wszystko słyszał z góry.
        - Odłóż to. - Wbrew pozorom osobą, która zgasiła marynarza, była słodka pani kapitan. - W tych skrzyniach są materiały, suknie i futra, jak coś się rozszczelni i zamoczy, to przez najbliższe pół roku nie zobaczysz złamanego ruena.
        Marynarz ostrożnie odstawił skrzynię, którą do tej pory tak dziarsko wywijał, jakby ta miała mu wybuchnąć w rękach. Jego kumple chichotali pod nosem, lecz gdy usłyszeli stukot obcasów Ijumary, która ruszała na inspekcję, zaraz zabrali się do pracy.


        - Kapitan Nigorie! - zawołał ktoś z pokładu, gdy Iju kończyła już swój przegląd. - Ktoś chce rozmawiać z kapitanem! Gość z Kompanii!
        - Co?! - Ijumara była zaskoczona i oburzona jednocześnie. Pośpiesznie zaczęła przedzierać się między zwałami towarów, by jak najszybciej wyjść na pokład. - Czego on chce?!
        - Nie wiem, nie powiedział! Ma jakiś list - dodał marynarz, uznając, że ta informacja może być przydatna. Nie była. Mara już oczyma wyobraźni widziała dokumenty, które się nie zgadzają i które będzie musiała zmieniać, a grzebanie w papierologii było tym, czego nie lubiła równie mocno co celników. Przez to na pokład wyszła zła jak osa, czemu dała wyraz gwałtownym gestem obciągając płaszczyk i spódniczkę, a następnie poprawiając włosy. Dostrzegł czekającego przy trapie gońca Kompanii, który uśmiechał się do niej łagodnie z daleka. Biedak, w odpowiedzi został spiorunowany wzrokiem. Spojrzenie Iju jednak złagodniało, gdy dostrzegła trzymaną przez niego kopertę - złożony w specyficzny sposób i zalakowany kawałek papieru. Tak wyglądała poufna korespondencja przesyłana między członkami Kompanii. Lecz co z tego, skoro oprócz tego w jego ręku tkwił cały pęk innych kartek?!
        - Kapitan Nigorie? - zwrócił się do niej miłym tonem. Roztropny młodzian wiedział, że w stosunku do wściekłej dziewczyny nie można zwracać się zbyt formalnie.
        - To ja - zgodziła się Iju, trochę ugłaskana sposobem, w jaki się uśmiechał. - Zaraz…
        - Zaraz wypływacie, rozumiem - zgodził się natychmiast goniec. - To jednak nie może czekać. Spokojnie, nie będziecie opóźnieni, to tylko korespondencja, ale proszę ją przeczytać przed odpłynięciem.
        Gdy tylko Iju przyjęła od mężczyzny plik kartek, oparła się o burtę i w tym momencie stała się doskonale widoczna dla wszystkich zgromadzonych na nabrzeżu. Kilka osób na raz zaczęło iść w stronę trapu wołając “Pani kapitan! Kapitan Nigorie!”, a Iju nie mogła odgonić od siebie myśli, że dorośli mężczyźni reagują na jej widok jak dzieci na widok ulubionej przedszkolanki.
        - Nie przeszkadzam w takim razie - uznał goniec widząc, że córka legendarnego Gennaro jest niezwykle rozchwytywana. - Pomyślnych wiatrów, pani kapitan.
        Mężczyzna skłonił się przed nią lekko i zszedł po trapie na nabrzeże. Iju zaś podążyła za nim, by porozmawiać z tymi wszystkimi marynarzami, którzy nagle musieli zamienić z nią słowo. Pierwszy z nich stawił się u jej boku nim jeszcze postawiła dwie stopy na deskach pomostu.
        - Pani kapitan, jakiś mężczyzna chce z panią pomówić - powiedział, wskazując kogoś kawałek dalej.
        - Po co? - zapytała zaskoczona Iju, gdyż nie spodziewała się żadnego towarzystwa przy tak krótkim postoju. Zerknęła w stronę nieznajomego. Mężczyzna był wysoki, miał umięśnione ramiona i ładną sylwetkę, jego oblicze było jednak niestety skryte pod kapturem, Mara mogła więc tylko przypuszczać, że jest on młody i przystojny (bo z takim ciałem musiał mieć ładną twarz, nie było innej opcji).
        - Dobra, chodźmy.
        - Kapitan Nigorie…
        - Po kolei! - dziewczyna ucięła prośbę kolejnego marynarza, kątem oka tylko dostrzegając, że ten akurat nie podszedł sam tylko prowadził ze sobą jakąś ognistowłosą kobietę. Uznała jednak, że to pewnie jego dziewczyna, która chce się wprosić na darmowy rejs, więc mogła poczekać. Nigorie w pierwszej kolejności podeszła do tajemniczego nieznajomego, w biegu rozłamując pieczęć na liście i próbując chociaż przelecieć go wzrokiem.
        - Kapitan Ijumara Nigorie, o co chodzi? - zwróciła się do niego i dopiero po wypowiedzeniu tych słów podniosła na niego wzrok. Od razu przykleiła mu łatkę przystojniaka i na moment nawet zaniemówiła z wrażenia. Gdy jednak się ocknęła, jeszcze raz mu się przyjrzała, po czym znowu spojrzała do wiadomości od Kompanii, gdyż zdawało jej się, że widziała tam informacje o jakimś ważnym pasażerze…
        - Och… - westchnęła zaskoczona, ponownie podnosząc na niego wzrok. I jeszcze raz zerkając na kartkę. - O… No rozumiem… A wam o co chodzi? - zwróciła się nagle do drugiego marynarza i jego rudej dziewczyny.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Kotołak nie liczył czasu, który spędził niedaleko statku, na który niedługo miał wsiąść. Czekał zarówno na kapitana okrętu, jak i na posłańca, który miał przynieść dokumenty, dzięki którym Kelsier dostanie się na łajbę. Szczerze mówiąc, wolał, aby to goniec przybył pierwszy, wtedy nie byłoby możliwości, aby wynikły jakiekolwiek komplikacje.
Zauważył, że na teren portu przyszła grupa strażników, którzy wyraźnie czegoś szukali. Czegoś albo kogoś... Jeśli nie byli w trakcie dochodzenia, które nie było morderstwem, zmiennokształtny mógł być spokojny, jednak jemu wydawało się, że strażnicy szukają właśnie jego. Jako że przezorny zawsze ubezpieczony, zabójca usiadł niedaleko miejsca, w którym stał tak, że większość jego ciała zakrywała beczka, a nogi opadały w dół, ledwo co dotykając wody. Po nogach, raczej, go nie rozpoznają, bo wiele osób nosi skórzane spodnie i buty podobne do jego. Posiedział tak dłuższą chwilę i wstał, przedtem upewniając się, że grupa złożona ze strażników miejskich opuściła teren portu. Pozostało mu wypatrywać posłańca z dokumentami.

Młody mężczyzna pojawił się po kilku minutach. Kelsier rozpoznał w nim gońca, nie tylko dlatego, że zmierzał w jego kierunku, a tym samym w kierunku statku. Kotołak widział, jak mężczyzna przygląda się mu, jeszcze zanim się zatrzymał i zaczął mówić. Pewnie chciał się upewnić, czy trafił na dobrą osobę, bo skrytobójca nie wyobrażał sobie, żeby przedstawiciel Kompanii Handlowej nie powiedział posłańcowi tego, jak wygląda osoba, której ma dostarczyć jeden z dokumentów.
        - O, właśnie pana miałem nadzieję tu znaleźć — oświadczył młodzieniec po tym, jak przywitał się z białowłosym. Następnie zaczął grzebać w niewielkiej torbie i przekazał zmiennokształtnemu pergamin zwinięty w rulon i związany zielonkawą nicią, aby nie otworzył się w nieodpowiednim momencie.
        - Zdaje się, że masz też coś dla kapitana tego statku, a tak się składa, że niedługo będę widział się z tą osobą, więc mógłbym przekazać ten dokument — zaproponował po chwili. Oczywiście miał zamiar poznać treść pergaminu, który dostał, chociaż i tak, mniej więcej, wiedział, co będzie tam napisane.
        - Dziękuję za chęci, jednak muszę odmówić, gdyż korespondencję muszę przekazać osobiście — odpowiedział posłaniec ze szczerym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach. Kelsier, w międzyczasie, wyciągnął z torby srebrną monetę i wręczył mężczyźnie.
        - Zostałem opłacony — odparł, spoglądając na monetę.
        - Potraktuj to jako napiwek — odezwał się kotołak. Goniec wahał się tylko przez chwilę i, ostatecznie, wziął monetę od białowłosego, podziękował mu i pożegnał się. Ruszył w stronę statku, a zabójca dopiero teraz sprawdził treść glejtu. Był imienny i, zgodnie z tym, co ustalił wcześniej z człowiekiem, upoważniał go do pływania na wszystkich statkach, które pracują dla Jadeitowej Kompanii Handlowej.

Chwilę później, podeszła do niego dziewczyna, która okazała się kapitanem statku, którym niedługo będzie płynął. Przyjrzał jej się, zanim powiedział cokolwiek. Wyglądała na młodą osobę, na pewno nie miała więcej niż dwadzieścia pięć lat i wydawała mu się ładna, chociaż kto wie, ile lat różnicy było między nimi.
        - Kelsier. Po prostu Kelsier — przedstawił się najpierw. Dobrze, że cień kaptura zasłaniał jego kocie oczy, nie chciał, żeby Pani Kapitan dowiedziała się przedwcześnie o tym, że jej pasażer nie jest człowiekiem. Cień rzucany przez kaptur nie zasłaniał całej jego twarzy, bo robił to od nosa w górę, chociaż jego oczy nadal były widoczne, jednak nie dało się określić ich dokładnego koloru i zaobserwować tego, że mają kocie źrenice. Poza tym wiedział, że Pani Kapitan się mu przygląda i całkiem możliwe, że ocenia go na tej podstawie. Nie czytał w myślach innych, więc nie wiedział, co też sobie pomyślała na jego temat.
        - Wie już Pani Kapitan, że wsiadam na Pani statek, prawda? Podejrzewam, że w korespondencji było to wspomniane... Jednak, dla pewności i formalności, pokażę też glejt, który upoważnia mnie do pływania na Pani okręcie — odezwał się ponownie, odpowiadając tym samym na pytanie i wręczył Kapitan Nigorie dokument, o którym wspomniał. Mówił spokojnie i wyraźnie, ogólnie miał ładny, męski głos i mógłby z nim rozważać karierę osoby, która zajmuje się opowiadaniem historii, jednak, jak widać, wybrał inną drogę. Poza tym mogło się wydawać, że zwraca się do dziewczyny oficjalnie, w sumie tak właśnie było, a wytłumaczyć to można tym, że po prostu żadne z nich nie powiedziało, że mogą mówić sobie na ty. Kotołakowi wydawało się, że prędzej czy później, Pani Kapitan i tak to zaproponuje.
Odebrał swój glejt i schował go do torby, w której miał specjalną, niewielką przegrodę na dokumenty i tego typu rzeczy. Nie ruszył się z miejsca, na pokład wolał wejść razem z Ijumarą.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

Callisto potrzebowała jedynie chwili, by zorientować się, że sytuacja przedstawia się jednak inaczej niż się spodziewała. Co nie znaczy zaraz, że gorzej. Pierwszym istotnym faktem był kapitan statku. Złodziejka słysząc liczne nawoływania szybko zidentyfikowała poszukiwaną osobę i zatrzymała się zaskoczona, a zaskoczyć ją było niełatwo. Kapitan była kobietą! Tylko tyle na razie zdołała dostrzec, bo śniadoskóra kobieta zniknęła pomiędzy ludźmi. W tym samym czasie „jej” marynarz objął ją w wąskiej talii i ruszył w stronę zbiegowiska. Callisto szybko otrząsnęła się z pierwszego zaskoczenia i pozwoliła się prowadzić, dla dobra sprawy oczywiście, bo facet miał dość rozbiegane dłonie. Rzuciła spojrzeniem w stronę statku, by zobaczyć, że wilkor zniknął, czyli zaraz usłyszy zamieszanie, gdy marynarze zorientują się, że mają towarzystwo.

W międzyczasie stanęła przy kapitan i przysłuchiwała się jej wymianie zdań z zakapturzonym białowłosym. Tym samym, na którego wpadła, gdy wychodziła z karczmy. No popatrzcie państwo, ktoś tu ucieka z miasta. Przystojniaczek. Uśmiechnęła się i przechyliła lekko głowę, usiłując zajrzeć mu pod kaptur, ale dostrzegła tylko zarys oczu, skrytych w cieniu. Nagle poczuła, jak marynarz przytula ją mocniej do siebie, nachyla się i szepce jej do ucha:

- Nie odzywaj się najlepiej, ja to załatwię Ruda – wymruczał i puścił do niej oko, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym przewróciła oczami, gdy mężczyzna odwrócił wzrok.

Później wydarzyło się jednocześnie kilka rzeczy. Przede wszystkim kapitan odwróciła się w ich stronę, pytając o co chodzi, a Calli niemal rozdziawiła buzię z wrażenia. Ale laska! Smarkata chyba, tak wygląda. I już jest kapitanem? Ciężko stwierdzić, mocno umalowana. Ale i tak widać, że piękna. No i zgrabna, tego sobie nie umalowała. Półelfka poczuła się trochę jak obdartuska w swojej znoszonej brązowej skórze, przy kolorowych jedwabiach i koronkach dziewczyny przed nią.

Mogłam najpierw włożyć moją nową bluzkę zanim udałam się na audiencję do gorącej pani kapitan, mruknęła do siebie w myślach i już się nawet nie zdziwiła, gdy poczuła w głowie jeszcze czyjąś obecność.

Pokrywanie kapitana statku może pomóc naszej sprawie mruknął wilk. Słyszała go coraz lepiej w głowie, ale też dobiegały do niej coraz głośniejsze okrzyki przerażenia, co oznaczało, że wilk zbliżał się już do nich. I rzeczywiście. Nim marynarz w ogóle zdążył otworzyć usta, spomiędzy zdezorientowanych mężczyzn wyszedł przez nikogo nie niepokojony olbrzymi czarny wilkor, błyskając żółtymi ślepiami i stanął koło Callisto.

Dobrze Cię znowu widzieć Mała

Ciebie też. I mówiłam ci już, ludzie się nie pokrywają tylko chędożą zaśmiała się pod nosem wyraźnie rozbawiona, a wilk tylko mlasnął językiem.

Trudne słowo. Nieważne. Nie chcę na tą łódź. Jest za mała.

Callisto spojrzała znacząco na gigantyczny statek i westchnęła, darując sobie przekonywanie wilka. I tak musi załatwić to sama, bo chociaż „jej” marynarz wciąż tkwił przyssany do jej boku, to spoglądał na Thora z absolutnym przerażeniem w oczach i milczał jak zaklęty. Dziewczyna postanowiła szybko załatwić sprawę, zanim zrobi się zamieszanie.

- Kapitan Nigorie – zaczęła, słysząc, że tak zwracają się do niej pozostali – Mam na imię Callisto i przyznam szczerze, potrzebujemy podwózki – pokazała na siebie i wilka, podchodząc do niej bliżej i mając nadzieję, że dziewczyna jest tak twarda, na jaką wygląda.

- Jest nam naprawdę wszystko jedno gdzie. Oczywiście nie śmiałabym przybyć z pustymi rękoma – dodała szybko i wyjęła zza paska szpilę do włosów, którą zwędziła wcześniej. Teraz, gdy zobaczyła misternie upięty kok brunetki stwierdziła, że los się do niej uśmiechnął, że postanowiła ukraść akurat ozdobę do włosów. Szpila pobłyskiwała pięknie srebrem i mrugała kusząco rubinowym okiem, leżąc na otwartej dłoni Callisto. Dziewczyna mówiła dalej, świadoma tego, jak daleko zawsze zaprowadziło ją gadulstwo, i że lepiej nie dawać nikomu czasu do zastanowienia się nad sensem zabierania zwykłej dziewczyny z wilkiem z żądzą mordu w oczach.

- Uznaj to za prezent, weź ją niezależnie od tego, czy zgodzisz się nas zabrać czy nie. W razie czego i tak postaramy się jakoś odwdzięczyć za pomoc.

- Ale.. ale wilk! – ten konstruktywny i wiele wnoszący okrzyk wydobył się w końcu z ust „jej” marynarza, a Callisto zgrzytnęła cicho zębami. Co za osioł.

- To jest Thor, podróżujemy razem. Potrzebujemy pomocy, gdyż mój towarzysz ma ranną łapę.

- Nie mam rannej łapy

- Masz ranną łapę.

- A, no tak. Mam.


Czarny wilkor posłusznie podkulił nieco pod siebie przed nią łapę, jednak nie wyglądał na rannego, lecz raczej na gotującego się do skoku, przez co jeden z marynarzy cofnął się przed nim o krok.

- To jak? – puściła oko do pani kapitan, licząc jak zwykle na uśmiech losu.

Idzie nam świetnie, Calli zaśmiała się w duchu. Byli bowiem w czarnej dupie.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Kelsier… Niech to, to było takie urzekające! Nagle wproszony na pokład pasażer zyskał w oczach Iju takie cechy jak pewność siebie i nonszalancja, zupełnie jakby nazwisko nie było mu potrzebne, bo przecież każdy powinien wiedzieć kim jest TEN Kelsier. Cóż, Nigorie tego nie wiedziała, nie była jednak przy tym pewna czy jest to kwestia tego, że po prostu nie ma do czynienia z żadną sławą, czy też tego, że tak mało przebywa na lądzie. Gdy w tym momencie o tym pomyślała, chętnie nadrobiłaby braki w takich znajomości, lecz niestety świadomość tego, że skończyłaby zamknięta w pokoju, pod kocem i z miską na kolanach przez swoją chorobę lądową, odbierała cały urok temu pomysłowi.
        - Yhm, proszę - odpowiedziała na propozycję przedstawienia glejtu. Starała się zachowywać godnie i profesjonalnie, bo w końcu nie wypadało inaczej, gdy ktoś zwracał się do niej tak elegancko, co chwilę podkreślając słowa “pani kapitan”. Iju była wszak w tym wieku, gdy jeszcze tytułowanie panią robi wrażenie i powoduje ukłucie dumy na myśl, że wygląda się tak dojrzale, a nie jest jedynie smutną rutyną i w duchu tęskni się do tych wszystkich razów, gdy ktoś wołał za tobą “panienko”.
        Iju przyjęła od Kelsiera jego glejt i pochyliła się nad nim na bardzo krótki moment. Raz, że treści w nim było niewiele, a dwa: kolejny dowód na jego prawdomówność nie był jej potrzebny, wszak dostała już jeden anons od Kompanii (z zastrzeżeniem, że to gość honorowy i Iju ma zapewnić mu godne warunki podróży!) i nikt więcej jakoś nie zgłaszał się do drogi, więc sprawa była oczywista. Niemniej pewne rytuały musiały zostać dopełnione, pani kapitan nie mogła okazać, że lekceważy sobie swoich gości i oficjalne pisma swoich pracodawców.
        - Uhm, dobrze, zgadza się - przyznała z uśmiechem, składając glejt według starych zgięć i oddając go Kelsierowi.
        Miłą atmosferę przerwały dziwne okrzyki na nabrzeżu. Iju chwilę przeczesywała wzrokiem otoczenie by odnaleźć źródło tego nagłego poruszenia i jakiejś dziwnej paniki wśród swoich załogantów (bo w okolicy byli praktycznie tylko oni), a gdy jej oczom ukazał się wielki pies (bo dla wilka morskiego wilkor był zbyt abstrakcyjnym pojęciem), sama zrobiła wielkie oczy i zamarła, lecz nie ze strachu a raczej z zaskoczenia. Skąd tu coś takiego?! I to na wolności? Co lepsze stworzenie ewidentnie poruszało się jakby było u siebie i doskonale wiedziało dokąd zmierza. Prosto do nich… Iju była trochę zdezorientowana i zaczęła podejrzewać, że ma zwidy. Jak dobrze, że nie była w stanie zrozumieć mowę zwierząt, bo to wilk miałby wtedy powody do niepokoju. Jej Kaprys wcale nie był mały! To był porządny, dalekomorski statek handlowy, jej duma i oczko w głowie! Jak się nie podoba, to za burtę! Phi…
        Do słowa doszła w końcu rudowłosa dziewczyna jednego z marynarzy. Nigorie momentalnie na nią spojrzała, a gdy usłyszała, że ten wielki pies jest jej, uśmiechnęła się miło. Skoro tak, skoro to stworzenie było oswojone, to diametralnie zmieniało postać rzeczy. Niech sobie chodzi jak chce, bo jego pani jednak bardzo dobrze z oczu patrzyło. Szkoda tylko, że taka ładna i miła dziewczyna znalazła sobie takiego łajdaka, przecież w jej załodze było tylu fajnych chłopaków… będzie musiała ją uświadomić, że z tym tu nie warto się zadawać, bo co prawda to świetny marynarz, ale mężczyzna beznadziejny, a skoro zależało jej na płynięciu Kaprysem, pewnie ich związek miał potencjał zakwitnąć…
        - Ojej - wyrwało się z ust pani kapitan, gdy Callisto pokazała jej swoje wkupne w postaci pięknej szpilki do włosów. Srebro dobrze prezentowałoby się na tle jej włosów, zawsze było więc dobrze widziane. Iju miała już kilka pomysłów z czym powinna skomponować taką ozdobę i aż jej oczy błyszczały z radości. Gdy więc płomiennoruda dziewczyna dalej mówiła, pani kapitan ostrożnie zabrała z jej dłoni szpilkę i wsparta pod bok obejrzała ją pod słońce, zamykając przy tym jedno oko. Światło przeświecające przez rubin rzucało na jej policzek czerwony punkcik podobny do śladu namiętnego pocałunku. ”Ładny szlif i na dodatek kamień bardzo czysty“, oceniła w myślach Mara zastanawiając się przy tym przez chwilę, czy dziewczyna aby nie oferuje jej za dużo jak na zwykłą podwózkę…
        - Oj tam wilk! - oburzyła się gwałtownie kapitan Nigorie, gdy jej załogant zaczął marudzić na potencjalnych nowych pasażerów. To znaczy, nie potencjalnych tylko pewnych, ale on tego jeszcze nie wiedział.
        - Kapitanie, to przynosi pecha - bronił się mężczyzna.
        - Ty i te twoje turmalijskie przesądy - westchnęła Nigorie. Wiedziała o co mu chodzi: że wilki i psy się gryzą, więc na pokładzie nie powinno być i jednych i drugich. Znała też jednak wiele innych czarów tego typu i zamierzała teraz skorzystać z tej wiedzy. - Wilk może i jest na pecha, ale oficer w spódnicy przynosi szczęście, a ty masz takich dwóch, w tym kapitana jednostki, więc wychodzi na plus. I nie dyskutuj więcej ze mną, idź kontynuować załadunek, bo nie mamy czasu!
        - Tak jest, pani kapitan!
        Marynarz zasalutował pośpiesznie, zaraz puścił obłapianą rudowłosą piękność i wrócił do przerwanego wcześniej zajęcia. Iju odprowadziła go kawałek wzrokiem, w którym widać było harde “i tak ma być!”. Później przeniosła spojrzenie na Callisto, która akurat puściła jej oko. Nigorie uśmiechnęła się podświadomie. Miała trochę czasu by połączyć fakty i zdawało jej się, że znalazła odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jej zależy na podróży w nieznane. Droga szpilka do włosów, rzucający się w oczy Thor, nagłe zagęszczenie straży miejskiej w porcie…
        - Zgoda - odpowiedziała mimo to. A w sumie właśnie dlatego: wszak nie było wcale tajemnicą, że nikt z rodziny Nigorie nie lubi władzy, więc możliwość zagrania strażnikom na nosie była tak strasznie, strasznie kusząca… Zupełnie jak wdzięcząca się na wszelkie możliwe sposoby ognistowłosa Callisto. Niech to, gdyby Iju była mężczyzną to by chyba zakwaterowała ją tuż koło swojej własnej kajuty z wiadomych pobudek…
        - Mamy przed sobą krótki rejs do Turmalii w celu doładunku - wyjaśniła Kelsierowi i Callisto, stukając przy tym ofiarowaną szpilką do włosów w dolną wargę. - A potem płyniemy na południe, rejs będzie trwał trzy miesiące. Sami zdecydujcie czy mam was wysadzić na kontynencie czy gdzieś dalej. Hm… A teraz może wejdźmy lepiej na pokład.
        Ijumara rozłożyła ręce, by zagarnąć przed siebie oboje nowych pasażerów statku i jednocześnie zerkała przez ramię na zbliżający się dziarskim krokiem przedstawicieli prawa, których wzrok najwyraźniej przykuła płomienna czupryna Callisto. Niedoczekanie! Iju już postanowiła, że bierze tych dwoje na statek, a to było równoznaczne z azylem: żaden głupi strażnik ich nie tknie. Musieli tylko wejść na Kaprys.
        - Muszę coś jeszcze załatwić - usprawiedliwiła się pani kapitan, naprowadzając swoich kompanów na trap. - Wejdźcie na pokład i niech pierwsza lepsza osoba zaprowadzi was do mojej kajuty. Nie plączcie się sami, bo trwa załadunek. Ja zaraz do was dołączę.
        Ijumara pchnęła ich lekko przed siebie i obróciła się plecami do trapu. "Ale on ma umięśnione plecy...", pomyślała z ekscytacją na wspomnienie momentu, gdy dotknęła Kelsiera. Przez to wyglądała na bardzo zadowoloną, choć pilnowała wejścia na statek w postawie bardzo bojowej - z jedną nogą w wykroku, z rękami zaplecionymi na piersi i wysoko uniesioną głową. Marynarze po części wyczuli jej nastrój, a po części sama obecność strażników jasno dała im do zrozumienia, że zaraz będzie chryja pod statkiem, przez co wszyscy w te pędy skończyli swoją robotę i zabrali się na pokład. Wtedy to Ijumara zrobiła krok w bok i zagrodziła sobą dostęp do trapu.
        - A panowie czego sobie życzą? - zapytała z jadowitą słodyczą w głosie strażników, którzy dotarli właśnie do Kaprysu.
        - Szukamy zbiegłej kryminalistki, proszę nas wpuścić na pokład.
        - Nie - odpowiedziała bezczelnie kapitan Nigorie. - Mój statek to jednostka handlowa, nie bierzemy pasażerów. Na dodatek przeszliśmy już odprawę, więc nie ma powodu, by władza wchodziła na pokład, na którym znajdują się tylko ludzie związani z Jadeitami.
        - Prosze nas wpuścić! - irytował się strażnik.
        - A macie nakaz?
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Wyglądało na to, że nie był jedynym dodatkowym pasażerem na statku Kapitan Nigorie, bo jeden z marynarzy próbował zabrać ze sobą rudowłosą dziewczynę. Gdy Kelsier przyjrzał jej się nieco lepiej, wydawało mu się, że już ją wcześniej widział. Wrócił pamięcią do momentu ucieczki z miejsca zabójstwa i zderzenia z pewną rudowłosą. Istniała możliwość, że była to właśnie ona, jednak nie mógł mieć pewności, w końcu widział ją tylko przez krótką chwilę i nawet nie przyjrzał się jej twarzy, po prostu miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Podejrzewał, że list od Kompanii Handlowej może być wystarczającym potwierdzeniem co do tego, że może podróżować tym statkiem, jednak wolał dodatkowo pokazać glejt, który dostał, co będzie doskonałym potwierdzeniem treści listu. Wydawało mu się, że Pani Kapitan przygląda mu się, jednak nie przeszkadzało mu to, bo w drugą stronę działało to podobnie i on także na nią spoglądał, w myślach oceniając jej urodę, wygląd i ubiór.
        - Świetnie — odparł i uśmiechnął się do niej ładnie, jednak wyłącznie samymi ustami, co było widać mimo cienia rzucanego przez kaptur, i bez słowa odebrał glejt, który schował w odpowiednią przegrodę w torbie.

Kotołak również odwrócił się w kierunku okrzyków na nabrzeżu, szybko zlokalizował wielkiego wilka, który zmierzał w ich stronę. Odruchowo przeniósł dłonie w pobliże rękojeści sztyletów, aby móc je błyskawicznie wyciągnąć. Zwierz niewątpliwie był magiczny, bo normalne wilki nie dorastają do takich rozmiarów, przynajmniej z tego, co wiedział on sam. Uznał, że warto będzie pokryć jeden ze sztyletów trucizną, gdy już będzie musiał walczyć z tym stworzeniem, jednak nie mógł zdecydować się jakim typem, czy paraliżującą i zabijającą powoli, czy może taką, która zabije szybko. Oczywiście, ostrzy miał zamiar dobyć dopiero wtedy, gdy będzie pewien, że bestia chce zaatakować ludzi zebranych w przed statkiem. Z drugiej strony, magiczny wilk musiał już przechodzić obok ludzi, poza tym w samym porcie też to zrobił, a i tak ich nie zabił, więc mógł mieć całkiem inne zamiar i nie atakować nikogo. W głowie zmiennokształtnego pojawiało się coraz więcej pytań związanych z tym stworzeniem. Wątpliwości rozwiały się, gdy rudowłosa powiedziała, że zwierzę należy do niej.

Obserwował, jak Ijumara przygląda się szpilce do włosów, którą podarowała jej rudowłosa. Wyglądało na to, że gdyby ktoś chciał sprawić jej przyjemność w postaci prezentu, właśnie tego typu rzeczy powinien kupować. Wcześniej postanowił, że na statek wkroczy razem z jego kapitanem, więc teraz czekał, aż wcześniej wspomniana osoba rozmówi się z kolejnym pasażerem.
Ponownie spojrzał w stronę portu i zauważył, że kolejny patrol straży przeszukuje to miejsce. Doskonale słyszał to, co mówi do nich kapitan Nigorie, mimo że nadal spoglądał w stronę strażników. Tak naprawdę, nigdy nie pływał statkiem, więc nie wiedział, czy będzie zsiadał z niego po tym krótkim rejsie, czy może skusi się na dalszą podróż, co chyba byłoby na rękę pani kapitan... i to nie tylko dlatego, że mogłaby przypuszczać, iż Kelsier potrafi walczyć. Po chwili ruszyli na pokład i to w momencie, w którym grupa złożona z przedstawicieli straży miejskiej zaczęła zbliżać do statku.

Na statek weszli bez Ijumary, która poszła zająć się pewnymi panami, a im powiedziała, żeby poprosili kogoś, aby wskazał im drogę do jej kajuty albo zaprowadził ich tam. Kotołak właśnie tak zrobił, szturchnął pierwszego marynarza, którego spotkali i poprosił o to, żeby zaprowadził ich do kajuty pani kapitan. Gdy szli, zmiennokształtny przyglądał się statku i innym marynarzom. W końcu dotarli pod drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie niedługo dołączy do nich właścicielka okrętu. Białowłosy podziękował mężczyźnie, który przyprowadził tu jego i rudowłosą, a ten po chwili wrócił do swoich zajęć. Otworzył drzwi i najpierw przepuścił w nich rudowłosą dziewczynę, z wilkiem lub bez, dopiero po tym sam wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu, krótko oceniając jego wystrój i stan mebli, a później podszedł do niewielkiego stolika, przy którym stały fotele i usiadł w jednym z nich.
        - Wcześniej zderzyłem się z pewną rudowłosą dziewczyną... Wydaje mi się, że byłaś to ty. Mam rację? — odezwał się w końcu, spoglądając na osobę, o której mówił. Odpowiedź na to pytanie rozwiałaby pewną wątpliwość kotołaka i uciszyła jego ciekawość. Jeśli okaże się, że była to ona... Kelsier widział małą szansę na to, żeby ponownie się spotkali, jednak to, że istniała na coś szansa, nawet mała, nie oznaczało, że to "coś" nie ma prawa się zdarzyć.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Młodziutka pani kapitan najwyraźniej nie była nauczona ukrywania swoich emocji, bo na widok szpili do włosów aż zabłyszczały jej oczy, a z ust wymknęło się słowo zdradzające jej podziw. Callisto uśmiechnęła się kącikiem ust, najwyraźniej usatysfakcjonowana taką reakcją. Jednak nie było tak źle jak jej się wydawało i coś czuła, że ten szalony plan wymyślony na poczekaniu może faktycznie zadziałać. Ze spokojem obserwowała jak Nigorie okiem znawcy ogląda kamień. Ona sama aż tak się na tym nie znała i możliwe, że gdyby zdecydowała się sprzedać błyskotkę zostałaby nieco oszukana. Na tą chwilę jednak jej szanse na dostanie się na statek były całkiem niezłe, co przyjęła z zadowoleniem.

- Nie wiem z czego tak się cieszysz – mruknął wilk i upuścił na ziemię jej broń, którą ciągle trzymał w pysku. – Może i byłaby szarpanina, ale zdarzało się nam to nieraz i nigdy nie podejmowałaś się takich szalonych pomysłów.

        Calli podniosła swoją broń i zarzuciła na plecy pochwę z krótkim mieczem, kołczan ze strzałami i łuk, po czym wyprostowała się, zadowolona z uczucia znajomego ciężaru, dającego poczucie bezpieczeństwa. Ktokolwiek próbowałby jej teraz broń odebrać mógłby liczyć co najmniej na mordercze spojrzenie, jeśli nie równie zabójcze pchnięcie nożem między żebra.

- Ta szarpanina kończyła się zazwyczaj czyjąś śmiercią, a nie lubię zabijać, jak mi nikt za to nie płaci – burknęła do wilka, a mimo że porozumiewali się telepatycznie, basior szybko wyłapał jej kończący dyskusję ton i tematu nie ciągnął. Rashess jednak nadal czuła jego niezadowolenie, które siłą rzeczy wpływało na jej samopoczucie.

- Nie bój się Thor, zapewniam cię, że nic nam nie będzie – powiedziała pozornie obojętnie, jednak uśmiechnęła się, słysząc w głowie warknięcie. Pozostali jednak mogli zobaczyć tylko obnażające się zęby wilkora.

- Ja się nie boję – mruknął i wycofał z jej głowy. Pewnie się obraził, ale niedługo mu przejdzie. Callisto przeniosła swoją uwagę ponownie na to, co działo się wokoło, akurat trafiając na kłótnię o basiora. Nie odzywała się jednak widząc, że szala przechyla się zdecydowanie na jej korzyść. Zdążyła już przykleić do pani kapitan kilka możliwych scenariuszy zachowań, a ta dzielnie spełniała oczekiwania półelfki, zwłaszcza gdy przyszpiliła obcasem kilku pyskujących marynarzy.

- Lubię ją – uśmiechnęła się w duchu do wilka, lecz ten tylko mruknął w odpowiedzi, a Calli w ostatniej chwili powstrzymała się, żeby nie przewrócić oczami. Byli teraz wśród ludzi, musiała uważać podczas rozmów z Thorem by nie było tego po niej widać. Po co mają wiedzieć, jeśli nie muszą?

        Co do dalszych swoich losów jeszcze nic nie planowała. Na razie chciała się wydostać poza zasięg zamieszania, które stworzyli z Thorem, ale musiała też przyznać, że nadchodzący rejs budził jej ekscytację. Od dawna nie zrobiła nic nowego, nie wychodziła poza utarte przez siebie schematy, podążając bezpieczną ścieżką, a przynajmniej na tyle bezpieczną, na ile może być życie złodzieja i skrytobójcy. Kiedy jednak teraz pojawiła się szansa na przygodę, bo tak należało to nazwać, czuła radość i widziała, że jej emocje powoli udzielają się też naburmuszonemu wilkowi. Oczywiście nie przekona go do wody, ale niech chociaż spróbują! Najwyżej wysiądą w najbliższym porcie.

        Posłusznie dała się poprowadzić Nigorie w kierunku statku, a wilkor szedł przy jej ramieniu, sprawiając, że marynarze rozstępowali się przed nimi niczym ławica ryb przed drapieżnikiem. Nie umknęło jej ani to, że pani kapitan umyślnie chroni ją przed strażnikami miejskimi (jeszcze nie wiedziała dlaczego, ale miała zamiar się dowiedzieć), ani jej wyraźnie tęskne spojrzenia w kierunku Kelsiera, jak się przedstawił białowłosy mężczyzna. No i masz, woli facetów, żadne zaskoczenie. Ale w sumie większości się tak wydaje, jeszcze nic straconego.

- On dziwnie pachnie. – Głos basiora wyrwał ją z zamyślenia.

- Kto? Kelsier?

- Tak. Nie lubię go.


        Teraz już nie wytrzymała i parsknęła cicho śmiechem, akurat gdy białowłosy przepuszczał ją w drzwiach. Zerknęła na niego krótko, po czym weszła z wilkiem do środka i przeszła prosto w kierunku dużego biurka. Jej oczy nie musiały przyzwyczajać się do ciemności, widziała doskonale mimo panującego w kajucie półmroku. Podskoczyła lekko, przysiadając na skraju biurka ze spuszczonymi nogami i opierając się na rękach rozejrzała po pomieszczeniu. Basior z kolei obszedł je dookoła, rzucił nieufnym spojrzeniem w stronę Kelsiera i usiadł w rogu pokoju, niemal zlewając się z cieniem, w którym wyróżniały się tylko jego błyszczące na złoto ślepia. Białowłosy zajął jeden z foteli, co pewnie było bardziej kulturalne, jednak Callisto nie zawracała sobie głowy takimi rzeczami. Gdy w końcu się odezwał spojrzała na niego.

- Tak, to byłam ja. Ty z kolei jesteś tym zakapturzonym, którego ścigali strażnicy – odbiła piłeczkę, uśmiechając się szeroko i bujając miarowo nogami. Nie musiała nawet się upewniać, najwyraźniej bardziej przywiązywała uwagę do tego, co się dzieje wokół niej. Jakoś nauczyła się, że każdy element otoczenia jest ważny, nawet te pozornie bez znaczenia mogą kiedyś okazać się przydatne. Dlatego najlepiej zapamiętywać wszystko.

- Co przeskrobałeś? – zapytała bezczelnie, najwyraźniej nie widząc w tym nic złego. W końcu oboje znaleźli azyl na statku brunetki, nawet jeśli on jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Azajasz w swoim zwiedzaniu miasta dotarł aż na przyportowe targowisko, gdzie trwało właśnie zamieszanie związane z identyfikacją pewnego młodziana, niesłusznie oskarżonego o kradzież. Przynajmniej tyle zdołał wyłowić z docierających do niego strzępków informacji. Tłum ludzi gęstniał jednak coraz bardziej w miarę, jak mnich zagłębiał się w rynek, odczuwając z tego powodu wyraźny dyskomfort psychiczny. Zupełnie nie był do takiego przepychania się przyzwyczajony i czym prędzej skierował się w zupełnie losowym kierunku, byle poza granice straganów! Gdy minął ostatnie ich rzędy dostrzegł, że w swoim błądzeniu znalazł się przy porcie, gdzie trwało standardowe zamieszanie, związane z przygotowaniem statków do wypłynięcia. Tutaj jednak, jak z satysfakcją zauważył, w tym szaleństwie była metoda. Marynarze, choć uwijający się jak w ukropie, nie wpadali na siebie, sprawnie przenosząc ładunek wytyczonymi szlakami. Każdy statek był odpowiednio oznaczony, a wejścia do niego „strzegło” kilku marynarzy. Rudowłosy nim się zorientował stał przed jednym z tych pływających cudów budownictwa, przysłuchując się dyskusji młodej, eleganckiej dziewczyny z tymi samymi strażnikami miejskimi, których spotkał wcześniej! Cóż za fatalny zbieg okoliczności! Czym prędzej odwrócił się, przez co wpadł na starszą kobietę. Momentalnie ukłonił się i zalał damę potokiem złotoustych przeprosin. I znów, proszę was drodzy moi, zbieg okoliczności! Ta dama pływała na tymże właśnie statku, przed którym stali! Azajasz wyraził oczywiście wielkie zdziwienie tym faktem, a na widok zmarszczonych w niezadowoleniu brwi Tatiany, jak się przedstawiła, oraz jej zaciśniętych ust, zaczął pocić się obficie. Kobieta zlitowała się w końcu nad biednym chłopakiem przejmując na siebie ciężar konwersacji, w której okazała się nad wyraz biegła! Nie będzie już więcej pochopnie oceniał kobiet na statkach, zdecydowanie! Zaproponował, że odprowadzi ją na statek, a po drodze wymienili kilka kurtuazyjnych pytań. Opowiedział jej nieco o sobie, a ona okazała wyjątkowe zainteresowanie faktem, że szuka zajęcia jako lekarz. Czy byłby zainteresowany pracą na statku? Tak się bowiem składało, że w tej chwili nikogo takiego nie mieli, a jak wiadomo urazy, choroby i inne przypadłości mogą pojawić się wszędzie, a gdzieżby na morzu szukać pomocy w razie czego?

Azajasz niemal zapowietrzył się z wrażenia. Oczyma wyobraźni widział już siebie, stojącego przy burcie statku, opierając się o nią dłońmi i zamyślonym wzrokiem spoglądając w dal, wypatrując lądu. Jego włosy i odzież szarpie morski wiatr, a on obmyśla kolejne opowieści, jakie zawrze w swoich wspomnieniach z podróży. Stare mapy, nieodkryte krainy, skarby! Tak, mnichowi już marzyło się życie wilka morskiego i z wyjątkową dla niego pewnością siebie uścisnął Tatianie dłoń, po czym razem wkroczyli na pokład statku.

Tatiana z kolei postanowiła już nie zawracać głowy kapitan Nigorie. Powierzono jej znalezienie lekarza pokładowego i tak też zrobiła. Poza tym, Iju miała teraz na głowie własne zmartwienia. Kobieta spojrzała z dumą na młodą córkę Gennaro, która z rękoma splecionymi na piersi niczym mur odgradzała strażnikom drogę od statku, tupiąc jednocześnie obcasem ze zniecierpliwieniem. Tak, kapitan nie lubiła być zbyt długo na lądzie, a oni już i tak trochę tu zamarudzili. Kobieta poprowadziła więc Azajasza po trapie prosto na statek, nie zauważając nawet, że ten zwolnił zdecydowanie, już w momencie postawienia pierwszego kroku na trapie.

Azajasz ostrożnie stawiał stopy na trapie, aż w końcu udało mu się wejść na pokład. Na Prasmoka! Ależ tu buja! Nieprawdopodobne jak też ci marynarze potrafią utrzymać równowagę! Ale w końcu jeszcze nie wypłynęli z portu, to na pewno dlatego. W końcu to przecież na plażach przy brzegu widać fale prawda? Dalej morze jest idealnie gładkie, przecież widzi. Na pewno jak tylko wypłyną będzie lepiej. Tatiana powiedziała, że może się rozejrzeć po pokładzie i jak kapitan wróci na statek to wyruszą i wówczas zostanie przedstawiony. Podszedł więc ostrożnie do burty i oparł na niej dygocące ręce. Byle wypłynąć! Później będzie lepiej, na pewno…
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Kajuta kapitańska wyglądała jak wiele innych tego typu pomieszczeń na dużych statkach, z tym jednym wyjątkiem, że w tej jak na dłoni widać było kobiecą rękę w urządzaniu wnętrza. I nie chodziło wcale o tiulowe firanki, koronkowe serwetki czy obicia w odcieniach różu, bo tego tu nie było. Pokój utrzymany był w brązie drewna, ciemnych odcieniach niebieskiego, złocie i złamanej bieli kości słoniowej, byłby dobrze doświetlony przez panoramiczne okno obejmujące prawie całą rufę statku, gdyby połowa nie była zasłonięta kotarami. Centralny punkt kajuty stanowiło, oczywiście, biurko zastawione przydatnymi, ale też bardzo ładnymi bibelotami - zestawem piśmienniczym z cedru wykończonym masą perłową, pieczęcią z lazurytu, lampką, której podstawa była pokryta laką ozdobioną motywem zimowych kwiatów. Kapitański fotel miał wysoki zagłówek, lecz dość lekką, ażurową konstrukcję rzeźbioną we wzór rybiej łuski, a jego tapicerkę stanowił jedwab o barwie spokojnego oceanu u wybrzeży Wyspy Syren. Podobnie wyglądały również fotele przy stoliku kawowym umiejscowionym w kącie niedaleko wejścia do kajuty, były co prawda niższe i szersze przez co sprawiały wrażenie wygodniejszych, lecz obicia i dekoracje pozostały niezmienne. Na samym stoliku stała misa z niebieskiego marmuru wypełniona migdałami w cukrze i figami, towarzyszyły jej idealnie dobrane małe talerzyki i srebrne łyżeczki dla tych, który nie chcieli brudzić sobie palców słodyczami. Nigdzie na wierzchu nie stały butelki z trunkami, można było jednak podejrzewać, że szafka z blatem z białego marmuru w kącie kajuty to tak naprawdę barek. Oprócz tego w kajucie znalazło się również miejsce na pokaźną biblioteczkę zastawiona gęsto książkami i starymi dziennikami pokładowymi, której towarzyszył bardzo elegancki regał na mapy i blat do ich rozkładania, z kleszczami z mosiądzu i pasującymi uchwytami na lampy. Ciężkie kotary przy poznaczonych szprosami oknach były granatowe i błękitne, obszyte taśmami w kolorze starego złota i spięte grubymi sznurami z chwostami tego samego koloru - takiej dbałości o detale próżno by szukać w gabinecie mężczyzny. Jedna z takich zasłon częściowo ukrywała drzwi prowadzące do prywatnej kajuty kapitan Nigorie. Atmosferę elegancji i kobiecości podkreślał subtelnych zapach orientalnych perfum na bazie drzewa sandałowego i róży.

        Tymczasem na nabrzeżu okazało się, że strażnicy napotkali przeszkodę nie do sforsowania. Gdyby Kaprysem dowodził mężczyzna, rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej, jednak przed stróżami prawa stała nastoletnia, zadziorna dziewczyna, która żonglowała argumentami z prawa morskiego tak sprawnie jakby była prawniczką, a na dodatek ton jej głosu w połączeniu z czujnym spojrzeniem drapieżnika był w stanie usadzić w miejscu największego chojraka. Teoretycznie pertraktujący strażnik powinien wejść na podobny poziom agresji słownej, sięgnąć po argumenty ocierające się o groźbę i w ten sposób byłby w stanie wygrać... Ale nie potrafił tak postępować. Nie, gdy stała przed nim dziewczyna w wieku jego córki. Niech to, gdyby była tu jego żona, to wiedziałaby jak poradzić sobie z taką zadziorną nastolatką.
        - Pani kapitan, statek w porcie obowiązuje prawo kraju, do którego wpłynął... - spróbował raz jeszcze.
        - Jestem po odprawie celnej - przerwała mu hardo Ijumara, machając przed sobą plikiem papierów, które ze sobą nosiła, choć nie miała tam żadnych dokumentów celnych. - Na statku są jedynie osoby związane z Jadeitową Kompanią, a wy właśnie opóźniacie moje wypłynięcie. To jest bezpodstawne przetrzymywanie.
        - Ale tłumaczyłem już pani kapitan, szukamy zbiegłej złodziejki.
        - Mordercy - wtrącił się nagle inny strażnik, którego Nigorie wcześniej nie zauważyła. Obaj stróże prawa spojrzeli po sobie zaskoczeni, jakby mówili w zupełnie różnych języka.
        - Szukamy mordercy - wyjaśnił ten drugi, widząc konsternację wszystkich wkoło. - W mieście doszło do zuchwałego morderstwa w biały dzień, świadkowie powiedzieli, że zbieg kierował się w stronę portu.
        - No nie! - wykrzyknęła w tym momencie Mara, tupiąc do tego stanowczo obcasem. - Tego już za wiele! Mordercy, złodzieje, kto jeszcze, królobójca-nekromanta?! Robicie z mojego statku co najmniej piracką banderę! To pomówienie, szkalowanie! Jestem legalnie pływającym kapitanem, z patentem i umową podpisaną z największą kompanią handlową po tej stronie Alaranii, a nie jakimś byle jakim piratem, który bierze na pokład każdego kto się nawinie! To jednostka handlowa, han-dlo-wa! Nie pasażerska, nie biorę na pokład kogo popadnie! Jak coś się nie podoba, rozmawiajcie sobie z Jadeitami, nie macie prawa wejść na pokład MOJEGO statku! Żegnam!
        Po tych słowach Iju gniewnie prychnęła i obróciła się w stronę trapu. Weszła po nim na pokład, stawiając długie kroki i mocno stukając obcasami. Marynarze, którzy do tej pory stanowili widownię dla tego pokazu dziewczęcego gniewu skierowanego na dorosłego i na dodatek uzbrojonego mężczyznę, teraz odsunęli się od wejścia na statek, chociaż wielu wykonywało przy tym gesty uznania w kierunku swojej pani kapitan, nieliczni zaś śmiali się ze stojących na nabrzeżu strażników. Jeden ze szczurów lądowych - ten, który ścigał Kelsiera - spróbował wedrzeć się na trap, lecz załoga Kaprysu była szybsza. Zaraz trzech mężczyzn złapało za brzeg kładki i szarpnęło ją tak, by spadła z desek pomostu. Statek był już gotowy do wypłynięcia, cumy zostały zdjęte - Iju była ostatnim elementem potrzebnym, by odbić od brzegu, gdy więc jej obcasy zastukały na pokładzie, wszyscy zaraz się ożywili. Odprowadzały ich gniewne pokrzykiwania strażników, którzy na tym etapie nie mogli już nic więcej zrobić.
        - Tatiana! - pani kapitan zawołała swoją zastępczynię i wręczyła jej plik kartek od gońca Kompanii. - Zanieś to do kajuty kapitańskiej, zajmij się tą dwójką, która tam siedzi. Ja wyprowadzę statek z portu i zaraz do nich zejdę.
        - Rozkaz, kapitanie - odpowiedziała Tatiana, lecz to nie był jeszcze dla niej koniec rozmowy. - Kapitanie, mamy nowego członka załogi, medyka pokładowego, o którym ostatnio rozmawiałyśmy. Przedstawiłabym ci go wcześniej, jeszcze na lądzie, ale byłaś zajęta rozmową ze stróżami prawa...
        Nigorie spojrzała we wskazanym przez zastępczynię kierunku. Dostrzegła bladego, rudowłosego chłopaka stojącego przy burcie. Zdawało jej się, że ma on coś bardzo nietęgą minę, ale nie wnikała w to: uznała, że po prostu czuje się nieswojo wśród tak wielu obcych osób. Z tą myślą podziękowała Tatianie za zajęcie się tą kwestią i podeszła do steru, za którym do tej pory stał sternik, który pływał również pod jej ojcem: elf, którego ze względu na fryzurę mianowano Lwem, a tak naprawdę nosił on imię Terill. Na widok Iju odstąpił on jednak i z lekkim ukłonem przekazał jej koło sterowe, które Nigorie uchwyciła z pewnością siebie typową dla osób o kilkunastoletnim doświadczeniu. Zaczęła wykrzykiwać rozkazy, a odpowiedni podwładni przekazywali je dalej: wybierać liny, podnieść żagle, meldować o głębokości po opuszczeniu portu... Tego typu manewrom zawsze towarzyszył potworny zgiełk.

        Do kajuty, w której czekali Kelsier i Callisto, weszła chuda, na oko czterdziestoletnia kobieta z niebieską chustą zawiązaną na włosach. Uśmiechnęła się w progu, lecz odezwała dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi.
        - Kapitan Nigorie jest teraz zajęta sterowaniem okrętem, przyjdzie do państwa, gdy już wyprowadzi statek na szerokie wody - oświadczyła bardzo uprzejmym tonem. - Nazywam się Tatiana i jestem jej zastępcą, czegoś państwu potrzeba?
        Kobieta mówiąc podeszła do biurka Ijumary od strony kapitańskiego fotela i położyła na blacie powierzone jej dokumenty, poprawiając je jeszcze, by leżały w równym stosie. Nie zwracała uwagi na to, że tuż obok jakby nigdy nic siedziała sobie Callisto - uznała, że to nie jej sprawa jak zachowują się goście Nigorie, tak długo jak były to tylko drobne uchybienia etykiety. No i oczywiście tak długo, jak nie mieszał się w to obrońca czci pani kapitan: Ross. Wtedy musiała pilnować, by nie doszło do rękoczynów.
        - Barek jest do państwa dyspozycji - zakomunikowała jeszcze Tatiana, kierując się już w stronę wyjścia, wskazując jednak po drodze miejsce, gdzie stały trunki. Nie była adiutantem ani służącym i nie czuła się w obowiązku, by nalewać gościom wino do kieliszków. Była pewna, że jeśli Iju by tego od niej wymagała, to albo powiedziałaby to na głos, albo wcześniej wpisała to na jej listę obowiązków. Zresztą: czy tych dwoje mogło być kimś ważnym? Raczej nie, bo gdyby tak było, zostaliby przedstawieni już wchodząc na statek i cała załoga zostałaby poinformowana o wysokiej pozycji gości, tych dwoje musiało więc być mniej lub bardziej, lecz zwykłymi pasażerami.

        Iju dość szybko przekazała stery Terillowi, gdyż bardzo chciała wrócić do swoich gości. Poprawiając po drodze włosy i koronki swojej sukienki udała się do kajuty kapitańskiej i weszła tam bez pukania, wyprostowana i bardzo zadowolona z siebie, o czym świadczył szeroki uśmiech i błysk w jej niebieskich oczach.
        - Przepraszam, że musieliś... państwo czekać - poprawiła się szybko, gdyż cały czas miała w pamięci jak uprzejmie zwracał się do niej Kelsier. To zresztą w jego stronę od razu skierowała swe kroki, czy też by być dokładnym w stronę stolika, przy którym on siedział. Sama zajęła miejsce w jednym z foteli, zakładając nogę na nogę i lekko odwodząc je w bok, by wyglądały na smuklejsze. Odruchowo poprawiła brzeg krótkiej spódniczki, by nie odsłaniać niczego czego nie powinna, chociaż chyba większość osób w kajucie nie miałaby nic przeciwko temu. Niemniej Iju mimo iż zakochiwała się na zawołanie i za wszelką cenę chciała już stracić wianek, została dobrze nauczona tego, jak powinna zachowywać się kobieta na pozycji kapitana statku, a to można było skrócić do jednego słowa: z godnością.
        - Mamy dobre warunki żeglugi i wszystko wskazuje na to, że za niespełna trzy dni będziemy w Turmalii - wyjaśniła słodkim głosem. - Przez ten czas będziecie moimi osobistymi gośćmi, posiłki więc będziecie spożywać tutaj, razem ze mną, zostaną też oddane wam do dyspozycji osobne kajuty... Mój statek jest jednak jednostką handlową a nie pasażerską, więc nie mogę zaoferować wielkich luksusów... Pozwolicie, że pokażę wam wasze kabiny?
        Iju natychmiast wstała i znowu poprawiła spódniczkę. Zreflektowała się, że przestała używać formy grzecznościowej, było już jednak za późno by się poprawić, dlatego udawała, że nic się nie stało i poprowadziła Callisto i Kelsiera do drzwi. Sypialnie gości znajdowały się tuż obok jej kajuty, lecz nie było do nich bezpośredniego przejścia: by tam dotrzeć, należało na moment wyjść na pokład, aby za chwilę skręcić do wąskiego i ciemnego korytarzyka. Można było również przejść przez osobistą sypialnię Nigorie, ale to niestety nie był jeszcze ten poziom znajomości. W części pasażerskiej Mara wybrała dwie najlepsze kajuty, by zaoferować je swoim gościom, jak jednak zastrzegła, nadal nie były to specjalne luksusy. Pokoje były raczej ciasne, o szerokości niewiele większej niż rozłożone ramiona dorosłego mężczyzny. W każdym jednak było porządne łóżko z pościelą i kufer na osobiste rzeczy, a oprócz tego składany stolik przymocowany do ściany, gdyby kogoś naszła fanaberia na pisanie w trakcie podróży. Przez bulaje do środka wpadało dość sporo światła i dzięki temu kajuty nie wyglądały jak nory.
        - Ta jest większa, więc może będzie lepsza dla was - zasugerowała Iju, wskazując konkretną kabinę Callisto i Thorowi. - A ta będzie dla ciebie... - dodała otwierając przed Kelsierem kolejne drzwi. - Moja kajuta jest tam, gdybyście czegoś potrzebowali.
        Kelsier i Callisto dostali pokoje naprzeciw siebie, kotołak zaś miał spać przez ścianę z panią kapitan - gdyby ktoś pytał, tak Iju chciała mu dyskretnie dać znać, że w nocy może być bardzo samotna, chociaż sama myśl o tym sprawiała, że policzki panny Nigorie pokrywały się delikatnym rumieńcem. Dzięki Prasmokowi w korytarzu było dość ciemno.
        - Rozgośćcie się, gdybyście mnie potrzebowali, będę w swojej kajucie - wyjaśniła im, wycofując się dwa kroki. Zaraz jednak zmieniła zdanie, gdyż przypomniało jej się coś bardzo ważnego.
        - Callisto, mogę na słówko... - zwróciła się do półelfki, zaraz łapiąc ją za łokieć, wciągając do jej kajuty i zamykając drzwi. Gdy były same spojrzała na nią bardzo poważnie, dla podkreślenia powagi swych słów przedłużając chwilę panujące między nimi milczenie.
        - Wybacz, że tak wprost, ale odpuść sobie Milana - powiedziała w końcu z troską w głosie. - Szkoda cię dla takiego palanta. On nawet nie szuka sobie morskich żon tylko goni za każdą spódniczką, która jest w zasięgu jego wzroku. Oczywiście jeśli ci to odpowiada, to nikt ci nie zabroni - zastrzegła, unosząc dłonie w obronnym geście. - To wszystko, co chciałam ci powiedzieć, muszę teraz już wracać do swoich obowiązków.
        Iju dygnęła przed Callisto i zaraz opuściła jej kajutę, w progu posyłając jej jeszcze miły uśmiech. Od razu skierowała się do kajuty kapitańskiej, tym razem skracając sobie drogę przez swoją prywatną kabinę.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Wyczulony słuch kotołaka wyłapał ciche parsknięcie śmiechem, które wyrwało się z ust Callisto. Wydawało mu się, że w żaden sposób nie wpłynęło na to jego zachowanie, bo o słowach nie można mówić, gdyż zwyczajnie one nie padły. Jeszcze. Przeczuwał, że między nim a rudowłosą rozwinie się jakaś krótka rozmowa, gdy będą czekać na Panią Kapitan.
W ogóle nie przeszkadzało mu, że w środku nie jest jasno, w końcu jego oczy przystosowane były także do widzenia w ciemności, co przydawało się naprawdę dużo razy. Kotołak rozejrzał się krótko po kajucie kapitańskiej i zdecydował się zająć jeden z wygodnych foteli stojących przy niewielkim stoliku. Mógłby pokusić się o to, żeby usiąść podobnie, jak Callisto albo nawet w fotelu za biurkiem, w którym najpewniej zasiadała Ijumara. Jednak nie zrobił tego, bo… miał swoje zasady, po prostu, dlatego też usiadł sobie w fotelu. Siedzieli chwilę w ciszy i to on jako pierwszy zabrał głos, co nie zdarzało się często.
         – Mhm – mruknął tylko, co, według niego, wystarczyło na potwierdzenie jej słów.
         – Zrobiłem coś, co nie było zgodnie z ich prawem – odpowiedział dość wymijająco na jej pytanie, jednak nie było to kłamstwem, w końcu skrytobójcze zabójstwa nie były czymś, za co strażnicy miejscy będą cię chwalić. Poza tym, tak naprawdę, nawet jej nie znał, więc na pewno nie powie jej, że jest zabójcą i właśnie wypełniał kolejne zlecenie. Musiałby naprawdę mocno ufać danej osobie, żeby powierzyć jej takie informacje, a wtedy nawet nie wspomniałby o tym, dla jakiej organizacji pracuje.

Ich krótką rozmowę przerwało wejście kobiety z niebieską chustą na głowie, która okazała się zastępcą Ijumary. Kelsier na początku myślał, że to kapitan Nigorie, jednak szybko przekonał się, że tak nie jest.
Milczenie także było jakąś odpowiedzią i właśnie takiej udzielił kotołak na zadane przez Tatianę pytanie. Mimo wszystko, bacznie obserwował kobietę, a gdy powiedziała, że barek jest do ich dyspozycji, kiwnął głową, chociaż ona mogła tego nie widzieć, w końcu nie każdy widział w ciemności. Aktualnie nie czuł też potrzeby sięgania po jakiś napitek, więc nie miał zamiaru korzystać z zaopatrzenia barku.
         – Jak ma na imię twój towarzysz? - zwrócił się do rudowłosej, jednak spojrzał w stronę wilka, żeby nie było wątpliwości, że chodzi właśnie o niego. Mimo tego, że zwierzę usiadło w cieniu, jego oczy i tak doskonale go widziały.
Rozmowa znowu nie trwała długo, tym razem została przerwana przez Ijumarę, która wkroczyła do kajuty i zajęła miejsce w fotelu stojącym po drugiej stronie stolika, przy którym siedział on sam. Kelsier powiódł za nią wzrokiem i spojrzał na nią, gdy już zajęła miejsce.
         – To dobrze – odparł na wieść o dobrych warunkach żeglugi. Co prawda, kompletnie się na tym nie znał, w dodatku pierwszy raz płynął statkiem, jednak gdy używa się do określenia czegoś słowa „dobre”, powinno się wiedzieć, że to nie wróży nic złego. Zmiennokształtny słyszał o sztormach i tak dalej, wiedział też, że jest to niebezpieczne zjawisko, zwłaszcza dla statku i jego załogi, których sztorm złapie na otwartej wodzie. Najprościej mówiąc, lepiej, żeby warunki sprzyjały im cały czas, bo walka z żywiołem będzie walką o przetrwanie.
         – Nie jestem osobą, która lubi siedzieć w jednym miejscu i niczego nie robić. Dlatego też chciałbym zapytać cię o jakieś zajęcia, którymi mógłbym zająć swój czas na statku. Na pewno coś się znajdzie dla kogoś takiego jak ja – odezwał się po chwili, przy okazji, przez chwilę spoglądając jej w oczy. Owszem, mógłby oddać się treningom i medytacji w swojej kajucie, ewentualnie pożyczyć kilka książek od Ijumary, jednak mógłby się także przydać na statku. Co prawda, załoga liczyła sobie sporo ludzi, jednak dodatkowa para rąk, silnych i męskich rąk, na pewno gdzieś się przyda. Poza tym, podobnie jak ona, przestał używać formy grzecznościowej, prędzej czy później, i tak zaczęliby mówić sobie na „ty”.

Wstał w tym samym czasie co ona, poprawił pas ze sztyletami, bo zsunął się lekko i ruszył za kapitan Nigorie. Spojrzenie kocich oczu utknęło na chwilę na tylnych częściach ciała dziewczyny, jednak dość szybko wyniosło się stamtąd, a właściciel tych oczu zaczął spoglądać przed siebie. Nie przeszkadzało mu, że kajuta może być nieduża, najważniejsze, żeby miał gdzie spać, i tyle. Niejednokrotnie zdarzało mu się spać gołej ziemi albo nawet na drzewie, na pewno było to mniej wygodnie niż spanie na łóżku na tym statku. Domyślał się też, że łoże w sypialni kapitańskiej jest na pewno wygodniejsze. Podążał wzrokiem w miejsca, które wskazywała Ijumara. Większa kajuta była zdecydowanie lepszym wyborem dla Callisto i Thora, w końcu musieli zmieścić się w niej oboje. Jego kajuta znajdowała się naprzeciw tej, którą dostała rudowłosa i jej pupil, a także po tej samej stronie, co kajuta kapitańska.
Spojrzał w stronę Pani Kapitan i chciał coś powiedzieć, jednak zauważył, że na jej policzkach pojawił się rumieniec. Nie wiedzieć dlaczego, ostatecznie postanowił już nic nie mówić, chociaż spodziewał się, że jego osoba nie spowodowała pojawienia się czerwieni na twarzy dziewczyny. Kelsier jedynie uśmiechnął się ładnie, jednak zrobił to w momencie, w którym miał pewność, że Iju patrzy w jego stronę i bez problemu zauważy, że się uśmiecha.
         – Gdyby któraś z was czegoś ode mnie potrzebowała będę na pokładzie – powiedział, zwracając się do obydwu pań. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć, może akurat jedna z nich będzie potrzebowała jego pomocy czy coś, albo po prostu będzie się nudziła i może zwyczajnie chcieć porozmawiać. Z drugiej strony, patrząc na jego charakter, rozmowy z nim, a zwłaszcza te, w których musi podawać informacje o sobie, nie są najłatwiejsze.

Wszedł do niewielkiego pomieszczenia, w którym, najpewniej, spędzi najbliższe, co najmniej, trzy noce. Wyposażenie kajuty stanowiło łóżko, skrzynia i składany stolik. Kotołak usiadł na łóżku, w pierwszej chwili pomyślał o tym, żeby zostawić swoją broń, torbę i kaptur w kufrze, jednak zrezygnował z tego i ostatecznie w środku drewnianej skrzyni wylądowały wyłącznie skórzana torba. Kaptur pozostał na swoim miejscu, nadal ukrywając część jego twarzy, włosy i kocie uszy. Sztylety także zostały tam, gdzie je nosił, co prawda nie spodziewał się, że zajdzie potrzeba ich używania, jednak przezorny zawsze ubezpieczony.
Białowłosy zamknął kufer, zostawiając w nim skórzaną torbę. Wcześniej jednak wyciągnął z niej niewielki mieszek, w którym trzymał mniejszą część swojego całego dobytku i przywiązał sobie do pasa, tuż obok jednego ze sztyletów. Postanowił, że przejdzie się na pokład, w końcu nigdy nie widział lądu z tej perspektywy, ani linii wody tworzącej horyzont. Znaczy… bywał już w nadmorskich miastach i widział niebo „wpadające” do wody, jednak podejrzewał, że całkiem inaczej wygląda to z pokładu statku. Wyszedł ze swojej kajuty i skierował się na górę, jak postanowił wcześniej. Podszedł do burty, opierając się o nią rękoma i zaczął obserwować.
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości