Trytonia[Dzielnica stoczniowa w Trytonii] Poszlaka

Wielkie miasto portowe. To tutaj poszukiwacze przygód wynajmują statki, wyładowują je po brzegi i wypływają na niebezpieczne wytrawy. Miasto położone na szlaku handlowym, roi się tu od przybyszów z innych krain. Tutaj spotykać mażesz wszystkie istoty chodzące po ziemi... i nie tylko...
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Wampir, jak się słusznie domyślała Sara, nie powinien tutaj się znajdować. Ale skąd mogłaby wiedzieć, że jest wygnańcem, podobnie jak mag, którego goni? Tym bardziej — skąd mogła mieć świadomość tego, że to wcale nie jest wampir? Nie mogła. Jednak, jeżeli tylko ktokolwiek jeszcze potrafił skupić się na emanacji, nie byłoby dla niego problemem zrozumieć, że ten tutaj jest zwyczajnym łowcą nagród, w dodatku demonem, może wręcz Przemienionym, a jego aura zdradzała, jaką magią się posługuje. Pustka.
        "Dwie pieczenie na jednym ogniu...", pomyślał łowca nagród goniąc za Quirritem, a jednocześnie wyczuwając aurę piratki. Doskonale wiedział, że w ten sposób będzie podwójny łup oraz prowizja za rozszerzoną robotę.
        W tym momencie jednak usłyszał, co sobie pomyślała Sirmione. "Cwana bestia... Ja będę cwańszy", pomyślał i wysłał jej "telepatycznie" informację: "Umowa stoi". Sara zdradziła nieznajomych za parę ruenów. O ile tylko cokolwiek dostanie...
        Udawany wampir w jakiś niesamowity sposób wpłynął na zmysł magiczny Quirrita tuż przed potyczką, przez co tylko Wygnaniec nie potrafił przejrzeć, że wampir to nie wampir. Prawdopodobnie nawet nietoperz mógłby być iluzją, którą dostrzegał wyłącznie mag...
        — No w imię... — chciał przekląć przeciwnik omal nie roztrzaskany falą uderzeniową. Na swoje szczęście fruwający ssak ominął pocisku, a zaraz za nim w drzazgi poszedł szyld reklamujący tutejszego fachowca. — Naprawdę myślisz, że mnie pokonasz? Wygnańcu, po raz ostatni wzywam cię do poddania się. Inaczej będę zmuszony cię zabić. Zginiesz z ręki Lorda Daemonda i nie będzie dla ciebie ratunku! Potęga, której zaznasz wprawi cię w zdumienie, które pozostanie na twej martwej twarzy po wsze czasy, a zwłaszcza gdy twą głowę przekażę odpowiednim osobom!
        Quirrito w czasie przemowy nietoperza zerwał się do biegu. Wolał pozostawić nieco energii na teleportację na później. "Czy oni zawsze muszą tak dużo gadać?!" zastanawiał się, przestawszy słuchać monologu łowcy gdzieś w połowie.
        Pradawny wybiegł spomiędzy budynków na główną drogę i ujrzał, że dwójka zbrojnych zniknęła, prawdopodobnie w uliczce, gdzie zostali Laura i Dżari. Korsarz już była na tej samej drodze, co X'orr'da, z ostrzem w dłoni i uśmiechała się. Dźwiękowiec nie słyszał jej wcześniejszych słów, zbyt skupiony na ucieczce. "Oby nic się nie stało Laurze... Dżari, broń ją!", przemknęło przez myśl mu i w tym samym momencie stamtąd wyszedł anioł z rozłożonymi skrzydłami i dłonią na rękojeści. Szedł powoli acz pewnie. Wręcz majestatycznie. Zaciętość na jego twarzy sugerowała Quirritowi, aby jak najszybciej uciekał. Przecież nie miał pewności, że niebianin, jako strażnik porządku, nie będzie chciał pomóc straży w schwytaniu obojga złoczyńców. "Cholera... Cholera... Myśl!" i w tym momencie usłyszał szept nad swoim uchem.
        — Raz, dwa, trzy, wypadasz z gry!
        Czarodziej nie należał wszak do najżwawszych istot na świecie, trzynaście wieków życia to sporo jak na w większości ludzkie ciało. Dlatego pocisk wystrzelony z magicznego rewolweru leżącego w dłoni Daemonda, niemal z przyłożenia, przeszył pierś idealnie w miejscu serca na wylot. Wygnaniec upadł twarzą w dół na ziemię dławiąc się i nie mogąc złapać powietrza. W uszach mu piszczało od wystrzału z broni palnej, takiej, którą powinny posiadać wyłącznie krasnoludy z dalekiej północy. W głowie mu huczało, ale najgorsze było to, że wciąż świadomy dostał torsji, nie mógł oddychać, krztusił się własną krwią. Umierał...
        ...a przynajmniej tak to wyglądało dla Quirrita, który był pod wpływem silnej iluzji. Dla Dżariego ta sytuacja miała zupełnie inny wygląd: zbrojny, z zakrwawioną przyłbicą i rękawicami, stojąc dobrych paręnaście łokci od pradawnego, wymierzył w niego dwa wyprostowane palce, co mogło się aniołowi skojarzyć z bronią palną wytwarzaną daleko na północy przez mistrzów krasnoludzkich i najlepszych kreomagów. Niebianin potrafił sobie wyobrazić nawet wyraz twarzy łowcy nagród - ironiczny uśmieszek. Udawany wystrzał mógłby być zabawny, a może nawet wyglądałby jak świetnie odegrana scena przez aktorów, bo w tej samej chwili Wygnaniec padł na ziemię w konwulsjach. "Wampir" zdjął hełm.
        — Dla niego to już koniec. Jego umysł umrze, a wtedy również ciało zginie. Piękne, prawda? — Lord Daemond zwrócił się do Dżariego, który mógł odczuć, iż przemieniony próbuje siłą dostać się do głowy anioła. Czy mu się to udało?
Awatar użytkownika
Sirmione
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, korsarz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sirmione »

Szabla kołysała się lekko w jej dłoni, niczym wąż przyglądający się swej ofierze. Piratka bardzo ostrożnie trzymała się o parę metrów od zbrojnego wampira. Musieli idealnie to odegrać, ponieważ stali stanowczo za daleko, by przypuścić bezpośredni atak na anioła i czarodzieja. Sirmione powoli, acz pewnie, szykowała się do wyprowadzenia pierwszego uderzenia.
"Odeprzesz mój atak." Pomyślała. "Potem zepchniesz mnie w ich stronę. Gdy zbliżymy się do anioła, uderzymy na niego z dwóch stron." Sirmione kątem oka spojrzała w tamtą stronę, czy nikt niczego nie podejrzewa. Jej plan był idealnie prosty i całkiem skuteczny, o ile zachowa się element zaskoczenia. Spojrzała na wampira. Dostrzegła lekkie skinięcie głową, lecz tak nieznaczne, że można to było uznać za przypadek. Ona jednak była całkowicie pewna, co do zgody mężczyzny.
- Poddaj się! - wycedziła przez zęby, starając się udawać jak najbardziej przychylną Roberthowi i Dżarielowi. Starała się jak najlepiej wyrazić swą wrogość wobec Lorda Daemonda. - Bo poszatkuję cię tak, że przez deski przelecisz!

Wampir natomiast w tym czasie zaczął grozić czarodziejowi, pragnąc by się poddał. Tak naprawdę, to nie wiedziała, skąd tak nagle u wampira wziął się taki pomysł, ponieważ chyba planował pozostawić go przy życiu. Roberth jednak ani myślał się poddawać, bowiem wstał i zaczął uciekać.
Spodziewała się, że będzie przez kogoś goniony, jednak nikt za nim nie podążył. Miast tego, lord Daemond wycelował w niego dwa palce i wydał odgłos niczym strzelba. W tym samym momencie czarodziej upadł jak martwy na deski. Rozejrzała się, poszukując prawdziwego strzelca, lecz nikogo takiego tam nie było. Wkrótce wampir wyjaśnił, co się stało. "Brudne, magiczne sztuczki. Nieźle..." - pomyślała. Osobiście... Ceniła magów, najbardziej tych, którzy naprawdę znają się na rzeczy, lecz nie znosiła gdy są przeciw niej. Magiczne strzelby i nie wiadomo co jeszcze, to raczej nie była kusząca perspektywa. Sama trochę się znała na magii, lecz bardzo niewygodny sposób jej używania niemal całkowicie sprawiał, iż z niej nie korzystała. Magia ta przydawała się do walki... Ale na dystans, a nie wręcz.

Wampir skupiał się na czymś. Była niemal pewna, iż coś czaruje, ale nie widziała dookoła żadnych tego efektów. Postanowiła dać sojusznikowi chwilę czasu, by ukończył swój czar.
- Stań do walki tchórzu, i walcz jak prawdziwy mężczyzna - warknęła dla zachowania pozorów. Nie mogła pozwolić, by anioł domyślił się jej intencji, bo w takim wypadku nic z tego nie wyjdzie. Po krótkiej chwili miała już dość czekania i ryknęła. - Stań i walcz!

Szabla świsnęła w powietrzu, zbliżając się do szyi wampira. Nagle rozległ się szczęk stali, gdy napotkała na swej drodze inne ostrze. Wampir niemal w ostatniej chwili zablokował uderzenie, po czym przyjął postawę bojową. Stal uderzała o stal, a oni niczym tancerze wykonywali swe ruchy. Nie, to było nawet coś więcej niż taniec. Taniec śmierci.
Lord Daemond parował niemal od razu każdy wyprowadzony atak i sam uderzał, nie pozostając piratce dłużny. Powoli uzyskiwał przewagę w tym starciu, a ona przechodziła coraz bardziej do defensywy. On wciąż nacierał, a Sirmione pod jego atakami wciąż cofała się. Wkrótce znalazła się ledwie trzy stopy od ścian i niewiele więcej od anioła.
"Zaraz uderzamy" - pomyślała i cofnęła się, opuszczając gardę i jednocześnie opierając plecami o ścianę. Wampir zerknął w stronę Dżariela, a jego ostrze drgnęło lekko. Ugiął kolana, szykując się do skoku na przeciwnika. Sirmione również była gotowa, by zaatakować.
- Teraz! - krzyknęła, zwracając swą broń przeciwko aniołowi. Nagle poczuła uderzenie w bok, zatoczyła się i upadła, a jej szabla upadła tuż pod nogi wampira.
- Niespodzianka - mruknął, a ostrze zdrajcy wisiało o pół cala ponad jej szyją.
Awatar użytkownika
Laura
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Laura »

        Dżari ruszył z pomocą, Laura natomiast, nieświadoma, że ukryta jest tutaj pod dźwiękoszczelną kopułą Quirrita, przez jeszcze dłuższą chwilę skupiała się na aurach. Nie podobało jej się, że wcześniej nazwany wampir wcale takowym nie był. To wszystko było podejrzane. Jak Pan jej świadkiem, chciała ruszyć przyjaciołom z pomocą, obiecała jednak aniołowi, że ukryje się tutaj i zostanie. Jej uwagę pochłaniały częściowo nie tylko potyczki na głównej ulicy, ale również drzwi znajdujące się tutaj, w ślepym zaułku.
        Bardka obiecała się ukryć, ale przecież nie powiedziała gdzie. "Może zawołam o pomoc? Nie, to zły pomysł, jeśli chcę uratować Robertha" pomyślała zbliżając się do klamki. W magiczny sposób jej zdolności nie przenikały przez nieznajomą barierę znajdującą się u wejścia do pomieszczenia.
        Dotknęła gałki, a przez jej ciało przebiegło wyładowanie energii. Na chwilę jeszcze zwróciła twarz w kierunku, gdzie Dżari, czarodziej i piratka walczyli. Nie może tam do nich wyjść, nie pomoże im, a jedynie utrudni. Jeszcze znowu ktoś weźmie ją za zakładnika. Wtedy nieumyślnie zabrałaby przyjaciołom wszelką możliwość obrony. Tak, zdecydowanie musiała tam wejść.
        Nim zorientowała się, co robi, drzwi stały przed nią otworem. Po chwili mocowania się z kołami wózka na framudze znalazła się w środku. Ciepło i suche powietrze świadczyło, co takiego się tu znajdowało. Zakład kowala, a raczej jego zaplecze. Laura wjechała do pomieszczenia należącego do, sądząc po aurze, jakiegoś krasnoluda. Nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, że to właśnie ten sam mężczyzna, którego szukał X'orr'da.
        — Kim jest? — Ostry, gburowaty ton głosu dochodzący gdzieś zza pleców bardki wyrwał ją z zadumy. Gospodarz odciął jej drogę ucieczki, stanął pomiędzy nią a wyjściem. Mimo to i pomimo ciężkiego młota w jego ręce nie brzmiał zbyt niebezpiecznie.
        Laura nie mogła wiedzieć, co sobie myślał właściciel zakładu. Tak się składało, że to był właśnie Beckhard. Cichy alarm założony na każdych drzwiach oznajmił mu, że ktoś dostał się do środka pomimo magicznej bariery i zamkniętego zamka. Krasnolud spodziewał się kłopotów zważywszy na to, co się działo na głównej ulicy nieopodal, toteż wyposażył się w swój bojowy młot i ruszył na spotkanie z intruzem. Gdy jednak ujrzał młodą, niewidomą niewiastę na wózku całe jego zdecydowanie zniknęło.
        Znajdowali się naprzeciwko siebie. Nord był dokładnie takiej wysokości, że wyprostowany spokojnie mógł stać twarzą w twarz z siedzącą dziewczyną. Chroma natomiast bała się już poruszyć, ściskała jedynie w strachu futerał ze skrzypcami.
        — Odpowie? — rzucił znowu Beckhard.
        — Nie rób mi krzywdy — poprosiła trzęsącym się głosem. Miała być twarda, by bez strachu podróżować z Dżarim, a tymczasem przy każdej okazji trzęsła się z przerażenia jak fretka.
        Krasnolud roześmiał się.
        — Jom nie chcioł ciebie strachać. — Młot wylądował na pobliskim stole, a nord podrapał się za uchem.
        Laura jednak nagle przestała zwracać uwagę na gospodarza. Bowiem działo się coś okropnego. Tam, na zewnątrz. Aura Robertha... Zaczęła gasnąć. "Nie, błagam, nie!". Beckhard odczytał, mimo swojego tępogłowia, że intruzowi coś się ważnego stało.
        — Ej, co ciem stało...? — zapytał, jednak w tym momencie Laura ruszyła do wyjścia. Tuż przed głównymi drzwiami, tymi wychodzącymi na główną aleję, nord złapał wózek i zatrzymał spieszącą się na zewnątrz niewidomą. Laura jednak nie odpuściła i wyrwała się gospodarzowi. Tak oto wydostała się na powietrze. To, co działo się przed nią powaliłoby ją na kolana, gdyby nie siedziała. Korsarz właśnie ścierała się pod ścianą ze zbrojnym, od którego czuć było aurą demona, jednak coś było nie tak. Wtem niedawna towarzyszka krzyknęła "teraz" i ruszyła na uzbrojonego Dżariego, jednak udawany wampir powalił ją na ziemię jednym, potężnym uderzeniem rękojeści.
        Krasnolud wyszedł z młotem za skrzypaczką, minął ją i staną przed nią zasłaniając niewidomą samym sobą.
        — Dobra, wy ludzkie chomy! Żodyn mi tu nie ruszy dziewki, bo zmiażdżę czachę!
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Dżari przez bardzo krótki moment mógł spojrzeć w oczy biegnącego w jego stronę maga. Mimo ciemności dostrzegł w nich strach, nie wiedział jednak, jak wiele czynników się na niego składa - atak łowcy, niepokój o bezpieczeństwo Laury, niepewność, czy ma w Lakim sojusznika czy też wroga. Dżari brał pod uwagę tylko pierwszą z tych opcji - nie wiedział, jak złowrogo prezentuje się w oczach maga ani też nie miał czasu analizować całej sytuacji z jego perspektywy. W oczach Quirrita dostrzegł jednak coś jeszcze - zmęczenie. Nieme pytanie "dlaczego znowu tak się dzieje? Dlaczego znowu mnie ścigają?". Czarodziej, choć miał z pewnością siłę i umiejętności, nie chciał stanąć do walki z łowcą. To sprawiło, że anioł w końcu podjął decyzję, zdecydował się zaufać X'orr'dzie i opowiedzieć się po jego stronie. Pewnym krokiem wyszedł mu naprzeciw, stulił skrzydła i wyciągnął do niego rękę. "Zajmę się nim. Łap Laurę i uciekajcie" chciał powiedzieć nim zejdzie mu z drogi i następnie zastąpi ją łowcy nagród. Był pewny, że da radę w pojedynku jeden na jednego i umożliwi czarodziejowi i bardce ucieczkę. Nim jednak zdołał porozumieć się z Quirritem i przekazać mu swój plan, ten padł na ziemię jak rażony piorunem, krzycząc i zwijając się z bólu. To zdezorientowało anioła, któremu umknęła w jakiś sposób wyliczanka Daemonda. I tak bezwiednie podniósł na niego wzrok, przekonany, że to on jest sprawcą nagłego cierpienia Dźwiękowca. Szybko zrozumiał, że czarodziej jest pod wpływem magii łowcy nagród. Dżari skupił na moment swój zmysł magiczny, by poznać rodzaj czaru atakującego Quirrita i móc go przełamać, zaraz jednak się wycofał. Był to odruch bezwarunkowy, reakcja na atak mentalny Daemonda. Anioł był w stanie się mu przeciwstawić, musiał być jednak nieustannie skupiony, a kontratak wymagał od niego jeszcze silniejszego zrywu woli. Nie potrafił się jednak skoncentrować, jego dłoń zawieszona nad rękojeścią miecza drżała w wyraźnej oznace wysiłku. Byłoby mu łatwiej, gdyby Sirmione coś w końcu zrobiła, a nie skakała w miejscu i odgrażała się łowcy. Gdyby faktycznie go zaatakowała, bez kłopotu odepchnąłby zaklęcie, którym Lord próbował wedrzeć mu się do mózgu.
        Kilka rzeczy zdarzyło się nagle, w czasie krótszym niż dwa uderzenia serca. Daemond ostatni raz naparł zaklęciem na mentalną barierę postawioną przez anioła, która wytrzymałaby, gdyby nie wściekły ryk piratki. Dżari dał mu się rozproszyć, nie do końca, lecz wystarczyło, że odrobinę spuścił gardę. Zaklęcie pseudowampira zalało jego umysł i choć anioł wiedział, że jego przeciwnik włada iluzjami, stracił możliwość racjonalnej oceny sytuacji. W jednej chwili poczuł ból w rękach, a na jego dłoniach zaczęły pełgać niewielkie ogniki, które rosły z każdą chwilą, pokrywając coraz większe powierzchnie jego ciała. Mgnienie oka później sięgnęły jego skrzydeł, białe pióra przyjęły ogień jak suche siano, a anioł stał się żywą pochodnią, w nozdrzach czuł smród palonego mięsa i piór, a ból poparzeń był tak silny, że odebrał mu mowę. Laki nawet nie krzyknął, tylko jęknął przez ściśnięte gardło, upadając na kolana.
        Nagle wszystko minęło, iluzja prysnęła jak bańka mydlana. Quirrito również poczuł ulgę, gdyż Deamond był zbyt skupiony na walce z piratką, by utrzymać oba zaklęcia jednocześnie. Dżari odetchnął głęboko, chwilę mu jednak zajęło, nim zdołał na czymkolwiek zogniskować wzrok. Dostrzegł Sirmione zajętą walką z łowcą nagród, czarodzieja, który jeszcze nie doszedł do siebie po katordze, jaką sprowadziła na niego iluzja. "Dobrze sobie radzi, choć jest w defensywie", ocenił Laki raptem po chwili obserwowania pojedynku, "Jeszcze chwilę wytrzyma. Więc najpierw Roberth...".
        Dżari lekko przymknął oczy rzucając zaklęcie. Czarodziejowi jego magia mogła skojarzyć się z uczuciem towarzyszącym wypiciu kieliszka mocnego alkoholu. Ciepło, najpierw nieprzyjemne, rozlewające się na dodatek nie od żołądka a od serca, z czasem jednak nabierające kojących, rozgrzewających i rozluźniających właściwości. Jak balsam na rany. Anioł użył silnego czaru, który mocno nadszarpnął jego energią, ale dał mu pewność, że postawi Quirrita na nogi. Leczenie maga zajęło Lakiemu raptem chwilę, w tym czasie jednak Sirmione i Daemond zbliżyli się do niego na naprawdę niewielką odległość. Dżari zerwał się z ziemi w chwili, gdy usłyszał wydany przez piratkę rozkaz "teraz" - był przekonany, że to było do niego. Dostrzegł jednak, że kobieta rzuciła się w jego stronę a nie w stronę łowcy. Odruchowo chciał się osłonić przed ciosem, Deamond jednak nagle powalił Sirmione na ziemię. Anioł mógł jeszcze zmienić trajektorię lotu ostrza i skorzystał z tego. Jednym mieczem podbił broń łowcy, drugim zaś uderzył w sposób, który rozbroił jego przeciwnika. Tego łowca się chyba nie spodziewał, widać było jak jego sytuacja powoli do niego dociera.
        Jęk bólu, który wyrwał się z ust lorda Deamonda, został poprzedzony świstem przecinanego powietrza. Dżari dostrzegł ostrze włóczni wbite w jego ramię - srebrny grot przebił się przez zbroję i ciało na wylot, w świetle księżyca lśnił czarną barwą krwi.
        - Ty gnoju! - Dało się słyszeć wściekły kobiecy okrzyk. - Znowu chciałeś nas wykiwać!
        W górze ulicy nie wiadomo skąd pojawiła się nowa grupa przeciwników. Na ich czele stała kobieta, piękna jak marzenie, choć odziana w zbroję podobną do tej, którą nosił ranny łowca nagród, co skrywało jej sylwetkę. W jednej ręce trzymała gladiatorską sieć, a drugą wyciągała w bok, po usłużnie jej podany kolejny oszczep. Broń włożył jej do ręki mężczyzna w rogatym hełmie. Za tą dwójką stała jeszcze jedna osoba, mężczyzna w lekkiej skórzanej zbroi i pelerynie, z kapturem na głowie i maską zasłaniającą dół twarzy. Między palcami jego dłoni niczym ostrzeżenie lśniły ostrza sztyletów do rzucania. Aury całej trójki pachniały siarką i palonymi włosami.
        - Vanessa, to nie tak, wytłumaczę... - bełkotał Daemond.
        - Oj z pewnością - przerwała mu kobieta z siecią. - Pogadamy sobie u mnie w lochach. Chłopaki, brać ich. Całą czwórkę chcę mieć żywcem.
        Dżari z ledwością uchylił się przed nożem rzuconym przez jednego z podwładnych pokusy. Kolejny sztylet zbił ciosem miecza. Zamaskowany napastnik zaśmiał się głośno i histerycznie.
        - Faktycznie masz refleks - oznajmił. - Dżari.
        Imię anioła piekielny wypowiedział z jadowitą satysfakcją, melodyjną zaczepką, która miała wyprowadzić go z równowagi. I faktycznie mu się to udało - w skrzydło Lakiego wbił się jeden z nożych, których ten nie zdążył uniknąć. Bolało, ale był to ból do zniesienia, o ile Dżari nie próbowałby się wzbić w powietrze. Na razie nie miał ku temu żadnych podstaw, dlatego zaatakował tak jak stał - biegiem, z ziemi. Ostrza jego mieczy odbiły się od bariery energetycznej, którą postawił piekielny. Ten ze śmiechem zdjął z głowy kaptur, ukazując czerwone oblicze z czarnymi lśniącymi oczami i kręconymi jak u barana rogami.
        - Mam coś dla ciebie - powiedział. Z kieszeni wyjął żurawia z papieru, pokazał go przez krótki moment Dżariemu i znowu go schował. Gdy cofał dłoń, błysnęło w niej ostrze, które z prędkością atakującej żmii pomknęło w kierunku szyi zszokowanego anioła. Laki ledwo uniknął ciosu, cały czas mając przed oczami papierową figurkę, którą znał aż za dobrze. Niepewność szybko przerodziła się w determinację i anioł ruszy do ataku.
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Doskonale wiedział, co się dzieje. A precyzyjniej - myślał, że wie. Istniał w zakłamanej rzeczywistości manipulowanej przez Deamonda według jego własnej woli. Quirrito leżał twarzą w dół czując, jakby jakiś płomień przedarł się przez skórę. Ból w piersi był okropny, mag dławił się własną krwią, dusił, nie mógł nic zrobić. Ale ponad to wszystko wybijało się inne uczucie. Błogość? X'orr'da poniekąd wiedział, że oto nadchodzi kres jego wędrówki, jego ciężkich starań. Tak, wraz z upływem sił upływał z niego zapał do życia. Niemalże się uśmiechnął.
        Wtem jednak wszystko prysnęło. Ból, krew, ciemność, zimno. To wszystko prysnęło, jakby ktoś zrzucił mu z oczy zasłonę. Czarodziej szybko obejrzał swoje ciało. Ani śladu ran. Żadnej dziury po magicznym pocisku. Żadnej krwi. Dla pewności dotknął się w pierś, czy aby na pewno jeszcze żył, czy przypadkiem nie stał się już duchem.
        Dopiero po chwili zorientował się, że gdzieś tam toczy się walka. Piratka spierała się ostrzami w tańcu z oponentem, który nie tak dawno postrzelił wygnańca. Z innej strony widział anioła, Dżariego, tego, który obiecał zająć się Laurą. "Laura! A gdzie ona?!" przestraszył się mężczyzna rozglądając się dookoła. Zauważył ją, stojącą za krasnoludem. Nord stał przed nią, jakby jej chronił. Ale zaraz... Nord? A skąd się tu wziął?
        Nagle korsarz krzyknęła i skoczyła w stronę niebianina, jednak Daemond zdzielił ją tak, iż dziewczyna upadła. Quirrito nie wiedział, że jeszcze dwie sekundy temu skrzydlaty poświęcił sporą część swojej energii na pomoc pradawnemu, samemu zaś tocząc mentalną walkę z płomieniami, iluzją i czarem.
        To, co tam się wydarzyło... Nie było jasne! "Co jest?!" rzucił do samego siebie w głowie widząc osuwającą się Sirmione, która chyba próbowała zaatakować przed chwilą Dżariego. Anioł w tym momencie zaatakował przeciwnika. Oponent krzyknął, ale nie przez pierzastego. Anioł nie ranił jeszcze wroga, tylko go rozbroił. Za to z jego ramienia wystawała włócznia.
        Oskarżenia jakiejś kobiety wyrwały wszystkich ze zdziwienia. Ta rozmowa pomiędzy Daemondem i dziewczyną imieniem chyba Vanessa, bo tak nazwał ją niedawny iluzjonista, wyraźnie nie toczyła się po jego myśli. Nikt z obecnych jednak nie był świadomy, że też będą celem obławy...
        Gdy ten w skórzanej zbroi zaatakował Dżariela Quirrito już wiedział, że trzeba się bronić. Sirmione chwilowo leżała na glebie, nie wiadomo, czy udawała, aby czmychnąć, czy miała głębszy plan... Ten w rogatym hełmie ruszył w kierunku X'orr'dy dobywając buzdygan. Czarodziej czuł się już całkiem nieźle, o czym zdołał poinformować anioła, który jako jedyny usłyszał słowa: "Dziękuję Ci. Chcą tylko naszą czwórkę. Laura będzie bezpieczna. Damy radę?" ostatnie pytanie zawisło między ich dwójką. Zarówno pradawny, jak i niebianin oceniali przeciwnika. Aury nie był jednak trudne do odczytania.
        Piekielni.
        W tym momencie poszybowały pierwsze sztylet, a po chwili oczom niebianina ukazał się żuraw z papieru.
        A mężczyzna z buzdyganem zaszarżował niczym nosorożec, celując rogami na przyłbicy wprost w Quirrita. Na całe szczęście czarodziej odbił przeciwnika sprytnym uderzeniem fali dźwięku na bok pozbawiając go okrycia głowy. Samemu zaś przyłożył dłoń do tatuaży i wymówił krótkie zdanie w czarnej mowie. Wnet w jego dłoniach leżały dwa ostrza - dłuższe i krótsze.
        — Nie chcę wam robić krzywdy — wyszeptał bardziej do siebie mag i jednym pstryknięciem powalił rycerza na glebę, który z dłoni wypuścił broń i złapał się za głowę kuląc się.
        Nikt z obecnych nie wiedział co się dzieje do czasu, aż z uszu mężczyzny nie zaczęła płynąć krew. Ogłuchł. Na stałe. Stracił słuch, a samo obrażenie dosięgło też samo wnętrze czaszki. Facet się nie ruszał, jednak żył. "Spacyfikowany...".X'orr'da odwrócił się w kierunku Vanessy idąc w kierunku anioła. Jednocześnie starał się też zbijać płynące w powietrzu ostrza celowane w skrzydlatego.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Zamroczona Sirmione długo dochodziła do siebie po ciosie Daemonda, przez co umknęły jej niektóre fragmenty następnych wydarzeń. Zorientowała się oczywiście, że do gry weszła nowa trójka graczy, którzy w znaczący sposób zmienili układ sił w tej potyczce - okazało się, że łowca nagród, z którym się układała, nie był wcale taki silny i był ktoś, kogo się bał. Na dodatek była to kobieta, pewnie Pokusa zważywszy na jej nieziemską urodę i aurę przesyconą zapachem siarki, czego jednak piratka nie mogła poczuć. Jednak pojawienie się Vanessy dało Sirmione moment na dojście do siebie i powrót do walki. Szybko zgarnęła swoją szablę z ziemi i wyprostowała się. Już uniosła rękę do ciosu, gdy nagle poczuła szarpnięcie, a następnie ostry ból w klatce piersiowej, któremu towarzyszyły mroczki przed oczami i przejmujące uczucie chłodu. Straciła równowagę i upadła, nim jednak jej ciało sięgnęło bruku, już nie żyła i nawet nie wiedziała, co ją zabiło.
        To dzięki Deamondowi. Łowca nagród, gdy tylko zorientował się, że Vanessa cisnęła weń kolejną włócznią, ratował się pierwszą osłoną, jaka napatoczyła się mu pod rękę. Złapał piratkę za rękę i przyciągnął ją do siebie, czyniąc z niej żywą tarczę. Oszczep Pokusy wbił się głęboko w ciało Sirmione, przechodząc na wskroś przez jej serce. Rana była tak rozległa i na tyle groźna, że nawet gdyby anioł, czarodziej i ślepa bardka połączyli swoje siły, nie byliby w stanie uleczyć piratki. Daemond odepchnął ją od siebie niczym szmacianą lalkę, a obserwująca to wszystko Laura mogła zobaczyć, jak aura upadającej Sary Bjorns gaśnie i rozwiewa się jak pył na wietrze.
Awatar użytkownika
Laura
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Laura »

        Krasnolud stanął przed Laurą, grożąc bronią. Wyraźnie uznał się za opiekuna dla niewidomej. Co ciekawe - nawet nie próbował ściągnąć chromej z powrotem do pomieszczenia. Zapewne uważał, że skoro już ich widzieli, to potem będą szukać.
        W całej tej mieszaninie i zbieraninie Laura chciałaby zamknąć oczy i nie widzieć tego, co się dzieje. Niestety musiała "obserwować", jej orientacja auralna nie miała możliwości wyłączenia. Zdana była na wyczuwanie wszystkich emanacji, przedmiotów, ścian, broni, a nawet sytuacji. A do tych wszystkich aur właśnie dołączyły nowe, nieznane bardce. Kobieta, kilkoro pachołków... Wydawali się być negatywnie nastawieni do Daemonda. I wszystko byłoby dobrze, gdyby mieli jednocześnie pozytywne podejście do reszty walczących. Ale po chwili starcia i, o zgrozo, zabójstwie piratki Vanessa - bo tak nazwał piekielną Daemond - rozkazała pojmać wszystkich. Z jednym szczegółem.
        Magicznym sposobem cała kompania znająca Daemonda zapomniała o Laurze i krasnoludzie. Czyżby ich nie widzieli? Gdyby skrzypaczka mogła spojrzeć na twarz norda dostrzegłaby podobne do jej zaskoczenie. Walczący zachowywali się, jakby tej dwójki tu nie było! Czyżby nie usłyszeli słów Beckharda?
        Gdy Laura wyczuła ruch i skupiła się na nim mogła zarejestrować, że... Roberth jednak żył! "Dzięki Panu!" ucieszyła się. Czarodziej miał się zaskakująco świetnie zważywszy, że przed sekundą jego aura niemal zniknęła i zgasła jak obecnie emanacja Sirmione. Mag walczył, choć jego przeciwnik zdawał się bez szans. Dopiero teraz niewidoma "dostrzegła", jak silny jest jej dawny opiekun. Pradawny uporał się z wrogiem bez wysiłku, a w dodatku oszczędził jego życie! "Skoro potrafi walczyć, czemu nie bronił się w potyczce z tym pseudo-wampirem?!" przemknęło jej przez myśl. Nie mogła teraz dołączyć do wszystkich, nadal toczyła się walka, w której by zawadzała.
        To postanowienie jednak szybko legło w gruzach, gdy jeden z oponentów wyciągnął jakiś poskładany kawałek papieru. Origami? Niemniej wtedy właśnie emanacja i emocje anioła zabuzowały. Chroma nie musiała nawet myśleć. Szybko podjęła decyzję - powstrzymać przyjaciela przed czymś głupim. Jeśli mają go pojmać, to razem z nią. Chyłkiem minęła Beckharda, który w ciągłym zaskoczeniu nie zdążył zareagować i bał się ujawnienia, a następnie ruszyła na tyle szybko, na ile jej pozwalał wózek i siły, w kierunku niebianina.
        — Dżari, nie! — krzyknęła do Dżariego, który właśnie ruszał do ataku śledząc wzrokiem figurkę ptaka z papieru. Jeśli do tej pory jeszcze nie zwróciła na siebie niczyjej uwagi, właśnie to nastąpiło. Ale nie obawiała się. Roberth i Dżari są silni, ona też musi.
        Mimowolnie w jej wspomnieniach błysnęło coś, czego nigdy nie pamiętała. Migawka z obozu wygnańców w okolicach Błyszczącego Jeziora, gdzie była razem z Lokstarem. Zostali wtedy zaatakowani, a gdy się ocknęła było już po wszystkim. Teraz w tym krótkim wspomnieniu widziała siebie nakazującej nieznanemu upadłemu odejść - a on wtedy posłuchał. "To musiał być tylko mój sen..." upewniła samą siebie próbując złapać anioła za dłoń. To jego walka, ale nie jego śmierć.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Można powiedzieć, że przez moment Dżari zachowywał się jak egoista. Nie pomyślał o osobach, które były po jego stronie, o czarodzieju i piratce również biorąc udział w walce - oboje zostali już wcześniej poturbowani, mogli nie dać rady przeciwstawić się przeciwnikom. Anioł jednak na to nie zważał. Liczył się tylko ten zamaskowany piekielny, który zwrócił się do niego po imieniu, który pokazał mu żurawia z papieru, jakby był to wabik do kuszenia zwierzyny. Cóż, podziałało. Po prostu... Już samo to, że piekielny wiedział jak nazywa się stojący przed nim anioł było zaskakujące. Figurka zaś nie była przypadkową przynętą - oprócz Dżariego ledwie garstka osób znała jej przeznaczenie i na pewno nie był to nikt spoza Planów Niebiańskich.
        Tak jak już działo się wielokrotnie - gniew anioła znalazł ujście w jego magii, wściekły Laki sprawił, że ostrza jego mieczy zapłonęły. Jego umysł był na tyle zdyscyplinowany, iż panował nad swoją mocą, to zaklęcie było jednak tym samym, czym dla psów jeżenie futra na karku - ostrzeżeniem, że żarty się skończyły. Diabeł jednak nie przeląkł się tego widoku, a jedynie roześmiał kpiąco.
        - Czyżbym ruszył jakąś czułą strunę, Dżari? - zapytał, cofając się z jasnym zamiarem odciągnięcia anioła od reszty drużyny. Blondyn nie pozwolił mu na siebie czekać. Mocniej zacisnął dłonie na rękojeściach mieczy i ruszył w jego stronę. Wtedy jednak dotarł do niego krzyk z zewnątrz - wysoki głos Laury, w którym pobrzmiewało ostrzeżenie i trwoga. Te dwa krótkie słowa wystarczyły, by z oczu anioła opadła łuska szału, by znów nad sobą zapanował. Gwałtownie się zatrzymał, płynnym ruchem ostrza zbił rzucony w niego nóż i obrócił się bokiem do piekielnego. Wtedy poczuł na swoich palcach dotyk dłoni niewidomej bardki. Zacisnął na moment wargi i pokręcił głową.
        - Muszę - powiedział. - Przepraszam, Lauro.
        Anioł podniósł wzrok na krasnoluda, który biegł w ich kierunku. "Broń jej" poprosił, nim znowu rzucił się w wir walki. Musiał, bo takie było jego zadanie, musiał, bo tak mówiło mu serce. Po raz pierwszy od zejścia na ziemię ogarnęła go nadzieja, że ten pościg nie jest daremny.

        Vanessa lekko przekrzywiła głowę na bok, uśmiechała się jakby czarodziej przednio umilał jej czas. Nie obeszło ją to, że jeden z jej podkomendnych kulił się na ziemi i łkał, a z jego uszu płynęły strugi krwi. Nawet nie mrugnęła, gdy zabiła przypadkową osobę, jedynie prychnęła z irytacją - pewnie gdyby Sirmione przeżyła, usłyszałaby później wyrzuty "jak śmiałaś się wtrącić".
        - A my wam owszem - odpowiedziała czarodziejowi słodkim głosem. - Za twoją głowę dostanę małą fortunę, a z anioła będę miała cudowną zabawkę.
        Pokusa wyszeptała kilka egzotycznych słów układających się w zaklęcie, a gdy tylko skończyła mówić, wszyscy w jej zasięgu poczuli niewidzialną siłę, która przygniatała ich do ziemi. Siłę jej magii poczuł zarówno Quirrito, jak i Laura oraz broniący jej Bechhard, Dżari zachwiał się, najwyraźniej będąc na granicy działania czarów. Tylko... Gdzie był Daemond? Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko, gdy nagle Vanessa przerwała swój czar, a z jej ust popłynęła szeroka struga krwi. Ciało pokusy upadło na ziemię, a w miejscu, gdzie niedawno się znajdowała, stał łowca trzymający w ręce zakrwawione ostrze.
        - Żryj piach, szurnięta ladacznico - warknął, spluwając na ciało kobiety, po czym podniósł wzrok na Quirrita. - Jeszcze cię dopadnę, możesz być pewny!
        Daemond przycisnął dłoń do ramienia, z którego obficie krwawił - przez ranę nie był w stanie walczyć, dlatego zdecydował się na ucieczkę. Pstryknął palcami zdrowej dłoni i jego sylwetka rozpłynęła się w powietrzu. Było to zaklęcie teleportacji albo kolejna iluzja, chociaż tym razem wykonana tak perfekcyjnie, że niemożliwe było jej przejrzenie.

        Dżari biegnąc w stronę diabła stracił równowagę - poczuł się, jakby ktoś położył mu dłoń na plecach. Pochylił się pod wpływem tej siły i przez to zupełnie przypadkiem uniknął kolejnego noża do rzucania. Gdy odległość między przeciwnikami zmniejszyła się do takiej, która uniemożliwiała rzucanie, piekielny nagle dobył zza paska dwa sztylety sai. Już jego pierwsze starcie z aniołem było owocne - jednym ruchem wytrącił mu miecz z ręki.
        - Zabawmy się! - zaproponował. - Goń mnie!
        Piekielny rzucił w swego przeciwnika drugim sztyletem i momentalnie zaczął uciekać. Dżari nie zastanawiał się długo, odrzucił swoją broń i pobiegł za diabłem. Rogaty był niezwykle szybki, już po chwili zniknął za rogiem, a gdy anioł również wpadł w tę uliczkę, on już był daleko. "Nie doścignę go", pomyślał Laki, z miejsca odrzucając pomysł wzbicia się w powietrze - nie miał tu dość przestrzeni, by rozprostować skrzydła. Wyciągnął więc przed siebie rękę i skupił swą wolę na zaklęciu z dziedziny życia. To nie była żadna wiedza tajemna, niemniej wiele osób zdawało się nie wiedzieć, że zaklęcia z tego kręgu nie służą jedynie do uzdrawiania - można nimi także robić krzywdę. Dżari skupił swą wolę na sercu diabła i zmusił je, by gwałtownie przyspieszyło. Od razu dostrzegł efekty - piekielny zachwiał się, jeszcze kawałek biegł, ale coraz wolniej. W końcu upadł, oburącz trzymając się za klatkę piersiową. Laki poszedł do niego bez pośpiechu.
Awatar użytkownika
Quirrito
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Quirrito »

        Sytuacja szybko się zmieniła. Najpierw to wampir był w odwrocie. Po chwili jednak... Uporał się z piekielną, sam zaś chwilę potem zwiał. Był ranny, natomiast Quirrito nie zamierzał go gonić. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Laura, anioł, nieznany krasnolud. "Zaraz... Nord?!", zaciął się mag przypominając sobie o swoim głównym celu tej wyprawy.
        Plany jednak krzyżowały się równie szybko, jak szybko zmieniała się sytuacja. Dżari, opiekun Laury, ruszył w dziką pogoń za jednym ze sługusów tej całej Vanessy, która teraz w sumie leżała już martwa. Niebianin pobiegł za przeciwnikiem odrzucając broń, w dodatku nawet mimo prośby bardki. Niewidoma wyglądała na zaskoczoną, nawet próbowała chyba ruszyć za nimi. X'orr'da nie mógł na to pozwolić.
        — O nie, ty tu zostajesz — rzucił nieco zasapany zatrzymując wózek. — Ty! — krzyknął do brodatego kowala. — Zaopiekuj się nią, wrócę niedługo! — I nie czekając na odpowiedź ruszył pędem za Dżarielem i tym, którego skrzydlaty gonił. Początkowo wyglądało to dosyć niezgrabnie. Obaj młodsi od niego, sprawniejsi fizycznie...
        Szybko mu uciekali. Wygnaniec palnął się w czoło. "Kto mi każe biec?!" oburzył się nam na siebie i skupił na rogu ulic dwie przecznice dalej.
        Teleportacja.
        Pojawił się przed uciekającym facetem. Odgrodził mu drogę wystawiając ostrza w pozie do walki. Jednak do konfrontacji nie doszło, bowiem... Przeciwnik na ułamek sekundy zamienił się w czarny puch. Pierze. Pojedyncze, hebanowe pióra pozostały na ubraniu i klingach czarodzieja, który zaskoczony tym zwrotem akcji zdążył jedynie usunąć się przed pędzącym aniołem.
        Magia, mimo prób, nie chciała podziałać na delikwenta. Albo był zbyt daleko, albo był głuchy. Quirrito bowiem starał się wpłynąć na jego zmysł równowagi. Błędnik znajduje się w uchu. Uszkodzenie go powinno zwalić go z nóg. "Gdybym tylko mógł się znaleźć bliżej..." zbeształ się w myślach. Nie miał siły nawet na jeszcze jedną teleportację. Samo zaklęcie, którego zamierzał użyć, nie było trudne i energochłonne. Po prostu cel był poza zasięgiem...
Awatar użytkownika
Laura
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Laura »

        Dżari zwinnie uniknął dłoni Laury. Krótkim "muszę" odrzucił próbę zatrzymania. Chęć pomocy. Bardka gdzieś w głębi serca spodziewała się, że tak będzie. Czego mogła oczekiwać? Że go zatrzyma? Przed przeznaczeniem? Anioł gonił nie tylko za przyjacielem, niemal bratem. Gonił za sobą. Szukał samego siebie. Lustra, którym właśnie był Dżariel - ten, którego poszukiwał na zlecenie Pana, a i tak szukałby go nawet bez takiego zadania.
        Chroma nie musiała się zastanawiać co robić. Oczywiście, że ruszyła za swoim towarzyszem. Była znacznie wolniejsza, ale doskonale czuła aury obojga ścigających się istot. Jeśli dojdzie do starcia, ona musi tam być. Pomóc aniołowi. Z jakiejś dziwnej przyczyny w tym konkretnym momencie nie bała się. Wiedziała co musi zrobić. I jak musi zrobić. Podświadomie czuła, że da radę. "Może to jednak nie był sen?" pomyślała o wydarzeniach nad Błyszczącym Jeziorem kojarząc już to samo uczucie. Coś nią kierowało. Jakaś odgórna moc.
        Daleko jednak nie zajechała, gwałtownie zatrzymana przez Robertha.
        — O nie, ty tu zostajesz — rzekł jej dawny opiekun i zlecił nieznajomemu pilnowanie jej. Krasnolud oparł trzonek młota na ramieniu i podrapał się po brodzie ze zdziwienia, jednak nie zdążył zaprotestować, bowiem czarodzieja już z nimi nie było.
        — Muszę tam iść! — krzyknęła z determinacją Laura ponownie ruszając.
        — Nie nie nie! Ty zostojesz tu! Tomtyn, cholera, chust wie, czo zrobi, gdym cio nie zotrzymom — odpowiedział ze stoickim spokojem nord i pomiędzy szprychy koła od wózka włożył pręt. Pojazd się zatrzymał i nie miał szans ruszyć, chyba że magicznie zacząłby latać.
        Niewidoma westchnęła. Cokolwiek chciała zrobić, pomóc, wesprzeć - nie wychodziło. Albo jej to uniemożliwiano, odsuwano ją, odpychano, albo po prostu coś knociła. Czy naprawdę była aż tak nieporadna?!
        Beckhard zwrócił uwagę na wścibskie spojrzenia wyglądające zza okiennic i przez uchylone drzwi domostw i mieszkań. Ludzie znowu się zainteresowali, bo niebezpieczeństwo minęło, a na ziemi leżały co najmniej trzy trupy. A przynajmniej jeden z nich wciąż żył... I nikt tego nie dostrzegł.
        Krasnolud odblokował koła bardki i, trzymając wózek, popchnął ją w kierunku swojej pracowni. Byli już przy drzwiach, gdy Laura wyczuła coś niespodziewanego. Już kolejny raz wyrwała się pojazdem z uścisku norda i obróciła się na tyle zwinnie i szybko, że ociężały brodacz nie zdążył nawet tego zauważyć. Drobną szyję Laury chwycił w żelaznym uścisku facet z krwią spływającą po policzkach i uszach. To ten, którego pokonał Roberth. Teraz dumnie unosił lekką dziewczynę ponad wózkiem w jednej dłoni zamykając jej gardło, a w drugiej trzymając ostrze przy boku Beckharda.
        — Cóż, jak nie za nich, to za tę małą też dostanę niezłą sumkę! — ucieszył się napastnik pewny swego zwycięstwa. Był jednak głuchy, żadne błagania o litość czy targowanie się nic by nie wskórały.
Awatar użytkownika
Dżariel
Szukający Snów
Posty: 192
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Mag , Wojownik , Bard
Kontakt:

Post autor: Dżariel »

        Dżari dostrzegł Quirrita, który wtrącił się w pościg. "Nie", pomyślał, "Zostań przy Laurze, głupcze. To jest moja walka, nie chcę nikogo w to mieszać". Nie powiedział jednak nic na głos, nawet nie krzyknął, by czarodziej uważał - wszystko działo się za szybko. X'orr'da był uzbrojony, gotowy do walki, anioł był święcie przekonany, że dojdzie do konfrontacji, gdyż ten diabeł z pewnością był przygotowany na wszelką okoliczność. Takiego obrotu spraw jednak się nie spodziewał. Piekielny przebiegł przez Quirrita niczym duch. "Teleportacja? Iluzja? Przemieniony?", zastanawiał się Dżari przez bardzo krótki moment. Czy miało to jednak znaczenie? Anioł był i tak zdeterminowany, by go dorwać wszelkimi możliwymi metodami. Jeśli wydobędzie z niego informacje, może odnajdzie Dżariela - to było warte każdej ceny.
        Anioł minął czarodzieja dosłownie o dłoń, gwałtownie skręcając przy tym tułów, by nie uderzyć mężczyzny skrzydłem, które choć wyglądały na miękkie i delikatne, były w rzeczywistości bardzo silne i ciężkie i mogły wyrządzić sporą krzywdę. Gdyby po zderzeniu z Dżarim Quirrito przewróciłby się i potłukł mógłby mówić naprawdę o szczęściu. Całe szczęście Niebianin był dość zwinny, by wymanewrować i nie doprowadzić do zderzenia. Nie stracił też za wiele ze swej szybkości, nadal był w stanie dopaść gonionego diabła. Odległość między nimi wcale się jednak nie zmniejszała. Dżari skorzystał z magii życia, by spowolnić swego przeciwnika. Efekt był zaskakujący. Diabeł czasami jakby ulegał, zataczał się i potykał, trzymał za klatkę piersiową, w której biło przyspieszone magią serce, chwilę później jednak uciekinier jakby wyrywał się spod działania zaklęcia, odzyskiwał siłę i uciekał jeszcze szybciej. Musiał dysponować jakimś artefaktem obronnym albo znać magię, która znosiła wpływ wysiłków anioła. Był naprawdę nie lada przeciwnikiem, Dżari zaczął się wręcz zastanawiać, czy to właśnie on nie był najsilniejszą osobą w tym starciu - nie wydająca rozkazy Vanessa, nie podstępny lord Daemond, tylko ten typek, który po prostu robił swoje i chyba doskonale się przy tym bawił. "Działa sam?" - to pytanie nie dawało aniołowi spokoju - "Reszta jego towarzyszy wiedziała, że ma on ze mną porachunki? Czy to w ogóle byli jego towarzysze, czy może przypałętał się do nich przez przypadek albo wręcz przeciwnie, to on dowodził?". Tyle niewiadomych, żadnych odpowiedzi. Przez niepozornego żurawia z papieru w głowie Lakiego zapanował zupełny chaos, nad który wybijała się tylko jedna myśl - musiał dopaść tego diabła za wszelką cenę.
        Nagle jednak Dżari zatrzymał się. Gwałtownie obrócił się przez ramię, gdyż poczuł swym zmysłem magicznym, że coś dzieje się na ulicy, gdzie wcześniej toczyła się walka. W ułamku sekundy dotarło do niego, co czuje: jedną aurę, której wcześniej nie było, na moment zgasła, a teraz znów się pojawiła, rozedrgana, jakby balansowała na granicy życia i śmierci. Druga aura, ta tak doskonale znajoma, ciepła, otulająca, kojąca, rozbłysnęła w nagłym przypływie silnych emocji. Dżari nie widział, co dokładnie się tam działo, podświadomie wiedział jednak, że Laura jest w niebezpieczeństwie. Musiał wybrać - pościg za piekielnym albo pomoc bardce. Został zesłany na ziemię, by odnaleźć Dżariela i to powinno być jego priorytetem, poza tym był tu też Quirrito, który pewnie również zdążył zorientować się w sytuacji. Obaj jednak byli daleko... A anioła zabiłyby wyrzuty sumienia, gdyby teraz zostawił Laurę na pastwę losu. Obiecał, że ją ochroni, że z nim nie stanie się jej krzywda. W końcu w Lakim zwyciężyły uczucia, a nie poczucie obowiązku. Tak jak wcześniej powtarzał "za wszelką cenę", teraz wiedział, że istnieje jednak cena, której nie jest w stanie zapłacić. Miał tylko nadzieję, że wkrótce znowu spotka tego piekielnego, zdawało mu się, że to był przeciwnik o takiej naturze - bawił się w kotka i myszkę, chciał być odnaleziony i chciał wygrać albo przegrać, ale nie pozostawić sprawę nierozstrzygniętą.
        Dżari nawet nie spojrzał za uciekającym diabłem - skorzystał ze sposobności, że miał dość miejsca i rozpostarł skrzydła, by wzbić się do lotu. Ledwo jednak napiął mięśnie, poczuł ostry ból z tyłu głowy, który rozbłysnął przed jego oczami jak umierająca gwiazda, aby później tak samo jak ona zgasnąć i pozostawić za sobą ciemność. Osuwając się w mrok anioł zdążył sformułować tylko krótką myśl, że został uderzony, a napastnikiem na pewno nie był diabeł. Quirrito i Laura nie widzieli co się z nim działo, ale mogli poczuć, jak jego aura zgasła, jeszcze przez moment zostawiając za sobą powidok spowity wąskimi nitkami obcej magii. Anioł jakimś cudem rozpłynął się w powietrzu i na portowym bruku nie pozostało po nim nawet jedno piórko. Co lepsze nawet jego broń rozpłynęła się w powietrzu, chociaż ją akurat mógł sobie przywłaszczyć jakiś przechodzień o lepkich palcach.
        Następnego ranka jakiś chłopiec zaczepił Laurę i dał jej wykonany z papieru kwiat mówiąc, że jakiś mężczyzna w niebieskiej sukience z kapturem (malec miał pewnie na myśli togę, tylko jeszcze nie znał tego słowa) kazał jej to wręczyć i przeprosić. Spomiędzy papierowych płatków wręcz wylewała się magia, a po rozłożeniu kartka okazała się być listem z bardzo krótka wiadomością napisaną jaskrawymi literami magii tworzenia: "Tak będzie dla Was lepiej". Nikt się nie podpisał.

        Dżari obudził się w innej części miasta. O dziwo nic mu nie było, bolał go tylko guz z tyłu głowy. Wszystkie jego rzeczy były przy nim, a w dłonie ktoś wsunął mu żurawia z papieru, tego samego, którym wabił go piekielny. Sam diabeł zresztą również tu był. Nie żył, leżał zwinięty w pozycji embrionalnej, miał wybite oko, wypalony język i pianę na ustach. Dżari przez moment stał nad jego ciałem - co tutaj zaszło? Kto mu pomógł i dlaczego? Jak długo był nieprzytomny? I Laura... Co z Laurą? Anioł nie wyczuwał w okolicy jej aury.
        - Oby nic jej się nie stało - wyraził na głos życzenie, po czym odszedł. Cały dzień szukał Laury, nie odnalazł jednak ani jej, ani czarodzieja. Szybko pojął, że więcej jej nie zobaczy, przeczuwał jednak, że była cała i zdrowa. Z tą myślą zdecydował się w końcu poświęcić czas żurawiowi zabranemu od piekielnego. Rozłożył go ostrożnie, chociaż cały czas drżały mu ręce, i odczytał wiadomość. Długo się w nią wpatrywał, aż w końcu złożył kartkę wzdłuż pierwszych zagięć i schował ją do kieszeni. Wzbił się do lotu, opuścił miasto i udał się na zachód w poszukiwaniu dalszych odpowiedzi.

        - Widzę, że włączył się do gry. Złamał warunki waszej umowy.
        - Och, ależ nie. Jest sprytny. Nie mogli się spotkać, ale o wiadomościach nie było mowy. Tak długo jak się nie zobaczą rozejm pozostaje nienaruszony.
        - Skoro był taki cwany, mógł mu od razu o wszystkim napisać, a nie bawić się w jakieś zagadki i rysunki.
        - Gdyby zdradził mu prawdę, Dżari już by nie odpuścił. A on chce zachować go przy życiu.
        - Mdli mnie, gdy o tym mówisz.
        Drugi mężczyzna tylko się roześmiał.

Ciąg dalszy: Dżari
Zablokowany

Wróć do „Trytonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości