OpowiadaniaSpis opowiadań.

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Spis opowiadań.

Post autor: Frigg »

Wkręciłam się strasznie w opowiadania z motywem na innych stronach internetowych, dlatego chciałabym od tej pory wklejać tutaj te, z których jestem najbardziej dumna. Pierwszym moim dziełem jest "Korozja" z dość codziennym i użytkowanym szczególnie przez koty urządzeniem... czyli; "Parapet"! Mam nadzieję, że Wam się spodoba!
Myślę, że ta wzruszająca historia poruszy Wasze serduszka. Miłego!


„Korozja”
Mieszkali w starym drewnianym domu odziedziczonym po dziadku, a że pieniędzy nie posiadali to musieli pogodzić się ze starą budowlą. Dom, jak każdy inny, posiadał swoje wady i zalety. Niektórzy mogliby rzec „bieda”, inni zaś „luksus”, bowiem takie chałupy utrzymują się wieki i jeszcze kolejne wiosny stały przed nimi otworem. Dom ten posiadał historię, a także sentyment Panny Pitterson, bo właśnie tutaj się wychowywała i otrzymała wszystko w spadku. Przekazywany więc z pokolenia na pokolenie dworek miał jeszcze jedną bardzo ważną cechę. Utrzymywał ciepło. Za to pokochał go Pan Pitterson, który uwielbia mroźne zimy i śnieg aż po sam czubek głowy. Mógł chwalić się każdemu, że on akurat nie marznie w kamieniczkach, że łazienki nie ma łączonej z sąsiadami, że posiada miejsce jednoczące jego mieszkańców – mianowicie mowa tu o kominku. Obecnie jednak zamieszkiwali go tylko oni, chociaż nie ukrywali planów na powiększenie swojej skromnej rodziny.
Plany jednak musiały zmienić swój czas na późniejszy, gdy do wojska zaciągnięto małżonka. Trudno powiedzieć czy pierwsze rozstanie było najgorszym. Panią Pitterson można zaliczyć do osób odwrotnie proporcjonalnych. Dlaczego? Ano dlatego, że każdy kolejny wyjazd bolał i rwał serce równie mocno, o ile nie mocniej. Birgot, czyli Pani Pitterson, przy każdym powrocie męża chciała wierzyć, że ten będzie takim ostatnim. Żyła nadzieją, że kolejne wezwanie już się nie pojawi. Drewniany dom wypełniłby wówczas śmiech dzieci, przytulna miłość albo chociaż spanie co noc razem i budzenie się z ukradzioną przez nią kołdrą. I rzeczywiście, działo się tak, lecz tylko na kilka nocy by ponownie żegnać chusteczką w dłoni ukochanego, ale Birgot się nie poddawała. Czekała i czekała…
Siedziała tuż przy oknie opierając łokieć na parapecie by następnie wesprzeć rozmarzoną głowę. Ciekawe czy będą mieli ładne dzieci, myślała. Chciałaby słyszeć śmiech swego syna bądź córeczki. Za kilka dni wraca Mikel, może tym razem się uda?...
Nie udało się bo Mikel nie wracał. Misja ma potrwać dłużej niż planowano. Nie był to pierwszy raz dla Panny Pitterson. W takich przypadkach zawsze starała się zabić czas, na przykład: pewnego razu wyhaftowała wszystkie serwetki znajdujące się w domu albo pomogła w zorganizowaniu wielkiej akcji charytatywnej. Zdarzyło się jej nawet uszczelnić dach! Tym razem, ponownie siadając przy oknie i opierając się o parapet, myślała o dzieciach i ich szczęściu. Może gdyby ogrodzili swoje podwórko?... Będzie na pewno bezpieczniej!
Wbrew pozorom Panna Birgot była złotą rączką, ale nie przyznawała się do tego publicznie. Wspomniany dach został „oficjalnie” zreperowany przez jej męża, który, swoją drogą, nic nie zauważył. Nie byłaby brana na poważnie jako gospodyni czy dobra żona, gdyby wszystko wyszło na jaw. Tak i też tym razem wersja wydarzeń kryła Panią Pitterson. Zaprojektowała całą konstrukcję ogrodzenia, po czym sama wszystko pocięła, wyrzeźbiła i wygładziła tworząc wspaniałe, aczkolwiek małe dzieło. W międzyczasie zdołała upiec kilka ciast na spotkania towarzyskie, jakoby nie było, że zaniedbuje swoje obowiązki. Poprosiła o pomoc odległego (na szczęście) sąsiada, Pana Herna, posiadającego duży zakres wiedzy z tematyki szowinizmu. Musiała znieść jego towarzystwo dla dobra wizerunku jej i męża, a całe to działanie pod przykrywką dawno stojącego w stodole płotu, który miał wbić Mikel po powrocie z frontu. Ale wiadomo, czasu nie było, wezwanie za wezwaniem… Nic nie pozwoliło na chwilę odetchnienia od ciągłych pól bitewnych. Tym razem przy swoim powrocie Pan Pitterson zauważył zmiany!
Tak więc znowu mogli zasypiać przy sobie w każdą noc i budzić się, co dzień. Promienie słońca drażniły oczy Pana Pittersona, ale w żaden sposób mu to nie przeszkadzało. Mógł głaskać policzek Birgot, widzieć jej uśmiech i wypełnione szczęściem oczy koloru zielonego. Zawsze pochłaniała go całą swoją osobowością, co nie zmieniło się do teraz. Pamiętał poświęcenie swojej żony w czasie powrotu z wojny, która zafundowała mu obrazy licznych śmierci… Nie tak łatwo jest zabijać ludzi. Robił to jednak dla niej, dla swoich przyszłych dzieci. Musiał o nich walczyć, inaczej inni zniszczyliby przyszłość jego najbliższych…
Był mordercą w oczach pacyfistów i patriotą w oczach nazistów. Jednak dla Birgot był szczęściem i człowiekiem. Tak… Tylko ona widziała w nim człowieka… Nawet gdy chciał się z nią rozstać nie mogąc znieść tego co czyni, tego co robi, tego do czego został zmuszony. Widział padające i zalane krwią ciała, w które sam strzelał i ciął, reagował agresywnie na wszelkie słowa małżonki, nieważne czy były one dobre czy złe. Nie mógł znieść swojej pamięci, pogodzić się z spaczoną psychiką, a ona… Ona widziała w nim człowieka, dlatego teraz cieszy się, że może budzić się razem z nią i przytulać mocno do swojej klatki piersiowej, co noc.
Po miesiącu pojawiło się kolejne wezwanie i kolejne pożegnanie. Panna Pitterson stała z chusteczką w dłoni i machała kryjąc się w cieniu okrągłego, sporego kapelusza. Łzy spływały cienkim strumykiem po policzkach, ale ona uśmiechała się do męża. Również Pan Mikel delikatnie uchylił kącik ust ku górze, ale brwi ściągnął w zmartwieniu. Bał się za każdym razem, że nie wróci do tych zielonych oczu oraz kobiety, która trzymała go przy życiu.
Birgot znów usiadła do okna przyglądając się horyzontowi. Ciekawe, jak będą wyglądały ich dzieci, pomyślała. Mijały tak kolejne miesiące, a gdy nadszedł czas powrotu on znowu musiał zostać na dłużej… Głęboko w sercu Panny Pitterson rodziła się obawa od takich wiadomości. Wiedziała, że każdy kolejny dzień w świecie może przyczynić się do jego śmierci. Nie wróci, nie przytuli na dobranoc i nie pogłaszcze jej policzka przy wspinającym się słońcu…pomyślała. Dom pozostawi pusty, bez miłości i śmiechu dzieci, bez kominka, regału z książkami czy bujanego fotela. Nie będzie kto miał otwierać do niego drzwi, gdy znów zasypie ich śnieg aż po sam dach, bo Birgot nie miałaby siły ich pchnąć. Wspominała więc wszystkie sytuacje zawsze przy oknie, wpatrując się w horyzont, na którym mogłaby pojawić się sylwetka małżonka. Ogromne łzy opadały ciężko i często, samoistnie, na drewniany parapet, a chusteczki, wiecznie prane i krochmalone, ocierały rozmazany tusz przykrywając różowe od rozpaczy policzki.
***
Pan Pitterson nie wrócił do domu. Było w nim pusto, jakoś dziwne smutno. Pani Pitterson tym razem nie wyszła oczekując ukochanego, nie machała chusteczką. Okryte firanami szyby zdradzały samotność. Atmosfera była ciężka, nieznośna. Jedna jedynie, delikatnie uchylona firanka w kuchni przy stoliku dopuszczała światło do pomieszczenia. Zobaczył żonę opartą o parapet. Twarz jej skryła się pod gęstymi falami karmelowych włosów. Podszedł bliżej nic nie mówiąc. Palcami zahaczył o kilka kosmyków by odkryć oblicze ukochanej. Była spokojna, jakby niczym nie skażona, ale Pan Pitterson wiedział, że serce Birgot sczerniało od cierpienia. Pogłaskał ją po policzku, była zimna i chłodna. Uklęknął i zapłakał. Gdy wraca się do budowli, w której jej nie ma, nie można było wrócić do domu.
Przytulił mocno Birgot do swojej piersi, zadziwiająco lekką i swobodną. I płakał, głaskał czule, a gdy złapał powietrze dojrzał coś jeszcze. Parapet - nierówny, z dziurami i wygięciami, Wykreślone ścieżki łez różnorakiego rodzaju. Emocje spływające wzdłuż drewnianej, prostej konstrukcji. Widział w nich radość, śmiech i marzenia. Cierpienie, tęsknotę, nienawiść za to do czego zmusili ich inni. Do bycia nieszczęśliwymi, bez możliwości spełniania marzeń, w imię czego? Widział miliony powodów i przyczyn. Widział również siebie w jej oczach, borykanie się z tym co mu powiedzieć, jak pomóc. W tedy gdy targnął na własne życie w tych czterech ścianach, gdy chciał od niej odejść, gdy chciał przy niej zostać jeszcze na jedną noc, jeszcze na jeden poranek…Utrzymywała ogień, który rozpalił, który miał ogrzać ich dzieci.
Myślała ostatnio o swoich sąsiadach. Pan Hern doskonale znający na nieprawach swoich małżonek, o Pannie Ivliin, mieszkającą dosłownie tuż obok. Ona również wyczekiwała na męża. Karciła Panią Pitterson o wszelakie przejawy łez w towarzystwie, bo nie wypada. Nie jest tez pierwszą i ostatnią kobietą oczekującą swego ukochanego więc jakie miała prawo do manifestacji swojej tęsknoty? Zbierając litość innych nie można było być szanowanym wśród wielu. Nie wypada. Także myślała o swojej przyjaciółce, która słuchać nie mogła użalania się Birgot. Była niezamężna i wolna, nie spieszna do ustatkowania się na całe życie. Nie pojmowała takiego przywiązania, a raczej uzależnienia od mężczyzny i wręcz nim gardziła. Problem był jednak w tym, że Birgot nie życzyła sobie takiego życia. Bez męża, bez dzieci, bez uczuć i bez praw. Wszystko to zaś skryte zostało w korytach korozji drewnianego parapetu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości