Zimowy OgródZimowa Maskarada

Wiecznie zimowy ogród, w którym odbywa się Zimowa Maskarada...
Awatar użytkownika
Linnea
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśna Elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Linnea »

        Niewyobrażalny ziąb. Linnea nie była przyzwyczajona do takich klimatów, prawdę mówiąc w swoim życiu nie widziała zbyt dużo śniegu, a to dlatego że mieszkała w naprawdę gęsto zalesionej części Szepczącego Lasu, gdzie wysokie iglaste drzewa stanowiły skuteczne schronienie nie tylko przed tym białym puchem, ale i mrozem. Kiedy więc elfka znalazła się w takim miejscu, natychmiast zatęskniła za tym bezpiecznym schronieniem. Wiatr niemiłosiernie smagał jej twarz, co tylko powiększyło jej ogólną irytację. Miała nadzieję, że warto było zaakceptować zaproszenie na ten cały bal. Wróciła myślami do tamtego momentu.

        Był to typowy, nudny dzień. No... Może nie licząc tego, że zwierzęta którymi opiekowała się Linnea uznały że rozpoczną okres godowy wcześniej niż to było w planach. Wszystko wskazywało na to że ten dzień nie miał się niczym różnić od dnia poprzedniego, dnia przed poprzednim i dnia przed przed poprzednim. Jednym słowem - norma. Kiedy więc elfka wygoniła wyjątkowo uciążliwy przypadek próby zapewnienia ciągłości rodu saren z polany, udała się w kierunku swojej chatki. Była to niewielka, drewniana budowla wykonana z sosnowych desek, w której znajdowała się tylko jedna izba. Kiedy weszła do środka, zdjęła z siebie płaszcz pozostając w zwykłej, długiej bawełnianej koszuli i zawiesiła go na haku tuż przy wejściu. W środku, na końcu pomieszczenia znajdowały się dwa hamaki, jeden niegdyś należący do Initha - jej przyjaciela, oraz jej własny. Poza tym można było tam ujrzeć komodę, kilka zwojów oraz zaimprowizowany kącik alchemiczno-zielarski. Dziewczyna właśnie miała opaść z wycieńczenia na hamak, kiedy ujrzała białego kruka siedzącego na framudze okna, o ile można tak nazwać niewielki otwór w ścianie chaty. Ptak wpatrywał się w dziewczynę, a ona w niego. Patrzyli tak na siebie przez dobrych kilkanaście minut i pewnie ona sama patrzyłaby na niego dłużej, gdyby nie to że to on właśnie przerwał tę ciszę.

- Kra, kra.

Linnea nic z tego nie zrozumiała, a raczej powinna, skoro potrafiła porozumiewać się ze zwierzętami.

- Kra, kra, kra-kra.

W tym momencie elfka zaczęła zastanawiać się nad tym, czy nie rozregulował jej się przypadkiem wewnętrzny słownik "krucza mowa - wspólna mowa". Albo może...

- Hej, ty się ze mną droczysz!

Gdyby kruk mógł to okazać, zapewne byłby po prostu szczerze rozbawiony całą zaistniałą sytuacją. Widocznie jednak znudziło mu się to krótkie dręczenie spiczastouchej, bo nagle dziewczyna poczuła w głowie czyjąś obecność. Od razu zrozumiała, że nie był to zwykły ptak.

- Słuchaj mnie uważnie, elfko, bo nie będę powtarzać. Zostałaś zaproszona na niezwykłą uroczystość, choć na pozór może się taką nie wydawać. Będzie to bal organizowany przez istotę potężniejszą od ciebie, bal na który zostali również zaproszeni inni mieszkańcy Alaranii. Odbędzie się on następnej nocy, a ja wskażę ci drogę.

Po tych słowach, intruz natychmiast wycofał się z jej umysłu, a gdy Linnea znów spojrzała w tamtym kierunku, jego już tam nie było. To nieoczekiwane spotkanie nie mogło po sobie pozostawić niczego innego aniżeli mętlik w głowie biednej elfki. Nie znalazła więc na to innej rady niż pójść po prostu spać.
Kiedy tylko obudziła się następnego ranka, myślała rzecz jasna że to wszystko to był tylko sen. Myliła się. Kruk już na nią czekał, a ona nie była do końca z tego zadowolona.

- A więc nasza księżniczka się obudziła, pomimo tego że głos kruka rozbrzmiewał tylko i wyłącznie w jej umyślę, wyczuła w nim nutkę rozbawienia.

- Kim jesteś?

- Nikim ważnym.

- Słuchaj, widocznie mnie nie znasz, kruku. Nie jestem stworzona do jakichkolwiek balów, tańców czy nawet spotkań z innymi podobnymi do mnie istotami. Jestem elfką, która żyje sobie spokojnie w lesie nikomu nie zawadzając i której zwykle nikt nie zawadza. Teraz jednak przybyłeś ty, ze swoim dziwnym zaproszeniem i oczekujesz ode mnie, ze rzucę wszystko i polecę z tobą na jakieś tam przyjęcia. Czemu niby miałabym się na to zgodzić?

Kruk nie odpowiedział, a przynajmniej nie zrobił tego w tradycyjny sposób, posługując się słowami. Zamiast tego w głowie Linnei pojawiały się raz po raz pojedyncze obrazy. Widziała wspaniałą salę balową, udekorowaną lodowymi figurami i złotymi, oraz srebrnymi ozdobami. Pomiędzy stołami, na środku tańczyły pary, mężczyzn i kobiet, a nawet takie, które były złożone z przedstawicieli tej samej płci. Widziała ją samą, radosną, tańczącą z jakimś człowiekiem w rytm muzyki, której ona sama nie mogła usłyszeć. Widziała jej matkę, która przyglądała się jej z boku, uśmiechając się promiennie. Te trzy wizje elfka widziała przez zaledwie kilka minut, lecz to wystarczyło aby na jej policzku pojawiła się łza. Dotychczas widziała matkę tylko raz, na portrecie. Teraz ujrzała ją taką, jaką była w rzeczywistości, kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu. Nie miała pojęcia skąd to ptaszysko ją znało, a tym bardziej skąd wiedziało iż łączy je jakiekolwiek pokrewieństwo. Jedno było pewne, jej matka nie żyła - zmarła przy jej porodzie. Oznaczało to więc, że ptak poznał ją w przeszłości, albo w ogóle jej nie znał, a jedynie wygrzebał jej wizerunek ze wspomnień dziewczyny.

- Twoja matka z pewnością ucieszyłaby się, gdyby wiedziała że poszłaś w jej ślady, wszak sama należała do elfiej arystokracji.

Istotnie... Matka Linnei należała do pewnego rodzaju elity wśród jakiegoś tam królestwa elfów, aczkolwiek ona sama, mimo tego że była jej córką, nie znała szczegółów na ten temat. Nigdy nie próbowała nawet udowodnić swego pochodzenia. Nic jej to dotąd nie obchodziło.
Coś jednak sprawiło, że w głębi ducha chciała się tam udać, chciała zobaczyć siebie w tamtym, albo podobnym do tamtego miejscu. Jej wewnętrzna delikatność, wewnętrzna kobiecość wręcz pragnęły się tam znaleźć. Nie potrafiła jednak się wyzbyć uczucia niepokoju, nie mogła tak po prostu zaufać jakiemuś tam dziwnemu zmiennokształtnemu, czy kimkolwiek on tam był. Równie dobrze mogła być to pułapka. Choć z drugiej strony... Czemu ktoś kto chciał ją schwytać, czyniłby sobie tyle trudu z tego, aby ją przekonać na udanie się na jakiś tam bal? Nie stanowiła ona prawdę mówiąc aż tak trudnego celu. Dwie, albo nawet trzy rzeczy nie dawały jednak spokoju Linnei. Po pierwsze, była naprawdę, ale to naprawdę kiepska w tańcu, może dlatego że po prostu nigdy tego nie robiła. A hasanie po łące tańcem raczej nie było. Po drugie, w przeciwieństwie do jej matki, nie znała nawet podstaw nadwornej etykiety. Owszem - potrafiła zachowywać się uprzejmie i przyzwoicie, ale nie miała pojęcia jak to mogłoby wyglądać w 'dworskich klimatach'. No i po trzecie i ostatnie - była samotniczką, nie miała zbyt często do czynienia nawet z przedstawicielami jej własnej rasy, a do ludzi nadal odczuwała dużą niechęć, choć starała się jej wyzbyć. Streszczając to wszystko do krótkiego stwierdzenia: Dama dworu to z niej z pewnością nie była. Ale coś nadal sprawiało, że chciała spróbować. Chciała się zmienić, chciała właśnie nauczyć się tańczyć, chciała wyjść do ludzi, bo w głębi serca - samotność jej mimo wszystko doskwierała, choć nie potrafiła się do tego przyznać nawet sama przed sobą.
Kruk, który cały ten czas "obserwował" wewnętrzne rozterki elfki, nie odzywał się przez ten czas ani słowem. Zdawał sobie sprawę, że tą jedną wizją zasiał u niej ziarno niepewności, które miało przekonać w końcu dziewczynę do podjęcia jedynej słusznej według niego decyzji. Długo tak rozważała wszystkie za i przeciw, aż w końcu postanowiła.

- Nie wiem czy to jest mądre z mojej strony, ale nie chcę narażać się owej potężnej istocie, kimkolwiek by ona nie była. Udam się na ten bal, choć nie mam pewności w jaki sposób dostanę się tam w jeden dzień.

- O to się nie martw.

Po tej krótkiej wymianie zdań przyszła kolej na czyny. Skoro Linnea podjęła już decyzję, pierwsze co musiała zrobić to doprowadzić się do porządku. Wykąpała się więc w gorącym źródle nieopodal chaty, a następnie rozpoczęła proces 'zrobienia się na bóstwo'. Zaczęła od włosów. Swoje długie, kruczoczarne włosy uplotła w elfi warkocz, co oczywiście nie było zbyt łatwe biorąc pod uwagę fakt, iż robiła go sobie sama. Od czego jednak jest magia? Kiedy uporała się z włosami, przyszła kolej na ubranie. Wiedziała, że płaszcz z pewnością nie nadawał się na balową suknię. Na szczęście miała coś, co taką rolę spełniało. Z komody wyjęła długą, białą elfią suknię. Była naprawdę piękna, długa, falowana. Od górnej jej części, do praktycznie jej połowy została udekorowana złotymi elementami przedstawiającymi gałęzie, z których wyrastały rozmaite kwiaty oraz liście.* Jedyna pamiątka po jej matce, pomijając srebrny naszyjnik zdobiony szmaragdami, biały gorset do kompletu oraz srebrne sandały na obcasie. Ubranie tego wszystkiego zajęło elfce dużo czasu, a kiedy już się z tym uporała, dawno minęło południe. Zarzuciła na cały strój płaszcz, a buty wepchnęła do sakiewki która ledwo je pomieściła. Była gotowa do drogi.

*Mniej więcej tak to wygląda: klik

        Elfka zaklęła głośno, w sposób który z pewnością nie był oczekiwany od gości na balu na który właśnie się udawała, gdy prawie upadła potykając się o jakiś kamień. Naprawdę nie mogła znieść tego, że jej przewodnik zostawił ją w takim miejscu, spodziewałaby się raczej że znajdzie się od razu w sali balowej. Ale jak właściwie się tutaj dostała? Otóż kiedy tylko Linnea wyszła ze swojej chatki, czekał na nią otwarty portal. Ucieszyła się rzecz jasna, że miała problem środka transportu z głowy - jak widać, można by powiedzieć, że na próżno. Po wyjściu, znalazła się na lodowym pustkowiu, a kruka przy niej nie było. Jedyne co po sobie pozostawił, to wskazówkę - idź prosto przed siebie, aż ujrzysz tunel. Tak więc zrobiła.
Próbowała ujrzeć cokolwiek za warstwą leniwie opadających płatków śniegu, lecz nawet jej elfi, bystry wzrok nic tutaj nie wskórał. Wiatr powodował tutaj dodatkowe utrudnienie w postaci śniegu unoszącego się z powierzchni ziemi. Nie miała więc wyboru, chcąc czy nie musiała przeć do przodu, o odwrocie nie było tutaj mowy - nawet nie wiedziała gdzie w tym momencie była, co było dla niej dodatkowym zmartwieniem. Nie miała pojęcia, jak miała stąd wrócić, miała jedynie nadzieję że uczyni to w ten sam sposób w jaki tutaj przybyła i o ile było to możliwe - pomijając ten mozolny marsz przez śnieg oczywiście.
W pewnym momencie burza ustała, a to co ujrzała po chwili dziewczyna zaparło jej dech w piersiach. Ujrzała przed sobą ogromny lodowy mur, dzieło wykonane przez olbrzymów bądź ręką jakiegoś nieznanego bóstwa, albowiem Linnea nie wyobrażała sobie, by jakakolwiek istota jej podobna mogła wykonać tak wspaniałe dzieło. Już sam ten widok był dla niej rekompensatą forsownej przeprawy. Niemal idealnie naprzeciwko niej, ujrzała wejście do tunelu, o którym wspominał biały kruk. Zapominając o zmęczeniu, weszła do niego. Kiedy wyłoniła się z ciemności, kolejny raz oniemiała z zachwytu.
Znalazła się naprzeciwko wejścia do ogromnego ogrodu strzeżonego przez śnieżnobiały żywopłot, niezbyt wysoki, bo nawet dosyć niska elfka mogła ujrzeć część tego, co znajdowało się za nim. A były to dekoracje, których nie ujrzała dotąd nigdy, w swym krótkim, elfim życiu. Nawet wizja przywołana jej przez ptaka w jej ciepłej chacie nie przygotowała ją na to. Były tam rozmaite figury zastygłe w dziwnych pozach, wykonujące rozmaite czynności bądź też po prostu ustawione pod dosyć dziwnym kątem. Były tam też drzewa i krzewy, choć niczym one nie przypominały drzew i krzewów tak dobrze znanych dziewczynie z Szepczącego Lasu, bo były one o wiele bardziej imponujące, a pokrywający je śnieg tylko dodawał im majestatu. Zapewne znajdowały się tam też inne, równie wspaniałe bądź nawet wspanialsze dekoracje, lecz Linnea nie potrafiła już ich jednak tam dostrzec.
Następnym obiektem który przykuł uwagę elfki, była srebrna brama, niczym nie odbiegająca swym ogromem od innych elementów znajdujących się w ogrodzie. Posągi rycerzy dzierżących szable, miedzy którymi znajdowała się owa brama, zdawały się bronić dostępu do środka, jakby ona sama nie wystarczała. Przed wejściem do środka stała już dosyć duża grupa ludzi.
Jakiś człekopodobny chłystek zabawiał się jedną z owych rzeźb, rzucając w nią śnieżką. Wydało się to nawet elfce zabawne. Obok niego stała jakaś kobieta, ubrana w dosyć, jak na gust elfki, ekstrawagancki czarno-czerwony strój, bądź też raczej poprawniej to ujmując - suknię. Była jednak nieziemsko, zjawiskowo piękna, i to nie umknęło jej uwadze. Kolejną ciekawą istotą była driada, również śliczna jak z obrazka, z dosyć osobliwą suknią. Ostatnią osobą, na którą zwróciła szczególną uwagę była ładna, młoda kobieta, co mogła dostrzec pomimo maski umiejscowionej na górnej części jej twarzy, poruszająca się na wózku, rozmawiała ona z jakimś mężczyzną. W tym momencie Linnea poczuła pewną sympatię wymieszaną ze współczuciem do tej osóbki. Świat był taki niesprawiedliwy. Uśmiechnęła się smutno. Na resztę nie zwróciła większej uwagi. Stanęła gdzieś na uboczu grupki, czekając na rozwój wypadków. Miała nadzieję, że nie będzie musiała stać na tym zimnie zbyt długo.
Charlotte
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 85
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przeklęty człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Charlotte »

        Noc powoli dobiegała końca. W spokojnych lasach Alaranii życie powoli budziło się do życia... oprócz dwóch tuzinów mężczyzn przemierzających gęstwiny. Ich rozgniewane głosy niosły się echem po okolicy, a blask dzierżonych przez nich pochodni rzucał dookoła złowrogie cienie. Twarze wieśniaków ściągnięte w złości skrywały niepokój, które dało się dostrzec jedynie w ich oczach. Wielu z nich miało ze sobą widły, szpadle, łopaty, grabie... każdy wybiegając z wioski łapał to, co tylko było pod ręką.
        - Dalej! Ten potwór nadal jest gdzieś blisko!
        - Musimy go porządnie nastraszyć i przepędzić daleko, żeby nigdy tu nie wracał!
        - Co to za szkaradna bestia w ogóle? Ktoś widział to monstrum wyraźnie?
        Naraz wszyscy zamilkli, kiedy coś dużego poruszyło się w pobliskich krzakach. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę gonią dziewczynę, która przeklęta w młodości teraz zmagała się z wielkim ciężarem. Uwięziona w swej mentalnej klatce nie mogła nic zrobić, jak tylko spoglądać przez oczy ratakara na przerażonych wieśniaków. Zapędzili ją w kozi róg, nie miała już gdzie uciekać, a zwierzęce instynkty Szczura w takiej sytuacji zawsze brały górę. Jeśli czuł się zagrożony - atakował. Tak było i tym razem. Charlotte wyskoczyła z zarośli wbijając kły w przeciwnika, który stał najbliżej. Krzyk bólu i przerażenia wypełnił okolicę alarmując jego towarzyszy. Ci oczywiście od razu rzucili się na bestię, by rozpocząć krwawą bitwę.

        Biegła przed siebie już w ludzkiej postaci. Kiedy słońce wyjrzało zza horyzontu klątwa ustąpiła, a wściekli wieśniacy, zamiast ratakara, z którym wcześniej walczyli, ujrzeli młodą dziewczynę pokrytą bliznami w podartych łachmanach. Ich zaskoczenie dało Lottie wystarczająco czasu, żeby podnieść się z ziemi i zacząć biec. Za sobą słyszała nawoływania mężczyzn, lecz nie odwróciła się ani razu. Raniła bose stopy o kamienie, zaś gałęzie znaczyły jej twarz oraz ramiona krwawymi pręgami. Nie zatrzymywała się ani na moment, adrenalina buzowała w jej żyłach, a sama dziewczyna, tak bardzo przerażona, marzyła jedynie o tym, żeby jej koszmar się zakończył.
        Powoli siły ją opuszczały, zaś oczy przysłonięte łzami nie wyłapywały w porę przeszkód. W takiej sytuacji musiała, po prostu musiała się w końcu przewrócić. Zahaczając stopą o wystający pień w widowiskowy sposób zaryła twarzą w ściółkę leśną ku ogólnej radości leśnej gawiedzi. Zwierzęta jednak zbyt się jej bały, żeby bliżej podejść.
        Wszystko ją bolało, lecz nie mogła z tym nic zrobić. Miała już tak bardzo dość tego wszystkiego. Każdy dzień był dla niej męczarnią, a do tego powoli zaczynała myśleć, że dłużej nie da rady. W jej głowie pojawiła się nawet myśl, żeby sprowokować sytuację, w której ktoś ją zabije. Sama niestety nie mogła tego zrobić z bardzo prostego powodu - klątwa. Zwiększona regeneracja nie pozwalała jej na podcięcie sobie żył ani nic z tych rzeczy. A tak bardzo chciała uciec od swojego bólu... Syknęła wyciągając kolejny cierń ze swojego ciała przyglądając się krwawiącym ranom zadanym przez wieśniaków. Jednak nigdzie już nie było dla niej miejsca.
        Westchnęła ciężko podnosząc się na nogi. Nie mogła tutaj dłużej zostać. Mimo, że las był jej schronieniem od wielu lat zawsze pozostawało niebezpieczeństwo, że mężczyźni ruszyli za nią w pościg chcąc wykorzystać fakt, że w porównaniu do swej nocnej formy teraz jest bezbronna. Podpierając się co rusz o różne drzewa brnęła przed siebie. Nie patrzyła jednak, dokąd zmierza. Brnęła przed siebie omijając co większe przeszkody na swojej drodze. Chciała, przynajmniej teraz, posłuchać wesołego trelu ptaków i szumu drzew, który przywodził jej na myśl czułą kołysankę. Była taka zmęczona... Kroki stawiała automatycznie do czasu, kiedy nagle nie znalazła pod nimi gruntu.
        - Aaaaaaaa...!
        Spadała w dół, coraz niżej i niżej. Jak mogła nie zauważyć przepaści?! Serce podeszło jej pod samo gardło i w tej samej chwili stwierdziła, że nie chce umierać. Jakiekolwiek jej życie by nie było, zbyt bała się śmierci! Zacisnęła oczy modląc się w myślach do Prasmoka, który dawno temu stworzył ten świat. Jej upadek zdawał się być coraz szybszy, aż w końcu straciła całą nadzieję Zabije się, jak nic się zabije...
        ...lecz zamiast tego wpadła prost do portalu.

        Zimno... było jej tak bardzo zimno.
        Delikatnie rozchyliła powieki, lecz zaraz tego pożałowała. Oślepiła ją biel, która była dosłownie wszędzie. Niebo pokryte puchatymi, ciężkimi chmurami nie pozwalało dostrzec ani odrobiny błękitu, zaś śnieg pokrywający ziemię był wszechobecny.
        "Czy ja... umarłam?" Zadrżała z zimna, a kiedy się poruszyła jej rany dały o sobie znać. Bolało, więc to nie był sen. Ale czy po śmierci nadal odczuwa się ból? Nie była tego taka pewna... Dostrzegła też szkarłatne plamy wśród zasp dookoła, które najpewniej musiały powstać za sprawą jej posoki. Ale w takim gdzie była? To nie był ten czas, żeby Alaranię pokryła śnieżna pierzyna. Ostrożnie podniosła się na równe nogi obejmując mocno ramionami. Nie mogła tutaj zostać, bo zamarznie. Jej porwane ubranie w żadnym stopniu nie chroniło przed mrozem.
        Powoli, krok po kroku brnęła przed siebie. Śnieżyca dodatkowo utrudniała jakąkolwiek orientację w terenie szczególnie, że Charlotte kompletnie nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Szła bardziej z nadzieją, że Prasmok lub jakieś inne bóstwo się nad nią zlituje i albo pozwoli szybko umrzeć, albo wskaże jej drogę.
        W końcu śnieg przestał padać, a ona mogła się rozejrzeć dookoła. Tak samo jak wcześniej nie była w stanie dostrzec nawet żywej duszy, lecz tym razem coś zwróciło jej uwagę. Nie tak daleko przed nią roztaczała się jakby ściana z lodu. Czyżby... mur? A jeśli tak, to może tam ktoś mieszkał? Zmarszczyła brwi domyślając się, że znaczną rolę w jej pojawieniu się tutaj odgrywała magia. Ale kto mógł chcieć ściągnąć istotę tak pokaraną przez los do krainy lodu? Chyba, że po prostu był to jakiś chory przypadek... w co jednak wątpiła.
        Podjęła decyzję. Tym razem przynajmniej miała cel w swojej wędrówce, a kiedy w końcu doszła pod sam mur miała mały dylemat.
        - No... to teraz w prawo czy w lewo?
        Prostą wyliczanką, którą kiedyś nauczyła się w dzieciństwie, stwierdziła, że w sumie to i tak bez różnicy. Skręcając na prawo brnęła przez śnieg. Cały czas nie widziała przed sobą ani jednej żywej duszy, a krajobraz był tak monotonny, że w pewnym momencie stwierdziła, że chyba idzie w miejscu. Na szczęście ślady, które za sobą pozostawiała upewniały ją, że ciągle się przemieszcza. Tylko gdzie dotrze? Czy ginie w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy? Czy może stanie się cud? Pozostało jej jedynie iść przed siebie tak długo, aż całkiem opadnie z sił.
Awatar użytkownika
Akarsana
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Akarsana »

        Akarsana nudziła się niemiłosiernie. Skończyła już zlecenie, nowego brak, a w dodatku Cerau pojechał nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, zostawiając ją bez roboty. Z braku zajęcia, postanowiła więc powłóczyć się na mieście, ale jak na razie coraz bardziej żałowała tej decyzji. Z nieba lał się żar, wywołując u rudowłosej coraz silniejszą chęć powrotu do domu. Tam jednak nie było absolutnie nic interesującego, podczas gdy na głównym placu, gdzie przysiadła na chwilę przy orzeźwiająco chłodnej fontannie, zdarzały się całkiem ciekawe sytuacje. Jak na przykład trzy paniusie, na oko z wyższych sfer, tuptające beztrosko przez sam środek. Gwoli ścisłości, to nie one same były zajmujące - poza krzykliwością stroju i ostentacyjnym obwieszeniem drogocennymi błyskotkami nie wyróżniały się niczym szczególnym - a jedynie fragment ich konwersacji, podsłuchany przez Akarsanę. Otóż najbardziej wystrojona (i najbrzydsza) z nich chwaliła się koleżankom o otrzymanym tego dnia zaproszeniu na pewien bal…
        Oczy rudowłosej zabłysły drapieżnie.

-----

        Kilka godzin później, kilka ulic dalej, Akarsana podeszła pod latarnię, aby odczytać zawartość eleganckiej koperty. A z każdym kolejnym wersem uśmiech na jej twarzy stopniowo się poszerzał, bowiem oto trzymała w ręku zaproszenie na Zimowy Bal, równie tajemniczy, co słynny. W dodatku brak było na nim imienia adresata, o przybycie poproszono “piękną damę”. Cóż, w takim razie dobrze się chyba stało, że koperta zmieniła właścicielkę, bowiem tej poprzedniej brakowało zarówno urody, jak i poczucia rytmu, a jej jedyną chyba zaletą były wpływy możnego ojca. Nikt chyba nie obrazi się, jeśli zamiast niej na miejscu stawi się zgrabna lisołaczka, ucząca się tańczyć niemal odkąd zaczęła chodzić, prawda? Pozostawało tylko zorganizować sobie strój i transport.

---

        Kolejnych kilka godzin, kolejnych kilka ulic, a konkretniej już własny pokój. Akarsana zmęczona opadła na stojące przy toaletce krzesło. Wykradnięcie z sejfu odpowiednich do jej celu diamentów nie było łatwą sprawą, a żeby przekonać najlepszego jubilera w mieście do przyznania jej zamówieniu najwyższego priorytetu, musiała uciec się do magii i odrobiny gróźb. “Ale warto było” pomyślała, kładąc na blacie najnowsze zdobycze - trzy śnieżynki, stworzone z osadzonych w srebrze kamieni. Jedna z nich wisiała już na łańcuszku, dwie pozostałe czekały na zajęcie miejsca w szykowanym stroju.
        - Jeszcze włosy… - mruknęła do siebie lisołaczka patrząc w lustro. - Jak powinnam je upiąć? Na pewno nie zbiorę wszystkich w kok… Warkocz? Nie, zbyt zwyczajne. O, a może spróbuję nieco inaczej… - wzięła szczotkę do ręki, jednak ledwo zaczęła zbierać część kosmyków, w pokoju rozległ się głos Cerau. Zaskoczenie zatrzymało na chwilę jej ruchy, jednak po chwili wróciła do czesania rzucając tylko krótkie - Puka się.
        No naprawdę, wraca sobie znienacka i oczekuje jej pełnej uwagi? Nie ma tak dobrze, najpierw skończyła fryzurę, a potem dopiero podała mu kopertę, będącą odpowiedzią na pytanie szefa. Oj, właśnie, szefa...ale przecież nie mógł jej nie puścić, prawda? Na wszelki wypadek uśmiechnęła się słodko. Ze zdumieniem dowiedziała się, że mężczyzna wybiera się na to samo przyjęcie. “Ciekawe, dostał to zaproszenie, czy zdobył je w podobny sposób do mnie? Zresztą, nieistotne. Ważne, że dzięki temu nie tylko nie robił problemów, ale jeszcze przy okazji rozwiązał problem transportu! Cudownie.”
        Cerau zniknął równie szybko, jak się pojawił, zostawiając ją w zadumie. Spojrzała w lustro. “Tak dobrze?” pomyślała, patrząc na stworzoną fryzurę. Wbrew pozorom nie zrobiła dużo, upięła jedynie górną część włosów, pozwalając kosmykom opaść delikatnymi falami na policzki. “Więc niech tak zostanie”.

-----

        Następnego ranka stawiła się przed wyjściem punktualnie, jednak widać było po jej oczach niewyspanie. Nic dziwnego, skoro pół nocy spędziła na kończeniu projektu stroju, zdobyciu materiałów, a nawet rozpoczęciu szycia. Poddała się i poszła spać dopiero, gdy trzeci raz ukłuła się igłą w opuszkę palca.
        Dlatego z wyraźną ulgą usiadła w wygodnym, luksusowym powozie przygotowanym przez Cerau, a nawet doceniła na głos jego wybór. On oczywiście nie omieszkał wykorzystać okazji do pochwalenia się, jakim drobiazgiem jest dla niego wydanie dużej ilości pieniędzy. “Cóż, skoro chce, to niech wydaje. A jeśli przy okazji ja na tym korzystam, to tym lepiej” pomyślała, poprawiając fałdy sukienki. Szykując się pośpiesznie, złapała pierwsze ubranie, jakie wpadło jej w ręce, był to jednak trafny wybór, sądząc po niezbyt dyskretnych spojrzeniach, jakie czuła co jakiś czas na odsłoniętych obojczykach i szyi przez całą, niezbyt długą rozmowę. A także potem, gdy znudzona zapadłą ciszą, oderwała wzrok od widoków za oknem i zabrała się za szycie.
        Nie dane jej było jednak dokończyć pracy, bowiem szef uznał za stosowne znów przypomnieć jej o swoich szerokich możliwościach finansowych.
        - Nie potrzebuję łaski - spojrzała na niego chłodno, urażona brakiem wiary w jej umiejętności. - Nie jestem może dworską krawcową, ale na szyciu sukienek znam się wystarczająco.
        - Nie umniejszam Twoim umiejętnościom, ale mimo wszystko mógłbym przecież to zrobić. Tak w podzięce za Twój wkład w interesy i wszystko inne. - Zgrabnie przeszedł do obrony, próbując połechtać jej ego, jednak przekonanie Akarsany o potrzebie zakupienia czegoś, co równie dobrze (albo i lepiej) zrobi sama jest rzeczą prawie niemożliwą.
        - Poradzę sobie. Spokojnie, moja suknia nie będzie wyróżniać się wśród tych szytych profesjonalnie. A przynajmniej nie na niekorzyść. - tym razem nie podniosła nawet wzroku znad materiału, ale na jej ustach pojawił się uśmiech. W końcu chciał dobrze. Mimo to nie mogła doczekać się jego miny, gdy zaprezentuje się w gotowym już stroju. Widząc, że nie wygra dyskusji, mężczyzna rozsądnie postanowił wycofać się, a potem wyjść pod pretekstem szukania noclegu. Swoją drogą, nie był to zły pomysł, bowiem ściemniało się już powoli i coraz trudniej przychodziło jej trafienie igłą w odpowiednie miejsce.

----

        Gdy z pomocą Cerau wysiadła z powozu, jej oczom ukazała się skromna chatka. Nic wielkiego, ale wystarczające na jedną noc. Zwłaszcza, gdy okazało się, że właścicielka to była krawcowa, a w jednym z pomieszczeń znajduje się jej pracownia. Pokój został natychmiast zaanektowany przez Akarsanę, która, otulona użyczonym przez mężczyznę płaszczem, zabrała się do kończenia swojej sukienki. Chociaż zajęta pracą, zdołała zauważyć wpatrujące się w nią czekoladowe oczy pomieszkującej w chacie driady, nie poświęciła temu jednak większej uwagi. A przynajmniej nie do czasu, gdy owa Frigg przyszła do niej z intratną propozycją. I tak oto, zamiast dać palcom odpocząć, lisołaczka zabrała się za szycie następnej sukni.
        Starała się zrobić to jak najlepiej, bowiem jeśli driada mówiła prawdę, otrzymane w zamian eliksiry miały wzmocnić na jakiś czas wszystkie jej zmysły, także szczątkowy smak. Będzie mogła nareszcie delektować się tymi wszystkimi wspaniałami potrawami, przebierać w deserach i kosztować różnych napojów! Taka zapłata warta była arcydzieła. Toteż siedziała i szyła pilnie, miejscami ulepszając nieco prosty projekt. Przy okazji zamieniła kilka zdań z niższą nawet od niej dziewczyną, dochodząc do wniosku, że gdyby miały więcej czasu, dogadałyby się naprawdę nieźle. Ale tego czasu nie miały, ponieważ ledwo skończyła pracę i dokonały wymiany towarów, driada dyskretnie opuściła chatkę.
        Oni też nie pozostali w miejscu noclegu dużo dłużej, ruszając w dalszą drogę. Wokół zaczynał padać śnieg…

----

        Im dalej jechali, tym gorsza była pogoda. Teraz, gdy marzła nawet wtulona w Cerau, ubranie się jedynie w lekką sukienkę nie wydawało się już tak świetnym pomysłem i coraz poważniej rozważała sięgnięcie po przygotowaną specjalnie na bal narzutkę. Na szczęście zaraz po tym jak dotknęło ich coś magicznego, cokolwiek to było, znaleźli się na miejscu. Zaanektowała płaszcz dla siebie i stanęła na zewnątrz, dając szefowi czas na przebranie się. Chciała się rozejrzeć, ale przez otaczające ich płatki śniegu widoczna była jedynie ogromna, lodowa ściana.
        Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszała trzask drzwiczek i obok niej stanął Cerau w eleganckiej wersji. Musiała przyznać, że prezentował się naprawdę szykownie, zwłaszcza gdy noszalanckim ruchem podparł się o wbitą w śnieg laskę. Nadeszła jej kolej.
        “Oj, mi chyba zejdzie trochę dłużej” pomyślała, wyciągając przygotowany strój, szczotkę i podręczne lusterko.

----

        Kilkanaście… no dobra, ponad 20 minut później, drzwiczki otworzyły się ponownie. Najpierw ukazała się zza nich czarna szpilka. Następnie drobna dłoń, okryta czarną, satynową rękawiczką oparła się o wystawioną pomocnie rękę Cerau i Akarsana ukazała się w pełnej krasie.
        Płomiennorude włosy, upięte w sposób, który wcześniej tak spodobał się szefowi, opadały łagodnymi falami, otulając blade policzki. Nieco niżej błyszczały jasno leżące w jednej linii trzy diamentowe śnieżynki, okute srebrem. Pierwsza z nich stanowiła zapinkę eleganckiej narzuty z czarnego futra, która okrywała nagie ramiona lisołaczki. Druga, zawieszona na łańcuszku, była jedynym elementem biżuterii, na który tego dnia pozwoliła sobie rudowłosa. Ostatnia zaś tkwiła tuż pod biustem, znacząc miejsce, w którym gorset, pokryty tym samym materiałem co rękawiczki, rozdzielał się na dwie strony, ukazując lazurowy materiał, przetykany srebrną nicią. Cała suknia sięgała do kostek, lekko plącząc się między nogami, a gdy Akarsana zrobiła kilka kroków, rozcięcie z boku rozchyliło się i mężczyźni mogli ujrzeć kawałek uda.
        Cała ta elegancja nie mogła oczywiście wykorzenić starych nawyków i gdyby ktoś zrobił lisołaczce naprawdę dokładną rewizję osobistą, znalazłby kilka sprytnie ukrytych ostrzy i pare przydatnych mikstur.

        Komplementy przyjęła z widocznym zadowoleniem - uwielbiała widzieć to uznanie w oczach ludzi, gdy na nią patrzyli. Uśmiechnęła się z wdziękiem, po czym założyła trzymaną w ręce maskę* i przyjęła zaoferowane ramię.

----

        Po wyjściu z tunelu jej oczom ukazał się piękny, lodowy ogród, wyglądający niczym zatrzymany w czasie. Przed dwoma posągami rycerzy stała zaś zebrana niewielka grupka osób. Na pierwszy rzut oka wyróżniał się wśród nich młody chłopak, który jako jedyny nie był odziany w elegancki strój, jednak wydawał się czuć całkiem pewnie. Dużo bardziej ściągała ku sobie wzrok wysoka kobieta, stojąca obok. Na jej widok Akarsana mimowolnie oblizała górną wargę, bowiem nieznajoma czarnowłosa wprost emanowała seksapilem. Pozostałym dwóm dziewczętom również nie można być odmówić urody - czerwone włosy pierwszej świetnie współgrały z jasnoszarą sukienką, podczas gdy w drugiej lisołaczka rozpoznała znajomą driadę. “Frigg?” Pomyślała ze zdumieniem. “A więc po to była jej ta suknia! Hm… dwa moje dzieła na słynnym Zimowym Balu… to chyba zaszczyt?”
        Oczywiście, towarzyszący jej Cerau i wspomniany wcześniej kotołak nie stanowili jedynych przedstawicieli płci przeciwnej. W gruncie rzeczy, Akarsana dostrzegała wokół więcej mężczyzn niż kobiet. Pierwszy z nich, odziany w fioletowy smoking, zdawał się zachowywać głęboko idącą rezerwę w stosunku do całego zamieszania. To samo można było powiedzieć o następnym, który trzymał się kilka kroków dalej od reszty grupy. Wyglądał na zmęczonego, czemu trudno było się dziwić, biorąc pod uwagę pogodę poza murem. Dla odmiany, stojący niedaleko mężczyzna o długich, ciemnoszarych włosach, wydawał się być zrelaksowany, jednak maska na jego twarzy uniemożliwiała zyskanie pewności.
        Zostało jeszcze trzech, różniących się od siebie niczym trzy z czterech żywiołów. Jeden, odziany niczym zamożny szlachcic, wprowadzał swoją granatową marynarką kolejną barwę w śnieżną kolorystykę ogrodu. Drugi, dla odmiany, preferował najwidoczniej klasyczną czerń. Faktycznie, przy jego białych włosach wyglądało to naprawdę wytwornie. Jako że kolor smoły był jest i będzie modny, ostatni z panów również wybrał odzienie w tej tonacji. Jednak w jego przypadku akcent kolorystyczny stanowiła czerwona arafata. Dwie blizny sprawiały, że jego twarz przyciągała uwagę i pozostawała w pamięci. Szczególnie, jeśli ktoś tak jak Akarsana, miał słabość do “niegrzecznych chłopców”.

        W czasie gdy Cerau nawiązywał kontakt, a lisołaczka oglądała sobie nowe towarzystwo, pod bramę przybywali następni zaproszeni. Pierwsza z postaci była tak szczelnie zakryta przed zimnem, że jedynie po kobiecej sylwetce udało się rudowłosej ustalić jej płeć. Ona też zatrzymała się kawałek od reszty grupy, separując się. “Nie rozumiem tych ludzi” westchnęła w duszy Akarsana. “Przybyli na wspaniały bal, a wyglądają jakby ktoś wysłał ich na ścięcie”. Na szczęście opis ten nie pasował do wszystkich, bowiem następny przybysz nie dość że podszedł do nich, to jeszcze jako jeden z nielicznych spróbował nawiązać rozmowę. Ku swojemu zdumieniu, w elegancko odzianym mężczyźnie z królikiem na ramieniu lisołaczka rozpoznała Lokstara. “Na prasmoka! Czyżby nie był jedynie podrzędnym iluzjonistą? Cóż, w takiej odsłonie wygląda jeszcze lepiej” pomyślała, przesuwając wzrokiem od kapelusza z piórkiem po eleganckie buty. Nie odezwała się jednak, ciekawa, czy czarnowłosy rozpozna ją pomimo maski.
        Kolejna postać wyłoniła się z tunelu niby duch. Białe futro, spod którego pobłyskiwała srebrzyście długa szata i drewniany kostur przywodziły na myśl zimowego wędrowca, który podróżując po Alaranii pomaga potrzebującym. A przynajmniej tak skojarzył się rudowłosej.
        Po czerni nastała widać pora na jasne kolory, bowiem dominowały one również w strojach kolejnych dwóch przybyłych. Pierwsza z nich, charakterystyczna przez poruszanie się na wózku, była dodatkowo blondynką. Pomimo maski, ciężko było nie zauważyć jej urody. Miała jednak w sobie coś tak ujmującego, że w odczuciach patrzących nie znalazło się miejsce na zawiść. “Ona wygląda jak anioł” pomyślała z zachwytem Akarsana, nie mając pojęcia, jak blisko jest prawdy. Ostatnia z dziewcząt miała natomiast kruczoczarne włosy, jednak nie ustępowała urodą żadnej z wcześniej przybyłych, a jej delikatna, misternie zdobiona suknia wprost urzekła lisołaczkę. “Arcydzieło” oceniła z zazdrością.


        Temperatura nie rosła, rzeźby rycerzy się nie ruszały, a brama nadal pozostawała zamknięta…

*maska jak na avatarze
Awatar użytkownika
Isariela
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Była elfką. Drowem albinosem
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Isariela »

Pchnęła ciężkie drzwi karczmy, wchodząc do środka w podmuchu gorącego powietrza, przesyconego zapachem potu, piwa i jadła. Rozejrzawszy się dookoła zobaczyła siedzącą przy stole trójkę mężczyzn, którzy pokrzykując i plując piwną pianą grali w kości. Owinęła się szczelnie płaszczem, a włosy ukryła pod kapturem. Kiedy upewniła się, że spod okrycia nie wystaje już ani skrawek ciała, podeszła do stołu.
- Mogę? - zapytała.
Mężczyźni zlustrowali ją bacznie wzrokiem, ale alkohol zrobił swoje, nie myśleli już do końca sensownie i nie widzieli nic dziwnego w dopuszczeniu pojawiającej się ni stąd ni zowąd elfki. To była karczma, magiczne miejsce, gdzie wszystkie podziały znikały, a każdy mógł zbratać się z każdym. Czułe ucho Isy niemal krwawiło w hałasie; pijackie ryki, brzdęk kufli, skwierczenie opiekanego nad różnem prosięcia i piski karczemnych dziewek sprawiały, że panował wręcz nieznośny harmider. Porozumieć się można było co najwyżej wrzeszcząc, a to jedynie potęgowało rozgardiasz.
Jeden z nich, gruby osiłek bez koszuli, skinął głową przyzwalająco i donośnie beknął. Elfka usiadła na ławie naprzeciw niego i jego kompanów, pytając:
- O co gramy?
Drugi mężczyzna, dużo drobniejszy w budowie, ale nie mniej wstawiony, poklepał Isę po ramieniu, ale ta nie odsunęła się. Nie trzeba było od razu zakładać najgorszego, może wcale nie miał złych zamiarów? Nawet jeśli, bez trudu umknęłaby mu w tym tłumie. Miała nad nim potężną przewagę, była trzeźwa.
O tyle, o ile...
- O zawartość kieszeni! - krzyknął wprost do jej ucha. Na szczęście lewego, bo w przeciwnym wypadku zapewne doszczętnie pozbawiłby ją słuchu.
"O zawartość kieszeni? Ciekawa propozycja."
- Dobrze - odparła wesoło, chwytając za skórzany kubek i zbierając kości ze stołu. Kiedy wszystkie znalazły się w środku, podsunęła je przeciwnikowi, dając tym samym znak by zaczął.
Kości potoczyły się po stole, grzechocząc i stukając w spotkaniu z jego blatem. Isa miała dziś szczęście, po niedługim czasie mogła spojrzeć na mężczyznę z triumfalnym błyskiem w oku. Był uczciwy, nie próbował kantować ani wymigać się od oddania nagrody. Wśród klamotów, które wysypały się z jego kieszeni, było kilka monet, nożyk, złożona wpół kartka i jakieś drobiazgi. Elfka starannie wybrała pieniądze i posunęła je w kierunku przegranego; doceniała jego uczciwość i chciała to pokazać. Przyjął je z uśmiechem na twarzy, Isa szybko zebrała resztę przedmiotów i wstała, kierując się ku wyjściu. Po drodze wpadła na pachołka, który lawirując między ludźmi, zbierał puste kufle. Korzystając z okazji rzuciła chłopcu drobną monetę i niemal przykładając usta do jego ucha, żeby miał szansę coś usłyszeć, szepnęła:
- Trochę. Surowego. Mięsa - wycedziła przez zęby, starając się mówić krótko, jasno i wyraźnie, tak, żeby chłopak zrozumiał. Sztuką było to w tutejszym harmidrze.
Już po chwili miała w ręku świeżą pierś kurczaka, najwyraźniej takiego, który dopiero co rozstał się z życiem, bowiem mięso było intensywnie różowe i ociekało krwią. "Cóż..."
Wyszła, a panująca na zewnątrz cisza i chłód uderzyły ją jak bicz, od razu sprowadzając na ziemię.
- Iven! - krzyknęła w noc, mając nadzieję, że kruk jest gdzieś niedaleko.
Nie zawiodła się, niemal natychmiast usłyszała ponad sobą trzepot jego skrzydeł. Rzuciła pierś wzwyż, wiedziała, że ptak złapie. Kiedy usłyszała kląskanie, świadczące o tym, że pokarm znalazł się tam, gdzie być powinien, ruszyła przed siebie w kierunku latarni. Dopiero, gdy znalazła się pod nią, wyciągnęła wygraną kartkę i przyjrzała się jej treści.

Jeszcze długo nie mogła wyjść z szoku. Idąc ulicą w kierunku zaułka wciąż zastanawiała się, jakim cudem prostak z karczmy mógł mieć coś takiego? Zaproszenie na bal..prawdziwy bal maskowy! Niestety, przeszkodą był wymagany strój elegancki. Skąd elfka miałaby mieć coś takiego? Cóż, nie mogła pozwolić, by stanęło to na przeszkodzie w udziale w wydarzeniu. Zastosowała najprostszy, a zarazem najskuteczniejszy sposób zarabiania. Choć mijał się on z prawem, przynosił duże zyski w krótkim czasie, a tego właśnie potrzebowała Isa.
Na oko ośmioletni dzieciak, mały uliczny złodziejaszek wpadł w uliczkę i skrył się w załomie muru, chcąc najwidoczniej przeliczyć wartość łupu. Tym łupem była pękata sakiewka, zwinięta zapewne komuś bardzo zamożnemu. Elfka skoczyła ze sztyletem w wyciągniętej dłoni, z pełnym impetem wpadając na dzieciaka, który upadł pod jej ciężarem, wypuszczając cenną sakiewkę. Puściła go natychmiast i porwawszy przedmiot pobiegła przed siebie, w kierunku następnego zaułka. Proceder powtórzyła jeszcze kilkakrotnie i pod koniec dnia miała już całkiem pokaźną sumkę. Od początku wiedziała, jak to wykorzysta. Ruszyła w kierunku bogatszej dzielnicy, miejsca, gdzie zamieszkiwała cała arystokracja. Mijała wystrojone damy w asyście nie mniej wytwornych mężczyzn, ale z tego wszystkiego, oni interesowali ją wyjątkowo mało. Skierowała się ku sklepowi z ubiorem. Olśniła ją ilość pięknych sukni, które znajdowały się wewnątrz. Błądząc pomiędzy regałami pełnymi delikatnych jedwabnych tkanin, natrafiła na ciemnogranatową, długą do pół łydki sukienkę, obszytą złotymi nićmi. Nie zastanawiając się długo, kupiła ją, wydając niemal połowę swego budżetu. Następnie podeszła do półki pełnej masek. "Skoro na zaproszeniu widniała maska...może się przydać" Tutaj spędziła dużo mniej czasu, niż przy sukniach. Kiedy zobaczyła złotą maskę, nie zasłaniającą całej twarzy, a tylko jej część, nie zastanawiała się wcale. Wzięła ją bez wahania, pewna, że nie pożałuje wyboru. Ostatnim brakującym elementem były buty. Tym razem kupiła sięgające kolan kozaki ("Lodowy Ogród...wezmę coś cieplejszego") uszyte z podobnego kolorem sukience materiału i ozdobione delikatnymi złotymi aplikacjami. Uratowana opuściła sklep, chcąc ruszać już na bal.

Para buchała z nozdrzy karej klaczy, której grzbietu dosiadała. Dzielne zwierzę brnęło przez śniegi, nie bacząc na zawieruchę, jaka wytworzyła się wokół. Elfka pochyliła głowę, chowając ją między ramiona. Zimny wiatr przenikał ją do szpiku kości poprzez cienką, wieczorową suknię, która bardziej wyglądała niż chroniła. Na szczęście po niedługiej chwili wszystko ustało, zastąpione przez bajeczny krajobraz. Jej targane dotąd wichurą, białe jak śnieg, po którym stąpała dzielna klacz, włosy, wreszcie opadły na ramiona, a suknia ułożyła się ponownie, nie szarpana już. Lód skrzył się milionami kolorów, odbijając promienie słońca. Gdy w końcu Isa podniosła głowę, ujrzała przed sobą...ścianę. Podjechawszy bliżej, zobaczyła tunel, wewnątrz którego utworzyło się spore zbiegowisko. Założyła maskę i zwinnie zeskoczyła z grzbietu wierzchowca i puściła ją luzem. Klacz od razu skierowała się ku koniowi, który stał przywiązany kawałek dalej. "Ona również będzie miała bal" - pomyślała elfka z uśmiechem. Sama jednak odwróciła się od zwierząt i weszła wgłąb tunelu, oglągając bacznie każdego z obecnych. Jej wzrok przykuła kobieta na dziwnym wehikule, rozmawiająca z jakimś mężczyzną, ale Isa nie przyglądała jej się zbyt długo. W końcu to niegrzeczne...
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Pani Losu niecierpliwie przemierzała swoją komnatę, pokonując drogę od jednej ściany do drugiej. Jej bose stopy wydeptywały drogę w mięciutkim, puszystym dywanie sprowadzonym prosto z Demary. Był bardzo piękny, wzorzysty – i zresztą równie drogi. Jej jednak pieniądze nie obchodziły, miała fortunę, więc mogła spełnić wszystkie swoje kaprysy oraz zachcianki. Zresztą teraz z tej możliwości korzystała, wydawała krocie na zorganizowanie balu. Chciała, żeby wszyscy uczestnicy zapamiętali go na całe życie. Nie mogła się doczekać ich reakcji na wszystkie przygotowane niespodzianki. Czekała jedynie, aż się wszyscy pojawią pod bramą jej posiadłości, wtedy będzie mogła rozpocząć zabawę.

        Zgromadzeni przed wejściem do posiadłości Pani Losu, otoczonej fantastycznym, lodowym murem, mogli zaobserwować, jak dwa ogromne skrzydła bramy ze zgrzytem ruszają z miejsc, by w końcu całkowicie się otworzyć. Odsłoniły wejście do ogrodu, w głąb którego prowadziła wysypana żwirem szeroka droga, teraz lekko oszroniona. Zachodziło słońce, więc wszystkie lodowe figury, widoczne nieopodal. Były to rzeźby fantastycznych postaci, maszkaronów, tworzących istny korowód, trochę przerażający, lecz i fascynujący. Lód, z którego były zbudowane, nie poddawał się żadnemu opisowi – języki stworzone przez humanoidalne istoty nie były w stanie wyrazić tego piękna. Najbliższym prawdy byłoby stwierdzenie, że zamrożona woda składała się z wielu kolorów, jednoznacznie kojarzących się z klejnotami takimi jak szmaragdy, rubiny, topazy. Niedaleko od ścieżki uczestnicy balu mogli dostrzec fontannę, w której centralnym punkcie tkwiła figura driady o bardzo wydatnych kształtach, przyciągająca pożądliwy i zazdrosny wzrok. Na szczęście jednak, żeby nie budzić zgorszenia, rzeźba była ubrana.
        Po zachodniej stronie ogrodu, gdzie widać było jeszcze pojedyncze purpurowe promienie słońca, goście mogli dostrzec wysoką, mroczną ścianę, która jedynie na wierzchu okryta była śniegiem. Ściana ta w rzeczywistości tworzyła niewielki zagajnik, składającym się z drzew niewątpliwie iglastych, których nazwy nie znał jednak nikt z obecnych. Były niesamowicie wysokie i bardzo smukłe. Zagajnik ten był bardzo gęsty, a jednak zarówno przed nim, jak i między drzewami stały ogromne lodowe figury, głównie gryfów. Między pniami drzew widzowie mogli jednak odnaleźć coś, czego nie ma w żadnym innym miejscu tego typu - pustą, idealnie okrągłą powierzchnię, która w całości pokryta była szlachetnymi marmurami. Sklepienie, znajdujące się zaskakująco wysoko, powstało dzięki nakładaniu się na siebie ogromnych iglastych gałęzi, które utrzymywały ogromne warstwy lodu i śniegu. Ani jeden płatek nie spadł jednak na marmurową posadzkę. Cała sala balowa, bo taką funkcję pełniło to wyjątkowe miejsce, udekorowana została soplami lodu, które pod wpływem tajemniczej magii mieniły się w niesamowity sposób. Sprawiały one, że całe sklepienie mieniło się setkami lodowych światełek.
Na samym środku sali stała ogromna srebrna figura kształtem przypominająca odwrócony szczytem do dołu lodowiec. Gdy wszyscy goście znaleźli się już na parkiecie, górna część lodowca zapłonęła chłodnym płomieniem, który momentalnie rozświetlił całą salę. Wtedy goście mogli zobaczyć ułożone na samym jej brzegu stoły, bogato zastawione smakowitymi potrawami, srebrną zastawą, wielkimi kielichami i dzbanami z winem. Znajdowało się na nich wszystko, żeby tylko zaspokoić nawet najbardziej wybredne gusta; dania pochodziły z wielu zakątków Alaranii i były dobrane pod względem jak najlepszej jakości.
        Pani Losu pozwoliła wejść swoim gościom do swojego miniaturowego królestwa i dopiero wtedy, gdy wszyscy się już znaleźli w środku, sama do nich dołączyła. Wkroczyła dumnie, pozwalając, żeby wszyscy podziwiali jej wygląd, gdy przechodziła między rozstępującymi się istotami.
        Jej suknia momentalnie przyćmiła pięknem kreacje innych dam, które pojawiły się na balu. Zdawała się być utkana z czystej magii. Nie sposób opisać rodzaju materiału, z którego powstała, jednak już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, iż jest to tkanina z najwyższej półki. Gorset, który idealnie podkreślał kształty właścicielki, w całości wysadzany był opalami, głównie białymi, mieniącymi się wszelkimi kolorami. Przypominał lód, który goście widzieli, gdy kierowali się w stronę Zimowego Ogrodu. Kamienie zdobiące suknię zmniejszały się wzdłuż srebrnych szwów i rozchodziły się promieniście w okolicach talii. Spódnica w całości pokryta była haftami wykonanymi srebrną nitką, która była tak cienka, że przypominała obrazy powstające na szybach podczas bardzo mroźnych zimowych dni. Także Pani Losu zadbała o to, by nie powitać swych gości bez maski. Jej była wyjątkowo delikatna, także srebrzysta, przypominająca koronkę. Również ona przyozdobiona była pięknymi opalami. Organizatorka balu miała misternie upięte na głowie włosy, których barwy nie dało się opisać. Niektóre pasma były srebrzyste i błyszczące, inne prawie zupełnie białe. Cała kreacja wyglądała na wartą więcej niż garderoby wszystkich księżniczek i królowych.
        Stanęła na podium, w widocznym dla wszystkich miejscu. Wzmocniła magicznie swój głos, żeby mieć pewność, że dotrze do uszu wszystkich istot zgromadzonych w sali balowej.
        – Witajcie, moi drodzy, na balu stulecia! – obwieściła z dumą; w jej oczach, widocznych nawet przez maskę, błyszczały wesołe ogniki. – Korzystajcie do woli z wszelkiego dobra, które tu widzicie. Zostało sprowadzone specjalnie dla was! – Wskazała stoły zastawione potrawami. – Mam nadzieję, że wam zasmakują!
        Jej wypowiedź nagrodziły gromkie brawa.
        Roześmiała się dźwięcznie, wyraźnie zadowolona.
        – Oprócz jedzenia i picia jednak czeka was inna zabawa. Macie dokładnie cztery godziny na to, żeby się ze sobą poznać. Lepiej dobrze ten czas wykorzystajcie, bo równo z dwunastym uderzeniem zegara rozpocznie się gra. Na czym ona będzie polegać, dowiecie się już niedługo. Tymczasem – świętujcie i bawcie się!
        Zaklaskała i muzyka, której źródła nikt nie znał, znowu wypełniła pomieszczenie.
Feyla
Kroczący w Snach
Posty: 246
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Feyla »

- Jedzenie! Nareszcie. Jestem głodna niczym niedźwiedź po zimowym śnie. – Feyla nie zamierzała oglądać się na innych i od razu ruszyła do stołu. Nie była przyzwyczajona do zimna, a mroźny klimat i przeciągające się wyczekiwanie przed pałacową bramą odbijało się na samopoczuciu kowalki. Przemarzła do kości, bolały ja kurczowo zaciskane mięśnie, oddychało jej się ciężko, a do tego miała wrażenie ze traci czucie w palcach. W tej sytuacji rozgrzewający posiłek wydawał się istnym darem od losu. Dziewczyna mało przejmowała się reakcjami jaki wywoła rzucając się wściekle na przygotowane potrawy. Była kowalką wychowywaną przez krasnoluda a jej maniery bardziej przypominały zwyczaje Nordorów niż dworską kurtuazję.
Chwytając za wielki półmisek. Feyla przemaszerowała wzdłuż stołów nakładając na niego wszystkie odmiany mięs jakie znalazła wśród zastawionych dań. Część potraw nagryzała zawczasu by sprawdzić czy będą nadawały się do spożycia, następnie w zależności od dokonanej oceny dokładała sobie kolejne porcje lub zwracała nagryziony kawałek na miejsce. Kowalka musiała przyznać że było w czym wybierać. W takich sytuacjach człowiek żałuje iż nie jest w stanie najeść się na zapas.
- Zacznie się gra? – Skomentowała głośno uwagę przekazaną im przez gospodynię – A nie miało być przypadkiem „zapraszam chętnych do udziału w zabawie”? Ha ha ha – Feyla pomyślała przez moment że mogła zdobyć więcej informacji na temat balu na który dała się tak lekkomyślnie zaciągnąć. Wyglądało ma to iż udział w owej grze będzie obowiązkiem, a oni sami najwyraźniej nie są tu jedynie dla własnych przyjemności lecz by spełniać zachcianki i polecenia gospodyni. Fakt ten wprawiał ją w doskonały nastrój. Dla odmiany miło będzie zobaczyć kilku bogaczy którzy zostaną zmuszeni do jakiejś pracy.
– A zatem grajmy! – Krzyknęła wesoło wymachując gorącym udem jakiegoś zwierzęcia. – Jak mawiają krasnoludy trzeba uszanować wolę gospodarza, chyba że chce się z nim rachować na topory, a jako że mój został w kuźni, jestem gotowa wziąć udział w tej… hmm w tym czymś. – Napełniwszy swój półmisek kowalka zaczęła rozglądać się za czymś do popicia spożywanego posiłku. Niestety na stołach dominowały wina w różnych kolorach i wykwintne alkohole, o ona nie pijała niczego co bałamuci umysł. Gorączkowo rozglądała się za jakąś wodą, mając nadzieję iż nie jest to napój zbyt pospolity by zająć miejsce w jadłospisie. Wreszcie Feyli udało się namierzyć jeden wielki dzban stojący na samym obrzeżu przygotowanego bufetu. Intrygującym był fakt iż przy samym naczyniu znajdowały się ręczniki. Najpewniej zostawione tu przez pomyłkę. Kowalka nie chcąc co chwilę biegać po kolejne porcję zdecydowała się zagarnąć cały zapas w miejsce przy którym będzie siedzieć. Dopiero teraz usiadła i zaczęła ucztować przyglądając się otoczeniu.
Feyla starała się utrwalić w pamięci wszystkie szczegóły architektury ogrodu. Lodowe rzeźby ciągnące się wzdłuż alejki, altankę z sklepieniem podtrzymywanym przez olbrzymie drzewa, marmury i inne elementy dekoracji. Nie potrzebowała szkicować planów, dzięki talentowi w stawianiu konstrukcji była pewna iż zdoła wykonać makietę tego miejsca bazując tylko i wyłącznie na własnej pamięci.
- Mam nadzieję ze po balu pozwolą zabrać z sobą co nieco z tych pyszności – Powiedziała sama do siebie. Polecenie wydane im przez gospodynię wydawało się Feyli niemożliwe w realizacji. Niby jak miała poznać kilkanaście osób w tak krótkim czasie? Zwłaszcza gdy większość z tu zebranych starała się ukrywać swoją tożsamość. Kowalka postanowiła iż po prostu ponumeruje sobie zebranych oznaczając ich po jakimś charakterystycznym elemencie garderoby, wyglądu lub sposobie poruszania się. „Tyle będzie musiało wystarczyć” – Uznała. Samą grę traktowała jako zabawę i ciekawostkę. Nie miała ambicji by ją wygrywać. Wystarczającą nagrodą będzie dla niej jeśli wyjdzie z tego cało i z pełnym żołądkiem.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Jeszcze chwilę przed otwarciem się bramy, Frigg dyskretnie rozejrzała się po przyszłych uczestnikach tej maskarady. Najbardziej zaintrygowało ją dziwaczna konstrukcja jasnowłosej dziewczyny. Jeszcze w życiu nie miała do czynienia z czymś takim. Siedzisko na dwóch kołach dzięki którym istota mogła się poruszać… Ciekawość zżerała ją od środka i gdyby nie okoliczności, z pewnością podeszłaby do ów machiny i ją obejrzała dokładnie. Dotykała, macała, próbowała uruchomić i przekonać się, że nie wszystkie ustrojstwa są tak przeklęte. Czego jednak oczekiwano od tej śnieżnobiałej kobiety?
Również kącik ust driady uniósł się na widok wilczej, białej maski. W przeciwieństwie do niej, mężczyzna zdecydowanie lepiej wpasował się w klimat.
Mieszane uczucia miała względem pary, którą napotkała w chacie starej krawcowej. Z jednej strony, ich pojawienie się tutaj wiele wyjaśniało. Teraz Frigg mogła być spokojna, że nie tkwi w świecie lisiego oka, które swoją drogą, coraz bardziej uprzykrzało jej życie. Zaczęła wierzyć w magiczny zabobon, co w cale nie wprawiało dziewczyny w zadowolenie. Nie chciała się pozbyć swojego świecidełka, aczkolwiek widzenia jakie jej gwarantuje w ogóle nie zdają się pomagać.
Wracając jednak do lisicy i człowieka… Miała nadzieję, że nie zdradzą jej tożsamości. To właśnie byłą druga strona medalu. Frigg nie za bardzo się chełpiła swoim sławnym, nielubianym nazwiskiem.
Z przemyśleń zbudził ją potężny zgrzyt. Zwróciła wzrok ku lodowej krainie i z każdą chwilą świat ten zdawał się coraz bardziej gnieść jej mienie.
Wszystko w tym miejscu zdawało się mieć na celu umniejszenie samooceny przybyłych gości o czym przekonała się już na samym wstępie. Nie trudno było dojrzeć lodową figurę okazałej kobiety. Wyrzeźbiona suknia kryła drobne zagłębienie i wybrzuszenia, które tworzyły wzór kwiatów, łodyg i liści. Zagadka kim jest prezentująca się postać nie byłą trudna. Odzwierciedlała driady. W przeciwieństwie jednak do Frigg, nawet ona była szczelniej odziana. Nie do końca rozumiała koncepcję atrakcji, bo przecież leśne duchy w głównej mierze nie nosiły ubrań, a ciało ludzkie nie wzbudzało w nich zgorszenia. Właśnie ta ostatnia myśl nie pozwoliła Frigg na odczucie kompleksów względem tego jak ją natura stworzyła.
Jednak ani lodowa driada, ani pozorne kryształy, ani śnieżne gryfy nie wzbudziły w niej takiego zachwytu, jak iglasty dach. Warstwy gałęzi tworzyły trwałą konstrukcję nie pozwalając żadnej kropli zamarzniętej wody przedostać się do środka utworzonej sali. Ich czubki sięgały wysoko, niemalże nieba tworząc przyjazną dla naturian atmosferę. I generalnie tak też było. Mimo ogromu i wielkości tego pomieszczenia, Frigg czuła się tu bezpiecznie. Drzewa wzbudziły narastającą ochotę zbliżyć się do nieznanych ich jestestwa i dotknąć. Poznać i objąć, przygarnąć w swoje ramiona i zaopiekować się ich duszami. Wszystko jednak zdawało się być zbyt idealne, na swój sposób sztuczne, dlatego odwiodła się od tej myśli.
Wykorzystała również okazję zjawienia się Pani Losu, a w szczególności wlepione wzroki w piękną suknię właścicielki. Jeszcze sto lat temu poczułaby delikatną szpilkę w sercu. Tę samą, którą odczuwają kobiety, gdy inna przyćmi ich piękno. Tym razem, driada nie kwapiła się do zwrócenia na siebie większej uwagi. Prędzej czy później i tak dostrzegą odważny strój, ale… właśnie! Niech sami go dojrzą z czasem.
Gestem zaprosiła kamerdynera do pomocy zdjęcia płaszczu. Zanim obdarowała gospodynie pełną uwagą, pod podszewką dojrzała złoty materiał. Pociągnęła go nieznacznie. Był delikatny, gładki, jednak wywoływał dziwne wrażenie szorstkości. Frigg uniosła z zaciekawieniem brew, gdy wysunęła szał w pełnej jego okazałości. Być może te magiczne sztuczki przemieniły jej lisi płaszcz właśnie w to? Nie zastanawiając się dłużej, przeplotła go przez swoje przedramiona. Zielone oczko z broszki, które również dopiero teraz dojrzała, doczepiła do swojego naszyjnika. Nie mogła przecież opuścić swojej pamiątki, szczególnie w tak nienaturalnych sytuacjach. Nawet jeżeli nie wiedziała do końca co jest czym.
Organizatorka balu nie miała dla driady żadnych zadowalających wieści. Poza tym, odniosła wrażenie, że piękno i ogrom gosposi, mógł zirytować czarnowłosą kobietę o obfitym biuście, jak i z pewnością niemałym posagu.
"A więc przez kilka miesięcy nie mogę zasnąć tylko dlatego, że jakaś Panna chce się zabawić"? pomyślała z irytacją, ale twarz driady wciąż pozostawała równie obca i zimna co lód.
Ukrywanie emocji nie równało się w żaden sposób z zatajeniem głodu. Brzuch zaburczał jej chyba za głośno na widok kobiety latającej z półmiskiem bogatym w mięso. Ślina sama napłynęła do ust leśnej dziewczyny, a świńskie udo wyglądało o wiele smakowiciej w lodowej krainie barw. Zdenerwowanie musiało poczekać. Teraz ważniejszy był syty żołądek!
Podeszła do stołu przechwytując drobny talerzyk. Chód driady zmienił się niemalże nie do poznania. „Stopa, biodro, ramię, głowa… gdy ma się szal należy obniżyć podbródek…”. Mimo to nadal pozostawał dość twardy i zdecydowany. Nie tak płynny, aczkolwiek tkwiła w nim jeszcze odrobina kobiecości. Musiała zrezygnować z mięsnych dań, które już od dawna obdarowała trwałym umiłowaniem na rzecz bardziej racjonalnych, a może raczej stereotypów przyzwyczajeń driad.
"Pamiętaj… Jeden talerzyk, jedno danie" –powtórzyła jedną z wielu zasad odpowiedniego wychowania – "Nie może sięgać poza główny okrąg talerzyka…"-dobijała się kolejnymi myślami rozglądając się za najbardziej sycącą, wegetariańską sałatką- "Jedna połówka chleba… Odpowiedni widelec, odpowiednie miejsce"- w końcu wzięła jakąkolwiek. Wszystko tu wyglądało sycąco i smakowicie –" I się wyprostuj!" –łopatki od razu powędrowały do tyłu zakreślając mięsnie dziewczyny pozbawiając ją tym samym delikatności. Żałowała, że jednak nie zdecydowała się na gorset, który nie pozwala się ani pochylać, ani garbić, ani za bardzo najeść, ani za dużo napić, ani nieodpowiednio zwrócić do mówiącego. Spełniał wszelakie wymagania etykiety. Problem w tym, że nie pozwalał również oddychać.
Frigg wybierając odpowiednie miejsce, czyli jakiekolwiek z jak największym obszarem widzenia pomieszczenia i gości, usiadła z niewyobrażalną kobiecością. W jednej ręce talerzyk z nie przekraczającą ilością dania, drugą zaś dała sobie możliwość ostrożnego zaciągnięcia długość wielowarstwowego tiulu. Było jej bardzo niewygodnie i wciąż katowała się myślami o tym by odpowiednio siedzieć, by odpowiednio utrzymać widelec, by w ogóle cała jej postać było odpowiednia i idealna. Doprowadzało ją to do szału.
Wolała być dzikusem z lasu niżeli sztywną dechą z narzuconymi powinnościami. A może to po prostu głód wywoływał w niej taką nerwowość. Postanowiła go ugasić małym kęsem smakowitego dania, po czym spokojnie sięgała po kolejne.
Wiedziała, że musi się po prostu wczuć w klimat, a dalej pójdzie jak z górki! Przybyła tu rozwiązać problem męczących koszmarów i to zrobi. Nie było innej opcji, choćby miała tańczyć i czuć ból w plecach od ciągłego poprawiania, niewygodnego poruszania w określony sposób! Ach, ten kęs sałatki zdecydowanie wzbudził w niej zdeterminowanie do wyjaśnienia tej absurdalnej sytuacji.
Musiała tylko… Tylko kogoś znaleźć. Naiwnego i prostego. Mógł być to nawet chłop niskiego szczebla albo nadęty arystokrata, byleby dał się wykorzystać. Skoro gosposia daje czas na zapoznanie się z gośćmi z pewnością do czegoś posłuży jej to narzędzie jakim jest zaufanie, które tak trudno zdobyć. Właśnie dlatego Frigg szukała kogoś o wcześniej wymienionych cechach. Tacy ludzie nie zastanawiają się po co i dlaczego, tylko działają. Bęcwał stojący zawsze po Twojej stronie to już nie tylko zwykły bęcwał. To przydatny bęcwał!
Czekoladowe oczy powoli wędrowały po sali, odpowiadając każdemu kto ją dojrzał, tajemnicze spojrzenie z nieznacznym wzniesieniem kącika pełnych ust.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        "Doborowe towarzystwo."Przemknęło przez myśl demonowi, gdy przyjrzał się wszystkim zgromadzonym. Każdy z gości ubrany był chyba w jedną z najdroższych kreacji jaką można było dostać lub stworzyć. Fascynowało go w jak intrygujący sposób fałdy materiałów lub ich brak układał się na kobiecych strojach. Płeć brzydka zupełnie go nie interesowała. Ot tylko zlustrował wzrokiem, czy może kogoś nie spotkał wcześniej, próbując poznać po sylwetce czy geście. Niestety, a może wręcz przeciwnie, nikt nie wy'dał mu się znajomy. Pewny był tylko młodej dziewczyny, na wózku. "Laura, wiedziałem, że się jeszcze spotkamy." Te myśli spowodowały pojawienie się lekkiego uśmiechu na twarzy.
         - Witaj Lauro. - Rzekł ciepło, jednak imię swej rozmówczyni niemal wyszeptał nie chcąc innym psuć zabawy w poznawanie. - Jestem rad, że cię tutaj spotkałem. Wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Jak widać mamy o wiele bardziej sprzyjające warunki na spędzenie kilku chwil wspólnie. - Nie poruszył tematu tańca z uwagi na jej ułomność ruchową, nie chcąc jej urazić. Na pewno było by to nie na miejscu w zaistniałych okolicznościach.

        W pewnej chwili brama za sprawą magii otworzyła przejście na główny plac z rzeźbami z lodu i fontanną, gdzie stała też figura kobiety o ponętnych kształtach. Widząc to, Loki aż opuścił lekko okulary, by mieć lepszy widok. Szybko jednak się opamiętał. Nie wypadało się tak przyglądać jakieś rzeźbie, gdy w koło tyle innych atrakcyjnych kobiet, które na dodatek były znacznie cieplejsze od tej przed nim. No i obok na swym wózku jechała jasnowłosa skrzypaczka. "Ciekawe do kogo należy ten ogród" Krótka, luźna myśl, która za pewne pojawiła się w niejednej głowie. Rozglądając się dalej po ogrodzie, dostrzegł wysokie drzewa, które ze swych gałęzi formowały coś na kształt dachu, który szczelnie przykrywał coś na kształt wydzielonej sali. Tam też wszyscy się udali. W jednym z kątów stały stoły, wyłożone przeróżnymi potrawami. Loki niespecjalnie czół głód, choć kilka z potraw przyciągnęły uwagę. Mimo wszystko wstrzymał się z udaniem się w tamtą stronę. I słusznie, gdyż akurat pojawiła się jeszcze jedna osobistość. Przepiękna suknia, zjawiskowa linia. "Na prasmoka." Rzucił w myślach śledząc każdy ruch nowo przybyłej, która stanęła na podwyższeniu i zwróciła się do zgromadzonych gości. O dziwo była ich tu tylko garstka. "Nikogo więcej nie będzie? Zastanawiające..." Coś niepokoiło umysł przemienionego. W tym samym czasie, gospodyni balu przemówiła. Przywitała wszystkich, po czym wskazała stoły, gości i parkiet. Rozejrzał się uważnie zlustrował jeszcze raz gości. Jedna osoba, kobieta o rudych włosach przykuła jego uwagę. "Czy ja jej już gdzieś nie widziałem?" Myślami przemierzył przeszłość szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Coś znalazł ale pewności nie mógł mieć jeżeli z nią nie porozmawia. A miał zamiar to zrobić jednak nieco później.
         - Oprócz jedzenia i picia jednak czeka was inna zabawa. Macie dokładnie cztery godziny na to, żeby się ze sobą poznać. Lepiej dobrze ten czas wykorzystajcie, bo równo z dwunastym uderzeniem zegara rozpocznie się gra. Na czym ona będzie polegać, dowiecie się już niedługo. Tymczasem – świętujcie i bawcie się! - Brzmiały słowa.
         - Wiedziałem... - Szepnął sam do siebie. - Czyli jednak będzie dodatkowa atrakcja. Gry? Proszę bardzo, w każdej postaci. - Uśmiechnął się niczym do wroga, prezentując swoją pewność siebie schylając głowę i kreując w dłoni kartę, którą zaczął przekładać w palcach dla zabawy.

         - Przeproszę na chwilę. - Skinął i odwrócił się.
        Nadal bawiąc się kartą podszedł do stołu, krok był spokojny i wyrafinowany. Nie wiedział, czy zgromadzeni tutaj ludzie i inne istoty, są na prawdę z wyższych sfer czy może poszczęściło się im tak samo jak jemu. Nie ważne. Sięgnął po talerzyk. Momentalnie przeczesał pamięć w poszukiwaniu informacji na temat etykiety, która w tym wypadku była niezmiernie ważna, jeśli chciało się zaimponować. Szybko sobie przypomniał jak należy się obejść z naczyniami, jedzeniem i pozycją wokół stołu. Jednak wszystko zakrapiał odrobiną nonszalancji. Nie chciał być typowym sztywniakiem. Miał swoje lata na karku i nie miał zamiaru być jak inni. Chciał być sobą. [

        Po kilku kęsach opróżnił swój talerz odstawiając go przy zajętym przez siebie miejscu. Podszedł kilka kroków, by sięgnąć po butelkę wina. "Mam nadzieję, że wytrawne. Nie mam zamiaru bawić się o suchym gardle." Po czym nalał sobie odmierzoną porcję do kieliszka. Z lampką szkarłatnego, jak się okazało, jednego z najlepszych win jakie pił, oddalił się od stołu i przystanął pod jedną ze ścian. Na ramieniu w tym czasie pojawił się królik z muszką pod szyją, który równie bacznie obserwował otoczenie co swój pan. Przyglądali się gościom. Rzucała się w oczy najbardziej delikatna osóbka na wózku.
         - Mówiła, że mamy cztery godziny na zapoznanie się. To jak, od kogo zaczniemy? - Rzekł do swojej towarzyszki, po czym upił łyk z kieliszka. Oparł się plecami o pień drzewa, jednego z tych, które tworzyły salę. Stał na widoku i sprawiał wrażenie jakby panująca temperatura wokoło zupełnie na nim nie robiła wrażenia. Faktycznie czuł lekki dyskomfort, jednak nie na tyle by się z tym jakoś męczyć na dłuższą metę. Wystarczyło pochodzić, by troszkę się ogrzać. W tej chwili miał nadzieję, na podniesienie temperatury w tańcu z jedną z przybyłych na bal dam. "Tylko, z którą pierwszą?" Jak już jest na balu, to czemu nie zawierać znajomości właśnie podczas tańca. Wszak ruchy najlepiej odzwierciedlają intencje i myśli tancerza. A jeśli na dodatek jeśli ma się pojęcie o poruszaniu ciałem, można sporo osiągnąć.

"Zabawę czas zacząć, moje drogie." Uśmiechnął się jak łowca na widok zwierzyny. Trwał w spojrzeniu pożerającym ciała pięknych kobiet przez dłuższą chwilę, licząc może na to, że któraś podejdzie pierwsza łamiąc wszelkie stereotypy, a jeśli nie zamierzał sam zapolować. "Skoro już tu jest, to chociaż dotrzymam jej towarzystwa, gdyż z tańcem może być ciężko. Odbiję to sobie z rudowłosą. Muszę odkryć skąd znam ten kolor włosów. Wiem, że ją znam, tylko gdzie ją spotkałem?"

Ruszył po drugą lampkę wina, nalał doń trunku, swoją przy okazji uzupełniając. Tak wyposażony zbliżył się do blondynki na wózku.
         - Napijesz się ze mną, milady?
Ostatnio edytowane przez Lokstar 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Nie zdziwiło go to, że Derogan go nie poznał - w końcu ubrał się dość niecodziennie jak na siebie. W zasadzie, to wyglądał tak elegancko po raz pierwszy w swoim życiu. Kiedy więc odwrócił się, młodzieniec rozsunął na krótką chwilę poły swojego płaszcza i dopiero gdy wzrok jego dawnego towarzysza padł na przyozdobione rękojeści mieczy, w oczach zabłysnęło mu zrozumienie. Uśmiechnął się delikatnie, zapewne przypominając sobie wydarzenia z Samotni, dokładnie tak, jak zrobił to Mirz kilka chwil wcześniej.
Zdziwiło go jednak to, że wszyscy, którzy tam byli - nie licząc oczywiście Derogana, który zamachał mu delikatnie - pozostawili jego powitanie bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Być może nikt nie był na tyle odważny, a może każdy z osobna i łącznie czekali na możliwość wejścia do środka? Na tę myśl opatulił się szczelniej swoim płaszczem - nawet jeśli powietrze było zimne, on tego nie odczuwał dzięki temu darowi losu.
Nagle olśniło go - zapomniał o najważniejszym - masce. Lekko spanikowany - bo przecież nie mógł iść na bal bez tego jakże ważnego przymiotu, przeszukał swoje liczne i obszerne kieszenie wewnętrzne w płaszczu. Zapewne cała jego szarpanina ze strojem wyglądała dość komicznie, ale po chwili miał to, co najważniejsze - klejnot rodowy, z wygrawerowanym takim samym godłem, którym był ozdobione rękawiczki, oraz prostą maskę pomalowaną na - oczywiście - czarny kolor. Nie zakrywała wiele więcej, niż oczy i górną część policzków, lecz była potrzebna - inaczej cała jego obecność tam nie byłaby możliwa, a tylko dlatego tu przybył. A raczej został tutaj wciągnięty razem ze statkiem, który - miał taką nadzieję - nadal był tam gdzieś, nawet jeśli zniknął cały las.
Kiedy już poradził sobie z zawiązaniem czerwonego sznurka maski i zakrycia go mniej więcej swoimi włosami, zauważył, że przybyło kilka osób. Ale nic nie równało się do jednej osoby, w postaci driady, mierzącej nieco mniej, niż pięć stóp, ubranej w ciemny płaszcz, sięgający jej do łydek, zakrywającą twarz maską o złotej podstawie, ozdobioną w liście, mające zdecydowane jesienne kolory. Zielona skóra, która współgrała w całości z tym wszystkim, wyzierająca tam, gdzie metalowa ozdoba nie sięgała, oraz piękne, brązowe oczy. Nie była jedyną przybyłą, ale roztaczała wokół siebie urok, a dodatkowo samo to, jak wyglądała driada sprawiał, że trudno było oderwać od niej wzrok. Całość ozdobiona misternym kokiem, z którego uwolnił się niesforny kosmyk. Jednakże byli także inni dość niecodzienni przybysze, którzy także znaleźli się na tym - równie niecodziennym - balu, na przykład dziewczyna, o białych włosach, siedząca na dziwnej konstrukcji, która miała najprawdopodobniej umożliwiać jej poruszanie się, czy elfka, będąca albinoską. Łącznie było dwadzieścia osób.
Mirz miał już podejść do Derogana i zacząć z nim rozmowę o tym, w jaki sposób dostał się na bal - i w jaki sposób się w ogóle o nim dowiedział - ale zamiar ten pozostał tylko zamiarem, gdyż uwagę wszystkich przykuły dwa skrzydła bramy, które zaczęły otwierać się dość wolno, wydając dźwięki strasznie denerwujące jego czuły słuch. Kiedy w końcu oba skrzydła odsunęły się, ukazując ogród, który się za nimi znajdował. Przez całe miejsce szła żwirowa droga, prowadząca, prowadząca do zagajnika, który tworzyły strzeliste drzewa iglaste, jakich nigdy nie widział w swoim życiu. Między pniami, można było zauważyć rzeźby, które w większości przedstawiały w różnoraki sposób gryfy. Jednakże najbardziej uwagę przyciągała pusta przestrzeń wśród drzew, którą można by nazwać polanką gdyby nie to, że była wyłożona marmurem. Sufit był gdzieś wysoko, utworzony po prostu nałożonymi na siebie gałęziami z których zwisały świecące sople, zupełnie jakby ktoś w nich umieścił świetliki, całość wyglądał dość egzotycznie. Ale to i tak nie było to, co najbardziej przyciągało wzrok, tylko rzeźby które stały przy drodze i w ogrodzie, wykonane z lodu, oświetlone teraz zachodzącym słońcem, skrzyły się wszystkimi możliwymi kolorami, tak, że wydawało się, że nie są wykonane z czegoś tak zwykłego jak lód. A może to nie był zwykły lód, bo i całe miejsce było niecodzienne?
Posągi przedstawiały najróżniejsze postaci, od żebraka, który całą swoją postawą prosił o rzucenie monety, aż po króla, który wygłaszał mowę do swoich poddanych. Twarz wszystkich posągów była wykonana z niezwykłą pieczołowitością i kunsztem, każda z nich wyglądała, jak gdyby każdy kawałek lodu jeszcze niedawno był żywą osobą. Najlepiej ze wszystkich wyglądała rzeźba driady, stojąca na środku fontanny. Nawet obecna tutaj pokusa obdarzyła jej figurę długim spojrzeniem, być może pełnym zazdrości, bo nawet ona mogła poczuć to wobec kształtów rzeźby. Wszystkie przywodziły na myśl, że zostały zamrożone - co biorą pod uwagę to, w jakiej krainie się znajdowali, oraz to, z czego było zbudowane całe otoczenie było całkiem prawdopodobne - przez jakąś osobę.
Każd, kto tam był ruszył, kiedy w końcu nasycił swoje oczy widokami, mimowolnie kierując się w stronę zagajnika, ignorując ogromny, wystawny pałac oraz labirynt, zbudowany z - a jakże - lodu, który przykrywał kolejne iglaste drzewa. Zupełnie, jakby szli po wyznaczonej wcześniej trasie. Gdyby nie to, że jest tu Derogan, to pomyślałbym, że tylko ja nie wiem co mam robić, ale on nie jest na tyle cierpliwy, aby wytrzymać zbyt długo w towarzystwie arystokratów. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, chociaż zawsze był nieco dziwny…
Weszli więc na niecodzienną salę, a srebrna skała, która stała na jego środku zabłysnęła ogniem, które Mirz mógł określić tylko jako “lodowy”, rozświetlając całe pomieszczenie, jednocześnie ukazując to - co było pod jego ścianami - stoły, zwieńczone różnorakimi potrawami, które wszystkie były wykwintne i nieznajome młodzieńcowi. Mam tylko nadzieję, że nie będą doprawione igłami s tych wszystkich drzew - pomyślał, kiedy nowo przybyła kobieta sunęła - bo inaczej nie można było tego określić - wśród wszystkich obecnych. Była ubrana w suknię, wykonaną z jakiegoś delikatnego i zwiewnego materiału, który przypominał delikatną mgiełkę utkaną z magii, gorset wysadzany opalami, najczęściej białymi jak śnieg, ale odbijającymi światło przynoszące na myśl tęczę. Reszta jej kreacji także była ozdobiona kamieniami umieszczonymi wzdłuż haftów wykonanych srebrną nitką, które przypominały rysunki mrozu na szybach w zimę. Cała kreacja zwieńczona była maską, ozdobioną tymi samymi kamieniami co gorset, tak bardzo podkreślający jej kształty. Wywierało to wrażenie, jakby chciała pokazać, że to ona jest tu najważniejsza. Stanęła na podium i Mirz poczuł, jak użyła magii, przypuszczając zgodnie z prawdą, że wzmocniła swój głos. Młodzieniec nagrodził jej wypowiedź brawami, tak jak reszta, powodowana przez kogoś z przodu. Kiedy już umilkły, roześmiała się, a jej śmiech brzmiał zupełnie jak śpiew uderzonego delikatnie sopla. Na ten dźwięk przeszedł go delikatny dreszcz, a Koana nastroszyła futro i syknęła cicho. Słysząc kolejne słowa, doszedł do wniosku, że był to dreszcz całkowicie potwierdzony. Szykowało się coś znacznie większego, niż tylko bal. Poczuł złość na Vaxena, która szybko pokazała swój uboczny skutek w postaci wizji. A raczej jej zaczątku, bo jedyne, co udało mu się zobaczyć to stojąca w śnieżycy kobieta, która chwilę wcześniej ich przywitała. Jedyne co zrobiła, to uśmiechnęła się i pokiwała przecząco palcem, a potem powiedziała:
- Nawet tego tutaj nie próbuj. Niech to miejsce i jego przeszłość pozostanie tajemnicą dla wszystkich uczestników, włącznie z tobą - po tych słowach jej sylwetka zaczęła być co raz bardziej zasłaniana przez padający śnieg, aby po chwili zniknęła całkowicie wśród kurzawy, a później wizja wyblakła i Mirz wrócił do rzeczywistości. Tym razem był nie tyle przestraszony, co zdumiony - nie dość, że komuś udało się wyczuć jego wizje, to jeszcze zastąpić ją swoją własną bez żadnego wysiłku… Ta kobieta jest kimś zdecydowanie potężniejszym, niż mogło się wydawać na początku, nawet przez pryzmat tego, co tu się zdarzyło podczas przybycia mnie i reszty gości... Ruszył przed siebie, czując jak Koana idzie zaraz koło niego. Czasem wydawało mu się, że ta kotka zachowywała się zupełnie jak człowiek…
Po chwili, kiedy wyrwał się już zamyślenia, młodzieniec zdał sobie sprawę, że idzie w stronę stojącej teraz bokiem do niego driady, która teraz, po zdjęciu płaszcza ukazała swoją suknię - tiulowy zwiewny dół, z którego w miejscu połączenia z górą wykonaną z prześwitującej, złotej siateczki, zaczynały się konary jesiennego dębu, zasłaniając jej - oceniając z jego perspektywy całkiem krągłe - piersi. Z boku, tam gdzie kończyła się złota zasłonka zaczynały się złotawe pnącza, które były zebrane w coś przypominającego ogon, kilka centymetrów nad jej pośladkami. Całość pasowała do natury driady, bo przywodziła na myśl jakąś egzotyczną roślinę. Chwilę po tym, kiedy ocenił jej strój, kobieta ruszyła w stronę stołów, idąc zdecydowanym, arystokratycznym chodem w stronę stołów z posiłkami, zręcznie lawirując między liczbą sztućców do wybrania jak i samymi potrawami. Taaak… to będzie idealna osoba do wprowadzenia i zaznajomienia mnie z szeroko pojętą etykietą... Kiedy więc naturianka siadła sobie, jedząc i rozglądając się po obecnych, Mirz przystanął na chwilę z boku, rozglądając się po obecnych, aby jej spojrzenie prześlizgnęło się po nim, a potem ruszył w jej stronę. Uśmiechnął się, kiedy kotka podbiegła do driady i otarła się o jej nogi, dezorientując, przyspieszając delikatnie kroku i kiedy kobieta zdążyła się już zorientować co przypuściło futerkowy szturm na jej kostki, on stał obok.
- Przepraszam panią, czy mógłbym się przysiąść? - zapytał, kłaniając się delikatnie, z szerokim uśmiechem na twarzy.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Najpiękniejszy bal świata?
Nadal nie rozumiała po co się tu znalazła. Ba, nie rozumiała nawet JAK się tu znalazła! Ot, przeteleportowało ją i tyle, dziwna sprawa. W całej tej sytuacji było pełno luk, czuła się, jakby stanęła na grząskim terenie; ruchome piaski? Wewnętrzna nieufność wobec świata kazała jej przypatrywać się wszystkiemu z dystansem, jak gdyby w każdej chwili gospodyni balu miała ożywić lodowe figury, albo z daleka miały nadejść wojska.
Zdezorientowanie nie przeszkadzało jej jednak w podziwianiu otoczenia. Tu było po prostu cudownie. Świat, jaki nigdy nie był jej dostępny – świat pięknych rzeźb, drogich sukni, wystawnych przyjęć. Gospodyni przyjęcia zdawała się być istotą nie z tego świata; jej aura była trudna do odczytania, jedyne, co można było z niej wyczuć, to magia. Ogromne ilości magii, wręcz przytłaczające.
Ale co Anabde tu robiła? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Nekromantka chwilę jeszcze główkowała; starała się przypomnieć sobie wydarzenia ostatnich miesięcy, badała twarze zgromadzonych, licząc, że którąś rozpozna. Nic z tego. Zdawało się, że znalazła się tu zupełnym przypadkiem. Tyle, że ona jakoś nie chciała wierzyć w przypadki.
Prychnęła wreszcie pod nosem, uznając, że jeśli mają ją tu zabić, to chociaż pijaną i szczęśliwą. Wino było jedyną odpowiedzią, jakiej teraz potrzebowała. Udała się więc w stronę stołu, choć instynktownie trzymała dystans względem innych gości.
Mamy się zapoznać? – zamruczała w głowie, mocno powątpiewając w realizację tej misji.
Gdy dotarła do stolika zastawionego butelkami wina, zatrzymała się i odetchnęła głęboko, na moment zamykając oczy. Musi przestać się zastanawiać. I tak niczego nie wymyśli, za dużo tu tajemnic – całe to przedsięwzięcie było jedną wielką zagadką. W końcu jest na balu – należy się bawić.
Pokrzepiona tą myślą, pochyliła się lekko nad butelkami, uważnym spojrzeniem obdarzając szkło i etykiety. Bezwiednie zatoczyła opuszkiem koło wokół szyjki jednej z butelek. W końcu wybrała odpowiednią, przelała odrobinę zawartości do kieliszka. Najpierw powąchała napój – przyjemny, mocny aromat, czyżby wyczuwała wiśnię? Zamieszała lekko; wino było klarowne, o przyjemnej, ciemnoczerwonej barwie.
Spróbowała. Idealne. Czy coś na tym balu nie było perfekcyjne? Aż się wyprostowała z dumą, nie chcąc odstawać. Nalała sobie do kieliszka więcej; pewnie nieco więcej, niż by wypadało. Wino było dla niej jednak ważniejsze niż etykieta. Prawdę powiedziawszy, nie była zbyt zaznajomiona z zasadami dobrego wychowania. Liczyła na wrodzoną elegancję.
Dopiero po zaspokojeniu pragnienia, odwróciła się do zebranych i przyjrzała im się pod innym kątem. Czy ktoś tutaj wyglądał na godnego zaufania? Albo chociaż wartego chwili uwagi? Widziała już, nie udało jej się umknąć przed Przeklętymi; po ostatnich przygodach miała w planach omijać tych szerokim łukiem.
Nagle pojawiła się muzyka. Anabde nie była w stanie zlokalizować orkiestry, choć rozejrzała się wokół bardzo uważnie. Tak czy siak, melodia była piękna, z prowadzącymi skrzypcami; delikatna, idealnie pasująca zarówno do miejsca, jak i początku balu. Rozwijała się powoli, obiecując w przyszłości żywsze tony; wprowadzała w nastrój.
- No pięknie. Będziemy tańczyć? – westchnęła kobieta pod nosem.
Awatar użytkownika
Ragnex
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Piekielny - Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ragnex »

Muzyka ciągnęła się po całej sali, niewidoczna dla oka orkiestra zabawiała uczestników balu. Ragnex podszedł do stołu z nadzieją na znalezienie jakiś rarytasów, czy dobrego wina. Sięgnął po kieliszek oraz butelkę, czerwona i zapewne wytrawna ciecz powoli uzupełniała szklane naczynie. Piekielny pijąc napój rozglądał się po sali, szukał jakiejś konkretnej osoby. „Bal maskowy, a po, co to, komu, skoro i tak, na co dzień zakrywamy swoją twarz udając kogoś kim nie jesteśmy. Jeszcze inni zakładają maskę po to, aby zakryć blizny przeszłości, by nie pokazać swej oszpeconej twarzy, dlaczego?” Za, nim zdążył zauważyć, trunek został przez niego „pochłonięty”. Sai poprawił płaszcz, znowu zaczął patrzeć za kimś interesującym. Towarzystwo było nienaturalne, wręcz sztywne według Łowcy. A może zapomniał jak wyglądają bale? Nie mógł tego stwierdzić. Sięgnął ręką po przystawkę. Jadł w milczeniu, tak jakby czekał na jakąś osobę. Wtem spostrzegł kobietę, która go zaintrygowała. Nie była wysoka dwie rzeczy, które rzuciły się Jaquze’mu w ślepia, były jej płomiennorude włosy i niebieskie oczęta. Do tego jej zgrabna figura, nie jeden mężczyzna, by nie pogardził takim „kąskiem”.
Ragnex chwycił drugi kielich, nalał do obu trunku i podszedł do owej damy.
- Witaj droga pani. – po tych słowach ukłonił się. – Czy chciałabyś ochotę wypić coś, ze mną?
Na ustach Łowcy pojawił się uśmiech, podał kieliszek czekając przy tym na jej reakcje.
Awatar użytkownika
Cerau
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Przemytnik , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Cerau »

        Przed bramę cały czas przybywały kolejne osoby, grono obecnych z każdą kolejną osobą się powiększało. Kiedy było już, dokładnie licząc dziewiętnaście osób, uszu Cerau doszedł zgrzyt zwiastujący najprawdopodobniej otworzenie się bramy. Zresztą, nie mylił się, kątem oka dostrzegł ruch obydwu jej skrzydeł, co było tylko potwierdzeniem jego domysłów. Brama się otwierała, odsłaniając wejście do ogrodu. Jeśli sama lisołaczka chciałaby w tej chwili ruszyć przed siebie i przekroczyć próg tejże bramy, najprawdopodobniej by się to jej nie udało.Powód jest prosty, jako, że Cerau cały czas trzymał ją za ramię, jako swoją swoistą partnerkę w tej chwili, nie miał zamiaru pozwolić jej ruszyć przodem. Poczekali więc przez chwilę, aż większość - albo nawet wszyscy - już ruszyła. Wtedy ruszyli za nimi, idąc posypaną żwirem drogą, teraz ozdobioną delikatnym szronem. W ogrodzie sam Cerau dostrzegł sporo wspaniałych rzeźb, przedstawiających najróżniejsze postacie, na tych pięknych poczynając i na zwykłych maszkarach kończąc. Prócz tego jego bacznemu wzrokowi nie umknęła piękna fontanna, w której w centralnym punkcie była umiejscowiona rzeźba pięknej driady, która chcąc nie chcąc przyciągała wzrok. Jednakże Cerau był an tyle wyrafinowany, że niemalże od razu odwrócił wzrok od tejże, rzucając krótkie spojrzenie Akarsanie z którą szedł ramię w ramię i następnie odwracając wzrok przed siebie.
        W końcu miedzy pniami drzew zagajnika znajdującego się po lewej stronie, dostrzegł coś, czego zapewne nikt by się nie spodziewał. Pustą, idealnie okrągłą przestrzeń, w całości pokrytą marmurem. W jej centrum stała ogromna srebrna figura kształtem przypominająca odwrócony szczytem do dołu lodowiec. Cerau razem ze zmiennokształtną dotarli na parkiet tam się znajdujący jako jedni z ostatnich. A w tej samej chwili górna część rzeźby zapłonęła chłodnym płomieniem, rozświetlając cały parkiet i ukazując im jednocześnie całe wyposażenie "sali" w której najwidoczniej miał odbywać się cały ten bal. Jeżeli to byli wszyscy uczestnicy, to musiał zauważyć, że nie było to zbyt liczne grono. Drugim spostrzeżeniem było to, że była to nieparzysta liczba uczestników. No, chyba żeby doliczyć organizatora, lub organizatorkę - wtedy będzie faktycznie równo dwadzieścia osób.
        W następnej chwili jego rozważania co do płci osoby organizującej rozwiały się. Na parkiet wkroczyła dumnym krokiem kobieta o niebywale pięknej kreacji. W życiu nie widział czegoś takiego, musiał przyznać, że żadna z obecnych tu kobiet jej nie dorównywała pod żadnym względem. A te jej włosy, których koloru nie sposób było określić, wzbudzały tylko większe zainteresowanie w samym przemytniku.
Chyba za długo śledził wzrokiem jej ruchy, więc wrócił spojrzeniem do lisołaczki, by po chwili zlustrować obojętnym spojrzeniem wszystkich obecnych na balu, jeszcze raz.
        Jego wzrok ponownie pobłądził ku sylwetce organizatorki, która stanęła na podium w miejscu, w którym każdy musiał ją dostrzec i przemówiła. Głos miała albo tak donośny, albo wzmocniony jakimś magicznym sposobem. Mężczyzna słusznie obstawił drugą opcję - wzmocnienie magiczne, słusznie, bo nie pomylił się. "Bal stulecia? Zobaczymy. Ledwo się zaczęło." jak zwykle musiał w głowie coś skomentować i zachować na twarzy kamienny jej wyraz. Po jej kolejnych słowach uniósł delikatnie jedną brew do góry. "Inna zabawa? Z dwunastym wybiciem zegara rozpocznie się gra? No no. Może będzie ciekawie." Rozejrzał się teraz, jak widać wszyscy zwrócili na to uwagę. No tak, można było się tego spodziewać.
        Obrzucił spojrzeniem kobietę, która przysiadła sobie na jednym krześle przy stole, zakładając na jego oparcie swój płaszcz. Chwyciła kielich i uniosła go do ust, upijając delikatny łyk. Uniósł delikatnie teraz on brew, ponownie i albo mu się wydawało, albo obrzuciła go krótkim spojrzeniem. Nadal trzymał Akarsanę pod ramię i gdy usłyszał męski głos obok siebie, od razu obrzucił chłodnym spojrzeniem osobnika, który zagadał do zmiennokształtnej. Zerknął najpierw na niego, później na nią, później na niego i znowu na nią. By ostatecznie wrócić wzrokiem do nieznajomego. Odchrząknął znacząco, widząc, że mężczyzna, to... Młody chłopak. Widać też cholernie niedoświadczony, żeby nie powiedzieć głupi. Dlaczego? Otóż przede wszystkim kompletnym idiotyzmem jest zagadywanie kobiety, gdy ta z kimś jest. A co lepsze, ten ktoś jest obok. A co najlepsze, nawet nie zwrócić na niego uwagi. Jakby tego było mało, tym kimś jest Cerau. Głupota, prawda? To pytanie retoryczne, bo odpowiedź jest oczywista! No i brzmi tak. Wciągnął głośno powietrze, puszczając ramię zmiennokształtnej i uśmiechając się do młodego mężczyzny. Ten uśmiech... Jednak wcale nie był miły, ba, biło od niego chłodem. Podparł się dłońmi na swojej lasce, lustrując uważnie twarz figuranta.
        - Chłopcze. - Odezwał się wreszcie, unosząc delikatnie kącik ust do góry.
        - Co to za ukłon był? Uczyli Cię go na wsi? - Nie było to może coś, czym mógłby się pochwalić później, ale kontynuował. Uniósł dolną partię laski, by delikatnie uderzyć nią w bok "chłopaka". Oczywiście nie mogło mu to sprawić jakiegoś bólu, bo to było tylko delikatne dotknięcie.
        - I wyprostowałbyś się chociaż. Ładny uśmiech... Znaczy, sam uśmiech nie wystarczy. Zresztą, wydaje mi się, że zapomniałeś o czymś istotnym. Nie wiem, o podstawowych zasadach etykiety. Albo może też o kimś. Ciekawe kim ten ktoś może być, prawda? Hmm... Już wiem! Tak, to ja. - Powiedział to tonem, wskazującym na delikatne rozbawienie, chociaż rozbawiony wcale nie był. Dobrze, że na twarzy miał maskę sam Cerau, bo zasłaniała w minimalnym stopniu jego oczy. W których pojawiały się delikatne błyski. Zerknął teraz na kielichy trzymane przez niego. Przynajmniej miał dwa. Uśmiechnął się teraz ponownie. Ten podał jeden kielich rudowłosej, dobre posunięcie. Starszy mężczyzna zbliżył się do chłopaka i poklepał go mocno ciężką dłonią po ramieniu, po czym zbliżył usta do jego uszu.
        - Powodzenia w grze. - To oczywiście była swoista obietnica. Po tych słowach zrobił delikatny krok do tyłu i uśmiechnął się do Akarsany, niee, on nie odpuścił oczywiście.
        - Jestem pewien, że zostawiam Cię w dobrych rękach. - Obrzucił szyderczym spojrzeniem mężczyznę i obrócił się w stronę lisołaczki, momentalnie zbliżając swoje usta do jej i krótko ją całując, nim zdążyła zrobić cokolwiek, on już odchodził, wymijając chłopaka i delikatnie uderzając o niego ramieniem, niezamierzenie, oczywiście. Ha, bzdura, oczywiście, że zamierzenie. Zrobił trzy kroki przed siebie i się zatrzymał. Odwrócił się i ponownie się zbliżył do niego.
        - Zapomniałbym. Dzięki, że mi również przyniosłeś. Zaschło mi w gardle. - Rzucił i w następnej chwili kielich, który Ragnex trzymał w ręce już był trzymany przez Cerau, który pewnym ruchem mu go odebrał, robiąc to ze swoistą gracją, dzięki czemu nie uronił ani kropelki trunku. No, a w następnej chwili już odchodził, zbliżając się do pięknej, siedzącej przy stole kobiety. To chyba było do przewidzenia, prawda? Odsunął sobie stanowczym ruchem krzesło obok niej i uraczył ją pięknym uśmiechem. Ściągnąłz głowy cylinder, kłaniając się przed nią delikatnie.
        - Mogę się dosiąść? - No, ale nie czekając na odpowiedź po chwili siedział już obok niej. Uniósł z gracją kielich do ust, upijając łyk wina i odstawiając go na stół. Drugą rzeczą którą odłożył, albo raczej odstawił, była jego laska. nie była mu potrzebna w tej chwili więc po prostu oparł ją o stół.
        - Aż zdziwiony jestem, że tak piękna kobieta jest na balu sama. - Rzucił, jakby od niechcenia, obrzucając ją jedynie krótkim spojrzeniem. Oh, oczywiście, że był pewien, że jest sama. Od samego początku obserwował wszystkich obecnych i w tym ją, od początku nie kręcił się obok niej żaden facet. A to musiało znaczyć jedno - była tu samotnie, bez towarzyszącej osoby. Wsłuchał się na krótką chwilę w muzykę i wstał, dobrze wiedział, że się nie przedstawili sobie, nie potrzebował takich sztucznych uprzejmości. Była grana teraz muzyka, do której można było zatańczyć, coś wolnego... Idealnie! Wyciągnął z gracją dłoń w jej stronę.
        - Mam nadzieję, że nie odmówisz mi tańca, w końcu... po to jesteśmy na tym balu, nieprawdaż? - Uśmiechnął się ponownie, unosząc brew do góry, czego oczywiście widzieć nie mogła, bo cały czas miał na twarzy maskę.
Awatar użytkownika
Laura
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Laura »

        Niesamowicie cieszyła się obecnością przyjaciela. Wszystkie otaczające ją aury były nieznane, nowe, czasem nawet przerażające. Tymczasem emanacja Lokstara błyskała do Laury jakby puszczała jej oczka, machała, uśmiechała się. Niewidoma nie potrafiła wyobrazić sobie teraz twarzy Demona, ale „widziała" ją uśmiechniętą. Co więcej Przemieniony też wyraźnie poznał dziewczynę - niełatwo pomylić jasnowłosą blondynkę na wózku, choćby miała na sobie maskę tak jak teraz.
        Wyraźnie czuła spojrzenia obcych na sobie i swoim pojeździe, ale nie przeszkadzało to jej. Przywykła do takiego zachowania już w miastach Alaranii, a tam było o wiele więcej par oczu wpatrujących się w nią. Tutaj tych dwadzieścia osób nie było dla niej przeszkodą.
        Loki wyraźnie był równie rad z ich spotkania, zaś gdy wypowiedział jej imię szeptem po jej plecach przebiegł dreszcz. W jego ustach brzmialo niesamowicie.
        Nagle, ku zdziwieniu wszystkich gości, brama w magiczny sposób się rozwarła zapraszając czekające przed nią osobistości do środka. Wszyscy ruszyli w tym kierunku podziwiając wspaniałe ozdoby ogrodu: rzeźby, rośliny, śnieżne efekty. Niestety Chroma nie mogła owych piękności zauważyć, jedynie przerażające kształty mieniące się delikatnym, bladobłękitnym blaskiem w ciemności jej wąskiego, ograniczonego świata, jakby chciały ją zaatakować, pożreć. Bardce przypomniały się wilki, które zaatakowały ją nad Błyszczącym Jeziorem. Wtedy również był przy niej Loki.
        Laura prowadziła magią swój wózek póki nie dotarła wraz z grupą istot do zadaszonej drzewami hali. Sala balowa, podobnie jak cała otoczka i teren wkoło, musiała być na tyle powalająca, że zapierała dech w piersiach. Skrzypaczka jedynie czuła respekt przed ogromem tego miejsca i strach. Nie wiedziała co się stanie, po co ich tu ściągnięto. Jedynie głos nieznajomej zapraszającej dziewczynę był jej pewnością. Zawsze mogła być to pułapka mająca na celu ściągnięcie jakiegoś grona i... Wykorzystania ich w sobie tylko znany sposób i w konkretnym, ukrytym przed ofiarami celu. A przyjęcie maskowe miało być tylko pretekstem.
        Stali tak zdezorientowani pod dachem z roślin, zapewne przez myśli wszystkich obecnych przebiegały podobne wątpliwości, co w wypadku Muzyczki. Nikt jednak nie zamierzał zakłócić spokoju. Wtem na schodach pojawiła się pewna postać. Laura jednak wystraszyła się jej okropnie - oto osoba, która wyraźnie posiadała fizyczne ciało i żyła, bowiem kontur jej osoby załamywał aurę Jasnowłosej, lecz nie posiadała własnej emanacji. Nie było to jej zwyczajne zamywanie, ukrycie. Wlaścicielka po prostu jej nie posiadała. Sam fakt był dla Niewidomej nie tylko dezorientujący, ale i nieco przerażający. Kobieta zachęciła wszystkich do wspólnej zabawy, zaś Laura usilnie szukała w jej głosie wahania, podpuszczenia, wrogości. Nic takiego niestety nie miało miejsca.
        Po chwili osobistość oddaliła się zostawiając swoich gości. Jej zachowanie bardzo niepokoiło Chromą, mimo to nie potrafiła odnaleźć w jej głosie, zachowaniu i sposobie chodu niebezpieczeństwa. Lokstar również przeprosił i zwrócił się w kierunku głównego stołu. Niewidoma zatrzymała swój inwalidzki pojazd w oddali, skryta w cieniu, jak najdalej od gości. Nie chciała im przeszkadzać swoimi bzdurnymi spekulacjami. Nawet owa zapowiedziana gra nie wydawała się nikomu nazbyt podejrzana.
        Przez kilka minut, podczas których nieistniejąca orkiestra muzykowała ku uciesze gawiedzi, Laura się wyłączyła. Jakby nieobecna, zasłuchana w dźwięki instrumentów. Były magiczne, doskonałe, nie było w nich żadnych fałszów czy błędów.
        Wtem do niej ponownie dołączył Demon oferując kieliszek szkarłatnego trunku. Dziewczyna nie lubowała się w alkoholu i wyznawała raczej zasadę jego omijania, jednak teraz, ledwo wybudzona z zamyślenia, nieskutecznie kontaktowała i z wdzięcznością przyjęła kieliszek pociągając łyk wytrawnego wina. Jej twarz natychmiast się skrzywiła, nie z powodu kwaskowości napoju, a jego alkoholowej natury. Z grzeczności postanowiła dokończyć kieliszek, uprzednio uderzając delikatnie w naczynie z winem w dłoni Lokstara.
        - Na zdrowie - uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób i wzięła kolejny łyk.
        Nie miała do tej pory w życiu okazji pić czegokolwiek uderzającego w umysł. Nie trudno sobie więc wyobrazić zachowanie podpitej, niewidomej dziewczyny na wózku. Jej twarz pokryła się słodkimi, szkarłatnymi rumieńcami, sama jednak nadal pozostawała milcząca, choć stale nienaturalnie uśmiechnięta. Loki od razu mógł w niej dostrzec ten stan.
Awatar użytkownika
Isariela
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Była elfką. Drowem albinosem
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Isariela »

Przytupując z zimna pod zamkniętą na głucho bramą, klęła w myślach całe to towarzystwo. „Ludzie. Sami ludzie!” Rzeczywiście, w zasięgu wzroku znajdowali się tylko i wyłącznie przedstawiciele nienawistnej jej rasy, wyłączając może rudą dziewczynę, której głowę wieńczyły lisie uszy i odzianą w piękną, ozdobioną liściastym motywem suknię driadę.. „Prędzej mnie szlag trafi, niż spędzę z nimi całą noc” – myślała wściekle. Starała się, żeby w miarę możliwości z jej oczu nie biła pogarda i nienawiść, zastępując je pogodnym uśmiechem, przynajmniej na tyle, na ile było ją na to stać w taką pogodę. Marzła niemiłosierdzie, dygocąc pod cieniutkim jedwabiem. Gdy już była bliska stwierdzeniu, że nigdy nie zostaną wpuszczeni do środka, skrzydła zaczęły rozsuwać się, powoli odsłaniając bajeczny widok wewnątrz. Żwirowa alejka prowadziła pomiędzy skrzącymi się tęczowo lodowymi figurami. Większość przedstawiała gryfy, a poza nimi stała piękna i zapewne bardzo droga fontanna, o tej porze roku nieczynna. Jej szczyt zdobiła figura pięknej driady. Elfka uśmiechnęła się leciutko. Skoro ogród wypełniony był figurami, przedstawiającymi najróżniejsze stworzenia, ale wśród nich nie można było dostrzec ani jednego człowieka, to może właściciel tego wszystkiego człowiekiem nie był? Ta myśl podtrzymywała ją na duchu, kiedy stąpając po przykrytych cieniutką kołderką szronu kamykach po raz kolejny lustrowała towarzystwo. Tym razem dostrzegła idącego z przodu chłopaka, bardzo młodego z resztą. On również do ludzi się nie zaliczał; wskazywały na to kocie uszy i ogon. Niedaleko niego kroczyła ubrana w czerwień kobieta, tak piękna, że aż…nienaturalna. Isa dałaby sobie rękę uciąć, że ona również nie była człowiekiem.

W pewnym momencie przystanęła, pozwalając wszystkim, by ją wyprzedzili. Nie chciała iść za nimi, po prostu nie miała po co. Odwróciwszy się, skierowała swe kroki ku mijanej wcześniej fontannie. Delikatnym ruchem odgarnęła śnieg pokrywający jej brzeg i pozornie bez wysiłku odbiła się, siadając na nim. Nie zważała na chłód, który przeszył ją dreszczem, gdy nieokryta niczym skóra spotkała się z lodem. Odgarnęła włosy, zdążyły już opaść jej na twarz, irytująco ograniczając pole widzenia. Patrzyła nie dające ciepła promienie słońca, odbijające się od wszechobecnej bieli. Panował tu wręcz magiczny nastrój. Elfka pogrążyła się w rozmyślaniach. W oddali słyszała oddalające się skrzypienie śniegu, po którym stąpało jej nowe towarzystwo. Co tu dużo mówić, zawiodła się na nim. Każde spojrzenie napawało ją obrzydzeniem, wszędzie tutaj pełno było ludzi. A już męska część towarzystwa…tragedia. Albo spędzi ten wieczór w towarzystwie kobiet, albo…nie było alternatywy. Kiedy zobaczyła zamknięte na głucho wrota, zaczęła się niepokoić. Gospodarze nie odcinają swoim gościom możliwości swobodnego wyjścia. A może wcale nie byli tu gośćmi? Ofuknęła się w myślach. Była przewrażliwiona i tyle, przecież nie każdy musiał od razu chcieć zrobić jej krzywdę. Z resztą, nie mogła się o tym przekonać, jeśli nie pójdzie za wszystkimi na bal. Nie po to cały dzień katowała bogu ducha winne dzieci, żeby teraz przepuścić zabawę siedząc gdzieś z boku. Zeskoczywszy z fontanny, powoli poszła po ścieżce. Postanowiła sobie jedno, jeśli chce jako tako przeżyć tę noc i wyjść z w miarę przyjemnymi wspomnieniami, musiała powściągnąć emocje. Jeśli odizoluje się od wszystkich, ewentualnie w towarzystwie driady czy owej lisicy, na pewno nie zyska nic nowego. „To tylko jedna noc…”

Przystanęła, słysząc głośny i emanujący siłą głos. W kilka chwil zyskała absolutną pewność, że nie należy do nikogo z zaproszonych. Z głębokim westchnieniem podeszła do jednego z drzew, które okalały tę wyłożoną marmurem polanę. Pogładziła delikatnie pień, żałując w tym momencie, że nie pamięta już języka „liścioszy”, jak zwykła je nazywać. Chciała porozmawiać z kimkolwiek, nawet jeśli miałoby być to drzewo. Oparła się o nie, patrząc na piękną kobietę w pysznej sukni, mówiącą o tym, co ich czeka. „Gra. Cudownie. Niby z kim miałabym współpracować? Kiedy władczyni tego bajkowego miejsca zniknęła, pozostawiając ich z poleceniem bliższego poznania, zaczęła szukać sobie celu. Krocząc ostrożnie wzdłuż linii drzew, uchwyciła spojrzeniem nader zabawną scenę. Otóż, pewien młodzieniec podszedł do stojącej u boku ubranego w cylinder mężczyzny lisiej dziewczyny i podawszy jej wino, zebrał ociekającą ironią reprymendę. Musiała przyznać, że partner ślicznotki rozegrał całą scenę po mistrzowsku, kończąc ją delikatnym pocałunkiem złożonym na ustach lisołaczki. Elfka zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Wyszło jak wyszło, Isariela szybko odwróciła się od nich, nie chcąc pokazać szerokiego uśmiechu i politowania w oczach, jakie żywiła dla niedoszłego zalotnika. Kierując się dalej, uchwyciła spojrzeniem driadę, którą ktoś już zaczepił, wobec czego po prostu poszła dalej. Na drugim końcu sali, przy stole z winami dostrzegła czerwonowłosą kobietę, poświęcającą całą uwagę butelkom ze szlachetnym trunkiem. Była celem równie dobrym jak każdy inny, toteż elfką za swoją „ofiarę” obrała właśnie ją. Kiedy była już niedaleko, sięgnęła po jeden ze szklanych kieliszków. Naczynia były równie piękne jak wszystko tutaj, na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie wykonanych z lodu. Początkowo obawiała się ich dotknąć, miała irracjonalne przeczucie, że się roztopią, na szczęście nie znalazło ono pokrycia w rzeczywistości. Kieliszek zniósł dotyk jej dłoni bardzo dzielnie, z resztą, nawet gdyby w istocie był lodowy, zapewne ta próba nie zrobiłaby na nim wrażenia. Isa palce miała przeraźliwie zimne, dopiero co weszła do środka z zewnątrz, a tam panował niesamowity ziąb. Jeszcze nie zdążyła się ogrzać.

Sięgnęła po butelkę, którą dopiero co odstawiła czerwonowłosa. Nalała sobie z niej odrobinę, tyle, żeby spróbować, ale nie poczuć zgubnego wpływu alkoholu. Przynajmniej póki co chciała zachować całkowitą przytomność umysłu. Gdy skądś popłynęła niebiańska wręcz muzyka, za plecami usłyszała retoryczne i na pewno nie skierowane do niej pytanie.

- No pięknie. Będziemy tańczyć? – brzmiały słowa kobiety.

Były świetnym punktem zaczepienia; dzięki nim nie musiała zaczynać rozmowy od nieśmiertelnego „witaj”.

- Na to wygląda – uśmiechnęła się delikatnie, chcąc wybadać nastawienie stojącej obok niej. Jeśli okazałoby się, że nie jest ona w nastroju do pogaduszek, miała w planach po prostu się zmyć. – Jestem Isa – dokończyła wypowiedź, nie zauważywszy, że podała jej skróconą wersję imienia.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Nie pasuje tutaj. - wyszeptał, przyglądając się towarzystwu.
Stał oparty o jedną ze ścian gdzieś na uboczu i starając się nie zwracać na siebie uwagi, skanował towarzystwo zarówno z pomocą magii jak i wzroku. W miarę jak odczytywał kolejne rasy, rozbawienie niemal strącało go z nóg. Oto bowiem anioł stawał w pobliżu piekielnej, a ludzie zdawali się być za pan brat z demonami. Żaden mężczyzna nie odsuwał się od zielonej damy, mimo iż zapewne jej siostry szpikowały właśnie jakąś grupę nieuważnych drwali. Dodając do tego maie, elfkę, kobietę-lisa i wielu innych mieszańców, tworzył się tu niezły zwierzyniec, jakiego nie widział od czasu Balu Noworocznego. Zastanawiał się nawet, czy w tłumie gości dojrzy znajomą twarz smoczycy bądź starego nekromanty. Miał z nimi do przedyskutowania parę spraw. Niestety jednak żadna twarz nie wydała się znajoma.
Cóż, słowo "twarz" było tu nie na miejscu. Wszyscy zdawali się skrywać swe szlachetne oblicza za maską, a Darshes nie sądził by ktokolwiek z obecnych musiał to robić... Chyba że nosili więcej niż jedną maskę, skrywającą ich tożsamość. Tak czy inaczej, arystokratycznością śmierdziało nawet tutaj, w tym jakże oddalonym od tłumów miejscu. Jedni się kłaniali, inni szczerzyli olśniewające zęby w przyjaznym uśmiechu, a jeszcze kolejny wymieniali ciepłe powitania. A jednak w tym wszystkim brakowało jakiejś naturalności i spokoju. Czuć było napięcie unoszące się w powietrzu.
Gdy tylko zgrzytnęła złota brama, a tłum przezwyciężył falę zaskoczenia i ruszył usypaną drobnymi kamyczkami ścieżką, druid dołączył do gromady biesiadnej, zastanawiając się co właściwie wie o organizatorach tego przyjęcia. Potężni magowie, bądź lordowie o niezmierzonym bogactwie. Być może jedno i drugie, zważywszy na rozmach tego, co wyłoniło się zza bramy. Lodowy Ogród naprawdę zasługiwał na swoją nazwę i maie z niemałym zaskoczeniem odkrył, że nie wszystkie rośliny utkane są z krystalicznej bryły. Ponieważ milczały, wcześniej nie usłyszał rzędów tych wspaniałych świerków i sosen, lecz teraz wyczuł ich ciepłą energię życiową. Żyły i rosły, a jednak coś je wiązało i nakazywała posłuszeństwo. Coś na tyle subtelnego, że znajdowało się daleko poza zasięgiem takiego amatora jakim był Darshes.
Krótki spacer w stronę wyłożonej marmurami sali balowej, był niezwykle interesujący. Rozrzucone gdzieniegdzie lodowe posągi, przedstawiały chyba niemal każdą istotę rozumną spośród tych, stąpających jeszcze po Alarańskiej ziemi. Na uwagę zasłużyło również kilka zwierząt i bestii, choć nie licząc gryfów w większości przypadków pełniły one raczej rolę dekoracyjną niż główny temat rzeźby. Jak wszyscy obecni, także i on zwrócił uwagę na fontannę z lodową driadą, jednak w przeciwieństwie do arystokratycznego towarzystwa Darshes poświęcił jej długie, nieskrępowane spojrzenie. Artysta wiedział co tworzył i jako wychowanek owego leśnego ludu, maie mógł ręczyć za to własnym życiem. Nie był jedynym, który przyglądał się fontannie. Była jeszcze elfka, choć ta zdawała się go nie zauważać. Nie mógł powiedzieć, żeby mu to jakoś szczególnie przeszkadzało - ostatnie spotkanie z elfem zakończyło się dość tragicznie i dziwnym trafem druid wcale tego nie żałował.
Reszta grupa jednakże oddalała się coraz bardziej i chcąc nie chcąc Darshes przyspieszył kroku. Dołączył do nich już na kamiennej posadzce i dopiero tutaj docenił kunszt sztuki architekta. Marmurowe kamienie otaczały drewniane ściany, wykonane nie z desek, a z żywych pni. Iglaste gałęzie tworzyły sklepienie, przytrzymujące śnieg i izolujące chłodne zewnętrzne powietrze od ciepłego. Nade wszystko sale wypełniał zapach igieł i żywicy, był on jednak nieco przytłoczony wonią potraw, a tych nie brakowało.
Rozstawione przy obrzeżach stoły, uginały się od nadmiaru smakołyków, pieczystego czy nawet napojów pochodzenia winnego. Wystarczył pojedynczy rzut okiem, by jak za sprawą magii znaleźć swe ulubione danie. Zapiekany ryż z jabłkami, oblany kremową śmietaną udekorowany na sam koniec krwistoczerwonymi truskawkami... Darshes nawet nie chciał wiedzieć, jakim cudem gospodyni trafiła prosto w jego gusta i szczerze mówiąc, mało go to obchodziło.
Chwytając kostur pod pachę, porwał właśnie spory talerz, gdy powietrze przeszył wzmocniony magią głos organizatorki balu. Rzucając szybkie spojrzenie na jej porywająco piękną suknie i maskę, druid zabrał się za nakładanie smakowitego dania. Słuchając jej wdzięcznych słów jednym uchem, nucił swą ulubiona piosenkę, nie zwracając zbytnio uwagi na kontekst wypowiedzi. Dopiero fala oklasków uświadomiła go, że przemówienie dobiegło końca. Zdając sobie sprawę, że właściwie nie ma pojęcia o czym była mowa, wzruszył jedynie ramionami z nieudawaną nonszalancją. Cóż, w końcu jest tutaj tylko po to by odbębnić obowiązek wobec Kręgu. Potem jakoś sobie poradzi ze skargami, jeśli takowe nadejdą.
– Oprócz jedzenia i picia jednak czeka was inna zabawa. - Darshes obrócił się z prędkością błyskawicy, czując jak żelazne zębiska zaciskają się wokół jego gardła. Zabawa? Jaka do kroćset zabawa?! Na nic takiego się nie pisał! - Macie dokładnie cztery godziny na to, żeby się ze sobą poznać. Lepiej dobrze ten czas wykorzystajcie, bo równo z dwunastym uderzeniem zegara rozpocznie się gra. Na czym ona będzie polegać, dowiecie się już niedługo. Tymczasem – świętujcie i bawcie się!
Ryż na talerzu zadrżał niebezpiecznie, gdy maie siłą woli nie powstrzymał się od ciśnięcia w kobietę talerzykiem. Do diabła z jej zabawą! Nawet gdyby ciągnięto go wołami do jakiegoś durnego tańca, klaskania czy wyśpiewywania głupkowatych piosenek, nie ruszyłby się od stołu nawet o centymetr!
- Chyba naprawdę różnię się od tego towarzystwa... - westchnął, spoglądając na zaintrygowane i radosne miny.
Dojrzał jednak istotę, która chyba równie tragicznie pasowała do otaczającej ich biesiady jak on sam. Ludzka kobieta z krasnoludzkim zapałem krążyła między stolikami, wybierając co bardziej soczyste kawałki mięsa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie zawartość jej talerza, która i tak składała się wyłącznie z różnego rodzaju drobiu, wołowiny dziczyzny i Prasmok wie jeszcze czego. Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową, wyobrażając sobie zamiast niej minotaura. Tak, zamiłowanie do mięsa mieli podobne.
Odkładając na chwile talerzyk, podszedł do przeciwnego stołu. Po samej woni wyszukał najbardziej kwiatowy napój i nalał go sobie do jednego ze stojących nieopodal kielichów. Oczywiście po brzegi, jak nakazywała tradycja. Wróciwszy po swój talerz i uzbrojony w zabójczo smaczny komplet, ruszył w kierunku krzeseł, szukając wolnego miejsca i w miarę tolerancyjnej duszyczki.
Znalazł dwie: wspomniana wcześniej dziewczynę i driadę. Ta ostatnia lustrowała tłum znad kieliszka i skromnie podjadając z talerzyka, rzucała ludziom ciekawe spojrzenia. Może i bratnią duszą była, ale sądząc po zachowaniu wątpił w jej tolerancję co do braku manier. Nie miał ochoty prowadzić grzecznej rozmowy o pogodzie, a także znosić czyjeś wyniosłe spojrzenie, ruszył więc w stronę opychającej się mięskiem dziewczyny.
Widziała go jak podchodził - jej połyskliwe oczy zaświeciły się na chwile, a potem jakby straciła zainteresowanie. "Jakby" było wszystkim co mógł w tej chwili powiedzieć - te piekielne maski całkowicie uniemożliwiały odczytanie jakichkolwiek emocji!
- Wolne? - zapytał na powitanie i nie czekając na odpowiedź postawił na stole naczynia. Zrobił to mało delikatnie i zawartość kielicha poplamiła obrus. Jakoś specjalnie się tym nie przejął. Uwolniwszy ręce, oparł kostur o blat i sam zajął miejsce obok kowaliki. Rzucił ponownie spojrzenie na talerz sąsiadki i uśmiechnął się zza pełnej wilczej maski. A więc tylko mięsiwo...
- Organizatorzy częstują nas jedną niespodzianką za drugą. - nawiązał niedbale, zwracając na siebie uwagę kobiety. - Darshes jestem. - Wzruszył ramionami po raz chyba drugi tego wieczoru i wskazał podbródkiem na stół. - Skoro dają jadło nie powinienem narzekać, ale niestety niezbyt pasuje do tego towarzystwa... - Nabierając na widelec niebezpiecznie dużą porcję ryżu, maie przytknął go do maski i zamarł. Zamarł i zaklął z szewską pasją, jak to mawiają ludzie. Niemal zerwał z siebie wilczy pysk i z wściekłością odstawił go na stół. - Uff... Tak lepiej. Idzie się udusić pod tym paskudztwem.
Awatar użytkownika
Nari
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upiór
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nari »

Nari wraz z resztą gości niepewnie ruszył w stronę otwartej bramy. Upiór powoli zaczął przyzwyczajać się do tutejszego mrozu. Przemierzając oszronioną drogą z niezwykłą fascynacją przyglądał się wykutym w lodzie rzeźbą. Pomniki mieniły się jaskrawymi kolorami niezwykle przyciągając uwagę. Posągi przedstawiały prawdopodobnie każdą rozumną obecną w Alaranii rasę oraz grasujące w tej magicznej krainie zwierzęta i potwory. Nari wstąpiwszy do lodowego pałacu był nieco zirytowany, ponieważ nie zdążył dokładnie przyjrzeć się wszystkim stworzonym z lodu arcydziełom.
Z początku wewnątrz pałacu panował półmrok. Chwilę później umieszczony w centralnym punkcie komnaty lodowy monument o nieregularnych kształtach zabłysnął błękitnym ogniem. Jasne światło wypełniło całe pomieszczenie ukazując przybyszom suto zastawione stoły. Ilość znajdującego się na nich jedzenia zapewne wystarczyłaby do wykarmienia niewielkiego oddziału, a przecież gości było niespełna dwudziestu. Czyżby wkrótce miały zjawić się kolejne osoby? A może osoba pełniąca funkcję gospodarza chcąc ukazać swą hojność postanowiła powitać gości nazbyt gościnnie?
Wkrótce do sali wkroczyła odziana w niezwykle majestatyczną suknię. Stąpała po ziemi pewnie i powoli uważnie przypatrując się przybyszom. Nie trudno domyślić się, iż to właśnie ona jest odpowiedzialna za całe to zgromadzenie. Wkrótce kobieta zaczęła przemawiać do swych gości. Mówiła niezwykle głośno i wyraźnie, w jej tonie nie było czuć ani odrobiny wahania bądź niepewności. Gdy niewiasta zakończyła swą przemowę zapraszając wszystkich do uczty Nari bez wahania zbliżył się do stołu. Szedł powoli i niezwykle ostrożnie. Upiór pomimo braku dostrzegalnego zagrożenia nie czuł się tu bezpiecznie. Jeszcze nigdy nie spotkał osoby równie szczodrobliwej, co tajemnicza kobieta...
Nari delikatnie odsunął od stołu pokryte aksamitem krzesło. Zająwszy dogodne miejsce dokładniej przyjrzał się wszystkim podanym potrawą. Chwilę później Upiór sięgnął po miskę z zupą. Polewka smakowała wyśmienicie, nawet najwybitniejsi kucharze nie byliby w stanie przyrządzić równie wykwintnego dania bez pomocy magii. Ukończywszy zupę Nari wskazał dłonią drugi koniec stołu. Znajdująca się w tym miejscu karafka z trunkiem natychmiast poszybowała w stronę Upiora.
"Telekineza... Proste zaklęcie, a potrafi tak bardzo umilić życie"
Nari delektując się trunkiem zaczął przyglądać się innym gościom. Niemalże wszyscy wyglądali na ludzi, jednak należy pamiętać, iż dość obfite grono ras potrafi przybrać ludzki wygląd. Rozterki Upiora przerwała muzyka. Przyjemna melodia wypełniła całą salę zachęcając gości do tańca. Mimo tego Nari nie ruszył się z miejsca nawet na krok. Odłożył opróżnioną karafkę i zaczął pustym wzrokiem wpatrywać się w przestrzeń przed sobą. Postukując palcami w stół pozostał tak sam ze swoimi myślami...
Zablokowany

Wróć do „Zimowy Ogród”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość