OpowiadaniaSetian - rozdział II.

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Setian - rozdział II.

Post autor: Loring »

Dzisiejszego wieczoru wejście do klubu Luvre du Vaniqa - najpopularniejszego klubu w mieście – było wyjątkowo gęsto oblegane. To najcieplejsza - jak do tej pory - noc wczesnej wiosny. LdV jako jedyny klub w Mongrel mógł się pochwalić czymś takim jak „kolejka” do wejścia. Co prawda w środku panował już totalny chaos, ale przynajmniej z pozoru wyglądało w miarę dobrze. Dzisiejsza kolejka nabuzowanej, napalonej i nie do końca trzeźwej – osobnicy po alkoholu byli stanowczo wyrzucani z kolejki, mimo, że w klubie sprzedaż alkoholu nieletnim była na porządku dziennym – sięgała imponujących pięćdziesięciu metrów. Na bramce znajdowali się dwaj wielcy i szerocy jak ściana, faceci. Ubrani w czarny dres, plakietki z wypisanymi ich imionami i nazwiskami oraz naciągnięte na wielkie dłonie, skórzane, czarne „rękawiczki”, podobne, a raczej identyczne, do tych używanych na treningach sztuk walki.
Standardowo powtarzali oni procedury wymagane do wpuszczenia klienteli. Na wstępie każdy wchodzący miał okazać dowód tożsamości (a raczej podać swoje prawdziwe – lub nie koniecznie – imię). Później test trzeźwości (chuchnięcie w twarz bramkarzowi) i przeszukanie w celu znalezienia potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów (miejscowa ludność już znalazła sposób jak to obejść – prosta łapówka i strażnicy robią się ślepi oraz niemi) i można spokojnie wejść do środka.
Dwóm bykom w wejściu wyjątkowo się dzisiaj nie spieszyło. Strasznie wolno wszystko się działo, a młodzież coraz bardziej się niecierpliwiła. Co chwilę słychać było przecinające powietrze wyzwisko.
Z całego tego tłumu tylko jedna osoba stała spokojnie. Chłopak w młodym wieku, ubrany w koszulkę z krótkim rękawem i dżinsowe spodnie, lustrował wszystko obojętnym spojrzeniem. Z twarzy nie schodził mu delikatny, tak jakby cwaniacki, uśmiech. Posuwał się powoli wraz z ruchem całej kolejki. Raz po raz zostawał przez przypadek przez kogoś popychany. Poza zaciśnięciem pięści nic nie robił w takich przypadkach.
Czas powoli leciał, a młodzieniec przesuwał się wolnym, spokojnym krokiem w kierunku wejścia. Biła od niego tajemnicza aura. Takiej siły. Harmonii. Bezpieczeństwa. A jednocześnie coś dziwnego było w tym człowieku z delikatnym, cwanym uśmiechem. Coś mrocznego. Niebezpiecznego. Jego wzrok powędrował w górę, na szyld klubu. Był to duży prostokąt z czerwonym, neonowym napisem „Luvre du Vaniqa”. Jedna z liter była uszkodzona, jakby rzucono w nią kamieniem czy tam butelką. Sam budynek nie zawierał żadnych okien, ze względu na bezpieczeństwo jak i na „sztuczkę”, która jest stosowana w każdym szanującym się np. kasynie, tj. nie widać ile czasu minęło od chwili wejścia. Ściany były jednolitego koloru – ciemnego brązu. Wielkie, dwudrzwiowe wrota stały otworem, zagradzane były jedynie przez dwóch, wspomnianych wcześniej, bramkarzy. Wejście zdecydowanie bardziej przypominało jakiś zamek czy willę, a nie zwykły klub. Ot, taki fenomen LdV.
Nagle zrobił się jakiś rozruch w tyle kolejki i wszyscy się odwrócili, by zobaczyć o co chodzi. Spokojny młodzieniec obrzucił dziejącą się scenę wzrokiem i mruknął z uśmiechem pod nosem. Wybuchła jakaś sprzeczka między trójką mężczyzn, a właściwie między jednym, a dwoma pozostałymi.
Jeden z nich - ten który był sam – miał na sobie skórzaną, brązową kurtkę i czarne spodnie. Na nogach postawne buty podobne do glanów, a dłonie przykryte czarnymi rękawiczkami. Był dosyć postawnej budowy, a raczej szeroki w barach, lecz niżej już drobniejszy. Jego twarz zdobiła brązowa, krótka broda, a głowę okalały włosy tego samego koloru. Jego mały nos nadawał mu zawadiackiego wyglądu, a pełne usta osobliwego uroku.
Wypadł z kolejki, a raczej został wypchnięty przez jednego z ludzi. Był to szczupły, ale za to bardzo wysoki osobnik, z czarnymi okularami na nosie i łysiną na głowie. Przedramieniem naciskając na szyję brodacza wypchnął go na jakieś dziesięć metrów od ludzi, z których każdy obserwował teraz dziejącą się scenkę. Jego towarzysz nie różnił się od niego zbytnio. Jedyną różnicą było to, że był niższy i bardziej muskularnej postury.
Brodacz zaparł się nogą, by nie zostać popchniętym bardziej i spojrzał napastnikowi w twarz. Ten szybkim ruchem przemieścił się obok niego i kolankiem wjechał w jego brzuch. Brodacz jęknął cichutko i skrzywił się, lecz po chwili upadł, kiedy drugi facet od tyłu kopnął go w zgięcie nogi.
Obserwujący to młodzieniec prychnął z pogardą. Dwóch na jednego... Jakież to szlachetne. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, by pomóc temu w skórze, ale zaraz się rozmyślił. Przecież tak jest dużo zabawniej.
Tymczasem dwójka łysoli robiła przekopkę tamtemu trzeciemu. Zdawałoby się, że ten nawet nie stawi oporu i na oczach ludzi i dwóch bramkarzy – którzy nic sobie z tego nie robili, no... może od czasu do czasu zerkali, by zobaczyć jak komu idzie – zostanie zatłuczony żywcem, kiedy nagle wykorzystał korzystną chwilę, złapał nogę stojącego przed sobą gościa i przewracając go, wyturlał się spomiędzy tej dwójki. Akcja działa się bardzo szybko. Ledwo wstał, a już musiał zblokować uderzenie pięścią drugiego typa. Odtrącił nadchodzącą rękę, czym wzbudził szmer głosów i prostym kopnięciem uderzył podeszwą buta w tors mięśniaka. Ten - mimo swojej postawnej budowy - poleciał do tyłu. Brodacz wykorzystał to i w widowiskowym stylu, za pomocą nóg, pociągnął go za sobą na ziemię. Pierwszy człowiek przy upadku musiał uderzyć się w głowę lub coś sobie uszkodzić, gdyż dopiero teraz wstał. Brodacz korzystając z uczciwej i korzystnej sytuacji w postaci jeden na jednego, szybkim ruchem usiadł na rywalu i pięścią rozkwasił mu nos. Ten zawył z bólu, a jego twarz w krótkim czasie zalała się krwią.
Pierwszy jak gdyby już się otrząsnął, bo szybko ruszył na pomoc towarzyszowi. Brodacz ledwo zdążył szybkim skokiem zejść z zalanego krwią byka, kiedy na jego klacie spoczęły nogi pierwszego, który w skoku niczym z filmów karate, posłał go na ziemię. Jednakże ten gdy tylko doszło do uderzenia o twardą ziemię, przeturlał się i stanął na nogi. Jego skórzana kurtka na plecach wyglądała tragicznie, ale nie było czasu by się tym teraz przejmować. Brodacz za sobą miał ciężki, postawny kontener na śmieci. Delikatnie przesunął się w jego stronę.
Kątem oka zauważył, że byk już się podniósł, lecz był teraz w pełni skupiony na tym wyższym, który właśnie ruszył w jego stronę biegiem, co było bardzo głupie i nieprzemyślane. Mężczyzna w skórze wystawił jedną nogę do przodu i lekko pochylony czekał na nadbiegającego napastnika. Jako, że dystans był mały, więc praktycznie zaraz doszło do zderzenia. Brodacz wykorzystał to, że tamten musi zahamować i w pięknym stylu umiejscowił się tuż przy nim, a jego samego przerzucił przez ramię. Nie... Wręcz nim rzucił. Wprost w kontener. Rozległo się głośne huknięcie i łysy cwaniak upadł na ziemię nieprzytomny. Duże rozcięcie sugerowało, że przywalił w obiekt głową, i to ze znaczną siłą. Postawny byk – towarzysz nieprzytomnego, który dopiero teraz odzyskał powierzchowną sprawność - zaczął podchodzić do kolesia w skórze, ale już wolniej. Co chwilę spluwał krwią napływającą mu wciąż do ust. Ręce trzymał w gotowości i zasłaniał nimi głowę. Jednak nie na wiele to się zdało. Brodacz podszedł wolnym, spokojnym krokiem i markując uderzenie sierpowym, kopnął z dużą siłą w odsłonięte żebra łysego byczka, na co ten jęknął i automatycznie opuścił gardę. Minęła może sekunda lub nawet nie, zanim potężne uderzenie pięścią posłało go na ziemię i wyłączyło na jakiś czas.
W tłumie rozległy się gwizdy aprobaty i kilka pojedynczych klaśnięć. Brodacz rozbawiony ukłonił się przed ludźmi i starł z twarzy krew.
Cała walkę trwała trochę czasu, więc kolejka znacznie się przesunęła i wreszcie nadeszła kolej tego cichego, tajemniczego młodzieńca. Stanął on przed dwoma strażnikami i uśmiechnął się delikatnie. Ci bez zbędnych wprowadzeń i ceregieli przeszli do kontroli.
- Imię?
Nastolatek uśmiechnął się na to, zbliżył się bardziej i powiedział cicho:
- Już mówiłem. Przecież już przeprowadziliście kontrolę, nie pamiętacie?- Przekrzywił głowę w lewo i patrzył się na nich z coraz szerszym uśmiechem. Ci, skonfundowani, nie wiedzieli co odpowiedzieć. Jeden z nich podrapał się po głowie. W końcu ten stojący po lewo zrobił marną imitację uśmiechu i odpowiedział: - Ta, sorry. Udanej zabawy.
Bramkarze rozstąpili się na boki przepuszczając chłopaka. Ten minął ich i już miał wejść do środka, kiedy nagle się zawahał i przystanął. Odwrócił się i z tym swoim czarującym uśmiechem odparł:
- Mam na imię Setian.

***

W środku budynku było bardzo dużo miejsca. No... Może wtedy kiedy klub był pusty. Aktualnie prawie każdy metr kwadratowy był zajmowany przez minimum dwie osoby. Straszliwy tłok i ogromna ilość procentów powodowały, że w środku było zbyt gorąco. Klimatyzacja praktycznie nic nie dawała. Na środku wielkiego pomieszczenia znajdował się duży parkiet, nad którym znajdowała się duża kula rozbrzmiewająca różnorodnymi kolorami. Po prawo – od strony wejścia – znajdował się bar, a po lewo podwyższenie na którym stacjonował DJ ze sprzętem. Aktualnie leciał jakiś szybki kawałek, więc balowicze podskakiwali w rytm muzyki. Ściany były szarego odcienia, a przy wejściu na posadzce znajdował się długi dywan prowadzący na parkiet. Widać było, że wymiociny przepitych imprezowiczów już kilka razy lądowały na nim dzisiejszego wieczoru, co nie robiło jakiegoś specjalnie przyjemnego widoku i wrażenia.
Setian obrzucił wszystko szybkim spojrzeniem i od razu skierował się w stronę baru. Usiadł przed ladą, gestem wezwał barmana i powiedział - Szkocka z lodem. – po czym wyciągnął portfel i zapłacił. Sam portfel należał do jego wczorajszej ofiary, niejakiego Ericka, który – ku uciesze wampira – jak widać do biednych nie należał, dzięki czemu dzisiejszej nocy Setian nie musiał na niczym oszczędzać.
Barman wręczył mu zamówienie, na co ten w podzięce skinął głową i odwrócił się w stronę tańczących ludzi. Podniósł szklankę do ust i zrobił mały łyczek. Dokładnie lustrował wzrokiem parkiet i tańczących. Wypatrywał potencjalnych ofiar. Spojrzał na zegarek – Wpół do dwudziestej czwartej. Po północy światła są gaszone i wszystko jest oświetlane tylko przez kolory płynące z kręcącej się kuli, czyli jednym słowem – warunki idealne dla małego bufetu. Wampir wypatrzył kilka potencjalnych ofiar. Na myśl o ich krwi poczuł, że jego kły się wydłużają, a oczy rozbrzmiewają czerwienią przyszłego mordu. Opanował się więc szybko, by nie wzbudzić zbędnego zamieszania i dopił zawartość swojej szklanki.
Już miał się podnieść i dołączyć do tańczących, kiedy ktoś dosiadł się po jego prawej, i powiedział:
- Wampir.
Setian drgnął szybko i błyskawicznie odwrócił się do źródła głosu. Jego posiadaczem okazał się brodacz, który kilka minut temu walczył przed klubem z jakimiś dwoma typami. Uśmiechnął się do wampira, i podniósł jego pustą szklankę.
- Spokojnie, wampirze. Jestem Grauv. Wyczułem Cię jak tylko tutaj wszedłem. Nie... Wcześniej. Jak walczyłem. Kiedy stałeś w kolejce i mi NIE pomogłeś.
Młodzieniec parsknął pogardliwie.- Kim jesteś i czego chcesz?
- Spokojnie, przyjacielu. Jestem wilkołakiem.
Na te słowa Setian wstał gwałtownie, jakoby szykując się do walki.
- Wilkołaki nienawidzą wampirów. Czego chcesz?
- To bzdura. Jedna wielka ułuda i zakłamanie spowodowane tym całym bajaniem ludzi w ich książkach i filmach. Nic do ciebie nie mam, po prostu pierwszy raz cię tutaj widzę. Uwielbiam się bawić, i to wszystko.
Wampir chwilę myślał, a potem uśmiechnął się i wyciągnął rękę do Grauva i powiedział:
- A ja jestem Setian. Też uwielbiam się bawić. To co? Wypijemy? Ale spróbuj mi się postawić, a cię rozpierdolę, pamiętaj.
Mimo tej całej szopki, Setian nie do końca zaufał przybyszowi. Obserwował go bacznie i był bardzo czujny. Jednak stopniowo przestawał obawiać się zagrożenia z jego strony. Zresztą... Jakiego zagrożenia? Przecież on jest niepokonany.
Impreza rozkręcała się coraz bardziej. Ludzi przybywało, a wskazówka zegara coraz bardziej pędziła w stronę równej północy. Wampir i wilkołak tymczasem rozkoszowali się wszelakiej maści alkoholem. Byli coraz bardziej pijani. Rozmawiali o wszystkim. Głośna muzyka redukowała szanse podsłuchania. Setian szczegółowo opowiedział wilkołakowi o swojej ostatniej wizycie w tym klubie – która miała miejsce trzynaście lat temu – i o krwawej masakrze którą wtedy spowodował. Okazało się, że Grauv ani trochę nie był zdruzgotany okrutnością Setiana. Ponadto podobało mu się to. Powiedział, że traktuje życie jako zabawę. Że niczego się nie boi i może umrzeć w każdej chwili, nawet za byle gówno.
Kiedy zegar pokazywał za pięć dwunastą, wampir wstał. Jego towarzysz rzucił mu zdziwione spojrzenie i zapytał co robi. Ten uśmiechnął się tylko, i odparł.
- Pora na pokaz.
Akurat zaczynał się jakiś wolniejszy, wdzięczniejszy kawałek. Wampir stanął przed parkietem, klasnął bardzo głośno – czym zwrócił na siebie uwagę najbliższych – i zaczął tańczyć.
Wystarczyło pierwsze trzydzieści sekund, żeby się przekonać, że Setian jest ponad wybitnym tancerzem. Zaczął od obrotu zakończonego wdzięcznym ukłonem w stronę kilku najbliższych pań. Delikatnie zaczął poruszać biodrami, kręcąc nimi w dziwny, ale i zaraz przyciągający spojrzenia sposób. Jego barki poruszały się lekko do przodu i do tyłu, ręce asystowały biodrom, a nogi przemieszczały powoli ciało. Jego ruchy były powolne, zmysłowe. Po trzech minutach tańca wszyscy byli w niego wpatrzeni. Kobiety rozbierały go wzrokiem, a mężczyźni zazdrościli pieprzonemu młodzikowi talentu. Wykonał obrót i w powietrzu zaczął kręcić powoli prawą dłonią. Zszedł na nogach niżej, i wrócił do góry. Do północy została minuta. W sposób którego nawet najlepsi striptizerzy by mu pozazdrościli, zdjął górną część stroju i rzucił wprost w wilkołaka. Panie krzyknęły z aprobatą, a na twarzy wampira zagościł jeszcze szerszy uśmiech. Pod wpływem jego ruchów mięśnie na jego ciele przemieszczały się w iście czarujący sposób. Jego brzuch był niesamowicie umięśniony, podobnie reszta. Swój występ zakończył obrotem i ukłonem, czym wzbudził olbrzymi aplauz.
Wilkołak zaklaskał pojedynczymi razami i uśmiechnął się pod nosem na ten pokaz popisówy. W głębi siebie mimo wszystko musiał przyznać, że jebany wampirek umie się ruszać.
Leciała już kolejna wolna piosenka. Setian – wciąż bez koszulki – tulił się właśnie z poproszoną do tańca damą. Minęła jakaś sekunda i na zegarku wybiła północ, a światła nagle pogasły. Rozległy się krzyki aprobaty i pojedyncze brawa.
Po jakiś dziesięciu sekundach od zostawienia kuli jako jedynego elementu koloryzującego – dało się słyszeć coś jeszcze. Cichutki szept.- Nie krzycz. Nie będzie bolało.- I prawie niesłyszalny dźwięk ugryzienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość