Serenaa[W pobliżu miasta]Koniec podróży.

Miasto kupców, szlachty i handlu. Położone w słonecznej części wybrzeża, stąd jego status Miasta Królewskiego. Znajduje się tu wiele dworów szlacheckich i oczywiście pałac króla.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

[W pobliżu miasta]Koniec podróży.

Post autor: Aphrael »

        Niedaleko Serenay znajdowało się wzgórze, z którego można było podziwiać miasto i morze. Koń, którego zakupiła kilka dni po opuszczeniu Fargoth, pasł się pod najbliższym drzewem. Na najwyżej położonym kamieniu siedziała bladolica kobieta. Po jej plecach i ramionach okrytych niebieskim materiałem spływały złote loki. Fioletowa suknia na biodrach przepasana była wielokolorowym pasem. Na jej szyi znajdował się niezbyt pasujący do jej stroju rzemyk, na którym wisiał czerwono-czarny guzik w kształcie liścia klonu. Podarek, z którym nigdy się nie rozstawała.

        Aphrael spoglądała ku miastu. Wyglądało na bardzo bogate - wszędzie małe pałace i kunsztownie zdobione domy, jak przystało na miasto kupców. I nie można zapomnieć o pałacu królewskim, zdecydowanie najwspanialszej budowli. Dalej spokojnie falowało morze. Woda odbijała zachodzące słońce, sprawiała wiec wrażenie ogniście pomarańczowej, szczególnie przy linii horyzontu. Zaiste, wspaniały widok.

        Czarodziejka trwała w ciszy, zamyślona. Co ją sprowadziła do tego zamożnego miasta? Teraz dziwne przeczucie minęło. Znaczy się, czuła, że jest tam, gdzie być powinna. Tylko z jakiego powodu? Co czekało ją w tym mieście? Były to pytania bez odpowiedzi, nad którymi głowiła się już od jakiegoś czasu i nie mogła znaleźć sensownego wytłumaczenia.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Nastał wieczór. Z daleka Serenaa wyglądało jak wielka świeczka wbita w zielone ciasto urodzinowe. Fale morskie pod wpływem przypływu uderzały w skalne wybrzeże, wysuwały w górę łajby zatrzymane w porcie. Pracownicy miasta wychodzili na zatłoczone ulice i przy pomocy ściskanych w rękach pochodni zapalali lampy porozstawiane po wszelkich zakątkach dzielnic. Kolejne iluminacje zaczynały błyszczeć pomarańczowym światłem, Serenaa z szarej perły stała się migoczącą iskierką pełną gości, tańców i swawoli.

Aphrael przyglądała się życiu towarzyskiemu z niejaką fascynacją. Skoncentrowana na własnym życiu i na własnych problemach dumała na wzgórzu położonym niedaleko nadmorskiego miasta. Piękna, niczym nie zmącona pogoda towarzyszyła kobiecie w rozmyślaniach. Wiatr uciekał szerokim łukiem od wzniesienia, płyta księżyca wychylała się zza gęstych chmur. Kiedy Pradawna spojrzała na nie, miała wrażenie, że oto patrzy na obraz stworzony pędzlem znakomitego malarza. Poszczególne kłębki układały się... może przypadkowo... w postacie. Tam, gdzie Syriusz i Mirzam szli razem przez niebo, stała dynamiczna sylwetka młodej Magiczki. W dłoniach trzymała coś na podobieństwo kija bądź miecza. Długie włosy rozmywane przez bieg ziemi ginęły w nicości, podkreślane światłem pojawiających się gwiazd. Tuż obok niej stała postać o wiele większa, pełniejsza rozmiarami. Miecz i tarczę wyciągała w prawą stronę... celowała w dziwną postać leżącą przed nieznaną parą istot. Smoczysko wielkie i paskudne rozciągało się trupem po całej zachodniej stronie nieba, a jego ogon zwisał bezwładnie sięgając horyzontu, linii zderzenia między morzem, a niebem.

Czarodziejka w odbiciu księżyca na tafli wody dostrzegła coś... niespotykanego. Srebrne pręgi, łuskane kolejnymi pchnięciami fal, układały się w liść klonu. Drobny listek tkwił w jednym miejscu z dala od zatoki Serenaa.

Tymczasem drogą szła mała, zgarbiona sylwetka. Piechur ubrany w gęsty, długi czarny płaszcz z zarzuconym kapturem na głowę opierał się o drewniany kostur zakończony specyficznym wykrzywieniem. Koniec laski nie tylko plątał się w kulę, ale także trzymał w niej mały kamień srebrzący się radośnie. Magiczna lampa oświetlała bose stopy nieznajomego wędrowca, a gdy ten dotarł na szczyt wzgórza, zatrzymał się. Tułacz wyprostował sylwetkę, zacisnął blade palce na rękojeści laski. Mimo postawy kaptur nie zdradzał niczego z jego wyglądu. Jedynie głos, równie melodyjny jak zmaterializowana symfonia orkiestry, mówił o nim jak o eleganckim mężczyźnie w sile wieku.
- Piękną mamy noc, prawda? Syriusz zwiastuje niestety ciężkie czasy...
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

        Nastała noc, czerwona tarcza zachodzącego słońca znikła za linią horyzontu. Czarodziejka jednak nie ruszyła się z miejsca. Przyglądała się ludziom w mieście, które stopniowo rozjaśniał blask zapalanych pochodni. Po chwili odwróciła wzrok od zabudowań. To nie dlatego tu przyszła.

        Spojrzała w niebo. Tej nocy chmury dziwnie się układały - jeszcze nigdy nigdy nie widziała tak wyraźnych obrazów na niebie. Na nieboskłonie stały dwie postacie, triumfujące nad ogromnym obłokiem w kształcie smokopodobnej bestii. Wpatrywała się w nie, bo coś jej przypominały. Laska trzymana przez kobietę była tak dziwnie znajoma... Ale przecież zupełnie prosta, bez ozdób, mogła być kijem leżącym koło drogi. Chwyciła kostur, który leżał obok niej. To nie mogło być to. To był wymysł jej umysłu. To nie mogła być prawda - bo niby jakim cudem? Była głupia, że w ogóle coś takiego pomyślała.

        Spojrzała na morze, szukając w jego widoku ukojenia. Jednak go nie znalazła, jedynie jeszcze większą niepewność i więcej pytań bez odpowiedzi. Odbicie układało się w liść. Liść klonu. Chwyciła palcami wisiorek na jej szyi. Teraz była pewna. Coś się działo. Tylko co? Skarciła się w duchu. Znowu zadawała sobie pytania, na które nie znała odpowiedzi. Spojrzała na podarek, a później na morze. Nie mogła się mylić - to był ten sam liść, nie było co do tego wątpliwości. Spojrzała jeszcze raz na niebo. Chmury trwały tak jak przed chwilą. Spojrzała na męską postać. Ten sam kształt tarczy. Uśmiechnęła się lekko widząc, że gwiazdy wokół miecz przypominają ową niebieską poświatę, która tak ją ciekawiła. Ktoś musiał się napracować nad tym czarem - bo przecie nie mógł to być twór natury, prawda?

        Usłyszała ciche kroki na drodze. Odwróciła głowę i zobaczyła zbliżającą się, zgarbioną postać ubraną w czarny płaszcz z kapturem, który nie pozwalał jej ocenić, kim był ów człowiek. Laska, którą się podpierał, była równocześnie magiczną lampą, która rozświetliła mroki nocy wokoło. Wyprostował się, ale dalej nie wiedziała, kimże jest. Odezwał się do niej, miał melodyjny, silny głos.

- Tak, zaiste urokliwy to widok - powiedziała, spoglądając na rozświetlone miasto, na morze odbijające światło księżyca i chmury na niebie. Po chwili znów spojrzała na przybyłego. Odgarnęła za ucho kilka niesfornych złotych loków i odparła z uśmiechem:
- A czy kiedykolwiek nastaną naprawdę spokojne czasy? Zawsze gdzieś znajdzie się ktoś, kto cierpi i potrzebuje pomocy, której nikt mu nie daje - potrząsnęła lekko głową. Dopiero po chwili spojrzała znowu na przybyłego.
- Jakież to problemy przepowiada nam niebo? - spytała.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Astrolog wciągnął świeże powietrze. Złapał głęboki wdech ustami, klatkę piersiową napełnił po brzegi aromatem pogodnej nocy i spełnionych marzeń. Utrapiony wędrowiec stał w miejscu tuż nad siedzącą Aphrael, i choć w okolicy roiło się od kamieni umożliwiających spoczynek, tajemniczy przybysz ani się ważył przysiąść nawet na moment. Uśmiech wykrzywiał cudacznie zza ciemnej zasłony kaptura, natomiast palce u dłoni ciągle spijały się wspólnie na twardej oprawie laski. Potajemnie wpatrując się zielonymi oczami w strój Czarodziejki pokiwał głową, jakby skutkiem tiku, powędrował wzrokiem aż na sam szczyt nieba. Wtedy to Aphrael dostrzegła, że podbródek jegomościa ma kolor atramentu, a usta przypominały bardziej różane maliny, niż zwyczajne wargi... musi więc być albo bytem szeroko umagicznionym albo mrocznym elfem, choć jego postura i głos tej tezie stanowczo zaprzeczały. Ktoś musiał się napracować nad tym czarem - bo przecie nie mógł to być twór natury, prawda? Coś równie pięknego jak tajemniczego kryło się za kotarą płaszcza.

Mężczyzna przemówił. Światło drogocennej lampki odrobinę przygasło, by nie razić w oczy Aphrael. Pradawna mogła znów wsłuchiwać się w słowiczy głos napełniający ją duchem pobłażliwości, miłosierdzia i ukojenia. Wspaniałomyślny dar mędrca rozniósł się po uszach i delikatnym zefirku nad zatoką.
- Możesz być pewna, panienko, że takie czasy nadejdą... niefortunnie zginie większość istot, które zasługują na ten podarunek od losu, lecz czy byłyby gotowe? Dla większości życiem jest walka ze złem i chaosem... Przyjście spokojnych czasów zrujnowałoby ich siły, pragnienia i cele postawione na samym początku własnej drogi. Ryba dostosowana do życia w jeziorze pełnym innych ryb, złotych kamieni i topionych stokrotek nie będzie czuła się szczęśliwie w perlistym morzu bez żadnych kwiatów czy dekoracji... To nie jest jej przeznaczenie.
Przerwał na moment ponownie wpatrując się w lico Aphrael.
- Niebo przepowiada wiele rzeczy, lecz tylko względem jednej osoby. Nie mogę powiedzieć, że za tydzień zarządca Serenaa umrze na kiłę... nie mogę stwierdzić, że port jutro zawali się od trzęsienia ziemi i runie w morskie głębiny. Mogę jednak wysnuć plany twojej przyszłości... wystarczy drobna opłata na skromny posiłek i chęć poddania się sile magii. Mało kto teraz wierzy w czytanie z gwiazd, lecz mogę cię zapewnić, że to cenna wiedza stojąca na wyciągnięcie ręki.
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

        Przyglądając się mężczyźnie zdołała orzec, iż prawdopodobnie jest mrocznym elfem. Spotkała już kilku przedstawicieli owej rasy, lecz nigdy z żadnym nie rozmawiała. To spotkanie mogło przynieść ze sobą nowe, ciekawe doświadczenia. To wyjaśniałoby jego nieziemsko melodyjny głos, który napawał ją spokojem i był dla niej ukojeniem, którego potrzebowała. Napełniał ją takim przyjemnym ciepłem, duchem pobłażliwości i miłosierdzia. Przestała na chwilę myśleć o swoich problemach, zapomniała nawet o anomaliach pogodowych, których świadkiem przed chwilą była.

        Zastanawiała się nad słowami astrologa. A czy ona byłaby szczęśliwsza, gdyby nikt nie potrzebował pomocy? Gdyby mogła odejść, zaszyć się w lesie i mnożyć swą wiedzę, jak robili to inni Czarodzieje i Czarodziejki? Może jej przeznaczeniem było właśnie podróżowanie? Jakaż to ironia, że tak bardzo pragnąca pokoju osoba nie mogłaby szczęśliwie żyć, gdyby nadszedł! Żart losu, można powiedzieć, bo spełniając swoje największe marzenie jednocześnie zniszczyłaby samą siebie.

        Elf zaproponował jej swoje usługi, jeśli można tak powiedzieć. Aphrael nigdy szczególnie nie wierzyła w czytanie z gwiazd, ale nauczyła się, że czasami warto zaryzykować. Mogła się przecież mylić, a szansa zdobycia wiedzy była dla Aphrael wielką pokusą. Czy jej to zaszkodzi? Kilka ruenów mniej czy więcej - jaka to różnica? Sięgnęła do leżącej niedaleko torby i wyjęła z niej sakiewkę i wyjęła z niej monetę - Srebrnego Orła. Podała ją astrologowi i czekała, co też powie.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Elf bez słowa na ustach zważył w dłoni daną monetę. Kiedy wyciągnął wierzch ręki, Aphrael ujrzała na niej dyskretnie wytatuowany pentagram. Symbol przyciągał wzrok, bo misternie stworzony i udekorowany wieloma pieczęciami runicznymi rozchodził się kątami poszczególnych kątów na palce i dalszą część ramienia. Umiejętności Czarodziejki wystarczyły, aby odczytać niewielką część z zapisków zamieszczonych mrówczymi literkami. Jedna z wielu linijek brzmiała tak:
Niech się strzeże ten, kto w czarnej godzinie otwiera grób rozpaczy. Na świecie nie ma bólu ani zła, lecz jedna moc ludzka. Żyjąc w cieniu nie pozbędziesz się demona tkwiącego w środku. Anioł Smoka będzie cię strzec póki w światło patrzysz i rozumiesz jego cel. Żyjąc w jego blasku osiągniesz wyzwolenie, a Pradawni zapiszą cię w swoich zwojach.
Niesamowicie skomplikowane proroctwo urwało się wraz z zabraniem ręki Astrologa. Mroczny schował pieniążek do małego woreczka, który wyciągnął zza pleców, a następnie oparł kostur o ziemię. Zrobił to z elegancją i nawet ceremonialnością w ruchach. Kamień wetknięty w laskę w końcu zgasł, natomiast nowym źródłem światła stały się ręce Proroka. Przykute opuszkami do czoła i powiek Aphrael emanowały aurą ciepła oraz snu. Nagle Czarodziejka odczuła jak oczy zaczynają ważyć więcej niż zdołała utrzymać. Ciało wpędzone w rytmiczne kołysanie, głowa utkwiona w górę, patrzyło sparaliżowane magią na niebo jarzące się miliardem gwiazd. Ostatnim słowem, jakie Aphrael usłyszała, było "Śpij..."


Obudziła się na podmiejskiej polanie. To samo niebo, te same figury i gwiazdy towarzyszyły jej nawet w miejscu, w którym nigdy nie była. Sucha zniszczona trawa utrzymywała ją, stopy nie odczuwały ani ziąbu ani chłodu. Jedynie co buty ubłocone jesienną pogodą coraz bardziej poddawały się wpływowi padającego deszczu. Olbrzymie krople zawadzały wzrokowi Czarodziejki, przed sobą widziała wyłącznie gęstą mgłę, którą dałoby się ciąć stępiałym nożykiem od korespondencyji. Wybranie drogi skutkowałoby co najprędzej zagubieniem w przestrzeni.
Za plecami jednak Aphrael odczuła smugę siarki, spalanych ciał... i śmierci. Nienawistna woń unosiła się w powietrzu, a rozdrabniana zalążkami burzy dała o sobie znać nozdrzom kobiety. Natychmiast się odwróciła.
Twierdza wyglądała obskurnie. Na wpół zniszczony kamienny mur obrastał roślinnością od stuleci. Wieże wartownicze przypominały posągi niepowodzeń ludzkich - odrapane z cennych materiałów i łupów paliły się gigantycznymi kulami ognia. Metalowa brama leżała odrąbana nieznaną siłą. Pogięta do granic sił śmiertelników przypominała zbiór pik ustawionych w jeden sztorc. Na niej to czerwona krew odbijała własne plamy. Dekoracyjne ostrza portalu wskazywały wejście na kwadratowy dziedziniec... jeszcze bardziej pogrążony w kopułach ognia. Mimo okropnego deszczu domostwa, powozy i cała reszta inwentarza Kal Idrion ginęła w gehennie.

Wszędzie pełno było zwłok. Zmasakrowane ciała mieszkańców leżały tam, gdzie padły. Odrapane niejednokrotnie ze skóry, z widocznymi wnętrznościami, śmierdziały od czyhającej niedaleko kosy Żniwiarza. Chmury gromadzące się nad dachami miasta niepokojąco jednoczyły powierzchnie w jedną zbitą równo całość. Potajemne, bezgłośne błyskawice wskazywały kolejno wartowników, szlachciców, gości... obywateli; wszystkich zgromadzonych w Kal Idrion, poczynając od dzieci, aż po starców.
Na środku placu, wśród gąszczów ustrzyżonej trawy, w okręgu uformowanym z kamienia przez miejscowych rzemieślników, ktoś wisiał. Masywny dąb pozbawiony liści posłużył swą gałęzią do wisielczego zabójstwa... może samobójstwa. Poczciwy mężczyzna o czarnych włosach, z krotką bródką i w ładnym eleganckim stroju arystokratycznym, zwisał bezwładnie z najwyższej gałęzi historycznego pomnika. Ludzki czterdziestolatek nie miał ani stóp, ani dłoni - odrąbane leżały tuż przy korzeniach drzewa. W obgryzione usta natomiast ktoś włożył trupowi zmiętolone dokumenty - przez deszcz przypominające bardziej szmatę niż ważny proces urzędniczy.

Dalsza podróż przez świeżo założone nekropolis przeniosła Aphrael do zamku książęcego. Niskie stopnie schodów zapraszały do przedsionka pełnego kolumn ustawionych w równych rządkach trzy na pięć. Filary podtrzymywały niskie sklepienie, a ostatni stopień schodów mógł być doskonałym miejscem z którego da się uwiecznić panoramę Kal Idrion wraz z mgłą w tle. Dalej, w głębinie głównej sali królewskiej leżały kolejne ciała. Krew opłukiwała kamienne bloczki podłoża... U ich stóp od wieków stał tron. Mocarny, z kości słoniowej i wzbogacony wieloma złotymi oraz diamentowymi kamieniami... był zajęty. Siedziała na nim postać wielkiego wojownika o płowych włosach jasnego koloru - przyciemnionego panującym w środku zameczku półmrokiem - i sylwetce umożliwiającej pokonanie pradawnych bóstw. Ubrany w ciężki pancerz z czarnostali prezentował się dumnie... spokojnie... lecz bezdusznie. Życie utkwione wyłącznie w ślicznej twarzy nagle skupiło oczy na stojącej Czarodziejce.
- Aphrael... znów się spotykamy.
Galanoth spróbował się uśmiechnąć.
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

Runy na ręce astrologa były tak wspaniałe, że Aphrael zaparło dech. Misternie zdobione wzory pokrywały jego skórę od palców aż po ramię.
Niech się strzeże ten, kto w czarnej godzinie otwiera grób rozpaczy. Na świecie nie ma bólu ani zła, lecz jedna moc ludzka. Żyjąc w cieniu nie pozbędziesz się demona tkwiącego w środku. Anioł Smoka będzie cię strzec póki w światło patrzysz i rozumiesz jego cel. Żyjąc w jego blasku osiągniesz wyzwolenie, a Pradawni zapiszą cię w swoich zwojach.
Czytała wiele proroctw i wiedziała, jak niezrozumiałe były. To był jedynie mały fragment, który mógł znaczyć wszystko i nic. Jednak jedno ją ciekawiło: o kim mówiło proroctwo?
Na skroniach i powiekach poczuła palce astrologa, zrobiła się senna... Usłyszała ostatnie słowo - "Śpij" - i pogrążyła się w ciemnościach.

        Obudziła się na podmiejskiej polanie. Pierwszym co zauważyła było niebo, te same gwiazdy i chmury. Postacie. Skrycie zastanawiała się, kiedy znikną.

        Poczuła swąd siarki, odór palonych ciał i woń śmierci. Odwróciła się. Zobaczyła obskurną, zaniedbaną twierdzę, teraz zniszczoną. Tu i tam widać było ognie pożarów, nad zabudowaniami kłębiły się czarne obłoki dymu. Na ulicach, na placach, w domach - wszędzie leżały trupy. Panowała przerażająca cisza - żadnych jęków dogorywających, płaczu czy krzyków. Nic. Tu odbyła się rzeź, nie walka. Wszystkich dosięgła ręka Śmierci - nikt nie ocalał. Czarodziejka szła przez miasto-grobowiec, aż doszła do pałacu książęcego, którego los nie oszczędził. Na ozdobnych podłogach walały się ciała, pod ścianami stały kałuże krwi. To niegdyś wspaniałe miejsce przerodziło się w symbol nieszczęścia. Weszła do sali królewskiej, na której środku stał tron. Dookoła niego również walały się ciała. Ale tron nie był pusty...
- Aphrael... znów się spotykamy - usłyszała znajomy głos. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Galanoth.

        Czarodziejkę zatkało. Przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. W jej głowie kotłowały się rozpaczliwe myśli - gdzie była? Dlaczego tu była? Nie chciało jej się wierzyć, by tak wyglądało wróżenie z gwiazd. W jaki sposób się tu znalazła? Stała jak słup soli przed Elfem, nie wiedząc, co może powiedzieć. Rozpoznał ją, lecz jakim cudem? W końcu wyglądała inaczej. Ale... Olśniło ją. Kosmyk, który mu podarowała, zmieniał się wraz z nią. Pewnie tak, pewnie w ten sposób.
        W końcu wróciła do rzeczywistości i się odezwała. Sama nie wiedziała dlaczego, ale jej twarz nie zdradzała żadnych emocji - nie była w stanie płakać nad zmarłymi ani uśmiechnąć się do przyjaciela. Czuła się... pusta.
- Co tu się stało? - wyszeptała. - Kto to uczynił?
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Elf wyglądał zupełnie inaczej, niż wiele lat temu, gdy po raz pierwszy ramię w ramię Aphrael stanęła z nim do potyczki. Zdecydowanie Galanoth postarzał się wiekiem, lecz ciało nie ujmowało ani odrobinki piękna oraz godności. Mięśnie rozrosły się do stopnia boskiego, ciało wyrzeźbione ze szlachetnego kamienia ćwiczeń praktycznych podtrzymywało na sobie gigantyczny ciężar mrocznego opancerzenia. Włosy rycerza opadały znaczniej, bo do połowy nóg, lecz zawiązane w zmyślny warkocz przypominały bardziej demoniczny ogon, niż modną wśród Nordów fryzurę. Galanoth dużo także przeszedł. Oczy pochłonięte życiowymi doświadczeniami ani drgnęły, nie schowały się za powiekami. Twarz mężczyzny uroczyście podkreślona przez mało widoczne znamię na prawym policzku - zdobyte dość niedawno - oceniała postęp z jakim postarzała się Aphrael. Niewinne ciągi brwi zmarszczyły się do siebie, sylwetka Elfa nagle wystrzeliła do przodu postępując w stronę niespodziewanego gościa. W prawej dłoni Galanotha ujawnił się krótki szeroki miecz pełen szkarłatnych wykończeń i krzywych stylistycznie dekoracji. Nie była to Różyczka, lecz równie piękna, choć zdecydowanie słabsza broń.

Thelas zbliżył się miarowym krokiem do Czarodziejki. Ujął prawy bok własną ręką, przycisnął do siebie chcąc przytulić i odczuć na sobie bliskość drugiej osoby.
Kobieta poczuła chłód. Przerażająco zimna stal miecza wbiła się w jej podbrzusze i przebiła na wylot. Czubek narzędzia mordu wystawał tuż nad pasem, przekręcał się na lewo i prawo zgodnie z ruchami rękojeści. Galanoth, niczym nie przerażony, pociągnął do siebie zakrwawione ostrze. Odszedł w tył na trzy kroki, rzucił w bok miecz, który odbił się echem po królewskiej sali. Niczym nie zmąconym wzrokiem patrzył leniwie jak cała rana Aphrael znika, dając miejsce powstałym organom, tkankom i komórkom.
- Tak... tak myślałem... Ktoś, kto zginął z mojej ręki nie może żyć powtórnie...
Idąc przed siebie ominął zgrabnie Magiczkę. Gestem dłoni dał jej znać, by podążyła za nim.
- Jeśli więc nie istniejesz tutaj... To gdzie? Sfera astralna jest dostępna dla Pradawnych, zwłaszcza Czarodziei... ale tylko w momencie medytowania lub ceremonialnej śmierci pełnej rytuałów i wiary... - mówiąc na głos stanął przy progu wyważonych drzwi od zameczku. - Alternatywna rzeczywistość... próg zderzenia przeszłości i przyszłości przez teraźniejszość. Ktoś cię zaczarował, prawda? Ach...
Westchnął wpatrując się w panoramę zabitego Kal Idrion.
- Wszystko zaczęło się od momentu, w którym smoki zaczęły się budzić. Wyłaziły z nor stworzonych w głębokich czeluściach krasnoludzkiej Północy... Szybko Alarania wywołała wojnę z samą sobą. Istoty Zła powstały... wszystkie naraz, a My.. Ci niby dobrzy... zawiedliśmy. Każde większe miasto, każde królestwo wiedziało "lepiej" jak pokonać siły ciemności. Meot pod wpływem fali nieumarłych runęło w ciągu niespełna nocy. Ostatni Bastion stał się więzieniem dla mieszkających w nim obywateli... Wielka Rada Czarodziejów wpadła w konszachty z demonami i przywłaszczyła sobie tą osadę... W tym także ty. Padłaś od mojego miecza niespełna rok temu. Przepełniała cię potworna siła... i bestia, którą uśmierciłem wraz z tobą.
Galanoth spojrzał momentalnie za siebie. Jego wiecznie czysta peleryna elficka, przypięta do góry napierśnika, schła po kąpieli w krwi.
- Dalej było tylko gorzej... Rapsodia i Fargoth zjednoczyły siły, leśni Naturianie zaczęli płodzić synów i córki z istotami zła... W Nemerii ukryło się całe bandyctwo Alaranii. Miasto nagle stało się warowną twierdzą, pułkiem wojskowym... Król Valladonu wraz z rodziną stworzył pierwszą tak wielką armię z samych wyłącznie okrutników. Mroczne Elfy i Krasnoludy zeszły wspólnie do najgłębszych ścieżek wydrążonych pod ziemią... zaczęli walczyć ze smokami. Praktycznie cała populacja zmiennokształtnych drogą napadów i zasadzek pełnych pułapek zaczęła wybijać zdradzieckich Naturianów. Narodziło się mnóstwo bohaterów... ale i morderców. To, co widzisz teraz, urocza towarzyszko z przeszłości, to nic innego jak obraz zemsty, pokłosia demoniczności i przekupstwa. Różyczka doścignęła dwieście czterdzieści cztery głowy z Kal Idron... Każdy z nich... każdy z mieszkańców, których tutaj widzisz... zaprzedał duszę diabłom. Wampir zwisający z pierwszego drzewa osady sam wymierzył sobie sprawiedliwość. A ja... - wydawać by się mogło, że Galanoth zapłakał - przestałem być Obrońcą. Obrońca zawsze uratuje swoją rodzinę... On powstrzyma siły zła przed zniszczeniem Szkoły Kawalerskiej Odrodzonego Liścia... On powstrzymałby ciebie, zanim stałaś się... splugawioną czarodziejką.
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

        Przyjrzała mu się. Wyglądał doroślej, starzej. Był bardziej umięśniony, jego włosy były dużo dłuższe, a na skórze pojawiło się kilka blizn. I jeszcze jego oczy. Nigdy nie była tak zimne, tak lodowato spokojne jak teraz. Cała postać Elfa była tak spokojna, nieruchoma... Do czasu. Nagle, zupełnie niespodziewanie poderwał się. W jego dłoni pojawił się nieznajomy miecz. Czarodziejka chciała się cofnąć, ale nie mogła się poruszyć. Podejrzenia, które wcześniej uważała za wymysły, stawały się przerażająco realne... Poczuła, jak przyciska ją do siebie. Przez jedną wspaniałą chwilę myślała, że się myliła. Ale zimna stal przebijająca jej podbrzusze szybko obróciła w niwecz marzenia. Co dziwne, nie czuła bólu, ale sam widok ostrza przekręcającego się w jej ciele i pozbawionej emocji twarzy Galanotha sprawiły, że z jej ust dobiegł cichy, zduszony jęk. Niewzruszony mężczyzna wysunął zakrwawione ostrze, odszedł kilka kroków do tyłu i odrzucił miecz, który z brzękiem upadł na podłogę. Podążyła za jego wzrokiem i spojrzała na ranę, która stopniowo znikała. Rozszerzyła oczy w niemym zdumieniu. Jak...?

- Tak... tak myślałem... Ktoś, kto zginął z mojej ręki nie może żyć powtórnie... - usłyszała głos Elfa. Włoski zjeżyły się na jej karku, przeszedł ją dreszcz. Wiedziała gdzie jest. A raczej kiedy. W przyszłości. A oto przed nią stał mężczyzna, którego uważała za przyjaciela, i który właśnie wyznał, że ją zamordował.
        Galanoth minął ją, a ona niechętnie podążyła za nim. Nogi miała jak z ołowiu. Słuchała w ciszy jego słów. Raz przelotnie się na nią obejrzał, ale przez większość czasu szedł odwrócony do niej tyłem, a ona za nim, jakby wiedziona na sznurku. Na koniec monologu wydawał się być załamany. Gdyby zobaczyła go takim w swojej teraźniejszości, bez wahania zaczęłaby go pocieszać. Teraz nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
        Aphrael nie współczuła Elfowi. Gdyby nie jedno, czy dwa zdania, zapewne byłby zasmucona jego losem. Jednak wypowiedział wszystko i jego słowa głęboko wryły się w pamięć kobiety. Tych kilka wyrazów zamieniło litość w bezsilną złość i rozpacz, rozpacz nad zabitymi przez niego istotami. I te uczucia słychać było w jej głosie.

- Nie mogę niczego stwierdzić na pewno, bo nie wiem wszystkiego - powiedziała, nie patrząc na Galanotha. - Ale nie do nas należy decyzja, co jest dobre, a co złe. A odpowiadając przemocą na przemoc nie walczymy o pokój, a niesiemy jeszcze większe zniszczenie. Demony, mówisz - czyż nie pamiętasz naszej rozmowy? To, że ludzie uważają, że coś jest złe, wcale nie znaczy, iż jest to prawdą. Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć, lub jeśli boją się, że mogłoby się okazać prawdą. Skąd wiesz, że owe smoki i, jak mówisz, demony były prawdziwym złem? Nie wiesz. To twój pogląd, twoje zdanie. Każdy ma prawo je mieć. Ale czy jesteś naprawdę przekonany o swojej racji?
        Zakładam jednak, że twoje poglądy są prawdziwe. Cóż więc uzyskasz, niszcząc miasta? Rozejrzyj się dookoła. To była zwykła rzeź. Jaką możesz mieć pewność, że każda z tych osób zaprzedała duszę diabłom? Jakim prawem zabijasz dzieci, którym nigdy nie było dane wybrać? Uważasz swoje czyny za usprawiedliwione? Tłumaczysz sobie, że wszyscy byli winni i w ten sposób możesz później spojrzeć w lustro? Ja wiem jedno. Kiedy umrzesz, Pan Ciemności powita cię z otwartymi ramionami. "Wykonałeś wspaniałą robotę, mój synu" - w jej głosie brzmiała kpina. Dopiero po chwili znów się odezwała, a w jej głosie słychać było gniew, który ją przepełniał.

- Czy spytałeś mnie, "splugawioną czarodziejkę", o moje powody, czy po prostu zamachnąłeś się mieczem i odciąłeś mi głowę? - jej oczy pociemniały, stały się granatowe jak niebo nad miastem. Usta zacisnęła w wąską kreskę. Była zła, jeśli nie wściekła, a jej własne słowa potęgowały tę złość. Z trudem nad sobą panowała.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Postawna sylwetka Elfa spoczęła na najwyższym stopniu gościńca królewskiego. Zbroja mężczyzny zachrzęściła metalicznie odbijając się elementami od siebie, peleryna rozlała po podłodze wraz z dłońmi. Galanoth bębnił palcami po własnych kolanach, i choć nie pokazywał po sobie żadnych emocji - stoicko spokojny wpatrywał się w umarłą przestrzeń Kal Idrion - z uwagą i napięciem wsłuchiwał się w kolejne słowa wyrzucane z ust Aphrael z nie tego świata. Krzywo uśmiechnął się, zamknął oczy pomrukując w rozmyślaniach. Aphrael miała naprawdę wiele do powiedzenia, i choć wcale nie rozumiała sytuacji panującej w obecnej Alaranii, dzielnie stawiała odpór kolejnym hasłom historycznym. Łącząc moralizatorstwo z pouczeniami oraz winą sumienia, dotarła do momentu w którym rycerz znów mógł opowiadać. Chrząknął cicho, jakby zaschło mu w gardle, po czym zaczął odpowiedzi na nowo.

- Żyję na Alaranii ponad połowę tysiąclecia, ale żadna ze znanych mi osobistości nigdy nie pokusiła się o wyjaśnienie, czym jest dobro ogólne, a czym zło. Mówimy tylko o dobru społeczeństwa, o bezpieczeństwie i zasadzie, że każde zagrożenie śmierci krainy musimy niwelować jak najszybciej. Szkolimy wojska, wynajmujemy najemników... dajemy ambitnym czarodziejom wysokie czapy i kostury, by z generałami prowadzili zamachy na potępieńcze żywota wrogów... Powiedz mi... po co? Nie po to, aby krzewić harmonię, tylko by się bronić. Człowiek wciśnięty w kąty zrobi wszystko, aby odeprzeć atak... uniknąć zagłady. Te rzeczy o których ci mówiłem, o wydarzeniach na arenie Alaranii... to wyłącznie skutek powstania jednej nacji przeciwko drugiej. Za smokami postawiły się wierne ciemności istoty, za krasnoludami warstwa, którą nazywamy "dobrymi"... Jeżeli natomiast pytasz skąd wiem, że smoki i demony to prawdziwe zło... Może przyjrzysz się ostatnim księgom wydawanym przez kartografów i podróżników? Może zasięgniesz opinii u lekarzy usuwających płody demonów w gwałconych dziewczątkach; grabarza który pochował ostatnio swoją siostrę na wpół pożartą przez jedną z bestii? A może po prostu rozejrzysz się po tym mieście i zobaczysz w trupach nie ludzi, lecz bezmyślne maszyny do zabijania? Nie chcij, bym szukał ci podpowiedzi... Pierwszą znajdziesz tutaj.

Mimo wszystko zapunktował palcem w zbity kąt między dwoma ścianami nośnymi. W rogu zewnętrznego przedsionka leżały pokrwawione zwłoki małej elfiej dziewczynki, tak na oko i gust Aphrael w wieku do 9 lat. Blond włosy umazane krwią mieszały się z jej śliną i dłońmi wplecionymi w kosmyki. Stopy ofiary porastały dziwnymi szpikulcami, paznokcie przypominały drobne pazurki, a pięty - pierwsze etapy rozwoju kopyt. W ustach natomiast, tuż za słodkimi od dzieciństwa wargami, ostre jak piła zęby przegryzały język.
- Proszę... naucz się postępować z kimś, kto żyje wyłącznie tym...
Elf wstał powoli z siadu łapiąc się za boki napierśnika. Nadal mało widoczny dla Czarodziejki, opowiadał spokojnie acz smutno.
- Śmiercią, zdradami, samotnością i ratunkiem... Dawniej, gdy nie było jeszcze plagi, mogłem nieść sprawiedliwość każdemu... lecz teraz, gdy nikt nie myśli o sądzeniu, a zło panoszy się dosłownie wszędzie... cóż pozostało komuś takiemu jak ja? Jedynie kto za mną zatęskni, to bracia wojny i bardowie, którzy po mym odejściu zaczną śpiewać o mnie zmyślone historie przemieszane z prawdą historyczną. Kiedy któryś z nich, na przykład Bard z Pięknodrzewu, ułoży balladę o niezłomnym Obrońcy, który zabił całą osadę, myślisz, że słuchający jej dowiedzą się o stanie fizycznym mieszkańców? Że muzyk opowie im o kreaturach, które powstały z umarłych obywateli? Że każda ofiara mojego miecza została wybawiona? Że tuż przed wyzionięciem ducha padali z radością, bo uwolnili się od władzy diabłów? Powiadam Ci, Aphrael... nigdy nie skrzywdziłbym kogoś, kto jest niewinny.
Mówiąc ostatnie zdanie odpiął ostatni z mnogich zaczepów napierśnika. Część zbroi odłożył na wymazany czerwienią parkiet, odwrócił się ponownie w stronę Czarodziejki uderzając po drodze warkoczem o kolumnę.

Piętno zabitego Drakolisza-nekromanty zginęło w tłumie wielu innych znaków. Ryciny okropnych bestii i run widniały na każdym zakątku klatki piersiowej. Każda wykonana w tym samym jednolitym czarnym kolorze przypominała prochy umarłego wszczepione tuż pod skórę Galanotha. Wojownik, pokazując także ramiona i część pleców zapełnionych wzorami, znów zaczął opowiadać. Setki, jak nie tysiące znaków, migało przed oczami kobiety.
- Jak sama widzisz... i pamiętasz... każdy symbol przedstawia ułamek zabitej magicznej istoty... Ciebie również mam, tutaj.
Prawym kciukiem popukał się po lewej mocarnej piersi na której - wśród wielu innych run - widniał okrągły zapis imienia Aphrael i niezrozumiały Demona z Pustki.
- Potwór przejął nad tobą kontrolę - rzucił. - Przestałaś być sobą wiele dekad zanim cię spotkałem na polu walki. Nad twoim ciałem zapanował demon... wyłączył umysł spoza władz twej mocy. Stałaś się marionetką, szmacianą lalką. Jedyną ulgą było zabicie cię poświęconym ostrzem, Różyczką. Zanim dopadłem Aphrael-Przemienioną, ona zabiła wielu ludzi... w tym także twoich i moich pradawnych pobratymców. Możesz być jednak ufna, że jej ciało spoczywa w pięknym zielonym skwerze w Ostatnim Bastionie.

Galanoth przeszedł parę kroków w przód, by znów dotknąć Czarodziejkę. Chwycił ją za obydwa barki, palcami nacisnął tak, aby poczuła się bezpiecznie i ufnie. Mimo koszmarnej przeszłości pełnej przelanej krwi, Obrońca pozostał sobą, choć zdecydowanie mniej radosnym i energicznym. Długoletnia wojna uczyniła z niego popychadło wiecznego zabijania.
- Cieszę się, że mogłem cię znów zobaczyć: niczym nie zniszczoną, wiecznie piękną... i żywą.
A jednak zostało mu trochę z poczucia elfiego humoru. Patrzył z góry na urodziwą postać Aphrael.
- Nawet jeśli jesteś wyłącznie jakąś marą... wizją... materialną, a jednak... - dodał czułym szeptem.
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

        Nie patrzyła na Elfa. Stała odwrócona tyłem, spoglądając na smętną panoramę miasta, rozmyślając, że to osoba, którą uważała za przyjaciela, do tego doprowadziła. Dym, swąd siarki i palonych ciał, swąd śmierci - obrzydliwe wonie mieszały się w powietrzu, prawie uniemożliwiając oddychanie. Twierdza była jednym wielkim, wspólnym grobowcem dla niewinnych ludzi, którzy padli ofiarami demonów. Jakich cierpień musieli doświadczyć, jaki ból przeżyć. Jaka groza musiała panować w tym miejscu, dopóki nie przybył Elf. Po jego przybyciu zresztą też. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co musieli czuć ci ludzie - najpierw zostali skażeni przez istoty z Piekła rodem, a później zamordowani przez ową skazę. Nikt nie uciekł przed śmiercią.

        Poczuła chłód na policzkach. Uniosła palce i starła wilgoć ze skóry. Płakała... płakała nad zabitymi, nad tym, co musieli przeżywać przez ostatnie minuty, godziny, dni swojego życia, jak musieli patrzeć na swych bliskich, cierpiących podobne męki. Płakała, bo wiedziała, że miała w tym swój udział, że było w tym trochę jej winy. Że przyczyniła się do upadku Alaranii. Jak los mógł być tak okrutny? Dlaczego właśnie ona? Pozwoliła łzom płynąć, skapywać na podłogę. W ciszy słuchała, nie wykonując żadnych gestów, nie ruszając się, nie komentując.

        Usłyszała odgłos metalu uderzającego o ziemię. Otarła łzy. Obejrzała się przez ramię i natychmiast pożałowała, że to zrobiła. Całą klatkę piersiową, plecy, ręce Galanotha pokrywały znaki. Były to piętna zabitych przez niego bestii i magicznych istot. Było ich tak wiele; dziesiątki, setki... A wśród nich jej imię. Obok innych jej podobnych. Obok demonów. Czy tymże dla niego była, czy tym się stała - demonem, jedną z wielu bestii, którą należy zabić, zanim skrzywdzi więcej ludzi? Potworem, który sieje zniszczenie wśród spokojnych krain Alaranii? Taka była jej przyszłość?

        Słuchała, jak opowiadał. Czuła, że to co mówi, jest prawdą. Nigdy nie była szczególnie silną Czarodziejką, a nekromanta, którego pokonali - owszem. Przypomniała sobie słowa Galanotha, mówiące o mocy piętna: "Spokojnie, nie musisz się jej obawiać. Wyłącznie stałaś się silniejsza". Przedtem ją to uspokoiło, teraz brzmiało jak zwykła kpina. To co, jak ją zapewniał, miało ją tylko wzmocnić, tak naprawdę ją zabiło, wcześniej sprowadzając nań los gorszy od śmierci. Poświeciła własną przyszłość, by chronić mieszkańców Meot, które w końcu i tak miało upaść napadnięte przez Nieumarłych. Czy gdyby nie zabiła Drakolisza, zdołałaby ochronić miasto w przyszłości? Nigdy się tego nie dowie, ale będzie ją to dręczyć do końca jej marnego życia, czy też dotąd, dokąd będzie świadoma tego, co robi, czyli do czasu, gdy nekromanta przejmie nad nią kontrolę.

        Aphrael zawsze uważała się za osobę sprzyjającą dobru. Starała się pomagać, wspierać ład i porządek. I oto dowiedziała się, że przez te działania stanie się demonem, który będzie szerzył chaos zarówno wśród nieznajomych, jak i wśród jej pobratymców. Stanie się tym, z czym walczyła przez całe swoje życie. Przypomniała sobie, że ktoś kiedyś powiedział: "Im lepsze masz intencje, tym większe nieszczęście sprowadzisz". Taka miała być jej przyszłość. To był wystarczający powód, by się załamała.

        Poczuła na swoich barkach palce Elfa. Poczuła się trochę lepiej, bezpieczniej, ale jak tu być spokojnym po takich widokach, takich nowinach, takich myślach? Doceniła, że chciał ją pocieszyć, ale niezbyt mu to wyszło.
- Cieszę się, że mogłem cię znów zobaczyć: niczym nie zniszczoną, wiecznie piękną... i żywą. Nawet jeśli jesteś wyłącznie jakąś marą... wizją... materialną, a jednak... - usłyszała czuły szept. Zagryzła wargę, nie wiedząc co odpowiedzieć. Po takim monologu nie mogła przecież zwyczajnie zmilczeć. Co jednak miała powiedzieć przyjacielowi, który był również jej mordercą? Tłumiła szloch, po jej policzkach znów płynęły łzy, których nie mogła powstrzymać. Czyli takie jest jej przeznaczenie?

- O, dobre duchy, co źle uczyniłam? - wyszeptała cicho. Całym sercem chciała się wyrwać z tego koszmaru, ale nie miała pojęcia, jak wrócić do swojej teraźniejszości. Była prawie pewna, że wróci wtedy, kiedy astrolog sobie tego zażyczy. Do tego czasu była tu, gdzie była - w przyszłości, która była spełnieniem wszystkich jej najgorszych koszmarów. Nie mogla sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać jej dalsze życie - w ciągłym strachu przed przyszłością, przed tym, co ją czeka. Żałowała, że spotkała astrologa - byłaby dużo szczęśliwsza nie wiedząc o niczym. Ale wiedziała i ta wiedza była jej utrapieniem.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

- Nie zrobiłaś nic, co miałoby cię teraz dręczyć, Aphrael. To nie była twoja wina. Zbałamuciły cię blaski dobra, jakie widziałaś w sojuszu z demonami. Nie powinnaś teraz o tym myśleć. Nie żyjesz przecież w tej przyszłości. Nie jest twoja, tylko moja.
Galanoth z pełną werwą w ruchach objął solidniej kobietę po to, by przyciągnąć ją do siebie i mocno przytulić. Mimo czarnych znaków świadczących o katastroficznych walkach, Aphrael mogła poczuć niesamowite ciepło oraz coś na podobieństwo przywiązania... przeszłości. Serce Elfa uderzało rytmicznie, spokojnie, a ucho Czarodziejki przytknięte do lewej piersi poczuło przyjemne wibracje kojące umysł i ciało. Zderzenie się niesamowicie odmiennych światów wywarło na niej piorunujące wrażenie. Zniknęła gdzieś dawna Aphrael - ta obca i cicha, a jednocześnie silna i niezniszczalna psychicznie. Lodowata ściana runęła z powątpiewającym sykiem prezentując przed oczyma rycerza zagubioną istotkę, która żałuje samej siebie.

Galanoth spojrzał nań, palcami prawej dłoni ujął podbródek Pradawnej. Podsunął go odrobinę do góry, uśmiechnął się tak, by ponownie przypomnieć niestracone czasy Alaranii. Zaczął coś mówić... pojedyncze litery zamieniały się w złośliwie niezrozumiały bełkot, pomruki i szemrania połączone z szumem głośnego wiatru. Aphrael poczuła na nogach dziwny ciężar, również ramiona i powieki stawały się coraz masywniejsze. W jednej chwili widziała sylwetkę samotnika, za to w drugiej... wir. Dziwny purpurowy wir trzymał ją środku i paraliżował. Ciało Galanotha zniknęło w nicości, również Kal Idrion zrównało się z pustką.

Białowłosy rozejrzał się dookoła. Kobieta, która tak wiele dla niego znaczyła, rozpłynęła się w powietrzu. Nie pozostawiła po sobie żadnego śladu prócz dziwnej aury w wilgotnym powietrzu sali. Elf wyciągnął rękę, by spróbować ją uchwycić. Nic to nie dało. Westchnął złudnie, obrócił się za siebie. Tuż przy leśnym monumencie na środku placu stanęła wysoka postać; skrzydlaty kruk wielkości gryfa. Galanoth założył na siebie zbroję, chwycił cały swój ekwipunek rzucony w kąt komnaty... i bez żadnego słowa wskoczył na Volatila.

Aphrael znów była na wzgórzu. Siedziała na starym poczciwym kamieniu. Na stopach czuła wilgoć trawy. Astrolog natomiast dawno już ją opuścił. Pozostawił "śniącą" w osamotnieniu, udał się w dalszą podróż przez wybrzeże. Czarodziejka, budząc się powoli z koszmarnej wizji przyszłości, poczuła w dłoniach coś twardego i skalnego oraz kawałek naderwanego skądś papieru. Liścik pozostawiony przez czytającego w gwiazdach brzmiał następująco:
Droga Panienko,
Niestety, ze względu na to, że prawdopodobnie miałabyś wiele pytań i domniemań, zmuszony zostałem opuścić Cię w najważniejszym momencie. Nie chcę, by moje rady i wysłuchanie zmieniło Twój światopogląd, jakkolwiek wpłynęło na długą przyszłość zapewne usłaną różami. Mam wyłącznie nadzieję, że to, co zobaczyłaś, wpłynęło na ciebie - podświadomie, czy też nie.
Jeżeli widziałaś rzeczy piękne i czułe - niech taka będzie przyszłość. Ale jednak dostrzegłaś przemoc, krew i łzy boleści, napomknij swemu sercu i umysłowi, że gwiazdy zawsze mogą się zmienić. Pradawne istoty w końcu gasną, a nikt z nas śmiertelnych nie zna daty ich śmierci. Nie wiadomo, czy to, co ujrzałaś, będzie faktem dokonanym, czy też może jedną z wielu alternatyw widzianych przez Wszechświat.

Z drugiej jednak strony nie chciałbym, byś od razu porzuciła plany własnego życia. Pozostawiam więc Tobie, Urocza Nieznajoma, mały podarek, który będzie oświetlał Ci drogę w czasie wielokrotnych podróży przez ciemnice.

P.S. Kamień idealnie pasuje do twojego pięknego naszyjniczka w kształcie liścia dębu, który świątobliwie ucałowałem.
Merition XVII.
W drugiej dłoni Aphrael leżał kamyczek - ten sam podłużny - wyciągnięty z kostura Astrologa. Świecił przepięknym jasnym światłem, pokazywał wszystko ze szczegółami. Widać magiczne moce współdziałają wyłącznie z nocą i ciemnością, więc za dnia minerał po prostu zagaśnie.
Awatar użytkownika
Aphrael
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aphrael »

        Poczuła, jak obejmuje ją silnymi ramionami. Przygarnął ją do swej piersi, słyszała miarowe bicie jego serca. Emanował przyjemnym ciepłem. W jej ciele rozeszły się wibracje, które koiły jej umysł i ciało... To było piorunujące wrażenie - zderzyły się jej przyszłość i teraźniejszość, jego - teraźniejszość i przeszłość. Zupełnie odmienne światy, czy też czasy. Poczuła, jakby była z nim zespolona - runął pomiędzy nimi mur, którym zawsze zasłaniała swój prawdziwy charakter. Zniknęła maska, którą nosiła cały czas - została tylko ona, jej prawdziwe ja, które bynajmniej nie nadawało się do podejmowania decyzji czy walki z potworami.

        Galanoth spojrzał na nią, a ona odwzajemniła to spojrzenie. Poczuła dotyk jego palców na brodzie, gdy uniósł ją lekko w górę. Uśmiechnął się i zaczął coś mówić, ale... Nic nie zrozumiała, słyszała jedynie bełkot, pomruki i szum wiatru. Jej nogi, a także ramiona i powieki stawały się coraz cięższe... Postać Elfa zniknęła. Czarodziejkę otaczał fioletowy wir, który paraliżował ją. Kal Idrion, miasto śmierci, zniknęło. Była tylko ona i ów nieskończony wir, który więził ją w bezruchu.

        Zachłysnęła się powietrzem. Zdziwiła się, bo nie czuła w nim dymu ani woni śmierci. Zamrugała i zobaczyła, że znów jest na wzgórzu, w swojej teraźniejszości. Rozejrzała się dookoła. Astrologa nigdzie nie było. Poczuła za to, że ściska coś w dłoniach. Ostrożnie rozwinęła pergamin.
Droga Panienko,
Niestety, ze względu na to, że prawdopodobnie miałabyś wiele pytań i domniemań, zmuszony zostałem opuścić Cię w najważniejszym momencie. Nie chcę, by moje rady i wysłuchanie zmieniło Twój światopogląd, jakkolwiek wpłynęło na długą przyszłość zapewne usłaną różami. Mam wyłącznie nadzieję, że to, co zobaczyłaś, wpłynęło na ciebie - podświadomie, czy też nie.
Jeżeli widziałaś rzeczy piękne i czułe - niech taka będzie przyszłość. Ale jednak dostrzegłaś przemoc, krew i łzy boleści, napomknij swemu sercu i umysłowi, że gwiazdy zawsze mogą się zmienić. Pradawne istoty w końcu gasną, a nikt z nas śmiertelnych nie zna daty ich śmierci. Nie wiadomo, czy to, co ujrzałaś, będzie faktem dokonanym, czy też może jedną z wielu alternatyw widzianych przez Wszechświat.

Z drugiej jednak strony nie chciałbym, byś od razu porzuciła plany własnego życia. Pozostawiam więc Tobie, Urocza Nieznajoma, mały podarek, który będzie oświetlał Ci drogę w czasie wielokrotnych podróży przez ciemnice.

P.S. Kamień idealnie pasuje do twojego pięknego naszyjniczka w kształcie liścia dębu, który świątobliwie ucałowałem.
Merition XVII.
        Przeczytała liścik kilka razy i dopiero wtedy spojrzała na kamień, który leżał w jej drugiej dłoni. Jarzył się miłym dla oka, ciepłym światłem. Zastanowiła się, czy jest magiczny, czy świecenie w ciemnościach jest jego naturalną cechą.

        Usłyszała ciche piski, gdy jej pupil wydostał się z torby. Podbiegł do niej. Zauważyła, że jest ogniście pomarańczowy - uważał, że była w niebezpieczeństwie. Cóż, może miał rację, ale teraz to się już skończyło. Jego futro powoli wracało do normy. Przytuliła go, po czym odłożyła zwierzę na bok. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą. Chmury były tak cudownie bezkształtne! Odbicie księżyca było tak cudownie zwykłe, naturalne... Poczuła niewysłowioną ulgę. Przyszłość znów stała się dla niej nieosiągalna, a Galanoth... ten z przyszłości... mówił, że miną dekady zanim to się wydarzy... jeśli w ogóle. Tej nocy dziwnie optymistycznie spoglądała na świat - postanowiła korzystać z niego, dopóki będzie jej to dane i doceniła, że dostanie tak dużo czasu. Nie mogła przecież wpłynąć na przyszłość, czyż nie? A może jednak...

        Zsunęła się ze skałki. Nie miała już żadnego interesu w Serenai - to dla tego tu przyjechała. Zebrała swoje rzeczy, przygotowała konia i ruszyła z powrotem, ta samą drogą, w kierunku Fargoth. Po drodze sobie o czymś przypomniała. Odszukała palcami rzemyk na szyi i guzika w kształcie liścia klonu. Spojrzała na niego. Jak cudownie mienił się w świetle gwiazd! Uniosła dłoń i ucałowała podarek. Teraz znaczył dla niej dużo więcej niż wcześniej. Dalej podróżowała z pięścią zaciśniętą na wisiorku.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Zablokowany

Wróć do „Serenaa”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość