Strona 2 z 2

Re: Kostur i ciernie

: Sob Cze 09, 2018 8:15 pm
autor: Eldrizze
        Czym jest grzech w świecie, który powstał z przypadku? W śnie, który nieustannie się zmienia, w zależności od sampoczucia ciała-ojca teoretycznej materii, dawcy życia? Czy bohaterowie snu Prasmoka mogą postępować wbrew jego moralności? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak „pierwotna moralność” w tym szalonym świecie?
        Wiar jest tyle, ile wszystkich żyjących istot. Nawet, te które umarły, pozostawiły po sobie wierzenia. Jednak, nawet jeżeli zgrupowanie religijne zrzesza określoną grupę stworzeń, to w zakątkach ich czaszek doktryna znów rozbija się na zupełnie nowe. Każdy inaczej widzi świat i go interpretuje. Są różne poziomy wrażliwości i wielorakie doświadczenia – jedni wychowują się w błogim mroku podziemi, inni muszą cierpieć na palonej słońcem powierzchni. Jak więc można rozliczać kogoś z jeg grzechów? Wymierzać sprawiedliwość?
        Czy Eldrizze była grzesznicą? Ona – ideał mrocznych elfów, bohaterka własnej społeczności. Oczywiście popełniała błędy – jak każdy – i robiła rzeczy, których czasem żałowała. Czy może być potępieńcem osoba, która bogów traktuje na równi z dzikimi bestiami i która moralność istot powierzchni uważa jedynie za dowód ich słabości i problem, z którym musi sobie radzić? Tak. Może. Eldrizze była grzesznicą, gdyż w tym momencie stąpała po obcej ziemi. Nie należała do powierzchni i być może nie powinno się przez to oceniać jej miarą istot tu żyjących, a może to nie miało znaczenia, kiedy są osoby pragnące walczyć z tym, co uznają za plugawe, niewłaściwie i niewybaczalne. Eldrizze sądziła istoty powierzchni za to, że narodziły się takie, a nie inne i mieszkają w tym konkretnym miejscu. Szkoda, ale tak się stało i w imię wyższego dobra własnej rasy, należało wyciszyć empatię. Elfka nie miała z tym problemu. Potrafiła zrozumieć sytuację innych, ale wrażliwa była tylko w stosunku do swych braci. To nad nimi potrafiła uronić łzę. Reszta nie miała znaczenia.

        Określenie "stąpania po obcej ziemi" szybko straciło sens, kiedy nagle wszyscy znaleźli się wiele SĄŻNI nad tą, którą zwykle ma się na myśli. Choć pod ich stopami znalazł się piasek pustyni, do złudzenia przypominający ten prawdziwy, Eldrizze nie miała wątpliwości, że wszystko to jest iluzją. Nawet, kiedy pod stopami poczuła twardy grunt, wciąż nie sposób było zapomnieć o jego magicznej kruchości. Jakkolwiek potężne były to zaklęcia – większość kończy się o wiele szybciej, niż jakikolwiek ląd ulegnie całkowitemu zniszczeniu. Elfka wiedziała, że tak bedzie również z tym i poczuła ukłucie niepokoju w sercu, na myśl, że wkrótce będzie spadać z wysokości zbyt wielkiej, by przeżyć. Wyobraziła sobie uczucie totalnego braku kontroli i zrozumiała, że nie może do tego dopuścić. Cokolwiek się nie wydarzy, nie mogła zabić magów tak po prostu, gdyż wtedy ich zaklęcie może zniknąć, a ona zginie zaraz po nich.
        Myślała o tym, kiedy nagle jej ciało znów zostało chwycone niewidzialnym ramieniem i umieszczone w pojawiającym się właśnie labiryncie niemal przezroczystych ścian. To tylko ją rozjuszało – nie podobało jej się, że ktoś ją tak lekceważy. Czuła jak jej ciało robi się coraz gorętsze, a powietrze wokół wraz z nią. Powolutku pustynia robiła się coraz bardziej nieznośna.
- Drugą część igrzysk czas zacząć! – rozległ się wówczas głos czarownika, i choć nikt, kto był zamknięty na poszczególnym ringu, nie wziął tego za znak do konkretnego działania, wszyscy podejrzewali jak rozwiną się wydarzenia. Eldrizze napięła mięśnie i poprawiła uchwyt manriki-gusari. Nie chciała tego robić. Najpewniej nikt ze zgromadzonych, jakkolwiek bardzo lubił się wikłać w walki, nie miał ochoty robić tego na zachciankę kogoś z góry. Czarownik traktował zebraną chołotę miasta jak zabawki i bawił się nimi jak dziecko. Ciężko było dostrzec w tym prawdziwe chęci wymierzania sprawiedliwości. Nie mógł być to jednak kaprys szaleńca, gdyż najpotężniejszy z czarodziei nie był sam – wokół zewnętrznego muru areny w powietrzu unosili się inni. Pojawili się nagle, zmaterializowali pod stopami wysokie na dwa metry kamienne bloki i dopiero wtedy pozwolili stopom na nich osiąść. Grupa ta nie była przypadkowa i doskonale wiedziała co robić. Wszystko to wyglądało niezwykle podejrzanie.
        Eldrizze obejrzała się, by zmierzyć wzrokiem maga stojącego przy ich ringu. Jego czarny płaszcz powiewał lekko, a spod kaptura uciekały białe kosmyki włosów. Elfka zmrużyła oczy, mając wrażenie, że są trochę zamglone, jednak nie zobaczyła nic więcej. Postać stała nieruchomo i wydawało się, że się jej przygląda. Ale nie tylko jej. Wtedy odwróciła się ponownie, by zobaczyć kto jeszcze pojawił się w tym samym miejscu, co ona, z kim najpewniej będzie musiała walczyć.
        Sytuacja wydała się jej niemal śmieszna. Jak wiele mogli mieć zaplanowane ci przeklęci szaleńcy? Czy umieszczenie Eldrizze w jednym miejscu z rudym lisołakiem mogło być przypadkiem?
„Bądź czujna” powiedział wtedy komendant. Elfka zastanowiła się nad tym. Nie powiedział jej niczego więcej na temat złodzieja. Wiedziała tylko, że to lisołak i ma na imię Ferren. W jakiś jednak sposób miała go poznać, bez szczególnych starań. Czyżby więc... Czy komendant mógł wiedzieć o tej cholernej, absurdalnej czystce? Czy wszystkie te spotkania były tylko szopką odgrywaną, by zyskać na czasie i w końcu pozbyć się niewygodnego współpracownika?
        Elfka szarpnęła się do przodu, akurat w momencie, w którym nagle ich ciała zostały oswobodzone. Wykorzystała ten moment, by ruszyć w stronę rudego.
- Ferren? – rzuciła w jego stronę z zaciśniętych zębów. Jej oczy błyszczały wściekle, a palce zaciśnięte na łańcuchu poruszały się niecierpliwie. A jednak nie zamierzała użyć broni bez potrzeby. To nie miało sensu. Poza tym... Oni tego oczekiwali, czyż nie? Wtedy też główny mag znów się odezwał.
- Uwolnimy tylko tych, którzy pokonają pozostałą trójkę ze swojej celi.
        Po tych słowach – w które elfka absolutnie nie wierzyła - zdążyła zrobić zaledwie kilka kroków do przodu. Godność zniknęła, kiedy jej drogę nagle zastąpił... ON. Elfka zaryła stopami w ziemię. Znieruchomiała równie gwałtownie, jak zmienił się kierunek jej myśli i uczuć. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Salazar? - imię to ledwo jej przeszło przez gardło.
        Patrzyła na wysokiego mężczyznę, o ostrych rysach twarzy i miała wrażenie, że właśnie umarła, a jej duch umknął w świat, w którym wszystkie cele zostały osiągnięte. Postać przed nią miała długie, białe włosy, które jednak nie zasłaniały tego, co znała najlepiej – spiczastych uszu oraz wąskich oczu lśniących upragnioną czerwienią.
        Nie była w stanie się ruszyć, ani uwierzyć, że to co widzi, może być rzeczywistością. To by było zbyt absurdalne. On nie mógł tu być, to niemożliwe! A jednak nie była w stanie przestać na niego patrzeć. Pragnęła się mylić. I to ją zgubiło.
        Nie zauważyła w porę miecza, którego Salazar nie mógłby przy sobie mieć. On zawsze miał swoją broń, zawsze sprecyzowaną, dlatego biorące zamach ramię nie mogło być jego. Nie jego była dłoń trzymająca rękojeść krótkiego miecza, którego czubek niebezpiecznie szybko zbliżał się ku kobiecej klatce piersiowej. To nie on przebił jej szatę, wemknął się między oczka kolczugi, przebił skórę i ulokował między żebrami. To nie Salazar pozwolił elfce wytrącić sobie broń z ręki, gdy ta nagle rozgrzała się do temperatury zbyt wysokiej, by mogła ją znieść normalna istota. Ostrze zmieniało kolor na biały i upadło na piasek pod ich nogami, wraz z krwią elfki. Po chwili obok klęczał napastnik, a nad nim stała ona – z zaciśniętymi ustami zabijając wzrokiem mężczyznę... którego nie znała. Nie było już ciemnej skóry, białych włosów i czerwonych oczu. Był tylko człowiek którego wystające spod zbroi ciało robiło się coraz bardziej czerwone. Gorąc rozpalał go od środka, spalał wszystkie włosy i ścinał białko. Wkrótce upadł na ziemię, niezdolny już nawet do krzyku.
        Gdy uniosła wzrok do góry, napotkała spojrzenie kogoś innego – lisołaka. Wiedziała jednak, że niedaleko stoi też ktoś inny – czerwonowłosa dziewczyna. Była elfką. Wrogiem, który musiał stać się przyjacielem. Oraz kimś, kogo już kojarzyła.
- Nawet nie próbujcie. On i tak nas zabije. – powiedziała, a potem zwróciła się do czerwonowłosej:
- Znam cię. – powiedziała Eldrizze. Z jej piersi spływała krew, lecz teraz i tak nie można było nic z tym zrobić. – Znam cię, a ty znasz komendanta. – Spojrzała znów na lisołaka i postanowiła zaryzykować: - Znam was oboje i uwierzcie mi, w przeciwieństwie do tych szaleńców, chcę was żywych.
        Lecz czy oni uważali tak samo? Czy nie uwierzyli czarodziejom i nie zamierzali spełniać ich zachcianek? A przede wszystkim... Czy na pewno wszyscy widzieli i słyszeli to samo?
        Elfka zerknęła na resztę cel i zrozumiała, że jej szanse są niewielkie. Zewsząd dochodził odgłos szczękających mieczy i krzyki padających na piach pechowców. Wokół rzeź trwała w najlepsze.

Re: Kostur i ciernie

: Czw Cze 28, 2018 11:15 pm
autor: Jane
        Krew. Tkanka płynna w organiźmie ludzkim, pełniąca wiele funkcji - teraz ta ważna substancja rozlewała się wszędzie. Tryskała, plamiła ubrania, krzepła na bruku. Barwa włosów Jane zdawała się zlewać z krwią - w końcu również one były w kolorze czerwieni. Kaptur elfki spadł, ukazując te niedługie kosmyki, tańczące razem z fontannami czerwonego płynu.
        Jane przyzwyczaiła się do bólu i brudu. W głowie, zamiast rozmyślań na temat kolejnego ruchu przeciwnika, pojawiały się narzekania na skrzepniętą krew, którą później będzie musiała jakoś zmyć. Ruchy elfki z biegiem lat stawały się coraz bardziej automatyczne. Wielkolud uderza z góry, zamachuje się - słabym punktem stają się jego nogi. Niski człowiek próbuje zaatakować z dołu, więc trzeba się zniżyć do jego poziomu i podciąć. Ten atakuje tak, odpowiedz tak. Wszystkie akcje Jane są w pewnym sensie od dawna przemyślane i tym samym wyćwiczone niemal do perfekcji. “Ja tego płaszcza przecież nie dopiorę…”.
“Eris!”, wołał znajomy jej głos. W tej rzezi zdawał się być on swego rodzaju rozsądkiem, mówiącym Jane, że nie musi się zatracać w tych walkach. Jednakże impuls, który ją do tego popchnął, ciągle podsycał pierwotne instynkty, które kazały jej się bronić.
“Eris!”, kolejny raz już sprawił, że umysł elfki nieco otrzeźwiał. Spojrzała w stronę lisołaka, co okazało się błędem, przez który omal nie straciła głowy. Czarnowłosa kobieta zamachnęła się na nią, lecz na szczęście jej atak skończył się niegroźnie dla samej Jane. Kobieta zaś straciła rękę. Elfka została dźgnięta w ramię. Na szczęście (ogromne w takim miejscu!) rana nie była dość głęboka, aczkolwiek bolała niemiłosiernie.
        Jane zrozumiała, że powinna się trzymać na ten czas jedynej pewnej w tym towarzystwie osoby. Sama nie wywalczy sobie wolności. Jednakże mimo potencjalnego wspólnika, umysł elfki został ponownie zaatakowany. Takiego ataku nie mogła odeprzeć. Magia ponownie nakazywała jej zrobić coś, pociągając odpowiedzialne za strach połączenia nerwowe. Skrytobójczyni poczuła nieodpartą chęć znalezienia się pod drugiej stronie portalu.
I wtedy rozpoczął się szalony wyścig, który zadecydował o dalszych losach naszych bohaterów…

        Jane początkowo poczuła się mocno zdezorientowana, jak zapewne cała reszta ludzi wokół niej. Dziwna podłoga tylko podsycała strach, albowiem kojarzyła się z cienkim materiałem, szkłem bądź czymś lżejszym. I bardziej podatnym na stłuczenie. A w tej chwili utrata podłoża nie wchodziła w grę. Elfka przełknęła ślinę i policzyła wszystkich uczestników zwariowanych igrzysk. Wypatrzyła w tłumie dobrze znaną jej postać zmiennokształtnego, który powoli się do niej zbliżał.
        - Czy ty może wiesz, o co… - Nim Jane zdążyła zapytać, czy też choćby zrozumieć, co się tutaj dzieje, tajemniczy podmuch skutecznie odebrał jej mowę. - Na Prasmoka! - rzekła, niemal wyrzucając w to jedno zdanie całą złość, jaka się w niej kryła do tej pory. Elfka miała szczerze dosyć tej manipulacji, której dopuszczał się mag. Kobieta nienawidziła, kiedy ktoś ma nad nią tyle władzy; zwykle to ona rozdawała karty, to ona mówiła, to ona była tą od manipulacji i przekrętów. Nie podobało jej się, że ktoś odwracał kota ogonem.
        Chyba-szklana arena podzieliła się na jeszcze mniejsze sektory, które, jak łatwo się domyślić, miały posłużyć jako pola walk. Jane na szczęście, czy też nieszczęście, trafiła do jednej celi z lisołakiem. Zaśmiała się pod nosem. “Widocznie los mi wskazuje, że jestem na niego skazana”, na samą taką myśl elfka zaśmiała się, co zapewne zostało dziwnie odebrane przez pozostałych zamkniętych w klatce.
Skrytobójczyni uważnie przyjrzała się swoim nowym “kolegom”. Atencję elfki przykuła… śnieżnowłosa elfka. “Widziałam cię już!”, pomyślała Jane, skupiając wzrok na kobiecie. Jej aura wydawała się zła, potężna… A więc ona jest niebezpieczna. Trzeba uważać i nie stroić sobie żartów, a tym bardziej nie bawić się w manipulację.
Drugi osobnik natomiast to wielki mięśniak, który zapewne całe swoje nadzieje w wygranej pokłada w bickach. Jane nie szanowała takich osób, aczkolwiek i tak stanowili pewnego rodzaju wyzwanie; nie wolno dać się takiemu złapać i uziemić za wszelką cenę. Póki tylko uderza, póki jest się wolnym, jest szansa. Ale po takim przygnieceniu jego ogromne cielsko zmiażdży człowieka z taką łatwością…
        Uwolnili się. Jane przykucnęła w kącie ze swoim ukochanym mieczem w dłoni, czekając. Jej strategia na tę chwilę była prosta; nie zaatakować, poczekać. Jeśli teraz ktoś się na nią rzuci, oczywiście elfka odeprze atak. Aczkolwiek istnieje także aż pięćdziesiąt procent szans, że jej przeciwnicy zaczną walczyć między sobą, a o niej na ten moment zapomną. Wtedy to Jane wykorzysta dogodny jej moment. Także oni najpewniej zostaną zranieni czy też odrobinę się zmęczą, co tylko doda jej punktów ku wygranej.
Ale nic z takich rzeczy. Śnieżnowłosa podeszła kilka kroków do nich i osłupiała, spoglądając na mięśniaka. Cokolwiek zobaczyła, chwila nieuwagi okazała się ogromnym błędem. Mężczyzna zamachnął się.
        Krew. Czerwona substancja, zwana także esencją życia... Wystarczy się jej pozbyć, aby życie się skończyło. A to było takie proste.
        Jane jednak nie ta scena poruszyła. Elfka rozszerzyła oczy, kiedy ujrzała, jak mięśniak charkocze coś z bólu, padając na kolana. Spod zbroi widać było wyraźnie, jak jego ciało paruje.
        - Manipuluje wewnętrzną strukturą… Magia ognia - szepnęła do siebie Jane, ciągle obserwując to cudowne przedstawienie, ten jakże boski akt mordu z zimną krwią, z szeroko otwartymi oczami, ledwo powstrzymując uśmiech. Podobało jej się to. I to bardzo.

        Jednakże to tylko potwierdzało, że Jane nie może lekceważyć swoich przeciwników. Na szczęście, jak się okazało, nie musi z nimi walczyć. Elfka uśmiechnęła się do czarodziejki szeroko.
        - Oj, to była krótka znajomość… - odpowiedziała twardo, wstając i prostując się. Ciągle trzymała w dłoni swój ukochany miecz, na wszelki wypadek. Nawet jeśli nikt z pozostałych osób w polu nie chciał jej zaatakować, zgodnie z tym co powiedziała czarodziejka; ten mag może w każdej chwili zakończyć ich nędzny żywot.
        - Rozumiem, że proponujesz jakiś układ? Ciekawy chociaż? - zapytała elfka. - Jeśli tak, rozważę go… - Jane postanowiła się przespacerować po polu walki. Miecz grzecznie schowała, aby (nie kusiło) nikt nie wziął jej za potencjalne zagrożenie. Stanęła po chwili bliżej lisołaka.
        - A ty masz jakiś plan? - Pytanie może i skierowane do lisołaka, tak naprawdę odnosiło się także do elfki, albowiem to na nią Jane ukradkiem spojrzała.
Spacer skrytobójczyni skończył się niedaleko tego pięknie upieczonego kawałka mięsa. Ciągle cuchnęło spalenizną, a panujące wokół krzyki agonii i desperacji tylko dodawały tej sytuacji pikantnego smaczku. Po dłuższej chwili Jane westchnęła głęboko, po czym spojrzała na swoich potencjalnych, nowych towarzyszy.
        - Rozbrykany lisek i gorąca Śnieżka? - zaśmiała się. - Brzmi jak boska zabójcza drużyna. Cokolwiek mi zaoferujecie, wchodzę w to. - Jej uśmiech pogłębił się. - Chętnie dołożę od siebie parę kwestii. Tak dla zapunktowania. - Mrugnęła, ponownie wracając do swojego miejsca w kącie. Tutaj miała idealny widok na walkę obok; ściany wszystkich aren były przeźroczyste. O ile ktoś ostatecznie nie zbryzgał ich krwią…
        - Po pierwsze, to pod naszymi stopami to iluzja. Nie znajdujemy się na żadnej większej wysokości, jesteśmy na pewno na poziomie ziemi - powiedziała w końcu, ciągle obserwując walkę naprzeciw. - Poczuliście silniejszy wiatr poza tym magicznym podmuchem? A może zmiana ciśnienia? W uszach coś pękło? - Jane może i za bardzo starała się wszystko uprościć, aczkolwiek tak najłatwiej uzasadnić swoją teorię. - Ja na wszystko odpowiadam; nie. A więc to musi być tanią sztuczką, iluzją podrzędnego maga. Czyli możemy założyć, że nasz wróg używa magii pustki. Z racji, że te ściany jesteśmy w stanie dotknąć, musi również panować nad zaklęciami z dziedziny istnienia. Pomocne? - Spojrzała na czarodziejkę, licząc na to, że zebrane dotąd informacje jakkolwiek pomogą im się stąd wydostać. Żadne ze słów Jane nie zwróciły się przeciwko niej; nie wypowiedziała żadnej swojej tajemnicy, a wykazała się jedynie zdolnością obserwacji. Dzięki temu oczywiście próbowała zdobyć zaufanie obojga, co teraz powinno być dla niej priorytetem.
        Powinni się przeciwstawić magowi. A sama elfka tego nie zrobi.

Re: Kostur i ciernie

: Pon Lip 02, 2018 9:17 pm
autor: Ferren
Szczerze powiedziawszy, to chyba powinien był lepiej popracować nad ocenianiem i przewidywaniem zachowań innych ludzi. Nie żeby sądził, że przeżyje na tyle długo, by mieć okazję to wykorzystać w jakiś sposób, czy choćby żeby udoskonalić tę technikę. Tak czy siak jednak powinien był nad tym pracować wcześniej, bo gdyby znalazł się teraz w odrobinę innym miejscu ringu, to prawdopodobnie straciłby głowę, wnętrzności, czy też co tam by się pod miecz nawinęło. Mięśniak, którego wcześniej uznał za raczej zrezygnowanego i mającego dość walki i cierpień, okazał się jednak być o wiele bardziej zdeterminowany niż mu się to wydawało na początku. Kiedy znaleźli się z powrotem na wyjątkowo niepewnej, przeźroczystej powierzchni, to nie wydawał się jeszcze być zbyt agresywny. Był chyba też bardziej wyrachowany niż mu się wydawało. Kiedy tylko w powietrzu rozbrzmiały słowa maga, który powiedział, że wypuści jedynie tych, którzy pokonają wszystkich pozostałych ze swoich cel, mężczyzna natychmiast jakby odzyskał cały swój wigor. Poprzez całe szaleństwo wokół nie potrafił dostrzec oczywistego kłamstwa, dlatego łapał się go niczym ostatniej deski ratunku. Wtedy wyciągnął miecz.
Na szczęście Ferren stał daleko od niego, w przeciwległym rogu, dlatego też nie okazał się być jego celem. Zamiast tego mężczyzna z zaskakującą prędkością rzucił się ze swoją bronią na stojącą nie tak daleko od niego białowłosą wiedźmę. To okazał się chyba być największy błąd jego życia, a już w każdym razie ten, który jego życie zakończył. Pomimo tego że dostał się całkiem blisko czarownicy, na tyle blisko by móc stanowić dla niej rzeczywiste zagrożenie, to nie zdołał osiągnąć wiele. Chyba tuż przed tym jak wyprowadził pierwszy cios został nagle sparaliżowany bólem który nadszedł na niego zupełnie znikąd. Ferren patrzył z przerażeniem, jak jego skóra w zabójczym tempie przybiera coraz bardziej czerwony odcień. Spod jego zbroi zaczęła dobywać się para albo nawet dym, kiedy temperatura człowieka zaczęła tak drastycznie wzrastać, że nawet lisołak stojący dobrych kilkadziesiąt stóp dalej wyraźnie to poczuł. Z gardła wojownika dobiegł krzyk, lecz nie taki zwyczajny. Szybko wzrastał on w tonacji, przybierając coraz bardziej zamierzający, cienki ton, w miarę jak pochłaniało go gorąco.
Ferren jednocześnie miał wrażenie, że nie potrafi na to dłużej patrzeć, lecz za nic nie był w stanie oderwać wzroku od tego jak wiedźma dosłownie spalała tamtego żywcem. Nie miał pojęcia co powinien czuć, gdyż w jego głowie było tyle różnych myśli, że za nic nie potrafił ich uporządkować. Jednocześnie było mu szkoda tego człowieka, że skończył aż tak tragicznie, a zarazem uważał, że trochę mu się należało, tym bardziej, że to on zaatakował pierwszy. Mimo tego śmierć ta była dla niego okropnie obrzydliwa. Nie potrafił wyobrazić sobie aż takiego gorąca i jak by to było czuć, lecz wątpił by wytrzymał w czymś takim choćby ćwierć sekundy. Spojrzał jeszcze raz na leżące teraz z boku zmasakrowane i spalone truchło wojownika, którego smród bez wątpienia z łatwością sięgał w każdy zakamarek ich celi. Kiedy tak patrzył, zaczęło mu się zbierać na mdłości. Zapach, który zdawał mu się zupełnie zatruwać całe powietrze bardzo mocno uderzał mu w czułe nozdrza, do tego stopnia, że zaczęło mu się przewracać w żołądku, zupełnie tak jakby ktoś wykręcał go od środka. Po chwili lisołak nie wytrzymał tego dłużej, zgiął się w pół i zwymiotował przy ścianie. Potem dyszał jeszcze przez chwilę, starając się nie oddychać nosem przynajmniej przez jakiś czas. Z jakiegoś powodu pomyślał wtedy, że jest pierwszym lisołakiem, który zapaskudził oko Prasmoka, co z jeszcze bardziej niewyjaśnionych przyczyn sprawiło, że poczuł się z siebie dumny. Jest coś wyjątkowego w osiągnięciu czegoś po raz pierwszy na świecie, nawet tak aż tak ordynarnego.
Czarownica, która przed chwilą usmażyła żywcem jedną z osób z ich celi, teraz jednak wydawała się już aż taka groźna. Raczej nie było to dlatego, że nie była w stanie powtórzyć swojego pokazu, gdyż pewnie mogła to zrobić. Nie było to też dlatego, że jeszcze tego nie zrobiła, ani dlatego że nie postanowiła zaatakować kogokolwiek z nich swoją wymyślną bronią. Ferren miał takie wrażenie głównie z tego tytułu, że właśnie powiedziała zdanie, które sugerowało że mieli nie walczyć między sobą, poddając w wątpliwość to co obiecali im magowie. Wiele to tak naprawdę nie mówiło, gdyż tamtym lisołak nie ufał już wcześniej. Nie wiedział też czy tak naprawdę nie chciała walki pomiędzy nimi, czy też po prostu miało to na celu rozproszenie ich nim ona sama zmiecie ich z powierzchni tego czegoś, na czym aktualnie byli kolejnym zaklęciem. Ferren miał jednak nieprzyjemne wrażenie że nie bardzo wie w jaki sposób mógłby się temu przeciwstawić, gdyby zdecydowała się na to drugie. Gdyby rzeczywiście czegoś próbował, prawdopodobnie skończyłby dokładnie tak samo jak ten poprzedni, a jego smród wciąż unosił się w powietrzu, a jedyny zapach który zdaniem lisołaka gorszy jest od palonej skóry, jest ten od płonącego futra. A Ferren zdecydowanie nie chciałby żeby to miejsce zapełniło się jeszcze większą ilością spalenizny.
- Spokojnie, spokojnie, czy ja wyglądam ci na zagrożenie? – spytał retorycznie lisołak, odrobinę wzruszając ramionami. Chciał żeby to wyglądało na to, że jest spokojny, jednak raczej nie wyszło mu to najlepiej. Nigdy nie był najlepszy w zachowywaniu zimnej krwi w krytycznych sytuacjach, a ta zdecydowanie była daleko poza skalą sytuacji krytycznych jaką dysponował.
Eris mniej więcej w tym momencie postanowiła przejść się na spacer po ich celi. Nie bardzo wiedział, co nią powodowało, żeby to zrobić, lecz zgadywał że po prostu dobrze jej się w ten sposób myśli. Kiedy tak przechodziła, powiedziała do wiedźmy coś o tym że chętnie rozważy jej propozycję, czy coś w tym rodzaju. Zapewne spodziewała się, że czarownica miała jakiś plan i chciała go od niej wyciągnąć, albo się zastosować do niego. W sumie to on też zaryzykowałby przystanie na jakiś plan kogoś kogo nawet nie znał, kto jeszcze całkiem niedawno miał być dla niego śmiertelnym wrogiem. Teraz tak naprawdę po prostu nie miał innych opcji.
Kiedy Eris zbliżyła się do niego, wydało mu się że zauważył w jej oczach cień desperacji. Było to jedynie przez chwilę, zaraz potem znów wydała mu się podobnie opanowana i nonszalancka co wcześniej. Ferren jednak wiedział, co zobaczył i wiedział też, co to znaczyło. Była w tej sytuacji dokładnie tak samo zagubiona i niezorientowana co on sam. Próbowała szukać wsparcia u niego, lecz z wiadomych powodów go nie znalazła. On nie był dobrą osobą by można było pokładać w nim nadzieję, a już szczególnie w takich momentach.
Eris zbliżywszy się jeszcze kawałek, spytała się go, czy ma jakiś plan. Jakże cudowne poczucie humoru, żeby się jeszcze pytać. Wiedział, że ona zdawała sobie sprawę, że niczego nie wymyślił. Nie było nic, co potrafiłby zrobić w tej sytuacji. Jego umiejętność strzelania z łuku była tutaj równie przydatna co posiadanie na przykład paru cegieł. Chociaż w sumie nawet nie, bo mając cegły można by próbować przebić te durną półprzeźroczystą ścianę. Bogowie, on przecież był złodziejem, nie magikiem, czego ona oczekiwała? Przecież nie znał żadnej magii, nie potrafił z niej korzystać, nic! Co niby miałby wymyślić?
Wtem jednak do głowy przyszła mu jedną myśl. W żadnym wypadku nie była ona planem jak się stąd wydostać, nie było jej do tego nawet ani trochę blisko. Mimo to jednak nie była bez znaczenia, nie mogła być. Przypomniała mi się jego wizyta w Kryształowym Królestwie, kiedy udał się na zakupy w celu dokonania rekonesansu. Wtedy pewien niezwykły przedmiot przykuł jego uwagę, a potem w dość niewyjaśnionych okolicznościach zmienił właściciela. Było to bardzo misternie wykonane, złocone lusterko. Ferren zabrał je ze sobą, lecz dopiero później odkrył że ma ono magiczne właściwości. Z początku chciał rzucić je gdzieś w diabły i nie mieć z nim zupełnie nic wspólnego, lecz powstrzymał się i postanowił je sprzedać gdzieś za dobrą sumę. Teraz miał je nawet przy sobie, lecz nie bardzo wiedział jak mogłoby pomóc w tej sytuacji. Lustro bowiem, kiedy się w nie spojrzało, pokazywało najgorsze wspomnienie z całego życia, coś tak złego z historii że aż trudno jest w nie patrzeć. Ferren nie wiedział czy potrafiło ono coś jeszcze i to w zasadzie było tyle co o tym przedmiocie wiedział.
- Nie... Nie bardzo. – mruknął w odpowiedzi dla Eris. Nie powiedział jednak tego z ogromnym przekonaniem. Nie spojrzał już nawet w jej stronę, jego wzrok skupił się już na czarownicy. Jeżeli ktoś miałby wiedzieć jak używać lustra, była to ona. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, umieszczonej w dość głębokim jego miejscu i wyciągnął złote lusterko. Starając się nie patrzeć za bardzo na szybkę, upewnił się tylko że nie pękło gdzieś kiedy w ostatnich godzinach wykonywał wątpliwie bezpieczne dla tego przedmiotu akrobacje. Kiedy już okazało się że przedmiot wciąż jest w całości, spojrzał ponownie na czarownicę i ruszył dość niepewnym krokiem w jej stronę. Nie bardzo wiedział czego powinien się spodziewać kiedy wręczy jej lustro. Obawiał się że wpadnie w gniew lub co gorsza uzna że jest to sprytna sztuczka by ją wyeliminować w jakiś sposób. Naprawdę nie chciał skończyć jako lisia pieczeń.
- Ale mam to... Tylko ostrożnie, jest magiczne. – powiedział lisołak kiedy wreszcie zbliżył się na tyle by móc przekazać przedmiot białowłosej. – Nie bardzo wiem, co robi... Ale może się przyda?

Re: Kostur i ciernie

: Wto Lip 10, 2018 12:39 pm
autor: Eldrizze
”Jedyna współpraca ze szczurami powierzchni, która nie hańbi, to taka, która zasili czystość twojej krwi. Lub zostanie krwią opłacona.”

        Jak cudownie prosto łączy się głownię i rękojeść miecza, gdy zagrożenie przestaje być mroźnym oddechem na karku, lecz nagle chwyta cię za gardło i wyciska gałki oczne na zewnątrz. Poszczególne części broni zaczynają rozumieć swoją wartość i siłę, wynikającą ze współpracy. Bez głowni rękojeść posłużyłaby za lichtarzyk, a głownię bez rękojeści, można by co najwyżej przetopić na sztućce. Jak cudownie będzie chwycić tę broń, poczuć jej ciężar, sprawdzić ostrość, wykonać cięcie i uwięzić ostatecznie w skórzanej pochwie.
        Uwięzieni w iluzji zbyt subiektywnej, by można było zwyczajnie przestać w nią wierzyć, zostali rzuceni sobie nawzajem w gardła na pożarcie. Arena nie maskowała odgłosów rzezi, na którą decydowali się uwięzieni w każdej z cel – byle tylko ocalić własne życie. Chwytali się rozpaczliwie brzytwy, nie mając siły na nic innego. Nawet jeśli w grupie znaleźli się niechętni do przelewu krwi i szukający innego rozwiązania, to zawsze znalazł się też taki, który gotowy był uwierzyć w „łaskawość” swych oprawców w pelerynach. Nie inaczej było w tej, w której znajdowała się Eldrizze, z tym że wraz z drugą elfką i lisołakiem szybko zyskali przewagę, przez wyeliminowanie najbardziej zagrażającego – bo i najpewniej najgłupszego – członka malutkiej grupy, jaką stworzyli. Mięśnie, z których do niedawna składał się ten element, nie przypominały już nawet ciała. Z pewnością nie takiego, które mogło kiedyś żyć, lecz zapach wypełniający nozdrza zamkniętej trójki, bezlitośnie przypominał o wątłości skupiska kości i mięsa, którym jesteśmy. Obraz ten okazał się nieplanowaną, lecz korzystną demonstracją własnej siły, która połączyła drewno, stal i ogień, by stworzyć coś większego. Mroczna elfka szybko zrozumiała, że jest nie tylko spajającym płomieniem i jego zarzewiem, ale też ręką, która trzyma broń. Wszystko poszło zaskakująco prosto, musiała więc trafić na inteligentne osobniki – jakkolwiek pochodziły z powierzchni, udało im się wykazać odrobiną rozsądku. To, czy zdawali sobie sprawę, jakie skutki może ta decyzja przynieść później, nie liczyło się. Nawet dla przewodniczącej elitarnej grupy śmiałków z Zakonu Skały, w tej chwili nie najistotniejsze były korzyści, które mogła potem wyciągnąć z tego stanu rzeczy (szczególnie spod rudych kłaków). Teraz nawet ona musiała zwyczajnie skupić się na przetrwaniu. Liczyło się to, co jest tu i teraz.
        Szybko okazało się też, że to na barkach Eldrizze spoczywa ciężar poprowadzenia całej akcji. Zaproponowała współpracę, teraz musiała udowodnić, że miała ku temu powody, że to opłacalne. Skoro była dłonią, która miecz może przytroczyć do własnego pasa, to przede wszystkim najpierw musiała go użyć.

        Przeklęte demony świata palonego słońcem. Robactwo wciskające się w każdy otwór ciała – naiwne, głupie, pretensjonalne i z nosami tak wysoko, że aż dziw, że jeszcze je mają. Trafiła w sam środek ich gniazda i rzucały się teraz na nią z każdej strony, próbując bronić matecznika, ale ona nie zamierzała uznać ich przewagi. Każdy wie, że z brudu najlepiej oczyszcza ogień.
        Czerwonowłosa elfka była jednym z nich, ale jej nieczystość sięgała dużo głębiej – nie wynikała tylko z żałosnego przypadku narodzenia się w nieodpowiednim miejscu i z niewłaściwym kolorem skóry, ale i z jej postępowania, które wbijało igły w czułe serce społeczeństwa. Była cierniem tego ludu – kto ją choćby musnął, otrzymywał pamiątkę w postaci krwawiącej rany. A krew robactwa była dobra. Nią można było okupić własne wyrzeczenia i odstępstwa, usprawiedliwić czyny w imię wyższego dobra. W imię chwały ludu Podziemi. Eldrizze widziała, jak jej myśli potwierdzane są tylko przez morderczo rozkoszny uśmiech na ślicznej, choć oszpeconej buźce. Widziała, jak wybrana przez magów na godną kary, krąży po arenie jak drapieżnik, którym musiała być. Zabójczyni miała w sobie siłę i godność wartą mrocznego elfa. Ale nim nie była. Wciąż była jednak śmiercionośnym narzędziem. Przyznała to z lekkością, na wieść o kapitanie.
        „Krótka znajomość” zadźwięczała w głowie członkini zakonu. Niech ognie piekielne pochłoną to wszystko... Bez kapitana jej umowa nie miała znaczenia. Koniec współpracy. Będzie musiała zniknąć z miasta, póki sprawa nie przycichnie, a potem znowu szukać informatora. Ale co zostało powiedziane, nie zostanie cofnięte - wciąż nie pozostawała z niczym. Jeśli intuicja dobrze jej podpowiadała, to miała go – Ferrena, który powinien wiedzieć to, na czym najbardziej jej zależy. Ten tchórz, mdlejący niemal na zapach spalonych zwłok – czy nie oglądał nigdy palenia skazańców? Jedna z niewielu atrakcji tego świata – podobno cieszyła się popularnością nie tylko wśród mrocznych elfów.
        Eldrizze obserwowała przez moment obojga nie ruszając się z miejsca. Czuła jak jej klatka piersiowa nadal krwawi, co oznaczało, że musi się pospieszyć. Nie mogła czekać, aż zacznie jej to sprawiać trudności. Magowie również mogą nie być cierpliwi, widząc nieposłuszeństwo uwięzionych. Przekierowała wewnętrzne, magiczne ciepło na koniec palca wskazującego, by po chwili wypalić ranę po mieczu. Dopiero po tym wyprostowała się, biorąc ostrożny wdech i zaczęła badać otoczenie.
        Sytuacja była paskudnie trudna. Wydawałoby się, że są w sytuacji bez wyjścia, a czas poświęcony na rozmowy i rozmyślania, szybko mógł ich wykończyć – kto wie, czy magowie się nie zniecierpliwią? Pewne więc było, że muszą zacząć działać jak najszybciej i skutecznie. Elfka doceniła szybkość, z jaką dwójka przystanęła na współpracę. To lubiła. Konkret. Tylko co potem? Niestety, żaden z pomysłów na uwolnienie, pojawiających się w głowie elfki, nie był bez wad. W każdym coś groziło wątpliwie przyjemnym końcem, a w najlepszym przypadku nieosiągnięciem niczego, poza irytacją i wyczerpaniem. W głowie rozważała wiele scenariuszy, ale jedyne co wydawało się przez nie przebijać, to to, że muszą zdawać sobie sprawę z własnej słabości. Wydawało się, że są na przegranej pozycji, ale Eldrizze nigdy nie dopuszczała takiej możliwości. Tylko wygrana wchodziła w grę, nawet jeśli przez to musiała na chwilę wyrzec się swojej dumy. Nie zmieniało to faktu, że była ich trójka, a wrogów mniej więcej cztery razy tyle, z mistrzem magii na czele. Jaki więc był plan?
         Niestety ich towarzysz nie postanowił dorzucić swoich trzech groszy na temat otaczającej ich magii. Wykazał, że chyba najmniej wie co zrobić w tej sytuacji. Grało to na ich niekorzyść, ale mogło się okazać przychylne w przyszłości. Nagle jednak zrobił coś, co zaskoczyło elfkę i przez chwilę pomyślała, że złodziej jest jak dziecko, które próbuje usilnie wykazać, że jest czegoś warte, choć samo nie rozumie do końca sposobów na udowodnienie tego. Podszedł do elfki, tym swoim niepewnym krokiem i wręczył jej magiczny przedmiot. Lusterko. Lusterko? Co on, do licha, sobie myślał? Że potrzebują teraz magicznego upiększania, dostępnego tylko dzięki kłamstwom tanich zabawek? Magiczne lusterko? Nie powiedział, w jaki sposób miałoby jej zagrażać, ale kiedy tylko elfka zdecydowała się je wziąć w swoją dłoń, nagle zrozumiała, że faktycznie tkwi w nim coś potężnego i niezwykle mrocznego. Ciężka, ponura, pełna rozpaczy emanacja zapiekła jej zmysły, ale wciąż nie wiedziała, co może to oznaczać. Bardzo powoli odwróciła przedmiot, by spojrzeć w zwierciadło.
        To, co zobaczyła, sprawiło, że upuściła nagle przedmiot na „ziemię”, a jej oczy zapłonęły czerwienią gorętszą, niż kiedykolwiek można było zobaczyć. Nikt nie mógł wiedzieć, co zobaczyła, jednak wydawało się, że na jej twarzy odbił się blask płomieni. Szarpnęła głową, jakby ktoś wbił w nią coś ostrego, twarz wykrzywił jej grymas, a ręce drżały, gdy nagle poderwała głowę do góry, wbijając spojrzenie w złodzieja. Dopadła do niego w jednej chwili i chwyciła za gardło, niemal podnosząc do góry.
- Ty... – syknęła przez zaciśnięte zęby, zbliżywszy twarz bardzo blisko jego rudego pyska. – Ją zostawię, bo jest tego warta, ale ciebie... Ty tchórzu, szczurze, ty świnio... – jej głos drżał ze wściekłości, ale widać było, jak powoli znów zaczyna kontrolować wewnętrzny ogień. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech. - Wyjdziesz z tego cało, tylko jeśli po wszystkim powstrzymasz swoją tchórzowską naturę i... odpowiesz mi na kilka pytań. Jeśli nie, nie przeżyjesz nawet tej ucieczki.
        Po tych słowach puściła go i odwróciła się, by znów zbliżyć się do lusterka. Podniosła je, bardzo ostrożnie, uważając już jednak, by przypadkiem w nie nie spojrzeć. Powinien był jej powiedzieć. Był nieostrożny, nie mówiąc, jak to działa, a ona zbyt niedoświadczona, by bez niczego przejrzeć właściwości magicznego artefaktu. Będzie musiała nad tym popracować. Nie zmieniało to jednak faktu, że złodziej dobrze zrobił podając im to narzędzie do wykorzystania. Mogło się przydać.
        Uwagi elfki powierzchni okazały się cenne. Musiała znać się na wspomnianych dziedzinach magii, skoro udało jej się przejrzeć zaklęcie, w którym byli zamknięci. Była więc w tym momencie cennym współpracownikiem, ale i potencjalnie niebezpiecznym wrogiem w przyszłości. Eldrizze za to dała się nabrać magom i wyrzucała to teraz sobie, ale najważniejsze było, że posiadła informacje, które można było wykorzystać.
- Jeśli faktycznie mamy do czynienia z dwoma rodzajami magii – zaczęła, przestępując nad spalonymi zwłokami – to będziecie musieli dać z siebie wszystko. Magia pustki oddziałowuje na nasze zmysły. Trzeba osłabić zaklęcie i zdemaskować iluzję. Magię struktury będzie trzeba potraktować siłą, chyba że... – Eldrizze zerknęła znów na złodzieja, a potem na trzymane lusterko. Rzuciła spojrzenie na maga, strzegącego ich celi. Wyglądał wciąż tak samo. Czy w ogóle był tu obecny duchem?
- Oni wszyscy są połączeni. Główny mag o wszystkim decyduje, to on ukierunkowuje zaklęcia. Reszta to tylko źródła mocy, które go wspomagają. Musimy osłabić je, żeby wszystko się zachwiało. Potem... Musicie uwierzyć w rzeczywistość, by iluzja zaczęła się rozmywać. Jeśli ich osłabimy, to struktura również powinna być słabsza. To my mamy kontrolę, a nie ich tanie sztuczki. Jeśli jednak chcą się tak bawić... – wskazała trzymane lusterko – to musimy pokazać to ich przywódcy.
        W tym momencie usłyszała trzask magii. Obejrzała się za siebie i zobaczyła, że w sąsiedniej celi ktoś właśnie doprowadził do magicznego wybuchu, który zabił wszystkich znajdujących się dookoła. Magiczne ściany zafalowały. Elfka uśmiechnęła się. Więc mieli szansę.
- Odwróćcie uwagę maga naszej celi. Trzeba się do niego przebić i tym samym osłabić zaklęcie. Ja będę próbować dostać się do głównego maga. Musi spojrzeć w to lusterko, a gdy zostanie przez nie porażony, trzeba wykorzystać chwilę słabości, by zadać ostateczny cios. Nie wiem, czy go pokonamy, najważniejsze, by go osłabić i uciec. Podejdźcie do mnie.
        Kiedy posłuchali, elfka skoncentrowała się na sobie. Temperatura wokół ich trójki zaczęła szaleńczo wzrastać, jednak zadbała o to, by powietrze rozgrzewało się poza zasięgiem ognistowłosej i rudofutrego. Wszystko trwało kilka sekund. Wokół kondensowała się energia - gorąca i bardzo potężna. Niemal widać było pojawiające się znikąd płomienie. Cela jaśniała. Zwłoki przestały już przypominać człowieka. Były teraz tylko czarną stertą popiołu. Elfka zaciskała dłonie z zamkniętymi oczami. Raptem zgięła ręce w łokciach i wtedy wszystko się uwolniło. Kondensowana energia pomknęła ku ścianom celi. Jeden, krótki, ale potężny wybuch wstrząsnął ścianami. Walczący z poprzednich cel spojrzeli na nich. Przyszykowali broń. Ściany zafalowały, osłabły, ale wciąż były na swoim miejscu. Elfka opuściła dłonie, skinęła głową drugiej.
- Czuję twoją magię. Pokaż, co potrafisz. – po tych zaś słowach sama skierowała się ku przeciwnej ścianie. Stanęła twarzą w twarz z magiem, który dopiero w tej chwili zwrócił na nich uwagę. Elfka zdjęła z bioder manriki-gusari. Była zmęczona. Czuła, że długo będzie musiała się regenerować po dzisiejszym używaniu magii, ale teraz nie było czasu na oszczędzanie sił. Łańcuch zawisł u jej boku. Zaczęła nim powoli kręcić, nie spuszczając wzroku z maga. Żelazo powoli zajęło się ogniem. Mag uśmiechnął się. Ona również. Broń pomknęła w stronę ściany.

Re: Kostur i ciernie

: Pią Lip 27, 2018 11:27 pm
autor: Jane
        Jane westchnęła w myślach, kiedy zrozumiała, że nie powinna w stu procentach polegać na czarodziejce i lisie. Może i białowłosa zaproponowała współpracę, aczkolwiek nie podała ostatecznie nic, co by mogło świadczyć, że ma jakiś naprawdę dobry plan. Skrytobójczyni kiwnęła głową w odpowiedzi do lisołaka, po czym wróciła do swojego ukochanego kąta. Milczenie ze strony czarodziejki także ją niepokoiło. Jednakże Jane obserwowała ich reakcje na informacje, które im sprzedała, albowiem to nimi właśnie chciała uzyskać status przydatnej. Elfka była dobrze wyszkolonym zabójcą, lecz co komu z mordercy, który tylko sieka ludzi na ślepo. Jak ta spalenizna, która grzecznie teraz odpowiada przed diabłami o swoich wyczynach.
        Lisołak był najbardziej tajemniczą postacią z całej trójki. O ile czarodziejka już dała pokaz zdolności, on pozostawał w cieniu. To właśnie on to ta niewidoczna egzystencja, wmieszana w tłum, który nie zwraca na nią uwagi. “Czym zgrzeszyłeś, że tutaj trafiłeś?”, pomyślała elfka, ukradkiem oka obserwując zaistniałą sytuację z lusterkiem. Białowłosa kobieta mogła okazać się ich cudowną wybawicielką.
        - Poradzisz sobie z tą raną? - zapytała zabójczyni. Śnieżka w końcu oberwała mocno w starciu z człowiekiem-górą. Mieli działać razem, a zatem trzeba coś zrobić z raną czarodziejki. Jeśli tylko dojdzie do kolejnych starć, kobieta stanie się zbyt łatwym celem. Na łatwą zdobycz rzucą się wszyscy drapieżnicy.
        Jednakże ta “łatwa zdobycz” ma bardzo ostre pazurki. W momencie, w którym czarodziejka wzięła do ręki lusterko, czas jakby przyspieszył. Jane nabrała powietrza w płuca, widząc ten nagły błysk na twarzy elfki. Skrytobójczyni momentalnie się wyprostowała i wystarczyło choć na chwilę odwrócić wzrok, żeby ją zgubić. Wówczas Śnieżka zdążyła złapać lisołaka. Jane znalazła się niedaleko dwójki swoich nowych towarzyszy, trzymając już w dłoni krótki miecz w gotowości. Tak na wszelki wypadek. I nasłuchiwała. Robiło się coraz ciekawiej i coraz goręcej w tej grupie. A elfka wręcz uwielbiała takie przedstawienia (oczywiście w których sama nie była głównym bohaterem, a raczej biernym obserwatorem), w których tajemnice dopiero co zasiewają serca widzów. Jane rozluźniła mięśnie, widząc, że czarodziejka ma zamiar odpuścić. I dobrze. Gdyby tego nie zrobiła, straciłaby całkowicie zaufanie czerwonowłosej i zapewne doszłoby do starcia. A tego właśnie chce ich oprawca.
I dopiero teraz zrobiło się jeszcze ciekawiej, bowiem czarodziejka włączyła się w dyskusję na temat ucieczki. Jane słuchała jej uważnie.
        - Mogę spróbować zniszczyć tę iluzję - powiedziała w końcu. Magia pustki polegała zarówno na tworzeniu widziadeł dla myśli, ale również na dezintegrazji. W tym przypadku może mogłaby zadziałać. - Lecz jeśli jest połączona z zaklęciem dziedziny istnienia, możemy znajdować się w Meot. Albo nad jeziorem pełnym krwiożerczych piranii. Ryzyko jest duże, więc tutaj przydaje się twoja opinia, Śnieżko. - Zabójczyni uśmiechnęła się sarkastycznie. Jej umysł ustawił sobie jeden konkretny cel; ucieczka z tego więzienia dla grzeszników. Jednakże w głowie co chwilę także pojawiała się wizja ponownego starcia z Eldarnem (którego już raz przecież zabiła, ileż to można?!) i pytanie, jak potężny jest ten mag? Z tego, co elfka wiedziała, połączenie dwóch dziedzin magii wymaga pewnego stopnia. A może coś się zmieniło? Któż wie.
        Jane kiwnęła głową, słysząc wyjaśnienie i plan czarodziejki. Posłuchała się jej i podeszła bliżej, obserwując jej twarz, zachowanie lisołaka i obojętnego strażnika ich celi. Elfka ciągle trzymała w dłoni swój krótki miecz, gotowy do użycia w każdej chwili. Obserwowała uważnie poczynania Śnieżki, samej koncentrując się na znalezieniu jak najlepszego rozwiązania. Kiedy ściany zostały osłabione, skrytobójczyni spróbowała skupić się na jednej z nich. Dezintegracja, choć tyle mogła zrobić. W końcu zabójczyni nie jest wybitnym magiem; kobieta znała tylko podstawowe komendy. Kiedy jedna ściana opadła, Jane postanowiła zająć się pozostałymi, jednakże w tej chwili zwrócił na nich uwagę strażnik ich małego więzienia. Elfka uśmiechnęła się do niego na powitanie, po czym spojrzała na lisołaka. Zadowolenie na jej twarzy wydawało się nazbyt nie na miejscu.
        - Osłaniaj mnie, Męczyłbie. - Mrugnęła do zmiennokształtnego, dobywając drugiego miecza. W momencie, w którym ruszyła na maga, stało się coś niesłychanego. Sytuacja mogła się zmieścić w kilku sekundach, kilku uderzeniach serca.
Raz. Wszystkie ściany opadły.
Dwa. Siła grawitacji przygwoździła niektórych wojowników do podłoża.
Trzy. Palący ból w skroni Jane, spowodowany zapewne uderzeniem o posadzkę.
Cztery. Pięć. Dziwne więzy, które pętają pozostałych wojowników, w tym naszą czarodziejkę.
Sześć. Śmiech szalonego maga.
        - Nikt mi się nie będzie sprzeciwiał! - Echo jego ciężkiego głosu odbiło się od więziennych, niewidocznych do końca ścian, paląc tym uszy grzeszników. Jak i ich dusze. - A już na pewno nie jakiś podrzędny czarodziej… - dodał, spoglądając na białowłosą magini. Więzy, które w tej chwili ją pętały, ustąpiły, lecz siła grawitacji zmusiła mroczną elfkę do ukłonu przed ich oponentem.
        “Masz szansę, Śnieżko…!”, to zdanie przeszło przez myśli Jane, zanim widoczność przysłoniły jej czyjeś buty. Zakrwawione buty.
        - Zemsta będzie cudowna - rzekł Eldarn.

Re: Kostur i ciernie

: Pią Sie 10, 2018 4:59 pm
autor: Ferren
Od kiedy pierwszy raz ją w ogóle zobaczył, wiedział że coś z nią jest nie tak. Czy było to zachowanie, motywy, zwyczajowa moralność, czy jeszcze coś innego, z początku nawet nie wiedział. Czuł jednak wyraźnie tym dziwnym, prymitywnym, zwierzęcym uczuciem że coś z nią jest nie w porządku. Z jakiegoś powodu zwierzęta, takie jak psy, wilki, czy też, jak w tym wypadku lisy, w jakiś sposób wyczuwają takie rzeczy, choć tak naprawdę nie potrafiłby powiedzieć w jaki. Teraz jednak, kiedy już poznał odrobinę lepiej tą białowłosą wiedźmę, wiedział co z nią jest bardzo nie tak jak powinno. Nie żeby mu to pomogło na czas, nie, nic z tych rzeczy.
Kiedy wręczył jej lusterko, starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów, tak na wszelki wypadek, żeby jej nie rozgniewać. Mimo powziętych środków zaradczych i tak jakimś trudnym do wytłumaczenia sposobem udało mu się to osiągnąć. Kiedy tylko białowłosa spojrzała na powierzchnię lusterka, niemal natychmiast jej twarz poczerwieniała, a jej nagły gniew znalazł ujście na tym, co akurat znajdowało się najbliżej, czyli jego szyi. Nim się zorientował, kobieta z niesamowitą szybkością złapała go oburącz za gardło, po czym zaczęła mu syczeć prosto w pysk bardzo nieprzyjemnie brzmiące obelgi. Ferren jednak nie pozostał bezczynny, gdyż znalazłszy się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zadziałał mu instynkt. Jedną ręką złapał za napierające na niego i zaciskające się dłonie wiedźmy, chcąc trochę osłabić uścisk, drugą natomiast natychmiast ruszyła w stronę ukrytego sztyletu. Kiedy jednak już tam dotarła, poczuł dotkliwy brak broni, która powinna była być tam, gdzie jej nie było, co zmusiło go do zmiany strategii i przyłożenia drugiej łapy do rozwarcia uścisku. Wprawdzie nigdy nie był jakoś szczególnie silny, trochę tak jak większość lisołaków o których mu było wiadomo, lecz za to potrafił dobrze wykorzystać tę siłę którą miał, pracując całym ciałem. Kiedy mocno się zaparł, jednocześnie kolanem odpychając się od jej uda, zdołał dość mocno rozewrzeć jej nacisk na swoją szyję, przez co znów mógł normalnie oddychać, choć wciąż czuł to przy każdym kolejnym oddechu. Akurat wtedy wiedźma chyba sobie odpuściła i darowała mu mantrę o tym, jak bardzo jest bezużyteczny. Lisołak zatoczył się do tyłu i nie omieszkał prychnąć na nią z irytacją.
- Ostrzegałem cię, że jest magiczne! – zaskarżył się od razu. – Nigdy nie mówiłem, że wiem, jak to działa! Lepiej się ciesz, że nie wypaliło ci oczu. Chyba... – dodał już ciszej, spoglądając ukradkiem na jej wyglądające wciąż całkiem normalnie oczy. Na całe szczęście, jego własne pokryte były w całości płynną czernią, dlatego dostrzeżenie tego małego gestu było zupełnie niemożliwe. Między innymi z tego też powodu myślał, że lusterko może działać inaczej na różne osoby, jednak jak się okazuje, chyba nie ma to takiego znaczenia kto w nie patrzy.
Dopiero teraz zauważył Eris, która dobiegała już do nich z obnażonym mieczem. Teraz jednak, kiedy już się jakoś wydostał, a wiedźma nie okazywała wobec niego więcej otwartej agresji, rudowłosa jakoś zwolniła i nie była już tak chętna do dźgnięcia kogoś swoim mieczykiem. Ferren zakładał wprawdzie, że biegła mu z pomocą, co było z jej strony bardzo... lojalne. Głupie, niebezpiecznie dla ich obojga, może nawet niepotrzebne, ale honorowe. Lisołak bardzo cenił sobie takich towarzyszy, gdyż nieczęsto zdarzało mu się takich mieć. W jego głowie pojawiła się jednak krótka myśl, coś co nie dawało mu potem spokoju. Co jeśli to nie jemu planowała pomóc?
Wkrótce potem pomiędzy kobietami wywiązała się dyskusja, choć nie do końca na temat nagłego ataku na jego skromną osobę. Bardziej dotyczyła ona planowania tego jak się stąd wydostać, choć znaczna większość słów, które mówiły, nie miała dla niego większego sensu. Udało mu się jednak na pewno zrozumieć, że są w iluzji, chcą ją jakoś rozbić, a potem uciec. Gdyby nie to, że nawet on potrafił zauważyć w tym łuki, a nie można powiedzieć żeby dobrze znał się na rzeczy.
- Wydaje mi się, że iluzje tak nie działają... – mruknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Nie można tak po prostu z nich wyjść żeby ich nie widzieć. Tak przynajmniej mówił mi mój... znajomy – powiedział lisołak, przywołując z głębin pamięci jedną z lekcji swojego ojca. Z jakiegoś powodu akurat ta jedna się zachowała i wciąż pamiętał ją całkiem nie najgorzej. Z jakiegoś powodu jednak dziwnie mu się było przyznać do tego, że kiedyś takiego ojca miał. Może to dlatego, że lisołaki to tak naprawdę tylko eksperymenty magów, nie prawdziwa rasa. On po prostu był eksperymentem. A mimo to miał w czarodzieju ojca, a po pewnym czasie nawet stał się jego synem.
- Poza tym, nawet jeśli uciekniemy, to jak się schowamy? Przecież kiedy nas złapali, to on nawet nas nie widział! Czemu nie mógłby zrobić tego jeszcze raz? – przypominał pozostałym Ferren, ale nikt już go tak naprawdę nie słuchał. To że całkiem przytomnie zauważył, że mogli ich po prostu ściągnąć tu jeszcze raz, chyba zwyczajnie umknęło obu kobietom, gdyż skupiły się już na realizacji swoich planów. Nie dali mu nawet chwili na to, by coś dopowiedział, chociaż akurat miał co.
Wiedźma w skrócie powiedziała im co, mają robić. Na początku miało być coś z magią, czyli w skrócie coś co jego nie dotyczyło. Potem mieli się rozdzielić, on i Eris mieli zaatakować ich strażnika, ona natomiast miała ruszyć na maga pośrodku. Nie bardzo wiedział, jak właściwie zamierzała z nim walczyć, ale mówiła, że użyje lusterka. Ferren poczuł ukłucie samozadowolenia, kiedy to powiedziała, znaczyło to bowiem, że miał rację co do magicznego przedmiotu. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz potem kazała im się do siebie zbliżyć. Lisołakowi naprawdę nie podobał się ten pomysł, bo jakkolwiek by nie patrzeć, wiedźma dopiero co próbowała go udusić gołymi rękami. Mimo wszystko postanowił się zastosować, gdyż nie bardzo miał inny wybór. Eris chyba miała podobne wątpliwości, ale jedynie przez chwilę, bo zaraz potem podeszła blisko niej.
Zaraz potem zaczęło się robić gorąco. Wszędzie dookoła jakby jaśniało, a co kawałek nawet błyskały pojawiające się znikąd płomienie. Lisołak odruchowo wręcz skulił się trochę i zbliżył bardziej do czarownicy. Założył, że jeżeli tak zrobi, to jest mniejsza szansa na to, że któryś z tych błyskających ogników pojawi się dokładnie na jego ogonie. Rzeczywiście, kiedy tylko się zbliżył, tuż za nim trzasnął płomień, który niemalże liznął spory kawałek jego płaszcza. Na szczęście jednak zniknął równie szybko co pozostałe, nie przeskakując na jego bardzo w tym momencie zagrożone futro.
Nagle, bez żadnej zapowiedzi wokół nich błysnęło jasnym światłem, kiedy wszystko eksplodowało, zderzając się ze ścianami celi. Towarzyszył temu huk, który wręcz zranił mu uszy, a Ferren jęknął z bólu. Czuł się tak, jakby naprawdę go zraniono, choć nie był pewien czy tak było rzeczywiście. Padł na kolana, łapami zakrywając wrażliwe uszy. Wcześniej nie wiedział jeszcze w jaki sposób on i Eris mieliby zabić chociaż czuwającego nad nimi maga, teraz jednak wpadł na pomysł. Położył się na ziemi, wciąż przyciskając swoje uszy, choć ból zaczął powoli mijać. Ktoś coś zawołał, ale on nawet tego nie zrozumiał. Potem lisołak zastygł w niemal całkowitym bezruchu, odrobinę jeszcze drgając. Przykrywający go od góry czarny i ciężki płaszcz zakrywał go niemal zupełnie od stóp do głów, jedynie ogon mógłby spod niego odrobinę wystawać, ale i o to zadbał i przesunął go trochę w bok by nie było go widać. Z zewnątrz wyglądało to pewnie tak jakby został raniony i padł martwy. I dobrze, niech tak myślą. Nie będą nawet wiedzieli skąd ich zaatakowano dopóki nie będzie za późno.
W tym momencie nagle coś poszło nie tak. Poczuł to tym swoim zwierzęcym zmysłem, jakby przeczuwając kłopoty. Wprawdzie ze swojego miejsca widział bardzo niewiele, prócz swojego własnego płaszcza oraz tego co widać było pod nim, jednak wiedział że się nie pomylił. Zaraz potem usłyszał jak jakieś ciała zderzają się z ziemią, a towarzyszyły temu stęknięcia bólu i jęki. On jednak nie poczuł nic, magia ominęła go tak jakby rzeczywiście był tylko leżącym pośród niczego ciałem. Przez chwilę nawet czuł pokusę, by tak pozostać, przeczekać. Mógł to zrobić, tutaj miał o wiele większe szanse niż tam. Nikt nawet by nie zauważył. To wokół było przecież tylko iluzją, pewnie nawet był teraz zupełnie bezpieczny.
W powietrzu nagle ryknął potężny, wywołujący ciarki na plecach głos. Ferren od razu rozpoznał do kogo należy. Wielki mag, zauważył wreszcie co robiła wiedźma. Mówił że nikt mu się nie sprzeciwi. Obraził też białowłosą od podrzędnych, co jego zdaniem akurat w zupełności jej się należało. I pewnie wszyscy myśleli że to już koniec. On w sumie też tak pomyślał. Teraz wezmą wiedźmę ze sobą i układają jakoś. On zostanie tutaj, niezauważony i niepodejrzewany przez nikogo. Chaos jaki wywołała białowłosa rozproszył wszystkich dostatecznie mocno, by nikt nie zauważył, co tak naprawdę stało się z nim. Chyba nawet Eris tego nie zauważyła.
I to chyba byłby koniec. Gdyby nie to, że przypomniał sobie o Eris i o tym, co ona zrobiła. Głupi, niebezpieczny i bezsensowny odruch, by próbować go uratować przed uduszeniem przez wiedźmę. Przypomniał sobie, że mimo wszystko dalej okazała honor i lojalność, nawet w tym gnieździe bólu i nienawiści. Wiedział, że ona sobie tu nie poradzi, nie zdoła ich oszukać i udać martwej. Nie wywinie się. Ferren nadal czuł okropny strach przed wszystkim dookoła, ale nie mógł jej tu zostawić. Eris mogła być jego jedyną towarzyszką, jaka mu pozostała.
Starając się jak najbardziej, by nie poruszać płaszczem sięgnął za siebie, chwytając w łapę łuk. Tak naprawdę to nie wiedział, dlaczego to robi. To było głupie, niebezpiecznie i bardzo mocno zagrażało jego życiu. Ale mimo to nie przerwał i ściągnął go powoli z pleców, wciąż ukrywając pod płaszczem. Upewnił się, że naciągnięta mocno cięciwa o nic nie zahaczy, mogąc zdradzić go dźwiękiem, nic takiego jednak się nie stało. Zdołał wsunąć łuk pod siebie, nie zwracając tym niczyjej uwagi. Zaraz potem podobnym ruchem sięgnął do kołczana i wyciągnął z niego pięć strzał, jedną z nich chwytając pomiędzy kciuk i palec wskazujący, a pozostałe złapał do pięści grotami w dół. Na sam koniec pogładził lekko swój łuk, mrucząc cichutko, tak że sam w zasadzie tego nie słyszał. Tak jakby żegnał się z przyjacielem. Dopiero wtedy złapał go w pewny chwyt i wziął głęboki oddech.
W momencie poderwał się z miejsca, stając pewnie na nogach i napinając cięciwę łuku. Szybko przeleciał wzrokiem po otoczeniu, wiedząc, że ma zaledwie chwilę, nim ktoś zareaguje.
Ściany które ich więziły gdzieś zniknęły. Mag był tam gdzie wcześniej, nie ruszył się nawet. Wiedźma padła przed nim na kolana, jakby nie mogąc unieść broni. Dokładnie z drugiej strony padła Eris, a nad nią stał jakiś mężczyzna z obnażoną bronią, lecz nie było wątpliwości, że to nieprzyjaciel. Gdzieś z tyłu na swoim podeście wciąż lewitował strażnik.
Mimo że bardzo chciał najpierw pośpieszyć Eris z odsieczą, nie mógł ryzykować, że straci element zaskoczenia i nie skrzywdzi ani jednego z magów. Ledwo zdążył napiąć cięciwę, już wypuścił pierwszy pocisk w stronę piersi ich strażnika. Jako iż w powietrzu nie było wiatru, doskonale wiedział pod jakim kątem wystrzelić, a więc nawet nie musiał celować. Palce jego drugiej ręki zręcznie przerzuciły kolejną strzałę na cięciwę, którą już zaczął naciągać. Pierwszy pocisk nie zdążył nawet dolecieć do celu nim on nie wystrzelił ponownie pod niemal tym samym kątem, tym razem celując w głowę. W ślad za drugą posłał kolejną, chcąc mieć całkowitą pewność.
Kiedy nakładał już czwartą strzałę, z tyłu rozległ się rozdzierający krzyk cierpienia, od którego aż rozbolały go uszy. Skrzywił się z bólu i przymknął oczy, ale jego ręka nie drgnęła. Szybko zmusił się do ich otwarcia, nie mogąc marnować więcej czasu. Mag – strażnik został trafiony co najmniej raz, zdecydowanie śmiertelnie. Jego ciało przewaliło się w tył od siły uderzenia, i właśnie spadało na ziemię, gdziekolwiek by ona nie była.
Teraz przyszedł czas na mężczyznę nad Eris. Na niego Ferren poświęcił tylko jedną strzałę, gdyż on nie był magiem i nie istniało ryzyko, że nie trafi z nadnaturalnych powodów. Wymierzył krótko, niemal się nie zastanawiając za cel obrawszy jego gardło. W następnym momencie, ledwie o uderzenie serca później nakładał już ostatnią strzałę że swojej ręki na cięciwę łuku, a z gardła mężczyzny wystawał teraz z obu stron kawałek drewna.
Nim zdążył się obrócić, by znaleźć następny cel, coś złapało go za nogę, po czym pociągnęło mocno a on, zupełnie się tego nie spodziewając, natychmiast stracił równowagę i przewrócił na brzuch, tym razem naprawdę. Strzała wypadła mu z dłoni, a zwolniona cięciwa posłała ją gdzieś w przestrzeń. Łuk jednak trzymał mocno, tak że nawet po zderzeniu z ziemią kiedy na całym ciele zaczęły łapać go podobne więzy wciąż miał na nim zaciśnięte palce. Kiedy już zorientował się co się stało, magiczne więzy niemal całkowicie go unieruchomiły, nie oszczędzając nawet jego puchatego ogona. Z tej pozycji nawet nie mógł zobaczyć co właściwie się dzieje. Splunął soczyście, zaledwie kawałek od swojego pyska. „Cholerni magowie” – pomyślał tylko Ferren.

Re: Kostur i ciernie

: Pon Wrz 03, 2018 11:08 pm
autor: Eldrizze
        Ogień oczyszcza, hartuje, zespala, niszczy to, co zbędne, lecz nie zawsze produkuje to, czego potrzeba. Rana, choć przypalona, nie mogła cudownie przestać istnieć, wypełnić się przerwaną tkanką i upuszczoną posoką. Tak samo jak popiół nie mógł znów stać się żywym ciałem, osoby, którą kochałeś.
        Eldrizze krwawiła. Jaszczurza skórka powoli nasiąkała krwią, ale adrenalina pozwalała ignorować ten stan rzeczy. Ognistowłosa elfka nie była głupia, ani nieuważna. Myślała rozsądnie. Jeśli rana będzie zbyt uciążliwa i osłabi białowłosą, to straci na tym nie tylko ona, ale cała trójka, która postanowiła połączyć siły, by odzyskać wolność. Tylko co miały zrobić?
        Członkini Zakonu Skały jednym ruchem zerwała z ramion kaptur, który po rozpięciu zamieniał się w chustę i przewiązała ją sobie wokół klatki piersiowej, pod piersiami, na ranie. Nie uleczy się przecież nagle, nie znała magii uzdrawiającej. Nie było czasu, ani środków na więcej. Nie mogli się martwić w tej chwili takimi drobnostkami. Na to przyjdzie czas później. Teraz trzeba tylko zapomnieć i działać.
        Kolejny problem przedstawił lisołak, na którego elfka nie potrafiła teraz spojrzeć inaczej niż z dystansem i ostrzegającymi ognikami w oczach. Z pewnością wyglądało to jednak jak pogarda. Jak zawsze zresztą. Rzeczywiście nie mogli tak po prostu przestać wierzyć w iluzję i już jej nie dostrzegać, tym samym się od niej uwalniając. Nie w momencie, gdy była tak potężna. Dlatego istotne było osłabienie magów, a tym samym ich zaklęcia. Wtedy powinny pojawić się luki, odstępstwa wykreowanej iluzji od rzeczywistości, którą się zna, a to jeszcze bardziej nadwyrężyłoby zaklęcie, być może na tyle, by przestało oddziaływać „chociaż” na fizyczność. Jakkolwiek jednak Eldrizze odebrała magiczne wykształcenie, nie można było mówić, że jest ekspertem w dziedzinie magii, w której pazurach została uwięziona. Mogła się mylić, nie była pewna w stu procentach swoich założeń (zresztą w przypadku magii zwykle ciężko o taką), ale dawała z siebie wszystko. O Magii Pustki wiedziała może więcej niż o Magii Istnienia, która przecież na chwilę obecną wspierała zaklęcie tworzące miejsce, w którym się znajdowali, ale wciąż jej konikiem była Magia Ognia. To o niej wiedziała najwięcej. Ale mimo jakichkolwiek wątpliwości – musieli zaryzykować. Jeśli nikt nie miał lepszego planu, trzeba było zwyczajnie spróbować.
- Dlatego musimy ich osłabić. – powiedziała w końcu Eldrizze, nie zaszczycając jednak lisołaka spojrzeniem. Nie traciła na to czasu. – Nie mamy innego wyjścia. A o to co „potem” będziemy martwić się potem.
        Potem odwróciła się w stronę Jane.
- Tak, ryzyko jest duże, ale możemy albo pozwolić magowi robić ze sobą co chce, abo próbować się uwolnić. Poza tym... Woda... Nie to nie może być woda. Wyczułabym to. Nie jest to też nic na wysokości, jak zauważyłaś. Myślę, że magowie nieco sobie ułatwili sprawę i zapewnili pewną podstawę, na której sami będą mogli się utrzymywać. Podłoże powinno być pewne, inaczej musieliby całą uwagę poświęcać nie tylko iluzji, w którą my wierzymy, ale też na której sami będą mogli się oprzeć. Choć oczywiście możemy znajdować się w środku więzienia, dżungli czy na Pustyni Nanher. Eldrizze wzruszyła ramionami. To brzmiało i tak lepiej, a nie mieli jak sprawdzić dokładnie co znajduje się poza iluzją.

        Potem sprawy potoczyły się szybko. Na tyle szybko i nieoczekiwanie, że nie było już czasu na żale, irytację i komentarze.
        Zaczęło się od wybuchu, który spowodowała sama elfka. Wydawało się, że jakimś cudem lis jednak ucierpiał, dużo bardziej niż powinien. Oczywiście jasne było, że znajdujące się w epicentrum eksplozji stworzenia w mniejszym lub większym stopniu ucierpią, ale absolutnie nie powinny narazić się na więcej niż chwilowe oszołomienie i zatkane uszy. Nawet elfy o wrażliwym słuchu mogły liczyć na chwilowy ból, ale nie na tyle duży, by paść na ziemię i... No tak. Lis był lisem, zwierzęciem o słuchu czulszym niż elfi, ale przecież wybuch wciąż nie mógł być tak niebezpieczny, by go zabić. Eldrizze była tego pewna. Nie bez powodu kazała im zbliżyć się do siebie tak blisko, przekroczyć zwyczajowo wyznaczane granice. Czyżby więc zemdlał? Może nawet uznałaby, że w sumie oznacza to jeden problem mniej - mimo że mieli działać razem, elfka wątpiła, że rudy naprawdę się przyda. Chodziło o co innego – teraz może się nie przyda, ale potem owszem. Ferren mógł mieć informacje o Salazarze. Nie mógł więc teraz zginąć.
        Nie zdążyła jednak zareagować, bo nagle znów stracili przewagę. Kontrola stała się abstrakcją dla uwięzionych, a niedawne pytania uzyskały odpowiedzi.
        Ściany opadły. Jasność palonej przez słońce pustyni, na której do niedawna znajdowała się arena zastąpiła łaskawa, dobrze znana ciemność. Czyżby wrócili do rzeczywistości? Nim wymierzony został kolejny cios, elfka zdążyła zrozumieć, że tak – znajdują się chyba pod prawdziwym niebem, ale też że albo znajdują się wciąż w iluzji, albo zostali teleportowani w zupełnie nowe miejsce. Z pewnością nie znajdowali się na placu miejskim Meot, gdzie cała ta groteska się zaczęła. Otaczało ich zimno. Dobrze znane zimno zamknięcia w kamieniu. Surowe ściany przywodziły na myśl więzienie lub koszary. Tyle zdążyła zrozumieć. Wtedy wymierzony został cios najboleśniejszy ze wszystkich dotychczas - upokorzenie.
        Mroczna elfka zmuszona została do padnięcia na kolana i pochylenia głowy przed szczurem Powierzchni. Krew zagotowała się w niej, temperatura ciała niebezpiecznie wzrosła i pewnie odczuliby to wszyscy znajdujący się wokół ( i srodze pożałowali doprowadzenia jej do tego stanu), gdyby nie kontrola przywódcy magów, który wiedział już, że musi blokować jej ciało, jako ujście niebezpiecznej magii. Ta kobieta była chodzącą bombą. Blokada więc, którą na nią nałożono nie dotyczyła wyłącznie skrępowania ciała, ale również pozbawienia możliwości korzystania z magii. To rozwścieczyło elfkę jeszcze bardziej, ale może widział to tylko mag stojący naprzeciw niej. Widział w końcu jej twarz, a wykrzywiał ją grymas tak paskudny (choć subtelny, bo paraliż nie pozwalał jej na większe naciąganie mięśni odpowiadających za mimikę) w swej naturze, że mógłby prześladować, gdyby tylko ktoś nie miewał na co dzień z takimi do czynienia. Poza tym nie można było poznać jak bardzo dotknięta się czuje. Szczególnie, gdy klękać kazano jej akurat na oczach ludzi, którym próbowała (w mniejszym, czy większym stopniu, ale jednak) przewodzić. Mimo to nie usłyszała syków dezaprobaty, czy – co gorsza – ciszy rezygnacji, jak to by było w przypadku grupy złożonej z mrocznych elfów. Tyle że należy pamiętać, że elfka naraziła się na upokorzenie już dużo wcześniej i jego natężenie oraz odbiór zmienił się wyłącznie w jej głowie, gdy poczuła przewodnictwo. W rzeczywistości sytuacja, w której cała trójka się poznała, od początku była pokazem słabości ich wszystkich i chyba nie robiło już dużej różnicy, kto, kiedy i ile razy będzie jeszcze otrzymywał tego przypomnienia. Co chwilę dostawali uderzenie w twarz. A więc Eldrizze nie usłyszała syków, ani nie zmierzyła się z niepokojącą ciszą. Zamiast tego miała wrażenie, że ktoś na nią liczy. Wciąż w nią wierzy. Znajdowała się tak blisko celu. Niemal jakby słyszała w głowie słowa „Masz szansę!”.
        Eldrizze uniosła oczy na maga. Uśmiechnął się, ale ona opuściła wówczas powieki. Skoncentrowała wszystkie swoje siły. Musiała dać z siebie wszystko, wykorzystać swoją potęgę i zadać ostateczny cios.
        Wtedy uwierzyła, że może wszystko. Oczywiście zawsze była o tym przekonana, była zdania, że możliwość wykonania czegoś zależy tylko i wyłącznie od tego jak bardzo chcesz i jakimi środkami na chwilę obecną dysponujesz. Teraz jednak odrzuciła nawet te rozsądne ograniczenia, bo była w sytuacji, gdy już rozsądek jej nie ratował. Nie pozostało jej nic, poza nadzieją. Zrobi to. Nie da się dłużej kontrolować byle jakiej pluskwie. Choćby miała paść potem wyczerpana – pokona go. Zniszczy tego maniaka i jeszcze rozsmaruje mu uśmieszek na twarzy. Uwolni kogokolwiek by nie miała, ale nie da się pokonać w ten sposób. Nie to, żeby w ogóle zamierzała kiedykolwiek się poddawać.
        Eldrizze kumulowała wszystkie swoje siły, próbowała rozbić zaklęcie w drobny mak, jej mięśnie zaczęły drżeć, ale paraliż nie ustępował. Na moment zapomniała, że grupa oznacza liczenie na innych. Od całkowitego wyczerpania się, zupełnie bezskutkowego uratował ją ktoś z zewnątrz. Ten, którego najmniej by podejrzewała, choć przecież umówili się, że będą działać razem. Trzeba jednak przyznać, że szczerze wątpiła w jego wartość jako sprzymierzeńca. Tymczasem to on – ten tchórzliwy lis, przechylił szalę na ich stronę.
        Powrócił z żywych. Elfka nie widziała co dokładnie się wydarzyło. Kątem oka jednak zarejestrowała ruch ciemnego kształtu, jaki dotychczas leżał obok, usłyszała, co się dzieje. Najwymowniejszy był świst strzał, wypuszczanych w szaleńczym tempie, a potem jęk ofiar. Padło pierwsze ciało, potem drugie. Mag naprzeciwko niej stracił czujność, rozzłościł się i machnął palcem na jedno ze swoich źródeł, ale to nie nadeszło z pomocą. Odwrócił się, by sprawdzić co się dzieje. Słusznie... i jakże fatalnie.
        Kiedy trójka bohaterów postanowiła działać, z góry założyła, że są skazani wyłącznie na siebie. Wszyscy inni uwięzieni wydawali się być zbyt skutecznie zmanipulowani, by móc chociażby uwzględnić ich potencjalne dołączenie do akcji. Rzeczywiście, na początku tak wszystko wyglądało, jednak z każdą chwilą, kiedy lisołak i dwie elfki przeciwstawiali się, coś kruszało, a przez sztucznie rozbudzany zwierzęcy instynkt przebijała się świadomość. Kiedy ściany opadły – czy to po myśli magów, czy też nie - zmieniło się również coś więcej. Uwaga rozpraszała się coraz bardziej, a tym samym również magia, zamiast skoncentrować w jednym miejscu, rozchodziła się na kilka.
        Z jakiegoś powodu nie wszyscy wojownicy zostali przykuci paraliżem do posadzki. Jedną z tych osób był Ferren, co dało mu pole do robiącego wrażenie popisu. A przede wszystkim skutecznego. Eldrizze musiała zwrócić mu honor, a przynajmniej jego część. Nie był aż tak bezużyteczny, jak podejrzewała. Może wszystko to sobie wcześniej przemyślał – zgrywanie niegroźnego tchórza, albo chociaż tę część z upadkiem i atakiem z zaskoczenia. Najważniejsze było, że czegoś dokonał, choć pod koniec również padł ofiarą unieruchomienia, a ostatnia wystrzelona strzała pomknęła w losowym kierunku. Nie był jednak jedyny. Kolejna dusza wyrwała się więc dzięki chwilowej nieuwadze strażników. Kolejny z uwięzionych zabił kolejnego maga.
        W momencie zaś, gdy uwaga głównego czarodzieja została rozproszona, Eldrizze odpuściła kumulowanie energii i mocy, czując, jak zyskuje odrobinę więcej władzy nad swoim ciałem. Minimalnie, ale była w stanie się ruszyć. Powoli, bardzo powoli, obróciła trzymane lusterko w stronę maga. Światło błysnęło mu w twarz. Odwrócił się znowu, popatrzył w dół. I zamarł.
        Przez całe pomieszczenie przeszła fala wspomnień. Rozpłynęła się na wszystkie strony, do każdego zakątka, do którego tylko sięgała magia wspomaga przez strażników. Tamci raptem zamarli, jakby czymś porażeni i spojrzeli na swego przywódcę.
        Twarz przywódcy skrywał cień kaptura, ale jego stopy wędrowały ku ziemi. Stanął.
- Nie...
        Nikt nie wiedział co się dzieje, ale nagle przez sieć jaką tworzyła magia przeszedł kolejny impuls – był ciepły i słony, niczym łzy. W powietrzu zamajaczył odór zgnilizny i dziwne przejmujące uczucie – miłości tak szalonej i szczerej, że nawet śmierć nie potrafiła jej zniszczyć.
        Eldrizze również to poczuła. Miała wrażenie, że nagle dostrzegła pomarszczoną twarz swego oprawcy i wiedziała dobrze, że nigdy nie powinna być pokazywana światu. Poczuła również coś innego – częściową wolność i jej konsekwencje. Mroczna elfka padła na posadzkę, podtrzymując się dłońmi. Z jej nosa i ust trysnęła krew. Rana na klatce piersiowej przypomniała o sobie. Głowa stała się bardzo ciężka. Elfka powoli wyciągnęła zza pasa sztylet, spróbowała wstać, ale od razu znów opadła z powrotem. Chciała zadać ostateczny cios. Chciała, by mag cierpiał, by patrzył jej w oczy umierając. Nie była jednak w stanie tego zrobić. Obróciła się w stronę Jane. Była za daleko, a u jej stóp leżało ciało. Dziwnie znajome ciało. Czy ono musiało pojawiać się wszędzie i ciągle błagać o nową śmierć? Mroczna zrezygnowała i złapała lisołaka za nogę.
- Lisie, to twoja kolej. – powiedziała, wyciągając w jego stronę sztylet.
        O ile nikt inny, nawet zabójczyni, nie domyślą się sami, by właśnie TERAZ zadać ostateczny (jak miała nadzieję Eldrizze) cios, to najpewniej będzie już za późno na cokolwiek innego.

Re: Kostur i ciernie

: Sob Lis 10, 2018 11:51 pm
autor: Pani Losu
        Ciekawie było obserwować te zmagania.
Nie wróć - wcale nie ciekawie - były paskudne!
Fioletowej istotce ukrytej w międzywymiarowej przestrzeni szalona rzeź absolutnie się nie podobała. Była głośna, brudna i zbędna. Zdecydowanie zbyt udziwniona. A! I te ich czarne pelerynki!
O ile jednak magów uważała za świrów zwichniętych i godnych tak potępienia jak pożałowania, to paniczne zmagania gromady wyjętej spod co ciemniejszych gwiazd raczej ją nudziły. Nigdy nie gustowała w przemocy, a już na pewno nie tak prymitywnej i absolutnie nie zabawnej. Gdzie w tym pomysłowość, gdzie w tym cel i ubaw? A z resztą - jakakolwiek to tajemnicza i wszechgodna wszelkich poświęceń misja przyświecała Głównemu Złemu (o ile w ogóle) to Fioletowa była gotowa w nagrodę za wysiłki dać mu - ale biały kaftanik bezpieczeństwa.
Bo ileż można!?
Żal czy nie żal było jej tych wszystkich cwaniaków, osiłków i porypanych zabójców uśmiechających się do własnych noży, ostrzy, maczug czy knykci, nie ruszyła się z miejsca. Jej zadanie nie obejmowało wysłania magów do szarej dziury ani ratunku dla uciśnionych - oni z resztą byli z tych, którym najchętniej (w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach) wywinęłaby niezły numerek z udziałem ich tyłków i różowej farby.
Nie tym razem jednak.
A szkoda, bo magowie nie mieli tyle ikry i pomysłowości co ona, a swoim ofiarom zafundować potrafili jedynie stres, gniew i lęk, nie mówiąc już o hektolitrach posoki, wcale nie różowej.
Chociaż dla odmiany niektórzy z uwięzionych potrafili wykazać się pomysłowością.
To co odstawili Eris, Śnieżka i Tchórzliwy Lis było nader interesujące. Nawet wpadki po drodze nie przeszkodziły im wykorzystać wszystkich dostępnych umiejętności, w tym inteligencji i sprytu, by jakoś się uwolnić. I to wspólnymi siłami! Fioletowa czekała na to niemal w napięciu, a kiedy już Ferren oddał strzały - niemal krzyknęła. Lubiła zmiennokształtnych futerkowców, a ten właśnie udowodnił (przed elfkami zwłaszcza) ile są warci. Ha!
Inna sprawa, że padające na ziemię ciała już nie były takie ekscytujące.
Sytuacja była jednak sytuacją i należało chociaż spróbować ją zrozumieć.
A jeśli nie, to chociaż wtrącić się w najmniej odpowiednim momencie.

- Szalone, co?
Skrzekliwy głosik rozległ się koło ucha mrocznej, gdy czas stanął dla niej w miejscu, a świat zatrzymał się wraz z nim w jednym nieistniejącym dla niego momencie. Nic nie zmieniło położenia, wszystko nadal istniało, ale Eldrizze była poza wydarzeniami, choć siedziała w samym ich centrum. Nie, w tej chwili była nad. Nad nimi - co pasowało do jej charakteru.
A może pod?
Już mniejsza.
- W niezłe tarapaty wpadłaś… dobrze, że nie masz już sił, nie będę musiała cię kneblować, a wierz mi, osobowość masz tak paskudną, że ciężko by było z tobą rozmawiać bez tego… och wybacz, ale ja nie o tym. - Chrząknęła co chyba na ten moment było jej błyskawiczną wersją śmiechu - Wiem i zdaję sobie sprawę, że chciałabyś się stąd wydostać i zamienić słów kilka lub naście z twoimi kompanami.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Mogę ci pomóc. Konkretniej; w jednej z tych rzeczy i w dodatku zrobię to bez względu na twoją niewolę… taka robota. - Wzruszyła ramionami, ale na jej zantropomorfizowanej nietoperzej buźce pojawił się grymas faktycznej namiastki żalu. Szybko przeskoczyła na następny temat.
- Szukasz jakiegoś gościa zdaje się? Salceson, tak? Taki białowłosy. No więc powiem ci tyle, że choć z tej dwójki - wskazała na Ferrena i Jane - już nic nie wyciągniesz to i tak jesteś coraz bliżej. Powodzenia.
Po tych słowach wyczerpaną elfkę ogarnął mrok, ale i napełniły ją nowe siły. Obudziła się już daleko poza zasięgiem magów...
Pozostawieni towarzysze musieli sobie radzić sami.

Ciąg Dalszy - Eldrizze

Kostur i ciernie

: Śro Maj 15, 2019 3:03 pm
autor: Jane
        Najmniej oczekiwana śmierć rani najbardziej. Wystarczy chwila, żeby czyjeś życie dobiegło końca. Jane doskonale znała Śmierć. Ba, kiedy tylko mogła, witała się z nią na każdym kroku, jednak dotychczas nie pozostawała z nią po jednej stronie na długo. Ciągle dochodziło do pożegnań ze Śmiercią, dając jej do zrozumienia jedną rzecz. “Nie teraz”.
Czerwonowłosa elfka nauczyła się, że w życiu nie powinna ufać nikomu, lecz w tym momencie zgodziła się na współpracę z całkowicie obcymi jej ludźmi. Czyżby Desperacja zapukała do drzwi razem ze Śmiercią? Jedno jest pewne, naszych bohaterów łączył wspólny cel; żadne nie chciało tutaj umrzeć. Jane zmarszczyła brwi, spoglądając w grunt i rozmyślając nad każdym z wypowiedzianych zdań. Lisołak trafnie zauważył, że mimo ucieczki, mogą ponownie zostać złapani za pomocą tej samej magii. Chyba że zabiją głównego oponenta, który jest za to wszystko odpowiedzialny. Taki plan jednak jest niebywale ryzykowny, ale cóż innego im zostało? Próbując mogą zginąć, jednak jeśli nie spróbują, Śmierci na pewno już nie pożegnają.

        Wszystko natomiast przyspieszyło, wiele rzeczy zaczęło przybierać formę niemożliwych do osiągnięcia. Gorąc, światło i huk zdecydowanie utrudniało koncentrację na ustalonym wcześniej zadaniu. “Musimy stąd uciec. Nieważne, jak”, pomyślała skrytobójczyni, wyciągając z buta krótki sztylet. Z mieczem w jednej dłoni, z krótką bronią w drugiej, tak przygotowana elfka czuła się pewniej. Dopiero teraz dziękowała przeznaczeniu, że zesłał im Śnieżkę. W konfrontacji z magami obecność innego czarodzieja przeważa szalę zwycięstwa na stronę zabójczyni i lisołaka. Zmiennokształtny jednak nie zdawał się mieć dzisiaj szczęścia, albowiem padł nieruchomo na ziemię. Czerwonowłosa elfka zesztywniała, kątem oka obserwując to jego, to strzegącego ich celę strażnika. Musi go pokonać, inaczej zagrozi ich ucieczce.
Powyższe zdarzenia zawarły się w pięciu sekundach. Kolejne pięć to rażąca przegrana. Okrucieństwo magów i ich siły magicznej nie miało granic. Z łatwością pokonali opór stawiany przez trójkę bohaterów, przygniatając ich tajemniczą energią do podłoża.
        Łącznie dziesięć sekund. Ucieczka, tak przeanalizowana, została udaremniona w dziesięć sekund. Jane syknęła wściekła, nim jeszcze upadła na ziemię. Uderzenie głową o posadzkę ogłuszyło ją na chwilę, przez co elfka zmuszona została do zaciśnięcia powiek. Została pokonana przez takie ścierwa… Wściekłość gotowała się w Jane. Eldrizze kłaniała się mimowolnie ich oponentowi, lisołak leżał nieopodal nieprzytomny, może martwy, wszędzie dookoła magowie, a nad Jane pojawiła się wizja ponownego spotkania ze Śmiercią. Eldarn jakimś cudem nie został zniewolony przez nadmierną i zapewne kontrolowaną siłę grawitacji, dlaczego? Czyżby już tak poddał się czarodziejom, został pionkiem w ich paskudnej grze? To teraz nie miało znaczenia. Jane próbowała się przeciwstawić i podnieść, lecz magia skutecznie trzymała ją w ryzach. Elfka stała się teraz całkowicie zależna od swoich towarzyszy, z czego oboje byli niezdolni do walki. Gniew Jane powoli brał nad nią kontrolę. Ciągle wierzyła, że Śnieżka wykaże się ogromnym sprytem i wyciągnie ich z tej sytuacji, albo chociaż stworzy okazję do naprawienia wszystkiego.
Eldarn uniósł oręż z zamiarem zadania ostatecznego ciosu bezbronnej elfce. Kobieta zamknęła oczy, gotowa przywitać Śmierć.
        Niespodziewany zwrot akcji musiał wytrącić jej kata z równowagi psychicznej, albowiem zdekoncentrował się i zawahał. Strzała wbita w jego gardło uratowała Jane życie, zabierając Eldarna w oblicza śmierci. Magia, która przytrzymywała elfkę, również osłabła. Mimo że kobieta nie mogła dostrzec, kto wystrzelił strzałę, zrozumiała, że to jest ich szansa. Wzrok Jane ciągle był skierowany tylko w kierunku Eldrizze i czarodzieja, co ułatwiło jej obserwowanie głównych wydarzeń. Białowłosa magini wykorzystała nadaną szansę i skutecznie osłabiła maga. Fala wspomnień zalała pomieszczenie, smutek i ból dało się odczuć aż nazbyt dobrze. Wróg zdawał się również posiadać coś takiego jak uczucia, które mogły nim kierować w podejmowaniu takowych działań wobec przestępców.
        Krzyk Eldrizze upewnił Jane w kwestii stanu lisołaka. Skoro się do niego odezwała, znaczy, że odzyskał przytomność. Skrytobójczyni momentalnie skojarzyła sobie broń zmiennokształtnego z wybawicielską strzałą wbitą w gardło jej kata. Tchórzliwy lis okazał się najodważniejszym i najsprytniejszym z całej trójki bohaterów. Dzięki niemu wszyscy dostali swoją szansę, aby stąd uciec, bądź zdziałać cokolwiek. “Moja kolej”, pomyślała zabójczyni. Ograniczenie magii zadziałało na korzyść elfki, która wykorzystała całą swoją siłę woli, żeby wycelować dłonią w głównego oponenta wszystkich złych dusz tutaj uwięzionych. Miniaturowa kusza, zaczepiona o rękaw zabójczyni, wystrzeliła. To miał być ostateczny cios, którego wszyscy wyczekiwali.
Właśnie. Miał być.
        Jane ponownie straciła oddech, a jej ręka z impetem uderzyła o ziemię. Wszyscy, tym razem bez wyjątku, upadli. Strzała, mająca zadać śmiertelny cios, zawieszona w powietrzu kilka centymetrów od czoła maga, spłonęła. Czarodziej spojrzał na czerwonowłosą elfkę z wściekłością w oczach. Jego wzrok padał po kolei na każde stworzenie uwięzione w iluzji, natomiast usta wymawiały kolejne liczby. On liczył.
        - Wystarczy. - Kolejne zdarzenia trwały na tyle krótko, że nie sposób odliczyć ich czasu. Jane zapamiętała wyłącznie krzyk ludzi, może i jej własny, rażące światło i ciężar pojawiającego się na jej dłoni metalu.

Ciąg dalszy - Jane i Ferren