Ostatni Bastion[ulice miasta] Pożegnanie z domem

Kraina Górskiej Twierdzy, jedynym zamku jaki pozostał po Wielkiej Wojnie. Tutaj spotkać Cię może wszystko, napotkasz na swojej drodze złodziei i hulaków, ale także nadobne panny i dostojnych rycerzy. Pamiętaj jednak że jedyną osoba której możesz ufać jesteś Ty sam.
Zablokowany
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

[ulice miasta] Pożegnanie z domem

Post autor: Jeremy »

        Wychodząc z warsztatu zamknął za sobą drzwi. Skrzypnęły z wyrzutem, ale nie przejął się tym zbytnio. Decyzję już podjął, i nic nie mogło go zatrzymać w mieście, a zwłaszcza ta stara furta. Przyrdzewiałą kłódkę zacisnął na skoblu, ale nie żeby wierzył, że kogokolwiek mogłaby zatrzymać przed włamaniem. Na pewno lepszym zabezpieczeniem pracowni był sam fakt, że w środku nie pozostawił nic, co dla złodzieja byłoby warte mozołu. Bardziej chodziło mu o symbol zamknięcia czegoś za sobą.
        Westchnął, a odwróciwszy się wręczył klucz od kłódki młodemu czeladnikowi, który u niego praktykował. Bez słów, bo i nie było sensu czegokolwiek gadać. Nie skończył go szkolić, ale chłystka zupełnie to nie zmartwiło. Patrzył teraz na niego głupkowato i nawet cień żalu za odchodzącym nauczycielem nie zawitał na jego nalanej buźce. Chłopak przez cały okres praktyk czeladniczych nie przykładał się do nich w najmniejszym stopniu. Często nie przychodził wcale, a jak już zawitał do warsztatu, to zawsze spóźniony. I nawet wtedy skupiał się bardziej na podrywaniu córek szwaczki z manufaktury naprzeciwko, niż na pracy z drewnem i nauce ciesielki.
        Wobec takiego podejścia Jeremy również nie zaprzątał sobie głowy co będzie porabiał ów gnojek, gdy zabraknie go w mieście. Nadal milcząc poprawił swoje toporki i siekierę przy pasie. Następnie nachylił się, podniósł załadowaną narzędziami skrzynię i zarzucił sobie na lewe ramię. Powoli wstał z ciężarem, a w prawą rękę wziął od chłopaka tobołek z własnymi ubraniami. Nie odezwawszy się ominął młokosa i począł schodzić w dół ulicy w kierunku targowiska.
        Dotarłszy na miejsce podszedł prosto do karawany błękitno-fioletowych wozów z symbolem czterech delfinów na burtach.
- O! Jesteś wreszcie! – wrzasnął na jego widok energiczny staruszek w kosztownych szatach. – Załaduj swój pakunek na pierwszy furgon i pomóż chłopakom – wskazał upierścienionym paluchem tragarzy ładujących bele materiałów i jakieś worki na pozostałe pojazdy.
Jeremy skinął tylko głową. Swój dobytek upchnął pod kozłem pierwszej furmanki, przetarł ramię ścierpnięte dźwiganiem drewnianego kufra i tak jak kazał starzec poszedł pomóc pozostałym tragarzom.
        Gdy skończyli, bogacz siedział już wygodnie w głębi pierwszego zaprzęgu i głośnymi okrzykami poganiał swoich ludzi. Nie było specjalnych powodów do aż takiego spieszenia się, albowiem wyruszali w długą podróż i pół godziny w tę czy w tamtą nie robiło żadnej różnicy, ale ten kupiec widocznie taki miał styl kierowania ludźmi, żeby utrzymywać wszystkich w ciągłym stresie. Jeremy nie przejmował się tym zbytnio, ale ponieważ był w ekipie nowy, to nie bardzo wiedział co ma z sobą teraz zrobić. Jego nowopoznany znajomy widząc to zakłopotanie wybawił go z niego wskazując mu miejsce obok swojego woźnicy.
- Siadaj przyjacielu! - Ten facet miał jakiś dziwny zwyczaj, żeby do każdego zwracać się wrzeszcząc. – Dokończymy nasz wczorajszy temat!
        Jeremy poznał tego staruszka zeszłego wieczora w miejscowej tawernie. Pamiętał mniej więcej jego dziwne imię, bo w trakcie nocnych rozmów przy samogonie przeszli na ty. „Frrranczieszko” – wymawiane w taki sposób, jakby człowiek dławił się gorącym kartoflem. Nie miał pojęcia jak się to pisze, ale w zasadzie jakie to miało znaczenie? Korespondencji uprawiać nie mieli zamiaru, a i tak kupiec zwracał się do niego per „Młody”. Jeremy w rewanżu nazywał go „Dziadek” i to wystarczyło żeby się dogadywać, więc kij tam z jego pieruńskim południowym imieniem. Usiadł na koźle koło rudowłosego woźnicy i otarł rękawem pot z czoła. Konwój dziesięciu pojazdów w barwach narodowych Leonii powoli ruszył w kierunku południowej bramy.
        - Moja Ojczyzna to najcudowniejszy kraj na świecie! – handlarz przesadnie wrzaskliwie podjął przerwaną opowieść. Jeremy zastanowił się, czy w kontrakcie podpisanym wczoraj z Dziadkiem zawarto jakąś klauzulę drobnymi literkami, że do jego obowiązków oprócz świadczenia usług tragarskich i ciesielskich, należy również konieczność wysłuchiwania oracji starego piernika wygłaszanych skrzeczącym głosem rannego pterodaktyla. Kupiec w najlepsze trajkotał dalej, ale Jeremy już odruchowo wyłączył słuchanie. Zwykle tak robił, więc teraz też miał pewność, że gdyby gaduła wszedł na interesujące go tematy, do których wczorajszego wieczora dołączyły okręty i flota wojenna Leonii, to jego do tej pory niezawodny czujnik przywróci jego umysł z krainy marzeń z powrotem do ciała. Uśmiechnął się łagodnie i od czasu do czasu lekko potakując starcowi, zajął się własnymi myślami.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Przedarli się przez miasto niezatrzymywani przez nikogo. Przy trasie przejazdu widział co prawda kilku członków rady starszych, którzy patrzyli na niego z mieszanką pogardy, zdumienia i żalu, ale nie był to żaden powód do wstrzymywania pochodu karawany. Rozumiał ich, bo wyrósł w tym mieście i znał dobrze tutejszą mentalność. Patrzyli z pogardą, bo opuszczał swoich i ruszał służyć jakimś zagranicznym bogaczom. Zdumienie wynikało z tego, że nie mogli pojąć jak dotychczas spokojny i oddany tradycji człowiek z taką łatwością z dnia na dzień odcina się od miejsca, w którym kilka pokoleń jego przodków żyło, pracowało i umierało. A żal wynikał z faktu, że tracili dobrego fachowca i lojalnego obywatela, który swoją pracą pomagał utrzymać w Bastionie znośny standard życia mieszkańców i wydatnie przyczyniał się do obrony murów miejskich w razie oblężenia. Ale pomimo, że bardzo by tego chcieli, nie mogli go zatrzymać, bo Jeremy po pierwsze był wolnym człowiekiem i mógł ze swoim życiem zrobić co chciał, a po drugie, przed wyruszeniem w drogę uporządkował swoje sprawy w mieście. Miał na to cały dzień i bynajmniej nie zasypywał gruszek w popiele.
        Roczny kontrakt na utrzymywanie w sprawności maszyn miotających broniących miasta przedłużano z nim od kilkunastu lat, zawsze na przełomie miesięcy Dzika i Smoka. Ten termin mijał dopiero za kilka tygodni, więc Jeremy od tej sprawy rozpoczął zamykanie rozdziału swojego życia w Ostatnim Bastionie. Najpierw odwiedził generała Kleofasa Bardali, który w razie napaści stawał na czele obrony twierdzy i przedstawił swoją sytuację. Porozmawiali chwilę tak, jak potrafią rozmawiać ze sobą tylko ludzie, którzy stawali ramię w ramię naprzeciw wojennej pożogi, a gdy doszli do porozumienia jak sprawa powinna być rozwiązana zapisali to w krótkich żołnierskich słowach, po czym uścisnęli sobie dłonie i pożegnali się życząc sobie nawzajem powodzenia. Następnie Jeremy udał się do siedziby miejskiego stowarzyszenia cieśli, do którego należał, i zostawił tam kwit z adnotacją od generała, cedujący dotychczasowe obowiązki Jeremy’ego na cech. Od przewodniczącego zaś uzyskał zapewnienie, że wszystkie one będą wypełnione należycie, zgodnie z życzeniem Bardaliego. O tym, kto za półtora miesiąca zostanie wybrany do ich wypełniania miała zadecydować Rada Starszych miasta.
        Wdowie po starym studziennym zwrócił pieniądze, które dostał od niej za wzięcie na nauki jej tłustego synalka. Nie dokończył go szkolić, więc oddał nienależne mu w takiej sytuacji czesne. Poczciwa to była kobieta, choć po śmierci męża niezbyt dobrze radząca sobie z wychowaniem gromadki sześciu coraz bardziej rozwydrzonych chłopaków. Nie chcąc dokładać jej strapień pochwalił Henniga i podziękował jej za jego pomoc w warsztacie, ale żeby nie okłamywać jej całkiem, i pozostać uczciwym wobec niej i swojego własnego sumienia zasugerował, że praca rzemieślnicza raczej nie jest najlepszym wyborem dla jej chłopca, i że może powinna spróbować wysłać go do baraków na szkolenie wojskowe. Podziękowała mu wylewnie za radę, a żegnając go łzy ciekły jej po policzkach. Otoczył ją ramieniem i poczekał chwilę, aż się uspokoi. Żałował bardzo tej kobiety i sugerując wojsko chciał po prostu, żeby to, czego jemu nie udało się dokonać po dobroci, ktoś inny wykonał metodami siłowymi. Znał dwóch sierżantów zajmujących się szkoleniem młodzieży w Ostatnim Bastionie, bo niejeden kufel jasnego pszenicznego razem osuszyli. Był pewien, że Jefrey i Buck kuternoga, prędzej czy później, w zależności od tego jak bardzo oporny okaże się chłopak, w końcu dobiorą odpowiednie metody, by dorwać mu się do dupy i wrzaskiem, mordęgą, głodówką, kijem i pięścią wpakują gówniarzowi do łba trochę rozumu i dyscypliny. Dla tego dzieciaka i dla jego matki byłoby to najzdrowszym rozwiązaniem. Ponadto zyskałoby również jego rodzeństwo, które wreszcie miałoby w najstarszym bracie i wsparcie, i przykład dojrzałości, i może nawet pewien autorytet.
        Kilka gotowych przedmiotów przekazał zamawiającym, kilka niedokończonych przekazał do dokończenia kolegom po fachu, a kilku klientom oddał podwojone zaliczki i przeprosił, że niestety nie wykona dla nich pracy, którą obiecał.
        Zapłacił zaległe podatki, uregulował zaciągnięte kredyty w karczmach, ciężką kuszę, którą przydzielono mu jeszcze jako rekrutowi zdał do miejskiego arsenału, pożegnał się z rudą Ann - pensjonariuszką domu uciech i wyraził nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkają, odwiedził mogiłę rodziców i zmiótł opadłe nań liście, załatwił jeszcze kilka drobniejszych spraw, trochę czasu zajęło mu również pakowanie, a potem ten załadunek wozów Dziadka na targowisku. Była to późna jesień i dzień całkiem gwałtownie się skracał, więc wszystko to razem spowodowało, że już zmierzchało, gdy mijali południowe bramy miasta. Ledwie zdążyli przed zamknięciem na czas nocy.
        Wyjechali na równiny Opuszczonego Królestwa. Sen zmorzył wreszcie starego marudę Francesco, więc błoga cisza zapanowała nad karawaną. W zapadających ciemnościach, po męczącym dniu ludzie jeden po drugim odpływali w nicość za przykładem swojego szefa. Jeremy długo jeszcze obserwował znajomą okolicę, ale gdy w końcu również i on kiwając się rytmicznie na ławeczce podskakującego na nierównej drodze pojazdu zapadł w drzemkę, z całej karawany czujni pozostali tylko woźnice i tych kilku konnych łuczników wynajętych przez kupca do ochrony wozów.

Ciąg dalszy Jeremy: [Zielony szlak] między Ostatnim Bastionem a Nową Aerią
Zablokowany

Wróć do „Ostatni Bastion”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości