Maagoth[Las wokół miasta] Zabić boga

Niezwykle malownicze miasteczko położone na wschodnim stoku gór, nad rzeką Sangral spływająca z wysokich szczytów. Mieszkańcami Maagoth są głównie górnicy pobliskiej kopalni srebra i drwale. Ludzie tutaj są raczej skryci, ale przyjaźnie nastawieni do przybyszów.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Słysząc głos Indigo Mniszek zareagował jakby ta go zawołała, a nie odpowiedziała na zadane pytanie - podbiegł do niej, w komiczny dość sposób mijając łukiem miejsce, gdzie przy pomocy magii pogrzebał czających się na dziewczynę kłusowników. Gdy już stanęli naprzeciw siebie, elfik dokładnie przyjrzał się swojej towarzyszce, jakby chcąc samemu przekonać się o jej dobrym stanie zdrowia. Poważnych ran nie dostrzegł, jedynie jakieś otarcia, draśnięcia, które wojowniczka najwyraźniej bagatelizowała. Elfik przez moment zdawało się, że chciał temu zaradzić, w końcu jednak zaniechał tego pomysłu, odkładając ewentualne leczenie drobnych urazów na później. No bo na pewno nie zamierzał tak tego zostawić, nie w przypadku kogoś, kto tak bardzo mu pomagał.
        - Mnie nic - zapewnił natychmiast, gdy padło pytanie. - Nawet mnie nie widzieli… Ci, którzy wyszli w las - doprecyzował, bo przecież oboje wiedzieli dlaczego wcześniej tak po prostu uciekł, zostawiając Indigo samą. Ona zresztą zaraz do tego nawiązała i zaraz jak na dłoni mogła dostrzec, że Mniszka przytłoczyły wyrzuty sumienia. Nim odpowiedział na pytanie, musiał się wytłumaczyć, by wyrzuty sumienia nie pożarły go żywcem.
        - Przepraszam, że tak uciekłem - zaczął nim przeszedł do sedna. - Po prostu gdy byłem pewny, że on mnie widzi, to musiałem uciekać, bo on zaraz by mnie znalazł i znalazł też przez to ciebie. Pomyślałem, że jak ucieknę, to pobiegną za mną, a tobie dadzą spokój… A ja jakoś bym ich zgubił. Lepiej znam las…
        Mniszek spojrzał kontrolnie w matowe oczy dziewczyny by upewnić się, czy przekonał ją swoimi wyjaśnieniami, później zaś wrócił do zadanego przez nią pytania.
        - Trudno powiedzieć - przyznał. - Nie wiem jak jest silny, ale po tym jak mnie wyglądał wydaje mi się, że nie jest na tyle dobry, by mnie wytropić na większą odległość. On czuje tchnienie Matki Natury… to znaczy moją magię, aurę - poprawił się natychmiast. - Ale ona jest zmienna, taka jak las i trudno ją zobaczyć z daleka, zlewa się z drzewami. Wydaje mi się, że podszedłem za blisko, dlatego był w stanie mnie zobaczyć. Ale to tylko moje przypuszczenia - zastrzegł na koniec, głosem o dziwo dość spokojnym.
        Mniszek stał w miejscu, wodząc za Indigo oczami, gdy ta ograbiała zabitych. Nie sprzeciwiał się temu - tamtym w końcu ich sprzęt się już nie przyda, a szkoda, by się marnował. Ot, odwieczne prawo natury - nic nie mogło się marnować. Sam nawet niepewnie podszedł do pomordowanych, ale nie mógł im tak naprawdę zbyt wiele zabrać, bo sam bronią nie władał prawie w ogóle - po co, skoro miał łuk… I Maorcoille. Nagle jednak elfik schylił się nad jednym z zabitych i coś zaczął przy nim majstrować. Gdy obrócił go na brzuch wiadomo już było, co sobie upatrzył - pelerynę mężczyzny, niesplamioną krwią, którą zarzucił sobie momentalnie na ramiona. Wyglądał, jakby ubranie należało do jego starszego brata, było trochę za duże, ale praktyczne - sięgało z grubsza do połowy ud i miało kaptur, który Mniszek zaraz zarzucił na głowę, pod szyją zaś zapinało się na praktyczną klamrę.
        - Nie tam - odezwał się nagle strażnik lasu, łapiąc Indigo za ramię. Wskazał zupełnie przeciwny kierunek. - Tam.
        Nim jednak odeszli, elfik stanął między zabitymi przez dziewczynę kłusownikami i spojrzał na nich jakby z przerażeniem. W końcu jednak otworzył usta i zaintonował piosenkę w nieznanym języku, którą Indigo miała już okazję słyszeć całkiem niedawno - to dzięki niej Mniszek grzebał swoje ofiary. Gdy więc i te znalazły się w swoich bezimiennych mogiłach, mogli ruszać dalej nie kłopocząc się tym, że zwłoki zdradzą ich przedwcześnie.
        - Nie jestem taki silny - powiedział, jakby przyznawał się do czegoś wstydliwego. Pewnie, że chciałby sobie w ten sposób poradzić z problemem: pogrzebać go, zamieść pod dywan i mieć wszystko z głowy… Ale nie mógł. To było bardziej skomplikowane.

        Elfik poprowadził Indigo do kolejnej ze swoich przemyślnych kryjówek na wzniesieniach terenu: ta przypominała trochę szałas, gdyż zewsząd obrastały ją krzaki tworzące wewnątrz pustą przestrzeń, idealną by widzieć, a nie zostać zauważonym. Oczywiście coś za coś: by się do niej dostać trzeba było się czołgać, ale to akurat chyba żadnemu z nich nie przeszkadzało.
        - Indigo. - Mniszek zwrócił się do dziewczyny, gdy już leżeli wśród zieleni i obserwowali obóz, w którym ruch był trochę większy niż dotychczas, ale nic nie wskazywało na panikę ani pośpiech. - Co teraz zrobimy? Dalej chcemy działać jak mówiliśmy? By rozgonić konie, zatruć wodę, wywabić ich do lasu?
        Elfik zrzucił z głowy kaptur swojej zdobycznej peleryny - jego żółte jak mlecz włosy od razu zaczęły dumnie sterczeć na wszystkie możliwe strony, a chłopiec nawet nie kłopotał się ich przygładzaniem. Spojrzał z troską na Indigo i po chwili zastanowienia, kryjąc usta za stulonymi dłońmi jakby nie chciał być słyszanym, zaczął śpiewać piosenkę leczącą jej rany.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Zaczekała aż złotowłose stworzenie na swój komiczny sposób, omijając niedawno stworzone sekretne kurhany, zbliży się do niej. Dopiero kontynuowała rozmowę. Wielu Mniszkowy sposób bycia urzekłby i rozczulił. Indigo mechanicznie zajęła się klasycznymi obowiązkami następującymi po walce. Wyczyściła broń na tyle dokładnie, na ile pozwalały polowe warunki. Niezbędne minimum zapewniające dobre utrzymanie oręża. Większą troskę zawsze okazywała mieczowi po wszystkim, tym razem zamierzała postąpić ponownie, oczywiście jeśli przeżyją.
        - Dobrze, że nic ci nie jest - odezwała się łagodnie. Zdenerwowanie elfika ciężko było przeoczyć i chociaż dziewczyna nie wyglądała jakby przejmowała się emocjami towarzysza, starała się na swój sposób dodać mu otuchy. Uspokoić dobroduszną istotę, której miejsce mogło być wszędzie, ale nie na polu walki wśród krwi i agonii. Nic nie zaburzało rutyny wojowniczki, ale dostrzegła też moment gdy oceniał jej prawdomówność. Nawet jeśli przez uszatego przemawiała troska, ona już nie wywołała żadnych uczuć u Hope. Nawet chwila ulgi nadchodząca wraz ze świadomością iż nie było się całkiem obojętnym, tak normalna dla większości, nie zajęła choćby skrawka jaźni dziewczyny. W przeciwieństwie do elfika Indigo już dawno uznała, że jej miejsce było właśnie na ubitej ziemi, zroszonej krwią walczących. W jakiś abstrakcyjny sposób rozumiała, że Mniszek może dbać o innych i nie widziała w tym ani krzty kłamstwa, a jednocześnie nie wierzyła by prawdziwa troska istniała.
Delikatnie pokręciła głową, cały czas nie odrywając wzroku od własnych, zajętych rąk. Nie przeszkadzała jej ucieczka elfa. Nawet jeśli uczyniłby to ze strachu, nie rozzłościłaby się, ani nie drwiłaby ze strażnika lasu. Wiadomo lepiej było, jeśli uszaty uciekł mając jakiś swój plan niż ze zwykłego tchórzostwa, ale efekt pozostawał ten sam - dziewięciu mieli z głowy. Oczywiście jednak przyjęła wytłumaczenie Mniszka, nie wątpiąc w jego słowa. Chłopaczyna nie umiała kłamać, ani nie miała potrzeby ratowania swojej osoby w oczach innych, jak czynili niektórzy bajarze, ubarwiający swoje dokonania.
        Równie małomównie przytaknęła słuchając o magu. Nie uroniła nawet słowa, nawet jeżeli nie rozjaśniały sytuacji. Czyli sprawa z czarownikiem miała się tak, jak to zwykle z nimi bywało. Jedna wielka niewiadoma. Indi nie lubiła podobnych niespodzianek. Chyba nikt, kto chciał przeżyć, nie lubił. Niedogodność przyjęła do wiadomości, chwilowo nie mogąc zrobić nic więcej.
Już miała ruszyć we względnie znanym kierunku, gdy poczuła szarpnięcie za ramię. Wzdrygnęła się gwałtownie. Nienawykła do cudzego dotyku, szczególnie z zaskoczenia. Niby powoli przyzwyczajała się do obecności i sposobu bycia Mniszka, ale do zmiany utrwalonych nawyków potrzeba było więcej czasu. Całe szczęście dla elfa, dziewczyna nie czuła się w jego obecności zagrożona, bo również nawykowo, zaatakowałaby.
Przez moment przyjrzała się jeszcze elfikowi, gdy ciała znikały a on snuł swoją pieśń. Przymknęła oczy w kolejnym niemym potwierdzeniu zrozumienia. Trudno, poradzą sobie w tradycyjny sposób.

        Podążyła za Mniszkiem do kolejnej z jego kryjówek. Dzięki następnej zmianie lokalizacji, Indigo coraz lepiej poznawała otoczenie, przynajmniej orientacyjnie. Powoli zaczynała zapamiętywać czego oczekiwać w danym rejonie i jak dotrzeć z jednego miejsca do drugiego. Oczywiście, że wciąż nie znała gór i ich tajemnic, z wyjątkiem tych ujawnionych przez Mniszka. Miała jednak zgrubny pogląd na okolicę. To było ważne i względnie wystarczające. Ulokowany wysoko punkt obserwacyjny również pozwalał na zapoznanie się z terenem.
Widząc zmyślną kryjówkę zdjęła z pleców zarówno miecz jak i łuk z osprzętem i wczołgała się pod gałęzie. Broń spoczęła zaraz u boku dziewczyny leżącej przy elfiku. Skupiła się na obozie, zupełnie nie przejmując się bliskością chłopaczka.
        - Tak, nadal chcemy uprzykrzyć im życie. Bez koni będą musieli poruszać się pieszo i nie będę mogli skutecznie posłać po posiłki. - Dopaść posłańca na koniu było trudniej niż pieszego. Ta część taktyki raczej nie powinna podlegać dyskusji. Uzupełnienie zapasów wody również stanie się dla nich trudniejsze. W walce wierzchowce może nie dały by im wielkiej przewagi, przynajmniej nie na górskich stokach. Ale już bezpośrednio w okolicach obozu... W każdym razie, pozbawiając łowców ich koni, tylko mogli zyskać.
        - Wodę też zatrujemy. Jeśli żaden z nich jej nie wypije, to przynajmniej będą musieli ruszyć po nowe zapasy. Będą musieli wyjść z jamy - mówiąc nie spuszczała oka z obozu w którym nastało niewielkie poruszenie. Zorientowali się, że wysłana grupa powinna już wrócić. Naradzali się, ale nie wyglądali na zatrwożonych. Należało to zmienić.
        - Tylko zrobimy to trochę inaczej... - gwałtownie urwała. Dopiero słysząc ciche zaśpiewy złotowłosego elfa, zwróciła na niego uwagę. W tym samym czasie poczuła dziwne łaskotanie. Indigo nie potrzebowała wiele czasu by domyślić się, co się właśnie działo.
        - Przestań - odezwała się szybko, może trochę za ostro, ale zorientowała się dopiero po fakcie.
        - Oszczędzaj siły, nie marnuj ich na bzdury, będą ci jeszcze potrzebne - dodała już spokojniej, próbując załagodzić gwałtowny początek. Nie uważała by takie zadrapania wymagały kuracji. Na pewno zaś nie magicznej. Nawet nie dlatego by nie ufała Mniszkowi. Mieli przed sobą ciężkie zadanie i skupianie się na tak nieistotnych drobiazgach, niepotrzebnie uszczuplały siły.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek nucił sobie swoje zaklęcia i bardzo uważnie słuchał Indigo - to były proste czary, które nie angażowały jego myśli, nie było szansy by cokolwiek zepsuł. Szybko zorientował się, że coś było nie tak, gdy wojowniczka nagle zawiesiła głos, ale spodziewał się raczej, że dostrzegła coś interesującego w obozie. Nagle jednak zwróciła się do niego ostrym tonem, a elfik był tak zaskoczony i wystraszony jej gwałtownym zakazem, że wiele się nie zastanawiając natychmiast przerwał i zasłonił sobie usta obiema dłońmi. Patrzył na Indigo wielkimi sarnimi oczami, które wyrażały dokładnie zapewnienie “już nie śpiewam!”. Mrugał, bo włosy wpadały mu do oczu. Z początku był wyraźnie spięty, lecz gdy wojowniczka wyjaśniła mu powód swojego wybuchu, powoli zaczął się rozluźniać. Po chwili zaś odjął dłonie od ust i stulił je przed sobą.
        - Ale to łatwe - usprawiedliwił się. - Zupełnie nie męczy, nie bardziej, niż jakbym cię po głowie głaskał mówiąc “będzie dobrze”... Ale skoro ci nie przeszkadza to w porządku… Tylko jakby bolało to mów, dobrze?
        Fakt, ta piosenka lecząca rany była jedną z najłatwiejszych, nawet dziecko mogło ją zanucić, by zagoić strzaskane podczas zabawy w ganianego kolano, Mniszek jednak nie zamierzał nalegać i twardo stawiać na swoim - to nie było warte złości Indigo. Te ranki zresztą nie martwiły go aż tak bardzo jak to, co dolegało jej w środku i to na pewno od dłuższego czasu. Nie umiał nazwać choroby, która była widoczna w jej oczach, ale za to resztę potrafił z grubsza rozpoznać - problemy ze stawami, może jakieś stare źle zrośnięte złamania. Wojowniczka była szybka i skuteczna, lecz wiele ruchów okupowała cierpieniem… Może faktycznie teraz nie było na to czasu ani sposobności - elfik postanowił więc grzecznie się jej słuchać.
        - To jak chcesz to zrobić? - dopytywał, przysuwając się do dziewczyny. - Indigo… Bo ja się obawiam tego maga. To znaczy… on jest najgroźniejszy. Bo reszta nie czaruje, więc nie mają żadnych sztuczek w odwodzie, ale on… Ja nie rozumiem aur, nie wiem co on umie. Ale ma tę księgę, pamiętasz, ten ptak mówił o księdze, która jest magiczna. Wydaje mi się, że trzeba mu ją zabrać jakoś, o ile to będzie możliwe. No albo, no, zabić - dodał cicho, jakby wstydził się mówić takie rzeczy wprost. Jako że skończył, położył się zupełnie płasko na ziemi i oparł brodę na splecionych dłoniach, gapiąc się na obozowisko w dole.
        - To kiedy zaczynamy? - zapytał. - Chcesz coś zmienić? Bo jeśli o zwierzęta chodzi, mogę to zrobić zaraz - zapewnił, sięgając do noszonego przy pasku fletu. Ptaki mógł wołać gwizdaniem, tak samo jak wilki, które reagowały czasami jak psy, ale na konie musiał użyć swojego magicznego instrumentu. Wbrew pozorom wygrywana przez niego melodia nie niosła się wcale po lesie, kłusownicy mogli jej nie usłyszeć o ile nie przyniósłby jej wiatr, ale zwierzęta reagowały na niego nawet będąc bardzo, bardzo daleko. Kto wie, gdyby zaczął przywoływać wierzchowce będące w obozie, może mógłby przez przypadek wyrwać też jakiegoś spod jeźdźca znajdującego się na trakcie w dolinie… Ale trudno.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Indigo zawsze miała się za osobę zrównoważona i powściągliwą. Jeszcze w wiosce uchodziła za dziewczynę małomówną, by uniknąć mniej pochlebnego określenia jak mruk. Nigdy też nie zarzucono jej reakcji zbyt intensywnej do sytuacji. Wręcz przeciwnie, uznawano ją za wzór opanowania. Przebywając z Mniszkiem chyba powinna zweryfikować mniemanie o sobie.
Wystarczyło jedno słowo a kruszyna skryła się za dłońmi, jakby co najmniej stłukła wiekową bezcenną wazę rodową na oczach Indigo właśnie. Całe szczęście następnymi słowami udało się ukoić uszatego. Będzie musiała zapamiętać, by przy chłopaczku być łagodniejszą. Tak jakby miała przejść po zamrożonej rzece w jaskini pełnej lodowych stalaktytów i stalagmitów, gdzie każdy gwałtowniejszy krok, każdy zbyt głośny dźwięk mógł sprawić, że przepiękny obraz posypie się w drobny mak.
        Patrzyła jeszcze chwilę w milczeniu zastanawiając się co może powiedzieć, a czego nie powinna poruszać, podczas gdy elfik tłumaczył swoje poczynania. Jego czyste intencje były rozbrajające, ale jak miała go uświadomić, że bezcelowe? Że zupełnie nie przemawiało do niej czy się męczył mocno, czy prawie wcale. Przecież to nie miało najmniejszego znaczenia. Były rzeczy ważne, ważniejsze i całkowicie nieistotne. Może proste zaklęcia lecznicze nie forsowały złotowłosego chłopięcia, ale bezsprzecznie absorbowały jego uwagę. Mieli tyle rzeczy na głowie. Musieli zmierzyć się z wyzwaniami prawdopodobnie przekraczającymi ich pojęcie i możliwości. Tu nie było miejsca na podobne marnowanie sił, energii, skupienia, czasu, czegokolwiek. Dosłownie wszystko stało się cenniejsze niż złoty kruszec, nawet najdrobniejsze ziarnko ryżu mogło przechylić szalę, a dobroć Mniszka nie powinna im przeszkadzać przeszkadzać w żaden sposób. Póki nie krwawiła dość mocno by śladami sprowadzić na nich pościg i stała na nogach nie tracąc na skuteczności, o żadnym leczeniu nie chciała słyszeć.
        Dla świętego spokoju, z martwym stoicyzmem przytaknęła elfowi głową. To była kolejna kwestia, której lepiej było nie ruszać. Jak będzie bolało... Nie pamiętała już, jak to jest gdy nic nie boli. Pogodziła się z tym faktem. Bez buntu przyjęła świadomość, że ból jak i ucieczka nie opuści jej nigdy. No może z maleńkim wyjątkiem. Jeśli ta dwójka towarzyszy odejdzie, będzie znaczyło to, że już opuściła ten świat. Innej drogi nie potrafiła dostrzec.
        W duchu podziękowała za zmianę tematu. Obserwując Mniszka, obawiała się, że na poprzednim polu nie doszliby do porozumienia. Planowanie walki było bardziej neutralnym gruntem.
        - Też się go obawiam - odpowiedziała łagodnie. Coraz lepiej tolerowała bliskość uszatego. Nigdy nie należała do ciepłych osób łaknących towarzystwa czy dotyku innych, ale po pierwsze przy elfiku nie miała wielkiego wyjścia, a po drugie biło od niego coś trudnego do ubrania w słowa, sama nie rozumiała dokładnie co, ale nie czuła się przy chłopaczku źle. Odkąd zaczęła przyzwyczajać się do jego zachowań i przestał zaskakiwać jak na początku, a wojowniczka nie postrzegała go jak zagrożenia, prawie nie miała nic przeciw.
        - Po nich nigdy nie wiadomo czego się spodziewać - dopowiedziała. Sama również działała po omacku. Mniszek aur nie rozumiał, ona zupełnie nie miała zmysłu ni umiejętności magicznych.
        - Pozbawienie go księgi na pewno ułatwiłoby sprawę - wyszeptała zamyślając się trochę.
        - Ale to nie będzie łatwe. Na aktualnym etapie może udałoby nam się tam wejść, ale z całą pewnością byśmy już nie opuścili obozu. A nie wiem czy i twoi przyjaciele nie okupiliby prób swoim życiem. - Oczywiście miała na myśli zwierzęta. U wojownika osobliwą mogła się wydawać podobna postawa, ale Indigo potrafiła przejąć się życiem zwierzaka bardziej niż ludzkim. Do czynienia co prawda miała przede wszystkim z końmi, czasem z jakimś psem i zawsze były to zwierzęta służące człowiekowi. Niemniej żałowała ich śmierci. One nie wybierały swego losu. To ludzie im go planowali.
Widząc jak Mniszek rozmawiał z małym ptaszkiem domyśliła się, że strata nawet takiego drobiazgu byłaby dla niego przykra. Dodajmy, że akcja miała małe szanse powodzenia i równanie wychodziło przeciw. Wiele niepotrzebnego cierpienia żaden efekt. Chyba, że negatywny, jak dodatkowe przyciągnięcie uwagi maga i wzbudzenie jego czujności. Indigo wychodziła z prostego założenia: najpierw realizuj te punkty ze swojej listy, które miały największe szanse na powodzenie. W taki sposób w głowie dziewczyny, grimuar znalazł się dopiero na jednej z dalszych pozycji.
        - Zabranie księgi to dobry pomysł. Najpierw jednak uprzykrzymy im życie, osłabimy ich - wypowiedziała swoje stanowisko.
        - Nie... - zawiesiła na chwilę głos, zastanawiając się czy faktycznie nie powinni czegoś zmienić. Wszystko jednak składało się w ładną całość. - Nic nie zmieniamy. Zaczynamy jak tylko słońce zacznie chylić się ku zachodowi. Wciąż jeszcze będziemy dobrze widzieć, ale nim oni się pozbierają i przegrupują, nadejdzie zmierzch i będą musieli działać po omacku. Tylko wodę zatrujemy inaczej. - Na chwilę na twarzy dziewczyny wykwitł... może nie uśmiech. Nie była to też pełna satysfakcji mina żołnierza podejmującego wyzwanie. Grymas bardziej przypominał subtelny cień determinacji.
        - Potrzebuję miejsca, z którego dam radę strzelić w beczki - odezwała się patrząc w niebieskie oczy Mniszka.
        - Zrobimy to tak, by wiedzieli, że woda jest niezdatna do picia. Zasiejemy niepewność w ich szeregach, może nawet strach. Nie będą się tego spodziewać, a jeśli ptasia misja by się nie powiodła, zbystrzeliby a jednocześnie nie osiągnęlibyśmy celu, punkt byłby dla ich morale. - Wojowniczka tłumaczyła krok po kroku wszystkie zalety które widziała w zmodyfikowanym planie.
        - Do tego może będą dość pewni siebie by już nocą ruszyć po wodę. - Tego już nie musiała wyjaśniać i rozwijać. Przynajmniej tak się dziewczynie zdawało.
Wtedy przypomniała jej się jeszcze jedna kwestia. Może nie skorzysta z tej opcji, ale przecież im więcej mieli możliwości tym lepiej mogli dopasowywać swoje działania by osiągnąć cel.
        - Czy strasząc konie, mógłbyś ściągnąć do nas jednego lub dwa? Najlepiej w jakiś magiczny sposób by nie doprowadziły do nas pościgu - powiedziała, samej nie wierząc we własne słowa. Prośba brzmiała jak dziecięca bajeczka. Ale widziała już gadanie z ptakiem i ziemię chowającą zwłoki słysząc elfie zaśpiewy. Kto wie może i takie cuda były we władzy Mniszka. Półświadomie pogładziła ręką pas, do którego przytwierdzone były niewielkie mieszki. Całe szczęście nie straciła żadnego z nich podczas starcia na trakcie i tego bieżącego, w lesie. Ich zawartość miała się przydać, może nawet bardziej niż sądziła.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek słuchał Indigo jak starszej, bardzo mądrej siostry. Gdy jeszcze raz podsumowywała ich plan poradzenia sobie z łowcami - wprowadzając do niego niewielkie korekty ze względu na zaistniałe okoliczności - strażnik lasu patrzył na nią bardzo uważnie, głowę opierając na splecionych dłoniach jakby zaraz po tej rozmowie zamierzał zasnąć, jakby właśnie opowiadała mu bajkę na dobranoc. Jego spojrzenie było jednak bystre, wyrażało skupienie, a czasami nawet pojawiały się w nim iskry świadczące o tym, że dziewczyna mu imponowała swoją przenikliwością i zdolnościami adaptacji. W duchu cieszył się i czuł ulgę, że ona przy nim była: sam mógłby sobie nie poradzić. Rzuciłby się do frontalnego ataku albo krążył wokół nich myśląc, że ich pilnuje i na bieżąco eliminuje, a tak naprawdę dawałby im możliwość nauki swoich nawyków i metody działa a potem… Łatwego złapania bądź zabicia. Nadal wszak nie wiedział czego oni od niego chcieli, kierowało nim tylko podświadome, zwierzęce uczucie strachu, którego nie mógł ignorować - życie w lesie nauczyło go, że instynkt to największy sprzymierzeniec, o ile oczywiście się go rozumie, a nie interpretuje zgodnie z własnymi oczekiwaniami…
        Ponadto troska Indigo o zwierzęta sprawiała, że Mniszek zaczynał ją jeszcze bardziej uwielbiać. Niewiele napotkał w swym życiu osób, które tak samo ceniłyby żywot człowieka, wilka czy nawet drobnego ptaka, takiego jak ten, który niedawno pełnił rolę ich małego szpiega. Ludzie żyjący w miastach z reguły nie rozumieli, że każde życie jest takie samo, bez względu na to na ilu kończynach poruszało się dane stworzenie, jak się porozumiewało i ile niepotrzebnych rzeczy na sobie nosiło… Zachwycali się tańcem godowym pawi, byli pod wrażeniem misternych gniazd altanników, a mimo to nie uznawali ich za równoważne swojej sztuce. Gorsze, bo co? Bo te stworzenia nie mówiły tym samym językiem co oni? Bo dawno znalazły cel swojej egzystencji i nie szukały dalej, nie wiedząc czego chcą oprócz tego, że chcą więcej? Mniszek też przez moment taki był. Potem nadeszła lekcja, kara i pokuta. Nadszedł czas Maorcoille.
        Wzmianka o innym sposobie zatrucia wody bardzo zaintrygowała Mniszka i ten aż podniósł głowę ze złożonych dłoni. Spodziewał się w pierwszej chwili, że może Indigo będzie chciała wykorzystać jakieś małe stworzenie futerkowe, na przykład mysz albo łasicę, ale ta wymyśliła jeszcze coś innego. Coś, co w jego ocenie wyglądało jak groźba, ale to wcale nie oznaczało nic złego - nawet gdyby chodziło tylko o blef, i tak mogli osiągnąć swój cel.
        - Chcesz strzelać do beczek strzałami z trucizną? - upewnił się. - Bo wiesz… jak oni mają wiedzieć, to ja wiem, które trucizny brzydko pachną albo mają dziwny kolor. Nawet jeśli nie są dość silne to przynajmniej wystraszą - wyjaśnił. - Bo niektóre z nich powodują tylko ból brzucha, wymioty… Nie jestem trucicielem, ale wiem, czego nie należy jeść w lesie - dodał jeszcze w ramach wyjaśnienia, znowu kładąc głowę na własnych dłoniach.
        - Hm? - Pomysł uprowadzenia dwóch wierzchowców kłusownikom odrobinę zaskoczył Mniszka. Przez moment myślał nad tym do czego były im one potrzebne, bo sam już tak przywykł do przemieszczania się po lesie na własnych nogach, że był skłonny twierdzić, iż bez wierzchowca poradzi sobie lepiej. Zaraz jednak i tak zastanowił się jak zwabić do siebie tylko dwa konie, a resztę rozgonić po lesie. Początkowy plan z użyciem fletu był w tym momencie niemożliwy do zrealizowania: takich melodii Mniszek nie znał, a może nawet takowe nie istniały. Gdyby jednak połączyć magię fletu z własną znajomością magii, mowy zwierząt… To mogłoby się udać. Zaraz uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
        - Da się zrobić - zapewnił. - Tylko najlepiej byśmy się na moment rozdzielili wtedy, bo ich jest sporo i muszę mieć jak nimi kierować, muszę być bardzo mobilny… Ale konie są duże - oświadczył nagle. - Z daleka je widać i robią dużo hałasu… A ja nie jeżdżę na nich najlepiej - dodał jeszcze bardzo skruszonym tonem. - To nie znaczy, że nie utrzymam się w siodle, ale no… Jazda po ciemku w lesie, pewnie szybko… To chyba za wiele. Ale spróbuję, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej - zapewnił zaraz z zapałem, który po chwili zgasł, a w wielkich sarnich oczach elfika pojawiła się czułość.
        - Dziękuję - powiedział szeptem, bez zaproszenia i bez pytania o zgodę głaszcząc Indigo po ramieniu. - Przy tobie czuję, że to się może udać...
        Po tym czułym wyznaniu Mniszek zabrał rękę i podniósł się w kucki.
        - Chcesz poszukać już teraz tej trucizny? - zaproponował. - Będziemy dużo czasu by ją spreparować.
        I nagle cały jego urok prysł, gdy tak nonszalancko wręcz mówił o truciźnie, prawie jakby chodziło o słodki syrop.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Przez większość czasu Indigo sprawiała wrażenie jakby niezbyt uważnie słuchała Mniszka. Przyglądała się okolicy i obozowi, jakby ciągłe ich obserwowanie mogło nagle rozwiązać wszystkie problemy. Gdy jednak dziewczyna się odzywała, jasne stawało się iż to tylko wrażenie. Dziewczyna poświęcała elfikowi wcale nie mniej uwagi. Przyglądała mu się prawie niezauważalnie, obrzeżami pola widzenia postrzegając reakcje chłopaczka, słuchając go dokładnie podczas jednoczesnej obserwacji kłusowników.
Jak zawsze szczędząc zbędnych słów, skinęła głową na potwierdzenie. Dopiero gdy Mniszek zagalopował się w cuchnące i kolorowe trucizny, uznała za stosowne dokładniej wyjaśnić swój plan. Poczekała aż elfik dokończy i wtedy się odezwała.
        - Całe sedno tkwi w tym, że oni nie mogą być pewni. Nie mogą widzieć ani czuć trucizny. Czy potraktują strzałę jako czczą pogróżkę i ją zignorują, czy się wystraszą, my zyskamy - wyjaśniła skąpo. W umyśle wojowniczki sprawa wydawała się całkiem prosta. Jeżeli "ostrzeżenie" nie zostanie potraktowane poważnie, trucizna zbierze żniwo. Jeżeli ich przeciwnicy wykażą się odpowiednią podejrzliwością, to wyruszą po świeżą wodę. Tu etapy planu zazębiały się. Po wodę będą musieli ruszyć do lokalnego źródła, zapuszczając się w las, na ich teren, gdyż w założeniach optymistycznych jak na Indi mieli pozbawić ich koni a tym samym kontaktu z miastem. Piesza wędrówka niezależnie od kierunku zdawała intruzów na łaskę lasu.
Ponownie skinęła chłopaczkowi głową, zadowolona gdy potwierdził zdolność do uprowadzenia koni, chociaż na twarzy dziewczyny jak zawsze nie pojawił się cień radości. Natomiast szybko pojawiła się konieczność wytłumaczenia nagłego i chyba nieco niezrozumiałego zapotrzebowania na dwa wierzchowce. Wojowniczka odwykła od pracy w grupie, a jeśli w minionych latach współpracowała to z wojownikami wytrenowanymi jak ona, więc i wyjaśnianie każdego swojego postępowania było dla dziewczyny czymś nowym.
        - Są duże i w górach dość nieporęczne - przyznała elfikowi rację.
        - Nie wątpię również, że lepiej sobie poradzisz na własnych nogach - tłumaczyła łagodnie.
        - Konie będą bardziej planem awaryjnym i prędzej dla mnie niż dla ciebie, nie biegam zbyt szybko i koń może się przydać - dodała na koniec, nieporuszona bardziej niż w innych momentach rozmowy.
Już chciała raz jeszcze dzisiaj przytaknąć elfowi, gdy Mniszek postanowił ubarwić jakże nudną konwersację. Dziewczyna zesztywniała pod niezapowiedzianym dotykiem i łypnęła tylko kątem oka w kierunku uszatego, ale powstrzymała się od bardziej intensywnych reakcji. Prawie przywykła do naruszania jej strefy osobistej przez złotowłosego chłopaczka. Co prawda prawie robiło wielką różnicę i było tu kluczowym słowem, niemniej też nie było to już całkowitym zaskoczeniem dla wojowniczki, która zaraz wróciła uwagą do obozowiska, zamiast na przykład dać uszatemu po łapach. Dla wielu pewnie podobne głaskanie byłoby przyjemne, dla Hope bardziej przypominało chodzącego po niej owada, irytujące, drażniące zmysły, ale niegroźne.
Dobrze, że chociaż jedno z nich miało nadzieję na powodzenie samobójczej akcji. To zaś tylko utwierdzało Indi w opinii, jak nieprzystosowanym do walki był elfik. Wiadomo dwóch wojowników to zawsze lepiej niż jeden, ale chyba Mniszek miał co innego na myśli niż wyliczenia szans na podstawie liczebnej przewagi lub jej braku. Wojowniczka zdania nie zmieniła i wcale nie dostrzegała większych szans na przeżycie czy pokonanie kłusowników niż na początku, ale przynajmniej nie ubyło ich na poniesienie honorowej śmierci podczas walki.
        - Nie, truciznę mam. Możemy rozdzielić się już teraz - odparła z wątłym cieniem brutalnej satysfakcji w głosie i poklepała dłonią po saszetkach, które chwilę temu głaskała.
        - Teraz potrzebuję miejsca do strzału. Najlepiej w okolicach nie więcej niż stu sążni od celu i możliwie z przeciwnej strony niż ty będziesz wywabiał konie - wyjaśniła powoli, śladem uszatego wstając do przyklęku. Zbyt duża odległość nie wróżyła celnego strzału, gdyż brunetka strzelcem była poprawnym, ale nie wybitnym. Zbyt bliska groziła stanowczo za szybkim wykryciem, a tu dla odmiany biegaczem była marnym. Wiadomym zaś było, że łowczy od razu zorientują się skąd padł strzał. To właśnie miała być kolejna zaleta planu. Indigo zamierzała przy okazji trucicielstwa odwrócić uwagę od Mniszkowych podchodów.
Zamiast siedzieć w mało wygodnej dla niej pozycji, wyszła z kryjówki starając się wciąż nie rzucać w oczy i czekała wskazania kierunku.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek bardzo pilnie słuchał, gdy Indigo prostowała jego błędną interpretację strzelania do beczki, a na koniec pokiwał głową mrucząc “Aha”.
        - Nie wiedziałem, że to tak można zrobić - przyznał bez bicia. - To jest bardzo sprytne…
        Nie musiał dodawać, że sam by na to nie wpadł, to było oczywiste przy jego dobrodusznym podejściu do życia. Jakby tak się zastanowić, Mniszek naprawdę miał szczęście, że Matka Natura dała mu postać Maorcoille, w przeciwnym razie strażnikiem lasu nie byłby nawet tydzień nim zostałaby z niego mokra plama…
        Kolejna gafa strzelona przez elfika dotyczyła koni - naiwnie pomyślał, że Indigo wspomniała o dwóch wierzchowcach, by każde z nich miało po sztuce. Ona jednak w tym momencie wyjaśniła, że chodziło tylko o zwierzęta dla niej, a on mógł sobie biegać na własnych nogach. To wytłumaczenie wprowadziło go w pewną konsternację i widać było jak prowadził wewnętrzną walkę: zapytać czy nie zapytać? I w końcu zdecydował się zapytać.
        - Ale to po co ci aż dwa? - zaczął. - Żeby wybrać tego lepszego? Czy po to, by je zmieniać? Ale to by chyba znaczyło, że chcesz jechać bardzo daleko? - drążył coraz bardziej skonsternowany, po czym pokręcił głową, zarzucając swoje domysły. Poczekał, aż to Indigo mu odpowie.
        To jak wojowniczka zareagowała na dotyk nie umknęło uwadze strażnika lasu, ale nie zabrał ręki jak oparzony. To było trochę jak z dzikim psem - trzeba było go przyzwyczajać do dotyku i czułości, która przecież mu się należała i była bądź co bądź przyjemna. Nie można było przesadzać, to oczywiste, lecz chwila głaskania może w końcu wyda jej się miła, wtedy się ją wydłuży…
        Pora się zbierać. Indigo truciznę miała, więc tę część mogli sobie oszczędzić i od razu znaleźć pozycję strzelniczą dla niej. Mniszek musiał w tym celu trochę przyjrzeć się okolicy, by ustalić jakiś plan.
        - Tam je zgonię - powiedział, wskazując łagodne zejście do doliny. - Szybko uciekną z lasu i rozbiegną się po łąkach, same sobie poradzą, a oni ich nigdy już nie połapią… A tam niżej jest miejsce, gdzie odciągnę dwa, jest trochę mniej drzew i po łuku da się tu wrócić za tamtym wzniesieniem - wyjaśnił, palcem zakreślając trasę po przeciwnej stronie kotlinki. - Więc najlepsze miejsce dla ciebie byłoby gdzieś… tam.
        Mniszek zlokalizował pozycję dla Indigo, ale nie wskazał jej precyzyjnie, tylko samo spojrzenie jego oczu mniej więcej określało kierunek.
        - A ty strzelasz ze stania czy z klęku? - zapytał nagle, jakby to była bardzo ważna informacja, po czym ruszył w stronę kryjówki. Jak zawsze wspiął się najpierw trochę wyżej, by być daleko poza zasięgiem wzroku osób w obozie… no i zmysłu magicznego tego maga, którego tak się obawiał. Cały czas mając na uwadze, by nie dojrzeli ich kłusownicy, przeszedł między drzewami w miejsce, gdzie robiło się gęsto od krzewów i trzeba było nieco wysiłku, by się między nimi przedrzeć, ale przy minimum ostrożności było to wykonalne. W końcu dotarł na upatrzoną pozycję - komfortową kryjówkę za pochyłym drzewem, gdzie można było strzelać albo pod albo nad krzywym pniem, w zależności od preferowanej pozycji. Nim jednak przeszli do realizacji dalszych założeń, trzeba było ustalić jeszcze kilka spraw.
        - Ja pójdę tamtędy, grzbietem - wyjaśnił Mniszek, wskazując z grubsza swoją trasę. - I musimy ustalić jakiś sygnał, by zacząć. I by móc się potem znaleźć. Bo ja tych koni tutaj nie przyprowadzę, bo będzie je widać, dobrze byłoby spotkać się gdzie indziej… Tam, za tamtym wzniesieniem? No ale wiadomo, że jak dojdzie do walki to tutaj przybiegnę, obiecuję. Nie zostawię cię tu… - zapewnił, z powagą patrząc Indigo w oczy i po raz kolejny dotykając jej ramienia. Po chwili ocknął się z tej manifestacji determinacji i kontynuował. - Ja mogę gwizdać tak jak wcześniej gdy wołałem ptaki, może być? Poznasz ten dźwięk?
        Wszystkie ustalenia szły jak z płatka, lecz kto byłby na tyle naiwny by uważać, że kłusownicy będą siedzieć w miejscu i czekać na rozwój wydarzeń? Już po chwili czwórka wyszła z obozu, od razu trzymając broń w pogotowiu, i udali się na poszukiwania towarzyszy, którzy już długo nie wracali. W międzyczasie niebo zaczęły zasnuwać deszczowe chmury, co teoretycznie nie powinno dziwić, zwłaszcza w górach gdzie pogoda była bardzo zmienna, lecz dla istoty, która całe życie wśród tych szczytów zmiana była zbyt gwałtowna i nietypowa, co prowadziło tylko do jednego słusznego wniosku - ktoś maczał w tym palce.
        - O nie… - jęknął Mniszek patrząc w niebo. - To są czary…
        I chodź jego uwaga zabrzmiała jak słowa padające z ust przerażonego wieśniaka, wcale takie nie były: elfik wszak na magii znał się bardzo dobrze… więc faktycznie należało się zacząć bać.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Dziewczyna z niewzruszonym spokojem znosiła ciągłą edukację elfika, który na każdy kolejny element planu oraz jego wyjaśnienia reagował jak na wielką rewelację, jeszcze do tego przy ostatniej przyznając się, że na podobny podstęp sam by nie wpadł. Indigo domyśliłaby się tego i bez mniszkowej deklaracji. Tę jednak pozostawiła również bez reakcji, ale oszczędność w komentarzach bardziej przypominała pobłażliwość i wyrozumiałość niż zarozumialstwo.
Przy kolejnym pytaniu dziewczyna lekko drgnęła i przechyliła głowę, jakby i u niej powoli pojawiało się niezrozumienie, tym razem nierozumienia. No bo co w dwóch koniach było trudnego? Najwyraźniej jednak było, bo kruszyna kombinowała, a i tak nie dotarła do sedna prostego dla wojowniczki jak drewniany kij. Westchnęła cicho i wznowiła tłumaczenie.
        - Mówię, że nie musisz jeździć konno bo doskonale radzisz sobie bez tego. Tym bardziej jeśli nie jesteś najlepszym jeźdźcem, nie, że nie możesz jeździć. Poza tym mieć dwa konie zamiast jednego jest bardziej przezornie - wyjaśniła. Poza oczywistym faktem, że w razie potrzeby oboje mieli po wierzchowcu, to w przypadku utraty jednego z nich, drugi wciąż był w zapasie. A przecież nie tylko mieli walczyć z wyszkolonym przeciwnikiem i rany mogli odnieść zarówno oni jak i oczywiście koń, ale byli też w górach. Wystarczyło pechowe potknięcie, jakaś lisia nora czy mnóstwo innych czysto losowych przypadków, mieli ich całą listę do wyboru, a wystarczył raptem jeden. Jeden jedyny drobiazg był aż nadto by stracić wierzchowca. Indigo miała spore pokłady empatii wobec zwierząt, ale czasem też ich potrzebowała. Mniszek mógł mówić o pomocy zwierząt, on je prosił o wsparcie. Hope daleka była od równie ładnych określeń wobec ludzi, w tym siebie, oni używali zwierząt gdy ich potrzebowali. Taka była niepodważalna i brutalna prawda.
Wzrokiem podążyła za dłonią Mniszka pokazującego dolinę, a później planowaną drogę powrotu. Potem przyjrzała się kolejnym wskazanym miejscom.
        - Tak jak muszę - odpowiedziała jak zwykle niezbyt szczegółowo, ale ucząc się na bieżąco, zaraz rozszerzyła tłumaczenie. - Dopasowuję się do sytuacji i broni jaką dostanę.
Tak ją wyszkolono. Dobry wojownik miał działać w realiach z jakimi musiał się mierzyć, nie liczyć, że rzeczywistość dopasuję się do niego.
        Ruszyła za chłopaczyną, przedzierając się między krzakami i snując wśród drzew, aż dotarli do wskazanego miejsca. Indi przyjrzała się wybranej lokalizacji. Jednego nie mogła elfikowi zarzucić, znał swój las jak nikt i był doskonałym przewodnikiem.
Znowu popatrzyła za ukazywaną drogą, którą złotowłosy elfik zamierzał się udać. Patrząc na wzniesienie, skinęła głową. Nawet nie pomyślała by konie wprowadzać w to miejsce. Było zbyt ciasno i zdradziłyby ich pozycję. Spotkanie za wzniesieniem odpowiadało Hope, nawet jeśli pojęcie było dość mgliste dla kogoś nie znającego tej okolicy. Zapewnienia chłopaczka pechowo dla dobrotliwej istotki, były dziewczynie całkowicie obojętne. Trochę gorzej z dotykiem, ten niezmiennie wciąż irytował. Tak, przyzwyczajała się do czułostek uszatego, ale zupełnie nie widziała w nich sensu i starała się je ignorować.
Przytaknęła również na wspomnienie gwizdu. Sygnał był dobry, trudny do rozpoznania przez niewtajemniczonych, a przynajmniej nie za pierwszym razem.
        Niewielkie poruszenie w obozie zaraz przykuło wzrok dziewczyny. Prawie jak jastrząb powiodła oczyma za zbrojnymi opuszczającymi obóz, zupełnie nie zwracając uwagi na chmury otulające niebo. Dopiero jęk Mniszka zwrócił uwagę dziewczyny na drobnego towarzysza.
Dziewczyna zmrużyła oczy patrząc w niebo. Magia czy nie magia, ale taka pogoda w górach nie wróżyła nic dobrego. Naiwnością było twierdzić, że mag nie użyje przeciw nim czarów. Zawierucha jednak mogła przeszkadzać na równi im jak i kłusownikom. Błoto wszędzie zrobi się takie samo, utrudniając chodzenie a tym bardziej wspinaczkę wszystkim. Kamienie i zbocza staną się mokre i zdradliwe dla wszystkich jednakowo. Na równi będą przemakać i marznąć, tak samo ograniczy im się pole widzenia i bez wyjątków będą musieli uważać na łamane gałęzie lub całe drzewa jeśli nadejdzie nie tylko ulewa, ale pełnoprawna burza. Indigo nie wiedziała co dokładnie mag zamierzał i jak wiele potrafił. Wiedziała za to, że ani staniem w miejscu nic nie zdziałają, ani pozostanie w tej samej lokalizacji nie pomagało im w najmniejszym stopniu.
        - Ruszaj - odezwała się z charakterystycznym dla siebie spokojem. Deszcz zaczynał padać coraz bardziej rzęsiście prawie zagłuszając słaby głos wojowniczki.
Zmrok już zapadał, chmury przykryły niebo sprawiając, że zapadły ciemności prawie tak gęste jak w środku nocy. Nie było szans by ktoś ją dostrzegł w taką pogodę. Zamiast kryć się pod lub za pniem, wyciągnęła oba noże, wbiła je w drzewo na dwóch różnych wysokościach i wspięła się na pień. Najpierw rękojeści ostrzy posłużyły za pomoc we wspinaczce, później za stabilne podparcie dla nóg. Tak przygotowana odpięła łuk, który postawiła opierając o siebie, z sakiewki wyjęła maleńką fiolkę z przejrzystą galaretowatą substancją i wyciągnęła pierwszą strzałę z kołczanu. Bardzo ostrożnie by nie dotknąć trucizny wyciągnęła korek i przytknęła grot do flakonu. Trzymane razem przechyliła je gwałtownie do góry nogami i po czym odwróciła do właściwej pozycji.
Trucizna była lepka i bez rozcieńczenia nie groziło jej spłynięcie z miejsca, na które ją zaaplikowano. Deszcz komplikował sprawę, ale dziewczyna miała trochę czasu nim groty namokną, dzięki częściowej osłonie lasu. Przygotowaną strzałę złapała zębami za drzewce i w ten sam sposób przyszykowała kolejne trzy. Potem już tylko wzięło do ręki łuk i wyczekiwała sygnału.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek był na zmianę wystraszony i zdeterminowany, ale jednak dominujący był ten drugi nastrój… Chociaż patrząc na Indigo czasami wątpił w powodzenie tego przedsięwzięcia. Nie, by uważał ją za ułomną, nieporadną czy cokolwiek w tym stylu, absolutnie nie! Ona była w tym momencie jego autorytetem. Lecz to jak bardzo beznamiętnie mówiła budziło jego obawy - to nie był nonszalancki spokój tylko jakby rezygnacja. Jakby podejmowała beznadziejną walkę licząc się z tym, że raczej nie wyjdzie z niej żywa… A to strażnikowi lasu nie za bardzo się podobało. Owszem, wiedział, że przeciwnik był potężny, ale i tak starał się samemu sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze, że sobie poradzą. Patrząc zaś na wojowniczkę zaczynał mieć wątpliwości i chyba tylko wieczne paplanie - czasami zupełnie bez sensu - i ruch pozwalały mu nie skupiać się za mocno na czarnych myślach. Dlatego gdy w końcu wybrali się w stronę miejsca, gdzie Indigo miała przyczaić się do oddania strzału, elfikowi zdarzyło się iść znacznie szybciej niż do tej pory. Zwolnił jednak, bo to nie były wyścigi.
        - A ty jaki będziesz miała sygnał? - zatroszczył się, gdy Indigo tak po prostu zgodziła się skinieniem głowy na jego propozycję gwizdania, a sama nic nie powiedziała. - Musimy się komunikować w obie strony…
        Mniszek nie zamierzał jednak się kłócić. Wychodził z założenia, że Indigo na pewno wie co jest najlepsze dla niej i dla nich obojga i jeśli uzna, że ona nie musi się z nim kontaktować… Zmartwi się, ale przyjmie to do wiadomości. I tak miał swoje sposoby, by ją odnaleźć: służyły mu wszystkie zwierzęce oczy w tym lesie, wszystkie ptasie gardełka gotowe do podniesienia ostrzegawczych treli. Wojowniczka mogła w to wszystko nie wierzyć, ale on i tak zamierzał z tego korzystać. W końcu był strażnikiem lasu i jego sprzymierzeńcem.
        - Powodzenia, Indigo. Do zobaczenia - pożegnał się z wojowniczką, zaciągając głęboko na głowę kaptur swojej zdobycznej peleryny. Chwilę patrzył na nią z troską, po czym obrócił się i czmychnął między krzaki, jakby coś go goniło. Zaskakujące jak cichy potrafił przy tym być - jak lis podkradający się do kurnika.
        Deszcz działał na korzyść i na niekorzyść obu stron. Dzięki niemu elfik nie musiał aż tak baczyć by nikt go nie widział i nie słyszał - strugi deszczu i szum liści doskonale go ukrywały. Jego, ale i jego przeciwników… A co więcej w deszczu nie śpiewały ptaki. Pojedyncze ostrzegawcze trele były dopuszczalne, lecz obrazowo mówiąc Maorcoille nagle został pozbawiony swoich ptasich oczu. Musiał sobie radzić z tym, co mu zostało, co było może uciążliwe, ale nie sprowadzało jeszcze na niego niebezpieczeństwa, bo gdyby zwykły deszcz wystarczył by go pokonać, nie zdążyłby obrosnąć w taką legendę.

        Lekko dysząc Mniszek znalazł się w miejscu, które wybrał sobie na swoją pozycję startową. Widział stąd obóz i gdzieś daleko w oddali miejsce, gdzie zostawił Indigo. Jej samej nie dostrzegał, to było oczywiste, ale wiedział gdzie jej w razie czego szukać. Teraz jednak nie pora na to, miał swoje zadanie do wykonania - wypłoszenie koni.
        Elfik sięgnął za pasek i wyciągnął swój magiczny flet. Melodię przyzywającą konie znał doskonale, była jedną z pierwszych, które odkrył. Prosta, spokojna, pasowała zarówno do stad pasących się na równinach, jak i do cwału z wiatrem rozwiewającym grzywę - brzmiała w niej wolność. Wystarczyło ją jednak lekko przyspieszyć i nagle stawała się dzikim galopem. To właśnie chciał osiągnąć elfik, gdy przytknął do ustnika stulone jak do pocałunku wargi. Wdmuchnął powietrze do instrumentu i zasłonił smukłymi palcami odpowiednie otwory. Wśród drzew, mieszając się z szumem deszczu, popłynęła magiczna melodia, która momentalnie sprawiła, że zwierzęta w obozie stały się niespokojne, a chwilę po nich to samo stało się z ludźmi, którzy wychwycili nietypowe zachowanie zwierząt. Nie było już jednak czasu na reakcję: w jednej chwili kłusownicy zerwali się z miejsc i jednocześnie konie zniszczyły prowizoryczną zagrodę, jaką dla nich stworzono, powyrywały paliki i pobiegły w dolinę, prosto w stronę grającego dla nich Mniszka. Elfik był spokojny, choć właśnie galopowało na niego całe stado. Wiedział, że nic mu nie zrobią. W odpowiednim momencie zagrał sygnał do ucieczki, a wtedy wierzchowce rozbiegły się na wszystkie strony niczym żywy wachlarz. Wtedy to leśny strażnik przestał grać i zaśpiewał kilka wysokich tonów, uciekając w bok. Za nim podążyły dwa konie, które w ten sposób wezwał. We trójkę zniknęli w gęstwinie lasu, poza zasięgiem wzroku kłusowników.

        Część myśliwych rzuciła się w bezowocny pościg za zwierzętami, reszta zaś czekała w pogotowiu. Nie minęła jednak chwila, gdy deszcz się wzmógł i nagle dało się słyszeć pojedynczy grzmot, który głębokim echem potoczył się po stokach gór niczym pomruk budzącego się Prasmoka, zwiastujący koniec wszystkiego, co żyje…
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Czasem zostawała w tyle, innym razem złotowłosy zwalniał sprawiając, że doganiała go bez problemu. W przeciwieństwie do elfika Indigo szła równym, swoim tempem, razem z nim docierając do celu. Wybrane miejsce dawało wojowniczce spore pole do manewru. Mniszek mógł nie być taktykiem, ale był bystrym stworzonkiem znającym swój dom, a to było nie do zastąpienia.
        - Nie będę dodatkowo ściągać uwagi, strzały wystarczająco zdradzą moją pozycję - odpowiedziała z nieustępującym spokojem, jakby nadchodząca walka zupełnie nie miała znaczenia.
        - Nie martw się, poradzę sobie - szybko dodała, by uspokoić elfika. - Nie wątpię, że mnie znajdziesz - zakończyła patrząc w mniszkowe błękitne oczy. Ledwie skończyła mówić, a w jej głowie pojawiło się ostrzeżenie. Przywykła do działania w pojedynkę, zdarzało jej się współpracować z wojownikami, ale walka u boku takiego Mniszka była całkowitą nowością, a sam elfik wielkim kuriozum kierującym się całkowitym brakiem jej typu logiki.
        - Najlepiej pomożesz mi wykonując swoje zadanie - uprzedziła, by uszaty widząc jak robi się goręcej przypadkiem nie zarzucił wszystkiego na rzecz ratowania jej z opresji.
        Nie odpowiedziała “do zobaczenia”, tego obiecać nie mogła. Co prawda wyjątkowo wolałaby jeszcze nie ginąć by wesprzeć elfa do końca, ale kto mógł przewidzieć ścieżki losu? Na pewno nie wojownik. Skinęła więc tylko głową na moment próbując przywołać na twarzy uśmiech. Nie był on ani promienny, ani szeroki, prędzej smutny. Dziewczyna zupełnie zapomniała jak okazywać radość, ale w ten może niespecjalnie udany i wymuszony sposób, spróbowała podnieść uszatego na duchu.

        Z wprawą i ostrożnością przygotowała niewielki arsenał, po czym wciąż trzymając strzały w zębach, schowała resztę trucizny do saszetki, upewniając się wcześniej czy została szczelnie zamknięta. W niepozornym flakoniku wciąż miała zapas jednej ze skuteczniejszych toksyn jakie znał jej lud. Receptura trzymana w sekrecie przed obcymi, przekazywana jedynie w obrębie wioski. Jad wyjątkowo rzadkiej górskiej traszki, odparowany i skondensowany do galaretowatej formy, przez co nie tylko była łatwiejsza w użyciu, ale i wielokrotnie zyskiwała na sile stając się śmiertelnie groźną bronią. Nie wymagała zranienia i dostania się do krwi, gdyż równie dobrze wchłaniała się przez skórę. A najlepszym dowodem na skuteczność trucizny było zachowanie używających jej wojowników, którzy wręcz z namaszczeniem traktowali przejrzystą substancję unikając z nią kontaktu nawet w rękawicach.
W ten sposób wyposażona Indigo przygotowała łuk do strzału. Założyła pierwszą strzałę, a ręka w pełnej gotowości czekała na napięcie cięciwy. W takiej pozycji zastygła w bezruchu oczekując sygnału.
        Poruszenie w obozie dostrzegła od razu. Niespokojne konie i ludzie biegnący by je uspokoić. W ciągu jednego oddechu oceniła sytuację i swoje szanse, wahając się przez moment nad celem. Jej spojrzenie przesunęło się od trzech beczek do grupy ludzi, która właśnie dzieliła się na tych bezowocnie próbujących łapać konie i obserwujących okolicę w poszukiwaniu przyczyny zamieszania. Już po drugim, najpóźniej po trzecim strzale powinni zorientować się skąd padły. Wstrzymała oddech, naciągnęła cięciwę i równo z błyskawicą rozcinającą ciemne niebo wypuściła pocisk, który ze świstem przeciął powietrze, kończąc swój lot z cichym uderzeniem w beczkę zagłuszonym przez grzmot. Zapanował jeszcze większy chaos, gdy najemnicy rozglądali się jeszcze nie rozumiejąc co się właśnie działo. Bez zwłoki naciągnęła kolejną strzałę i oddała drugi strzał. Jeden z najemników machnął ręką i ludzie rozpierzchli się po obozie, szukając schronienia.
        Jak na tak długą przerwę w strzelaniu szło jej całkiem poprawnie. Stojące obok siebie beczki może nie należały do wyrafinowanych i trudnych celów i chybienie ich byłoby co najmniej upokarzające, ale przeciwnie do pierwszej strzały, którą z powodu wiatru zniosło trochę bardziej w lewo niż planowała, druga uderzyła dokładnie tam gdzie chciała. Trzeci strzał i trzeci zbiornik na wodę został trafiony, gdy jeden z ludzi wskazał jej kryjówkę, a Hope poczuła promieniujący ból przeszywający prawą rękę. Założyła czwartą, ostatnią z zatrutych strzał, przez uderzenie serca wypatrując idealnego obiektu. Zawahała się przez moment, oceniając swoje możliwości, naciągnęła cięciwę ignorując bolesne drętwienie ręki i strzeliła po raz czwarty. Grot przeszył drewnianą skrzynię przechodząc na wylot, ostatecznie utykając w niej. Mogła mieć jedynie nadzieję na udany strzał, z tej odległości nie widziała jak myśliwy odskoczył w tył z ulgą łapiąc głębszy oddech. Niewiele brakowało, a zostałby ciężko ranny, ale strzała zatrzymała się w drewnie i grot tylko go drasnął. To co ucieszyło najemnika, Indigo uznałaby za powodzenie, ale o tym “szczęściarz” miał się dopiero przekonać.
        Nawet nie próbowała rozruszać felernego barku. To co pomagało na spięte mięśnie i zakwasy, w przypadku bolesnego stawu jedynie pogarszało sprawę, na inne głupoty w tej chwili nie miała czasu. Z trudem sięgnęła do kołczanu, gdy najemnicy kryjąc się za namiotami i wyposażeniem, przegrupowywali się i na szybko ustalali plan ataku. Jeden z nich ruszał się za wolno. Napięła łuk i kolejna strzała poleciała w mrok. Mężczyzna padł łapiąc się za bark, z krzykiem zagłuszanym przez nasilający się deszcz. Cholera, chybiła, a biegnący w jej kierunku kłusownicy ogłosili koniec strzelania.
        Zeskoczyła z drzewa, a noże wyrwała z pnia i schowała do pochew. Już w biegu odpięła cięciwę i lewą ręką zamocowała łuk obok kołczanu. Prawą miała problem nawet dotknąć własnego karku, ale to już niedługo. Teraz korzystając z momentu poświęconego na przemieszczanie się, mogła zająć się swoją niedyspozycją. Po omacku sięgnęła do innej z sakiewek i wyciągnęła zwitek liści, najpierw jeden, ale po krótkim namyśle sięgnęła i po drugi. Należało zająć się czwórką, która opuściła obóz, już powinni znajdować się głębiej w lesie, nieświadomi ataku przypuszczonego na obóz.
        Strugi wody lały się z nieba, czyniąc górski las bardziej niebezpiecznym niż bywał, a w mroku dodatkowo łatwo można było przeoczyć pułapki. Mimo początkowego żwawego startu, teraz bardziej szła niż biegła. Śliskie głazy i nierówne pochyłości, pełne szczelin i zdradzieckich mchów mogły pokonać ją szybciej niż uzbrojony mężczyzna.
Gorycz przyjemnie rozpływała się w ustach, z każdym uderzeniem serca roznosząc po ciele ukojenie. Włosy mokrymi pasmami opadły na oczy, które rozszerzonymi źrenicami wypatrywały swoich przeciwników.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Widziałem go, stał tam, na wzniesieniu!
        - To musiał być on - wtórował kolejny głos przekrzykujący ulewę i grzmoty. - Już go kiedyś widziałem. Wtedy też jego głowa lśniła jakby miał złotą koronę… No i ta muzyka! Zawsze ją słychać gdy on jest w pobliżu, naprawdę, to ci powiedzą wszyscy z Maagoth.
        - Czyli Aezin naprawdę chce go złapać - mruknął kto inny ze zgrozą. - Cholera, w co my się wpakowaliśmy.
        - Nie ględź jak baba, pomyśl ile nam zapłaci.
        - Mam to gdzieś! Yan razem z resztą do tej pory nie wrócili a Aezin nic sobie z tego nie robi!
        - Nie sądzisz chyba, że to Maorcoille ich dopadł?
        - A kto inny? Góry są wściekłe.
        - Gadanie starych bab! - zirytował się jeden z kłusowników. - Wściekłe góry, dobre sobie. A my mamy po swojej stronie wściekłego czarodzieja i trzy tuziny wściekłych chłopów, mamy przewagę. Nie zachowujcie się więc jak cipy, idziemy.

        Zobaczyli go. Mniszek miał instynkt zwierzęcia i doskonale poczuł na sobie spojrzenia kłusowników łaknących jego krwi. Tym prędzej czmychnął między drzewa, by nie mogli mu się przyjrzeć. Zawsze tak czynił, chcąc zachować tę tajemniczość, która go otaczała. Pokazywał się tylko nielicznym osobom, którym pomagał, a i to głównie wtedy, gdy musiał się jeszcze upewnić czy wszystko w porządku. Tak jak było w przypadku Indigo, bo ona była bardzo mocno ranna. Nie był z tego powodu szczęśliwy, tęsknił do towarzystwa, ale też nie miał wielkiego wyjścia - wypełniał pokutę za to, że kiedyś chciał odwrócić się od Matki Natury. Później zaś przerodziło się to w instynkt - uciekaj. Więc i tym razem uciekał. Czmychnął w pierwszej chwili między drzewa i kryjąc się za szerokim pniem zerknął co działo się w dolinie. Szybko zagrał jeszcze krótką melodię na flecie, która sprawiła, że konie zaczęły biegać w naprawdę różnych kierunkach, a ludzie przystanęli zdezorientowani, jednak nimi nie kierowała jego muzyka a zaskoczenie. Chyba bali się dźwięków jego fletu i gnających na złamanie karku wierzchowców. Gdyby wiedzieli z czym mają do czynienia - czy byliby równie strachliwy? Delikatny elfik z magiczną fujarką i utykająca dziewczyna przeciwko trzem tuzinom przeciwników uzbrojonych po zęby… Chociaż ta niepozorna dwójka posłała już do piachu (dosłownie) szóstkę ich towarzyszy, a kto wie, czy wkrótce nie zrobią tego kolejnym osobom.
        Mniszek po chwili ucieczki się zatrzymał, a wraz z nim konie. Elfik chwilkę dyszał, po czym wstrzymał oddech i nasłuchiwał. Chyba ich zgubił? Na moment zamknął oczy, by lepiej skupić się na aurach i faktycznie nikogo nie czuł. To go trochę uspokoiło. Z lekkim sercem pobiegł dalej, do miejsca gdzie miał spotkać się z Indigo. Najwyraźniej ich plan zadziałał w stu procentach i ta myśl sprawiła, że elfikowi zrobiło się lżej na sercu - już nawet nie przeszkadzała mu ta okropna ulewa z piorunami, ściągnięta tu przy pomocy magii…

        Chaos w dolinie powoli się wyciszał. Kłusownikom udało się pochwycić pojedyncze wierzchowce - nie więcej niż pięć sztuk. To stanowiło pewne ułatwienie, lecz i tak niewielkie przy tak licznej grupie osób. Zaś widok Maorcoille, na którego prowadzona była ta obława, u jednych podniosła morale, u innych zaś przeciwnie. Nagle zainteresowano się tymi, którzy nie wrócili: szóstką, która poszła sprawdzić ślady wcześniej i tymi, którzy teraz zaszli dalej w las, kolejnymi pięcioma osobami…

        Piątym nieobecnym był młody myśliwy, śmiały i butny, który nie bał się jakiś wiejskich zabobonów. On pierwszy dojrzał delikatną sylwetkę strażnika lasu i ruszył za nim bez namysłu. Coś mu mówiło, że trzeba go podchodzić jak łanię - nie za blisko, nie za szybko, zachowując maksimum ostrożności. Bożek zresztą nie był sam, podążały za nim dwa wierzchowce, niczym wierni strażnicy trzymający się przy bokach swego pana. Ale to nic, i tak stanowił łatwy cel. Bo myśliwy nie zamierzał jak głupiec podchodzić zbyt blisko - jeśli w legendach było choć ziarnko prawdy, to stworzenie było niebezpieczne. Stworzenie… Dobre sobie. Wyglądał jak chłopiec w pelerynie swego ojca. Nie unosił się nad ziemią, drzewa mu się nie kłaniały, deszcz padał na niego jak na wszystko dookoła. To była chyba jedna wielka mistyfikacja. Oj Aezin będzie miał się z pyszna, gdy pozna prawdę…
        I nadarzyła się okazja. Długa, prosta przestrzeń, bez gałęzi, bez drzew - prawie jak na strzelnicy. Nic nie osłaniało pleców Maorcoille. Myśliwy uniósł więc łuk, spokojnie wymierzył. Wstrzymał oddech i puścił cięciwę, której cichy śpiew zagłuszył szum deszczu.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Ciemności i gęsta ulewa znacznie ograniczały pole widzenia. Wędrówka między zaroślami również nie pomagała. Jedynie błyskawice rozrywające niebo dawały odrobinę jasności w smolistych czeluściach, dając krótkie mgnienia na lepsze rozpoznanie terenu. Nieustanny szum uderzających o ziemie kropel, agresywny gwizd wiatru i grzmoty pogłębiały dezorientację i zagubienie.
Czwórka najemników zboczyła ze ścieżki i przeczesywała las w poszukiwaniu towarzyszy lub zagrożeń. Tylko dzięki niepogodzie nie trafili na zwłoki dwójki, która próbowała wrócić do obozu, gdy reszta poszukiwała strażnika lasu.
        Indigo zaszyła się między kosodrzewinami, nieruchomo obserwując swój cel. Kłusownicy poruszali się czujnie i ostrożnie, nawzajem chroniąc swoje plecy. Niepokoiło ich ograniczenie percepcji przez magicznie wywołaną zawieruchę i nie podobało im się, że wciąż nie spotkali się z towarzyszami.
Woda zatarła ślady, a i tak ciemność uniemożliwiłaby ich odnalezienie. Mieli nadzieję, że poprzednicy trafili na jakieś obiecujące ślady. Lepsze było takie myślenie, dodawało otuchy. Dużo gorzej było dopuścić do myśli świadomość o możliwości ich śmierci. Podświadomy niepokój jednak obijał się w ich ruchach. Zachowywali się jak zaszczute zwierzęta. Szli wolniej niż początkowo, często się obracali i rozglądali. Gdy jeden patrzył w lewo inny pilnował prawej strony. Byli dobrze wyszkoleni a teraz dodatkowo motywował ich strach.
Nie miała szans zaatakować niepostrzerzenie. Dzieliła ich zbyt duża odległość, a ona nie była w stanie poruszać się wystarczająco szybko. Układ zbocza uniemożliwiał efektowne skradanie się, a rosnące wszędzie krzaki i przemieszczający się między nimi ludzie nie dawały szans na czysty strzał. Nie miała wyjścia. Wyszła zza osłony wyciągając miecz, szybkim krokiem ruszając kłusownikom na przeciw.
Najemnicy potrzebowali raptem uderzenia serca by dostrzec zbliżającą się wojowniczkę.
Deszcz zagłuszał wymieniane między sobą słowa, ale gesty wskazujące Indigo były jednoznaczne.
Ku zadowoleniu Hope, żaden z nich nie pomyślał nawet powrocie do obozowiska. Z góry założyli swoje zwycięstwo, a gdy upadali pierwsi z nich, było zbyt późno by się wycofać i gnać po wsparcie.

        Deszcz lał nieubłaganie, zdeptaną i skotłowaną ziemię zmieniając w błoto zmieszane z wylaną krwią. Ślady walki wciąż były wyraźne, ale niedługo miały one ustąpić wodzie obmywającej zbocze, pozostawiając jedynie okaleczone trupy, jako jedyne dowody stoczonej potyczki. Ta sama woda próbowała zmyć krew z wojowniczki wspinającej się w umówionym z elfikiem kierunku.
Nie czuła bólu ani wyczerpania, a ran była bardziej ogólnie świadoma, niż w pełni zdawała sobie sprawę z powagi obrażeń. Na ich opatrywanie nie miała w tym momencie czasu. Obawiać się o pozostawione ślady nie musiała, ulewa nie szczędziła nikogo i niczego. A po zażytych ziołach obrażenia nie powstrzymywały Hope bardziej niż jej zwykłe ułomności.
Brnęła więc uparcie naprzód, przemoczona do ostatniej nitki, z plamami własnej krwi i wrogów, rozmytymi deszczem, rozlewającymi się po ubraniach i ciele. Mokre włosy w nieładzie otulały pokiereszowane ciało, a pełne martwej determinacji oczy wyszukiwały drogi i ewentualnych następnych przeciwników, czyniąc z dziewczyny istotę podobną demonowi wojny lub zjawy wojownika nie mogącego zaznać spokoju.
        Czas również zdawał się inaczej płynąć. Nie wiedziała jak długo wędrowała i jaką drogę pokonała. Wtedy też w jej myślach zjawił się biały koń towarzyszący jej od tak długiego czasu. Gdzie był teraz? Nigdy nie znikał na równie długi czas. W tym momencie bardziej przejęła się losem dziwnego i nigdy nie pojętego do końca stworzenia, niż własnym. Miała nadzieję, że ogier był bezpieczny a opuścił ją tylko dlatego, iż właśnie nastał jej czas, że to były jej ostatnie walki mające przynieść kres nieznośnego żywota.
Przez moment pomyślała nawet, że może wypełnił swoją misję, pomagając jej dotrzeć tutaj do elfiego strażnika lasu, w końcu nigdy nie była dość naiwną by traktować piękną istotę jak zwykłego konia. Teraz zaś mógł odejść by i ona spełniła swoje ostatnie zadanie.
W końcu wychyliła się zza kolejnych górskich zarośli. Podparła się na mieczu i ciężko oddychając rozejrzała się po otoczeniu w samą porę, by zobaczyć dwa konie z idącym między nimi Mniszkiem i skradającym się za nimi łucznikiem. Nie miała szans by dobiec do elfika.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszkowi zdawało się, że nikt go nie śledził - wszyscy byli zajęci końmi i zamieszaniem, które spowodowała ich ucieczka, a on pilnował, by się nie wystawiać. Chociaż nie, chyba ktoś na niego spojrzał w pewnym momencie, poczuł ten wzrok i zaraz pod wpływem niego uciekł. Był jednak przekonany, że w tym zamieszaniu nikt nie był w stanie go wyśledzić, bo dobrze poruszał się w lesie, po swojej stronie miał pogodę i las, a zwierzęta też dorzuciły swoje trzy rueny do tego zamieszania. Czuł się bezpiecznie i był przekonany, że i tym razem się udało. Nie wiedział, że jeden z myśliwych był sprytniejszy, bardziej uparty, odważniejszy.

        Tak naprawdę kłusownik mógł go dopaść już wcześniej, bo już od dawna byli sami, on jednak najpierw chciał upewnić się, że naprawdę ma przed sobą tego sławnego Maorcoille (który, jak teraz się okazało, był zwykłym przebierańcem), a potem czekał na dobry moment do strzału. Wiedział, że nie może go zabić, bo cała sztuka polegała na tym, że Aezin chciał go żywego. Ale to nic, on potrafił strzelić tak, by stworzenie długo umierało. Kiedyś zawsze tak trafiał, bo nie umiał namierzyć punktów witalnych. Z czasem jednak się nauczył i zabijał w mgnieniu oka. Teraz też miał to zrobić… Cholera, strzelić w plecy chłopca. Łatwiej jednak myślało się o nim jak o jakimś leśnym indywiduum. Tak, wtedy łuk tak nie ciążył w ręce. Wtedy nie było problemu, by spuścić cięciwę i pozwolić, by reszta dokonała się sama…

        Jakaś pradawna siła czuwała nad Mniszkiem. Nie by uniknął strzały, nie… Lecz to mogło skończyć się o wiele gorzej. Akurat odrobinę inaczej stanął, jego plecy nie były w tej samej pozycji co do tej pory, przez co strzała nie trafiła go w miękkie tkanki brzucha, a ześlizgnęła się po miednicy, rozcinając jednak skórę i mięśnie i ostatecznie grzęznąc w pośladku. Elfik padł na ziemię, trzymając się za bolącą ranę. Z jego ust wyrwał się krótki, płaczliwy okrzyk, podobny do skargi zranionego ptaka. Konie przy jego bokach zakwiczały i rzuciły się pędem przed siebie.
        - Tam jest ludzka samica, odnajdźcie ją! - zawołał za nimi Mniszek w mowie zwierząt. Nie był w stanie iść, rana była jednak zbyt dotkliwa. Zakwili po raz kolejny i obrócił się na bok. Razem z oprawcą spojrzeli sobie w oczy. Strażnik lasu wyglądał na przerażonego, kłusownik zaś tryumfował, choć nie wyglądał na tak zadowolonego, jak mógłby być. Chyba nadal uwierała go myśl, że ma przed sobą chłopca.
        - Nie podchodź - jęknął Mniszek, cofając się przed nim.
        - To nic osobistego, mały. Nie rzucaj się, nie chcę zrobić ci krzywdy.
        - Nie, nie podchodź! - powtórzył elfik z przerażeniem, mężczyzna jednak nie posłuchał. Strażnik lasu drżącym głosem, w pośpiechu, zaczął inkantować pieśń, która miała sparaliżować mężczyznę, nie miał jednak dość czasu by to zadziałało. Kłusownik był już blisko, bardzo blisko, a słysząc pieśń, przed którą wszyscy wzajemnie się przestrzegali, rzucił się ku chłopcu by zatkać mu usta.

        Indigo była świadkiem tego, jak Mniszek próbował obronić się zaklęciem, a mężczyzna rzucił się w jego stronę. Wtedy głos elfika przeszedł w bardzo wysoki dźwięk, a on w mgnieniu oka stał się rykiem bestii. Ciało złotowłosej kruszyny zmieniło się, w jednej chwili urosło do niespotykanych rozmiarów. Rozum nie ogarniał tego, co widział: bestii o szarym futrze, ogromnych rogach, jarzących się złowieszczo ślepiach. Tej pierwotnej siły i gniewu. Kłusownik nie miał szans - w jednej chwili został wyrzucony w powietrze uderzeniem potężnej łapy, a ledwo upadł na ściółkę kilka sążni dalej, potwór już był przy nim. Krótki krzyk pełen przerażenia i bólu wyrwał się z piersi młodego mężczyzny, nim ostre jak szable zębiska Maorcoille rozerwały go na strzępy. Śmierć zadana przez strażnika przyrody była szybka… Gdy już potwór rzucił na ziemię krwawe ochłapy, rozejrzał się wokół, jakby szukał nowej ofiary, lecz nawet jeśli dojrzał Indigo bądź spłoszone konie uznał, że nie są warte jego zachodu. Zwiesił łeb, skurczył się… I nagle znów był Mniszkiem. Elfik stał chwilę na nogach, po czym upadł, trzymając się za ranne biodro, w którym nie tkwił już żaden pocisk - najwyraźniej odpadł jakoś w momencie przemiany…
        Mniszek z przestrachem spojrzał na leżące nieopodal zwłoki swego niedoszłego oprawcy i jak najszybciej się odsunął. Iść jednak nie mógł, pozostawało mu czołganie się. Oczywiście taką ranę łatwo by uleczył, ale był w tym momencie zbyt roztrzęsiony, a gdzieś w głębi duszy również świadomy tego, że gdyby teraz zaczął śpiewać, mógłby jeszcze kogoś ściągnąć sobie na głowę. Sobie i Indigo, która mogła być gdzieś w tej okolicy. Zacisnął więc zęby i czołgał się, polegając przy tym głównie na ramionach i zdrowej nodze.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Wyłaniająca się z zarośli Indigo miała doskonały widok na rozgrywający się dramat, podczas gdy ona sama nie została dostrzeżona. Wyszła za łucznikiem szykującym się do strzału, ale zbyt daleko by móc cokolwiek zdziałać. Z bezsilną złością patrzyła jak łowca nakłada strzałę i napina cięciwę. Nie miała szans dobiec do mężczyzny nim ten zaatakował. Próbowała krzyknąć, ale słaby, ochrypły głos zniknął zagłuszony hukiem gromu, który przeciął niebo. Swoim zmęczonym rękom zaś nie ufała na tyle by zaryzykować strzał, gdy na jednej linii miała agresora i kruszynę. Prawie nie czuła bólu i mogła zmusić ciało by sięgnęło swoich limitów, ale nie dawała rady przeskoczyć samej siebie.
        Kłusownik wypuścił strzałę, gdy wojowniczka stawiała pierwszy krok czegoś co miało przypominać bieg. W tej chwili dystans stał się nieznośnie długi, a każdy następny ruch wymagał zbyt wiele wysiłku i czasu, którego nie miała. Nie dosłyszała płaczliwego głosu Mniszka, ale widziała jak próbował uciekać przed oprawcą. Jak myśliwy go dopadł, a ona wciąż była za daleko by pomóc. Większej i bardziej bolesnej presji nie potrzebowała. Kolejny raz miała zawieść... a kruche stworzenie, które obiecała chronić miało zginąć na jej oczach.
        Wtedy jednak oczy wojowniczki ujrzały coś niepojętego. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jakim sposobem i za sprawą jakiej magii drobne ciałko elfika przeistoczyło się w bestię, która rozprawiła się z myśliwym jakby był słomianą lalką. Wszystko zaś zajęło niewiele więcej niż uderzenie serca.
Wojowniczka przystanęła przejęta i jednocześnie w jakiś nieuchwytny sposób urzeczona widokiem. Przez moment nawet miała wrażenie, że oczy bestii napotkały jej własne. Przez mgnienie egoistyczne pragnienie zakończenia udręczonego żywota tu i teraz zwyciężyło nad chęcią pomocy elfikowi, który faktycznie był potężniejszy niż mogłaby przypuszczać. Stwór jednak nie wydawał się zainteresowany marnym ochłapem jaki sobą reprezentowała. Nie zaszczycił jej dłuższym spojrzeniem niż uciekające konie. Potem zniknął równie nagle jak się pojawił, zostawiając jedynie bezbronnego złotowłosego chłopaczka.
        Szczuplizna opadła na ziemię delikatnie i żałośnie, jak postrzelony ptak. Mniszek zdążył się nawet na swój sposób ocknąć i zacząć czołgać, podczas gdy Indigo jeszcze przez pełen oddech stała oszołomiona widokiem, nim ta jakby wybudziła się z dziwnego letargu i zaczęła podchodzić do rannego elfika.
Teraz dystans nie wydawał się aż tak wielki. Szybciej niż myślała, znalazła się u boku pełznącego stworzenia. A może to ona ruszała się szybciej niż zdawało się, gdy nieubłagany czas nie deptał tak dobitnie po piętach - nie zwróciła uwagi. Z wysiłkiem klęknęła obok blondynka, który przemieszczał się jeszcze wolniej niż idąca Hope.
        - Już dobrze - szepnęła ledwie przebijając się przez dźwięki zawieruchy. Zimny wiatr razem z ciężkimi strugami deszczu smagał skórę wojowniczki i szarpał włosami. Bardziej przemoknąć nie mogli. Woda spływała wąskimi strumyczkami po włosach i twarzy dziewczyny, opadając z nich ciężkimi kroplami dołączającymi się do deszczu. Krew zmieszana z wodą płynęła po ciele, razem z tatuażami i ranami tworząc złowrogą a zarazem smutną całość, tym bardziej gdy nie szło odróżnić jak wiele z niej pochodziło z własnych obrażeń a ile od zamordowanych wrogów.
        Dotknęła delikatnie pleców Mniszka i ostrożnie objęła jego szczupłą talię, pomagając mu wstać. Sama drugą ręką podpierała się na mieczu, by w ogóle móc podnieść się z ziemi. Jej własny ciężar stanowił wyzwanie, ale kruszyna zdawała się ważyć tyle co nic.
Konie w tym czasie zdążyły zawrócić zgodnie z prośbą elfika i teraz kręciły się niespokojnie wokół, ale zapach krwi odstraszał zwierzęta, które mimo polecenia nie chciały podejść do Indigo.
        - Idziemy, póki deszcz zmyje nasze ślady - szepnęła mocniej obejmując elfa i skłaniając go by postawił pierwszy krok, wspierając się na niej. Na wierzchowce w tej chwili nie liczyła. Metaliczna woń posoki budziła naturalny instynkt zwierząt. Nierówny krok, nieregularne i chaotyczne ruchy nie pomagały. Każde tąpnięcie wywoływało stres wierzchowców, które nie chciały się uspokoić. Rzucały głowami i drobiły w miejscu, nie chcąc uciekać, lecz lękając się zbliżyć.
Nie był to szybki sposób wędrówki. Ale krok po kroku pokonywali następne sążnie, zbliżając się do celu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek działał w tym momencie jak zwierzę, nie zastanawiał się nad swoimi czynami i położeniem. Po prostu uciekał jak był w stanie. Nie czuł bólu aż tak wyraźnie jak mógłby, gdyby się nad tym chwilę skupił, nie zastanawiał się też nad kierunkiem, w którym się czołgał, chociaż podświadomie wybrał prawidłową trasę, którą podążał też wcześniej. Nie zastanawiał się jednak nad tym, czy zostawiał ślady, po prostu uciekał, a trasę którą się czołgał znaczył szlag pogniecionych liści i połamanych gałązek. Gdyby ktoś go śledził, nie miałby najmniejszego problemu z podążaniem za nim. Pod warunkiem, że podjąłby pościg w miarę szybko: strugi lejącego się z nieba deszczu skutecznie rozmywały wszelkie ślady, zamieniając wszystko w jedną wielką błotnistą breję wymieszaną ze zbutwiałymi liśćmi, których zapach mdlił, gdy miał się twarz tak blisko podłoża, jak teraz Mniszek. On jednak miał serce w gardle z zupełnie innego powodu. Myślał o Indigo - czy ona była bezpieczna? Czy konie do niej dotarły? Mogłaby wtedy uciec…
        - Ach! - stęknął z przestrachem elfik, gdy poczuł na plecach czyjś dotyk. Już raz dał się tak podejść i wtedy skończyło się to bardzo źle, on został ranny, a napastnik zginął rozszarpany przez Maorcoille. Dlatego też strażnik lasu obrócił się gwałtownie na plecy i spojrzał wielkimi oczami na stojącą za nim postać. Dopiero teraz dotarł też do niego jej głos.
        - Indigo - mruknął, jakby wypowiedzenie tego imienia miało go uspokoić.
        - Co tu robisz? - upewnił się. - Mieliśmy się spotkać dalej…
        Mniszek był wystraszony - co by się stało, gdyby ona była za blisko, gdy przemienił się w Maorcoille? Gdyby nie odróżnił jej od wroga i… zabił ją? Ta myśl wywołała w nim mdłości.
        - Ał… - jęknął, gdy wojowniczka pomagała mu wstać. Rana na pośladku promieniowała piekącym bólem za każdym razem, gdy poruszył tą nogą, ale Mniszek nie był księżniczką, by tak całkowicie się mazgaić. Zacisnął zęby i sapiąc tylko czasami boleśnie, kroczek po kroczku starał się iść obok Indigo, najlepiej tak stawiając kroki, by jej nie obciążać ani nadmiernie nie opóźniać.
        - Jesteś cała we krwi - powiedział na głos coś, co było chyba oczywiste. - To twoja krew czy…
        Mniszek nie dokończył, bo źle mu się mówiło, lecz dokończenie tego pytania było oczywiste. Martwił się o nią, bo pewnie stoczyła gdzieś po drodze potyczkę. A on dał się zaskoczyć pojedynczemu kłusownikowi.
        Pojawienie się koni Mniszek przyjął z odrobiną ulgi - po pierwsze, że nic im się nie stało i Maorcoille ich nie pozabijał, a po drugie przez to, że znalazły Indigo i przyszły. Trzymały się jednak na dystans i wyglądały na zdenerwowane. Elfik posmutniał widząc to. Przystanął, przytrzymując też w ten sposób w miejscu Indigo.
        - Nie bójcie się - zwrócił się do zaniepokojonych wierzchowców, wyciągając do nich dłoń, która drżała z zimna. - Nic się wam nie stanie.
        Konie nadal były nieufne, bo jednak krew to krew, nigdy nie wiązała się z czymś bezpiecznym ani przyjemnym. Lecz najwyraźniej to, że ta drobina przemawiała do nich ich językiem sprawiło, że nie tak od razu uciekły i jakby trochę się uspokoiły. Zainteresował je.
        - Podejdźcie - zachęcał dalej Mniszek. - Nic wam nie zrobimy. Jestem strażnikiem tego lasu, nic wam przy mnie nie grozi. Proszę, pomóżcie nam. Proszę.
        Prośby w mowie lasu brzmiały inaczej niż w ludzkich ustach - jakby płynęła z głębi serca, była szczersza i dosadniejsza. Nawet Indigo, która jej nie znała, mogła zrozumieć co chciał przekazać elfik, patrząc na konie tymi swoimi wielkimi oczami, które wyrażały jeszcze więcej niż słowa. Teraz trzeba było tylko czekać na efekt: co zwycięży, czy będzie to strach o własną skórę czy chęć pomocy strażnikowi lasu. Zwierzęta drobiły w miejscu i bały się podejść, lecz Mniszek cierpliwie trzymał wyciągniętą przed siebie rękę, jakby namawiał do zgody. I w końcu jego łagodny upór się opłacił, jeden z wałachów podszedł i trącił jego palce nosem, jakby sprawdzał czy są prawdziwe. Po oględzinach chudej dłoni zdecydował, że można im zaufać i wtedy na twarzy Mniszka pojawił się umęczony uśmiech.
        - Dziękuję - zapewnił po raz kolejny w mowie zwierząt, przytulając wolną dłoń do serca i skłaniając głowę. Zaraz zwrócił się do Indigo. - Możemy na nie wsiąść, nie uciekną, a będzie chyba łatwiej… Też jesteś ranna i zmęczona. Lepiej stąd jak najszybciej odejść…
        Łatwiej było jednak powiedzieć niż zrobić - z raną postrzałową w pośladku wspięcie się na koński grzbiet a potem znalezienie sobie na nim miejsca okazało się być niezwykle trudne i bolesne. Mniszek co chwilę stękał i zaciskał zęby, a gdy już umościł się w odpowiedniej pozycji, wyglądał jak przerzucony przez koński grzbiet bezkształtny wór, na dodatek tylko do połowy pełny.
        - Tam - wskazał kierunek swemu wierzchowcowi, gdy Indigo również wsiadła na drugiego konia. Przez moment milczał, a jego powieki drżały jakby walczył z sennością, lecz widać było, że spod rzęs przyglądał się swojej towarzyszce.
        - Indigo - zwrócił się do niej w końcu. - Czemu zeszłaś aż tu? Czy… widziałaś wszystko? Rozumiesz już czym jestem i… nadal chcesz mi pomóc? - upewnił się. Wiedział, że mogła chcieć odejść, w końcu wcześniej chyba nie do końca mu wierzyła, a teraz nagle dowiedziała się jakim był potworem, co kryło się w jego wnętrzu, pod powierzchownością uroczego chłopca grającego na flecie.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Zwykle czujny Mniszek nawet nie zauważył jak dziewczyna uklękła u jego boku, zareagował dopiero na dotyk. Odwrócił się zupełnie jak ranne zwierzątko, gotowe do obrony pazurkami i kłami. Jednak nawet nie oczekiwała ataku, chociaż po tym co widziała, powinna. Niedźwiedź zawsze budził respekt. Górski lew przypominał o pilnowaniu swoich pleców. Wilk zawsze skłaniał do ostrożności. Były to jednak częste, zupełnie normalne widoki, a Indigo była obeznana z górskimi bestiami. Maorcoille jednak… on nie miał nic wspólnego ze zwykłymi drapieżcami. To było coś potężniejszego, budującego wokół siebie aurę starą i budzącą lęk.
A jednak nie widziała w elfiku nic groźniejszego niż prezentował w obecnej chwili. Może dlatego, że nie stanowiła dla niego zagrożenia więc nie sądziła by Mniszek tak ją odebrał. Czy może nie obawiając się śmierci nie musiała jej brać pod rozwagę.
        Początkowo jej nie rozpoznał. Dopiero gdy strach przestał przyćmiewać umysł, chłopaczyna poznała wojowniczkę, która milcząco skinęła mu głową. Co tu robiła…? Zbierała go właśnie z ziemi. Nie tłumaczyła jakim sposobem przecięła swoją drogę z jego trasą, dla Hope było to zbyt wiele mówienia i wyjaśniania po próżnicy. Podczas polowania droga zmieniała się, wiła i zapętlała. Gdy wojowniczka wykończyła wszystkich, wybrała najkrótszy szlak zamiast zawracać tylko po to by pójść jak uzgodnili. Jak się okazało, wyszło na dobre dla uszatego.
Jękami i stękaniem się nie przejęła. Najgorsza krzywda już się elfikowi stała i prowadzenie go niewiele bardziej mogło mu zaszkodzić. Czekanie na pościg, owszem. Zmuszała więc Mniszka do marszu, samej podpierając się mieczem. Stworzonko jak zwykle skupiało się na najmniej istotnych kwestiach, gdy na głowie pozostawało wiele znacznie bardziej pilnych. W niemym zaprzeczeniu pokręciła głową. Nie cała krew była jej.
        Końmi się nie przejmowała. Lubiła te zwierzęta i szanowała je w sposób podobny kawalerzystom, ale rozumiała ich ograniczenia i lęki. Grunt by poszły ich śladem, inaczej będą musieli ich później poszukać.
Zatrzymała się jednak, gdy Mniszek zaczął swoje czary i szepty. Widziała już podobne cuda w wydaniu uszatego, dała mu więc margines zaufania i potrzebny czas. Po chwili zestresowane wierzchowce nabrały zaufania i dały się opanować.
Pogłaskała swojego konia po szyi, po czym wskoczyła na niego zręczniej niż można by po niej oczekiwać. Na końskim grzbiecie odnalazła miejsce swobodnie i z lekkością, jakby była to czynność łatwiejsza niż chodzenie o własnych siłach, przeciwnie do Mniszka, który wyczyniał cuda by wreszcie zawisnąć niekształtnie.
Podobnie z jazdą. Stępowała obok elfa, w ciemności i ciszy przerywanej jedynie szumem ulewy, rozglądając się co jakiś czas. Głównie skupiała się na drodze, poświęcając Mniszkowi więcej uwagi dopiero gdy ten się odezwał. Ponownie pominęła tłumaczenie jakim sposobem jej droga wypadła tak, że trafiła za plecy elfa i martwego już łucznika. W zamian skinęła, potwierdzając, iż widziała Maorcoille. Zdania nie zmieniła, czego dowodem było, że przecież wciąż nie uciekła.
Od początku widziała czym Mniszek był i wcale nie chodziło o bestię kryjącą się pod jego chłopięcą posturą i nic się nie zmieniło. Prawdziwy elfik właśnie jechał obok, pełen obaw tego co kryło się w jego wnętrzu. Teraz jednak rozumiała wcześniejszą panikę, czy gdyby chciał ująć to dokładniej, poznała jej przyczynę. W zasadzie żadne zachowanie ani pomysł uszatego nie był dla niej w pełni zrozumiały.
        Przez krótki czas zbocze było łagodne i umożliwiało jazdę obok siebie. Gdy tylko trakt zaczął się robić stromy i zdradliwy, Indigo wyjechała na czoło. Zawsze to Mniszek prowadził. Ale sam przyznawał się, że nie był najlepszym jeźdźcem, więc Hope przejęła inicjatywę. Może mógł rozmawiać ze zwierzętami, ale Indi stwierdziła, że ona lepiej poprowadzi konia, wybierając drogę za niego. Wałach nie znał gruntu, w ciemności widział wcale nie lepiej niż człowiek, a dziewczynie łatwiej było przewidzieć potencjalne niebezpieczeństwa.
Na miejscu zsunęła się z końskiego grzbietu, tracąc całą grację. Znowu była kulawa i powolna. Poczochrała końską grzywę puszczając wierzchowca wolno na niewielkiej łączce i rozglądając się za jakąś kryjówką przed ulewą, która ani myślała odpuścić.
Zablokowany

Wróć do „Maagoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość