ElfidraniaRaciczkami po rozżarzonym węglu

Miasto zamieszkiwane głównie przez elfy, jednak spotkać tu możesz też inne istoty takie jak wygnane Driady, a także małe chochliki poszukujące przygód. Elfy mieszkające w Elfidrani są niezwykle przyjaznymi istotami, dlatego schronienie w możne znaleźć tu każdy, a zwłaszcza Naturianie i istoty im pokrewne, ze względu na miłość elfów do wszystkiego co wolne.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Rzeczywiście, gdyby czarodziejka nie była pijana, to prawdopodobnie wstałaby, by zobaczyć, gdzie podziewa się Caitriona. Pech chciał, a może coś zupełnie przeciwnego, że jednak była i nie zamierzała ruszać się z miejsca. Uwierzyła Vaeli na słowo.Nie udawała także zawiedzenia, gdy ta uświadomiła ją, że jej dedukcja nie podołała wyzwaniu. Zgodziła się na propozycję zmiany zasad niezbyt chętnie, gdyż obawiała się tego, co przyjdzie do głowy satyrce. Pomimo tego przytaknęła stwierdzając, że bez tej dodatkowej zasady ta gra nie dostarczyłaby im odpowiedniej dawki emocji.
Zadanie dla Ariatte z początku wydało jej się absurdalne. Niby że ona ma go...? To niedopuszczalne! Spojrzała na satyrkę z niedowierzającym wzrokiem, po którym bez problemu można było wywnioskować pytanie: "Ale jak to?!".
- Vaelo, czyś ty oszalała? I niby co ja mam z nim zrobić? - były to pytania retoryczne. Oczywistym było, że kozica nie była do końca normalna, ale jej aktualny pomysł przerósł ludzkie pojęcie. - Nieważne! - odpowiedziała sama sobie dosyć ostro. Słuchaj no! - wstała gwałtownie i z udawaną złością wskazała na towarzyszkę palcem. - Nie zamierzam przegrać, rozumiesz? - zaraz po tym spięta Ariatte ruszyła w kierunku stołu nieznajomego, który od razu wychwycił wzrokiem zbliżającą się w jego kierunku żeńską postać. Ta jednak przystanęła w połowie drogi i podparła się jedną ręką o najbliższy stolik. Nie zrobiła tego czując, że zaraz upadnie. Zrobiła to dlatego, że do głowy przyszedł jej pewien ciekawy pomysł. Przecież nawet nie musiała się do niego zbliżać, by go rozgrzać! Gdy do tego doszła od razu na jej twarzy zagościł uśmiech, spowodowany nieziemską ulgą. Odwróciła się w stronę satyrki, po czym z powrotem skierowała się ku swojemu miejscu. Gdy do niego doszła bez słowa usiadła na krześle, które przed chwilą było przez nią zajmowane.
- Słuchaj no! Nie wiem, na jakie przedstawienie liczyłaś, ale nie dam ci go! - po tych słowach płomiennowłosa wykonała taneczny ruch dłonią, po czym dodała:
- Obserwuj uważnie tego biedaka. Założę się, że niedługo albo zdejmie swój płaszczyk, albo całkowicie opuści to miejsce. Podgrzałam mu nieco temperaturkę. - wzięła łyk ze swojego kufla i lekko chichocząc odwróciła się na krześle w stronę swojej ofiary. Utkwiła w nią wzrok oczekując na zamierzone efekty i jednocześnie myśląc nad swoim wyzwaniem dla satyrki. Zauważyła, że owy zakapturzony mężczyzna w dalszym ciągu się jej przygląda. W głowie czarodziejki przez krótki moment zadziałał alarm, który ostrzegał przed kłopotami, jednak przycichł, gdy podejrzana postać w przewidywalny sposób zdjęła z siebie płaszcz i odsłoniła swą łysą głowę skropioną lekkim potem.
- Przyjrzyj się mu, kochana. - Ariatte odwróciła się już w stronę stołu i utkwiła swój zadowolony wzrok w towarzyszce. - Biedak chyba trochę się zgrzał, nie sądzisz? Z tego co pamiętam nie powiedziałaś mi, w jaki sposób mam go rozgrzać. Nieprawdaż? Tak czy inaczej wymyśliłam już zadanie dla ciebie. Będziesz musiała podejść do tych przygłupów... - płomiennowłosa wskazała pięcioro mężczyzn siedzących przy stole niedaleko. Popijali oni wesoło piwo, grając również w jakąś grę, do której używało się dziwnych kart. - no i jak już do nich podejdziesz, to zacznij opowiadać im, jak rozmnażacie się wy, satyrzy. Podejdę nieco bliżej, by słyszeć wszystko doskonale. - Czarodziejka uśmiechnęła się chytrze do swojej rywalki, wzięła ostatni łyk i wstała, dając jej jednocześnie znak, że jest gotowa. - To jak? idziemy? Nie bój się. Gdy któryś postanowi wykorzystać wiedzę i WEŹMIE CIĘ W OBROTY... - podkreśliła ostatnie słowa - to będę w pogotowiu.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Ostatnie godziny drogi świeżo przemienionej wampirzycy nie należały do najprzyjemniejszych. Przydarzyło jej się pożyczyć konia bez siodła, to też odrobinę bolał ją tyłek i plecy od niewygodnej jazdy. Przynajmniej warunki atmosferyczne nie były tragiczne. Chwilę po tym, jak dziewczyna dostrzegła w oddali oznaki cywilizacji postanowiła z ulgą zejść z grzbietu wierzchowca. Trzymając zwierze za lejce przeciągnęła się i rozprostowała kości. Miała jedynie nadzieję, że to nieco większa mieścina. Życie w drodze potrafi być wyjątkowo męczące, zwłaszcza, gdy już przywykło się do wąskich i brudnych brukowych uliczek. Liliana przysiadła jeszcze na moment na pniu nieopodal drogi, na skraju lasu właściwie. Pomyślała, że tutaj zostawi konia, bo prawdę mówiąc nie wiedziała nawet, czy będzie po niego wracać. Postanowiła również zdjąć i schować tajemniczy sygnet. Nie chciała rzucać się w oczy. Schowała też większość noży, właściwie zostały jej dwa w pasie wokół lewego uda i kilka mniejszych do rzucania ukrytych pod rękawem koszuli. Resztę swojego bardzo drobnego aktualnie dobytku schowała w drobny plecak, a właściwie worek z zapięciem, który mogła nosić na plecach dzięki doszytym paskom, no i po kieszeniach, rzecz jasna. Kosmyk średnio zadbanych aktualnie włosów opadał jej na policzek, odgarnęła go za ucho i poprawiła warkocz idąc już w kierunku świateł. Zarzuciła na siebie długi czarny płaszcz, który wyniosła tego feralnego wieczoru z wampirzej posiadłości. Spacer zdawał jej się być wyjątkowo przyjemny w porównaniu z podróżą konno.

Drzwi przybytku uchyliły się skrzypiąc, lecz dźwięk ten nie przebił się ani trochę do wnętrza sali, w której, co oczywiste było dość głośno. Wzrok wampirzycy szybko przeleciał po zebranych, gdy Lily chciała zaczerpnąć pierwszych informacji o tym miejscu. Pijalnia, jak każda inna. Ciemne typy, podchmieleni wojacy, bawiący się ludzie, śpiewy, tańce, hulanki. Na pierwszy rzut oka nic konkretnego nie zwróciło jej uwagi. Cicho liczyła na to, że zadziała to podobnie w odwrotną stronę. Nie bardzo marzyło jej się pakowanie w jakiekolwiek kłopoty. Właściwie jedynym, czego obecnie pragnęła była odrobina błogiego spokoju.

Dziewczyna miała na sobie białą, a właściwie już nieco szarawą koszulę i zwykłe skórzane spodnie, które nieco przylegały do jej ciała. Do tego ładny szeroki pasek i wspomniany wcześniej czarny płaszcz z szerokim kapturem. Jej delikatne rysy twarzy skalane były obecnie widocznym między innymi w jej oczach zamyśleniem i zmęczeniem.
- Muszę się napić. -
Stwierdziła od razu sama do siebie. Mimo, że nie była wielką zwolenniczką alkoholizowania się to wiedziała, że w takich miejscach lepiej być po kuflu, czy dwóch, bo inaczej to może mieć zupełnie odwrotny skutek do zamierzonego. Skierowała się od razu do baru, a że akurat jedno miejsce było przy nim wolne zwróciła się od razu do stojącego za ladą jegomościa. Wyciągnąwszy parę monet z niewielkiego mieszka zamówiła sobie nieco alkoholu. Czekając, aż szkło dźwięcznie uderzy o blat przed nią ponownie przyjrzała się zebranym. Tym razem wypatrzyła już kilka bardziej interesujących osób, sytuacji, czy zjawisk. Życie w takich lokalach nie było jej ani trochę obce, więc dziewczyna wiedziała na co zwracać uwagę, a i czego się wystrzegać. Nie żeby miała się z jakichś błahych powodów zaraz ewakuować, ale zawsze warto wiedzieć, co się święci. Ludzi było nawet sporo, Lily zastanawiała się przez chwilę, czy może mają wolne łóżka, ale stwierdziła, że to przemyślenia na późniejsze godziny.
- Dzięki. -
Rzuciła krótko i chłodno do mężczyzny, po czym spróbowała trunku. Zdarzało jej się pić znacznie gorsze, a wnioskując po stanie niektórych gości będzie potrzebowała tego napoju jeszcze trochę, by móc w ogóle zacząć myśleć o wtopieniu się w to szalone, bawiące się życiem otoczenie.
Wzrok Liliany dość uważnie analizując bawiących się zdawał się być skupiony na dwóch typach osób. Takich typowych gościach spod ciemnej gwiazdy i tych, którzy już kompletnie wyzbyli się hamulców w swojej hulance. Na pierwszych pewnie ze względów finansowo-biznesowych, a drudzy... byli po prostu zabawni do oglądania. Jak ta nietypowa... półkoza zmierzająca właśnie do stolika obsadzonego przez rosłych, pijanych mężczyzn.
Wampirzyca schowała krótki uśmiech za kuflem zimnego trunku, starając się w miarę dyskretnie obserwować rozwój wydarzeń.
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

        Uśmiech, który utrzymywał się na twarzy Vaeli od chwili, kiedy ta podała czarodziejce polecenie, nie zmienił się nawet odrobinkę, gdy ta zareagowała na jej słowa; zdawało się, jakby lico satyrki stało się wyszczerzoną maską z oczami wbitymi w swoją rudowłosą towarzyszkę, zamarłą w podekscytowanym oczekiwaniu. Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała Ariatte, były te lśniące, kozie zębiska. Wzrok kozicy uniósł się wraz z chwilą, w której jej towarzyszka się podniosła i wycelowała w nią dłonią; chyba naprawdę była już porządnie piana – myśl, jak bardzo towarzyszyła Vaeli, gdy spoglądała za oddalającą się czarodziejką, opierając swoją brodę na dłoni, z figlarnymi iskierkami zainteresowania tańczącymi w jej oczach.
        Okazało się jednak, że umysł Ariatte pracował jeszcze na dostatecznie wysokich obrotach, aby ta zorientowała się w wytrychu, który celowo zostawiła jej Vaela, która zachichotała w chwili, gdy czarodziejka powróciła na swoje miejsce i kazała jej obserwować mężczyznę – fakt, dla niego może tak zabawne to nie było, no ale... przecież sam się prosił, utrzymując taką minę! Teraz przynajmniej zdjął siebie ten paskudny płaszcz i może da się porwać zabawie? Cóż... warto zdecydowanie mieć nadzieję! Nawet satyrka nie mogła w końcu być we wszystkich miejscach jednocześnie i pomagać każdemu zażyć nieco rozrywki. A czarodziejce ocaliła życie, więc zdecydowanie szybciej uda jej się je przemienić!
        Vaela odchyliła się na krześle i założyła ramiona na piersi.
        - Jeżeli mam być szczera, to miałam nadzieję, że włożysz w to nieco więcej ognia – odpowiedziała, wciąż chichocząc. - Ale muszę przyznać, że patrzenie, jak się wijesz było całkiem zabawne! I dobrze wiedzieć, że jesteś oddana kozim zabawom aż tak bardzo, że gotowa jesteś podjąć się uchybiających czynów! Doceniam to, kozi bogowie z pewnością cię wynagrodzą, jeżeli wciąż będziesz kroczyć tą ścieżką.
        Na twarzy Vaeli na chwilę pojawił się cień zaniepokojenia, kiedy usłyszała polecenia czarodziejki i spojrzała w stronę wskazanych przez nią mężczyzn. Nietypowa dla niej, skupiona mina towarzyszyła jej kilka sekund, z pewnością mogąc wzbudzić niepokój w większości osób, której zdarzyło jej się nieco lepiej poznać. Po chwili jednak w jej oczach pojawił się dziwny błysk, gdy skierowała wzrok na wstającą czarodziejkę, a chwilę później zalśniły jej zęby, kiedy przywołała na twarz swój charakterystyczny uśmiech i także się podniosła, po czym zarzuciła ramię na biodro czarodziejki, mocno ją chwytając i przyciągając do siebie.
        - Przekozie zadanie, moja droga! Chodźmy, nie pozwólmy im czekać!
        Czym prędzej ruszyła w stronę stolika z mężczyznami, ciągnąc przy sobie czarodziejkę nawet, gdyby ta nie chciała iść, żwawo się przemieszczając. Puściła ją dopiero, gdy znalazły się w pobliżu ich celu.
        - Tylko nie wystaw mnie tutaj, w razie czego naprawdę przyda się twoja pomoc! Bądź gotowa do akcji!
        Vaela zerknęła jeszcze raz na mężczyzn, po czym bez większych oporów wepchnęła się pomiędzy nich, opierając dłonie na stoliku i pochylając się, unosząc przy tym jedną nogę z kolanie i pojawiając się doskonale w zasięgu ich wzroku.
        - Hej, nie chcielibyście posłuchać, jak rozmnażają się satyry?
        Zaskoczony, ale zadowolony pomruk poniósł się po stoliku mężczyzn, którzy zdecydowanie byli zbyt podchmieleni, aby zwracać szczególną uwagę na futrzaste nogi lub inne wątpliwe pod względem atrakcyjności elementy ciała satyrki. Zadowolona z reakcji Vaela oparła się pewniej, a następnie...
        - Otóż satyry powstają poprzez umieszczenie magicznie stworzonego zarodka w ciele ludzkiej kobiety z pomocą tejże magii. Tak ogólnie. Wchodząc w szczegóły, w pierwszej kolejności należy pozyskać męski element, ale w tym przypadku raczej preferowany jest sztucznie stworzony, gdyż mniejsza jest możliwość, że będzie zawierać jakiekolwiek defekty. Aczkolwiek ludzkiego można też użyć w wypadku, kiedy czas i koszty grają istotniejszą rolę niż efekt końcowy. Następnie potrzebny jest żeński element, pozyskiwany raczej bez większych problemów z ciała kobiety – ten już zawsze poddawany jest magicznym modyfikacjom, a następnie dochodzi do ich połączenia na zewnątrz organizmu, zazwyczaj w magicznych gajach, gdzie panująca aura zapobiega uszkodzeniu owych elementów. Następnie należy stworzony zarodek wprowadzić do ciała surogatki, gdzie po kilku miesiącach noszenia ciąży rodzi się małe satyrzątko, raczej w sposób dosyć bolesny z powodu różnic anatomicznych.
        Przy stoliku zapanowało milczenie.
        - Otóż, ja i moja towarzyszka jesteśmy bardzo chętne, aby wypróbować to. To ta tam, ta ruda, jest czarodziejką i chętnie pozyska od któregoś z was męski element. Oczywiście naturalny sposób nie wchodzi w grę, szansa skażenia jest zbyt wielka. Jednak nie obawiajcie się, magia jest naprawę potężna i umożliwi zabranie go bezpośrednio z waszych ciał! Co prawda moja przyjaciółka wlała w siebie dzisiaj sporo alkoholu, ale wciąż jest bardzo pozytywnie do tego nastawiona! Ach, i jej żywiołem jest ogień, więc niestety może się tam trochę coś wam przypiec... ale nie musi! Na pewno uda się tego uniknąć, w końcu będzie ostrożna! To jak, panowie?
        Wystarczyła chwila, aby po koza oderwała się od stolika, przebiegła obok czarodziejki śmiejąc się i krzycząc: „wiej!”. W stronę Ariattę pomknęło dwóch mężczyzn z okrzykami „wiedźma!” na ich ustach. Za satyrką, pomykającą pomiędzy stłoczonymi ludźmi z radością i śmiechem, ruszyła trójka opojów, ale Vaela całkiem sprawnie przed nimi umykała. Z niepojętych powodów niezwykle trudno było jej zgubić mężczyzn – w końcu jak bardzo mogła rzucać się w oczy?! - ale tłum nawet w tak kłopotliwych okolicznościach był nadzwyczaj pomocny. W końcu satyrka przypadła do lady, posyłając uśmiech znanemu karczmarzowi oraz siedzącej obok, zastanawiająco bladej dziewoi. Pewnie szlachcianka, bo co innego mogło być tego powodem?!
        - Hej, jak się bawisz? - zagadała do niej satyrka, jak gdyby nic, opierając przy tym ramię na blacie. - Nie wyglądasz na zbyt rozrywaną.... może zagramy w grę?! Zawiera sporo alkoholu, przełamywania pierwszych lodów oraz śmiechu. Otóż widzisz, nalewamy kufle do pełna, a potem po kolei próbujemy powiedzieć coś o drugiej osobie. Jeżeli ci się uda, druga osoba pije łyk, w przeciwnym razie...
        - Mamy cię, pomiocie piekieł!
        Mężczyźni pojawili się przy ladzie, a Vaela schowała się prędko za nową znajomą; trójka spojrzała na przeszkodę na swojej drodze – na jej bladą cerę, oczy, sylwetkę... pijane umysły zaczynały wyścig analizy sytuacji, aż w końcu wyłonił się zwycięzca. - Wilkołak! Ludzie, bestia w karczmie!
        - Ha! Szach-mat, ksenofoby! - zakrzyknęła zwycięsko Vaela, wychylając się zza prowizorycznej obrończyni. - Jesteśmy w mieście elfów! Elfy kochają zwierzaki! Bierz ich, wilkołaczyco! Kąsaj zębiskami! Szarp kłami! Obroń niewinną kózkę przed zwyrodnialcami!
        Satyrka śmiała się niemal szaleńczo. Może alkohol na nią nie działał, ale klimat jak najbardziej, a teraz oddała się po prostu absurdalnemu potokowi zdarzeń. Jej emocje roznosiły się w powietrzu za pomocą jej magii, od razu wprawiając wszystkich wokół w jeszcze bardziej humorystyczny nastrój.
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

Gdy Alstair zapalał świece, Caitriona z wahaniem przycupnęła na krawędzi krzesła, skubiąc skraj peleryny. Rozglądała się niepewnie, chociaż w pomieszczeniu i tak nie było zbyt wiele do podziwiania. Ot, surowy wystrój, brak osobistych pamiątek, i tylko łóżko przykryte kolorową narzutą, zapewne wełnianą i wydzierganą przez jedną z matron rodu. Wnętrze pachniało drewnem i jeszcze czymś, czymś korzennym, co kojarzyło się błogosławionej ze świętami. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz spędzała święta, takie z prawdziwego zdarzenia. W szpitalu w Rapsodii rzadko się obchodziło jakiekolwiek święta — może jedynie to poświęcone matce Naturze, kiedy małe dziewczynki przebierały się w białe sukienki i rzucały w powietrze płatki kwiatów, a ludzie na polach śpiewali piosenki na cześć Matki i prosili ją o dobre zakończenie żniw. Nawet w szpitalu robiło się wówczas odświętnie. Uzdrowiciele przystrajali korytarze gałązkami oraz roślinami, zaś w kuchni pieczono mnóstwo korzennych ciastek w kształcie różyczek, przyozdobionych białym i czerwonym lukrem. Smakowały naprawdę dobrze.
— Hej?
Poderwała zaskoczona głowę i spojrzała na rycerza. Stał nieopodal, pocierając kark i wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć. Uśmiechnęła się lekko, po czym wyciągnęła rękę w stronę Alstaira.
— Przepraszam, zamyśliłam się odrobinę. Może usiądziesz? Musi być niewygodnie tak ciągle stać…
Rycerz skinął głową, lecz nie złapał wyciągniętej ręki Caitriony. Taki zawstydzony wyglądał całkiem uroczo.
— Więc… — zaczął. — Chciałabyś może coś zjeść? Albo…
Caitriona już otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy usłyszeli huk z ulicy nieopodal oraz towarzyszące mu krzyki. Spojrzeli po sobie i wybiegli z domu. Alstair dobył miecza; ruszyli w kierunku źródła hałasu. Nie uszli daleko, kiedy ich oczom ukazała się pomarańczowa łuna. Wystraszeni pożarem ludzie biegali we wszystkich kierunkach, kilku uciekinierów minęło nawet Alstaira i Caitrionę. Tylko nieliczni zabrali się za gaszenie pożaru. Alstair od razu przejął dowodzenie i gromkim głosem wykrzykiwał rozkazy, pomagając w ewakuacji ludności oraz zapobieganiu dalszemu rozprzestrzenianiu się ognia. Niedługo później zjawiło się więcej przedstawicieli straży miejskiej. Wspólnymi siłami i po zużyciu chyba ton wody z pobliskiej rzeki udało się powstrzymać pożar, lecz musieli również uratować kilka osób z zgliszcz spalonych domów; ratownicy nawet wynieśli z ognia płaczące dziecko. Było też wielu rannych — poparzonych i z połamanymi różnymi częściami ciała. Cait uwijała się wśród nich, udzielając doraźnej pomocy. Usztywniała złamane kości tym, co miała pod ręką, kawałkami szmat oraz patykami. Gorzej było z tymi, którzy byli poparzeni. Z mniej poważnymi poparzeniami była w stanie poradzić sobie z pomocą maści, nieco gorzej było z rozleglejszymi, gdzie praktycznie cała skóra była czerwona, aż do kości. Błogosławiona nie miała w sobie aż tyle siły ani magii, żeby je całkowicie wyleczyć, więc jedynie starała się uśmierzyć ból, żeby ranni mogli jakoś dotrzeć do szpitala. Tam znajdą się pod profesjonalną opieką i z całą pewnością wyzdrowieją.
Pożar nie był wcale taki duży i na szczęście nikt nie zginął, lecz całkowicie spłonęły trzy domy oraz majątek całych rodzin. Ta dzielnica Elfidranii wcale nie była taka zamożna — mieszkańcy nawet nie mieli tyle pieniędzy, żeby zbudować domy z cegły — więc strata była dla nieszczęśliwców niepowetowana.
Błogosławiona przetarła twarz, nawet nie wiedząc, że rozsmarowuje po niej sadzę. Była całkowicie zmęczona całym dniem i miała ochotę usiąść na ziemi i zasnąć. Pozostała jej tylko jedna osoba do założenia opatrunku, młoda kobieta, która wpatrywała się w Caitrionę przerażonym wzrokiem. Miała złamaną nogę; spadła na nią belka z walącego się domu. Musiało ją okropnie boleć, ale przez cały czas milczała. Nie powiedziała ani słowa nawet wtedy, gdy błogosławiona składała kości do kupy, trzymała tylko dłoń aniołki i się trzęsła. Caitriona szeptała do niej uspokajające słówka, sama ledwo żywa. Wreszcie proces leczenia dobiegł końca, błogosławiona zrobiła, co tylko mogła. Ustawiła kości we właściwych miejscach i wlała w nie trochę magii, żeby szybciej się zrastały, ale całą resztę musieli zrobić uzdrowiciele ze szpitala. Ona już nie była w stanie.
— Chodź, Cait. Zrobiłaś już wystarczająco dużo.
Alstair pomógł jej wstać i objął ramieniem w talii, widząc, że błogosławiona ma kłopoty z ustaniem na nogach. On sam był równie usmolony jak ona.
— Dokąd mnie zabierasz? — spytała, próbując wytrzeć ręce o skraj sukienki.
— Z powrotem do mnie. To najbliżej, a ty się już ledwo trzymasz na nogach. Myślę, że powinnaś się przespać, choć kilka godzin, bo zaraz padniesz.
Caitriona przytaknęła. W tej chwili zgodziłaby się naprawdę na wszystko, byleby tylko móc już choć na chwilę zasnąć.
— No dobrze, księżniczko.
Alstair wziął ją na ręce, nie przejmując się jej okrzykami protestu, i skierował się w stronę uliczki, którą tutaj dobiegli. Ciężar Caitriony nie robił na nim żadnego wrażenia i zanim nawet dotarli z powrotem do jego domu, błogosławiona zasnęła.
Rycerz powoli położył ją na swoim łóżku i przykrył kocem. Aniołka się nawet nie poruszyła, pogrążona w głębokim śnie, więc Alstair się uśmiechnął. Złożył buziaka na jej czole i usiadł na krześle. Przez dłuższą chwilę po prostu tak siedział w ciszy, przecierając twarz i od czasu do czasu spoglądając na Caitrionę. Śpiąca błogosławiona naprawdę wydawała się aniołem. Miała buzię dziecka, piękne usta, długie i miękkie włosy otaczające jej twarz niczym aureolę. Wyglądała spokojnie, lekko się uśmiechała, jakby śniło jej się coś przyjemnego.
Rycerz sam nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wreszcie jednak i nad nim zmęczenie wzięło górę. Rozłożył na podłodze pled i położył na nim wolną poduszkę. Noce w Elfidranii były ciepłe, więc nie potrzebował dodatkowego okrycia. Zasnął błyskawicznie i ani razu nie przyśniły mu się tej nocy koszmary.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Poczuła lekkie ukłucie w żołądku, spowodowane nagłym atakiem stresu. Coś podpowiadało jej, że Kozica wpadła na niezbyt rozsądny pomysł. Śmiały chwyt za talię czarodziejki i prowadzenie jej do tych mężczyzn nie mogło zwiastować niczego dobrego. Ariatte odsunęła się na bezpieczną odległość od słuchających wykładu Vaeli mężczyzn, by przypadkiem nie zostać ofiarą nagłego szturmu lub innych czynności, mogących zagrozić jej zdrowiu. Im dalej satyrka brnęła w swoje historie o rozmnażaniu się jej rasy, tym bardziej płomiennowłosa żałowała wyzwania, które dała towarzyszce. Wreszcie nadszedł punkt kulminacyjny historii. Ari nie mogła uwierzyć, że Vaela jest na tyle szalona, by pokazać tym mężczyznom to wszystko w praktyce. Chociaż może wcale nie chodziło jej o to? Może robiła to tylko dla zabawy i zamieszania, które to wywołało?
- Vaelo, nie... - czarodziejka zwróciła się do towarzyszki z politowaniem. Załapała się obiema dłońmi za głowę i potrząsnęła nią, jakby chcąc obudzić się z jakiegoś absurdalnego snu. Jednak ku zawiedzeniu to wszystko nie było żadnym snem. Mężczyźni naprawdę rzucili się na nie obie, jakby zasługiwały na ukrzyżowanie za to, co właśnie im opowiedziały. Płomiennowłosa skierowała swoje błagalne spojrzenie w stronę satyrki, oczekując na jakąkolwiek pomoc z narwanymi osobnikami. Lecz ta jedynie zniknęła w tłumie. Czarodziejce nie pozostało nic innego, jak próbować zrobić to samo. Dlatego też odwróciła się w stronę rozbawionej gawiedzi i szybkim krokiem zaczęła przepychać się pomiędzy ludem. Na szczęście nie trwało to długo, gdyż gdy tylko zbliżyła się do dwóch tęgich i dobrze zbudowanych elfickich osobników, ci stanęli za nią i zablokowali ciałem drogę dwóm mężczyznom, którzy ją gonili. Ariatte przystanęła, by przyjrzeć się zaistniałej sytuacji.
- Przykro mi, ale wasze zachowanie jest nie na miejscu. - jeden z elfickich wybawicieli upomniał oprawców, którzy przystanęli i z zaczepnym spojrzeniem przygryzali wargę.
- Tożto wiedźma! W naszych stronach takie lądują na stosie! - krzyknął ten odważniejszy.
- To jest Elfidrania i tutaj szanujemy wszystkich, którzy znajdą się za murami tego miasta. Poza tym, kobieta, którą chcecie palić jest lokalną czarodziejką, która przysługuje się mieszkańcom na wiele różnych sposobów. Dlatego też muszę zadbać o to, by pozostała przez was nietknięta. - tym razem drugi elf włączył się do rozmowy. Po jego słowach dwaj oprawcy rzucili gniewne spojrzenia w stronę płomiennowłosej, a następnie udali się do wyjścia karczmy.
- Dziękuję. Nie wiem, co im odbiło. My się tylko chciałyśmy zabawić... - Ariatte nie do końca rozumiała, że dwaj elficcy strażnicy mogą nie wiedzieć, o co jej właściwie chodzi. Ale jak to po alkoholu - czarodziejka robiła się gadatliwa i musiała bredzić bardziej sama do siebie niż do kogoś innego.
- Pani, zawsze do usług. Takiego zachowania nie tolerujemy w tym mieście. Dobrze o tym wiesz.
- Tak, jeszcze raz dziękuję. - czarodziejka otarła czoło z potu, uśmiechnęła się do swych wybawicieli i skierowała swój krok do lady, by zapytać się karczmarza, czy nie widział gdzieś rozbrykanej satyrki. Ku jej zdziwieniu, Vaela również znalazła się przy barku. Razem z trzema rozdrażnionymi mężczyznami. Płomiennowłosa westchnęła z politowaniem widząc, że jej towarzyszka chowa się za kolejną ofiarą tego cyrku. Szybkim i pewnym krokiem zaszła oprawców Kozicy od tyłu, po czym chwyciła jednego za ramię i odwróciła w swoją stronę. Biedak nawet nie wiedział, co tak właściwie się dzieje, gdyż gdy tylko skierował swój wzrok na czarodziejkę, otrzymał mocny cios pod brodę. Jego głowa odchyliła się w tył, a ciało bezwładnie spadło na drugiego z oprawców. Teraz obaj leżeli na ziemi. Jeden nieprzytomny, a drugi przygnieciony przez ciało swojego kolegi.
- A ty? Gdzie chcesz oberwać? Nos, wątroba, czy może miejsce, z którego można pozyskać materiał niezbędny do rozmnożenia satyra? - Stanęła z zaciśniętą pięścią i groźnym wyrazem twarzy, nie będąc do końca pewną, czy jest to dobry pomysł. Zamierzała jedynie przestraszyć trzeciego grą słowną. Wiedziała, ze gdy dojdzie do bójki nie ma z nim szans. Liczyła także na to, że nie odważy się uderzyć kobiety. Chociaż kto wie?
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Świeżo upieczona wampirzyca była chyba swoistym magnesem na kłopoty i bardzo nietypowe sytuacja. To, co właśnie zaczęło się dziać tylko upewniło ją w tym stwierdzeniu. Jeszcze niedawno uciekała z dworu jakiegoś nawet nieznanego sobie krwiopijcy, który ją przemienił, tułała się po świecie, z masą różnorakich przygód rzecz jasna, a teraz...
Chciała tylko wejść do karczmy w spokojnej, jak mówią okolicy i napić się piwa. Tylko odetchnąć, choć na moment. Jak widać to jednak za wiele i los nie lubił robić sobie przerw w przetasowywaniu jej kart po raz kolejny i kolejny na coraz to bardziej losowe i nietypowe sposoby.
Gdy jakaś półkoza skocznym i bardzo rozbawionym krokiem wpadła na nią, a właściwie za nią Liliana prawie ulała piwa z kufla, ale zdołała opanować sytuację i w porę odłożyć szkło na blat lady, do której teraz stała już plecami po "przywitaniu się" z wyjątkową istotą. Ta druga właściwie jakoś wcisnęła się pomiędzy plecy drobnej wampirzycy, a dębowy blat. Lily potrzebowała dosłownie części sekundy by zorientować się dlaczego. Otóż trójka rosłych i mocno już wybawionych mężczyzn zmierzała w ich stronę wykrzykując coś. Cudownie. W pytającym spojrzeniu jej chłodnozłotych oczu, które posłała satyrce, jakby żądając wyjaśnień można było wyczytać coś, jak szczyptę pogardy zmieszaną z totalnym brakiem zrozumienia zabawy. Na wyjaśnienia jednak nie było czasu, bo mężczyźni zaraz zaczęli coś wykrzykiwać. Żeby było śmieszniej zidentyfikowali ją jako likantropkę, a na dodatek z jaką pewnością. Niesamowite, jak inteligentni są ludzie w tych stronach. Westchnęła cicho wypuszczając zimne powietrze z drobnych, sinych ust. A Vaela jeszcze im zawtórowała.
Gdyby nie sytuacja, w której właśnie się znajdowała pewnie zachowałaby się, jak urażona i poirytowana nastolatka, ale jakby musiała jeszcze jakoś odeprzeć... atak? Ciężko było właściwie stwierdzić. Rozejrzała się bardzo szybko dookoła, uniosła dłonie w geście w stylu. "Ja nic nie wiem, mnie w to nie mieszajcie." Nie sądziła, by mogło to poskutkować czymkolwiek, ale na prędce spróbowała coś wyjaśnić.
- Jestem tylko kupiecką córką, przyszłam na piwo i nic więcej. Dajcie mi spokój Panowie. - ton głosu starała się zachować chłodny, choć był dość dziewczęcy, delikatny, stąd większość odbiorców nie brała jej na tyle poważnie, na ile by sobie tego życzyła wampirzyca. Warto też dodać, że kłamała, jak z nut. Bez zająknięcia. Właściwie wszystko co wypowiadały jej usta można było uznać za prawdę, a tą lubiła sobie manipulować na różne sposoby, byle z korzyścią dla siebie, rzecz jasna.

Liliana właściwie nie zamierzała podejmować żadnej walki, ba ciężko było jej wpaść na stosowną do podjęcia akcję, poza nerwowym rozglądaniem się za pomocą. Umówmy się drobna dziewczyna i koza przeciwko trzem zbitkom tłuszczu i mięśni. Konfrontacja nie wchodziła w grę, choć poirytowanie całą tą sytuacją zdawało się z każdą sekundą działać coraz bardziej na młodą dziewczynę. Całe szczęście pomoc miała już za moment dotrzeć, co ciekawe równie niespodziewanie, co kłopoty.
Tak też się stało, gdy za plecami chłopów pojawiła się czarodziejka w wielce bojowym nastroju. Zbawienie, jakby nie patrzeć było wyczekiwane, jak kojące ciepło domowego ogniska po długim jesiennym spacerze podczas chłodnego wieczoru. Sprawność, z jaką kobieta poradziła sobie z dwójką rosłych facetów zrobiła na Lily niezłe pierwsze wrażenie, wtedy też ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, choć tylko na krótką chwilę. Swoje ogniste tęczówki zaraz po tym Ariette skierowała na ostatniego z trójcy, który właśnie odwrócił się do wampirzycy tyłem. Gdyby nie fakt, że znajdowali się w karczmie, a co więcej zaraz przy ladzie bez zawahania przeszyłaby chłodną stalą jego brudną i przepoconą skórę. Ot tak, by zadać ból. Wyładować swoją irytację. Wyszczerzyła jedynie drobne jeszcze kiełki w krótkim uśmiechu, z którego biło pogardą do istot, jakie uznawała za gorsze. W sumie była to dość spora część istnień.
Wstrzymała na chwilę oddech i zamachnęła się z całej siły, by walnąć łysego pijaczynę otwartą dłonią w odpowiednie miejsce na potylicy. Zrobiła to tak pewnie i precyzyjnie, że dziada z pewnością zamroczyło, a przed sobą gorącą czarodziejkę zobaczył w towarzystwie paru gwiazdek i mroczków. Zaraz po tym Lilianna kopnęła go z kolana prosto w udo, tak, że mięsień na chwilkę odmówił mu posłuszeństwa. Niewielki wzrost dziewczyny ułatwił jej jedynie w celnym trafieniu w odpowiednią partię nogi wyższego faceta. Później już tylko delikatne pchnięcie i osiłek zachwiał się, a później niemal bezwładnie padł przed płomiennowłosą na kolana. Głównie właściwie za sprawą dużej ilości alkoholu płynącej w jego krwi, ale można śmiało uznać, że wampirzyca wiedziała jak wykonywać akcje, których się podjęła. Gdy gość już klęczał między nią, a pradawną ich spojrzenia spotkały się po raz drugi. Na bladej twarzy Lily pojawił się delikatny uśmiech, a jej chłodne analizujące spojrzenie znów, zaraz po tym, jak zbadało okolicę utkwiło w gorącej czerwieni źrenic Ariette.
- Nie ma za co. - rzuciła krótko. Chyba właściwie do satyrki, ale nawet się do niej nie odwróciła.
- To Twoja zguba? - zapytała stojącej na przeciw kobiety, kiedy półkoza wyłoniła się prawdopodobnie po opanowaniu sytuacji zza jej pleców.
Tu chciała jeszcze zarzucić uwagą w stylu. "Powinnaś ją krócej trzymać.", albo coś na wzór tego, ale przemilczała pogardliwe myśli. Stwierdziła, że chyba należy jej się kilka słów wyjaśnień, albo po prostu święty spokój. Poczekała, co wydarzy się dalej.
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

Błogosławiona obudziła się przed bladym świtem i przez krótką chwilę kontemplowała, czy w ogóle musiała wstawać. Było jej w łóżku nadzwyczaj dobrze. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz spała w jakimkolwiek porządnym wyrku. Zazwyczaj za posłanie służyła jej ziemia i własny płaszcz, nic więcej. Nie miała na własność domu, w którym mogłaby spędzić noc. Dotychczas się specjalnie nie zastanawiała nad wyborem profesji, bo zawsze wydawało jej się, że innej opcji nie było, że skoro już jej serce rwało się do podróży, mogła przy okazji wykorzystać swój talent i pomóc napotkanym po drodze istotom. Teraz jednak po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać nad tym, czy by nie osiąść gdzieś w jakimś miejscu na stałe. Konkretniej — w Elfidranii, najlepiej u boku śpiącego beztrosko na podłodze rycerza. Przecież mogła z łatwością znaleźć posadę w miejscowym szpitalu lub nawet chodzić po domach i udzielać pomocy za drobną opłatę… Prawdę mówiąc, naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu, żeby co noc powracać do tego samego ciepłego wyrka zamiast przeziębiać się po każdym śnie na gołej ziemi.
Ale najpierw… Najpierw musiała znaleźć swojego pupila. Wyrzucała teraz sobie, że w tym pijackim szaleństwie tak po prostu zapomniała o Sonrisie, która pewnie biedna spała teraz gdzieś w krzakach nieopodal karczmy lub powędrowała w miasto… Caitriona osobiście wolałaby pierwszą opcję, bo jeżeli gronostaj faktycznie postanowił zmienić miejsce pobytu i się gdzieś wynieść, mogła go szukać przez całą wieczność, a pewnie i tak by go nie znalazła. Wbrew pozorom bardzo się do tego zwierzątka przywiązała i nie potrafiłaby się z nim tak po prostu rozstać. Ale nawet gdyby nie mogła jej znaleźć… na pewno jakaś uzdolniona czarodziejka mogłaby wykonać zaklęcie lokalizujące, prawda? O ile takowe działało na zwierzęta.
Niechętnie zgrzebała się z łóżka. Gdy jej bose stopy dotknęły podłogi, aż się wzdrygnęła. Do niewielkiej izby z łatwością przenikał chłód poranka i błogosławiona zadrżała. Narzuciła sobie na ramiona pled, usiłując odnaleźć swoje buty i przypadkiem nie nadepnąć na śpiącego na podłodze Alstaira. Czuła się podwójnie winna — że uciekała ukradkiem jak zbieg i że pozwoliła mu spać na podłodze. I że jej gronostaj zaginął.
O, Stwórco.
Nie zdołała nawet dotrzeć do drzwi, kiedy Alstair się obudził. Początkowo usłyszała tylko pomruk dezaprobaty i pomyślała, że się przesłyszała, wkrótce jednak w ślad za basowym pomrukiem podążyło pytanie:
— Dokąd się wybierasz?
Zamarła z ręką na klamce i powoli się odwróciła. Dopiero co obudzony rycerz wyglądał naprawdę uroczo. Przecierał dłonią zaspane oczy, lecz po chwili spojrzał na nią nieco przytomniej. Przeczesał palcami włosy, jak gdyby odrobinę nerwowo.
— Idę poszukać gronostaja. Spędziła wystarczająco dużo czasu beze mnie.
— Ach. Poczekaj, pójdę z tobą.
W zasadzie nie potrzebowała eskorty, ale to było całkiem miłe, więc nie potrafiła odmówić. Posłała mu tylko nieśmiały uśmiech; jego własny był zdecydowanie szerszy.
Miasto dopiero budziło się do życia, więc po drodze do karczmy nie spotkali zbyt wielu osób. Nawet rynek wyglądał na wyludniony, kiedy nie było na nim przekrzykujących się przekupek usiłujących wcisnąć towary za jak najwyższą cenę. Caitriona i Alstair dotarli więc do karczmy w spokoju, kąpiąc się w pierwszych, nieco jeszcze bladych promieniach słońca. Tam, jednakże, balanga trwała w najlepsze i błogosławiona zupełnie nie wiedziała, jak ma znaleźć swojego gronostaja.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Czarodziejka z zapartym tchem obserwowała, jak ofiara kozicy radzi sobie ze zbójem. Gdy było po wszystkim zaczęła martwić się sytuacją, która miała miejsce. Rozejrzała się po karczmie i zorientowała się, że huczna zabawa dobiegła końca. Każdy gość tego zacnego przybytku skupiony był na awanturze i bójce. Gdzieś z lewej strony dobiegały stłumione przez tłum słowa dwóch strażników, którzy przed chwilą ocalili Ariatte przed oprawcami.
- Odsuńcie się! Z drogi! Dajcie nam przejść! - przeciskali się przez gawiedź, by po chwili znaleźć się przy ladzie. Po ich wyrazie twarzy można było wywnioskować, że jedyne, co czeka uczestników bójki to kłopoty. Gdy już dotarło do nich, co właśnie się wydarzyło, odwrócili się do tłumu i wykrzyknęli:
- Koniec zabawy! Wszyscy wracajcie do domów! No już! Właśnie zamykamy karczmę! - gdzieś dalej dało się słyszeć pomruk niezadowolenia i sprzeciwu, ale z ponurymi minami wszyscy skierowali się do wyjścia. Pech chciał, że nie każdy był w stanie utrzymać się na nogach, a skutkiem tego był silny cios w tył głowy satyrki. Jakiś pijany gość, próbując dotrzeć do drzwi wyjściowych zbyt gwałtownie odwrócił się w ich stronę i uderzył łokciem Vaelę. Na domiar złego ta straciła kontakt z rzeczywistością i upadła obok pokonanych w bójce mężczyzn. Zaraz po tym, płomiennowłosa nie zważając na nic zbliżyła się do swej nieprzytomnej towarzyszki i przyklęknęła przy niej, próbując nawiązać z nią kontakt.
- Hej, Vaelo! Słyszysz mnie? - gdy kozica nie reagowała, czarodziejka obejrzała miejsce, które ucierpiało przy otrzymaniu ciosu. Na szczęście nie było to nic poważnego. Jedyne, co rzucało się w oczy, to rosnący guz. Dlatego też Ari chwyciła za ramię naturiankę i lekko nią potrząsnęła. - Vaelo! Nie udawaj martwej, bo wszyscy wiedzą, że po prostu śpisz! Pobudka! - Wyglądało na to, że próby Ariatte na nic się zdają, a kozia przyjaciółka oberwała mocniej, niż mogło się to wydawać.
- Tak, to moja zguba - skierowała do blondwłosej kobiety, która swoją drogą posiadała dość niepokojącą aurę. Niestety, przez wpływ alkoholu zmysły czarodziejki nie działały w obecnej sytuacji zbyt dobrze, przez co nie mogła zidentyfikować dokładnie swojej towarzyszki w boju. - dzięki za pomoc... - dodała nieco zirytowana całym zajściem.
- Pani wybaczy... - odezwał się nagle jeden ze strażników. - ale powinniśmy zapewnić... Vaeli nieco swobody i przepływu powietrza.
- Tak, masz rację. - potwierdziła czarodziejka, po czym chwyciła przyjaciółkę pod ramiona i pytającym wzrokiem spoglądała na dwóch strażników. - Pomożecie mi? - Płomiennowłosa nie musiała prosić dwa razy, gdyż od razu po tych słowach jeden z wojowników podniósł satyrkę za nogi. Gdy wychodzili, Ari dostrzegła w wejściu Caitrionę ze swoim "gorylem", którzy, w mniemaniu czarodziejki, wrócili dalej bawić się i tańczyć po rozkosznym numerku. Ariatte posłała medyczce zmęczone i pełne zrezygnowania spojrzenie, po czym wyszła z karczmy. Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że świat witają już pierwsze promienie słoneczne. Czas przy tej zabawie minął tak szybko, że wydawało się, jakby ktoś w magiczny sposób przyspieszył zegar i ustawił budzik słońca na o wiele wcześniejszą godzinę. Gdy już czarodziejka razem ze stróżem prawa wybrali dogodne miejsce dla poszkodowanej, ostrożnie położyli ją na wygodnej ławczce. Była ułożona w taki sposób, by mogła swobodnie oddychać i powoli dochodzić do siebie.
- Pani, przepraszam, ale... - zagadnął po chwili pomocnik płomiennowłosej.
- Żadna pani! Mam już dość tej pani, jasne? Jestem Ariatte i tak proszę się do mnie zwracać! - Czarodziejka powoli traciła cierpliwość. Co to ma znaczyć?! Ta pani?! Rozumiała etykietę i to, że nie była byle kim w tym mieście, ale dzisiejszej nocy słyszała już to słowo tyle razy, że nawet gdy nikt go nie wypowiadał, to odbijało się echem w jej głowie.
- Rozumiem. Zatem Ariatte, wszyscy będziecie musieli udać się z nami na przesłuchanie. Chyba rozumiesz...
Czarodziejka jedynie westchnęła i pokręciła głową. Nie miała już siły wpadać w furię, krzyczeć i obarczać winą te gnidy, które leżą pijane pod barkiem...


W między czasie, w karczmie, właściciel budynku, wyraźnie zdenerwowany i oburzony, sprzątał bałagan, jaki powstał przy całej tej zabawie. Zachowywał się tak, jakby nie było w pomieszczeniu nikogo innego, oprócz jego samego. Ustawiał stoliki, krzesła, wycierał wylane napoje, a nawet zmywał to, co komuś najwidoczniej się ulało.
- Proszę pani... - strażnik zwrócił się do blondwłosej i spojrzał na nią poważnym wzrokiem. - razem z tymi, którzy leżą tutaj będziecie musieli udać się ze mną i moim znajomym. Chyba wiecie, że to miasto słynie z tego, że każdy może tu spokojnie spędzić swój czas. Sytuacje takie jak ta, które miała tutaj miejsce nie mogą się wydarzać w tym mieście. Niestety, musimy wyciągnąć konsekwencje. Mam nadzieję, że pani rozumie?
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Wampirzyca nie dostała ni wyjaśnień, ni krótkiego dziękuję. Wywróciła aktorsko oczyma, po czym z obojętnością wróciła do baru. To znaczy obróciła się twarzą do karczmarza. Zamówiła kieliszek czegoś mocniejszego i wychyliła. Gospodarz był wyraźnie poirytowany, za plecami Lilianny działo się sporo chaotycznych rzeczy z gatunku takich, jakich właściciele tego typu przybytków nienawidzą najbardziej. Czytała wszystko z jego oczu z taką łatwością, był w końcu tylko prostym człowiekiem. Wódka nie była ani dobra, ani droga. Czego można było się spodziewać. Zostawiła na ladzie parę drobnych monet. Nachylając się po mieszek sprawdziła, czy wszystkie noże dobrze trzymają się uchwytów na odpowiednich pasach.
- Często macie takie jazdy? - zapytała krótko, naturalnym głosem. Chociaż zdawała sobie sprawę, jakie emocje buzują w rozmówcy. Względnie wiekowy, brodaty karczmarz w oczach miał przynajmniej lekką wściekłość zmieszaną w nieodpowiednich proporcjach z irytacją, bezradnością i nienawiścią do tych, których tak porwała zabawa. Pomyśleć, że całą bójkę rozkręciła jakaś khm.. istota z kopytami. Lily na myśl o tym zachichotała sama do siebie, w porę jednak zakrywając drobne usta bladą dłonią. Po chwili dramatycznej pauzy uzyskała też oczekiwaną odpowiedź.
- Psia mać, znów jak krew w piach. - mruknął przez zaciśnięte zęby. Nie trzeba geniusza, by domyślić się, że nie widziała mu się rozmowa o tym.
- Ehe, też nie cierpię chlejusów. - odrzekła młoda dziewczyna.
- Żeby tylko pili... Rozróba za rozróbą, a jeszcze w tak durny sposób wywołana. - złapał się za głowę. Wampirzyca zobaczyła jedynie jak pulsuje mu skroń, urwała dalszą rozmowę. Ten jedynie pokręcił łbem, połowicznie z niedowierzania, a trochę z załamania bieżącą sytuacją.

Właściwie płomiennowłosa czarodziejka, która zignorowała swojego rodzaju pomoc wampirzycy poirytowała ją nieco. Lilianna zamówiła jeszcze tego wieczoru jeden kufel zimnego piwa, który piła powoli, od czasu do czasu oglądając się przez ramię na sprzątających pobojowisko strażników. Nie śpieszyła się z piciem, właściwie zostawiła nieco mniej niż połowę trunku, gdy zdała sobie sprawę, że po jakimś czasie karczma niemal świeciła pustkami. Poczuła się nieco dziwnie. Chyba nie zdała sobie sprawy z tego, jak prędko upłynął jej czas. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła ani strażników, ani kozy, ani ten nieuprzejmej magiczki. Dwóch gości ze straży przesłuchiwało jakiegoś gościa nieopodal drzwi, notowali jego zeznania. Lilianna przeciągnęła się. Karczmarz sprzątał już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz dziewczyna zerknęła z tego wszystkiego za okno. Zbliżał się świt. Jeszcze Słońce nie wstało, ale było już coraz bliżej.
- Niedobrze.. - mruknęła cichutko sama do siebie. Trzeba było wymyślić jakiś plan działania.
Ot tak wstała ze stołka i zaczęła pomagać gospodarzowi. Zbierała naczynia, odnosiła je, starała się być pomocna. Zły i zmęczony całą nocą karczmarz od razu zauważył, z początku nawet zwrócił jej nieuprzejmie uwagę.
- Co robisz, przecież dam se radę... Możesz iść. - ona była jednak uparta, coś na kształt planu tliło się w jej umyśle.
- Pomogę, pomogę, przecież potrzeba to ogarnąć, a później się wyspać. - odrzekła uprzejmie. Przyjęła postawę bardzo uczynnej, dobrej kelnereczki. Znała sporo takich, więc dobrze jej się to grało. Liczyła, że może uda się coś z tego ugrać.
- Eh.. w sumie masz rację. - westchnął zrezygnowany, zaczął otwierać okna, by wietrzyć pomieszczenie. Chłód poranka nieco go otrzeźwił, a Liliana w tym czasie złapała za miotłę i przeleciała raz dwa całą salę. Przez chwile nawet myślała, że gospodarz jest pod drobnym wrażeniem jej uczynności.
- Dziękuję.. - burknął po wszystkim, gdy dziewczyna oparła się zgrabnie o blat, zbliżyła nieco do niego i ładnie uśmiechnęła. Tak dziewczęco, wdzięcznie.
- Wie Pan, nie chciałabym tracić cennego czasu na pogadanki ze strażą, na pewno macie tu gdzieś... tylne wyjście? - zamrugała niewinnie. Gdy się uśmiechała, na jej bladych policzkach uwidaczniały się niewielkie dołeczki.
- Dobra, chodź. - wskazał jej drogę na zaplecze dłonią. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby po prostu dalej mu pomagała. Można nawet powiedzieć, że idealnie wtopiła się w rolę pomocnicy. Była z siebie bardzo dumna. Trochę mnie zadowalał ją fakt, że wzrok karczmarza podążał bezpośrednio za jej biodrami, gdy prowadził ją do tylnego wyjścia. Całe szczęście skończyło się na pragnącym spojrzeniu. Chyba na więcej był zbyt zmęczony. Skinęła mu krótko, szybko i sprawnie narzuciła na siebie pełny płaszcz wraz z kapturem, starannie zakryła każdą część swojej skóry. Była pewna, że pod wejściem dalej trwają czynności, więc udała się naokoło budynków, chociaż jej ciekawska natura wciąż kusiła, by powęszyć tu i ówdzie...
Poruszała się po okolicy na prawdę bardzo ostrożnie, niemal niepostrzeżenie i cicho, w czym oczywiście pomagał jej ukochany płaszcz i magiczny pierścień.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Czarodziejka zaczynała odczuwać zmęczenie po całonocnej libacji, a na dodatek lekki ból głowy już dawał o sobie znać. W tym momencie marzyła jej się szybka kąpiel i jej ciepłe, wygodne i miękkie łóżko. No, i może szklanka soku z pomarańczy złagodziłaby nieco jej nastrój, który aktualnie do najlepszych nie należał. Strażnik najwidoczniej zauważył wyczerpanie Ariatte, gdyż po chwili zagadnął ją słowami:
- Mam nadzieję, że długo to nie potrwa i będziesz mogła szybko wrócić do domu. Oczywiście domyślam się, że to nie wy zaczęliście tę bójkę, jednak...
- Jasne, że nie my! - płomiennowłosa przerwała strażnikowi głosem pełnym oburzenia. Żeby pomóc sobie w wyrzuceniu z siebie negatywnych emocji wstała z impetem i rzuciła na rozmówcę gniewne spojrzenie. - Te pijaczyny chciały nas dorwać tylko dlatego, że ja jestem czarodziejką, a Vaela satyrką! I gdzie tu sprawiedliwość?! - po tych słowach czarodziejce zakręciło się w głowie i straciła równowagę. Z półprzytomnym wzrokiem upadła na ławkę, tłukąc sobie przy tym lewą łopatkę. Ochroniarz widząc to zerwał się z miejsca tak szybko, jak gdyby przechodził tędy jego dowódca. Zbliżył się do płomiennowłosej i przyklęknął przy niej, bacznie przyglądając się jej twarzy.
- Dobrze się czujesz, czarodziejko?
- Tak, wszystko w porządku. Chyba się zbytnio wysiliłam. - odpowiedziała już bardzo spokojnie, po czym podparła sobie czoło ręką i przymknęła oczy.
- Może uda nam się to przełożyć na później. Przydałaby ci się chwila odpoczynku, a i twoja towarzyszka nie jest chyba w stanie... sama wiesz. - nie dokończył swojej myśli, gdyż doskonale oboje wiedzieli, o co chodzi. Ariatte spojrzała na leżącą obok satyrkę i gdzieś przez tył głowy przemknęła jej myśl, że może Vaela oberwała zbyt mocno. Może wcale się nie obudzi i potrzebna jest jej fachowa pomoc?
- A co jeśli Vaela potrzebuje pomocy? Chyba rozsądniej byłoby skontaktować się z kimś, kto to może zbadać. Mam znajomego ze szkoły, który mógłby się temu przyjrzeć.
- To dobry pomysł. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zbliżają się moi znajomi po fachu. Mogą nam pomóc. - rzeczywiście, zaledwie parę kroków przed nimi przechodził patrol, składający się z trzech elfickich zbrojnych. Dwaj z nich, było ubranych w lekkie kolczugi, proste szyszaki i opancerzone na udach skórzane spodnie, kryjące się w wysokich butach. Ich broniami natomiast były długie na siedem stóp lance, zakończone wyrafinowanym i pokrytym runami grotem. Ten po środku natomiast, prawdopodobnie ich dowódca, miał na sobie pełną zbroję płytową, średniej długości miecz przy pasie i na plecach dość pokaźnych rozmiarów tarczę z wymalowanym herbem Elfidranii. Strażnik, który do tej pory pomagał czarodziejce, zasalutował temu po środku, po czym zdał raport o sytuacji. Nawiązał się między nimi krótki dialog, któremu Ariatte nie miała ochoty się przysłuchiwać. Prawdę mówiąc mało ją on obchodził. Wolała podążyć myślami do swego domu i wyobrazić sobie, że kładzie się spać pod kołdrą. Nawet nie zorientowała się, kiedy naprawdę przysnęła. Uświadomił ją o tym głos jej pomagiera.
- Ariatte, chodź! Zaprowadzisz mnie do znajomego, o którym wspomniałaś. Nie śpij!
- Już! Już wstaję! - zapewniła czarodziejka, niezbyt wiedząc, co się w okół niej dzieje. Mimo tego wyprostowała się, przeciągnęła i skierowała swój wzrok na Vaelę, która w tym momencie była zarzucona na barkach strażnika. - Nie przedstawiłeś mi się.
- Matthew, ale może być Matt.
- Dobrze więc, Matt. Poprowadzę, a ty dopilnuj, byśmy wszyscy troje dotarli na miejsce. Nie chcę zasnąć gdzieś w rynsztoku. - Matthew podsumował to cichym śmiechem, po czym oboje ruszyli uliczkami w stronę domu Stana - czarodzieja specjalizującego się w lecznictwie i biologii.



*Lilianna*

Krocząc po cichu przez uliczki miasta wampirzyca doszła do skrzyżowania dróg, na którym dostrzegła przytulonego do kolan mężczyznę, wyglądającego na żebraka. Mogło wydawać się że śpi, gdyby nie to, że pomrukiwał coś pod nosem do samego siebie. Mimo tego, że Lilianna nie zwracała na siebie uwagi, mężczyzna ten gwałtownie podniósł głowę i wlepił w nią swój wzrok. Jego oczy powiększały się tym bardziej, im dłużej były skierowane w krwiopijczynię. Minęło kilka sekund, po których żebrak wstał tak szybko, jak tylko potrafił, by podbiec do wampirki i wygłosić jej swoją nowinę.
- Świat dobiega końca! Wszyscy podążają tylko za ruenami! Prasmok się zbudzi i zmiecie z ziemi tych, którzy nie są godni, by na niego spoglądać. A czy ty jesteś godna? Czy twoja dusza jest czysta, niczym serce Anyi? Pytasz, kto to Anyia? O nie, nie! Nie powiem ci. Sama musisz ją w sobie odnaleźć. Pokaż, pokaż mi, czy jesteś gotowa na przyjście prasmoka, albowiem czas jest bliski! Ukaż swą twarz! - w tym momencie szaleniec skierował swoją dłoń do kaptura wampirzycy, jednak zanim którekolwiek z nich mogło wykonać jakiś inny ruch, szaleniec wrzasnął, odwrócił się w stronę uliczki po lewej stronie Lilianny, po czym uciekł w uliczkę naprzeciwko. W stronę młodej damy kroczyła tajemnicza postać w skórzanej, brązowej szacie z kapturem. Kaptur niemal całkowicie przysłaniał twarz postaci, pozwalając jedynie na widok ust. Cała reszta skryta była pod cieniem tak gęstym, że wydawał się on być bardziej magicznym tworem, aniżeli brakiem światła powodowanym przez kaptur. Postać, która z postury wyglądała na mężczyznę, przystanęła na parę kroków przed krwiopijczynią, dając wrażenie, jakby wlepiała w nią swe zakryte ślepia. Dopiero po chwili wskazała wampirzycę palcem i chłodnym, upiornym głosem odezwała się do niej.
- Chodź... ze mną... Musisz... ze mną pójść... Wzywają cię... - po tych powolnie wypowiedzianych słowach postać odwróciła się do Lilianny plecami i skierowała swój krok w stronę, z której przyszła. Wampirka mimo wszystko zaczęła odczuwać potrzebę pójścia razem z tajemniczą postacią w nieznane. Coś działało na jej umysł bardzo wyraźnie i nawet nie próbowało się przy tym kryć. I chociaż dama nie wiedziała o co chodzi i z kim ma właśnie do czynienia, coś podpowiadało jej, że o wiele korzystniej wyjdzie na tym, gdy posłucha przybysza, niż jakby miała się mu stawiać.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Samo dostrzeżenie postaci nieco zbudziło zmysły Lilianny, które o poranku do najostrzejszych umówmy się nie należały. Zwłaszcza, że z czasem ze względnym pośpiechem zaczęła poszukiwać cienia, czy sposobów na umykanie coraz prędzej wschodzącemu słońcu. Jednak dynamiczne zachowanie tego uprzednio niewinnie skulonego jegomościa postawiło wampirzycę do pionu, w moment otrzeźwiała, gdy dziwny typ podbiegł do niej i zaczął wykrzykiwać swoje mądrości. Odruchowo położyła prawą dłoń na swoim biodrze, mając już tym samym nóż w zasięgu ręki, w razie czego. Zrobiła krok w tył. Nie da się ukryć, że przyjemnie z tej szaleńczej buźki również nie pachniało. Bynajmniej nie liliami.
Mimo wszystko blondynka zastanowiła się, czy nieumarłym pozostała jeszcze jakakolwiek szansa u tego jego bóstwa. Całkowicie się nie interesowała sprawami duchowymi, a czasem nieznajome wydawać się może zwyczajnie ciekawe, ot tak bez powodu.

Jednak na widok zbliżającej się postaci włóczęga odskoczył i zaczął uciekać, jak poparzony. Z zakłopotaniem Lily podrapała się po skroni, ale prędko zebrała swoje myśli. Otóż zbliżająca się istota była znacznie bardziej... nietypowa, mimo wszystkich dziwnych cech tego szaleńca. Cóż, od tajemniczego kapturka biło jakąś mocą na sporą odległość i odniosła wrażenie, że byle laik zdałby sobie z tego sprawę. Ciekawe, jak nieczystą musiał mieć duszę anonimowy i bardzo niewychowany przechodzień, który w tamtej chwili wskazał ją palcem, skoro fanatyk przeraził się go, jak niejadek opiekującej się nim babci podczas obiadu.

Lily wręcz przeciwnie... delikatny uśmiech zagościł na jej buźce, nieco ciekawski, może trochę zadziorny.
- Randka w ciemno? Dobra, byle z dala od słońca. - wypowiedziała dość pewnie pół-żartem. Może zbyt pewnie. Dziewczyna mimo wszystko lepiej odnajdowała się w różnych trudnych sytuacjach, ale nigdy na ulicach sporego miasta o świcie, więc można powiedzieć, że gorzej i tak chyba być nie może....
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Szli tak przez kilka niedługich, ale krętych uliczek. Ariatte specjalnie wybrała boczne ulice, by nie rzucać się w oczy. Nie potrzebowała gapiów w towarzystwie straży i nieprzytomnej satyrki. Pomimo tego, że poranne powietrze starało się dobrze wpłynąć na samopoczucie czarodziejki, to coraz bardziej dotkliwszy ból głowy wszystko niwelował. Nie była pewna, czy jest to skutek przemęczenia, czy zbyt dużej ilości spożytego alkoholu. Chociaż silne pragnienie i suchość w ustach sugerowało to drugie.
Po kilku dłuższych chwilach w końcu dotarli przed drewniany płot ogradzający średniej wielkości dom. Przed tym domem prezentował się mały ogród, w którym posadzone były rośliny o chyba wszystkich kolorach tęczy. Częścią z nich były zwykłe kwiaty, jakie można było spotkać w każdym lesie. Rzadkością natomiast można nazwać te z pośród roślin, które swoim wyglądem dawały wrażenie, jakby wspinały się po ceglanych ścianach i z uporem starały się dostać dachu. Czarodziejka przystanęła na chwilę przed furtką, by przyjrzeć się dokładniej temu gatunkowi zielska, gdyż nie było go ostatni raz, gdy była u Stana.
- Robią wrażenie, co? - zapytał strażnik, już lekko zmęczony noszeniem satyrki.
- Tak, ale wydają mi się bardzo dziwne... Chodźmy! - jak powiedziała, tak zrobiła. Chwyciła za drewniany, lecz starannie wykonany zamek, po czym pociągnęła zań i wkroczyła na teren uzdrowiciela. Matt zrobił to samo, cicho stąpając za płomiennowłosą. Gdy dotarli do drzwi, Ariatte mocno zastukała do nich. Strażnik odruchowo skrzywił się, najwidoczniej myśląc, że tym sposobem obudzą wszystkich w sąsiedztwie.
- Ariatte, nie przesadzamy aby z siłą?
- Przecież mamy go obudzić. - po odpowiedzi uderzyła jeszcze mocniej, tym razem będąc pewną, że jej kolega za chwile im otworzy.
- Na mą duszę, kto tam i czemu się tak tłucze? - zza drzwi zabrzmiał głos starca.
- Stan, to ja. Potrzebuję pomocy, ale w progu mi nie pomożesz. - odpowiedziała płomiennowłosa, przy czym drugie zdanie wypowiedziane było z wyczuwalną ironią. Po chwili drzwi otworzyły się, a w nich ukazał się, jak można się spodziewać po usłyszeniu jego głosu, siwowłosy starzec. Próżno jednak było szukać na jego ciele zmarszczek, gdyż najwyraźniej mocno zadbał o to, by w magiczny sposób uniemożliwić ich powstawanie. O jego sędziwym wieku świadczyło wyraźne zmęczenie w oczach, i bynajmniej nie było spowodowane porannym przebudzeniem. Chodzi tu o zmęczenie życiem. Drugą oznaką jego starości była postura, która bardziej przypominała tę dzwonnika z Notre Dame aniżeli czarodzieja. No i po trzecie wcześniej wspomniany głos. Przechodząc do konkretów, czarodziej najpierw uśmiechnął się na widok płomiennowłosej, a później spojrzał z przerażeniem na Matta, trzymającego w dalszym ciągu satyrkę na swych barkach.
- Wchodźcie, szybko, szybko! - ponaglił starzec bez żadnych narzekań. Gdy weszli do środka znaleźli się w małej izbie, która na przeciwnej ścianie miała kominek, po lewo od niego stało łóżko, a po prawej stronie, razem z trzema krzesłami znajdował się stół. Zaraz przy wejściu stała dosyć szeroka szafa, w której za szkłem znajdowały się naczynia, sztućce i inne specyfiki, które czarodziejce były nieznane.
- Połóż ją tutaj! - wskazał Mattowi łóżko, a gdy ten ostrożnie odłożył ofiarę ciosu, szybkim krokiem przyklęknął przy satyrce. Przyłożył dłoń do jej czoła, po czym zapytał, co się stało.
- W karczmie próbowali dobrać się nam do skóry, ot co. Gdy Matt zainterweniował i kazał kończyć przyjęcie, ktoś uderzył ją w tył głowy, a ona zemdlała. - mówiąc to Ariatte obchodziła spokojnym i pewnym krokiem izdebkę, uważnie przypatrując się zawartościom naczyń swojego znajomego. Po chwili ciszy Stan odetchnął z ulgą i stwierdził z radością w głosie, że kozicy nic się nie stało.
- Ma szczęście, że cios nie był silny. Inaczej to mogłoby się gorzej skończyć. Jak się zwie? - starzec wstał od łoża, po czym spoglądał to na czarodziejkę, to na strażnika.
- Vaela. - odpowiedziała Ariatte.
- Dobrze więc. Wasza przyjaciółka, Vaela, musi tylko odpocząć. Magia nie jest tu konieczna. Może tylko, młody chłopcze... Czy mógłbyś...? - wystarczyło tylko, by Stan wskazał na okno. Matt od razu zrozumiał, o co chodzi. Otworzył je, wprowadzając tym samym do izby świeże powietrze. Zaraz po tym starzec podszedł do czarodziejki i lekko przytulił ją do siebie, klepiąc tym samym jej stłuczoną łopatkę.
- Auć! Uważaj trochę, Stan!
- Oh, wybacz, moja droga. Ja po prostu cieszę się, że Cię widzę. Aczkolwiek... w istocie, czuć od ciebie woń alkoholu.
- Przecież mówiłam, że byłam w karczmie. Nie słuchasz mnie. - czarodziejka powiedziała to drugie z udawaną złością. Jednak zrobiła to tak, by dwaj mężczyźni mogli się zorientować, że to specjalny zabieg. Stan zaraz się zaśmiał, jednak Matt stał przez chwilę otępiały. Mimo tego uśmiechnął się, by nie wyjść na gbura.
- Ari, czy widziałaś się już z dowódcą straży? - zapytał starzec.
- Nie, a powinnam?
- Mają problem. Nie wolno mi nikomu o tym nic mówić. Prawdopodobnie skontaktują się z Tobą w najbliższym czasie. I proszę, jako przyjaciel... - czarodziejka już otwierała usta, by coś powiedzieć, jednak Stan nie dał sobie przerwać. Podniósł tylko palec, a płomiennowłosa jak wierny pies zaniechała próby wydania głosu. - Wiem, że twoim zdaniem przyjaźń nie istnieje, jednak proszę, byś im nie odmawiała. To żaden szantaż. Zgłosili się do mnie w tej sprawie, gdyż pomyśleli, że im pomogę. Zrobię to. Nie proszę, byś pomagała im, a mnie. Pomóż mi pomóc im. Sam nie dam rady.
Czarodziejka miała dość na dzisiaj już po jatce w karczmie, ale to? To przerosło ludzkie pojęcie. W jej głowie pojawiło się nagle tyle pytań, których nawet nie miała chęci zadawać. Chciała się tylko wyspać i napić. Właśnie, napić!
- Masz coś do picia? - zapytała, jakby w ogóle nie słyszała, co czarodziej właśnie powiedział.
- O tak, tutaj... - Stan chwycił za dzbanek, w którym znajdowała się zielona ciecz, przypominająca sok z kiwi. Więcej nie trzeba było. Płomiennowłosa wyrwała naczynie z rąk "przyjaciela", po czym zaczęła pić tak szybko, jakby od tego zależało jej życie.
- Uu, jak to się zwie... kac? - zakpił starzec.
- Przymknij się! - odparsknęła czarodziejka. Mattowi najwyraźniej zrobiło się bardzo głupio, gdyż stał i rozglądał się za czymś, czym mógłby się zająć.
- To ja już chyba pójdę... Niedługo zaczynam służbę i...
- Nie! - Ariatte zabroniła nieco głośniej niż chciała. - To znaczy... jeśli możecie, zajmijcie się satyrką. Ja pójdę do dowódcy i zapytam się, o co chodzi. Chcę mieć to z głowy i wreszcie położyć się spać. A ciebie, Matt, usprawiedliwię u samego dowódcy.
- Czy to jest możliwe? - strażnik nie dowierzał.
- Jasne, że jest. Ja mogę wiele rzeczy w tym mieście. - odpowiedziała płomiennowłosa, po czym skierowała się do wyjścia. Matt jedynie przytaknął głową, a Stan uśmiechnął się do czarodziejki.
- Pamiętaj, moja droga, o co prosiłem.
- Pamiętam, pamiętam. Ale wisisz mi za to przysługę i za parę godzin zamierzam to wykorzystać. - po tych słowach Ariatte wyszła i skierowała się do głównej strażnicy.




*Lilianna*


Szli uliczkami miasta mijając przechodniów. Żaden z nich nie wydawał się być równie przerażony obecnością zakapturzonej postaci, co tamten szaleniec. Tak naprawdę, to wydawało się, że w ogóle nie zwracają na nią uwagi. Zupełnie, jakby nie istniała. Gdyby wampirzyca zadawała jakiekolwiek pytania nieznajomemu, ten na nic by nie odpowiedział. Natomiast, gdyby ta zboczyła z drogi, tajemnicza postać za chwilę pojawiłaby się przed wampirzycą oraz powtórzyłaby wcześniejszy gest i słowa ponownie, tym razem ze znacznie większym naciskiem na umysł krwiopijczyni. Działoby się tak dopóki ofiara nie poddałaby się woli istoty.
Po paru dłuższych chwilach doszli do wysokiej wieży, w której aktualnie stacjonował dowódca straży miasta. Budynek nie wyróżniał się niczym od typowych wież. Jedyna różnica polegała na czystym i starannie wyłożonym kamieniu. Od razu dało się poznać, że budowla nie miała służyć jedynie jako punkt defensywy, ale również jej zadaniem było podnosić walory estetyczne okolicy. Zakapturzona postać stanęła przy drzwiach do budynku tak, jakby chcąc przepuścić wampirzycę. Przed wejście otworzyło się samo, a gdy tylko weszła, nieznajomy ruszył za nią, wcześniej w magiczny sposób zamykając za sobą drzwiczki. W środku znaleźli się na jednym z wielu pięter. Był to poziom zero i nie znajdowało się w nim nic oprócz kilku okien, stojaków na broń i zbroję, oraz stołu, w okół którego ustawione były krzesła. W oczy rzucała się jednak pustka. Jak na garnizon straży było to bardzo dziwne, gdyż nigdzie nie dało się dostrzec ani jednego strażnika.
- Chodźmy... w dół... - nakazał mężczyzna, posługując się tym samym ponurym głosem, co wcześniej. Teraz jednak ruszył pierwszy w kierunku schodów prowadzących w dół. Znajdowały się one po lewo od wejścia. Gdy oboje zeszli na dół, znaleźli się w korytarzu pod ziemią. Oświetlany on był przez pochodnie, przywieszone na całej długości. Nie były to jednak zwykłe pochodnie. Napędzane energią magiczną nie świeciły ogniem, lecz czystym światłem.
- Te... tutaj... - znów ten ton, jak gdyby sama śmierć towarzyszyła wampirzycy. Postać wskazała na drzwi po prawej stronie, po czym zaczekała, aż krwiopijczyni w nie wejdzie. Gdy tak się stało, Lilianna znalazła się w małym pomieszczeniu, na środku którego stał stół z trzema krzesłami. Jedno pod ścianą, a dwa po przeciwnej stronie, zaraz przy wejściu. Na tym osamotnionym krześle siedział elficki mężczyzna i pisał coś na pergaminie. Całość była oświetlana jedynie światłem trzech świec stojących na świeczniku, na środku stołu. Kapitan nie kazał długo czekać gościowi na reakcję, gdyż zaraz zorientował się, że ktoś jeszcze stoi w pomieszczeniu i przyjacielskim głosem odezwał się do wampirki:
- Usiądź, proszę. - wskazał jedno z dwóch krzeseł naprzeciw siebie. - Nazywam się Roderick i jestem głównym dowódcą tejże straży. - wyjaśnił powoli. - Zapewne masz wiele pytań i zapewniam cię, że na wszystkie odpowiem tak dobrze, jak tylko będę potrafił. Najpierw jednak pozwolisz, że ja zapytam cię o coś pierwszy. Chcesz się czegoś napić? Piwo? Wino? Wódka? A może masz ochotę coś przekąsić?
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Wampirzyca była wyraźnie zawiedziona, że jej cichy wielbiciel nie pragnął podjąć jakiejkolwiek próby konwersacji. Nie przepadała za nieśmiałymi, prawdopodobnie brzydkimi istotami. Westchnęła cicho i podążała za nim spokojnym, acz dość szybkim krokiem, gdyż wiadomo było, że każda chwila na zewnątrz działa na jej niekorzyść. Ludzie zdawali się śpieszyć, wszyscy. Prawie nikt nie zwracał uwagi na nią i jej tajemniczego przewodnika, co wydało jej się bardzo dziwne. Może jej płaszczyk ma jeszcze mocniejszy efekt, niż jej się wydawało? Ale co z nim? Przecież jego postać była bardzo nietypowa i charakterystyczna...
Lilianę odrobinę zaniepokoiły te myśli, a co jeśli nie widzą go wcale? Albo jest to jakaś misterna iluzja. Zacisnęła lekko usta i badała zachowanie pana śmierci jeszcze dokładniej. Spróbowała zagadać, choć nie liczyła prawdę mówiąc na żaden odzew.
- Dokąd mnie zabierasz, Romeo? - odpowiedział jej jedynie podmuch chłodnego wiatru, między bocznymi uliczkami. Wampirzyca chyba nieco otrzeźwiała, gdy dostrzegła dokąd idą. Fortyfikacje miejskie nie zdawały się być dobrym schronieniem, zwłaszcza takie oficjalne... I czemu ten dziwny gość ją chciał tam zaciągnąć?
Tak duża ilość pytań, na które nie znała odpowiedzi zamieszała jej na moment w głowie, próbowała sprytnie zboczyć w którąś z mniejszych uliczek odbijając z głównej drogi, jednak ten jej nie pozwolił. Poczuła jedynie bardziej intensywne rozkazy wewnątrz swojej głowy.
- Świetnie, wpakowałam się po same uszy, jak zawsze.- pomyślała z wyraźnym niezadowoleniem, ale to była pierwsza i ostatnia jej konkretna myśl na jakiś czas, gdyż podejrzewała, że postać mogąca mówić w jej myślach potrafi też z nich słuchać. Kroczyła więc za nim, posłusznie, choć już nieco wolniej, rozglądając się dokładnie po okolicy, notując szczegóły, rozkład uliczek i odległości.

Jej Romeo choć przepuścił ją kulturalnie w drzwiach w kwestii randki był już totalnie spalony, na czarno można by rzec. Znów rozkazy tym śmiertelnym tonem, podążała za nimi w milczeniu. Gdy zeszli w dół czuła się, jakby było to jakieś więzienie, ciemne cele, a oświetlenie jedynie magiczne. Mimo odczuć czysto teoretycznych Lily poczuła się znacznie lepiej w ciemności. Jej oczy od razu nabrały więcej bystrości, nawet uśmiechnęła się krótko i przeciągnęła idąc wąskim korytarzem. Wskazał celę po prawej stronie.
- Dzięki, Romuś. - odprawiła śmierć uprzejmie, jak jakąś służbę.

Bez problemu dostrzegła postać siedzącą przy stole. Elfik, elegancik i z pewnością ktoś ważniejszy od niej. Czego od niej chcieli, że przytargali ją akurat do tego miejsca, w taki sposób i powitali tak, a nie inaczej. Z niechęcią mruknęła na jego podejrzanie milutkie powitanie.
- Dziękuję, ewentualnie bardziej rozmowną eskortę następnym razem. - Sama się nie przedstawiła, będąc przekonaną, że i tak już wiedzą za dużo o jej osobie, a bardzo nie lubiła takich sytuacji. Gdy ruszyła w jego kierunku krok miała pewny, spokojny i powolny, a wzroku z Rodericka nie spuściła ani na moment z zaciętą pewnością obserwując jego mimikę. Usiadła na przeciwko, po czym zakryła swoje usta dłonią, a drugą położył na blacie stołu, po którym zastukała dźwięcznie paluszkami. Dość głośno, jakby chciała dosłyszeć echo oraz sposób, w jaki dźwięk rozejdzie się po ciemnym pomieszczeniu.
- Więc zamieniam się w słuch, drogi Rodericku. - zarzuciła nogę na nogę, podparła głowę na łokciu i cały czas zasłaniając swoje usta patrzyła na niego.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Roderick uśmiechnął się do wampirzycy, po czym wstał z krzesła i skierował swój krok w stronę drzwi. Wtedy te otworzyły się same, a w nich stanęła tajemnicza postać, która była odpowiedzialna za doprowadzenie tutaj Liliany. Głównodowodzący wręczył jej pergamin, który przed chwilą leżał na stole, po czym odprowadził ją skinięciem głowy.
- Wiesz do kogo. - po tych słowach zamknął drzwi i wrócił na swoje miejsce. Pogładził się po czole jakby w zadumie, a po krótkiej chwili milczenia skierował swój wzrok na wampirzycę i ze spokojem przystąpił do wyjaśnień.
- To był Naktul. Jak już słusznie zauważyłaś nie jest zbyt rozmowny, a to dlatego, że kształtowanie dźwięku w słowa naszych języków jest dla niego... powiedzmy, że jest to dla niego nie lada wysiłek. Jest istotą magiczną i mimo tego, że wygląda podejrzanie, to zapewniam cię, że pomaga nam w sprawie, w której zwołałem tutaj także i ciebie. Nie, nie wpadłaś w żadne kłopoty. - dodał pospiesznie, jakby obawiając się zbyt impulsywnej reakcji. - Otóż mam propozycję dla kilku osób. Nie są to przypadkowe osoby, lecz każde z nich posiada unikalne zdolności. Podobnie jak ty. Tak, Lilianno. Wiem, kim jesteś i nie musisz się skrywać. Żaden blask słońca cię tu nie sięgnie. Nikt niepowołany również nam nie przeszkodzi. Możesz zdjąć kaptur. - po zapewnieniu wampirki o bezpieczeństwie wstał z krzesła, po czym skrzyżował ręce za plecami i stanął na środku pokoju, jakby wpatrując się w nieistniejące okno. - Oczywiście za chwilę wytłumaczę ci, o co chodzi, lecz nim to się stanie musimy zaczekać na jeszcze jednego gościa. Naktul twierdzi, że zaraz tu będzie. - właśnie w tym momencie na górze dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi, a zaraz po nim drzwi pomieszczenia, w którym znajdowali się dowódca oraz wampirka huknęły o ścianę.
- Roderick! Jak śmiesz nasyłać na mnie coś takiego! Ostatni raz wszedł do mojej głowy, rozumiesz?! - płomiennowłosa czarodziejka podeszła do dowódcy i dźgnęła go palcem w pierś.
- Oh, Ariatte, wybacz, ale było to konieczne, byś mogła dowiedzieć się, gdzie się spotkamy. - Roderick wykonał niewinny gest dłońmi, jakby chcąc tym samym usprawiedliwić zachowanie magicznej istoty.
- Nie mogłeś po prostu kogoś po mnie posłać?
- Nie. To zbyt poważna sprawa, by móc rozpowiadać o niej komu popadnie. Wszystko musi odbywać się w tajemnicy. - po tych słowach dowódca skierował swój krok na miejsce przy ścianie. - Proszę, siadaj. - wskazał krzesło obok Lilianny. - Zjesz może coś? Albo napijesz się czegoś?
Czarodziejka od niechcenia chwyciła za drzwi i zamknęła je. Dopiero gdy to zrobiła jej złość lekko ustąpiła, ale jak się miało okazać tylko na moment. Nawet nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nie tak dawno już spotkała. Poczuła narastającą irytację, wywoływaną przez fakt, że o rzekomo tak "ważnej" sprawie ma się dowiadywać niestabilnie emocjonalnie wampirzyca. Wampirzyca, która... Zawęziła oczy, po czym odwróciła się na pięcie i podeszła do stołu, opierając się o niego rękoma.
- Co ona tutaj robi? - wycedziła przez zęby, całkowicie ignorując grzecznościowe pytania Rodericka.
- Ariatte, usiądź proszę. Wszystko ci wytłumaczę.
Czarodziejka zmusiła się, by posłuchać. Odsunęła krzesło, po czym usiadła na nim, krzyżując na piersi ręce i zakładając lewą nogę na prawą.
- No więc, słucham? Wyjaśnij mi, dlaczego spoufalasz się z wampirem, który najchętniej wyssałby z ciebie całą krew, jeśli poczułby się głodny. - na ten atak Roderick odpowiedział gromiącym spojrzeniem, rzuconym w kierunku czarodziejki, po czym uniósł dłoń, jakby chciał zapobiec kontrze ze strony wampirki.
- Dość! - dowódca wykorzystał swój dźwięczny i potężnie brzmiący głos, jakim prawdopodobnie zwykł wydawać rozkazy. - Nie przyszliśmy się tu kłócić. Lilianno, Ariatte. - wypowiadając drugie imię wskazał czarodziejkę. - Ariatte, to jest Lilianna. Wezwałem was tutaj, ponieważ nasze władze mają ostatnimi czasy problem. Problem z jakąś organizacją, która gromadzi wszystko i wszystkich, którzy mają jakiś związek z magią. Nie wiemy, do czego im jest to potrzebne. Chciałbym was prosić o pomoc w dowiedzeniu się, o co właściwie chodzi. Chcemy to utrzymać w tajemnicy przez tak długo, jak to możliwe. Mamy tu wielu czarodziejów, a nie chcemy, by połowa z nich wyjechała tylko dlatego, że są potencjalnym obiektem tego... kultu, organizacji... Nazwijmy to jakkolwiek. Dostaniecie każdą informację, jaką mamy na ten temat. Co z tego będziecie miały? Lilianno, na początek mogę ci zaoferować pięćset ruenów, dach nad głową tu, w Elfidranii i glejt, dzięki któremu moi ludzie nie będą ci sprawiać kłopotów na ulicy. Ariatte, ty masz już własny dom i odpowiednio dużo środków, by przeżyć. Co zatem, oprócz glejtu, chciałabyś w zamian za pomoc?
Czarodziejka wysłuchała wszystkiego, co ma do powiedzenia dowódca. Wiedziała już wcześniej, że się zgodzi. Właściwie przyszła tu tylko po to, by powiedzieć "tak". Chciała to zrobić dla swojego przyjaciela. Nie wiedziała jednak, że chodzi o tych ludzi, którzy wcześniej porwali i ją. To znaczy podejrzewała, że byli to ci sami ludzie, gdyż oni również wspominali coś o wyssaniu z niej całej energii. To właśnie ten drugi fakt sprawił, że nawet gdyby Roderick nie poprosiłby o to, czarodziejka badałaby sprawę na własną rękę. A tak... może przynajmniej będzie miała kogoś do pomocy.
- Zapłać za mnie za całą dzisiejszą noc, załatw mi jeden, niekoniecznie duży dom i niech twoi chłopcy przyniosą mi dwie beczki najlepszego wina, jakie będziesz w stanie znaleźć w okolicy. - prośby czarodziejki nieco zdezorientowały i zdziwiły głównodowodzącego, ale po krótkim przeanalizowaniu sytuacji pokiwał głową na znak zgody.
- Ale dlaczego akurat my? - dociekała czarodziejka.
- Zapewniam was, że wkrótce się wszystkiego dowiecie. Być może jeszcze dzisiaj poznacie część swoich towarzyszy i wtedy odpowiemy sobie na wiele pytań. - Roderick uśmiechnął się przyjaźnie, po czym zwrócił się do wampirzycy.
- Jaka jest twoja decyzja, Lilianno? Być może masz jeszcze jakieś pytanie?
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Wampirzyca była myślami gdzieś pomiędzy "całkiem tu przyjemnie", a "cokolwiek to nie będzie, wpadłam po same uszy.". Którakolwiek opcja była bardziej rzeczywista, to nie miało znaczenia, więc z naturalną dość obojętnością akceptowała sytuację, w jakiej się znalazła. Wiedziała, znaczy domyślała się, że on wie, ale wciąż nie wiedziała ile. Jedynie uprzejmym skinięciem podziękowała, po czym zdjęła kaptur lewą dłonią ze swojej głowy, gdy zabierała prawą dłoń z ust przejechała kciukiem po dolnej wardze, prawie nieumyślnie i niewinnie się uśmiechnęła.
- Magiczny Naktul, proszę przekazać, że całkiem miło było poznać. -
- A jakie to ja mam niby zdolności, ciekawe... - zapytała niebezpośrednio. Właściwie to faktycznie była całkiem ciekawa, bo nie była w żaden sposób, z tego co jej wiadomo wybitna ani magicznie, ani bojowo. Czego chciał od niej ten typ...
- Domyślam się, że nie sięgnie, jak mnie w piwnicy Pan posadził. - zaśmiała się krótko, rzucając coś w stylu żarciku na rozluźnienie atmosfery. Swoją drogą była ciekawa, czy rozmówca wie o paru nożach, które ma przy sobie. Po chwili namysłu pomyślała, że prawdopodobnie wie, ale przede wszystkim postarała się, by żadna głupia myśl w związku z tymi ostrzami nie wpadła jej dalej do głowy. Cały czas w udawanie leniwy sposób śledziła jego postać swoim wzrokiem, natomiast gdy wspomniał o kolejnej osobie odruchowo skierowała oczy na drzwi, przez które sama została wpuszczona do środka. Cóż, nie musiała długo czekać, by ktoś w nieprzyjemny sposób zakłócił spokojną i cichą atmosferę tej podziemnej tajnej siedziby. W dodatku głos, który wykrzyczał jego imię był taki... nieopanowany, aczkolwiek znajomy. Bardzo pretensjonalny, warto dodać.
Korzystając z sytuacji wampirzyca znów podparła podbródek lewą dłonią zasłaniając usta i wsłuchując się we względnie wzburzoną wymianę zdań między czarodziejką, której kozę zaszłej nocy uratowała, a miłym gościem z miasta. Wampirzyca jedynie wywróciła oczkami i zerknęła porozumiewawczo na mężczyznę, gdy ta druga odwróciła się na moment, by zamknąć za sobą drzwi. Następnie nieumarła wróciła do powolnego wodzenia wzrokiem za akcją, spojrzenie miała dość pewne, jak Ariette zbliżała się w jej stronę, ot tak zmierzyła ją wzrokiem.
Lily zachichotała, nie mogąc się powstrzymać, gdy usłyszała powagę, z jaką zarzucane jej były mordercze i krwiożercze odruchy.
- Ups, ktoś ewidentnie ma kaca po wczorajszym. - mruknęła pod noskiem, tak sama do siebie. Machnęła wolną dłonią, na ewentualne następne zaczepki, czy słowa skierowane w jej stronę i wróciła do słuchania tego, kto faktycznie miał coś na chwilę obecną do powiedzenia, to jest Rodericka. Zaoferował jej sporo, tylko, że dalej nie wiedziała, jaka dokładnie będzie jej część umowy. Mimo wszystko ofertę akceptowała, jakby odgórnie, sądząc, że odmowa poskutkuje podobnie, jak próba odejścia od uprzejmego magicznego posłańca. Właściwie prawie nie miała nic do dodania, ale wymagania czarodziejki wzbudziły w niej wątpliwości. Były chyba wysokie, a skoro tak, to czemu i ona nie miałaby spróbować? W sumie było jeszcze parę spraw, które zdecydowanie mogłyby zwiększyć jej efektywność w czymkolwiek, co było dla niej szykowane.
- Będę potrzebowała do tego namiary na kowala, bądź dostęp do zbrojowni, jakiegoś garbarza z polecenia i po znajomości... I może przydałby się lekarz, lub alchemik. - wyliczyła na palcach wolnej dłoni, wypowiadając to zdanie z całkowicie chłodną powagą, podsuwającą myśl o przekonaniu co do swojej wartości. Po chwili dodała, co do ostatniego punktu.
- Żeby nikt nie musiał się bać, że ktoś go pożre. - uśmiechnęła się ukazując drobne bielutkie kły do czarodziejki. Nie wrednie, zwyczajnie nieco psotnie. W głębi siebie bardzo wierzyła, że koleżance poznanej zeszłego wieczoru przejdzie i przestanie być taka śmiertelnie poważna i niepoważnie poirytowana wszystkim i każdym, w innym wypadku to może być już od samego początku trudniejsza przygoda, niż się młodej wampirzycy wydaje.
Lily nieco rozmarzyła się na myśl, o dostępie do nowego arsenału ostrzy, szpikulców i wszelkiego rodzaju sztylecików, dodatkowo parę nowych rzemyków, rany, jeśli się zgodzą to będzie na prawdę zadowolona... Poza tym pięćsetka to kupa kasy... Nagle ją olśniło, odezwała się więc jeszcze na moment.
- A, i przede wszystkim całość na papierze, z ładną pieczątką i pana podpisem. - nauczona doświadczeniem, że niespisane umowy są często kłopotliwe pozwoliła sobie to dodać. Nawet, jeśli miało to być oczywistością dla drugiej strony to zwyczajnie nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie było... Zwłaszcza, że takie ściśle tajne zadanka, oraz wynagrodzenia. Ciężko o świadków, czy cokolwiek, a zawsze wolała mieć coś pewnego, niż rzucać kośćmi przy zupełnie nieznanej sobie stawce. W końcu rzucała swymi własnymi. Rozbawiła sama siebie tą myślą, więc dalej słuchała rozmówców z ponownie zakrytym uśmieszkiem, przez drobną bladą dłoń. W jej wampirzych oczętach tliły się iskierki podekscytowania.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Roderick słuchał Lilianny w skupieniu. Im więcej swoich warunków przedstawiała, tym serdeczniej się uśmiechał. Rad był, że to wszystko, czego od niego wymagano zdążył załatwić już wcześniej.
- Ależ oczywiście. Takie usługi macie zagwarantowane. Można rzec, że możecie z nich korzystać o każdej porze. Mamy wtajemniczonych w sprawę ludzi, którzy pełnią znaczące dla naszej misji funkcje. Oprócz tego wystarczy pokazać glejt, który otrzymałyście. Gdy rzemieślnik go rozpozna i powołacie się na mnie nie powinni sprawiać wam żadnych problemów. A co do umowy na papierze... Wszystko już załatwione. Naktul wyruszył po pieczęć od władcy naszego pięknego miasta. To chyba wystarczający dowód na to, że nie zamierzamy nikogo oszukiwać i wywiążemy się uczciwie z obietnic. Lekarz również będzie nam w tym pomagał. W dodatku - skierował spojrzenie na Ariatte. - nasza piękna czarodziejka dobrze go zna. Pani, twój przyjaciel, Stan. Zdaje się, że już się dzisiaj widzieliście.
Czarodziejka starała się zignorować ból głowy i pragnienie, o którym przypomniała jej wampirka. Z całych sił chciała skupić się na bieżącej sytuacji, jednakże ilość pytań, które nasuwały jej się na myśl wcale w tym nie pomagała. Zrozumiała już, że wszystko powiedzą jej na planowanym spotkaniu.
- Tak, byłam u niego rano. Moja przyjaciółka, która aktualnie u niego odpoczywa jest naszym potencjalnym sojusznikiem.
- Przepraszam - dowódca zapytał nieco podejrzliwie. - ale co to znaczy "potencjalnym"? Nie możemy o tym rozpowiadać każdemu, co chyba jest zrozumiałe. - zapytał uprzejmie i skłonił się lekko w kierunku czarodziejki, by przez wypowiedziane słowa nie zabrzmieć nieuprzejmie.
- To znaczy - odpowiedziała płomiennowłosa. - że mam przyjaciółkę, satyrkę. Uratowała mi życie przed ludźmi, którzy prawdopodobnie należeli do tej organizacji. - na te słowa Roderick zwęził powieki, dając po sobie poznać, że z trudem powstrzymuje się od zadawania pytań. - Prosiłam cię o dom, który ma posłużyć jej za tymczasowe miejsce zamieszkania. Jeśli zechce się przyłączyć i mi pomóc, to nikt jej w tym nie zabroni. Jeśli ci to pomoże, to dołącz to do kolejnego mojego warunku uczestnictwa w tym absurdzie. No i młoda medyczka. Dzięki niej również stoję tutaj i z tobą rozmawiam. Ona jednak ma gdzie mieszkać. - po skończonej przemowie czarodziejka przymknęła oczy i wypuściła z siebie powietrze. Stojąc obok niej bez problemu można było wtedy poczuć woń alkoholu.
- Nie zamierzam ci sprawiać problemów, pani. Ufam tobie i twojej intuicji. Chciałbym tylko uczulić was obie na to, by nie wspominać o tym istotom, które nie mają z tym nic wspólnego. - czarodziejka uniosła dłoń, jakby chcąc tym gestem powiedzieć "dosyć!". Tak naprawdę właśnie to miała na myśli. Zrozumiała prośbę żołnierza już za pierwszym razem.
- A Lilka? - płomiennowłosa spojrzała na wampirzycę i jakby dopiero teraz ją zauważyła. - Chowa się przed słońcem, czy może potrafi magicznym sposobem chronić się przed nim? Ciężko będzie rozpracowywać niebezpieczną organizację tylko pod ochroną nocy.
- Zgadzam się, jednak... - Roderick potarł swoją brodę dłonią, myśląc nad rozwiązaniem tej sytuacji. - Istnieją magiczne artefakty chroniące takich jak Lilianna przed promieniami słonecznymi, ale są bardzo drogie i, wbrew pozorom, rzadko spotykane. Nie dysponuję tyloma środkami, by opłacić wszystkich uczestników, a jednocześnie móc pozwolić sobie na taki wydatek. W tej kwestii jestem bezradny. Jeśli wy, czarodzieje, nie dacie rady temu podołać, to niestety, Lilianna... - tu skierował swój wzrok do wampirzycy. - będziesz musiała być bardzo ostrożna. Nie jesteś jedyną wampirzycą w naszej grupie, jednak ta druga... ona jest dość cwana i już zdołała się z tym uporać.
Zablokowany

Wróć do „Elfidrania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości