Strona 1 z 4

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Sob Kwi 28, 2018 3:21 pm
autor: Ariatte
Jakże wielkie zdziwienie wywołało u czarodziejki zarówno zachowanie tego dziwaka, jak i reakcja satyrki. Ariatte zdążyła już się zorientować, że ta druga bardzo przywiązała się do Caitriony, ale takiego obrotu spraw się totalnie nie spodziewała. To było zbyt pochopne, energiczne i... głupie! Mieć odwagę zaatakować na oczach całego tłumu człowieka i to w sposób aż nazbyt brutalny.
- Vaelo, czyś ty...?! - czarodziejka odruchowo wyciągnęła do satyrki rękę, jednak doszła do wniosku, że ta jest już tak pochłonięta wymierzaniem ciosów biedakowi, że w najlepszym wypadku nie zwróciłaby na nią żadnej uwagi. W najgorszym natomiast, Ariatte musiałaby wracać do domu z przynajmniej podbitym okiem.
Gdy satyrka skończyła wymierzanie kary narwańcowi, Ari dostrzegła szybko zbliżającą się do nich straż. Gdyby tego było mało, ofiara straciła przytomność i wyglądała, jakby została przemielona złej jakości, połamanym i powyginanym pługiem.
- Nie bądźcie głupi! On tylko stracił przytomność! - czarodziejka zwróciła się do tłumu nieco głośniej. - Poza tym. Należało mu się. Widzieliście, jak potraktował tę niewiastę? - to pytanie zadała jeszcze głośniej, tak, aby znajdująca się już blisko straż bez problemu mogła je dosłyszeć. Gdy dwaj strażnicy przyodziani w solidnie wyglądające, w pełni wyposażone i dobrze chroniące ciało zbroje podeszli do nieprzytomnego, cały tłum zamilkł. Wszyscy wlepili swój wzrok w pikinierów, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
- Co to za awantury? Co się z nim stało? Nic ci nie jest, pani? - jeden ze strażników skierował to pytanie do Ariatte, najwidoczniej sugerując się jej porwaną i zakrwawioną suknią.
- Nie, wszystko w porządku. Ten o to - tu wskazała na leżącego. - łajdak zaatakował moją przyjaciółkę. Na szczęście nasza wspólna znajoma satyrka jest gotowa skoczyć w ogień za dobrą przyjaźń i stanęła w obronie biedaczki.
- Hmm. Rozumiem. Już nie raz mieliśmy z nim problem. Z chęcią zabrałbym go ze sobą, ale w tym stanie chyba musi trafić do szpitala.
W tym momencie do akcji wkroczyła Caitriona, zapewniając wszystkich, że ofierze nic poważnego się nie stało. Ariatte z zaciekawieniem przyjrzała się jej dokładniej, gdy ta zaczęła używać swej magii. Czarodziejka zauważyła, że ponowne użycie zdolności sprawiało już uzdrowicielce mały problem. To potwierdziło, że Cait nadal powinna rozwijać swoje zdolności. Dlaczego potwierdziło? Dlatego, że Ariatte wyczuwała w niej źródło mocy, jednak dla doświadczonego maga ukrycie swojej energii nie jest trudnym wyzwaniem.
Gdy pobity został uzdrowiony i zorientował się, w jakiej jest sytuacji, zwyczajnie podniósł się i dał nogę. Strażnicy nawet nie próbowali za nim gonić, a jedynie pokręcili głową i dodali:
- Nigdy się nie nauczy. Zawsze ucieka i zawsze wraca. Takich jak on powinno zamykać się w specjalnych miejscach. Już ja się postaram, by do takiego trafił.
Ari domyśliła się, że Cait będzie osłabiona. Nie spodziewała się jednak, że aż w takim stopniu. Gdy opadła na ziemię, Ariatte odruchowo upuściła księgę i laskę czarnoksiężnika, po czym błyskawicznie znalazła się przy niej, przyklękając i kładąc dłoń na jej ramieniu. Strażnicy nie byli gorsi i również znaleźli się obok, jednak starając się nie blokować swobodnego przepływu powietrza, który dla osłabionej był w tej chwili bardzo ważny.
- Co się dzieje? Zaraz zawołam po pomoc! - oświadczył ten, który od samego początku robił za mówcę.
- Nie! Damy sobie radę. Po prostu za często próbowała leczyć dzisiaj ludzi. Musi odpocząć i nic jej nie będzie. - zareagowała czarodziejka ognia.
- Skoro tak twierdzisz, pani. To wy tu jesteście ekspertami w dziedzinie magii.
Ariatte uważnie spoglądała na eliksir, który Caitriona zaczęła pić. Po reakcji gronostaja płomiennowłosa nie była do końca pewna, czy ten wywar, aby na pewno w pełni pomagał. Tak czy inaczej, po chwili uzdrowicielka odzyskała siły i była gotowa do dalszej drogi. Ari powstała, podniosła zdobycze po swoim oprawcy i zapewniła strażników, że już wszystko w porządku. Ci natomiast przeprosili za całe zajście z niezrównoważonym mężczyzną i odeszli, wracając do patrolowania ulic.
Czarodziejka najchętniej zgromiłaby Vaelę wzrokiem i odprawiłaby solidne kazanie, jednak to ona wraz z Cait uratowały jej życie. Dlatego też postanowiła darować sobie zgryźliwości.
- Słuchajcie. Karczma jest niedaleko. Musicie skręcić w tę - wskazała na jedną z ulic po prawej stronie. - uliczkę i cały czas iść prosto. Poznacie ją po szyldzie, na którym widnieje oświetlana promieniami słońca róża. Ja udam się do swojego domu, by się przebrać i odnieść to, co zabrałam temu, przed którym mnie uratowałyście. Zaraz po tym do was dołączę i może nieco przybalujemy. - chytrze uśmiechnęła się do obu kobiet, po czym skierowała swe słowa do satyrki. - Postaraj się nie atakować kolejnych mieszkańców. Nie mogę świecić za nas oczami bez końca.
- A ty, Caitriono. Musisz odpocząć, czego chyba wszystkie jesteśmy świadome. - nie mogła uwierzyć, że przy wypowiadaniu tych słów jej ton był tak troskliwy. Przecież to do niej nie pasowało, ale... Czuła się odpowiedzialna za znajomą? Tylko dlaczego? - A teraz, przepraszam was, ale mam dość tych podartych łachmanów. - Po tych słowach czarodziejka udała się w kierunku swojego domu.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Śro Maj 02, 2018 5:35 pm
autor: Vaela
        Wyglądało jednak na to, że dzisiejszego wieczora w mieście nie urządzi się publicznego ogniska, na którym to upiecze się jakże bez wątpienia smaczną kozicę; Vaela z podziwem patrzyła, jak Caitriona rzuca się do pomocy mężczyźnie, podobnie jak wcześniej jej. Szaleniec jednak nie okazał podobnej wdzięczności co Vaela, przez co ta nabrała ochoty ponownego sprania jego pyska. Zorientowała się jednak, że jej pani tego nie lubi, a skoro tak... to może trzeba by się nieco powstrzymywać od podobnych zachowań — nie żeby były one dla niej na porządku dziennym! Nie należała do takich osób, ale człowiek sam się o to prosił! Jej zaniepokojenie wzrosło tym bardziej, gdy Caitriona wyraźnie osłabła, a Ariatte – która wcześniej swoją drogą świetnie ogłupiła gawiedź — wraz ze strażnikami rzucili się, aby pomóc; Koza została na swoim miejscu, przyglądając się im z oddali, z zamyśleniem, drapiąc się po kozim podbródku. ”Odpocząć? Oj... Chyba nieco przesadziłam. Karczma! Tak, to doskonała myśl!” Wzrok Vaeli powędrował za dłonią czarodziejki, która wskazała drogę do najwspanialszego miejsca na ziemi. Satyrka energicznie pokiwała głową. Zniknęła na chwilę, po czym ponownie się pojawiła, tocząc beczkę, która wcześniej – w wyniku jej skoku – skończyła na poboczu. Czym prędzej ruszyła w kierunku wskazanym przez czarodziejkę. Najchętniej złapałaby teraz Caitrionę za ramię i odprowadziła, ale nie miała wolnej dłoni. W końcu priorytety to priorytety...
        - Spokojnie, lada chwila wszystkie twoje problemy znikną, gwarantuję. Znam się na karczmach! Odwiedziłam ich wiele i nauczyłam się, że choć ludzie są różni, to karczmy... karczmy nigdy się nie zmieniają.
        Ta konkretna ukazała się im niedługo potem; wyglądała rzeczywiście całkiem porządnie, nie jak zabita dechami rudera, w których zdarzało się Vaeli przebywać dosyć często. Ta tutaj wyglądała wręcz elegancko; drewno było zdecydowanie dobrej jakości, brązowiutkie ściany lśniły w świetle gwiazd, wyraźnie regularnie malowane, czerwioniutkie niczym daszek muchomora dachówki wyróżniały się pomiędzy innych budynków, zaś złocony szyld oraz srebrne zdobienia wokół framug drzwi oraz futryn okien nadawały temu miejscu obiecujący wygląd.
        Drzwi trzasnęły, a wszyscy obecni w karczmie spojrzeli – w większości posępnie – na wejście, zaciekawieni, kto to dołącza do ich towarzystwa. Ku ich konsternacji ujrzeli wielką beczkę, zza której po chwili wyłoniła się rogata głowa z chytrym uśmiechem na ustach oraz iskierkami w oczach, które przeskakiwały po pomieszczeniu, lustrując wszystko, co tylko dało się wykorzystać do zwiększenia poziomu bezczelnej entropii oraz hulanki w tym pomieszczeniu.
        - Karczmarzu, dostawa! - zakrzyknęła Vaela, wtaczając baryłkę do środka, manewrując pomiędzy stolikami, by w końcu postawić ją przed ladą, tuż obok przedstawionych do niej siedzisk.
        Zanim jednak zdziwiony mężczyzna zdołał cokolwiek zrobić, Koza śmignęła już do Caitriony, nie chcąc pozwolić jej na zrobienie jakiegoś głupiego błędu; w końcu były w jej królestwie. Ramieniem otoczyła kobietę, po czym zaprowadziła ją do wybranego przez siebie stolika – niezbyt mocno, aby nie zrobić jej krzywdę, ale i na tyle zdecydowanie, aby nie mogła wyrwać się z jej uścisku. Po chwili Caitriona została usadowiona przy stoliku z czterema krzesłami, który znajdował się stosunkowo blisko kominka, dzięki czemu można było chłonąć przyjemne ciepło. Był stąd też świetny widok na całą karczmę. No i jeszcze jedna atrakcja. Młody, dwudziestoparoletni mężczyzna w tunice z wyrychtowanym na niej herbem przedstawiającym srebrzystą głowę jednorożca. Miał miłą, choć nieco zasmuconą twarz, ale uniósł wzrok ze zdziwieniem, gdy nagle zyskał niespodziewaną kompanię.
        - Posiedzisz sobie tutaj i pogawędzisz z miłym panem, podczas kiedy ja... nie martw się, wszystkim się zajmę. Ze mną w karczmie nie zginiesz. - Poklepała kobietę po ramieniu, po czym odskoczyła, przebierając podekscytowana kopytkami; jej zaciśnięte w piąstki, uniesione dłonie także drgały z ekscytacji. - Jest tyle do zrobienia!
        Po chwili wystrzeliła z powrotem do lady, a tymczasem mężczyzna siedzący obok Caitriony spojrzał na nią, przez krótką chwilę wpatrując się ze zdziwieniem, ale szybko na jego ustach pojawił się uprzejmy uśmiech, który nawet nie był wymuszony. Wyciągnął rękę, delikatnie chwytając dłoń kobiety oraz składając na niej pocałunek.
        - Jestem Alrik Slammerar, bardzo miło mi cię poznać, pani. - Uniósł wzrok, spoglądając przyjacielsko w oczy Caitriony swoimi otoczonymi złotem źrenicami, po czym przeniósł go na satyrkę. - Masz bardzo... hmm, energiczną przyjaciółkę.
        Tymczasem Vaela wskoczyła na beczkę, siadając na niej zupełnie tak, jakby była kolejnym siedziskiem przed ladą – trójka siedzących obok gości spojrzała na nią z zaciekawieniem, a karczmarz, będący elfem o dosyć ciemnej karnacji z lekką obawą.
        - Poproszę o posiłek dla mojej przyjaciółki. Ale nie takie elfie łapu-capu – bez obrazy rzecz jasna – ale coś takiego, co naprawdę da kopa! Jest bardzo zmęczona i potrzebuje czegoś, co ją pokrzepi. Zdecydowanie ciepłego. Żadnych warzyw! Ewentualnie cebulę... Cebula może być! Bardzo zdrowa... No i gdybyś był tak uprzejmy, to mógłbyś spróbować jakoś nadać temu kształt serduszka? W jakikolwiek sposób! Oczywiście za odpowiednią dopłatą! I wiesz co... poproszę drugie takie samo. Tylko bez serduszka! - Karczmarz spoglądał na nią z przekrzywioną brwią, ale chyba stwierdził, że mówi poważnie; miał już udać się do kuchni, gdy satryka nagle zeskoczyła z beczki i objęła ją, unosząc nad ladę. - I jeszcze jedno! Ta beczka... to jedno z najwspanialszych win, jakie widziały moje kozie oczy! Otworzysz ją i zafundujesz... póki co dwie kolejki na mój koszt, a potem zobaczymy, ile się tego ostanie!
        Lekko spanikowany karczmarz chwycił beczkę, obawiając się, aby nie upadła na ladę i nie zniszczyła jej, po czym powoli położył po swojej stronie. Karczmę przepełniły radosne okrzyki; pomimo iż większość jej gości stanowiły elfy, to te jednak także potrafiły docenić szkarłatny trunek. Koza tymczasem, świadoma, iż karczmarzowi nieco zajmie spełnienie jej zaleceń, postanowiła jakoś inaczej wykorzystać ten czas; dostrzegła grupę elfów siedzących przy dwóch sąsiednich stolikach, którzy wyglądali dla niej dziwnie znajomo. W podskokach się do nich zbliżyła, a ci spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
        - Hej, hej, czy to nie najbardziej muzykalna banda po tej stronie gór?! Byłam na masie waszych wystąpień! Nawet miałam kiedyś taką laleczkę przedstawiającą Kaliarię! A raczej dosyć wiele... chyba ktoś chciał je wykorzystać do jakichś bezczeńskich rytuałów, to musiałam was ratować! A co wy tu robicie?! - Koza nie czekała na wyjaśnienia, tylko szybko odpięła swoją torbę i zaczęła zbierać autografy na jej pasku. Wkrótce stała się najszczęśliwszą kozicą na świecie, ściskając swój mały skarb w rączkach i trzęsąc się niczym nastolatka. - Hej, to może zagracie tutaj coś?! Nie chcę rzecz jasna jakichś waszych hitów, ale myślę, że przydałoby się nieco ożywić to miejsce!
        Wkrótce więc karczmę wypełniła dosyć skoczna muzyka, która sprawiła, że część gości opuściła swoje siedziska i ruszyła do tańca. Satyrka obserwowała przez dłuższą chwilę swoich idoli ze świecącymi się oczami, po czym przypomniała sobie o swojej pani. Pognała do lady, chwytając talerze z przygotowanym gulaszem z indyka, któremu towarzyszyły stare, dobre ziemniaki; w tym przeznaczonym dla Caitriony sos oblewał je w formie przypominającej serce. Vaela czym prędzej popędziła z nimi do odpowiedniego stolika, wręczając posiłek wraz ze sztućcami swojej pani oraz towarzyszącemu jej szlachcicowi; upewniła się, aby nie pomylić talerzy.
        - Smacznego, gołąbeczki – zaświergotała, po czym znowu popędziła do lady, tym razem aby przynieść nieco wina, którego przecież nie mogło zabraknąć!
        W karczmie zaczęło robić się wesoło, po części z powodu muzyków, po części przez szkarłatny trunek, który w tym przypadku nie należał do najsłabszych. Vaela przeskakiwała zgrabnie pomiędzy tłumem, lecz nagle uderzyła o czyjąś klakę piersiową. Uniosła wzrok, spoglądając w twarz trzech elfów, które zdobiły wymalowane błękitną farbą barwy wojenne; przyglądali się jej spod byka.
        - Cyrkowcy! - zakrzyknęła Koza, a tłum wokół jakby się rozrzedził, robiąc miejsce. Wzrok większości osób w karczmie skierował się w ich stronę.
        - Jak śmiesz nasz obrażać, kobieto z klanu Reddard?! - powiedział jeden z nich z wściekłością. - Wyzywam cię na pojedynek!
        - Co? - Valea na chwilę zdębiała, po czym obudził się w niej ognisty duch. - Ach tak?! Dobra! Sam tego chcesz! Będziemy się bić!
        - Że też do waszego klanu przyjmują tak barbarzyńskie istoty... - prychnął elf, a jego dwaj towarzysze się odsunęli; powstał krąg, umożliwiając dwójce przeciwników swobodne pojedynkowanie się.
        - Ej, ej, zaraz – zakrzyknęła Vaela, gdy mężczyzna uniósł pięści, stając w bojowej pozycji. - A co dostanie wygrany?
        - Honor!
        - Eeee tam, utrata honoru nie jest zabawna! Musimy się o coś założyć!
        - Na przykład?
        - Emmm... - Vaela podrapała się po głowie. - Wiem! Jak przegrasz, to będziesz cały dzień udawał kozę!
        - Dobra... ale jeżeli ty przegrasz, to staniesz się moją niewolnicą.
        - Co takiego?! Emmm, nie mogę...
        Vaela wskazała dłonią stolik, przy której siedziała Caitriona razem z przyjaznym mężczyzną. Spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie powędrowały w tamtą stronę; dziesiątki głów natychmiast się odwróciło, spoglądając prosto na błogosławioną. Koza wyszczerzyła ząbki i zamachnęła energicznie łapką, ale chwila beztroski nie trwała długo, bo po chwili ponownie odwróciła się w stronę napastnika, a spojrzenia powróciły na ich dwójkę.
        - Uratowała mi życie i teraz moje należy do niej.
        - Rozumiem... Hmm, to może... Ta beczka... - Uśmiechnął się, gdy oczy Vaeli się rozszerzyły. - Weźmiemy całą resztę. Stoi?
        - Stoi!
        - To...
        Zanim zdążył dokończyć zdanie, Koza już do niego przypadła. Przewróciła na podłogę, po czym obydwoje zwarli się w uścisku, przetaczając się po tej, gdy każde z nich próbowało obalić przeciwnika. Tłum co chwila przesuwał się, aby dać im miejsce, cały czas też dobiegały okrzyki, gdy jeden z walczących zdawał się zyskiwać przewagę. Tymczasem Alrik Slammer spojrzał na Caitrionę z zaciekawionym, choć trochę zawstydzonym spojrzeniem.
        - Naprawdę uratowałaś jej życie?
        Mogli rozmawiać zupełnie bezpiecznie, gdyż uwaga wszystkich skupiona była na scenie rozgrywającej się na środku karczmy, gdzie Vaela właśnie siedziała na plecach elfa, ściskając z całych sił jego nogę i ciągnąc ją ku sobie, co było bez wątpienia bardzo bolesne dla kości delikwenta, nie mówiąc już o nim samym – jego wrzaski świadczyły same za siebie.
        - P-poddaję się!
        - Kolejne wielkie zwycięstwo! - wykrzyknęła Vaela, zeskakując z niego, a tłum pogratulował jej oklaskami. Ukłoniła się kilka razy, po czym skierowała się w stronę lady, po drodze przyjmując gratulacje oraz kilka kufli złotego trunku, którego nie wypada przecież odmówić. Szybko jednak karczma powróciła do poprzedniego stanu – pokonany elf wraz z niebieskolicymi towarzyszami czmychnął czym prędzej, zaś muzyka zaczęła grać na nowo, a obecni tańczyć lub oddawać się sprawom we własnym gronie; w coraz większym stopniu były to zabawy! Satryka tymczasem „pożyczyła” trzy srebrne czary wcale nie małych rozmiarów, przeskoczyła przez ladę, nabrała do nich wina aż po brzegi, po czym ruszyła w stronę Caitriony, niosąc po jednej w dłoniach, trzecią zaś na głowie, wywołując tym powszechną ciekawość. Po chwili dotarła do stolika, kładąc naczynia przed nadzwyczaj miłym mężczyzną oraz swoją panią, ściągając trzecie z głowy i chwytając dwiema łapkami.
        - To do dna! - zakrzyknęła, po czym zbliżyła wino do ust i przechyliła czarę, pijąc przez kilka sekund, aż nie wysiorbała ostatnich kropli; postawiła wtedy naczynie z hukiem, spoglądając na Caitrionę i Alrika z figlarnymi iskrami w oczach. - Znam taką jedną zabawę! „Nigdy w życiu nie...” Jest bardzo śmieszna, zawiera picie alkoholu i doskonale nadaje się do integracji! No i zdradzaniach kozich sekretów! To jak... chcecie zagrać?!

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Sob Maj 12, 2018 7:10 pm
autor: Caitriona
Błogosławiona musiała przyznać, że odrobinę zdziwiło ją zachowanie czarodziejki i to, że tak bezceremonialnie pozostawiła ich na środku ulicy, nawet jeśli zdawała się o nie troszczyć. Koniec końców wzruszyła ramionami i wzięła Sonrisę na ręce, nie chcąc, żeby gronostaj przepadł gdzieś w tłumie. Sońka wciąż była obrażona i patrzyła na swoją panią zmrużonymi oczami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jej plan się powiódł, lecz nie dostała spodziewanej nagrody, tylko naganę. Mimo wszystko to było tego warte.
Gdy ruszyły wreszcie w stronę karczmy, Caitriona rozglądała się dokoła z wyraźną ciekawością. Jeszcze nigdy nie była w Elfidranii, więc miasto pachniało nowością. Wyglądało zresztą pięknie — ulice były bardzo szerokie, zbudowane z drewna domy zadbane, podobnie jak oazy zieleni kryjące się na rogach ulic. O dziwo nie dostrzegła zbyt wielu nieczystości na ziemi, co się zdarzało w innych miastach. Chyba nie przejeżdżało tędy zbyt wiele zwierząt; wydawało się też, że miasto jest zamieszkane głównie przez elfy. Błogosławiona dostrzegła co prawda również kilka driad, lecz mimo wszystko widać było, że dominują elfy, o dziwo nastawione całkiem przyjaźnie, bo większość z nich się uśmiechała. Nieopodal na ulicy bawiły się nawet w berka elfie dzieciaki. Caitriona roześmiała się. Na szlaku rzadko stykała się z taką beztroską. Większość podróżnych była milcząca, skupiona jedynie na dotarciu do celu; z rzadka trafiali się bardziej wygadani i przyjaźni kupcy, którzy zapraszali do swoich wozów i nawet dzielili się wieczerzą, twierdząc, że kobieta nie powinna wędrować samotnie w tych niebezpiecznych czasach.
Na razie jednak wszelkie niebezpieczeństwo zdawało się omijać Caitrionę, dzięki niech będą wszelakim bóstwom, bo błogosławiona jak na razie nie miała do czynienia z żadnymi rozbójnikami, złodziejami czy kimkolwiek innym, kogo zrodziła droga. Wszelkie kłopoty zaczęły się dopiero wtedy, gdy spotkała te dwie dziwne kobiety — ranną czarodziejkę i kozę o dziwacznym poczuciu humoru.
Była już naprawdę zmęczona, więc szyld karczmy powitała jak objawienie. Również Sonrisa się ożywiła, widząc jasne światło wypadające przez okna. Miejsce musiało być naprawdę bardzo uczęszczane, bo już z daleka słychać było gwar głosów i stukot wielu dzbanów. Przynajmniej była szansa, że tym razem dostaną do jedzenia coś przyzwoitego, niezepsutego i do tego sto razy lepszego niż zaschnięte suchary.
Chyba już nawet nieświeże mięso było lepsze niż zaschnięte suchary.
Błogosławiona nawet się nie zdziwiła, kiedy Koza weszła do karczmy, tocząc przed sobą nieszczęsną beczkę. Jakim cudem jeszcze nic się nie wylało, pozostawało dla Cait tajemnicą.
Kiedy Vaela stwierdziła, że ona się doskonale zna na karczmach i karczmarzach, błogosławiona jedynie uniosła brwi. To w gruncie rzeczy też nie było nic dziwnego. Cait wiedziała o karczmach tylko tyle, ile powinna — właściwie wystarczało jej, żeby dostała w karczmie przyzwoitą zupę albo mięso i w miarę normalne łóżko. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowała, nie była wymagającą klientką. W przeciwieństwie do Kozy najwyraźniej.
Dała się posadzić w kącie obok nieznajomego mężczyzny — zresztą i tak mogłaby usiąść gdziekolwiek, bo już ledwo trzymała się na nogach. Na szczęście to miejsce znajdowało się całkiem blisko kominka, więc było tam ciepło. Spodobało się to również Sońce, która rozłożyła się przed trzaskającym ogniem i się przeciągnęła zadowolona.
Cait była naprawdę ujęta doskonałymi manierami nieznajomego. Dawno nie miała do czynienia z nikim tak uprzejmym, więc się odrobinę zarumieniła. Mężczyzna mógł zresztą uchodzić za przystojnego; miał miłą, uczciwą twarz, a w jego oczach migotały ciepłe iskierki. Może jednak rycerstwo w tych czasach jeszcze nie wyginęło.
— Caitriona Morningstar. — Cait również spojrzała w stronę Kozy, po czym westchnęła. — Tak, to prawda, moja… przyjaciółka jest aż nazbyt energiczna.
Po tych słowach zapadła krępująca cisza, w której trakcie oboje przyglądali się wyczynom Kozy — Cait z uniesionymi brwiami, a Alrik zdumiony. Było zresztą na co popatrzeć. Cait dochodziła do wniosku, że Koza naprawdę musiała być wszędzie w centrum uwagi. Miała w sobie coś, co przyciągało i ciekawość ludzką, i przy okazji kłopoty. Błogosławiona już się spodziewała, że nim nadejdzie północ, znowu będzie musiała kogoś uzdrowić. Przy temperamencie Vaeli to było bardzo prawdopodobne.
Jedynie jedzenie podawane w tej karczmie było naprawdę dobre i Caitriona w międzyczasie zajadała ze smakiem. Dawno nie jadała czegoś tak pysznego, a w dodatku ciepłego. Nawet Sonrisa podniosła głowę i spojrzała na swoją panią smutnymi oczami, błagając o coś do jedzenia, choć dobrze wiedziała, że w ramach kary miała nie jeść niczego.
Błogosławiona jednak, jak zwykle, nie potrafiła się długo gniewać, więc poczęstowała swoją podopieczną odrobinką gulaszu.
— Naprawdę uratowałaś jej życie?
— Co? Tak. Chyba tak.
Caitriona nieco zaskoczona podniosła głowę i spojrzała na siedzącego obok niej mężczyznę. Wyglądał na odrobinę zawstydzonego, niepewnego. Aż zachciało jej się śmiać, bo nie pamiętała, kiedy ostatnim razem jakikolwiek przedstawiciel płci brzydkiej był przy niej nieśmiały.
— Jestem pełen podziwu, pani.
Błogosławiona posłała Alrikowi ciepły uśmiech i powróciła do kończenia gulaszu. Ją samą nagle też opanowała nieśmiałość.
— To naprawdę nic takiego. Wszystko wydarzyło się właściwie… przypadkiem. — Zamyśliła się na chwilę, spoglądając ponownie na Alrika. — Mogę spytać, dokąd zmierzasz?

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Nie Maj 20, 2018 8:56 pm
autor: Ariatte
Dom czarodziejki stał zaledwie kilka uliczek dalej. Nie była to wpasowująca się w krajobraz kamienica, lecz oddzielny, średniej wielkości budynek. Ariatte mogła poszczycić się wcale niemałym podwórkiem, na którym rosło kilka bujnych drzew. Skrywały one za swoją koroną norę płomiennowłosej. Nora ta jednak dawała wrażenie, jakby wcale nie chciała się chować, a wręcz przeciwnie. Spomiędzy liści dało się zauważyć ceglane ściany, gdzieniegdzie ukazujące przez okna wnętrze domu. Parter był pokojem typowo dla odwiedzających. Znaczy to tyle, że po prawej stronie drzwi wejściowych znajdowało się miejsce, by zostawić obuwie i zawiesić swoją odzież na stalowych, stojących obok wieszakach. Dalej zaś znajdowało się umeblowanie typowo dekoracyjne. Szafki ze szklaną szybą, za którą stała masa naczyń różnego przeznaczenia, przytulny kominek, wygodna sofa zaraz przy nim. Przy lewej ścianie pod oknem stały cztery krzesła, zasunięte pod stół, przy którym to jadało się posiłki i rozmawiało zarówno o błahostkach, jak i problemach rzeczywiście wartych uwagi. Ariatte miała w zwyczaju częstować gości nie byle jakim winem. Przetrzymywała je w kolejnej szafce, stojącej zaraz przy stole. Aby sięgnąć po napitek, wystarczyło sięgnąć ręką za siebie. Oprócz tego na ścianach można było podziwiać obrazy o różnej wielkości i tematyce. Jedne były zwykłymi portretami czarodziejów, którzy w jakiś sposób urzekli płomiennowłosą. Drugie ukazywały niszczycielskie zastosowanie żywiołu ognia, a trzecie przedstawiały życie prostych ludzi w ich naturalnym środowisku. Za źródło światła służyły porozwieszane w jednakowej odległości od siebie świece, ulokowane na świecznikach o egzotycznych kształtach. Pierwsze skojarzenia po ujrzeniu ich mogły przywoływać na myśl lochy jakiegoś obskurnego zamku. To był chyba jedyny element, który nie pasował do przytulnej atmosfery pomieszczenia.
Na drugie piętro prowadziły kręte schody, umieszczone przy prawej ścianie na parterze. Było ono znacznie mniejsze niż salon, jednak to właśnie ono posługiwało jako prywatny pokój czarodziejki. Znajdowało się tam duże łóżko z baldachimem, stojące obok okna. Przy łóżku znajdowała się także szafka z garderobą czarodziejki. Po prawej stronie od schodów, za cienką ścianką ulokowana była toaletka płomiennowłosej, w której to pracowała nad wszystkim, co związane było z urodą. Przy ścianie po przeciwnej stronie pomieszczenia, na wprost od schodów, ustawiony był mały kominek, który w trakcie chłodnych wieczorów wypełniał pomieszczenie ciepłem. Natomiast na prawo od niego stała metalowa, średniej wielkości balia. Posiadała ona również kran, z którego można było odkręcić zimną wodę. Na środku pokoju Ariatte zdecydowała się ustawić stół, nad którym studiowała i poszerzała wiedzę o przeróżnych rzeczach i zjawiskach. Bałagan, który się na nim znajdował był zatem całkiem uzasadniony i zrozumiały. Oprócz tego wszystkiego niedaleko toaletki stały małe meble z szufladami, w których to czarodziejka chowała swoje prywatne i najcenniejsze rzeczy. No i za oświetlenie podobnie jak w salonie robiły świece na świecznikach, porozwieszanych na ścianie.
Dom posiadał również piwnicę, do której prowadziły schody przy wejściu. Ta jednak była pomieszczeniem bez żadnego źródła światła. Znajdowały się tam jedynie rzędy półek z książkami i wbrew pozorom nie było tam kurzu, pająków ani szczurów. Ariatte dbała o swoje skarby i nie dopuszczała, by ktokolwiek lub cokolwiek się ich tykało. Nawet brud.

Gdy płomiennowłosa dotarła do swojego lokum, od razu poszła na górę, odłożyła na stolik grymuar i laskę, po czym zrzuciła z siebie pokrwawioną i podartą suknie. Rozebrała się do naga i zapełniła balię wodą. Spojrzała się w lustro i zauważając swoją bliznę w lustrze zawieszonym na ścianie, skrzywiła się i poczuła małe ukłucie przygnębienia. Tak nie mogło być! Jej ciało miało pozostać bez skazy! To znamię musiało zniknąć! Zaraz po tym postanowieniu podgrzała sobie wodę zaklęciem, po czym weszła do naczynia, dając się pochłonąć przyjemnej kąpieli. By odświeżyć swój zapach, użyła magicznego specyfiku, który otrzymała od znajomego alchemika. Była to bardzo pożyteczna mikstura, gdyż nie dość, że całkiem nieźle dawała sobie radę z brudem, to dodatkowo nadawała ciału przyjemną woń wiśni. Spędziła tak kilka chwil, po czym wytarła się zawieszonym obok ręcznikiem i za pomocą magii wysuszyła sobie włosy. Następnie podeszła do szafki z odzieżą. Stwierdziła, że wieczór nie należał do najcieplejszych, więc od razu zrezygnowała z wszelkiego rodzaju sukni. Nie minęło dużo czasu, nim wybrała sobie cały, skórzany i ciemnoszary komplet. Były to wysokie buty na obcasie, spodnie zapięte pasem i odsłaniająca nieco biustu kurtka. Zaraz po tym skierowała swój krok do lustra w toaletce. Poprawiła włosy, przeprowadziła ogólną obserwację i stwierdzając, że jej aparycja wygląda całkiem nieźle i kusząco skierowała się do wyjścia. Następnie udała się w umówione miejsce - do karczmy.
Droga dłużyła się czarodziejce, zwłaszcza że nic interesującego się nie działo. Zza chmur powoli zaczął wyglądać księżyc, rzucając światło na dachy domów. Ariatte zastanawiała się, co zrobić ze swoim śladem po ranie. Przez krótką chwilę była całkowicie bezradna. Trwało to do momentu, w którym zaraz przed jej stopami przebiegł mały pies. Przypomniał on jej o pewnym znajomym. Był jednym z nauczycieli w Hertuzanie i specjalizował się w leczeniu ran oraz chorób. Dlaczego ten szczeniak przypomniał o nim czarodziejce? Dlatego, że ów lekarz również potrafił przybrać postać zwierzęcia, które akurat przyszło mu na myśl. Doprawdy interesująca umiejętność...
Ariatte zbliżała się do oberży i już w odległości kilkudziesięciu metrów mogła usłyszeć, że dużo się tam dzieje. Nie mogła rozpoznać, czy głosy ją dobiegające są radosne, czy raczej pełne gniewu. Dlatego też przyspieszyła nieco kroku. Już po kilku bardzo krótkich chwilach znalazła się w progu karczmy, orientując się, że zabawa trwa tu w najlepsze i nic złego się nie dzieje. Uśmiechnęła się lekko do siebie, a przez jej głowę przeszła pewna myśl o kozicy. "Cholera, ona naprawdę potrafi rozruszać towarzystwo. O losie, kogo mi podsuwasz za towrzystwo?". Po tym pogładziła się lekko po czole i ruszyła w stronę baru.
- O! Słyszę, że chcecie w coś grać! Mogę się przyłączyć? - zawołała wesoło w stronę kozicy i Caitriony. Nie zwróciła uwagi na starszego mężczyznę siedzącego przy tej drugiej, gdyż jego zdanie i tak się dla niej nie liczyło.
- Hej, Ruthell, podasz mi to, co zwykle? - czarodziejka zapytała się karczmarza, gdy dotarła już do barku. Oparła się brodą o dłoń, łokieć kładąc na ladzie.
- Ależ oczywiście, panienko. Jaki powód zaszczycenia mnie swą osobą? - Ruthell zaczął nalewać piwo z beczki do kufla czarodziejki.
- Te dwie. - Ariatte skinęła głową w stronę swoich nowych towarzyszek. - Uratowały mi dzisiaj życie, więc wszystko, co biorą, biorą na mój koszt. Jasne?
- Oczywiście, panienko. Obawiam się jednak, że jak tak dalej pójdzie, to dzisiejszego wieczoru zbankrutujesz. - Karczmarz podał czarodziejce trunek i uśmiechnął się do niej żartobliwie.
- Nie bój się. Mam nieco grosza w zapasie. - płomiennowłosa puściła oczko do karczmarza, odwróciła się w stronę "przyjaciółek" i zawołała do Vaeli:
- To jak? Wyjaśnisz, na czym polega gra? Chociaż wydaje mi się, że już się tego domyślam...

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Pią Maj 25, 2018 7:27 pm
autor: Vaela
        - Zmierzam na północ, do Szepczącego Lasu. Mój przyjaciel, elf, zmarł jakiś czas temu i zostałem poproszony, aby stać się jego Przewodnikiem. To niewypowiedziany honor i... cóż, kiedy się o tym dowiedziałem, zabrakło mi słów. Mam nadzieję, że godnie spełnię swoje zadanie...
        Rozmowa pomiędzy rycerzem a błogosławioną nie mogła jednak długo trwać, gdyż przerwało je coś, co znacznie mniej nadawało się do rozmów na temat życia pozagrobowego czy obowiązków. Koza. Rycerz spojrzał ze zdziwieniem na podarowaną mu czarę, po czym uniósł ją i z grzeczności chyba wypił kilka łyków. Vaela wcale nie wyglądała na rozczarowaną brakiem entuzjazmu ze strony jej towarzystwa, wiedząc, że zdąży to się jeszcze zmienić. Atmosfera gęstniała, w powietrzu pobrzmiewała muzyka, a alkohol uderzał do głów... no, przynajmniej tych nierogatych. Za to spiczaste uszy satyrki poruszyły się, gdy usłyszała znajomy głos; odwróciła się i przyłożyła dłonie do ust, wołając:
        - Wpadaj, kiedy chcesz i w każdym towarzystwie! - Stwierdziła, że nie będzie wykrzykiwać na całą karczmę reguł gry, bo zaraz się wszyscy dewianci zlecą. Dlatego wyskoczyła zza stołu, podbiegła do Ariatte i, chwytając ją za bok, lekko przyciągnęła do siebie, prowadząc do stolika niczym pannę na balu. Nie było w jej dotyku jednak nic niepoprawnego, a oczy błyskały rozbawieniem. - Śmichy, chichy, alkohol, kompromitacja, sekrety, integracja. Tak w skrócie.
        Zaprowadziła ją do stolika, puszczając ją tutaj oraz teatralnym gestem odsuwając dla niej krzesło i kłaniając się, wskazując jej miejsce dłonią; co prawda bardziej by to pasowało, gdyby płomiennowłosa wciąż była w sukni, ale... Koza uważała, że to nie szata zdobi człowieka. Gdy już jedyne miejsce przy stoliku pozostało dla niej, satyrka zakrzyknęła radośnie: „idę po przekozi dzban, zaraaaaaaz wraaaaacam”, po czym podreptała do lady. Karczmarz po usłyszeniu „przekozi dzban” spojrzał na nią z politowaniem, twierdząc, iż coś takiego nie istnieje, ale Vaela była uparta i elf w końcu wpuścił ją na zaplecze; w sumie nie miał wyboru, gdy kozica przeskoczyła przez ladę i zaczęła mu buszować po szafkach. Niedługo potem powróciła, triumfalnie niosąc przytulony do klatki piersiowej wielki, wysoki na dwie i pół stopy, bardzo pojemny, choć wąski dzban na wino z dwoma uchami.
        - To się nazywa...
        - Przekozi dzban! - zakrzyknęła Vaela, kładąc go na podłogę i palcem pokazując na swoje rogi, po czym na uszy dzbana, a podobieństwo rzeczywiście było zaskakujące. - Nalewaj do pełna!
        Karczmarz machnął dłonią, uznając, że klient ma zawsze rację, po czym wypełnił go winem; miał obawy, czy satryka go udźwignie, ale ta beztrosko go chwyciła i, przytulona do niego, ruszyła przez pomieszczenie, by z hukiem postawić go na środku stołu. Rycerz spojrzał ze zdumieniem na nieznane sobie naczynie, ale Koza nawet się nie zatrzymała, ponownie dopadając do lady i zabierając cztery kubki, którymi bez wahania zaczęła żonglować, idąc pomiędzy tłumem i wywołując zaciekawienie. Tak doszła do stolika; ciągle żonglując, usiadła na blacie, bokiem, tak aby mieć doskonały dostęp od dzbana, po czym napełniła kubki, podając każdy każdemu. Sama pozostała w swojej pozycji, trzymając swoją porcję w powietrzu, będąc gotową do ewentualnego uzupełniania napoju bogów.
        - Zasady są proste. Jedna osoba mówi rzecz, którą nigdy w życiu nie zrobiła, a każdy przy stoliku, kto jednak to kiedyś robił, wypija łyk czy też może więcej, wedle uznania! Potem pyta kolejna osoba i kolejna, i tak w kółko, aż ktoś nie odpłynie do krainy bogów albo też nie skompromituje się całkowicie. Oczywiście można też grać tylko do pewnego momentu, ale meh, w takim towarzystwie...!
        - To ja zacznę! Nigdy w życiu... - Vaela uniosła wzrok, który latał jej na lewo i prawo, gdy intensywnie myślała. Niełatwo było znaleźć rzecz, którą nie zrobiła, miała wysoką szansę na wydarzenie się, a do tego mogło nieść ze sobą odpowiednią dawkę emocjonalną. Jej wzrok zawędrował na włosy Ariatte... - Nigdy w życiu nie podpaliłam sobie włosów!
        Kolejna w kolejce była czarodziejka, po niej błogosławiona, a następnie rycerz; Vaela odpowiednio wychylała porządny łyk, jeżeli spełniała kryteria. Alrik Slammerar przez dłuższą chwilę się zastanawiał.
        - Mam coś, ale to chyba głupie... - powiedział, ale Koza tak go dopingowała, że w końcu wydukał. - Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety.
        Koza natychmiast wypiła całkiem spory łyk, w dodatku tak ochoczo, że rycerz spojrzał na nią z lekką konsternacją. Vaela opuściła kubek, po czym postukała w niego palcami, zastanawiając się.
        - Nigdy w życiu nie natknęłam się na osobę, która mnie przytłaczała – powiedziała rzecz dosyć prostą, ale bardzo prawdziwą. Kolejma kolejka poleciała dosyć szybko i znowu trafiło na rycerzu.
        - Nigdy w życiu nie... uciekałem przez okno.
        Tutaj satryka także pociągnęła porządny łyk. Kiedy jednak ponownie przyszła na nią kolej, nagle poczuła szarpanie za ramię, choć delikatne; ze zdziwieniem spojrzała na mężczyznę, w którego oczach dało się dostrzec upojenie alkoholowe oraz czyste przerażenie.
        - Z-zabierają wino!
        - Cooooo?!
        Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać; wystrzeliła z miejsca niczym z katapulty, w mig znajdując się za ladą, niemal wpadając na mężczyznę w średnim wieku, porządnym kaftanie oraz dosyć zabawnym berecie; Vaela wpatrzyła się w niego jak zahipnotyzowana, czując nagłą, niespodziewaną chęć, aby przeżuć go. Z tego stanu wyciągnęło ją dopiero pochrząkiwanie mężczyzny; opuściła wzrok, przyglądając mu się z przekrzywioną głową. Obok niego stał karczmarz, wyraźnie nachmurzony, a zaraz obok feralna beczka.
        - Śmiem wnioskować, iże to pani jest właścicielką pojemnika drewnianego typu beczka na napój alkoholowy typu wino.
        - Taaaa... - powiedziała powoli Koza, czując rosnący niepokój.
        - Zostaliśmy zawiadomieni przez troskliwego obywatela tego miasta, iże w tym przybytku pożytku publicznego doszło do nieopodatkowanej darowizny w postaci pojemnika drewnianego typu beczka na napój alkoholowy typu wino, wypełnionego owym.
        - Ale... to wino nie jest nawet z tego kraju... nie miałam jak je...
        - A więc przemieszczenie pojemnika drewnianego typu beczka pomiędzy przez granicę z ominięciem opłaty celnej!
        - Oż cho... - ”Skarbówka... no to klops...” – Em... na pewno się jakoś dogadamy!
        - Czyżby? - Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem.
        - No więc... - W głowie kozicy pojawiła się najbardziej rozsądna, oczywista oraz poprawna moralnie możliwość rozwiązania problemu; wizja związanego mężczyzny, z kneblem w ustach, ukrytego w skrzyni podrzuconej na wozie kupca zmierzającego na drugą stronę kontynentu. Tak zwykła radzić sobie z podobnymi sytuacjami. Teraz jednak znajdowała się w towarzystwie dwóch kobiet i nijako jej działania miały wpływ i na nie... Dlatego też... W jej oku błysnęła inteligencja, o jaką nie podejrzewał ją nikt, kto oceniał ją przez jej codzienne zachowanie. - Ma pan dzieci?
        - Tak...
        - Małe...?
        - Siedmioletnią dziewczynkę. Co to ma do...
        - Mogłabym przyjść na jakieś urodziny. Dzieci ponoć mnie kochają. Lubią dotykać rogów, szarpać za nie, wyrywać kłaki z nóg, ciągać za ogon... a te grzeczniejsze świetnie się bawią, gdy im zagram na flecie lub zatańczę...
        Twarz urzędnika nagle jakby złagodniała, a w oku pojawił się błysk człowieczeństwa. Zamrugał kilka razy i spuścił głowę, zastanawiając się. W końcu westchnął.
        - Dla mojej małej królewny wszystko... Ma urodziny w tym tygodniu a ja... chyba nie poświęcałem jej ostatnio zbyt wiele czasu... - Wyciągnął notatnik, z którego wyrwał kartkę i napisał na niej coś, po czym podał satyrce. - To adres i data. Ale jeżeli się nie pojawisz, to cię znajdę. Nie będzie trudno.
        - Mhm....
        Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, jednak Vaeli udał się jeszcze capnąć niezauważenie jego beret, który natychmiast przybliżyła do ust i zaczęła radośnie przeżuwać. Złożyła kartkę na pół, a potem jeszcze raz, dopóki nie zrobił się z niej podłużny, ale wąski kształt, po czym wsadziła go do kieszeni. Wróciła do stolika, przeżuwając materiał beretu w ustach. Powróciła do zajmowanej ponownie pozycji, przełknęła, po czym wyszczerzyła się do przyjaciółek; między jej zębami dało się dostrzec kilka błękitnych kawałków materiału.
        - To jak, co przegapiłam? Jakieś ciekawe rzeczy? Może pikantne rozmowy? Na mój temat, hmm? Obgadywało się mnie pod moją nieobecność?

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Czw Cze 07, 2018 5:30 pm
autor: Caitriona
Cait już chciała dopytać swojego towarzysza o to całe bycie Przewodnikiem — nigdy się z czymś takim nie zetknęła — kiedy ich rozmowa po raz kolejny została brutalnie przerwana. Błogosławiona tylko westchnęła, dochodząc do wniosku, że w tych warunkach absolutnie nie da się normalnie pogadać. W karczmie panował gwar i rwetes jeszcze większy niż zazwyczaj, głównie za sprawą Kozy, co Caitriona stwierdziła z niejakim rozbawieniem.
Gdy zaś niedługo potem rozpoczęła się dziwaczna gra, błogosławiona początkowo zamierzała się wycifać. Nie miała głowy na takie zabawy z alkoholem, nie grała nigdy też w żadne gry... towarzyskie. Obserwowała jednak towarzystwo z wyraźną ciekawością, decydując się na włączenie się do gry w drugiej rundzie, upijając solidny łyk alkoholu. Momentalnie zakręciło jej się w głowie.
Czując nagły przypływ śmiałości, odezwała się, gdy przyszła jej kolej:
— Nigdy w życiu nie zostawiłam nikogo w potrzebie!
Tutaj też zadziwiająco dużo osób wychyliło kielichy, głośno przyctym rechocząc. Cait w gruncie rzeczy nie była zdziwiona — nie spotkała wielu osób, które się poświęcały i pomagały innym.
Zdziwiła się za to, gdy się okazało, że zabierają wino — co prawda nie na stałe, lecz poskutkowało to przynajmniej kilkuminutową nieobecność Kozy. Dzięki temu też Cait zyskała chwilę spokoju, choć wcale nie zaprzestała popijania wina. Było zadziwiająco dobre, choć odrobinę paliło w przełyku i szybko uderzało do głowy. Już zaledwie po paru łykach błogosławiona poczuła, że kręci jej się w głowie. Musiała się oprzeć plecami o oparcie ławy, bowiem sufit zaczął nagle i niepokojąco wirować.
— Więc o co chodzi z tym byciem Przewodnikiem? — spytała nieco bełkotliwie siedzącego obok mężczyznę. Zdawał sobie radzić z alkoholem znacznie lepiej niż ona.
Odpowiedzi jednak nie usłyszała, bo właśnie w tym momencie zawroty głowy wróciły ze zdwojoną siłą.
Oprzytomniała na tyle, by usłyszeć kolejne pytanie:
— A ty czym się zajmujesz, pani?
— Jestem medyczką. Węęędrow... Ach. Wędrowną. Tak.
— Och.
Cait nie wiedziała, czy Alstair wyrażał swój podziw czy po prostu wzdychał, więc wzruszyła ramionami i wypiła kolejny łyk boskiego wina.
Świat się stał nagle weselszy i pełen żywych kolorów. Nawet szczerząca zęby Sonrisa wyglądała przyjaźniej niż przed chwilą, więc błogosławiona wciągnęła ją na swoje kolana i pocałowała w nos, mrucząc cicho czułe słówka.
Koza wróciła chwilę później, wyraźnie zadowolona, bo zacierała ochoczo ręce. Błogosławiona ledwo na nią spojrzała, bo przywidziało jej się, że widzi nie jedną kozę, a dwie. Nie wiedziała, czy już ma z tego wszystkiego omamy, czy to jakaś karczemna fatamorgana. Szybko opuściła wzrok, bowiem przynajmniej gronostaj pozostał niezmieniony i w pojedynczej formie. Przymknęła na chwilę oczy, mając nadzieję, że świat przestanie wreszcie wirować i zarzucać ją anomaliami. Jedna Koza na tym świecie to i tak było już stanowczo za dużo.
Gdy Sonrisa zaczęła warczeć, nie chcąc zostać zagłaskaną na śmierć, błogosławiona wypuściła ją z objęć i nieco chwiejnie wstała, ignorując spojrzenia ciekawskich. Potrzebowała świeżego powietrza, i to zaraz, więc wymknęła się na dwór. Nie była jedyną osobą, która chciała odpocząć od alkoholu. Kilku bywalców karczmy już też się słaniało na nogach.
Świeże powietrze sprawiło, że Cait odrobinę oprzytomniała. Już nie miała wrażenia, że wszystko się kręci jak bączek, lecz teraz dla odmiany zachciało jej się wymiotować. Na szczęście w pobliżu kwitły jakieś krzaczory, więc w ich pobliżu opróżniła żołądek. Dzięki temu poczuła się lepiej. Wyraźnie słyszała też niewybredne komentarze stojących nieopodal mężczyzn i wywróciła oczami. Ich komentarze musiały być równie stare jak świat, bo w każdej karczmie Caitriona słyszała dokładnie to samo. Chcieli ją, oczywiście, zaciągnąć do łóżka, lecz błogosławiona za każdym razem odmawiała, po czym się cicho wymykała. Tym razem jednak nie mogła po prostu zwiać i pozostawić swoich przyjaciół. To by było co najmniej niegrzeczne. No i Sonrisa...
Ignorując niegrzeczne odzywki i obiecując sobie, że nie wypije już ani kropelki alkoholu, dopełzła z powrotem do karczmy. Wcale się nie zdziwiła, gdy weszła w sam środek hucznej biesiady. Piwo o wino lały się strumieniami, kilku mężczyzn śpiewało pieśni w dziwnym języku, a pośrodku wszyscy po prostu tańczyli. Niektórzy na stołach. Przewodziła im, oczywiście, Koza.
Cait chyba już naprawdę nie chciała wiedzieć, czym jeszcze zaskoczą ją jej towarzyszki.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Czw Lip 12, 2018 9:12 pm
autor: Ariatte
Lekko się zdziwiła, gdy koza pochwyciła ją i odprowadziła do stolika. Po drodze czarodziejka uważała, by nie ulać ani kropli alkoholu ze swego kufla, gdyż była świadoma tego, jakie oburzenie mogłoby to wywołać wśród mężczyzn. Tak naprawdę nigdy tego nie rozumiała. Dlaczego płeć męska tak panicznie boi się rozlać trochę tej obrzydliwej cieczy? Gdyby to jeszcze smak miało dobry... W każdym razie zadanie było trudniejsze, gdy Ariatte musiała część swojej uwagi poświęcić również przysłuchiwaniu się hasłom rzucanym przez kozę odnośnie gry. Rzekomo miały być one czymś w rodzaju skróconych reguł, ale bez odpowiedniego wyjaśnienia brzmiały odrobinę groźnie. Płomiennowłosa jednak stwierdziła, że jak już ogłosiła przy wszystkich gościach, że jest zainteresowana tym rodzajem rozrywki, to dla dobra jej aparycji musi wziąć w niej udział. Dlatego też usiadła na krześle podsuniętym przez kozicę i posłała jej serdeczny uśmiech za grzeczny gest. Oparła się wygodnie i założyła nogę na nogę, z zaciekawieniem przyglądając się Caitrionie i jej męskiemu kompanowi.
- Ciekaw jestem, co też Vaela wymyśliła tym razem. - skierowała w kierunku siedzącej obok pary, gdy wspomniania udała się w kierunku lady w polowaniu na coś, co zwała "Przekozim Dzbanem" - Chociaż obawiam się, że nie dam rady znieść tego na trzeźwo. - dodała żartobliwie, po czym wzięła duży łyk ze swojego kufla.
To, co zwało się tym "Przekozim Dzbanem" wcale nie było "przekozie". Dla czarodziejki był to zwykły dzban na wino, który stał tu odkąd pamiętała. Gdy owy przedmiot z hukiem pojawił się na stoliku przy nich, Ariatte miała złe przeczucia. Tj. złe, ale z tych dobrych. Takie złe, które wcale nie wróżą niebezpieczeństwa, lecz może odrobinę przesadzony skutek dobrej zabawy.
- I widzę, że nawet nie będę musiała. - odpowiedziała na swoje obawy sama sobie. - Wygląda na to, że bez upojenia alkoholowego się nie obędzie. - po tych słowach czarodziejka wzięła kilka większych łyków ze swojego kufla tak, by dopić jego pozostałą zawartość i być na czysto w trakcie gry z ilością otumaniającego trunku. Wiedziała, że mieszanie takich substancji nie wyjdzie jej na dobre, jednak mimo to postanowiła zaryzykować i chociaż ten jeden wieczór dobrze się zabawić. W końcu nie codziennie zostaje uratowana przez tak interesujące istoty.
Vaela dokładniej wyjaśniła zasady gry, która teraz wydawała się tak banalnie prosta, a jednocześnie dostarczająca tak wiele emocji. Ariatte dobrze wiedziała, czym mogłaby zmiażdżyć konkurencję, ale przecież nie chodziło tutaj o żadną wygraną. No i nie zamierzała zdradzać się tak szybko, a zwłaszcza nie w karczmie przy tylu ciekawskich gapiach. Gdy Vaela postanowiła rozpocząć zabawę, Ariatte odstawiła pusty kufel pod krzesło tak, aby przypadkiem kozicy nie wpadł do głowy pomysł picia z dwóch naczyń na raz. Czarodziejka oparła się łokciem o blat stołu, dłonią jednocześnie przytrzymując swą głowę, po czym chwyciła za ucho swojego kubka. Gdy jej przyjaciółka skierowała na nią swój wzrok podczas wymyślania... no właśnie, czego? Pytania? Nie, przecież tu nikt nikogo o nic nie pytał. Ach, to bez znaczenia, jak można nazwać to, nad czym kozica teraz dumała. Przecież każdy wie, o co chodzi. W każdym razie czarodziejka już wtedy wiedziała, że to będzie coś, za co będzie musiała odpokutować pierwszą kolejką. I tak! Tak właśnie było! Ariatte najpierw rozejrzała się po konkurencji, po czym stwierdzając, że tylko jej się to przytrafiło, piła długo i w dodatku dużymi łykami. Chciała podkreślić w ten sposób to, że dawniej zdarzało jej się podpalać swoje włosy bardzo często. W końcu odstawiła swój pusty już do połowy kubek, złapała trochę powietrza, po czym utkwiła swój wzrok w trzymanym naczyniu. Myślała bardzo intensywnie, po czym jak grom z jasnego nieba wpadł jej do głowy pewien pomysł.
- No więc... Nigdy w życiu nie obudziłam się w polu po wypiciu dużej ilości alkoholu! - po tym uważnie patrzyła na graczy z nadzieją, że jednak trafiła przynajmniej w jedną osobę. Następny był rycerz. I bum! Jak płomiennowłosa mogła nigdy nie uderzyć kobiety? Podczas kłótni ze swą wybranką czasami puszczały jej nerwy i częstowała ją, jak to mawiają, siarczystym liściem. I tak o to za swój grzech czarodziejka dopiła połowę połowy swojego kubka. Zaraz po tym kolejne "nigdy w życiu nie". No i oczywiście kolejne łyki wina. Jak mogła nie napotkać kogoś, kto ją przytłacza? Ją prawie wszyscy przytłaczają!
- Vaelo... ja tak... - płomiennowłosa przerwała na chwilę czując, że zaraz zacznie się jej odbijać alkoholem. Powstrzymała to jednak, jak na damę przystało, po czym powróciła do swej wypowiedzi. - jeśli tak dalej pójdzie... to długo z wami nie zagram. - można by było stwierdzić, że skłamała biorąc pod uwagę fakt, że bardzo ochoczo podsunęła swój pusty kubek pod udo Vaeli, by ta napełniła go trunkiem.
- No to teraz znowu ja. - zamyśliła się na chwilę, po czym odparła niepewnie. - Nigdy w życiu nie poprosiłam mężczyzny do tańca. - po tych słowach poczuła, że dla swojego dobra nie powinna była tego mówić. Zaklęła i skarciła się w duchu za swą lekkomyślność. Cóż, mimo tego dalej oczekiwała reakcji ze strony rówieśników z niemałym zainteresowaniem. Potem nadeszła kolej Caitriony. Ku uldze czarodziejki "nigdy w życiu nie" medyczki nie zmuszało płomiennowłosej do wypicia alkoholu, przez co poczuła się nieco bezpieczniej na tę jedną rundę. Rycerz także jej nie zawiódł i dał jej odpocząć. Ariatte nigdy nie miała okazji nawet stworzyć sytuacji, w której musiałaby uciekać przez czyjeś okno.
Ariatte poczuła nagły przypływ złości, gdy ktoś śmiał przerwać im tę jakże cudowną grę. Prawdopodobnie wypity alkohol zaczynał wyzwalać w niej negatywne emocje, ale na szczęście dla wszystkich złośnica jeszcze potrafiła się opanować. Ograniczyła się do odwrócenia swego wzroku w kierunku mężczyzny zaczepiającego Vaelę. Nawet się nie zorientowała, jak kozica o mało co ją nie staranowała. Jak to zabierają wino? Kto zabiera? Bez wina nie ma gry, a bez gry dobrej zabawy! Tak nie mogło być! Czarodziejka podniosła się z krzesła z zamiarem pomocy towarzysce, jednak ledwie się wyprostowała, a poczuła silny zawrót głowy. Nie chcąc ryzykować upadkiem stwierdziła, że jak do tej pory kozia przyjaciółka dawała sobie radę z niebezpieczeństwem prawie "wzorcowo". Dlatego też i tym razem sobie da. Tak, na pewno da radę. Czarodziejka odkręciła się w stronę całego zajścia, a gdy tylko zorientowała się, co się święci pokręciła głową wiedząc, że to nie skończy się dobrze. Uznając, że to, o czym rozmawia Cait z nieznanym rycerzem jest mało ważne, całą swą uwagę poświęciła potencjalnej i przykrej konkwiskacie. Ku jej zdziwieniu koza wydawała się zakłopotana, zniecierpliwiona, ale jednak mimo wszystko spokojna. Gdy po krótkiej chwili intensywnych rozmów koza powróciła, Ariatte odczuwała już skutki alkoholu pełną parą. Kręciło się jej w głowie, nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest, a w dodatku jej umysł usilnie próbował położyć ją do łóżka. A raczej na stół. W dobrym wypadku, bo bardzo możliwym było, że czarodziejka niefortunnie znajdzie się pod nim.
- Wiesz... Chyba za szybko to wszystko wypiłam... Tak.. Za szybko. A ty, Cait? Jak się... czujesz? - po krótkiej chwili bez odpowiedzi, podpierająca czoło czarodziejka powtórzyła pytanie. - Cait! Jak się czujesz... Powiesz mi? Hej, Cait! - dopiero teraz Ariatte podniosła głowę i zorientowała się, że nigdzie nie ma medyczki. - O! Gdzie ona... poszła? - nieobecność towarzyszki tak zaniepokoiła Ariatte, że w jednej chwili wstała na równe nogi i zaczęła nerwowo oraz nietrzeźwie rozglądać się po rozbujanej i dobrze bawiącej się karczmie.
- Wyszła się przewietrzyć. - odpowiedział Alstair.
- A Ty puściłeś ją samą?! - odkrzyknęła zmartwiona płomiennowłosa. - Też mi rycerz - fuknęła, po czym zobaczyła, że zagubiona wchodzi właśnie do przybytku. Osunęła się z wyraźnie widoczną ulgą z powrotem na krzesło, znów podparła czoło ręką i zawołała Caitrionę.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że wychodzisz? - zapytała towarzyszkę, gdy ta tylko się zbliżyła. Odczekała chwilę na odpowiedź, po czym stanowczo i rygorystycznie, jakby nie tolerując sprzeciwu skierowała do towarzystwa.
- To teraz ja kontynuuję. I oboje pijecie podwójnie w ramach pokuty! - wskazała na Caitrionę i Alstaira. - Nigdy w życiu nie umówiłam się z facetem na randkę! - tym "nigdy w życiu nie" spowodowała, że śmiechy i rozmowy przy najbliższych stolikach ucichły, a siedzący przy nich goście z zainteresowaniem zaczęli wpatrywać się w czarodziejkę. Jak to? Miejscowa mistrzyni żywiołu ognia nigdy nie była na randcę w facetem?
- Chcesz, to mogę być tym pierwszym! - takie zdanie dało się słyszeć zza pleców grającego z nimi rycerza.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Nie Lip 15, 2018 11:16 pm
autor: Vaela
        Kiedy usłyszała hasło rzucone przez błogosławioną, Koza przez chwilę nie wyglądała, jakby miała zamiar wypijać wina, lecz po pytaniu chyba retorycznym: „skurwysyny też się liczą jako ktosie, prawda?” postanowiła wziąć łyk, jednak dosyć normalny. Fakt, zdarzało jej się, ale wtedy z reguły okoliczności były naprawdę niesprzyjające. Nie żeby nie pomagała komuś, kto tej pomocy nie chciał, twierdziła, że ona sama lepiej wie, jak ma być, ale czasami nawet ona nie miała możliwości przywołania na czyjąś twarzyczkę uśmiechu. Straszne chwile. Uszy satyrki nieco oklapły po tej rundzie, ale na szczęście szybko przyszły kolejne kwestie.
        - Przewodnik pomaga duszy zmarłego elfa w dostaniu się tam, gdzie elfy wędrują po śmierci – wyjaśnił rycerz błogosławionej. - Oprócz tego jednak później jest się w stanie ze zmarłym komunikować i korzystać z jego rady, wiedzy, czasem może umiejętności... Elfy rzadko kiedy powierzają tę rolę komuś spoza swojej rasy.
        Zdanie wypowiedziane przez Ariatte sprawiło, że Vaela przekręciła lekko głową. Jej samej nigdy się to nie zdarzyło, więc pozostawiła kubek nietknięty, jednak... zdawała sobie sprawę, że inne istoty potrafią nieszczególnie dobrze reagować na zbyt wielką ilość alkoholu. Gdy tak się stawało, z reguły to właśnie na Kozę spadał obowiązek zatroszczenia się o nich. Nigdy jednak nie pozwoliła, aby jakiś spał na polu! Podejrzewała, że tego wieczoru będzie zmuszona robić podobnie, także... zastanowiła się, czy nie zabawnie będzie wynieść czarodziejkę rzeczywiście na pole, aby ta miała okazję zobaczyć, jak to jest. To, że się z czymś takim zdradziła aż prosiło się o wykorzystanie... jednak satyrka była przekonana, że jednak postanowi zająć się tą dwójką o wiele bardziej opiekuńczo i uczciwie.
        - Oh nie! - wykrzyknęła Koza, gdy czarodziejka podzieliła się swoją uwagą. Zależało ją, aby zabawa trwała w najlepsze, a jeżeli czarodziejka miałaby odpaść już przy rozgrzewce... to zdecydowanie nie był dobry scenariusz. Postanowiła więc zachować w pamięci, że trzeba coś na to poradzić. Póki co jednak... wracać do zabawy!         Przy kolejnym zdaniu czarodziejki kozica wypiła siarczysty łyk wina. Trudno było jej nie prosić do tańca mężczyzn, kobiet w sumie też. Vaela tańczyła z każdym przy każdej okazji, więc nie było tutaj mowy o żadnych preferencjach płciowych czy rasowych. Dwa razy udało jej się zaszaleć z minotaurem! Centaury były... ciekawe. Nieco wyzywające w tańcu, ale przy stepowaniu niemal nie ustępowały jej pola. Anioły... skrzydła sprawiały, że tłukły wszystko dookoła, ale to było w sumie bardzo zabawne. Po chwili jednak uwaga Kozy została skupiona na zupełnie innej, palącej sprawie. Zabawa była imperatywem, ale bez dobrego wina nie mogło być zabawy! Czując się jakby ratowała wszechświat, Koza ruszyła w obronie boskiego triumfu. I powróciła z zadowoleniem równie wielkim. Kiedy jednak zorientowała się, że błogosławionej nie ma – przechyliła się nawet przez cały stół, dając swoim dwóm towarzyszom całkiem dobry widok na swój zad, sprawdzając, czy Caitriona nie leży przypadkiem pod stołem. Jednak dostrzegła tylko gronostaja, który warknął na nią.
        - Nie zjadłeś swojej pani, mały, prawda? - spytała nieco zdezorientowana Koza, po czym wyprostowała się po chwili, kiedy rycerz powiedział, co właściwie się stało. Jak to wyszła?! Przecież przed nimi był jeszcze cały wieczór! Koza jeszcze bardziej się zaniepokoiła. Co jeżeli dopadnie ją ten sam dewiant, który zaatakował ją wcześniej?! A jej nie będzie przy niej! Czy tak bardzo wkręciła się w zabawę, że zaniedbała swoje obowiązki wobec nowej pani? Niedobrze! Po chwili jednak Ariatte odnalazła błogosławioną, na co Vaela z ulgą odetchnęła. Przyjrzała się jej z uwagą. Wydawała się niekoniecznie kontaktować z rzeczywistością.
        - Hej, nie śnisz może na jawie, co? - rzuciła w jej stronę. - A jeżeli tak, to mam nadzieję, że o mnie!
        Zerknęła na Ariatte, która zdecydowała się kontynuować zabawę. Ona sama jednak trochę się zaniepokoiła tym, jak nadmiar alkoholu zaczął działać na jej towarzyszki. Nie, nie oznaczało to, że mają przerwać zabawę, ale... Koza pociągnęła łyk, kiedy usłyszała zdanie czarodziejki, po czym obróciła się i wykonała siarczysty zamach. Kubek przeleciał przez powietrze, po czym trafił w głowę gagatka, który odważył się rzucić sprośny komentarz – nie ciskała mocno, nie chciała zrobić mu krzywdy, a jedynie dać nauczkę. Wino znajdowało się teraz na całej jego twarzy, a jego towarzysze rechotali z niego.
        - W porządku, czas chyba kończyć tę małą zabawę – powiedziała, Koza, wskakując na stół. - A jako, że nie mam kubka, pozwolę sobie na to ja. Nigdy w życiu nie ogoliłam nóg, ha! A teraz... Jest tu jakaś uczynna dusza, chcąc pomóc damom w potrzebie!
        Ochotnik szybko się pojawił, a satyrka chwyciła swój wazon z winem, każąc mu odnieść go karczmarzowi; uszy mężczyzny nieco oklapły, ale było już zdecydowanie za późno, aby mógł się wycofać; Koza przykucnęła, wręczając mu przekozi dzban, wpatrując się w niego z wielką czcią, a gdy wręczyła go w jego ręce, własne otworzyła, prostując je i kierując w stronę dzbana, zupełnie tak, jakby oddawała mu wielki hołd. Dopiero kiedy zniknął, ponownie się wyprostowała, po czym zastukała kopytem dwa razy o blat stołu, chcąc zwrócić na siebie uwagę swoich towarzyszy – zupełnie jakby potrzebowała tego robić.
        - Odpocznijmy może nieco od trunku i pozwólmy mu z głowy spłynąć do żołądków! Tańców czas! - zakrzyknęła, po czym spojrzała na błogosławioną i rycerza. - Albo pan szlachetny poprosi cię, albo masz mi tutaj tańczyć ze swoim zwierzakiem!
        Rycerz otrząsnął się i zareagował szybko, wstając od stołu oraz podając rękę Caitriony, zapytując ją także, czy zechce z nim zatańczyć. Po chwili ich dwójka nieco się oddaliła, choć satyrka zerkała na nich, chcąc się upewnić, czy błogosławionej nic nie grozi – po jej zniknięciu zaczęła się o nią nieco martwić. Jednak wyglądała na to, że znalazła się w dobrych ramionach.
        - Teraz zaś...
        Ariatte miałą tylko chwilkę na zorientowanie się, o co chodzi Vaeli, gdy ta przeniosła spojrzenie na ognistowłosą, a w jej oku zabłysnęła iskra. Satyrka błyskawicznie się schyliła, chwytając czarodziejkę pod pachy, podciągając, chwytając za biodra, znowu podciągając, po czym stawiając w końcu na powierzchni stołu, który nieco się zatrząsł. Valea chwyciła dłonie Ariatte, cofając się i ponownie przywracając pełną równowagę stołu. Uśmiechnęła się łobuzersko.
        - Czy zechce pani ze mną zatańczyć? Możliwe odpowiedzi: tak, bardzo tak, zaszalejmy, rogata!
        Nie potrzebując nawet odpowiedzi Ariatte, Vaela od razu ruszyła z inicjatywą, mocno trzymając dłonie czarodziejki oraz wirując wraz z nią w rytm muzyki; kapela grała energiczną, dziką muzykę hulankową, dlatego taniec był nadzwyczaj szybki, pełen obrotów, zbliżania się do siebie, oddalania, wirowania, zmian pozycji, w przypadku Kozy stukania raciczkami oraz podnoszeniu czarodziejki w powietrze za biodra, tylko po to, aby nieco zawirować z nią w powietrzu lub podrzucić, aby zaraz potem ją złapać. Dopiero teraz Ariatte mogła w pełni się przekonać o sile oraz zręczności satyrki, która w tańcu doskonale sobie radziła, ani razu nie pozwalając sobie na to, aby któraś z nich stanęła drugiej na stopie albo, co gorsza – aby podrzucona kobieta upadła na stolik, niezłapana przez rogatą partnerkę. Muzyka grała długo, a towarzyszył jej radosny śmiech Vaeli i stukot jej kopyt o blat stołu za każdym razem, kiedy robiła krok.
        W końcu jednak muzyka się zmieniła. Tym razem zagrano coś radosnego, ale zdecydowanie wolniejszego. Koza jedną dłonią złapała czarodziejkę za talię, drugą za rękę, którą wyprostowała razem z nią. Zaczęły się obracać wzdłuż osi stolika, przesuwając się co chwila o kilka kroków, dopóki blat zbytnio się nie przekrzywił.
        - Tak szczerze, to wygląda pani czarodziejka na rozrywkową kobietę – powiedziała radośnie Vaela, po której nie widać było widać żadnego zdyszenia ani innych oznak zmęczenia po tak energicznym i długim tańcu. - Oczywiście jak na nierogatą, ma się rozumieć. Niezbyt pasuje mi to do wizji zatopionej w księgach mistrzyni, która nie ma czasu na związki. Hmmm?
        Nawiązywała do jej zdań podczas ich wcześniejszej gry. Ułamek sekundy po tym, jak Koza zadała to pytanie, w melodii odezwał się charakterystyczny ton, a Vaela obróciła swoją partnerkę. Teraz ręce czarodziejki były skrzyżowane, a ona sama plecami przyciśnięta była do klatki piersiowej satyrki, której ręce pozostawały proste, a w takiej pozycji ich dwójka wciąż obracała się wokół własnej osi.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Wto Lip 31, 2018 8:33 pm
autor: Caitriona
Aniołka usiadła na tym samym miejscu, które zajmowała wcześniej. Jej głowa już tak nie pulsowała i czuła się całkiem normalnie, może pomijając kwaśny smak w ustach. Obiecała sobie zresztą, że nie wypije już ani kropli. Zamierzała w tym postanowieniu wytrwać.
— Musiałam się przewietrzyć — mruknęła w odpowiedzi na zapytanie, odsuwając od siebie kielich znów wypełniony alkoholem. — Ja już naprawdę odpadam. Mam słabą głowę, nie czuję się na tyle dobrze, żeby więcej pić.
Na jej szczęście niedługo później alkoholowa gra dobiegła końca i rozpoczęły się szalone tańce. Błogosławiona natychmiast dała się porwać na środek sali, gdy Alstair wyciągnął do niej rękę. Może nie była nigdy mistrzynią tańca, znała tylko te podstawowe, tańczone na dworach, ale w ramionach rycerza całkiem dobrze się bawiła. Okazało się, że mężczyzna tańczył o wiele lepiej niż ona sama i prowadził ją z całkowitą pewnością. Caitriona czuła jego dłoń na swoim biodrze i się rumieniła, choć gest nie miał w sobie nic z wulgarności. Oczy rycerza patrzyły na nią tak ciepło, że nawet bardzo pijana nie mogła go posądzić o nieczyste intencje. Zresztą, prawdę mówiąc, był bardzo przystojny i zdecydowanie wpasowywał się w gust aniołki. Medyczka była sama od tak długiego czasu, że w gruncie rzeczy już nawet nie pamiętała, jak to było znajdować się w cudzych ramionach i nie musieć polegać tylko na sobie. Zazwyczaj nie oddawała łatwo kontroli, ale tym razem czuła się po prostu dobrze, na miejscu.
Gdy muzyka nagle przyspieszyła i stała się gwałtowna, Caitriona i Alstair również zaczęli szaleć, o mało nie przydeptując innych par tańczących dokoła nich, i to zdecydowanie mniej żywiołowo. Aniołka parokrotnie straciła równowagę, potykając się o rąbek własnej sukni, lecz za każdym razem wybuchała śmiechem. Zresztą Alstair nie dał jej upaść na podłogę, bo jego dłonie cały czas ją podtrzymywały.
Aniołka czuła, że powoli daje się oczarować jego uśmiechowi i czułym słówkom, które szeptał do jej ucha. Zapomniała, że znają się zaledwie od kilku godzin, nie dłużej; po prostu wykonała skok wiary i mu w ciemno zaufała. Ten człowiek miał coś w sobie… Coś, co sprawiało, że ludzie mu od razu ufali, jakąś… szlachetność? Czystość? Błogosławiona nie potrafiła tego zdefiniować, ponieważ to było jedynie przeczucie.
Nie była przyzwyczajona do takich ekscesów, więc szybko zaczęły ją boleć nogi. Przekrzykując gwar i muzykę, przekazała Alstairowi, że chce usiąść i się napić — niekoniecznie wina. Rycerz wiernie podążył za nią, zarabiając kilka hałaśliwych okrzyków od Sonrisy. Aniołka szybko kazała jej się uciszyć i nawet własnoręcznie zamknęła gronostajowi jadaczkę, nie chcąc, żeby obraził Alstaira. Sońka się momentalnie na nią obraziła i zwinęła w dalekim kącie kanapy, podczas gdy błogosławiona i rycerz usiedli razem i pogrążyli się w beztroskiej rozmowie. Całkowicie się od siebie różnili, a jednak oboje znaleźli przyjemność w tej konwersacji, toczącej się niczym rzeka — zahaczającej o różne poboczne tematy, lecz cały czas koncentrującej się wokół ich pracy, bo na ten temat mieli sobie najwięcej do powiedzenia. Aniołka była ciekawa, jak dokładnie wygląda każdy dzień Alstaira i czym się dokładnie zajmuje, zaś rycerz ją dopytywał o leczenie magią, zioła, których używała, i sposoby leczenia. Błogosławiona rozprawiała o tym wszystkim z energią, jej oczy błyszczały i humor się znacznie poprawił. Być może to wszystko było spowodowane w dużej mierze wypitym alkoholem, ale Caitriona nie zamierzała się tym przejmować. Nie wtedy, gdy miała tak znakomite towarzystwo.
— Więc… Co zamierzasz dalej robić? Dokąd pójdziesz? — spytał ją wreszcie, upijając łyk wina, podczas gdy ona w dalszym ciągu siorbała swoją wodę.
— Jeszcze nie wiem, szczerze mówiąc. Nie mam konkretnego celu, raczej błądzę niż wędruję. Ot, gdzie się znajdą chorzy i potrzebujący pomocy, tam się zatrzymuję w zamian za wikt i opierunek. To dobry układ.
Rycerz przytaknął, lecz widać było, że się intensywnie nad czymś zastanawia, a nawet waha.
— Nie chciałabyś może… zostać dłużej w Elfidranii? — spytał niepewnie, patrząc na aniołkę z nadzieją. Nawet się odrobinę rumienił, lecz Cait nie wiedziała, czy to efekt spożytego wina, czy zawstydzenia, czy może też światło w karczmie powodowało powstawanie złudzeń. Zresztą rycerz po chwili dodał, jakby próbując usprawiedliwić swoje słowa: — No wiesz, tu też jest szpital i mają dużo chorych…
Niezręczność pomiędzy nimi można by było kroić nożem.
— Nie jestem pewna — odparła cicho aniołka, ponad ramieniem rycerza dostrzegając szalejące w rytm muzyki Vaelę i Ariatte. — Nie wiem, jakie moje towarzyszki mają plany i nie chciałabym ich zostawić bez pożegnania, ale może… — Zawahała się. — Może zostanę tutaj na dłużej. Chciałbyś się wtedy ze mną zobaczyć? Może…
— Oczywiście — wszedł jej w słowo. Teraz na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Oczywiście, że tak, pani. Zawsze jestem do twoich usług.
Odwzajemniła uśmiech, po raz pierwszy od dawna czując ekscytację.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Nie Sie 12, 2018 11:25 pm
autor: Ariatte
Upita czarodziejka odprowadziła tępym wzrokiem rycerza i medyczkę, po czym spojrzała na satyrkę oczyma, jakby dopiero co przebudziła się z głębokiego i bardzo długiego snu. Chwilę zajęło, zanim dotarło do niej, co właściwie Vaela może kombinować.
- Ty chyba... hic! nie zamie... hic!... rzasz szukać mi mojego ryce...hic! - po ostatnim czknięciu Ariatte natychmiast otrzymała odpowiedź. W pierwszym momencie nie docierało do niej, co się dzieje i dlaczego kozica wniosła ją na stół. Płomiennowłosa miała duże trudności w utrzymaniu równowagi stojąc nawet na podłodze, a teraz dodatkowo przyszło jej mierzyć się z zagrożeniem zlecenia z tego, co najwidoczniej miało służyć za prowizoryczny parkiet. Nie próbując nawet złapać równowagi szybko skierowała się w stronę ramienia satyrki, jednak gdy ta chwyciła jdłonie czarodziejki, ta była pewna, że właśnie będzie świadkiem spotkania gruntu ze swoimi zębami.
- Fiu! Mało brakowało, a już bym... hic! zleciała... - odetchnęła z ulgą, gdy Vaela ustabilizowała im parkiet. - Ale... skarbie... chyba nie zamierza... Aa!- Ariatte wydała z siebie krótki okrzyk, gdy satyrka pociągnęła ją do tańca. Czarodziejka starała się nadążyć za kozicą, jednak na początku było to nie lada wyzwaniem. Może nie sam taniec był problemem, gdyż płomiennowłosa potrafiła tańczyć. Kłopotliwym okazało się być utrzymanie zawartości swojego żołądka tam, gdzie być powinna. Zwymiotowanie na swoją nową znajomą, i być może towarzyszkę na dłuższy czas, nie było kolorowym scenariuszem. Gdyby tak się stało Ariatte prawdopodobnie na stałe straciła by szacunek wśród mieszkańców tego miasta i zamiast być znaną z umiejętności i predyspozycji magicznych, wszyscy kojarzyliby ją z opaskudzeniem przyjaciółki.
Czarodziejka pisnęła, gdy kozica postanowiła nią podrzucić. Ariatte poczuła, jak cały alkohol, który wypiła wędruje do jej gardła. W ostatniej chwili udało się jej przełknąć to, co zamierzało wydostać się na zewnątrz.
- Vaelo! - krzyknęła do kozicy tak, jakby chciała ją skarać za coś bardzo złego. Satyrka chyba jednak nie potraktowała tego na poważnie, gdyż krótko po tym znów rzuciła czarodziejką w powietrze, po czym oczywiście ją złapała. Raz jeden płomiennowłosa musiała powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować na bawiących się wokół klientów karczmy.
- Jeśli nie przestaniesz mną... rzucać... to cały ten taniec... źle się skończy. - ostrzegła kozicę. W trakcie wypowiadania tego zdania starała się łapać choć odrobinę powietrza, którego zaczynało jej już brakować. Oczywiście ze zmęczenia. Nadążanie za tempem satyrki było bardzo trudne dla czarodziejki. Jednak ta zwariowana istota ani myślała słuchać tego marudzenia. W mig uniosła Ariatte nad siebie, by zaraz znów ją odstawić na blat stołu, a następnie zawirować nią i złapać, gdy ta straciła równowagę i zaczęła spadać z "parkietu"
- Vaelo, czy możemy trochę wolniej? - i jak na życzenie muzyka zwolniła, co czarodziejka przyjęła z wielką ulgą. Kozica również od razu poczuła rytm nowej melodii i przystąpiła do o wiele wolniejszego i spokojniejszego tańca.
- Właściwie to ja... - starała się w trakcie tańca odpowiedzieć na stwierdzenie kozicy. - nie miałam nigdy czasu na zabawy tego typu. Wiesz... chcesz być... hic! Oj! Przephraszam. Chyba mi do końca nie przeszło. - Po czknięciu czarodziejki obie kobiety zmieniły pozycję. Oczywiście stało się to za sprawą satyrki, która obejmowała płomiennowłosą w sposób, w jaki obejmowała ją jej... na ich pierwszym spotkaniu. Ariatte poczuła nagły przypływ smutku i tęsknoty. Zapewne to wpływ alkoholu pobudzał w niej te niezbyt przyjemne emocje. Dlatego też nie opierała się towarzyszce, a wręcz przeciwnie. Wtuliła się w nią plecami jeszcze bardziej z nieukrywaną czułością. Pozwoliła sobie poczuć się bezpiecznie. Była otoczona opieką kogoś, kto uratował jej życie. Ten ktoś właśnie obejmował ją i przekazywał swoje ciepło. Nic jej tu nie groziło. Nie przy Vaeli i Caitrionie, która czekała w pogotowiu. Ariatte zamknęła oczy i skierowała do satyrki takie właśnie o to słowa:
- Chciałabym tak całą noc. Wiesz, skarbie? Problem w tym... że ja właśnie... - w tym momencie satyrka mogła poczuć jak cały ciężar zasypiającej czarodziejki spada na nią. Nie miałoby to zapewne żadnych konsekwencji, gdyby Vaela się tego spodziewała. Mogłaby unieść płomiennowłosą bez wysiłku. Jednak Vaela nie spodziewając się nagłego naporu straciła równowagę i razem z Ariatte spadła ze stołu. I o ile satyrka mogła jeszcze odpowiednio zaregować, tak czarodziejka nie wiedząc, co się dzieje, upadła na podłogę, tłucząc sobie dopiero co przestrzelone ramię. Część gości w karczmie ryknęła śmiechem, a druga część zatkała sobie usta dłonią w obawie, że znanej czarodziejce i jej towarzyszce stało się coś poważnego. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ten upadek otrząsnął mistrzynię magii, która zaraz podparła się na rękach i nie spiesząc się, by wstać, zaklęła i skarciła samą siebie.
- Cholera! - uderzyła pięścią w podłogę. "Jak można być taką mameją i usnąć tańcząc na stole?" - pomyślała, po czym powoli wstała, otrzepała się z kurzu i spojrzała na Vaelę.
- Nic Ci nie jest? Mam nadzieję, że wylądowałaś lepiej niż ja. Trochę boli mnie ramię. - przy tym ostatnim skrzywiła nieco minę i nie chcąc narażać Caitriony na kolejny wysiłek spojrzała w jej stronę i pokręciła głową na znak, że to nic takiego i nie trzeba używać żadnej magii.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Wto Sie 21, 2018 1:44 am
autor: Vaela
        Vaela uwielbiała zaskakiwać innych – w takich zupełnie niespodziewanych chwilach ujawniały się najbardziej podstawowe czynniki w każdej istocie, co pozwalało zarówno wydobyć z niej nieco prawdziwego „ja”, jak i dzięki małemu przypływowi adrenaliny bardziej pobudzić do życia. A czarodziejka zdecydowanie się nie spodziewała, że satyrka zechce zatańczyć z nią szalony taniec na stole; naturianka miała nadzieję, że jej towarzyszka nigdy wcześniej nie uraczyła podobnego rodzaju parkietu, bo zapoznawanie ludzi z takowym jego rodzajem zawsze było zabawne – czasem dla obu stron. Vaela nie była pewna, jak to wygląda tym razem, ale krzyki i piski czarodziejki były dla niej doskonałym znakiem, że, tak czy owak, działa. Satryka śmiała się radośnie, szalejąc razem z nową znajomą. Taniec jednak – na prawie magiczne żądanie płomiennowłosej – zmienił się w coś znacznie wolniejszego i chyba bardziej jej odpowiadającego; po takiej porcji wyrwania ze strefy komfortu należało się jej w sumie coś podobnego.
        - Czasu? Och, brak czasu to paskudny zwyczaj u nierogatych – mruknęła satyrka zaraz po tym, jak przybrały nową pozycję. - Ja tam mam cały czas świata. Może się podzielę nieco, jeżeli ładnie poprosisz? Jestem przekonana, że w dziennej rutynie da się znaleźć masę zbędnych fragmentów, które można wyrzucić i zastąpić czymś bardziej rozrywkowym. Rozrywka jest ważna. Pozwala oczyścić umysł i działać lepiej, a i z większą przyjemnością. Nie można się wypierać swojej natury, pani czarodziejko, a natura jasno mówi, że każdy potrzebuje czasem po prostu wyrzucić wszystko z siebie. Jestem naturianką, wiem, co mówię!
        Vaela chciała zmienić pozycję, ale wtedy nieoczekiwanie czarodziejka oparła się o nią swoimi plecami; satyrka spojrzała na nią niepewnie, gdyż taki ciężar uniemożliwiał jej zrobienie tego, co sobie wcześniej zamierzyła – kobieta jednak wyglądała na nadzwyczaj zadowoloną, w dodatku... rozczuloną? Kozica rozejrzała się i dostrzegła wiele rozbawionych spojrzeń – znajdowały się w końcu na doskonałym widoku praktycznie każdego w karczmie. Czarodziejka jednak przymknęła oczy i zaczęła mówić, na szczęście jednak gwar w pomieszczeniu sprawiał, że jedynie Vaela była w stanie dosłyszeć słowa. Tego jeszcze tylko brakowało, aby ktoś podsłuchiwał! Satyrka więc spojrzała z oczekiwaniem na twarzyczkę płomiennowłosej, oczekując na jej dalsze słowa, ale wtedy...
        Satyrka upadła bardzo rzadko – jej zmysł równowagi sprawiał, że graniczyło to niemal z cudem. Teraz jednak poleciała w tył, przyciśnięta przez ciężar czarodziejki. W tę jedną sekundę poczuła, jak cały świat się przechyla razem z nią. Rozpostarła ręce i przygotowała się do uderzenia, rozluźniając ciało. Satyrka upadała bardzo rzadko, ale spotykała się z sytuacjami ryzykującymi tym na tyle często, że nauczyła się upadać. Wylądowała z hukiem, krzywiąc się lekko, ale ból był lekki. Natychmiast obejrzała się na czarodziejkę i ze zmartwieniem dostrzegła na jej twarzy wyraz bólu; rozejrzała się po okolicy, dostrzegając tłum wyraźnie rozbawiony całym tym zajściem. Normalnie zakrzyknęłaby „jest cięższa, niż wygląda!”, ale teraz miała wrażenie, że płomiennowłosej wystarczy jak na razie upokorzenia. Zamiast tego zawołała więc:
        - Niestety przy takiej piękności idzie łatwo stracić czujność!
        Bez większego trudu wstała, jedynie coś jej w barku strzeliło, ale ledwo poczuła ból. Natychmiast skierowała uwagę na czarodziejkę, która powoli się podnosiła; zmartwiona Vaela zbliżyła się i przekrzywiła głowę, uważnie się jej przyglądając; jej wzrok na chwilę odskoczył do uzdrowicielki, która rozmawiała z rycerzem, ale nie wyglądało na to, aby Ariatte potrzebowała leczniczej magii. Satyrka postanowiła więc zamiast tego potraktować ją kozią magią!
        - Nie, nie przejmuj się, nic mi nie jest, nie z takich wysokości się upadało – powiedziała rozluźniona, jakby nic się nie stało, zaraz znajdując się obok czarodziejki i biorąc ją pod ramię. To zdrowe, upewniła się jeszcze przed chwytem, po czym wciągnęła ją pomiędzy tańczący tłum. - Widzisz, dlatego właśnie potrzebujesz częściej pozwalać sobie na takie rozrywki. Ale pewnie po takim dniu nie powinnam się dziwić, że padasz z nóg. Może powinnaś wziąć małą przerwę, hmm?
        Nie czekając na odpowiedź, Vaela wyciągnęła towarzyszkę spoza tańczącego tłumu i usadziła na krześle, przy stoliku znajdującym się w samym kącie, gdzie hałas był nawet nieco cichszy. Założyła ręce, wpatrując się w płomiennowłosą.
        - Czasem trzeba zrobić jedno siedzisko na tyłku w tył, aby zrobić dwa taneczne kroki w przód, ha! Posiedź tutaj i odsapnij, zaraz do ciebie wrócę!
        Vaela ruszyła ponownie, nurkując w tłumie, aby dotrzeć do lady. Po drodze napotkała wzrokiem uzdrowicielkę wraz z rycerzem – przyjrzała mu się badawczo, wyszukując w nim jakichś niecnych intencji, ale wyglądał w porządku – a błogosławioną wyraźnie radowało jego towarzystwo. Dlatego też satyrka wepchnęła głowę pomiędzy nich.
        - Dobrze się bawicie, gołąbeczki? Och, wybaczcie, nie chcę przeszkadzać, tylko sprawdzam, czy się nie nudzicie. - Obydwoje mogli bardzo wyraźnie przyjrzeć się szerokiemu uśmiechowi satyrki. - Pani, wybacz, ale nie mogę dotrzymywać ci towarzystwa; muszę zaopiekować się naszą ognistą znajomą. Ufam jednak, że zostawiam cię w godnej kompani. Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, to krzycz. Albo rzuć po prostu w moją stronę tym małym futrzakiem. Z pewnością spodobałoby mu się na mojej głowie, a to byłby doskonały sygnał! Nie, spokojnie, tylko żartuję. Wszyscy wiedzą, że głowy kóz to marne gniazda. No ale zostawiam już was. Zaszalejcie sobie nieco.
        Vaela zniknęła, a po chwili dało się słyszeć głos przywódcy grającego zespołu: „A teraz pieśń na zamówienie pewnej kozicy, która kazała przekazać: „Dla pewnej dwójki, będą wiedzieć, że chodzi o nich, naprawdę sobie szalejcie.” Po chwili zaczęli grać dosyć romantyczną melodię, a słowa śpiewane przez elfkę mogły skruszyć najtwardsze serca. Wtedy też satyrka – po małym nadłożeniu drogi, aby dotrzeć do muzyków – dotarła do lady. Kiedy karczmarz tylko ją dostrzegł, od razu nalał jej wina.
        - Nie, nie, nie tego mi trzeba. Ale i tak skorzystam. - Satyrka jednym łykiem go opróżniła. - Potrzeba mi mleka.
        - Mleka?
        - Mleka.
        Ten wieczór robił się dla karczmarza coraz dziwniejszy, ale spełnił zamówienie, dopisując kolejną pozycję na listę rachunków dla czarodziejki. Po chwili wylądował na niej kolejny wers, gdy Vaela złożyła dodatkowe żądanie.

        - Już jestem! - zakrzyknęła Vaela, wynurzając się przed czarodziejką; postawiła na stoliku kubek wypełniony najlepszym – kozim! - mlekiem oraz małą przekąskę – bułkę z wyśmienitym, zdrowym elfim masłem oraz smakowitym serem. - Wybacz, że tak długo. Masz, zjedz sobie nieco i napij się. Pomoże. Zarówno jeżeli chcesz odzyskać siły, jak i przygotowywać się do łóżka, ha ha.
        Satyrka zbliżyła się i swoim zwyczajem usiadła na stole, tuż obok czarodziejki.
        - A więc wracając do twojego znajdywania sobie czasu... Jak widać, los cię uwielbia, bo zesłał ci na twoją drogę mnie! Razem z pewnością znajdziemy go wiele! Oh, już nie mogę się doczekać tych wszystkich wspólnych chwil! Pokażę ci zupełnie nowy świat. Dzisiejsza noc to będzie dopiero wstęp. Potrzebujesz nieco relaksu, a po wszystkim z wielką radością będziesz wracać do tych swoich nudnych ksiąg i zaklęć, zaręczam! Wiesz, znam kilka całkiem dobrych okazji w mieście, a wiele także można samemu zrobić! Ale... może teraz zajmijmy się czymś zabawniejszym. Możemy zagrać w kolejną grę! Nazywa się „dwie prawdy, jedno kłamstwo”. Dosyć proste – jedna osoba mówi dwie prawdy o sobie i jedno kłamstwo, a druga osoba ma zgadnąć, o czym skłamała. Dosyć miłe dla poznawania się! No, pozwól mi zacząć! Hmm... Nie potrafię czytać. Mam ponad sto lat. Jestem sierotą.
        Vaela spoglądała na Ariatte, ciekawa, czy ta odgadnie. Jednocześnie oczekiwała, że ta rzuci swoimi własnymi przykładami. Mała gra, ale bardzo dobra. Zwłaszcza do zabicia czasu. No i pozwalała wyciągnąć z ludzi najciekawsze fakty – trzeba było przecież wybierać te brzmiące niewiarygodnie!

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Wto Sie 21, 2018 10:26 pm
autor: Caitriona
Muzyka wnet zmieniła się na skoczniejszą i aniołka dała się porwać w szalony taniec w objęciach rycerza. Tym razem już naprawdę śmiała się bez żadnego skrępowania, nie przejmując się nawet tym, że od czasu do czasu następowali sobie nawzajem na nogi, oboje upojeni nie wiadomo czy to szaleństwem, alkoholem, muzyką, czy własną bliskością — a może i wszystkim po trochu.
Oszołomiona Cait trochę się zdziwiła, kiedy wskoczyła między nich Vaela i oznajmiła, że mają się dobrze bawić. Po jej odejściu parsknęła śmiechem, przysłaniając dłonią usta i spoglądając na stojącego naprzeciw niej rycerza z nieśmiałym rumieńcem na policzkach. Oboje doskonale wiedzieli, że piosenka, która rozbrzmiała w następnej kolejności, była dedykowana specjalnie dla nich. Melodia była całkiem romantyczna, pełna uniesień i czułości, więc Alstair i Caitriona spoglądali na siebie dłuższą chwilę, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Wreszcie to rycerz odważył się na pierwszy krok — zaoferował swoją dłoń aniołce. Cait ją bez wahania ujęła i przytuliła się do rycerza. Czuła się dziwnie, ale wcale nie niezręcznie. Po prostu już dawno nie zdarzyło jej się być obiektem męskiej uwagi i nie potrafiła się teraz nie rumienić.
Choć dedykowana im piosenka już dawno dobiegła końca, jeszcze przez dłuższą chwilę stali na parkiecie, kołysząc się do niesłyszalnego rytmu. Caitriona odchyliła nieco głowę, żeby móc spojrzeć na rycerza, i napotkała jego wzrok. Alstair uśmiechał się łagodnie, gdy sięgnął dłonią, by odgarnąć zabłąkane włosy z twarzy Caitriony. Potem ją pocałował, powoli z rozmysłem. Caitriona niemalże podświadomie spodziewała się jakiejś katastrofy, wybuchu beczki z prochem, czegokolwiek, co przerwałoby ten cudowny moment — w końcu gdy się miało w drużynie kogoś tak szalonego jak Koza, wszystko było możliwe — jednak nic się nie wydarzyło, może poza tym, że teraz w jej brzuchu dosłownie eksplodowały fajerwerki.
— Chyba nie powinniśmy… — zaczęła. Nawet nie miała szansy dokończyć, gdyż rycerz położył jej palec na ustach.
— Nie, proszę, nie mów tak — poprosił. — To było warte…
Caitriona rozejrzała się dokoła, lustrując wzrokiem bardziej lub mniej pijanych bywalców karczmy.
— Chodziło mi o to, że powinniśmy chyba znaleźć bardziej… ustronne miejsce. Och. Wiem. Chodźmy na spacer. Słyszałam, że miasto o tej porze jest piękne!
Alstair popatrzył na nią, wyraźnie targany wątpliwościami.
— Chodzenie po mieście o tej porze to raczej nie jest zbyt dobry pomysł.
— Daj spokój, połowa miasta zwaliła się dzisiaj do karczmy i jest pijana. — Wiosenka przewróciła oczami. — Poza tym jesteś rycerzem czy nie? No jesteś, więc będziesz w stanie nas obronić. Myślę, że jakoś sobie damy radę. Poza tym zawsze możemy znaleźć bardziej ustronne miejsce i kontynuować to, co zaczęliśmy…
— Kusisz, moja droga — odparł Alstair, wciąż ważąc w głowie wszystkie za i przeciw. Wreszcie westchnął, wiedząc, że nie potrafi odmówić tej pełnej nadziei anielicy, nie wtedy, gdy się do niego tak słodko uśmiechała i patrzyła na niego tymi swoimi sarnimi oczami. — Niech ci będzie. Ale obiecaj mi, że się ode mnie nie oddalisz.
Przytaknęła z poważną miną.
— Uroczyście przysięgam, że się od ciebie nie oddalę.
Potem wspięła się na palce i obdarzyła rycerza szybkim całusem w policzek. Chwyciła jego dłoń, po czym wyprowadziła go na zewnątrz, zręcznie lawirując pomiędzy ławami oraz podśpiewującymi jakieś szanty mężczyznami. Nawet się nie obejrzała na Vaelę i Ariatte, mając wzrok utkwiony jedynie w wyjściu. W tym zamieszaniu zapomniała również o swoim uroczym gronostaju, który zupełnie zdezorientowany siedział przed kominkiem, wzrokiem błagając swoją panią o powrót i zabranie go z daleka od tego chaosu. Nie miał tyle szczęścia, bo zaraz potem uklękła przed nim malutka, może sześcioletnia dziewczynka i wyciągnęła lepką od miodu rączkę, aby pogłaskać mięciutkie futerko Sonrisy. Zagrożone zwierzątko momentalnie się zjeżyło i poczęstowało dzieciaka najmocniejszym ugryzieniem w dłoń, na jakie tylko było go stać. W odpowiedzi dziewczynka nieludzko wrzasnęła i, krótko mówiąc, rozpętał się chaos. Zaraz przybiegł pijany w sztok ojciec, zabrał córkę z powrotem do stolika, powierzając ją opiece swoich przyjaciół, a potem wykopał Sonrisę prosto na podwórze. No cóż, to się nie mogło skończyć dobrze. Obrażony gronostaj powarczał na zamknięte drzwi karczmy, a potem z dumnie uniesionym ogonem odmaszerował w stronę krzaków.
Tymczasem Caitriona i Alstair oddalali się coraz bardziej od karczmy, trzymając się pod ręce i beztrosko gawędząc. Błogosławiona rozglądała się z wyraźną ciekawością po okolicy, jako że nigdy wcześniej nie miała okazji zwiedzić Elfidranii. Miasto zapewne wyglądało inaczej za dnia — teraz wszystkie domy spowijał półmrok. Okolicę oświetlało tylko wątłe światło księżyca, co sprawiało, że cienie spacerujących ludzi zdawały się tańczyć na chodniku.
Szybko dotarli nad rzekę, w której wodach odbijał się księżyc wraz ze zbudowanymi na brzegu domami. Caitriona usiadła na piasku, nie przejmując się zimnem ani wilgocią. Pociągnęła ze sobą Alstaira, który zaraz ją opiekuńczo objął ramieniem, starając się jakoś ochronić od przenikliwego wiatru. Przez dłuższą chwilę tak po prostu siedzieli, wpatrując się w rzekę i milcząc. Czasami milczenie mogło przekazać więcej niż słowa.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Czw Wrz 06, 2018 7:55 pm
autor: Ariatte
Miała wrażenie, że po upadku o wiele mniej kręci jej się w głowie. Nie oznaczało to jednak, że świat przestał wirować całkowicie. Po prostu... mniej. Jej mózg wyraźnie dawał jej znać, że ma już dość alkoholu i chce od niego odpocząć udając się w krainę snów. Lecz Ariatte dzielnie walczyła z zamykającymi się powiekami. Ulżyło jej, gdy satyrka uspokoiła i wyprowadziła ją z przekonania, że coś stało się jej towarzyszce tańca. Chwila spokoju nie trwała jednak długo. Gdy tylko czarodziejka weszła w rozbrykany tłum zorientowała się, jakie intencje ma ta szalona kozica.
- Nie, Vaelo. Ja już nie chcę tańczyć... - stanowczo zaprzeczyła. Żadna siła na świecie nie była w stanie namówić jej teraz do dalszej zabawy. Przynajmniej przez najbliższy czas. Zdecydowanie musiała odetchnąć i dojść do siebie po poprzednim wygłupie. Była pewna, że przez najbliższe dni, a może nawet tygodnie, będzie wspominana i obśmiewana w tej karczmie. - Wizja tańczenia na karczemnych stołach, by po chwili z nich spadać niezbyt podoba mi się, Vaelo. A z przerwy, tak, dziękuję, chętnie skorzystam. - Gdy Ariatte zobaczyła, że kozica tak naprawdę nie zamierza dalej tańczyć, a jedynie przeprowadzić ją przez hasający po parkiecie tłum, dodała na usprawiedliwienie: - I oh, przepraszam za ten wyraz buntu. Myślałam, że prowadzisz mnie do kolejnego tańca, którego chyba bym już nie przeżyła. - Czarodziejka jak grzeczna i usłuchana dziewczynka dała posadzić się przy stole. Oparła się jedynie policzkiem o dłoń niebolącej ręki, a drugą, tę stłuczoną, położyła luźno na blacie stołu.
- Tak, Vaelo, znam to powiedzonko. Chociaż w ludzkim języku brzmi ono mniej poetycko. Nie martw się, nie zamierzam nigdzie się stąd ruszać. - Gdy kozica zniknęła na powrót w szalejącym tłumie, Ariatte poruszyła obolałą ręką i dla zabicia czasu zaczęła nią kreślić na stole kształty magicznej runy, której nauczyła się jeszcze za czasów własnej nauki w Hertuzanie. Prawdopodobnie dla wszystkich obecnych w karczmie było to dziwnie wyglądające zachowanie, którego nie powstydziła by się osoba ze szpitala dla umysłowo chorych. Bo przecież kto normalny przeciąga swój palec po stołach w tak dziwacznych kierunkach? Płomiennowłosa jednak na tyle skupiła się na tym, że nie spostrzegła nawet stojącej nad nią postaci. Był to szczupły, wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, piwnych oczach i opalonej karnacji. Ogolona twarz, czysta, lniana koszula z podciągniętymi rękawami i skórzane, zadbane spodnie jasno dawały znać, że jest to osobistość zadbana.
- Witam, moja pani. - zagadnął tak, jak gdyby oboje znajdowali się na dworze królewskim. Zaskoczona nagłym pojawieniem się mężczyzny czarodziejka spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na nieznajomego i odpowiedziała znudzonym głosem:
- Jeśli tak chcesz w przyszłości zagadywać do kobiet, to popracuj nad przywitaniem. No, chyba że zależy ci tylko na głupich dziewuchach. Wiesz, takich, co to bierzesz tylko na jeden raz.
- Przepraszam najmocniej. Nie chciałem pani urazić. - mężczyzna odpowiedział z wielkim zdziwieniem. - Mogę jednak wiedzieć, co jest nie tak w moim przywitaniu?
Płomiennowłosa westchnęła, jakby już na sam początek miała dość tej rozmowy. Tak na prawdę, to właśnie tak było.
- Możesz. Otóż używając słowa "witam" stawiasz siebie wyżej ode mnie. Witać możesz mnie w swoim domu, pałacu, zamku, gdziekolwiek tam, gdzie możesz czuć się ważniejszy, bardziej uprzywilejowany i tak dalej. Czy ta karczma należy do ciebie?
- Nie, moja pani.
- A no właśnie. - Ariatte uśmiechnęła się z widoczną litością na twarzy. - Druga sprawa. Żadna "moja pani". Żadna twoja. Od kiedy należę do ciebie, co?
- Wybacz mo... pani.
- No i mógłbyś się następnym razem przedstawić. A "panią" ci podaruję, bo jak można łatwo zauważyć jednak nią jestem. Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to spływaj stąd, bo czekam na znajomą.
- Nazywam się Julio. Masz na myśli tę satyrkę? Widziałem jak razem tańczyłyście. I to, jak upadłaś. Mogę zapytać, czy nic ci się nie stało?
czarodziejka traciła cierpliwość i pewna była, że gdyby nie wpływ alkoholu, to owy Julio już dawno wybiegłby z karczmy z podpalonym tyłkiem. Ponownie westchnęła, tym razem nie ukrywając, że towarzystwo mężczyzny ją męczy.
- Nie, nie możesz. Słuchaj... Żulio, nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Proszę, żebyś stąd poszedł. - W głosie czarodziejki dało się słyszeć poirytowanie i złość.
- Ja tylko chciałem okazać troskę. - po tych słowach gniew płomiennowłosej urósł niewyobrażalnie szybko. Zmusił ją do powstania, uderzenia oburącz w stół i wycedzenia przez zęby:
- Jeszcze słowo, a gwarantuję ci, że będziesz przypieczoną wieprzowiną. - Wreszcie słowa Ariatte musiały dotrzeć do Julio. On również powstał, lecz jego twarz nie była już opanowana i pociągająca. Zamiast tego wyrażała wstyd i czystą nienawiść.
- Ludzie mawiają, że jesteś wrednym babskiem, ale musiałem sam się przekonać. Pożałujesz! - warknął, po czym odszedł w stronę tłumu. Czarodziejka odprowadzała go chwilę wzrokiem, po czym zdenerwowana usiadła spowrotem na krześle i próbowała się uspokoić. Na szczęście po kilku krótkich chwilach wróciła Vaela z czymś do przekąszenia.
- Nic nie szkodzi, Vaelo. Obawiałam się tylko, że jak za chwilę nie przyjdziesz, to przysnę tutaj z nudów. - skłamała, by nie kłopotać naturianki - Dziękuję ci. - po tym ostatnim wzięła do ręki przyniesioną przez kozicę bułkę i zaczęła ją konsumować, popijając mlekiem. - Wiesz, temat spędzania wolnego czasu to temat na dzień, podczas którego nie będę pijana. Ale skoro chcesz się zająć moim, to znaczy, że zostaniesz w mieście? - Nie czekając na odpowiedź Ariatte zaczęła zastanawiać się nad kolejną grą i stwierdziła, że byłoby świetnie, gdyby dołączyła do niej także Caitriona. - Nie zaszkodzi nam jeszcze jedna gra intre... intere... intergracjyjna, tak! - Płomiennowłosa przeanalizowała opcje podane przez satyrkę. "Mam ponad sto lat" - Ta opcja była dla czarodziejki najbardziej prawdopodobna. Przecież Vaela jest naturianką. Przedstawiciele tego gatunku żyją długo. "Nie potrafię czytać" i "jestem sierotą" - na początku dla Ariatte był to wybór 50/50, jednak przypomniała sobie sytuację jeszcze podczas pierwszej gry, gdy to pewien mężczyzna zamierzał zabrać kozicy wino. Dał jej wtedy zapisaną kartkę, a to wskazywało na to, że kopytna towarzyszka jednak potrafi sobie poradzić z odczytaniem wyrazów.
- A więc skłamałaś z tym, że nie potrafisz czytać! - Ariatte popiła ostatni kęs bułki mlekiem, dając tym samym czas na odpowiedź rywalce. Po krótkiej chwili, w której Vaela bez problemu zdążyłaby dać odpowiedź, płomiennowłosa postanowiła podać swoje odpowiedzi.
- No to teraz ja. Kiedyś byłam nauczycielką, jestem bogata lub mam ponad... 300 lat! Ale zanim odpowiesz, widziałaś gdzieś może Caitrionę? Dalej musi się użerać z tym rycerzykiem?

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Pon Wrz 10, 2018 9:23 pm
autor: Caitriona
W końcu zrobiło się na tyle zimno, że Cait całkowicie odmarzł tyłek. Postanowiła, że to dobry moment na zabranie się znad rzeki i przejście gdzieś, gdzie było znacznie cieplej. Zerknęła na Alstaira; mężczyzna wydawał się całkowicie pogrążony w rozmyślaniach. Dźgnęła go łokciem.
— Hej.
— Hej. — Posłał jej ciepły uśmiech. — Chcesz stąd iść?
Przytaknęła, przygryzając wargę. Nagle poczuła się niepewnie, gdyż powietrze między nimi aż wibrowało od napięcia.
— Mmm. Ale nie chcę wracać do karczmy.
— Ta propozycja pewnie zabrzmi co najmniej niestosownie, ale… Może pójdziemy do mnie? — zaproponował nieśmiało rycerz, czerwieniąc się jeszcze mocniej niż Caitriona. — Obiecuję, że to jest propozycja bez… bez… bez drugiego dna, po prostu… Możemy pójść do mnie. Chcesz?
Przytaknęła. Ujęła wyciągniętą dłoń rycerza i pozwoliła mu się podciągnąć w górę. Nie puszczając jej ręki, pociągnął ją w labirynt krętych uliczek Elfidranii, oświetlanych jedynie bladym światłem księżyca. Sceneria była niemalże bajkowa. Błogosławiona nie mogła się nie uśmiechać, nawet gdy mijała brudne podwórka, śmietniki, w których buszowały szopy, niedomknięte okna, przez które wydostawał się zapach jedzenia. Ten jeden raz czuła się po prostu dobrze w cudzym towarzystwie — po raz pierwszy od dawna nie była samotna, nie licząc towarzystwa Sońki.
No właśnie, Sońka. Cait nie widziała jej już od dłuższego czasu i teraz się zaniepokoiła. Niesforny gronostaj na pewno nie podążył za nią na miejską przygodę; musiał pozostać w karczmie, wśród pijanych gości. Z drugiej strony były tam również Vaela oraz Ariatte, więc miała znajomych, którzy mogli się zaopiekować Sonrisą. Wcale nie musiała pędzić na złamanie karku do karczmy, żeby odzyskać swojego chowańca, prawda?
O, Stwórco.
— Chyba jednak muszę wrócić do karczmy — stwierdziła po namyśle, sprawiając, że Alstair stanął obok niej jak wryty. — Zostawiłam tam Sonrisę…
— Sonrisę?
— Mojego gronostaja.
Rycerz z frustracją przeczesał włosy.
— To po drugiej stronie miasta, za daleko, żeby się wracać o tej porze — powiedział wreszcie. — Nic mu nie będzie. Masz tam przyjaciół, prawda? Zajmą się nim. Wrócimy rano i go znajdziemy, dobrze?
Błogosławiona nie wyglądała na szczególnie przekonaną, ale ostatecznie się zgodziła. Rycerz pociągnął ją jeszcze dalej, przez kolejne ciemne ulice, aż wreszcie stanęli przy małym, niepozornym domku przyozdobionym winoroślą.
— Strażnicy miejscy mają takie luksusy? — spytała z uśmiechem, gdy Alstair wpuszczał ją do środka.
— Właściwie to nie. To mój dom rodzinny. Mieszkam tu od urodzenia. Jest skromny, ale własny.
Wnętrze rzeczywiście nie było luksusowe, lecz swojskie. Cały domek składał się praktycznie tylko z jednego pomieszczenia, w którym stało dość szerokie łóżko, dębowy stół, dwa krzesła, kilka drewnianych szafek, dzbanek z wodą i miska. Było tutaj też kilka świec, które po zapaleniu wypełniły izbę ciepłym blaskiem.
— Może usiądziesz?

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Nie Wrz 16, 2018 1:36 pm
autor: Vaela
        - Och, nie! - zakrzyknęła przesadnie dramatycznie Koza, kiedy usłyszała odpowiedź czarodziejki. - Zasypianie z nudów na takiej imprezie? Straszliwy los! Ale rozumiem, że zadziałał tutaj mechanizm kontrastu oraz uzależnienia. Gdy już spotka się jądro rozrywki oraz interesujących rzeczy, jakim jest moja skromna, włochatonoga osoba, to nawet najbardziej rozrywkowe otoczenie wydaje się być nudne niczym falki z olejem! Nie lękaj się jednak, powróciłam i zadbam, abyś nie musiała już cierpieć tych straszliwych mąk!
        Vaela uważnie obserwowała, jak czarodziejka je; była gotowa do natychmiastowej interwencji w przypadku, gdyby obciążony żołądek kobiety nie wytrzymał, albo też po prostu by jej to nie smakowało. Plus kozie zmysły były wyczulone, przygotowane aby na najdrobniejszą oznakę rzucić się w stronę czarodziejki i bohatersko złapać ją w ramiona, gdyby ta znowu zasypiała. Wyglądało jednak na to, że jedzenie smakowało, było wystarczająco strawne, a i nie nastąpił kolejny upadek. Doskonale! Plan powiódł się stuprocentowo!
        - Oj tam, to podczas stanu podchmielenia ludzie mają najlepsze pomysły! Ale cóż, jeżeli preferujesz jednak nieco nudniejszy, ale bardziej realistyczny stan umysłu... chyba nie mogę cię winić, molu książkowy. Hmm, czy zostanę? Wiesz, nie mogę niczego obiecać, w końcu gdzieś indziej ludzie mogą bardziej potrzebować mojej gwiazdy! Powiedzmy jednak, że skoro póki co nie mam lepszych pomysłów... tak, raczej zostanę. Ale uprzedzam, że zwieję jak tylko nudziarze zaczną się dobierać do mnie! Wiem, że miasta naprawdę w nich obfitują. Więc twój w tym interes, aby trzymać ich ode mnie z daleka! Ha!
        Satyrka przebierała kopytkami, kiedy Ariatte zastanawiała się nad podanymi przez nią informacjami. Ta gra była zupełne innego rodzaju niż poprzednia – tutaj pojawiał się czynnik rywalizacji. Na wiele osób działał bardzo skutecznie, a najlepszy sposób, aby wygrać, to podać fakty o sobie, w które jak najtrudniej uwierzyć. Łakome kąski przy poznawaniu się. Łatwo było się zapędzić zbyt daleko... ale to było w tym wszystkim najlepsze. Uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź czarodziejki.
        - Nie każdy jest tak wyedukowany jak ty! Zresztą brak umiejętności czytania nigdy zbytnio mi nie przeszkadzał. Ha, przegrałaś! Hej... a może nieco zmodyfikujemy zasady? Jeżeli ktoś przegrał, druga osoba może zażądać od niej zrobienia jakiejś rzeczy. Co ty na to? Możesz też zażądać anulowania tego polecenia! Co by oznaczało, że jeżeli ja też przegram, będziemy kwita. Modyfikować zasady w czasie gry niby nie jest dobrze, ale jeżeli ci to odpowiada... lubię dodać nieco dreszczyku emocji. Hmm?
        Po chwili to Ariatte podała trzy opcje, nad którymi Koza zaczęła się zastanawiać. Przerwała jednak szybko, gdy padło pytanie czarodziejki.
        - Och, pewnie, przed chwilą w zasadzie. Spokojnie, siedzą sobie z rycerzem i słuchają muzyki. Podrzuciłam im odpowiedni kawałek i element mojej niesamowitej osobowości. Nic im nie grozi. Tłum nie jest jeszcze na tyle dziki, aby był zagrożeniem. Wierz mi, znam się na tym. Wygląda na zadowoloną pośród bawiących się ludzi. A ty potrzebujesz chwili spokoju, więc ani waż mi się próbować ją szukać! Jeszcze zaśniesz w trakcie chodzenia, wpadniesz na kogoś i będzie nieszczęście! W tym stanie ludziom przychodzą do głowy ciekawe pomysły, fiu fiu. Jeszcze jakiś weźmie cię w obroty! Więc skoro to wyjaśnione. Ha! Prosta sprawa! Skłamałaś tym, że masz ponad trzysta lat! Nikt w takim wieku nie dałby się wpakować w szpony jakiegoś tam pierwszego lepszego czarownika oraz nie wiedziałby, jak porządnie się zabawić! Gdybym ja żyła trzysta lat... ola koziego boga! Już z jedną dziesiątą tego doświadczenia przewyższam wszystkich o kozi skok, a co dopiero by było z całością!
        Zachwyt Vaeli nad sobą samą oraz przenikliwością koziego umysłu trwał chwilę, dopóki czarodziejka nie poinformowała ją, że także przegrała grę. Koza na pokaz się naburmuszyła, ale po chwili tylko roześmiała, po czym rozejrzała po karczmie, próbując wymyślić zadanie dla czarodziejki, zanim ta ją wyprzedzi. W końcu wskazała na mężczyznę w płaszczu siedzącego w rogu, w ciemnym płaszczu i narzuconym kapturze, który spoglądał na zabawę spod byka, próbując skupić się na swoim kuflu piwa. Najprawdopodobniej najemnik, jeden z tych typów spod ciemnej gwiazdy, co to wędrują z miejsca na miejsce i podejmują się najbrudniejszych robót – inaczej mówiąc; sztywniak!
        - Tamten o. - Vaela nie miała obiekcji przed wskazaniem palcem na mężczyznę, który zdecydowanie zbyt zajęty był trunkiem, aby to zauważyć. - Wygląda na to, że nie bawi się zbyt dobrze. A jako, iż jesteś gorącą czarodziejką, to może być go nieco rozgrzała?
        Vaela oparła się plecami o krzesło, a raciczki oparła na blacie stołu, ręce splatając na karku i spoglądając na Ariatte chytrze. Specjalnie sformowała zdanie tak, aby było dwuznaczne. Szczególnie, że kobieta była pijana! W jaki sposób jej umysł zinterpretuje polecenie – to była prawdziwa loteria! Każdy ze sposobów jednak przyniesie kozie frajdę. No, o ile Ariatte nie zdecyduje się anulować polecenia. Wtedy... cóż, będzie nudno. Vaela oczekiwała na to, co ona sama ma zrobić, modląc się, aby czarodziejka chciała i nia się podle zabawić.

Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu

: Czw Paź 04, 2018 7:51 pm
autor: Ariatte
Rzeczywiście, gdyby czarodziejka nie była pijana, to prawdopodobnie wstałaby, by zobaczyć, gdzie podziewa się Caitriona. Pech chciał, a może coś zupełnie przeciwnego, że jednak była i nie zamierzała ruszać się z miejsca. Uwierzyła Vaeli na słowo.Nie udawała także zawiedzenia, gdy ta uświadomiła ją, że jej dedukcja nie podołała wyzwaniu. Zgodziła się na propozycję zmiany zasad niezbyt chętnie, gdyż obawiała się tego, co przyjdzie do głowy satyrce. Pomimo tego przytaknęła stwierdzając, że bez tej dodatkowej zasady ta gra nie dostarczyłaby im odpowiedniej dawki emocji.
Zadanie dla Ariatte z początku wydało jej się absurdalne. Niby że ona ma go...? To niedopuszczalne! Spojrzała na satyrkę z niedowierzającym wzrokiem, po którym bez problemu można było wywnioskować pytanie: "Ale jak to?!".
- Vaelo, czyś ty oszalała? I niby co ja mam z nim zrobić? - były to pytania retoryczne. Oczywistym było, że kozica nie była do końca normalna, ale jej aktualny pomysł przerósł ludzkie pojęcie. - Nieważne! - odpowiedziała sama sobie dosyć ostro. Słuchaj no! - wstała gwałtownie i z udawaną złością wskazała na towarzyszkę palcem. - Nie zamierzam przegrać, rozumiesz? - zaraz po tym spięta Ariatte ruszyła w kierunku stołu nieznajomego, który od razu wychwycił wzrokiem zbliżającą się w jego kierunku żeńską postać. Ta jednak przystanęła w połowie drogi i podparła się jedną ręką o najbliższy stolik. Nie zrobiła tego czując, że zaraz upadnie. Zrobiła to dlatego, że do głowy przyszedł jej pewien ciekawy pomysł. Przecież nawet nie musiała się do niego zbliżać, by go rozgrzać! Gdy do tego doszła od razu na jej twarzy zagościł uśmiech, spowodowany nieziemską ulgą. Odwróciła się w stronę satyrki, po czym z powrotem skierowała się ku swojemu miejscu. Gdy do niego doszła bez słowa usiadła na krześle, które przed chwilą było przez nią zajmowane.
- Słuchaj no! Nie wiem, na jakie przedstawienie liczyłaś, ale nie dam ci go! - po tych słowach płomiennowłosa wykonała taneczny ruch dłonią, po czym dodała:
- Obserwuj uważnie tego biedaka. Założę się, że niedługo albo zdejmie swój płaszczyk, albo całkowicie opuści to miejsce. Podgrzałam mu nieco temperaturkę. - wzięła łyk ze swojego kufla i lekko chichocząc odwróciła się na krześle w stronę swojej ofiary. Utkwiła w nią wzrok oczekując na zamierzone efekty i jednocześnie myśląc nad swoim wyzwaniem dla satyrki. Zauważyła, że owy zakapturzony mężczyzna w dalszym ciągu się jej przygląda. W głowie czarodziejki przez krótki moment zadziałał alarm, który ostrzegał przed kłopotami, jednak przycichł, gdy podejrzana postać w przewidywalny sposób zdjęła z siebie płaszcz i odsłoniła swą łysą głowę skropioną lekkim potem.
- Przyjrzyj się mu, kochana. - Ariatte odwróciła się już w stronę stołu i utkwiła swój zadowolony wzrok w towarzyszce. - Biedak chyba trochę się zgrzał, nie sądzisz? Z tego co pamiętam nie powiedziałaś mi, w jaki sposób mam go rozgrzać. Nieprawdaż? Tak czy inaczej wymyśliłam już zadanie dla ciebie. Będziesz musiała podejść do tych przygłupów... - płomiennowłosa wskazała pięcioro mężczyzn siedzących przy stole niedaleko. Popijali oni wesoło piwo, grając również w jakąś grę, do której używało się dziwnych kart. - no i jak już do nich podejdziesz, to zacznij opowiadać im, jak rozmnażacie się wy, satyrzy. Podejdę nieco bliżej, by słyszeć wszystko doskonale. - Czarodziejka uśmiechnęła się chytrze do swojej rywalki, wzięła ostatni łyk i wstała, dając jej jednocześnie znak, że jest gotowa. - To jak? idziemy? Nie bój się. Gdy któryś postanowi wykorzystać wiedzę i WEŹMIE CIĘ W OBROTY... - podkreśliła ostatnie słowa - to będę w pogotowiu.