Efne[mieszkanie Kinalalego] Ja Cię kocham, a Ty...

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Przekupywanie Kinalalego komplementami było zawsze doskonałym pomysłem - poeta był wyjątkowo czuły na miłe słowa i łatwo było nim dzięki temu manipulować. Wiedzieli o tym wszyscy, zarówno jego przyjaciele, jak i wrogowie i wykorzystywali to bezwzględnie, przy czym zadaniem tych pierwszych było bronić maie przed fałszywymi umizgami tych drugich, gdyż on sam z reguły nie umiał dostrzec tej jakże subtelnej różnicy i łykał wszystko jak leci. Czasami jednak potrafił zaprzeczyć, lecz tą odrobiną obiektywizmu wykazywał się jedynie w towarzystwie najbliższych sobie osób, do których zaliczała się oczywiście Yuumi.
        - Och, moja droga, uwierz mym słowom, że stoję na nogach i jeszcze nie zemdlałem tylko dzięki temu, iż ciało, które aktualnie znajduje się w mym władaniu, jest znacznie silniejsze niż to, w którym zwykle przebywam. W przeciwnym razie już czterokrotnie osunąłbym się w ciemność z tych emocji, a rumieńcem pokryłbym się tak intensywnym, że chyba do końca życia pozostałby mi po nim ślad - zapewnił poeta, niejako chwaląc tężyznę fizyczną Leo, a zaraz miał postąpić jeszcze krok dalej i pochwalić również jego osobowość.
        - Nasz kowal zresztą musi być osobą o niespotykanym wręcz spokoju i silnym charakterze, skoro sam jest w stanie wytrzymać w mej cielesnej powłoce i nadal się uśmiechać, nie uroniwszy przy tym żadnej łzy i tylko raz się przewróciwszy. Otaczasz się wspaniałymi ludźmi, najdroższa moja ostojo racjonalizmu.
        Kinalali z uśmiechem wysłuchał argumentów młodej malarki przemawiających za noszeniem spodni… po czym z uśmiechem zbył je niedbałym machnięciem dłoni.
        - Temat mody męskiej jest niezwykle ciekawy i jak zapewne się domyślasz niezwykle miły mi i bliski, zdaje mi się jednak, że tę konkretną dyskusję powinniśmy odłożyć na czas bliżej nieokreślony, niemniej już po tym, jak z Leo wrócimy do naszych prawowitych cielesności. Wiedz jednak, że się z tobą nie do końca zgadzam i twardo zamierzam bronić swego stanowiska, a argument moich szat z miejsca obalam, gdyż akurat odzienie, które sobie upodobałem, jest ze wszech miar wygodne i przyciągające wzrok, lecz do bólu niepraktyczne, z czego zdaję sobie sprawę, mogę jednakże pozwolić sobie na taką ekstrawagancję ze względu na swe z gruntu intelektualne zajęcia, które nie wymagają ode mnie ani nadmiernej ruchliwości, ani praktyczności. Jak to się mówi, mogę siedzieć w miejscu i jedynie pięknie pachnieć - dodał żartobliwym tonem, ponownie próbując założyć nogę na nogę jak kobieta. Przyszło mu przy okazji na myśl, że miał szczęście pod jednym względem: Leo był mężczyzną prostym i może nieszczególnie odzianym, lecz dbającym o podstawową higienę.
        Kolejna kwestia poruszona przez Yuumi sprawiła, że Kinalali poczuł się sfrustrowany i jakby… skrępowany? To był dziwnym widok zważywszy, że maie nie miał żadnego problemu z okazywaniem uczuć ani z jakąkolwiek cielesnością, miał też dość wysokie mniemanie o sobie, więc tym bardziej trudno było go zawstydzić. A tymczasem zapewnień Funtki o tym, jak doskonałe ciało przypadło mu w udziale, wywołało u niego niepewność. Nawet drgnął nieznacznie, gdy ujęła go za dłonie, cofnął je zresztą gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja.
        - Nie rozumiesz - oświadczył cicho. - Leo może panować nad tym ciałem z niewyobrażalną wręcz precyzją, bo się w nim urodził. Tymczasem dla mnie jest to obcy teren, granice mej materialności uległy zawężeniu i zestaleniu, podczas gdy czysta fizyczna siła, której do tej pory świadomie się pozbawiłem wybierając taką a nie inną postać, nabrała rozmiarów, które mnie przerażają i obezwładniają. Nie znam granic mych możliwości i nie jestem w stanie ich wyczuć. Najdroższy mój promyku, dotykając czegokolwiek czuję się, jakbym miał dłonie odziane w trzy pary za dużych rękawiczek i nie mam zielonego pojęcia jak mogę zacisnąć palce, by nie wypuścić niczego z ręki i jednocześnie tego nie zmiażdżyć… - Kinalali westchnął, po czym machnął ręką i obrócił wzrok zasłaniając oczy dłonią w dramatycznym geście. Mógł tworzyć jeszcze setki metafor, tłumaczyć jej czym jest wejście w tak silne ciało, lecz ona nie była w stanie tego zrozumieć. Nie rozumiała, że myśl przekładająca się na ruch za każdym razem jest teoretycznie taka sama, lecz każdy też na swój odmienny sposób pojmuje pojęcia “za mocno” i “za słabo”.
        - I ja również bym się z tobą zamienił - zgodził się nagle, spomiędzy palców zerkając na kreację Yuumi. Tak, gdyby był w swoim normalnym ciele, z olbrzymią przyjemnością przymierzyłby jej sukienkę, gdyż uważał ją za prawdziwe dzieło sztuki krawieckiej, a na dodatek sprawiała ona wrażenie bardzo wygodnej. Jako Leo wyglądałby w tym jednak fatalnie, ba, prawdopodobnie nawet by się w nią nie zmieścił, a nie chciał na dodatek robić mu wstydu, powstrzymał się więc od drążenia tego tematu. Humor znów mu się pogorszył. Całe szczęście temat ich rozmowy szybko uległ zmianie i dotyczył w tym momencie kwestii tak bardzo istotnych i bieżących jednocześnie, że wszelkie dąsy poety musiały odejść na drugi plan. Oblicze młodego kowala wygładziło się, a jego powieki lekko opadły, jak to w typowej minie Lalego, gdy ten nabierał pewności siebie.
        - Nie jestem oczywiście w stanie orzec co nim kierowało w tamtym momencie i czy myślał samodzielnie nad swymi czynami, czy wyręczyły go gwałtowne uczucia zmieszane z alkoholem, niemniej jestem gotów ręczyć głową, że po przebudzeniu i wyłożeniu mu co też najlepszego uczynił, nie zostawi tak tego tematu i dołoży starań, by w chociażby najmniejszym stopniu nam pomóc, o ile całkowicie nie da rady odczynić tego zaklęcia. Zważać trzeba wszak na to, że Berlot to typ gwałtowny, aczkolwiek posiadający głęboko zakorzenione poczucie honoru i na pewno coś takiego potraktuje jako ujmę dla samego siebie, gdyż skrzywdził osoby, które nie miały nic wspólnego z jego niedolą… Oczywiście jeśli nie zechce podtrzymywać twierdzenia, jakobym to ja podjudzał Tanaj do zmiany nastawianie w stosunku do niego - dodał maie, lekko markotniejąc, gdyż ta opcja po wypowiedzeniu na głos stała się jakaś taka znacznie bardziej prawdopodobna niż w momencie, gdy była tylko jedną z setek przemilczanych opcji. Co by nie gadać, słowa miały wielką moc.
        - Liczę jednakże, iż ze względu na Leo Pustynny Książę zechce powściągnąć cugle swych emocji i pochylić się łaskawie nad naszym problemem, by wspólnymi siłami go jakoś zażegnać. Jeśli będzie miał do mnie jakieś pretensje o rzekome podżeganie przeciwko niemu jego muzy, rozwiążemy tę kwestię w późniejszym terminie, by nie angażować w to osób postronnych. Chociaż i tak wydaje mi się to ze wszech miar absurdalne, chyba nawet bardziej niż ta cała kuriozalna sytuacja z zamianą ciał. Znasz mnie wszak dobrze, nigdy nie działałbym na niekorzyść cudzemu uczuciu, o ile ono samo w sobie nie jest destrukcyjne i krzywdzące. A tak było w tej sytuacji, widziałem to w oczach Tanaj, gdy rozmawialiśmy tego wieczoru na tarasie, widziałem wtedy, że mimo najszczerszych chęci i pragnienia, by nie złamać nikomu serca, ona sama nie była w stanie przeciwstawić się namiętności Berlota z należytą mocą. Nie jestem pewien, czy dane ci było kiedykolwiek zamienić słowo z ukochanym Tanaj, lecz ja miałem przyjemność zamienić z tym dżentelmenem nawet kilka słów. To mężczyzna o zdecydowanie rycerskim i kryształowym charakterze, którego każda szanująca się niewiasta chciała mieć u swego boku jako głowę rodziny, lecz jednocześnie jest to typ wojownika, który nie pozwoli, by najbliższym jego sercu działa się krzywda. Nie muszę nawet rozmawiać z naszą piękną Tanaj - chociaż czy mogę jeszcze używać słowa “nasza”, skoro zdaje się, że ofiarowała się ona całkowicie jednemu tylko mężczyźnie? - by wiedzieć, iż on nie został uświadomiony w kwestii tego, jak upartego adoratora ma jego oblubienica. W przeciwnym razie zechciałby się sam z nim policzyć, będąc pewnym uczuć, jakie ona do niego żywi, a byłby to naprawdę męski sposób załatwienia tej sprawy. Niejakim pocieszeniem byłoby w tym momencie to, iż szlachetny pan Vier jest strażnikiem miejskim, więc raczej nie doprowadziłby do rozlewu krwi, który przekroczyłby pewne bezpieczne granice…
        Kinalali westchnął i głęboko zamyślił się nad malowaną przed chwilą sytuacją. Mimo zamiany ciał jego umysł dalej zachował swą dawną elastyczność i płynność, przez którą jego myśli krążyły wokół różnych tematów w sposób absolutnie niekontrolowany, jak wielobarwne ryby w ciepłych wodach przybrzeżnych Wyspy Syren. Jednocześnie trapił go dalszy los trójkąta miłosnego z Tanaj, Berlotem i Samuelem w jego wierzchołkach, jak również zamiana ciał jego i Leo, a także konflikt, jaki przypadkowo powstał między nim samym a impulsywnym rzeźbiarzem. Dopiero teraz dotarło do niego, że może to być bardzo istotny czynnik, który może skomplikować ich pertraktacje po przebudzeniu zmiennokształtnego artysty, lecz na ten moment postanowił odegnać od siebie te wątpliwości, jako iż były one zbyt przytłaczające i obezwładniające. Gdyby dał się ponieść tym myślom, niechybnie by go sparaliżowały i nie byłby w stanie dalej działać, a przecież czuł na sobie olbrzymią presję wynikającą z tego, że stanowił jednocześnie stronę konfliktu, gospodarza domu i, cóż, osobę, której inteligencja i oczytanie były powszechnie znane, a co za tym idzie spodziewano się po nim pewnych błyskotliwych myśli i rozwiązań.
        Och, jakże bardzo Lali chciałby nago ułożyć się w swym hamaku i zapalić opium! Ten stres był naprawdę nie do zniesienia… Dobrze, że ciało Leo było tak silne i zahartowane, bo dzięki temu troski poety nie odbiją się na jego obliczu - gdyby było inaczej, maie już mógłby się przyzwyczajać do wizji koszmarnych cieni pod oczami, popękanych naczynek na płatkach nosa i zaczerwienionych białek.

        Tłum wokół Tanaj to gęstniał to zaś rzedł - najmniej osób było wokół niej kiedy obłapiała ją Mimi, ale to akurat niespecjalnie jej pomogło, bo malarka była abosrbująca bardziej niż cała reszta towarzystwa razem wzięta. Nawet Bassar nie był taki męczący - on podszedł, chwilę porozmawiał i zaraz odszedł gdzieś na bok, nie robiąc scen ani nie zasypując jej pretensjami. No a z czasem było już tylko lepiej - modelka odpowiedziała na większość pytań, które nurtowały zebranych artystów, a oni przekazywali je sobie dalej, przez co nie musiała się powtarzać, co było w gruncie rzeczy zaskakujące - po takiej zbieraninie nikt nie spodziewałby się tak dobrej organizacji, gdy jednak dochodziło do dzielenia się najbardziej soczystymi ploteczkami, oni potrafili mobilizować się lepiej niż regularne wojsko na manewrach.
        Ostatnim zainteresowanym, który chciał rozmawiać z piękną rzeźbiarką, był Arillen. Malarz, chociaż z reguły nie bawił się w te małe gierki i rozgrywki miłosne artystycznego światka Efne, teraz zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. Był sprawnym obserwatorem i choć większość rzeczy zachowywał dla siebie, teraz nie mógł patrzeć na to, co się dzieje. Asayi był nabuzowany jak chmura gradowa, bo źle reagował na takie niespodziewane sytuacje, zwłaszcza gdy dotyczyły one jego dobrego kumpla. Bassar wyglądał, jakby dostał obuchem, chociaż to przecież on osobiście znokautował niedawnego absztyfikanta swojej podopiecznej. Pewnie następnego dnia posypie głowę popiołem na znak żałoby po utracie swojej “córeczki” na rzecz innego mężczyzny (moment, czy Vier nie był przypadkiem od niego starszy!?). Rye tak zmarkotniał, że gotów był zaraz wyjść na balkon i skoczyć by dokonać żywota, chociaż u niego ten dołujący nastrój brał się przede wszystkim z wypitego alkoholu, a Tanaj była tylko pretekstem by się nad sobą bezkarnie użalać. A gdzieś tam w kącie pokoju tworzyło się kółeczko wzajemnej adoracji poety, kowala i ich najbliższych przyjaciół, którzy chyba doskonale się bawili zważywszy na uśmiechy i czułe gesty jakimi się wymieniali. On więc musiał delikatnie popchnąć niektóre osoby do wykonania pożądanych ruchów nim będzie za późno.
        - Po raz pierwszy usłyszałem takie wyznanie z twoich ust, Tanaj - zagaił do modelki uprzejmym tonem.
        - To znaczy? - Rzeźbiarka sprawiała wrażenie zdezorientowanej, gdyż przed chwilą rozmawiała z zupełnie inną osobą i już naprawdę nie była pewna do czego odnosi się malarz.
        - Wcześniej żaden mężczyzna nie zasłużył sobie, byś powiedziała, że go kochasz. Nawet ten syn Caraxów, z którym tak długo się spotykałaś, był ostatecznie tylko twoim przyjacielem.
        - Arillen, do czego zmierzasz? - nastroszyła się momentalnie Tanaj, wyczuwając w głosie mężczyzny złośliwość. Pomyliła się jednak w swoim osądzie.
        - Do niczego - oświadczył z prostotą malarz, swe słowa podkreślając lekkim wzruszeniem ramion. - Po prostu stwierdzam, że to pierwszy mężczyzna, którego kochasz. To bardzo cenne uczucie, widać, że nim nie szastasz. Chętnie kiedyś poznam twojego wybranka - z tego co mówisz zdaje się być bardzo przyzwoitym człowiekiem. O ile oczywiście nie boisz się skalać go naszym szaleństwem - dodał zaraz żartobliwym tonem.
        - Twojego towarzystwa się akurat nie boję - przyznała modelka, już całkowicie rozluźniona. Arillen zrozumiał, że teraz ma szansę by wprowadzić swój plan w życiu. Znacząco spojrzał więc na kąt, gdzie przebywali Kinalali i Leo... ”Dlaczego w takiej chwili muszą zajmować się mierzeniem błyskotek, czy nie mogli zostawić to sobie na później? Aż tak dobrze im w tych zamienionych ciałach? Może niepotrzebnie się teraz gimnastykuję…”, pomyślał z odrobiną przekąsu widząc jak Funtka zapina na szyi kowala w ciele poety jakiś łańcuszek, a poeta w ciele kowala gapi się na niego jakby zaraz miał się na niego rzucić z wyznaniem miłości na ustach i żądaniem natychmiastowej konsumpcji tego uczucia. Arillen pozwolił sobie na ciche westchnięcie.
        - Nie sądzisz, że powinniśmy im pomóc? - zapytał Tanaj.
        - Tak, oczywiście! - zgodziła się natychmiast modelka. - Ale mówisz to, jakbyś miał coś konkretnego na myśli.
        - Owszem, mam - przyznał malarz.

        Atak Miminetty był dla pogrążonego we własnych troskach poety tak niespodziewany, że ten aż z początku się wzdrygnął i stęknął z lekką trwogą. Gdyby był w swoim własnym ciele, malarka niechybnie połamałaby mu nogi taką wylewnością, lecz ciało Leo miało solidne mięśnie i twarde kości… Poeta doszedł do wniosku, że to całkiem przyjemne uczucie, gdy piękna kobieta może usiąść ci na kolanach i nie zrobić przy tym krzywdy. Lecz niestety, każdy kij miał dwa końce, bo tak jak Mimi lubiła naruszać przestrzeń osobistą innych, tak samo poeta miał do tego wyjątkowo silne ciągoty i również lubił okupować cudze kolana. W postaci kowala nie miałby szans na takie wybryki, gdyż przygniótłby większość osób, a poza tym wyglądałby naprawdę niegodnie.
        Kinalali nawet nie zastanawiał się nad tym, co sobie pomyślą Lantello i Leo i gdy tylko ocknął się z pierwszego zaskoczenia, zachował się tak samo bezpośrednio jak zawsze, gdy naruszona została jego cielesność - odpowiedział dokładnie tym samym. Ustawił nogi tak, by Mimi wygodnie się na nich siedziało i jedną ręką objął ją w talii, nie okazując ani cienia skrępowania - zupełnie jakby byli parą. Tak samo zresztą zachowałby się, gdyby na jego kolanach usiadł Lant albo Leo w jego ciele, jemu to nie robiło wielkiej różnicy. Chociaż… może względem własnego ciała byłby bardziej napastliwy, bo w końcu miałby jedyną i niepowtarzalną okazję dotknąć go nieswoimi rękami i przekonać się, czy faktycznie te wszystkie zalety, jakie sobie przypisywał, na czele z delikatną i jedwabistą skórą, są faktycznie prawdziwe lub czy nie dałoby się czegoś jeszcze dopracować… ”Ależ nie, wykluczone!”, zganił się momentalnie w myślach. Jego ciało było bez zarzutów, z jednego prostego względu: było ideałem jego pierwszej, wielkiej i chyba jedynej miłości. Nic nie można było w nim poprawić.
        - Ależ, moja powabna orchideo, Mimi, nie uszkodź tylko proszę tego ciała, gdyż poczuwam się ze wszech miar za nie odpowiedzialny tak długo, jak w jego posiadaniu się znajduję i bardzo bym nie chciał musieć zwracać go prawowitemu właścicielowi w stanie gorszym, niż je otrzymałem - zganił lekko malarkę, gdy ta zaczęła dźgać go palcami o zbyt długich paznokciach. Gdyby Lali był w swoim własnym ciele, na pewno miałby już sińce po tym ataku.
        - To oczywiście żart - zauważył w odpowiedzi na insynuacje jakoby miał testować siłę mięśni kowala. - Nie przyszłoby mi nic takiego nawet na myśl, siłą jest mi tak zupełnie obcym zjawiskiem, że boję się o niej myśleć a co dopiero ją wypróbowywać…
        I tyle. Żywiołowe reakcje Mimi i poruszanie przez nią miliona tematów na minutę skutecznie zniechęciły poetę do rozwodzenia się nad tą kwestią, gdyż musiał skupić się na nadążeniu za tym, co też ona czyniła i mówiła.
        I nagle do rozmowy wtrąciła się kolejna osoba. Miękki, troskliwy głos, wypowiadający się jak zawsze rzeczowo, ale też z pewnym pierwiastkiem uwielbienia, który tak bardzo działał na poetę - Darlantello. Kinalali natychmiast obrócił na niego wzrok, a gdy zobaczył te wpatrzone w siebie oczy barwy soczystych wiosennych liści, uśmiechnął się zupełnie odruchowo. I tak samo odruchowo sięgnął do jego czoła, by odgarnąć z niego jeden z ognistorudych loczków - na moment zupełnie zapomniał o tym jak potężne są teraz jego gabaryty jak i siła i dzięki temu (o dziwo) poruszał się bardzo naturalnie.
        - Jestem skłonny przypuszczać, iż czuję się lepiej niż powinienem w zastanej sytuacji, w istocie, czuję się całkiem dobrze - przyznał z uśmiechem. - Właśnie z moją drogą przyjaciółką i ostoją racjonalizmu Funtką staraliśmy się ustalić jakiś plan działania, uznając, iż nie obędzie się bez pewnego wsparcia…
        Mimi przerwała jego wywód, jak zwykle zresztą. Jej ciekawość zdawała się nie mieć granic, a wrodzona żywiołowość nie pozwalała czekać, aż osoba, której chce zadać pytanie, skończy mówić. Chociaż w przypadku Kinalalego może to nawet i dobrze, bo w przeciwnym razie czekałaby tak długo, aż zapomniałaby zadać pytania…
        - Ależ wszystko w porządku… - bąknął. Jakoś nie zwrócił uwagi na to jak postrzega kolory w tym ciele, w ogóle go to nie zainteresowało. Widział jednak wszystko normalnie, tak jak zwykle i od razu doszedł do wniosku, że Leo nie jest daltonistą, lecz zwykłym mężczyzną, który po prostu nie rozdrabnia się na używanie zbyt szczegółowych nazw kolorów, bo wystarczy mu ten tuzin podstawowych nazw i dwa dodatkowe określenia: “jasny” i “ciemny” by problem uznać za rozwiązany. To było na swój sposób niezwykle praktyczne, bo może przez to jego język był mało precyzyjny, ale za to łatwy do zrozumienia. Niestety, Kinalali już niejednokrotnie widział wpatrzone w siebie dziwne spojrzenia gdy używał nazw pokroju “burgundowy”, “malachitowy” bądź “cynobrowy”.
        - Och… - Poeta, chociaż został wcześniej uprzedzony, że Leo może poprosić go o nowe odzienie, teraz zdawał się być tym szczerze zaskoczony. Przyjrzał się swemu ciału lekko rozedrganym wzrokiem i większość kobiet śmiało mogła rozpoznać w jego spojrzeniu to wahanie typowe dla osoby, która “nie ma się w co ubrać!”. Bo w istocie, prośba kowala wykraczała odrobinę poza możliwości La’Virotty, można ją było wręcz uznać za fanaberię. Kinalali od jakiś stu lat nosił tylko i wyłącznie swoje powłóczyste szaty, więc logiczne było, że nie znajdzie się u niego żadna tunika, bo nie miałby jej do czego założyć. Maie nie chciał jednak zawieść swego gościa, gdyż przecież był mu winny chociaż tyle za tę scenę, jaką urządził z naszyjnikiem.
        - Och, Leo, wybacz mi, że nie jestem w stanie w pełni zadośćuczynić twojej prośbie, jednakże nie nosząc spodni nie będę miał też stosownie krótkiego odzienia by okryć górną część ciała, tuniki czy też koszuli. Rozumiem wszak, że dla osoby niemającej wprawy w noszeniu tego typu szat mogą one nastręczać wiele trudności - zauważył poeta, zupełnie jakby on radził sobie ze swoją odzieżą, co oczywiście było nieprawdą, on jednak się tym nie przejmował, bo walka z odsłaniającym wszystko płachtami materiału była dla niego dość naturalnym odruchem.
        - Mogę więc zaoferować ci odzienie, które będzie mniej skomplikowane od tego, które masz na sobie w tym momencie, chociaż nadal będzie to toga. Jest co prawda niezwykle skromna i dość nijaka, niemniej nie spada z ramion i nie wlecze się po ziemi, zdaje mi się więc, że będzie to dla ciebie najlepszy wybór z możliwych, nieprawdaż? Bo… Mógłbym oddać ci koszulę, którą mam aktualnie na sobie ja, lecz wydaje mi się, że nie chciałbyś, bym paradował jako ty z odsłoniętym torsem, chociaż jeśli chcesz znać moje zdanie, twa sylwetka jest czymś, czym ze wszech miar powinieneś się chwalić.
        Lali w jednej chwili dostrzegł zmieszanie na twarzy kowala i delikatny odcień czerwieni, którym pokryły się jego uszy, więc natychmiast przerwał swe peany, które w przeciwnym razie trwałyby jeszcze dobrych kilka minut.
        - Jeśli więc zaproponowane przeze mnie rozwiązanie cię satysfakcjonuje, zaraz gdy wróci Yuumi, zajmiemy się twoją zmianą odzieży. Och, o wilku mowa, a wilk tuż! - ucieszył się nagle poeta, dostrzegając zbliżającą się do nich młodą malarkę. Jego uwadze nie umknęło to, jak nieprzyjemny grymas gościł wcześniej na jej obliczu, wystarczyła jednak chwila obserwacji by dojść do wniosku, że to kwestia obcowania z Berlotem, gdyż Funtka zaraz po dołączeniu do ich małej grupy rozpogodziła się i jak zawsze bardzo rzeczowo przeszła do sedna sprawy. Kochana dziewczyna, jak dobrze jest mieć taką przyjaciółkę w momencie, gdy samemu czasami nie jest się w stanie ogarnąć własnej odzieży, a co dopiero tak skomplikowanych zagadnień…

        - Dziewczyny, mogę wam zająć chwilę?
        - O co chodzi? - upewniła się Sofia, gdy zbliżył się do nich Arillen z tym swoim tajemniczym pytaniem. Tak nie zaczyna się rozmowy w momencie, gdy chce się tylko zapytać o jakieś nowinki bądź poprosić o szklankę wody: malarz coś knuł, to nie ulegało wątpliwości. Co lepsze, wcale nie zamierzał się z tym kryć tylko od razu wyłożył karty na stół.
        - Wiecie… Sytuacja trochę się zmieniła i wydaje mi się, że chyba najlepsze co możemy zrobić, to nie przeszkadzać teraz Kinalalemu i Leo, by mogli spokojnie dojść do rozwiązania swojego problemu.
        - Rozumiem - zgodziła się Paleo. - Chcesz, byśmy wyszły?
        - No szczerze powiedziawszy: tak. Tak będzie lepiej. Znacie Kinalalego, za jakiś czas na pewno zechce to powtórzyć, by jakoś wynagrodzić ten wieczór, nic nie stracicie wychodząc teraz.
        - Masz w sumie rację. Pożegnamy się i idziemy…
        - Nie, chyba nie ma sensu robić teraz rumoru. Wytłumaczę was, gdy sam będę wychodził, słowo honoru.
        Śpiewaczek nie trzeba było wcale długo przekonywać do opuszczenia mieszkania maie. Całe szczęście, bo naprawdę w tym momencie stanowiły jedynie zbędny element dekoracji. Z innymi niestety nie poszło tak łatwo: Asayi zapierał się rękami i nogami, że zostanie, by pilnować Berlota, lecz całe szczęście Tanaj zdołała wyperswadować mu, że to nie będzie konieczne. Nie omieszkała przy okazji wytknąć mu, że wcześniej sam spił zmiennokształtnego rzeźbiarza, a przy żadnej z bójek jakoś dziwnie go nie było. Muza zajęła się również rozmową z Rye, który czmychnął po niej tak szybko, jakby naprawdę do tej pory szukał jedynie pretekstu by wrócić do siebie i w samotności zapić swe smutki. Rzeźbiarka miała jednak wątpliwości czy sama powinna zostać czy też się ulotnić, a co za tym idzie, zabrać ze sobą Bassara, gdyż jej opiekun teraz na pewno by się bez niej nie ruszył. W końcu jednak para zdecydowała się zostać. Taką samą decyzję podjął też Iliian, argumentując to tym, że ze wszystkich zebranych jest najlepiej obeznany w dziedzinach magicznych, chociaż jego domeną był krąg materii.

        Kinalalemu nie umykało nic, jeśli chodzi o subtelną mowę ciała, zwłaszcza, gdy było to jego własne ciało. Dostrzegł na przykład, że chociaż Leo porusza się w jego fizycznej formie - cóż - odrobinę niegodnie i bez polotu, to jednak nie jest w stanie przezwyciężyć niektórych odruchów, które narzucało mu samo to, że był teraz tak kruchy i subtelny. Na przykład sposób w jaki z początku usiadł, nim jeszcze Funtka zapięła na jego szyi nową błyskotkę - wyprostowany, ale z lekko pochyloną głową, łokcie trzymając przy sobie, a kolana razem. Smukłą dłonią tak pięknie odgarnął włosy z karku - pojedyncze wiotkie loczki oparły się na delikatnych jak gałązki palcach, czasami na mgnienie oka obejmując je swoimi splotami, by zaraz puścić i odskoczyć…
        Gdy jednak Yuumi wykonała swoje zadanie i skończyła zapinać wisiorek na szyi tymczasowego ciała kowala, cały czas prysł. Leo usiadł sobie swobodnie, jak to mężczyzna, szeroko rozstawił nogi, niedbałym gestem poprawił zasłaniającą je szatę. Gdy jednak sięgnął do swej szyi, by upewnić się, że faktycznie coś na niej nosi, gest ten znowu był subtelny i piękny. Na zmianę szorstki i delikatny - jakież to robiło niezwykłe wrażenie.
        Lali swe odrobinę oceniające spojrzenie przeniósł z kierowanej przez Leo dłoni na wisiorek, który Funtka zapięła mu na szyi i na jego twarzy momentalnie odmalował się zachwyt. Wiedział, że jest to piękna biżuteria, która z pewnością mu pasuje, ale nie przypuszczał przy tym, że wygląda w niej aż tak dobrze - jednak co innego widzieć ją na żywo, a co innego jedynie podziwiać w lustrze. Zastanowił się przez moment, czy nie jest to dobry kierunek, w którym powinien podążyć by podkreślić swą urodę, lecz niestety jego próżność była czasami silniejsza niż poczucie estetyki i nie mógł się powstrzymać od zakładania niezwykle bogatych ozdób. Ten filigranowy łańcuszek robił jednak piorunujące wrażenie na każdym, kto cechował się choć minimalną wrażliwością artystyczną. Łabędzia szyja Kinalalego i jego wątłe ramiona były wręcz stworzone dla tak filigranowego arcydzieła sztuki jubilerskiej - nie przyćmiewały go swym ogromem, podkreślały subtelną formę i piękno prostoty. Na białej jak alabaster skórze, której nie znaczyły żadne piegi, blizny ani włoski, złota niteczka łańcuszka odznaczała się jak skrząca rosą pajęcza nić skąpana w porannym brzasku. Zawieszony na nim błękitny diament lśnił jakimś wewnętrznym i jednocześnie odbitym światłem - tak wyszlifować kamień potrafili jedynie najlepsi mistrzowie w swej dziedzinie. Kinalali patrząc na niego czuł w ustach orzeźwiający chłód wody spływającej z płatków białych kwiatów i już zaczynał szukać formy, w której mógłby opowiedzieć o wszystkim co kłębiło mu się w tej chwili w głowie.
        - Przepięknie - westchnął w końcu poeta, bo gdyby z tego siebie nie wyrzucił, to by chyba nie mógł skupić się na niczym innym. - Leo, doprawdy, zachwycasz mnie tak bardzo, że na moment byłby w stanie zapomnieć w jak niefortunnej znaleźliśmy się sytuacji. Oczywiste było, bez wątpienia się ze mną zgodzisz, że ten wisiorek jest wręcz stworzony dla cielesności, w którą zostałeś odziany, ty jednak nadajesz jej zupełnie nowy szlif, dodajesz szorstkości prawdziwego mężczyzny, tego nieuchwytnego lecz doskonale wyczuwalnego pierwiastka samczej siły, dumy i chwały… Dobrze, rozumiem: na wszystko jest odpowiedni czas i odpowiednie miejsce - zreflektował się Kinalali, gdy spostrzegł kilka niezbyt przychylnych spojrzeń utkwionych w swojej skromnej osobie. Całe szczęście zdołał uzewnętrznić się na tyle, aby teraz już trochę spokojniej przejść do meritum sprawy, czyli do rozwiązania tej niefortunnej zamiany ciał. Humor mu się zresztą znacznie poprawił - raz, że jego ciało znowu było pięknie przyozdobione subtelnym łańcuszkiem, od którego nie sposób było oderwać wzrok, a dwa: znalazł coś co go zainspirowało i pozwoliło oczyścić myśli, czyli pomogło jego duszy. Chociaż obie te składowe tworzące byt zostały oddzielone, obie zostały właśnie uleczone. Przynajmniej odrobinę.
        - Dobrze więc - uznał Lali, unosząc dłoń do góry jakby chciał klasnąć, lecz jego druga ręka obejmowała ponętną talię Mimi i poeta wolał ją tam jednak zostawić. Dotarło do niego zresztą, że znowu zadziałałby na niekorzyść ciała, które zajmował, opuścił więc wolną rękę i położył ją na udzie malarki, co w jego przypadku nie było gestem w żaden sposób zobowiązującym, lecz na pewno wprawił on w zażenowanie pozostałych dwóch mężczyzn w towarzystwie. Chociaż jeden z nich mógł jeszcze czuć zazdrość i święte oburzenie widząc jak jego współlokatorka śmiało obłapia się z jego idolem.
        - Cóż, przyznać muszę, że wieść o domenach, które znajdują się w zasięgu umiejętności nieprzytomnego sprawcy naszego tymczasowego stanu, w żaden sposób mnie nie zaskoczyła, więcej wręcz rzeknę, wszystko jest w najlepszym porządku… co niestety nam nie pomaga - westchnął przejmująco, spoglądając na Leo. - Niemniej jednostka wychowana na pustyni, a obdarzona darem władania magią, dziedzinę wody będzie mieć z pewnością opanowaną, gdyż dzięki temu życie zarówno jej jak i jej towarzyszy staje się niewypowiedzianie wręcz łatwiejsze. A chociaż Berlot szczególnie niechętnie opowiada o swej przeszłości, wnioskować można, iż był osobą o mocnej pozycji w swej społeczności, zważywszy szczególnie na ciągnący się za nim przydomek Pustynnego Księcia, który z pewnością nie jest związany jedynie z ujmującą urodą ukutą wśród gorących jak lawa piasków ani też z jego staroświeckimi manierami. Dziedzina chaosu zaś stanowi oczywistą manifestację jego charakteru - dodał, ponownie reflektując się, że odbiegł znacząco od tematu, który chciał poruszyć. Zamilkł i posłał wszystkim przepraszający uśmiech, a mina ta jako jedna z niewielu do tej pory pasowała twarzy Leo… I wręcz nadawała mu uroku. Maie uśmiechał się szczerze i bardzo urokliwie tak samo jak kowal, lecz też z pewną wrodzoną subtelnością typową dla artystycznych i arystokratycznych dusz.
        - Wracając jednak do jakże istotnej dla nas kwestii powrotu do dawnego stanu rzeczy - zreflektował się poeta, mówiąc przede wszystkim do Leo, lecz od czasu do czasu spoglądając również na resztę. - Żadne z nas nie jest magiem wystarczająco doświadczonym i biegłym zwłaszcza w zakresie teorii, by móc wyjaśnić co stało się w trakcie tego ze wszech miar nieszczęśliwego incydentu. Co więcej skłonny jestem przypuszczać, iż nawet najtęższy umysł czarodziejski mógłby nie być w stanie odnaleźć przyczyny naszego wypadku i ubrać go w jednoznaczne słowa i teorie. Idąc dalej uważam, iż nic nie stoi na przeszkodzie… Albo nawet więcej: wysoce wskazane jest, byśmy go ocucili - w odpowiednim czasie, ma się rozumieć - i spróbowali dowiedzieć się, jakież to zaklęcie chciał rzucić pod wpływem targającego nim gniewu i żalu. Doprawdy, te spojrzenia są zbędne, skąd to zaskoczenia? Przecież to oczywiste było, że Berlot, w którego wnętrzu tkwi nie dość, że pierwiastek smoczej natury, to jeszcze zostało ono ukształtowane trybem życia, będzie wyrażał uczucia w inny sposób, może nawet dla siebie samego nie do końca zrozumiały i racjonalny. To nie jest osoba, po której można spodziewać się delikatności, a tym bardziej łez, czuje jednak jak każdy. A nie mogąc wydobyć z siebie łez i ubrać emocji w słowa, które przeszłyby mu przez usta, wyraża siebie w jedyny sposób jaki jest mu znany… W jego oczach widać jednak jakie uczucia targają jego wnętrzem, co stanowi paliwo do trawiącego go ognia. Oprócz kilku kwart alkoholu - dodał z pewnym przekąsem poeta. Po raz kolejny zorientował się przy tym, że odbiegł od głównego tematu, który chciał poruszyć, nie mógł jednak zostawić kwestii uczuć zmiennokształtnego rzeźbiarza bez odpowiedniego komentarza. Wszyscy wkoło czynili z niego wroga i napędzali niechęć, która brała się z braku zrozumienia. Maie oczywiście nie twierdził, że gwałtowności Berlota nie należy się bać, on jednak był w stanie zrozumieć jej przyczyny i brać go w obronę. W tym momencie nie czuł w stosunku do niego urazy, a co myślał o nim wcześniej i co jeszcze pomyśli… wiadomo było nie od dziś, że uczucia Kinalalego były jeszcze bardziej niestałe niż jego forma cielesna.
        - Nie uważam, iżby nasza sytuacja była trudna do zażegnania - oświadczył całkiem stanowczo poeta. - Należy jedynie poznać wszystkie czynniki, które doprowadziły do tej magicznej zamiany i na pewno wśród nich znajdzie się ten, który poprawnie użyty pozwoli nam na odwrócenie czaru, jestem o tym głęboko przekonany.

        - Ekhm, Kinalali… - zagaił Arillen, zbliżając się do kółka wzajemnej adoracji, które wyglądało, jakby całkiem dobrze się bawiło. A na pewno dobrze bawiła się Miminetta, która siedziała na kolanach kowalskiego ciała, rozparta i zadowolona jak najedzony kot, domagający się teraz jedynie głaskania.
        - Słucham cię - zgodził się poeta, nieco zaskoczony tym, że malarzowi akurat teraz zebrało się na rozmowę z nim.
        - Pozwoliłem sobie trochę porządzić się na twojej zabawie i kilka osób za moją namową poszło już do domu. Nie miej mi tego za złe, proszę cię, ale naprawdę uznałem, że to najlepsze co możemy dla was teraz zrobić: dać wam święty spokój. Żadne z nas nie miało i tak do zaoferowania nic, co mogłoby wam pomóc. Osoby, które na cokolwiek się zdadzą, zostają: Iliian, Tanaj, Bassar. Reszta już wyszła. I ja w sumie też przyszedłem życzyć wam dobrej nocy. Mimi, Lant… Wy zróbcie jak chcecie - dodał na koniec, nim się ukłonił i udał do wyjścia. Poeta patrzył na niego oniemiały, mrugając tylko intensywnie, po czym odchylił się do tyłu jakby zaraz miał zemdleć.
        - Doprawdy nie wiem co nim kierowało, gdy za moimi plecami podjął taką decyzję - mruknął, ewidentnie niezadowolony z podjętych przez malarza kroków. Osłonił oczy dłonią i westchnął przejmująco, lecz zaraz jakby się ocknął i wyprostował, przykładając rękę do serca w wyrazie głębokiego zaaferowanie.
        - Ależ, bym był zapomniał! - zakrzyknął. - Funtko, Leo pod twą nieobecność poprosił, czy byłoby możliwe znalezienie dla niego jakiejś koszuli, by mógł okryć swe nagie ciało, którego nie sposób jest ukryć pod szatą, którą aktualnie ma na sobie. Wiesz dobrze, że ja nie dysponuję tego typu odzieżą, jednakże przyszło mi do głowy, czy Leo nie wyglądałby dobrze w tej szacie koloru pokrytego zorzą nieba rozświetlonego gwiazdami? Tej ze złotym pasem i srebrną klamrą w kształcie czterolistnej dzikiej róży? Miałem ją zdaje się na sobie w ostatnią noc zimowego przesilenia.
        Wbrew sceptycznym spojrzeniom reszty towarzystwa, zarówno Lali jak i Yuumi doskonale wiedzieli o jakiej todze mówił poeta. Było to faktycznie najlepsze możliwe wyjście dla kowala: szata była długa do kostek, ale uszyta z rozsądnej ilości materiału, dodatkowo była spinana tuż pod mostkiem, więc trudno było ją z siebie nawet przypadkiem zrzucić. Jedyny jej mankament mogły stanowić długie do samej ziemi rękawy, lecz o ile Leo nie zamierzał nosić jej w pobliżu otwartych źródeł ognia, nie powinna stanowić większego zagrożenia.
        - Jeśli oboje zgadzamy się, że to dobry wybór, może pomogłabyś Leo odnaleźć tę szatę? O wiele lepiej ode mnie wszak wiesz gdzie u mnie w mieszkaniu są pochowane te wszystkie rzeczy...
        Fakt, Kinalali miał tyle ubrań, że sam się w nich gubił i niejednokrotnie już się zdarzyło, że o jakimś na śmierć zapomniał na czas tak długi, aż nie wróciła Funtka i w ferworze sprzątania nie pokazała mu swojego znaleziska. Gdy maie miał ochotę włożyć na siebie coś konkretnego po prostu bardzo długo i skrupulatnie szukał, z reguły jednak nie odnajdując poszukiwanego odzienia. Powód był prosty: w międzyczasie przez jego dłonie przechodziły całe tuziny innych pięknych tkanin i z reguły jedna z nich zachwyciła go tak bardzo, że zapominał czego tak naprawdę szukał. Co było jednak przy tym zaskakujące, La'Virotta pamiętał o wszystkich posiadanych świecidełkach, nawet tak drobnych jak łańcuszek, który miał teraz na szyi Leo. Był to wielki wyczyn, gdyż na każdą posiadaną przez maie togę przypadały jakieś cztery elementy biżuterii: bransoletki, naszyjniki, pierścionki, tiary... Z pewnością połowa smoków zazdrościłaby Kinalalemu jego kolekcji błyskotek.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Chociaż próbowała wykazywać się jak największym opanowaniem, a czasem wręcz i optymizmem, dziewczynie nie udało się pocieszyć przyjaciela w sposób tak skuteczny jakby chciała. Nie wiedziała zresztą jak miałaby to uczynić, gdyż - jak sam zauważył - nie miała pojęcia jak może się czuć osoba przeniesiona do cudzego ciała, a więc i jej postrzeganie tej sprawy mogło być nietrafione. Z drugiej strony z jęczenia Lalego można było sobie ukształtować w głowie całkiem przejrzysty już obraz tego zjawiska. Może dlatego słuchała go z takim zainteresowaniem i naprawdę skupiała się na jego barwnych, choć z gruntu przerażających opisach, dzięki czemu zdobywała wiedzę, będącą poza zasięgiem większej części populacji? Pilnowała się jednak, aby nie ulec ciekawości i ekscytacji w sposób zbyt widoczny, a siły swe skoncentrować na utrzymaniu dobrego samopoczucia u obu poszkodowanych, co - jak sądziła - i tak nie miało prawa jej wyjść. Jednak jako że była osobą lubiącą rzucać sobie wyzwania postanowiła, że zrobi co może, aby przynajmniej ich nie zdołować.
Nagła deklaracja, że i maie chętnie zamieniłby się z nią rodzajem ubrań nie zdziwiła jej w ogóle, ale przywołała na jej twarz zrezygnowany uśmiech. Niby taki drobiazg, ale o ile lepiej by im było gdyby mogli chociaż ubrać się jak chcą! Poeta jednak miał absolutną rację - temat mody poruszą następnym razem, choć wtedy Funcia zapewne zajmie się czymś "ważniejszym" i nie będzie miała aż takiej ochoty, by wchodzić żywą dyskusją w szczegóły historii poszczególnych części odzieży oraz jej walorów praktycznych, wizualnych czy też samej ich użyteczności. Kto jednak wie - Lali potrafił wciągać ją w przeróżne tematy, tak że nim się zorientowała już byli w połowie godzinnej dysputy i walczyli na argumenty popijając herbatę z malowanych w owady filiżanek najwyższej klasy (z tych, które jeszcze nie padły ofiarą jego niezdarności i dopiero czekały na ostateczny wyrok niemo błagając los, by piła z nich Funcia, a poeta jedynie patrzył na nie z podziwem i trzymał bezpieczny dystans).
Yuumi natomiast bezpieczny dystans wolała trzymać od Berlota i ogólnie wszelkich stworzeń jego pokroju, nawet jeżeli miałyby mieć owo "głęboko zakorzenione poczucie honoru". Niemniej długi dość wywód Kinalalego rozjaśnił jej nieco całą sytuację. Wszak na początku była mocno zaskoczona samą informacją, że Berlota i Tanaj coś łączy, chociażby z tego względu, że przez jakiś czas nie było jej w mieście, a nawet wcześniej zwyczajnie jej to nie interesowało. Zresztą takie nowinki (z wyjątkiem dzisiejszego wieczoru) miały zwyczaj jej unikać i przelatywać gdzieś obok - niepostrzeżenie, nie przykuwając ni grama jej cennej uwagi - chyba, że do akcji wkroczyła Mimi, ta bowiem z należytą skrupulatnością przekazywała swojej młodej, niedoświadczonej przyjaciółeczce wszystko, co szanująca się młoda dama z artystycznego środowiska wiedzieć powinna - krótko mówiąc wszelkie mniej lub bardziej zmyślone szczegóły na temat afer wszelkiej maści, wielkich romansów, małych romansików, wiszących w powietrzu flirtów, a nawet oszustw i - jedno na co Funcia na chwilę się włączała - nowinek o farbach i dostępności płócien. Jak z tego wynika, dziewczyna nie miała bladego pojęcia co dzieje się między większością znajomych jej osób i zazwyczaj jej tej wiedzy jakoś specjalnie nie brakowało, choć bywały i takie momenty, kiedy mocno wyrzucała sobie ten brak zainteresowania. Obecna chwila nie była co prawda jedną z nich, jednak im więcej Lali mówił, tym więcej Funcia rozumiała z posłyszanych wcześniej fragmentów zdań lub dialogów oraz ogólnie z wydarzeń dzisiejszego wieczoru, które były w sumie jedynie następstwami tego, co zaczęło się już jakiś czas temu. Zastanawiała się też na ile jej przyjaciel ma rację w kwestii Berlota. Była póki co pewna tego, że ona w ocenie zmiennokształtnego mocno przesadza na jego niekorzyść, ale nie śpieszyła się ku zmianie tego nastawienia - nie przepadała za nim i nie chciało jej się wysilać, aby tłumaczyć go przed samą sobą, zwłaszcza że jej zdanie i tak się tu nie liczyło. Chciała jednak tak jak maie wierzyć, że rzeźbiarz zrozumiawszy co zrobił faktycznie zechce jakoś zadośćuczynić ofiarom jego skrzywionego charakteru i spróbuje odczynić rzucone zaklęcie. Chociaż nawet gdyby tego nie umiał, a okazałby odrobinę skruchy, Yuumiś zaczęłaby nieco inaczej na niego patrzeć. O tym jednak by Berlot się przed kimś kajał nie mogło być mowy, a i gdyby miała do wyboru tylko jedną opcję to wolałaby, aby Berlot dupkowato się zachowując przywrócił Lalego i Leo do ich naturalnego stanu i zwyczajnie zniknął im z pola widzenia, niż szczerze przepraszając stwierdził, że nie umie im nijak pomóc.
- Mam nadzieję, że masz rację... - westchnęła bez entuzjazmu gdzieś pomiędzy kolejnymi zdaniami poety myśląc ile by dała za to, aby wszyscy obdarzeni byli tą częścią jego charakteru jaką teraz prezentował. Ożywiła się jednak dopiero kiedy wspomniał o "nowym" wybranku Tanaj, ten bowiem był człowiekiem, który budził raczej same pozytywne odczucia; tak przynajmniej wnioskowała Yuumi po tym co dane jej było usłyszeć. Jednak, że wcześniej nigdy go nie spotkała pokręciła tylko nieznacznie głową i nie wypowiadała się na jego temat, choć teraz już lepiej rozumiała czemu modelka ociągała się z rozwiązaniem całej sprawy "raz a dobrze". No i może przy okazji cieszyła się po cichu z faktu, że ktoś taki jak pan Vier zdobył serce takiej pięknej i rozchwytywanej kobiety jak Tanaj, ona zaś będzie miała w nim należyte wsparcie. Napełniało ją to jakimiś dziwnie pozytywnymi uczuciami i nawet z lekka poprawiło humor. W końcu jednak musiała na chwilkę odejść i zająć się odczytaniem aury, choć na dobrą sprawę mało co im to dawało. Zawsze był to jednak jakiś trening, a Funcia od nich nigdy nie stroniła, co było zresztą jedną z lepszych i bardziej wybijających się cech jej charakteru.
Odeszła więc i przez to przegapiła (znowu) najciekawsze sceny dzisiejszego wieczoru.

Leo stał przez chwilę bezradnie nie za bardzo wiedząc co myśleć, jak się zachować ani nawet jak ułożyć ręce. Nie żeby ciało Lalego było niewygodne - było przerażające od środka, ale komfortowe… na swój sposób. Jednak oglądanie jak Mimineta rozpiera się na jego własnych nogach… nie, to jeszcze było do przejścia, gorzej, że Kinalali także nie miał żadnych hamulców! Tak, patrzenie na siebie samego ściskającego Mimi niczym wierny kochanek było bardzo osobliwym przeżyciem. W związku z pracującą wyobraźnią i zalewem emocji, nad którymi nie umiał teraz w pełni zapanować jego twarz okryła się głębokim rumieńcem, sam chyba jednak nie do końca był tego świadomy, wszak nie analizował nigdy intensywności rumieńców ani swoich ani Lalego i choć czuł gorąco tak na twarzy jak i dekolcie nie umiał dopasować do niej odpowiednio mocnego koloru. To pozwoliło mu nie wpadać dalej w szpony zawstydzenia, a jedynie powoli się wyciszać i oswajać z tym dziwacznym zjawiskiem, które ożywało na stojącym obok krześle. Tak więc po jakimś czasie czerwień goszcząca na jego licach pobladła, przeobrażając się powoli w coraz mniej śmiały róż, aż w końcu już tylko ledwie widoczna ciemniejsza smuga podkreślała jasność oblicza poety. Przy tym wszystkim Leo (kiedy już udało mu się zamknąć rozwarte ze zdziwienia usta) nie przestawał się także lekko uśmiechać, uśmiech bowiem nie dość, że był jego znakiem rozpoznawczym to i czuł się z nim na ustach o wiele swobodniej niż z jakimkolwiek innym grymasem i łatwiej było mu się zrelaksować, choć teoretycznie relaks to ostatnie o czym powinien teraz myśleć.
Dodatkowo Lali uspokoił go nieco słowami, które wypowiedział w stronę napastliwej malarki - świadczyły one o tym, że stale uważa na ciało Leo i nie chce go nijak uszkodzić, a dobra wola to była już (według kowala) połowa sukcesu. Przy okazji jednak doszedł do wniosku, że jemu przyjdzie z wielkim trudem utrzymanie ciała poety w stanie nienaruszonym. Czuł, że już ma parę siniaków, choć nie miał pojęcia skąd się one wzięły. Za gwałtownie wstał? Nieostrożnie przełknął ślinę? A może wziął za głęboki oddech i coś mu pękło? (Albo jednak to te wcześniejsze wywrotki). Ech, mniejsza z tym.

Kiedy Yuumi wróciła i wybawiła Kinalalego zakładając na biednego Leo wybraną wcześniej przez poetę ozdobę, przestała skupiać się na chwilę na zebranej przy nim gromadce, do której zresztą sama się zaliczała i zaczęła nieznacznie rozglądać się wokół, gdyż w pokoju zapanowało jakieś nikłe poruszenie, a gości jakoś tak nagle zaczęło ubywać. W sumie zauważyła to tylko dlatego, że wolała odwrócić wzrok od Mimi rozpychającej się w najlepsze na kolanach kowala, bowiem przez skórę niemal wyczuwała jego (nikłe już co prawda) poddenerwowanie, a i dodatkowe zastanawianie się nad tym co prostoduszny i skromny Leo myślał widząc jak jego ciało przygarnia do siebie malarkę wywoływało u niej nieznaczny dyskomfort. Oczywiście nie miała ani do Lalego, ani do Miminetty żadnych pretensji - ich naturalność i ogólna otwartość była czymś co należało jak najbardziej doceniać (przynajmniej w niektórych przypadkach), a w dodatku Mimi i Leo wizualnie bardzo do siebie pasowali; każde z nich bowiem, konkretnie rzecz ujmując, było symbolem płodności i cech pożądanych u każdej z płci. W ogólnym założeniu. Obecna sytuacja zaś wydawała się niemal komiczna w swej całkowicie niewinnej dwuznaczności i dziewczyna chichotałaby w duchu, gdyby nie to, że zbyt dziwnym było dla niej przyjęcie do świadomości całkowitej bezsilności Leo. W jej wyobraźni i życiu egzystował jako ktoś może i potulny, ale przy tym zawsze z uśmiechem i bez większego problemu trzymający wszystko co istotne pod kontrolą. Teraz zaś nie panował nie tylko nad artystką, którą normalnie usadziłby jednym "braterskim" klepnięciem w plecy, ale i nad swoimi rękami, które całkiem swobodnie ułożyły się na jej talii kierowane przez skrajnie lubującego się w kontakcie fizycznym maie. To jednak musiało być fatalne uczucie. Ta cała zamiana. Aż dziwne, że akurat w tym momencie Lali nie obawiał się swojej chwilowej siły i tego, że zaraz może Miminettę tymi wielkimi łapami zmiażdżyć…
Po przyłapaniu się na tym drobnym przekąsie Funcia natychmiast przywołała się jednak do porządku i skoncentrowała na osobach stojących dalej nie chcąc nawet myślami o podobnym charakterze ciążyć swojemu przyjacielowi, który co prawda do głowy zajrzeć jej nie mógł, ale czasami sprawiał wrażenie jakby był tego bliski. Poza tym niech korzystają z okazji - Leo jakoś wytrzyma…

Faktycznie, kowal trzymał się nieźle i kiedy już pierwszy szok minął, wygodnie rozparł się na ozdobnym, pięknie rzeźbionym krzesełku. Nie kontrolował wszystkich swoich ruchów i nawet nie zwrócił uwagi na to co z kolei nie miało prawa umknąć bardzo wrażliwemu na wszelkie znaki Lalemu. Jednak choć nie był nawet w połowie tak spostrzegawczy jak on w końcu podłapał jego pełne zachwytu spojrzenie i uniósł pytająco brwi, po czym wszystko się wyjaśniło. Lali odpływał. Co prawda była to jak na niego niezwykle krótka wyprawa do krainy rozmarzenia, bo gdy dotarł do ,,samczej siły, dumy i chwały” przyhamował go nieco nacisk kilku par oczu, które przypomniały mu chyba, że w tej chwili wygląd jego ciała jest mało istotny - tej opinii nie popierał Lant, który niemal chowając się za kolanem kowalskiego ciała i jedną z nóg Miminetty spoglądał z trwożnym zachwytem na kierowane przez rzemieślnika ruchy, które tak bezbłędnie jego idol opisał, a także na piękną, smukłą szyję przyozdobioną dziełem sztuki, któremu jednak daleko było do ideału tych srebrzystych oczu i wspaniałych, morelowych ust… na nieszczęście elfa jego nie hamowało nic i uświadomił sobie gdzie i w jakich okolicznościach się znajduje dopiero gdy zaczęło mu z lekka wirować przed oczami. Biedak, a dopiero co pozbierał się po tym jak Kinalali łaskawie odgarnął kosmyk jego rudych, niegodnych kłaczków… żałował przy tym niezmiernie, że zrobił to jako "Leo", a i niepokoił go fakt, że mimo wszystko przyprawił go tym o nienaturalnie szybkie bicie serca. Ach, jakże by chciał, by znowu pojawił się jeden, doskonały La’Virotta, a nie podzielony na części wprawiał jego zbłąkaną duszę w stan podwójnego niepokoju, a umysłowi przydawał rozterek. Bo co miał myśleć Darlantello kiedy Lali coraz śmielej, choć z odpowiednim smakiem dotykał ciała tego seksownego frędzla, Miminetty, kontynuując przy tym swoje zniewalające i coraz bardziej rzeczowe wywody? Normalnie odciągnąłby ją pod jakimś pretekstem, by nie musieć gotować się z zazdrości i oburzenia (choć w sumie już do tego przywykł), ale z drugiej strony… to nadal (tylko) ciało kowala. I to było w tym wszystkim najlepsze - Kinalali mógł robić co mu się podoba bez obawy, że sam skala się nieczystością tej ziemskiej, grzesznej kobiety. Ale nadal! - to był on, który kładł na niej ręce! Ale nie swoje… ale z premedytacją!
Wyczerpany i zdruzgotany wewnętrznie elf westchnął w końcu rezygnując na dobre z próby ułożenia myśli w jakiś sensowny sposób i oparł głowę o dyndającą przed nim kończynę zadowolonej jak nigdy malarki licząc na to, że nie poruszy się ona nagle zbyt gwałtownie, a on nie wyrżnie skronią w kowalskie kolano. Chociaż to może pozbawiłoby go przytomności i wyrwało przynajmniej na chwilkę z objęć udręki i niezdecydowania?
Nie, nie, nie! Wykluczone! Kinalali nadal mówił! To niepowtarzalna okazja aby zatonąć w jego kojących słowach (nieważne, że temat sam w sobie był raczej poważny i mało romantyczny (chociaż przy poecie wszystko stawało się romantyczne i niezwykle piękne)) i zapamiętać jak owe subtelne i rozrośnięte niczym najpiękniejsze pnącza bugenwilli frazy brzmią wypowiadane męskim i donośnym, a przy tym przyjemnie miękkim głosem Leo.
Wsłuchiwał się więc w nie nasiąkając jakimś dziwnym, zewnętrznym spokojem… dopóki znowu nie padło imię "Berlot”, bowiem gdy tylko je usłyszał na powrót spiął się czujne i lekko zadarł głowę, by widzieć twarz mówiącego, jakby spodziewał się tam wskazówek odnośnie tego kiedy "książę" znowu zaatakuje. Zamiast tego jednak dostał przepraszający uśmiech skierowany do nich wszystkich, a także płynne uzasadnienie zachowania zmiennokształtnego, co zdziwiło go nieco, a i dało mu do myślenia.

Podobnie czuła się Yuumi, która - kiedy Lali poruszył ten najważniejszy z tematów - znowu skupiła się tylko na ich "wesołej gromadce". Już poprzednio zauważyła, że jej przyjaciel niejako broni Berlota przed zbyt pochopnymi, bądź też surowymi osądami, teraz jednak robił to o wiele bardziej bezpośrednio i stanowczo, choć oczywiście nie bez namysłu. Rozumiał jednak skąd brały się takie, a nie inne zachowania mężczyzny i choć nie wszystkie jego czyny popierał to nie mógł przejść obojętnie obok kompletnego oduczuciawiania go. Niezwykłe… nawet będąc jednym z najbardziej poszkodowanych umiał dostrzec to co było ukryte głębiej i powiązać te fakty, które ignorowali inni. W dodatku zamiast obrażać się na rzeźbiarza i wyrzucać mu jego zachowanie był w stanie tłumaczyć go przed nimi.
Ech, kochany Lali… gdyby nie to, że w tej chwili siedział przed nią jako Leo chyba podeszłaby go króciutko uściskać. Niesamowicie imponował jej takim podejściem i niewyobrażalnym wręcz zrozumieniem dla cudzej natury… była jednak zdecydowanie zbyt uparta, by nawet pod wpływem tego co właśnie powiedział zmienić swoje mniemanie o Berlocie nawet w najmniejszym stopniu. Nieważne jakie naręcza przeróżnych okoliczności sprawiły, że w końcu przekroczył granicę - grunt, że to zrobił i zaszkodził bliskim jej osobom wychodząc na porywczego i egoistycznego kretyna. Mając jednak taki jego obraz w głowie jeszcze bardziej podziwiała swojego przyjaciela, który jak widać wyposażony został w cnoty, których ona nie posiadała i postawienie się w sytuacji drugiej osoby przychodziło mu z nadzwyczajną łatwością.
Bardziej zresztą skupiała się na "naukowej" części, co nikogo kto ją zna nie powinno dziwić. Była okropnie ciekawa co też naprawdę się wtedy stało i jakie zaklęcie planowo miał rzucić zmiennokształtny. Znów musiała pilnować, aby nie zdradzić się z ekscytacją, gdyż dotarło do niej, że jest świadkiem naprawdę rzadkiego zjawiska i może zdobyć wiedzę - nawet jeżeli nikłą albo nie bardzo przydatną - to na pewno cenną. A jeśli coś działało na Funcię pobudzająco to właśnie możliwość pozyskania takich informacji. Samo to wystarczyło, by na dobre opuściło ją zmęczenie i senność, które o tej porze towarzyszyły większości ludzkiej populacji; poza tym skoro sam Kinalali uważał, że dadzą radę to wszystko jakoś odkręcić to chyba mogła pozbyć się też przytłaczającej ją niepewności i obaw o losy jego i Leo. Przynajmniej na razie.
Ta sama deklaracja poety mocno pokrzepiła także i kowala, który na magii nie znał się w ogóle, a całe to zamieszanie przekraczało jego umiejętności pojmowania. Polegał więc niemal całkowicie na osądach maie, gotowy się z nim zgodzić w tej kwestii bez zastanowienia, nawet jeżeli ten co pięć minut zmieniałby swoje zdanie. Na to się jednak na szczęście nie zanosiło, z ulgą odetchnął więc też Lantello, jak zwykle zachwycony tak bystrością jak i sposobem pojmowania rzeczywistości żywego obiektu swojego uwielbienia.
Markotna wydawała się być tylko Mimi, choć jedynie przez króciutką chwilkę - oczywiście cieszyła się, że chłopaki wrócą do normalności i naprawdę im tego życzyła, ale… ale wiedziała, że wtedy nadejdzie raptowny kres jej przyjemności z kowalską cielesnością, a to już ją z lekka smuciło. Tak miło się na nim siedziało! Także jego dłonie były idealnie ciepłe i takie solidne, że nawet jeżeli w rzeczywistości obejmował ją Lali, malarka czuła się przy nim niezwykle bezpiecznie i komfortowo. Gdyby dostała kocyk mogłaby nawet tak spać, wtulona w to męskie cielsko i śnić nieprzyzwoicie niewinne sny otoczona jego zapachem, który od początku uważała za atrakcyjny, ale dopiero teraz miała okazję się nim naprawdę poupajać.
Ach, jak dobrze, że Kinalali nie był taki niedotykalski jak prawdziwy Leo! - w podzięce za te wszystkie gesty, jak już się to wszystko skończy upiecze mu chyba jakąś babeczkę czy coś. Co prawda robił to raczej odruchowo, ale ona ma takie dobre serce… i obrzydliwie dużo satysfakcji z pozycji w jakiej się znaleźli. Nie omieszkała nawet rzucić ukradkowego, zwycięskiego spojrzenia Leo, który odpowiedział na to najpierw ostrzegawczym zmarszczeniem brwi, ale potem rozluźnił się i pokręcił głową z niedowierzaniem i rozbawieniem. Choć chciał nie mógł się już irytować z powodu tego co wyczyniała, gdyż jej charakter, w tym upór był na swój sposób ujmujący, a poza tym zaraz uśmiechnęła się do niego przyjaźnie przypominając mu, że jej zachcianki zachciankami, ale naprawdę ich lubi i właśnie dlatego sobie na to wszystko pozwala.
Jednak jeszcze jeden krok dalej, a Leo wstanie i osobiście ściągnie ją na podłogę.

W końcu na horyzoncie pojawiła się osoba spoza ich naznaczonej "zbyt dobrymi" humorami paczki i był to Arillen, którego wtrącenie się i to co miał do przekazania każdy przyjął nieco inaczej, choć Kinalali był zdecydowanie najbardziej załamany. Malarka niemal się przeraziła, ale tym, że zajęta napawaniem się tak bliskim kontaktem z Leo (i Lalim jednocześnie) przegapiła wyjście aż tylu osób, co w jej przypadku było niemal nie do pomyślenia. Żałowała też, że nie zdążyła się z nimi pożegnać, ale… to było do nadrobienia w późniejszym terminie.
- Oczywiście, że zrobimy jak chcemy… - mruknęła melodyjnie jakby sama do siebie w odpowiedzi na słowa Arillrena, choć takie nucenie zawsze brzmiało u niej tak, jakby chciała nim zaczepić i zwrócić na siebie uwagę wszystkich dookoła, może ze względu na lekko uwodzicielską i kuszącą nutę, z którą to robiła. Tak myśląc rozparła się jeszcze wygodniej i aż przejechała powoli palcami po podbródku kowala oglądając sobie jego twarz z bliska, fachowo i jakby od niechcenia, po czym zostawiła ją w spokoju, choć była wyraźnie zadowolona.
- Tak, nigdzie się stąd nie ruszamy - dodała zdecydowanym tonem, żeby i ci mniej domyślni mogli poznać jej decyzję. - Prawda Lantello? - zwróciła się nagle do warującego przy jej nogach chłopaka, on zaś spojrzał na nią niepewnie. W pierwszym odruchu chciał pokiwać głową, bo wcale nie spieszyło mu się do opuszczenia poety, ale działania Arillena były uzasadnione: chciał Kinalalemu i Leo pomóc usuwając wszelkie zbędne elementy… do których elf zaliczyłby także siebie i swoją narwaną współlokatorkę. Ona się zabawiała, on do niczego się nie przydawał… bardzo nie chciał wychodzić, ale nie miał - poza bardzo egoistycznymi pobudkami - żadnych powodów, by zostawać na miejscu.
Przez chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć, wyraźnie strapiony - w końcu jednak nieśmiało uniósł głowę i patrząc pokornie w oczy gospodarza zapytał go o zgodę.
- Bardzo nie chcemy wam przeszkadzać, ale… - zaciął się na chwilkę jakby stracił wątek, ale zaraz kontynuował zresztą z jakąś większą odwagą - …chcielibyśmy tu zostać! - Uśmiechnął się nieśmiało i lekko poczerwieniał na twarzy, jakby zdradził właśnie jakiś wstydliwy sekret.
Funtka w tym czasie odprowadziła artystę, który się nieco "porządził" wdzięcznym spojrzeniem i westchnęła odprężona. Naprawdę uważała, że dobrze zrobił i oszczędził im wielu stresu i kłopotów. Nawet Leo wyglądał na bardziej rozluźnionego, bo choć lubił ludzi, teraz pewniej czuł się w niewielkim, swojskim gronie.
Na niezadowolenie Kinalalego Yuumi postanowiła zareagować drobnym usprawiedliwieniem malarza.
- Myślę, że postąpił naprawdę rozsądnie - stwierdziła nadal nie umiejąc ukryć uśmiechu ulgi, który zagościł na jej obliczu. - I tak teraz musimy skupić się na was, także nie miałbyś już zbyt wiele czasu dla gości. Tak jak stwierdził: ci, którzy mają tu cokolwiek do roboty zostali - dodała, choć teraz już mniej pewnie; przypomniała sobie bowiem, że to "cokolwiek do roboty" jest powiązane z Berlotem, którego w końcu będą musieli obudzić…
- No, ale masz nas, więc się nie przejmuj! - wtrąciła się z uśmiechem Miminetta i poklepała Lalego krzepiąco w ramię, żeby się trzymał i przypadkiem im tutaj nie zasłabł.
Choć gdyby tak dorwać się do tego ciała jak będzie nieprzytomny… nie, niech ta poczciwina Laluś czuje się jak najlepiej i nadal ją obejmuje. Tak było o wiele lepiej.
- Ale swoją drogą nieźle cię Ari wykiwał, co? - zaśmiała się w końcu, wyraźnie rozbawiona tym jak malarz poradził sobie na cudzej imprezie. - No patrz, nigdy nie wiesz na kogo trzeba mieć oko…

Lali na szczęście już się pozbierał, przypomniało mu się bowiem coś bardzo ważnego: ubranie! Miał o nim wspomnieć, gdy tylko Funcia się na powrót przy nim zjawiła jednak inne (ponoć ważniejsze) kwestie rozproszyły go nieco, tak więc zrobił to dopiero teraz, z typowym dla siebie pełnym szczegółowych opisów chaosem absolutnym. Nawet Mimi patrzyła na niego teraz jak na wariata, choć z odrobiną uznania i babskiego zrozumienia. Yuumiś natomiast przeszła w stan umysłowej gotowości, gdy tylko Lali określił temat, na którym zamierza się w tej chwili skoncentrować. Wiedziała, że to na nią spadnie obowiązek znalezienia wdzianka, które opisze i nie spodziewała się, że ułatwi jej to zwięzłymi przymiotnikami. Niemniej przyzwyczajona już do jego stylu wypowiedzi i sposobu naprowadzania jej umysłu na trop odpowiedniej szaty w mig podłapała o jaki ubiór mu chodzi. Chociaż kwestia tego co mężczyźni mają na sobie interesowała ją w stopniu niezwykle znikomym musiała w myślach przyklasnąć jego pomysłowi. Zresztą - z jego garderobą nie dałoby się wymyślić nic lepszego.
- Fakt, wyglądałbyś w tym nieźle - potwierdziła krótko jego domysły, przy okazji zmieniając podmiot tego dialogu i podkreślając, że cokolwiek teraz założy Leo to właśnie na ciało poety, a jak wszyscy wiedzieli na nim wszystkie jego szaty leżą (lub też spadają) dobrze.
- Chwila, chwila, w czym wyglądałby nieźle? - zapytał podejrzliwie Leo, którego opis zaserwowany im przez maie niemal przeraził za to nic nie wyjaśnił. - Co takiego mam założyć? - kontynuował wiedząc jedynie, że nie będzie to koszula. Trudno. W najgorszym wypadku weźmie od Lalego swoją własną i zostawi go ze swoim nagim torsem. W mniejszym gronie osób nie wydawało mu się to aż tak niestosowne… chociaż widok Miminetty, którą od jego skóry oddzielała tylko cienka warstwa materiału skutecznie zniechęcił go do kombinowania i obnażania się. Poza tym skoro Yuumi nie protestowała to może faktycznie nie przyjdzie mu jeszcze paść ofiarą zbyt wyszukanego gustu poety. W końcu po niej spodziewał się nieco większej racjonalności w tym temacie i ufał jej zamiłowaniu do prostoty. Tylko, że to nie miało niestety wpływu na to co Kinalali chowa po szafach…
- Spokojnie, nie dostaniesz przecież sukienki z doszytymi skrzydełkami i imitacją biustu - zażartowała Miminetta widząc jego zaniepokojoną minę. - Idź, idź, nie świeć nam tutaj golizną, bo zaraz to tobie usiądę na kolanach - zagroziła przeciągając się… siedząc właśnie na nim. I tak źle i tak niedobrze - którego z nich by nie wybrała na swoje siedzisko i tak to jego molestowała. Póki jednak wiła się na jego ciele mógł być spokojny, że wyjdzie z tego cało - gdyby rzuciła się jednak z takim samym wigorem na delikatną fizjonomię Kinalalego, którą miał teraz pod opieką… wzdrygnął się myśląc o trzasku łamanych kości i czym prędzej podniósł się, by udać się za Yuumiś na poszukiwanie tajemniczego przyodziewku.

Do Darlantella dotarł natomiast przerażający i tak gotujący jak i mrożący krew w żyłach fakt - jeżeli kowal będzie się przebierał… to znaczy, że się rozbierze!
NIE, NIE i jeszcze raz NIE! Zdecydowanie NIE!
Dlaczego to właśnie takiemu gruboskórnemu, brutalnemu facetowi przypadł w udziale taki zaszczyt!? DLACZEGO!?
Już mniejsza z tym, że Kinalali obnażał swe wspaniałe ciało publicznie bez większego skrępowania i (jeśli nie było w pobliżu zawsze czujnej Funci) mógł tak paradować dając się omiatać pełnymi podziwu, pożądania i czci spojrzeniami. Jednak oglądanie jego nagości w intymniejszych okolicznościach, tak prywatnie i na osobności…
Elfowi znowu zawirowało przed oczami i zacisnął pięści oburzony do granic. Podświadomie rozumiał jednak sytuację jak też i to, że w sumie innego wyjścia nie ma, a i nic nie zmusiłoby go, aby podleciał teraz do Leo i kazał mu zamknąć oczy na czas zamiany ubrania. Obawiał się, że to już jednak mogłoby być poczytane za dziwne, a i tak nie miał prawa, by kierować ich poczynaniami.
Miał tylko nadzieję, że Leo będzie delikatny…

Funcia musiała chwilę się zastanowić nim wybrała pomiędzy ciężkim kufrem z ciemnego drewna, a równie pokaźną szafą z tego samego kompletu. Miała wrażenie, że sama składała wspomnianą przez przyjaciela szatę i usiłowała sobie przypomnieć jak to zrobiła. Zależnie bowiem od użytego sposobu włożyłaby ją lub powiesiła w innym miejscu. W końcu jednak przypomniała sobie problem jaki miała z pasem kiedy starała się zrobić z tego porządną kostkę i ostatecznie skierowała się w stronę skrzynkowatego, wyglądającego zarazem staroświecko jak i egzotycznie mebla. Zawsze lubiła palmowe liście misternie wyrzeźbione na jego wieku jednocześnie zastanawiając się co robi wśród nich makabrycznie wyglądający pingwin bez oka. Co prawda owo oko kiedyś z pewnością tam było - zostało po nim należyte wgłębienie, sam zaś narząd zapewne wykonany był z masy perłowej, z której zrobiono także sznury muszelek wijące się po zewnętrznych ściankach skrzyni. Kufer był jednak stary, nic więc dziwnego, że w końcu coś od niego odpadło. Natomiast przez jakieś pokrętne skojarzenia przypomniał jej o poznanym dzisiaj Piracie. Dziwnie było jednak dla niej myśleć o nieznajomym w takim momencie. Niezadowolona, że chłopak wlazł jej do głowy właśnie w tej chwili, odsunęła go na bok i zajęła się szukaniem ubrania dla Leo, który przez pewien czas grzecznie jej towarzyszył. Teraz jednak nie było go za nią, bowiem zauważywszy na blacie dzbanek wody postanowił nalać sobie trochę do szklaneczki i szybko się napić, choć w sumie nie odczuwał takiej potrzeby ze względu na rzeczywiste pragnienie, a raczej przez jakiś wewnętrzny odruch. Jednak jak się miało okazać taka wyprawa samopas nie była jego najlepszym pomysłem.

Yuumi, przegrzebująca do tej pory cierpliwie sterty mniej lub bardziej fikuśnych tkanin w końcu z zadowoleniem wyciągnęła tę jedyną, o którą poprosił poeta. Nie zdążyła się jednak nawet zwycięsko uśmiechnąć, gdy pomieszczenie wypełnił trwożny krzyk bólu, który zerwał ją na równe nogi. Głos bowiem był jej aż za dobrze znany - Lali! Znaczy… Leo!
Leo, który ściskając w kostce swoją bladą nogę skręcał się na podłodze opierając czoło o wystawione spod szaty kolano. Widać było, że stara się trzymać, ale jęczał tak boleśnie, że nawet Miminetta wstała się ze swojego niesamowicie wygodnego miejsca i podbiegła zobaczyć czym się wykończył. Pierwsza dopadła go jednak Funtka i od razu zaczęła przyglądać się trzymanej przez niego kończynie. Ta jednak nie wyglądała nawet na jakoś specjalnie obitą, ale ciało maie miało łzy w oczach. Co mogło być tego powodem?
W końcu jednak wszystko stało się jasne - kiedy kowal w końcu się poruszył i opanowawszy pierwsze przerażenie sięgnął pod swoją stopę. Skrzywił się niezadowolony, po czym, zaciskając zęby wyjął z niej coś co się w nią wbiło - małą, połyskującą spinkę w kształcie kwiatka, w tej chwili o krwawoczerwonych płatkach. Ostrych i podstępnych. Dziewczyna zaniemówiła patrząc na nią i odruchowo dotknęła włosów w miejscu, gdzie na samym początku tę ozdobę nosiła. Przypomniała sobie jednak, że podczas rozmowy z Iliianem trzymała ją w ręce, a potem… potem Berlot znokautował wszystkich dawką chaotycznej magii i od tego czasu spinka odeszła w zapomnienie. Yuumiś musiała ją tutaj upuścić…
Nie dane jej było nawet zacząć przeprosin, gdyż Leo równie zszokowany tym co wydłubał z nogi jak młoda Terotto, patrzył na babskie świecidełko z niedowierzaniem, a potem taki sam wzrok przeniósł na Kinalalego.
- To? - zapytał słabo jakby nie potrafił tego pojąć.
- TO!? - powtórzył zaraz potem już niemal z pretensją, jakby uwłaczającym był fakt, że stopy maie były gładkie, delikatne i bardzo wrażliwe…
- Naprawdę…? - dodał śmiejąc się żałośnie przez wysychające łzy i pokręcił głową. W życiu by nie pomyślał, że wyląduje na podłodze z mokrymi oczami przez coś takiego. Normalnie jakby na taką nieszczęsną spinkę stanął to połamałby ją doszczętnie nawet tego nie zauważając. Maie odczuwał i znosił ból jednak inaczej niż on, nie mówiąc o tym, że jego skóra nie była aż tak wytrzymała. W związku z tym jeden nieostrożny krok wystarczył, by zrobić kolejne zbiegowisko.
W końcu zrezygnowany oddał ozdobę Funci, która zauważając jego minę i słysząc pytania znów zaczęła widzieć w nim kowala, a nie swojego kruchego przyjaciela. W związku z tym zamiast rzucać się do pocieszania go skupiła się raczej na płatkach, które po dokładnych oględzinach okazały się być nienaruszone.
- Dobra, nie jest źle, niczego nie połamałeś. - Uśmiechnęła się w sposób zarezerwowany dla mężczyzn jego pokroju i wstała by przynieść jakieś bandaże. - Nie ruszaj się tylko, bo pobrudzisz dywan. - Pouczyła go uprzejmie. Nie była zadowolona z faktu, że wspólnymi siłami i nieostrożnością uszkodzili cenne stopy Lalego, ale zaczynało do niej powoli docierać, że rozczulanie się nad Linneuszem tak jak robiła to nad poetą tylko pogarszało sprawę.
- Mówiłam! - wtrąciła się Miminetta tryumfalnie i wysunęła nagle na pierwszy plan. - Nigdy nie wiesz na kogo trzeba mieć oko… No Leo, teraz masz zdrowo przechlapane! - To mówiąc wskazała dyskretnie na gotującego się z oburzenia Lantella czającego się gdzieś za jej soczystą sylwetką. - Właśnie zraniłeś twórcę jego ukochanej poezji - dodała, aby podkreślić wagę sytuacji. Wyglądała przy tym jakby czekała na dobrą rozrywkę.
Nie można było jednak liczyć na to, że Lant rzuci się z pięściami na ciało La’Virotty i zacznie się nad nim znęcać. Nikt jednak nie spodziewałby się także, że zbierze się w sobie i zamiast tego, z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami zacznie pomagać Yuumi przy opatrywaniu go. Trudno powiedzieć co nim kierowało (poza wielkim oddaniem i uwielbieniem dla poety), ale razem z dziewczyną pracowali naprawdę sprawnie, a i Leo był wdzięczny, że może na nich liczyć. Sam nie umiałby się chyba zająć nogą Lalego z odpowiednią troską, im zaś przychodziło to niezwykle łatwo, a przy tym oboje byli cisi i skupieni. Nie mógł też na szczęście wiedzieć co Lant przeżywa w środku swej duszy mając okazję do dotknięcia (tym razem już nie za sprawą Netty) tej idealnie gładkiej skóry. Z zewnątrz jednak oczywistym było, że rudzielec nadal jest nieco poirytowany.
- Uważaj następnym razem - ni to poprosił ni nakazał rzucając z ukosa kowalowi ostre spojrzenie. Ganiąc go unikał jednak trwałego spoglądania w te idealnie srebrne oczy, to bowiem skutecznie by go powstrzymało przed dalszymi wyrzutami. - Już raz cię prosiłem! - przypomniał się. - Kinalali to ani taran ani worek kartofli, nie możesz go traktować w ten sposób!
- Wybacz… - Leo wydawał się naprawdę skruszony i nie zamierzał się stawiać elfowi. Prawdą było, że z tą fizjonomią w ogóle sobie nie radził i popełniał takie banalne błędy jak choćby deptanie po czym popadnie.
- Właściwie to moja wina… - Yuumi niechętnie przypomniała o czynniku, bez którego sprawy by nie było - spince, którą zostawiła.
- Nie mógł przewidzieć, że na podłodze będzie leżało coś takiego… jak raz okazałam się za mało pedantyczna… - westchnęła z bladym uśmiechem zawiązując opatrunek. W tej chwili nie było możliwości, aby Leo przez zmianę formy i ponowne przybranie obecnej pozbył się uciążliwych rozcięć, więc uznała, że powinien być jak najbardziej solidny.
Elf słysząc jej słowa złagodniał, choć mruknął jeszcze coś nieprzychylnego pod nosem zanim pomógł kowalowi wstać. Starał się przy tym ze wszystkich sił nie nabawić rumieńców, jednak nie umiał nad tym zapanować. Och, jaka z niego podstępna, niegodna, nisko urodzona ruda poczwara - jak mógł tak wykorzystywać sytuację!? Był taki sam jak Netta… nie, był gorszy! Bo on ukrywał swoje prawdziwe intencje, ona zaś szczerze i zgodnie z instynktem działała jak i mówiła. Nie można jej było zarzucić tego co jemu…
- Dasz radę stanąć? - zapytał rzeczowo, ale wymsknęła mu się przy okazji odrobina troski. I tym razem nie tylko o powłokę gospodarza.
- A powinienem? - Kowal szczerze nie był tego pewien. - Nic się nie stanie?
- A co ma się stać? - spytała Yuumi i wzruszyła ramionami. - Może Lali to nie taran, ale i nie wata cukrowa. Idź.
Zachęcony tymi czułymi słowami bez dalszego ociągania pokuśtykał za nią, by wreszcie przebrać się w coś co go nieco bardziej zasłoni. Po drodze dopadł jednak Lalego i ze szczerą skruchą zaczął go przepraszać:
- Wybacz, naprawdę nie chciałem niczego w ciebie wbijać - powiedział kładąc mu chudą dłoń na ramieniu. - To się jakoś naprawi… założę co mi tam dacie, usiądę w miejscu i już się nigdzie nie ruszę. Będę uważny jak nigdy - zapewnił z poczciwym uśmiechem, po czym poszedł odebrać swoje nowe odzienie. Miał szczerą nadzieję, że to nie będzie nic zbyt wymyślnego…
Ostatnio edytowane przez Funtka 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali widział z jaką uwagą słuchała go Yuumi i może zdawał sobie sprawę z jej pobudek, lecz niespecjalnie go one w tym momencie obchodziły - najważniejsze było to, że poświęcała mu uwagę, pozwalała się wygadać i wylać wszystkie żale, przemyślenia i emocje, które targały jego niespokojną duszą. To mu zawsze pomagało, oczyszczał się przez rozmowę, przez możliwość zwerbalizowania tego co czuł. Tak samo było wiele lat temu, gdy po utracie swej ukochanej powrócił do Alaranii. Wtedy to artyści, którzy go przygarnęli, widząc z jaką sprawnością operuje slowem, podsunęli mu pomysł, by spróbował spisać to co czuje… pomogło. I pomagało do tej pory. Co więcej dzięki przelewaniu na kartki swej wrażliwości był sławny i miał za co żyć, a wiele osób widziało w nim swego rodzaju guru w kwestiach dotyczących uczuć. Biedacy, nie do końca wiedzieli jak było naprawdę. Poeta był dużo bardziej skomplikowany niż im się wydawało i mimo umiejętności dawania doskonałych rad, sam czasami nie wiedział co ze sobą począć. Jak to się mówi: szewc bez butów chodzi.

        Kinalali mówiąc zwracał się do każdej osoby po trochę i też patrzył na każdego z osobna, dzięki czemu nie umknął mu tak oczywisty sygnał, jak rumieniec na twarzy Leo, który spowodowany był tym, jak poeta obłapiał się z siedzącą na jego kolanach malarką. Nie było już co prawda odwrotu z tej sytuacji, jeśli nie chciało się wywoływać burzy w szklance wody kolejną bezsensowną kłótnią - jak ta o naszyjnik - lecz od tej pory La’Virotta stokroć bardziej się pilnował by nie postąpić ani o krok dalej w swej poufałości. To przyniosło rezultaty - gdy Leo nie był wystawiony na nowe szokujące bodźce, był w stanie sam dojść do siebie i uspokoić się na tyle, by chociaż słuchać tego, co miał do powiedzenia poeta. Nie wysnuwał własnych przypuszczeń ani teorii, lecz nikt też tego po nim nie oczekiwał - w końcu był prostym chłopakiem, nie znał się na magii ani nawet za dobrze nie wiedział jakie możliwości miało ciało, w którym gościł, by zrobić z niego pełny użytek. Kinalali żałował jednak niezmiernie, że nie wiedział co też było przyczyną tej zmarszczki zmartwienia, która naznaczyła jego czoło w chwili, gdy na moment głęboko się zamyślił…
        Lalego dziwiło i też trochę oburzało to jak wszyscy wokół patrzyli na niego w momencie, gdy tłumaczył i usprawiedliwiał zachowanie Berlota - już na końcu języka miał kąśliwą uwagę o bandzie niewrażliwych troglodytów, lecz w porę ją przełknął. W końcu Pustynny Książę bardzo dbał o swoją wątpliwą reputację impulsywnego brutala - trzeba było być nie lada empatą, by przedrzeć się przez tą zasłonę dymną… Chociaż nie, to złe określenie, gdyż gwałtowność zmiennokształtnego rzeźbiarza nie była jedynie pozą, a również częścią jego osobowości. Przez to jego bardziej subtelne cechy nie miały szansy się wybić, a postronni nie mieli szansy ich zauważyć… Ech, Berlot w ten sposób krzywdził sam siebie. Lecz jego życie uczuciowe, chociaż stanowiło przyczynę tych wszystkich perypetii, nie było w tym momencie najważniejsze. Może znowu wybije się na pierwszy plan, gdy rzeźbiarz w końcu się ocknie, ale nie było sensu martwić się tym na zapas.
        Teraz ważniejszą kwestią na moment stało się to, jak bezczelnie Arillen zaczął rządzić się na przyjęciu La’Virotty i samolubnie zdecydował się wyprosić większość gości. Kinalali był naprawdę podłamany z tego powodu. I to nawet niekoniecznie przez to, że oni sobie poszli, ale przez to, że ktoś wyprosił ich w jego imieniu, a przecież wszyscy wiedzieli, że poeta jest osobą bardzo gościnną i nawet najgorsze wroga nie zawróci sprzed swoich drzwi, nie mówiąc już o wyrzucaniu kogokolwiek. To stawiało go w bardzo złym świetle… Ale może Yuumi i reszta mieli rację i należało na moment przestać się przejmować tą kwestią i skupić na tym, co powinno stanowić dla nich priorytet, to jest na powrocie do swoich ciał.
        Kinalali był jednak przez moment tak zrozpaczony, że nie zwrócił nawet uwagi na to dlaczego Mimi i Lant zostali, chociaż teoretycznie nie mieli tu czego szukać… Na to pytanie był jednak w stanie sam sobie odpowiedzieć, gdyż dobrze ich znał.
        - Raduje się me serce na wieść, że zdecydowaliście się nie opuszczać nas w tej trudnej chwili - zapewnił. A po drobnej reprymendzie i usprawiedliwieniu zachowania Arillena, jakie zafundowała mu Yuumi, już zupełnie doszedł do siebie. Nie, faktycznie, malarz miał rację. Chociaż może jego zachowanie kładło cień na stereotypie gościnności poety, ale przynajmniej pozwalało mu skupić się na prawdziwie istotnych rzeczach.
        - Arillen zrobił to po konsultacji ze mną - wtrąciła się nagle Tanaj. - Przepraszam, Kinalali, po prostu uznaliśmy, że tak będzie lepiej… Ja powiedziałam wszystkim osobom, z którymi rozmawiałam, że to nasza inicjatywa, a nie twoja, oni zrozumieli. Sama nie wiedziałam jednak czy powinniśmy zostać czy wyjść, więc zdam się na twój osąd, bo jednak w ocenie emocji to ty tutaj jesteś najlepszy. Sądzisz, że moja obecność podczas przebudzenia Berlota będzie działała na naszą korzyść czy zgubę? - zapytała patrząc na poetę jak na guru.
        - Pomoże - zapewnił natychmiast La’Virotta, jak zawsze gdy kwestia była poważna nagle odkrywając umiejętność udzielania prostych i treściwych odpowiedzi. Nie byłby jednak sobą, gdyby kwestii nie rozwinął. - Oczywiście można by podejrzewać, że przez to, iż przy nim zostałaś, będzie sobie roił, że jednak nie jest dla ciebie tak do końca obojętny i może jednak jego starania nie były aż tak płonne, lecz twoja nieobecność byłaby jeszcze gorsza, gdyż poczułby się nie dość, że odtrącony, to jeszcze upokorzony, bo ty po złamaniu mu serca - wybacz, że używam tak mocnych słów - po prostu wróciłaś do swojego tajemniczego ukochanego jakby nigdy nic. Dlatego najlepsze co mogłaś zrobić, to zostać tu i po prostu musisz być z nim od tej pory bezgranicznie szczera. Wszyscy już wiemy jaki mężczyzna zdobył twoje serce, nie musisz się więc więcej kryć. Powiem więcej: wszyscy tu obecni sprzyjamy twojemu wyborowi i jeśli o mnie chodzi, nadal jestem skłonny bronić twojego prawa do szczęśliwej miłości, nawet gdyby ponownie Berlot próbował skupić na mnie swój gniew.
        - Niech spróbuje - parsknął Iliian posyłając nagle porozumiewawcze spojrzenie Bassarowi. Nie wiadomo czy panowie wcześniej porozumieli się w kwestii tego jak urządzą zmiennokształtnego jeśli ten zacznie dokazywać, ale najwyraźniej łączył ich wspólny cel. Skoro jednak nemorianinowi udało się zdobyć głos, zdecydował się dorzucić jeszcze kilka zdań od siebie.
        - Kinalali, moim zdaniem powinniście się trzymać z dala od Berlota, gdy ten się przebudzi. Gdy został znokautowany, ogarnęła go furia, nie wiem czy się wyciszy czy jak was zobaczy to znowu się wścieknie - wyjaśnił demon. - Nie każę wam się schować, ale po prostu byście nie stali w zasięgu jego ramion.
        - To słuszna sugestia, mój drogi przyjacielu - zgodził się poeta. - Ufam co prawda, że jego umysł zdoła się uspokoić, lecz może faktycznie warto zrobić wszystko, by niepotrzebnie go nie prowokować, zwłaszcza jeśli tak niewielkiego wysiłku to od nas wymaga. Iliian, zdradź mi jednak, czy ty masz jakieś podejrzenia co mogło zajść podczas naszej szarpaniny, że doszło do tak niefortunnego końca?
        - Nie… A raczej nic pewnego. Dopóki nie będę wiedział co Berlot chciał zrobić, błądzę po omacku. Obstawiałby, że pomylił się w inktacji i przez to stworzył jakieś dzikie zaklęcie.
        Kinalali zgodził się skinieniem głowy - nemorianin popierał tę samą wersję co reszta umagicznionego towarzystwa. By jednak potwierdzić lub zaprzeczyć tej teorii, należało działać… Lecz najpierw szaty. Zabawnie się obserwował Leo, który słuchał wywodu La’Virotty z mieszaniną niedowierzania i paniki na twarzy - zupełnie jakby opisywano mu niezwykle subtelne narzędzie tortur, które ma zostać na nim użyte…
        - Ależ Leo, zaufaj mi. Jak już zdążyłem napomnieć, nie posiadam koszul, gdyż do nich musiałbym nosić coś okrywającego dolną połowę ciała, a ja nie przywykłem do takich komplikacji. Niemniej to co ci proponuję jest najlepszym wyjściem, niejako wypadkową tego czego ty byś chciał i tego, co ja ci mogę dać. Jeśli ci to pomoże, myśl o szacie, którą przyjdzie ci założyć, jak o długiej koszuli - dodał poeta ze zniewalającym uśmiechem.
        - A ty, Mimi, proszę, nie myśl nawet o siadaniu na jego kolanach, gdyż obawiam się, że mogłoby to się źle skończyć dla was obojga - stwierdził jeszcze Lali. - Pięknie cię proszę, w imieniu całej naszej trójki.
        I na potwierdzenie swych słów poeta faktycznie uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił.


        Kinalali chyba zaczynał przyzwyczajać się do ciała, w którym aktualnie przebywał, gdyż jego ruchy nabierały pewności. Albo po prostu gdy nie miał czasu nad tym myśleć i roztrząsać kwestii siły i gabarytów, jakie przypadły mu w udziale, samo poruszanie się przestawało stanowić problem. Dlatego gdy tylko Leo zaczął krzyczeć i wić się na dywanie z bólu, a Mimi zerwała się z kolan poety, ten również natychmiast powstał i udał się na miejsce zdarzenia, akurat w samą porę, by usłyszeć wypowiadane z wyrzutem pytania "to?". Kinalali spojrzał o co chodziło, a gdy dostrzegł zakrwawioną spinkę do włosów, już mógł sobie zwizualizować resztę. I to tak dokładnie, że aż sam zachłysnął się oddechem i uniósł stopę, na której stał. Zrobiło mu się słabo na samą myśl. Wiedział doskonale jakiego bólu musiał doświadczyć Leo i bardzo mu współczuł. Jednocześnie jednak czuł podziw względem niego - gdyby poeta osobiście przeszedł przez takie katusze, pewnie już dawno straciłby przytomność. Jego ciało nie posiadało czegoś takiego jak próg bólu…
        - Cóż to za szukanie winy? - zapytał zaskoczony La’Virotta, gdy nagle wszyscy zaczęli przepraszać i obwiniać się. - Są wszak w życiu wydarzenia, które dzieją się same z siebie, bez niczyjej ingerencji i nikt nie może brać za nie odpowiedzialności, by nie wyjść na osobę przewrażliwioną. Nikt przecież nie wbił tej spinki umyślnie w stopę Leo, ani też on umyślnie na nią nie nastąpił. Prawdą jednak jest, iż to ciało wbrew swej powierzchownej fizycznej kruchości i faktycznie braku podobieństwa do taranu, kryje w sobie dość energii, by poradzić sobie z tą raną, więc chociaż teraz ból zdaje się z pewnością nie do zniesienia, nie jest to obrażenie groźne i nie ma o co żywić urazę… Ktokolwiek względem kogokolwiek - dodał Kinalali znaczącym spojrzeniem omiatając towarzystwo. Później spojrzał na swoje godne pożałowania ciało kulące się na dywanie, a w jego kowalskich oczach odmalowała się szczera troska. Westchnął, przełykając propozycje i słowa, które pojawiły się w jego głowie.
        Poeta powstrzymał się przed tym, by poinstruować Leo jak mógłby poradzić sobie z bólem i w mgnieniu oka zasklepić ranę w stopie. Wbrew pozorom nie wymagało to wcale zmiany postaci, a jedynie odpowiedniego skupienia i ukierunkowania budującej go energii, ale to i tak byłoby dla twardo stąpającego po ziemi kowala stanowczo zbyt wiele. Biedak załamałby się na wieść, że jego ciało jest w rzeczywistości tak bardzo niematerialne i niestałe, że można je naprawić tylko precyzyjną myślą… W bólu mogło mu jeszcze pomóc opium, lecz La’Virotta wzbraniał się przed proponowaniem mu tej używki: zdawało mu się, że Leo jest… zbyt niewinny, zbyt czysty by można było bezcześcić jego umysł narkotykami. Jeszcze obraziłby się na poetę za insynuacje tego typu, a tego Kinalali mógłby nie przeżyć… Albo przeżyć bardzo, bardzo źle. Lubił kowala, urzekała go jego prostota i ciepło, więc ostatnią rzeczą, jaką by chciał, byłoby zrażenie go do siebie, zwłaszcza gdyby uczynił to świadomie. Bo że zalazł mu tego dnia za skórę, chociażby tą sceną o naszyjnik, zdążył się już zorientować, refleksja ta jednak przyszła dawno po fakcie.
        - Z tą watą cukrową bym się kłócił - wtrącił się nagle maie do rozmowy. - Swego czasu… albo nie, nieważne, to wszak nie czas na tego typu dywagacje, faktem jest jednak, że mimo lekkości i niezaprzeczalnej słodyczy nie jestem wcale aż tak łatwy do zniszczenia jak wata poddająca się kropli wody…
        I jednak to powiedział. Szczęście w nieszczęściu, że nie wchodził w szczegóły, gdyż w pierwszej chwili prawie na końcu języka miał imię tego, który przyrównał jego skromną osobę do waty cukrowej, dotarło do niego jednak, że zdradzanie pewnych sekretów z alkowy jest zdecydowanie nie na miejscu. Nawet ktoś tak otwarty jak poeta miał czasami jakieś hamulce.
        Lali drgnął, gdy nagle dopadł do niego zasypujący go przeprosinami i obietnicami Leo. Na kowalskim obliczu zaraz pojawił się dobrotliwy uśmiech, a jego wielkie ręce objęły kruche ramiona maie w geście pełnym wsparcia. Tak, poeta coraz lepiej radził sobie w tym ciele.
        - Ależ nie mam ci czego wybaczać, mój drogi, wszakże taki wypadek mógł przydarzyć się każdemu z nas i jedynym niefortunnym czynnikiem w twoim przypadku było to, iż z natury chodzę boso, więc nie stanowiło najmniejszego wyzwania, by moim ciałem nastąpić na taki drobiazg leżący przypadkiem na ziemi... Nie masz się jednak czym kłopotać, gdyż rana jest z gruntu rzeczy niegroźna i zagoi się nim zdoła tobie lub mnie uprzykrzyć życie. Znam jednak swe ciało lepiej niż ktokolwiek inny w tym pomieszczeniu, wiem więc jakiego bólu właśnie doznajesz... Przyjmij me przeprosiny za to, że musisz borykać się z ciałem tak delikatnym i przesadnie wrażliwym.
        Jego słowa były szczere - jakby przepraszał za to, że żyje. To, że sam wybrał dla siebie taką powłokę - niezdolną do wysiłku fizycznego, kruchą jak szklana figurka i podatną na ból stokroć bardziej niż każde inne ciało - było jego prywatnym wyborem, którego dokonał bez przymusu. Gdy jednak kto inny nie miał wyboru tylko musiał pogodzić się z decyzją poety i przyjąć ją jak własną, La'Virotta nagle poczuł zażenowanie - może faktycznie przesadził tworząc tak kruchą ludzką sylwetkę, zwłaszcza uwzględniwszy fakt, iż posiadała ona pewne męskie walory. Kobiecie coś takiego prędzej by uchodziło… Ach, jakże ten świat był niesprawiedliwie skonstruowany, skoro wprowadził tak trudne do sforsowania bariery określające granice wrażliwości między kobietami a mężczyznami!

        Bolesny okrzyk Leo spowodowany nastąpieniem na leżącą na dywanie spinkę przedarł się przez opary nieświadomości do umysłu gościa, którego imię do tej pory padało niezwykle często w rozmowach, lecz który zdawał się być ignorowany przez resztę obecnych. Berlot wzdrygnął się minimalnie i zmarszczył brwi, co zwiastowało jego powolny powrót z krainy snów. Nim jednak się przebudzi, miało upłynąć jeszcze trochę czasu…

        A tymczasem Kinalali ewidentnie się zapomniał z tych wszystkich emocji i galopującego poczucia winy za decyzje podjęte setki lat temu, przez które teraz cierpiała niewinna osoba. Gdy Leo zaczął się od niego oddalać w kierunku pokoju, który w pierwotnym założeniu miał być sypialnią, a teraz stanowił przede wszystkim garderobę z elementami biblioteczki i śladowymi ilościami sypialni, poeta w kowalskim ciele złapał go za rękę. Był to chwyt niezwykle delikatny, jakby właśnie łapał motyla w locie tak, by tylko mu się przyjrzeć i zaraz wypuścić nienaruszonego na wolność.
        - Nie mogę patrzeć na twe oblicze, które przy każdym kroku przechodzi ten trudny do ukrycia spazm bólu! - wyznał. - Proszę, pozwól, że chociaż raz postaram się postąpić jak prawdziwy mężczyzna i ci pomogę…
        Wbrew zapewnieniom La’Virotty jego pomysł miał niewiele z męskości. No bo… Prawdziwi mężczyźni nie noszą się wzajemnie na rękach. A tymczasem Lali właśnie to zrobił: wziął zaskoczonego Leo na ręce niczym pannę młodą, by ten nie musiał kuśtykać aż do samej sypialni, jeszcze w tej niewygodnej szacie.
        - Kinalali, bez urazy, ale to jest żenujące - oświadczył z pewną powściągliwością w głosie Bassar.
        - Gdzieżby - nie dał się zbić z pantałyku poeta. - Rozumiem oczywiście, że mężczyzna twej postury, parający się tak wybitnie siłowym zajęciem, nie zrozumie jak to jest przebywać w tak kruchej cielesności ani jakie uczucie towarzyszy nabyciu tak nowych niezwykłych cech jak surowa fizyczna siła dostępna w zakresie, który nie był dla ciebie osiągalny nigdy wcześniej… Ale to najlepsze rozwiązanie, póki rana się nie zasklepi. Nie będę zważał na konwenanse tak długo, jak cała ta sytuacja również ma z nimi tak niewiele wspólnego i skoro w ten sposób każde z nas coś zyska, nie będę zważał na wszelkie przytyki… Chyba, że to ty, Leo, nie życzysz sobie, bym dotykał cię w ten sposób, wtedy odpuszczę - dodał natychmiast, lecz kowal nie śmiał dyskutować.
        Dobrze, że przy tej scenie nie było Rye. Malarz, który wracał właśnie do domu nadal mając w pamięci inspirującą scenę z zemdlonym Lantem i nachylającym się nad nim maie, widząc to co teraz działo się w mieszkaniu poety, również musiałby się powstrzymywać, by już, teraz, nie zacząć malować, nawet jeśli miałby szkicować ukradzioną Tanaj szminką wprost na obrusie. Leo i Lali komponowali się równie doskonale, co wcześniej Lali i Lant, z tym że wydźwięk tej figury był zupełnie inny. Silny kowal trzymał w ramionach kruchą postać półnagiego maie, którego szczupłe nogi przewieszały się przez ramię Leo, odznaczając się na długim trenie szaty, jeszcze mocniej uwydatniając opatrunek na stopie, stanowiący pretekst do tego, by porwać kruche ciało naturianina w ramiona… Tak, Rye zdecydowanie dorobiłby do tego własną historię, trochę wystylizował obie postaci i miałby kolejny pełen przekazu obraz, którym zachwycaliby się nabywcy mimo błogiej nieświadomości tego kto i w jakich okolicznościach stał się inspiracją dla powstania tego dzieła.

        Kinalali był zachwyconym nowym doświadczeniem, jakim było noszenie kogoś na rękach. To było naprawdę cudowne - czuł czyjś ciężar, ciepło, oddech, a nie musiał się przy tym przejmować tym, czy nie upuści danej osoby albo czy sam nie złamie sobie przy tym kręgosłupa… Leo zdawał się nie podzielać jego entuzjazmu, ale przynajmniej nie cierpiał z powodu rany.
        - Zaraz cię odstawię, spokojnie, nie przeciągnę tej chwili ani odrobinę ponad to, co jest absolutnie konieczne. O, już. Ostrożnie… - mruknął poeta, nie wiadomo jednak czy bardziej mówił do siebie czy do Leo. Właśnie sadzał go na obitym pluszem szezlongu, który stał w tym małym pokoiku zastawionym wszelkimi dobrami, pełniąc przy tym dwojaką funkcję siedziska i dodatkowego składu ubrań na czas, gdy do Kinalalego nie zaglądała Funtka i poeta nie umiał zapanować nad tworzącym się w garderobie bałaganem. Tego dnia całe szczęście panował tam jedynie umiarkowany nieład, bo inaczej Yuumi pewnie by się nie powstrzymała i zaczęłaby sprzątać…
        Poeta wyprostował się i odetchnął z wyraźną ulgą - udało mu się donieść Leo na miejsce i go nie uszkodzić bardziej niż już biedak był poturbowany. Teraz mógł spokojnie przebrać się w szatę, którą wybrał dla niego La’Virotta, a którą odnalazła Yuumi. Ubranie pyszniło się właśnie na wierzchu kufra z ubraniami, zachwycając pięknym, mieniącym się materiałem, który musiał wyjść chyb spod rąk jakiś wyjątkowo subtelnych kreomagów, bo tak piękna tkanina nie mogła chyba powstać jedynie tradycyjnymi metodami. Pewnie nawet Leo doceni jej piękno, chociaż nie był mężczyzną znającym się na modzie czy sztuce, a ceniącym raczej walory praktyczne, w kwestii których ta toga również wyróżniała się na tle innych, chociaż i tak nie mogła dorównać koszuli ze spodniami.
        Kinalali już chciał opuścić garderobę, gdy jego spojrzenie padło na jedną z setek szat, leżącą skromnie gdzieś z boku po tym, gdy podczas poszukiwań gwiezdzistego odzienia, Funtka odłożyła ją w to miejsce. Miała piękne kolory, kojarzące się poecie z sadzawką w sercu tropikalnej dżungli - nasycony granat, turkus, zieleń, tu i ówdzie ledwo muśnięcie srebra podobne do refleksów kładących się na zmarszczkach wody. Mina La’Virotty z zadowolenia przeszła nagle w skupienie i głęboki namysł, po którym obrócił się wolno do Leo.
        - Mam dla ciebie propozycję, mój drogi przyjacielu - zagaił. - Liczę, że wysłuchasz jej i rozważysz, lecz nie będę zawiedziony, jeśli się z nią nie zgodzisz… Czy pozwolisz, iż ja również się przebiorę? Już przed naszą dobrodziejką, strażniczką domowego ogniska Yuumi zwierzałem się jakże niekomfortowe jest dla mnie noszenia spodni i jeśli tylko nie stanowiłoby to dla ciebie jakiejś wielkiej ujmy, również przebrałby się w coś, co na miarę możliwości odpowiadałoby moim gustom i jednocześnie nie byłoby dla ciebie uwłaczające. Ta szata wręcz idealnie spełniałaby te warunki - zapewnił maie, kładąc dłoń na niebiesko-zielonym materiale. - I nie musiałbyś się jednocześnie obawiać, że pokazałbym w niej coś, czego ty byś nie chciał wystawiać na widok publiczny. Widzę w tych oczach zwątpienie, mój drogi, nic się jednak nie bój, gdyż wbrew pozorom wiele moich ubrań pasuje na osoby o znacznie większych gabarytach, niż te którymi dysponuję na co dzień. Jeśli nadal nie jesteś przekonany, zróbmy może tak: odzieję się w tę szatę i ocenisz jak w niej wyglądam, jeśli mój wygląd będzie dla ciebie satysfakcjonujący i nie będzie ci uwłaczał, pozostanę w niej, a jeśli nie, przebiorę się na powrót w to, w czym jestem teraz… Widzę już po twoich oczach, że zgadzasz się na ten eksperyment. Jesteś naprawdę złotym chłopakiem, mój drogi Leo, twoja wyrozumiałość dla moich fanaberii mnie naprawdę zdumiewa i aż odczuwam wstyd prosząc cię o kolejne przysługi. Tym większych dołożę starań, by wynagrodzić ci ten jakże niefortunny wieczór…
        To mówiąc Kinalali przystąpił do zdejmowania z siebie odzienia. Wyglądało to dość komicznie, gdyż maie był ewidentnie nienawykły do noszenia czegoś tak dopasowanego i zdjęcie z siebie zwykłej tuniki bez rozdzierania jej okazało się być sporym wyzwaniem. W końcu jednak poeta sobie z nim poradził. W tym momencie na chwilę przerwał, z lekko otwartymi ustami lustrując ramiona kowala, jego umięśniony brzuch i tors. Westchnął przejmująco, zaraz szukając wzrokiem jednego z luster, które znajdowały się w tej garderobie.
        - Och… och, Leo! - zaczął nie potrafiąc znaleźć przez moment słów. - Twoje ciało jest prawdziwą pochwałą boskiego stworzenia, dziełem większym niż cokolwiek, co wyszło spod rąk wszystkich obecnych tu rzeźbiarzy, ba, spod dłoni jakiegokolwiek rzeźbiarza stąpającego w tych czasach po ziemi. Te idealne proporcje, ten fantastyczny balans między mięśniami i tkanką tłuszczową, która lekko wygładza twarde linie muskulatury, ale ich nie zaciera. Och, ależ… Jakby wyrzeźbiono cię w złotym marmurze, a skórę wygładzono nie papierem ściernym lecz wodą spływającą podczas pierwszych wiosennych roztopów z Wodospadów Rapsodii. Och, cóż za ramiona, jakież to niesamowite uczucie mieć tak szerokie barki… i ten tors, zupełnie jak dziób potężnego galeonu, taki mocarny, idący w szranki z nieustępliwym żywiołem… Och, wybacz, peszę cię? - zreflektował się nagle Kinalali, który podczas swych przemów nieustannie prężył się i wyginał przed lustrem. Jego zachwyt był jak najbardziej szczery i takie też były jego komplementy, jednak adresat nie należał do osób, które gładko przełknęłyby takie słowa. Całe szczęście nie było przy tym widowni… Chociaż istniała spora szansa na to, że ktoś usłyszał zachwyty poety, gdy ten przestał panować nad tonem swojego głosu.

        Z pokoiku tylko raz dało się słyszeć łomot, po którym głos Leo odezwał się głośnym “Ał!” - Kinalali przewrócił się podczas zdejmowania spodni, lecz całe szczęście niczego przy tym nie zniszczył i sam nawet niespecjalnie się obił, zareagował jednak na wyrost, tak, jakby to było jego własne ciało - w nim momentalnie dorobiłby się siniaków, a ból byłby chyba dziesięć razy gorszy. Z tym większym zaskoczeniem Kinalali spostrzegł, że nic mu się tak naprawdę nie stało. Z przyjemnością skończył więc się rozbierać, już tylko w myślach zachwycając się nad fizjonomią kowala, którą w przeciwnym razie gotów był chwalić do bladego świtu, nie wspominając nigdy dwukrotnie tej samej części ciała ani nie wykorzystując dwukrotnie tego samego środka stylistycznego. Z trudem przychodziło mu trzymanie języka za zębami. Gdy był już jednak w samej bieliźnie, od razu przebrał się w upatrzoną szatę, po prostu wciągając ją przez głowę i związując ją w pasie srebrzystym sznurem. Od razu w oczy rzucały się dwie rzeczy. Po pierwsze: to ubranie faktycznie pasowało na kowala pod względem rozmiaru, nie było ani za krótkie, ani za ciasne, wręcz idealne, jakby na niego szyte. Po drugie… wyglądał on w nim olśniewająco. Komu wcześniej Leo skojarzył się z bóstwem, teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że było to słuszne porównanie. Między lekko rozchylonymi połami szaty widać było niewielki fragment jego umięśnionego torsu, a miękki materiał opływał umięśnioną sylwetkę, skrzętnie ją zakrywając i jednocześnie dając jasno do zrozumienia, że pod tą cienką osłoną kryje się prawdziwa siła i piękno.
        - Co o tym sądzisz, Leo? Czyż ten kolor nie podkreśla piękna twych oczu? Materiał nie sugeruje dość jasno jakże oszałamiającym młodzieńczym ciałem dysponujesz? A z pomocą Funtki z pewnością dam radę zawiązać tenże sznur tak, by sugestie pozostały jedynie sugestiami - zapewnił poeta z wielką pewnością w głosie. - Tak więc nadeszła pora na podjęcie decyzji: czy pozwolisz mi pozostać przez pewien czas w tejże szacie, czy też dla twojego komfortu psychicznego powinienem przebrać się na powrót w ubrania, w których przyszedłeś? Przypominam, iż uszanuję każdy twój wybór i nie będę kręcił nosem, gdyż jest to przede wszystkim twoje ciało, w którym ja jestem skromnym gościem. Och, właśnie, gdybyś zgodził się, bym ja pozostał w tej szacie, może z pomocą Mimi, która igłą włada tak sprawnie jak ty kowalskim młotem a ja słowem, dałoby się jako tymczasowo sprawić, by twoje spodnie pasowały na moje wątłe ciało? Wtedy zakładam, iż obaj bylibyśmy zdecydowanie kontent - zachęcił.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Chyba i Yuumi i Lantello jednakowo cieszyli się, że Iliian wraz z Bassarem zostali na miejscu i w razie czego mogli... zająć się Berlotem, jeżeli ten nadal będzie rozjuszony lub też zwyczajnie wścieknie się na nowo. Oboje też pomyśleli o tym samym, kiedy nemorianin wspomniał, że należy trzymać się z dala od zmiennokształtnego kiedy ten się wybudzi. Co prawda ani dziewczyna ani elf nie powinni być w żadnym razie na celowniku Księcia - jak już jego złości powinni obawiać się kowal i poeta - jednak bojaźliwa parka już planowała zaszycie się w jakimś odległym rogu pokoju. Ot, tak na wszelki wypadek.

Yuumi ciekawa też była czy demonowi uda się rozwikłać zagadkę berlotowego zaklęcia. Szczerze mówiąc po cichu na to liczyła, gdyż - jak było powszechnie wiadome - lubiła mieć wszystko dokładnie opisane i wyjaśnione, a nie przyjmować, że "stało się i już". Niezbyt przepadała za niewiadomymi. To był kolejny powód, by cieszyć się z obecności Iliiana. Żałowała jedynie trochę, że sama nie mogła bardziej się przydać, ale wolała ustąpić miejsca bardziej doświadczonym niż proponować głupoty. No i... miała własne zadania. A właściwie będzie miała je jutro, kiedy to weźmie się za sprzątanie poprzyjęciowego bałaganu. Może nie było to tak szlachetne zajęcie jak rozwikływanie magicznych zawiłości, ale było niezbędne by móc potem w tym domu normalnie funkcjonować.
Ech, tyle na głowie... jeżeli uda im się w ogóle zasnąć to pewnie nad ranem - a na następny dzień zapowiadała się cała masa zajęć: odwiedziny u dziadka (i złożenie mu niezbędnych wyjaśnień), przedstawienie Amari Kinalalemu, spotkanie z Piratem, przed którym to pewnie będzie chciała dopaść ją Miminetta... ale ona jest śpiochem, więc pewnie i tak nie wstanie przed południem. Do tego zmywanie całego stosu naczyń, pranie, układanie... jednak porządne wyszorowanie domu Lalego zostawi sobie na następny raz. Jutro tylko z grubsza ogarnie. Chociaż jej "z grubsza ogarnięcie" dla niektórych znaczyło tyle co normalne porządki. Nic to - przynajmniej zrobi coś pożytecznego.

To straszne, że tak mało przyjemności czerpała z tego co działo się dookoła - na szczęście wyręczała ją Miminetta, która zamierzała wycisnąć z obecnych wydarzeń wszystko, co do ostatniej, upojnej kropelki. Tak więc kiedy młoda Terotto myślała o obowiązkach, zakrwawionej spince i ranie na nodze Leo, ona piszczała w duchu podniecając się wizją męskich przebieranek. Jednak nawet jej nie przeszłoby przez myśl, że dane zobaczyć im będzie scenę godną powieści dla niegrzecznych dziewcząt, które wolą jak panowie z panami... zamiast z nimi.
I to już kolejny raz dzisiaj!
Szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, kiedy Lali, ta mentalna słabizna, silą kowalskich ramion uniósł swoje prawdziwe i obolałe ciało, by zanieść je bezpieczne do (byłej) sypialni.
Jakkolwiek nie komentowałby tego Bassar, jej się podobało. Znaczy - Lali z całą pewnością postępował słusznie chcąc ulżyć cierpieniom kolegi, który skazany został na chwilowe bycie kruchym i zewnętrznie kinalalastym. Tak więc jego dziwaczne postępowanie było całkowicie uzasadnione, a poza tym - kto miał prawo się czepiać, skoro ten gest był z natury szlachetny? Malarka jednak w ostatniej chwili sobie przypomniała - poza rzeźbiarzem była tu jeszcze jedna osoba, która mogła negatywnie zareagować na ten konkretny widok.
Stanowczo położyła dłoń na ramieniu Lanta, który wyglądał jakby jego dusza właśnie pękła i rozleciała się na milion kawałków. Mimi odebrała negatywne wibracje.
A więc to tak było kogoś uwielbiać i nienawidzić jednocześnie!
Dziewczyna wiedziała jednak, że negatywne nastroje Lanta w stosunku do poety są bardzo nietrwałe, a więc wystarczy przez chwilę powstrzymać go od chwycenia najbliższego noża i nikomu nic się nie stanie. Dlatego też, dla pewności, oparła się od tyłu na swoim rudym koledze i patrzyła z zachwytem jak opatrzony w mięśnie maie niesie dzielnie sparaliżowanego z szoku Leo, którego oczy krzyczały "nie", ale ciało nie potrafiło się oprzeć.

Prawdę mówiąc kowal zaczynał tęsknić do chwil, kiedy malarka zajmowała strategiczną pozycję na jego kolanach i ograniczała możliwości ruchowe Lalego. Dopiero teraz miał powód by to zauważyć, ale czuł się o wiele bezpieczniej kiedy Kinalali miał ręce zajęte nią, a nie nim...
Oczywiście to nie było tak, że Leo nie potrafił zrozumieć pobudek gospodarza. W końcu poeta nawet wypowiedział je głośno i wyraźnie, a coś takiego nawet on potrafił pojąć bez żadnego problemu. Jednak bez względu na to jak utykanie na nieprzyzwoicie piekącej od bólu nodze było uciążliwe, to dla mężczyzny było normalne, że po prostu zaciśnie pięści i pokuśtyka dalej. W końcu to nie była wyprawa do sąsiedniego miasta tylko pokoju oddalonego od nich o paręnaście kroków. To naprawdę było do przejścia.
Lali jednak za wszelką cenę chciał mu dopomóc i w związku z tym po raz pierwszy naprawdę postanowił skorzystać ze swojej nowej siły. A Leo, cóż... było to dla niego tak niespodziewane, że na chwilę w ogóle przestał myśleć, nie mówiąc już o panowaniu nad ciałem, które w panicznym odruchu objęło ramionami szyję dobrodzieja.
Nie wiadomo skąd wzięło się w kowalu przeświadczenie, że zaraz spadnie na podłogę skoro poeta trzymał go naprawdę stabilnie - a jednak na jego obliczu przez cały czas malowała się panika. Nie protestował ani nie zamierzał się rzucać - po tym jak został uniesiony w górę nie śmiałby puścić karku, którego się uczepił. Zdążył jedynie rzucić zgromadzonym kilka błagalnych spojrzeń błagających o ratunek, jednak nikt nie przybiegł mu z pomocą. Nawet Yuumi. Może uważała, że to rozsądne wyjście?

Przez całą tę wykańczają psychicznie drogę blondyn schodził na zawał. Nikt nie niósł go w taki sposób odkąd skończył czternaście lat - a nawet wtedy był ku temu jakiś poważniejszy pokój niż zagrażający zdrowiu, mięciutki dywan, od stąpania po którym z prawdziwie rycerską determinacją chronił go Kinalali. Wydawał się być przy tym całkiem zadowolony, co tylko bardziej dezorientowało rzemieślnika. Powoli zaczynał się szczerze obawiać nowych pomysłów tej błyskotliwej jednostki. Przynajmniej dopóki nie odzyska swojego ciała.
Potem jednak przeleciało mu przez myśl, że choć gospodarz podawał inne powody, mógł "zaopiekować się" nim, by Leo przez przypadek bardziej go nie uszkodził. I chociaż te (zmyślone przez kowala) pobudki mogłyby być poczytane za przejaw egoizmu to myślenie o nich mu pomagało. Po prostu wzięcie tego pod uwagę przywracało go do pozycji mężczyzny, który nie cechuje się nadmierną delikatnością i nie pozwalało tkwić w stadium "spitej niewiasty", która sama kilku kroków nie przejdzie, ale wybawcę to sobie zawsze znajdzie.
Straszne też było w tym to, że niosło go jego własne ciało, któremu mógł się teraz przyjrzeć z całkiem nowej perspektywy. Dopiero przy tej okazji zrozumiał jak w mniemaniu niektórych musi być potężny. Bo normalnie raczej nie zwracał na to uwagi... to wszyscy inni byli drobni, niscy lub chudzi. A w tej chwili sam sobie wydawał się sobie taki przerażający i władczy! Porywacz, z którym się nie dyskutuje... Chociaż może to kwestia tego, że Lalego zwyczajnie poniosło. On mógł się zachowywać inaczej, ze względu na to jak wyglądał - niemal jak kobieta, krótko mówiąc. Mógł innych przytulać i całować, szczycić się niewieścimi gestami, a przy tym zachowywać się - w sensie fizycznym - z o wiele większą otwartością. Leo instynktownie wiedział (a i przez lata nauczył się), że jemu takich rzeczy robić nie wolno. To było naturalne - mężczyźni nie tulą się do siebie i nie składają rączek jak niewinne pisklaki połamanych skrzydełek, a dobrze wychowani mężczyźni nie dotykają nikogo bez pozwolenia, a już na pewno nie biorą na ręce. Takie tabu, którego złamanie nawet w takich okolicznościach wywoływało skrajne reakcje. Z tego też względu Leo nieświadomie przez lata dopasowywał wszystkie swoje gesty tak, by z całą swoją szczerością i entuzjazmem nigdy nie być odbieranym jako nachalny brutal. Lali takich hamulców mieć nie mógł. Szczęście w nieszczęściu ciało pamiętało większość ruchów prawowitego właściciela i - od czasu do czasu - dwójce zamienionych udawało się wyglądać całkiem normalnie.

Odstawiony ostrożnie na jakieś siedzisko kowal, w ostatniej chwili przypomniał sobie, że powinien zwolnić uścisk i dać Kinalalemu się od siebie odsunąć. Nadal był jednak w stanie absolutnego oszołomienia, ledwo więc rejestrował kolejne zdania poety, który chyba wbrew pierwotnym planom nie miał zamiaru tak szybko opuszczać garderoby.
Powoli odwrócił głowę (do tej pory bowiem wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt na suficie) i spojrzał na niego otępiały. Dopiero po pewnym czasie docierać do niego zaczął sens wypowiedzi o ubraniach, która dolatywała do jego uszu, ale pod jej koniec był już całkowicie świadomy. I właściwie uznał, że tego typu rozwiązanie będzie całkiem sprawiedliwe. Nie było sensu sobie nawzajem utrudniać życia bzdurnymi sprzeciwami. I tak to Lali jako pierwszy skłonił się ku jego prośbom i Leo czuł, że musi się zrewanżować. Niech więc maie przymierza co chce - miło nawet, że zostawił w jego rękach ostateczną decyzję.
Szkoda tylko, że Leo nie mógł się za niego przebrać... na pewno bowiem zrobiłby to szybciej... i ciszej.

Kiedy tylko Miminetta wywęszyła, że Lali nie opuści garderoby zbyt szybko i zostaną tam z Leo sami, natychmiast porzuciła roztrzęsionego współlokatora i podbiegła do drzwi pokoju, by sprawdzić co się będzie działo. Ktoś chyba nawet próbował jej zwrócić uwagę na niestosowność takiego zachowania, ale zbyła go cichym syknięciem i niecierpliwym machnięciem dłoni po czym zignorowała.
Niedługo stało się jasne, że nie będzie musiała trzymać ucha przy drzwiach, aby usłyszeć wszystko co warte było zapamiętania - głos Leo był donośny, a Lali w chwilach uniesienia nie zwykł nad sobą panować.
Najlepsze fragmenty doleciały również do Yuumi i do toczącego ze sobą wewnętrzną walkę rudzielca. Co ciekawe elf nieco się pod ich wpływem wyciszył, choć i wyraźnie zmarkotniał, dziewczyna natomiast pod koniec nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Zbyt długo znała Leo, by spokojnie mogła przełknąć ten "dziób galeonu". Nie dlatego, że nie było to prawdą - jednak oczyma wyobraźni widziała Lalego stojącego przed lustrem i pozującego na wszelkie możliwe sposoby, czego kowal nigdy nie robił, bo po co mu takie zabawy. W dodatku głos mężczyzny kojarzył jej się raczej z "O, Yuumi, gotujesz coś?", "Wracam do pracy" i stękaniem przy robocie, a nie z wychwalaniem własnej muskulatury. I to w taki wymyślny sposób.
Chociaż musiała przyznać, że zdanie Lalego na temat blondyna było bardzo ciekawe. Zdawało się, że podziwiał go o wiele bardziej niż ona, gdyż gdyby musiała, określiłaby go używając ledwie dwóch słów: ,,miły" - na charakter i ,,silny" - na resztę.

Zupełnie inaczej odbierała to wszystko Miminetta, która w połowie kwiecistej wypowiedzi, opierając głowę o drzwi, rozmiękła w nogach i zwyczajnie zaczęła się ślinić opadając bezsilnie na podłogę. "Nawet nie ważcie mi się teraz wracać do normalności!", myślała z zacięciem. "Lali, cholero - narobiłeś mi smaku, teraz weźmiesz za to odpowiedzialność! Wyłaź nagi i staw czoła przeznaczeniu!",
odgrażała się, nawet nie próbując się podnosić. Z jednej strony dobrze, że robiła to jedynie w myślach - z drugiej - i tak dla każdego kto na nią choćby zerknął było oczywistym co jej chodzi po głowie.

Tymczasem niczego niepodejrzewający Leo przyglądał się z lekkim rozbawieniem jak poeta najpierw próbuje ściągnąć koszulę, a potem jak patrzy na jego ramiona, tors i co tam się trafiło. O ile jednak samo oglądanie go nie peszyło, o tyle słowa i ton jakim je wypowiadał już tak. Znowu mocno się zarumienił, nie był bowiem przyzwyczajony do takich zachwytów skierowanych w jego stronę i w dodatku bał się, że usłyszą je inni, w tym mężczyźni i kobiety. I mężczyźni. I reszta kobiet.
Wcześniej był wystraszony noszeniem go na rękach, ale dopiero teraz poczuł się naprawdę zażenowany. Siedział jednak cicho w swoim kącie, śledząc ruchy Kinalalego niepewnym wzrokiem. Ku jego wielkiej uldze maie sam się po pewnym czasie opamiętał i dokończył przebieranie w milczeniu i niezdarności, by w końcu po pewnych perypetiach wciągnąć na siebie wychwalaną szatę i pokazać się przed nim w pełnej krasie. Kowal popatrzył na "siebie" ubranego w to mieniące się ustrojstwo i przekręcił głowę, jakby się zastanawiając. Jego mina z początku nie wyrażała nic poza zamyśleniem, po chwili jednak zaczęła się lekko rozjaśniać, aż w końcu przyozdobił ją wyrozumiały uśmiech. Kiedy Lali już się wygadał, Leo zabrał głos:
- Niech będzie, jeżeli jest ci w tym wygodnie to nie mam nic przeciwko, żebyś w tym chodził - stwierdził, już uspokojony. Choć dalej nie pojmował jak poeta może mówić o nim tyle pozytywnych rzeczy. Już nawet nie chodziło o to, że obaj byli mężczyznami, bo na dobrą sprawę Kinalalego dało się traktować jak... no... Kinalalego. Po prostu Ketero w swoim mniemaniu był tylko zwykłym pracującym facetem, a mięśnie były jednym z jego narzędzi. To wszystko. Na dobrą sprawę nie było czym się zachwycać.
Wreszcie podniósł się z miejsca i podszedł do gospodarza raz jeszcze omiatając go wzrokiem.
- To naprawdę zaskakujące, że twoje rzeczy na mnie pasują - powiedział całkiem tym faktem zainteresowany, jednak nie wnikał w szczegóły. Nie było co odwlekać nieuniknionego...
- Ech... rozumiem, że teraz moja kolej - westchnął, niechętnie zerkając na przygotowany dla niego ubiór.
Nie czekając dłużej, odwinął z pasa fioletowe prześcieradło i dał materiałowi swobodnie opaść na ziemię. Sięgnął po granatowo-kolorową szatę, gdy nagle klamka agresywnie zaskrzypiała i ktoś z rozmachem otworzył drzwi.
- No dobra, dosyć tego ukrywania się! Wstydu nie macie!? - krzyknęła Miminetta prostując się dumnie i kładąc hardo ręce na obfitych biodrach - Nie mówiąc już o litości... Wiecie jak trudno tam wytrzymać słysząc jak dobrze się tu bawicie!? Wyobraźnia przegrzewa się w ułamku sekundy, jesteście tego świadomi!? A jak mam ją przyhamować skoro jedyne co widzę to... drewniane... drzwi... - Powoli zwalniała, by w reszcie stanąć w ciszy z rozdziawionymi ustami.
- ...Oż w mordę, Lali, wyglądasz cudnie! - Po chwili milczenia włączyła się na nowo, ale zupełnie zmieniła ton i cała w skowronkach pokicała w stronę poety. - Gdzieś ty wygrzebał taką fajną szmatkę? - pytała z zachwytem obchodząc go dookoła i koniuszkami palców muskając gładki materiał. - Ty to masz nosa! Że też wypatrzyłaś akurat coś takiego! Nasz kochany Leloś powinien częściej chodzić w twoich ciuszkach! Ach, taaak... - westchnęła, gdyż udając, że najbardziej obchodzi ją szata chciała po prostu zbliżyć się do apetycznego ciała nie wzbudzając w Lalim nadmiernych podejrzeń. Mogłaby oczywiście od razu powiedzieć, że chodzi jej o te mięśnie i męską sylwetkę, które sam nadzwyczaj zgrabnie opisał, ale tym zamierzała się podzielić później, kiedy już przylgnęła do niego całym ciałem, a rozgrzany policzek oparła na fragmencie nagiego torsu.
- Ej, Leo - zwróciła się nagle do tego z mężczyzn, którego jedynym okryciem była kreacja trzymana w ręce na wysokości miednicy. - Skoro już nie masz na sobie spodni mogłabym dotknąć twojego pośladka? - zapytała z całkowitą powagą. - Chciałabym coś spra...
- Zapomnij. - Odpowiedź padła szybciej niż dokończyła zdanie. Niezadowolona, wydęła wargi, kowal natomiast odruchowo przysunął rękę z odzieniem jeszcze bliżej skóry, jakby szczelne zasłonienie krocza Lalego mogło w jakikolwiek sposób obronić jego własne pośladki przed niebezpieczną kobietą. Mimi jednak ceniła sobie sympatię blondyna, więc bez pozwolenia nie ruszała co intymniejszych jego części, zadowalając się jedynie całą resztą.

- Netta! - Karcąco-trworzny krzyk wyrwał się z gardła Lantella, gdy w geście męskiej solidarności postanowił w ślad za malarką przekroczyć próg garderoby i choćby siłą ją stamtąd usunąć. Jego bohaterski plan niestety spalił na panewce, ponieważ gdy tylko zobaczył roznegliżowanego poetę unoszącego wolną rękę w geście zrezygnowanego powitania musiał oprzeć się o framugę, by złapać oddech.
Ta noc była najbardziej szaloną w jego życiu.

Kiedy elf zawiódł, do pechowej roboty zgłosiła się Yuumiś, która w międzyczasie zdążyła już obmyć feralną spinkę i wstawić wodę na nową porcję herbaty. Z miną wprawionej gospodyni, która po Miminetcie nie spodziewała się niczego innego, najpierw poprowadziła rudzielca do blatu, gdzie stał dzbanek z wodą, potem zaś wróciła po upartą koleżankę. Trudno powiedzieć dlaczego Mimi akurat w takich chwilach była skłonna usłuchać jej próśb, ale kiedy Funcia robiła się podejrzanie opanowana i spokojna jakoś samo tak wychodziło. Artystka nie miała większego wyboru, puściła więc swój chwilowy obiekt westchnień i dała się wyprowadzić z pokoju. Dziewczyna przeprosiła za nią skinieniem głowy i zamknęła drzwi. Miała nadzieję, że chłopaki szybko skończą przebieranki i wyjdą na zewnątrz - nie chciała, aby tkwili tam kiedy na przykład Berlot zacznie się budzić. Byłoby głupio gdyby ich wywołał, a oni byliby, ładnie to ujmując, niekompletnie przyodziani. Co jednak ważniejsze, liczyła na to, że nim zmiennokształtny zaatakuje, uda jej się przygotować dla nich po jeszcze jednym gorącym naparze, a do tego musiała wiedzieć czego sobie życzą. Oczywiście mogła zapytać będąc w garderobie, ale uważała, że to byłaby jednak drobna przesada. Lalego raczej nie zaskoczyła jej obecność, Leo jednak mógłby czuć się co najmniej niezręcznie gdyby dwie dziewczyny siedziały tam zbyt długo, a do tego zaczęły sobie ot tak konwersować na temat herbat.

Leo przez dłuższą chwilę stał osłupiały, wgapiając się w miejsce gdzie zniknęła głowa - do tej pory w jego oczach całkiem niewinnej - Yuumi. Wyglądał na sparaliżowanego, ale na szczęście w końcu się ocknął i złapał oddech. Potem zaś dla odmiany z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
- Muszę przyznać, że artystki powoli zaczynają mnie przerażać - powiedział w końcu dyskretnie i bez namysłu zaczął się ubierać. Miał z tym trochę kłopotów, zwłaszcza, że nie potrafił pojąć jak działają te makabrycznie długie rękawy i na co one komu. Gdyby łatwo poddawał się irytacji w pewnym momencie zwyczajnie spróbowałby je oderwać i rzucić gdzieś za siebie, ale na szczęście dla wszystkich wystarczyła mu pomoc poety w jako-takim opanowaniu ich, a jeszcze wcześniej w zrozumieniu gdzie w tym błyszczącym zwoju jest góra, a gdzie dół.
W końcu się jednak udało i oboje byli umownie gotowi, ale nim wyszli Leo ułożył swoje ubrania, ładnie je przy tym składając.
- Wiesz co Lali... niezależnie od tego ile ta cała zamiana jeszcze potrwa, nie jestem w stanie powierzyć Miminetcie moich spodni - przyznał. Wyglądało na to, że na razie zdecydował się chodzić w pożyczonych od niego togach.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Lali w pewnym momencie zorientował się, że Leo nie czuje się tak do końca komfortowo w jego ramionach, ale nie mógł go tak po prostu rzucić w tym momencie o ziemię - wywołałby w ten sposób znacznie więcej szkód, niż te, którym próbował zapobiec. Jedyne co mógł w tym momencie zrobić to postarać się, by ograniczyć czas trwania tej krępującej sytuacji do minimum. Dlatego z pewną wdzięcznością przyjął to, że nikt nie towarzyszył im podczas przebierania się. Oczywiście i tym razem głównie ze względu na Leo, gdyż on był poniekąd znany z tego, że swojego ciała się nie wstydził i mógłby się przebierać chociażby i na środku rynku.

        Lali żył w bajecznej, błogiej nieświadomości tego, co działo się z osobami zgromadzonymi poza garderobą w momencie, gdy on zachwycał się ciałem Leo. Chyba nigdy nie zaprzątał sobie głowy tym, by sprawdzić, jak bardzo dźwiękoszczelne były tutaj drzwi i jak cienkie ściany… A okazało się, że były wręcz papierowe, więc wszyscy pozostali - wyjąwszy Berlota - słyszeli każde jego słowo, co niektórzy przyjmowali z rozbawieniem (jak Iliian), lekkim zażenowaniem (Bassar) lub mniejszym bądź większym poruszeniem (kolejno Tanaj i Miminetta).
        - Niby znam Kinalalego dobrych kilka lat, ale jego bezpośredniość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać - zaśmiał się Iliian, swoją wypowiedź kierując do Lanta, ten jednak był tak bardzo w swoim świecie, że chyba nie dotarły do niego słowa demona. Jubiler stał więc jeszcze chwilę, w konsternacji czekając na jakąś reakcję, a gdy się jej nie doczekał, wzruszył ramionami i poszedł nalać sobie wina. Po drodze minął przyklejoną do drzwi Miminettę, pod którą właśnie z wrażenia ugięły się kolana.
        - Dostaniesz klamką w ucho i ogłuchniesz - skarcił ją słowami, które w jego rodzinnym domu były zarezerwowane dla małych dzieci jako niedorzeczna przestroga. Coś jak “Wyciągnij tę łyżeczkę, bo sobie oko wydłubiesz” albo “nie wywracaj oczami, bo ci tak zostanie”. Zdawało mu się jednak, że i tym razem został zignorowany, tak samo jak w momencie, gdy odzywał się do zahipnotyzowanego Lanta. Nemorianin westchnął z cieniem dezaprobaty.
        - Nie przejmuj się nią, mnie też wcześniej nie posłuchała - próbowała go udobruchać Tanaj, która faktycznie nie tak dawno próbowała odwieść malarkę od podsłuchiwania albo, nie daj boże, od wtargnięcia do garderoby. Nie, by sama modelka nie chciała zobaczyć jak Leo pręży się przed lustrem, bo było to chyba marzenie każdej zdrowej dziewczyny, bez względu na to czy była zajęta czy też nie… Ale niektórych marzeń lepiej nie spełniać na siłę, bo można komuś wyrządzić tym krzywdę. Biedny kowal, pewnie zapadłby się pod ziemię, gdyby w tym momencie nakryła go któraś z nich i nic nie pomogłaby świadomość, że w tym momencie jego ciałem zawładnął zniewieściały poeta ze skłonnością do ekshibicjonizmu… Nie, to by go chyba jeszcze dodatkowo pogrążyło.
        - Pilnuj jej, dobra? - poprosił demon, chociaż wiedział, że nikt nie może powstrzymać ogarniętej pasją Miminetty. Lekko zniesmaczony i rozbawiony jednocześnie poszedł dalej, do miejsca, gdzie krzątała się Yuumi.
        - Przygotowujesz herbatę? - zapytał nie kryjąc zaskoczenia, jednocześnie po omacku sięgając po jakiś czysty kieliszek i nalewając sobie solidnie wina. - Mogę wiedzieć czemu? Bo sam bym chyba się na to nie porwał zważywszy, że Berlot może obudzić się w każdej chwili i lepiej, by w zasięgu jego rąk nie było niczego, czym się można poparzyć… Oczywiście moja obietnica, że się nim zajmiemy z Bassarem, pozostaje w mocy, lecz z jego charakterkiem…
        Jubiler w wymowny sposób nie dokończył tylko wywrócił oczami i upił łyk swojego wina.

        Zabawnie patrzyło się na poetę, który próbował rozebrać się w ciele Leo. Było to zadanie o tyle trudne, iż Kinalali nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w zdejmowaniu z siebie czegoś, co tak bardzo przylegało do ciała. Wszystkie jego szaty był z reguły tak luźne, że wystarczyło zsunąć je z ramion czy bioder, by robotę dokończyła już grawitacja. A tymczasem koszula i spodnie wiecznie się gdzieś fałdowały i zatrzymywały, trzeba je było ciągnąć i przesuwać, zważając, by nie zrobić jakiś supłów albo by się nie zaklinowały na ramionach czy w najszerszym miejscu łydki. Właśnie ten ostatni błąd był przyczyną jego upadku, który cały szczęście został zamortyzowany kolejnym miękkim dywanem. Poeta dalej zachodził w głowę dlaczego spodnie z koszulą uchodzą za najwygodniejszą formę odzienia, chociaż krępują ruchy i są tak trudne do zdjęcia. Zaczynał już rozumieć, że pojawiające się w erotykach sceny, w których mężczyzna rozdziera na sobie koszulę nie zawsze miały być manifestacją palącego pożądania, które nie pozwalało czekać - czasami była to po prostu kwestia tego, iż amant przegrał walkę z własnym odzieniem i musiał użyć siły…
        Już po przebraniu się w wybrane przez siebie szaty Kinalali ze wszystkich sił starał się dobrze zaprezentować przed kowalem wszystkie zalety tego, co miał aktualnie na sobie, zarówno odpowiednio pozując, jak i werbalnie podkreślając konkretne atuty. Bardzo nie chciały wracać do tamtych ciasnych ubrań - teraz, gdy się przebrał, czuł się wręcz doskonale, przestało mu przeszkadzać to, że nagle był za duży, za silny i za materialny. Mógłby się nawet do tego stanu rzeczy przyzwyczaić.
        - Och, mój nieskończenie wyrozumiały przyjacielu, sekret tkwi w tym, iż ceniąc sobie wygodę, swobodę ruchów i walory estetyczne tychże jakże pięknych tkanin daję sobie szyć szaty jak najbardziej obszerne, które może i są na mnie trochę za duże, za to mają w sobie wszystko to, co sobie najbardziej cenię - wyjaśnił poeta. - Nigdy nie myślałem o nich w kategoriach odzienia dla kogokolwiek innego, obdarzonego gabarytami większymi niż te, którymi ja się szczycę, lecz dobrze się złożyło, że mam tak specyficzny gust, który nie pokrywa się z tym, co preferuje większość mężczyzn - oświadczył na koniec Kinalali, uśmiechając się tryumfalnie.
        Poeta stał wspierając się pod jedno biodro i choć jego poza była dość niewieścia, to teraz tak nie kuła w oczy. Czego by nie mówić, Leo po prostu wyglądał dobrze w powłóczystej szacie i teraz naprawdę niewiele mogło mu zaszkodzić…
        Oprócz Mimi. Nagłe najście energicznej malarki zburzyło tak cenny spokój i zerwało kruchą nić porozumienia, jaka wytworzyła się między mężczyznami. Na dodatek jej wyrzuty nawet dla poety były wysoce absurdalne i jednoznaczne, a on jednak nie miał nastroju, by słuchać o tym, co podpowiadały jej niemożliwe do powstrzymania kosmate myśli.
        - Ależ ja wcale nie miałem nic takiego na myśli… - zaczął, został jednak zakrzyczany. Znowu wsparł się pod boki, wypinając pierś i unosząc dumnie głowę, co w jego normalnym ciele byłoby klarowną manifestacją focha, lecz rosły kowal wyglądał w tej pozycji po prostu niezwykle dumnie. I nic dziwnego, że na ten widok Mimi dosłownie odjęło mowę, a ślina w niekontrolowany sposób napłynęła jej do ust, prawie przelewając się przez kącik warg. Trzeba było w tym momencie przyznać, że mimo wielu zmian wynikłych z zamiany ciałami, Kinalali nadal pozostawał Kinalalim i wyjątkowo przychylnie reagował na komplementy - wszelkie winy malarki zostały jej w mgnieniu oka wybaczone, gdy tylko doceniła jego wygląd. I naprawdę nie musiała się ukrywać, bo ktoś taki jak La’Virotta wiedział, że jej zachwyt nie jest wcale skupiony wokół jego pięknej szaty, lecz jeszcze piękniejszego ciała, którego to wszelkie zalety zostały wyciągnięte na wierzch i wyeksponowane dzięki odpowiedniemu odzieniu, które jednak nie odsłaniało zbyt wiele i pozostawiało miejsce do popisu dla wyobraźni.
        Kinalali podniósł wzrok na Leo, który ze wstydu stracił mowę i władzę w ciele i gapił się tylko na to co wyprawiała malarka, blednąc i czerwieniąc się na zmianę. Chciał z jego oczu wyczytać na ile może dopuścić do siebie Miminettę, która ewidentnie gdyby mogła, to zamieniłaby się miejscami z podszewką szaty, lecz niestety, nim kowal zdołał przesłać poecie jakiś niemy znak, ruda artystka już zaatakowała, przyczepiając się do pięknego męskiego ciała niczym kleszcz. Lali zerknął na nią, ręce trzymając na razie na bezpieczną odległość od niej, chociaż gdyby zaatakowała w ten sposób jego, przytuliłby ją nic sobie z tego nie robiąc.
        - Ależ… - Nawet La’Virotta wiedział, że jej prośba była wysoce niestosowna, gdyż nie była z Leo na tym poziomie znajomości, gdzie tego typu naruszenie przestrzeni osobistej byłoby mile widziane. Kowal jednak odzyskał w końcu język w gębie i sam się obronił.
        Później było jednak jeszcze gorzej. Sytuacja zaczęła przypominać scenę z kiepskiej komedii wystawianej w dożynki na scenie zbitej z beczek i desek z ogrodzenia, gdy drzwi do przebieralni otworzyły się na oścież i stanął w nich Lant, a zaraz za nim do środka wkroczyła Yuumi. Gdzieś z tyłu ciekawsko zerkała Tanaj ze świecącymi z ekscytacji oczami i Bassar, który chyba bał się nawet przypuszczać co dane mu będzie zobaczyć. Całe szczęście Funtka nie przybyła tylko po to, by również się pogapić, ale po to, by zaradzić tej sytuacji. Gdy wyprowadziła oszołomionego Lanta (jego spojrzenie bardzo pochlebiało Kinalalemu, aż poczuł, jak krew zaczyna się w nim burzyć z emocji), zaraz przejął go od niej Iliian, zapewniając, że go przytrzyma, a ona niech zajmie się Nettą. Jubiler zabrał elfa na bok i dał mu coś do picia, by ten jakoś ochłonął.
        - Jak twoje serce? - zapytał trochę rozbawionym tonem, poklepując tłumacza po łopatce.

        Gdy poeta i kowal po raz kolejny zostali sami La’Virotta westchnął z wyraźną ulgą, składając jedną dłoń na sercu. Zaraz zaczął poprawiać pomięte przez Mimi odzienie, lecz nie zmarnotrawił na to zbyt wiele czasu, bo zaraz musiał pospieszyć na pomoc Leo, którego przerosła ilość materiału, w którą miał się przyodziać.
        - Och, poczekaj moment, już spieszę ci z pomocą… - zapewnił Kinalali, gdy chłopak miotał się szukając końców rękawów. - Widzisz, jest to ten typ szaty, z którym się nie walczy, po prostu wciągasz ją przez głowę i pozwalasz, by sama spłynęła po twoim ciele niczym strugi letniego deszczu. O, sam się przekonaj, rozluźnij się… Cudownie. Te kruche nadgarstki w niczym nie wyglądają równie dobrze, co w tych szerokich, ciemnych rękawach, które tak doskonale uwydatniają ich arystokratyczną budowę… Tutaj jest jeszcze pas - mruknął La’Virotta po raz kolejny orientując się, że ponosi go fantazja. Zaraz zresztą roześmiał się głośno i szczerze, nie potrafiąc inaczej zareagować na szczere wyznanie kowala w kwestii powierzania swoich spodni Mimi.
        - Doskonale cię rozumiem - zapewnił go, kładąc dłoń na jego ramieniu w geście wsparcia. - Porywcza z natury Miminetta tego wieczora skupiła na tobie całą swoją energię, nie potrafiąc zapanować nad własnymi podnietami i płomieniem fascynacji…
        W przypadku wielu innych mężczyzn Kinalali zachęcałby ich, by spuścili gardę i pozwolili się porwać tej gwałtownej fali namiętności, lecz w przypadku Leo zdecydował się nie zachęcać go do podjęcia się tego romansu - wydawało mu się, że zakończyłby się on nieszczęśliwie. Mimo powierzchownej siły kowal był bardzo wrażliwym mężczyzną o zupełnie innej energii niż Netta, te dwa światy zmieszałyby się z wyjątkowym trudem i chyba trzeba by wielu starań, by na powrót się nie rozdzieliły, zabierając każdemu cząstkę jego jestestwa w ramach ofiary za pochopne uleganie zwierzęcej naturze…
        - Chodźmy, nim po raz kolejny w tym mikrym pomieszczeniu nastanie zbiegowisko ciekawskich - zasugerował gestem wskazując przebranemu kowalowi drzwi.

        Tymczasem nie niepokojony przez nikogo leżący pod ścianą Berlot odzyskał przytomność. Nie było to przyjemne przebudzenie - w głowie mu się kręciło, skręcał go żołądek, oczy piekły, a twarz bolała. Jak przez mgłę pamiętał, że tuż przed utratą przytomności oberwał - to tłumaczyło ostatni objaw, reszta zaś była zapewne efektem wypicia dużych ilości alkoholu i jego szybkiego metabolizmu. Nie, to jeszcze nie był kac - nadal był pijany, lecz jego organizm już teraz był zmęczony walką z toczącą go trucizną i gwałtownie protestował przed jakąkolwiek formą aktywności. Mimo to rzeźbiarz obrócił się na bok i powoli zaczął podnosić się do pozycji siedzącej, co ciekawe ledwo cichutko stękając. Nie przeklinał, nie wołał nikogo, skupił się po prostu na tym, by dojść do siebie, chociaż przecież był świadomy tego gdzie jest i że na pewno nie jest sam. W połowie drogi zakręciło mu się w głowie, lecz przycisnął jedną dłoń do czoła i jakoś dał radę porządnie usiąść. Dał sobie chwilę na dojście od siebie - jego błędnik szalał, oczy dalej piekły, a trzewia wywracało mu na lewą stronę. Chętnie kazałby się reszcie zamknąć, ale nadal czuł się zbyt fatalnie.
        Jego przebudzenie pierwszy zauważył Iliian. Jego uwagę przykuł ruch w miejscu, gdzie teoretycznie nie powinno być nikogo, gdy jednak obrócił wzrok, zauważył, że to zaniedbany przez wszystkich Berlot podnosi się z ziemi.
        - Ocknął się - zakomunikował reszcie, po czym bez namysłu do niego podszedł, po drodze zostawiając niedopity kieliszek wina na jakimś meblu. Chociaż wcześniej wymigiwał się z zawodów ze zmiennokształtnym wykręcając się tym, że nie chce uszkodzić sobie rąk, teraz był gotów powstrzymywać go chociażby siłą, by ten nie rzucił się na Leo i Lalego. Ta sama myśl przyświecała Bassarowi, który na dodatek miał tę przewagę, że jego nie hamowała troska o zachowanie sprawności w dłoniach - był znacznie lepiej zbudowany niż Iliian i nie było go tak łatwo uszkodzić. Różnica między nimi była dość podobna do tej, jaka dzieliła poetę i kowala, którzy zamienili się na moment ciałami, choć może w przypadku jubilera i rzeźbiarza nie była ona aż tak dramatyczna.
        - Pamiętasz cokolwiek? - zapytał natychmiast nemorianin, przyklękając przy Berlocie i wyciągając do niego ręce w powstrzymującym geście.
        - Wszystko, psiakrew, pamiętam - warknął, machając przed sobą ręką jakby odganiał natrętnego owada. - Cholera, tylko nie wiem, który mnie tak załatwił…
        - Ja - oświadczył hardo Bassar, patrząc na kolegę po fachu z góry. - I nie zawahałbym się zrobić to drugi raz. Narozrabiałeś jak pijany zając w kapuście.
        Berlot wysyczał pod nosem jakieś gniewne słowa w obcym języku. Objął głowę dłońmi i nie zważał na to, że Iliian starał się opowiedzieć mu co zaszło podczas szarpaniny. W końcu zmiennokształtny podniósł na niego wzrok, w którym płonął taki gniew, że nemorianin od razu przestał mówić. Wtedy Pustynny Książę przetoczył spojrzeniem po reszcie obecnych. Gdy jego wzrok spoczął na Tanaj, modelka wzdrygnęła się i milczała, ale przynajmniej nie uciekła. Berlot zresztą zaraz przestał na nią patrzeć i obrócił głowę. Widać było, że intensywnie szuka kogoś wzrokiem i myśli… Jego oblicze stało się chmurne i na moment chyba wręcz zapomniał jak bardzo przeżywa skutki upojenia alkoholowego.
        - Gdzie jest La’Virotta? - syknął nagle, gdy nigdzie nie mógł dostrzec maie. Nie trzeba było posiadać tak rozwiniętej empatii jak poszukiwany poeta by usłyszeć w jego głosie gniew.
        - Ej, co to za ton? - odezwała się nagle bardzo bojowo Tanaj. - Nie dość krzywd już dzisiaj wyrządziłeś?
        - Że niby komu? - odparował jej zaraz rzeźbiarz, wychylając się równie bojowo do przodu. - Jak na razie to obrywam głównie ja. Fizycznie i psychicznie - oświadczył, po czym zakaszlał, gdyż w gardle zrobiło mu się sucho. Chciał wstać, by poszukać czegoś do ugaszenia pragnienia, lecz Bassar z Iliianem przytrzymali go w miejscu.
        - Posłuchaj - zaczął jubiler. - Nie wiesz wszystkiego. Nim zdołaliśmy cię ogłuszyć, twoje zaklęcie zdołało narobić szkód…
        - Bzdury! - zirytował się momentalnie zmiennokształtny rzeźbiarz, odtrącając od siebie ręce nemorianina, nie ruszając jednak Bassara, bo chyba na ten moment był to dla niego zbyt tęgi przeciwniki. - Nie rzucałem żadnych zaklęć, to pomówienia.
        - Wszyscy to słyszeliśmy - wtrąciła się Tanaj napastliwym tonem. - Rzuciłeś jakiś czar, który ci nie wyszedł i przez to Kinalali i Leo zamienili się ciałami!
        Berlot po raz kolejny tej nocy spojrzał na modelkę z głębokim szokiem odmalowanym na twarzy. Patrzył na nią bez mrugania, a jego ręce opadły swobodnie wzdłuż tułowia. Kilkakrotnie otworzył i zamknął usta jak wyrzucona na brzeg ryba, aż w końcu przeklął w jakimś obcym języku.
        - Co zrobili? - upewnił się, jakby nadal to do niego nie docierało.
        - Zamienili się ciałami - powtórzył usłużnie Iliian, spoglądając w kierunku garderoby, z której przed chwilą wychynęli poeta i kowal. - Przyjrzyj się, widzisz chyba, że coś tu nie gra.

        - Och, Berlot? - Kinalali w ciele Leo zaraz po powrocie do gości spostrzegł, że coś ich ewidentnie ominęło. Nie potrzebował wiele czasu, by zorientować się, że zmiennokształtny rzeźbiarz jest w tym momencie relatywnie niegroźny i podejście do niego nie zakończy się kolejnymi rękoczynami. Dodatkowymi dwoma argumentami przemawiającymi za bezpieczeństwem zbliżenia byli Bassar i Iliian, którzy pilnowali Pustynnego Księga z wręcz komicznym zaangażowaniem. W tej sytuacji poeta bez wahania podszedł do rzeźbiarza, a ten aż się skrzywił widząc jak ciało Leo porusza się w ten niewieści sposób, który z jakiegoś powodu nie raził aż tak bardzo, gdy obserwowało się poetę we własnym ciele…
        - Dobra, uwierzyłem - parsknął, wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście “nie zbliżaj się”. - Ale, na święty ogień, to niemożliwe!
        - Władasz magią chaosu, w jej przypadku nie ma rzeczy niemożliwych - zauważył usłużnie Iliian, a w tym momencie zmiennokształtny Berlot obrócił na niego wściekłe spojrzenie.
        - Przestańcie wciskać mi magię chaosu - warknął, cedząc dokładnie każde słowo. - Nie rzuciłem żadnego zaklęcia! Zamierzałem załatwić to jak mężczyzna, wręcz!
        - Przecież skandowałeś jakiś czar… - wtrąciła się Tanaj, choć ton jego głosu trochę podkopał jej pewność siebie.
        - To nie był czar! To było w języku, którym mówiłem na pustyni! - wściekł się w końcu rzeźbiarz, przez co zaczął krzyczeć i machać rękami w nieskoordynowany sposób. - Powiedziałem, że jak mnie Leo zaraz nie puści, to mu tę rękę urwę i wsadzę w dupę, dobra? Jak ja mam innemu mężczyźnie spuścić łomot, to do jasnej cholery jest to łomot, a nie jakieś fajerwerki!
        Berlot prychnął na koniec jak wściekły kot i strzelał na boki oczami czekając tylko aż ktoś się odezwie, by rzucić się takiej osobie do gardła, oczywiście w ramach samoobrony, bo czuł się w tym momencie jak osaczone zwierzę. Kinalali rozumiał poniekąd jego sytuację: najpierw dostał kosza, później został uderzony tak mocno, że aż stracił przytomność, a po przebudzeniu zarzucano mu coś, czego nie zrobił. Niestety jednak poeta był w zbyt wielkim szoku, by móc zareagować bądź poddać się rozważaniom na temat życia emocjonalnego rzeźbiarza.
        - Ale… to… - stękał, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu.
        - To co się w takim razie stało? - Tanaj ubrała w słowa to, czego maie nie był w stanie. W pokoju zapadła krępująca cisza, której nikt nie odważył się przerwać, gdyż nie miał nic mądrego do powiedzenia.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Może demon był zaskoczony kuchennym krzątaniem się Funci i jej pomysłem zabawy w herbaciane przyjęcie, ale ona jeszcze bardziej zdumiona było jego zdziwieniem. Działania, które podejmowała wydawały jej się tak naturalne, że nie przyszło jej do głowy, że ktoś może o nie zapytać. W dodatku przecząc poniekąd ich logice i celowości. Nie zastanawiała się długo nim z jej ust padła pierwsza odpowiedź:
- A czemu nie?
Wydawało się jakby naprawdę oczekiwała jakiegoś wyjaśnienia, jednak szybko zreflektowała się, że może zostać to odebrane nie jako poważne pytanie tylko zdanie w stylu "odczep się", więc dodała:
- To, że Berlot się tu znajduje nie znaczy, że nikt nie będzie spragniony - stwierdziła mając na myśli głównie stale dzisiaj poddenerwowanego Lantella i zamienionych ciałami mężczyzn. - Poza tym leży w drugim końcu pokoju. Jeżeli przyjdzie tu tylko po to by bawić się wrzątkiem... - Spojrzała na Iliiana jakby zastanawiając się nad własną opinią. - ...wtedy wyjdzie na to, że jestem idiotką - dokończyła mrużąc w autokrytycznym zamyśleniu powieki. - Ale cóż, bywa - skwitowała wzruszając ramionami i wracając do przerwanej czynności. Nie odmawiała co prawda demonowi racji - sama najchętniej trzymałaby wszystko i wszystkich z daleka od zmiennokształtnego, ale z drugiej strony nie można było aż tak się nim przejmować. Nawet będąc nią. Na dobrą sprawę wkurzony mógłby zrobić im krzywdę nawet szmacianą lalką, więc jeżeli ma być źle to będzie i tak - z wrzątkiem czy bez. Ale jeżeli uda im się nad nim zapanować... wtedy herbata będzie już gotowa, a Yuumi popławi się w przyziemnym zadowoleniu.
- Ty też chcesz? Czy pozostajesz przy winie? - zapytała, pobieżnie przeglądając zapasy torebek i puszek, żeby zorientować się co Lali zdążył zużyć przez czas jej nieobecności, a czego nadal miał pod dostatkiem. Trzeba będzie niedługo zrobić zakupy...
Swoją drogą dziewczyna zastanowiła się co o obrończej przemowie Lalego względem uczuć nieproszonego gościa pomyślałby Iliian. Nie była pewna w jakich stosunkach są obaj panowie, ale demon raczej nie wielbił owego "charakterku", którym Pustynny Książę został obdarzony i jaki bez zahamowań im tutaj prezentował.

W zupełnie innych rejonach krążyły myśli Lanta, kiedy został przekazany w ręce jubilera. Bardzo dobrze, że nie został zostawiony sam sobie, gdyż mogłoby się to dla niego źle skończyć. Szybko napił się, aby choć trochę oprzytomnieć i zwiesił bezradnie głowę. Pytanie nemorianina o kondycję jego serca wydało się całkiem na miejscu.
- Nie wytrzyma dzisiejszej nocy... - westchnął w odpowiedzi tłumacz, rozedrganą ręką ponownie przykładając szklankę do bladych ust. Na szczęście wyglądało na to, że nie mówił tego poważnie, a tak sobie jęczał. Wskazywały na to chociażby jego błyszczące, zielone oczy, z których schodziła powoli mgiełka słabości i otumanienia. Co nie zmieniało faktu, że wydarzenia których był częścią już dawno przekroczyły margines bezpieczeństwa w jego skali dopuszczalnych wrażeń na ten miesiąc.
- A jak Berlot? - zapytał w końcu, by zorientować się nieco lepiej w sytuacji, wyraźnie krzywiąc się, gdy wypowiadał to imię. - Jak rozumiem jeszcze się nie zbudził? - Odchylił się na krześle. - O jeny, gdyby ten stan mógł trwać dłużej... - mówił tonem jakby było to chwilowo jedno z jego największych marzeń. W końcu inne, zakazane, przed chwilą właściwie się spełniło, więc... mógł zająć myśli czym innym.
Niestety już po chwili, jak na zawołanie, z ust demona padły mrożące krew w elfich żyłach słowa: "ocknął się".
- No oczywiście... - Elf tylko bezwiednie oparł się o blat mówiąc tak cicho, że w sumie nie był pewny czy ktokolwiek to usłyszał. W sumie i tak miało to dotrzeć tylko do jednego "bytu" - losu, który od lat robił sobie z jego życia jakieś wielkie jaja. Najpierw każąc mu urodzić się w takiej, a nie innej rodzinie, potem żyć z neurotycznym charakterem i niedającą się opanować nadwrażliwością, a później poznając go z Nettą i wpychając pod nogi Berlota. Z drugiej strony ten sam los włożył mu niegdyś w ręce tomik poezji Kinalalego i dał zaznać wielu tak specyficznych i niesamowitych uczuć, że Lant był w stanie mu wybaczyć, a w odpowiednich warunkach nawet i dziękować, za te wspaniałe szanse. Jednak ten moment do owych chwil się nie zaliczał - rudzielec miał tylko nadzieję, że Berlot nie zwróci na niego najmniejszej uwagi. Jak zwykle zresztą. Wystarczy, że już raz dziś obok niego usiadł...
Myślał też jak wielkie szanse na powstrzymanie go mają Iliian i Bassar, skoro wcześniej Lali i Leo próbując coś zrobić wylądowali w nieco nietypowej sytuacji. Skoro przy tym był, mógłby się też zastanowić dlaczego sam nie zaoferuje żadnej pomocy, skoro jest jednym ze znajdujących się tutaj mężczyzn. Oczywiście ze swoim wątłym, nastoletnim ciałem i tak wiele by nie zrobił, ale nadal jego największym problemem pozostawało nie to, a charakter. I to, że nie mógł w razie czego obronić się magią. Jedyne co mógł to przetłumaczyć Berlotowi jakąś elficką książkę.
Tak, chyba dlatego siedział cicho i miał nadzieję, że to inni zajmą się rozjuszonym mięśniakiem. Właściwie to nigdy nie przeszkadzało mu bycie ochranianym przez inne osoby czy to innych chłopaków czy nawet kobiety. Nawet dzieciak z kijem w jego oczach był niezłą pomocą. Więc najwyraźniej albo nie posiadał męskiej dumy, albo miał też inny defekt, który pozwalał mu kulić się w kąciku, kiedy inni zajmowali się brudną robotą. Trudno - on od dawna wiedział, że nie jest idealny - od tego był tutaj tylko i wyłącznie La'Virotta, więc rudzielec od początku był na straconej pozycji. Jak wszyscy inni za wyjątkiem wspaniałego poety zresztą.

Funcia tymczasem starała się ze wszelkich sił utrzymać łapy Miminetty z dala od Leo. Łapy i myśli, bo jedno w jej przypadku nakręcało drugie. Biedna dziewczyna miała z pozoru niewielkie szanse, ale w ich siostrzanej przyjaźni panowały pewne układy, które pozwalały jej zapanować nad biuściastą istotą w podobnych momentach. Krótko mówiąc Yuumi, do której malarka zdecydowanie coś miała i uwielbiała się bawić jej kosztem, za pozwalanie jej na podobne wybryki ze swoim udziałem, zyskiwała prawo do rozporządzania nią w innych przypadkach. Proporcja umownie wynosiła 1:1, ale jak w relacjach międzyludzkich bywało - wszystko i tak działało na wyczucie. A im dłużej ich znajomość trwała, tym częściej Funci udawało się kierować porywczą koleżanką jednocześnie unikając jej "ataków zainteresowania". Choć dzisiejsze przebieranki były przypomnieniem, że jak przyjdzie co do czego to młoda i tak ma przerąbane. Jeśli Mimi czegoś od kogoś chciała... albo raczej jeżeli KOGOŚ chciała to go w końcu dostawała. Prędzej czy później.
Och, Leo...
Do tego momentu Yuumi nie sądziła, że na coś się przyda, ale po akcji w garderobie za punk honoru obrała sobie obronienie nieśmiałego, wielkiego kowala przed napastliwą, podnieconą dziewuchą. Jedno co mogła zrobić (poza herbatą). Choć z drugiej strony w oczywisty sposób Miminetta i Linneusz stanowili całkiem ładną parkę. Gdyby jedno z nich miało odrobinkę inny temperament... śmiesznie byłoby mieć ich oboje w "niby rodzince". Wszak jej dziadek traktował kowala niemal jak syna. A Miminettę lubił i chętnie zrobiłby z niej przyszywaną synową. A potem ona i Leo mogliby mieć stadko dzieci, którymi Yuumi, już jako dorosła kobieta, mogłaby się czasami zajmować... a potem wyrosłyby z nich nastolatki... barczysta nieśmiała blond-dziewczyna i napakowany porywczy chłopak rzucający się z podnieceniem na wszystko co się rusza...
Nie, lepiej nie!
To byłoby zdecydowanie zbyt straszne gdyby się rozmnożyli.
Tym bardziej Funtka postanowiła przyłożyć się do swojej nowej roboty "trzymania Mimi na dystans dopóki nie ochłonie, nie wyjdzie za mąż albo się zestarzeje".
- Y-yuumiiii - jęczała kobieta opierając się o nią i niechcący wciskając jej ramię pomiędzy swoje piersi. - Yuuumiii! - powtarzała potrząsając nią spazmatycznie i podskakując w miejscu kiedy podekscytowanie na nowo wypełniało po brzegi jej ciało.
Młoda czekała ze spokojną, może z lekka zrezygnowaną miną na ciąg dalszy, bowiem wiedziała, że teraz nie jej kolej na odezwanie się. Najpierw Mimi musiała sobie pojojczeć, potarmosić ją, dać upust energii, a potem podzielić się z nią swoimi (sprośnymi lub nie) przemyśleniami i tajemnicami, które w takich momentach jej mózg produkował na spółkę z ustami w zastraszających ilościach i porażającym tempie.
- Yuuuumiiii! - Padło po raz kolejny, a głowa Miminetty wylądowała na roztarganych już z lekka włosach dziewuszki.
- Dlaczego... dlaczego ja wcześniej nie zauważyłam, że on jest takim gorącym przystojniakiem!? - pytała rozpaczliwie, ale wyjątkowo cicho przechodząc w tryb prywatnych pogaduszek. - Och jeju... jak on musi... ale nie, nie! - Mimi przypomniała sobie z kim rozmawia i w jakich okolicznościach i postanowiła, że wciągnie nieletnią w pewne szczegóły dopiero u siebie w domu. Ale z zaproszeniem zwlekać nie będzie. Ten wiek był idealny, by przekazać Yuumi odpowiednią wiedzę na temat relacji męsko-damskich.
- I nie dał mi dotknąć pośladka! - załkała opadając niżej - na jej ramię.
- Dziwisz się?
- Nie potrzebnie go pytałam! - Wściekła się dziewczyna. - Zdążyłabym dotknąć gdyby nie to wszystko... ale chciałam być miła...
- Słusznie zrobiłaś. Nawet ty nie możesz macać po tyłkach wszystkich jak leci - stwierdziła Funcia kiwając lekko głową.
- Ale to była okazja! Ty wiesz, że jak wrócą do normalności to nic mi nie zostanie! Przecież ten imbecyl Leo nie doceni kilkudniowej, bliższej znajomości ze mną! Nie będzie chciał mnie w ogóle dotknąć... Nawet na kolana mnie nie weźmie!
Yuumi poklepała ją lekko po ramieniu chcąc okazać malarce chociaż minimum wsparcia. Nauczyła się to robić mimo tego, że kompletnie nie potrafiła zrozumieć toku myślenia Mimi czy też aspiracji, które w jej mniemaniu ocierały się o patologię. Ale co zrobić - młoda Terotto nigdy nie wybierała sobie przyjaciół - to oni wyznaczali ją na swoją znajomą i tak zostawało. Ona mogła się potem co najwyżej starać, aby się nie rozmyślili.
- Właściwie... - Nagle miedzianowłosej coś wpadło do głowy. - Yuumi! Może Leo ma dziewczynę? - Odsunęła się i spojrzała jej w oczy z przejęciem.
Funcia powoli pokręciła głową.
- Nie wydaje mi się - stwierdziła spokojnie. - Ale wiesz, zawsze możesz go zapytać dla pewności.
- On mi i tak nie poowieee...
- Myślę, że nawet chętnie by coś takiego zmyślił, żebyś dała mu spokój.
- Nie chcę o tym słuchać! Zresztą - wielki problem, żeby się podzielić takim seksownym ciałem z dwiema...
- Myślę, że Leo nie jest mężczyzną tego typu.
- Bzdury! Każdy facet jest tego typu!
Yuumi westchnęła. Ze swoim jakże bogatym życiowym doświadczeniem nie powinna kłócić się z nią na ten temat. Raczej podesłać ją do Lalego lub jakiegokolwiek innego nieszczęśnika... oczywistym jednak było, że Netta chciała ot tak sobie popaplać i dać upust emocjom, a nie prowadzić intelektualną dyskusję. Lali tylko by ją zagadał i wpienił, a Funcia ze swoją powściągliwością nadawała się idealnie na kogoś kto po prostu wysłucha co brunetka ma do powiedzenia.
- Mimi... zaraz mnie połamiesz - zwróciła jej tylko uwagę, gdyż powoli nie wytrzymywała intensywnego nacisku tych kuszących, kobiecych kilogramów, które dzisiaj jednak nikogo nie zdołały uwieść.
- Przegrałam... Yuumiii... zupełnie przegrałam... nie wiem jak... on nie ma oczu, czy co!?
- Ma zasady.
- No cholera! - Netta na powrót się zirytowała. - Nie wiem co z wami nie tak... skoro on jest (załóżmy) wolny i ja jestem tak samo (chwilowo) wolna to co za problem trochę się pobawić?
- Jest tu za dużo ludzi. A ściany cienkie, sama słyszałaś. Nie mielibyście szans na prywatność.
- Przestań mi tu pyskować. Wiesz o co chodzi! - Malarka zaczęła zaczepnie dźgać ją palcem w policzek. - Chociaż masz rację, spróbuję go dopaść później, na osobności... Ej, myślisz, że jakie by były szanse na to, żeby Kinalali...
Nie dokończyła, gdyż właśnie w tym momencie obok Berlota zapanowało poruszenie. Zostawiła plotkowanie na później i uwolniła Yuumiś z morderczego uścisku. Przystąpiła niecierpliwie z nogi na nogę.
Na jej szczęście tłumów u Lalego już raczej nie było, tak więc nawet nie ruszając się z miejsca wszystko doskonale widziała - a oczywiście nie chciała nic przegapić. Nie mogłaby! Klata (i reszta) Leo jej nie ucieknie, za to Berlot teraz obudzi się jedynie raz. Artystka bardzo była ciekawa jak się to wszystko potoczy.

Jej entuzjazmu nie podzielała Yuumi, która spięła się lekko i odruchowo zmarszczyła brwi. W końcu jednak dotarło do niej w jakim stanie jest zmiennokształtny - coś takiego było jednym z argumentów dlaczego sama nie piła. Doprowadzić się do takiego stanu było dla niej niezmiernie wręcz żałosne. No, chociaż akurat tym razem dawało im pewną przewagę. Berlot nie wyglądał w tej chwili na kogoś zdolnego do żadnych brawurowych akcji, a nawet gdyby spróbował coś takiego odstawić niechybnie skończyłby z głową w wiadrze.
Choć oczywiście warczeć miał jeszcze siłę.
Dziewczyna nie pojmowała jak Lali może tolerować kogoś takiego w swoim własnym domu. Sama miała rzeźbiarza z każdą chwilą coraz bardziej dość. Od bezczelnych i agresywnych osób zawsze ją skręcało. Z drugiej strony sama nie tylko tolerowała, ale i lubiła Miminettę, która też nie wydawała się być ucieleśnieniem wartości, które popierała. Właściwie w niektórych przypadkach była ich żywym zaprzeczeniem. Może więc nie powinna się aż tak bardzo dziwić, że Berlot mimo wszystko nie był wywalany za drzwi od razu kiedy tylko się w nich pojawiał?
Z ponurą miną wysłuchiwała męskiej wymiany zdań czekając na jakieś konkrety. To samo robił zdenerwowany Lantello, który ku swojej uldze słyszał wszystko nie wstając z oddalonego od centrum wydarzeń krzesełka.
Jako pierwszy też postanowił skorzystać z zagotowanej wody i dyskretnie zaparzył sobie trochę pierwszych-lepszych ziółek, mając nadzieję, że trafi na jakieś działające uspokajająco. Ach, gdyby można spić Berlota właśnie nimi...

Kiedy Berlot pierwszy raz stwierdził, że nie użył magii Yuumi miała ochotę przewrócić teatralnie oczami - oczywiście. Pan Berlot poszkodowany, pan Berlot nie zrobić nikomu krzywda mocą! Tylko on tutaj cierpieć...
Jednak z każdym kolejnym zdaniem jej stosunek zmieniał się z ostrego krytycyzmu i wściekłości na dezorientację i rosnącą panikę. Pod koniec zaś nie wątpiła już w żadne słowo tej pijanej cholery. Nie wysilałby się, żeby kłamać... a tekst o wsadzaniu cudzych rąk do różnych otworów w ciele całkiem do niego pasował. Tylko, że jeżeli mówił prawdę...
Nikt chyba nie wiedział jak to skomentować. Wyznanie Księcia otumaniło wszystkich jakby każdemu z osobna przyłożył w potylicę.
Funcia poczuła rosnące poczucie zagrożenia. Póki myślała, że jest szansa, że rzeźbiarz to odkręci... nie, nawet nie tyle - póki sądziła, że sprawa jest nie aż tak bardzo skomplikowana, póty potrafiła wziąć się w garść i nie pogrążać w ogarniającym ją niepokoju. Teraz zaś miała wrażenie, jakby ścieżkę, po której względnie spokojnie kroczyli w ciemnościach, ktoś nagle usunął spod ich stóp.
Wcześniej mogła spekulować - w tym momencie jednak nie przychodziło jej do głowy, żadne, najbzdurniejsze nawet wyjaśnienie.
W ich wysnuwaniu jednak ktoś ją zechciał wyręczyć:
- Że co... sami się zamienili? - Niecierpliwy głos Miminetty przerwał ciężką ciszę unoszącą się między kolorowymi lampionami - Przecież coś musiało się stać!

Leo stał jak ogłupiały odciążając stale bolącą nogę i trochę się przez to gibiąc. Jego mina wyrażała całkowity brak zrozumienia dla sytuacji wymieszany z przestrachem i - nadal! - cieniem nadziei. Poza kwestią ubraniowo-obyczajową magia była tą dziedziną, z którą radził sobie najmniej i od samego początku nikt nie liczył na jego błyskotliwe uwagi w tej sprawie. Słusznie zresztą. Jednak właśnie ta niewiedza utrzymywała w nim resztki pozytywnego podejścia do świata i wiary w to, że w końcu wszystko wróci do normy. Do normy, w której chodzi w spodniach, nie pada z płaczem od nadepnięcia na dziewczęcą ozdobę, nie musi nosić naszyjników i może jednym ruchem odsunąć od siebie Miminettę. Kiedy przypomniał sobie o tym wszystkim ścisnęło mu się serce - gdyby wiedział, że na pewno jest jakiś sposób na odwrócenie tego wszystkiego to nawet jakoś specjalnie by mu się nie spieszyło - teraz jednak odnosił wrażenie, że to wątłe ciało go dusi, skóra zaciska na delikatnych mięśniach, a on sam kurczy się i kurczy... aż w końcu ta powłoka pęknie i jego duch wydostanie się na zewnątrz. Tylko na co mu to, skoro nie będzie miał jak chwycić młota!?
Stał tępo wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt znajdujący się nad głową Berlota. Nie złościł się na to, co rzeźbiarz powiedział - taki już był, trudno. Chociaż szkoda, że tak jak nie panował nad językiem tak też i nad całą resztą. Cieszył się jednak, że nie chciał użyć na nich żadnego czaru - także wolałby zwykłą bójkę, wydawała mu się mniej... podstępna. A więc i bardziej honorowa niż używanie magii na kimś, kto tego typu zdolności w ogóle nie posiadał. Było to co prawda praktyczne, aczkolwiek niezbyt dobrze świadczące o użytkowniku.

- Ale... posługujesz się inkantacjami, prawda? - Po dłuższej chwili Yuumi, kurczowo zaciskając pięści zebrała się na odwagę, by zadać to pytanie rozjuszonemu mężczyźnie. Nie była jakoś specjalnie blada, ale kto stał bliżej mógł zauważyć, że jej ręce lekko drżą. Był to poniekąd odruch, który wywoływała w niej buntowniczo wykrzywiona twarz mężczyzny, którego tak świadomie jak i bez udziału woli odbierała jako niebezpiecznego. Drugim zaś powodem było samo to, że odzywała się do kogoś z kim nie łączyły ją żadne ściślejsze stosunki - reakcja bardzo dla niej typowa. Nawet rozmawiając dzisiaj po raz pierwszy z Iliianem o mało nie powbijała sobie paznokci w skórę.
Samo jednak pytanie musiała zadać - tak dla pewności. Lubiła bowiem sprawy jasne i klarowne, a ta zdecydowanie taka nie była. Dla niej w tej chwili być może nawet bardziej niż dla innych, bowiem nie znała umiejętności Berlota, a i nie wiedziała kogo o nie zapytać - najłatwiejsze zdawało się wykorzystanie okazji i zwrócenie się bezpośrednio do niego, w nadziei, że jakoś bardziej go tym nie sprowokuje.
Uprzednio sądziła, że używa inkantacji, bo jego obcojęzyczne wyzwiska wzięła właśnie za jakieś zaklęcie. Teraz jednak nie była pewna czy właśnie w ten sposób kieruje energią - znała tylko dziedziny. Tak więc równie dobrze mógł posługiwać się chociażby mocami. W takim wypadku pod wpływem emocji i podświadomych pragnień mógł użyć magii chaosu nie zdając sobie z tego sprawy. Funcia jednak wątpiła by jej pytanie było choć trochę pomocne, zadała je raczej dla siebie. Z tego jak na samym początku na jego "zaklęcie" zareagowała reszta można było wnioskować, że albo wiedzą, że rzeźbiarz faktycznie używa inkantacji, albo byli tak samo niedoinformowani jak ona i przyjęli podobne założenia. Cokolwiek by nie okazało się prawdą - ona na swoje się odważyła, powiedziała i nie zamierzała dodawać nic więcej. Wolała, aby pałeczkę przejął bardzo kompetentny w jej mniemaniu Iliian lub Lali. Ewentualnie Bassar mógłby jeszcze raz zdzielić zmiennokształtnego - wiele pożytku by z tego nie było, ale przynajmniej mieliby czas na herbatkę.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Iliian oczywiście w bardzo uprzejmy sposób odmówił herbaty, miał ku temu zresztą kilka powodów. Pierwszym z nich był oczywiście Berlot, którego wyciągnął wcześniej jako argument - wszak jubiler zdeklarował się, że będzie pilnował smokołaka, więc wolał nie dopuścić do sytuacji, gdy podejdzie do niego z wrzątkiem albo w panice będzie szukał miejsca, by odstawić filiżankę. Niedorzeczność. Poza tym cała ta heca z zamianą ciałami i dziką magią była tak absurdalna, że nie sposób było ogarnąć ją na trzeźwo. Nemorianin musiał być co prawda przytomny, nie mógł więc zapić się w trupa tak jak by mu się marzyło, ale na lekkim rauszu mógł chodzić i zamierzał z tego przywileju skorzystać… Yuumi jednak nie musiała tego wiedzieć, dlatego do jej uszu dotarło tylko:
        - Nie, dziękuję. Zostanę przy winie. - Wypowiedziane z uprzejmym salutem wykonanym kieliszkiem.

        Iliian był może trochę okropną osobą, że tak śmiał się z niedoli swego kolegi, ale naprawdę rozbawiło go to poruszenie, które ogarnęło Lanta, razem z jego szczerym wyznaniem na temat kondycji serca.
        - Wiesz, Kinalali to bardzo otwarty mężczyzna, lubi cię. Może powinieneś… - Lantello przerwał mu pytaniem o Berlota, nim nemorianin powiedział o jedno słowo za dużo. Zrobił to specjalnie albo też i nie, lecz Iliian bez względu na wszystko nie zamierzał wracać do tego tematu. Ba, nawet jeśli zamierzałby, nie było mu to dane, bo wywołany przez tłumacza rzeźbiarz odzyskał przytomność i to nim należało się w tym momencie zająć. Jubiler w te pędy odstawił kieliszek i zakasał rękawy szaty, zastanawiając się przelotnie, czy Berlot drugi raz dałby się nabrać na ten numer z blokowaniem czakr…

        W ciężkiej ciszy jaka nastała w pomieszczeniu Berlot w końcu zdecydował się wstać, w czym o dziwo nie przeszkadzał mu ani Bassar ani Iliian. Obaj byli chyba wystarczająco zszokowani, a poza tym zmiennokształtny rzeźbiarz nie zachowywał się wcale w sposób gwałtowny, jakby chciał się na kogoś rzucić. Teoretycznie mogła to być tylko taktyka służąca zaskoczeniu ofiary, lecz wystarczyło znać go w minimalnym stopniu by już wiedzieć, że on się w takie subtelne zabiegi nie bawi i gdyby to było jego celem, już siedziałby z zębami zatopionymi w cudzym gardle. W tym momencie chodziło mu jednak tylko o to, by znaleźć coś do ugaszenia pragnienia i wbrew pozorom wcale nie szukał alkoholu, bo wzgardził pozostawionym nieopodal kieliszkiem wina od jubilera. Zamiast tego sięgnął po dzban wody aromatyzowanej brzoskwiniami i jaśminem (recepturę na ten orzeźwiający napój przywiozła Sofia ze swoich rodzinnych stron) i z racji tego, że napoju było już na dnie dość niewiele, nie kłopotał się przelewaniem go do kielicha tylko napił się bezpośrednio z niego. Wbrew podejrzeniom nie oblał się, chociaż widać było, że pił dość łapczywie. Gdy skończył, odetchnął z ulgą i wyłowił jeszcze z dna dzbanka połówkę brzoskwini, którą zaczął pogryzać. Na zadane w tym momencie pytanie Miminetty odpowiedział jedynie pretensjonalnym wzruszeniem ramion i spojrzeniem “nic nie poradzę, maleńka”. Gdy jednak spuścił wzrok, niby to szukając w dzbanku kolejnej pachnącej jaśminem brzoskwini, widać było jak zmarszczył brwi w niezadowoleniu - wcale mu się ta sytuacja nie podobała i chyba czuł jakieś wyrzuty sumienia. A w każdym razie właśnie to dostrzegł na jego twarzy Kinalali i liczył, że reszta również to dostrzeże i w końcu przestanie brać Berlota za potwora.
        Pytanie Yuumi o sposób rzucania zaklęć sprawiło, że smokołak przestał łowić brzoskwinie z dzbanka i podniósł na nią wzrok.
        - Owszem - odparł. Tak po prostu, bez opryskliwości i napastliwego tonu. Wyciągnął sobie ostatni kawałek owoca i odstawił w końcu puste naczynie. - Ale to nic nie zmienia. Nie można rzucić czaru po prostu coś mówiąc: wiesz ile w przeciwnym razie byłoby wypadków z użyciem magii? “Kochanie, podasz mi sól?” i nagle bach!, najbliższa stodoła stoi w płomieniach - zwizualizował absurdalność domysłów wszystkich tych, którzy nie znali się na magii, nawet wykonując rękami ruch, który miał zobrazować buchający płomień. - Nawet to, że bełkotałem i jeszcze La’Virotta mi przerwał, niczego nie zmieni. Nie rzuciłem zaklęcia i koniec.

        - Berlot ma rację - westchnął Iliian, po czym dopił do końca kieliszek swojego wina. Tego było za wiele jak na jego umysł. Niech to, nie był wykwalifikowanym magiem, po prostu umiał czarować lepiej niż większość zgromadzonych, ale nadal nie był to jego konik! Był w pierwszej kolejności jubilerem, w drugim masażystą (akupresurzystą? Istniało takie słowo?), a dopiero na trzecim miejscu czaromiotem. Jak miał sobie z tym poradzić?! Liczył na to, że Berlot rzucił jakimś czarem i to będzie dla nich punkt zaczepienia. Rzeźbiarz nie miał jednak dla nich dobrych wieści i chyba pozostał im tylko Plan P - P jak Panika. Chociaż Leo zdawał się znosić to całkiem dobrze, prawie jakby to go nie dotyczyło - siedział i uśmiechał się głupkowato licząc, że inni rozwiążą ten problem za niego… I w sumie miał rację, bo co on mógłby mądrego powiedzieć w tej kwestii, skoro nie znał się ani trochę na magii? Nawet lepiej, że nie panikował i nie przeszkadzał. Za to Lali wyglądał jakby mu powiedzieli, że jest w ciąży, a on nie wiedział czyje to dziecko, ba, nie wiedział nawet jak do tego doszło - szok, niedowierzanie, panika i bóg jeden wie co jeszcze. Zabawnie wyglądała ta mieszanka na z reguły spokojnym obliczu kowala - jakby na jego twarzy uaktywniły się mięśnie, o których on nigdy wcześniej nie miał pojęcia…

        Kinalali… był zdruzgotany. Aż musiał sobie usiąść, by się nie przewrócić z wrażenia. Czyli ta cała sytuacja nie była spowodowana rzuconym w rozpaczy i gniewie nieprecyzyjnym i na domiar złego zakłóconym czarem?
        - T-tak… - mruknął poeta drżącym głosem, skubiąc w zamyśleniu dolną wargę. - Tak, oczywiście, Berlot ze wszech miar ma rację, niemniej wcześniej koncepcja ta obrosła w mej głowie tak wielkimi nadziejami, że nie jestem niejako w stanie pozbierać się w chwili, gdy została ona obalona, zupełnie jakby na mych oczach runęły starożytne wieże Aerii... Och, ależ przecież, jakże byliśmy głupi zakładając, iż to jest nasze rozwiązanie! - jęknął La’Virotta, wykonując dramatyczny wymach rękami. - Opierając się na znajomości dziedziny magii, jakimi władasz, pustynny księciu, przyjęliśmy za pewnik, iż odwołując się do jej arkanów w szale pomyliłeś zaklęcie, a nie ma bardziej nieprzewidywalnej i kapryśnej dziedziny magii niż ta, którą władasz, tej sile może jedynie równać się kobieta, na której uczuciach okrutnie pograno… Ale skoro, jak sam twierdzisz, była to aż i zaledwie groźba, wtedy wszystkie nasze założenia się z gruntu rzeczy błędne.

        Berlot patrzył na Kinalalego jakby ten mówił do niego w trzech różnych języka na raz i ewidentnie starał się nadążyć za tokiem jego rozumowania oraz stawianymi na nowo tezami, w czym wcale nie pomagał mu kwiecisty język poety i nadal krążący w żyłach alkohol. W końcu jednak dotarł do niego sens wypowiedzi gospodarza. Wywrócił oczami i wzruszył ramionami, a Lalemu zrobiło się w tym momencie trochę żal, gdyż spodziewał się chyba, że Pustynny Książę wykaże trochę więcej zrozumienia dla położenia jego i kowala, a tymczasem on przede wszystkim rozpamiętywał własną krzywdę. Jakby nic sobie nie robiąc z tego co rozgrywało się wokół niego, wrócił na miejsce wśród poduszek, gdzie wcześniej zawlókł go Asayi, lecz ostatecznie nie zdecydował się tam położyć. Zamiast tego złapał za jakieś pierwsze z brzegu krzesło i obrócił je oparciem w stronę reszty zgromadzonych w mieszkaniu poety osób. Usiadł na nim okrakiem, brodę wspierając na splecionych ramionach.
        - Odbijam zarzut - oświadczył. - Kto z nas czaruje mocami?
        Ton głosu zmiennokształnego rzeźbiarza był bardzo pewny siebie, zupełnie jakby miał już uknutą jakąś teorię, chociaż przecież nikt go o to nie podejrzewał. Co więcej pytanie było zaskakujące dla większości zebranych, którzy - chociaż w większości znali odpowiedź - teraz milczeli i tylko patrzyli po sobie, czekając kto odważy się odezwać i być może w ten sposób wejść w polemikę z rzeźbiarzem.
        Na twarzy Iliiana już po chwili pojawiło się zrozumienie, jednak raczej jedno z tych wyrażających powściągliwość - jak u wykładowcy, który usłyszał ciekawe podejście do tematu przez studenta i teraz czeka, czy uczeń z niego wybrnie czy też się pogrąży. Nemorianin nie zamierzał mu w każdym razie póki co ułatwiać, patrzył więc tylko na niego, splecione ręce chowając w przeciwległych rękawach swej szaty.
        W tym samym czasie Tanaj przygryzała wargę, walcząc z przemożną potrzebą przepraszania za to, że żyje - czuła się winna zaistniałej sytuacji i żałowała, że nie miała chociaż podstawowego magicznego wykształcenia, by móc zabrać głos w dyskusji. W tym momencie nawet nieletnia Yuumi była bardziej przydatna od niej… Nie ujmując oczywiście młodziutkiej malarce, lecz z ręką na sercu należało przyznać, że to modelka powinna się wykazywać, jako osoba, przez którą zaistniała ta cała heca z zamianą ciałami, a tymczasem nie umiała wykrzesać z siebie żadnego sensownego komentarza…

        La’Virotta zaś poczuł się, jakby pytanie Berlota było kolejnym atakiem wymierzonym w jego osobę. Nie podejrzewał oczywiście zmiennokształtnego o chęć dalszego pastwienia się nad jego skromną osobą i przypisywania mu wszystkich swoich niepowodzeń, lecz pamieć o tamtej napaści była nadal świeża w jego umyśle i powodowała podświadomą nerwowość. Przez to poeta poruszył się niespokojnie i potoczył wzrokiem po zgromadzonych w nadziei, że ktoś odpowiedzi za niego na to pytanie, lecz jakoś nikt się nie wyrywał - Kinalali został sam na placu boju, a na dodatek napastliwe spojrzenie złocistych oczu rzeźbiarza właśnie się na nim skupiło i wręcz żądało odpowiedzi pod groźbą kar cielesnych.
        - Czując się niejako wywołany przed szereg odpowiem, iż w istocie ja chyba jako jedyna osoba w tym pomieszczeniu rzucam zaklęcia posługując się mocami… Co doprawdy nie powinno nikogo dziwić - dodał jakby w ramach usprawiedliwienia. - Wszak jest to najbardziej intuicyjny rodzaj magii, współgrający z osobowością tak złożoną emocjonalnie jak moja…
        - Dobra, dobra - przerwał mu Berlot. - Kadzić będziesz jak już się sytuacja rozwiąże.
        - Co w związku z tym? - drążył Iliian, nie potrafiąc ukryć nuty zainteresowania w swoim głosie. Zupełnie jakby pochylał się nad wyjątkowo starą sztuką biżuterii, którą przyniesiono mu do wyceny.
        - To, że czarując przy pomocy inkantacji ma się najlepsze panowanie nad tym jaki efekt się osiągnie - słowa nie pozwalają się tak łatwo naginać jak emocje, z reguły źle wypowiedziana formuła po prostu nie zadziała. Za to moce… Potrafią być nieprzewidywalne - oświadczył, cedząc powoli słowa i ewidentnie rozkoszując się tym, jak wszyscy słuchają go w napięciu w oczekiwaniu na konkluzję jego wypowiedzi. Iliian nawet popędził go gestem.
        - Co chcę powiedzieć to to, że może to nie ja zepsułem rzucany czar tylko La’Virotta nieświadomie użył magii - powiedział, uparcie patrząc przy tym poecie w oczy. Kinalali chętnie spuściłby w tym momencie wzrok, lecz spojrzenie Berlota działało na niego jak hipnotyczne oczy kobry wpatrzonej w ofiarę. Nie mógł się ruszyć i jedynie widać było jak z każdą chwilą coraz bardziej blednie. Czyżby wzbierające w nim emocje miały okazać się silniejsze nawet od krzepkiego ciała Leo i miały w końcu doprowadzić do omdlenia kowala? To byłby dopiero widok…
        - Nie do końca rozumiem - wtrącił się Iliian nim Kinalali zdołał wydobyć z siebie głos, by długą litanią karkołomnych metafor wytłumaczyć się z rzucanych nań podejrzeń.
        - Bez urazy, ale, La’Virotta, nie byłeś przerażony? Krótko: tak albo nie - zastrzegł natychmiast, mając cały czas na uwadze, że maie wyjątkowo trudno przychodzi zwięzłe wysławianie się.
        - Byłem - odpowiedział słabo Kinalali, w końcu opuszczając wzrok i niecierpliwym gestem poprawiając szatę, byle tylko czymś się zająć, czymkolwiek nim przejmowaniem się tym tuzinem wpatrzonych w niego oczu.
        - No właśnie. Moim zdaniem było tak, że tak się wystraszyłeś, że zamiast zmienić postać w energetyczną i tak mi zwiać, odwołałeś się zupełnie podświadomie do swojej magii. Głupie, ale w stresie robi się różne rzeczy - ocenił smokołak, jednocześnie ganiąc poetę i go rozgrzeszając. - Skoro mag korzystający z mocy może w odpowiednio skrajnych warunkach skorzystać z potęgi w innych wypadkach dla niego nieosiągalnej, moim zdaniem może też użyć zaklęcia, o którego istnieniu nie miał nigdy wcześniej pojęcia. Tak ja to widzę, ale nie jestem magiem z wykształcenia i nadal jestem najbardziej pijaną osobą w tym pomieszczeniu, więc nie musicie mnie słuchać - oświadczył bardzo nonszalancko, wstając ze swojego krzesła. W kompletnej ciszy, z namaszczeniem odstawił je na poprzednie miejsce.
        - Muszę wyjść na powietrze - oświadczył. - Przedebatujcie to sobie…
        Berlot idąc w stronę prowadzących na taras drzwi musiał przejść przez sam środek zbiegowiska artystów, mijając przy tym milczącego Leo w ciele poety. Zmiennokształtny obdarzył go przeciągłym spojrzeniem spod ściągniętych w nieodgadnionym grymasie brwi. Większość oczywiście założyłaby, że rzeźbiarz jest zły na biednego Linneusza, lecz przeczyła temu ostrożność i wsparcie, z jakim położył on rękę na jego kruchym ramieniu okrytym cienkim materiałem barwy północnej zorzy.
        - Wybacz, stary - odezwał się do niego, patrząc jednak gdzieś pod nogi. - Nigdy w życiu bym cię tak nie urządził…
        Berlot nie czekał broń boże na to, aż ktokolwiek się ocknie i zareaguje na jego wyznanie - poszedł w swoją stronę, pozostawiając w oniemieniu tych, którzy byli przekonani, że im się przesłyszało, bo niemożliwe według nich było, aby zmiennokształtny rzeźbiarz był w stanie wykrzesać z siebie słowo “przepraszam”. La’Virotta zaś odprowadzał go na dwór spojrzeniem, w którym przerażenie mieszało się z poczuciem winy i wdzięcznością. Geneza tych trzech emocji była jasna jak słońce. Kinalali bał się dopuścić do siebie myśl, że to z jego winy doszło do zamiany ciał jego i Leo, a na dodatek niesłusznie oskarżył Pustynnego Księcia o maczanie w tym palców, wdzięczność zaś brała się z tego, że impulsywny zmiennokształtny nareszcie pokazał jaki jest naprawdę i że wcale nie jest takim do końca troglodytą, za jakiego niektórzy go uważali - również posiadał uczucia, lecz po prostu miał kłopoty z ich okazywaniem. Te przeprosiny były jednak krokiem w dobrą stronę, o ile tylko wkrótce nie zaprzepaści ich kolejnym bezsensownym atakiem agresji… Na razie jednak całe szczęście mu to nie groziło, bo właśnie wyszedł w chłodne objęcia nocy, gdzie mógł przez moment pobyć sam ze swoimi myślami i fatalnym fizycznym samopoczuciem.

        - Wiem, że może zwracam uwagę na rzeczy mało ważne… - zaczęła ostrożnie Tanaj. - Ale chyba było lepiej niż przypuszczaliśmy? Na nikogo nie rzucił się z pięściami.
        - Bo jest zmęczony chlaniem - ocenił sarkastycznie Bassar.
        - Nie, absolutnie nie - wtrącił się zaraz La’Virotta, wykonując gwałtowny ucinający gest. - To nie to, nie w tym przypadku. Berlot mimo swej nonszalanckiej postawy, jakoby go to nie obeszło, przejął się sytuacją, w przeciwnym razie nie zechciałby nawet poświęcić jej jednej myśli. Tylko… Och, nie mogę uwierzyć w to, co powiedział! - wyznał poeta dramatycznym tonem. - W istocie miał rację, szał, jaki zobaczyłem w jego oczach, położył mnie prawie trupem z przerażenia, lecz nigdy nie przypuszczałbym, że takie mogą być tego skutki, nigdy wręcz nie słyszałem, by coś takiego było możliwe!
        - Lecz nie można wykluczyć tej opcji - przerwał mu demon. - Nie wiem jednak co by mogło nam to dać… I czy chcemy tak bezgranicznie ufać w wersję wydarzeń przedstawioną przez pijanego choleryka - dodał z pewną ostrożnością.
        - A czyż dysponujemy luksusem wyboru, która opcja nam odpowiada, a która wręcz przeciwnie? - odbił piłeczkę poeta. - Musimy uwierzyć albo we wszystko, co powiedział nam Berlot, albo wszystkie jego słowa włożyć między bajki, lecz byłby to moim zdaniem przykład skrajnego uprzedzenia, pod którym ja nie zamierzam się podpisywać… Nie wiem, nie pojmuję jednak jakim cudem ja mógłbym doprowadzić do tej sytuacji, przecież magia, którą władam, nie służy do wywoływania efektów astralnych ani tym bardziej do tak trudnych do sprecyzowania przemian, gdyż nie osiągnąłbym takiego efektu nawet będąc najlepszym magiem wiatru w całej Alaranii, a przecież i emocje nie są całością duszy, a jedynie jej wyrazem, dlatego nie da się ich ot tak przenieść z jednego ciała do drugiego razem z całym dobrodziejstwem podświadomości…
        - Jak sam jednak wspomniałeś, należy przyjąć jakieś założenia - wtrącił się Iliian. - Przemyśl, czy nie było faktycznie możliwe, byś w stresie rzucił zaklęcie, którego nie znasz albo nie pamiętasz… Ja nie jestem tak wykształcony w dziedzinie magii, by móc szastać opiniami - usprawiedliwił się jubiler, bezradnie rozkładając ręce.

        Tymczasem Berlot na tarasie odetchnął pełną piersią, szeroko rozkładając ramiona jakby chciał objąć całe gwieździste niebo. Od razu zrobiło mu się lepiej, bo przez moment był pewny, że nie zapanuje nad własnym żołądkiem. Czuł trudną do ukierunkowania złość - nie wiedział, czy największy żal żywi do siebie, Tanaj, poety, czy tych wszystkich osób zgromadzonych tego wieczoru w pracowni na szczycie kamienicy - patrzyli się na niego, jakby im ojców harmonijką pozabijał. Jak przez mgłę pamiętał wyznanie pięknej modelki, które doprowadziło go do furii, ale teraz jakoś nie potrafił się z jego powodu wściekać… ”To przez alkohol”, uznał z pewną beztroską, ”Ale szlag, tyle czasu wodzić mnie za nos, poważnie…”. Dobrze, może jednak był troszeczkę o to wściekły, ale panował nad sobą - wróci do tematu jak wytrzeźwieje i będzie mógł ręczyć za to, że się nie przesłyszał.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Funcia musiała przyznać, że nie spodziewałaby się po zmiennokształtnym tak ciekawych wywodów. Pomijając fakt, że mógł darować sobie przykład soli albo ten wymach rękami, przez który o mało nie dostała palpitacji - ale tak jak ona nie miała pojęcia co on umie, tak i on nie był świadomy stanu jej wiedzy. Może więc i lepiej, że wszystko tak opisał... i ładnie pokazał. O ile jednak mógł mówić do niej jak do idiotki to picia prosto z dzbanka nie zamierzała mu darować (nie żeby miała wyciągnąć wobec niego jakieś konsekwencje...), choć był to w tym momencie szczegół tak wspaniale nieistotny, że w ogóle nie powinna była zwrócić na niego uwagi. A jednak niezmiernie ją to drażniło. Facet panoszył się tutaj jak prawdziwy książę, jakby wolno mu było wszystko... ech, chyba była za bardzo terytorialna jak na kogoś kto pomieszkuje u przyjaciela. Ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że Berlot chwilami zachowuje się jakby był na pikniku. Dobrze, że przy tym mówił do rzeczy - a, że poruszył taki, a nie inny temat to Funcia zaczynała niemo zdradzać te same oznaki zainteresowania co stojący nieopodal Iliian. W dodatku kryła się w niej ulga, spowodowana tym, że udało się ze zmiennokształtnym dojść jakoś do porozumienia. Wręcz nadzwyczajnie łatwo, powiedziałaby. Nie spodziewała się też, że zacznie im pomagać, a tak właśnie odbierała jego nagłe i sensowne rozgadanie się. Oczywiście tym sposobem bronił sam siebie przed zarzutami, które do tej pory trafiały głównie w niego, omijając przy tym coraz szerszym łukiem Tanaj, której nawiasem mówiąc Yuumi źle nie życzyła, ale która niezaprzeczalnie miała swoją rolę w całym tym feralnym zdarzeniu.
Choć pierwotnie w planach dziewczyny znajdowało się pospieszne dołączenie do Lantella i przysłuchiwanie się rozmowie z bezpiecznej odległości, to teraz nogi odmówiły jej posłuszeństwa i trzymały ją w miejscu - nie chciała nic stracić, choć doświadczenia jakie dzisiaj zbierała nie były łatwe ani nazbyt przyjemne (choć to już zależało od punktu widzenia, jak stwierdziłaby Miminetta). W pewnym momencie jednak udało jej się podejść bliżej Lalego, kiedy ten zaczął już zdradzać objawy wstrząsu psychicznego. Nie mogła mu w tej chwili nic powiedzieć ani sensownie go pocieszyć, ale przynajmniej była obok. Od zawsze lubiła się łudzić, że to coś daje - sama czuła się dzięki temu nieco lepiej.
Jednak… nie umiała pojąć jakim cudem można by za pomocą magii wiatru bądź emocji zrobić to co zostało uczynione na maie i kowalu. Tak jak powiedział poeta - osobowość i dusza to nie tylko uczucia. A chyba nie opanował od tak, wcześniej nieznanej mu dziedziny. Choć gdyby miała być szczera to nie wiedziała jak właściwie osoby posługujące się mocami zyskiwały nowe umiejętności. Jako "inkantatorka" do tej pory troszeczkę omijała ten fakt w swoich rozmyślaniach. Oczywiście nijak nie pogardzała tym sposobem uprawiania magii (w przeciwieństwie do niektórych znanych sobie osób), ale póki co bardziej skupiała się na tym co dotyczyło bezpośrednio jej. Głupia. Nie powinna była tak lekceważąco do tego podchodzić. Może gdyby postanowiła zagłębić się zawczasu w temat to teraz umiałaby cokolwiek podpowiedzieć…
Trochę szkoda, że aż tyle od siebie wymagała. Zamiast cieszyć się, że chociaż wcześniej trochę się wykazała (a przynajmniej nie zrobiła z siebie ostatniego ignoranta) psuła sobie humor oczekiwaniami, których nie mogła spełnić. Nie brała poprawki na swój wiek i przynajmniej jedną oczywistość z tego płynącą - brak doświadczenia. Ile by nie łaziła po bibliotekach i na ile wykładów by nie poszła, nie mogła konkurować z osobami, które magii używały od wielu lat. Ani z tymi, które uczyły się o niej od wielu lat. Ani… W ogóle wychodziło na to, że jest z niej taka mała larwa. Trudno więc by czuła się dobrze, skoro była przekonana o słuszności tej nadinterpretacji. Czułaby się jednak o wiele gorzej, gdyby bardziej skupiała się na tym niż tajemniczej zamianie na linii Leo-Lali, co odwracało jej uwagę od niej samej. Choć ich zagadka z chwili na chwilę wydawała się być coraz bardziej transcendentna, to wyjaśnienie musiało być w gruncie rzeczy proste. To nie mogło być nic wymykającego się ich pojmowaniu. Berlot chyba był tego świadomy i kiedy wszyscy tkwili w szoku, on podszedł do tego zdroworozsądkowo. No - miał łatwiej o tyle, że od początku wiedział, że to nie on rzucił zaklęcie, więc nie był tym w ogóle zaskoczony. A na dodatek kiedy powiedział swoje i zmasakrował ich jasnością tuzinkowej logiki zostawił ich, by albo się z nim zgodzili i wydedukowali resztę, albo się nie zgodzili i zaczęli składać to wszystko od początku. I tak… nadal był najbardziej pijaną osobą w tym towarzystwie.

Lantello starałby się wymyślić coś u siebie, w kąciku, ale za bardzo skupił się na wyobrażeniach jak wbija w Berlota naostrzone noże - po jednym za każdą bezczelną odzywkę w stronę La’Virotty lub rzucone w niego nieodpowiednie spojrzenie. Dobitne, wyzywające, pewne siebie… Niech zgnije!
Elf ledwo wytrzymywał na miejscu, tak targała nim chęć usunięcia z pomieszczenia albo zmiennokształtnego, albo maie (tego oczywiście z należnymi mu honorami). Jednak… każdy wiedział, że Lantello nie odważyłby się na podobne akcje. Może gdyby stał wśród zgromadzenia mógłby się przesunąć bliżej poety tak jak zrobiła to Funcia, ale iść do niego z drugiego końca pokoju? Że niby miałby do tego prawo? Nie, miał prawo co najwyżej siedzieć tutaj, ściskać w rękach rozgrzany kubek parującego naparu i skręcać się w środku ze złości i rozżalenia.
A może powinien wstać i jednak podejść, okazać mu wsparcie…? Nie, wykluczone. Był dla niego właściwie obcy…
Zwiesił wzrok i spojrzał tępo w naczynie. Dlaczego Funtka i Miminetta zawsze go wyprzedzały? Jedna była na uprzywilejowanej pozycji, a druga nic sobie z żadnych pozycji nie robiła. W ogóle nie obawiała się konsekwencji i wieszała się na tym, na kim jej było w danym momencie wygodnie. Płochliwy elf zawsze ganił ją za to na głos i podziwiał w duchu. Ciekawe co by się stało gdyby nagle zaczął zachowywać się jak ona? Wszystkich witałby entuzjastycznymi okrzykami, wchodziłby do tego domu, który byłby mu po drodze, podjadał cudze ciasteczka, opowiadał pełne napięcia historie bliższych i dalszych sąsiadek, obejmował ich i śmiał się z rzeczy, które normalnie by go nie bawiły… ciekawe czy zaakceptowaliby go w takiej roli… choć w sumie nie było co się zastanawiać - odpadłby w przedbiegach - na patrzeniu w oczy ludziom z ulicy. Charakteru się nie przeskoczy.
Skupiony na własnych myślach, słuchał tylko jednym uchem tego, co działo się dalej - zwykle automatycznie koncentrowałby się gdyby docierał do niego jak zawsze boski głos Kinalalego, ale teraz maie przemawiał przecież ustami Leo. I choć rudzielec był tego świadomy, to nie przyzwyczajony na tyle, aby wyrywało go to z zamyślenia.
Ocknął się dopiero, kiedy Berlot opuścił towarzystwo (tylko na chwilę, ale zawsze!) i zniknął w tarasowych drzwiach.
Zaczęło się wymienianie komentarzy i opinii, które to elf śledził już z należytą uwagą.

Gdy zmiennokształtny położył rękę na chudziutkim ramieniu tymczasowego ciała Leo, ten tylko uśmiechnął się smutno i skinął głową patrząc mu w oczy wzrokiem zdecydowanie bardziej pasującym do prawowitego właściciela srebrzystych oczu niż do niego samego. Niestety na swój sposób pokrzepiające słowa niewiele mu dawały, choć oczywiście był za nie wdzięczny. Sprawa z Berlotem była już dla niego zamknięta.
Z tym, że nie to było największym problemem. Do tej pory jeszcze jakoś się trzymał, ale teraz zawiłość sprawy zamiany dusz zaczęła go naprawdę przytłaczać. Nie mógł dłużej zwyczajnie tego ignorować z podejściem "jakoś przeczekam". Zwalanie rozwiązania jej na innych od początku zresztą nie było tym co Leo pragnął robić, ale zwyczajnie nic rozsądniejszego nie przychodziło mu do głowy. By wydawać własne opinie musiałby najpierw dostać od kogoś zwięzłą i trafną lekcję podstaw teorii magii, a to nie wchodziło w grę. Zrozumiał tyle, że być może sprawcą ich problemu jest sam Kinalali, czego wcześniej nie brał pod uwagę. Nie miałby mu tego za złe. Wręcz przeciwnie - byle go nie ponaglać i nie stresować bardziej, gotów byłby przesiedzieć w jego ciele kilka kolejnych dni nie wydając z siebie choćby jęku niezadowolenia. Gdyby tylko sam poeta nie był tak przerażony… jego reakcja zapowiadała kolejne problemy. Nie wiedział jak mogło się to stać i nie umiał tego nijak wytłumaczyć - więcej - mógł powiedzieć dlaczego to NIE POWINNO się zdarzyć. Było to coś zupełnie odwrotnego do tego, czego potrzebowali. Iliian dodatkowo bardzo ostrożnie podchodził do opinii Berlota. Tanaj cieszyła się, że ich nie pozabijał. Bassar go nie lubił. Lantello milczał, Miminetta wodziła wzrokiem lwicy po wszystkich zebranych, Funcia stała cicho w pobliżu Kinalalego. Czy w ogóle uda im się tę sprawę rozwiązać? Cała ta zbieranina bystrych bądź zwyczajnie uzdolnionych osób o skrajnie różnych osobowościach była tak marnymi detektywami, że ich przyszłość zaczęła rysować się w czarnych barwach. Nikt nic nie wiedział, a jak wiedział, to nie był pewien. Jedynie Berlot sprawiał wrażenie kogoś całkowicie pewnego swojej opinii. Jednak czy była ona słuszna czy nie - kowal nie miał bladego pojęcia. Za to zaczęło docierać do niego jak trudne potrafi być życie wśród artystów i magów, zwłaszcza gdy ci są ze sobą dokładnie przemieszani. U niego wszystko było proste - pobudka, robota, jedzenie, czasem jakieś wolne wieczory, albo popołudnia. Proste rozrywki - majsterkowanie, łowienie ryb, czasem jakaś rozmowa ze starym Terotto, żeby ten nie czuł się osamotniony. A tu? Ledwie przyszedł, a wdał się w awanturę, zabrali mu ciało i przebrali w kieckę, a potem przyznali się, że nawet nie wiedzą o co chodzi. Tyle "przygód" ile miał z nimi dzisiejszej nocy nie przeżywał u siebie w ciągu miesiąca. I właśnie! "Przeżywał" zaczynało być tu coraz bardziej na miejscu…
Mimo takich ponurych myśli nie chciał jedynie stać z boku i opierać się o framugę. Postanowił więc dokuśtykać do Lalego i o coś go zapytać. Albo coś powiedzieć. Jeszcze nie był pewien. Może chciał go pokrzepić? Sam nie był w humorze, ale to nie znaczyło, że miał dawać to po sobie poznać albo pozwalać innym także się denerwować. Był jedną z głównych ofiar, jeżeli pokaże, że jakoś się trzyma może to cokolwiek da? Nie sądził, by jakoś bardzo się o niego martwili, ale chyba wieść o jego dobrej kondycji psychicznej powinna mimo wszystko pozytywnie na nich wpłynąć. Tak! To jest to co zrobi. Musi im tylko pokazać (a zwłaszcza Lalemu, Funci i Tanaj), że jest w porządku.
Z tym przekonaniem wykonał pierwszy krok starając się przy tym uśmiechnąć. Jednak zamiast dotrzeć do wyżej wspomnianych ze światłem zewnętrznego spokoju, bez żadnego ostrzeżenia w postaci dźwięku czy choćby dyskretnego gestu, stracił przytomność i pokazowo pacnąłby twarzą o podłogę, gdyby Mimi nie odwróciła się nagle i nie pochwyciła go w ostatniej chwili. Miała przeczucie.

- Ej, Leo! - krzyknęła zaskoczona, ale jeszcze nie spanikowana. Tak łatwo nie było wytrącić ją z równowagi, by piszczała gdy tylko jakiś znajomy otrze się o możliwość nabawienia się poważnego urazu. Z łatwością utrzymywała lekkie, zemdlone ciało, ale i tak zaraz ułożyła je na dywanie zgodnie z zasadami pomocy wrażliwym półmężczyznom. Który to był już raz, kiedy kowal padał ofiarą nowej fizjonomii? Zupełnie nie umiał się z nią obchodzić!

Takiego właśnie zdania był Lant, który widząc upadek uwielbionego ciała o mało nie wypluł herbaty. W okamgnieniu znalazł się przy leżącym, z jednej strony pragnąć jakoś postawić go na nogi, a z drugiej udusić własnymi rękami. Co za gruboskórny niewdzięcznik! Gdyby Netta go nie złapała zniszczyłby Lalemu twarz! Może nie na stałe, ale jednak!
Mimo skrajnych rozwiązań jakie podpowiadało mu rozkołatane serce, nie zamierzał ani bezczynnie stać, ani dobić bezbronnego kolegi, ani nawet samemu zemdleć (choć rozważał tę opcję). Zamiast tego postanowił zrobić wszystko, żeby doprowadzić go do stanu używalności, a potem poprzysiągł sobie nie spuszczać go z oczu. Nie miał odwagi czuwać przy La’Virotcie, który był hmm… sobą, ale z jego ciałem i nadzieniem z Leo powinien sobie poradzić. Kowal ledwo się trzymał, on nie był zbyt wygadany… jeśli obaj posiedzą sobie gdzieś na uboczu będzie tylko lepiej. Może… byłaby to dobra okazja?…
Tylko najpierw trzeba go ocucić.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Dla postronnego obserwatora sytuacja mogła zdawać się całkiem zabawna albo chociaż odrobinę intrygująca z czysto psychologicznego punktu widzenia - takiego skondensowanego przeglądu reakcji na stres i szok trudno było doszukiwać się w jakimkolwiek innym miejscu w całej Alaranii. Kinalali był na skraju zapaści, Iliian przechodził przez etap negacji, Tanaj ogarnęło niezwykle silne wyparcie… Zdawało się, że najspokojniejszą osobą w tym gronie jest Berlot - ten, który był teoretycznie wulkanem negatywnie nacechowanych emocji, odurzonym na dodatek alkoholem. Tylko on zdawał się mówić z sensem i trzymać nerwy na wodzy, dzięki czemu był w stanie wysnuć jakieś w miarę sensowne wnioski bez popadania w histerię… Prawie jakby niespecjalnie go to obchodziło, jakby sprawa nie dotyczyła osób bliskich mu w chociażby minimalnym stopniu… Może faktycznie tak było. Berlot, choć pozostawał bardzo wyrazistym i znanym elementem artystycznych elit Efne, w gruncie rzeczy cały czas trzymał się marginesu, choć nikt nie wiedział, czy był to jego świadomy wybór, czy niemożliwość dopasowania się do miejsca, w którym się znalazł. Tak jak teraz: gdy tylko mógł, odszedł na bezpieczną w jego odczuciu odległość, by niby zaczerpnąć świeżego powietrza. Chodził po tarasie jakby na nic nie czekał i nigdzie się nie spieszył, a jego spojrzenie przez większość czasu śledziło leniwy ruch chmur na nocnym niebie. Wolałby widzieć gwiazdy.
        - Deszcz… - powiedział sam do siebie, gdy krople spadały na jego twarz. Cienki deszczyk siąpił już jakiś czas, pamiętał go z momentu swojej ostatniej rozmowy z La’Virottą, tu, na tarasie. Nie wiedział ile godzin temu mogło to być, lecz przez ten czas kamienna posadzka zdążyła już pokryć się solidną warstwą wilgoci, przez co nigdzie nie można było usiąść. Dlatego Berlot chodził, choć czuł się zmęczony. Wróciłby do domu, ale wiedział, że tamci by mu na to nie pozwolili. A jeśli nawet, za kilka dni dowiedziałby się o sobie naprawdę paskudnych rzeczy, bo nie mogąc wpłynąć na rodzące się plotki, zostałby obarczony winą za wszystkie nieszczęścia, włącznie z klęską nieurodzaju sprzed dwóch lat… Był gwałtownikiem, temu nigdy nie zaprzeczał, wychowano go w warunkach, gdzie liczyła się tylko siła, a mężczyzna miał jasno wytyczone wzorce postępowania pozwalające mu utrzymać pozycję w społeczności. Tu, w Efne, wszystko stało na głowie w stosunku do tego, co działo się na pustyni… Honor jednak wszędzie definiowano tak samo, więc naprawdę nikt nie powinien go podejrzewać o stosowanie nieczystych sztuczek w ataku na innego mężczyznę. I nic to, że La’Virotta mężczyzną był tylko przez brak lepszego określenia na jego płeć, które nie byłoby nacechowane negatywnie…
        Berlot nagle przystanął i kichnął głośno, zasłaniając twarz obiema dłońmi i zginając się wpół. Przeszedł go dreszcz. ”Zimno…”, pomyślał, lecz jeszcze nie wrócił do środka. W takich warunkach szybciej trzeźwiał, a poza tym chciał dać tym histerykom jeszcze chwilę do namysłu w nadziei, że dzięki temu dojdą do jakiś sensownym wniosków i nie zeżrą go żywcem za niewinność.

        Tymczasem w środku panowała raczej głęboka konsternacja niż burza mózgów. Iliian, który z zebranych najlepiej znał się na teorii magii, zamyślił się tak bardzo, że zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością i co gorsza nikt nie wpadł na to, by wyciągnąć go z tego stanu jakimś sensownym pytaniem. Z pewnością podzieliłby się swoją wiedzą i domysłami - Funtka pewnie dowiedziałaby się od niego czegoś ciekawego i może razem wpadliby na jakieś rozwiązanie… Tymczasem jednak jubiler siedział sobie gdzieś z boku, nie niepokojony przez nikogo, i tylko sam dolewał sobie wina do kieliszka.
        Kinalali zaś jak zawsze robił wokół siebie zamieszanie. Hipoteza postawiona przez Berlota zupełnie wytrąciła go z równowagi i wpędziła w najgłębsze stadium paniki. Tak po prostu, bo gdyby ktoś zapytał poetę co go tak zdruzgotało, nie byłby chyba nawet w stanie udzielić sensownej odpowiedzi. Przecież zmiennokształtny rzeźbiarz na żadnym etapie nie zasugerował nawet, że poeta mógłby zrobić coś takiego umyślnie albo, że podświadome wykorzystanie magii ujawniło jakąś głęboko skrywaną mroczną część jego natury. Nie, Berlot po prostu zasugerował, że Kinalali w panice zrobił coś, nad czym nie panował - jak niewiasta, która na widok myszy wskoczy w ramiona przypadkowego mężczyzny, chociaż później będzie się tego ze wszech miar wstydzić. I takie zachowanie jak najbardziej przystawało temu konkretnemu maie, którego emocje znajdowały ujście w zupełnie inny sposób, niż w przypadku obwinianego za cały wypadek Pustynnego Księcia. Nikt nie zamierzał mu robić wyrzutów ani prawić kazań. Jedyną osobą, która mogłaby mieć w stosunku do niego pretensje, był Leo, a on nie dość, że z natury był niezwykle łagodny, to jeszcze wykazywał się rozsądkiem, który nie kazał mu szukać na siłę winnego w maie - może nawet wiedział, że bardziej mu to zaszkodzi niż pomoże.
        Kinalali dramatycznie wzdychał i robił równie dramatycznie pozy, polegające głównie na naprzemiennym przykładaniem dłoni do skroni i łapaniu się za serce.
        - Ekhm… - Ciszę zdecydowała się przerwać Tanaj, która pozbyła się już swojego wyparcia i widząc, że każdy mężczyzna w pokoju jest zajęty własnym pudełkiem z myślami, zdecydowała się przejąć stery rozmowy i chociaż w ten sposób ułatwić im dojście do jakiegoś rozwiązania.
        - Lali? - zwróciła się do poety, potrząsając go za ramię. Nie wyraziła przy tym na głos swego podziwu dla tego, jak La’Virotta potrafi dosłownie każde ciało doprowadzić do nieumyślnego półnegliżu - już jakiś czas temu szata opadła mu z ramienia, a on tak siedział i jej nie poprawiał. Zadziwiające było to, że ubranie było jakby na niego szyte, dopasowane, więc nie powinno tak łatwo spadać. Widać był to jakiś wrodzony talent poety.
        - Słucham cię, rozkwitający pąku dojrzałej miłości - odpowiedział machinalnie lecz jak zawsze z pewną ekstrawagancją słowną Kinalali, podnosząc na nią wzrok zbitego szczeniaka. - Wybacz mi proszę mą haniebną niedyspozycję, lecz nadmiar emocji sprawił, iż moje myśli rozpadły się, rozsypały jak lustro w kryształowej ramie, w które ktoś cisnął kamieniem… Trudno mi jest przezwyciężyć ten chaos.
        - Musisz jeszcze przez moment panować nad swymi emocjami, Lali. Wiem, że to dla ciebie trudne, lecz to naprawdę chwila - próbowała negocjować z nim modelka. - Musicie wymyślić w końcu jak to odkręcić. Na pewno jakoś się da.
        - Z pewnością, z pewnością się da! - odparł poeta, lecz rozpaczliwe nuty w jego głosie brzmiały tak, jakby sam nie do końca w to wierzył. - Lecz kumulacja emocji zdecydowanie nie stanowi czynnika, który ułatwia mi zebranie myśli i podjęcie ścieżki rozumowania, jaką nakreślił przede mną Berlot. Och, jakże niecne czyny zostały mi przypisane, jakże w złym świetle zostałem przedstawiony, choć jeśli nawet uczyniłem cokolwiek złego, nie uczyniłem tego umyślnie.
        - To akurat jasne - wtrącił się niespodziewanie Bassar. - Zemdlałbyś na samą myśl, że mogłeś nie trafić z komplementem, a co dopiero doprowadzając do czegoś takiego…
        - No właśnie! Jestem z natury stworzeniem łagodnym, ucieleśnieniem spokoju i harmonijnego współżycia…
        - Ale emocje czasami cię ponoszą, temu nie zaprzeczysz - przerwał mu rzeźbiarz.
        - Och, pewna nadmiarowość w zakresie empatii i bujne życie emocjonalne stanowią niejako o tym, że jestem w stanie wyrażać się poprzez poezję i co więcej wyrażać w niej swe myśli precyzyjniej niżbym był zdolny cechując się przeciętną przestrzenią uczuciową, trafiając na dodatek do każdej jednostki na tyle wrażliwe, by sięgać po strawę dla ducha, a nie tylko dla ciała…
        - Kinalali, nie obraź się, ale właśnie przyznałeś Berlotowi rację - wtrąciła się Tanaj po niemym porozumieniu ze swoim opiekunem. - Może faktycznie poniosły cię emocje… Nie umyślnie, lecz tak jak każde z nas gdy się czegoś przestraszy.
        Poeta jęknął, jakby właśnie otrzymał cios prosto w brzuch, a na kowalskim obliczu pojawiła się mieszanina udręczenia, rozpaczy, rezygnacji, ale również pewnego zrozumienia. Chyba właśnie dotarło do niego, że faktycznie mógł przez przypadek doprowadzić do tego przedziwnego wypadku i był w stanie się z tym pogodzić, co stanowiło pewien krok naprzód, lecz niestety właściwe rozwiązanie problemu nadal było poza ich zasięgiem. Na dodatek właśnie teraz, gdy poeta dał się przekonać do współpracy, los podłożył im pod nogi kolejną kłodę… dosłownie i w przenośni, gdyż ledwo Tanaj udało się jakoś dotrzeć do poety, w pomieszczeniu rozległ się okrzyk Mimi, która próbowała łapać osuwającego się na ziemię Leo w ciele efemerycznego maie. Wszyscy - włącznie z prawowitym właścicielem tamtego ciała - zerwali się w tym momencie na równe nogi i pospieszyli na ratunek… Czy też raczej “robić zamieszanie”, gdyż to wychodziło im lepiej niż jakakolwiek pomoc czy wsparcie dla malarki i biednego Leo. Obserwujący ich ze swojego miejsca Iliian - jedyny, który nie ruszył bezmyślnie w stronę centrum zdarzeń - uśmiechał się jedynie znad swojego kieliszka z winem. Widział wcześniej jak wiotkie ciało poety blednie podczas przemowy rzeźbiarza i nawet przez moment pomyślał, że może to się skończyć omdleniem, nie spodziewał się jednak, że tak silny duch, jak ten należący do kowala, podda się tak… prawie bez walki. I co gorsza bez ostrzeżenia. Jubilera w głębi ducha aż skręcało, by dowiedzieć się co tam zaszło, ale zdecydował się nie podchodzić i tylko czujnie nadstawiać uszu. Oraz skorzystać ze swojego nieprzeciętnie czułego zmysłu magicznego… Niestety, mimo tej czułości niewiele się dowiedział, bo w takim tłumie aury zlewały się i uniemożliwiały dojrzenie czegokolwiek.
        - Szlag - westchnął patrząc na dno swojego kieliszka. - Co za parszywy wieczór…
        - Mnie to mówisz?
        - Berlot?! - Jubiler aż podskoczył. - Wystraszyłeś mnie. Kiedy wszedłeś do środka?
        - Teraz - odpowiedział zmiennokształtny. Faktycznie, gdy stało się blisko niego, czuło się bijący od jego ciała chłód nocy. - Co się dzieje?
        - Leo zemdlał… - wyjaśnił nemorianin, spoglądając w kierunku zbiegowiska. Ktoś przytomnie zdecydował się przenieść ciało poety gdzieś, gdzie mogłoby spokojnie spocząć i samo dojść do siebie. Nie było wszak żadną tajemnicą, że maie mdlał przy byle okazji, lecz dzięki temu dość łatwo dochodził do siebie - to się nazywało “wprawa”.
        - Nie wierzysz mi - zauważył prosto z mostu Berlot.
        - Nie jestem magiem z wykształcenia - odparł wymijająco jubiler i zaraz napił się wina, lecz Pustynny Książę nie zamierzał dać się tak łatwo spławić.
        - Nie pier… - syknął rzeźbiarz. - Nie dam się zbyć takimi argumentami.
        - A w jaki sposób na to wpadłeś? - Jubiler szybko obrócił kota ogonem. W tym momencie można było dojść do pewnej całkiem słusznej refleksji, że obaj rozmawiający artyści mieli wspólną cechę: ich umysły był równie niebezpieczne na trzeźwo, jak i po pijaku, po prostu nie było wiadomo kiedy i z której strony nadejdzie cios.
        - Bo wiem, że to nie ja. I spotkałem się w życiu z dziką magią - oświadczył Berlot, z początku dość tajemniczo, zaraz jednak pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami. - No a oprócz mnie jedyną osobą potrafiącą czarować i biorącą udział w tej awanturze był La’Virotta. On jest dzikim magiem, niewykształconym i nieoswojonym. Magia jest dla niego równie oczywista co oddychanie i nie zastanawia się nad tym co i jak robi, balansuje swoim ciałem na wietrze łatwiej niż ryba w wodzie, nie poświęcając temu nawet cienia uwagi. Wiem, że miał tę swoją sławną, ale strasznie tajemniczą czarodziejkę, ale nie słyszałem, by wiele go nauczyła. To był może strzał, ale zdaje się, że trafiony w punkt.
        Berlot uśmiechnął się z wyższością i rozejrzał po artystach, którzy dali już spokój zemdlonemu kowalowi i ściągnęli do dyskutującej pary, złaknieni dalszych okruchów informacji.
        - Czyli sam nie jesteś pewien co do swojej hipotezy?
        - Gdybym miał dać sobie obciąć za to rękę, zrobiłbym to - oświadczył rzeźbiarz bardzo pewnym siebie tonem. To nie do końca jednak przekonało Iliiana, gdyż ten był przekonany, że Berlot i za znacznie bardziej błahe rzeczy pozwoliłby sobie obciąć rękę, byle jego było na wierzchu.
        - Dobrze więc, uznajmy, że masz rację - oświadczył jubiler, samym tonem głosu sugerując, że on nadal jest nieprzekonany. - Jakie w takim razie byłoby rozwiązanie tego problemu? Jak odwrócić efekt działania tej magii?
        Berlot wzruszył ramionami w akcie rozbrajającej - albo wręcz nokautującej - szczerości.
        - Jeśli cię to pocieszy, magia nie jest trwała, a dzika magia to po prostu zamek na piasku - oświadczył. - Poczekajcie do rana i idźcie z tym do kogoś, kto włada magią porządku, cofnie wam to od ręki i pewnie bez większego wysiłku.
        Iliian parsknął - chyba to rozwiązanie ani go nie pocieszało, ani nie zadowalało. Gdyby ktoś go zapytał, szczerze by przyznał, że wolałby coś, co dałoby efekt natychmiast - tak by mógł wyjść z pracowni La’Virotty wiedząc, że obie dusze wróciły do swoich prawowitych ciał i wszyscy są zadowoleni ze szczęśliwego zakończenia. Nie zaznałby spokoju, gdyby zostawił tę sprawę nierozwiązaną - był w nią już zbyt mocno zaangażowany i to pod każdym dostępnym aspektem. Czekanie do rana wiązało się dla niego ze spędzeniem nocy u poety, a on jednak wolałby chyba wrócić do siebie. Wiedział jednak, że nie ma innego wyjścia - zabiłyby go wyrzuty sumienia. ”Szlag!”

        Lantello z pewnością zakładał, że na jakiś czas zostanie sam z zemdlonym ciałem poety z duszą kowala, jednak nie było mu to dane. Gdy tak siedział pod ścianą, a reszta osób kłębiła się w innym końcu pomieszczenia, słuchając dyskusji między jubilerem i rzeźbiarzem, przed oczami rudowłosego elfa mignęła granatowo-zielona szata. Chwilę później po drugiej stronie Leo w ciele La’Virotty usiadł… La’Virotta we własnej osobie. Czy też raczej w osobie kowala. Kinalali westchnął z boleścią, poprawił opadającą z ramienia szatę (jak on to robił, że one zawsze z niego spadały?!) i spojrzał przepraszająco na tłumacza.
        - To za wiele na nasze nerwy, bez wątpienia się ze mną zgodzisz, skoro rozumiesz mnie jak nikt inny na tej sali, rozumiesz mnie tak dobrze, by mówić o mych uczuciach w innych językach tak przekonująco, bym sam siebie potrafił w nich odnaleźć…
        Kinalali po raz kolejny westchnął. Nie pytając nikogo o zdanie ani o zgodę, delikatnie położył dłoń na ramieniu własnego ciała i prawie nie wkładając w ten gest siły przechylił je w swoją stronę. Gdy nieprzytomny Leo oparł się o potężny kowalski tors, poeta otoczył go ramieniem i przez moment mościł się, by im obojgu było wygodnie.
        - Jakże często tak się dzieje, że wśród natłoku wszelakich bodźców tracimy z oczu to, co stanowi kwintesencję tematu, sedno całej sprawy, cel sam w sobie - mówił dalej, trzymając w ramionach własne ciało. - Przyznam ci się, że czasami czuję jakby zmysłowość, którą zostaliśmy obdarzeni, nie była dla nas wcale nagrodą, a karą i wyzwaniem. Patrzeć przez nią i ponad nią potrafią jedynie nieliczni, inni zaś skupiają się na tym co widzą, co czują, czego są w stanie dotknąć i co są w stanie usłyszeć, gubiąc sens tego, co pozostaje niewidoczne i nieuchwytne. Dopiero odarci ze złudzeń, świadomi tego że zawiedliśmy sami siebie i możemy jedynie bezradnie patrzeć na efekt działań, które podjęliśmy w głębokim przeświadczeniu o nieomylności naszego pojmowania, jesteśmy w stanie zrozumieć, w jak wielkim błędzie żyliśmy. Dobrze, gdy ta nauka jest dla nas początkiem nowego poznania czy też remedium na dotychczasową ślepotę wrażliwości, gdy jednak stanowi jedynie krótki wstrząs, z którego jesteśmy w stanie się otrząsnąć i iść dalej, jest to nasza przegrana, pogrążanie się w zezwierzęceniu i nieuchronnemu upadkowi w kierunku bezdusznej zmysłowości, która nie ma nic wspólnego z uczuciami wyższymi, z transcendentnymi wartościami i życiem, które nie jest podporządkowane naturze, a duchowi, duszy…
        Kinalali bredził w tym tonie niestrudzenie, nie robiąc sobie nawet przerw na szukanie nowych metafor i na ukierunkowanie myśli. Po prostu wyrzucał z siebie skumulowane emocje, widząc w Lancie wdzięcznego słuchacza, który będzie w stanie go zrozumieć albo chociaż nie przeszkadzać. Bliskość własnego ciała również była na swój sposób kojąca, bo właśnie teraz, trzymając je w ramionach, maie zrozumiał, że te kilkaset lat temu podjął słuszną decyzję nie pozwalając, by twardo zdefiniowana męska seksualność zaważyła na tym, jak jego osobowość miała przełożyć się na fizyczną formę. Gdyby jednak zapytać La’Virottę, dlaczego tak uważa, jego odpowiedź byłaby pełna środków stylistycznych, porównań i myśli, przez które słuchacz i tak by jej nie zrozumiał.
        Tymczasem ten, kto dysponował wrażliwszym niż przeciętny zmysł magiczny i wpadł być może na pomysł spojrzenia na to przedziwne trio przez pryzmat magii, dostrzegłby, jak w miejscu, gdzie skóra kowala dotykała skóry poety, ich aury wyraźnie się burzyły, kipiały i wzdymały jak wrzucone między fale warstwy jedwabiu i tiulu…
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Tak, Lantello zdecydowanie pragnąłby zostać na chwilę sam z nieprzytomnym ciałem Kinalalego w zasięgu rąk, jednak była jedna rzecz, która wywołałaby w nim nawet większy przypływ radości - gdyby do tego ciała dołączyła przypisana mu dusza. Dlatego bez ani jednego mruknięcia niezadowolenia przywitał obecność drugiej połowy jestestwa La'Virotty, niemo tylko wyrażając jak bardzo jest kontent, że się tu pojawił i zaszczycił go swoją obecnością. Kiedy zaś usłyszał jego zdecydowanie zbyt miłe i bogate w ufność słowa, rozpłynął się zupełnie. Może nie był to czas ani miejsce, ale mimowolnie obdarzył go wdzięcznym i pełnym nadziei uśmiechem, choć zaraz potem znowu miną swą wyrażał raczej troskę i ogólne przygnębienie. Wydarzenia już dawno zaczęły go zbyt mocno przytłaczać, jednak słowa wielkiego poety były dla niego (jak zawsze i wszędzie) remedium na nieznośny stan umysłu. Może ktoś by powiedział, że Lali bredził, ewentualnie mówił za dużo na raz i tworzył z tego niemożliwą do przetrawienia papkę informacji, jednak sprawny umysł młodego elfa pochłaniał wszystko bez najmniejszego oporu i ten z zachwytem mógł delektować się aż nazbyt trafnymi wnioskami swojego duchowego mistrza.
Prawdę powiedziawszy Lantello nie zawsze zgadzał się z La’Virottą. Właściwie co do wielu kwestii i dziedzin życia podchodził skrajnie wręcz odmiennie i miałby podstawy do tego, by podważać niektóre decyzje Kinalalego (gdyby się oczywiście ośmielił), wyjaśniając przy okazji dlaczego uważa tak, nie inaczej. Teraz jednak ku własnemu zdumieniu (i szalonej, wewnętrznej radości) zgadzał się z nim praktycznie w pełni. Był bowiem - może nie do końca udanym - przykładem osoby, która ponad wszelkie zmysłowe chwile ceni sobie postępowanie zgodne z logiką i dogłębnie przemyślane, wolne od jakichkolwiek zwierzęcych odruchów. Nawet on wiedział jednak doskonale, że emocji ot tak wyłączyć się nie da i od zawsze (albo przynajmniej od dłuższego czasu) widział je raczej jako utrapienie niżeli dar, coś co prześladuje go i zatruwa mu życie. Jednocześnie nie wyobrażał sobie, by świat mógł funkcjonować inaczej. Gdzieś w głębi wierzył, że prawdziwą harmonię może tworzyć jedynie różnorodność poglądów, charakterów i wrodzonych sposobów reagowania na otoczenie, a emocje i to jak kto nad nimi panował były ważną częścią tego systemu. Tylko sam bardzo chętnie by się z niego wyłamał i wyprał z większości uczuć, które były dla niego typowe, a jednocześnie zbyt kłopotliwe. Zostawiłby jak już tylko te trwałe i przyjemne, te które cenił, a resztę wyrzucił - albo oddał Mimi - ona z nimi poradziłaby sobie koncertowo. Wdzięczny był też, że po takim trudnym i mrocznym świecie stąpa gotowy do przyjęcia na siebie ciężarów życia tak wrażliwy osobnik jak maie, oraz że swoje doświadczenia przelewa potem w formie poezji na papier, dzięki czemu istoty o niższej wrażliwości lub bez odpowiednich możliwości poznawczych mogły doznawać tych uczuć i emocji, które normalnie byłyby poza ich zasięgiem. Gdyby nie wewnętrzne, głęboko zakorzenione w nich pragnienie przeżywania tych stanów emocjonalnych, powołanie poety nie miałoby sensu. No i typ egzystencji jaki wybrał sobie wierny tłumacz także byłby śmieszny.
W tym właśnie momencie rudzielec zorientował się, że choć miał się teraz z artystą po prostu zgadzać, już zaczął myśleć o czymś zupełnie odwrotnym - zamiast wziąć na warsztat tych, którzy zbytnio poddają się zmysłom zabrał się za tych, którzy nie są do tego zdolni w tak dużym stopniu jak maie. Dlaczego akurat na nich się skupił?
Otrząsnął się z tej wewnętrznej dygresji i jął zastanawiać się dalej. Roztrzęsiony poeta zaczął mocno rozwodzić się nad jedną z dwóch skrajności leżących na przeciwnych końcach kontinuum rozum-uczucia, ale zbytnio mu to nie przeszkadzało. Lepiej było od czasu do czasu przypomnieć sobie o zachowaniach ekstremalnych niż ciągle błądzić gdzieś pośrodku skali nie umiejąc odróżnić jednego od drugiego. Dojrzenie przerysowanych cech często otwierało oczy i pozwalało spojrzeć na rzeczywistość inaczej niż dotychczas i chyba Lali znalazł się właśnie w takim momencie swojej egzystencji, na pewno z resztą nie pierwszy raz. Musiał się po prostu wygadać (co nie zmieniało faktu, że był genialny, charyzmatyczny i nadzwyczaj bystry). Jednak ile by nad tym tematem się nie użalał Lantello był pewny, że nic, absolutnie nic to w jego zachowaniu nie zmieni. Jego mistrz był niereformowalny i idealny i na szczęście nie zanosiło się na zmiany.
Choć być może jakaś dłuższa odpowiedź tłumacza była w tej chwili zbędna (w planie miał kiwanie głową i rzucanie pokrzepiających, pełnych uwielbienia spojrzeń) coś głęboko w nim tkwiącego dało sobie znać pobudzone przez ciąg skojarzeń i tym sposobem odezwał się zamyślony:
- Normalnie uznaję namiętności i zmysłowość za raczej kłopotliwe, ale znam parę osób, które naprawdę lepiej by zrobiły gdyby utraciły zdrowy rozsądek i poczęły zachowywać się jak zwierzęta. - W jego spokojnym tonie było coś bardzo zdecydowanego i jakby nieprzyjemnie chłodnego, wrażanie to jednak szybko zniknęło, bo elf mając możliwość odezwania się do Lalego mimowolnie zaczął się uśmiechać i promienieć jakimś osobliwym entuzjazmem.
- Powiedzmy, że to fanatyzm. Dla takich już dawno przestały liczyć się cudze (a nawet ich własne) uczucia, bo wierzą, że bardzo ambitny plan dojścia do przemyślanego celu stoi ponad cierpieniami i marzeniami innych. I choć normalnie cenię sobie dominację wiedzy nad uczuciami, które w dużej mierze sprowadzają się do prymitywnych odruchów to przesada w tę stronę także jest chorobliwa. Myślę, że… problem wynika z tego, że ktoś w ogóle jest w stanie uwierzyć, że jest nieomylny. Nieważne czy kieruje się wyłącznie rozumem czy też tylko uczuciami oraz jakie one są. Jeżeli ktoś uważa, że nie może być w błędzie, prędzej czy później boleśnie upadnie. - Spojrzał w sufit i rozłożył bezradnie ręce. - Wszyscy tutaj jesteśmy skazani na popełnianie błędów, mniej lub też bardziej kretyńskich… A z tym nic nie da się zrobić. Choć przynajmniej póki ma się tego świadomość można widzieć w innych ewentualnych nauczycieli i wyciągać wnioski z ich podejścia do życia… W końcu sam uważam, że Netta jest bardzo inteligentna i zaradna, choć nie można powiedzieć, że panuje nad emocjami. - Spojrzał na niego porozumiewawczo, tym bardziej, że widział przed sobą ciało Leo, które ostatnio było stale na celowniku tej żywiołowej kobiety. - Ty też… jesteś najwspanialszą osobą z jaką miałem do czynienia, a to właśnie dlatego, że burzliwe emocje są nieodłączną częścią twojej natury. Bardzo wiele ci zawdzięczam. - Swoboda i szczera prostota z jaką to powiedział, pewnie bardzo by go zdziwiły, gdyby miał czas się nad nimi zastanowić. - A i bardzo daleko ci do "zezwierzęcenia" - zapewnił. - Choć tu muszę dodać, że biorę instynkty zwierząt za przykład idealnej harmonii i nie uważam, by było w nich coś wybrakowanego… nie istnieje u nich pojęcie "zła" i pozbawione są tych wewnętrznych konfliktów, które prześladują na co dzień nas i które stały się naszą domeną oraz powodem wielu nieporozumień i cierpień… Wyszłoby na to, że rozum, którym zostaliśmy obdarzeni nie jest dla nas nagrodą, a karą i wyzwaniem, tak samo jak i zmysłowość. - Niemal zaśmiał się smutno, bo wychodziło na to, że osoby dominujące czy to w jednej czy drugiej dziedzinie są po prostu zmuszone do wiecznej walki z własną niedoskonałością. Nie żeby Lantello po raz pierwszy doszedł do takiego wniosku - niby czemu tak często zamykał się u siebie na stryszku i wyłączał niemal zupełnie z życia tutejszej społeczności? Przytłaczające go myśli rozpędzić umiał tylko i wyłącznie skupiając się nad swoją pracą, będącą zarazem jego głównym zainteresowaniem, powołaniem jak i tymczasową życiową misją.
- No i zdaje się, że nie tak łatwo o to "nowe poznanie”… jesteśmy w stanie wiele się nauczyć, na własnych i cudzych błędach, ale nasz charakter, sposób patrzenia na świat, do którego będziemy wracać pozostaje przeważnie taki sam. Tylko nieliczni przez całe swoje życie znajdują się w sytuacji, która może odmienić ich całkowicie, choć powiedziałbym, że to już poważne wstrząsy psychiczne. Odwrotnym przykładem jesteś ty. Jesteś bardzo wrażliwy, więc chwilowo dochodzisz do skrajnie pesymistycznych wniosków, ale nie zmieni to twojego postępowania na dłuższą metę. To wrażenie minie, a potem przejmiesz się czymś innym i czymś innym… i będziesz się skrajnie przejmował już cały czas, tak jak robiłeś to do tej pory. Możesz co najwyżej nauczyć się przechodzić spokojnie nad jakąś konkretną rzeczą, a potem nad jeszcze kolejną… ale każdy wie, że nigdy nie zostaniesz stoikiem. Ile byś o tym nie myślał. I… wiem, że to wiesz, to tylko taki przykład… ja wcale nie znam cię tak dobrze jak bym chciał, ale tak mi się wydawało, że lepiej będzie to powiedzieć… - nagle płynność z jaką mówił do tej pory gdzieś przepadła, a zastąpiło ją zmieszanie i podszyta zakłopotaniem niepewność, której towarzyszył głęboki rumieniec spanikowanego chłopaka.

Pełen dobrych chęci chyba jednak trochę dał ciała. Miał niezwykłą, niepowtarzalną wręcz okazję do pocieszenia swojego nieświadomego niczego wybawiciela, zapisania się w jego pamięci jako osoba, na której może polegać i powierzyć jej swoje troski… gdy on tymczasem, zamiast mu te troski odebrać dorzucił mu kolejną ich porcję, bo oczywiście nie mógł się powstrzymać, ugryźć w język i jak raz skupić się właśnie bardziej na samopoczuciu drugiej osoby niż ufiksowywać się na treści jej słów. Bardzo dojrzale Lantello, pięknie. Dałeś z siebie jak zwykle wszystko i w ogóle jesteś wspaniały. Wracaj na swój stryszek. Idź się zakopać. Nie pokazuj tu swojej rudej głowy nigdy więcej, pało jedna.

- Przepraszam… - wybąkał elf łamiącym się głosem, kiedy dotarło do niego w końcu co najlepszego uczynił. Zasłaniając twarz dłońmi pochylił głowę w wyrazie zupełnego załamania swoją osobą. - Miałem powiedzieć, że jest w porządku… wszystko jest w porządku - mamrotał tłumiąc rękami swój własny głos, jakby nie był pewny czy w ogóle powinien jeszcze coś mówić do tego, którego tak wielbił, a którego tak popisowo zawiódł. Dodatkowo jego wieloznaczne słowa brzmiały poniekąd jak zapewnienie psychicznie chorego człowieka w czasie ataku, że wszystko ma pod kontrolą i czuje się wyśmienicie. Ale nikt by mu nie uwierzył. Nawet drugi wariat.


Tymczasem ktoś o całkiem zdrowych zmysłach, leżący bezwładnie tuż obok, a przyciskany mimowolnie do męskiej piersi (na szczęście swojej własnej) powoli odzyskiwał świadomość. Bardzo powoli nie tylko jak na to ciało, ale i ogólnie przyjęte standardy. I półprzytomnie próbował zrozumieć co się stało. Chciał się tego dowiedzieć zanim jeszcze otworzy oczy. Tak, musi wiedzieć wszystko. Żeby nie musiał nikogo pytać. Sam do tego dojdzie. Sam upadł to i sam wstanie.
Tylko dlaczego upadł?
Hmm… pamiętał, że czuł się… nietypowo. Oczywiście stale tak było w ciele Kinalalego, ale to co innego. Chwilami robiło mu się ciemno przed oczami, ale zgodnie ze swoją filozofią życiową prawdziwego mężczyzny - ignorował to. Tym razem też chciał, więc nagła utrata kontaktu z rzeczywistością zupełnie go zaskoczyła. Czy to znaczy… że zemdlał?
Co to jest omdlenie? Omdlenie to wtedy, kiedy kobieta nie piszczy na widok szczura, bo już zdążyła osunąć się na podłogę. Albo dowiedziała się, że jej dotychczasowy wielbiciel oświadczył się innej. Albo oświadczył się jej. Albo w ogóle się nie oświadczył, bo u jubilera doszedł do wniosku, że nie chce się jeszcze żenić. Czy on też naprawdę zrobił coś takiego? Upadł na ziemię jak rozhisteryzowana niewiasta? Tylko dlaczego? Nie mógł po prostu… nie mdleć? Czy nie byłoby prościej?
Oczywiście nie pierwszy raz miał do czynienia z utratą przytomności - ostatnim razem chyba nawet całkiem niedawno - wtedy gdy Frank potraktował go obcęgami po głowie. Albo wcześniej gdy w wieku lat piętnastu złamał nogę - jakoś doczłapał te cztery staje do domu i padł jak długi. Absolutnie pokonany przez opuchniętą kończynę. Ale to co innego. To było normalne. A upadanie bez powodu… chwila, chwila… skoro rypnął na podłogę (albo raczej nieprzyzwoicie gruby, mięciusi dywanik) to czy aby nic nie zrobił Lalemu? Nie czuł, aby co go bolało, ale może… o jeny, a jeśli przekręcił mu kark i teraz po prostu jego dusza błądzi gdzieś pomiędzy ziemią i zaświatami i dlatego nic nie czuje!?
A nie, chwila… słyszał rozmowę. No tak… Lali i… Lantello! Choć oni w sumie mogli wykitować na samą wieść o tym, że on się wykończył. I to w taki badziewny sposób. Ale mimo wszystko… możliwość, że wszyscy na raz zeszli z tego świata i to w milutko urządzonym mieszkanku poety wydawała się kowalowi nieprawdopodobna. Choć całkiem ciekawa jak się temu bliżej przyjrzeć. Może nawet Lalemu spodobałby się taki sposób zejścia z tego świata? W sumie Leo nigdy nie pytał go jak ten pragnął umrzeć.
Sam zresztą chciał jeszcze zrobić parę rzeczy w życiu, więc się zbytnio nad tym nie zastanawiał… miał się jeszcze ożenić, wychować dzieci i zjeść babkę cytrynową z cukierni pani Finnon. Niekoniecznie w tej kolejności. Babka mogła być pierwsza. Ale nie mógł jej sobie odpuścić.
Na czym to skończył… a! Jeśli założyć, że jednak żyje to dlaczego nic go nie bolało? Lali kruszył się od mocniejszego powiewu wiatru (czy on nie był przypadkiem jakimś stworzeniem związanym z wiatrem?), więc jeżeli teraz nie odczuwa żadnych skutków (o, chwila, chwila - chyba jednak będzie jakiś nowy siniak) to znaczy, że ktoś go złapał?
Aaaach, tak nie da się myśleć!
Mający dość niemego majaczenia Leo w końcu otworzył oczy, w których niemal od razu zabłyszczała pełna świadomość i chęć do działania.
Samo rozważanie, niepoparte żadnymi czynami i nie nadające jakiegoś konkretnego kształtu rzeczywistości zdecydowanie nie było jego najmocniejszą stroną.

Jeszcze na jakiś czas przed tym przełomowym momentem Funcia zauważyła fascynujące zjawisko jakie zaistniało pomiędzy mężczyznami. I nie chodziło tu bynajmniej o to czego mogłyby pragnąć pewne niezrównoważone umysły czekające tylko na okazję do wypatrzenia nadprogramowej dawki odrealnionych romansów. Zmiany w aurach - to było to czego dziewczyna nie mogła przegapić. Nie zobaczyła tego zresztą przypadkiem - już od dawna przyzwyczajona była do używania zmysłu magicznego jak i wszystkich pozostałych i zwyczajnie rzadko przegapiała takie rzeczy. Nie mówiąc o tym, że cudacznie pomieszane aury Lalego i Leo śledziła przy każdej możliwej okazji. Nie mogłaby sobie darować gdyby nie wyciągnęła z tego co się stało wszystkich możliwych korzyści naukowych. Kto wie - może nawet jej elfia babcia nigdy czegoś takiego nie widziała! Ale to by było emocjonujące opowiedzieć jej o tym… tak, kiedy tylko mała wróci do Kryształowego Królestwa natychmiast o tym wszystkim mentorce zamelduje, a wcześniej opisze sobie szczegóły w jakimś notatniczku, aby na pewno niczego nie przekręcić i nie pominąć.
Chwilowo kłębiła się razem z mini-tłumkiem w pobliżu Iliiana i Berlota nie widząc potrzeby odłączania się od nich i zawracania głowy tłumaczowi, poecie i kowalowi, którzy zaskakująco dobrze radzili sobie razem. Co prawda aż ją skręcało, by zostać pod ścianą razem z Lantem kiedy bezwładne ciało Lalego było nadal otoczone przez zdezorientowane towarzystwo, ale skoro tylko Mimi, która go wcześniej złapała, powiedziała wskazując na nemorianina i zmiennokształtnego ,,chodźmy, chodźmy tam!”, posłusznie poszła opuszczając posterunek. Później przez chwilę wahała się czy może jednak nie przyłączyć się do elfa, ale wtedy już Lali trzymał w objęciach swoje ciało i w najlepsze wyżalał się rudzielcowi.
Yuumiś mimowolnie uśmiechnęła się kiedy zobaczyła ich pełną wzajemnego szacunku i zainteresowania interakcję i z całkowicie już czystym sumieniem skupiła się na wymianie zdań między inną ciekawą parą. Tu panowała zdecydowanie inna atmosfera. Taka, przy której osoby pokroju Funci nie czują się w pełni komfortowo, ale że jednocześnie była zafascynowana słowami jakie padały w rozmowie ani myślała uciekać. Wciąż jednak bardziej słuchała podpitych mężczyzn niż ich obserwowała - po pierwsze nie chciała się pchać, bo to nigdy nie była czynność, którą darzyła jakimś specjalnym uwielbieniem, po drugie musiała, po prostu musiała mieć oko na Leo i Lalego, a po trzecie stała akurat w takim miejscu, że była poniekąd ukryta przed wzrokiem Berlota za czyimiś plecami. Nie żeby ten miał jakikolwiek powód by zwracać na nią uwagę, ale im mniej osób na Yuumi patrzyło tym ona czuła się lepiej. Tak więc pozostawała w tym strategicznym punkcie chłonąc z lubością nowe informacje i ciesząc się tak ciekawymi domysłami jak i lotnymi odpowiedziami, na które mężczyźni jakoby walczyli (przynajmniej na niej takie wrażenie robiła ich wymiana zdań). Przyłapała się nawet na myśli, że to dobrze, że Berlot także tu był. Po raz pierwszy dzisiaj pomyślała o nim coś miłego, ale wypadło jej to z głowy tak szybko jak przypomniała sobie, że gdyby wcześniej nie nabrudził nie musiałby teraz sprzątać… na dobrą sprawę robił więc po prostu to co powinien jako mężczyzna, powiedzmy, z zasadami, ale czego nie musiałby robić gdyby panował choć trochę nad swoim nieokiełznanym charakterem raptusa. Ostatecznie więc nawet początkowo przychylna myśl prowadziła do wniosku, że nieważne jak bystry i honorowy by nie był zwyczajnie nie przekona już do siebie co poniektórych osób.
W tym mniej więcej momencie dostrzegła owo fascynujące zjawisko emanacyjne i choć z początku się na nie zapatrzyła, drugie co zrobiła to wysunęła się zza skrywających ją pleców i znalazłszy się w polu widzenia… właściwie wszystkich, złapała kontakt wzrokowy z Iliianem i bez słowa wskazała mu na inne chwilowe gwiazdy dzisiejszego wieczoru, to jest na poetę i kowala (a przy okazji także na rudego tłumacza). Nie ukrywała zresztą tego gestu przed Berlotem ani w ogóle przed nikim, ale nie informowała o co konkretnie jej chodzi, bo ogarnęło ją jakieś wewnętrzne poruszenie i zamiast tracić czas na gadanie, chciała w spokoju przypatrzeć się niepowtarzalnemu być może zjawisku. No i powiedzmy sobie szczerze - liczyła, że w końcu sprawa ruszy do przodu, nawet bez dalszych rozmów, narad i późniejszych interwencji doświadczonych magów. Analizy co prawda były w jej odczuciu bardzo ciekawe i nie zamierzała niczego czego się dzisiaj dowiedziała z głowy wyrzucać (właściwie to niemal na pewno będzie to męczyć przez następne tygodnie aż dojdzie do satysfakcjonujących ją wniosków), ale jednak los przyjaciół był dla niej ważniejszy.
- Co, znowu mdleją? - Ni to podekscytowany ni pełen nagany głos Mimi był pierwszą werbalną odpowiedzią jaką otrzymała, a malarka wysunęła się na przód, by rzucić chłopakom ostrzegawcze spojrzenie.
Niech omdlewają sobie ile chcą, ale na litość Prasmoka, niech przestaną płoszyć przy okazji Funcię! Jeszcze biedna posiwieje za młodu i dostanie zmarszczek i tyle będzie z robienia jej na bóstwo, a Mimi miała już usnute związane z tym pewne plany na przyszłość. Nie chciała by wydziwianie paru ciamajd (w tym z pewnością jej przyszłego narzeczonego) położyło się cieniem na jej szlachetnych zamiarach.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali w końcu zaczął czuć, że powoli się wycisza. Jego nerwy były napięte do granic możliwości już od dłuższego czasu i naprawdę chyba tylko to, że był w tak silnym ciele, trzymało go jeszcze po tej stronie świadomości i co więcej powstrzymało go przed haniebnym rozpłakaniem się. Leo niestety nie miał tego szczęścia: leżał teraz nieprzytomny w ramionach swego potężnego ciała, kruchy i bezbronny jak świeżo wykluty pisklak. Może jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło? Dzięki temu przynajmniej nie musiał się martwić nad rozwiązaniem tego problemu. Mimo wszystko widać było jednak, że gdy tych dwoje było blisko siebie, dobrze to na nich działało - jakby dusze, czując obecność swoich prawowitych cielesnych powłok, uspokajały się i dawały udobruchać temu powtarzanemu jak mantra “jakoś to będzie, magia nie jest wieczna”. Dlatego Berlot i Iliian wyświadczali im wielką przysługę ściągając na siebie całą uwagę pozostałych w mieszkaniu poety gości, zaś Lantello sprawdzał się doskonale jako odgromnik dla rozemocjonowanego poety, który mógł sobie gadać i gadać, wylewać swoje żale, snuć przypuszczenia i zwyczajnie pleść swoje uduchowione głupoty z przyjemnym przeświadczeniem, że jest słuchany i co więcej rozumiany. Dostrzegał co prawda pewne subtelne cienie na twarzy rudowłosego tłumacza, lecz nie zaprzątał sobie nimi głowy: póki Lant słuchał i mu nie przerywał, było wszystko w porządku. Jeśli później najdzie go ochota na prowadzenie dyskusji, proszę bardzo, mogli rozmawiać, akurat w tej kwestii La'Virotta nie był przywiązany do swojego stanowiska, chociaż i tak nie zapowiadało się, by miał je porzucić bez walki. W końcu lubił gadać.
        Kinalali w oczywisty sposób wyolbrzymiał opisywaną sytuację - kierowały nim silne emocje i po prostu musiał się wyżalić, a wtedy nie było sensu przebierać w środkach, zarówno tych po prostu werbalnych, jak i stylistycznych, bo w natłoku jego metafor, porównań i związków frazeologicznych powoli acz nieubłaganie tracił się sens jego wypowiedzi. Całe szczęście Lantello był bystrym chłopakiem, do którego na dodatek przemawiał język, jakim posługiwał się poeta, był więc w stanie wyciągnąć z tego kuriozalnego zlepku słów jedynie to co istotne. I co więcej zacząć to analizować i interpretować po swojemu, lecz nie do końca wbrew wizji La'Virotty...
        - Och, Lantello, moja kotwico na wzburzonym morzu szaleństwa i rozpaczy, cóż to za troska maluje się na twoim obliczu? - zatroszczył się nagle maie w ciele kowala, czule dotykając twarzy elfa, co z pewnością pasowałoby jego rodzimemu ciało, lecz w aktualnym wyglądało zdecydowanie groteskowo. Kinalali nie umiał jednak powstrzymywać niektórych odruchów - z jakiegoś powodu społeczeństwo przez jego przynależność zawodową i nie do końca określoną seksualność zawsze pozwalało mu na większą poufałość, z czego on skrzętnie korzystał i teraz nie mógł zrezygnować z tego odruchu. Bez względu jednak na odpowiedź tłumacza, Kinalali perorował dalej, bo jak już raz zaczął gadać na temat, który sobie upodobał, ciężko go było zamknąć. Pozytywnym aspektem tej przerwy było jednak to, że obniżył trochę poziom i złożoność swoich metafor, dzięki czemu przemowa była łatwiejsza do przyswojenia. Dopiero gdy już się tak naprawdę z głębi serca wygadał, obrócił wzrok na Lantella samym przyjaznym uśmiechem przekazując mu głos i prawo do rozpoczęcia dyskusji. Lekko zmarszczył brwi i ściągnął usta w wyrazie zaskoczenia i oczywiście zainteresowania, o jakich to osobach wspomniał na wstępie tłumacz. Pod niektórymi względami był naprawdę ciekawski jak przekupka i bardzo chciał wiedzieć, komu to przydałoby się “więcej namiętności”. Może Lantowi we własnej osobie? Tak, to przypuszczenie pojawiło się w jego myślach, ubrane oczywiście w odpowiednio kwieciste słowa, bo Lali nawet myśleć nie potrafił prostymi zdaniami. No ale ten ton… Zupełnie jakby elf miał maie coś za złe, a on przecież tylko wyraził własne uczucia, co robił też w tak uwielbianych przez niego wierszach. Kinalali nawet przez moment zatroskał się czy nie przeciągnął jednak struny, zaraz jednak dyskusja wróciła na normalny, przyjacielski ton. Lantello nie wiedział nawet jakim był szczęśliwcem, że La’Virotta pozwalał mu mówić tak długo i nie przerywać, choć wyraźnie go świerzbiło by dodać kolejne argumenty podpierające jego tezę. Aż zaczął się wiercić w miejscu.
        - Och, ależ tak, tak! - zakrzyknął jednak zaraz z entuzjazmem, gdy tylko Lant skończył. Oczy kowala lśniły ekscytacją i pewnie gdyby nie leżało na nim zemdlone wątłe ciało naturianina, wychyliłby się do poety i pocałował go za to wszystko, co właśnie zostało wypowiedziane. Oczywiście Lant kupił sobie wiele pozytywnych uczuć dobrze wplecionym i odpowiednio tłustym komplementem, ale reszta jego wypowiedzi również zachwyciła Kinalalego. Paradoksalnie jednak zamiast omawiać wszystko po kolei, poeta zdecydował się zacząć od końca.
        - Tak, wszystko jest w porządku, w jak najlepszym porządku! Twoje słowa, twa wizja i argumentacja tak ujęły mnie za serce, że niewysłowione wzruszenie aż zwilżylo me oczy rosą łez. Jakże piękny jest twój umysł, mój najdroższy szermierzu słowa, jakże przemyślana i pełna była twa wypowiedź, a przy tym oszczędna w formie! Wiedziałem, ze wszech miar wiedziałem, że zrozumiesz co chciałem ci rzec i mnie samego zrozumiesz lepiej, niż sam byłby w stanie to wyrazić! Oczywiście racja jest zarówno po twojej, jak i po mojej stronie, bo czyż zasadnicza różnica w naszych stanowiskach nie polegała głównie na języku, jakim się posługiwaliśmy? Moja hiperboliczna wizja problemu zdawała się z pewnością przesadzona i przejaskrawiona, lecz przez to odpowiednio wyciągała na wierzch to, z czego na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ty zaś przekułeś ją w proste i funkcjonalne narzędzie, zrozumiałe dla przeciętnego śmiertelnika, gdyż pozbawione dramaturgii i znacznie bliższe prozie życia. Zapełniłeś środek, który ja obudowałem wysokimi murami własnych słów!
        Lantello chyba nie spodziewał się takiego przebiegu zdarzeń, a już na pewno nie tego, że jego wyważone słowa zbiorą takie pochwały od ekscentrycznego poety. Co więcej, z pewnością nie spodziewał się również, że Kinalali złapie go za ramię, nim będzie kontynuował.
        - Tak, doskonale, to jest to słowo, którego powinienem użyć. Fanatyzm. Faszyzm! Przejaskrawienie i przesada, które jednoznacznie kojarzą się ze zniszczeniem. Masz rację, że ta postawa nigdy nie przynosi niczego dobrego, kto jednak będzie cierpiał z tego powodu, nie jest możliwe do odgadnięcia, gdyż każdy z nas jest inny, trzeba brać i oddawać jednocześnie, lecz gdy nie ma od kogo czerpać bądź nie ma kogo obdarzać, stajemy się niepełni i przez to nieszczęśliwi, tak i w codzienności jak i w wymiarze bardziej metafizycznym i ogólnym, nie skupiającym się jedynie na jednostkach. Jesteśmy jak te naczynia, różnych kształtów i rozmiarów, połączone jednak delikatnymi kanalikami, przez którego przelewają się płyny w nas krążące: by nastał spokój i harmonia, każde z nas powinno być pełne w tym samym stopniu, lecz jak wiemy, tak się nigdy nie dzieje, bo świat żyje, zmienia się i nieustannie dąży do doskonałości, której nigdy nie osiągnie, bo wtedy jego egzystencja straciłaby swój cel. I właśnie przez tę potrzebę zmian odłączone od systemu naczynie uschnie, bo cóż innego mu pozostanie…
        Któż by przypuszczał, że poeta w swej metaforze sięgnie po coś tak odległego dla jego działki zainteresowań, jak teoria naczyń połączonych?
        - Niestety jednak, jeśli chodzi o przedstawiony przez ciebie argument o królestwie zwierząt, nie mogę się z tobą zgodzić, choć bardzo bym chciał. Hołduję jednak teorii, jakoby nasze dusze - istot wyższych, rozumnych, oraz zwierząt - były niewspółmierne i nasze po wielokroć przewyższały te należące do naszych niższych braci. Zwierzęta nie zostały tak hojnie jak my obdarzone uczuciowością i złożonością myśli, dlatego też ich spektrum opcji zamyka się w węższych ramach, zawierających się w samym środku tego, do czego dostęp mamy my. Nie mogą popaść w skrajności im niedostępne, dlatego tak blisko im do utrzymania harmonii, co nie znaczy jednak, że nie zdarzają się przypadki zdradzające własny gatunek, bo wszak słyszy się nieraz o zwierzętach zbyt krwiożerczych czy też nienaturalnie ufnych i przywiązanych do tych, którymi powinny gardzić… Gdyby pogarda była w zasięgu ich emocjonalności - dodał po chwileczce namysłu. - Oczywiście nie ma w tym niczego złego, gdyż one również są w stanie w swoich granicach pojmowania odnaleźć szczęście, a to jest najważniejsze bez względu na gatunek, który reprezentujemy…
        Kinalali sapnął cicho, jakby zmęczyło go mówienie. Delikatnie ucisnął ramię tłumacza i zbliżył się, by powiedzieć coś, co nie było przeznaczone dla uszu postronnych osób… Może z wyjątkiem kowala, który już chyba wracał do krainy świadomości, lecz poecie nawet przez myśl nie przeszło zasłaniać mu uszu.
        - Może nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy, uwierz mi jednak, że znasz mnie znacznie lepiej niż wiele osób, z którymi zdarza mi się obcować częściej i dłużej. Nasze dusze śpiewają w tej samej tonacji i nie trzeba nam wiele wysiłku, by się do siebie dostroiły tak, by słowa były już zbędne. Wierzę, że gdybym kiedyś stracił możliwość przekazywania swych myśli światu, ty podjąłbyś się trudu mówienia za mnie, po prostu czując to, co chciałbym wyrazić. Mój drogi Lantello, przyjaźń, przywiązanie czy miłość nie są zależne od czasu, jaki się ze sobą spędza i od ilości wymienionych ze sobą słów, a od tego, czy te uczucia od samego początku były w naszym sercu i czy potrafimy je uwolnić, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Przyznam, że nie sprawiasz wrażenia mistrza w wyrażaniu siebie i skrywasz w swym wnętrzu wiele piękna, jakbyś go nie dostrzegał, ale jesteś bliski memu sercu i z pewnością nie tylko memu.

        Dyskusja z Berlotem miała jeden pozytywny aspekt - podnosiła Iliianowi ciśnienie, przez co nie mógł on zasnąć i co więcej nie czuł się aż tak pijany, jak w rzeczywistości był. Jego mózg działał póki co całkiem sprawnie i o dziwo dyskusja z porywczym rzeźbiarzem dawała mu niejaką intelektualną satysfakcję, jeśli tylko odrzucił niewygodny aspekt osobisty rozważań. No bo co innego szukać rozwiązania hipotetycznego problemu, a co innego musieć je znaleźć - i to w miarę szybko - bo rzeczony problem dotknął waszych przyjaciół. Jubiler w ferworze dyskusji nie zwrócił w ogóle uwagi na to, że osoby dotknięte zamianą ciał na pewien czas odpuściły sobie udział w tej całej hecy - pewnie gdyby to do niego dotarło, sam stwierdziłby, że nie ma co się wysilać, bo to nie jemu najbardziej powinno zależeć, a im. Jednak dyskusja trwała, a on był zupełnie skupiony na swoim adwersarzu.
        - Znasz kogoś, kto byłby w stanie odczynić te czary? - dopytywał go.
        - Gdybym wiedział co to za magia to może mógłbym rzucić jakimś nazwiskiem - odparł Berlot z bezczelną szczerością. - Ale że nie wiem nawet co to za dziedzina, to najpierw należałoby to ustalić, a potem szukać specjalisty. Kilku magów znam, na pewno któryś by pomógł albo chociaż wskazał swojego bardziej wykwalifikowanego w dziedzinie spontanicznych klątw kolegę.
        - No magia chaosu pasuje idealnie.
        - A mógłbyś tak nie być na siłę złośliwy? - sarknął zmiennokształtny. - Pasuje ci to jak pięść do nosa.
        - To zaproszenie? - podłapał Iliian. Sam był trochę zaskoczony własną reakcją, w innych okolicznościach nie byłby tak skory do prowokowania bójki. "Alkohol, stres i zmęczenie", zawyrokował w myślach, w tych trzech czynnikach doszukując się powodu swojego zachowania. Całe szczęście Berlot tym razem potrzebował czegoś więcej by dać się sprowokować, obdarzył więc jubilera kpiącym spojrzeniem, po czym pstryknął go w czoło jak małolata.
        - Na ręce nie chciałeś się ze mną siłować, bo bałeś się o swoje palce, więc nie zgrywaj teraz koguta - zganił go. - Psiakrew, doprawdy, chcę pomóc a wszyscy traktujecie mnie jak wroga - sarknął, wodząc oskarżycielskim spojrzeniem po zebranych.
        - Jak by ci to powiedzieć... Bo to dzięki tobie jesteśmy w tej sytuacji? - podpowiedział z ironiczną usłużnością Bassar.
        - Znowu chcecie się licytować kto zaczął? - Zirytowany Berlot zaraz doskoczył do ciemnoskórego kolegi po fachu. Stali naprzeciw siebie i patrzyli sobie w oczy ewidentnie sprawdzając, który z nich pierwszy wymięknie, w tej walce kogutów przeszkodziła im jednak Tanaj.
        - Mieliście pomagać, a nie powodować nowe kłopoty! - zganiła ich tupiąc nogą.

        A tymczasem Iliian westchnął dramatycznie i wsparł się pod boki, kręcąc głową z niedowierzaniem i irytacją. Kręcili się w kółko jak zapchlone psy za własnymi ogonami, ani o włos nie przesuwając się dalej… To pewnie przez ten brak efektów nerwy im puszczały i chcieli się pozabijać. Tak, to z pewnością kwestia tego…
        - Hm? - Jubiler podniósł wzrok na stojącą przed nią Yuumi i czekał, aż ta coś powie. Gdy jednak w odpowiedzi otrzymał tylko gest w postaci wyciągniętej w bok ręki, ociężałym wzrokiem powiódł w tamtym kierunku. Niczego nie dostrzegł, z jego perspektywy scenkę rodzajową, którą miał zobaczyć, zasłaniała ponętna sylwetka Mimi, która już gapiła się w tamtym kierunku i komentowała w typowym dla siebie stylu. Nemorianin westchnął, obiecał sobie w duchu, że musi się jednak jeszcze napić, ale to później, po czym przesunął się o dwa kroki i jednak zerknął na obiek zainteresowania młodej malarki.
        - No szlag mnie trafi - stwierdził tonem sugerującym całkowitą kapitulację. - Ja z Berlotem wychodzimy z siebie i kombinujemy jak konie pod górkę, a ci sobie kółko wzajemnej adoracji urządzili… - komentował sarkastycznie. Nie był jednak aż tak głupi i zaślepiony, więc dostrzegł dziwne zjawisko magiczne, ale udawał, że wcale go ono nie zainteresowało ani nie poprawiło humoru. Wziął z barku butelkę słodkiego wina ze śliwek i nalał sobie prawie pełny kieliszek złorzecząc pod nosem w Czarnej Mowie.
        - Jestem na to za głupi - oświadczył z całą stanowczością, po czym wypił porządny łyk alkoholu i cmoknął wgapiając się w to trio powodujące u dziewczyn kosmate myśli. - Dooobra… To albo bardzo dobrze albo bardzo źle… Chyba nie wybuchnie, nie sądzisz? - zwrócił się do Funtki, ponownie pociągając łyk wina. - Ciekawe, że tak wrze tylko tam, gdzie się stykają…
        - Może to jest klucz do rozwiązania naszego problemu? - zasugerował Berlot, jak zawsze wtrącając się w momencie, gdy nikt się go nie spodziewał. Na dodatek mówiąc wsparł się na barku jubilera jakby byli najlepszymi kumplami obgadującymi fajne studentki siedzące na zabawie. Nemorianinowi to się nie spodobało, najpierw wybałuszył oczy, a następnie bez słowa zdjął z siebie ramię rzeźbiarza i odsunął się o krok. Berlot przełknął tę zniewagę z godnością.
        - Mam pewną szaloną myśl… - oświadczył z diabolicznym uśmiechem. - Może ich dusze chcą się wydostać i wrócić do ciał?
        - Co? - zapytał jakże elokwentnie Iliian.
        - Przeskoczyć z jednego ciała do drugiego - wyjaśnił rzeźbiarz. - Tylko powierzchnia styku jest za mała, taka szyjka butelki, rozumiesz…
        Kto w tym momencie nie miał zbereźnych myśli, niechaj pierwszy rzuci kamień…

        A tymczasem uwaga Kinalalego, który szeptał czułe słowa tłumaczowi, przeskoczyła w jednym momencie z niego na kowala, który odzyskał przytomność i właśnie rozglądał się w pełni przytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Nawet chciał się podnieść, lecz La’Virotta przytrzymał go w miejscu.
        - Proszę, nie wykonuj ruchów gwałtowniejszych, niźli to absolutnie konieczne - odezwał się do niego. - Zawierz mej radzie, znam wszak to ciało na wskroś i jestem święcie przekonany, że gdybyś teraz spróbował wstać, po raz kolejny padłbyś zemdlony, bo jeszcze nie doszedłeś do siebie. Posiedź proszę z nami.
        Poeta wspaniałomyślnie puścił kowala uznając, że owszem, może mu udzielać rad, lecz za nic w świecie nie powinien go do niczego zmuszać, każdy wszak miał wolną wolę i jeśli Leo uznałby, że jednak woli się przekonać co do prawdziwości zapewnień maie… Droga wolna. Tego ciała i tak nie dało się na całe szczęście trwale uszkodzić, uparty chłopak okupiłby tę próbę jedynie nową falą bólu. Dlatego roztropnie zdecydował się zostać, może jednak niekoniecznie trwając w objęciach Kinalalego, gdyż było to odrobinkę niezręczne… Przesunął się, by móc oprzeć plecy o ścianę między poetą i tłumaczem, w czym obaj chętnie mu pomogli, by nie wykonywał gwałtownych ruchów. Lecz nawet ta ostrożność nie uchroniła ich przed kolejnym wybuchem magii.

        Tak jak poprzednim razem La’Virotta na moment stracił kontakt z rzeczywistością, na chwilę krótką jak mrugnięcie. Zrobiło mu się słabo i poczuł, że zaraz ponownie straci przytomność... Ponownie? Tak, czuł, że jego krew bardzo leniwie krążyła w żyłach, że cząstki jego ciała trwały w dziwnej stagnacji i osłabieniu... Ale też jednocześnie znowu ogarnęło go to słodkie uczucie lekkości i wolność, wiedza, że granice właśnie zostały przerwane, że nic go już nie trzyma i może odzyskać swój prawdziwy kształt, ma wpływ na to jak wygląda i co się z nim dzieje. Że znowu przepełnia go energia, którą tchnęła w niego Matka Natura. Natychmiast dotknął swego ciała - czuł, że palce ma smukłe, skórę delikatną i jedwabistą jak u niewiasty, bez cienia męskiego owłosienia, a jego wargi są znowu tak kusząo miękkie i pełne. W jednej chwili uśmiechnął się i zaczął śmiać. Był tak szczęśliwy, że łzy stanęły mu w oczach.
        - Wróciłem! - zawołał, powtarzając to jeszcze kilkukrotnie w innych językach. Spojrzał w bok, by zobaczyć siedzącego obok Leo, a po swej drugiej stronie Lanta. Był tak szczęśliwy, że nie zastanawiając się wiele rzucił się najpierw jednemu, później drugiemu na szyję, szczodrze znacząc ich policzki pocałunkami. W euforii zamiast wstać przemienił się w swoją energetyczną formę złotego pyłu, by w pełni poczuć smak przywróconej mu wolności. Przez moment wirował po pracowni tworząc hipnotyzujące kształtny podobne do oglądanego z daleka wielkiego stada ptaków bądź roju pszczół, a gdy już się tym nacieszył, zmaterializował się ponownie tuż przed Funtką i resztą gości.
        - Już wszystko w porządku... - oświadczył i pewnie chciał mówić dalej, lecz niestety, jego serce nie zniosło tyle szczęścia na raz. Wzrok poety nagle utracił przytomny wyraz, a on sam osunął się na ziemię, nieustannie się jednak przy tym uśmiechając. W ostatniej chwili złapał go Bassar.
        - Tak, to na pewno jest La'Virotta - zawyrokował, bo kto inny z tu zgromadzonych potrafiłby zemdleć ze szczęścia?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Cichy brzęk mytych naczyń przemknął po - teraz - zastraszająco pustym pokoju. Pokoju wręcz wyludnionym. Choć co prawda nie było to pomieszczenie wielkie, a na dodatek dzięki licznym barwnym dekoracjom w postaci różnokształtnych poduszek, grubych, puchatych dywanów i mnogości zasłonek podwieszonych pod sufitem, wydawało się zastraszająco przytulne, a czasem nawet - namiotowate, to jednak przez cały wieczór wypełniało je tyle męskich i kobiecych sylwetek, że gdy tylko zniknęły, uwolniona od nich przestrzeń rozrosła się do zniewalających rozmiarów. Tak przynajmniej wydawało się młodej Funci, która wibrującą w tej pustce ciszę przerywała chlupotem wody i dźwiękiem delikatnego zderzania się ze sobą porcelanowych talerzy (a także talerzyków, miseczek, filiżanek i szklanych kubeczków). Zwykle nie odczuwała braku nadmiaru bodźców z zewnątrz jako czegoś niezwykłego - właściwie był to dla niej stan wyjściowy, od którego lubiła dzień zaczynać, do którego wracała podczas przerw w zajęciach i otaczała się nim wieczorami, o nocach już nawet nie wspominając. Tym razem jednak, zamiast natychmiastowej ulgi po opuszczeniu przez gości domu Lalego, czuła odrętwiający niepokój. Chaos i nadmiar emocji jakich doznali przez ostatnią godzinę jakoby ją ogłuszył i znieczulił - jej ukochany spokój stał się czymś obcym i nowym, a może lepiej powiedzieć - nie mogła go doznać i to tak ją denerwowało. Uczucie podobne do chwilowej utraty słuchu, gdy stało się w pobliżu miejsca eksplozji, lub zaniki czucia po mocnym uderzeniu o coś dłonią. Zjawisko jak najbardziej normalne, ale wywołujące podświadome lęki.
Właśnie dlatego, nim skrajne zmęczona Terotto mogła paść na twarz i poczuć błogostan jakim w takiej sytuacji staje się zwykły sen, musiała zakasać rękawy pięknej, nowej sukienki i wziąć się do pracy, by ogarnąć nieco poprzyjęciowy nieporządek, a tym samym - wyciszyć swoje emocje. Niewątpliwie dało się znaleźć w tym zachowaniu jakieś zalety - żadne podstępne resztki nie miały okazji przyschnąć i stać się brudem uciążliwym, Lali miał mniejsze szanse na przypadkowe stłuczenie czegokolwiek, bo elementy różnorakich zastaw stołowych zostały wyzbierane z przypadkowych miejsc, takich jak parapety, krzesła, podłoga czy - o zgrozo - stoły we własnej meblowatości, a ostatnie z czekoladowych delicji, którymi można było częstować się dzisiejszej nocy, nie zmarnowały się, bo żeby umyć stojącą pod nimi paterę, Yuumiś je zjadła.
Oddana całkowicie swojemu zajęciu nie do końca zwracała uwagę na to co robi Kinalali, ale rejestrowała jego obecność, a także myślała o zamieszaniu jakie dziś spowodował. Nie obwiniała go za to oczywiście, bo nie chciała w ogóle mówić tu o ‘winie’, choć uznawała, że maie jest sprawcą incydentu z zamianą ciał (i Berlot, bo gdyby nie on to w ogóle nie byłoby problemu) i nie zamierzała tego negować. Jednak, że miała z zasady stać po stronie poety częściej niż po przeciwnej, to nie inicjowała rozmowy na ten temat, uznając, że jeżeli Lali będzie chciał przetrawić to w samotności (a przynajmniej spokoju) to właśnie to zrobi - to samo tyczyło się przypadku, w którym wolałby trawić - mówiąc.
Dla Yuumi sprawa mogłaby być zamknięta, skoro wszystko wróciło do normy w - jak na magię - bardzo krótkim czasie, ale nie dawało jej spokoju jego pytanie. ,,Jak?”. Jaką dziedziną? Jakim sposobem? Gdyby nie była w stanie, w którym oczy i mózg zachodziły jej mgiełką samoczynnie, na pewno rozważałaby ten problem na wszystkie sposoby i do upadłego. I na pewno miała jeszcze się temu oddać - po prostu nie w tym momencie. Nie w chwili, gdy powinna spać od co najmniej trzech godzin, a jakieś dziwne fusy nie chciały odkleić się od dna kubeczka.

W tym samym czasie rudzielec wszechświata - Lant, leżał na swoim łóżku, bezpiecznie odizolowany od wszystkiego, choć niestety nie od swojego umysłu czy - w bardziej romantycznej wersji - serca. A ono postanowiło go dziś w nocy wykończyć. Bez cienia litości.
Ono i oczywiście Mimi. Póki co Lwica pławiła się w najlepsze w głębokiej wannie i przebijając paznokciem bąbelki piany zastanawiała się nad Leo, więc Lant był chwilowo bezpieczny, ale tylko ostatni naiwniak mógłby sądzić, że ominie go pogadanka o tym jakie to kowal ma plecy, ramiona, pośladki, czy też - z drugiej strony - twarz. Nie przeszkadzało mu to za bardzo - odkąd tylko zamieszkali razem z Miminettą wysłuchiwał podobnych rzeczy. Znał najmocniejsze (wedle jej gustu) strony wielu tutejszych mężczyzn, ich kolor oczu, wymiary i rodzaj perfum, których używają, choć nigdy się tą wiedzą (na szczęście) nie chwalił. O dziewczynach wiedziałby natomiast w co się ubierają, z kim romansują i z kim przyjaźnią, gdyby wystarczająco uważnie słuchał. Z reguły bowiem wyłapywał z 20% tego co Netta bredziła, a że o facetach paplała pięć razy częściej i w dodatku często powtarzała parokrotnie te same informacje, zostawali mu w głowie tylko oni. Tego też nie chciał, ale co zrobić - nie mógł ignorować jej zupełnie.
Wyjątkiem był dzisiejszy wieczór. Całą drogę powrotną pozostawał głuchy i ślepy, nie tylko na nią, ale i wszystkość rozciągającą dookoła. W jego głowie echem odbijały się słowa mieszające mu zmysły, słowa ideału, który podziwiał większą część swego życia i który dzisiaj nie tylko był na wyciągnięcie jego dłoni - ale i podał mu swoją własną. Mówił do niego! Mówił do niego tak wiele i tak słodko. Będąc przy nim Lant nie słyszał dźwięków - kosztował niebiańskich rozkoszy, ambrozji dla ducha i nieskończonych mądrości (nawet jeżeli nie z każdym jego twierdzeniem się zgadzał - to tylko podkreślało, że La’Virotta jest żywym i stale rozwijającym się ucieleśnieniem nieskończonego piękna z każdego wymiaru, a nie, że zwyczajnie się myli). A kiedy go dotykał…!
Zakrył zarumienioną twarz poduszką i przycisnął ją mocno, jakby chciał powstrzymać wymykające mu się z ust krzyki uwielbienia. I zagubienia. Szczerze mówiąc to co się wydarzyło było tak nieprawdopodobne, iż elf obawiał się, że kiedy obudzi się nad ranem, okaże się to jedynie snem. Spełnionym poza jawą pragnieniem zdobycia odrobiny uwagi Największego Poety. Z resztą poza tym co wspaniałe działa się tam też masa niepokojących rzeczy, a to dla mar nękających Lantella było jak najbardziej normalne. Czyli wszystko się zgadzało!
To nie było prawdziwe… Kinalali nie patrzył na niego, nie wymówił jego imienia, nie stwierdził, że rudzielec ,,rozumie go jak nikt inny”… no i nie zamienił się, z Leo ciałami. Przynajmniej to jedno było pozytywem.
Ale nadal…
Przewrócił się na bok i zsunął poduszkę z oczu - na razie tylko z nich. Wbił wzrok w drewniane deski tworzące powierzchnię ściany, ale zaraz stracił je z pola widzenia. Przysłoniła je noga giganta.
- Laaantoooo! - Przeciągłym jękiem plotkary Mimi rozpoczęła swoją Arię Nienasyconej Pożeraczki Męskiej Moralności. Miała być ona najwyraźniej dzisiejszą częścią Opery na cześć Niegasnącego Pożądania - ulubionego spektaklu życiowego Miminetty, w którym zawsze grała główną rolę, choć co chwila z innymi partnerami. Jedynie Lant jako widz był wiecznie wierny - zawsze na miejscu i zawsze dostępny, zwłaszcza odkąd wyłamała mu zamek w drzwiach. Teraz też skorzystała z faktu, że jeszcze go nie naprawił, ani nie wymienił i wślizgnęła mu się do łóżka bez ostrzeżenia i w samym ręczniku. A właściwie dwóch - tak dla przyzwoitości. Jeden zawinęła w turban i trzymała nim swoje bujne loki, a drugim okryła ciało, a przynajmniej jakąś jego część. Lantowi i tak było wszystko jedno.
Zamiast bowiem gapić się na odkrytą skórę wolał uważać, czy jednym ze swoich zgrabnych cielesnych elementów Mimi go nie uszkodzi. Teraz też odsunął się przezornie, by jej druga noga wylądowała na materacu, a nie na jego głowie. Poczekał, aż Lwica znajdzie sobie wygodne miejsce i ułoży się wygodnie i dopiero wtedy odetchnął - bardzo nie w porę, bo właśnie wtedy postanowiła jednak się na niego uwalić i wycisnąć resztę powietrza z jego płuc.
- Wyobrażasz sobie!? Ale było świetnie! - Krzyknęła podekscytowana i poruszyła się dogniatając przez wszystkie amortyzujące tkanki elfie wnętrzności. - Nigdy nie sądziłam, że trafi nam się taka okazja! Znaczy, przez chwilę było strasznie, przyznaję. Bałam się, że mogą tego nie odkręcić, a wcześniej, że Berlot im łby porozwala, ale z drugiej strony zobaczyć jak Leo używa swoich wszystkich mięśni żeby mu przywalić! - widać, że była tą wizją bardzo oczarowana - Choć w sumie ja mam dla nich jeszcze lepsze zastosowanie - dodała, pewna siebie i zadowolona chyba z samego faktu, że jest właśnie Miminettą, a nie kimkolwiek innym.
- Nie wątpię - Wydusił z siebie Lant, próbując na leżąco nastawić sobie (chyba) połamane żebra. W sumie zawsze go lekko ciekawiło jak osoby jego postury (a także niższe i mniejsze!) są w stanie przeżyć noc spędzoną w jej towarzystwie. Jego traktowała jeszcze w miarę łagodnie - w końcu byli przyjaciółmi i <nie> byli kochankami, ale reszta? Gdyby miał jej kogoś dobrać pod względem wytrzymałości to oczywiście, że wcisnąłby jej Leo albo kogoś takiego jak Berlot - Netta chyba lubiła facetów, po których mogła poskakać i nic się im nie działo. Co nie zmienia faktu, że przeważnie umawiała się z innymi. Właściwie nie było w tym chyba żadnego schematu czy reguły.
W tym momencie wiele by dał, by jego myśli trzymały się tego tematu i ciała współlokatorki, ale one koniecznie chciały na nowo całkowicie go ogłupić - i tak zamiast skupić się na Nettcie i tym co mówi, jak wije się na nim i uszkadza mu kolejne narządy, by w końcu wbić się łokciem w okolice lędźwi, przywoływał w pamięci obraz Kinalalego - jego usta, twarz z troskliwie patrzącymi oczami, cerą arystokraty i tym wszystkim co w sumie byłoby całkowicie normalne i może nawet nijakie, gdyby nie nie należało właśnie do niego. Lant nie wiedział co innego mogło czynić La’Virottę pięknym. Wiele z jego cech fizjonomicznych widział i u innych osób - i nigdy go one zbytnio nie obchodziły. Czasami ktoś mógł mieć tęczówki o pięknym kolorze albo ładnie zarysowany podbródek. Ale jeszcze nikt nie wzbudzał w elfie takiego zachwytu jak ON.
Był po prostu ideałem. I był nim dla tłumacza na długo przed tym nim ten go zobaczył. To jego dzieła, nie ciało podbiły całkowicie Lantowate jestestwo i jakkolwiek ich autor by nie wyglądał i kimkolwiek by się nie okazał - był dla rudzielca guru i mistrzem. I jego jedynym marzeniem.
Rozmarzony, przestał w końcu wydawać z siebie bolesne jęki, co Miminetta w końcu zauważyła. Nie słuchał jej! Jak śmiał jej nie słuchać i to w momencie kiedy zaczynała opowiadać o tym co widziała w garderobie! (On z resztą też).
- Ej, patrz na mnie i skup się, bo tu ważne decyzje podejmuję! - Zganiła go i usiadła na nim okrakiem, by miał lepszy widok (na jej twarz).
Wyrwany z krainy odległej od jego łóżka o kilka dobrych ulic, popatrzył na przyjaciółkę wzrokiem nieświeżej ryby i mruknął coś nieartykułowanego, na odczepnego - ale tylko ją tym sprowokował. Potrząsnęła nim oszczędzając pracy sercu i wyobraźni, bo zbladł od tego satysfakcjonująco, i zaczęła głośno powtarzać ostatnie zdania monologu, by wiedział co stracił. Gdy jego spojrzenie w końcu odzyskało dawną bystrość (chyba w ostatnim adrenalinowym odruchu ratowania własnego życia), zadowolona zeszła z jego brzucha i zaczęła wycierać włosy, komentując jakie to pary jej się zaczęły na dzisiejszym przyjęciu wyłaniać. Parę zdań poświęciła Tanaj i jej ‘narzeczonemu’, trochę mówiła o tajemniczym Piracie od Funci (przy tej części uśmiechnęła się w sposób, który kazał Lantowi współczuć dziewczynie), Iliianie i jego słownym przeciwniku, sobie i Leo (to była większa część wypowiedzi). Wspomniała też o Berlocie i nodze Lalego (tu elf zrobił się czerwony, ale nie wiadomo, czy to nie z oburzenia, że zmiennokształtny skalał delikatną stopę maie), oraz Lalim i Leo, ale oboje zgodnie nie popierali tej opcji.
Kiedy się ze sobą zgadzali robiło się nad wyraz przyjemnie - Lant mógł włączyć się żywiej do rozm…onologu, Mimi przestawała go gnieść i obojgu zachciewało się przekąsek - nawet w środku nocy. Tym razem darowali je sobie jednak (mimo wszystko elf jakoś nie miał apetytu, a malarce nie chciało się schodzić do kuchni) i zamiast tego pogawędzili sobie wesoło, zapominając chwilowo o trapiących ich uczuciach.
To była też jedna z tych sytuacji, kiedy rozgadana Mimi zaczynała przysypiać w trakcie wypowiadania kolejnych zdań i niemal podświadomie mościła się w miejscu, w którym obecnie siedziała/stała/leżała. Teraz też odsunęła kocyk i osunęła się na poduszki, nadal mamrocząc coś o tym ile będzie mieć jutro do zrobienia, że Leo to, Leo tamto, a i tak chodzi tylko o jedno…
Lant uśmiechnął się lekko, kiedy zasnęła z otwartymi ustami, choć mina mu zrzedła, gdy przypomniał sobie, że to na jego poduszkę będzie się teraz ślinić. Westchnął i wstał, by odłożyć na oparcie krzesła ręcznik, który zdjęła z głowy i oczywiście rzuciła w przypadkowe miejsce. Pomyślał też, że niezbyt dobrze, by spała w drugim - i także wilgotnym. Przecież mógłby się od tego przeziębić! Chociaż zawsze mógł położyć się na kanapie w salonie. Jednak kiedy pomyślał, że będzie musiał spędzić noc sam z Kinalalim w swojej głowie, zatrzymał się w pół kroku. Nie. Lepiej zostanie tu. Przy Miminettcie jeszcze jakoś będzie się hamował. Jeśli zostanie bez jej wsparcia to jak nic zrobi jakąś głupotę.
Postanowione!
Zamiast oddawać się więc ‘głupotom’, jak każdy mądry elf postanowił ściągnąć z babsztyla ręcznik. Z trudem wygrzebał spomiędzy jej bąbli torsowych jeden z końców tej przeklętej szmatki i spróbował go delikatnie zsunąć. Niestety leżąca twarzą do łóżka Netta nie ułatwiała mu zadania, przygniatając swoim cielskiem sporą część materiału. Lant szarpnął raz, drugi, trzeci, aż w końcu zniecierpliwiony, przeszedł nad malarką, stanął po jednej stronie i kopnął ją lekko, aby się choć trochę przeturlała.
Drgnęła. To już coś.
Zachęcony niespodziewanym sukcesem, popchnął ją po raz kolejny jednocześnie ciągnąc ręcznik. Zrobiło to na niej tak duże wrażenie, że aż bujnęła się nieco bardziej. Po kolejnych 10 minutach strategicznej walki z grawitacją Lant, dumny ze zwycięstwa, ściskał w garści wilgotny materiał. Cały. I nawet trudno było go posądzić o zachowania niemoralne, bo przy tym wszystkim zobaczył co najwyżej kolebiące się pośladki Mimi, a to w jej przypadku było - choć imponujące - to jednak nic takiego. Gdyby miał być sarkastyczny stwierdziłby, że to tylko odrobinę więcej niż uścisk dłoni.
Jednak czy było tak w istocie czy nie - jemu zostało już tylko owinąć dziewczynę w kocyk (najlepiej na modłę poczwarki, tak by była jak najbardziej skrępowana) i ułożyć się obok. No i spróbować nie myśleć do rana o pewnym poecie, który i tak uparcie chodził mu po głowie, gdy w desperackim geście przytulał do siebie kokon z Miminetty.

Leo natomiast od razu pod dojściu do domu i sprawdzeniu czy aby na pewno wszystko z jego ciałem w porządku, poszedł spać i - tak jak Mimi - nie miał z tym żadnych problemów.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Spektakularna manifestacja szczęścia poety była jasnym znakiem tego, że na pewno wszystko wróciło do normy i obaj nieszczęśnicy odzyskali swoje ciała - Leo na pewno nie odstawiłby takiej sceny sam z siebie. Wszyscy zgromadzeni odczuli na swój sposób ulgę: jedni dzięki temu, że już nie musieli głowić się nad rozwiązaniem tej kwestii, inni przez to, że mogli odsunąć od siebie poczucie winy, a jeszcze inni po prostu przez to, że ich przyjaciołom udało się wrócić do swoich normalnych postaci. Jednocześnie jednak z ulgą przyszło zmęczenie - adrenalina już nikogo nie trzymała na nogach, a wieczór przez te wszystkie zawirowanie i komplikacje był wyjątkowo męczący, nawet dla przywykłych do nieregularnego trybu życia i przesiadywaniu po nocach artystów. Iliian na przykład ostentacyjnie ziewnął, zasłaniając w ostatniej chwili usta rękawem.
        - Jak do tego doszło? - zapytał, wyrażając na głos wątpliwości, które pewnie dręczyły niejedną ze zgromadzonych osób.
        - Czy to ważne? - mruknął Berlot wzruszając ramionami, jakby faktycznie niewiele go to obeszło. - Nie wiemy jak zamienili się ciałami i nie wiemy jak do nich wrócili. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło i nikt nie ucierpiał.
        - Ale… - próbował drążyć Iliian, lecz Berlot nie miał już do tego cierpliwości, chciał jak najszybciej wrócić do siebie i zapomnieć o tym paskudnym wieczorze, dlatego też zdecydował się jak najskuteczniej uciąć spekulacje i dociekania jubilera… Po prostu zasłaniając mu usta dłonią. Nemorianin nigdy wcześniej nie wybałuszył tak oczu ze zdziwienia, lecz faktycznie, skutecznie go to uciszyło i wręcz unieruchomiło, z uniesioną ku górze dłonią, jakby wygrażał niebu.
        - Iliian, jak chcesz dociekać, to na miłość boską, jutro. Poznam cię z tuzinem czarodziejów, którzy ci to wytłumaczą, ale teraz odpuść. - Słowa Berlota z jednej strony przypominały prośbę, a z drugiej rozkaz i pijany jubiler nie wiedząc jak je dokładnie interpretować, po prostu skinął głową na znak, że zawiesza na moment broń.

        - Leo, dobrze się czujesz? - dopytywała Tanaj, która jako jedna z niewielu zainteresowała się kowalem a nie maie, po którym widać przecież było, że wrócił już do siebie. - Wszystko w porządku?
        Piękna modelka w końcu tego wieczoru poczuła się przydatna - gdy już usłyszała, że chłopakowi nic nie jest, zaproponowała by ten wstał i by poszedł przebrać się w swoje normalne ubrania. Ona je dla niego pozbierała i zaniosła do pokoju pełniącego między innymi funkcję garderoby, a gdy byli sam na sam, przeprosiła go szczerze za wszystko, co go przez nią spotkało i zaproponowała, by w ramach zadośćuczynienia wpadł kiedyś na obiad albo ciasto. Zapewniła, że na pewno polubią się z Samem, który miał duszę majsterkowicza i na pewno chętnie podpytałby doświadczonego chłopaka o jakieś rady. Po tych słowach dziewczyna wyszła, pozwalając, by tym razem Leo przebrał się sam, w ciszy i spokoju.

        Chwilę później wszyscy rozeszli się do siebie czując, że nie ma już sensu dłużej przebywać w mieszkaniu poety, który na dodatek cały czas pozostawał nieprzytomny. Każdemu z obecnych przydałby się zasłużony odpoczynek. Funtka pełniła więc funkcję gospodyni, gdy wszyscy po kolei żegnali się i wychodzili. O dziwo pod kamienicą stał Berlot, który jako jeden z pierwszych wyszedł, prosząc, by przekazać poecie jego przeprosiny (z którymi zamierzał zresztą przyjść później osobiście, bo tak kazało staroświeckie dobre wychowanie). Czekał na jedną konkretną osobę - Iliiana, który wytoczył się na ulicę jako jeden z ostatnich. Zmiennokształtny rzeźbiarz podszedł i stanął mu na drodze z rękami założonymi na piersi.
        - Muszę ci powiedzieć, że mi zaimponowałeś - powiedział mu. - Jest jednak w tobie coś z mężczyzny… Bo między nami, do tej pory wydawało mi się, że jesteś totalną ciotą.
        - Jak mnie nazwałeś?! - syknął zirytowany jubiler, od razu chcąc przywalić obrażającemu go smokołakowi, ten jednak bez większego problemu złapał nemorianina za kołnierz i przydusił go do ściany, uśmiechając się przy tym drapieżnie.
        - Właśnie to miałem na myśli - oświadczył. - Bić się nie umiesz ani trochę, ale wolę walki i poczucie godności jakieś masz. Na słowa idzie ci całkiem nieźle. Jesteś porządnym gościem, Iliian.
        Jubiler zamrugał, wyraźnie zaskoczony tym wyznaniem. Zaraz jednak odzyskał rezon i strzepnął z siebie ręce rzeźbiarza, wkładając w ten ruch wiele irytacji.
        - Jesteś pijany jak żołdak po pierwszym. Pomóc ci iść? - zaoferował Berlot, który zdołał już odrobinę wytrzeźwieć.
        - Łaski bez.
        - To nie łaska. Litość też nie. I nie nabijanie się - zastrzegł natychmiast. - Po prostu… Jasna cholera, za dobrą walkę, Iliian. Że pokazałeś, że się mnie nie boisz.
        Jubiler zmarszczył brwi jakby troszkę nie dowierzał w szczerość wyznania Berlota. W jego zamglonym alkoholem umyśle pojawiła się jednak pewna wyjątkowo jasna refleksja, że przecież smokołak faktycznie miał naturę wojownika i to mogło mu imponować. Może rano, jak obaj dojdą do siebie, już więcej się do siebie nie odezwą, lecz teraz mogli chociaż przez moment trzymać sztamę…
        - Dobra - uznał w końcu, wspierając się na ramieniu Berlota, który zaś oparł się odrobinę o niego i tacy wsparci wzajemnie razem poszli w kierunku mieszkania nemorianina. Gdyby scenę tą widziała którakolwiek z osób znających smokołaka, z pewnością przetarłby oczy z niedowierzania. Zupełnie… Zupełnie jakby Berlot właśnie znalazł sobie przyjaciela?

        Tymczasem Lali trwał w błogim stanie nieświadomości wywołanej zbyt gwałtownym wybuchem euforii po odzyskaniu własnego ciała. Może nie było ono tak silne, zdrowe, na swój sposób piękne i z pewnością bardzo męskie jak to należące do Leo, ale było jego - dokładnie takie, jak wybrał sobie setki lat temu, by podobać się tej jedynej, której zdanie liczyło się dla niego najbardziej na świecie. No i tak doskonale pasującej do jego złożonej osobowości, która nie była ani męska, ani kobieca, zawierała w sobie pierwiastki obu tych płci, właśnie w nim doskonale się uzupełniając. Lubił swoją kruchą cielesną powłokę, która dawała mu tyle wolności.
        Po przebudzeniu widział przed twarzą wzorzystą powierzchnię obicia jednej z sof stojących w jego saloniku. Leżał na niej twarzą zwrócony w stronę oparcia - dokładnie tak, jak zostawił go Bassar. Jakaś dobra dusza nakryła go na dodatek kocem - Kinalali mógł się założyć o dowolną kwotę, iż była to jego kochana przyjaciółka Yuumi, chociaż dawał też niewielkie szanse opiekuńczej Tanaj. Niemniej bardzo doceniał ten gest, bo gdyby nie dodatkowe okrycie, mógłby trochę zmarznąć - mimo że leżał prawie bez ruchu, jakoś dał radę doprowadzić się do półnegliżu, odsłaniając nogi prawie po same pachwiny. Tym bardziej jednak zaraz po przebudzeniu chciał podziękować swojej dobrodziejce, podniósł się więc do pozycji siedzącej i subtelnym gestem naciągnął materiał szaty na uda, by nie usłyszeć zaraz nagany ze strony Funtki, która bardzo dbała o to, by La’Virotta nie gorszył towarzystwa ukazywaniem zbyt dużych fragmentów nagiego ciała. Gdy jednak maie już się rozejrzał, okazało się, że w pokoju nie było nikogo. No, prawie nikogo, bo przecież nadal była tu Yuumi, która sprzątała po przyjęciu-niespodziance.
        - O… Och? - jęknął zaskoczony, wstając i opatulając ramiona kocem. - Gdzież to się wszyscy podziali? Czyżbym stracił przytomność w tak niefortunnym momencie do tego stopnia, iż nie słyszałem jak wychodzili? Och, cóż ze mnie za fatalny gospodarzy, doprawdy, wstyd i hańba, jakże ja teraz w oczy spojrzę tym wszystkim szlachetnym osobom…
        Poeta cmoknął z wyraźną dezaprobatą dla niedopełnienia swoich obowiązków, zaraz jednak westchnął dramatycznie, godząc się z tym co zaszło. Nie mógł cofnąć czasu, a ostatecznie wszystko zakończyło się szczęśliwie. No, prawie szczęśliwie, bo na pewno wiele zmieniło się przez tę noc - pojawiło się kilka złamanych serc i nowych sojuszy, niektórzy dowiedzieli się o dawno skrywanych prawdach, które trudno im będzie przyswoić i się z nimi pogodzić… Tak, skutki tego spotkania wiele osób miało odczuwać jeszcze długi, długi czas. No i co z Leo? Maie żałował, że nie miał okazji zapytać go jak się czuje, czy wszystko w porządku i czy na pewno nie chowa do niego urazy za to, co się wydarzyło, co oczywiście było jego winą, jak słusznie zauważył Berlot, lecz na pewno nie było to zrobione umyślnie.
        La’Virotta spojrzał nagle na plecy Yuumi, która jakby troszkę go ignorowała, choć był pewien, że doskonale go słyszy. Dlatego też od razu zdecydował się zakończyć pewną kwestię, która nie dawała mu w tym momencie spokoju.
        - Yuumi, najdroższa moja przyjaciółko, przepraszam - powiedział, jak zawsze w sytuacjach dla niego ważnych odnajdując w sobie umiejętność mówienia w miarę szybko i prosto. - Moje zamiary były ze wszech miar inne, w mym zamyśle miałaś spędzić miły wieczór w towarzystwie ludzi, którzy cię lubią i szanują, przypomnieć sobie atmosferę tego miejsca, która przecież z pewnością jest ci miła, jako tło dla twojej artystycznej duszy. Nie spodziewałem się, doprawdy nie przypuszczałem, że sprawa przybierze tak niefortunny obrót i wydarzy się tak wiele w tak krótkim czasie. Rozumiem swój błąd i przepraszam. Proszę, jeśli masz jakieś przemyślenia, wątpliwości, obiekcje czy żale, nie wahaj się wyrazić ich na głos. Wiesz dobrze, że może nie jestem osobą o najstabilniejszym charakterze, ale gdy trzeba, potrafię słuchać i z godnością przyjąć to, co otrzymuję.
        Mówiąc Kinalali powoli zbliżał się do swojej przyjaciółki, a gdy był już bardzo blisko niej, sięgnął ostrożnie ręką w kierunku jej trzymających kolejną szklankę dłoni i wyciągnął spomiędzy nich myte naczynie, gestem zaskakująco pewnym jak na niego.
        - Dotarło do mnie, iż najważniejsze co powinienem ci zapewnić, to wsparcie i odpoczynek - oświadczył. - Dlatego, choć czynię to już niestety po czasie, pozwól, że teraz ja się tobą zajmę, jak przecież powinienem od samego początku. Odpocznij, moja najdroższa przyjaciółko, wiedz, że odebrałem swoją naukę i już więcej nie zgotuję ci tego typu niespodzianki. Chciałem po prostu okazać jak bardzo cieszy mnie to, że znów mogę cię widzieć i znów radować się twoim towarzystwem. Witaj w domu, Yuumi - powiedział na koniec, przytulając Funtkę w bardzo czuły sposób i całując ją w czubek głowy. Był w nastroju do takich gestów i zdawało mu się, że to najlepsze co może teraz zrobić.
        - Idź teraz odpocząć - zaproponował jej cicho. - Jeśli czujesz, że sen może nie nadejść zbyt szybko, mogę ci pomóc, wystarczy jedno słowo.
        Poeta miał na myśli oczywiście wykorzystanie magii emocji, która pozwalała również panować nad snami i sennymi marzeniami. Niejednokrotnie La’Virotta wykorzystywał swoją wiedzę, by ułatwić bliskim regenerujący wypoczynek, sprowadzając na nich miłe i kojące sny, lecz niezwykle rzadko robił coś takiego bez ich zgody, uznając, że jest to działanie wysoce nieetyczne, niszczące zaufanie. Funtce również kilkakrotnie składał podobne propozycje, jeśli widział, iż ta jest w zbyt kiepskim humorze by spokojnie zasnąć i wypocząć.
        Kinalali sam położył się dopiero gdy udało mu się wepchnąć Yuumi do łóżka - wtedy to podleciał do swojego zawieszonego pod sufitem hamaka i tam umościł się wśród poduszek, lecz nie tak od razu zasnął. Myślał, bo miał o czym. Wiele się tej nocy wydarzyło i wiele miało się wydarzyć również następnego dnia. Chciał się na to chociaż odrobinę przygotować i uporządkować myśli oraz własne emocje, które tego dnia stanowiły jeszcze większy chaos niż na co dzień. Udało mu się to w dość zadowalającym stopniu, gdyż tuż przed odpłynięciem do krainy sennych marzeń jego ostatnią myślą było co by tu założyć na siebie następnego dnia…

        Poranek wstał piękny i słoneczny, przez południowe okna do pracowni wlała się cała masa światła, przy którym doskonale by się rysowało, lecz jednocześnie uniemożliwiało ono dalsze spanie… O ile nie było się od niego odgrodzonym ścianą jak Yuumi albo nie skrywało się w kokonie z materiału pod sufitem jak La’Virotta. Oboje więc mogli spać jak długo tylko chcieli, lecz wylegiwanie się nie leżało w charakterze Funtki, zaś Kinalali wyjątkowo tego dnia miał humor by wyjść z hamaka przed południem. Gdy Yuumi wstała, on akurat był na tarasie i przeciągał się, zwrócony twarzą ku słońcu. Był jak zawsze w połowie rozebrany i tym razem była to górna połowa - maie zrzucił z ramion szatę i pozwolił, by ta wspierała się tylko na ozdobnym pasie ją spinającą. Ostre promienie porannego słońca oświetlające jego ramiona wydobywały coś, czego nie było widać na co dzień - niezwykle delikatną budowę jego ciała, jakby nie posiadał wyraźnych granic i był tylko zbieraniną małych drobinek utrzymywanych w miejscu przez jakąś tajemniczą energię. Jak wypełniona pyłem mydlana bańka…
        - Och, Yuumi! - zawołał radośnie, gdy zorientował się, że nie jest sam. Zaraz też przystąpił do zakładania na siebie z powrotem szaty. - Witaj w ten świetlisty poranek, zwiastun nowego, pięknego początku. Tyle nas dzisiaj czeka, nieprawdaż? Czyż nie wspominałaś wczoraj, iż chcesz mnie przedstawić swojemu tajemniczemu znajomemu, z którym to przybyłaś do Efne po spontanicznym opuszczeniu Kryształowego Królestwa? Pewnie chcesz również odwiedzić swego dziadka? No i nie można zapomnieć o piracie, którego tak bardzo zainteresowała twoja osoba zeszłego wieczoru… Yuumi, czy przemyślałaś może kwestię tego, czy chcesz się z nim zobaczyć?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Yuumi absolutnie nie przeszkadzało robienie za gospodynię w zastępstwie nieprzytomnego poety. Kiedy już przez dłuższy czas oswajała się z towarzystwem, bez problemów mogła je potem z całą serdecznością i w niezłym humorze wyprosić. Nawet słowa Berlota (te o przeprosinach) przyjęła z nikłym uśmiechem, zapewniając, że przekaże je Lalemu jak tylko ten się ocknie. Sama zaś, niezręcznie trochę i bez wprawy, powiedziała Iliianowi, że przykro jej, że ich jedyna rozmowa tak nagle się urwała, i że chętnie dowiedziałaby się od niego czegoś więcej, kiedyś, kiedy będą dobre po temu warunki.
Leo też (jako jedną z bliższych jej osób) chciała się zająć, ale dopadła go dopiero gdy był już przebrany w swoje ubranie i żegnał się z Tanaj wyraźnie wdzięczny za jej troskę. Może w codziennym życiu radził sobie bez problemów, ale sprawy magii (zwłaszcza tak nieprzewidywalnej) przerastały go i potrzebował tej odrobiny wsparcia. Wszystko jednak wskazywało na to, że wyszedł od maie w dość dobrej kondycji, chociażby dlatego, że zdążył raz jeszcze przypomnieć Funci o wizycie u dziadka, a także rzucić jej nieco skomplikowane spojrzenie, którego wydźwięk oscylował pomiędzy "dobrze, że masz tutaj swoje towarzystwo", a "dziecko, uciekaj zanim i z tobą coś zrobią". Dopytał się też o Kinalalego, ale każdy chyba zapewniłby go, że z tym chucherkiem jest już wszystko w porządku. Tak więc mógł uciec i w końcu wrócić do znanej mu rzeczywistości.
Kiedy dziewczyna została z maie sama, zmywała w najlepsze, aż ten się nie obudził i postanowił jednak jej przerwać. I w sumie chyba miał rację - nadgorliwym wypełnianiem obowiązków mogła odstresowywać się w rodzinnym domu albo u dziadka... tu skazana zaś była na jego przyjacielską pomoc. I przeprosiny. To był zdecydowanie wieczór wyznań i przeprosin. Tyle emocji żadnemu zgromadzeniu nie zafundowałby nawet wspólny skok z klifu - tyle ich dzisiaj otrzymali przez sam wzgląd, że zebrali się razem w jednym miejscu i otworzyli usta. Dla zmęczonej podróżą Yuumiś było to zresztą jak uderzenie w łeb kowalskim młotem. Ale z drugiej strony zrozumiała intencje poety, nawet zanim jej je wytłumaczył (w końcu miała na to trochę czasu). Kochany był, że zrobił to wszystko dla niej... i zasługiwał na wdzięczność. Po prostu oboje nieco inaczej odbierali rzeczywistość i potrzebowali odmiennych warunków, by czuć się dobrze. Co nie zmieniało faktu, że przygotowując przyjęcie maie odwalił kawał świetnej roboty i na dobrą sprawę wszystkim to mogło wyjść tylko na dobre... w końcu parę spraw się wyjaśniło, prawda? No i tylko dzięki temu przyjęciu Yuumi tak szybko zobaczyła się z Mimi, Leo (jego pojawienie się zaskoczyło ją nawet bardziej niż przyjęcie), zamieniła parę słów z dotąd niezbyt dobrze znanym jej Lantem i Iliianem... No i spotkała tego nieszczęsnego pirata o ładnym oku.
Teraz, kiedy "najgorsze" było za nimi, a następny dzień wydawał się mieć wszelkie zadatki na bycie aż nadto interesującym i wypełnionym spotkaniami wszelkiej maści, musiała przyznać, że całkiem dobrze się bawiła. Ulga jaką odczuła po zamknięciu drzwi za ostatnim gościem wzmogła w niej nie tylko zmęczenie, ale i dystans do tych bardziej i mniej szczęśliwych zdarzeń. Mogła się więc teraz odwrócić w stronę poety z całą szczerością uśmiechnąć.
- Nic się nie stało Lali, naprawdę - stwierdziła bez cienia wahania, ale jakoś nagle rozpromieniona. - To było... bardzo szczególne, ale dobre przyjęcie. Dzięki, że je zorganizowałeś. - Po chwili namysłu dodała zaś. - No i popisowo sprawdziłeś się w roli niespodziewanej "głównej atrakcji". Pochorowałbyś się, gdyby do końca wszystko kręciłoby się wyłącznie wokół gości, co? - zażartowała z lekka sarkastycznie, ale nadzwyczaj czule, bo właśnie dotarło do niej jak bardzo się o niego martwiła. Bez żadnych oporów dała się przytulić, a nawet sama objęła go łapkami i schowała twarz w jego szatach. Przy "Witaj w domu..." chciała się rozpłakać, ale już wcześniej stwierdziła, że płaczu na ten tydzień wystarczy. Powstrzymała się więc, choć była obrzydliwie poruszona i rozgrzana przyjacielską miłością do granic (i teraz już pewna, że zbyt szybko nie zaśnie zajęta rozmyślaniem czym zasłużyła sobie na takiego wspaniałego towarzysza). Spokojnie dała zaprowadzić się do pokoju, ale zanim weszła do środka, przypomniała coś sobie i zatrzymała się nagle.
- Właśnie! Berlot poprosił, bym przekazała ci jego przeprosiny - powiedziała, mając nadzieję, że to dodatkowo poprawi Lalemu humor.
Za magiczną pomoc w zasypianiu jednak podziękowała, bo choć kochała tę sztukę i nie obawiała się jej jak co poniektórzy - to wolała, by niektóre stany przychodziły naturalnie. Zresztą - okazało się, że jak tylko jej główka dotknęła miękkiego materiału poduszki, przeniosła się w krainę nieświadomości bez najmniejszego problemu. Organizm zbyt dobrze wiedział, że czeka go jutro porządna harówka, by marnotrawić zasoby energii i czas na jakieś tam myślenie o przyjaźni, relacjach i przyszłości. Fuj.

Ten sam organizm zbudził się haniebnie wcześnie następnego dnia z rana i od razu zademonstrował swoją niechęć do bezczynnego leżenia, zrywając zaspaną Yuumiś z łóżka. Dziewczyna poddała się uznając, że im szybciej będzie na nogach tym lepiej, choć jakaś część jej egzystencji chętnie wróciłaby do wygrzanego, bezpiecznego posłania.
Ale nie. Żeby jej nawet nie kusiło, Yuumi szybko zwinęła pościel, ułożyła kołdrę w kosteczkę i wyciągnęła z komódki...
Zmarszczyła brwi. Jakoś niewiele w tej komódce było. Powoli i uważnie zaczęła przeglądać wszystkie szuflady - nie trzymała u Lalego nie wiadomo jakiej ilości ubrań, ale dałaby głowę, że było ich więcej. No i - maie nigdy w nich nie grzebał. Gubił się w swoich szatach, a co dopiero gdyby dorzucił do tej kolekcji i jej wdzianka?
Podrapała się w głowę nie wiedząc co o tym myśleć. U siebie w plecaczku miała parę koszulek i takich tam, ale one jak nic się wygniotły, nasiąknęły wilgocią i miała w planie przeprać je przed założeniem. Już od rana cały jej szczwany plan zaczął się sypać. Ale kto wie - może Lali faktycznie je zabrał, mając w tym jakiś pomysłowy cel?
Wyszła z pokoju, by zastać przyjaciela wygrzewającego nagie ramiona na tarasie. Wyglądał zdrowo, ale mimo wszystko tak, jakby miał się zaraz rozsypać. Musiała przyznać, że dla jej ludzkiego i bardzo fizycznego oka maie to jednak przedziwne stworzenia...
Zanim otworzyła usta, Kinalali zdołał entuzjastycznie i jednym tchem przypomnieć jej o wszystkich zadaniach jakie czekały na nią przed południem sprawiając, że miała ochotę panicznie się roześmiać, machnąć na to ręką i - nadal się śmiejąc - wrócić do łóżka.
- Taaak... - przyznała, gdy wspomniał o jej towarzyszu. Amari. Biedna bestyjka, ciekawe jak bardzo będzie jęczeć po spędzeniu samotnej nocy pod bramami miasta. A jeszcze niech się dowie jak oni się w tym czasie "bawili"! Funcia nie znała stworzenia zbyt długo, ale czuła, że uznałoby podtopienie jej w stawie za niewystarczającą karę.
- Tak, koniecznie musicie się poznać - powiedziała w końcu całym zdaniem, mając nadzieję, że może jeśli się spotkają to jedno zagada drugie, a ona uniknie konsekwencji nie zaciągnięcia Amari na przyjęcie-niespodziankę, o którym sama nie miała pojęcia dopóki się na nim nie znalazła.
- A ja muszę pójść do dziadka. Może przy okazji zobaczę się z Leo - dodała jakoś niemrawo. Nie żeby nie chciała zobaczyć się ze staruszkiem, ale już wiedziała, że będzie to męczące spotkanie, tym bardziej jeżeli ma się wyrwać przed południem by... no właśnie.
- Co? Myślałam, że to ustaliliśmy. - Była dość zaskoczona pytaniem o pirata, bo faktycznie sądziła, że podczas wczorajszej rozmowy nie dali jej (on i Mimi) wyboru. - Idę.
- I właśnie mam do ciebie sprawę... nie wiesz może gdzie podziały się rzeczy z mojej komódki? Nie wszystko poznikało, ale widzę pewne braki...
Maie jednak nie mógł wiedzieć co stało się z ubraniami, gdyż zaginięcie ich nie było jego sprawką. To była część planu zupełnie innej, dużo bardziej podstępnej istoty.

- Netta, co robią te dziwne ubrania w twojej torbie? Przecież są na ciebie za małe! - Głos Lanta dobiegał z salonu, gdzie dziewczyna wczoraj położyła swój łup. Elf właśnie chciał wygrzebać stamtąd komplet kluczy, ale zamiast niego natknął się na zupełnie niepasujące do jego współlokatorki rzeczy. Niektóre z nich kolorem coś mu przypominały, ale tak mgliście i niejasno, że nawet nie chciał się zastanawiać. Wolał zapytać.
- A, to! - Mimi wybiegła z kuchni z ciastkiem w zębach i stanęła w drzwiach. - To Funci.
Rudzielec skinął głową jakby ta odpowiedź faktycznie była logiczna i w pełni tłumaczyła to zjawisko. Tak naprawdę czekał na dalszy ciąg. Dziewczyna jednak stała w milczeniu, najwyraźniej sądząc, iż wszystko już wyjaśniła.
W sumie można było tę sprawę zostawić w spokoju, ale Lant był zbyt ciekawy. Poza tym młodsza malarka była powiązana z Kinalalim i tak jakoś wyszło, że lepiej było wiedzieć o niej teraz więcej niż mniej.
- A więc, po co dała ci swoje ubrania? - zapytał, licząc na szybką i krótką odpowiedź.
- Nie dała. - Mimi wzruszyła ramionami. - Wzięłam je.
Elf znów pokiwał głową jakby było to jedyne słuszne wyjaśnienie. Chwilę potem zaczęło jednak docierać do niego, że coś tu jest chyba nie tak...
- Co?...
- Ależ ty jesteś czasami... - Kobieta z dezaprobatą naciągnęła kącik ust. - Chodzi o tego pirata! Nic nie pojmujesz?
Nie pojmował.
- Słuchaj. - Malarka w całej swej wielkoduszności i wyrozumiałości dla nieświadomego chłopaka przyklęknęła przy nim (i przy torbie) i złapawszy go za ramię konspiracyjnym tonem zaczęła objaśniać wszystko co siedziało w jej kudłatej głowie.
- Dzisiaj Funcia spotyka się z tym bogatym chłopakiem, nie? Wczoraj jak nic zrobiła na nim dobre wrażenie (nie żeby była to zasługa mojej sukienki, choć to prawda) i dzisiaj nie może tego zepsuć! JA nie mogę pozwolić jej tego zepsuć! Ale znam ją. Zrobi wszystko, by przy spotkaniu z nim wyglądać jak najbardziej zwyczajnie, blado i nieatrakcyjnie. Jak będzie mieć okazję na pewno powie coś od rzeczy... ale dobra, mówienie od rzeczy można dziewczynie wybaczyć. O ile ładnie wygląda. I o to właśnie już ja się postarałam! Patrz! - Z dumą wysypała na dywan zawartość torby. Koszulki, bluzki i spodenki w całej gamie kolorów wyleciały w towarzystwie kilku małych pojemniczków, zeszyciku, flakoników, okruszków i pęku kluczy, który Lant zaraz zgarnął do kieszeni. Poza tym szybkim gestem jednak pozostawał nadal całkowicie zdezorientowany.
- Zabrałaś jej więc ubrania... ma się z nim spotkać naga? To jest ten twój plan? - Według elfa był nieco zbyt ekstremalny, choć wrażenie na pewno wtedy jakieś by na piracie zrobiła. Niezapomniane, to na pewno.
- Głupek! - Mimi aż z lekka się oburzyła, trzepnęła więc elfa profilaktycznie po głowie, by nie robił się jeszcze bardziej bezczelny. - Zabrałam jej najgorsze rzeczy, których ma nie zakładać! Zostawiłam te znośne. Ach, gdybym mogła się wcześniej przygotować! - jęknęła łapiąc się za głowę.
- Przecież one wcale nie są złe - powiedział podnosząc jedną z bluzeczek o szerokich rękawach i przyglądając jej się, choć bez większego entuzjazmu to jednak z poczuciem estetycznego ładu.
- Na szczęście Yuumiś nie spotyka się z tobą, tylko z kimś być-może-na-poziomie - fuknęła kobieta. - I dobrze będzie o nim świadczyć jeżeli spodoba mu się to co jej zostawiłam.
- A może dobrze będzie o nim świadczyć jeżeli zaciekawi go sama Yuumi? - zapytał Lant pozwalając sobie na drobną złośliwość.
- Nie bądź naiwny - Zniecierpliwiona machnęła ręką i wstała, by wrócić do stołu. - Gdyby świat był taki bajkowy i niewinny...
- On ma z piętnaście lat!
- Tacy są najgorsi! - stwierdziła złowróżbnie, ale całkowicie zadowolona, mając chyba nadzieję, że niedługo jej grono znajomych "doświadczonych kobiet" powiększy się o jeszcze jedną osóbkę.

Tymczasem Yuumi, nie mając większego wyboru, ale mamrocząc z niezadowoleniem, wyłożyła na łóżko wszystkie pozostawione jej sukienki i bardziej atrakcyjne wdzianka. Wiele tego nie było, ale i tak miała nad czym się zastanawiać. Po pierwsze - mogła założyć coś wymiętoszonego z plecaka. Po drugie miała swoje zapasy także u dziadka, tylko żeby tam dojść musiałaby i tak teraz coś wybrać. Wiedziała też, że nie będzie chciało jej się przebierać i ostatecznie mogłaby jeden dzień przełazić w czymś ładniejszym... jednocześnie coś jej mówiło, że ktoś może mieć z tego za dużo satysfakcji. A ona nie znosiła postępować tak jak nakłaniali ją do tego inni (i to jeszcze w tak podstępny sposób!). Co prawda nadal nie mogła być pewna, że to Mimi jest winna, ale nikt inny jakoś nie przychodził jej do głowy. No po prostu wątpiła, by Bassar, Leo, Rye lub ktokolwiek inny z gości (włączając w to wszystkie dziewczyny) wszedł do jej pokoju i bez skrępowania grzebał w komodzie. A Mimi miała ku temu wspaniałą okazję - została do samego końca, znała pomieszczenie i mogła wykorzystać zamieszanie, by przemknąć tam niezauważona. Miała też swoją nieodzowną wielką torebkę, z którą się nie rozstawała. No i pasowało to do niej. Jak wół do rogów. To musiała być ona!
Tylko dlaczego tak nagle postanowiła się zawziąć i zacząć zatruwać jej życie?
- Nie wiem... - westchnęła Funcia, z rezygnacją patrząc na te wszystkie okrycia. Żadne z nich nie było tym, które chciała znaleźć. - Poddaję się... Lali, ty zdecyduj - poprosiła, co było dość zaskakujące. Funcia mało kiedy pytała kogoś o zdanie w kwestii przyodziewku, a nawet lubiła robić na złość tym, którzy jej doradzali. Nie miała do tego serca i ponad wszystko ceniła wygodę. Ale może należało to zmienić? Znaczy - ten jeden raz dać z siebie zrobić coś bardziej dziewczęcego? I tak nie zamierzała bawić się w nic ponad ubranie, włosy zostawiając po uczesaniu w całkowitym spokoju, ale to zawsze było coś.
- Przygotuję się i po śniadaniu pójdziemy do Amari. Może być? - zaproponowała, bo faktycznie chciała wyjść jak najszybciej. I ze względu na skrzydlatą bestyjkę i dziadka i może nawet umówione spotkanie z tajemniczym nieznajomym, którego coraz bardziej chciała już mieć z głowy.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Dopiero gdy drzwi zamknęły się za plecami Funtki Lali mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że się uspokoił i pozbył wszelkich negatywnych emocji. Zachodził w głowę jakim cudem przez ten cały wieczór był w stanie zachować zimną krew - no bo przecież poza kilkoma histerycznymi monologami nie urządził żadnej gorszącej sceny, chociaż mógł: wszak często zdarzało mu się płakać i mdleć, a tymczasem przebywając w ciele Leo jakoś się trzymał. To, że stracił przytomność po powrocie do własnego ciała, już się nie liczyło - to był już stały element jego natury, jak widać wszyscy tak się do niego przyzwyczaili, że nawet nikt się specjalnie nie przejął, tylko wszyscy w bardzo naturalny sposób przenieśli swoje zainteresowanie na Yuumi. Kinalali cieszył się, że miał takich przyjaciół - nikt nie próbował go naprawiać, co najwyżej zdarzały mu się jakieś żarciki od czasu do czasu albo koleżeńskie przytyki. Niemniej wielu osobom jego natura przypadała do gustu - zwłaszcza dziewczętom, które miały w nim jednocześnie przyjaciela i przyjaciółkę, więc na raz mogły poznać oba spojrzenia na daną kwestię.
        Przeprosiny Berlota przekazane przez Yuumi bardzo przypadły poecie do gustu - spodziewał się, że rzeźbiarz poczuje się do przynajmniej częściowej odpowiedzialności za całe to zamieszanie i z aprobatą przyjął jego przejaw dobrego wychowania. W gruncie rzeczy jednak nie gniewał się na niego - Pustynny Książę miał serce gorące, namiętne i porywcze, a walka z tym żywiołem z góry była skazana na porażkę. W gruncie rzeczy charakter Berlota był całkiem urzekający, bo gdy w końcu trafi on na tę jedyną, która odwzajemni jego miłość, ich historia stanie się najpiękniejszą pochwałą tego wzniosłego uczucia bez względu na to, czy wybranka serca będzie wodą, która ukoi jego ognisty charakter, czy też oliwą, która tym bardziej go roznieci. Kinalali poczuł aż dreszcz ekscytacji na myśl o tym, co mógłby w tej kwestii napisać. Ale to w swoim czasie, bez uprzedzania faktów.
        No a słowa Yuumi… Pełne ciepła i zrozumienia. Niewiele osób tak dobrze pojmowało motywacje i przemyślenia poety (w sferze duchowej przewyższał ją Lantello, lecz w kwestiach bardziej przyziemnych była wręcz niezrównana) - to chyba było to coś, co go tak do niej ciągnęło, przez co stali się tak dobrymi przyjaciółmi. Funtka miała dla niego nieskończone pokłady cierpliwości i nawet potrafiła wyczuć odpowiedni moment, by rzucić pod jego adresem kąśliwą uwagą tak, by się śmiertelnie za to nie obraził. Tak jak w tym momencie. Zarzut o egocentryzm - odrobinę uzasadniony, to fakt, gdyż poeta uwielbiał skupiać na sobie uwagę - sprawił, że Kinalali na moment się zapowietrzył i w wyrazie głębokiego oburzenia wsparł się pod boki. Zaraz jednak na jego obliczu pojawił się przepraszający uśmiech - wiedział, że to nie było złośliwe. A przynajmniej nie całkowicie. W zamian za to poeta zafundował Yuumi niezwykle czułą scenę powitania udając przy tym, że nie dostrzega, jak oczy jej się szklą. Gdyby ona się rozpłakała, on z pewnością również by nie wytrzymał, więc dobrze, że Funtka była taka dzielna - oszczędziła obojgu zaczerwienionych oczu na następny dzień.
        Mimo oczyszczenia z negatywnych emocji poeta nie mógł zasnąć. Sen nie był mu w gruncie rzeczy potrzebny do regeneracji, gdyż maie nie mieli takich samych potrzeb fizjologicznych jak śmiertelnicy, niemniej La’Virotta chętnie by się zdrzemnął. Jego serce nadal dudniło głucho w piersi, nie potrafiąc się uspokoić, nawet gdy Lali nakrył je swymi drobnymi dłońmi, jakby liczył, że ukoi je tak samo, jak uspokaja się wystraszone małe zwierzątko. Naszła go kwaśna refleksja, że oferował pomoc w zaśnięciu Yuumi, a tymczasem sam potrzebował pomocy, nie mógł jednak rzucić na siebie żadnego zaklęcia, które pomogłoby zapaść w sen - po prostu nie umiał zaczarować samego siebie. Dopiero czas sprawił, że jego kruche ciało odzyskało spokój i poeta w końcu zasnął.

        Prawdziwa regeneracja i odpoczynek zaczęły się dla Lalego dopiero po przebudzeniu i wyjściu na dwór. Gdy chłodny górski wiatr zaczął targać jego szaty i włosy maie poczuł, jak nabiera sił. Jego domeną było wszak powietrze. Specjalnie by poczuć powiew na własnej skórze, rozebrał się do pasa i podszedł bliżej barierki. Szeroko rozłożył ramiona, jakby chciał objąć wicher. Z przymkniętymi powiekami westchnął z podobną lubością, z jaką się wzdycha wchodząc do wanny z gorącą wodą po dniu ciężkiej pracy. Napawał się tym uczuciem dłuższą chwilę, nim w końcu się przeciągnął i zdecydował wrócić do środka, lecz wtedy akurat wyszła do niego już przebudzona Yuumi. Poeta posłał jej ciepły uśmiech, poprawiając potargane wiatrem włosy. Mówiąc najpierw założył szatę na ramiona, a dopiero później do niej podszedł - przy jego braku równowagi robienie tych dwóch czynności na raz mogłoby skończyć się wywrotką.
        - Och, nie rób takiej nieszczęśliwej miny, moja droga - zwrócił się do niej radosnym tonem. - Dzień jest jeszcze bardzo młody i mimo iż lista tego, co ma się dzisiaj wydarzyć, zdaje się nie mieć końca jak przestwór oceanu, wierzę, że bez większego kłopotu poradzimy sobie z tym, o ile zabierzemy się za wszystko z głową. W czym oczywiście jesteś niezrównana i nawet nie próbuj zaprzeczać mym słowom, gdyż przez lata naszej znajomości niejednokrotnie udowodniłaś, iż w kwestii organizacji i panowania nad wszystkim wokół niewiele osób może z tobą konkurować. Ja zaś postaram się służyć tobie za wsparcie w każdej kwestii, w której tylko będę w stanie - zapewnił, ujmując ją za dłonie. Jego ręce były zimne od wiatru, lecz mimo to maie nie drżał, prawie jakby nie odczuwał wychłodzenia.
        W końcu młoda malarka ocknęła się i sama zaczęła myśleć o tym, co ich tego dnia miało czekać. W jej słowach o tajemniczym towarzyszu kryło się coś, co wywoływało w poecie jednocześnie niepokój i ekscytację.
        - Zdajesz sobie sprawę najdroższa ma przyjaciółko, że każde słowo, które pada z twych ust, a dotyczy twego nowego znajomego, porusza we mnie struny, których nie jestem w stanie nawet nazwać jednym słowem? - zapytał poeta bez cienia pretensji, poprawiając rękawy, które opadały mu na dłonie akurat wtedy, gdy sobie tego nie życzył.
        - Wprost nie umiem się doczekać momentu gdy dowiem się z kim to przyszło ci ruszyć w podróż, niejaką trwogą napawa mnie jednak myśl o tym, w jaki to sposób nasze charaktery mają się zgodzić i kogóż to mi przedstawisz. Zdaje sobie wszakże sprawę z tego, jaka jest moja natura i jak trudny bywam w obyciu… - przyznał poeta słowem się nie zająknąwszy o tym, że spodziewa się spotkać podobnego sobie histeryka i narcyza. Nadal jednak zamierzał zaryzykować.
        - Tak, tak! - Maie aż zaklaskał z entuzjazmem, gdy padło imię młodego kowala. - Jeśli pozwolisz, również chciałbym zobaczyć co też słychać u Leo, gdyż od wczoraj nie daje mi spokoju pytanie jak też się on czuje, zarówno w sferze fizycznej, jak i emocjonalnej i duchowej. Że też dałem się ponieść emocjom stanowczo za wcześnie, nie upewniwszy się zawczasu iż z nim również jest wszystko w porządku… - La’Virotta westchnął dramatycznie, załamując ręce. - Nie muszę jednakże towarzyszyć ci przez cały czas, jeśli wolałabyś rozmowę ze swym szacownym dziadkiem odbyć w cztery oczy, zdaję sobie wrzak sprawę z tego, iż tematy poruszone przez was będą ze wszech miar ważkie, a niektórych słów trudno użyć przy obcych uszach - wyjaśnił poeta, dając Yuumi całkowitą swobodę wyboru z jednoczesnym zapewnieniem, iż uszanuje każdą jej wolę bez zająknięcia. To, że już się spodziewał co usłyszy, było nieistotne - czasami liczył się sam fakt wypowiedzenia na głos tego, co oczywiste.
        Zaskoczenie Funtki Lali przyjął z dobrotliwym uśmiechem.
        - Tak… - mruknął, by zaraz podjąć z zapałem. - Jednakże gdy przyszła noc, a zalegająca tu wśród dachów Efne cisza pozwoliła dojść do głosu szeptom podświadomości, które za dnia zagłusza nadmiar bodźców, zrozumiałem, iż nie jest to decyzja, do której mógłbym zmusić cię ja, czy też nasza namiętna znajoma Miminetta. Nadal jestem zdania, iż powinnaś spotkać się ze swym tajemniczym nowym znajomym, lecz jeśli myśl ta jest ci szczerze i wybitnie nie w smak… Uszanuję twą wolę. Wszelakoż jestem zdania, że sprzyjając jego prośbie niczego nie tracisz, a jedynie możesz zyskać. Zdaję sobie sprawę, że śmiertelni postrzegają czas inaczej niźli rasy długowieczne jak moja, lecz wydaje mi się, że poświęcenie mu tej godziny nie sprawi, iż staniesz się o nią uboższa. Lepiej wszak żałować tego, co się zrobiło, niźli tego, czego się zaniechało - zakończył sentencjonalnie. - Cieszy mnie twa decyzja - zapewnił, słysząc krótkie i dobitne “idę”. Następne pytanie dziewczyny zbiło go jednak kompletnie z tropu. W pierwszej chwili gwałtownie zamrugał, po czym zamarł z szeroko otwartymi oczami, palcami dotykając własnej piersi, jakby usłyszał oskarżenie, któremu nie dowierzał.
        - Rzeczy z twojej komódki? - powtórzył z zaskoczeniem. - Ależ doskonale wiesz, iż ja do twojej komódki nie zaglądam, gdyż nie mam powodu, by to czynić. Nawet gdybym nagle zapałał ochotą, by przymierzyć twoje szaty, byłyby one na mnie za małe, a poza tym uprzednio i tak wolałbym zapytać, tego wszak wymaga dobre wychowanie. Ponadto mam tyle własnych szaty, by nie musieć szukać ratunku w twojej odzieży… Co więcej przez okres twej nieobecności nikt nie zaglądał do tamtych pomieszczeń, oczywiście z wyjątkiem mnie, gdy szukałem inspiracji w zebranych tam książkach czy też przyodziewałem nowe szaty, oczywiście z tych należących do mnie. Jedynym momentem, gdy obca stopa mogła postanąć w tamtym pomieszczeniu był wczorajszy wieczór… Och - mruknął poeta, jakby nagle wszystko zrozumiał. Jego wcześniejsza tyrada nie była wyrazem oburzenia na myśl, że jego współlokatorka może go o coś oskarżać, a on musi się bronić: La’Virotta po prostu zawsze mówił za dużo. Ostatnie westchnienie zaś świadczyło o tym, że w jego głowie powstała już lista osób, które mogły posunąć się do tego, by ogołocić komódkę Yuumi. I co ciekawsze ograniczała się ona tylko do jednego nazwiska, które wytypowała również Funtka. No bo przecież nikt poza Miminettą nie miał na tyle szalonych pomysłów by kraść komuś ubrania z szafy. I to tylko wybrane.
        - Dobrze więc. - Kinalali westchnął, godząc się z zastanym stanem rzeczy i próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. - Chodźmy i przekonajmy się, co będzie się dało poradzić na ten problem tymczasowo, nim będziemy w stanie rozwiązać go permanentnie - uznał, gestem zapraszając Yuumi do środka. Słychać było jak po raz kolejny dramatycznie westchnął, lecz wszelkie uwagi na temat potencjalnej sabotażystki zachował dla siebie. Zresztą, nawet gdyby coś zaczął mówić, szybko zmuszony byłby przerwać - był tak zaaferowany sytuacją, że zapomniał o progu oddzielającym taras od pracowni i potknął się o niego, upadając jak długi na parkiet.

        Chwilę później we dwójkę oglądali to, co zostało w komódce Yuumi po niecnej akcji dywersyjnej Mimi. Poeta na ten moment położył się w powietrzu nad rzeczonym meblem, czekając aż malarka wyłoży na zasłane łóżko wszystko, co ocalało. Szybko dopatrzył się pewnego schematu: z szuflad zniknęły wszystkie proste, praktyczne ubrania, zostały tylko te, które można było zaliczyć do ładnych i kobiecych. W tym znacząca większość to kreacje uszyte przez krewką malarkę… Czy ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości co do tego kto mógł stać za zniknięciem ubrań Funtki? Kinalali był przekonany, że przejrzał już wszystkie motywacje i cały tok rozumowania Mimi… Choć pewnie i tak ona byłaby w stanie zaskoczyć go jeszcze jakimś argumentem. Teraz poeta stał jednak przed wyborem po czyjej stanie stronie: swojej przyjaciółki, czy też może tej szalonej malarki, z którą poprzedniego dnia stanowili jeden front. Akurat Yuumi poprosiła go o radę, więc miał dobrą okazję, by wyrazić swoje zdanie. By odpowiednio się nastroić, Kinalali zmienił pozycję na siedzącą w powietrzu, po czym stanął i podszedł do łóżka, na którym leżały kreacje. Ręce chował w rękawach szaty jak kapłan i krytycznie przyglądał się wszystkim sukienkom, które pozostały w zbiorze Funtki. Później zerknął na nią i westchnął.
        - Yuumi - zaczął dość poważnym tonem, jak na poruszone zagadnienie. - Istnieją dwa wybory. Kierując się pierwszym wybierasz to, co jest dla ciebie najlepsze według tej, którą oboje mamy na myśli, tak by jak najlepiej przypaść do gustu jednookiemu piratowi, który to był inspiracją dla JEJ działań… Wtedy wybierasz tę suknię - powiedział, wskazując odpowiednie ubranie, dzieło Netty. - Jeśli jednak chcesz zagrać jej na nosie i wybrać to, co będzie dla ciebie najbardziej komfortową opcją, bez strojenia się dla innych, wybierzesz tę sukienkę… z tym paskiem - uznał, zabierając szarfę z jednej z pozostałych szat. Oczywiście w tym przypadku nie było to nic uszytego przez Mimi. - Wszystko zależy od tego jak bardzo zależy ci na ich zdaniu… W obu tych sukienkach będziesz wyglądała korzystnie, są kobiece, lecz nie przesadzone i w moim prywatnym odczuciu stosunkowo wygodne, niemniej wiesz, że gdybym sam miał wybierać, wolałbym wyjąć prześcieradło spod kołdry i pójść w tym.
        Kinalali lekko skinął ręką, jakby odprawiał osobę, której udzielał audiencji, gest ten wykonał jednak w stronę łóżka a nie Funtki, co samo w sobie powinno starczyć za jasny znak, że jej nie lekceważy tylko zasygnalizował, że skończył. Zaraz spojrzał na swoją przyjaciółkę z zainteresowaniem obserwując którą z przedstawionych przez niego wersji wybierze.
        - Prywatnie uważam, że kobieta najpiękniejsza jest wtedy, gdy jest ubrana a nie przebrana - dodał jeszcze nim zostawił swoją przyjaciółkę samą, by mogła się w końcu ubrań. On sam również zdecydował się zmienić szatę, w której spędził drugą połowę nocy i poranek: była ona bardzo piękna i praktyczna, lecz zbyt ponura jak na ten piękny dzień. Maie był w nastroju, by przyodziać się w coś wesołego i lekkiego jak ten cudowny ranek, który natchnął go energią. Zdecydował się więc na bardzo zwiewną szatę, w której dominującą barwą była biel, szczodrze przyozdobiona błękitem, turkusem, srebrem, a na brzegach zaakcentowana granatem - niczym pogodne niebo o poranku, gdy na zachodzie widnieją jeszcze ostatnie ślady nocy. Lekki naszyjnik przyozdobiony wiotką zawieszką w kształcie puchatego piórka pokrytego rosą wykonaną ze srebra i szafirków był dla niego wyborem wręcz oczywistym. Z podobnych materiałów wykonano również wszystkie pierścionki, jakie poeta założył na dłonie, a mógł ich być nawet tuzin.
        - O, dane mi było poznać chociaż imię tejże tajemniczej osoby, nim zobaczę ją na własne oczy? - podłapał, gdy Funtka przedstawiła mu swój pomysł na ten dzień. - Moja najdroższa przyjaciółko, wiedz, że dostosuję się do twojego planu dnia, gdyż jak oboje dobrze wiemy, jesteś o wiele lepszym organizatorem niźli ja. Jestem gotów w każdej chwili udać się z tobą za miasto i gdziekolwiek tylko zechcesz. Przyznam, iż zaczynam odczuwać ekscytację na myśli, że dane będzie mi nareszcie poznać twego tajemniczego znajomego, lecz niech to nie wpłynie na to, iż będziesz musiała się spieszyć, wiesz wszak, że oczekiwanie i dążenie jest równie istotne, co sam cel…
        Kinalali uśmiechnął się czarująco, siadając sobie w powietrzu i zakładając nogę na nogę. Dopiero teraz dało się dostrzec subtelne srebrne łańcuszki na jego arystokratycznych kostkach.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Trzeba przyznać, że o ile Yuumi ,,była niezrównana" w robieniu rzeczy ,,z głową", o tyle nikt nie mógł prześcignąć Kinalalego jeżeli chodziło o komplementy. Potrafił wpleść je niemal w każde zdanie (choć oczywiście nie posuwał się do aż takiej przesady) i na dodatek ich treść nie tylko była niezwykle celna - ale również oprawiona w najpiękniejsze słowa jak w drogocenną ramę, a przy tym całkowicie naturalna i niewymuszona. To potrafiło złamać nawet najbardziej opornych i niewzruszonych wstrzemięźliwców. Yuumi także dała się na początku zauroczyć tej przypadłości maie. Jednak wiadomo - do wszystkiego prędzej czy później człowiek się przyzwyczaja. Tak i w tym przypadku - choć słowa przyjaciela były rozkoszne, to aż nadto oswojona z tym rodzajem wypowiedzi Funcia traktowała je jak normalne stwierdzenia, nic bardziej wyjątkowego od zwykłej grzeczności, choć to i tak było już dość. Nigdy nie była zresztą typem łasym na słowa - a Lali uodpornił ją do tego stopnia, że nawet sam miewał problemy z przebiciem się przez jej tłumaczący wszystko na zwięzłą prozę umysł. A skoro dla samego mistrza słowa było to wyzwanie to co tu mówić o innych nieszczęśnikach? Na większość przychylnych uwag reagowała zobojętniałym "dziękuję", pochlebstwami gardziła, lubiła jednak, gdy doceniano jej umiejętności. Mimo tego nadal stanowiła wspaniałą przeciwwagę dla poety, który pochwały łykał, w jej mniemaniu, jak złote rybki łykają robaki. I tak też czasami odbierała cudze słowa kierowane w jego stronę. Stała się być może bardziej podejrzliwa niż mogłaby sobie tego życzyć, ale najwidoczniej tak musiało być, by w ich przyjacielskim związku panowała harmonia. On brał za dużo, ona za mało. Jednak jeśli chodziło o Lalego to to, że jego słowa nie oczarowywały jej tak jak dawniej (znaczy nie wszystkie i nie wszędzie, bo poetą nadal był bezspornie pierwszorzędnym), nie miało większego znaczenia. Czy mówił do niej czy milczał, dla niej liczyły się jego intencje, a te - tego była absolutnie pewna - zawsze były dobre. Na głos wyrażał siebie, było mu to potrzebne - dużo bardziej niż jej, o czym mogła świadczyć choćby średnia ilość (i długość) wypowiadanych przez nich dziennie zdań. Gdyby tak ją porównać wszystko stałoby się jasne. Chociaż i tak już było. Dla wszystkich, którzy mieli z tą dwójką kontakt.
Tak więc Yuumi nawet nie pomyślała, żeby zaprzeczać jego wypowiedzi - na dobrą sprawę nie zarejestrowała, że było tam coś z czym (choćby przez skromność - lub w mniej szlachetnym przypadku - brak pewności siebie) mogłaby się spierać. Znaczenie słów dotarło do niej jednak bez problemu i podświadomie poczuła się naprawdę zadowolona i doceniona - na takim poziomie na jakim potrzebowała najbardziej. Choć nie zmieniało to faktu, że samo myślenie o liście zadań porównanej przez jej kochanego przyjaciela do przestworu oceanu (bardzo motywująco) wyssało z niej większość sił już na samym wstępie. Czasu jednak marnować na marudzenie nie chciała, bo powolna z natury i bez tego miała zwykle problem, by się ze wszystkim wyrobić. Może to stąd też jej nawyk organizacji czasu, przestrzeni i wszystkiego innego co było jej niezbędne do funkcjonowania - inaczej utonęłaby w morzu chaosu i niedokończonych zadań, a tego wolała uniknąć.
Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że jej plany na dzisiaj kończyły się wraz z południem. Szczerze mówiąc spotkanie z piratem było dla niej tak dziwnym przeżyciem, że nie umiała sobie wyobrazić jak będzie ono przebiegać, ile potrwa i co będzie chciała ze sobą zrobić jak już się zakończy.
O tym jednak wolała chwilowo nie wspominać.
- Nie, nie wiedziałam - odpowiedziała zdziwiona na kolejne wyznanie poety. Domyślała się, że będzie ciekawy jej nowego towarzysza, ale nie sądziła, że aż tak, by poruszało w nim to jakieś struny. Aż musiała się uśmiechnąć. Nie wiedziała czy kapryśny Amari i wrażliwy Lali aby na pewno dojdą do porozumienia, choć niewątpliwie sporo ich łączyło. Mimo to bardzo chciała zobaczyć minę przyjaciela kiedy ujrzy na własne oczy motylowego prawie-smoka z ptasimi skrzydłami i pyskiem pełnym ostrych zębów. Chociaż i w tym przypadku nie wiedziała wcale czego się spodziewać. Maie niezwykle często ją zaskakiwał - niemal równie często jak to, że tak się do siebie przywiązali (dziewczyna nadal nie mogła tego pojąć, co mógł nieco usprawiedliwiać fakt, że La'Virotta był jej pierwszym prawdziwym przyjacielem, a ona była młoda, więc w kwestii relacji wcale nie doświadczona). Na pewno widział w życiu wiele pięknych przedmiotów, stworzeń i osób - może o wiele bardziej imponujących od owłosionej bestyjki o błękitnych oczach. To na niej Amari robiła niesamowite wrażenie. Pod względem charakteru była skrzywiona jak szczurzy ogon, ale kiedy milczała wyglądała doprawdy oszałamiająco. Ciekawe czy Lali również będzie takiego zdania?
- Też zaczynam się niecierpliwić - przyznała z tajemniczym uśmieszkiem, który jednak szybko zmazała ze swej uroczej buźki. - Mogę cię jedynie zapewnić, że nie znam nikogo trudniejszego niż ona i szczerze mówiąc trochę liczę, że to ty będziesz wyrozumiały. W przeciwieństwie do mnie możesz stać się dla niej czymś w rodzaju... starszego kolegi, więc chciałabym zobaczyć czy zmieni to coś w jej zachowaniu - mówiła chyba nie do końca zdając sobie sprawę, że takim sposobem wypowiadania się o towarzyszu tylko pogłębia niedomówienia i wątpliwości, których nie rozwiała na początku. A może była tego świadoma i tym chętniej drażniła w Lalim owe tajemnicze struny? Kto wie.
- Co ty mówisz, chodź ze mną! - ni to poprosiła ni nakazała z oczywistym entuzjazmem. Zdecydowanie wolała mieć Lalego u swego boku kiedy przyjdzie jej zmierzyć się z uściskami dziadka i całą jego wylewnością. No i ani dla niej ani dla niego maie nie był obcy. Młoda nie zamierzała też poruszać dziś niczego co nie było absolutnie koniecznie i wymagało dogłębnego przedyskutowania. Liczyła się z ograniczeniami czasowymi. Bardziej niż nad omówieniem ważnych spraw musiała głowić się nad tym jakiej wymówki użyć, by dać radę wyrwać się z objęć kochanego rzemieślnika przed wieczorem. Jakoś nie sądziła, by powiedzenie "wybacz, ale zostawię cię teraz, bo idę na spotkanie z tajemniczym chłopakiem, którego poznałam szwendając się wczoraj po nocy w zbyt ładnej sukience" było dobrym pomysłem. Nie, nie może wspomnieć o nim ani słowem.
Jakby tak się zastanowić Leo musiał być w podobnej sytuacji. On oczywiście nie spotykał się z żadnym chłopakiem i nie próbował tego przed starym Terotto ukrywać - ale na pewno nie mówił o tym co wydarzyło się wczoraj na przyjęciu. Oboje z Yuumi byli wobec kowala nieco nadopiekuńczy, troszcząc się o niego o wiele bardziej niż było to konieczne, ale za ich ukrywaniem prawd wszelakich stało coś jeszcze - jemu niektórych rzeczy i zjawisk po prostu NIE DAŁO SIĘ wytłumaczyć. Gdyby Leo opowiedział o zamianie ciał, całej tej magicznej aferze i zamieszaniu, stary popukałby się w głowę i skierował go do najbliższego cyrulika, by ten go przebadał pod kątem urazów głowy. Jeżeli zaś Yuumi powiedziałaby cokolwiek o jakimkolwiek humanoidzie płci przeciwnej, skończyłoby się to bieganiem kowala z najcięższym młotem po mieście i szukaniem tego nikczemnika, który odważył się zbrukać jego malutką dziewczynkę pożądliwym, bezwstydnym spojrzeniem napalonego włóczęgi. Martwym już teraz zresztą. I z roku na rok było pod tym względem coraz gorzej... a przecież Yuumiś wcale aż tak nie ładniała. Jednak jak wbić do głowy dziadkowi, skrajnie dumnemu ze swojej wnuczki, że nie jest ona dziewczyną, na którą wszyscy mężczyźni pragną położyć swe obleśne (bądź też zbyt chude, brudne, tłuste, czyste, kobiece, chłopięce, umięśnione) łapy i zaciągnąć w ciemną alejkę? No nie dało się. Dlatego Leo i Funcia zgodnie przemilczali niektóre kwestie, omawiając je jak już między sobą i uważając jedynie, by ich tajnych obrad kowal przypadkiem nie podsłuchał. Chyba właśnie takie działania najbardziej ich do siebie zbliżały. Przejmowali się starym o wiele bardziej niż sobą nawzajem i z jego powodu także zwracali na siebie większą uwagę - blondyn traktował artystkę niemal jak brat i pilnował by nic jej się nie stało (oraz by nie wpadła w "złe" towarzystwo), a Funcia pomagała mu jak tylko młoda panienka mogła. Przede wszystkim zaś ośmieliła się i starała się go polubić, by dziadek nie martwił się, że nie może się dogadać z jego pomocnikiem (takie na początku były jej motywacje). Zżyć się z Leo jednak nie było trudno i kiedy Yuumi odważyła się spróbować lepiej go poznać szybko się o tym przekonała. Nie był dla niej oczywiście kimś takim jak Lali - traktowała go raczej jak członka rodziny, poniekąd takiego, którego się nie wybiera, ale którego obecność się ceni. Po prostu był i być powinien.
Choć dziś na pewno - nieco rozkojarzony. Funcia sądziła, że pracując ramię w ramię z dziadkiem w jednej kuźni przez cały ranek analizował to, do czego wczoraj doszło, ale nie mógł powiedzieć na ten temat słowa. Jednocześnie była pewna, że do wieczora mu ten stan przejdzie, a jeszcze jak złapią go z Lalim... kowal nie był typem człowieka, który długo by myślał nad czymś czego i tak wiedział, że nie zrozumie - wolał skupiać się na własnej pracy i możliwościach, na tym co przyda się jemu i innym. A magią niech zajmują się... no, ktokolwiek, byle nie on.
- Faktycznie dobrze będzie jeśli chwilę sobie z Leo porozmawiacie - powiedziała w końcu. Nie brzmiała jednak tak poważnie, by podejrzewać ją o jakieś pesymistyczne myśli. Oczywistym było, że ani jeden, ani drugi nie będą mieć do siebie pretensji, ale kto wie - może ta zamiana ciał dała im do myślenia? Jakkolwiek by nie było spotkanie dobrze im zrobi.
Jeśli zaś o spotkania chodziło...
- Za późno, już wczoraj mnie o to zmaltretowaliście - podsumowała jego przemyślenia odnośnie pirata i tego jaką decyzję powinna podjąć. - Ale cieszę się, że ostatecznie nawet jednak uszanowałbyś moje zdanie gdyby zobaczenie się z nim budziło we mnie niepohamowane obrzydzenie. Masz moją wdzięczność - sarknęła, jak mogła najdelikatniej, ale nie mogąc sobie tego odpuścić. Rozbrajał ją fakt, że tak naprawdę z nim i Miminettą nie miała szans jeżeli chodziło o podobne sprawy. Nawet jeżeli Lali zaakceptowałby jej niechęć to i tak na pewno "wiedziałby swoje", a Mimi otwarcie wytykałaby jej to tygodniami i może nawet zaczęła szukać tego chłopaka. Więc tak jak w przypadku kowala - należało albo nic nie mówić albo cicho godzić się z konsekwencjami. Zostawało jej druga opcja, bo ukrywać takich rzeczy przed nimi nie zamierzała (to znaczy przed maie), a poza tym potrzebowała ich opinii (a zwłaszcza maie).

Nie doceniła jednak zawziętości i pomysłowości Mimi. Jej mroczny geniusz zaczął do niej docierać dopiero, gdy stanęła nad łóżkiem pełnym sukienek, które z całą pewnością i pełną premedytacją wybrała ta demonica (nie uwłaczając wszystkim normalnym demonom). Westchnęła, kiedy Lali w końcu zaczął przemawiać, ale wcale nie żałowała, że poprosiła go o pomoc. Zwłaszcza kiedy wypowiedział się o prześcieradle, bo wtedy szczerze się roześmiała i zdecydowanie odzyskała humor. Kinalali... najmniej zwyczajny poeta chodzący po tym świecie. No i propozycje przez niego przedstawione też były całkiem dorzeczne. Jednak na pewno wiedział, że po takim zaprezentowaniu odzieży Yuumi nawet przez chwilę nie pomyśli nim weźmie szatę numer dwa. Tego można się było po niej ze wszech miar spodziewać - po pierwsze gwizdała na opinię pirata, a po drugie, chętnie zrobiłaby na złość Mimi. Obie te pieczenie mogła upiec zakładając drugą sukienkę "z tym paskiem". Choć i tak czuła się zmanipulowana, bo czego by nie wzięła - było to to co litościwie malarka jej zostawiła.
Nie była na nią nie wiadomo jak zła - trochę co najwyżej rozdrażniona, ale było w tym absurdalnym pomyśle coś co budziło jej respekt. Sama nigdy nie wpadłaby na coś takiego, nie mówiąc o tym, że takiego planu - nawet wymyślonego - nigdy by nie zrealizowała. A Mimi? Na pewno od początku wiedziała co chce osiągnąć, uknuła co było trzeba i nie licząc się z nikim i niczym przystąpiła do działania. Straszne i godne podziwu.

Przebrana Yuumiś uczesała się jak to miała w planie, poszła przemyć twarz i spokojnie, choć w myślach złorzecząc Nettcie, wzięła się za przygotowywanie śniadania. W międzyczasie postanowiła też uchylić rąbka tajemnicy odnośnie swojej obupłciowego znajomego, skoro już została zapytana.
- Amari - odparła. - I myślę, że bardzo mu się w tym stroju spodobasz - dodała zgodnie z prawdą i tym razem bez cienia sarkazmu, a wręcz z całkowitym, choć jak zwykle nieco powściągliwym uznaniem. Zastanawiała się nawet czy maie nie przyozdobił się tak bardzo przez wzgląd właśnie na to spotkanie, ale nie była pewna - w końcu on nie potrzebował powodu, żeby się stroić. Albo raczej jego delikatne, stworzone do takich dodatków ciało było wystarczającym powodem. Czasem Yuumi myślała (biorąc wszystko na logikę), że najnaturalniejszym jest dla poety chodzić nagim, ale obwieszonym ozdobami wszelkiego rodzaju. Nie mogła mu oczywiście na to pozwolić ze względów kulturowych, ale ciekawiło ją czy nie tak byłoby mu najbardziej wygodnie.
- Najpierw pójdziemy do niego, tylko muszę coś kupić po drodze. Przecież mi nie daruje jeśli mu nic nie dam - dodała jak gdyby do siebie, obierając ostatnie jabłuszko. Mogłaby właśnie je zabrać i dać stworzeniu, ale chciała zrobić coś miłego dla Lalego, więc to jemu dostał się ostatni - umyty i pokrojony - owoc.
I choć Lali zapewniał ją, że nie musi się spieszyć, ona sama zaczęła się niecierpliwić i mimowolnie nie ociągała się tak jak mogła. Po pierwsze chciała ich sobie przedstawić, po drugie - mieć marudzenie Chaosa z głowy. No i jeszcze dziadek. I Leo. I pirat. I Mimi... a to nawet nie będzie połowa dnia!
Westchnęła i wstała od stołu, by umyć talerzyk. Potem nie zostało nic innego jak spakować podręczną torbę (i przy okazji rozpakować plecaczek) i wyjść na miasto.
W ten cudowny, świetlisty poranek.

Tak, Funcia jednak bardzo tęskniła za tym miejscem. Co prawda nadal jako taką wolała wieś, ale błękitne lub bielone budynki, mnogość sklepów i ozdobnych szyldów reklamujących usługi krawieckie, jubilerskie i złotnicze rozczulały ją w jakiś niewytłumaczalny sposób. Na plac targowo-artystyczny wolała na razie nawet nie skręcać, bo zapatrzona, pewnie szybko by się stamtąd nie wydostała. Szła więc brukowaną uliczką i mijając szykownie lub ekstrawagancko ubranych mieszkańców, stalowe furty i zadbane ogrody powtarzała sobie po cichu, że szuka tylko czegoś dla Amari, tylko dla niej i tylko do jedzenia. Miała jednak problem, by nie rozglądać się dookoła z jawnym uwielbieniem. Chociaż na ulice wyległa już większa część ludności i robiło się nieco tłoczno, a także gwarno, panowała tu atmosfera względnego spokoju i wzajemnej ufności - trochę jakby znalazło się w wielkiej, jaśniejącej naturalnym światłem sali balowej pełnej nieznanych gości i tym samym stało się jednym z nich, pewnym że eleganckie zaproszenie nadal spoczywa bezpiecznie w kieszeni płaszcza. Otwarte drzwi zapraszały do zakładów, gdzie można było zdobyć wszystko co potrzebne, by z gościa stać się pełnoprawnym mieszkańcem bezbrzeżnej rezydencji, a sprzedawcy od progu traktowali cię jak gospodarza.
Parę razy zauroczona Funcia odwracała się płynnie w trakcie marszu, by przyjrzeć się temu co ją zachwycało - a to fantazyjnie wygiętym pnączem zwieszającym się z jasnego, kamiennego muru, ręcznie robionym cuśkiem prezentowanym w witrynie, pięknym mieszkankom wymyślającym coraz to nowe sposoby, by wyglądać modnie i młodo, czy wreszcie dogonić wzrokiem lecące między strzelistymi dachami chmary różnobarwnych gołębi. Wyglądały tak radośnie, gdy trzepotały skrzydłami nieskrępowane żadną kratą i siadały na rynnach zbite w rodzinne gromady. I wtedy Funcię olśniło.
- Poproszę jednego - powiedziała do sprzedawcy pieczonych stworzonek i po chwili wzięła do rąk zapakowanego ładnie, lśniącego chrupiącą skórką ptaszka pozbawionego stosunkowo niewielu części, a pachnącego nadzwyczaj kusząco.
- Amari się ucieszy - wyjaśniła i przy okazji skreśliła z listy zadań szukanie podarku dla "smoczycy". Teraz miała ją w garści!
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości