Efne[mieszkanie Kinalalego] Ja Cię kocham, a Ty...

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

e i niedokładne… Poeta znowu się zamyślił, spacerując po pomieszczeniu z niewidzącym wzrokiem wbitym w podłogę, stukając palcami o wargę. Wtedy to odezwała się Funtka, a jej słowa wyrwały go z zadumy niczym celnie wymierzony, ale nie za mocny policzek.
        - Słucham? - upewnił się, podchodząc w ich stronę. - Czyżbym dobrze zrozumiał, że ledwo przekroczyliście próg mego domostwa, już chcecie wychodzić? Och… Cóż, skoro taki był wasz zamysł od początku, nie będę wam stawał oczywiście na drodze! Jednakże może poczęstujecie się przed wyjście? - zaproponował, szerokim gestem pokazując stół zastawiony słodkościami. Przecież sam nie zje nawet jednej dziesiątej tego co tam stało! Nie wspominając o apetycie, którego nie miał w ogóle… A poza tym lubił dogadzać gościom, więc chociaż w ten sposób chciał zadośćuczynić za to, że tak bujał myślami w obłokach.
        - Och… - mruknął, gdy jednak okazało się, że oni naprawdę zamierzają wyjść. - Cóż, szkoda, iż nasze spotkanie było tak krótkie, liczę wszak, że jeszcze się powtórzy… może w chwili, gdy będę emocjonalnie bardziej dysponowany i będę mógł poświęcić wam należytą uwagę, którą wiem, że dzisiejszego dnia się nie wykazałem, wybaczcie! Zobaczycie jednak, obiecuję wam, że wkrótce będę mógł przekazać światu to, co kotłuje się w mym sercu, a wtedy wszystko stanie się jasne, tak, jestem tego pewien… Do zobaczenia w takim razie, wiedzcie iż wielce byłem rad mogąc zobaczyć was nawet przez tę krótką chwilę - zapewnił, całując na pożegnanie tych, którzy się na to godzili, reszcie zaś posyłając zniewalające uśmiechy.
        Gdy zaś poeta był już sam, a na klatce schodowej ucichły protesty Amari i zachęty ze strony towarzyszącej jej trójki młodzieży (Lant mentalnie nadal się do tej grupy zaliczał, co z tego, że metryki temu przczyły), można było pozwolić sobie na przejmujące, bolesne westchnienie. La’Virotta stulił dłonie na piersi, jakby tulił w nich coś wyjątkowo drogiego i opadł na ziemię tak jak stał. Siedział tak dłuższą chwilę, ze spuszczonym wzrokiem, skulonymi ramionami i opadającą z ramion szatą, której nawet nie miał ochoty poprawiać. Teraz łatwiej było mu nazwać to, co czuł. Był to żal.

        Minęło południe, a do pracowni zaczęło wpadać światło zachodzącego słońca, nagrzewając powietrze i wzmagając panującą wewnątrz atmosferę luksusowego namiotu na środku pustyni. Rozstawione tu i ówdzie suszone płatki kwiatów pod wpływem ciepła wydzielały przyjemną woń, odmienną jednak od świeżych kwiatów, bardziej nostalgiczną i sprzyjającą wyciszeniu.
        Sporo się zmieniło w pracowni od momentu, gdy opuścili ją niespodziewani gości, zabierając ze sobą pomarańczowego smoka. Na pięknym biurku służącym poecie do pracy nad najbardziej wymagającymi wierszami, leżały stosy świeżo zapisanego papieru - niektóre kartki nosiły ślady lekkiego rozmazania, bo treść była na nie nanoszona tak gwałtownie, że nie zdążyła wyschnąć. Na niewielu znajdowały się faktyczne fragmenty wierszy, a już żadna nie zawierała całego utworu. Większość stanowiła jednak zbieranina luźnych słów i fraz, niejednokrotnie przekreślanych i pisanych na nowo. Tak to wyglądało, gdy Kinalali tworzył i nie potrafił się wysłowić. To brzmi nieprawdopodobnie, lecz tak bywało - niektóre utwory prawie same pojawiały się na kartce, ledwo musnął ją tuszem, inne zaś powstawały wśród bólu, łez i frustracji. La’Virotta był perfekcjonistą w wyrażaniu emocji i zawsze gdy tworzył coś wyjątkowo dla siebie ważnego musiał mieć pewność, że zachowa melodię utworu, przekaz i cały ładunek emocjonalny, który sam czuł przy pisaniu. A teraz. Teraz był zakochany - to najwyższy, najważniejszy stan, który zasługiwał na wyjątkowe słowa. Pamiętał, jak stanął przed Czarodziejką i zdobył się na wyzwanie, ileż czasu zajęło mu dobranie słów! A na koniec powiedział tylko “kocham cię”... Bo o to chodziło! Bo choć krążył wokół i próbował dokładać kolejne określenia, zmieniać je, to na koniec okazało się, że w ten sposób tracił się główny sens jego przekazu, więc wyrzucił wszystko zbędne. Teraz wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Gdy stanie przed Nim, wtedy to co innego, ale teraz chciał podzielić się z innymi tym jak się czuł, a to wymagało pracy…
        Energii starczyło jednak poecie tylko na zrobienie chaosu w pracowni, a gdy zaczynało zmierzchać, zmęczony i sfrustrowany poddał się i odłożył pióro. Leżał w swoim hamaku zawieszonym pod powałą, jedną rękę swobodnie zwieszając poza jego krawędź, a drugą tuląc do piersi list. Patrzył nieobecnym wzrokiem na wąski pasek nieba, jaki był widoczny z tego miejsca i myślał, choć trudno powiedzieć o czym. Był mentalnie i psychicznie wycieńczony, ale nie było to coś, w czym pomogłaby mu jedność z wiatrem. Oj ciężki los osoby nadmiernie emocjonalnej.

        - Nie spodziewałem się - powiedział cicho, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi do jego mieszkania. Nie poruszył się nawet o włos, nie wyjrzał, jakoś nie miał humoru się podnosić. Ale za to chciał rozmawiać, bo moment ten był odwlekany od samego rana.
        - Nawet gdy jest się głęboko przekonanym, iż wie się o emocjach więcej niż reszta, ostatecznie i tak okazuje się, że ten kto mianował się mędrcem, jest głupcem, może nawet gorszym niż reszta - mówił dalej. - Ja okazałem się być właśnie takim głupcem…
        Kinalali nagle zmienił swoją postać z cielesnej na energetyczną i przesączył się przez materiał hamaka niczym gęsty syrop. Odzyskał cielesną postać już stojąc na ziemi, naprzeciwko Yuumi.
        - Najdroższa moja przyjaciółko, przyznaję się do swej niewiedzy i zapewniam, że nic co się wydarzyło, a co niewątpliwie nie wprawiło cię w najlepszy nastrój, nie było moim celem. Gdybym spodziewał się, że sprawa przybierze taki obrót, byłbym… delikatniejszy. Mniej… Sama doskonale mnie znasz - zmienił nagle kierunek swej wypowiedzi. - To emocje panują nade mną, a nie ja nad emocjami, na szczęście bądź też na nieszczęście, to zależy kto pyta. Nie mogę nic poradzić na to, że moje serce nagle zdecydowało się obudzić ze stagnacji i marazmu po utracie mej pierwszej miłości, ale chcę byś wiedziała, że to niczego nie zmienia między nami. Przyjaźń jest wszak więzią równie wyjątkową co miłość i ja cenię je obie, choć teraz może się wydawać, że jestem pochłonięty bez reszty przez ten list… Nie mogę powiedzieć, że to minie, bo będzie to kłamstwo - czy zakończenie tej historii będzie szczęśliwe czy też nie, pozostanie ona ze mną do końca, nie mogę z nią walczyć, bo byłaby to walka bezskuteczna. Ale chciałbym byś wiedziała, że choć jestem kapryśny, zmienny i zachowuję się czasami jak największy głupiec jakiego nosiła Łuska, jestem tu teraz dla ciebie, by cię wysłuchać i odpowiedzieć na wszystko, co cię gnębi, co to jednak jest, nie śmiem zgadywać, bo nie chcę cię zranić. Proszę, nie duś tego w sobie. Wiem, że chciałaś być dla mnie delikatna, co ze wszech miar oczywiście doceniam, ale jeśli ma to się odbywać ze szkodą dla ciebie, to odrzucam tę delikatność.
        La'Virotta był bardzo przejęty, to było widać jak na dłoni. Od samego rana martwił się i układał długie tłumaczenia, które teraz na nic się zdały, bo i tak się zamotał. Patrzył jej w oczy i czekał co też powie, zupełnie zapominając, że jeszcze rano planował przyjemną, szczerą rozmowę przy ciasteczkach, które teraz robiły się czerstwe na stole za nimi.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Pierwsze co spostrzegła dziewczyna to chaos i bałagan panujący wokół. Właściwie była pewna, że absolutnie to zignoruje, że za nic nie będzie jej to obchodziło. W końcu była młoda, w tej chwili mocno szturchnięta emocjonalnie i bynajmniej nie perfekcyjna, nawet jeżeli chodziło o porządek. Ale minimum dyscypliny wystroju należało zachować. Widząc Lalego na hamaku, a ciastka na stole zajęła się tymi ostatnimi nim poeta przemówił. Nie wiedzieć czemu zupełnie nagle poczuła się pewniej i spokojniej, jakby doskonale wiedziała co ma robić i odzyskała grunt pod nogami. Czy tak było w rzeczywistości - pewna być nie mogła, ale nie przeszkodziło jej to zbierać wypieków do wspólnych miseczek, bądź nakrywać je tak, by się nie zniszczyły. Z uśmiechem spojrzała na pusty talerzyk, z którego jedno z nich wychodząc musiało ukradkiem zabrać ciasteczko, ale kto to mógł być?
- Uczucia nie zostały jeszcze zbadane i jesteśmy daleko (jako zbiór ras rozumnych) od opisania ich, więc trudno być mędrcem w tej materii - odparła flegmatycznie, kosztując kremu z truskawek.
,,Niezłe!” pochwaliła w myślach wybór przyjaciela (jeden z bardzo wielu jeżeli o wyroby cukiernicze chodzi) i przeniosła na niego spojrzenie, kiedy stanął naprzeciw niej. Słuchała i sama nie wierzyła, że czuje to co czuła, czyli… nic. Nic takiego. Nic wielkiego, nic konkretnego. Jakby jej marzenia zrazu się spełniły i przestały ją gnębić myśli, których sobie nie życzyła trzymać pod czaszką. To, że nie cieszyła się jakoś szczególnie to inna sprawa, ale była spokojna. Tego pragnęła. Ciekawe kiedy ponownie się załamie, wybuchnie płaczem i stwierdzi, że to wszystko nie tak. Wiedziała jedynie, że nie teraz. Nie w tej chwili. I szalenie jej się to podobało.
Spojrzała na Kinalalego z właściwym sobie milczącym namysłem ciemnych oczu i potrzymała go przez moment w niepewności. Szukała słów.
- Myślę… że już nic takiego mnie nie trapi - powiedziała w końcu, powoli i wyraźnie, bynajmniej nie uciekając się do kłamstwa. Kąciki jej ust uniosły się nawet subtelnie, a spojrzenie rozjaśniło się i oczyściło. Jak zawsze wirowało w nim coś cokolwiek chmurnego, ale nic czym należałoby się niepokoić. Serce zabiło jej parę razy nieco szybciej i boleśnie, ale na to była gotowa. Poza tym wszystko… było łatwiejsze niż się spodziewała. Tak jak poprzedniego wieczoru czyny Lalego wprawiły ją w mentalne (i fizyczne) rozedrganie rozpętały jakąś wewnętrzną burzę, tak teraz gesty i słowa tej samej osoby wyciszyły ją i rozpromieniły ścieżkę przyszłości, której pierwsze sążnie kreowały się w jej umyśle.
Wiedziała, że od tej pory nie będą już kroczyć razem. Ale - nigdy nie kroczyli. Lali upewnił ją jednak w jednym - to nie tak, że ich drogi nigdy na powrót się nie spotkają. Zawsze wiły się dalej lub bliżej od siebie i czasem stykały - kiedy przyjeżdżała do Efne, kiedy pisali listy. Kiedy o sobie myśleli. Chyba chciała zwyczajnie usłyszeć, że Kinalali ceni przyjaźń… może w nieco inny sposób niż ona, ale że ceni. To jedno stwierdzenie wystarczyło jej za resztę tłumaczeń. Zaufała mu na słowo i postanowiła zawierzyć jego charakterowi oraz sercu, które jak miała nadzieję - jest w stanie pomieścić na raz więcej niż jedną osobę.
- Chciałam tylko byś o mnie pamiętał - powiedziała ciepło, może aż nazbyt czule. Trochę się wzruszyła. Trochę, bo o mało nie pociekły jej po policzkach ciepłe łzy poruszenia. Teraz to ona patrzyła na niego z wiernością i oddaniem. Nie odwracała się i nie starała się być ponad miarę chłodna. Już dzisiaj była, wystarczy. Jeszcze nie raz się poobraża lub coś innego jej odbije. Jej emocje zmieniały się jak obrazki z kolorowych szkiełek w kalejdoskopie, który trafił w ręce szalonego dziecka i jak raz postanowiła wynieść z tego jakąś korzyść (póki ich nie opanuje, nie stłamsi i wypleni, cholerne chwasty jedne).
- Choć w sumie zastanawia mnie jedna rzecz… - Ściągnęła lekko brwi i przyłożyła zgięty lekko palec do podbródka. - Co ty zrobisz z tymi wszystkimi ciastkami?

Ale na to miała jakąś radę. Choć szkoda było każdego z nich, upakowała część razem dla siebie (w tym przypadku nie dbając za bardzo o jakość wizualną), resztę zaś oprawiła już ładniej i postanowiła jutro je porozdawać. Mogła zanieść trochę dziadkowi, Mimi, Lantowi, Piratowi, Amari, pani Peter… tak, żadnego zastosowania nie znalazła jedynie dla dziesiątej części porannych zakupów maie. Kilka natomiast bułeczek, które najdłużej mogły trwać we względnej świeżości jeżeli odpowiednio upakowane odłożyła na osobną stertę.
- Ja też nie chciałam zrobić ci przykrości - wyznała nagle, szukając cienkiego sznurka. - Przepraszam - dodała, skupiając się na chwilę na poecie, ale potem szybko wracając do pracy. - Oboje jesteśmy tak samo na łasce uczuć… poczekaj no, aż z tym skończę - mruknęła bawiąc się z węzełkiem i nie do końca stało się jasne czy mówiła właśnie o nim, czy może o emocjach, które chyba już jakiś czas temu mianowała swoim oficjalnym wrogiem, a jeśli nie swoim to przynajmniej jej ukochanego stoicyzmu.
- Tak czy inaczej… chcę cię jakoś wspierać, nawet jeżeli to co wymyślisz będzie dla mnie czystym szaleństwem - mówiła dalej, pracując. - Ale jeżeli będę cię kiedyś potrzebować, a ty się nie zjawisz przez wzgląd na… kogokolwiek, wypalę ci twoje własne słowa o przyjaźni na czole. A potem zostawię gdzieś związanego w rowie na pastę robaków - zagroziła, choć i tak nie mogła przecież znaleźć liny, która skrępuje byt energetyczny. W żartobliwym przekazie kryła się jednak ważna prawda - zaufała mu. Zaufała mu niemal całkowicie, ale jeżeli zawiedzie się na nim… tym gorzej dla niej, tak naprawdę. Jej słowa znaczyły tyle co ,,proszę, nie zrań mnie, jesteś moim przyjacielem i cię potrzebuję”, ale tekst o wiązaniu lepiej do wykreowanego przez nią wizerunku Funtki pasował. Jak Kinalali wyrażał emocje w pięknej mowie lub wierszem, tak ona posługiwała się niepoważnymi stwierdzeniami najczęściej zahaczającymi o przerysowanie i absurd.
- No i jeśli ty będziesz potrzebował mnie w jakimś momencie to też daj znać - dodała, ale nie mogła się zdobyć, żeby na niego popatrzeć. Nie, mówiła o oczywistościach, więc wygłaszała uwagi tonem gosposi, która opowiada o obieraniu kartofli. Teraz jednak czekała ją najtrudniejsza (organizacyjnie) część.
- Pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku dni. Tę o podróży. - Nagle jakby zupełnie zmieniła temat, ale do czegoś zmierzała. - Nie wiem jeszcze co z tym zrobię, ale skoro, było nie było, uciekłam ze szkoły, wrócę do domu na jakiś czas, by wszystko wyjaśnić. - Zerknęła na niego z ukosa. - Głupio mi zostawiać cię w takiej chwili, ale na niewiele się tutaj zdam tak naprawdę. Myślę, że najlepiej teraz będę mogła dopingować ciebie i twoją chorą głowę na odległość. - Uśmiechnęła się pod nosem i lekko uniosła nóż, którym zamierzała przyciąć kawałek papieru. Musiała się przyznać, że będzie kiepskim wsparciem w bezpośrednim kontakcie z emocjami poety, ale i wyrazić żal z powodu takiego stanu rzeczy. A jednak nie mogła tego zmienić, tak jak Lali nie mógł… no, byli w tym momencie po prostu osłabiająco do siebie podobni.
Na swój sposób.
- Zniknę ci na jakiś czas z pola widzenia, a kiedy nie będę mieć cię na oku, błagam… nie zrób jakiejś głupoty. - W końcu odwróciła się do niego, na nowo poruszona i gotowa nawet go uścisnąć jeśli by tego chciał. Może nie była idealnym wsparciem, ale robiła co mogła, by okazać mu swoją troskę i jednak nie wyjść na ostatnią burkliwą wiedźmę adorującą samotność i gotową wylecieć z kozikiem na każdego o nieco gorętszym sercu. Zresztą w pierwszej kolejności i tak musiałaby wyciąć dla przykładu własne.
- Powiedz mi tylko… udasz się na poszukiwania tego twojego nieszczęśnika od listu? - zapytała, wzrokiem szukając naznaczonego kawałka papieru. - Jeżeli ty się stąd ruszysz to ja chyba też nie wrócę tak prosto do szkoły… - zastanowiła się. - Tylko obiecaj mi, że cokolwiek nie zrobisz - napiszesz - poprosiła poważnie i lekko wydęła wargi.
Później dłuższą chwilę milczała już przystępując do wstępnego pakowania się.
- Wiesz co… ulżyło mi - odezwała się w końcu. - Ostatnie czego bym chciała to byśmy rozstali się skłóceni. - Uśmiechnęła się lekko do siebie i zaczęła grzebać po szafie w poszukiwaniu torby.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Maie wyglądał na odrobinę zaskoczonego - wydawało mu się, że Yuumi jeszcze wchodząc do jego mieszkania była spięta i zatroskana, a tymczasem oświadczyła mu, że już nic ją nie trapi. Widział co prawda pewną subtelną zmianę w jej mimice, gdy słuchała jego monologu, ale żeby aż tak? I to po tak nieskładnej przemowie! Och, gdyby ktoś spoza bliskiego otoczenia był świadkiem tego jak okropnie dobrał słowa i argumenty, pewnie uciekłby i nie pokazywał się światu przez następne kilka lat! Albo nawet kilkanaście. Słowa były wszak wszystkim, jego sposobem wyrażania siebie i jedyną bronią, jaką posiadał (magii nigdy nie brał pod uwagę). A tu proszę, jednak podołał mimo wyjątkowej niezdarności w doborze słów.
        - O… och! - wyrwało mu się. Aż przytulił dłonie do piersi i zamrugał, bo w sumie nie spodziewał się takiej kontry. Wierzył w to, co mówiła Yuumi, wyczuwał jej spokój i szczerość, pewnym szóstym zmysłem dostrzegał, że wszystkie jej gesty, ruchy i słowa były naznaczone spokojem. Uśmiechnął się do niej ciepło, dziękując bez słów. Mimo to nie czuł się usatysfakcjonowany - liczył, że dowie się jeszcze czegoś więcej, że na przykład usłyszy na głos to, co sam tylko mógł przypuszczać. Każda informacja byłaby dla niego cenna, bo wtedy sytuacja stałaby się dla niego jasna i w końcu mógłby wrócić myślami na właściwe tory - i tak zagmatwane jak cała jego natura, ale przynajmniej znajome.
        I w końcu TO usłyszał. To jedno wyznanie, które zawierało w sobie tyle emocji. Funtka wzruszyła się, prosząc go o pamięć, ale się nie rozkleiła, La’Virotta zaś ani przez moment nie myślał, by się krępować. Westchnął przejmująco, znowu przytulił dłonie do piersi, po czym palcem wskazującym otarł łzę spod oka.
        - Och, Yuumi! - wezwał ją, wyciągając ręce by się przytulić. Zamarł jednak, gdy młoda malarka ponownie się odezwała, w skupieniu patrząc na stół zastawiony słodkościami.
        - A, to… - mruknął zmieszany. - Cóż mogę rzec, wszystko było takie piękne i pachnące, a ja nie umiałem się zdecydować, bo kwestie jedzenia są mi tak po prostu obce i nawet nie zorientowałem się, gdy zacząłem patrzeć na te wszystkie wypieki tylko przez pryzmat ich wyglądu… Trochę się zapomniałem - wyznał skruszony, bo choć słynął z rozrzutności, wiedział, że marnowanie jedzenia to grzech. Kwestie tego po co w ogóle zgromadził w jednym miejscu tyle słodkości pominął, nie z rozmysłem, ale przez skupienie się tylko na jednej części pytania, robiąc główny problem z ilości, a nie z motywacji. Liczył jednak, że Yuumi coś na to zaradzi i jak zwykle się nie pomylił: jego przyjaciółka w mgnieniu oka znalazła rozwiązanie problemu z nadmiarem ciasteczek. Poeta patrzył na nią z podziwem, ale jak zawsze nie pomagał, bo narobiłby tylko bałaganu. Czasami usłużnie gdzieś coś przytrzymał albo podał i to by było na tyle.
        - Och, wiem doskonale, iż nie zrobiłabyś czegoś takiego z rozmysłem… W górnej szufladzie tej niebieskiej komody - rzucił, wskazując ruchem ręki na odpowiedni mebel, gdy malarka szukała sznurka, by obwiązać nim pierwszy pakunek z ciastkami. W rzeczonej szufladzie nie było jednak sznurków, a wszelakie tasiemki i paski, które pewnie stanowiły część szat albo biżuterii, albo też podarki od wielbicielek, w których mniemaniu aksamitka odwiązana od własnego wianka albo warkocza stanowiła najbardziej romantyczny i osobisty prezent, jaki można dać uwielbianemu artyście… I miały w tym trochę racji, gdyż La’Virotta często cenił takie rzeczy, zwłaszcza jeśli były ładne.
        - Nie masz więc za co przepraszać, nie bardziej niż ja, gdyż jak słusznie zauważyłaś, żadne z nas nie jest bez wad i nie jest odporne na emocje… Och, pozwól… - Kinalali, widząc jak Funtka zmaga się z zawiązaniem jednego z pakunków, usłużnie przyłożył palec w miejscu, gdzie miała powstać kokardka. To była robota manualna na miarę jego kwalifikacji.
        - Och, droga moja Funtko, wiem jacy bywają ludzie, a ja sam nie dałem ci się jeszcze poznać z tej strony, ba, nikt z aktualnych znajomych mnie z tej strony nie poznał, lecz miłość nie odbiera mi słuchu, gdy ktoś wzywa me imię… Nawet gdybyś wezwała mnie na drugim końcu Alaranii, przybędę - zapewnił z uśmiechem. - Wiatr przyniesie do mnie twoje wołanie, po czym zawróci, zabierając mnie ze sobą… Miłość nie oznacza dwóch osób zatopionych razem w krysztale bursztynu, to dwie osoby związane ze sobą nicią niewidoczną i bardzo elastyczną, które mogą się rozdzielić, ale dzięki tej więzi znajdą na powrót drogę do siebie. Jeśli więc los dał mi to szczęście, że trafiłem na prawdziwą miłość, której smak poznałem w młodości, może i nawet mój wybranek pośpieszyłby razem ze mną, bo moi przyjaciele staliby się jego przyjaciółmi, nawet jeśli by się nigdy wcześniej nie widzieli. Jeśli zaś nie będzie to uczucie tak piękne i doskonałe, cóż… tym bardziej powinien przybyć, byś mogła mnie pacnąć i zmotywować, bym się ogarnął i pajaca porzucił, nie oddając mu już ani jednej z cennych chwil mego życia, które mógłbym spędzić z przyjaciółmi.
        Kinalali uśmiechnął się do swoich słów i zaczął w zamyśleniu nawijać na palec pojedyncze pasmo włosów. Przytaknął bez słowa, gdy Yuumi delikatnie zmieniła temat, nawiązując do rozmowy z wieczoru, gdy przyjechała z powrotem do Efne. Troszkę go to zaniepokoiło, ale słuchał spokojnie, kiwając lekko głową. Wzrok miał zmęczony, a pod jego oczami odznaczały się delikatne cienie, ale nadal potrafił się skupić. Wyczuł zmianę nastroju. Gdy zaś Yuumi łypnęła na niego, uśmiechnął się zachęcając, by kontynuowała. Sam pomysł udania się do rodziców aprobował, choć sam by na to nie wpadł - czasami umykały mu takie rodzicielskie relacje, może przez to, że sam nigdy ich nie doświadczył. Z czym się to wiązało, zrozumiał po czasie i wyglądał na odrobinę zaskoczonego. Otworzył usta i podniósł dłoń, by dyskutować, ale zaraz porzucił ten pomysł. Widać było jednak, że ze sobą walczył, nawet sapał od czasu do czasu, jakby już go ściskało, by coś powiedzieć, ale w trosce o jej uczucia jakoś się trzymał.
        - Och, Yuumi - westchnął, wyciągając ręce by ją objąć, bo potrzebował tego zarówno on, jak i ona, z tą jedyną różnicą, że on się nie krępował. Wziął ją czule w ramiona, ukradkiem ocierając łzę nad jej ramieniem.
        - Obiecuję, obiecuję na wszystko co mi drogie, że nie dam się tak zupełnie bezmyślnie zranić - zapewnił ją. - A jeśli przybiegnę do ciebie z płaczem, będziesz mogła powiedzieć do mnie “a nie mówiłam?” i się nie obrażę, słowo. Ale to nie będzie konieczne - oświadczył na koniec z determinacją, pociągając nosem jakby dopiero się uspokoił. Gdy się od niej odsunął, ona akurat szukała wzrokiem listu, który był zarzewiem tej całej fali zmian. Palcem wskazał swój hamak, bo tam została wymięta już od wiecznego używania kartka.
        - Czy będę go szukać? - powtórzył po niej z zaskoczeniem, jakby zaproponowała coś wyjątkowo nieprzyzwoitego. - Och… Nie wiem… Serce z jednej strony wyrywa się, by odnaleźć swoją drugą połowę, lecz co zrobić, gdzie zacząć, jak go odnaleźć? Tak mało wiem, ale jednocześnie nie chciałbym, by to mnie powstrzymało. Jestem sparaliżowany, gdyż nie wiem czy nie napisze do mnie wkrótce i jeśli wyruszę, a jego list przyjdzie, gdy mnie nie będzie… Och, to przejmujące! Ale chciałbym go zobaczyć… Nie, nie zdecydowałem jeszcze, choć coś mi mówi, iż on teraz czeka na odpowiedź… Och, to takie ekscytujące! - podniecił się momentalnie i aż podskoczył, wtedy jednak nagle zamarł, jakby coś mu się przypomniało. Zasłonił złożonymi dłońmi usta i spojrzał na Yuumi, a potem na stół.
        - Och, och, zapomniałem, na śmierć, przez te wszystkie emocje, osoby, zdarzenia… zapomniałem! Widzisz, najdroższy mój wzorze organizacji, wraz z koresponcencją dostałem dzisiaj liścik od Viritiriena, zapowiedział, że wpadnie do mnie jutro na rozmowę, bo wkrótce wyjeżdża! To… chyba powinniśmy kilka zostawić? - upewnił się, spoglądając na zapakowane ciasteczka. - Albo nie, nie! Kupię jutro świeże, by były ciepłe, chrupkie i smakowite… Te z truskawkami zdaje się smakowało najlepiej, czyż nie? Na pewno najlepiej wyglądały, zdecydowanie! Tak, jeśli się uda, muszę je mieć też jutro… Och, jak dobrze, że Suoh jest jedną z najgorszych flej w świecie artystów - pedantyzm z pewnością przehandlował na swój słuch absolutny - inaczej zapadłbym się pod ziemię, gdyby miał zobaczyć mój twórczy bałagan! Ale nie, nie sprzątajmy, jemu to się na pewno spodoba. Nie wiem tylko jak z tą sztywną nogą wdrapie się tu na samą górę… Ale to elf ze wszech miar uparty, da radę choćby miał to zrobić na rękach, z pewnością!
        Kinalali zaczął miotać się po swojej pracowni, jakby jednocześnie chciał ją sprzątnąć i jeszcze bardziej zabałaganić. I wbrew pozorom oba te cele jakimś cudem realizował, bo gdy w jednym miejscu robiło się bardziej przejrzyście, w innym zaś rosła kupka kartek i przyborów do pisania i tak w kółko.
        - Yuumi… - zaczął, nagle przystając. - Dziękuję. Za wszystko. Za to co przed chwilą powiedziałaś i za to, że byłaś ze mną przez ten cały czas. Nasza znajomość jest dla mnie bardzo cenna i będę ją hołubił jak najdroższy skarb, to cudowne doświadczenie móc obcować z kimś tak praktycznym i zorganizowanym, ale jednocześnie artystycznym… Wierzę, że twoja podróż będzie niezwykle owocna i gdy spotkamy się ponownie, odkryjesz wiele swoich stron, z których istnienia nie zdawałaś sobie nawet sprawy… Dojrzejesz i poszerzysz swoje horyzonty, na pewno będzie to widać w twoich pracach. Mam prośbę. Gdy będziesz mogła, rysuj. Maluj. W ten sposób najlepiej wyrazisz siebie, a gdy wrócisz, gdy obejrzysz swoje prace, nie tylko będziesz pamiętała nawet to, co zdarzyło ci się zapomnieć, ale będziesz też mogła przenieść się w czasie i zobaczyć, jak wiele się zmieniło i jak bardzo się rozwinęłaś. Raduję się, iż wyruszasz. Twoi rodzice mieli może inne plany, ale ja wiem, że twoja dusza potrzebuje czego innego i właśnie teraz to zrealizujesz. Gdybyś od czasu do czasu wysłała mi pocztówkę, jakiś swój szkic, skakałbym z radości - zapewnił z lekką nieśmiałością.
        - A gdybyś wróciła i mnie by nie było, pamiętaj, ten dom zawsze będzie twoim domem i możesz w nim zostać jak długo chcesz. A jeśli będę na miejscu, przywitam cię iście po królewsku, nieważne kiedy by to było. Na ciebie zawsze będę czekał.

        Dzień pełen wrażeń sprawił, że oboje szybko udali się na spoczynek, a następnego dnia jeszcze przed południem w pracowni poety pojawił się jego przyjaciel ze swoją muzą. Panna Alina miała na sobie piękną, zwiewną suknię w subtelnym odcieniu różu, przez którą Suoh z czułością zwracał się do niej “Panno Peonio”, gdy akurat zbierało mu się na żarty. On sam zaś miał na sobie jak zawsze proste czarne szaty. Siedział na jednej z kanap, podkładając sobie pod plecy cały stos poduszek i wyciągając przed siebie jedną nogę, tę ze sztywnym kolanem. Jadł i pił wszystko, czym go częstowano, nie szczędząc komplementów, choć też nie zachwycając się w stylu La’Virotty - dla niego wystarczającym wyrazem uznania było proste stwierdzenie “ładna filiżanka” bądź “bardzo smaczna herbata”.
        - La’Virotta, jeśli chcesz usłyszeć moją nową kompozycję, zapraszam na prapremierę za rok w Operze Królewskiej w Rododendronii. Miejsca wyprzedały się co prawda już dawno, lecz ja nadal mam kilka wolnych krzeseł w loży. Pannę również zapraszam - zwrócił się z miłym uśmiechem do Funtki, gdy Kinalali próbował subtelnie pociągnąć go za język na temat tworzonego dzieła.
        - Ależ, Suoh, znam twoje ambitne podejście do życia i stawianie sztuki powyżej własnych potrzeb, nawet tych najbardziej elementarnych, ale jak chcesz w rok skończyć coś tak… tak… monumentalnego?
        - Skąd myśl, że to coś monumentalnego?
        - Ależ! - żachnął się momentalnie Kinalali. - Po pierwszej, najdroższy miłośniku majestatu i bezkresu, ty zwyczajnie nie potrafisz inaczej, nawet gdyby poproszono cię o stworzenie, dajmy na to, melodyjki wygrywanej przy drzwiach do posiadłości arystokratycznego rodu, nie powstrzymałbyś się, by nie wepchnąć w nią chóru i całej orkiestry… Zrezygnowałbyś co najwyżej z organów.
        - O nie, to potwarz! - oburzył się teatralnie elf. - Ja NIGDY nie rezygnuję z organów. Prędzej orkiestry bym się pozbył - dodał. - No dobrze, to jeden argument, coś jeszcze?
        - Ależ gdyby to nie było coś wielkiego, nie pozwoliłbyś wyciągnąć się z pracowni - jestem przekonany, że jeśli całość dałoby się napisać przed skonaniem z głodu, zrobiłbyś to, a skoro musiałeś już opuścić swój strych, by coś zjeść, to zrobiłeś sobie dłuższą przerwę, pewnie za namową swojej drogiej muzy.
        Viritirien nic nie odpowiedział - za najlepszą odpowiedź wystarczył radosny śmiech panny Aliny.
        Nagle - nie wiadomo jakim cudem - temat rozmowy czwórki artystów zszedł na zbliżającą się podróż Yuumi. Alinę bardzo ta wieść ucieszyła.
        - Och, cudownie! - zakrzyknęła, uśmiechając się szeroko swoimi wyszminkowanymi ustami. - Gdzie się wybierasz? - dopytywała, od razu przysuwając się odrobinkę do malarki.
        - Mam pomysł! - oświadczyła, gdy dowiedziała się, że Yuumi nie ma żadnego konkretnego celu. - Może gdzieś cię podrzucimy? Z Efne udajemy się na Wybrzeże Jadeitów, jeśli południe ci odpowiada, będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz nam towarzyszyć. Miejsca w powozie mamy dość nawet dla dodatkowych czterech osób, prawda, mistrzu Suoh? - zwróciła się do swojego partnera.
        - Hm… - Kompozytor wyglądał na szczerze rozbawionego entuzjazmem Aliny. - Tak, w istocie. Zapraszam, panno Terroto, jeśli ma panna ochotę spędzić kilka tygodni podróży w towarzystwie gburowatego muzyka i onieśmielająco utalentowanej śpiewaczki…
        - Mistrzu… - zwróciła się do niego Alina, skromnie lecz z zadowoleniem spuszczając wzrok. Była młodą dziewczyną, lecz w naturalny sposób arystokratyczną i dostojną, co dodawało jej lat poza chwilami takimi jak ta, gdy nagle odkrywała swoje dziewczęce oblicze.
        - Kiedy chciałabyś wyruszyć? - zmieniła szybko temat.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Nie było źle. Wręcz… wszystko zaczęło się powoli i przynajmniej tymczasowo układać. Tak jak burza zjawiła się niespodziewanie, tak samo bez ostrzeżenia przeminęła pozostawiając po sobie co prawda zmieniony krajobraz, ale kto wie czy nie piękniejszy niż te suche stepy spokojnej do tej pory koegzystencji dwóch artystycznych bytów. Zszargane zaufanie podnosiło coraz odważniej swoje młode listki, płatki rozkołysanych główek zrozumienia i nadziei lśniły od spadających zeń ciepłych kropelek. Ptaszki znowu zaczynały ćwierkać, a ciastka były pyszne - tyle Funcia mogła w tej chwili o nich powiedzieć.
Czy Kinalali dobierał słowa lepiej czy gorzej niż zwykle, nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Grunt, że usłyszała to czego pragnęła, co miała nadzieję otrzymać w formie nawet nie obietnicy, a zwykłego stwierdzenia, ale o co bała się poprosić. Jeżeli Lali będzie o niej pamiętał to już będzie to dość, aby była spokojna… przynajmniej poniekąd. Na pewno będzie miała wiele spraw na głowie, ale jakoś nie sądziła, by Kinalali przestał się po niej krzątać albo przynajmniej cichutko piszczeć gdzieś w zagraconym kąciku. Zbyt wiele dla niej zrobił i znaczył, by nie wracała myślami do ich ostatnich rozmów przez długie tygodnie, jeśli nie cały czas rozłąki.
Ciepły uścisk delikatnego ciała pomógł jej ostatecznie odzyskać humor i wiarę w to, że co by się nie wydarzyło i tak zawsze będą…
Tak, na pewno będą. Przytuliła swojego szalonego poetę i zastanowiła się czy jego tajemniczy wielbiciel ogarnie to dziwaczne serce, do którego tak wyrwał się z bezwstydnym listem. Że też na Lalego właśnie coś takiego zadziałało. Gdyby to ona otrzymała podobny twór ze słów spisanych to pewnie znalazłaby autora tylko po to, aby przywalić mu w zęby, a potem nauczyć poprawnego zwracania się do kobiet. No, ale Lali kobietą nie był i ostatecznie wychodziło na to, że trafił na coś co mocno go zelektryzowało.
,,Obyś się nie dał”, pomyślała z gorącą nadzieją, że paresetletni maie potrafi się upilnować i dać w pysk natrętnym chłopom kiedy trzeba. Marną nadzieją. Że też ona, dziewczę przed swoją pierwszym w życiu flirtem, musiała martwić się o to opływające w obojnacze wdzięki stworzenie rozchwytywane od lat przez tłumy fanów każdej nacji, płci i niemal każdego wieku! Niedorzeczne!
A jakże prawdziwe.
- Nie powiem tego. - Uśmiechnęła się lekko. Co prawda kwestia ,,a nie mówiłam” pasowała do niej idealnie i pewnie dałaby jej nieco satysfakcji jako osobie sądzącej, że myśli racjonalnie, ale i pragnącej na to dowodów, jednak w tym konkretnym przypadku…
- Nie chcę mieć nawet ku temu okazji - dodała by podtrzymać stanowczość przyjaciela i pokazać, że zostawia wszystko w jego rękach nawet nie dostając przy tym nerwicy.
A tajemniczy wielbiciel ryb nie przestawał sprawiać problemów. Chociaż te logistyczne dotyczyły już w sumie jedynie poety, ona bowiem nie umiała nic poradzić na jedną wielką niewiadomą jaką była ewentualna organizacja spotkania Lalego z tym draniem.
,,Było podać adres jak ci się tak spieszyło, cholerny narwańcu”, wyrwała jej się niema uwaga skierowana do wyżej wymienionego mąciciela i w jakiś sposób nasyciła jej potrzebę komunikacji z rywalem o czas poety. Przynajmniej wiedziała już, że nie jest zbyt rozgarnięty albo przynajmniej brakuje mu którejś klepki. Ciekawe czy przy Lalim zgłupiałby jeszcze bardziej…
Hm?
Kiedy maie przypomniał sobie nagle o jutrzejszym (umówionym) spotkaniu ze swoim kompozytorskim przyjacielem i zaczął snuć ratunkowe plany poczęstunkowe, młoda z trudem powstrzymała się od docinki.
A więc nieźle się dobrali, zdezorganizowane ciapy jedne!
Zamiast tego zaczęła tylko kiwać głową i pospiesznie obmyślać czy ona nie może przypadkiem czegoś uporządkować czy przestawić, ale Lali już szalał i to całkiem i absolutnie po swojemu. No cóż… on lepiej znał gusta rzeczonego jegomościa i ostatecznie to on był gospodarzem. Ona mogła co najwyżej robić potem niewinne oczka i minę w stylu ,,ja tu tylko pomieszkuję, nie wtrącam się w sprawy reprezentacyjne”. Co prawda, to nieprawda, ale któż mógł wiedzieć. Przynajmniej ciastka będą zapakowane poprawnie, a Lali na pewno kupi rano taczkę świeżych najwyższej jakości.
Ciętość jej młodego umysłu i rodzących się w nim zdań była od dłuższej chwili na nowo bezpieczna, ale jeszcze na parę sekund musiała odwrócić je na miększą stronę. To co mówił jej przyjaciel było niezwykle ważne i chyba ostatecznie właśnie te słowa dodały jej odwagi by uczynić ten skądinąd szalony krok jakim była wyprawa nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo z kim… i odwagi, by później lub w razie czego tu wrócić. Choć przez pewien czas wolała tego nie robić. Szkoda byłoby zmarnować takie gorące przedpożegnanie i wszystkie te wycierpiane emocje. Między nią a Lalim było dobrze i należało uciec, aby tak na pewno zostało. Następnym razem gdy się zobaczą będzie już starsza i mniej dziecinna, a już na pewno nie da się tak ponieść. Może w końcu. A teraz musiała wykorzystać to, że wraz z okolicznościami zmotywował ją i pchnął w odpowiednim kierunku. Jedyne co mogła teraz dla niego zrobić to przytaknąć i zapewnić, że będzie mu wysyłać co lepsze szkice, a może i jakieś inne cudeńka, na które trafi w trakcie realizacji najbardziej szalonego planu swojego dotychczasowego życia.

Wizyta kompozytora i jego towarzyszki była zdecydowanie milsza i łatwiejsza niż się spodziewała. Denerwowała się co prawda nadal, ale będąc na "swoim" terenie mogła poratować swoje nerwy podawaniem herbaty i przekąsek, a przy tym rozmowy były całkiem swobodne, a niekiedy i szczerze zabawne. Ona przeważnie milczała, ale z zainteresowaniem przysłuchiwała się wymianie zdań między dojrzalszymi artystami i zwyczajnie cieszyła się tym, że nic się nie wylewało, nie tłukło i nie niszczyło. Pytana o coś odpowiadała krótko i grzecznie, zawsze wyglądając na nieco zaskoczoną tym, że ktoś się w ogóle do niej zwrócił. Zaczynała zastanawiać się jak da sobie radę na obcej ziemi, skoro zwykła rozmowa w mieszkaniu maie sprawiała jej tyle kłopotów. Ale decyzja była decyzją i…
Kolejne zaskoczenie.
Naprawdę mogli ją podwieźć? Ją? Po co, czemu, za ile, gdzie haczyk, na pewno to do niej mówią?
Nie no, oczywiście, że tak, przecież nie była trędowata. Chyba przeceniała swoją niezdatność do kontaktów międzyludzkich, bo dzięki Lalemu szło jej wcale nieźle, a i nigdy nie robiła jakiegoś bardzo złego wrażenia. W dodatku nie wszystkie chodzące po ziemi istoty były podstępnymi zwyrodnialcami, oszustami, którym nie można ufać i wrednymi żartownisiami lubiącymi wyrzucać wcześniej zgarniętych pasażerów gdzieś w lesie. Nie, rozumne istoty bywały normalne i o dziwo artyści nawet też. W sumie to Funcia głównie im ufała.
Pomiędzy podziękowania, niedowierzanie, a ostrzegawczy bełkot z tyłu głowy wepchnęło się całkiem praktyczne pytanie od pani Aliny - kiedy?
Na chwilę (dłuższą niż zwykle) się zawahała. Z jednej strony miała pewne plany, ale podróż od Efne do domu i z powrotem trwałaby stanowczo zbyt długo, by mogła to stanowczo zadeklarować tej dwójce, która było nie było szczęściem oferowała jej ogromną przysługę. Skoro więc miała rzucać się na tak zwane "wyprawy" to może zacząć już teraz. Do rodziców i babci napisze, a znad wybrzeża wróci możliwie szybko… tak, nie od tego wymyślono pismo, by wszystko było na gębę, a listy - by twarzą w twarz. Trzeba było wykorzystać wynalazki zamierzchłej przeszłości i nie stracić szansy zaczęcia wędrówki w towarzystwie tych całkiem miłych osób.
- Prawdę mówiąc do tej pory mi się nie spieszyło, ale mogę być gotowa w przeciągu trzech dni - odparła całkiem poważnie, dając sobie jednak czas by omówić co trzeba z dziadkiem. Przynajmniej z nim mogła teraz porozmawiać, a to, że on na pewno spanikuje i za skarby smoków nie będzie chciał jej puścić to inna sprawa. Więc dzień był dodany, aby ostudzić jego gorące protesty dzbanem chłodnej meliski i zostawić go w stanie nieco mniejszego roztrzęsienia. Chyba powoli zaczynała doceniać swój upór, bo inaczej pewnie nigdy by się z domu nie ruszyła.
- Tylko… - Przypomniało jej się nagle o Amari. Nie mogła jej zostawić, nie miała gdzie, a i potrzebowała jej jako mentalnego wsparcia (jako co że niby?). Ale zwalać tak obcym ludziom na głowę udawanego gada to chyba było za wiele. Już i tak obecność tak nietypowej bestyjki narobiła sporo problemów.
,,Ale powiedz, czego się spodziewałaś biorąc z sobą stworzenie tak wielkie, głośne i trudne do przeoczenia? Że schowasz je w razie czego do kieszeni albo powiesz «Burek, zostań w budzie, poczekaj aż wrócę?» i wepchniesz je pod opiekę pierwszemu chętnemu? No właśnie". A teraz już było za późno. Chaos był od niej poniekąd zależny i należało wywiązać się z obowiązków darmowego przewodnika po świecie.
Powiedziała więc o tym. W miarę dokładnie opisała Amari (co przypomina, że jest wielka, kapryśna i gada) oraz, że bez niej pojechać zwyczajnie nie może. Inna sprawa, że "smoczyca" pewnie dałaby radę dreptać obok powozu, a może nawet pogodzić się z losem futrzaka, który nie jest stawiany na równi z "bezsierstnymi, którzy się odziewają". Pytanie brzmiało czy samo jej towarzystwo nie będzie problemem. Czasami trudno było przewidzieć jak się zachowa i co wymyśli, a gdyby tak ściągnęła na ich dobroczyńców kłopoty, Yuumi miałaby ciężkie wyrzuty sumienia. Choć może wcale nie należało z miejsca zakładać katastrofy. Ostatecznie Amari była całkiem… no… może nie należało z miejsca zakładać katastrofy, ale właściwie czemu by nie?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali z jednoczesnym zadowoleniem i napięciem obserwował to, jak dogadywała się panna Alina i jego droga Yuumi. Od samego początku wiedział, że nowa muza Viritiriena to osoba bardzo troskliwa, ale jej propozycja nawet jego miło zaskoczyła. Cieszył się na dodatek z tego, że Funtka jej tak od razu nie odmówiła, bo podróż w takim towarzystwie mogła być dla niej bardzo pouczająca no i przede wszystkim komfortowa - Suoh, choć na co dzień tego nie okazywał, był wręcz absurdalnie bogaty i lubił wygody, gdy tylko nie był bez reszty pochłonięty tworzeniem. Więc choć poeta nigdy jego powozu nie widział, był przekonany, że w środku było miejsce, by zmieścić jeszcze z pół tuzina pasażerów i każdy miał dla siebie wygodne miejsce siedzące.
        Alina zaś nawet nie zwracała uwagi na gospodarza, całkowicie pochłonięta czynieniem ustaleń z młodą malarką i rzadkimi konsultacjami z Viritirienem. To teoretycznie on powinien prowadzić tę rozmowę - w końcu był głównym sponsorem tej małej podróży po Alaranii,więc Alina właśnie rozporządzała jego zasobami, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ze stoickim spokojem słuchał wymiany zdań między nimi, godząc się na wszystko delikatnym skinieniem głowy znad swojej filiżanki. Zainteresował się dopiero bardziej, gdy zaczął się temat Amari, a to można było poznać po tym, że odstawił herbatę na stolik i już tylko słuchał. Widać było, jak poruszały się jego oczy gdy próbował sobie zwizualizować wygląd bardzo nietypowej, smokopodobnej istoty. Wyraz jego twarzy pozostawał niewzruszony, za to panna Alina wyglądała na trochę przejętą. Słuchała Yuumi i tylko od czasu do czasu zerkała na kompozytora, jakby nie chcąc podejmować żadnej decyzji bez konsultacji z nim, on jednak jakby tego nie dostrzegał.
        - Mistrzu Suoh? - przywołała go w końcu, ostrożnie, jakby nie chciała przerywać jego rozmyślań. Elf wzruszył ramionami.
        - Do powozu nie wejdzie - oświadczył, jakby to miało być jedyne co miał do powiedzenia, Alina znała go jednak na tyle dobrze, że wiedziała, że należy jeszcze chwilę poczekać. Kompozytor w tym czasie sięgnął po swoją filiżankę, poprawił sztywną nogę i upił łyk herbaty.
        - Może na dach by weszła - kontynuował. - Resory są mocne, ręczę, że wytrzymają te kilkadziesiąt kamieni obciążenia. Nie wiem jednak jak konie… Najwyżej będzie musiała schodzić na podjazdach. Spokojnie, nie zamierzam jej zaprząc razem ze zwierzętami - zastrzegł, jakby ktokolwiek mógłby go o to podejrzewać.
        - Krótko mówiąc, może z nami jechać - podsumował.
        - Dziękuję, mistrzu - odpowiedziała mu rozpromieniona Alina, z czułością ujmując go za dłoń. On odwzajemnił ten gest z naturalnością cechującą osobę, która dobrze czuła się w swoim związku.

        Suoh i Alina wyszli z mieszkania Kinalalego wieczorem, spędziwszy u niego całe popołudnie - przepraszali za to, że tak się zasiedzieli, zapewniali jednak przy tym, że było im bardzo miło i przez to nie spostrzegli nawet ile czasu minęło. Kinalali zbywał ich przeprosiny - zapewniał, że sam doskonale się bawił i było mu bardzo miło. Wyraził nadzieję, że jeszcze się spotkają - może przy okazji premiery wielkiego dzieła Viritiriena - a w odpowiedzi usłyszał podobne zapewnienie z ust kompozytora.
        - Do zobaczenia za trzy dni, panno Yuumi - pożegnał się elf z przyjaciółką poety. - Podjedziemy tutaj, by łatwiej było się pannie zapakować do powozu.
        - Do zobaczenia, Yuumi! - powtórzyła po swoim mistrzu Alina, całując powietrze obok jednego i drugiego ucha dziewczyny. Widać było, że bardzo cieszyła się na towarzystwo w trakcie podróży, bo cały czas się uśmiechała.
        - Chodźmy, moja piwonio - zwrócił się do niej Viritirien, wyciągając rękę do swojej muzy. Ona doskonale pojmowała jego zamiary, pożegnała się więc szybko z gospodarzem i podeszła do Suoha, by ten mógł się wesprzeć na jej ramieniu przy schodzeniu po schodach. Szło mu pokracznie przez jego sztywną nogę, ale widać było, że obojgu się nie spieszyło.
        - Nie sądzisz, moja droga Yuumi, że to co łączy naszych niedawnych gości zasługuje na wielki szacunek i podziw? - zagadnął Lali, gdy para już zniknęła im z oczu. - Tak wiele ich dzieli, a jednocześnie tak doskonale się dogadują, widać, że mają dla siebie wiele ciepła i łączy ich relacja obejmująca umysły, serca i dusze, a jednak pewnych granic do tej pory nie zburzyli, wszak ona cały czas tytułuje go mistrzem, a on jest w stosunku do niej szarmancki w takim samym stopniu jak dla każdej innej kobiety, ni mniej ni więcej. Ich relacja przypomina nieco rodzinę, czyż nie? Panna Alina opiekuje się nim niczym siostra bądź nawet matka, a on ma do niej wielki szacunek i również wiele ciepła, widać to w jego spojrzeniu i słychać w tych nielicznych słowach. Fascynujące…
        Wypowiedziawszy ostatnie słowo Kinalali wielce się zadumał i w tym stanie obrócił się w stronę wnętrza twojego mieszkania, zapewne by gdzieś spocząć i dać się ponieść własnym myślom, zaplątał się jednak w szaty i runął jak długi, w ostatniej chwili przemieniając się w energetyczną formę by uniknąć dewastacji swojej pięknej twarzy. Gdy wrócił ponownie do postaci cielesnej, ocknął się już z rozmyślań.
        - Yuumi! - zwrócił się z radością do malarki. - Jakież to szczęśliwy zbieg okoliczności nastał. Wręcz może trochę zazdroszczę ci czasu, który spędzisz z mistrzem Viritirienem i jego muzą. Och, jakże to ekscytujące móc obserwować wielkiego twórcę w chwili, gdy powstaje jego wiekopomne dzieło! No i przede wszystkim, w jak miłym towarzystwie przyjdzie ci podróżować! Panna Alina to ze wszech miar urocza osoba, choć fizjonomię ma niezwykle wyniosłą, wręcz stworzoną, by jej profil umieszczano na kameach.

        Kolejne dni dla obojga obfitowały w wydarzenia, lecz dla każdego los miał inne plany. Wbrew temu, czego można było się spodziewać, Kinalali na moment powściągnął wodze swojej miłości i skupił się na tym, że jego przyjaciółka miała wyruszyć w podróż. Oferował jej wszelką potrzebną pomoc i wsparcie, które czasami bywało może wręcz uciążliwe. Tylko raz zdarzyło mu się rozkleić, gdy na głos rozmyślał o tym jak to będzie spotkać się ponownie, gdy ona wróci, kto wie czy za kilka miesięcy czy może nawet lat, było to jednak wzruszenie podobne do tego, które matka odczuwa, gdy jej dzieci opuszczają dom, by urządzić się na swoim.
        I w końcu nadszedł ten wielki dzień: Yuumi miała wyruszyć w drogę razem z Viritirienem i Aliną. La’Virotta z tej okazji ubrał jedną ze swoich piękniejszych szat - szmaragdową z lazurowymi wstawkami, szczodrze obszytą złotem i drobnymi cekinami. Wyglądał jak pan młody przed weselem, był jednocześnie przeszczęśliwy i zdenerwowany. Radował się na myśl, że jego przyjaciółka zobaczy świat i zdobędzie nowe doświadczenia, lecz z drugiej strony wiedział, że będzie tęsknił. O wszystkich swoich wątpliwościach i radościach mówił, o ile ona chciała słuchać, bo przecież w tym momencie to ona była najważniejsza: to ona wyruszała na swoją wielką wyprawę, więc jeśli coś miało jej pomóc, on na pewno chciał to dla niej zrobić.
        Powóz Viritiriena zajechał pod kamienicę La’Virotty z dokładnością krasnoludzkiego inżyniera - o czasie i zatrzymując się idealnie drzwi w drzwi. Ze środka natychmiast wyskoczyła panna Alina, ubrana w wygodną podróżną sukienkę bez żadnych ekstrawagancji, przywitała się ze wszystkimi i zarządziła jak woźnica ma ułożyć rzeczy malarki w kufrze na bagaże, by nic się nie zniszczyło. W tym czasie Suoh jedynie zerkał ze środka, usprawiedliwiając się, że wygramolenie się z powozu to dla niego wyzwanie, którego się nie podejmie tylko po to, aby przywitać się z La’Virottą, co poeta skwitował śmiechem i zgodził się na to, by tylko podać kompozytorowi rękę przez otwarte drzwi.
        - Możemy ruszać - oświadczyła z werwą panna Alina, gdy wszystko było już na swoim miejscu. Pożegnała się z Kinalalim, wyrażając przy tym swoją radość z możliwości poznania go, po czym spodziewając się, że Yuumi zechce zamienić jeszcze parę słów ze swoim przyjacielem, wsiadła do powozu, by zapewnić im prywatność.
        - Yuumi - maie zwrócił się do dziewczyny czułym głosem. - Pewnie już nieraz to mówiłem, że powtórzę się po raz wtóry: cieszę się, że zdecydowałaś się na tę podróż. Pamiętaj, zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok, a potem… potem świat staje się cudowny. Poznasz ludzi, miejsca, rzeczy i zwyczaje, których tu nigdy byś nie uświadczyła. Zmieni się twoje postrzeganie… i ty sama również w jakimś stopniu, ale wierzę, że to co w tobie najlepsze takie pozostanie. Twoje opanowanie, racjonalność, ale też wrażliwość, dzięki której zostałaś artystką. Bierz z życia to, co najlepsze, Yuumi… A jeśli zdarzy ci się o mnie czasami pomyśleć w trakcie tej podróży, będę najszczęśliwszy na świecie. Bo ja na pewno będę o tobie myśleć i czekać twojego powrotu. Szerokiej drogi, Yuumi.
        To powiedziawszy poeta nachylił się do malarki i ucałował ją w czoło, a następnie po bratersku objął. Gdy zaś się prostował, można było dostrzec jak ukradkiem ociera łezkę wzruszenia.
        - Och, byłbym zapomniał! - zawołał, zaraz sięgając do swojego karku, by rozpiąć jeden z noszonych tego dnia naszyjników. Było to subtelne dzieło, łańcuszek z niewielką zawieszką w kształcie gwiazdki.
        - Wiem, że nie przepadasz za ostentacyjną biżuterią, dlatego wydaje mi się, że to powinno przypaść ci do gustu… Tak by czasami ci o mnie przypominało i… By dodawał ci sił. Nie rzucono na niego żadnych potężnych czarów, ale sposób w jaki go zaklęto pozwala odegnać sen na jeszcze kilka godzin, gdy zachodzi taka potrzeba. Wystarczy potrzeć tą gwiazdką skronie.
        Nawet jeśli Yuumi protestowała, Kinalali na to nie zważał - zapiął łańcuszek na jej szyi i ewentualnie pozwolił, by schowała zawieszkę pod ubraniem, nim objął ją po raz kolejny, życzył szeptem powodzenia i delikatnie pchnął ją w stronę powozu. Gdy zaś ruszyli, stał jeszcze długo na ulicy i czasami machał do nich, a gdy zniknęli za rogiem, on również zniknął, rozwiewając się w złoty pył, który wiatr uniósł ku niebu.

Ciąg dalszy: Kinalali
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Czasami dni mijały tak wolno, że miało się tępe wrażenie mentalnego przeniesienia do ślimakladnii i oberwania w głowę pałką-tempotką, a niekiedy gnały tak szalenie, że co mrugnięcie było się w innym miejscu i robiło się tysiąc różnych rzeczy. Chwile od wizyty kompozytora i umówienia się na podwózkę do samego wyjazdu były dla Funci czymś pomiędzy dwoma skrajnościami, z tendencją do nagłych zmian i skoków, przez co raz była zmęczona natłokiem wrażeń, a raz ich brakiem. Spakowała się stosunkowo szybko, bo i klimat wybrzeża i pora roku sprzyjała sprawnemu wyborowi kilku lekkich ciuszków i jednego okrycia awaryjnego, biżuterii do upchnięcia żadnej nie miała, przybory rysunkowe już w zasadzie były ładnie przygotowane, a wygrzebanie małej podręcznej torby i praktycznego zestawu szalonego podróżnika typu krzesiwo, paski skórzane i menażka to była kwestia jednego przebiegnięcia się do domu dziadka i otwarcia szafy. Największym problemem dla młodej artystki było wybranie książek. Miała mnóstwo do przeczytania i żadnej nie chciała pozostawić, ale musiała być gotowa na dźwiganie własnego bagażu więc musiała gwałtownie ograniczyć ich ilość. Najłatwiej było zrezygnować z beletrystyki, poezji właściwie od początku nie brała pod uwagę, ale została mnogość podręczników, z których każdy kusił zmysłowym szeptem obiecującym rozległe poszerzenie horyzontów i nabycie niezwykłych umiejętności zwiększających wartość na rynku istnienia.
Ciężko było wybrać.
Ostatecznie, po wielu wewnętrznych kłótniach i debatach, dogłębnych analizach przyszłej pogody, humorów i upływu czasu, a także siły własnych włókien mięśniowych i oporu Amari, Funtka wybrała kilku kandydatów do towarzystwa, po czym z gromady owej na oślep wyłoniła pięciu szczęśliwców. Dwóch potem wymieniała, ale liczył się efekt, a ten osiągnęła jaki chciała.
Po trudnej sztuce pakowania, wraz z myślami krążącymi wokół kompozytora i jego muzy, dziewczynie zostało już tylko omówić plany z dziadkiem i spotkać się po raz ostatni (przed wyjazdem) z Piratem, Miminettą oraz elfim tłumaczem, z którymi w sumie miała nadzieję, że pobędzie jednak trochę dłużej skoro już zaczęli się dogadywać, ale jakoś nie wyszło.
Idąc żwawo przez Efeńskie ulice i w duchu żegnając się z nimi nawet całkiem czule, wspominała słowa, które Kinalali wypowiedział kiedy tak zwany mistrz Viritirien i panna Alina opuścili jego mieszkanie. To faktycznie wspaniale, że będzie miała okazję podróżować w ich towarzystwie. Nigdy nie sądziła, że trafi jej się taka okazja. Ona, która za przyjaciela miała przecież wielkiego poetę! Ale nie, to nadal była niespodzianka. Lali w jej oczach był zwyczajnie zbyt lalowaty, by stale pamiętać o tym, że to również przegenialny artysta, a samą siebie postrzegała raczej jako jego niewiele znaczący w świecie cień lub pesteczkę na talerzu chwały i obfitości pochwał, którymi się delektował. Taką niepomarszczoną jeszcze rodzynkę. Mogła więc i powinna cieszyć się z okazji jaka jej się trafiła, a także odetchnąć z ulgą, skoro nawet Amari nie była powodem, by rezygnować z wygodnego i zdaje się bezpiecznego środka transportu.
Denerwowała się jedynie co smoczyca wymyśli w drodze oraz co pójdzie nie tak… obecność kompozytora jednak mocną ją krępowała, już czuła jak będzie ją ściskać w żołądku. Z drugiej strony panna Alina wydawała się ją lubić i bardzo dobrze działała na postrzępione nerwy. Tak, razem z nią mogła dać radę. Musi, skoro zdecydowała się na ten pierwszy krok (czy też drugi, jeżeli za pierwszy uznać ucieczkę ze szkoły). I tak jak powiedział Lali - relacja tej dwójki też była stabilna i godna szacunku. Funci także bardzo przypadła do gustu, a jednocześnie czuła, że nie będzie w trasie jedynie trzecim kołem u wozu. Jaka to była odmiana po tym co zobaczyła u Kinalalego! Jeżeli miała być szczera to mistrz Viritirien i panna Alina prezentowała sobą coś co podziwiała, a Lali i jego tajemniczy koleś w zasadzie nadal wywoływali u niej jedynie niepokój i irytację, a może nawet i odrobinę zawodu. Nie umiała nazwać tej fascynacji ani piękną, ani zdrową i w sumie najbardziej to chciała o niej zapomnieć. Dlatego też jakoś wyjątkowo łatwo było jej pogodzić się z faktem, że przez dłuższy czas nie zobaczy mieszkania maie. W sumie i tak wpadała tam tylko w przerwach od nauki, powinna się przyzwyczaić. Próbowała też skupić się na wszystkim tym ładnym co Kinalali jej powiedział i co naobiecywał. Bardzo chciała wierzyć w ślicznie dobrane i gorące słowa, ale coś w jej głowie szeptało cicho, że w czym jak w czym, ale zawodowy poeta w paplaniu jest dobry. Być może znała go jednak za krótko, by z zamkniętymi oczami i z pełną ufnością stwierdzić, że są prawdziwe. Były jednak miłe i to musiało wystarczyć jej sceptycznej naturze. Jego życie jego życiem, a jej z kolei należało do niej. Nie należało ich ze sobą mieszać bardziej niż to konieczne.

Negocjacje z dziadkiem poszły opornie. Ze wszystkich jej logicznych argumentów odnośnie wyjazdu przemawiał do niego tylko ten, że zapewne nauczy się jakiejś kobiecej pracy i jak wróci będzie jeszcze bardziej gospodarna niż była i w ogóle wymarzona żona dla jakiegoś miłego chłopa. Co prawda tak tego nie ujęła, ale staruszek umyślił sobie co chciał i właśnie te fantazje o dobrze wydanej kurci domowej rozpogodziły srogo-strapiony wyraz potężnej twarzy. Poza tym kowal był chyba świadom, że ostatecznie decyzja nie należy do niego, a do rodziców wnuczki, a oni z kolei najpewniej zgodzą się na jej szalone wymysły… no co to się porobiło! Kiedyś z domu to gnali chłopcy żeby liznąć przygód i wypatrzeć sobie kobitę na sąsiedniej wiosce, a teraz to młode panny tak bez asysty ruszały same w brutalny, męski świat… niech będzie, że jego małej towarzyszył wielki skrzydlaty stwór, ale toto nawet płci nie miało zdefiniowanej - jakim cudem mogłoby się do czegoś przydać!? No ale co zrobić? Cały dzień dyskusji zakończył się bezsilną zgodą na wyjazd dziewczynki do innego miasta. Ostatecznie podróżować będzie z szanowanymi (chyba) ludźmi i nie będzie sama plątać się po krzakach. O zgrozo już to z resztą zrobiła idąc do Efne z Kryształowego Królestwa, ale po kiego powtarzać takie ryzykowne głupstwa? Tak czy inaczej senior rodu pozwolenie wydał i miał kolejny powód do zmartwień. Choć gdzieś tam w środku, gdzieś głęboko był też szalenie dumny. To była krew Terottów! Kiedy coś sobie umyślili to nic nie mogło ich powstrzymać. Ha!

Powodów do dumy nie miał za to Pirat, zostało mu tylko niedowierzanie i spora doza smutku. Dopiero co upatrzył sobie koleżankę, z którą tak dobrze mu się rozmawiało! Nie zdążyli zrobić jeszcze tylu rzeczy, które miał w planach! Chciał jej i Lantowi pokazać tyle miejsc, tyle opowiedzieć… dlaczego miał nie mieć do tego okazji? Bolało go to tym bardziej, że już niedługo oficjalnie uznany będzie za dorosłego i skończą się szanse na ucieczki i zabawy w mieście. Do tego czasu pragnął zaznać jeszcze trochę mało odpowiedzialnej radości i zwyczajnie spędzać czas z tymi, którym niedługo nie będzie mu wypadało się skłonić, a co dopiero porozmawiać jak człowiek z człowiekiem. Ale choć porozumienie i mnóstwo frajdy było na wyciągnięcie ręki, ona i tak wyjeżdżała. Najwidoczniej nie był powodem, by trzymała się tego miejsca, to… nic dziwnego. Ostatecznie poszaleje trochę z Lantellem! Trzeba i jego trochę rozerwać, bo przecież taki nerwowy to chłopak, że to aż szkoda… tak, wielka szkoda byłoby się nim nie zająć. Poza tym zawsze otrząsał się szybko. Początkowy szok i melancholię szybko zastąpiło żywe zainteresowanie i podziw. Domagał się pamięci i jakiejś pamiątki wysłanej znad brzegu. Aż żałował, że nie może pojechać z nią. To by była zabawa! A niech to, że pierwsza zobaczy morze…
Dał Funci na pożegnanie co mógł - niewielką choć szczerą przypominajkę o jego istnieniu i roziskrzone spojrzenie spragnionych przygody, nadal chłopięcych oczu. Uśmiechu też jej nie żałował i zapewnił, że przypilnuje miasta dopóki nie wróci, może być więc spokojna. skubaniec poprawił jej humor.

Z Miminettą poszło o dziwo najgorzej. Malarka dotychczas nie zwracająca większej uwagi na Funciowe przepychanki od miasta do miasta nagle poczuła w sobie chyba zbyt silne opiekuńcze instynkty, gdyż kategorycznie oświadczyło, że młodą porąbało, a jeśli nie to porąbie w drodze i to banda szalonych leśników. Pobladła i o mało nie rzuciła kanapkami widząc tę wizję przed oczami, ale w jej stylu było bardziej stanowcze ględzenie i potrząsanie nieszczęśnikami będącymi w zasięgu jej rąk, toteż na tym się później skupiła. Takiej szalonej i głośnej dyskusji Yuumi jeszcze w swoim życiu nie miała. Była zdumiona jak bardzo musiała walczyć, by Mimi, dotychczas raczej odległa znajoma zechciała puścić ją w świat, co w sumie nie było nawet jej sprawą i do czego nie powinna przykładać większej wagi. Ale obfita brunetka już swoje wiedziała. Mianowicie to, że Funcia jest niewinnym, przeuroczym i bezbronnym stworzeniem i powinna siedzieć tu i kokietować Pirata, bo taki był jej podlotkowy obowiązek. Byliby taką uroczą parą! Ale nawet pomijając te dzikie fantazje miała swoje powody, by nie puszczać Yuumiś. Po pierwsze miała pewne plany wobec niej. Chciała trochę poćwiczyć projektowanie i już brała się za kolejną sukienkę, a tu nagle modelka jej ucieka! Poza tym ostatnio parę jej drogich kumpelek wyjechało, a gdyby tak trochę pomajstrować przy Funci wieczory pozbawione mężczyzn wcale nie musiałyby być takie samotne. Była już w takim wieku, że dało się z nią jak z człowiekiem poplotkować, a nawet bardziej! No i poza miastem faktycznie mogło być niebezpiecznie, zwłaszcza jeśli miało się świetne ciało (jak ona miała) lub trochę uroku i wibracje wątłej, a obładowanej drogocennymi bagażami łatwej ofiary (co miała Yuumiś). Nie, to było za wiele. Niestety młoda wzięła malarkę z zaskoczenia i do wyjazdu został już tylko jeden dzień. No nawet gdyby zakosiłaby jej wszystkie ubrania już nic by to nie dało… ale i tak wcale się z tą nagłą decyzją nie pogodziła.

Lant z kolei miał swoje własne problemy. Jak zwykle zresztą.

Dzień wyjazdu był dla Yuumi wyjątkowy. Powietrze zdawało jej się lekkie i czyste - pachniało wiatrem i lasem iglastym, a wszystko dookoła było jakby niezwykle wyraźne i żywe w kolorach poranka, choć niebo spowijały lekkie chmury. Czuła wyraźną ekscytację i niewiele mniej zdenerwowania, ale mało co w jej powierzchowności zdradzało jak bardzo to wszystko na nią wpływa. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Bagażu zabrała niewiele - jedną większą torbę podróżną i jedną podręczną, którą pragnęła mieć cały czas przy sobie. Nie pozwoliła sobie na więcej fanaberii, uważając, że zwyczajnie większych luksusów nie udźwignie. Przywitała się z mobilnymi dobroczyńcami wyjątkowo przyjemnym, choć płochliwym jak dziki zajączek uśmiechem i zaczęła myśleć, że panna Alina faktycznie jest godna wszelkiego podziwu. Zdecydowanie była w typie Yuumi jeżeli chodzi o sposób bycia, a takich osób w otoczeniu młodej artystki tak naprawdę było raczej niewiele. Sam kompozytor wylądował w gronie ‘dziwkaków z dużym dorobkiem’, ale nie był figurą odstraszającą dziewczynę - raczej spokojny i powściągliwy też był osobą, z którą Funcia mogła się bez większego chyba problemu dogadać.
Najpierw jednak, nim miała przetestować swoje zdolności zostały jej ostatnie słowa do wymienienia z Kinalalim. Ostatnio dużo się działo i chyba ich drogi musiały się w końcu rozejść. Była już z tym pogodzona na tyle, że faktycznie cieszyła się z wyjazdu bardziej niż żałowała tego co było składową ostatnich dni. Może dnia zakochanych szczerze nie znosiła od tego momentu, ale co jej po tym. Teraz nastał dużo lepszy poranek!
Gotowa do drogi słuchała Kinalalego ze spokojnym, lekkim uśmiechem, coś jakby grymasem harmonijnego zamyślenia. Nowe zwyczaje, miejsca i rzeczy… tak, dokładnie tak. To chciała zobaczyć! Wyjątkowo spokojnie dała się w końcu ucałować i objąć, choć ze swojej strony nie odwzajemniła uścisku całkiem przytomnie. Coś tam pokiwała głową, coś znowu przytaknęła… wybudziła się z tego stanu, gdy poeta zaoferował, nie - wepchnął w jej posiadanie zaczarowany łańcuszek. Praktyczny prezent! Po jej zdumionej twarzy i zaciekawionych czekoladowych oczach widać było, że bardzo się z niego cieszy, choć faktycznie zaraz ukryła go pod ubraniem. Potem jeszcze jeden uścisk i to w sumie tyle. Koniec. Odwróciła się od przyjaciela czując, że jej życie już raczej nie będzie takie samo i chyba nieco trwożnie, ale jednak radując się z tego powodu. Może nieco ironicznym tonem, ale i ona na odchodnym złożyła Lalemu życzenia powodzenia i wsiadła do powozu, by umościć się naprzeciw panny Aliny i jeszcze raz sprawdzić czy aby na pewno wszystko co potrzebne wpakowała do swojej torebki.
Kiedy wyjeżdżali z miasta dołączyła się do nich Amari. Było z nią nieco zamieszania i trochę chaotycznego przedstawiania, ale kiedy już wepchnęła głowę do powozu i nachalnie obwąchała kompozytora była usatysfakcjonowana na tyle, że niemal bez oporów weszła na dach, trwożąc Funcię, kiedy niechcący gibnęła powozem. Popisywała się jednak wyjątkową uprzejmością i niemal wytrawnymi manierami przez pierwsze chwile, co dawało nadzieję, że będzie kontynuować owo przedstawienie i przez następne dni. Właściwie w jakiś sposób wydawała się zachwycona i niedługo jej pozytywne nastawienie zaczęło udzielać się młodej artystce. Dopełnieniem zaś początku podróży był nagły gwizd i odległy widok galopującego w ich stronę wielkiego konia, szarej bestii z Piratem na grzbiecie. Ten zaś w najlepsze i bez skrępowania machał swoją piracką czapeczką, a kiedy zrównał się z powozem skłonił się na siedząco i wręczył Yuumi przez okienko jeden polny kwiatek. Wrażenie było tak bajkowe i niesamowite, że żadna z kobiet siedzących w wozie nie odezwała się, aż Pirat ukłoniwszy się raz jeszcze odchylił się od okienka i powoli zniknął w chłodnej porannej mgiełce pożerającej łąkę, by towarzyszyć im jeszcze przez pewien czas, niewidoczny i niesłyszany przez nikogo. Nikogo poza czatującą na dachu, prawdziwie czujną Amari, która zwinnym ruchem podkradła mu już kapelusik i teraz, ciesząc się sukcesem, wypatrywała kolejnych młodzieńców z darami. Nie podejrzewała nawet, że pod roześmianym wzrokiem Aliny Funcia przeżywa teraz prawdziwe katusze, czerwieniąc się i blednąc na zmianę, nie umiejąc żadnym logicznym zdaniem wyjaśnić tego co się stało, aż wreszcie zmieszane emocje przerodziły się w szczery śmiech i kto wie - może nawet początek nowej, kobiecej przyjaźni.

Ciąg dalszy - Funtka
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości