Błyszczące JezioroTrudne powroty i życiowe przewroty. - rezydencja Shasamo.

W wodach Błyszczącego Jeziora mieszkają Strażniczki. Małe istotki mierzące dwa cale. Swoje miasto mają w jego głębinach. Są niezauważalne dla ludzkich oczu. To ich połyskujące ciała nadają błyszczące kolory wodom tego jeziora. Na środku znajduje się tez niewielka wyspa cała porośnięta gęstą roślinnością, mity mówią że gdzieś na tej niewielkiej wyspie znajduje się tajemniczy portal prowadzący wprost do lasu Jednorożców.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Trudne powroty i życiowe przewroty. - rezydencja Shasamo.

Post autor: Yao »

Całe dzisiejsze popołudnie wampir spędził w pobliskim mieście, załatwiając sprawy bieżące. Nie minęło wiele czasu od jego nagłego powrotu, właściwie parę tygodni. Bardzo intensywnych, trzeba przyznać. Otóż okazało się, że powrót Shasamo do jego własnej rezydencji był równie niespodziewany dla podległych mu ludzi, co dla samego zainteresowanego. Dokładniej rzecz ujmując, prace nad remontem posiadłości nie trwały nawet w przyzwoitym tempie. Stąd z niemal sielankowo romantycznej i tajemniczej wycieczki z młodą księżniczką trafił w wir wszelkiej maści spraw mniej pasjonujących, skupionych na tematyce zarządzania, głównie średnio kompetentnym potencjałem ludzkim, trzeba z przykrością dodać. Ogólnie na chwilę obecną wszystko było już na poprawnej drodze, zbędne elementy zostały pousuwane, a prace wróciły na swój właściwy tor pod nadzorem dokładnie dobranych osób. Mniej więcej tak minął Yao ten czas na sprzątaniu bałaganu, gdy wszystko było już w porządku, wampir automatycznie odzyskał upragnioną swobodę, mając nadzieję, że powierzone nieźle opłaconym istotom zadania zostaną odpowiednio wykonane.
Panicz zatem zajął się tym, co sprawiało mu więcej przyjemności niż irytacji, mianowicie handlem. Z czegoś zresztą trzeba utrzymać podległych sobie. Całe szczęście miał już wyrobione od lat kontakty, z niektórymi rodzinami znał się dosłownie od paru pokoleń. Zawsze bawiły go tego typu relacje, kiedy jego godność jako znakomity kontrahent handlowy była przekazywana przez szlachtę rodzin kupieckich z pokolenia na pokolenie. Cóż, jemu oszczędzały bardzo wiele czasu na negocjację czy szukanie kontaktów, a im… właściwie nie wiedział. Może taka tradycja? Zresztą nie przejmował się zbytnio interesami współpracowników, dopóki nie przeszkadzali mu w jego własnych. Nie oszukiwał ani nie wykorzystywał ich, ale po prostu dawał im odpowiednie, że tak to dyplomatycznie ujmiemy, stosunki.
Dziś akurat nieumarły naoglądał się bogatych kupców aż nadto. Mimo tego, że wcale nie był mniej zamożny od nich, to jakoś z powodu ich fortun nie pałał do nich sympatią. Zawsze odnosił wrażenie, że śmiertelnikom mocno odbija od dóbr materialnych. Nieważne, na chwilę obecną liczyła się ilość podpisanych umów handlowych w liczbie dwóch. – Dobry początek. – Pomyślał odprowadzany przez lokaja do frontowych drzwi jednej z rezydencji. Na zewnątrz było zimno, służba otworzyła mu drzwi, na co podziękował skinięciem głowy. Srebrzysta, chłodna luna padała na miejski krajobraz, kłócąc się miejscami z ciepłym, acz matowym blaskiem latarni. Klacz czekała przed bramą do ich rezydencji. Oczywiście była w swojej wyjściowej, iluzorycznej, acz pełniejszej wersji. To znaczy wyglądała, jak poprawna przedstawicielka konia, a nie kościana jego imitacja. Od domu wampira dzieliła godzina drogi, może niecała, jeśli by się pośpieszył.
Dosiadł wierzchowca i chwilę po tym cichy stukot kopyt o brukowane podłoże rozległ się po wcześniej zatopionej w ciszy okolicy. Miasto o tej porze roku i dnia było niemal opustoszałe, zresztą ciężko byłoby się spodziewać czegoś innego po tej niewielkiej, acz urokliwej i bogatej mieścinie. Wszak była tylko miejscem wybudowanym przy trakcie przez parę kupieckich rodzin, potrzebujących akurat rezydować w okolicy z powodu interesów. Po co rozbijać się po tanich zajazdach, jak sobie można miasto postawić, nie?
Nocna straż odprowadzała jeźdźca wzrokiem, od kiedy zbliżał się do bram miejskich, aż do momentu, gdy zatonął w delikatnej, mroźnej mgle poza zasięgiem ich wzroku. Nie śpieszył się. Nie miał do czego. Właściwie miał nadzieję wrócić, kiedy większość pracowników będzie już odprawiona. W jego posiadłości rezydowali tylko najwyżsi rangą w danych pionach. Dosłownie parę osób, zresztą większością spraw organizacyjnych nie zarządzał sam Yao. Miał od tego wyjątkowo oddanego człowieka. Jadąc, rozmyślał nieco. Tyle dobrze, że aktualny tok spraw nie pozwalał mu tonąć we wspomnieniach przeszłości, miał dużo na głowie i może nawet ratowało to w jakiś sposób wampira w danej chwili. Rozpiął dwa guziki swojej eleganckiej koszuli i poluzował płaszcz. Nie przepadał za nazbyt stosownym ubiorem, chciał poczuć nieco swobody i zimna. Za tym chyba tęsknił najbardziej, bo właściwie nie miał za kim…
Kisereth sprawnie pokonywała trasę, przymarznięty trakt nie był może dla zwierzęcia najprzyjemniejszy, ale z pewnością nie sprawiał jej żadnej trudności. Jechali drogą przy skraju lasu. Srebrzysty blask przebijał się miejscami przez pozbawione liści gałęzie gęsto rosnącego lasu, które nachylały się nad traktem niczym szpony lub kły groźnej bestii pokryte mroźnym szronem. Shasamo złapał się na chwili zamysłu, po której od razu zapomniał, co chodziło mu po głowie. Klacz zarżała cicho i stanęła dębem. Na jednej z grubszych gałęzi bezpośrednio przed nimi Yao dostrzegł dwóch wisielców. Mężczyzn w podartych szmatach. Wisieli tuż nad drogą, a nie było ich tu jeszcze o poranku. Właściwie mogli być jeszcze nawet ciepli, bo kto wieszałby chłopów w jasny dzień? Wampir mimo wszystko wzdrygnął się, ale z obojętnością pognał dalej swojego wierzchowca. Nie miał ani czasu, ani ochoty na tropienie byle rzezimieszków na chwilę obecną. Krótka refleksja zakłóciła mu poprzednie długie rozmyślenia, które zajmowały jego umysł w trakcie podróży.
- Nie ma to, jak w domu. Trudno, jutro ktoś to zbada. – Narzucił na głowę kaptur i przyśpieszył konia.

Gdy zbliżał się do bramy swojej posiadłości, już miał pozwalać Kisereth wrócić do swojej naturalnej formy, jednak coś zwróciło przedtem jego uwagę. Jego wzrok dostrzegł rysy postaci, które kształtowały się coraz wyraźniej, wraz z tym, jak odległość do posesji malała. Było ich trzech. Ktoś się zgubił, czy co?[/i-]– zastanowił się. Mimo niechęci zwierzę zostało zmuszone do zachowania iluzji normalności jeszcze przez parę chwil. Wampir oczywiście nie obawiał się agresji ze strony tych osób, byłoby to mało sprytne działanie. Natomiast rzeczywistość była jeszcze nudniejsza, aczkolwiek równie zaskakująca, co niedokonany atak na nieumarłego. Otóż przy bramie stał jego majordomus – zarządca posiadłości, poczciwy Seiremir w towarzystwie właśnie wychodzącego szefa budowy i jakiegoś nieznajomego…
Ten drugi skinięciem powitał, a zarazem pożegnał wampira. Natomiast pierwszy zabrał głos Seir. Wypowiadał się tonem na tyle oficjalnym, że Yao domyślił się kim jest, bądź czego chce ten trzeci.
- Khm, Paniczu Shasamo, dobry wieczór. Doskonale, że już jesteś. Ten oto mężczyzna chciałby zaciągnąć się do Pańskiej straży nadwornej. – Z jego ust wydobywała się ciepła para, gospodarz odpowiedział skinięciem, nie zszedł z konia, a poczekał, aż brama zostanie dla niego otworzona, stanął przed przybyłym kandydatem.
- Przedstaw się, proszę – nakazał chłodno na tyle, że ostatni wyraz wydał się nieadekwatny do sytuacji. Ciężko nie zauważyć, że bardzo lubił robić z siebie kogoś bardziej złego i tajemniczego, niż był w rzeczywistości, ale przybyły nie aplikował do byle wiejskiej gwardii, więc poprzeczka musiała zostać zawieszona odpowiednio wysoko.
- Proszę. – Wskazał wampir gestem dłoni swoją rezydencję, od której dzieliło mężczyzn jakieś niecałe pół staja. Seiremir kroczył pomiędzy Panem powoli przemieszczającym się na grzbiecie Kisereth, a gościem. Drogę tę przebywali w milczeniu. Yao nie zszedł z konia, choć zwolnił na tyle, by panowie nie musieli za nim biec. Dziedziniec był długi i raczej pustawy. Po ich lewej stronie znajdowało się kilka budynków, obecnie otoczonych rusztowaniami. Całkiem niedaleko dworku. Po prawej natomiast był jeden, większy, ale też bardziej zaniedbany, przypominający magazyn obiekt, przed nim wzdłuż czegoś na kształt polany, oczywiście prezentującej się o tej porze roku jako pokryty mroźnym puchem zimnozielony dywanik stały ule. Więc gdy trójca była już w połowie drogi miała za sobą parę pomników, które zdobiły podwórze, różany, zarośnięty ogród i rodowe cmentarzysko, a przed sobą wspomniane wyżej budynki użytkowe i sam pałacyk. Ten z każdą chwilą marszu prezentował się coraz lepiej. Całe szczęście był już praktycznie całkowicie wyremontowany, a drobne pozostałe prace nie wymagały rusztowań czy żadnych dodatkowych struktur, które mogłyby zaburzyć obraz wampirzej rezydencji w oczach nowoprzybyłego kandydata na strażnika. Budynek postawiony był w większości z czarnej cegły, okiennice były duże, a zdobienia zupełnie pozbawione przepychu. Całość dzieliła się na parter, dwa piętra, poddasze i wyjątkowo dużą piwnicę, połączoną odpowiednimi tunelami z magazynami win, ale o tym innym razem. Frontowe drzwi wykonane były z ciemnego dębu, solidne, dwuramienne. Futryna, klamki i kołatka miały kolor brudnego, matowego złota. Ta ostatnia przedstawiała wilczy pysk, który szczerzył zębiska do przybyłych na dwór. Nad wrotami podparty na dwóch marmurowych kolumnach, zwieńczonych czarnymi krukami wyrytymi w kamieniu, z rozpostartymi do lotu przed siebie skrzydłami stał średniej wielkości balkon. Dachówki były szare, ale równie dobrze mogłaby to być czerń, która utraciła swój pierwotny odcień z powodu upływu lat. Dopiero bezpośrednio przed posiadłością Yao zszedł ze swojej klaczy, która na gest jego lewej dłoni oddaliła się, a mężczyźni mogli udać się do środka. Wampir otworzył drzwi wraz ze swoim człowiekiem i wpuścili obcego do środka.
- Na lewo – mruknął do niego Shasamo, po czym zapytał Seira. - Czy w kominku się pali?
- Naturalnie, paniczu. Przygotować panom coś…? – zapytał dość niepewnie.
- Dziękuję, poradzimy sobie. Niech nikt się tylko nie kręci. – Na te słowa majordomus skinął w milczeniu i poszedł przed siebie, wcześniej lekko się ukłoniwszy. Udał się schodami na piętro prawdopodobnie po to, by poinformować pozostałą służbę o przybyciu pana. Ten natomiast wraz z gościem udali się na lewo, do salonu, czyli głównego pomieszczenia całej rezydencji. Parkiet nieco skrzypiał z racji wieku pod nogami mężczyzn. Pomieszczenie było bardzo obszerne, właściwie nawet sprawiało wrażenie pustego. Przy kominku znajdowały się dwa wyszywane ciemnobłękitnym materiałem fotele, a między nimi niewielki stolik. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający frachtowiec handlowy, oddalający się od lądu na pełnych żaglach, znajdowało się tam również kilka zdobionych mieczy na specjalnych uchwytach naściennych, a na samym kominku dwa sporawe świeczniki. Po lewej stronie dwie duże okiennice, zasłonięte rzecz jasna materiałem o tym samym kolorze, co fotele. Po prawej stronie natomiast, bardziej w głąb pomieszczenia, znajdował się duży stół z zestawem krzeseł, oczywiście nakryty, najdłuższa ze ścian w większości zasłonięta była przez wysokie regały pełne półek z książkami, duże ilości, różnych autorów i o bardzo szerokim spektrum tematów. W przeciwnym do kominka rogu tego pomieszczenia natomiast stało piękne, czarne pianino i stolik do gry na nim. Zeszytu z nutami brakowało.
- Proszę się wygodnie rozsiąść i opowiedzieć o swojej kandydaturze – zaprosił Yao, po czym sam zajął miejsce naprzeciw rozmówcy, który dość pewnie przedstawiał swoją osobę. Całe szczęście, bo za często zdarzali mu się goście, którzy jąkali się z samego wrażenia miejsca, w którym aktualnie przebywali i osoby głowy wampirzego, jednoosobowego do niedawna rodu. Wampir pytał kolejno o doświadczenie, motywację do pracy, potencjalne kontakty czy dodatkowe umiejętności. Kandydat sprawiał dobre wrażenie, chociaż nie pozostawił po sobie obrazu idealnego. Mimo wszystko jego główne atuty, czyli sumienność i faktyczne doświadczenie wojskowe oraz fakt, że Shasamo prawie na gwałt potrzebował powiększyć skład straży, przyczyniło się do akceptacji jego osoby. Warunki pracy i płacy nowy strażnik przyjął bez żadnego ale, czemu zresztą trudno się dziwić. Na biednego nie trafił.
- Ten, który cię przyprowadził, to Seiremir, od jutra twój główny dowódca. Stawisz się jutro o świcie przed rezydencją, zostaniesz przydzielony do drużyny i przedstawiony swojemu kapitanowi – skwitował spotkanie już bez uprzejmego dziękuje. Zupełnie tak, jakby czekał na ten moment cały wieczór, kiedy już mógł sobie odpuścić etykietę i postawić się faktycznie nad. Nie usłyszał protestu.
- Możecie odejść żołnierzu. – Tak też uczynił.
Gdy wyszedł, wampir przeciągnął się leniwie, dopiero teraz zdjął płaszcz, odwiesił go na miejsce, bronie również odłożył na odpowiedni stojak. Odetchnął, trochę ze zmęczenia, trochę z ulgą.
- Przygotuj mi wina, idę się ogarnąć – zakrzyknął do swojej służby i udał się na piętro do łazienki. Gdy wrócił, czekał na niego krwisty stek i lampka wina oraz majordomus w fotelu naprzeciw kominka. Yao zasiadł obok i skosztował trunku, jakby cały dzień przeżył czekając na ten moment, gdy wszystko będzie na dziś zrobione.
- Wszystko w porządku Paniczu?
- Tak Seir, długi dzień z nieprzyjemnymi ludźmi.
- Rozumiem, a jak umowy?
- Mam wystarczająco. Myślisz, że będzie coś z tego?
- Dawno nie było tak doświadczonego kandydata, musi pan przyznać.
- Mhm i tak… grzecznego – mruknął wampir.
- A to źle?
- Wiesz, czym się zajmuję. Nie chcę mieć pod dachem zbyt świętobliwych śmiertelników. Jeszcze spróbuje mi moralizować i tyle będzie z niego, a szkoda by było.
- Może nie będzie tak tragicznie, sprawiał wrażenie rozważnego.
- Będzie w twojej drużynie, masz go wyszkolić na kapitana. Zrozumiano?
- Naturalnie, Shasamo.
- Dzięki, Seir... Zbieraj się do siebie.
- A raporty? – zapytał niepewnie.
- Byłbym zapomniał… spisz i zostaw w biurze.
- Ale…
- Bez ale, nie chce mi się już słuchać – burknął dość nieuprzejmie. Relacja między mężczyznami była wyraźnie specyficzna. Coś z pogranicza przyjaźni, a służbowości. Między nieuprzejmościami i bardzo krótkimi wymianami zdań odczuwalne było olbrzymie zrozumienie. Jakby panowie znali się od lat. Yao przymknął oczy chwilę po tym, jak dokończył posiłek i wziął ostatni łyk wytrawnego wina. Ten drugi z grymasem niechęci, niczym dziecko muszące odrobić durne zadanie, poszedł do siebie zwieńczyć ten przydługi dzień spisaniem raportów, które przekazały mu poszczególne służby, opuszczając posesję.
Wampir pozostał sam na sam z myślami i płonącym kominkiem, w swoim salonie, we własnej, niemal już pustej o tej porze rezydencji. Całe szczęście umysł miał równie zmęczony, co resztę istnienia, drzemnął się krótko w fotelu przy trzasku płomieni z zamiarem wczesnej pobudki. Jutro kolejny pracowity dzień.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Droga z Nandan-Ther do okolic Błyszczącego Jeziora powinna być teoretycznie prosta i nie taka długa. Choć to zależy czym się podróżowało. I kiedy. I na co trafiło się po drodze.
Mistrz wybrał najgorszą możliwą porę roku na przeprowadzkę i to mu Rosa musiała przyznać - nie ułatwiał jej pościgu. Latem wystarczyłyby pewnie cztery dni na osiągnięcie celu, a noclegu nie trzeba by w zasadzie szukać. Oczywiście w pojedynkę nie odważyłaby się spać pod gołym niebem, ale nie była sama. Podróżowała z młodym zięciem znajomej piekarki, jej bratem oraz jego synem. I dwiema kurami. Wracali akurat do domu (kury docelowo do garnka), drogą nieco okrężną, dokładnie taką, jak potrzebowała. Złapała ich przy bramie, gdy wyjeżdżali - długo polowała na odpowiedni transport i już traciła nadzieję. A to ktoś jej nie odpowiedział, to jechał w przeciwnym kierunku, to znów wyglądał zbyt podejrzanie, by zgodziła się wsiąść na powóz. Ci natomiast panowie (konkretniej pan, młodzieniec i chłopiec) byli jej znani z widzenia, a także mieli dobrą opinię porządnych obywateli. Innego miasta co prawda, ale i w Nandan nie sprawiali nigdy kłopotów. Kotka była gotowa powierzyć im część swojej podróży. No i przypłacić ją wszelkimi oszczędnościami (oraz własną wygodą) - dlatego się dogadali. Za transport płacić nie kazali jej co prawda wcale, za to razem z chłopaczkiem (i kurami) jechała na pace wśród worków, zapasów i koców, których pilnowała, bo w sumie nic innego nie miała do roboty. Ale jej skromny bagaż też się zmieścił, więc była szczęśliwa. Po raz pierwszy opuściła swoje miasto.
Nie, chwila - to jej nie cieszyło.
Już w trzy minuty po przekroczeniu bramy chciała zawrócić.
No ej, gdzie jedzie, nie! STOP!
Zatrzymajcie się!
Pojechali.

I ona z nimi, bo przecież zdania już zmienić nie mogła. Po początkowym szoku przyszło jej pogodzić się z myślą, że następne dni spędzi w drodze. W dzikim świecie bez domów z kamienia, uliczek, warsztatów, sklepów, straży, porządku i zasad. Oby tylko bandyci sobie ich nie upatrzyli. Owszem, miała ochotę skopać rzezimieszków, ale po to jechała nad jezioro, żeby się nauczyć - w chwili obecnej mogła tylko dziko rozglądać się dookoła i liczyć na to, że jej wielkie oczy ich odstraszą. One i kury.
Przez większość dziewiczej podróży dzienne niebo było zachęcająco jasne, skromnie przykryte cienką warstwą chmur, wieczory zaś rozświetlały drogę białością czystego śniegu. Nigdy jeszcze nie widziała go tyle na raz. Początkowy mieszany las ustąpił miejsca rozległym równinom, zasypanym aż po horyzont. W śniegu zatopione zostało wszystko - niewidocze dla niej pola, łąki i pastwiska. Małe wioseczki były jedynymi ośrodkami cywilizacji, jakie mijali oraz odwiedzali na noce i ciepły posiłek - miały na szczęście coś na kształt gospód i tam przeczekać można było do rana. Tu Rosa musiała wykładać już własne pieniążki, ale mimo środków zdarzyło jej się raz spać na ławie (nie było innych miejsc) czy z chłopaczkiem na jednym posłaniu (z powodu nieszczelnych okien i przejmującego mrozu oraz oszczędności). Jednak z każdym dniem odpowiadało jej to coraz bardziej. Chłód, nowe wyzwania, całkiem odmienny świat… co prawda gardziła nim trochę w myślach, ale z siebie mogła być tylko dumna, że się z nim mierzyła. Całkiem sama!
Znaczy z obstawą, ale samodzielnie.

Opatulona pledzikiem wydychała godzinami kłębki białej pary, z każdym kolejnym słowem lepiej poznając swoich towarzyszy. Mili to byli ludzie. Nie do końca ich rozumiała, a oni zapewne ją, ale czuła, że zaczęli się lubić. Zwłaszcza chłopiec się do niej przywiązał, bo siedząc na tyłach wozu grali razem i układali zagadki. Nie był znowu tak wiele młodszy od niej, ale w tym wieku każdy rok robił ogromną różnicę. Między dzieckiem, a pannicą była już pewna granica. Dlatego z początku niezręcznie się czuła rozmawiając z nim i godząc się na naiwne zabawy. Lecz ostatecznie jej się spodobało. Uwielbiała błysk radości w oczach małego kolegi, a także fakt, że w zręcznościówki zawsze wygrywała. Zaczęła go nawet uczyć…

- Zbliżamy się do miasteczka. Z tego co wiem, odtąd jest prosta droga do posiadłości panienko.
- A, ach, tak.
- Nie możemy tak zboczyć z trasy, ale widno jest jeszcze. Choć może wolałaby panna z nami pojechać? - Właściciel wozu zdawał się z lekka trapić samotnym wypadem młodej kotko do obcego jej miejsca. Jednak ona wiedziała swoje.
- Dziękuję. Muszę tam być. - Zebrała swoje rzeczy i zeskoczyła w koleinę po kole. Ukłoniła się grzecznie panom i podła rękę chłopaczkowi.
- Bądź zdrów. I grzeczny. Bo kiedy następnym razem się spotkamy, będę już pewłnoprawnie pilnować porządku!
- Tak! Powodzenia!
Pomachał jej i wóz ruszył. Ona również - lecz nie w stronę miasta, a obcego lasu.

Wtedy straciła pewność siebie.
Sama? Przez las? Odbiło jej!? A bandyci? A złodzieje? Dzikie zwierzęta, chuligani? Niemalże zatrzymała się na środku opustoszałej, martwej drogi. Nie, nie ma czasu na wahanie. Im dłużej będzie tu stać, tym większa szansa, że coś ją w końcu napadnie. Poza tym chłód dawał się we znaki bez koca owiniętego wokół całego ciałka. A Rosa była w sukience. Ciepłej co prawda, miała też porządne buciki i futro, ale nadal wiało po nogach. Narzuciła sobie szybki marsz - jeżeli nie wpuszczą jej do dworku i każą odejść może nawet zdąży wrócić do miasta przed zmrokiem…
Nie zdążyła.
Kiedy zaczęło się ściemniać, nadal błąkała się po szlaku - kilka razy musiała źle skręcić w jakieś boczne ścieżyny, ale potem zawsze wracała na najszerszy i najbardziej oczywisty trakt. Ten jednak był dłuższy niż się spodziewała i ciągnął się niepokojąco pomiędzy nagimi drzewami i murem z gęstwiny gałązek. Dwóch wisielców już dawno nie wisiało nad szlakiem, choć sznury nadal dyndały upiornie na wietrze, a Rosa nie omieszkała podnieść na nie wzroku.
Jej jednak kojarzyły się z szubienicą, a ta z karą i sprawiedliwością. Nie z napadami.

Nie mając zamiaru zawracać, minęła ostrzegawczy widoczek. Teraz bardziej niż ludzi bała się zwierząt - w mroku tylko one mogłyby ją wytropić. Tylko one miały na tyle dobre zmysły. Ludzie przy nich byli ślepi. Głusi. Nie mieli węchu. Nie czuli, skąd wieje wiatr.
A Rosa mając to wszystko i tak nie mogła im dorównać. Zamarzała wesoło na szlaku daleko od domu i bez kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc. I to był jej pomysł. Najwyraźniej zmysłami może, ale odpowiednią ilością klepek to jej nie obdarzono. Pozostawał jej tylko upór i nadzieja, że gdy dotrze do bram posiadłości, nie każą jej się oddalić i więcej nie pokazywać.
Tylko najpierw musiała tam trafić.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Błąkanie się po lesie o tej porze roku i dnia nie było może zbyt roztropnym, zwłaszcza w przypadku, gdy było się względnie bezbronną, młodą kotołaczką. Jednak Rosa prawdopodobnie nie miała na chwilę obecną zbyt wielkiego wyboru. W rzeczywistości cel jej podróży znajdował się dużo bliżej, niż mogła zdawać sobie z tego sprawę. Wystarczyło tylko ze dwa razy zboczyć z traktu w poprawnym kierunku, jednak na chwilę obecną dziewczynka zdawała się błądzić dość chaotycznie między drzewami. Z pewnością była tym samym interesującym zjawiskiem, jednak czy dobrym celem do zrabowania? Raczej mało kto uznałby, że zagubiona kotka może mieć przy sobie coś z grupy rzeczy cennych. No chyba, że jej własne futerko. Pewnie znalazłyby się grupki, które bezwstydnie podjęłyby próbę powitania na swój nieprzyjemny sposób bohaterki, której na chwilę obecną towarzyszyło jedynie pogwizdywanie zimnego wiatru między łysymi, chwiejącymi się na nim drzewami.
W najgorszym momencie las rósł tak gęsto, że młoda podróżniczka musiała przeciskać się dość zwinnie między drzewami, a przymarznięta i śliska powłoka śniegu chrupała pod jej drobnymi bucikami. W tej gęstwinie właśnie mogła dosłyszeć od czasu do czasu krótkie pohukiwanie sowy. Jakby chciała nakierować ją na lepszą drogę. Między drzewami mogła też dostrzec, choć z pewnością by jej to nie pomogło w zrelaksowaniu się, wilcze tropy. Niewielka wataha z młodymi, pytanie czy była na tyle doświadczona, by odczytać to z paru śladów.
Ogólnie las, w którym się znajdowała, nie był zbyt obszerny, więc po jakimś czasie z pewnością dotarłaby na jego skraj, a stanąwszy przed ścianą drzew mogła dostrzec w oddali cel swojej nocnej wędrówki.

Wampirzy dworek przy obecnych warunkach atmosferycznych wyglądał równie magicznie, co tajemniczo. Czarna, wysoka brama, a w oddali budynek pokryte były warstwą szronu, lodu i śniegu. W miarę, jak zbliżała się dostrzegała kolejne zwisające z dachu sople, ze wciąż znacznej odległości mogły one nawet kojarzyć się z kłami. Jakby posiadłość w radosnym uśmiechu lodowatych zębisk na swój sposób zachęcała, bądź odstraszała, zależy kto jak na to spojrzy. Od razu można było dostrzec, że za okiennicami wnętrze pomieszczeń wciąż jest rozświetlone. Przy samej bramie nie stał żaden wartownik, za to podwórze patrolowało dwóch. Oddzielnie, ale mijali się po środku drogi do dworku. Była to już nocna, więc mniej liczna zmiana.
Od strony lasu rozległy się ciche odgłosy skomlenia, a następnie wycie, zdecydowanie wilcze, jednego osobnika. Przeszyło ciszę, a jego echo rozbrzmiało po okolicy ze zdwojoną siłą. Grupka kruków, kracząc nieprzyjemnie, wzbiła się w powietrze i wyleciała z lasu, siadając na przymrożonej, czarnej bramie prowadzącej do posesji Shasamo, zdawały się ze zdziwieniem i pogardą obserwować zbliżającą się Rosę. Wyjątkowo wredne ptaszyska o pustych spojrzeniach. Tarcza księżyca była w pełni, majestatycznie panując nad zimową okolicą. W rzeczywistości nawet bez kociego wzroku, jak na tę porę dnia, dzięki blaskowi wcześniej wspomnianego ciała niebieskiego i okrywającemu okolicę śnieżno-lodowemu nakryciu było względnie jasno.
Jeśli kotka zbliżyła się do bramy, mogła z łatwością zidentyfikować strażników, tym samym nie dostrzec między nimi swojego mistrza. Za to zdać sobie sprawę z ich utwardzanych skórzanych zbroi oraz starannie przypiętych do pasów mieczy, w równie dobrej jakości pochwach. Nie wyglądali ani wystawnie, ani spektakularnie, ale z pewnością sprawiali charakterystyczne wrażenie dobrej, solidnej straży. Pytanie, czy Rosa postanowi przecisnąć się przez bramę i spróbować podejść bliżej, czy poczeka, aż któryś z nich podejdzie do niej i dostrzeże jej wątłą osóbkę zbliżającą się do chronionego terenu. Z pewnością żaden z nich nie uznałby jej za zagrożenie, jeśli nie wejdzie na teren posesji. Nawet jeśli, to jej aparycja tak czy siak nie sugerowałaby, że jest groźna, przy ich wymiarach, muskułach, doświadczeniu i uzbrojeniu.

Tymczasem wewnątrz dworku, mimo że paliło się w kominku, było chłodno. Wewnętrzna służba została już odprawiona, jednak Yao wciąż miał nieco pracy do załatwienia. Zbliżał się koniec miesiąca, więc wampir siedział ubrany w nocny szlafrok przy stole jadalnym w salonie z nienapoczętą lampką wina u boku. Notował, liczył, skreślał i powtarzał. Przewracał kartki, znów mnożył, dodawał, odejmował. Szukał pośród sterty dokumentów tych, które były mu na daną chwilę potrzebne. Z miny można było wyczytać, że jest z początku skupiony, a w miarę upływu czasu nieco bardziej poirytowany. Prawdę mówiąc dawno nie zajmował się tak intensywnie handlem i zatrudnianiem ludzi, więc odrobinkę wypadł z wprawy. Westchnął cicho, przymknął oczy i wypuścił spokojnie zimne powietrze z ust. Wstał od stołu i wziął w prawą dłoń lampkę wina, którego skosztował za moment, podchodząc do okna.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Błąkania się po zimowym lesie na pewno nie zaliczała do swoich ulubionych rozrywek. Szczęściem to nie ich potrzebowała i nie za nimi podążyła aż tutaj, w objęcia mało sprzyjających okoliczności. Droga i pogoda były dla niej wyzwaniem, a te zahartować mogły ducha i ciało (choć ciało mogło się i przeziębić). Z tego względu Rosa z surową miną plątała się dalej po chaszczach, nie zamierzając poddać się panice. Jednak przy każdym szeleście, każdym trzasku odwracała się gwałtownie, a serce dziko tłoczyło krew do jej żył, rozgrzewając drobną postać skrytą pod wełnianym, eozynowym płaszczykiem.
Szczerze mówiąc, powoli przestawała bać się możliwości napadów - czy to ze strony ludzi, czy zwierząt. Drogi tych drugich była w stanie ominąć, przed pierwszymi najpewniej uciec. Teraz najbardziej niepokoiła się ile wytrzyma na mrozie. Jeśli będzie musiała wracać do miasta albo przeczekać tu noc… nie, spanie w takich warunkach było wykluczone. Jak długo będzie mieć siły żeby iść dalej? Niepokojąca świadomość własnych ograniczeń skrobała ją w tył głowy. Od środka.
Przypominały jej się wszystkie oznaki jej własnej słabości. Cudze spojrzenia. Uprzejme sugestie, że nie powinna się nadwyrężać. Iskry rozbawienia w oczach patrzących od góry, gdy próbowała.
Aż kopnęła w pieniek.

Niech ich! Zdziwiliby się! Nie wiedzą na co ją stać!
Znaczy, ona też nie, ale się dowie. Oj, jak się dowie! Właśnie po to szła - po wiedzę. Musi poznać własne limity, a wtedy posieka je i wyrzuci. Nie będą jej dłużej powstrzymywać! Głupie ograniczenia! Głupi wzrost! Głupie…!

Nie, należało korzystać z własnych atutów. Odetchnęła głęboko i wyciszyła się. Miała swoje zalety i mocne strony. Teraz należało tylko zastanowić się jak je wykorzystać. Po pierwsze - słuchać.
Pomocne pohukiwanie, choć nieco być może przesądne, pomogło Rosie odnaleźć drogę, gdy uwierzyła, że to może tak działać. No i kiedy skupiła się na dosłyszeniu, z której strony las brzmi inaczej. Gdzie był przerwany. Lecz to był dopiero początek wrażeń. Omijając wilcze ścieżki, zaczęła zbliżać się do celu. Choć, co dziwne, nie czuła zbyt wielkiej radości. Tylko klasyczną satysfakcję, że udało jej się! Podejść. Niewiele więcej. Nie była pewna co może czekać ją później. Co zrobi? Wyrzucą ją? Ha! Odejdzie z dumą! Zaproszą? Będzie musiała powiedzieć… że chce pracować? Nie chciała! Nie śniło jej się wkładać sługaśnej kiecki i uczyć na nic nieprzydatnych rzeczy! I jeszcze się komu kłaniać! Ale jeżeli to był jedyny sposób by nie stracić mistrza z oczu, to żeby wiedział, że to zrobi. Bo zrobi!
Nie miała pojęcia, na co się pisze. Skupiała się tylko na tym jednym celu. Na swoim treningu. To on był jej potrzebny - reszta była dodatkiem. Jak długo wytrzyma i czy wytrzyma w ogóle, nad tym się nie zastanawiała. Musiała wykorzystać szansę jeżeli na taką trafi, a jeśli nie… wymyśli inny sposób. Jej ambicje, poczucie obowiązku i czupurny charakter nie pozwoliłyby jej na cokolwiek innego.
Doświadczenie zaś i znajomość świata zwijały się gdzieś w kąciku, cicho pochlipując. Ale na nie nie zwracała uwagi. Słabeusze. Jeżeli czegoś się chce to trzeba po to iść!
Tylko jak?

Stanęła przed bramą w zamyśleniu. Dwór, który wybrał jej mistrz nie prezentował się tak, jak oczekiwała. Może był za mało ozdobny jak na standardy znane jej z domu? Przede wszystkim był czarny. Ciemny jak żaden inny budynek, który widziała w życiu, odcinający się od łagodnej bieli i wnikający w noc swoją ponurą formą. Latem musiał się prezentować niczym leśna fatamorgana. Spalony, ale nie uszkodzony. Jakby nie miał prawa istnieć, ale jednak był. W zasadzie nawet całkiem imponujący. Miał też swój charakter…
Nawiedzonej posiadłości.
Ale nadal żywej.

Strażnicy to dla kotki zawsze był widok bliski sercu, więc odetchnęła lekko, kiedy zobaczyła ich maszerujących po dworze. Nie chciała wchodzić na teren bez pozwolenia, więc zbliżyła się do bramy i dotknęła ostrożnie kraty. Jak mogła zwrócić na siebie ich uwagę? Może lepiej poczekać?
Obejrzała się niespokojnie na gęstwinę drzew za jej plecami. W porównaniu z tamtejszymi wilkami, czarna fasada i obcy ludzie wydali jej się nagle zaskakująco ciepli i przyjaźni. Grunt, że nie byli psami.
Ku jej ogromnej uldze skowyty nie powtórzyły się, więc stała prosto, choć drgała już lekko z zimna. Nie chciała zrobić wrażenia zagubionej dziewczynki, panienki, która jak ostatni frędzel błąka się po lesie. Nie, przyszła, bo wie co robi i jest na to gotowa! I tak ma wyglądać! Mimo głodu, dziewczęcego odzienia i śnieżynek na nosie - wewnątrz czuła się niczym tygrys; aż zastanowiła się, czy nie przestraszy straży.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

W rzeczywistości Rosa przypruszona śnieżkiem, który sypał na jej dziewczęce ubranka i płaszczyk, gdy błądziła po lesie, wyglądała nieco mniej groźnie, niż jej się wydawało. Minęło dosłownie parę minut, gdy zbliżający się do bramy strażnik dostrzegł jej drobną postać między zimną czarną stalą. Nie zareagował prawie wcale, po prostu podszedł do niej spokojnym, patrolowym krokiem. Był przeciętnie wyglądającym mężczyzną w średnim wieku o bardzo przeciętnej i niecharakterystycznej twarzy. Zatrzymał się przed kotką i stał tak chwilę, przyglądając się. Wbrew popularnym stereotypom straż nawet w takich miejscach jak to składała się z ludzi. A tym zdarzało się mieć ludzkie odruchy, czasem.
- Co tu robisz, Mała? Nie powinnaś się błąkać po zmroku, zgubiłaś się? - zapytał porządnie zdezorientowany strażnik. Jej widok był na tyle zaskakujący, że automatycznie wyczulił zmysły jej rozmówcy. Ten zaczął rozglądać się staranniej, jakby dziewczynka miała być tylko jakąś nietypową przynętą by odwrócić jego uwagę. Taka reakcja była wynikiem dobrego wyszkolenia i świadomości zawodowej strażnika. Po paru wymienionych zdaniach dołączył do nich drugi strażnik, nieco większy. U pasa miał róg, a na ramieniu ciemnobłękitną gwiazdę, czyli dowodził aktualnie strażą posesji. Zdawał się mieć poirytowaną minę.
- Burzysz równomierność przechodu, młody - rzucił krótko do wcześniej rozmawiającego z Rosą mężczyzny, po czym podchodząc bliżej, podrapał się po potylicy.
- Co tu się przybłąkało? To kotołaczka, zgubiłaś się? - ponowił poprzednio zadane pytanie. Młodszy stopniem czujnie obserwował całą posesję od bram, aż po dwór, gdy rozmową zajął się jego przełożony.
- Chcesz się dostać do rezydencji, teraz? - zapytał, lekko nie dowierzając.
- Cóż... nie wyglądasz, jakbyś była w stanie wrócić w bezpieczne miejsce o własnych siłach, a mróz pewnie daje Ci w kość w tych ubrankach. - Zbliżył się do bramy, wcześniej bardzo dokładnie lustrując futrzastą postać od stóp do głów i na powrót. Drugi odruchowo dłoń zbliżył do pasa, gdy starszy stopniem rozsunął przymarzniętą nieco bramę, której swoją drogą wątła kocia dziewczynka pewnie nie mogłaby nawet ruszyć z miejsca. Większy mężczyzna przekazał temu, który jako pierwszy dostrzegł Rosę róg i klepnął go w ramię.
- Wracaj do patrolu. A Panienkę zapraszam ze mną. - Wskazał jej drogę gestem dłoni.
Nawet jej nie dotknął, co było dość zabawne. Gdyby była mężczyzną, jakiejkolwiek rasy czy wieku, to prawdopodobnie o tej porze i w takich okolicznościach zostałaby zwyczajnie zatargana do dworku. Za to Rosa mogła poczuć, że jej tygrysi chart ducha został dostrzeżony, a facet ewidentnie oddał jej tym samym respekt, pewnie ze strachu przed jej groźną wewnętrzną kocicą. Dowódca nocnej zmiany jedynie przyglądał się względnie ciekawie, jak jej drobne butki kroczyły dzielnie przed siebie w kierunku rysującej się coraz dokładniej wampirzej rezydencji. Z każdym krokiem mogła dostrzec coraz więcej szczegółów tej wyjątkowo zadbanej, czarnej posiadłości.
- Mówisz, że czego się błąkałaś po tych lasach w nocy? - zapytał ot tak, by zagaić jakąś rozmowę.
- Nie chcemy, byś zmarzła na kość, pytanie tylko, co na to wampir... - rzucił krótko pod koniec rozmowy. Byli już na tyle blisko, że kotka mogła dostrzec rysy postaci obserwującej podwórze zza okiennicy. Raczej nie mogła z takiej odległości dostrzec go zbyt dokładnie, ale sama poza zamyślonej osoby trzymającej w dłoni lampkę wina i patrzącej w dal dawała trochę do myślenia. W pewnym momencie nawet zwrócił uwagę, na idącą w kierunku jego domu dwójkę. Strażnika Yao poznał z pewnością, ale drobna istotka idąca przed nim. Podrapał się po podbródku, odłożył lampkę wina i usiadł w fotelu, kierując twarz na drzwi wejściowe.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Poszło sprawniej niż sądziła. I milej. Choć musiała się powstrzymywać, by nie zwracać uwagi na tę ,,małą”. Tak, była niska! Była niewielkim dziewczęciem. Ale nie była ,,mała”! Szczęściem nie była również na tyle dziecinna, by wydąć policzki i pokazowo się obrazić albo zacząć się o to wykłócać. Nadal jednak zostawała wyczulona na to określenie i nie potrafiła ot tak puścić go mimo uszu. No, ale. Taki był świat. Tacy byli ludzie i ostatecznie na swój sposób miała szczęście. Być może gdyby nie wygląd, nie zostałaby potraktowana aż tak łagodnie. Pytanie, czy właśnie tego chciała.
Starała się twardo, choć nadal grzecznie odpowiadać na pytania i wyjaśnić, skąd się tu wzięła. Być może przez litość czy chociażby zdrową moralność została wpuszczona, by nie zamarznąć na zewnątrz. Kto chciałby mieć taką uroczą osóbkę na sumieniu?
Zastanawiała się, kto właściwie mieszka w tej rezydencji. Nie żeby nie szukała informacji przed przyjazdem tutaj, ale… no, niewiele. Coś, że jakiś pan i bez rodziny. Jeżeli chodzi o służbę, to zobaczyła zdaje się dwóch ludzi. Oni zaś wiedzieli, że jest kotołaczką (w sumie trudno się nie domyślić), ale nie mieli do jej rasy żadnych widocznych zastrzeżeń. Mieszkały więc tu podobne? Przychodziły? Co tutaj tolerowano, a czego się pozbywano?
Zaciekawiona coraz bardziej miejscem, do którego doszła, zerkała czujnie dookoła i kreśliła w myślach prowizoryczną mapkę, jednocześnie oceniając charakter poszczególnych budynków. Pomniki czy ogród także nie umknęły jej uwadze, choć jeśli chodzi o te pierwsze, to nie przepadała za nimi. Nigdy. Jej zdaniem miały rację bytu co najwyżej portrety zwyczajnych, a bogatych ludzi, pomniki natomiast stawiać winno się jedynie bohaterom i… bohaterkom.
Rzeźby dekoracyjne z kolei były całkiem w porządku. Lubiła ten rodzaj ciężkiej, acz trwałej estetyki.

Kroczyła za strażnikiem żwawo, nie dając poznać po sobie zmęczenia. Jakie byto było upokarzające! Mały, zagubiony kotek opadający z sił. No nic tylko dać mleczko i posadzić przy kominku.
A za nic!
Chociaż jedzeniem i ciepłem by nie pogardziła. Powinno być jednak dość podłej jakości, by czuła się usatysfakcjonowana. Nie zasłużyła póki co na nic więcej.
- Chciałam dostać się tutaj - odparła krótko. - Być może trochę zabłądziłam po drodze. Nie było nikogo, kto mógłby mi wskazać drogę. - Z natury szczera zastanawiała się, ile powinna powiedzieć. Póki co wolała nie przyznawać się, że jest sama, nie zna okolicy i nie ma tutaj rodziny. Wolała pominąć też kwestię mentora. Być może nie byliby zadowoleni, że nowa osoba przyprowadza ze sobą jakąś dodatkową duszyczkę. Podążyła za nim bez jego wiedzy, dobrze by było, gdyby przynajmniej nie miał przez to zbyt dużych kłopotów.
Ostatnie zdanie jej przewodnika wybiło ją nieco z toku rozważań. Na początku pochwaliła w myślach względną dobroduszność tych, którzy nie chcą, by zamarzła na zewnątrz, ale wampira na końcu wypowiedzi się nie spodziewała.
Jej wewnętrzna tygrysica musiała aż ryknąć, by przepędzić zwątpienie. Nie, nie zatrzyma się tylko dlatego, że usłyszała o wysysaczu krwi czającym się we dworze. Gorzej, że jak widać to on miał tutaj decydujące zdanie. Ale… to przecież dobrze! Jeżeli wytrzyma z wampirem, to wytrzyma już wszystko! Mistrz na pewno doceni jej determinację (mimo, że sam tu pracuje, więc co to za wyczyn).
Odrobinę przyspieszyła, jakby nie mogła doczekać się tego wyzwania. Oczka błysnęły drapieżnie, by po chwili dostrzec postać stojącą przy oknie.
,,Ktoś ty?”
Rosa zmarszczyła lekko brwi. Zaraz jednak bardziej skupiła się na okropnej kołatce, która ze wszystkich zwierząt znanych współczesnej zoologi musiała mieć akurat kształt wilka. Wilczej głowy. Jego najgorszej części!
Wyhamowała nieco i dyskretnie skryła się za strażnikiem. Drgnęła, gdy zrobił jej przejście i delikatnym łuczkiem omijając dębowe skrzydło wślizgnęła się do środka. Miała nadzieję, że wewnątrz nie będzie więcej przedstawień czworonożnych bestii, a jeśli tak to jedynie dwuwymiarowe, albo w postaci skór nad kominkiem. Kto jednak dobrowolnie trzymałby u siebie takie paskudztwo?
Poczekała grzecznie, aż mężczyzna zamknie drzwi i poprowadzi ją dalej. Wnętrza tak wielkich gmachów nie były przesadnie ciepłe, ale w porównaniu z temperaturą na dworze tutaj robiło się wręcz przytulnie. Z tym, że… w powietrzu unosił się jakiś jakiś ostrzegawczy zapach. Woń nieco ostra i dziwnie ciężka, co od razu zaniepokoiło Rosę. Nigdy jeszcze nie spotkała się z czymś takim. Nie wszędzie trop był równie intensywny, ale wyraźnie wypełniał przestrzenie rezydencji. Zdawała się nim przesiąkać, choć zdaniem Kici wcale nie od tak dawna. Nadal czuć było remont.

Przed oblicze pana domu doprowadzona została o wiele szybciej, niż się spodziewała. Widocznie był jednym z tych typów, którzy wiele spraw załatwiają osobiście, a nie tylko siedzą na tyłkach i dyrygują innymi. Na tym jednak jego cechy się nie kończyły, choć ciężko określić, które z nich świadczyły o nim dobrze, a które wręcz przeciwnie. Kwestia zapewne podejścia.
Nie wystarczył wcale rzut oka, by poznać w mężczyźnie wampira. Być może dlatego, że w opowieściach i wszelkich podaniach rzadko kiedy przedstawiane były w szlafroku. Ten zaś miał na sobie jeden, czysty i bez wampirycznego kołnierza, a krwiopijca bez kołnierza to jak tryton bez ogona - niemal zwykły człowiek. Od przeciętnego alarańczyka odróżniało go jednak parę istotnych kwestii.
Po pierwsze, był nienaturalnie blady. Żaden człowiek obdarzony taką cerą nie mógł być żywy. Zwłaszcza, że wydatne wargi mężczyzna miał szare, co nie zdarzało się często wśród innych ras, chyba, że właśnie się rozkładały. Mimo tego mężczyzna nie wyglądał na trupa, choć bił od niego niepokojący chłód.
Jego oczy też były nieludzkie - intensywniejsze w barwie i zimne, choć poza tym nie wyróżniały się jakoś szczególnie. Być może Rosa spodziewała się pionowych źrenic, a do tego szpiczastych uszu, ale ich brakło. Ale nie była zawiedziona - mroczną rezydencję, białe lica i aurę grozy już mogła odhaczyć. A kły? Nie widziała kłów!
Lecz nie musiała. Co innego świetnie zastępowało wydłużone zęby jako gatunkową cechę rozpoznawczą.
Zapach. To wonią tego osobnika tak przesiąknęła nieszczęsna rezydencja. No, może nie tak nieszczęsna. Osobom o mniej wrażliwym węchu mógłby on przypaść do gustu, ją jednak męczył. Był nieco zbyt ostry i wyrazisty, bardzo odmienny od zapachu jej własnego futerka, a nawet skóry jej własnych braci. Czyli właśnie tak najłatwiej rozpoznać było wampira!
Cenna, bardzo cenna lekcja.

Ukłoniła się grzecznie, choć typowo po męsku. Normalnie poczekałaby, aż strażnik ją przedstawi, ale nie miał jak - nie znał jej imienia. Kiedy więc wampir gotowy był słuchać, sama wyjaśniła sprawę. Choć być może nie była w wyjaśnianiu najlepsza.
- Dobry wieczór, panie - ,,jakiśtam”. Czy miała się przyznawać, że nie pamięta nazwiska osoby, do której przyszła? - Przepraszam, że niepokoję o tej porze - ,,ale się zgubiłam i nie trafiłam wcześniej. Poza tym wy, wampiry, lubicie noc, czyż nie?”. - Nazywam się Rosa Blunder - ,,przyszły najlepszy strażnik Nandan-Ther!”. - Bardzo chciałabym tutaj pracować - ,,absolutnie nie, ale muszę tu zostać! Mam trening do odbycia!”.
O dziwo nawet nie brzmiała tak bezczelnie. Chwała powściągliwości! Choć nadal nie prezentowała się należycie. Stała dumnie jak turniejowy rycerz, a zielone ślepia zamiast pokornie spuszczać, wbijała w twarz gospodarza. Nigdy jednak nie rozumiała idei parzenia na coś innego niż twarz rozmówcy. Ma do butów gadać, do pępka? Nie, na pewno nie wampirzego! Zadarła więc srogo głowę i łypała groźnie znad wielkiej błękitnej kokardy zawiązanej na szyi. Może wampir będzie na tyle odważny, by jej odpowiedzieć.
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Wewnątrz posępnego budynku strzeżonego przez wilcze oblicze było cicho. Na tyle, że każdy kolejny krok zdawał się być odmiennym dźwiękiem, który odgrywał idący do salonu strażnik, ale i dużo lżejsza od niego kotka, stąpająca lekko po starych drewnianych panelach. Mimo wieku wnętrze było utrzymane we względnej, aczkolwiek niepedantycznej czystości. Od czasu do czasu chłodny przeciąg obiegał budynek, gdy wiejący wiatr przedostawał się przez niektóre odrobinę rozszczelnione okiennice.
Gdy tylko dotarli do salonu, mężczyzna przystanął za kotołaczką, natomiast wampir rzucił na niego nieco zdziwione, pytające spojrzenie. Wtedy właśnie dziewczyna ukłoniła się i zaczęła mówić. Shasamo milczał. Mimo, że jego spojrzenie było charakterystyczne, to obecnie nie mogła dostrzec jego odmienności w pełni, gdyż nawet nieumarłych dotyczył problem zmęczonych oczu. Podczas jej króciutkiej przemowy uniósł kącik ust dosłownie na chwilę, poza tym zachował raczej nienaganną, nic nieprzedstawiającą mimikę. Przez chwilę po tym, gdy zamknęła drobne usteczka, przestrzeń wypełniło jedynie przytulne trzaskanie płomieni w kominku i mniej gościnne dmuchnięcie chłodnego wiatru. Zmierzył ją wzrokiem, a po chwili skinął głową do swojego człowieka, dając mu znak, by odmaszerował. Zatem strażnik odwrócił się na pięcie i wrócił tą samą drogą, po czym wyszedł na zewnątrz kontynuować służbę, więc w pomieszczeniu zostali we dwójkę. Yao pozwolił sobie jeszcze wyjrzeć przez okiennicę, odprowadzając przez parę kroków wzrokiem mężczyznę, a kątem oka pilnując ponownego przekazania rogu odpowiedniej osobie, tym samym znacznie przedłużając chwilę, względną chwilę ciszy i niepewności. W końcu odezwał się, kierując swoje lodowate źrenice na powrót na zabłąkaną dziewczynkę.
- Dobry wieczór, Rosa. Usiądź. - Wskazał jej powolnym gestem dłoni drugi fotel, znajdujący się mniej więcej naprzeciwko tego, na którym sam siedział w odległości może trzech, czterech kroków. Jego materiał nie był najwygodniejszy, ani nie trzymał najlepiej ciepła, ale był drogi i dość szykowny, poza tym nawet wygodny. Przez głowę mignęła nieumarłemu jedynie myśl, że durną papierową robotę chyba będzie musiał dokończyć nazajutrz, co wcale nie było dla niego złą wiadomością, a wręcz przeciwnie. Przyglądał się jej dokładnie, jakby chcąc wyhaczyć jakiekolwiek zawahanie czy momencik niepewności. W patrzeniu była niezła, ale miał spore wątpliwości do tego, czy faktycznie tak młoda i wątła istotka może być aż tak pewna siebie. Tak jakoś podpowiadało mu doświadczenie. Poza tym, czy faktycznie chodziło jej tylko o pracę? A może wcale nie trafiła tu przypadkiem? Wampir był bardziej podejrzliwy niż straż, w której obowiązkach właściwie nie była takowa dociekliwość wpisana. Tamci mieli być zwyczajnie skuteczni, a że Yao naprawdę nie miał co robić często ze swoim czasem, to mógł sobie ot tak pozwalać na tego typu przemyślenia i nocne konwersacje z zupełnie losową przybyłą do jego posiadłości w ciemno duszyczką, jakże intrygujące.
- Blunder, chyba obiło mi się o uszy. Nazywam się Yao Shasamo. - Fakt, że kojarzył jej nazwisko mógł oznaczać, że ta rodzina radzi, bądź właściwie radziła sobie jakiś czas temu dobrze finansowo. Kiedy jeszcze za swoich dobrych czasów zajmował się handlem na pełen etat, znał wszystkie dobrze prosperujące rody w znacznym promieniu od swojego domostwa, więc niedziwne, że i to nazwisko nie było mu obce. Kto wie, kto i kiedy może się przydać bogatym zarządcom dworów, nie? Warto było zawierać różne znajomości czy gromadzić kontakty. Nawet jeśli zmuszało to wampira do plotkowania, za którym cholernie nie przepadał, lekko mówiąc. No ale tak się składa, że i kobietom zdarzało się być bogatymi i zajmować się kupiectwem. Chociaż w dużej mierze też trwonieniem przychodów z niego płynących, nieistotne. Przedstawił się jej, gdyż tego wymagał fakt, że zrobiła to ona i to, iż zdawała się nie mieć pojęcia, gdzie się w ogóle znalazła.
W tym momencie sięgnął dłonią po lampkę ciemnoszkarłatnego trunku, wziął niewielki łyczek, trzymając szkło w lewej dłoni.
- Ah, napijesz się czegoś? - rzucił zupełnie luźno, znów jakby badając jej reakcję, a po chwili wrócił do poprzedniego, poważnego tonu.
- Chcesz pracować TUTAJ? Interesujące, moja droga, do prawdy. Z czym przychodzisz, co jesteś mi w stanie zaoferować, Panienko Blunder? - zapytał uprzejmie, wyraźnie podkreślając, że praca w jego rezydencji nie należy do najbardziej pospolitych. Nie brzmiało to, jakby taką posadę mógł dostać dajmy na to... przemarznięty i błąkający się po okolicznych lasach kotek. Stąd tym bardziej ciekawiło go, w jaki sposób odpowie na jego pytanie. Forma była względnie otwarta, więc po cichu liczył, że jakoś go zaskoczy, ale nie był co do tego przekonany. Do tej pory nie uśmiechnął się na tyle, by pokazać tygrysicy upragniony ostatni znak swojego wąpierzostwa. Oby tylko nie postanowiła go wywoływać jakąś nienaturalną próbą rozbawienia Shasamo, bo mogła szybko zepsuć wieczór im obu, a koniec końców nie byłoby optymalne wylecieć z powrotem na mróz, tym bardziej, jeśli zostało się tak uprzejmie i ciepło, jak na wampira o lodowatym spojrzeniu, ugoszczonym.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Wiatr i ogień - oba żywioły koegzystowały ze sobą w wielkiej posiadłości z czarnej cegły. Oba istniały obok siebie i może nawet nie walczyły ze sobą, choć jeden niósł ze sobą chłód, a drugi uwalniał ciepło. Rosa czuła je oba w powietrzu zastanawiając się w międzyczasie czy wampiry w ogóle odczuwają zmiany temperatury. Czy pan tego domu rozpalił kominek, bo było mu zimno? Czy może to taki odruch jedynie? Nic, nic właściwie nie wiedziała o krwiopijcach poza tym właśnie, że piją krew i lubują się w nocy oraz dziewicach. Ludzkich na szczęście.
Gdy strażnik odszedł nieco podejrzliwie zerkała na gospodarza. Czemu czekał aż tamten wyjdzie? Czyżby właśnie tak trafiały do niego ofiary? Przychodziły same, głupiutkie, zapraszano je do środka, a potem CHAPS!…? A niech tylko spróbuje podejść!
Ale nie próbował. Zamiast tego ona mogła sobie usiąść, z czego skorzystała sądząc, że tak właśnie będzie najlepiej. I w tym momencie zrozumiała, że przeciągające się chwile milczenia były jej milsze niż rozmowa. Bo i co miała powiedzieć!?
Możliwe… nieco prawdopodobne, że konwersacje nie były jej najmocniejszą stroną. Nie umiała się zaprezentować odpowiednio i była też tego świadoma. Jej język nie należał do najlepszego przykładu słownictwa poddańczego i jednocześnie skreślał ją z listy dobrze wychowanych panien. Znaczy dobrze wychowana była, tak, ale nie na bojaźliwą podlotkę, której cnoty strzeże z nadmierną uwagę starszy starszy brat i ojciec, a matka uczy haftować. Nawet do chłopki nie sięgała wypowiedziami, bo tamta przynajmniej na miłą by chciała wyjść; Rosa niekoniecznie. Bo co to za pomysł, by słowom przypisywać aż tyle dodatkowych znaczeń! Służyły przecież do przekazywania informacji, krótkiego, konkretnego porozumiewania się, a nie tworzenia skomplikowanych regułek, mitów i pozorów! A jednak u niektórych to słowa stanowiły najpotężniejszą broń i stanowiły jedyne narzędzie przetrwania - i wykorzystane sprawnie przydawały się więcej niż miecz!
Było to niepojęte i przytłaczające dla Kotki, do której jakoś nie przemawiała ta sztuka. Choć na pewno wiedza tego rodzaju byłaby korzystna, chociażby w sytuacjach takich jak ta. Ale cóż zrobić - będzie trzeba po staremu! Nie nauczysz w końcu kota mówić, nawet jeżeli włożysz mu na nogi solidne buciki.

Przez pewną chwilę mogła milczeć. Zdziwiła ją jednak wampirza znajomość jej miana, a jego własne postanowiła sobie zapamiętać. Powinna. Obserwowała go czujnie i nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie do końca pasuje na pana dworu. Może na zaufanego człowieka, młodszego syna lub innego krewnego obecnej głowy rodu, ale… nie odmawiała mu przy tym ani powagi ani szlachectwa, lecz na tego najważniejszego po prostu się… nie zachowywał. No, nie wiadomo w sumie jak to tu powinno wyglądać, ale w jej rodzinnym mieście wielcy panowie zawsze mieli w sobie coś charakterystycznego, czego jednak w tej chwili nie umiała nazwać. Ten jednak tego nie miał i tyle wiedziała. A może posiadał wręcz przeciwieństwo tej cechy?
Nie znając się na tym już tak dobrze, nie mogła określić. Jednak nawet bez tego pierwiastka Panującego, Yao Shasamo był osobnikiem, którego nie należy lekceważyć. Czuła to przez skórę.
- Nie, dziękuję. - Odparła szorstko na propozycję, choć wcale nie pogardziłaby czymś do picia. Zdawało się jej jednak nie na miejscu, by kazała gospodarzowi myśleć o własnym pragnieniu. Mógł zapytać, by sprawdzić jak bardzo zmęczona i nieokrzesana jest. Ale ona nie musiała rzucać się na pierwszą łaskę jakby głodowała od tygodnia. To by było bardzo niegodne przyszłego strażnika!
Jej pewność zgasła jednak jak zdmuchnięta świeczka, gdy padły następne słowa. Kpiące wyzywające słowa, które… trafiały w sedno. Nie pomyślała o tym wcześniej. Bo co niby… jak miała zostać przyjęta?
Siedziała tak, zaskoczona, nie mogąc wydobyć z siebie słów. Dawno, ale to dawno nie czuła się tak naiwną, głupiutką dziewczynką. Źle!
Ale o czym myślała do tej pory? Że jak to będzie? Naprawdę spodziewała się, że przyjdzie i przyjmą ją dla zasady? Świętego spokoju? Przecież nic nie umiała! Nic… gospodarskiego. Być może sądziła, że dostanie się do służby nieco naokoło, przez zwierzchników, ale nie stając oko w oko z właścicielem majątku. Starsza gosposia mogłaby ją przysposobić do pracy i zanim zetknęłaby się z wampirem już by coś niecoś umiała. Ale teraz?
Postawiona w kropce i sytuacji bez wyjścia mogła już tylko skoczyć na głęboką wodę. I dobrze. Tak nawet będzie lepiej dla jej psychiki. Nie znosiła podchodów. Zmarszczyła surowo brewki i hardo spojrzała na wampirzą twarz.
- Chcę zostać tutejszym strażnikiem - Palnęła bez zająknięcia, z trudem powstrzymując się od wstania i wypięcia z dumą wątłej piersi. Zanim zostałaby zbyta jakimkolwiek nieprzyjemnym gestem kontynuowała, by nie zostać urażoną nim skończy. - Jestem w trakcie nauki, ale już dużo umiem. Kontynuując trening niedługo stanę się bardzo sprawnym szermierzem - ale że nie liczyło się co będzie mogła, a co oferuje w tym konkretnym momencie, mówiła dalej, tę uwagę uznając to tylko za dodatkową informację co do celu w jakim tu przybyła. Doświadczenie. To tego potrzebowała.
- Dobrze strzelam z łuku i umiem używać puginału, choć nie lubię. Ale mogę. Mogę też udowodnić, że potrafię celować. Także w nocy. Nic mi nie umknie jak będę na straży, jestem obowiązkowa i poważnie traktuję swoje obowiązki. - (Nie żeby jakieś miała do tego czasu) - Zaalarmuję o niebezpieczeństwie nim to zdąży się zbliżyć. - Pewna była swoich umiejętności, a jej postawa dobitnie o tym świadczyła. Nie pozostało w niej już żadne wahanie, bo naprawdę czuła, że robi co tylko może. No i mówiła prawdę. A prawda była jedyną słusznością, której należało się trzymać. Była zadowolona, że wybrała takie rozwiązanie, nawet jeżeli miała usłyszeć śmiech i odmowę. Trudno. Ale potem będzie wampir żałować!
- Jeszcze nie umiem dobrze walczyć w zwarciu, ale to się nadrobi. - Przyznała podążając za swoją filozofią ,,jednej karty” - Będę cennym nabytkiem, zwłaszcza w wypadku współpracy. Mogę się czaić wszędzie, na mrozie, po zmierzchu, na dachu. Wypatrywać i wspierać z dystansu. Na pewno przyda się tobie panie ktoś z moimi umiejętnościami. Jestem tu, bo chcę się dalej uczyć, ale nic za darmo. wiem o tym. Będę robić wszystko co każecie i będę tak przydatna, że się zaskoczycie. To jest nie zawiedziecie.
I już, przepadło. W jednej chwili cały intrygancki plan legł w gruzach. Kotka jednak stała niepokrzywdzona, a pewna swojej wartości i gotowa kłami i pazurami walczyć o zaufanie i szanse na udowodnienie, że słusznie siebie ocenia. Nawet nie zauważyła kiedy się podniosła, by zaprezentować przed wampirem swój mizerny wzrost w pełnej krasie. Siedział, więc może nawet wydała mu się wyższa?
Ostatecznie mogła być usatysfakcjonowana - jeżeli skończy z powrotem w mroźnym lesie to przynajmniej z czystym sumieniem i dalszą wolą samodoskonalenia. To już nie tak źle!
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Prawdę powiedziawszy wampir nie miał zupełnie żadnych ukrytych, a tym bardziej złych intencji w swojej luźnej propozycji, ot zapytał, bo głupio było samemu delektować się winem, kiedy druga osoba może odczuwać pragnienie. Chłodna aura, którą wraz z huczącym gdzieniegdzie w rezydencji wiatrem zdawała się dominować nad drobnym akcentem ciepła, jakim był rozpalony w kominku ogień. Zresztą Yao i tak zdecydowanie preferował chłód, taki aż do zmarzniętych kości, ale nie wypadało utrzymywać posiadłości w tak niskich temperaturach. Po części z przyczyn technicznych, a po drugie cała służba musiałaby wówczas pracować w grubych płaszczach, a to wyglądałoby co najmniej zabawnie.
Tak, czy siak po zadaniu pytań odłożył swoją lampkę. Delikatnie zasłonił usta markując podrapanie się po kości policzkowej. Był dość ciekawy jej odpowiedzi na drugie pytanie, bo sam nie był w stanie sobie jakiejś rzeczowej wypowiedzi na ten temat wyobrazić. Nie przerwał jej po pierwszym zdaniu. Chyba głównie dlatego, że nie był jeszcze pewien, czy mówi poważnie. Mówiła. Cóż, teraz faktycznie musiał się lekko wysilić, by się nie uśmiechnąć za szeroko. Śmiech nie był aż tak prosty do wywołania u Shasamo, natomiast ciężko byłoby nie zostać rozbawionym. Miał nadzieję, że próby ukrycia tego za poważną miną i postawą wyszły mu tak dobrze, jak zwykle. Natomiast znów potrzebował krótkiej pauzy, gdy zakończyła swoją wypowiedź. Słuchał jej bardzo uważnie, trzeba przyznać, nawet mimo pierwszego wrażenia, które nie zachwyciło go w żaden możliwy sposób. Kolejne zdania szły jej nieco lepiej, może nawet na koniec zaczynała przybierać odpowiedni ton wypowiedzi, jednak umówmy się przyjęcie Kotołaczki po takiej prezentacji do straży wampira nie wchodziło w grę w żadnym wypadku. Niewielką chwilę zajęło mu w miarę poprawne ułożenie zdań w głowie tak, by jak najmniej narazić emanującą wręcz dumę i ambicję kotołaczki swoimi słowami. Jednak bezpośredniości też nie można było ominąć, nie miał zamiaru robić jej na chwilę obecną żadnych złudnych nadziei. Odchrząknął, dopiero teraz zabrał bladą dłoń sprzed sinych ust.
- Widziała Panienka moją straż. Ten, który Cię wpuścił był świeżakiem. - tak potulnie nazwany mężczyzna był wysoki na półtorej Rosy, a ciężki na cztery, dodatkowo pewnie szeroki na dwie i pół. Potrafił doskonale posługiwać się bronią i nie wywróciłby się przy podmuchu mocniejszego wiatru, co mimo wszystko zręcznej kotce o tak niskiej masie własnej mogło poważnie grozić. Yao przez chwilę nawet głupio zastanowił się, czy w ogóle kują zbroje na tak niewielkie istotki, jak Rosa. Komicznie wyglądałaby w pełnej płytowej. Pomijając fakt, że pewnie z trudnością mogłaby się z tym na sobie poruszać.
- Obawiam się, że posada strażniczki nie jest dla Ciebie odpowiednia, Rosa. Porównaj się proszę do takiego typowego strażnika. - skinął głową w stronę okna, sugerując któregoś z tej dwójki. Z pewnością mogła znaleźć jakieś cechy, w których przodowała nad mężczyznami patrolującymi dwór po zmroku natomiast cierpiała na kompletny brak podstaw oraz naturalnych predyspozycji. Do Shasamo na chwilę obecną najbardziej przemawiała jej kocia natura, to jest zmysły, które faktycznie mogły być nieco sprawniejsze od ludzkich. Natomiast przy braku doświadczenia był niemal pewny, że kotka nie jest jeszcze w stanie całkiem wykorzystać swojej rasowej przewagi. Był jedynie ciekawy, na ile zdaje sobie z niej sprawę i ile takich cech wymieni w porównywaniu się do strażnika, o ile w ogóle podejmie się tego na głos.
- Panienka wybaczy, ale nigdy nie życzyłbym Panience zostania NABYTKIEM. To byłoby takie bezduszne. - drugie zdanie dodał nieco ironicznie, w rzeczywistości nie tolerował niewolnictwa, wszyscy pracujący dla niego ludzie robili to z własnej woli i byli opłacani, co właściwie nie zdarzało się wcale tak często, jakby się mogło wydawać na tego typu pomniejszych zamiejskich dworkach. Jakieś tam resztki szlachectwa mu zostały, powiedzmy. Albo to zwyczajnie szacunek do pracy.
- Może potrafisz robić coś... innego? - żeby nie powiedzieć cokolwiek. W zależności od tego, jakie odpowiedzi padły na poprzednie pytania Shasamo chciał jej tutaj dać szansę na pozostanie w dworze i być może jakiś tam samorozwój, albo chociaż na to, by nie musiała wracać na mróz, bo zdawał sobie sprawę, że do najbliższej mieściny jest kawałek drogi, a mimo pozorów jego zimne serce jeszcze w pewnym sensie przypominało mu o pewnych ludzkich, dobrych odruchach, o których sensie mógł sobie nawet do końca nie zdawać sprawy. Zastukał palcami o blat pobliskiego stolika. Na wysokim oknie za wampirem szron zdawał się przedstawiać jakiś wzór, naszkicowane przezeń kształty przedstawiały leśną ścieżkę, mnóstwo drzew, or rozległą polanę. Po chwili cichy, jak szept przestraszonej istoty dźwięk roztrzaskiwanego lodu towarzyszył skruszeniu się szronu z witryny. Za oknem wichura zdawała się wezbrać na mocy, a płatki śniegu z dużą szybkością przemierzały rozległy dwór w chaotyczny sposób pędząc szlakiem od czarnych, ponurych chmur, na mroźnobiałą okolicę.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Przepadło. Przepadło tak bardzo, że bardziej nie mogło.
Nawet nie wziął jej na poważnie!
Uspokajała swoje kocie wnętrze, która pragnęło zarazem zaprzeczyć, popłakać się i pobić tego waćpana.
Nic. Nic nie mogła zrobić z faktem, że była ubliżająco niska, drobna, lekka, kobiecej płci. Bo to o to chodziło prawda? Możliwe, że o luki w doświadczeniu też - o to się spierać nie mogła, ale jeżeli ten blady nagburek każe jej na oko przyrównywać się do strażników to o co mogło mu chodzić jak nie o gabaryty właśnie? Nie wiedziała u wskazanego mężczyzny ani dumniejszego kroku ani nic (poza ubiorem) co bardziej by go wystrażowywało niż ją. Może twarzy nie miał niczym maskotka, ale co to za zasada przyjmować ze względu na twarz - nie harem to do pioruna miał być, tylko posiadłość samotnego kawalera! A, no w sumie… Ale nadal!
Popatrzyła grobowo na szronowe okno jakby pomagało jej to i w myślach wypatrzeć znajomych szermierzy. Słowem się jednak nie odezwała ponuro marszcząc brwi. Kiedy miała już w sobie na tyle siły by się kontrolować i nie cisnąć niczym w twarz wampira, ot uprzejmym wyzwiskiem chociażby, zielone oczęta wycelowała niego. Najpierw w mostek, żeby nie wpaść w furię, a w oczy dopiero przy ,,nabytku”.
- Będę bardziej uważać na słowa. - Mruknęła z odruchu, nie zastanawiając się, a przyjmując ironię za dowód, że ze zdaniem jej coś nie wyszło. Jeszcze nauczy się wysławiać tak, żeby nikt jej słów nie mógł obrócić na jej niekorzyść! Najlepiej zamilknie. Jak już mianują ją członkiem straży nie będzie się w ogóle odzywać, a jedynie przyjmować kolejne zadania. O!

Nieco poprawiwszy sobie humor kolejnym marzeniem (a raczej nową wersją starego) zaniechała rzucania się w myślach na pana Shasamo. Choć wcześniej dostrzegła u niego drażniące odruchy to ostatecznie na jego twarzy nie malowało się teraz tyle kpiny i nieprzychylności ile spodziewała się znaleźć. Oceniając to na chłodno to nawet zachowywał się bardzo w porządku wobec niej. No, na jakieś tam zaniżone standardy zewnętrznego świata i sposób, którego nie rozumiała zbyt dobrze, ale jak na pierwszy samodzielny skok to nie trafiła tak źle.
Tyle, że przegrała.
Dając jej szansę właściwie tylko mocniej jej to uświadomił. Postawiła na jedną kartę, wymieniła na raz wszystkie swoje atuty i jedyne co otrzymała to ,,Ha ha… nie, dziękuję.”
W innych słowach.

Poza urażoną dumą właściwie niewiele straciła. Dni, które poświęciła na przyjazd same w sobie czegoś ją nauczyły. Nie bała się także wracać przez las… za bardzo, więc wywalenie za bramę nie było czymś czego ze wszech miar chciała uniknąć. Nie zrobiła żadnej głupoty, nie obraziła właściciela majątku, porozmawiała z nim… w sumie lepiej jej pójść nie mogło. I to było paskudne! Dlaczego jej górny limit prezentował się tak żałośnie!?
To nie na wampira była wściekła, tylko na siebie. Może też na los, za takie, a nie inne atrybuty, ale nadal… być może kto inny w jej ciele zdołałby osiągnąć sukcesy na których jej zależało. Tylko jak? Czego ona nie miała co ten ktoś mógłby mieć?
Zastanawiała się usilnie. Może wiedza? Spryt? Ale jakoś to do niej nie przemawiało. Spryt spokrewniony był z chytrością, a to domena łobuzów i szachrajów. Wolała rzetelność i prostotę. Szczerość.
I dokąd ją to doprowadziło?

Problem obecnie miała jeden poza wyglądem i umiejętnościami - chciała tu zostać. Co jednak miała zrobić aby ją przyjęli? Pytanie padło proste ,,może potrafisz coś innego”. No w tym problem, że nie! Mogla więc albo skłamać, co pewnie by się wydało albo poszukać jakiejś innej naokolnej odpowiedzi. Może jest coś jeszcze, na co nie zwracała uwagi? Umiała… gotować nie, szyć (dobrze) nie, grać na niczym nie… ale do tego i tak potrzebni byli specjaliści. Kucharki, krawcowe i artystki. A coś co ona mogła robić, bez większych kwalifikacji? Było parę takich stanowisk. Oczywiście nawet na nie chętnie przyjmowano osoby z referencjami, a jeżeli chodzi o same doły dołów, to właściciel majątku zwykle nie wiedział nawet, że takie osoby istnieją, bo się tym nie zajmował. Przeważnie zwierzchnikami w takich przypadkach bywały gosposie, które dbały o to, by pomywaczki nigdy ale to przenigdy nie wpadły na pana i jego gości.
Czy naprawdę ma robić coś takiego?
Wolała celować jednak odrobinę, odrobinkę wyżej… żeby zostać strażnikiem jak już złapie mistrza i opanuje wszystko do perfekcji!
Na razie jednak musiała się wysilić aby pozwolili jej zostać.
Widać bez podchodów się nie obędzie.
- Umiem… nie potłuc naczyń? - Mimo silnego postanowienia, że zaprezentuje się jak najzacniej, jej szczera natura umiała jedynie wyrazić wątpliwość czy kicia rzeczywiście wie co robi. Ale skoro duma i pewność siebie zawiodły to w zasadzie co pozostało?
- Mogę sprzątać, zmywać… nawet w takiej pracy jestem obowiązkowa i pilna. Mogę robić cokolwiek!… do czego potrzeba zręczności i dyscypliny. Wstawać o każdej godzinie! Będę cennym… pracownikiem. - Szczerze mówiąc nie była tego taka pewna. W domu ostatnie co robiła to wywiązywała się z obowiązków gospodarskich Ale teraz to co innego, prawda? Jeżeli ma tyrać w taki sposób, żeby nie stracić kontaktu z mentorem to zrobi to! Będzie się przykładać! Nauczy się!
A może lepiej żeby się nie udało?
Wampir i jego tajemniczy dwór mogły nie być najlepszym miejscem dla młodej zuchwałki. I co przepraszam bardzo on właśnie zrobił z szybą!?
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Całe misterne twory ze szronu na wysokiej okiennicy ustały się kształtować, wracając swoją formą do naturalnego wizerunku chwilę po tym, jak kotka zwróciła uwagę na malujące się za nim krajobrazy. Zaraz po tym, jak wypowiedziała swoje ostatnie zdanie, złączył dłonie przed sobą i spojrzał na nią ponownie, jakby analizując wtórnie to, co mu odpowiedziała. Krótki uśmiech mignął na jego bladej buźce, zanim ponownie przyjął pokerową mimikę i odpowiedział jej spokojnie, choć może nieco chłodniej, niż poprzednie. W taki dość słyszalnie kalkulujący sposób. Swoją drogą powstrzymał się przed zaklaskaniem, gdy pośród swoich umiejętności wymieniła zdolność do niepotłuczenia talerzy. Westchnął niemal niewidocznie, po czym zaczął.
- Cokolwiek... - powtórzył cicho. Całe szczęście dopowiedziała jeszcze parę słów do tego bardzo szerokiego określenia. Powiedzmy sobie od razu, że nawet arcymistrz zmywania talerzy, czy sprzątania nie zrobiłby na wampirze większego wrażenia. Po pierwsze nieumarły chyba sam nie miał pojęcia, jak ciężka to może być robota, poza tym nigdy nie zajmował się rekrutacją na tego typu stanowiska, nawet nie wiedział, czym powinna się wyróżniać odpowiednia do tego osoba. Było mu to właściwie obojętne, co zdawało się być nietrudne do odczytania po jego mimice, czy gestykulacji w dalszej części rozmowy.
Mimo wszystko, coś podpowiadało mu, że ta nietypowa zagubiona istotka ma w sobie coś więcej, niż to, co przedstawia w rozmowie. Mógł się jedynie domyślać, ciekawiło go, czy ona sama byłaby w stanie to nazwać.
Wziął ostatni łyk wina ze swojej lampki, przymknął oczy na moment, jakby zastanawiając się. Właściwie to pozostała jeszcze jedna, dość istotna kwestia, o której właśnie zdał sobie sprawę, wysunął więc kolejne pytanie. Jedno z tych, które już sugerowało, że odpowiedź w stylu "przypadkiem." może po prostu nie przejść.
- Właściwie, Rosa. Dlaczego chcesz zatrudnić się akurat tutaj? - i nie chodziło mu ty tylko o charakterystyczne dla rozmów o pracę podlizanie się swojemu przyszłemu zwierzchnikowi. Wampir był zwyczajnie podejrzliwy. Bo to raz przeprowadzano ataki na najróżniejsze rody z pomocą niecharakterystycznych, niby nieszkodliwych i nie zwracających na siebie uwagę osób wpuszczanych na tereny ich rezydencji. Chociaż te ostatnia cecha niezbyt pasowała do kotołaczki, ta wręcz przeciwnie sama w sobie była dość charakterystyczna. Może też tym wzbudziła nieco podejrzeń. Co jeśli jedynie grała taką... niewinną i niegroźną. Nie... Jedynie zasłonił sobie na krótką chwilę usta, by nie uśmiechnąć się za szeroko na myśl o bezpośredniej konfrontacji swojej osoby z tak nietypowo prezentującą się własną morderczynią. To raczej nie wchodziło w grę.
- Jeśli na prawdę tak Panience zależy, jutro z rana ktoś przydzieli Cię do czegoś. - sam nie wiedział, do czego. Nie zajmował się rozdysponowywaniem zadań bardzo nielicznych swoją drogą pracowników porządkowych. Wszak na dworku nie prowadził żadnej jadłodajni, więc nawet zmywania i gotowania nie było dużo, tyle co dla straży i paru innych osób. Mimo wszystko z pewnością coś się dla niej znajdzie, pytanie jak młoda kotka się w tym odnajdzie. Yao cicho liczył, że wydarzy się coś jeszcze, może coś mniej oczekiwanego. Sen ani trochę nie upominał się wampira o tak wczesnej porze, a od odległego poranka i związanych z nim obowiązkami dzieliło go jeszcze sporo czasu. Uważnie przyglądał się i wysłuchiwał kolejnych odpowiedzi Rosy, pod koniec zaczął postukiwać palcami o ramię fotela.
Awatar użytkownika
Rosa
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin , Uczeń , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Rosa »

        Chyba od tego momentu musiała być po prostu szczera. Bardziej szczera niż dotychczas, choć i tak przez brak wyczucia pogrzebała swoje konspiracyjne plany. Na tenczas przynajmniej.
Obserwowała wampira nie mniej uważnie niż on ją - choć oceniał przyszłego (może) pracownika, a ona pracodawcę. Nadal uważała, że to wyzwanie, ale pewna była, że sobie poradzi. Drażniło ją jedynie podejście mężczyzny do jej osoby - przez skórę czuła, że nadal nie traktuje jej serio.
        Kto inny może by się cieszył - chociażby taki zabójca. Rosa jednak w duchu zaciskała pięści. Czuła się wyśmiana i upokorzona, choć niestety nie mogła wprost nic panu Shasamo zarzucić. Zdarzali się i tacy co wprost mówili jej by odpuściła albo śmiali się jak z dobrego żartu. On… nie do końca. I właściwie zastanawiała się dlaczego. Taki był litościwy? Że gdy nie mógł przyjąć ją na wartownika czy innego obrońcę włości i własnej osoby to kazał jej mówić dalej? Dając jej szansę na pozostanie? Dla niej oczywiście była to dobra okazja (poniekąd), ale co powodowało panem? Czyżby wyglądała na tak zabiedzoną i głodną, że wzięła go na litość? Szlachetnie urodzeni potrafili traktować niepotrzebnych im ludzi co najmniej szorstko, więc to, że nadal tu sobie stała było zadziwiające. Miała nadzieję, że nie ma jej za zbłąkanego kotka, bo jej duma by tego nie zdzierżyła. Z drugiej strony w miłą osobowość też jakoś nie wierzyła. Szukała ukrytych motywów. Musiała - była teraz poza domem, poza swoim miastem - a w świecie działy się nieraz naprawdę podejrzane rzeczy.
        Mimo wcale nie najgorszego podejścia wampir i tak wpisany został na listę przeszkód do pokonania i w jakiś sposób stał się bardziej rywalem niż sprzymierzeńcem. Oczywiście kotka nie miała z nim o co rywalizować - ale musiała się starać, by tak jak mistrzowi pozwolił jej tu zostać. No i właśnie… co o nim powiedzieć?
        Zanim odpowiedziała przemknęło jej przez myśl, że drażni ją mówienie do niej na ,,ty”. Rosa, Rosa - czemu od razu mówił jej po imieniu? Panno Blunder nie łaska? Nawet jej jeszcze nie przyjął! Oczywiście, jeśli zostanie służ… służ… no, jeśli będzie tutaj pracować to oczywiście wołanie na nią w ten sposób stanie się naturalne - ale on już traktował ją jak podwładną!
        Może dlatego nie pasował jej na arystokratę? Łamał nieco schematy, które znała i omijał konwenanse - pytanie czy zawsze, czy po prostu jej obecnością skrajnie się nie przejmował. Jeśli to drugie to praca u niego stanie się prawdziwym wyzwaniem… jeśli pierwsze to z resztą też. Ale czego spodziewać się po dzikich ludziach spoza Nandan-Ther?
        Sapnęła cichutko zaczynając opowieść.
        - Szkoliłam się w walce - nie mogła pominąć tego tematu! - kiedy mój mistrz opuścił miasto. Dowiedziałam się, gdzie chce się zatrudnić i poszłam za nim. Chcę szkolić się nadal. Pracować też. - Zastanawiała się, czy zostanie dobrze zrozumiana. To nie tak, że urządzała tu sobie wakacje. Ale długie tłumaczenia też jej nie wychodziły. Wolałaby po prostu żeby każdy lepiej pojmował to co ma na myśli…
        - Nie widziałam się z nim jeszcze, ale pomyślałam, że spotkam go jeśli zostanę przyjęta. - I że pracując razem na straży czegoś się od niego nauczy. Ta opcja jednak chwilowo nie była dostępna.
        - Nawet jeżeli nie wierzysz panie w moje kompetencje to mam zamiar się uczyć. Kiedy mistrz będzie mieć czas. I ja też. - Bo choć przyszła tu właśnie po umiejętności, obowiązki były obowiązkami. Jeżeli jakieś dostanie będzie się wywiązywać!
        Być może prawda nie okazała się zbyt bluźniercza, bo oto płomyczek nadziei pojawił się w chłodnej komnacie; jeżeli jej naprawdę tak zależało oto będzie mogła od jutra robić!… coś. Zostanie!
        - Naprawdę!? - W młodzieńczym odruchu niemalże krzyknęła, a oczy rozszerzyły jej się z ekscytacji. Tyle dobrze, że nadal się nie uśmiechała i nie podskoczyła, bo wtedy z własnej woli wyszłaby z powrotem na mróz i więcej się tu nie pokazała. Z resztą już skarciła się w myślach i szybko na powrót zmarszczyła brwi. Niech pan wampir nie myśli, że tak ją ucieszył.
        No, ale przynajmniej użył wobec niej zwrotu ,,panienko”.
        - Chciałam powiedzieć: dziękuję. - Poprawiła się, ochłonęła i ukłoniła leciutko, w geście kulturalnej wdzięczności. Ostatecznie chciała pokazać, że ma choć trochę klasy. Przeszkodziło jej wycie wilka, od którego zjeżyło się na niej całe futerko, ale oddzielona od zwierzęcia rozległą ziemią, ogrodzeniem i ceglaną ścianą jakoś zachowała zimną krew. Łypnęła jednak za okno, z którego znikły szronowe obrazki, jakby spodziewała się, że bestia zjawi się tam nie bacząc na bramę i ludzi z bronią.
        ,,Bardzo miłe miejsce wybrałeś sobie panie do życia” mruknęła w duchu, przenosząc spojrzenie na niebieskookiego. Stukał w swój fotel, czyżby się niecierpliwił? No tak, było już późno, a ona zawracała mu głowę! Pewnie miał swoje sprawy. Ech… Od jutra będzie czasami go widywała. Choć może nie nazbyt często? Pewnie zależy od jej zajęcia. A, no i będzie musiała poznać innych pracowników! To było… nie do pomyślenia. Nie dla niej. Coś niezwykłego!
        - Chcesz panie jeszcze coś wiedzieć? - Zapytała szorstko, mimo całkiem dobrego nastroju i pokojowych zamiarów. Próbowała jakoś zasugerować, że gotowa jest odejść (nim wampir zmieni zdanie), ale nie za bardzo wie dokąd. Ma gdzieś spać? No, raczej. Ale gdzie? Jakie zasady panują w tym domu? Nie wiedziała nic i grzecznie wolała nie pytać. O cokolwiek, poza może jednym…
        - Przepraszam, ale słyszałam, że jesteście panie wampirem. Naprawdę pijecie krew?
        Nie umiała jeszcze określić czy robi jej to różnicę. I może nie powinna była wychylać się zanadto i zdradzać, że ją to zastanawia. Ale zastanawiało. Próbowała wybadać czy ten osobnik naprawdę jest groźny i czego się ewentualnie spodziewać. Nie sądziła, że wygłosi jej teraz referat o wampirzej fizjologii, ale nawet nagana za dociekliwość coś już by o nim mówiła. A warto chyba wiedzieć… dla kogo się pracuje.



        Nim właściciel dworu zareagował konkretniej na jej pytania do pokoju weszła służąca w fartuszku i ukłoniwszy się grzecznie dała znać, że może pokazać Rosie pokój. Dziewczyna skorzystała z okazji i myśląc, że może lepiej się wycofać, pełna tłumionej ekscytacji i obaw ruszyła za pracownicą. Zastanawiała się czy i jej przydzielą taki uniform… może jednak nie?
        Nie rozpakowywała się w przydzielonym lokum - jedynie wyjęła koszulkę na zmianę. Kobieta pokazała jej umywalnię i zaproponowała, że rano przyjdzie ją obudzić. Jakby trzeba było! Nawet mimo zmęczenia kotka czuła, że trudno jej będzie zasnąć - a nawet jeśli zmruży oczka to rano i tak zbudzi się o świcie. Dyscyplina zobowiązywała.

        Wbrew swoim oczekiwaniom jak padła na łóżko tak ogarnęła ją ciemność, a wreszcie senne marzenia - dla równowagi, wypoczęta wstała wcześnie, tak jak była przyzwyczajona i szybko przygotowała się do dnia. Ale tu ktoś postanowił się wtrącić.
        Na korytarzu zastała nie kogo innego jak swojego mistrza. Był zły. Zaniepokojony i zdenerwowany. Przez nią. Nawet się nie przywitał, a kazał jej zabrać swoje rzeczy i szybko poprowadził ją przez korytarze nie zwracając uwagi na jej tłumaczenia. Przynajmniej pozornie.
        Rozglądał się na boki, jakby nie było to miejsce, w którym powinien przebywać - tym szybciej chciał wyprowadzić kotkę na zewnątrz. Wytłumaczył jej szybko jak idiotyczny i ryzykowny wymyśliła plan, że to nie miejsce dla niej i nie będzie jej szkolić - dla jej własnego dobra. Ma wrócić do miasta i tam ewentualnie zapytać… ale naprawdę lepiej, by dała sobie spokój. Jeszcze kłócili się, kiedy po wyjaśnieniu sprawy z innymi strażnikami, mistrz prowadził ją surowo do bramy. Była uparta, ale on wiedział jak ją złamać… wstawało słońce i świat zalał biały, chłodny blask kiedy żelazne przejście zatrzasnęło się za nią, a mężczyzna dając jej ostatnią dobrą radę odszedł czym spieszniej. Musiał mieć swoje racje, więc potraktował kotkę wyjątkowo szorstko - byle tylko odeszła z rezydencji i nie pakowała się w kłopoty.
        Cóż - nie w te to w inne…

Ciąg dalszy - Rosa
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Od czasu do czasu nawet tak żądna przygód istota jak Yao potrzebuje nieco stabilizacji. Tak właśnie można by określić okres, który przeżywał od paru miesięcy wampir. Był chłodny jesienny wieczór, Shasamo siedział przy kominku, w którym od dawna nie tlił się ogień. W dłoni miał lampkę ulubionego wina - w połowie pełną. Jego zimne spojrzenie wlepione było za szybę w kierunku bramy wieńczącej ogradzający rezydencję płot. Na sobie miał nieco pogniecioną białą koszulę i zwykłe skórzane spodnie. Jego bliźniacze ostrza zaprzyjaźniły się z ozdobami wiszącymi na ścianie salonu stanowiąc do całości wystroju wyjątkowo piękny, ale i smutny w pewnym wybrzmieniu dodatek.
- Seir! Raporty spisane? - zapytał unosząc odrobinę głos. Wewnątrz posiadłości było chłodno i jedynie świstające między szczelinami podmuchy wiatru mogłyby zakłócić przekaz, ale drzwi do biura kapitana były zamknięte. Odezwał się on również z opóźnieniem, a gdyby nie fakt kto wołał to pewnie nawet mógłby zignorować zapytanie.
- Już idę. - odrzekł krótko z wyczuwalnym w tonie głosu zmęczeniem. Po chwili drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł wezwany wcześniej strażnik. Osoba, która zwykła sprawować pieczę nad całością przybytku pod nieobecność wampira. Nawet w lepszych czasach Yao byłby skłonnym nazwać go swoją prawą ręką, ale dobre czasy zdawały się być na ten moment jedynie mglistym wspomnieniem.
- Słucham. - zachęcił podwładnego uprzejmie, jak na zimnego wampira.
- Do tej pory wszystkie karawany dotarły na miejsce prawie terminowo... ale..
- Pominę prawie. Do rzeczy, Seir.
- Mamy jednego trupa i jednego połamanego strażnika. - podsumował w końcu.
- Odprawić go, zaciągnąć lepszego. - wampir westchnął. Wyciągnął dłoń po papiery, które za moment zostały mu przekazane. Jego wzrok szybko przemierzał kolejne literki, słowa i zdania.
- Jak to się stało? - pytał z wybitnie obojętnym tonem, chociaż atmosfera w pomieszczeniu była już na tyle gęsta, że można by ją było kroić nożem. Kapitan straży doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wszak nie pracował dla Shasamo od dziś.
- Karawana została napadnięta. To któryś incydent z kolei w przeciągu ostatnich tygodni. Jeden sprawca, żadnych strat w majątku.
- Bez jaj, Seir. Chcesz mi powiedzieć, że jakiś cwaniak wyskakuje sam z krzaków, zabija moją eskortę i znika? - nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Yao właśnie doczytywał raporty. Strażnik natomiast nie miał do powiedzenia zbyt wiele.
- Jest w pełnym uzbrojeniu, poza tym...
- Seir... -
- Tak, Panie? -
- Gdzie do jasnej cholery jest ostatni transport?! - zapytał już przez zaciśnięte zęby wampir. Odłożył lampkę wina na stolik. Była w połowie pusta. Yao zacisnął lewą dłoń.
- Powinien być na miejscu przed zmierzchem...
- Wyjrzyj za okno. - Shasamo wstał. Rozluźniwszy obie dłonie ściągnął do siebie oba ostrza jedną myślą. Miecze samoistnie ściągnęły się ze ściany i ze świstem stali przecinającej powietrze ułożyły się w rękach wampira.
- Zbieraj się, jedziemy na wycieczkę...
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Kiedy zapadał zmrok dla jednych trakty momentalnie przestawały być bezpieczne. Dla innych natomiast sytuacja miała się zupełnie odwrotnie. Od jakiegoś czasu spacerował po okolicy, krążył między miastem i przyległymi do niego wioseczkami. Wędrował po trakcie w tę i we w tę. Raz nawet zdarzyło mu się zagadać do ładniejszej wieśniaczki. Tylko, że jakoś im się rozmowa nie trzymała kupy w przeciwieństwie do spodów jej obuwia. Frey może i był aktualnie nieco zdziczały błąkając się po tych laskach, ale bez przesady. Chociaż chęć na porządne mięso dawała o sobie znaki chwilami nawet za bardzo.
Tego wieczoru akurat nie padało. Fakt, że może szlajać się będąc suchym był dość pocieszny. Zresztą przeczucie podpowiadało mu, że już długo nie zostanie w tej sytuacji.
Cisza. Przeplatana jedynie przez hulający między drzewami zimny wiatr i liście szeleszczące pod butami. Oh, jaka szkoda, że brakowało mu artystycznej duszy, która mogłaby docenić ich taniec z podmuchami, nim wszystkie opadły na ziemię. W ciemnościach karawan było znacznie mniej. W niektórych częściach krainy nawet przyjęło się, że podróżowanie po zmroku jest nielegalne. Pomijając już bezpieczeństwo. Jednakże jaką inną porę można by wybrać na transport wyjątkowo cennego ładunku? Otóż noc właśnie. Piekielnemu obiło się co nieco o uszy, stąd też karawany na tym niewielkim odcinku traktu nie miały od jakiegoś czasu łatwego życia. Nie przepuścił chyba żadnej. Tej nocy również przysiadł na większej gałęzi zaraz nieopodal rozdroży, skąd widok rozpościerał się na spory obszar wokół. Siedział w swojej naturalnej, nieco przydużej, jak na ludzkie standardy formie okuty w zbroję i z dwuręcznym mieczem na plecach, chociaż jeszcze nie miał okazji go wyciągnąć przy tutejszych poziomach "starć." Wzięło go aż na wspominki...
Usiłowanie stawiania oporu przez ludzi eskortujących karawany bawiły go tak, jak przed laty pewien piekielny, który sądził że jest sprytny i potężny w podziemnych korytarzach. Pomyśleć, że go wtedy nie ukatrupiłem...
Krótki uśmiech pojawił się na twarzy Freya. Ciężko stwierdzić, czy był on wywołany owym w jego mniemaniu nieudacznikiem, czy drugą z istot, z którą wspomnienia miał znacznie przyjemniejsze. Dalsze snucie wizji przerwał mu stukot drewnianych kół dobiegających z oddali.

Karawana przewoziła spore ilości złota. Miała dotrzeć do rezydencji przed zmrokiem, ale doznała opóźnienia ze względu na komplikacje załadunku wynikające z niedopatrzeń po stronie nabywców. - dzień, jak codzień na transportach handlowych. Czterech żołdaków i woźnica.
- ... wyskoczył i złapał Zbycha, podniósł go jak szmacianą lalkę i rzucił na bok...
- Ta.. a dalej żyjecie.. w tej bajce były smoki?
- Nie chciał złota. Żadnych majątków.
- To niby czego, toć to zbir z traktu!
- Pytał o jakąś księżniczkę...
- Ty, a który z nas Ci wygląda na księżniczkę durniu? - roześmiali się. Echo zawtórowało im ponuro od strony lasu. Pełnia była dobre dwa tygodnie temu, więc nie było zbyt jasno. Poza tym ciemne chmury okazyjnie przecinały nieboskłon poganiane chłodnymi smagnięciami wietrznego bicza. Powóz zbliżał się do rozdroży.
- Weźta pierwszą wartę. Parę chwil drzemki i zdążym się zmienić przed rezydencją. -
- Czemu my? Sami se weźcie.. - woźnica jedynie westchnął. Znał już ten schemat i wiedział, że to debata, która prawdopodobnie obie pary pozostawi z otwartymi oczętami i pyskami aż do głównej bramy. Chyba, że...

Frey zaciągnął chustę na pysk i pokręcił głową z politowaniem. Nie miał nawet ochoty na takie łachudry, ale kto wie w jakie warunku potrafią się zaadaptować księżniczki, które nie chcą zostać odkryte. Tyle się o tym słyszy. Teraz jednak jedynym, co można było dosłyszeć był jego ponury, rzekłoby się nawet zwiastujący pożogę ton głosu:
- Gdzie jest księżniczka? - zapytał zeskoczywszy przed powóz. Jego postać w pełnej zbroi była niemal większa od konia, który jedynie dzięki umiejętnościom powożącego jedynie stanął dęba i zarżał, a nie zerwał się w wywołany przerażeniem pęd zabierając za sobą cały powóz na bezdroża.
- To kurs handlowy. Zejdź z drogi. - odezwał się jeden z mężczyzn.
- Bo co, chłoptasiu? Zejdziesz mi nakopać? - piekielny postawił krok na przód. Żałował, że chusta zasłaniała jego pełen szyderstwa uśmieszek. Mimo to sam krok zdawał się nieco przygasić pewność i zapał załogi.
- Otwierać, to nikomu nie stanie się krzywda. - rzucił krótko. Chciał to mieć zwyczajnie za sobą. Strażnicy w pośpiechu pozeskakiwali ze swoich miejsc i wtedy właśnie Frey poczuł na plecach nieprzyjemny podmuch chłodnego wiatru. Kawałek chłodnego metalu otarł się o kołnierz jego zbroi i dotknął szyi piekielnego...
Awatar użytkownika
Yao
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Arystokrata , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Yao »

Yao zauważył jak piekielny wzdrygnął się minimalnie poczuwszy na skórze czarną stal jego ostrza. Znajdując się na Kisereth, której to zawdzięczał tak natychmiastowe i kompletnie bezszelestne przybycie na miejsce wampir nie był jeszcze do końca świadomy pełnej specyfikacji istoty, którą zatrzymał. Fakt, nawet dla siedzącego w siodle Shasamo Frey w swojej naturalnej formie był spory... i waliło od niego siarką na mile.
- To nie będzie konieczne. Nie wożę kobiet w tak nieprzyzwoitych warunkach. - powiedział z chłodnym wyrafinowaniem. Wtedy właśnie za karawaną zebrani dosłyszeli stukot kopyt. - pojedynczy jeździec. Straże popatrzyli na wampira przy piekielnym, po sobie i ponownie wskoczyli na wóz.
- Dobra, dobra, otwieraj pakę Zbyszek. - zagadał Frey imitując poprzednią paplaninę strażników i już miał ruszyć na przód, ale zorientował się, że lodowata powłoka przykuła jego buty do traktu. Oczywiście szarpnął nogą, ale nieskutecznie. Drobne draśnięcie ostrza za uchem przypomniało mu o mieczu przyłożonym do szyi.
- Seir, zbierajcie się. - powiedział chłodno Yao i objechał na wierzchowcu Freya wciąż trzymając jedno z ostrzy niebezpiecznie blisko. Drugie dzierżył w lewej dłoni, dla pewności. Kisereth nie potrzebowała lejcy w żadnym wypadku.

- A Ty coś za jeden, paniczu? - zapytał wrogo Frey mierząc wampira wzrokiem. Ten prezentował się znacznie lepiej, niż jeszcze jakiś czas temu w swojej rezydencji. W pełnej zbroi z długim płaszczu obszywanym turkusowymi i onyksowymi nićmi. Zdjął kaptur ukazując swoje oblicze piekielnemu, który wciąż miał na sobie hełm.
- Ród Shasamo, imię Yao. Kupiec i od serca protektor tego traktu. -
- Ehe, widzę, że typ z wyższych sfer. Gdzie księżniczka?
- Nie wiem kogo szukasz, ale moje HANDLOWE karawany nie przemycają ludzi na lewo i nie życzę sobie, żeby były jakkolwiek opóźniane, jasne?
- Już Zbyszka pytałem. Bo co mi zrobisz? Mogę rozpieprzyć ten trakt w cholerę, jeśli zechcę. - karawana z Seirem na czele zaczęła ruszać w kierunku rezydencji, od której nie dzieliła ich wielka odległość. Piekielny szarpnął się ponownie i tym razem skuteczniej roztrzaskując lód, którym skute były jego nogi. Jedna z rękawic Flegetona zapłonęła, a druga ponownie pewnie schwytała ostrze miecza... to znaczy zrobiłaby to z pewnością, gdyby ten nie okazał się iluzją. Piekielny został otoczony przez trzy identycznie wyglądające postaci wampira na nieumarłym koniu i poczuł chłód okalający jego uzbrojoną osobę. Płonącą rękawicą zdążył nawet prędko sięgnąć do miecza, by rozpętać niemałą jatkę, ale zatrzymał go chłodny głos opanowania. Nie ten z tyłu głowy, bo takowego mógł, a zwłaszcza w tej formie nie posiadać, ale to wampir zabrał głos:
- Wtedy księżniczka mogłaby się dowiedzieć, obrać nową trasę, a Ty musiałbyś je znów tropić. -
- Skąd wiesz, że jadą we dwie? -
- Znam się na ludziach. Może odpoczywają w mojej rezydencji. -
- Łżesz... jak... pies! - ryknął Frey - Łowca jednym potężnym ciosem przepołowił jedną z iluzji Yao na Kisereth. Duch klaczy zarżał przeraźliwie a echo mu zawtórowało. Zaraz na mieczu piekielnego pojawiły się cztery pozostałe ostrza. Dwa iluzorycznego wampira i druga para tego właściwego. Odłamki roztrzaskanego wcześniej przez Cedrica lodu przybrały barwy nocy i uniosły się. Nie mógł on nawet dostrzec jak zamieniły się odrobinę, gdy padł na nie blask księżyca, który wyjrzał zza ciemnej chmury.
- A gdzie indziej napoją i nakarmią konie? Zima idzie, wieśniacy nie mają żeby przeżyć, a co dopiero rozdawać. - westchnął.
Frey właśnie zamachnął się ponownie, ale wampir odskoczył.
- Czemu miałbym Ci zaufać, paniusiu? -
- Mówiłem, jestem kupcem. Mam w tym interes. - Frey uniósł ostrze w odpowiedzi i mierzył go wzrokiem dłuższą chwilę.
- ... ale jeśli umkną... Osobiście mi je dostarczysz pod własne drzwi, rozumiesz? - warknął agresywnie już podkuszony przypływem adrenaliny Łowca. W jego oczach stale tlił się ten płomień mogący budzić strach, lub niepewność, ale Yao zdawał się mieć to pod kontrolą, tak przynajmniej sobie myślał.
- To.. na co Ci ta księżniczka, frustracie? - zapytał Yao otoczywszy obie swoje postaci śnieżnobiałą mgłą. Nim uzyskał odpowiedź ponownie znajdował się na Kisereth. Jego lodowata prezencja zdawała się również nieco ochłodzić temperament Łowcy, który nie schował ostrza, ale zaprzestał rzucać się i ciąć w furii powietrze. Wszak mimo tego, że był w gorącej wodzie kąpany to rozsądku mu nie brakowało i potrafił przyjąć pewne logiczne uwarunkowania... nawet mimo wrodzonych i zakrzepłych już dawno we krwi niechęci.
Awatar użytkownika
Rakhszasa
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Opiekun
Profesje: Mag , Szaman
Kontakt:

Post autor: Rakhszasa »

Strażniczka odchyliła głowę do tyłu, aby zobaczyć śpiącą z tyłu powozu Atristan. Dziewczyna skręciła szyję w niewygodnej pozycji i co chwila budziła się na większych wybojach. Czarodziejka zaproponowała jej leczenie zmęczenia magią, ale w taki sposób nie można się regenerować cały czas. Poza tym, prawdziwy sen mógł pomóc jej w przetrawieniu szoku, jakim była utrata swojej świty. Biedna księżniczka, w zasadzie została na łasce i niełasce Rakhszasy. Ta jednak, na szczęście dla blondynki, naprawdę zamierzała jej pomóc.
Zaczęła nawet lubić tą małą. Podczas napadu na karawanę czarodziejka pojawiła się z odsieczą w ostatniej chwili. Atris pamiętała, że zawdzięcza jej życie. A mimo to obnosiła się z tak dużą dumą i dystansem. Całkiem jej to imponowało. Nie lubiła arystokratycznych dupków, którzy uważali, że pieniędzmi mogą wyzyskiwać wszystkich. Poniżać służbę, używać do woli, czuć się bezpiecznie. Kiedy tylko pojawia się zagrożenie życia, trzęsą się i pocą jak świnie, proponując całe bogactwo w zamian za darowanie życia. Żałosne. Nie, mała ma w sobie charakterek. Z niej będą ludzie.
Strażniczka pamięta, jak kiedy przegoniła bandytów próbowała pomóc wstać Atristan. Dziewczyna była przerażona, drgała na całym ciele, a jednak wstała sama. Wyprostowała się. Przybrała maskę poważnego wyrazu twarzy i podziękowała za odsiecz, proponując względy i granty. Rakhszasa tylko zaśmiała się na ten pomysł, ale mimo wszystko zaciekawiła się jej historią.
- Co ty tu robisz? W nocy nie podróżuje się karawanami handlowymi, ZWŁASZCZA bez straży.
Atris nie odpowiedziała. Zmierzyła w milczeniu wzrokiem czarodziejkę i popatrzyła na rozbitą karawanę.
- Co my tu mamy... zamiast gwardii tylko służka, brak stangreta, nie ma nawet ładunku. Chyba, że załadunek już wcześniej został rozgrabiony...- mówiła, przechodząc obok rozbitej karety i leżących na ziemi ciał.
Przewróciła ciało Sashy, służki Atris, na plecy, aby sprawdzić, czy nadal żyje.
- Tss, nie wygląda to dobrze... - powiedziała, patrząc na trzy dźgnięcia nożem w brzuch, z których przestała się już sączyć krew. Oczy były nadal otwarte, ale już całkowicie puste.
Atris pisnęła bezgłośnie, zasłoniwszy usta ręką. Zaszkliły jej się oczy.
- Mała, z takim trybem życia, jaki prowadzisz, jeszcze zobaczysz śmierć bliskich na własnych oczach. Ale uwierz mi, później jest już coraz lepiej.
Strażniczka obserwowała powolny ruch dziewczyny, jak podchodzi do martwej kobiety. Zamyka jej powieki. Próbuje opanować roztrzęsione ciało. Bierze głęboki oddech. Prostuje się i patrzy prosto w oczy Rakhszasie.
- Na imię mi Atristan. Pochodzę z rodu Finnsword z Nowej Aerii. Potrzebuję twojej pomocy.
Czarodziejka założyła ręce na piersi i z lekkim uśmiechem odpowiedziała:
- Zaciekawiłaś mnie. Mów, co masz mi do powiedzenia.
Od tego momentu, nieco przypadkiem, postanowiła się nią zaopiekować.

- Mała, przejedziemy przez główny trakt i poprosimy o napojenie koni w najbliższym domostwie - mruknęła Rakhszasa zwracając się do półprzytomnej dziewczyny.
- Mhmm... - odmruknęła Atris.
Okolica nie wyglądała zbyt przyjaźnie, ale w tych przeklętych okolicach nie było ani śladu żywej duszy. W każdym razie, kobieta była pewna swoich umiejętności walki, gdyby przyszła taka potrzeba, ale raczej była zdania, że pieniądze małej księżniczki załatwią sprawę.
- Atris, obudź się. Musisz się ładnie zaprezentować, bo składamy wizytę jakimś paniczom.
- Mhmmm... - znowu mruknęła nieprzytomnie. Czarodziejka przewróciła oczami i rzuciła zaklęcie na Atris, mające usunąć jej zmęczenie.
- Aaa! Już wstaję, już wstaję! - pisnęła blondynka. Próbowała przyczesać włosy, nałożyć stosowną biżuterię i przygładzić strój. Na ten widok sama Rakhszasa stwierdziła, że może też powinna zasłonić swój nieokrzesany wizerunek. Nałożyła na siebie długi, ciemny płaszcz, z głębokim kapturem.
Stukot karocy po wybrukowanym podjeździe nagle ustał. Dwie kobiety elegancko opuściły powóz.
- Śmierdzi mi tu magią... - mruknęła Rakhi. Mimo to stworzyła iluzję stangreta, który miał tworzyć odpowiednie pozory. Ten podszedł do bramy i zastukał trzy razy kołatką. Po chwili drzwi ze skrzypieniem otworzyły się...
Zablokowany

Wróć do „Błyszczące Jezioro”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości