Równina MauratWszystkie drogi prowadzą do Meot

Równina rozciągająca się od Gór Dasso, aż po Warownie Nandan -Ther, zamieszkała przez istoty wszelkiego rodzaju, jednak jej ogromne przestrzenie są przede wszystkim krainą dzikich koni, które galopują w bezkresie jej zieleni w poszukiwaniu swoich braci.
Zablokowany
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Wszystkie drogi prowadzą do Meot

Post autor: Rufus »

        Dwóch mężczyzn siedziało w dość przestronnym namiocie i grzało się przy ogniu. Mimo chłodnej nocy nie uznali za słuszne odziać się w grubsze ubrania wierzchnie. Ten blady miał na sobie chociaż płócienną koszulę i krótkie nad kolano porcięta, ale murzyn siedział w samych pludrach. Widać było ewidentnie, że w życiu utrzymywali się z pracy fizycznej. Obaj mogli pochwalić się rozbudowaną muskulaturą. Kto wie, czy to właśnie nie był powód, dlaczego nie chronili swoich ciał przed chłodem szczelniejszym odzieniem. Garnitury mięśni w jakie byli przybrani zaiste były imponujące. Nic dziwnego – obaj oni byli gladiatorami, a ich występy właśnie na tym polegały, by imponować, również wyglądem swych posągowych niemal ciał.
        Gdy nie walczyli na arenie, powiększali zyski swojego właściciela imając się innych zajęć. Najczęściej robili za ochroniarzy, czasem strażników, lub po prostu osiłków do wynajęcia. Tym razem jednak ich wachlarz wykonywanych dodatkowo zawodów poszerzył się o profesję hycla. Wynajęci bowiem przez radę miejską wyruszyli z Meot karawaną na północ, na piaszczyste wydmy pustyni Nanher w poszukiwaniu dzikiego zwierza, by można było zorganizować w stolicy kolejne krwawe igrzyska. Robota jak każda inna - dwaj niewolnicy przyzwyczajeni do niewygód nie zwykli utyskiwać na kiepskie warunki i psioczyć na podły wikt. Jednakowoż cieszyli się, że ich karawana zmierzała już z powrotem do miasta oraz że opuścili wreszcie tę przeklętą pustynię. Nic bowiem bardziej nie wkurza niż wszędobylski piach, wciskający się nie tylko do żarcia czy w zakamarki ubrania, ale też w naturalne i nienaturalne otwory ciała.
        Gorąca miętowa herbata, którą popijali parzyła wargi, język i przełyk, ale i tak raz po raz pociągali z cynowych kubków. Nie rozmawiali - pogoda od wielu dni nie zmieniała się ani o jotę (nic dziwnego, w końcu przemierzali głównie pustynię), a wszystkie pozostałe tematy zdążyli już obgadać z każdej strony. Chociaż obgadać to nie jest dobre słowo. Rufus Sichsel - mistrz areny i wytrawny kosynier - zdecydowanie nie był gadułą. Jeśli już musiał, odpowiadał półsłówkami, zwykle bez żadnego entuzjazmu. Zresztą nie tylko w gadce był osowiały. Poruszał się i wszystkie niemal czynności wykonywał posłusznie, ale z irytującą flegmą, a ożywiał się w zasadzie tylko wtedy, kiedy trzeba było kogoś rozpłatać ostrzem postawionej na sztorc kosy bojowej. Nikt jednak nie próbował go reformować, bo po pierwsze: Rufus kiedy był faktycznie potrzebny startował do boju jakby go ktoś wystrzelił z procy i kąsał przeciwników swym drzewcowym orężem szybko, natarczywie i skutecznie jak broniące gniazda stado pszczół, ale zdecydowanie bardziej śmiertelnie. Po drugie natomiast: krępy czarnoskóry wojownik niewzruszenie wysłuchiwał wszelkich reprymend, ale nigdy nie odnosił ich do siebie. Spływały one po nim jak po kaczce, więc każdy wiedział już dobrze, że szkoda nerwów, bo i tak nic się przy otępiałym mięśniaku nie wskóra.
        Drugi mężczyzna natomiast wręcz przeciwnie, bardzo lubił gadać. Nie nawykł jednak dyskutować sam ze sobą. Znał swojego towarzysza na tyle, że świetnie zdawał sobie sprawę, że swoją gadaniną prędzej sprowokuje ponure pomrukiwania egzotycznych bestii, których pełne klatki wieźli ze sobą z powrotem do Meot, niż, że jego kompan jakoś włączy się do konwersacji. No chyba, że dostarczy mu alkoholu - wtedy Rufus stawał się nieco bardziej wylewny. Oczywiście bez przesady, ale jednak nawiązywał jakąś interakcję z otoczeniem. Facet ten był wysoki i blady. Fantazyjny, marynarski kapelusz dodawał mu zadziorności, ale również nadawał całej postaci aspekt pewniej nierealności (a przynajmniej oderwania od rzeczywistości). Spod krzywego ronda draperie przetłuszczonych, czarnych włosów opadały mu na oczy, jednak on najwyraźniej nie dbał o to wcale. Niechlujny zarost podkreślał parszywość bandyckiej mordy, a sumiaste wąsiska i zapadłe w głąb czaszki oczy dodawały twarzy zwierzęcej dzikości. Tajemniczy don Pedro – jak kazał na siebie wołać, niewiele miał do powiedzenia tylko w kwestii swojego pochodzenia. Najprawdopodobniej dlatego, że tam skąd przybył jego oblicze widniało na wielu listach gończych. Jego skrzekliwy głos i charakterystyczny akcent na pierwszą sylabę sugerował jednak, że rodowodu gladiatora należało szukać gdzieś w okolicach Rubidii.

        Krótki jęk z kąta namiotu poderwał ich obu na równe nogi, jak nie przymierzając obozowa trąbka alarmowa. Obaj również natychmiast złapali za oręż i spojrzeli w kierunku niewyraźnego kształtu leżącego w cieniu, z dala od światła. Obaj nie bardzo orientowali się, po co w ogóle porwali, a teraz nadal ciągnęli ze sobą dziewczynę przypadkowo znalezioną bez przytomności nad rzeką. I po co ją krępowali. Ani dlaczego ich obu naraz wyznaczono do jej nieustannego pilnowania. Ale obaj też byli posłuszni rozkazom i umieli trzymać język za zębami. Przełożony kazał, tam będzie. I kropka.
        Wyczekali chwilę, aż jęk się powtórzył, a z ciemności błysnęła w ich kierunku para dzikożółtych oczu.
- Ocknęła się – don Pedro bardziej stwierdził, niż zdziwił się. W zasadzie nie było to coś, czego nie można się było spodziewać.
- Pilnuj jej – rzucił zupełnie niepotrzebny rozkaz. Rufus wiedział, co ma robić. – Ja idę po szefa. – I wybiegł.
        Czarnoskóry opuścił nieco swój spektakularny oręż, aż czubek zakrzywionego ostrza kosy dotknął gleby przed mężczyzną. Nie, żeby wojownik obawiał się niewiasty - nie zastanawiało go wcale, że dziewczyna miała ogon i dziwne, kocie uszy. Po prostu z racji tego, że na gorącym piachu Colloseum spędził mnóstwo czasu, który wygodniej przeliczać było w latach niż w dniach, wyrobił w sobie tak ułatwiające przeżycie nawyki, że swą broń zawsze już trzymał w gotowości do natychmiastowego użycia.
Awatar użytkownika
Nani
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leonid
Profesje: Myśliwy , Chłop
Kontakt:

Post autor: Nani »

Wszystko się układało. Nie myślała już o Leo. Poszedł w zapomnienia, razem z jej odepchniętymi uczuciami. Odsunęła od siebie myśli o nim i starała się wymazać z pamięci ostatnie lata. Tarilion okazał się lekiem na jej ból. Nie wiedziała, że się zakocha, nie wiedziała, że potrafi zapędzić wspomnienia o przyjacielu z narwaną duszą gdzieś w głąb swojego umysłu. A jednak się udało. Zresztą nie tylko to. Dzięki Tarowi pokonała chorobę, gdyby nie on to by się nie udało. Uratował ją, a ona go pokochała. Byli tak blisko spełnienia marzeń. Nani tak bardzo zmieniła podejście do zamążpójścia, bo wreszcie miała przy swoim boku kogoś, kto ją pokochał, kto przyjął ją taka jaka była. Kto był odpowiedzialny i opiekuńczy. Chciała tego ślubu. Pragnęła założyć kolorową suknię i związać się z kimś na zawsze. Wyobrażała sobie ich kocięta. Swoją mamę i teściową rozpieszczające małe lwiątka. Zależało jej na tym, by żona wodza – żona ojca Tara ją polubiła, może nawet kiedyś pokochała. Jej życie wywróciło się do góry nogami i była z tego powodu szczęśliwa.

Niestety, życie to podła materia. Wywraca się także w niespodziewanych momentach, zwykle robiąc niebezpieczną burzę, lub zagrażające życiu piekło. Nani spotkało to drugie. Obudziła się obolała, mając dreszcze na całym ciele. W głowie jej szumiało. Oczy piekły, a gardło bolało ją od braku wody. Było suche jak piasek Mau, gdy słońce stawało w zenicie. Zaczęła kaszleć, suchość w gardle była tak dokuczliwa, że jej organizm za wszelką cenę chciał wyprodukować ślinę. Widziała gdzie jest, widziała, że leży na ziemi, a przy jej twarzy ktoś trzyma broń, ostrą broń, która w każdej chwili mogła ją zabić. Dostrzegła też ogromne stopy, zdecydowanie należące do mężczyzny, ale nie mogła przestać kaszleć. Kaszel wywołał spazmy. Nani wiła się walcząc o każdy oddech, łapała powietrze pomiędzy spazmami. Miała wrażenie, że zaraz wypluje własny żołądek. W końcu zwymiotowała tuż pod nogi swojego oprawcy. A że w żołądku nie miała praktycznie nic, jej suche gardło podrażnił kwas, a kaszel tylko się nasilił. Nie była już w stanie myśleć o srebrnym narzędziu leżącym zdecydowanie zbyt blisko jej twarzy, bo naprawdę ledwo mogła oddychać. Pluła, wiła się, miała wrażenie, że zaraz ponownie straci przytomność, ale tym razem udusi się własnymi wymiocinami.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

        Stary Vess Morietti dumnie wkroczył do namiotu. Był to mężczyzna pokraczny, przygarbiony i siwiuteńki, ale zachowywał się w sposób, jakby z urodzenia przysługiwał mu nienaganny majestat. Jego skóra była śniada. Wzrok miał skupiony i przenikliwy. Wyraźnie gustował w aż przesadnie bogatej garderobie i biżuterii. Zawsze podkreślał również swą niezmierną dumę z lekko skośnych oczu i szlachetnych meockich rysów. Jego wiek jak na człowieka był bardzo zaawansowany, a mimo to senior ów był krewki, głośny i porywczy. Nic jednak dziwnego, skoro był to również niewyobrażalny bogacz i poważany miejski senator. Jego zuchwałość i poczucie bezkarności dodatkowo podsycane były przez fakt, że był on także wszechwładnym patronem renomowanej szkoły gladiatorów MORTIS, która w swej historii zasłynęła wieloma czempionami alarańskich Colloseów. Przy okazji (którą trudno było nazwać przypadkiem) był on także wyłącznym właścicielem Rufusa Sichsela i Tajemniczego don Pedro – o których każdy interesujący się walkami na Arenie nie mógł nie słyszeć. Ich brutalność i perfekcja we władaniu bronią niosły się gromkim echem wzdłuż i wszerz całego kontynentu.
        - Na cycki Ishtar! – wrzasnął staruszek, gdy tylko jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku panującego wewnątrz i dostrzegł wszystkie szczegóły. - Dlaczego ona leży twarzą do ziemi?! – Wskazał wyciągniętym palcem na Nani. Na to pytanie jednak odpowiedzi nie uzyskał, choć wcale nie było ono retoryczne. Mało bystry Rufus uznał, że chyba nie było skierowane do niego, albo prędzej: jego otępiały i skacowany umysł pytania w ogóle nie zrozumiał.
- Sichsel! Ty głąbie..!! – wściekły Vess wrzasnął i palnął swojego gladiatora otwartą dłonią w łysą, spoconą potylicę. Głośne plasknięcie poniosło się po namiocie, ale jedyną reakcją wielkiego murzyna było, że zaledwie skłonił się lekko. Z boku wyglądało to tak, jakby skinieniem podziękował za usłyszane z ust patrona wyzwisko, które odebrał na przekór, bo pozytywnie, jako jakiś komplement. A pacnięcia w łeb chyba zupełnie nie poczuł.
        - Pomóż pani, bo się nam udusi.. – padł krótki rozkaz Moriettiego.
Drakon sam był niewolnikiem. Nie od zawsze, ale od bardzo, bardzo dawna. Ani nie chwalił sobie takiego losu, ani nie narzekał na niego. Wszystko mu było jedno. Nie bardzo dbał ani o siebie, ani o to, co się z nim stanie. Trudno zatem wymagać od niego, by innymi przejmował się w jakimś bardziej znaczącym stopniu, niż sobą. Znał jednak hierarchię i wiedział, kto tu rządzi. Rozkaz zrozumiał, nawet mimo tego, że Vess zagmatwał go nieco doprawiając ironią i nadając mu pozór troski.
        Czarnoskóry wojownik bez wahania przystąpił do wykonania polecenia. Uniósł swoją wielką stopę i bez zbędnych ceregieli postawił na biodrze leżącej kobiety. Następnie szybkim - ni to pchnięciem, ni to kopniakiem - przewrócił dziewczynę na wznak. Użył zdecydowanie za dużo siły, bowiem naturianka przekulała się kilkukrotnie, zanim ostatecznie zatrzymała się oparta plecami o płachtę namiotu. Leżała teraz na boku, więc ani piach, ani ewentualne wymiociny nie będą tamować jej ust. Zadanie wykonane. Uśmiech, w którym jednak nie było nawet krzty wesołości ozdobił oblicze beznamiętnego osiłka.
        Staruszek natomiast widząc co się dzieje natychmiast złapał swego sługę za ramię.
- No, już już.. wystarczy tych czułości.. – zaskrzeczał, jednak w jego głosie próżno było szukać zdenerwowania na takie obcesowe traktowanie niewiasty, czy jakiegokolwiek zatroskania o jej wygody. Jego słowa zdecydowanie bardziej zaprawione były drwiną i szyderstwem, niż współczuciem. – ..bo narobisz jej siniaków i straci na wartości.
Awatar użytkownika
Nani
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leonid
Profesje: Myśliwy , Chłop
Kontakt:

Post autor: Nani »

Poczuła dotyk na biodrze, lecz nie lekki i przyjazny, a ciężki i złowrogi. A potem ktoś kopnął ją tam mocno, że aż przeturlała się kilka razy, nadal kaszląc. Miała wrażenie, że pękła jej kość, ale nie mogła wiedzieć tego na pewno. Zbyt wiele się działo, jeden ból wdzierał się w drugi i mieszał z trzecim. Miała na twarzy pełno piasku, potrząsnęła głową by się go pozbyć, ale to tylko poskutkowało tym, że do lewego oka dostały się ostre drobinki. Płakała. Płakała, bo nadal czuła ból w gardle, bo piekło ją oko, bolało biodro i bała się. Bała się jak nigdy w życiu. Na polowaniu była wolna, miała jak atakować i jak się bronić, tutaj ktoś związał ją i zabrał możliwość zrobienia jakiegokolwiek ruchu.
- O co tutaj chodzi? - powiedziała ledwo słyszalnie. Próbowała odchrząknąć kilka razy.
- Ja... - drapanie w gardle było nie do zniesienia - Co ja tutaj robię? - wyjąkała.
- Dajcie mi wody. Muszę się - dopadł ją atak kaszlu - napić - wyrzuciła pomiędzy jednym oddechem, a drugim.
- Moje oko - skamlała.
Gdziekolwiek była, z jakichkolwiek powodów musiała zawalczyć o życie. Potem będzie dowiadywać się dlaczego znalazła się w takiej sytuacji.
- Wody - prosiła. Czuła, że słabnie, że od kaszlu kręci jej się w głowie, a oko za chwilę samo wypadnie jej z czaszki. Łzawiło, bolało, piekło. Same łzy ściekały jej do nosa. Miała ochotę krzyczeć, ale nie mogła. W duchu zaczęła modlić się do wszystkich bogów o pomoc.
Rufus
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Chłop

Post autor: Rufus »

        Stał spokojnie i niemo patrzył jak leżąca przy ścianie namiotu dziewczyna cierpi katusze. Nawet bez jej rozpaczliwych jęków i błagań o wodę łatwo było domyślić się jej męczarni. Wiła się z bólu nawet pomimo tego, że skrępowana była węzłami tak fachowymi, jakie potrafił zapleść tylko doświadczony nadzorca niewolników, który już z niejednym knąbrnym podopiecznym miał do czynienia i na węzłach znał się lepiej niż niejeden marynarz. Łzy boleści wytrasowały prawdziwe kaniony na pokrytej kurzem kobiecej twarzy, a jej kaszel i chrząknięcia jasno sygnalizowały, że przez wysuszone upałem gardło do jej płuc dociera zdecydowanie za mało powietrza. Mężczyzna aż się w środku gotował, ale na zewnątrz dalej prezentował obojętną postawę i kamienne oblicze, choć twarz już nieco mniej niż na początku wykrzywiała mu złośliwa perfidia. Irytowało go, że dziewczyna zaraz wyzionie ducha i cały potencjalny zysk z jej sprzedaży na targu w Meot trzeba będzie wyrzucić razem z truchłem do jakiegoś rowu, ale mimo to pozostawał niewzruszony. Vess był chciwy i pazerny, ale nie był idiotą. Żadne pieniądze nie przekonałyby go do podjęcia takiego ryzyka, by jedynego w tym momencie dostępnego mu gladiatora odesłać po wodę dla niewolnicy (choćby przedstawiała wartość równą swojej wadze w złocie), a przez to pozostać choćby na moment sam na sam z dzikuską. Związaną, osłabioną, zdychającą, bezbronną, ale ciągle dzikuską. Życie innych miał za nic, ale swoje cenił bardziej niż jakiekolwiek pieniądze.
        Rufus natomiast stał nieruchomo i choć patrzył na tę samą scenę co jego stary patron, to nie poruszyła go ona bardziej, niż poruszyłaby zombie czy jakiegoś innego ożywionego trupa. Barczysty zabijaka bowiem nie analizował rzeczywistości – brał ją bezpośrednio taką jaką była. Nie dociekał przyczyn i nie dbał o skutki. Nie szukał sensu w tym co było za nim, ani nadziei na przyszłość. Z pośród emocji wyższych zdolny był odczuwać tylko jedną - tęsknotę za flaszką gorzały. Miał w sobie tylko tyle pasji i chęci do życia, ile nie dało się już świadomie wyłączyć nie uciekając się przy tym do samobójstwa. Wypalony i otępiały, w zasadzie tylko wykonywał rozkazy. Nie kazali mu, więc nie musiał się wzruszać, litować, współczuć. Zresztą, nawet na rozkaz nie zrobiłby tego. Już nie umiał. Zatem po prostu stał i czekał. Posłuszny innym i niezdolny do własnej inicjatywy.
        Morietti poruszył się dopiero, gdy płachta zakrywająca wejście do namiotu poruszyła się i drugi z jego gladiatorów – wąsaty don Pedro wkroczył do środka. Niewybredne słownictwo niosło się już od jakiegoś czasu po obozie i nikogo już ono ani nie gorszyło ani nie dziwiło, bowiem wysoki Rubidiończyk zwykł reagować w ten sposób na każdą niemal sytuację, która go zaskoczyła, niezależnie od jej powagi i znaczenia. Zamieniał się wówczas w istny wulkan wulgaryzmów, który musiał dosłownie wypluć się i wyczerpać pokłady poirytowania, zanim wreszcie zamilknął. Na szczęście obozowisko było dość rozległe, więc gdy wreszcie stanął przed swoim szefem był już w miarę spokojny.
- Ta suka jest agresywna szefie! – zameldował - Podrapała mnie!
Faktycznie na policzku mężczyzny mieniły się w blasku ogniska cztery długie szramy, które broczyły świeżą krwią. Rany były powierzchowne, ale wyglądały dość poważnie, jakby były zadane nie paznokciami kobiety, lecz pazurami zwierzęcia. Stary senator nie bardzo się przejął obrażeniami swojego podwładnego. Jakby zupełnie ignorując wąsacza, wydał krótkie polecenie dla niskiego kosyniera.
- Rufus! – zaskrzeczał przez ramię – Przynieś wiadro wody. – zakomenderował, a po chwili, gdy murzyn wyszedł dodał jeszcze jakby do siebie – spróbujemy naszą zdobycz jeszcze podtrzymać przy życiu.
Po czym zwrócił się do tego drugiego.
- Nie popłacz się tylko – machnął lekceważąco ręką jak na byle błahostkę. – Mów lepiej gdzie ona jest?! – zirytował się. – Przecież kazałem ci ją przyprowadzić!
- Tutaj – odpowiedział wojownik spokojnie, a kolejną ze swoich egzaltowanych min jawnie pokazał, że nie rozumie irytacji Vessa i czuje się urażony jego niesprawiedliwością. – Rozkaz wykonany. – Podniósł rękę w górę i okazało się, że ten tobół, który ze sobą przywlókł to była nie dająca oznak życia kobieta.
- Co jej zrobieś?! – wystraszony o swój zarobek handlarz aż zachłysnął się złością.
- Musiałem ją ogłuszyć pałką. – rzekł bez zażenowania gladiator. Nie był to zresztą jedyny przejaw grubiańskości Pedro w stosunku do niewiasty. Przywlekł ją ciągnąc tu po kamulcach przez pół obozu, a teraz unosił nad ziemią cały czas trzymając ją za włosy.
Starca wcale nie raził ten brak manier, ale gdy przyjrzał się uważniej twarzy przywleczonej kobiety zauważył wąską pręgę biegnącą przez policzek i skroń. Powoli zaczynała już sinieć od podchodzącej pod skórę krwi. Tego było już za wiele. Machnął dłonią i strzelił w pysk bezczelnego podwładnego, ale to był jedyny rękoczyn na jaki się zdobył.
- Ty łotrze! – ryknął mu w twarz. - Kto ci pozwolił uszkadzać mój towar! Nie za to ci płacę kretynie! – krzyknął. Użył jeszcze paru wyzwisk, jednak soczystością nie mogły się one równać z tymi wygłaszanymi wcześniej przez Rubidończyka. Nie zapomniał też zamieścić w swojej wypowiedzi groźby - Jeśli ten siniak nie zejdzie przed Meot, to potrącę ci z pensji!
                Gdy czarnoskóry wrócił do namiotu obie kobiety leżały na ziemi niemal obok siebie, a przy przeciwległej ścianie mężczyźni nadal burzliwie dyskutowali. Rufus zatem beznamiętnie postawił drewniany ceber przy głowie tej przytomnej, która o wodę błagała, ale poza tym nie zrobił nic. Miał przynieść to przyniósł. To wszystko. Miał świadomość, że niewolnicy to nie ludzie, a zwierzęta przecież piją prosto z wiadra.
        Odszedł parę kroków, w kierunku tlącego się już coraz słabiej ogniska i przysiadł na swoim poprzednim miejscu. Nie dołożył, by je bardziej rozpalić, bo nie kazali. Po prostu bezmyślnie obserwował gasnące płomienie.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Podróż z Fargoth trwała zdecydowanie zbyt długo. Cętka straciła praktycznie całą nadzieję na odnalezienie porwanego Malawiasza. Uparcie lazła przed siebie, tropiąc każdy wóz, jakiego ślady odnalazła. Przyspieszała wtedy i nocą węszyła w obozach. Czasem pytała po swojemu o zaginionego towarzysza. Robiła to bardziej z potrzeby podejmowania jakichkolwiek działań niż wiary w powodzenie prowizorycznego planu. Od kiedy na dalekim horyzoncie ujrzała niewyraźny zarys gór, skierowała swoje kroki w ich kierunku. Polowania na trawiastych równinach absolutnie jej nie wychodziły. Wolała pędzić po ostrych, śliskich od lodu skałach niż biegać w długich dystansach za lokalną zwierzyną. Na dodatek niezbyt miała jak się ukrywać i wtapiać w tło. Jedyną możliwością zakradnięcia się dostatecznie blisko do ofiary było wymazanie ciała i włosów błotem lub kurzem z traktów, co wcale nie poprawiało humoru panterołaczce. Targanie ze sobą resztek posiłków na plecach w tym dziwacznym, dużo za ciepłym klimacie, też nie.
        Gdy dostrzegła dwóch rozmawiających mężczyzn, zatrzymała się na chwilę i przyjrzała obu. Jeden sprawiał wrażenie osiłka, ubranego dość lekko, co od razu wzbudziło w Cętce zaufanie. Sama ledwo wytrzymywała nieznośne upały, choć większość napotkanych ludzi nie podzielała jej zdania i ubierała się jak osada zmiennokształtnej wczesną wiosną. Panterołaczka nie wytrzymywała z niczym ponad cieniutką tunikę i skórzaną spódnicę przed kolano, choć niektórzy dziwnie patrzyli na wycięte na jej skórze zdobienia. Zrezygnowała nawet z butów a całe nieużywane ubranie zawinęła w płaszcz i przywiązała do pasa pod włócznią. Drugi mężczyzna był ubrany w sposób bardziej pasujący do lokalnych ludzi, ale przygarbione plecy, czujne spojrzenie i podeszły wiek skojarzyły się Cętce ze Starszymi osady. Nie sądziła, że których z nich ją zrozumie, ale mogła spróbować spytać o wilkołaka, którego wciąż szukała.
        Zdobywszy się na odwagę, wpuściła z zębów trzymany w nich z nudów ogon, wyprostowała plecy i ruszyła w kierunku ludzi, celowo i starannie zaczepiając stopami o roślinność, by narobić hałasu. Gdy była o kilka kroków od nich, fuknęła głośno, by zwrócić ich uwagę.
        - Ej! - zawołała, niemal pewna, że w taki sposób witano się w okolicy. A przynajmniej jakoś w tym stylu. Uniosła dłonie na wysokość oczu, by zasygnalizować brak złych zamiarów. Następnie postukała się palcem w pierś, jedną rękę ustawiła jak gdyby osłaniała oczy od słońca i powoli obróciła głowę od lewej do prawej. Potem podniosła przytroczoną do paska wilczą kitę. - Maalaaaafiiiijaaaasz - powiedziała głośno, powoli i jak najwyraźniej. Zobaczyła, jak mężczyźni dyskutują, po czym starzec odszedł do namiotu, a bardziej umięśniony skierował się w jej stronę. Z uciechy aż klasnęła w dłonie i podskoczyła wysoko, mimo zmęczenia. Zazwyczaj ludzie patrzyli na nią dziwacznie i tylko kręcili głowami lub wzruszali ramionami.
        Szeroki uśmiech zniknął z twarzy Cętki, gdy uskoczyła przed pierwszym ciosem pałką. Natychmiast poczuła drobne włoski stające dęba na jej karku, a ogon nastroszył się jak szczotka. Odsłoniła zęby i warknęła głucho, lecz to nie zniechęciło agresora. Znów się zbliżał, więc kobieta sama zmniejszyła dystans. Tuż obok wielkoluda machnęła dłonią i zaczepiła pazurami o kość policzkową, by zmusić go do pochylenia głowy a następnie przegryźć mu gardło. Nie zdążyła. Pierwszy cios zamroczył ją na tyle, że zatoczyła się i cofnęła się o krok, zostawiając piękne szramy na policzku przeciwnika na skutek lekko poluźnionego uchwytu. Nie potrząsnęła nawet dobrze łbem, gdy drugie uderzenie aż nią obróciło i posłało nieprzytomną na ziemię.

        Następnym, co Cętka odczuła było lekkie szczypanie w na wpół otwartym oku. Wraz z powrotem względnej przytomności, pionowa źrenica rozszerzyła się gwałtownie i zmusiła do zamrugania. Jako doświadczona Opiekunka osady, panterołaczka wiedziała, by nie dać nic po sobie poznać. Leżała więc bez ruchu i próbowała analizować sytuację. Ktoś przywalił jej na tyle mocno, że policzek wciąż pulsował bólem, ale to akurat był pikuś, z którym umiała sobie poradzić. Chyba nie była związana ani skuta. Na pewno nie chciała zostawać w tym miejscu, gdziekolwiek wylądowała. Ktoś obok skamlał, charczał, czy tam kaszlał. Kawałek dalej słyszała głosy. Miała więc przynajmniej troje przeciwników. Postanowiła więc udawać wciąż nieprzytomną i nie poruszać nawet okiem. Próbowała tylko węszyć ostrożnie przy rozchylonych dla lepszego efektu ustach. Mogła wykorzystać element zaskoczenia, niechby tylko jakiś cwaniaczek z pałką podszedł. Z pewnością nie spodziewał się, że leżąca bez życia kobieta może użreć pod kolanem tak mocno, jak planowała to panterołaczka. A potem jeszcze tylko wgryźć się w szyję, pod pachę czy nawet w pachwinę, by gnojek się wykrwawił. Och, ciężko było powstrzymać się przed uśmiechem na tak słodkie myśli.
Awatar użytkownika
Nani
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leonid
Profesje: Myśliwy , Chłop
Kontakt:

Post autor: Nani »

Chciała umrzeć. Wolałaby umrzeć. Jeśli chcieli z niej zrobić niewolnicę, prostytutkę, czy kogokolwiek, kto będzie zniewolony i traktowany jak przedmiot – to tak, wolałaby wyzionąć ducha. I właśnie na to się zanosiło. Czuła, że traci wolę życia. Nagle sytuacja w namiocie zmieniła się. Jednego wysłano po wodę, inny przyniósł na plecach jakąś dziewczynę. Nani była słaba, ale dostrzegła, że ma do czynienia z kotowatą. Czego oni chcieli? Dlaczego zbierali dziewczyny o kocich kształtach? To nie mógł być przypadek, że obie należały do tej samej rodziny. Takie przypadki się nie zdarzają.

Łzy, które spływały jej do nosa, sprawiły, że ten się zatkał i wszystko zaczęło spływać jej do gardła. To powodowało kolejną falę kaszlu, a także plucia wydzieliną, która ją dusiła. Mogła oddychać tylko ustami. I to ledwo. Ból oka stawał się co raz silniejszy. Pojawił się okrutny ból głowy. Nie miała pojęcia, jakim cudem jeszcze żyje. Mężczyźni, których była „własnością”, kłócili się gdzieś w kącie, ale ona ich nie słyszała. Obraz zaczął jej się zamazywać. Miała za mało powietrza w płucach, ale mimo to, kiedy postawiono przed nią wiadro z wodą, z całych sił pragnęła się do niego dostać. Tylko jak? Związana, na wpół żywa, widząc ledwo na jedno oko. Zaczęła czołgać się, trochę jak gąsienica. Dotarła do wiadra, ale było zbyt wysokie, by z tej pozycji mogła do niego dosięgnąć. Udało jej się oprzeć brodę o krawędź. Niestety lustro wody znajdowało się zbyt nisko. Próbując się napić przewróciła wiadro. Woda zalała jej twarz, a potem rozlała się po całym namiocie. Podmywając nogi jej oprawców. W tym momencie zrozumiała, że powinna pożegnać się z życiem.

Zupełnie niespodziewanie na zewnątrz rozległ się hałas. Zaniepokojeni mężczyźni opuścili namiot. Obie dziewczyny usłyszały krzyki i odgłosy walki. Nie miały pojęcia co się tam dzieje, ale zostały same. To była okazja do ucieczki, ale Nani nie była w stanie się podnieść. W tym momencie ktoś rozciął tył namiotu. Szczupły mężczyzna w czarnym płaszczu, z twarzą zakrytą niebieską chustą wpadł do środka.
- Uciekajcie, już - oznajmił i siłą postawił Nani na nogi. Cętka pewnie by się na niego rzuciła, ale miał w ręku sztylet, zdezorientowana dała się mu podnieść.
- Już! Biegnijcie w las i nie zatrzymujcie się! Jeśli ich nie pokonamy będą was szukać - mężczyzna miał łagodny, młody głos i chyba tylko to spowodowało, że pantera nie ugryzła go, kiedy wypychał je z namiotu.
- Do lasu! - mruknął.

Nani była na wpół żywa, ale możliwość ucieczki wlała w jej żyły potężny zastrzyk adrenaliny. Musiały uciekać, to była jedyna okazja. Odwróciła się na moment by spojrzeć na panterołaczkę, czy wybiega za nią. Obie z impetem ruszyły w głąb lasu, zostawiając za sobą odgłosy walki.

Ciąg dalszy: Nani i Cętka
Zablokowany

Wróć do „Równina Maurat”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości