przez Iskaler » So gru 29, 2018 3:05 pm
„Co za nieudolne stworzenia, już dawno powinni tu być, co oni, wybrali się na niedzielny spacerek po przydomowym lasku, pooglądać ptaki jak śpiewają sobie na gałązkach?”, myślał Iskaler, kiedy mojały kolejne sekundy po użyciu sygnału.
Zdawał sobie sprawę z tego, jak Enid, nie, to nie mogła być Enid, jak to… coś… próbuje wymanewrować się w jego uścisku tak, żeby naostrzona klinka nie wbijała się w miękką skórę, jednak nieskutecznie. Mijały kolejne sekundy, wypełnione szumem strumyka, szeptem wiatru i ledwo dosłyszalnych kwileń dziewczyny, którą trzymał. Pewnie nawet nie zdawała sobie z nich nawet sprawy, zbyt zajęta skupianiem się na czymś innym. Upadły musiał przyznać, że brzmiały one w pewnym sensie uroczo.
„Niekompetentna banda idiotów, sprawię, że nigdy więcej nie zostaniecie wysłani poza mury waszego marnego klasztoru”.
Tak samo nieświadomie, jak kobieta pod nim wydawała z siebie małe odgłosy wysiłku, on zacisnął trochę mocniej rękę na jej włosach. Postanowił, że nigdy więcej nie da się podpuścić w prowadzenie grupy amatorów tylko dlatego, że Przewodniczący nie chcieli na tak nieznaczną misję wysyłać kogoś z lepszych i właściwie mianowanych na to stanowisko tropicieli. Nigdy więcej. Mogą go nawet wrzucić ze zgromadzenia, przecież nic go przy nich nie trzyma. Już nie. A gdyby uznali, że za to chcą pozbawić go życia? Trochę na to za późno, to raz, a dwa – niech tylko spróbują. Dawno nie miał okazji do odrobiny prawdziwej walki swoim mieczem, nawet jeśli poziom trudności byłby taki sam jak na ćwiczebnym manekinie, zawsze zabawniej prowadziło się walkę z kimś żywym.
W końcu manekin nie doznaje tego olśnienia, że nie ma już szans i zaraz zginie.
Sekundy, sekundy, sekundy. Nie więcej. Cała wymiana na polanie, chociaż mogła wydawać się trwać wieczność, nie zajęła więcej niż dziesięć minut, a teraz czas bawił się w wydłużanie do granic każdej kolejnej sekundy stagnacji.
Upadły słyszał już odległe kroki patałachów, „nie wierzę, oni naprawdę myślą, że są na spacerku”. I w tym momencie wszystko ożyło. Poczuł pęd powietrza, jednak tą jedną milisekundę za późno, a potem uderzenie w bark i ciepło miękkiej trawy pod policzkiem. Skoczył na nogi, kiedy tylko zakończył się jego upadek, ale to też było za wolno. Za wolno dla rozpędzonej panterołaczki, która oddalała się w stronę lasu z jego ofiarą na grzbiecie.
Zachował spokój. Teraz już nie było możliwości, żeby uciekły bardzo daleko, szczególnie, że jego wprawne oczy dostrzegły w postaci zwierzęcia minimalne utykanie. Ciekawe, czy sama zdawała sobie z tego sprawę? Założył, że nie. Sam Iskaler ledwo był w stanie to zobaczyć. Ciekawe… Zapamięta sobie to. Przednia łapa…
- Szefie! – odezwał się głos jednego z braci.
Iskaler podniósł głowę oraz swój sztylet, lekko ociekający krwią i wolnym krokiem ruszył w stronę bandy, która teraz miała czelność udawać sapanie w wysiłku.
Amatorzy.
Podszedł do tego, który się odezwał i patrząc mu w oczy, podszedł tak blisko, żeby ten poczuł się niekomfortowo. Przyznać mu było trzeba, że się nie odsunął, ale przerażenie było widać na jego jeszcze niedawno tak zadowolonej twarzy. Anioł otarł sztylet o przód jego koszuli, podnosząc go blisko ich twarzy, żeby ocenić stan czystości. Widział, jak mężczyzna nerwowo przełyka ślinę i nie jest w stanie oderwać oczu od ostrza.
- Rozprawię się z wami później – powiedział upadły niskim głosem, aby usłyszał go tylko ten, który stał z nim twarzą w twarz. W oczach miał stal i wrogość.
Szybkim ruchem schował broń do pochwy na przedramieniu i nie oglądając się za siebie ruszył do przodu. Szczerze mówiąc w tym momencie nie obchodziło go już, czy się za nim pofatygują, jednak strach jest niemożliwie skutecznym motywatorem dla ludzi, jak zdążył zauważyć. Takie właśnie były realia tego świata, tej rzeczywistości. Strach ponad miłością, stal ponad jedwabiem.
Nie zajęło mu długo odnalezienie małej chatki. Znajdowała się niemal przy samej linii drzew, a kurz, który podniósł się po szaleńczym biegu pantery, jeszcze nie zdążył opaść. Naprawdę, jak już raz udało mu się znaleźć swoją zwierzynę, teraz już mu nie ucieknie.
Stanął w pewnej odległości od drzwi ziemianki. Za nim ustawili się jego podwładni. Usłyszał jak Enid wyzywa go na pojedynek szalonym głosem, więc wyciągnął z pochwy miecz, wiedząc, że przyda mu się przewaga dystansu, biorąc pod uwagę, że bronią jednej z kobiet jest tylko sztylet.
Czekał w ciszy. Nie był na tyle głupi, żeby pakować się w pułapkę, jaką było wejście do chaty. Wolną ręką dał znak reszcie, że mają okrążyć dom.
Czas zakończyć polowanie.