Szczyty FellarionuCień

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Cień

Post autor: Bjornolf »

Podróż Bjornolfa

        Burza pełzła po niebie niczym olbrzymi, warczący złowrogo zwierz. Przykryła swoim popielatym cielskiem już cały błękit i tylko tu i ówdzie szarość przechodziła w podbarwioną słońcem czerwień. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozmazał smugi krwi na szarym materiale. Na horyzoncie przechodziły zaś w granat, zwiastując, że to co widać to zaledwie początek nawałnicy.
        Zanosiło się na potężną i trwającą wiele godzin ulewę. Bjornolf, wiedziony tą myślą, przemierzał szybkim krokiem las, rozglądając się za jakąś kryjówką. Wizja ciepłego ogniska w przytulnej grocie wcale mu nie przeszkadzała - nadal miał sporo do przetrawienia. Kilka godzin snu i odpoczynku powinno pomóc mu zebrać myśli i ruszyć na szlak. Jakby nie patrzeć, o mały włos nie został spopielony przez szalonego demona, który zaoferował mu pomoc. To nie jest coś, co przytrafia się codziennie.
Kolejny gardłowy grzmot, ciągnący się w nieskończoność, przeciął pełną napięcia ciszę.
- Lepiej szybko znajdź nam jakieś schronienie! - burknął Spalle, szybując nad głową norda i rozglądając się niespokojnie. Nie lubił burzy. Nie lubił deszczu. Nie lubił grzmotów. A zanosiło się na wszystko za jednym zamachem.
        Obszar do którego dotarli na powrót zaczął prezentować znamiona gór. Nie było tu jeszcze zwalistych szczytów, ale teren był pagórkowaty, a tu i ówdzie z ziemi wyrastały białe głazy. Drzewa z liściastych przeszły w iglaste, dając większe pole widzenia i tworząc nad głowami ciemnozielony baldachim.
Bjornolf omiótł spojrzeniem okolicę, wypatrując dogodnej kryjówki. Dojrzał ciemny otwór wydrążony w skale, z daleka wyglądający jak pojedynczy oczodół. Grota! Szybkim krokiem ruszył w jej stronę, rozglądając się przy okazji za drewnem, którego mógłby użyć do rozpalenia ogniska. W powietrzu wisiała dosyć duża wilgoć, ale nawet z tak nędznych gałązek dałoby się uzyskać ogień przy odrobinie umiejętności. Z naręczem drewna zanurzył się w mrok i rozejrzał uważnie, wypatrując niebezpieczeństwa. Jego wilcze oczy, połyskując jak dwie okrągłe latarenki, doskonale widziały w ciemnościach. Grota nie była duża, ale na tyle głęboka, żeby dać odpowiednie schronienie przed zacinającym deszczem. Nie było w niej też żywej duszy.
        W momencie gdy nord znalazł się w środku, kilka dużych kropli z chlupotem uderzyło o ziemię. Po chwili ciszę wypełnił monotonny szum deszczu i okazjonalne burczenie grzmotów. Zaczęło się.
Gdy tylko uporał się z ogniskiem, we wnętrzu jaskini zrobiło się całkiem przytulnie. Ciepłe, pomarańczowe światło tworzyło rozedrgane cienie na ścianach, a za zasłoną deszczu widać było rozmazane zarysy drzew. Z zalanego blaskiem wnętrza las wydawał się ponury i niespokojny, przytłoczony burzowym nastrojem. Niebo przeszył pojedynczy piorun.
Nord westchnął ciężko i oparł się plecami o skałę. Ciepło rozluźniło go i uspokoiło. Przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilę całkowitej bezczynności. Wsłuchiwał się w stukot kropel i głośny szmer szarpanych wiatrem liści.
Ostatnio edytowane przez Bjornolf 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Ostatnie, co pamięta to poddasze kościoła w jednej z mniejszych wiosek w okolicach Ekradonu. Towarzystwo Magnusa, Thorina i Catriony, chociaż ta zniknęła, poproszona przez jakiegoś młodzieńca. Później skrzypnięcie desek, rękojeści sztyletów w dłoniach i niewidzialny napastnik, przeciw któremu cała trójka była bezradna. Po chwili delikatny dotyk, mignięcie fioletu przed oczami i ciemność.
        Teraz stała w pełnej ulewie, na lekko ugiętych nogach i rozglądając się gwałtownie. Powoli opuściła sztylety, na pamięć chowając je do przytroczonych zawsze na tej samej wysokości ud pochew, i odgarnęła moknące włosy z twarzy. Teren był raczej górzysty. Nie widziała jeszcze szczytów, zresztą kłębiące się agresywnie ciemne chmury i tak nie pozwalałyby na ich dojrzenie, jednak teren wznosił się jednoznacznie, miejscami odsłaniając spod cienkiej ściółki blade skały. Wysokie i gęsto rozsiane, jednak iglaste drzewa stanowiły marną ochronę przed nieustępliwą ulewą i nim Avellana w pełni zorientowała się we własnym położeniu, którym było – znów – kompletnie nowe miejsce, bogowie wiedzieli gdzie, przemokła do suchej nitki. Tyle dobrego, że nie miała na sobie zwyczajowych szat tylko skradzione Ellie ubrania, chociaż odsłonięte ramiona wciąż wołały o jakąś kurtkę lub chociaż narzutkę. Ale zaraz, ma swój płaszcz!
        Kobieta szybko przejrzała swoją torbę, która na szczęście przywędrowała w… to miejsce razem z nią i wyjęła z niej długi płaszcz z kapturem, zarzucając go szybko na siebie. Była krótka myśl, by oszczędzać suchą odzież, ale jeśli zaraz nie znajdzie schronienia to i torba jej przemoknie, więc już lepiej chociaż trochę teraz się odsłonić od walących silnie kropel deszczu. Teraz kaptur opadał niemal do połowy jej twarzy, a sam płaszcz sięgał prawie do kostek, zmieniając zgrabną sylwetkę kobiety w chwilowe ciemne widmo, które ruszyło szybkim krokiem w górę zbocza. Tam istniała największa szansa na odnalezienie groty lub chociaż niewielkiego występu skalnego, pozwalającego na moment uciec przed bezlitosną pogodą. Naprawdę, nie miała gdzie wylądować…
        Poszukiwania trwały zdecydowanie zbyt długo i Av, która zwykle nie marudziła, potrafiąc całkiem sporo znieść w milczeniu, teraz nie czuła podobnej potrzeby i burczała niezadowolona pod nosem na stopniowo przemakający płaszcz. ”Odpowiednio zaimpregnowany! Nieprzemakalny!” Niech ona dorwie tego sprzedawcę kiedyś, to go w ten płaszcz pozwiązuje i zostawi w jakiejś skrytce, zakneblowanego rękawem, a co! Albo nie w skrytce. W lesie, na deszczu!
        Ciepły blask, rozjaśniający wywołane burzą mroki, zwrócił jej uwagę niczym donośny ryk przerywający ciszę. Uniosła głowę, szukając źródła światła i bez wahania skierowała się w stronę zarysu groty. Oczywiście, że mogły czaić się tam bestie, potwory, smoki i inne cuda. Ale grypa też zabijała, a z nią sobie sztyletami nie poradzi. Posuwała się jednak w milczeniu, ostrożnie stawiając stopy na śliskich od deszczu kamieniach i zachodząc otwór w skalnej ścianie od boku, by niezauważenie zajrzeć do środka. No dobrze, gdyby ktoś akurat patrzył w tamtą stronę dostrzegłby ją bez wątpienia, ale przynajmniej nie weszła z marszu do środka, krzycząc „Kochanie, wróciłam!”
        Ognisko trzaskało kusząco, rzucając na ścianę tańczące cienie kształtów, których nie umiała zidentyfikować. Wychyliła się do wnętrza jeszcze bardziej, gdy nagle powitał ją donośny skrzek ptaszyska, zdradzający jej obecność. Ludzki głos, którym przemawiał kruk, zaskoczył ją niebywale, jednak nie zatrzymał odruchu ujawnienia się, by uniknąć odruchowego ataku osoby, której przerwała spokój. Pojawiła się więc w wejściu, zrzucając szybko z głowy kaptur i unosząc dłonie w ostrożnym geście.
        - Przepraszam za najście! Nie mam złych zamiarów, szukam jedynie schronienia przed… burzą… - dokończyła powoli, skupiając spojrzenie na lokatorze cudnie przytulnej groty.
        Wilkołak. To zdecydowanie był wilkołak. Łeb wilka w miejscu, w którym zazwyczaj znajdowała się ludzka głowa nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości. Avellana nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej spotkała przedstawiciela tego gatunku, ale nawet jeśli nie, gdyby miała go opisać, właśnie tak by wyglądał. Łeb wilka na miejscu ludzkiej głowy, nieprawdopodobne!
        I chociaż uniesione wciąż dłonie zdążyłyby sięgnąć do sztyletów gdyby zaszła taka konieczność, orzechowe oczy wyrażały jedynie czystą fascynację i ciekawość. Szczęśliwie dla wścibskiej dziewczyny, zainteresowane spojrzenie skryte było częściowo pod kilkoma pasmami włosów, przemienionych przez deszcz w mokre strąki.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Spalle podniósł wrzawę, jak zwykł to czynić często i właściwie bez powodu. Denerwowało go wszystko - krzywo spadające liście, słońce, pogoda, wrony (te okropne wrony!) i cała reszta zjawisk otaczającego go świata. Mając w pamięci jego poprzednie wybuchy, Bjornolf zareagował umiarkowanym zainteresowaniem na dobywające się z jego dzioba skrzeki.
- Nie Spalle, pioruny to nie niebezpieczeństwo - mruknął do siebie, pochylając się nad ogniem.
- Nie mówię o piorunach ty tępy mięśniaku! Za tobą! - warknął rozeźlony kruk, odskakując jeszcze dalej niż dotychczas. Bjornolf błyskawicznie się odwrócił - na tle szarego nieba, przeciętego pojedynczą błyskawicą, rysowała się czyjaś sylwetka.
        W pierwszym momencie obnażył kły i warknął złowrogo, jednak gdy oślepiający błysk minął, dotarło do niego kogo zobaczył. W wejściu stała młoda dziewczyna, przemoczona do suchej nitki. Patrzył na nią tak zaskoczony jak ona na niego, nie mogąc zrozumieć, dlaczego się go nie boi. Przecież to człowiek. Kobieta. One najczęściej reagowały na niego niemal histerycznie. Gdyby spotkał samego siebie wieczorem, pośrodku lasu, na pewno by się zaniepokoił. Z drugiej strony panna była tak zmoknięta, że chyba po prostu było jej wszystko jedno.
- Nie szkodzi - westchnął, wskazując miejsce obok ogniska - Siadaj, zagrzej się.
Przesunął się, robiąc miejsce nieznajomej. Pewnie zwabił ją odległy blask ognia. Oby nic innego nie przylazło zachęcone tym widokiem.
- Mięsa? - zapytał, wyciągając z torby paski suszonej wołowiny. Nie był to może największy przysmak, ale dawał siły i zapełniał żołądek. Poza tym smakował domem. Wraz z nim powracało wspomnienie tropicielskich wypraw i wielodniowego polowania. Jako wilkołak nigdy nie preferował surowego mięsa. Znał się na gotowaniu w podstawowym zakresie, ale zawsze starał się zabierać prowiant ze sobą.
Przez chwilę przeżuwał w milczeniu. Nie bardzo wiedział o co zapytać kogoś, kto pojawił się tak niespodziewanie na całkowitym odludziu.
        Spalle nie miał takich oporów, podskakując ciekawie w stronę dziewczyny. Przekrzywił na bok łeb i wpatrywał się w nią swoimi bystrymi, paciorkowatymi oczami.
- Co robisz w naszej jaskini, paniusiu? - zakrakał w typowy dla siebie, nieuprzejmy sposób. Jednocześnie przytruchtał jeszcze trochę bliżej, przyglądając jej się ciekawie.
- Nie przejmuj się nim. To Spalle. Jest strasznie niewychowany - wyjaśnił nord, machając niedbale łapą. Biedna dziewczyna, wylądowała w jaskini z wilkołakiem i wyszczekanym krukiem.
- Jak się nazywasz? - zapytał, starając się jakoś zatrzeć złe wrażenie wywołane przez czarnopiórego gadułę - Ja jestem Bjornolf Wilczy Pazur. Widzę, że dzisiaj przyświeca nam ten sam cel. Przetrwać ulewę. Wygląda jakby miało padać jeszcze przez kilka godzin. Możliwe, że będziemy musieli tu przenocować...
Nagle zdał sobie sprawę z tego jak dziewczyna mogła to odebrać.
- To znaczy… Chodziło mi o pogodę. Nie o…
- Żałosne! - podsumował kruk, przezornie odskakując spoza zasięgu wilczych łap. Mężczyzna obnażył kły i warknął na niego gardłowo. Był jednak zbyt zmęczony, żeby chociażby obrócić się w jego stronę. Na powrót oparł się plecami o rozgrzaną od płomieni ścianę. Rozedrgane języki ognia oświetlały jego pysk czerwono-pomarańczową łuną. Westchnął ciężko i przeciągnął obolałe kości. Mimo że obyło się bez walki, smok nieźle go sponiewierał.
        Zerknął ciekawie na dziewczynę, zastanawiając się skąd wzięła się pośrodku lasu. Nie chciał jednak wypytywać jej na siłę. Już dawno nauczył się, że nie ma sensu pchać pyska tam, gdzie nie jest mile widziany. Jeśli będzie chciała, sama mu o tym opowie.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Avellana nie była płochliwa i rzadko kiedy reagowała strachem. Nawet jeśli komuś lub czemuś udało się postawić ją w sytuacji zagrożenia, zazwyczaj starała się tego nie okazywać, zajęta przygotowaniem do walki lub samą potyczką albo, jeśli do tego nie doszło, zwyczajnie nie zdradzaniem się niepotrzebnie z własnymi emocjami. Dlatego gdy jej pojawienie się w wejściu do jaskini (oczywiście z przecinającą niebo błyskawicą w tle, gdyby jeszcze niewystarczająco zaskoczyła „gospodarza”) i powitały ją obnażone wilcze kły i zwierzęcy warkot, nie uczyniła nic poza lekkim cofnięciem ciała, chociaż nie zrobiła nawet kroku w tył. Widocznie wyprostowała sylwetkę, jednocześnie nabierając głębszego wdechu, starając się nie dać najmniejszego sygnału do ataku.
        Po chwili agresywny wyraz… pyska (będzie się musiała do tego przyzwyczaić) zniknął, ustępując miejsca spojrzeniu równie zaskoczonemu, jak jej własne. No przepraszam bardzo, ona reprezentowała rasę do bólu zwyczajną i wszystko miała na swoim miejscu. Względnie. No ale fakt, wyglądała jak ofiara powodzi pobliskiej wioski, na dodatek zaskakując kogoś w jego azylu, więc pierwsze zdziwienie było naturalne. Wciąż jednak pozwoliła sobie sądzić, że ona ma prawo być bardziej zaskoczona. A nawet nie zaczęła jeszcze o gadającym ptaku! Najpierw kultura.
        - Dziękuję – powiedziała, bardziej zdecydowanie wkraczając w głąb groty, jakby w istocie czekała na oficjalne pozwolenie.
        Kto wie, co stałoby się, gdyby aktualny rezydent schronienia wcale nie palił się do towarzystwa i zwyczajnie zbłąkanego wędrowca przepędził. Wątpliwe, by kobieta ruszyła do walki na sztylety o kawałek skały nad głową, chociaż ulżyło jej nieco, że wilkołak jest raczej przyjaźnie nastawiony. Przyjaźnie, czyli nie wrogo, bo na tym etapie nie mogła nic więcej o nim powiedzieć. Zdjęła płaszcz, sprawnym ruchem strzepując z niego nadmiar wody jeszcze w znacznej odległości od ogniska i swojego nowego towarzysza, dopiero wtedy zbliżając się do wyznaczonego przez palenisko kręgu i przysiadając ostrożnie na ziemi. Okrycie rozłożyła na pobliskim głazie, by obeschło w rozchodzącym się od ognia cieple, samej przysuwając nieco dłonie do ognia, by się ogrzać.
        - Nie, dziękuję. Nie jestem głodna – odparła odruchowo, ale zgodnie z prawdą, co dało jej na moment do myślenia, więc przez chwilę nie przerywała zapadającej ciszy. Najwyraźniej przeniesienie jej w przestrzeni ograniczyło się do krótkiego odcinka czasu, bo czuła się wciąż najedzona po wieczerzy przygotowanej przez mieszkańców wioski, z której zniknęła.
        - Jeszcze raz przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć, ale też sama nie wiedziałam, na kogo mogę się tutaj natknąć, więc nie anonsowałam swojej obecności z daleka – wyjaśniła, mimo że zmiennokształtny nie wydawał się być urażony. Zwyczajnie uznała, że należało rozjaśnić ewentualne niedomówienia. Zadziorą okazał się jednak kruk, który teraz wyzywał ją, podskakując śmiesznie, a zwrotem „paniusiu” wywołując mimowolny uśmiech na ustach kobiety. Z własnego doświadczenia wiedziała, że nie wypada się śmiać, gdy ktoś cię karci, ale jeśli zarzuty były absurdalne (chyba, że faktycznie posiadali jakieś prawo własności do tejże groty), a rugało cię właśnie mówiące ludzkim głosem ptaszysko, można było sobie pozwolić na dozę humoru.
        - Jak mówiłam, szukałam schronienia przed burzą – odparła niezmiennie uprzejmie, ignorując absurdalny fakt zwracania się do ptaszyska. Gdy odezwał się wilkołak, przeniosła na niego wzrok, łatwo zdradzający, że to wilka traktuje jako równego sobie partnera do rozmowy, a odpowiadanie jego pierzastemu kompanowi jest wyłącznie jej własnym widzimisię. Na przeprosiny za niewychowane odzywki kruka odpowiedziała jedynie lekkim uśmiechem, jakby temat nie był warty odpowiedzi. Odezwała się znów dopiero zapytana.
        - Avellana – odparła, wsłuchując się w pełne mienie swojego towarzysza. Na moment przechyliła minimalnie głowę, jakby zastanawiała się nad uzupełnieniem własnego, ale ani nie czuła się właściwie, przygarniając w tej chwili nazwisko hrabiny, ani nie miała na to czasu, gdy Bjornolf kontynuował wypowiedź.
        Początkowo tylko przytaknęła, z niezmiennie obecnym na ustach uprzejmym uśmiechem, któremu chociaż brakowało wyrazu właściwego radości, ale i tak wydawał się bardziej szczery niż standardowe grymasy, mające na celu wyłącznie niepeszenie towarzysza rozmowy. Ulewa rzeczywiście nie ustępowała, a po słowach wilkołaka domyślała się, że nie pada od dawna, a więc może lać jeszcze trochę, o ile nie w istocie całą noc. Dlatego też w ogóle nie odebrała opacznie rzuconych lekko słów, podświadomie podążając myślami w tym samym kierunku, co Bjorn i dopiero, gdy ten zapeszył się, zdając sobie sprawę z dwuznaczności własnej wypowiedzi, uśmiechnęła się szerzej, kręcąc uspokajająco głową. Już chciała załagodzić niezręczny moment, gdy swoje trzy rueny dorzucił Spalle, wywołując tym samym gardłowy warkot wilka i dziewczyna nie wytrzymała absurdu, zaśmiewając się krótko w głos. Opanowała się zaraz, zakrywając usta wierzchem dłoni i rzucając wilkołakowi przepraszające spojrzenie.
        Podczas gdy Bjornolf cofnął się, opierając plecami o ścianę, Avell przysunęła się bardziej w stronę ogniska, usiłując rozgrzać zziębnięte ciało i wysuszyć ubrania, które wciąż były nieprzyjemnie mokre, jednocześnie samej nie podpalając sobie włosów. Więc o ile ukradkowe spojrzenia wilkołaka w jej stronę w istocie takie były, ona parę razy obróciła się na niego przez ramię i szybko uznała, że wymaga to komentarza, by nie wyszła na niegrzeczną.
        - Najmocniej przepraszam, jeśli czasem ci się przyglądam, ale chyba nie widziałam jeszcze wilkołaka pod postacią hybrydy i trochę tego nie kontroluję – przyznała ostrożnie i już bez uśmiechu. Sama była w stanie stwierdzić, że nie było to ani najzgrabniejsze, ani najuprzejmiejsze stwierdzenie, ale zwyczajnie właściwe i już lepiej, by wziął ją za grubiańską, niż stukniętą i wywalił z jaskini na deszcz. Poza tym chciała zadać mu jeszcze pytanie, które było równie nie na miejscu, ale podobnie jak wcześniejsze stwierdzenie, bardziej istotne, niż wstydliwe.
        - I czy możesz mi powiedzieć, gdzie właściwie się znajdujemy? Ogółem – dodała szybko, by nie usłyszeć cynicznego „w grocie, w górach”, które to stwierdzenie jej samej mogłoby się wymknąć w podobnych okolicznościach. – Miałam wątpliwą przyjemność potknąć się o jakąś magiczną szczelinę i przysięgam, że godzinę temu byłam jeszcze kilka staj od Ekradonu, a teraz…? – wzruszyła ramionami i spojrzała pytająco na wilkołaka.
        Przypasane do ud sztylety skryte były w pochwach, nie ostrzegały więc potencjalnych napastników blaskiem swoich ostrzy, jednak Avellana miała nadzieję, że sama ich obecność wystarczy, by mężczyzna wiedział, że nie jest byle dziewką ze wsi. Co jak co, ale właśnie przyznała się, że jest sama, a na dodatek nie ma pojęcia gdzie, więc jeśli miałoby jej się przypadkiem przytrafić coś złego, to był właśnie ten moment. W razie czego, była gotowa do obrony.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Nord uśmiechnął się lekko słysząc słowa dziewczyny. Była pierwszą osobą, która przeprosiła go za to, że traktuje go jak dziwadło. Śmieszni ci Alarańczycy.
- Nic nie szkodzi. Dla mnie połowa waszych ras i zwyczajów jest dziwna. Pochodzę z Igaluk na północy - dodał w porywie szczerości. Nadal z zamkniętymi oczami wciągnął głęboko powietrze, czując przyjemny zapach jej rozgrzewanego ciepłym ogniem ciała i woń mokrych od deszczu włosów. Przyniosło mu to na myśl inne włosy i inną kobietę, której nie miał jeszcze okazji wziąć w ramiona…
Przyłapał się na tym, że przysypia, kiedy Avellana zadała mu drugie pytanie.
- Szczyty Fellarionu, tak nazywają to tubylcy - wymruczał niskim głosem. Dziewczyna nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, a wycieńczenie minionego dnia w końcu upomniało się o jego zmęczoną duszę. Zasnął momentalnie, wsparty o kamienną ścianę, a trzaskające płomienie kołysały rytm jego oddechu.

        Gdy Bjornolf otworzył oczy, zamiast ciepłego blasku ognia dojrzał szare światło dnia wlewające się przez wejście do jaskini. Ognisko wygasło, tak samo jak burza, którą zastąpiła zmęczona ulewą cisza. “Widać nie trwała aż tak długo...” pomyślał nord. “Albo tyle spałem ”. Zaintrygowany podniósł się i wyjrzał na zewnątrz. Cały las wydawał się nasiąknięty wodą, a szare, lecz już nie burzowe chmury przesuwały się powoli po niebie. Żaden ptak nie śpiewał, ale nie była to cisza pełna grozy, jak kilka godzin temu. Z zadowoleniem wciągnął w nozdrza powietrze pachnące wilgotnym mchem, drewnem i ziemią. Szarość lasu i zapach ulewy kojarzyły mu się z domem.
        Rozglądał się uważnie dookoła, planując dalszą wędrówkę w stronę ruin klasztoru, kiedy jego uszy wyłowiły dziwny dźwięk, nie pasujący do reszty leśnych odgłosów. Miarowe uderzenia powtarzały się bardzo daleko, jakby ktoś rytmicznie walił w wielki bęben. Coś na kształt zawodzącego śpiewu i trzasku dziwnych, drewnianych instrumentów (a może łamanych gałęzi?) powracało w nieregularnych sekwencjach. Towarzyszył temu srebrny brzęk dzwoneczków i tupot wielu stóp.
- Słyszysz? - zapytał dziewczynę, która pojawiła się u jego boku.
        W normalnych okolicznościach zignorowałby dziwne dźwięki i ominął potencjalne kłopoty szerokim łukiem. Skoro jednak odgłosy dochodziły z kierunku, w którym i tak zmierzał, postanowił lekko zboczyć ze ścieżki i wybadać co jest ich źródłem. Być może urzekła go egzotyczna nuta powtarzanej melodii, a może przez ten dziwny kraj stawał się sentymentalny. Podejrzewał jednak, że w muzyce jest odrobina magii, bo nawet Spalle, sceptyczny jak zawsze, leciał w milczeniu w jej stronę. Choć nie mógł odwrócić wzroku od odległego celu, czuł również u swojego boku obecność Avellany.
        Kiedy rozgarnął mokre od deszczu krzewy, ujrzał olbrzymi totem, górujący pośrodku porośniętej wysoką trawą polany. Był to ogromny pień, którego jedną krawędź wyrzeźbiono w surowo wykrzywioną twarz. ”To bóstwo ma w sobie krew nordyckich bogów” pomyślał, patrząc na jego nieprzyjazne rysy i symbole wymalowane czarnym węglem na spękanej korze. Tutaj ludzie modlili się do łagodnych i miękkich bogów. Tam, skąd pochodził, bogowie musieli być twardzi, tak samo jak klimat, w którym przyszło żyć ich dzieciom. Żaden z bogów alarańskich nie mógłby zapewnić przetrwania na północy. Nie żeby Bjornolf był specjalnie bogobojny, ale tę różnicę zaobserwował już dawno temu.
        Obok totemu stał wielki, obciągnięty napiętą skórą bęben. Kobieta, która uderzała w niego rytmicznie ciężką pałką, była wysoka i mocno umięśniona. Miała jastrzębi nos, czarne włosy splecione w warkocze i ozdobny pióropusz osadzony na głowie. Z jej nadgarstków i ramion zwieszały się dziesiątki bransoletek wykonanych ze zwierzęcych kości. Szorstki materiał w jaki była odziana zakrywał tylko niewielką część jej ciała. Jej bose nogi pokrywała zaschnięta warstwa błota z otaczającej ich polany.
        Wokół totemu, w rytm melodii wygrywanej przez wysoką kobietę, tańczyło stado innych, równie dziwnych niewiast. Miały w sobie dzikość leśnych stworzeń, ale z całą pewnością były ludźmi. Ich również gołe stopy wybijały hipnotyczny rytm, tak jakby w ogóle nie zauważały kałuż wody i błota. Niektóre z nich miały zaczepione na łydkach dzwoneczki, które pobrzękiwały miarowo w takt ich kroków. To one śpiewały i zawodziły, unosząc wysoko ramiona i odprawiając dziwny rytuał pośrodku przemoczonego lasu.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Uśmiech wilkołaka był dobrym znakiem i dziewczyna uspokoiła się, że nie uraziła go w żaden sposób. Nie słyszała nigdy o wspomnianej przez niego krainie, ale przecież i w centralnej Alaranii wilkołaków ponoć nie brakowało. Pogłoski o nich słyszała często, jedynie samej nie mając jeszcze okazji poznać żadnego (lub tego nie pamiętała). Bjornolf nie przedstawiał się jednak, jak przedstawiały jego rasę krzywdzące plotki – jako krwiożercze bestie, zdziczałe, odizolowane. Był uprzejmy i w tej chwili nie stanowił zagrożenia, a to musiało jej wystarczyć.
        Szczyty Fellarionu, a więc nieźle ją wywiało. Nie miała jednak teraz siły roztrząsać tego, jak w ogóle do tego doszło i co jej się przytrafiło. Myśli wciąż błądziły jeszcze w przeszłości, wokół minionych wydarzeń i zaginionych towarzyszy, ale dziewczyna była zbyt przemoknięta, przemarznięta i zmęczona, by dojść do jakichś konstruktywnych wniosków. Miarowy oddech wilkołaka, który szybko zasnął, oraz trzaskające ognisko działały uspokajająco i kojąco, i chociaż w zupełnie obcym miejscu i towarzystwie, Avell szybko zaczęła układać się do snu. I tak nie było sensu podróżować w ulewie, zgubiłaby się i przemokła praktycznie od razu, więc nie miała wielu opcji. Po cichu ułożyła się po drugiej stronie ogniska, ukradkiem rozsypując wokół siebie ukruszone fragmenty skał. Ich chrupanie pod czyimiś stopami obudziłoby ją i dało czas na obronę – to było wszystko, co mogła w tych okolicznościach zrobić, by jakoś się zabezpieczyć. Wkrótce przymknęła oczy, zwinięta na ogrzanej od ogniska skalnej ziemi, pozwalając by szum deszczu ukołysał ją do snu.

        Obudziła się obolała i zdrętwiała od twardej skały, na której spała, ale za to było jej przyjemnie ciepło, gdy ubrania wyschły na niej przez noc, a rozgrzane od ogniska powietrze dopiero mieszało się w grocie z wpływającym do niej świeżym powietrzem wczesnego poranka. Zielarka podniosła się wspierając na ręce, mrużąc jeszcze oczy i budząc się do końca, gdy dotarło do niej, co dokładnie przerwało jej sen. Miarowe uderzenia rozbijały się echem wśród gór i zaspana dziewczyna rozejrzała się, odruchowo szukając źródła dźwięku. Dostrzegła jednak tylko sylwetkę wilkołaka stojącego w wejściu do groty. Powoli wstała, zbierając swoje rzeczy i strzepnąwszy płaszcz zarzuciła go sobie na ramiona, zbliżając się do zmiennokształtnego.
        Swoją obecnością zwróciła jego uwagę, na pytanie tylko skinąwszy głową, gdy wciąż marszczyła lekko brwi, usiłując zrozumieć coś więcej z zasłyszanych dźwięków. Mogła się tylko domyślać, że wilcze uszy wyłapują o wiele więcej niż ona, wciąż jednak nie były to przypadkowe hałasy wydawane przez naturę. Nie trzaskanie gałęzi czy spadających skał, ale celowe, rytmiczne uderzenia, teraz wzbogacone o melodię dzwonków i śpiewnych głosów.
        Nawet nie zorientowała się, kiedy opuścili grotę, w milczeniu postępując krok w krok z wilkołakiem w stronę, z której dobiegała muzyka. Żadne z nich się nie odzywało, nie ustalili, że spróbują odnaleźć źródło nietypowych dźwięków w pozornie opustoszałej okolicy. Jak po sznurku podążali między drzewami, kierując się czymś niewypowiedzianym, nieznanym i magicznym, bez ustalania tego między sobą, bez wątpliwości. Ciągnięci magią.
        Zaciekawiona wyjrzała zza ramienia Bjornolfa, który ostrożnie rozsuwał krzewy odgradzające ich od polany, ujawniając tym samym źródło nietypowej muzyki. Avellana potoczyła półprzytomnym spojrzeniem po tańczących kobietach, zawieszając wzrok na ich nadgarstkach i łydkach, jakby każdy dodatkowy dźwięk był bodźcem przywiązującym widzów do przedstawienia. Avellana z trudem przeniosła spojrzenie na potężny totem w centrum kręgu, szybko dostrzegając wyrzeźbioną w nim fizjonomię. Dopiero wtedy wzrok nieco jej otrzeźwiał i dziewczyna skrzywiła lekko usta. Gdzie się człowiek nie obejrzy, wszędzie przejawy wiary, czy to w tego całego Najwyższego, czy to inne cuda, jak te tutaj. Czy ludzie naprawdę nie mogli myśleć samodzielnie, tylko wiecznie szukać rozwiązań w czymś większym od nich samych? Oddając własne losy w ręce wymyślonych eony temu istot, tylko dlatego, że sami nie potrafili pojąć niektórych rzeczy? Czy to, że coś było nieznane, niezrozumiałe i niezbadane, musiało zaraz oznaczać, że stoi za tym jakiś wyższy byt? Czy nie mogli po prostu uznać własnej niewiedzy i nieważności w tym wielkim świecie? Arogancja nazywana pokorą, która od zawsze ją irytowała, często zmuszając do gryzienia się w język, by nie wyrażać na głos własnych, nie zawsze pochlebnych opinii na ten temat.
        Myśli zielarki płynęły jednak z trudem, odciągane od własnego biegu i kierowane na powrót ku rytuałowi… Tak, to był rytuał magiczny, teraz zdała sobie z tego sprawę. A oni zostali wciągnięci w jego obręb. Nogi jakby wrosły w ziemię, nie pozwalając się wycofać, ale czy to w ogóle przeszło przez myśl cichym widzom? Echo śpiewów i bębna to było jedyne, co wypełniało w tej chwili ich myśli, chociaż podświadomość wciąż walczyła o zachowanie przytomności umysłu i wycofanie się z zaklętego kręgu, nim będzie za późno.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Bjornolf czuł jak drętwieją mu łapy, a jego głowę wypełniło głuche dudnienie bębna. Zahipnotyzowany patrzył na wirujące kobiety, a jego stopy same zaczęły podrygiwać w rytm muzyki. Nie miał ochoty tańczyć. Absolutnie nie miał ochoty tańczyć. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Upiorna magia rytuału porwała go i pociągnęła za sobą w głąb wirującego korowodu.
        Podążając za jedną z dzikusek, która chwyciła jego ręce, dojrzał jak coraz więcej osób wysuwa się z krzaków w ten sam senny sposób co oni. Kilku pasterzy, którzy najwidoczniej mieli nieszczęście wypasać swoje owce w okolicy i dwóch myśliwych dołączyło do pląsów, z twarzami całkowicie bez wyrazu. Po chwili na polanę wyszła również bogato odziana dama i towarzyszący jej, ubrany w pudrowaną perukę stangret. Nie zwracała najmniejszej uwagi na to, że jej długa, zdobiona złotem suknia chlapie się gęstym błotem, a włosy rozwiewa nieład. Stopy ludzi, zahaczając o wystające gdzieniegdzie krzewy, pokryły się krwią i siniakami, ale wszyscy zdawali się niewrażliwi na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne.
        Nord zastanawiał się, czy wszyscy są świadomi tego co się dzieje tak jak on. Jeżeli tak, zbiorowisko przedstawiało się iście makabrycznie - groteskowy taniec marionetek zamkniętych w swoich sztywnych ciałach ciągnął się bez końca i początku, ciągle w kółko, ciągle w kółko, ciągle w kółko…
        Głośny krzyk bębniarki ponownie skupił jego uwagę. Nadal uderzała w bęben, ale robiła to znacznie szybciej. Żywiołowy rytm zmusił jego stopy do szybszego podskakiwania, ale tym co go przeraziło było zupełnie co innego. Na kolejny z jej krzyków jeden z tańczących wypadł na środek korowodu i runął na kolana. Jego twarz wykrzywiło przeraźliwe cierpienie, choć nie był w stanie wydać z siebie głosu. Coś - potężna siła emanująca z totemu, szarpnęła jego ciałem, wyciągając z niego półprzejrzystą, delikatnie emanującą nić duszy. Przez chwilę, między jednym uderzeniem serca(bębna) a drugim nieszczęśnik tkwił w tym agonalnym stanie. Z następnym hukiem i kolejnym jękliwym zawodzeniem kultystki, jego dusza została pochłonięta, a martwe ciało opadło bezwładnie w dół. Na stertę kilku innych, które najwyraźniej spotkał już ten sam los.
        Wilkołak w panice zaczął rozważać możliwości ucieczki. Czuł, że jego ciało nadal jest unieruchomione przez magię roztaczającej się wokół melodii, ale przynajmniej umysł pozostawał trzeźwy. Zastanawiał się czy kobiety zamierzają “nakarmić” bóstwo wszystkimi osobami biorącymi udział w korowodzie, a jeśli nie, co stanie się z tymi, którzy nie będą im do niczego potrzebni. Nie mógł ryzykować, że będzie jednym ze szczęśliwców. Zbyt wiele zależało od tego, żeby przeżył!
Adrenalina dodała mu nieco sił, postanowił jednak na razie nie interweniować. Gdyby teraz się szarpnął, najprawdopodobniej wylądowałby na ziemi i został stratowany przez resztę opętanych. Rozglądał się dookoła, próbując w rozmazanym pędzie kształtów i kolorów dojrzeć Avellanę. Może jeśli podchwyci jej spojrzenie, wspólnie uda im się coś wymyślić?
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        O ile utrudnione panowanie nad własnymi myślami, uparcie odpływającymi w stronę rytuału i gnącymi się w kształt rozbrzmiewającej melodii było irytujące, o tyle stopniowa utrata kontroli nad własnym ciałem stawała się niepokojąca. Avellana najpierw poczuła, że nie może się wycofać, początkowo tylko wmurowana w leśną ściółkę, później jednak stopniowo odbierano jej władzę nad ciałem, wprawiając je w przymusowy ruch. Biodra zakołysały się wbrew woli ich właścicielki, a ręce uniosły nad głowę, wyklaskując rytm. Krok po kroku magia wyciągnęła zszokowaną zielarkę spomiędzy listowia, wprost na polanę, gdzie dołączyła do innych tańczących.
        - Szlag by to – syknęła, wirując wokół własnej osi, ale po chwili i jej usta domknęły się w neutralnym grymasie, na który nie miała wpływu.
        Kolejny zarzut głową uwolnił długie włosy z okowów rzemienia i brązowe loki rozsypały się na ramionach dziewczyny, która tanecznymi krokami podążała po okręgu. Tylko oczy mogły wyrażać to, co działo się we wnętrzu i teraz spłoszone przebiegały po upiornej scenie, jaką stała się zalana polana. Plaśnięcia stóp w błocie niemal wybijały się ponad dźwięki muzyki, gdy ponad tuzin osób tańczył wokół grających na instrumentach kobiet. Avellana przyglądała się przypadkowym wybrańcom, którzy jak i ona zostali tu ściągnięci wbrew swojej woli. Pasterze, podróżni, kupcy i damy, wszyscy jak jeden mąż pochłonięci obcą magią i muzyką, brali udział w rytuale. Dziewczynie udało przyłapać się kilka spojrzeń, zszokowanych, przestraszonych, niekiedy czysto przerażonych.
        Wrzask odwrócił jej uwagę i skupił ją na bębniarce. Orzechowe oczy rozszerzyły się w przestrachu na widok jednego z tańczących, dosłownie wypadającego na środek okręgu. Na kolanach w błocie, krępowany niewidzialnymi więzami magii, niemo krzyczał w niebo, a twarz jego malowała się prawdziwym bólem, tylko zwiększając panikę w oczach obserwatorów. Avell już nie mamrotała do siebie w myślach, ale plotła prawdziwe wiersze z przekleństw, usiłując za wszelką cenę odzyskać władzę nad ciałem. Umysł miała już czysty, jednak co z tego, gdy nie mogła ruszyć nawet małym palcem? Teraz na dobre dała się wciągnąć w panującą tu atmosferę strachu, głównie dzięki temu co zobaczyła – duszę. Po raz pierwszy w życiu miała prawdziwy dowód na jej istnienie, zobaczyła ją gołym okiem, dosłownie wydartą z ciała, co też ewidentnie nie należało do bezbolesnych doświadczeń. Nagle poczuła ciężar własnej, a tym samym absolutną konieczność jej ochrony, za wszelką cenę.
        W końcu złapała spojrzenie wilkołaka. Jak groteskowo wyglądał – śmiertelnie poważny, ze strachem w oczach, a jednak tańczył razem z innymi, niemal po kolana wilczych łap w błocie. Oprócz właściwego chyba wszystkim opętanym lęku w ślepiach, dostrzegła też determinację, samej wspierając się tą siłą i układając myśli do porządku. Dobrze, po kolei, wydostaną się z tego. Była młoda i miała jeszcze wiele do przeżycia na tym świecie, a ponadto zdecydowanie przywiązała się do własnej duszy i bardzo nie chciała by ktoś jej ją wyrwał gardłem, co to to nie. Spokojnie i na trzeźwo, należało zignorować własne ciało gnące się w dzikich pląsach i skupić na potencjalnym rozwiązaniu.
        Nie mając wpływu na ruchy swojej głowy starała się zaobserwować najwięcej jak mogła, nawet kątem oka, skupiając się głównie na prowodyrkach zajścia. Nie miała pewności, ale najlepszym strzałem było to, że nadająca rytm bębniarka dowodziła nie tylko w melodii, ale i w rytuale, a więc to na niej powinna się skupić. Miała przecież własną magię! Co prawda nie miała w zanadrzu niczego spektakularnego, ale też nie chciała przecież zwracać na siebie uwagi, a jedynie zrobić… coś. Cokolwiek, byle przerwać ten cholerny taneczny krąg!
        Przymykając oczy skupiła się na bębnie, na każdym jego uderzeniu w membranę, ucząc się rytmu i odpowiednio wysuwając cienkie nici swojej mocy, by naruszyć strukturę napiętej koziej skóry. Nie chciała zdradzić się ze swoją ingerencją, ale nie mogła też pozwolić, by kobieta po zmienionym dźwięku zorientowała się, że coś jest nie tak, wiec w pewnym momencie, idealnie pod uderzeniem pałki, membrana nagle pękła, pochłaniając zamachniętą dłoń kobiety niemal po jej łokieć.
        Muzyka urwała się nagle z wrzaskiem rytualistki. Ludzie oprzytomnieli w oka mgnieniu, niektórzy upadając w błoto, gdy nie zdążyli zapanować nad własnym ciałem, które nagle odzyskali we władanie. Avellana zachwiała się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę, gdy przypadkiem została podtrzymana przez kobietę w szykownej sukni, również szukającej w kimś oparcia.
        - BRAĆ ICH!
        Wrzask bębniarki przeszył nagłą ciszę, a zielarka spojrzała na nią odruchowo. Jej twarz przeszywał grymas czystej wściekłości i agresji, tylko wspomagany przez malunki zdobiące jej twarz. Wszystkie kobiety natychmiast rzuciły się w stronę oprzytomniałych ofiar. Wciąż miały przewagę liczebną, a także były sprawniejsze niż ci, którzy dopiero zbierali się na nogi. Avellana momentalnie rzuciła się do ucieczki z powrotem w stronę lasu, jednak po chwili poczuła uderzenie w kostki, a jej stopy nagle zostały w tyle, sprawiając, że dziewczyna momentalnie upadła i wyrżnęła twarzą w trawę. Plując źdźbłami próbowała się podnieść, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to co ją zatrzymało to jakaś broń dalekiego zasięgu, prymitywna, ale boleśnie skuteczna – dwa kamienie połączone sznurem, teraz oplatające kilkukrotnie jej kostki do całkowitego ich unieruchomienia. Zobaczyła, że kawałek dalej powalono również znajomego jej wilkołaka i praktycznie większość osób, biorących udział w rytuale wbrew własnej woli. Kilkoro jednak uciekło. Czy sprowadzą pomoc, czy będą biegli aż sił w nogach, a po odzyskaniu wolności zapomną o całym incydencie?
        Cóż, ona i wilkołak nadal byli w dupie, ale przynajmniej mieli lepsze szanse niż dotychczas. Co się odwlecze, to nie uciecze – powiadają, ale chyba nigdy nie widzieli człowieka, z którego żywcem wydarto duszę. Dla Avellany cennych było nawet tych kilka chwil więcej, by obmyślić jakiekolwiek dalsze kroki, zwłaszcza że najwyraźniej nikt nie zorientował się w jej ingerencji w incydent, a przynajmniej się na to nie zapowiadało.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Nord potrząsnął łbem, odganiając od siebie resztki hipnotycznej melodii, która ucichła, gdy tylko pękła skórzana membrana bębna. Podejrzewał, że była to zasługa Avellany - żaden z oszołomionych ludzi nie wyglądał na zdolnego do używania magii. Wszyscy rozpierzchli się z krzykiem, ratując swoje świeżo ocalone przed potępieniem dusze. ”Ciekawe ilu z nich wyciągnie z tego jakieś wnioski, a ilu uzna to za zwykłe złudzenie i w te pędy wróci do dawnych grzechów?” przemknęło przez myśl Bjornolfa. Nie miał jednak czasu kontynuować tych (jakże nietypowych w swojej bezsensowności) rozmyślań, bo kultystki rozpoczęły polowanie na niedoszłe ofiary.
        Po raz pierwszy w życiu wilkołak boleśnie odczuł, że nie może polegać na własnych łapach i toporze. Gardził takim rodzajem walki - polegającym na omamieniu przeciwnika i pokonaniu go podstępem czy magią. W zachowaniu kobiet nie było nic honorowego, ale też nie wyglądały jakby w żadnym stopniu ceniły sobie honor.
Słaby niczym kocie, zataczając się jak pijany, podniósł się na nogi i ruszył w stronę linii drzew. Inni już biegli, próbując wydostać się z przeklętej polany. Zobaczył też Spallego, trzepoczącego w panice skrzydłami i unoszącego się gwałtownie w górę. Nawet on padł ofiarą zaklęcia. Miał nadzieję, że jeśli cokolwiek pójdzie źle - jeśli wszystko pójdzie źle, kruk dotrze do najbliższego miasta i sprowadzi pomoc. Choć bardzo prawdopodobne, że będzie się za bardzo bał, żeby po niego wrócić.
        Nagle broń rzucona przez kobiety - sznurek połączony z dwoma kamieniami, oplątała się wokół kostek norda, przewracając go z powrotem na trawę, mokrą po niedawnej ulewie. Wilk wydał z siebie gardłowy warkot i ostrymi pazurami przeciął krępujący go sznur. Poderwał się w górę, mocno rozwścieczony. Nie dość, że omamiły go magią, to jeszcze próbowały podstępem spętać go ponownie!
Wybił się z czterech łap i zrobił coś, czego kultystki z całą pewnością się nie spodziewały. Rzucił się w ich stronę, obnażając kły. Pal licho topór! Miał ochotę rozszarpać te okropne baby!
        Gdyby ktoś spojrzał na niego z boku, dojrzałby przerażający widok. Olbrzymia, włochata bestia pędziła na czterech łapach między drzewami, warcząc i ukazując garnitur ostrych zębów. Najbardziej przerażająca była jednak ludzka głębia jego oczu, które z zatrważającą świadomością mówiły “Zabić!”
Dopadł pierwszej z nich i zanurzył zęby w pokrytym malowidłami ramieniu. Zawyła z bólu, jednak on, niepomny na fakt, że atakuje kobietę, wyrwał kończynę ze stawu. Ramię opadło martwo wzdłuż ciała niczym ryba powieszona za ogon. Na północy kobiety często były wojownikami, a bezwzględnością wcale nie ustępowały mężczyznom. W tym momencie widział przed sobą tylko wroga, który jeśli tylko wypuści go z łap, ponownie spróbuje go zaatakować.
        Orając pazurami jej pierś, pchnął kobietę na ziemię i ruszył w stronę tej, która przewodziła rytuałowi. Kultystka zdążyła narzucić na siebie długi płaszcz i uniosła w górę ręce, wykrzykując niezrozumiałe dla niego słowa. Patrzyła w szare niebo oczami, których białka wywróciły się na lewą stronę. Czarne włosy, uwolnione z misternie splecionych warkoczy, naelektryzowały się i nastroszyły. W pióropuszu i z dużym, jastrzębim nosem jeszcze bardziej przypominała drapieżnego ptaka. Za jej plecami znajdowało się kilka innych, śniadych kobiet, które ściskały w dłoniach rytualne noże, patrząc na niego bez strachu. Ich oczy błyszczały złowrogo w głębokiej zieleni lasu.
        Bjornolf był już na wyciągnięcie łapy od muskularnej bębniarki, kiedy coś chwyciło go za kostki i szarpnęło w tył. Zarył boleśnie pyskiem w mokrą ziemię i rozpaczliwie próbował wczepić się pazurami w najbliższą kłodę. Krzewy jednak mijały go z niepokojącą prędkością, kiedy coś o bardzo dużej sile wlokło go za sobą z powrotem na środek polany.
Kątem oka dostrzegł Avellanę i uświadomił sobie, że nie może jej porzucić na pastwę losu. Nawet jeśli poznał ją kilka godzin temu, gdyby nie on, najpewniej nie znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Napiął mięśnie i szarpnął się, wykręcając tułów do tyłu, co wcale nie było łatwe przy tak dużym pędzie. To, co zobaczył, sprawiło, że nawet jemu na chwilę brakło pewności, czy w ogóle wyjdą z tego żywi.
        Z drewnianego totemu ciągnęła się strużka szarego dymu, która początkowo skręcała się w niewinne, cienkie sploty. Grubiejąc niczym lina, ramię, a później pień drzewa, przerodziła się w ogromny, szary kształt, przypominający zdeformowany tułów bez głowy. Po jego przydymionej powierzchni przemykały połyskliwe spirale, tak jakby cała masa żyła i ciągle się poruszała. Czy to To pożarło dusze tamtych ludzi? Jedna, długa łapa potwora oplatała ciasno kostki norda, wlokąc go z powrotem w stronę totemu. Bjornolf zamachnął się toporem, próbując odciąć wiążącą go kończynę, jednak ostrze przeszło lekko przez dym, który momentalnie na powrót zgęstniał.
Pośrodku szarego tułowia otworzyła się wielka, czarna paszcza wypełniona trzema rzędami ostrych jak u rekina zębów. Ziejąca ze środka ciemność wydawała się gorsza niż mrok, który zapadł podczas tej ostatniej burzy. Było w niej coś strasznego i ostatecznego jak zapowiedź piekielnej męki.
Bjornolf nie zamierzał się poddać i z jeszcze większą determinacją wrócił do szarpania za trzymającą go kurczowo łapę. Przerażająca paszcza była jednak coraz bliżej, a koniec zdawał się coraz bardziej nieunikniony.
        Nagle wszystko zamarło w bezruchu - na powierzchni demonicznej masy malowały się piękne, połyskliwe wzory, ostre zęby prezentowały się w całej swojej okazałości, a krwiożercze kapłanki obnażały groźnie zęby w stronę skrępowanych sznurami ludzi, którzy leżeli u ich stóp. Bjornolf przejechał wzrokiem po niepokojącym widoku, zastanawiając się, czy to czegoś takiego nie doznaje się przypadkiem przed śmiercią. Mówiono co prawda o życiu przelatującym przed oczami, ale być może zatrzymany czas również był wliczony w pakiecie?
Nie zdążył jednak rozwinąć tej myśli, kiedy między niego a szarego potwora, dziarskim krokiem wszedł na polanę niepozorny człowieczek. Był to młody chłopak w spiczastym kapeluszu z pojedynczym piórkiem i długim, zielonym płaszczu włóczykija. W jednej dłoni trzymał prosty kostur, a w drugiej otwartą, czerwoną księgę.
- Stój, demonie - powiedział pogodnie, wysuwając kostur do przodu. Jego czerwony nos, proste włosy sterczące spod kapelusza i duże buty nadawały mu wygląd żaka, który przed chwilą uciekł z akademii magii i postanowił zwiedzić świat. A jednak sam zatrzymał to całe szaleństwo, a teraz przemawiał do demona tak, jakby umawiał się z nim na piknik. Kim on u diabła jest?
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Miała tylko chwilę. Z trudem oderwała wzrok od wydarzeń rozgrywających się wokoło, by obrócić się na plecy i podnieść do siadu. Wyciągnęła przeczepione przy udach sztylety, a te gładko zawirowały w jej dłoniach, gdy szatynka obserwowała zbliżającą się biegiem napastniczkę. Jednak zamiast czekać na jej atak, jednym ruchem uwolniła swoje nogi, podrywając się z miejsca i wybiegając naprzeciw kobiecie. Wciąż schylona nie wyprostowała się do końca, a dosłownie wpadła na rytualistkę barkiem, łapiąc ją za nogi i przerzucając sobie przez ramię, wyrzuciła za siebie. Ta zupełnie się tego nie spodziewała, widząc wciąż ostrza w dłoniach niedoszłej ofiary i tylko pomogła, rozrzucając własne ręce na boki, by uniknąć ciosu. Zapaśniczego chwytu zupełnie nie przewidziała, swój błąd odkrywając dopiero, gdy wylądowała twarzą w tym samym błocie, w którym przed chwilą leżała Avell, warcząc wściekle. Zerwała się na równe nogi i rzuciła za inną, łatwiejszą ofiarą.
        Zielarka zaś nie miała zamiaru chlastać na ślepo sztyletami, od zawsze służyły jej tylko do obrony i treningów, atakowała tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia. Wciąż jednak były jej najskuteczniejszą bronią, więc nie rozstawała się z nimi, by w razie konieczności wyciąć sobie drogę ucieczki.
        Czemu jednak nie uciekała? Czemu stała z rozszerzonymi szeroko oczami, dysząc ciężko i spoglądając to w centrum walk, to w kuszącą bezpieczeństwem i zniknięciem głębie lasu, do której w szaleńczym pędzie ruszyli ci nieliczni ocalali? Bo cholerny wilkołak gnał w stronę zupełnie przeciwną, rozszarpując po drodze wszystko co wpadło mu w łapy. I kierowana jakimś pokracznym poczuciem solidarności dziewczyna – chociaż zdecydowanie i absolutnie powinna wziąć nogi za pas, bo zupełnie gościa nie znała i powinno jej być zupełnie wszystko jedno, co się z nim stanie – zamiast gnać w przeciwną stronę, ostatecznie niemal tupnęła nogą ze złością i klnąc pod nosem na czym ten świat stoi, rzuciła się za wilkołakiem.
        Wciąż ograniczała się do względnego nokautowania przeciwniczek, miast cięcia ich na kawałki i tylko kilka z nich skończyło przeszytych ostrzem, gdy nie zdecydowały się odpuścić walki i zmuszały Avell do walki o życie. Kątem oka wciąż widziała, że Bjornolf się tak nie ogranicza i wówczas zawahała się, czy na pewno warto ryzykować życiem dla oszalałego zmiennokształtnego. Wtedy jednak zniknął jej z pola widzenia, a gdy się odwróciła, zamarła w szoku. Czarna taśma dymu oplotła się wokół kostek mężczyzny, powaliwszy go w ten sposób na ziemię i ciągnęła teraz w stronę totemu, z którego sam czarny dym zdawał się wypływać. Avellana odszukała wzrokiem winną tej magii kobietę i ruszyła biegiem w jej stronę. Sztylety w swej konstrukcji nie były przeznaczone do rzucania, miała nadzieję więc zdążyć nim to coś przywlecze Bjornolfa do kapłanki, ale zwątpiła po raz kolejny. Dym nie był już tylko smugą. Przybrał postać potwora, najprawdziwszego demona z rozwartą w bezgłośnym ryku paszczą, kierującą się w stronę spętanego wilkołaka. Av zaryzykowała więc i rzuciła jednym z ostrzy w stronę głównej kapłanki, licząc że trafi, nim… sama nie wiedziała, jak to się może skończyć.
        Ostrze nie sięgnęło celu. Sięgnęłoby z pewnością. Dystans nie był wielki, kobieta ani myślała przerwać rytuału dla ratowania własnego życia, stojąc nieruchomo na drodze szybującego w jej stronę sztyletu, a Avellana mimo wszystko była doskonała we władaniu tą bronią. Trafiłaby więc, gdyby nie to, że nagle wszystko zamarło. Dosłownie. Ogłupiała zwolniła bieg, a w końcu stanęła, spoglądając na unieruchomionych w biegu ludziach, zatrzymanych w locie ptakach, wyszczerzonych w bezgłośnych krzykach twarzach napastniczek. Jej sztylet wisiał w powietrzu zaledwie kilka piędzi od serca szamanki, która również zamarła w bezruchu. Wszyscy i wszystko poza nią. I poza Bjornolfem i jego krukiem. I najwyraźniej poza młodym mężczyzną, wchodzącym spokojnym krokiem w sam środek tego pobojowiska.
        „Stój demonie”?! Nie no, że też o tym nie pomyślałam, od razu tak było trzeba, a nie walczyć lub uciekać. Avellana snuła ironiczne myśli w odruchu obronnym przed utonięciem w absurdzie sytuacji. Niedbały żart, nawet nie wypowiedziany na głos, nawet nieśmieszny, uspokoił na tyle, by odzyskała rezon, ale gdy zwróciła się w stronę przybysza, ten właśnie kierował się w ich stronę. Jak gdyby nic „zabrał” jej wiszący w powietrzu sztylet, zmierzając z bronią w otwartej dłoni w stronę dziewczyny, ale ostrze miało własny plan. Czując niewłaściwe posiadanie zniknęło z dłoni młodego chłopaka, jawiąc się na powrót tylko jako rękojeść wystająca ze skórzanej pochwy przypasanej do uda. Kapelusznik uniósł brwi w zdziwieniu, ale nie zatrzymał się, aż nie dotarł do dziewczyny i wilkołaka.
        - A to nietypowe. Nie lubią rozstań? – zapytał, jakby w istocie przybywający posłusznie do Avellany sztylet był najbardziej nietypową rzeczą, jaka miała tu miejsce. Dziewczyna jednak, nie wyczuwając zagrożenia ze strony przybysza, spojrzała tylko na niego spokojnie, chowając drugie ostrze.
        - Niespecjalnie. Dziękujemy za pomoc… chyba – mruknęła, rozglądając się wokół, wciąż solidnie skonsternowana. – Dlaczego…? – zawiesiła się na moment, przyglądając wciąż nieruchomemu światu wokół, nim wróciła spojrzeniem do maga. – Co tu się dzieje… stało?
        Z niezadowoleniem stwierdziła, że nawet sklecenie prostego pytania przychodzi jej z trudem, ale naprawdę nie wiedziała gdzie zacząć i o które z paranormalnych wydarzeń pytać najpierw. Ucieczka nie przeszła jej przez myśl, dziewczyna była zbyt zafascynowana tym, w czym właśnie utknęła, a nie mając teraz nad sobą bezpośredniego zagrożenia zwyczajnie zaczęła próby analizowania sytuacji, rozkładając ją na czynniki pierwsze. Nie dało się jednak ukryć, że to tajemniczy przybysz i wybawca stanowił główną zagadkę, a jednocześnie prawdopodobnie źródło odpowiedzi na wszystkie pytania.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Nieznajomy z galanterią zdjął kapelusz z głowy i zamachnął się nim tak szeroko, że ozdobne, zielone piórko zamiotło ziemię u jego stóp.
- Augustus Hieronim Baltazar von Lippenstein trzeci, do usług i na zawołanie pięknej panienki. Czarodziej do wynajęcia, załatwię każdą sprawę od ręki! Do tego jestem najwybitniejszym znawcą demonów, jeśli mogę się tak nieskromnie pochwalić! - dodał poufałym szeptem, pochylając się w stronę Avellany. Jego młodzieńcza twarz i czerwony koniuszek nosa drastycznie gryzły się z pewnością siebie, jaką prezentował każdym swoim ruchem i słowem.
- Ten oto przepiękny okaz to Satharus spectrabilis, demon z gatunku czułkowatych, podgrupa Pożeracze dusz. Najprawdopodobniej, z całym szacunkiem dla obecnych tu dam - wskazał dłonią na zatrzymane w czasie kultystki - znalazł sobie w Alaranii grupę durniów, którzy zaczęli go czcić, dostarczając mu regularny pokarm. To najpodlejsza forma pasożyta, który żywi się energią życiową innych istot. Ja (tu ponownie padła cała wiązanka imion i nazwiska rzeczonego czarodzieja) zajmuję się eksterminacją takich szkodników! Oczywiście… za drobną opłatą.
Puścił oko w stronę Avellany i zerknął ukosem na Bjornolfa, a jego mina mimowolnie zrzedła. Nord dyszał ciężko po wysiłku, a z jego wywalonego języka kapały kropelki śliny. Przy okazji ostre kły prezentowały się wyjątkowo dokładnie. Szybko jednak młodzieniec zebrał z powrotem odwagę, odchrząknął i leniwym krokiem ruszył w stronę czarnego piekła, jakie rozpętało się w paszczy demona. Wyciągnął kostur, pokazując dwa rzędy ostrych zębów.
- Przy ich pomocy Satharus spectrabilis rozrywa dusze swoich ofiar, po czym trafiają one do jego astralnego żołądka, gdzie są trawione przez długie eony. Bardzo nieprzyjemna śmierć.
Pogodny ton jakim opowiadał o eonach tortur wzbudził podejrzliwość wilka. Albo faktycznie potrafił uporać się z takim demonem jednym palcem albo jego wiedza była czysto teoretyczna. Nadal jednak pozostawała kwestia zatrzymania czasu.
- Jak… jak zatrzymałeś czas? - zapytał Bjornolf, prostując się i podchodząc ostrożnie do demona. Z zafascynowaniem stuknął pazurem w jeden z zębów, a na jego palcu pojawiła się kropelka krwi. Przezornie na tym skończył podziwianie, odsunął się i stanął u boku Avellany.
Pytanie o efekt zaklęcia było w głowie wilkołaka bardzo przebiegłe. Założył, że jeśli to tylko sztuczka, młodzieniec nie będzie potrafił poradzić sobie z demonem. Natomiast jeśli użył w tym celu pradawnej magii, jest dużo bardziej godny zaufania. Cóż, nord nigdy nie był za pan brat z magią, ale jego myśleniu nie dało się odmówić pewnej logiki.
- Ależ szanowny panie! Mistrz nigdy nie zdradza swoich tajemnic! - oburzył się Augustus Hieronim, robiąc dramatyczny gest dłonią. Bardzo dużo było w jego ruchach przesady, co powoli zaczęło działać Bjornolfowi na nerwy. Mimo wszystko nie można było jednak zaprzeczyć, że wyciągnął ich z poważnych tarapatów. Przynajmniej tymczasowo.
- Ach, widzę że mimo moich wysiłków nie zyskałem do końca państwa zaufania! Pozwolę więc sobie ten jeden raz zająć się demonem za darmo, by przekonać szanownych towarzyszy co do moich szczerych intencji.
Podwinął rękawy i wyciągnął przed siebie kostur, podchodząc raźno w stronę zatrzymanego w czasie koszmaru. Parę razy postukał lekko w te zęby, których był w stanie dosięgnąć, a okrągła kula osadzona na drewnianym trzonie za każdym razem rozbłyskiwała delikatnie fioletowym światłem. Uniósł ręce do góry, wymamrotał pod nosem inkantację, której wilk nie był w stanie zrozumieć i wpatrzył się z oczekiwaniem w chmurę ciemnego dymu. Cała operacja trąciła przekrętem do tego stopnia, że zrezygnowany nord zarzucił topór na ramię i zaczął rozważać odwrót póki czas.
        Nagle jednak powietrze przeszył donośny huk, błysnęło oślepiająco białe światło, a gdy znikło, po demonie nie został nawet ślad. Bjornolf wpatrzył się z niedowierzaniem w miejsce, w którym przed chwilą czaiła się rychła śmierć. A więc to tak wykonuje się egzorcyzmy?
- No, to po wszystkim! - ucieszył się czarodziej, ocierając rękawem niezroszone potem czoło - Radziłbym zabrać się stąd, zanim te roznegliżowane panny wrócą do życia. Z demonami nie mam najmniejszych problemów, jednak tłumaczenie ludziom zawiłości demonologicznych… Brrr, tego wolałbym uniknąć! Za mną! - zarządził, ruszając w pośpiechu w las. Jego zielone piórko migało pomiędzy gałęziami, prowadząc ich coraz dalej od miejsca zasadzki. Być może ktoś inny wykazałby się większą podejrzliwością, jednak w głowie wilka zaświtała tylko jedna myśl.
Znawca demonów! Ale mamy szczęście!” ucieszył się nord, bez trudu śledząc chude plecy odziane w zielony płaszcz. Chłopak zwinnie przemykał między drzewami, aż dotarł do niewielkiej polany, gdzie odetchnął z zadowoleniem.
- No, tu możemy odpocząć. Tuszę, że teraz szanowni państwo uwierzyli już w szczerość moich słów! Jak wcześniej wspominałem, nie chcę za swoją interwencję pieniędzy! Wszak nie ma nic ważniejszego niż dobra reputacja!
Zerknął na nich w nadziei, że być może zaprzeczą i postanowią nagrodzić go za uratowanie życia, jednak widząc brak objawów jakiejkolwiek hojności, niezrażony kontynuował.
- Nie mogło jednak umknąć mym przenikliwym oczom, że są państwo wojownikami zaprawionymi w boju i umiejącymi stawić czoło każdym kłopotom. Być może więc, w zamian za uratowanie życia, mogliby dobrodzieje pomóc mi z pewnym… malutkim problemem?
Uśmiechnął się pięknie, wyciągając z plecaka jabłko i częstując zielarkę odkrojonym plasterkiem. Nożem posługiwał się zaskakująco sprawnie.
- Z miłą chęcią, ale sami szukamy pewnego demona i nieco nam się spieszy - burknął Bjornolf, zakładając że może mówić w imieniu swoim i chwilowej towarzyszki. Zbyt wiele czasu zmitrężył już z Ognaruksem, uganiając się jak dureń za wampirami. Co prawda ocalił wioskę, ale efekt tego był taki, że smok który miał mu pomóc poturbował go i zwiał, a on został z niejasną przepowiednią. Nie zamierzał ponownie dać się wciągnąć w jakąś bezsensowną misję, która w żaden sposób nie przybliży go do poszukiwania Kruuta.
        Czarodziej pokiwał ze zrozumieniem głową i wyciągnął z plecaka małe, metalowe wahadełko. Przedmiot był podłużny i rzeźbiony w spiralne wzory, kołysał się łagodnie na czarnym rzemyku. Chłopak wyciągnął go w stronę norda i przez chwilę dyndał nim przed zmarszczonym pyskiem z wyrazem najwyższego skupienia na twarzy. Wilk zerknął z powątpiewaniem na Avellanę.
- Co on robi? - zapytał niepewnie. Dziwny człowieczek nie stanowił zagrożenia, ale jego zachowanie i umiejętności nadal pozostawały dla wojownika zagadką.
- Ciii! Nie gadać! - skarcił go czarodziej, po czym uśmiechnął się lekko pod spiczastym nosem - Strasznie szybki, ciemnoskóry, nosi czarny płaszcz z grubej wełny. Nazywa się Cień, choć to raczej jego przydomek niż prawdziwe imię, w dodatku straszliwie pretensjonalny jak na mój gust! To jego szukasz, prawda mój wilczy przyjacielu?
Bjornolf poczuł jak pysk otwiera mu się w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia i wpatrzył się zaskoczony w chłopaka. Alarania bez ustanku go zaskakiwała - najpierw człowiek, który okazał się demonem, który okazał się smokiem, a teraz chłopiec, który w jego kraju nie przeszedłby jeszcze inicjacji na wojownika mówi mu, jak wygląda demon, który ukradł Kruuta!
- Skąd to wiesz?! Gdzie on jest?!
Reakcja Bjornolfa, być może zbyt emocjonalna, spowodowała że odziany w zielony płaszcz człowieczek cofnął się w popłochu.
- Jestem czarodziejem. Takie rzeczy… się… się wie w moim fachu! - wyjąkał, nadrabiając odwagę miną - A co najważniejsze, mogę ci pomóc go znaleźć! Ty pomożesz mnie, a ja tobie. Układ idealny, czyż nie?
Wilk nie zdążył zareagować gdy koło jego ucha rozbrzmiał głośny pisk. Spalle wpadł na polanę, próbując coś wykrztusić między jednym oddechem a drugim, a jego skrzydła trzepotały jak szalone.
- Demon! Demon! On nadal…!
Po czym padł bez życia na ziemię. Zaniepokojony nord szturchnął go lekko palcem, a kruk przekręcił się na drugi bok i zachrapał głośno.
- Dziwne. Nigdy się tak nie zachowywał.
- To zupełnie normalna reakcja, gdy zwierzę pada ofiarą demonicznego rytuału. Tak zwany Skutek uboczny. Powinien niedługo dojść do siebie. Choć zapewne koszmary o Satharus spectrabilis zostaną w jego umyśle na dłuższy czas - zapewnił Lippenstein. Szybko strzepnął palce, a z ich końcówek zniknęły resztki drobniutkiego pyłu. Wilkołak podniósł towarzysza w dłoniach i przełożył sobie przez ramię niczym zdechłą rybę. Ptak był zdecydowanie ciężki jak na swoją wielkość.
- A więc na czym miałoby polegać to malutkie zadanie?
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Zielarka cofnęła asekuracyjnie głowę, gdy przybysz wykonał zamaszysty ukłon i wyprostowała się znów dopiero, gdy kapelusz wylądował na jego głowie. Od tego czasu na jej ustach niemal nieustannie przemykał lekko rozbawiony uśmiech, chociaż ktoś mniej pewny siebie mógłby dostrzec w nim delikatne pobłażanie. Mężczyzna był bowiem… cóż, ekscentryczny to na tą chwilę najdelikatniejsze słowo, jakie miała na opisanie nietypowego jegomościa, nim (i jeśli) pozna go bliżej i przedrze się przez tę zasłonę teatralności. Póki co słuchała go z uprzejmym wyrazem twarzy, okazjonalnie tłumiąc większe rozbawienie, gdy mimowolnie przez jej myśli przewijało się wyobrażenie reakcji hrabiny Marii Lucii na tą „nieskromność”.
        - Avellana – przedstawiła się również, darując sobie dygnięcie i jedynie skinęła młodemu mężczyźnie głową, a na jego pytające i wyczekujące spojrzenie znów musiała pohamować śmiech. – Po prostu Avellana – odpowiedziała na niezadane pytanie, a czarodziej skinął głową i zamachał kapeluszem po raz kolejny, przechodząc następnie do dalszej części swojego wywodu.
        Tutaj szatynka czuła się jak na profesorskim czytaniu i nawet nie musiała udawać zainteresowania, bo szczerze ciekawiło ją, co Augustus ma im do powiedzenia. O demonach wiedziała tyle co nic, więc z uwagą zapamiętała nazwę tworu oraz jego klasyfikację, które chociaż w tej chwili były informacjami szczątkowymi i wiele niemówiącymi dla kogoś nieznającego podstaw, zdaniem kobiety stanowiły dobry początek. Poza tym właśnie zaczęła wyznawać zasadę, że warto wiedzieć, co dokładnie próbowało cię pożreć, z szacunku dla samego siebie.
        Gdy usłyszała o „drobnej opłacie”, jej spojrzenie stało się nieco bardziej pobłażliwe niż dotychczas, niemo sugerując czarodziejowi, że wbrew temu co mu się najwyraźniej wydaje, nie trafił na dwoje ćwierćinteligentów. Zaraz podążyła za jego spojrzeniem w stronę Bjornolfa, którego pysk prezentował się najbardziej wilczo jak dotychczas, wliczając w to rozszarpywanie ramienia kultystki. Dyszał teraz, jak pies po wyścigu, a zielarkę zaczęło skręcać z ciekawości, jak dokładnie wygląda anatomiczna struktura zmiennokształtnego. Czy jego płuca są większe czy mniejsze niż ludzkie? Jak wygląda budowa rąk i nóg przechodzących w łapy oraz barków, z których zamiast ludzkiej szyi widać tę zwierzęcą, zwieńczoną wielkim pyskiem? Kły zmniejszają się magicznie czy skrywają w dziąsłach? Tyle pytań! A co gorsza chyba na żadne nie dostanie odpowiedzi, bez uczestniczenia w sekcji zwłok, a tego przecież bynajmniej Bjornolfowi nie życzyła, w żadnym przypadku!
        Zdając sobie sprawę, że nieco odpłynęła myślami, wróciła uwagą do czarodzieja oraz pytania wilkołaka, które dosłownie wyjął jej z ust. Doceniała bowiem ratunek i rozległą wiedzę Augustusa na temat demonów wszelakich, jednak to właśnie zamrożenie otoczenia zdawało się dla niej w tej chwili najbardziej fascynujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę ścisłe wyłączenie jej i Bjorna spod czaru. I zaraz obok pytania „jak”, pojawiało się równie interesujące pytanie „czemu”. Czemu ich dwójka? Odpowiedź musiała jednak poczekać, bo czarodziej zdecydował się zaprezentować im własne umiejętności, co zielarka przyjęła z milczącą aprobatą. Zawsze liczą się czyny, nie słowa, zwłaszcza, gdy ma się aparycję absolutnie niepasującą do zdolności, którymi się dany człowiek przechwala. Wyraźnie zainteresowana obserwowała więc pełne doniosłości gesty, powstrzymując się od opinii do czasu zaobserwowania ich efektów lub też właśnie braku takowych. Jednak nawet oczekując „czegoś”, nie spodziewała się uderzenia magii. Drgnęła na huk, ledwie zdążywszy mrugnąć pod wpływem oślepiającego światła, gdy po efektach specjalnych oraz demonie nie było już śladu. Bjornolf wydawał się równie zaskoczony, ale Augustus nie dał im nawet czasu na pytania, poganiając w stronę lasu i Avellana w tym momencie w pełni się z nim zgadzała. Ludzie potrafią być równie niebezpieczni co wszelkie bestie, a co gorsza są nieprzewidywalni. Pohamowała więc jeszcze na moment swoją ciekawość, oddalając się za mężczyznami w bezpieczniejsze miejsce.
        Tam czarodziej po raz kolejny w charakterystycznie dla siebie kwiecisty sposób przypomniał im o tym, że faktycznie uratował im życie i wcale nie chce za to uznania (czemu z kolei przeczyło niemal każde jego słowo i spojrzenie), zamiast tego powoli i niemal niezauważalnie zmieniając temat. Avellana z niewzruszonym spokojem i skupieniem słuchała Augustusa, nie przyjmując poczęstunku, za który podziękowała lekkim pokręceniem głowy i uprzejmym uśmiechem. Spojrzenie chłopaka na moment przeskoczyło między rozmówcami, nim kontynuował, i zielarka miała dziwne uczucie, że czarodziej zachowuje się według jakiegoś określonego scenariusza, który co chwilę burzy brak współpracy ze strony jej i Bjornolfa. Ten chyba też nie czuł się komfortowo w nowym towarzystwie, bo próbował ograniczyć to nieplanowane spotkanie do minimum. O dziwo i ją odruchowo poratował, sugerując, że mają jakieś wspólne plany, a szatynka tylko zerknęła na niego krótko, nie mówiąc nic jednak, a zwłaszcza nie protestując. Nawet jeśli ich drogi wkrótce się rozejdą, chętnie skorzysta z jego pomocy i towarzystwa, by uwolnić się od bijącego nietypową aurą Augustusa. I chociaż Avellana nigdy nie przepuszczała okazji do poznania kogoś nowego, zwłaszcza tak nietypowego, to tym razem nawet polowanie na demona z wilkołakiem brzmiało jakoś bardziej bezpiecznie niż sama dalsza rozmowa z tym typkiem w za dużym kapeluszu.
        Dziewczyna milczała jednak całą rozmowę, będąc jedynie cichym obserwatorem i nie wtrącając się do wymiany zdań między czarodziejem, a wilkołakiem, na wszelkie treści w swoją stronę reagując jedynie wymowną mimiką. Nie miała w zwyczaju odzywać się niepytana, a milcząc można czasem uzyskać o wiele więcej informacji, niż zadając pytania, chociaż i od tych czasem się nie mogła powstrzymać, była przecież tylko człowiekiem. Dlatego nawet teraz, gdy Augustus zaczął machać czymś przed nosem Bjorolfa, Avellana na pytanie wilkołaka odpowiedziała jedynie lekkim wzruszeniem ramion, samej wyglądając, jakby nie miała pojęcia, co się tu dzieje. Co więcej, chociaż zazwyczaj interesowała się wszelkimi nowościami, to to, co miała przed oczami w tej chwili, wyglądało bardziej jak jarmarczna sztuczka niż chociażby próba władania magią. Tym bardziej więc zdziwił ją nagły szczegółowy opis demona, którego jakoby poszukiwali, a jeszcze mocniej reakcja wilkołaka. Najwyraźniej on naprawdę szukał jakiejś bestii, a do tego… dokładnie takiej, jak opisał ją Augustus. Teraz spojrzenie zielarki stało się nieco podejrzliwe, i to nie tylko względem przybyłego czarodzieja, ale też jej dotychczasowego towarzysza tej krótkiej, ale jakże emocjonującej podróży. W ciągłym milczeniu obserwowała szok wilka oraz jego gwałtowną reakcję, a jej myśli pędziły, usiłując znaleźć logiczne uzasadnienie, dlaczego zmiennoksztatłny, z którym przed chwilą uciekła przed jednym demonem, z takim zapamiętaniem zdaje się poszukiwać innego. Spotkanie czarodzieja udowadniało, że niewielką miał wiedzę o tych bestiach, więc raczej nie poszukiwał istoty w celach badawczych. Wówczas nie reagowałby też tak emocjonalnie. A więc coś osobistego. Ale jakie sprawy osobiste można mieć z demonem? Zbyt niewiele wiedziała o tej części fauny, by móc chociażby gdybać.
        Rozmyślania zaś przerwał jej Spalle, który dosłownie wpadł pomiędzy nich, w szale trzepocząc skrzydłami i skrzecząc przeraźliwie, nim utrata przytomności urwała jego zdanie w połowie. Wilkołak potraktował towarzysza dość oschle, ale ostatecznie troskliwie wziął go na ręce, a Avell marszczyła lekko brwi w zamyśleniu i tknięta dziwnym wrażeniem spojrzała w stronę, z której przybyli i z której nadleciał kruk. Augustus szybko wytłumaczył zachowanie ptaka, ale dziewczyna wciąż nie odwracała spojrzenia od zarośli, za którymi jeszcze chwilę temu był, a później zniknął, demon. Dopiero pytanie Bjornolfa na powrót zwróciło jej uwagę do rozmowy. Wciąż jeszcze nie zdecydowała, czy dołączy do tej całej szopki z wypełnianiem zadań, ale zważywszy na to, że znalazła się tutaj przypadkiem i niespecjalnie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje, postanowiła jeszcze chwilę trzymać się z wilkołakiem, nawet jeśli przy okazji będzie musiała mu w czymś pomóc. Jej to nie przeszkodzi specjalnie, a może dowie się czegoś nowego o swoim towarzyszu.
        - Zadanie malutkie, zaprawdę! – zapewniał czarodziej, podekscytowany pytaniem, które uznał już za zgodę na wzięcie udziału w jego niewielkim przedsięwzięciu. – Powiedziałbym wręcz drobnostka, jednakowoż dla mnie trudno dostępna – kontynuował, składając dłonie przed sobą na wysokości piersi, jakby w geście modlitwy. – Jedyny problem jest taki, że po drodze mogą wystąpić niewielkie utrudnienia logistyczne, gdzie umiejętności szanownych państwa mogłyby znaleźć zastosowanie, podczas gdy skromnego teoretyka, jakim jestem ja sam, przewyższyłyby swoim poziomem. Rzecz ma się tak, iż potrzeba mi pewnego elementu, drobiazg doprawdy, już opisuję. Jest to kryształ, lecz kryształ niezwykły. Wyglądem przypomina kamień księżycowy, który jest tutaj dość znany, chociaż może nie powszechny, wciąż jednak nie stanowi czegoś trudnego do zdobycia, ale do rzeczy! Wygląda więc jak kamień księżycowy, jednak wielkości jest ludzkiej pięści, no może mniejszy, panienki piąstki na przykład, proszę wybaczyć porównanie, a kolor jego purpurowy! Poznacie go po aurze, to pewne, oraz intensywnym blasku…
        - Co to za kryształ? – wtrąciła z zainteresowaniem Avellana, a wytrącony z toku przemowy Augustus zająknął się i znów strzelił spojrzeniem po swoich rozmówcach. Palce jego dłoni zatańczyły szybko opuszkami, gdy młodzieniec szukał odpowiedzi, aż w końcu uśmiechnął się szeroko.
        - Magiczny – dodał, jakby zdradzając sekret. – Dlatego poniekąd strzeżony, stąd ma prośba. Nie jest jednak dla szanownych państwa niebezpieczny, w żadnym razie, jednak jego właściwości wolałbym już pozostawić dla siebie, za pozwoleniem.
        - W takim razie po co nasze „zdolności”? – zapytała ponownie zielarka, wciąż z uprzejmym uśmiechem na ustach, jednak ewidentnie nie dając się zagadać i czarodziej po raz kolejny został zmuszony do zdradzenia czegoś więcej.
        - No cóż… nie ukrywam, że jest strzeżony. Nie mocno! Ale zbyt mocno, jak dla mnie. Tak więc, gdyby byli państwo tak dobrzy, prosiłbym o tę drobną przysługę. W zamian oczywiście przekażę szanownemu panu wszelkie informacje i wskazówki, które pomogą mu znaleźć poszukiwanego demona. – Augustus uśmiechnął się lekko przebiegle do Bjornolfa i Avellana również przeniosła na niego pytające spojrzenie. Gdy złapała wzrok wilka wzruszyła lekko ramionami, sugerując, że chwilowo nie ma innych planów i może mu w tym pomóc. Tę krótką wymianę zdawał się wychwycić czarodziej, który mało nie podskoczył w miejscu, zacierając dłonie. - Doskonale! – zawołał, przyciągając znów na siebie spojrzenia.
        - Dobrze, to gdzie mamy szukać tego strzeżonego kryształu? – odezwała się znów zielarka spokojnym głosem, ale Augustus już przerywał jej gestem.
        - Wszystko załatwione! – zawołał, wyraźnie zadowolony. – Spotkamy się tu za dwa dni o tej samej porze. Powodzenia! – krzyknął i klasnął w dłonie, a zaskoczona zielarka zdążyła ledwie otworzyć usta, nim…

        … zerwała się gwałtownie z ziemi, rozglądając lekko zaniepokojonym wzrokiem. Znajdowała się znów w jaskini, w której spędziła noc, na zewnątrz trwała ulewa, a ognisko płonęło niewielkim blaskiem, bliskie wygaszenia. Czy to był sen? Zachwiała się lekko i wsparła dłonią o skałę, szukając wzrokiem swojego towarzysza, ale gdy napotkała jego spojrzenie dotarło do niej, że jeśli to był sen, to był diabelsko realistyczny i najwyraźniej śnili go oboje.
        - Rozumiesz coś z tego? – zapytała cicho.
        Najbardziej nie podobało jej się nocne niebo widoczne przez wylot groty i ściana deszczu, równie silna jak wówczas, gdy po raz pierwszy spotkała wilkołaka. Wczoraj? Czy dzisiaj? Jak to się stało? Czy to się stało?
        Niemal podskoczyła, słysząc donośny skrzek Spalle, który, przytomny jak nigdy, podskakiwał na jakimś materiale, rozłożonym przy ognisku. Av już chciała odwrócić wzrok, gdy nagle dotarło do niej, że to nie tkanina, ale dobrze zakonserwowany pergamin, miękki już ze starości i barwny od farb, którymi był przesiąknięty.
        Mapa.
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

        Paplanina von Lippensteina była dla Bjornolfa częściowo niezrozumiała. Potok kwiecistych słówek przeleciał przez jego głowę, nie pozostawiając po sobie nic. Wilkołak poczuł się niemalże jak wtedy, kiedy naraził się Szamanowi, a ten postanowił ukarać go pouczeniem. Wtedy też stał jak słup, licząc na to, by niekończący się wąż słów w końcu połknął własny ogon. Dopiero opis kryształu przedstawiony przez czarodzieja ponownie przykuł jego uwagę.
        Kamień księżycowy był dobrze znany w plemieniu Igaluk. To z niego wykonano elementy zdobiące posąg bogini, a niektórzy szamani używali rzeźbionych w nim figurek do przyzywania zmarłych. Jako że minerał wiązał się bezpośrednio z luną, darzono go dużym szacunkiem. Czasami srebrne sopelki wieszano nad łóżkami dzieci, wierząc, że gdy padnie przez nie światło księżyca, bogini pobłogosławi nowonarodzonych.
Ten konkretny kamień według słów chłopaka miał mieć czerwony kolor i nietypową poświatę. Norda zaniepokoił ten opis - zbyt wiele było w nim z krwawego księżyca, który zawsze zwiastował cierpienie. W Igaluk mawiano, że gdy bogini krwawi, ludzie umierają w męczarniach.
        Odpychając od siebie te myśli, wilk wrócił do paplaniny Augustusa. Pospiesznie wymawiając słowa, chłopak wspomniał coś o tym, że kamień jest strzeżony i magiczny, podkreślając raz po raz, że jego prośba to zaledwie drobnostka. Już same te zapewnienia brzmiały podejrzanie. Jednak jego wiedza na temat Cienia była zbyt cenna i zbyt niepokojąca, by zostawić ten temat samemu sobie. Bjornolf chciał zapytać o to, kto lub co strzeże kamienia, jednak nie zdążył otworzyć pyska, gdy krajobraz zawirował mu przed oczami w pędzie, jakiego nigdy nie życzyłby sobie oglądać. Ostatnim, co zobaczył, była wyszczerzona w bezczelnym uśmiechu gęba czarodzieja. Coś w jego spojrzeniu było jednak na tyle złowrogie, że po pokrytym sierścią kręgosłupie przebiegły ciarki.
        Następnym, co ujrzał, było wnętrze jaskini, niewyraźne dla oczu, które sekundę wcześniej widziały pełnię dnia. Zamrugał parę razy oszołomiony i zatoczył się, podpierając o ścianę.
“Spotkamy się tu za dwa dni o tej samej porze.” Dotarło do niego, że von Lippenstein zakpił z nich, przenosząc ich z powrotem do groty, gdzie zaczęli swoją wspólną podróż. Czy to oznacza, że obserwował ich już wcześniej? Kim był właściwie ten młokos o potężnych umiejętnościach, gębie dziecka i niepokojącym spojrzeniu? Cała ta sprawa coraz mniej podobała się wilkołakowi, jednak była teraz jedynym tropem kierującym go w stronę Cienia.
- Nie cierpię magii - burknął pod nosem, prostując się i oddychając ciężko. Kątem oka zerknął na zewnątrz, a przez rozmytą ścianę deszczu dojrzał ciemne, nocne niebo. Ile spali? Kilka godzin? Kilkanaście? Skrzywił się i rozmasował guza, który wykwitł mu z tyłu głowy.
- Rozumiesz coś z tego? – zapytała Avellana z wnętrza jaskini. Spojrzał na nią rozkojarzonym wzrokiem, szybko jednak przypomniał sobie, dlaczego nadal z nim jest. Nazwał ją swoją towarzyszką, wciągając ją tym samym w dziwną gierkę Augustusa.
- Szczerze mówiąc nie bardzo. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Wydawało mi się bezpieczniejszym nazwać cię swoją towarzyszką, ale gdybym tego nie zrobił, być może nie straciłabyś kilku godzin, budząc się tutaj ze mną.
Spojrzał zmęczonym wzrokiem na dogasający ogień. Na zewnątrz cały czas lało, więc nie pozostało mu nic innego jak przysunąć się bliżej niego i korzystać z tej odrobiny ciepła, którą wydzielał.
- Chyba jestem ci winny wyjaśnienia. Widzisz, to o czym mówił ten… von Lippenstein to prawda. Faktycznie szukam ciemnoskórego demona o imieniu Cień. Ukradł coś, co jest bardzo cenne dla mojej wioski i dla mnie. Jeśli tego nie odzyskam, moich ludzi najpewniej czeka śmierć. Przez pewien czas tropiłem go z pomocą… łowcy artefaktów, jednak koniec końców musieliśmy się rozdzielić. Z utratą towarzysza straciłem również wszelki trop.
Przez chwilę milczał, porządkując w myślach niewiarygodne wydarzenia ostatnich dni.
- Jak wielka jest szansa, że spotkany w lesie człowiek będzie w stanie udzielić mi takich informacji? Myślę, że ten czarodziej jest dużo bardziej niebezpieczny, niż ma zamiar to pokazać, jednak jest moją jedyną nadzieją. Cień jest nieludzko szybki, a po tak długim czasie i w tej ulewie nie byłbym w stanie już go odnaleźć. Muszę zagrać w tę dziwaczną grę bez względu na niebezpieczeństwo, jakie może gnieździć się na jej końcu.
W przedziwny sposób poczuł się o wiele lepiej, wyrzuciwszy z siebie tę historię. Avellana jak dotąd była bardzo bezpośrednia, wykazała się odwagą i nie zostawiła go w obliczu niebezpieczeństwa, mimo że nie wiązała ich żadna obietnica. Nie czuł się dobrze wciągając ją w to, ale teraz przynajmniej sama mogła ocenić, czy chce być częścią tej historii czy nie.
- Podejrzewam, że to, co strzeże kryształu, jest śmiertelnie niebezpieczne, skoro nawet on, z całym tym swoim zatrzymywaniem czasu i teleportacją, boi się po niego pójść. Przydałaby mi się tak nieustraszona towarzyszka jak ty, ale w pełni zrozumiem, jeśli postanowisz natychmiast opuścić tę grotę. W końcu nic cię ze mną nie wiąże.
Odwrócił wzrok i zmarszczył brwi. Jego spojrzenie padło na kruka, szarpiącego się z mapą. Spalle odwrócił łeb, a na jego dziobie malował się tak wyraźny niesmak, jakiego nie dałoby się pomylić z niczym innym.
- Skończyłeś już tę operę mydlaną? Ten świr zostawił nam mapę - wykrakał, biorąc ją w szpony i podlatując do norda. Mężczyzna chwycił miękki pergamin w łapę i przysunął do ognia, by przyjrzeć się wyrysowanym na niej symbolom. Wyglądało to jak rzut izometryczny gór Fellariońskich. Z pewnym trudem odnalazł polanę, na której odbywał się upiorny rytuał i oszacował mniej więcej położenie ich groty. Jedna z gór była zaznaczona szczegółowym rysunkiem diamentu, a zamieszczony obok niego podpis mówił:
Podziemia są pełne cieni i złości.
Ten, kto ma kryształ, na śmierć was ugości”
.
Przeczytał na głos inskrypcję i spojrzał z niepokojem na zielarkę. Nie chciał narażać tej kruchej dziewczyny bardziej, niż to było konieczne.
- Najwyższa pora żebyś poszła swoją drogą. Nigdy nie byłem w kopalniach, ale według naszych legend zamieszkują je rozgoryczone duchy zmarłych. A ten musi być bardzo rozgoryczony - dodał, wskazując na mapę. Spalle przewrócił oczami i stuknął go dziobem w ramię.
- Mogę cię prosić na słówko?
Gdy Bjornolf odwrócił się plecami do dziewczyny, kruk wysyczał konspiracyjnym szeptem
- Zwariowałeś idioto?! Po co ją zniechęcasz?! Jeśli pójdziemy tam razem, będzie stanowiła świetną przynętę dla tego czegoś! Wtedy może przynajmniej jeden z nas przeżyje, by o tym opowiedzieć.
Wilk odgonił go zirytowanym pacnięciem łapą i wrócił do studiowania mapy. Nie miał siły kłócić się z ptaszyskiem, które i tak było przekonane o własnej nieomylności.
- Jeśli dobrze rozumiem, góra jest jakąś godzinę drogi stąd. Bardzo przemyślane jak na przypadkowe spotkanie. Mówił, że kiedy mamy się tu spotkać? Za dwa dni? W tej sytuacji chyba poczekam, aż się rozjaśni i wyruszę w drogę.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Bjornolf jakby dopiero przypomniał sobie o jej obecności, albo też wciąż był oszołomiony. Jego odpowiedź jednak wywołała lekki uśmiech na ustach dziewczyny. Avellana pokręciła lekko głową.
        - Nie przepraszaj za to, co jest poza twoją mocą – powiedziała spokojnie. – Skąd mogłeś wiedzieć, co temu ekscentrykowi strzeli do głowy? To było… nie do przewidzenia – stwierdziła w końcu, podchodząc do ogniska i przysiadając przy nim, wyraźnie zmęczona. Może powiedziałaby coś jeszcze, ale wilkołak dosiadł się do niej, więc podniosła na niego spojrzenie, słuchając w milczeniu.
        Zapowiedź wyjaśnień ją zaintrygowała, ale nie liczyła na wiele, w końcu dopiero co się poznali. Ona może nie wyglądała na kogoś stanowiącego zagrożenie, ale i ci o przyjaźniejszej od niej aparycji mogli zmylić pozorami. Bjorn zdecydował się jednak na dość szczegółową i szczerą, jej zdaniem, opowieść, więc zielarka usiadła wygodniej, krzyżując przed sobą nogi i, oparłszy się o kolana na przedramionach, słuchała. Nie dawała po sobie poznać zaintrygowania, jednak historia okazała się bardziej interesująca, niż przypuszczała. Również jej domysły okazały się dość trafne; wilkołak ścigał demona z prywatnych pobudek, ale jednocześnie szlachetnych – by ratować swoją wioskę. „Przynajmniej jest częścią jakiejś społeczności”, pomyślała, uśmiechając się cierpko w duchu. Do swojego towarzysza poczuła jednak coś więcej poza uprzejmą sympatią, jaką darzyła go do tej pory. Na jej pełne zaufanie musiał jeszcze zapracować, ale pewien rodzaj szacunku już zdobył, za poświęcenie, którego gotów był się podjąć, by uratować swój lud. To zasługiwało na uznanie i wsparcie.
        - Rozumiem – powiedziała po chwili, gdy skończył mówić. – Pomogę ci – dodała zaraz zupełnie swobodnym tonem, jakby nie było to ani nic dziwnego, ani też podlegającego dyskusji. Oczywiście nie pchałaby się na siłę tam, gdzie jej nie chcą, ale też nie sądziła, by wilkołak wzgardził dodatkową parą ostrzy.
        Zaraz względnie poważna atmosfera rozwiała się jak za podmuchem wiatru, gdy Spalle z właściwą sobie subtelnością zwrócił na siebie uwagę. Zielarka jeszcze nie wtrącała się aktywniej, na razie tylko pochylając w stronę Bjornolfa, by spojrzeć na mapę. Szybko przebiegła wzrokiem plan gór, dostrzegła ikonę diamentu i napis pod spodem, który po chwili wilkołak odczytał na głos. Złapała jego spojrzenie i uśmiechnęła się lekko.
        - No cóż, mapy nigdy nie słynęły z zachęcających i motywujących aforyzmów – zażartowała, nie ignorując ostrzeżenia, ale też nie poddając mu się zupełnie. Wbrew dowcipnemu tonowi, mówiła szczerze. Nie była poszukiwaczem przygód, ale raz czy dwa miała do czynienia z mapą, która rzekomo miała doprowadzić do skarbu. W żadnej powieści też nie spotka się wskazówki, która nie kryłaby w sobie ostrzeżenia, zazwyczaj o rychłej, ale długotrwałej śmierci w męczarniach. Więc nie, nie bagatelizowała zagrożenia, ale takie groźby traktowała z lekkim przymrużeniem oka. Podobnie jak następne słowa wilkołaka.
        - Tym bardziej przyda ci się pomoc – skomentowała tylko, nie mając okazji dodać nic więcej, gdy kruk przypomniał o swojej obecności.
        Dziewczyna taktownie wyprostowała się, oddalając od rozmawiających szeptem, ale byli jednak sami w jaskini, a trzask ogniska nie był na tyle głośny by zagłuszyć skrzeki ptaszyska. Uniosła lekko brwi, jednocześnie zaskoczona i rozbawiona, ale chociaż złośliwa riposta cisnęła się jej na usta, trzymała buzię zamkniętą. Uśmiechnęła się tylko lekko, gdy zmiennokształtny przegonił ptaka gestem jednoznacznie dającym do zrozumienia, co sądzi o tym pomyśle. Miło. Przysunęła się znów do wilkołaka i mapy, pochylając lekko, gdy nad jej głową przeleciał zbłąkany nietoperz, szukający w grocie schronienia przed deszczem. Kilka kropel wody spadło na jej włosy, gdy stworzonko trzepotało w panice skrzydłami, nim w końcu znalazło dla siebie miejsce na sklepieniu. Avell wróciła uwagą do swojego towarzysza.
        - Doceniam twoją troskę Bjornolf, ale idę z tobą. Spotkaliśmy się przypadkiem, jednak z jakiegoś powodu nasze losy się połączyły, a biorąc pod uwagę to, co mówił ten cały czarodziej, przyda ci się taka niespodziewana pomoc. Albo przynajmniej przynęta nieco większa niż ten wyszczekany kruk – uśmiechnęła się, zerkając wymownie na Spalle.
        – Ale rzeczywiście, w taką pogodę nie ma sensu wychodzić. Augustus, o ile naprawdę się tak nazywa, dał nam wręcz spory zapas, zważywszy na odległość, którą mamy do pokonania, wiec podejrzewam, że większość czasu spędzimy na pokonywaniu tych „drobnych” przeciwności – prychnęła, ale była widocznie pogodzona z losem i nie przejmowała się tym zbytnio. Nie było sensu martwić się czymś, o czym nie mieli jeszcze pojęcia, więc miała zamiar zająć się przeciwnościami, gdy już jakieś się pojawią.
        – W każdym razie przyda nam się odpoczynek, a gdy tylko się przejaśni, ruszymy – zgodziła się z pokrzepiającym uśmiechem i niezmiennym spokojem. Zapamiętawszy drogę, którą wskazywała mapa, dziewczyna odsunęła się od swojego towarzysza i oparła o ścianę, wbrew swoim słowom nie przymykając oczu, a zapatrując się w ognisko.
Awatar użytkownika
Spinka
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Spinka »

        Ponad cztery sznury nad ziemią. Z takiej wysokości nie można już było zobaczyć przedziwnej parki, lecącej jak szalona tuż obok kłębiących się ciemnych chmur. Z początku nieśmiało, później już zdecydowanie widocznie, rozdzierane były fioletowymi rysami piorunów. Nie były to jednak zwykłe wyładowania. Przemieniona wyczuwała to tak dobrze, jak wiele magii sama w sobie miała. Wąsiki stwały jej dęba. Ale jej gęsia przewodniczka wciąż wytrwale leciała przed siebie. „To rzut beretem. Trzeba tylko znać skrót.” Więc poleciały skrótem. A właściwie nad nim, bo w powietrzu nie istnieją zwyczajne, fizyczne granice. Czasem jednak lepiej jest lecieć z odpowiednimi prądami powietrznymi, czyli drogą dłuższą... Ale przecież Wąwóz Wózków był już tak blisko. Musiał być. Spinka nie dopuszczała innej możliwości, skoro wpakowała się w takie niebezpieczeństwo. Niech to się chociaż opłaci.
         Niestety, najpierw trzeba było opanować sytuację, a ta nie wyglądała dobrze. Znosiło je na północny zachód. Niedobrze. To właśnie stamtąd dochodziły niebezpieczne pomruki, a manewry myszki wcale nie oddalały jej od niebezpieczeństwa. Ah, jak to się właściwie stało, że wyłączyła własny rozsądek i zaufała przewodniczce, jeszcze do niedawna gęgającej w zagrodzie?
        Co za głupia gęś! Mówiłam, że to nie są normalne chmury... Obłok jak na potwierdzenie zawarczał. Spinka zacisnęła dłonie mocniej na sterownicy, spróbowała skorygować kurs, przenosząc ciężar na prawą stronę. Niestety - była zbyt lekka. Powoli więc znosiło ją coraz bardziej. Zacisnęła zęby, zmarszczyła nosek, zmrużyła oczy... akurat w momencie, gdy kolejny fioletowy rozbłysk odebrał jej słuch. Ale nie wzrok. Nie mogła nie zauważyć, gdzie piorun się zatrzymał. Kilka piórek, a właściwie popielistych pozostałości po nich, wystrzeliło na wszystkie strony. Z pola widzenia myszy zniknął jedyny pewny obiekt. Dotychczas przewodniczka, teraz ofiara dla bogów, pomknęła zwęglonym workiem ku ziemi.
- No i masz babo pieczeń...
        Znów zagrzmiało. Spinka poczuła, że futerko jeży jej się na ciele. Musiała wyglądać jak kulka nieszczęścia. Nie było więcej czasu. Pochyliła się do przodu - zbyt mocno, by na co dzień uznać to za rozsądne. W jednej chwili wbiło ją w dół. Nie poszło idealnie, ale czy samobójcze decyzje by ratować życie mogą być idealne? Zakręciła się. Lotnia korkociągiem zaczęła opadać ku ziemi.
        - PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIP!
        To dopiero była zabawa!


        Przed jaskinią wylądowała pieczeń. A właściwie wgniotła się w skałę z taką siłą, że rozpłaszczyła się od spodu. Nosiła ślady szyi i główki, ale w gruncie rzeczy wyglądała całkiem anonimowo. To chyba dobrze, gdy jedzenie nie przypomina nam nikogo znajomego, prawda? Z pewnością takiego zdania byłaby wcale nie taka mała mysz, pikująca ku jaskini z równie szaloną prędkością, gdyby tylko jedzenie było jej w głowie, czy też byłaby zdolna do snucia jakichkolwiek refleksji. Niestety (albo stety), nie było na to czasu. Wszystkie trybiki pod czaszką przerośniętego gryzonia pracowały aktualnie tylko w jednym celu: by zatrzymać to małe wariactwo... to znaczy wylądować... chyba chodziło o przeżycie.
        W ten oto sposób dziwne stworzenie, od dołu przypominające zdeformowaną ćmę, a od góry zaś nietoperza, wbiło się w mrok jaskini, rozsiewając wokół kropelki deszczu, rozdzierając ciszę świstem i mysim (a może nietoperzym?) piskiem i przepłaszając rodzinkę nietoperzy. Tym, co mogło ją od nich odróżniać, to zdecydowanie zbyt jasne umaszczenie, tworzące plamę zbyt równym kursem lecącą w kierunku, którego żadne rozsądne nocne zwierzę, by nie obrało – ku zdecydowanie zbyt dużemu, zbyt czarnemu i zbyt przemądrzałemu ptaszysku. Wielkością niemal sobie dorównywali.
        Zakotłowało się. Spinka zahaczyła o niewielki stalaktyt. Złamał się, a ona poleciała dalej i... uderzyła w Spallego, który nie zdążył jej uskoczyć. Za to, zorientowawszy się, że przygniata go jakieś połączenie gryzonia i podejrzanej konstrukcji, mógłby uznać, że to komentarz bogów na ignorancję wilkołaka. Należy słuchać przyjaciół, w przeciwnym razie świat zauważy pewną lukę i złośliwie ją wykorzysta. Świat zacznie walić się na głowę. Dosłownie, bo w kolejnej też chwili, ptak – być może jako jedyny – poczuł w kościach energię, której źródłem z pewnością musiał być napastnik. Jego jasne futerko naelektryzowane dziwnym fioletem, łaskotało skórę i strzelało pstryczki w kostki. Może to i dobrze, bo lecący z góry stalaktyt, choć niewielki, z pewnością potrafiłby narobić żywym kłopotów. Na szczęście nie narobił, bo kruka kopnął prąd, przez co odskoczył w bok, a sopel nie trafił w żadne ciało. Zamiast tego na lewym skrzydle lotni pojawiło się rozdarcie.
        Skołowana Spinka otrzeźwiała na dźwięk rozdzieranego materiału. Powolutku otworzyła oczka i jęknęła czując, jak bardzo źle poszło jej lądowanie. Wtedy też zza mokrych gogli zdołała ujrzeć kolejne kłopoty – drapieżników.
- Oh, nie...
Awatar użytkownika
Bjornolf
Szukający drogi
Posty: 43
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Wojownik , Myśliwy , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Bjornolf »

[t][/t]Wilkołak uśmiechnął się ciepło, słysząc słowa Avellany. Kiwnął poważnie głową, zgadzając się na jej propozycję i jednocześnie dziękując za zaangażowanie. Obecność dziewczyny u jego boku, najpewniej pochodzącej z Alaranii, sprawiała, że dziwactwa tego kraju wydawały się odrobinę bardziej znośne. Zdecydowanie przyda mu się taki towarzysz, gdy będzie się mierzyć z nieznanym.
- Czy wasze legendy mówią o tym, co zamieszkuje kopalnie? - zapytał ciekawie. Jeszcze rok temu wyśmiałby kogoś, kto interesowałby się wierzeniami innych krajów. Zawsze uważał, że ludzie z południa są słabi i rozmiękli jak zbyt długo gotująca się potrawa. Zmiana, która powoli wpełzała do jego duszy, kazała mu jednak zadawać pytania i obserwować wszystko uważniej, niż miało to miejsce dotychczas.

[t][/t]Przez jakiś czas nord siedział z zamkniętymi oczami. Rozmyślał nad wioską i jej mieszkańcami. Niedługo powinien skontaktować się z szamanem i poinformować go o swoich postępach. Może on będzie w stanie powiedzieć mu, kim jest ten dziwaczny von Lippenstein? Wiedziony tą myślą, wzrokiem odszukał kruka. Chciał go poprosić o wejście w trans, jednak jego oczom ukazał się zadziwiający widok, który momentalnie oderwał go od jakichkolwiek innych myśli. Mały gryzoń, o dziwnych, błoniastych skrzydłach, leciał pędem w stronę niczego niepodejrzewającego Spallego, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy. Niewielkie wyładowanie elektryczne trzasnęło ptaka w tyłek, co spowodowało, że poderwał się i odskoczył na bok, na czas, by uniknąć zmiażdżenia przez stalaktyt. Wilkołak przekręcił łeb, przyglądając się skrzydłom szczura, które wykazywały ewidentny związek z magią. Mógł to być jakiś konstrukt, ale po co na boginię ktokolwiek miałby wkładać gryzonia w lotnię?
- Co, do kurki nędzy?! - wrzasnął Spalle, rozglądając się spanikowany dookoła. Gdy zlokalizował rozłożoną na ziemi nieopodal mysz, w dodatku niemal tak dużą, jak on sam, jego oczy zwęziły się w pałające jadem szparki.
- Szczur! - skojarzenia kruka zbiegły się z myślami Bjornolfa, choć on doskonale wiedział, że ma przed sobą zmutowaną formę myszy, a jego uwaga miała podkreślić jedynie niechęć do gryzonia, który napadł na niego w tak barbarzyński sposób. Gdy mysz przemówiła, ubolewając nad zniszczoną lotnią, ptak na chwilę zamarł, nie będąc pewnym, czy słuch nie spłatał mu figla. Dotychczas tylko on wśród wszystkich zwierząt, jakie spotkał, posiadał przywilej - a raczej, jak wolał o tym myśleć, przykrą możliwość używania ludzkiej mowy. Niepewny, jakimi umiejętnościami dysponuje nowy napastnik (w końcu to on poraził go prądem, skandal!), przezornie wzbił się w powietrze i wylądował na ramieniu Bjornolfa. Na szczęście ten wielki, tępy nord zdążył się już zorientować, że coś nie gra w ich przytulnej jaskini i gapił się bezmyślnie na zbierające się z ziemi stworzonko.
- Kim jesteś, gryzoniu?! Mów natychmiast! - warknął kruk, a gdyby miał taką możliwość, wyszczerzyłby groźnie zęby. - Bo poszczuję cię wilkiem! - musiał przełknąć głośno ślinę, by nie wyrwało mu się słowo “psem” - jak by nie patrzeć, nie chciał teraz drażnić swojego jedynego obrońcy!
[t][/t]Bjornolf skrzyżował ramiona i spojrzał na towarzysza z miną, która jednoznacznie wyrażała to, jak bardzo w obecnej chwili dałby się na kogokolwiek poszczuć.
- Daj spokój Spalle. To tylko szczur. Ni ci się nie stało, maluchu? - spytał, choć tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi. Jak bardzo musiałby być zwariowany ten świat, żeby więcej zwierząt mogło mówić? Jeden Spalle na raz zdecydowanie wystarczy!
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości