Szczyty FellarionuRozwiązać sprawę Klątwy

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Poza szcześcianem zapadła cisza, dosyć martwiąca cisza, bo głos osoby odpowiedzialnej za zagadkę również milczał. Szelest liści wydawał się wyjątkowo głośny, a szum wiatru nie był raczej oczekiwaną odpowiedzią na ich propozycję rozwiązania postawionego przed nimi problemu.
— Przeżyłby tylko wampir, resztę bym skazał za głupotę na śmierć — burknął niezadowolony głos, który tym razem wydobywał się z konkretnego kierunku w lesie.
Właścicielem głosu okazała się istota oparta o jedno z pobliskich drzew, opierając się o nie plecami, trzymając w ustach starą, wysłużoną fajkę. Chudymi dłonią obrócił fajkę, wytrzepując żarzącą się jeszcze zawartość. Nie dotarła ona jednak do suchego listowia, bo rozwiał ją wiatr, który wzmógł się na niewielki ruch palca nieznajomego. Uśmiechnął się nawet, chociaż nie było to specjalnie widocznie w niezliczonej ilości zmarszczek, pokrywających jego twarz. Powodem tego uśmiechu był analizujący wzrok wampira.
— Śmiertelnicy dawno zapomnieli moje imię, ale zwracajcie się do mnie Wielki Opiekunie, tak… Wielki. — dodał z naciskiem głosem, który nie miał nic wspólnego ze spokojem. Ukrywała się za tymi słowami śmierć, czekając aż ktoś wyrwie się z szeregu.
Opiekun pustymi białkami przeleciał po uwięzionych w sześcianie, sprawiając że każdy przez chwilę czuł się obserwowany, a do tego w bardzo nieprzyjemny sposób. Jakby coś ich oblepiało ze wszystkich stron i odbierało możliwość ruchu, a umysł zapadał się w bezdenną przepaść. Rzecz jasna wszystko wracało do normy, jak tylko owa istota zabierała z nich „spojrzenie”.
— Dawno nie widziałem futrzaków z waszego kontynentu w tych stronach. Zgubiliście się? Czego tu szukacie? — zwrócił się do Kanhumy, ale nie poświęcając mu przy tym żadnej większej uwagi.
— Co do was rodzeństwo, ostrzegałem was chyba, że nie pozwolę nikomu przechodzić przez mój las. Mianowałem was opiekunami, ale nie po to, abyście robili schadzki śmiertelników w tym zagajniku. — Niezadowolenie w głosie wydawało się dramatycznie wzrastać z każdym wypowiedzianym słowem, ale głos Opiekuna dalej pozostawał nienaturalnie spokojny.
Opiekun w końcu wyłonił się spod drzewa, okazując się wysoki na niecałe dwa łokcie. Na czubku głowy samotnie sterczała mała kępka krótkich, siwych włosów w towarzystwie przeważającej łysiny. Z wyglądu przypominał owoc nieudanego związku pomiędzy goblinem, a człowiekiem, do tego nieproporcjonalnie długi, spiczasty nos i uszy. Słowa ładny i piękny z pewnością w życiu nie usłyszał, ale bynajmniej nie z powodu nietypowego wyglądu. Do tego ubrany był w najzwyklejsze, chłopskie wręcz ubrania.
Aura Wielkiego Opiekuna swobodnie otoczyła wszystkich w sześcianie. Jak ktoś nie potrafił odczytywać aur to mógł tylko dziękować, w przeciwieństwie do tych co potrafili. O ile z wyglądu wydawał się niepozorny, a wręcz karykaturą dziwnej krzyżówki, aurę Opiekuna można była opisać w dwóch słowach — terror i bezgraniczność. Jeżeli bogowie mieliby dreptać po tym samym padole co śmiertelnicy, prawdopodobnie posiadaliby podobne aury. Chociaż nie było to też aż tak dalekie, jeżeli mowa o Opiekunie.
— Oj, dziewucho — zaciągnął się z fajki, którą wcześniej załadował na nowo, wypuszczając gęsty dym ze zniszczonych, ciemnych warg. — Nazwałaś mnie wcześniej cholerą, mam jeszcze dobry słuch, dziewucho. Bez jedzenia przez miesiąc — skwitował krótko.
Dym z fajki zaczął przenikać przez sześcian, a wraz z mijającym czasem, sama magiczna klatka po prostu przestała istnieć. Jakby wypuszczany przez Opiekuna dym pożarł całą magię.

Widząc miny reszty grupy, jakby właśnie wydała im wyrok na śmierć, spuściła głowę. Przetarła oczy wierzchem dłoni parę razy, pociągając przy tym nosem.
— Coś wpadło mi do oczu — wymamrotała cicho, trochę osłabionym głosem.
Trochę bez życia rozejrzała się jeszcze po dziwnej przestrzeni, poszukując w tym wszystkim sensu. To nie była iluzja, ale uznała, że lepiej pozostawić resztę grupy w niewiedzy. Stworzenie niezależnego wymiaru o takich rozmiarach, zaliczało się raczej do czynów wręcz na poziomie przekraczającym zwykłych badaczy arkanów.
— Io, przestań marnować magię — zasugerowała rogata — To nie iluzja, myliłam się. Szczerze powiedziawszy, wolałabym mylić się teraz. Jednak bez wątpienia, wszystko tutaj jest prawdziwe… — zerknęła wymownie na Mansuna — Czaszki i szkielety też są bardzo, bardzo prawdziwe.
Rogata wydawała się trochę zagubiona w sytuacji, ale z drugiej strony ogon dziewczyny machał na wszystkie strony w dzikiej ekstazie. Jak mogła się nie cieszyć głęboko w duszy? Ktokolwiek użył tej magii, musiała go koniecznie poznać! Zaczęła się nawet dosyć dziwne śmiać, jakby coś odebrało jej zdrowe zmysły.
— Nigdy nie sądziłam, że bezradność będzie taka… pobudzająca. Magia jest najlepsza! — zaczęła piszczeć jak młódka na widok młodego i bogatego arystokraty, nijako przytępiona ekstazą o myślach jaka potężny musi być właściciel owej magii. Do tego wszystkiego zaczęła skakać wokół obecnych w kółko, odprawiając jakiś dziwny rytuał, który nie za wiele miał wspólnego z magią w tym przypadku.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Vergil przymknął oczy i głośno wciągnął powietrze przez nos, gdy usłyszał to, co powiedziała Ir. Później, tak samo głośno, wypuścił to powietrze ustami, dając jasno do zrozumienia, że nie spodobało mu się takie przejęcie inicjatywy… tym bardziej, że sposób dziewczyny był zwyczajnie głupi. Mentalnie przygotował się już na śmierć. Nie bał się jej, bo już dawno pogodził się z tym, że kiedyś w końcu jej dłonie sięgną także po niego – tym bardziej, że ta wampirza długowieczność powoli zaczynała mu zwyczajnie przeszkadzać i już od jakiegoś czasu zaczynał postrzegać ją bardziej jako jakąś klątwę, a nie błogosławieństwo. Owszem, mógł przeżyć więcej, a przez to posiąść więcej umiejętności, przeżyć niezliczoną ilość różnorakich przygód, a także posiąść wiedzę w ilości niedostępnej dla istoty śmiertelnej, jednak to wszystko zaczynało być… mniej ciekawe. Oczy wampira do momentu, w którym ponownie usłyszeli głos istoty odpowiedzialnej za zamknięcie ich w magicznym sześcianie. Możliwe, że uznała ona jego odpowiedź za pierwszą i taką, która jest też odpowiedzią na zagadkę, bo przecież nie zginęli. Gdyby starzec wziął pod uwagę wyłącznie to, z czym przed szereg wyrwała się dziewczyna… to teraz na pewno nie staliby w lesie, w dalszym ciągu otoczeni przez barierę w kształcie sześcianu. Wampir uśmiechnął się nawet, gdy głos powiedział, że resztę grupy skazałby na śmierć za głupotę, pozostawiając wyłącznie jego przy życiu. To tylko potwierdzało, że jego odpowiedź należała do tych poprawnych.

Nieumarły przyjrzał się staremu mężczyźnie, który najwidoczniej zamieszkiwał ten las, traktował go jako swoje terytorium i możliwe, że nawet opiekował się nim.
         – Tylko tędy przechodziliśmy, próbując dostać się bliżej Szczytów Fellarionu, Wielki Opiekunie – odezwał się wampir. Nigdy nie przepadał za tytułowaniem kogoś „Wielkim”, według niego najczęściej oznaczało to to, że dana osoba ma zbyt wysokie mniemanie o sobie i chce udowodnić innym, że jest kimś, na kogo muszą zwracać uwagę… a także wymusza to sztuczny szacunek, którym osoba ta chce być obdarowywana. Oczywiście, Vergil nie dał po sobie poznać, że właśnie tak o tym myśli – narażanie się na gniew tego typu osób nigdy nie było czymś pożądanym.
         – Wcześniej trafiliśmy na osobnika, który nazwał siebie „Panem Winoroślą”, rzucił na naszą grupę klątwę i kazał nam udać się właśnie w to miejsce, żeby odszukać jego kryjówkę – dodał, wyjaśniając starcowi powód, dla którego zdecydowali się wejść do tego lasu i poruszać po nim. Oczywiste było, że chcieli pozbyć się tej klątwy jak najszybciej, żeby zakończyć ten epizod życia i, najlepiej, jeśli już nigdy nie spotkają tamtego człowieka. Vergil miał nadzieję, że Winorośl nie wymyśli czegoś nowego, co sprawi, że znowu będą musieli wykonać jakieś absurdalne zadanie, które im wymyśli. Możliwe, że wtedy, już nieograniczony przez klątwę, Vergil zdecyduje się na zakończenie życia szalonego maga – miałoby to też inne korzyści, bo nie dość, że nie musieliby się z nim użerać, to nie robiłby on problemów innym mieszkańcom tej krainy.
         – Nie znam… Ale czuję obecność kogoś nieznanego w Górach – odpowiedział starzec, wypuszczając dym z ust. Wampir kiwnął tylko głową. Mógłby spróbować wyciągnąć z Opiekuna dokładniejszą lokalizację, jednak nie zamierzał próbować, bo to mogłoby tylko pogorszyć ich sytuację.
         – Poza tym… Wydaje mi się, że ty, Wielki Opiekunie, także jest osobą odpowiedzialną za zniknięcie części naszej grupy, prawda? - zapytał. Jak tak sobie to jeszcze raz przemyślał, to większy sens miało to, że ktoś magicznie przeniósł ich w jakiejś inne miejsce niż to, że nagle zdecydowali się odejść… tym bardziej, że nie były to osoby idące wyłącznie na końcu całego pochodu. Tutaj najlepszym przykładem był partner Ir, który przecież szedł na czele całej grupy – on zniknął razem z Sherreri, Mansunem i częścią kotołaków, które przybyły do Alaranii razem z nim. Starzec odpowiedział mu powolnym kiwnięciem głową, co tylko świadczyło o tym, że za ich zniknięciem stoi właśnie on.
         – Mógłbyś sprowadzić ich z powrotem? Im szybciej to zrobisz, tym szybciej będziemy mogli pójść dalej, a dzięki temu szybciej opuścimy twój teren – odezwał się znów. Była to zarówno prośba, jak i propozycja – Opiekun sprawi, że ich grupa znów będzie liczyła tylu członków, ilu powinna, a oni nie będą go niepokoić i spokojnie udadzą się w góry, gdzie będą szukali kryjówki Pana Winorośli.
         – Zastanowię się… - odpowiedział Wielki Opiekun i rzeczywiście zaczął się nad tym zastanawiać, w tym celu oparł się o pobliskie drzewo i zamyślił. Mogłoby wydawać się, że nagle zastygł w bezruchu i może nawet umarł, jednak regularnie wypuszczał ustami dym, a to dość jasno wskazywało, że żyje i myśli.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        A więc te czaszki jednak były prawdziwe?
Hmm…
        Mansun powoli odłożył to, co trzymał w rękach. Co prawda prawdziwość szkieletów tylko potęgowała u Karakala chęć obejrzenia ich budowy, ale jednak w pierwszej kolejności nie należało bawić się zwłokami. Chociaż… to było dla dobra nauki. Ich sunbaryjskiej nauki! No i gdzie niby indziej znajdą ich aż tyle!? Gdyby nie ogólna makabryczność zjawiska kapitan stwierdziłby, że możliwość przebywania tutaj nieziemsko wręcz spodobałaby się Kanhumie.
        - Nain! - powtórzył ostrzegawczo monitum i tupnął gniewnie. Trzeba było się zastanowić co robić dalej, a najlepiej - jak się stąd wyrwać. Io jednak na razie się poddał. Chociaż poddał to może złe słowo - najpierw całkowicie zaprzestał używać magii, a potem skumulował całą dostępną mu energię na swoim ciele i wyparował w oślepiającej jasności bez słowa wyjaśnienia. Zostawił ich czy jak?
Fon, choć absolutnie nie rozumiał co się tu działo, mocno się zniknięciem mężczyzny przejął. W końcu miał ich chronić, prawda? Tak czy nie? O jeny, jak dobrze było dzień i noc kołysać się na statku z daleka od tego przeklętego lądu… albo chociaż siedzieć na wybrzeżu, gdzie szaleni magowie jakoś tak nieczęsto się zapuszczali, a ludzie wydawali się jeśli nie mili to przynajmniej niegroźni.
        - Nie shęsto jezteś bezradna - ni to stwierdził, ni zapytał kapitan, z uśmiechem wodząc wzrokiem za tańcującą rogatą. Jemu tam to uczucie nie było zbyt obce. Ani jemu, ani nikomu kogo lepiej znał i nie trzeba było magii, by ich wpędzić w sidła skrajnych wręcz reakcji. Alarańska kobieta natomiast choć potrafiła zachowywać się jak słabowita panienka, wcale nie była zbyt często zdana na łaskę innych. Na to przynajmniej wyglądało. Oczywiście - była potężniejsza od nich i w dodatku tutejsza. Vergil też pewnie nie bywał ‘bezradny’ tak często. Ciekawe, bardzo, bardzo ciekawe… dostęp do tej emocji musiał być jednak umysłowi potrzebny, skoro doznająca tego zjawiska Wiśnia zrobiła się taka podekscytowana. A może to już za daleko idące wnioski? Trzeba będzie potem popytać kogoś, kto lepiej zna się na życiu długowiecznych, a przy tym potężnych istot. Prywatnym zdaniem Mansuna jednak strasznym byłoby posiadanie zbyt wielkiej potęgi. On jak nic by przy tym oszalał.
        Poprawił kapelusz i chrząknął, a w końcu sięgnął do plecaka taszczonego przez Fona i coś zaczął tam gmerać. Nie znalazł oczywiście Io, ale i tak wydawał się zadowolony, gdy skończył. Tylko tak… co teraz?

        - Cały ty, zawsze faworyzujesz podstarzałych mężczyzn - burknęła cicho Ir, wyraźnie niezadowolona, że za swoją pomysłowość nie otrzymała odpowiedniej pochwały. Zamiast tego Zaradi o mało nie rzucił się na nią z pazurami. Na szczęście pojawienie się nowego osobnika nieco go rozproszyło.
        Tego gościa nienawidził podobnie jak Pana Winorośli, nieco bardziej za to niż Ir, Io, Vergila i niektórych ze swoich towarzyszy, ale co niby mógł mu zrobić? Nic. Westchnął więc i słuchał kolejnego stukniętego, przepotężnego, rządzącego się i mającego zbyt wysokie mniemanie o sobie (skąd on to znał?) zeschniętego dziwaka od ośmiu boleści. Brał głębsze oddechy, kiedy Ir wypowiadała kolejne niepochlebne opinie, ale poza tym był oazą spokoju i epicentrum wszelkiego opanowania.
        - Poza tym pewnie, że słyszałeś tę ‘cholerę’, głucholcu, wykrzyczałam to przecież. - Brunetka wzniosła oczy do nieba, ale bardziej niż do maga, kierowała te słowa do siebie. On i tak ją ignorował. Pewnie nie pierwszy raz, bo z jej dorodnej postury wynikało, że raczej nie głodowała. Pokrzyczał, pokrzyczał, a potem znikała mu z oczu i jakoś się rozchodziło. Tylko spotkania były nieprzyjemne. Jakby sam mógł sobie poradzić, ha! Wiedział, że w nieskończoność nie będzie mógł tu siedzieć, musiał mieć jakichś następców.
        W przeciwieństwie do Zaradiego nie zareagowała wewnętrzną pogardą, kiedy wampir zaczął ‘negocjować’ z Wielkim Opiekunem. Karakal nie wiedział jakim cudem można się tak podlizywać jakiemuś idiocie, Ir uważała, że to w sumie najrozsądniejsze wyjście. Jej opinię podzielał Kanhuma, który miał przemożną nadzieję, że Vergilowi uda się załagodzić sytuację i dogadać z Alarańczykiem. Zresztą jakby o niego chodziło, to był w stanie się i magowi pokłonić. Z niektórymi nie należało dyskutować, nie i już! Oh, gdyby tak mogli odejść…
        Mieli farta.
        - Idziemy - oznajmiła Ir, nagle na nowo w dobrym humorze. Na spojrzenia towarzyszy wskazała na zastygłego w bezruchu starca i wyjaśniła - namyślił się.
        Nie powstrzymywał ani jej, ani nikogo kto podążył za nią, więc pewnie mówiła prawdę. Zaraz z resztą obok niej pojawił się Io, szepnął coś na ucho, po czym oboje skinęli głowami. Razem wykonali parę dziwnych gestów, po czym nieco nerwowo spoglądając na swojego mentora, ‘przyzwali’ resztę grupy, fundując im lekki ból głowy, ale i wolność, tak przy okazji.
        - Chodźmy, zanim się rozmyśli! - szepnęła nerwowo Ir i przyspieszyła kroku. Co prawda niby nie popisała się przy zagadce, ale ej - jej osobiste porachunki i układy nie były ich sprawą. Mogli teraz co najwyżej się odwrócić, znowu pogubić albo iść zakolegować się z Wielkim Opiekunem. Co woleli. Ona mogła zaprowadzić ich jeszcze kawałek i zrobić im przysługę milcząc. Ostatecznie to wszystko nieco ją przygnębiło. Bo i co tu ukrywać - nie chcesz wychodzić na kogoś absolutnie bez władzy i rozsądku, kiedy podajesz się za przewodnika i próbujesz zrobić na kimś dobre wrażenie mimo swojego charakteru. A Opiekun potraktował ją bardzo nie fair na oczach nieznajomych!
,,Bez jedzenia”, ,,dziewucho!” PFF! Tak uwielbiali podkreślać swoją siłę najgorsi ze zgrzybiałych pierników. Inna sprawa, że faktycznie byli z Io dużo od niego słabsi. Do czasu. Jego era w końcu przeminie, a kiedy to nastąpi, ona zostanie Czerwonym Kapturkiem i będzie wszystkich traktować z szacunkiem. O! A Io zrobi, co zechce. Na pewno wymyśli coś równie fajnego.
        Rozdrażniona upokorzeniem straciła chęci do rozmów, ale szczęściem ich wędrówka nie trwała długo. Nieznośne milczenie w końcu zostało przerwane.
        - To tutaj. Dalej nie możemy pójść - oznajmiła z niejakim żalem. Znaleźli się na krańcu urwiska, z którego doskonale widać było wyrastające z poszarpanej mgły góry.
        - Kiedyś był tu most, ale obecnie trzeba albo przelecieć, albo schodzić szlakiem - powiedziała, niemal fukając, gdyż most jak nic został usunięty przed chwilą, zgadnijmy za czyją sprawą. ,,Wszystko robi, żeby nam utrudnić!” pomyślała z frustracją i kopnęła pobliski kamień. Czuła, że powinni z Io zniknąć na pewien czas z okolicy, przybysze więc musieli poradzić sobie sami. Szanse, że spotka ich coś nieprzyjemnego ze strony Opiekuna, będą o wiele mniejsze, jeżeli przestaną im teraz towarzyszyć. Niech to!
        - Mogę wam już tylko życzyć powodzenia i przeprosić za te wszystkie wpadki… no cóż, bądźcie cali! - Uniosła dłoń w pożegnalnym geście, ale rozmyśliła się z nagłego odejścia i jeszcze dodała:
        - Masz łeb na karku, miło było z Tobą ‘współpracować’ - zwróciła się do Vergila. - A wy… - Popatrzyła po futrzakach. - Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Trzymaj się mała! - Puściła oko do Wiśni i dopiero po tym pozwoliła Io przenieść ich jak najdalej od grupy. Możliwe, że teraz na karku został im już tylko Pan Winorośl.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Mansun nie był daleko od prawdy, bo przemienioną szarpały różne emocje. Bezradność również do nich należała, ale ona nie czuła się z tym źle. Fakt obecności nieznanej jej magii wystarczał na odciągnięcie uwagi. Fascynowała się nią, nie mogła więc zignorować sytuacji, w której się znajdowali.
— Masz rację…
Na zdanie kociego kapitana zareagowała ciszą i bezruchem, w końcu rzadko kiedy miała okazję usłyszeć komentarze pobocznych istot. Nijako ciężko rozmawiać ze starymi księgami, pergaminami i tym podobnymi rzeczami. Próbowała nie raz, ale ostatecznie żywy i w miarę inteligentny partner do rozmowy był niezastąpiony.
Oprócz tego zastanawiała się, gdzie mógł podziać się małomówny Io. Nie przejęła się tym tak jak reszta grupy. Mężczyzna użył jakiejś magii albo ktoś użył magii na nim, aby wydostać się z tego nienaturalnego wymiaru. Miała co do tego swoje podejrzenia, ale nie podzieliła się tym z nikim.

Zbierała się wokół nich spora ilość magii, dziewczyna wzruszyła ramionami bezradnie. Wydawała się nawet zawiedziona.
— Wydaje się, że czas wracać do rzeczywistości.
Chwilę po słowach rogatej, całej grupa zniknęła w dziwnej mgle, która ich pochłonęła w mgnieniu oka. Nikt nie miał czasu na reakcje, nawet świadoma sytuacji przemieniona.

Gdy znowu mogła cokolwiek zobaczyć, znajdowali się ponownie z resztą grupy. Do tego na uboczu stał jakiś starzec, a przynajmniej takowym mógł się wydawać dla innych.
— Magia tego bóstwa nie miała dna. Przerażające.
Wzdrygnęła się trochę i objęła się, rozmasowując podświadomie ramiona. Trzymała się blisko Mansuna, gdy grupa ruszyła. Pewna nachodzących pytań z czystej, kociej ciekawości, postanowiła wytłumaczyć sytuację.
— Czytałam o nim kiedyś. To bardzo stare i zapomniane pomniejsze bóstwo, chociaż bliżej mu do opiekuna. Nigdy nie może opuścić lasu.
Zaczęła tłumaczyć kapitanowi niezbyt głośno, aby nie zwracać uwagi grupy. W głosie trudno było nie wyczuć pasji związanej z tematem. Miała słabość do wszystkiego, co związane z magią.
— Dosyć markotny i humorzasty jak na opiekuna. Dwójka naszych przewodników to pewnie jego następcy. Chociaż nie wiem, ile w tym dobrego, ale ile złego. Ważne, że żyjemy.
Skwitowała z szerokim uśmiechem i uwiesiła się na karku Mansuna. Musiała podskoczyć, aby tego dokonać. Nie uważała się też za ciężką, a mężny kocur musiał to zdzierżyć. W końcu był jej rycerzem!

Czas w podróży mijał szybko i nadszedł czas rozłąki.
— … Trzymaj się, mała!
Z wypowiedzi dziewczyny dotarły tylko do niej te słowa. Najwidoczniej tutaj kończyła się ich wspólna przygoda. Nie czuła się z tym źle, bardziej trochę zagubiona. Zdążyła dziwną dwójkę polubić, ale takie już życie. Nie wiesz, kiedy ani gdzie, ani w jaki sposób się z kimś pożegnasz.
— Ty również duża — krzyknęła i pokazała język zaczepnie, bo ręce miała zajęte poprzez zwisania z karakala.
Zdążyła tylko uchwycić rozbawioną minę dziewuchy, gdy po prostu zniknęli całej grupie z oczu. Nie był dramatyzmu ani wielkiego przedstawienia.

Długoucha objęła udami kotołaka w pasie aby odciążyć zmęczona już ramiona. Uśmiechnęła się słodko do niego, mając nadzieje, że zrozumie. Nie czuła już nóg, więc taki sposób podróży był wygodniejszy. O ile sposób do najgrzeczniejszych nie należał, wcale to jej nie przeszkadzało. Młodą panną w końcu już nie była! Pfi. Do tego kocur nie wydawał się w żaden sposób tym przejęty, przynajmniej z perspektywy przemienionej. Grupa i tak uważała ją za dziwadło, więc nie zamierzała się przejmować.
— Ten cały Pan Chwast, Winorośl czy jak on się tam zwie. Chcecie po prostu go odnaleźć i liczyć, że łaskawie ściągnie klątwę?
W słowach dziewuchy można było wyczuć wyraźną kpinę. Istoty pokroju Winorośli zazwyczaj nie odpuszczali, zwłaszcza świeżo nabytych zabawek. To coś w rodzaju rozrywki, chociaż Wiśnia szczerze gardziła tym typem zachowań. Psuło to jej renomę jako osoby, zajmującej się dziedziną magii.
— Zrobicie, jak uważacie, jestem tylko dodatkowym… obserwatorem — skwitowała, opierając głowę wygodnie o swojego rycerze w kociej sierści. Przymknęła oczy i pozostawiła decyzję reszcie grupy. Co prawda nie spała, ale chciała dać odpocząć umysłowi. W przeciwieństwie do wojaków, ona używała intensywnie głowy, która też potrzebowała czasem „odsapnąć”.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

W końcu drużyna znów była w komplecie, nawet z tymczasowymi członkami, którymi byli Ir i Io. Zresztą, niedługo po tym, jak oddalili się od miejsca, w którym spotkali starca opiekującego się lasem, dwójka ta i tak musiała ich opuścić. Po prostu powiedzieli, a raczej dziewczyna powiedziała im, że dalej już nie mogą iść. Cóż, przynajmniej pomogli im przedostać się przez las i pod Szczyty Fellarionu, chociaż i tak nie obyło się bez utrudnień, ale z nimi udało im się poradzić, chociaż sam Vergil miał wrażenie, że byli naprawdę blisko śmierci, gdy dziewczyna tak nagle wyrwała się ze swoją odpowiedzią. Mieli szczęście, że starzec zaakceptował jego odpowiedź, a nie tę, którą podała mu ona – inaczej możliwe, że zginęliby i na tym skończyłaby się przygoda tamtej części drużyny.

         – Bo właśnie tak zrobi – odpowiedział wampir mrocznej elfce. Ona nie podróżowała z nimi od początku, więc nie mogła do końca zdawać sobie sprawy z tego, jakim osobnikiem jest Pan Winorośl.
         – On… jest po prostu szalony, jednak jestem pewien, że ściągnie z nas tę klątwę po tym, jak wykonany to zadanie, które nam wyznaczył, czyli właśnie znalezienie go gdzieś w tej okolicy. Wcześniej powiedział nam, że znajdziemy go na Szczytach Fellarionu, więc pewnie ma tu jakąś kryjówkę albo coś takiego, skąd pewnie nas obserwuje i czeka na to, aż do niego dotrzemy – dopowiedział. Nawet nie miał zamiaru ukrywać, że taka sytuacja mu się podoba i nie ma nic przeciwko temu, że wykonuje rozkazy. W dodatku rozkazy kogoś, kto niekoniecznie jest zdrowy na umyśle. Niestety, osobnik ten jest także dość potężnym czarownikiem, więc otwarta walka z nim mogłaby skończyć się dla nich niekoniecznie tak, jakby sobie planowali.
         – Zawsze jest też możliwość, że jednak mu się odwidzi i postanowi kontynuować grę z nami… wtedy moglibyśmy spróbować go zabić. Śmierć osoby, która rzuciła klątwę prawie zawsze zdejmuje ją z osoby lub osób, które są pod jej wpływem – dodał jeszcze. Podejrzewał, że Sherreri mogła to wiedzieć, jednak nie był tego pewien, jeśli chodziło o resztę grupy.
Vergil rozejrzał się wokół, na co pozwalało mu to, że znajdowali się na granicy między lasem i górami. Na tym odcinku nie rosły wysokie drzewa, a jedynie krzewy i trawa, czasem jakieś kwiaty… więc po prostu mógł rozejrzeć się i może akurat udałoby mu się wypatrzyć jakąś ścieżkę. Niekoniecznie byłaby to taka, która doprowadziłaby ich prosto do Pana Winorośli, jednak na pewno lepiej byłoby się nią poruszać i także wypatrywać miejsc, w których człowiek ten mógł się ukryć.

         – Dobra. Idziemy. Na lewo od nas jest ścieżka – odezwał się i ruszył w tamtą stronę. Rzeczywiście było tam to, o czym powiedział – na początku ciągle prowadziła ona w lewo, jednak było widać, że im dalej się nią szło, tym wyżej się znajdowała. Następny jej odcinek zakręcał przy ścianie i pewnie prowadził jeszcze wyżej.
         – Wcześniej powiedział, że znajdziemy go na Szczycie Fellarionu, więc mogło też chodzić o to, że ukrywa się w wyższych partiach gór… W każdym razie, po prostu rozglądajcie się i szukajcie wejść do jaskiń, bo prawdopodobnie Winorośl ukrywa się właśnie w jaskini – powiedział, jednocześnie stawiając pierwsze kroki na ścieżce. Niestety, była ona tak wąska, że każdy musiał iść w pojedynkę, bo na pewno nie zmieściłyby się na niej dwie osoby idące tuż obok siebie.
Vergil od razu zaczął się rozglądać, mimo że zrobił to już wcześniej, gdy szukał ścieżki lub czegoś podobnego, żeby nie musieli wspinać się bezpośrednio po górze. Miał dziwne przeczucie, że prawdą może być to, co powiedział wcześniej i rzeczywiście na kryjówkę Pana Winorośli trafią dopiero, gdy będę wyżej… o wiele wyżej niż teraz. Możliwe też, że warunki pogodowe ulegną tam zmianie – może być tam zimniej i wiać mocniejszy wiatr.
         – Może nawet uda wam się zobaczyć śnieg i go dotknąć – powiedział do kotołaków, nawet na chwilę odwrócił się, żeby na nich spojrzeć. Po tym znów zaczął patrzeć na ścieżkę, co jakiś czas rozglądając się za jakimiś jaskiniami.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Znowu w dawnym składzie, ale o nowe doświadczenia mądrzejsi i o nowe podejścia bogatsi duchowo. Koty czuły, że powoli, bardzo powolutku zaczynają się jednak pod wpływem tej niespodziewanej podróży zmieniać i przekształcać. Początkowe zdezorientowanie, choć nie opuszczało ich tak zupełnie, to jednak malało - otoczenie mimo bogatej gamy nowych woni, dźwięków i obrazów nie szokowało już tak, a jedynie przyjemnie interesowało, pobudzało do poznawania go i kusiło do zdobycia nowej wiedzy. Magia, nawet potężna, skrajnie szalona i niebezpieczna, nagle wydała się naturalnym elementem życia - choć może to kwestia tego, że parę strasznych przeżyć z jej udziałem mięli już za sobą. Jak najbardziej normalnie i niezabójcze ptaki odprawiały swoje dzienne trele na gałązkach krzewów, a po rozjaśnionym niebie sunęły lekkie, smugowate chmurki.
Karakale były urzeczone, a jednocześnie nieco już uspokojone mogły zabrać się do działania. Nie zamierzały zwalniać marszu grupy (przynajmniej nie za bardzo), ale w końcu mogły przypomnieć sobie, kim tak naprawdę są, czemu akurat tutaj i jak należy wykorzystać tę szansę. Nowe próbki ziemi, liści i kwiatowych kielichów lądowały w pojemniczkach, szkatułkach i nawet fiolkach u pasów kocich spodni, zbierane z pewnym specyficznym namaszczeniem, a jednocześnie szybko na tyle, by nie posądzić kotów o ociąganie się. Zresztą na wąskiej ścieżce pole do manewru w końcu się skończyło i gęsiego, niczym pisklęta za siodłatą matroną (Vergilem) ruszyli górskim szlakiem.

Powietrze było tu inne - lekkie, przejrzyste i jasne, wypełnione nutami, których nie znali, a pragnęli opisać. Jeden z nich wyciągnął więc notes i zaczął stawiać sunbaryjskie znaczki jeden po drugim, kreśląc zamaszystymi ruchami jakieś dodatkowe diagramy i wykresy, przekładając kartki i coś mamrocząc do siebie. Reszta, gdy ochłonęła z pierwszego zafascynowania, zajęła się szukaniem wszelkich jaskiń, grot i podejrzanie dużych szczelin, w których czaić mógłby się ich szalony mag.

Przywykli już zupełnie do obecności Vergila i jego przewodnictwa. Nawet Zaradi bez szemrania wykonywał jego polecenia, tak długo jak uważał je za rozsądne, a takież niestety były. W innych obudził się już pewien stopień nienaiwnego nawet zaufania do Alarańczyka i na dobrą sprawę traktowali go jak tymczasowego co prawda, ale jednak członka ich grupy. Nie tej konkretnej, rozwiązującej sprawę klątwy, lecz kociej społeczności ogółem. Choć nie zapominali i o zdrowej rezerwie. Ostatecznie przepaść kulturowa między nimi była olbrzymia i dużo brakowało do wzajemnego zrozumienia się.
Jeszcze mniej pojmowali Wiśnię i jej zachowanie - to, jak uczepiła się szyi Mansuna nikogo już nawet nie zdziwiło, ale kiedy w ruch poszły nogi, część od kolan w górę zdaje się mocno intymniejsza niż ręce, koty zaczęły rzucać jej raczej zdystansowane spojrzenia, a ich wibrysy drgały w dziwaczny sposób. Jedynie sam zainteresowany kapitan wydawał się mieć do kobietki cierpliwość, a także przesadną dozę zrozumienia i dziecięcej wręcz ciekawości. Właściwie to uznał, że tak jest nawet wygodniej, kiedy już go nie poddusza. Taka sytuacja miała jeszcze jeden plus - ciepło drobnego ciała grzało go w plecy, a powietrze jakby nie patrzeć ochładzało się podczas powolnej wędrówki pod górę. Karakale nieprzyzwyczajone były do chłodu i tylko zapał odkrywców (oraz poniekąd przymus) pchały je coraz wyżej. W pewnym momencie ktoś nawet pozazdrościł Mansunowi żywego ocieplacza, ale po krótkiej refleksji doszedł do wniosku, że sam by się jednak nie skusił na tak nieprzewidywalną garderobę.

Ze względu na brak miejsca monitum pogodnego kapitana zostało schowane - i tak każdy wiedział, że grozi im ciągłe niebezpieczeństwo, więc marudny artefakt i tak na nic by się nie zdał. Postanowiono jednak zrobić użytek z innego - Servala Zaradiego. Ta dziwaczna maskotka po uaktywnieniu wysunęła się na prowadzenie i zaczęła niczym magiczny radar kręcić głową i starać się namierzyć… no właśnie.
Zaradi przy jej pomocy mógł szukać osób, u których w danym momencie dominowała jakaś konkretna emocja. Ale chcąc odnaleźć Pana Winorośl, na czym powinien się skupić? Spróbował wyobrazić sobie, jak to jest być takim wariatem, nieprzewidywalnym, potężnym, skrejnie nieodpowiedzialnym, ale nad agresję ceniącym rozrywkę… żeby się skupić przymknął oczy i zmarszczył brwi. Widać było, że nie przychodzi mu to z taką łatwością, jakby chciał, ale się nie poddawał. Żeby nie zlecieć ze ścieżki chwycił za ramię idącego przed nim Kanhumę i oparł na nim część swojego ciężaru, a osłaniającego tyły Fona poprosił, by w razie czego go łapał.
- Tylko z refleksem, bo jak spadnę przez ciebie, to cię zdegradują!
A potem myślał. Myślał intensywnie, a Serval kręcił łbem niespokojnie, jakby niezdecydowany. W końcu jednak Zaradi zaczął pojmować. Jak to jest być takim Winoroślą… co u niego dominuje? Szaleństwo to na pewno, ale to stan umysłu, składa się na to wiele rzeczy… jedna emocja, potrzebuje jednej emocji! No, albo kilku. Z kilkoma będzie łatwiej. Co on mógł teraz czuć? Obserwował ich? Jeśli tak, to musiał być rozbawiony. Ciekawy, czy dojdą. Może trochę niezadowolony z faktu, że są blisko? Ale na pewno nie przejęty. To nie w jego stylu. Pewny siebie. Swojej genialności i sztuczek. Blondyn nie do końca umiał to sobie wyobrazić, ale zaczął przekazywać różne pożądane odczucia swojemu monitum, a to bardziej lub mniej reagowało, aż w końcu dotarł do niego impuls klarowny, choć słaby - znalazł mieszankę, której szukał!
Nie było wątpliwości, że moce jako sposób rzucania zaklęć dobrze pasował do impulsywnego i narwanego karakala, ale dziedzinę emocji mało kto by mu przypisał. Trudno też czasem było uwierzyć, że ktoś tak uparty, jednostronny zwykle i niechętny zmianom nastawienia, musiał nauczyć się analitycznej co prawda, ale jednak empatii, by móc korzystać z umiejętności swojego artefaktu. Wczuwanie się w położenie innych osób, rozumienie tego, co i dlaczego myślą i ingerowanie w ich stany psychiczne było działką, która mogła dawać Zaradiemu przewagę, a jednocześnie czymś, do czego nie wydawałoby się, że ma wrodzony talent. Może właśnie ze względu na to i trudny charakter, obdarzony został taką, a nie inną magią, takim, a nie innym monitum. Musiał na ich rzecz wykształcić w sobie zdolności, których nie posiadał i nadal mógł tłumaczyć sobie, że to wszystko ze względu na zadanie, więc nie raniło to jego dumy.
Długi trening w rodzinnych jeszcze stronach opłacał się - teraz, po długich minutach wysiłków i kolejnych kilkunastu marszu, Serval jakby na coś się ukierunkował. Nie było pewnym, czy złapał właściwy trop oraz w jakiej są odległości od domniemanego celu, ale lepsza była taka informacja od żadnej.
Mimo wszystko koty wykorzystując tak zmysły, jak i zwykłe półzwierzęce instynkty, rozglądały się czujnie, chcąc wyłapać każdą nieprawidłowość w otoczeniu oraz poinformować wampira o ewentualnych jaskiniach. Podniecone były też wizją zobaczenia śniegu, którą im przedstawił. Miło, że o tym pamiętał - może jak przyjdzie czas będzie dość wyrozumiały, by mogli się na chwilę zatrzymać i zwyczajnie nacieszyć okolicą… ale najpierw Winorośl.

- A thy nie chseż, żeby Phan Winoroźl zdjął z ziebie twhoją włashną klątwhę? - zapytał wreszcie Mansun Wisienkę. - W khońcu napisał zi coź na rhęze. Nie przeszkhaza zi to? - Jego ton był uprzejmy i spokojny jak przy porannej herbatce. Wszystko wskazywało na to, że faktycznie nie przypisuje kobiecie żadnych konkretnych uczuć względem niepochlebnego tatuażu, spodziewając się po niej niemalże wszystkiego i jednocześnie godząc się z jej reakcją. Sam jednak raczej pozbyłby się czegoś takiego… choć z drugiej strony byłaby to alarańska pamiątka!
- Wiziałaś już źnieg, Wiśhenko? - zapytał zaraz potem. - Nie mhogę się tegho doczhekać! Mham nhadzieję… - urwał, bo chciał oznajmić, iż liczy na to, że spotkają Winorośl gdzieś bliżej szczytu, a więc później niż prędzej, a to nie do końca leżało w interesie grupy. Skorygował to więc szybciutko:
- Mham nhadzieję, że udha nam szę do nhego podejźcz!
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

*Wypowiedzi w Mowie Pradawnych będą zaznaczone tym KOLOREM, aby było od razu wiadomo, bez wspominania za każdym razem, że jej używa. Wygoda dla mnie, jak i dla was.

        Wiśnia wsłuchiwała się w otoczenie z umiarkowaną uwagą. Wampir skupiał się głównie na temacie Winorośli, ale nie uważała, aby musiała dodawać do tego coś więcej. W końcu czemu miałaby marnotrawić cenny czas, aby myśleć o szaleńcu? Przynajmniej do momentu wypowiedzi kociego kapitana (Mansun):
        — A thy nie chseż, żeby Phan Winoroźl zdjął z ziebie twhoją włashną klątwhę? — zapytał wreszcie Mansun Wisienkę. — W khońcu napisał zi coź na rhęze. Nie przeszkhaza zi to?
Specyficzny sposób wymowy nie sprawiał jej kłopotów, aby zrozumieć treść pytania. Zaczęła przyznawać kotołakowi punkty za bystrość, które na samym początku mu srogo odjęła, bo wydawał się zwykłym naiwniakiem. Odpowiedzieć zamierzała od razu, ale przestrzeń na wąskiej ścieżce skutecznie to utrudniała, dlatego postanowiła poczekać na bezpieczniejszy moment. Na szczęście na okazję nie musiała czekać zbyt długo, gdyż górska ścieżka stała się o wiele szersza i przyjaźniejsza podróżującym. Zeskoczyła z Mansuna w pośpiechu, lądując z gracją.
        Odpowiadając, zignorowała pierwszą część wypowiedzi.
        — Śnieg? Widziałam coś cudowniejszego niż śnieg! — krzyknęła w nagłej euforii, jakby od dawna czekała na takie pytanie od kociego kapitana. Wyciągnęła dłoń przed siebie w znanym już większości geście, którego użyła na początku ich podróży. — Mój wierny kompanie, Grimoire Ataraxia, odpowiedz na moje wołanie.
Strużka białawej, gęstej, widocznej dla gołego oka magii opuszczała naszyjnik na szyi przemienionej, materializując sporej wielkości tomisko w zaskakująco krótkim czasie. Zamknięta księga lewitowała palec nad powierzchnią dłoni, delikatnie opadając i unosząc się na zmianę. Nastąpiła również typowa dla Wiśni demoniczna transformacja oczu oraz świetliste tatuaże na plecach. Całość nietypowego obrazu podkreślał dziko poruszający się ogon przemienionej, co trochę przypominało szczęśliwe merdanie psa na widok właściciela.
        — Malmugre Dudahmalgre, Leang Umroang [Kreacja Iluzji, Widmo Wspomnień]
Słowa magii otworzył księgę, która zaczęła sama przewracać stronicę, zatrzymując się dopiero na tej odpowiedniej. Wszystko działo się w ramach czasowych zawartych sekundach, pozostawiając obecnym niewiele czasu reakcji, jak i stawiając poczynania dotychczasowej towarzyszki podróży pod znakiem zapytania. W końcu nikt z obecnych raczej nie mógł zdawać sobie sprawy (oprócz wiedzy, że jest potężna), że mieli do czynienia z mistrzynią iluzji. Istotą tylko jeden stopień niżej niż najpotężniejsi magowie.

Energia magiczna uwolniona przez wiedźmę zaczęła zmieniać rzeczywistość, obierając za centrum samą przemienioną. Zmiany następowały po promieniu od owego centrum, przemieniając krajobraz na zlodowaciały i pokryty grubymi warstwami śniegu. Spokojna pogoda została zastąpiona bezwietrznymi, ale obfitymi opadami śniegu. Krajobraz zmienił się nawet po sam horyzont, podobnie jak i drzewa zostały pokryte warstwami ciężkiego śniegu. Dalej znajdowali się w prawdziwym świecie, który był dla Wiśni jak wielki tort, który obficie oprószyła magią.
Iluzja wpływa na każdy zmysł obecnych, stąd też próbując dotknąć śniegu, mogli poznać jego teksturę i zachowanie. Zrobiło się też odczuwalnie chłodniej. Dziewczyna stała tam, gdzie stała, pozostając w przemienionym stanie (oczy i tatuaże), ale nie na długo. Zerwała się do biegu i uwiesiła się ponownie na biednej szyi rycerzo-kotołaka jak dziecko, bo w końcu stworzyła zapierający dech w piersiach krajobraz, a przynajmniej dla kotołaków, które nie widziały śniegu.
        — Pochwal mnie, głaszcz! — zażądała nieco dziecinnym, ale wciąż melodyjnym głosem, wpatrując się obsesyjnie demonicznymi źrenicami w pyszczek Mansuna. Zrobiła to wszystko dla niego, więc oczekiwała większej dozy uwagi. Reszta grupy została złapana w szpony owej magii tak przy okazji. Nie miało to dla niej większego znaczenia, bo było łatwiej rzucić czar obejmujący wszystkich niż tylko jedną konkretną osobę, głównie przez jej charakterystyczną przemianę.
W pewnym momencie nawet obróciła głowę w stronę wampira i pokazała mu język.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Na początku tylko obejrzał się na chwilę, patrząc na to, co wyprawia Sherreri. Później musiał się już zatrzymać, bo reszta grupy też to zrobiła. Gdyby nie klątwa, którą połączony był z jednym z kotołaków, prawdopodobnie szedłby dalej – oni najwyżej dogoniliby go, bo raczej nie zgubiliby się na jednej ścieżce, która w ogóle się nie rozgałęzia. A tak, teraz musiał stać w miejscu, zamiast przemieszczać się i szukać miejsca, w którym mógł ukryć się Pan Winorośl. Także, już chcąc lub nie chcąc, przyglądał się poczynaniom mrocznej elfki o nietypowym kolorze włosów. Od razu wyczuł energię i aurę magiczną bijącą od księgi, którą dziewczyna przyzwała tajemniczym zaklęciem. Vergil znał kilka języków, jednak akurat tego nigdy się nie uczył, chociaż wydawało mu się, że brzmi jak mowa, którą posługują się smoki lub pradawni czarodzieje. Nie był tego pewien i na pewno nie założyłby się, że właśnie tak jest… po prostu tak mu się wydawało. Zresztą, nie zastanawiał się nad tym długo, bo na jego oczach ich otoczenie zaczęło się zmieniać i to w naprawdę dobrą iluzję – droga, drzewa i ogólnie niemalże wszystko zaczęło pokrywać się śniegiem wywołanym przez kolejne zaklęcie Sherreri.
Dlaczego wampir stwierdził, że jest to naprawdę dobra iluzja? Ponieważ oddziaływała na każdy ze zmysłów w sposób, w który mógłby to robić prawdziwy śnieg i zmiana temperatury powietrza, którą mógłby on wywołać. Ten śnieg nawet zachowywał się tak, jak prawdziwy – gdy tylko Vergil zrobił krok do przodu, mógł usłyszeć charakterystycznie skrzypienie śniegu pod podeszwą buta. Ciekawe, jak długo uda jej się utrzymać taką iluzję. Wampir wiedział, że podtrzymywana iluzja wykorzystuje energię magiczną osoby, która ją stworzyła i, gdy już nie będzie miała skąd czerpać magii, po prostu zniknie. Każdy miał jakiś limit, jeśli chodziło o ilość magicznej mocy zgromadzonej w ciele – to także powinno dotyczyć Sherreri. Zwyczajnie nie mogła istnieć osoba, która ma jej nieskończenie wiele… a jeśli komuś wydaje się, że zna taką osobą, to osoba ta po prostu ma tej energii naprawdę dużo i tylko wydaje się, że ta nigdy jej się nie kończy.

         – Możemy iść dalej? - zapytał po jakimś czasie. Wcześniej nie zrobił tego od razu po tym, jak przemieniona i mroczna elfka wyczarowała kotołakom śnieg. Wiedział, że będą chciały przyjrzeć mu się z bliska, dotknąć, opisać w swoich dziennikach, w których wiedział, że opisują różne rzeczy, na które natknęli się w Alaranii. Dlatego też Vergil poczekał jakiś czas z tym pytaniem i zadał je, gdy postanowił, że właśnie teraz jest na to czas. Może nie tylko on jeden myślał o tym, żeby wyruszyć… tylko, że to on jako pierwszy zadał właśnie takie pytanie i oczekiwał na nie odpowiedzi. Wolałby, żeby była ona dość jednogłośna i to taka, po której rzeczywiście będą mogli wyruszyć dalej, aby móc w końcu znaleźć człowieka, który odpowiedzialny jest za to, że teraz znajdują się właśnie w tym miejscu.
         – Jak długo możesz utrzymać taką iluzję? - zapytał, patrząc wampirzymi i dwukolorowymi oczyma w stronę Sherreri. W ten sposób dziewczyna będzie miała pewność, że pytanie skierowane jest właśnie do niej. Na początku uważał, że to pytanie nie padnie z jego ust, bo wydawało mu się, że aż tak nie jest tym zainteresowany, jednak… ciekawość zwyciężyła. Po chwili odwrócił się w stronę, w którą prowadziła droga, nawet nie czekając na to, aż dziewczyna mu odpowie. Może jej przecież słuchać, gdy jednocześnie nie będzie patrzył w jej stronę. Wrócił też do przerwanego zajęcia, czyli poruszania się po dróżce, a także wypatrywania miejsc, w których mógłby schować się Pan Winorośl.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Już mieli iść dalej. Już byli tak blisko! Zaradi czuł, że dzięki jego wysiłkom ich szansa na znalezienie grubego szaleńca nieco się zwiększa. Wreszcie będą mogli zakończyć tę tragikomiczną wycieczkę z wampirem i różową kurtyzaną z fetyszem na głupców w roli głównej. Naprawdę - spieszyło mu się. A nie jemu powinno najbardziej! To ta nieszczęsna niedojda, Kanhuma, uwiązany był do krwiopijcy i to on cierpiałby z powodu narastającej między nimi odległości. Widać zresztą było po jego niepewnym grymasie, że stale o tym pamięta i starał się nie oddalać od bezsierstnego kompana, choć z drugiej strony bał się go i naprawdę wolałby utrzymać dystans. Fon z kolei z całej tej wyprawy zwyczajnie nie czerpał większej przyjemności i mało z tego wszystkiego rozumiał. Z drugiej strony - nie przejmował się. Miał iść to szedł, był bardzo wytrzymały, a cierpliwości miał więcej niż znalazłoby się na corocznym zjeździe Stowarzyszenia Matek Czworaczków.
Póki w grę nie wchodziła magia.
A tej to im nie brakowało! Nie mogli rzucić nieznanymi gatunkami ptaków z rodziny Paridae, prawdziwymi zagrożonymi gatunkami roślin, które można by zerwać, czy pokojowymi przedstawicielami mniej niebezpiecznych ras, które z chęcią opowiedziałyby o sobie. Nie. Co i rusz traktowali ich magią!
Ile tego było?
Vergil (choć chodziło ledwie o jego przemianę)
Zaklęty pierścień
Pan Winorośl
Wiśnia
Pan Winorośl (jeszcze kilka razy)
Mgła i grupa od wilków
Ir i Io
Jakiś ich przełożony sadysta
Wiśnia…
Blondwłosy kapitan pragnął tylko jednego - uśmiercić ich wszystkich! No, może nie aż tak. Myśli miał jednak gwałtowne, bo wszystko jakby sprzymierzyło się przeciw nim. I opóźniało. Stale i stale - zamiast przybliżać się do celu, musieli przystawać, kręcić się w kółko, odpowiadać na pytania… A Mansun jak głupi tylko szczerzył się, tachając tę swoją konkubinę. Czy naprawdę nie robiło mu różnicy to wszystko!?
Nawet śnieg nie załagodził nijak podejścia Zaradiego. Owszem, był zafascynowany, nawet wyciągnął mimowolnie rękę, by na poduszeczki spadło mu kilka śnieżynek. Chłód był w stanie znieść, biały krajobraz z niewiadomych względów niezmiernie mu się podobał.
A przy okazji utwierdził się w przekonaniu, że Wiśnia jest potężna.
Należało się jej jak najszybciej pozbyć.

I choć pewnie ktoś z grupy by się zgodził, nie wyglądało na to, by Mansun miał zamiar do tego dopuścić, a to on był tutaj wśród kotów najważniejszy (co, serio!?). Co prawda tak jak i reszta odruchowo spiął się, gdy rogata zaczęła czarować, ale kiedy już jego oczom ukazało się przemienione otoczenie, był walaraniowzięty. Rozglądał się z zachwytem, rozwarł ramiona i z chęcią zatopił się w zimową aurę iluzji. Nie zdołał się jednak nacieszyć, gdy w ramiona wpadła mu z powrotem Wiśnia. Z utęsknieniem spojrzał na puchowe czapy, przystanął z nogi na nogę, by poczuć jak ubija suche płatki bosymi stopami. Ręce miał bowiem zajęte.
Zerkał jak nad skrzącym się okryciem ścieżki pochyla się Kanhuma, jak wyciąga notatnik, jak przyklęka i dłubie w lodowym zjawisku. Jak Fon unosi złote oczy ku niebu i patrzy na drobinki osiadające mu na nosie. Nawet Zaradi miał więcej swobody!
Ale głos elfki go upomniał.
Chociaż rozproszony, uśmiechnął się do niej i zgodnie z żądaniem pogłaskał po główce.
- Dźhękuję Wiśhenko! Jesth przhepięknie! - szczerze oznajmił radosnym tonem, ale nie byłby sobą, gdyby nie poświęcił śniegowi jeszcze trochę uwagi. Dlatego też obejmując rogatą, zakręcił się w koło, by choć trochę dać upust szczęściu, jakie go ogarnęło i jeszcze trochę pochrzęścić tym co miał pod stopami. Odetchnął głęboko, by popodziwiać parę wydobywającą się z jego pyska, a potem zapatrzył się w zamglone szczyty…

- Możemy iść dalej? - Pytanie Vergila nieprędko przebiło się do jego świadomości. Szybciej zareagował na nie Zaradi:
- Wręcz powinniśmy. - Popatrzył po swoich krajanach. - Nie ma co opóźniać, pooglądamy sobie później - ,,jak przeżyjemy”, dodał w myślach i odwrócił się do nich tyłem. Pokrywa śnieżna nieco utrudniała poruszanie się jego monitum, ale nadal dawało sobie radę. I skupiało się wyraźnie na jednym punkcie.
- Tam chyba jest jakaś grota - zwrócił się do Vergila, zupełnie ignorując resztę towarzystwa. Czasem miał wrażenie, że tylko jemu i wampirowi zależy na zakończeniu tej feralnej sprawy i uwolnieniu się spod wpływu klątwy (a on nie był nią nawet bezpośrednio dotknięty!).
Wskazał palcem przeciwległe zbocze, by krwiopijca wiedział, o co mu chodzi. Sporo poniżej poziomu, na którym obecnie byli, znajdował się kawałek starego szlaku i całkiem spora szczelina. Winorośl na pewno by się tam zmieścił.
Koty, zaintrygowane, także po chwili podeszły bliżej. Wszyscy byli już gotowi do dalszej drogi, choć czuli się też z lekka zagubieni - to tam mieli się dostać? Jak? Czyżby ich jedyna droga prowadziła aż tam? Tylko chyba… bardzo naokoło. A zimno nie pomagało, wbrew początkowej euforii.
Zapanowała pełna namysłu cisza.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Pod dotykiem kapitana wydawała się jak niegroźny kociak, mrużąc oczy z zadowoleniem. Kontrastowało to wystarczająco mocno z resztą jej zachowania podczas wspólnej podróży z nimi. Gdy wszyscy zajęli się podziwianiem skromnej iluzji, ona opuściła się ostrożnie z wysokiego karakala, lądując lekko na czubkach palców. Przez chwilę jeszcze zadzierała głowę do góry, obserwując reakcje Mansuna z pełnym kobiecego wdzięku, tajemniczym uśmiechem. Szczerość emocji kotołaka była w końcu wypisana na jego pyszczku i w oczach, prawie jak na twarzy dziecka. Sprawiało to przemienionej radość i satysfakcję, bo głęboko wierzyła, że magia to nie tylko narzędzie do rozlewu krwi i konfliktów.
Chichocząca rogata odepchnęła się dłońmi od zatopionego w iluzji kotołaka, obracając się zgrabnie w stronę wampira. Chichot dobiegał od różowogłowej początkowo cicho, ale z czasem rozbrzmiewał w głowach wszystkich obecnych coraz wyraźniej. Ton owego śmiechu nie był natarczywy, ale melodyjny i kojący, ale z nieukrywaną figlarnością. W międzyczasie postać rzucającej rozpłynęła się stopniowo w powietrzu w gęsty, biały dym, który następnie rozwiał nagły powiew wiatru.
Owo uderzenie wiatru wyrwało wszystkich z iluzji, a prawdziwa Wiśnia już stała wiele kroków przed nimi. Zmiana nastąpiła nagle, podobnie jak gwałtownie poruszał się ogon figlarnego maga na przedzie grupy.
— Tak długo, jak mi pozwolisz — odrzekła rozbawionym tonem.
Pytanie wampira od razu ją nakierowało, że mężczyzna zabierał się do tematu magii iluzji od złej strony. Forma odpowiedzi też nie została wybrana przypadkowo, nie widziała zysku dla siebie w bezpośredniej odpowiedzi komuś, kto w każdej chwili mógł stać się jej wrogiem. Nie ufała wampirowi, podobnie jak i reszcie kotołaków. Wędrówka z nimi była jednym z jej licznych kaprysów, tak trwałych, jak piękno mydlanych baniek. Wątpiła, aby stała się ważnym wspomnieniem w ich życiu, czy też oni w jej własnym.

Po wyrwaniu wszystkich ze śnieżnej iluzji Wiśnia zachowywała dystans od grupy, ale też podróżowała w podobnym tempie, co oni. Zamieszanie wokół szczeliny wzbudziło również i jej uwagę, chociaż w przeciwieństwie do nich miała pewność, że to miejscówka Winorośli. W końcu go naznaczyła, nie tylko on potrafił pogrywać innymi.
— On tam jest, głęboko, ale jednak — mruknęła półgłosem.
Brak entuzjazmu w jej głosie był równie wyczuwalny, co jej pewność, że gruba postać maga tam właśnie się znajdowała. Wypowiedź wymsknęła się przemienionej trochę nieświadomie, ale postanowiła popłynąć wraz z nurtem wydarzeń. Zwłaszcza, że zapanowała cisza, gdy wszyscy zaczęli się zastanawiać jak dotrzeć do szczeliny. W takim tempie złapie ich noc i nocleg na wąskim szlaku, a nawet Wiśnia zdawała sobie sprawę, że to kiepski pomysł.
— W linii prostej odległość jest jeszcze w ramach przyzwoitości. Mogę stworzyć niewielkie platformy z ziemi, unoszone przez magię powietrza, tworzące coś na kształt prymitywnych schodów. Jeden „stopień” byłby w stanie na krótki czas utrzymać jedną osobę. Ktoś ma lęk wysokości? — uśmiechnęła się słodko jak diabli, bo o ile mówiła prawdę, sam pomysł był po prostu geniuszem przeplatanym szaleństwem.
— Plus aby bezpiecznie to przebiegło, potrzebowałabym o wiele więcej magii… — Spojrzała dosyć wymownie na resztę grupy, lustrując wszystkich pobieżnie. — O ile wybierzecie taki sposób rozwiązania sprawy rzecz jasna.
Pochyliła się do przodu dosyć nonszalancko, splatając dłonie za plecami. Uśmieszek pozostawał na twarzy przemienionej niezmiennie, jakby został wręcz na niej wymalowany. Szalona wiedźma czy geniusz, kto tak naprawdę przed nimi teraz stał? Na to pytanie odpowiedzi nie znała nawet sama Wiśnia.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Spojrzał tam, gdzie jeden z kotołaków dostrzegł grotę. Przyjrzał się temu uważniej i jemu także wydawało się, że jest tam to, co zauważył zmiennokształtny. Byłby bardziej pewien, gdyby nie padający śnieg, który utrudniał mu obserwację otoczenia.
         – Możesz mieć rację – odparł w końcu Vergil. Im dłużej się temu przyglądał, tym miał większą pewność, że tam znajduje się jakieś wejście do jaskini, od której mogą zacząć poszukiwania miejsca, w którym ukrył się Winorośl. W dodatku towarzysząca im Sherreri chyba mogła jakoś wyczuć osobę, którą teraz szukają – może wyczuwała jakoś jego aurę magiczną albo coś innego, co sprawiało, że była pewna, że on właśnie tam jest. Teraz musieli pomyśleć, jak przedostać się na drugą stronę. Wampir w pierwszej chwili pomyślał o tym, że mógłby przemienić się w kruka i po prostu dostać się tam na skrzydłach, ale później przypomniał sobie o klątwie, która magicznie połączyła go z jednej z kotołaków, a przez to z kolei przypomniał sobie, że wcześniej sprawdzali prawdziwość klątwy i jej skutki, jeśli oddalą się od siebie i… nie były one zbyt przyjemne. Dlatego też całkowicie zrezygnował z tego i wyrzucił to ze swoich myśli.

Prawdę mówiąc, wolałby nie polegać na magii mrocznej elfki. Wydawało mu się, że może lepiej będzie tego nie robić, tylko że możliwe, iż aktualnie mogli nie mieć wyboru i może też okazać się, że sposób, który zaproponowała, jest najbardziej bezpieczny. Powiedział im też, że potrzebuje do tego więcej magii, a Vergil zaczął zastanawiać się nad tym, w jaki sposób chce ją zdobyć. Zwyczajnie poczeka, aż ta jakoś się odnowi? Będzie medytować? Chyba nie będzie wiedział, jeśli zwyczajnie jej o to nie zapyta.
         – A jak chcesz zdobyć więcej magii? - zapytał, jak planował zresztą. Już wcześniej pomyślał o kilku sposobach, niektóre wydawały się trochę gorsze od innych, jednak powinien pomyśleć o wszystkich, które przyszły mu do głowy – najwyżej nie będzie zaskoczony po usłyszeniu odpowiedzi.
         – Sposób ten wydaje się dość bezpieczny, więc proponuję go wybrać, jeśli nie macie nic przeciwko – dopowiedział. Zdanie to tłumaczyło też to, dlaczego przed chwilą zadał pytanie o zdobywanie magii przez Sherreri. Jeden z jego domysłów dotyczył też tego, że dziewczyna może „pożycza” w jakiś sposób energię magiczną od innych osób i miał dziwne wrażenie, że właśnie to będzie ten „tajemniczy” sposób. Oczywiście, nawet jego przeczucie nie może zawsze mieć racji, dlatego też to „wrażenie” nie musiało od razu oznaczać, że właśnie tak jest. Może nawet lepiej będzie, jeżeli nie będzie to ten sposób.

Wszyscy w końcu zgodzili się na pomysł Sherreri, chociaż może niektórzy mniej chętnie niż pozostali, ale w końcu musieli przyznać, że ten sposób przejścia wydaje się bezpieczny.
         – Pójdę pierwszy – odparł i trochę niepewnie wszedł na pierwszy schodek, gdy te już powstały. Tymi słowami mógłby też sprawić wrażenie, że może nie do końca ufa dziewczynie, jej magii i trwałości jej konstrukcji. W razie, gdyby jednak schody nie mogły utrzymać jednej osoby i zapadną się… on to przeżyje, bo szybko przemieni się w kruka i uniknie upadku, lądując z powrotem w miejscu, z którego wyruszył, później przemieniając się z powrotem w swoją prawdziwą postać.
Udało mu się przejść bezpiecznie, widział też, jak kotołaki wchodzą na schody jeszcze wtedy, gdy on także na nich był. Może to i dobrze, że schody nadal były całe i jeden ze stopni nie zapadł się pod jego stopą lub stopami – dzięki temu nie tracili też czasu. Swoją drogą, Vergil wyczuł czyjąś aurę i obecność wewnątrz tej szczeliny dopiero wtedy, gdy stał przed wejściem do środka. Możliwe, że te dwie rzeczy należały do Pana Winorośli, lepiej żeby tak było, bo to oznaczałoby, że szybciej uporaliby się z klątwą, którą na nich rzucił.
Gdy spojrzał prosto na wejście, wydawało mu się, że przez krótką chwilę słyszał czyiś śmiech. Na pewno nie był to żeński śmiech, bo głos wydawał się należeć do mężczyzny, dlatego też od razu wykluczył to, że mógł usłyszeć śmiejącą się Sherreri. Może to Pan Winorośl daje znać jemu lub całej grupie – jeśli nie tylko on to słyszał – że dotarli do dobrego miejsca i powinni wejść do środka, żeby go znaleźć? Vergil nie był pewien, jednak nie tylko ten śmiech mógł podpowiadać mu, że to odpowiednie miejsce – w końcu najpierw elfka wyczuła obecność, a niedawno on wyczuł to samo.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Kotom nie było dane nacieszyć się śniegiem - a tak po prawdzie część z nich potrafiła zapomnieć o troskach, jeśli swoją uwagę mogły przerzucić na co innego - Mansun w tym przodował. Choć on od początku wydawał się z lekka ślepy na nieprzyjemności, jakie ich spotykały. Teraz jednak nawet Fon, nieprzepadający za magią, rozchmurzył się i zaciekawił, a Kanhuma na chwilę przestał myśleć o tym, że akurat jego dotknęła klątwa Pana Winorośli. Jedynie Zaradi nie podzielał z taką mocą ich oczarowania - magia była magią, rogata rogatą, a szalony grubas czaił się gdzieś w pobliżu. Skoro mogli mieć to w końcu z głowy, (dostać w łapy Winorośl albo przynajmniej zginąć) nie było sensu przedłużać.
Gdy on myślał, Wiśnia rozwiała się wraz z całą iluzją, przerywając sielankę. Dobrze. Przynajmniej nic już nie zasłaniało widoczności. Mogli spojrzeć idealnie wgłąb ziejącej chłodem przepaści nad którą chciała ich przeprowadzić. Brzmiało… jak fantastyczny pomysł!
Argh, dlaczego nie pozbyli się jej, kiedy mieli okazję!?
A! Nie mieli okazji.

Rzucił jej sceptyczne spojrzenie podszyte tak sarkazmem, jak i dogłębnym już zrezygnowaniem. Mimowolnie zerknął na Vergila.
Brak lepszego planu.
Patrzenie po reszcie Sunbaryjczyków sobie darował. Wiedział, że jeżeli ktoś ma uratować im tyłki swoją genialnością, to będzie to on, ale w tej chwili umysł go jakoś zawodził. Nie byli przystosowani do takiego chłodu i nie przygotowali się do całodziennej wędrówki po wąskich, górskich szlakach. W ogóle nie przygotowali się na lwią część tego, co ich ostatnio spotkało. Czy więc jedno narażenie życia więcej robiło jakąś różnicę?
Chyba nie bardzo.

Wolał nawet nie pytać, jak rogata zamierza zdobyć te ,,o wiele więcej magii”. Miał nadzieję, że jeżeli będzie to podobna akcja, co z wampirem, to ponownie właśnie krwiopijcę obierze sobie za cel. Ostatecznie był tutejszy, ponoć ,,nieumarły” i w ogóle należało mu się. Poza tym gdyby zabrać cokolwiek Fonowi, pewnie padłby bez życia. Zaradi też niechętnie dawałby cokolwiek tej podejrzanej ogoniastej, ale ostatecznie gdyby z Kanhumą się złożyli, coś mogłoby z tego być.
Mimo wszystko miał cichą nadzieję, że Wiśnia potrafi pobierać magię z otoczenia pomijając żywe jego elementy. Albo przynajmniej ich czwórkę. No, niech będzie - piątkę.

Na Vargila patrzył łaskawie, bo gość przynajmniej myślał. Rozsądku mu nie brakowało, co w Alaranii chyba było rzadkością, więc nie należało się tego pozbywać. Poza tym… był ochotniczym testerem.
Kotołaki w napięciu patrzyły, jak wchodzi na ziemne platformy. Nie wszyscy z nich byli świadomi, jak niewielkim ich ewentualny upadek jest dla niego zagrożeniem, ale nawet ci mający o tym pojęcie byli mu wdzięczni za taką decyzję.
Kiedy przeszedł po paru stopniach i nie zleciał, nadszedł czas by i oni poszli w jego ślady. Popatrzyli po sobie.
Nikt jakoś się nie wyrywał. Zaradi czuł, jak mimo chłodu pocą mu się łapy; oczy Kanumy były wielkie jak spodki, a jego źrenice wyrażały czystą panikę. Fon z kamienną twarzą próbował sprawiać wrażenie twardego, a Mansun jak zwykle nie wiedział o co chodzi. W końcu zaproponował:
- Mogę pójść pier…
- Nie! - przerwał mu Zaradi w ojczystym języku. Spojrzeli na niego zdziwieni.
- Znając twoje cholerne szczęście, pod tobą coś się zawali. Pójdziesz na końcu. - Nagle przejął dowodzenie - Kanhuma, ruszże się, bo twój wampir ucieka. - Bez pardonu wepchnął porucznika na pierwszy stopień. - Fon, ubezpieczaj go. - (ta, jakby miał jak). - Idę za tobą. - I zmusiwszy monitum do przyjęcia formy biernej, ruszył przed siebie.

Dopiero kiedy wszyscy znaleźli się na tak prześmiewczo zwanych ,,schodach”, dotarło do nich, jak bardzo przydały im się wszystkie gry i ćwiczenia, którym byli poddawani w sunbaryjskim wojsku. Może nie najsilniejsi ani obeznani w wielorasowej walce, mogli jednak na ślepo polegać na swoich ciałach. Każdy z nich dokładnie znał swoje limity i możliwości - każdy był świadom, że jedyną przeszkodą do przejścia po platformach może stać się tylko i wyłącznie irracjonalny lęk (lub kaprys Wiśni, problemy z zaklęciem i inne tego typu sprawy). Ale nawet ku ich własnemu zdziwieniu nikt się nie zachwiał - przechodzili ze stopnia na stopień, utrzymując między sobą równe odstępy, idealnie zgrani. Krok za krokiem. To, jak bardzo z przerażenia skręcało ich w środku, było w tym momencie sprawą drugorzędną.

Kanhuma jako pierwszy dopadł do przeciwległego stoku i z ulgi o mało nie chwycił wampira za rękaw, pragnąc jedynie kojącej bliskości jakiejkolwiek rozumnej istoty. Ostatecznie zadowolił się jednak klapnięciem na ziemi i nerwowym chichotem, który przerwał dopiero niewielki wypadek…

Zgodnie z krakaniem Zaradiego na ostatnich stopniach coś zaczęło się pod Mansunem łamać. Może tutejsze zawirowania magii, może przydługi postój na jednej platformie - ale w ostatniej chwili złapał kolegę za ramię i uchronił przed runięciem w przepaść.
Trzasnęło pod nimi.
Rzucili się biegiem, przeskakując po dwa schodki i dopadając do krawędzi w ułamku sekundy. Kanhuma nie zdążył nawet krzyknąć.

- W-widzisz? Mówiłem… MÓWIŁEM! - Drżąc, Zaradi zbierał siły na narzekanie. Ręce oparł na kolanach i pochylił się, dysząc. To było dużo za dużo jak na jednego kota.
Mansun jedynie mrugał. Tak jak Kanhumę i jego zaraz dopadła fala dzikiego śmiechu.
Musiał odreagować.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Obdarowana nieprzychylnymi i wątpliwymi spojrzeniami od całej grupy (z wyjątkiem Mansuna), nie przestawała się szczerzyć do nich. Zaufanie budowało się przez długi czas, więc była pewna, iż decyzja podjęta przez grupę oprze się na stalowej, twardej logice. Nie miała wątpliwości, przynajmniej co do samego wampira, wydawał się typem myślącym mimo wszystko.

        „Schrupałabym wszystkich tutaj, tyle energii magicznej. Co za strata!” — lamentowała.

        Nie chcąc pogarszać i tak ledwo trzymającego się kupy zaufania ku jej osobie, odpuściła myśli o darmowym bufecie tuż przed nosem. W gruncie rzeczy miała wystarczającą ilość many, ale po prostu drugiej stronie grupy również specjalnie nie ufała. Tylko głupcy pokazują limity swoich możliwości, aby później tylko zapłacić za to odpowiednią cenę.
        Nie oczekując dłużej, stworzyła wcześniej wspomniane stopnie. Ziemia zlatywała się zewsząd, tworząc powoli ziemne platformy, podtrzymywane przez małe wiry powietrzne widoczne gołym okiem. Prymitywnie utworzone „schody” prowadziły prosto do ich celu po drugiej stronie głębokiej przepaści.
        Grupa, nie czekając na dalsze instrukcje, skierowała się w stronę platform, aby przejść po nich na drugą stronę. Nie zdążyła im nawet wyjaśnić, że nie ma wpływu na silne wiatry w tej okolicy, które z łatwością mogłyby ich zrzucić. Wzruszyła ramionami ze zrezygnowaniem i również wkroczyła na nowy szlak zaraz za Mansunem, który z dziwnych pobudek wszedł jako ostatni.
        Przeskakując po niespokojnie kołyszących się platformach, zerkała na kocie plecy trochę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony doskonale wiedziała, że zbliża się koniec wspólnej podróży. Z drugiej jednak ze wstydem musiała się przyznać, że towarzystwo kołatka była komfortowe. Był dobrym materiałem na przyjaciela, tak. Wiśnia nie posiadała za wiele takowych, a jak już to pewnie byli w innych zakątkach kontynentu, bo ona wybrała magię jaką tą najbliższą swojemu sercu.

        Przebieżka po nienaturalnie stworzonym skrócie nie trwała krótko, a przemieniona dla oszczędności energii magicznej spuszczała w przepaść każdą platformę za jej plecami. Optymalizowanie strat było jedną z podstawowych umiejętności dla doświadczonego maga.
Nie licząc małej wpadki na ostatnich stopniach, gdzie jej koncentracja za bardzo powędrowała w głębsze czeluści zamyślenia. Co prawda zabezpieczyła się przed ewentualnym wypadkiem podobnej natury, ale nigdy się nie spodziewała, że to ona będzie winna. Ostatnia ziemna platforma posypała się, ale wszystko skończyłoby się dobrze, nawet gdyby kotołak spadł.
        W rzeczywistości mogli przejść po samych powietrznych wirach, ale istoty nieprzyzwyczajone do takiej formy transportu mogły mieć problemy z utrzymaniem równowagi i powstrzymaniem się przed spojrzeniem w dół. Ziemne platformy były zwykłym ukłonem w stronę szaraków, jak zwykle lubiła określać Wiśnia osoby niewiążące życia z magią.
        Mimo tej wiedzy wciąż zmierzyła kapitana zmartwionym spojrzeniem. Dopiero gdy sama się przekonała, że wszystko gra, wskoczyła na powietrzny wir i pustą przestrzeń przed nią. Wydawała się przez chwilę spadać, ale po chwili siła wiru uniosła ją do góry, a ona przeskoczyła na brzeg przepaści.
        Odetchnęła głęboko, wciągając sporą ilość chłodnego powietrza, a do tego przeciągając się jak po ciężkiej pracy. W przeciwieństwie do tego na twarzy rogatej nie było żadnego śladu zmęczenia.
        — Nie ma to jak porządna rozgrzewka przed daniem głównym, nieprawdaż? — stwierdziła rozbawionym głosem, całkowicie nie rozumiejąc, czemu na nią popatrzyła nagle większość grupy po tym zdaniu.
        — Nie marnujmy czasu! Ku przychodzie! — dorzuciła do poprzedniej wypowiedzi, kierując się szybkim krokiem w stronę wejścia.
Mroczna elfka wydawała się totalnie niewzruszona niebezpieczną przechadzką, zatrzymując się przed wejściem do jaskini z ciekawskim wyrazem twarzy. Wędrowała między krawędziami wejścia, dotykając badawczo kamienie, po których ślizgały się jej smukłe palce. Na wejście ktoś rzucił czar, a nietrudno było się domyślić kto. Rzecz jasna Wiśnia bez większych problemów zniwelowała czar, chociaż w tym wypadku bardziej pasowało to nazwać sztuczką albo najzwyklejszą złośliwością. Nie musiała nawet używać magicznych słów, przez co wszystko zostało załatwione po cichu. Nie mogła doczekać się miny tego chwasta.

        „Oko za oko, czar za czar! Zaciśnij ząbki, bo nachodzę!” — pogroziła w myślach do właściciela jaskini i wkroczyła w jej mrok bez zastanowienia.

        Sylwetka różowogłowej pochłonęła ciemność panująca. Trzymając się blisko jednej ze ścian, przesuwała się do przodu małymi krokami. Po kilku metrach zatrzymała się gwałtownie, czując w powietrzu znajomy, drażniący zapach.

        „Smoła, a gdzie smoła tam i...”

Panującą w jaskini ciszę przerwały magiczne słowa należące do elfki.
        — Heinuk nuklelheina, kamlelni >>Kreacja ognia, płomień<<
Otaczająca ciemność wyraźnie podkreślała pulsujące bladym, niebieskawym światłem znamiona w postaci tajemniczych tatuaży na jej ciele. O ile sama wyraźnie rzucały się w oczy, nie oświetlały specjalnie panujących ciemności.
        Na wolnej dłoni dziewczyny pojawił się magiczny płomień wielkości pięści, z którego pomocą dokładniej zbadała ściany, aby potwierdzić własne podejrzenia. Przyjemnie zaskoczona tym co ukazało ciepłe światło płomienia, cofnęła się na środek korytarza, a następnie uplotła następny czar.

        — Kuheinini heinuk nuklelheina, niduk heinuklel >>Wielokrotna kreacja ognia, pomniejsza kula ognia<<
Tym razem musiała użyć obu dłoni, więc jej księga lewitowała przed nią posłusznie. Na uwolnionej od książki dłoni rozpoczęła się materializować kula ognia, która była niewiele większa od pięści rosłego mężczyzny. Dłoń na której gościł płomień, przeistoczył się on w niewielką kulę ognia, a następnie dorównał wielkości drugiej.

        Zazwyczaj powodowała spore zamieszanie w istotach, gdy zachodziły w jej wyglądzie zmiany spowodowane rzucaniem czarów. Z tego powodu poczekała na resztę, a następnie wysłała kule ognia jakieś sześć łokci przed nich, sama pozostając nijako grotem włóczni, jaką była ich grupa. Prostą manipulacją powietrzem utrzymywała ogień, jak i również przemieszczała go po obu stronach ściany. W taki sposób zapalała liczne pochodnie, które znacząco ułatwiały im przemieszczenia się w jaskini, która wydawała się opadać coraz bardziej w dół.

        W końcu doszli do rozwidlenia na dwa oddzielne korytarze. Wiśnia, utrzymując w dalszym ciągu prostą magię, odwróciła się niechętnie do grupy. Badawczo obrzuciła wzrokiem reakcję poszczególnych osobników, chociaż nie pierwszy raz widzieli jej demoniczne oczy. Zmrużyła je lekko, aby w końcu się odezwać. Ciszą niczego nie załatwią.
        — Jakieś propozycje? Rozdzielamy się? Chociaż we wszystkich książkach fabularnych, które czytałam, gdy grupa się rozdziela, dzieją się złe rzeczy… — mruknęła ostatnie zdanie bardziej do siebie, ale wampir i kotołaki mogły też je usłyszeć wyraźnie.
Splotła dłonie pod skromnym biustem, oczekując na jakieś propozycje. Wydawało się jej, że i tak znacząco im pomogła. Przyszedł czas, aby i oni się wykazali.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Droga pod wejście do jaskini przebiegła im w miarę bezpiecznie, chociaż na końcu tej przechadzki zrobiło się trochę niebezpiecznie, gdy kamienne schody przestały być… stabilne, jednak tyle dobrze, że nie skończyło się to tym, że ktoś wylądował na dnie przepaści. Mogli iść dalej, a im dłużej stali przed wejściem i później już szli tunelem, tym bardziej wyczuwał magiczną obecność gdzieś na końcu tej jaskini.
Wydawać by się mogło, że Winorośl specjalnie będzie chciał ukryć swą obecność, tym bardziej, że w pewnym momencie dotarli do dwóch korytarzy i musieli wybrać jeden z nich. Tymczasem, Vergil nadal wyczuwał magiczną obecność (prawdopodobnie) osoby, której właśnie szukali. Chociaż teraz nabrał pewnych podejrzeń, że może to być jakaś pułapka i, jeżeli poszliby w stronę tego, co wyczuwał… cóż, może znaleźliby się przy ścianie po bardzo długim marszu i liczeniu na to, że już za kolejnym zakrętem trafią do komnaty, w której magiczny jegomość z widoczną nadwagą będzie na nich czekał. Ciekawe, czy Sherreri także to czuła – jeśli tak, to pewnie niedługo się o tym dowie zarówno on, jak i kotołaki. Chyba, że dziewczyna będzie ukrywać przed nimi to, co on sam wyczuwa i o czym za chwilę im powie.
         – Nie rozdzielajmy się, bo wydaje mi się, że będę mógł stwierdzić, gdzie powinniśmy iść… - odezwał się, nadal zastanawiając się nad tym, gdzie tak właściwie powinni iść. Możliwe też było, że Pan Winorośl naprawdę znajdował się tam, gdzie można było wyczuć i specjalnie nie ukrywa on swojej magicznej aury, żeby właśnie wprowadzić takie wątpliwości.
         – Tylko, że mam problem z ustaleniem tego. Z jednej strony jakoś udaje mi się wyczuć coś, co może być jego esencją magiczną lub aurą, a z drugiej już nie… I nie jestem pewien, który korytarz jest dobry. Winorośl może się ukrywać, a to, co wyczuwam, może sprawić, że dotrzemy do ślepej uliczki lub jakiejś pułapki, która mogłaby się okazać niebezpieczna – zaczął mówić. Oczywiście, że musiało tu być jakieś „ale”, w końcu wcześniej skończył mówić tak, że wręcz zapowiedział to, że nie powie im od razu, w którą stronę powinni iść i tym samym usunęliby problem ze swojej drogi w ciągu jednej chwili.
         – Z drugiej strony, może rzeczywiście wyczuwam właśnie jego, a przez to, że nie ukrywa swej aury, chce zasiać wątpliwości i sprawić, że uznamy, że raczej ukrywałby się przed nami, żebyśmy go tak szybko nie znaleźli i przez to poszlibyśmy w zły tunel… - dopowiedział, spoglądając na pozostałych członków grupy. Jasne było, że chciałby poznać ich zdanie na ten temat, jednak zanim zaczną mówić, on sam chciał jeszcze coś powiedzieć.
         – Osobiście uważam, że to pułapka i powinniśmy iść tam, gdzie nie czuć żadnej obecności – dodał na sam koniec. Teraz mogli mówić pozostali i powiedzieć, co oni myślą na ten temat. Zawsze mogą pójść w stronę, którą wskaże większość członków.

Vergil podjął już wcześniej decyzję – wtedy, gdy powiedział im, co sam myśli na temat całej sytuacji. Właściwie, dało się wyczuć to w jego głosie i raczej zamierzał pójść właśnie tym tunelem, które prowadził w stronę, z której nie wyczuwał żadnej obecności, aury czy magii. Właściwie, tym samym zmuszał też do pójścia tą drogą kotołaka, który połączony był z nim klątwą… i liną, którą wampir nadal był owinięty w pasie. W sumie, to przez jakiś czas nawet o niej zapomniał i nie dostrzegał jej, przy tym nie działo się też nic, co mogłoby sprawić, żeby lina ta nagle napięła się i przypomniała o sobie.
         – A, zapomniałbym… Jeśli ktoś chce iść w stronę „obecności”, to niech lewym tunelem, a jeśli ktoś uważa, że to pułapka i Winorośl ukrywa się, niech idzie ze mną prawym – odparł po chwili. Wydawało mu się, że na początku powiedział im, skąd coś wyczuwa, a skąd nie – cóż, najwidoczniej zapomniał o tym i tego nie zrobił.
Chwilę później odwrócił się już w stronę prawego tunelu i zaczął powoli iść w jego stronę. Nie spieszył się, jeszcze nie, bo chciał, żeby pozostali za nim nadążyli, a przynajmniej ci, którzy zdecydowali się iść tym samym tunelem. Na początku szło się dobrze – nie było żadnych pułapek, co wróżyło, że wampir naprawdę wybrał dobry tunel. Nawet dotarli do zakrętu… jednak to właśnie za nim zaczęło się coś dziać. Najpierw usłyszeli cichy chichot, który zaczął narastać tak, jakby z ciemności ktoś biegł prosto w ich stronę, chociaż po chwili znów zaczęli słyszeć ten odgłos coraz słabiej – teraz można było mieć wrażenie, że niewidzialna postać minęła ich i pobiegła w stronę wyjścia.
         – Korytarz dobry wybraliście, jednak zbyt szybko znaleźliście mnie – usłyszeli głos należący do dobrze znanego im maga, który zmusił ich do podróży w to miejsce. Oczywiście, że nie mogło być zbyt łatwo, bo przecież stałaby się jakaś tragedia, gdyby znaleźli go od razu w jaskini, już bez żadnych głupich zabaw lub zagadek.
         – Przepuszczę was dalej, jeśli powicie mi, która karta skrywa pięć alej – ponownie odezwał się Pan Winorośl, prawdopodobnie mówił w ich umysłach, używając do tego telepatii. W każdym razie, przed całą grupą pojawiły się trzy, duże karty. Każda z nich miała długość połowy wzrostu Mansuna i była proporcjonalnie szeroka do swej długości, poza tym strony, którymi były do nich odwrócone miały kolor jasnego fioletu i zdobiły je złote winorośle – patrząc od lewej, były to trzy winorośle, pięć i dziewięć. Liczba złotych zdobień na pewno nie była przypadkowa, jednak zbyt prostym byłoby wskazać kartę, na której znajduje się pięć winorośli.
         – Zagadka matematyczna, równocześnie też artystyczna. Będę was słuchał i obserwował, na pewno nie będę tego żałował – usłyszeli jeszcze, a po chwili Winorośl zaśmiał się ostatni raz i ucichł. Na pewno ich obserwował, żeby nie pozwolić na żadne oszustwa z ich strony. W jego słowach także mogła kryć się jakaś podpowiedź, tylko najpierw trzeba było ją stamtąd wyciągnąć.
         – Myślę, że liczba tych winorośli na każdej z kart jest dość ważna. Nie może być przypadkowa… Jednak na pewno nie możemy wskazać karty, która ma na sobie pięć zdobień. To byłoby zbyt proste. Jeżeli zagadka rzeczywiście jest matematyczna, to trzeba coś zrobić z liczbami – odezwał się Vergil, przerywając tym samym ciszę. Nie próbował skoczyć do przodu, żeby spojrzeć na karty z drugiej strony, bo wiedział, że Winorośl na pewno zadbał o to, żeby nie mogli rozwiązać zagadki właśnie w ten sposób.
         – Jeśli macie jakieś pomysły to śmiało, ja już mam jeden lub dwa, tylko najpierw muszę je porządnie przemyśleć… I nie odpowiadajcie od razu, bez wcześniejszej konsultacji z resztą grupy – odezwał się, ostatnie zdanie dodał głównie dlatego, że przypomniał sobie wcześniejszą sytuację w lesie i to, że mogli wszyscy zginąć, gdyby wtedy starzec uznał odpowiedź ich przewodniczki.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Chociaż po spacerku nad przepaścią można by mieć dosyć atrakcji, to grupa nadal daleko była od fajrantu. Co prawda schody nie zaczęły się dopiero teraz - od pojawienia się pana Winorośli cała ta wędrówka była jedną wielką wspinaczką po coraz to wyższych stopniach, a ucieleśnieniem tej metafory stały się platformy od Wiśni. I nie był to koniec!
Kotołaki popatrzyły sceptycznie na wejście do tunelu. Tunele… teoretycznie nie mieli nic przeciwko nim - choć im głębiej tym zimniej i bardziej wilgotno. Ograniczona ze wszystkich stron przestrzeń nie była jednak ich środowiskiem naturalnym. Bez nieba nad głową i otwartym terenem z jednej i z drugiej strony czuły się jak w pułapce. Nieustannie towarzyszyła im myśl, że w tunelu trudniej o uniki i formację bojową, do której najbardziej były przyzwyczajone. Podziemne korytarze (nawet naturalne, skaliste) można też było zasypać i uwięzić w środku bezbronne ofiary, doprowadzając je do szaleństwa mrokiem i ciasnotą.
Z takim nastawieniem weszli do kryjówki Winorośli, więc nie trudno się dziwić, że czujność w nich narastała. Nerwowość wręcz, choć to zależało od osobnika. Lecz tym razem nawet Mansun nie czuł się pewnie, mając nierówny sufit niekiedy tylko z dłoń nad swoją głową i szorując po nim pędzelkami uszu. Kryjówka utytego maga pasowała kształtem do właściciela - bywała szersza niż wyższa. Za pewien komfort uznać można było fakt, że nie muszą przeciskać się jedno za drugim między kamiennymi formacjami lub zginać się wpół przechodząc przez przewężenia - póki co korytarz wydawał się być przygotowany pod swobodne przechadzki petentów pana Winorośli - były tu nawet pochodnie!
Usłużnie zapaliła je dla nich Rogata, choć Kanhumę i Fona jak zwykle przyprawiła przy tym o ciarki. Zaradi ku własnemu poirytowaniu zaintrygowany był jej umiejętnościami i starał się zapamiętać, jak wygląda używanie przez nią magii. Mansun zaś… chyba nawet nie zauważał różnicy. Wiśnia to wiśnia.

Nawet w oświetlonym tunelu poruszali się ostrożnie - jakby oczekując jakiegoś zagrożenia. Pułapki czyhały na nich jednak bardziej oczywiste i w stylu szaleńca niż skrytobójcze sztuczki, których się obawiali. Zasady, którymi kierował się mag, z jednej strony były nieco dziecinne, z drugiej nieprzewidywalne, z trzeciej niezwykle barwne, ale z czwartej - zaskakująco honorowe. Być może nie był przy zdrowych zmysłach, ale podążanie za jego instrukcjami wydawało się od pewnego czasu najrozsądniejszym wyjściem. Niestety żaden z karakali nie dałby kłaka za to, że do tej pory względnie konsekwentny Winorośl nie zmieni zdania i nie zechce nagle pochować ich żywcem w swej górskiej ,,norce”.
Zawsze można jednak liczyć na alarański cud.

Z taką cichą nadzieją stanęli przed rozwidleniem. Najbardziej wprawieni w wykrywaniu aur Kanhuma i Zaradi wysunęli się nieco naprzód i w końcu doszli do podobnych jak wampir wniosków - przynajmniej jeżeli o źródło chodziło. Reszty faktów słuchali od czasu do czasu, konsultując się z sobą spojrzeniami i lekkim przechylaniem uszu.
- Rozdzielanie się nie wydaje się dobrym pomysłem - poparł go Zaradi zmęczonym tonem. Zaraz objaśnił też po sunbaryjsku, na czym sprawy stoją zagubionemu coraz bardziej Fonowi.
- Zostaw ten lewy, idziemy za tobą - mruknął do krwiopijcy po paru następnych chwilach i machnął na to ręką. Nie dawał im większego wyboru ciągnąć za sobą tę łajzę, Kanhumę, a poza tym nie było co błąkać się osobno po korytarzach. No, chyba, że Rogata zechce od nich wreszcie odkicać i pójdzie w innym niż oni kierunku. Blond kapitanowi było już wszystko jedno. Prawie. Bo ponarzekać zawsze można było.

Ruszyli zgodnie za wampirem, jak to już mieli w zwyczaju - korytarz zrobił się nieco przestronniejszy i jakby bardziej owalny w przekroju. Najwyżsi mogli się wyprostować, a nawet przeciągnąć i samo już to wystarczyło im do chwilowego szczęścia.
A później odezwał się Winorośl.

Zaradi jak zwykle wkurzył się na jego rymowanki, Fon ich nie zrozumiał, Kanhuma spłoszył się obecnością maga, a Mansun ucieszył, że wreszcie są blisko celu. W końcu jego szukali, to jak mógłby być zawiedziony, że odnaleźli?

Kolejna zagadka była równie podchwytliwa jak ta od strażnika lasu czy tam innego wariata. Skojarzenie z tamtą "przygodą" było tak oczywiste, że komentarz Vergila gładko wślizgnął się w ciąg myślowy futrzaków i mogli tylko pokiwać głowami. Nie żeby którykolwiek z nich wyrywał się do odpowiedzi - nawet najbardziej brawurowym akcja Ir dałaby do myślenia.
- Biorąc pod uwagę stan psychiczny tego gościa, nie zdziwiłbym się, gdyby po podchwytliwej ,,obecności” w tunelu chciał nas przechytrzyć, zmuszając do zbytnich kombinacji. Jak dla mnie piątka nie wygląda gorzej jak dziewiątka.
- Ahe Zaradi, tu tszheba coź zhrobidź z lhiczbami!
- No to masz - pomnóż piątkę przez jeden, zobaczysz co wyjdzie.
- A mhoże dźhewiąthka?
- I co z nią zrobisz?
- Hmmm… dhodam jheden i phodzielę?
- A trzy? - wtrącił nieśmiało Kanhuma.
- Dziewięć co prawda jest podzielne przez trzy, ale co to ma wspólnego z piątką? Jeśli odejmiesz od dziewięciu trzy, nie wyjdzie pięć. W sumie obie te karty są tu od czapy.
- Dziewięć - odezwał się nagle Fon w ich ojczystym i wskazał twardo na kartę z największą ilością pnączy.
- Czyli tak… - Zaradi zaczął podsumowywać - mamy dwa głosy na dziewiątkę i jeden na piątkę. Poruczniku?
- M-myślę, że piątka. Wiem, że jest oczywista, ale…
- Dobry głos. No więc słuchamy. - Odwrócił się w stronę pozostałej dwójki. - Powiedzcie nam teraz, dlaczego nie mamy racji.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Grupa po krótkiej przemowie wampira zadecydowała jednoznacznie, co już wydawało się czymś naturalnym. W końcu wszystkie ważniejsze decyzje podejmował krwiopijca, a koty jak stado kocurowieczek podążały za nim. Nie uważała przybyszów z innego kontynentu za naiwnych, ale mogliby od czasu do czasu trochę bardziej pokazywać własną wolę.
Osobiście nie ufała wampirowi. Sprawiał wrażenie jednego z tych cichych typków, czekających aby wbić kły w szyję. Ona zaś ze swoją szyją bardzo się lubiła, a już nie wspominając o cennym płynie zwanym krwią.

Pójście samej w inny korytarz całkowicie odpadało przez jej kiepski stan, który skutecznie ukrywała dzięki panującemu wokół półmrokowi. Sam fakt, że stała jeszcze na nogach, to cud, a obwiniać mogła tylko siebie.
„Co ja najlepszego robię z tym beztroskim używaniem magii?" — skarciła się w myślach, opierając się jedną dłonią o chłodną ścianę jaskini.
Trwało to kilkadziesiąt sekund, ale nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Z drugiej strony nigdy nie lubiła znajdować się w centrum uwagi w takich sytuacjach. Poczekała z tego powodu na przejście grupy i zaczęła się wlec na samym końcu, zachowując zdrowy odstęp od reszty.
Odwołała wszelkie czary, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której pozbawiłaby się całkowicie energii magicznej. Dla przemienionej równoznaczne to było z pożegnaniem się z tym światem. Jednak nie po to tyle studiowała magiczne księgi i arkana, aby teraz tak łatwo teraz oddać życie w objęcia Śmierci.

W wybranym przez nich jaskiniowym korytarzu paliły się już pochodnie, a Wiśnia czuła dziwny dyskomfort tym spowodowany, bo w przeciwieństwie do reszty zbadała drugi korytarz, w którym panowały całkowicie ciemności. Odnosiła wrażenie, jakby od początku Winorośl nie starał się ukrywać, a tylko głębokim ukłonem zapraszał we właściwy korytarz.
Rodziło się też wtedy pytanie, czemu wciąż trudził się, aby ukrywać własną aurę. Im bardziej próbowała drążyć temat, tym bardziej czuła się zagubiona przy odszyfrowywaniu dziwacznego maga.
„Co on kombinuje?”
Porzuciła temat z własnych przemyśleń i przyśpieszyła kroku z trudem, aby nadążyć za oddalającą się w szybkim tempie grupą.

Wiśnia zgubiła całkowicie poczucie czasu, a każdy wykonany przez nią krok wydawał się wiecznością. Pogrążające jej ciało wyczerpanie i niebezpiecznie niskie rezerwy magii dawały się siarczyście we znaki.
Przez własny dziki entuzjazm całkowicie zapomniała o tak ważnej rzeczy jak rozsądek w używaniu magii. Doprowadziło to do przykrych konsekwencji, z którymi musiała się teraz borykać. W końcu była inna niż wszyscy używający magii. Magia dla niej jednocześnie stanowiła linię życia i śmierci. Myśl o śmierci ją przerażała, bo w końcu wciąż nie dosięgnęła celu spełnionego życia. Co z tego, że posiadała taką obszerną wiedzę o magii, kiedy nie radziła sobie z własnym życiem?

Ze stanu półświadomości własnego otoczenia wyrwały ją dziwne dźwięki z udziałem głosu Winorośli. Nie słyszała tego wyraźnie jak reszta, słowa nakładały się na siebie, a wizja się jej rozmywała. Wyciągnęła słabo dłoń przed siebie, aby przełamać się i w końcu poprosić kogoś o pomoc. Nie dała jednak rady wydusić z siebie żadnego dźwięku. Traciła stopniowo kontrolę nad własnym ciałem, a momentami całkowicie nic nie widziała, ani nie mogła usłyszeć.
Pierwszy raz wystawiona na takie efekty własnego wyczerpania spanikowała i zmusiła się do biegu, gdy znowu straciła rozmytą wizję. Ową akcją wprowadziła trochę zamieszania w kotołakach, bo obijała się o nich niestabilnym krokiem. Zatrzymała się w końcu, a raczej uderzyła z niewielką siłą w plecy jednego z nich. Kurczowo złapała osobnika w talii, nawet nie do końca świadoma, kto to.
Przemieniona cała drżała z pewnością, że jak tylko go puści, to runie na ziemię jak martwa kłoda. Panika podpowiadała rogatej najróżniejsze wizje, a każda gorsza od poprzedniej, przez co nie potrafiła się uspokoić. Obrazy tych wizji były tak realne, że nie potrafiła ich odróżnić od rzeczywistości. Sama nie zdawała sobie sprawy, że wprowadziła się w silną iluzję podświadomie przez brak kontroli nad własną magią.
Efekt częściowo udzielił się również na Mansuna, do którego teraz różowawa kurczowo się lepiła coraz mocniej. Nie został całkowicie wciągnięty w makabryczne iluzje, ale oczach plątała mu się rzeczywistość i wyrywkowe obrazy z aktualnych wizji doświadczanych przez Wiśnię.
Sheri miała bardzo wysoką gorączkę. Do takiego stopnia, że koci kapitan czuł, jak jest rozpalone jej ciało nawet przez warstwę rdzawego, błyszczącego futra. Do tego oblana zimnymi potami wciąż dygotała jak jesienny liść na wietrze, z tą różnicą jednak, że ona nie chciała upaść, uparcie trzymając się swojego „drzewa”.
Wszechobecne magiczne motyle też zdezintegrowały się, zamieniając się w nic nieznaczący, różowy pył. Jedna z niewielu rzeczy, które mogły się rzucić w oczy, gdyż towarzyszyły wszystkim przez większość ich podróży z przemienioną.

Odizolowana od zewnętrznych bodźców, nie miała pojęcia, że grupa podejmowała ważną decyzję, a tym bardziej nie wiedziała, że Winorośl był w pobliżu.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości