Szczyty Fellarionu[Szlak Pomarańczowy] Kompanio, w stronę skarbu!(ciąg dalszy)

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

[Szlak Pomarańczowy] Kompanio, w stronę skarbu!(ciąg dalszy)

Post autor: Verden »

Początek przygody

        Powoli zaczął wstawać świt, obwieszczając nowy dzień, dla ekipy nocującej właśnie na wozie przy leśnej ścieżce, niedaleko głównego traktu. Słońce nieśmiało i ospale wznosiło się ponad korony drzew, a pomiędzy liśćmi przeciskały się delikatne promienie światła. Muskały one delikatnie twarz Verdena, który chcąc czy nie chcąc, zmuszony był się obudzić. Minęło już kilkanaście dni od czasu, kiedy drużyna wyjechała z Trytonii, uciekając przed stróżami prawa, ścigającymi ich za domniemane zabójstwo karczmarza. Miało ono co prawda miejsce, jednak właściciel gospody nie był miłym gościem, zamordowanym z powodów majątkowych czy społecznych, ale cholernym, dwumetrowym demonem sadystą. Straży taki argument jednak nie przekonywał, więc kompania musiała wydostać się z miasta, zostawiając za sobą pokaźny strumień krwi, strachu i kolejnego trupa. Pośpieszny wyjazd, organizowany przy okazji przez osoby prawdopodobnie niezbyt doświadczone w podróżach, sprawiły, że wyjechali z miasta bez należytego dobytku, chociażby w postaci jedzenia czy podstawowych naczyń. Elf musiał więc wstać wcześniej niż reszta, aby jako jedyny kompetentny tropiciel i myśliwy, zdobyć jakiekolwiek pożywienie, przy okazji ratując wszystkim tyłki już kolejny raz z rzędu. Cały czas zastanawiał się, jakim cudem zgodził się na podróż z niestabilnym psychicznie trytonem i arogancką, zarozumiałą lisołaczką. Na początku, gdy wsiadł na wóz z zamiarem oszczędzenia sobie kawałka drogi, i usłyszał o skarbie, był dość sceptycznie nastawiony. Jednak, gdy Yve rozłożyła przed nim mapę i opisy znajdującej się tam fortuny, jego oczy zabłyszczały, a on sam, prawdopodobnie w ogóle nie włączając przy tej czynności mózgu, skinął głową, zgadzając się na podróż na drugi koniec kontynentu. Teraz tego żałował, ale nie narzekając zbytnio, powoli wstał z ławeczki z przodu wozu, starając się nikogo nie obudzić. Delikatnie zdjął ze swojego ramienia rękę dziewczyny, która nocowała na wozie i prawdopodobnie tak wierciła się podczas snu, że znalazła się wykręcona w dziwną pozycję na jego przodzie. Elf obrócił ją lekko, aby leżała normalnie, na plecach, a jednocześnie nie zbudziła się. Spojrzał na nią przy tym z uśmiechem. Wyglądała naprawdę słodko gdy spała, przybierając uroczy, kojący wyraz twarzy. Nawet Verden był pod wrażeniem jej uroku. "Szkoda tylko, że nie jest taka niewinna jak nie śpi", pomyślał, poprawiając jej koc i wyruszając w głębię lasu, na polowanie.
        Gdy szedł dziką ścieżką, nawet nie będąc leśnym elfem, czuł dookoła siebie wstający do życia las. Nocne zwierzęta kładły się do snu, a kolejne, jeszcze zaspane stworzenia, dopiero wychodziły ze swoich nor i legowisk, przez co dookoła można było chłonąć spokojną i cichą atmosferę, niezakłóconą jeszcze prawie niczym. Verden poruszał się pomiędzy drzewami pochylony, z wyciągniętym łukiem ze strzałą na cięciwie, będąc gotowym na wystrzał w każdym momencie. Stąpał dość szybko, ale cicho, wypatrując uważnie śladów, bądź samej zwierzyny, na którą mógłby zapolować. Po kilku chwilach ujrzał w niedalekim dystansie dorodnego jelenia, naciągnął więc łuk w mgnieniu oka i z chirurgiczną precyzją przeszył grotem jego czaszkę, a on wykonując następny krok padł martwy na ziemię. Elf począł iść w kierunku zdobyczy, zamarł jednak w bezruchu słysząc głosy nadchodzące od strony jego upolowanej sztuki.
        - Chłopaki? Chłopaki? Zobaczcie, chłopaki! Patrzcie no jak się potknął! - rozbrzmiał wysoki, bełkoczący głos, po czym zaczął się głośno śmiać. Z pozoru był to zwykły śmiech, jednak można było usłyszeć w nim coś niepokojącego.
        - Nosz cholera, coś ty znowu zrobił Daniel? Mówiłem ci, żebyś nie dawał jeleniowi jarać! - drugi głos był niski, nie bełkotał i brzmiał dużo rozsądniej, natomiast jego słowa także wzbudzały wątpliwości Verdena - Zwierzaki się nie umieją zaciągać, a mówiłem ci, że jak źle wciągniesz to wstawia jeszcze mocniej. Chodź po kolejnego skręta, bo mi aż żal dupę ściska jak na ciebie patrzę.
        Elf nie widział ludzi, którzy wymawiali te słowa, ale przymknął na chwilę oczy i nie wyczuł zbyt mocnych aur bijących od nich. Wypadało tam podejść, po pierwsze żeby zobaczyć kim są ci dziwacy, a po drugie żeby zabrać swoją zdobycz. Bezszelestnie przemieścił się do martwego jelenia, chwycił go za poroże i pociągnął za sobą, ruszając w stronę w którą udały się głosy. Nie miał wybitnego słuchu, ale oni poruszali się bardzo niezdarnie, co rusz nadeptując na gałązki, obijając się o pnie i wybuchając niekontrolowanym śmiechem w losowych momentach. Nie trzeba było ich nawet tropić. Verden domyślał się, że są czymś odurzeni, zresztą sami wspominali o jaraniu. Był dość zażenowany, ale ciekawość wzięła górę i podążał za nimi, aż po paru minutach nie ujrzał przed sobą leśnej polany. Na jej środku był rozbity skromny obóz, złożony z kilku podartych namiotów, wozu bez konia i tlącego się ogniska. Przy ognisku siedziała zbieranina osób, było tam paru ludzi, jakiś wysoki elf o brązowych włosach, znalazł się pomiędzy nimi także rosły krasnolud z gęstą, rudą brodą. Wszyscy siedzieli w kole, zaciągając się skrętami z bliżej nieokreśloną mieszaniną ziół. Gdy tylko łowca zbliżył się do osady, jeden z mężczyzn wskazał w jego stronę palcem i zaczął się śmiać, na co uciszył go brązowowłosy elf, w którego głosie rozpoznał Daniela.
        - Cadvar, nie śmiej się! Chłopaki! Chłopaki! Mówiłem wam, że przyjdzie! To jest Wybraniec! Wybraniec, chłopaki! Na to czekaliśmy!
        Wszyscy na słowa Daniela zerwali się i podbiegli bliżej Verdena, klękając przed nim na kolanach i płaszcząc się przed nim. Brązowowłosy natomiast, uklęknął pomiędzy nimi, na samym środku i patrząc w oczy łowcy, począł do niego mówić.
        - Czekaliśmy na ciebie, wybrańcze! Kontaktowaliśmy się z twoim Panem poprzez opary Bogów, a ty przyszedłeś nas wybawić! Wierzyłem, że nam się uda!
        - Cholera, Daniel, udało nam się! - ryknął płaszczący się przed Verdenem krasnolud, właściciel niskiego głosu z lasu - Ja ci nie wierzyłem, myślałem że my tylko ćpamy! A jednak się udało!
        - Tak! Wybraniec nas uratuje! Uratuje nas od głodu! - krzyczał Daniel, po czym wyciągnął w stronę łowcy butelkę taniego, podłego piwa i znów zaczął krzyczeć - Wielki Wybrańcze, oto dar dla ciebie! Chciałbym go wymienić na kawałek mięsa z twojego jelenia! Czy zgadzasz się na wymianę, Wybrańcze?
        Verden pokręcił głową z zażenowaniem. Nie wiedział co brali... i nie chciał wiedzieć. Do takiego szaleństwa doprowadza ludzi odurzanie się, które tak wielu w społeczeństwie ubóstwia. Westchnął, patrząc na żałosny teatrzyk grupki i zmierzył ich wszystkich surowym, chłodnym wzrokiem. Było to tak żałosne, że nie miał nawet siły żeby cokolwiek powiedzieć, ani pomysłu na to, jakie słowa mogłyby do nich trafić. Stanął więc w ciszy i czekał na dalszy rozwój sytuacji.
Ostatnio edytowane przez Verden 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Kiedy Rubinento się obudził, słońce nie było jeszcze bardzo wysoko, czyli mogła to być godzina 7 albo 8. Obok niego spała jeszcze lisołaczka. Verdena nie wyło. "Po co on mógł wyjść tak rano?", zastanawiał się tryton. Zaburczało mu w brzuchu. Najlogiczniejsze wydało mu się, że poszedł upolować coś na śniadanie. "Ehhh... No kiedy on przyjdzie? Głodny jestem...", zmagając się z uporczywym ssaniem w brzuchu. Delikatnie potrząsnął śpiącą lisołaczką z nadzieją, że razem uda im się znaleźć coś do jedzenia, albo ponarzekać na elfa. Niestety spała głęboko. Otworzył skrzynię z jej prywatnymi rzeczami szukając czegoś co mogłoby się przydać.
- Suknia, suknia, spódnica, bluzka... Wzięła same ciuchy? - mruknął niezadowolony ze swoich poszukiwań. Pod kolejną warstwą ubrań i innych dziwactw, które tam były, odnalazł kilkadziesiąt ruenów. Bardzo żałował, że nie może jeść żelastwa. Oprócz tego było tam też kilka rysików, kilkanaście zapisanych kartek, kilka obrazków. Jeden z nich przedstawiał Rubina. Tryton patrzył przez chwilę na swoją podobiznę i postanowił zrobić kiedyś portret lisołaczki, ale w tej chwili najważniejsze było napełnianie żołądka. Wyjął jeden rysik i bardzo uważnie myślał gdzie mógłby umieścić wiadomość, tak żeby była widoczna. Nie umiał niestety pisać, więc niezdarnie narysował na bluzce lisołaczki siebie i strzałkę w stronę narysowanego obok lasu.
Szedł wzdłuż niewielkiego strumyka, żeby przypadkiem nie zabłądzić w tym obcym lesie. Chwytał w ręce pojedyncze ryby, a po uduszeniu ich odgryzał ostrożnie ich kawałki. Kiedy już najadł się do syta, zaczął iść w drugą stronę. Tryton zobaczył motylka. Wielobarwny owad natychmiast przyciągnął jego uwagę. Rubinento szedł za nim, a on nagle wzleciał ku górze i opuścił trytona, który zdał sobie sprawę z tego, że mimo usilnych starań jednak zabłądził. Szedł przez jakiś czas w przypadkowym kierunku. Słońce było już coraz wyżej na horyzoncie.
- Zabłądziłem... Znowu - powiedział na głos wodny człowiek szukając w sobie tego czegoś, co pomogło mu nie zwariować poza wioską.
- Naprawdę? Jakbym nie zauważył... - odezwał się z ironią głos w jego głowie - dawno się nie odzywałeś...
- Wiem, przepraszam, przepraszam, miałem dużo na głowie...
- Dobra, dobra czego chcesz?
- Może wskazałbyś mi drogę do wozu?
- A co ja jestem? Mapa? Nie! No właśnie... - odparł głos i zamilkł. Idąc dalej, usłyszał głosy czczące jakiegoś tam wybrańca... Kiedy Rubin wyszedł zza krzaków, zobaczył grupę istot skaczącą i kłaniającą się jakiejś bliżej nieokreślonej osobie. Skaczące duszyczki należały do różnych ras. Były tu różne rasy, o których tryton nie słyszał nawet w legendach. Byli bardzo zróżnicowani. Niscy i wysocy. Chudzi i grubi. Silni i słabi. Ale łączyło ich jedno, a mianowicie ubiór. Każdy z nich miał małą przepaskę tam gdzie powinno się takowe nosić oraz kwiaty we włosach, a niektórzy i w brodzie. Różowe i fioletowe. I wianki z liści na głowie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć został porwany przez zgraję odurzonych czymś tancerzy.
- Patrzcie! Oto nowy sługa Wybrańca! - krzyknął rudy kradnolud wskazując na niewinnego Rubina.
- Chwała Wybrańcowi! - krzyczeli zgodnym głosem.
- Tylko wiesz młody! U nas, to na trunek trzeba sobie zasłużyć. A teraz, złóż pokłon Wybrańcowi! - krzyknął krasnolud przyciskając trytona do ziemi. "Yve! Obudź się! Chyba znowu musisz mnie ratować z rąk dziwadeł" - pomyślał Rubin klękając przed Verdenem.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

Wtulając się do własnego ogona, lisica spała w najlepsze z uśmiechem na ustach. Nie dość, że puszysta kita dawała jej ciepło to jeszcze była idealną poduszką, do tego chłód poranka jej nie sięgał przez to iż była przykryta kocem i jeszcze słońce było na tyle łaskawe, aby kierować na nią jak i resztę okolicy swoje promieni, które powoli rozgrzewały powietrze. Mruknęła cichutko kiedy Verden chcący iść na polowanie zaczął ją poprawiać, aby leżała normalnie, po czym przeciągnęła się i przewracając na bok lekko skuliła nie przerywając sobie spoczynku. Po jakimś czasie zaczął ją niepokoić także Rubin chcąc ją koniecznie obudzić, na co dziewczyna jedynie kilka razy pomachała ręką jakby się odganiała od jakiejś natrętnej muchy i tym razem nie zamierzając się budzić. Miała wyjątkowo przyjemny sen o wielkim bogactwie i o tym jak inni mężczyźni się przed nią płaszczą, a kobiety rozpaczają zazdroszcząc lisicy urody, która przez wszystkich była uważana za boginię piękna. Nikt nie miał do niej żadnych uprzedzeń przez jej lisią naturę, z resztą nieuzasadnionych. Nie rozumiała czemu uważa się, że te stworzenia są chytre, podstępne, przebiegłe, a oprócz niewdzięczności także zdradzieckie. Choć sama się tak zachowywała, wcale tego nie dostrzegała i uważała się za niewinną oraz bezbronną, na której cały świat się uwziął, a w szczególności Verden.

Odkąd tylko ruszyli z Trytonii, nie raz zdarzyło jej się słyszeć narzekania od niego i nawet nie wiedziała co było ich powodem. Ona była grzeczna nie starając się dobrać do efla, który jakby nie patrzeć był nawet całkiem pociągający, a przede wszystkim w przeciwieństwie do niego na nic nie narzekała. Mogła sobie dłużej pospać, albo po obudzeniu się zrobić sobie jeszcze chwilę drzemki dla urody i zawsze jak wstawała było już gotowe śniadanie. Nie mogła powiedzieć, że kuchnia Verdena zasługiwała, chociażby na pół gwiazdki i wolała nie wnikać co tak dokładnie je, dlatego w tym temacie wolała siedzieć cicho. Podróż z mężczyznami była dla niej świetną zabawą ponieważ miała się z kogo pośmiać, nie była sama i mogła towarzyszy obgadywać razem z wiozących ich wałachem.

Wstała jakiś czas po tym jak tryton poszedł w las, a obudzona została przez konia, który pyskiem szturchał lisicę. Przed pójściem spać został odpięty od wozu, aby mógł sobie pochodzić i poskubać trawę, poza tym mógłby dostać odparzeń jakby cały czas był przykuty do ich transportu. Bardzo lubił lisicę i gdyby była koniem od razu starałby się o jej względy, tak jedynie zadowolił się cichą miłością do niej. Yve znów starała się od siebie odgonić upierdliwca mrucząc, że jeszcze chwilkę chce pospać, ale arden nie miał zamiaru dać za wygraną. Lisica z niezadowoleniem się obudziła, chwilę jej zajęło zorientowanie się w sytuacji i poczęła się rozglądać w poszukiwaniu swoich towarzyszy. Wtem dostrzegła swoje porozrzucane ubrania i zaczęła je zbierać ze złością, zastanawiając się, któremu życie jest aż tak nie miłe, że ruszał jej rzeczy. Sięgnęła po ostatnią, swoją ulubioną bluzkę z kremowego jedwabiu, którą wymusiła u jednego zaszantażowanego klienta. Już ją chciała złożyć i schować do skrzyni kiedy ujrzała obrazkową wiadomość Rubina. Widząc, że jej ulubione odzienie jest zniszczone, pisnęła na całe gardło, przez co później zawtórowały jej z paniką wzbijające się z drzew ptaki.

- Dzisiaj ja będę, gotować, a na kolację będzie pieczona ryba w sosie własnym - warknęła z wściekłością płonącą w oczach.
- Ale o co te nerwy? To tylko ludzka derka nie ma sensu tak dramatyzować - zarżał wałach potrząsając głową by się otrząsnąć z oszołomienia jakie wywołał u niego krzyk lisicy. Cofnął się by zrobić jej miejsce jak zeskakiwała z wozu z dobytym ze swojego buta sztyletem. Tym co go zaskoczyło i zaniepokoiło najbardziej to, to, że z wymierzonym ostrzem zaczęła iść w jego stronę.
- Zamilcz albo do ryby podane będą kabanosy i pilnuj wozu, znajdę tych pajaców i tu wrócę. - Emocje ją ani na moment nie odpuszczały i poszła w kierunku podanym na wiadomości od trytona.
- Eh, bycie koniem jest mało opłacalne, za co mnie tak los pokarał. - Prychnął z rezygnacją spuszczając głowę i odprowadzając swoją właścicielkę spojrzeniem ciemnych oczu.

Zatrzymała się przy rzece, przy której były zostawione rybie szkielety, nie zastanawiała się długo nad tym gdzie mógł się udać jej morski towarzysz i zaraz podążyła jego intensywną i bardzo charakterystyczną wonią, w końcu algi w głębi kontynentu nie rosły, a tym bardziej nie w okolicy górskich terenów. Sprawnie jej szło przez jej czuły węch i dlatego dość szybko dotarła do dziwnego obozowiska, jeszcze dziwniejszych osobistości. Nie zwracając na nikogo uwagi bez wahania z żądzą mordu w oczach zbliżyła się do trytona i chwytając go za ucho zaczęła ciągnąć na stronę, żeby go zbesztać od góry do dołu za jej świętej pamięci jedwabną bluzeczkę, która teraz jedynie nadawała się na rozpałkę do ogniska, albo żeby obwiązać nią grubego kija i zrobić pochodnię. Nie zwracała uwagi na zbieraninę ćpunów wielbiącą Verdena, "ciągnie swój do swego," pomyślała wcale nie dziwiąc się, że oddawali cześć w jej przekonaniu nie miłemu elfowi. Zgraja gapiła się na nią nawet nie wiedziała jak, przez ich odurzenie narkotykiem coś jakby zaskoczenie, zdziwienie, zachwyt i coś czego nie mogła zidentyfikować przez ich żałosne wyrazy twarzy. Chciała jedynie się zemścić na przyjacielu za zniszczenie jej rzeczy i wymusić jakieś odszkodowanie.

- O wszechpotężna bogini Namenah, my twoi pokorni słudzy korzymy się przed tobą ześlij nam pomyślność, byśmy już nie musieli głodować - wykrzyknął jeden od razu się zwracając ku niej.
- Te stary, ale, że niby kim ona jest? - spytał krasnolud patrząc na nią z otępieniem, ale zaraz jego zaćpane oczy się szeroko otworzyły i także on zaczął ją chwalić i wielbić.
- W coś ty nas znowu wpakował? - warknęła wściekle w stronę elfa puszczając ucho Rubina, które w rzeczywistości okazało się być jego skrzelem, z resztą jednym z dwóch.

Jej złość szybko opadła kiedy kolejni zaczęli oddawać jej część tak samo Verdenowi. Yve się to bardzo podobało i zapomniała nawet o tym, że przecież oni są najarani, a w powietrzu unosi się duszący zapach różnego rodzaju zielska. Zastanowiła się nad tym i z groźnym uśmiechem stwierdziła, że gdyby to co oni palili, połączyć z odrobiną soku z wilczych jagód miała by gotowy trujący gaz, może nie koniecznie zabijający na miejscu, ale na pewno uniemożliwiający prawidłowe funkcjonowanie organizmu, a to ją bardzo cieszyło, przypominając radosne lata kiedy uczono ją w cechu na skrytobójczynię.

- O tak wielbcie mnie, nie ma przecie wspanialszej ode mnie kobiety na świecie. - Wyprostowała się dumnie lekko pochylając głowę i zarzucając dłonią swoje rude kosmyki uwodzicielsko za siebie.

Kto by pomyślał, że ta zgraja popaprańców zapewni jej rozrywkę, a może nawet zarobek. Ta myśl jeszcze bardziej jej się spodobała i zamykając jedno oko posłała buziaka jednemu ludzkiemu mężczyźnie. Zazdrość w oczach pozostałych była dla niej bezcenna przez co też wybuchnęła śmiechem z rozbawieniem, odpuszczając na ten czas Rubinowi jego przewinienie.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Verden patrzył z pogardą na zgraję ćpunów z przepaskami i kwiatkami. I w zasadzie nie wiedział co w tej sytuacji zrobić. Najchętniej załadowałby każdemu z nich prawy sierpowy i ruszył w swoją stronę, ale nie była to najbardziej humanitarna opcja, ani zbyt bezpieczna. Nie było czuć od nich żadnej potężnej magii, choć cholera wie... Takie sekty zawsze mogą być niebezpieczne, lepiej nie tykać. Okaże się zaraz, że mają nad sobą jakiegoś potężnego maga-zielarza albo nekromantę. Elf myślał nad tym, jednak nie było mu dane długo się zastanawiać, gdyż zza drzew, do obozu przypałętał się Rubin. Tak, zdecydowanie jeszcze jego tu brakowało. Teraz sprawa się skomplikowała, gdyż tryton jest dość nieprzewidywalny. W jednym momencie będzie niewinnym idiotą, w innym zamienia się w magiczną maszynę do zabijania. Teraz był na całe szczęście spokojny. Zmuszony przez ćpunów, klękał przed Verdenem, gdy ten schylił się na chwilę do niego.
        - Co ty tu do cholery robisz? - rzucił do niego po cichu - Przecież wiesz, że wychodzę na polowanie. Nie znasz lasu, gdyby nie ich głosy to pewnie byś się zgubił kompletnie.
        Szybko odstąpił od trytona, aby nie wyglądać podejrzanie, o ile da się dla zjaranych być podejrzanym. Wrócił do myślenia nad planem działania, gdy tym razem jego uwagę odwróciła Yve. Westchnął głęboko i pokręcił głową. Wygląda na to, że zleciała się tutaj cała drużyna... Sprawa, którą na początku Verden chciał sam załatwić, teraz przyciągnęła wszystkich. Tym gorzej, że na początku wkurzona lisołaczka, gdy tylko została ochrzczona boginią Namenah, a ćpuny zaczęły składać jej pokłony, potraktowała to jako świetną zabawę. Wystarczyła chwila, żeby zaczęła słać "wyznawcom" buziaczki, na co Verden prychnął, będąc jednocześnie lekko rozbawiony, ale także zniesmaczony. Wiedział, że Yve się zgrywa, bądź próbuje wykorzystać sytuację na swoją korzyść.
        W pewnym momencie jeden z ćpunów, a mianowicie ten zwany Danielem, ośmielił się wstać i zaczął wykrzykiwać do Verdena i Yve, aby podeszli razem z całą resztą do ogniska. Elf uczynił to, tak jak reszta kompanii. Zrobił to z jednej strony od niechcenia, natomiast z drugiej wolał mieć całą sytuację pod kontrolą. Ćpuny usiadły dookoła paleniska, zapalając kolejne skręty i wyciągając pochowane po namiotach butelki alkoholu, rozmawiając głośno między sobą. Z ich rozmów dało się wychwycić jakiś bełkot o błogosławieństwie i "upragnionym celu". Natomiast Daniel, stojąc nad zgromadzonymi, podniósł ręce rytualnie, wychrząkał coś w nieznanym języku, który dla Verdena brzmiał jak majaki, bezceremonialnie wcisnął skręta Rubinowi, po czym wyciągnął kolejne blanty i zwrócił się do reszty drużyny.
        - Bogini Namenah! Wielki Wybrańcze! - zaczął wrzeszczeć głosem, który był przez swój bełkot ledwo zrozumiały - Połączcie się z nami przez opary Bogów i pomóżcie nam odezwać się do naszego wielkiego Pana!
        - Chyba kpisz, cholerny ćpunie. - rzucił chłodnym głosem do Daniela, wyraźnie dając sygnał, aby nikt z ekspedycji nie próbował zapalić zielska. Tamten momentalnie zmrużył oczy, patrząc krzywym wzrokiem na Verdena, a elf położył rękę na mieczu i wstał od ogniska. Wzrok nie świadczył o dobrych intencjach, więc trzeba było być w każdym momencie gotowym na konfrontację...
        - Pomyliliśmy się zatem. - warknął Daniel, zmieniając momentalnie swój bełkot w głęboki, poważny głos - Nie jesteś prawdziwym wybrańcem. Bogini, czy ty przyjmiesz od nas propozycję połączenia?
        Verden spojrzał na Daniela spode łba, po czym przeniósł swój przeszywający wzrok na Yve, dając jej wyraźny sygnał, mając nadzieję, że będzie on zrozumiały.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Klęczał przed Verdenem, który właśnie robił mu wyrzuty. "Las jest częścią natury, a ona jest moim domem. Przeżyłbym w dzikim lesie...", pomyślał oburzony tryton. Zaćpane duszyczki patrzyły na elfa z takim uwielbieniem, że Rubinowi zrobiło się nie dobrze. Dostrzegł zdenerwowaną Yve, wychodzącą z głębi lasu. Kierowała się w strone naturiana, który z przestrachem się skulił.
- Nie rób mi krzywdy! - krzyknął. Lisołaczka nie zważając na prośby towarzysza poczęła go ciągnąć za jedno ze skrzeli, które najwyraźniej zapomniał zakryć. Kiedy brygada ćpunów ją otoczyła i zaczęła nazywać swoją boginią, puściła trytona. Posyłała im buziaczki. " Eh, Yve... A ty ciągle to samo", pomyślał Rubin ciesząc się, że na razie nic mu się nie stanie. Po jakimś czasie jeden z odurzonych wstał i nakazal im iść za sobą. Doprowadził ich do ogniska. Zaczęli wyciągać następne skręty i butelki po brzegi wypełnione alkoholem lub czymś co alkohol przypominało. Tryton dostał jeden zlepek ziół i całą butelkę z dziwnym płynem uważonym przez te leśne duszyczki, które teraz bełkotały o jakimś tam celu i o połączeniu się przez "opary bogów". Rubin popatrzył z ciekawością na zioła, które dostał. "Może bym spróbował? Nie doprowadzę się do tego stanu co oni. Zaciągnę się tylko raz..." -namawiał się tryton. Patrzył jak robią to inni. Lekko przytknął skręta do ogniska, po czym lekko na niego dmuchnął, żeby wszystko wokół nie zaczęło się palić. Przyłożył go do ust i zaciągnął się dymem. Rozejrzał się wokół siebie. Wszystkie kolory były takie intensywne. Wszyscy byli szczęśliwi. Wszystko było takie piękne. Nagle zrozumial o co tej zgrai chodzi. Oni chcieli żyć w idealnym świecie, ale nie wiedzieli co robić. Do tego potrzebny im był pan i władca, z którym chcieli się skontaktować przez dym, który przecież leciał do nieba. W niektórych podaniach było napisane, że w niebie są jakieś wyższe byty. Skoro to była prawda, to może warto było spróbować.
W oddali dostrzegł mężczyznę. Z początku myślał, że to halucynacja spowodowana dymem, ale ten zbliżał się do nich. Było widać coraz więcej szczegółów. Ciemne, brązowe włosy i zielone oczy. Prosty nos. Niedbale narzucony płaszcz. Jednym słowem, przystojniak. Tryton zapatrzył się w twarz przybysza. W sercu poczuł to coś. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ćpuny chyba też go dostrzegły, ale oni pewnie zwróciły uwagę na zioła wystające z kieszeni nieznajomego. Rubin usłyszał muzykę. Piękną muzykę dochodzącą ze wspomnień. Nie miała ona nic wspólnego z przybyszem. Tryton doznawał właśnie uczucia wielkiego szczęścia. Odurzeni mężczyźni płaszczyli się teraz przed młodzieńcem i mówili coś do niego, jednak Rubin nie zwracał uwagi na te słowa. Był zdenerwowany. Z jednej strony nie chciał robić na wędrowcu złego wrażenia, a z drugiej chciał zabić ćpunów. Jak oni śmieli do niego mówić. Jakim prawem chcieli skazić go tym śmierdzącym dymem. Skręt wypadł trytonowi z ręki. Upadł na kamienie. Rubin niewiele myślał. Już biegł w stronę przybysza. Z oczu leciały mu łzy szczęścia. Rzucił się w ramiona nieznajomego mimo głosu rozsądku, który nakazywał ostrożność. Wędrowca nie odepchnął go, tylko objął jakby znali się od bardzo dawna. Przybysz trochę dziwnie pachniał, ale tryton stwierdził, ze to przez podróż przez nieznane. Już widział ich wspólne wędrówki przez lasy kiedy coś ściągnęło go na ziemię. Przecież nie mógł oddalać się od Verdena i Yve. Tyle dla niego zrobili, a on chciał ich porzucić dla jakiegoś faceta, który i tak pewnie by go wykorzystał i zostawił z rozdartym sercem, w środku dziczy. Nieznajomy wydawał się miły i był bardzo przystojny. Ale czy przypadkiem nie za bardzo? Po tym ciepłym przywitaniu postanowił trochę oprzytomnieć. Nie mógł przecież rozmawiać z nim w takim stanie. Tryton wiedzial czy może się skończyć coś takiego. Takie coś w większości przypadków prowadzi do manipulacji i zmiany ofiar w tanią siłę roboczą. Usiadł więc w niewielkiej odległości od obozowiska ćpunów i przyglądał się dalszemu rozwojowi wydarzeń.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

Czuła się niezmiernie szczęśliwa tak wielbiona, jak w jej dzisiejszym śnie. Nie było idealnie, ponieważ zabrakło zazdrosnych kobiet, ale może tym lepiej. Nie musiała się przynajmniej bać, że któraś targnie się na życie lisicy, albo postara się ją oszpecić. W snach jest to mało prawdopodobne, co innego jeśli chodzi o koszmary; a boginie są na takie akty desperacji odporne. Ona niestety nie śni i nie jest istotą boską, dlatego dla własnego dobra musi się zadowolić brakiem tej satysfakcji. Choć przez chwilę mogła poczuć się wyjątkowo mając swoich wyznawców, za którymi - podejrzewała - będzie tęsknić. Zaraz jednak zrezygnowała z tych myśli, gdyż przyszedł jej do głowy genialny, choć szalony pomysł spędzenia z tymi ćpunami reszty swojego życia. Nie była to najprzyjemniejsza wizja przyszłości w jakiej chciałaby siebie wiedzieć, ale pragnienie bycia przez kogoś czczonym było silniejsze od jej racjonalnego rozumowania. A może to opary unoszące się w powietrzu przyćmiły jej rozum?

Spojrzała na Rubina i Verdena od razu tracąc swój dobry humor i wracając z powrotem do szarej rzeczywistości. Za tego pierwszego czuła się odpowiedzialna jak matka za swoje dziecię. W końcu tryton był nieporadny i lekkomyślny jak szczenię, które wciąż ma mleko pod nosem, choć jest wyrośnięte jakby cały czas karmiono go nie wiadomo czym, sztucznie przyśpieszając jego wzrost. Nie omieszka jednak porzucić morskiego mieszkańca w najbliższym mieście po osiągnięciu celu. Na tym drugim choć chciała się zemścić za zniewagę w karczmie i poczęstować go wypolerowanym na błysk - aż by oślepiał - sztyletem oraz najpaskudniejszą ze wszystkich trucizn jakie znała, a która powodowała gnicie tkanek, przez co śmierć potrafiła przyjść nawet po tygodniu; nie czułaby się z tym dobrze, tym bardziej, że elf nie raz uratował im skórę i jeszcze przynosił jedzonko, po prostu musiała się jakoś odwdzięczyć, a co najważniejsze potrzebowała ogara, który skutecznie odpędzałby od niej niebezpieczne kreatury i ułatwił zdobycie skarbu. Właśnie ze względu na myśl o ogromnym bogactwie, dla którego wyruszyli całą trójką nie mogła ich opuścić i zostać z tymi odurzonymi wariatami. W końcu po osiągnięciu celu mogłaby się pławić w luksusie o jakim zawsze marzyła, a mężczyźni usługiwaliby jej we wszystkim, nawet robiąc z siebie zwykły podnóżek.

Oczy jej się zaświeciły z pożądaniem, a kąciki ponętnych ust uniosły się nieznacznie w podstępnym uśmiechu, ruda kita z przejęciem kilka razy przecięła powietrze. "To najlepszy pomysł w całym moim życiu," pochwaliła samą siebie unosząc dumnie głowę. Była w dobrym humorze, dlatego póki co zapomniała o zniszczonej bluzce i ukaraniu sprawcy. Wprawdzie okrucieństwem było karanie tego naiwnego, dziecinnego osobnika, ale Yve nie wiedziała co to litość jeśli się na coś uparła, tym bardziej, że ten miał czelność ruszać JEJ rzeczy i zniszczyć jej ULUBIONE ubranko.

Posłusznie powędrowała za prawdopodobnym liderem całej tej zgrai i usiadła przy ognisku obok jakiegoś człowieka, do którego ramienia się wtulała i łasiła podszeptując różne propozycje ćpunowi, nie tylko te związane ze sferą intymną. Chciała zdobyć informacje o ich Panu, kim tak naprawdę są i jaki jest ich cel. Chciała dla własnej rozrywki wszcząć burdę między członkami tej dziwnej sekty podżegając mężczyznę. Chciała być w centrum uwagi jak przed chwilą, oczarować go, jednakże jego umysł, o ile ten człowiek takowy posiadał, był na tyle przeżarty oparami, że jej magia nie działała. Nie spodobało się to lisicy, ale nawet na moment nie oderwała się od ramienia swojej "ofiary".
- Ależ oczywiście, w końcu jestem waszą boginią - bez wahania się zgodziła, ale przebiegły grymas nie schodził jej z twarzy, przyjmując skręta. Nie miała zamiaru się niczym odurzać, bo właśnie była świadkiem do czego to prowadzi, chciała jedynie zyskać na czasie, zwodząc ich najdłużej jak się da zapewniając sobie masę zabawy i zbierając informacje o tym dziwnym kulcie. Przytknęła odpaloną mieszaninę ziół do ust, ale jedynie udawała, że pali obserwując badawczo wszystkich zgromadzonych. Zerknęła nawet z błyskiem w oku na Verdena by dać mu do zrozumienia, że nie jest tak głupia, żeby dać się w to wciągnąć oraz nie jest tak gwałtowna jak białowłosy, aby od razu rzucać im wszystkim wyzwanie do walki.

Nie spodobało jej się jednak lekkomyślne zachowanie trytona, które przypomniało o wymierzeniu mu odpowiedniej kary, i powstrzymała się przed uderzeniem się dłonią w czoło z irytacją, jedynie westchnęła ciężko i rzuciła mu karcące spojrzenie. Nie miało to jednak sensu gdyż towarzysz zaraz skupił swój wzrok na czymś poza obozowiskiem. Zmrużyła oczy i chciała na niego warknąć, jednakże to mogłoby ją zdradzić z prawdziwymi zamiarami wobec ćpunów, a poza tym okazało się, że obiekt, na którym Rubin zatrzymał swoje spojrzenie, nie był jedynie wytworem halucynogennej mieszanki ziół, a prawdziwym, fizycznym mężczyzną z krwi i kości. Lisica zwróciła swoje fioletowe oczka w stronę przybysza. Poczuła jak i jej serce na moment zamiera, żeby zaraz uderzyć mocniej i szybciej w jej piersi niczym mały oszalały ze szczęścia ptak. Obcy był niezwykle urodziwy i sama zamierzała wyjść mu na powitanie jako bogini, przynajmniej myślała, że to jej obowiązek. Nie uczyniła tego jednak widząc jak morski mieszkaniec biegnie w stronę nieznajomego i bezwstydnie go obejmuje. Już podczas pracy w karczmie zdążyła zauważyć, że jej przyjaciel czuje większy pociąg do mężczyzn niż kobiet, jednak nigdy nie widziała tego tak otwarcie jak właśnie teraz. Prychnęła cicho pod nosem z niezadowoleniem i obrazą, co innego mogła zrobić? Zacząć się bić z trytonem o względy przybysza? Postąpiłaby równie nierozważnie co łuskowaty kolega, a nie chciała być z nim porównywana choć nic do niego nie miała i go lubiła.

Rzuciła Verdenowi bezradne spojrzenie, nie wiedząc co począć, zaraz jednak jej źrenice się zmniejszyły niebezpiecznie w świetle ogniska, ogon zafalował niespokojnie, a ona z szybkością błyskawicy dobyła jednego z ostrzy ukrytego w wysokiej cholewce swojego buta podrzynając siedzącemu obok ludzkiemu mężczyźnie gardło, kiedy wstawała robiąc piruet z kocią gracją i zwinnością.
- Nie lubię kiedy nie płaci mi się za zabijanie, dlatego wszystkie dobra jakie się tu znajdują należą do mnie! - Uprzedziła towarzyszy z groźbą w oku gdyby chcieli się jej sprzeciwić.

W tym wypadku nie miała innego wyjścia jak tylko pozbawić ćpunów życia. Jej czary na nich nie działały, mogli rozprzestrzenić swoją chorą religię na innych, a tym bardziej dostrzegła, że źle patrzyło liderowi grupy z oczu, gdy długouchy mu odmówił przyłączenia się do ich dziwnego rytuału, co niechybnie mogło zakończyć się jedynie konfrontacją.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Gdy tylko odmówił skręta, poczuł na sobie przeszywający wzrok wszystkich ćpunów dookoła. Na nikim innym się nie skupiali, gdyż cała reszta przyjęła propozycję. Rubin zrobił najgłupszą rzecz jaką mógł i faktycznie zaczął razem z nimi popalać zioło, doprowadzając się powoli do stanu odurzenia. Yve z kolei była dość sprytna i udała współpracę, jednak elf widział, że jej skręt nie jest zapalony. Verden natomiast, czując się dość niekomfortowo, wstał od paleniska, aby przygotowywać się powoli na konfrontację. Napięta atmosfera jednak momentalnie opadła wraz z pojawieniem się na horyzoncie tajemniczego mężczyzny. Wyglądał na całkiem zadbanego, mimo niedbale narzuconego płaszcza. Nie miał żadnych kwiatów, ani innego cholerstwa, które nosiła tutejsza zgraja, ale jego przynależność zdradzały wystające z kieszeni skręty. Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się na niego i ćpuny ruszyły szybko w jego stronę, a potem zaczęły się opętańczo kłaniać. Tryton był na tyle odurzony, że nawet przytulił przybysza. Elf pokręcił tylko głową z zażenowaniem, przyglądając się przybłędzie bardzo uważnie.
        Przybysz roztaczał wokół siebie atmosferę spokoju. Jego aura była średnia, ostro błyszcząc swoją cynową powłoką i kojąco falując. Był opanowany, uśmiechnięty, mówił do ćpunów i Rubina ciepłym, basowym głosem. Elf nie był w stanie dosłyszeć słów, ale nie były one raczej istotne. Najważniejsze było to, że cała postać była dziwna i podejrzana. Zadbany, spokojny facet w środku lasu? Coś tu ewidentnie śmierdzi. Nie mógł zastanawiać się jednak długo, gdyż Yve dobrała się do jednego z sekciarzy najbliżej paleniska i przyłożyła mu sztylet do gardła. Verden nie spodziewał się po niej takiej porywczości, miał nadzieję że będzie dużo bardziej opanowana i rozsądna. Jednak kiedy wykonała ruch, nie było już odwrotu. Tajemniczy mężczyzna, widząc sytuację, rzucił szybki rozkaz w stronę ćpunów, tym razem dużo chłodniejszym i poważniejszym głosem, a momentalnie cała zgraja rzuciła się w ich stronę.
        Elf stanął przed Yve, ściągając na siebie całą uwagę szarżujących sekciarzy. Jednego z nich, który praktycznie w niego wbiegł, przerzucił przez bark, do paleniska, gdzie zaczął się wić w agonii, gdy całe jego ciało ogarnęły płomienie. Następnego chwycił i zgiął w pół umiejętnie założoną dźwignią, po czym przyłożył kolanem w jego klatkę piersiową, co skończyło się chrupnięciem i złamaniem tamtejszych kości. Trzeci natomiast został powalony szybkim i mocarnym kopnięciem elfa. Cała reszta oddaliła się trochę od niego, ponieważ mimo odurzenia, zostało im pewnie w głowie choć trochę miejsca na strach. Nie można było jednak o strachu powiedzieć w przypadku nieznajomego, który został przez Verdena wyraźnie rozwścieczony. Rzucił się do walki, wyciągając nagle wcześniej niewidoczny miecz, i doskoczył do elfa tak szybkim krokiem, że nawet on ledwo zdążył wyjąć ostrze i sparować cięcie. W momencie wejścia w zwarcie, zaczął czuć swąd siarki, a gdy przyjrzał się przybłędzie, przez jego płaszcz powoli przebijały się skrzydła, skóra zaczęła czernieć, a wzrokiem przeszywały go nie zwykłe oczy, a wielkie, czerwone ślepia. Verden wiedział kim on jest, dobrze wiedział... I na pewno nie był z tego powodu pocieszony. Sługa Księcia Ciemności, prosto z piekła, cholerny łowca dusz w całej okazałości. W elfie zaczęło się gotować, gdyż ponad wszystko nienawidził on istot piekielnych. Wiedział jakie są przebiegłe, podstępne, a nad wyraz dobrze pamiętał, co uczyniły jego rodzinie. Momentalnie, równo z rosnącym gniewem, wzniecił się wokół niego duży krąg ognia, oddzielający wszystkich innych od walki Verdena z Łowcą. Swoimi płomieniami objął kilka namiotów z obozu, które zaczęły płonąć jasnym, potężnym ogniem, a ściana ze strony Yve zatrzymała się zaledwie parę centymetrów od jej ogona. Elf natomiast w tym czasie wyprowadził szybką i potężną paradę ciosów swoim mieczem, uderzając w gniewie z całą swoją siłą, którą bez problemu piekielny przyjmował, blokując ciosy własną klingą. Mimo złości, wiadome było Verdenowi, że nic w ten sposób nie zrobi. Z opowieści rodziców pamiętał, że łatwo będzie zabić adwersarza łukiem... Problem był w dystansie, który utrzymywali bardzo bliski, cały czas walcząc w zwarciu. Trzeba było znaleźć sposób, aby się oddalić i nadążyć ze strzelaniem, a to zapowiadało się na cholernie trudne wyzwanie.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Tryton poczuł na sobie pełen dezaprobaty wzrok elfa. Powoli wyrywał się z ziołowego otumanienia. Tajemniczy mężczyzna wciąż wydawał się mu niezwykle pociągający. Yve przejechała sztyletem po gardle siedzącego koło niej wielbiciela. "A całe kilkanaście dni temu tak się zdenerwowała za tamtego strażnika...", pomyślał zaskoczony tryton. To nie była ta lisołaczka z karczmy. To znaczy nie do końca. Zawsze była zadziorna, ale Rubin był zaskoczony, że była zdolna do morderstwa. Przeniósł wzrok na obiekt swoich westchnień. Powiedział coś. Tryton był zły na siebie, że przegapił to co cudny głos miał do powiedzenia. Nagle ćpuny zaczęły biec w kierunku elfa. Zrobił im kilka nieprzyjemnych rzeczy, a w tym spalenie żywcem i łamanie kości. Naturianin patrzył na niego ze smutkiem. Pamiętał momenty kiedy sam wpadał w furię. Obrażenia zadawały tylko nieco mniej bólu, ale lepiej być torturowanym wodnymi biczami, niż być spalonym. Przybysz wyglądał na całkowicie wściekłego. Rubin rozumiał całkowicie ten gniew. Verden zabił ludzi, którzy nie byli w stanie praktycznie nic mu zrobić. Nieznajomy szybkim krokiem natarł na elfa.
- Nie trać na niego czasu kochanie! Chodź! Zamieszkamy razem w tym lesie i będziemy pomagać takim jak ci, których zniszczył! - wykrzyczał tryton. Kiedy zaczynał wołać do obcego, ten był już przy elfie z niewiarygodną szybkością wyprowadzając ciosy. Towarzysz z ledwością je blokował. Naturianin mógł postawić cały swój majątek, że ten cudny mężczyzna wyraźnie skrzywił się słysząc słowo "pomagać". Według Rubina to było trochę samolubne gdyby mieli razem mieszkać w lesie, zatruwać powietrze i nic w zamian nie robić. Jednak w trakcie walki skóra nieznajomego zaczęła przybierać ciemny kolor. Smród jaki wydzielał nieznajomy, piekł trytona w oczy. Dostrzegł skrzydła, przebijające się przez płaszcz. Piękne oczy zmieniły się w okrągłe czerwone ślepia. Takie jakie widywał ostatnio w koszmarach. Jego niedoszły kochanek był teraz jakimś bliżej nieokreślonym stworzeniem. Rubin nie wiedział czemu, ale wciąż czuł miłość do tego czegoś. Wstał i miał rozdzielić walczących jednak nie zdążył. Obu otoczył ogień. Namioty stojące w pobliżu zaczęły się palić. Naturianin rozglądał się z panika, szukając wzrokiem lisołaczki. Nie mógłby sobie wybaczyć gdyby teraz zginęła. To byłoby dla niego jak utrata przyjaciółki, opiekunki i matki jednocześnie. Oznaczałoby też powrót koszmarów, które zdawały się odchodzić gdy była w pobliżu.
Znalazł ją. Ściana ognia prawie ją musnęła. "Jeśli ten elf to przeżyje, to przysięgam zrobie mu krzywdę", pomyślał. Spróbował wyczuć wodę w najbliższym otoczeniu. Nastawił się na jej odbiór. Po chwili usłyszał szmer kilka metrów pod ziemią i lekkie szumienie, z którego można było wywnioskować, że znajduje się w odległości około ćwierć mili stąd. Przy nieudanej próbie wysączania wody z ziemi stwierdził, że gleba jest zbyt zwartą materią by tkać nią w ten sposób. Zobaczył sunącą na niebie chmurkę. Postanowił i z nią spróbować przepływu. Była daleko, więc nie udało mu się wyciągnąć dostatecznie dużo życiodajnego płynu, by zagasić pożar, który obejmował już coraz większy obszar.
- Yve! Nic ci nie jest?! - tryton bał się, żeby kobieta przypadkiem nie wpadła w sam środek ognistych kręgów. Przypomniał sobie nagle o pewnej umiejętności, która miała pomóc mu w przeżyciu kiedy był daleko od zbiorników wodnych.
- Madirekiya tekili - szepnął tryton. Stanął w rozkroku i rozprostował ręce w ten sposób, żeby jedną dłoń przyłożyć do drzewa. Drugą skierował w stronę ognia. Skupił się na przepływie. Roślinka, której dotykał zaczęła powoli wysychać. Ogień stopniowo gasł. Po kilkunastu wypompowanych drzewach ogień utrzymywał się tylko wokół walczących. Na szczęście Yve była cała. Poza tym, że była przemoczona, co było widać po ogonie, który zaczął się mechacić. Niestety oprócz niej przeżyło kilku ćpunów. Rzuciło się na bogu ducha winnego naturianina. "Trzeba będzie ich przynajmniej obezwładnić, a potem wrócimy do wozu i będzie tak jak dzisiaj rano albo wczoraj wieczorem", pomyślał Rubinento patrząc na mężczyzn jak na idiotów. Nie wiedzieli w co się pakują, ani co może się stać jeśli za bardzo go zdenerwują, ale to już był ich problem.
- Oj nie chcecie ze mną zadzierać, nie chcecie - powiedział ledwo słyszalnie tryton. Coś mruknęli, ale ruszyli naprzód nie zdając sobie sprawy z zagrożenia
- Wiha Kemachedi! - krzyknął, a w jego rękach pojawiła się kosa zbudowana z zielonkawej wody pobranej z drzewa. Uderzył po głowach kilku mężczyzn, bokiem kosy tak, by nie zrobiła im większej krzywdy niż zrobiliby sobie sami. Zaciągnął ich ciała pod pień. Kiedy układał ich jeden na drugim, zaczął wspominać swój stary związek i tego nieznajomego. Już wiedział, że dzisiaj nie zaśnie. Będzie rozmawiał z głosem w swojej głowie. Będzie mu zapewne prawić kazania o tym, że nie powinien rzucać się w ramiona jakiemuś przypadkowemu mężczyźnie choćby był nie wiadomo jak przystojny. Obejrzał się za siebie. Dwóch ćpunów było jeszcze na wolności.
- Jestem zmęczony. Oni pewnie sobie poradzą. - powiedział, siadając koło swoich ofiar pod drzewem.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Nie mogła pozwolić ćpunom na zaatakowanie Verdena po tym, jak odmówił im skręta, którego sama nie miała zamiaru palić, więc musiała jakoś zareagować. Poza tym od samego początku cała ta zgraja jej się nie podobała, żałowała jedynie, że nie dostanie zapłaty za to morderstwo, ale na to już nic nie mogła poradzić. Gdyby elf nie postąpił tak lekkomyślnie - uniknęliby tego całego problemu. Niestety na trójkę towarzyszów wściekła się stuknięta sekta Boskiego Obłoku, a Yve za to wściekłą się na długouchego. Miała zamiar się z nim policzyć jak będą mieli chwilę spokoju. Oczywiście pierwszeństwo miał Rubin, któremu nie zamierzała odpuścić zniszczonej bluzki.

        - To przez ciebie jest ten bajzel, więc radź sobie sam. Jakbyś miał choć trochę oleju w głowie, nie odmówiłbyś im tak od ręki, tylko wykombinował jak ich oszukać, omijając przy tym kłopoty. - Warknęła na lodowego nie mogąc się powstrzymać przed udzieleniem mu reprymendy już w tej chwili, wcale się nie przejmowała tym, że przyjął na siebie szarżujących w jej stronę napastników. To był jego problem, a ona nie miała zamiaru brać w tym udziału. Na dowód swojego protestu nawet nie ruszyła się z miejsca, wytarła tylko swoje ostrze z krwi o "ubranie" martwego ćpuna, a zaraz po tym je schowała w wysokiej cholewie buta.
        - Jeśli o ciebie chodzi Rybciu, to nawet nie wiem czy powinnam sobie strzępić na ciebie język. Jesteś gorszy niż dziecko, choć przystojniejszy. - Przyszła pora na zruganie trytona, który wyglądał jakby w ogóle nie docierały do niego żadne słowa. To lisicę jeszcze bardziej wnerwiło, ale wtedy coś przykuło jej uwagę, a mianowicie przystojny przybysz, który zaczynał się zmieniać w paskudną pokrakę.

        Walka obu mężczyzn ją niemal zahipnotyzowała, dziewczyna była tym oczarowana, ponieważ wyglądało to jak taniec poprzedzony wcześniejszymi długimi i męczącymi ćwiczeniami, aby spektakl był jeszcze bardziej oszałamiający. Nie mogąc oderwać od nich wzroku, nie zauważyła zbliżającej się do niej ściany ognia, która oprócz tego, że zatrzymała się o włos od lisicy, to jeszcze zasłoniła jej widowisko. Otrząsnęła się nagle i gwałtownie odskoczyła jak oparzona, obejmując swój cudny ogonek i tuląc go z matczyną czułością do siebie. Zawarczała niezadowolona pokazując swoje białe, zadbane ząbki i marszcząc nosek. Z ogromną złością w oczach podwinęła rękawy i miała zamiar rozszarpać ich obu. Teraz to ona nie słyszała słów przyjaciela, z nerwów przybierając swoją hybrydalną postać. Białe perełki w jej buzi już nie wyglądały tak olśniewająco i niewinnie, ostre zwierzęce kły były teraz równie zabójcze co pazury zdobiące końce jej porośniętych czarną sierścią dłoni, na której odznaczały się różowiutkie poduszeczki, oraz sztylety w jej butach, w których szczupłe lisie nogi się nie mieściły, więc wyszła z obuwia.

        Już chciała dostać się do pojedynkujących, kiedy naglę została zmoczona od stóp do głów. Zatrzymała się złowrogo w miejscu i zaciskając pięści, z niebezpieczną powolnością zaczęła odwracać głowę w stronę łuskowatego towarzysza. Jej oczy niemal zmieniły barwę na czerwone, przez odbijającą się w nich ścianę ognia. W kilku zwinnych, jak sarna, skokach znalazła się przy czarnowłosym mężczyźnie i obiema dłońmi złapała go za gardło, jednocześnie potrząsając nim.
        - Ty kretynie! - wrzasnęła. - Patrz co narobiłeś, przez ciebie jestem cała mokra! Wiesz jak ciężko jest później rozczesać poplątane od wilgoci futro?! Oczywiście, że nie, bo nie masz o tym zielonego pojęcia oślizgły dorszu! I jeszcze jakim prawem śmiałeś ruszać moje rzeczy, a co najważniejsze zniszczyć moją jedwabną bluzeczkę! Wiesz ile ona była warta?! Nigdy byś się nie wypłacił jakbym kazała ci ją odkupić! Jeśli o futro chodzi sam mnie będziesz cze... - nie skończyła, bo zaraz zaczęli w ich stronę biec ci co przeżyli. Zostawiła Rubina w spokoju i odeszła od niego rzucając mu karcące spojrzenia, podsumowane pogardliwym prychnięciem.

        Jednemu z biegnących trafiła z dystansu swoim sztyletem między oczy, zabijając go tym na miejscu, drugim musiała zająć się już w zwarciu, ale przy jej zwinności i szybkości to także nie był problem. Uchyliła się pod jego ciosem wyprowadzonym z prawej i warcząc jak dzikie zwierze wystrzeliła niczym strzała swoim pyskiem przed siebie, zaciskając szczęki, usłane szeregiem ostrych jak brzytwa zębów, na jego kroczu, a korzystając z pędu ich obojga odrzuciła wijącego się i piszczącego jak mała dziewczynka od siebie na bok. Wyprostowała się dumnie i wygładziła swoje ubranko, jakby miało się od tego pognieść, po czym wypluła z obrzydzeniem odgryzione klejnoty. Wyjęła z tylnej kieszeni chusteczkę i jak prawdziwa dama dworu wytarła z krwi kremowy pyszczek.

        Spojrzała znów na Verdena i piekielnego przewracając oczami. "Faceci faktycznie nic nie potrafią sami zrobić, już dawno umalowałabym się chyba ze cztery razy", pomyślała nie mogąc uwierzyć ile można się bezsensownie tłuc, widząc, że to i tak nie przynosi żadnych skutków. Ona po krótkiej chwili takiego bezowocnego pojedynku, przechytrzyłaby oponenta, aby dać nogi za pas i nie tracić swojego cennego czasu na tak prostacką rozrywkę.
        - Hej śmierdzielu! - Zawołała do łowcy dusz wyciągając po drodze sztylet z głowy zabitego sekciarza. Szła w ich stronę i chciała na siebie zwrócić uwagę verdenowego przeciwnika. Nie wiedziała czy jej magia zadziałałaby na oponenta, czy nie, ale nie chciała jej używać na to coś. Postanowiła użyć swojego własnego czaru, a dokładnie ponętnego ciała i uroku osobistego. Może i by go uwiodła, ale miała zamiar jedynie odwrócić jego uwagę i dać elfowi czas na zapewnienie sobie odpowiedniej odległości, z której mógłby przeszyć strzałą piekielnego. Wiedziała, że inaczej ta walka nie skończyłaby się nawet za tydzień. Zastanawiała się jednak czy długouchy wykorzysta nieuwagę paskudy, czy powoła się na dumę i poczeka cierpliwie aż ten przypomni sobie o pojedynku.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Pojedynek elfa i łowcy dusz wyglądał jak występ taneczny. Potężne, błyskawiczne ruchy wychodziły z obu stron, Verden zadawał z całej swojej siły ciosy, które z łatwością były parowane przez piekielnego, który od razu wyprowadzał mocarną kontrę, ledwo blokowaną bądź szybko unikniętą. Ich ruchy były tak szybkie, że dosłownie każdy z nich rozmywał się w ruchu i był wyraźny tylko przez ułamek sekundy, gdy zatrzymywał się i przechodził w kolejną akcję. Choć elf zdecydowanie przegrywał, jak na razie walczyli na równi, do wyczerpania któregoś z nich. Powoli odczuwając zmęczenie, mimo swojego znamienia, szukał jakiegokolwiek sposobu na skuteczne zmniejszenie odległości, jednak nie przychodził mu do głowy żaden pomysł. Stres i przybywające wyczerpanie przyćmiło jego myśli na tyle, że trudno było mu na cokolwiek wpaść. Trwał więc w niszczycielskiej walce, czekając na okazję.
        Okazję przyniosła lekkomyślna Yve, która wpadła na najgłupszy, w mniemaniu Verdena, pomysł na świecie. Kokietować przed piekielnym i zwrócić na siebie jego uwagę. Miało to duże szanse na zadziałanie, gdyż piekielni lubowali się w rozkoszach cielesnych, ale zdecydowanie zbyt niebezpieczne dla lisołaczki, o którą jakimś dziwnym trafem elf trochę się martwił. Nie chciał, aby się narażała, jednak mimo wszystko zaczęła iść w ich stronę, krzycząc do łowcy. Ten obrócił na chwilę głowę, dosłownie na ułamek sekundy zatrzymując wzrok na Yve... W tym czasie Verden wytrącił mu potężnym uderzeniem miecz z ręki i kopnął go w brzuch, aby odepchnąć go i dać sobie chwilę czasu. Piekielny upadł na ziemię, a elf w tym czasie ściągnął błyskawicznie łuk i wystrzelił kilka razy w jego stronę, na co ofiara zareagowała przeszywającym rykiem z bólu, który zwiastował koniec jego życia. Ostatnia strzała wbiła się pomiędzy oczy i zakończyła nędzną egzystencję łowcy dusz. Krąg ognia momentalnie zgasł, elf skierował teraz swoją moc na ciało adwersarza, które zaczęło płonąć mocnym, żółtym wręcz ogniem, a dookoła rozniósł się smród siarki.
        Verden chwilę rozejrzał się i zauważył, że cała reszta sekty jest już martwa. Rubin siedział pod drzewem, niezbyt kontaktując ze względu na narkotyk, a Yve patrzyła na elfa z wkurzoną miną, mając prawdopodobnie zamiar kogoś opieprzyć. Miał już jej serdecznie dosyć. Była urocza, to prawda, nawet trochę się o nią martwił, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę jej odpychający charakter. Jednak każde kolejne słowo z jej narzekaniem bądź pretensją sprawiało, że Verdenowi mimowolnie zaciskała się pięść. Gdyby była facetem, pewnie by tej pięści użył. Jedyne zresztą, co go tu trzymało to skarb, który miała zamiar odnaleźć Yve, a elf chciał zabrać tylko swoją część i ruszyć w swoją stronę. Teraz natomiast, podszedł do lisołaczki i ubiegł ją w krzykach i opieprzaniu. Chwycił ją za podbródek, podniósł jej głowę tak, aby patrzyła mu w oczy i wyładował całą, calusieńką frustrację, która zbierała się w nim od początku przygody.
        - Przeze mnie jest bajzel? To wy jak zwykle pałętacie mi się pod nogami i przeszkadzacie w robocie! Co wy tu w ogóle do cholery robicie, to ja jestem na polowaniu! Nie było mnie zaledwie kilkanaście minut, a wy już przylecieliście z pomocą, tak jakbym był którymś z was! To wam zawsze trzeba podcierać tyłki jak pierdolonym niemowlakom! Beze mnie właśnie gryźlibyście piach! Zachowujecie się jak dzieci we mgle! Gdyby tu was nie było, wybiłbym całą tą zgraję w kilka minut, a wy byście nawet się nie zorientowali! A ty Yve, co ty sobie myślałaś? To był Łowca Dusz, cholerny Łowca Dusz, nadludzkie ścierwo. Jeden cios i szukalibyśmy skrawków twojego ciała po całym lesie! Nie walczy się jakimiś śmiesznymi sztylecikami z Piekielnymi. A tym bardziej machając dupą.
        Verden wyładował się cały, wrzeszcząc do Yve, a gdy skończył i wysłuchał potencjalnej odpowiedzi, odwrócił się gwałtownie i ruszył szybkim marszem w stronę ich obozu, aby wsiąść na wóz. Miał gdzieś, czy za nim nadążą. Był zbyt wkurzony, by o tym myśleć. Niesamowite było zresztą już samo to, że lisołaczka dała radę zirytować elfa, który był zazwyczaj ostoją spokoju. Szedł tak, a wchodząc między drzewa rzucił w stronę towarzyszy.
        - Ale w jednym masz rację Yve. Oleju w głowie mi brak. Gdybym go miał, nigdy bym się nie zdecydował na podróżowanie z wami.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Elf właśnie wyładowywał swoją złość, krzycząc na lisołaczkę, która dała mu szansę na wygranie walki. Fakt, nie zrobiła tego w jakiś specjalnie mądry sposób, ale ta awantura nie podobała mu się, ponieważ była w jakimś stopniu skierowana również do niego. Może Verden miał trochę racji. Oprócz tego, że nie było go tylko kilkanaście minut. Jeśli naturianin dobrze pamiętał, to kiedy wstawał jego już nie było, a potem czekał i nudził się, i był głodny. Jak mógł zostawić swój żołądek na pastwę jakiegoś niedorobionego tropiciela, kiedy on sam zrobiłby to dużo szybciej. Rubinento postanowił pokazać, że nie trzeba go ratować z każdej opresji. Do głowy wpadły mu stare obrazy wspomnień. Ojciec sadysta w niezbyt udany sposób chyba próbował go do tego przygotować. Do obelg, nieprzyjemnych sytuacji i obrażeń cielesnych i fizycznych. Naturianin zastanowił się chwilkę. Samotna wycieczka w nieznane? Czy da sobie z tym radę? Już od dawna nie potrzebował polegać tylko na sobie, bo wszyscy robili coś za niego. Czas najwyższy się przekonać jak bardzo jest związany z Naturą, jak szybko zbrzydnie mu mieszkanie wśród jej stworzeń. Podniósł się z trudem, z ziemi. Popatrzył na Yve. Może nie jest i nigdy nie był nią poważnie zainteresowany, ale wiedział, że nigdy jej nie zapomni. "Zapewne wrócę do niej szybciej, niż mi się wydaje", pomyślał. Ostatni raz spojrzał w jej fioletowe oczy.
- Przepraszam - wyszeptał i odwrócił się w stronę lasu. Nie chciał, żeby widziała jego łzy. " Słowa potrafią ranić", powiedział w myślach. Chwiejnym krokiem ruszył w głąb puszczy, zostawiając Yve samą między ciałami. Nastawił się na odbiór wibracji wody. Strumień był niedaleko. Poszedł w miejsce gdzie wibracje wyraźnie się nasilały. Piękna szeroka rzeczka wiła się przez las. Tryton zanurzył się w niej dając odpocząć ciału. Umysł jednak wciąż dręczyła pewna myśl. Naturianin zamknął oczy. Skupił się na szumie wody, wietrze pokazującym się w liściach i ćwierkaniu ptaków. Zaczął słuchać rytmu swojego serca, oddechu i innych ciężkich do określenia dźwięków pochodzących z wewnątrz. To było jak wyczuwanie magii w sobie. Ta z kolei płynęła srebrnymi kroplami w jego ciele. Odepchnął od siebie wszystkie rozpraszające dźwięki. Kiedy serce i oddech grały wspólnym rytmem, nadszedł czas na mentalne przyzwanie. Po chwili odezwał się ten irytujący głos co zwykle. Nie był może najlepszym rozmówcą, ale kto lepiej go zrozumie, niż on sam?
~ Czego znowu? Nie widzisz, że spałem?
- Przepraszam - powiedział ze skruchą
~ Ehhh... No... To czego ode mnie chcesz?
- No ja... Ja... - tryton zaciął się nie mogąc wydusić ani słowa
~ No szybciej... Chce się jeszcze położyć - ponaglał głos. Rubinento powoli opowiedział mu wszystko ze swojego punktu widzenia. Głos w międzyczasie ziewał, ale mimo wszystko naturianin czuł wyraźnie jego obecność.
~ No syrenko... No to masz kłopot nie? - zaczął drwiąco. - Nikt cię nie lubi, jesteś bezużyteczny, rzucasz się w ramiona obcym facetom, ćpasz...
- Nie pomagasz, wiesz?
~ Przynajmniej nie owijam w bawełnę jak twoi kumple. Jak mnie tu nie chcesz to mnie odeślij i obojgu nam to wyjdzie na dobre. - Głos wyraźnie się niecierpliwił. Rubinento nie chciał wypędzać z niego resztek uprzejmości, więc nie trzymał go przy sobie dłużej. Kiedy otworzył oczy, przed oczami mignął mu jakiś kształt.
- Pokaż się! Lepiej nie próbuj żadnych sztuczek, bo coś może ci się stać! - powiedział naturianin głośnym, rozkazującym tonem. Wstał i zdziwił się na widok osoby wychylającej się zza drzewa.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Ani przez moment się nie bała, ani nie wahała, zwracając na siebie uwagę piekielnego i odrywając go od walki z elfem. Była pewna siebie i dumna. Na szczęście długouchy nie potrzebował specjalnego zaproszenia do wykorzystania tej okazji i pozbycia się przeciwnika. Zamachnęła z radością kilka razy swoją rudą kitą i zatrzymała się naprzeciw bladego towarzysza, czekając już tylko na wdzięczność i pochwałę z jego ust, za to, że uratowała mu skórę. Nie zdziwiła się kiedy ten zamiast jej dziękować, miał jakieś pretensje. Nawet się tego spodziewała ze strony, w jej mniemaniu, zarozumiałego i niewdzięcznego mężczyzny. Nie znaczyło to jednak, że również nie straciła całego dobrego humoru i się na niego nie wnerwiła. Miała już po dziurki w nosie jego marudzenia, ubliżania im i parszywego charakteru. Cały jego wywód puściła mimo uszu. Skupiła się jedynie od momentu, w którym pojawiło się jej imię.

        - Jakbyś nie zauważył właśnie uratowałam ci skórę, ale jak zawsze nic to dla ciebie nie znaczy, bo uważasz się za lepszego od nas! Jesteś żałosny! - Warknęła szczerząc lisie kły i marszcząc swój włochaty nosek. Dodatkowo i ona miała zaciśnięte pięści, a futerko na jej karku nastroszyło się jak u wściekłego psa. Lisica nie musiała się wstrzymywać przed uderzeniem elfa, co po chwili uczyniła nie mogąc utrzymać nerwów na wodzy. Uderzyła go otwartą łapą przez swoją hybrydalną postać, zostawiając nieumyślnie na jego policzku rany po pazurach. - Nie ma sprawy następnym razem nie licz na żadną pomoc z mojej strony! - Prychnęła na zakończenie i dumnie wyprostowana patrzyła na niego z pogardą i wysoko uniesionym pyszczkiem.

        Odwróciła się od niego, kiedy on to uczynił i odeszła za Rubinem. Nie wiedziała dlaczego tak na prawdę niańczy tego wodnego faceta, który w końcu był starszy od niej, ale nie mogła go tak zostawić i czuła się za niego odpowiedzialna. Może nawet w jakimś stopniu kochała go jak brata, którego nigdy nie miała i nie mogła mieć. Westchnęła ciężko uspokajając się i wracając do ludzkiej postaci. Odgarnęła włosy do tyłu i poszła w głąb lasu, kierując się tropem morskiego chłoptasia. Chwilę jej to zajęło, ale ostatecznie udało jej się go znaleźć w przepływającej przez gęstwinę rzece. Słysząc jego głos od razu wyszła zza drzew i krzaków, by go nie niepokoić, ani nie wystraszyć.

        - Gdybyś nie wychował się w wodnym środowisku powiedziałabym, żebyś wychodził z tej rzeki bo się przeziębisz - powiedziała łagodnym tonem, lekko się uśmiechając do niego, jakby przed chwilą wcale nie miała zamiaru wybebeszyć go i rzucić rybom na pożarcie. - Nie rozumiem co jest w takich miejscach, że uspokajają człowieka. - Mruknęła rozglądając się z lekką obawą i rozdrażnieniem. Czuła się szczęśliwsza w miastach, niż w dziczy. - W miejskim parku jest o wiele lepiej, albo w porcie, lub na miejskiej plaży i oczywiście małe prawdopodobieństwo, że zaatakuje cię jakaś krwiożercza bestia, no chyba ze rodzaju ludzkiego, ale o to nie muszę się bać. - Zachichotała podstępnie i przysiadła na brzegu, patrząc na przyjaciela, spokojnie przy tym poruszając swoim ogonem.
        - Dlaczego tak w ogóle zwiałeś? To przez tego dupka? Ja bym się nim tak nie przejmowała. Nie wiem czemu ale wydaje się być typem zarozumiałego paniczyka, widzącego jedynie czubek własnego nosa, a z tego co zauważyłam szermierka jest jego słabą stroną w porównaniu do walki na dystans. - Zamyśliła się, a po tym nieznacznie pochyliła nad taflą, zebrać trochę zimnej wody dłońmi ułożonymi w "miseczkę", które zaraz podniosła do ust i się jej napiła.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Verden maszerował przez las szybkim krokiem i był wkurwiony. Wyraźnie wkurwiony. Yve jak zwykle była bezczelna w swoich słowach. Elf uważał się za lepszego, prawda, bo o ile nie był lepszym człowiekiem i absolutnie tak nie myślał, to w walce ustępowała mu cała dwójka towarzyszy razem wzięta. Gdyby nie on, Łowca rozszarpałby ich na strzępy i pochłonął dusze, zanim kiwnęliby palcem. Zresztą, co do Piekielnych... Verden miał z nimi też personalne porachunki i absolutnie nie chciał, by ktoś się w nie wtrącał jak lisołaczka. Poza tym, próbował ochronić całą drużynę, a Yve odpowiadała na to tylko i wyłącznie arogancją. Elf już miał dosyć i zdecydował, że nie będzie więcej tego tolerować. Gdy tylko doszedł do wozu, zwinął cały swój sprzęt, który tam został i skierował swoje kroki na szlak, w stronę Rapsodii, jak najdalej od Yve i Rubina. Jak nie będą mieli nikogo do podcierania tyłka, przyrządzania jedzenia specjalnie dla nich czy chronienia ich przed niebezpieczeństwami, z którymi nie są w stanie sobie poradzić, to może nabiorą w końcu choć odrobiny pokory.
        Zdążył już stracić prowizoryczne obozowisko z oczu, gdy nastało południe. Słońce świeciło mocno, a Verden, z kapturem na głowie, szybkim krokiem podążał wzdłuż ścieżki. Tempo utrzymywał dość dobre, w zasadzie dorównywał wozowi, a może nawet prześcigał go do pewnego stopnia. Koń ciągnął za sobą cały bagaż, elf miał tylko to co ze sobą nosił. Biorąc pod uwagę jego uwarunkowanie fizyczne, taka szybkość nie była problemem. Napawał się cichym otoczeniem, maszerując w cieniu drzew, na skraju lasu, po którym wyraźnie było słychać, że żyje. Dźwięki dobiegające stamtąd, szelesty, ćwierkania, one wszystkie uspokajały go i pozwalały zapomnieć o niedawnej drużynie. Miał nadzieję dojść do Rapsodii, wplątać się w inną przygodę i już więcej tamtych osób nie spotkać. A czy spotka? Cholera wie...
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Zaniepokojenie opuściło go kiedy zobaczył jej fioletowe oczy. Uśmiechnął się do niej, ale nie wychodził z wody.
- Hmmm... Mnie tu uspokaja sama obecność natury. Kiedy umrę mam nadzieję stać się jakimś jej tworem, który wiecznie zdobiłby ten świat. - powtórzył, któryś zasłyszany mit.
- Spokojnie. Nic ci nie będzie. Jakoś damy sobie radę. Twoją mocą można chyba dominować zwierzęta, prawda? - pogłaskał ją lekko po policzku. Kiedy wspomniała o elfie nieznacznie się skrzywił, a w jego oczach pojawiła się słaba determinacja
- To nie przez niego... Ja... Muszę coś sobie udowodnić, bo wiesz, kiedy on... Kiedy wy, kłóciliście się, ja coś sobie uświadomiłem. Zawsze, kiedy jesteśmy w kłopotach, on się zjawia i niszczy zagrożenie. Myślę, że skoro natura jest moim domem, to dam radę w niej wyżyć tak długo jak mi się będzie podobało. - Yve właśnie zanurzała ręce w wodzie, żeby się napić. Tryton wpadł na pomysł zażartowania sobie z kobiety. Skrzywił się więc lekko, spojrzał w wodę i powiedział:
- Wiesz... Ja bym tego nie pił... Z tego co widzę to tam są larwy. - Usiłował stłumić śmiech patrząc na reakcję zmiennokształtnej.
- Wiem też, że nie jesteś przyzwyczajona do życia w lesie. Możemy udać się do jakiegoś większego miasta jeśli będziesz chciała. Tylko w takim razie to ty musiałabyś prowadzić, bo ja nie znam tego kontynentu. Byłem w trzech przypadkowych miejscach, ale nie wiem gdzie są. Mam nadzieję, że znajdzie się tam praca dla mnie, a wtedy wynajmiemy jakiś pokój, co ty na to? A jeśli nie znajdę pracy... - Jego umysł zalało mnóstwo wersji zdarzeń, w których chorują z głodu, żebrzą i śpią w mało przyjemnych miejscach. Trącił przez przypadek swój medalion. Popatrzył na niego ze smutkiem - Wtedy będę mógł go sprzedać... Pieniądze za niego wystarczą nam na dostatnie życie przez jakiś czas. On należał do mojej matki, wiesz? Kiedy go mam, to tak jakby czuję jej obecność. - W jego oczach zalśniły łzy, jak zawsze na wspomnienie zmarłej rodzicielki.
- Niestety, nie pamiętam jej. Mój ojciec wyrwał jej serce wiele lat temu. Ale wiesz? - uśmiechnął się zawadiacko. - Dla ciebie wszystko, Księżniczko. Czy mogłabyś... Em... Odwrócić się, czy coś? Mam zamiar zmienić ogon - zarumienił się lekko i pośpiesznie wciągnął ubranie leżące na brzegu.
- Czy jesteś może głodna Księżniczko?
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

Słuchała jedynie tego co do niej mówił o naturze i jeszcze bliższym związku z przyrodą, bo nie wiedziała co miałaby odpowiedzieć i dodatkowo nie zamierzała się o to kłócić - ze swoim może nawet jedynym - przyjacielem. Lekko się zarumieniła kiedy pogłaskał jej policzka, ale to było silniejsze od niej, poza tym jego dłonie były takie delikatne jak niemowlęca skóra, ale zapewne było to charakterystyczne u jego rasy. Co jakiś czas jedynie pokiwała głową, aby dać znak, że go słucha, a nie chciała klepać dziecinnej formułki pod tytułem: "Damy sobie radę sami, wszystko będzie dobrze". Nie było to ani prawdą, ani kłamstwem. Dodatkowo ona, a tym bardziej tryton nie byli już dziećmi, więc mydlenie oczu tymi jakże nic nieznaczącymi słowami byłoby co najwyżej śmiechu warte. Od słów ważniejsze są czyny i tego lisołaczka wolała się trzymać. Na razie jednak delektowała się przyjemnie chłodną wodą z rzeki, w której taplał się mężczyzna.

Kiedy zaczął mówić na temat jej właśnie gaszonego pragnienia, spojrzała na przyjaciela, a słysząc dziwny ton jego głosu zapomniała przełknąć tego co właśnie miała w buzi, co skończyło się dość pokaźną fontanną, kiedy ostatecznie poinformował ją o robalach żyjących w tej rzece.
- Ful blee, fuj blee, fuj blee...! - zaczęła pluć dalej, niż widzi i nawet wycierać język w swoje ubranie ze spanikowaną, zrozpaczoną miną. W kącikach jej oczu zabłysły kropelki łez. - Nienawidzę przyrody, ja już chcę do miasta, do cywilizacji! - krzyknęła załamana. Zaraz jednak podniosła wzrok na towarzysza, kiedy usłyszała jak ten stara się dusić śmiech. Zerknęła jeszcze na akwen przy którym właśnie rozmawiali, dokładnie mu się przyglądając, jakby chcąc pewności, że nic w niem nie pływa podejrzanego. Znów spojrzała na Rubina, ale tym razem w jej oczach widniała żądza mordu. - Ty... - zawarczała groźnie i się na niego rzuciła nie przejmując się tym, że zmoczy swój kochany ogonek i ubranie. Tak jak poprzednio i tym razem złapała go za gardło i zaczęła nim potrząsać rzucając z niego wymyślonymi naprędce wyzwiskami takimi jak: "ty zgniła makrelo" albo " obślizgła flądro".

- Za dużo myślisz i za bardo się przejmujesz, Rybciu. - Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie siedząc z powrotem na brzegu kiedy już się na nim wyładowała i właśnie wykręcała sobie wodę z włosów i ogona, grzejąc się na słoneczku. - Powinieneś żyć tym co jest teraz, a nie martwić się przeszłością, gdybym ja tak postępowała nigdy bym pewnie cię nie poznała i dalej siedziałabym w swoim okropnym domu z ojcem mordercą, trzymana pod kloszem. - Zamyśliła się przez moment nad tym, ale zaraz się do niego wyszczerzyła pogodnie racząc do widokiem swoich białych, zdrowych ząbków. - Trzymaj się mnie, a nie będziesz musiał nawet myśleć o sprzedaży swojej pamiątki rodzinnej. Wyluzuj Rubinku. - Zapewniła go, choć nic nie obiecywała w jej tonie pobrzmiewała czysta szczerość, nie skrywająca żadnego podstępu, a tym bardziej nie mająca drugiego dna.

Lubiła trytona i czuła się przy nim swobodnie, więc nie miała powodów by go oszukiwać, czy ranić. Inaczej się sprawa miała w stosunku do nadętego bufona jakim był elf. Nie martwiła się o niego, nawet myślała o tym żeby jakiś niedźwiedź go zjadł po drodze. Choć udowodnienie mu, że ona i morski mężczyzna umieją sobie radzić w dziczy byłoby zabawniejsze, a jego mina zapewne bezcenna. Wszystko jednak rekompensował fakt, iż przynajmniej teraz po odnalezieniu skarbu, nie przypadnie jej jedna trzecia całości, a połowa, co było powodem, dla którego ani nie tęskniła za Verdenem, ani się o niego nie martwiła.

Znów się zarumieniła słysząc jak Rubin pieszczotliwie nazywa ją księżniczką. Przez moment miała pomysł, żeby trochę popodglądać towarzysza, upewnić się czy jest doskonały pod każdym względem, albo trochę się z nim podroczyć i specjalnie nie odwracać wzroku, a jedynie zagadywać go na wstydliwe tematy. Jednakże jak już zostało wspomniane lubiła go i nie miała powodów mu dokuczać. Bez słowa się odwróciła, a wcześniej nawet położyła mu bliżej ubrania. Siedziała do niego tyłem nawet kiedy zapytał ją o jedzenie. Zamachała radośnie kitą na samą wzmiankę o posiłku. Umierała z głodu, a każdy przecież wie, że piękna i szczęśliwa kobieta to najedzona kobieta.
- Skoro już o tym wspomniałeś, zjadłabym może ze dwie rybki. - Odparła z entuzjazmem nadal się do niego nie odwracając twarzą.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Zgodnie z życzeniem lisołaczki, tryton polował na słodkowodne rybki. Musiał odejść troszeczkę, gdyż w miejscu, w którym siedzieli nie miały odwagi pływać. Nie odchodził daleko od strumyka, bo tam nie sposób było taką spotkać. Zobaczył rybkę i już miał za nią chwytać kiedy... Zniknęła. Nie został po niej nawet najmniejszy ślad.
- Gdzie się schowałaś, ty głupia rybo? - zapytał zbulwersowany. Dostrzegł ją kilkanaście kroków dalej. Pobiegł w jej kierunku i rzucił się na nią, żeby nie miała dokąd uciec. Jego ubranie było całe mokre. Rubinento miał nadzieję, że przynajmniej tą udało mu się złapać. Powoli wstał uważając, żeby mu się nie wymknęła i... Nie było jej tam. Zdenerwowany mężczyzna warknął.
- Znikające rybki... Też coś... Pfff...
Po jakimś czasie udało mu się złapać dwie dla dziewczyny, ale sam zdążył zgłodnieć. "Mam nadzieję, że Yve nie zabije mnie za tą chwilę spóźnienia. Szczególnie jak opowiem jej o okolicznościach", pomyślał i z niechęcią popatrzył na wodę. Te, które złapał nie znikały, ale płynęły zdecydowanie za szybko jak na ryby. W jednej chwili zagrzmiało. Na niebie zajaśniało od błyskawicy i natychmiast zaczęło padać, stawiając wszystko za ścianą deszczu. " Nie chcem, ale muszem", pomyślał i rozejrzał się za jedzeniem dla siebie. Jego uwagę zwrócił ruch w lesie. Odwrócił się szybko i przypomniał wszystkie inkantacje, które mogły zostać użyte do walki z niedźwiedziem, czy innym dzikim stworem. To co zobaczył nie było jednak niczym, czego by się spodziewał. To była ryba, ale nie taka zwyczajna. Ona miała dwie malutkie nóżki podobne do ludzkich.
- A to co...? Ał! - stworzonko podeszło i swoją nogą kopnęło go w kostkę. - Już ci nie odpuszczę ty... Ty... Naturo, jak ja nisko upadłem... Jedzenie mnie kopie... Ał! - skrzywił się kiedy poczuł następne kopnięcie. Pobiegł za rybą w krzaki. Ta też była zbyt szybka jak na rybę. Deszcz padał mniej obficie niż na początku, a zza chmur wyszło słońce co uznał za dobry znak. Rzucił się na rybę, jednak ta również zniknęła i pojawiła się kilkanaście kroków od naturianina. Wstał, a przed jego oczami pojawił się kolorowy łuk. Rubinento patrzył na niego z zachwytem. Jego problemy uleciały. Upuścił jedzenie na ziemię. Teraz liczyło się tylko to światło.
- Napaczałeś sie już? Choćżeż tu, a nie się gapisz! - zawarczał jakiś głos. Spojrzał w tamtą stronę. Czekała tam na niego ta zdziwaczała ryba.
- Ożeż w rybkę. Ona... Ona gada! - krzyknął zafascynowany. - W to, to mi nawet Yve nie uwierzy.
- Tak, choć tu! To znaczy nie do ryby, idioto! Do mnie. - Głos dochodził zza rzecznego stworzenia. Z zarośli. Naturianin wzdrygnął się, ale podszedł do rzeczonego miejsca. Ujrzał tam młodą, może 30-letnią kobietę o ciemnych włosach i oczach. Patrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami. Miała na piersi ranę.
- Co się pani stało?
- To? - wskazała palcem na czerwony ślad. - Przegrałam bitwę. A poza tym nie mam już po co żyć. Chcę umrzeć tu, wśród drzew, ale... Mam jeszcze jedno zadanie do wykonania...
- Stój! - przerwał jej Rubin. - To ty jesteś odpowiedzialna za te ryby?
- Tak, ja, ale posłuchaj, musisz...
- Juz pani nie lubię...
- Mało mnie to obchodzi! Mam do ciebie sprawę. Dam ci 70 ruenów. Masz tylko dostarczyć ten list do mojego przyjaciela w Rapsodii... O tu masz adres - wyciągnęła list i zmiętą kartkę z adresem po czym podała je trytonowi. - I powiedz mu, że Duża Siostra umarła. Daję ci teraz 20 ruenów w ramach zaliczki, a resztę da ci Seti. Z listu dowie się o tym co ma ci dać. I pamiętaj - pogroziła mu palcem - będziesz miał na plecach coś więcej, niż moich przyjaciół, jeśli nie dostaną listu... - uśmiechnęła się tajemniczo. - Zaklinam cię moją mocą... Na sile Prawa Łoża Śmiertelnego wiąże cię tym ciężarem i będę prześladować cię w snach aż do jego zniesienia - zaśmiała się szyderczo i zamarła. "Wyzionęła ducha", pomyślał naturianin. Zostawił ją, gdyż nie wiedział co ma z nią zrobić. Uwierzył w to co mu powiedziała. Poczuł na sobie obowiązek. Potknął się o coś i runął na ziemię. Wstał i popatrzył na czym mógł się przewrócić. Podniósł dwie ryby, które teraz były całe w błocie. Ruszył w kierunku zbiornika. Tym razem łowienie przyszło mu łatwo, bez żadnych żartów. Niosąc kilka ryb w jednej garści, a w drugiej kartki i sakiewkę, szedł w kierunku, w którym to rozstali się z Yve. Gdy doszedł na miejsce zobaczył ją siedzącą przy ognisku. Spojrzał w górę. Ściemniało się już.
- Em... Przepraszam za spóźnienie - powiedział zasłyszaną wśród dzieciaków formułkę. - Nie uwierzysz co mi się przytrafiło - pokrótce streścił jej część ze znikającymi rybami i deszczem. Nie chciał opowiadać jej o czarodziejce, którą spotkał, a w obawie, że Yve może się domyślić, że nie mówi jej wszystkiego i zajrzy do jego umysłu wzniósł barierę. - Widziałem też bardzo ładne światło. Wyginało się w łuk i miało dużo kolorów - przy słowie "dużo" szczególnie długo przeciągał samogłoski - zapomniałem jaka jesteś głodna, proszę - wyciągnął w jej kierunku brudną dłoń z rybkami.
- A tak przy okazji... Wiesz gdzie to jest, Rapsodia? Muszę chyba dojść tam - pokazał jej zmiętą i ubłoconą już karteczkę z adresem. Uśmiechnął się do niej pokazując zęby. - Będziesz miała tą cywilizację, nie?
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości