Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresia uniosła głowę i wytężyła wzrok słuchając słów Yastre. Nigdy by się nie spodziewała, że zostanie przez niego poważnie osądzona i chociaż poczuła złość, to wiedziała, że jest ona inna od wszystkich. Oczywiście w pierwszej chwili wygięła usta z niezadowolenia dając mu do zrozumienia, że przesadził, ale szybko odwróciła wzrok nie mogąc mu spojrzeć prosto w oczy. Wiedziała, że te słowa jej się należały. Nie znał całej przeszłości elfki, miała powody ku temu by w ten sposób traktować mężczyzn. Problem leżał jednakże w tym, że nie każdy zasłużył na takie traktowanie. Fresia nie mogła się już wielce zmienić. Zawsze pozostanie zimna, pozornie egoistyczna, będzie traktować każdego z góry. Trochę dlatego, że obecnie zmusza ją do tego zawód - do zachowania wszelkiej pewności siebie choćby świat się walił, ale i też trochę dlatego, że w cyrku musiała sobie wywalczyć pozycję. Zrobiła to za pomocą swojego paskudnego charakteru. Najwidoczniej nie był tak paskudny skoro lud ją podziwiał.
        Mimo to, rozumiała panterołaka.
        - W momencie, gdy cię spotkałam tak też się stało – powiedziała cicho, z odrobiną nerwowości w głosie. – Byłeś Prasmokowi ducha winny. Tylko nagle tracąc wszystko, co sobie wypracowałam, musiałam znaleźć kozła ofiarnego, a nie stwierdzić, że sama sobie na to zapracowałam. Nie zasłużyłeś na to – powiedziała poważnie wreszcie mogąc spojrzeć w kocie oczy. Na krótki moment zapadła niezręczna cisza, ale Fresia szybko ją przerwała kolejnymi słowami.
        - A cyrkowcy na pewno szybko zauważyli, że cię nie ma… Tylko ja byłam tak ślepa, że kierowałam się tylko własnymi celami – broniły dawnej krupy uszata.
        Uśmiechnęła się lekko, lecz z tą odrobiną pogardy co zawsze, na wspomnienie o skopaniu tyłka dowódcy straży. Jeszcze kilka razy pogłaskała Sorę, a później odłożyła ją ostrożnie tuż obok brata. Spojrzała troskliwie na dwójkę dzieci. Były tak bezbronne w tym wielkim lesie, mimo, że potrafiły narobić wiele rabanu. Fresia nie lubiła tego typu chaosu, ale skoro już została skazana na bycie częściową nianią to potrafiła wpasować się w sytuację. Skoro potrafi pokonać dzikie zwierzęta, stawić czoła potworom, to czym mogą być dla niej dzieci?
        Najemniczka wstała, po czym wyprostowała plecy. Nabrała głośno powietrza, przeszła się kilka kroków, by ocucić ciało z odrętwienia.
        - Wezmę. I tak nie zasnę – stwierdziła dopatrując okolicy.
        - Mam nadzieję, że miałeś o wiele więcej szczęścia po odejściu niż ja…

***

        Kavika ocknęła się świadoma tego, że przytula materiał, który służył jej za posłanie. Poczuła się odrobinę zakłopotana. Wcześniej nie miewała takich nocy. Tym razem budziła się i tęskniła, chociaż bardzo nie chciała tęsknić. Miała wrażenie, że wciąż jej czegoś brakuje i niestety nie była to nauka, a o wiele głębsze uczucie. To nie pragnienie odkrycia czegoś nowego, a brak bliskości drugiej osoby. Jednej konkretnej osoby.
        Dostrzeżenie w mroku pierścionka było niczym cios młota w serce. Przewróciła się na plecy, a następnie przysłoniła twarz przedramieniem. W tym momencie wolała już nigdy się nie obudzić. Czuła się tak źle.
        Bardzo mocno tęskniła. Za poczuciem bezpieczeństwa, za beztroską chwilą, za stabilnością w chaosie. Za wszystkim, co był jej w stanie dać Yastre. Dziewczynę przebijał ogromny ból, że należy do kogoś zupełnie innego. Piekły ją policzki. W tedy zrozumiała, że pociekło po nich kilka łez więc znowu przerzuciła się na bok. Wówczas dojrzała Verkę.
        Oba kocury spały cicho pomrukując. Ironio losy, to był absurdalnie łagodny dźwięk. Mieli ciężki dech, a Verka objął wartę. Siedział w połowie tylko odsłonięty światłem księżyca. Jego plecy okrywał granatowy cień jaskini. Nagle poczuła empatię wobec tego mężczyzny. Przecierał z trudem skronie palcami. Myślami był zupełnie gdzie indziej. On również mocno tęsknił, ale jeszcze bardziej przeżerało go zmartwienie. Miała wrażenie, że wręcz drży z nerwów. Może nie chciał w to wszystko wplątywać dzieciaki, pomyślała uczona.
        Podniosła się do siadu. Te same lodowate dreszcze przechodziły ich ciała. Spoczywał na nich zbyt wielki ciężar, z którym mieli wrażenie, że sobie nie poradzą. To dwa odrębne światy, dwie odrębne sytuacje, ale chyba czuli to samo.
        - Na pewno są bezpiecznie – powiedziała cicho Enthe.
        Twarz mężczyzny zalały zmarszczki. Trwogę momentalnie zastąpił grymas rozgniewanego napastnika. Blondynka pobladła, nieco zmieszana taką reakcją. Odwróciła wzrok. Chyba jednak dzieliło ich znacznie więcej niż łączyło.
        - Chce mi się siku – poinformowała go, jakby nigdy nic.
        - To sikaj na końcu jaskini – odburknął ponownie wlepiając wzrok w wolną przestrzeń lasu z perspektywy gór.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre aż klapnął na tyłek z wrażenia, gdy Fresia przyznała mu rację. ONA przyznała mu rację! Tego by się nigdy w życiu nie spodziewał, bo przecież elfka zawsze traktowała go jak głupka i negowała jego słowa bez chwili namysłu. A tymczasem okazało się, że jednak troszeczkę liczyła się z jego uczuciami. Jej refleksja nadeszła co prawda grubo po czasie, ale może to oznaczało, że jednak nie była aż tak wredną krową? W sumie miała rację – większość osób w jej sytuacji szukałoby winnych wszędzie wkoło a nie w sobie. Nawet Yastre się to zdarzało, chociaż on przez swoje bardzo proste rozumowanie świata z reguły nie szukał winnych, tylko po prostu uznawał, że tak miało być i koniec. Roztrząsanie niektórych kwestii prowadziło do zmartwień i bólu głowy, które ostatecznie i tak nie dawały żadnego godnego rozwiązania, więc nie było nawet sensu tracić na nie siły. Tak, w głupkowatości bandyty kryła się bardzo gruntownie przemyślana filozofia życia.
        - Nie no, spoko, dzięki – uznał lekko Yastre, gdy w końcu Fresii przeszło przez gardło, że nie zasłużył na to wszystko. - Ale spoko, nie ma co myśleć o tym co było, ważne, co jest teraz.
        W słowach zmiennokształtnego kryła się jednak niepewność zasiana przez ostatnie wypowiedziane przez akrobatkę zdanie. Zauważyli jego zniknięcie? Może... może nawet go szukali? Yastre nie wiedział czy to by go ucieszyło, czy zmartwiło. Do tej pory był przekonany, że nikogo nie obeszło jego zniknięcie i pasowało mu to, bo nie miał wyrzutów sumienia, że odszedł – był pewny, że dokonał słusznego wyboru. Lecz teraz, gdy pojawiła się możliwość, że ktoś mógł go szukać, zrobiło mu się nagle nieswojo i bardzo, bardzo źle. Aż bał się zapytać Fresii jak było naprawdę, bał się poznać fakty. W głębi serca nadal co prawda nie wierzył, że komukolwiek mogło go brakować, ale może... Kto jednak miał widzieć w nim ten kawałek człowieka, za którym się tęskni? Nie chciał być zwierzakiem, tylko mężczyzną, a tego nikt w nim nigdy nie widział tak długo, jak żył w cyrku. Koniec, kropka. Yastre szybko wygonił te posępne myśli z głowy i ułożył się do snu. Położył się obok dzieciaków, by ogrzewać je ciepłem własnego ciała, po czym zamknął oczy i spróbował jak najszybciej zasnąć, bo wiedział, że noc będzie krótsza niż zwykle. Mimo to drgnął, gdy Fresia wyraziła na głos swoją nadzieję dotyczącą jego losu. Otworzył oczy. Długo walczył ze sobą: czy powinien odpowiedzieć na te słowa, czy też po prostu iść spać... Ale chyba teraz musiał się odezwać, w końcu zawsze jest „coś za coś”.
        - Nikt mnie nigdzie nie chciał – odezwał się ni z tego ni z owego, nawet nie obracając się w jej stronę. - Ale mnie to niewiele robiło, bo mogłem zaszyć się w lesie. I tak zrobiłem, tylko miałem pecha, bo wpadłem we wnyki. Nie wiem nawet ile czasu to było po tym jak zwiałem z cyrku. Ale gość, którego te wnyki były, należał do bandy zbójów. Nie mogli mnie zjeść, sprzedać chyba nie chcieli, a puścić wolno też nie, bo bym narobił głupot. To mnie sobie zostawili. Byłem jednym z nich. Wołali mnie Kotu i nauczyli wielu przydatnych rzeczy. Razem z nimi pracowałem i dostawałem tyle samo co oni. Po głowie też dostawałem tak samo jak oni. Po prostu traktowali mnie jak człowieka. Fajnie było. Ale wiadomo, ludzie żyją krótko, a bandyci szczególnie. I w końcu banda się zmieniła, ci nowi mi się nie podobali, bo zachowywali się jak ci wszyscy w cyrku, a starych już nie było. To poszedłem od nich... No i potem byłem już sam, cały czas w drodze. Wiesz o co chodzi, sama mówiłaś, że widziałaś listy. Czy to jest szczęście to nie wiem...
        Wbrew własnym słowom Yastre znał odpowiedź. To nie było szczęście, nie dla niego – on miał inne plany i marzenia, których nie mógł zrealizować z wielu różnych powodów. Przeszkadzało mu jedno uczucie, którego nazwy nie umiał jednak wymówić: była to samotność.
        - Obudź mnie w połowie nocy – mruknął zamiast „dobranoc”, po czym skulił się odrobinę, otulając w ten sposób śpiącego obok Sovę, i sam spróbował zasnąć, choć jego serce po tych oczyszczających wyznaniach jeszcze długo nie mogło się uspokoić...

        Fresia ledwo musnęła jego ramię, a on już miał otwarte oczy. Jego źrenice były wąskie, uszy uciekły do tyłu i widać było, że jest gotowy do walki. Nie zaatakował, lecz gdyby elfka powiedziała mu, że mają towarzystwo, wtedy zaraz mógłby bronić ich małego stada.
        - Spokojnie – skarciła go była akrobatka ostrym szeptem. - Twoja kolej.
        - Dobra – uznał bez cienia niechęci zmiennokształtny bandyta, od razu gramoląc się z ziemi. Uważał przy tym, by nie obudzić dzieci, które spały bardzo głębokim, regenerującym snem. Gdy już był na nogach, Fresia akurat się kładła, on więc odszedł kawałek i poszukał sobie dobrego miejsca do pełnienia warty. Szybko odezwała się jednak jego żywiołowa natura i zamiast siedzieć na tyłku zaczął krążyć wokół obozu. Był przy tym cichszy od polującej sowy. Jedyny problem stanowił dla niego ten moment, gdy mijał dalsze ślady Kaviki, Tavika i ich tajemniczego towarzystwa. Tak bardzo chciałby ruszyć dalej, tak bardzo bał się o uczoną. Powiedział jej, że jest delikatna jak sarenka i dalej to podtrzymywał, dlatego teraz się martwił – łatwo byłoby ją skrzywdzić. A kto wie, o co chodziło Tavikowi? On od początku wydawał się dziwny. Yastre przychodziły do głowy bardzo dziwne myśli i pomysły co też mógł on knuć, ale nie przywiązywał się do nich – był za głupi, aby wysnuć poprawne wnioski. Jednak tak bardzo chciałby już ruszyć dalej... Ale nie mógł zostawić dzieci, bo przecież z kim by zostały? Z Fresią i Hebanem? To już lepiej powierzyć je opiece watahy wilków...
        Gdy zaczęło świtać, Yastre wzbogacił swój obchód wokół obozu o szukanie czegoś do jedzenia. Jeśli żyło się w lesie tyle czasu co on, pożywienie znajdowało się całkiem szybko. I to niekoniecznie polując, gdyż panterołak doszedł do wniosku, że szkoda czasu na gotowanie mięsa, a pewnie nikt poza nim nie tknąłby surowizny, więc on zdecydował się na to, co można zjeść na surowo. Miał szczęście, bo wokół takich rzeczy było mnóstwo, w tym między innymi pyszne, lekko słodkawe bulwy, które przyjemnie chrupał podczas jedzenia – zbierał ich pełne garści i znosił do obozowiska. Oprócz tego borówki, grzyby, jadalne pędy. Nim reszta grupy zaczęła się budzić, on miał już całe naręcza jedzenia przygotowanego dla nich.
        - Siema Sova! - przywitał się szeptem z chłopcem, gdy ten akurat otworzył oczy i zaczął się z wielkim zaangażowaniem przeciągać. - Chodź, chodź, mam jedzenie.
        - Jej! - ucieszył się kotołaczek, już zbierając się z siebie i dosiadając do swojego nowego starszego brata.
        - Ale bez mięsa.
        - Łeeee – jęknął z niezadowoleniem chłopiec, ale mimo to przyjął przygotowaną przez bandytę porcję różnych roślinnych specjałów i zaczął je jeść bez dalszego wybrzydzania. - Hej, to jest całkiem dobre! - oświadczył, gdy wgryzł się w słodką bulwę.
        - Pewno, że jest, przecież byle czego bym nie zbierał, nie? Myślisz, że wyrósłbym na takiego silnego gdybym jadł trawę, ha?
        - Racja – zgodził się chłopiec i z tym większym zaangażowaniem jadł śniadanie, bo chciał być kiedyś taki fajny jak bandyta.
        Chwilę później obudziła się Fresia, a razem z nią Sora, która w nocy znowu się w nią wtuliła. Tego ranka mała kotka znowu dała pokaz swojego nieograniczonego uroku, przeciągając się i kokosząc na kolanach elfki. Nikt nie śmiał jej w tym przeszkadzać, nawet akrobatka, która spokojnie czekała by móc się w końcu podnieść. Rozbudzona dziewczynka w końcu przemieniła się w ludzką formę i przyszła zjeść ze wszystkimi, wtedy też panterołak zapytał ją jak się czuje i co z jej nogami, czy dalej ją boją, lecz Sora zaraz zaprzeczyła kręcąc główką i cichutko zapewniła, że jest w porządku. To wystarczyło bandycie, by mieć doskonały humor. Nawet z tej okazji wziął na siebie obudzenie Hebana. Nie zrobił tego specjalnie subtelnie, gdyż bezczelnie trącił prawnika stopą, a gdy to nic nie dało, powtórzył zabieg, tylko mocniej. Za którymś razem poskutkowało, wtedy to zmiennokształtny czmychnął szybko poza zasięg wymachującego wszystkimi kończynami Hebana i zawołał tylko do niego, że ma wstać i jeść, bo zaraz ruszają dalej i szkoda czasu na wylegiwanie się do południa. Yastre upewnił się, że grubas mimo utyskiwań w końcu się pozbiera – w tym celu bez przerwy ględził mu nad uchem, samemu również znosząc narzekania i utyskiwania, nawet na jedzenie, które smakowało wszystkim poza nim. Było jednak jedno słowo-klucz, które przywoływało zarówno prawnika jak i bandytę do porządku – imię pięknej uczonej, którą obaj pragnęli odnaleźć. Dzięki temu hasłu Fresii udało się zapanować nad skaczącymi sobie do gardeł mężczyznami i zagnać ich w końcu w dalszą drogę.
        - Ja prowadzę! - zawołał Yastre od razu obierając właściwy kierunek marszu.
        - A ja idę z nim! - zawtórował Sova, biegnąc za bandytą tak długo, aż się z nim zrównał. Widać było, jak bardzo stara się być taki jak panterołak i tak dobrze radzić sobie w dziczy jak on – powtarzał każdy jego krok i każdy jego ruch, zaglądał w dokładnie te same miejsca, a pytanie „co to?” padało z jego ust co chwilę. Czasami wygłupiali się, jak to chłopcy w różnym wieku. Gdy jednak Yastre spoglądał za siebie, napotykał spojrzenie Fresii, a wtedy w jego oczach widać było powagę i niepokój – to, że zabawiał Sovę nie znaczyło wcale, że zapomniał o tym co było w tym momencie najważniejsze, o celu, do którego dążyli.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Fresii było bardzo na rękę przyjąć pierwszą wartę. Tak jak sądziła – nie byłaby w stanie usnąć od razu, a w drugiej części nocy spała płytkim snem, ale zdołała wypocząć. Budząc się miała wrażenie, że naprawdę trafiła do stada albo nawet i nowego cyrku jeżeli patrzeć na fakt, że w ich załodze znajdował się Heban (mimo dwóch dawnych akrobatów w ekipie). Odbyli w pewnym sensie poranny rytuał. Wmuszanie w dzieciaki jedzenia, spięcia, burzliwa wymiana zdań z prawnikiem… Na Prasmoka, byli na siebie skazani.
        W pewnym momencie ruszyli i elfka zastanawiała się czy Yastre wie w ogóle, w którą stronę podążać. Śladów było coraz mniej, a te odnalezione wprawiały w niemałe zakłopotanie. Nie była w stanie ustalić kierunku. W tym momencie żałowała, że wyprała Kavikę w tym paskudnym mydle. Minęło kolejne pół dnia i Heban zaczął się niecierpliwić. Już na nic zdawały się drobne kłamstewka najemniczki, która krytykowała grubaska za brak wiary w ich siły. Ciągle powtarzała jakieś wymyślne spostrzeżenia, które nie istniały, ale na potrzeby uspokojenia mężczyzny była skłonna kłamać. Niestety Heban wbrew pozorom posiadał zmysł wykrywania kłamstw, gdyż sam mówił wszystko, co mu na usta przychodziło, nawet jeżeli daleko mijało się to z realiami.
        - Przestańmy krążyć bez celu – mówił przez zaciśnięte zęby. – Tracicie tylko czas, a w dodatku wykańczacie dzieciaki.
        Na twarzy Fresii pojawił się mrok, minę zalała złość.
        - Nawet nic nie mów! – zastrzegł Heban. – Już mam dosyć ganiania własnego ogona niczym kundel! Nic na nią nie macie, nic! Żadnego śladu!
        - Ej, może nie lubię psów, ale się od nich odczep! – wtrącił się Sova i nie zwracając uwagi na reakcję grubaska dopowiedział. – Ja tam wierzę Weiowi. Fresii też wierzę! Oni wiedzą gdzie idą! Prawda? – Skierował szeroki uśmiech ku dwójce wymienionych, lecz akrobatka pierwszy raz od spotkania chłopca nie miała sumienia skłamać go prosto w oczy.
        - A może Kavika już się złamała? Jest tylko człowiekiem. Pod opieką bestii w strachu mogła powiedzieć wszystko, co chcieli usłyszeć – podsumował prawnik. – Nie patrzcie tak na mnie! Phi! Tavik może i jest kochanym braciszkiem dla tym smarkaczy, a skąd wiecie jaki „przemiły” jest dla ludzkiej uczonej, spokojnej i łagodnej jak owieczka dziewczyny nie mającej przebicia na mównicy, gdy zbliża się jej wykład?
        - Nie mów tak! – wściekł się momentalnie Sova. – Nie masz prawa!
        - Ooo ty mały… Ja akurat doskonale znam swoje prawa!
        - Nawet jeżeli krążymy po omacku to jest to lepszy pomysł niż siedzenie w miejscu… - mruknęła dziewczynka przerywając kłótnie.
        Sytuacja była dosyć dziwna. Fresia wytężyła wzrok. Miała wrażenie, że Sorze wcale nie zależy na tym, by tak szybko odnaleźć Tavika. Wiedziała więcej od Sovy, ale nie umiała do niej na tyle dotrzeć, by zdobyć pełne zaufanie dziewczynki. Kotołaczka była zresztą bardziej wierna starszemu bratu, który zawsze wiedział, co robi niż temu rodzonemu, który żył beztrosko.
        Słowa dziewczynki na chwilę wybiły chłopca z rytmu. Widać to było po jego stężałej w zamyśleniem twarzy, ale zaraz się uśmiechnął. Może faktycznie nie wiedzieli którędy podążyć?
        Kotołaczek zbliżył się do panterołaka i potrząsnął jego ręką by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny.
        - Nie martw się, Wei. Na pewno ich znajdziemy! Ja z Sorą odnajdziemy Tavika, a ty będziesz jak ten bohater z bajki. Pójdziesz po rzece do gór, będziesz daleko od słońca, ale blisko swej ukochanej!
        - Co? – spytała martwym głosem Fresia.
        Sora postawiła uszy na baczność wpijając zdruzgotany wzrok w braciszka, którego teraz chyba najchętniej by podtopiła albo od razu zakopała żywcem w gęstej ziemi lasu.
        - Wei! – krzyknęła nerwowo elfka. – Góry! Miejsce, w którym nie ma żadnych śladów, jedyne co może zdradzić to echo. Może jest jak w tej bajce? Kavika ma się żenić ostatniego dnia miesiąca! A nimfy… - Uszata wyprostowała się skrywając usta pod dłonią. Zaraz zacisnęła ją w pięść zyskując nową determinację. – Cóż, grubasie, grubo się pomyliłeś – zaśmiała się z tego niefortunnego żartu. - Nimfy dbają o dobry przepływ rzeki, teraz dużo ryb spływa do jezior Rubidii, ponieważ w okolicach Ruin Nemerii panoszy się zima.
        Heban spojrzał na szczyty gór. Aż pobladł na myśl o wspinaczce po skałach, nie mówiąc już o tym, że czeka ich kolejne pół dnia by dojść w ich tempie w wyznaczone miejsce. Przeniósł roztargniony wzrok na najemniczkę.
        - Oszalałaś?! Nie masz żadnego dowodu na to, że tam się znajduje!
        - Lepsze to niż siedzenie w miejscu… - skwitowała zerkając na kotołaczkę, która ugryzła się w język.
        Sora spięła się wściekle zaciskając usta.
        - Nigdzie z wami nie pójdę – powiedziała bardzo poważnie.
        - No coś ty, Sora! Nie odwalaj znowu! – błagalnie poprosił chłopiec. – No przecież Wei wie, że nie zrobiłby jej nic złego – zauważył szybko żałując swoich słów. Zakrył usta mając nadzieję, że siostra go nie zrozumie, ale ona była niestety mądrzejsza od niego w wyłapywaniu słów.
        Sora zapowietrzyła się bardziej niż mógłby sam Heban.
        - Powiedziałeś mu! – pisnęła.
        - Nie aż tyle! – wybronił się szybko.
        Dziewczynka rozejrzała się po wszystkich dorosłych. Stała na lekko rozstawionych nogach bujając ogonem, jakby gotowa do boju.
        - Nie rozumiecie! Zostawcie Tavika w spokoju! Skoro nie chce nas znaleźć to znaczy, że nie chce! On przychodzi po nas sam, nie musimy go szukać! – krzyczała nastroszona. – Mnie stąd nie ruszycie, a małej biednej dziewczynki w lesie nie zostawicie – rzuciła dalej groźnie, a gdy Fresia postąpiła krok do przodu by złapać dziewuszkę, ta od razu wyłapała jak się sprawy mają. Uszy Sory ustawiły się w tył, jak u spłoszonego kociaka. Dziewczynka uciekła w las.
        - No nie wierzę… - syknęła Fresia.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Z początku gdyby Fresia wyraziła swoje wątpliwości w kwestii tego, czy panterołak na pewno dobrze ich prowadzi, on z całą stanowczością zapewniłby, że tak, że wie gdzie idą, bo przecież widział ślady. Im dalej jednak szli, tym bardziej jego pewność słabła, ale on dzielnie nie dawał tego po sobie poznać. Widział jednak coraz mniej, a zapach przestał czuć już dawno. Nawet nie chodziło o Kavikę, gdyż jej nie czuł na żadnym etapie - cały czas węszył za Tavikiem. Gdy jednak węch go zawiódł, pozostały jeszcze ślady - ułamane gałązki, wygnieciony mech, pojedyncze włosy zaczepione o gałązki. Panterołak niepokoił się jednak, że trafia na takie tropy coraz rzadziej i są one dość słabej jakości. Twardo jednak parł przed siebie i nie dawał po sobie poznać niepokoju. Jego irytację łatwo można było zwalić na Hebana, który ględził prawie od momentu, gdy wyruszyli, robiąc sobie tylko krótkie przerwy na złapanie oddechu, bo przy jego kondycji marsz i jednoczesne gadanie były niemożliwe na dłuższą metę. Yastre starał się go nie słuchać i ignorować również mało przychylne i pełne sceptycyzmu spojrzenia Fresii. Rozumiał, że elfka również dostrzega w jak kiepskim są położeniu, ale przecież on był zmiennokształtnym, przemieniał się w drapieżnika i miał o wiele czulsze zmysły niż przeciętny śmiertelnik, dłużej więc mógł podążać za tropami, które dla niej były już niewidoczne, a dla niego ledwo-ledwo.
        - Ej, ej, nie wycierał sobie innymi gęby, wieprzku! - zirytował się w końcu bandyta, gdy prawnik zaczął narzekać na to, że dzieciaki się męczą. To nie stanowiło problemu, bo Sora gdyby była zmęczona, na pewno przemieniłaby się w kotka i Fresia mogłaby ją wziąć na ręce. A Sova na razie był wręcz wulkanem energii i nic nie zapowiadało, by ta energia miała się kiedykolwiek wyczerpać. A nawet gdyby tak się stało, Yastre mógł go wziąć na barana, bo on zmęczenia nie czuł w ogóle - raz, że sam z siebie był bardzo żywiołowy i energiczny, a dwa: teraz napędzała go jeszcze troska o Kavikę.
        - Sam jesteś kundlem, grubasie! - zirytował się zmiennokształtny, w końcu przystając. - Zamiast narzekać i siać ferment to byś czasami pomógł albo zamknął ryj, głupi bucu! Chcesz pomóc Kavice? Chcesz ją uratować? Bo zdaje się, że nie! Nic tylko narzekasz, zapatrzony we własny pępek buc! Jak nie masz nic ważnego do powiedzenia to się zamknij, kurza twarz!
        Yastre był w tym momencie nastawiony bardzo bojowo i samą swoją postawą manifestował gotować do walki z Hebanem. Czy też raczej nie walki, a do spuszczenia mu łomotu, bo przecież prawnik nie umiał walczyć, czego ślady nosił cały czas na twarzy, w postaci siniaków po ostatniej konfrontacji z bandytą.
        - Jasne, że wiem, gdzie idę - burknął panterołak w jawnej manifestacji urażonej dumy, gdy tylko Sova go o to zapytał. Fresia milczała i to powinno dać Yastre do myślenia, lecz on był na to troszkę za głupi.
        - I co z tego?! - huknął po chwili na prawnika, gdy ten zaczął roztaczać swoje czarne wizje i wygadywać jakieś farmazony o należnych mu prawach. - I przez to mam siąść i nic nie robić?! Nie obchodzi mnie jaki jest Tavik! Nie obchodzi mnie czy Kavika coś powiedziała czy nie! Odnajdę ją i ją uratuję, odprowadzę ją do miasta całą i bezpieczną i uratuję jej siostry, bo jestem, do jasnej ciasnej, porządnym facetem! I kobiety w potrzebie nie choćbym się miał skichać!
        Później nastąpiła szybka wymiana zdań między dziećmi i elfką, z której wyniknęły bardzo zaskakujące, ale jednocześnie spójne i przekonujące wnioski. Panterołakowi aż się oczy zaświeciły, gdy Fresia znalazła rozwiązanie ich problemu, ba, nawet trochę zarechotał, gdy ta rzuciła czerstwym żartem słownym. W bandytę wstąpiły zupełnie nowe siły i zapał, jego wzrok zaraz skierował się w kierunku gór i był gotów ruszyć natychmiast, nawet biegiem, z okrzykiem na ustach “Kavika, nadchodzę!”.
        - Nie musisz iść z nami, tępy grubasie! - sarknął panterołak, gdy Hebanowi jak zawsze coś nie pasowało i oczywiście musiał o tym powiedzieć na głos. Jego byłby w stanie zostawić w lesie, lecz z Sorą, która nagle sama stwierdziła, że dalej nie nie mógłby tak postąpić, by nie zjadł go wyrzuty sumienia.
        - No co ty… - odezwał się do niej łagodnym głosem. O dziwo zwracał uwagę na sens wymiany zdań między rodzeństwem i chociaż czuł niepokój, nie zamierzał w tej kwestii okazywać złości. Najważniejsza była Kavika, a to, że Tavik miał coś za uszami, to tę kwestię wyjaśnią sobie jak się spotkają. Teraz najważniejsze było szybkie odnalezienie uczonej, by nie stała jej się żadna krzywda… o ile już jej się coś nie stało.
        Yastre jako kot trochę szybciej niż Fresia zorientował się w planach rozgoryczonej i złej na dorosłych Sory. Wyciągnął w jej stronę ręce, by ją uspokoić, lecz wtedy kotołaczka czmychnęła w las. Bandyta nie tracił czasu na komentarze, tak jak uczyniła to elfka, lecz zaraz ruszył w pościg za dziewczynką. Nie był to dla niego żaden wyczyn, w końcu był większy, silniejszy i szybszy. Nie traktował jej jednak jak zwierzyny, nie rzucił się jej na plecy i jej nie przewrócił, bo to przyniosłoby zgoła odmienny od zamierzonego skutek. Zamiast tego zrobił duży łuk wokół uciekinierki i nagle pojawił się przed nią. Sora wpadła w jego wyciągnięte ramiona jak w sidła, nie mogąc już zrobić uniku. Bandyta zaraz złapał ją i przytulił do siebie.
        - Spokojnie, wszystko w porządku - odezwał się od razu pojednawczym tonem. Kotołaczka próbowała się wyrywać, lecz nie miała żadnych szans. - Sora, spokojnie, ja ci krzywdy nie zrobię. I Tavikowi też nie zamierzam - dodał, bo domyślał się, że to ją boli najbardziej. Gdy opór dziewczynki zelżał, panterołak odsunął się od niej odrobinkę i spojrzał na nią z braterską czułością w oczach.
        - Sora, słuchaj, ja was lubię. Ciebie i Sovę, nie? A z Tavikiem jest sztama, nie? No bo razem robiliśmy rozwałkę w tym obozie, to musiała być sztama. Ja nie wiem co on narobił, ale teraz mnie to nie obchodzi. Ja mu krzywdy nie zrobię, chcę tylko uratować Kavikę. Ona jest dla mnie bardzo ważna, tak ważna jak dla was wasz brat. No, przysięgam na własny ogon - jak Tavik jest w porządku, to ja dla niego też będę w porządku, jak koci bracia, dobra? A na tego grubego krzykacza nie zwracaj uwagi, bo on dużo gada, ale nic nie zrobi, a jakby próbował, to spuszczę mu łomot i wam nie zrobi krzywdy, żadnemu z waszej trójki. Sora, słuchaj, ja chcę byście byli bezpieczni i chcę oddać was bratu. Chcę, by było dobrze - zapewnił na koniec. Liczył na to, że kotołaczka pojmie jego dobre intencje i przestanie się bać i boczyć. Naprawdę bardzo chciałby już ruszyć w stronę gór, by uratować Kavikę.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Akcja przez bardzo krótki moment mogła pójść gładko, nawet oczy Fresii wypełniły się niepasującą do niej radością, która zgasła w momencie ucieczki jednego z dzieciaków. Yastre szybko podłapał temat zajęcia się rozkapryszoną (według elfki) smarkulą, nie goniła więc za nim w pełni przekonana, co do samczych zdolności panterołaka. Wyprostowała się z lekkim wydechem. Obiecała sobie nigdy nie mieć dzieci.
        Tak wpatrzyła się w ślad za dwojgiem kocurów, że nie zauważyła, iż zwiał trzeci. Heban delikatnie tknął uszatą w ramię. Kobieta odwróciła się gotowa podciąć mu gardło, lecz prawnik odskoczył wskazując tylko miejsce ucieczki chłopczyka.
        - On tam uciekł!... – wystękał machając rękoma w powietrzu, jakby to miało mu pomóc uniknąć sztyletu.
        W pierwszej chwili najemniczka spojrzała na niego z niezrozumieniem, ale gdy złapała myśl od razu oczy zrobiły się niczym dwa spodki.
        - I ty tak rwa mać stoisz jak słup i mi gadasz?! Gońmy go grubasie!

***

        Sora poczuła mocne ramiona panterołaka oraz jego intensywny i nieco (dla niej) odrzucający zapach, którego tak się lękała. Zrodziły się w niej dwa sprzeczne poczucia – bezpieczeństwa oraz zagrożenia - ale drapanie pazurkami nie przyniosło żadnych pożądanych przez kotołaczkę efektów. Próby wyrwania się ustąpiły, a ona stała teraz mała i bezbronna na niemalże złączonych kolanach, delikatnie zgarbiona, pełna bezgrzeszności. Zebrała w sobie siły by się wyprostować. Patrzyła na Yastre oczami do granic możliwości zniewalającymi serca – połączenie wielkich kocich oczu plus kruchej dziewczynki wydało na świat eliksir czystej esencji niewinności. Było to aż nazbyt przesadne, niektórzy wyczuliby w tym podstęp i być może przez chwilę mieliby rację, ale gdy Wei skończył mówić, uszy dziewczynki oklapły na boki a wzrok uciekł gdzieś na bok.
        - Jak Tavik jest w porządku, to ty dla niego też będziesz… - powtórzyła cicho, a ogon Sory po chwilowym uspokojeniu znowu zaczął niespokojnie się kołysać.
        - Tylko ty dla niego nie będziesz w porządku… - mruknęła wybuchając płaczem. Dziewczynka skuliła się zakrywając twarz w kolanach i okrywając się ramionami.
        - Ty tak lubisz tę panią, ale ona nie była w porządku dla Tavika – szlochała. – Ja nie wiem co ona zrobiła, ale Tavik jak tylko pierwszy raz ją zobaczył na rynku to wszystko się zmieniło! Był taki nieobecny. Myślałam, że się zakochał, jak w bajkach więc się go kiedyś o to spytałam... – mówiła dalej, choć mało wyraźnie, gdyż głos tłumił się w smarkach oraz kolanach dziecka. – Spojrzał na mnie, jakbym mówiła mu o wróżce zębuszce i wtedy zrozumiałam, że ona mu coś zrobiła, chociaż się zaśmiał niby to wesoło!
        Sora jeszcze chwilę płakała bez opamiętania, jeżeli Yastre w jakikolwiek sposób chciał ją do siebie przygarnąć, ona nie sprzeciwiała się szukając jedynie upustu dla swych emocji.
        - Nie będziesz go lubił… bo ja nie lubię jej – stęknęła.
        - Dlatego nie chcę, żebyś go znalazł! Nie chcę ci pomagać! Dlaczego mnie stamtąd wziąłeś?! – płakała, a słowa nie brzmiały nienawiścią, a bezsilnością.

***

        Nie trzeba było aż tak daleko szukać i nietrudno było zauważyć w jakie tarapaty wpakował się Sova. Wielki niedźwiedź czyhający pod drzewem, do którego panicznie się przytwierdził kotołaczek, nie miał zamiaru odpuścić. Fresia aż chwyciła się za gardło by zdusić krzyk, gdy widziała jak leśny mieszkaniec wielkimi łapskami i cielskiem uderza w drzewo, a chłopczyk wisi na samych pazurach. Najemniczka pierwszy raz (miała wrażenie, że w życiu) straciła panowanie nad własnym strachem. Te łapska były przez chwilę tak blisko tego gnojka!
        - Na co czekasz? Urżnij niedźwiedzia! – podjudzał, czy też może bardziej krytykował, elfkę Heban.
        Ta spojrzała na niego kwaśno, ale i wciąż z ukrytym w oczach strachem.
        - Nie zabijam niedźwiedzi – szepnęła dosyć sucho w odpowiedzi, a prawnik spojrzał na nią jak na wariatkę.
        - Oszalałaś?! – wyzywał równie cicho. – Masz czas na rasowe farmazony, gdy ten dzieciak wisi na włosku?!
        - Czasu nie mam, ale niedźwiedzia nie zabiję. Nie bez powodu.
        - Bez powodu?! CHO… - nim zdołał wykrzyczeć oberwał rękojeścią sztyletu w nos i padł na tyłek wyzywając pod nosem.
        - Cicho durniu! Bo zaraz ty staniesz się przekąską!... I to dosyć sycącą…
        Chwilę jeszcze klęczała w krzakach próbując dogonić myśli. Zabić miśka nie zabije, nie tak pochopnie jak na przykład człowieka, bo zwierzęta zawsze mają powód do ataku. Czym sobie nagrabił akurat trzęsący się jak osika Sova? Kopnąć bestii nie mogła, a nawet jeśli, to byłby to kiepski plan kończący się uszkodzeniem kolejnej kończyny. Skóra niedźwiedzia była bardzo gruba, nawet najostrzejszy sztylet nie zdoła tak mocno zranić zwierzyny i to w dodatku, gdy atakuje się mniej sprawną ręką… gdy ta pierwsza była jeszcze całkiem zdrowa. Mogła ściągnąć kotołaka z góry skacząc po drzewach, ale to mogłoby zabrać za dużo czasu. I wtedy, gdy desperacja obierała opcję zaatakowania napastnika usłyszała wycie.
        - Hm? – Oboje z Hebanem rozejrzeli się dookoła.
        - To chyba stamtąd – mruknął zaskoczony prawnik.
        - Uwierz mi, że w tym przypadku dłuższe uszy to naprawdę lepszy słuch – skwitowała urażona elfka.
        Fresia rozpoznała wycie małego niedźwiadka i chyba mamuśka była mocno zdezorientowana nie wiedząc którędy podążać – czy za prawdopodobnym sprawcą Sovą czy za swoim dzieckiem. Takie domysły snuła była akrobatka, ale nie wdając się w szczegóły, nakazała prawnikowi siedzieć, jak mysz pod miotłą a sama ruszyła w stronę małego miśka. Dopiero, gdy była kilka kroków przed nim postanowiła zdjąć naszyjnik i pokazać się niedźwiedzicy. Samica od razu wyczuła zapach, ale nie atakowała. Nadstawiła uszu spoglądając w napięciu na Fresię - w końcu ta pachniała naturą więc wstępnie nie wydawała się zagrożeniem. Warczała pokazując zęby, gdy dostrzegła jak uszata pochyla się nad jej dzieckiem i szarpie. To mocno zaniepokoiło niedźwiedzicę, ale kilka sprawnych ruchów, użycie ręki i nóg, a mały niedźwiadek został uwolniony z myśliwskich sideł i od razu pokuśtykał w stronę matki. Fresia bez oporów zbliżyła się do drzewa, gdzie znajdował się wciąż przerażony zmiennokształtny.
        - Możesz już zejść.
        - Je… Jesteś pewna?
        - Tak samo pewna jak Heban swoich praw. Dlaczego zwiałeś?
        - Zły byłem… - burknął Sova zsuwając się ostrożnie po pniu i nie tracąc z oczu oddalającej się małej rodzinki.
        - Dlatego zaatakowałeś niedźwiedzia? – dociekała najemniczka każąc zbliżyć się chłopczykowi do siebie, by mogli wrócić do punktu w jakim wszyscy się rozdzielili.
        - A bo ja wiedziałem, że to niedźwiedź? Odbiegłem kawałek, a później kopałem kamyk, a później roślinki, a gdy byłem już taki strasznie zły to kopnąłem z całej siły!... W zadek niedźwiedzia… No i jak się mama niedźwiadka zerwała oburzona, to ten mały uciekł i wpadł w sidła. Nie czekałam tylko od razu wskoczyłem na drzewo!
        - No… raczej ona by cię w zemście w zadek nie kopnęła.
        Oboje stanęli przy Hebanie czekając aż zbierze się na dwie równe nogi. Szło mu to nadzwyczaj niezdarnie, ale ani Sova ani Fresia nie ruszyliby chociażby palcem by pomóc im wstać.
        - Wiesz, ja bym tak nie uciekł jak Sora… Ja bym wrócił, bo was polubiłem! – uśmiechnął się chłopczyk.
        - Ale oddalać się tak nie możesz. Jak chcesz kopać niedźwiedzie to chociaż rób to przy mnie.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nawet zdawał sobie sprawę z tego, że Sora go nie lubi i nie chce być przytulana, ale nie przejmował się tym - wiedział lepiej, co jest dla niej dobre. Żył już na tyle długo by wiedzieć, że dzieciaki i kobiety myślą trochę inaczej niż on, a dziewczynki to już w ogóle podwójny poziom trudności, ale szczere przytulanie pomagało każdemu, tylko musiał się do tego przekonać. O proszę, zupełnie jak kotołaczka. Po tym, jak już rozdrapała mu klatę i ramiona - co trochę szczypało, ale na takim samcu nie robiło wielkiego wrażenia - w końcu się uspokoiła i dała przytulić. Co więcej, nawet wysłuchała jego zapewnień… A to, że się z nim nie zgadzała, to już zupełnie inna para onucy. Chociaż z początku bandyta był przekonany, że dobrze mu poszło - Sora powtórzyła po nim jego słowa, jakby miała się zgodzić na ten układ, ale niestety, rzeczywistość jak zawsze musiała przywalić zmiennokształtnemu między oczy i zrobić zgoła odwrotnie: dziewczynka się rozpłakała. A Yastre zupełnie nie wiedział co też znowu zrobił nie tak! Dlatego zrobił jedyną mądrą rzecz jaka przychodziła mu do głowy: nie puszczał Sory i po prostu bardzo cierpliwie słuchał jej żalów. Trudno było ją zrozumieć, bo co chwilę pociągała nosem i łkała, ale panterołak bardzo się starał - chciał ją pocieszyć i sprawić, by się nie bała i chętnie poszła z nimi dalej. W końcu chciał dobrze dla wszystkich, chciał ratować i Kavikę i Tavika jak będzie taka potrzeba, chociaż brat Sory i Sovy to był jednak co by nie mówić facet i pewnie sam sobie poradzi… No ale Yastre go nie zostawi! Chyba…
        Dziewczynka posiadała informacje, które mocno zachwiały pewnością siebie panterołaka. Nie spodziewał się tego, że tych dwoje znało się wcześniej. To znaczy: widziało się. Jednak to Tavik wiedział kim jest Kavika, a ona chyba była tego wszystkiego błogo nieświadoma, no bo w ogóle nic po niej nie było widać jak się spotkali… Yastre zresztą jej ufał i był przekonany, że gdyby uczona go rozpoznała, to by go na pewno poinformowała! W końcu on miał jej bronić.
        - Oj, Sorcia… - westchnął w końcu bandyta współczującym głosem i przygarnął ją do siebie. Widząc jak dziewczynka pociąga nosem rozejrzał się wkoło z lekką konsternacją i nie znajdując lepszego substytutu zdjął z szyi swoją chustkę i wręczył ją Sorze.
        - Masz, wytrzyj buzię i wysmarkaj się - zalecił. Prawdziwy dżentelmen i wzorowy ojciec w jednym. Gdy kotołaczka przyjęła od niego chustkę (bądź też nią wzgardziła), on dał jej jeszcze chwilkę na ogarnięcie się, po czym zaczął mówić.
        - Wiesz, ja jestem prosty facet i nie umiem tak kombinować jak wszyscy - zagaił, jakby zapowiadała się jakaś dłuższa przemowa. - I tak nie za bardzo mam pomysł o co może chodzić między twoim bratem a Kaviką, bo zupełnie nic mi o tym nie mówili, nie? Może to wcale nie było nic złego? Albo może on faktycznie był w niej zabujany? Ja tam nie wiem, ale nie dowiem się, jak się nie zapytam, nie? No… Najwyżej damy sobie po mordzie i będzie po staremu, wiesz, jak chłopaki są w porządku, to potrafią takie sprawy załatwić szybko i znów się przyjaźnić. Tavik mi pomógł tam przy rzece, to ja teraz pomogę jemu, to sprawiedliwe, nie? Bo gdyby Tavik miał do mnie jakieś wąty to by nas tam wystawił w obozie, złapał ciebie i Sovę pod pachę i dał dyla. No. A został i pomagał wszystkim, w tym mnie i Kavice.
        Yastre potargał dziewczynce włoski, uśmiechając się do niej wesoło, może nawet trochę głupkowato.
        - A Kavikę znam już na tyle długo i na tyle dobrze by wiedzieć, że ona na pewno nikomu krzywdy nie zrobiła, to musiało być jakieś nieporozumienie. No bo to dobra dziewczyna jest, taka słodka i miła, ja to wiem. To teraz po prostu znajdziemy Tavika, uratujemy Kavikę i razem siądziemy i sobie wszystko wytłumaczymy, bo kurka wodna, za dużo tu tych zagadek jak na mój rozum. Aż mi się we łbie gotuje… To co, Sora, zrobimy tak jak mówiłem? Idziemy ich ratować?
        Kotołaczka po raz ostatni pociągnęła nosem i kiwnęła głową, mrucząc pod nosem bez przekonania, że się zgadza. Wtedy Yastre w końcu ją puścił, ale tylko po to, by wstać, otrzepać spodnie i wytrzeć mokre ślady łez i smarków ze swojego torsu. Gdy już się w miarę ogarnął, wziął dziewczynkę za rączkę i poprowadził z powrotem.
        - Wiem, że teraz nie masz za co lubić Kaviki, ale może chociaż spróbujesz, co? Bo ona jest fajna dla dzieciaków, poważnie, możesz zapytać Sovę - proponował, by przez niechęć kotołaczki do uczonej nie mieć znowu kłopotów. - Wiesz, ona jest taka delikatna i nieporadna w lesie, ale to mądra dziewczyna i dobra, bardzo się przejmowała mną i Sovą, chociaż to nią się trzeba było zajmować. Ale jest dzielna i wiem, że jeśli coś się wydarzyło złego, to ona sobie poradziła. Ale musimy się teraz spieszyć, by odnaleźć ją i Tavika, więc... hop!
        Yastre nagle złapał dziewczynkę pod pachy i wsadził ją sobie na ramiona, zupełnie tak, jak nosił wcześniej jej brata. Tak zobaczyła ich Fresia, Sova i Heban, gdy w końcu do nich dotarli. Bandyta gdy tylko dotarł na miejsce, teatralnie pociągnął nosem i widać było, jak lekko jeży mu się ogon.
        - Fuj, czuć tu niedźwiedzim tyłkiem - oświadczył. - Nie no, zmiatajmy, bo nie ma co, z miśkiem kopać się nie będziemy.
        Oj biedny Yastre, gdyby tylko wiedział co przed chwilą zaszło...
        - W drogę, wiara! Tam gdzie najdalej od słońca ale najbliżej Kaviki! I Tavika! - dodał widząc utkwione w sobie spojrzenia dzieci.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika leżała splatając dłonie na brzuchu i kiwając kolanami delikatnie na boki, jakby czekała wiele niezliczonych godzin w kolejce na wizytę do urzędnika Królestwa Rapsodii. Nie jadła już tyle czasu, czuła się przez to zmęczona i chociaż obok niej leżał wypieczony kawał mięsa, to nie potrafiła go zjeść. Bardziej zżerało ją przerażenie, że jej prześladowcy dodali coś niechcianego do mięsa, przez co mogła zbyt dużo powiedzieć. Jednak nie potrafiła walczyć by nie wypić chociażby łyka wody. W myślach wiele ryzykowała takim postępowaniem, ale tak jak bez jedzenia człowiek jest w stanie przetrwać kilka dni, tak bez wody ani rusz. Szczególnie, że uzdrowicielka była maniaczką wodnej tematyki. Zdawała sobie sprawę z absurdu zachowanie, lecz nie potrafiła przełamać pewnych urojeń własnego umysłu.
        Uniosła leniwie wzrok. Dostrzegła, że niebo powoli tonęło w intensywniejszych barwach żółci, a to oznaczało, że do zachodu słońca było już blisko. Czy Yastre żył? To pytanie nie dawało jej spokoju. Miała wrażenie, że siedziała tutaj zdecydowanie za długo. Panterołak powinien już dawno stanąć u wejścia jaskini zadowolony z wykonanej misji i nie chodziło o to, że Kavika zaczęła się niecierpliwić w oczekiwaniu na ratunek, lecz beztroska zmiennokształtnego już dawno powinna go tutaj przywołać. Dlaczego więc nie przychodzi?
        Podsłuchane wcześniej szepty doprowadzały ją do szału. Wiedziała, że Yastre z kimś walczył, ale do stada nie wracał nawet wymieniony członek bandy. Enthe wyobraziła sobie drastyczny widok poważnej walki, po której być może panterołak leży i wykrwawia się na śmierć, a ona… Ona nic nie mogła zrobić, bo tkwiła uwięziona w jaskini.
        Dziewczyna nerwowo przecierała twarz dłońmi, które powstrzymywały ją od płaczu. Wiedziała jednak, że nerwy widocznie odbijają się na jej obliczu. Dostrzegała to szczególnie po mimice prześladowców. Karmili ją błędnymi informacjami, nawet tymi rzuconymi do siebie w jej towarzystwie, a może szczególnie nimi. Szeptali na temat tego, który walczył z Yastre, o Fresii, o dowódcy straży elfów, ciągle dostawała plotki, które mogła połączyć na wiele sposób, a kobiety mają w końcu bujną wyobraźnię, jeżeli chodzi o różnorodność scenariuszy. Niepewność doprowadzała ją do szaleństwa, a głód podsycał tylko nerwy.
        - Wiesz co się stało z Yastre? - Tavik usłyszał głos Kaviki, więc obrócił się w jej stronę.
        Uczona stanęła w połowie jaskini patrząc na niego niebywale wrogo. Byli sami. Twarz Verki okrył niesympatyczny uśmiech, mężczyzna dźwignął się do góry wspierając rękę o kolano. Delikatnie przechylił głowę zaciekawiony zachowaniem Kavki.
        - A ty wiesz gdzie znajduje się zagajnik? – spytał kpiąco. Blondynka obróciła wzrok w bok.
        - Nic o nim nie wiesz. Nie wiesz czy wasz przyjaciel żyje i czy Yastre wyszedł z tego cało. – Chciała działać zdecydowanie, ale zauważyła, że głos jej drżał.
        - Gdybym powiedział, że wiem co się z nim stało, to bym zdradził ci te wieści dopiero po otrzymaniu informacji na temat zagajnika, przy czym nie chciałabyś mi wierzyć. Jeżeli zaś bym stwierdził, że nie wiem co tam się stało to i tak nie byłabyś pewna moich słów. Moja odpowiedź więc w żaden sposób nie będzie zadowalająca, bo mi nie ufasz – powiedział lekko. Jego głos brzmiał tak przyjemnie, a przez to i przebiegle.
        Niestety miał rację. Cokolwiek by nie odpowiedział, ona by mu nie uwierzyła więc wątpliwości wciąż by nią targały.
        - Nie próbuj uciec, już dwa razy cię złapałem. Nawet próba zepchnięcia mnie ze skały niewiele ci pomogła. – Mężczyzna obrócił się do niej plecami splatając ręce na klatce piersiowej.
        - Twoi towarzysze wciąż wychodzą…
        - A co mają robić? Siedzieć i czekać aż łaskawie opowiesz o całej historii? Wystarczy, że ja doprowadzam cię do szału.
        Kavikę zirytowała pewność siebie Tavika. Był taki denerwujący i bezczelny! I wciąż miał rację!
        - Jesteś pewien…
        - Złotko, jestem pewien – przerwał bandyta. – Jestem pewien, że spróbujesz wywołać u mnie niepewność względem moich towarzyszy, ale wiedz, że odpowiedz brzmi „nie”. Nie uwierzę, że skrywają tajemnice przede mną. To nie miałoby sensu. Nie w naszej sytuacji.
        Kavika ciężko oddychała. Spogląda zrozpaczona na swoje stopy i próbowała wyrównać oddech, lecz szło to w odwrotną stronę. Wciąż myślała o Yastre, a zachowanie Tavika tylko pogrążało stan uczonej.
        - A dzieci? – powiedziała niskim tonem unosząc wzrok i wpijając go w starszego brata Sovy. – Co z dziećmi?
        Verka wyraźnie spiął ciało. Zmarszczył mocno brwi i oparł się ramieniem o skalistą ścianę.
        - Nie musisz się martwić. Są bezpieczne.
        - Tego też nie jesteś zapewne pewien – szybko odparła Enthe i po tych słowach zapadła cisza, na którą nie chciał reagować Tavik. Uczona w pierwszej chwili nie wiedziała, co zrobić. Gdy trafiała w słaby punkt swego przeciwnika momentalnie czuła, że nie powinna tak robić i wycofywała się w cień, ale teraz za dużo od niej zależało.
        - To była pułapka? Biedny ranny Sova miał zagrać na uczuciach dobrodusznej uczonej? – odważyła się brnąć dalej.
        - Nie mieszaj ich w to. Ani Sora, ani Sova nie mieli z tym nic wspólnego – odpowiedział groźnie Verka wciąż nie spoglądając na Enthe.
        - Wykorzystujesz biedne dzieciaki, aby dopiąć swego. Cóż za honorowe posunięcie… Dajesz im miskę zupy za to, aby robiły, co im powiesz? Nie mają pojęcia na co się piszą, bo są to tylko dziećmi, które wychowasz na swoich kompanów. Pewnie równie honorowych co ty…
        - Kavika, przestań – burknął ostrzegawczo Tavik.
        - Nie! Nie przestanę! – krzyknęła uzdrowicielka czując jak łzy zbierają się w kącikach oczu. – Cwany jesteś, bo znajdujesz się po dominującej stronie. Myślisz, że wygrałeś, bo twój niecny plan się udał? To, że mnie znalazłeś o niczym nie świadczy! Bo chociaż jesteś tak blisko to gówno wiesz, a ja nie mam zamiaru powiedzieć czegokolwiek o zagajniku! I nie masz zielonego pojęcia o dzieciach! Dobry braciszek, który zostawia dzieciaki na pastwę polujących strażników! A pomyślałeś chociażby, że nie zdążysz ich odbić nim zawiśnie nad nimi stryczek?!
        - MILCZ! – wrzask brzmiał niczym ryknięcie smoka. Kavika stanęła osłupiała i przerażona. Szczególnie zamurował ją widok lisich uszu, które ukazały się spod kosmyków brązowych włosów. Wcześniej widok pochylonego Tavika zaciskającego dłońmi skronie wcale jej aż tak nie niepokoił. To normalna pozycja obronna, ale żeby przerodzić się w coś takiego?
        Starszy braciszek rodzeństwa teraz nie był taki opanowany. Ciężko dyszał, kontury jego ciała, a przede wszystkim twarzy, mocno się wyostrzyły. Zęby człowieka zostały zastąpione kłami drapieżnika. Ruda i bujna kita nie dodawała choćby krzty uroku. Nie, gdy palce kończyły się pazurami, gdy w oczach pojawiła się nieobliczalność i szał zmieszana z dzikością natury. Nie miał co prawda pyska liska i wciąż wyglądał jak człowiek, tylko taki wyjęty z zakamarków dżungli, porośnięty gęstszymi włosami na całym ciele, ale nie stanowiącymi wciąż futra. Uzdrowicielka postąpiła o krok w tył, gdy Tavik się do niej zbliżył. Mógł ją spokojnie udusić rękoma, o ile nie jedną ręką, bo szaleństwo tej postaci z pewnością dodawało mu siły.
        - Nie masz pojęcia o tym zagajniku… - warczał będąc coraz bliżej. – Nie wiesz o jaką stawkę się tu rozchodzi, jesteś tylko przypadkową jednostką, która niepotrzebnie się w to wplątała, ale cóż… Stało się. Jesteś najsłabszym ogniwem tego przedsięwzięcia…
        Kavika skuliła się dygocząc cała ze strachu, a w dodatku Tavik zadał jej ostateczny cios w serce. Nie mogła uwierzyć w to, ile o niej wiedział, a przecież było to ich pierwsze spotkanie. „Jesteś najsłabszym ogniwem tego przedsięwzięcia” – jak te słowa bolały. Zawsze była najsłabsza. Nigdy nie potrafiła wyjść przed szereg, nigdy nie przebiła głosem żadnego przełożonego, pozostała w tle innych, zagubiona gdzieś w tłumie silniejszych jednostek. Tylko nimfy ją rozumiały i tylko dla nich wiązała teraz język na supeł. Jeżeli cokolwiek mu powie to tak, jakby straciła już wszystko.
        - Proszę, proszę… Obudziła się mała buntowniczka w naszej blondyneczce. – Głos Czarnego odbił się od kamiennych ścian niczym fala chłodu. Enthe odważyła się na niego spojrzeć i szybko tego pożałowała, gdy dowódca bandy tylko rzucił okiem na Tavika, jakby doprowadzenie go do tego stanu było niemalże niemożliwe.
        - Mam już tego dość – mówił z taką nienawiścią, że gula utknęła w gardle uzdrowicielki. Nie potrafiła wydukać z siebie chociażby jęku przerażenia. Była przytłoczona strachem.
        - Zacznij mówić, bo moja cierpliwość już się kończy. Dla mnie może zdechnąć tu z głodu, a ten twój ptasi przyjaciel może zostać chapnięty jednym otwarciem szczęk Yavhile. Nie jesteś jedyną opcją, a tylko najprostszą drogą.
        Czarny przydeptał skrzydło ptaszyska, które chyba już ledwie oddychało. Kavika dopiero teraz zauważyła, że została zagoniona w kąt, bez możliwości ucieczki. Dziewczyna zsunęła się do siadu. Łzy ciekły jej po policzkach, ale była tak przerażona, że nie krzyczała a o litość nie błagała ze względu na własną godność. Właściwie mogła teraz umrzeć pochowana z tajemnicą zagajnika. Jej dusza trafiłaby do ciepłych rąk Luaneliny, nie miałaby na sercu żadnego tak bezwzględnego grzechu.
        - MÓW! – Enthe zakryła się przedramieniem, gdy Czarny uniósł rękę. Nie poczuła uderzenia, a jedynie usłyszała plaśnięcie o skórę i to dosyć mocne. Mocne na tyle by nawet nie poczuła podmuchu na swej twarzy, a ktoś zmienił tor ruchu zamachu.
        Czarny spojrzał zdezorientowany na Tavika.
        - Przestań – powiedział twardo lisołak. – To nie tak miało wyglądać… - mruknął nie odrywając wzroku z panterołaka.
        Kavika siedziała i była teraz niczym towar na rynku - nie miała prawa do głosu, ale stanowiła przyczynę panującego w jaskini milczenia oraz kłótni. Czarny badał wzrokiem Tavika i Enthe. Dałaby sobie rękę uciąć, że w pierwszej chwili ten byłby w stanie zabić towarzysza. Jednak złość nagle rozpłynęła się gładką falą i panterołak zaczął się śmiać, bardzo nieprzyjemnie, ale mężczyzna wyprostował się decydując tym samym na litość wobec Kavki.
        - Och Verka, przecież mieliśmy rzucić wszystko za siebie… - dowódca upomniał nieprzyjaznym głosem lisołaka. – Ale ty musisz iść własną drogą, prawda?
        - Nie o takie stawki chodziło – odparł Tavik pozostając jednak wciąż pod dowództwem Czarnego. Widać to było po lekko zgarbionych plecach. Kavika zrozumiała, że starszy brat stąpa po cienkim lodzie, ale w imię czego? Jej?
        - Verka… - odparł niskim tonem Czarny kładąc ciężką dłoń na ramieniu lisołaka. – Nie pamiętasz, mój przyjacielu? Wszystko za wolność.
        Panterołak uśmiechnął się podle wypominając słowa swego towarzysza. Kavika patrzyła na wszystko z dołu, ale dostrzegła odrobinę człowieczeństwa w tej potwornej postaci Tavika. Widziała, że w jednej krótkiej chwili lisołak zrozumiał aż za wiele. Mężczyzna śledził wzrokiem swego dowódcę bez mrugnięcia i powoli docierała do niego prawda, którą zagubił gdzieś po drodze… Wiedział, że ich cel przerósł wszelkie środki – po trupach do celu. Kiedy się to zaczęło? Verka wypierał z siebie fakty. Kavka odczuwała jego stan i w tym momencie to nie ona była tu przypadkową jednostką, a chyba sam Tavik. Mimo bólu, jaki jej zadał, pragnęła wesprzeć go w trudnej rozgrywce, ale musiała siedzieć skulona w kącie zimnych ścian. Jeden fałszywy ruch, a głowę straci nie tylko ona, ale także opiekun dwójki dzieci, które nie mają nic więcej.
        - Ej!... Ech! Aj! Je-jesteście tutaj?! – Uwagę wszystkich zwrócił kobiecy głos. Kilka kamyczków osunęło się, a po chwili u góry wejścia pojawiła się (najprawdopodobniej, według Kavki) kotołaczka, której długi warkocz sięgał niemalże ziemi. – Zagajnik… - nieznajoma dla uzdrowicielki zmiennokształtna ledwo łapała oddech poświęcając zapewne wiele wysiłku na wspinaczkę oraz najszybsze dotarcie do miejsca. – On… on…
        - Wyduś to z siebie Nerma – przycisnął ją Czarny.
        - On… - Popatrzyła na dowódcę wielkimi oczami i przełknęła ślinę. – On się nam pokazał…
        Zapadło milczenie. Bardzo długie milczenie, bo nikt nie mógł uwierzyć w prawdomówność kobiety.
        - Co? – spytał Czarny chcąc przełamać zastygłą atmosferę.
        - Ukazał się nam! – uniosła głos kotołaczka. Z powodu wielkich emocji, ona sama zsunęła się po skarpie, ale nie tracąc kociej równowagi wylądowała na „czterech łapach”, po czym chwyciła się Czarnego za ramiona. – Pokazał się nam, rozumiesz?! – Zmiennokształtna puściła dowódcę przepraszając go delikatnym skinieniem głowy, ale po chwili znowu drżała cała na ciele. – Perewa tam jest z resztą naszych, nie mogłam was znaleźć! Dlaczego nie informowaliście o zmianie położenia?! Ach, ale nieważne. Ona już nie jest wam potrzebna. Chodźmy, szybko!
        Banda jeszcze chwilę stała dopytując o szczegóły i upewniając się czy aby na pewno mogą odrzucić plan A w postaci Kavki by rzucić się na opcję B, jaką podsunęła im zmiennokształtna.
        - Musimy przejść kawałek po górach, tutaj trudno wyłapać zapach – powiedział Czarny, bo będąc tak blisko celu musieli być tym bardziej ostrożni.
        Nim jeszcze opuścili skałę i emocję opadły na tyle, by działać racjonalne, kotołaczka objęła rękę tygrysołaka i patrząc w oczy zmiennokształtnemu szepnęła „Udało się nam, Yavhile”. Był to romantyczny gest w tym szaleństwie jakim znalazła się uzdrowicielka, ale to nie było szczęśliwe zakończenie. Kavika spoglądała na każdego kolejno nie rozumiejąc co się stało. Przecież to niemożliwe, by zagajnik ujawnił się akurat im. A może… może jednak?
        Gdzieś w tym tłoku nie uczestniczył Tavik. Gdy opuszczali jaskinię on wyszedł jako ostatni. Wsparł rękę o kamienne bloki i spojrzał na wykładowczynie przez ramię. Nie padły żadne słowa. Dla Verki nie mogła istnieć żadna inna decyzja, choćby myślał zupełnie inaczej. Czuł, że to wyprowadzi ich na manowce więc tym bardziej był zobowiązany trzymać się grupy. Nie potrafił ich zostawić, ale Kavika miała wrażenie, że najchętniej wybrałby inną drogę. Tavik zniknął przemieniony w lisa, a ona została całkowicie sama w jaskini.
        - Nie… - szepnęła cicho. – Nie! NIE MOŻECIE! – rzuciła się w stronę wyjścia, ale cofnęła, gdy niemalże wyskoczyła samobójczo na urwisko.
        - NIE MOŻECIE! – wrzeszczała, mimo że już nie widziała nikogo. – On nie mógł się wam ukazać! Nie mógł! To… to nie tam jest to czego szukacie… - załkała cicho skrywając twarz w dłoniach. Zduszone cierpienie przerodziło się w rozdarty płacz. Uzdrowicielka opadła na kolana, ale jeszcze długo, długo płakała.

***

        Kavika nie wiedziała ile czasu przespała, ale na dworze pojawiły się już gwiazdy a świetlisty księżyc okalał blaskiem strome szczyty gór. Nie wiedziała też ile czasu leżała wpatrując się w niebo, ale w końcu dźwignęła się do siadu, gdy usłyszała skrzek ledwie żyjącego stworzenia. Nie miała sił ani motywacji by cokolwiek zrobić ze sobą, ale nie potrafiła zignorować rannego stworzenia. Siedziała jakiś czas obejmując ptaszysko i próbując dodać mu sił. Podała wodę, wcisnęła w dziób kawałek mięsa, a kawka nie odmawiała spragniona pomocy oraz chęcią przetrwania. Gdy zadbała o swego ulubieńca, postanowiła przebrać ciuchy. Jej szata wciąż wisiała na skale. Sama skubnęła odrobinę mięsiwa by zebrać nieco sił. Pragnęła nie budzić się kolejnego dnia, tylko teraz niestety żyła i funkcjonowała. Hańbą byłoby nic nie zrobić i zdać się na pastwę losu, nie spróbować chociażby zawalczyć, gdy było się blisko wewnętrznego dna. Modliła się do swojej bogini prosząc o jeszcze odrobinę odwagi, ale wciąż priorytetem dla niej był Yastre. „Niech on tylko przeżyje”, prosiła Luan.
        Siedziała zgarbiona trzymając w ramionach swego towarzysza. Ptasior był zdecydowanie już bardziej zadowolony ze swojego stanu i być może było to dziwne, ale Etnhe widziała to w oczach zwierzęcia.
        - Kra, kra! – Zatrzepotał zdrowszym skrzydełkiem, gdy usłyszała cichy dźwięk stuknięcia o skałę.
        Uzdrowicielka rozejrzała się po jaskini. Przekręciła delikatnie głowę, gdy ujrzała tajemniczy cień na skalistej ścianie. Dokładnie pamiętała, jak dłoń Tavika spoczęła właśnie w tym miejscu, tuż przed odejściem. Dziewczyna wstała i szybkim krokiem zbliżyła się do wyznaczonego miejsca. Tam na sznurku kołysał się drewniany gwizdek, który delikatnie zsunął się z naturalnej półki i teraz uderzał o kawałek skały.
        Kavka ujęła przedmiot w dłoń marszcząc przy tym delikatnie brwi. Tavik… czy też może raczej Verka, nie miał zamiaru skazywać ją na pewną śmierć. Ileż musiała go kosztować ta zdrada wobec swoich kompanów? Zostawił gwizdek więc… więc może Yastre żyje! Czy o to mu właśnie chodziło, czy chciał jej dać odrobinę nadziei, żeby ktokolwiek inny był w stanie ją uratować? Wpatrywała się w przedmiot pełna nerwów, drżała na całym ciele. Ułożyła ptaszysko w kapturze swej szaty. Musiała się stąd wydostać! Musiała! Choćby miała się stoczyć po tych skałach niczym cienki patyk!
        Kavika stanęła na krańcu skały. Czy dźwięk będzie ogłuszający? Przy pierwszym dmuchnięciu nic się nie stało, nawet nie usłyszała świstu. Tylko ptasior zaskrzeczał boleśnie. Dziewczyna skrzywiła się. Przecież to prosty przedmiot, a autor wielu badań nie może go rozgryźć? Dmuchnęła więc jeszcze raz, tym razem z całych sił!

***

        Fresia spojrzała na ścianę Szczytów Fellarionu. No tak, góry to dobre miejsce na kryjówkę. Szczególnie, że mają tyle zakamarków, jaskiń, są niebotycznie wysokie i w dodatku zajmują spory kawał ziemi Alarańskiej. To jak szukanie igły („Hehe dosłownie” pomyślała akrobatka) w stogu siana, przy czym nie wiadomo czy igła właściwie tam jest. Elfka mogła szukać uzdrowicielki, ale istniała spora szansa na to, że zmiennokształtni już dawno poszli w stronę zagajnika. A jednak wciąż pozostawała przy grupie. Cholera, polubiła tę nieudolną wykładowczynię!
        Nagle z jednej ze stron zerwała się chmara ptaków oraz nietoperzy. Dźwięk jeszcze nie dotarł do uszu kotowatych, ale wszyscy spojrzeli w czarną chmarę, która rozproszyła się na niebie w mgnieniu oka.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Z początku atmosfera była jeszcze dość ciężka po niedawnych kłótniach, lecz skoro grupa zdołała sobie wszystko wyjaśnić i dojść do jakiegoś porozumienia, teraz trzeba było tylko dać wywietrzeć resztkom kwasów, które im ciążyły. Ruch doskonale temu sprzyjał, a w każdym razie bardzo służył poprawie humoru chłopaków - Sovy i Yastre, którzy szybko poświęcili uwagę wyszukiwaniu jak najlepszej drogi dla dziewczyn. Heban jak zawsze się w tym wszystkim średnio liczył, traktowany raczej jako niewygodny, ale konieczny balast, niż pełnoprawny członek drużyny. Nie miał jednak prawa narzekać, bo alternatywą było pozostawienie w lesie albo wręcz powieszenie za gatki na gałęzi drzewa, co przecież zmiennokształtny bandyta już raz zrobił. Wtedy co prawda drzewo nie wytrzymało, lecz panterołak żył w twardym postanowieniu, że przy następnym razie postara się bardziej! Tylko na razie prawnik nie dał mu wystarczająco dobrego powodu do zastosowanie takiego nietypowego środka przymusu, ale spokojnie - oliwa nierychliwa…
        - Wei, wiesz gdzie idziesz? - dopytywał się mały kotołak widząc pewność z jaką poruszał się bandyta.
        - No raczej, że wiem - odparł mu zaraz Yastre, dumnie się przy tym prostując. - W stronę gór!
        - Ale tu jest tyle drzew, że nie widać nawet gdzie są góry…
        - Ale woda zawsze płynie z góry na dół - wyjaśnił panterołak, kiwając na cienkie strużki wody płynące wśród poszycia. - Poza tym słońce wskazuje kierunek. I mech. I…
        Mały Sova bardzo pilnie słuchał i zapamiętywał lekcje przyszywanego starszego brata. Pewnie by je nawet zapisywał, gdyby miał czym… I gdyby w ogóle potrafił.
        Fakt, teraz, gdy Yastre już wiedział gdzie się kierować, szło mu o wiele łatwiej, bo dla niego odnajdywanie drogi w lesie to była bułka z masłem: w końcu mieszkał wśród drzew większość swojego życia. Musiał tylko brać poprawkę na to, że był jedyną sprawną osobą w drużynie, bo Fresia nadal coś niedomagała z ręką, dzieciaki były za małe, a Heban… To Heban. Niemniej ze względu na resztę trasa była łatwiejsza, a tempo spokojniejsze, bo w przeciwnym razie Yastre pędziłby pod górkę na złamanie karku - odpowiednio zmotywowany miał niespożyte pokłady energii, a co mogło go zmotywować bardziej, niż to, że w końcu odnajdzie Kavikę i wyrwie ją z łap tych podłych bandytów? Bardzo wyrzucał sobie, że w ogóle dopuścił do tego, by ich rozdzielono - powinien jej lepiej pilnować, od razu ruszyć w pościg nie bacząc na resztę, bo oni na pewno by sobie poradzili, gdyby tylko siedzieli na tyłkach i na niego czekali. Panterołak nie chciał tego przyznać, ale nurtowały go również słowa Hebana - może faktycznie tym złoczyńcom udało się złamać Kavikę i zmusić do tego, by powiedziała im co wie? Biedna pewnie nie byłaby w stanie sobie tego wybaczyć… Oby tym razem prawnik jak zawsze się mylił!
        - Chodź, młody, przyspieszymy - uznał na głos zmiennokształtny, łapiąc Sovę w pasie i sadzając go sobie na ramionach. - Pamiętaj, patrz gdzie jest słońce i mnie kieruj! Ku górom!
        Kotołaczek bardzo zaangażował się w powierzone mu zadanie i cały czas pilnował drogi, choć nie było to wcale konieczne, panterołak chciał mu jednak znaleźć zajęcie. Faktycznie zaczął iść szybciej. Fresia za nim nadążała, niosąc w chuście przemienioną w kota dziewczynkę, a Heban wlókł się gdzieś tam z tyłu, rozpaczliwie próbując utrzymać chociaż kontakt wzrokowy z resztą bandy. Jakoś mu to wychodziło, choć był już cały siny z wysiłku.
        - Robi się już ciemno! - poskarżył się głośno. - Zaraz nie będzie nic widać. Rozbijmy tu obóz.
        - Ani nawet, jeszcze coś widać! - zbył go zaraz Yastre. Nie powiedział tego głośno, ale w ogóle nie brał pod rozwagę takiej opcji, by zatrzymać się wcześniej, niż po tym, gdy już Kavika będzie bezpieczna. Jak chcieli, mogli zostać, on zamierzał iść dalej choćby nie wiadomo co. Góry był już tak blisko…
        Nagłe poderwanie się do lotu chmary ptaków sprawiło, że bandyta zatrzymał się, nadstawił uszy, a jego ogon kiwał się na wszystkie strony, zwiastując gotowość do ataku. Identycznie zachowywał się zresztą siedzący na jego ramionach Sova, robiąc przy tym bardzo komiczną w wykonaniu kilkulatka groźną minę z odsłoniętymi ząbkami.
        - Tam! - oświadczył natychmiast Yastre.
        - A skąd ty to niby wiesz, co?
        - Bo te ptaki ktoś spłoszył! Człowiek albo smok, ale ja obstawiam człowieka! - zawołał bandyta już pędząc dalej. Teraz to już nie było szans go zatrzymać, nic ani nikt nie byłby w stanie tego dokonać. Mógł przeskoczyć najszerszy parów, przedrzeć się przez najgorsze chaszcze i kto wie, może nawet przejść przez rzekę, taki był zdeterminowany! Chociaż nie, z tym ostatnio to może bez przesady: są jakieś granice brawury, których panterołak na pewno nigdy w życiu nie przekroczy…

        Las zaczął rzednąć, a w prześwitach coraz częściej pokazywały się pionowe ściany nieprzyjaznych szczytów Fellarionu. Coraz częściej konieczne stawało się omijanie skał i rumowisk, które były zbyt niebezpieczne, by przechodzić w poprzek nich. Byli już jednak blisko, coraz bliżej, Yastre był pewien, że to gdzieś stąd uciekł te ptaki…
        - Aj! - pisnął nagle Sova, zatykając sobie uszy. Panterołak również warknął z niezadowoleniem, a Sora w chuście Fresii obudziła się i nastroszyła całe futerko.
        - Co jest? - Elfka wyglądała na lekko zdezorientowaną.
        - Kurka wodna, taki dźwięk świdrujący, okropny! - zirytował się Yastre, dłubiąc sobie w uchu w jasnej manifestacji tego, jak bardzo nieprzyjemny był ten gwizd. - Jak gwizdek na psa!
        - Gwizdek na psa? - powtórzyła zaskoczona Fresia. W tym momencie oboje byli akrobaci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
        - To Kavika! - uznali jednocześnie.
        - Wiesz skąd to dobiegało? - upewniła się elfia najemniczka, która teraz, gdy sama nie słyszała sygnału, musiała zdać się całkowicie na słuch i wyczucie swego byłego kolegi po fachu.
        - No raczej - odpowiedział bandyta. - Idziemy!
        I ruszyli. Z przodu pędził panterołak, którego co chwilę trzeba było hamować, by reszta mogła za nim nadążyć. Za nim wspinali się Fresia i Sova, który uparł się, że sam sobie poradzi, co było oczywiście prawdą, bo jako mały kot wspinał się doskonale. Czasami trzeba było tylko go odrobinę podsadzić, bo chęci miał dobre, tylko łapki za krótkie. W tym pomagała mu elfka, która zajmowała się asekurowaniem dzieciaków. A Heban nie dał rady wleźć nawet na pierwszą półkę, więc dostał nakaz, by zostać tam gdzie stał i czekać, bo po niego wrócą. Albo nie. Ale tego to już mu nie powiedzieli, bo jeszcze byłby skłonny za nimi iść, a to im bardzo, bardzo nie odpowiadało.
        Gwizdek odezwał się później po raz kolejny i Yastre nie potrzebował już więcej wskazówek, by dotrzeć do wylotu jaskini, z której dało się usłyszeć zwielokrotnione po tysiąckroć echo. Już nabierał powietrza w płuca, by zawołać uczoną, gdy nagle się ocknął jak bardzo mogłoby to być niebezpieczne. Zmarszczył nos, myśląc nad dostępnymi opcjami.
        - Tam może ktoś się czaić - powiedział szeptem do Fresii. - Może lepiej jeśli sam pójdę?
        - I co zrobisz sam?
        - Tylko wybadam teren - zapewnił Yastre. - Sprawdzę ilu ich tam jest. A potem wrócę i coś wymyślimy razem, dobra? Ej weź, nie patrz na mnie tak, przecież nie zamierzam zwiać! Byłem w bandzie tyle lat, wiem jak się podchodzi pod wrogi obóz. Zaufaj mi, co?
        - No dobra… Leć. Tylko uważaj! - syknęła na koniec. Panterołak nie był na tyle bystry, by usłyszeć, jak elfka łyka ostatnie zgłoski, byle tylko nie powiedzieć “uważaj na siebie”. W końcu to, że wieczorem szczerze ze sobą porozmawiali, nie zmieniało tego, że niespecjalnie za sobą przepadali.

        Yastre nie przemienił się w panterę, chociaż oczywiście wtedy byłoby go trudniej zauważyć. Instynkt jednak podpowiadał mu, że wonie, które czuje, były zbyt słabe, aby należały do kogoś, kto nadal przebywał w jaskini. Jakby opuszczono ją całkiem niedawno i zapach dopiero zaczął się powoli acz nieubłaganie ulatniać… No i było tak bardzo cicho, nikt nie rozmawiał, nic nie szurało, nie stukało. Jakby obóz był opuszczony. Może faktycznie tak było?
        Zmiennokształtny obiecywał sobie za każdym razem, że zajrzy tylko za kolejny zakręt i zawróci. Wtedy jednak widział kolejny korytarz i decydował się jeszcze tylko tam zajrzeć. I jeszcze tylko kawałeczek dalej… I jeszcze… Zapomniał, że obiecał Fresii, że do niej wróci i cały czas parł do przodu. Przestał się kryć, bo już wiedział, że nikogo nie spotka na swojej drodze. Szybko, ale nadal bezszelestnie, truchtem pokonywał kolejne korytarze i skalne przeszkody. Nie był tak nieroztropnym kotem, by zagłębiać się w ten labirynt bez zostawiania sobie śladów ułatwiających znalezienie drogi powrotnej - co jakiś czas w miękkiej skale wydrapywał pazurem mały krzyżyk, który tylko on mógł dostrzec, bo nikt inny nie zwróciłby na niego uwagi. Taki był sprytny!

        - Kavika!
        Yastre stanął na progu groty ciężko dysząc. Gdy tylko usłyszał dobiegające z głębi korytarzy krakanie kawki, która była zwierzątkiem uczonej, nie zastanawiał się już nad zachowaniem środków ostrożności: pobiegł ile sił w nogach, prosto do niej. A gdy stanął w wejściu do kamiennej komnaty poczuł się… po prostu szczęśliwy. Spłynęła na niego olbrzymia ulga, gdy zobaczył Kavikę, która na pierwszy rzut oka wyglądała na całą i zdrową. I nic to, że sam był brudny, posiniaczony i podrapany, a rany po starciu z tamtym samcem jeszcze się na nim goiły - zaraz podbiegł do uczonej i choć wiedział, że mu nie wolno, objął ją mocno i przytulił do siebie.
        - Znalazłem cię - powiedział przez ściśnięte z emocji gardło. Dłonią przeczesał jej włosy, wtedy ona obróciła na niego wzrok. Nagle atmosfera między nimi zrobiła się gęsta, bardzo zmysłowa, jakby tęsknota, która pchała ich w swoje ramiona, nadal nie odpuszczała i jakby mieli złamać tabu, które sami na siebie nałożyli… Yastre jednak nagle się spiął. Jego źrenice się rozszerzyły, wyraźnie węszył wokół uczonej, a na jego obliczu pojawiał się niepokój i gniew.
        - Co oni ci zrobili? - zapytał bardzo poważnie. - Który z tych gnojków cię oznaczył, co? Powiedz który, a znajdę i go tak spiorę, że go rodzona matka nie pozna.
        To nie była zazdrość, ton głosu panterołaka nie był ostry i napastliwy, przemawiała przez niego raczej troska i strach o to co mogło się wydarzyć…
        - Przepraszam, że mnie przy tobie nie było - zapewnił szybko, cały czas głaszcząc Kavikę po głowie. - Przybyłem najszybciej jak się dało, ale wiem, zawaliłem, bo w pierwszej kolejności powinienem był cię pilnować tam, w obozie. Przepraszam, ptaszynko. Już więcej nie pozwolę, by ktoś cię ode mnie zabrał, zadbam o to, byś była bezpieczna choćby nie wiem co.
        Atmosfera znowu się rozluźniła. Ociepliła. Bandyta cały czas nie wypuszczał z ramion delikatnego ciała Kaviki i tak patrzyli sobie w oczy… I w końcu złamał swoją obietnicę. Bo już naprawdę nie mógł udawać, nawet jeśli obiecał, jeśli wiedział, że robi źle… Ale to było silniejsze od niego. Nagle dłoń, którą tak mechanicznie głaskał jej włosy, wsunęła się ostrożnie pod złociste pasma i spoczęła na tyle głowy uczonej. Yastre spojrzał jej w oczy, jakby ostrzegał przed tym, co miało nastąpić, ale już chyba nie było odwrotu. Przymknął powieki i pocałował ją z całą czułością, jaką ją darzył. Wiedział, że nie może, bo ona nie była jego, bo kto inny wsunął pierścionek na jej palec i to on miał z nią być do końca życia, lecz on chciał być całym sercem jej i naprawdę nie miało w tym momencie znaczenia, czy będzie to na całe życie czy tylko na jeden dzień. Dla Kaviki był w stanie poruszyć niebo i ziemię, wszystko dla niej poświęcić i to wszystko przekazał jej w tym jednym pocałunku. Jego zarost lekko drapał, wargi były suche i pocięte... Lecz smak tego pocałunku był upojny. Trwał jednocześnie chwilę i wieczność, po której bandyta wiedział, że przyjdzie mu się zmierzyć z rzeczywistością i wszelkimi konsekwencjami swego niemego wyzwania, które nie umiał już dłużej w sobie dusić. Kavika po prostu znaczyła dla niego zbyt wiele.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         - KRRRRRA! - ptaszysko zaskrzeczało, gdy Kavika po raz kolejny dmuchnęła w gwizdek. Skrzydlaty towarzysz z pewnością miał ochotę wydostać się z kryjówki wspierając o połamane kości, ale jego tymczasowe miejsce pobytu to uniemożliwiało, ponieważ kaptur był zbyt głęboki. Pozostało więc konać w dźwiękach gwizdka i modlić się o to, że ktoś przyjdzie albo chociaż ranek nastanie bardzo szybko.
         Uzdrowicielka delikatnie poprawiła kaptur, jakby chciała ukołysać kawkę do snu i trochę uspokoić. W obecnej chwili został jej tylko i wyłącznie ten irytujący przedmiot, chociaż Enthe zaczęła się zastanawiać czy nie powinna spróbować zejść po skałach. Jednak noc w lesie dla takich jak ona oznaczała niemalże gwarantowaną śmierć więc już lepiej było dmuchać… na zimne, niż przekonywać się do niemożliwego.
         Nikt się nie zjawiał. Kavika westchnęła zwrócona ku ścianie, jakby skarżyła się kamieniom niczym górska czarownica, która dostała bzika od zbyt długiego przebywania poza społeczeństwem. Spojrzała na gwizdek i zaczęło przeklinać go w myślach. Tor myślenia zmieniał się co rusz, w jednej chwili wyzywała swój jedyny ratunek, w drugiej przecież wiedziała, że to gwizdanie to tylko nadzieja, a nie gwarancja na przetrwanie. Potoczyła się dalszymi analizami na bardziej racjonalne drogi. Pragnęła wybiec stąd jak najszybciej, ale w tunelach górskich panował już mrok z kilkoma prześwitami księżyca, które przekradały się w szczelinach. Była całkowicie bezbronna więc równie dobrze mogła rzucić się w paszczę lwa. Tak bardzo chciała postąpić rozsądnie! Banda zmiennokształtnych na pewno zeszła już do leśnych kniei kierując się w stronę zagajnika, lecz może istnieją jakieś potwory, które zechcą ją zaatakować? Chatkę ma ustawioną na skraju lasu, przy wodach Rapsodii i jakoś żaden niedźwiedź nie rozpruł jej jeszcze ani razu. Tylko skoro istnieją „łaki” na tym świecie to należą też do nich WILKO-ŁAKI, a termin pełni księżyca był tak blisko. Przez poznanie nowej rasy nagle temat niebezpieczeństw zrobił się taki rozległy!
         - Kavika! – usłyszała i wzdrygnęła się na ten znajomy głos. Stała sztywno święcie przekonana, że całkiem dostaje bzika, bo tonacja tego dźwięku jest jej tak znajoma. Przecież była tutaj sama! Tylko ona i kawka.
         Ale powoli do jej uszu docierały kolejne sygnały obecności kogoś jeszcze. Serce dziewczyny zaczęło łomotać, adrenalina nagle wskoczyła na drastycznie wysoki poziom. Miękkie kroki rozchodziły się echem po twardych skałach, a ciepły oddech, mimo swej odległości, docierał do niej dyskretnie muskając jej skórę. Dzieląca odległość nie stanowiła przeszkody.
         Kavika zwróciła się gwałtownie w stronę zmiennokształtnego momentalnie przykładając dłonie do piersi.
         - Yastre!... – Jej głos zabrzmiał tysiącem różnych tonacji.
         Czuła się niewyobrażalnie szczęśliwa widząc go żywego. Wciąż istniał, wciąż tu był!... I to sprawiało, że głos uczonej delikatnie drżał, ponieważ nie była w stanie w to uwierzyć. Kilka chwil temu zginął w jej wyobrażeniach i wykrwawiał się na śmierć, a teraz chodził w pełni sił. Przestraszył ją tym nagłym krzykiem, spędziła kilka dobrych godzin całkiem sama i wciąż nakarmiona presją szajki nie sądziła, że ktokolwiek ją tu odnajdzie… że odnajdzie ją akurat TEN panterołak! Przede wszystkim cholernie się o niego bała i wreszcie poczuła, jak kamień spadł jej z serca. Teraz mogła rozpłakać się z powodu poczucia ulgi, czego dowodem były gromadzące się łzy w kącikach oczu. Uczona przymknęła oczy uśmiechając się szeroko i rozluźniając ramiona. To nie bandziory, to nie niebezpiecznie stwory z jaskiń, to jej Yastre usłyszał przeklęty gwizdek. Sama nabrała głębokiego wdechu, gdy zbliżał się do niej. Postąpiła kilka kroków w przód by niemalże sama mogła wpaść w jego objęcia. Rozrywająca tęsknota odbijała się echem po gestach dziewczyny, której dłonie spoczęły na barkach.
         - Ty żyjesz! – wyszeptała zduszonym głosem.
         - Tak się bałam! – poskarżyła się nieco głośniej, chociaż wciąż miała trudność by cokolwiek z siebie wydusić. – Tak się bałam, że coś ci zrobili! Tyle się nasłuchałam niedopowiedzianych historyjek. Myślałam, że wykrwawiasz się na śmierć! Uff… - wypuściła powietrze nosem, jakby chciała sprawić by to spotkanie nabrało lekkości, ale nie potrafiła oszukać sytuacji.
         Enthe uniosła delikatnie brew na nagłe pytania zmiennokształtnego. Musiała chwilę się zastanowić by teraz próbować skupić się na odpowiedzi. Wpatrywała się w niego wciąż nieco zamroczona brakiem wiary, w głowie powtarzała sobie, że to wszystko jest prawdą by uwierzyć w to kogo widzi. Czuła jego ciepłą skórę pod palcami, która mimo ran pozostała gładka, chociaż mięśnie były twarde.
         - Nic… - odparła szybko chcąc zamieść wszelkie sprawy pod dywan. Nie chciała wyrzucać z siebie potoku zażaleń i wyjaśnień. Nie teraz, gdy widziala go ponownie po takich przejściach. Było to dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznała, ale była w stanie zdusić w sobie gorzki smak zdarzeń byleby nacieszyć się jego obecnością.
         Miała wrażenie, że każde słowo zaciskało ich w jednym objęciu. Ciała powoli napierały na siebie, jakby wypowiedziane zdania były tylko proformą, a prawdziwa rozgrywka toczy się w ich prostych działaniach. Teraz cała otoczka wokół zniknęła w gęstym tle, rany, stan ubrań oraz ich ilość… takie zmartwienia nie istniały, a wręcz przyciągały dwójkę jeszcze bliżej.
         - Nie przepraszaj… - poprosiła wpatrując się w niego, a jej oczy wypełniły się po brzegi niebywale przyjemnym uczuciem rozkoszy. Czegoś podobnego jeszcze nigdy w życiu nie czuła i nie potrafiła tego w żaden sposób nazwać. To nie było byle jakie zauroczenie. W żaden sposób nie mogła zapanować nad emocjami, jakby tęskniła za nim nawet teraz, gdy byłi tak blisko siebie. Nie potrafiła go puścić, pragnęła jeszcze czegoś… czego jeszcze nie poczuła tak dosłownie, tak fizycznie, chociaż panterołak najwidoczniej wyczuł ten labirynt uczuć jaki rozbudował się w sercu dziewczyny. Ona błądziła przez rodzące się pytania, nie wiedziała czego chce, nie odnajdywała słów na to co czuła, ale głębiej oddychała zduszona tymi emocjami wytwarzając ten kobiecy magnetyzm, któremu trudno odmówić.
         Jego palce wkradły się przyjemnym posunięciem przez ścieżkę blond loków. Utonęła w jego dłoni i w przyjemności jaki ten gest ze sobą niósł. Stała się uległa na każdą sugestię. W ostatnim momencie jakiś głos szepnął jej „ocknij się”, gdy przybliżył ją do siebie, a chwilę później oboje złączyli usta w pocałunku. Nie był nachalny. Ruch mężczyzny był gładki, giętki, taki… koci. Kaviką zawładnęło zdziwienie, które zgasiła przyjemność. Napięte ramiona powoli rozluźniały się, była spragniona jego bliskości… i tym razem nie tylko mentalnej, ale przede wszystkim fizycznej. Całował zupełnie inaczej niż ci chłopcy, z którymi się umawiała. Robił to pewnie, ale czule. Kontrolował pocałunek od początku do końca, nie uciekał nigdzie językiem na bok pozostawiając przestrzeń w swej jamie ustnej, co było niekomfortowe dla dziewcząt i kobiet. Nie cmokał, jak babcia własne wnuki oraz nie chciał dotykać czubkiem języka jej języka bez złączenia ust. Po tak „wzniosłych” doświadczeniach w tych sprawach nie potrafiła we własnym mniemaniu dobrze całować, czuła się niezdarnie dotykając mężczyzn, którzy sami nie wiedzieli chyba za bardzo co robią, a Yastre…
         Gdy dystans między nimi się zwiększył, ona spojrzała na niego zlęknionym wzrokiem. Fakt, jej łóżkowa kariera była godna pożałowania, ale teraz byłaby w stanie pluć sobie w twarz za niewykorzystanie okazji… Spotkania kogoś tak doświadczonego i pewnego. W tym momencie nie pamiętała o pierścionku, a gdyby nawet… Może go wyrzucić gdzieś między szczyty gór!
         Wpatrywała się w milczeniu w jego oczy. Złoto niemalże płynęło w kocich tęczówkach. Był równie spragniony co ona, tylko jej nagła czułość ustępowała dzikości. Zawsze była taka grzeczna i ułożona, posłuszna i małomówna, cicha i zamknięta, a przy nim całkowicie wariowała. Niemalże oszalała na jego punkcie, niech tylko choć trochę ją zechce!...
         Kavika zarzuciła ręce na jego szyję i gwałtownie pocałowała panterołaka. Tym razem czułość odeszła gdzieś na bok ustępując miejsca namiętności. Przywarła do niego mocno ustami wciąż szukając tego odpowiedniego rytmu, jaki wyznaczał, wciąż szukając tego odpowiedniego gestu, który sprawiał jej tyle przyjemności. Nagle sztuka całowania okazała się być bardzo skomplikowana. To był niemały szok dla dziewczyny, która bardziej robiła to z powinności niż dlatego, że chciała. A to był zaledwie początek tego, co mogła przecież otrzymać…
         Jego dłonie dotykały zupełnie inaczej, zdecydowanie choć bardzo łagodnie, nawet gdy naciskały na jej skórę. Uzdrowicielka nie zwróciła uwagi na własną nachalność i gwałtowność, napierała tak mocno, że zmusiła Yastre do cofnięcia się. Panterołak został przyparty do ściany, ich nogi splątały się w zaledwie tych kilku krokach więc pocałunek równie gwałtownie zaczęty został także w podobny sposób zakończony. Zawstydzona własną niezdarnością oraz nagłą odwagą uzdrowicielka wycofała dłonie na klatkę piersiową mężczyzny, a jej twarz zalało szerokie pasmo malinowego rumieńca. Paliło ją od środka, chciała dać ponieść się tej dzikości, ale nie wiedziała jak! Opuściła głowę wlepiając wzrok w mroźną ścianę, po czym wylał się z niej potok mało sensownych słów.
         - Ach… Yastre, ja… To tylko… Nie za bardzo… chyba… Ekhm… Za mało… Kiedyś… - mówiła nerwowo i aż drżała na całym ciele. Brak pewności siebie powoli ją dusił, ale… nie mogła go puścić, nie chciała!
         - Jestem taka… - wykrztusiła próbując jakkolwiek dokończyć swoją wypowiedź. Słyszała, jak jej oddech się zmienił, był szybki, lecz bardzo głęboki, pełen podniecenia.
         - Napalona – jęknęła. Poczuła się jak dziwka, ale… jakoś tym razem to nie przeszkadzało uczonej, a wręcz ta myśl ją dodatkowo podkręcała.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Które z nich odczuwało większą ulgę z tego spotkania… Trudno powiedzieć. Yastre zresztą nie w głowie było licytowanie się - był szczęśliwy, że ją odnalazł i tylko to się w tym momencie liczyło. Odnalazł Kavikę, była cała, zdrowa. Żyła! Zmiennokształtny nie przyznał tego nigdy na głos, lecz bał się, że jego słodka uczona mogła zostać zabita przez Tavika i jego towarzyszy. To Heban wlał w jego serce tę niepewność, wiecznie snując swoje czarne wizje… A panterołak niestety doskonale wiedział jacy potrafią być bandyci i do czego są w stanie się posunąć. Jego banda co prawda nie była bezwzględna - gdy mogli woleli nie zabijać, lecz gdy nie było innego wyjścia nawet nie drgnęła im powieka. A brakiem wyjścia było chociażby to, że jeniec mógłby donieść gdzie znajdowała się ich kryjówka. Albo nie wpłacono okupu za pojmanego. Albo… opcji było wiele, naprawdę wiele, a Kavikę można było podciągnąć pod większość z nich. Skoro jednak żyła, oznaczało to, że cały czas była ona cenna dla tej bandy. Lecz w takim razie dlaczego ją zostawili tak po prostu w tej jaskini? Och, nieważne! Najważniejsze, że była cała i zdrowa.
        - Mnie jest trudno zabić - zapewnił panterołak, gdy uczona zaczęła żalić się i zwierzać ze swoich czarnych myśli. - Musiałem cię odszukać, nie mogłem dać się pokonać pierwszemu lepszemu smarkowi, bo co ze mnie byłby za facet? - dodał uspokajająco gładząc ją po głowie i plecach. Nie ubodło go wcale podejrzenie, że mógł nie przeżyć, chociaż gdyby podobne słowa padły z ust chociażby Fresii, bandyta zaraz by się obruszył i zaczął pyskować. W przypadku Kaviki był jednak pewien, że przemawia przez nią troska i nie ma o co się pieklić. Ona była taka kochana, nawet w sytuacji, gdy jej samej groziło niebezpieczeństwo, martwiła się o niego.
        - To dobrze - zamruczał, gdy uczona przyznała, że nic jej nie dolega. Wierzył w jej słowa, bo przecież gdyby coś ją bolało, pewnie by się poskarżyła, nie było wszak sensu zgrywać twardzielkę. - Kamień z serca… - dodał jeszcze bardzo szczerze. Dopiero teraz, pod wpływem odczuwanej ulgi, zrozumiał jak bardzo spięty był wcześniej. A teraz… błogość i szczęście. Trzymał w ramionach swoją słodką uczoną, całą i zdrową, może tylko trochę zmęczoną i obolałą. Obiecał sobie, że od tej pory będzie się nią opiekował sto razy bardziej, by szybko wróciła do zdrowia i znowu mogła się tak ślicznie uśmiechać. Ale póki co…
        Dla Yastre nie miała znaczenia technika całowania, jaką dysponowała Kavika, nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi. Liczyło się tylko to, by całowała szczerze, a że trochę nieporadnie - każdy kiedyś się uczył. Panterołak nie wiedział ile blondyneczka może mieć lat, ale zakładał, że była bardzo młoda i mogła nie mieć doświadczenia z mężczyznami. To też nie miało dla niego znaczenia - dziewica czy też nie, najważniejsza była ona sama, to jaka była śliczna, mądra, opiekuńcza.
        Panetorłak ciaśniej objął drobne ciało Kaviki, lecz nie aż tak mocno, by zrobić jej krzywdę - miał wyczucie w którym miejscu kończą się czułości, a zaczyna sprawianie bólu. Był może trochę zaborczy w swoich gestach, jakby przekazywał za ich pośrednictwem, że nigdy jej nie opuści. Lecz mimo to gdy ich pocałunek dobiegł końca, bandyta bez oporów pozwolił jej się odsunąć. Jego oczy wpatrywał się w nią intensywnie - miał rozszerzone źrenice, lecz trochę przymknięte powieki, jakby błogość walczyła w jego ciele z żądzą. Zaraz jednak na jego twarzy odmalowała się konsternacja - dlaczego w jej oczach widać było lęk? Chyba się go nie bała? Nie zrobił nic wbrew jej woli? Przecież… jeśli tego nie chciała, nie miałaby najmniejszego kłopotu, by mu się wyrwać - wystarczyło przecież spojrzeć jak łatwo pozwolił jej się przed chwilą odsunąć. Nim jednak wątpliwości urosły w głowie bandyty do rozmiarów, które skutecznie zabiłyby tę przyjemną atmosferę, Kavika rzuciła się Yastre na szyję i mocno wpiła się w jego usta w kolejnym namiętnym pocałunku. Bandyta sapnął z zaskoczenia i cofnął się o pół kroku, ale już po chwili przytrzymał uczoną blisko siebie i odzyskał równowagę. Zdawało się, że zamruczał z przyjemnością, gdy po raz kolejny ich wargi się złączyły. Posłusznie, nawet jakby mu to pasowało, cofał się pod naporem drobnego ciała, wiedząc, że ma za plecami jeszcze sporo miejsca nim…
        Yastre sapnął głucho, gdy uderzył plecami o ścianę. Dobra, źle ocenił odległość, był pewien, że jeszcze ma jakieś dwa, może trzy kroki. Ale i tak to wcale nie sprawiło, że jego uwaga rozproszyła się i stracił zainteresowanie uczoną. Wręcz przeciwnie, tym chętniej ją do siebie przyciągnął, panując nad tym, by się nie przewróciła, bo wyraźnie straciła równowagę i prawie potknęła się o jego nogi.
        Tym razem to znowu Kavika przerwała pocałunek i odsunęła się od bandyty. Ten patrzył na nią wyczekująco. Jej zakłopotanie i cała gama emocji widoczna w jej oczach bardzo się zmiennokształtnemu podobały. Uniósł dłoń i czule pogładził ją po policzku, a po chwili wplótł palce między jej włosy. Cierpliwie czekał co też chciała mu powiedzieć, lecz nie rozumiał tych pojedynczych słów, których nie łączył żaden kontekst. Chociaż… Czy ona właśnie chciała mu powiedzieć, że jest dziewicą? To dziewice z reguły były takie wstydliwe i trzeba było dawać im o wiele więcej czułości, by się przekonały. O namawianiu nie było mowy - jeśli Kavika się wahała, Yastre nie wywierałby na nią nacisku, by potem żadne z nich nie żałowało.
        I nagle TO wyznanie. Serce panterołaka jeszcze bardziej przyspieszyło, o ile było to w ogóle możliwe, a źrenice rozszerzyły się, zasłaniając prawie całe tęczówki. Jego ogon poruszał się, zdradzając podekscytowanie właściciela, a sam Yastre uśmiechnął się łobuzersko, i przygarnął do siebie uczoną w sposób, który nie pozostawiał złudzeń co do jego intencji.
        - Rozumiem… - zamruczał. I tym razem nie pocałował jej już w usta, a w szyję, zaś jego ręce ześlizgnęły się w rejony, które dla każdego innego mężczyzny byłyby zakazane. Jedną ręką przytrzymał jej biodra, drugą zaś przesunął na jej ramię, a potem bark, by pokierować tym jak powinna go objąć. Nie był wybitnie wysublimowanym kochankiem, nie znał tysięcy sztuczek, technik i pozycji, lecz miał dobrze opanowane podstawy i jak tylko mógł nadrabiał zaangażowaniem i sprawnością. Przez lata zdarzyło się kilka okazji, by nauczyć się tego i owego, bo na dziesięć dziewczyn, które dały mu kosza, zawsze zdarzała się ta jedna, która chciała iść z nim na siano.
        Yastre mocniej przytrzymał przy sobie Kavikę i obrócił się z nią, by to ona teraz była oparta o ścianę. Bez najmniejszego wysiłku podniósł ją tak, by mogła objąć go w pasie nogami. Ani na moment nie przestawał jej całować. Nawet nie myśląc o odstawieniu Kaviki na ziemię odsunął się od kamiennej ściany i idąc tyłem dotarł do prowizorycznego posłania w głębi jaskini. Tam ostrożnie najpierw uklęknął, a potem położył się razem z uczoną, nakrywając ją całym sobą. Chłodna do tej pory od górskiego powietrza skóra na jego ciele zdążyła się rozgrzać ciepłem Kaviki i żarem, który zaczął buchać w jego wnętrzu. Mimo targających nim namiętności panował nad sobą i był delikatny. Dopiero teraz pozwolił sobie na moment przerwy.
        - Jesteś moją słodką sarenką - zapewnił niskim, zmysłowym szeptem, patrząc jej nieustannie w oczy. Nie zapewniał jej, że będzie delikatny, że jej nie skrzywdzi, bo przecież ona to na pewno doskonale wiedziała. Ostrożnie by jej nie spłoszyć, lecz równocześnie ze zdecydowaniem świadczącym o doświadczeniu i panowaniu nad sytuacją, Yastre odchylił brzeg jej szaty i ucałował delikatną skórę dekoltu. Powoli zdejmował z uczonej szaty i pieścił jej drobne ciało kawałek po kawałku, zapewniając jej rozkosz, poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie prawie bezgranicznego uwielbienia. Choć panterołak nie powiedział ani słowa jasno dało się spostrzec, że Kavika podoba mu się w najdrobniejszych szczegółach, ubóstwiał ją i nie zamieniłby jej na żadną inną kobietę. Przywiązywał wielką wagę do tego, by czuła się z nim dobrze, był czuły, ale przy tym zdecydowany, całkowicie panował nad sytuacją i gdy trzeba było, delikatnie kierował jej ruchami. Nawet jeśli ona miała jakieś wyrzuty przez swój brak doświadczenia, on się przez to nie zrażał. Najważniejsze, by tego chciała, by dobrowolnie się mu oddawała.
        Yastre odrzucił na bok szatę Kaviki, sam pozbył się natychmiast spodni - jedynej części garderoby, którą miał na sobie. Nadzy spletli się w miłosnym uścisku, lecz nim bandyta wszedł w uczoną, jeszcze chwilę się z nią pieścił i całował, by była odpowiednio rozluźniona. A gdy przyszedł w końcu odpowiedni moment wszystko zdarzyło się bardzo szybko. Panterołak wydał z siebie gardłowy pomruk przyjemności, czujnym spojrzeniem uchwycił wzrok Kaviki.
        - W porządku? - zapytał gorącym szeptem. - Mogę?
        Yastre nie chciał jej sprawiać bólu, jeśli trzeba było, mógł poczekać. Lecz jeśli uzyskał zgodę, nie było już odwrotu - panterołak może i starał się zachowywać jak dżentelmen, ale w końcu wzięła górę jego zwierzęca natura, niemożliwa do okiełznania. Był namiętny, zmysłowy, drapieżny… Był kochankiem, o którym skrycie marzy każda kobieta. Tak odmiennym od tego dużego kociaka, którym był na co dzień. Zajmował się Kaviką tak długo, aż oboje nie osiągnęli spełnienia, a gdy to jego ciało przeszył gwałtowny spazm szczytowania stęknął cicho, po czym zwalił się na ziemię tuż obok uczonej. Ani na moment nie wypuścił jej z ramion, momentalnie ją objął i przygarnął do siebie. Czule pocałował czubek jej głowy, lecz nic nie powiedział, słychać było jednak jak jego oddech lekko wibruje - mruczał.

        - Ile jeszcze mamy czekać? - burknął Sova, który już naprawdę solidnie się nudził tak siedząc wśród skał i nic nie robiąc. Wcześniej chciał chociaż porzucać kamieniami w ptaki, ale elfka mu na to nie pozwoliła, tłumacząc, że zdradzi ich pozycję. Chłopiec niechętnie jej posłuchał, zaraz jednak zaczął marudzić.
        - Długo nie wraca… Może chodźmy go szukać? - zaproponował, ciągnąc Fresię za rękaw.
        - Nie - ucięła najemniczka, wyszarpując się upierdliwemu chłopcu. - Jeszcze okaże się, że to jakaś pułapka. Czekamy.
        - No ale jak to pułapka, to musimy ich tym bardziej ratować!
        - Nie, bo wtedy nas też złapią i nikt nikogo nie uratuje - oświadczyła elfka z irytacją w głosie. - Idź spać jak ci się tak nudzi.
        - Nie chce mi się spać.
        - To niech ci się zachce.
        Ciekawe co by sobie Fresia pomyślała, gdyby dowiedziała się co tak naprawdę działo się w tej chwili w jaskini?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika aż uniosła całe swoje ciało, gdy poczuła pocałunek na swej szyi. Ten jeden gest sprawił, że już nie musiała się w żaden sposób tłumaczyć przed Yastre, szczególnie, że jej historie z życia nie były wcale tak ciekawe. O wiele łatwiej byłoby się jej skłamać, że jest dziewicą niż opowiedzieć jak straciła dziewictwo. Jednak na te chwile mogła zapomnieć o niezdarnym i chuderlawym okularniku, co więcej miał pryszczy niż artykułów na swym koncie.
        Dziewczyna spojrzała na kochanka nieco zaskoczona, gdy zdecydowanie przejął inicjatywę. Skalista ściana zdawała się być jeszcze zimniejsza przy tak rozpalonym do cna ciele, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Nie wtedy, gdy usta mężczyzny dotykały jej delikatnej skóry, niezwykle wrażliwej na ostry zarost panterołaka. Każdy jego ruch dawał niezwykłą dawkę przyjemności, nawet przestała się tak gubić we własnych ruchach. Nie myślała natarczywie o tym co powinna zrobić, a po prosu jej dłonie same sunęły po jego ciele. Yastre uniósł Kavikę, która automatycznie objęła mężczyznę nogami w pasie. Dłonią delikatnie powędrowała w stronę jego głowy, po czym docisnęła ją do siebie, jakby chciała jeszcze bardziej i mocniej. Westchnęła z rokoszy, a na jej twarzy pojawiło się zadowolenie w postaci długiego uśmiechu.
        Miała wielką ochotę zedrzeć z siebie szatę, a z niego spodnie, nie czekać chwili dłużej, ale z drugiej strony pocałunki oraz dotyk przynosiły ze sobą tyle żaru. Obejmowała go mocno i gdy tylko mogła sama całowała wzdłuż szyi i ramion. Składała słodkie pocałunki na jego policzku, a już po chwili wylądowali na „posłaniu”.
        - A ty moim kocurem… - mruknęła obejmując palcami jego twarz i śledząc wzrokiem kolejne poczynania mężczyzny.
        Dalej gra ich ciał potoczyła się już całkowicie intuicyjnie. Kavika wyginała odpowiednio swoje ciało w łuk i łączyła z głośnymi westchnięciami oraz cichymi jękami. Jej oddech znacznie przyspieszył, był krótki i głośny, przerywany słowami wyrażającymi zadowolenie. Błądziła po jego ciele dłońmi, wbijała paznokcie, drapała, ale to tylko pobudzało go do dalszej pracy. Obiecała sobie, że mu się odwdzięczy za te przyjemności inną przyjemnością, gdy tylko nabierze odwagi.
        Wreszcie nadszedł ten momenty by pozbyć się zbędnego odzienia. Mocno już przeszkadzało, kleiło się delikatnie do ciała, a sama Kavika chciała objąć wzrokiem całą postać Yastre. Był takie przystojny, silny, męski i zwierzęcy… Uwielbiała każdy jego atut, zarówno wyglądu, jak i charakteru. Pragnęła go jeszcze bardziej.
        Przyciągnęła go do siebie, jeszcze chwilę pieścił, a gdy zapytał ona wiedziała, że nie ma żadnej innej odpowiedzi.
        - Wejdź… proszę… - niemalże błagała go o to uwieńczenie.
        W pierwszej chwili, gdy odczuła jego twardość, aż straciła dech w piersiach. Działał bardzo ostrożnie, ale ruchy mężczyzny powoli nabierały szybszego tempa. Spełniał każde jej wypowiedziane życzenie. Kavika była spragniona coraz to mocniejszych i silniejszych wrażeń. Przestała myśleć o całym świecie, istnieli tylko i wyłącznie oni. Jęczała coraz głośniej, jej paznokcie przesunęły się wzdłuż pleców Yastre pozostawiając za sobą czerwony ślad. W pewnym momencie spojrzała mu prosto w oczy, próbowała nie wędrować błędnym wzrokiem po ścianach. Paliło się ze wstydu, ale także rozkoszy, a emocje wzrosły do maksimum.
        - Yastre… zakochałam się w tobie – rzuciła niewinnie płoniąc się na twarzy jeszcze bardziej. Słowa te jednakże utonęły gdzieś w tle rozżarzonej namiętności. Były dla niej tak naturalne i codzienne.
        Aż wreszcie nadeszła ta chwila, ta na którą tak strasznie czekała. Świat zawirował jej w oczach, już nawet nie pamiętała czy mocniej objęła panterołaka czy też może wygięła się w idealny łuk, a może… jedno i drugie? Czuła, że w niej skończył i to było cudowne. Yastre opadł tuż obok uczonej, która wtuliła się w niego, objęła ręką oraz nogą. Kropla potu spłynęła jej po skroni. Kavika uśmiechała się z zadowolenia. Słysząc mruczenie skierowała dłoń w stronę jego brody by delikatnie ją drapać.

        - Fresia… - zaczęła niepewnie Sora, która większość czasu siedziała bardzo grzecznie, ale głupie pytania Sovy doprowadzały do granic cierpliwości ich tymczasową opiekunkę.
        - Co? – spytała z całych sił powstrzymując się od rzucenia „czego?”.
        - Bo Heban to też nie wraca…
        - Jak to „nie wraca”? – zdziwiła się uszata. – To gdzie on jest?! – niemalże krzyknęła obracając nerwowo dookoła i szukając prawnika. Była bliska skrócić kogoś o głowę, ale niestety obok siebie miała tylko dwójkę dzieci. Fresia rzadko kiedy czerwieniała na twarzy, ale teraz przybrała barwę soczystego pomidora. Sora bała się dalej odzywać, ale czuła wewnętrzny obowiązek wyjaśnienia.
        - Powiedział mi, że on się martwi o Weia i chce sprawdzić gdzie jest… Obiecał, że szybko wróci, ale nie wrócił, to może razem wpadli w tarapaty? – powiedziała ściszonym głosem dziewczynka.
        - Dlaczego od razu mi nie powiedziałaś?!
        - No bo nie chciał i ciebie martwić! – wytłumaczyła się szybko Sora. Do jej kąciku oczu napłynęły łzy, czuła, że zrobiła coś bardzo złego. „Ale to nie ona tylko ten pieprzony grubas”, dokończyła w myślach Fresia.
        Najemniczka zacisnęła usta by głośno nie przeklinać przy dzieciarni.
        - Szlag by te jego chude szkity…
        - To teraz możemy ratować Weia! – Sova radośnie podskoczył, który dość miał czekania. Od razu wbiegł do jaskini, ale na całe szczęście Fresia zdołała złapać chłopca za koszulę i przyciągnąć do siebie. Elfka uniosła głowę. Faktycznie pomyślała o zmianie planów, ale już na wejściu pojawiło się pierwsze rozdroże.
        - Musimy… Ej, Sora! – Trzymając jednego dzieciaka dostrzegła, jak drugi biednie przed siebie. – Cholera...
        - Wei tędy szedł! Czuję jego zapach i zobacz Fresia, tu jest jakiś krzyżyk!
        Elfka puściła kotołaczka i zbliżyła się dziewczynki. Faktycznie, na kamieniu widniał jakiś wydrapany znak.
        - Dobra, pójdziemy za tymi krzyżykami i za waszym małoletnim węchem, ale od teraz macie się mnie bezwzględnie słuchać. To bardzo ważna misja, potrzebuję waszego wsparcia i jesteście tutaj bardzo ważni, ale ostateczne decyzje podejmuję ja, dobra? - spytała wyciągając sprawną rękę w stronę dzieciaków. Zarówno Sova, jak i Sora z mruczeniem przyjęli wysunięta przez elfkę propozycję.
        - I przestańcie mruczeć, bo nas nakryją – dodała zrzędliwie.

        Kavika pieściła Yastre zgodnie z wymaganiami. Głaskała go, delikatnie drapała, gdy nadeszła taka potrzeba by utrzymać jego głośne mruczenie. W pewnym momencie oboje jednak przycichli, jakby sen miał ich właśnie zaciągnąć do swojej krainy, ale wtedy rozległy się dziwne, mało sprecyzowane dźwięki. Enthe wyraźnie je słyszała, ale nie umiała tego nazwać krzykiem, stęknięciem czy czymkolwiek innym, ale brzmiało przerażająco.
        Nagle rzeczywistość uderzyła w nią zimnym podmuchem. Zdała sobie sprawę, że leży całkiem naga i to nie u boku mężczyzny, od którego dostała pierścionek. CO ONA ZROBIŁA?!
        I znowu ten dziwny dźwięk, niby krzyk, niby… nie wiadomo co.
        - Yastre?... – spytała unosząc się na ręce i rozglądając. Na ten moment sumienie musiało ucichnąć. – Słyszałeś to?
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        - Mrau - mruknął panterołak, gdy został nazwany kocurem, nie było to jednak kocie mruczenie, które potrafił z siebie wydobyć, lecz normalny męski głos. Podobał mu się taki komplement. Oczywiście o ile można było to stwierdzenie uznać za takowy, bo dla niektórych określenie “kocur” mogło być obelżywe. Ale nie dla niego, nie gdy padało z ust Kaviki, w tak cudownych okolicznościach… Jej entuzjazm i zaangażowanie - choć niezbyt poparte doświadczeniem - jeszcze bardziej nakręcały panterołaka i aż dziw brał, że był w stanie zapanować nad sobą, nadal być czułym i delikatnym, a nie wziąć ją natychmiast, siłą. Chyba po prostu aż tak mu na niej zależało, że był w stanie powstrzymać swe zwierzęce instynkty.
        - Och, Kavika? - wezwał ją, gdy dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza w płuca zaraz po tym, gdy przeszli do konkretów. Czuł się spięła. Pocałunkami sprawił jednak, że ponownie się rozluźniła i wtedy już wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie przeszkadzało mu to, jak uczona drapała go po plecach i nie zważał na ślady, jakie ona na nim pozostawiła - to nie bolało, a zawarty w tych płytkich ranach ładunek emocjonalny był tak przyjemny, słodki, upojny… Zmiennokształtny miał je nosić jak trofeum.
        - Jestem twój, Kavika… - odpowiedział jej gdy wyznała mu miłość, choć był jej słowami tak zaskoczony, że sformułowanie odezwy zajęło mu dłuższą chwilę. Tego nie usłyszał chyba nigdy wcześniej…

        Yastre może nie zasnął od razu po akcie, jak można by się spodziewać po takim stereotypowym samcu, niemniej jego aktywność ograniczyła się praktycznie do minimum. Co jakiś czas leniwie całował Kavikę - w usta, dłonie, czoło, zależnie od tego gdzie miał najbliżej - oczu jednak nie otwierał i tylko jego mruczenie stanowiło jasny znak, że jest nadal przytomny, gdy dłuższy czas pozostawał w bezruchu. Świat poza jaskinią przestał dla niego istnieć na ten krótki moment, gdy trzymał uczoną w objęciach. Był naprawdę szczęśliwy, bo w jednej chwili los uśmiechnął się do niego na tyle różnych sposobów: odnalazł Kavikę całą i zdrową, ona w końcu go przyjęła i to od razu z takim entuzjazmem... Z jego głowy zupełnie wyparowała myśl, że kiedyś coś jej obiecał i tak naprawdę ona nadal nie mogła być tak całkowicie jego. Po prostu cieszył się tym, co miał teraz, w tym momencie - gdy całe życie spędza się w drodze, do nikogo i do niczego się nie przywiązując, nie planując, w końcu człowiek uczy się właściwie doceniać teraźniejszość i każdą chwilę życia bez martwienia się co będzie dalej.
        W końcu jednak ich błogie szczęście zostało przerwane. Yastre uchylił jedną powiekę i zastrzygł uszami, jego ogon poruszył się niespokojnie.
        - Też coś słyszę - mruknął. Otworzył oczy i spojrzał w stronę wylotu jaskini, jakby spodziewał się, że zaraz w progu stanie co najmniej krwiożerczy niedźwiedź i się na nich rzuci... O ile oczywiście zdąży, bo zmiennokształtny był gotów uprzedzić jego atak, niech sobie nie myśli! Teraz był milion razy bardziej zdeterminowany do bronienia Kaviki niż kiedykolwiek wcześniej. Widać było, jak z każdym kolejnym stęknięciem, sapnięciem i tupnięciem zmiennokształtny się rozluźnia, by po chwili znów się spiąć.
        - Kurza twarz, Heban! - oświadczył. Zerknął na uczoną i dostrzegł w jej oczach niezadane pytanie. - No rusza się jak pijany bawół, to musi być on!
        Do Yastre szybko dotarło w jak niezręcznym byli położeniu - niedawna chwila rozkoszy przedłużyła się i teraz byli na skraju tego, by wpaść w kłopoty. Zmiennokształtnego by to niewiele obchodziło, gdyby chodziło tylko o niego, ale ten durny prawnik z pewnością będzie robił problemy i przykrości Kavice - niedoczekanie! Panterołak nie zamierzał doprowadzić do tego, by jego ukochana przez to przechodziła, więc szybko wstał z posłania i zaczął się zbierać. Nim jednak się podniósł, pocałował ją jeszcze czule w usta.
        - Zatrzymam go, spokojnie - zapewnił. On nie miał na sobie tylu kłopotliwych sztuk odzieży co Kavika, musiał tylko wciągnąć spodnie na tyłek i był już ubrany jakby nic się nie stało. Taka była jedna z zalet jego nieznośnej tendencji do gubienia po drodze ubrań i paradowania z gołym tyłkiem… Gdy więc już założył na siebie wszystko w czym przyszedł, szybko i jednocześnie cicho jak kot udał się w stronę wyjścia z pieczary, by dać swojej ukochanej blondyneczce czas na doprowadzenie się do porządku.

        - AAA! - Heban wrzasnął jak mała dziewczynka, gdy nagle tuż przed nim pojawił się Yastre. Był to oczywiście zabieg celowy: panterołak wyszedł grubasowi naprzeciw i przyczaił się, by zrobić mu na złość za przerwanie jego krótkiej chwili szczęścia. Może nie wiedział za co cierpi, ale niech sobie nie myśli!
        - Nie drzyj się - skarcił go bandyta.
        - A ty nie wyskakuj zza węgła jakbyś był jakimś zbirem! - odciął się zaraz prawnik, lecz na zmiennokształnym nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Zarechotał z uciechy słysząc ten komentarz, bo przecież właśnie tym był: zbirem. Tylko na razie nie wszyscy o tym wiedzieli, może to i lepiej dla niego…
        - Mówiłem, byście czekali, kurka wodna.
        - Na co niby? - obruszył się Heban. - Poszedłeś i przepadłeś jak rzucony do wody kamień!
        - Martwiłeś się? - podłapał Yastre z drapieżnym uśmiechem. Ta insynuacja wyraźnie zdenerwowała grubasa, bo przecież wiadome było, że gdyby pozbycie się panterołaka nie niosło za sobą więcej szkód niż pożytku, chętnie by się do tego przyczynił… Niestety dla niego, grali w jednej drużynie.
        - Znalazłem Kavikę, młotku, właśnie mieliśmy do was wracać. Zostawiłem ją tylko w bezpiecznym miejscu, bo nie wiedziałem co tu lezie: ty czy jakiś pijany niedźwiedź.
        - Wypraszam sobie ty niewychowany…
        - Aj tam! - przerwał mu glośno bandyta. - Robisz zamieszania wokół siebie jak niedźwiedzica z małymi! Gdyby tu były tamte zbiry to by cię dawno przerobili na pasztet! Ale jaskinia jest pusta, sprawdzałem. Wracaj do wyjścia, zaraz przyprowadzę Kavikę.
        I w tym momencie Heban stanął przed poważnym dylematem: nie chciał się podporządkować, to było oczywiste, ale co gorsza zupełnie nie miał pojęcia jak wrócić. Zgubił się w tych korytarzach i to już bardzo, bardzo dawno, bo nie był tak przewidujący jak Yastre, który oznaczał sobie drogę od samego wejścia. Co za osioł, gdyby tylko bandyta się o tym dowiedział, to zabiły go pewnie śmiechem.
        - A dlaczego mam ci wierzyć, że ją znalazłeś? - zapytał nagle Heban w sposób niezwykle przebiegły, jak na prawnika przystało. - Może tylko mi ściemniasz i nadal jej szukasz, co? Albo znalazłeś coś i nie chcesz się przyznać. Albo z tamtymi się skumałeś i…
        - Oczadziałeś! - ryknął bandyta, gdy tylko padły takie podłe insynuacje pod jego adresem. Jego ogon zwiastował gotować do ataku i wręcz było widać, jak podnoszą się włosy na jego karku. - Won mi na zewnątrz, w tej chwili, bo w tych ciemnościach nawet nikt nie będzie szukał jak ci łeb urwę!
        O właśnie, ciemności. To był kolejny argument dla którego Heban niespecjalnie miał ochotę szukać drogi powrotnej. Istniało wszak realne zagrożenie, że jeszcze bardziej by zabłądził... Musiał coś szybko wymyślić!
        - Heban? Wei!
        - I ty też, Fresia?! Czy wyście wszyscy pogłuchli?! - irytował się zmiennokształtny. - Mówiłem, czekać na zewnątrz, bo szukanie was tu jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę, kurka wodna!
        - Wei! - Sova widząc swojego przyszywanego starszego brata zerwał się do radosnego pędu i zaraz przyczepił mu się do nogi. - Znaleźliśmy cię! Szliśmy za znakami jakie zostawiłeś i na węch, dotarliśmy jak po sznurku! Gdzie jest Kavika, znalazłeś ją już?
        - Tak, tak, znalazłem, ale została w bezpiecznym miejscu, bo hałasujecie jak dzikie bestie! - oświadczył panterołak, już nie tak zirytowanym tonem. Potarmosił małego kotołaka po czuprynie. - Dobra robota, młody, spryciarz z ciebie. Dacie radę teraz wrócić? Ja wracam po Kavikę i zaraz do was dołączę...
        - Nie ma mowy, nie rozdzielamy się już! - oświadczył kategorycznie chłopiec.
        - O masz...
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Gdy tylko usłyszała hasło „Heban” od razu zrobiła się sztywna na całym ciele. Jeszcze do niej nie dotarł fakt, że grubasek właśnie nadciągał w ich stronę. Jego imię po prostu kojarzyło się z kłopotami, nieważne w jakich okolicznościach i tak zawsze wszystko popadało w ruinę w obecności prawnika. Nie zdążyła więc zasiać paniki uspokojona pocałunkiem panterołaka oraz jego słowami. Czuła się spokojna, ale ten stan szybko miał przeminąć.
        Yastre zniknął w głębi jaskini, a dziewczyna westchnęła z powodu przymusu ruszenia się choćby o włos. Gdy leżała u boku Yastre nie liczyło się nic więcej poza trwającą chwilą. Nie omieszkała nie przyjrzeć mu się, gdy tylko wstał. Miał takie silne, szerokie plecy. Chciała je obejmować i głaskać, wiedzieć, że już na zawsze tylko ona ma do tego prawo. To właśnie pojawiające się myśli sprawiły, że Kavika potrzebowała nieco więcej czasu dla siebie niż zmiennokształtny. Wbrew pozorom - nie miała dużo ubrań. Czarna szata, buty oraz dolną część bielizny. Stanik nosiła z rzadka kiedy. Matka Natura nie obdarzyła wielkim biustem więc zakładanie ciasnego w pasie ustrojstwa nie uważała za potrzebne. W końcu usiadła i jeszcze raz rozejrzała się po jaskini, jakby zdążyła zapomnieć o tych skalnych ścianach wokół niej. Objęła delikatnie kościste kolana i błysk pierścionka zaczął ją uświadamiać co do minionych zdarzeń.
        Enthe czuła, jak jej serce bije coraz szybciej, a krew napływa aż po skronie. Przełknęła ślinę i jeszcze raz rzuciła spojrzenie w stronę, w którą podążył Yastre. Trwała w tej pozycji będąc przekonana, że już nic więcej nie jest w stanie zrobić, że prawnik i tak tutaj zajrzy, a ona zamiast w gwałtownych ruchach, pod naporem stresu, ubrać się zwyczajnie siedzi i czeka na wyrok, lecz w przejściu nikt się nie ujawniał. Dziewczyna wstała pośpiesznie sięgając po swoje ubrania i trzymając je w ręce nie mogła oprzeć się kolejnym przemyśleniom. Odzienie leżące obok było dowodem grzechu jakiego się dopuściła. Pierścionek na dłoni, wart zapewne kilka złotych gryfów, również przypominał, że należy do kogoś innego. Co lepsze, kochała się mając go na palcu i teraz wydawał się magicznym rzęchem trzymającym w swych świetlistych załamaniach sceny z przeżytego uniesienia. Wydawał się ciaśniejszy na dłoni, szantażował ją swoją wartością zarówno materialną, jak i duchową. Jej religia nie karała w szczególny sposób takich czynów, bo każde wyrządzone zło było po prostu nieodpowiednie, ale żyjąc w społeczeństwie ludzi, wychowana przez dobrego ojca, nie mogła uniknąć głębokich wyrzutów sumienia. Zdradziła swego narzeczonego…
        Aby serce nie miało tak łatwo, a życie nie płynęło jedynie w złocie i miodzie, okazywało się powoli, że właściwie Kavika nie do końca żałuje tego, co przeżyła. Sprawa z pewnością byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby wydarzyła się… jakiś rok wcześniej, nim przyjęła zaręczyny Johansa. Wówczas byłoby jasne, że nie przyjęłaby pierścionka. Jednak było inaczej. Od zaręczyn minął rok, a ona za kilka dni miała wziąć ślub. Zamiast zajmować się przygotowaniami, wybierać kwiaty, zdobić koronkami welon, siedziała w środku lasu, w wymiętolonej szacie, po cudownych przeżyciach z Yastre. Sądziła, że ucieczka do Rododendronii pozwoli jej poukładać myśli, a znaleziony grzyb zostanie przeniesiony do laboratorium w Rapsodzie. Los postanowił zakpić z uczonej zwalając problemy nimf tuż przed ślubem…
        Czuła się okropnie!
         „Johans… Johans jest twoim przyszłym mężem!”, tłukła sobie w głowie uczona, ale na skórze wciąż czuła dotyk kogoś innego. Objęła czule dłońmi ciało. Wciąż miała na sobie żar mężczyzny, do którego przywiązała się tak mocno w wybitnie krótkim czasie. Spędzili wszak ze sobą kilka dni, jednak czuła jakby znała go od zawsze. Wiedziała czego się spodziewać po Yastre i chociaż kryło się pod tym określenie „niemożliwego”, to jednak był bezpieczną przystanią, na którą zawsze mogła liczyć. Johans zaś był… po prostu dobrą partią.
        Wykładowczyni naciągnęła szatę, trochę zawstydzona swoim zachwytem wobec zmiennokształtnego. Nie potrafiła przestać się dotykać. Odniosła wrażenie, że poznała swoje ciało na nowo, z całkiem innej strony. Gdyby ojciec się dowiedział…

        Zadanie zostało wypełnione. Dzieciaki zachowywały się naprawdę wyjątkowo cicho i nie odezwały się jako pierwsze widząc mężczyzn. Fresia była nawet gotowa je pochwalić, ale w grę wchodziło raczej poczochranie czupryny lub też pogłaskanie po plecach, niżeli słowa. Tak też rzeczywiście zrobiła, gdy dzieciaki nieco się uspokoiły po odnalezieniu kolejnego przyszywanego brata. Chociaż akurat Sora nie pałała wielkim entuzjazmem. Na twarzy dziewczynki nie pojawił się uśmiech, tylko spokój. Kotołaczka nie podbiegła do panterołaka, a nawet zmierzyła go delikatnie wzrokiem widząc jak Sova przyległ do jego nogi.
        Jednak po głowie Sory chodziły inne myśli. Wszyscy martwili się o Kavikę, ale nikt nie wspomniał o lisołaku. Dziewczynka nerwowo rozejrzała się dookoła, ale nie czuła zapachu swego opiekuna. Wciąż tylko silna woń Weia. Sora niezauważalnie przemknęła między dorosłymi, którzy zajęli się sobą, bo Heban oczywiście ponownie wszczął kłótnię.
        - Nie chciał mnie do niej przepuścić! Uważaj Fresia, on coś kombinuje!
        - Przestań jazgotać grubasie, bo skały od tego ogłuchną – rzuciła w pełni niezadowoleniu elfka, której przyszło wysłuchiwać sprawozdania ze spotkania mężczyzna. Uszata przyzwyczajona do zagrywek Sory spojrzała za dziewczynką, która pognała w stronę Kavki. – A ta znowu po swojemu…

        Kavika zaciągnęła ostatnią sznurówkę w bucie, gdy usłyszała ciche, bardzo lekkie i częste kroki. Sama była w stanie ocenić wielkość istotki podążającej do jaskini. Nie pomyliła się – do środka wpadła Sora, która z wielkimi oczami zaczęła rozglądać się po ścianach. Uczona widziała, jak nosek dziewczynki szybko się porusza, jak ze złudną i świadomą nadzieją szuka brata.
        - Gdzie jest Tavik? – spytała drżącym głosem kotołaczka.
        Wykładowczyni na moment odsunęła własne problemy na bok widząc zdenerwowane dziecko. Enthe zbliżyła się do dziewczynki i przyklęknęła kładąc dłoń na ramieniu Sory.
        - Masz jego gwizdek – rozjuszyła się momentalnie dziewczynka.
        Uzdrowicielka spojrzała na swój dekolt, na którymi swobodnie wisiał gwizdek. Była nieco zdumiona spostrzegawczością Sory, ale szybko przejęła kontrolę nad sytuacją.
        - Tavik tu był. Zostawił mi ten gwizdek, gdy poszedł ze swoimi przyjaciółmi, żebym się nie zgubiła – uśmiechnęła się czule uczona, po czym zdjęła wisiorek by oddać go dziewczynce. Przełożyła przez głowę zmiennokształtnej sznurek, poprawiła jej włosy, po czym dodała. – Musisz go schować pod koszulkę, żeby nikt nie widziała i nikt ci go nie zabrał.
        - Patrz, Heban, nie kłamał – powiedziała kąśliwie Fresia w stronę prawnika.
        Kavika wstała i tylko nieśmiałym gestem dłoni przywitała resztę grupy. Sora zaczęła miętosić w palcach gwizdek, pełna smutku i własnych przemyśleń. Serce uczonej łamało się na części. Kotołaczka musiała przeżyć wielki zawód, a atmosfera z każdą chwilą wydawała się coraz mniej zdrowa.
        - Fuuuj! – stęknął Sova przytykając nos palcami. – Teraz oboje śmierdzicie tak samo! – Chłopiec rzucił nieprzychylne spojrzenie zarówno Kavce, jak i Yastre, a Hebanowi od razu wyostrzył się wzrok.
        - Cicho bądź. – Elfka delikatnie szturchnęła kotołaczka, który wytykał język, a sama elfka zbliżyła się miejsca przetrzymywania uczonej. Skanowała wzrokiem jaskinię. Uzdrowicielka kuliła się coraz bardziej czując na sobie presję.
        – Gdzie oni są? – spytała dosyć gniewnie Fresia. Z jednej strony cieszyła się z powodu odnalezienia dziewczyny, z drugiej… przyjęła zlecenie na bandę zmiennokształtnych, którzy znowu uciekli jej sprzed nosa. Ważyły się tu niestety prawa przyjaźni oraz bycia najemnikiem.
        - Oni… - odpowiedziała Enthe, której nagle zabrakło języka w gębie. Jej oczy rozszerzyły się momentalnie, gdy zaczęła łączyć poszczególnie fakty. Pytania o towar, o zagajnik, rozmowy między nimi, zachowanie Tavika. Uczona wiedziała, że teraz elfka jeszcze trzyma się na wodzy, ale niedługo przyjdzie czas spowiadać się przed nią oraz Yastre.
        - Och Sora, tak mi przykro… Tavik wpakował się w kłopoty, ale jesteśmy mu w stanie pomóc. Musimy tylko szybko stąd się wydostać. Fresia, jakie jest nasze położenie?
        - Jakiś kwadrans od Drzewa Tysiąclecia.
        - Uf… dobrze… dobrze i niedobrze. Dzieli nas dzień drogi od zagajnika… Ale tym razem góry nam pomogą. Wyjdziemy stąd i skierujemy się w stronę Drzewa Tysiąclecia. Nieopodal niego jest przejście na moją polanę, o którym mało kto wie. Ten skrót zdecydowanie nam pomoże, już i tak straciliśmy na czasie.
        - Chodźmy więc.
        Grupa skierowała się w stronę wyjścia. Tym razem już łatwiej było wrócić. Kavika czuła się nieswojo. Heban nie odezwał się ani słowem, ale wyraźnie o czymś myślał. Nie odrywał wzroku od uczonej, nawet wtedy, gdy potknął się o jakiś kamień i jego obserwacja była zdecydowanie niezręczna. Szczególnie, że na jego twarzy co jakiś czas pojawiała się triumfalny uśmiech, który gasł by ponownie wrócić. O czym myślał?
        Kavika bardzo chciała wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi, ale nie przy prawniku ani przy dzieciach. Musiała porozmawiać na osobności z Fresią oraz Yastre, gdy tylko wyjdą…
        Światło księżyca powoli wpadało do skalnego korytarza dając znać, że są blisko wyjścia. Jednak dzieciaki zostały wstrzymane ruchem rąk, gdy w okolicy rozległy się uderzenia kopyt. Fresia zmarszczyła brwi nie ukrywając zdziwienia. Posłała zdezorientowane spojrzenie panterołakowi, każdy zachował bezwzględną ciszę. Najemniczka posunęła się do przodu. Jako pierwsza wykonała krok, ponieważ była najbliżej wyjścia i stwierdziła, że będzie to najrozsądniejsze rozwiązanie. Jeszcze tego brakowało by spotkać bandę rabusiów, chociaż z pewnością byliby oni dla nich lepszym rozwiązaniem niż to co zobaczyła obserwatorka. Elfka nawiązała kolejny niemy układ z dzieciakami a dorosłym, niewiele trzeba było tłumaczyć. Fresia była bardzo ostrożna, a zdobyte przez lata kwalifikacje pozwoliły jej łatwo podejść do wyznaczonego punktu. Widać było, jak uszata z jeszcze większym zaskoczeniem unosi głowę. Pęd koni zwolnił, gromada mężczyzn zatrzymała się. Elfka wróciła do drużyny mając dla nich mało przychylne wieści.
        - Mają różowo-biało-fioletowe barwy. Z pewnością przybyli z Rapsodii, ale nie wyglądają na typowych strażników, jakby wysłani byli w cywilu – wyznała elfka. Kavika zmarszczyła brwi. Ruchami ust oraz dłońmi porozumiewała się z Fresią wykorzystując babską zdolność do cichego plotkowania.
        Enthe poprosiła najemniczkę o pomoc. Chciała dokładnie przyjrzeć się mężczyznom. Elfka kierowała odpowiednio Kavką by razem mogły zbliżyć się do wyjścia nie robiąc hałasu. Na całe szczęście tamci zaczęli rozmawiać na błahe tematy, śmiać się i ogólnie humor im raczej dopisywał mimo późnej pory więc głośniejszy krok Enthe ginął w tle głosów. Blondynka wychyliła głowę. Czmychnęła przywierając do ściany, gdy jeden z nich zwrócił spojrzenie w stronę jaskini. Na szczęście jej nie zauważył i niczym się nie przejął - kontynuował beztroską rozmowę ze swoimi kompanami. Kavika jednakże przyłożyła dłoń do ust, aby nie pisnąć, nie westchnąć i starając się zachować spokój.
        - Ech… Tutaj też jej nie ma – powiedział jeden.
        - Mówię wam, chodźmy do tej chatki. Może już wróciła?
        - Sądzisz, że tak po prostu poszła sobie do chatki nad wodą po zmroku? – prychnął gość. – Równie dobrze mogły ją zeżreć wilki.
        - E tam, czcze gadanie. Takie to właśnie zawsze wychodzą cało z opresji – podzielił się opinią drugi, po czym zapadła cisza. Konie pomachały głowami, mężczyźni jeszcze raz rozejrzeli się po okolicy. – A słyszałeś, że podobno jest czarownicą? – szepnął ponownie domniemany strażnik.
        - Stul pysk. Żadna z niej czarownica. Zwyczajnie ma bzika na punkcie grzybów i pleśni, ot co, wielka mi tajemnica. Chyba, że nazywasz dziwaczki czarownicami. Ech, niech to szlag. Dostaliśmy niedawno sygnał o jej obecności, przecież nie mogła się rozpłynąć.
        Kavika machnęła kilka razy dłońmi Fresii by jak najszybciej wrócić do reszty.
        - Kim oni są? – spytała najemniczka.
        - To jest grupa poszukiwaczy! – szepnęła z rozpaczą Kavika. – Johans pewnie mnie szuka!
        - Wcale się nie dziwię. Wyjechałaś do Rododendronii i miałaś się stawić u jakiegoś okularnika, a zamiast teko zniknęłaś niczym kamfora – skomentowała Fresia. – Zlikwidujemy ich po cichu.
        - Oszalałaś?! Wyobrażasz sobie co się stanie, gdy mnie zobaczą? – Kavika szarpnęła ramieniem elfki, która spojrzała na nią spod byka. – Nie daj Luanelinie, któryś z nich tu wejdzie i mnie zapamięta! Wyobrażasz sobie wieści, jakie się rozejdą po okolicy? A uwierz mi, że jak dotrą one do uszu mojego ojca to będę skończona. Nie minie wschód słońca a pojawi się tutaj z całą armią okolicznych królestw! – uczona zrugała Fresię. Elfka mrugnęła kilka razy na blondynkę.
        - Nie przesadzaj…
        - NIE PRZE-SA-DZAM – powiedziała twardo uzdrowicielka i zapewne układanie planu poszłoby o wiele łatwiej, gdyby nie… oczywiście Heban.
        - TUTA…! - Nie skończył wrzeszczeć, gdy oberwał twardym kosturem w brzuch, że aż stracił wdech. Fresia stała w konsternacji dzierżąc kij Kaviki i nastawiając uszu. Niestety… to wystarczyło, by strażnicy ich usłyszeli.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre przytrzymał przy sobie Sovę, który aż się wyrywał, by pójść po Kavikę i by razem mogli opuścić jaskinię. Był z siebie dumny, bo zrobił wszystko tak jak kazała mu Fresia i nie usłyszał od niej bury. Pochwały niestety też nie, ale przynajmniej pogłaskała jego i siostrę po głowach - to chyba oznaczało, że była z nich zadowolona tylko przez swój oschły charakter nie umiała tego okazać jak należy. No ale lepszy rydz niż nic.
        - A na złość tobie, głupi grubasie! Skarżypyta! - odciął się bandyta w bardzo dojrzały sposób pokazując prawnikowi język, gdy ten żalił się przed Fresią. Nie wiedział ile Kavika będzie potrzebowała czasu na doprowadzenie się do porządku i na wszelki wypadek wolał dać jej go więcej niż mniej. Najwyżej gdyby już na nich czekała i zaczęła się nudzić, mogła sama do nich wyjść - droga była prosta, a oni wystarczająco hałaśliwi, żeby znalazła ich bez kluczenia po labiryncie korytarzy.
        A tymczasem elfka dołączyła do zmiennokształtnego w bezczelnym pokazywaniu Hebanowi gdzie jego miejsce. Że też prawnikowi chciało się jeszcze w ogóle odzywać, skoro był nieustannie ignorowany albo obrażany przez tych dwoje... Chyba miał jednak stanowczo za wysokie poczucie własnej wartości i nie przyjmował do siebie komentarzy takiego "byle czego" jak ta dwójka. Może wdałby się z nimi ewentualnie w pyskówkę, gdyby zbyt długo bronili mu dostępu do Kaviki, lecz odgromnikiem dla całej sytuacji stała się Sora, która - jak na podążającego własnymi ścieżkami kota przystało - sama wyminęła panterołaka i podreptała w stronę groty, gdzie przebywała uczona. Yastre widząc to zmarszczył nos, a następnie westchnął.
        - Normalnie na smyczy będziemy ją w końcu prowadzić - mruknął goniąc za dziewczynką. Nie biegł na złamanie karku, bo nie było opcji, by kotołaczka się zgubiła, a to, że ona akurat znalazłaby Kavikę ewentualnie niekompletnie ubraną, nie stanowiło żadnego zagrożenia. Chociaż... Ta mała była stanowczo zbyt inteligentna i co więcej miała wyjątkowy dar do łączenia faktów na ich niekorzyść. I gdy tylko to do bandyty dotarło, przyspieszył. Do groty wpadł chwilę po tym, jak weszła tam Sora. Mała już zdążyła rozeznać się w sytuacji i zadać wyjątkowo celne pytanie, które jednak do tej pory nie nawiedziło nawet głowy zmiennokształtnego bandyty. No tak, Tavik. Yastre zupełnie o nim zapomniał. Gdy odnalazł Kavikę był tak szczęśliwy i odczuł tak olbrzymią ulgę, że o przyszywanym bracie kotołaczków zupełnie zapomniał. Jakoś podświadomie wiedział chyba, że ten cwaniak jakoś sobie poradził i nie ma powodu by się nim przejmować, lecz teraz, przy dzieciakach... Musiał im coś powiedzieć, jakoś im pomóc, bo przecież to był członek ich rodziny, nawet jeśli trochę nietypowej i sam miał dość mętną opinię, delikatnie rzecz ujmując. Całe szczęście jednak to Kavika wzięła się za udzielanie odpowiedzi. No tak... Ona wiedziała lepiej co się stało z Tavikiem, w końcu była z nim przynajmniej przez jakiś czas. Yastre od razu naszła myśl, że będą musieli pogadać o tym co zaszło i co zrobił przyszywany brat kotołaczków, bo po przeprowadzonej niedawno rozmowie z Sorą nadal miał pewne obawy i może to właśnie uczona miałaby jakieś informacje, które pomogłyby zmiennokształtnemu zrozumieć całą tę sytuację...
        - No, to tym gwizdkiem nas tu przywołałaś - oświadczył, by poprzeć wersję Kaviki. - No bo ten dźwięk słyszą tylko zwierzęta, w tym my, zmiennokształtni. Dlatego ptaki na zewnątrz tak się darły, a my mogliśmy cię usłyszeć i odnaleźć - wyjaśnił jeszcze na wszelki wypadek.
        Zgryźliwy komentarz Fresii rzucony w kierunku Hebana dotarł też do uszu panterołaka i spowodował jego natychmiastową reakcję.
        - Pewnie, że nie kłamałem! - obruszył się. - To papugi kłamią, nie koty!
        Grunt to być złośliwym w odpowiednim momencie... Ale to i tak nic w porównaniu do rzuconego przez Sovę komentarza na temat zapachu. Yastre najpierw chciał się napuszyć z dumą, szybko jednak dotarło do niego, że to nie jest coś, czym należy się chwalić, ze względu na status Kaviki. Wtedy też dotarło do niego jakiego konkretnie kotołaczek użył słowa.
        - Sam śmierdzisz, smarku! - odpowiedział jakże elokwentnie. Kotołaczek nadął zaraz policzki i nie znajdując na czas dobrej riposty pokazał panterołakowi język. Bandyta od razu dorównał do poziomu dyskusji i również pokazał dziecku język, co spotkało się z dramatycznym westchnieniem Fresii i jakimś komentarzem pod nosem, chyba “on nigdy nie dorośnie…”.
        - Już parę godzin ich tu nie ma, zapach prawie całkowicie wywietrzał - zakomunikował panterołak, gdy elfka zaczęła dociekać gdzie też podziała się banda, która porwała Kavikę. Gdy zarządzono wymarsz, on chętnie na to przystał, bo tamci mieli nad nimi naprawdę dużą przewagę, którą należało szybko nadrobić, jeśli chcieli jeszcze uratować siostry uczonej.

        Yastre bez zastanowienia poprawił po Fresii i rąbnął zgiętego w pół grubasa w głowę tak mocno, że aż ten stracił przytomność, upadając na ziemię jak ścięte drzewo. Łupnięcie rozeszło się echem po jaskini jak zapowiedź nadchodzącego kataklizmu, gdyż ledwo wybrzmiało, dało się słyszeć nawoływania strażników zmierzających w stronę jaskini. Sytuacja nie była wesoła, nie było jak uciekać na zewnątrz, a walczyć z nimi też się nie dało - to byli profesjonaliści, a tymczasem w ich grupie było dwoje dzieci, uczona, ranna najemniczka z bezwładną ręką i on, jedyny nadający się do walki. Czy mogło być gorzej?
        Całe szczęście w chwilach zagrożenia makówka kota działała całkiem sprawnie, choć może nie zawsze w sposób konwencjonalny. Jednak walkę z dobrze uzbrojonymi strażnikami w momencie, gdy samemu miało się - delikatnie mówiąc - byle co, miał już opanowaną, bo w końcu jako bandyta musiał sobie jakoś radzić, gdy strażnicy robili na nich nagonkę. Musiał jakoś sobie poradzić z tym co miał... I chyba miał pomysł jak to zrobić.
        - Fresia, idź z Kaviką i dzieciakami do tej groty gdzie wcześniej i nie wychodźcie aż po was nie przyjdę - zwrócił się do nich tonem nieznoszącym sprzeciwu.
        - Co planujesz?
        - Załatwię ich - odparł z prostotą bandyta zaciągając na twarz swoją chustkę, którą nosił zawiązaną na szyi.
        - Pogięło cię? - syknęła elfka.
        - Ruchy, nim was złapią! - zirytował się zmiennokształtny, popychając całe towarzystwo wgłąb jaskini. Kavikę przelotnie pogłaskał po włosach w wyrazie czułości i zapewnił ją, że nic mu nie będzie. Sam zresztą szedł z nimi kawałek, by skryć się w miejscu, gdzie nie docierało już mdłe światło z wylotu jaskini. Przycupnął za skałą i czekał, aż w wejściu pojawiły się sylwetki sześciu mężczyzn. Ze względu na dość nisko położony strop jaskini tamci musieli zsiąść z koni i zostawić je na zewnątrz - to trochę zmniejszyło ich przewagę nad bandytą. Można by pomyśleć, że i tak jego pomysł był szalony: sam, bez żadnej broni, przeciwko sześciu uzbrojonym typom. Niby miał małe szanse. Ale w ciasnych przestrzeniach przewaga liczebna przestawała się liczyć, a komu potrzebny jest miecz, skoro najlepszym orężem jest jego własne ciało? Strażnicy mieli wkrótce poznać te prawdy w praktyce…
        - Tu ktoś leży! - zainteresował się jeden z nich zaraz po wejściu do jaskini. Przykucnął przy nieprzytomny Hebanie i obrócił go na plecy. Zaraz rozpoznał z kim ma wątpliwą przyjemność. - To ta tłusta papuga od lorda Johansa! - zakomunikował reszcie.
        - On też jej szukał - połączył od razu fakty jeden z jego towarzyszy. - Czyli to na pewno to miejsce. Idziemy!
        Strażnicy jeszcze chwilę debatowali nad tym co począć z nieprzytomnym grubasem, gdy jednak spostrzegli, że ten oddycha i nie jest ciężko ranny, zdecydowali się go na razie zostawić i szybko odnaleźć uczoną, po którą zostali wysłani. “Jego ogarniemy w drodze powrotnej”, uznali, bo doskonale wiedzieli, że będzie im on tylko zawadzał. Yastre zza swojej skały pokiwał im z uznaniem głową - gdyby on podjął podobną decyzję na samym początku, może teraz nie mieliby takich kłopotów.
        Strażnicy Johansa byli ludźmi i elfami, żaden z nich nie widział za dobrze w panujących w jaskini ciemnościach, musieli więc mieć jakieś źródło światła. Skorzystali z alchemicznych lampek jarzących się na zielono. Od razu było widać, że to profesjonaliści, którzy nie oszczędzali na sprzęcie. Taka lampka była droga, ale bardzo trwała, nie kopciła i nie parzyła, nie wydzielała też zapachu dymu. Idealna w chwili, gdy trzeba było się z nią podkraść do kolejnego zakrętu… Nie idąc więc na ślepo zaczęli zagłębiać się w labirynt korytarzy i jaskiń. Skrytego za skałą i trwającego w bezruchu zmiennokształtnego minęli w odległości mniejszej niż trzy stopy, on jednak nie od razu się na nich rzucił. Odczekał chwilę, nim bezgłośnie oderwał się od kamiennej ściany i podążył ich tropem. Szedł skulony, na miękkich kolanach, bezszelestnie - nawet jego spokojny oddech był dodatkowo tłumiony przez noszoną chustkę. Powoli podkradał się za strażnikami, którzy sami chcieli robić jak najmniej hałasu, dlatego nie rozmawiali ze sobą i tylko porozumiewali się gestami. Spryciarze od razu wpadli na to, że w tym labiryncie można zabłądzić, dlatego jeden z nich nie wiadomo skąd wyciągnął kawałek kredy i namalował jakiś losowy symbol na rozwidleniu, do którego wchodzili. Gdy już wybrali odnogę, którą podążą dalej, Yastre zdecydował się na pierwszy atak. Podkradł się cichaczem do idącego najbardziej z tyłu strażnika i nim ten zdołał w ogóle chociażby się zaprzeć, złapał go jedną ręką za usta, a drugą zdzielił go w tył głowy tak, by z miejsca pozbawić go przytomności. Z jego dłoni wypadł alchemiczny świetlik i rozbił się na jego butach, tworząc na ziemi świecącą kałużę. W jej blasku pozostali strażnicy dostrzegli tylko znikający w mroku cień napastnika, który już zdążył poczynić małe spustoszenie w ich szeregach. Bandyta doskonale wiedział, że ktoś będzie próbował go złapać, dlatego niewiele się zastanawiając pobiegł z powrotem ku wyjściu, chowając się za pierwszym lepszym wyłomem skalnym. Słuchał jak po kamieniach łomoczą ciężkie buty strażników, te jednak szybko ucichły, a mężczyźni zaraz wrócili do reszty, decydując się na dalszą eksplorację labiryntu - Yastre był tego pewien, bo słyszał ich stłumione szepty. Zostało pięciu i z nimi musiał poradzić sobie naprawdę, naprawdę szybko, za jednym razem, gdyż już nabrali czujności po tym ataku z zaskoczenia. Ale miał jeszcze kilka asów w rękawie...
        Niestety strażnicy od razu poszli w stronę groty, gdzie skrywała się Kavika, Fresia i dzieciaki, więc bandyta nie miał zbyt wielkiego komfortu czekania na odpowiedni moment, musiał działać szybko. Ostrożnie podniósł z ziemi ze trzy kamienie wielkości orzecha włoskiego i śledził ich aż do kolejnego rozwidlenia. Tam dał im chwilę na wybranie kierunku - oczywiście znowu jakimś cudem udało im się wybrać ten prawidłowy korytarz, prowadzący do uczonej, której szukali. Yastre od razu doszedł do wniosku, że musi być wśród nich jakiś naprawdę dobry tropiciel. Szkoda, że nie wiedział który to dokładnie, to załatwiłby go pierwszego...
        Nagły trzask pękającego szkła wywołał małe zamieszanie w szeregach strażników - jednemu z nich w ręce pękł alchemiczny świetlik. Z początku podejrzewano, że przypadkiem uderzył nim o jakąś odstającą skałę, lecz zaraz pękła druga lampka i wtedy już wiedzieli, że to sabotaż. Niestety, panterołakowi nie udało się całkowicie ich oślepić - ostatnim kamieniem nie trafił we fiolkę ze świecącym płynem, a prosto w twarzy strażnika, który ją trzymał.
        - Psiakrew! - syknął tamten trzymając się za usta. Późniejszego bełkotu zmiennokształtny już nie zrozumiał, bo raz, że strażnik zaczął mówić bardzo niewyraźnie, a dwa: on już zaczął uciekać. Tym razem był bardzo sprytny i nie cofnął się, lecz wbiegł w odnogę korytarza, której nie wybrali tamci, dodatkowo rzucając czymś za siebie, by myśleli, że nadal mają go za plecami, a nie przez ścianę. Z obelżywych uwag i komentarzy zrozumiał, że wybił tamtemu przyjemniaczkowi zęby, za co ten przetrąci mu wszystkie cztery kończyny. Najpierw jednak musieliby go złapać, a on wcale nie był taką łatwą zwierzyną. Strażnicy przez moment debatowali czy się nie rozdzielić, szybko uznali jednak, że to nie ma większego sensu: jak będą się tak dzielić i dzielić to w końcu zostaną w pojedynkę i nie będą mogli iść dalej. Zarządzili jednak, że od tej pory muszą być stokroć czujniejsi i trzeba porządnie pilnować tyłów. Yastre usłyszał syk dobywanej broni i wiedział już, że faktycznie nadszedł koniec zabawy. Nie był z tego powodu specjalnie przejęty, musiał tylko trafić na odpowiedni moment…
        Strażnik zamykający pochód profilaktycznie szedł obrócony tyłem - po tych wszystkich aktach dywersji, jakie w nich wymierzono, wiedział już aż za dobrze, że trzeba pilnować pleców. I choć cały czas wgapiał się w mrok, choć miał broń w ręce i wydawało mu się, że jest wystarczająco czujny, nie wiedział nawet co go trafiło. W bladym świetle, które przesączało się na tył między sylwetkami jego towarzyszy, dostrzegł w ostatnim momencie ruch i oczy drapieżnika wpatrzone w siebie bez cienia litości. Nabrał powietrza w płuca by ostrzec towarzyszy, lecz nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami, a potem wszystko jedno. Upadł z głośnym łoskotem zbroi, zagłuszajac ruchy kociego bandyty. Na dodatek jego ciało utrudniało reszcie kontratak - w tym miejscu było naprawdę wyjątkowo wąsko. Nie przeszkadzało to jednak Yastre - on zgrabnie przeskoczył nad nieprzytomnym i kopnął w pierś tego, który stał następny w kolejce, przewracając go na resztę. Zadziałał doskonały efekt domina, strażnicy nagle musieli się wzajemnie podtrzymywać, by nie runąć na ziemię. Dzięki temu kot pozbawił przytomności jeszcze jednego strażnika i lekko ogłuszył następnego, musiał jednak uciekać spod ostrza miecza, które prawie go dosięgło w tej ciasnocie. On jednak zaraz odskoczył i ledwo dał się musnąć po powierzchni skóry. Syknął, bo zapiekło. Cofnął się jeszcze dwa kroki, by w korytarzu zrobiło się nieco luźniej i dzięki temu mógł wykonać swój plan. Bo gdy tylko tamci na niego ruszyli, on ruszył na nich prawie biegiem, zamiast jednak zetrzeć się w walce bądź ich staranować, on nagle odbił pod samą ścianę. Jego ciało spowiła mgła, co zupełnie zdezorientowało przeciwników - dzięki temu pantera mogła przemknąć bokiem, zyskując kolejny element zaskoczenia. W ciemności zupełnie nie dało się jej dostrzec. A ona wyminęła biednych ludzi, zawróciła i od razu rzuciła się na tego, który stał pierwszy, nim w ogóle zdążył się odwrócić. uderzeniem potężnych łap wytrąciła mu ostatnią alchemiczną lampkę z ręki, chyba dodatkowo ją łamiąc biorąc pod uwagę bolesny okrzyk. Nagła panika ogarnęła strażników, którzy nic nie widzieli i słyszeli jedynie wrzaski rannego towarzysza. Przytomnie wszyscy ocaleli zwrócili się plecami do siebie, lecz to ich nie uratowało. Pantera kąsała po nogach i odskakiwała, atakowała pazurami i odskakiwała, skakał tak by przewrócić i znowu uciekała… Ktokolwiek słyszał tę potyczkę był pewnie blady ze strachu. Z czasem jednak dźwięki stawały się coraz cichsze i cichsze, aż w końcu nastała kompletna cisza.
        - Kurza twarz… - przerwał ją po pewnym czasie jęk.

        Yastre długo nie przychodził do pieczary, a zważywszy na to, że odgłosy walki już dawno ucichły reszta mogła mieć naprawdę najgorsze obawy. Gdy więc dało się słyszeć szuranie w korytarzu wszystkich przeszył dreszcz niepokoju, gdyż kroki były niemożliwe do rozróżnienia. Fresia aż stanęła w pozycji bojowej, gotowa zatłuc każdego, kto stanie w wejściu do groty… Lecz nie było takiej potrzeby.
        - Jest bezpiecznie - westchnął bandyta, choć widać było, że wygraną okupił dość wysoką ceną. Spomiędzy jego włosów po szyi aż na ramię ciekła strużka krwi z naderwanego ucha i rany tuż przy nim, miał też kilka ran ciętych na torsie i nogach, na nogawkach widać było brunatne wykwity w miejscach, gdzie oberwał jako pantera. Trzymał się za bark, na którym rozwijał się dorodny siniak.
        - Musimy… stąd szybko wiać - oświadczył. - Trochę ich opóźniłem, ale nie wiem na ile to starczy…
        Yastre jak zawsze się postarał. Nieprzytomnym strażnikom jak zawsze pozabierał buty i powrzucał je do głębokich dziur w skałach. Grupę z którą walczył, zawlókł do bocznego korytarza, po czym każdego z nich położył na brzuchu i ich własnymi paskami skrępował im kończyny nad plecami. Rozłożył ich tak daleko, by nawet czołgając się do siebie potrzebowali dużo czasu na oswobodzenie się. Nie wspominając o panującym w korytarzach mroku. Wrócił się też do swojej pierwszej ofiary i tego jegomościa po pozbawieniu butów przywiązał przytulonego do jakiegoś wielkiego głazu.
        - Jednemu podwędziłem ciastka - oświadczył na koniec bandyta, z dumą prezentując swój łup w postaci lnianego woreczka z kruchymi rogalikami.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Drużyna zachowywała się zaskakująco cicho czekając jedynie na znak od Yastre. W pewnym momencie elfka zaczęła zagryzać wargę, a kociaki niespokojnie się kiwały słysząc trudne do zidentyfikowania dźwięki. Tylko Kavika stała niemalże w bezruchu, jedynie splatając na piersi dłonie, a w głowie modląc się o bezpieczeństwo panterołaka. Przecież dopiero co go odzyskała!
        Sova wciąż był podirytowany zapachem uczonej, która przyjęła woń Yastre… Och, jakże dosłownie mogło to teraz zabrzmieć, ale na całe szczęście dziecko tego nie rozumiało. Chłopiec więc mógł się stroszyć i zatykać nos, ale musiał jeszcze poczekać by zaznać świeżego powietrza! W końcu panterołak wpadł do jaskini i cała grupa odetchnęła z ulgą (nawet Sora!). Dumny z siebie bandyta prezentował woreczek z rogalikami, a uzdrowicielka patrzyła na kochanka z wielkim zmartwieniem.
        - Wei! Twoje ucho. – Dziewczyna podbiegła do zmiennokształtnego ostrożnie doglądając rany.
        - I jeszcze tutaj… - Kavika spuściła wzrok dostrzegając siniaka na barku oraz wszelkie inne przerwania ciągłości skóry. Jej dłoń delikatnie wędrowała po jego ciele w pełnej trosce, ale też ujawniając zrodzone uczucia do Yastre, co z pewnością nie umknęło uszatej.
        - Rogaliki… - wyszeptał Sova wpatrując się w słodycze niczym w rzekę złota.
        - Dostaniesz nawet dwa jeżeli szybko się stąd wydostaniemy – wtrąciła się Fresia poganiając dzieciaki. – Prowadź… - Kiwnęła w stronę panterołaka, a sama elfka planowała zamknąć szyk.
        Kotołaki niedługo myśląc przemieniły się w drobne kociaki wskakując w ramiona swoich ulubieńców, czyli Yastre i Fresi, dlatego też Kavika mogła swobodnie skradać się czy też biec między nimi taszcząc w kapturze własnego pupila odzianego w piórka. Oczy wykładowczyni zabłysnęły, gdy na końcu tunelu pojawiło się światło. Na chwilę zwolniła kroku nie mogąc utrzymać stałego tempa drużyny. Wzięła głębszy wdech i pochyliła się do przodu. Jeszcze tylko kawałeczek!
        Enthe znowu ruszyła biegiem zaciskając dłonie w pięści, Fresia przystanęła kawałek dalej szukając blondynki wzrokiem. Uczona nie chciała krzyczeć, miała zamiar cicho dogonić resztę, gdy nagle jej kostkę objęły chude pnącza. Kavika pisnęła i łupnęła na ziemię, gdy próbowała się wyrwać.
        - C-c-co jest?! – jęknęła zaciągając szatę, a gdy uniosła wzrok powyżej swoich ud pisnęła drugi raz.
        - Chciałaś uciec z tym bandziorem?! – chrypnął Heban.
        - Daj spokój! Puść mnie! – szarpnęła nogą blondynka niemalże dociskając buta do twarzy prawnika.
        - Haha! Już drugi raz nie dam się zaskoczyć!
        - Nie lepiej ci było tu dalej mdleć by zabrali cię ze sobą? – fuknęła Kavka opuszczając nogę, a Heban zaczął się zbierać do wstawania. Jego kości głośno się przestawiły, gdy z pochylonej pozycji zaczął się prostować. Rumieniec wstydu wykwitł się na twarzy prawnika, ale zaraz zaczął machać dłonią zastrzegając, że nic mu nie jest.
        Gdy już zaczął stroszyć się niczym paw w zamkowym ogrodzie Kryształowego Królestwa, Fresia postanowiła go trochę przyćmić uniesieniem kostura Enthe.
        - E! Ejejejej! Nawet nie próbuj!
        - Ty mi grozisz?! – warknęła z kpiną uszata.
        - Phi! Co ty sobie myślisz? Jeżeli mnie palniesz to zabiorę się z tą zgrają poszukiwaczy i wtedy mogę nagadać co tylko zechcę. Szczególnie Johansowi. – Skrzyżował ręce z satysfakcją poprawiając swój tupecik na łbie. Kavka spojrzała gniewnie na grubaska, a elfka czekała tylko na jeden gest zezwalający go walnąć. Niestety, najemniczka musiała odczuć ogromny zawód gdy uczona wstała i burknęła pod nosem „chodź z nami”.
        Nie było czasu się zastanawiać. Cicho przekradli się gdzieś poza polem widzenia koni. Istniało ryzyko, że któryś z poszukiwaczy jest elfem ze znajomością mowy zwierząt, a głupio by było gdyby koń się wygadał którędy uciekła szajka… i kto się w niej znajdował. Resztę trasy wyznaczała Fresia obiecując co krok, że są już blisko Drzewa Tysiąclecia, gdzie będzie czas na postój. Nawet Enthe ze swoją silną wolą była bliska rozpaczy. Zdjęła buty, które ją uwierały. Stopy miała w pęcherzach, a poza tym szczerze umierała z głodu i chciało się jej cholernie pić.
        - Jesteśmy – szepnęła Fresia odsuwając gałązki krzewu w bok, by pokazać drużynie ogromną polanę, na środku której stała wierzba rozpościerająca swe długie girlandy liści na długość nawet kilku sążni.
        - Łoooooo… - Dzieciaki z zachwytem oglądały drzewo, a gdy Sora chciała ruszyć przodem została chwycona za kołnierz przez elfkę.
        - Stój, młoda – upomniała ją Fresia. – W tej gęstwinie można się zgubić. Stąd też jest to doskonałe miejsce na kryjówkę. Chowa się tutaj naprawdę wielu wędrowców i czasem potrafią spać po drugiej strony wierzby, a nie wiedzieć, że jest ktoś obok. Podobno zasadził tutaj ziarno jeden faun, taki gość z rogami i kopytami kozła, który chciał chronić las więc nadał magicznych właściwości wierzbie. Nie wyczujesz w niej żadnego zapachu, nie zobaczysz nic poza lianami tego drzewa, a jeśli zapleciemy warkocze to starczy miejsca na ognisko. Wyrysuję nieopodal jakiś znak, żeby wiedzieć którędy wejść. Schowajcie się, odpocznijcie, a ja coś upoluję… - Fresia uniosła rękę by jej nie zatrzymywać. Przecież spokojnie sobie poradzi. Może i miała niesprawną rękę, ale nie uważała siebie za kalekę, a jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości…
        Elfka przyklęknęła zaznaczając na korzeniu drzewa z brzegu okręgu jakiś znany jej tylko wzór i wskazała drużynie, którędy powinna podążyć.
        - O mnie się nie martwcie. Wiele razy tak się ukrywałam z Leimo… - Fresia zamilkła, a na jej twarzy pojawiło się delikatne zakłopotanie. – Z moją poprzednią drużyną – burknęła gniewnie odwracając się do reszty plecami.
        - Chodźmy – zaproponowała Enthe nakazując dzieciakom przemienić się w koty, aby czasem się nie zgubiły. Sora wciąż trzymając się kobiecej solidarności podskoczyła i kilkoma susami wspięła się po szacie Kaviki, a gdy wskoczyła do kaptura… Od razu wystrzeliła niczym z procy na tyle przerażona by zgubić pod łapami materiał, przez co podrapała wykładowczynię.
        - Co tam jest?! – pisnęła przestraszona dziewczynka, a Kavika spojrzała za siebie.
        - Ach… to tylko mój pupil…
        - Krrrra! – odparła godnie kawka.
        - Nie mogłaś wybrać jakiegoś kanarka? To jest okropne!
        - Nie tak bardzo… Tylko trochę wymiętolone przez… zwierzęta – wyjaśniła w miarę jasno uczona. – Został ranny więc go uleczyłam.
        - Fu!
        - Hahaha! Kot, który boi się ptaka! – zaczął śmiać się głośno Sova, a Sora spojrzała gniewnie na braciszka.
        - Już spokojnie. Musimy się schować, pamiętacie? Dalej, wskakujcie na Weia i was poprowadzę – uśmiechnęła się pogodnie wykładowczyni, a Sora zniechęcona ptaszyskiem postanowiła wskoczyć na ramię panterołaka.
        Kavika objęła dłoń Yastre dyskretnie głaszcząc go palcami. Nie powinna… ale ta noc nie mogła odejść tak po prostu w niepamięć, szczególnie, że naprawdę bardzo wiele powiedziała. Trochę za dużo?...
        Przyszedł niestety i moment, gdy musiała chwycić także Hebana. Ciężko wzdychając i wywracając oczami dokonała tego mało przyjemnego aktu i poprowadziła ich w głąb wierzby.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nawet jeśli czuł się obolały i sponiewierany, a jedyne na co naprawdę miał ochotę, to położyć się gdzieś w kącie i wylizać swoje rany, nie okazywał tego. Był w końcu samcem alfa i nie mógł okazać słabości, bo oprócz niego kto inny zająłby się stadem? Czas naglił, musieli stąd szybko zwiać nim powaleni przez niego ludzie Johansa się ockną. I szybko musieli podjąć pościg za grupą zmiennokształtnych, by ci nie skrzywdzili sióstr Kaviki... Pocieszające było to, że panterołak dzięki swej leczniczej krwi powinien szybko dojść do siebie, niemniej przydałby mu się porządny sen i odpoczynek. Ale to później, gdy już będą bezpieczni. Albo chociaż bezpieczniejsi niż teraz.
        - Ach, nic wielkiego, nie pierwszy raz... - mruknął dość beztrosko bandyta, gdy uczona zwróciła uwagę na jego naderwane ucho. No przecież, że przed ukochaną nie mógł okazać słabości. W końcu jednak, podczas tych przymusowych oględzin wynikających z czułości, Yastre głośno syknął - siniak na jego barku był bardzo tkliwy. Pewnie było to coś poważniejszego niż prozaiczne stłuczenie, ale w tych ciemnościach i tak nie dało się tego zbadać. Najważniejsze, że ręka zachowała ruchomość, chociaż może nie wszystkie ruchy dało się wykonać bezboleśnie.
        - Wyliżę się z tego - zapewnił ciepłym głosem Kavikę, a gdy ich spojrzenia się spotkały uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Ona była cała i zdrowa i to było dla panterołaka w tym momencie najważniejsze, to go najbardziej motywowało do dalszej drogi.
        Yastre trochę bezmyślnie prawie oddał swój łup Sovie, gdy usłyszał jego bogobojny ton, ale całe szczęście Fresia zainterweniowała w porę i wykorzystała zdobyte przez bandytę ciastka jako przynętę, by bezproblemowo wywabić kotołaki z jaskini. Sprytna dziewczyna, jednak czasami na coś się przydawała. Zmiennokształtny schował więc woreczek ze smakołykami do kieszeni i podciągnąwszy spodnie mruknął "jasne", po czym ruszył w drogę powrotną, zastrzegając, by reszta grupy zachowała ciszę. To całe szczęście okazało się wcale nie być problemem, bo dzieciaki przemieniły się w koty, a dorośli mieli tyle oleju w głowie, by nie odzywać się i bez dodatkowej zachęty. Yastre bez większego problemu pozwolił Sovie na siebie wejść, nie dał mu jednak wdrapać się na sam czubek głowy jak kociak zamierzał, tylko usadowił go na zdrowym ramieniu i dopiero wtedy ruszył w drogę powrotną. Tej nocy przeszedł tę trasę już tyle razy, że znał ją praktycznie na pamięć, a na dodatek w ciemności miał najlepszy wzrok, logiczne było więc, że to on będzie prowadził. Kavika za to powinna iść w środku jako najsłabsza, co oczywiście w żaden sposób jej nie ujmowało. Po prostu były takie momenty, gdy każdy powinien umieć szczerze ocenić swoje możliwości. Uczona to potrafiła, dlatego podążyła zaraz za Yastre.

        I już byli na zewnątrz, "już się witali z gąską", gdy nagle panterołak usłyszał za sobą krzyk swojej ukochanej. To wyłączyło u niego wszelkie logiczne myślenie i sprawiło, że momentalnie zawrócił, by raz na zawsze pozbyć się tego, co zaatakowało Kavikę. Od razu dostrzegł typa, który ją pochwycił, nie kłopotał się jednak ani przez moment tym by sprawdzić kto to - założył, że to jeden z ludzi Johansa (w czym tak naprawdę się nie pomylił, wyjąwszy profesję, którą miał na myśli) i od razu uderzył. Gdy Kavika wierzgała próbując odepchnąć od siebie grubasa, bandyta z impetem nadepnął mu na nadgarstek, sprawiając tym samym, że Heban kwiknął z bólu i puścił uczoną.
        - Nawet jej nie dotykaj, bo ci tę łapę odgryzę - warknął, stając między nią a nim. - I jeszcze raz zagrozisz Kavice...
        Wtem nagle blondynka sama dokonała sabotażu ich misji tym prostym zdaniem "chodź z nami". Yastre aż zatkało i z niedowierzaniem spojrzał na swoją ukochaną w nadziei, że się przesłyszał, że może tam na początku było "nie", które mu umknęło. Ale niestety, ona naprawdę zaprosiła Hebana do dalszej drogi. Jakby mieli mało kłopotów! Bandyta jednak nie zamierzał się z nią kłócić, gdyż głęboko wierzył, że taka mądra dziewczyna nie może się mylić i na pewno wie o czymś, co on przeoczył, nie było innej możliwości.
        - Może rozgonię im konie? - zaproponował zmiennokształtny z pewnym entuzjazmem w głosie, lecz jego propozycja nie spotkała się ze szczególną aprobatą. A nawet można powiedzieć, że została zupełnie zignorowana, bo po prostu nikt mu nie odpowiedział i tylko Fresia posłała krótkie, niezadowolone spojrzenie, przez które panterołak odpuścił. Niosąc dalej na ramieniu swojego przyszywanego młodszego braciszka podążał za wyznaczającą kierunek elfką nie zważając na to jak fatalnie się czuł - widział, że nikt w grupie nie ma dobrego samopoczucia, więc przynajmniej on starał się utrzymać morale, mimo utykania na jedną nogę. Zdarzyło mu się położyć rękę na ramieniu Kaviki i posłać jej ciepły, pokrzepiający uśmiech, by jakoś dotrwała do postoju.
        - O - mruknął nagle z pewnym uznaniem, gdy zobaczył rozłożystą wierzbę będącą celem ich wędrówki. - Ale ona wielka… Te, Fresia, a czemu ona jest nazywana Drzewem Tysiąclecia? Taka stara?
        - Poniekąd… Ponoć posadzono ją w pierwszym roku ery alarańskiej…
        Kot słysząc tę nowinkę zmarszczył nos i zmrużył oczy, jakby węszył kłamstwo.
        - Ale to nie jest tysiąc lat - oświadczył. - To dużo mniej. Chyba.
        - To taka przenośnia - odpowiedziała elfka. - Że jest bardzo stare. Nikt nie będzie mu nazwy co roku zmieniał.
        - Prawda - zgodził się bandyta bez dalszego kombinowania. I bogatszy o tę wiedzę poszedł razem z resztą aż pod samą koronę drzewa. Sam był w stanie stwierdzić, że jest ona przyjemnie gęsta, w środku powinno być przyjemnie sucho, a na łeb na pewno nie będzie się lało, nawet jak zacznie padać. Nie wspominając już o tym, że można było spokojnie się schować i nie było potrzeby wystawiania wart, wszyscy mogli spokojnie przez noc wypocząć. Yastre był z tej perspektywy tak zadowolony, że aż jego ogon zaczął go zdradzać, wesoło podrygując na boki jakby chciał się bawić. Ale tak naprawdę to zmiennokształtny chciał przede wszystkim spać.
        - Spo… Spokojnie, młody! - zmiennokształtny szybko uspokoił małego kotołaka, który widząc swoją siostrę w niebezpieczeństwie instynktownie się nastroszył i wysunął pazurki, wbijając je prosto w odsłonięte ramię bandyty. Yastre syknął, ale nie strząsnął z siebie chłopca w kociej skórze.
        - Puść, puść, puść - powtarzał mu, samemu odciągając łapki od swojego barku. Przez to ominęła go cała wymiana zdań między kobieta i tym większe było jego zaskoczenie, gdy nagle miał już na ramionach dwa kotki.
        - Ał, nie na tę rękę - jęknął, gdy Sora wylądowała na jego rannym ramieniu. Zaraz ją złapał i przełożył w takie miejsce, by aż tak bardzo nie bolało, po czym mógł już ruszyć za Kaviką między gałęzie. Podobała mu się ta sytuacja, mógł pobyć z nią przez moment prawie sam na sam. Dzieciaki się nie liczyły, bo nie do końca rozumiały te powłóczyste spojrzenia, które rzucali sobie dorośli. Yastre skorzystał nawet w pewnym momencie ze sposobności, i gdy byli bardzo blisko siebie złapał uczoną za pośladek w specyficznym sposobie okazywania przez siebie czułości.
        - Tu starczy - uznał prawie jednocześnie z Kaviką. - Zacznę już wszystko szykować na nocleg. Wysiadka, dzieciaki.
        Bandyta odstawił kociaki na ziemię i zgodnie z zapowiedziami zabrał się za przygotowywanie obozowiska wśród wierzbowych witek. Szybko pozaplatał giętkie gałązki w warkocze i węzły, tworząc coś na kształt naturalnego namiotu, w którym można było nawet stać wyprostowanym, a miejsca do siedzenia czy leżenia było aż nadto. Dzieciaki o dziwo nie przeszkadzały, bo po przeżyciach tego dnia były tak zmęczone, że natychmiast skuliły się gdzieś na uboczu i zasnęły. Sova nawet nie upominał się o swoje obiecane rogaliki, a Yastre nie zamierzał go z kuli tego budzić. Poczekał tylko aż Kavika przyjdzie z Hebanem i wtedy przemienił się w panterę. W tej postaci zwalił się na ziemię z głuchym łomotem i z namaszczeniem, stękając od czasu do czasu, zaczął wylizywać swoje rany. Zasnął nim wróciła Fresia, bo jak wiadomo sen najlepiej wspomaga gojenie się ran, a on tego dnia naprawdę solidnie dostał w kość. Rano całe szczęście obudził się jako jedna z pierwszych osób i nawet zadbał o to, by się ubrać nim reszta zacznie otwierać oczy. Nadal miał ślady po sińcach i zadrapaniach, ale wyglądał już znacznie lepiej i co najważniejsze: bark już go tak nie bolał. Za dwa czy trzy dni powinien dojść już całkowicie do zdrowia. Siedział więc sobie zadowolony czekając aż reszta wstanie, co też wkrótce nastąpiło.
        - Dzień dobry - przywitał się mrucząco, przysiadając się do rozbudzonej Kaviki. - To co teraz robimy? Znasz dalszą drogę?
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości