ArturonNie ma to jak w domu…?

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Nie ma to jak w domu…?

Post autor: Marwolaeth »

Nastrój przed bramą był coraz bardziej napięty; powoli zachodziło słońce, a wraz z zapadnięciem zmroku przyjezdni nie będą już wpuszczani do miasta, tym samym zmuszając ich do noclegu w którejś z okolicznych karczm. Jednak jeśli ktoś z odpowiednio dużym zapasem gotówki uznałby, iż jego sprawa nie cierpi zwłoki, zawsze dostawał jeszcze drugą szansę - kierując się do odpowiednich osób, można było załatwić sobie wciągnięcie linami na miejskie mury. Takie przedsięwzięcia były oczywiście nielegalne, ale strażnicy otrzymywali łapówki, skutecznie odwracające ich uwagę od tego procederu.
Szczęśliwie, właśnie nadeszła kolej Arweny - elfka skierowała się do dużego budynku celników. Ci nie zwrócili na nią większej uwagi; chcieli zadać jej tylko kilka standardowych pytań, lecz widząc że porozumiewała się gestami, szybko dali jej spokój. To była największa zaleta jej wyglądu - niezależnie z której strony ktoś się przyglądał, emanowała niewinnością; dzięki temu trudno było w ogóle zacząć podejrzewać ją o jakiekolwiek złe zamiary, a co dopiero oczekiwać ich spełnienia.
Wolała jednak nie opierać się wyłącznie na tym - nawet jeśli chcieliby ją przeszukać, to nie miała przy sobie żadnej broni, a przez ramię przewiesiła całkiem spory tobołek z materiałami do szycia, będący świetnym usprawiedliwieniem jej obecności w mieście. Żeby przebranie wyglądało wiarygodnie, poświęciła nawet swoje najlepsze dzieło sztuki krawieckiej - czarną suknię, stanowiącą jej codzienny ubiór - solidnie ją brudząc, targając i naszywając w uszkodzone miejsca łaty. Eliminując niecodzienny, odświętny wygląd, zwrócić uwagę mógł jedynie egzotyczny materiał z którego została wykonana, ale bez wprawnego oka oraz niezłego rozeznania nie dało się tego zauważyć.
W końcu wyszła z cienia muru; tłum w mieście dopiero miał zacząć się przerzedzać, ponieważ mieszkańcy Arturonu nie należeli do tych istot, dla których noc stanowiła istotną przeszkodę. Dopiero to, że przechodnie zdawali się nie zwracać na nią większej uwagi, ostatecznie ją uspokoiło. Sama nie wiedziała czemu spodziewała się szeptów, pokazywania palcami i nieprzyjaznych spojrzeń. Ten strach był zupełnie irracjonalny; wszyscy pewnie słyszeli już o śmierci kupca i jej nienaturalnej przyczynie, jednak konkretnie ją wskazać będą mogli głównie inni skrytobójcy. Znający prawdę nie mieli dowodów - była profesjonalistką - a w dodatku powinnie raczej mieć nadzieję, że sprawa szybko przycichnie, ponieważ ich bezpieczeństwo również wisiało na włosku. Za to całej reszcie pozostawały spekulacje, a te prawie nigdy do niczego nie prowadziły.
Zaskoczyło ją coś innego - nie wyczuła nikogo, kto by za nią podążał. Intuicja podpowiadała, że ktoś powinien się zainteresować jej przybyciem, lecz nie potrafiła wyłowić niczego nadzwyczajnego. Sytuacja po jej odejściu chyba nie zdążyła wyklarować się na tyle, aby ktoś z siepaczy zdominował resztę, więc nikt nie miał jeszcze sprawnie działającej siatki informatorów. Ufając swoim zmysłom, postanowiła kuć żelazo póki gorące - od razu skierowała się w stronę gospody, w której miała wynająć pokój na kilka dni, bo chociaż i tak prawie cały czas będzie spędzała z Mamarią, to ta chciała zapewnić sobie jak największą przewagę nad innymi, traktując ją jak asa ukrytego w rękawie. Świadomość, że od teraz to na niej będzie ciążyć odpowiedzialność zapewnienia nimfie bezpieczeństwa - co będzie piekielnie ciężkim zadaniem - ani trochę jej nie przeszkadzała, a nawet w pewnym stopniu napawała ją dumą.

Na miejsce dotarła dopiero pół godziny później - unikała zbytniego pośpiechu, bo ten na pewno przyciągnąłby niepotrzebną uwagę. Spod sporej warstwy brudu na mocno sfatygowanym szyldzie wyzierał ledwie widoczny napis „U elfiej córy”. Kiedyś znak ten uchodził chyba za dzieło sztuki, teraz pewnie mało kto w ogóle zwracał na niego uwagę. Wbrew temu, czego mogła się spodziewać po napisie, właścicielem był wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Z pewnością budził postrach u niesolidnych klientów, całkiem możliwe że wszedł w posiadanie znaku rozpoznawczego swojego interesu dzięki sile perswazji swoich potężnych pięści, wielkością przypominających bochny chleba. Nie wyglądał na głupiego, ale też cały przybytek znajdował się w okolicy, gdzie nadzieję chowa się głęboko do kieszeni, żeby nikt jej przypadkiem nie ukradł; w takich miejscach do przeżycia potrzeba przynajmniej jednej z dwóch cech: siły albo sprytu. Ten tutaj miał po prostu szczęście, natura obdarzyła go oboma tymi atutami. Po długiej chwili milczenia zrozumiał chyba, że to na niego spadł karb rozpoczęcia rozmowy.
– Czego? – To jedno słowo niosło ze sobą tyle negatywnych emocji, że białowłosa zaczęła zastanawiać się w jaki sposób nie wybuchło. W odpowiedzi wystawiła nieco przed siebie swoją lewą rękę i wyprostowała palec wskazujący.
– Mówić nie umiesz? – dalej wyczuwała niechęć, choć teraz przynajmniej udało jej się go jakoś zainteresować. Krótko pokręciła głową, a potem przybliżyła rękę nieco bliżej niego.
– Jeden. Co jeden? Pokój?
Klasnęła w dłonie, a potem rozcapierzyła wszystkie palce.
– Dziesięć dni? Z jedzeniem? Nie? Cztery srebrne, płatne z góry.
Arwena pokazała mu złotą monetę. Na jej widok niemalże zaświeciły mu się oczy. Minęła chwila, nim zorientował się że ona naprawdę chciała nią zapłacić.
– Nie mam jak wydać, musisz poczekać… – przerwał ze zdumieniem odmalowanym na twarzy, bo rzuciła mu krążek i wyciągnęła dłoń, czekając aż coś jej da. Mężczyzna dokonał cudu zręczności i złapał gryfa zanim ten poleciał gdzieś między butwiejące meble, a potem pogrzebał chwilę gdzieś za ladą żeby dać jej klucz. – Drugie drzwi po lewej.

Wnętrze nie powalało luksusem: naprzeciw drzwi stał jedyny mebel, czyli stare, rozlatujące się powoli łóżko, a siennik wyglądał tak, jakby żyjące w nim stworzenia były gotowe spacyfikować każdą istotę niepotrafiącą spać spokojnie; wychodzące na północ okno ledwo przepuszczało jakiekolwiek światło, podłoga… jeśli gdziekolwiek na świecie istnieją podłogi, z których można bez obaw jeść, to ta tutaj była ich kompletnym zaprzeczeniem. Marwolaeth podejrzewała, że mogłaby się zatruć spożywając cokolwiek, co przebywało dłużej w tym pomieszczeniu.
Rozwiązała tobołek i zapoznała się jeszcze raz z jego zawartością; kilka zwojów drogich tkanin, zestaw szpulek różnokolorowych nici, igły, przybory do haftowania… długą chwilę zajęło jej wysupłanie czterech dobrze ukrytych kryształków podarowanych przez Mamarię. Sięgnęła do nich umysłem i stworzyła kanał pomiędzy nimi, a swoim ciałem, pozwalając magicznej energii powoli ją napełniać. Gdy zebrało się jej zbyt wiele, ukierunkowała ją; na łóżku pojawiły się dwa sztylety o długich, wąskich ostrzach oraz suknia; żeby poruszanie się w niej nie było tak kłopotliwe - koniec końców od tego zależało powodzenie jej zadania - zrezygnowała z bufiastych wstawek i znacznie skróciła rąbek; przy nerkach umieściła kieszonki, w których mogła schować przywołaną broń.
Zdmuchnęła z dłoni pył i zaczęła się przebierać; mimo tego, że się nie spieszyła i zakładała ubranie powoli, ciesząc się zimnym, delikatnym dotykiem nienoszonego jeszcze materiału na swojej skórze, to zostało jej jeszcze sporo czasu, bo ledwie zaczął zapadać zmrok. Postanowiła poćwiczyć; przywołała iluzję i przestała zastanawiać się nad tym co dokładnie robiło złudzenie, skupiając się zaledwie na podtrzymaniu jego istnienia. Jak zwykle nie miała zbyt wiele czasu, żeby zastanowić się jakims cudem to w ogóle działało, ponieważ miraż zbliżył się do niej błyskawicznym piruetem i zaatakował, najpierw gołymi rękami, potem wyimaginowanym nożem. Konsekwentnie unikała wszystkich uderzeń, chcąc przejść do stabilnej ofensywy. Udało jej się to dopiero wtedy, gdy fantom stracił równowagę na nierównych deskach parkietu. Zdobyła przewagę i chwilę później wbiła sztylet w niefizyczne serce swojej widmowej podobizny.
W ferworze walki nie zwracała uwagi na płynący czas; minęło co najmniej kilkanaście minut, na zewnątrz zdążyło się już ściemnić i gwiazdy zaczynały być coraz lepiej widoczne. Chciała niepostrzeżenie wyjść na zewnątrz, a żeby to sobie umożliwić wpuściła do zawiasów okna parę kropel oliwy i poczekała, aż ta się po nich rozprowadzi. Gdy była już pewna że nic nie będzie skrzypieć, otworzyła je.
Wyjście przez okno do zaułka w takiej dzielnicy wiązało się z różnymi możliwymi niebezpieczeństwami, lecz los jej sprzyjał i nie czekały na nią żadne niespodzianki. Skręciła w uliczkę i skierowała się w stronę centrum. Od razu poczuła na sobie zainteresowane spojrzenia, ale szybki, pewny krok chyba odwodził rzezimieszków od próby napadu. Nie chcąc testować swojego szczęścia, w pewnym momencie zmieniła kierunek, przeszła na tyły jakiejś rudery i wspięła się na jej dach. Nie nastręczało to żadnych trudności, ponieważ deski z których zrobiono ściany były niedopasowane, a miejscami zdążyły już solidnie zbutwieć.
Kiedy tylko ogarnęła zmysłami okolicę, doszła do wniosku że miała całkowitą rację - przed budynkiem stało sześciu drabów, czekających aż stamtąd wyjdzie. Nie mając zamiaru sprawdzać kiedy dokładnie zawiedzie ich cierpliwość, przeskoczyła na sąsiadujący dach. Nie przejmowała się, czy cokolwiek usłyszą - jeśli ją zauważą, to i tak zmitrężą sporo czasu zanim dostaną się na górę.
Już prawie dotarła do bezpieczniejszej strefy miasta, bo tylko kilka przecznic dzieliło ją od ulic, na których paliły się pochodnie. Znajomość metropolii sprawiała, że nie musiała się jakoś specjalnie skupiać na wędrówce i kierowała się do celu bez udziału świadomości. Jedyną niedogodnością była delikatna, prawie niewyczuwalna poświata magii otaczająca suknię; normalnie ubrałaby coś, co nie wygląda podejrzanie, przy okazji oferując sporą swobodę ruchów, teraz jednak główną przeszkodę stanowiły dwa czynniki: po pierwsze, wszystko co mogła na siebie założyć spaliła przed ucieczką z miasta; po drugie Mamaria uparła się przy wyjściowej kreacji. Nie można było odmówić logiki jej tokowi rozumowania, bo skoro Arwena miała udawać jej służącą, to musiała mieć na sobie coś odpowiednio reprezentatywnego, a przecież nie wiedziały jak potoczy się sytuacja. Tylko że dla Marwolaeth odczuwana magia stanowiła spory problem, ponieważ dezorientowała. Była na tyle słaba, że nikt nie powinien zwrócić na nią uwagi, ale połączenie ponadprzeciętnego zmysłu magicznego elfki i bezpośredniej bliskości stworzonego materiału składały się na efekt, którego nie mogła zignorować.
Wreszcie dotarła do karczmy, w której zatrzymała się nimfa; jej głównymi gośćmi byli nieumarli, piekielni i demony. Człowiek, który zaadoptował dawny bank na knajpę i noclegownię dla takiej mieszanki towarzyskiej musiał być albo bardzo głupi i naiwny, albo miał świetne wyczucie tego, co było innym potrzebne. Biorąc pod uwagę, że prowadził ten interes już którąś dekadę z rzędu, możliwa odpowiedź była tylko jedna. Odnalezienie odpowiedniego pokoju zajęło jej kilka minut, lecz zamek w oknie nie był wyrafinowany i stawiał opór tylko przez ułamek tego czasu.
Nieoświetlone jeszcze wnętrze może i nie powalało luksusem, jednak z pewnością było o kilka rzędów wygody ponad tym, co wynajęła dla siebie Arwena. Spostrzeżenie dywanu - najlepszego przyjaciela każdego, kto chce poruszać się cicho - napełniło ją ulgą. Szybko znalazła dla siebie odpowiednią kryjówkę - wysokie sklepienie pomieszczenia umieszczonego na najwyższym piętrze zapewniało ochronę cieni, których nie naruszyłoby nawet rozpalenie ogniska. Pozostało jej tylko oczekiwanie.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Podróż z Mamarią była bardzo monotonna; płaski krajobraz równin pokrytych kilkucalową warstwą śniegu rzadko był przez cokolwiek zakłócany, i tak samo nieczęsto oni przerywali ciążącą między nimi ciszę. Ten dziwny nastrój udzielił się także Calirianne, więc dla Davrosa jedynym zajęciem od świtu do nocy było nudzenie się. Tutaj wszystko co ciekawe było widoczne już z odległości kilku staj i zanim udało się z tym spotkać, człowiek miał już tego serdecznie dość. Znosiłby to znacznie lepiej, gdyby kondycja naturianki nie była w tak opłakanym stanie. Co jakiś czas - jego zdaniem zdecydowanie zbyt często - prosiła o postój, który trwał około pół godziny. Ale kiedy tylko na horyzoncie zamajaczył Arturon, zaczęła na powrót przypominać kobietę, którą poznał i polubił kilka dni wcześniej - znów była wygadana i bezczelna, reagowała na każdą zaczepkę, a na jej twarzy często gościł uśmiech.
Pod mury dotarli mniej więcej w południe; rozpoczęła się egzekucja planu ułożonego wspólnymi siłami całej trójki; każde z nich miało do odegrania jakąś rolę i o ile wszystko miało obracać się wokół nimfy, to na Arwenie będzie spoczywać ciężar spięcia akcji w spójną całość. Przejście przez bramę było kłopotliwe - strażnicy niechętnie spoglądali na Davrosa i wyrazili tę niechęć poprzez szczegółowe przeszukanie ich rzeczy, jednak nie znaleźli tam nic, co unimożliwiłoby im wejście do miasta.
Początkowe założenia były jasne - wszystko miało rozegrać się dzisiejszego wieczora - zatem aby Marwolaeth miała pole do manewru, musiało minąć jeszcze przynajmniej kilka godzin. Nie mogli przeczekać tego czasu gdzieś w gospodzie, bo o tej godzinie mało kto w nich przebywał, a to narażało ich na przedwczesną konfrontację.
Żeby tego uniknąć, udali się do dzielnicy handlowej i, na Prasmoka, od razu dało się zauważyć, iż Arturon jest jednym z handlowych centr kontynentu, bo można tu było znaleźć chyba wszystko, co miała do zaoferowania cywilizacja: przyprawy i przysmaki z najróżniejszych zakątków świata, tkaniny cieńsze niż tchnienie wiatru, misternie zdobioną biżuterię i cokolwiek, o czym można było zamarzyć. Kupcy nie przejmowali się, jakiej rasy są ich klienci, ponieważ prawdziwy człowiek interesu ma jeden cel: aby złoto spływało jak najszerszym strumieniem prosto do jego sakiewki. Do tej pory w życiu wojownik nie miał okazji odwiedzić żadnego z większych targów perły Morza Cienia, więc wszystko przyprawiało go o zawrót głowy, lecz Mamaria ciągle zbijała go z nóg, powtarzając, iż największe bogactwa i dziwy kryją się w magazynach i portowych składach.
I gdy wreszcie dotarli do wytypowanej wcześniej karczmy, mieli pełne brzuchy, a torba którą niósł na ramieniu najemnik była dużo cięższa, niż po wejściu do miasta. Właściciel zgodził się wynająć pokój na ostatnim piętrze dopiero po przekonaniu go kilkoma srebrnymi. Kiedy Davros miał już klucz, zaniósł ich rzeczy na samą górę i wywiesił za oknem zimowy płaszcz naturianki. Nimfa zdążyła zamówić już wino, z entuzjazmem opróżniała kolejne kieliszki, więc kiedy tylko pojawił się na dole, dołączył się do niej. Ich rozmowa stopniowo przechodziła w obustronny bełkot, ale to były tylko pozory - od upicia się chroniły ich amulety, które kobieta przygotowała już wcześniej. Po jakimś czasie na głównej sali było coraz mniej ludzi, więc i oni się zebrali. Po dostaniu się do pokoju ona położyła się na łożku, a on usiadł przy stoliku wstawionym do pokoju.
Nie musieli czekać długo, bo nie minęło nawet pół godziny, a za drzwiami usłyszeli przyciszone głosy, a potem ktoś zaczął majstrować przy zamku. Ten wytrzymał zaskakująco długo - aż półtorej minuty - i do środka weszło czterech mężczyzn. Na przedzie szedł wysoki, postawny i bogato ubrany jegomość o arystokratycznej twarzy, po jego obu stronach wyrastało dwóch osiłków o nieinteligentnych twarzach. Specyficzny pochód zamykał blondasek z blizną na twarzy, którego wygląd można było opisać jednym przymiotnikiem: śliski. Na pierwszy rzut oka nie było w tym nic nadzwyczajnego, lecz im dłużej się komuś przyglądał, tym bardziej niepokojące to było. Własnie on udał się w stronę Davrosa. Nie musiał podchodzić blisko, aby wyczuć w jego oddechu alkohol.
– Jest upity w trupa – powiedział i odwrócił się w stronę łóżka. – Ona pewnie też.
Najemnik miał nadzieję, że Marwolaeth była gdzieś tu ukryta, bo zebrał się w sobie, aby potem skoczyć na skrytobójcę. Wiedział, że w walce wręcz nie ma z nim zbyt wielkiej szansy, więc spróbował ogłuszyć go jednym ciosem w tył głowy.
Sukinsyn jest twardy – pomyślał, kiedy tamten tylko się zatoczył i zaraz odwrócił w jego stronę. Siłacze wyminęli swojego pracodawcę i już mieli zajść go od boku, gdy za ich plecami - jakby znikąd - pojawiła się Arwena. Wyeliminowała ich z walki błyskawicznymi uderzeniami, które z czystym sumieniem można nazwać chirurgicznymi, bo po interwencji chirurga przeważnie nie jest się w stanie chodzić przez jakiś czas, a czasem ubywa też części ciała.
Va Marl, widząc rozwój sytuacji, chciał się salwować ucieczką, ale wtedy właśnie wojownik skoczył na niego - przy okazji uchodząc z linii sztyletowi zabójcy - i zwalił go na ziemię.
– Co to ma być, do jasnej cholery?! – zapytał chrapliwie, ledwo łapiąc powietrze do płuc. – Co to kur… – przerwał, bo poczuł dotykający jego ciała nóż.
– Xertes, każ swojemu siepaczowi przestać walczyć i wtedy będziemy mogli porozmawiać – Mamaria postanowiła wstać i rozpocząć negocjacje. – Inaczej on poderżnie ci gardło.
– Verto, poddaj się. Poddaj się, na bogów! – zawołany zatrzymał się w połowie kolejnego cięcia. Elfka wykorzystała sytuację - wytrąciła mu broń z dłoni i powaliła na podłogę. Nie czekając na rozkaz, związała mu ręce i nogi, a potem zajęła się ochroniarzami. Kiedy już skończyła, najemnik puścił mężczyznę, jednak profilaktycznie stanął przy drzwiach; kiedy jej krewny powoli wstawał, Mamaria znowu zaczęła mówić.
– Widzisz, Xertes, popełniłeś jeden bardzo duży błąd. Kiedy już wiedziałeś o moim istnieniu, to zamiast spróbować się ze mną skontaktować, postanowiłeś mnie do tego zmusić siłą, ryzykując moim życiem.
– Zignorowałabyś mnie, tak jak przez cały ten czas…
– Posłuchaj mnie! – przerwała mu z wściekłością wypisaną na twarzy. – Czas, kiedy mogłeś coś mówić i stawiać warunki skończył się, kiedy wynająłeś tego człowieka. Przestałam interesować się rodziną, bo tak było dla wszystkich bezpieczniej. Ja nie miałam problemu z waszymi wrogrami, wy nie mieliście z moimi. Lecz kiedy ktoś z mojego rodu wynajmuje na mnie skrytobójcę… Nie uważasz, że musiałam zareagować? To pytanie retoryczne, nie odpowiadaj. Zebrałam wszystko czego byłam pewna, poszastałam pieniędzmi żeby dowiedzieć się więcej i wiem już wszystko, co będzie mi potrzebne. Zbieraj się, przedstawisz mnie twojemu bratu.
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

To dlatego nalegałaś na suknię. Nie podejrzewałaś, że będziemy musiały udać się na oficjalne spotkanie z arystokracją, ty to po prostu wiedziałaś.
– Początkowo nie miałam takiego zamiaru, chciałam jedynie zestawić sobie jakiejś wyjście z możliwie trudnej sytuacji. Dopiero potem ten plan wpadł mi do głowy, a ciebie już wtedy z nami nie było…
– A nie uważasz, że ja będę nie na miejscu? – zapytał Davros, przerywając jej wyjaśnienie. – Jestem najemnikiem, przyprowadzenie mnie na audiencję u głowy rodu będzie jak splunięcie w twarz. W ten sposób tylko pogorszysz swoją sytuację.
– Nie do końca. Dawne zwyczaje arturiańskiego dworu pozwalały ludziom o odpowiednio wysokiej pozycji przebywać pod protekcją zbrojnych, o ile ci należeli do rodziny. Sporo rębajłów dzięki temu dostąpiło oficjalnej adopcji przez rody, czyniąc ich tym samym dalekimi kuzynami najważniejszych person. Kiedy jeszcze żyłam w dworku z rodzicami, niektórzy nadal z tego korzystali, choć większość zaczęła szukać innych możliwości, skłaniając się raczej ku korzystaniu z wynajętych służących. Nie dość, że tak było taniej, to jeszcze reputacja familii nie była narażona na szwank z powodu wybryków nieobytych w etykiecie wojowników. Niezależnie od tego jak sytuacja wygląda dziś, będą musieli wybaczyć mi zarówno nieznajomość etykiety, jak i skromność świty.
– Bardzo dobrze to sobie przemyślałaś, ale jest jeden bardzo ważny problem: nikt nie włączył mnie do twojej rodziny. Twój ród jest szacowany i znany, nie uda ci się tego sfałszować, a nie możemy polegać na blefie, nie w takiej sytuacji.
– Do Va Marlów? Rzeczywiście nie. Lecz zauważ, że ja mam dwie rodziny, bo opiekował się mną Levarth z rodu Mikhale, więc zostałam adoptowana nieformalnie, przez przyjęcie opieki. Niedługo przed swoją śmiercią, mój mistrz tak samo postąpił z tobą. Jest tylko jedna osoba, która może temu zaprzeczyć, a Merverusa ciężko w ogóle zacząć szukać, nie mówiąc już o jego znalezieniu. Ta wersja wytrzyma kwestionowanie tak długo, jak ty się z niczym nie wygadasz. Zaufaj mi, nic ci się nie stanie – powiedziała to tonem, który jednoznacznie uciął dyskusję.

Ochroniarze Xertasa nie byli problemem logistycznym - kiedy przemieniony przedstawił karczmarzowi sytuację, ten bez zbędnych komentarzy wytłumaczył mu jak znaleźć wyjście dla dostawców i co dalej zrobić z nieprzytomnymi. Później, kiedy w piątkę opuszczali gospodę, także nie robił żadnych problemów - najwyraźniej tego typu sytuacje były tutaj na tyle częste, aby przestał się nimi przejmować.
Idąc przez miasto, starali się nie zwracać na siebie uwagi strażników i innych przechodniów; przyjazne, acz przyciszone głosy, którymi się do siebie odzywali uspokajały czujność. Mamaria wzięła pod rękę swojego krewnego, a Marwolaeth zabrała się z Verto - wyglądali przez to jak dwie pary, którym dla ochrony towarzyszył Davros; dzięki temu mieli dodatkowo pewność, że żaden z mężczyzn nie ucieknie - skrytobójca był rozbrojony, więc w razie walki nie stanowiłby dla Arweny specjalnego wyzwania, a Xertes nie miał absolutnie żadnych szans z nimfą, która, ze względu na swój tryb życia, była znacznie bardziej wysportowana od niego.
Idąc ulicami na północ, zabudowania wokoło się zmieniały; przechodząc od warsztatów rzemieślników i domów robotników, przez sklepiki, magazyny i malutkie ryneczki, do strefy pod pałacem, gdzie mieściły się instytucje publiczne oraz posiadłości szlachty ze sporymi ogrodami. Z każdym kolejnym zakrętem naturianka szła pewniej, aż wreszcie to ona pokazywała pozostałym kierunek, pokazując jak dobrą miała pamięć. Niestety, kiedy stanęli przed siedzibą rodu, coś jakby ją wstrząsnęło.
– Kiedyś to wyglądało zupełnie inaczej. Wiesz może kto jako ostatni remontował ten budynek? – zapytała swojego prapraprasiostrzeńca.
– Letoren zlecił przebudowę, kiedy tylko doszedł do władzy… A dlaczego pytasz?
– Co to w ogóle ma być?! Ściana przyozdobiona w delikatne, wręcz ledwo widoczne płaskorzeźby z motywami roślinnymi, wprost wyjęta z dawnych elfich marmurowych willi. Umieszczony na niemalże surowych podporach wykusz, przypominający te, które krasnoludy wykuwają w swoich podziemnych miastach. Gzyms za to wygląda tak, jakby komuś spodobała się głowica kolumny z niebiańskiego domu, więc przejechał nią po całym froncie. Zniknął ogród z labiryntem, pośrodku którego była samotnia z szepczącą cicho fontanną, zastąpiony wielokwiatową łąką.
A skrzydło biblioteczne?! – Mamaria nagle się zbulwersowała, a w jej głosie słyszeć dało się łzy. – Ze swoimi balkonikami wspartymi na przepięknie ozdobionych kolumnach, licznymi podcieniami oświetlonymi magicznymi lampkami, pozwalającymi na ucieczkę od letnich upałów podczas lektury… Te zapierające dech w piersiach archiwolty ozdobione scenkami rodzajowymi, stiukowe kasetony tworzące na sklepieniach wielkie dzieła sztuki… Wszystkie te elementy zwieńczone świetlikiem nad czytelnią. Kur.wa mać, to była architektura w najczystszej, najidealniejszej postaci! Do jasnej cholery, gdzie się podziała najpiękniejsza część dworku?! – chwyciła Xertesa za kurtę i zaczęła nim potrząsać. Po jakimś czasie puściła go, tylko po to, żeby ukryć twarz w dłoniach. – Widzisz krewniaku, to co się stało z tym miejscem jest idealnym przykładem, iż za odpowiednią cenę można kupić wszystko, ale z dobrym gustem to trzeba się urodzić.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Davros zdezorientowany słuchał tyrady Mamarii. Nawet nie podejrzewał, iż posiada ona tak rozległą wiedzę na temat architektury, a musiał przyznać, że sam nie był w tych tematach żadnym specjalistą. Dla niego budynek miał mieć komplet ścian i dach, cała reszta była po prostu dodatkiem, dlatego też wszystkie te fachowe określenia przeleciały niezrozumiane przez jego głowę. Szczęśliwie Arwena zobaczyła jego zagubienie i gdy zaczęli iść wolnym krokiem w stronę drzwi po alejce wysypanej kolorowym żwirem, podjęła rozmowę.
Nie wiesz o co w tym wszystkim chodzi? – mężczyzna nie miał pojęcia, czy przypadkiem sobie z niego nie kpi, tylko że tak naprawdę teraz niewiele go to obchodziło.
– Szczerze powiedziawszy, to nie.
A czego nie zrozumiałeś?
– Hmmm… – wymruczał zamyślony. Przez kilka chwil przypominał sobie kolejne elementy wypowiedzi przemienionej. – Co to jest wykusz? Gzyms? Podcień? Świetlik?
Wykusz to taka jakby dobudówka wystająca z jednej ze ścian, jeden jest kilka stóp nad drzwiami. Gzyms to ten wypust, który ciągnie się przez cały front. Podcień to przestrzeń przy gruncie ograniczona słupami, a świetlik to przeszklony dach służący do oświetlenia pomieszczenia pod nim.
– Jak już to wytłumaczyłaś, to nazwy brzmią logicznie. Swoją drogą, skąd to wszystko wiesz?
Gdy jeszcze przyjmowałam zlecenia, musiałam być obeznana w terenie. Informacje zdobywałam różnie, czasem samodzielnie, czasem od innych. A jedyne osoby, które zwracają uwagę na najdrobniejsze szczegóły budynków to architekci. Kiedy któryś raz z kolei tłumaczono mi czym są planty, atrium albo jakie są różnice poszczególnych rodzajów dachów, zdecydowałam przyłożyć się do nauki. Podejrzewam, że z Mamarią było dokładnie tak samo…
Chciał coś odpowiedzieć, choćby podziękować za wytłumaczenie, jednak znaleźli się już przed wejściem do posiadłości. Nimfa odezwała się po raz pierwszy odkąd weszli na teren posesji.
– Verto, możesz znikać. Cokolwiek nie chciałbyś już teraz zrobić, nijak mi nie zaszkodzisz. Xertes, powiedz mu że wypełnił powierzony mu kontrakt.
– O czym ty… Ach, rozumiem. Tak, zrobiłeś to o co cię prosiłem. Kiedy tylko uda mi się uporządkować sprawy, dostaniesz obiecane pieniądze.
Słysząc to, skrytobójca bez słowa sprzeciwu wyrwał się spod ramienia Marwolaeth i - jakby obawiając się, iż w każdej chwili ktoś może mu zabronić odejścia - ruszył szybko przed siebie. Cała czwróka obserwowała jego sylwetkę, dopóki nie zniknął w cieniach budynków.
– Skoro to możemy uznać za załatwione… – Mamaria chwyciła kołatkę i uderzyła nią kilkukrotnie. Przez jakieś półtorej minuty wydawało się, że będzie musiała zrobić to jeszcze raz, bo wnętrze wydawało się martwe, lecz potem drzwi się otworzyły; za nimi stał nienagannie ubrany lokaj, po którym nie było widać nawet śladu zaspania - przykład zwycięstwa profesjonalizmu nad ograniczeniami fizycznego ciała.
– Witam państwa, co państwa do nas… Lordzie, nie spodziewałem się tak specyficznej kompanii. W czym mogę pomóc?
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

– Obudź Letorena – odezwał się Xertes.
– Czy to aby na pewno konieczne? – sprzeciwił się lokaj, a Marwolaeth usłyszała syknięcie Mamarii. Pewnie kiedy jeszcze tu mieszkała, takie zachowanie było niedopuszczalnie, ale skrytobójczyni wiedziała, że ostatnimi czasy stosunki pomiędzy służącymi i panami stały się znacznie bardziej liberalne - sama zbyt czesto korzystała z takich przebrań, żeby dostać się bliżej swojego celu. Zawsze czujnie obserwowała otoczenie oraz słuchała tego, co mają do powiedzenia ludzie wokół, a Dilag dzielił się z nią swoimi doświadczeniami wystarczająco często, żeby mogła wyciągnąć odpowiednie wnioski.
– Mamy dla niego wieści, które nie mogą czekać aż do ranka.
– Zatem zapraszam – sługa odsunął się od drzwi i wskazał niespodziewanym gościom słabo oświetlone wnętrze korytarza. Dla elfki cienie nie stanowiły najmniejszego problemu; na ścianach dało się zauważyć roślinne oraz zwierzęce motywy, dla których tłem były piękne pejzaże przedstawiające góry, wzgórza i rozległe prerie. Ktokolwiek wykonywał tę dekorację, musiał być mistrzem w swoim fachu, bo płaskorzeźby zostały wykonane we wręcz symboliczny sposób, a mimo wszystko zaskakiwały detalami. Wszystko składało się z góra kilku linii, a oglądający i tak nie miał problemów z rozróżnieniem poszczególnych fragmentów składowych każdej ze scen. Niespójność stylistyczna - na którą tak skwapliwie zwróciła uwagę nimfa - była obecna także tutaj, ponieważ dekoracje przedstawiające faunę i florę były charakterystyczne dla elfów, a konwencja wykonanie jednoznacznie wskazywała na inspiracje krasnoludzimi dziełami. Na szczęście tym razem naturianka nie miała powodów do narzekań, bo miszmasz form był efektem pracy artysty, który miał na jej wykonanie konkretny pomysł i zrealizował go w gustowny sposób. Zainteresowana taką estetyką chciała rozejrzeć się po pozostałych pomieszczeniach, jednak teraz nie miała na to czasu - lokaj wysforował się na przód i zaczął ich prowadzić wgłąb budynku, do holu, z którego można było przejść do pozostałych pomieszczeń na parterze dzięki długiej galerii, bądź udać się na jedno z dwóch wyższych pięter. Sługa skierował się w prawo i wszedł do pierwszego pomieszczenia z brzegu i tam poprosił ich o spoczęcie. Przeprosił, iż zaprowadził ich do sypialni, a nie jednego z pokojów gościnnych, tłumacząc się domniemaną rychłością sprawy. Potem zniknął, udając się po swojego pana.
– Cała służba się tak zachowuje? – zapytała Mamaria, kiedy tylko za mężczyzną zamknęły się drzwi.
– Tak.
– Dla moich rodziców byłoby to niewyobrażalne, aby byle majordomus próbował wyperswadować im jakieś zamiary. Kazaliby go wychłostać.
– To były inne czasy. Poza tym, takie podejście też ma swoje zalety, choćby zaczynając od tego…
– Wiem. – Nimfa przerwała swojemu krewniakowi. – Nie mówię że to źle, po prostu jestem zaskoczona. To nie tworzy konfliktów z niektórymi rodami? Na pewno pozostał ktoś konserwatywnie przekonany o niższości służby.
– Największe arystokratyczne rodziny nie zgadzają się z czymś takim, lecz i to się zmienia. Świat powoli idzie do przodu, przynosząc zmiany, pokolenie za pokoleniem.
– A Va Marlowie się wyłamali. Poznaliście biedę i teraz inaczej patrzycie na świat, co?
– Tak. Ale wiele rodzin postanowiło podważać decyzję królowej i zerwali stosunki z naszą gałęzią rodu. Uważają, że staliśmy zbyt blisko plebsu, aby teraz nosić szlacheckie miana, chociaż to tylko przykrywka. Tak naprawdę boli ich to, że Letoren zarabiał kiedyś ich kosztem.
– W jaki sposób?
– Gdy jeszcze nie zyskaliśmy pozycji, musieliśmy liczyć się z każdym groszem. Nie było źle, jednak wszystko musieliśmy zdobyć samodzielnie, bo od drugiej gałęzi rodziny rzadko mogliśmy liczyć na jakąś finansową pomoc. W pewnym momencie mój brat wpadł na genialny pomysł: korzystając z przywilejów dawanych przez nazwisko, słuchał planów wielkich panów. Jeśli zdobywał jakieś informacje, sprzedawał je kupcom albo bogatym spekulantom. W ten sposób zapewniał nam komfortowy żywot przez jakiś rok. Później rodziny zaczęły domyślać się jak wygląda sytuacja i zaczęli uważam o czym przy nim mówią. Jego dawni klienci nie pozwolili nam umrzeć, co jakiś czas podrzucając jakąś pomoc, w nadziei, że kiedyś jeszcze wyświadczymy im jakąś przysługę. Kiedy został głową rodu, znowu pokazał że ma smykałkę do interesów, inwestując znaczną część przejętych bogactw. Na początku go przeklinałem, lecz po czasie okazało się, że miał rację. Remont tego pałacu kosztował dwukrotność tego, co poniewczasie odziedziczyliśmy, a nie był nawet kroplą w morzu pieniędzy, które nas zalało.
Zanim Mamaria zdążyła coś odpowiedzieć, otworzyły się drzwi.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Letoren wszedł do pokoju, zabraniając tego samego swojemu lokajowi. Najpewniej pomyślał, że to co miało zostać tu powiedziane, przeznaczone jest tylko dla jego uszu. Wyglądał jak starsza wersja Xertesa - równie postawny, lecz nieco wyższy i z twarzą, na której czas zaczął odbijać już swoje piętno. Oprócz wieku, największą różnicą były włosy - przystrzyżone krótko rude kosmyki tworzyły wokół jego twarzy sympatycznie wygladającą czuprynę - oraz równo przycięta broda, która upodabniała go do wojownika z dalekiej północy. Jego młodszy brat za to zapuścił swoje ciemne włosy i pozbywał się wszelakiego zarostu.
Nie tracił ani chwili - usiadł na krześle stojącym nieopodal drzwi, wyraźnie pokazując, że oni - po drugiej stronie pokoju - są jego petentami. Na wszystkich patrzał przez jakiś czas, wyraźnie coś oceniając. Najkrócej zaszczycił uwagą swojego krewniaka, a najdłużej obserwował Marwolaeth. Nie sposób było powiedzieć, czy to dlatego iż Arwena wyglądała niecodziennie - w końcu rzadko spotyka się kogoś z opaską przesłaniającą górną część twarzy - czy też może wiedział już kim jest.
W końcu najemnik zaczął zastanawiać się nad uczynieniem czegoś, co zmusiłoby gospodarza do wygłoszenia jakiegokolwiek komentarza, ale wtedy - jakby to wyczuwając - tamten się odezwał.
– Czyżby to był impertynencki zamach na moje życie? – Po tych słowach zapadła cisza; Letoren ich testował i szybko okazało się, że to jego brat wymiękł najszybciej - wziął głęboki oddech i już miał coś powiedzieć, lecz dziedzic wybrał ten moment, żeby kontynuować. – A może pokaz władzy? Bo jeśli nie, to nie widzę potrzeby wprowadzania tu zbrojnych. Mam nadzieję bracie, że nie obudziłeś mnie bez powodu.
– Skądże, krewniaku – Mamaria najwyraźniej postanowiła uratować sytuację. Wtrącenie się do rozmowy było ryzykownym przedsięwzięciem, tylko że młodszy z Va Marlów wyraźnie był słabszym graczem od swojego brata. – Musisz mi też wybaczyć obecność mego kuzyna Davrosa, jednak w trosce o moje bezpieczeństwo zdecydował mi się towarzyszyć. Przez dziesięciolecia nie bywałam na arturiańskim dworze, więc nie znam aktualnych zwyczajów i musiałam kierować się tym, co udało mi się zapamiętać.
– Rozumiem pewien stopień… zaśniedziałości w kontaktach towarzyskich i dlatego jestem w stanie wybaczyć to zachowanie, jeśli tylko dowiem się kim jesteś. Cohue wspominał, iż nie udało mu się poznać waszych imion.
– Tak jak już wspominałam, to jest mój kuzyn Davros – słysząc to, najemnik skłonił głowę Letorenowi. – A Arwena to moja osobista służąca. Ja zaś nazywam się Mamaria Papira Quogera Sidera Va Marl. Jestem siostrą Derli, co czyni mnie waszą praciotką z jakichś dwudziestu pokoleń wstecz.
Milczenie było tak bardzo wymowne, że niemalże osiągało fizyczną manifestację. Nawet w skąpym oświetleniu sypialni dla gości widać było, że Letoren z jednej strony nie wierzy w to, co właśnie zostało powiedziane, a z drugiej boi się możliwego obrotu sprawy. Chyba chciał wyjść z twarzą z tej wymiany zdań, bo po niecałej minucie znów się odezwał.
– Chyba pani żartuję, iż uwierzę w to tak po prostu, bez żadnych dowodów.
– Nie tego po tobie oczekuję, Letorenie. Przemawiasz z rozsądkiem, a rozsądek to bardzo cenna cecha. Chciałam cię po prostu o tym poinformować, bo kiedy zajmę należną pozycję, będzie mi potrzebna wszelaka pomoc przy przejmowaniu władzy. Gdybyśmy zaczęli walczyć między sobą jak dzieci, inne rodziny wykorzystałyby to, żeby jeszcze bardziej ograniczyć nasze wpływy. Żeby tego uniknąć, będę potrzebowała informacji. Większość z nich jest w twoim posiadaniu, więc nie chcę widzieć w tobie wroga.
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

– Miło mi to słyszeć – Letoren wydawał się pozbawiony energii, z którą wkroczył do pomieszczenia. Ale czy mogła mu się dziwić? Pojawił się jako ktoś z władzą, teraz pozostała mu jedynie świadomość, że uśmiech los był chyba tylko szyderczym chichotem. – A teraz wybaczcie, lecz wrócę do łóżka, jutro czekają mnie obowiązki głowy rodu. Cohue zajmie się waszymi dalszymi prośbami.
Drzwi za nim zamknęły się delikatnie - mimo wszystko, nawet w takiej sytuacji panował nad emocjami i nie dał przejąć im nad sobą kontroli. Kiedy kroki gospodarza ucichły, odezwał się Xertes.
– Jak myślicie, zareaguje w jakiś sposób?
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, Marwolaeth pstryknęła palcami, a gdy ich uwaga skupiła się już na niej, przyłożyła dłoń do swojego ucha. Nie musiała pokazywać nic więcej, od razu zrozumieli to, co chciała im przekazać; zamiast wdawać się w dyskusję, zaczęli zbierać się do wyjścia - Davros z przodu, ona z tyłu.

Potem udali się do karczmy, ona sama jednak powiedziała, że woli zostać na zewnątrz i obserwować otoczenie. Mamaria nie wyglądała przekonaną tym wytłumaczeniem, a mimo to przyjęła je bez słowa.
Prawda była taka, że Marwolaeth chciała w spokoju przemyśleć niedawne wydarzenia i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski; w obecności gadatliwej kobiety nie byłaby w stanie tego osiągnąć, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nimfa ją pociągała. Nie wiedziała co dokładnie jest w tej kobiecie szczególnego - niecodzienna, ostra uroda? A może absolutna pewność siebie, której nie traciła nawet wtedy, kiedy ktoś trzymał jej nóż na gardle?
Elfka potrząsnęła głową; nie przyszła tu, żeby skupiać się na swoich fantazjach. Zamiast tego skierowała swoją uwagę na to, co stało się w rezydencji. Chciała wyciągnąć z tego jak najwięcej szczegółów, bo wszystko mogło być ważne - mało kto dorównywał jej umiejętnościami jeśli chodzi o skrytobójstwo, ale kompletnie nie miała doświadczenia jako ochroniarka. Nie chciała, żeby jej pierwsze zlecenie skończyło się śmiercią pracodawczyni.
Musiała przyznać, że w tym co mówił Dilag było sporo racji - zwracając uwagę na rozkład pomieszczeń, początkowo zauważała głównie takie kryjówki i elementy wystroju, które pomogłyby jej w wypełnieniu zlecenia. Wreszcie uznała, iż miejsc do sprawdzenia było tak wiele, że nie zrobiłaby tego przez całą noc, a za broń mogło posłużyć dosłownie wszystko, jeśli tylko walczący był odpowiednio kreatywny.
Nawet nie spostrzegła, jak wraz z pierwszymi oznakami brzasku miasto zaczęło budzić się do życia. Powoli na ulicach pojawiali się przechodnie, handlarze rozstawiali uliczne kramy, sprzedawcy otwierali sklepy, a w porcie wyładunek i załadunek ruszył z pełną parą. Była zmęczona i czuła, że powoli przysypia, więc skorzystała z panującego jeszcze mroku, żeby dostać się niepostrzeżenie do wynajętego pokoju Mamarii. Kobieta leżała na szerokim łóżku, a najemnik spał w fotelu. Zajęła miejsce w drugim z nich i przykryła się kocem.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Słońce najpierw hucznie zapowiedziało swoje przybycie, a potem leniwie, powolutku wyłoniło się zza horyzontu. Po tym, jak wspięło się wystarczająco wysoko, Davros się obudził. Nie dlatego, że była to dla niego naturalna pora pobudki, ponieważ w ciągu swojego życia zdołał przekonać się, iż śpi się wtedy, kiedy jest taka możliwość, a nie jakichś konkretnych godzinach. Nie, powód był znacznie bardziej trywialny - światło wpadające przez okno świeciło mu prosto na twarz i nie mógł z tym zrobić absolutnie nic, oprócz wstania z wygodnego, zagrzanego przez noc miejsca.
Szybki rzut oka wystarczył, żeby zorientować się w sytuacji - Mamaria i Marwolaeth spały. Zdziwiła go obecność tej drugiej - wcześniej w nocy zapowiedziała, że będzie czuwać. Najwyraźniej sen przezwyciężył również ją. Mężczyzna zabrał się za zastałe mięśnie, bo spanie w półleżącej pozycji w fotelu zawsze niosło ze sobą jakieś negatywne skutki; rozciągał się, a kolejne kości wskakiwały na miejsca z satysfakcjonującymi chrupnięciami.
Nie chcąc niepotrzebnie plątać się po pokoju, zabrał miecz, przytroczył go do pasa i udał się do głównej sali, żeby zorganizować sobie jakieś jedzenie. Czekając na śniadanie, jego myśli mimowolnie wróciły do wczorajszych wydarzeń. W przeciwieństwie do elfki, on nie roztrząsał tego co stało się w domu Letorena - polityka nie była czymś, co mogło go zainteresować, a on najcześciej dbał o jakąś sprawę dopóty, dopóki ktoś mu za to płacił. To był jeden z ważniejszych powodów, dla których nie angażował się w tego rodzaju zlecenia - nie w smak było mu walczenie za czyjeś przekonania i interesy. W tym przypadku zdecydował się pomóc nimfie tylko dlatego, że była naturalna i udało jej się w ten sposób kupić jego przychylność.
Zamiast tego, skupił się na zasadzce, którą zastawili w karczmie. Przedtem nie chciał wierzyć w jakieś nadzwyczajne umiejętności elfki - owszem, miała dobry refleks i świetnie kontrolowała swoje ruchy, ale, na wszystkich bogów, jest ślepa - jednak kiedy zobaczył, co potrafi, nie miał wątpliwości: była bardzo dobra. W dodatku ciągle się ukrywała, więc siłą rzeczy musiała nauczyć się nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Odcięła się od dawnego życia, ale odruchowo robiłą wszystko tak, aby nie zwracać na siebie uwagi innych.
Przerwał rozmyślania, bo karczmarz postawił przed nim talerz z jajecznicą i spory kawał bochenka chleba. Błyskawicznie zabrał się za jedzenie i dopiero po przełknięciu pierwszego kęsu uświadomił sobie, jak bardzo był głodny. Gdy był już w połowie porcji, na schodach pojawiła się Mamaria. Musiał przyznać, że z burzą potarganych włosów, ubrana w wymiętą, nieco obcisłą koszulę nocną i z kocem narzuconym na ramiona wyglądała naprawdę pociągająco. Nie dając poznać po sobie efektu jaki na nim wywarła, kiwnął jej głową na powitanie, jak już go zauważyła - co nie było trudne, zważywszy na pustkę w pomieszczeniu.
– Cześć – wymamrotała niewyraźnie, bo akurat ziewnęła. – Mogę się dosiąść?
– Mhm – nie mógł zdobyć się na nic więcej, bo miał pełne usta.
– Dzięki – ciężko opadła na krzesło. Przez chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosem skrobania widelca o talerz - znów dało o sobie znać niewyspanie kobiety. – Co myślisz o wczoraj?
– Letoren wyglądał na zaskoczonego. Swoją drogą, z tego co mówił Xertes, naprawdę udało mu się ogarnąć sprawy twojej rodziny. Jesteś pewna, że chcesz go pozbawić pozycji?
– Szerze powiedziawszy, to nie myślałam nad tym. Ale to nie dlatego, że jego los mi jest obojętny. Po prostu…
– Po prostu co? – Davros zapytał ostrzej, niż początkowo zamierzał.
– Od samego początku chciałam to rozegrać inaczej. Nie wracam do rodziny po to, żeby sięgnąć po władzę.
– Nie? Wybacz mi, jeśli jestem natarczywy, ale co tobą w takim razie kieruje? Chciałaś pomachać wszystkim korzystając ze splendoru odnalezionej dziedziczki rodu, a potem znowu zniknąć?
– Nie ma czego wybaczać, doskonale cię rozumiem. Tak naprawdę, to planowałam przekazać pozycję Xertesowi, a osobiście zniknąć, co jakiś czas sięgając po rodowe pieniądze. Nie chcę… nie, nie potrafię się związać z Va Marlami. Już tak długo żyję bez czegoś co mogę nazwać rodziną lub domem, że nie jestem w stanie do tego wrócić. Sama skazałam się na tę tułaczkę i wydaje mi się, że tak po prostu było lepiej.
– Xertesowi?! – najemnik zapytał zdumiony.
– Uznałam to za najlepsze wyjście z sytuacji kilka tygodni temu. Znalazł mnie, a przecież nikt bez głowy na karku i sporej zaradności nie byłby w stanie powiązać mnie z tym wszystkim. Teraz widzę, że jego brat jest pewniejszym koniem w tym wyścigu.
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

Jak zwykle przbudziła się błyskawicznie, od razu odzyskując całkowitą przytomność. I, na wszystkich bogów, okropnie tego żałowała, bo była jeszcze bardziej obolała niż Davros. Jednak zamiast się rozprosotwać i ulżyć cierpiącemu ciału, skupiła się na otoczeniu; powoli rozszerzała zasięg swojej magicznej percepcji, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości. Choć rozglądała się bardzo uważnie, nie znalazła niczego takiego. Co znacznie gorsze, nie wyczuła też nigdzie Mamarii ani Davrosa. Na stoliku leżał list, ale żeby się z nim zapoznać, musiałaby opuścić gardę skupiając się tylko na nim, więc najpierw wolała dokończyć to, co zaczęła.
Zajęło jej to kilka minut, po których dyszała ciężko, jakby właśnie przebiegnęła kilka mil. Granica jej zmysłu zachowuje się jak guma - dopóki jest relatywnie blisko, jej rozszerzenie nie jest trudne. Problemy rodzą się ze wzrostem odległości - w końcu każdy kolejny cal jest psychiczną walką, którą toczy z własnym umysłem.
Dopiero teraz wstała i rozciągnęła się; wraz z krwią napływającą do kończyn pojawiał się ból, lecz nie zważała na niego i dalej pracowała nad tym, żeby pozbyć się negatywnych skutków snu w niewygodnej pozycji. Kiedy już uznała, że zadbała o co tylko się dało w tak krótkim czasie, zabrała się za czytanie. List nie był długi - składało się nań zaledwie kilka pięknie wykaligrafowanych zdań.
Arweno, udajemy się z Davrosem do miasta. Nie podziwiałam Arturonu przez całe dekady i muszę przyznać, że jest jeszcze piękniejszy niż go zapamiętałam. Mam nadzieję że nie masz mi za złe mojego wyboru. Na swoją obronę mam to, iż spałaś zbyt słodko, abym miała serce cię budzić. Spisałaś się bardzo dobrze, a ja nie jestem w stanie przecenić twojej pomocy, więc skorzystaj z naszej nieobecności aby wypocząć, bo czas największej próby dla twoich umiejętności dopiero się zbliża.
W mojej torbie zostawiłam nieco ruenów, więc gdybyś chciała skorzystać z jakichś rozrywek - nie krępuj się. Jestem pewna, że jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, będziesz w stanie nas znaleźć, a do tego czasu będziemy zwiedzać.
Mamaria.
Jak się okazało, „nieco ruenów” oznaczało dla nimfy pięć gryfów - wystarczająco aby przeżyć w luksusach ponad miesiąc. W innej sytuacji uznałaby ją za naiwną, ponieważ większość ludzi w takiej sytuacji zabrałoby pieniądze i uciekło, jednak biorąc pod uwagę to jak rozegrała sprawę ze swoją rodziną, musiała zauważyć, że elfka nie jest osobą zdolną do takiego postępowania.
W tym momencie jej rozmyślania przerwał głód - zaburczało jej w brzuchu. Stworzyła tabliczkę z rzemykiem i kilka pałeczek kredy, zabrała ze sobą pieniądze i udała się na dół. Na śniadanie było już za późno, za to gospodarz poczęstował ją sporą porcją obiadu - ryżu omaszczonego sosem z cukinni, cebuli, papryki i mięsa. Jak na tak prostą potrawę smakowało wyśmienicie.
A potem udała się na miasto, do dzielnicy portowej, która o tej godzinie pękała w szwach - porozstawiane wszędzie stragany były wprost okupowane przez kupujących, wokół krążyło tylu złodziei, iż wystarczyłoby do całkowitego obsadzenia rynków kilku innych miast, a ponad wszystkim unosiły się aromaty przypraw i krzyki. Bo wydawało się, że krzyczał każdy - handlarze zachwalający wniebogłosy swoje towary, klienci próbowali utargować choćby brązowego, przy nie dając dojść do głosu swoim konkurentom, okradzeni wrzeszczeli, jakby w ten sposób mogli odzyskać utracone pieniędze.
Pośrodku tego szła ona; wprawnie oceniała wystawione na sprzedaż tkaniny, zajadała się słodkościami i oglądała cuda z całego świata. Swoim niecodziennym wyglądem przyciągała uwagę, lecz i tak zainteresowanie jej osobą nie było duże - była w miejscu, gdzie widywano znacznie większe dziwadła.
Po jakiejś godzinie miała dość - wszechobecny zgiełk z każdą chwilą coraz bardziej działał jej na nerwy. Udała się do centrum i usiadła przy jednej z licznych fontann. Spokojna okolica, w której mało kto szedł szybkim krokiem - ludzie z wyżyn społecznych uważali to za nieodpowiednie zachowanie. Podobnie nie na miejscu było przyglądanie się innym, więc nie czuła na sobie zbyt wielu ciekawskich spojrzeń.
Jeszcze niedawno żyła w ciągłym ukryciu i nawet nie pomyślałaby o takim spędzaniu czasu, jeśli nie chodziłoby o jakieś zlecenie. Teraz za jej głową przyjemnie szemrała woda, nos wypełniała rozleniwiająca woń szafranu z któregoś z pobliskichogrodów, a ona mogła nacieszyć się piękną architekturą.
Ten moment pochłonął ją tak mocno, że zbliżającą się do niej osobę zauważyła dopiero wtedy, gdy ta usiadła obok niej.
– Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała rudowłosa. Arwena doskonale znała ten głos - to była przemieniona, która dzięki swojemu sprytowi stworzyła prężnie działającą w Arturonie siatkę informatorów. Jej samej udało się wmieszać między arturońską arytokrację, dzięki czemu mogła bezproblemowo snuć intrygi i obserwować, jak wszyscy rzucają się sobie do gardeł. Kiedy jeszcze elfka przyjmowała zlecenia, Lina była jej informatorką i pomagała jej w wielu rzeczach, traktując jak swoją pupilkę. – A przynajmniej nie tak szybko.
Wróciłam, bo znalazła się dla mnie kolejna robota – napisała szybko na swojej tabliczce odpowiedź.
– Słyszałam. Zastanawiam się jednak co to. Mówiłaś że nie chcesz zabijać, czyżbyś zatem zabrała się za wyłudzanie haraczy?
Nie kpij, proszę, wiesz że tego nie lubię. Ochraniam pewną kobietę.
– Naprawdę…? Cóż, tego się nie spodziewałam. Pamiętaj o mnie, jeśli będziesz potrzebować porady, informacji albo pomocy. – Wstała i już odchodziła, ale Marwolaeth zastukała głośno o swoją tabliczkę. Odwróciła się i przeczytała uważnie pytanie.
Co wiesz o Letorenie Va Marl?
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

Najemnik szedł z przodu, torując im drogę przez tłum. Nimfa mocno trzymała go za rękę - wyglądało na to, że nie chciała zgubić się wśród tłuszczy. Biorąc pod uwagę to, iż nie była do końca trzeźwa - niedawno wychyliła kilkanaście kieliszków sherry - nie było to nic zaskakującego.
Mimo to nie był zły na kobietę - była osobą, na którą ciężko dłużej się denerwować. Zamiast tego zdecydował się doprowadzić ją do porządku - nadszedł na to najwyższy czas, bo niebo zabarwiło się pomarańczoworóżową łuną zwiastującą nadejście nocy.
Szczęśliwie przejście przez dzielnicę handlową nie zabrało im tak wiele czasu; wcześniej nie zagłębiali się w nią jakoś szczególnie, a w dodatku wraz z zachodem słońca większość kupców powoli zbierała swoje kramy i mieszkańcy stopniowo rozchodzili się po mieście, aby podjąć pracę, lub szli oddać się rozrywce - co, patrząc na obłożenie karczm, chyba zdarzało się znacznie częściej. Dzięki temu wrócili do karczmy zanim minęło pół godziny.
– Jak ci minął dzień? – zapytał Davros, widząc Arwenę siedzącą w wynajętym pokoju z jakimś notatnikiem w ręce. Był oprawiony w brązową skórę, na której nie było jakichkolwiek ozdobników. Elfka zaznaczyła czytaną stronę za pomocą fantazyjnie złożonej kartki papieru i przerwała lekturę.
Było całkiem przyjemnie. Pospacerowałam po mieście, odwiedziłam bibliotekę, spotkałam kobietę, która pomagała mi, kiedy jeszcze przyjmowałam zlecenia, więc nieco z nią porozmawiałam.
– Kobietę? Wydawało mi się, że pracowałaś sama…
Bo tak było. Ona sprzedaje informacje, więc pomagała mi w przygotowywaniach. A jak wam minął ten czas?
– Przyjemnie – wtrąciła się nimfa. Ze względu na lekko bełkotliwą wymowę, nietrudno było zorientować się w sytuacji. – Zwiedzaliśmy miasto, kupiliśmy trochę pamiątek, podziwiałam widoki… ogólnie dobrze się bawiliśmy. Ale mniejsza o to. Co tam ciekawego czytasz?
Wyciągnęłam od Liny to, co wiedziała na temat Xertesa i Letorena. Nie jest tego wiele, bo dopiero niedawno bardziej się nimi zainteresowała, lecz wydaje mi się, że w ogólnym rozrachunku to, co udało jej się tu zawrzeć będzie dla ciebie przydatne.
– Ja… naprawdę dziękuję – Mamaria odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili, której najwyraźniej potrzebowała, żeby przetrawić tę informację.
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

Szerokie cięcie z lewej wyłapała na swój długi, dwunastocalowy sztylet, ale gdyby nie stabilna pozycja i wspomożenie się magią, wypuściłaby broń z ręki. Nawet mimo tego czuła się, jakby rękę przeszyła jej błyskawica. Cios był bardzo silny, silniejszy niż te wyprowadzane przez Dilaga. W porównaniu z Davrosem, nawet w najlepszych latach jej mistrz wcale nie mógł pochwalić się jakąś specjalną krzepą; ćwiczył regularnie, jednak najemnik był zmuszony wykorzystywać tężyznę fizyczną na porządku dziennym żeby przeżyć.
Nie chcąc stracić chwili przewagi Marwolaeth rzuciła się do przodu, lecz on po prostu uskoczył w bok, a potem odbił się z powrotem w jej stronę, żeby wyprowadzić kolejne uderzenia. Pierwszemu z nich pozwoliła się ześliznąć po swoim ostrzu - mężczyzna stracił równowagę i postąpił krok do przodu, żeby się nie przewrócić. To wystarczyło, aby przyłożyła mu nóż do gardła. Poczuła pustą satysfakcję z tego, że udało jej się przebić przez jego obronę.
– Gratuluję wygranej – powiedział, kiedy cofnęła rękę.
Nie ma czego gratulować. Gdyby nie ten błąd z twojej strony, znów bym przegrała. Tworząc te słowa w powietrzu była wdzięczna za swoje kalectwo - głos na pewno zdradziłby odczuwaną przez nią gorycz… i wstyd. Po latach szlifowania umiejętności, uważała że jest bardzo trudną do pokonania przeciwniczką, tymczasem przemieniony najczęściej nie miał z nią problemów. Czasem, w takich sytuacjach jak teraz udawało jej się wygrać, ale zaczynała podejrzewać, że za każdym razem działo się tak, bo nie chciał aby popadła w rozpacz.
– Jesteś dla siebie zbyt surowa – wtrąciła się Mamaria. – Obserwowałam wszystko od początku do końca i widziałam, że walczyłaś świetnie. Nigdy nie byłabym w stanie cię stawić ci czoła.
To nie zmienia faktu, że muszę ćwiczyć. Podejrzewam, że ciebie Davros w walce nikt nie pokonał od lat.
– Ty pokonałaś mnie przed chwilą. Tak, wiem, nie o to ci chodzi – dodał zaraz, chyba na widok jej ust, które wykrzywiły się w grymasie złości. – Ostatni raz przegrałem walkę… jakieś półtora tygodnia temu. – Słowa mężczyzny wprawiły ją w osłupienie. Dzień po tym spotkała go po raz pierwszy, w lesie niedaleko Arturonu.
Co? - tylko tyle była w stanie z siebie wyrzucić.
– Tak. Po raz pierwszy od lat spotkałem się z moją przyjaciółką, Satorią. Postanowiliśmy spróbować swoich sił i jak zwykle była górą. Dla twojego pocieczenia, podobnie jak ty jest filigranowa i niezbyt silna.
Kim ona jest?
– Przemienioną starszą ode mnie o jakieś pięćset lat. Uczyła się walczyć długimi latami, kiedy polowały na nią anioły i członkowie pewnej sekty.
Więc to przychodzi z czasem, tak?
– Z ćwiczeniami. Jak na kogoś, kto nigdy tak naprawdę nie walczył o swoje życie, jesteś świetna. Może nawet najlepsza. Twój mistrz wyszkolił cię bardzo przestronnie, jednak bez narażania życia ciężko będzie ci się dalej rozwijać.
Rozumiem…
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

– Przecież już dawno minęło południe – burknął Davros, po raz kolejny wstając z fotela i zaczynając chodzić po dużej sali. Siedzisko było wygodne - miękkie, umieszczono na nim kilka małych poduszek w bogato haftowanych satynowych poszewkach - ale mężczyzna musiał rozprostować kości i dać powolny upust zdenerwowaniu. W zasadzie to wszystko wokół wręcz krzyczało o bogactwie rodziny królewskiej - na ścianie liczne były płaskorzeźby, marmurowa podłoga była pokryta pasmem grubego dywanu, wręcz porażającego kolorami i swoją delikatnością. Okna zasłonięto gobelinami, na których uwieczniono obrazy wielkich bitew, przepięknych krajobrazów czy mitycznych zwierząt. Zasłony tak dobrze spełniały swoją rolę, że gdzieniegdzie pojawiały się małe lampki, żeby goście nie siedzieli w ciemnościach. Mamaria zdążyła już wyjaśnić Arwenie w jaki sposób zbierają magię z otoczenia, aby mogły działać.
Przybyli wcześnie rano, lecz większość petentów już tutaj siedziała, próbując zwrócić na siebie uwagę władcy. Początkowo nikt na nich nie zważał, jednak potem pojawił się herold. Porozmawiał z nimi i zapewnił, iż król wygospodaruje dla nich nieco swojego czasu. Od tej pory przebywający w pomieszczeniu możni i przedstawiciele pomniejszych rodów arystokrackich obserwowali ich grupę z widoczną niechęcią, a najemnika obdarzali jeszcze spojrzeniami pełnymi niesmaku - fakt, że nie oddał swojego miecza tylko wzmacniał te uczucia. Mimo to, nikt nie odważył się rzucić jakiejkolwiek nieprzychylnej uwagi na ten temat.
Nimfa mówiła wcześniej, że to będzie tak wyglądać. Król mógłby przyjąć ich już kilka godzin wcześniej, ale musiał zaznaczyć swoją pozycję. Dobrze to o nim świadczyło - zdążył już się zorientować w sytuacji i wiedział jaką pozycję chce odzyskać Mamaria. Na pewno był też w stanie skalkulować, iż część arystokracji natychmiast opowie się po jej stronie - ich zdaniem kobieta pamiętała jeszcze stare czasy.
– Spokojnie, kuzynie – jej głos nie zdradzał nawet grama irytacji. Co gorsza, wydawała się świetnie bawić! – Jestem pewna, iż Nasza Wysokość ma ważne sprawy, którymi musi się zająć, na przykład wybór koloru nowej pościeli w swoich komnatach.
Kilku obecnych parsknęło śmiechem, reszta spurpurowiała z oburzenia. Zanim gromy spojrzeń zdążyły ich przygwoździć, drzwi do komnaty audiencyjnej otwarły się.
– Mamaria Dalevone wraz z kuzynem Davrosem Dalevone! Jaśnie Król Artur XI Rob, Dowódca Arturiańskiej Floty, Kawalerii i Piechoty, władca wszystkich ziem od środkowej części wybrzeża Morza Cienia aż do rzeki Nefari przyjmie was na audiencję.
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

Zaczęli iść w stronę sali audiencyjnej – prowadziła Mamaria, a Marwolaeth zamykała pochód. Niestety zaraz zaczęły się problemy
— Pani, król prosił tylko ciebie wraz z kuzynem. Nie było mowy o… — obrzucił asasynkę oceniającym spojrzeniem — …nikim więcej.
— Jak najbardziej to rozumiem, kortethi — kobieta posłużyła się elfim określeniem na królewskiego herolda. Żadne z jej towarzyszy nie miało najmniejszego pojęcia, co mogła chcieć dzięki temu osiągnąć. — Arwena jednak nie jest związana z polityką. Przyjęłam ją jako moją osobistą służącą i nie pozwalam jej odstępywać mnie ani na krok. Powody takiego zachowania są chyba dla ciebie idealnie widoczne.
— Obawiam się, że nie rozumiem — mężczyzna świetnie maskował to, iż ta kwestia jest mu w zasadzie obojętna, a oponuje tylko po to, aby móc się w razie czego wytłumaczyć przed władcą.
— Jest niewidoma, a w dodatku los odebrał jej także mowę. Mimo tych niedogodności jej posługa ma więcej zalet niż wad, lecz kiedy już raz straci mnie z oczu, ciężko będzie jej mnie znaleźć.
— Możemy umieścić ją wśród innych służących, którzy potem odeślą ją… — Marwolaeth postąpiła już kilka kroków do przodu, żeby chwycić nimfę za ramię i wymusić na niej rozsądne postępowanie, ale wtedy kobieta odezwała się ostro, jednocześnie ucinając jego protest.
— Nie. Nie mam zamiaru na to pozwalać, bo na szczęście los nie doświadczył tej biednej istoty dodatkowo głuchotą. Wiem jaka jest służba w pałacach; wśród możnych maniery mają nienaganne, lecz w swoim otoczeniu wychodzi z nich to, co najgorsze. Ta kwestia nie podlega dyskusji, wejdziemy tutaj całą trójką albo król może zrezygnować z moich odwiedzin.
Herold odetchnął ciężko i zapraszająco wskazał im przejście w stronę tronu. Idąc, zabójczyni nie była w stanie pozbyć się podziwu dla zręczności, z jaką jej pracodawczyni wybrnęła z całej sytuacji – zapewniła jej bezpieczeństwo i stałą pozycję przy sobie. Podejrzewała, że opór był wywołany powszechną – choć nieoficjalną – znajomością jej przeszłości. Monarcha z pewnością kalkulował, czy cała ta sprawa to aby przypadkiem nie jest zręczna wyreżyserowana próba zamachu na jego życie. Poza tym, kobieta zdołała postawić się ponad całym dworem – obróciła sprytny wybieg Roba przeciwko niemu, stawiając warunki na które musiał przystać, jeśli tylko zależało mu na rozwiązaniu spornej, niecierpiącej zwłoki kwestii. Postawiła się ponad dworem i nikt nie mógł jej tego zabronić, bo jeśli tylko mówiła prawdę, to mogłaby nawet walczyć o arturiański tron – to dlatego szlachta i magnateria wolała się temu nie sprzeciwiać aż tak wytrwale, a król wolał jej nie drażnić.
Po kilkudziesięciu krokach odstępy pomiędzy kolumnami znacznie się zwiększyły – w ten sposób oznaczono miejsce, w którym wedle etykiety powinien zatrzymać się petent wezwany przed tron. Tylko że Mamaria nic sobie z tego nie robiła – jak gdyby nigdy nic szła dalej, klękając na jedno kolano dopiero tuż przed samym podwyższeniem, na którym tłoczyli się wokół monarchy doradcy. Ubrania całej grupy wręcz ociekały bogactwem – najmniej obruszającą ozdobą były złote nici wplecione w tkaninę. Ciężar klejnotów oraz złotych i srebrnych ozdób musiał być doprawdy przytłaczający, a jednak nikt z arystokracji nie dawał tego po sobie poznać.
Była świadoma oceniających ją spojrzeń; damy wysilały wzrok i umysł, żeby zapamiętać jak najwięcej elementów z jej kreacji. Czarna suknia idealnie podkreślała to, co podkreślić należało, jednocześnie układając się tak, że braki w krągłościach tu czy tam były całkowicie do pominięcia. W innej sytuacji czułaby się nieswojo, ale obecność Davrosa i naturianki w jakiś sposób ją uspokajała. Miała wrażenie, jakby wraz z nimi mogła pójść na sam koniec łuski Prasmoka, a potem jeszcze dalej.
Król odchrząknął.
— Witam was na moim dworze — uderzyło ją podkreślenie, które wywołał zaimek dzierżawczy. Dopiero teraz spostrzegła, jak niebezpieczną grę rozpoczęła nimfa.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

— Jesteśmy wielce zaszczyceni tym, iż przyjąłeś nas na audiencję, Wasza Wysokość – odpowiedziała nimfa nim słowa władcy zdążyły przebrzmieć w sali. — Do niedawna nawet nie myślałam o tym, że kiedyś jeszcze przyjdzie mi odwiedzić tę salę.
Cisza, która zapadła po tych słowach była niemalże namacalna. Davros nie miał może tak dobrego słuchu jak Marwolaeth, jednak był pewien, że szlachta wstrzymała oddech. Słowa były śmiałe – zachowywała się tak, jak gdyby Rob już potwierdził jej pochodzenie. W co ty grasz, Mamario? – pomyślał najemnik. Nie posiadał prawie żadnego dworskiego doświadczenia, ale z dotychczasowych kontaktów z kupcami wywnioskował jedno – większość szlachciców nie lubiła, kiedy ktoś podważał ich autorytet, a ktoś taki jak król już na pewno nie mógł sobie na to pozwolić, ponieważ wtedy na szali pojawiała się nie tylko ich duma i honor, lecz duma i honor całego państwa.
A może właśnie takie wrażenie chciała na nich wywrzeć? Pokazać, że jest silna i nie da sobą pomiatać, aby nikt nie kwestionował jej przyszłych decyzji? Ciężko było mu zdecydować – nie znał się tak dobrze na obyczajach arturiańskiej arystokracji.
— Losy… — mężczyzna zająknął się, kiedy jego spojrzenie zawędrowało na przemienioną, ale odchrząknął i kontynuował swobodnym tonem — …ludzi mają tę dziwną właściwość, że uwielbiają się plątać. A rewelacje, które otaczają twą osobę wzbudziły wiele kontrowersji na dworze. Nie było to coś, co mogłem zignorować, szczególnie iż lord Va Marlów zawsze był mi bliski.
Davros nie mógł powstrzymać kłębiących się w jego głowie natarczywych myśli. Kiedy Robowi to pasowało, mógł mówić coś takiego, jednak z tego co udało mu się usłyszeć od Xertesa i Letorena, to władca dotychczas spoglądał na nieciekawą sytuację rodu przez palce.
— Lecz nie spotkaliśmy się tutaj po to, aby prawić sobie komplementy. Prawda, Mamario?
Awatar użytkownika
Marwolaeth
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśna półelfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marwolaeth »

— Jak najbardziej zgadzam się z Waszą Wysokością — nimfa ukłoniła się Robowi. Od strony arystokratóœ słychać było szmery gorączkowych szeptów, jednak nikt nie ośmielił się przerwać tej rozmowy. — Chciałabym z twoją pomocą rozwiać wszelkie wątpliwości co do swojego pochodzenia.
Władca uśmiechnął się, kiedy tylko usłyszał te słowa. Chyba zaczął domyślać się, jaki był plan Mamarii. Skinął tylko ręką na jednego z arystokratów, który wszedł do pomieszczenia dostępnego bezpośrednio z podwyższenia.
Dopiero teraz uświadomiła sobie ciężar wzroku tych wszystkich otaczających ją ludzi. Była pewna, że przynajmniej część z nich wiedziała już kim jest – niepewne, pełne trwogi spojrzenia dawały jej to jasno do zrozumienia. Marwolaeth miała już wcześniej okazję widzieć przestraszonych szlachciców – pomimo swych umiejętności, nawet jej zdarzało się czasem napotkać trudności podczas wykonywania zlecenia. Wtedy nobilitowani szybko orientowali się, że wpatrując się w jej czarną opaskę na oczach, są tak blisko patrzenia śmierci w oczy, jak tylko im się uda. Głównie dlatego, że po tym zawsze umierali. Jednak w takich sytuacjach nie czuła tego, co teraz – niezaprzeczalnego respektu potencjalnej ofiary, do świetnie dostosowanego drapieżnika.
Ciekawiło ją, czy zastanawiali się, w jaki sposób przemienionej udało się ją zwerbować. Sama długo się nad tym głowiła. Co nią powodowało, kiedy zdecydowała się pomóc nimfie? W tamtym momencie nie czuła do niej żadnej sympatii, bała się raczej o własne życie – obecność Davrosa, którego wtedy jeszcze nie doceniała, oraz dobrze wyszkolonej użytkowniczki magii była dla niej dużym zagrożeniem. Ucieczka najwyżej odsunęłaby nieco wyrok w czasie.
Prawda była taka, iż nie oparła się swojej ciekawości. Do tej pory pamiętała to, co stało się w lesie – moment, kiedy naturianka pojawiła się za jej plecami. Zazdrość. I coś jeszcze. Coś, czego wtedy nie potrafiła nazwać, bo tak naprawdę doświadczyła tego po raz pierwszy. Pożądanie.
Ruch wśród szlachty wyrwał ją z zamyślenia – w ich stronę zbliżał się mag. Twarz chował w kapturze długiej, szerokiej, nieskazitelnie białej szaty, w której możnaby ukryć pół zbrojowni. Mag specjalizujący się w dziedzinie dobra.
Zatem wszystko, co było potrzebne, znalazło się już na odpowiednich miejscach.
Awatar użytkownika
Davros
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Davros »

— To jest Berun, mistrz magii na moim dworze – odezwał się Rob, kiedy mężczyzna w długiej szacie wreszcie przebił się przez liczną szlachtę i urzędników. Ukłon, który złożył władcy był najwyżej symboliczny – zdecydowanie bliżej było temu do pełnego szacunku skinięcia głową komuś równemu sobie, niż czołobitnej poddańczości. Nie było się czemu dziwić, w końcu potężny mag – a Davros nie wątpił, że ten tutaj jest kimś takim – mógł z powodzeniem poradzić sobie z całą armią.
— Nie spodziewałam się, iż Wasza Wysokość skieruje do… — zaczęła Mamaria, jednak król jej przerwał.
— Jakże mógłbym powierzyć tę sprawę komuś mniej kompetentnemu? Chodzi przecież o jeden z największych rodów! — w jego głosie wręcz było słychać zdumienie. Jeśli w roli władcy był tak samo dobry jak w roli aktora, to nie trzeba było się obawiać o przyszłość Arturonu. — Ale spokojnie, wszystko przebiegnie szybko, nie ma się czego bać.
— Ja… Naprawdę dziękuję za ten gest — powiedziała naturianka powoli, niemniej z niegasnącą pewnością siebie. — Mistrzu, będę wdzięczna jeśli zaczniesz swą pracę.
— Oczywiście. — Głos maga był niski i chrapliwy – brzmiał, jakby mężczyzna przez kilka dni nie pił ani kropli wody. — Podaj mi swoją rękę, młoda damo.
Kiedy nimfa spełniła jego prośbę, chwycił ją za nadgarstek lewą dłonią, a prawą zaczął kreślić linie. Do wytyczenia niektórych używał jedynie opuszków, w przypadku innych były to nawet trzy palce. Niezależnie od sposobu, każda z nich zawisała nieruchomo w powietrzu, tworząc znaki.
Wszystko skończyło się po kilku minutach – gdy przed czarodziejem widniało już około stu mistycznych liter. Po zakończeniu ostatniej, wszystkie przez ułamek sekundy rozbłysły jaskrawoniebieskim, oślepiającym światłem, a potem zniknęły.
— Złóż przysięgę. Obiecaj, że wszystko co powiesz na temat swojego pochodzenia będzie prawdą.
– Przysięgam. W tej kwestii nie padnie ani jedno kłamstwo.
— Dobrze. — Mag wykonał jakiś niedbały gest, a po ramieni Mamarii zaczęła wspinać się struga białego światła.
— A teraz mów, dziecko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości