Arturon[Arturon] Prawo i bezprawie

Arturon to duże i bardzo bogate miasto, powstało wiele wieków temu i od tamtej pory nie zostało dotknięte żadną wojną. Miasto utrzymuje się z handlu dalekomorskiego, można tu znaleźć wszystkie luksusowe towary z całego królestwa.
Moderator Strażnicy
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Arturon] Prawo i bezprawie

Post autor: Deiyne »

Deiyne doskonale znała Arturon, a jeszcze dokładniej Seminarium, w którym przyszło jej spędzić ogromną część swojego życia. Za młodu pragnąc zdobyć tytuły oraz zaszczyty rycerskie jak to kiedyś jej kochana i poczciwa prababcia Rosaline opowiadała, uparła się, że zostanie jednym, a właściwie jedną z nich. Dla osoby wywodzącej się z prostego pospólstwa pomimo bogatej historii rodu Mirilian, w dalszym ciągu było to okrutnie niemożliwe. Ojciec umożliwił jej jedynie dostania się do Seminarium, przy czym warunkiem koniecznym było pomyślne ukończenie egzaminu. Powiodło jej się, a w ciągu wielu lat zrozumiała, że to niebycie rycerzem czyni kogoś szlachetnym, toteż tę ideę uczyniła drugorzędną. Najważniejszym dla niej było niesienie pomocy mieczem tam, gdzie go potrzebują, a przede wszystkim odkrywanie i poznawanie całej krainy, której urok i opowieści wędrowców, którzy mieli okazję przebyć większą jej część wzdłuż i wszerz, zachęciły ją do tego. Niestety, czasu dla siebie miewała stosunkowo niewiele.
Miasto te można było dostrzec z oddali, jako iż zostało wzniesione na klifie, a pod nim zaraz znajdowała się dzielnica portowa. Ilekroć tamtędy przechodziła, czuła słony smak powietrza, który usilnie osadzał się na jej ustach. Ponadto w tym miejscu zaczynały się pojawiać stragany, które ciągnęły się aż do samego centrum miasta, intrygując swoim asortymentem zarówno kupców, jak i złodziei. Tych drugich było tutaj jak na pęczki. Raz to słyszało się o kradzieży, drugiej osobie zniknęła sakiewka z monetami, a biedni strażnicy nie potrafili w stu procentach zapewnić bezpieczeństwa oraz sprawować kontroli nad całym miastem. Nie krytykowała ich w żaden sposób, gdyż potrafili ująć rzezimieszka i ukarać go należycie, a niejednokrotnie też rozbijali zorganizowane grupy zbójów trudzących się w głównej mierze kradzieżami i okupami. Nie mówiąc o morderstwach, które tak naprawdę zdarzały się bardzo rzadko. Przeszła wzdłuż tej dzielnicy portowej, instynktownie rękę trzymając jak najbliżej sakiewki, drugą gładząc klingę swojego miecza. Bezpieczniej już mogła się poczuć, kiedy postawiła swoje kroki w samym mieście. Teoretycznie nikt przy zdrowych zmysłach nie okradałby paladyna, strażnica, a tylko ci bardziej zuchwali bądź głupi igrali ze szczęściem. Ją osobiście spotkało to dwa razy i całe szczęście, że w obu tych sytuacjach nie musiała dobywać broni.
Ile to już czasu minęło, zanim zaczęła pracować samodzielnie, na własną rękę? Tak to najchętniej zasięgnęłaby rady Sir Abelarda, któremu służyła co najmniej dziesięć lat jako giermek po ukończeniu nauk w Seminarium jako nowicjuszka. Potrafiłaby go znaleźć, lecz nie miałaby serca zawracać mu głowę bez dobrego powodu. On swoje odsłużył i w tej chwili miał dokładnie sto i dwie wiosny na karku. Należy mu się wreszcie odpoczynek, choć doszły ją słuchy, że zamierza podjąć się kapłaństwa. Kiedy? Pan jeden wie.
Ledwo wróciła ze swojej misji i już intuicja podpowiadała jej, że czeka ją następne zadanie. Zazwyczaj nosiła na sobie zbroję płytową wykonanej w całości ze stali. Pod nią nie było nic innego jak tylko prosta kombinacja błękitu i bieli, jeśli chodzi o ubrania. Sprawiała wrażenie lekko znużonej. Powodem była długa podróż do miasta Seranaa drogą morską. Rzekomo bezpieczny środek transportu, a mimo to niemiłosiernie powolny. Gdyby umiała jeździć konno, wtedy nie widzieliby problemu, by przebyła ten odcinek drogą lądową. Rzecz jasna mowa o najwyższym paladynie oraz pozostałym braciom i siostrom piastujących podobny i zaszczytny tytuł co ona. A tak? Na jej szczęście lub nieszczęście nakłoniono ją nawet do wybrania takiego rozwiązania. Arturon, który wypełniony był mieszkańcami, kupcami, podróżnymi i tym podobnym powoli zapadał w sen. Zbliżał się wieczór i nawet wysokie budynki nie uchroniły jej oczu przed słońcem, które co prawda zachodziło za horyzontem, lecz świeciło jej prosto w twarz. Większa część osób schowała się do swoich domostw, podczas gdy reszta udała się do pobliskich karcz i oberż w celu rozluźnienia się, rozerwania czy wypicia trunku lub pięciu. Zatrzymała się na krótko w miejscu, ruchami ramion jakby chcąc poprawić pancerz, co samo w sobie brzmiało co najmniej zastanawiająco. Wydawać by się mogło, że kobieta w ciężkiej zbroi płytowej już dawno by się połamała. Taka przynajmniej była opinia ogólna wśród mężczyzn. Zawsze rozmyślała nad tym, dlaczego oni uważają się lepsi od nich, choć znała wiele osób, które pod tym względem były wyrozumiałe i nie śmiałyby myśleć w ten oto sposób. Niektórzy strażnicy przyglądali się jej, kłaniali i podziwiali. Czasem miewała wrażenie, że owe spojrzenia nie zawsze bywały przychylne. Nie lubiła wyciągać pochopnych wniosków, podobnie jak i oceniać książkę po okładce. Wydała z siebie ciężkie westchnienie, mrucząc pod nosem słowa o odpoczynku i łóżku, po czym ruszyła przed siebie. Nie była już daleko i tylko dziesiątki kroków dzieliły ją od miejsca docelowego. Seminarium.
Awatar użytkownika
Gertrude
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 97
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Mieszczanin , Szpieg , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Gertrude »

        Podczas gdy pozostali klanowicze ugrupowania Wściekłe Bestie podróżowali zazwyczaj konno lub pieszo, zadowolona Gertrude woziła się dorożką po mieście wraz z niesfornym skrzatem domowym - Torturkiem. Uśmiechał się od ucha do ucha widząc szybko zmieniający się krajobraz. Nigdy dotąd nie widział tylu bogato ubranych ludzi, a miał prawdziwą obsesję na punkcie świecidełek. Jego właścicielka skupiała się na męskiej części społeczeństwa, odznaczała się bowiem ponadprzeciętną urodą, czasami więc zachowywała się, według niego, nieprzyzwoicie mamiąc mężczyzn i robiąc im złudną nadzieję na związek. Dziewczyna poprawiła mankiety koszuli. Jak na jej profesję, wystroiła się w pięknie pachnące i uprasowane fatałaszki. "Zapewne zapłaciła za nie słono", myślał sobie Torturek zeskakując z powozu i dołączając do pewnej posiwiałej kobiety głośno gawędzącej z drugą o tańszej niż w zeszłym tygodniu kapuście. Korzystając z jej nieuwagi, sięgnął do jej sakiewki z pieniędzmi i przywłaszczył sobie sumę około pięćdziesięciu ruenów. Mógł zatem liczyć na duży posiłek w karczmie, jakieś portki, może też koszulę... Skrzat za nic miał prawo, rzadko też straż dowiadywała się o popełnionej kradzieży. Niski wzrost umożliwiał mu tego typu wyskoki.
        Sytuacja majątkowa Gertrude prezentowała się nadzwyczaj dobrze, zważywszy na nieurodzaj związany z zadaniami klubowymi. Niewiele osób miało pojęcie o jej skrytobójczych akcjach, więc nie afiszowała się z posiadanymi pieniędzmi. Stać ją było na większość rzeczy niezbędnych do odbywania podróży w dużym mieście: koń, wypożyczenie dorożki, nowe ubrania, suweniry, pokój w porządnej karczmie... Wiele mężczyzn, widząc bogatą kobietę marzyło o zostaniu jej utrzymankiem, ale nie dla niej opłacanie jakiegoś młokosa, który po dwóch szybkich numerkach na tyłach gospody czmychnie gdzie pieprz rośnie, nie przejmując się ewentualnymi konsekwencjami wynikającymi z przypadkowych spotkań intymnych. Jeśli zaś chodzi o te sprawy, Gertie chętnie korzystała z usług zielarki w kwestiach zabezpieczenia przed niechcianym członkiem rodzinki. Nie widziała się w roli matki ani w roli żony, bo czymże byłaby wtedy jej kariera mordercy? Nie określała siebie w ten sposób, bo świadomość popełnianych czynów dochodził do niej po fakcie.
        Kobieta jeszcze godzinę woziła się dorożką, co jakiś czas zagadując do powożącego, wpatrując w chmury. Niedawno rozpoczął się miesiąc Konia, a to oznaczało, że do Arturonu zawitają najlepsze konne okazy z całej Alaranii i nie tylko. Gertie miała nadzieję na inne zwierzęta, na przykład ptactwo. Oczyma wyobraźni najemniczka widziała siebie w długim płaszczu (spoczywał dumnie na wieszaku w karczmie Pod Starym Dębem, gdzie wynajmowała jeden z lepszych pokoi) trzymając sokoła na ramieniu. Od zawsze podobały jej się te dumne ptaki.
- Gertie? Gertie! - zawołał Torturek wyprowadzając kobietę ze świata wyobrażeń.
- Taaak? - odpowiedziała sennie. Robiło się już zimno, a oboje za lekko się ubrali.
- Zimno mi! - poskarżył się skrzat, a to oznaczało, że powinni już wracać do domu.
Przy pomocy takich krótkich komunikatów układała się ich współpraca i, chociaż relacja nie przypominała nijak równoważnej z uwagi na pełnienie przez Torturka obowiązków sługi, dogadywali się nie gorzej niż przedstawiciele ludzkiego gatunku.
        Zawiał mocny wiatr nadciągający znad morza nie tak znowu odległego od miejsca, w którym się znaleźli. Konkretnie podróżowali po centrum Arturonu, bogatego w zabytki miejsca, gdzie wokół można było dostrzec posągi bóstw, a ludzie modlący się do nich, pogrążeni w transie, skupieni na sobie i tajemniczo milczący mijali się wzajemnie, jakby zapominając, że żyją tu inni ludzie. Po zakamarkach miasta poruszały się także elfy, piekielni czy chochliki z wróżkami. Pewnego razu Gertrude widziała tu kokietującą pokusę, niezbyt kryjącą się ze swoim pochodzeniem, co jakiś czas tupiąc wściekle kopytami i schylając, chcąc nadziać jakiegoś naiwniaka na rogi. Prezentowało się to komicznie, ale nim najemniczka zdążyła się zorientować, kilkoro osób podeszło do niej i wręczyło kilka ruenów za to oryginalne wystąpienie. Tego typu występy zdarzały się tu często w miesiącach letnich.
        Ciekawy fakt stanowiło, że podróżowała po Arturowie dopiero trzeci raz w życiu. Wcześniej zapuszczała się w rejony Maurii, która stanowiła pewne przeciwieństwo do zwiedzanego miasta. Leżąca niedaleko Doliny Umarłych kraina cechowała się mrokiem bagien i opustoszałych domostw znajdujących się w ciemnych puszczach. Słońce z rzadka odwiedzało ten przybytek, jakby wstydząc się, że musi tam zaglądać. Okolicznych mieszkańców było niewielu, a ci, co pozostali, nie chcieli utrzymywać kontaktu z wędrownymi ludźmi.
        Gertrude westchnęła, kiedy z nieba poczęły spadać krople zimnego deszczu. Rok powoli miał się ku końcowi, a jej życie niewiele się zmieniło. Owszem, mogła poszczycić się ciężką pracą oraz zarobionymi pieniędzmi, jednak oprócz zapoznania Drago, wojownika równie niemoralnego co ona, nie mogła zaliczyć swego życia do udanego. Czuła się spełniona pod względem zawodowym, ale życie prywatne ukazywało się w ciemnych barwach. Między nią a mężczyzną romans aż wisiał w powietrzu, kiedy nieoczekiwanie dowiedziała się o jego śmierci. Długo nie mogła się po tym pozbierać, wierzyła, iż nastąpiła potworna pomyłka. Rzeczywistość okazała się inna...
        Kazała dorożkarzowi zawrócić w kierunku Starego Dębu. Podziękowała grzecznie za przejażdżkę i posłała w kierunku pracownika kokietujące spojrzenie. Wzięła Torturka na ręce jak roczne dziecko i weszła do środka gospody.
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deiyne »

Słońce coraz bardziej chowało się za horyzontem, a dowodem na to było pomarańczowe niebo, które powoli ustępowało zimnym kolorom czerni i jednocześnie ciemno-niebieskim barwom. Zmęczenie co prawda powoli owładnęło nią całą, na szczęście jednak była już u kresu swojej wędrówki. Zapukała do drzwi i czekała na odzew z drugiej strony. Przechyliła głowę na bok i czuła jak ciężar wewnątrz jej głowy przechyla się w tym samym kierunku. Nie pomyślała, że mogła być tak zmarnowana tym wszystkim, a na domiar złego musiała wyglądać gorzej niż jak podpowiadały jej własne odczucia. Pogrążając swoje myśli i przymykając lekko oczy niemalże przysnęła, lecz w porę przez przeziernik wyjrzał kapłan i sprawdziwszy, kto próbuje wejść do środka, uraczył ją grubym i znużonym tonem głosu.
- Palladynka Deiyne. Proszę zaczekać jedną chwilę.
Zza drzwi dochodziły różne odgłosy, a w krótkiej chwili drzwi stanęły przed nią otworem. Kapłan przeszedł przez próg i powitalnym gestem zaprosił ją do środka. Dopełniając tejże formalnej życzliwości, zamknął za nimi drzwi, zajmując miejsce przy biurku zapełnionym świstkami, pergaminami i innymi księgami o tematyce religijnej. Zdawało jej się, że słyszała, jak za nią ten mężczyzna mamrocze coś pod nosem. W takim stanie nie było to możliwe, ażeby nasłuchać, o czym tak rozprawia. Oczywiście miała o wiele ważniejsze rzeczy na głowie, przede wszystkim zdać raport odpowiedniej osobie i mieć to już za sobą. Dziwne, bo w większości tylko nowicjusze tutaj byli, palladynów zaś ni to widu, ni to słychu. Tutaj nie było specjalnie dużo okiennic, a tylko pochodnie dawały jakiekolwiek źródło światła. Czy to one właśnie, wesoło tańczące i motane na prawo i lewo przez najmniejszy przeciąg, czy to żyrandole wiszące nad skrzyżowaniami korytarzy, której świeczki co jakiś czas na nowo zapalano, co tłumaczyło obecność starej, ledwo trzymającej się kupy drabiny. Miała wrażenie, że spacer wzdłuż korytarza trwał wieki.
- Deiyne! Tak szybko?
Niemalże zaskoczony i jednocześnie znajomy głos uniósł się za jej prawym uchem, a położona na niej dłoń zatrzymała ją w miejscu. Rzuciła zmęczonym spojrzeniem przez ramię, początkowo nie mogąc dowidzieć, z kim ma przyjemność. Nikt inny jak Tristan, który również był palladynem, tyle że był prawą ręką głównego palladyna. Znała go bardzo dobrze i to on wspomagał ją oraz doradzał w wielu kwestiach, jak i przekazywał rozkazy lub uzupełniał ją w razie potrzeby. Gdyby nie obecna i dobrze znana wszystkim hierarchia w Seminarium można by założyć, iż był jej przełożonym.
- Tristan, a ty, kiedy powróciłeś ze swojej wyprawy?
Przeszedł parę kroków, aż stanął przed nią wyprostowany, ręką mierzwiąc swoje włosy.
- Dosłownie wczoraj, a teraz cieszę się wolną chwilą, póki nadal trwa. Niech mnie! Bez urazy, ale wyglądasz jak siedem nieszczęść! Faktycznie podróż potrafi pozbawić energii.
Uśmiechnęła się lekko, nie robiąc sobie nic z jego zaczepki. W końcu uprzedził ją, by nie żywiła względem niego urazy.
- Spostrzegawczy jesteś, nie powiem.
Chrząknęła kilkakrotnie, jakby coś jej zalegało w gardle, by przejść od razu do rzeczy.
- Sytuacja... właściwie to problem został zażegnany. Problemem nie był plugawiec, a mag parający się nieczystą magią. Nie wyglądał na doświadczonego i wyuczonego jak to inni wzięci pod skrzydła gildii i innych stowarzyszeń magowie. Zaklęcie, które chciał rzucić na mnie, obróciło się przeciwko niemu. Musiałam szybko działać, zanim doszłoby do najgorszego.
Westchnęła. Z jej twarzy dało się wyczytać wielkie niezadowolenie pomimo uratowania dziesiątek istnień przed potencjalnym zagrożeniem.
- Na wszystkie świętości! Chłopak na oko miał zaledwie siedemnaście lat, a ja pozbawiłam go życia! Gdyby tylko dało się coś z tym zrobić...
Wysłuchał ją uważnie i uspokoił, kiedy głos zaczął się w niej załamywać. Sądziła, że jakoś to w sobie zniesie, lecz nie wyszło jej. Ufała Tristanowi. Przy nim nie musiała się krępować lub wstrzymywać i działało to w obie strony.
- Na pewno wiedział z czym igra. Każdy bowiem miecz ma dwa końce. On znalazł się po niewłaściwej stronie. Wykonałaś swoją powinność i Pan jest bardzo zadowolony, że wykonałaś swoją misję pomyślnie. Nagrodę za zadanie otrzymasz dnia następnego.
- Nie chcę żadnej nagrody. Robię to, co powinnam.
- Jak zawsze uparta do końca, co? Nie zrozum mnie źle, ale nawet i my potrzebujemy...
Nie dała mu skończyć i ruszyła z miejsca przed siebie.
- Jakby co wiesz gdzie mnie znaleźć!
Krzyknął za nią i wiódł wzrokiem, aż nie zniknęła mu z pola widzenia. Wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę. Deiyne z kolei poszła do kwatery, w której mogła zdjąć całą zbroję, pozostawiając na sobie ubrania i jednocześnie będąc przy tym boso. Szybko się uwinęła i pomimo obecnego stanu energii nie natrudziła się zbytnio. Nie była głodna, acz zanim poszłaby spać, postanowiła wpierw wziąć kąpiel. Inna potrzeba była jednak silniejsza, toteż mając nadzieję, że kolejek tam nie ma... skierowała swoje kroki w stronę wychodka.
Awatar użytkownika
Gertrude
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 97
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Mieszczanin , Szpieg , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Gertrude »

        Wchodząc do karczmy poczuła silny zapach kolacji oraz alkoholu w postaci piwa i czerwonego wina. Gości było multum. Nie wiedziała gdzie usiąść, w tym sensie, że jeśli usiadła obok niewłaściwej osoby, ta gotowa zasypać ją nowinkami ze swego jakże ciekawego życia, zupełnie nie zwracała uwagi na to, co ma do powiedzenia Gertrude. Ziewnęła przeciągle, co nie uszło uwadze kilku ludziom przy drzwiom. Posilali się wątróbką z cebulą. To ona pachniała naintensywniej. Gertie zbliżyła się do ławy stojącej w rogu pomieszczenia. Obok tejże stał wielki gar, w którym pykała powoli zupa. Komfort tej gospody polegał na tym, że każdy mógł wziąć talerz strawy i zapłacić po posiłku, nie zawracając sobie przedwcześnie głowy pieniędzmi. Naszykowała sobie już pięć ruenów: dwa za talerz zupy, a trzy za drugie danie. Kolacje w tych terenach jadało się w dużych ilościach, gdyż sporo osób podróżowało, więc nie miało czasu zjeść o odpowiedniej porze obiadu.
- O, Gertrude! To ty? - Usłyszawszy wysoki kobiecy głos, zamruczała nieznacznie. Nie wiedziała zazwyczaj o czym rozmawiać z przedstawicielami własnej płci, bo była do tyłu w kwestii mody i urody, o którą nie dbała przesadnie. Ot, uczesać się, pomalować, jednak w rozsądnych granicach. Nie zamierzała też pełnić roli matki w swoim przestępczym życiu, o którym niewiele jej znajomych miało jakiekolwiek pojęcie.
Torturek przestępował z nogi na nogę. Nudząc się, podszedł do gara z miską w ręku. Po wzięciu swojej porcji, usiadł na schodkach i szybko zaczął machać drewnianą łyżką. Gertie ani się obejrzała i pomaszerował na górę do ich pokoju.
- Cześć, Miriam - odparła rzucając kawałek wołowiny, po czym pogryzła mięso w małe kawałeczki, połknęła je i odezwała się ponownie. - Co ty tu robisz? Nie spodziewałam się, że spotkamy się w Arturonie - uśmiechnęła się kpiarsko. Pamiętała jej zwierzenia na temat dużych miast, które ją męczyły, powodowały bezsenność, a mężczyźni nie byli tak interesujący jak w mniejszych mieścinach.
- Odwiedzam kogoś. - Enigmatyczny ton nie zdziwił najemniczki. Nie poświęcała sporo czasu rzeczom, które jej nie dotyczyły. Skinęła głową i powiedziała zaczepnie:
- No, no. A kogo to panienka Miriam odwiedza?
- Pewnego... młodzieńca. - Rumieniec. Niezbyt częsty widok na już nie tak młodej twarzy jej dawno niewidzianej towarzyszki.
        Z pewnym rozrzewnieniem wspominała o czasach nastoletnich. Porozumiewały się wówczas bez słów, mogły spędzać czas w różnych miejscach. Takie, powiedziałaby Gertrude, buntownicze czasy, gdzie łaziło się dosłownie wszędzie, a sen był dla słabych. Miriam mrugnęła do koleżanki. Wiadomo o co chodziło.
- Kobiecie też się coś od życia należy, no nie? - spytała retorycznie Gertrude patrząc lekko spod byka na towarzyszkę. Zupa nie smakowała jak wcześniej. Może to widok Miriam wytrącił ją z równowagi. Dwa lata temu pokłóciły się i od tego czasu ich kontakty uległy osłabieniu.
        Tymczasem do jej pokoju zbliżył się tajemniczy jegomość w kapturze i z płaszczem ze srebrną klamerką. Uwagę przechodniów mogły wzbudzić buty z cholewkami koloru beżowego, rzecz charakterystyczna w ubiorze mężczyzny. Wszedł do pokoju Gertrude i położył na stoliczku obok łóżka kartkę papieru.
- Czego pan tu szuka? - spytał Torturek wychodząc z łazienki, gdzie odbył długie posiedzenie po niesmacznym posiłku.
- Jestem Albert. Chciałbym przekazać wiadomość twojej właścicielce. Powiedz, że byłem. Jest do wykonanie zadanie. Powiedz też, że to zadanie dotyczy najmężniejszych najemników z klanu Wściekłe Bestie. To pewien... konkurs. Organizatorem jest inne ugrupowanie oraz Seminarium szkolące paladynów. Te trzy instytucje, łącznie z naszą, są odpowiedzialne za treść misji.
- Rozumiem. A czego dotyczyć będzie misja?
- Sprawa jest powiązana z ochranianiem młodej księżniczki mieszkającej w Arturonie. Przekroczyła magiczny próg piętnastych urodzin i należy zadbać o jej cześć, aby nie zadawała się z podejrzanymi młokosami. Jej wiano jest przeznaczone dla kogoś innego, bowiem jej rodzina wybrała już dla niej kandydatów na mężów. Księżniczka wkrótce podejmie decyzję którego z nich wybierze - wypowiadając te słowa, Albert zniknął po chwili i poszedł nie wiadomo skąd. Twarz zakryta kapturem nie wzbudzała sympatii, a głos brzmiał jakby brzytwa sunęła po ciele - nieprzyjemny, ostry i nieuznający sprzeciwu. Torturek zrobił kwaśną minę i wsunął się pod kołdrę. Nie lubił odwlekać snu nie wiadomo ile i wolał obudzić się wypoczęty.
        Kierując się do swojej wynajmowanej izby Gertie poczuła natychmiastowe zmęczenie. Gdy przekroczyła próg pokoiku, nogi momentalnie osunęły się pod nią. Zemdlała. Nie wiedziała jeszcze czym jest to spowodowane, ale już niedługo miała się o tym przekonać...

~*~
- I co, zgodzi się? - Kobiecy głos przybrał na sile, kiedy zbliżali się do pobliskiego zagajnika. Rżenie koni dawało o sobie znać z odległości kilku kilometrów. Niespokojne zwierzęta opuszczały spłoszone głowę i nie chciały nic jeść. Jutro można spodziewać się burzy, biorąc pod uwagę ich zachowanie.
- Jak myślisz, ile mam odpowiedzi do wyboru? - Uśmiechnął się mężczyzna i spojrzał na kochankę życzliwie, zdając sobie sprawę, że lubi, kiedy sprawy są dopięte na ostatni guzik.
- Aż jedną. Musi się zgodzić innej opcji nie ma. - Chytry uśmieszek przyozdobił jej spiczastą twarz.
- A wtedy będziesz mogła zrobić z nią co tylko zapragniesz. - Pocałunek, który spoczął na jej szyi dawał do zrozumienia, że dalej ją pragnie. Mimo że mało kiedy się widzieli, kobieta była pewna: to właśnie z nim chce spędzić resztę życia. Nawet za cenę dawnej przyjaźni z Gertrude.

Noc tego dnia dawała złowieszcze znaki, że coś wisi w powietrzu. Coś niedobrego, co na zawsze zmieni Arturon. Zmieni je na gorsze.
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deiyne »

"Ku chwale ojczyzny", pomyślała. Kaczym i niezgrabnym chodem ruszyła ku drzwiom, za którymi czekało wybawienie. Na szczęście nie było w pobliżu ani jednej żywej duszy. Dzięki temu załatwienie swoich „prywatnych spraw” poszło jak z płatka. Bez wchodzenia w zbędne szczegóły w końcu wyszła z mało przyjemnego dla nosa miejsca, by wrócić do swojej kwatery prywatnej. Spędziła tutaj co najmniej dwadzieścia pięć wiosen jak nie trzydzieści. Trudno było jej się połapać w liczbach, gdyż matematyka od zawsze była dla niej problemem. Nie na tyle jednak by uniemożliwić jej sprawny i dokładny handel z drugą osobą. Powróciła do swojej kwatery, przejętą po ser Abelardzie. Ten z kolei nie potrzebował już tego pomieszczenia, a korzystając z uroków wysokiej zapłaty po tylu latach służby osiedlił się w zamożnym domu tu w Arturonie. Zważywszy na cały kompleks Seminarium nie dziwota, że ściany wykonane były z dużych, kamiennych cegieł, a gdzieniegdzie powbijane w szpary i przymocowane tkwiły pochodnie. Dawały one jedyne źródło światła, zaraz po palenisku, w części znajdującej się pod ziemią, a okiennic tutaj żadnych nie było. Do dyspozycji tutaj miała łóżko dwuosobowe, pośrodku znajdowało się rzeczone palenisko, a nad nim rozstawiony, żelazny ruszt, na którym można było przyrządzić wszelkie jadło. Dodatkowo wisiał na nim garniec bez przykrywki do sporządzenia zup, gulaszy i innych dobroci, jakie przychodziłyby do głowy, dookoła rozstawione pnie służące za krzesła, pod ścianą na samym rogu mając jeszcze jedno łóżko — jednoosobowe. Skoro nie korzystała z tamtego mniejszego, leżały tam przeróżne rzeczy. Znalazłby się tam asortyment broni, jeżeli takowe nie wisiałyby na przeznaczonych ku temu stojakach przyściennych, więc na dodatkowym posłaniu leżały ubrania, skóry, łańcuch oraz buty. Poza tym zaniedbane biurko, na którym stał atrament, a w nim tkwiące pióro do pisania, rozłożone, czyste pergaminy i puste butelki po mleku. Dalej obok stała szafa, a nieopodal niej parawan, za którą znajdował się kran, z którego można było pompować wodę, oraz balia gdzie mogła się wykąpać. Miejsce, w którym spała było co prawda ni to małe, ni to duże, lecz czuła się w nim dobrze. Przytulnie jej było posiedzieć przy palenisku lub wziąć kąpiel w dosyć rozległej misce.
Marzyła o kąpieli jak mało kto. Nalała wody z kranu, nie wypełniając jednocześnie balii do pełna, a w garnczku była ciepła woda. Deiyne nie potrafiła specjalnie gotować, a wynalazła różne zastosowania dla wielu przedmiotów. Także i w tym przypadku. Dolała ciepłej wody, aż wypełniła wszystko do połowy. Odniosła naczynie, zaszła za parawanem i tam wieszała kolejno ubrania. Wtedy dopiero mogła się wykąpać. Woda była dla niej bardzo przyjemna, acz obawiała się lekko, iż mogłaby niechcący przysnąć i utonąć. O ile kąpiel była miłą i rześka, tak nie trwała zbyt długo, Deiyne zaczynała bowiem ledwo widzieć przez zmęczone oczy, a ciężkie powieki poważnie utrudniały jej kontakt z rzeczywistością. Nie miała mydła, więc woda musiała jej wystarczyć. Szybko osuszyła się przy palenisku i dokładnie wycierała ręcznikiem swoje ciało. Całą resztą chciała się zająć nazajutrz, aby tylko narzucić na siebie czystą piżamę bez ramiączek, sięgającej jej aż po uda. Nie zdążyłaby nawet odmówić modlitwy przed snem, postanawiając przełożyć to na kolejny dzień. Wsunęła się szybko pod kołdrę, przykrywając dodatkowymi warstwami skóry. Nie minęła minuta i kobieta zapadła już w głęboki sen.
Awatar użytkownika
Gertrude
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 97
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Mieszczanin , Szpieg , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Gertrude »

        - Ktoś tu był? - spytała nie wiadomo kogo Gertrude, gdy wróciła z kolacji. Wieczerza skończyła się na piciu piwa oraz wina z nowo poznanymi gośćmi. Naturalnie kobieta uważała z kim się zadaje tak, aby mieć pewność, że nie skończy się to na czymś nieprzyjemnym dla niej. Mimo zawodu, dbała o swoją reputację. Mężczyzna, który najbardziej się spodobał skrytobójczyni, był młodszy od niej, miał gładko uczesane i krótko przystrzyżone brązowe włosy i szare oczy. Cóż, te szczegóły nie były jakoś istotne, ale lubiła kojarzyć ludzi przez pryzmat cech zewnętrznych. Przedstawił się jako Otel, co wywołało uśmiech na twarzy kobiety: to imię skojarzyło się jej z fotelem. Nie zabawiła zbyt długo, a sądząc po minach współtowarzyszy, dawno zapomniała o co chodzi w sztuce flirtu. Wspomnianemu młodzieńcowi chodziło o inną damę, której poszukiwał, zaś jego kompani dzielnie mu w tym towarzyszyli. Gertie musiała zapomnieć, że w tym miejscu pozna kogoś uczciwego; zewsząd ludzi przybywało, lecz po jakichś dwóch godzinach siedzenia i nudzenia się, poznała może z dwie interesujące kobiety w jej wieku, również wojowniczki. Rozmowa szła jak krew z nosa, nie potrafiła zabawić znajomych, a one raz po raz poprawiały włosy i sięgały do lusterka. Nietypowe jak dla tego typu person.
        Torturek dawno spał, kiedy weszła do pokoju. Rozłożył się jak długi na krótkim łóżku w sam raz na niego, więc nie mógł odpowiedzieć na pytanie pani.
- Ciekawe... - rzekła do siebie, zapoznając się z treścią listu. Brzmiał następująco:
Droga Gertrude Obvar!
Ja, niżej podpisany sługa, zwracam się z oficjalną propozycją konkursu mającego uczcić dwudziestolecie powstania Wściekłych Bestii, jak i uhonorować najmężniejszych wojowników. Ci bracia stanowią chlubę naszej gildii. Dzięki uprzejmości Seminarium szkolącemu paladynów oraz drugiemu z klanów (nazwę zachowam dla siebie), możliwe jest odbycie najważniejszego zadania klubowego! Wobec czego, zostały przewidziane nagrody dla tych śmiałków, którym misja się powiedzie. Będziecie pracować w parach. Każdy pozna swojego towarzysza w odpowiednim czasie. Będziemy się łączyć na bieżąco. Spotkanie przewidziane jest za tydzień, wtedy poznacie więcej szczegółów.
Z wyrazami najgłębszego uznania i podziwu,
Albert Riel


~*~
        Tymczasem nad Arturonem zawisły czarne chmury, z których niemrawo kapały ciężkie krople deszczu. Gdyby o tej porze (był późny wieczór) przejść się dziedzińcem, nie umknąłby nikomu uwagi nieprzyjemny zapach. Pochodził jakby z... powietrza. Smród unosił się nad miastem i niósł po najodleglejszych dzielnicach, trafiając nawet do domów przez otwarte okna. Dzieci płakały przez sen, mężczyźni głośniej chrapali, co chwila się budząc, a kobiety marudziły, że to jakieś fatum i modliły się do bożków, by jak najszybciej to ustąpiło. Zarówno do nozdrzy Gertie, jak i Deiyne dostała się ta woń.
Pod gruszą spotkała się dwójka postaci ubranych na czarno. Trudno określić ich wygląd, bo zasłaniali się za szerokimi kapturami. Z pewnej odległości rzucała się w oczy ciemna karnacja przybyszy.
- A więc to jest ten Arturon? - zapytał kobiecy głos, a jednak wcale nie należący do kobiety.
Drugi z bohaterów wydał z siebie podejrzany śmiech, by po chwili zanosić się nim do rozpuku. Spod długiej szaty wystawały kopyta, zaś z nosa buchała ciepła para.
- Coś się w naszym miasteczku zepsuła pogoda! - zawołała uradowana pierwsza z postaci jadowitym szeptem.
- Och tak. I to dzięki nam. - Zwycięski uśmieszek spoczął po raz kolejny na twarzy diabła. "Jak miło przyjaźnić się z pokusą", pomyślał nie spuszczając oczu z jej bujnych kształtów i krągłości na dole.
- To przez jakiś czas powinno popsuć im szyki. - Mrugnęła okiem i zatopiła język w policzku partnera, całując następnie łapczywie jego usta.
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deiyne »

Mgła. Wszystkie sylwetki postaci wydawały się niewyraźne, a ona stała pośrodku, w centrum uwagi. Miała wrażenie, że była właśnie sądzona bądź też szydzono z niej. Czuła jak jest jej bardzo zimno, a nawet dwa koksowniki stojące tuż obok niej nie dawały żadnego ciepła. Wtedy ogień z czerwonego przeistoczył się w błękitną barwę, następnie przeszedł w białą z żółtym powidokiem, aż wreszcie stał się zielony. W jednej chwili buchnął wysoko do góry, aż wreszcie zupełnie zgasł. Po tym nastąpiła długa cisza, aż wreszcie donośny i wyraźny głos przerwał ją.

- Niegodna.

Owa postać miała skrzydła, ciężki pancerz z bogatymi przyozdobieniami, przy czym hełm był najbardziej ekstrawagancko udekorowany spośród całego asortymentu zbroi. Pozostałe istoty, które widziała jedynie w postaci ciemnych sylwetek, przez co ciężko było jej określić, kto kim był, jednogłośnie powtarzały to samo słowo. Niegodna. Dręczyło ją to przez resztę snu, aż wreszcie z wrzaskiem wybudziła się, nie mogąc przez chwilę się ruszyć. Paraliż senny nadal ogarniał jej ciało. Umysł odzyskał świadomość z realiami, lecz ciało potrzebowało odrobiny więcej czasu. Pot perlił się na czole, lekkie drżenia ogarnęły ją całą, a zimno porównywalne do tego, co było we śnie, wciąż pozostawiły na niej odciśnięte piętno nieprzyjemnego chłodu. Pozostała na dłuższą chwilę w łóżku, ale nie na długo. Głód wyciągnął ją spod ciepłej kołdry i sterty skór, zmuszając palladynkę do zaspokojenia innej potrzeby.

- Niegodna? - skołatana, zapytała samą siebie, jakby próbując się uspokoić. Jeżeli faktycznie byłaby to prawda, to w jakim sensie niegodna? Niegodna nabytego tytułu? Za dużo rozważań jak na wczesny poranek, a burczenie w brzuchu skutecznie wybiło ją z rytmu. Wbiła się pośpiesznie w czyste szaty, a czując zapach świeżo upieczonego chleba, opuściła swoje pomieszczenie i udało do głównego holu, gdzie wszyscy najczęściej się spotykali lub posilali. Ona nie potrafiła gotować, więc nic dobrego nie zdziała, mając do dyspozycji tlące się jeszcze palenisko, a nad nim rozstawiony ruszt. Pośpiesznie opuściła swój pokój, zapominając zamknąć go za sobą na klucz.
Awatar użytkownika
Gertrude
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 97
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Mieszczanin , Szpieg , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Gertrude »

        Gertie długo nie mogła zasnąć. Dekoncentrowało ją chrapanie chochlika. Nie wiedzieć czemu, nie dogadywali się ze sobą tak jak wcześniej. Od dłuższego czasu myślała o zakończeniu ich współpracy. Ale coś nie pozwalało tego uczynić. Ich znajomość była dość luźna, to nie tak, że Torturek był uczepiony jej nogi, choć czasem bywało, że przeszkadzał, plątał się byle gdzie, ewidentnie szukając zajęcia. To istota z grupy tych aktywnych społeczników – chciał działać, pomagać, nawet jeśli pomagać nie trzeba, bo ktoś dobrze sobie radzi. Był poza wszystkim świetnym przyjacielem, mimo że nie był człowiekiem. Potrafił nie odzywać się, ale miewał też momenty głupawek, gdzie zachowuje się jak dziecko. Ich wzajemna opieka była czasami rozczulająca, to Torturek podaje kobiecie szklankę herbaty, kiedy jest rozchorowana, to on jest łącznikiem pomiędzy jej klanem a nią, to on wysłuchuje, gdy ma zły dzień i tak dalej… Wymieniać można długo.
        Patrzyła przez okno. Nie sposób znaleźć sobie miejsce w całkiem obcym pomieszczeniu. W takich chwilach jak ta brakowało jej swojego domu, punktu zaczepiania oraz rodziny. Nie nadawała się zupełnie do tak statecznego życia, ale gdyby miała do kogo wrócić, o kim myśleć, do kogo tęsknić… jej życie wyglądałoby zgoła inaczej. Musiałaby jednak zrezygnować z dotychczasowego życia, nie chciałaby ryzykować, gdyby miała osobę tak bliską.
        Myślała o tym, co przeczytała. Myślała, myślała, myślała… Ta misja musiała być wyjątkowo ryzykowna, skoro na ostatnim spotkaniu uczestników gildii nikt nie puścił pary z ust. Wahała się, nie wiedząc, czy przyjąć to zadanie. Czuła zmęczenie i wypalenie. Już nie potrafiła walczyć jak kiedyś. Traciła siły, starzała się. W tym roku stuknie jej trzydziesty rok życia. Gdy zaczynała mając dziewiętnaście lat, zupełnie inaczej widziała pewne rzeczy, była też silniejsza i sprytniejsza.
        To uświadomiło jej, że powinna zacząć trening, wznowić umiejętności i przypomnieć sobie o sztuce walki. "Nie jestem jeszcze gotowa na taką misję. Z drugiej strony, nie wiem czego będzie dotyczyć..."
        Rozbolała ją głowa. Ubrała buty i kurtkę, po czym wyszła się przewietrzyć. Po wyjściu z karczmy, stojąc i wpatrując się w dal, zrozumiała dlaczego pojawiły się problemy z zaśnięciem. Mgła. Smród. Szarość. Tylko tyle widziała. Tak jakby wielki smok kichnął przeraźliwie. Do tego uczucie niepokoju. Zapach siarki. To pewne, że w okolicy pojawili się Piekielni.
- Ach, te paskudne czorty! - Wściekły krasnolud podskakiwał, próbując dostrzec sprawców złej pogody. Było wiadome, że jest to zjawisko magiczne nawet dla niego. - Wy cholerne gnojki... - Tymczasem okazało się, że na podwórzu znajdowało się więcej istot, aniżeli Gertrude wraz z krasnoludem.
Ludzie, elfy i pozostałe krasnoludy zebrali się w koło i żywo o czymś rozprawiali. Przez smród ledwo otwierali usta, większość zgromadzonych miała na twarzy maski lub szaliki osłaniające przed unoszącą się parą. Nie wyglądało to dobrze. Cały Arturon próbował właśnie wypluć to, co nad nim wisiało. Spadł deszcz. Wyjątkowo mokry i lepiący się, nie do końca przypominał jakąkolwiek ciecz. A jednak... kropiło jakąś substancją. Być może to Gertie była przeczulona, mimo wszystko, co to mogło być, jak nie deszcz właśnie?

Wieczór zapowiadał się długi, a właściwie, noc. Na kobietę nikt nie zwracał uwagi, aczkolwiek próbowała kilka razy rozpocząć rozmowę podchodząc do zebranych gości. "Czy ja jestem niewidzialna...?", przemknęło najemniczce przez głowę, po czym z pełnym zrezygnowaniem udała się na spoczynek.
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deiyne »

Już na wstępie zrobił się nieco większy ruch w Seminarium, aniżeli zazwyczaj to miało tu miejsce. Szybko dotarło do niej, że dzisiaj był koniec tygodnia, a większość nowicjuszy, palladynów lub gości schodziło się tutaj w celach relaksacyjnych, a w przypadku tych trzecich, w sprawach biznesowych, wołaniach o pomoc bądź po prostu dla czystej ciekawości. Te wyjątki bardzo rzadko się zdarzały, lecz ona sama zliczyła ze trzech potencjalnych interesantów i nic więcej. Mijała kolejne osoby, twarze niektórych bardziej jej znane, którym na przywitanie wołała 'cześć' lub samym skinieniem okazując uprzejmość. Tym mniej znanym przyglądała się bacznym spojrzeniem, a w wielu przypadkach ignorowała ich w zupełności. Musiała sobie przyznać, że całkiem porządnie się wyspała i energicznym, żywym ruchem przemierzała korytarze. Nagle, znienacka ktoś w pośpiechu na nią wpadł, w efekcie czego oboje upadli, a kartki poleciały ku górze i przyozdobiły szary i ponury korytarz.
- No niech mnie diabli wezmą! Teraz to już na pewno nie zdążę! - westchnął przerażony skryba, dobrze znając już tutejszą dyscyplinę oraz karę za niesubordynację. Wielu gapiów się obejrzało, niektórzy tylko pomogli mu w potrzebie, w tym sama Deiyne. Choć oburzona, bo z samego rana przewrócona na ziemię, znała swoją powinność. W normalnych okolicznościach nie miałaby mu tego wewnątrz siebie za złe. Niestety, głodna bywałą bardzo humorzasta.
- Dziękuję, dziękuję wam wszystkim bardzo... a teraz wybaczcie! M-muszę gnać co sił, zanim... no wiecie...
Tym oto akcentem zakończył i pobiegł przed siebie, tym razem zwalniając przy ścinających się korytarzach i patrząc uważnie pod nogi. Deiyne wzruszyła tylko ramionami i chyżo sama udała się w swoją stronę. Do stołówki. Zapach unosił się w powietrzu już spod drzwi jej komnaty, ale tutaj był on przytłaczający i jednocześnie bardzo nęcący. Wiele miejsc było pozajmowanych, a tylko w niektóre luki by się zmieściła. Żwawym ruchem popędziła do kucharzy, którzy jak zwykle kłócili się o to, kto jest lepszy, kto jak ma gotować, jak żyć... wszystko. Mimo to dania były godne szlachty, przez co nikt nie śmiał narzekać na jakość potraw, choć zdarzały się wyjątki. Sama zasięgnęła po gulasz z dzika, choć rzadko kiedy jadała cokolwiek powiązanego z mięsem. Szukając potem miejsca, wybrała te najbliżej niej i zasiadła. Nie czekała długo, bo po podzięce Panu za posiłek oraz nadchodzący, pomyślny dzień zabrała się za opróżnianie naczynia. Nasłuchiwała przy okazji rozmów innych osób, a głównym tematem okazała się pogoda oraz znaki, jakie mogła za sobą nieść. Poza tym czuła się nieco bardziej ignorowana, aniżeli zazwyczaj miało to miejsce.
Awatar użytkownika
Gertrude
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 97
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Mieszczanin , Szpieg , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Gertrude »

Tymczasem nastał nowy dzień, a po obrzydliwym smrodzie nie było ani śladu. Gertie otworzyła okno, ciesząc się ze świeżego powietrza. Czekał ją pracowity dzień. Wyciągnęła ze schowka niewielką balię, nalała do niej gorącej wody, którą uprzednią zagrzała grzejnikiem. Wślizgnęła się ochoczo do kąpieli, rada z tego, że Torturek postanowił znaleźć sobie inne zajęcie niż ciągłe trwanie u boku pani. Mógł nie pokazywać się jej tygodniami, zajęty swoimi sprawami, w jakie nie wnikała. Odetchnęła głośno i przeciągle, kierując pianę na swoje niewielkie piersi. Uwielbiała to uczucie relaksu. Nie spiesząc się, sięgnęła po gąbkę i natarła nią brudne ciało, myjąc się do czysta. Gdy już skończyła czynność, wytarła się ręcznikiem i przyodziała świeże ubranie. Przymknęła oczy z rozkoszą. "Ech, przydałby się jakiś mężczyzna do romansowania...", przemknęło jej przez myśl, gdy tak nacierała olejkami swoje ciało. Co prawda, będąc wojowniczką, nie musiała się stroić (bo i dla kogo?), ale dbanie o ciało stanowiło ważny element jej egzystencji.
- Jajka sprzedam, kapusta! Ziemniaki! - rozkrzyczał się pewien blondwłosy chłoptaś, na oko osiemnastoletni siedzący w powozie zaprzężonym w dwa kucyki. Facecik wcale jej się nie podobał, ale co miała do roboty. W końcu mało kiedy widziała tak ładny obrazek pod jej oknami.
- Ja kupię. Ale sprzedasz mi tanio - odpowiedziała sprzedawcy i uśmiechnęła się rozbrajająco. Chłoptaś stanął jak wryty, nie sądził, że w pobliżu mieszkają tak urodne panny.
- Czy mąż w domu? - Mrugnął, choć miał nadzieję, że kobieta jest stanu wolnego. Spodobała mu się z miejsca. Jej gładkie, brązowe włosy spięte w koczek dodawały jej uroku, a rumiane policzki podkreślały charakterną urodę.
- Brak. Sama jestem... do tego wolna jak ptak. - Zachichotała. Nie była to jej typowa reakcja na zwykłego chłoptasia, ale dawno nie zakosztowała miłości fizycznej. Uśmiechnęła się do siebie, w duszy chichocząc jeszcze głośniej. Skoro Torturka nie było, mogła do woli korzystać z uciech samotniczego życia i umówić się z kimś bez zobowiązań.
Po chwili widziała już przed sobą młodzieńca. Sprawiał wrażenie lekko onieśmielonego, choć jak na jego wiek był nad wyraz wyrośnięty i potężny. Wszedł do środka z gracją, podśpiewując i gwiżdżąc raz po raz. Widać było, że nastrój mu dopisuje. Gertie bez ogródek położyła mu dłoń na ramieniu, którą potem uchwycił i ucałował. Zapowiadało się niewinnie. Kobieta sięgnęła po dwadzieścia ruenów. Początkowo miała zapłacić mniej niż należało, lecz chciała go jakoś przekonać do siebie. Nie była tak chytra, na jaką wyglądała. Szczodra zresztą też nie, raczej coś w połowie. Do tego nie wypadało oszukać chłopca. Wziął pieniądze i schował do swojej sakiewki, rad z dobitego targu. Chciał coś powiedzieć, ale Gertrude pociągnęła go wgłąb pokoju i usiadła na łóżku. Następnie obserwowała jak sprzedawca wymawia swoje imię. Robert. Ciekawie. Podali sobie ręce, a następnie pocałowali w usta. Pocałunek trwał długo i skończył się na czymś o wiele większym. Po chwili oboje nadzy, kochali się zapamiętale na łóżku wojowniczki. Oboje tego pragnęli. Chłopiec był czuły. Widać, że kochał się po raz pierwszy. Gertie pochlebiało, że jest jego pierwszą kobietą, ale nie zamierzała go o to pytać - niech sam wyjawi, jeśli przyjdzie mu ochota. Jego ruchy stanowiły potwierdzenie braku doświadczenia z płcią przeciwną, więc najemniczce średnio podobał się stosunek. Bał się czegoś.
- Spokojnie, nie zajdę w ciążę - powiedziała cicho, kiedy wycofał się, żeby zrobić co trzeba z dala od ciała kochanki. Skupił się na chusteczce i przepraszająco zerknął na nią, wpatrzony w jej wzgórek łonowy.
- Podobało ci się? - spytał po prostu, nic nie robiąc sobie z zakłopotania wojowniczki. Chłopiec nieprzyjemnie pachniał. Gertie nie znała się na prawiczkach, ale zapach był zaiste... dziewiczy, jeśli można to tak nazwać.
- Heh... - odparła tylko. Co mu miała powiedzieć? Kłamać nie zamierzała. Seks był krótki i nie przyniósł satysfakcji, ale lepsze to niż nic.
- Nie jestem doświadczony... - powiedział tylko, po czym spuścił głowę, ubrał się, pocałował jeszcze raz kochankę, głaszcząc po nagiej piersi. Chciał jeszcze coś dodać, napomknąć o następnym spotkaniu, ale wyszedł bez słowa. Chyba domyślił się, że nie sprostał oczekiwaniom Gertrude.
Miała nadzieję, że nie będzie jej nachodzić czy coś w tym stylu. Wiedział tylko jak ma na imię, nic poza tym. To dodało jej otuchy, cieszyła się, że nic mu o sobie nie powiedziała. Poza imieniem. W tej chwili pożałowała, że nie podała jakiegoś innego, dla zmyłki.

Musiała znów się umyć, jako że nieco się spociła. Nie na tyle, by brać pełną kąpiel, ale chciała czuć się świeżo, więc podeszła do umywalki i umyła się pod kranem. Później zeszła do karczmy na niewielki posiłek. Właściwie, mogła sama sobie ugotować, w końcu zakupiła dopiero co jaja i inne rzeczy, ale miała ochotę pogawędzić z karczmarzem i pozostałymi ludźmi. Gdy zeszła na parter, nikogo nie było, poza nią i obsługą w postaci tęgiego mężczyzny w średnim wieku. Stanowczo nie jej typ. Doświadczenie z Robertem zastanowiło ją chwilę. "Może będę już na stałe gustować w młodszych od siebie"? To jednak oznaczało, że stanie się dla nich nauczycielką, choć liczyła się z tym, że wśród młodzieńców nie trafi na samych prawiczków. Przynajmniej następnym razem wolała unikać tego rodzaju wątpliwych doznań. Posiliła się jajecznicą z pomidorami, następnie udała się na górę, do swojej izby po miecz. Tym razem musiała przyłożyć się do ćwiczeń tak, aby była przydatna w misji. Jeszcze nie wiedziała kto też będzie jej partnerować, ale miała nadzieję na miłą współpracę. Miecz słuchał jej jak nigdy, przypomniały jej się młodzieńcze lata, w których wszystko wychodziło, miała paręnaście kilogramów mniej i więcej zapału, jak teraz.

Trening trwał jakąś godzinę - na dobry początek wystarczy. Zauważyła, że nie była sama na sali treningowej. Pośrodku pokoju ustawiona była kukła z materiału, w którą amatorzy celowali mieczem lub nożem. Można było powalczyć "na niby", aby się wprawić z walką wręcz lub strzelać z łuku w tarczę. Dla chcącego nic trudnego, choć Gertie sądziła, że łuk nie jest dla niej, nie czuła się komfortowo używają go. Partnerowała jej kobieta, dość młoda, choć zwinna i trochę nieśmiała, o dziwo. Robiła podstawowe błędy, źle trzymała miecz i nie celowała jak należy, ale Gertrude pocieszała ją, że lata wprawy uczynią z niej wyśmienitą wojowniczkę. Tak naprawdę, wątpiła w ten fakt. Jeśli ktoś nie ma talentu do walki mieczem, nie zdobędzie go, choćby nie wiem jak się starał. Podeszło do niej kilku młodych ludzi płci obojga, nie mogąc nadziwić się jej zdolnościom i szybkości.
- A to ci dopiero! Czy świat widział podobne sztuczki? - zachwycały się, kierując dłonie do ust. Po paru komplementach, wzięła ponownie do ręki miecz i cięła na oślep w kukiełkę. Po chwili straciła rączkę. Gertie uśmiechnęła się, zadowolona z wyniku. Wyszła z sali treningowej i skierowała się do obory, w której również szło poćwiczyć.

Nagle zauważyła tajemniczego jeźdźca z zakrytą twarzą. Poruszał się na koniu, tradycyjnie, a na plecach trzymał halabardę. Robił niezłe wrażenie wprawionego w bojach wojaka.
- Gertrude Obvar, czy to ty? - spytał kierując się w jej stronę. Prawdopodobnie ktoś musiał mu powiedzieć jak wygląda i gdzie ją znajdzie, inaczej przecież by jej nie odnalazł.
- Tak, ja. Kim jesteś?
- Wysłał mnie twój klub. Słuchaj, przyjechałem w kwestii twojej misji. Czy mógłbym cię prosić o chwilę rozmowy przy piwie? Potem udam się na poszukiwania twojej koleżanki, z którą będziesz współpracować.
- Koleżanki? - zdziwiła się mocno i na chwilę, zamarła. Sądziła bowiem, że przydzielą jej mężczyznę, tak jak w przypadku dawnej misji z Drago.
- W rzeczy samej. - Zsiadł z konia i poprowadził go do obory. - Chodź za mną.
Awatar użytkownika
Deiyne
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deiyne »

"Lub po prostu jej się tak wydawało", pomyślała. I tym razem, ilekroć miała wolny czas od obowiązków, a więcej go miała dla siebie, zanosiło się na nudny i leniwy dzień. Absolutnie nie miała nic przeciwko temu, by odrobinę się zrelaksować. Błyskawicznie nauczyła się cieszyć zarówno z zajęcia, jak i z wolnego czasu, a tym bardziej, że nigdy nie było wiadomo, cóż mogło jej się trafić. Ludzie oraz inne istoty zamieszkujące ten świat przychodzili z różnymi problemami. Oprócz modlitw i odprawiania rytuałów stanowili również siłę zbrojną w walce z większymi kłopotami. Ona sama wybrała ścieżkę palladyna, stając się tym samym zbrojnym ramieniem Seminarium podlegającemu Panu. Dostrzegła kilka znajomych twarzy, lecz do nikogo z wybranych osób nie podchodziła. Średnio miała ochotę zamienić z kimkolwiek słowo, a już na pewno nie z pełną buzią. Nie była postawna i barczysta, acz nie była taka znowu krucha. Posiłek szybko zniknął jej z oczu, a nasycona jedzeniem postanowiła nieco się rozerwać. Ot, tak troszeczkę. Wstała, wolnym i delikatnym krokiem ruszyła w stronę swoich komnat. Po drodze napotkała sir Devyna, który niejednokrotnie pomagał jej pozostać silną, a z którym dwa razy wspólnie wyprawiała się na wieloosobową misję.
- O, dobrze, że cię widzę. Musimy zamienić słowo.
Nim cokolwiek ona mogła z siebie wykrztusić, a już została pochwycona za ramię i szarpnięta w bardziej ustronne miejsce. Zaskoczył ją wielce, acz nie protestowała zbytnio. Zawsze robił tak, kiedy sprawa koniecznie wymagała czyjejś uwagi.
- Słuchaj, nie wiesz przypadkiem o tym, czy ktoś z nas weźmie udział w specjalnej misji?
Stanęła nieruchomo, jakby informacja, którą uzyskała, wchodziła jej do głowy jak krew z nosa. Przyglądała mu się bacznie, a z jej oczu można było wyczytać i zastanowienie i jednocześnie znużenie.
- Jakiej do licha ciężkiego misji? Nie uważasz, że dawno by już to ogłosili wszystkim, a przynajmniej większej części z nas?
Odchrząknął. Przez krótki moment cisza zapanowała pomiędzy dwójką ze względu na zamyślenie się swojego rozmówcy.
- Wiesz, możliwe, że to tylko plotka. Wiedz, iż w każdej plotce kryje się ziarno prawdy. Tak się składa, że ktoś podsłuchał rozmowę Wyższego Palladyna z jednym z podwładnych. I wyobraź sobie, że chcą jedną osobę wysłać na jakąś misję. Tylko choroba nikt nie wie na jaką, a tym bardziej już kogo wezmą.
- Jesteś tego pewny? Dlaczego w każdym razie miałby wysyłać kogoś z nas na Pan wie jaką misję, na dodatek nie wiedząc, z kim miałaby ta osoba współpracować? Ani dokąd należy się udać?
- Widzisz? Nawet tobie ta sprawa śmierdzi!
Umilkli, ponieważ dwóch nowicjuszy akurat przechodziło przez korytarz. Ukłonili się i przywitali wzajemnie, a gdy tylko zniknęli z pola widzenia, kontynuowali.
- Trudno mi sobie wyobrazić cóż wstąpiło w Wyższego Palladyna. Zaczynam podważać tę całą sprawę.
- Devynie, dobrze wiesz, że wszystkie rozkazy pochodzą od samego Pana, a on je tylko nam przekazuje.
- Tego akurat nie wiesz. Kiedy widziałaś go rozmawiającego z Panem? Poza tym on rzadko opuszcza wielką salę.
- Ach, bluźnisz. Niby którego dnia ma się to wszystko wydarzyć?
Wzruszył ramionami, a na jego twarzy namalował się typowy dla niewiedzy wyraz.
- No dobrze... posłuchaj mnie bracie. Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, acz wdzięczna ci jestem, że skłonny byłeś się ze mną podzielić ową informacją. Ja w każdym razie idę do sali treningowej więc w razie czego tam przez najbliższą godzinę lub dwie mnie zastaniesz, dobrze? Niechaj światłość cię prowadzi!
- I ciebie, Deiyne!
Po tych słowach objęli się dosłownie na dwie sekundy, po czym każde z nich ruszyło w swoją stronę. Zgodnie z zapowiedzią pojawiła się parę chwil później na owej sali, uprzednio odwiedzając swoją kwaterę. Jak zwykle zapomniała zamknąć drzwi, dlatego szybko przejrzała wszystkie kąty i wyszła. Nie miała ochoty na sparing ni to chęci na dźwiganie płytowej zbroi. Chciała na luzie poćwiczyć z walkę, by mieć z tego zarówno zabawę, jak i pewność, że nie wypadnie z wprawy. Chwyciła pierwszy lepszy miecz spoczywający spokojnie na przeznaczone ku temu stojakach na broń. Oceniła rodzaj materiału, ciężar oraz czy nie był bardzo tępy. Nienaostrzone ostrze stawiało ciężki opór w powietrzu, a męczyć się z takim drobiazgiem nie zamierzała. Obrała szybko swój cel i przystąpiła do ćwiczeń.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arturon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości