Nowa AeriaIdź kocie do diabła

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Roześmiana złodziejka jeszcze długo szczerzyła ząbki, chichocząc pod nosem, gdy diabeł odpowiadał na jej zaczepki. Nazwana „złośliwą bestią” nawet nie mrugnęła, szerokim uśmiechem i aparycją tylko dopasowując się do niecnego stworzenia, którym bycie jej przypisywano. Jedynie zmrużyła lekko ślepia, gdy Dagon zbliżył do niej twarz, ale i tym razem zadarła butnie brodę, wciąż wyszczerzona, nie wyglądając ani trochę na poczuwającą się do winy.
        - Jesteś diabłem, to nie możesz kopsnąć się do piekła po roślinkę? – zapytała swobodnie, podnosząc się lekko i pozwalając objąć ramieniem, podczas gdy sama przytulała się wygodniej do piekielnika.
        Dopiero przedłużająca się cisza i rozmyślania sunące powoli przez lekko zamroczony umysł, starły uśmiech z jej ust. Wahała się chwilę, czy dzielić się z Dagonem tym, co powiedział jej Seth, ale nawet nie z braku zaufania do niego, co właśnie z niepewności, czy informacje są w ogóle istotne. Kocurowi bowiem nie ufała za grosz, to pogrzebał sobie już w momencie, w którym wyszedł na jaw jego udział w planie Whitakera, i to dość spory, delikatnie mówiąc. Raz zdradzona złodziejka nie zapominała łatwo i nawet jeśli potrafiła obecność zmiennokształtnego tolerować, a nawet posuwać się do względnie przyjaznego zachowania, to tylko z pragmatyzmu, nie amnestii na przewiny.
        - Ta, to by do niego pasowało – westchnęła. – Myślałam o tym, ale dlaczego by mi wtedy kazał trzymać się od Reeda z daleka? Może i jestem przekorna, ale nie głupia, a on nie wygląda na mistrza knowań – mruknęła.
        Ostatnie co przypisałaby kocurowi to ponadprzeciętną inteligencję. Był sprytny, ale bez przesady. Gdy Dagon znów się odezwał, nadstawiła lekko ucha myśląc, że być może ma jakiś pomysł, ale szybko okazało się, że złośliwiec odgryza się za jej wcześniejszą zaczepkę. Powierciła się zaraz w objęciu, by trzepnąć głupka w pierś.
        - No jużci! – prychnęła oburzona samym pomysłem. Nie uznawała go nawet za tyle zabawny, by się zaśmiać, bo przerażała ją sama wizja kociąt. – Ja ci dam samiczkę… – mruknęła już nieco bardziej wesoło, tym razem dźgając rechoczącego biesa łokciem w brzuch. Dupek.

        Zasnęła szybko. Pora była późna, alkohol przyjemnie rozgrzał i rozluźnił ciało, a Laufey się nie odzywał, pogrążony w swoich przemyśleniach, stanowiąc idealne panterze legowisko. Pomrukiwała przez sen, beztrosko wtulona w diablą pierś i przytulana ramieniem, dopóki jej towarzysz nie zaczął się wiercić. Mruknęła coś pod nosem w proteście i podniosła się, gdy Dagon wymykał się z objęcia. Podniosła na niego zaspane ślepia, zastanawiając się, jak długo spała i uśmiechnęła się lekko na to urocze „moje natchnienie”, którego rano miała nawet nie pamiętać.
        - Mhm – mruknęła przesuwając się lekko na zwolnione miejsce. Nawet nie chciało jej się przenosić na łóżko. Kanapa była przewygodna i wygrzana, więc złodziejka wyciągnęła się na plecach na całej jej długości i delikatnym kręceniem się, mościła sobie posłanie.
        - Uważaj na siebie, Dagon – wymamrotała jeszcze, nim z zarzuconym na oczy przedramieniem pogrążyła się w dalszym niezmąconym śnie.

        Obudziło ją skrzypnięcie deski przy wejściu. W nocy zdążyła przekręcić się na brzuch i teraz kocie oczy otworzyły się szeroko, wyłapując spojrzeniem tylko fragment obicia kanapy i podłogę. Uszka stanęły na sztorc, podczas gdy Kimiko powolnym ruchem sięgała do ostrza w cholewie buta. Trzymając już jego rękojeść, podniosła się gwałtownie, nie wyciągając jeszcze broni, nim nie oceni powagi zagrożenia.
        - Na Prasmoka! – wykrzyknęła Helen, podskakując i upuszczając naręcze pościeli i ręczników. Kimiko zaś opadła ramieniem na oparcie, wzdychając z ulgą i rozbawieniem. – Przepraszam, myślałam, że was nie ma – mamrotała pokojówka i złodziejka machnęła dłonią.
        - Nie ma sprawy. Wybacz, że cię wystraszyłam – mruknęła panterołaczka, przeciągając się mocno, aż strzeliły jej kręgi. Rozczochrane włosy uklepała lekko na oślep, skupiając w końcu spojrzenie na wgapiającej się w nią dziewczynie.
        - Emm… zaraz zmienię pościele… coś nie tak z łóżkiem? – zapytała pokrętnie Helen, która zdążyła już pozbierać wszystko z podłogi, ale wciąż stała, przyglądając się brunetce. Ta zaś tylko zaśmiała się lekko.
        - Nie, siedzieliśmy tu wczoraj i po prostu zasnęłam. Diablo wygodna ta kanapa – zamruczała, wciąż dochodząc do siebie, nieświadoma poszerzających się oczu głodnej na plotki pokojówki.
        - Szef już wyszedł?
        - Tak.
        - Jesteś może głodna? Rika zaraz będzie robić śniadanie… - podpowiedziała nieśmiało dziewczyna, wreszcie przykuwając na dłużej zielone oczy.
        - Mmm… wiesz co, chyba później wpadnę, chciałam iść pobiegać – mruknęła Kimi, klęcząc wciąż na kanapie i próbując okiełznać zmierzwione przez noc włosy. Odplątała z nadgarstka rzemień, by zawinąć go wokół uniesionych wysoko pukli.
        - Pomogę ci! – rzuciła szybko Helen i nim zaskoczona Kimiko zdążyła w ogóle zapytać „w czym?”, dziewczynka zabrała jej przytrzymywany zębami rzemyk i zaczęła przeczesywać palcami czarne włosy.
        - Emm… dzięki – wydukała zaskoczona panterołaczka, rzucając jeszcze kilka ukradkowych i zaskoczonych spojrzeń w stronę dziewczyny, ale w końcu siadając posłusznie na kanapie, tyłem do stojącej za oparciem Helen, i pozwoliła dłubać sobie przy głowie.
        - Masz bardzo ładne włosy, takie długie.
        - Eee, dzięki. Ty też. – Kimiko strzeliła lekko spłoszonym spojrzeniem na boki, coraz mniej pewna, czy to był dobry pomysł.
        - Nah, moje sterczą na wszystkie strony, nieważne co próbuję z nimi zrobić.
        - Uhm… - ”Losie drogi, ratuj mnie”, pomyślała złodziejka, nie nawykła to takich pogaduszek.
        - Zostajesz już na stałe?
        - Słucham? – Zaskoczona Kimiko chciała się odwrócić, ale w miejscu utrzymała ją nieświadomie dziewczyna, trzymając wciąż za włosy. Delikatnie, ale na tyle pewnie, by unieruchomić rozmówczynię.
        - No u szefa w domu.
        - Nie, no co ty – zaśmiała się złodziejka, nieświadomie powodując konsternację u Helen. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poddać.
        - Szef nigdy z nikim nie mieszkał.
        - Uhm…
        - Gości też nie zaprasza. No, tylko dziewczyny. Nasze, znaczy się.
        - Tak słyszałam – odparła już z nieco większą premedytacją ubawiona panterołaczka. Będzie ją mała brała na spytki, jeszcze czego. Trybiki w głowie Helen chodziły jak szalone, ale nijak nie wiedziała, jak to rozegrać, bo już bardziej bezpośrednich pytań chyba nie mogła zadać. Na razie postanowiła więc ruszyć nieco naokoło.
        - Będziesz biegała po rynku?
        - Co?
        - No mówiłaś, że musisz pobiegać. Szukasz czegoś konkretnego? Lafayette ma ładne sukienki… drogie bardzo, ale ładne – westchnęła Helen, a Kimiko w końcu zaskoczyła i parsknęła lekko, rozbawiona nieporozumieniem.
        - Nie, Helen. Chcę pobiegać, dla rozrywki. Po ulicy póki jest wcześnie i nie ma ludzi, później może po lesie – dodała, czując, że dziewczynka za nią zamiera skołowana, próbując nadążyć.
        - Ach! Tak… dla sportu?
        - Uhm – potwierdziła złodziejka i tak samo odpowiedziała jej pokojówka.
        Drobne dłonie sprawnie rozczesały włosy i końcówką rzemienia uwiązały je wysoko z tyłu głowy. Kimiko poczuła też, że dziewczyna nie zostawiła jej kitki, tylko coś tam plącze z tyłu. Dopiero, gdy skończyła, brunetka przeciągnęła dłonią po swoich włosach. Od uwiązania ciągnął się długi warkocz, przeplatany dalszą częścią rzemienia, którym związana była też końcówka. Jednym słowem Helen uplotła jej całkiem solidną fryzurę.
        - Nieźle. Dobra w tym jesteś – uśmiechnęła się Kimiko, zarzucając lekko głową na próbę. Czarny warkocz niczym bicz smagnął powietrze za nią. Helen zarumieniła się z zadowolenia.
        - Dzięki. Czeszę wszystkie dziewczyny – dodała dumnie i zawahała się na chwilę, jednak jej natura wygrała. – To kim właściwie jesteś dla szefa? – wyrzuciła z siebie, siląc się na obojętny ton, chociaż mimowolnie otworzyła szerzej oczy w przestrachu, widząc ostre jak sztylet spojrzenie Kimiko, które wbiło się w nią nagle, mimo lekkiego uśmiechu na ustach panterołaczki.
        - Wścibska z ciebie dziewczyna, co? – uśmiechała się złodziejka, nie spuszczając jednak karcącego spojrzenia z blondynki, która zmieszała się jeszcze bardziej.
        - Przepraszam.
        - Nic się nie stało. – Kimiko znów machnęła niedbale ręką, ewidentnie nieurażona, ale… ale znów nie zaspokajając ciekawości Helen, która przygryzała już wargę. Pociągnęła wzrokiem za wstającą dziewczyną, która znów się przeciągnęła, poprawiła ubranie i odkładając kąpiel na po bieganiu, skierowała się do wyjścia. – Dzięki za pomoc Helen!
        - To wpadniesz na śniadanie? – zawołała jeszcze za nią pokojówka, zdeterminowana, by dowiedzieć się czegoś więcej.
        - Będę za godzinkę, może dwie – dobiegł ją jeszcze okrzyk ze schodów i szybkie kroki obwieściły zniknięcie Kimiko.
        Helen westchnęła, spoglądając za nową znajomą, nim w końcu otrząsnęła się i zabrała za porządki. Dopiero będzie, jak pan Laufey wróci, a tu nieposprzątane! A dziewczynę szefa przydybie na śniadaniu, o! Rohanna na pewno jej pomoże!

        Niestety Kimiko nie pojawiła się na śniadaniu, jak obiecała. Helen liczyła jeszcze, że zobaczą się w porze obiadowej, ale czarnowłosej panterołaczki nie było nigdzie widać. Pokojówka nie wiedziała już, że nikt nie widział Kimiko przez następne trzy dni.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Doki nad ranem charakteryzowały się przewidywalnym rytmem. Wiele statków szykowało się do wyjścia póki godzina była wczesna. Wykonywano najbardziej żmudne czynności by tracić jak najmniej dziennego światła i jak najszybciej wypłynąć w morze. Rybacy wyruszali swoimi kutrami by znaleźć jak najlepsze łowiska i uprzedzić konkurencję. Kupcy chcieli wystartować przed rywalami, gdy zaoszczędzone wydawać by się mogło krótkie chwile w porcie, mogły zaowocować wcześniejszym przybiciem do obranego brzegu, kontrolą celną we wcześniejszej kolejności a tym samym szybszą sprzedażą dóbr nim pojawili się rywale, to zaś ciągnęło za sobą ostatni i najważniejszy skutek - korzystniejsze warunki do negocjacji cen. Jednym słowem panował harmider i poruszenie. Nie było tłoku, każdy zajmował się swoimi zadaniami, ale ludzie uwijali się na nabrzeżu niczym mrówki niosące maleńkie skarby do mrowiska.
Czart, w przeciwieństwie do reszty, spokojnym spacerkiem przemierzał bruk doków tym razem wyjątkowo nie szukając a czekając aż zostanie znalezionym. Trzymał się raczej półcieni, murów i zaułków, ale dla oka wprawnego i wiedzącego czego poszukiwało bies był łatwy do znalezienia.
Każde poszukiwania wymagały jednak czasu. Większość szykowanych statków już odcumowało i ginęło na horyzoncie. Ostatni maruderzy wreszcie wypływali z portu. W ich miejsce za to przybywały nowe statki, które z przybijaniem czekały na dzień by prze zbędną niecierpliwość nie wprowadzić statku na mieliznę czy rafę, zamiast paru godzin tracąc cały statek. A bies czekał.
Nawet cierpliwy rogaty powoli zaczął zastanawiać się czy aby nie kręci się po trytońskim nabrzeżu bezcelowo. Łoś wcale nie musiał się pokazać. Dagon stracił jednak już tyle czasu, że bez większego poruszenia kontynuował zacięte oczekiwanie.
Cały dzień spędził na przemian na wędrówce między statkami a prawie niewidocznym podpieraniem jednej z akurat wybranych ścian. Nie świadczyło to dobrze przynajmniej w jego mniemaniu, ani o nim samym, ani o jego pozycji, ale zawziął się by wreszcie gadowi odbić się czkawką, a to wymagało ugięcia karku i poświęceń. Powoli nadchodziła noc i to wtedy wreszcie usłyszał szept.
        - Podobno mnie szukasz - odezwał się mężczyzna. Chyba starał się brzmieć groźnie, ale nie udało mu się całkowicie stłumić strachu wybrzmiewającego w głosie.
        - Mam kupca na twój towar - odpowiedział czart, nie odwracając się by nie przepłoszyć rozmówcy.
        - Co się nagle zmieniło? - prychnął kapitan, wyraźnie pamiętając, że diabeł już raz wyraził brak zainteresowania podobnym biznesem.
        - Tak jak mówię, mam kupca. Nie jestem naiwniakiem, nie biorę sobie na łeb tak dużego i poszukiwanego ładunku, póki nie wiem czy da się coś z nim zrobić - Dagon odpowiedział, nie tracąc spokoju.
Kapitan wahał się chwilę rozważając swoje opcje, a że innych nie miał, to zwyczajnie budując napięcie, po czym wyszedł przed diabła i skinął by ten podążył za nim.
Szczegóły dogadali już siedząc w knajpie przy rumie. Umówili się na konkretne miejsce i odbiór następnego dnia, gdy tylko zapadnie zmierzch.
Dla złodziejaszka był to dobry obrót spraw i nadchodzący koniec zmartwień. Dla diabła początek załatwiania szczegółów.
Wpierw wrócił do Aerii. Decyzję o chwilowym zawieszeniu nagonki poprzedził szybką kontrolą zamka w drzwiach. Dopiero potem znalazł Szczura, by przekazać wszystkie dyspozycje. Kontakt nie dopytywał, nie wyrażał nawet zdziwienia, a jedynie rzeczowo potwierdził zrozumienie komunikatu. Za to Bajer lubił go najbardziej. Nigdy nie pytał, zwyczajnie robił, byle by zapłata była terminowa.
Potem pozostało dograć transport wyjątkowo rzadkiego towaru wprost do Aerii. Tak jak w przypadku Szczura, tak i w tych kwestiach bies miał swoje sprawdzone kontakty. Ostatnio podupadły one trochę na rzetelności i wiarygodności, ale przecież nie musiał tego manifestować. Nie tym razem. Gdy więc upewnił się, że w Trytonii będą na niego czekać ludzie, którzy zapakują towary i przewiozą je bezpiecznie do niego - nowego właściciela mającego się znacznie wzbogacić ich kosztem, czyli jeśli nie mylił się w swoich przeczuciach i knowaniach wprost do pazernego i nazbyt łakomego smokołaka, właśnie świtało.
Udał się do mieszkania głównie po to by się wykąpać i zmienić garnitur. Tradycyjne czynności zapewniające mu odpowiednią prezencję uzupełnił wypaleniem cygara i solidną szklaneczką whiskey, które były niezbędne już tylko i wyłącznie dla poprawy morale strudzonej piekielnej duszy.
Przy okazji rozejrzał się po mieszkaniu, ale kota nigdzie nie było. Jednak brak pantery nie przejął czarta. Przecież nie zamierzał pilnować Kimiko na każdym kroku, a przez swoje wojaże, nie wiedział jak długo jej nieobecność trwała i jak długo miała trwać. Laufey uważał, że dziewczyna nie raz chadzała własnymi ścieżkami, robiła na co miała ochotę, więc diabeł uznał, że zwyczajnie kompensowała sobie nudę. Odstawił naczynie i znów zniknął by ponownie zjawić się w Trytonii.
        Nim nastał zmierzch gotowi ludzie czekali z wozami na odbiór jutowych, ciasno posznurowanych pakunków. Z biegiem nocy wozy wyładowano i niewielka karawana, wciąż jeszcze pod osłoną gwiazd wyruszyła do Nowej Aerii. Czart zakończył jeden etap, ale nie pracę.
Zapłacił cwanemu młodzikowi, który nie omieszkał napomknąć coś o stałej współpracy. Długiego życia Dagon mu nie wróżył, ale tym razem zamiast kategorycznego "nie" odparł jedynie “pożyjemy zobaczymy”. Odpowiednią działkę dostał też krasnolud pośrednik.
Czas jako jedyny był nieubłaganym i nieprzekupnym tworem i słońce wspinało się coraz wyżej po niebie, a piekielnik dopiero domykał ostatnie formalności. Wszystko było gotowe a plan prawie zrealizowany. Musiał złożyć jeszcze jedną wizytę, ale to trochę później, z pełnymi konkretami. Teraz mógł wrócić do Aerii, a po prawie trzech dniach biegania między miastami leciał z nóg. Znowu. Życie diabła w jego opinii stało się ostatnio stanowczo zbyt pracowite.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Podsłuchiwanie jak zawsze się opłaciło, chociaż czy wyjdzie mu na dobre, to się dopiero okaże. Seth zauważył brak złodziejki, bo miał jej siedzieć na ogonie, a ten zaś zniknął jakieś trzy dni temu, jakby się smarkula pod ziemię zapadła. Reeda nie podejrzewał, bo przecież to on kazał jej mieć dziewczynę na oku. Dopiero więc podsłuchując jego rozmowę z tą dziwną babką, zorientował się, gdzie jest złodziejka. Poczekał, aż gad zajmie się jednym ze swoich kontrahentów, a gdy zamknęli się w biurze, zakradł się schodami do piwnicy, zaglądając po kolei do pomieszczeń. Znalazł ją w ostatnim. Surowych ceglanych ścian pomieszczenia nikt nawet nie próbował dekorować. Po jednej stronie pod ścianą leżały trzy prowizoryczne posłania. Jedno z nich było puste, na jednym leżał jakiś młody chłopak, a na trzecim Kimiko. Blada jak sama śmierć, z ustami wysuszonymi na wiór i ledwo unoszącą się klatką piersiową, zdawała się martwa, podobnie jak dzieciak. Seth zerknął głębiej do środka i powoli podniósł spojrzenie, rozchylając w zdziwieniu usta i pierwszy raz zwyczajnie wystraszony.
Dobrze, że wydarzenia wymusiły na nim reakcję, bo diabli wiedzą, czy odważyłby się wejść do środka. Przyłapany jednak przez kobietę w dziwnym stroju, ogoloną na łyso i ewidentnie zamierzającą się do rzucenia zaklęcia, zwyczajnie i odruchowo sięgnął do jej głowy i jednym ruchem skręcił jej kark. Ciało upadło miękko na ziemię, a zdezorientowany brunet rozejrzał się znów po pomieszczeniu. Ale jak już powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Podbiegł do Kimiko i próbował nią potrząsnąć, ale głowa panterołaczki tylko poruszyła się bezwładnie po posłaniu. Poklepał ją po policzkach.
- Kimi? Hej, ocknij się! – Nie odważył się na więcej niż uniesiony szept, wciąż odwracając przez ramię. – Dobra, pieprzyć to – mruknął i schylił się, wsuwając dłonie pod plecy i uda złodziejki, i biorąc ją na ręce.
Zwisała z nich bezwładnie, wywołując wrażenie, jakby niósł martwe ciało. Przez drzwi musiał przejść bokiem, więc później przystanął na moment, by inaczej ułożyć dziewczynę. Głowa spoczywająca teraz na jego piersi przynajmniej sugerowała, że brunetka przysypia, czy inne dziwo, które wymyśli, jeśli na kogoś wpadnie. Po schodach stąpał powoli. Deski nie skrzypiały wcześniej pod jego ciężarem, ale teraz był on większy. Słyszał głos Reeda dochodzący z gabinetu i zerknął ukradkiem w stronę kramu. Ten pieprzony dzwonek nad drzwiami go zdradzi. Przeszedł korytarzem, niemal wstrzymując oddech i wyszedł tak jak wszedł - tylnym wyjściem, nogą odprowadzając zamykające się skrzydło, by nie trzasnęło.
        Najgorsze za nim. Odetchnął głębiej i szybkim krokiem ruszył ulicą. Podrzuci ją do Laufeya i problem z głowy. Gdy już Reed się skapnie, co się stało, to będzie na diabła, a u tego i tak będzie miał kolejne punkty, idealnie. Wyszedł swobodnym krokiem zza rogu i zaklął w myślach, zmuszając się, by nie stanąć i nie zawrócić na widok nadchodzącej z naprzeciwka straży.
- Dobry wieczór. – Strażnik zasalutował mu pałką, w jednoczesnym powitaniu i ostrzeżeniu.
- Dobry wieczór, panowie. – Seth uśmiechnął się przyjaźnie i poprawił lekko chwyt, jakby dziewczyna mu ciążyła.
- Jakiś problem z panienką?
- Ach, wie pan, słaba głowa. – Kocur mrugnął porozumiewawczo. – Świętowaliśmy i niestety moja towarzyszka nieco przeceniła swoje siły. Kobiety… – Panterołak wyszczerzył się nieco złośliwie, na co podobnym grymasem odpowiedział mu jeden ze strażników. Został jeszcze ten pierwszy do przekabacenia.
- Pan pozwoli? – zapytał mundurowy, zerkając na bruneta, ale nawet nie czekając odpowiedzi podszedł i przyjrzał się dziewczynie, podczas gdy Seth błagał w duchu, by złodziejka nie wybrała sobie akurat tego momentu, by się ocknąć i narobić rabanu.
- Odcięta całkowicie, przespałaby trzęsienie ziemi – rzucił wciąż pewnym siebie tonem i znów poprawił chwyt, sugerując koniec rozmowy. Po chwili ciszy strażnik skinął głową i odszedł na bok, puszczając mężczyznę.
- Uważajcie na siebie.
- Tak jest, panie władzo, miłej nocy!
Będąc już tyłem do strażników, Seth odetchnął głęboko, wznosząc spojrzenie ku niebu. Wiedział, że ratowało go tylko to, że na rękach nie niósł blond pannicy w drogiej sukni, tylko skromnie ubraną przedstawicielkę jego gatunku. Dwa koty, ma sens. Porwanie mało prawdopodobne. Więcej ich nie interesowało, a mężczyzna kontynuował spacer. Nauczony jednak doświadczeniem, przed ostatnim skrętem przykucnął odstawiając dziewczynę i sam wyjrzał ostrożnie za róg. Po ulicy wałęsało się niewielu ludzi; o tej porze większość była już w domu lub barze. Dojrzenie jednak smoczej czujki naprzeciwko wejścia do kamienicy Laufeya było jednak banalnie proste. Seth zaklął pod nosem i wycofał się, myśląc szybko. Swoją skórę cenił bardziej niż możliwe martwienie się diabła o dziewczynę. „Jak kocha, to poczeka”, parsknął pod nosem z własnego dowcipu i przykucnął znów przy Kimiko.

        Z dziewczyną na rękach wszedł do jednej z wielu zwyczajnych kamienic i wspiął się po schodach na piętro. Mieszkanie było zaledwie dwupokojowe, ale z łazienką. I tak zresztą nie jego. Właściciele wyjechali na jakiś czas, wiec kocur pod ich nieobecność postanowił korzystać z wygód. Wszedł do sypialni i ostrożnie odkładał złodziejkę na łóżko, gdy zobaczył, że ta porusza się lekko.
- Pobudka, kociaku.
- Dagon? – ledwie szepnęła, a Seth wywrócił oczami.
- Dagon, Dagon – prychał ironicznie, układając Kimiko na pościeli. – Rusz nosem – mruknął, a czarnowłosa głowa, jak na komendę, potoczyła się po jego ramieniu, wtulając nos w materiał koszuli i marszcząc brwi. Otępili jej nawet zmysły.
- Seth?
- Bingo. Jak się czujesz? – zapytał, kucając przy łóżku, ale panterołaczka znów odpłynęła. – Kimi? Ej, młoda! Ehh…
Aswad przetarł twarz dłońmi, myśląc chwilę, a w końcu wstał i jednym susem przesadził dziewczynę, układając się po drugiej stronie łóżka z ramieniem pod głową. Zerknął jeszcze kontrolnie na złodziejkę, ale ta spała jak zabita, lub była nieprzytomna, diabli wiedzą, więc sam też tylko ułożył się wygodniej i przymknął ślepia.

        Obudził go nóż na gardle. Nie przejmując się tym specjalnie, panterołak odetchnął głębiej i palcami jednej ręki przetarł oczy, spoglądając na leżącą przy nim Kimiko. Ostrze, które przytrzymywała mu pod brodą, było jego własne, menda gwizdnęła mu je od pasa. Ledwo dycha, ale i tak go okradła, niezła jest. Opierała się na nim, z trudem utrzymując głowę w powietrzu, a zielone tęczówki ledwo było widać spod półprzymkniętych powiek. Powoli wyjął jej broń z ręki, jakby zabierał dziecku lizaka. Nawet nie miała siły protestować.
- Gdzie ja jestem? – zapytała chrypiąc, a brunet położył ją znów na jej miejscu.
- U mnie. Jesteś bezpieczna. Idź spać – powiedział łagodnie, ale nie wiedział czy w ogóle usłyszała końcówkę zdania, nim odpłynęła. Przyglądał jej się chwilę i odgarnął czarne kosmyki z twarzy. – Byłoby ciekawiej jakbyś była przytomna – mruknął rozbawiony i z westchnieniem opadł znów na poduszkę, przysypiając.

        Obudziła się znowu przed nim. Odwrócił głowę, napotykając utkwione w sobie zielone ślepia. Leżała na boku, z dłońmi pod głową. Wciąż była śmiertelnie blada, a usta miała wyschnięte, ale przynajmniej spojrzenie nieco przytomniejsze, chociaż wciąż nieco zamglone.
- Głęboko śpisz – mruknęła cicho i kocur wyszczerzył kły w uśmiechu, przeciągając się i ziewając szeroko.
- Do kościoła nie chadzam, po co się zrywać o brzasku?
- Żeby cię nie okradli.
- O, humor ci wraca, to dobrze. Śpij, jesteś słaba jak kociak.
- Co się stało?
- Kiedy?
- Co ja tu robię?
- Przyniosłem cię. Wolałaś zostać u gada? – prychnął kpiąco, ale zielone ślepia wciąż wbijały się w niego uparcie. Opowiedział jej wszystko co wiedział i widział, bo dziewczyna ledwo pamiętała nawet moment, w którym ją złapano. Pominął tylko fakt, że oprócz niej był tam jeszcze jakiś dzieciak. Raczej o tym nie wiedziała, a po co miał ją stresować. Nie była za tamtego odpowiedzialna, a mogłaby wpaść na taki głupi pomysł. Milczała chwilę, analizując fakty i uderzając w kolejne pytania.
- Ale czemu on to robi? I czemu zabrałeś mnie tu?
- U twojego chłopaka Reed rozstawił czujki. Nie mam zamiaru sam się wsypywać, że to ja cię zabrałem. Skoczymy dachami, jak nabierzesz sił. A co do gada to nie mam pojęcia, ale normalny to on z pewnością nie jest.
- Uhm. Dzięki, Seth.
- Nie ma sprawy, polecam się.
- Nie, naprawdę dziękuję. Chyba uratowałeś mi życie – powiedziała szczerze, a panterołak przyglądał się chwilę wpatrzonym w niego oczom, po czym pochylił się w jej stronę, opierając na ręce za talią dziewczyny i przysuwając do niej, nim solidne plaśnięcie w twarz nie zatrzymało go nagle w miejscu.
- Auć? – mruknął zaskoczony i parsknął, mimo wszystko nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
- Co ty wyprawiasz? – prychnęła złodziejka, odsuwając się od niego, podczas gdy brunet rozmasowywał policzek.
- Myślałem, że chcesz mi podziękować.
- Podziękowałam! Nie wyobrażaj sobie za wiele.
- Tego mi już nie zabronisz.
- Dupek z ciebie.
- Ale uratowałem ci życie – zauważył ze złośliwym zadowoleniem, znów śmiejąc się na widok „groźnego” spojrzenia pantery.
- Cholera! – Kimiko zerwała się nagle, sięgając do szyi. Oczy rozszerzyły jej się z przerażenia.
- Co?
- Zabrał mój medalion! Ten… - tu złodziejka przez chwilę rzucała takimi epitetami, że Seth uniósł wysoko brwi i mimo wszystko parsknął śmiechem. – …gad zabrał mój medalion! Zabiję go! Wypruję mu wszystkie flaki!
- Cieszę się niezmiernie, będę miał jeden problem z głowy.
- To nie jest śmieszne!
- Jestem śmiertelnie poważny. Co to za medalion? - zapytał zaintrygowany.
- Nie twój interes – warknęła, rozzłoszczona kradzieżą artefaktu.
- Musisz kotku popracować nad relacjami międzyludzkimi - zacmokał, wciąż mrużąc oczy z ciekawości.
- Żeby w ramach podziękowania wskoczyć ci do łóżka?
- Już jesteś w moim łóżku – szydził z zadowoleniem, poważniejąc dopiero, gdy dziewczyna odrzuciła koc, zbierając się do wstawania. – Hej, powoli!
Kocur skoczył na równe nogi akurat by złapać osuwającą się złodziejkę. Kimiko próbowała podeprzeć się o ścianę, ale dłoń zjechała jej bezradnie, gdy świat wirował przed oczami.
- Nie jadłaś i nie piłaś od trzech dni, nigdzie nie idziesz, kładź się.
- Zabiję go…
- Wiem, ale później. Teraz nawet nie dojdziesz do schodów. Masz, zjedz coś – podsunął jej kawałek chleba i ser, ale złodziejka skrzywiła się, odsuwając talerz.
- Nie jestem głodna – mruknęła i mężczyzna wywrócił oczami, mamrocząc pod nosem.
- Jak z dzieckiem. Napij się chociaż. – Seth podsunął jej szklankę i dziewczyna posłusznie wychyliła przezroczystą zawartość. W momencie jednak jej oczy otworzyły się szeroko, a Kimiko zakrztusiła się i rozkaszlała, ku rozbawieniu panterołaka.
- Coś nie tak?
- To nie jest woda – wychrypiała z trudem, na oślep waląc pięścią w rechoczącego kocura.
- Oczywiście, że nie. To czysta wódka, woda cię przecież na nogi nie postawi. O, zobacz, już kolorów nabierasz.

        Spała jeszcze do południa, później już nie dając się zatrzymać i chwiejnie chodząc po mieszkaniu. Wyglądała lepiej, ale nadal tak, jakby miał ją przewrócić najlżejszy powiew wiatru. Kąpała się przy uchylonych drzwiach, bo Seth bał się, że straci przytomność i się utopi, więc kazał cały czas do siebie mówić, pod rygorem wejścia do środka, żeby się upewnić, że żyje. Na przebranie, zamiast swojej bluzki dostała czarną koszulę, którą przedziurawiła mu ostatnio sztyletem. Podwinęła rękawy do łokci, a niezapięte poły koszuli zawiązała naprędce w supeł na wysokości bioder, nie dbając o powstający w ten sposób głęboki niemal do pępka dekolt. Kamienicę opuścili bowiem jako dwie czarne pantery, przemykając po zmroku ulicą i wspinając się na budynek w pierwszym możliwym miejscu. Później przemykali już tylko górą. Seth przodem, oglądając się co jakiś czas na wolniejszą niż zwykle złodziejkę i udając, że nie widzi, jak ta dyszy z wysiłku. Gdy dotarli do baru Laufeya, podszedł do gzymsu i wskazał łbem faceta, stojącego naprzeciwko wejścia. Villain już się nawet nie krył, nie zmieniając od wczoraj człowieka. Później pantera pobiegła na boczną stronę i pokazała dziewczynie kolejnego faceta, stojącego w bramie. Złote ślepia spoglądały z wyczekującym spokojem na drugiego kota, a Kimiko myślała gorączkowo i w końcu wróciła do swojej ludzkiej postaci, a Seth za nią.
- Zostajesz, czy wracasz?
- Wypada się z szefem przywitać – odparł brunet z uśmiechem, a złodziejka westchnęła bezgłośnie, już szykując się na burę. Podeszła do przeciwległej krawędzi budynku i zsunęła się z dachu na parapet, gdzie przykucnęła, pukając w okno. Kilka krzyków i śmiechów później, Solan uchyliła skrzydło, a ciepło i światło pomieszczenia omiotło złodziejkę.
- Cześć kociaku – zamruczała czarnoskóra dziewczyna. – Ukrywasz się przed kimś?
- Właściwie to tak – uśmiechnęła się Kimiko. – Mogę?
- Jasne, wchodź.
Kurtyzana cofnęła się, a panterołaczka wskoczyła przez otwarte okno, pierwszy raz znajdując się w sypialni dziewcząt. Podobnie jak Seth, który pojawił się zaraz za nią, wywołując wybuch pisków i krzyków, podczas gdy on sam stał na środku, rozglądając się z miną lisa, który wpadł do kurnika. Zamieszanie powodował podobne.
- Witam panie – mruczał, bujając ogonem z zadowoleniem i przyciągając coraz śmielsze spojrzenia. Początkowe piski zastępowały teraz ciche śmiechy i szepty zaintrygowanych dziewczyn. Kimiko zaś podeszła do Rohanny.
- Mogę cię prosić o przysługę?
- Zależy… - zamruczała rudowłosa, taksując ponad jej ramieniem bruneta. – Znajomy?
- Bardzo bliski – zawołał Seth, szczerząc się na widok karcącego spojrzenia złodziejki. Ta zaś odwróciła się na powrót do Rohanny, siłą powstrzymując od komentarza, a wracając do meritum.
- Jakiś zbok za mną łazi ciągle i teraz ślęczy w bramie. Nie chcę, żeby widział, jak wchodzę, możesz mi pomóc?
- A twój nieprzyzwoicie przystojny, bardzo bliski znajomy sobie z nim nie poradzi?
- Wolałabym uniknąć starć i zdać się na kobiecą subtelność – zełgała i uśmiechnęła się przymilnie do rudowłosej, która złożyła usta w dzióbek, przyglądając się czujnie panterołaczce.
- Cóż, chyba mogę się przewietrzyć, skoro krzywda nikomu się nie stanie.
- Dziękuję, jesteś boska!
- Och, wiem.
- Seth, zlituj się – jęknęła złodziejka, ciągnąc za koszulę panterołaka, który nie przestawał całować dziewczyn po dłoniach, cofając się do wyjścia. Radosne śmiechy tylko wezbrały na sile, gdy zamknęły się za nimi drzwi.
- Ten to się urządził – westchnął brunet, idąc posłusznie za dziewczynami i szczerząc się wesoło, do rzucającej mu ukradkiem spojrzenia Rohanny.

        Czekali na schodach za winklem, a rudowłosa poszła przodem, kręcąc biodrami i z długą, ale cienką, drewnianą fajką w wystawionej dłoni, wołała słodkim głosem o ogień. Nie minęła chwila, a pogrążony w rozmowie z rozweseloną kurtyzaną mężczyzna odwrócił się tyłem do drzwi, a Kimiko i Seth przemknęli do środka. Kocur wstawił już nowy zamek, ale drzwi były na szczęście otwarte, oszczędzając dziewczynie manipulowania przy mechanizmie. Sprawnie przeszli przez bar, odprowadzani tylko spojrzeniem kelnera, gdyż goście jeśli już zwracali na nich uwagę, to ograniczali ją do rozchełstanej koszuli złodziejki. Ta zaś zwolniła w przedsionku, jakby się nagle zawahała, ale panterołak minął ją bezwiednie, wbiegając przodem po schodach i grzecznościowo pukając w ścianę, gdy znalazł się już w mieszkaniu.
- Dobry, szefie! Ja tylko na moment, wpadłem oddać zgubę – dokończył szybko, karcąco szturchnięty przez Kimiko, która pojawiła się zaraz za nim, zerkając niepewnie na Laufeya i mając uwagę w głowie o niesprowadzaniu gości. Niby ani gość, ani jej, a Seth ewidentnie sam wiedział, gdzie się kierować, więc lokalizacja tajemnicą nie była, ale dziewczyna wciąż nie wiedziała, jak poważnie diabeł traktuje nienaruszalność mieszkania.
- Hej – przywitała się oszczędnie.
Wciąż nie wyglądała najlepiej, zwłaszcza po biegu przez miasto, wchodzeniu przez okno i kombinowaniu, by dotrzeć tu niezauważona. Twarz i usta miała blade, włosy wciąż lekko wilgotne, serce waliło jej jak po biegu przełajowym, a nogi chwiały się pod marnym ciężarem złodziejki. Wciąż nie była głodna, ale i tak żałowała, że nie zjadła wszystkiego, co zostawił jej Seth. Ten zaś chyba wyczuł atmosferę.
- Taa, to ja nie będę przeszkadzał, Kimi w razie czego wie, gdzie mnie szukać. Koszuli nie musisz oddawać – dopowiedział już do niej i wyszczerzył się złośliwie zerkając w przymrużone gniewnie zielone ślepia. Twarz dziewczyny jednak szybko złagodniała.
- Dzięki – powiedziała, nie dziękując za koszulę, a ponownie za ratunek, co kocur chyba wyczuł, bo powstrzymał się już od komentarza i tylko puścił do niej oko, znikając na schodach.
Kimiko zaś odwróciła się znów do Dagona i po chwili wahania skierowała do barku, nalewając whisky do dwóch szklanek. Podeszła z nimi do diabła, podając mu jedną, samej popijając drugą i zerkając na niego czujnie znad szkła.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Powrót do domu oznaczał krótki odpoczynek. Wszystkie tryby i trybiki planu wymagały teraz odrobiny czasu i szczypty cierpliwości, w tym czasie mógł się zdrzemnąć. O dziwo w domu znów nie było kota. Przespacerował się po apartamencie, zaglądając nawet do sypialni dziewczyny, ale Kimiko niezmiennie znikła jak kamfora. Za to na deptaku, tuż pod kamienicą, doskonale i bezczelnie widoczny stał szpicel.
Bies sięgnął po jedną z butelek whisky, po raz kolejny w ostatnim czasie nie trudząc się poszukiwaniem szklanki. Pociągnął łyk prosto z gwinta i stanął na chwilę przy oknie przyglądając się wystawionej czujce. Szlag by trafił zawszonego gada.
Alkoholu ubywało w dziwnie zawrotnym tempie. Diabeł ledwie zdążył ocenić rzezimieszka pracującego dla kogóż by innego jeśli nie Villaina, a jego oczy zobaczyły dno butelki. Pewnie dlatego dziewczyna wciąż nie wróciła do domu. W końcu mogli się rozmijać, ale zbyt wiele przypadków wydawało się coraz mniej prawdopodobne. Coś musiało ją zatrzymać. Zdrady się jeszcze nie upatrywał, chociaż był świadomy, że mógł tego pożałować.
        Biorąc ostatni łyk, nawet zaczął rozważać czy nie rzucić flaszką przez okno. Jakby dobrze wycelować i się postarać, to szpieg już na zawsze zostałby tam gdzie stał. To byłoby jednak jawne wypowiedzenie wojny, a z tym piekielnik wciąż się wstrzymywał. Nie miał kart by krzyczeć "sprawdzam", przynajmniej jeszcze nie, należało więc jeszcze pograć w gadzią gierkę. Niech mu się wydaje, że zacisnął garść na piekielne szyi. Ale niech tylko jaszczurka połaszczy się na niewłaściwy kąsek, Laufey już wiedział co zrobić by się nim udławił.
Pustą butelkę postawił przy oknie na wszelki wypadek, jakby jednak miała się przydać i poszedł do łazienki.
Doprowadził się do porządku niemalże przysypiając w wannie. Później raz jeszcze przeszedł się po mieszkaniu sprawdzając czy Kimiko nie wróciła, gdy był w łazience. Pantery jednak nie było jak nie było. Zniknięcie złodziejki robiło się coraz dziwniejsze, ale zmęczony diabeł postanowił dać dziewczynie jeszcze chwilę zanim zacznie się zastanawiać, przynajmniej taką poświęconą na własny odpoczynek. Padł na łóżko jak długi i momentalnie pogrążył się w drzemce.
Obudził się przed wieczorem i trzeci raz dopełnił rytuału powoli czując się jak nieudolny rogacz w znaczeniu w jakim nigdy siebie nie rozpatrywał. Zmiennokształtna zniknęła. Albo postanowiła go jednak zdradzić, albo wpakowała się w coś… znowu. Tak czy inaczej na miasto musiał iść podomykać sprawy i przy okazji mógł zasięgnąć języka. Oporządził się i zniknął wprost do jednej ze znanych ciemnych alejek.
        Spotkanie ze Szczurem nie przyniosło żadnych wieści związanych z Kimiko, ani tym gdzie mogła być widziana po raz ostatni. Nawet tak prostych informacji nie mógł już uzyskać w tym mieście. Szybko natomiast goniec, niegdyś jeden z opłacanych i używanych przez Dagona, teraz pracujący dla diabła zapewne jedynie na pozór, poinformował Laufeya, że jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności ktoś podpieprzył drogocenny towar przez niego transportowany. I chociaż wszystko przebiegło wedle planu, bies nawet nie musiał udawać złości. Coraz bardziej dobitne panoszenie się pierdolonej jaszczurki po niegdyś jego mieście już dawno stało się nie do zaakceptowania, ale smokołak co i rusz odkrywał nową granicę wyznaczającą szczyt bezczelności.
Zniknął wściekły, o czym zresztą szybko poinformowano gada. Nie było jednak wiadomo gdzie Dagon się zmaterializował.
        Piekielnik tymczasem zjawił się znów prosto w Trytonii, gdyż właśnie przyszła pora odwiedzić prawowitych właścicieli ziółek.
Miasto portowe, które było doskonałą metropolią dla wszelkiej maści bandytów i nielegalnych działalności. Niejedna rodzina, gang czy kartel starał się zapuścić tam chociaż ułamek swoich wpływów, z uwagi na nieudolność aparatów prawa oraz dostęp do portu i morza. A doki rządziły się prawami bardziej złożonymi niż mogłoby się wydawać.
W pełni niezależne i poza wszelkimi jurysdykcjami, umożliwiały wolny handel. Czytając między wierszami - wszelkiej maści przemyt. Dziwnym trafem głowy przestępczego półświatka dogadały się ze sobą unikając bezproduktywnych i szkodzących interesom walk o wpływy, w zamian czerpiąc ile się tylko dało. Dopiero głębsze dzielnice miasta miały swoich mniej lub bardziej ustalonych patronów.
Bies zjawił się w mieście, ale granicę interesującej go strefy przekroczył zupełnie jawnie i pieszo, z rękoma w kieszeniach maszerując uliczkami w kierunku głównej siedziby kartelu. Czarne Chusty były nie byle jakimś gangiem. Najprawdziwsza organizacja funkcjonująca równie dobrze jak niejedna armia.
Idąc, diabeł dostrzegał obserwujących go ludzi, kryjących się na granicy pola widzenia. Najpewniej o jego obecności wiedzieli już wszyscy zainteresowani. Obserwując czujność miasta wręcz nutka nostalgii trąciła diable myśli, nęcąc nigdy nie zaspokojony apetyt piekielnika. Gdyby zasiadanie na czele podobnego tworu nie było tak uciążliwe, może już jakiś czas temu pomyślałby o założeniu własnej organizacji zamiast bazować na ogólnodostępnych rzezimieszkach. Co tu jednak było gdybać, gdy właśnie tracił nawet ich. Laufey szybko otrząsnął myśli i znów skupił się na swoim celu.
Jeszcze nie zbliżył się do centrum dzielnicy, gdy z cienia wyłoniły się sylwetki godne diablej postury. Trzech typów z przodu, trzech wyszło z zaułków zza czarcich pleców, zastępując mu drogę ewentualnej ucieczki. Bajer zatrzymał się i powoli wyjął dłonie z kieszeni, unosząc je w neutralnym geście.
        - Przychodzę z pokojowymi zamiarami - odezwał się nonszalancko, jakby miał jakiś wybór co do rodzaju swoich zamiarów. Na gębach osiłków, przy czym przynajmniej jednego o jakimś piekielno-demonicznym pochodzeniu, widać było co sądzą o nastawieniu Laufeya przy przewadze jeden do sześciu. Jedyne nad czym się zastanawiali to czy facet, który zjawił się w ich dzielni, był aż tak ułomnym by szczerzyć się bezczelnie zamiast robić w gacie. Jako że nie miał do czynienia z jednostkami elokwentnymi, w końcu podobnym panom płacono za pracę rękoma nie głowami czy językami, diabeł odezwał się znów.
        - Chcę się widzieć z bossem. - Tym razem słowa Dagona wywołały jawną podejrzliwość graniczącą z irytacją. Kim elegant był, by rzucać podobnymi żądaniami? Nie, by się tacy nie trafiali. Zazwyczaj jednak uczono ich pięściami gdzie ich miejsce. Mięśnie szyi jednego z drabów napięły się pod czarną jak otaczająca ich noc bandaną, jaką nosił każdy z obecnych, z wyjątkiem diabła oczywiście. Nazwa nie była podchwytliwa, a kartel nie werbował poetów. Proste i czytelne symbole oraz klarowna nazwa stanowiły o rozpoznawalności mafii.
        - Laufey - bies uśmiechał się luzacko, kończąc swoją wypowiedź i wywołując konsternację piątki osobników gdy szósty z nich, nieco bardziej obeznany z wyższymi szczeblami, jaki zwykle zarządzał ciżbami osiłków, nagle spoważniał chociaż wydawało się, że już wcześniej był śmiertelnie poważny. Szef bandy odwrócił się do czarta plecami niemo dając do zrozumienia by podążył za nim.
        Dotarli do pokaźnej rozmiarami chociaż niezbyt pięknej kamienicy, dobrze wpasowującej się w ogólny klimat upadającego miasta. Nocny klub połączony z kasynem stanowiły główną siedzibę kartelu, a jego wnętrze nie odbiegało od zewnętrza budynku. Nie pierwszej nowości i podniszczone meble, zadymiony półmrok pełen wijących się w nim cieni klientów i pracowników, jednym słowem miało swój mroczny urok.
Drewniane schody obite czerwonym i wydeptanym przez lata dywanem zaprowadziły diabła i prowadzącego go głównego osiłka (podczas gdy piątka zniknęła gdzieś równie zgrabnie jak się wcześniej pojawiła) na piętro.
Dym w biurze, do którego go zaproszono był tak gęsty jakby diabeł nieustannie palił tu cygaro od cygara, i ciepłe światło oddawane przez kinkiety niewiele dawało zamiast rozświetlać ciemność, odbijało się od srebrzystych kłębów.
        - Czego tu chcesz pieprzony chachmęcie? - wprost z dymu warknął głos brzmiący jakby kilka centarów gwoździ rozbijało się w żelaznym wiadrze. Dagon nienawidził tego głosu, zresztą chyba jak każdy posiadający słuch. To był talent i chyba powołanie Marcusa, wkurzać ludzi.
        - Nie do ciebie przyszedłem - odparł piekielnik z nieodmiennym uśmieszkiem zawadiaki, wlepiając ślepia w przypuszczalne źródło dymu.
        - Ale to ja decyduję, czy przejdziesz - diabłu znów odpowiedział metaliczny warkot. Taka ich rola. Marcus drażnił Dagona zgrywając ważną prawą rękę, Bajer go ignorował, znali ten taniec obaj.
        - Scarlett… - zanucił melodyjnie. - Naprawdę musimy przez to przechodzić? - Należałoby jeszcze dodać, “po raz kolejny”, ale rogaty zakończył nie czepiając się detali.
        - Dagon... - zadźwięczał kobiecy głos. Zgrabna postać nachyliła się nad stół. Rude loki okalające twarz opadły na blat z ciemnego drzewa. Podbródek spoczął na dłoni trzymającej dymiące cygaro. - Dobrze wiesz, że masz zakaz wstępu na moją ziemię, a tym bardziej do moich kasyn - zanuciła słodkim głosikiem, który u rozsądnych zmroziłby krew w żyłach.
        - Za ten jeden przekręcik? - wychrypiał bies, podstawiając sobie krzesło i sadowiąc się na przeciw.
        - Który konkretnie z nich masz na myśli, to odpowiem czy myślimy o tym samym - odpowiedziała kobieta. Rozmowa znów przypominała swoisty rytuał i grę w podchody, tyle że opatrzoną pewnym ryzykiem.
        - Aż tak mocno sobie nagrabiłem? - Dagon doskonale wiedział, że nie znajdował się u siebie i za mocno fikać nie powinien, ale jak zwykle nie brakowało mu arogancji, która chyba też stanowiła o jego uroku. Doskonałym potwierdzeniem były brązowo-zielone oczy opatrzone wachlarzami rzęs, które na pytanie odpowiedziały pragnieniem odarcia czarta ze skóry, a jednak, chociaż wystarczyło by jedno słowo kobiety, bies wciąż siedział nietknięty i zadowolony z siebie.
        - Czego chcesz - rudzielec mruknął ozięble, wywołując szerszy uśmiech piekielnika.
        - Przychodzę z dobrego serca - odpowiedział czarująco, wywołując drwiący ale dźwięczny śmiech bossa kartelu.
        - Ty nie masz serca, piekielny pomiocie. - Kąt ust diabła uniósł się delikatnie. Scarlett akurat nie była najlepszą osobą do wytykania innym braku serca. Kto jak kto, ale kartele słynęły z pomysłowych egzekucji, ten nie był wyjątkiem, a zleceniodawca był jeden i siedział naprzeciw zarzucając mu brak uczuć. Przedstawienie jednak trwało.
        - Nawet jeśli powiem, że przypadkiem znalazłem twoje ziółka? - zapytał niby od niechcenia, w pełni skupiając na sobie spojrzenie kobiety.
        - Wpierw podaj cenę - zaczęła asekuracyjnie, ale diabeł przerwał jej unosząc rękę, szybko kładąc ją na piersi w miejscu, gdzie rzeczonego serca podobno nie miał.
        - Ranisz mnie. Nie mogłem przybyć bezinteresownie?
        - Nie pieprz i mów szybko jaki masz w tym interes diable - warknęła Scarlett, znowu przyprawiając czarta o uśmieszek.
        - Może zwyczajnie chcę zażegnać dawne niesnaski. - Sięgnął po cygaro i również zapalił. W końcu ile można było wdychać cudzy dym. Czart zdecydowanie wolał palić niż patrzeć jak palili inni, ale niewykluczone, że oryginalny głos Marcusa wynikał właśnie z przesiadywania w pomieszczeniach z szefową, która całkowicie pozbawiała je świeżego powietrza.
        - Zdajesz sobie sprawę, że za grosz ci nie wierzę i kończy mi się cierpliwość? - Wypuściła z ust kolejny kłąb dymu.
        - Pozwolisz by dawne nieporozumienia przesłoniły ci osąd i uniemożliwiły odrobienie strat?
        - Znalazłeś gnojka? - Scarlett zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w czarta.
        - Nie… - ledwie zaczął, a szkarłatne usta zacisnęły się w wąską linię zwiastującą diabłu kąpiel w święconej wodzie.
        - Ale wiem gdzie jest towar. Nowa Aeria - dodał szybko, zanim kobieta faktycznie straciłaby cierpliwość i uczyniła coś, czego żałowaliby oboje, diabeł chyba najbardziej.
        - I mam go niby odkupić? - Ale załagodzenie sytuacji i nasłanie Chust na Villaina wcale nie szło tak łatwo. Z jakichś pobudek, zresztą całkiem słusznych i pewnie częściowo wynikających z doświadczenia, Scarlett doszukiwała się kolejnych podstępów. Tylko, że w złym kierunku, co oczywiście zamierzał wyprostować. Nie, wiadomo, że nie mówiąc jaki miał w tym interes. Przecież było to nieistotne dla sprawy, z którą przyszedł a jedynie z nią powiązane, a że celowo przez diabła - inna inszość.
        - Gdzieżby, nie ja mam twoje ziółka. Gość, którego szukasz nazywa się Reed Villain. - Dwubarwne oczy niemal całkowicie zniknęły pod rzęsami, gdy krwistoczerwone usta zaciągały się płonącym tytoniem, by wypuszczając dym wyszeptać “Villain”. Scarlett domyślała się, że bies coś nakręcił, ale importowane rośliny warte były stanowczo zbyt wiele by ostrożność przed ewentualnym podstępem piekielnika, wstrzymała ją od działania.
        - Nie ma za co. Nie odprowadzajcie mnie, sam trafię do wyjścia - odezwał się czart wychodząc z biura. Efektowne zniknięcie uniemożliwiała mu ochronna magia, więc lekkim krokiem opuścił kasyno by teleportować się z ulicy.

        Zjawił się w apartamencie by znów dojrzeć czujkę, wkurzająco oficjalnie sterczącą przed jego kamienicą. Nie było za to butelki. Szlag by to jasny trafił. Cholerna pokojówka, teraz gdy bez większego zastanowienia skorzystałby ze szklanego i mocno improwizowanego pocisku, musiała go uprzątnąć. Właśnie w chwili gdy spoglądał przez okno, otworzyły się drzwi, a czarcie ślepia przekierowały żądzę mordu z draba wprost na wchodzących.
Kocur rozsądnie ulotnił się równie szybko jak się zjawił, a Dagon zmierzył wzrokiem obsługującą barek złodziejkę. Wyglądała na pół żywą. Również skierował się w stronę brunetki i spotkali się wpół drogi, ale zamiast do szklanki sięgnął do włosów Kimiko, odgarniając je i delikatnie gładząc kark.
        - Ciężki dzień? - zapytał łagodnie, bardziej by zacząć bo odpowiedź nasuwała się sama. Szybko też w oczy rzucił się brak magicznego medalionu.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Dłonie jej się nie trzęsły, ale złodziejka opierała się biodrem o barek, oszczędzając siły. Zbliżającego się Dagona powitała krótkim spojrzeniem, z ulgą, że może zostać na miejscu, i wysunięciem szklanki w jego stronę. Ręka diabła minęła jednak szkło i sięgnęła do jej szyi, odgarniając włosy i delikatnie głaszcząc kark. Kimiko wypuściła powietrze przez nos i odstawiła jego whisky, popijając swoją i przyglądając się nadto spokojnemu i łagodnemu Laufeyowi. Słysząc pytanie, drgnęła w stłumionym prychnięciu i przełknęła trunek.
- Można tak powiedzieć. U ciebie chyba nie lepiej – stwierdziła ponuro, nawet nie pytając, a stwierdzając fakt.
Rozmowa kleiła się, jakby dzieliła ich przepaść. Dziewczyna nie zareagowała na pieszczotę inaczej niż wzmożoną czujnością, chociaż nie wyglądała, jakby spinała się do ucieczki. Zwyczajnie wiedziała, że nie ma na to siły. Była tak cholernie zmęczona, że marzyła jej się tylko własna pościel, do której niebezpiecznie się przyzwyczaiła. Ostrożność błyskała w kocich ślepiach, ale Kimiko nie ruszała się bardziej, niż wymagało tego podniesienie ręki ze szklanką do ust. Nie spuszczała oczu z twarzy diabła, badając ją spojrzeniem i poszukując czegoś… chyba tylko ona sama wiedziała czego. Przyjemność z zobaczenia znajomych rysów była jednak widoczna bardziej niż czujność zagrożonego drapieżnika.
Śmiałe założenie złodziejki wynikało zaś ze spojrzenia Laufeya, które napotkali zaraz po wejściu, czy to dlatego, że nie zdążył ukryć swoich intencji, czy dlatego, że o to nie dbał. Żądza mordu w oczach kogoś takiego jak on sprawiała, że każdy rozsądny brałby nogi za pas. Cóż, najwyraźniej Seth miał więcej oleju w głowie niż Kimiko, bo ta wciąż tu była. Może z mylnego poczucia bezpieczeństwa, może ze świadomości własnej bezsilności, a może było jej zwyczajnie wszystko jedno. Wychyliła resztkę trunku, odkładając szklankę na barek.
- Widzę, że poznałeś już naszego nowego znajomego – mruknęła, spojrzeniem wskazując za okno. – Drugi stoi w bramie. Pozwoliłam sobie wykorzystać Rohannę do odwrócenia uwagi, żeby dostać się tutaj niepostrzeżenie. Powiedziałam jej, że to jakiś zboczeniec, który za mną łazi – prychnęła, uśmiechając się cierpko pod nosem. Ciężko było powstrzymać ponure rozbawienie, gdy przyrównała dość poważną sytuację do tak trywialnego problemu, ale kurtyzana nie musiała wiedzieć wszystkiego. Powoli też odzywało się wyczerpanie wszechobecnym absurdem i drastyczną zmianą sytuacji. Ciepłe nagle spojrzenie wróciło do czarcich ślepi i złodziejka uśmiechnęła się nieco szczerzej.
- Tęskniłam za tobą – zamruczała miękko. Zmęczenie ewidentnie padało jej na mózg.

        Villain chodził już prawie po ścianach ze zniecierpliwienia. Zniknięcie panterołaczki przełknąłby łatwiej, gdyby nie zwinięto jej spod samego jego nosa. Dodatkowo nie wiedział, kto za tym stoi, bo dziewczyna na pewno była nieprzytomna i nie było szans, by wyszła stąd o własnych siłach. Oczywiście pierwsze podejrzenie padło na Laufeya, ale czujki donosiły niezmiennie o jego niewinności, przynajmniej jeśli chodziło o ten zarzut. Czart faktycznie pojawiał się i znikał, ale nikt nie widział zmiennokształtnej w jego towarzystwie, a co więcej niedawno podejrzewano, że sam jej poszukiwał. Nieco biernie, ale raczej nie na pokaz. Pozostawała jeszcze jedna opcja, ale ta zbyt mocno irytowała smokołaka, by rozważał ją na poważnie zanim nie pozna szczegółów.
Ciało Kirie kazał wyrzucić gdzieś, gdzie nie wzbudzi to podejrzeń i czekał. Nakręcony wcześniej szwindel zakończył się sukcesem i w jednym z podmiejskich magazynów znajdowały się kradzione wozy, będące efektem diablej transakcji oraz o niebo lepszej smoczej ingerencji. Może to w końcu strąci diabła z tego wysokiego konia, na którym siedzi i uciszy wszelkie próby wywalczenia swojej pozycji.
        Dalej jednak nie wiedział co robić. Chłopak w piwnicy powoli mu się wybudzał, a znajomej alchemiczki jak nie było tak nie ma. Był bliski spalenia kogoś na popiół z irytacji, gdy nagle w jego biurze błysnęło, a w miejscu biblioteczki zaczęła ziać czarna dziura. Smokołak zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć niespokojnie przed poszerzającym się portalem, ciągnąc za sobą ogon i w zapomnieniu wysuwając czujnie smoczy język. Gdy w końcu czarnowłosa piękność postawiła pierwszy krok na deskach pomieszczenia, nie bawił się nawet w uprzejmości.
- Co tak długo!? – syknął rozeźlony, rzucając zirytowane spojrzenia na niezmiennie spokojną nemoriankę, która jednym ruchem ręki zamykała przejście.
- Myślisz, że odtworzenie materialnej powłoki jest takie proste? – prychnęła. - Poza tym lubiłam tamto ciało. Kocur nie wyjdzie z tego żywy – stwierdziła chłodno, a Reed zatrzymał się w miejscu.
- Aswad? – syknął wściekle, gdy demonica potwierdziła jego podejrzenia. Cholerne koty, ostatni raz pracuje z kimś takim.
- We własnej osobie. Bezczelnie skręcił mi kark. Zastanawiałam się, czy mimo wszystko nie próbować odnowić tamtego ciała, ale przetrącone kręgi szyjne są takie nieestetyczne – mruknęła zamyślona, dotykając się po łabędziej szyi.
- Jak już skończysz przeglądać się w lustrze to wracaj do roboty, dzieciak się budzi – prychnął Villain pocierając skronie i dopiero uspokajając się powoli. Teraz też dopiero skupił na sobie pełną uwagę alchemiczki, która wbiła w niego ostre spojrzenie.
- Nie zapominaj się, Reed. Nasza współpraca jest owocna, ale nie lubię takiego traktowania…
- Wybacz Kirie, irytują mnie po prostu wszystkie te przeciwności – westchnął smokołak, opadając na fotel przy biurku.
- Irytują cię każde przeciwności. – Nemorianka przewróciła oczami, ale spoglądała łagodnie na znajomego.
- Bo ich nie lubię. Kiedyś było tu inaczej, nikt nawet nie kichnął bez mojej wiedzy.
- Nie przesadzaj, masz już prawie całe miasto w garści.
- Prawie. Ten cholerny diabeł działa mi na nerwy.
- Bo mu pozwalasz. Czemu tak ci wadzi jeden facet?
- Bo myśli, że jest u siebie. To tak jakby ktoś wszedł do twojego domu, usiadł przy stole i bezczelnie rzucił buty na blat. Jak ten kocur pieprzony miał w zwyczaju chociażby.
- Spokojnie, zajmiemy się obojgiem – stwierdziła łagodnie alchemiczka, a jej piękną twarz rozjaśnił upiorny uśmiech. To zawsze uspokajało zmiennokształtnego.
- Laufeya już prawie przycisnąłem. Kolejny jego transport jest u mnie. Tym razem nie transakcja na czyjąś rzecz, ale jego własna. Może to zadziała. Nie wiem, czy facet jest tak niedomyślny, uparty czy zwyczajnie życie mu niemiłe.
- Mam nadzieję, że nie popełniasz błędu niedoceniania przeciwnika?
- Skąd. Ale tym razem mam dwie pieczenie przy jednym ogniu. Importowane zioła, towar pierwsza klasa. Zerknij do magazynu i weź to, co potrzebujesz. Resztę sprzedam później dalej.
- Chętnie, kończą mi się zapasy. Ale to później. Teraz daj mi jakąś brzytwę.
- Po cholerę ci brzytwa? – Villain dopiero teraz spojrzał czujniej na alchemiczkę, wracając z planowania do rzeczywistości. Kirie zaś krzywiła pełne usta, kręcąc czarnym lokiem na palcu i przyglądając się swoim włosom z pogardą.
- Muszę się pozbyć tego badziewia. Przeszkadza mi w pracy.

        Na powrót idealnie łysa i przebrana w tunikę, spędziła jeszcze ponad godzinę na malowaniu symboli na gładkiej czaszce, nim w końcu zstąpiła boso do piwnicy. Chłopak rzeczywiście podnosił się już z materaca, spoglądając na nią z przestrachem, ale tym razem zmusiła się do przyjemnego uśmiechu. Dlatego wolała dzieci. Nie tylko ich energia była czystsza, ale też łatwiej było nimi manipulować.
- Gdzie ja jestem? – Blondynek rozglądał się z przestrachem, niezmiennie uciekając wzrokiem do błyszczącej blaskiem wielu barw ściany.
Tam zaś znajdowało się to, co tak przestraszyło Setha, nieco lepiej zdającego sobie sprawę z tego, na co spogląda. Cała ściana pokryta była wąskimi drewnianymi półeczkami, ciągnącymi się przez całą szerokość pomieszczenia. Na nich zaś stały rzędami fiolki wszelkich kształtów i rozmiarów, a ich zawartość błyszczała wszystkimi znanymi na Łusce barwami. Dosłownie błyszczała, gdyż po oczach bił blask wydzielany przez całe istnienia zamknięte w szklanych naczyniach. Niektóre mniej, niektóre bardziej, ale wszystkie połyskujące esencją czerpaną z żywych istot, stanowiącą najczystsze źródło magii w tak ogromnych ilościach, że przerażeniem napawało wyobrażenie sobie, iż jedna osoba mogłaby władać taką mocą.
        Kirie zbliżyła się do chłopaczka, głaszcząc go delikatnie po głowie i subtelnie nakłaniając do tego, by znów się położył.
- Jesteś chory, mój drogi. Ale nie martw się, zaraz cię wyleczę i wrócisz do swoich rodziców nim się obejrzysz, w porządku?
Blondynek spoglądał przez chwilę w piękne zielone oczy i łagodny uśmiech, nim pokiwał ostrożnie głową i położył się posłusznie, odprowadzając wzrokiem zmierzającą do stołu alchemicznego kobietę. Chciał przecież jak najszybciej wrócić do swojej mamy.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Wzrok jaki otrzymały oba panterołaki oczywiście zarezerwowany był pośrednio dla czujki oraz oczywiście bezpośrednio dla smokołaka, który niestety był poza zasięgiem czarta. Zmiennokształtni zjawili się więc trochę nie w porę, a bies poniekąd musiał siłą się uspokoić, co wcale łatwe nie było. I przez pewien czas słowa oraz głos diabła, które podlegały znacznie szczelniejszej kontroli, były łagodniejsze niż prezentowane oblicze.
Na niezbyt rozbudowaną odpowiedź dziewczyny prychnął tylko ni to potwierdzając ni naśmiewając się. On przynajmniej stał na nogach i najpewniej nie wyglądał tak marnie.
Złodziejka pewnie doczekałaby się większej podejrzliwości i wyrzutów: prawie pełen negliż, do tego ograniczony cudzą, męską koszulą aż prosił się o złość by nie powiedzieć zazdrość. Jeszcze tego brakowało by oba koty na podobieństwo wszystkich innych postanowiły przestać traktować go poważnie i zaczęły pogrywać sobie pod jego nosem. I może nawet rozważyłby martwienie się czy jednak wiosną nie będzie miał okazji do sprzedaży kociąt, gdyby nie to jak Kimiko wyglądała. A prezentowała się tragicznie. Nawet ofiara gwałtu nie stanowiłaby takiego obrazu nędzy i rozpaczy, chociaż pewnie byłaby bardziej sponiewierana. Złodziejce jednak wyraźnie brakowało podstawowych sił, zupełnie jakby ktoś okradł ją z życia. Nie tak wyglądała romansująca kobieta. Bliżej jej było do wieloletniego więźnia obozu pracy.
        Rozmowa szła jak krew z nosa nieboszczykowi i ani diabeł ani pantera nie tryskali gadatliwością, ale atmosfera powoli się wyrównywała.
        - Uroczo - prychnął na wzmiankę o drugim szpiclu, mimowolnie zerkając na ulicę. Coraz gorzej pilnował swoich odruchów, a to znaczyło, że hamulce Dagona zajęte były czymś ważniejszym niż utrzymywaniem pozorów. Czymś jak na przykład powstrzymywaniem go by w tej chwili nie ruszyć do Villaina by urwać mu łeb, pieprząc wszystko i wszystkich z własnym życiem na czele. Je jednak raczej lubił i to chyba głównie miłość do własnego, zwykle raczej wygodnego i przyjemnego żywota, trzymało czarta w cuglach.
Z irytacją sięgnął po szklankę i opróżnił ją na raz, tylko uśmiechając się kątem ust na opowieść o fortelu. Zaraz potem wrócił spojrzeniem do złodziejki i uśmiechnął się do weselejących ślepi. Przesunął rękę na jej plecy, przyciągając dziewczynę do siebie i oparł policzek na włosach dziewczyny.
        - Mimo że miałaś obok kocurka? - odmruczał pytaniem, drocząc się lekko ze złodziejką. Ręką owiniętą wokół pleców pod ramionami dziewczyny, bez większego wysiłku podniósł Kimiko z ziemi, przytulając ją do siebie. Nigdy nie była ciężka, ale teraz zdawała się ważyć jeszcze mniej niż zwykle. Wolną dłonią złapał butelkę, gdyż ostatnio zrezygnował z rozdrabniania się na korzystanie ze szklanek i płynnym krokiem podążył do kanapy. Usiadł już dla odmiany z lekkim rozmachem, a brunetka chcąc nie chcąc wylądowała na diablich kolanach.
        - W co się wpakowałaś tym razem? - Wtulił twarz we włosy dziewczyny, szeptem burząc jej fryzurę, dłonią gładząc jej plecy.

        Znów dopijał whisky do dna z półprzymkniętymi oczyma, gdy kocica odpoczywała. Nie liczył czasu, ale tym razem nie pił pospiesznie, a właśnie kończyła się butelka, więc spędzili tak dobrą chwilę, gdy do apartamentu wpadła Helen.
Dziewczynka ledwie łapała oddech, ale jeszcze nie zdążyła się zatrzymać a już zaczęła wyrzucać z siebie potok słów rwącym się głosem.
        - Dwójka oblechów wpadła do zamtuzu. Straszą i krzywdzą dziewczyny. Szukałam naszych, ale nikogo nie ma - opowiadała zdenerwowana na jednym i tak płytkim wdechu. Diabeł już po pierwszych słowach spiął się wyraźnie, wysuwając się spod pantery by wstać wraz z kończącymi się słowami blondynki. Pamiętał, że już nie mieli ochrony, za to sterczące na widoku czujki jasno opisywały pozycję diabła i jego biznesu, nic więc dziwnego, że knajpa przestała być nietykalna.
Wcześniej szybko nauczono klientów, że tu się nie rozrabia, a draby rozsądnie zaczęły omijać przybytek Bajera. Najwyraźniej dobre nawyki przepadły równie gwałtownie jak zniknęła ochrona.
        - Idź do siebie - odezwał się krótko, a Helen pomknęła jakby goniło ją samo piekło, gdy Laufey właśnie fatygował się by porozmawiać z uciążliwymi gośćmi.

        To co zastał bynajmniej nie pomagało ani w samo-uspokajaniu się diabła, ani w hamowaniu się. Dziewczyny stały zbite w ciasną grupkę, podczas gdy burdelmama niczym matka kwoka stała najbardziej wysunięta w przód, z kamienną miną mierząc bandytów wzrokiem wróżącym im zgon. Minie pochlipywała cicho ze spuchniętym łukiem brwiowym i okiem, pocieszana przez dwie inne dziewczyny. Rohanna jako jedyna poza Mary stała niewzruszona niczym marmurowy posąg i wyraźnie starała się opanować sytuację zajmując osiłków, chociaż minę miała jakby zmuszono ją do grzebania w szalecie. Jeden z nich właśnie szarpał ją za rękę, próbując wciągnąć kobietę na kanapę, którą zajmował razem z kolegą, gdy dojrzeli wchodzącego do salonu Dagona.
        - Proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odezwał się szarpiący, wywołując paskudny uśmiech u swojego kumpla. Za to chociaż na chwilę przestał targać kurtyzaną.
        - Beznadziejne masz te dziwki. Przychodzimy od pana Villaina, a one nie chcą nas porządnie obsłużyć - mądrala perorował dalej, a kumpel nieświadom co zamierzają wywołać, zaraz postanowił się przyłączyć.
        - Albo to naprawisz, albo szczerze pożałujesz, już pan Villain się o to zatroszczy - celowo ponownie podkreślili nazwisko swojego zwierzchnika, sprawiając, że czart wyjął ręce z kieszeni. Nie zwalniając ani nie przyspieszając kroku Laufey minął zgromadzone dziewczyny nawet nie zerkając w ich stronę.
        - Chcecie rozmawiać o interesach? - wychrypiał, ale goście nie mieli dość rozsądku by zdjąć z gęb zadowolone uśmiechy i wyłapać groźbę pojawiającą się w głosie właściciela.
        - Nie gadam o interesach przy dziwkach - dokończył piekielnik zatrzymując się w naprzeciwko kanapy. Kilka dziewczyn wymieniło między sobą zranione spojrzenia, ale Mary szybko je utemperowała, nadal uważnie obserwując sytuację. Zimnej krwi nie straciła również Rohanna. Szef nigdy się tak o nich nie wyrażał. Obie znały Laufeya dość długo by zwietrzyć, że coś było nie tak (o ile sama wizyta dwójki drabów nie była wystarczającą aluzją) i czytać między wierszami, że zwyczajnie w te pędy miały się ulotnić. I chociaż każda z dziewczyn miała za sobą taką a nie inną przeszłość, w przypadku burdelmamy i Rohanny obejmowała ona wiele nieciekawych miejsc, w których podobna klientela była na porządku dziennym, a życie dziwki było mniej warte niż opłata za pokój z jej usługami. Jedno słowo nie starczało by straciły grunt pod nogami i poczuły się urażone, zapominając o tym, że diabeł jako pierwszy traktował je z szacunkiem jakiego nigdy nie śmiałyby oczekiwać i troską pracodawcy, na którą nigdy by nie liczyły. Tak więc gdy tylko mężczyźni ryknęli obleśnym śmiechem, a bogowie jedynie wiedzieli czy śmiali się ze stawiającego się im pojedynczego elegancika, czy z przedniego w męskim gronie dowcipu o dziwkach, Rohanna wykorzystała moment i wyszarpnęła rękę z uścisk, dołączając do reszty dziewczyn, które Mary również nie zwlekając popędziła za kotarę.
Dziewczyny umknęły nim mężczyźni przestali się śmiać, a Dagon odezwał się ponownie, przerywając im ostatnie salwy rechotu.
        - Przychodzicie do mojego lokalu. Straszycie i bijecie dziewczyny, a potem próbujecie zastraszać mnie - zawiesił głos odpowiednio podkreślając kogo właśnie chcieli straszyć. - Chowając się za jakąś jaszczurką? Albo sami jesteście tak głupi, albo wasz szef jest większym kretynem niż sądziłem - wycharczał bies, niemal w zwolnionym tempie pokonując ostatnie kilka kroków dzielących go od dwójki bandytów, coraz bardziej nad nimi górując i zmuszając ich do zadzierania głów.
Mężczyźni oczywiście i tych sygnałów nie zrozumieli. Zerwali się z siedziska wyciągając noże, a cierpliwość i dobre chęci diabła skończyły się w chwili w której musiał pofatygować się na dół.
        - Siad! - warknął bies, a słowo chociaż proste wybrzmiało nienaturalnie i facet, któremu akurat diabeł patrzył w oczy, siadł wyraźnie wbrew sobie, jak wystraszona pięciolatka. W tej samej chwili czart chwycił rękę drugiego wciąż atakującego jegomościa, ignorując trzymany w niej nóż, nawet nie zauważając zadrapania jakie przy okazji zarobił i jednym ruchem wykręcił ją łamiąc w stawie. Druga garść do wtóru krzyku nieszczęśnika już łapała go, ale nawet nie za obszewki. Kciuk wgniótł w okolicy mostka, palce zaciskając na żebrach tuż pod pachą, potęgując wrzask schwytanego, który poderwany w górę zamajtał nogami w powietrzu, zdrową ręką szarpiąc histerycznie za rękaw trzymającej go łapy.
        - Powiedz mi jeszcze raz, czego będę żałował? - diabeł wywarczał przez zęby, mocniej zaciskając garść, wywołując nieludzki skowyt zagłuszający chrzęst żeber.
Niestety gość poza czynionym hałasem, który pewnie powoli był słyszalny w barze mimo wygłuszonych ścian, nie był specjalnie rozmowny. Palce Laufeya zaciskały się coraz mocniej, a bies powoli dokładniej zaczynał wyczuwać pod palcami serce rozbijające się o ścianki coraz ciaśniejszej klatki piersiowej niczym przerażony królik.
W oczach kompana panował strach w najczystszej postaci. Wrzaski trwały nieustannie - aż dziw, że gość wciąż miał tyle sił w płucach - gdy wreszcie diabeł ostentacyjnie znudzony brakiem współpracy w konwersacji, ostatecznie zacisnął chwyt, połamanymi żebrami tłamsząc ostatnie trzepotanie serca. Bez emocji upuścił wiotkie truchło i przeniósł spojrzenie na drugiego z facetów.
- To może chociaż ty powiesz mi czego będę żałował?
Sprawę załatwił czyściutko i bezkrwawo, bo przecież wyczyścić puszyste dywany z krwi byłoby cholernie trudno, gdy z zadowolonych myśli wyrwała diabła mokra plama pojawiająca się na spodniach posadzonego, ledwie pozwalając mu dokończyć kulturalne zapytanie.
        - Nie na kanapę, k u r w a - niemalże ryknął, a gość zerwał się na baczność przerażony nie tylko stojącym naprzeciw psycholem, ale i własnymi reakcjami, nad którymi nie miał kontroli.
        - A teraz zabierzesz swojego ziomka i przekażesz wiadomość tej obsranej gadzinie - wychrypiał fiksując spojrzenie wo oczach żyjącego osiłka, który jawnie zaczął dygotać, a cisza jaka na chwilę zapadła po wrzaskach była jeszcze bardziej przerażająca.
Po kilku oddechach osiłek oderwał wzrok od czarta, złapał towarzysza pod pachy i wywlókł go w noc najszybciej jak potrafił.
Oddech mu się rwał, cały był zlany potem, a ciało odmawiało posłuszeństwa, ale wewnętrzny nakaz mobilizował jego ostatnie rezerwy i siły. Wpadł do kramu smokołaka ciągnąc za sobą trupa. Szybko odnalazł Reeda spojrzeniem i rwącymi się słowami zaczął dukać.
        - Pierdolony gadzie, pan Laufey kazał przekazać, żebyś pilnował swojego warcholstwa i żąda traktowania jego oraz jego domostwa z odpowiednim szacunkiem, bo właśnie skończyła mu się cierpliwość - dokończył łamiącym się głosem i ze łzami w oczach. Trzęsąc się niczym w febrze wyciągnął nóż. Wbił go po rękojeść, tuż pod żebrami i przeciągnął aż do samego biodra po przeciwnej stronie. Na podłogę z nieprzyjemnym plaśnięciem wylały się wszystkie jego wnętrzności, w które dopiero upadł konający.
U siebie Laufey załatwiał sprawy czysto, ale gadowi z jawną satysfakcją dostarczył trochę powodów do sprzątania.

        Dopiero gdy mężczyźni opuścili zamtuz, bies zerknął na rękę, rozszarpany rękaw i dywan, szybko dłonią łapiąc krwawiącą ranę i zaciskając na niej materiał marynarki.
        - Szlag! Krew się licho spiera. Trzeba szybko zawołać Helen - mamrotał pod nosem, cały czas zakładając, że jest sam. Przecież nie liczył czy wszystkie dziewczyny wyszły gdy on będzie rozmawiać z gnojkami. Nie musiał. Tym zajęła się Mary. Teraz więc wodził przez chwilę wzrokiem po zaplamionym przez niego i to literalnie przez niego, dywanie. A był tak zadowolony, że obędzie się bez uciążliwego sprzątania.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Niegasnąca irytacja Dagona nie dziwiła Kimiko jakoś specjalnie, natomiast tak jasne jej przejawy u opanowanego zazwyczaj diabła już owszem. Przyglądała mu się uważnie, gdy odruchowo zerknął za okno i gdy później wychylił drinka na raz. Nie wnikała. Oboje mieli własne zmartwienia. Przysunęła się bliżej do mężczyzny, a gdy jego ręka spłynęła na jej plecy, odruchowo uniosła ramiona, oplatając je wokół jego szyi i przytulając się chętnie. Naturalność i znajomość tych gestów była zaskakująco przyjemna. Na wymruczaną we włosy złośliwość tylko uśmiechnęła się pod nosem, skryta w szyi czarta, ale nie odpowiedziała. Od zbędnych słów powstrzymał ją mocniejszy uścisk i sama objęła Dagona mocniej, oplatając nogi wokół jego pasa, gdy ją uniósł. Nie złościła się już na samą siebie, że jego bliskość sprawiała jej przyjemność i otaczała poczuciem bezpieczeństwa. Już dawno się z tym pogodziła. Diabeł nie diabeł, był dla niej bardziej niż w porządku.
Złożyła głowę na jego ramieniu i pozwoliła zanieść się na kanapę, gdzie opadli już mniej kontrolowanie i pantera zaśmiała się cicho, przysiadając Laufeyowi okrakiem na kolanach. Szept w okolicach szyi i ogólna czułość była przyjemna, ale Kimiko zmarkotniała niejako, słysząc pytanie. Troskliwe i nawet słodkie, jednak brutalnie świadczące o tym, że Dagon nie miał pojęcia, co działo się z nią przez ten czas. Nie ukazywała twarzy, wciąż kryjąc ją w czarciej szyi i wzdychając tylko cicho, gdy zastanawiała się czy jej nieobecność przez te dni została w ogóle zauważona, czy też może wcześniejsza żartobliwa złośliwość świadczyła o tym, że diabeł zupełnie olał jej zniknięcie, a później był przekonany, że cały ten czas spędziła z Sethem. Zwlekała więc chwilę z odpowiedzią, nim w końcu wyprostowała się lekko, spoglądając dopiero na Laufeya.
- Możliwe, że wpadłam znów w małe tarapaty – zaczęła ostrożnie, już bez uśmiechu. – Ale opowiem ci wszystko później, dobrze? Jestem potwornie zmęczona – westchnęła cicho i zerknęła na diabła z nagłym zadziornym uśmiechem. - Głaszcz – zamruczała butnie i wtuliła się na nowo w Dagona, układając wygodniej na jego piersi, rękami wciąż obejmując jego szyję, a głowę składając na swoim ramieniu, by zbyt mu nie przeszkadzać. Ogon zsunął się swobodnie z kanapy, oplatając lekko wokół jednej z czarcich nóg. Nie trwało długo, nim oddech dziewczyny się uspokoił, a ta zapadła od razu w ciężki sen, pozbawiony jej zwykłego zadowolonego mruczenia.

        Nie wiedziała ile spała. Obudziła się nagle, i to nie słysząc kroki Helen na schodach, chociaż ciężkie, ale dopiero jej głos rozbrzmiewający w mieszkaniu i poruszenie się Dagona. Podniosła gwałtownie głowę i zsunęła się z biesa, przysiadając na kanapie i przecierając twarz. Oboje już zniknęli, nim do Kimiko dotarł sens słów dziewczyny. Oprzytomniała momentalnie i zaklęła pod nosem, zrywając się chwiejnie z siedziska. Podparła się na nim i ruszyła już pewniej w stronę schodów, po drodze zaciągając mocniej skraje koszuli i ścieśniając na biodrach rozluźniony supeł materiału.
Zbiegła na dół, przytomniejąc szybko i tak też trzeźwiejąc, jakby z każdą drzemką wracały jej siły. I apetyt! Teraz jednak nie było na to czasu, bo to co wyrwało dziewczynę z ciepłych poduch to wzmianka o krzywdzeniu dziewcząt. Nie zaprzyjaźniła się specjalnie z kurtyzanami, ale były miłe i jej przyjazne, więc każdego, kto tylko podniósłby na nie rękę, Kimiko gotowa była sprać na kwaśne jabłko. No, chwilowo może było to nieco utrudnione, ale od czego miała ostrza przy biodrach?
        Bar był już opustoszały, nie było nawet kelnera. Kimiko kierowała się jednak głosami dobiegającymi zza kurtyny prowadzącej do części zamtuzu, a gdy do niej dotarła, niemal zderzyła się z wybiegającymi stamtąd dziewczętami, które niczym gąski zaganiała poznana już przez nią Mary. Burdelmama spojrzała na nią krótko, ale zaraz zniknęła za swoimi podopiecznymi. Kimiko zaś uchyliła lekko zasłonę i stanęła niezauważona w przejściu, akurat by być świadkiem, jak Dagon… czy dobrze widziała? Nie dbając o to czy ktoś ją dostrzeże zrobiła krok do przodu, wciąż pozostając w cieniu przejścia, ale zmieniając kąt na tyle, by wyjrzeć zza postawnej sylwetki diabła i być świadkiem tego, jak ten jedną ręką miażdży serce oprycha. Gołą ręką. Panterołaczka rozchyliła usta w zdziwieniu, zastanawiając się, jak to w ogóle jest możliwe, oraz co jest z nią do cholery nie tak, że bardziej jej to imponuje niż przeraża. Powinno przerażać! Spała z tym facetem w jednym łóżku, a w jego garści strzelały właśnie żebra jakiegoś człowieka, charakterystycznym trzaskiem wybijając się nawet ponad jego żałosne krzyki. Jakby Dagon zgniatał ptasi szkielet. Łał…
        Nagłe szarpnięcie za włosy wyrwało ją poza tą część sali, ponownie przez kotarę. Osłabiona cofnęła się bezradnie, zaciskając zęby, by nie krzyknąć z bólu i próbując dojrzeć napastnika. To ten kretyn z bramy.
- Cześć złotko, nie widziałem jak wchodzisz – oprych szeptał jej do ucha, oplatając szyję ramieniem i cofając się z nią w stronę wyjścia. – Szef cię szuka, podobno wyszłaś bez pożegnania.
Nie odpyskowała nawet, oszczędzając siły. Znacznie niższa od mężczyzny, dała się prawie ciągnąć, nim w końcu udało jej się zaprzeć nogą o ścianę w wąskim przejściu i resztką sił odepchnąć w tył. Mężczyzna z sapnięciem uderzył w przeciwległą ścianę i mimowolnie poluźnił uścisk, a dziewczyna odwinęła się zgrabnie, wciąż unieruchomiona silnym objęciem, ale teraz przodem do napastnika, któremu chyba przez moment wydawało się, że znalazł się w lepszej sytuacji, spoglądając odruchowo na rozpiętą koszulę złodziejki. Przynajmniej na to zawsze można było liczyć, walcząc z mężczyznami. Łatwo się rozpraszają. Zajęty przytrzymywaniem jej, by nie uciekła, nie unieruchomił jej rąk. Kimiko zwyczajnie sięgnęła do przypasanego przy biodrze noża i dźgnęła; nie tak delikatnie i ostrzegawczo, jak Setha, w boczek. Wbiła nóż głęboko, między czwartym a piątym żebrem, przekręcając zdecydowanie i wpatrując się ze złością w przepełnione zdumieniem oczy mężczyzny. Nie usłyszał od niej żadnej ciętej odzywki, wszystko odbyło się w nienaturalnej wręcz ciszy. Osłabiona osunęła się na ziemię razem z nim, oddychając ciężko. Nie musiała długo czekać, facet zmarł na miejscu, a panterołaczka podniosła się z trudem, opierając o ścianę, gdy drgnęła znów, słysząc krzyk Laufeya. Chyba pierwszy raz słysząc jak diabeł unosi głos.
        Odsłoniła ponownie kurtynę akurat, gdy jeden z wykolejeńców ciągnął drugiego za sobą. Nawet nie spojrzał na złodziejkę, podejrzanie spokojny z lekko zamglonym spojrzeniem zmierzając w kierunku wyjścia. W momencie, gdy nie zwrócił uwagi nawet na martwego kumpla po fachu, panterołaczka domyśliła się, że są pod wpływem uroku. Widziała już takie spojrzenia nie raz, a ostatnio chociażby u Setha, gdy Dagon wrobił go w zabójstwo Whitakera na balu. Opierając się o ścianę i przytrzymując wciąż ciężką zasłonę, spoglądała na marudzącego pod nosem diabła i nie mogła powstrzymać cierpkiego uśmiechu.
- Będę pamiętać, żeby nic ci nie zakrwawić – rzuciła, bardziej dając mu znać o swojej obecności, niż zaczepiając wściekłego biesa. Chociaż i to z własnego zmęczenia, a nie obawy o swoje zdrowie.
- Pójdę po Helen. Zgłodniałam – ostatnie słowo mruknęła już pod nosem i posnuła się na zewnątrz, mozolnie wspinając po schodach.
Po dziewczynach nie było śladu, ale słyszała stłumione głosy w sypialni. Wahała się chwilę przy drzwiach, ale stwierdziła, że nachodzenie ich teraz nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że jedyne co mogła zrobić, to zapytać, czy nic im nie jest. Bardziej nie pomoże, muszą po prostu odsapnąć. Nie sądziła też, by coś takiego zdarzyło się tu pierwszy raz. Po drodze spotkała Helen, więc przekazała jej, że Laufey jej szuka, uspokajając jednocześnie, że już wszystko w porządku, bo blondynce prawie oczy wyszły z orbit ze strachu. W kuchni zaś była Rika. Zdenerwowana, co zdradziło gwałtownie podskoczenie w miejscu, gdy w drzwiach stanęła złodziejka.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć – powiedziała cicho, a dziewczynka zaraz podbiegła do niej, próbując pomóc jej usiąść. No jasna zaraza, czy ona naprawdę tak źle wyglądała?!
– Wiem, że to może nie najlepszy moment… - zaczęła niepewnie, przysiadając na ławie, ale głód był silniejszy niż ewentualne maniery. – Umieram z głodu Rika, masz coś może ze śniadania albo obiadu? – Spojrzała przepraszająco na niemowę, ale ta wyglądała na niemalże uradowaną.
        Skąd zmiennokształtna miała wiedzieć, że małoletnia kucharka w zamtuzie naprawdę ma niewiele do roboty poza karmieniem mieszkających tu kurtyzan? Zwłaszcza teraz, gdy wydarzyło się coś złego, a ona w żaden sposób nie mogła pomóc, bo ani nikomu jeść się nie chciało, a ona nic innego tu nie umiała. Rzuciła się więc do garnków z takim zapałem, że wystraszona tym entuzjazmem Kimiko aż wstała, powstrzymując ją prawie siłą od wstawiania na ogień całego zestawu potraw i prawie błagając o to, by nie robiła sobie kłopotu, a w niej nie wywoływała wyrzutów sumienia. Doszły do kompromisu, gdy złodziejka obiecała zjeść wszystkie kiełbaski, którymi regularnie wzgardzały odchudzające się dziewczęta, dwie bułki, które do jutra byłyby już czerstwe, i jajecznicę chociaż! Tej już Kimiko odmówiła, wciąż nie chcąc robić dziewczynie kłopotu, ale też tłumacząc jej, że dawno nie jadła i za duży posiłek na skurczony żołądek bardziej jej zaszkodzi niż pomoże. Ten argument zadziałał.
        Jedząc opowiedziała też pokrótce co stało się na dole, a Rika siedziała naprzeciw niej z wielkimi oczami, podpierając brodę na rękach i chłonąc każde słowo. Kimiko oczywiście darowała sobie szczegóły, informując oględnie, że Laufey poradził sobie z natrętami i ci z pewnością już tutaj nie wrócą. Później, gdy zmiotła już wszystko z talerza, czując się też o niebo lepiej, podziękowała wylewnie kucharce i prosiła, by ta się nie martwiła, bo na pewno wszystko jest już w porządku. Ogromne było jednak jej zdziwienie, gdy wstała, a niemowa podbiegła do niej, obejmując w pasie i przytulając mocno. Złodziejka stała przez chwilę wystraszona, z rękami w górze, jakby nie wiedziała, co powinna zrobić, ale w końcu objęła drobne ramionka i poczochrała krótkie brązowe włoski. Słodka istotka z tej małej.

        Gdy wróciła do pokoju, Dagon już tam był. Dopiero po drodze, gdy zarejestrowała brak ciała czujki, którą zabiła, zdała sobie sprawę, że mogła jakoś uprzątnąć ciało. Nawet nie wiedziała, kto się tym zajął. Teraz jednak nic już nie mogła zrobić, więc wróciła na górę i dołączyła do siedzącego na kanapie diabła, niezmiennie dzierżącego w dłoni butelkę whisky. Tym razem usiadła obok niego, podciągając nogi pod siebie i opierając się o oparcie bokiem, by móc spoglądać wprost na rozmówcę.
- Masz parę w rękach – mruknęła z nutą uznania w głosie. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy diabeł będzie chciał odnosić się do awantury w zamtuzie, ale uznała, że nie ma co przypominać mu o tym, jak wściekły był, zwłaszcza że chyba właśnie uspokajał się alkoholem. Trochę mu zazdrościła tego, ile może wlać w siebie trunku bez większych szkód dla organizmu. Co z tego, że sama kaca nie miała, jeśli po zbyt dużej popijawie odcinało ją, jak każdego?
Milczała chwilę, wyraźnie mając problem z rozpoczęciem tematu, który obiecała mu przybliżyć. Westchnęła opierając łokieć na poduchach, na nim układając głowę i mierzwiąc palcami włosy spoglądała za okno, by nie widzieć reakcji Dagona na jej słowa. Bała się, że nie będzie żadnych.
- Trzy dni temu wyszłam pobiegać. No i nie wróciłam. Zawsze jestem ostrożna, ale… Nie wiem nawet, kto mnie złapał. Nic nie pamiętam. Trochę wracają do mnie urywki, ale wszystko jest zamglone… pamiętam jakąś kobietę, ogoloną na łyso, w białej tunice do samej ziemi – mruczała, nieco chaotycznie i też wyraźnie z tego niezadowolona, przeszła więc do konkretów.
- Seth mnie znalazł wczoraj u Reeda w piwnicy. Mówi, że ta łysa kobieta z nim współpracuje. Ma tam jakieś laboratorium alchemiczne i… oni chyba kradną z ludzi życie – przerwała znów, mając problem z wypowiadaniem na głos tak absurdalnych zdań. Myślała, że ta historia przyjdzie jej łatwiej, w końcu miała tylko powiedzieć co się stało. Ale co się właściwie stało?
- Seth mówił, że leżałam tam nieprzytomna. Zabił tamtą babkę, bo go zaskoczyła i chyba u niego odruchem jest skręcanie ludziom karku – prychnęła. – Ale zabrał mnie stamtąd – powiedziała łagodniej i dopiero teraz spojrzała na Dagona. – Zabrał mnie do siebie, stąd... – zawiesiła głos, trącając dłonią rozchylone lekko poły koszuli. - Obudziłam się następnego dnia, nieziemsko słaba. Mówił, że byłam nieprzytomna te trzy dni u Villaina, nie jadłam i nie piłam. Próbowałam dojść do siebie u Setha cały dzień i wtedy dopiero przyszliśmy tu dachami, bo mówił, że masz czujki pod budynkiem. Nie chcieliśmy, żeby Reed wiedział, że jestem u ciebie. – Przerwała na moment i westchnęła, przecierając twarz dłońmi.
- Nie wiem, jak się w to wpakowałam, Dagon. Naprawdę nie wiem. Nie wiem czemu chciał tam mnie. Nie wiem, czemu chciał mnie zabić. Seth mówi, że w tym laboratorium pełno było fiolek z jakąś błyszczącą zawartością, mówił że to była energia życiowa. Nie wiem skąd to wie. Ale to musiały być setki istnień! On po prostu uprowadza ludzi… i co? I wysysa z nich życie? – Kimiko potrząsnęła głową i znów złożyła ją w dłoni, mierzwiąc czarne włosy. – Dlaczego ludzie są tacy popaprani!?
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Czart odwrócił się gwałtownie łypiąc spode łba na intruza. Usłyszał głos, którego nie powinno tu być, dopiero w drugiej kolejności kodując do kogo głos należał wraz ze świadomością, że i tak nie powinno go tu być. Wszystko zajęło niepełne uderzenie serca, nie mniej twarz czarta wróżyła następną rozmowę z kolejnym nieproszonym gościem, rozluźniając się dopiero gdy wzrokiem napotkał sylwetkę złodziejki.
        - Jakbyś mogła, będę wdzięczny - westchnął zrezygnowany. Przynajmniej miał z głowy bieganie po schodach, bo dziewczyn nie zwykł straszyć nagłym zjawianiem się znikąd, chociaż odpowiedź spokojnie mogła odnosić się zarówno do krwawienia jak i wołania małej pokojówki. Obydwoje byli w podobnym nastroju do żartów. Niezmienny czas pod presją taką czy inną, zmęczeni na podobnym poziomie nawet jeśli w trochę odmienny sposób.
        Dziewczynka popędziła po schodach ze ścierkami i wiadrem, ale zamiast od razu skupić się na plamach zakryła buźkę rękoma już na starcie panikując.
        - Szef jest ranny! - pisnęła spod palców wślepiając się w zakrwawiony rękaw marynarki i wyszarpany spod niego, rozcięty materiał koszuli, oba jednakowo zakrwawione.
        - To tylko zadrapanie - mruknął diabeł starając się zbyć temat, niestety niezbyt przekonująco z racji zaciśniętej na przedramieniu dłoni. Co z tego, że chodziło o nierobienie kolejnych plam, bies tamował krwawienie i dla Helen wszystko stawało się czarno białe.
        - Zaraz to opatrzę. - Blondynka wreszcie się otrząsnęła i odpowiednio energicznie zaczęła przeglądać szmatki, które przyniosła, zaraz potem rozpoczynając dramat o to, że nie zabrała ze sobą ręcznika, po chwili poprawiając i ganiąc samą siebie, że jednak najlepiej byłoby zabrać bandaż. Bies znosił wszystko z anielską wręcz cierpliwością, do momentu gdy pokojówka zerwała się by pobiec po wymyślony wreszcie opatrunek. Złapał dziewczynkę za ramię, zatrzymując ją niemal w locie, przy okazji zostawiając na jasnej bluzce krwisty odcisk dłoni.
        - Helen, błagam cię, to był ciężki dzień - zaczął chrapliwie, puszczając pokojówkę, która oszołomiona ani myślała drgnąć, gdy Dagon sięgał po pierwszą z brzegu szmatę.
        - Widzisz, już jest dobrze. - Owinął materiał wokół ręki cedząc jakby rozmawiał z osobą o nieco mniej lotnym umyśle lub zwyczajnie pilnując się by nie potrząsnąć szczebioczącą i panikującą dziewczynką. - A teraz weź się za te plamy, bo dywany będą do wymiany - dokończył wzrokiem wskazując podłogę.
        - Ale... - Bies wskazał dywan ponownie, choć tym razem używając palca, a dziewczynka widząc rozbryzgi nareszcie chociaż powoli zaczęła pojmować, że faktycznie jeśli zaraz nie weźmie się za sprzątanie to nie wywabi kleksów za żadnego boga. Czart tylko skinął głową i ruszył na zaplecze trafiając wprost na trupa. Jako że gościa nie znał, a ten przebywał na jego terenie znaczyło, że właśnie miał okazję poznać tylną czujkę. Robota wyglądała raczej na kocią, wielu biegających z nożami, mieszkających u niego w domu nie znał, a i stamtąd kotka nadeszła, tak też wnioski nasuwały się same. Skoro zaś już rozpoczęli gruntowne porządki, dobrze byłoby je dokończyć. Czart wyszedł bramą na skraj ulicy i ślepiami odnalazł gościa pilnującego frontu. Mgnienie później zmaterializował się tuż zanim.
Dłoń Laufeya zakryła twarz mężczyzny zanim ten zdążył pomyśleć o krzyku i piekielnik zniknął ze schwytanym równie szybko jak się pojawił. Mężczyzna początkowo walczył i wił się, ale przyciśnięty czarcią łapą z ograniczoną możliwością oddychania stawiał coraz słabszy opór. Martwy upadł na bruk, gdy Dagon pożyczył nóż od denata nim poderżnął gardło drugiego ze szpicli. Teraz pozostało tylko pozbyć się ciał. Chwycił pierwszego z brzegu za kołnierz i machnął nim przez właśnie otwierający się portal, zaraz za nim podążył drugi nieboszczyk.
Trupy z głuchym łoskotem trzasnęły o ściany sklepu smokołaka. Pierwszy uderzył w ścianę, nogą raptem zostawiając pajęczynę spękań na szybie. Przy drugim czart lepiej się przyłożył i denat wpadł do sklepu wraz z hukiem tłuczonego szkła.
Jak miało się pieprzyć, niech się pieprzy, dość zatykania palcem tonącej łodzi. Tylko Scarlett mogłaby odwiedzić jaszczurkę i pokazać mu, że nie był taki cwany jak mu się zdawało.
Po drodze wpadł tylko zobaczyć czy z dziewczynami wszystko w porządku. Poza śliwą pod okiem nic nikomu się nie stało. Nie napotkał też urażonych spojrzeń więc wydawało się, że mądrzejsze i bardziej doświadczone wytłumaczyły młodszym parę spraw.
Mógł więc w spokoju dopić whisky. Cudowny dzień…

        Właśnie na tej czynności został złapany przez panterę. Łypnął jedynie na wchodzącą dziewczynę, większą uwagę poświęcając butelce.
        - Pójdziemy kiedyś na jarmark, znajdziemy stół gdzie siłują się na rękę, obstawisz zakłady i się obłowisz - prychnął niezbyt rozbawiony jak to bywało, gdy coś poszło nie po czarciej myśli. Miało nie być świadków, ale jeden wścibski kot się napatoczył.
Nie nagabywał Kimiko spojrzeniem, za to zaczął uważnie słuchać tego co miała do powiedzenia, a jak się okazało, kocie pojęcie powagi kłopotów było zdecydowanie wypaczone.
Czart przymrużył ślepia już nawet nie próbując udawać, czy mu się coś podobało czy nie, a to co słyszał bynajmniej nie należało do dobrych wiadomości. Ocena czy dziewczyna była ostrożna i czy zachowywane przez nią środki ostrożności były dostateczne zależała od strony patrzącego. Miała jednak zmysły pantery, więc czart nijak nie potrafił sobie wyobrazić by byle kto od tak podszedł złodziejkę bez jej wiedzy.
Z każdym kolejnym słowem podobało mu się coraz mniej. Wykradali życie… możliwe, nie takie rzeczy dało się robić z czarną magią. Gorzej, że wciąż dowiadywał się o nowych możliwościach Villaina nie poznając ani jednej jego słabości. Jak wykończyć kogoś takiego...? Nawet nie wiedział ile tak naprawdę miał za sobą zbójeckiej ciżby, o zdolnościach co ważniejszych członków czy jego własnych nawet nie próbując wspominać. Gnojek jednak nie tylko bruździł mu w interesach niemal plując w twarz, przed chwilą wlazł mu z butami w biznes a teraz jeszcze dowiedział się, że porwał mu sprzed nosa dziewczynę. Takie rzeczy opłacało się krwią, co do tego piekielnik nie miał ani jednaj wątpliwości, potrzebował tylko jednej podpowiedzi, jak to zrobić by nie opłacić prób własną posoką. W tym czasie może nieco splątana ale jednak opowieść Kimiko trwała, tylko podjudzając burzę w czarciej głowie.
        - Dobry odruch - mruknął pod nosem czart. Przy okazji podobna wiedza mogła się przydać. No i okazało się też, że będzie musiał złożyć Sethowi wizytę. Sama koszula była najmniej istotnym drobiazgiem, wychrypiał więc w odpowiedzi bardziej dla rozluźnienia atmosfery niż dodania czegoś istotnego do rozmowy
- Wolę cię w mojej.
A zmiennokształtna dochodziła do punktu kulminacyjnego i jednocześnie zakończenia.
-         Czemu chciał ciebie? Może ma dobry gust. - Diabeł trącił palcem kocie ucho. - I zupełny brak instynktu samozachowawczego - dodał już ciszej, odgarniając czarne włosy dziewczyny, przy okazji głaszcząc trącone wcześniej ucho.
        - Nie wiem jakim cudem zawsze pakujesz się w tarapaty - dodał uśmiechając się półgębkiem. - Może to talent. A że żywotna z ciebie bestyjka to może dziewięć żyć lepiej fiolkę wypełni - gdybał półżartem nie dlatego, że nie wierzył dziewczynie czy z niej kpił, a bardziej by trochę oddalić depresyjny nastrój. Załamywanie się nic nie zmieniało.
        - Jest wiele paskudnych dziedzin magii - odpowiedział na kolejne wątpliwości dziewczyny, ręką podpierając jej policzek by pogłaskać go kciukiem. - Ale Kimi, właśnie pytasz diabła dlaczego ludzie są źli - dodał z łagodnym uśmiechem, obejmując brunetkę ramieniem.
        - Przez ten czas prawie wcale nie było mnie w Aerii - zaczął swoją stronę opowiadania. - Kręciłem w Trytonii biznes, który jak dobrze pójdzie, utknie gadowi ością w gardle. Nawet nie wiedziałem, że nie wróciłaś do domu - dodał bawiąc się włosami dziewczyny.
        - A jak zacząłem domyślać się, że coś jest nie tak, wciąż mogłem zrobić tyle co nic. Nigdy nie mówiłem ci, że jestem gangsterem właśnie dlatego, że nim nie byłem. Znaczę tyle co moje znajomości, jestem… byłem - poprawił się po chwili zastanowienia. - Pośrednikiem. Teraz znaczę dokładnie tyle co nic, nawet odpowiedzi na proste pytanie nie otrzymam - zakończył markotnym tonem. Lata budowania poszły się pieprzyć w niecały miesiąc przez jedną jaszczurkę.
        - Ukatrupię sukinkota i zrobię z niego buty - mruknął pod nosem, jednocześnie zerkając na pustoszejącą butelkę. Jednym słowem ani odległa ani bliska przyszłość nie jawiły się zbyt kolorowo.
        - Gdzie znajdę kocurka? - zapytał z nagle bystrzejącym wzrokiem.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Reed stał za ladą kramu, pochylony nad butelką, do której skrupulatnie przesypywał przez lejek jakiś proszek. Dla wygody był w swojej ludzkiej postaci, by łatwiej było operować mu dłońmi. Oczy jednak pozostawały typowo gadzie i kiedy zabrzęczał dzwoneczek w drzwiach, o tej porze, poderwały się, spoglądając z niezadowoleniem na intruza. Na widok swojego człowieka, ciągnącego za kołnierz innego, w pełni martwego, lejek wypadł mu z ręki i zmiennokształtny zaklął wściekle, nie mogąc się rozdwoić i nie wiedząc czy uwagę poświęcić ludziom czy drogocennemu surowcowi sypiącemu się na ziemię. W końcu jednak poderwał głowę, mrużąc ostrzegawczo ślepia, gdy bandyta zaczął od niefortunnych słów.
Smokołak słuchał w milczeniu, ale jego sylwetka momentalnie przekształciła się w formę hybrydy i długie pazury zaciskały się teraz wściekle na drewnianym blacie, żłobiąc szramy w miękkim drewnie. Gdy pechowy posłaniec zakończył wypowiedź i popełnił przymusowe samobójstwo, Villain stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, spozierając wściekle na dwa trupy w swoim kramie, po czym zaryczał wściekle, ziejąc niewielkim płomieniem. Nemorianka pojawiła się u jego boku zaledwie mgnienie później.
- Co się dzieje? – zapytała od razu, szukając zagrożenia.
- Laufey… - wysyczał gad, strzelając językiem, a kobieta wywróciła oczami.
- Mówiłam ci, że to się tak skoń…
- Wracaj do chłopaka!
- Nie podnoś na mnie…
- WRACAJ DO DZIECIAKA! – ryknął, strzelając znów płomieniami, przed którymi nemorianka osłoniła się niedbałym machnięciem dłoni. Nie wyglądała jednak na zachwyconą, delikatnie mówiąc. Nie powiedziała jednak słowa, tylko spojrzała chłodno na swojego wspólnika i w milczeniu opuściła kram.
        Nie wróciła już nawet słysząc tłuczoną szybę witryny ani wrzask smokołaka, któremu towarzyszyły trzaski i rumor, gdy owładnięty furią zmiennokształtny miotał się po kramie dewastując własne wnętrze. Prychnęła tylko na jego zmienne nastroje i wróciła do pracy. Powoli jednak przestawała jej się podobać ta współpraca. Tak osobiste podchodzenie do interesów było absolutnie nieprofesjonalne, a co gorsza – nieopłacalne. Może doceniłaby przeciwnika za doprowadzenie zmiennokształtnego do takiego stanu, ale teraz nie miała do tego głowy. Dzieciak jej się kończył, potrzebowała więcej istot.

        Kimiko zatrzymała się w wejściu do mieszkania, spoglądając na czarta. Wrogie spojrzenie osadziłoby w miejscu chyba każdego o nieco słabszym charakterze lub zwyczajnie nieco silniejszym instynkcie samozachowawczym, a może nawet skłoniło do dyskretnego wycofania się poza zasięg piekielnego gniewu. Pantera zaś tylko przyjrzała się wściekłemu biesowi i wolnym krokiem dołączyła do niego na kanapie.
- Dobry pomysł – odparła spokojnie na drwinę, nie spuszczając oczu z mężczyzny. Widząc, że nie czuje on potrzeby wyjaśnienia niedawnego zajścia na dole nie drążyła tematu. Mieli teraz tyle na głowie, że nie było czasu na zwykłe pogaduszki. Przeszła więc do konkretów.
        Początkowo walczyła nieco z uformowaniem własnych wypowiedzi, zarówno ze względu na zmęczenie, jak i czysty absurd minionych dni. To przeszkadzało jej nawet bardziej niż nieskrywane nawet niezadowolenie czarta. Niemal widziała trybiki, toczące się z wściekłym zgrzytem w jego głowie, ale kontynuowała. W milczeniu przyjęła oszczędną pochwałę dla decyzji Setha, samej nie mając na ten temat wiele do powiedzenia – była wtedy nieprzytomna. Później było raczej oczywiste, że nie chciała rzucać się w oczy, gdy dosłownie nawiała ze smoczej sieci. Na komentarz odnośnie koszuli odpowiedziała tylko drgnieniem kącika ust. Dopiero na uwagę, co do gadziego gustu prychnęła w ponurym rozbawieniu, a jej usta wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu. Spojrzenie dziewczyny złagodniało jednak, gdy tylko poczuła muśnięcie na uchu, wciąż spokojnie nieruchoma pozwalając na odgarnięcie kosmyków z twarzy. Te drobne, przyjemne gesty były niemal niezauważalne w swej naturalności, ale wciąż rozjaśniały nieco ponur nastrój obojga.
        Dziewczyna przez moment niemal odruchowo odpyskowała, że nie zawsze miała takie skłonności i być może to czart przynosi jej pecha, ale nie czuła się aż tak zrelaksowana, by swobodnie żartować. To co zwykle ich bawiło, teraz mogło odbić się czkawką. Zwłaszcza, że Dagona chyba jakiś czas temu w istocie opuściło szczęście i wytykanie mu tego, nawet w żartach, nie było najrozsądniejszym posunięciem.
Przymknęła leniwie powieki, czując dotyk na policzku i uśmiechnęła się, słysząc pieszczotliwe zdrobnienie swojego imienia. Dagon chyba w ogóle rzadko zwracał się do niej po imieniu, a tej formy na pewno jeszcze nie słyszała. W połączeniu z łagodnym uśmiechem było to coś niespotykanego. Posłusznie ułożyła się w diablim objęciu, kładąc głowę na jego ramieniu.
- On już nawet nie jest zły tylko chory – mruknęła, moszcząc się w poduchach na kanapie. – Poza tym ty jesteś dla mnie w porządku, diabeł czy nie diabeł – powiedziała szczerze i wzruszyła lekko ramionami.
Już dawno stwierdziła, że to nie rasa ma znaczenie, a zwykła relacja między ludźmi… czy innymi istotami. Dagonowi ufała, ale nie znaczyło to zaraz, że innego piekielnika w ogóle by polubiła. Tak jak Seth, który był panterołakiem, jak ona, a zdradził ją, gdy tylko miał ku temu okazję. Irytowało ją, że tyle razy wspomina o nim w rozmowie. Seth to, Seth tamto… Nie wiedziała nawet kiedy ze zdrajcy zmienił się w sprzymierzeńca. Nie obawiała się go już na tyle, by móc spokojnie przebywać w jego towarzystwie, ale od zaufania dzieliły ich lata, przynajmniej w jej mniemaniu.
        Zawinęła ogon na kolana i bawiła się jego końcówką, słuchając teraz relacji Laufeya. Ledwie zauważalnie skinęła głową, gdy diabeł przyznał, że nie zauważył jej zniknięcia. Domyślała się tego, ale teraz dostała szczere potwierdzenie. W sumie trudno byłoby mieć mu to za złe, a na zwykłe rozczarowanie chyba nie miała nawet siły. Za dużo się działo ostatnio i nie chciało jej się męczyć jeszcze z własnymi uczuciami. Siedziała spokojnie w diablim objęciu, pozwalając Bajerowi bawić się jej włosami.
Nadstawiła ucha dopiero na hasło „gangster”. Nie powiedziała nic, ale to pasowało jej o wiele bardziej do niego niż mętne sformułowanie „biznesmen”. Ale skoro tak mówił, że był tylko pośrednikiem, to przecież nie do niej należało podważanie tego. Oczywistą ciekawość, dlaczego zadowolił się taką pozycją, gdy w jej oczach z łatwością mógł zajść wyżej, pohamowała, zachowując pytania dla siebie. Powód jakiś pewnie miał, a i ona nie znała się na wyższych stopniach światka przestępczego, by powiedzieć coś na ten temat. Była na dole tej drabiny i nie aspirowała nigdy na więcej. Słysząc zaś lekką deklarację Laufeya, złodziejka drgnęła w tłumionym śmiechu.
- W ukatrupieniu chętnie pomogę – powiedziała spokojnie, chociaż w głosie przebijało jej jeszcze rozbawienie. – Dupek zabrał mój medalion – dodała nagle, nie odwracając się w stronę Dagona. – Chcę go odzyskać. I mój nóż. Teraz mam jeden od Setha, ale chcę tamten – mruknęła butnie pod nosem, chociaż chyba bardziej do siebie, niż do diabła. On przecież nie wiedział, że ostrze podarował jej Owen i dziewczyna skrupulatnie pilnuje broni, by w odpowiednim momencie, na jakimś etapie swojego życia, przebić nim serce tego chędożonego zdrajcy.
        Nagłe pytanie, zadane bardziej ożywionym głosem, sprawiło, że Kimiko przekręciła lekko głowę, by spojrzeć na diabła. Przyglądała mu się chwilę, zastanawiając nad odpowiedzią.
- W jedną stronę byłam nieprzytomna, w drugą szliśmy dachami. Nie wiem jak nazywa się ta ulica. Prostopadła do tej, gdy wyjdzie się od ciebie w lewo to za jakiś sznur lub półtorej będzie skręt. Tam czwarta kamienica za taką murowaną kaplicą w połowie drogi, kojarzysz? Świeżo odnowiona na biało. My wyszliśmy przez klapę na poddaszu. Seth mieszka na drugim piętrze, chociaż wątpię, by to było jego mieszkanie, w łazience stały jakieś drogo wyglądające damskie i męskie perfumy – powiedziała, uśmiechając się pod nosem.
Sama nie raz okupowała czyjeś mieszkanie na noc lub dwie, więc nie trudno było jej się domyślić, że kocur postępuje podobnie. Ona w miarę możliwości szukała pustostanów, tylko od wielkiego dzwonu pozwalając sobie na zajęcie czyjegoś lokum, gdy była pewna, że właściciele jej nagle nie zaskoczą. Ale paskud był na tyle bezczelny, by zawsze zajmować czyjeś mieszkania.
- Trafisz? – zapytała, a gdy bies potwierdził, sama skinęła głową. – To ja idę spać – westchnęła i przeciągnęła się lekko, wciąż objęta, nim odwróciła się w stronę Laufeya, całując go krótko w usta.
- Wróć szybko – powiedziała z lekkim uśmiechem i wstała, idąc do "swojego" pokoju.
        Przebrała się w czarcią koszulę i zatrzymała się przy łóżku, spoglądając po otaczających ją ścianach. Dopiero, gdy bies zniknął, można było odczuć bardziej ciszę, jaka zapadła w mieszkaniu i dziewczyna zawahała się. Znów nie czuła się tu bezpiecznie. Zaklęła pod nosem i zabrała znów nóż, boso pomykając do diablego łóżka, by dopiero tam zawinąć się w pościele. Normalnie by czuwała, ale teraz wiedziała, że długo przytomna nie wytrzyma. Planowała więc jak zawsze polegać na swoich zmysłach i nie spać bez broni, a już na pewno nie w zamkniętym pomieszczeniu.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Dagon zawsze uważał się za osobę dyskretną i potrafiącą załatwiać swoje porachunki bez zbędnej widowni, nietrudno się więc dziwić, że nie ucieszył się z kociego podglądania zajścia. Nie tak łatwo też było, gdy temperament już wymknął się spod kontroli, uspokoić nerwy i momentalnie przybrać jedną z masek kryjących złość.
Nic więc dziwnego, że wracająca Kimiko miała okazję widzieć wciąż zeźlonego czarta.
I chociaż Dagon miał wątpliwości jak złodziejka zareaguje na widziane wydarzenia co powinno skłonić go do lepszego panowania nad sobą, posłane dziewczynie spojrzenie do ciepłych nie należało chociaż nie było adresowane bezpośrednio do niej.
Dziewczyna jednak nie wyglądała na wstrząśniętą. A poza faktem, że obojgu zwyczajnie nie dopisywał humor z racji kilku beznadziejnych i ciężkich dni, nic nie uległo zmianie. Co najwyżej rozmowa słabiej się kleiła.
Z rękoma czarta było zupełnie odmiennie niż z dialogiem. Bajer już nawet nie zauważał kiedy zaczynał smyrać kocie uszka, ogon, czy bardziej klasycznie - dziewczęce włosy. Chociaż zazwyczaj dotyk czy inny fizyczny kontakt kryły pod sobą większy cel podobnie jak diable gadki i bajerowanie, w przypadku tej akurat brunetki, wystarczyło, by zwyczajnie usiadła obok, aby prędzej czy później dostać się w diable objęcia. Robił to już chyba odruchowo, a bliskość dziewczyny była nie tylko przyjemna, ale i dziwnie relaksująca. Nawet fakt, że i złodziejka wydawała się zadowolona z kontaktu sprawiała czartowi nietypową satysfakcję. Taki to uzależniający kot mu się trafił.
W tym czasie przyszło mu odstawić pustą już butelkę, i również usadzić się wygodniej na kanapie.
        - Udupimy gnojka - przytaknął mrucząco cały czas głaszcząc dziewczynę. - Tylko trzeba pomyśleć jak by nie tylko wejść do kramu ale potem z niego wyjść o własnych siłach - mruknął już bardziej marudnie. Wizja czekania i planowania nigdy nie przeszkadzała Laufeyowi, był cierpliwym piekielnym pomiotem. Lecz czekanie z powodu braku wiedzy i ewentualnej siły powoli przechodziła ze strony rzeczy naturalnych i neutralnych na tę należącą do spraw irytujących.
Może dlatego nagła myśl zaświtała w diablej głowie, konfundując panterkę, która jakby właśnie zastanawiała się czy Seth wyjdzie ze spotkania ze wszystkimi kłakami. Dagon wyczekał spokojnie odpowiedzi, później zaś słuchał uważnie i wręcz widać było, że w myślach odtwarza wygląd miasta.
        - Wiem gdzie - potwierdził krótko, jeszcze nie wypuszczając dziewczyny z rąk, ciesząc oczy przeciągającą się pod palcami złodziejką. Na zaserwowane pożegnanie uśmiechnął się kątem ust i przytaknął grzecznie chrypiącym westchnięciem.
        - Tym razem znikam dosłownie na chwilę - odpowiedział, gdy dziewczyna wstała z uśmieszkiem odprowadzając wzrokiem jej sylwetkę. Dopiero gdy skryła się za ścianą pokoju czart wstał i zniknął, zjawiając się od razu na właściwej ulicy, chociaż dla bezpieczeństwa skryty pod iluzją.
Pociągnął za klamkę, ale niestety zamek nie ustąpił wywołując rozdrażniony grymas. Przecież do jasnej cholery nie zapuka. Ciężki szlag by to wziął, czego oczekiwał, że pójdzie łatwo i bez problemów? Skoro ostatnio wszystko ciągnęło za sobą mniejsze lub większe utrudnienia, czemu tym razem miałoby być inaczej? Po dachach jeszcze przyszło mu łazić.
Teleportował się na szczyt budynku i wzrokiem odnalazł właz, o którym mówiła Kimiko. Wciąż utrzymując ułudę otworzył klapę, a widząc wnętrze zmaterializował się bezpośrednio na dole szczędząc sobie zbędnej gimnastyki. Właściwe mieszkanie znalazł również postępując zgodnie ze wskazówkami.
Setha tymczasem zaalarmował najpierw nietypowy hałas niosący się po dachówkach, odgłos kroków w korytarzu, a potem otwierane drzwi, więc gdy Laufey stawał w holu mieszkania chociaż wciąż niewidoczny, panterołak już tam był, oparty o ścianę pełen pogardy dla świata, a w rzeczywistości gotów do walki lub ucieczki.
Prawidłowe rozpoznanie znanego zmiennokształtnemu zapachu potwierdziła pojawiająca się sylwetka Dagona, który pozwolił magii opaść. W postawie bruneta nic się nie zmieniło, gdy odezwał się z bezczelnym uśmieszkiem.
        - Skąd ten zaszczyt, że szef sam się pofatygował? - zadrwił, choć po prawdzie jego gotowość do ratowania życia nie zmalała nawet odrobinę. Zdążył już zasłyszeć to i owo o rozróbie u Reeda. Skoro zaś diabeł skończył z asekuracyjna grą i postanowił zaszaleć, panterołak nie miał pewności co roiło się pod rogami i jakie plany miał wobec niego. Równie dobrze cały rozsądek piekielnika, na który do tej pory liczył, mógł pójść w diabły. Na pewno zaś nie spodziewał się słów które padły.
        - Wyrównałeś swój rachunek Aswad, masz czyste konto. Nie wpieprzaj mi się znowu pod nogi to z mojej strony twoje futro jest bezpieczne. - Bies uśmiechnął się półgębkiem, zadowolony z zaskoczenia jakie na mgnienie odbiło się w złotych ślepiach. Seth nawet nie zdążył odpyskować albo chociaż zadrwić, gdy czart nie czekając na odpowiedź zasalutował kocurowi na jego modłę i znikł.

        Zjawił się prosto w apartamencie, który rozjaśniały jedynie niewielkie smugi księżycowego światła wpadającego wysokimi oknami. Rzucił marynarkę na kanapę przy okazji wypinając spinki, które jako jedyne traktowane były przez czarta ze względnym szacunkiem. Położył srebrne artefakty na ławie i rozejrzał się po pomieszczeniu. Niewielka wypukłość na łóżku załamywała równą poświatę oblewającą pościel wskazując miejsce gdzie spała dziewczyna. Nawet nie nabrał chęci droczenia się, że Kimiko wolała wybrać jego łóżko. Po drodze zostawił wszystko co zbędne i wpełzł na materac ignorując nóż, który na krótko gdzieś tam błysnął w srebrnym, nocnym świetle. Przyciągnął dziewczynę do siebie i zatopił twarz w czarnych włosach wzdychając ciężko.
        - Lubię jak mruczysz - wyszeptał z zamkniętymi oczami, ocierając się policzkiem o ciemne pukle i kocie uszy. Z kotem sen nie był tylko konieczną czynnością, a był nawet przyjemny, chociaż niezmiennie pozbawiony snów. Obecność drugiej osoby działała kojąco w tym konkretnym i jedynym przypadku, ale chyba tylko przez zmęczenie zarówno to fizyczne jak i psychiczne przyznawał się przed sobą do podobnej głupoty i słabości. Umościł się wygodniej i zaraz potem odpłynął w zasłużony letarg.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Laufeya rzeczywiście nie było raptem chwilę, ale Kimiko zdążyła już zapaść w ciężki sen, właściwy komuś zupełnie wyczerpanemu; pozbawiony snów, ale też leczniczej regeneracji. Dłoń złodziejki ledwie zamykała się wokół rękojeści, spoczywającego pod poduszką ostrza, gdy nagle palce zacisnęły się mocniej, a pantera otworzyła gwałtownie oczy, spinając ciało, gdy marynarka opadła na kanapę. Wytrącona z wypoczynku panterołaczka stężała nieruchomo, powoli wysuwając ostrze spod poduszki, dopóki nie usłyszała delikatnie odkładanych srebrnych spinek, a do jej nozdrzy nie dopłynął znajomy zapach gospodarza. Dopiero wtedy się rozluźniła, poruszając lekko na materacu i próbując znaleźć nową pozycję do spania.
Wsuwającego się pod pościel diabła, który objął dziewczynę ręką, powitało od razu donośne, pełne zadowolenia mruczenie. Tak, jak kiedyś Kimiko szarpała się pod mocnym uchwytem, tak teraz sama wtulała się chętnie w mężczyznę, dopasowując do niego i moszcząc w wygodnym objęciu. Nóż wepchnęła głębiej pod poduszkę, a rękami objęła przytulające ją ramię i uśmiechając pod nosem na wyszeptane we włosy słowa, obróciła lekko głowę, ocierając się o szczękę Dagona, nim zadarła brodę.
- Mrau – szepnęła w czarcie usta i uśmiechnęła się wesoło, a błyskające rozbawieniem zielone ślepia podniosły się leniwie na czarne, diable oczy. Trąciła jeszcze nosem jego polik i wróciła do swojej pozycji, tuląc się do mężczyzny i z westchnieniem przymykając znów oczy. Nie trwało długo, nim donośne mruczenie przemieniło się jedynie w cichy, lekko chrapliwy oddech śpiącej pantery.

        Obudziła się nagle. Jak zawsze, gdy nie była pewna, co wytrąciło ją ze snu, nie ruszała się, otwierając tylko szeroko oczy, a rozszerzone źrenice rozbiegły się w poszukiwaniu zagrożenia. Nocnej ciszy nie mącił nawet szelest, ale to nie uspokoiło Kimiko, która ostrożnie wysunęła się spod ręki Dagona i przysiadła powoli na łóżku, rozglądając ze zmarszczonymi brwiami. Pociągnęła kilka razy nosem, ale nic nie wyczuła. To jednak także nie wystarczyło, by uspokoić pobudzony instynkt, usilnie nakazujący natychmiastową ucieczkę. Tylko ludzka część dziewczyny powstrzymywała ją od bezwolnego poddania się temu wrażeniu. Wciąż jednak mu ufała.
- Dagon, obudź się – mruknęła cicho, ale wiedziała, że nie trzeba wiele, by diabła przywrócić do pełnej świadomości. Gdy spojrzały na nią czarne ślepia, była wyjątkowo jak na siebie poważna. – Coś jest nie tak – powiedziała, rozglądając się wciąż niepewnie. To, że nie mogła znaleźć źródła zagrożenia, nie znaczyło, że go nie ma.
        W końcu zdała sobie sprawę, co nie pasuje jej w otoczeniu. Po pierwsze, było zdecydowanie za cicho. Po drugie, zbyt jasno. Zielone ślepia skoczyły do wielkich okien, próbując znaleźć uzasadnienie dla jasnej łuny otaczającej kamienicę. Złodziejka nagle stanęła na czworakach na materacu i zeskoczyła z niego, wyciągając przed siebie ręce, jakby chciała zrobić przewrót. Na deskach wylądowała jednak czarna pantera, nie wydając nawet dźwięku, gdy miękkie poduszki dotknęły podłogi. Zmiennokształtna na ugiętych łapach zrobiła kilka ostrożnych kroków. Wyraźnie zaniepokojona węszyła w powietrzu unosząc i opuszczając łeb. Odsłaniające się co chwila kły zdradzały zdenerwowanie, ale z pyska nie wydobył się warkot, gdy wielki kot w ciszy przemierzał mieszkanie. Dopiero po chwili Kimiko zamarła i przysunęła łeb bliżej ziemi, już głośno wydychając powietrze, gdy węszyła, jakby chciała wyniuchać coś przez deski. Chwilę później zerwała się nagle i odwróciła, w jednym skoku przechodząc do ludzkiej formy.
- Pali się – powiedziała krótko i, nie czekając na reakcję diabła, pobiegła do pokoju, wciągając szybko spodnie. – Nie czuję dymu, nie słyszę nic, ale pali się, Dagon – dobiegło go zza ściany, a gdy dziewczyna wróciła, w jej oczach błyszczał czysty zwierzęcy strach, hamowany tylko przez ludzki rozsądek i logiczne myślenie. – Musimy uciekać.
        Wciąż miała na sobie koszulę Laufeya, ale pod nią wciągnęła spodnie, a na nogach miała niezasznurowane buty. Na ramieniu wisiała już torba, do której złodziejka chaotycznie wrzuciła wszystkie swoje rzeczy, a pierś przecinał jej pas od zarzuconej na plecy kuszy. Szybkim krokiem podeszła do łóżka, wyciągając spod poduszki nóż i jednym ruchem chowając go do pochwy przy udzie.
- Podłoga jest ciepła. Coś jest nie tak, nie czuję dymu – powtarzała się z wyraźnym niepokojem, podchodząc ostrożnie do okna, gdzie zamarła w bezbrzeżnym zdziwieniu.
        Cała kamienica stała w ogniu. Nie zwykłym, któremu towarzyszył wyciągający się ponad zabudowania słup dymu. Nie było słychać trzasku drewna ani pękających w barze butelek. Płomienie pełzały po całym budynku w absolutnej ciszy, pochłaniając bezgłośnie wszystko, co stanęło im na drodze, ślizgając się już po szybach, niczym nienasycony potwór, chcący przedrzeć się przez ostatnią przeszkodę. Kimiko tylko o krok zbliżyła się do drzwi, nim zdała sobie sprawę, że i od nich bije ciepło, a języki ognia próbują przedrzeć się szczeliną pod skrzydłem. I chociaż wciąż nie dobiegł do ich nozdrzy najmniejszy swąd, nawet diabeł mógł poczuć gorąco bijące przez deski.
- Wszystko płonie – powiedziała głucho, przenosząc wystraszone oczy na Dagona.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Diabeł poruszył się i mruknął niezadowolony, gdy dziewczyna przebudziła go wyplątując się z jego objęć. Nie otwierał jednak oczu, a jedynie z westchnięciem obrócił się na plecy zamierzając kontynuować sen. Kocica miała inne plany. Po chwili otworzył oczy i podniósł się na łokciach przyglądając się panterze. Nie spodobał mu się ton dziewczyny. Poruszony, nie wróżący nic dobrego, szybko pobudził czujność biesa, który w odpowiedzi nie zwlekał dłużej i zamiast z niechęcią i marudzeniem opuszczać przyjemny niebyt sprawnie zyskał pełnię świadomości.
Zdążył usiąść na brzegu łóżka gdy Kimiko znalazła przyczynę swojego niepokoju. Zmrużył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdzie nie widać było wskazówek by faktycznie wybuchł pożar. No może poza jasnością bijącą z okien, kojarzącą się ze złocistym świtem, na który było chyba jeszcze za wcześnie.
Zgarnął spinki do mankietów, zdążył wciągnąć spodnie i buty gdy Kimiko wypadła ze swojego pokoju gotowa do ucieczki. Do tego czasu podłoga rozgrzała się do tego stopnia, że temperaturę czuło się nawet w obuwiu. Czyli kamienica faktycznie płonęła, chociaż cisza nocna była niezakłócona, by nie powiedzieć, że była wręcz nienaturalna. Miasto nigdy nie było aż tak ciche.
Z gardła czarta wydostało się niezadowolone warknięcie, przyznające rację złodziejce. Dagon podszedł do drzwi, ale gdy tylko chwycił za klamkę i uchylił drewniane skrzydło, wściekłe ogniste jęzory wdarły się do pomieszczenia atakując futryny i nieruszoną jeszcze podłogę piętra.
        - Ktoś się postarał - warknął niezadowolony, zabierając oparzoną dłoń. Do okien nawet nie podchodził, słupy płomieni szalejących i powiększających się w zastraszającym tempie, zasłaniały teraz cały widok nie dając nawet szansy przejrzeć się ulicy.
        - Spadajmy stąd - mruknął i objął ramiona dziewczyny. Zaraz potem zniknęli zjawiając się na miejskim bruku. Dopiero teraz ich oczom ukazał się ogrom żywiołu. Cała kamienica zajęta była ogniem, rozświetlając okolicę niczym gigantyczna pochodnia, jednocześnie bardzo powoli gromadząc gapiów, których ściągała jedynie nienaturalna jasność. Nawet na zewnątrz nie było śladu dymu ani trzasku płomieni. Nie było też widać by ktokolwiek poza nimi wydostał się z budynku.
Czart sapnął niezadowolony i ruszył w stronę wejścia na podwórze, które jako jedyne dawało szanse by ponownie dostać się do wnętrza nie tracąc przy tym życia. Płomienie pełzały po łukowatym przejściu, ale było widać niestałe przejście, przeciwnie do drzwi, które wyglądały jak wrota samych piekieł.
        - Poczekaj tutaj - wychrypiał cicho, zanim zniknął pomiędzy płomieniami.

        Na wewnętrznym dziedzińcu sprawy nie miały się lepiej. Całe piętro płonęło. Co więcej nikt nie wzywał pomocy, chociaż pożoga trwała w najlepsze. Schody niemal całkowicie strawiły płomienie, które pozostawiły jedynie resztki ich szkieletu. Nie było szans by w zwyczajny sposób dostać się do środka. Nie wyglądało to dobrze. Mimo wszystko diabeł zaryzykował i przeniósł się do wnętrza, które dobrze znał. Otoczyły go płomienie, jakby zjawił się w samym centrum inferno. Z sufitu leciały skry i płonące fragmenty legarów. Nie było szans by ktokolwiek żył. Umknął na powrót na wewnętrzny dziedziniec i ręką strzepnął z barku resztki płonącego drzewa, ignorując poparzenia. W czarnych oczach pełnych złości pełgały odbicia płomieni, gdy czart rozglądał się podziwiając jak ginęło wszystko co tworzył i o co dbał przez tyle lat.
        Powinien uciekać. Nie pozostało wiele czasu. Ale zanim wrócił na ulicę, wdarł się jeszcze do baru, wyłamując płonące drzwi. Może chociaż jedną rzecz udałoby się uratować. Przeszedł przez korytarz wściekłym, szybkim krokiem i nie zauważył skulonej w kącie drobnej osóbki.
Rika jako jedyna obudziła się nim pożar odciął jej drogę ucieczki. Było jednak zbyt późno by uratować resztę dziewczyn. Piętro płonęło, a niemowy rzucającej się po korytarzu nikt nie słyszał. Drzwi już dawno trawił ogień. Zapłakana pognała na parter by utknąć tuż przy wyjściu nim udało jej się uratować. Zanim wydostała się na zewnątrz, drogę ucieczki odciął jej kawałek belki, więżąc w płonącej pułapce dziewczynkę, która w ostatniej chwili umknęła w kąt przed spadającymi fragmentami stropu. Wyciągnęła rękę w stronę możliwego ratunku, który zjawił się nagle i niespodziewanie, i równie szybko się ulotnił. Łzy równie bezgłośne jak ogień spływały jej po policzkach. Nie zauważono jej. Nie była w stanie krzyczeć lub chociażby pisnąć, nie miała więc jak wzywać pomocy, gdy Laufey nieświadomy jej obecności minął kąt z uwięzioną dziewczynką by zniknąć we wnętrzu baru.
Również i tu szalały płomienie. Fortepian stał w ogniu, podobnie jak stoliki i długa lada, gdy z sufitu leciały płonące elementy powały. Nie zważając jednak na gorąco i płomienie parzące skórę, bies skierował się do niewielkiego i sekretnego schowka za ladą. Butelka była cała, chociaż część z flaszek zaczynała pękać pod wpływem temperatury, a zajmujący się ogniem alkohol i rozbryzgiwał się dookoła niczym ogniste pociski alchemika-piromana.
Zupełnie jakby nie ścigał go czas, czart zerknął na płyn, który przez odbicia światła pożaru wyglądał niby płynny ogień. Whisky, którą kupił gdy zadomowił się w Aerii i nabył kamienicę. Whisky, która czekała na specjalną okazję. Cóż specjalniejszej chyba nie będzie...
Otrząsnął się z krótkiej zadumy, zabrał butelkę i rozpoczął ostrożny powrót. Nie znikał by zjawić się od razu na ulicy chcąc po raz ostatni przyjrzeć się wnętrzom, których już nigdy nie zobaczy.
Wyszedł z baru i niemal ponownie przegapił uciekinierkę, ale w ostatniej chwili jego spojrzenie padło na zapłakaną i zrezygnowaną dziewczynkę, która w jednej chwili całkiem straciła a teraz odzyskała nadzieję na ratunek.
Los jednak lubił się powtarzać. Ten sam diabeł, który zabrał ją do Nowej Aerii w zamian za dług ojca, w efekcie będąc bardziej wybawicielem niż oprawcą, miał ocalić ją i tym razem. Pociągała nosem, a obraz zamazywał się z powodu łez i piekącego w oczy żaru, ale nic więcej się w tej chwili nie liczyło.
        - Chodź tutaj. - Dagon odrzucił płonącą belkę, a dziewczynka rzuciła mu się na szyję.
Czart wyszedł na ulicę z flaszkę w jednej ręce i wtuloną w niego dziewczynką podtrzymywaną drugą, tuż przed zawaleniem się dachu kamienicy.

        Rika ani myślała puścić diabła i cały czas cicho popłakiwała mocząc czarcią szyję, gdy ten popijał whisky z gwinta patrząc jak w gruzy runęła cała jego rzeczywistość.
        - Nasze zdrowie - mruknął ironicznie, podając butelkę Kimiko.
        - Trzeba się będzie gdzieś zaszyć zanim dojdzie do aukcji - mówił cicho, gdy wokół zgliszcz zaczynało się tworzyć zbiegowisko. Wolnym ramieniem, podczas gdy drugie wciąż zajęte było trzymaniem dziewczynki, otoczył Kimiko i zniknął z ulicy. Nowa Aeria nie wchodziła w rachubę, jeśli chcieli dożyć do aukcji.

Kimiko i Dagon - ciąg dalszy.
Zablokowany

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości