Opuszczone KrólestwoChodź, goni nas... coś

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Chodź, goni nas... coś

Post autor: Cain »

Rankiem ruszyli dalej, znów we dwójkę, jednak to niekoniecznie im przeszkadzało.
Dwójka czarodziei mogłaby nawet szukać swojej nowej towarzyszki, bo przecież opuściła ich bez słowa. Z drugiej strony, nie było przecież tak, że znali ją i była im potrzebna – dołączyła do nich wieczorem i zniknęła wczesnym rankiem, gdy jeszcze spali. Dla samego Caina był to dowód na to, że dziewczyna zmieniła zdanie i postanowiła, że jednak w dalszym ciągu będzie podróżowała samotnie. Może nawet nie chciała, żeby jej ewentualnie szukali, chociaż to akurat udałoby się, gdyby została i zwyczajnie pożegnała się z nimi. Mogłaby wprost powiedzieć, o co chodzi. Czarodziej niekoniecznie chciał jej szukać, jednak Lotta była innego zdania, dlatego też pomyślał, że powinien coś z tym zrobić. Powiedział dziewczynie właściwie to, o czym pomyślał wcześniej, zdradził jej wnioski do jakich doszedł w związku ze zniknięciem Irath. Poza tym, dodał również, że oni też przecież nie idą zwyczajnie przed siebie, bez większego celu, a mają taki w postaci ojca Lotty, którego teraz przecież szukają. Powiedział jej, że powinni wrócić do tego i skupić się na tym. To chyba przekonało ją, chociaż dwa lub trzy razy widział, jak czarodziejka rozgląda się, może licząc na to, że zmiennokształtna jednak nie odeszła i zaraz pojawi się, narzekając na to, że odeszli i nie poczekali na nią. Tak się jednak nie stało, co chyba musiało trochę wpłynąć na samopoczucie jego towarzyszki.

Podróżowali przez kilka dni, aż trafili na teren Opuszczonego Królestwa. Za dnia szli, rozmawiali ze sobą i czasem zatrzymywali się w czasie marszu, żeby chwilę odpocząć i coś zjeść. Wieczorem szukali miejsca na nocleg, a nocą pozwalali ciałom odpocząć, żeby następnego dnia być gotowym na kontynuowanie podróży. Cain raz czy nawet dwa razy miał wrażenie, że ktoś ich śledzi i obserwuje – chociaż to wrażenie akurat pojawiało się w dość losowych momentach właściwie od dnia, w którym zaczęli wspólną podróż. Zawsze uznawał, że może to jakieś dzikie zwierzęta lub coś innego, co mogłoby ich zaatakować, ale postanowiło tego nie robić, w jakiś sposób wyczuwając drzemiącą w nich siłę. Cóż, nie mógł przecież wiedzieć, że te jego przeczucia są jak najbardziej prawdziwe i że grupa najemników ciągle za nimi podąża. Grupa, której przewodzi długowieczna istota, która brała udział w pozbywaniu się Dzierżycieli i teraz, gdy dowiedział się, że ktoś z tej grupy nadal żyje, chce dokończyć tamtego dzieła zniszczenia.
W czasie tych kilku dni, dowiedział się więcej na temat Lotty, jednak sam również opowiedział jej trochę o sobie. Powiedział jej o grupie, do której kiedyś należał i, w której siedzibie się urodził, bo w końcu jego rodzice też byli jej członkami. Historia dotycząca Dzierżycieli Mocy była raczej ogólna i niebogata w szczegóły – je Cain zachował, przynajmniej niektóre z nich, może później to rozwinie – ale musiał też wspomnieć o tym, co ich kiedyś spotkało. W końcu powiedział, że należał do nich „kiedyś”, więc musiało stać się coś, co sprawiło, że już nie był jednym z nich. Przyczyną tego była napaść i zabicie wszystkich, którzy znajdowali się w siedzibie. Tutaj akurat też nie wspomniał niczego szczegółowo, ale to akurat zrobił dlatego, że nie dość, że nie chciał o tym myśleć, to nie chciał też, żeby Lotta poznała takie szczegóły. Nie były one czymś, o czym opowiada się z chęcią. Poza tym, rozwinął też temat swoich oczu. Nie powiedział jej, dlaczego świecą one, gdy używa magii, bo sam właściwie nie był tego pewien, ale wspomniał natomiast, że planuje w końcu zabrać się za dowiedzenie się czegoś więcej na ten temat i może nawet znalezienie osoby, która mogłaby „naprawić” jego oczy albo zerwać tę dziwną więź – zapewne magiczną – którą mają one z energią magiczną znajdującą się w jego ciele.
Odpowiadał też na te pytania, które zdawała mu Lotta, chociaż niekoniecznie na wszystkie. Powiedział, że kiedyś czytał o wiele więcej, ale teraz robi to głównie wtedy, gdy postanawia zatrzymać się na dłużej w mieście, w którym jest też biblioteka, czasem kupuje też książki, które czyta w czasie podróży. Mimo wszystko, zawsze lubił i będzie lubił czytanie, to samo zresztą dotyczyło podróży. Nie przyznał się jednak, że schlebia mu, gdy ktoś szczerze doceni jego rozległą wiedzę i umiejętności. Następne pytania sprawiły, że trochę zepsuło się jego samopoczucie, ale powiedział jej – chociaż dość krótko – że cała jego rodzina nie żyje. Przy życiu nie pozostał nikt, kogo mógłby nazwać członkiem rodziny. Miał też przyjaciół, właściwie rozsianych po całej Alaranii i każdą z tych kilku osób poznał w innych okolicznościach. Ciekawie mogło być to, że żadna z tych osób nie była czarodziejem albo chociażby nawet pradawną istotą. Wszystkich z nich łączyło to, że byli głodni wiedzy, chociaż każde z nich na inny temat, a także każdy miał nieco inny sposób na zdobywanie jej. Na przykład elfia czarodziejka zgłębiająca tajniki natury magicznej pewną część swojej wiedzy niemalże wyciągnęła z samego Caina, o czym zresztą też wspomniał, gdy odpowiadał na to konkretne pytanie Lotty.
Sam też zadawał jej podobne pytania - chciał wiedzieć, co lubi jego towarzyszka, a czego nie lubi, czy ma przyjaciół, rodzinę poza tą, o której już wie i tak dalej.

Kolejne z jej pytań nieco go zaskoczyło, chociaż sprawiło też, że musiał się nad nim przez chwilę zastanowić. Nie konkretnie nad tym, czy chce zostać jej przyjacielem, bo na to od razu poznał odpowiedź, a bardziej na tym, w jaki sposób chce sformułować słowa, które za chwilę padną z jego ust.
         – Nie mam nic przeciwko, żebyśmy byli przynajmniej przyjaciółmi – odparł, ale to „przynajmniej” powiedział tak jakoś trochę ciszej niż pozostałe słowa, jakby nie był pewien, czy to słowo na pewno powinno się tam znaleźć. Trochę specjalnie nie spojrzał też w jej stronę, gdy wypowiadał to zdanie, bo nie był pewien, czy chciał, żeby Lotta domyśliła się, co może chciał jej w ten sposób przekazać. Dobrze mu się z nią rozmawiało i podróżowało, była też ładną kobietą, ale nadal nie był pewien, co do niej czuje. Wiedział, że na pewno jest to… „coś”, ale nie miał pewności, jak to „coś” określić.
         – Wiesz, Opuszczone Królestwo jest dość rozległym obszarem i jednocześnie jednym z dobrych miejsc do tego, żeby się tu ukryć… Myślisz, że możemy znaleźć tu twojego ojca? - odezwał się, przez chwilę nawet spoglądał w jej stronę, ale już po chwili patrzył z powrotem przed siebie, na drogę, którą teraz szli. Zmienił temat, oczywiście, że go zmienił i to nawet, zanim Lotta mogła odpowiedzieć na jego wcześniejsze… wyznanie – tak można by to było nazwać, mimo że było ono krótkie. Tylko czy to w ogóle przeszkodzi jej, jeśli chciała coś powiedzieć? Coś, co nawiązywałoby do tamtych kilku słów, które mogłyby okazać się ważne? Chyba nie.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        To były ciekawe dni - ale dla Loci nieco niepokojące. Raz smutne, raz wesołe. Cieszyła się towarzystwem Caina, ale martwiła się o Cocona, Jeremy’ego i Irath. Nie miała pojęcia, co się stało z tą ostatnią i czy przypadkiem to nie ona ją zniechęciła. Tylko jak? Zastanawiając się, to znów zapominając o myśleniu w ogóle, promieniała w obecności nowego znajomego, by zaraz przygnębiły ją obawy, że zawsze gdy na nią zerka, dostrzega jej chuderlawość. Znaczy, że Jeremy i Cocon są w tarapatach! No ale… Radowała się za każdym razem, gdy mogła się na coś przydać; gdy razem z Cainem jedli leśne zwierzątka i gdy postanawiał każdego kolejnego dnia dalej schodzić z nią z gór. A potem patrzyła za siebie, ciekawa czy jakiś portal nie wypluje może starego czarodzieja, albo czy smokołaczka nie wróci do nich, machając wielkimi skrzydłami.
        W końcu jednak, po całych dwóch dobach, wahania w jej nastrojach przestały być wyraźne, a małomyślny optymizm przejął kontrolę nad zachowaniem, uśmiechami i gestami dziewczyny, która znowu zaczęła ćwierkać i naruszać - gdy mogła - cudzą przestrzeń osobistą. Chociaż stale się potykała, uwielbiała kręcić się dookoła Caina, przyglądać mu się i strzepywać pyłki z jego ubrań… tyle ich było! Ale gdy tylko zauważała jego zniecierpliwienie, odsuwała się o kilka kroków, by wrócić dopiero za moment, jak zacznie mu jej brakować. Choć prawda prawdą, musiała czasami zostawiać go na dłużej żeby się umyć (dlaczego nie chciał iść z nią?) lub coś upolować, gdy trafiła na trop. Oczywiście dzięki swojej magii mógł jej pomagać, ale czuła się dumna, kiedy od czasu do czasu mogła przynieść mu coś sama, kiedy on zajmował się ogniskiem, suszeniem ubrań czy po prostu odpoczywał i rozmyślał o czymś bardzo mądrym. Lubiła patrzeć na niego, gdy myślał. To jest prawie zawsze.

        Dowiedziała się też wielu rzeczy. Nie warto wspominać, ile zapamiętała, a ile uleciało jej z główki tuż po usłyszeniu, ale z zachwytem łapała każdą treść wychodzącą z ust jej genialnego kolegi. Wtedy jeszcze kolegi. Starała się powściągnąć własną gadatliwość, by on chciał mówić więcej i przerywała mu z zachwytem, fascynacją czy współczuciem jedynie czasami. Gdy mrugał. No, niekiedy coś jej się wyrwało. Albo nieopatrznie chwyciła go za rękę, by wiedział, że nie jest sam. Jak wtedy kiedy mówił o swojej rodzinie. O Dzierżycielach....
        Swoją drogą ta nazwa coś jej mówiła. Co to mogło być?

        Zerkała w niebo niepewna czy powinna wiedzieć czy nie, ale sądziła, że chyba tak. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Chyba tatko jej o tym mówił. Ale na pewno on? A może któryś z nauczycieli…? Nie, chyba tatko… więc tak, trzeba jak najprędzej go znaleźć! Nie będzie mogła rozwinąć swojej relacji z Cainerathem póki nie zrozumie, co też jej chodzi po głowie w związku z tematem tak dla niego ważnym. Bo musiała coś wiedzieć… i on chyba też powinien. Więc jeżeli mu nie powie, to tak jakby trzymała przed nim w sekrecie coś, czego nie powinna. A wtedy nie mógł jej przecież zaufać! Nie mogła prosić go o zaufanie, skoro nie mówiła mu czegoś tak ważnego!
        Chwila, co to było?

        Znów patrząc w górę, potykała się i z uśmiechem przyjmowała pomocną dłoń czarodzieja, a czasami nawet i ramię, które ją podtrzymywało. Myślała nawet parę razy, by iść z nim pod rękę tak po prostu, by miał ją przy sobie, ale nie umiała dopasować do niego swojego chodu - obijała się o niego lub spychała go ciągle ze szlaku. Więc poddała się i uznała, że nadal będzie krążyć dookoła zamiast go denerwować. Czasem chwytała go za rękę, ale i tak ciągnęła go wtedy żeby coś pokazać, a nie przyczepiała się do niego na stałe. Nie miała pomysłu robić czegoś takiego, żeby go nie przepłoszyć. Za to gdy pytał, chętnie paplała.

        O czym zaś… och, o ilu rzeczach! O tym jak wychowywała jak matka i jej przyjaciółka, kotołaczka; jak nie miała stałego domu i żyła w podróży, nigdy nie będąc sama. Trochę o tym jak próbowała się uczyć, bo tatko chciał, ale przede wszystkim, że uwielbia ubierać się na niebiesko. Biało i błękitno. Granatowo. Ona, nie tatuś. A mama jest ruda i lubi inne kolory. Beże, czerwienie i pomarańcze… i lniane rzeczy. I czerwienie… zieleń? Ale woli praktyczne sukienki, a czasem i spodnie. Tu przyznała, że sama nie nosi spodni, ale po zastanowieniu stwierdziła, że chciałaby spróbować. Byłoby to takie ciekawe!
        Dalsze fascynujące szczegóły dotyczyły chociażby tego, że jest leworęczna i boi się strasznych rzeczy. Ma wielu przyjaciół na całym kontynencie i bardzo ich lubi, nawet jeżeli nie potrafi od tak wymienić ich imion. Lecz pewnego wieczora opowiedziała też swoją największą historię. Nawet nie o tym jak porwali ją piraci pod dowództwem kapitana Antara - choć to była część snutych przez nią nad dziczyzną wspominek - lecz o tym jak poznała swoją nową rodzinę. Miśki. Białe niedźwiedziołaki z lodowych krain! Dlaczego i jak stała się jednym z nich. Czym jest amulet, który nosi na szyi i ile dla niej znaczy. A także, że nie może go zdjąć. I jak to jest być niedźwiedziem. Znaczy… opisała na ile umiała. Mimochodem zapytała też co to za elfka, o której wcześniej wspominał… czy jest dla niego tak ważna jak dla niej rodzina Vasco? I zamiast pójść spać zaczęła - oczywiście bez żadnego wyraźnego powodu - przypominać sobie, jak dzięki wspaniałemu, wampirzemu kapitanowi zaczęła w ogóle używać magii lodu.

        Następnego ranka jednakże jakby o tym zapomniała. O kapitanie. W jej myślach została głównie tajemnicza elfka, która z Caineratha sama wyciągała… rzeczy… och, musiała być taka pewna siebie!
        Locia nie chciała być gorsza, więc kiedy tylko używał zaklęć, przyglądała się jego oczom, aż stwierdziła z całą pewnością, że w sumie nie chciałaby, żeby coś z tym robił. Znaczy jeżeli mu to nie szkodzi na wzrok i nie drażni go za bardzo, to czemu miałby się tego pozbywać? To taka ciekawa cecha! Hipnotyzująca… i może odstraszać wrogów! Jak z porożem, grzebieniami albo agresywnymi barwami u zwierząt - kojarzyło się to z siłą. A tu dodatkowo z potęgą magiczną.
        Och, jej kolorowy, olśniewający Cain!
        Oczywiście sama chętnie dowiedziałaby się skąd u niego te świecące oczy i była już z miejsca gotowa mu pomagać w poszukiwaniu odpowiedzi, ale stanowczo twierdziła, że gdyby pod koniec utracił tę efektywną zdolność błyszczenia, to równie dobrze ona może wyrwać pióra z ogona pierwszemu napotkanemu pawiowi. Efekt byłby smutny.

        Więc żeby było weselej, zapytała w końcu Caina, czy (po tych aż kilku dniach wspólnej podróży) nie chciałby zostać jej przyjacielem. Uwielbiała przyjaciół!
        I o jeju, CHCIAŁ!
        Klasnęła i chwyciła go pod ramię, piszczeniem szczęścia podkreślając szeroki uśmiech czystej radości, który wcisnęła mu w rękaw. Z podekscytowaniem przebyła trzy długie kroki - słońce zalśniło promiennie, a świat stał się jaskrawie bajecznym miejscem szczęśliwej pewności. I wtedy zwolniła uderzona tym, że coś zrozumiała. Coś dziwnego wyłapała w jego wypowiedzi. Coś, co burzyło jej spokój i świadomość, że osiągnęła, co mogła najwięcej.
        ,,Przynajmniej”? Powiedział ,,przynajmniej”? To znaczy, że chciał być… więcej niż przyjacielem? Ale czym!? Zerknęła na niego, choć nie patrzył w jej stronę i zaraz zmienił temat. Na jej rodzinę.
        Chwila… chciał być… jej rodziną?
        CHCIAŁ BYĆ JEJ BRATEM!?

        Porażona odskoczyła i zamachała rękami, nie wiedząc nawet czemu ta wizja tak ją przeraziła. Kochała braci! Wszystkich, których sobie zaadoptowała. Ale Caina nie chciała widzieć w tej roli. Znaczy bardzo miło, że on tak myślał, ale… nie, chwila, nie! Wcale nie chciała by myślał o niej jak o siostrze! Nie umiała nazwać tego uczucia, ale instynkty krzyczały w niej, że to nie jest to rozwiązanie, którego szukała. Nie w jego przypadku.
        - Myślę, że znajdziemy go, tak! - odpaliła nerwowo, wpadając na krzaki i zaraz się z nich wyplątując, jakby ich nie widziała. - Wiesz, bycie przyjaciółmi jest naprawdę fajne! Jak znajdziemy mojego tatę na pewno to potwierdzi! Wiesz, on chyba nie jest z mamą przyjaciółmi, ale lubi przyjaciół! Ma chyba wielu… ja mam i są cudowni! Ty też będziesz cudownym przyjacielem, jestem tego pewna! - Do tej pory trajkotała i uśmiechała się nerwowo, ale teraz spojrzała mu w oczy z dobrotliwą nadzieją.
        - Ja też... dam z siebie wszystko! - zapewniła, odzyskując równowagę ducha i chwyciła jego silne dłonie. - Będę najlepszą przyjaciółką na łusce!
        I szarpnięciem pociągnęła go dalej - ku wspólnej przygodzie!
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Przyglądał się jej, aby zobaczyć reakcje na odpowiedzi, na pytania, które mu zadała; na swoje słowa i pewną część historii, którą się z nią podzielił. Jeśli odpowiadała mu jakimś słowami, ich również słuchał, czasem na nie również odpowiadał. Dlatego też zobaczył jej ciekawą reakcję na to, gdy wspomniał o Dzierżycielach. Wyglądało to tak, jakby wydawało jej się, że coś na ten temat wie albo może kiedyś słyszała tą nazwę, jednak nie udaje jej się sobie przypomnieć tych informacji albo momentu, w którym mogła usłyszeć o tej grupie. Wyczekująco patrzył w stronę towarzyszki, nawet przez ten czas przestał się odzywać, chociaż zostały mu jeszcze pytania, na które mógł bez problemu odpowiadać. Czekał na to, że może uda jej się przypomnieć cokolwiek chciała sobie przypomnieć i jednak okaże się to związane z Dzierżycielami. To było trochę dziwne, bo Cain aktualnie niespecjalnie uważał się za członka tej grupy… w końcu w pojedynkę nie mógł tworzyć organizacji, dlatego też niektórzy – ci, co wiedzieli o Dzierżycielach Mocy i o tym, co ich spotkało – nazywali go mianem „Ostatniego Dzierżyciela”. Mimo tego wszystkiego, i tak ciekawiło go, co też Lotta mogłaby wiedzieć na ten temat. Tylko, że skończyło się wyłącznie na tym, bo wychodziło na to, że nie przypomniała sobie – w końcu, gdyby było inaczej, na pewno od razu powiedziałaby mu o tym.
Później zaś, gdy to on zaczął pytać, a ona zaczęła mówić – dużo mówić – przeważnie słuchał, czasem krótko się odzywał i częściej zdarzało mu się reagować na jej słowa mimiką twarzy albo innymi, podobnymi rzeczami. Zwyczajnie nie chciał jej przerywać, a czasem nawet nie był pewien, czy w ogóle udałoby mu się to zrobić. Starał się zapamiętywać praktycznie wszystko, co zresztą nie było dla niego problemem. Osobiście uważał, że najciekawsze z tego wszystkiego, co mu opowiedziała było to, gdy mówiła o tym, jak została porwana przez piratów i, jak poznała białe niedźwiedzie, a właściwie niedźwiedziołaki, które zmieniały się w te zwierzęta. Domyślił się, że z barwą futra zwierząt chodziło o to, żeby łatwiej było im ukryć się w śniegu, którego przecież powinno być pełno na terenie tych „lodowych krain”. Poza tym, interesowały go też te rzeczy, które były związane bezpośrednio z osobą Lotty – nie z jej rodzicami, a z nią samą.
Jej opinia na temat jego oczu sprawiła, że na poważnie – kolejny raz – zaczął zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę chciałby z tym zrobić. Znaczy, na pewno chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego całego ich świecenia, gdy tylko zaczyna używać magii. Może faktycznie nie musi się tego od razu pozbywać… chociaż, aktualnie przecież nawet nie wie, czy jest to w ogóle możliwe. Wątpił, żeby była to jakaś cecha dziedziczna, bo nie przypomniał sobie, żeby jego matka lub ojciec mieli podobne oczy, ale może sięga to jeszcze dalej i „świecące oczy” mają jakieś prawdopodobieństwo na to, że mogą pojawić się u nowego członka rodu, z którego pochodzi Cain.

Zdziwiła go trochę tak bardzo żywa reakcja Lotty na to, że zgodził się na zostanie jej przyjacielem. Przy okazji wydawało mu się też, że może nie dostrzegła tego jednego słowa, które diametralnie zmieniało brzmienie i rozumienie jego słów. Tej jego zgody na to, żeby zostali przyjaciółmi… „przynajmniej przyjaciółmi”. Szybko – bo po zaledwie też krokach – dostrzegł, że się mylił. Bez problemu zobaczył tą nagłą zmianę w jej zachowaniu, jakby nagle zdała sobie sprawę z czegoś, czego jeszcze przed chwilą nie do końca była świadoma. Cain wiedział, o co może chodzić, teraz zostało mu czekać na to, jak zareaguje na to „nowe” słowo i, co może mu na nie odpowiedzieć.
Dziewczyna zaskoczyła go kolejny raz, chociaż tym razem w ogóle nie wiedział, czego może się po niej spodziewać. Ona tymczasem odskoczyła i zaczęła wymachiwać rękoma, jakby chciała coś odpędzić albo przed czymś się obronić. Czyli… co? Powiedział coś źle? A może nie widziała w nim potencjalnego materiału na partnera i stąd ta reakcja? Eh, niepotrzebnie dodawał to jedno słowo, ale z drugiej strony teraz przynajmniej będzie miał, mniej więcej, obraz tego, jakie relacje chciałaby, żeby między nimi istniały. Mimowolnie i właściwie nawet nie wiedząc, że to robi, Cain westchnął, dość głośno zresztą, więc Lotta na pewno to słyszała. Brzmiało to… ogólnie nie najlepiej i dało się wyłapać w nim wyłapać nuty zrezygnowania, a także zawodu wynikającego z tego, co sobie właśnie uświadomił.
         – Jeśli używałby magii, to byłoby jeszcze łatwiej, bo można by było wytropić go właśnie po tym, jeżeli wie się, jak to zrobić – odparł, lekko uśmiechnął się nerwowo i nawet nie wiedział, czy Lotta go słyszała, bo w tym samym czasie wpadła prosto w krzaki.
         – Nazwanie kogoś przyjacielem oznacza, że bardzo takiej osobie ufasz, przynajmniej tak myślę, więc tak, pewnie… Zostańmy przyjaciółmi – dopowiedział i zgodził się też z jej słowami. Chociaż w duszy coraz bardziej żałował tego, że to wszystko potoczyło się właśnie w tym kierunku. Naprawdę jeszcze nie był pewien, jakimi uczuciami darzy Lottę, jednak był pewien, że na pewno chciałby być dla niej kimś więcej, a nie tylko przyjacielem. Szkoda, że ona zaczęła niemalże nalegać na to, żeby jednak pozostali przyjaciółmi… Cóż, Cain na pewno nie miał zamiaru narzucać jej swojego myślenia i także samej swojej osoby, więc postanowił, że najwyżej uszanuje jej decyzję. Tylko dlaczego, gdy o tym wszystkim myślał, czuł dziwny ból w klatce piersiowej? I to nie fizyczny, a bardziej taki psychiczny, wynikający z powiązanych z tymi myślami emocji…
         – Tak, pewnie. Najlepszymi też możemy zostać – samo wypowiedzenie tych słów sprawiało, że odczuwał nieprzyjemne coś, co może niekoniecznie wiedział, jak opisać. Wcześniej mieli być tylko przyjaciółmi, teraz zaproponowała, żeby zostali nie tyle przyjaciółmi, co najlepszymi przyjaciółmi. To byłoby gorsze, gdyby chciał z tego wyjść i wyznać jej te wszystkie uczucia, które czuje – nadal, mimo że wiedział, jakie może być jej zdanie w tej kwestii – gdy na nią spogląda. Znaczy… chciałby, ale rzeczywistość wyglądała nieco inaczej.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Na początku beztrosko sądziła, że nie bardzo go jej reakcja dotknie, choć oczywiście nie miała go za nieczułego… Myślała jednak, że po pierwszej jej sugestii szybko zrezygnuje z pomysłu na zostanie jej bratem i może sam uzna go za nieco… nierozsądny? Och, to nie było to słowo, ale tak bardzo chciała, by dostrzegł, że nie powinni zostawać rodzeństwem! On jednak zmarkotniał nieco i westchnął tak boleśnie, że ścisnęło się w niej serduszko. Biedny Cainerath! Przecież po tym, co stało się z Dzierżycielami, musiał być taki samotny! Wiedziała o tym, sam mówił jej, że nie ma rodziny, jedynie przyjaciół jakich czasami odwiedza… a jeśli była jego szansą na zdobycie kogoś bliskiego? Bliższego niż przyjaciele? To był wielki komplement, wielkie wyróżnienie! Sama nie umiała tak dobrze oddzielać przyjaciół od rodziny, ale dla niego mogło to wiele znaczyć i potrafiła to zrozumieć. I nadal - odmówiła mu! Wręcz powiedziała ,,Nie, nie będziesz moim bratem”. Co za okropny cios! Jak mogła być taka bezmyślna! A teraz on będzie już smutny, bo gdy obdarzył ją zaufaniem i powierzył jej część swojej przeszłości ona - nieumyślnie! - wykorzystała to, by odebrać mu nadzieję na taką relację, na jaką liczył. I to nie tłumacząc się niczym, a jedynie mówiąc, że przyjaciele są cudowni. No… a-ale byli!
        Zerkała na niego raz po raz, to tłumiąc żal, to lęk o to, że po takiej przykrości nie będzie się chciał do niej odzywać. Pocieszało ją to, że jednak mówi dalej, choć już nie tak wiele i nie takim tonem jak wcześniej… brakowało w nim tej iskry, tej bystrości, którą uwielbiała. Jakby przywiądł troszeczkę od chwili, kiedy go tak okropnie obraziła. I choć powiedział, że mogą być przyjaciółmi (nawet najlepszymi!) zrobił to tak beznamiętnie, że łzy zebrały jej się w oczach.
        Jaka była okrutna!
        Wyprzedziła go, by dojść do siebie, szybko otarła oczy i zaczęła myśleć. Musiała to robić intensywnie i w dodatku idąc, a to o jedną rzecz w tej akrobacji za dużo. Była jednak zdeterminowana. Pragnienie niewywrócenia się przy Cainie, który mógł nie chcieć jej już łapać, pomagało jej iść równo i nie wywrócić się o nic, choć grunt był twardy i zdradliwy, a ścieżka przeraźliwie prosta. Krzaki jakby same schodziły jej z drogi, chcąc by za nimi zlazła na bezdroża, ale nie - ona się nie dała. Parła przed siebie, w głowie panicznie szukając rozwiązania. Czegoś co sprawiłoby, że Cainerath znowu będzie szczęśliwy i zadowolony i nie będzie musiał się już na nią złościć. I po przerażająco długiej chwili takiego marszu wpadła - i to na pomysł, nie w chaszcze!
        Uderzyła od dawna zaciśniętą pięścią w rozprostowaną dłoń i pusto zerknęła w przestrzeń. Miała to!

        - Wiesz… - Odwróciła się do Caina, ale głos jej się na moment złamał, więc odchrząknęła i poczekała jeszcze parę kroków. Zebrała się w sobie i wróciła do niego, by patrzeć na jego twarz, kiedy będzie wygłaszać swoje nowopomyślane racje. Były one co prawda oczywistościami, ale nawet to w ustach Lotty było dowodem, że naprawdę się wysilała i starała się najlepiej jak umie dogonić bystrością przeciętne osoby.
        Popatrzyła na Caina poważnie.
        - Jeżeli chodzi o przyjaciół, to wiesz... oni dla mnie jak rodzina - oświadczyła zacięcie i znowu złapała jego rękę, czy tego chciał czy nie. - Dopilnuję, żebyś nigdy nie był samotny i nigdy nie żałował, że chciałeś być blisko mnie! Nie mogę dać ci wszystkiego czego chcesz ,,być twoją siostrą”, ale dam ci wszystko co mogę! ,,I może kiedyś… kiedyś nie będziesz już chciał widzieć we mnie siostrzyczki. Bo udowodnię ci, że stać mnie na wiele więcej! Jeszcze zmienisz zdanie i nawet… podziękujesz mi za tę odmowę!”. - Nagle poczuła się silna i jasno zobaczyła pewien nowy cel. Sposób na to jak rozwiązać problemy w jej relacji z Cainem. Jeżeli nie chciała go bardziej zranić musiała przekonać go, by sam zmienił zdanie. By dostrzegł w niej kobietę, nie wesołą dziewczynkę.
        I już ona się o to postara!

~ ❅ ❄︎ ❅ ~


        Powoli zapadał kolejny w ich podróży zmierzch. Trawy i niebo chowały oblicza w popielatych, stłumionych odcieniach spoczynku i nocnego życia, a ptaki skrzykiwały się w grupy przyozdabiając samotne drzewa ruchem czarnych sylwetek. Świerszczowy gwar zagłuszał kroki stawiane na ususzonych łodygach połamanych kostrzew, w których połaciach dziki wydeptały swoje labirynty - takim właśnie zwierzęcym szlakiem prowadziła Caina czarodziejka, wiedząc, że w końcu znajdzie miłe, rozryte miejsce i połacie przygniecionych wiechlin. Do tego parę patyków zebranych po drodze i kilka kamieni dla zrobienia kręgu. Coś dla nich i dla ogniska. Co prawda gdy zeszli z gór noce stały się ciepłe, ale dym odstraszał owady. Locia chciała to wykorzystać, nim przybierze swoją miśkowatą formę. Co prawda przez jej palenie wilgotnymi trawami stale przesiąknięci byli duszącym zapachem wędzonych roślin, ale komu w drodze by to przeszkadzało?
        Kiedy usiedli na zrównanej połaci wśród gęstego szelestu wiotkich łodyg, Lotta wyjęła z torebki zerwaną wcześniej brzozową korę i wzięła się za robienie kubeczków. Zajmowało jej to chwilę, bo nie była sprawna w palcach, więc w tym czasie poprosiła, by Cain pilnował piekących się kłączy i opiekł kulki z pokrzyw. Tyle mogła mu dzisiaj zaproponować w ramach kolacji… aż nie skończy kubeczków i nie nałapie paru pasikoników. Uwielbiała je - chrupkie i przysmażone.
        - Proszę. - Podała mu w końcu korowe naczynko, do którego wrzuciła odłamek zmrożonej wody i w sekundy podgrzała, by ładnie się rozpuścił. - Troszeczkę przecieka, więc wiesz… ,,lepiej wypij od razu”. - Uśmiechnęła się przepraszająco i poszła na łowy.
        Wróciła po kilku minutach z dwoma patyczkami owadów, choć nie miała pojęcia, czy czarodziej się skusi. Ostatecznie ona zje obie porcje - przyda jej się, bo w końcu miała nabrać odpowiednich kształtów!
        I skoro już o tym mowa...
        Usiadła blisko Caina, biorąc swoją część kolacji i jak raz świadomie - choć udawała, że nie - pozwoliła się sukience podwinąć, odsłaniając (zbyt chude niestety) udo. Tak do połowy. Średnia taktyka, skoro tak działo się praktycznie zawsze, a i rozbierała się przy czarodzieju już parę(naście) razy. W tym przypadku miała jednakże cel, więc musiało zadziałać! A żeby nie wyszło na to, że siedzi sobie przy nim tak blisko bez powodu (choć i to wiele razy robiła) zaproponowała, że nauczy go zszywać naczynia z kory.
        - Myślę, że będą wychodzić ci o wiele lepiej niż mi, kiedy nauczysz się podstaw - wyjaśniła. - A już na pewno szybciej… wiesz, nie robię ich aż tak często i nie lubię w zasadzie aż tak. Zwykle rozpuszczam wodę w dłoniach, ale przy tobie… wiesz, uznałam, że tak będzie bardziej elegancko. - Uśmiechnęła się. - I jest! Ale ale. Mam trochę kory, patrz. Najlepsza jest z brzozy. I świerkowe korzonki, ale może być też łyko. To do zszywania. A spinacze z drewienek robi się tak… - Nacięła krótki kawałek gałązki i pokazała jak usztywnia nimi brzegi miseczki, którą już mieli. Nie było ciemno, i magią podtrzymywała ogień, który nie miał już czego trawić, Cain widział więc doskonale robótkę i jaśniejącą pod nią odsłoniętą nogę.
        Plan doskonały!
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Wiedział, że udało jej się zauważyć to, jakie emocje wywołuje w nim ta konkretna rozmowa, ale… Czy chciał, żeby to widziała? Żeby miała świadomość, co on sam czuje w związku z tym? Tego nie wiedział, chociaż może nie było to czymś złym. Może dzięki temu nie tylko ona dojdzie w końcu do tego, o co chodziło, gdy mówił, że nie chciałby, żeby byli przyjaciółmi, a bardziej „kimś więcej”, może on również będzie mógł sprecyzować to, co tak naprawdę czuje, gdy na nią patrzy, gdy o niej myśli i, gdy z nią rozmawia. Eh, to było dziwne – nie podobało mu się to, że właściwie nie udawało mu się do końca podzielić tej plątaniny uczuć i emocji na takie, które mógłby rozpoznać i dzięki temu poznać też swój stan emocjonalny. Były jak skomplikowany supeł, który próbował rozwiązać, jednak - póki co - w ogóle mu się to nie udawało. Chciałby móc to zrobić! Niestety, nie mógł, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie oddał się jednak swym myślom i rozmyślaniom, zamiast tego wolał być świadom otoczenia i dzięki temu zauważył, że Lotta oddala się o kilka kroków. Może przez chwilę chciała być sama? Może sama miała coś, nad czym chciała pomyśleć przez jakiś czas w samotności? Tak, to może być to – dlatego też on sam nie przyspieszył, żeby ją dogonić, a zamiast tego utrzymywał swoje, nieco wolniejsze, tempo i czekał na to, aż to ona dołączy z powrotem do niego. Pamiętał też o jej… właściwie tendencji do nagłej utraty równowagi – nadal było to dla niego czymś dziwnym, ale jednocześnie czymś, co było charakterystyczne właśnie konkretnie dla niej – dlatego też był gotów do tego, żeby w każdej chwili nagle znaleźć się przy niej i złapać ją. Nagłe uderzenie sprawiło, że spojrzał w stronę jej dłoni, którymi w siebie uderzyła. Chwilę później usłyszał jej głos, gdy odwróciła się w jego stronę, a później podeszła bliżej. Nie próbował też wyrwać swojej dłoni z jej uścisku, teraz skupił się bardziej na tym, co mówiła.
         – Ja… rozumiem – odpowiedział tylko, chociaż to, że traktowała przyjaciół, jak rodzinę wcale nie poprawiło jego samopoczucia, choć teraz starał się tego nie okazywać, tym razem spróbował zatrzymać to w sobie, zanim wydostałoby się na zewnątrz i ona mogłaby to zobaczyć. Nie chciał, żeby traktowała go tak, jak jakiegoś brata, z którym ma naprawdę dobre stosunki i, z którym jest mocno zżyta – podejrzewał, że właśnie tak mogłoby to wyglądać, skoro mieli być nie tylko przyjaciółmi, a najlepszymi przyjaciółmi. Chciał być dla niej kimś zupełnie innym! Tylko, że brakło mu odwagi, żeby powiedzieć jej to w prost… a teraz byłby na to dobry moment. On to wiedział, doskonale to wiedział, jednak słowa tkwiły w jego gardle i nie chciały pójść dalej. Nie chciały wyjść z jego ust, nie chciałby przelecieć przez powietrze i dostać się do jej uszu.
         – Ode mnie możesz oczekiwać tego samego – powiedział jeszcze i nawet uśmiechnął się do niej. Mówił prawdę, dlatego jego uśmiech nie był na pokaz, a rzeczywiście oznaczał, że ma zamiar to zrobić i dotrzymać danego słowa. Tylko, czy odpowiadał jedynie na te słowa, które usłyszał, czy może też na te, które Lotta wypowiedziała w myślach? To była niewiadoma, a jedynie od interpretacji dziewczyny zależało to, na które z jej słów była to odpowiedź. Wszystkie? Część? To zależało od niej.
        
**********
        
Słońce zaczęło schodzić po niebie coraz niżej, a to oznaczało, że powinni poszukać jakiegoś miejsca, w którym będą mogli odpocząć przez noc, a także zjeść tam jakąś kolację. Dzisiaj Lotta wzięła na siebie odszukanie takiego miejsca, dlatego też zeszli już ze szlaku i poruszali się wśród zarośli, szlakami, którymi mogły wcześniej przechodzić jakieś zwierzęta. W końcu udało im się znaleźć takiego miejsce, w którym mogli spokojnie usiąść i przeczekać noc. Rozpalili ognisko i wrzucili tam jedzenie, aby ogień podgrzał je i mogli zjeść coś ciepłego. Cain, co prawda, pilnował ogniska i tego, co się na nim piekło, jednak przyglądał się też temu, co robiła Lotta.
         – Dziękuję – odpowiedział, gdy przekazała mu kubeczek i kiwnął głową, gdy powiedziała, żeby wypił to od razu. Tak też zresztą zrobił, właściwie wypijając całość na jednym dechu. Podążył jeszcze za nią wzrokiem, gdy oddaliła się na jakiś czas, a później z powrotem wrócił do obserwowania ogniska. Odwrócił głowę w stronę miejsca, z którego usłyszał szelest i zobaczył tam osobę, którą oczekiwał tam zobaczyć. Ujrzał Lottę i dwa patyki, na które ponabijane były świerszcze. Przypomniał sobie, że właściwie zdarzały mu się sytuacje, w których musiał pożywiać się podobnymi rzeczami, więc przyjął jeden z patyków, gdy mu go przekazała. Zauważył też, że usiadła blisko niego, może nawet trochę za blisko. Spojrzał też niżej i zobaczył, że materiał jej sukienki podwinął się, przy okazji odsłaniając udo dziewczyny. Przez chwilę patrzył się na tą odsłoniętą część jej ciała, ale później przypomniał sobie, że powinien przecież na to zareagować. Dlatego też podniósł wzrok, chociaż odrobinę niechętnie – i raczej było to widać – i spojrzał na Lottę, konkretniej na jej twarz, choć przypadkowo spojrzeniem zahaczył też o jej klatkę piersiową.
         – Podwinęła ci się sukienka… - postanowił ją uświadomić, tylko, że nie był pewien, czy go usłyszała, bo w tym samym momencie postanowiła, że zacznie mówić, więc ich głosy nałożyły się na siebie. O, wyglądało na to, że chciała nauczyć go robienia kubeczków z kory, co mogła zaprezentować mu już wcześniej. Cóż, może okazać się to przydatne, przy okazji mogli też jakoś zająć choć trochę czasu.

Cain obserwował, jak porusza się jej dłoń i palce, gdy pokazywała mu krok po kroku, jak zmienić kawałek kory w prosty kubeczek, a później – gdy już skończyła i przyszedł czas na to, żeby spróbował – przyjął wszystkie potrzebne materiały od niej, przy okazji – nieświadomie! - musnął też jej dłoń swoimi palcami. Miał dobrą pamięć, dość szybko się uczył, a jego palce nabrały zręczności i precyzji przez te wszystkie lata, gdy najpierw uczył się zaklęć, a później używał ich, więc stworzenie takiego kubeczka nie było dla niego problemem. Robił to pierwszy raz, więc może zajęło mu to dłużej, niż mogłoby wtedy, gdy byłby w tym wprawiony, no i nie wiedział też, czy dobrze wykonał naczynie, dlatego, gdy już był pewien, że skończył, pokazał swe „dzieło” czarodziejce.
         – Co o tym sądzisz? - zapytał. Wydawało mu się, że było wykonane dobrze. Robił wszystko krok po kroku, przypominając sobie na bieżąco to, co wcześniej pokazywała mu Lotta. Wiedział też, jak mogliby sprawdzić jakość wykonania – wystarczyłoby nalać coś do środka i sprawdzić, czy przecieka i, jeśli tak, to jak mocno.
         – Myślę, że nasz ciepły posiłek jeszcze trochę będzie się piekł na ogniu, więc świerszcze mogą być dobrą przekąską przed głównym daniem – powiedział chwilę później i… nie był pewien, czy jeść je na surowo, czy może Lotta chce je najpierw przez chwilę potrzymać nad ogniem.
         – Hmm… Możemy je jeść na surowo? - zapytał, spojrzał też na dziewczynę. Spodziewał się, że mu odpowie, bo przecież to ona je złapała, więc prawdopodobnie wiedziała też, jak je zjeść. On, może dla bezpieczeństwa, a może z jakiegoś innego powodu, gdy kiedyś musiał spożywać taki posiłek, pamiętał, że najpierw przypiekł nieco pasikoniki i dopiero po tym je zjadł.
         – Jadłem kiedyś pieczone, ale nigdy surowych – dodał jeszcze. Ostatecznie, jeśli ona zapewniła go, że surowe im nie zaszkodzą, to bez problemu zje je właśnie w takiej postaci.
         – Dzisiejszej nocy też będziesz zmieniać się w niedźwiedzia? - zapytał, nagle zmieniając temat. Tym razem patrzył się w stronę ogniska, a blask ognia odbijał się w jego ciemnozielonych oczach.
         – Miałabyś coś przeciwko, gdybym położył głowę na twoim brzuchu, gdy będziemy szli spać? - zadał jej kolejne pytanie. Nadal nie patrzył też w jej stronę, ale może chciał to zrobić, w końcu mięśnie jego szyi napięły się lekko, jakby właśnie w ten sposób powstrzymywał się przed odwróceniem głowy w bok. W jej stronę.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Plan z udem był prawie dobry. Co prawda Lotta chwilę po jego wymyśleniu zapomniała o nim zupełnie, skupiając się na kubeczku, ale Cain uprzejmie przypomniał jej o nim. Tylko jak!
        Z zadowoleniem przyuważyła, że blada skóra przyciągnęła jego wzrok. Nie wiedziała w sumie czego oczekiwać dalej, lecz po chwili uświadomiła coś sobie i przejęła ją najczystsza groza. Czarodziej nie dość, że szybko (jej zdaniem) oderwał wzrok od nogi, która miała zajmować jego mądre myśli o wiele dłużej, to jeszcze podnosząc go, krytycznie przyjrzał się jej ciału i tylko powiedział coś, czego nie dosłyszała. Nie chciała słyszeć! Och, na pewno mówił, że jest chuda! Jakie upokorzenie!
        Przyjęła jednak dobrą minę i zagadała go, próbując zaabsorbować go korą i całą resztą kramu, a jednocześnie ukryć zażenowanie i wstyd. Jak mogła mu się pokazywać taka nieutuczona! Co sobie myślała? Że uwiedzie go za pomocą paru kości? To nie padlinożerca!
        Przez jakiś czas nie mogła się skupić i wierciła się w miejscu, choć starała się doglądać jak tam radzi sobie Cainerath i przysmaki pieczące się w ogniu. Sukienkę próbowała poprawić jak raz, ale następny jej ruch zniweczył ten wysiłek i odsłonił jeszcze więcej niż zrobiła to celowo za pierwszym razem. Była zrozpaczona! Że też nie miała przy sobie wielkiej, ciężkiej, wełnianej sukni, skarpetek i swetra. Kurtki, płaszcza i peleryny. Butów! Czegokolwiek, co mogłoby zasłonić jej wystające nieszczęśnie gnaty; tak niepowabne, tak odstręczające!

        Jak to ona na szczęście i o tym strapieniu zapomniała prędko, bo gdy czarodziej tylko się odezwał, musiała skupić na nim całą swoją uwagę, a to nie szło w parze z myśleniem o czymkolwiek innym poza wytypowanym przedmiotem rozmowy. Zaintrygowana i pełna nauczycielskiej ciekawości przejęła kubeczek, obejrzała go za wszystkich stron, powąchała, a nawet pociągnęła zębami i pstryknęła weń palcem. Wydawał się solidny.
        - Wygląda nie najgorzej! - pochwaliła go ze znawstwem i wyciągnęła z torby mały lodowy odłamek. - Więc czas na test ostateczny! - zaanonsowała próbę wody i z teatralnym rozmachem wrzuciła kryształek do Cainowskiego naczynka. Ogrzała, poczekała i huśtającym ruchem sprawdziła przepływ przez szczeliny w korze. Nie było ich wiele - jak na pierwszą próbę i standardy, do których przywykła, Cain zdał śpiewająco.
        - Wiedziałam, że tak będzie. Musiałeś być w tym dobry. Jak tylko cię zobaczyłam pomyślałam ,,on musi umieć robić kubeczki z kory!”. Znaczy nie od razu, bo chyba myślałam wtedy o czym innym… może o włosach? Mają ciekawy kolor i o tym też musiałam myśleć. Ale przede wszystkim wiedziałam, że jesteś zdolny i się nie pomyliłam! - Rozpromieniona, dumna z samej siebie i swoich domysłów, po raz enty zdała sobie sprawę jak bardzo jest zadowolona, że trafił jej się tak perfekcyjny towarzysz.

        - Och, przypieczone są o wiele lepsze! - odpowiedziała mu zaraz, całkowicie już zapominając o swoim niedawnym zmieszaniu. - Ja mogę je jeść i na surowo; ale nie są tak dobre. Mniej chrupią. I wiesz, myślę, że tobie odpowiadałyby bardziej przypieczone? Kojarzysz mi się w sumie z kimś, kto często jada w gospodach i z talerza… tak, zdecydowanie wolę żebyś jadł ciepłe. Nie chcę byś kojarzył podróż ze mną z niedobrym jedzeniem. O nie! - Pokręciła głową stanowczo i podstawiła owady płomieniom, by cała ich niedobrość została wypalona.
        Miała też jedno nowe pytanie, ale uprzedził ją czarodziej. I jeju, jak się zdziwiła!
        - Tak - odparła krótko na pierwsze jego słowa, nim drugie uciszyły ją i kazały szerzej otworzyć oczęta.
        Czy się nie przesłyszała? Naprawdę powiedział to co sądziła, że mówił?
        Patrzyła na niego w lekkim osłupieniu, jakby chciała zobaczyć jakieś ślady zdań wiszące między nimi lub osadzone rumieńcem na jego przystojnej twarzy. Niczego jednak prócz błysków ognia tańczących w jego oczach nie mogła się dopatrzyć. Otworzyła usta, pomyślała chwilę, zamknęła je. Zerknęła na swoje ciało; dotknęła brzucha, który jej zdaniem był jeszcze zbyt twardy i zbyt kanciasty, by można było komuś go ofiarować. Lecz jako misiek… no tak, wtedy była trochę większa! Cain pomyślał o tym oczywiście. Posmutniała, zdając sobie sprawę, że pewnie brzydziłby się położyć głowę na jej bezfuterkowej postaci. Musiał być absolutnie świadomy, że od tego odkształciłaby mu się twarz. A jakże by chciała móc go do siebie bez wstydu przytulić! I bez ryzyka, że zepsuje tym jego szlachetne proporcje!
        Uśmiechnęła się jednak, sądząc, że to i tak coś - podróż wymęczyła go na tyle, że z desperacji był w stanie jej dotknąć i to nie tak przelotnie jak mu się czasem zdarzyło, ale tak porządnie, jak Matka Natura przykazała. Jeszcze parę tygodni i kto wie…
        Locia zapewne nie.

        - Oczywiście! - zapewniła, choć chlałaby być przy tym choć trochę bardziej pewna swoich kształtów. - Jeśli nie będzie ci za niewygodnie… ale nie powinno, mam miękkie futro! - Uratowała się tą jedną zaletą, której była pewna. - Układaj się jak chcesz, byle ci było wygodnie. I tak nie będziesz dla mnie za ciężki - zapewniła, odzyskując w pełni dobry humor. Lubiła od czasu do czasu być cięższa i większa od mężczyzn.

        - Och! Zapomniałabym spytać! - Ocknęła się nagle i gwałtownym ruchem uratowała skwierczące pasikoniki. - Musiałeś być w tylu miejscach… co najbardziej lubisz jeść? Wiesz, ja lubię dużo rzeczy. Z matkami zatrzymywałam się często w oberżach i jadałam tam takie regi… ragi… taki wyraz… tamtejsze przysmaki, o! Oscypki, racuszki, placki z ziemniaków, krem ze szpinaku, pieczone gąski… żeberka z miodem! A ty? Co ty byś zamówił? Aż trochę żałuję, że nie znajdziemy tutaj żadnych miejsc na postój. Bardzo lubię spać na ziemi i pod niebem, ale z tobą mogłoby być ciekawie… czasami fajnie coś pozwiedzać!
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Jak na pierwszy raz nie było najgorzej, przyznał to sam sobie w myślach, a później Lotta tylko utwierdziła go w tym. Nie, żeby miał jakieś naturalne zdolności do robienia prowizorycznych naczyń na płyny, ale wydawało mu się, że kubek z brzozowej kory powinien spełnić swoje zadanie, chociaż pewność będzie miał tylko wtedy, gdy coś do niego wleją i sprawdzą, czy nie przecieka… I Lotta miała zamiar zrobić właśnie to. Nie było tak, że czekał w napięciu na to, jaki okaże się ostateczny werdykt, ale przyglądał się z ciekawością, jak pradawna wkłada – chociaż bardziej był to krótki rzut – lodowy odłamek do kubka i ogrzewa naczynie, żeby niewielki fragment lodu roztopił się i zmienił w ciecz. Obserwował ruchy jej nadgarstka, gdy ruszała nim, aby rozhuśtać brzozowy kubek i sprawdzić jego szczelność. Zauważył, że krople wody uciekają ze środka przez trzy małe szczeliny, które zarejestrował, jednak nie uznał tego za porażkę. Co więcej, spodziewał się, że takie coś się pojawi, bo jednak przecieki – nawet te najmniejsze – były tu chyba nie do uniknięcia i to nawet dla kogoś, kto za sobą ma już zrobionych wiele takich naczynek.
         – Widzisz… A ty za to nauczyłaś mnie czegoś nowego – odpowiedział jej. Nie, żeby ta wiedza była mu niezbędna do życia, ale może od tej pory zacznie nosić ze sobą rzeczy potrzebne do tego, aby zrobić sobie taki kubeczek z kory. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie się w sytuacji, w której takie prowizoryczne naczynie okaże się przydatne. Nie wątpił w to, że wiedza ta na pewno pozostanie w jego pamięci.

         – No to poczekamy na to, aż będą ciepłe i przypieczone – podsumował Cain. Wydawało mu się, że taki sposób podania odpowiadał mu bardziej i rzeczywiście może okazać się, że taki posiłek będzie smakował lepiej, niż jedzony na zimno.
Jej odpowiedź na pierwsze pytanie sprawiła, że łatwiej było mu zadać to drugie, choć wydawało mu się, że Lotta może – w jakiś dziwny sposób – mogła go nie usłyszeć, bo nagle zaczęła patrzeć na niego, jakby zapytał o coś innego, może bardziej prywatnego, a on tymczasem zadał to pytanie kierowany ciekawością, przynajmniej głównie. I przynajmniej właśnie tak tłumaczył sobie to, że zapytał o coś takiego. Poza tym, zaczęła się też trochę dziwnie zachowywać. Nie zdziwiło go to otwarcie i zamknięcie ust, bo może najpierw chciała coś powiedzieć, a po chwili pomyślała, że to jednak nie to i chce ubrać to w inne słowa. Lekkie uniesienie jednej z brwi, konkretniej tej znajdującej się nad lewym okiem, było reakcją na to, co zaczęła robić Lotta, czyli na to, że dotykała swój brzuch. Próbował zrozumieć, co czarodziejka chce w ten sposób osiągnąć i zgadnąć, o czym może myśleć akurat teraz, jednak w ogóle mu się to nie udało. Może i nawet był ciekaw, jednak… chyba nie zapyta jej o to. Ostatecznie – także po kilku emocjach, których ślady pojawiły się na jej twarzy – zgodziła się na jego propozycję, a raczej prośbę, bo chyba właśnie tym było pytanie o to, czy mogliby spać w sposób, który zasugerował.
         – Myślę, że będzie wygodnie. Na pewno – odpowiedział jej z odpowiednią pewnością w głosie co do tego, o czym mówił. Zresztą, przecież dotykał już jej niedźwiedziego futra, więc wiedział, jakie jest ono w dotyku. Było miękkie, to prawda, dlatego też nie spodziewał się tego, że będzie mu niewygodnie. Nawet, jeżeli okazałoby się, że Lotta ruszałaby się w czasie snu, wtedy może byłoby nieco niekomfortowo. Na jej następne słowa pokiwał tylko głową.

Spojrzał na nią, gdy zadawała swoje pytanie. Znów pokiwał głową, choć tym razem po to, aby potwierdzić, że w istocie zdarzało mu się bywać w wielu miejscach, w końcu był podróżnikiem już naprawdę długi czas.
         – Hmm… Lubię dużo rzeczy, jeśli chodzi o jedzenie, ale prawdopodobnie najbardziej smakują mi owoce i ryby – odparł, ale zanim się odezwał, przez chwilę zastanawiał się nad tym, co mógłby jej odpowiedzieć. Przypominał sobie też, co zdarzało mu się jeść ostatnio i co smakowało mu najbardziej. Niby smak dania zależy też od dodatków i także osoby, która przyrządza potrawę, jednak nie tylko to wpływało na to, czy konkretny typ jedzenia się lubi czy nie. A skoro o jedzeniu mowa, to ich prawdopodobnie było już gotowe, co Cain stwierdził głównie po tym, że do jego nozdrzy dotarł konkretny zapach.
         – Chyba możemy już jeść – odezwał się i przeniósł wzrok z Lotty na ognisko i na to, co się nad nim piekło. Chwilę później wziął swoją porcję i po prostu zaczął ją zjadać.

Niedługo później, gdy już zjedli, a ognisko powoli zaczynało przygasać, nadszedł czas na to, żeby poszli spać i pozwolili ciałom na to, żeby odpoczęły przed jutrzejszą wędrówką. Cain, zgodnie z tym, co powiedział wcześniej, naprawdę miał zamiar zrobić to, o co pytał wcześniej Lottę. Dlatego też poczekał na to, aż dziewczyna przemieni się w niedźwiedzia i ułoży w miejscu, które uzna za odpowiednie. Przy okazji dorzucił też do ogniska drewno, aby ogień podtrzymał się przez większość nocy albo nawet przez cały czas, w którym będą spali. Nawet po tym, podszedł do Lotty-niedźwiedzia trochę niepewnie i najpierw usiadł obok niej, tak, żeby być odwróconym plecami do jej brzucha i dopiero chwilę później zdecydował się położyć.
         – Dobranoc – powiedział tylko i spojrzał w górę, prosto na rozgwieżdżone niebo. Chwilę później przymknął oczy i spróbował zasnąć.

        
**********
        
W tym samym czasie, w pobliżu pary pradawnych, jednak nie na tyle blisko, żeby ich wyczuli, grupa najemników ponownie rozbiła obóz. Ich zwiadowca już wcześniej dał im specjalny znak, że tamci zatrzymali się, więc oni mogą zrobić to samo. Elf mógł przebywać bliżej dwójki, za którą podążali, głównie dlatego, że miał sposób na to, żeby maskować się przed magicznym wykrywaniem, nawet tym nieświadomym. Wieczór w grupie najemników przebiegł standardowo – jedli, rozmawiali, a Przywódca i jego zastępcy omawiali też plan, do którego realizacji było już coraz bliżej.
Zwiadowca przyglądał się śpiącej już dwójce i zastanawiał nad czymś, o czym zaczął myśleć od niedawna. Miał wątpliwości co do tego, po której stronie powinien się postawić. Właściwie, może i nawet nie chciał, żeby oni zginęli… a jeśli już, to może dobrze byłoby, żeby byli świadomi zagrożenia i jeżeli mają umrzeć, to w godnej walce, a nie zabici we śnie. Kiwnął sam do siebie głową, jakby zgadzając się ze swymi myślami, a później zrobił coś, cóż, ryzykownego. Wyszedł ze swojej kryjówki i podkradł się do czarodzieja, a chwilę później rzucił w jego stronę zwinięty kawałek pergaminu, który wylądował w nogach pradawnego. Później, czym prędzej wycofał się do miejsca, w którym się ukrywał i postanowił się zdrzemnąć.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Ona… nauczyła go czegoś? Ona…? JEGO!?
        Zamrugała, nie umiejąc przeanalizować tego absurdalnego zjawiska. Co prawda lubiła pokazywać innym nowe dla nich rzeczy i starać się zrobić tak, by umieli potem je powtórzyć, ale nigdy nie sądziłaby że nauczy czegokolwiek kogoś tak doświadczonego, tak mądrego jak Cain. Nie za bardzo mieściło jej się to w główce. Lecz gdy myśl już ta, uparta, wzorem grubego kocura wcisnęła się, ułożyła i osiadła, Locia rozpromieniła się pod nagłym ciepełkiem dumy i mięciutką świadomością, że jest z niej jednak jakiś pożytek. W dodatku czuła się pochwalona!
        - Och, ależ proszę! Chociaż ja tylko ci pokazałam… wiesz, kiedy mi coś próbują przekazać muszą to robić dużo, dużo razy. A ty zrozumiałeś od razu! - W granacie jej oczu błysnął dziewczęcy zachwyt. Niestety z drugiej strony skoro uczył się tak szybko, to gdy tylko zaprezentuje mu te kilka rzeczy co umie, straci na zawsze możliwość nauczania go. A całkiem jej się to podobało…
        Tak, przebywanie z Cainem było pasmem dzikich radości i zawodów. Przeplatały się, walcząc o miejsce na podium i na tym etapie znajomości były nierozerwalnie ze sobą związane. Mamusia uczyła Locię, że później mogą się rozdzielić i zostanie jedno, a drugie będzie wpadać tylko od czasu do czasu. Swoje małżeństwo liczyła jako zwycięstwo zawodu, ale w przyjaźniach zdecydowanie dominowało szczęście. Dlatego męża rzuciła, a dobrych przyjaciół trzymała przy sobie. Loci radziła to samo.
        Tylko Locia nie miała jeszcze męża do rzucania.

        Do zrzucania nie miała też wagi, co nadal nie dawało jej spokoju, chociaż zapewnienie czarodzieja, że będzie mu na niej wygodnie nieco ją uspokoiło. W końcu był mądry, to chyba wiedział! No i brzmiał tak pewnie… I tak wolała go jednak zagadać i poznać przy okazji jego gusta kulinarne. Nie był tutaj za bardzo wylewny, ale nic nie szkodziło - owoce i ryby! To to co potrafiła zdobyć! Och, jakże cudownie, jakże jej na rękę! Będzie mogła robić to co lubił częściej, niż sądziła! Tylko będą musieli być w odpowiednim miejscu i klimacie… ale poradzi sobie!

        Wzięła się do jedzenia ochoczo, ubolewając jedynie, że na dzisiaj nie miała żadnej ryby. Ale co tam, pokrzywowe kulki i kłącza też były bardzo pożywne. Ona je lubiła. Nie pogardziłaby do tego co prawda kawałem krwistego mięsiwa, ale nie zamierzała narzekać na jedzenie. Zwłaszcza na jedzenie, które sama zdobyła, a którego Cainerath pilnował. Tak dobrze im szło!

        Kiedy jednak oblizywała paluszki, jej beztroska przeminęła wraz z polnym wietrzykiem. Było ciemno, nocnie… zaraz będą się kłaść!
        Nagle żołądek ścisnął jej się w okropnej tremie. Nigdy nie miała problemów - ani ze swoim wyglądem, ani zmienianiem postaci, ani z kontaktem fizycznym. Ale teraz… przygryzła palec, poddenerwowana. Oczywiście kiedy tylko Cain się odwrócił. Bardzo jej pochlebiała jego propozycja… bardzo chciała, by leżeli obok siebie - zawsze uważała to za rozsądniejsze i tylko by mu się nie narzucać do tej pory trzymała pewien dystans. A, i by nie rozwalił się o jej gnaty. Ale skoro uznał, że będzie mu wygodnie to jaki był problem?

        Zamyślona, bezwiednie zrzuciła na ziemię sukienkę i tylko trąciła ją stopą, nie myśląc nawet o składaniu. Rozpięła włosy, rzemyczek schowała do torby, a po chwili, po krótkim lodowym błysku przy ogniu stał już wielki, mlecznofutry niedźwiedź. W którym telepała się panicznie dusza młodej dziewczyny. Dawno nie dostała takiego ataku…
Otrzepała się standardowo, powoli znalazła dla siebie miejsce, mając też na uwadze wygodę towarzysza. Kupowała przy tym czas. Tu trochę poszurała, tam ułożyła się i wstała, tam okręciła się statecznie. Wyglądała bardziej na marudną niż podekscytowaną i bardziej zmęczoną niż… podekscytowaną. A była. Podekscytowana. W końcu jednak padła bokiem na biedne uschnięte trawki i przy ich trzasku wydała z siebie aprobujące mruknięcie. Wyciągnęła długie, mocarne łapki, przeciągnęła się i ułożyła głowę tak, by jednym okiem móc widzieć Caina. Była gotowa.

        Tak sądziła. Ciało misia dawało jej więcej pewności. Zazwyczaj. Lecz gdy tylko Cain usiadł obok, wielkie, niedźwiedzie serce niemal stanęło i Lottę zalała fala niespokojnego gorąca. Kiedy szykował się do ułożenia o mało nie pisnęła (szczęściem niedźwiedzie tego nie umieją) wiercąc się wewnętrznie na wszystkie strony. Czuła, że pysk ma gorący i próbowała schować go pod łapami, zagrzebując się we własnym futrze. Poczuła na boku ciężar, kiedy Cainerath się opierał i nagle… spokój. Szumienie w uszach ustało - wszystko powoli ochładzało się i wracało do stonowanej, sympatycznej normy.
        Cain leżał zrelaksowany i patrzył w niebo, równiny szumiały przytulnie, ognisko dodawało do wszystkiego nuty pomarańczu. Odetchnęła głęboko. Przymknęła powieki.
        - ,,Dobranoc Cainerath” - mruknęła w zwierzęcym języku i zapadła w rozkoszny sen.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Cain oczywiście, jak na porządnego mężczyznę przystało, od razu odwrócił głowę, gdy dostrzegł, że Lotta ma zamiar zmienić postać z człowieka na niedźwiedzia. Nie chciał jej podglądać, nawet przez myśl nie przeszło mu, żeby wykorzystać sytuację do tego, aby zobaczyć, co dziewczyna ukrywa pod materiałem swojej sukienki. Rozpoznał blask, który towarzyszył jej przemianie… I, czy mu się tylko wydawało, czy powietrze w okolicy faktycznie zrobiło się przez chwilę takie, jakby nieco zimniejsze? Pokręcił głową, a później odwrócił się w stronę Lotty, która była teraz zwierzęciem pokrytym białym futrem. Obserwował ją, chociaż nie natarczywie. Dlatego też zaczęło wydawać mu się, że może jest trochę wybredna (?) przy wyborze miejsca do spania. Dla niego nie miało różnicy to, czy położy się w tym miejscu, w którym rośnie trawa, czy w innym zaledwie kawałek dalej, gdzie rosła identyczna trawa. Może niedźwiedzimi zmysłami wyczuwała jakieś nierówności terenu i wybierała miejsce, w których ich nie ma i, w których będzie im się spało najwygodniej. Tak… pewnie właśnie tak było.
Gdy tylko znalazła odpowiednie miejsce, podszedł do niej, usiadł i w końcu ułożył się tak, żeby głowę położyć na jej boku, prosto na miękkim futrze. Miał wrażenie, że leży na bardzo miękkiej i wygodnej poduszce, co tylko sprawiło, że nie tylko przyjemniej leżało mu się, gdy jeszcze przez chwilę obserwował nocne niebo, bo także jakoś tak szybciej zapadł w sen.

Sen też miał dość spokojny, a jeśli się wiercił to tylko dlatego, że mimowolnie mógł zmienić pozycję, w której spał, bo może jego ciało „uznało”, że w innej pozycji sen będzie lepszy. Nie śniły mu się koszmary, bo gdyby tak było, po prostu wiedziałby o tym i pamiętał to, co wyśnił. I też byłby bardziej niespokojny, zdecydowanie częściej wiercił się i może sam sen też byłby gorszy jakościowo. A tak, nawet nie zbudził się w trakcie ich odpoczynku. Znaczy… zbudził się, ale to już rankiem, gdy spał odpowiednio długo i przyszedł czas na to, żeby się obudzić. Jak szybko zauważył, zrobił to pierwszy, bo gdy spojrzał w bok, zobaczył, że Lotta nadal śpi. Powoli zmienił pozycję na siedzącą, a później – też powoli – wstał i poczuł, jak coś odbija się od jednej z jego nóg i później wpada w trawę nieopodal buta, który miał na lewej stopie. Sięgnął więc po coś, co upadło na ziemię. Był ciekaw, co to może być. Wydawało mu się, że nic, w czym przenosi swoje rzeczy nie jest dziurawe, poza tym, nie miał tam też jakiegoś zawiniątka – papierowego w dodatku – więc to chyba nie należało do niego. Ostrożnie rozłożył zmięty fragment pergaminu, w końcu nie chciał go niepotrzebnie naderwać. To było czyjeś pismo, krótka wiadomość, która wyglądało na to, że była skierowana właśnie do niego i Lotty.
         – Śledzi was grupa, której przewodzi osobnik odpowiedzialny za masakrę Dzierżycieli Mocy. Uważajcie na siebie, ale nie pokazujcie po sobie tego, że wiecie o niebezpieczeństwie – przeczytał cicho Cain. Przez jakiś czas stał tak i wpatrywał się w słowa zapisane na kawałku kartki. Wiadomość była jasna, chociaż pradawny nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. Na początku pomyślał nawet o tym, żeby ukryć to przed Lottą, ale po chwili uznał, że chyba lepiej będzie, jeśli ona także będzie świadoma tego, w jakiej sytuacji aktualnie się znajdują. Dlatego odwrócił się i podszedł do niej, a później przykucnął obok. Nie był pewien, jak ją zbudzić, więc pogłaskał ją po głowie i niedźwiedziej szyi.
         – Lotta, zbudź się. Mam ci coś ważnego do powiedzenia… a raczej przekazania – powiedział krótko po tym, co zrobił i to bez różnicy, czy widział, że ma otwarte oczy, budzi się, czy może nadal spała. Może wypowiedziane przez niego słowa też sprawią, że dziewczyna przerwie sen. Mimo tego, o czym pomyślał, i tak nie odezwał się słowem, gdy nie miał pewności, że jego towarzyszka jest świadoma otoczenia i tego, co do niej mówił.

         – Chodzi o to, że, gdy się obudziłem, znalazłem tajemniczą, ostrzegającą nas wiadomość – powiedział trochę cicho. Może było to niepotrzebne, ale wolał mówić w ten sposób, żeby nie ryzykować tego, że usłyszą to ci, którzy za nimi podążali. Dodatkowo pokazał też wspomnianą wiadomość dziewczynie, choć nie był pewien, czy przeczyta to w formie, w której znajduje się teraz. Zaraz też pokręcił głową i zabrał kawałek kartki.
         – Może najpierw zmień się z powrotem w ludzką postać… Poczekaj, przyniosę twoją sukienkę i inne rzeczy – powiedział do niej i szybko wstał. Podszedł następnie do miejsca, w którym wczorajszego wieczora Lotta zostawiła swoje ubranie i torbę. Podniósł te rzeczy i wrócił do miejsca, w którym została pradawna i położył je przed nią.
         – Poczekam i… opowiem ci wszystko za chwilę – odparł i odwrócił się do niej plecami. Nie chciał przecież oglądać jej przemiany i tego, jak z powrotem się ubiera. Nie mógłby tego zrobić. Nie on. I dlatego odwrócił się dopiero wtedy, gdy był pewien, że zmieniła postać z niedźwiedziej na dwunożną, wyższą, taką, z którą mógł rozmawiać i… cóż, ładniejszą dla męskiego oka.
         – Nie wiem, kto ją zostawił, ale musiał zrobić to w nocy, gdy już spaliśmy. Ostrzega nas w niej przed grupą, która za nami podąża i… właściwie stanowi większe zagrożenia dla mnie niż dla ciebie, bo są związani – przynajmniej ich przywódca – z masową śmiercią Dzierżycieli Mocy. Moich znajomych i rodziny. Tylko, że, skoro podróżujesz w moim towarzystwie, to mogą też nie mieć problemu z tym, żeby skrzywdzić ciebie – powiedział do niej, chociaż pod koniec niemalże wypluwał już z siebie słowa, co było do niego niepodobne. W końcu, przeważnie mówił trochę wolniej i zastanawiał się nad tym, co chciał powiedzieć.
         – Przepraszam. Mogłem przewidzieć taką ewentualność… Teraz przeze mnie twoje życie znajduje się w niebezpieczeństwie, bo, jeszcze nie wiem kiedy, ale na pewno zdecydują się nas zaatakować – dopowiedział jeszcze. Nie odwrócił wzroku gdzieś na bok, chociaż było to kuszące. Zamiast tego patrzył prosto w oczy czarodziejki, chyba chciał poznać jej reakcję i to nie tylko słowną, lecz także emocjonalną.
         – W końcu, w wiadomości tej tajemniczy nadawca wspomniał też, żebyśmy zachowywali się tak, jakbyśmy nadal nie byli świadomi tego, że ktoś nas śledzi. Myślę, że to akurat jest bardzo dobry pomysł i przez to, gdy już będziemy musieli z nimi walczyć, na własną korzyść wykorzystamy to, że o nich wiemy i to, że nie uda im się nas zaskoczyć – dodał na sam koniec. Tym razem jego spojrzenie stało się nieco pytające, jakby teraz chciał wiedzieć, co sama Lotta myśli o tym wszystkim i, czy może ma jakieś propozycje co do tego, co powinni z tym zrobić.
         – Myślę, że powinniśmy iść dalej i kontynuować poszukiwania twojego ojca, przy okazji udając nieświadomych tego, że za nami idzie ktoś, kto chce zabić mnie… Tak. Tylko mnie. Bo… nie pozwolę na to, żebyś ucierpiała przez coś, co jest związane wyłącznie ze mną i moją przeszłością – podzielił się z nią swoją propozycją, a te ostatnie zdania dodatkowo wypowiedział ze stanowczością i pewnością siebie. Lotta mogła wiedzieć, że na pewno zrobi to, co jej powiedział i to nawet, jeśli miałoby to oznaczać, że sam w konsekwencji ucierpi lub może nawet pożegna się z życiem. Miał nawet plan ewakuacyjny, który głównie opierał się na zapewnieniu bezpieczeństwa czarodziejce.
         – A jeśli o naszą wędrówkę chodzi, to… Chcesz coś zjeść przed tym, jak wznowimy marsz? - zapytał. Nie był właściwie pewien, czy zjedli już wszystkie racje żywnościowe, które przygotowali ostatnio, czy może zostały jeszcze i będą mogli je sobie podgrzać przy ognisku. Co prawda, przez noc zdążyło ono wygasnąć, jednak rozpalenie drugiego nie powinno być przecież problemem.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Lotta oczywiście, jak na porządną dziewczynę przystało, tylko przez zapominalstwo nie pomyślała z żalem o odwróconym spojrzeniu Caina. Gdyby jednak skupiła na nim swoją myśl dłużej, musiałaby dojść do przerażającego wniosku - że mimo jej wysiłków i bogatej w jedzenie diety czarodziej, który z początku ciekawie przyglądał się przemianie (a przynajmniej to podpowiadała jej pamięć) teraz nie tylko nie zawraca sobie nią głowy, ale wręcz odwraca ją (głowę znaczy się), by nie widzieć chudości wystających haniebnie gnatów.
        Szczęściem tym razem umknęło jej to wszystko i nie zdecydowała się w trybie natychmiastowym opuścić obozowiska, by udać się na wybrzeże polować na foki. Nie - może nie całkiem spokojna, ale znalazła miejcie, ułożyła się i poczekała na decydujący ruch Caina, który mógł albo położyć się względnie wygodnie, albo zerwać z odrazą i rozmasować podstawę czaszki po tym, jak przywali nią w niedźwiedzie żebra.
        Został na miejscu, więc uznała swoje małe zwycięstwo i poddała się zmęczeniu już bez układania zbędnych planów dietowych na następny dzień.

~ ❅ ❄︎ ❅ ~


        Spała dosyć głęboko, uśpiona kojącą obecnością czarodzieja. Ani zwierzęce, ani kobiece, ani też żadne magiczne instynkty nie obudziły jej, skoro on leżał spokojnie, i tak obecność zwiadowcy mogłaby zostać przez nią absolutnie przeoczona, gdyby nie sama karteczka. Ale doprawdy, Locia niechętnie porzucała senną podróż po słoneczno-lodowych krainach, gdzie ojciec towarzyszył jej w poszukiwaniu pana Cocona, a Cain bez koszulki nabierał wody z tęczowego źródełka. Chmurki były tam takie puszyste, ziemia, choć cały czas zdawała się pękać i układać w nowe kombinacje przestrzenne, kusiła zielonym złocieniem, różowe niebo zaprowadziła ją do chatki znajomej naturianki… miała na imię Yuki? Moooże…
        Locia ziewnęła i wyciągnęła łapy, rozpłaszczając się na wygrzanym miejscu. Czuła brak ciepła i ciężaru ciała Caina, ale słyszała, że jest w pobliżu. Nie chciało jej się jeszcze otwierać oczu…
        A już w ogóle kiedy z rozkosznie męską pewnością dotknął jej głowy i karku. Mogłaby tak zostać i trwać godzinami, byle czuć przeciągły ruch gładzący jej futro…
        COŚ WAŻNEGO?

        Słowa i ton Caina, który zdecydowanie nie był teraz beztroski, niemal zerwał Locię na nogi. Otworzyła oczy, odsunęła łeb i uniosła się zaspana na przednich łapach, małymi kroczkami podnosząc przednią część ciała do siadu, kiedy reszta zdawała się dopiero wybudzać. W niezgrabnie misiowej pozie wyciągnęła szyję i przyjrzała się Cainowi z przejęciem. Niech tylko nie mówi, że postanowił odejść! Nie mógł jeszcze iść! Nie teraz! Nie tutaj! Nigdzie! Przecież miała tyle planów względem niego!         Coś zrobiła nie tak? Coś się stało? Pewnie było mu tak niewygodnie! Tak strasznie okropnie, że gdy tylko wstał uznał, że musi znaleźć lepszą dziewczynę, na której mógłby leżeć. A tak się starała! I uprzedziła! Mówiła, że jest zbyt chuda! A-a może nie? A jeśli nie wspomniała? Co prawda sam powinien to widzieć i postanowił zaryzykować mimo wszystko, ale może nie sądził, że prawdziwa kobieta może być aż tak koścista? Och, zawiodła jego nadzieje i oczekiwania… albo gorzej! Wypadła źle na tle tych wszystkich kobiet, które znał i które nie pozwoliły mu na niewygody podczas odpoczynku! OCH NIE!
        Już otworzyła paszczę, by choćby jękiem błagać o litość, kiedy z ust czarodzieja posypały się informacje.
        Żadna tak straszna jak sądziła.
        Och tajemnicze, ostrzegające wiadomości, chwała wam!

        Odetchnęła i niemal zaczęła się z ulgą śmiać, gdy poszedł po jej rzeczy. Och, a już się martwiła! Ale nie, nic się nie stało! Nie spało mu się wcale tak źle! Widać to było po jego ożywionych ruchach. Gdyby był cały zdrętwiały nie mógłby latać tak szybko w tę i z powrotem!
        Z wdzięcznością zerknęła na niego, gdy dał jej sukienkę i nie czekając na jego ucieczkę przybrała dwunożną postać. Chwilę jeszcze posiedziała na trawie z uśmiechem na ustach, przetarła oczy i w końcu, napawawszy się błogim bezlękiem, ubrała się tak sprawnie, jak potrafiła bez rozdzierania sukienki. Poprawiła materiał na sobie i grzebyczkiem zaczęła czesać włosy. Tak podeszła do Caina, wyglądając na ucieleśnienie spokoju ducha.

        - Więc co z tą karteczką? - zapytała z uprzejmą ciekawością i nadal się czesząc, słuchała odpowiedzi. Spoważniała dopiero, kiedy wspomniał o Dzierżycielach. Przestała się szykować i zamiast tego patrzyła na niego z uwagą, a także co mogła notowała w pamięci. Znaczy to co zrozumiała. Ale przekaz był dosyć jasny. Ktoś nadal ściga Caina. Ci, którzy zrobili z niego wiecznego uciekiniera. To przez nich nie mógł nigdzie się zatrzymać, zamieszkać u przyjaciół, założyć rodzi… to oni mu wszystko zabrali! I chociaż myślał, że o nim zapomnieli to oni śledzili go nadal. Okropne! Nie mogą w końcu dać mu spokoju? Czego od niego chcą po tylu latach? Przecież nikomu nic nie zrobił! Znaczy chyba… no ale pewnie nie! Lecz co ważniejsze - czyżby mieli tam sojusznika? Och tak, przecież ich ostrzegł! Jak to dobrze! Ciekawe kto to - musi mu potem podziękować. To na pewno bardzo miła osoba!
        Widząc, że Cain zachowuje się nie tak jak do tego przywykła, postanowiła jakoś go pocieszyć i uspokoić nieco. Kiedy spojrzał jej w oczy uśmiechnęła się ze zrozumieniem i pokręciła głową.
        - Nic nie szkodzi! - zapewniła podchodząc o krok bliżej. - Życie nie jest za bardzo bezpieczne. Przewidziałam taką ewentualność!
        I słuchając dalej nie zmieniła już swojej postawy. Chociaż na jej twarzy było widać zdziwienie, gdy omawiał plan i jeszcze raz wspominał o ich (w jej mniemaniu) sprzymierzeńcu. No i…
        - Będziemy z nimi walczyć? - spytała z pewną troską. Wydawała się niepewna tej konieczności. Znaczy, oczywiście, że będą się w razie czego bronić, ale… czy nie mogłoby być tam więcej takich ludzi jak ten miły pan od karteczki?
        O możliwości podstępu z jego strony w ogóle nie pomyślała.

        Zachwyciła się za to waleczną postawą Caina. Tak mocno stwierdził, że będzie jej bronić! Och, jakie to miłe! Tak tak, zdecydowanie muszą znaleźć tatusia, musi mu go pokazać!
        Nie mniej zaimponowała jej zmiana tematu na jedzenie - wiedział, jak poprawić jej i tak dobry humor! I było to takie rozsądne! Bo jedzenie prawie zawsze było rozsądne. Z zadowoleniem więc wygrzebała z trawy zapasy, które im zostały i usiadła przy wygaszonym ognisku. Choć nie mogła się powstrzymać, by od czasu do czasu nie zerkać gdzieś dookoła.
        - Wiesz, myślę, że znalezienie taty będzie dobrym wyjściem. Jest mądry jak ty i w końcu - przeżuła jakiś listek - też jest Dzierżycielem. Jak tak teraz myślę, to chyba też dlatego uciekał. To by miało sens. Mama zawsze mówiła, że przez to kim jest ciągle ląduje w kłopotach. A teraz ty też… chyba jesteście w podobnej sytuacji! No i szczerze nie wiem, czy nie chcieliby i mnie dopaść, skoro jestem córką jednego z was. Ale czy to nie fajne? Nie jesteś jednak sam! - Ucieszyła się, nieświadoma tego, że o przynależności do Dzierżycieli wspomina mu pierwszy raz. Odkąd sobie o tym fakcie przypomniała, sądziła, że coś mówiła… teraz zaś wszystkie skojarzenia się połączyły i nagle z dawna zatarte powiązania stały się dla czarodziejki oczywiste. Tak oczywiste, że nie sądziła, że mogą takie nie być dla kogoś innego.

        Z przyjemnością zajadała dalej.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Obserwował Lottę, nawet, gdy jeszcze była w niedźwiedziej postaci. Co prawda, łatwiej było mu odczytywać ludzkie emocje, chociażby po tym, jak w konkretnym momencie zachowywała się dana osoba, to, gdy tak na nią patrzył, miał wrażenie, że na jego wiadomość zareagowała… „dziwnie”. Nie wiedział, co sobie o tym wszystkim pomyślała, a nawet jakby spróbował odczytać jej myśli, to i tak mógłby ich nie zrozumieć, bo podejrzewał, że w tej postaci mogła myśleć w języku zmiennokształtnych. Tak jakoś mu to pasowało, ale nie chciał też tego sprawdzać, źle czułby się z tym, że tak wpada do jej umysłu i próbuje odczytać to, co się tam znajduje. Dlatego, jeśli już chciał z nią rozmawiać, to wolał zrobić to, gdy zmieni postać na bardziej ludzką i, oczywiście, ubierze się w swoją sukienkę. Poczekał chwilę, aż to się stanie i dopiero gdy do niego podeszła, zaczął mówić o porannym znalezisku i także o obawach, które w nim wykwitły, gdy tylko uświadomił sobie, w jakiej sytuacji znalazł się on, a także to, że Lotta znajduje się w niej przez niego. Chociaż między tym, jak do niego podeszła i tym, jak się odezwał i tak minęła inna chwila, w której Cain przyglądał się temu, jak jego towarzyszka czesze włosy. To trwało bardzo krótko, bo gdy pradawny zorientował się, co robi, od razu zaczął odpowiadać na jej pytanie. Gdy już powiedział wszystko, co uznał, że powinna wiedzieć, czekał na to, aż teraz to ona się odezwie. Przedłużało się to trochę, więc zaczął zastanawiać się, co na ten temat myśli czarodziejka. Czy będzie chciała opuścić go ze względu na to, że sprawa związana z nim zagraża także jej życiu? Raczej nie. Lotta nie wydawała mu się osobą, która zrobiłaby coś takiego. Prędzej on sam, w obawie przed tym, że coś może jej się stać z jego winy, zacząłby dawać jej do zrozumienia, że może bezpieczniej będzie dla niej samej, jeśli rozdzieliliby się – może nie na zawsze, ale na jakiś czas. Czas, w którym uporałby się z najemnikami, którzy za nimi podążają.
         – Prędzej czy później będziemy musieli – odparł, gdy zapytała, czy na pewno będą musieli walczyć. On był pewien, że tamci w ogóle nie biorą pod uwagę pokojowego rozwiązania sprawy. Wydawało mu się, że nie spoczną, dopóki się go nie pozbędą.
         – Wydaje mi się, że ta osoba, która zostawiła wiadomość, może mieć jakiś związek z Dzierżycielami. W sensie, jakiś pozytywny związek. To jedyne, co przychodzi mi na myśl i, co mogłoby skłonić go do tego, żeby nam pomógł – dopowiedział jeszcze. Niby nie chodziło wyłącznie o to, bo osobnik ten może też mieć dobry charakter, choć, jeśli dodać do tego te ewentualne powiązania z nieżyjącymi już znajomymi i rodziną Caina, to ma się obraz kogoś, kto faktycznie mógłby im pomóc i nie robił tego, żeby wciągnąć ich w jakąś pułapkę. Ciekawe, ciekawe. Zastanawiał się też nad tym, czy może właśnie zyskali ukrytego sojusznika, który pomoże im, gdy już dojdzie do starcia z tamtą grupą.

Okazało się, że jednak mieli jeszcze zapasy jedzenia. Usiadł naprzeciw Lotty i ogniska, które ostatnio paliło się wieczorem, gdy szli spać, a po chwili sam też zaczął jeść. Przy okazji słuchał też, co mówiła dziewczyna i… w pewnym momencie zaczął kaszleć, nawet uderzył dwa czy trzy razy w klatkę piersiową, po chwili przestał i popił wodą kawałek śniadania, którym się zachłysnął.
         – Twój ojciec jest Dzierżycielem!? - zapytał, trochę głośniej niż normalnie wypowiadał słowa, po chwili zezłościł się sam na siebie i w wyrazie tego zmarszczył brwi, a pod nosem powiedział bardzo cicho coś, co mogło być jakimś przekleństwem. Nie powinien mówić tego tak głośno! Przecież w pobliżu mogła kręcić się ta grupa i mogli to usłyszeć. Niby oznaczałoby to, że mogliby podążać za nimi, aż do momentu w którym znajdą ojca Lotty, żeby jego także się pozbyć, a oni zyskaliby kolejnego sojusznika w walce z tamtymi, ale mimo wszystko powinien zapytać o to cicho. Nie zmieniło to tego, że od zadania pytania cały czas wpatrywał się w Lottę, a na jego twarzy najbardziej w oczy rzucał się wyraz niedowierzania i zaskoczenia, który tam zagościł.
         – Ale… Próbowałem szukać innych Dzierżycieli, którzy może mogliby przeżyć, ci, którzy byli wtedy poza domem. Zawsze trafiałem tylko na trupy. Zawsze. Twój ojciec musi być naprawdę dobry w ukrywaniu się, gdy nie chce, żeby ktoś go znalazł – gdy to mówił, w dalszym ciągu wpatrywał się w swoją towarzyszkę. Miał pytania. Dużo pytań. Tylko, że do jej rodzica, a nie do niej samej. Zdawał sobie sprawę z tego, że Lotta po prostu nie znałaby na nie odpowiedzi, musiałaby urodzić się i wychować jako jeden z Dzierżycieli, żeby było inaczej. Nagle przymknął na chwilę oczy, jakby chciał sobie to wszystko szybko, ale też w spokoju, poukładać.
         – To jest ważna informacja, bardzo ważna, przynajmniej dla mnie. Szkoda tylko, że słyszę ją dopiero teraz, gdy już dawno straciłem nadzieję – dodał, dalej miał przymknięte oczy. Szykując się do udawanego kichnięcia, poruszył kilkukrotnie nosem, a gdy już „kichnął”, zasłonił nos i oczy przedramieniem, czym ukrył to, że rękawem koszuli przetarł oczy. Jeśli miałby zapłakać, to na pewno byłyby to łzy szczęścia, jednak on tego nie zrobił, poczuł jedynie jak coś zbiera się w kąciku jego lewego oka, więc w ten zmyślny sposób wytarł to materiałem rękawa.
         – Teraz jeszcze bardziej chcę go znaleźć. Mam do niego dużo pytań – powiedział do niej z lekkim uśmiechem błąkającym się na jego wargach. Do Lotty właściwie też miał pytanie, tylko, że nie był pewien, czy chce je zadać, czy może zostawić to na czas, w którym spotka się z osobą, której ono dotyczyło. Ciekawość była chyba zbyt duża, za mocno urosła, żeby ukrywał przed sobą nawet taką informację.
         – Powiesz mi, jak brzmi jego imię i nazwisko? - zapytał w końcu. Liczył na to, że może rozpozna go właśnie po tych danych, w końcu Dzierżyciele nie byli bardzo dużą grupą, ale byli ze sobą zżyci i dlatego śmiało można byłoby powiedzieć, że tam każdy znał każdego. Nie, że wszyscy byli sobie przyjaciółmi, ale mniejsza lub większa znajomość łączyła tam każdego. I to też był powód, dla którego ich śmierć bolała tak bardzo, nawet po wielu latach.

Dopiero teraz, gdy czekał na odzew ze strony Lotty, zaczął ponownie jeść. Nie liczył na wiele, bo nawet prawdopodobne mogło być przecież to, że mogła tych informacji nie znać lub nie pamiętać, ale wydawało mu się też, że ojciec czarodziejki nie jest dla niej kimś nieznajomym, o kim wie jedynie to, że jest jednym z jej rodziców, dużo podróżuje i jest Dzierżycielem Mocy. Samo to ostatnie wskazywało mu to, że może ona mieć w swojej główce wiedzę na jego temat. Co więcej, czuł nawet potrzebę, żeby ruszać już teraz, ale podejrzewał, że Lotta chciałaby zjeść śniadanie w spokoju, a on, cóż… postanowił nagle wstać i dokończyć swoją porcję właśnie w takiej pozycji. Rozejrzał się też wokół siebie, jakby nie tylko upewniał się, że nie zostawili tu jakichś swoich rzeczy, lecz także sprawdzał, czy nie zobaczy kogoś, kto może ich obserwować. Nie szukał żywych osób otwarcie, po prostu robił to „przy okazji”, a jako przykrywki używał właśnie tego, że upewniał się, czy mają przy sobie wszystko to, z czym tu przyszli.
         – Chyba że nie przeszkadza ci jedzenie w trakcie marszu, to moglibyśmy ruszyć nawet teraz, w tej chwili – powiedział w jej stronę. Nie był niecierpliwy, chociaż wypowiedziane przez niego słowa mogły sprawiać wrażenie, że wypowiedział je ktoś, kto właśnie taki był. On taki nie był – był ciekawy, zarówno odpowiedzi na swoje pytania, tego, jaką osobą okaże się ojciec Lotty i też w końcu tego, jaką on i ona mają ze sobą relację.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        To była… gwałtowna reakcja. Ale dlaczego? Czyżby to było aż tak niezwykłe? Tatko wspominał jej chyba co prawda, że z Dzierżycielami coś… a, sam Cainerath przecież mówił, że ich wytępiono! No tak! Nic dziwnego, że jest teraz zdziwiony! Ojej!
Mogła mu to jakoś inaczej powiedzieć. Chyba ‘podniośle’, tak się to nazywało. Uroczyście może? Ale sądziła, że już mówiła, nie chciała robić teatru dla powtarzanej informacji… a to taka szansa! Mogła tak ucieszyć Cainerath’a i jeszcze zrobić to w lepszym momencie! A teraz krztusił się i mówił, że szukał, ale znajdywał tylko…
        To przerażające.
        - Tak, tatko jest bardzo dobry w ukrywaniu się! - potwierdziła entuzjastycznie, bo wizja białowłosego czarodzieja przysłoniła jej od razu wszystkich nieżywych i przywołała miłe skojarzenia. - Kiedy mamuś chce go znaleźć, a są w tym samym miście, to zawsze jej umknie! Nawet jak się spotykamy w tawernie to zawsze go tak ciężko wypatrzyć. Siedzi gdzieś z boku albo w cieniach, pod belkami, za schodami, w rogu… Więc tak, niewątpliwie umie się chować! - potwierdziła dumnie przypuszczenia Caina, nawet jeżeli nie były wypowiedziane przez niego na całkiem poważnie.
        Zaraz potem jednak strapiła się i ukuło ją poczucie winy. ,,Dopiero teraz”… och, gdyby powiedziała mu o tym od razu! Co prawda mówił, że nadzieję stracił dawno, a od dawna to się nawet nie znają, ale mogła skrócić jego samotność chociaż o kilka dni. I co…? Była okropną osobą. Złą kobietą! Brzydkim misiem!
        Kiedy Cain maskował gwałtowne uczucia, ona próbowała opanować swoje - niezadowolenie i zawiedzenie samą sobą. Jak mogła chcieć przypodobać się Cainowi skoro robiła mu takie rzeczy? Najpierw kazała mu spać na swoich gnatach, teraz okazało się, że wcześniej nie powiedziała mu czegoś ważnego… i przez to był smutny. Poruszony. Niezadowolony? Zniesmaczony może jej brakiem wyobraźni i priorytetów? O nie, o nie!
        Miała zacząć panikować, ale tatko znów ją ocalił - o dziwo Cain nadal był nim zainteresowany. Locię to wielce cieszyło, bo nie dość, że nie zwracał wtedy na jej gapiostwo aż takiej uwagi to jeszcze chciał porozmawiać z tak ważną dla niej osobą. I taką mądrą! Gdyby chciał porozmawiać z mamą też nie miałaby wiele przeciwko, ale wiedziała, że jej brakowałoby cierpliwości i najpewniej podejrzewałaby go o różne dziwne rzeczy. Mówiła też ostro i nie zawsze miło - potrafiła odstraszać mężczyzn tak jak ich przyciągać. A tatko - mądry, opanowany i taki bystry! Byli z Cainem do siebie całkiem podobni, przynajmniej w jej oczach. Na pewno mogliby ze sobą porozmawiać i się zakolegować… o ile już nie byli zakolegowani… hmm…
        Namyślała się, kiedy Cainerath dopytał o pewien szczegół.
        No przecież!
        Odruchowo zdziwiła się najpierw, że czarodziej nie wie kim może być jej tata, skoro pewnie się znali, ale chyba pojęła, że skoro miała inne nazwisko niż on (bo po matce i niedźwiedziach) to jego nie rozumiało się samo przez się. Nie była też do niego aż tak podobna, by ktoś dostrzegł podobieństwo, nie widząc ich obok siebie.
        - Tatko to… - zaczęła wesoło i została tak z otwartymi ustami.
        Tego… jak on miał na imię?
        Zmieszała się na moment i gestem pokazała, że chwila, chwila, myśli. Intensywnie próbuje przebiec przez labirynt skojarzeń i wspomnień, usiłując znaleźć gdzieś zapisane, a może nawet wiszące w powietrzu niczym obłoczek oczywistej wiedzy imię jej rodziciela. Już, już za moment… już prawie ma… jest! Nie. To nie to. A może!?
        TAK!
        - Mamuś mówi na niego Ten Drań. - Uśmiechnęła się. - A czasami jeszcze Niech Go! i Durny Azzel.
        Tak, to ostatnie mogło być nawet imieniem lub skrótem. Pytanie czy takim, który może znać Cain czy wymyślonym później… a może zwyczajnie zapomnianym. Choć Locia mogła założyć się, że jej towarzysz tak łatwo nie zapomina.

        Niewątpliwie za to był jakiś taki poruszony teraz. Wstał i kręcił się. Niby jadł, ale nie skupiał się na posiłku i nie dał sobie czasu na spokojne trawinie - zawisł nad ogniskiem jak nieme ponaglenie i rozglądał się, co dla Loci było jasnym sygnałem do zwijania obozu. Westchnęła cicho. Uwielbiała jeść i to jeść porządnie, ale tak ostatnio podpadała czarodziejowi, że nie miała serca opóźniać go bardziej. Ostatecznie może przekąszać coś w drodze - i choć nie pomoże jej to nabrać odpowiedniej wagi i kształtów tak jak siedzenie i objadanie się, to przynajmniej nie rozzłości Caina ślamazarstwem. Jej uroda niestety musi poczekać i nie zdawać się na męską łaskę. Przynajmniej jeśli o masę chodziło.

        - Mmmmm! - Przeciągnęła się, wstała ospale i magią zgasiła ognisko. Schowała zapasy do torby, tak by mieć je pod ręką i znalazła rzemyczek, którym wiązała włosy. Choć się względnie spieszyła, chwilę zajęło jej zaplecenie odpowiednich warkoczy po bokach głowy i uformowanie puszystej kitki z ich końcówek, która opadać miała na resztę rozpuszczonych włosów. Nie miała jak się przejrzeć, ale sądziła, że wyszło jej jak zwykle, czyli dobrze. To jedno faktycznie umiała i to musiało ratować jej wizerunek.
        - Możemy iść! - oznajmiła, skończywszy i kontrolnie zerknęła na Caina. Przypatrzył się jej chociaż odrobinkę? Czy był tak zaaferowany, że choćby stanęła na rękach i pozwoliła opaść sukience nie zwróciłby na to uwagi? Uugh, nie - nie umiała stać na rękach.
        Warkoczyki musiały wystarczyć.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Powinien obwiniać samego siebie za to, że nie szukał dostatecznie dobrze, gdy tuż po masakrze Dzierżycieli i opanowaniu swoich emocji, wziął się za wytropienie tych, którzy z jakichś powodów byli w tym czasie poza Domem? Za to, że ostatecznie – po tym, jak odnajdywał albo ciała, albo pustkę – opuściła go nadzieja i został samozwańczym Ostatnim Dzierżycielem? Wydawało mu się, że nie, lecz w głębi duszy czuł, że powinno być inaczej. Dlatego też, gdyby dało się przywołać emocje w postaci żyjących stworzeń, to teraz po jego jednej stronie stałoby poczucie winy, a po drugiej spokój i opanowanie. Emocje te ciągnęłyby go za rękawy i próbowały przeciągnąć w swoją – i na swoją – stronę. A on trwałby tak, niepewny, która z nich jest bliższa temu, co czuje naprawdę… Choć, im dłużej o tym myślał, tym bardziej docierało do niego opanowanie, a razem z nim spokojna ocena sytuacji. Dzięki temu pojął w końcu, że nie musi czuć się temu wszystkiemu winien.
         – To tłumaczyłoby, dlaczego nie udało mi się go odnaleźć – odparł po chwili. Nie powiedział tego od razu, gdy Lotta skończyła mówić o tym, że jej ojciec jest dobry w ukrywaniu się, gdy nie chce, żeby go ktoś znalazł. Najpierw milczał przez chwilę, choć w pewnym momencie tego milczenia dało się zauważyć, że toczy jakąś wewnętrzną walkę. Postanowił też, że skoro ten temat już zaczęli, to wykorzysta to trochę i wypyta ją nieco o tego jej rodzica, którym się zainteresował. Znaczy… matka Lotty też wydawała się ciekawą osobą – z tego, co usłyszał od samej dziewczyny – i z nią też z chęcią by kiedyś porozmawiał. Tylko, że aktualnie szukali jej ojca, a to, że on również był Dzierżycielem, sprawiło, że wszystko to stało się dla niego trochę osobiste. Zadał też ważne pytanie – zapytał jej o to, jak brzmi imię i nazwisko jej ojca. Było to ważne dlatego, że może okazać się on kimś więcej niż tylko znajomym. Wśród Dzierżycieli Mocy było tak, że właściwie każdy znał każdego, mniej lub bardziej, ale nie było sytuacji, że jeden z członków był kimś nieznajomym dla drugiego.
Szczerze mówiąc, Cain zdziwił się nieco – ale tylko w duchu! - gdy jego towarzyszka poświęciła tyle czasu na przypomnienie sobie tak podstawowej informacji o swoim rodzicu. Z drugiej strony, mógł też przecież ukrywać się także przed nią, więc ich spotkania mogły być rzadkością. Może dlatego musiała odszukać jego imię i nazwisko w swej pamięci. Pradawny nie popędzał jej i nie niecierpliwił się, po prostu spokojnie czekał na to, aż Lotta znów się odezwie i liczył na to, że usłyszy od niej odpowiedź na to pytanie.

„Ten Drań” i „Niech go” nie były pomocne, choć wskazywało na to, że jej rodzice mogą za sobą nie przepadać, ewentualnie może to być jednostronne i matka może tak reagować na ojca. To oznaczało, że, gdyby już kiedyś miał okazję ją spotkać i z nią porozmawiać, może lepiej o nim nie wspominać. Natomiast to ostatnie - „Azzel”… To poruszyło już coś w jego pamięci i wspomnieniach. Znał tylko jednego mężczyznę o takim imieniu. Azzel, którego znał Cain, był jego młodszym kolegą i zdarzyło mu się nawet nauczyć go kilku ciekawych zaklęć, gdy chłopak go o to poprosił, a on akurat nie miał ciekawszego zajęcia. Dość dobrze się z nim dogadywał, choć dzieliło ich wiele lat życia.
         – Azzel… - w końcu powtórzył to imię na głos. Wcześniej, gdy przyzywał je w myślach, Lotta, gdyby na niego spojrzała, mogłaby dostrzec jego lekko zamglone spojrzenie i wzrok utkwiony w jakimś dalekim, niewidzialnym punkcie. Musiał sięgnąć pamięcią daleko wstecz, żeby przywołać wspomnienia związane z tym konkretnym imieniem. Chwilę później zrobił coś, co mogłoby być niespodziewane w sytuacji, która z każdym wypowiedzianym słowem mogła stać się jeszcze bardziej poważna niż była teraz. Co zrobił? Zaśmiał się, tak nagle i dość krótko, ale szczerze. Nie był to też głośny śmiech, przez co sama Lotta mogła odnieść wrażenie, że jest on przeznaczony wyłącznie dla jej uszu.
         – Jesteś córką Azzela? - zapytał, ale nie wymagało to od niej odpowiedzi.
         – Los splata moją drogę ze ścieżkami naprawdę ciekawych osób – dodał i uśmiechnął się, w jej stronę, więc Lotta mogła mieć całkowitą pewność, że pasuje coś takiego. W ogóle nie jest zły dlatego, że spotkał ją na swojej drodze, choć nadal pamiętał o zagrożeniu ze strony najemników.
         – Jak był młodszy, zarzekał się, że nie będzie miał dzieci. Ciekawe, co sprawiło, że zmienił zdanie. Co… albo kto – przy ostatnich słowach na jego wargi przybłąkał się słaby uśmiech, choć był szczery na tyle, że łatwo można było domyślić się, że jeśli był to „ktoś”, to Cain podejrzewał o to mamę Lotty.
W końcu zjedli też śniadanie i mogli iść dalej. Cain teraz nie tylko chciał spotkać się z kimś, kto był ojcem Lotty i także Dzierżycielem Mocy, lecz chciał też sprawdzić, czy rzeczywiście jest to ten sam Azzel, którego znał i, którego zdarzało mu się uczyć magii i zaklęć. Przyglądał się czarodziejce, już z pozycji stojącej, ale nie miał ponaglającego spojrzenia. Obserwował ruchy jej dłoni i placów, gdy tworzyła nową fryzurę na swojej głowie, a efekty tego – czyli warkocze – obserwował z lekkim uśmiechem na ustach, choć nie do końca był świadom, że ten się tam znajduje. Ten wyraz twarzy zniknął, gdy tylko czarodziej uświadomił sobie, że jego usta się weń wyginają.
         – To w drogę – odparł, nieco zmieszany, prawdopodobnie przez swoje zachowanie sprzed chwili. W końcu przez chwilę gapił się na nią i uśmiechał w jej stronę, i to mimowolnie.
         – Naprawdę ciekawi mnie, czy jest to ten sam Azzel, którego znałem i, który myślałem, że zginął, jak pozostali – dodał jeszcze. W duchu liczył na to, że będzie to ta sama osoba, choć teraz na pewno będzie on dorosłym mężczyzną, a nie młodzieńcem, którego znał Cain.

Weszli na drogę, która prowadziła cały czas prosto. Byłaby ładnie ubita, gdyby nie to, że nosiła na sobie znamiona podróży handlowych, czyli ślady kolein po czasem przejeżdżających tędy karawanach. Szli po niedużym wzgórzu z łagodnym spadkiem, a gdy weszli na jego szczyt… Ich oczom, w oddali, ukazały się nieduże ruiny domostw. Nadal stojące fragmenty budynków dopiero rysowały się na horyzoncie, jednak już z tego miejsca oboje mogli zobaczyć, że kiedyś, dawno temu, musiały to być jakieś budynki. Z tego miejsca było też widać, że droga i tak prowadzi w tamtym kierunku i przecina ruiny, więc nawet jeśli nie chcieli, i tak będą musieli przez nie przejść. Cain nie wiedział, co myśli Lotta, jednak jego to ciekawiło. Nie, żeby spodziewał się czegoś niezwykłego, bo prawdopodobnie mogła to być jakaś wioska lub może nawet karczma przydrożna, która stanowiła część zbioru budowli. Kolejną jego częścią mogła być, na przykład, stajnia lub jakiś sklep, może nawet chaty, w których mogli mieszkać pracujący tam kiedyś ludzie.
         – Swoją drogą. Myślisz, że Azz… znaczy, twój ojciec, będzie chciał się z tobą spotkać? Jaka jest szansa, że nie ukryje się przed nami, gdy tylko wyczuje, że nie podróżujesz samotnie? - zapytał i przerwał ciszę, w której towarzystwie pokonali ten pagórek. Zaczął też iść przed siebie, trochę przyspieszył nawet, choć głównie dlatego, że teraz szli w dół, a nawet tak łagodny spadek sprawiał, że tempo samo z siebie robiło się nieco szybsze.

Jeśli jedno z nich spojrzałoby w górę, w niebo, zauważyliby, że gromadzi się na nim coraz więcej chmur.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Jeszcze przed chwilą pełna gryzącego ją poczucia winy, uniosła zdziwione spojrzenia na nagle rozpogodzonego Caina. Nim też targały emocje, widziała to - ale teraz napięcie uleciało wraz z melodią szczerego, ciepłego śmiechu. Po raz pierwszy słyszała, by czarodziej się śmiał w ten sposób. To było… ciekawe doznanie.
        Słuchała go jak zahipnotyzowana, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami pełnymi ciekawości. Nawet przestała jeść! Uwiodło ją mówienie o jej ojcu. A więc znał go! I to znał go dobrze! Lecz najpiękniejsze było to jak o nim mówił, z czym go kojarzył. Locia niewiele słyszała o swoim tacie, bo i nie zadawała się z jego przyjaciółmi - prędzej sama mogłaby opowiadać, a to nie to samo. Więcej o nim w jej towarzystwie wiedziała tylko mama, ale ona zwykle mówiła o nim długo, niecierpliwie i mało pochlebnie, choć za to zaskakująco często. Poza tym jednak czarodziejka musiała zadowalać się własną pamięcią (o pani…) i nieczęstymi spotkaniami, kiedy widziała co prawda ojca i bardzo się z tego cieszyła - ale nie dawało jej to wglądu w to, jaki był za młodu. Teraz zrozumiała, jak wielce jest tego ciekawa. A Cain mógł jej to zdradzić! Na razie jednak ledwie liznął temat i kazał jej wiercić się w niecierpliwości. Ciekawe, czy to dlatego, że i ona nie powiedziała mu o ojcu od razu? Och, to niestety było zasłużone. Więc niech mu będzie, poczeka. Może nawet da radę do wieczora.
        - Nigdy nie pomyślałabym, że tatuś nie chciał mieć dzieci! - pozwoliła sobie jednak na komentarz i szczere zdziwienie. Wierzyła pradawnemu, zdecydowanie; ale nie umiała sobie wyobrazić ojca niepragnącego gorąco swojej małej Loci. - Mnie tak uwielbia! Zawsze chciał spędzać ze mną czas i był gotowy walić swoich współpracowników po głowach, gdy okazałam się nie takim mądrym uczniem, a oni nie byli zadowoleni. Powiedział, że mają być zadowoleni, bo jestem jego córką. Jest taki wspaniały! Na pewno chciałby mieć więcej dzieci, gdyby mamusia mu pozwoliła. W sumie to byłoby takie urocze! Mogłabym mieć rodzeństwo! Jestem już dorosła, umiałabym się nimi zająć! I gdyby rodzice znowu spędzali ze sobą czas… to byłoby wspaniałe! Bardzo do siebie pasują! Jeżeli są osoby sobie przeznaczone to właśnie oni na pewno! Tak ślicznie się ze sobą kłócą! - zachwycona trajkotała, aż jej ręce same przypomniały sobie o jedzeniu i zatkały jej usta.

        Wstała i przyszykowała się do drogi, by już nie opóźniać - a była w coraz lepszym humorze. Widząc spojrzenie czarodzieja, który chyba docenił jej warkoczyki, utwierdziła się w przekonaniu, że albo jej wybaczył, albo zapomni o tym, że jest na nią zły, jeśli będzie dostatecznie ładna. A chciała być ładna. Nie było więc konfliktu interesów i uśmiechnęła się słodko, chcąc poprawić efekt niewinności. Nie wiedziała czy to podziałało, bo Cainerathowi zaraz przeszło i dał sygnał do drogi. Ale chyba podobał jej się ten ton. Była w nim ta rozedrgana nutka niepewności, brzmiąca nadzwyczaj rozkosznie.

        - Myślę, że to może być on - stwierdziła jeszcze cichutko, chcąc by pogoda na dobre osiadła w sercu czarodzieja i by mógł błogo wędrować z nią przez tę rozległą, trawiastą krainę.

        Ach, jeszcze grupa zabójców siedziała im na karku, ale to już mniejsza.

~ ❅ ❄︎ ❅ ~


        Nie tak długo szli, gdy pogodne niebo górujące nad wzgórzem zmieniło się w rozmazany horyzont, który widzieli ze szczytu - a wraz z nim otworzyły się na nich przestrzenie tak wielkie i obce, że nawet dziki wiatr hulał tutaj ostrożniej. Połacie traw o wypłowiałych barwach, kępy trzcin i rozrosłych krzewów, daleko wstęga wody i gdzieniegdzie łysinki nowo udeptanych szlaków. W centrum zaś parę opuszczonych budynków rujnujących się cicho - nieruchome, senne sterty głazów, resztki ścian i powalone dachy. Może szczątki mieszkańców zakopane głęboko, może pojedyncze, zachowane meble? Gdzieś, ukryta pod bluszczem lśniąca miedziana łyżeczka. Odłamek naczynia. Wspomnienia śmiechów, kłótni i gwaru. Biegających kur, parskających koni - dzieci bawiących się wokół płotu. Droga prowadziła prosto przez nie, by fizyczne ciała, percepcja i rozum rozwiewały romantyczne majaki - rozpraszały co martwe własnym życiem i przeganiały przeszłość podróżą ku przyszłości.

        Tam gdzie czekał Azzel.

~ ❅ ❄︎ ❅ ~


        - Oczywiście, że będzie chciał mnie zobaczyć! - Locia zapewniła gorąco, może wręcz z lekkim wyrzutem. Po chwili jednak zrozumiała, co Cain ma na myśli. - Ciebie na pewno też. Przecież! Jesteście znajomymi! Znaczy znasz go dłużej niż ja! I nawet niż mama! Na pewno się ucieszy! Mówił mi przecież o Dzierżycielach. Musi mu zależeć. Ojej, będzie zachwycony! Czy ty się nie ucieszyłeś jak usłyszałeś o nim? Kiedy cię zobaczy to będzie najpiękniejszy dzień w jego życiu! No może poza tym kiedy spotkał mamę. I kiedy ją widywał. I kiedy się urodziłam, kiedy przyszedł na moje urodziny i mamuś złamała mu nogę… ale tylko jedną. Niechcący. I kiedy udało mi się tamto zaklęcie i kiedy poprawnie przeczytałam wierszyk o zjadających się bratkach. Był poruszony. Podrzuciłby mnie pod sufit, ale byłam już za duża i nie dał rady. W sumie czasem żałuję, że taka urosłam, bo nadal mógłby trzymać mnie na rękach albo na ramionach… teraz bym go złamała. Naprawdę szkoda...
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Nie był pewien, jak Lotta zareaguje na te informacje o jej ojcu, którymi dość przypadkowo się z nią podzielił. To wyszło tak samo z siebie, z racji tego, że akurat o tym rozmawiali i było to pierwszą myślą, jaka przyszła do jego głowy, gdy dowiedział się, że rzeczywiście jest ona córką jego znajomego. Znajomego, którego swoją drogą nie widział bardzo długo i, którego przecież starał się odnaleźć, ale mu to nie wyszło. Nie wiedział też, jakie informacje posiada sama dziewczyna, jak często spotykała się i rozmawiała ze swoim ojcem i, jak wiele mówiła jej o nim jej matka. Nie wiedział tego, ale jednocześnie nie miał też zamiaru o to pytać, bo podejrzewał, że jak już wydało się, że zna jej ojca, to może zapytać go o coś z nim związanego, czego sama nie wie. Przynajmniej szybko dowiedział się, że młody Azzel będący niezainteresowany posiadaniem dzieci, na pewno był dla niej zaskoczeniem. Cain szczerze uśmiechnął się, choć tylko odrobinę, w czasie, gdy Lotta mówiła mu o tym, że jej ojciec bardzo ją lubi. Rzeczywiście brzmiało to tak, jakby w tym czasie zmienił swoje zdanie i to nie tak, że ktoś go do tego zmusił czy coś, a bardziej dobrowolnie. To dobrze… chociaż nadal męczyło go to, że nie poświęcił się bardziej tym wieloletnim poszukiwaniom, a zamiast tego poddał się po jakimś czasie i okrzyknął sam siebie „Ostatnim Dzierżycielem”. Może dalsze poszukiwania zaowocowałyby tym, że udałoby mu się odnaleźć Azzela. Dzięki temu może jego historia potoczyłaby się inaczej i nie musiałby nosić na barkach tego tytułu. Pokręcił głową, pozbył się z niej początków scenariuszy, które mógłby zacząć układać, gdyby lata temu jednak udałoby mu się odnaleźć kogoś jeszcze. Kogoś, kto przeżył tę rzeź i jednocześnie uważał na siebie na tyle, że nie dopadli go najemnicy odpowiedzialni za śmierć jego rodziny, przyjaciół i znajomych. Chciał też coś odpowiedzieć na ten potok słów, który nagle wyrwał się z jej ust, ale nie był pewien, czy powinien i, co w ogóle mógłby – dlatego pokiwał tylko głową, jakby chciał dać jej znać, że słuchał i na pewno dotarło do niego każde słowo.
Chwilę później, gdy już oboje byli do tego gotowi, mogli ruszać w dalszą drogę.

Zaczął uważniej przyglądać się ruinom, które kiedyś były domem dla zamieszkujących to miejsce ludzi. Teraz mogły być tym jedynie dla jakichś zwierząt, które zdecydowały, że będzie to dla nich dobre miejsce… albo dla podróżnych, którzy postanowili, że z jakiegoś powodu odpoczną właśnie tutaj. Pozostałości budynków wyglądały na dawno zniszczone i opuszczone, a jedynym dźwiękiem, który niósł się z ich strony, był wiatr przelatujący przez pozostałości ścian, które kiedyś tworzyły całe pomieszczenia i domostwa. Ponownie spojrzał w górę, prosto na niebo. Wiatr przypomniał mu o czymś dość ważnym, zresztą nie tylko on, bo widok chmur również. Cain znowu dostrzegł, że na nieboskłonie jest ich coraz więcej i nie są to białe chmurki, które nie stanowią żadnego zagrożenia dla podróżnych. Nie. Te były granatowe, szare lub stanowiły połączenie tych dwóch barw. Zdecydowanie zwiastowały to, że prędzej czy później zrzucą z siebie ciężar nagromadzonej wody. W tym momencie czymś realnym stało się to, że spadnie to właśnie na nich, może nawet w towarzystwie burzy. Błyskawic rozdzielających niebo i grzmotów, brzmiących jak krzyki gigantów. A oni przed sobą mają miejsce, w którym będą mogli ukryć się przed tym wszystkim.
         – Mam nadzieję, że ucieszy się na mój widok. Na początku może mnie nie poznać, ale powinien sobie przypomnieć, gdy mu się przedstawię – odpowiedział jej. Może trochę głośniej niż normalnie, ale to przez to, że właśnie w tym momencie wiatr zdecydował się wiać prosto na nich. Było to ochładzające i orzeźwiające doświadczenie, bo był zimny, jednak przeszkadzało w rozmowie.
         – Wiem, że zmienię temat, ale nie wiem, czy zauważyłaś, jak niebo zmienia się nad naszymi głowami. Zanosi się na burzę i bezpieczniej byłoby, gdybyśmy poszukali jakiegoś schronienia w tych ruinach – odezwał się znów i spojrzał w górę, ale tylko na chwilę, bo po krótkiej chwili jego oczy ponownie spoczęły na czarodziejce.
         – Nie wiem, czy uda nam się znaleźć budynek, który nie poddał się upływowi czasu… dlatego wpadłem na pewien pomysł, dzięki któremu przy pomocy mojej magii stworzę dla nas schronienie. Jedynie musimy poszukać najlepiej zachowanej struktury, żeby zapełnić jak najmniej braków w jej konstrukcji – dodał jeszcze. Jego spojrzenie zmieniło się też nieco, teraz było bardziej pytające. Chciał wiedzieć, czy Lotta ma jakieś pytania w związku z tym planem, czy coś jej wytłumaczyć i tak dalej. Dla niego było to jak najbardziej zrozumiałe, jednak spotykał się już z tym, że ktoś nie rozumiał niektórych słów albo tego, co chciał przekazać swoimi słowami.

Gdy już dotarli do ruin wioski, mogli z bliska zobaczyć, jak czas i brak ludzi zadziałał na tworzące ją kiedyś budynki. Fragmenty zniszczonych ścian porastała bujna roślinność. Wszędzie walały się też mniejsze lub większe części kamienne lub drewniane, które kiedyś mogły tworzyć różne rzeczy – od mebli zaczynając, a kończąc na całych budynkach. Może być ciężko znaleźć tu to, czego potrzebował, aby „zbudować” im tymczasowe schronienia, a ciemne chmury ciągle wędrowały w ich stronę po niebie, napędzane wiatrem nie zamierzały zatrzymać się i czekać na to, aż uda im się schronić przed deszczem, który miały ze sobą przynieść.
         – Tam! - powiedział nagle i wskazał palcem w lewo, gdzie między ruinami znajdowało się coś, co mogłoby posłużyć za podstawę do stworzenia niewielkiego i zadaszonego miejsca, w którym mogliby ukryć się przed burzą. Mogły to być ściany dwóch budynków, które kiedyś stały obok siebie w całej okazałości. Rozejrzał się jeszcze wokół, ale nie dostrzegł niczego, co nadawałoby się bardziej – dlatego też ruszył w stronę tych dwóch ścian i poprowadził Lottę za sobą.
Kiedy tylko podeszli bliżej, okazało się, że przestrzeń między niedużymi strukturami rzeczywiście jest mała. Owszem, może uda im się usiąść obok siebie, jednak już teraz – oczami wyobraźni oczywiście – mogli zobaczyć, że będą bardzo blisko siebie. Mniejsza z tym, nadal brakowało tu ściany, którą mieliby za plecami i czegoś, co stanowiłoby dach. To oznaczało, że nadszedł czas, żeby zaczął używać magii. Żeby wdrążył swój mały plan w życie. Znów rozejrzał się po okolicy, nawet przeszedł się wokół tych dwóch ścian. Wykonał kilka gestów palcami, powiedział też do siebie coś bardzo cicho i wyprostował obie ręce, a jego oczy się zaświeciły. Lewa dłoń, z wyprostowanymi palcami i jej środkiem skierowanym w stronę konkretnego fragmentu czegoś, co kiedyś mogło być ścianą, powędrowała w lewo. Prawa zachowała się podobnie, a gdy Cain zgiął palce obu dłoni i zaczął przemieszczać ręce w górę, obie części, które wskazywał, nagle zaczęły unosić się nad ziemią. Ten z prawej zmienił miejsce jako pierwszy – jego nowym zadaniem było tworzenie tylnej ściany ich schronienia. Ten po lewej wymagał większej ilości pracy, bo pradawny musiał zmienić też jego położenie z przekrzywionego pionu na poziom, dopiero po tym przeniósł go nad ściany i ułożył na nich. Dach. Na sam koniec ostrożnie dotknął jednej ze ścian i przymknął na chwilę oczy. Przez jego dłoń przepłynęła energia, którą wykorzystał, aby przy pomocy magii mocy wzmocnić nie tylko miejsca, w którym ściany i sufit łączyły się ze sobą, ale także całą „budowlę”. Sprawiło to, że całość była bardziej stabilna – nie chcieli przecież, żeby zawaliła się na nich w czasie burzy. I, jak na zawołanie, do ich uszu zaczęły dobiegać pierwsze odgłosy burzy. Odległe grzmoty były zwiastunem nadchodzącej zmiany.
         – Nie jest to duże, ale powinno wystarczyć, żeby przeczekać burzę… - powiedział, tym razem trochę ciszej. Może nie do końca był zadowolony ze swojego dzieła. Może zamiast tego wolałby, żeby Lotta schroniła się przed deszczem w jakimś innym miejscu, wygodniejszym i większym. Mimo wszystko, słowa te i tak zakończył gestem zapraszającym do środka tego prowizorycznego schronu.

Wnętrze rzeczywiście było małe. Wysokie na tyle, że żadne z nich nie zahaczało czubkiem głowy o sufit i jednocześnie też długie na tyle, że deszcz nie powinien ich sięgnąć, jeżeli miałby padać z tej strony, która nie była chroniona przez ścianę. Problemem może była jedynie szerokość, bo gdy tylko Lotta weszła do środka i usiadła tam wygodnie, Cain również to zrobił. Na początku chciał usiąść obok niej, żeby dobrze im się rozmawiało, ale gdy tylko chciał to zrobić, od razu zahaczył swoim ramieniem o jej ramię.
         – Przepraszam… Może usiądę naprzeciw ciebie czy coś… - odparł, gdy zobaczył, że nawet przy siedzeniu, ich ramienia i tak ciągle stykają się ze sobą… Dlatego zaczął wstawać i przez to znów otarł częścią swojej ręki o tę samą część na ręce Lotty.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        - Pozna cię! Na pewno cię pozna! - odkrzyknęła wesoło Locia, napawając się niepokojem, jaki niosła nagła zmiana pogody. Dobrze też, że dopytał o niebo nad ich głowami, bo mogłaby to przeoczyć, a i nie wiedzieć gdzie go szukać. A tak uniosła spojrzenie zaciekawiona i wlepiła wzrok w ciężkie chmury o burzowych barwach. Cain miał rację, ludzie i inni rozumni powinni się w takim momencie schronić. Ona… lubiła deszcz. Wiatr. Zawieruchę! Oczywiście nie miała jak obronić się przed hałasem czy piorunami, ale była gotowa zaryzykować dla reszty orzeźwiających doznań. Gdy woda smagała bez litości, kroplami oblepiała suknię i dusiła schłodzoną wilgocią… och jak cudownie!
        Ale Cain chyba za tym nie przepadał. Potrafiła to pojąć - nie każdy lubił być mokrym. Ona miała z tym same dobre wspomnienia, ale nie zamierzała nalegać. Jej cudowny (towarzysz) Cainerath był cywilizowany i jak należało chował się przed wichurą - czy mógł się przed nią magią osłonić czy nie. I och! Wyglądało na to, że jeżeli chodzi o magię i szukanie miejsca do przeczekania, to on to tak sprytnie łączył!
        - Upływ czasu musi być groźnym przeciwnikiem… - wyszeptała do siebie w czymś na kształt zadumy nim zrozumiała, że on ją o coś pyta. Spojrzeniem.
        - Struktury czego jakich braków? - spytała zatroskana, domyślając się, że chodziło mu o jego ostatnią wypowiedź. Chyba sugerował, że powinna ją zrozumieć. Och nie! Przecież nie mogła zrozumieć, czegoś co miało w sobie tyle trudnych wyrazów!

        Kiedy dostała jaśniejsze instrukcje wyprzedziła szybciutko czarodzieja i, chcąc się przydać, szukała czegoś co wytrzyma, zagapiając się co i rusz na bluszczyk, kamyczki i jakieś wesołe szczątki. Próbowała popchnąć kilka ścian, by się upewnić, że stoją stabilnie, ale zaprzestała gdy jedną przewaliła. Mimo huku i sypiących się kamieni, udała że jej tam nie było i podbiegła do Caina popatrzeć, co on robi. On oczywiście szukał ‘konstrukcji’ i ‘struktur’ z większą wprawą niż ona i inteligentniej - a gdy coś zauważył, wskazał kierunek zwycięsko.
        Przynajmniej w jej oczach zwycięsko.

        Ruszyła za nim wiernie jak cień w południe i przyklasnęła jego pomysłowi, choć już nic nie tłumaczył. Ruszył się jednak władczo, błysnął oczami i zaczął używać magii, ożywiając zastygły świat emanacji. Gestami i wolą poruszył kamienne ściany, a one, nie rozpadając, się poleciały w powietrze, by dać się ułożyć tam gdzie tego pragnął. Na widok kamieni mających tworzyć sufit Locia wzdrygnęła się, bo jakoś intuicyjnie sądziła, że to nie powinno tak działać. A jednak kolejne ruchy czarodzieja i dźwięk wzmacniania konstrukcji łaskoczący zmysł magiczny uspokoił ją i przekonał do jego geniuszu. To było takie sprytne! Zachwycona niemal zapomniała o wietrze i odległych grzmotach.
        - Jest piękne! A na pewno wytrzymałe! - pochwaliła szczerze zafascynowana i podeszła ciekawsko. Po chwili wahania dotknęła nawet ścian i pchnęła je lekko, by zobaczyć czy zaklęcia Caina faktycznie czynią otoczenie bardziej na nią wytrzymałym. I czyniły!
        Jakie mądre słowo…

        Uradowana weszła do cienistego wnętrza, wilgotnego od mchu i pachnącego przygodą w ruderze, po czym odwróciła się nawet ostrożnie (dała radę!), by zerknąć na Caina. Z jakiegoś powodu okropnie cieszyła się, widząc jego sylwetkę na tle równiny, obramowaną ścianami i zbliżającą się do niej… bliziutko, jeszcze bliżej. Usiadł obok ugniatając sobie miejsce i jej ramię, ale zaraz, ku jej przerażeniu zaczął się podnosić.
        Och nie!
        - Nie trzeba! - zapewniła, łapiąc go za rękę w panicznym odruchu utraty przystojniaka i pociągnęła ku sobie.
        To była jedyna okazja, by Cainerath usiadł tak blisko niej kiedy nie była niedźwiedziem. Nie mogła jej nie wykorzystać!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości