Opuszczone KrólestwoZapach deszczu

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Przyglądała się wychodzącemu z łazienki Lucienowi, odprowadzając go wzrokiem aż na skraj materaca, gdzie przysiadł, wzdychając. Zarówno ta reakcja, jak i jego odpowiedź sprawiły, że Rakel zawstydziła się własnego pytania i chyba już zrezygnowana spuściła wzrok na śniadanie, chcąc dokończyć je w milczeniu. Nie różniło się wiele od jej wczorajszej kolacji, ale to mogła uznać jedynie na plus, gdyby nie to, że nigdy tyle nie jadła od rana.
- W porządku – odpowiedziała między kęsami, szybko dokańczając posiłek i odkładając tacę z pustymi naczyniami na stoliczku obok łóżka. Na rzucone wesoło polecenie spojrzała na demona, chyba nieco zaskoczona jego dobrym humorem, ale skinęła głową i wstała, przemykając szybko do łazienki.
        Optymistycznie założyła, że będzie miała jeszcze czas na kąpiel przed przyjęciem, więc umyła się tylko szybko i ubrała w swoje spodnie i koszulkę, od razu czując się bardziej komfortowo. Włosy związała w wysoką kitkę i dołączyła do Luciena, wychodząc z nim na korytarz.
- Gdzie idziemy? – zapytała, ujmując znajomego pod ramię, ale była to właściwie cała ich wymiana zdań podczas drogi.

        Gdy zbliżali się do stajni, Rakel uśmiechała się już trochę, zupełnie bezwiednie, jakby już sam zapach koni i ich parskanie gdzieś za ścianą, poprawiały jej humor.
- Dzień dobry – odezwała się grzecznie do witającego ich stajennego, po czym po raz kolejny dała się zaskoczyć tym, jak odmienne oblicze prezentuje Lucien, który nawet bez powitania od razu zażądał koni. Ona sama nie wiedziała już, czy to zachowanie jest na pokaz dla kogoś, wyuczone tutaj i teraz już odruchowo wdrażane, gdy się zapomina, czy po prostu taki jest, dla każdego poza nią. Oczywiście mogła uznać to za swego rodzaju komplement, ale jakoś wcale nie czuła się z tego powodu lepiej.
- Zwykłe poproszę – odpowiedziała na pytanie o siodło i odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Z Lucienem wciąż nie zamieniła słowa, raz tylko zerkając na niego ukradkiem, a później już po prostu rozglądając się po okolicy w oczekiwaniu na powrót stajennego.
Ten wrócił zaś po chwili z dwoma końmi i pomocą, przedstawiając ogiery nemorianinowi, jakby oczekiwał aprobaty. Nie była w stanie spostrzec, czy się jej doczekał, ale po geście drugiego koniuszego założyła, że wierzchowca ma dosiąść tak czy siak. Oparła lekko kolano o podstawioną dłoń i pozwoliła podsadzić się na wysokiego konia, szybko odnajdując strzemiona i dziękując stajennym za pomoc.
        Przyjemne echo stukania końskich kopyt o bruk towarzyszyło im aż do wyjścia ze stajni, później przeradzając się w znajomy i uspokajający takt. W milczeniu podążała stępem za Lucienem, jednocześnie pilnując konia, ale też rozglądając się z zainteresowaniem po otaczających ją terenach. Mimo wczesnej godziny nie było wcale jaśniej, niż gdy przybyli tu wczoraj po południu. Wszędzie snuła się mgła, ale nie biała i rześka, jak o poranku w lesie, ale ciemna i ciężka, którą aż chciało się ominąć, a nie w nią wchodzić.
Długo nie jechali traktem, szybko zjeżdżając w teren, który niemal od razu przerodził się w wymagającą uwagi trasę, podczas której Rakel nawet zapomniała, że w ogóle z Lucienem nie rozmawia. Wcześniej jego małomówność była dla niej niewygodna, ale teraz nawet jej nie zauważała, skupiając się na prowadzeniu konia wąskimi ścieżkami, okazjonalnie zerkając w stronę przepaści.
        Nim teren pozwolił im zrównać tempo i porozmawiać, była zgrzana tak samo jak koń, ciesząc się teraz z chłodu, który wcześniej powitał ją na dworze gęsią skórką na ramionach. Zdążyła się już przyzwyczaić do milczenia i „nieobecności” Luciena, który wcześniej wciąż ich prowadził, gdy mężczyzna nagle nie tylko rozpoczął rozmowę, ale od razu tematem, na którym Rakel niechybnie by się potknęła, gdyby nie dosiadała wierzchowca.
Spojrzała zaskoczona na bruneta, nie spodziewając się takiego pytania i chyba dawno zostawiając temat za sobą, bo zabrało jej kilka chwil, nim się odezwała. Nie miała też wątpliwości, że Lucienowi jej odpowiedź z pewnością się nie podoba, a dokładnie tego im w tym momencie brakowało, kolejnej niezręcznej rozmowy. Mimo wszystko nic nie było tak nieprzyjemne, by zepsuć jej przywiązanie do pamiątki po matce.
- Ten naszyjnik należał do mojej mamy – zaczęła od początku, a w jej głosie słychać było dawno przetrawiony żal, który po latach przemienił się już tylko w przepełnioną miłością nostalgię.
– Zmarła, wydając mnie na świat. Miała na imię Rakel… - spojrzała na Luciena z krótkim, smutnym uśmiechem, nim wróciła spojrzeniem do traktu. - Tylko jego noszę, z biżuterii, którą po niej dostałam od ojca. Jak sam zauważyłeś nie jest zbyt praktyczna w pracy, a na żadne przyjęcia nie chodzę. Ale i tak, ani ja, ani tata, nigdy nie pomyśleliśmy o tym, by ją sprzedać. Czeka w szkatułce w szafie, może kiedyś do niej dojrzeję – uśmiechnęła się słabo, nim przypomniała sobie temat rozmowy, ale też moment, w którym sama się tym zainteresowała.
- Nigdy nie widziałam żurawi na żywo. Czytałam o nich dużo, gdy zaczęłam nosić naszyjnik, ale nie znalazłam w nich nic wyjątkowego. W moich oczach to tylko ładne, ale zwyczajne dzikie ptactwo. Chociaż może mama wiedziała coś więcej, albo coś specjalnego dla niej znaczyły. Tata mówił, że miała go odkąd ją poznał i nigdy go nie ściągała. Ja też go nigdy nie ściągam, nie przeszkadza mi, a jest bardzo wytrzymały. Dla mnie też już jest wyjątkowy, podobnie jak żurawie. To chyba tak działa - zawiesiła głos, zamyślona.
        Łatwiejsza część za nią, chociaż zawsze była tą najtrudniejszą. Z czasem jednak i wydarzenia z Valladonu przestały ją tak stresować, jak wtedy. Może to kwestia dystansu.
- Tego wieczoru, gdy poszliśmy w czwórkę z Morganem i Jeremym do Pękniętej Tarczy, a ja… hmm… no cóż, spiłam się do nieprzytomności, nie ma co tego ubierać w ładne słowa, Jeremy odstawił mnie i Morgana do domu. W każdym razie Morgana zostawił u niego, a mnie chciał zostawić u mnie, ale… nie mógł znaleźć moich kluczy do sklepu. A szukał najwyraźniej dość skrupulatnie, na czym przyłapała go straż miejska i dlatego był ze mną w areszcie.
        Przerwała na chwilę, ale nie spoglądała na Luciena. Możliwy wyraz jego twarzy albo spojrzenie było jej kompletnie zbędne w tej chwili. Wtedy to wszystko było dla niej zawstydzające, ale z czasem przeszła nad tym do porządku dziennego, niemal zapominając o całej aferze. Wróciła do tematu, nim demon postanowi się wtrącić z przykazaniami i reprymendą.
- Nie zamawiałam tych żurawi na drzwiach, nie wiem dlaczego je wyrzeźbił. Może na przeprosiny? Może… tak po prostu, w prezencie. Nie wiem. Ale są piękne i naprawdę mi się podobają, nawet jeśli nie podoba mi się to, w jaki sposób ich autor poznał wzór. – wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę.
        Sama długo się zastanawiała, co kierowało cieślą, gdy zdecydował się nieco udoskonalić jej zamówienie. Kilka razy próbowała go nawet o to zapytać, ale za każdym razem coś jej przeszkodziło. I chociaż zdawała już sobie sprawę, że jej próby wybronienia Jeremy’ego ze stawianych mu zarzutów były naiwne i nieprzemyślane, jego dzieło traktowała niezależnie, uznając że należy mu się uznanie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien celowo nie wyjaśniał gdzie szli, pytanie zbywając uśmieszkiem, wycieczkę traktując jako niespodziankę. Wiele do zaoferowania nie miał, więc samymi słowami “na przejażdżkę” popsułby większość efektu, gdyż nie miał w zanadrzu nic ponad to.
Stajnie pokazały się niedługo później, ale chociaż fajerwerków nie przyszykował, Rakel wyglądała na zadowoloną. To było najważniejsze.

        Początkowo jechali w ciszy, głównie z uwagi na drogę, która uniemożliwiała jazdę obok siebie, podczas gdy teren nie sprzyjał odwracaniu się w siodle, nie mówiąc już jak niewygodne byłoby przekrzykiwanie się przez dwie końskie długości. Kiedy zaś trasa pozwoliła jeźdźcom na zrównanie się i demon postanowił nawiązać nieobowiązującą konwersację, natychmiast tego pożałował. Naprawdę ostatnio ilekroć się starał zrobić coś dobrze, wychodziło odwrotnie. A wybrał temat na rozluźnienie atmosfery, nieświadomie przecież, ale jednak poczuł się winny. Próbował wyjść Rakel naprzeciw i z nią rozmawiać, uczyć się zachowywać bardziej przystępnie, no i się popisał.
        - Przykro mi - odezwał się cicho na wzmiankę o śmierci matki dziewczyny i pochodzeniu naszyjnika. Przez chwilę był przekonany, że chyba gorzej nie mógł trafić. Potem okazało się, że jednak zawsze mogło być gorzej. Jak się właśnie dowiadywał, żurawie nie powstały na zlecenie. Skinął dziewczynie głową gdy słuchał. Sytuację pamiętał dobrze, opłacał rachunek gdy Jeremy miał odnieść Czarnulkę do domu. Zanim udało mu dołączyć, oczywiście po kryjomu, już zjawiła się straż miejska.
        Twarz demona zesztywniała, a Lucien profilaktycznie oparł dłonie na końskim kłębie. Jeszcze nie wiedział czy spiąłby wierzchowca sadzając go na zadnich nogach, czy zajechałby dziewczynie drogę, tak czy inaczej zwierzę było niewinne i nie zasłużyło na takie traktowanie, a od Rakel znowu dostałby połajankę. Zamknął oczy wraz z powolnym, głębokim wdechem. Nie powinien był puszczać dziewczyny samej. Fakt, nie znał jej wtedy zupełnie, była obcą osobą a przecież nie sposób było stawać w obronie każdej niewiasty nawet gdyby chciał, ale wciąż zaakceptowanie faktu, że pozostawił Rakel w opiece dwóch drabów jednego pijanego w sztok, drugiego najwyraźniej recydywisty, nie było proste.
        - Może jak zacznę sobie regularnie powtarzać twoje słowa, że nie ochronię cię przed wszystkim, to będzie łatwiej - odezwał się dopiero po serii kilku uspokajających oddechów, oczy otwierając jeszcze później, przez cały ten czas zdając się na roztropność wierzchowca. Dziewczynie naprawdę nie było łatwo. Matki nie miała, ojca straciła wcześnie i musiała w przyspieszonym trybie nauczyć się radzić sobie samodzielnie. Kim był, by teraz wchodzić w jej życie, udzielać jej rad i otaczać namolną opieką, gdy najcięższe chwile Rakel i tak miała za sobą. Podobno można było zagłaskać kota na śmierć. Wczoraj już mu to wykrzyczano, trochę innymi słowy, ale oddając ten właśnie sens, więc Lucien próbował uczyć się dziewczyny i odbierać lekcje ze swoich błędów, teraz, bezsensowną i budzącą się dawno po fakcie złość, biorąc w cugle.

        Dojechali do ściany mrocznego lasu, ale zamiast kontynuować jazdę ścieżką prowadzącą do boru, zjechali szerokim żlebem w wąwóz, który był dawnym korytem płynącej tu niegdyś rzeki. Wciąż wyścielały go wygładzone nurtem kamienie, niegdyś stanowiące dno, teraz zmuszające konie do ostrożnego stąpania. Było dość szeroko by nieustannie jechać obok siebie, chociaż otoczyły ich strome ściany dawnych brzegów.
Lucien wolał już nie rozpoczynać niezobowiązujących rozmówek, szło mu to równie wspaniale jak ochrona brunetki. Zauważył jednak, że dziewczyna lubiła gdy opowiadał o różnych rzeczach, więc zaczął zupełnie inny i potencjalnie (oby tym razem tak było) bezpieczny temat.
        - Otchłań nie zawsze tak wyglądała. Teraz co prawda pewnie lepiej oddaje naszą rasę - zaczął. - Brak umiaru doprowadził ten świat na skraj upadku - snuł opowieść gdy tło stanowił chrobot kamieni poruszanych kopytami.
        - Magia jest jak woda. Potrafi nieść życie, może też niszczyć. Nieumiejętnie i nierozważnie używana, nadmiernie eksploatowana, jest jak źle pobudowana tama, która prędzej czy później pęknie a żywioł wydostanie się by zniszczyć wszystko na swej drodze.
        - Ciekaw jestem jak pięknie tu było, zanim wszystko zniszczyliśmy - zawiesił głos zbliżając się do sypkiego zbocza będącego drogą wyprowadzającą z wąwozu, który ciągnął się dalej kolejnymi zakrętami.
        Koń całą drogę szedł odważnie i ciekawsko, stąpając pewnie, rzadko się potykając. Nie płoszył się nawet na nagłe trzaski, gdy krokiem poruszył jakiś kamień wywołując niewielką kaskadę hałaśliwych, spadających otoczaków. Co najwyżej strzygł czujnie uszami i chrapał unosząc wyżej głowę, teraz jednak stanął jak wryty przed wąskim stromym podjazdem z niemal białego piasku, odcinającego się na tle jak droga mleczna.
Nastroszył się i zaczął omykać na boki zamiast podejść do odbijającego się od reszty otoczenia dziwa. Próbował nawet zawrócić, by galopem oddalić się od niepokojącej go przeszkody. Nie widać było by demon walczył z wierzchowcem, jedynie jedna lub druga łydka cofająca się czasem a popręg była dowodem, że jednak cały czas coś robił, tylko większość komend była delikatna i niemal niewidoczna. Przez dobrą chwilę rumak robił wiele by się oddalić, ale ostatecznie zwyciężyła cierpliwość jeźdźca i ogier na wciąż sztywnych nogach, gotów zerwać się do sprintu w każdej chwili, z wyciągniętą szyją podszedł powąchać piach. Lucien oddał wodze i pogłaskał szyję ogiera, gdy koń zaczynał stawiać pierwsze kroki na grząskim podłożu. Potem już tylko energiczniej trącił boki wierzchowca i cmoknął na karoszka, pochylając się do przodu, gdy koń susami zaczął wspinać się pod górę. Na szczycie pozwolił złapać koniowi oddech, głaszcząc go i szepcząc coś cicho, podczas gdy ogier przysłuchiwał się z zainteresowaniem kierując uszy w stronę demona. Jeszcze chwilę zwlekał z prowadzeniem ich dalej, pozwalając sobie i dziewczynie ogarnąć wzrokiem widoki. Mgła nie dawała stwierdzić jak daleko ciągnął się kanion, a zarysy lasu złowrogo odcinały się ponad pyłem, ale pejzaż poza ziejącą grozą atmosferą miał w sobie coś majestatycznego i pięknego, oczywiście jeśli ktoś lubił zrujnowane i mroczne krainy. Niedługo później, stępem żeby konie miały czas ochłonąć, wrócili na trakt, a tam niewiele później powitała ich posępna brama posiadłości.
Zsiedli tak jak wsiadali, bezpośrednio w stajni, gdy ci sami stajenni od razu podeszli by odebrać wodze wierzchowców.
        - To dobre konie, nie pozwól by trafiły w ręce idiotów - brunet odezwał się lekko niespodziewanie, głaszcząc karą sierść na szyi ogiera. Na twarzy masztalerza wykwitł uśmieszek, z rodzaju tych, które potrafią zjawić się na ustach służby tylko za plecami pana. Grymas zniknął równie szybko jak się pojawił, a służący skinął głową z zadowoleniem, kończąc konwersację.
Tymczasem pora była się szykować na wizytę. W pokoju już czekała gotowa suknia i Saya.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Niewinne pytanie demona, mające pewnie na celu zwykłe zagajenie konwersacji, spotkało się z nieco przerastającą go chyba odpowiedzią. Dla Rakel temat nie był przykry. Nieco smutny, może, ale nie unikała go. Mimo wszystko lubiła mówić o swojej mamie, chociaż wiedziała o niej tylko tyle, co opowiadał jej tata i bracia, czasem ktoś znajomy. Nie miała więc wiele do powiedzenia, nie wiedziała nawet, jak wyglądała. Ojciec powtarzał tylko, że jest do niej podobna, ale nie mieli nawet obrazu, żeby Rakel mogła zobaczyć, jak wyglądała jej mama. Nie było nigdy takiej potrzeby, ot zbędny wydatek dla praktycznej i szczęśliwej bez tego rodziny. Nikt nie pomyślał, że portret może kiedyś się przydać dla córki, która nigdy nie pozna swojej matki.
Zbrojmistrzyni polowała więc na fragmenty aparycji kobiety w obliczach swoich braci. Dorian był najbardziej podobny do ojca, ale Rand już wyglądał nieco inaczej i rodzeństwu często mówiono, że są podobni jak dwie krople wody. Chociaż obaj synowie włosy mieli ciemnobrązowe, po ojcu, to cała trójka dzieci Evansów miała oczy po matce – każdy z nich jakiś dominujący kolor, ona i Rand zielone, Dorian brązowe, ale wszyscy tęczówki mieli nakrapiane innymi kolorami, razem tworząc barwną mozaikę, wyróżniającą ich spośród innych. No i córka dostała jeszcze biżuterię oraz dar magii. To oraz wspomnienia w sercach innych – to było wszystko, co pozostawiła po sobie Rakel Evans.
        Swego rodzaju kondolencje ze strony Luciena przyjęła tym samym smutnym uśmiechem, który pojawiał się na jej ustach, gdy mówiła o mamie. Nie była jednak przygnębiona. Teraz też bardziej martwiła się tym, co dalej ma do powiedzenia i chociaż spojrzenia demona unikała jak ognia, to czasami zerkała na niego kątem oka, czujna jego reakcji.
Złość. Spodziewała jej się, więc już chyba coraz lepiej poznawała swojego towarzysza. Spięła się mimowolnie, czekając na wybuch i reprymendy, wzrok przezornie utkwiwszy przed sobą, ale gdy cisza się przedłużała, znów zerknęła na Luciena ukradkiem. Z zamkniętymi oczami wypuszczał powietrze z płuc, ręce trzymając sztywno na końskim kłębie. Prawie otwierała usta, by coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknęła je znów, udając że nic nie widziała.
Dopiero po chwili usłyszała jego głos, spoglądając znów na towarzysza i kiwając lekko głową. Właśnie to mu próbowała cały czas wyjaśnić, ale nie słuchał. Nie mogła przecież przytaczać wszystkich kłopotów, z jakimi miała do czynienia ostatnimi laty tylko po to, by udowodnić mu, że takowe będą się pojawiać i czasem po prostu nikt nic na to nie poradzi. Teraz jednak milczała, doceniając starania Luciena i zamiast się odzywać, zjechała lekko na bok, by żartobliwie trącić go stopą w strzemionie, nim znów odjechała w bok.

        Gdy dojechali do lasu, Lucien bez wahania zmienił trasę, zjeżdżając powoli w dół wąwozu, ale Rakel stała jeszcze chwilę, wpatrując się z zainteresowaniem w czarną ścianę listowia i kory, która w jej świecie była tak barwna. Nie zdążyła się napatrzeć, ale dołączyła szybko do towarzysza, by nie zostać gdzieś samej – bez wstydu przyznałaby się, że wolała jechać jego śladem, gdy niemal połowa trasy którą pokonywali była dla niej zdradliwa. Nie była wyszkolonym jeźdźcem, a samoukiem z niewielką pomocą bardziej doświadczonych jeźdźców (chociażby za młodu, gdy na pytanie Doriana i Randa, czemu tak zachowawczo jeździ i zostaje w tyle odpowiadała, że uważa na zwierzęta, czy któreś jej nagle nie wyskoczy, to bracia ze śmiechem twierdzili, że to zwierzęta mają na nią uważać, po czym spinali konie do galopu, zmuszając siostrę do pościgu).
        Teraz szybko dogoniła Luciena i jechała u jego boku z zadowoleniem zauważając, że mężczyzna nie zląkł się poprzednich skutków rozpoczęcia rozmowy i teraz znów się odzywa. O Otchłani zaś słuchała z niemal namacalnym zainteresowaniem, rozglądając się i próbując sobie wyobrazić to, co mówił.
- Magia to zrobiła? – zapytała zaskoczona.
        Otaczający ich krajobraz, chociaż nie należący do tych idyllicznych, wydawał się kompletny i harmonijny, na swój własny sposób. Nie było tu widać śladów po ranach zadanych przyrodzie, ale raczej jakby to jej zła siostra objęła tę krainę w posiadanie. Rakel w życiu nie zamieniłaby Alaranii na Otchłań, ale uważała, że i ona ma swój urok. Chociażby ten mroczny las. Trochę straszny, ale chyba i tak chciałaby się po nim przejść. Z ciekawości do nowego.
Teraz ostrożnie zjechała do wąwozu, przemierzając go chyba z równym zaciekawieniem co jej wierzchowiec, pozwalając mu czasem odchodzić na bok, by coś sprawdzić, nim znowu wracali do swoich towarzyszy.
- Może tak, jak Alarania. – Uśmiechnęła się lekko. – Wrócisz tam, po wszystkim? – zapytała, nie wiedząc nawet czy powinna ukrywać nadzieję w głosie, czy nie. Dziwnie byłoby się tutaj z Lucienem pożegnać, ale póki co wciąż mówił o odstawieniu jej do Alaranii.
        Zwolniła, gdy jej karosz zarzucił lekko łbem, widząc niepokój drugiego ogiera. Rakel zaś obserwowała, jak demon radzi sobie z niepokojem swojego wierzchowca, śledząc uważnie jego zachowanie, bo nie wątpiła, że i jej przyjdzie zmierzyć się z końskim niezadowoleniem. Po kilku pląsach karosz okazał się jednak bardziej ciekawski niż bojaźliwy i podszedł do osypu, zapoznając się z podłożem, a wtedy Lucien już zgrabnie poprowadził go na górę.
- Widzisz, nic strasznego, teraz my – szepnęła do swojego konia, głaszcząc go po szyi.
Ogier parskał cicho, jakby na siłę pokazując niezadowolenie, ale wcale nie podchodził do sprawy tak zachowawczo, jak jego towarzysz. Widząc, że nic złego się nie dzieje, lekkim łukiem zaszedł do osuwiska, ale gdy Rakel ostrożnie skierowała go na wprost, wręcz sam przeszedł w lekki kłus, wskakując na piasek. Później już tylko wspomagany łydkami dziewczyny przyspieszył, gdy grunt zaczął osuwać mu się spod kopyt, ale nim na dobre zdążył się zaniepokoić, byli już na górze. Jedno bardziej dumne od drugiego, gdy Rakel z uśmiechem klepała konia po szyi, a ten parskał z zadowoleniem, drepcząc w miejscu, jakby paląc się do dalszej jazdy.
        Podjechała do Luciena, zatrzymując się koło niego i w milczeniu obserwując wąwóz i majaczący za mgłą czarny las. Było nieprawdopodobnie cicho i dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie słychać żadnych ptaków.
- Wiesz, jak się chce to chyba wszędzie można dostrzec piękno – powiedziała w końcu. – Nie jestem specjalistką od magii, ale do końca krainy nie wykończyliście, po prostu się zmieniła. Dostosowała może. Ale przecież trwa nadal, tylko inna. Groźniejsza i bardziej surowa, ale wciąż ujmująca, na swój własny sposób.
        Wrócili do posiadłości, znów przekraczając progi wielkiej żeliwnej bramy, której do pełni upiornego uroku brakowało tylko skrzypienia jej zawiasów. Ale poza tym, że wyglądała na taką, która prowadzi do opuszczonego zamczyska, była w doskonałym stanie, bezszelestnie otwierając skrzydła dla nadjeżdżających.
W stajni zsiadła już normalnie i przeciągnęła się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo potrzebowała przerwy od tej gry pozorów. Podziękowała koniuszemu, odbierającemu od niej wierzchowca i z zaskoczeniem przysłuchała się słowom Luciena. Nie skomentowała tego jednak, zamiast tego ujmując podane jej ramię.
- Dziękuję za przejażdżkę – powiedziała jeszcze, kierując się z demonem do komnat i tylko kątem oka, tak odruchowo jak bezskutecznie, sprawdzając położenie słońca, którego promieni nie było tu widać od wczoraj.

- Dzień dobry panienko. Panie.
        Saya dygnęła, pozostając w tej pozycji przez chwilę, gdy przekraczali próg pokoju, prostując się dopiero z zamknięciem się drzwi. Wówczas stała znów ze spuszczoną głową i złożonymi przed sobą rękami, dopóki Rakel się nie zbliżyła.
- Widziałam, że pan i panienka już wracają, pozwoliłam sobie przygotować kąpiel.
- Lucien, to może idź pierwszy, bo nam chyba później trochę zejdzie… - mruknęła Rakel, spoglądając niepewnie na stosy materiałów piętrzące się chwilowo na łóżku. To chyba była jej sukienka.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Ku uldze nemorianina późniejsza rozmowa szła lżej, a Rakel nie wyglądała na zniechęconą. Temat o Otchłani również okazał się trafiony, a potwierdzenie uzyskał wraz z zainteresowanym błyskiem w oczach Czarnulki.
        - Nie sama magia, a w rękach nieodpowiednich osób. Nikt z małpy nie próbuje robić golibrody. Wszyscy wiedzą jak by się to skończyło, a nad używaniem magii nikt nie trzyma pieczy. Ci którzy zajmują się tylko nią, często są największymi ignorantami spośród wszystkich - doprecyzował po pytaniu dziewczyny.
        - Możliwe... - słysząc porównanie do Alaranii, zamyślił się próbując odnaleźć podobieństwa. Czy tutejsza rzeka i las przypominałyby rozlewisko…? Czy pusty step wyglądałby jak równina, którą przemirzali przed burzą? Z rozważań wyrwały go kolejne słowa brunetki.
        - Chciałbym... - odpowiedział dość zdawkowo, chociaż tak naprawdę niczego więcej nie pragnął. To tam właśnie spędził jedne z niewielu szczęśliwych chwil swojego życia, co więcej, większość z nich miała miejsce u boku Rakel. Nie zdradził się jednak ani jednym słowem wykraczającym ponad potwierdzenie, podczas gdy tęskny wzrok ginął w zasnutym pyłem horyzoncie. Chciałby wrócić, chciałby pojechać z Czarnulką na targi do Fargoth, chciałby móc jeszcze popatrzeć na radość dziewczyny gdy przebywała obok braci. Nie wiedział tylko czy będzie mu to dane, chęci jednym, możliwości były drugim.
        Demon nie czekał długo aż dziewczyna dołączyła do niego na szczycie,a rzuceone optymistyczne wyznanie sprawiło, że spojrzał na brunetkę przechylając głowę na bok, jakby próbował zrozumieć jej punkt widzenia. To było właśnie sedno demoniego zauroczenia, ludzie dostrzegali piękno w prostych czy wręcz nieprawdopodobnych rzeczach. Ciekawe czy w jego rodzinie również dopatrzyła by się atrakcyjnych drobiazgów. Czy w nim też widziała coś, czego on by nie ujrzał? Czy dlatego się o niego martwiła? Miał tak wiele pytań
i wątpliwości, ale wszystkie wciąż skrupulatnie zachowywał dla siebie, odpędzając dziwne myśli mącące umysł podczas powrotu do posiadłości.
Gdy byli już poza stajnią i ujął dziewczynę pod rękę by razem udać się do dworu, a na podziękowanie odpowiedział jeszcze cicho - Przyjemność po mojej stronie.

        W pokoju wszystko było przygotowane na wyjście, a Saya czekała w gotowa do pomocy. Lucien skinął pokojówce głową z aprobatą, po czym zerknął na Rakel oceniającą stos, zapewne będący jej suknią.
        - Jeżeli tak wolisz - odezwał się spokojnie i posłusznie skierował się w stronę łazienki. Kolejność nie robiła szlachcicowi najmniejszej róznicy. Jeżeli Rakel uważała, że potrzebuje więcej czasu i nie chciała czuć sie poganianą jego oczekiwaniem, nie widział przeszkód, kodując sugestię i stosując się do niej.
        - Pana odzienie czeka na miejscu - służąca poinformowała plecy odchodzącego bruneta. Jego strój zajmował znacznie mniej miejsca, więc mógł bez szkody czekać w pokoju kąpielowym.
        - Dobrze, że pan ma kogoś bliskiego - gdy tylko Lucien zniknął, Saya odezwała się tak cicho, że można było wziąć jej słowa za złudzenie. - Nikt nie jest w stanie być ciągle sam - dokończyła na jednym wydechu, nie brzmiąc ani głośniej ani bardziej realnie. Zaraz też najwyraźniej temat uznała za skończony, gdy znacznie głośniejszym głosem zaczęła zupełnie odmienną rozmowę.
        - Pięknie będzie panience w tej sukni. Sam strój nie nada urody, ale może ją doskonale podkreślić. Będzie panienka idealnie wyglądać - zanuciła zadowolona, dziwnie brzmiącym głosem. Zupełnie jakby na siłę dodawano mu obojętności, gdy w tle dodatkowo przebijał się ostry akcent Czarnej mowy.
        Nie minęło wiele czasu, gdy stoickie prezentację i przygotowania, przerwał wypadający z łazienki demon. Boso, z niedopiętymi spodniami i targając za kołnierze coś w co chyba miał się ubrać, wyszedł niespotykanym jak na siebie, szybkim krokiem i jawnie oburzony.
        - Co to ma być? - prychnął w stronę służki, gdy eleganckie materiały smagneły podłogę. Czy tam był żabot spinany broszą? Możliwe, z pewnością nie brakowało też haftek i haftów, i chociaż tonacja oraz barwy stroju były zdecydowanie w kolorystyce uznawanej przez arystokratę, coś musiało mu się nie spodobać.
        - Myślałam, że skoro panienka będzie tak ładnie wyglądać to i pan… - urwała widząc unoszącą się jedną brew na twarzy bruneta, wyjątkowo czytelnie sugerującą, że myślenia Saya miała zaniechać.
        - Nie dokładaj sobie przewin, o poprzedniej karze nie zapomniałem - mruknął zawracając w stronę szafy, równie gwałtownie jak się zjawił, przywleczone materiały rzucając obok łóżka.
        - Gdzieżbym śmiała tak pomyśleć - posłusznie przytaknęła służąca, spuszczając pokornie głowę w czasie gdy Lucien zagłębił się w szafie. Moment później wyjął z niej cóżby innego jak nie czarną koszulę. W komplecie z czarnymi spodniami mógł uchodzić za żałobnika albo nawet grabarza, ale co najważniejsze i co tak naprawdę było istotne dla nemorianina, póki się dokładnie nie przyjrzeć, na czerni nie widać było krwi.

        Tak jak Rakel wyglądała ślicznie jak określała Saya, tak Lucien nie różnił się niczym od codziennej prezencji. Nawet guzików jak zwykle nie dopiął. Jedyną różnicą był rodowy rapier spoczywający u pasa, który opuścił pokrowiec od jakiegoś czasu wiszący u siodła, zastępując towarzyszącą mu ostatnio broń wykonaną przez Rakel.
Do holu trafili idąc, zupełnie jakby Lucien grał na zwłokę. Droga minęła wyjątkowo spokojnie gdy dopiero niemal u celu natknęli się na Sheitana, który zamiast z partnerką szedł u boku Gadriela. Obaj, chociaż blichtru nigdy im nie brakowało, byli bardziej odświętni niż zwykle. Na twarzy najmłodszego z demonów od razu wykwitł promienny uśmiech.
        - Już zaczęliśmy myśleć by was szukać - zagaił jak zwykle gadatliwy najmłodszy arystokrata.
        - Może zacząłbyś robić to co idzie ci najlepiej i zajął się sobą albo jakąś szlachcianką - Lucien odpowiedział mu marudnie.
        - Daj spokój braciszku, z drzewem do lasu się nie idzie - naprostował go Sheitan. - Zresztą nie chcę by Rakel została bez opieki na balu - niemalże zamruczał, puszczając oczko w stronę Czarnulki.
        - I zamierzasz kręcić mi się pod nosem cały wieczór? - warknął jak zawsze w jego towarzystwie znudzony i standardowo ze zdania na zdanie coraz bardziej poirytowany Lu.
        - Zamierzam kręcić się wokół Rakel - sprostował - Bo z tobą umrze z nudów - dokończył pogodnie i zaczepnym uśmieszkiem. Lucien tylko łypnął na niego.
        - Wyżyj się na bękarcie nie na mnie - zanucił Sheitan, widząc matkę nadchodzącą u boku ojca. Czyli ich wesoła rodzinka w komplecie mogła udać się na bal.

        Ledwie Felicity zyskała ostrość widzenia, a załamała ręce.
        - Na miłość Księcia, Lucien, czy nie mógłbyś okazać szacunku jeśli nie nam i gościom, to chociaż gospodarzowi? Przynajmniej ten jeden raz? - zażalenie spotkało się z beznamiętnym wzrokiem pasierba.
        - Dworskie stroje krępują ruchy - do oziębłej miny dodał też wyjaśnienie ubrane w obojętne słowa.
        - A ty idziesz tam wszystkich wyrżnąć? - nemorianka westchnęła z rozpaczą.
        - Jeśli zajdzie taka potrzeba - odparł, sprawiając, że matka nabrała gwałtownie powietrza i popatrzyła na swojego partnera w poszukiwaniu ratunku. Ten się chyba obijał, ponieważ wzrok kobiety zyskał ponaglającego błysku.
        - Czy musisz denerwować matkę? - senior rodu odezwał się wyraźnie zmuszony.
        - A czy każę jej się denerwować? - odpowiedział Lucien z obojętnym wzruszeniem ramion. Tymczasem karcące spojrzenie ojca zajęte synem czyli uwolnione spod brzemienia zielonych ślepii Felicity, przeniosło się z Luciena na Rakel i z powrotem na bruneta, sprawiając, że zmieniono temat narzekań.
        - Czarodziejka? Znowu? Czy starsi nie powinni być wzorem dla młodszych zamiast dublować ich wybryki? - głos pana domu nabrał pogardliwego brzmienia. Nawet nie spojrzał na dziewczynę po raz drugi, nie mówiąc już o przedstawianiu się. Lucien taktownie zignorował pytanie rzucone w zasadzie w eter, Sheitan nie byłby jednak sobą gdyby milczał tak długo.
        - Może to kryzys wieku średniego - prychnął rozbawiony, podobną wesołość wywołując u Gdriela, gdy powietrze w centrum holu zafalowało i otworzył się portal ukazujący zupełnie inne, pięknie oświetlone wnętrze wraz z gromadzącymi się tam parami.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        - To wystarczy – stwierdziła z uśmiechem na zdawkową odpowiedź demona.
Dała mu wcześniej chwilę, myśląc, że rozwinie swoją odpowiedź, ale gdy tego nie zrobił, nie czuła by czegoś jej brakowało. Jej skromnym zdaniem bycie kilkusetletnim demonem z takimi możliwościami, jakie posiada Lucien, zazwyczaj pewnie wystarczy, by osiągnąć to, czego się chce.
        Myśli same płynęły jej dalej, ale każda szybko rozbijała się o wydarzenia dzisiejszego dnia i chociaż można byłoby stwierdzić, że jeśli Lucien wygra i przeżyje pojedynek to wszystko już będzie dobrze, to wcale tak nie było. Jeśli Lucien wygra i przeżyje, to znaczy, że kogoś zabił.
Nie chciała się dłużej zastanawiać, bała się własnych myśli i emocji z tym związanych. Niemal siłą przeniosła swoją uwagę znów na krajobraz i chyba tylko jego odmienność od tego, co było jej znane, pomogło zwrócić też myśli na inne tory.
Niedługo później skierowali się jednak znów w stronę posiadłości i zbliżająca się coraz bardziej żeliwna brama oraz kontur imponującego zamku na nowo przywróciły ciężar zbliżającego się wydarzenia.

        Saya czekała na nich z kąpielą i gotowymi strojami. Rakel nie tylko potrzebowała chwili, by oswoić się ze stertą materiałów piętrzących się na łóżku, ale też nie chciała, by Lucien musiał zbyt długo na nią czekać.
        Gdy demon zniknął w łazience, przeniosła uwagę na dziewczynę, spodziewając się, że ta przedstawi jej już nieco ten skomplikowany strój, ale słowa, które padły ze strony demonicy były zaskakujące. Rakel spojrzała krótko na Sayę, która mimo wyrażania swojej opinii wciąż nie podnosiła wzroku ani nawet głosu, wywołując wątpliwości co do tego, czy mówi w ogóle do kogoś czy sama do siebie. Jednak nawet jeśli wypowiedź skierowana była do zbrojmistrzyni, dziewczyna nie skomentowała tego w żaden sposób, a wręcz udawała, że nie słyszy komentarza. Bo i co miała powiedzieć? Saya wydawała się dość… niegroźną osóbką, ale gdy Rakel nakazano zachowywanie swoich wrażeń dla siebie, odnosiła to wobec wszystkich, nawet w stosunku do służby, nie wiedząc na ile można jej ufać. Gdy zaś temat zjechał na bezpieczniejsze (względnie) rejony, związane z sukienką Rakel na przyjęcie, przerwał im wypadający z łazienki Lucien.
        Brunetka prawdopodobnie nieco bardziej dałaby się zaskoczyć jego wzburzeniem, gdyby zwróciła na nie nieco większą uwagę. Ta jednak w tej chwili była dość rozproszona pomiędzy nie do końca odzianą sylwetką mężczyzny, a dobrym wychowaniem, nakazującym odwrócić wzrok. Dopiero wtedy udało jej się skupić na słowach Luciena. Nie dosyć, że sam zamierzał iść zupełnie normalnie ubrany na przyjęcie, podczas gdy jej kazano zakładać na siebie tyle warstw, to jeszcze rugał Sayę w sposób dobitnie świadczący o tym, że nie był to pierwszy raz. Rakel rzuciła chłodnym spojrzeniem w demona, momentalnie zapominając o przyjemnej dla oka sylwetce mężczyzny, a przywołując z pamięci widok pokaleczonych nadgarstków pokojówki. Poprzednia kara? Miniona czy planowana? Nigdy nie posądziłaby go o brutalność, ale znów… co tak naprawdę o nim wiedziała?
        Z tego wszystkiego wyszło tylko tyle dobrego, że Rakel, chyba w ramach zadośćuczynienia za zachowanie Luciena, była wyjątkowo współpracująca i milcząca, gdy Saya pomagała jej się wykąpać, umyć włosy i ubrać w sukienkę. Chociaż i zakładaniem odzieży nie można było tego nazwać. To była procedura. Skomplikowana, dwuosobowa, wymagająca fizycznie i psychicznie procedura. Rakel zaznajomiona była tylko z cieniutkim gorsetem, stanowiącym bieliznę pod suknią. Później czekała na nią jeszcze jedna lekko usztywniana halka, jedna cienka suknia, druga spódnica i kolejny gorset. Dziewczyna była spięta i zdenerwowana, przez co Saya chyba dwukrotnie, chociaż niezmiennie delikatnie, musiała ją prosić, by się nieco rozluźniła, bo jak ją tak zasznuruje, to później jej wszystko zjedzie. Ostatecznie więc Rakel związano na wdechu i dopiero na samym końcu, postawiono przed lustrem.
        Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, odruchowo przesuwając dłońmi po materiałach. Piękna spódnica o zadymionym ciemnoniebieskim kolorze, okryta była z boków i z tyłu warstwą czarnej koronki, której prześwity były największe na dole, ukazując przebijający spod niej ciemny kobalt, a które gęstniały ku górze, zamykając się w kompletnej czerni i tak spotykając z gorsetem tego samego koloru. Raczej prosty i gładki, z lekkim koronkowym wzorem, odsłaniałby zdaniem Rakel zdecydowanie zbyt wiele, gdyby nie dwa pasma czarnej satyny, służące za osunięte nisko na ramiona „rękawki”, które pociągnięto od mostka, a tym samym zakryto nieco bardziej dekolt. Ciemne loki zostały okiełznane i spięte lekko nad samym karkiem w formie niedbałego koka, z którego wypuszczono luzem kilka pasm.
- Jest piękna – powiedziała Rakel, zerkając w odbicie wyjątkowo uniesionej lekko głowy Sayi, którą przyłapała na lekkim uśmiechu.
- Ślicznie panienka wygląda – powiedziała pokojówka z zadowoleniem.
Mina zbrojmistrzyni zastygła lekko w uprzejmym grymasie, gdy Rakel przez moment zastanawiała się, czy nie zagadnąć dziewczyny o… no właśnie, o co? O Luciena? O blizny? O kary? Żadne z tych tematów nie było jej sprawą i każde wtrącenie się byłoby co najmniej niegrzeczne, a w jej opinii stanowiłoby wręcz impertynencję. Westchnęła więc tylko i podziękowała uprzejmie, po czym wróciła do Luciena.

        Korytarze przemierzali pieszo, a Rakel trzymała demona pod ramię, coraz bardziej zaniepokojona i zestresowana. Starała się jednak tego nie okazywać, jak ją proszono, więc skupiała się nawet na tym, by nie zaciskać za mocno dłoni na przedramieniu znajomego. Zwłaszcza, gdy spotkali Sheitana i Gadriela. Dygnęła grzecznie, gdy się zbliżyli, nie odzywając się jednak słowem, co zaczęło wchodzić jej w nawyk. Nawet gdy usłyszała swoje imię z ust najmłodszego brata tylko podniosła na niego odruchowo spojrzenie. Milczała jednak konsekwentnie – to była jej jedyna linia obrona, innej nie miała. Bała się, że gdy będzie próbowała prowadzić chociaż grzecznościową rozmowę, to znowu coś palnie, tak jak ostatnio. Nawet zwyczajne pytanie, czy Sheitanowi coś do oka wpadło, że tak ciągle mruga, mogłoby nie zostać uznane za żart w dobrym tonie. Lepiej więc było wyjść na małomówną, nawet jeśli szlag ją trafiał, że mówiło się o niej, jakby jej tu nie było. A chociaż spodziewała się, że z czasem nie tylko wcale nie będzie łatwiej, ale wręcz przeciwnie, to i tak kolejna próba charteru spotkała ją jeszcze przed dotarciem na przyjęcie.
        Właśnie miała przyjemność spotkać głowę rodu w towarzystwie Felicity. Dygnęła grzecznie na powitanie, spojrzenie skupiając na poznanej już nemoriance, ale przenosząc je później na Luciena ojca, który jednak nawet na nią nie spojrzał. W pierwszej chwili właściwie jej ulżyło, dopóki po połajance odnośnie stroju Luciena, temat nie wrócił do niej, a sparafrazowany zwrot „kolejna czarodziejka” nie zaczął rozbijać się po jej głowie. Szybko powróciły też wspomnienia zjawy, opowieści Luciena i wskazania winy Sheitana, który teraz uśmiechał się beztrosko. Żadne z nich chyba nie było świadome, że Rakel ma nerwy napięte, jak postronki, ale to właściwie dobrze. Miała nie dawać nic po sobie poznać.
        Problem polegał tylko na tym, że to, co rozbijało się w sercu i głowie zbrojmistrzyni, już dawno zaczęło przekraczać zwykłe zmieszanie nietypową sytuacją. Rakel miała wrażenie, że wpadła do jamy pełnej jadowitych węży, a kij, którym miała nadzieję się bronić, co jakiś czas zamienia się w jednego z gadów.
        Do tej pory naprawdę ufała Lucienowi bezgranicznie i w tej chwili zdała sobie z tego właśnie sprawę. Nawet nie wiedziała dlaczego, jak ani kiedy do tego doszło, ale tak było. I ta absolutna pewność objawiła się dopiero w momencie, w którym to bezgraniczne zaufanie zaczęło słabnąć. Chciała wierzyć Lucienowi, chciała mu ufać i oczywiście potrafiła nawet czuć się źle i winną każdej chwili zwątpienia w jego szczerość, ale jednocześnie jak mogła być pewna siebie w momencie, w którym nie potrafiła już powiedzieć, kiedy jej znajomy gra, a kiedy jest sobą. Czy on sam wiedział? Wciąż się o niego martwiła, wciąż darzyła go jakimś uczuciem, które sprawiało, że jego los nie był jej obojętny, ale… nie czuła się już przy nim pewnie. Zdała sobie sprawę, że pozory, które utrzymują są tak ważne, że Lucien kompletnie porzuca przy rodzinie tą część swojej osoby, którą ona znała. Rakel zaś miała nie okazywać żadnego przejawu uczucia czy troski względem niego. Oboje mieli grać idealnie, by nikt się nie zorientował, że jest inaczej.
Tylko… czy w momencie, w którym tak ważne jest zachowanie pozorów, prawda ma jeszcze znaczenie? Czy w razie czego mogła na niego liczyć, czy pozostawało jej dbanie o siebie, gdy oboje zmuszeni będą do zachowywania tych cholernych pozorów? Czy to też nie dlatego tak się wczoraj zdenerwował? Bo jeśli ona się narazi, to on jej nie pomoże, bo przedstawienie będzie ważniejsze od prawdy? I czy wtedy ta „prawda” rzeczywiście nią jest?
        Rakel westchnęła cicho, przymykając na moment oczy i próbując oczyścić głowę z buzujących w niej chaotycznych myśli. Nic z tego nie miało w tej chwili znaczenia, bo niczego by nie zmieniło. Teraz najważniejsze jest, by Lucienowi nic się nie stało i by im obojgu udało się ujść z przyjęcia cało. Później będzie martwić się wszystkim innym.
Gdy otworzyła oczy znajdowali się już przed potężnym, migocącym portalem, ukazującym rozświetloną i hałaśliwą posiadłość po drugiej stronie. Rakel zaś zdała sobie sprawę, że zupełnie nie pomyślała o tym, że skoro udają się na przyjęcie, to będą opuszczać zamek. Za dużo miała na głowie ostatnio. Ale poradzi sobie. Będzie dzielna. Nie da się nadętym dupkom. Niech nie myślą, że bogactwo i arogancja wystarczą, by zrównać z ziemią córkę Augusta Evansa, co to to nie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Przyglądając się wyniosłej posturze i pogardliwemu spojrzeniu stojących naprzeciw siebie mężczyzn, ich pokrewieństwu nie dałoby się zaprzeczyć. Szybko stawało się jasne po kim Lucien odziedziczył ciepłą prezencję i uroczy sposób bycia. Ojciec i syn wyglądali jak własne odbicia, przynajmniej w zakresie mowy ciała i subtelnego oznajmiania światu, że ledwie był godzien by po nim stąpali. Gdyby się skupić na fizycznych aspektach, Lucien wyglądem zupełnie nie przypominał ojca. Sylwetkę Bealla d'Notte otrzymali Sheitan i Gadriel, którzy byli nieco niżsi od najstarszego syna. Jednocześnie ich postura wypadała bardziej męsko w porównaniu do suchego a wyższego Lu. Oczy połyskujące lazurem również zupełnie nie pasowały do reszty rodziny, odcinając się od trawiastej zieleni ojca, bardziej wtajemniczonym od razu przypominając zmarłą matkę. Podobno trudny charakter sprawiający tyle problemów na salonach również był Nicolette. W tej chwili jednak, mimo przewagi różnic, ojciec i syn byli do siebie niezmiernie podobni.

        Większość drogi demon prowadził Rakel zgodnie z obyczajem, nie nawiązując większego fizycznego kontaktu niż był konieczny, czuł jednak jej rosnące napięcie. Przechodząc przez portal, wolną ręką nakrył wierzch dziewczęcej dłoni wspierającej się na jego ramieniu. Zaraz potem otoczył ich gwar wypełnionej sali i obcy tłum. Przyjęcie już się zaczynało. Na pierwszy rzut oka nie wydawało odróżniać się od zwykłych balów. Dopiero dokładniej przypatrując się płynącemu tłumowi, dało się zauważyć, że w centrum znajdowała się dwójka młodych mężczyzn. Goście wirowali i przesuwali się w ich okolicy z kieliszkami szampana. Nie brakowało sztucznych uśmiechów a przyglądając się z daleka dało się łatwo się domyślić, że też gratulacji oraz życzeń nie szczędzono. Sheitan jako ostatni oddalił się od ich boku, zagłębiając się pomiędzy zgromadzonych, podczas gdy Lucien skierował się w pobliże ścian.
Zatrzymał się dopiero gdy znalazł względnie bezpieczną i możliwie nie zatłoczoną okolicę. Całą drogę odprowadzały ich natarczywe lub nieprzychylne spojrzenia. Nikt też nie próbował się kryć z szeptami, które chociaż ginęły w dźwiękach sali, dały się rozpoznać po niezbyt konspiracyjnym, naprzemiennym pochylaniu się rozmówców do swoich uszu.
        - Powiedz, jeśli faktycznie byś się nudziła - przerwał ciszę, spoglądając na salę. Czy naprawdę wierzył, że uda mi się cokolwiek zamaskować? Doprawdy był aż tak naiwny? Najwyraźniej. Wpakował się w potrzask młodszego brata z naiwną wręcz radością. Czy Sheitan działał sam, czy zaplanował wszystko z matką? Przecież zawsze, wszędzie bywał sam. Przychodząc w towarzystwie siłą rzeczy przyciągał spojrzenia i wywoływał ciekawość. Prędzej czy później będzie musiał dziewczynę porzucić i się jej wyprzeć, albo przyznać, że jest dla niego ważna i odsłonić swoją słabość.
A może tak naprawdę wszystko nie miało większego znaczenia tylko on demonizował całą sprawę? Nikt przecież nie rozpamiętywał wszystkich romansów Sheitana, które nie wyrastały ponad zwykłą plotkę urozmaicającą przyjęcia.
Po chwili westchnął sam do siebie. Jedno było pewne, czuł się jakby tracił grunt pod nogami i zupełnie nie wiedział gdzie powinien skierować kroki by odzyskać poczucie stabilności, a w centrum tego wszystkiego była Rakel.
        - Wszystko zaplanował - mruknął cicho, widząc Sheitana z gracją przemykającego przez tłum by przywitać się z innymi gośćmi, zrzucając winę na brata i jego domniemane podchody. Chociażby dlatego by wprowadzić mu w głowie zamęt, wiedział, że będzie szukał drugiego dna i powodów. Na pewno wszystko uknuł.

        Niezbyt długo mieli spokój. Sheitan zdryfował w końcu w ich stronę i stanął naprzeciwko Rakel, podając jej kieliszek z szampanem.
        - Wyglądasz olśniewająco - zanucił przyglądając się dziewczynie. - Zakładam, że nawet tego ci nie powiedział - wyraził ubolewanie upijając łyk alkoholu, po czym przechylił głowę w manierze dziwnie podobnej do przyrodniego brata - Naprawdę nie rozumiem co w nim widzisz.
        - Może poszedłbyś sprawdzić gdzie cię nie ma - mruknął Lucien, co jedynie poszerzyło uśmiech Sheia.
        - Nigdy nie lubił dzielić się zabawkami - szepnął konspiracyjnie do Rakel, i dopiero odezwał się do bruneta.
        - Chciałbym ci bracie ulżyć, naprawdę, ale lubię być w centrum rozrywki - odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem, gdy kieliszkiem wskazywał właśnie kierującego się w ich stronę młodzieńca, jednego z wcześniej widzianej w oddali dwójki. Szlachcic zbliżał się do nich raźnym krokiem kawalerzysty, od razu nawiązując kontakt wzrokowy z najstarszym demonem. Tłum szybko ustępował mu z drogi zarówno z ciekawości jak i czując respekt, przed pewnym siebie młodzieńcem. Podobnej prezencji nie dało się udawać. Taki krok odróżniał wojskowych szermierzy od zwykłych szlachciątek. Właśnie będą mieli przyjemność poznać bękarta. Dawnego bękarta, teraz szczęśliwie przyjętego na łono rodziny, Lu poprawił się w myślach.
        - Roland Saide - młodzian skłonił się dziarsko przed Rakel. Krótkie, lekko zmierzwione włosy opadły na czoło i oczy w kolorze mchu, gdy spojrzenie bystrych źrenic witało brunetkę - Panienka wybaczy, że przeszkodzę w wieczorze - dodał, przenosząc bezczelny wzrok na Luciena. - D’Notte a jednak się zjawiłeś.
Powietrze wokół jakby stężało od podglądających oczu i uszu przysłuchujących się rozmowie. Sheitanowi uśmiech nie spływał z twarzy.
        - Szybko poszło. Nawet nie zdążysz się wynudzić - zagaił do Rakel, stając u jej boku.

        - Miejmy to za sobą d’Notte, nie przedłużajmy bezcelowo - młodzieniec kontynuował.
        - Może chociaż nacieszył byś się nazwiskiem - znudzona maniera Luciena pozostała na swoim miejscu.
        - Podobnoś bardziej chętny stawać w szranki - mruknął Roland.
        - Dzisiaj mam wyjątkowo miłe towarzystwo i nie chcę go tracić - westchnął Lucien.
        - Całkiem słusznie - przyznał młody Saide spoglądając na Rakel. - Ale nie będziesz miał tyle szczęścia. Ruszysz się sam? - warknął nagląco, ale nie napotykając nic ponad obojętność Asmodeusa, zmienił taktykę. Odwrócił się w stronę gości - D’Notte - zakrzyknął zupełnie jakby musiał, gdy wszyscy i tak wytężali słuch by nie uronić chociażby słowa z konwersacji.
        - Zhańbiłeś moją rodzinę i zabiłeś mi ojca. Żądam satysfakcji! - ogłosił doniosłym tonem.
        - Kiedy i gdzie? - Lucien westchnął chłodno. Tutaj uważne nasłuchiwanie przydało się gościom, gdy nawet stojący obok Sheitan ledwie usłyszał głos brata.
        - Tu i teraz! - szlachecka buta nie opuszczała młodziana - Na dziedzińcu. Nie chcę by służba musiała zmywać twoją juchę z marmurów - doprecyzował zuchwale, wywołując poruszone szepty gości.
Nawet nie wiedzieć kiedy tłum ruszył za usynowionym bękartem. Znudzone harpie żądne plotek jak i cudzej krwi. Demon niespieszył się i zaczął iść dopiero z ostatnimi, znów prowadząc Rakel pod rękę. Zaraz jednak zmienił zdanie i ramieniem oplótł dziewczynę w pasie, przytulając ją lekko do siebie. Czort z pozorami. Całe życie się na nich opierał i nie zyskał zupełnie nic. Wiecznie trafiał na ślepy zaułek. Nigdy i nigdzie nie bywał w żeńskim towarzystwie, więc sama obecność Rakel stała się tematem do plotek. A jeśli najdroższej rodzinie marzyło się znalezienie jego słabych punktów, lepiej niech się dwa razy zastanowią kogo w tym celu chcą użyć. Sheitan uniósł brew przyglądając się parze uważniej, ale jeszcze chwilę wstrzymał się z błyskotliwymi uwagami.
Dziedziniec był zdecydowanie zbyt blisko... Na nim już uformował się kordon eleganckich gapiów uzbrojonych w kieliszki niemalże gotowych do toastu, w centrum tworząc prowizoryczną arenę.
        - Bądź dzielna, nic więcej mi nie potrzeba - szepnął cicho, całując knykcie u dłoni dziewczyny. Darował sobie reprymendy i wypominki, Czarnulka i tak wyglądała jakby to co najmniej ona musiała walczyć. Miał już odejść, ale zawahał się moment, patrząc w barwne tęczówki, rozdarty między własnymi chęciami a tym co uważał za dopuszczalne. Ostatecznie stwierdził, że mu w tej chwili wszystko jedno. Odgarnął kosmyk włosów za ucho brunetki jednocześnie nachylając się do niego.
        - Wszystko będzie dobrze - wyszeptał, na pożegnanie całując dziewczynę w policzek.
        - Proszę, proszę, czyżbyś się tej nocy lepiej przyłożyła… - zaczepił Sheitan zbyt długo będąc jednoczasowo obok i cicho. Nie dokończył. Lucien trzepnął rękojeścią rapiera w obojczyk brata, pozbawiając go na moment tchu. Sheitan zamrugał zaskoczony. Nawet nie wiedział kiedy broń spokojnie wisząca na rapciach znalazła się w ręku przyrodniego brata. Shei nigdy nie był szermierzem i był tego świadom, ale teraz wyjaśniono mu skalę problemu, co skwitował oczywiście bezczelnym uśmieszkiem.
        - Lepiej się zachowuj, ręce wolno odrastają - warknął Lucien bez zaszczycenia brata drugim spojrzeniem, szybko znikając w tłumie rozstępującym się z szeptami. Nowy-młody Saide już wywijał swoim rapierem.
        - Niepojęte cuda się tu dzieją - wymruczał Sheitan - Chodź, Gadriel ma lepsze miejsce - podał dziewczynie ramię, wskazując wzrokiem gdzieś pomiędzy gości i poprowadził Rakel do średniego z arystokratów, który stał w pierwszym rzędzie.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        O ile do tej pory Rakel wyglądała na całkiem opanowaną, teraz zestresowała się nieco, obawiając się przekraczania portalu w ten sposób. Nigdy właściwie sama tego nie robiła. Podczas teleportacji przenosił ją Lucien, a ostatni i jedyny raz kiedy przechodziła przez portal, siedziała na końskim grzebiecie i też w bezpiecznym objęciu demona. Teraz pomocne okazało się tylko to, że nie było dokładnego miejsca, w którym mieszały się przestrzenie, bo magia falowała, płynąc po podłodze jak morska fala. Nie było więc tego trudnego momentu przekraczania progu, a jedynie w pewnym momencie, coś opłynęło sylwetkę zbrojmistrzyni. Rakel odruchowo przymrużyła oczy i zacisnęła nieco mocniej dłoń na ramieniu Luciena, a ten zaraz okrył ją wolną dłonią w geście wsparcia. Tchnienie później byli już na balu.

        Blask setek świec i gwar ożywionych rozmów otoczył ich natychmiast, gdy portal zamknął się za nimi, pozostawiając grupę pośród ludzi. „Nemorian”, poprawiła się w myślach Rakel, spoglądając po gościach. Splendor, bijący po oczach, był absolutnie nie do opisania. Dziewczyna nie miała nawet słów na określenie takiego poziomu wystawności, takiego bogactwa, wszechobecności klejnotów na dekoltach i nadgarstkach dam, bogatych sukien, eleganckich garniturów i fraków, sztucznych śmiechów, brzdęku szkła w toastach, a przede wszystkim jednolitej czerni włosów i zieleni oczu wszystkich na przyjęciu. W zwykłych okolicznościach nawet nie dałoby się zauważyć, kto ma jakie oczy, ale w momencie, gdy wszystkie błyszczały zielenią, wyróżniały się niczym maleńkie kamienie szlachetne, kolejne do kompletu na balu. Wrażenie było też dość upiorne w tym, jak mało prawdopodobne. Tak samo nie było widać ani jednej głowy z innym kolorem włosów, a Rakel w szoku zaczęła dziękować wszystkim bóstwom istniejącym w umysłach innych, a w które sama nigdy nie wierzyła, że nie urodziła się blondynką. Wyglądałaby tutaj, jak kanarek pośród kruków.
        Nie by teraz udało jej się zginąć w tłumie. Prowadzona pod ramię przez Luciena, siłą rzeczy przyciągała uwagę, która najpierw lokowała się na demonie, objawiając całą gamą wrażeń na pojawienie się nemorianina, by później spłynąć na towarzyszącą mu dziewczynę. Wtedy oczy zwężały się jeszcze bardziej, a szepty nasilały, mogąc namącić w głowie nawet najbardziej opanowanej osobie. Zerknęła ukradkiem na demona, słysząc jego głos.
- Akurat to mi nie grozi – mruknęła w odpowiedzi, wzdychając cicho i uspokajając sama siebie, by w miarę godnie przetrwać ten wieczór.
Teoretycznie, nuda pojawiała się, gdy brakowało rozrywki, jednak chociaż tej z pewnością Rakel dzisiaj nie doświadczy, nieustanna troska o znajomego i zwykła niewygoda związana z byciem w miejscu, do którego się nie pasuje, wystarczyły, by o nudzie nie mogło być mowy.
- Hm? – odezwała się, słysząc cichy szept, przekonana, że w zamyśleniu przegapiła słowa Luciena. Jednak jak to często bywa, te dotarły do niej z lekkim opóźnieniem, akurat gdy Asmodeus śledził wzrokiem brata. Rakel spojrzała na demona zaskoczona.
- Co masz na myśli? – zapytała, ale nie dane było jej usłyszeć odpowiedzi, bo źródło niepokoju Luciena pojawiło się przed nią z uśmiechem, komplementem i kieliszkiem szampana. Oraz oczywiście z uszczypliwością wobec brata.

- Dziękuję – odpowiedziała Rakel, zarówno na komplement, jak i podawany trunek, zaś odpowiedzi na pytanie i zaczepkę unikając przez zanurzenie ust w szampanie. Wciąż jednak spoglądała na Sheitana, zaskoczona znajomym tikiem. Czasem chyba zapominała, że mężczyźni są braćmi.
        Próba spławienia najmłodszego brata nie tylko spaliła na panewce, ale dodatkowo wywołała uwagi w stronę obojga. Rakel momentalnie spojrzała gdzieś w bok, udając, że coś ją zainteresowało, podczas gdy próbowała ukryć rozgniewane spojrzenie. Przy okazji miała zamiar pokazać, że nawet nie bierze pod uwagę faktu, iż tak obraźliwe słowa mogą być w ogóle kierowane do niej. Porównywać kobietę do zabawki! Ten facet naprawdę aż się prosi o to, by go ustawić do pionu.
        Złośliwości Sheitana zeszły jednak na dalszy plan, gdy okazało się, co naprawdę przywiało znów demona w ich stronę. Rakel spojrzała za jego gestem, obserwując nadchodzącego mężczyznę i nie mając najmniejszych wątpliwości, co do tego kim jest, jeszcze zanim się przedstawił. Dziewczyna dygnęła uprzejmie, zdążywszy już podpatrzyć nieco bardziej poprawną wersję w wydaniu kilku dam obecnych na balu. Milczała jednak, nagle onieśmielona i bojąc przedstawić się nazwiskiem, gdy nagle wszystkie przestrogi Luciena wróciły do jej głowy. Młodzieniec jednak, poza całkiem uprzejmym przeproszeniem jej za psucie wieczoru, czym rzeczywiście można było nazwać próbę zabicia jej towarzysza, skupił całą swoją uwagę na Lucienie.
        Problem w tym, że rozmowę kontynuował w czarnej mowie, jak mogła się tylko domyślać, drugim uchem słysząc uwagę Sheitana. W tym momencie Rakel szybko zwiększyła się tolerancja na wybryki nemorianina, do którego przychyliła się nieznacznie.
- Czy mogę cię prosić, byś tłumaczył mi co mówią? Nie znam waszej mowy – szepnęła ukradkiem.
        Oczywiście domyślenie się, że Saide wyzywa właśnie Luciena na pojedynek, nie było zbyt trudne, ale rozmowa początkowo wydawała się spokojna, a Asmodeus niewzruszony, nie robiąc nawet kroku. Również rzucenie okiem w jej stronę przez Ronalda nie było zbyt jasne, ale nawet jeśli w dziewczynie chociaż na moment zrodziła się nadzieja, że może to wszystko skończy się na pogawędce, zginęła ona w momencie, w którym Saide obrócił się w stronę tłumu, podnosząc głos.
Nie musiała znać ich mowy, by wiedzieć co mówi, formułka była zapewne podobna w każdym języku. Ramiona opadły jej nieco i Rakel duszkiem dopiła szampana, odstawiając pusty kieliszek na tacę przechodzącego obok kelnera. Później ujęła ramię Luciena i ruszyła z nim za wszystkimi innymi gośćmi. Miło chociaż, że mu się nie paliło do walki.
Szybka zmiana zdania i objęcie Rakel w pasie nie spotkało się nawet ze zdziwieniem z jej strony. Wydawało się wręcz, że nieco się rozluźniła i uspokoiła, albo zwyczajnie zbierała siły, bo widząc tłum zbierający się na dziedzińcu, odetchnęła głębiej, wypuszczając powoli powietrze. Troska troską, ale też pierwszy raz będzie świadkiem pojedynku. Nie walki, nie karczemnej bijatyki, ale pojedynku. Morgan mówił, że kiedyś był jeden w Valladonie, gdy była jeszcze mała, ale poza tym to u nich tylko piorą się po gębach.

        Lucien nie spieszył się do walki, ale nie mógł też przedłużać w nieskończoność. Zatrzymali się w końcu i brunet odwrócił się w jej stronę, unosząc jej dłoń do ust. Niemal uśmiechnęła się gorzko na ten przejaw kurtuazji, ktorym był wierny niezależnie od okoliczności.
- Będę – powiedziała cicho i tym razem uśmiechnęła się ciepło, chcąc wesprzeć trochę Luciena, a nie tylko dodawać mu trudów.
W tym akurat miał rację, musiał skupić się na walce, a nie martwić o nią. Demon wciąż jednak nie odszedł, zamiast tego teraz pochylając się i odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. Szeptu się w związku z tym spodziewała, pocałunku w policzek już nie, co zdradziły błyszczące zaskoczeniem oczy. No niech go licho porwie! Niech już idzie, bo ona naprawdę zaraz zachowa się jak dziecko, zarzuci mu ręce na szyję i nie puści.
        Pozostałe myśli zostały jakby ucięte nożem przez komentarz Sheitana, który zaś paradoksalnie był tępy jak obuch siekiery. Ogień zapłonął w oczach zbrojmistrzyni, która odwracała się już w stronę tego rozpieszczonego, zadufanego w sobie gogusia, gdy nagle to Lucien zdusił jego dalsze słowa w zarodku, pozbawiając brata tchu niedbałym wręcz ciosem rękojeści rapiera.
I tak jak on nie poświęcił Sheitanowi drugiego spojrzenia, tak i Rakel w momencie o nim zapomniała, odprowadzając Luciena wzrokiem. Oczywiście, że wszystko będzie w porządku. Widziała, jak walczy. Poradzi sobie. Pokona go i… i zabije.
Nie. To było teraz za dużo. Krok po kroku. Niech przeżyje. Później będzie martwiła się tego konsekwencjami.
        Rakel odetchnęła głębiej, wymuszając na sobie spokój. Przydał jej się całkiem szybko, gdy znów usłyszała głos Sheitana nad uchem. Spojrzała na niego, nie kryjąc już absmaku, po czym posłusznie podążyła wzrokiem za jego wskazaniem, dostrzegając Gadriela. Wówczas jednak tylko skinęła głową, po czym zupełnie zignorowała podane jej ramię (mając gdzieś, czy demon stwierdzi, że go nie zauważyła, czy celowo unikała kontaktu) i uważając na szeroką spódnicę, skierowała się w stronę trzeciego z braci d’Notte.

        Stała więc pomiędzy Gadrielem i Sheitanem w pierwszym rzędzie. Nie nazwałaby tego najlepszym miejscem. O zgrozo, pierwsze co przyszło jej na myśl, to że tu właśnie ryzykuje się zbryzganie krwią lub „dostanie” zataczającym się po jakimś ciosie szermierzem. Chciała jednak być blisko i chciała wszystko widzieć, chociaż wcale nie chciała… Może i brzmiało nielogicznie, ale każdy zapewne zrozumie to uczucie.
Przede wszystkim jednak chciała Luciena wesprzeć, a przynajmniej miała nadzieję, że tak zadziała jej obecność. Nie pomoże mu, ale też nie będzie się musiał o nią martwić. I przynajmniej nie będzie sam wśród węży.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Poproszony o tłumaczenie Sheitan z zadowolonego przeszedł w niemal rozpromieniony stan, jego uśmiech poszerzył się sprawiając, że mężczyzna wyglądał jakby właśnie wygrał na loterii, chociaż prośba była raczej prozaiczna.
        - Z przyjemnością - odparł z miną najedzonego kota. I faktycznie rola tłumacza wyraźnie sprawiała mu radość, gdy zamiast zwyczajnie zajmować się translacją, odpowiednio parafrazował zdania. Szczególnie usatysfakcjonowany był gdy oznajmił, że mają do czynienia z dowcipnisiem, który nie chce zmywać Luciena z posadzek swojego dworu.
Dziewczyna jednak wykorzystała go i rzuciła jak niepotrzebną rękawiczkę, ot co. Jak potrzebowała tłumacza to prosze był jej miły, jak chciał jej towarzyszyć, stał się zbędny. Jednym słowem Sheitan się przednio bawił, a odrzucenie gdy zaoferował swoje ramię, spotkało się z niczym innym, jak niezmiennie pewnym siebie uśmieszkiem. Wolną rękę schował do kieszeni, drugą bawił się kieliszkiem i swobodnym krokiem, zupełnie jakby było to zaplanowane, zaprowadził dziewczynę do Gadriela.

        Roland palił się do walki jak przystało na młodego i gniewnego arystokratę. Asmodeus widział już wielu podobnych mu narwańców. Ruszał się dobrze, ale był też arogancki i brakowało mu dystansu, demon miał więc nadzieję, że i w tym będzie podobny reszcie zbyt pewnych siebie głupców. Normalnie nie przejmowałby się wynikiem pojedynku, ale miał dwa powody by przeżyć. Jednym było odprowadzenie Rakel do domu. Wolał to uczynić osobiście, chociaż Palugh czekał w pogotowiu, o czym i tym razem nie powiedział dziewczynie. Nie było odpowiedniej chwili. Zresztą czy mógł być właściwy moment by stresować ją na zapas? Był niemal pewien, że by się na niego zezłościła. Lubiła się złościć o zagadnienia praktyczne z jego punktu widzenia, a jakimś cudem Rakel potrafiła złość połączyć z martwieniem się. To był drugi powód. Nie chciał by Rakel się martwiła. Nawet jeśli nie dane byłoby mu zobaczyć smutku zbrojmistrzyni, nie chciał by się smuciła, nie z jego powodu.
        Młodzian wkroczył na plac nadchodzącej potyczki niczym przyszły zwycięzca. Lucien wszedł w krąg jak uosobienie kata. Asmodeus nigdy nie tryskał radością, ale ponury wyraz twarzy, który zastąpił zwykłą obojętność również nie był częsty. Tłum zaś podzielił się na tych żyjących nadzieją, że ktoś wreszcie utrze nosa Bestii d’Nottych, oraz tych wróżących marny koniec młodzieńcowi, który dla nich był niczym ponad rozrywką.
        Młody pomykał po dziedzińcu jakby szykował się do turnieju albo treningu. Lucien śledził go spojrzeniem spod rzęs, samemu stając na obrzeżu. Zamiast się rozgrzewać postawił rapier pionowo na ziemi, rękojeść opierając o swoje biodro by mieć wolne ręce i zebrał włosy wiążąc je w supeł. W tym czasie obojętne oczy obserwowały otoczenie. Widział macochę i ojca rozmawiających z prawowitym Saide, stojących gdzieś po lewej. Dostrzegł Rakel razem z Sheitanem pojawiającą się obok Gadriela, ich miał zaraz naprzeciw. Przymknął oczy biorąc głęboki wdech, gdy palcami buta sprawdzał kamienie, na których stał.
Ciekawe czy dzieciak kiedykolwiek walczył o swoje życie. Wyglądał jakby był w wieku Randa, czyli w rzeczywistości nie miał pewnie więcej lat niż Sheitan. Nawet jeśli miał typowo chłopięcą urodę, patrząc na zaangażowanie z jakim szykował się do walki, nie dał by mu więcej dwieście lat. Chyba, że był szalonym optymistą, ale prędzej nagłe uznanie go za członka rodziny w połączeniu z naiwnością młodych lat uderzyło mu do głowy.
Lucien ponownie wziął broń w lewą garść i trzymając pochwę w połowie długości zamarł w bezruchu.
Nagle Saide z niby niezobowiązującego rozciąganie rzucił się biegiem w kierunku przeciwnika, krzykiem - Stawaj! - oznajmiając początek pojedynku.
Lucien wysunął rapier z pochwy pozwalając jej opaść na bruk z cichym kliknięciem, które zginęło w stukocie kroków młodzieńca. Sam wykonał raptem kilka wydłużonych kroków dających mu margines od gawiedzi za plecami.

        - Dobrze, że przytrzymałeś nam miejsce - odezwał się Sheitan, stając z Rakel obok Gadriela. - Mamy teraz ładny widok - pochwalił akurat w momencie, gdy Roland ruszył przez dziedziniec. Szczęk broni rozszedł się wokół, razem z falą szeptów, które gasły i wybuchały z każdym bardziej widowiskowym uderzeniem.
        - Młody jest niezły - uznał najmłodszy po chwili, wywołując prychnięcie krótkowłosego brata.
        - Młody go dopiero sprawdza, a drań się z nim bawi - Gadriel warknął znad kieliszka, poirytowany i rozbawiony jednocześnie.
        - Co ty mówisz... - mruknął Shei uważniej spoglądając na arenę. Dwie sylwetki walczących, płynnie przemieszczały się niemal po całym, spontanicznie wydzielonym placu. Gdy jeden atakował, drugi ustępował i odwrotnie. Wszystko wyglądało elegancko i zgrabnie, i najmłodszy nemorianin nie potrafił dopatrzeć się rzekomej przewagi przyrodniego brata.
        - Że jesteś niezgraba to wiem, ale że jesteś też ślepy? - zgasił go Gadriel.
        - Dzięki, tak przy dziewczynie... - wymamrotał Sheitan, tonem obrażonego dziecka.
        - To użyj oczu. Młody faktycznie jest dobry - średni z braci zawiesił głos, oceniając kolejną serię ataków wyprowadzonych przez Saide. Wyglądało tak jakby to on nadawał tempo i spychał Luciena do defensywy. - Jest mniej więcej tak dobry jak ja - Gadriel uznał po chwili - Ale do naszego najdroższego braciszka trochę mu brakuje - podsumował wyraźnie ambiwalentnym nastawieniem do własnej opinii i pociągnął łyk szampana.
        - Nie przeceniasz go trochę? - zapytał Sheitan, ponownie patrząc na walczących, prawie namacalnie wysilając oczy i szare komórki, próbując wypatrzyć to co widziały źrenice brata bardziej doświadczonego w szermierce niż on. Gadriel prychnął śmiechem.
        - Kiedy ostatni raz widziałeś jak Lucek walczy? - zakpił średni z braci.
        - Wiesz, mam lepsze zajęcia niż oglądanie go jak biega po podwórzu - zamarudził Sheitan.
        - I to twój błąd, poważny błąd - Gadriel zakręcił końcówką szampana w kieliszku nucąc pod nosem - Myślisz, że dlaczego tak ciężko go podpatrzeć?
        - Bo ja wiem, wstydliwy jest? - naburmuszył się najmłodszy, krzyżując ręce na piersi. Zupełnie nie widział tego co rzekomo widział Gadriel i nie pojmował o co ten cały szum, nie wiedział też jak długo można było robić z niego kompletnego idiotę. Najwyraźniej Gadriel jak najbardziej mógł to robić bez znudzenia.
        - Żeby nie zdradzać swoich sekretów geniuszu.
        - Sekretów, też żeś wymyślił. Machanie klingą jak machanie klingą co nowego możesz wymyślić - burknął coraz bardziej obruszony Shei. No ileż można było znosić upokorzenia ze spokojem. Chyba jednak musiał uzbroić się w jeszcze trochę cierpliwości, bo Gadriel znów się odezwał.
        - Nic dziwnego, że guła z ciebie. Drań się z nim bawi żeby pokaz nie był tak żenujący jak ostatnio, albo z nudów - dokończył wypijając ostatni łyk alkoholu.
        Kelnerzy chwilę temu wyszli na dwór i teraz wędrowali z tacami pośród gości, odbierając puste szkło i podając kolejne drinki, jakby z balu zwyczajnie przeniesiono się na piknik. Gadriel odstawił pusty kieliszek i wziął następny.
Wtedy rozległ się głośny szczęk. Rapiery uderzyły o siebie, zsuwając się nawzajem po swoich klingach, aż zaczepiły się zdobieniami koszy. Bękart szarpnął się do przodu niby łapiąc równowagę i próbując uwolnić broń, wtedy w jego lewej dłoni zmaterializował się nóż wygięty jak pazur drapieżnego ptaka. Korzystając z bliskiego kontaktu i nieprzygotowania na nieczystą zagrywkę, wbił ostrze w zgięcie łokcia oponenta. Splątane rapiery dodatkowo opóźniły reakcję Luciena. Demon szarpnął się do tyłu, kopnięciem w pierś posyłając Rolanda kilka kroków w tył, jednocześnie uwalniając bronie z klinczu. Podczas gwałtownego ruchu Lu pomógł ostrzu rozorać swoją prawą rękę aż po nadgarstek. Pierwsze większe plamy krwi naznaczyły posadzkę, wraz z kilkoma okrzykami radości albo przerażenia, oraz Gadrielowym, wyjątkowo wesołym - No proszę!
        - Może dzieciak nie jest dość dobry, ale możliwe, że też nie jest ostatnim głupcem - zaśmiał się średni z braci wznosząc kieliszek jak do toastu - Brudna, paskudna zagrywka nie powiem, ale młodemu najwyraźniej zależy na wygranej bardziej niż sądziliśmy. Zobaczymy jak braciszek walczy gdy ręka już nie tak sprawna - wychrypiał z wyraźną satysfakcją.
        Roland złapał równowagę po odrzuceniu go w tył, i teraz z dzikim uśmiechem patrzył na przeciwnika spod roztrzepanej grzywki.
Twarz Luciena jak zwykle nie wyrażała nic, gdy spode łba obserwował bękarta uzbrojonego w rapier i nóż. Sam do złamania zasad by się nie posunął, chociaż mógłby użyć pochwy jako prowizorycznej pomocy w osłonie przed karambitem. Bękart mógł łamać zasady, on wygrać musiał czysto. Chociaż kopnięcie do najbardziej honorowych posunięć nie należało, było jedynie niewielkim nagięciem reguł.
        Poruszył palcami na rękojeści broni, ścięgna miał całe, garść mógł zacisnąć bez większych kłopotów. Nadgarstek był trochę sztywniejszy, ale to w łokciu ręka zginała się z największym trudem. Przy okazji poczuł jak mankiet koszuli powoli nasiąka krwią. Przynajmniej stanowił barierę przed posoką spływająca na rękojeść broni. To by znacznie pogorszyło chwyt.
Wielu mówiło, że krew była ciepła, ale to nie prawda, miała temperaturę ciała. Czuć było jej lepkie, łaskoczące strużki drażniące skórę gdy płynęła, ale nie jej ciepło. Za to szybko stygła, pod wpływem powietrza ziębiąc skórę jak każda inna wilgoć. Jeszcze nie czuł spływającej krwi tak jak jeszcze nie czuł bólu. Ciało reagowało jak u każdej materialnej i śmiertelnej istoty. Wciąż ogarnięte szokiem po zadanych obrażeniach, ignorowało rany by może udało się wyratować z opresji mobilizując wszystkie pozostałe siły. Zaraz przyjdzie kolej i na ból.
        - Może jednak będę miał szansę dziś w nocy pocieszyć Rakel - wymruczał Sheitan pozytywnie zaskoczony, tym mocniej, że właśnie zadano kłam opiniom Gadiego. Jak żył, nie widział by Lucien krwawił, a dziś żywa czerwień zrosiła bruk, zostawiając wyraźny ślad po pierwszym poważnym ciosie tego wieczoru. Luźny rękaw, nawet rozcięty zasłaniał ranę, na ciemnym materiale nie dostrzegał szkarłatu, nie było go też na dłoni przyrodniego brata, ale krwiste kleksy rozchlapane na jasnych kamieniach mówiły za siebie.
Ostatnio edytowane przez Lucien 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Odkąd stanęła między dwojgiem braci d’Notte, uwagę poświęciła już tylko temu trzeciemu, stojącemu ponuro pośrodku kręgu. Przez gardło nie przeszłoby jej stwierdzenie, że zna się na walce, ale co nieco wiedziała. Sprzedawanie broni siłą rzeczy wiązało się z koniecznością jej znajomości, ta zaś – z wiedzą o jej głównym przeznaczeniu. Ponadto ojciec i bracia też mieli swój wkład w wychowanie dziewczyny, a przestrogi w ich domu od zawsze brzmiały „najpierw wal, później zadawaj pytania”, z wiekiem zmieniając się tylko w „najpierw dźgaj/tnij…”. Lekcje walki pojawiły się więc zaraz po chodzeniu i mówieniu, później rozwijając się już na równi z czytaniem, pisaniem, liczeniem, struganiem kijków pod bełty i innymi niezbędnymi młodej dziewczynie naukami.
        Wbrew więc temu, czego spodziewał się Lucien i właściwie ona sama, przygotowania do potyczki obserwowała wręcz ze stoickim spokojem, skupiając się na analizie walczących. Luciena miała już przyjemność widzieć w akcji, co do Saide zaś… póki co trochę pajacował, ale może i to był jakiś sposób lub sztuczka... Aż tak się właśnie nie znała, a daleka była od zarzucania niekompetencji nemoriańskiemu szermierzowi. Później pochwa od rapiera upadła na ziemię i Rakel wyprostowała się, skupiając na walce.
        Uwagę musiała dzielić jednak pomiędzy mężczyzn walczących na prowizorycznie stworzonej przez gości arenie, a tych rozmawiających nad jej głową. Komentarze Gadriela raziły ją właściwie tylko dlatego, że nie wydawał się kibicować bratu, co wciąż było dla niej niepojęte. Widać było jednak, że zna się o wiele lepiej niż Sheitan, którego uwagi były równie irytujące, co głupie. Brakowało tylko, by pochylił się, mrużąc oczy, gdy próbował dostrzec to, o czym mówił jego starszy brat. Rakel zaś na zmianę zgadzała się z Gadrielem i dowiadywała od niego nowych rzeczy, których sama by nie spostrzegła, do momentu, aż nie wspomniał, że żaden z nich nie widział, jak Lucien trenuje.
        Rakel nawet się nie poruszyła, nie spuszczając oczu z walczących, ale przypominając sobie ostatni raz, gdy miała okazję zobaczyć znajomego podczas ćwiczeń. Poruszał się wtedy o wiele szybciej niż teraz, zgrabniej, płynniej… więc pewnie Gadriel miał rację, że póki co demon nie pokazuje wszystkiego co umie, co brzmiało wyjątkowo logicznie. Z uzasadnieniem, dlaczego niby Lucien przeciąga walkę już się nie zgadzała. Gdyby go to nudziło to skończyłby to od razu, a o wiele rzeczy można jej znajomego posądzić, ale nie o granie pod publikę. Może też próbował wyczuć przeciwnika? Nie umiała powiedzieć.
        Niemal machinalnie odprawiła kelnera serwującego alkohol, który tylko ją rozproszył swoją obecnością. Dopiero wtedy pierwszy raz spojrzała po gościach otaczających walczących i zirytowana powstrzymała się od westchnięcia. Dla nich to naprawdę była czysta rozrywka. I oczywiście mogłaby nią być, gdyby do ciężkiej cholery, ci ludz… mężczyźni nie walczyli na śmierć i życie!
Znów skupiła się na walce, gdy Lucien i Roland zwarli się ostrzami ze szczękiem, niemal klinując koszami. Zbyt późno zauważyła pojawiające się w dłoni byłego bękarta ostrze i tylko szmer przechodzący przez tłum zwrócił jej uwagę na niebezpieczny moment.
- Szlag – szepnęła pod nosem, podnosząc zaraz dłoń do ust, gdy zobaczyła, niemal w zwolnionym tempie, jak zakrzywione ostrze rozszarpuje przedramię Luciena aż do nadgarstka. Jej reakcja zginęła w tłumie podobnych, przechodzących przez tłum, a Rakel zastanowiła się, czy oni w ogóle zdają sobie sprawę, że normalny człowiek straciłby już władzę w tej ręce.
        Znów jednak zwróciła uwagę na rozmowę toczącą się dosłownie nad jej głową, siłą powstrzymując się od rzucenia obu mężczyznom zaskoczonego spojrzenia. W porządku, nie wiedzieli nigdy, jak Lucien walczy, ale chyba wiedzieli, że jest oburęczny? Nie miała jednak głowy do rozmyślania o tym, bardziej zainteresowana dalszymi losami demona. Nadal nie umiała powiedzieć, jak dobry jest Roland, ale na pewno nie jest głupi, a to już szkoda. Jego początkowe palenie się do walki mogło świadczyć albo o głupocie albo o nadmiernej pewności siebie. Ta zaś mogła być wsparta głupotą właśnie lub wywodzić się z uzasadnionego przeświadczenia o przewyższaniu przeciwnika umiejętnościami. I tego właśnie się bała.
        Nawet nie zdawała sobie sprawy, że w ogóle nie musi się pilnować, by nie okazywać tego jak się przejmuje. Skupiona była na walce, jak każdy nią zainteresowany, ale nie było widać po niej reakcji charakterystycznych dla damy, obserwującej swojego rycerza w opresji. Jeśli już coś przebijało się ponad przenikliwe spojrzenie to złość, gdy spoglądała na zadowolonego z siebie oszusta i irytacja, gdy kolejny komentarz Sheitana trafił na podatny grunt, a mianowicie gdy Rakel zapomniała, by trzymać język za zębami. Słysząc więc o ewentualnym pocieszaniu jej w nocy, dziewczynie udało się tylko powstrzymać od wywrócenia oczami, ale już nie od beznamiętnie rzuconego komentarza.
- Prędzej słońce wzejdzie na zachodzie, Sheitan – mruknęła ze wzrokiem spokojnie utkwionym w walczących, nawet nie zaszczycając nim młodszego demona.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Roland zaatakował znowu i tym razem nacierając agresywnie i gwałtownie. Lucien ponownie wydawał się bierny niemal do samego końca. Znów rozległ się szczęk broni urozmaicony rozmowami podobnymi do tych prowadzonych między braćmi, lub znacznie mniej poważnymi, przypominającymi wzmianki o pogodzie. Każdy jednak miał dość taktu by dysputy prowadzić raczej cicho, między sobą, tworząc jedynie szmer w tle.
        - Najwyraźniej nie wszystkie się do ciebie łaszą tak jak byś chciał - Gadriel roześmiał się wesoło, słysząc ripostę Rakel.
Chyba w tym momencie miarka się przebrała i Sheitan stracił ochotę do bycia pośmiewiskiem lub zbywania jego starań. Chwycił Rakel za nadgarstek i szarpnął ostro w swoją stronę. Ramieniem przycisnął brunetkę siebie, palcami oplatając jej szyję, drugą dłonią wykręcając rękę dziewczyny by się zbytnio nie szamotała.
        - Kwestia doboru argumentów - wymruczał przy twarzy brunetki.

        Poczuł bliżej nieokreślony niepokój i odruchowo wzrokiem podążył w stronę gdzie powinna być Rakel. Nie znajdował się aż tak daleko. Zmrużone oczy spotkały spojrzenie Sheitana, który szybko poluźnił chwyt pozwalając wyswobodzić się dziewczynie, do wtóru rechotu Gadriela.
Roland tymczasem wykorzystał chwilę nieuwagi. Ta w połączeniu z osłabioną ręką, która coraz bardziej dokuczała Lucienowi, pozwoliła mu przedrzeć się przez zasłonę, blokując broń Asmodeusa, gdy drugi raz uderzał nożem jak hakiem, wbijając go w plecy Luciena.
        - Będę ci dłużny braciszku jeśli sprawisz, że dziewczyna krzyknie - krótkowłosy nemorianin odezwał się nieprzyjemnie niskim głosem, wpatrując się w zdradliwe cięcie zadane celnie, dziś już po raz drugi.
        - A jaką dajesz mi gwarancję, że nie zejdzie z tej areny tylko trochę obity i bardzo wkurzony? - zapytał w pełni obrażony Sheitan stając po przeciwnej stronie brata niż Rakel.
        - Ciężko powiedzieć - zanucił Gadriel.
        - To możesz się chędożyć - prychnął, krzyżując ramiona na piersi. Nawet szampan mu już nie smakował.

        Bękart szarpnął do siebie a Lucien natarł ciałem na rapier odpychając go w tył, starając się wykorzystać utratę równowagi Rolanda i ujść w bok żeby zminimalizować obrażenia.
Starczyło na dziś zabawy. Młodzieniec za nic miał reguły, tłum zaczynał mieć zbyt wielką nadzieję, a Asmodeusowi skończyła się cierpliwość. Najwyższa pora było udzielić lekcji zamiast zwyczajnie dać się dźgać w imię w zasadzie czego? Uczciwej walki i godnej śmierci? Kpina. Najwyraźniej kultura nie popłacała, lepiej niech motłoch dokładnie zapamięta, że potrzeba czegoś więcej niż trochę sprytu i oszustwa by zostawić go rozsmarowanego na bruku. Rakel na pewno też już miała dość wątpliwego towarzystwa.
Tym razem to nie Saide zaatakował pierwszy. Demon nie rzucał się biegiem jak młodzian, skrócił dystans płynnym, lekkim krokiem w tym samym czasie przerzucając broń do lewej ręki.

        - Suczysyn jest pieprzonym mańkutem! - Gadriel wybuchł mało rozbawionym śmiechem. Jako, że byli z różnych matek, obelga była jak najbardziej na miejscu.
        - To niedobrze prawda? - mruknął Sheitan widząc jak Lucien zmusił Rolanda do kolejnych ratunkowych kroków w tył.
        - Blondynka to naprawdę nie kolor włosów, nawet nie płeć. Nie, to niedobrze - nerwowo zarechotał Gadriel. Ale chyba tylko on sam znał powody swojego wyjątkowo emocjonalnego, niemal histerycznego zachowania, bo najmłodszy już nawet nie obruszył się za obelgę, a zerknął na niego z niekrytą obawą.
        Nikt nie lubił walczyć z leworęcznymi. Normalnie dwóch szermierzy było niczym elementy tej samej układanki. Byli komplementarni do siebie jak lustrzane odbicia. Z leworęcznym kompanem wszystko było na opak, bloki szły pod złym kątem, wykrok nagle przypadał na niewłaściwą nogę. Wszystko stawało się trudniejsze, szczególnie jeśli to leworęczny był bardziej doświadczony.
Zdążyli pokonać pół placu i już nikt, nawet Roland nie miał wątpliwości kto zaczął dominować w walce. Bękart ratował się jak mógł, ale w końcu postawił jeden fałszywy krok, potknął się nie dotrzymując Lucienowi tempa, ten to wykorzystał. Półobrotem znalazł się za Saide wpierw blokując jego broń, potem tnąc przez więzadła pod kolanem. Młodzieniec padł do półuklęku z bolesnym grymasem na twarzy, ale dzielnie ustawił ponowną zastawę, używając zarówno rapiera jak i noża. Jednak to był już koniec.
Lucien przebił się przez obronę i przewrócił go jak drapieżnik skaczący na upatrzoną ofiarę, stopą przyciskając do ziemi zdrowy bark Rolanda, blokując mu użycie noża. Pod drugim ramieniem narastała szkarłatna kałuża, a rapier leżał przy bezwładnej ręce. Sztych Lucien opierał pierś bękarta, tuż nad jego sercem.
        - Oby cię piekło pochłonęło! - wysyczał młodzieniec, ale nie mógł uczynić nic ponad bezsilnym szarpnięciem się pod ciężarem zwycięzcy.
        - Nie wybieram się tam - odezwał się Lucien, chłodnym głosem i z obojętną twarzą. Wokół zapadła grobowa cisza, sprawiając, że nawet oddech Rolanda wydawał się wyjątkowo głośny, a słowa Asmodeusa niemal wybrzmiały echem.
Zaraz potem klinga zagłębiła się w klatce piersiowej pokonanego. Bękart zdążył jeszcze warknąć zanim rozsypał się w proch.
Wszyscy byli w szoku, i raczej nikt nie wiwatował, gdy Lucien prostował się, jednocześnie ledwie zauważalnym ruchem zabierając z ziemi nóż. Rzucił na ostrze szybkie zaklęcie ukrywające nim zatknął go za pas spodni. Nawet nie zadawał sobie trudu by się żegnać z gospodarzami.
        - Skoro gość honorowy ulotnił się przed czasem, i sobie pozwolę się oddalić - rzucił ozięble z oschłym ukłonem w stronę tłumu. Pochwa zaraz zjawiła się w prawej ręce demona, który najpierw wytarł klingę o własny rękaw, dopiero potem schował ją starannie, schodząc na skraj placu tak jak wszedł, wolnym krokiem z rapierem w ręku w stronę gdzie wypatrzył Rakel.
Materiał koszuli zakrywał rany opadając luźno. Czerń połyskiwała sama z siebie więc i mokre plamy z krwi były trudno dostrzegalne. Nikomu w głowie nawet nie było przyglądać się demonowi, który jak zawsze arogancki opuszczał pole, gdy po wyzywającym została rozmazana plama krwi i resztki rozwiewanego pyłu. A Lucien nie zamierzał pokazać, że wcale nie miał się najlepiej. Rany nie były aż tak poważne, ale wręcz czuł jakby wraz z krwią tracił siły życiowe, winę szybko przypisał zakrzywionemu ostrzu, co było powodem zabrania noża.
        Wyciągnął dłoń do Rakel, nie przyglądając się zbyt dokładnie brunetce ani jej reakcji na takie zakończenie. Najważniejsze, że była bezpieczna, a on chciał oddalić się z przyjęcia nim ktoś zorientowałby się jakie szkody tak naprawdę wyrządził Saide.
Goście oszołomieni pogardliwym zachowaniem i końcem, który początkowo zapowiadał się inaczej, nawet nie myśleli zatrzymywać Asmodeusa. Ten objął dziewczynę i zniknął, jak czynił wcześniej wielokrotnie.

        Znaleźli się w sypialni. Kot leżał rozciągnięty na plecach na pościeli. Łapki miał podłożone pod głowę, jedna tylna dyndała na drugiej w rytm bujającego się ogona. Wtem zeskoczył z łóżka wystraszony, nagłym zjawieniem się prawowitych lokatorów. Jednak całe szczęście nikt nie zauważył gdzie leżał. No i nie był potrzebny dziewczynie, jakże mogło być inaczej. Tylko nie spodobał mu się zapach krwi towarzyszący demonowi. Posoki i czegoś jeszcze, czego nie potrafił określić.
        Lucien odgarnął kosmyk z twarzy stojącej przy nim Czarnulki z zamysłem by powiedzieć, że już wszystko w porządku, ale po pierwsze brzmiało to źle, z której strony nie spojrzeć. A po drugie dostrzegł czerwony ślad na policzku, który zostawił, co sprawiło, że odsunął się od dziewczyny. Krew Saide czy własna bo rękaw wreszcie nie wytrzymał, gąbką w końcu nie był. Raczej własna.
        - Wybacz - cofnął się o krok czy dwa.
        - Doprowadzę się do porządku i możemy stąd uciekać - odezwał się cicho, odwracając się w stronę łazienki, po drodze korzystając z pomocy futryny, którą również ubarwił.
        Ściągając koszulę usiadł na krawędzi wanny i odkręcił wodę. Rany wyglądały nie przesadzając, paskudnie. Jedno cięcie niemal od kręgosłupa, ciągnęło się nad biodrem, drugie wzdłuż pełnej długości przedramienia i wciąż krwawiły, chociaż już nie powinny, a przynajmniej nie tak mocno. Szkarłatne rozmazane smugi ginęły za paskiem, a spodnie również nasiąkły, nieprzyjemnie klejąc się do ciała. Przed iście makabryczną prezencją ratował go tylko czarny kolor. Czerń zawsze uważał za najbardziej sprzyjającą barwę, a ta i tym razem nie zawiodła. Zwinął koszulę w kłąb, nic jej już nie mogło zaszkodzić, i łokciem przycisnął zwitek do rany na boku. W tym czasie rękę włożył pod wodę, żeby oczyścić cięcie i chociaż trochę zacząć opanowywać sytuację. Palugh tymczasem podążył za demonem i teraz zawisł na krawędzi wanny.
        - Panie… to nie pachnie dobrze - odezwał się niepewnie, odruchowo używając wspólnego skoro Rakel była w pobliżu.
        - Naprawdę? - mruknął Lucien.
        - Napra… a sarkazm - kot powstrzymał się od kolejnej wpadki.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Znowu to samo. Rozproszyła się. A właściwie w pełni skupiła na walczących i może nie zapomniała zupełnie o tym, gdzie i wokół kogo się znajduje, ale wyraźnie nie upilnowała języka. Dopiero rozbawiony komentarz Gadriela na jej słowa trącił ostrzegawczo jakąś strunę w jej głowie, ale nie zdążyła nawet na niego spojrzeć, gdy poczuła mocny uścisk na nadgarstku.
        Ciche syknięcie bólu wyrwało jej się właściwie z zaskoczenia, niż z faktycznej krzywdy, gdy Sheitan ostro szarpnął ją w swoją stronę, jednocześnie wykrzywiając rękę dziewczyny do tyłu i przyciskając nią Rakel do siebie. Zacisnęła usta, by znów mu nie odpyskować, ale los jej świadkiem, że ją kusiło. Niestety, chociaż nie pierwszy raz mężczyzna nią szarpnął, tym razem nie mogła pozwolić sobie na krzyk czy kopnięcie napastnika tam, gdzie zaboli go najbardziej. Niespecjalnie miała też gdzie, ani jak uciec. Tym razem dała się przestraszyć, gdy palce demona zacisnęły się delikatnie, ale stanowczo na jej szyi, a jadowicie zielone oczy łypnęły na nią z bliska.
- Puść mnie – mruknęła tylko, starając się, by głos jej nie zadrżał, gdy odpowiedź Sheitana musnęła ją po policzku.
        I puścił, ale nie na jej życzenie. Unieruchomiona, widziała, jak przenosi wzrok na coś (kogoś?) za jej plecami i momentalnie luzuje uchwyt, z czego natychmiast skorzystała, wycofując się w stronę Gadriela. Ten wcale nie zdawał jej się przyjaźniejszy, ale nie był też jawnie wrogi, więc z dwojga złego wolała już stanąć przy jego boku, nawet ignorując szyderczy śmiech. Bardziej interesowało ją, co wydarzyło się w międzyczasie między walczącymi, a instynkt podpowiadał jej, że nic dobrego.
        Pierwszy raz musiała się postarać, by nie okazać przejęcia. Lucien znów otrzymał zdradziecki cios, tym razem dość poetycko – w plecy. Rakel nie potrzebowała wiele, by po kolejnych słowach Gadriela powiązać fakty i zrozumieć, że to przez nią się rozproszył. Ten demon sprawiał, że przechodziły ją ciarki, a towarzystwo jego i Sheitana mierziło coraz bardziej. Wzrok ufiksowała na walczących, by nie zdradzić się wrogim (a może zlęknionym?) spojrzeniem, gdy słyszała, jak Gadriela najwyraźniej bawi fakt, że wykorzystując ją, można wytrącić Luciena z równowagi. Sprawić, że krzyknie? Jakby była nakręcaną zabaweczką. Gorzej właściwie. Jak wyrywanie pająkowi nóżek, by zobaczyć czy mimo jednej czy dwóch brakujących, dalej będzie chodził.
Ale przecież tego się Lucien właśnie obawiał, dlatego nie chciał, by tu była. I miał rację. Tylko jak mogłoby jej nie być? Po prostu musiała zawrzeć buzię. Nigdy wcześniej nie musiała płacić za swój niewyparzony język, ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Szkoda tylko, że on płacił jeszcze wyższą cenę.
        Nagle jednak coś się zmieniło. Nie wszyscy dostrzegli subtelną różnicę, że to nie Roland po raz kolejny atakuje przegrywającego szlachcica, ale to ten zmierza w jego stronę płynnym krokiem. Rakel zaś odetchnęła cicho, widząc jak Lucien przerzuca broń do drugiej ręki, wiążąc to ze znajomym widokiem i nadzieją na zwrot w walce.
Nie wiedziała, że Gadriel to zobaczył. Słyszała tylko, jak wcześniej na głos zdradza swoje zaskoczenie, najwyraźniej nieświadomy tej umiejętności brata. Tylko on i mniejsza część „widowni” zdała sobie sprawę z nagłej zmiany sił w pojedynku, który miał skończyć się, zanim pozostali zorientują się, co właściwie zaszło.
        Zebrani na dworze goście ocknęli się dopiero, gdy dopiero co usynowiony bękart leżał na ziemi, przygnieciony butem najstarszego z synów d’Notte, a koszula na jego piersi uginała się punktowo pod ciężarem szpicu rapiera. W ciszy, jaka zapadła, było słychać każde słowo i oddech. Rakel jednak nawet nie spoglądała w stronę Sheitana, nie liczyła na tłumaczenie. Nie miała też zamiaru odwracać wzroku.
Mrugnęła tylko, gdy ostrze zagłębiło się nieznacznie, dopiero później otwierając szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła, jak ciało przegranego obraca się w proch. TO się z nimi dzieje, gdy umierają?! Spojrzała na Luciena. Nie było sensu się zastanawiać, czy miał zamiar w ogóle ją uprzedzić. Nie zrobił tego, tyle w temacie. Gdyby się tak cholernie nie cieszyła, że żyje, to chyba by go zatłukła teraz. Chociaż nie. Nadal była zła. I ulżyło jej. I się denerwowała. I miała wrażenie, że zaraz wybuchnie wszystkimi emocjami, które podczas walki uwięzione były gdzieś głęboko w niej; tak, że nawet o nich nie wiedziała.
        Mimo tego wszystkiego jednak, gdy tylko Lucien wyciągnął rękę w jej stronę, podeszła do niego, nawet się nie oglądając na Sheitana i Gadriela. Kilkoma krokami pokonała dzielący ich dystans i pozwoliła się objąć, przymykając oczy.
Tym razem pachniał krwią.

        Może to szok, ale może jednak kobieca intuicja. Rakel spojrzała czujniej na Luciena, gdy tylko znaleźli się w jego komnatach. Miała wrażenie, że to on bardziej opierał się na niej, niż przytulał ją do siebie. Przyglądała mu się z pytaniem w oczach, ale on tylko milczał, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. Później przeprosił i cofnął się o krok. Udało jej się tylko pokręcić przecząco głową, opuszczoną w poczuciu winy. Poderwała ją dopiero słysząc kolejne słowa Luciena i obserwowała, jak zatacza się do łazienki. Otworzyła usta do pytania, ale znów nic nie powiedziała, skołowana. W końcu pokręciła tylko głową i, szeleszcząc suknią, bezczelnie weszła za nim do łazienki.
        No dobra, zatrzymała się na progu, obserwując demona i zaciskając usta na widok głębokich ran wyłaniających się spod ściąganej koszuli. Na kota tylko rzuciła bystrym spojrzeniem, ale jeszcze się nie odzywała. Dopiero po chwili zebrała się na odwagę i weszła do środka, w milczeniu kręcąc się po łazience. Zabrała dwie myjki i kilka ręczników. Były białe, ale chyba stać go na kupienie nowych, jak te zakrwawi.
- Cath, możesz przynieść nam opatrunki, proszę? – zwróciła się do kota, stając przy Lucienie. Czarny koci łepek wychylił się zza demona ze zdziwionym wyrazem pyszczka.
- Jakie opatrunki? – zapytał, szczerze nie rozumiejąc.
- Jakiekolwiek… - odpowiedziała dziewczyna, spoglądając znacząco na domownika, którego ślepia ze skonsternowanego wyrazu nabrały nagle przebłysku zrozumienia.
- Aaa….ach tak, te opatrunki, no jasne, już mnie nie ma – mruknął i zniknął, pozostawiając po sobie chwilową ciszę.
        Rakel poruszyła się i usiadła za Lucienem. Ostrożnie rozplątała długie czarne włosy, które jak zawsze, jeśli nie opadały swobodnie na plecy i ramiona demona, zwinięte były w jakiś dziwny kłąb, z którego więcej pasm wypadało, nim w nim niknęło. Kilkoma sprawnymi ruchami przeczesała palcami czarne włosy i związała je na nowo w luźny warkocz, który mogła przełożyć mężczyźnie przez ramię, by kosmyki nie wpadały do rany. Później zamoczyła ręcznik w wodzie i ostrożnie przykładała go wokół szramy na plecach, do której demon by nie sięgnął.

- Nie wiedziałam, że ty też masz taką obrączkę – zaczęła nagle i pewnie niespodziewanie dla Luciena.
        Mężczyzna miał dziwny nawyk noszenia koszuli rozpiętej do połowy, z czym zdążyła się już jako tako oswoić. Dopiero teraz jednak dostrzegła, że na łańcuszku na jego szyi połyskuje czernią identyczna obrączka, jak ta, którą ona miała na palcu. Teraz wyjaśniły się nagle wszelkie uwagi o tym, że będzie wiedział, jeśli coś jej zagrozi, oraz że będzie mogła go przywołać, jeśli by go potrzebowała. Tak samo, jak domyśliła się, że wyczuł jej niepokój, gdy Sheitan nią szarpnął, prawdopodobnie w ten sposób zarabiając tę właśnie ranę.
- Co miał na myśli Palugh mówiąc, że krew dziwnie pachnie? – zapytała w końcu, wracając do tematu, którego nie sposób było uniknąć. – To ostrze było zatrute? Możesz to stwierdzić?
        Z jej głosu przebijało zmartwienie, ale też była dziwnie spokojna, wzdychając tylko co jakiś czas, jakby w ten sposób radziła sobie z gromadzącymi się emocjami.
- Powinieneś najpierw wydobrzeć. Nie jesteś w stanie nawet wsiąść na konia – wytknęła mu bezlitośnie, jeśli tylko mogło to pomóc sprawie. – Już po pojedynku. Mówiłeś, że do twojego pokoju nikt nie wchodzi. Więc zostaniemy tu tak długo, aż ci się nie polepszy, w porządku? - Dopiero przy ostatnich słowach, ostrożnie dotknęła ramienia demona, by obrócił się w jej stronę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zniknął w łazience, wpierw myśląc, że sam z kotem. Dopiero po chwili poczuł obecność Rakel i zobaczył dziewczynę wchodzącą do pomieszczenia.
        - Lepiej nie podchodź, to nie wygląda przyjemnie - szepnął cicho, gdy Rakel przeszła przez łazienkę po ręczniki. Sam w tym czasie strumieniem wody spłukiwał zakrzepłą i świeżą krew z ręki. Ledwie wyjął ramię spod kranu, a nowe strużki szkarłatu znów cierpliwie zaczęły płynąć, ciężkimi kroplami padając na dno wanny.
        - Ubrudzisz się... już cię zabrudziłem - szepnął zrezygnowany, nawet nie podnosząc głowy, znowu próbując spłukać krwawiącą rękę. Rana nie tylko ani myślała się zamknąć, ale brzegi jej wyglądały jakby była zadana rozpalonym żelazem. Co za paradoks, jedno przeczyło drugiemu, ale też nie nastrajało optymistycznie jeśli pomyśleć o "pylistym końcu" nemorian. Dziewczyna w tym czasie rozporządzała domownikiem.
        Czując jej palce we włosach zakręcił kurek i opuścił rękę do wanny. Wyprostował się pod delikatnym dotykiem żeby dziewczynie było wygodniej, by nie musiała się za mocno nachylać. Odetchnął głębiej jak opuszki palców chcąc czy nie, muskały skórę na obojczykach gdy zbierała włosy, na szyi i karku, gdy przeczesywała pasma i splatała w warkocz, by przełożyć go nad zdrowy bok.
Demon o dziwo był wyjątkowo współpracujący. Czuł się żenująco bezbronny. Sama świadomość, że komukolwiek pozwolił zobaczyć się w takim stanie była przerażająca i jednocześnie dziwnie przyjemna. Nawet podparł dłoń na kolanie przeciwstawnej nogi, żeby odsłonić bok, ułatwiając Rakel dostęp do rany, którą się zajęła. Przymknął oczy dając dziewczynie zupełnie wolną rękę. Powieki uniosły się dopiero gdy usłyszał pytanie.
Skinął głową w potwierdzeniu, słowami dodając jedynie sprostowanie.
        - Stare przyzwyczajenie. Nic nie mogę mieć na ręku, wszystko mi przeszkadza - wyjaśnił z lekkim uśmiechem. Cokolwiek między skórą a rękojeścią broni zwyczajnie go irytowało. Swojego czasu niemal codziennie kłócił się o kastowy pierścień, który teoretycznie powinien nosić w widocznym miejscu.
        - Samodzielnie, twoja będzie chroniła umysł, ale nie mogłabyś mnie zawołać - dopowiedział cicho, ponownie zamykając oczy. Nawet światło świec zaczynało go razić, zupełnie jakby przesiedział cały dzień w pełnym słońcu
        - Przy zerwaniu łańcucha, zjawi się na palcu - dokończył, żeby Rakel nie pomyślała, że jego pierścień był inny. Przy drugiej odpowiedzi zwlekał chwilę z uchyleniem powiek.
        - Coś w tym stylu - odparł, sięgając po jeden z ręczników. Ranną ręką sięgnął za pasek. Zawinął nóż w materiał i dopiero pokazał Rakel rękojeść, gdy nie było szans by dotknęła ostrza.
        - Trucizna mi nie szkodzi, po uderzeniu zatrutą osełką zagoiłbym się jak po zwykłej - uśmiechnął się całkiem pogodnie jak na taką okazję.
        - Magia już jak najbardziej. Bliżej nam do magicznych stworzeń zamkniętych w materialnym ciele niż materialnych z duchowym wnętrzem - wytłumaczył zabierając broń.
        - Palugh jest czymś na granicy zwierzęcia i demona, więc w dużej mierze kieruje się nosem. Umie wyczuć magię, ale rozpoznaje ją po dźwiękach jak każdy inny - dokończył. Zaraz potem prychnął cichym śmiechem.
        - I kto teraz jest niańką. Łatwo krytykować prawda? - zadrwił, ale nie ze złośliwością a z ciepłym, bezradnym uśmiechem. Nie wyglądał jednak jakby chciał się sprzeczać ze zbrojmistrzynią. Wtedy zjawił się kot ze zwitkami płótna przypominającymi końskie owijki.
        - Nic innego nie znalazłem - podał dziewczynie zawiniątka.

        - Dziękuję za pomoc - odezwał się cicho, wpierw uspokoił dziewczynę, zanim dodał co musiał - Ale teraz muszę udać się do pewnej osoby, bo bez jej pomocy i tak możesz nie mieć z kim wracać - westchnął ciężko. Przyszła pora na dokładniejsze wyjaśnienie problemu.
        - Po broni jak moja, nieletalne obrażenia goją się wolniej ale mimo to leczą się same, nie powinny tak broczyć, ale one ani myślą przestać. Ten nóż obrzydliwie dźwięczy i mam wrażenie, że nie ma znaczenia czy zakuł bym palec czy wyglądał jak teraz, jedynie czas działania byłby inny. Młody kreatywnie podszedł do zagadnienia - dokończył wstając.
        - Dzięki tobie jest lepiej - sama prawda, przynajmniej nie będzie zostawiał za sobą kałuż.
        - Wątpię jednak by te rany zagoiły się bez konkretniejszego wsparcia. Usmarowałem cię - zmienił temat, wierzchem palców dotykając policzka, który wcześniej zabrudził, dopiero potem sięgnął po dłoń dziewczyny. Pocałował jej palce i wyszedł z łazienki.
        - Idź po Sayę, zaopiekujcie się Rakel zanim wrócę - na odchodne przemówił do kota, który czujnie zmrużył oczy na ukrytą w głosie sugestię, że zadanie “w razie gdyby” wcale nie zostało anulowane. Demon zarzucił koszulę na wstępnie opatrzone ciało, zapiął trzy guziki i zniknął.

        Dobrze mu się zdawało. Używanie magii tylko pogarszało jego stan, albo przyspieszało nieuchronne. Pierwszy krok wykonał by złapać równowagę, wbijając wzrok przed siebie.
Znana samotna chatka czarownicy i kładka wijąca się serpentyną rzucała mu nieme wezwanie. Tego rzeczywiście potrzebował, stąpać na niepewnych nogach po krętym mostku. Niestety nie miał wyjścia. Kilkakrotnie korzystał z pomocy poręczy, która skrzypiała swoje ostrzeżenia, ale bezpiecznie stanął na progu. Zastukał do drzwi i wszedł w ciemne wnętrze.
        - Pozdrowienia - jako pierwszy wypowiedział standardowe powitanie by z cienia wyłoniła się właścicielka chatki.
        - Pozdrowienia. Nosił wilk razy kilka - melodyjnie przypomniała stare przysłowie.
        - I potrzebuje teraz pomocy - odezwał się Lucien opierając się o blat, żeby nie opaść na podłogę, gdy ciemniało mu w oczach. Magia tego miejsca napierała na osłabione ciało co w obecnym stanie ledwie mógł znieść.
        - Wilczej bestii nagle zaczęło zależeć? - zadrwiła z przebiegłym uśmieszkiem i podeszła do demona. Sięgnęła do wiszącego na jego szyi łańcuszka i obróciła w palcach obrączkę. W tym czasie Rakel mogła poczuć się zupełnie jakby czyjaś dłoń pogłaskała ją po włosach.
        - I niech ktoś się kłóci ze słowami, że przeciwności się przyciągają - zamruczała puszczając pierścionek z powrotem na pierś demona.
        - Czy zechcesz mi pomóc? - nie należało pytać czy umiała. To byłby wielki nietakt. To stworzenie pamiętało niejednego smoka i nawet Bella traktowałaby ją z szacunkiem. Kreomagowanie, mikstury i zioła były jej specjalnością. Jeśli istniał jakiś sposób, ona go znała. Niczym nigdy jej nie uraził, chyba. Swoich klientów zawsze traktowała poważnie i z pewnym szacunkiem, więc miał nadzieję, że nie postanowi zrobić mu na złość.
Kobieta przykryła ślepia rzęsami i wyciągnęła dłoń na której Lucien złożył przeklęty karambit. Na moment zapadła cisza, którą przerwała dopiero czarownica, uśmiechając się samymi oczami.
        - Lek za nóż, oraz twoją fatyga. Przybyłeś sam i sam musisz odejść, to będzie równa wymiana - zamruczała, na co skinął głową.
        - Usiądź. - Za demonem pojawiło się krzesło i Lucien opadł na nie z wdzięcznością. Nie wiedział ile później czasu minęło, tu płynął inaczej. Wiedział tylko, że jemu wzrok się coraz bardziej mglił.
        Wiedźma wróciła z fiolką z żółtym proszkiem i woreczkiem suszu.
        - Wpierw zasyp rany. Potem zrób kompres z ziół wcześniej przelanych wrzątkiem.
Lucien skłonił się w podziękowaniu. Pewnych słów nie wolno było wymawiać. Musiał nauczyć tego Czarnulkę, bo chyba o tym jeszcze jej nie wspominał.
W drogę powrotną udał się w duchu pytając poręcz mostka czy mogła by ten raz wytrzymać. Gdy tylko obie nogi stanęły na trawie zniknął z polany, materializując się przy wannie.

        Złapał rękoma za rant, ale nawet to nie uchroniło go przed bolesnym zakończeniem w postaci upadku na kolano. Podciągnął się w górę, znowu przysiadając na brzegu. Postawił fiolkę i woreczek na szafce obok. Guziki rozpinał już tylko jedną ręką. Druga coraz mniej słuchała, szczególnie przy precyzyjnych czynnościach. Zdjęcie koszuli również nie było prostą sprawą. Tak jak ściąganie prowizorycznych opatrunków, które zdążyły jednocześnie nasiąknąć i przykleić się do ran nie należało do przyjemności. Brzegi cięć wyglądały jeszcze gorzej. Zaczerniły się i zaczęły wypuszczać czarne smużki niczym sieć drobnych korzonków w głąb zdrowej skóry.
        - Zaparz zioła na okład - podał kotu zawiniątko z suszem.
        - Ranę trzeba zasypać - odezwał się słabym głosem. Podniósł ramię nad wannę i wąskim strumykiem przesypał cięcie na ręce. Okaleczenie zaczęło się pienić, syczeć i strzelać rdzawymi bąblami, aż w końcu przyschło zupełnie tamując krwawienie.
Spojrzał na Rakel przepraszająco, nim nachylił się nad wanną, obiema rękoma opierając się o przeciwległy rant, żeby odsłonić rozcięty bok.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Naruszanie czyjejś prywatności zupełnie nie było w jej stylu, wręcz przeciwnie. Rakel nigdy nie wtrącała się w nieswoje sprawy, szanowała cudzą przestrzeń osobistą i tajemnice, jeśli już ktoś zdecydował się sam jej zwierzyć. Wchodzenie więc komuś do łazienki było zupełnym precedensem, ale też rany, jakich doznał Lucien podczas pojedynku zdawały się wystarczającym argumentem za porzuceniem dotychczasowych zwyczajów. Zawahała się jednak w pół kroku, słysząc jego słowa, gotowa do natychmiastowego opuszczenia pomieszczenia, jeśli nie będzie tu mile widziana. Swojej troski nie miała zamiaru udowadniać na siłę, a ostatnie czego chciała to się narzucać. Gdy jednak dokończone zdanie dotyczyło wyłącznie troski o nią, zignorowała je, jednocześnie uznając za przyzwolenie.
        - Walka też nie wyglądała przyjemnie, chociaż wcześniej lubiłam patrzeć, jak trenujesz – powiedziała powoli i chyba nieśmiało, gdy druga część zdania wyrwała jej się nieco nieplanowanie.
        Zajęła się więc tym, co mogła zrobić, by chociaż trochę pomóc demonowi. Słysząc wzmiankę o ubrudzeniu się, podniosła na niego spojrzenie, jakby nie dowierzała własnym uszom, ale nie zakpiła, pozostawiając tą wypowiedź Luciena bez komentarza. Spojrzała tylko ukradkiem w lustro, by zrozumieć, co miał na myśli, a widząc czerwoną smugę na policzku, otarła ją odruchowo i bezskutecznie ramieniem. Nie przywiązywała jednak do tego większej wagi, kierując się w stronę rannego bruneta.
Przysiadła koło niego, gdy tylko kot się ewakuował, kładąc sobie ręczniki na kolanach. Suknia wciąż szeleściła, a dźwięk ten, chociaż przyjemny dla uszu i kojarzący się w jakiś naturalny sposób z kobiecością, teraz zdawał się nie na miejscu, przynajmniej dla Rakel. Było to dla niej, jak przebranie. Pierwsze przyjęcie, na którym była, ładnie ubrana, skończyło się pojedynkiem, w którym jeden z walczących zamienił się w pył i został rozwiany przez wiatr, a zwycięzca został ciężko ranny i teraz posępnie siedział koło niej. To wszystko było zupełnie nierealne. Jakby parodia potencjalnych przygód.
        O dziwo ukojenie znalazła w banalnej czynności, na którą pozwoliła sobie dość odważnie, jednak nie doczekała się protestu ze strony Luciena, a wręcz przeciwnie. Wyprostował się, pomagając jej zgarnąć rozsypane w nieładzie włosy, które niespiesznie przeczesywała palcami, na bieżąco rozplątując je i zagarniając do jednej dłoni, by później sprawnie podzielić na trzy pasma i spleść na nowo. Luźny warkocz przełożyła już przez ramię demona i, nie skarcona do tej pory, powoli zaczęła oczyszczać ranę.
Zagadnięty demon wyjątkowo odpowiedział ze spokojem, a Rakel bardziej usłyszała, że się uśmiechnął, niż to zobaczyła. Odwzajemniła grymas, równie niewidoczny dla Luciena.
- Też tak do tej pory miałam, wciąż się do niej przyzwyczajam – powiedziała, zerkając na błyszczącą niewinnie obrączkę. Przez moment też miała myśl, by zawiesić ją sobie na łańcuszku na szyi, ale w tej chwili żadnego nie miała, a nie chciała też rezygnować z żurawi. Jeśli z czasem naprawdę biżuteria będzie jej wadziła, wtedy zawsze może ją na coś napleść.
        Zaprzestała czynności, gdy Lucien się poruszył. Cofnęła się nieznacznie, obserwując jak wyciąga sztylet zza pasa.
- Zabrałeś go! – szepnęła, próbując dostrzec ostrze, ale demon skutecznie pozawijał je w ręczniki. Dla kogoś o jej profesji, taki sztylet to nie lada gratka. Nie spotkała jeszcze w swojej karierze aż tak wykrzywionej końcówki ostrza; to przypominało już niemal hak, zamiast sztyletu.
- Jest zaklęty – powiedziała, rozumiejąc i skupiła się bardziej na broni, jak kiedyś wsłuchiwała się w kolczyk Luciena. Jednak o ile z tamtego płynęła jakaś głęboka, ale dość przyjemna melodia, teraz Rakel skrzywiła się, słysząc jęki i zawodzenie, niemal wwiercające się w głowę. Najwyraźniej każda magia brzmi inaczej.
Nie pytała jednak teraz o to, to nie był dobry moment. Zadarła jednak gwałtownie spojrzenie, słysząc śmiech, a na słowa Luciena prychnęła niby urażona.
- Nie zaczynaj nawet – mruknęła ostrzegawczo, ale kąciki jej ust uniosły się lekko.
        I tak gorzko rozbawionych zastał ich Palugh, spoglądając ze zdziwieniem, ale uczynnie podając dziewczynie opatrunki. Skorzystała z połowy, pewna, że będzie trzeba je zmienić, i pozwalając Lucienowi samemu owinąć sobie przedramię, podczas gdy ona przyłożyła ostrożnie opatrunki do rany na plecach i biodrze. By je utrzymać na miejscu musiała owinąć bandażem połowę torsu demona, co na szczęście znosił ze spokojem, podczas gdy ona wciąż miotała się między troską a skrępowaniem.
- Beznadziejna ze mnie pierwsza pomoc – mruknęła w odpowiedzi na podziękowania i chciała już dodać, że przynajmniej nie będzie z niego aż tak się lało, gdy usłyszała dalsze słowa Luciena.
- Jasne… - odparła odruchowo, w duchu karcąc się, że od razu go do medyka nie wysłała, ale wszystko to i tak zostało przytłoczone niezbyt zawoalowaną uwagą o powadze ran. O dziwo, brunet postanowił rozwinąć swoją wypowiedź.
- Kreatywnie! – prychnęła, nagle obruszona. Wciąż były ważniejsze rzeczy niż analiza walki na chłodno, ale przez taki ruch, jaki wystosował Saide, cała honorowość pojedynku została spuszczona do kanału, co, gdyby nie okoliczności, spotkałoby się z niezłym wywodem Evans na ten temat.
Skinęła bezwiednie na próbę pocieszenia jej i już uśmiechnęła się kątem ust, gdy Lucien znów przejął się śladem krwi na jej policzku.
- Zaraz i ja doprowadzę się do porządku – obiecała.

        Demon ucałował jej dłoń i zniknął, a Rakel stała jeszcze przez chwilę w miejscu, chłonąc nagłą ciszę i wpatrując się w dół sukni, połyskującej zupełnie bez wyczucia, w której tak głupio się teraz czuła. Chyba jednak trochę chciała ładnie wyglądać i pójść gdzieś z Lucienem, a skończyło się jak zawsze i teraz była tylko zirytowana własną naiwnością i małostkowością. Sukni jej się zachciało, no jeszcze czego!
        Saya pojawiła się w samą porę, by pomóc Rakel wydostać się z tej zbroi, która wyraźnie jej ciążyła, bo dopiero, gdy wszystkie materiały opadły na ziemię, dziewczyna odetchnęła pełną piersią. Umyła tylko twarz i założyła swoje spodnie i koszulkę, podczas gdy pokojówka zabierała stroje i zakrwawioną koszulę Luciena. Później wyszła tak samo cicho, jak się pojawiła.
        Rakel zaś z podkurczoną do siebie nogą przysiadła na jednym z taboretów i samodzielnie już wyciągała wsuwki z koka. Loki jeden po drugim osypywały się na ramiona dziewczyny w jeszcze silniejszych skrętach niż zwykle. I to okazało się wyciszającą czynnością, dopóki Evans nie zamarła w bezruchu, czując jakby ktoś przejechał dłonią po jej głowie. Otworzyła szeroko oczy, odruchowo już chyba przechodząc w tryb zagrożenia, więc gdy Cath wsadził do łazienki łepek z łapkami złożonymi na zamkniętych ślepiach i donośnym „można?”, prawie krzyknęła, przykładając szybko rękę do ust, a później do serca, gdy próbowała się uspokoić. Rany, co za czasy.
- Jestem już ubrana Cath, spokojnie – uśmiechnęła się Rakel, rozbawiona własnym przestrachem i kocur już spokojnie wbiegł do łazienki, wskakując na rant wanny i siadając tam tak, jak kotu zupełnie nie przystoi, czyli ze zwieszonymi tylnymi łapkami, którymi bujał razem z ogonem.
- Gdzie jest ten medyk, do którego udał się Lucien? Gdzieś na zamku? – zapytała dość pewnym tonem, ale zmarszczyła lekko brwi, widząc jak Palugh drapie się za uchem. Gest był bliźniaczo podobny do tego, jak Rand drapał się po głowie, mierzwiąc włosy, gdy na szybko wymyślał jakąś wymówkę, gdy narozrabiał.
- Niee… i to tak nie do końca medyk – powiedział demon, a dziewczyna przerwała czynność, wbijając w kota znaczące spojrzenie.
- Ale pomoże mu? – zapytała, chcąc Catha pogonić, gdy ten najwyraźniej myślał, czy może zdradzić dziewczynie istnienie czarownicy, podczas gdy jej tożsamość medyka czy nie medyka zupełnie nie interesowała. Najważniejszy było, czy Lucienowi nic nie będzie. Wtedy zaś machnął łapką, uspokojony.
- Jeśli ktoś ma mu pomóc, to na pewno ona – powiedział pewnym siebie tonem, a twarz Rakel rozluźniła się i dziewczyna skinęła głową.

        Żadne z nich nie spodziewało się nagłego pojawiania się demona i Cath dosłownie spadł z wystraszonym sykiem do wanny, gdy w jej rant uderzyły dłonie Luciena. Rakel zeskoczyła ze stołka, dopadając do znajomego.
- Lucien…? – odezwała się pytająco, ale nie mówiła nic więcej, po krótkiej chwili po prostu pomagając brunetowi wyswobodzić się z koszuli i delikatnie zdjąć opatrunki. To jak zapaskudziły się w tak krótkim czasie nie nastrajało pozytywnie, podobnie jak wygląd ran. Ludzki medyk zbladły śmiertelnie na ich widok, orzekłszy by ranny pożegnał się z rodziną.
        Palugh posłusznie zabrał susz i zniknął, a Rakel przyglądała się w milczeniu, jak nemorianin zasypuje proszkiem ranę na przedramieniu. Wyglądało to paskudnie, ale on nawet się nie skrzywił, a proszek, chociaż przez chwilę bulgotał w połączeniu z krwią, jak jakiś piekielny wywar, po chwili wystygł, zamieniając się w coś na kształt strupa.
- Jasne – odparła na niemą prośbę. Szybko związała włosy w supeł, by nie przeszkadzały i odebrała od Luciena fiolkę, przymierzając się ostrożnie do posypania rany, gdy demon opierał się o wannę.
        Wiedziała już, czego się spodziewać, więc nie spoglądała nawet na twarz znajomego, tylko pochyliła się nad raną, jedną dłoń przykładając poniżej szramy, by nie zmarnować proszku, który by się na niej nie zatrzymał, a drugą powoli osypując lek na ranę. Nie krzywiła się na dźwięki i zapachy wywołane przez działanie medykamentu, skupiona, by nie zmarnować ani grama i w całości zabezpieczyć cięcie.
W międzyczasie powrócił Cath z miseczką pełną zielonej, dla odmiany ładnie pachnącej mazi, którą Rakel ostrożnie posmarowała rany, instruowana przez Luciena, czy wykorzystać całość, czy część zostawić na zmianę opatrunku. Rozluźniła się widocznie, gdy czuła już pod palcami, że skóra wokół rany nie jest już tak gorąca; to dobry znak. Skrupulatnie obłożyła wszystkie cięcia i zabezpieczyła je opatrunkami, na nowo bandażując rękę i tors mężczyzny.
- Teraz do łóżka – mruknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu, wzdychając. Więcej w tym było strachu o rannego niż rozkazu, więc usłuchanie dziewczyny było bardziej dla jej dobra. Umyła ręce i odprowadziła Luciena, obserwując jak się układa i pytając czy coś mu pomóc, przynieść, podać, aż w końcu ucichła, martwiąc się czy nie jest nachalna.
        Później zniknęła jeszcze na moment w łazience, ale wróciła wciąż ubrana, tylko z rozpuszczonymi włosami. Nie czułaby się pewnie w koszuli nocnej, zarówno przez obecność Luciena, jak i pewien brak pewności siebie tutaj. Niby wiedziała, że nic im tu nie grozi, ale lepiej było jej na myśl, że w razie czego wystarczy, że się zerwie i złapie za miecz, zwłaszcza, że demon był w tej chwili ranny. Poza tym ubranie miała czyste i pachnące, więc usprawiedliwiona wspięła się boso na łóżko i położyła koło Luciena, darując sobie pozostawanie po drugiej stronie wielkiego materaca.
Leżała na boku, podkładając jedną dłoń pod głowę, by nie zapaść się w wielkiej poduszce, a móc spoglądać na bruneta. Oczywiście tylko, gdy on nie patrzył na nią, bo przyłapana uśmiechała się przepraszająco i spuszczała wzrok.
- Obudź mnie, gdybyś czegoś potrzebował, a ja bym zasnęła – powiedziała w końcu, czując jak otaczająca ją cisza, przerywana tylko oddechami, razem z pachnącą pościelą i miękkim materacem układają ją do snu. – Mówię poważnie – mruknęła już surowiej, chociaż zaspany dziewczęcy głos, tłumiony lekko przez pościel, nie brzmiał zbyt groźnie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        O dziwo Rakel nie wydawała się mocno zszokowana, przynajmniej nie jakoś wyjątkowo, jak można by przypuszczać po stresie jaki niósł jej pojedynek. Uzasadnienie brunetki było logiczne, chociaż demona nieco zaskoczyła wzmianka o treningu. Kąt ust uniósł się mimowolnie, szczególnie, że dziewczyna chyba nie zupełnie od początku chciała podzielić się tym wyznaniem.
Same obrażenia niepokoiły go bardziej niż chciał przyznać. Próbował je opanować na znane sposoby ale bez skutku. Ale mimo wszystko nie wyrzucał i nie przeganiał niezaplanowanego widza. Pozory, które na siłę utrzymywał przy otoczeniu, przy Rakel zdawały się nie mieć znaczenia. Próbował też postawić się w jej sytuacji. Skoro tak przejmowała się faktem, że musiał walczyć, to co czuła jak wrócił w takim stanie skoro miało być dobrze. Pod drobne komplikacje to nie podchodziło, więc odesłanie jej mogło tylko niepotrzebnie ją zranić.
        Tymczasem obecność dziewczyny nie tylko stała się wsparciem ale na swój sposób działała kojąco.
Pewnie gdyby okazja była inna, a warunki bardziej sprzyjające, mocniej skupiłby się na przyjemnych doznaniach. Teraz próbował znaleźć rozwiązanie problemu nie obejmujące powolnej dekompozycji na oczach dziewczyny. Mimo to, chociaż zajmował myśli przyziemnymi sprawami doprowadzenie się do stanu używalności, to dotyk był...miły. Niby niewiele, ale to słowo najlepiej chyba oddawało co czuł.
Zamknął oczy zupełnie jakby czynność była namiastką pieszczoty, a nie kwestią praktyczną. I dziwić się, że umbris się łasił. Może nawet gdyby wszystko miało miejsce w trochę innych okolicznościach, opadłby dziewczynie na kolana, by przedłużyć przyjemną chwilę uniemożliwiając jej wycofanie się.
        I chociaż z tyłu głowy wciąż plątał mu się niepokój związany z tak częstym odsłanianiem swoich słabych stron, pozwolił brunetce robić swoje. Nie tłumaczył, że w zasadzie patrząc po ręce, to mycie i starania nie miały sensu, zwyczajnie mogła go obandażować, albo dać świeżą koszulę by nie wyglądał tak żałośnie i puścić w świat w poszukiwaniu prawdziwego lekarstwa.
Tłumaczenie byłoby trudne i z jakiegoś powodu wydawało się niewdzięczne. Była jedyną osobą, której zależało… I nawet fakt, że rany dokuczały, chociaż skóra była przeczulona, dotyk Rakel nie niósł bólu. Tym chętniej zamykał zmęczone oczy, częściowo też ułatwiając sytuację dość niezręczną nawet dla niego.
        Na wzmianki o nożu dwukrotnie skinął głową w potwierdzeniach. Ale mimo zainteresowania dziewczyny nie uwalniał ostrza z ręcznika, było zbyt żądne krwi w dosłownym znaczeniu, by ryzykować.
W końcu, gdy był wyczyszczony i zaopiekowany, należało wyjaśnić detale. Obruszenie dziewczyny nie udzieliło się nemorianinowi, który podchodził do zagadnienia czysto praktycznie.
        - Chciał się upewnić, że osiągnie cel. Dobrze wszystko zaplanował - odparł wyjątkowo spokojnie - Ale dlatego przyda mi się nóż. Szybciej i skuteczniej można znaleźć kontr-zaklęcie mając artefakt niż oceniając skutki - nie dodawał już, że aż tyle czasu nie miał by eksperymentować.

        Zniknął z komnaty, a wracając pojął ogrom ceny jaką zapłacił wiedźmie. Stracił tyle sił życiowych, że nawet oddychanie wydawało się problemem. W połączeniu z magicznym nożem kuracja wyszła dość kosztownie, z drugiej jednak strony jaką cenę miało życie.
Rakel sama pomogła uwolnić mu się z ubrania, oszczędzając mu uwłaczającego proszenia o pomoc, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Podobnie rzecz się miała z bandażami.
        O pomoc z leczeniem już poprosił, chociaż dość specyficznie. Czy chciałby czy nie, w tej kwestii był zupełnie bezradny i zdany na jej łaskę. O ile zasłonić czymś ranę byłby w stanie, o tyle starannie zaaplikować lek już nie.
Wpierw jednak sam spróbował zasypki na rannej ręce aby poznać efekt, jednocześnie próbując możliwie ułatwić życie brunetce, by nie skakała w nieznane, a wiedziała z czym będzie miała do czynienia.
Jeżeli sądził, że rany bolały, to tylko dlatego, że jeszcze nie leczył ich za pomocą magicznego specyfiku od Czarownicy znad rzeki. Bolało jakby same ognie piekielne pełgały mu po ciele. Nie zdziwiłby się, gdyby wiedźma jakimś cudem ich właściwości dodała do proszku, nawet jeśli nie byłoby to konieczne. Takie stworzenia miały dziwne poczucie humoru. Ubrał twarz w obojętny wyraz i skupił się na spokojnym oddychaniu. Ręka to był drobiazg.
Podał Czarnulce fiolkę i zamknął oczy. Wstrzymał wdech gdy Rakel posypywała cięcie na plecach i boku. Nawet nie miał jak zacisnąć palców na rancie wanny, gdy jedna ręka niemal bezwładnie się o niego podpierała, bardziej z zasady niż skutecznego działania, a druga utrzymywała cały ciężar ciała, co w obecnym stanie było nie lada wyzwaniem.
        Ciepły okład dla odmiany przynosił ulgę, albo zwyczajnie tracił czucie, nieistotne, ważne, że własne ciało przestawało być trudnym do zniesienia ciężarem. Utrzymać kamienną twarz potrafił głównie dzięki dekadom ukrywania swoich emocji, troska dziewczyny tylko mu pomagała. Nie chciał by dodatkowo cierpiała, że przysporzyła mu bólu.

        Czarnulka nawet do łóżka go nie tylko wygoniła ale i odprowadziła, i chociaż dosłownie ledwo stał, coraz bardziej chciało mu się śmiać. Usiadł ciężko na brzegu materaca i nie wytrzymując kolejnego wariantu pytania czy aby nie mogła mu jeszcze pomóc spojrzał na nią przenikliwie, chociaż gdzieś w tle plątały się psotne błyski.
        - Rakel, bardzo mi pomogłaś - zaczął szczerze i poważnie. Ile by dziewczyna nie wątpiła, tak było.
        - Więcej niż bym kiedykolwiek oczekiwał i znacznie więcej niż śmiałbym prosić. Jeżeli jednak magiczne mikstury nie pomogą, to następna rzecz jaką będziesz mogła zrobić, to wziąć od Sayi zmiotkę i szufelkę - wybuchł bezczelnym śmiechem, tłumionym głównie przez bolący go bok.
        W sumie mogłaby pomóc zdjąć buty, zaśmiał się jeszcze do własnych myśli, bo czynność wcale nie była tak prosta jak by się zdawała, gdy ręka i przeciwny jej bok niemal wyły przy każdym ruchu. Jak ściągnąć oficerki nie napinając obolałych miejsc, nawet rozważał, czy nie wezwać kota, ale ostatecznie był dzielny i sobie poradził.
        Z siadu dosłownie opadł na materac, niechętnie wciągając nogi za sobą. I tak go wszystko bolało, więc nawet nie przewracał się na bok żeby poszukać mniej tkliwych miejsc. Czekał w bezruchu aż ogarnie go tępe odrętwienie.
Co jakiś czas przymykał oczy, ale stopniowo czas gdy były otwarte zamieniał się długością trwania z momentami gdy powieki opadały.         Słabość ani myślała ustąpić, wręcz odwrotnie. Tylko, że leczenie potrzebowało sił tak samo jak każde inne zaklęcie. Nie mogło czerpać energii znikąd, czymś musiało się karmić, brało więc siły z ciała. Pozostawało zdać się na los.
Gdy dziewczyna dołączyła do niego, tylko przechylił głowę na bok, żeby móc na nią spoglądać, ale powieki ciążyły mu coraz bardziej.
        - Zawsze jesteś śliczna, nie tylko w sukni - odezwał się cicho, gdy rzęsy ponownie zaczynały opadać na źrenice demona. Wydawało się, że próbował walczyć z sennością, ale oczy miał coraz bardziej szkliste i nieprzytomne, jak osoba, która zażyła wyjątkowo silne zioła nasenne.
        Z głuchej ciemności wyrwało go kolejne pytanie, czy może powinien uznać nakaz, wymawiany równie śpiącym głosem jak on był. Uchylił oczy do połowy. Więcej nie dał rady i z ciężkim westchnieniem przekręcił się na bok, znajdując się bliżej dziewczyny. Głowę ułożył pod brodą Rakel twarz chowając w jej szyi, jednocześnie ręką nakrywając dziewczynę i przyciągając ją bliżej.
        - Jest jedna rzecz jaką możesz dla mnie zrobić... Jak już wywróciłaś mi życie do góry nogami, nie porzucaj mnie potem… - wyszeptał sennym, półprzytomnym głosem.
Po raz pierwszy nie był sam. Nawet nie było to właściwe słowo, samotny, było lepsze. Nie czuł się samotny. Otoczony zapachem domu, który nie był pusty i zimny, zasnął głęboko.

        Rano do sypialni zawitał Palugh. Cicho jak koty miały w zwyczaju, tyle że na dwóch łapkach i z tacą ze śniadaniem zaszedł do sypialni. Widząc jednak dość wymowną sytuację, na migi o ile potrafił z zajętymi łapami, przeprosił za przeszkadzanie, spróbował przekazać, że śniadanie zostawi na biurku. Pokój opuścił jeszcze ostrożniej niż wchodził, niemal przerysowując skradanie się na palcach by żaden ze spodeczków czy filiżanka nie stuknęły. Zostawił porcelanę i zniknął. Dobrze, że tylko dziewczyna go zauważyła.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Póki miała zajęcie to nie myślała. A dokładniej - nie analizowała wszystkiego, co się wydarzyło, zamiast tego skupiając się na bieżących problemach i czynnościach, i poświęcając im pełną uwagę. To zawsze się sprawdzało, ratując ją od nadmiernego niepokoju i sprawdziło się teraz, gdy zajmując czymś ręce i myśli, nie wracała wspomnieniami do pojedynku i jego konsekwencji. Zapomniała nawet, że znajduje się na innym planie, wśród nieprzychylnych jej istot, bo największą różnicą od świata, którego znała były w tej chwili bogate pomieszczenia, zamiast zwykłych lub… nieco gorszych. No i demoni kot. Ale i to powoli wkradało się w codzienność Rakel, ratując ją od nieustannego podważania wszystkiego, co do tej pory wiedziała (jak chociażby fakt, że koty nie powinny mówić, czy siedzieć na wannie ze zwieszonymi tylnymi łapami).
        Ciężko ranny Lucien burzył jednak ten przyjęty niemal na siłę porządek. Martwiła się o niego, to oczywiste. Nie spodziewała się, że wyjdzie z pojedynku bez skazy, jednak rany, które na początku tylko ją niepokoiły, ale uznawała je za poważne, okazały się dramatycznie zagrażające życiu demona, czego dowiadywała się stopniowo. Szybko zaczęła podejrzewać bruneta o umyślne dawkowanie jej informacji, ale chociaż na głos by tego nie przyznała, była mu za to wdzięczna. Nie wiedziała, jak zachowałaby się w obliczu takich rewelacji rzuconych od razu w twarz. Lucienowi zaś wystarczyło własne złe samopoczucie, nie potrzebował jeszcze, żeby mu ludzka dziewczyna biegała w panice w około.
        Rakel pomagała więc jak mogła, jednocześnie starając się nie być zbyt nachalną i nie sprawiać niechcący jeszcze więcej cierpienia. I tak nie widziała wcześniej, by Asmodeus okazywał taką słabość, a podejrzewała, że część i tak skrywał, więc ciężko było jej patrzeć na to jak cierpi. Nie chciała go też alarmować swoim skrępowaniem, albo wywoływać takiego poczucia u niego, ale widząc, że ledwo radzi sobie z odpięciem guzików od koszuli, poczuła się usprawiedliwiona, by interweniować. Jeszcze nie tak dawno pytała retorycznie, co może zagrozić kilkusetniemu demonowi i teraz ma odpowiedź. Było nie krakać.
        Poza tym nie dokładała swoją gadaniną i właściwie wszystko robiła w milczeniu, czasem tylko pytając o szczegóły techniczne, by czegoś nie zepsuć, ani nie zmarnować medykamentów. Dopiero opatrzonego osypką i kompresem, zabandażowanego i słaniającego się na nogach, wygnała nieco bardziej stanowczo do łóżka. Szła dwa kroki za nim, jakby sprawdzając, czy nie będzie chciał uciec, ale mężczyzna musiał się wyjątkowo źle czuć, bo w ogóle nie marudził i nie protestował, co zamiast ulgi wywoływało w dziewczynie tylko większe obawy. Dopiero, gdy ładował się na materac, a Rakel już chyba w zapomnieniu trzykrotnie zapytała, czy czegoś nie potrzebuje, albo w czymś mu nie pomóc, odezwał się, spoglądając na nią pierwszy raz od dawna.
        Na początku uśmiechnęła się słabo, ale rozluźniła widocznie z ulgą, ciesząc się przede wszystkim, że nie stanowiła problemów, a jeśli pomogła to już w ogóle wspaniale. Kolejne jego słowa jednak, w połączeniu na dodatek z bezczelnym śmiechem, sprawiły, że Rakel dosłownie odebrało mowę i zdolności motoryczne, gdy zapowietrzona wpatrywała się wielkimi oczami w demona. Mgnienie później brwi zmarszczyły się groźnie, a powieki zmrużyły się na barwnych tęczówkach, rzucających gromy.
- Niech no ci się tylko polepszy, to cię palnę – mruknęła, pochylając się w stronę Luciena i niestety samej musząc tłumić rozbawienie. Też go naszło na czarny humor. Nie wie, że to jest zaraźliwe?
        Fuknęła coś jeszcze na odchodne i zawinęła się do łazienki, a gdy wróciła, brunet leżał już grzecznie w łóżku. Dołączyła do niego już coraz bardziej zmęczona, łagodnie układając się obok, sama nie wiedziała dlaczego. Chciała być blisko, i tyle, nie chciała teraz tego analizować. Leżąc na boku spoglądała na otwierające i przymykające się turkusowe oczy, więc niespodziewany komplement złapał ją zupełnie znienacka. Rakel milczała, wpatrując się zaskoczona w zamknięte znów powieki Luciena, a po chwili poruszyła się lekko i wyciągnęła dłoń spod głowy, by korzystając z osłony głębokiej poduszki, ukryć pojawiający się na ustach uśmiech.
Sheitan powiedział jej dzisiaj wieczorem, że wygląda olśniewająco, za co podziękowała uprzejmie, ale nie było to nic szczerego, ot gadka na podryw. Nie pierwsza zresztą, bo najmłodszy brat Luciena chyba uskuteczniał sobie takie rozrywki tylko dla sportu.
Prawdziwie szczere miłe słowa były wyjątkowo przyjemne, zwłaszcza od kogoś, kto nie szasta nimi na prawo i lewo. I także dla kogoś, dla kogo, jak się okazuje, są zaskakująco cenne.
        Rakel znów przydusiła lekko poduszkę, by spojrzeć na demona, a uśmiech zmienił jej się na lekko rozbawiony (za co oczywiście zaraz się w duchu skarciła), gdy dostrzegła, że Lucien po prostu odpływa. Najwyraźniej leki od tego tajemniczego medyka, chociaż stosowane zewnętrznie, zadziałały poniekąd jak lekki narkotyk, bo demon, zapewniający do tej pory, że spać nie musi wcale, odpływał właśnie słodko do krainy snów. Jednocześnie rozbawiona i zawstydzona dziewczyna uznała jednak, że komplement i tak był chyba trochę szczery, nawet jeśli wypowiedziany niekontrolowanie. Chciała, żeby był.
        Gdy powieki bruneta uchyliły się znowu, ostatni raz powiedziała, by w razie czego ją budził, gdyby czegoś potrzebował. Czuła już, że sama zasypia, więc niewykluczone było, że trzeba by nią i potrząsnąć, żeby się wówczas obudziła, ale wtedy i tak zerwałaby się do pomocy. Nie spodziewała się teraz odpowiedzi, nie wiedziała, czy brunet w ogóle ją słyszy, ale Lucien nagle spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek i przekręcił się na bok.
Rakel przyglądała mu się spokojnie, zupełnie nieświadoma intencji mężczyzny niemal do samego końca. Zwyczajnie przez myśl jej nie przyszło, co on chce zrobić i chyba zakładała wciąż, że w pewnym momencie się cofnie, bo nie drgnęła nawet o włos. Zesztywniała z zaskoczenia i zwyczajnie starała się nie przeszkadzać, gdy Lucien układał sobie twarz przy jej szyi, a ręką przyciągnął ją do siebie. I właśnie dopiero, gdy poczuła jak przesuwa się po pościeli dotarło do niej, że mężczyzna się do niej przytula, co oczywiście sprawy wcale nie ułatwiło.
Jakby tego było mało, po chwili padły słowa. Całkiem długa wypowiedź wręcz, jak na odpływającego w niebyt rannego demona, ale oczywiście kosztem wspólnej mowy.
- Co? – zapytała cicho, bojąc się poruszyć i zerkając tylko kątem oka na demona. – Nie rozumiem… Lucien? – mruczała cicho, ale gdy w końcu uniosła lekko głowę, zobaczyła, że mężczyzna śpi jak zabity.
        Ostrożnie położyła głowę na poduszce, wpatrując się w baldachim nad łóżkiem i bojąc się poruszyć. Szybko przymknęła jednak oczy, czując ciepły oddech na szyi i westchnęła głęboko. Zdecydowanie zbyt przyjemnie. Cholera by to. To tak nie powinno być. Co tu się w ogóle stało? Jak to się stało? Och, normalnie, śmiał się z pijanych ludzi, a sam teraz poskładał się, jak dziecko. Ubawiłaby się niesłychanie, tylko… czemu na niej?... z nią?
Poruszyła się lekko, jakby na próbę, ale objęcie w talii tylko się zacieśniło, a twarz Luciena zagłębiła bardziej pod brodę dziewczyny. W porządku. Zapamiętano. Nie ruszać się.
Rakel westchnęła cicho i przekręciła lekko głowę, opierając brodę na czarnych włosach nemorianina, a ręką obejmując jego ramię (no nie miała, gdzie jej położyć!). Przekonana, że teraz już na pewno nie zaśnie, zagoniona we własnych myślach, z tłukącym się głupio w piersi sercem i nasłuchując miarowego oddechu znajomego (dobre sobie), zasnęła w połowie zdania we własnej głowie.

        Obudziła się na plecach. Kolana zgiętych nóg opierały się bezwładnie o biodro Luciena. Przez noc przytulił ją do siebie tak mocno, że spokojnie opierał się całym przedramieniem na pościeli za bokiem dziewczyny. Głowa przesunęła się na ramię, gdy Rakel opadła policzkiem na czoło demona. Gdyby nie kręcone loki brunetki, ciężko byłoby teraz rozpoznać które włosy są czyje, gdy jedną czarną falą lały się po poduszkach.
Ocknęła się dopiero, gdy próbując się przeciągnąć, nieco jeszcze zaspana, napotkała zewsząd opór, który zdecydowanie nie był jej pościelą. Żadną, gwoli ścisłości. Nagły napływ świadomości niemal szokiem przepędził resztki snu z umysłu i Rakel po chwili spoglądała wielkimi oczami na śpiącego z nią Luciena. Prawie jęknęła. Miała to wczoraj wszystko przemyśleć i mieć na dzisiaj rozwiązanie, a zasnęła, bo jej było wygodnie, no wprost cudownie!
        I tak pierwsze, co zrobiła, to przyłożyła na nowo policzek do jego czoła. Nie wiedziała, czy demony chorują tak, jak ludzie, ale gorączka wydawała jej się w miarę uniwersalnym sygnałem organizmu, że coś jest nie tak. Ale był chłodny, a oddech miał spokojny, więc jej ulżyło.
        Chciałaby sobie rozsądnie wmówić, że jest ranny, wycieńczony i prawdopodobnie srogo naćpany lekami, więc… wyszło, jak wyszło. Powtarzała to sobie nieustannie, to było dobre, logiczne, sensowne wyjaśnienie, prawda nawet zapewne. Sama przecież położyła się obok, to i przez przypadek czy odruchowo mógł się przytulić. Co za różnica, czy ją, czy poduszkę by objął akurat. Normalnie nie śpi przecież. Poza tym, co to za wydarzenie właściwie dla niego, przecież to pewnie nic, ona wyolbrzymia, bo… no właśnie.
        Argumentów miała setki. Łączyły się w racjonalny ciąg przyczynowo – skutkowy i wystarczyło po prostu przyjąć to do wiadomości i przestać zachowywać się, jak naiwna smarkula.
Ale i tak chciała, żeby przytulił się do niej, bo chciał. Bo mu z nią było dobrze. Bo tego potrzebował. Bo… może? ….może mu się podobała?
Prawie prychnęła.
Jasne. Na pewno dokładnie tak jest. Kilkusetletni nemoriański szlachcic stracił dla ciebie głowę, Rakel, na pewno tak. Otumaniające umysł leki na jego śmiertelne rany na pewno nie miały z tym nic wspólnego. Nie no, Nina byłaby dumna. Jak już przestałaby umierać ze śmiechu.
Losie, to żenujące, ogarnij się dziewczyno, bo naprawdę…
        Drgnęła zaskoczona, a serce podskoczyło jej do gardła, gdy zobaczyła pojawiającego się z tacą Palugha. Cudnie, jeszcze tylko jego tu brakowało. Skarciła się zaraz w myślach, widząc że kot niesie na tacy jej śniadanie. Na migi pokazał, że zostawia je na biurku i Rakel tylko skinęła ostrożnie głową w niemym podziękowaniu. Później domownik zniknął, a ona spojrzała na Luciena. Spał głęboko. Dobrze, że czuła jego oddech, bo po tylu nocach, których nie przesypiał, teraz byłaby przekonana że nie żyje i narobiła rabanu.
Nie chciało jej się wychodzić. Nie była głodna, a tu było tak przyjemnie. Poza tym wiedziała, jak musi być. Wymknie się, zje śniadanie, a później wróci, położy się obok i będzie udawała, że zupełnie nic się nie stało. Bo nic się nie stało, tylko ona wyolbrzymia. Co jej się porobiło z głową, naprawdę.
Pozwoliła sobie jeszcze pogłaskać Luciena po głowie, przeciągając czarne pasma włosów między palcami. Z rozbawieniem stwierdziła, że ma dłuższe włosy niż ona. Później ostrożnie podniosła rękę, którą przyciskał ją do pościeli, patrząc czy go nie obudzi i… w tym momencie napotkała spojrzenie turkusowych oczu. W pierwszej chwili zaskoczona, uśmiechnęła się zaraz niepewnie, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- O, cześć - mruknęła i opadła znów na poduszkę, zaniechując ucieczki.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Świadomość tracił powoli i falami, chociaż do samego końca, chyba już odruchowo, próbował walczyć ze słabością. Mimo starań miał jednak coraz więcej luk, aż świat całkowicie odciął się od jaźni demona wraz ze swoimi bodźcami.
Pierwsze co zaczęło do niego docierać z niebytu, to tępy ból. Nie przemożny, ale wystarczająco uciążliwy by przebijać się do wciąż zamglonego umysłu. Pewnie był to dobry znak, w końcu wciąż żył.
Odrętwienie jednak nie opuszczało go tak łatwo jak mógłby oczekiwać. Zwykle wybudzanie się przypominało szybkie kończenie letargu czy drzemki, teraz czuł się jakby próbował wydostać się spod wody gdy otaczała go mroczna toń a do tafli wciąż było tak daleko. Rzeczywistość zdawała się równie odległa, a jednak stopniowo przybywało wrażeń. Chociażby towarzyszące mu ciepło.
Następnym co poczuł był poruszający się świat. Kołdra i łóżko raczej nie powinny się wiercić. Chyba, że Rakel postanowiła poskakać po materacu, w co raczej wątpił. Tym silniej zaczął walczyć z niewspółpracującymi powiekami, które nijak nie chciały pozwolić mu powrócić do pełnej przytomności. Zupełnie jakby został uwięziony we własnym ciele. A może uczucie powstawało ponieważ umysł jeszcze nie był całkiem wybudzony. Niezależnie od przyczyny nie było to miłe poczucie rozleniwienia, gdy odwleka się pobudkę z racji wczesnej pory a raczej prawdziwy niepokój związany z niespotykanym wcześniej stanem.
Uspokoił go dopiero dotyk palców przemykających we włosach. Gdy wraz z nim uświadomił sobie, że wczoraj czuł coś podobnego, przestał tak usilnie miotać się z własną bezmocą. Spokój o dziwo przyspieszył powrót do rzeczywistości. Wydarzenia minionego dnia wciąż supłały się ze sobą, ale wreszcie otoczenie zaczynało docierać do jego umysłu powoli wymiatając otępienie, chociaż wciąż nie wszystko było zrozumiałe. Chwycony za rękę, wybudził się i uniósł powieki.
        Przywitało go spojrzenie barwnych oczu, które znajdowały się... dość blisko. Wpatrywał się chwilę w źrenice dziewczyny mrugając powoli, próbując poukładać w głowie fakty, ale do tej pory bez dostrzegalnego skutku. Uznał, że mogła pomóc odrobina dystansu by pojąć aktualny stan rzeczy. Uniósł się na łokciu i wyprostował drugą rękę, podpierając się nią, żeby lepiej rozłożyć ciężar jeszcze niezbyt pewnego ciała, przez co niemal zawisł nad leżącą dziewczyną. Powiódł oczyma po jej twarzy i sylwetce leżącej mu między ramionami, szukając w głowie wskazówek skąd na Księcia, Rakel wzięła się niemalże w jego objęciach. Pamiętał, że dziewczyna ułożyła się obok, że chyba zostawili zapaloną świeczkę. W pamięci miał jej migotliwe światło odbijające się w lśniących oczach Czarnulki, w które cały czas mógł spoglądać. Przynajmniej dopóki własne udawało mu się utrzymać otwarte. W tej chwili jednak, “obok” wyglądało jakby w międzyczasie ździebełko ewoluowało w trochę odmienny stan. Jak skupiał myśli, resztę pamiętał jak przez mgłę, lub inaczej, wspomnienia składały się z mało spójnych fragmentów gdy jeszcze chwilami powracał do świadomości.
        - Dzień dobry - odpowiedział, na podstawie krótkich i lekko mętnych wspomnień dochodząc do wniosku, że to on się zapomniał i złamał wszelkie zasady dobrego wychowania. Wszystko przez wieczorne wydarzenia. Poczuł się za swobodnie, co wraz z podatnym gruntem słabnącej świadomości skończyło się w taki nie inny sposób.
Całe szczęście Rakel nie wyglądała na bardzo poszkodowaną. Na urażoną też nie, więc może został potraktowany ulgowo z powodu chwilowej ułomności. Przy okazji przypomniał sobie też, że rano ktoś go głaskał po włosach. Snów nigdy nie miewał, więc chyba naprawdę nie była bardzo na niego zła, bo innych osób, które mogły wykorzystać moment gdy spał by go głaskać, chwilowo w pokoju brakowało.
        - Dziękuję, że wczoraj byłaś aż tak dzielna - uśmiechnął się łagodnie pochylając do dziewczyny i pocałował ją w policzek. Odsunął się powoli i ponownie spojrzał uważnie na brunetkę, bardzo niespiesznie orientując się w niezręcznym położeniu obojga.
Westchnął opadając na bok. Zabrał rękę z talii Rakel i przetoczył się na plecy.
        - Wybacz. Mam nadzieję, że mimo niekomfortowej sytuacji udało ci się chociaż trochę wypocząć - odezwał się w zawoalowanej formie próbując przemycić przeprosiny za swoją słabość i wydarzenia minionego dnia.
Przetarł oczy palcami i usiadł z wysiłkiem, pomagając sobie sprawną ręką. Wciąż był niemożliwie słaby, ale w inny sposób. Wtedy czuł, że powoli, stopniowo opadał z sił, teraz czuł się po prostu wyczerpany.

        - Ale mi tęskno do kawy, którą robiłaś - odezwał się cicho, przymykając oczy, przypominając sobie zapach jaki roznosił się wtedy w kuchni i opuścił stopy na ziemię. Po kilku oddechach stanął na chwiejnych nogach a potem nierównym krokiem, od czasu do czasu pomagając sobie ścianami, poszedł do salonu. Musiał uzbroić się w jeszcze trochę cierpliwości. Na zdjęcie opatrunków było chyba jeszcze za wcześnie, na spacerowanie również, coraz bardziej kręciło mu się w głowie. Wziął z półki starą wytartą książkę, żeby czymś umilać sobie bezczynność i oparł się ciężko o regał.
        - Przepraszam, jeszcze chwila minie zanim dam radę nas stąd zabrać - spojrzał przepraszająco na Rakel, po czym równie ostrożnie jak przyszedł, wrócił do łóżka, zanim całkiem by mu pociemniało w oczach i narobiłby kolejnego ambarasu.
        - Chyba naprawdę się starzeję, tak się dać urządzić - zamarudził, wciągając nogi na materac. Ułożył się z bolesnym westchnięciem i otworzył znane stronice.
Chętnie by się wykąpał, zmienił zakrwawione spodnie. A najchętniej to by się stąd zabrał jak najszybciej, ale jako, że dopiero co uniknął rozwiania po swoim niedopatrzeniu, nie kozaczył. Ciało musiało odzyskać utracone zasoby energii, jednocześnie wciąż się lecząc. Na to nie było innej rady jak czas i cierpliwość.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości