Ekradon[Ekradon i okolice] Biała nić przeznaczenia

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

[Ekradon i okolice] Biała nić przeznaczenia

Post autor: Isara »

        Isara czuła na sobie spojrzenia ludzi. Kobieta była pod ciągłą obserwację, gdyż dzieci z Ekradonu to przede wszystkim ludzkie potomstwo. A jak powszechnie wiadomo; gdzie wioska prostych wieśniaków, tam człowiek z uszami będzie nie lada atrakcją. Lisołaki są rzadkimi stworzeniami, a co dopiero takowe o białej sierści. Isara założyła kaptur, żeby chociaż trochę przykryć swoje zwierzęce atrybuty. Na nieszczęście kobiety, nie miała ona zdolności do całkowitego zamaskowania swojego wyglądu i upodobnienia się do ludzi. Lisołaczka mogła jedynie stworzyć iluzję, aczkolwiek po poprzednio przebytej podróży była całkowicie wykończona. Tutaj kluczową rolę odgrywał kostur Isary - wspaniała broń, przewodząca impulsy magiczne i zdolna kształtować je według woli magini, teraz przysłużyła się jako trzecia noga dla podtrzymania równowagi swej właścicielki.
        - Tato, chcę taki kocyk! - Dzięki temu zdaniu, Isara przyspieszyła kroku. Kobieta panicznie obawiała się osób, które pragną wykorzystać jej futro do celów ozdobnych.
        Na ścianie jednego z licznych budynków widniała wiadomość o sławnym trubadurze w karczmie “Przeznaczenie”. Cóż, ta przynajmniej ma bardziej optymistyczną nazwę niż ostatnie “Siedem Nieszczęść”, a więc nasza mała bohaterka ma już punkt zaczepienia.

        Jeśliby porównać węgiel z oddechem truposza, to mięso na talrzu Isary byłoby połączeniem obu tych rzeczy. Jednakże głodny wędrowiec nie może wybrzydzać, zwłaszcza jeśli jadł dwa dni temu i szedł z przerwami na drzemkę. Jednakże już wiadomo, karczma “Przeznaczenie” nie słynie z dobrego jedzenia.
        - Niby tanie, ale nawet ruena niewarte… - mówiła kobieta przy stoliku Isary, jedząc coś zapewne równie ohydnego jak kolacja lisołaczki. Białowłosa westchnęła, krojąc kolejny kęs, żeby chociaż zapchać czymś żołądek. Trubadur o imieniu Reytel zabawiał ludzi opowieściami i przyśpiewkami z różnych zakątków świata. Podczas ludowych pieśni ludzie wyrywali się do tańca, ponieważ wolna przestrzeń przed sceną pozwalała na zabawy, a wspomnienia obudziły w nich nostalgiczne uczucia. Isara uśmiechała się, widząc radosnych ludzi, którzy dali się ponieść jeszcze nim zaszło słońce.
        Niespodziewanie bard zmienił wyraz twarzy z wesołego na tajemniczy, ludzie wokół przystanęli, żeby posłuchać, co ma do powiedzenia. Trubadur jednak zaczął powoli grać na lutni, a jego towarzysze na tarabanach wystukiwali spokojny, tajemniczy rytm. Isara aż wyprostowała się i nastawiła uszka, wsłuchując się w znajomą melodię.

“Śródpolny im policzki wiatr opala zielone
I konie ich biegają w tę stronę i tę stronę…”

        Isara mimowolnie wystukiwała rytm nogą, nucąc pod nosem melodię. Aczkolwiek coś jej nie pasowało. Tekst, który był tak bliski jej sercu, nie brzmiał jak stara kołysanka z okolic wioski młodej lisołaczki. Rodzice śpiewali to swoim pociechom, kiedy te tak bardzo bały się ludzi (wioska w większej mierze składała się ze zmiennokształtnych), którzy mogą zrobić im coś złego. Kołysanka przekonywała o inności, wyjątkowości zwierzo-ludzi…Tak samo jak dodawała otuchy w Maurii. Isara słyszała, że sąsiednie jej wiosce miasto tak interpretowało tekst piosenki. Śpiewały ją panny, kiedy wybrankowie ich serc wyruszali do walki.

“Drewniane z głów hełmy błyskają jak konewki,
Kiedy z wodą je niosą na miedze dzikie dziewki.
Przez pola, łąki pędzą, z szuwaru w szuwar gęsty
Giną za nimi tętent, bulgot rzek, wiklin chrzęsty”.

        Ale to nie był ten sam tekst. Melodia także była nieco szybsza. Jednakże jedno zdanie, które o dziwo Isara skojarzyła po przerobieniu go przez trubadura, odbiło się w pamięci lisołaczki trwale i pozostawało niezmienne mimo upływu czasu.

“Jaką lilią łąkową wesprę okapy powiek...
Sławiony dalą polną, śmiertelny, marny człowiek?”.

W chwili, w której bard skończył piosenkę, Isara dopowiedziała jeszcze jedno, zapewne zapomniane przez śpiewaka zdanie pieśni.
- Ma miła, dzika róża pachnie za dnia jak nocą… Przez pola pędzą, płaszcze bogów łopocą...
        Trubadur zaczął śpiewać kolejną piosenkę, pozostawiając w sercu Isary wspomnienie dzieciństwa. Przez zamyślenie lisołaczka dała się komuś porwać do tańca; mężczyzna wyglądał na (jeszcze) w miarę trzeźwego, mimo że w karczmie można było upić się samym powietrzem.
Wieczorem, kiedy Isara zdołała się uwolnić i schować w swoim małym kącie, pojawili się strażnicy, zapewne poproszeni o przypilnowanie porządku w razie nagłego wypadku. Lub w przypadku, kiedy kufle magicznie nauczą się latać.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

        Niebo nad uliczkami miasta pociemniało, zwiastując koniec kolejnego dnia.
        Dnia, jakich wiele. Nie różnił się niczym szczególnym od poprzedzającego go tysiąca innych - tak samo jak tysiąca tych, które nastąpią po nim. Wszystkie były jednakowo bezbarwne i monotonne, urozmaicone jedynie wymagającymi ukrócenia, sporadycznymi wybrykami nowych rekrutów ekradońskiej armii. W przekonaniu Cerima, owe dni były tylko jednostkami czasu, pozwalającymi uporządkować niekończące się pasmo szarej rutyny - i nawet gdyby wykreślić kilka z kalendarza, nie stanowiłoby to większej różnicy.
        Jeżeli w ogóle jakąkolwiek…
        Pobudka przed świtem, poranna musztra zapewniana nowicjuszom, trenowanie ich, ćwiczenia we własnym zakresie, rozmowy z ważnymi osobistościami i pilnowanie ich na terenie pałacu; czasem trafiła się jakaś egzekucja, dodatkowy patrol lub śledztwo w ważniejszej sprawie… - wszystko to zwieńczone wyprawą do karczmy po wysokoprocentowy trunek i samotnym powrotem do wielkiej rezydencji na obrzeżach miasta.
        Tak wyglądała codzienność młodego oficera. Także i tym razem nie było w niej żadnych odstępstw od normy. Po skończonej służbie mężczyzna wolnym krokiem zmierzał w stronę gospody, w której przesiadywał najczęściej. Gospoda ta nosiła okropną nazwę - “Przeznaczenie”, tandetne i pretensjonalne… - a serwowane w niej posiłki były jakości równie okropnej. Ale Cerim bynajmniej o to nie dbał. Karczma nie miała w okolicy najlepszej renomy, więc zazwyczaj była względnie pusta, co Carlsonowi odpowiadało. Nie zjawiał się tam w celach towarzyskich, a smaczna kolacja, przyrządzona przez osobistego kucharza, czekała na niego w domu. Chodziło tylko i wyłącznie o porządny napitek - a akurat w kwestii alkoholu gospodzie nie można było zarzucić niczego, poza jego wątpliwie legalnym źródłem.
        Do uszu mężczyzny docierały strzępki rozmów prowadzonych przez kilku członków jego oddziału, którzy tego wieczoru najwyraźniej postanowili włóczyć się z dowódcą. Szli za nim, zachowując pewien dystans i Cerim zastanawiał się, jaki mieli w tym cel; bo raczej nie byli na tyle naiwni, żeby liczyć na sympatyczną pogawędkę. Wprawdzie zagadnięty bezpośrednio nie był na tyle bezczelny, by całkowicie to zignorować, ale w lakonicznych odpowiedziach próżno byłoby doszukiwać się serdeczności - i wszyscy jego podwładni doskonale o tym wiedzieli. Mimo to, kilku z nich uparcie podążało za Carlsonem, kiedy kluczył uliczkami Ekradonu i kiedy przekroczył próg “Przeznaczenia”.
        W środku panował wyjątkowy jak na to miejsce gwar. Brzęczały naczynia, grała muzyka, goście tańczyli; wszystkie stoły były pozajmowane. Cerim powstrzymał chęć skrzywienia się na ten widok i nieporuszonym wzrokiem ogarnął całe pomieszczenie. Biesiada była mu nie na rękę, ale nie stanowiło to większego problemu, póki nikt nie zmuszał go do brania w niej udziału. Zamiast wykonać taktyczny odwrót, mężczyzna dostojnym krokiem podszedł do kontuaru. Gospodarz, obsługujący dziś klientów zza lady, na widok znajomej sylwetki białowłosego oficera uśmiechnął się szeroko.
        - Bry wieczór, panie pułkowniku! - skłonił się z szacunkiem, na co Cerim odpowiedział uprzejmym skinieniem głowy. - Czym mogę dzisiaj panu służyć?
        - To samo co zwykle. - Wojownik wskazał towarzyszących mu podwładnych i dodał beznamiętnie: - Ci panowie piją dzisiaj na mój koszt.
        Zanim zaskoczeni mężczyźni zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób, dowódca oddalił się od nich i zajął miejsce przy kontuarze, w opustoszałym kącie. Oparł się plecami o ścianę, siedząc teraz bokiem do lady. Nie minęła minuta, jak pojawiła się przed nim sporych rozmiarów szklanka, którą karczmarz po samiutki brzeg wypełnił bursztynową cieczą - a po chwili namysłu zostawił na ladzie całą butelkę. Cerim ponownie skinął głową, tym razem w podziękowaniu, i uniósłszy naczynie do ust, wziął potężny łyk trunku.
        - Może dzisiaj skusi się pan na odrobinę rozrywki? - gospodarz porozumiewawczo wyszczerzył zęby. - Przecież pan wie, że o ciało należy dbać… na wszelkie sposoby.
        - Mojemu ciału niczego nie brakuje.
        - Jest pan absolutnie pewien? Od dwóch dni mam nową lokatorkę, a nie wiem, jak długo zamierza pozostać w mieście…
        - Nie jestem zainteresowany.
        - Ale gdyby czasem zmienił pan zdanie… - nalegał mężczyzna.
        - … będziesz pierwszym, który się o tym dowie - wszedł mu w słowo Carlson. - Słowo oficera.
        Schemat tej rozmowy powtarzał się za każdym razem, gdy pułkownik pojawiał się w gospodzie, która oficjalnie pozostawała gospodą i tylko nieliczni goście - “śmietanka” klienteli - wiedzieli, że tutejsze pokoje są wynajmowane głównie przez wędrowne ladacznice, upatrujące sobie źródło zarobków w pijanych gościach. Właściciel tego przybytku może i nie był przykładem wzorowego obywatela, ale znał się na robieniu interesów. Od początku usiłował namówić systematycznie przychodzącego po alkohol oficera na skorzystanie z usług którejś z czasowo pomieszkujących tam dziewcząt, kiedy jednak Cerim uparcie odmawiał, namawianie to w pewnym sensie przybrało formę przyjacielskich przekomarzanek i wojownik rozumiał, że gospodarz traktował to jak pewien rodzaj tradycji. Nie miał mu tego za złe.
        Na szczęście po tej zwyczajowej wymianie zdań, mężczyzna dał mu spokój i odszedł, by zająć się innymi gośćmi. Cerim, pozostawiony sam sobie, co jakiś czas popijał ciecz ze swojej szklanki, pustym wzrokiem patrząc gdzieś w przestrzeń. Tego wieczoru był nieobecny duchem.
        Zbliżała się rocznica. Siódma rocznica śmierci Mere - nie, jej zabójstwa! W tygodniach ją poprzedzających, Carslon był jeszcze bardziej ponury niż zazwyczaj. Ze zdwojoną siłą powracała dręcząca go bezsilność - i wtedy, gdy ukochana umierała w jego ramionach, i teraz, gdy po latach nadal nie zdołał ustalić tożsamości mordercy. To nie dawało mu spokoju bardziej niż cokolwiek innego. Kochał Mere i zawsze będzie, a jej utrata była potwornym ciosem i póki mężczyzna nie odkryje, co stało za jej śmiercią, nie będzie w stanie się z tym pogodzić. To jedno wiedział na pewno.
        Pogrążył się głęboko w myślach, wspominając zmarłą żonę; jej zielone oczy, uśmiech, dotyk filigranowych dłoni, wszystkie spędzone wspólnie chwile… i krew, którą nasiąkły szaty ich obojga.
        Odsunął od siebie te obrazy. Rozpamiętywanie tego na nowo niczego nie wnosiło. Tylko prawda mogła wyzwolić utrapione serce wojownika, zaś by tę poznać, należało zachować czujność i obserwować. Uciekanie we wspomnienia utrudniało skupienie się na brutalnej rzeczywistości.
        Cerim westchnął przez nos, odchylił lekko głowę do tyłu, opierając ją o ścianę za plecami i bez większego celu wodził wzrokiem po karczmie, przyglądając się po kolei wszystkim jej gościom. Trwały akurat tańce, więc ławy przy stołach opustoszały, a całość gawiedzi zgromadziła się na wolnym kawałku podłogi, by pląsać w rytm muzyki granej przez trubadura. Podwładni pułkownika obtańcowywali właśnie trójkę zarumienionych dziewcząt, którym wyraźnie pochlebiała atencja chłopców w mundurach. Carlson przenosił spojrzenie z jednej pary na drugą, a kiedy uznał, że napatrzył się na nie wystarczająco, skierował wzrok ku pozostałym gościom, którzy nie brali udziału w zabawie. Większość z nich była po prostu zbyt pijana, by utrzymać się na nogach - na tych Cerim patrzył z politowaniem. W jednym z odległych zakamarków dostrzegł jednak postać niepasującą do reszty; była jedyną osobniczką płci żeńskiej, której w danej chwili nikt nie poprosił do tańca. I jedyną istotą z lisimi uszami. Siedziała wbita w kąt, obserwując wirujące na środku karczmy pary. Z daleka mężczyzna nie był w stanie dostrzec jej wyrazu twarzy, lecz po jej pozie wnioskował, że miała ochotę dołączyć do rozhulanych gości.
        Rozejrzał się raz jeszcze wokół, ale nie zdołał odnaleźć wzrokiem nikogo, kto zdradzałby ochotę, by porwać białą dziewczynę w tan. Westchnął w duchu, dopił to co zostało w szklance, po czym wstał ze swojego miejsca i krokiem równie dostojnym jak przedtem ruszył w stronę zmiennokształtnej. Nie zamierzał, rzecz jasna, uderzać w konkury i nie miał nawet ochoty na tańce, ale silne poczucie kultury osobistej nie pozwalało mu zignorować samotnie siedzącej damy. Nie zwracając uwagi na odgłosy wydawane przez zalanych alkoholem nieszczęśników, podszedł do stołu, przy którym siedziała i zatrzymał się dokładnie na wprost niej. Prawą dłoń przyłożył do piersi i pochylił się głęboko w szarmanckim ukłonie, a prostując się, wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny.
        - Czy zaszczyci mnie pani tańcem? - zapytał niskim głosem, przywołując na twarz grzecznościowy uśmiech.
        Ujął delikatnie jej dłoń i z dystynkcją poprowadził białowłosą na zaimprowizowany przez gości parkiet. Przed chwilą nastąpiła zmiana melodii; obecna przypominała rytmem walca, taką też zatem pozycję przyjął Cerim. Jedną rękę ułożył powyżej talii partnerki, drugą uniósł do góry, tworząc ramę. Patrząc dziewczynie prosto w dwubarwne oczy, rozpoczął taniec. Przez długi czas tańczył w ciszy, jednak wojownik wiedział, że przeciągające się milczenie może być odebrane za przejaw impertynencji, więc postanowił się odezwać.
        - Ma pani świetne poczucie rytmu - oznajmił, zgodnie zresztą z prawdą. Trafił na umiejętną tancerkę, jednak kwestia “dobrze pani tańczy” zdążyła już obmierznąć Carlsonowi w uszach, wobec tego postanowił nieco zmodyfikować ten tradycyjny komplement.
        Mimo to, dziewczyna z pewnością zasługiwała na więcej niż oklepaną grzecznościową formułkę. Miała w sobie wiele wdzięku i była naprawdę ładną istotką - gdyby na miejscu Cerima znajdował się jakikolwiek zdrowy kawaler, zapewne obsypałby ją pochlebstwami. Niestety, oficjalne uprzejmości były jedynym, na co mogła liczyć w przypadku pułkownika. Nie mógł postąpić inaczej.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Przez karczmę przewijała się ogromna liczba niezwykle barwnych postaci. Wieczory stawały się dzięki temu naprawdę magiczne! Kiedy Isara pojawiła się tutaj po południu, w lokalu znajdowała się garstka ludzi, którzy pragnęli się pożywić i ruszyć w dalszą drogę… Lub zapić w trupa i marzyć o lepszym życiu. Miasto budziło się dopiero w nocy, pokazując swoje cudowne uroki. Przykładem była właśnie karczma, w której znalazła się Isara. Trubadur zaczął śpiewać coraz to skoczniejsze melodie, raz nawet zwolnił tempo specjalnie dla uradowanych obecnością strażników kobiet. Panie trzepotały rzęsami i kręciły się wokół panów w mundurach, kokietując i ostatecznie wyrywając ich do tańca. Isara aż się uśmiechnęła. Kobiety mają dziwną słabość do mężczyzn w mundurach, więc kiedy tylko strażnicy pojawili się w karczmie, panie nastroszyły piórka i wyruszyły na łowy.
        Więc dlaczego los dobitnie przypominał naszej bohaterce, że ona nie jest taką piękną i odważną kobietką oraz że u niej wszystko dzieje się na odwrót? W chwili, w której zauważyła kłaniającego się strażnika, ukradkiem upewniła się, że na pewno podszedł do niej, czy aby na pewno za lisołaczką nie stała jakaś nader powabna niewiasta. Jednakże to do Isary mężczyzna wyciągnął rękę, zapraszając ją do tańca. Na samym początku Isarę zmurowało, lecz przecież nie mogła stać w milczeniu całą noc. Odwzajemniła grzecznościowy uśmiech mężczyzny, dygając i podając mu delikatnie dłoń.
        - Z wielką chęcią, proszę pana - odparła lisołaczka, starając się przekrzyczeć głośną muzykę graną przez barda. Zmiennokształtna próbowała opanować swój ogon, który już zaczął latać ze szczęścia na prawo i lewo, kiedy Isara usłyszała znajomą melodię. Następnie wyprostowała się i zaczęła tańczyć ze strażnikiem. Lisołaczka ukradkiem oka spoglądała na tłum. Ucieszyła się, że większość towarzystwa była zbyt zajęta wzbudzaniem atencji u potencjalnych partnerów na dzisiejszą noc lub ludzie tak bardzo przesadzili z alkoholem, żeby zauważyć zmiennokształtną istotę. Isara w duchu się ucieszyła, co odkrył także uśmiech na jej twarzy.
        - Naprawdę pan tak sądzi? B-bardzo się cieszę - odpowiedziała lisica, próbując (oczywiście nieumiejętnie) ukryć swoje nieśmiałe podejście do obcych. Mężczyzna był naprawdę miły, a więc Isara pragnęła odwdzięczyć się mu tym samym. - Pan również świetnie tańczy. Czy tego także uczyli w armii? - Zmiennokształtna starała się zabłysnąć dowcipem, co oczywiście w jej wypadku wyszło jak zwykle; głupim tekstem rzuconym głównie z chęci podtrzymania konwersacji. Isara po fakcie dopiero zaczęła się martwić, jak to mogło zabrzmieć, czy to dobrze, że w ogóle poruszyła temat szkolenia wojskowego…
        - Nie wiedziałam, że w tak małej karczmie powstają tak huczne zabawy - dodała lisołaczka. I to prawda; zwykle podróżni odnajdują małe lokale, w których szukają odpoczynku… A tu nagle przyjęcie niespodzianka! Właściciel wydawał się szczęśliwy, że więcej osób przyszło potańczyć i przy okazji kupić więcej alkoholu od niego. Interes się kręci.
Isara przetańczyła ze strażnikiem jeszcze jeden taniec, po czym pod koniec muzyki lisołaczka spektakularnie obróciła się, ponownie dygając przed swoim partnerem i z uśmiechem oznajmiając:
        - Bardzo dziękuję za taniec. - Podniosła wzrok, ponownie napotykając oczy mężczyzny. - Wolałabym jednak nie zostać zapamiętana jako “pani”, a raczej Isara. - Uśmiechnęła się, podając mężczyźnie dłoń, po czym zniknęła w odmętach tańczącego tłumu.

        - ...Mogłabyś mi pomóc, bielutka - mamrotała kobieta, spoglądając raz po raz na bawiącego się z pannami syna. - Dam ci nocleg, a ty mi przyprowadzisz dziada z powrotem do chałupy. Mam dość pilnowania go… - westchnęła, odwracając wzrok od młodego i patrząc prosto w oczy Isary. Od dobrej godziny lisołaczka siedziała z kobietą o imieniu Ethalia; młodą matką, którą mąż zostawił z dwójką dzieci. Starszy syn, Ethan, właśnie zabawiał się w najlepsze z pannami lekkich obyczajów na parkiecie… Dzieciak miał zaledwie siedemnaście lat według Ethalii, a najbardziej upodobnił się do ojca. Młodszy, Michel, rzekomo o trzy lata młodszy od Ethana, wolał zostawać w domu i czytać książki.
        - Dlaczego właściwie pani tak go pilnuje? To raczej duży chłopiec… - powiedziała Isara. Nie znała rodziny, ale miała też wrażenie, że kobieta aż za bardzo wisi nad swoim starszym dzieckiem. A może miała ku temu słuszność?
        - Te dziwki zabrały mi męża. Nie pozwolę, żeby zabrały mi także syna… - w głosie Ethalii pojawił się smutek, a lisołaczka od razu pożałowała swojego pytania. - Pomożesz mi? Wyglądasz na naprawdę uczciwą. A Michel dobrze gotuje. - Kobieta uśmiechnęła się. Przez dłuższy czas rozmawiała z Isarą, po czym zebrała się zmęczona do domu, dając wcześniej naszej bohaterce adres. Zmiennokształtna jak obiecała, tak postąpiła; sprowadziła chłopaka do małego mieszkanka nieco nachalnymi metodami… Nietrudno było porwać go pijanego do tańca i równie tanecznym krokiem wyjść z karczmy. Choć Ethan w lokalu wydawał się niemal rozochocony na wszelaki flirt, po wyjściu pojawiła się faza po alkoholu, w której człowiek szuka atencji i wylewa wszelkie żale każdej obcej osobie napotkanej na ulicy.
        - ...i wtedy Ytera poweziała mi, że łona ni byzie mojom żonom… - Opowieści chłopaka wydawały się niemal wyssane z palca, ale cóż… Isara przynajmniej miała co opowiadać Ethalii po powrocie do mieszkania.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

        Kiedy w zatłoczonej karczmie spojrzenie Cerima zatrzymało się na samotnej lisicy, mężczyzna w pierwszym odruchu zdziwił się, że nie dostrzegł jej wcześniej. Niewątpliwie swoją aparycją bardzo wyróżniała się z tłumu - choć wyraźnie starała się jak najbardziej w niego wtopić - te białe jak śnieg włosy mimowolnie przyciągały wzrok… W swoim nie takim znowu długim życiu pułkownik spotkał tylko jedną osobę, której włosy miały podobny odcień. Miriam wprawdzie od dawna spoczywała półtora sążnia pod ziemią, jednak Carlson wciąż miał przed oczami jej żywy obraz. Blada lisołaczka, której ciała budowa na pierwszy rzut oka wyglądała na drobną, poniekąd przypominała mężczyźnie jego świętej pamięci siostrę - i być może dlatego nie miał on większych oporów, by wbrew własnej niechęci zaprosić ją do tańca.
        Początkowo, widząc malujące się na jej twarzy zdumienie, pomyślał, że być może wyrwał się z tym nieco pochopnie, błędnie zinterpretowawszy sygnały mniej lub bardziej świadomie wysyłane przez dziewczynę. Nie zamierzał się jednak wycofać; raz, że byłoby to ogromnym faux pas, i dwa - Cerim był przekonany, że lisołaczka mu nie odmówi. Bynajmniej nie przez wybujałe ego i zbyt wysokie mniemanie o sobie; to u niej liczył na równie uprzejmą reakcję. Kiedy więc białowłosa przyjęła ofiarowaną dłoń, łagodnie, ale pewnie poprowadził ją w tan.
        Na wielu oficjalnych bankietach, których gościem bywał - zazwyczaj z przymusu - miał okazję złączyć się w tańcu z niezliczoną ilością kobiet. Jedne z nich okazywały się doświadczonymi tancerkami, inne co chwila kopały go w łydki, ale tym razem Cerim musiał przyznać, że lisołaczka zdecydowanie zaliczała się do tej pierwszej kategorii. Dawała się płynnie prowadzić, lecz nie była też bezwolną marionetką w jego rękach i gdyby mężczyzna był tanecznym pasjonatem, na pewno znalazłby się teraz w siódmym niebie. W jego chłodnych oczach widać było nieme uznanie, które zaraz zresztą znalazło odzwierciedlenie w jego słowach. Kurtuazyjnie skomplementował partnerkę, a ona odwdzięczyła się tym samym. Spodziewał się takiej reakcji - tego wymagała etykieta - ale pytanie, które padło w następnej kolejności, odrobinę go zaskoczyło. Nie był w nastroju do żartów - i nie pamiętał, kiedy ostatnio zdarzyło mu się być - ale nie chciał także gburowatym zachowaniem urazić dziewczyny, która widocznie starała się być miła. Kącik jego ust nieznacznie uniósł się w górę w uśmiechu, który z daleka wyglądał na wymuszony, jednak pułkownik starał się, by jego głos brzmiał przyjaźnie.
        - Jedyny taniec, jakiego uczą w armii, to taniec ze śmiercią. - Jego słowa zdawały się mieć poważny wydźwięk, jednak sam Cerim nie przywiązywał do tego aż tak dużej wagi. - Ale oficer musi umieć odnaleźć się w każdej sytuacji, niezależnie od tego czy trafi na pole bitwy, czy na parkiet.
        Poczuł się trochę głupio, kiedy lisołaczka odezwała się znowu; widać było, że stara się podtrzymać konwersację i na chwilę w jego umyśle pojawiły wyrzuty sumienia, za to, że nie był bardziej rozmowny i sam nie wychodził z inicjatywą. Starał się więc ze wszystkich sił, by przynajmniej będąc zagadniętym, odpowiadać możliwie jak najmniej sztywno. Nie wychodziło mu to jednak najlepiej…
        - Ja też nie wiedziałem - rzekł, zgodnie z prawdą. Nie pokusił się już o dodanie, że gdyby taką wiedzę posiadał wcześniej, jego noga nie przekroczyłaby tego wieczoru progów tej karczmy.
        “Powiedz coś więcej - odezwał się zazwyczaj milczący głos w jego głowie. - Nie bądź bucem!” I może Cerim byłby nawet posłuchał tego głosu, lecz w chwili, gdy się przemógł i otwierał usta z zamiarem dopowiedzenia czegokolwiek, zmiana melodii na skoczną pokrzyżowała mu plany. Obrócił dziewczynę w tańcu i pozwolił jej oddać się wesołym pląsom.
        I tak pewnie było lepiej.
        Po skończonej piosence na pełne gracji dygnięcie swojej tancerki odpowiedział równie kulturalnym ukłonem - nieprzesadzonym już, ograniczającym się do skinienia głową. I ponownie, dalsze słowa lisołaczki wywołały u niego konsternację. Nie przywykł do tak szybkiego spoufalania się z obcymi i obecnie istniało bardzo niewiele osób, z którymi był na ty. Sam nie wyszedłby z taką propozycją, bo nie uważał, żeby istniała potrzeba przedstawiania się partnerce jednego czy dwóch tańców. Jednak kiedy ona poczyniła taki krok, strażnik nie miał już większego wyboru.
        - Cerim - przedstawił się krótko, bardzo delikatnym dotykiem warg całując podaną mu dłoń. - Taniec z tobą to prawdziwa przyjemność, Isaro.
        Gdy odchodziła, podążył za nią wzrokiem, aż nie rozpłynęła się między bawiącymi się gośćmi. Nie stał jednak zbyt długo na środku parkietu, bowiem - jako wyszkolony wojownik, wyczulony na niebezpieczeństwo - niemal natychmiast dostrzegł potencjalne zagrożenie w postaci gromadki chichoczących niewiast, które już rwały się do przypuszczenia zmasowanego ataku na jego osobę. Tego byłoby już zbyt wiele dla ceniącego swoją prywatność Carlsona, dlatego też mężczyzna dokonał taktycznego odwrotu i wycofał się do swojego kąta przy ścianie. Zamówił jeszcze jeden kufel piwa, który opróżnił stosunkowo szybko, by zaraz potem bez słowa opuścić “Przeznaczenie”.

        Do domu wrócił na piechotę, pogrążony głęboko w ponurych rozmyślaniach. Czekała go kolejna samotna noc w wielkiej posiadłości, należącej do jego rodziny od pokoleń. Zasiadł do wieczerzy w przestronnej jadalni, przy długim stole i pozbawionym emocji wzrokiem wpatrywał się w stojące naprzeciwko puste krzesło, należące do jego ojca. Dawniej jadali kolacje razem, najczęściej w milczeniu, przerywanym jedynie komentarzami na temat działań ekradońskiej armii. W miarę upływu czasu wspólne posiłki zdarzały się coraz rzadziej, aż w końcu doszło do tego, że pułkownik widywał ojca sporadycznie, gdy mijali się na korytarzach. Od pewnego czasu jednak Carl nie pokazywał się w swej rezydencji prawie wcale. Cerim doskonale to rozumiał. Z tym miejscem wiązało się bardzo wiele przykrych wspomnień i on sam przebywał w nim możliwie jak najkrócej.
        Przeprowadził kilka bardzo krótkich, acz całkiem przyjaznych rozmów z przebywającą akurat w posiadłości służbą, z którą od zawsze pozostawał w życzliwych stosunkach. Mężczyzna nie do końca był świadomy tego, jakim szacunkiem darzyli go pracujący w ich posiadłości ludzie; odkąd po śmierci żony Cerim stał się cieniem samego siebie, dokładali wszelkich starań, by przywrócić mu choć trochę dawnego optymizmu. Szczególnie jego osobista pokojówka, kobieta w średnim wieku, traktowała go niemal jak jedno ze swoich dzieci… Dzisiaj jednak miała wolne. Akurat dzisiaj, kiedy Cerim czuł, że potrzebuje czyjegoś towarzystwa. Im bliższa była rocznica tragicznego wydarzenia, tym gorsze było jego samopoczucie, tym dotkliwszy stawał się ciężar na jego duszy. Nie było jednak nikogo, kto dałby mu nieme pozwolenie na zdjęcie tego ciężaru. Choć na krótką chwilę.
        Wojownik westchnął ciężko i westchnienie to było jedynym dźwiękiem rozchodzącym się w przenikliwej ciszy.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Taniec to rozmowa; partner porusza się i kieruje partnerką, inicjując tym samym mowę ciała, ta zaś odpowiada mu płynnymi krokami, wpasowując się w temat konwersacji nóg, podrygujących w rytmicznym dźwięku lutni trubadura. Isara czuła się w tańcu jak ryba w wodzie. Kobieta mogła spokojnie wpatrywać się w piękne oczy białowłosego partnera, rozmawiając z nim ruchami tańca. W tym lisołaczka wyjątkowo nie czuła nieśmiałości. Potrafiła tańczyć, co dawało jej tylko więcej pewności siebie w kolejnych obrotach i pozostałych figurach. Gdyby tylko mogła tak w rozmowie…
Isara starała się utrzymać kontakt wzrokowy, jak uczyła się przez wszystkie lata. Każdy tancerz musi znaleźć swój punkt, żeby nie stracić równowagi. Dla lisołaczki jednak takie wpatrywanie się w partnera było czymś bardzo nachalnym, niemalże intymnym, a więc kobieta nauczyła się pewnej sztuczki - patrzeć między oczy. Wtedy osoba, z którą się tańczy, cały czas ma wrażenie, że Isara spogląda w jego oczy, a i zmiennokształtna czuła się przy tym komfortowo. Nie błądziła więc wzrokiem, nie lustrowała mężczyzny. Patrzyła uparcie, utrzymując na twarzy delikatny uśmiech.
        Speszyła ją jednak rozmowa. Isara bardzo chciała zabłysnąć inteligentnym żartem, jednakże charyzma nie leżała po jej mocnej stronie. Tym samym ton mężczyzny, kiedy odpowiedział na jej “dowcipne pytanie”, zdecydowanie wprawił ją w większe zakłopotanie. Przez głowę lisołaczki przetoczyła się masa negatywnych myśli, pytań… Może mężczyzna poprosił ją do tańca z litości? Nie… wyglądał na dżentelmena. Nie zrobiłby czegoś takiego. “Ale skąd taka pewność?”, przewinęło się przez głowę Isary. Ponownie odezwał się ten znajomy głos, szepczący jej do ucha wątpliwości.
Ten głos to Nieśmiałość.
        - Och, a więc mam przyjemność tańczyć z oficerem? Czym sobie zasłużyłam na taki zaszczyt, proszę pana? - zaśmiała się cicho, szczerząc śnieżnobiałe ząbki. Isara niewątpliwie rzucała się w oczy z powodu swojej wręcz rażącej bladości, co kłóciło się z jej staraniami pozostania niewidzialną. “On też ma białe włosy”, pomyślała lisołaczka. Co dziwne, ta szybka myśl nieco ją uspokoiła. Może naprawdę na świecie istnieją takie same… “wyjątkowe” osoby jak ona?
Kiedy taniec się skończył, Isara odpowiedziała uśmiechem. “Cerim”, powtórzyła, aby zapamiętać imię mężczyzny. Lisołaczka stwierdziła jednak, że zapewne widzi go pierwszy i ostatni raz w życiu.
- Cieszę się, Cerimie.

        Po wyjściu z karczmy razem z Ethanem, Isara gotowa była przekląć los za “takie zbawienie”, jeśli chodzi o darmowy nocleg. Pijany mężczyzna po pewnym czasie zaczął flirtować ze wszystkim, co oddycha. Przechodzące na ulicy panny to jeszcze nic, kiedy zachciało mu się startować do nocnych strażników… Isara ze swoim słabym ciałem ledwo dawała radę odciągnąć go od kłopotów.
- Zachowuj się, proszę… Nie b-będziesz się tak… no wiesz… wstydzić matki, jak wejdziesz do domu? - zapytała kobieta, obejmując Ethana za ramię i prowadząc pod wskazany adres.
- Mamama nie chhhse mie wizieć… - odparł mężczyzna. Isara dalszą drogę spędziła w całkowitym milczeniu.

        Nad ranem dom państwa Heide nadal milczał. Zeszłej nocy w progu Isarę przywitała Ethalia, która widocznie z nerwów nie mogła zasnąć. Lisołaczka dostała koc i została skierowana na kanapę, która służyła jej za tymczasowe posłanie. Kiedy Ethalia znikała z synem za drzwiami, Isara słyszała tylko szepty z liczną ilością przekleństw.

        Isara obudziła się wcześnie. Stwierdziła, że poleży jeszcze trochę, zwłaszcza że domownicy odsypiali potańcówkę. Jak przystało na nieśmiałą osóbkę, lisołaczka nie do końca wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Siedziała na swoim posłaniu bardzo długo, mając nadzieję, że jak tylko któryś z domowników się pojawi, zajmie ją rozmową. Isara nie musiała jednak długo czekać…
Albowiem (cudem lub przypadkiem) uniknęła ciosu w głowę chochlą kuchenną. Człowiek, który ją “zaatakował”, przetoczył się zwinnie jak słoń przez kanapę i padł twarzą na podłogę. Oszołomiona lisołaczka przez chwilę tylko spoglądała tępo na mężczyznę, próbując skojarzyć jego posturę. To na pewno nie był Ethan - ciężko jest zapomnieć to ogromne cielsko, które taszczyło się przynajmniej z godzinę, szukając właściwego domu. Nie, to nie mógłby być starszy z braci. A więc…
        - Michel…? - zaczęła zmiennokształtna, ostrożnie wstając z kanapy i oddalając się od oponenta na bezpieczną odległość.
        - Kim żeś jest i dlaczego jesteś w moim domu? - zapytał mężczyzna, podnosząc się z zapewne dość niewygodnej pozycji i patrząc na kobietę wrogo.
        - Em… Pani E-Ethlalia mnie zaprosiła… - odparła. Nie chciała, żeby ktoś uznał ją za zagrożenie. Isara dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak to wszystko mogło wyglądać dla osób niewtajemniczonych; kompletnie obca kobieta śpi na twojej kanapie. Cudowna historia.
        - Matula? - Zdezorientowany mężczyzna niemal krzyknął, wywołując wilka z lasu.
        - Michel! - I kolejny krzyk padł od strony Ethalii, ciągnąc za sobą kolejne dziwne wypadki. Dźwięk tłuczonego szkła zapewne zdołał już obudzić drugiego syna kobiety. - Co się…
        - Czy to kolejna kochanka mojego brata? - zapytał Michel, patrząc wściekle na matkę. Isara aż oniemiała i już unosiła ręce w geście zaprzeczenia, jednakże bardziej w tej chwili zaniepokoiło ją stłuczone szkło i kamień, który, gdyby rzucony z większą siłą, mógłby trafić któregoś z mieszkańców domostwa. Naprawdę młodszy z braci się tym nie przejął?
        - Poprosiłam tę kobietę wczoraj o pomoc. Zgodziła się, więc w zamian pozwoliłam jej u nas przenocować - wyjaśniła Ethalia, bacznie obserwując lisołaczkę, która podeszła bliżej okna.
        - A mój brat? - Michel zdawał się specjalnie unikać wymawiania imienia rodzeństwa, jakby było ono jakimś przekleństwem. Isara ostrożnie podniosła kamień z podłogi, po czym wyjrzała przez okno.
Zdębiała.
        - Śpi w swoim pokoju. Bezpieczny.
        - Wcale nie… - wtrąciła Isara, patrząc na zewnątrz. Następnie, kiedy wszyscy skupili na niej swoje oczy, kobieta podniosła kamień w dłoni i przeczytała. - “Oddajcie łgarza”.
        I niespodziewanie do domu wtargnęli zamaskowani, ogromni ludzie. Isara momentalnie chwyciła swój kostur i stanęła obok domowników, próbując ich osłonić swoim drobnym ciałem.
        - Niech pani zabierze synów! - krzyknęła szybko. Na reakcję Ethalii niestety trzeba było poczekać, ale kobieta zrozumiała rozkaz. Powoli wycofała się do pokoju starszego syna, pukając doń głośno. Isara westchnęła.
Cóż za spokojny poranek!
“Dlaczego chcą młodego?”, pomyślała lisołaczka. Chciała odwdzięczyć się Ethalii za okazaną dobroć i przygarnięcie kogoś takiego jak Isara, mimo wszystko bała się, że za tym wszystkim kryje się głębszy powód. “A jeśli jestem w pułapce, bo ona wiedziała, że ci ludzie się pojawią…?”
        Jeden z oponentów zaatakował. Isara zmaterializowała swoją ukochaną kosę. Agresor stracił głowę.
Zaczął się kolejny, spokojny dzień.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

        Prowadzenie rozbudowanych konwersacji nie było mocną stroną Cerima. Tak naprawdę, poza monologami od czasu do czasu wygłaszanymi w stronę podwładnych - głównie w celu udzielenia im reprymendy - rzadko zdarzało się, by zamienił z kimkolwiek więcej niż jedno czy dwa zdania. Chyba że tego akurat wymagały okoliczności.
        Tak jak teraz.
        Taniec z białowłosą lisołaczką nie był nieprzyjemny, wręcz przeciwnie, lecz rozmowa z nią sprawiała, że Carlson odczuwał lekki dyskomfort. Nie była to bynajmniej wina dziewczyny, która zachowywała się przyjaźnie, a jej nieśmiałość można było nawet określić mianem uroczej - po prostu pułkownik, od lat utrzymujący jak największy dystans do innych, czuł się odrobinę nie na miejscu, zwłaszcza gdy nietypowa tancerka tak otwarcie patrzyła mu w oczy. (No, przynajmniej w to jedno, którego nie zakrywała grzywka.) Co jednak nie znaczy, że mógł przez to pozwolić sobie na jakąkolwiek nieuprzejmość, dlatego mimo własnych oporów naprawdę starał się pozostawić po sobie dobre wrażenie; w końcu lisica niczym nie zasłużyła na oschłe traktowanie.
        - Nie przyszedłem tu w związku ze służbą, a więc nie tańczę z panią jako oficer, lecz jako mężczyzna - oświadczył spokojnie, ważąc każde słowo, tak by jak najlepiej oddać swój punkt widzenia, a równocześnie w żaden sposób nie umniejszyć swojej partnerce. - Poza tym, moja ranga nie ma tutaj nic do rzeczy. Traktowanie kobiet z należnym im szacunkiem jest obowiązkiem każdego mężczyzny: czy to zwykłego sierżanta, czy samego generała.
        To już było coś. Więcej niż jedno zdanie pojedyncze. W przypadku Cerima był to dość rzadki widok, świadczący o czymś na kształt przychylności względem rozmówcy, ale skąd lisołaczka mogła o tym wiedzieć? Nie znała go i nigdy nie pozna, a jemu nie zależało na tym, by bliżej poznać ją… Dlaczego więc postanowiła przedstawić się z imienia? Tego Carlson nie rozumiał. Nie widział większego sensu w próbach nawiązania więzi z przypadkowymi osobami, o których wspomnienia szybko odchodzą w niepamięć.
        Słysząc swoje imię z ust Isary, poczuł się dziwnie. Ani źle, ani przyjemnie, po prostu: dziwnie. I tak też, w jego przekonaniu, brzmiało to imię wypowiedziane na głos. Obco. Tylko matka i siostra tak się do niego zwracały. W późniejszym okresie zaś żona, jednak od momentu jej śmierci nikt nie nazwał go Cerimem. Dla wszystkich był po prostu pułkownikiem Carlsonem, czasem po prostu pułkownikiem, względnie poprzedzonym “panem”. Niespodziewanie użyte imię sprawiło, że nagle, na bardzo krótką chwilę, poczuł się jak zupełnie inna osoba.
        Nie zastanawiał się jednak nad tym długo, bo zaraz potem Isara zniknęła mu z oczu, a razem z nią echo jego imienia.

        Po porannej wizycie w koszarach, w trakcie której zapewnił swoim podwładnym solidną dawkę musztry i jeszcze solidniejszą ćwiczeń wytrzymałościowych, by następnie wysłać ich na zasłużony posiłek, Cerim energicznym, żołnierskim krokiem zmierzał w stronę północnej części pałacu, gdzie mieściły się gabinety wyższych oficerów. Skinieniem głowy pozdrawiał mijanych po drodze niższych rangą strażników, salutujących mu z szacunkiem. Widząc jego pośpiech, wszyscy natychmiast schodzili mu z drogi, by przypadkiem się z nim nie zderzyć; wprawdzie mężczyzna nie był typem choleryka, który robiłby raban o taką błahostkę, lecz jego surowa dyscyplina była w armii dobrze znana i żaden posiadający zdrowy rozsądek podwładny wolał go nie rozdrażniać.
        Cerim przeszedł obok swojego własnego prywatnego pokoju i zatrzymał się nieco dalej, przy drzwiach, na których wisiała tabliczka z dobrze znanym mu nazwiskiem. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, wkroczył do pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i podszedł do znajdującego się pod oknem biurka. Zatrzymał się dokładnie na środku pokoju i zasalutował mężczyźnie, siedzącemu w fotelu naprzeciwko.
        - Spocznij, pułkowniku - Carl Juanson, generał ekradońskiej armii, niedbale rzucił na stół plik trzymanych w rękach kartek, zapisanych czyimś niestarannym pismem i posłał synowi pozbawione wyrazu spojrzenie. - Zapewne domyślasz się, po co zostałeś wezwany.
        - Owszem, generale - odrzekł Cerim, równie beznamiętnie. Nigdy nie zdarzyło mu się poza domem nazwać Carla ojcem. Nie chciał, aby kojarzono jego pozycję z rodzinnymi wpływami, a tak zapewne by się stało, gdyby pozwolił sobie na zbytnie spoufalanie z głównym dowódcą. Inną kwestią było też to, że nie czuł wewnętrznej potrzeby używania ojcowskiego określenia, gdyż oprócz pokrewieństwa niewiele łączyło go z Carlem. Mieli odmienne poglądy i charaktery, i nigdy nie pałali do siebie zbytnią sympatią. Cerim był dla Carla jednym z wielu podwładnych oraz obiektem dumy, nie w innym stopniu niż którykolwiek medal przy marynarce; Carl dla Cerima z kolei był dawnym mentorem i narzuconym z góry autorytetem, któremu wedle prawa musiał się podporządkować. Niewiele miało to wspólnego z prawdziwą relacją, jaką powinien mieć ojciec z synem.
        - Niepokojący wzrost liczby magicznych ataków na obywateli Ekradonu, a także na podróżnych, przebywających na terenie miasta i w jego okolicach, zmusił nas do podjęcia pewnych środków zapobiegawczych, które, jak mniemam, zostały ci przedstawione.
        - Utworzenie oddziału złożonego z magów i wcielenie go do armii. Tak. Zostałem poinformowany o takowej inicjatywie.
        - Co zatem o niej sądzisz? - Carl niedbale przeglądał dokumenty, udając że nie liczy się ze zdaniem podwładnego, jednak kątem oka obserwował go czujnie.
        Cerim był tego świadomy. Tak jak i tego, iż jego ojciec nienawidził magii i wszystkiego, co się z nią wiązało. W końcu to magia doprowadziła go do utraty kobiety jego życia, później także i córki… Pułkownik zastanowił się nad odpowiedzią, jaką powinien dać, by wyrazić swoją szczerą opinię, a równocześnie dyplomatycznie wybrnąć z pułapki tego pytania.
        - Uważam, że to dobre rozwiązanie - stwierdził po chwili. - Wojsko musi być jak najlepiej przygotowane na każdą ewentualność, by zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom kraju.
        Starszy z mężczyzn pokiwał głową, jakby kontemplując słowa syna, po czym pozbierał porozrzucane po biurku papiery, ułożył je w stos, a następnie wstał i wyszedł zza biurka, by zatrzymać się naprzeciwko Cerima.
        - Doskonale - oznajmił. - Bo właśnie dzisiaj zamierzam wydać rozkaz powołujący tenże oddział do życia. A w chwili utworzenia, ty zostaniesz jego dowódcą.
        Zaskoczenie Carlsona było ogromne. Prędzej spodziewałby się rozkazu natychmiastowego ataku na Maurię, ale to…? “Przecież ja nie mam pojęcia o posługiwaniu się magią! - zawołał w duchu. - Jak mam stanąć na czele całego oddziału ludzi nią władających?” Ponadto….
        - Co się stanie z moimi obecnymi podwładnymi? - spytał, zachowując spokój.
        - Zostaną przydzieleni innemu oficerowi - Carl wzruszył ramionami.
        Cerimowi nie podobał się taki obrót spraw. Czuł się odpowiedzialny za członków swego dotychczasowego oddziału i wiedział iż myśl, że pozostawi tych narwańców bez należytego nadzoru, nie da mu spokoju. Nie mógł jednak zbyt wiele w tej kwestii zdziałać, gdyż rozkaz był rozkazem, a ten dodatkowo pochodził bezpośrednio od samego generała; nie było więc szans z nim polemizować, a tym bardziej otwarcie mu się sprzeciwić.
        Rozmowa prawdopodobnie toczyłaby się jeszcze przez chwilę, lecz gwałtowne pukanie do drzwi nie pozwoliło na kontynuację. Otrzymawszy pozwolenie, do pomieszczenia wpadł zaaferowany kapitan straży.
        - Generale, pułkowniku - zasalutował pospiesznie. - Otrzymaliśmy informację o rozboju w południowej dzielnicy. Niewiele wiadomo o zajściu, ale jeden ze świadków utrzymuje, że widział u jednego z bandytów tatuaż przedstawiający dwa zachodzące na siebie księżyce...
        - Zbierz swych ludzi - przerwał mu Carl, zwracając się do syna. - I ruszajcie natychmiast.
        Cerim skinął tylko głową i niemal w tej samej chwii opuścił pokój generała.
        Dwa zachodzące na siebie księżyce. Jeden pusty, drugi wypełniony czernią. Ten symbol od długiego czasu nie dawał spokoju pułkownikowi. Symbol nekromanckiej szajki, którą mężczyzna usilnie starał się schwytać. Ci ludzie od wielu miesięcy siali zamęt w Ekradonie, szczując bogu ducha winnych mieszkańców półżywymi trupami. Zdarzało się też, że zabijali kilku i wskrzeszali ich dla zabawy. Wraz ze swym oddziałem Cerim podejmował wielokrotne próby pojmania członków tej bandyckiej organizacji, lecz jak dotąd bezskutecznie.
        Gdy wyszedł na plac przed pałacem, jego dziesięcioosobowy oddział już czekał w pełnej gotowości. Machnięciem ręki dał im sygnał do wymarszu.
        - Wykażcie się w tej akcji, a w nagrodę przez tydzień podczas szermierki będę was traktował ulgowo - rzucił jeszcze na wychodnym, by w ten dziwny sposób nieco podnieść morale, po czym groźnie wciągnął powietrze przez nos. - Dzisiaj dorwiemy tych drani.

        Kilkanaście minut później oddział Carlsona wziął szturmem niewielki dom należący do państwa Heide. W środku zastali potworny rozgardiasz, rozbryzganą posokę i kilka zdekapitowanych ciał. Ale wbrew przewidywaniom nie były to ciała domowników, lecz członków szajki. Cerim wszędzie rozpoznałby te czarne płaszcze i księżycowe tatuaże. Zwłoki leżały elegancko jedne obok drugich, krew powoli wsiąkała w podłogę, a jedynymi dźwiękami zakłócającymi ciszę były odgłosy walki dochodzące z ogrodu za domem. Podwładni Cerima popatrzyli po sobie z konsternacją, by po chwili przenieść pytający wzrok na dowódcę.
        - Pułkowniku…
        - Bądźcie czujni i osłaniajcie mnie - polecił im. - Idę pierwszy.
        To powiedziawszy, mężczyzna wyciągnął z pochwy swoją katanę i pewnym krokiem pobiegł na podwórko. To co zobaczył, zaskoczyło go jeszcze bardziej niż trupy nekromantów. W rogu, przy płocie, troje skulonych ludzi tuliło się do siebie - na szczęście wyglądali jedynie na przerażonych, nie rannych - zaś w samym centrum ogrodu czterech osiłków atakowało wymachującą kosą znajomą lisołaczkę. Zanim jednak Cerim zaczął się zastanawiać nad niezwykłym zbiegiem okoliczności, w pierwszym odruchu żołnierza skoczył ku napastnikom z przygotowaną już serią ciosów. Rozbroił ich w pięć sekund, unieszkodliwił w jakieś piętnaście. Element zaskoczenia odegrał tu ważną rolę, jednak finezji ruchów Cerima też nie można było niczego zarzucić. Nawet nie drgnęła mu powieka, kiedy rozprawiał się z całą czwórką; nie byli to szczególnie wymagający przeciwnicy i bardzo szybko stali się niezdolni do walki. Nie dołączyli jednak do swoich martwych towarzyszy. Carlson potrzebował ich żywych.
        - Zwiążcie ich - rozkazał podwładnym, otrząsając broń z krwi, by następnie schować ją z powrotem do ozdobnej pochwy. - Zabierzemy ich do pałacu na szczegółowe przesłuchanie. Trafią przed sąd i odpowiedzą za swoje czyny.
        Dopiero gdy strażnicy wyprowadzili ocalałą z rzezi czwórkę, Cerim zwrócił się w stronę pozostałych uczestników zajścia. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje.
        - Sytuacja opanowana - oznajmił zalęknionej rodzinie. - Wojsko zajmie się usunięciem śladów całego zajścia i zapewni wam bezpieczeństwo, muszę jednak polecić, abyście w ciągu najbliższych dni nie opuszczali miasta. Wasi oprawcy to członkowie większej grupy rozbójników, która dopuściła się poważnych wykroczeń przeciwko ekradońskiemu prawu, dlatego staliście się ważnymi świadkami w sprawie. Co się zaś tyczy ciebie… - przeniósł wzrok na Isarę. - Pójdziesz z nami.
        Jego słowa mogły zabrzmieć złowróżbnie, ale ton głosu Cerima był nadal spokojny, a spojrzenie, choć jak zwykle surowe, pozbawione było wrogości. Mężczyzna domyślił się już, jak musiały wyglądać wydarzenia, które przed chwilą rozegrały się w tym miejscu. Nie przypuszczał, by lisołaczka miała jakiekolwiek powiązania z nekromantami, bo po jej zachowaniu dało się wywnioskować, że sama nie do końca wiedziała, w jakiej sytuacji się znalazła. Cerim mógłby w zasadzie puścić ją wolno razem z członkami zaatakowanej rodziny, jednak nie po tym, jak zobaczył ją w akcji, wymachującą kosą w całkiem imponującym stylu. Zupełnie inną niż nieśmiała tancerka z poprzedniego wieczoru. Ale on także znajdował się teraz na zupełnie innej pozycji: nie był już dżentelmenem z przypadku, a egzekutorem prawa.
        - Z uwagi na to, że pozbawiłaś tych ludzi życia, także zostaniesz poddana przesłuchaniu - mówił dalej, zbliżając się do dziewczyny. - Wtrąciłaś się w poważne śledztwo i samowolnie usunęłaś część ludzi, których również chcieliśmy przesłuchać… ale jeśli działałaś w obronie własnej lub istot bezbronnych, nie spotka cię nic złego. Przekaż mi swoją broń - wyciągnął przed siebie rękę. - Mój oddział bezpiecznie eskortuje cię do pałacu.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara całe swoje życie wiązała z tańcem. Tak samo kroki podczas potyczki przypominały dynamiczne pląsy do rytmu skocznej muzyki. Krok w przód, unik, przechwyt, krok w tył, unik, skok, krok w bok… I tak w kółko. Walka to taniec dominacji, prawie jak tango.
Tylko że w tym tańcu tylko jedno może faktycznie wygrać życie.
        Lisołaczka zawsze czuła się dobrze, wyobrażając sobie swój cel; koniec potyczki. Obrona rodziny, która dała jej schronienie, stała się dla niej priorytetem i kobieta nie mogła pozwolić, aby cokolwiek się im stało. W głowie zmiennokształtnej pojawiły się wątpliwości; dlaczego akurat wtedy, kiedy ona przebywa w tym domostwie, pojawia się tajemnicza organizacja z próbą zabrania jednego z chłopców? Czy to naprawdę czyste zrządzenie losu? Czy plan Ethalii? Przez takie właśnie rozmyślania łatwo jest stracić kontrolę, co odbiło się na zdrowiu Isary. Jeden z oponentów dotkliwie zranił ją w udo. Lisołaczka z trudem powstrzymała się, żeby nie pisnąć. “Wszystko jest dobrze! To tylko draśnięcie!”, powtarzała sobie zażarcie, w duchu modląc się do Prasmoka o pomoc w wygranej.
I widocznie alarańskie bóstwo wysłuchało jej prośby. Niespodziewanie wrogowie padli, znokautowani jeden po drugim przez białowłosego mężczyznę. Ogromnym zaskoczeniem dla lisołaczki był fakt, że znała tego człowieka. Ba, poznała go zaledwie kilkanaście godzin temu! Cóż za kolejny, niespodziewany zbieg okoliczności. “Czy to wszystko aby na pewno nie jest w jakimś stopniu ustawione?”, zastanawiała się zmiennokształtna. Wszystko, co miało miejsce chwilę potem, stało się tak szybko, że Isara ledwo zdążyła policzyć przyspieszone uderzenia swojego serca.
        Cóż, i tak czuła się z siebie zadowolona. Gdyby nie lisołaczka, straż nie zdążyłaby pojawić się na miejscu i zatrzymać zbirów przed porwaniem chłopaka i zamordowaniem pozostałych członków rodziny. Jednakże strażnicy to dalej władza, której Isara nie mogła kwestionować. Kobieta zdematerializowała swoją kosę i posłusznie poczekała, aż zostanie na nią zwrócona uwaga. Mimo bardzo poważnej miny, Isara zamartwiała się w duchu, co to wszystko może znaczyć. Kim byli ci ludzie, czego chcieli… Co w ogóle się tu wydarzyło? “Zrobiłam, co musiałam. Teraz muszę zniknąć najszybciej, jak się da”, pomyślała. Zmiennokształtna uznała, że odpowie na kilka pytań i będzie wolna.
A i tutaj los ponownie ją zaskoczył.
        - Pojawiłam się tutaj przypadkiem. Ta sprawa nie ma ze mną nic wspólnego… - wydukała, starając się utrzymać godną postawę cały czas. Gotowa była dyskutować w każdej chwili, jednak wyczytała z twarzy Cerima, że sprzeciw jest zbędny. “Pięknie…” Isara westchnęła cicho, przymknęła oczy i spojrzała na pozostałych strażników, jakby szukała wśród nich poparcia. Widocznie oni także nie zamierzali kwestionować rozkazów oficera.
Lisołaczka uważnie wysłuchała postawionych jej zarzutów. Tym bardziej dotknęło ją poczucie niesprawiedliwości w sprawie jej osoby, ale kobieta postanowiła milczeć. Cokolwiek przyszło na myśl białowłosej bohaterce, nie zdoło przejść przez jej zaciśnięte z nerwów gardło. Isara kiwnęła więc głową, zgadzając się tym samym pójść z nimi na przesłuchanie. Jedna rzecz nie mogła jednak ujść bez konfliktu.
        - Kostura nie oddam. Póki jestem osłabiona, jest nieszkodliwy. - Faktycznie, broń lisołaczki nie mogła zostać za takową uznana, ponieważ teraz służyła jej głównie do podtrzymania się ze zranioną nogą. Zmiennokształtna spojrzała na swoje udo, dając tym dodatkowy powód, dla którego kostura nie odda. Poza tym, mając go w dłoni, czuła się bezpieczniej. Zawsze, kiedy traciła swoje “oparcie”, stawała się zbyt łatwym celem dla wroga.

        Isara po raz pierwszy znajdowała się tak blisko centrum miasta. Zazwyczaj trzymała się na uboczu, aby nie wzbudzać zbytnio sensacji, teraz zaś mogła spokojnie podziwiać coraz to większy tłum ludzi, rozpychający się rękami i łokciami do kolejnych przecznic, zapewne spiesząc na spotkania. Życie w większych miastach wyglądało tak… szybko. Kiedy Isara pod eskortą w końcu dotarła do wyznaczonego miejsca, strażnicy polecili jej czekać (oczywiście paru z nią zostało, w końcu mogłaby uciec) na dalsze instrukcje. Lisołaczka posłusznie kiwnęła głową. Kiedy w końcu większość się rozeszła, zabierając tym ową magiczną organizację do lochów, kobieta odważyła się spytać jednego ze straży;
        - Czy ja spotkam króla…?
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

        Nie codziennie trafia się okazja do schwytania członków zorganizowanej grupy przestępczej, na którą poluje się od lat. W zasadzie można pokusić się o stwierdzenie, że to dość wyjątkowa sytuacja, która niejednego oddanego służbie żołnierza przyprawiłaby o przyspieszone bicie serca. Jednak choć tętno Cerima istotnie wzrosło, spowodowane było to bardziej skokiem aktywności fizycznej podczas walki, aniżeli ekscytacją. Pułkownik wypełniał powierzone mu zadanie, nie angażując się w nie emocjonalnie; dokładnie tak, jak robił to ze wszystkimi innymi czynnościami. Kiedy przybyli na miejsce zbrodni, kiedy rozbrajał czwórkę napastników, kiedy oceniał sytuację i wreszcie kiedy przyszło mu skonfrontować się z lisołaczką - ani na chwilę nie stracił opanowania.
        Problemy pojawiały się po to, by je rozwiązać, a jeśli istniał ktoś, kto idealnie się do tego nadawał, to był to oficer z chłodnym umysłem i pułkiem podwładnych czekających na jego rozkazy.
        Dlatego też Cerim zachował spokój nawet mimo pojawienia się dość niespodziewanego czynnika, jakim była Isara i jej trudne do przewidzenia zachowanie. Mężczyzna musiał jedynie zademonstrować fakt, że to on ma kontrolę nad wszystkim co się dzieje. To było stałym punktem w przypadku każdego zatrzymanego do przesłuchań. Jedyne, co się zmieniało, to sposób tejże demonstracji. W przypadku groźnych przestępców albo krnąbrnych podejrzanych, użycie przemocy mogło okazać się konieczne, ale już w stosunku do bezbronnego świadka uciekanie się do tak drastycznych metod było zupełnie nie na miejscu. Podobnie jak w stosunku do kobiet. (To znaczy, o ile taka kobieta nie wymachiwała przed tobą sztyletem w próbach odcięcia istotnych części ciała, z których zdarza ci się korzystać…) O ile zatrzymana osoba nie wykazywała agresji w stosunku do stróżów prawa, należało obejść się z nią możliwie jak najbardziej ugodowo, a zarazem tak, by nie pozwolić jej na dyktowanie warunków.
        I z takim właśnie podejściem Cerim zwrócił się do zmiennokształtnej, mając nadzieję, że nie napotka większego sprzeciwu. Nawet nie przez to, że byłoby to niedogodnością dla niego - bo z tym by sobie poradził, bardziej lub mniej pokojowo - ale miał na uwadze jej dobro. Nie chciał, by przez pochopne zachowanie pogorszyła swoją sytuację. Wszystko wskazywało na to, że biedaczka miała pecha znaleźć się w złym miejscu i złym czasie i taki obrót spraw na pewno nie był dla niej zbyt przyjemny. I chociaż dopiero śledztwo miało ostatecznie potwierdzić niewinność lisołaczki, Carlson wierzył w szczerość wypowiedzianych przez nią słów. Nie wyczuwał zagrożenia z jej strony, ani w karczmie, ani teraz, a doświadczenie w tej kwestii miał niemałe.
        Dlatego nie spodobał mu się wysunięty przez kobietę sprzeciw w sprawie kostura. Zmarszczył lekko brwi, co nadało jego twarzy bardziej surowy wygląd. Przez chwilę patrzył lisicy prosto w oczy, usiłując odgadnąć, jak daleko jest w stanie posunąć się w swoich protestach. W obecnym stanie zmiennokształtnej - zdezorientowana i w dodatku ranna - Cerim raczej nie miałby większego kłopotu, by w razie czego ją unieszkodliwić. Ale wyglądała na wystraszoną, a mężczyzna nie chciał uciekać się do brutalnych rozwiązań. Nie mógł jednak ryzykować wszczęcia kolejnej bójki.
        - To nie było pytanie, Isaro - odezwał się twardo. - Na razie to była uprzejma prośba i nie chciałbym być zmuszony kazać moim żołnierzom cię obezwładnić. Na chwilę obecną masz status świadka w sprawie, choć równie dobrze mógłbym oskarżyć cię o morderstwo i wydać rozkaz aresztowania, i w tym momencie to wyłącznie kwestia mojej oceny sytuacji. - Mówił wprost, bez ogródek, tak by lisołaczka zrozumiała jasny przekaz: jestem po twojej stronie, dopóki grasz według moich zasad. - Doceń więc okazane ci zaufanie i zamiast go nadużywać, postaraj się odwdzięczyć tym samym. Jeśli będziesz współpracować, pod opieką moją i moich ludzi nic ci nie grozi. Ręczę za to nazwiskiem i honorem.
        Miał nadzieję, że kobieta zda sobie sprawę z tego, jak powinna postąpić w tej sytuacji. Może ten delikatny protest był jedynie przejawem nadziei na ulgowe traktowanie w związku z poprzednim wieczorem, ale jeśli tak, to nadzieja ta była zgubna. Okoliczności uległy zmianom; choć Cerim nadal był nastawiony względem Isary dość przychylnie, po uprzejmościach nie było śladu, a coś na kształt troski mógł okazać jedynie poprzez cierpliwość i odrobinę wyrozumiałości. Odrobinkę.
        Negocjacje okazały się owocne, bo po chwili kostur trafił w ręce strażników, którzy mieli strzec go jak oka w głowie - i tak właśnie uczynili, bowiem gdy dowódca kładzie na szali swój honor, świętym obowiązkiem podwładnego jest dopilnować, by nie dopuścić do złamania danego słowa. Cerim spojrzał na zmiennokształtną i kiwnął głową na znak aprobaty, a zmarszczki na jego czole wygładziły się. Dobrze.
        - Jest ranna - zwrócił się do najbliżej stojącego żołnierza, który natychmiast wyprostował się jak struna. - Zajmij się tym.
        - Tak jest!
        Gdy Carlson oddalił się, aby wydać polecenia pozostałym podwładnym, wyznaczony do zabawy w medyka młodzieniec imieniem Damon posłusznie podszedł do lisołaczki, gestem polecił jej, by usiadła na krzywym pniu, po czym sięgnął do przerzuconej przez plecy torby i wyjął z niej przedmioty niezbędne do opatrzenia krwawiącej rany.
        - Ajaj, nie wygląda to najlepiej - skrzywił się nieznacznie, choć ton jego głosu był lekki. Będąc najbliższym i najbardziej zaufanym podwładnym pułkownika, był też jego zupełnym przeciwieństwem; pogodny i uśmiechnięty, czasem trochę impulsywny, stanowił swoistą przeciwwagę w otoczeniu. - Szkoda by było, gdyby na takiej ładnej nóżce została taka nieładna blizna… Cóż, ekspertem w tych sprawach nie jestem… Zabezpieczę ranę, żeby się nie zabrudziła, ale to powinien obejrzeć medyk. Być może trzeba będzie szyć. - Ostatnią część wypowiedzi żołnierz skierował do dowódcy.
        Cerim skinął głową, przyjąwszy to do wiadomości. Damon był skromny, ale na pewnych rzeczach znał się jak mało kto, więc jeśli twierdził, że coś wymaga dalszej konsultacji medycznej, to zapewne tak było. Oficer zapamiętał, aby tego dopilnować w odpowiednim czasie. Dana lisołaczce obietnica bezpieczeństwa obejmowała każdy aspekt ochrony przed zagrożeniami, a potencjalna infekcja z pewnością się do nich zaliczała. I była kolejnym problemem, z którymi mężczyzna musiał się uporać, kiedy przyjdzie na to pora.
        - Czekajcie na dalsze polecenia - rzucił zwięźle, by po chwili opuścić dziedziniec i skierować się w stronę drzwi wyjściowych, prowadzących na ulicę.
        Wyszedłszy na zewnątrz, z zadowoleniem stwierdził, że rozkaz wydany wcześniej żołnierzom został w międzyczasie skrzętnie wypełniony. Oto przed domem stały dwa zaprzężone w konie, drewniane powozy, którymi rolnicy zwykli byli jeździć na pola; w jednym siedzieli już pojmani nekromanci w otoczeniu uzbrojonych strażników, wyraźnie próbujących sprawiać wrażenie jeszcze groźniejszych niż w rzeczywistości. Drugi zaś, jeśli nie liczyć woźnicy, był pusty; miejsce w nim czekało na lisiego świadka, oficera i resztę jego podwładnych. Carlson podszedł do starszego mężczyzny siedzącego na wozie, wyjmując z sakiewki przy pasie garść monet.
        - Dziękuję za pomoc w imieniu armii Ekradonu. - Wręczył pieniądze starcowi, którego oczy zalśniły z wdzięcznością.
        - Po stokroć nie ma za co, panie pułkowniku, po stokroć. Królewskie luksusy może toto nie są, ale moje wozy zawsze służą do pana pułkownika dyspozycji.
        Cerim uśmiechnął się nieznacznie. Wiedział, że mieszkańcy miasta w większości byli mu przychylni, jednak nie do końca rozumiał, czemu tak było. Owszem, był oddany służbie, a jego moralności nie można było niczego zarzucić, jednak przez swoją zgorzkniałość nie należał do najsympatyczniejszych ludzi w okolicy, z czego zdawał sobie sprawę. Mimo to jego imię wciąż cieszyło się uznaniem, dlatego mężczyzna wiedział, że gdy wyśle w swoim imieniu żołnierzy z prośbą o pomoc, na pewno znajdzie się ktoś, kto chętnie jej udzieli. Taka konieczność nie zdarzała się często - i teraz też by nie zaistniała, gdyby nie białowłosa lisołaczka. Zarówno zaprawieni w boju żołnierze, jak i schwytani przestępcy mogli dreptać przez pół miasta na piechotę, ale Cerim nie mógł pozwolić, by robiła to ranna kobieta.
        A skoro transport do pałacu oczekiwał i brakowało już tylko pasażerów, wojownik wrócił do mieszkania, by wydać odpowiednie rozkazy.
        - Wszyscy na wóz - zarządził krótko, lustrując Isarę uważnym spojrzeniem, w którym tym razem nie było surowości, a jedynie skupienie. Następnie to samo spojrzenie przeniósł na stojącego przy niej młodzieńca. - Damon.
        Powiedział tylko jedno słowo, tylko jego imię, ale w tym imieniu zawarte było wszystko. Cerim prawie nigdy nie zwracał się do swoich żołnierzy po imieniu. Robił to tylko w jednym celu: kiedy chciał przekazać, że na nich liczy. Damon wiedział, na co Carlson liczył w jego przypadku. Na to, by opiekował się tą kobietą tak, jakby dowódca zrobił to osobiście. Wiedział też, że w przypadku najmniejszego choćby zaniedbania zostaną wyciągnięte bolesne konsekwencje. (I to dosłownie bolesne, bo karą za niedopilnowanie rozkazu była dodatkowa sesja treningowa z Cerimem we własnej osobie, a podczas karnych walk oficer zapominał o takim pojęciu jak litość.) Dlatego też, kiedy dowódca ponownie zniknął na zewnątrz, Damon z uśmiechem wyciągnął rękę w stronę Isary, gotów sprostać wszelkim oczekiwaniom.
        - Wesprzyj się na mnie - zaoferował, wystawiając ramię tak, by lisołaczka mogła się go uchwycić. - I nie martw się. Pułkownik może wydawać się trochę straszny, ale to dobry człowiek. Jeśli obiecał, że się tobą zaopiekuje, to zrobi to nawet kosztem własnego życia. Raz dane słowo to dla niego świętość. - Żołnierz przestał się uśmiechać i spojrzał na zmiennokształtną przeciągle. - Nie zasługuje na to, by go oszukiwać…
        Gdy wypełnione ludźmi wozy nieśpiesznie toczyły się w stronę pałacu, Cerim przyglądał się Isarze. Wyglądała na zaciekawioną miastem i jego mieszkańcami, i mimo że z pewnością w jej sercu nadal był niepokój, zdawała się być nieco bardziej ożywiona. Podróż trwała jednak dość krótko i po kilkunastu minutach konwój przekroczył pałacowe bramy, kierując się na dziedziniec straży, gdzie oddział żołnierzy czekał już, by przejąć pojmanych nekromatnów. Carlson wyskoczył z wozu, nie czekając aż ten stanie, zgodnie z etykietą odpowiedział salutującemu mu kapitanowi, by natychmiast wydać rozkaz odprowadzenia przestępców do lochów.
        - Nimi zajmiemy się później. Teraz najważniejszy jest świadek. - Wskazał na Isarę, której Damon właśnie pomagał zejść z wozu. - Przed przesłuchaniem ma ją zbadać medyk. Wszelkie raporty związane z całą sprawą trafiają bezpośrednio do mnie, czy to jasne?
        - Tak jest!
        - Wykonać.
        Strażnicy rozeszli się, by wykonać polecenia przełożonego. On zaś zaczekał, aż zamęt na dziedzińcu nieco się uspokoi, a kiedy na zewnątrz zostało już tylko kilka osób, które policzyć można na palcach obu dłoni, Cerim ponownie podszedł do lisołaczki.
        - Isaro, z powodu obowiązków nie mogę dalej eskortować cię osobiście. Zostawiam cię pod opieką porucznika Gothoego - oznajmił, wskazując na Damona, starając się, by jego głos tym razem nie brzmiał twardo. - Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w lepszych okolicznościach - dodał jeszcze, po chwili namysłu.
        Po tych słowach odszedł w kierunku przeciwnym niż ta dwójka, by zająć się tym całym bałaganem księżycowych nekromantów…

        Kilka godzin później pułkownik poczuł, że zaczyna ogarniać go zmęczenie a niedługo potem dodatkowo doszła do tego frustracja. Wstępne przesłuchania nie przyniosły żadnych rezultatów. Członkowie szajki milczeli zawzięcie, a jedynym, co wydostawało się z ich ust, były groźby, miotane w różne strony. Jedna z nich dotyczyła nawet “białego sierściucha, którego dosięgnie boska kara magii śmierci”. Jeśli tak dalej pójdzie, Carlson zostanie postawiony pod ścianą i zmuszony do sięgnięcia po ostateczność, jaką były tortury. Wiedział, że generałowi nie mrugnęłaby powieka przed skorzystaniem z tegoż środka perswazji, jednak Cerim nie był taki jak jego ojciec i ich poglądy moralne także różniły się od siebie. Przysparzanie cierpienia wrogom bywało nieuniknione, lecz czym innym było zranienie przeciwnika w mniej lub bardziej uczciwej walce, a zgoła czym innym znęcanie się nad kimś, kto w danej chwili nie mógł się bronić. Oficer czuł się rozdarty. Miał jednak świadomość tego, że przyparty do muru, nie zawaha się. Ostatecznie bezpieczeństwo ludu było ważniejsze od komfortu fizycznego tych, którzy otwarcie mu grozili…
        No i pozostawała kwestia Isary. Jeden z podwładnych Cerima na bieżąco informował go o każdym postępie w jej sprawie. Nie wyglądało to kolorowo. Dziewczyna utrzymywała, że jest niewinna - i Carlson osobiście w to wierzył - jednak kiedy wyszedł na jaw fakt, że w obronie własnej użyła magii, sprawa nieco się skomplikowała. A to dlatego, że przy przesłuchaniu obecny był Carl, który nienawiścią większą niż do magii pałał chyba tylko do nieposłuszeństwa i przesolonego gulaszu. Gdy tylko do uszu Cerima dotarła wieść, że generał ma decydujący głos w sprawie lisołaczki, mężczyzna postanowił osobiście stawić się w komnacie, gdzie nieszczęsna zmiennokształtna poddawana była długiej indagacji. Przeczuwał, że inaczej mogłoby to się skończyć nie najlepiej… I nie mylił się. Jeszcze nie wiedział, jak dokładnie prezentuje się sytuacja, ale z twarzy Isary, siedzącej samotnie na środku komnaty, otoczonej przez królewskich przedstawicieli i garstkę żołnierzy z samym generałem na czele, mógł wyczytać lęk, który kobieta odczuwała. Nie odrywając od niej trudnego do rozszyfrowania spojrzenia, skrzyżował ręce na piersi i zwrócił się do ojca.
        - Co zamierzacie z nią zrobić?
        - Nie ufam tej lisicy - odezwał się Carl. - W takich okolicznościach nikt nie znajduje się “przypadkiem”. Pojawiła się w samym środku sprawy, którą próbujemy rozwiązać od miesięcy i zabija kluczowe dla niej osoby, w dodatku posługując się magią, a potem tłumaczy to “przypadkiem”. Jak wygodnie!
        - O ile mi wiadomo, nie mamy żadnych dowodów na jej powiązanie z nekromantami - zauważył słusznie Cerim.
        - I żadnych dowodów na jego brak - odgryzł się generał.
        - Nie można wtrącić przesłuchanego do lochu na podstawie podejrzeń, to sprzeczne z prawem Ekradonu.
        - Ona wie zbyt wiele! Nawet jeśli rzeczywiście jest niewinna, w co, podkreślam, nie wierzę, wie już za dużo o sprawie, by puścić ją wolno i podać cenne informacje na talerzu tym nekromantom, którzy wciąż są na wolności.
        - Z całym szacunkiem, generale. Ale nie możesz z tego powodu pozbawić tej kobiety wolności.
        - Dobrze więc, pułkowniku, skoro tak bardzo ci na tym zależy, powiedz, jak twoim zdaniem powinienem postąpić?
        Cerim zmarszczył brwi, myśląc intensywnie. Do pewnego stopnia rozumiał obawy generała; ktoś, kto posiada ważne informacje, jest łatwym celem dla odpowiednich ludzi i nie dość, że wyciek danych mógł być niekorzystny dla całego państwa, to choćby i przez wzgląd na własne bezpieczeństwo taka osoba nie powinna włóczyć się po okolicy samopas. Ale była też druga strona medalu, z której istnienia Cerim doskonale zdawał sobie sprawę. Nikt nie chciałby być przetrzymywany w obcym miejscu wbrew własnej woli i Isara na pewno nie była w tej kwestii wyjątkiem. Carlson nie mógł pozwolić, by do tego doszło. Raz, że słuszność takich działań łatwo zakwestionować generalnie. Ale, co ważniejsze, przecież jej obiecał. I dlatego musiał znaleźć jakieś wyjście z tego impasu, znaleźć rozwiązanie, które zadowoliłoby obie strony konfliktu, znaleźć…
        - Oddział magiczny. - Nagła myśl pojawiła się w jego umyśle i od razu uformowała na ustach.
        - Słucham?
        - Isara posługuje się magią. To powiedziała i to potwierdzam. - Cerim mówił powoli, dając sobie czas na przemyślenie każdego aspektu podejmowanej właśnie decyzji, zanim ostatecznie przypieczętuje ten los. - Można by ją zrekrutować do oddziału w charakterze eksperta, jako że moja wiedza w tej dziedzinie pozostawia wiele do życzenia. W ten sposób pozostanie pod moją opieką, a wiesz dobrze, generale, iż wtedy zarówno Isara, jak i informacje, które posiada, będą bezpieczne.
        Carl milczał przez chwilę, myśląc nad odpowiedzią. Cerim wiedział, że ojcu nie podoba się ani ten pomysł, ani fakt, że jego podwładny otwarcie się mu sprzeciwia, ale wiedział też, że mężczyzna nie będzie miał wyboru. Sugestia młodszego z nich wydawała się idealnym rozwiązaniem tego problemu.
        - Ale masz świadomość tego, że od tej pory będziesz za tę kobietę odpowiedzialny, pułkowniku? Za jej zachowanie, za jej decyzje i za jej błędy? Jeśli z jej winy pojawią się problemy, konsekwencje tego spadną na ciebie.
        Tak, Cerim dokładnie tego się spodziewał. Odpowiedzialność za cudze postępowanie to nie jest coś, w co ktokolwiek chciałby się dobrowolnie pakować, jednak oficer nie sądził, by miał jakikolwiek inny wybór. Przeniósł opanowany wzrok na zmiennokształtną, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów.
        - Niech zatem tak będzie.
        Generał pokiwał głową na te słowa, niechętnie akceptując taki obrót wydarzeń.
        - Każę ją odprowadzić do ciebie, jak doprowadzę przesłuchanie do końca.
        - Doskonale.
        Po tych słowach Cerim opuścił pomieszczenie.

        Jakiś czas później lisołaczka stanęła przed nim, w komnacie będącej jego gabinetem. Carlson przyjrzał jej się badawczo.
        - Jak twoja rana? - spytał. Miał nadzieję, że to nic poważniejszego, ale w razie czego gotów był posłać po swojego własnego uzdrowiciela, który zazwyczaj i tak niewiele miał do roboty. (Tak bywa, kiedy twój będący półdemonem pacjent regeneruje się szybciej niż zdążysz wyjąć z torby bandaże…).
        - Nasze stosunki znów ulegają zmianie - odezwał się znowu, rzeczowym tonem, pozbawionym większych emocji. - Od teraz jesteś moją podwładną, w związku z czym wszelkie formy spoufalania się, jak zwracanie się do mnie po imieniu, w oficjalnych sytuacjach są niedopuszczalne. Za otwarte sprzeciwianie się moim decyzjom, zwane odtąd niesubordynacją, spotkają cię konsekwencje. Za oszustwa również. Ale mam nadzieję, że będziesz względem mnie uczciwa nie z lęku przed karą, lecz będzie to działać na zasadzie obopólnego zaufania, jakie powinno funkcjonować między dowódcą, a jego podwładnym. - Rzadko się zdarzało, by Cerim powiedział do kogoś tyle słów naraz. Wyjątkiem były tyrady, które od czasu do czasu wygłaszał swoim żołnierzom i ów monolog do Isary mężczyzna traktował jak jedną z nich. Jednak było to coś więcej niż tyrada. To był Początek. - Jakkolwiek narwani i niepokorni moi podwładni by nie byli, ufam im całkowicie, a oni ufają mnie. Od teraz jesteś jedną z nich i chciałbym, żeby w twoim przypadku było tak samo.
        No tak… Jedną, a w zasadzie tak jakby jedyną. W końcu niebawem oddział Carlsona zostanie przekazany innemu oficerowi, a on sam przejmie dowodzenie nad grupą przypadkowych magów… W tej sytuacji tym bardziej potrzebował choć jednej osoby, na której mógł polegać. Na początek to musiało wystarczyć. To i tak było wiele.
        - Generał wyjaśnił ci, jak wygląda twoja sprawa, prawda? Oddział, do którego będziesz należeć, zostanie utworzony za kilka dni, ale wasze kwatery mają być gotowe na jutro - oznajmił Cerim zmiennokształtnej. I w zasadzie na tym zamierzał zakończyć tę rozmowę, ale walczący o prym nad surowym oficerem głos życzliwego dżentelmena tym razem wygrał. - Czy masz miejsce, w którym możesz się zatrzymać do tej pory?
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Cóż za łaska! W momencie, w którym Isara usłyszała, że ma status świadka, chociaż mogła zostać oskarżona o morderstwo, krew zagotowała się w ciele lisołaczki. Chętnie wyperswadowałaby im, jak ona to widzi, jednak nieśmiałość ponownie związała jej gardło. “Przecie ja tylko powstrzymałam złych ludzi przed okrutnym mordem niewinnych osób i przy okazji, może przypadkiem, pomogłam wam, strażnikom, schwytać groźną grupę przestępców. Nie ma za co, pułkowniku!”, myślała zmiennokształtna, dodatkowo wyobrażając sobie zdziwienie Cerima, jakby to wszystko usłyszał. O ile okazałby jakiekolwiek emocje, bo wydawał się z nich wyprany. Cała sprawa ewidentnie nie stawiała Isary w dobrym świetle, ale także nie robiła z niej przestępcy. Ona “tylko” pomogła.
        - Na zaufanie trzeba zasłużyć - rzekła kobieta, po czym szybko, zanim całe zdanie mogło zostać użyte przeciwko niej, rzuciła kostur pod nogi jednego ze strażników. - Twoja kolej.
        Najbardziej na świecie Isara nienawidziła pozostać bezbronna. Miała obiecaną opiekę i ochronę, jednak to czyniło z niej zależną oraz zdaną na czyjąś łaskę. Całe życie lisołaczka uczyła się, że ludziom nie powinno się ufać. Uspokoiła się odrobinę, kiedy pojawił się przy niej jeden z podwładnych Cerima i zaczął opatrywać jej ranę. W odróżnieniu od dowódcy natychmiast zaczął zagadywać zmiennokształtną, nie dając jej powodów do dalszego wyklinania władzy w myślach. Zdawało się, że nagle Isara spotkała zupełne przeciwieństwo Cerima. Pogodny strażnik nawet się uśmiechał, nie przestając mówić. Isara wówczas siedziała cicho. Nie, to nie z powodu jakże wielkiej obrazy wobec strażników za zabranie jej kostura (chociaż wewnętrznie przeżywała to jak długie rozstanie z ukochaną osobą), a raczej z najprostszego powodu, z jakiego lisołaczka mogła milczeć: nieśmiałość. Nie stanowiło dla niej problemu odpyskować generałowi w przypływie negatywnych emocji, ale kiedy jej osoba została nagle z kimś nazbyt miłym, kto próbował z nią jakkolwiek kulturalnie porozmawiać, niespodziewanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi w głowie. A z tego, co zrozumiała jeszcze później, miała zostać pod pieczą Damona aż do pałacu.
        - Nie jest straszny. Jest oschły - skomentowała Isara cicho. - Jak on został dowódcą? - zapytała, opierając się o Damona w chwili, w której Cerim nieco się oddalił. Wszyscy jego podwładni zdawali się darzyć go ogromnym szacunkiem, który nie wynikał ze strachu, co bardzo dziwiło kobietę.
        W jednej sekundzie zbladła. Damon nie sprawiał już wrażenia pogodnego i przyjacielskiego żołnierza. Spojrzał na Isarę jak na winną całej sprawie. I choć lisołaczka wiedziała, dlaczego, starała się zachować zimną krew. Dlatego też uśmiechnęła się w odpowiedzi i rzekła:
        - Nie wiem, o czym mówisz. - Na wszelki wypadek wzmocniła zaklęcie iluzji, jaką dźwigali strażnicy. Skoro Damon domyślił się, że nie oddała kostura, musiał mieć bardzo wyczulony zmysł magiczny albo samemu posługiwać się magią. A to tylko zagrażało lisołaczce.

        Kiedy jednak jechali uliczkami miasta, całe skupienie Isary padło na dwie rzeczy - żeby nie wpaść i utrzymać iluzję oraz żeby nie przegapić żadnego ciekawego i kolorowego zakamarka każdego budynku. W końcu taka podróż miała też swoje plusy. Lisołaczka nie musiała się martwić, że ktoś niespodziewanie ją zaatakuje. Mogła swobodnie oglądać miasto, jego mieszkańców, architekturę, życie. Jednak w momencie, w którym instynktownie poczuła na sobie czyjś wzrok, spięła się. Isara spojrzała szybko w kierunku Damona, później złapała kontakt wzrokowy z Cerimem. “A więc ty”. Próbowała w myślach odtworzyć przekonanie, że to, co powiedział jej strażnik, jest prawdą. “Jesteś naprawdę dobry, tak?”, pomyślała, odwracając wzrok i ponownie zajmując się podziwianiem miasta.

        Zamek, który Isara sobie wyobrażała, znacznie odbiegał od rzeczywistości, jaką lisołaczka zastała. Zabiegani ludzie w murach tak ogromnej budowli, ściany, które zlewały się z budynkami całego miasta sprawiało, że to miejsce niczym nie różniło się od centrum miasta. Poza przytłaczającym rozmiarem.
Isara obserwowała żołnierzy na zmianę. Zrozumiała, że wielu z nich zachowuje się stosunkowo normalnie. Wcześniej wyobrażała sobie, że każdy strażnik musi być jak kamień - niezłomny, poważny, wyprostowany i gotowy na każde niebezpieczeństwo. Wówczas po przekroczeniu zamkowych murów, do uszu lisołaczki dotarł cicho opowiedziany żart i wesołe prychnięcie. Mimo to profesjonalność całej grupy sprawiała, że to uszło im na sucho, bowiem pilnowali jeńców jak oka w głowie, o ile nie bardziej.
        Isara kiwnęła głową w kierunku Cerima. Ukradkiem oka spojrzała jeszcze na Damona, po czym uderzyły ją jego słowa. “To dobry człowiek”. Lisołaczka zatem postanowiła dać temu lekki kredyt zaufania i w odpowiedzi na następne słowa generała, uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi. Nie chciała zatrzymywać go słowami, aby mógł w spokoju wykonywać swoje obowiązki.
- Um… Poruczniku Gothoe? - zaczęła Isara, kiedy Cerim już poszedł. - Może to głupie pytanie, ale czy po wszystkim mogłabym zobaczyć chociaż część zamku?

        Isara nie potrafiła zrozumieć, kiedy czas tak szybko minął. Jeszcze przed chwilą była w mieszkaniu zaatakowanych, później mignął przed jej oczami medyk z bandażami i ogólnym potokiem słów w jej kierunku, a teraz ni stąd, ni zowąd stała przed drzwiami, które prowadziły do komnaty przesłuchań. Gdy tylko zmiennokształtna znalazła się w środku, od razu przytłoczyło ją uczucie, jak bardzo malutka się tutaj wydawała. Przez to wszystko skuliła się jeszcze bardziej. Ogromna sala wyglądała bardziej jak komnata króla niż sala do przesłuchiwania. Isara spodziewała się znacznie mniejszego pokoju. I tłumu. Grono oficerów, doradców obserwowało ją bacznie. Lisołaczka spuściła głowę, próbując udawać, że jeśli ona na nich nie patrzy, oni na nią też nie. Na samym środku sali znajdowało się coś na podobiznę tronu, choć zdecydowanie nim nie było. Na dużym, mało ozdobnym krześle siedział mężczyzna wypełniający ogromne stosy papierów. Nie przerwał nawet, żeby spojrzeć na lisicę jak reszta obecnych.
        Dostała bardzo ogólne pytanie. Opowiedzieć, co się stało. Zatem Isara zaczęła od spotkania kobiety w gospodzie (pominęła jednak fakt, że tańcowała również w tym czasie z pułkownikiem Cerimem), przeszła do szybkiej prośby o odprowadzenie jej syna i propozycji noclegu. Nie zapomniała również o groźbie na kamieniu i ataku na rodzinę. W całej wypowiedzi Isary nie zabrakło również dużej ilości wypełniaczy typu “yyy” lub “eeee”, aczkolwiek to nie jest nic, co wprawiało lisołaczkę w dumę. Czuła na sobie wzrok każdego członka tego zebrania.
        Sprawa drastycznie się pogorszyła, kiedy mężczyzna na “tronie” zapytał ją o broń. Zmiennokształtna zgodnie z prawdą opowiedziała o swoich zdolnościach. I to był ogromny błąd.
        - Grupa magów atakuje Prasmoku ducha niewinnych ludzi i broni ich kto? Mag. Nie wierzę w te brednie - rzekł jeden z mężczyzn w mundurze. Wydawał się wysoko postawioną szychą. Isara momentalnie zbladła. To już było pewne, że zostanie tutaj więźniem. Zwłaszcza, że komentarz ów wysoko postawionego człowieka wystarczył, aby momentalnie poruszyć całą salę. Szmery rozmów zdawały się niemożliwe do przebicia przez cichutki głos lisicy. Wszystko działo się teraz tak szybko, że kobieta nawet nie zauważyła, kiedy do sali wszedł ktoś jeszcze.
        Cerim jako jedyny stanął w jej obronie. Przez dłuższą chwilę Isara stała jak słup soli i zszokowana obserwowała przebieg wydarzeń. Za wszelką cenę starała się opanować ciało, żeby nie zacząć się trząść. Chociaż już i tak musiała wyglądać jak przestraszone szczenię.
        - Um… - mamrotała białowłosa, próbując dodać cokolwiek na swoją obronę. W takich sytuacjach naprawdę żałowała, że na więcej jej nie stać, bowiem ani Cerim, ani pozostali nie dopuścili jej do głosu. Mogła tylko stać i słuchać rozprawy, która zadecyduje o jej losie. Aż nagle padł przełom.
        - Co? - zapytała niemal w tej samej chwili, w której generał również okazał swoje zdziwienie. “Oddział magiczny? W co ty mnie pakujesz?”. Isara z niedowierzaniem spoglądała na Cerima. Przez moment zrobiło się jej słabo, kiedy w końcu pułkownik podjął decyzję o wzięciu na siebie odpowiedzialności za rekrutację zmiennokształtnej. Nie spuszczała oczu z Cerima nawet, kiedy wyszedł już z sali.
        - Ech… - westchnął generał. - Zatem jeszcze raz. Jaką magią się posługujesz? - zdawało się, że słowo “magia” niemal wypluł z pogardą.

***

        Oddział magiczny, który Isara miała szkolić, będzie składać się z magicznie uzdolnionych mieszkańców lub osób, u których chociaż wykryto wyczulony zmysł magiczny. Lisica powinna przekazać im informacje, jak kontrolować zaklęcia oraz wyczuwać uroki.
        Nawet w gabinecie Cerima lisica powtarzała w głowie wszystkie te dane niczym mantrę. Jednocześnie poczuła się przytłoczona sytuacją. Ona ma szkolić magów? Kiedy nawet nie potrafiła sama obronić się w tej rozprawie, ma uczyć obrony magicznej inne osoby? Ma sprawować nad nimi kontrolę, aby nie rozwalili zaklęciem połowy zamku? Śmiechu warte sprawy, doprawdy.
        Isara omal nie przegapiła momentu, w którym Cerim odezwał się do niej.
        - Dobrze - odparła lakonicznie i skupiła się na jego dłuższej wypowiedzi. Znowu poczuła się jak na przesłuchaniu, zatem uznała, że w tej chwili zdecydowanie lepiej jest milczeć. “Tylko że przy grupie magów, których musisz szkolić, nie będziesz mogła pozwolić sobie na takie wygody”, skarciła się w myślach lisołaczka. Za dużo rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie, lecz Isara nie mogła przecież liczyć, że ktoś zaraz pogłaska ją po główce i wypuści na wolność. Życie nie daje nikomu takich przywilejów.
        - Rozumiem. - Lisica spuściła głowę. Nie miała pojęcia, jak w takim razie ma się zachowywać w wojsku. Czy od teraz musi salutować Cerimowi za każdym razem, kiedy go minie ma korytarzu? Czy powinna stawiać się na jakieś zebrania? Na ile swobody może sobie pozwolić? Isara ponownie poczuła się słabo z powodu natłoku pytań w swojej głowie. Nienawidziła znajdować się na dworach. Tutaj mogła jedynie zabłysnąć wiedzą na balu podczas tańca, chociaż pewnie i tu spaliłaby gafę choćby zbyt mocno ściskając czyjąś dłoń.
        - Tak, znam sytuację - rzekła ponownie. Czuła się okrutnie, kiedy tak zdawkowo odpowiadała swojemu dowódcy. - Nawet jeśli mam, generał zezwoli mi na taką swobodę teraz? - zapytała, po czym po raz pierwszy spojrzała na Cerima. Momentalnie przez jej głowę przeszło tysiąc myśli, czy przypadkiem kontakt wzrokowy to też spoufalanie się. Westchnęła i ponownie odwróciła wzrok. Mężczyzna, który był za skazaniem Isary, nawet w tłumaczeniu jej planu na oddział magiczny wykazał ogromną niechęć do lisicy. Wiedziała, że najchętniej trzymałby ją gdzieś blisko, a najlepiej w ogóle nie wypuszczał z zamkowych murów. W pewnym sensie Isarze to nie przeszkadzało. Chciała zobaczyć pałac.
        - I czy jeśli to nie problem, mogłabym już odzyskać mój kostur… - zahawała się - pułkowniku?

        Następne kilka dni minęło Isarze zbyt szybko. Może to wszystko dlatego, że zajęła myśli przygotowaniami na nadchodzące wydarzenie, a mianowicie poznanie tych wszystkich ludzi, których miała uczyć. Których miała kontrolować.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Cerim przeczuwał, że konfrontacja z waleczną lisołaczką i przekonanie jej do poddania się, nie będzie należało do najprostszych, ale nie spodziewał się tak jawnej pogardy z jej strony. Niepokorny świadek nie był wprawdzie żadną nowością i pułkownik nie zamierzał dać się wyprowadzić z równowagi, niemniej jednak kontrast między nieśmiałą tancerką z poprzedniego wieczoru, a hardą wojowniczką, dość mocno go uderzył. Kiedy Isara cisnęła kostur na ziemię, wypowiadając brzmiące niemal bezczelnie w stosunku do władzy słowa, kilkoro z jego podwładnych przyjęło pozycje bojowe, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy, jednak Cerim powstrzymał ich uniesioną ręką i nieznacznym ruchem głowy. “Spokój.” Nie potrzebował na nowo rozpętywać chaosu, który dopiero co został względnie opanowany.
         Mógł powiedzieć coś na temat tego, dlaczego i tak jego zdaniem już okazał zaufanie, nie biorąc lisicy za potencjalnego wroga - co w gruncie rzeczy powinien zrobić - lecz uznał, że powtarzanie się nie jest konieczne. Isara najwyraźniej nie miała zamiaru zmienić zdania, ale to Carlsona zbytnio nie obchodziło. Dopóki nie sprawiała problemów i nie musiał stosować wobec niej środków przymusu bezpośredniego, nie chciał tracić czasu na przegadywanie się z upartą kobietą i usprawiedliwianie swojego postępowania. Zwłaszcza, że przecież od samego początku nie musiał tego robić. Zmarszczył tylko brwi i zacisnął lekko wargi; w ten sposób wyraził niemą dezaprobatę, bez dalszej eskalacji.
         Zostawił Isarę w rękach jednego ze swoich podwładnych. To była najlepsza decyzja ze strategicznego punktu widzenia, gdyż pułkownik miał w związku z pojmaniem przestępców więcej spraw do załatwienia, niż tylko pilnowanie zmiennokształtnej, poza tym Damon idealnie nadawał się do tego zadania; oprócz bycia sumiennym i godnym zaufania, cechowała go wyjątkowa otwartość na ludzi, co sprawiało, że w jego towarzystwie stawali się oni znacznie mniej spięci, a co za tym idzie - znacznie bardziej ugodowi. Cerim niegdyś też taki był. Przed laty, nim los odebrał mu tych, których kochał. Pasmo tragicznych wydarzeń w jego życiu sprawiło, że mężczyzna zaczął unikać społecznych interakcji - a jak wiadomo, nieużywane umiejętności powoli zanikają - i skupiać się na pragmatycznych aspektach wykonywanych zadań, nie zaś na angażowaniu się w nie emocjonalnie. Dlatego też dość szybko wycofał się z dyskusji i pozwolił porucznikowi Gothoemu przejąć pałeczkę w tym zakresie.
         - Jest nieszczęśliwy - sprostował Damon w reakcji na stwierdzenie Isary, również cicho, by przypadkiem żadne z jego słów nie dotarło do postronnych uszu.
         W zasadzie to zdanie wyrwało się samo i młody żołnierz nie zamierzał powiedzieć na ten temat nic więcej, jako że zdradzanie czyichś najgłębszych sekretów uważał za coś nieodpowiedniego. Chociaż z drugiej strony, co to za sekret, o którym wie przynajmniej pół królestwa... Tym niemniej należało go uszanować i przemilczeć, dlatego Damon ochoczo zmienił temat i odpowiedział na pytanie lisołaczki o dowództwo.
         - Cóż, o Cerimie Carlsonie krąży wiele historii, chociaż większość z nich to zwykłe plotki. Jego ród od pokoleń sprawuje zwierzchnictwo nad armią, więc niektórzy złośliwcy rozpowiadają, że pułkownik dostał stopień za nazwisko, ale gdybyś zobaczyła go w akcji… Nie to, żebyś przed chwilą nie widziała… Kiedy walczy, w jego ruchach jest coś… przerażająco dokładnego. Właściwie, gdy wymierza komuś sprawiedliwość, cały potrafi być przerażający. Ale nie jest okrutny. I, wbrew pozorom, nigdy nie jest obojętny. Można na niego liczyć w każdej sytuacji... Tak czy owak, może i wysoka pozycja jest częścią dziedzictwa pułkownika, jednak nie można powiedzieć, że na nią nie zasłużył. I nikt nie jest na tyle głupi, żeby próbować to kwestionować… Może poza lordem Barlow. - mruknął. - To taka jedna historia z czasów, kiedy jeszcze byłem chłystkiem, nieumiejącym utrzymać miecza oburącz. Krążyło wówczas znacznie więcej różnych opowieści, ale od czasów tamtego… wypadku, funkcjonuje jakieś niepisane tabu... Chociaż uciszenie plotek w koszarach jest chyba niemożliwe i jeśli gdzieś można dowiedzieć się o najbardziej mrocznych lub pikantnych szczegółach z życia oficjeli, to właśnie tam. - Damon puścił oczko z porozumiewawczym uśmiechem. - Ale jakby coś, co złego to nie ja! Nie rozpuszczam historyjek na prawo i lewo jak przekupka na targu. Informacje to dobra waluta i nie powinno się jej trwonić zbyt beztrosko.
         Damon był mistrzem niezobowiązujących rozmów. Cerim z kolei nie odezwał się już do lisołaczki aż do momentu, gdy pożegnał ją na zamkowym dziedzińcu. Bynajmniej nie dlatego, że chciał być niemiły - po prostu nie miał nic więcej do powiedzenia. Isara wypełniała polecenia, więc nie musiał dodatkowo tego komentować, a bezcelowe pogaduszki raczej nie były jego mocną stroną, co dało się zauważyć już poprzedniego wieczoru w karczmie. Milczał więc, przez większość czasu obserwując tylko poczynania zmiennokształtnej. Kiedy podczas podróży ich oczy na pewną chwilę się spotkały, Cerim nie uciekł wzrokiem; z niewzruszonym spokojem wypisanym na twarzy odwzajemniał jej spojrzenie, które wydawało się nieco sceptyczne. Isara próbowała go ocenić. Widział to. Ale nie miał jej tego za złe, w końcu on w gruncie rzeczy robił to samo. Intuicja podpowiadała mu, iż lisołaczka jest dobrą istotą.
         Miał szczerą nadzieję, że nie był naiwny.

         Przekraczając o świcie progi zamku, Cerim nie spodziewał się tego, w jak dziwny sposób potoczy się ten dzień. Polowanie na nekromantów wprawdzie zaprzątało jego umysł od dłuższego czasu, jednak mężczyźnie przez myśl by nie przeszło, że uda mu się poczynić tak znaczące postępy w sprawie akurat dziś. Lecz przecież nie mogło być za dobrze. Utworzenie oddziału magicznego, którego Carlson miał być przywódcą - cóż to w ogóle za absurdalny pomysł! - było zupełnie nie po jego myśli. Nie znał się na magii zbyt dobrze, nie umiał się nią posługiwać, a jego szósty zmysł nie był szczególnie wyczulony; nie nadawał się do sprawowania pieczy nad magami. Na Prasmoka, był dobrym wojskowym, ale jego specjalnością była walka fizyczna… No i była też Isara.
         Cerim oparł się o stojące przed nim biurko, chowając twarz w dłoniach i pozostał w tej pozycji nieruchomo przez kilka dobrych chwil. Westchnął. Branie odpowiedzialności za obcą osobę było lekkomyślnym posunięciem, ale… to był odruch podyktowany przez sumienie. Pułkownik bezsilnie zacisnął dłoń w pięść. Może i był silny fizycznie, ale jego sumienie było bestią, z którą od lat zawsze przegrywał. Poczucie winy paraliżowało go za każdym razem, kiedy próbował postąpić wbrew własnemu kodeksowi moralnemu. A teraz… Nie mógł zostawić Isary na pastwę losu pod postacią generała - zwłaszcza gdy wcześniej obiecał, że włos jej z głowy nie spadnie - bo ten najprawdopodobniej kazałby zamknąć ją w jakimś obskurnym lochu do czasu, gdy złapią przywódców nekromanckiej szajki i oczyszczą lisicę z zarzutów - co równie dobrze mogło nie nastąpić nigdy. Jak w takim wypadku mógłby postąpić inaczej?
         “To nie było lekkomyślne” - powtarzał sobie w myślach Carlson. - “Zaufany mag będzie ci potrzebny. Isara będzie ci potrzebna. To była decyzja strategiczna.
Oby tylko ryzyko stawania w otwarte szranki z generałem się opłaciło.

         Gdy podczas rozmowy Isara po raz pierwszy podniosła na niego wzrok, w jej oczach Cerim dostrzegł kotłujące się tysiące pytań i wątpliwości. Rozumiał je. Może i był szorstki w obyciu, ale wbrew pozorom nie utracił całkowicie swojej dawnej empatii, więc kiedy odwzajemnił jej spojrzenie, wyraz jego twarzy był łagodniejszy niż zazwyczaj. Postanowił być z lisołaczką szczery i pokazać w praktyce, na czym powinno polegać to zaufanie, o którym przed chwilą mówił. Wyszedł zza biurka i stanął naprzeciw zmiennokształtnej, krzyżując ręce na piersiach. Tym razem jednak jego postawa nie wyrażała surowości, lecz zwyczajną powściągliwość.
         - Nie wspominałem nic o swobodzie. Generał chce mieć cię na oku i zapewne najchętniej kazałby umieścić cię w jakiejś celi. Na szczęście ostateczna decyzja w tej kwestii zależy ode mnie, a ja wierzę w twoją niewinność, Isaro, i naprawdę mi przykro, że zostałaś postawiona w tak niefortunnej sytuacji. - Pierwszy raz otwarcie to przyznał. Westchnął dyskretnie. - Jednak mnie również obowiązują zasady, których muszę przestrzegać. Nie mogę otwarcie sprzeciwić się rozkazom przełożonego... Ale mogę dać ci wybór. Jeśli masz miejsce, w którym możesz się zatrzymać, wyznaczę dwóch ludzi do eskorty. - Cerim zdawał sobie sprawę, że może to brzmieć apodyktycznie, jednak w przeciwieństwie do Carla miał na uwadze przede wszystkim ochronę Isary, nie zaś nieustanną kontrolę nad nią. Nie potrzebował tego. A przynajmniej nie chciał potrzebować. Lecz dwóch żołnierzy było minimum z minimum koniecznym do zadowolenia generała. - Jeśli nie… mogę jednorazowo zaoferować ci nocleg. Ze względów bezpieczeństwa, rzecz jasna. Możesz też zostać do rana na zamku, ale wówczas to gwardia pałacowa zadecyduje, co z tobą zrobić.
         Nie zamierzał mieszać się w wewnętrzne zasady dworu. Ostatnie, czego było mu w tej chwili potrzeba, to ściąganie sobie na głowę gniewu króla albo, co gorsza, jego żony, która chyba nie pałała do niego zbytnią sympatią. Sprzeciwianie się ojcu to jedna sprawa, ale drażnienie królowej… Cóż, może i jako Przemieniony Cerim posiadał ciało zdolne do całkiem sprawnej i szybkiej regeneracji, ale wątpił, żeby z odciętą głową poszło tak łatwo.
         - Ten jeden raz daję ci możliwość wyboru - dodał jeszcze - ponieważ chcę, żebyś wiedziała, iż doceniam twój wkład w schwytanie nekromantów. I ponieważ… nie chcę, byś miała mnie za wroga. Potrzebuję cię, Isaro - powiedział to głośno i wyraźnie, nie spuszczając z lisołaczki uważnego spojrzenia; chciał dobrze odczytać jej reakcję. - A ty, niestety, w obecnej sytuacji także potrzebujesz mnie. Dlatego uważam, że lepiej współpracować niż nawzajem podkładać sobie nogi. Zgodzisz się ze mną?
         To było bardzo dużo słów. Już dawno Cerim nie przeprowadzał rozmowy, która byłaby tak wymagająca zaangażowania z jego strony. I miał nadzieję, że gdy ta dobiegnie końca, nie będzie musiał przeprowadzać podobnej. Kiedy wszelkie nieporozumienia związane z Isarą zostaną rozwiązane, Carlson będzie mógł wrócić do swojej twardej skorupy i ograniczyć się do zwięzłych poleceń, jakie będzie jej wydawał. Nie czuł się zbyt pewnie w sztuce konwersacji, lecz próbował nie dać tego po sobie poznać; nie chciał wyjść na okrutnika. Wystarczy, że Carl jawnie okazywał swoją wrogość w stosunku do posługującej się magią lisołaczki, która przecież niczym nie zasłużyła na takie traktowanie.
         Na pytanie o kostur, za którym podążył wyczuwalnie niepewny zwrot, kącik ust Cerima niemal niezauważalnie drgnął, jakby mężczyzna chciał się uśmiechnąć. Sam Cerim jednak nie zdawał sobie z tego sprawy.
         - Naturalnie… sierżancie. - Kiwnął głową z aprobatą, podając lisicy materiałową opaskę na ramię z wyszytym na niej symbolem stopnia. Była to bardzo ładna opaska - ten typ pułkownik pierwszy raz widział na oczy; nowy wzór oznaczenia dla oddziału magów. Błękitna, z sierżanckim insygnium daszka, ale wyhaftowanym srebrną nicią, w niezwykle finezyjny sposób, w gruncie rzeczy wyglądała bardziej jak ozdoba, nie zaś atrybut żołnierza. Caroslon nie wiedział na ile Isara jest zaznajomiona z wojskową hierarchią (podejrzewał, że potrzebowała jakiegoś wprowadzenia w temat), lecz nie był to problem na tę chwilę. Wszystko wyjaśni jej jutro - on lub osoba, którą wyznaczy - podczas jej pierwszego oficjalnego dnia służby w ekradońskiej armii. - Zgłoś się po niego do zbrojowni.
         - Jesteś wolna na dziś - oznajmił, wiedząc jednak, że “wolna” w obecnej sytuacji kobiety było tylko pustym słowem, niemającym faktycznego odzwierciedlenia w rzeczywistości. - Gdybyś czegoś potrzebowała, nie wahaj się zadawać moim ludziom pytań… w granicach rozsądku, rzecz jasna. Przed zachodem słońca chcę wiedzieć ostatecznie, jaką decyzję podjęłaś odnośnie noclegu. Jeśli nie zastaniesz mnie w tym pokoju, zostaw wiadomość. Zbiórka o świcie na placu ćwiczeń. Możesz odejść.
         Po tych słowach odwrócił się od Isary i wrócił za biurko.

         Nie dalej jak przed chwilą świetlisty krąg pojawił się nad horyzontem, zwiastując koniec nocy, lecz w koszarach od dawna panowało poruszenie. Magowie zwerbowani do nowego oddziału dotarli do zamku i dokonawszy zakwaterowania w specjalnie przygotowanych komnatach, czekali na oficjalne spotkanie z dowódcą. Stali w niewielkich grupkach, porozsiewanych po tym, co żołnierze nazywali “placem ćwiczeń”. W rzeczywistości był to spory kawał przyzamkowego terenu, na którym prawdopodobnie kiedyś rosła trawa; obecnie pokryty był udeptaną przez strażników ziemią, która w deszczowe dni zamieniała się w wielkie morze błota. Znajdował się na tyle blisko królewskich komnat, by w razie nagłego wypadku ćwiczący szermierkę żołnierze mogli szybko przybyć ze wsparciem, a równocześnie na tyle daleko, by szczęk zderzającej się ze sobą broni i przekleństwa miotane przez wojowników nie zakłócały dworskiej sielanki.
         Cerim był spięty. Oczywiście dobrze to ukrywał, zachowując swój zwykły, oprószony chłodem dystans, ale jego poczucie kontroli nie było tak niezachwiane, jak na co dzień, gdy miał przy sobie swoich ludzi. Ci nowi… wyglądali na bandę zebraną z przypadku - i zapewne w dużej mierze tak było. Już na pierwszy rzut oka pułkownik mógł ocenić, że brakuje im dyscypliny, ale był pewien, że wystarczy kilka godzin - w najgorszym przypadku dni - jego musztry, a wszyscy będą chodzili jak w zegarku. Rygor teraz nie był jednak największym zmartwieniem Carlsona. Przyglądał się czujnie swoim nowym podopiecznym, próbując ocenić na ile są godni zaufania i myśląc, w jaki sposób się w tym upewnić.
         Był dobrym wojownikiem, a chodząca po królestwie plotka, że nikt nigdy nie zdołał zaatakować mężczyzny z zaskoczenia, choć mocno przesadzona, nie była zupełnie wyssana z palca. W starciu jeden na jednego niewielu było śmiałków, którzy dotrzymaliby mu kroku… Jednak sprawy nieco się komplikowały, gdy w grę wchodziła magia, bowiem ta rządziła się swoimi prawami i nie najlepiej współpracowała ze zmysłami pułkownika. Ten jeden, jedyny raz, kiedy rany przez niego odniesione poważnie zagroziły jego życiu, był spowodowany podstępnym użyciem czarnej magii. Ale tamtego dnia miał szczęście. Dosłownie i w przenośni. Miał szczęście u swego boku w postaci ukochanej, dla której biło jego serce - i tylko ze wzgląd na nią nie przestało. Dziś, gdyby sytuacja miała się powtórzyć, Cerim nie miał pewności czy zdołałby wyjść z tego cało. Nie czuł się pewnie w otoczeniu magów, z których każdy jako zdrajca stanowiłby potencjalne zagrożenie.
         Dlatego Isara tym bardziej była przydatną osobą na strategicznym stanowisku. Choć tak naprawdę Cerim nie tyle martwił się o własne bezpieczeństwo, ile miał na względzie dobro nowych podwładnych. Potrzebowali mentora, którym on nie mógł być. Potrzebowali kogoś, kto wspierałby ich w rozwijaniu umiejętności, równocześnie pilnując, żeby nie unicestwili wszystkiego wokół.
        - Baczność! - zawołał w końcu donośnie, kiedy napatrzył się już wystarczająco. Jego głos niósł się ponad wydeptaną trawą i głowami kilkudziesięciu magów, stłoczonych w gromadkę. Brzmiał zupełnie inaczej niż podczas rozmowy w cztery oczy. Dostojniej… ale i groźniej. - Nazywam się pułkownik Carlson i jestem waszym dowódcą, co oznacza, że od tej chwili macie wykonywać moje rozkazy, lecz pamiętajcie, że w ten sposób nie służycie mi, ale ludowi Ekradonu. Jesteśmy tu wszyscy po to, by pomagać tym, którzy tego potrzebują, więc jeśli ktoś zaciągnął się do armii z egoistycznych pobudek, licząc na wzbogacenie się lub zdobycie władzy, teraz jeszcze ma szansę zrezygnować. Radzę to dobrze przemyśleć - podkreślił, mierząc magów spojrzeniem, w którym kryła się bezwzględność. - Nie będę tolerował żadnych gnębicielskich zachowań i każdy, kto dopuści się jakichkolwiek nadużyć, gorzko tego pożałuje.
         Przemawiając do ludzi, nie ruszał się z miejsca. Stał w lekkim rozkroku, z długim, czarnym płaszczem zarzuconym na ramiona - poranek był wyjątkowo chłodny - i rękami schowanymi za plecami. Z daleka wyglądał jak majestatyczny posąg. Z tą różnicą, że posąg nie mógłby spuścić ci manta, jeśli go wytrącisz z równowagi.
         - Zbiórki codziennie o wschodzie słońca, przebieg dnia zależy od waszego stosunku do wykonywania poleceń. Niedozwolone jest używanie magii bez wyraźnego polecenia dowódcy, a polecenie takie mogę wydać tylko ja i sierżant Isara. - Cerim zrobił nieznaczny krok do tyłu, ruchem ręki dając lisołaczce znać, by zajęła miejsce obok niego. - Isara będzie waszą mentorką, którą macie traktować z należytym szacunkiem. Jej słowo jest moim słowem. Jest pośrednikiem między mną i wami… Jednak wszelkie problemy tudzież niepokojące sytuacje w miarę możliwości zgłaszajcie bezpośrednio do mnie. Jako dowódca zrobię wszystko, co w mojej mocy, by utrzymać porządek nie tylko wśród obywateli, lecz również wśród was. - Przeszedłszy do puenty bardziej pozytywnej niż reszt tyrady, Cerim zakończył swoją przydługą przemowę. - Spocznij. Możecie się rozejść. Niebawem dostaniecie dalsze instrukcje na dziś. Ty zostań. - Odwrócił się w stronę zmiennokształtnej, mówiąc już normalnym głosem, cichszym i niższym.
         Odczekał chwilę aż magowie odejdą, by zająć się swoimi sprawami - do których powinno zaliczać się przygotowanie do ćwiczeń - i ponownie zwrócił do Isary.
         - Chodź ze mną.
         Nie czekając na odpowiedź, jeśli takowa w ogóle padła, ruszył energicznym krokiem w stronę pałacowych murów. Przez całą drogę przez zamek szedł w skupieniu, nie odzywając się ani słowem. Mijali wiele drzwi i odnóg korytarzy, ale Cerim nie skręcił w żaden z nich. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami znajomej już lisołaczce komnaty, w której mieścił się gabinet pułkownika. Otworzył drzwi i puścił kobietę przodem, jak na dżentelmena przystało, choć według hierarchii wojskowej powinien był wejść pierwszy. Pewne nawyki są jednak silniejsze. Kiedy oboje znaleźli się w środku, mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie plecami i nogą, zgiąwszy kolano w wyjątkowo nieformalnej pozie. Znów w typowym sobie geście skrzyżował ręce na piersi i kontynuował.
         - To, co powiem, jest na chwilę obecną poufne i nie ma prawa wyjść poza ten pokój, zrozumiano? - Uniósł lekko brew, czekając na reakcję. - Król postanowił wyprawić bal, by świętować swoje zwycięstwo w turnieju łowieckim, który co roku urządzają z baronami. Tyle że tegoroczny bal będzie wyjątkowy, gdyż nie będzie to zwykły bal, lecz przynęta na pozostałych na wolności nekromantów. Wczoraj podczas przesłuchań padły groźby pod adresem króla, przez co sprawa nabrała najwyższej wagi.
         Mówiąc dalej, Cerim przeszedł obok Isary i stanął za swoim biurkiem, biorąc do ręki bliżej nieokreśloną kartkę.
         - Dziś rano otrzymałem rozkaz, by podczas tegoż balu chronić parę królewską i członków dworu. Niestety, jak wiesz, mój dawny oddział już mi nie podlega, a w pojedynkę nie jestem w stanie zapewnić bezpieczeństwa tylu osobom naraz. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Oprócz bycia wsparciem w terenie, chcę, żebyś podczas magicznych treningów przyjrzała się dobrze szkolonym przez siebie magom i do końca tygodnia wybrała trzech. Trzech, którzy są najbardziej godni zaufania i posiadają odpowiednie umiejętności. Ci, których wskażesz, będą nam towarzyszyć podczas balu. Czy mogę powierzyć ci to zadanie?
         - Szczegóły planu omówimy bezpośrednio przed jego wcieleniem w życie. Na razie jedyne co musisz wiedzieć, to to, że jest to misja dyskretna, co oznacza wmieszanie się w tłum biesiadników. - Wmieszanie, przynajmniej dla Isary; Cerim jako oficer i tak był na bal oficjalnie zaproszony. - Jeśli nie masz odpowiedniego stroju, armia ci go zapewni, wystarczy, że powiesz.
         - Liczę na ciebie, sierżancie - dodał jeszcze na koniec, zanim sięgnął po pióro, by zawczasu odrobić się z papierami związanymi z utworzeniem nowego oddziału. - Jeśli wszystko odpowiednio się ułoży, ten oddział może zdziałać wiele dobrego. Generał tego nie widzi. Będzie czekał na moje potknięcie i starał się za wszelką cenę udowodnić, że magia prowadzi do zła. Przekonajmy go zatem, że jest w błędzie.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara wsłuchiwała się w słowa Damona jak zahipnotyzowana. Może i słuchanie o pułkowniku, wówczas gdy on stoi kilkanaście kroków dalej, nie było zbyt dobrym pomysłem, jednak lisołaczka nie potrafiła przerwać przydzielonemu jej strażnikowi. Cerim nie mówił o sobie za dużo. Tak samo trudno było w ogóle odczytać jego emocje, charakter w tym, jak się zachowywał. Kiedy Isara usłyszała, że jest dobrym człowiekiem, naprawdę musiała wysilić umysł, żeby przypomnieć sobie choćby gesty strażnika, które mogłyby o tym świadczyć. Na myśl ciągle przychodził kobiecie ich taniec w karczmie. W życiu nie pomyślałaby, że spotka tego samego człowieka ponownie.
        Nie odezwała się już do końca podróży. Nasłuchiwała opowieści o pułkowniku od Damona, który opowiadał je jak natchniony. Isara uśmiechnęła się do niego nieśmiało, niewerbalnie prosząc o więcej wojskowych historii. Całe ich życie wydawało się takie ciekawe i pełne intryg. Co zaś mogłaby mu opowiedzieć plątająca się po świecie lisica? Niewiele. Przygody Isary ograniczały się do ucieczek i porwań, czym raczej wolała się nie chwalić.
Resztę drogi przemilczała, licząc, że usłyszy więcej fascynujących opowieści.

***

        Dlaczego to zrobił? Dlaczego została wojskowym magiem? Isarze może i brakowało intryg w swoim życiu, żeby stało się ciekawsze, ale nie sądziła, że jej prośba stanie się prawdą! O ile bujanie w obłokach i zastanawianie się nad życiem dworskim można było w ogóle nazwać prośbą. Lisołaczka przez pierwsze kilkanaście minut ciągle była w szoku. Nie potrafiła zrozumieć, co się stało, ani dlaczego tak a nie inaczej. Jej myśli nie miały żadnego sensu dla niej samej, nie mówiąc już o tym, że starała się je skupić na wyczytywanych jej zasadach i obowiązkach. Zmiennokształtna łapała je jednym uchem, starając się za wszelką cenę zamknąć drugie, a żeby informacje nie znalazły drogi wyjścia.

        Stojąc w gabinecie pułkownika, ciągle nie potrafiła otrząsnąć się z szoku. Fakt, że nie została skazana na więzienie, niezmiernie ją radował, jednakże teraz Isara zastanawiała się, czy to nie byłoby zdecydowanie łatwiejsze od zabawy w dwór. Na dodatek miała szkolić magów do walki. Ona miała nauczać! Na samą myśl lisołaczce zakręciło się w głowie.
Lecz kiedy spojrzała przelotnie na Cerima, niespodziewanie na chwilę wątpliwości ją opuściły. Mężczyzna nie przypominał teraz jej dowódcy: postawa białowłosego bardziej wskazywała na przyjaźnie nastawionego kumpla z wojskowych lat (oczywiście nie spoufalając się!). Na dodatek rozmawiał ze zmiennokształtną szczerze - nie prawił jej formułek do wykucia, nie narzucił na raz tak dużo jak wcześniej generał.
        Cerim nawet nie wiedział, jak bardzo lisica była mu wdzięczna za taką otwartość. Mimo tego dalej wydawał się jakby zamkniętą księgą. Isara w końcu zrozumiała, skąd to uwielbienie Damona co do swojego dowódcy.
        - Myślę, że… - zaczęła cicho - na razie przenocuję w tej karczmie. Właściciel jest miły. A ja wolałabym nieco odpocząć od dworów. - Nie spędziła tu nawet dnia, ale po zdaniu “dwór zadecyduje, co z tobą zrobić” nie miała już najmniejszej ochoty zostać dłużej w zamku. Także skoro miała możliwość noclegu, nie chciała narzucać się pułkownikowi z prośbą o przenocowanie. - Dziękuję! - Nastrój lisicy zmienił się diametralnie, kiedy usłyszała, że może odzyskać kostur. Oczywiście była to nieco przesadzona reakcja, ponieważ Isara znała prawdę o swojej pokrytej iluzją broni… Mimo to nie chciała już pierwszego dnia podpadać pułkownikowi. Odbierze “kostur” ze zbrojowni. Zrugała się w myślach za taki nagły wyskok radości i momentalnie spuściła zażenowana głowę. Nie spoufalaj się, przypominała sobie. Jednak Isara nie potrafiła hamować swoich emocji i zawsze popadała ze skrajności w skrajność - albo rozmawiała jak najęta oraz skakała wokół zaufanych osób, albo skulała się gdzieś daleko i wycofywała od towarzystwa jak tylko było to możliwe. Nie mogła nic na to poradzić.
        Uśmiechnęła się, kiedy dostała opaskę z odznaczeniem. Oficjalnie została sierżantem. Odebrała opaskę od Cerima i kiwnęła głową w ramach podziękowania. “Spróbuję być bardziej subtelna na zamku”, pomyślała. Chociaż obiecała to sobie, nieumyślnie zaczęła merdać ogonem, a oczy zabłyszczały jej z niepohamowanej radości. Odznaczenie było przepiękne.
Może na dworze nie będzie aż tak źle?

        Kiedy już odebrała swój kostur ze zbrojowni, zdjęła z niego iluzję dopiero po dotarciu do karczmy. Dwójka przydzielonych jej strażników nie odzywała się do lisołaczki, stąd i ona czuła się nieco niezręcznie. Miała tylko nadzieję, że nie będą musieli siedzieć z nią w jednym pokoju.

***

        Isara nie spała za dobrze. Denerwowała się niemiłosiernie. Już z samego rana stawiła się w zamku i nawet strażnicy nie musieli jej poganiać czy też budzić na spotkanie twarzą w twarz ze swoimi uczniami (prędzej to ona musiała budzić ich, jakoby przysnęli podczas pilnowania jej). Całą noc lisołaczka wyobrażała sobie, co powie na pierwszym treningu. Nigdy nie nauczała magii, więc musiała także opracować system, jakim będzie prowadzić nowych podopiecznych. Szczęście było po stronie Isary, ponieważ pamiętała dobrze, jak pewnego dnia pomagała w założeniu akademii dla utalentowanych dzieciaków z ulicy razem z czarodziejem i smokiem. Chociaż nie było jej dane prowadzić zajęć, widziała ich w akcji i postanowiła wykorzystać te wspomnienia.
        Mimo to lisołaczka nie myślała dużo, kiedy stała za Cerimem w miejscu zbiórki. Głównie skupiła się na powstrzymaniu rąk, które co chwile próbowały się trząść. Dla pewności, że nikt tego nie zauważy (a żeby już na pewno nie spostrzegł tego pułkownik), schowała dłonie za plecami. Nie mogła się jednak powstrzymać przed lekkim drgnięciem, kiedy usłyszała głos Cerima. Zastanawiała się, czy ona również powinna posłuchać jego rozkazu. Isara wyprostowała się, żeby chociaż odrobinę wyglądać tak dumnie jak Carlson. W końcu musiała dawać jakiś przykład. Nawet jej uszka stały na baczność!
Ledwo zauważyła sygnał od Cerima, gdyż wsłuchiwała się w jego przemówienie pełna podziwu. Starała się w ogóle nie okazywać tego na zewnątrz, jednak im dłużej miała zaszczyt przebywać w towarzystwie pułkownika, tym bardziej chciała być taka jak on. Choćby po części. Lub być choć tak odważną, jak on…
        Zrobiła dwa kroki do przodu, dumna z siebie, że się nie potknęła. Znając lisołaczkę, taka chwila byłaby idealna na jakąś gafę. Kiedy została już przedstawiona i magowie mogli się rozejść, kobiecie nie było dane rozluźnić mięśni. Posłusznie poszła za Cerimem, a po dłuższej chwili znaleźli się ponownie w gabinecie Carlsona. Jeszcze trochę i Isara się przyzwyczai do tego miejsca. Mimo że czuła się tutaj znacznie lepiej niż na widoku licznej armii, którą ma nauczać, nie opuściła gardy. Znaczy, może i nie stała na baczność jak przesadnie poprawny wojownik, ale także nie skakała jak sarenka z radości, że ktoś zabrał ją od tłoku. Kobieta starała się usadowić w czymś pomiędzy.
Kiwnęła głową, dając tym samym sygnał, że rozumie. Spodziewała się jakiś tajnych informacji, które może doszczętnie przekonają generała co do jej niewinności, lecz i na wieści o balu Isara się nie zawiodła. Jej pierwsza misja! Do tego ściśle tajna! Nie mogła zawieść Cerima.
        - Możesz na mnie liczyć, pułkowniku. - Mimo że Isara w dalszym ciągu nie znała zasad dworskiej etykiety, postanowiła zaryzykować i delikatnie dygnęła w geście posłuszeństwa. Wiedziała, że to będzie jedyne, czym się nie skompromituje i nie potknie na oczach dowódcy. A może winna zasalutować?
        Lisoałczka jednego była pewna - że znajdzie godne do pomocy osoby. Co jak co, ale jeśli już ktoś zdobywa jej zaufanie, jest to naprawdę jego warta istota. Kiedy jednak Isara usłyszała kwestię jej ubioru na bal, zmieszała się nieco. Ciężko przyznać, że miała przy sobie tylko stary płaszcz i jedną suknię, którą nosiła na co dzień.
        - W takim razie będę na to liczyć… - odparła, słysząc o zapewnieniu odzienia przez armię. - Czy w kwestię wmieszania się w tłum wchodzi także schowanie uszu? - zapytała nieśmiało. I po jakże dumnej postawie zmiennokształtnej. Lisołaki nie należały do szlachetnie urodzonych, zatem obecność Isary byłaby co najmniej podejrzana. A jeśli ktoś powie, że jest to przewodząca magicznej armii kobieta, dyskrecję szlag trafi.
        - Dziękuję - rzekła lisołaczka. - Dlaczego generał tak bardzo nienawidzi magów? - Isara nie pałała sympatią do mężczyzny. Na wieść o tym, żeby przekonać generała co do magicznego oddziału, niemal się zjeżyła. Chętnie pokazałaby mu, że jest dużo lepsza niż sam zapewne przypuszczał. Wystarczająco nasłuchała się na procesie.
        - Jeśli to nie problem, pójdę już. Chcę poznać rekrutów. - Lisołaczka ponownie ukłoniła się, po czym wyszła z gabinetu Carlsona. “Ufff…”, pomyślała już za zamkniętymi drzwiami, wypuszczając powietrze z ust. Chwila relaksu.
Zaczęła kierować się z powrotem na plac, lecz po drodze nie dane jej było długo pozostać rozluźnionej. Isara niemal osłupiała, widząc, jak w sąsiednim korytarzu swobodnie przechadza się królowa. Pamiętała tę kobietę z procesu: siedziała niezainteresowana obok króla, zajmując się książką. Lisołaczka musiała przyznać, że i wtedy, i teraz, królowa wyglądała jak żywcem wyciągnięta z obrazka - nieskazitelna cera, błyszczące oczy i wspaniale upięte krucze włosy nie pozwalały wyrzucić jej z pamięci. Wzrok zapewne przykuwały również połyskujące ozdoby w sukni czarnowłosej. Isara postąpiła dokładnie to samo, co dwórka kawałek wcześniej - kiedy królowa przeszła obok niej, ukłoniła się nisko. Dziwne przeczucie jednak nie pozwoliło lisicy na spokojne uniknięcie przykrych sytuacji. Czuła na sobie pogardliwy wzrok królowej, kiedy ta zwolniła krok, przechodząc obok zmiennokształtnej. Isara musiała skupić się ze wszystkich sił, żeby nie spojrzeć w oczy szlachetnie urodzonej kobiecie.
        - Nie cierpię psów… - usłyszała białowłosa, lecz nawet kiedy kroki już dawno ucichły, ona ciągle pozostała ze wzrokiem spuszczonym w dół.

***

        Mówiąc “zapoznać nowych rekrutów” Isara oczywiście nie miała na myśli cudownej pogawędki. Nie stać jej na to. Jeśli już miała sprawiać wrażenie dobrej nauczycielki, wolała utrzymać z nimi tylko zawodowe kontakty. Inaczej, jeśli zbyt zbliży się do ludzi, trudniej jej będzie zdobyć ich szacunek.
Przez dłuższą chwilę Isara tylko ich obserwowała z daleka. Niestety musiał nadejść taki moment, w którym lisołaczka podejdzie do nich i powie cokolwiek. Gdy lisica w końcu się zebrała i podeszła do swoich uczniów, ci nie omieszkali spojrzeć na nią. Obserwowali ją już podczas porannego wykładu pułkownika Carlsona, co sprawiało, że Isarze zaciskało się gardło. A co dopiero teraz. Kobieta nabrała nieco powietrza. Ona nie była Cerimem i nie potrafiła zdobyć posłuszeństwa jednym krzyknięciem.
Ona miała swoje podejście.
        Isara pewnego dnia została nazwana przez maga “panią błyskawic”. Ciężka praca i trening doprowadziły ją do tego, że mogła teraz zwrócić uwagę rekrutów bez słowa. Wystarczyło puścić mały impuls elektryczny, który wyczują delikatnie ci, którzy posiadają jakiekolwiek zmysły magiczne. Jak na zawołanie, teraz wszyscy zwrócili uwagę na zmiennokształtną. A dzięki temu białowłosa nabrała większej pewności siebie.
        - Witajcie - powiedziała, siląc się na kamienny wyraz twarzy. ”Nie uśmiechaj się”. - Pozwólcie, że przedstawię się raz jeszcze. Nazywam się Isara i od dzisiaj będę was szkolić posługiwać się magią w celach obronnych Ekradonu. Mam nadzieję, że będziemy wszyscy współpracować - zaapelowała, nie mogąc jednak powstrzymać przyjacielskiego tonu. Wcześniej widziała, jak smok uczył dzieci, a jej przychodziło nauczać dorosłych ludzi. Zmiennokształtna czuła się dziwnie. Najpewniej jako jedyna nie była tutaj człowiekiem.
        - Sprawdzę teraz wasze zdolności. Niech każdy po kolei zaprezentuje mi, co potrafi.

        Pierwszy dzień treningu Isara spędziła cała spięta, chociaż i tak poszło jej o niebo lepiej, niż sama się spodziewała. Nie mogła jednak powstrzymać niektórych odruchów i gdy tylko komuś coś nie wychodziło, od razu rzucała w jego stronę zachęcające do dalszych treningów słowa. Również i lisica miło się zdziwiła, kiedy każdy z rekrutów pod koniec treningu dziękował jej za wszystko. Jedna z uczennic, Toira, nieśmiało podeszła do Isary i poprosiła ją o więcej rad - chciała bowiem szybko podszkolić się w używaniu magii, ponieważ jako jedyna nie mogła używać jej intuicyjnie.
Lisołaczkę niesamowicie cieszyło, że udało jej się zdobyć i szacunek, i zaufanie rekrutów. Z uśmiechem nauczyła młodą Toirę paru inkantacji, które sama pamiętała z dzieciństwa.
        Drugi dzień treningu przebiegł już ciężej, albowiem Isara musiała improwizować. Tych części lekcji w dawnej akademii już nie miała okazji obserwować. Mimo wszystko sięgnęła dalej w swoją przeszłość i przypomniała sobie, jak ona uczyła się zaklęć. Miała nadzieję, że i tutaj to pomoże.
        Trzeciego i czwartego dnia już próbowali brnąć w trudniejsze techniki. Mianowicie Isara uznała, że dobrze jest nauczyć rekrutów na razie prostych sztuczek, dzięki którym nauczą się kontrolować swoje zdolności i przy okazji nie spalą nic w okolicy.

Piątego dnia Isara już była pewna, kogo weźmie na bal.

        O samym przyjęciu było głośno już na dwa dni przed. Damy dworu rozmawiały o bajecznych strojach, jakie założą, wówczas kiedy Isara zastanawiała się, jak schować cechy swojej rasy. Lisołaczka była również zajęta unikaniem królowej przez cały tydzień. Wolała jej nie podpadać bardziej, niż to możliwe…
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

        Kiedy tylko miał ku temu sposobność, Cerim przez cały poranek uważnie przyglądał się Isarze. Nie robił tego, rzecz jasna, nachalnie, bowiem jawne gapienie się na kogoś - zwłaszcza gdy tym kimś jest kobieta - nie przystoi dżentelmenowi, ale dyskretnymi spojrzeniami analizował każdy jej ruch. Nie był typem rozmówcy, więc przeprowadzenie wyczerpującego dialogu w celu zdobycia informacji raczej nie wchodziło w grę; był za to dobrym obserwatorem. Dostrzegał zatem wyraźnie nerwowość lisołaczki, zarówno podczas porannego apelu, jak i potem, niemal przez cały czas. Cóż… Był świadom tego, że jego osoba może działać trochę onieśmielająco, zwłaszcza na kogoś, komu daleko do bycia śmiałym. To jednak nie wróżyło dobrze w przypadku współpracy ze zmiennokształtną - nie chciał jej w końcu zastraszyć, a jedynie podtrzymać autorytet - dlatego zanotował w myślach, by w miarę możliwości traktować ją łagodnie.
        O ile, oczywiście, lisica nie będzie podejmować prób buntu. Ale to nie wydawało się realnym zagrożeniem w tym momencie.
         Mimo że gdy stojąc w jego gabinecie i słuchając przekazywanych jej słów, Isara wydawała się delikatną osóbką, Cerim pamiętał zacięty wyraz jej twarzy, kiedy poprzedniego dnia wymachiwała kosturem, broniąc się przed hordą napastników. Z pewnością posiadała więcej umiejętności, których pułkownik nie miał jeszcze okazji zobaczyć na własne oczy - i zapewne była dobrą wojowniczką, choć, co prawda, dało się zauważyć, że nie miała zupełnie pojęcia o wojskowej etykiecie, pomimo widocznych prób ukrycia faktu niewiedzy w tym temacie.
         - Ukłony lepiej zostaw dla szlachty - skomentował Carlson ze spokojem. - W sytuacjach jak ta, skinienie głową w zupełności wystarczy. W bardziej oficjalnych okolicznościach powinnaś salutować przełożonym - wyjaśnił, jakby czytał lisołaczce w myślach.
         Wydawało mu się, że takie podejście powinno się sprawdzić w kontakcie z Isarą: zamiast bezwzględnego, surowego zwierzchnika, postanowił spróbować postawy mentora - wymagającego, ale i wyrozumiałego. Wymagającego posłuszeństwa, ale wyrozumiałego dla braku doświadczenia. To był jego obowiązek jako pułkownika, by pomóc podwładnej takowe doświadczenie zdobyć. Jeśli tylko z jej strony będzie czuł chęć współpracy, był gotów służyć wsparciem, jak każdemu ze swoich żołnierzy.
         Wzajemny szacunek i sprawiedliwość - tak brzmiało credo Cerima Carlsona.
         Słysząc pytanie o schowanie uszu, mężczyzna zmarszczył brwi. Usiadłszy za biurkiem, splótł ze sobą palce i o złączone w ten sposób dłonie oparł brodę, myśląc przez chwilę nad odpowiedzią. Nie podobało mu się to, że wiedział, jak ona musi brzmieć.
         - Tak, obawiam się, że będzie trzeba je czymś przysłonić, żeby przynajmniej nie przyciągały wzroku - przyznał.
         Taktownie przemilczał fakt, że ze swoją bielą Isara tak czy owak rzucała się w oczy. Na pewno sama zdawała sobie z tego sprawę, więc rzucanie takiego stwierdzenia byłoby co najmniej niepotrzebne. Wystarczająco nieprzyjemna była konieczność zmuszania lisołaczki do ukrycia swojej tożsamości, jak gdyby był to powód do wstydu. Niestety, zadanie, które mieli do zrealizowania, posiadało wyższy priorytet niż rasowa duma - Cerim liczył, że Isara to rozumie i nie będzie sprawiać problemów - mimo to, czuł się z tym źle. I bez tego zmiennokształtna nie pałała zbytnią pewnością siebie; a dodatkowo na starcie uderzać w jej pochodzenie…
         Zaraz jednak to on poczuł się, jakby uderzono go obuchem. We wszystkie części ciała i duszy naraz. Choć to on sam początkowo nawiązał do tematu magii, pytanie zadane przez Isarę trafiło idealnie w jeden z jego czułych punktów. Poderwał się na krześle, mając już na końcu języka ostre “To nie twoja sprawa!”, jednak w ostatniej chwili, gdy wziął wdech, zdołał powstrzymać się przed gwałtowną reakcją. Tkwił tak w bezruchu przez kilka sekund, z lekko rozchylonymi ustami, patrząc na Isarę - lecz jej nie widząc. Przymknął oczy na chwilę i powoli wypuścił powietrze z płuc, by się uspokoić, chociaż powierzchownie.
         - Przez magię stracił… bliskie mu osoby - odpowiedział na pytanie głosem na pozór pozbawionym emocji; po chwilowej utracie opanowania, starał się więcej ich nie okazywać, wracając do swego powściągliwego ja. Tylko jego wzrok, który po raz pierwszy zamiast chłodem, emanował smutkiem, zdradzał cierpienie, rozdzierające duszę Cerima. - Nieodpowiednia moc w rękach nieodpowiednich osób może wyrządzić wiele zła…
         I na tym rozmowa z jego strony się zakończyła, przynajmniej na ten temat. Nie mogąc mówić o czymś bez okazywania emocji, nie mówił o tym wcale. Ta strategia sprawdzała się przez lata. Jeśli Isara zapragnie drążyć w poszukiwaniu bardziej szczegółowych informacji, z koszarowych legend i plotek może dowiedzieć się wszystkiego - a nawet więcej. On nie zamierzał dzielić się swoimi historiami; zbyt grubą linią oddzielał służbę od życia prywatnego, które notabene skupiało się głównie na grzebaniu w przesłoniętej mrocznymi barwami przeszłości.
         Na oświadczenie kobiety o chęci odejścia, skinął głową bez słowa. Odprowadził ją spojrzeniem do drzwi, a gdy te zamknęły się za lisołaczką, schował twarz w dłoniach i w tej pozycji siedział przez dość długi czas, pozwalając wspomnieniom na chwilę zawładnąć jego umysłem, dopóki nikt go nie widział. Normalnie zaczekałby z rozczulaniem się nad sobą do wieczora, kiedy to zaszyje się gdzieś na terenie rozległej posiadłości, lecz tym razem ukłucie nawracającego bólu przeszłości było zbyt silne.
         Pamiętał aż nazbyt dobrze, jak wiele lat temu, gdy nie potrafił jeszcze nawet utrzymać miecza bez drżenia rąk, Miriam zadała mu niemal identyczne pytanie. Miriam… Isara, ze swoją filigranową posturą i bladością, bardzo przypominała Cerimowi zmarłą siostrę. Starał się o tym nie myśleć i przez większość czasu całkiem dobrze wychodziło mu ignorowanie czających się przypływów nostalgii, ale biorąc udział w scenie, będącej niemal lustrzanym odbiciem tej sprzed lat, nie potrafił się powstrzymać. Nie odczuwał wprawdzie nienawiści i uprzedzeń do ogólnie pojętej magii, jak jego ojciec, lecz czuł rozgoryczenie.
         Był powód, dla którego nigdy dobrowolnie nie związał się z żadną kobietą: te, które kochał, bez wyjątku spotkał tragiczny koniec. Najpierw matka, potem Miriam… Później Mere. Pułkownik nie miał dowodów na to, że w śmierć jego żony także był zamieszany mag - ale nie miał też co do tego wątpliwości. W przeciwnym razie dawno zdołałby wytropić mordercę i wymierzyć mu sprawiedliwość. Tymczasem za tydzień minie siedem lat… Siedem lat bez odpowiedzi na pytanie, kto uśmiercił ukochaną Cerima. I, przede wszystkim, dlaczego to zrobił. Carlson nie wierzył, by mogła być to kwestia przypadku czy też nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, do czego usiłował przekonać go generał. Nikt “przypadkiem” nie włamuje się do posiadłości wojskowych oficjeli, “przypadkiem” nie morduje pułkownikowej i “przypadkiem” nie ucieka z miejsca zbrodni, nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu. Ktoś musiał mieć motyw, by dopuścić się tego czynu i choćby miał spędzić resztę życia na prywatnym śledztwie, Cerim zamierzał odkryć prawdę stojącą za tą tragedią.
         To jednak była sprawa bardzo osobista, a Carlson obecnie miał szereg innych powinności, których należało dopilnować, dlatego poświęciwszy dłuższą chwilę na ponure rozmyślania i obracanie palcami srebrnej obrączki, którą nosił na kciuku, mężczyzna odciął się od bolesnych myśli i postanowił przejść w tryb zadaniowy. Westchnął głęboko, wstał od biurka i zgarnął z niego papiery, które musiał przedłożyć ojcu.
         Nie było czasu na załamania. Cerim miał jeszcze wiele do zrobienia.

         Zaniósłszy wypełnione dokumenty do komnaty, w której znajdował się gabinet generała, Carlson postanowił wybrać się na plac ćwiczeń. Wprawdzie do przejęcia przez niego pałeczki nauczyciela zostawało jeszcze sporo czasu, lecz mężczyzna chciał zobaczyć, jak z nowymi rekrutami radzi sobie jego prawa ręka. Szedł przez pałac energicznym, choć pozbawionym pośpiechu krokiem i odruchowym skinieniem głowy odpowiadał salutującym mu po drodze strażnikom. Niebawem dotarł na dziedziniec, na którym rozciągał się wydeptany plac, gdzie magowie rozpoczęli swoje szkolenie pod okiem Isary.
         Nie od razu jednak Cerim ujawnił swoją obecność. Przez pewien czas stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, w cieniu filara, obserwując z boku starania lisołaczki. Widział jej starania, by dać z siebie wszystko, jak również lęk, że nie sprosta oczekiwaniom - jego, uczniów czy swoim własnym. Przyglądał się jej wahaniom, kiedy w duchu musiała wybierać między przyjaznym nastawieniem, a potrzebą wzbudzenia autorytetu w grupie. To było na swój sposób urocze. Cerim uśmiechnął się nawet nieznacznie, mając pewność, że nikt tego nie widzi. Ta obserwacja z ukrycia powiedziała mu o Isarze o wiele więcej, niż którakolwiek z rozmów przeprowadzonych z nią do tej pory. Jej działania były autentyczne, a umiejętności godne podziwu. Pułkownik poświęcił trochę uwagi jej stylowi nauczania, trochę reakcji szkolonych magów, by po chwili w końcu otwarcie pokazać się na placu.
         Jego pojawienie się przykuło uwagę podwładnych, którzy śledzili go wzrokiem, gdy podchodził do Isary. Część zamarła w bezruchu, najwyraźniej nie wiedząc, jak się zachować w zaistniałej sytuacji, jednak Cerim szybko wyjaśnił tę kwestię.
         - Nie przerywajcie ćwiczeń - oznajmił głośno, by wszyscy go usłyszeli. - Jeśli jesteście w ich trakcie, nie musicie stawać na baczność na mój widok, chyba że wyraźnie się do was zwrócę. Kontynuujcie.
         Dał Isarze chwilę, by mogła wydać magom odpowiednie polecenia, które mogli wykonać samodzielnie. Czekał cierpliwie, nadal jako czujny obserwator, aż lisołaczka podejdzie do niego.
         - Dajesz z siebie wszystko od samego początku. Imponuje mi to - powiedział otwarcie. Może i był surowy, ale nie żałował podwładnym komplementów, jeśli w jego opinii naprawdę na nie zasłużyli. Zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się, jak ubrać w słowa radę, którą zamierzał się podzielić. - Sympatia nie jest słabością. Jeśli wierzysz, że dzięki niej zdobędziesz lojalność tych ludzi, nie będę krytykował twoich metod za to, że są odmienne od moich.
         Wręcz przeciwnie, chciał dodać, ale tego już nie zrobił. Pragnął przez to powiedzieć, że daje lisicy wolną rękę, aby nie musiała się niepotrzebnie martwić, że w ten sposób mu podpadnie. Sam wiedział doskonale, że musztra, dzięki której trzymał żołnierzy w ryzach, potrafiła dać im się we znaki - i czuł, że nieco bardziej przyjazne podejście Isary może stanowić dobrą przeciwwagę. On tymczasem zadba o to, by przez tak duży kredyt zaufania dany obcym ludziom nie spotkała zmiennokształtnej krzywda.
         Zostałby na terenie placu do końca ćwiczeń magicznych, ale wiedział, że jego obecność tylko będzie stresować uczniów i samą Isarę. Oddalił się więc poza zasięg ich wzroku i skierował kroki ku lochom, gdzie już od rana strażnicy poddawali przesłuchaniom pojmanych nekromantów. Jedno z takich przesłuchań właśnie trwało, gdy Cerim przekroczył progi celi.
         - Coś nowego? - spytał strażnika, który usiłował wyciągnąć informacje z siedzącego naprzeciw, zakutego w kajdany mężczyzny.
         - Żaden z nich nie chce mówić - oznajmił żołnierz, salutując z opóźnieniem. - Ale to kwestia czasu, pułkowniku, w końcu któryś pęknie.
         - W to nie wątpię - mruknął Cerim pod nosem, po czym zwrócił się do więźnia. - Dobrze wam radzę, współpracujcie dobrowolnie albo generał znajdzie sposób, aby was do tej współpracy zmusić.
         Nekromanta zaśmiał się szyderczo.
         - Niech próbuje! - rzucił, bez cienia lęku. - Nie będzie wtedy lepszy od żadnego z nas. Kto dał wam prawo osądzać, co jest dobre, a co złe, hm? Pułkowniku? - Ostatnie słowo niemal wypluł z pogardą.
         - Prawo Ekradonu.
         - Więc według waszego prawa, twoja żona także powinna była zostać poddana przesłuchaniu i torturom. Czy może uważasz, że jej śmierć była odpowiednią karą za jej potencjalne czyny?
         Carlson poczuł jak krew w nim zawrzała. Zacisnął zęby.
         - Milcz.
         - Była nekromantką, wiesz o tym.
         - Nie była morderczynią.
         - Tego nie wiesz. Tak samo jak nadal nie wiesz, kto stoi za jej śmiercią. A przecież mógłbyś ją spytać. Gdyby tylko pod ręką był ktoś, kto zna sztukę magii śmierci…
         Na dźwięk tych słów coś w Cerimie drgnęło. Przez lata myślał o takiej możliwości, wiedział, że odpowiedź na jego pytanie ulżyłaby jego cierpieniom. Rozwiązanie kusiło, wydawało się proste, ale… mężczyzna nie mógł tego zrobić. Przysiągł Mere, że nigdy nie będzie próbował naruszać wrót Śmierci; widział na jej przykładzie - tak jak wcześniej po niemal martwej za życia siostrze - że igranie ze światem zmarłych może kończyć się koszmarami, od których nie ma ucieczki. Obiecał żonie, że w żadnych okolicznościach nie sięgnie po nekromancję. I zamierzał dotrzymać słowa, niezależnie od tego, jak bardzo bolesne by to nie było.
         Carlson bez słowa opuścił loch i nerwowym krokiem pomaszerował z powrotem w stronę dziedzińca. Niepotrzebnie w ogóle tu przyszedł.

         Całe popołudnie spędził na fizycznych ćwiczeniach z nowymi podopiecznymi. Trochę wymęczył ich kondycję bieganiem i podstawowymi zadaniami ruchowymi, by powoli zacząć zaznajamiać ich z prostymi elementami walki wręcz. Może i byli magami - ale pułkownik uważał, że dobrze wyszkolony wojownik to ten, który nie ogranicza się tylko do jednego sposobu walki.
         Nie było lekko. W przeciwieństwie do Isary, Cerim nie folgował swoim podwładnym i podczas treningów trzymał ich krótko. Nie tyranizował ich wprawdzie - na to sobie jeszcze nie zasłużyli żadnym karygodnym występkiem - ale już pierwszego dnia zapewnił sobie posłuch. Ile wysiłku kosztowało go utrzymanie swojej normalnej postawy, by nie wyładowywać na niewinnych ludziach nerwów z całego dnia, zwłaszcza po rozmowie z nekromantą - wiedział tylko on sam. Z całych sił skupiał się na tym, by robić jak najlepiej to, co do niego należy i odwrócić swoją uwagę od nieproszonych myśli i uczuć.
         Tak minął dzień aż do zmierzchu. Po skończonej służbie zaś, odbywszy kilka krótkich rozmów, wrócił do swojej posiadłości, by tam, w samotności dać się bez reszty pochłonąć żalowi; napełnić się nim, wyrzucić go z siebie przez katharsis i następnego ranka móc dalej wykonywać swoje obowiązki.
         Podobnie też mijały kolejne dni, aż do balu. Treningi, papiery, przesłuchania, rozmowy… Cały tydzień zlał się w jedno w umyśle Cerima - jak wiele innych tygodni. Piątego dnia tylko spytał w końcu Isary o wybór zaufanych ludzi do obstawy balu - a otrzymawszy listę imion, nie kwestionował jej. Zdążył w międzyczasie nabrać do lisołaczki zaufania i wiedział, że jej wybór był przemyślany. Zebrał te osoby u siebie, tak jak wcześniej Isarę - i podobnie jak jej, zdradził im szczegóły misji. Nie wiedział czy w razie nieprzewidzianych okoliczności byli gotowi podjąć odpowiednie działania, ale zrobił co mógł, by ich do tego przygotować, Isara zresztą też, miał więc nadzieję, że bal przebiegnie bez zakłóceń.

         Dzień balu był dla Cerima wyjątkowo nieprzyjemny. Mężczyzna miał ochotę spędzić wieczór w swoim dworze, ten jeden raz w roku upijając się do nieprzytomności, z dala od ludzkich zgromadzeń, lecz niestety nie mógł sobie pozwolić na takie luksusy. Ochrona rodziny królewskiej była ważniejsza niż jego ciągnące się od lat problemy osobiste.
         Założył swój wyjściowy mundur i ułożył grzywkę tak, by mieć pewność, że jego czarne, demoniczne oko nie będzie wprawiało w zakłopotanie gości. Na co dzień i tak zakrywał je włosami, ale nie przywiązywał aż tak wielkiej wagi do tego czy ktoś je zobaczy, jednak oficjalna uroczystość rządziła się swoimi prawami i w towarzystwie wytwornych dam lepiej było je ukryć, bo reakcje na taki widok mogły być bardzo różne. Cóż, szlachcianki…
         Niezależnie od okoliczności, Carlson nie zamierzał dopuścić, żeby cokolwiek zakłóciło przebieg balu. I miał nadzieję, że Isara będzie służyć mu wsparciem na drodze do osiągnięcia tego celu.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Z jednej strony była wdzięczna Cerimowi. Tłumaczył jej to, czego powinna się nauczyć chociaż w podstawie. Sam fakt, że nie została zbesztana za brak jakiejkolwiek etykiety, podniósł lisicę na duchu. Z drugiej zaś strony Isara nie byłaby sobą, gdyby nie zaczerwieniła się z zawstydzenia. Popełniła pewną gafę, co dla niej stanowiło pretekst do zbesztania się w głowie. Kiwnęła jednak na znak, że rozumie. Ukłon dla szlachty, salut w oficjalnych zdarzeniach, skinienie głową w mniej oficjalnych. Są już jakieś zaczątki podstaw etykiety wojskowej.
        - Nie ma problemu. Znam parę sposobów na ukrycie moich cech rasowych. - Uśmiechnęła się. Mogłoby się wydawać to krzywdzące, lecz jednak dla Isary stanowiło to pewnego rodzaju pocieszenie. - Nie będę się rzucać w oczy. Nie aż tak. To pomoże mi w wypełnieniu zadania - powiedziała. Odkąd pamiętała, swoją wyjątkowością przykuwała wzrok wielu ludzi. Przez nieśmiałą naturę lisołaczce nie pasowały te spojrzenia. Zawsze czuła w nich chciwość, zazdrość, pogardę, rzadko fascynację. Isara wręcz ucieszyła się na myśl, że będzie mogła poczuć się jak ktoś… normalny.
        Zmiennokształtna zesztywniała w jednej chwili, w której Cerim poderwał się nagle. Cofnęła się o krok. Gdyby już nie była wystarczająco blada, widać by było, jak krew odpływa jej z twarzy. Pułkownik również wyglądał jak duch - zdawał się spoglądać na lisicę, chociaż ona nie potrafiła odwzajemnić tego spojrzenia. Odwróciła wzrok. Poczucie winy uderzyło w nią z całej siły. Wiedziała, że muszą istnieć jakieś granice pułkownika i właśnie przekroczyła jedną z nich. Nie do końca rozumiała, o co dokładnie chodzi, ale ustaliła w głowie generała jako temat tabu.
        Bała się nie tyle Cerima, co o Cerima. Czy teraz go bardzo zawiodła? W końcu on uwierzył w nią i przyjął pod opiekę w oddziale magicznym. W jednej chwili zdawało się, jakby teraz wszystko zaprzepaściła. Mężczyzna jednak odetchnął i odpowiedział jej spokojnie, chociaż lisicy nie umknęło to westchnienie wyprane z emocji. Cerim był wściekły.
        - Dobrze - powiedziała, chociaż nie miała pewności, czy w ogóle wydała jakikolwiek dźwięk. Pospiesznie wyszła z gabinetu, wcześniej to oznajmiając. Dopiero za drzwiami odetchnęła, nie zdając sobie sprawy, że od dłuższego czasu wstrzymuje oddech.

***

        Pierwszy dzień na dworze był dla Isary stresujący. Nie dość, że spotkanie z królową upewniło ją, że nie tylko generał jej nienawidzi, to jeszcze przyszło jej stawić czoło swojej nieśmiałości. Lisołaczka wiedziała, że zdoła nauczyć tych ludzi tego, w czym sama się specjalizowała - łączenia. Magia wody jest tylko magią, ale jeśli potrafi się dodatkowo magię powietrza, można stworzyć naprawdę wspaniałe rzeczy. Isara chwyciła swój kostur, kiedy wszyscy inni zaprezentowali swoje zdolności, po czym kazała się bacznie obserwować.
        - Moja kolej - rzekła. Teraz w jej głosie dało się usłyszeć prawdziwą pewność siebie, która tylko czasem towarzyszyła kobiecie - kiedy ta trzymała swoją broń. Na polu walki zawsze czuła się pewnie. Traktowała to jak taniec i pokaz zdolności. Całą uwagę białowłosa skupiła na utworzeniu swojej ukochanej broni, aż w końcu rekrutom pokazała się lśniąca bielą kosa. Zmaterializowała się równie szybko jak błysk pioruna. Iskierki również zatańczyły nieco wokół oczu Isary, która dumnie zaprezentowała swoją broń.
        - Dzięki magii ognia i powietrza tworzę błyskawicę. Kształtuję ją i łączę z podłożem za pomocą kostura. Całość stabilizuję magią istnienia - wytłumaczyła. - A niszczę pustką. - Jakby na znak, kosa nagle zniknęła. W dłoni Isary ponownie znajdował się tylko długi kij, który opierała o podłoże. Uczniowie nie mogli odwrócić od niej oczu. Następnie kazała im wypróbować wszelkie połączenie, jakie znali. Nie była to trudna magia, a wręcz przeciwnie - wspomaganie jednej dziedziny drugą prowadziło do pewnego podparcia całego zaklęcia.
        Rekruci skupili się na tym tak długo, dopóki coś ich nie rozproszyło. Isara dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że zmierza do niej sam pułkownik. Sama zachowała się jak pozostali i spojrzała ze zdziwieniem na Cerima. Dopiero kiedy odezwał się do magów, otrząsnęła się. Cały czas pamiętała jego reakcję na jej pytanie w gabinecie odnośnie generała. Skarciła się za to, że akurat teraz sobie to przypomniała.
        - Spróbujcie połączyć swoje moce w parach. Będzie wam łatwiej - nakazała uczniom. Chwilę ich poobserwowała, aby na pewno się w tym wszystkim odnaleźli, i zaczekała na ewentualne pytania. Kiedy takowych nie dostała, spokojnym krokiem podeszła do Cerima.
        Nie spodziewała się takich słów z ust pułkownika. Nie ukrywała, że ją to zaskoczyło. Gdy jednak dotarło do niej, że pasuje odpowiedzieć lub zareagować w jakikolwiek sposób, cała siła jej umysłu skupiła się na jednej istotnej rzeczy.
Nie pal buraka, nie pal buraka, nie pal buraka…
        Zareagowała zatem, według niej, normalnie, chociaż może przesadnie. Uśmiechnęła się do pułkownika najszczerzej pod słońcem i podziękowała mu za radę i komplement.
        I spaliła buraka.
        Widocznie reakcji organizmu nieśmiałej istoty na stres i nagłe komplementy nie można powstrzymać. Isara schyliła nieco głowę, mając nadzieję, że długie włosy zasłonią jej zarumienioną twarz. Tym razem miała jeszcze lepszą motywację do szkolenia magów oraz pozostania na dworze.
        Postanowiła, że nigdy już nie zdenerwuje ani tym bardziej nie zawiedzie Cerima.

***

        Bal zbliżał się nieubłaganie. Isara na początku tygodnia denerwowała się wyborem rekrutów, którzy mają towarzyszyć jej i Cerimowi podczas misji, jednak jak później się okazało, nie było się czego obawiać. Kilku uczniów przejawiało wyjątkowe talenty, niektórzy uczyli się z ksiąg nieco wcześniej. Isara mogła jedynie nauczyć ich posługiwania się zaklęciami z arkan, jakie sama opanowała, nie ukrywała jednak, że co do kręgów magicznych pozostawiała im dowolność. Każdy powinien studiować to, co lubi, a ona jest od tego, żeby ich rozwinąć. I żeby nie podpalili zamku.
Toira, Javier i Ricki - te imiona przedstawiła Cerimowi piątego dnia. Wcześniej już sama przekazała wybrańcom, że zostali powołani do czegoś ważnego.
        - Liczę na was. Damy razem radę. Dobrze? - mówiła im, a otrzymawszy zgodną odpowiedź, oddała ich w ręce pułkownika, zostawiając w jego rękach wyjaśnienie im szczegółów i dalszego przygotowania.

***

        W dniu, w którym miał odbyć się bal, Isara była zmęczona. Po kolejnym treningu udała się do komnaty, aby odpocząć, jednak jej głowę ciągle zaprzątały nieprzyjemne myśli. Na balu będzie królowa, szlachta, pełno ludzi. I ona ma tych ludzi pilnować. Stres zżerał jej myśli. Wiedziała, że w chwili zagrożenia da sobie radę, aczkolwiek co się stanie, jeśli takowego nie będzie i Isara zostanie na balu do końca jako niby-gość? Unikanie cały wieczór stresujących sytuacji i konfrontacji z władczynią wydawało się znacznie gorsze od nagłego ataku nekromantów (oby tylko pułkownik nie poznał tych myśli…).
        Nagłe pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. Do pokoju weszła Tessa - krawcowa, którą Isara zdążyła poznać kilka dni wcześniej. Zapamiętała ją chyba na równi z Damonem, ponieważ kobieta była charakterystyczna. Nie kuliła się na widok przełożonych, tylko odważnie i zarazem z gracją okazywała im szacunek. Lisołaczka zastanawiała się, czy przypadkiem kiedyś Tessa nie była szlachcianką albo chociaż nie nauczono jej niektórych zachowań.
        - Już późno. Tessa przyniosła taką, jaką prosiła - oznajmiła krawcowa, uśmiechając się do Isary serdecznie. - Skromna, ale elegancka! - dodała dumna ze swojego wyboru i położyła długą suknię na łóżku. Zmiennokształtna nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Pomóc jej się wystroić?
        - Tak. Poproszę, Tesso.

        Priorytetem dla Isary było wtopienie się w tłum. Dlatego mniej więcej kiedy została zapytana o pomoc w znalezieniu kreacji na bal, zaznaczyła, że chciałaby jak najmniej rzucającą się w oczy. Najlepiej taką, która ją ukryje. Zaufała w tej sprawie Tessie i nie pożałowała tego. Isara ponownie przejrzała się w lustrze. Szara suknia przeplatana była przy rękawach i biuście jasnoniebieską wstążką. Dół był na tyle rozkloszowany, że lisołaczka bez problemu mogła ukryć pod nim ogon. Tessie natomiast nie zamykały się usta. Uwielbiała rozmawiać. Zwłaszcza odbierając dech Isarze podczas sznurowania czarnego gorsetu.
        - ...a sierżant Camillo to już w ogóle! On dla służby to skarb. Daje Tessie wielką swobodę. Ale Tessa ma dość wiecznego zszywania jego mundurów. On najczęściej je pruje! - Gdyby nie zaciskający się na żebrach Isary materiał, zaśmiałaby się na tę historię.
        - Widzę nie nudzicie się w zamku - rzekła Isara, kiedy w końcu złapała oddech. Tessa zasznurowała gorset, po czym odetchnęła, żeby zaraz nabrać powietrza na kolejną opowieść. Białowłosa już postanowiła, że jak tylko krawcowa zniknie z pokoju, poluzuje sznurowania.
        - A skąd! Jeszcze jak są historie, że pożal się Prasmoku. Tessa dużo wie i dużo słyszy. Tylko sza o wszystkim generałowi, bo Tessa miła nie będzie - pogroziła nawet Isarze palcem na dowód swych słów.
        - Jest aż taki groźny? - zapytała zmiennokształtna, upinając włosy przed lustrem. Momentalnie skarciła się w myślach, że znowu podjęła ten temat, ale był to wyjątek. To nie ona zaczęła.
        - A pewnie. On to chodzi z groźbą wymalowaną na twarzy od niemowlęcia. Tak mówią. Tessa nie wie, skąd młody Carlson taki miły, bo na pewno nie po ojcu! Matka to złota kobieta musiała być. Żeby tak…
        - Chwila. Pułkownik jest synem generała? - Grzebyk wypadł Isarze z rąk. W życiu nie pomyślałaby, że w wojsku są jakieś powiązania rodzinne, ale w sumie już raz Damon jej o tym wspomniał. Ponownie skrytykowała się w głowie za swoje nieogarnięcie.
        - Jest! Ale jak to dla niej tajemnica, to Tessa nic nie mówiła - dodała krawcowa, po czym kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, pozwoliła sobie wyjść z pokoju lisołaczki.
        Isarę uderzyła nagle scena z gabinetu Cerima. Zadała mu pytanie odnośnie jego ojca, nawet o tym nie wiedząc. Na dodatek poruszyła w tym jakieś tajemnice rodzinne. “Przez magię stracił… bliskie mu osoby”.
        - Prasmoku… - szepnęła Isara. Czy to znaczy, że bliskie osoby to także bliscy Cerima? Może stąd ta nagła reakcja? Lisołaczka oparła się czołem o ścianę. Nie mogła uwierzyć we własną głupotę, która teraz zalewała ją niczym fala. Musiała jakoś przeprosić Cerima, ale czy tak w ogóle wypadało? Nie wiedziała. Nagle, kiedy już poznała prawdę, miałaby ponownie poruszyć ten temat? "Nie, nie, nie ma mowy", pomyślała, kręcąc głową. Obiecała, że nie zawiedzie Cerima. A zatem nie może go ranić ciągłymi pytaniami.

***

        Bal rozpoczął się już na dobre. Goście przybywali. Barwy, jakie Isara ujrzała w jednej sali, zachwyciły ją. I chyba tylko ją, ponieważ dla jej uczniów taki widok nie był niczym nowym. Podejrzewała, że jej wybrańcy już wcześniej uczestniczyli w tego typu wydarzeniach, stąd też na nich padł wybór.
        Miała nadzieję, że dostatecznie dobrze ukryła uszy. Wcześniej przeczesała nieco wyżej włosy i spuściła uszy, starając się je ukryć w pasmach białych kosmyków. Aby przypadkiem nie uniosły się wbrew woli lisołaczki, związała je tuż przy włosach wstążką, imitując tym rozkoszne upięcie, które wyglądało jak dwa kucyki.
        Isara natomiast bardzo dobrze czuła się w szarości. Nie odbiegała od mody, która panowała wśród szlachcianek, jeśli chodzi o proste suknie, a zatem nie rzucała się w oczy aż tak. Lisołaczka nie zdawała sobie jednak sprawy, że niebieskie wstążki u jej sukni delikatnie podkreślały błękit jej oka. Tylko kilku arystokratów postanowiło pokazać swój majątek w przesadnie ozdobnych strojach.
        Magią iluzji, tak jak wcześniej, ukryła swój kostur. W końcu musiała zrozumieć, że to nie zabawa. Jest tutaj w charakterze ochroniarza, a nie gościa.
        Niestety, zmiennokształtna nie uniknęła wzroku królowej. Kiedy władczyni wypatrzyła ją w tłumie, skrzywiła się nieco. Isara mimo to starała się utrzymać przyjazny wyraz twarzy.
        - Chyba cię nie lubi - rzekł Javier, pojawiając się nagle obok swojej nauczycielki.
        - Nie lubi zwierząt - odparła lisica, po czym skierowała się w głąb sali.
        Nawet nie wiedziała, jak bardzo miała rację.

        Bal już chwilę trwał, kiedy nagle królowa obwieściła, że z racji wygranej jej męża w turnieju łowieckim, chciałaby podzielić się z damami dworu nieużywaną przez nią garderobą. “To miłe z jej strony”, pomyślała Isara. Chwilę później pożałowała swej opinii o kobiecie. Służący wnieśli stos futer. Płaszcze, buty i kapelusze, które królowa wcześniej nosiła.
Lisołaczce zrobiło się niedobrze. Poczuła w tym jawny strzał w jej rasę, którego wcześniej nie odczuwała tak dobitnie. Może królowa zrobiła to przypadkiem. A może próbowała przekazać, że białowłosa nie jest tutaj mile widziana. Isara starała się odepchnąć myśli o tym pokazie jakoby miał być zrobiony z premedytacją. Mimo to jej oddech stał się cięższy, a gorset ciaśniejszy mimo poluzowania.
        Odwróciła wzrok od futer, przez co napotkała w tłumie spojrzenie pułkownika. Momentalnie przykleiła do mordki uśmiech, aby nie dać po sobie znać żadnej negatywnej emocji, a następnie wróciła do oglądania pokazu. Kątem oka spoglądała, czy wzrok Cerima nadal na niej spoczywa. Kiedy wyłapała chwilę jego nieuwagi, przeprosiła stojącego obok dżentelmena, aby ją przepuścił w tłumie, po czym skierowała się na zewnątrz. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza.

        Szybkim krokiem wyszła do ogrodów. Zdawało jej się, że królowa patrzy na nią karcąco, ale to tylko przypuszczenia. Ostatecznie nie odwróciła się nawet, żeby się upewnić w tym przekonaniu.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Siedząc za biurkiem, Cerim przyglądał się stojącej przed nim trójce magów przedstawionych mu przez Isarę (a właściwie czwórce, jeśli liczyć ją samą.) Nie musiał pytać lisołaczki, dlaczego zdecydowała się na wybór tych, a nie innych osób. W ciągu minionych dni także miał okazję przyglądać się ich postępom - do części z nich, tej dotyczącej zdolności fizycznych, nawet się przyczynił - więc miał pewne rozeznanie w kwestiach ich możliwości. Toira nie miała wprawdzie tyle siły, co towarzyszący jej młodzi mężczyźni, ale ambicją i determinacją nadrabiała wszelkie braki w aspekcie krzepy. Ricki i Javier z kolei byli honorowymi ludźmi i mimo nieco wyższego niż przeciętny potencjału bojowego, nie uważali się za lepszych od pozostałych rekrutów, co Carlson cenił u swoich ludzi. Pokiwał Isarze głową na znak, że popiera jej wybór, po czym wstał z fotela i obszedł dookoła swe biurko, by zatrzymać się naprzeciw rozmówców. Generał lubił okazywać swoją wyższość poprzez rozmowę z podwładnymi na siedząco, lecz Cerim uważał takie zachowanie za aroganckie, dlatego on starał się unikać konwersacji w takiej pozycji. Szacunek należał się obu stronom.
         Wyjaśnił pokrótce, w jakim celu zebrał tę małą grupkę u siebie i przedstawił ogólny zarys sytuacji.
         - Gwardia pałacowa przez cały czas oficjalnie będzie pełnić obowiązki, zaś naszym zadaniem jest wniknięcie w tłum. Dyskrecja przede wszystkim - wyjaśniał już bardziej szczegółowo, oparłszy się lekko o biurko i skrzyżowawszy ręce na piersi. - Macie zatem zachowywać się jak zwyczajni goście. Możecie tańczyć. Możecie częstować się wiktuałami. Możecie brać udział w plotkach. Jedyne, czego wam nie wolno, to zapominać o prawdziwym celu naszej obecności na balu. Miejcie oczy szeroko otwarte. Informujcie mnie, gdy tylko wyczujecie coś podejrzanego. Nie ściągajcie na siebie niepotrzebnej uwagi. Dyskrecja przede wszystkim - powtórzył z naciskiem, czekając aż podwładni dadzą znak, iż zrozumieli jego polecenia. - Starajcie się trzymać osobno, tak, aby zwiększyć zasięg kontroli. Nie podejmujcie gwałtownych działań bez mojego rozkazu, chyba że czyjeś życie będzie zagrożone. To wasz pierwszy test w terenie, a zarazem mój, jako waszego dowódcy. Liczę, iż mnie nie zawiedziecie.

         Dzień przed godziną zero, Cerim zrobił coś, na co nie odważył się od bardzo dawna. Kamiennymi schodami zszedł do piwnic swego domostwa, gdzie mieściła się przestronna, wykuta w jasnej skale łaźnia, jakiej nawet wielu arystokratów mogłoby pułkownikowi pozazdrościć. Zapewniająca ciepłą wodę z górskich źródeł, niegdyś stanowiła idealne miejsce, by razem z ubraniem zrzucić z siebie wszelkie troski i zanurzywszy się razem z głową, odciąć się od reszty świata. Mere lubiła tu przychodzić, kiedy miała gorszy dzień… Co było powodem, dla którego Carlson po jej śmierci czuł coś dokładnie przeciwnego.
         Ten wieczór jednak był wyjątkowy. Jutrzejszej rocznicy mężczyzna nie mógł celebrować w należyty sposób, dlatego postanowił zawczasu oddać się wszystkim uczuciom, które zawsze tego dnia uderzały w niego silniej niż zazwyczaj. Miał nadzieję, że zdoła zmyć je z siebie, tutaj, w miejscu, w którym wciąż tkwiło tak wiele wspomnień…
         Cerim wszedł w wypełnione wodą zagłębienie w skale i usadowił się w nim w taki sposób, by całe jego ciało, aż do ramion, pozostawało zanurzone, po czym zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu. W jego myślach przesuwały się obrazy. Wielka komnata, wypełniona po brzegi ludźmi i drobna, brązowowłosa kobieta w bieli, wolnym krokiem zbliżająca się do pułkownika. Ślub. Ich pierwsze, niezręczne kontakty. Wspólne podróże… A potem wspólne noce i dnie - i plany na resztę życia. Wszystko to skąpane było w pięknych, żywych barwach… Aż nie skończyło się tak jak zawsze - z ukochaną, w zakrwawionej sukni, umierającą w jego ramionach.
         … coś jednak było nie tak. Obraz nie zgadzał się ze wspomnieniami Carlsona. Krew jego żony nie była krwią, lecz wodą. Kolor oczu kobiety także odbiegał od rzeczywistości. Zanim jednak pułkownik zdążył zorientować się w tym, co widział, jego myśli rozproszyły się i po chwili mężczyzna znów wpatrywał się tylko w szarawe sklepienie, a jego prawe oko pulsowało nieprzyjemnie. Mężczyzna skrzywił się, zakrywając dłonią tę część twarzy. Westchnął głęboko.
         “Świetnie, wizje, jakby ten tydzień nie był wystarczająco urozmaicony”, pomyślał z niechęcią, czując jak nagle ogarnia go potworne zmęczenie. Niefizyczne zmęczenie, bo minione popołudnie nie obfitowało w większy wysiłek, a Oko Demona na szczęście też nie wywoływało takich efektów ubocznych. Cerim miał po prostu dość swoich własnych myśli i wszystkiego, co się z nimi wiązało. Porzucił pomysł dalszej kąpieli i ciężkim krokiem wrócił do swojej sypialni. Nie czuł się na siłach, by tego wieczoru dodatkowo analizować fragment przyszłości, który zamajaczył w jego umyśle.
         Miał tylko nadzieję, że odkładanie tego na później nie okaże się zgubne.

         Tuż przed rozpoczęciem balu pułkownik spotkał się ze swoją elitarną czwórką podwładnych, by ostatni raz przypomnieć im o imperatywach na ten wieczór i upewnić się, że każdy z nich zna swoje zadania. Stanął im naprzeciw, odpowiadając na ich energiczny, choć niewyćwiczony jeszcze gest salutowania. Już wcześniej zdążył zwrócić im uwagę, iż bal jest uroczystością oficjalną, zatem wszelkie formalności musiały zostać zachowane. Obowiązywał także konkretny rodzaj ubioru i Cerim z zadowoleniem stwierdził, że jego podopieczni prezentowali się nienagannie pod tym względem. Mężczyzna zawiesił wzrok na kreacji lisołaczki na ułamek sekundy dłużej, niż było to konieczne. Musiał przyznać, sam przed sobą, iż ciekaw był jej wyboru sukni na przyjęcie - i ogólnie tego, w jaki sposób zdoła ona ukryć swoje rasowe cechy. Nie zawiódł się. Gdyby nie to, że znał ją już od kilku dni, nie odgadłby, iż stojąca przed nim dama nie jest jedną z wielu obecnych tu szlachcianek i że pod fałdami sukni skrywa biały jak śnieg ogon. Skinął głową na znak aprobaty, gdyż Isara w jego opinii dobrze spełniła jego oczekiwania i wyglądała niezwykle wytwornie; w głębi ducha jednak bardziej podobał mu się codzienny wizerunek zmiennokształtnej, ten naturalny, w którym czuła się swobodnie.
         Pułkownik osobiście nie przepadał za wkładaniem wyjściowego munduru i robił to tylko wówczas, gdy okoliczności absolutnie tego wymagały. Dziś taka okoliczność właśnie nadeszła i chociaż mężczyzna wolał siebie w skromniejszym wydaniu, nie dało się zaprzeczyć, że tego wieczoru wyglądał niezwykle dostojnie. Ciemnogranatowa marynarka tworzyła dość silny kontrast z białymi włosami pułkownika, a liczne odznaczenia, zdobiące jego pierś, wzbudzały powszechny szacunek i przyciągały wzrok panienek, których celem podczas balu było upolowanie wysoko postawionego męża. Carlson, zaznajomiony z etykietą, kłaniał się wszystkim damom, które pozdrawiały go skinieniami głowy lub - te posiadające większy tupet - podchodziły do niego i dygały przed nim, w nadziei, że oficer zaszczyci którąś z nich tańcem.
         Nie miał najmniejszej ochoty na pląsy, lecz jako dżentelmen nie mógł odmawiać arystokratkom, dlatego co jakiś czas dało się zaobserwować, jak prowadził po parkiecie tę czy inną hrabinę, wymieniając obowiązkowe uprzejmości. Męczył się przy tym niemiłosiernie, marząc jedynie, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Na szczęście nie miał zbyt wiele czasu na ponure rozmyślania, bowiem oprócz przymusowego zabawiania okolicznych panien, Cerim nadal musiał pilnować swoich podwładnych, z którymi utrzymywał sporadyczny kontakt wzrokowy. Sam także, oczywiście, nieustannie zachowywał czujność i wypatrywał potencjalnych zagrożeń, zwracając uwagę na każde podejrzane zachowania uczestników balu. Na razie jednak nic nie zapowiadało żadnej katastrofy.
         Nie spodziewał się, że to królowa będzie tą, która udaremni cały jego trud zachowania dyskrecji. Pułkownik był jedną z nielicznych osób, które znały prawdziwe oblicze władczyni Ekradonu i od samego początku wiedział, że pozornie wspaniałomyślny gest podzielenia się swoją garderobą miał na celu spowodowanie jakiegoś skandalu. Ale w najśmielszych snach Cerim nie przewidział tego, co nastąpiło. Kiedy tylko zobaczył dokładnie, co jest przedmiotem podarowanym damom dworu przez królową, jego wzrok natychmiast odruchowo wyszukał w tłumie Isarę. Na widok jej bladej twarzy i prób wymuszenia uśmiechu, coś ścisnęło mężczyznę za serce. Czas na kilka sekund zatrzymał się i przez chwilę Carlson widział tylko dwie twarze - Isary i Mere - nakładające się na siebie. Kiedy oprzytomniał, lisołaczki nie było już w miejscu, w którym uprzednio stała; zmierzała w stronę wyjścia do ogrodów, by po chwili opuścić komnatę i zniknąć oficerowi z oczu. Cerim zmarszczył brwi.
         - Twoja lisica dała drapaka - usłyszał nagle za plecami głos generała. - Lekceważenie rozkazów już podczas pierwszej misji... Mówiłem, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
         - Mam wszystko pod kontrolą - oświadczył Carlson oschle.
         - Spodziewam się, że nauczysz swoja podwładną, jakie są konsekwencje nieposłuszeństwa, pułkowniku.
         - Oczywiście, generale. - Starał się, by jego głos brzmiał posłusznie, jednak w środku mężczyzna aż się gotował ze zdenerwowania. - Natychmiast się tym zajmę.
         - Doskonale.
         Generał uśmiechnął się triumfalnie, nie wiedząc, jakie były prawdziwe zamiary Cerima, skryte pod tymi słowami. Młodszy z oficerów przebrnął przez parkiet - trudne zadanie, gdy jedna trzecia kobiet próbuje desperacko zatrzymać cię dla siebie - i skierował kroki do ogrodów, gdzie zniknęła Isara.
         Wbrew temu, co przed chwilą powiedział ojcu, nie szukał zmiennokształtnej po to, by ją ukarać. Wręcz przeciwnie, to ona była pokrzywdzona w całym tym zamieszaniu i potrzebowała wsparcia, nie reprymendy. Cerim nie mógłby… Nie potrafiłby… Deja vu, które odczuwał, trawiło jego myśli i rozdzierało serce. Dokładnie tak czuł się przed laty. Dokładnie tak potraktowano kobietę, którą kochał… Stanął wówczas w obronie Mere - jak mógł odmówić tego Isarze?
         Znalazł ją niebawem, skuloną w odległym kącie ogrodu, nieopodal bezlistnej wierzby. Podszedł do niej powoli, w milczeniu, jakby mimochodem, odwracając wzrok w inną stronę, by nie stresować jej nachalnym spojrzeniem. Zatrzymał się, gdy dzieliło ich może pół sążnia i odwrócił bokiem do lisołaczki. Nie zamierzał w rozmowie bezpośrednio nawiązywać do futer, gdyż jasnym było, że to właśnie one wywołały u Isary tak gwałtowną reakcję. Cerim nie chciał ryzykować dodatkowego zranienia lisołaczki, gdyby rozmawiając na drażliwe tematy, niechcący przekroczył jakąś granicę. Postanowił więc poprowadzić rozmowę od zupełnie innej strony, choć wymagało to, by to on z kolei odsłonił swoje czułe punkty. W zwyczajnych okolicznościach nigdy by czegoś takiego nie zrobił, ale okoliczności nie były zwyczajne, a Isara nie zasługiwała na to, co ją spotkało.
         - Nie wiem czy wiesz, ale byłem kiedyś żonaty - odezwał się cicho, patrząc w księżyc. Jego głos, podobnie jak sam Cerim, był spokojny jak zwykle, ale pozbawiony chłodu, który zazwyczaj dawało się odczuć. Choć nie było to łatwe, pułkownik panował nad emocjami; rozczulanie się nad jego niedolą nie było kwintesencją tej rozmowy. - Była mauryjską kapłanką, nasze małżeństwo miało stać się symbolem przymierza, dowodem na to, że nasze kraje mogą żyć ze sobą w harmonii. Szlachetne założenia, ale w rzeczywistości… Moja żona nigdy nie została zaakceptowana przez członków królewskiego dworu, którzy przy każdej okazji usiłowali ją upokorzyć, tylko dlatego, że była inna niż oni. Znaleźli się i tacy, którzy otwarcie jej grozili, a nawet częściowo te groźby realizowali… - Pułkownik zamyślił się na krótką chwilę. Powstrzymał westchnienie, które wezbrało w jego wnętrzu. - Dzisiaj wypada rocznica jej śmierci…
         Jeszcze przez chwilę pozwolił wzrokowi błądzić po niebie, by następnie w końcu powoli przenieść go na Isarę. Spojrzenie, którym ją obdarzył, było pełne smutku, ale jednocześnie pojawił się w nim jakiś rodzaj ciepła, do tej pory skrzętnie ukrywanego. I… jeszcze coś. Obietnica.
         - Nie pozwolę, by ktoś naruszał godność kobiety, którą mam pod opieką - odezwał się, wypowiadając dokładnie te same słowa, które niegdyś w podobnych okolicznościach skierował do swej ukochanej. - Nie pozwoliłem wtedy, nie pozwolę i teraz. Jeśli ktoś będzie próbował cię skrzywdzić, będzie miał ze mną do czynienia. Nie wahaj się do mnie zwrócić po pomoc, nigdy nikomu jej nie odmówiłem.
         Wszystko toczyło się tak, jak za pierwszym razem. Na moment Cerim zatracił poczucie czasu i wszystkie chwile w jego życiu zlały się jedno - i sprowadziły do jednego: do chwili obecnej. Na co dzień miał wiele wątpliwości dotyczących różnych spraw, ale w tym momencie był pewien jednej rzeczy: będzie bronił tej kobiety. Znał uczucie pewności, które towarzyszyło tej myśli.
         - Musimy wracać i dokończyć zadanie - odezwał się jakiś czas później, normalnym już głosem i wskazał lisołaczce drogę powrotną do komnaty balowej. - Jeśli chcesz uniknąć nieprzyjemności, udawaj skruszoną reprymendą, jakiej udzieliłem ci za złamanie rozkazów - zasugerował znacząco, mając nadzieję, że Isara zrozumie aluzję. Sporo ryzykował, kryjąc ją, w dodatku pośrednio okazując zniewagę królowej.
         Nie byłby jednak sobą, gdyby postąpił w jakikolwiek inny sposób.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara w głębi duszy bardzo się ucieszyła, widząc aprobatę w oczach Cerima odnośnie jej sukni. Wcześniej wybierała ją głównie ze względu na swoje przekonania, że nie może się rzucać w oczy. Szary wydawał się idealnym kolorem dla niej. To odcień nijaki - nikt nigdy nie powiedział (przynajmniej przy lisołaczce), że jego ulubionym kolorem jest szary. Mało kto się w niego ubierał; zazwyczaj ludzie albo stroili się w barwy tęczy, albo ukrywali pod przykrywką brązowych i czarnych płaszczy. Szary mocno odstawał od pozostałych, jednocześnie będąc najbardziej niepozornym, ukrytym odcieniem.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na skinienie pułkownika. Lisica nie czuła się dobrze na wystawnych balach, aczkolwiek uwielbiała tańce. W tańcu zawsze wiedziała, jak trzeba się zachować. W tym zatem tkwiła cała jej nadzieja dzisiejszego wieczoru.
        Która prysnęła szybko jak bańka mydlana.
        Królowa zaszczyciła poddanych swoim niezwykle hojnym gestem, którego niestety zmiennokształtna nie mogła znieść. Jakkolwiek próbowała zatrzeć ból uśmiechem, tak on tylko się potęgował. W tym wszystkim pojawiło się wyobrażenie o tym, jak to ona jest oskórowana. Jak to właśnie Isarę szykowne damy dworu noszą na szyi. Jak to ją sprzedają za ogromną sumę. Jak wzbogaca czyjś ubiór.
        Wyszła z balu, nawet nie zważając na konsekwencje. Wiedziała w głębi umysłu, że dostanie burę za nie wykonywanie powierzonych zadań. Powinna dalej dobrze się bawić na balu, uśmiechać i grzecznie przyjmować zaproszenia do tańca. Wówczas nie wiedziała, czy potrafi dłużej przebywać wśród tych ludzi.
        Isara skuliła się pod wierzbą. Musiała odetchnąć, a nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa. Lisica przykucnęła, choć chciała usiąść; niestety, elegancka suknia nie zgodziła się na jakąkolwiek próbę zabrudzenia jej. Sztywnie wszyte konstrukcje musiały w jakiś sposób utrzymać suknię, aby wydawała się modnie rozkloszowana. Mimo to kreacja lisicy miała jeden szczegół; niepełną konstrukcję. Tessa specjalnie przerobiła suknię lisołaczki, aby ta miała swoją upragnioną swobodę ruchów - czy to w tańcu, czy w razie ewentualnej potyczki. Isara nawet nie wiedziała, jak mogłaby dziękować krawcowej.
Westchnęła przeciągle, kątem oka dostrzegając czyjś ruch. Cerim. Momentalnie zmiennokształtna opuściła wzrok. Gdyby nie spięte włosy, kosmyki zapewne dałyby radę zakryć jej zaczerwienione oczy. Nie chciała płakać i nie pozwoliła łzom spłynąć po twarzy, lecz było jej na tyle smutno, że ciężko było się powstrzymać od płaczu. Przyjęła jednak obojętną minę, gotowa na rozkaz, aby wracać na bal. Nie mogła przecież ot tak wyjść sobie, kiedy chciała. To była misja, którą Isara zepsuła już za pierwszym razem. Nie próbowała się zatem tłumaczyć, tylko posłusznie czekała na ostre słowa pułkownika…
        Które nie nadeszły. Zamiast nich lisica usłyszała łagodny ton mężczyzny obok, który aż poruszył jej serce. Skrywany smutek, z jakim wypowiadał się Cerim, wzbudził w Isarze mieszane uczucia. “On nie przyszedł mnie ukarać. Przyszedł tu… pocieszyć mnie?”. Na samą myśl lisicy zrobiło się ciepło na sercu. To było miłe, myślała. Słuchała go zatem, ponieważ nie zawsze zdarza się okazja, że pułkownik mówił jej coś o sobie. Dotychczas był dla Isary jak zamknięta księga, która ukazuje tylko tytuł. Ciężko ją dostać, a jeszcze ciężej odczytać.
        “Dziś wypada rocznica jej śmierci”. Zmiennokształtna zamarła. Całe ciepło, radość, jaką odczuwała na opowieść Cerima, zniknęły równie szybko, jak szybko się pojawiły. Ogarnął ją ogromny smutek. W klatce piersiowej odczuła ból, jakby to jej zmarł ktoś bliski. Isara była bardzo empatyczną osobą. Kiedy ktoś mówił jej coś smutnego, powielała te emocje za ich oboje. Dlatego teraz ledwo powstrzymywała łzy. Cerim musiał cały wieczór uśmiechać się i oddawać obowiązkom, mimo że wewnętrznie strasznie cierpi, a Isara? Wybiegła na widok marnej prowokacji królowej. Lisołaczka czuła się teraz niezmiernie głupio.
        - Och… - wypaliła w końcu cicho, wzdychając. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak długo wstrzymuje powietrze. A jednak.
        Czasem człowiek (tudzież zwierzo-człek) robi rzeczy, których normalnie w życiu by nie zrobił. Dzieje się tak przez to, że ciało reaguje szybciej, niż do mózgu dociera, że tak nie wypada. Isara właśnie tak postąpiła - wstała z ziemi, a kiedy w normalnych okolicznościach chwyciłaby dłoń osoby zwierzającej się jej ze swoich trosk i problemów, tak tutaj mózg zareagował na szczęście w połowie drogi. Na nieszczęście, dłonie lisołaczki już zawisły w powietrzu, a zatem żeby nie wyszła na kompletną idiotkę, pozwoliła sobie położyć rękę na ramieniu Cerima w delikatnie pocieszającym geście.
        - Tak mi przykro… - Targana jednocześnie przez zakłopotanie oraz potęgujący się smutek, chciała w jakikolwiek sposób pocieszyć mężczyznę. W głowie kłębiło się jej tysiące pytań, ale nie śmiała ich teraz zadawać. To byłoby zdecydowanie nie na miejscu. Wówczas jakby próg jej nieśmiałości nie został do końca przekroczony, tak teraz został poddany bardzo ważnej próbie. Cerim spojrzał w stronę lisołaczki, obiecując jej coś, czego w życiu jeszcze od nikogo nie usłyszała. Gdyby ta nieśmiała lisica, której wzrok zetknął się z oczami pułkownika, miała więcej odwagi, zapewne teraz by uciekła. Odwróciła głowę lub cokolwiek. Jednakże kotłujące się w niej negatywne emocje, potęgowane dodatkowo przez smutny wzrok Cerima, zamieniały się powoli we współczucie i ogromną potrzebę pocieszenia białowłosego. Dlatego Isara nie odwróciła wzroku, kiedy Cerim wypowiadał swoją przysięgę. I chyba po raz pierwszy w życiu, po takim geście, nie zrobiła się czerwona jak pomidor.
        - Mhm. Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Dopiero po chwili zrozumiała, że za długo trzyma dłoń w niezbyt stosownym wydaniu, cofnęła się nieco, zabierając rękę z ramienia pułkownika. W głębi duszy powtórzyła sobie obietnicę, że nigdy go już nie zawiedzie, po czym rzekła:
        - Podziwiam cię. Jesteś niesamowitym człowiekiem, pułkowniku. - Uśmiechnięta lisica kiwnęła głową na kolejne zdanie Cerima, aby udawać smutną, po czym oboje udali się z powrotem do sali balowej.

        Isara nie musiała za bardzo udawać skruszonej. Wystarczyło przypomnieć sobie pełne smutku oczy Cerima. Lisołaczka zajęła myśli tym, aby w dalszym ciągu jakoś odwdzięczyć się pułkownikowi, pocieszyć go, rozweselić tak, jak on zrobił to dla niej w ogrodzie. Zastanawianie się nad tym odciągnęło lisicę od widoku futer, które dumnie teraz nosiły niektóre damy. Isara zrozumiała właśnie, co wcześniej miał na myśli Damon. Tak naprawdę nie znała Cerima dobrze. Dopiero teraz, kiedy otworzył się przed nią, ona mogła bardziej się starać.
        Przemyśleń lisicy nie przerwał nawet fakt, że król zaproponował nową, skradzioną z dalekiego wschodu zabawę w odbijanego. Podczas tańca, kiedy trubadurzy przestają na chwilę grać, partner ma odprowadzić partnerkę do innego mężczyzny, aby i z nim zatańczyła. Odpadali ci, którzy wrócili do swoich partnerów z samego początku gry.
Isara nawet nie zauważyła, kiedy jeden z dżentelmenów wciągnął jej do zabawy i rozbrzmiała muzyka. Pierwszy obrót był dla jasnowłosej jak realne rozpoczęcie tańca. W tłumie spróbowała wypatrzeć swoich podopiecznych i uśmiechnęła się z ulgą, dostrzegając czujną Toirę i kawałek dalej Javiera. Zatem mogła oddać się zabawie, chociaż raz tego wieczoru. Jeden raz.
        Drugi obrót, zmiana partnera.
        Isara odwzajemniła lekki uśmiech szlachcica, jednak nie mogła odpędzić się od pochmurnych myśli. Musi sprawiać dobre wrażenie na dworze. Przez chwilę przeszło jej przez głowę, że może dlatego Cerim jej powiedział o swojej żałobie, ponieważ przez taką sytuację związaną z Isarą sobie o niej przypomniał? Lisołaczka musiała spróbować unikać problemów. Mimo że obietnica ochrony poruszała jej serce, nie chciała ciągle być ofiarą. Nie mogła.
        Następne przekazanie partnerki. Tym razem myśli Isary zatrzymały się, kiedy wylądowała z Cerimem w parze. Na sekundę mina jej zrzedła (zaplusowała przynajmniej, udając skruszoną), kiedy zrozumiała, że ponownie ze sobą tańczą. Po chwili, gdy muzyka rozbrzmiała, Isara ruszyła w jej rytm. Znacznie pewniej niż wtedy, gdy tańczyli razem w karczmie. Kto by pomyślał, że trafią na siebie, spotykając się przed tym wszystkim? Isarze jeszcze wtedy wydawało się, że wystarczy jeden taniec. Brak szczególnej rozmowy, brak spoufalania. Mieliby po tym wszystkim odejść w swoje strony, nigdy więcej się nie spotkać.
        Na tę myśl, Isarze zrobiło się przykro. Pomyślała w jednej sekundzie, że nie chciałaby w życiu nie złączyć swojego losu z Cerimem. Tym samym skarciła się za to, że w ogóle naszły ją takie rozkminy. Ale jakoś… nie mogła ich powstrzymać.
Dopiero, kiedy się lekko potknęła (co nigdy jej się nie zdarzało!), a potem zmieniła partnera, zrozumiała sens swoich myśli. I do końca balu nie mogła się opędzić od tych dziecinnych i jakże głupich nadziei.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Jeszcze zanim bal dobrze się rozpoczął, Cerim wiedział, że będzie on jedną z cięższych prób, jakim poddawano go ostatnimi czasy. Trening siłowy czy stawanie w szranki nawet z lepszymi ekradońskimi szermierzami nie stanowiły większego wyzwania - odkąd jego ciało osiągnęło szczyt witalności i przestało się starzeć, mężczyzna rzadko odczuwał fizyczne zmęczenie - ale walka z własnymi emocjami była zgoła czymś innym. Choć on sam był demonem, dręczyły go o wiele gorsze: demony przeszłości. Mogłoby się wydawać, że mierzenie się z nimi w samotności nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale Carlson zdecydowanie wolał to od przebywania w tłumie arystokratów, przy których nieustannie trzeba było robić dobrą minę do złej gry i uważać, by nie popełnić jakiejś gafy, gdyż za takową można czasem słono zapłacić.
         Zwłaszcza gdy, oględnie mówiąc, nie jest się ulubieńcem królowej.
         Mimo iż pułkownik był posłuszny monarchini i z obowiązku okazywał jej należyty szacunek, to za kobietą nie przepadał. Nie podobał mu się jej charakter, wyniosły i nierzadko niesprawiedliwy, ale królowa nie była jedną z jego podwładnych, żeby mógł udzielić jej reprymendy za zachowania, których nie pochwalał. Pozostawało mu tylko pogodzić się z jej istnieniem i w miarę możliwości nie narażać się na jej gniew przez manifestowanie różnicy poglądów. Co czasem bywało trudne.
         Na przykład w takich chwilach, jak ta.
         On sam wprawdzie nigdy nie odczuł dyskryminacji na własnej skórze - choć może po prostu była to kwestia daleko sięgających wpływów jego rodu - lecz widział nie raz, jak traktowane są osoby, które nie mają pozycji pozwalającej na obronę, o równych prawach w walce nawet nie wspominając. Wydarzyło się to dawno temu, ale Carlson pamiętał słowa swojej nieżyjącej żony, kiedy zwierzała mu się z uczuć, jakie towarzyszyły wszystkim atakom na jej osobę. Domyślał się, że Isara musiała czuć się podobnie albo nawet tak samo, dlatego ruszył za nią w zasadzie bez zastanowienia. To był czysty odruch jego poczucia sprawiedliwości, które, mimo bycia ukrytym za maską surowości, ani na chwilę nie osłabło przez wszystkie lata.

         Wygłaszając ten niezbyt długi monolog, odsłaniający część sekretów jego przeszłości, Cerim nie patrzył na Isarę z dwóch przyczyn. Nie chciał jej onieśmielać i sprawiać, by czuła się skrępowana czy zawstydzona, tak, to był główny powód. Ale istniał też pomniejszy, do którego mężczyzna nie chciał przyznawać się przed samym sobą lub po prostu nie był tego świadomy, kto wie… Nie chciał patrzeć na lisołaczkę, ponieważ zwyczajnie się bał. Tego, że dostrzeże w jej oczach współczucie - i że to go złamie. Choć niektórzy mogliby uznać to za niemęskie, Cerim wbrew pozorom nie wstydził się swoich uczuć, ale nie chciał też zrzucać na zmiennokształtną ich ciężaru. Swoją historią podzielił się nie dlatego, że szukał litości, lecz by okazać zrozumienie i dać Isarze znak, iż nie jest jedyną osobą, którą spotykają tego typu przykrości ze strony ekradońskiego dworu.
         Nie spodziewał się gestu, który lisołaczka wykonała w jego stronę. Nie korzystał ze swojej zdolności przewidywania cudzych ruchów, a wzrok miał wciąż utkwiony w górze, poza tym stał w takim miejscu, że Isara znajdowała się po jego prawej stronie - tej, z której pole widzenia miał znacznie ograniczone przez czarne, na wpół ślepe oko oraz grzywkę, którą je zasłaniał - dlatego nie dostrzegł zmiany pozycji Isary, dopóki nie poczuł jej dłoni na swoim ramieniu. W pierwszej chwili odruchowo napiął wszystkie mięśnie, co było naturalną reakcją na zaskoczenie, by po chwili pochylić głowę, zamknąć oczy i ponownie się rozluźnić. Westchnął, tym razem z głębi piersi, nie wstrzymując w środku wzrastającego ciśnienia - i z tym westchnieniem wyrzucił z siebie wszystkie kotłujące się w jego duszy uczucia. Poczuł ulgę, po raz pierwszy tak naprawdę nie będąc samotnym w swojej udręce. Przez ostatnie lata tak się w niej zatracił, iż niemal zdążył zapomnieć, jak to jest mieć kogoś u swego boku. Rozdzierająca pustka, której Cerim pozwolił się pochłonąć, przysłoniła wspomnienia dobrych uczuć, które teraz przypomniały o sobie, prosząc, by odkryć je na nowo.
         “Samotność wcale nie daje siły”, szeptała jego podświadomość i pułkownik na chwilę uchwycił się tej myśli, by po chwili przypomnieć sobie o rzeczywistości.
         To on był tutaj, by wesprzeć Isarę, nie ona jego.
         Deklaracja, którą złożył, była szczera. I tak miał obowiązek dbać o bezpieczeństwo lisołaczki, gdyż po pierwsze była ona jego podopieczną, a po drugie przy ich spotkaniu przed zatrzymaniem kobiety, obiecał, że włos jej z głowy nie spadnie; teraz, nocą, w pałacowym ogrodzie, odczuł potrzebę powiedzenia tego raz jeszcze, w formie, która dla niego samego była bardzo osobista i znaczyła o wiele więcej niż zwykła powinność. Ale tego Isara nie mogła już wiedzieć.
         Powiedziała jednak coś, co go zdziwiło. Podziwiała go? Carlson słyszał podobne słowa z ust licznych kobiet, które próbowały zdobyć jego zainteresowanie, ale wiedział, że były to tylko puste pochlebstwa, co najwyżej nawiązujące do jego pozycji i majątku. Jednak usłyszeć coś takiego z ust zmiennokształtnej, która na co dzień raczej nie miałaby śmiałości tak otwarcie wygłaszać podobnych opinii…
         - Nie ma we mnie niczego niesamowitego. - Pokręcił głową. - Ja tylko staram się postępować słusznie.
         “Nie jestem człowiekiem”, dodał w myślach, znów uciekając w niebo przed wzrokiem lisołaczki. Nie chciał jednak teraz poruszać tego tematu. Nawet nie wiedział, co mógłby powiedzieć; oprócz faktu posiadania odporności na rany i upływ czasu, sam nie miał pojęcia, czym tak w zasadzie jest. “I jestem beznadziejny. I słaby.”
         - Nie potrafiłem nawet ochronić tych, których kochałem…
         Te słowa nieświadomie wypowiedział na głos, równocześnie przypominając sobie o postanowieniu, że już nigdy nie dopuści, by na jego warcie komuś z jego ludzi stała się krzywda. Co przypomniało mu o tym, iż w tej chwili oboje z Isarą powinni znajdować się w sali balowej, dbając o bezpieczeństwo gości i, przede wszystkim, rodziny królewskiej. Z tego powodu pułkownik niebawem zarządził powrót; zanim jednak ponownie przekroczyli progi komnaty, mężczyzna zatrzymał się na chwilę.
         - Isaro - odezwał się, pewnym głosem, pozbawionym już większych emocji, lecz sam fakt zwrócenia się do podwładnej imieniem zamiast stopniem, świadczył o poufałości wypowiadanych słów. - Dziękuję.
         Nie przewidział, że podzielenie się z kimś częścią swoich przeżyć, choćby niewielką, może pomóc zdjąć ciężar dzisiejszego wieczoru. A kiedy tak się stało, był prawdziwie wdzięczny i nie zamierzał temu zaprzeczać. Jakkolwiek jego historia zawierała w sobie więcej niż tylko ten jeden fragment, niewątpliwie był to zarys najbardziej intymnego z nich, mimo to odsłonięcie tej wrażliwej części nie było tak nieprzyjemne, jak Cerim się spodziewał. To było ważne odkrycie, choć za wcześnie jeszcze, by nazwać je przełomem.
         Wróciwszy do środka, pułkownik natychmiast zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie, by upewnić się, że podczas ich nieobecności nie wydarzył się żaden kataklizm. Wszystko jednak było w normie, co Carlson odnotował z zadowoleniem. Podejrzliwy wzrok generała czuł na sobie już od drzwi, ale postanowił go zignorować i, w miarę możliwości, unikać mężczyzny przez resztę wieczoru. To nie powinno być szczególnie trudne, zważywszy na ilość gości i konieczność odpowiadania na zaczepki dam, którym nie wypadało odmówić choćby krótkiej rozmowy.
         Podczas jednej z takowych zastała Cerima kolejna zabawa, wymyślona przez króla. Choć nadal nie był w nastroju na tańce, pułkownik zachował się tak, jak na dżentelmena przystało i kurtuazyjnie zaprosił towarzyszącą mu w tej chwili baronową Lireth na parkiet. Kobieta, jak wszystkie pozostałe, próbowała zabawić go dialogiem, w związku z czym Carlson uprzejmie odpowiadał na jej opowiastki, udając zainteresowanie nimi - co wychodziło mu nawet nieźle, ale w końcu miał tę sztukę opanowaną niemal do perfekcji. Zmiana partnerki nie przyniosła wcale ulgi, gdyż lady Talsin z kolei nie mówiła nic, za to wpatrywała się w Cerima swoimi wyłupiastymi oczami tak intensywnie, że mężczyzna już sam nie wiedział czy taka forma kontaktu wzrokowego nie podchodzi już pod molestowanie i nasłuchiwał tylko charakterystycznej zmiany w melodii, by móc oddać upiorną kobietę w ręce innego nieszczęśnika.
         Zastanawiał się, jaką osobistość przyjdzie mu znosić tym razem, gdy dostrzegł przed sobą znajomą biel. Nie zastanawiał się, bo i też nie było nad czym; ujął dłoń Isary i poprowadził ją w tan, jak pamiętnego wieczoru. O dziwo, nie czuł się szczególnie skrępowany, mając na uwadze ich niedawno przebytą rozmowę i zdołał nawet wykrzesać z siebie coś na kształt uśmiechu. Nie był to uśmiech w pełnym znaczeniu tego słowa, ale już i te odrobinę uniesione kąciki ust nadawały jego twarzy zupełnie inny wyraz.
         - Chyba żadne z nas się tego nie spodziewało - stwierdził Cerim. I nie chodziło mu, oczywiście, o ten taniec, ale o całą sytuację. Niezbadane były koleje losu i przez głowę mężczyzny przemknęła myśl, w jakich okolicznościach przyjdzie im złączyć się w tańcu następnym razem. Zaraz jednak pułkownik odsunął ją od siebie. Czemu mieliby mieć ku temu okazję? Kiedy tylko schwytają nekromantów i zakończą śledztwo, nie będzie już podstaw, by trzymać Isarę w wojsku wbrew jej własnej woli. Carlson nie wierzył, że lisołaczka będzie chciała dobrowolnie tu zostać, po tym jak została potraktowana, przez los, przez generała, przez samą królową… Logiczne więc było, iż zmiennokształtna opuści Ekradon, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność.
         Z niewiadomych przyczyn ta myśl nie podobała się pułkownikowi. Chociaż od jej pojawienia się minęło raptem kilka dni, Cerim zdążył utwierdzić się w przekonaniu, że Isara była wartościową wojowniczką i dobrym towarzyszem; bez jej umiejętności mężczyźnie trudniej będzie prowadzić swój nowy oddział z jednakową efektywnością.
         Podtrzymał lisołaczkę w talii, gdy potknęła się podczas tańca. Szybkim rzutem oka na jej twarz upewnił się, że kobieta nie zrobiła sobie krzywdy, ale nie pytał jej o to. Kiedyś popełnił ten błąd i wiedział już, że pod żadnym pozorem nie wolno naruszać dumy tancerek. Gdy melodia znów oznajmiła zmianę partnerów, Carlson przekazał Isarę kolejnemu szlachcicowi i od tej pory, aż do zakończenia balu, nie miał już okazji znaleźć się w jej pobliżu - co nie znaczy, że wielokrotnie nie szukał jej wzrokiem.
         Tuż przed świtem, gdy wszyscy goście zdążyli się rozejść, a pułkownik przekazał czwórce magów swoje uznanie za bezproblemowo przeprowadzone zadanie - nijak nie komentując ekscesu z Isarą, jakby ten w ogóle nie miał miejsca - zamiast do domu, wrócił do pałacowego ogrodu, czekając na wschód słońca. Pojawienie się nad horyzontem świetlistego kręgu oznaczało definitywny koniec doby i związanej z nią rocznicy, która tym razem nie została przeżyta tak, jak zawsze do tej pory. Zamiast poświęcić ten dzień pamięci zmarłej żony, znaczną część nocy Cerim spędził na myśleniu o innej kobiecie...
         Nie był pewien, jak powinien się z tym faktem czuć.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości