Strona 16 z 19

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pon Mar 23, 2020 9:48 pm
autor: Aldaren
        - Nie dziwniejsze od szpitala w państwie nieumarłych - zauważył z rozbawieniem Aldaren, gdy przechodzili przez dziedziniec usiany kotami. Z drugiej strony ich szpital będzie podwójnie dziwny nie tylko przez to, że w tym kraju była to raczej zbędna inwestycja, ale również patrząc z drugiej strony - z zewnątrz praktycznie szpitala przypominał nie będzie. Wysoki mur ogradzający ogromną posesję niemalże poza miastem, zaklęte, wielkie gargulce strzegące bramy wjazdowej... Choć może po prostu zbytnio wyolbrzymiał? Tutejsi mieszkańcy byli przecież przyzwyczajeni do takich właśnie posiadłości tutejszej arystokracji, nie do zachęcających z zewnątrz do zbliżenia się budynków, jasnych i napawających nadzieją. Pozbawionych mroku, chłodu i surowości prostych powierzchni wraz z ostrością strzelistych wieżyczek. Cóż... czas pokaże co w ogóle wyniknie z tego poronionego pomysłu. "Kaprysu znudzonego egzystencją rozpieszczonego paniczyka", co nieraz słyszał i to nawet od bliskich znajomych.
        "Kaprys" - może i, ale miał dobre intencje, chciał spełnić marzenie Mitry. Czy był znudzony swoim życiem? Rozżalony, przytłoczony i zagubiony, to na pewno, ale od momentu nawiązania znajomości z Mitrą jakby przestał się tym przejmować. Jego życie znów nabierało sensu i barw. A co do "rozpieszczonego paniczyka"... Cóż, tu mógłby się kłócić, ale nie miało to w sumie większego znaczenia. Wiadomym przecież było, że członkowie wyższych szczebli społecznych zawsze będą uznawani przez biedniejszych za "rozpieszczanych, zarozumiałych, aroganckich". Z tym nic się nie dało zrobić. Oczywiście wiele było prawdy w tych stereotypach, ale dla niektórych arystokratów były one zwyczajnie krzywdzące, bo nie wszyscy przecież tacy byli.
        Choćby taka Lilianna by nie szukać daleko. Dobra i uczynna, uwielbiająca pomagać innym, za co jest raczej wyśmiewana wśród nieumarłej społeczności, zwłaszcza gdy stary Abul'Farrah postanowił zostawić lichkę samą i powrócić do rodzinnego grobowca pośród spalonych słońcem piasków pustyni. No a śmiertelni bali się jej przez to, że była lichką. W sumie jakby się zastanowić to wampiry były chyba najbardziej ze wszystkich ras tolerowani przez żyjących, nawet na tych ziemiach. O przyjaźniach i miłościach miedzy wampirem i człowiekiem często się słyszało, natomiast między człowiekiem i nekromantą, czy lichem... Nawet jeśli, to skrzypek nigdy nie miał przyjemności choćby pokątnie, przypadkiem o czymś takim usłyszeć. Może dzięki szpitalowi się to zmieni? Miło by było gdyby ludzie zaczęli w końcu oceniać przez pryzmat czynów, a nie tego jak ktoś wyglądał czy kim był.
        Przed samym wejściem, niemal pod nogami przebiegł im nawet koci szkielet, pełen energii i życia jak pozostała część widzianych dachowców, z którymi bez problemu był w stanie się bawić, jakby wcale nie był martwy i pozbawiony ciała. Aldaren zdenerwował się na zwierzaka i asekurował Mitrę by ten się przez niego nie przewrócił. Chwilę po tym zostali wpuszczeni do posiadłości.
        Komentarz Mitry, gdy już byli w salonie, znów wywołał u wampira uśmiech, a raczej wywołałby, gdyby nie pojawienie się wielkiego, puchatego kota, Lorda. Zwierz miał niezwykle paskudny charakter i bardzo brzydką cechę spoufalania się z każdym kto tylko przekroczy próg tego domostwa. Tym silniejszą im większą niechęć gość czuł do zbliżającego się kota. On naprawdę czerpał przerażającego rodzaju satysfakcję z takiego torturowania wszystkich. Aldaren był przekonany, że gdyby ten diabeł tylko zechciał wraz z Faraonem, Umbrą i Amaranth już dawno zebrałby swoją kocią armię i przejął władzę nad całą Łuską, czyniąc z każdej istoty wyśnionej przez Prasmoka, swojego lojalnego sługę. Kwestia tylko w tym, że bardzo, ale to bardzo nie chciało mu się tak męczyć.
        To był chyba ten jeden raz, gdy pozwolił Mitrze obronić siebie przed zagrożeniem. Dziwne tylko było, że błogosławiony wydawał się być zaintrygowany futrzakiem. Wyglądał nawet jakby chciał się zaprzyjaźnić jak z tamtym ogoniastym, znikającym szczurem, co napadł na rannego Aldarena w sypialni niebianina! Hmm... W sumie wobec Żabona też był jakiś taki łagodny i pobłażliwy... Czyżby jego ukochany zwyczajnie lubił zwierzęta? Będzie go musiał o to zapytać przy pierwszej wolnej chwili jak stąd wyjdą.
        No i w końcu przyszła i pani domu. Co prawda wybuchło zaraz nieporozumienie, które mogło zakończyć całą rozmowę nim ta w ogóle się rozpoczęła, ale na szczęście udało się Aldarenowi nieco załagodzić sytuację. Wiedział, że teraz Lilianna będzie raczej spięta i niezbyt śmiała co do rozmawiania, ale wcale nie musiała z nimi dyskutować. Dla wampira najważniejsze było, by udzielała chociaż odpowiedzi, nie mieli przecież czasu na pogaduszki przy porannej herbacie. Były cztery kwestie do załatwienia i Aldaren miał zamiar zająć się nimi jak najsprawniej. W prawdzie lichka była jego przyjaciólką i nie powinien jej tak traktować, ale jeśli pozwolić jej na jej nieśmiałość, kompleksy i zamknięcie się w sobie, to prędzej ich noc zastanie nim cokolwiek załatwią.
        Na ten moment najważniejsze dla skrzypka było, że zabrała ze sobą wszystkie futrzaki z pomieszczenia. O dziwo był to tylko Lord i jeszcze jakiś mały rudzielec, którego wampir pierwszy raz na oczy widział, ale w sumie to nie był zdziwiony na widok nowego pupilka nieumarłej.
        - Wiem, że nie przeszkadzałoby ci rozmawianie do kościotrupa, ale jej by przeszkadzało. Ktoś się jej wystraszył o jeden raz za dużo. Osoba, którą bardzo lubiła powiedziała jej kilka nieprzyjemnych słów jakieś kilka dekad temu i... oto efekty - odpowiedział poważnym tonem i zaraz wyszczerzył promiennie swoje kły do nekromanty. - Mówiłem, że się dogadacie - odparł, przyznając w ten sposób rację podejrzeniom blondyna.
        - W tej dzisiejszej notce? Nie, nie wspomniałem - przyznał beztrosko. Przestał się uśmiechać, ale nie wyglądał ani trochę na skruszonego. Rozsiadł się nawet wygodnie na kanapie, jakby był u siebie, a nie u starszej od siebie o co najmniej dwa wieki, szanowanej wśród innych wysoko urodzonych, utalentowanej nekromantki-alchemiczki. - Jak już wspomniałem, uprzedziłem ją o tym, że cię jej przedstawię już jakiś czas temu, a poza tym doskonale wiedziała, że przyszedłeś ze mną - odparł. Wydawał się jakby rozczarowany tym, jak zareagowała dziewczyna.
        - Koty - wyjaśnił Mitrze, zerkając na niego, nie odwracając przy tym głowy. - Są jej oczami i uszami. Zwłaszcza na jej terenie. Uwierzyłbyś, że każdy dachowiec przekraczający jej mury w każdej chwili może zmienić się w rządną krwi bestię wyciągniętą z najgorszych koszmarów, jeśli tylko wyczują, że coś zagrozi pani tego domu? I tu ci zdradzę tajemnicę. Nie przychodzą do niej wcale żadne piekielne potwory, tylko zwykłe, niemagiczne, zapchlone dachowce z ulicy. Potworami mogą stać się tylko na tym terenie, nigdzie indziej - powiedział przyciszonym tonem. - Nadal nie wiem czy powoduje to jakaś niewidzialna bariera, ogromna pieczęć pod całą posiadłością czy może jeden z jej przeklętych kotów. - Zamyślił się nad tym.
        Czując jednak, że błogosławiony czymś się bardzo martwi, usiadł przyzwoiciej i spojrzał na niego. Wiedząc, że są absolutnie sami, nieco przysunął się do niego i delikatnie ujął za jeden z nadgarstków, by odjąć jego dłonie od maski i położyć w końcu swoją na jego. Uśmiechnął się pokrzepiająco, gdy pochwycił jego spojrzenie.
        - Nikogo nie zraziłeś, bo nic nie zrobiłeś. Jak już to ja ją do siebie zraziłem, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz, więc naprawdę nie masz się czym przejmować. Wierz mi, ona łaknie towarzystwa, ale się bardzo boi. Nie chce być potworem, choć nie powiem trochę ciałka tu i ówdzie by jej się przydało - zażartował cicho dla rozluźnienia atmosfery, szczerząc przy tym radośnie swoje kły.
        Raz jeszcze zapewnił, że wszystko będzie dobrze, po czym odsunął się maksymalnie jak tylko mógł od Mitry i oczekiwał cierpliwie powrotu lichki. Ta przyszła niedługo po tym, ubrana w tę samą sukienkę co poprzednio, z tą różnicą, że nagie kości okrywało blade ciało na oko młodej, urodziwej niewiasty. Miała duże, łagodne oczy w kolorze srebra i kaskadę pofalowanych blond włosów, okalających jej niewinną, wyrażającą niepokój i skrępowanie, buźkę.
        Aldaren wstał i skłonił się jej jakby dopiero teraz widzieli się pierwszy raz.
        - Lilianno, pozwól, że przedstawię ci mojego drogiego przyjaciela Mitrę Aresterrę - przedstawił nekromantę, pełnym gracji gestem dłoni wskazując na niego. - Mitro, poznaj Liliannę Abul'Farrah, maurijską reprezentantkę starożytnego rodu nekromantów z Pustyni Słońca - dokończył pogodnie całą formalność.
        - Um...miło mi pana poznać, panie Aresterra - dygnęła dość nieporadnie, przez swój brak pewności siebie i zmusiła się do podniesienia wzroku na zamaskowanego mężczyznę. Zaraz jednak spuściła spojrzenie. - Ja... - zaczęła nieśmiało - ...przepraszam...chodzi o Sarazila Aresterrę? - zapytała z ciekawości, nie ośmieliła się jednak już podnieść spojrzenia na nieznajomego. - N-nie wiedziałam, że miał syna...
        Aldaren obserwował ją uważnie. Widać po nim było, że zaskoczyła go znajomością, albo chociaż kojarzeniem mentora Mitry po nazwisku. Chociaż... z tego co mówił Mitra, jego mistrz lubił się nim chwalić przed różnego rodzaju osobami. Może przez to chwalenie się niebianinem poznała to nazwisko i lichka. A może chodziło o wieść, że tegoż nekromantę zabiły jego własne twory? Ciężko nie przyznać, że to dość żenująca śmierć, zwłaszcza, że stary Aresterra nie był nowicjuszem w dziedzinie nekromancji. Cokolwiek to nie było, miło się patrzyło jak Lilianna stara się zapomnieć o tym co było jeszcze przed chwilą i jakoś się ożywić w rozmowie.
        - Lilianno... - wtrącił się Aldaren, jeśli zapoczątkowana została jakaś dyskusja między niebianinem i lichką. - W pierwszej kolejności chciałem cię przeprosić za sytuację sprzed chwili, mogłem cię jednak uprzedzić, że nie będę sam, wybacz - zaczął kurtuazyjnie, choć było to tylko pozornie szczere, bo przecież bez ogródek przyznał się Mitrze, że celowo nie zawarł tej informacji w notce dla nieumarłej. - I za to jak źle cię potraktowałem kilka dni temu, gdy... Xargan cię przyprowadził. Rozumiem, że się martwiłaś, ale jak widzisz, niepotrzebnie. Nie mniej przepraszam, nie byłem wtedy w najlepszej formie i humorze. - Uśmiechnął się do niej urzekająco, na co się zarumieniła i zajmując miejsce w fotelu naprzeciw nich, spuściła wzrok, by choć trochę ukryć swoje zakłopotanie.
        - N...ie to... to moja... nie masz za co przepraszać... - wydukała pod nosem, wyglądając jak małe, bezbronne zwierze otoczone przez głodnych drapieżników. Zaraz się jednak ożywiła, przypominając o czymś bardzo ważnym. - A właśnie. To był dom t...
        - Innym razem - obiecał, przerywając jej łagodnie, na co ta zgaszona, znów spuściła głowę. - Chciałbym wiedzieć, czy możemy liczyć na twoją pomoc, jeśli kwestię pracy w szpitalu chodzi. Wiem, że jeszcze sporo czasu, ale wolałbym już wcześniej wiedzieć na czym stoję. Poza tym kilka tygodni, miesięcy to jak mgnienie oka, prawda? - przeszedł od razu do rzeczy i uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
        - Możesz na mnie liczyć, nawet jeśli tylko w niewielkim stopniu - oświadczyła ze smutkiem. Widać po niej było, że bardzo żałowała, że choć zgodziła się na współpracę, będzie praktycznie nieprzydatna, szczególnie za dnia.
        - Niczym się nie martw. Zwłaszcza, że twoje umiejętności alchemiczne i zapiski twojego dziadka niezwykle nam pomogą w tworzeniu lekarstw. Skoro o tym mowa, szukałaś już czegoś na temat znieczuleń i środków usypiających? - zapytał łagodnie.
        - Umm... Aldarenie... - odetchnęła głęboko, jakby chciała dodać sobie odwagi. - Mój dziadek stara się znaleźć jakieś najlepsze rozwiązanie, ale to wymaga czasu i... - zmusiła się do podniesienia spojrzenia na wampira, a po tym z niemą prośbą o wsparcie na młodego Aresterrę, nim znów spojrzała na Aldarena. - Nie pochwala twojego pomysłu z użyciem magii umysłu. Nie chciał nawet o tym słuchać. Był zszokowany, że to ty...
        Wampir westchnął ciężko, tracąc dobry humor. Nie był jednak zły, ale stał się bardziej poważny. Jakby z koleżeńskich, ciepłych stosunków, przeszedł w jednej chwili na surową formalność.
        - To nic, mamy jeszcze trochę czasu, coś się wymyśli - odparł, choć wcale nie był zadowolony z takiego obrotu spraw.
        - Przepraszam... - powiedziała cicho z prawdziwym żalem w głosie, jakby to co najmniej była jej wina, że w tej kwestii nadal stali w miejscu. - Miałeś jeszcze jakąś sprawę? - zapytała nieśmiało, bojąc się podnieść na poirytowanego wampira swoje srebrne oczy.
        - W sumie to tak - powiedział po chwili zamyślenia. - Mitro, mógłbyś pokazać Liliannie dokumenty? - zapytał dużo sympatyczniej niż odnosił się od ostatnich kilku zdań do kobiety. - Jakiś czas temu spotkał się ze mną Alexander Turilli i wyszedł z propozycją zapewniania mu ciał zmarłych pacjentów, choćby do szkoleń jego uczniów...
        - Miło z jego strony, że... - zamilkła i się zaniepokoiła, gdy spostrzegła to niemiłe spojrzenie wampira, które jej w tej chwili posłał. - Aldarenie, to wcale nie musi być nic złego, jeśli zmarły przed śmiercią, bądź jego rodzina, gdy ten nie zdążył wyrazili na to swoją zgodę - wyjaśniła z niespotkaną do tej pory pewnością w swoim głosie. - Wolisz, żeby poszedł ze swoimi uczniami na cmentarz i pod osłoną nocy zaczął rozkopywać groby, by wykraść potrzebne do swojej pracy ciała? - wzięła wampira pod włos, choć może nie było to najrozsądniejszym pomysłem, zwłaszcza, gdy zobaczyła ten niepokojący, krwawy błysk w lazurowych tęczówkach. I tak dobrze, że nie zagalopowała się w swoim argumencie.
Wampir zacisnął pięści i prychnął cicho pod nosem, nabzdyczony.
        - Aldarenie...
        - Czytaj i powiedz czy nie ma tam nic podejrzanego - zażądał, opierając ze znudzeniem policzek na zaciśniętej pięści, łokieć tej ręki wbijał się w podłokietnik kanapy, kiedy czekał na werdykt lichki.
        Nie sposób nie zauważyć, że po jej odpowiedzi spotkanie miało dobiec końca, a przynajmniej ze strony Aldarena, bo przecież gdyby Mitra zamierzał zostać, nie mógłby go zmusić ani siłą zaciągnąć do wyjścia.
        - Z tego... co widzę w-wszystko jest w porządku i... umm... szpital... - wyjąkała oddając im kontrakt Turillego i spojrzała ze smutkiem na wampira, który w tym momencie wstał z miejsca.
        - Dzięki. Tyle chciałem wiedzieć - burknął niezbyt przyjaźnie. Pożegnał się z nią niedbale, uprzedzając, że sam trafi do wyjścia i w jego też stronę się skierował.
        Lichka spojrzała jedynie smutno i przepraszająco na towarzysza wampira, nie zrobiła jednak nic by go zatrzymać. Mruknęła tylko pod nosem niewyraźne pożegnanie i szczere oświadczenie, że miło jej było, że ją odwiedzili. Nadziei na ponowne spotkanie chyba żaden już niedosłyszał. Ale może to i dobrze. Nie wiedziała czy chciałaby znów się spotkać z TAKIM Aldarenem.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Czw Mar 26, 2020 6:39 pm
autor: Mitra
        Mitra pod maską zrobił minę pełną zrozumienia i kiwnął głową. No tak: Lilianna miała kompleksy. On znał ten temat aż za dobrze i w tym momencie stał się ostatnią osobą, która nalegałaby, aby liszka pojawiła się ponownie jako kościotrup między nimi. Niech się szykuje jak jej będzie najbardziej komfortowo. I tak zachowała się z klasą, bo gdyby to Mitrę ktoś tak zaskoczył, na zbity pysk wyrzuciłby oboje gości i zerwał kontakt z dowcipnisiem, który zafundował mu tę traumę, wcześniej przeklinając całą jego rodzinę trzy pokolenia w przód i w tył.
        Jednak wzmianka o tym, że Lilianna była świadoma obecności Mitry, wywołała jego konsternację. Jak to? To w końcu Aldaren wspomniał o nim czy nie? Błogosławiony był trochę zbity z tropu, ale gdy usłyszał o kocich szpiegach, rzucił krótkie “aha”, jakby faktycznie wszystko już rozumiał. Momentalnie poczuł się jednak nieswojo - zważywszy ile tych futrzaków kręciło się po okolicy, nawet teraz mogli nie być sami… Brr, niepokojące! Nic dziwnego, że Mitra jeszcze bardziej się nakręcił. Całe szczęście skrzypek jak zawsze postarał się poprawić jego nastrój. Kochany. Mitra uśmiechnął się pod maską i spojrzał na niego z czułością.
        - Dzięki - szepnął do niego, nim się od siebie odsunęli.
        Ponowne pojawienie się Lilianny sprawiło, że Mitra machinalnie wstał ze swojego miejsca, by się przywitać. Wygląd ciała liszki nieco go zaskoczył - była uroczą, młodą dziewczyną. To zupełnie nie pasowało do stereotypów na temat jej rasy i nawet do wszystkich pozostałych liszów, których Aresterra miał okazję poznać. Jednak jak już zdążył zauważyć, ona była po prostu inna, pod każdym względem.
        Równocześnie z Mitrą wstał Aldaren i to on dokonał prezentacji obojga. Mitra skłonił się lekko przed Lilianną, składając razem dłonie - jednocześnie okazywał jej w ten sposób szacunek i wymigiwał się od ewentualnego spoufalanie się z podawaniem ręki czy czymkolwiek w tym stylu. Jej to chyba nie przeszkadzało, nie wyglądała na niezadowoloną.
        - Bardzo mi miło panią poznać - zapewnił. Starał się, by ton jego głosu brzmiał przyjemnie, by mimo odpychającej aparycji Lilianna mogła go uznać za kogoś godnego zaufania i by się go nie bała albo nie miała go za buca.
        Wzmianka o Sarazilu sprawiła jednak, że Mitra niekontrolowanie drgnął w wyraźnym zaskoczeniu. Nie spodziewał się, że akurat to imię padnie podczas dzisiejszej rozmowy. Nie było jednak sensu, by się wypierać związków z tragicznie zmarłym mistrzem - należało je jedynie prawidłowo nazwać…
        - Nie byłem jego biologicznym synem, byłem jego uczniem, którego usynowił - wyjaśnił. Sam był zaskoczony jak swobodnie przyszło mu to wyznanie. Taka była prawda, nie było co się tego wypierać. Jednocześnie zaznaczył co łączyło go ze zmarłym nekromantą i co ich dzieliło. Jeśli Lilianna będzie chciała znać szczegóły, być może kiedyś o nie zapyta, na razie ta informacja, którą dostała, była wystarczająca. Skąd zaś liszka w ogóle kojarzyła nazwisko zmarłego mistrza, było dla Mitry nieistotne - wątpił, by kojarzyła go jako tego, który trzymał pod swoim dachem niebianina, przypuszczał, że po prostu był jej znany jako nekromanta, lepszy bądź gorszy. Tak, być może przez swoją żałosną śmierć zyskał jakąś sławę… To było nieistotne. Mitra uważał siebie za nekromantę znacznie sprawniejszego niż jego tragicznie zmarły mistrz i był również przekonany, że jeszcze daleko zajdzie. Niech tylko rozwiąże kwestię tego piekielnego grymuaru…
        - Bardzo mi miło, że kojarzy pani moje nazwisko - zapewnił jeszcze Mitra. A co, trzeba było budować dobre stosunki. - Do mnie również dotarła sława pani rodu, szczególnie pani dziadka…
        W dość sztampową wymianę komplementów wtrącił się Aldaren - chwała mu za to, bo Mitra nie do końca wiedział co może jeszcze powiedzieć. No, jeden pomysł miał, ale wahał się czy wypada mu wychodzić z tego typu inicjatywą. Jeszcze to przemyśli. Tymczasem podczas wymiany uprzejmości między gospodynią a skrzypkiem, cała trójka mogła ponownie usiąść. Mitra przysiadł na kanapie obok swojego ukochanego. Na tyle blisko, by samemu czuć się dobrze, ale też nie za bardzo, by nie wzbudzać podejrzeń. Zwrócił uwagę na to jak przedstawił go Aldaren - “drogi przyjaciel”. Nie miał o to pretensji, był mu nawet za to wdzięczny, bo póki co lepiej, by ich związek pozostał w ukryciu, nawet jeśli mieliby się zwierzyć przed kimś takim jak Lilianna - liszka o gołębim serduszki.
        Gdy już prawie padło pytanie o dom, do którego trafiła pod wpływem Xargana, Mitra prawie skinął głową, że to był jego dom, lecz skrzypek uciął ten temat, by od razu przejść do konkretów. Tak bardzo mu się spieszyło, czy temat uważał za niewygodny? Mitra nie miałby problemu, by o tym mówić, ale wierzył w wyczucie swojego ukochanego.
        Póki co Aresterra siedział i się nie wtrącał. Przez moment zaświtała mu jednak w głowie myśl, czy Lilianna - która najwyraźniej dysponowała olbrzymim majątkiem - nie mogłaby ich poza pracą wesprzeć również finansowo. Każdy ruen był dla nich ważny, bo wiadomo było, że Miasto Śmierci nie będzie finansowało szpitala. Owszem, Alexander Turilli sam zaproponował objęcie ich mecenatem, ale nie wiadomo czy jego wkład będzie wystarczający. Ale może o tym lepiej było pomówić kiedy indziej - tym bardziej, że rozmowa biegła dalej, do tematu anestetyków. Mitra wyglądał na bardzo tą kwestią zainteresowanego, a gdy Lilianna spojrzała na niego, jakby szukała wsparcia, skinął jej zachęcająco głową. Nie mógł za bardzo jej wspomóc, bo nie był zaznajomiony z tematem, a poza tym przez swoją maskę i tak miał utrudnione okazywanie emocji, liczył jednak, że ta drobna zachęta jakoś jej pomoże. Chociaż… wyglądało na to, że to Aldaren teraz potrzebował wsparcia, bo bardzo wyraźnie stracił humor. Biedak, Mitra bardzo chciałby go zapewnić, że będzie dobrze.
        - Jednakże pani dziadek jeszcze szuka - zauważył. - A my również nie próżnujemy… Damy radę - oświadczył. Niech to, do czego ten świat zmierzał, żeby to on miał robić w towarzystwie za niepoprawnego optymistę. Czy też raczej zdeterminowanego optymistę.
        Po jego komentarzu temat przeszedł na umowę z Turillim. Mitra sięgnął po zabrane dokumenty jeszcze zanim został o to poproszony. Sprawnie wyciągnął je z tuby i rozłożył przed Lilianną, tekstem w jej stronę, by to ona mogła wygodnie czytać, bo on już był zaznajomiony z zawartością. Nie brał udziału w wymianie zdań między liszką i skrzypkiem, na końcu języka jednak miał komentarz, że kto jak kto, ale Alexander Turilli na pewno nie posunąłby się do wykopywania ciał - po pierwsze był zbyt podobny do ojca, a po drugie uczestniczył w egzekucji swojego starszego brata, który właśnie za to został skazany na śmierć. Tylko dureń nie odebrał z tego lekcji.
        Atmosfera nagle stała się ciężka. Mitra - który usiadł przy stoliku bliżej Lilianny, aby z nią omówić ten dokument - spojrzał na swojego ukochanego żałując, że nie może go jakoś podnieść na duchu, choćby ruchem ust przekazując mu wiadomość… Jedynie mrugnął do niego, gdy ich spojrzenia się spotkały, później zaś poświęcił uwagę gospodyni i umowie.
        - Za pozwoleniem - zaczął. - Przeglądałem już wcześniej tę umowę. Oczywiście nie uważam się za eksperta i nie wydam werdyktu, chciałbym usłyszeć pani opinię, ale też zwrócić uwagę na ten zapis…
        Mitra wskazał fragment, który go nurtował, lecz uspokoił się, gdy Lilianna wyłożyła mu interpretację zapisu. Kilkakrotnie pytał czy da się go inaczej zinterpretować i czy nie będzie on dla nich kłopotliwy, lecz za każdym razem był zapewniany, że to bezpieczne sformułowanie. Bardzo był jej wdzięczny za tę opinię. Przyjemnie było mu poza tym rozmawiać na temat, w którym poruszał się ze względną swobodą i nie był w żaden sposób drażliwy. Wkrótce jednak kwestie do poruszenia się skończyły, a Mitra nie przedłużał konwersacji - nie byli wszak na pogaduszkach, a jemu aż tak na tej interakcji nie zależało.
        Aresterra wstał, ledwo pozbierał wszystkie dokumenty, Aldaren już jednak dawno był na nogach i kierował się do wyjścia. Nekromanta skłonił się przed Lilianną.
        - Miło mi było panią poznać - zapewnił. - Liczę na owocną współpracę i być może na to, że będzie nam dane spotkać się w bardziej sprzyjających okolicznościach. Przepraszam, czas nas nagli - usprawiedliwił oboje, po czym skłonił się i szybkim krokiem zrównał z Aldarenem. Gdy byli na korytarzu, wyszedł przed niego o pół kroku i spojrzał w to chmurne oblicze, zatroskany. Widać było w jego oczach, że współczuje ukochanemu. Bardzo chciały złapać go za dłoń w geście pocieszenia, ale niestety pamiętał co słyszał o kotach liszki - jeszcze tego by brakowało, by doniosły swojej pani o czułościach między gośćmi. Kto je tam wie…
        Dopiero po wyjściu na ulicę i po przebyciu kilku staj Mitra zdecydował się odezwać do skrzypka.
        - Dobrze nam poszło - ocenił. - Rozumiem, że nie wszystko poszło zgodnie z twoim planem, ale nie przejmuj się, damy radę rozwiązać to inaczej. Najważniejsze, że temat Turilliego mamy już z głowy, możemy odpisać mu, że się zgadzamy i niech ruszy machina prawnicza. Damy temu wszystkiemu radę - zapewnił z przekonaniem i korzystając z tego, że w tej bogatej dzielnicy niewielu było przechodniów, czule pogłaskał Aldarena po łopatce. Gest ten łatwo było poczytać jako przyjacielskie pokrzepienie, zwłaszcza z daleka.
        Nekromanta nie nawiązywał już więcej rozmowy, dając obojgu czas na przemyślenia i ochłonięcie po tamtej wizycie, widać było jednak po jego kroku, że sam czuł się w miarę dobrze - to było jakieś osiągnięcie, bo przecież przed chwilą rozmawiał z dopiero co poznaną osobą. Ta wizyta miała jednak łagodny przebieg głównie przez obecność Aldarena, a poza tym przez to ile Mitrę łączyło z liszką. No i też przez to, że rozmawiali prawie wyłącznie o sprawach służbowych, nie prywatnych.

        Po powrocie do domu Aresterra nawet nie zdejmował z siebie butów, płaszcza ani maski - tę ostatnią tylko zsunął na czubek głowy i od razu poszedł do salonu.
        - Piszemy tę odpowiedź i od razu ruszamy dalej? - zaproponował.
        Tymczasem z piętra zbiegł Żabon, ciesząc się całym sobą z powrotu wampira i niebianina. Nie żeby się stęsknił - cwana bestia po prostu pamiętała, że była ujęta w drugiej części planu dnia i że teraz czeka go spacer! I być może malowanie po powrocie - tyle szczęścia!

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pią Mar 27, 2020 9:51 pm
autor: Aldaren
        Widać było, że mimo kiepskiego startu i swojej nieśmiałości, Lilianna polubiła zamaskowanego zamaskowanego mężczyznę. Najlepszym tego dowodem był jej nieśmiały uśmiech, który posłała blondynowi, gdy odpowiedział, że było mu miło z poznania jej. Z tego powodu pozwoliła sobie na nieco więcej śmiałości i wyszła ze swoim zapytaniem odnośnie pokrewieństwa Mitry ze zmarłym nekromantą, a ogromnym plusem było to, że niebianin jej ani nie zbeształ za to pytanie ani nie był zły. Odpowiedział w prawdzie raczej bez emocji, ale i tak było to lepsze niż jakby miał się zdenerwować.
        Była wielce zainteresowana tą kwestią, bo skoro stary nekromanta był mistrzem tego mężczyzny siedzącego obecnie przed nią, to i on sam musiał być nekromantą. Była nawet skora pociągnąć ten temat i lepiej poznać przyjaciela Aldarena, lecz ten pierwszy zaczął mówić, gdy ona układała sobie w głowie o co w ogóle mogłaby go jeszcze zapytać by skłonić go do dyskusji, a jednocześnie nie wyjść na wścibską i nachalną.
        Nawet nie zdążyła mu skromnie zaproponować by nie nazywał ją "panią", gdy wtrącił się Aldaren i przeszedł od razu do konkretów. Lichka się nieco spłoszyła i znów straciła na swojej stopniowo narastającej śmiałości. Nie pozostało jej nic jak tylko skupić się na wampirze i tym co mówił.
        Zgadzała się z nim kiedy miał rację, ale... Nie była w stanie tego zrobić, gdy przypomniał o swoim niedorzecznym pomyśle i pójściem na skróty przy pomocy magii. Jej dziadkowi, gdy o tym usłyszał, wydawało się to niemoralną myślą, zwłaszcza ze strony kogoś, kto przecież chciał pomagać ludziom. A skoro coś się wydaje niemoralne dla kilku-tysiącletniej mumii-nekromancie, to co dopiero dla lichki o gołębim sercu.
        - Dobry człowiek, szczególnie taki, co chce pomagać innym, nie powinien mieć takich pomysłów i się przy nich upierać - spróbowała z innej strony, na co wampir prychnął pogardliwie.
        - Jak dobrze, że nie jestem człowiekiem - burknął, wbijając w nią, nabierające krwawoczerwonego odcienia, spojrzenie. Pochwycił jednak katem oka wzrok ukochanego i odetchnął, odpuszczając.
        Nieumarła spojrzała na zamaskowanego nekromantę, gdy ten się wtrącił pojednawczo i kiwnęła mu głową, delikatnie się do niego uśmiechając, ale widać było, że był to raczej wymuszony, smuty grymas.
        Była zaniepokojona wybuchem Aldarena i tak już niestety pozostało do końca tego spotkania. W prawdzie zapomniała na moment o nieprzyjemnościach, gdy skupiła się na kontrakcie od Turillego i Mitra próbował podjąć z nią jakąś dyskusję, by rozwiać swoje wątpliwości. To było bardzo miłe i naprawdę pomagało złagodzić niepokój, lecz rozluźniona mimo wszystko to ona raczej nie była. Nawet, gdy jej goście zbierali się już do wyjścia. Liliana miała ogromne poczucie winy, że przez nią Aldaren się zdenerwował, ale choćby przez to, że byli przyjaciółmi, nie mogła zgodzić się na to, jak chciał rozwiązać problem anestezjologii. Wstała z grzeczności i pomogła Mitrze zebrać wszystkie papiery do kupy, zerkając smutno w stronę skrzypka.
        - Jesteście tu zawsze mile widziani - uśmiechnęła się łagodnie do Mitry, coś jednak mocno zaprzątało jej głowę i nie była w stanie tego zignorować choćby bardzo chciała.
        Aldaren oczywiście wyszedł pierwszy, a niedługo po nim i Mitra skierował się do wyjścia, lecz lichka zatrzymała go jeszcze zaledwie na uderzenie serca, chwytając go niepewnie i lekko za materiał rękawa.
        - Umm... panie Aresterra... Mitro... Nie pozwól, proszę by choć na chwilę był sam... zwłaszcza w takim stanie - powiedziała cicho tak, że ledwo było ją słychać, puściła jednak zamaskowanego mężczyznę i przeprosiła go, dając już w spokoju odejść. Nie odprowadzała ich do wyjścia. Wolała tego nie robić, nie kiedy Aldaren był na nią zły.

        Nawet chłodne powietrze z dworu, gdy opuścili rezydencję Abul'Farrah, nie było w stanie ostudzić zdenerwowania wampira. Ciężko mu było określić czemu tak naprawdę był zły czy za brak zgody z jej strony i pouczanie go, czy za to, że nie widziała w propozycji Turillego nic złego. Chyba wszystkiego po trochu. Omal przez to nie doszedł do niebezpiecznych wniosków, że nekromanci zawsze są tacy sami, nie widzą nic złego w wykorzystywaniu zmarłych ciał do swoich brudnych sztuczek, ale krytykują każdego, gdy ten tylko wyjdzie z jakimś nieinwazyjnym i całkowicie bezpiecznym dla kogoś innego pomysłem. Był święcie przekonany, że to o to chodziło. Że gdyby używał magii do uspokajania, znieczulania czy usypiania pacjentów, to żaden z nich nie mógłby przez przypadek umrzeć od zbyt dużej dawki środka znieczulającego, albo od za słabej. To musiało być to! A do tego jeszcze zawsze są po stronie wyłącznie nekromantów...
        - Taa... - burknął bez humoru na ocenę Mitry odnośnie spotkania. Odetchnął głęboko, jakby przypomniał sobie z kim właśnie idzie i od razu złagodniał, wytracając większość swojej złości. - Znajdę inny sposób albo udowodnię tej starej kupie kości, że nie taki diabeł straszny jak go malują - zapewnił hardo i spojrzał na ukochanego, lekko się uśmiechając. Było mu niewymownie przyjemnie, gdy Mitra okazał swoje wsparcie, choć tak małym gestem jak położenie dłoni na plecach wampira. Czerwień z oczu krwiopijcy prawie już całkiem znikła, pozostawiając po sobie niezmącony niczym, soczyście lazurowy ocean.
        Nie rozmawiali zbyt wiele w drodze powrotnej, a Aldaren cały czas myślał o tym kontrakcie (bo to obecnie była sprawa, którą niestety najszybciej musieli załatwić), ale również i kwestią anestezjologi, choć ta odeszła póki co na boczny plan. Mimo to nie powrócił mu na powrót zły humor, choć może wampir był trochę markotny. Jakby zmęczony? Z chęcią by się nieco napił, ale... to może później, jak będą wracać. Albo jutro.

        W końcu dotarli do domu, Aldaren odetchnął głęboko i zaraz przylgnął do nekromanty, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły. Mitra co najwyżej zdążył zsunąć z twarzy maskę, gdy wampir się niemalże na nim uwiesił.
        - Nie chcę... - jęknął żałośnie. Tym żałośniej, że przecież to on wszystko zaplanował. No i powiadomił Lirantha i Alexandra Turillego, że się zjawi.
        Zaraz się jednak pozbierał, choć z niechęcią i puścił ukochanego. Zmusił się do pójścia za nim do salonu by podpisać ten cholerny Kontrakt, przy czym czuł się jakby co najmniej zaprzedawał duszę diabłu, nie mając nic w zamian. Pewnie będzie tego jeszcze długo żałował, ale... ich szpital długo nie pociągnie, jeśli nie będą mieli wsparcia finansowego z zewnątrz. Przecież bez sensu byłoby im się opierać na majątku jaki Aladren odziedziczył po Fauście, skoro nie będzie żadnego przychodu, a wyłącznie rozchód. Siedząc nad tymi papierami po ich podpisaniu zastanawiał się czy tutejsi mieszkańcy zgadzający się na którykolwiek Kontrakt, choć niewątpliwie większej wartości niż ten co podpisał Aldaren (bo przecież nie ofiarował swojego ciała, życia czy krwi), czują się później tak samo źle jak on. Czy im również ciężko jest przystać na taki kontrakt i czy później również tego żałują. Choć... z drugiej strony gdyby tak rzeczywiście było, podpisywanie Kontraktów przez śmiertelnych nie byłoby tak rozpowszechnione. Wielu jego znajomych na przestrzeni setek lat podpisywało mauryjskie Kontrakty i jakoś sobie nie przypominał by kiedykolwiek byli przez to nieszczęśliwi. Nie przy nim.
        Ciekawe... czy gdyby nie był wychowywany przez Fausta i nie został wampirem, to czy również w którym momencie poczułby potrzebę zawarcia takiego Kontraktu z którymś z nieumarłych? Aż ciarki mu po plecach przeszły od tej myśli. Pokręcił energicznie głową i poszedł na moment do swojego pokoju po rodowy sygnet ze znakiem rodu specjalnie wtłoczonym, aby można nim było stawiać swoją pieczęć. Zdecydował się przy tym na czarny lak, który podsunął mu Mitra, uznając, że wtedy nada pismu większej wartości i powagi, niż takim zwyczajnym czerwonym i gdy tylko wysechł pozostawił dokumenty na biurku, jedynie zabezpieczając je, by przy przeciągu nigdzie się nie porozwalały.
        - W nocy podrzucę je Turillemu - powiedział ni do siebie, ni do Mitry.
        Wstał od biurka i wyszedł ponownie z domu z ukochanym i tym razem z Żabonem, którego aż rozsadzała energia z tego jaki był szczęśliwy, acz skubaniec się mocno pilnował, by nie wariować i trzymać się przy nodze Mitry, coby zostać uznanym za grzecznego.
        - Masz wszystko? - upewnił się Aldaren nim na dobre ruszyli w miasto do domu Liranta niedaleko południowej bramy.
        Mieli do niego o wiele bliżej niż do Lilianny czy nawet Trupiej Główki, niecałe siedem minut spokojnego marszu z górki. Był to skromny, nieco podupadająca kamienica z niewielką zagrodą w uliczce, między drugim budynkiem, na kury i gęsi. Z tyłu kamienicy był niewielki teren gdzie stała nie do końca zabudowana stodoła w nieco gorszym stanie, niż kamienica, którą można by uznać z czystym sumieniem za niszczejący pustostan, gdzie odpoczywał stary wałach, a kupiecki wóz Lirantha czekał na kolejną podróż w odległe strony po towary, które w tych stronach, mógłby sprzedać po nieco większej cenie niż kupił.
        Aldaren zapukał do drzwi, które otworzyła mu Katya, wielce zaskoczona jego wizytą. Liranth chyba nie uprzedził dzieci o jego przybyciu, najpewniej by zrobić im niespodziankę.
        - Wujek? - zapytała jakby własnym oczom nie wierzyła. Zaraz z głębi domu rozległo się pełne entuzjazmu echo jej własnego pytania, w akompaniamencie tupotu, jakby co najmniej stado mamutów zmierzało w jego stronę.
        Wampir ledwo przeszedł przez drzwi wpuszczając przed sobą Mitrę i zamykając za nimi drzwi, gdy napadło go i omal nie powaliło na ziemię, całe stado. No prawie całe, z jednym wyjątkiem które spokojnie i ostrożnie wyłoniło się u szczytu schodów i z nich schodziło, trzymając się mocno poręczy.
        - Wujek! - przekrzykiwały się co chwila dzieciaki, oblegając skrzypka, że temu ciężko było odejść nawet od drzwi.
        Aldaren śmiał się razem z nimi, bardzo ciesząc się na ich widok i starając przywitać z każdym, a to rozczochrać włosy jednemu, a to udając zapasy z innym. Ostatecznie z bliźniakami uwieszonymi mu na plecach i Ube przyklejonym do nogi, siedzącym mu na stopie, wszedł za Katyą do skromnego i niezbyt dużego, acz niezwykle przytulnego i ciepłego salonu połączonego z kuchnią i jadalnią. Przechodząc jednak obok schodów, nie był w stanie zignorować schodzącej po nich niepewnie, dziewczynki, którą zaraz porwał na ręce i z cały obwieszony bez trudu zrobił z nią piruet.
        - Aleś wyrosła księżniczko! - pochwalił małą, która choć w pierwszej chwili wyglądała na przerażoną, to gdy tylko usłyszała znajomy głos wyraźnie się uspokoiła i rozpromieniła.
        - Wujek! - zakrzyknęła, przytulając się do niego mocno.
        O dziwo chłopaki z jego pleców i młodszy od nich Ube szybko zainteresowali się zamaskowanym nieznajomym, który przyszedł z ich kochanym wujkiem, a najbardziej to jego zwierzakiem. Żabon chyba w tej samej chwili gdy stał się celem pełnych energii dzieciaków, pożałował swojej decyzji na pójście razem z mężczyznami na spacer. Musiał jednak dzielnie wytrwać jeśli chciał to przeżyć i jeszcze dostać nagrodę, więc... zaczął im uciekać w te pędy po całym salonie, uważając jednak by nic nie zniszczyć.
        - Proszę usiąść, napije się pan czegoś? - zapytała grzecznie Katya, starając się jednocześnie zwracać uwagę na braci i nieco przywołać ich do porządku, choć bez efektu. - Tata zaraz przyjdzie - wyjaśniła.
        - Z mamą siedzi? - zapytał Aldaren, trzymając na rękach ciągającą go za włosy, nos i macającą stale z radością po twarzy, dziewczynkę. - Ugh, byłbym zapomniał! Mitro poznaj proszę Katyę - zaczął przedstawiać z radością blondynowi wszystkie dzieci, spoglądając kolejno na nie, by nekromanta wiedział, kto jak się nazywa.
        - Dzień dobry - przywitała się nastolatka, sprawująca pieczę nad tym wszystkim, gdy rodziców nie było bezpośrednio z nimi.
        - Tamci dwaj ciągający Żabona za uszy to Vilent i Nimtan, ten wyższy to Nimtan - podpowiedział, ale chłopaki słysząc to zaraz dali spokój biednemu demonowi i zaczęli się kłócić dla pokazu, który z nich jest kim. - A tamten udający Żabona, to Ube.
        - Łłłe bek! - maluch udał rechotanie żaby i zaraz pokicał dalej za Żabim demonem za śmiechem.
        - A ta księżniczka, to szef ich wszystkich i władca całych piekielnych czelu... - zaczął z rozbawieniem o dziewczynce na swoich rękach, lecz przerwał jęcząc zaraz ze śmiechem głośno, gdy pociągnęła go za włosy. - Ał, ał ał ał, ał już dobra już dobra! Poznaj Laylę.
        Usiadł z dziewczynką na sofie i zabrał ostrożnie jej rączkę od swoich włosów.
        - Przywitaj się księżniczko z wujkiem Mitrą - zachęcił małą, która nieśmiało wyciągnęła rączkę w stronę Mitry z lekką pomocą Aldarena. Wcale przy tym nie patrzyła na niebianina tylko jakby gdzieś w przestrzeń swoimi pięknymi, choć zamglonymi oczkami.
        - Dzieciaki - zwrócił uwagę wszystkich wampir, by po chwili przedstawić wszystkim za jednym zamachem swojego towarzysza. - To mój przyjaciel Mitra, a tamta czerwona żaba to jego zwierzak Żabon...
        Wszystkie jak jeden mąż przywitały się grzecznie, ale zaraz powróciły do swoich zajęć. Katya nadzorowała braci, a ci dokazywali beztrosko, gnębiąc przy tym Żabona. Mała Layla podniosła i zwróciła główkę w stronę nekromanty zaciekawiona.
        - Wujek Mitra... ładnie pachnie - powiedziała cichuteńko i nieśmiało, z trudem trzymała rączki przy sobie, ale w ogóle nie wyglądała jakby się bała i to przy obcym. Po prostu czuła, że jest w nim coś co nie wywoływało niepokoju, ale nie wiedziała co to takiego.
        Jakiś czas po tym z góry, po schodach zaczął schodzić do nich Liranth, witając się już w drodze i upominając dzieciaki o spokój.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Nie Mar 29, 2020 5:59 pm
autor: Mitra
        Mitra widział, że jego ukochany był zły przez informacje, które otrzymał od Lilianny, ale nie mógł z nim tak normalnie, szczerze porozmawiać, by go uspokoić. W każdym razie tak mu się wydawało, bo nie chciał się przypadkiem zdradzić zbyt dużą poufałością. Dlatego starał się polegać na spojrzeniach i próbie zagadania sytuacji. Udało się chyba połowicznie. Na pewno liszka dobrze na niego reagowała - uśmiechała się. Ktoś się uśmiechał z jego powodu i to nie był Aldaren! Gdy to dotarło do nekromanty, był w niemałym szoku. Wszystkich raczej zrażał do siebie albo przyciągał w sposób, którego sobie nie życzył. Tymczasem z Lilianną dogadywał się całkiem nieźle… Uznał, że to na pewno wpływ ukochanego - przy nim czuł się pewnie, a poza tym nie dało się ukryć, że skrzypek powolutku go otwierał i oswajał z ludzkimi interakcjami. Pewnie nigdy Mitra nie będzie taki jak przeciętny obywatel, ale przy Aldarenie miał szansę uchodzić jedynie za skromnego dziwaka.
        Wizyta dość szybko dobiegła końca. Mitra nie miał z tym problemów, bo jednak nadal miał ograniczoną tolerancję na tego typu interakcje, ale jednak spodziewał się, że spędzą u Lilianny więcej czasu. Żadne z ich trójki nie zamierzało przedłużać momentu rozstania, choć nekromanta i liszka zrobili to z pewnością tylko przez wzgląd na skrzypka, który był w podłym humorze, a oni nie zamierzali mu go jeszcze psuć. Gospodyni ośmieliła się nawet w kontekście tego poprosić błogosławionego o przysługę. Mitra spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem - najpierw na rękaw, za który go złapała, a później na jej twarz. Delikatnie pociągnął rękę, by ją oswobodzić, bo ten dotyk wcale mu się nie podobał. Jednak jej słowa to już coś zupełnie innego - zrobiło mu się miło, że tak troszczyła się o Aldarena.
        - Zaopiekuję się nim - zapewnił ją. - Nie martw się.
        Skoro ona zwróciła się do niego po imieniu, on również subtelnie przeszedł na ty. Gdy tylko jednak nadarzyła się okazja, oswobodził w końcu swoją rękę, starając się tylko, aby ten gest nie był zbyt gwałtowny. Ponownie skłonił się przed Lilianną i odszedł. Wcale jej się nie dziwił, że nie poszła z nimi do wyjścia - przy jej charakterze obcowanie z takim wzburzonym Aldarenem mogło być dla niej traumatyczne.

        Już gdy dotarli do domu było lepiej. No, prawie. Mitra aż sapnął lekko z zaskoczenia, gdy jego ukochany tak bez ostrzeżenia się na nim uwiesił i wyraził swój głośny, rozpaczliwy sprzeciw. Nekromanta uśmiechnął się z czułością.
        - No już, już - mruknął, przytulając Aldarena i głaszcząc go po głowie. - Też bym chętnie został w domu, ale pomyśl, jeszcze tylko załatwimy Lirantha i wracamy i możemy przez następne dwa dni nie wychodzić.
        Aresterra dał ukochanemu buziaka w policzek na zachętę i jeszcze raz czule pogłaskał go po głowie, gdy tak się do niego przytulał. Później, gdy już przestali się obejmować, Mitra nadal nie opuszczał ukochanego na krok - poszedł z nim do salonu i siedział z nim, by dodać mu otuchy podczas podpisywania dokumentów dla Turilliego. On nie widział niczego złego w tym, co właśnie robili - wydawało mu się, że te kilka ciał rocznie nie było wielką ceną za wsparcie finansowe, które oferował arystokrata. Mitra i tak miał gdzieś z tyłu głowy myśl, że powinni pomyśleć również o innych źródłach finansowania, ale to nie było naglące. No, taką miał nadzieję. Liczył, że jeszcze kilka lat pociągną na majątku Fausta, lecz nie wiedział ile tego konkretnie jest. No i skąd on czerpał swoje bogactwa? Może będzie musiał porozmawiać z Aldarenem na ten temat…
        - Chcesz do niego iść osobiście? - zapytał, gdy skrzypek oświadczył, że w nocy podrzuci papiery Turilliemu. Nie wyglądał na zaskoczonego - tak naprawdę tylko się upewniał, bo przecież widział wcześniej, że skrzypek wysyłał demony z wiadomościami, a poza tym Alexander również wysłał do nich tego stworka… Jednak chyba wypadało stawić się osobiście podczas podpisania tak ważnych papierów? Mitra nie do końca wiedział co myślą o tego typu grzecznościach wampiry. Zamierzał zaufać w pełni ocenie Aldarena.
        W międzyczasie manekiny szykowały dla Mitry jego nowy ekwipunek - z piwnicy została wyciągnięta jego torba medyka, a inna kukła chodziła po domu i zbierała maski, które były przeznaczone na prezenty dla dzieci Lirantha. Żabon kręcił się wśród tego wszystkiego i z ciekawością obserwował krzątaninę, która zapanowała w tym z reguły pustym i nudnym domu. Gdy jednak otwarte zostały drzwi frontowe, pierwszy wyskoczył na zewnątrz - wprost rozsadzało go z ekscytacji. Pamiętał jednak, że nie może za bardzo szaleć, bo nagroda przejdzie mu koło nosa.
        Mitra zerkał na swojego pupila kątem oka - tylko po to, by upewnić się, że ten nie narobi kłopotów - skupił się jednak na Aldarenie. Skinął mu głową, odruchowo poprawiając torbę.
        - Mam wszystko - zapewnił. - Możemy iść.

        Tym razem to dla Mitry ten spacer był cięższy. Cóż, denerwował się. Musiał stanąć na wysokości zadania jako lekarz i przezwyciężyć własne lęki - to sporo jak na jedno spotkanie. Może powinien to inaczej rozegrać? Na przykład teraz zbadać matkę, a do dzieci wrócić za jakiś czas? Obawiał się, że nie podoła tylu osobom… Ale może nie powinien sobie pobłażać i ta terapia szokowa dobrze mu zrobi?
        Mylił się. Cholernie się mylił, choć z początku nic tego nie zapowiadało. Mitra wszedł do domu zachęcony przez Aldarena, mówiąc cicho “dzień dobry” do dziewczynki, która im otworzyła. Gestem przywołał do siebie Żabona, by ten nie został na zewnątrz. Gdy jednak drzwi się zamknęły… No dla Aresterry rozpętało się piekło. Wcisnął plecy w ścianę i po prostu czekał, aż to wszystko minie. Dzieci go ignorowały, z całą swoją energią, wrzaskiem i wylewnością atakując Aldarena. Współczułby mu, ale… Widział, że skrzypek jest chyba w siódmym niebie. Tak cudownie się śmiał i bawił z tymi dzieciakami, był przy nich tak swobodny. Miło się na to patrzyło, o ile nie trzeba było jeszcze na siebie samego uważać.
        Gdy wampir z uwieszonymi na nim dziećmi zaczął powoli iść w głąb domu, Mitra w końcu ośmielił się odkleić od ściany. Ledwo jednak zrobił krok, a chłopcy jakby to wyczuli - odwrócili się w jego stronę i nagle chcieli się przywitać - podeszli, głośnie się przekrzykując. Nim jednak Aresterra zareagował, ich uwagę pochłonął Żabon, a jego w tym momencie zignorowano. Można powiedzieć, że znowu był bezpieczny. Niepewnie, nadal trzymając się ściany, poszedł w stronę pokoju, w którym zniknął Aldaren. Tam zaczepiła go nastoletnia dziewczyna, wykazując się naprawdę dużą kulturą w przyjmowaniu gości.
        - Nie, dziękuję, proszę się nie kłopotać - odpowiedział jej Mitra, pamiętając, że on również musi być tym razem miły. Naprawdę w tym momencie poczuł się trochę lepiej z myślą, że miał maskę bez odczepianej brody - czuł się bezpieczniej za taką pełną, nawet jeśli musiał odmówić poczęstunku.
        Podczas prezentacji Mitra skłaniał głowę przed każdym kolejnym wskazanym mu dzieckiem, choć wiedział, że kłanianie się dzieciom z plebsu jest naprawdę bez sensu. Coś tam mruczał pod nosem, jakieś “miło mi”, czy coś podobnego. Tak naprawdę zza maski nie było go słychać, bo był dodatkowo zagłuszany przez tych, na których akurat nie skupiała się uwaga ani jego, ani Aldarena.
        Mitra już miał usiąść, gdy zobaczył jak jego ukochanego, Layla maca po twarzy i włosach. O nie! On chce stąd wyjść! Aż mu się zimno zrobiło na myśl, że jego jakiś dzieciak mógł tak samo dotykać. Sztywno usiadł więc na kanapie i po prostu siedział, licząc oddechy i czujnie się rozglądając. Nie był nawet w stanie zareagować na to jak zwróciła się do niego siedząca na kolanach Aldarena dziewczynka - zerknął na nią i to tyle. Co miał powiedzieć? Dorosłemu kazałby się odwalić, ale dziecko… Co to zresztą znaczy, że ładnie pachnie? Nie używał żadnych perfum, nawet wody kolońskiej, bo się nie golił.
        Nie minęła chwila, gdy na scenę wydarzeń wkroczył jeszcze Liranth. Jego pojawienie się sprawiło, że Mitrze ulżyło. Zabawne, bo przecież go nie lubił, ale był to dorosły, którego znał i po którym wiedział z grubsza czego może się spodziewać. I z którym z grubsza wiedział, o czym może rozmawiać.
        - Dzień dobry - odezwał się na początku. - Pewnie mnie pan pamięta… Domyślam się, że nie zrobiłem dobrego wrażenia, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy. Mitra Aresterra, do pańskich usług.
        I tak jak zawsze, zamiast podać dłoń na powitanie, błogosławiony skłonił się z rękami złożony przed sobą.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Śro Kwi 01, 2020 9:27 pm
autor: Aldaren
        - Ale obiecujesz? - zapytał nieśmiało z nadzieją w głosie. Choć sprawa wydawała się być w tej kwestii załatwiona, mimo wszystko Aldarenowi nadal strasznie ciężko było puścić i odstąpić od swojego ukochanego. Odlepił się jedynie przez to, że pamiętał jak źle Mitra mógł znosić takie czułości. No i mieli do załatwienia jeszcze kilka spraw dzisiejszego dnia. To nie był czas na poddanie się mocy lenistwa.
        Kiedy wampir w końcu uwolnił od siebie nekromantę, udał się do salonu, biorąc wcześniej Kontrakt Turilliego, aby go jeszcze raz przewertować (jakby to w jakimkolwiek stopniu miało rozwiać jego wątpliwości) i w końcu podpisać, zgadzając się na wszystkie warunki. Westchnął ciężko odkładając wszystko na biurku, ale jeszcze nie wstawał. Siedział markotny, ale kiedy usłyszał pytanie Mitry za sobą, zaraz poruszył się nieco na krześle, by spojrzeć na ukochanego.
        - Wypadałoby, bo przecież on przyjechał do zamku Fausta, by złożyć swoją propozycję współpracy z naszym szpitalem. Wiesz, jeśli wręczę mu osobiście te papiery, pokażę w ten sposób jak ważna jest dla mnie ta współpraca, choć wolałbym nie takim kosztem, i że szanuję Alexandra. No a wysyłając demona, mógłby uznać to za pogardę i mimo zgody, brak zainteresowania tym Kontraktem - odpowiedział, choć domyślał się, że pewnie nieźle to pogmatwał.
        - Obiecuję, że wrócę szybko, nawet nie zauważysz, że mnie nie ma - zapewnił wstając w końcu od biurka i pocałował Mitrę w czoło, nim skierował się do wyjścia by ruszać dalej.

        W czasie drogi do domu Lirantha widział jak Mitra się denerwuje, choć nie widział jego twarzy. Wystarczyło się nieco bardziej skupić, by w rytmie miejskiego życia, dosłyszeć bicie serca ukochanego. Aldaren źle się czuł z tym, że tak męczył nekromantę i jeszcze nie miał jak go chociaż trochę uspokoić przez fobie Mitry i to, że nie byli w domu a na mauryjskiej ulicy. W prawdzie kiedy tylko mógł, starał się musnąć swoją dłonią jego dla dodania otuchy albo posłać mu pełen oddania i miłości uśmiech, ale był pewien, że to za mało by cokolwiek mogło rzeczywiście pomóc. Nie miał jednak prócz tego innej możliwości, więc po prostu starał się pocieszyć nekromantę w taki sposób, jaki był obecnie możliwy.
        Po dotarciu do domu Lirantha, zbyt skupiony na rozszalałej bandzie małych diablików, stworzonych wspólnie przez Lirantha i Zahirę, wampir niestety nie zauważył, że jego partner od razu na wejściu omal zawału nie dostał. A nawet gdyby zauważył to i tak by się lekko dziwił reakcji niebianina, bo przecież te brzdące nawet nie zdążyły do niego podejść w pierwszej chwili atakując nieumarłego, a zaraz po tym przenosząc swoje zainteresowanie i entuzjazm na żabiego demona. Cóż... chyba wychodziło na to, że dzieci wywoływały u błogosławionego jeszcze większy lęk, niż dorosła osoba. Było to o tyle zaskakujące, że przecież nigdy nie wspominał Aldarenowi, że miał jakąś traumę związaną z dziećmi.
        Mogła to być po części kwestia nie jakiejś traumy, a po prostu szoku, bo nigdy nie spotkał się z tak żywiołową gromadą. Może gdyby było jedno takie rozszalałe to Mitra byłby spokojniejszy, ale nie cała wrzeszcząca trójka. Choć teraz i tak nie miało to większego znaczenia, skoro już tu był. A Aldaren ostrzegał, że to diabły wcielone.
        Później jak się okazało nie było wcale lepiej dla Mitry, bo ledwie odetchnął nieco, gdy chłopcy byli zajęci zabawą z Żabonem, a najstarsza z tu obecnych dzieci Katya uprzejmie zaproponowała coś do picia gościowi. I może byłoby dobrze, gdyby nie mała Layla, która zaczęła badać rączkami twarz wampira i ciągać go za włosy.
        Burza jakby ucichła, gdy z góry zszedł Liranth, rozbrykani chłopcy, na któreś z kolei upomnienie starszej siostry, dopiero teraz usłuchali i stonowali swoje zabawy, a najmłodsza zaraz zsunęła się z kanapy i pobiegła do swojego taty. Ten nie zdążył się z gośćmi przywitać, gdy zamaskowany mężczyzna, którego raczej brał za gbura po pierwszym spotkaniu, miło go zaskoczył. I to nie tylko pana domu, ale również skrzypka siedzącego obok, choć ten wiedział jak miły potrafił być Mitra naprawdę.
        - Eeem... - wydusił z siebie zaskoczony mężczyzna, ale zaraz się przyjaźnie uśmiechnął. - Witajcie. Tak pamiętam i naprawdę nie ma czym się przejmować, bo sam jestem sobie winny, zamiast się po prostu przywitać od razu zacząłem się czepiać - odparł Mitrze z lekkim zakłopotaniem, nie tracąc łagodnego wyrazu twarzy. Zszedł do nich na dół i podał Aldarenomi rękę na powitanie.
        - Liranth Ridonte, bardzo mi miło - przedstawił się, widać było, że w pierwszej chwili chciał i Mitrze podać dłoń, lecz odpuścił, gdy ten od razu się skłonił w geście powitania.
        Po raz kolejny zaskoczył tym mężczyznę, bo no cóż, jak ktoś z wyższych szczebli społecznych (myślał, że Mitra jest co najmniej średniej klasy szlachcicem), mógł się kłaniać komuś z plebsu? Zaraz sam się skłonił zamaskowanemu, w ten sam sposób co on, by nie stać jak ostatni ciołek. Skinął gościom by się rozsiedli i czuli się jak u siebie, po czym sam zasiadł w kilkukrotnie naprawianym domowymi sposobami, a nie rękami fachowca (co było widać na pierwszy rzut oka), bujanym krześle razem z małą Laylą, która trzymała się kurczowo koszuli swojego taty, jakby obawiając się w każdej chwili upadku.
        - I proszę, żaden pan. Po prostu Liranth - powiedział przyjaźnie do Mitry. - Wybaczcie mojej żonie, Zahirze, że nie przyjdzie, ale no... rozumiecie - przeprosił od razu za nieobecność kobiety, nieco zakłopotany, ale przy tym równie szczęśliwy, bo przecież spodziewali się kolejnej pociechy.
        - Mama chora - powiedziała ze zmartwieniem dziewczynka niby to zerkając w ich stronę, niby to w ogóle ich nie dostrzegając.
        - Mama wcale nie chora kochanie, będzie miała małego dzidziusia, będziesz starszą siostrą jak Katya - odpowiedział ojciec czule czterolatce, całując ją w czółko.
Aldaren przekrzywił lekko głowę na bok przyglądając się uważnie przyjacielowi.
        - Pamiętam jak ganiała w zaawansowanej ciąży, z bliźniakami na rękach na targ po jedzenie, gdy musiałeś wyjechać po towary do Leonii - zamyślił się skrzypek. - Jesteś pewien, że to zwykłe zmęczenie? Może coś ją boli albo źle się czuje? - zapytał, już pomijając fakt, że sam Liranth nie wyglądał najlepiej. W prawdzie starał się sprawiać pozory, ale te ciemne wory pod oczami to i ślepy by zobaczył.
        - Sama mówi, że to tylko zmęczenie i no i skoro ja i Katya sobie z tym wszystkim radzimy, to nie ma sensu zmuszać Zahi do wysiłku, lepiej żeby odpoczywała jak najwięcej prawda? - odparł, nie rozumiejąc w czym wampir widział problem.
        Skrzypek odetchnął głęboko i oparł się wygodnie o oparcie sofy, jakby odpuszczając dalszych pytań kupcowi.
        - Rozumiem, że zjecie z nami...
        - Z chęcią, lecz nie dzisiaj - odparł dyplomatycznie wampir, choć było to tylko mydlącym oczy kłamstwem. - Wybacz, ale mamy dzisiaj jeszcze wiele spraw do załatwienia w związku ze szpitalem. Jak napisałem w wiadomości, którą podrzucił ci mój posłaniec: przyszliśmy sprawdzić czy wszystko u was w porządku i czy jesteście zdrowi, zwłaszcza Zahira i twoje nienarodzone jeszcze dziecko - dodał łagodnie.
        - Ah tak, tak, racja. No cóż, następnym razem nie myślcie, że puszczę was bez obiadu! - zagroził, na co zaraz wraz z Aldarenem zaczęli się śmiać.
        Liranth jednak nie przedłużał, mając ogromny szacunek do swojego wampirzego przyjaciela i rozumiejąc, że ten może mieć jak zwykle napięty grafik, zgodził się na przebadanie swojej rodziny, a rozumiejąc, że ciężarna naturalnie zasługuje na pierwszeństwo, zaprowadził obu medyków do ich sypialni, przy czym Aldaren zszedł z panem domu na dół, by nie przeszkadzać swojemu ukochanemu i nie stresować przyjaciółki. Nim jednak zostawił Mitrę samego z ciężarną, przywitał się z nią i zapewnił, że jego towarzysz jest świetnym medykiem i sam skrzypek byłby gotów powierzyć mu swoje życie, i to w każdej chwili.
        Ciemnowłosa półelfka, o pobladłej skórze, która w normalnych okolicznościach mogłaby być delikatnie śniada, w pełni zawierzyła nieumarłemu, nie lękając się zostania samej z obcym, zamaskowanym mężczyzną. Poza tym nawet gdyby Aldaren jej nie zapewnił, że wszystko będzie dobrze i tak byłaby tego pewna. Kobieca intuicja. W końcu nie należało oceniać książki po okładce. Przywitała się słabo z nekromantą, z trudem podnosząc się do półsiadu, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Widać było, że to ogromny dla niej wysiłek, po drobniutkich kropelkach potu, które zrosiły jej czoło. Choć to było delikatnie spocone już kiedy goście weszli do pokoju. Dała się zbadać bez żadnych problemów i odpowiadała na wszelkie pytania, choć była bardzo słaba. Wydawała się być zmartwiona i biła się z własnymi myślami, jakby nie miała pewności czy coś powiedzieć.
        - Ja... od kilku dni nie czuję, żeby się ruszało... - wyznała cicho, a w jej czerwonych od podrażnienia, oczach wezbrały łzy. - Upadłam na schodach, gdy Liranth był na targu. Od tamtego momentu ja... Czy ono nie żyje? - wyrzuciła z siebie w końcu. Przezroczyste krople mimo woli wypływały z jej oczu, choć sama kobieta była tak słaba, że nie zaniosła się rozpaczliwym szlochem.
        - Proszę... Mitro... nie mów nikomu... - wysapała unosząc drżącą dłoń do oczu, by je otrzeć.

        Na dole nie mający pojęcia o zaistniałej tragedii obaj mężczyźni oddawali się żywo dyskusji na temat szpitala i skandalicznych cen różnego rodzaju towarów w mieście od ostatniego czasu. Podczas gdy jakieś wymyślne alchemiczne składniki, ziółka i lekarstwa taniały, jedzenie tak zwykłe jak choćby bochenek czerstwego chleba szedł drastycznie w górę. Bo kto to widział zapłacić pięć ruenów za stary chleb?! Toż to zdzierstwo! A gdzie tu mówić o kawałku mięsa czy jakimś warzywie do tego chleba.
        - Nie podoba mi się do czego zmierzasz Liranthcie - westchnął Aldaren, bawiąc się z chłopcami na podłodze w rycerzy i wielkiego, okrutnego smoka Żabona.
        - Wiem, że zaoferowałeś mi współpracę z twoim szpitalem, przez którą nie musiałbym się martwić o ceny jedzenia, ale zrozum, gdybym podpisał Kontrakt...
        - ...zostałbyś odizolowany od swojej rodziny minimum na pół roku, a i tak nie byłoby gwarancji, że nie zrobiłbyś im krzywdy - burknął ostrzegawczo Aldaren, jeszcze cierpliwie się powstrzymując przed okazaniem zdenerwowania pomysłami przyjaciela przy jego dzieciach. - Albo byłbyś tak osłabiony, że nie miałbyś siły pracować. To jest prosta droga... - powiedział cicho przyjacielowi. - Łatwo w takich przypadkach zachorować na różnego rodzaju świństwo, a i wierz mi, że jeśli ktoś zawiera Kontrakty z takich pobudek jak ty, choć szlachetnych, to tym bardziej wyda te pieniądze na siebie, by zadbać o swoje zdrowie. Zapomnij o Kontraktach, naprawdę cię proszę.
        Spojrzał poważnie na mężczyznę tulącego do piersi usypiającą powoli Laylę, podczas gdy Mitra w sypialni nad nimi i badał Zahirę, choć pewnie już skończył i może zmierzał na dół.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pią Kwi 03, 2020 5:46 pm
autor: Mitra
        Mitra odetchnął sobie w duchu – zaskakująco łatwo poszło. Może niepotrzebnie uprawiał czarnowidztwo, bo cały czas był przekonany, że Liranth będzie chował do niego urazę po tamtej pyskówce na targu. Tymczasem chyba obaj mieli pewne wyrzuty sumienia i chcieli tę sytuację naprawić. To dobrze – wszak mieli ze sobą w jakimś zakresie współpracować, a wzajemna niechęć na pewno by im w tym nie pomogła.
        Nekromanta nie zwrócił uwagi na lekko zaskoczoną minę gospodarza. On zawsze się kłaniał, bo to chroniło go od podawania ręki na powitanie – ludzie czuli się chyba mile połechtani takim zachowaniem i nie próbowali niczego naprawiać. Może gdyby byli bardziej otwarci i chcieli od razu przejść na stopę koleżeńską… Ale takich Mitra póki co nie spotkał. Liranth zresztą również dostosował się do jego powitania, a później – wzorowo pełniąc obowiązki gospodarza – zaproponował by się rozgościli. Nekromanta wrócił na swoje miejsce, cały czas zerkając na kupca. Zwrócił uwagę na jego interakcję z Laylą. Tym razem ten widok działał na niego uspokajająco, dziewczynka nie była na jego kolanach taka ruchliwa jak u Aldarena i wyglądała nawet słodko.
        - Miło mi. Mitra. – Aresterra był trochę zaskoczony tą propozycją przejścia na ty, ale w pozytywnym sensie i przez to nie wzbraniał się przed podobnym ruchem ze swojej strony. Z Lilianną w sumie też byli po imieniu… Choć to wyszło przypadkiem, na sam koniec spotkania. Być może gdy ponownie ją odwiedzą, znowu zaczną sobie „panować”? Jeśli tak, nekromanta od razu obiecał sobie, że po prostu postawi sprawę jasno. Wygodniej się rozmawiało, gdy nie trzeba było zastanawiać się nad formami grzecznościowymi.
        Później już rozmowa toczyła się – standardowo – poza Mitrą. Nekromanta jedynie słuchał wymiany zdań między swoim ukochanym a Liranthem, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Coś mu nie grało, choć nie umiał powiedzieć co. Wydawało mu się, że gospodarz coś przed nimi ukrywa. Z pewnością własne zmartwienie, ale czy coś więcej?
        - Dziękujemy… - mruknął cicho nekromanta, gdy zostali zaproszeni na obiad. Aldaren dopowiedział resztę, bo podziękowania Mitry były tak naprawdę zaprzeczeniem. I tak nie mógł jeść, bo miał maskę. Całe szczęście skrzypek poprowadził rozmowę tak, że nie uraził gospodarza. Ciekawe w sumie czy ktokolwiek kiedykolwiek zastanowił się czy swoją gościnnością i proponowaniem posiłku czy drinka nie uraża Aresterry? Nawet już nie pamiętał ile razy musiał odmawiać poczęstunku. Przyjmowane to było raczej dobrze i bez dyskusji, choć chyba nigdy nie został za to przeproszony. Czego się w sumie takie osoby spodziewały? Że nagle jakby nigdy nic zdejmie maskę? No i… Teraz, ta konkretna propozycja była szczególnie zabawna – Mitra nie mógł jeść, bo miał zasłonięte usta, a Aldaren, bo był wampirem. Oj, niezręcznie. Ale i tak plus dla Lirantha za to, że się starał.

        Już w pokoju Zahiry Mitra przywitał się z nią ukłonem i zapewnił, że jest do jej usług. Dostrzegł, że faktycznie nie wyglądała dobrze, ale póki co nie ferował wyrokami. Podziękował Aldarenowi za to, że go przedstawił, a gdy zostali sami z pacjentką, zbliżył się do niej, przysuwając sobie taboret, który znajdował się w pokoju. Teraz był bliżej i widział ją lepiej. Od razu spostrzegł, że coś jest z nią mocno nie tak, ale nie zdradził się z tym. Pomógł jej usiąść w odpowiedniej pozycji i zaczął ją badać, zaczynając od gorączki i pulsu. Miała lekko podniesioną temperaturę ciała, puls nierówny… Nim jednak Aresterra doszedł do jedynych słusznych wniosków, ona sama przyznała się, co jest nie tak. Mitra od razu zorientował się, że sprawa jest poważna. Przerwał badanie i ujął ją za dłoń w pocieszającym geście. Nie zdjął maski, ale po oczach widać było, że jej słucha i można mu zaufać. Jej wyznanie… uderzyło go. Wiedział co to mogło oznaczać i nie był na to przygotowany. Nie przy swojej pierwszej tego typu pacjentce… O dziwo jednak był w stanie zachować trzeźwość myślenia. Skorzystał z chwili, gdy Zahira doprowadzała się do porządku i zerknął na jej ciążowy brzuch, sprawdzając aury… To co zobaczył uderzyło go w sposób, którego nie dało się zinterpretować dwuznacznie. Miała rację, dziecko nie żyło. W jej łonie nie było widać tej charakterystycznej iskierki nowego życia, a wręcz to, co Mitrę tak przyciągało i fascynowało. Śmierć. Na dodatek obejmowała ona nie tylko płód, ale również samą Zahirę. Błogosławiony czuł mieszaninę strachu, żalu i fascynacji, przez którą czuł obrzydzenie do samego siebie. Nie umiał jednak nad tym zapanować, a wręcz wiedział już z całą pewnością, że nie jest w stanie jej pomóc. Zmiany zaszły za daleko, a jej żywot dobiegał kresu. On czuł to wyjątkowo wyraźnie. Za każdym razem gdy miał w dzieciństwie do czynienia z trudnymi przypadkami, starał się o nie walczyć. Udawało mu się do chwili, gdy miało to sens i były jakieś szanse na wygraną ze śmiercią… A później już tylko patrzył jak ten płomień gaśnie. Teraz również to czuł – miał związane ręce. I jedyne co mógł zrobić, to zagwarantować jej łagodny koniec. Nie okazać własnego zdenerwowania, pocieszyć ją.
        - Dobrze, Zahiro, obiecuję – odezwał się do niej łagodnym głosem. Nawet pewnie nie zauważyła tej walki, którą stoczył z samym sobą przed chwilą. Teraz być może była bardziej skupiona na tym, że nagle spokojnym, płynnym ruchem zdjął z głowy kaptur, a zaraz po nim maskę. Poprawił odruchowo włosy i spojrzał na nią ciepłym, współczującym wzrokiem. Ujął ją oburącz za dłoń.
        - Bądź spokojna, wszystko będzie dobrze – zapewnił ją. Jeśli chciała płakać, mogła płakać w jego rękaw, byle nie szlochała za głośno. Umierała, a przy umierających Mitra stawał się nagle ucieleśnieniem miłosierdzia, choć wiedział, że akurat jej zostało jeszcze kilka dni, a nie ostatnie kilka chwil. Zamierzał sprawić, by były one dla niej jak najłagodniejsze, by nie cierpiała. Tylko tyle mógł dla niej zrobić.

        Gdy po jakimś czasie Mitra zszedł na parter domu, nie dał po sobie poznać co przed chwilą się stało.
        - Twoja żona odpoczywa – zwrócił się do Lirantha. – Mógłbym jeszcze spojrzeć na twoje pociechy? O, widzę, że Layla jest już senna, to może zaczniemy od niej nim zaśnie? Hej, królewno, pozwolisz mi, bym cię zbadał? Obiecuję, że nie będzie bolało, a jak będziesz grzeczna to dostaniesz prezent – zachęcił dziewczynkę, dopiero teraz przypominając sobie o maskach, które przygotował dla dzieci kupca.
        Nie chciał teraz rozmawiać z gospodarzem o stanie zdrowia jego żony. Obiecał jej, że niczego mu nie powie i zamierzał dotrzymać słowa, dlatego musiał zastanowić się nad doborem słów, by nie skłamać, trochę go przygotować, ale nie powiedzieć najgorszego. By dać sobie czas szybko postarała się o uwagę dziecka, aby to stanowiło dla niego dobrą wymówkę.
        - Masz jakiś pokój, gdzie mógłbym zająć się każdym z nich kolejno? – upewnił się błogosławiony, pytanie kierując do Lirantha oczywiście. Nie było mu potrzebne wrzeszczące stado nad głową, nie gdy musiał się skupić nie tylko na badaniach, ale też nad zaplanowaniem rozmowy z kupcem.
        O dziwo podczas badań wykazał się dużym opanowaniem. Nie chciał, by ojciec był w pokoju, bo ktoś musiał doglądać reszty dzieci, ale jeśli Aldaren chciał mu towarzyszyć, nie miał nic przeciwko. Zaczął, zgodnie z zapowiedzią, od Layli. Mówił do niej łagodnie, wręcz czasami słodko, o ile z nim współpracowała. Sprawdził jej włosy w poszukiwaniu wszy, obejrzał ząbki, uszy, oczy, zbadał serce.
        - Bardzo ładnie się spisałaś – zapewnił ją na koniec, jakby był z niej dumny. – Proszę, to dla ciebie za dobre sprawowanie się. Możesz ją ozdobić jak chcesz – zachęcił, wręczając dziewczynce jedną z białych masek. – A teraz zmykaj.
         Mitra poprosił kolejnego małego pacjenta – jednego z bliźniaków, bo ci wydawali mu się najbardziej żywiołowi i problematyczni, więc chciał ich mieć szybko z głowy. Powtórzył całą procedurę, tym razem znacznie więcej uwagi poświęcając temu, by chłopcy nie wywinęli mu żadnego numeru. I tak to trwało aż do ostatniej pacjentki, nastoletniej Katyi. Przy niej Mitra chciał zostać sam na sam, tłumacząc, że to dorosła dama i należy jej się więcej intymności. Zamierzał zresztą porozmawiać z nią o dojrzewaniu. Nie opowiadał jej oczywiście o motylkach, pszczółkach i antykoncepcji, ale musiał zapytać czy już miesiączkuje, czy cykl jest równy, jak udaje jej się zachować w tym czasie higienę. Nie znał się na tym jakoś wybitnie, ale starał się mówić łagodnie, spokojnie i tak rzeczowo jak się tylko dało, aby mu zaufała. Na koniec podziękował jej, że była taka cierpliwa i pozwolił wyjść. Ponieważ była jego ostatnią pacjentką, pozbierał swoje przybory, umył ostatni raz ręce i wyszedł, porozmawiać z Liranthem.
        - Nie jest źle - ocenił. - Dzieci mają niestety wszy, wszystkie co do jednego. Należałoby umyć im głowę mieszanką ziół, które masz napisane na kartce i dokładnie wyczesać włosy. Poza tym do diety Layli i Katyi przydałoby się wprowadzić więcej mięsa i czerwonych warzyw, szczególnie buraków, jeśli to możliwe, dziewczynki wyglądają jakby miały rzadką krew. Jeśli zaś chodzi o Zahirę, będę szczery, faktycznie źle przechodzi tę ciążę. Proszę zapewnić jej dużo odpoczynku, troski i miłości. Będzie tego potrzebowała w najbliższych dniach. Gdyby coś było nie tak proszę natychmiast mnie wezwać – dodał. – Dziękuję za cierpliwość, niech dzieci chowają się zdrowo. Przepraszam, ale musimy już iść, mamy dzisiaj jeszcze trochę planów. Spokojnego dnia, do zobaczenia.
        Mitra nie wiedział czy Aldaren chciał zostać jeszcze u przyjaciela, ale wystarczyło, żeby porozumieli się spojrzeniami, by przekazać jasną wiadomość – był wykończony. I chyba nawet gdyby skrzypek został, on by wyszedł, bo już naprawdę nie miał siły. Trzymał się, ale na ostatniej nitce.

        W drodze powrotnej Mitra był spięty i milczący, nie chciał wchodzić w żadne interakcje tylko jak najszybciej wrócić do domu. Szedł szybko, a wykończony Żabon dzielnie dotrzymywał mu kroku, złorzecząc jednak pod nosem na to co go spotkało u Lirantha.
        Po przekroczeniu bezpiecznego progu domu, Aresterra pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Zrzucił torbę tak jak stał, pozbył się płaszcza i maski, po czym rozruszał kark, jakby ten mu zesztywniał. Spojrzał smutnymi oczami na ukochanego, a później na Żabona.
        - Pamiętam, co ci obiecałem, ale daj mi chwilę – zwrócił się do chowańca, po czym ponownie podniósł wzrok na Aldarena. – Daj mi chwilę – poprosił go, nawet się nie tłumacząc, bo on przecież na pewno wiedział o co chodzi, po czym powlókł się na górę, do sypialni. Tam padł jak długi na łóżko, nawet nie zdejmując butów. Położył się na brzuchu, twarz chowając w poduszce. Oddychał równo i głęboko, ale po tym jak napięte były jego mięśnie widać było ile to wszystko go kosztowało. Nie dość, że zajął się wszystkimi dziećmi Lirantha bez wyjątku, to jeszcze ta sytuacja z Zahirą… To było za wiele.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Sob Kwi 04, 2020 10:24 pm
autor: Aldaren
        Jeszcze chwilę Liranth starał się przekonać Aldarena do swoich racji, jedynie coraz bardziej tym irytując wampira. Skrzypek nie mógł pojąć czemu kupiec się tak uwziął na zaprzedanie duszy nieumarłemu, jakiemukolwiek i w jakikolwiek sposób. Strasznie mężczyźnie na tym zależało, choć lazurowooki wątpił by chodziło jedynie o pieniądze na życie. Cały czas, podczas każdej z prób wbicia mu do głowy jak głupi jest to pomysł, zastanawiał się co zmusiło Lirantha do takiego myślenia.
        - To może z tobą podpiszę Kontrakt? Skoro mówisz, że po przemianie człowiek nie jest sobą, a i później nie wiadomo czy nie straci nad sobą kontroli, to kto bardziej zadba o bezpieczeństwo mojej rodziny po mojej przemianie jak nie ty? Uczyń mnie swoim nieumarłym sługą by moja rodzina... - zaczął brać Aldarena pod włos, wchodząc przy tym nieświadomie na bardzo niebezpieczny, grząski grunt.
        - Liranthcie! - zawarczał cicho, choć groźnie skrzypek, uważając by nie wystraszyć dzieci, a by rzeczywiście wyperswadować to kopcowi raz na zawsze. Był tak zdenerwowany, że oczy zaczęły mu lekko czerwienieć i powrót Mitry prawdopodobnie zapobiegł wybuchowi wampira i wiszącej w powietrzu, na życzenie gospodarza oczywiście, awantury.
        Aldaren przeniósł spojrzenie na ukochanego i skupił w pełni na nim, by utrzymać panowanie nad sobą. Niestety obawiał się, że Liranth dopnie swego prędzej czy później, może nawet dziś zaraz po wyjściu gości. A gdyby tylko wiedział co kupca do takiego myślenia skłoniło...
        - Co z Zahirą? - zapytał z troską mężczyzna, jakby w jednej chwili zapominając o całej słownej batalii z Aldarenem, którą do tej pory z nim toczył. Na odpowiedź Mitry, choć mało konkretną odetchnął z ulgą i się zaraz lekko rozpromienił, sztucznie, jakby tylko z uprzejmości.
        - Oh, tak, proszę - rzucił w odpowiedzi niebianinowi, przyzwalając mu na zbadanie dzieci. Pogładził córkę na swych kolanach, która tylko się bardziej wtuliła do swojego rodzica w obawie przed zabraniem jej, ale słysząc łagodny, uspokajający ton głosu, choć dla niej obcy, dała się odkleić od kupca i zaraz przytuliła się do Aldarena.
Wampir wiedział, że badanie dzieci może być dla jego partnera przeprawą przez mękę, dlatego był gotów tym razem mu towarzyszyć, aby pomóc. Choćby z wzięciem z sobą małej, sennej Lalyi.
        - Tu zaraz na wprost po wyjściu z salonu są drzwi do pokoju chłopców - poinstruował Mitrę gospodarz. - Myślałem przez moment o pokoju Layli na piętrze, ale skoro mówiłeś, ze Zahi odpoczywa, to niech dalej spokojnie odpoczywa - dodał i nie ruszył się z miejsca, nadzorując zabawy reszty swoich dzieci i oczywiście na ten moment pilnować by nie rozrabiały za bardzo, aby Mitra mógł się skupić na swojej pracy.
        Aldaren oczywiście zaraz poszedł z wtuloną w niego Laylą do wskazanego pokoju, gdzie usiadł na łóżku z małą pacjentką na kolanach. Nadal była senna, ale to nie znaczyło, że nie była zaniepokojona tym co się działo. W prawdzie wiedziała, że przy wampirze nic jej nie grozi, ale mimo wszystko pierwszy raz praktycznie była przez kogoś badana i to stąd brał się jej niepokój. Trzeba jednak przyznać, że siedziała grzecznie i dała się zbadać, posłusznie wykonując każde polecenie ładnie pachnącego mężczyzny, chyba kucającego na przeciwko niej. Wujka Mitry, na którego przelotnie nakierowała kilkakrotnie swoje zamglone spojrzenie. Kiedy było już po wszystkim i otrzymała od niebianina maskę, była prawdziwie zaskoczona i jeszcze bardziej, gdy przesunęła rączką po powierzchni otrzymanego przedmiotu, by zbadać co to takiego.
        - To jest maska księżniczko, można ją założyć tak o - Aaldaren ostrożnie wziął od małej maskę i lekko przyłożył do jej twarzy - i schować za nią swoją buzię. Ktoś kogo nie lubisz, albo chcesz się przed kimś takim schować nie pozna, że to ty, albo jak chcesz komuś spłatać psikusa, to też można założyć maskę na buzie i udawać strasznego potwora by kogoś nastraszyć - wyjaśnił zdezorientowanej dziewczynce, która zaraz się ożywiła i rozpromieniła.
        - Laylay będzie misiem potowolem! - zakrzyknęła wesoło, przytulając się najpierw do Aldarena w podzięce, a po tym do Mitry, spodziewając się, że nadal jest w tym samym miejscu, co go słyszała.
        - Poproś Katyę niech ci pomoże - polecił wampir i odprowadził małą, trzymając ją za rękę, do salonu, przy okazji poprosił Nimtara teraz na badanie. Mitra nawet nie wiedział przyjemnym dla Aldarena był widok tego, jak łagodny i wyrozumiały był nekromanta dla niewidomej dziewczynki... Choć biorąc pod uwagę jego przyzwolenie na ozdobienie maski jak jej się żywnie podoba, chyba nie zwrócił uwagi na to, że Layla nie jest dość samodzielna choćby w swobodnym przemieszczaniu się po własnym domu. Cóż, miło z jego strony, choć pewnie i tak nie wytykałby dziecku niepełnosprawności.
        Podczas badania chłopaków, Aldaren stał przy wyjściu by kolejny z braci się nie przebił do środka w ramach spłatania psikusa, lub by ten obecnie siedzący przed medykiem niczego nie kombinował, choć i tak było ciężko, bo ci to lubili się popisywać, najbardziej najmłodszy z chłopców Ube, bo bliźniaki o dziwo przestali wariować, gdy zostali rozdzieleni, choć widać było, że nie czują się zbyt komfortowo będąc osobno, co w sumie było zrozumiałe, bo przecież naturalnie bliźniaki dość długo są do siebie przywiązane. Ale i tak każde dostało maskę i po badaniu Liranth miał spokój, bo wszystkie były zajęte swoimi maskami. Kiedy przyszła kolej na Katyę, Aldaren sam wyszedł i pomagał w salonie małej Layli dekorować jej maskę. Może i nie widziała, ale na pewno czuła jak jest udekorowana, tu lekko szorstka od zaschniętego kleju, tu zaraz miękka i ciepła przez pierze ze starej poduszki. Przerwał jednak i wstał, głaszcząc po głowie małą artystkę, po czym otrzepał spodnie z kurzu i spojrzał na Mitrę, gdy ten już definitywnie skończył. Słuchał z uwagą jego lekarskiego podsumowania, podobnie z resztą jak sam ojciec dzieci.
        - Z tym mięsem to będzie problem zwłaszcza w przypadku Layli, bo od momentu jak Ube jej powiedział po złośliwości, że mięso to jej ukochany kot Eustachy, który gdzieś uciekł, mała nie rusza w ogóle mięsa. Nie ważne czy drób, wół czy ryba. A z Katyą, no cóż... raz je więcej i wszystko, raz je mniej, prawie nic, ale kobiety chyba tak mają - zakłopotał się. Mimo wszystko wziął kartkę od Mitry i przystał na jego zalecenia, obiecując, że zajmie się wszystkim by było dobrze.
        - Oh, czyli jednak? - zapytał zmartwiony, gdy zeszło na temat jego żony. - Dużo odpoczynku, troski i miłości, w porządku! - zgodził się, jakby nieco się uspokajając, że jednak nie jest to nic poważniejszego. Będzie ciężko, ale zrobi wszystko by w jego ukochana jak najwięcej odpoczywała. A oprócz tego, był po części bardzo dumny z siebie, że sam przecież powiedział, że starają się od kilku dni robić wszystko by Zahira jak najwięcej odpoczywała. Kiwnął głową po nakazie wzywania Mitry, gdyby coś źle się zaczęło dziać, choć kupiec nawet nie chciał o tym myśleć.
        - Dziękuję wam obu, wpadajcie częściej. I nie macie za co przepraszać. Do następnego razu! - pożegnał się z nimi i Katya grzecznie również to uczyniła, młodsi nawet nie zauważyli, że goście już poszli, zbyt zajęci tworzeniem swoich strasznych masek.
        Aldaren przystanął jeszcze na moment przed wejściem zerkając przez okno i z uśmiechem machając im na pożegnanie, a drugą, której nikt z wnętrza kamienicy nie mógł zobaczyć, rysował na ścianie niewielką pieczęć przywołującą, z której zaraz wypełzło niewielkie coś zbudowane jakby z samego dymu z czerwonymi, paciorkowatymi oczkami. Z daleka wyglądało jak czarniejsza od najczarniejszej nocy mysz. Ta wspięła się po murze na wysokość pokoju Zahiry i wcisnęło się w jedną ze szczelin na ścianie. Aldaren nie mógł pozwolić na to, by jego przyjaciel zrobił jakąś głupotę, a w najbliższym czasie przecież mógł i miałby do tego całkowite prawo.
        Dopiero gdy wszystko było załatwione i miał pewność, że rzeczywiście wszystko będzie dobrze, zmienił się w kruka, by lepiej namierzyć Mitrę i go dogonić. Przed domem Liranta zostało kilka piór, gdy gwałtownie wystartował i raz jeszcze pożegnał się donośnym krakaniem. Niedługo po tym zaniżał swój lot, by z pełną gracją zmienić się na nowo w człowieka u boku Mitry, nim całkiem wylądował na ziemi. Widział oczywiście w jak parszywym humorze był jego partner, więc nawet nie starał się zagajać żadnej rozmowy. Był zmartwiony, bo w sumie Mitra nie wyglądał tak źle, nawet gdy wracali z Thulle i nekromanta nie miał czucia po jednej stronie ciała. Rozumiał, że blondyn się przeforsował psychicznie, a sytuacja Zahiry go jeszcze dobiła. Aldaren miał do siebie żal, że nie wiedział w jakim stanie tak naprawdę jest jego przyjaciółka i z taką beztroską zaproponował ukochanemu zbadanie jej. Niby w sypialni Lirantha, chciał zasugerować, że sam się zajmie kobietą, ale nie miał w sumie jak tego przekazać Mitrze, no i jeszcze kupiec mógłby się przez to zaniepokoić. Niby tak było najlepiej, ale wolałby już cofnąć czas i darować Mitrze tej sytuacji, choćby i nekromanta miałby być później na niego zły i obrażony. Nie chciał oglądać partnera w takim stanie, w jakim obecnie się znajdował.

        Po wejściu do domu, zebrał jego płaszcz i maskę, by odłożyć na ich miejsce, podniósł torbę z ziemi, zerkając często w stronę zdołowanego blondyna. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Milczenie i przyzwolenie, by niebianin się z tym sam uporał było dużo lepszym rozwiązaniem, niż przekonywanie w kłamstwo "wszystko będzie dobrze". Ale z drugiej strony ciężko mu było pozwolić na to, żeby miłość jego życia, obecnie cierpiąca psychicznie była zostawiona samej sobie w tak trudnej sytuacji.
        Aldaren z niezadowoleniem pogonił próbującego się awanturować demona, a gdy słowa zostały skierowane również do niego, kiwnął głową z pełnym zrozumienia spojrzeniem.
        - Mną się nie przejmuj - zapewnił łagodnie i odprowadził wzrokiem błogosławionego, gdy ten zaczął wchodzić po schodach.
        Stał chwilę w korytarzu jak ostatni kołek, wzdychając jedynie ciężko. Tak, to jedyne co mógł obecnie zrobić, wspaniałe wsparcie dla swojej drugiej połówki.
        Zdecydował się w końcu ruszyć i skierować w stronę kuchni, żeby mieć z głowy Żabona, by ten im nie przeszkadzał. Przemył miskę paskudy i nalał do niej nieco zupy gulaszowej z wczoraj, po czym postawił nagle łagodnemu i przyjaznemu demonowi na podłodze.
        - Masz być grzeczny inaczej ani nie dostaniesz zabawek, ani jedzenia przez najbliższe trzy dni - zagroził wampir, na co maszkara zaskomlała żałośnie i zaraz obiecała, że będzie grzeczna jak nigdy, że zje wszystko, wyliże miskę do czysta i pójdzie spać albo pogonić ptaki i koty z podwórka.
        Aldaren kiwnął na to z aprobatą głową i zostawił brzydala samego sobie, idąc powoli po schodach na górę. Ostrożnie i lekko pchnął drzwi do sypialni ukochanego z racji, że nie zostały domknięte i zaraz zlokalizował drogiego swemu sercu blondyna. Przekroczył próg i cicho zamknął drzwi, by rzeczywiście Żabon im nie przeszkadzał.
        - Mitra... - odezwał się cicho i łagodnie, by uprzedzić o swojej obecności, jeśli wszedł jednak zbyt cicho. Boleśnie paliło wampira pragnienie podejścia i przytulenia swojego lubego, ale pamiętał o fobiach ukochanego i nie mógł sobie o tak podejść i go objąć. To mogłoby się skończyć jeszcze gorzej. Zaczął się powoli zbliżać i bez gwałtownych ruchów jak do jakiegoś rozjuszonego zwierzęcia, które mogło w każdej chwili zaatakować. Jednocześnie dawał przy tym Mitrze możliwość wygonienia go z pokoju, gdyby niebianin rzeczywiście życzył sobie być sam. Jeśli jednak nie wygonił wampira, ten podszedł do łóżka i usiadł na podłodze opierając się plecami o bok posłania. Niby był przy nekromancie, ale jednocześnie respektował przy tym jego przestrzeń osobistą i bez jasnego, przyzwalającego sygnału nie miał zamiaru jej naruszać przez własne widzimisię.
        - Gdybym wiedział wcześniej, nie pozwoliłbym ci... - powiedział cicho z wyrzutami sumienia. Obiecał przecież chronić Mitrę, a w to również wliczała się ochrona przed przykrymi sytuacjami, do których ta z Zahirą się niewątpliwie zaliczała. - Przepraszam, że cię do tego zmusiłem... - mruknął pod nosem i odetchnął głęboko. Przeczesał drżącą dłonią włosy, zgarniając je do tyłu i jednocześnie odchylił przy tym głowę tak, że jej czubek opierał się o materac łóżka. Było mu ciężko, to było słychać w jego tonie i nie było się czemu dziwić, bo przecież Zahira była jego przyjaciółką. Przygnębiała go zaistniała sytuacja i bezsilność, ale starał sobie to tłumaczyć, że tak miało być, więc niezależnie, czy przyszli by tydzień wcześniej, przed całym zdarzeniem, nie było pewności, że nie znaleźliby się w obecnym momencie, choć tydzień wcześniej.
        - Nic nie można zrobić... ja nic nie mogę zrobić... Nie chcę nikogo skazywać na to samo piekło - wymamrotał zaciskając pięść w swoich włosach. Skrzywił się lekko, obnażając pustej przestrzeni przed sobą swoje kły, a jego oczy zaczęły nieznacznie nabierać szkarłatnego odcienia. Bycie wyrwanym z objęć śmierci wydawało mu się największym przekleństwem dla człowieka, dlatego wolał dać drugiej osobie umrzeć, gdy już nic nie dało się zrobić by jej pomóc. Bo nawet jeśli, to i tak nie było już szans dla nienarodzonego dziecka Lirantha...
Aldaren wyprostował głowę i zesztywniał nagle.
        - Dziecko i tak już nie żyje, ale ona... - zamyślił się oczami wyobraźni widząc cały zabieg jaki mu chodził po głowie.
        Pokręcił nią naglę i schował twarz w dłoniach z czego jedna zaraz zjechała na jego gardło. Trzeci dzień... Przełknął palącą suchość i przymknął oczy. By się skupić i przywołać siebie do porządku, to nie był najlepszy moment na przypomnienie sobie o głodzie. Ale jak go opanować, gdy myśli się o poważnej operacji wydobycia martwego dziecka z brzucha matki, przy tym jest tyle krwi... Jeśli Zahira i tak by po tym zmarła znaczyłoby to po prostu, że taki los był jej pisany, ale przynajmniej mieliby czyste sumienie, że się starali. Ale... nawet jeśli to Mitra musiałby radzić sobie sam... Inaczej... gdyby Aldaren w tym czasie również przy tym był... Aż mu się niedobrze zrobiło.
        W sumie dziwne było to, że Zahira nie poroniła niedługo po wypadku jaki jej się przydarzył, to by sugerowało, że albo z dzieckiem było już wcześniej coś nie tak, albo ze zdrowiem Zahiry, czyli nie jest powiedziane, że to upadek ze schodów był winny całemu nieszczęściu. Nawet jeśli miał obecnie gotowe rozwiązanie, choć nie dające stuprocentowej gwarancji, że Zahira wróci do zdrowia... nie byłby chyba w stanie prosić o coś takiego Mitry, zwłaszcza, że widział jaką katorgą dla niego było dzisiejsze badanie. Potrzebowałby kilku składników alchemicznych, bądź gotowej już mieszaniny, która zmusiłaby organizm osłabionej kobiety do wcześniejszego porodu i jakiegoś medyka, który ten poród, choć martwy, by odebrał i dopilnował, by Zahira przy tym nie umarła, a po by tylko odzyskiwała siły i zdrowie. Jeśli nikogo odpowiedniego nie znajdzie, chyba będzie musiał... sam...

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Nie Kwi 05, 2020 8:15 pm
autor: Mitra
        Podczas badania Layli było całkiem nieźle - dziewczynka była senna i onieśmielona, a przez to paradoksalnie całkiem nieźle współpracowała. Jednak dopiero teraz, z bliska, Mitra był w stanie zauważyć coś, co wcześniej mu umknęło - mała była niewidoma. To wyjaśniało wiele jej wcześniejszych zachowań i sprawiało, że niebianin się przy niej rozluźnił. Skoro nie mogła go zobaczyć, mógł zachowywać się swobodniej. A mimo to zdołała go zaskoczyć w trochę negatywny sposób - rzucając mu się na szyję. Mitra gwałtownie nabrał powietrza w płuca, ręce trzymając szeroko, ale nie odepchnął jej. Nawet pod sam koniec przełamał się i położył jej dłoń na plecach. Jedną, na obie się nie zdobył. Było jednak w tym geście coś na tyle czułego, że mała nie poczuła się raczej odrzucona, a i z daleka gest mógł wyglądać raczej na nieśmiały niż nieprzychylny. Jakoś poszło.
        Im dłużej trwały badania, tym bardziej Mitra dochodził do wniosku, że chyba lepiej dla niego by było, gdyby dał dzieciakom te maski na samym początku, a nie za dobre sprawowanie, bo słyszał, że w salonie robiło się coraz ciszej, a tymczasem z niektórymi z nich podczas badania musiał się nagimnastykować. Pytanie tylko czy gdyby faktycznie tak postąpił to później nie musiałby się zmagać z niechęcią, bo odrywałby pacjentów od zabawy. Ech, niech zostanie jak jest, może kiedyś w przyszłości pomyśli o innym rozwiązaniu.
        Już po wszystkim, podczas rozmowy z Liranthem, Mitra skupił się na tym, by zachować profesjonalizm. Ze zrozumieniem kiwał głową, gdy ojciec wspomniał o braku apetytu obu dziewczyn.
        - Rozumiem - zgodził się, jakby faktycznie go to nie dziwiło. - W każdym razie proszę spróbować, a jak się nie uda to chociaż te czerwone warzywa. Dasz radę - dodał, by go zachęcić do starań.

        Mitra leżał na łóżku sztywny jak kołek, sparaliżowany swoimi fobiami. Tego było za wiele. Czuł teraz wyraźnie, że gdy sam kogoś dotykał, było mu łatwiej, wytrzymywał trochę dłużej, lecz gdy sam był dotykany, wypalał się szybko jak kępka suchej trawy. A dzieciom nie mógł powiedzieć, by trzymały łapy przy sobie. Próbował, ale bezskutecznie, bo to tylko dzieci. Teraz czuł, że to było za wiele. Nie umiał się pozbierać, bo cały czas czuł na skórze nieprzyjemne wspomnienie wszystkich dłoni, które na nim spoczęły. Czuł je nawet przez ubranie… Próbował się pozbierać w sobie, by się rozebrać, wziąć gorącą kąpiel, wyszorować tak, by cała skóra była czerwona, a jeśli to nie pomoże… Nie. Nie mógł użyć brzytwy. Obiecał Aldarenowi, że tego nie zrobi. Musiał to zwalczyć sam, nieważne jak trudne by było. Wiedział jednak, że wystarczyłoby kilka cięć, by sobie ulżyć, a łatwość tego rozwiązania tak bardzo kusiła…
        Głos skrzypka, jego ciche wezwanie, wyrwało Mitrę z tej bitwy z własnymi myślami. Łypnął w stronę drzwi ledwo odrywając głowę od poduszki. Przez moment walczył ze sobą, by nie sarknąć, że prosił o chwilę dla siebie i nie zapytać złośliwie czy wampir jest głuchy, czy głupi. Wiedział jednak, że on to zrobił z troski… I w głębi ducha naprawdę był mu za to wdzięczny. Bał się tylko co też Aldaren teraz zrobi. Tak, był świadomy jego fobii, ale przecież pierwszym odruchem podczas pocieszania jest zawsze dotyk - poklepanie po ramieniu, przytulenie, złapanie za dłoń.
        Patrzyli się na siebie jak treser i dzikie zwierzę, ranne i wylęknione, które jednak potrzebuje pomocy. Mitra nie odezwał się słowem ani nie poruszył nawet o włos. Obserwował Aldarena, gdy ten był coraz bliżej. Wstrzymał na moment oddech, gdy skrzypek się pochylił, ale gdy ten usiadł na podłodze, odetchnął cicho z ulgą i wdzięcznością. Wampir chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele znaczył dla Mitry ten gest, to poszanowanie jego przestrzeni. Był tak blisko, że mogli słuchać swoich oddechów, wystraczyłoby lekko wysunąć rękę, by go dotknąć, ale jednak to nie on pierwszy wyszedł z inicjatywą kontaktu. Aresterra poruszył wręcz ustami w bezgłośnym “dziękuję”, które nie przeszło mu przez ściśnięte gardło. Poprawił się lekko, aby nadal leżąc na brzuchu móc widzieć czubek głowy Aldarena.
        - Nie przepraszaj - szepnął. Nie mówił już nic więcej, oddał głos ukochanemu. Myślał o tym wszystkim co zaszło, bo teraz, gdy nie był sam, jakoś łatwiej było mu się skupić. Zaskoczyło go jednak to, że skrzypek wiedział co dolegało Zahirze… Wiedział wcześniej? Domyślił się? A może Liranth jednak coś wiedział tylko nie powiedział Mitrze? Przez moment ten temat nurtował błogosławionego, ale tylko przez moment. Później słuchał już kolejnych słów Aldarena, zastanawiając się co też on proponuje. Zwrócił uwagę na mowę jego ciała, nawet poruszył ręką, by go dotknąć, ale zachowywał się tak, jakby był pod wpływem czaru paraliżującego i nie był w stanie wykonać tego gestu. Jego dłoń opadła, ledwo wyjął ją spod głowy. Westchnął cicho, przymykając oczy. Był wykończony. Ale mimo to podjął tok rozumowania Aldarena - wypełnił on całą jego głowę, doprowadzając niemal do migreny. W końcu nekromanta odetchnął głębiej i skupił się na łóżku, leżąc jednak plecami do Aldarena. Miał nadal zamknięte oczy.
        - Musiałbym najpierw ją wzmocnić, a później podać środek wczesnoporonny - zaczął mówić. - Zmusić ją, by urodziła to martwe dziecko, a później wyłyżeczkować macicę. Nigdy nie wykonywałem tego zabiegu. Nawet go nie widziałem, choć wiem, że był wykonywany w lazarecie… Ja tylko sprzedawałem dziwkom środki. Jestem w stanie zrobić mieszankę, która szybko doprowadzi do poronienia, ale… Ren, Zahira umiera. Ja to widziałem, czułem to. Ogarnęło mnie to, o czym ci mówiłem. Patrzyłem na nią i jedyne o czym myślałem, to by umarła spokojna. Nie wiem czy się przełamię przy zabiegu… Chciałbym jednak spróbować. Chcę to zrobić. Nie… Nie chcę by ona umarła, bo ja nic nie zrobiłem. Ona jednak… Nie wiem, wydaje mi się, że się poddała. Patrzyłem na jej aurę i widziałem, że ona gaśnie.
        Mitra westchnął, zaciskając dłonie na pościeli. Zaczął drżeć, bo schodziło z niego napięcie tego, co wydarzyło się w domu Lirantha.
        - Nie dam rady, Ren - szepnął w końcu. - To… To co dzieje się z Zahirą… Przejmuję się, ale to nie jest najgorsze. Nie dałem rady zbadać… ilu? Piątki dzieci i kobiety? Razem sześciu osób? Nie umiem… nad tym zapanować. Co mam zrobić, by znaleźć w sobie siłę do walki z samym sobą? - Westchnął z niesmakiem i skrzywił się, po czym jeszcze mocniej skulił na posłaniu. Wbił sobie paznokcie w ramiona, by jakoś bólem przywrócić sobie trzeźwość myślenia.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Nie Kwi 05, 2020 10:03 pm
autor: Aldaren
        Aldaren wiedział, że sytuacja jest poważna i miał ogromne wyrzuty sumienia. Bo on przecież nic nie zrobił, choć widział jak wiele to kosztuje jego ukochanego. Niby starał się pilnować i upominać dzieciaki, by nie machały rękami i nie zaczepiały nekromanty, ale dzieciom przecież można mówić, wszystko i tak do nich trafia jak grochem o ścianę, zwłaszcza w przypadku tych młodszych. No i teraz płacił za to cenę. Obaj płacili. Wampir nie chciałby już nigdy więcej oglądać blondyna w takim stanie. Bo ten widok... rozdzierał mu serce.
        Zwłaszcza, gdy Mitra spojrzał na niego wilkiem.
        Pokonując dzielącą ich odległość, skrzypek westchnął ciężko, przybierając bardziej kamiennego wyrazu twarzy, jakby przygotowywał się na wymierzoną w jego stronę, ostrą i raniącą do żywego burę. Wytrzymałby to, każde, nie ważne jak okrutne słowo pod swoim adresem, raz - bo na to zasługiwał, nie miałby nic na swoją obronę i po prostu by się ze wszystkim zgodził co by tylko Mitra w gniewie powiedział, dwa - wiedział, że w taki sposób nekromanta mógłby się pozbyć całego zatruwającego jego ciało napięcia. Prosty i szybki sposób na odstresowanie.
        Doszedł jednak spięty do łóżka i nie musiał przy tym przebijać się przez raniący potok słów ukochanego. Usiadł w końcu powoli, by nie niepokoić już bardziej blondyna i skoro ten nie chciał porozmawiać, to Aldaren zaczął. Co prawda jak zwykle od przeprosin, ale przyjmowanie całej winy na siebie zawsze mu jakoś pomagało uporać się z trudną sytuacją. Nie zależnie od tego czy rzeczywiście zrobił coś za co powinien przepraszać czy tylko kogoś odciążał z poczucia winy, biorąc na siebie wszelkie przewinienia tej drugiej osoby. Choć w tym przypadku to on dał ciała i to po całości. Ale czy naprawdę miał robić awanturę przed gasnącą w oczach ciężarną? Stresować i niepokoić ją jeszcze bardziej? Na dole przecież były niczego nieświadome dzieci, a w drzwiach, zatroskany, ale pełen nadziei na wyzdrowienie kobiety, mąż.
        W końcu zaczął cicho mamrotać z bezsilności, ale czy rzeczywiście? Może i miał tysiąc myśli na jeden oddech, może i były dość chaotyczne, ale przynajmniej na coś wpadł. Może nie było jeszcze za późno. A nawet jeśli to przynajmniej mogli by z czystym sumieniem powiedzieć, że się starali. Nie chciał się poddawać, bo jeśli teraz się podda, to co będzie gdy otworzą w końcu szpital i natrafią na kolejny beznadziejny przypadek? Będą bogaci przez umowę z Turillim, ale to nie będzie powód do szczęścia bo z kilku ciał wydanych wampirzemu nekromancie w ciągu całego roku będzie to kilka ciał w ciągu miesiąca jak nie tygodnia!
        - Popiół feniksa, suszone włókna mięśniowe trolla, woda z Rapsodii i... - wymamrotał do siebie i zamyślił się. Z tym popiołem mogło być ciężko, bo włókna trolla mógł kupić bez problemu, a kilka zamkniętych w specjalnych pojemnikach z wodą, ukorzenionych Płaczących Lilii przywiózł ze sobą po ostatniej wizycie w Rapsodii. Kilka kolców Piekielnych Cierni powinien znaleźć w starej pracowni Fausta, bo pamiętał, że jego mistrz swego czasu hodował pod zamkiem kilka tych zakazanych roślin swego czasu.
        Zlecił Xarganowi sprawdzenie i zajęcie się tym, na co nagle wyrwany z drzemki demon musiał przystać czy tego chciał czy też nie. Choć wampir był pogrążony swoimi myślami, nie ignorował ukochanego i cały czas uważnie go słuchał, czego Mitra mógł się domyślić skoro Aldaren zaczął wymieniać składniki, zaraz po wspomnieniu blondyna o eliksirze wzmacniającym (choć stricte o miksturze żadnej nie wspomniał).
        - W beznadziejnej sytuacji każdy się poddaje. To impuls, odruch bezwarunkowy, mechanizm obronny. Sami się przecież poddaliśmy z góry spisując ją na straty, ale przecież z czasem takich, a nawet gorszych przypadków będziemy mieli tylko więcej. Poddanie się nie jest żadnym rozwiązaniem. Jeśli ty nie dasz rady to... - zaciął się i lekko przebił zębami swoją dolną wargę. - Ja to zrobię. Choć zapewne skończy się to tragedią - dokończył cicho i odetchnął głęboko. - A dell Amerda? On powinien coś na ten temat wiedzieć prawda? - "Lilianna!" przyszło mu nagle do głowy. Nie tylko powinna mieć nieco popiołu feniksa, w końcu jej dziadek znalazł podobno gniazdo na Wielkiej Pustyni. Ale nie tylko! Lichka powinna mieć też jakiś skuteczny, od razu gotowy eliksir wzmacniający i mogłaby pomóc Mitrze z przygotowaniem skutecznego tego wczesnoporonnego! To naprawdę mogłoby się udać.
        Entuzjazm nie zdążył zawładnąć nim całym, gdy zaraz znów się odezwał Mitra i to... jeszcze bardziej załamanym tonem niż przed chwilą. A sens słów nekromanty dotknął wampira do żywego. Nieumarły spuścił głowę. Gdyby go teraz zaczął pocieszać, że jest dla siebie zbyt surowy i opowiada głupoty, wyszedłby zwyczajnie na hipokrytę. Bo przecież wampir ani trochę mu dziś nie pomógł i prawdę powiedziawszy nie byłby w stanie zostać sam na sam z Zahirą, ze słabą, bezbronną, dojrzałą półelfką. A przecież powszechnie wiadomo, że wino im starsze, tym lepsze. Do tego jeszcze taka mieszanina smaków... I jak tu mówić o jakimkolwiek przeprowadzaniu na kimś poważnego zabiegu. Ten szpital od samego początku był głupim pomysłem! Bo kto to widział wampira lekarza, nieumarłego ratującego żywych? Śmiech na sali. I na cholerę szpital w mieście słynącym ze swych nieumarłych mieszkańców i niepokonanej armii ożywieńców?!
        - Dam radę... - wydukał cicho. - Zajmę się wszystkim i będę czekał aż będziesz gotowy pracować razem ze mną. Będę czekał choćby miało to nigdy nie nastąpić - zapewnił choć powiedział to raczej bezmyślnie. Ten szpital był marzeniem Mitry, więc skrzypek nie mógł się z tego przedsięwzięcia wycofać, choćby i białe ściany i sterylna posadzka miały całkowicie zabarwić się krwią jego niepohamowanej żądzy krwi.
        - Tylko proszę... nie rób sobie krzywdy. Nie teraz... nie dziś... - wyrzucił z siebie zdławionym głosem. Im więcej myślał o szpitalu, o zabiegu jaki planował, o tych wszystkich jakie będzie musiał przeprowadzić gdy otworzy się szpital, o tych wszystkich pacjentach z różnymi urazami i dolegliwościami, którzy przekroczą mury zamczyska... o tych wszystkich niczego nieświadomych, naiwnych ofiarach i ścianach soczyście spływających krwią... Tym trudniej było skrzypkowi okiełznać palący jego trzewia głód.
        - Dam radę ze wszystkim - powtórzył jak jakąś mantrę. - Tylko naprawdę... nie zrań się... - dodał ochryple i się podniósł z podłogi. - Ja... wstawię ci zupę... - poinformował, kierując się w stronę drzwi od pokoju. Jednocześnie w tym czasie ugryzł się w nadgarstek i po prostu pozwolił, by jego własna krew zaczęła koić to nieprzyjemne palenie w przełyku. Uważał jednak cały czas, by Mitra nic nie zauważył, nawet gdyby się odwrócił w stronę wampira. Opanował oddech, by nie było słychać jego nierównego oddechu, dyszenia jak u dzikiej bestii i łapczywego przełykania. - Gdybyś mnie potrzebował, będę na dole - poinformował, gdy był już przy drzwiach.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pon Kwi 06, 2020 3:49 pm
autor: Mitra
        Mitra nie miał pretensji do Aldarena, nawet mu to do głowy nie przyszło. Przecież rozmawiali o tym, że chciałby jak najwięcej zrobić sam - pomyślał, że ukochany po prostu dostosowywał się do jego prośby. A że przez to Mitra był teraz w tym stanie… Przecież chciał się sprawdzić. Chciał przesuwać swoje granice i walczyć z tymi lękami, które tak go ograniczały przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Może nie wybrał najlepszej metody, ale starał się, a swojego ukochanego uważał za nieocenione wprost wsparcie - nawet wtedy, gdy po prostu się nie wtrącał i pozwalał mu działać.
        Za swego rodzaju wsparcie Mitra uznał również to, jak skrzypek wtrącił się do jego pomysłu z wzmocnieniem Zahiry. Domyślił się, że z wymienionych przez niego składników miała powstać mikstura, która da silny i natychmiastowy efekt. Otworzył usta, by go naprostować i wyjaśnić, że myślał raczej o czarach, ale w sumie czy miała sens taka dyskusja? I tak chyba każdy trud jaki podejmą, będzie daremny, więc niech Aldarenowi będzie miło, że może coś zrobić i wykazać się kreatywnością. W końcu z ich dwojga to właśnie skrzypek zdawał się być lepszy z eliksirów. Mitra cieszył się, że miał go przy sobie - zdawało mu się, że dobrze się uzupełniali. Wiedział, że we dwóch nie udźwigną całego szpitala, ale może to co mieli i wiedzieli, wystarczy im na rozruch. Pomoże Adam, Lilianna, może jeszcze kogoś znajdą…
        Lecz co z tego, skoro już przy pierwszej pacjentce mieli tyle trosk i problemów? I to nie tylko przez jej przypadek, ale też przypadek męczący jednego z lekarzy: Mitrę. To bardzo frustrowało błogosławionego, bo marzył o tym szpitalu i o tym, że będzie w nim najlepszym, najaktywniejszym członkiem całej obsady, ale teraz okazywało się, że jego wydolność była gorzej niż kiepska, a co gorsza, on sam nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Pewnym promykiem nadziei było wbrew pozorom to, że Mitra sam się do tego przyznał.
        Niestety, odpowiedź Aldarena zabolała. Błogosławiony wiedział, że jego ukochany nie miał pewnie niczego złego na myśli, ale jednak poczuł się, jakby został odtrącony. Jakby wampir widział jego słabość i dlatego powiedział “zostaw, zrobię to sam”. Zapewnił jednak, że będzie czekał, więc może… Może…
        I nagle padła prośba - nie rób sobie krzywdy. Mitra aż głębiej nabrał tchu, słysząc to. I słowa i emocje - to zrobiło na nim duże wrażenie. Aldaren się bał, robił to, aby on więcej się nie okaleczał, bo wiedział, że w tym stanie nekromanta był bardzo bliski sięgnięcia po brzytwę… Tak dobrze go znał. Tak bardzo mu na nim zależało. Tak bardzo chciał go chronić… Chciał o niego dbać i go chronić - nawet dać mu spokój, o który Mitra sam wcześniej prosił, by pozbierać myśli. Był tak troskliwy…
        Lecz błogosławiony wcale nie chciał pozostać sam. Usłyszał, że jego ukochany wstaje, że zmierza w stronę drzwi. Chwilę walczył sam ze sobą - z paraliżującym strachem, niepewnością, poczuciem porażki. Nie chciał niepokoić Aldarena, nie chciał czynić mu krzywdy.
        - Ren… - wezwał go w końcu cicho. To sprawiło, że jakby nabrał odwagi.
        - Ren - zwrócił się do niego ponownie. Podniósł się ostrożnie na posłaniu, a później usiadł. Obrócił się w stronę swojego ukochanego, patrząc na niego zmęczonym, proszącym wzrokiem.
        - Proszę, nie wychodź - odezwał się. - Nie chcę zostawać sam. Proszę, zostań przy mnie. Połóż się przy mnie i… po prostu mnie nie zostawiaj - poprosił z nadzieją w głosie. Nie chodziło o to, by rozmawiać, by się przytulać, pocieszać, planować. Po prostu by Mitra miał w zasięgu wzroku swojego ukochanego, źródło swojej siły i chęci walki. Wiedział, że Aldaren miał dobre intencje, że chciał oddać mu jego prywatność i zadbać też o to, by miał coś ciepłego do zjedzenia, ale błogosławiony tym razem miał inne potrzeby. Zresztą czy można było mu odmówić, gdy tak patrzył z nadzieją w swoich błękitnych oczach, kruchy i delikatny? Nawet przesunął się, by skrzypek mógł się swobodnie położyć albo chociaż usiąść obok.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pon Kwi 06, 2020 6:45 pm
autor: Aldaren
        Sytuacja nie była najciekawsza, a Aldaren mimo najszczerszych chęć jej wcale nie polepszał. Wręcz przeciwnie chyba jeszcze bardziej dołował Mitrę tym co mówił. Ale co w tym dziwnego skoro właśnie usłyszał, że Aldaren sam sobie poradzi ze spełnianiem marzenia nekromanty. W prawdzie wampir zaznaczył, że będzie jedynie dbał o życiowy cel błogosławionego, by ten nie przepadł śmiercią naturalną, zanim nekromanta nie nabierze wystarczająco sił, by się przemóc i stanąć u boku nieumarłego w tworzeniu lepszego świata.
        W swojej wypowiedzi nie miał nic złego na myśli, naprawdę chciał tylko wszystkiego doglądać by nie musieli z tego obecnie rezygnować do czasu, aż Mitra nie przełamie swoich lęków, choć przed chwilą sam skrzypek był gotów się poddać i przerwać całe przedsięwzięcie związane z powstającym szpitalem. Nie było to też w żadnym wypadku kłamstwo, mające na celu odciążenie nekromanty ze wszystkich trosk. Po prostu widział w tym najlepsze na obecną chwilę rozwiązanie i to tego w ogóle nie inwazyjne.
        Kto wie, może gdyby po zakończeniu budowy Mitra się przeniósł do zamczyska razem z Alem i choćby przemykał korytarzami z punktu A do punktu B, podczas gdy Aldaren zajęty byłby jakimiś lekkimi na dobry początek przypadkami, może nekromanta szybciej przełamałby swój strach. W prawdzie gorzej wtedy z wampirem by było i kto wie czy przez swoją niepohamowaną żądzę nie doprowadziłby do tragedii, ale w sumie do tego czasu nie zamierzał dać jej sobą zawładnąć i zamierzał wziąć się ostro do pracy w tej sprawie w najbliższych dniach.
        Niby im szybciej tym lepiej, zwłaszcza, że już odchodził od zmysłów i to przy Mitrze, ale póki co miał ważniejsze priorytety na głowie niż swoje własne problemy. W pierwszej kolejności oczywiście było poprawienie Mitrze samopoczucia, później ratunek Zahiry. Znając życie po tym znalazłoby się coś jeszcze i ostatecznie n samym końcu dopiero potrzeby samego Aldarena. Bo priorytety to rzecz święta. I choćby nie wiadomo co się działo, Aldaren nie zamierzał ich zmieniać.
        Przystanął przy drzwiach, gdy usłyszał słaby głos Mitry. Westchnął cicho spoglądając na ranę na swoim nadgarstku, z której leniwie sączyła się życiodajna, choć ani trochę pełnowartościowa dla skrzypka krew. Mógł się zadowolić jedynie smakiem i samą przyjemnością z picia, nie jednak jakimikolwiek wartościami odżywczymi.
        Poinformował Mitrę by się nie martwił i odpoczywał w spokoju, że wampir idzie mu tylko postawić zupę by się zagrzała. Niewielkie kropelki krwi nawal się zbierały w ranie po własnych zębach, lecz nie był to taki problem by się nim przejmować, że pobrudzi Mitrze mieszkanie albo co gorsze, nekromanta zobaczy co zrobił sobie krwiopijca w akcie desperacji. Bez skrępowania sięgnął więc dłonią w stronę klamki, gotów opuścić pokój, gdy znów usłyszał swojego lubego, a wraz z jego głosem również dźwięk, szeleszczącej pościeli i uginającego się materaca. Mitra zmieniał swoją pozycję lub całkiem zsuwał się z posłania.
        I znów blondyn się odezwał, tym razem jakby bardziej... błagalnie. Chyba tylko ktoś bez serca byłby w stanie zignorować taki ton głosu. Przymknął na moment oczy nadal stojąc plecami do blondyna i odetchnął głęboko. Gdy się do niego w końcu odwrócił, miał już niemal w pełni niebieskie, naturalne sobie oczy. W prawdzie nadal były delikatnie zmącone niewyraźnym cieniem szkarłatu, ale był z trudem dostrzegalny. W promieniach słońca zapewne od razu można by spostrzec, że coś było nie tak, ale w ograniczonym świetle zacienionego pokoju nie było obaw, by ktoś cokolwiek zauważył.
        - Naprawdę sądzę, że powinieneś w spokoju porządnie wypocząć, ale nie mam serca zostawić cię w takiej sytuacji, gdy jesteś tak załamany i prosisz mnie takim tonem - westchnął zbliżając się powoli do nekromanty. Był przy tym bardzo skupiony, ale raczej nie na blondynie, czy problemie związanym z Zahirą.
        Cały czas starał się ignorować głód i uważać, by Mitra nie zauważył rannej dłoni. W prawdzie nie powinien, bo ani tak mocno już nie krwawiła, prawie w ogóle w sumie, no i nie ubrudził sobie rękawa, ale jak to mówią ostrożności nigdy za wiele. Położył się niemal przy samej krawędzi po "swojej" stronie i zaraz też włożył sobie tą rękę pod głowę, coby mieć pewność, że jego mały sekret nadal pozostanie tylko jego małym sekretem. Leżał na plecach, a przed położeniem się oczywiście zdjął buty. Wpatrywał się chwilę w sufit nim zamknął oczy, ale wcale nie zamierzał spać.
        - Naprawdę myślisz, że jakie by nie były nasze starania i tak wszystko pójdzie na marne? W sprawie Zahiry - zapytał łagodnie, bo nie dawało mu to spokoju. No i Aldarenowi z natury ciężko było pogodzić się z własną bezradnością zwłaszcza, gdy chodziło o kogoś mu znajomego. A po które skrzypkowi tak samo z trudem przychodziło bycie cicho.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Wto Kwi 07, 2020 4:26 pm
autor: Mitra
        Trudno było zrozumieć wzajemne intencje, skoro było się plecami do siebie - skoro każde mówiło jakby dla samej idei gadania, bez względu na słuchacza. Nie widzieli emocji w swoich oczach, gestów, mimiki. Aldarena dręczył głód, a Mitrę jego fobie - to nie pomagało w prawidłowym zrozumieniu siebie nawzajem. Intencje jednak mieli szczere i chcieli pomóc zarówno sobie nawzajem, jak i pacjentom, których życie zależało od ich decyzji i od ich siły psychicznej. Niestety, błogosławiony w tym momencie nie wierzył w siebie i w powodzenie czegokolwiek, do czego się dotknie. Gdybał, rozmyślał, ale cały czas miał ręce spętane swoją chorą fascynacją i tym co widział w łonie Zahiry - śmiercią, która po pożarciu jednego ciała, wzięła się już za drugie. Był zresztą wykończony psychicznie, musiał odpocząć i nie dać się wciągnąć w to głębiej… Lecz do tego potrzebował pomocy.

        Mitra patrzył z nadzieją na Aldarena stojącego przy drzwiach. Wyjdzie czy zostanie z nim? Tak bardzo nie chciał zostać sam, ale skrzypek sprawiał wrażenie, jakby ze sobą walczył. W końcu wyjawił swoją rozterkę. Może… Może miał rację i nekromanta faktycznie powinien zostać sam. Mitra wiedział, że mogło mu się zdarzyć nie myśleć logicznie i podejmować decyzje, które jeszcze pogorszą jego stan, ale… Naprawdę nie chciał zostać sam. Wiedział, gdzie pognają wtedy jego myśli i bał się tego. Wiedział też, że sama obecność Aldarena pozwoli mu okiełznać ten galop czarnowidztwa - spojrzy na niego i będzie mógł sobie przypomnieć co robi, dlaczego, dla kogo. Ponownie uświadomi sobie, że ma dla kogo żyć i dla kogo walczyć, a życie od jakiegoś czasu już nie jest dla niego karą.
        Gdy wampir zawrócił, Mitra naprawdę się ucieszył. Nie skakał może z radości, ale widać było, że poczuł ulgę i wdzięczność. Już trochę bardziej rozluźniony śledził ukochanego wzrokiem, gdy ten obchodził łóżko i kładł się na swojej połowie. Sam również wtedy się położył, a że dopiero teraz dotarło do niego, że wcześniej zaległ w butach, teraz zdecydował się je zdjąć - był to dobry moment dla skrzypka, aby znaleźć sobie pozycję, w której ukryje swoją pokąsaną dłoń tak, by Mitra się niczego nie domyślił.
        Aresterra ułożył się na boku, tym razem twarzą do Aldarena. Zerkał na niego, choć przez większość czasu i tak miał nieobecne spojrzenie, wpatrzone gdzieś w sufit lub ścianę. W zamyśleniu skubał brzeg poduszki. Był jednak na tyle przytomny, że gdy wampir zagaił rozmowę, zaraz się na nim skupił. Nie miał ochoty o tym, gadać, wolałby pomilczeć i ułożyć sobie myśli, ale najwyraźniej oboje potrzebowali czego innego - Mitra milczącej bliskości, a Aladren rozmowy. Nekromanta byłby wielkim egoistą, gdyby mu tego nie dał. Westchnął więc, przymknął oczy i zaczął mówić.
        - Szanse są małe, ale są - podzielił się swoją oceną. - Takie zabiegi się wykonuje, pacjentki przeżywają. Nie chciałbym jej stracić przez zaniechanie, ale… Muszę… Wziąć się w garść - zakończył, nie znajdując lepszych słów. Zacisnął dłoń na pościeli.
        - Ren… - wezwał go cicho. - Jak twoim zdaniem poradziłem sobie z tymi dziećmi? Szczerze. Sądzisz… Że jest dla mnie jakaś szansa? Czy wystarczająco dobrze kryję… będę się kryć przed pacjentami?
        Mitra podniósł na Aldarena wzrok. Patrzył na niego dużymi, cielęcymi oczami, trochę szklistymi, ale póki co nie nabiegły do nich łzy - to była raczej kotłowanina emocji, z którymi błogosławiony nie umiał sobie poradzić, mieszanina załamania, chęci walki, poczucia beznadziei i pragnienia zmieniania świata jednocześnie.
        - Ren - zwrócił się do niego ponownie. - Proszę, uwierz we mnie. Nie będziesz musiał czekać. Nie będziesz musiał robić niczego sam. Chcę byś był ze mnie dumny. Chcę być najlepszym lekarzem w naszym szpitalu, chcę byś mógł z dumą mówić o mnie jak o swojej prawej ręce i by nawet poza granicami Maurii o nas mówiono. Ale… Muszę wziąć się w garść. I jeszcze nie wiem jak to zrobić, jak sprawić, jak przekonać samego siebie, że dotyk to nic złego. Ale znajdę sposób. Dla ciebie. Dla nas. Tylko proszę, chociaż ty wierz w to, że mi się uda.
        Jakby chcąc nadać swoim słowom większej mocy, nekromanta wyciągnął przed siebie ostrożnie rękę i musnął palcami wierzch dłoni ukochanego. Tylko tyle. Gdyby był w lepszym stanie, ująłby ją i ścisnął, by pokazać, że ma siły walczyć. Jednak ten nieśmiały gest to już było coś. Po nim Mitra odetchnął, jakby do tej pory wstrzymywał powietrze. Przymknął oczy i zdawało się, że ułożył się do snu, lecz nie - on rozmyślał.
        - Ren… Jak poznałeś Lirantha i Zahirę? - zagaił. - Długo się znacie?
        Gdy wampir mówił, Mitra słuchał go jednym uchem, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas miał obraz umęczonej, płaczącej kobiety, która wiedziała już, że jej dziecko jest martwe, a wkrótce być może to samo spotka i ją. Pozwolił jej się wypłakać na własnym ramieniu, bo nie widział dla niej ratunku. Był tym aniołem miłosierdzia, którym był jako dziecko - tą osobą, której można było powierzyć lęki i która trzymała za rękę w tych najgorszych chwilach. Gdy już Zahirze zabrakło łez, zastosował na niej subtelny czar wzmacniający. Nie był mistrzem magii życia, ale potrafił zmusić pojedyncze tkanki do regeneracji, a najwyraźniej wtedy targały nim wystarczająco silne emocje, by zaklęcie okazało się skuteczne i przyniosło jej ulgę na tyle, by mogła zasnąć… To samo mógłby wykorzystać podczas zabiegu, czar musiałby być jednak mocniejszy. Musiałby być skupiony i wypoczęty, najlepiej samemu się wcześniej wzmocnić. I mieć przy sobie kogoś, komu by zaufał podczas zabiegu. Tego nie mógł robić sam, nie mógł sobie dość zaufać. Lecz kto miałby mu asystować? Aldaren? Mitra bardzo by tego chciał, ale wiedział, że to będzie krwawy zabieg, więc nie chciał narażać ukochanego na stres… Niech to, jak dawno on nie pił krwi? Czy ostatni raz był wtedy gdy był u Nihimy, zanim się pokłócili? Jak często w ogóle musiał pić… Będzie musiał o tym z nim porozmawiać. Ale zabieg… Adam? Ufał mu jako medykowi, ale nie jako człowiekowi. Adam był śliski, uzależniony od hazardu, złośliwy… A Mitra potrzebował kogoś, komu zaufa. Kogoś, kto wytrzyma napięcie związane z zabiegiem i co więcej, kogoś, kto będzie w stanie wybudzić go z jego transu, jeśli znowu złapie go paraliż i nie będzie w stanie pomóc. Nie mieli jednak nikogo takiego, ich obsada była zbyt skromna. No i gdzie wykonać taki zabieg - w domu u Lirantha? To byłoby rozsądne ze względu na komfort chorej, nie ryzykowaliby przenoszenia jej. Szpital odpadał, bo był nieskończony… Chociaż może tamta sala operacyjna… No bo nie u Mitry w piwnicy. Tam było czysto, ale cholera, Zahira dostałaby zawału serca ze strachu chyba. Więc chyba ta sala… Ale z kim…
        Mitra długo tak rozmyślał, bardzo długo. Nie ruszał się przy tym, nie otwierał oczu i oddychał bardzo równo, więc mogło się zdawać, że śpi. Nagle jednak rozchylił powieki i złapał Aldarena za rękaw.
        - Wiem jak to zrobić - oświadczył. - Dam radę. Nie mogę się do jasnej cholery tak poddać… Tylko potrzebuję asystenta, kogoś, kto da mi w mordę gdy się zawieszę. Pomyślałem o Liliannie. To musi być ktoś, komu zaufam, bo muszę przyznać się co się ze mną dzieje, a… Adamowi tak nie zaufam. A ty wolałbym, byś pilnował w tym czasie Lirantha i dzieciaków, bo nie wiem czy on zachowa przytomność umysłu w takiej sytuacji, jak mi wparuje na salę albo zemdleje to dopiero będzie bal. Ren, uda nam się. Chciałbym to zrobić u siebie w piwnicy, to chyba najczystsze miejsce, jakim teraz dysponujemy.
        Oczy Mitry błyszczały. Nadał miał trochę umęczoną minę i cienie, wyglądał może jakby miał gorączkę, ale mówił trzeźwo.
        - Muszę… się przygotować - oświadczył.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Pią Kwi 10, 2020 10:33 pm
autor: Aldaren
        W tej chwili Aldaren był gotów naprawdę zostawić Mitrę samego, by chronić go przed swoim głodem. Oczywiście rozumiał, że o wiele łatwiej by było gdyby powiedział o tym ukochanemu, przecież obiecali sobie mówić o wszystkim, ale... Nie było to takie hop siup w przypadku wampira, który za wszelką cenę chciał odrzucić swoją krwiopijczą naturę na rzecz człowieczeństwa, mimo że to utracił prawie pięć wieków temu, gdy został przemieniony. W prawdzie cały ten czas z nią żył i nie starał się nigdy powstrzymywać, gdy Faust był obok, ale Mitrze nie mógłby czegoś takiego zrobić. Bo to przecież dla Mitry się cały czas powstrzymywał, a od momentu gdy omal nie zabił prze przypadek Nihimy, miał w zamiarze jeszcze bardziej ograniczyć spożywanie krwi, choćby i miał uschnąć z głodu. Bo nekromanta niczym nie zawinił by być skazanym na krwiożerczą bestię, którą był w swoich oczach Aldaren i w sumie każdy wampir.
        Naprawdę nie chciał kusić losu i wolałby ulotnić się do salonu albo swojego pokoju na piętrze, ale kiedy zerknął na niebianina, wiedział, że to zapewne byłoby najgorszą decyzją w jego życiu. Mitra go potrzebował w tej chwili, to byłby cud gdyby wybaczył Aldarenowi zostawienie go teraz samego z wszelkimi rozterkami i lękami. Ze sposobami nekromanty na radzenie sobie ze stresem. Nie było pewności czy w takim wypadku, mimo prośby wampira, nekromanta nie sięgnąłby po swoją brzytwę, by upuścić nieco krwi, a wraz z nią nieco ciśnienia ze swojego ciała. Oj to nie byłby najlepszy pomysł zwłaszcza, że na samą myśl o takim scenariuszu Aldaren toczył z sobą wewnętrzną bitwę, by w tej chwili nie rzucić się na ukochanego i to w cale nie w ramach okazania mu swojej miłości. W tej jednej chwili, gdyby skrzypek stracił nad sobą kontrolę Mitra byłby zapewne jedynie pożywnym obiadem. Niczym więcej niż zwykłą ofiarą. Czyli doszłoby do tego, czego obecnie chciał błogosławionemu oszczędzić. Obecnie będzie chyba jednak łatwiej się pilnować, zwłaszcza, że nieco pochłeptał własnej krwi, co pozwoliło mu zachować trzeźwość umysłu.
        Zgodził się zostać i położyć przy ukochanym, mając nadzieję, że wybrał najlepszą opcję z możliwych. Nie był jednak w stanie leżeć w spokoju, za dużo myśli wtedy rozsadzało mu głowę, a najgorsze były te związane z wampirzą naturą, musiał się więc na czymś skupić, a nie ma nic bardziej skupiającego uwagę niż rozmowa o obecnych problemach. Oczywiście o swoim głodzie nie zamierzał wspomnieć choćby słowem.
        Spochmurniał słysząc odpowiedź ukochanego. Już otwierał usta, by wyrzucić z siebie, że mógł odwiedzić dom Lirantha zaraz po tym, gdy się z nim spotkał, bo z tego co rozumiał to wtedy przydarzył się Zahirze ten wypadek. Może udałoby mu się zapobiec tragedii, a jeśli nie to skoro wszystko byłoby na świeżo, szanse na ocalenie jej były by nieporównywalnie większe. Kto wie, może również i dziecko w jej łonie dałby radę uratować. A teraz... mogło być już na wszystko zwyczajnie za późno. Mitra miał jednak rację, nie było sensu poddawać się w momencie, gdy jeszcze się nawet nic nie zrobiło. Musieli wziąć się w garść.
        - Oboje musimy - westchnął i zerknął na swojego partnera zaraz mu posyłając delikatny, wspierający uśmiech, pod tytułem: "może i śmierdzimy, ale siedzimy w tej gnojówce razem". Sam chyba jednak nie do końca w to wierzył, bo zaraz jego pokrzepiający grymas przygasł. Nie oderwał jednak od Mitry spojrzenia, bo ten go po chwili wezwał.
        Słuchając go, wampir otworzył nieco szerzej oczy, czując ogarniający go wstyd. Kiedy opuszczali dom Lirantha obaj byli nie w sosie, nawet słowa nie zamienili w drodze do domu, Aldaren nie miał okazji powiedzieć jak Mitra się dobrze spisał, jak bardzo zaskoczył wampira, zwłaszcza, gdy Layla się do niego przykleiła. To był naprawdę cudowny, niezapomniany widok, a wampir nawet słowem nie wspomniał jak bardzo był szczęśliwy obserwując to wszystko. Teraz był na siebie zły, że był takim dupkiem. Niby Mitra zagaił temat, ale czy naprawdę opinia skrzypka miała jakikolwiek sens? Przecież w obecnej sytuacji nawet najszczersze słowa można było uznać za po prostu miłe słowo by nie dobijać leżącego, a nie o to chodzi, by mówić coś z grzeczności, by ktoś się lepiej poczuł.
        - Szczerze? Chciałbym móc oglądać taki widok już zawsze. Dwa najwspanialsze widoki jakie tylko Prasmok był w stanie wyśnić: dzieci i mój ukochany i to na jednym obrazku - powiedział ze szczerym, rozmarzonym uśmiechem. Widać było, że mimo wszystko nadal miło wspomina to co widział.
        - Z początku się bałem, zwłaszcza, gdy Layla do ciebie podeszła, chciałem ją zabrać jakoś powstrzymać, ale obawiałem się, że mógłbym tylko pogorszyć sprawę. Nie mniej miło mnie zaskoczyłeś, bo byłeś dla niej miły. Choć... to jak jej powiedziałeś, że może przyozdobić maskę jak jej się żywnie podoba było trochę... zabawne. I dla reszty jej rodzeństwa byłeś taki wyrozumiały... Udało ci się nawet ujarzmić Bliźniaki! Naprawdę byłem pod ogromnym wrażeniem. Wiem, że nie dałem ci tego w żaden sposób odczuć, ale nawet nie wiesz jak jestem z ciebie dumny. Przez moment nawet miałem wrażenie, że zwyczajnie zapomniałeś o wszystkim innym i byłeś po prostu w swoim żywiole, acz nie jestem pewien czy widzieć cię tak wykończonego i załamanego to odpowiednia cena... Chyba jednak mogłem się wtrącić po pierwszym bliźniaku i resztę już samemu przebadać. Wybacz... nie pomyślałem - dodał z wyrzutami sumienia.
        Chciał przytulić ukochanego albo chociaż pogładzić go po dłoni, ale się powstrzymał, wiedząc, że błogosławiony trzyma się na ostatniej nitce i to mogłoby być po prostu za wiele jak na jeden dzień.
        - Jeśli tu już nawet nie chodziło o krycie się przed kimkolwiek. Jestem pewien, że powinieneś zajmować się pacjentami, jesteś stworzony do bycia medykiem - podsumował poważnie, dopiero na koniec lekko się uśmiechając, by błogosławiony wiedział, że Aldaren ani nie przesadzał, ani nie żartował.
        Mitra nawet nie wiedział jak jego spojrzenie poruszyło serce wampira, to był niby uroczy widok, ale wampir nie mógł znieść z jaką nadzieją i błaganiem w oczach błogosławiony na niego patrzył. Westchnął cicho i znów utkwił swój własny wzrok w suficie.
        - Hm? - zapytał, gdy został ponownie wezwany, zerkając na nekromantę kątem oka. Słuchał rozpaczliwego potoku słów ukochanego, które rozdzierały nieumarłe serce wampira na miliardy kawałków. To...
        Dotarło do wampira co powiedział wcześniej partnerowi, a co spowodowało, że ten teraz mówił to wszystko z goryczą i błagalną prośbą. To chyba nie powinno przypominać proszenia o danie ostatniej szansy. A przecież wampir nawet nie pomyślał o skreśleniu nekromanty, o usunięciu go ze wszystkich planów przyszłościowych.
        Aldaren mocno wziął do siebie te słowa, tak, że się podniósł do pół siadu z lekko spuszczoną głową, splatając dłonie przed sobą. A przynajmniej tak to wyglądało, bo w rzeczywistości gładził kciukiem dwie lekko spuchnięte ranki na swojej dłoni, które jak na wampira bardzo wolno się goiły, ale wcale się temu nie dziwił.
        - Nigdy nie chciałem, byś poczuł się odrzucony... - mruknął cicho pod nosem, mając cały czas w głowie to, co powiedział ukochanemu, że sam się wszystkim zajmie i poczeka aż Mitra będzie gotowy, by nekromanta dał sobie po prostu czas z oswojeniem się ze wszystkim w swoim tempie...
        Faktycznie to źle brzmiało i to nie ważne w jaki sposób by to powiedział. Lekko zacisnął pięść. Przecież cały czas wierzył w blondyna. Gdyby tak nie było nie wziąłby go dzisiaj ani do Lilianny, ani do Lirantha! Zawsze wierzył w jego umiejętności i poczucie obowiązku, a to że się czasami z troski obawiał, czy to nie byłoby dla nekromanty za wiele, było zupełnie inną kwestią. Dlaczego... Skąd u niego w ogóle ta myśl, że Aldaren mógłby w niego nie wierzyć?
        - Będziesz najlepszym i najsławniejszym lekarzem po tej stronie Alaranii, jestem tego pewien - odpowiedział z lekką goryczą, ale nie przez to, że w to nie wierzył.
        Po prostu nadal bolało go to, co wywnioskował Mitra. A że nie chciał poddawać w wątpliwość jego słów, po prostu pogodził się z opinią, że do jeszcze nigdy ani nie był dumny z ukochanego, ani nie wierzył w niego. A może taka była po prostu prawda? Może tylko mu się wydawało, że doceniał starania Mitry, a tak naprawdę było inaczej i tylko sobie coś takiego wmawiał?
        - Wierzę, że dasz radę ze wszystkim, że będziesz wspaniałym lekarzem - dodał i zaraz spojrzał na gładzącą go delikatnie dłoń.
        Uśmiechnął się szeroko, z miłością by tylko ukryć swój wewnętrzny ból. Bo jak miało nie boleć to, że zawiódł osobę którą najbardziej w świecie kochał i to jeszcze w momencie, by ten był tak załamany i wykończony dzisiejszymi wydarzeniami. Aż skrzypek zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie Mitra go kochał, czemu to akurat wampira obdarzył swoją miłością i czy Aldaren rzeczywiście zasługiwał na kogoś tak wspaniałego. Przecież... cały czas nieumarły nic tylko krzywdził błogosławionego...
        Kiedy padło o długość znajomości wampira kupcem i jego rodziną, Aldaren nadal był wewnętrznie przybity, nie chciał jednak dać tego po sobie poznać, więc zaraz zaczął opowiadać z niezachwianym spokojem i swoim naturalnym optymizmem, do którego w tej chwili się skrycie niestety zmuszał.
        - Zahirę poznałem w domu grabarza, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Kiedyś często przesiadywałem na cmentarzu, gdy Faust został "zabity" przez łowców, a zamek był obrócony w perzynę. W chłodniejsze dni Randal przychodził do krypty moich bliskich, by zabrać pod swój dach i przenocować, choć wiedział, że chłód nie może mi zagrozić. Po kilku latach w pełni przejął opiekę nad Zahirą, gdy jej matkę najpewniej dopadły trupojady, gdy szła wieczorem przez cmentarz by wrócić do domu. Jej ojciec zostawił ich, gdy miała siedem lat dla jakiejś młodej dhampirki. Lirantha poznałem jak był młodzieniaszkiem, na którego twarzy zaczął pojawiać się pierwszy zarost. Zahira mi go przedstawiła, wtedy też się dowiedziałem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia i to w przypadku ich oboje. Liranth wychowywał się w kupieckiej rodzinie, pochodzącej z Turmalii, w Maurii więc bywał przejazdem i najwidoczniej to wystarczyło, by został tu na stałe i oboje mogli rozsmakować się we wspólnym szczęściu. Był przejezdny i młody, więc fascynowało go wszystko co związane z tym państwem od strasznych legend, po jeszcze straszniejsze fakty. Zwłaszcza, że większość tego co słyszał w swoich stronach o tym przeklętym miejscu okazało się być prawdą. Nie ma przecież co ukrywać, że Mauria nie cieszy się zbytnią sympatią wśród innych państw Alaranii - odpowiedział wpatrując się w zamyśleniu przed siebie.
        Przeniósł jednak spojrzenie na nekromantę, gdy ten pociągnął go za rękaw.
        - Zrobić co? - zapytał zdezorientowany, a przecież to Mitra powinien być zdezorientowany, jeśli skrzypek go uśpił swoim monologiem. - Emmm... - zawiesił się słuchając ukochanego i starając się pojąć o co chodziło blondynowi. W końcu zaskoczył.
        - Oh... No tak. Z Lilianną nie powinieneś mieć problemów. Wyglądała jakby cię naprawdę polubiła, jestem pewien, że nie odmówi ci pomocy - zgodził się z partnerem i nie miał mu nawet za złe tego, że nie chciał wziąć wampira na swojego asystenta przy tym zabiegu. Skrzypek sprawiałby jedynie problemy...
        - Zajmę się Liranthem i dopilnuję, by dzieci na ten czas poszły do Randala. Spacer dobrze im zrobi, a on będzie szczęśliwy widząc wnuki. Myślę jednak, że najlepiej mimo wszystko byłoby to zrobić u Lirantha w domu, nie będziemy musieli narażać Zahiry na stres podczas przenoszenia jej, a i wiadomo, że człowiek spokojniejszy i szybciej dochodzi do siebie, gdy jest w swoich własnych czterech ścianach - powiedział łagodnie.
        Mitra był rozgorączkowany, niby dobrze, że odzyskał entuzjazm i wiarę we własne możliwości, ale w obecne nie powinno to mieć najmniejszego znaczenia. Pokręcił głową na słowa blondyna.
        - Jedyne co musisz to odpocząć. Albo coś zjeść. Albo najlepiej najpierw zjeść, a po tym odpocząć. Co nagle to po diable jak to mówią, a ty i tak już dzisiaj dostałeś spory wycisk - odparł patrząc na blondyna hardo, ale nie surowo. Po prostu jeśli będzie musiał, powstrzyma Mitrę przed opuszczeniem domu, albo zajęciem się czymś co nie jest jedzeniem bądź odpoczynkiem. Miał przy tym taką minę, że nie było wątpliwości by żartował.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Sob Kwi 11, 2020 3:08 pm
autor: Mitra
        Mitra nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie potrzebował czyjejś bliskości. Tyle lat dobrze mu było w samotności, tyle czasu unikał ludzi i nawiązywania jakichkolwiek bliższych więzi. Było mu z tym dobrze. Teraz jednak - gdy w jego życiu pojawił się Aldaren - wszystko się zmieniło. Jakimś cudem skrzypek wiedział jak do niego dotrzeć, ale to niosło za sobą bardzo wiele zmian. Na przykład to, że nagle nekromanta musiał opanować swoje ciągoty do okaleczania się. I nie mogąc poradzić sobie z pomocą brzytwy, nagle odkrył, że sam jest zbyt słaby, by poradzić sobie ze swoimi problemami. Potrzebował drugiej osoby - potrzebował Aldarena. Nie zdawał sobie przy tym niestety sprawy, jak bardzo skrzypek wolałby być w tej chwili gdzie indziej… I jak bardzo igrał z ogniem.
        A później nekromanta tylko pogarszał sytuację. Swoim absolutnym brakiem pewności siebie w kontaktach międzyludzkich nieświadomie skrzywdził Aldarena. Źle zrozumiał jego słowa i jeszcze gorzej je odebrał. Może przez zmęczenie i przez to, że w tej chwili czuł się jak kupa łajna - fizycznie i psychicznie - ale to nie było usprawiedliwienie. Mógł przeczekać i wrócić do tematu, gdy będzie racjonalnie myślał… Ale chciał jednocześnie zapewnić, że wcale nie był takim wrakiem. I że chce walczyć, tylko potrzebuje tej pomocy. I po prostu… Chciał wiedzieć czy się dobrze spisał. Szczerze, bo wiedział, że wampir powiedziałby mu, gdyby zachował się niestosownie. Jednak okazało się, że wcale nie było tak źle, a wręcz przeciwnie - było dobrze. Bardzo dobrze. Mitra nawet lekko się wzruszył słysząc te wszystkie komplementy i miłe słowa. Przez swoją aktualną kondycję psychiczną łatwo było go rozchwiać i doprowadzić do płaczu, ale nie, łzy nie wypłynęły z jego oczu. Jedynie lekko zamazały jego pole widzenia. A zaraz po tym nadeszło bolesne uczucie. Dwa najpiękniejsze widoki - on i dzieci. Dzieci, o których nie było mowy w ich przypadku. Znowu poczuł się temu winny. Od samego początku perspektywa niemożliwości stworzenia z Aldarenem pełnej rodziny stanowiła dla niego trudny do pokonania problem, coś, z czym nie umiał sobie poradzić, choć trzymał to dla siebie. Wiedział, że jego ukochany uwielbiał zajmować się dziećmi - jeśli miałby wcześniej jakieś wątpliwości, zostały one skutecznie rozwiane w domu Lirantha. Ta rozwrzeszczana czereda go uwielbiała, a on uwielbiał je. Mógłby… Niech to, Mitra był w stanie wyobrazić sobie Aldarena jako opiekuna w przedszkolu. I była to wizja, do której twarz sama się uśmiechała.
        - To dobrze - mruknął. - Faktycznie gdy szło dobrze, zapominałem się… Tylko gdy przestawałem myśleć o nich i o ich stanie, przypominałem sobie jak blisko było…
        Mitra westchnął. To trudno wytłumaczyć, ale jemu kojarzyło się to z chwilą, gdy prawie wpadło się pod dorożkę. Strach przychodził dopiero po chwili, gdy już pozostałe emocje opadły. I tak było w jego przypadku. Miał cel, miał misję - w tamtej chwili to te dzieci były dla niego najważniejsze. Wszystko zmieniało się dopiero, gdy widział dłonie przed swoją twarzą albo gdy miał chwilę dla siebie między jednym pacjentem a drugim. Skoro jednak Aldaren mówił, że było dobre, no to może faktycznie było i nie musiał się tak martwić… Skrzypek mówił o wysokiej cenie, ale ona wcale nie była taka zła. Za chwilę się pozbiera… Może to będzie jakiś sposób na usystematyzowanie sobie pracy: do południa będzie przyjmował pacjentów, później pół dnia odchorowywał i wieczór będzie miał dla Ala albo na zrobienie obchodu… A z czasem może proporcje się zmienią. Skrzypek dawał mu tę nadzieję.
        Tylko oczywiście Mitra znowu musiał wszystko schrzanić swoim brakiem pewności siebie. Ren bardzo przejął się jego wątpliwościami, dostrzegł to. Był skołowany. Najpierw chciał go odsunąć od wszelkiego złego i samemu się za to zabrać, a teraz… Czy nekromanta źle go zrozumiał? Aż głupio było pytać…
        - Dziękuję - szepnął czule. - To dzięki tobie udaje mi się to wszystko.
        I tu temat się skończył. Mitra postanowił go zmienić, by oboje się nie zadręczali i aby mieli szansę pomyśleć o czym innym, ułożyć myśli. On tego potrzebował, nawet bardzo, a temat wspólnych znajomych zdawał się być całkiem dobry. Naprawdę był ciekaw znajomości Aldarena i tej pary - wampirzy arystokrata i rodzina kupiecka, raczej nie należąca nawet do klasy średniej? Słuchał więc, choć jednym uchem. I był troszkę zaskoczony, że najpierw znał Zahirę i dopiero później pojawił się Liranth. Z reguły było na odwrót, mężczyźni kumplowali się z mężczyznami, a kobiety były dodatkiem do tej znajomości. Co więcej, kupiec sprowadził się dla swojej miłości do Maurii, zamiast zabrać ją do siebie. To też było niecodzienne. Mitra dostrzegał w tym swego rodzaju romantyzm. I wiedząc jak długo Zahira była przyjaciółką Ala, tym bardziej chciał jej pomóc - przez wzgląd na niego. To chyba dzięki temu dostał to ostatnie pchnięcie na zachętę, przestał się użalać nad sobą i zaczął myśleć.

        Mitra nie zwrócił nawet uwagi na to, że skrzypek nie podążał za ciągiem jego myśli i z początku pewnie był przekonany, że błogosławiony bredzi. On był jednak pełen entuzjazmu i chęci do działania i co więcej, miał nadzieję, że zarazi tym swojego ukochanego. Że go pocieszy, pokazując, że odkrył w sobie siły i że będzie walczył ze wszystkich sił. Był w ferworze planowania.
        - Bardzo dobry pomysł - przyznał, gdy Aldaren wymyślił, aby dzieci na czas zabiegu udały się na spacer do dziadka. Sam pomysł jednak, by robić to w domu kupca wywołał w nim mieszane uczucia.
        - Tam nie będzie sterylnie… - mruknął. - Chociaż… Nie, masz rację. Przenoszenie jej będzie jeszcze większym ryzykiem. I tak ma już pewnie problemy z zakażeniem, stąd ta gorączka… Masz rację, zrobimy to tam - przytaknął. W myślach już odnotował, aby odpowiednio przygotować narzędzia i dopisać kilka pozycji do listy tego, co będzie mu potrzebne. Już wcześniej siedział, ale teraz prawie zszedł z łóżka, by zacząć przygotowania, ale wstrzymała go uwaga skrzypka. Mitra wyglądał na trochę zirytowanego tym, że Aldaren go stopuje i odciąga od pracy - łypnął na ukochanego nieprzychylnie i lekko wydął usta. Zaraz jednak dotarło do niego, że on miał rację. Błogosławiony w amoku, podekscytowany i nakręcany tym, że podjął jakąś decyzję i może uratować Zahirę, zapomniał, że sam nie był nieśmiertelny. I tak naprawdę w tej chwili niewiele mógł zrobić. Zaraz więc jego wzrok złagodniał. Głęboko nabrał tchu, przykładając do ust złożone jak do modlitwy dłonie. Przymknął powieki, po czym spojrzał na Aldarena przepraszającym wzrokiem.
        - Masz rację - zgodził się z nim. - Dobrze. Odpocznę. Ale zróbmy tak: ty zagrzejesz mi zupę, a ja w międzyczasie napiszę listę zakupów dla moich sług, dobrze? Potrzebuję pożyczyć kilka ksiąg z Wieży i dokupić kilka rzeczy do zabiegu, mogą się tym zająć manekiny, a my zostaniemy w domu. Pasuje? - upewnił się. Jemu wydawało się, że wymyślił doskonały kompromis. Nie będzie tak całkowicie bezczynnie siedział, a jednocześnie nie będzie się męczył, jego sumienie będzie czyste, a Aldaren będzie mógł spokojnie powiedzieć, że się nim dobrze zaopiekował.
        - Chciałbym to zrobić jutro - wyjaśnił. - Napiszesz do Lilianny? Czy ja powinienem?
        Mitra odetchnął, jakby po raz kolejny przywoływał się do porządku i żeby przestać myśleć o zabiegu. Przysunął się do Aldarena.
        - Dziękuję ci - powiedział z czułością, palcem ostrożnie muskając wierzch jego dłoni. - To dzięki tobie i temu, że potrafisz mnie wyciągnąć, gdy pogrążam się w złych myślach. Jesteś moim głosem rozsądku.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Nie Kwi 12, 2020 3:24 pm
autor: Aldaren
        - Może i jest w niej bardziej sterylnie, ale... ja sam chyba nie chciałbym być operowany w czyjejś piwnicy. Zwłaszcza, że tam dość często wykonuje się czynności raczej przeciwne ratowaniu komuś życia – odpowiedział Mitrze, a na jego zgodę co do kwestii przenoszenia chorej, kiwnął głową.
        Niby rozumiał co kierowało nekromantą z tym pomysłem przeniesienia Zahiry do swojej ostoi, ale czy rzeczywiście byłoby to najlepsze rozwiązanie? Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że kobieta już była słaba i w kiepskim stanie. Jeden mały błąd i mogłaby nie przeżyć transportu, którego z resztą nawet nie mieli.
        No a poza tym ludzie uodparniają się na bakterie znajdujące się w ich najbliższym otoczeniu. Oczywiście nie na wszystkie, ale akurat w tej kwestii nie było czym się przejmować, bo choć rodzina Lirantha nie należało do najbogatszych, to przecież nie mieszkali w chlewie, z masą przeciągów i podłogą usłaną fekaliami, gdzie szczury nie kryją się pod podłogą i gdzieś po kątach tylko śmiało sobie egzystują wraz z domownikami na ich widoku, przez nikogo nie niepokojone.
        Po które nie ważne gdzie by się za to zabrali i jak, i tak istniało by ogromne ryzyko niepowodzenia zważywszy na to jak Mitra się do tego gotował. Ledwo coś ustalili, a ten już chciał zakładać buty i zabrać się za robotę, jakby zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą był całkiem załamany i bez życia. Aldaren musiałby naprawdę nienawidzić Zahiry, by nie zastopować w tym momencie ukochanego. Może i źle robił, że gasił tak jego zapał do pracy, ale to było najrozsądniejsze wyjście w obecnej chwili. Nekromanta musiał porządnie wypocząć i pozbierać się psychicznie, bo to, że już nie miał autodestrukcyjnych i depresyjnych myśli, wcale nie oznaczało, że już wszystko jest w porządku. Dziś już nic więcej nie powinno go obchodzić jak własne wyciszenie się i zrelaksowanie. No może co najwyżej przygotowanie się do nadchodzącego zabiegu. Ale nic poza tym.
        - Pasuje – zgodził się i kiwnął głową na plan Mitry na dzisiejszy dzień i w tym przypadku nie zamierzał już nic zmieniać.
        Nawet nie proponował, że zamiast sług on pójdzie załatwić wszystko, czego Mitra potrzebował. W sumie przy okazji mógłby udać się do „banku” krwi i kupić coś, co ugasiłoby jego pragnienie albo chociaż je trochę zmniejszyło, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu. Postanowił nie sięgać po nią jak najdłużej tylko da radę, a skoro trzy dni już wytrzymał, to wytrzyma i kolejne trzy. Wystarczy tylko skupić się na czym innym i zapomnieć o swoim głodzie, przy czym najlepiej unikać sytuacji stresowych i takich które wzmagałyby tylko jego żądzę krwi. Nic trudnego.
        - Powiem ci szczerze, że też myślałem o jutrze. Raz by Zahira nie musiała się długo męczyć, dwa by zwiększyć szanse powodzenia. Mógłbym wyjść chwilę przed tobą i odprowadzić z Liranthem dzieciaki do Randala – zaplanował i się na moment zamyślił. Nie powinno być żadnych problemów, o ile Zabor znów nie postanowi przypomnieć Aldarenowi o swojej obecności w mieście, choć z tego co mówił mu ostatnio Xargan, to ogar póki co jest bardziej zainteresowany kręceniem się okolicach zamku. No i po Katakumbach. Skrzypek chyba wolałby nie wiedzieć co mrukliwy sługa jego mistrza kombinował.
        - Co do listu podejrzewam, że Lilianna pomoże bez znaczenia, kto do niej napisze, nie mniej wydaje mi się, że nie byłaby zbyt zadowolona gdybym to ja wysłałbym jej prośbę o pomoc. Gdybym ja coś takiego dostał od osoby, która na mnie nawarczała, długo bym się zastanawiał, czy nie potraktować listu jako zwyczajną rozpałkę do kominka – odparł blondynowi łagodnie, ale szczerze. – No chyba, że to miałoby jakiś związek z tobą, albo było od ciebie. Ty możesz sobie na mnie warczeć do woli – dodał zaraz z szerokim uśmiechem, eksponującym jego kły. Widać było, że się nieco rozchmurzył i już nie był taki spięty.
        Uśmiech jednak przygasł, zastąpiony czujnym zaintrygowaniem, gdy błogosławiony się do niego przysunął nieco. Aldaren nie rozumiał co nekromanta zamierzał i był zaskoczony jego bliskością, próbami okazania choć odrobiny czułości, mimo że jeszcze chwilę temu w takim stanie, że mogłoby to doprowadzić Mitrę do obłędu i furii jednocześnie. Skrzypek oczywiście przyjął tę subtelną pieszczotę z łagodnym uśmiechem posyłanym partnerowi, sam jednak się wstrzymał, co by nie doprowadzić błogosławionego z powrotem do załamania nerwowego.
        - Nie masz za co dziękować, beznadziejny byłby ze mnie narzeczony, gdybym zostawił cię w potrzebie. Zwłaszcza w chwili załamania – mruknął w odpowiedzi, nadal się delikatnie uśmiechając.
        Odetchnął głęboko zaraz i wstał, przeciągając się jak rozleniwiony kot, który właśnie zakończył drzemkę.
        - Przynieść ci z dołu kałamarz z piórem i kartkę do napisania listy zakupów i list dla Lilianny? – zapytał zmierzając w stronę drzwi, przy których zaraz się zatrzymał, czekając cierpliwie na odpowiedź nekromanty. Po jej otrzymaniu posłał mu jeszcze jeden pełen miłości uśmiech i wyszedł z pokoju.

        Oczywiście w pierwszej kolejności poszedł zanieść Mitrze potrzebne do pisania listu przybory, a gdy zszedł ponownie na dół wbrew pozorom nie udał się do kuchni by zupę zagrzać, o czym pomyślał dopiero po czasie, że mógł ją w pierwszej kolejności postawić na ogniu, a zamiast tego znalazł się w przedpokoju, gdzie zostawił swoje buty i poprawił porzucone niedbale przez Mitrę rzeczy. Jego płaszcz odwiesił, rękawiczki i maskę schował w pierwszej szufladzie komody, na którą została położona torba błogosławionego. Wpuścił do domu wypuszczonego wcześniej na dwór Żabona, którego plany niezbyt się chyba udały, bo brudny, podrapany i obrażony zaraz poszedł się gdzieś zaszyć, zapewne do swojej ulubionej kryjówki w domu. Gdziekolwiek ona była.
        Dopiero po tym wampir poszedł faktycznie do kuchni postawić zupę by się zaczęła podgrzewać, a że po tym miał chwilę, bo przecież musiał pilnować cały czas gara, co by się zupa z rozumu nie wygotowała i nie przypaliła, legł się na kanapie. Leżał na plecach, opierając głowę na jednym podłokietniku, a nogi na drugim. Lewą rękę miał położoną na twarzy, tak jak dość często lubił, a prawa spoczywała mu na brzuchu unoszącym się leniwie przy każdym oddechu, dłoń nieznacznie jakby osłaniała zagojoną ranę po niedawnym ataku Zabora. Wpatrywał się lekko odsłoniętym okiem w sufit. W prawdzie miał świadomość, że tamten moment, gdy Mitra się zajął wampirem, po tym jak ten oberwał posrebrzanym sztyletem w bok, był czym zupełnie innym, niż to co dopiero Mitrę czekało i nie powinno to być w ogóle z sobą porównywane. Nie mniej jednak i tak był pewien, że nekromanta da sobie radę. I to nieporównywalnie lepiej gdyby wampir miał się tym zająć. W sumie… nie ma nic złego w byciu inwestorem. Przynajmniej nie będzie bezużyteczny. Chociaż raz.

[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz

: Wto Kwi 14, 2020 8:49 pm
autor: Mitra
        - Ach… Heh, masz rację - zreflektował się Mitra. Fakt, nie pomyślał o tym aspekcie zabiegu. Operacja w piwnicy nekromanty, w jego domu… Nieważne, że było u niego czysto i wszystko miał pod ręką, pewnie niejeden by zemdlał ze strachu na samą myśl i za nic w świecie nie dałby się położyć na stole, na którym przez większość czasu ożywiane były zwłoki, a on oddawał się swoim mrocznym praktykom magicznym… Zupełnie nie wziął tego pod uwagę. Dobrze, że Aldaren sprowadził jego myśli na właściwy tor.
        - Zrobimy to u nich - zadecydował już ostatecznie, spokojnym tonem, choć jego oczy nadal błyszczały od nadmiaru emocji, jakie wezbrały w nim w związku ze zbliżającym się zabiegiem.
        - Tak, możemy tak zrobić - zgodził się po raz kolejny Mitra, gdy tym razem jego ukochany wymyślił, że wyjdzie wcześniej, aby odprowadzić dzieci do dziadka. Był pewny, że sam bez problemu trafi, a przynajmniej dzieci nie będą spięte, gdy on nagle zostanie sam na sam z ich mamą. Wiedziały, że był lekarzem, mogły dodać dwa do dwóch. Niech lepiej dowiedzą się, jak będzie po wszystkim.
        Wszystko szło dobrze, plan się klarował. Mitra czuł siłę płynącą z tego, że miał cel i to pozwoliło mu się pozbierać też na tyle, by okazać Aldarenowi trochę czułości, choćby w postaci subtelnego dotyku. A gdy usłyszał z jego ust słowo “narzeczony”... był wręcz szczęśliwy. Naprawdę to słowo dla niego bardzo wiele znaczyło, aż wręcz uśmiechnął się delikatnie, zerkając na wampira z czułością. Patrzył na niego, gdy wstawał i się przeciągał. Podobał mu się ten widok - jak zawsze - lecz teraz nie potrafił się tym cieszyć tak jak zwykle. Tym bardziej, że skrzypek szybko sprowadził jego myśli na ziemię, pytając o przybory do pisania. W sumie błogosławiony wolałby pisać przy biurku i propozycja Aldarena nie była mu na rękę, ale… nie umiał mu odmówić. I tak zdawało mu się, że za często to robił.
        - Dobrze - przytaknął więc. - Jakbyś mógł, przynieś mi całą ryzę, na wypadek gdybym zrobił kleksa. I koło biurka w salonie jest jeszcze przenośny pulpit, dałbyś radę przynieść mi go też? - upewnił się. Rzeczony pulpit był czymś na kształt tacki z nierównymi nóżkami, dzięki czemu gdy stał na blacie, leżąca na nim książka czy kartka była pod lekkim kątem. Da radę jakoś na tym pisać w łóżku, a tak naprawdę skrzypek nie powinien mieć problemu, by zabrać się ze wszystkim. Ten pulpit można było bez większego problemu przytrzymać łokciem przy boku. No ale jeśli nie da rady, cóż, Mitra jakoś poradzi sobie bez tego, na przykład pisząc na szafce nocnej. Cholernie niewygodne, ale jakoś to zrobi.
        Gdy skrzypek chwilę później wrócił do pokoju, Mitra podziękował mu za przybory i tak jak on spróbował się słabo uśmiechnąć, choć nie wypadło to przekonująco. Rozluźnił się dopiero, gdy był sam. Miał dość tego dnia. Spiął się jednak w sobie i zabrał się za pisanie. Podłożył sobie pod plecy poduszkę i na skrzyżowanych nogach położył pulpit. Z ryzy wyjął kilka małych kartek, na których zaczął kreślić te krótkie wiadomości, które nie wymagały ładnej oprawy. Pierwsza była lista do biblioteki Wieży: prośba o księgi z anatomii, medycyny. Otwarcie napisał, że interesują go szczególnie pozycje związane z ciążą, porodem, połogiem i noworodkami. Sam nic na ten temat nie posiadał, nie liczył też, że dostanie jakieś świetne pozycje akurat ze szkoły nekromancji, ale może akurat znajdą dla niego coś pomocnego. Gdy to miał gotowe, stworzył kolejną listę: tym razem proste zakupy. Potrzebował płótna, odpowiednich środków do czyszczenia i dezynfekcji sprzętu, kilku dodatkowych ziół. Tę wyliczankę uszeregował według tego gdzie nabyć poszczególne przedmioty, bo zamierzał oddać ją jednemu manekinowi, by nie musieć panować nad wszystkimi na raz. I tak zaczął się zastanawiać czy starczy mu sług, by każdego pchnąć w inne miejsce miasta… Ale jak to rozwiązać, zastanowi się za chwilę. Musiał napisać jeszcze jedną listę z zapotrzebowaniem, która wymagała szczególnej uwagi, dlatego spisywał ją osobno. Potrzebował zresztą chwili, by odpowiednio wyrazić swoje myśli. Już list do Adama, który powstał jako kolejny, przysporzył mu mniejszych trudności. Aresterra pomyślał, że kto jak kto, ale mieszkający w parszywej dzielnicy medyk będzie miał jakieś dobre środki wczesnoporonne, które mógłby mu sprzedać wraz z instrukcją obsługi - Mitra zapewnił, że za nie zapłaci. No i na koniec list do Lilianny. Przed rozpoczęciem go błogosławiony chwilę myślał.

        ”Droga Lilianno,
        Zwracam się do Ciebie z prośbą, dotyczącą naszej współpracy w szpitalu, który co prawda jeszcze nie został otwarty, lecz ludzie już potrzebują naszej pomocy. Trafiłem dzisiaj na przypadek ciężarnej kobiety, na której muszę przeprowadzić zabieg: jej dziecko zmarło w łonie, muszę je wydobyć, by uratować matkę. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi przy zabiegu i rad byłbym, gdybyś to Ty mi asystowała. Jeśli zgodzisz się mi pomóc, przybądź proszę do mego domu na cztery modlitwy przed południem, objaśnię Ci wszystkie szczegóły. Z góry dziękuję za odpowiedź, nieważne jaka ona będzie.

        Mitra”


        Błogosławiony kilka razy przeczytał treść listu, cały czas zastanawiając się czy może być. Wystarczająco treściwy, dość uprzejmy? W końcu uznał, że nie jest w stanie go poprawić. Już go od tego głowa bolała. Westchnął zrezygnowany, odłożył pióro i rozłożył przed sobą wszystkie kartki, które zapisał. Zastanawiał się czy niczego nie pominął. Dwie wiadomości i trzy listy z zakupami - chyba wszystko. Niestety nie miał w tej chwili wystarczająco wielu ożywieńców, by każdemu dać jedno zadanie, musiał więc coś połączyć. Uznał, że woli wysłać do swoich znajomych po jednym słudze z jednym zadaniem, więc resztą musiał zająć się jeden manekin - utkanie zaklęcia dla niego będzie trudne, bo będzie musiał “zapamiętać” całą sekwencję zdarzeń, ale to było wykonalne. Mitra wezwał więc swoje kukły i wręczył im kartki, po czym odprawił gestem, choć tak naprawdę takie machanie ręką było zbędne - one i tak nie miały oczu.
        Po tym jak stukot drewnianych nóg ucichł, Mitra westchnął głośno i padł na posłanie jak długi. Obok niego leżał pulpit z niezapisanymi kartkami, ale nekromanta nawet nie próbował go przekładać. Te ostatnie rozkazy zupełnie go wykończyły i musiał chwilę odpocząć. Chciał tylko chwilę poleżeć, zebrać siły. Mrugał jednak coraz wolniej aż w końcu zamknął oczy i ich nie otworzył. Zasnął, między palcami nadal trzymając pióro.