Mauria[Oddalony pustostan]Furia

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Naturalnie piekielny w pogoń się rzucił, aczkolwiek nie ze zdziwieniem, jakie nagłe zachowanie wywołało, a z irytacją. Nie miała szans odbiec daleko, poza tym Frey nie sądził, by jakakolwiek kobieta chciała od niego uciekać. Tak, czy siak ruszył w pościg, ale mimo, że króliczka tak przyjemnie się goniło coś przerwało mu tę chwilę pełnej adrenaliny sielanki. Konkretnie czarny smoczek, niewielki, może wielkości willi mieszkalnej. Wyraźnie chcąc się pobawić trącił delikatnie łapką jego uciekinierkę, a ta odleciała na paręnaście sążni w bok. "Auć... To się nazywa poświęcenie aktorskie." - pomyślał Frey. W pewnym sensie miał nadzieję, że dojdzie do niej ta myśl, bo mimo, że może ją zirytować jego ironiczne poczucie humoru to byłoby to wtedy oznaką, że nie zginęła na miejscu. Czyli jeszcze da się poskładać. Cedric zdecydowanie nie był zadowolony z takiego przebiegu zdarzeń, gdyż smoczyca zrobiła dokładnie to, co miał na myśli, gdy nakazał jej nie robić nic głupiego. Cóż, czas na improwizację w takim razie i cały misterny plan w pi..ekielne czeluście.

- Niezły sierpowy - mruknął do czarnego Frey zanim ten jeszcze zdążył się odezwać. W ten sposób dodał swojej postaci w oczach oponenta nieco odwagi, czy coś tam. Wszystko było grą w jego rzeczywistości. Nie wyglądał, a właściwie to nawet rzeczywiście nie obawiał się za bardzo. Wyszedł z założenia, że tak daleko od centrum zdarzeń nie może pałętać się nikt ważny. Przynajmniej nikt ważniejszy od poszukiwanej przez parkę pokusy, a jeśli ta była wyżej od smoka w hierarchii to musiał ją respektować, albo nawet wykonywać jej rozkazy.
Łowca przemówił w języku piekielnych, nie przedstawił się, chociaż wiedział, że przerośnięte kocisko zna ten język, w końcu pracowało z kusą.
- Bystry jesteś, skoro oboje wiemy, że jest wam potrzebna to sfruwaj. Przychodzę do Piekielnej, obcy. Tylko z nią będę rozmawiał. Prowadź, lub z drogi. - Mimo wszelkich podłości rasy piekielne, przynajmniej tam, skąd pochodził były względnie honorowe. Znaczy się wobec siebie nawzajem, panował tam swego rodzaju zwyczaj, że w pojedynku atak nie może zostać wyprowadzony z zaskoczenia, a w takich sytuacjach tylko i wyłącznie kontakt w cztery oczy może rozstrzygać sprawy najwyższej na daną chwilę wagi. Zresztą Frey miał coś, czego wartość była nieoceniona dla całej ich organizacji, a zwłaszcza dzisiejszej imprezy. Nie obawiał się bezpośredniego ataku, kroczył pewnie w kierunku odrzuconej w bok towarzyszki. Tudzież jego obecnej karty przetargowej. Przyklęknął przy niej, ale dosłownie na ułamek sekundy, jakby zapomniał. Następnie jednak poprawnie nią szarpnął i podniósł z ziemi. Kocie ruchy smoka wydawały mu się zabawne, przez moment nawet odniósł wrażenie, że istota gapi się jakoś dziwnie, zbyt personalnie. Zignorował dziwne odczucie.

Po krótkiej konwersacji wyperswadował smokowi swoje intencje i zamiary, ten postanowił jednak odprowadzić ich kilkaset sążni w stronę kaplicy na wzgórzu. Cedric miał cichą nadzieję, że doznane obrażenia nie unieszkodliwiły całkowicie Dinitris, bo aktualnie nie miał żadnego pomysłu na wydostanie się, gdy już zdobędą wisiorek. W miarę stawiania kolejnych kroków kaplica rysowała się spośród mgły nieco wyraźniej. Nie wyróżniała się niczym, tak samo nagrobki, czy wszelkie pomniki cmentarne. Wszystko z brudnego, pokrytego wilgotnym mchem zwykłego szarego kamienia. Jedynie kaplica miejscami miała marmurowe elementy, natomiast i one zachowały się na chwilę obecną w stanie nie najlepszym. Właściwie to całe cmentarzysko było już jedynie ruiną, pozostałością po swoich czasach świetności i jednym wielkim polem nieumarłych. Magia śmierci była wyczuwana, zupełnie, jakby to z jej czystej esencji tkana była tutejsza gęsta mgła. Aura zdecydowanie nie była sprzyjająca dla każdego, kto się nekromancją nie trudnił.

Mimo zbliżającej się bezpośredniej konfrontacji spokój Freya nadal nie został zakłócony. Szturchnął jedynie Dinitris prowadząc ją przed sobą, jakby chciał sprawdzić jej reakcje na bodźce. Na prawdę wygodniej by mu było ze świadomością, że nie będzie musiał jej zarzucać na plecy uciekając. Z wewnątrz kaplicy grały bębny. Głuche echo wydobywało się przez otwory pozostałe po kiedyś istniejących okiennicach. Cały budynek zdawał się trząść, jakby zaraz same dźwięki z niego wychodzące miały zwiastować jego kres. Wrota były otwarte, ale co zastaną w środku? Warto zaznaczyć, iż kapliczka jedynie dawała po sobie pozory niewielkiej, w rzeczywistości była ogromną mroczną budowlą, a panująca wokół wzgórz przy bagnach aura pogodowa nie pozwalała dostrzec dokładnie całego jej ogromu. Niebo było ponure i usłane szarymi, pesymistycznymi chmurami, gdy stanęli przed bramą główną. Chyba tylko Frey mógł widzieć w płomieniach wielkich pochodni znajdujących się wewnątrz przyjemne zaproszenie. Ciekawił się, czy ona go wyczekiwała.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Gdyby to była zwykła elfka, to możnaby z całą pewnością podejrzewać u niej co najmniej kilka złamań po takim uderzeniu i niewiele potrzeba by dołożyć, aby, przy odrobinie pecha, doszło do obrażeń wewnętrznych, które doprowadziłyby do śmierci tej, cechującej się niezwykłą delikatnością rasy, młodej dziewczyny. Na całe szczęście Dinitris była tylko lekko poturbowana. Naprawdę. Bo chociaż pod smoczą łuską była twardą gruboskórną bestią, to w formie elfiej czarodziejki znikało w niepamięć wiele cech wytrzymałościowych. Frey słusznie więc mógł się obawiać o jej stan psychofizyczny, ale jego troska wynikająca z ewentualnej komplikacji planu, była słodka i trudna do pominięcia. Jak również jego, czułe inaczej, podnoszenie leżącej niewiasty, które jednakże przyniosło pożądany efekt, a właściwie dwa efekty: po pierwsze, smokołak uwierzył w historyjkę piekielnego, a po drugie, elfka na chwiejących się nogach stała i mogła samodzielnie kontynuować marsz, oszczędzając Freyowi noszenia jej na rękach przez kilkaset metrów. W najlepszym wypadku, bo, z uwagi na okoliczności, łowca wcale nie musiałby okazać jej aż takiej delikatności, i mógłby dla niepoznaki ciągnąć ją po ziemi. Także Dinitris wybrała najlepszą opcję, czyli zachowała jako-taką przytomność i sprawność fizyczną.
        Zostali odprowadzeni przez czarnego smoka aż do samej kaplicy, a kiedy byli już na miejscu smok przeobraził się w swoją hybrydową wersję, która była postacią wielkiego, stojącego na pół-ludzkich nogach, odzianego w odbarte długie szaty, jaszczurzego kapłana. Wewnątrz panowała gęsta atmosfera. Zalewająca środkową część, łuna falującego światła z pochodni zawieszonych na kolumnach od wewnętrznej strony, oświetlała prostą, kamienną bryłę ociosaną z bazaltowego bloku. Bezpośrednio przy płaskim kamieniu, leżało średniej wielkości naczynie z nieznaną ciemną cieczą w środku, ale jak się potem okazało, nie aż tak do końca nieznaną, bo w miarę posuwania się trójki do okazjonalnego ołtarza za nim u jego podestu leżało nieruchome ciało innej pół-ludzkiej hybrydy smoka. Obok ciała, groteskowo ułożona pod pachą denata, leżała sobie głowa, oddzielna od ciała, teraz pustką oczu bez duszy wpatrująca się w sufit. Makabryczny widok przyćmiło im wyłonienie się zza kolumn śmiejącej się uroczo młodej kobiety w czerwonej sukni, ciasno przylegającej do bioder. Na wierzch narzuconą miała ceremonialną szatę z licznym znakami w języku piekielnym, których znaczenie nie było obce Freyowi. Łowca powinien zauważyć też najważniejszy szczegół w ubiorze, paskudnie cieszącej się na ich widok, pokusy. Mianowicie, na czarnym łańcuszku wiszący na jej dekolcie rzeczony wisiorek. Był to półprzeźroczysty kryształ, pulsujący wewnętrznym światłem w rytm powolnego bicia serca. Dziewczyna, dosłownie podskakiwała z radości, zdarzyło się jej nawet zaklaskać w dłonie kiedy do nich z dziecinną euforią dolatywała. Tak, dolatywała, bo z pleców wyrosła jej para nietoperzych skrzydłeł - normalnych u Pokus.
        - Jak wspaniale! Jak miło, że już jesteście - zaśmiała się biorąc za rękę Dinitris i bez zapowiedzi i oporu ze strony elfki, poprowadziła ją do ołtarza, gdzie o dziwo puściła smoczycę, a ta bez słyszalnego rozkazu usiadła, a potem położyła się na kamieniu. Frey, który na pewno do tej pory nie oponował był potem odciągnięty na bok przez tą samą Pokusę. Gdy patrzyła mu w oczy, widział w jej fanatyczną ekstazę i trudne do sprecyzowania intencje.
        - Zostaniesz sowicie nagrodzony, mój dzielny Łowco. Lada moment spełnią się wszystkie twoje pragnienia - uśmiechnęła się uroczo, ale tak złowrogo, że aż sztucznie. Widać było, że bardzo długo wyczekiwała na ten moment.
        - Nie wyobrażasz sobie jak blisko jestem by posiąść moc zdolną przejąć władzę w samym Piekle! A ty... - Położyła rękę na jego policzku, częściowo zakrytym przez chustę i niemal czule go po nim pogładziła. Trudno było odtrącić takie pieszczoty i to w dodatku kogoś tak charyzmatycznego i przyciągającego jak Pokusy.
        - Kiedy posiądę jej ciało i moce, uczynię cię nowym władcą i razem będziemy rządzić Piekłem... - kontynuowała przesłodzonym, lekko ściszonym głosem. Zabrała rękę i wyjęła zza pasa czarny, zakrzywiony sztylet i wręczyła go w dłoń łowcy.
        - Tobie pozwolę dostąpić zaszczytu uwolnienia jej duszy od ciała. Poderżnij jej gardło. Niech jej krew wolno spływa do czary - mrugnęła do niego zadziornie i doszła do ołtarza, gdzie leżała Dinitris już rozebrana do naga przez smokowatego kapłana.
        Kiedy Pokusa zagadywała Freya, smoczyca nie mogąc się wyrwać z niewoli artefaktu, została przygotowana do obrzędu. Jej ubrania zostały odrzucone, a na jej ciele wymalowano palcem kilka okręgów, tzw. tarcz Alldanusa, służących do przechwytywania dusz jeszcze żyjących i wkładania ich do nowych ciał - w rytuałach zazwyczaj tak tworzono nieumarłych. Krew z czary wlano do ust elfki, co wywołało u niej odruch kaszlu, bo starała się go nie przełykać, ale smokołak nie pozwolił jej wypluć ani kropli trzymając ją za szczękę i mamrocząc coś pod nosem. Pewnie była to część rytuału.
        Dinitris była potwornie wściekła ze swojej bezradności. Chociaż usunięto jej kajdany Freya, nie mogła się nawet poruszyć zniewolona przez miażdżącą moc zaklętej duszy w kamieniu. Nawet jeśli spodziewała się tej batalii, to miała małą nadzieję, że jej gniew stawi czoła mocy artefaktu i da jej chociaż trochę szans na obronę. Niestety nie doceniła Pokusy i co gorsza zostawiła Freya bez wsparcia. Co do niego też miała wątpliwości. Jego lojalność była wielką niewiadomą. Zanim chwycono ją za brodę patrzyła na niego jak debatuje z Sadricą, a jej serce przykrył cień strachu. Wiła się w swoim własnym ciele jak pochwycony w sieć węgorz, bezskutecznie szukający większego otworu w oczkach, żeby wypełznąć na zewnątrz i odzyskać wolność. Nie mogła nawet krzyknąć, gdy piekła ją skóra magicznych pieczęci krwią zamykanych okrągłymi symbolami na jej ciele. Mogła tylko patrzeć jak znienawidzona Pokusa podchodzi do niej i lubieżnie oblizuje wargi jak przed konsumpcją, ale w jej wykonaniu nabrało to jeszcze innego znaczenia.
        - N-nigdy... N-nie... P-pozwolę - wydukała ostatkiem sił napierając na eteryczną barierę, w której została zniewolona. Pokusa ukryła zaskoczenie fenomenalnym osiągnięciem smoczycy, ale niezbyt się tym przejęła, za to pochyliła się nad świecąca od potu twarzą elfki i pogłaskała ją czule po czole.
        - Ćśś... Obiecuję ci, że to będzie bardzo niemiłe - uśmiechnęła się i nagle pocałowała Dinitris w usta. Pocałunek był tak namiętny, że aż wstrząsnął ciałem elfki mocnymi konwulsjami. Czoło Dinitris pokryły fale zmarszczek i spływające krople potu. Po zakończeniu miłosnego pocałunku pozostał krwawy ślad w jamie ustnej elfki. Krwi było coraz więcej. Dinitris miała zbyt duże problemy, żeby sobie poradzić z jakimś tam skaleczeniem, ale to co wypluła piekielna, zdradziło źródło problemów elfki. Na podłogę upadł spory kawałek mięsa, który był większa połową ludzkiego języka, który następnie zgniotła obcasem buta. Pokusa wytarła krew z ust wierzchem dłoni i popatrzyła na łowcę .
        - Spokojnie. Nie będzie jej już dłużej potrzebny - uśmiechnęła się szyderczo i skinęła na swojego kapłańskiego asystenta, aby rozpoczął inkantacje.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Krótki, powolny spacer w kierunku ołtarza zdawał się być dłuższy, niż powinien. Jakby przestrzeń, w jakiej się znaleźli była jedynie iluzoryczną imitacją obszernej sali. Ciężko było im z całą pewnością stwierdzić na chwilę obecną jak duża faktycznie była ta niepozorna kapliczka smoczych, nekromanckich obrzędów. Ku zdziwieniu piekielnego straży nie było wewnątrz zbyt wiele, lub była dobrze ukryta. Na piętrze kurhanu przechadzały się uzbrojone humanoidalne istoty, dwie pary patrolowały boczne nawy po obu ich stronach, gdy zmierzali w stronę ołtarza. Łącznie było ich z dwunastu w pełnym uzbrojeniu. Na ich przeciw stanął smoczy kapłan, jego dwójka asystentów, zdaje się podległych mu również rasowo - być może smokołaki nie z urodzenia i pokusa, która ewidentnie planowała zostać gwiazdą dzisiejszego wieczoru, zresztą czego innego można było się spodziewać po tak atencyjnie od urodzenia usposobionej istocie. Do tej pory przestrzeń nie rysowała się w planach Flegetona jako bardzo niebezpieczna, zwłaszcza, że większość kluczowych elementów jego planu - układanki będzie się znajdować w zasięgu jego potężnego ostrza, tuż przy ołtarzu. Zatrzymał się na moment. Dinitris prowadził u swojej prawicy, zupełnie, jak do ślubu. W myślach krótko zanucił fragment marszu weselnego. Najbardziej niepokoiła go obecność tak dużej ilości gości. Nawet nie zdążył przedstawić jej swoim rodzicom, a teraz prowadził ją do płaskiego ołtarza, gdzie wszystko było już przygotowane. Ław było sześć rzędów po obu ich stronach, w sześciu kolumnach. W każdej kolumnie siedziało sześć osób, istot-cieni, ciężko było mu stwierdzić. Był przekonany, że nie były to byty niemagiczne. Zdawały się być jedynie utkanymi z czarnej mgły imitacjami. Niestety cokolwiek nie domniemałby na chwilę obecną było tylko i wyłącznie przypuszczeniem, a łącznie siedemdziesiąt dwie, co łatwo można było policzyć niezidentyfikowane istoty stanowiły największą niewiadomą jego dotychczasowego planu. Przełknął ślinę po raz ostatni na dłuższy czas, jak pożerany przez stres pan młody przed trudną chwilą ceremonii, nieco mroczniejszej i umówmy się bardziej makabrycznej, gdy przed ołtarzem zamiast kwiatów leżą zwłoki jakiejś istoty, jej ścięta głowa i misa wypełniona niemal czarną, brudną i pełną grzechu, oraz cierpienia rytualną krwią.

Właściwie dopiero w tym momencie piekielny zobaczył cel swojego polowania po raz pierwszy w jej w miarę rzeczywistej postaci, sukienki nie oceniał, bo znał się na tym, jak szewc na magii otchłani, natomiast jej ujmijmy to w cudzysłów "piekielna uroda" również za cholerę do niego nie przemawiała. Była, co prawda charakterystyczna dla jej rasy, wyjątkowo kobieca, ale w oczach Freya, nie da się ukryć zwyczajnie nieco sukowata. Zwłaszcza, gdy łączył jej buźkę z intencjami oraz dalszą częścią ceremonii, którą w wyobraźni przewijał teraz dość intensywnie, chcąc przygotować się na liczne możliwości rozwiązania całej akcji. Starał się myśleć na tyle dyskretnie, by nikt tego rzecz jasna nie odczytał, a jeśli poczuł jakiekolwiek próby wtargnięcia do jego głowy natychmiast przestawał. Dawało to istotom próbującym wrażenie, że nie mogą tego zrobić, bądź po prostu nie odbywa się tam żaden przepływ informacji, w chwili, w której próbują, jeśli robił to wystarczająco umiejętnie i rozważnie, co starał się pilnować. Pozwolił kapłanowi wziąć po rękę Dinitris, podczas, gdy sam począł pozostałą drogę do ołtarza przemierzać u boku piekielnej. No, czas pobajerować, to co lubimy najbardziej, nie Frey?

- Wyobrażasz sobie, że ten czarnuch niemal połamał naszą piękną ofiarę? A co gorsza to MNIE nie chciał do Ciebie przepuścić. - Wypowiedział to z początku całkiem poważnymi słowami, ale mimo to przesiąkniętymi ironią, a zwłaszcza ostatnia część wypowiedzi. Mimo wszystko jeśli chodzi o gierki słowne z pokusą Frey nie zamierzał nawet dawać z siebie wszystkiego. Po prostu nie potrafił. Był całkowicie świadomy jej świadomości na temat zagrywek piekielnych. To jakby dwóch najlepszych szulerów spotkało się przy jednym stole pokerowym. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z każdego swojego zagrania, ale choćby dla zasady, tak zwanej kultury partii między nimi warto było zachowywać pozory, ot dla publiczności, by mogła podziwiać dobór każdego słowa, ironiczne akcenty, czy pełne ukrytych znaczeń wypowiedzi. Cedric natomiast miał o tyle przewagę, że jego faktyczne zamiary były inne, niż wynikały ze wszystkiego, co do tej pory się wydarzyło. Oczywiście piekielna też nie była głupia, mogła coś podejrzewać, ale już jego w tym głowa, by te niepewności w jej rozkosznym piekielnym splocie myśli rozwiać.
- Cóż za niesubordynacja, mój drogi. Zapewniam, że nie pozostawię tego bez reakcji. Jak wam minęła podróż? - Oczywiście dialog odbywał się w piekielnym dialekcie. Dawno nie słyszał go w tak czystej, charakterystycznej odmianie dla ras go używających. Poniekąd cieszyłoby to jego zmysły, gdyby nie świadomość, jak bardzo przesiąknięte nieczystymi intencjami było każde piękne słowo padające z ust tej kłamliwej suk..kuby.
Mimo całej gry, jej uciecha i wielkie plany podbicia piekła zdawały się być rzeczywiste. To znaczy intencje tych słów faktycznie były takie, jak ich znaczenie, co rzadko można zaobserwować wśród pokus, a jednak. Wciąż nieco rozdmuchane i wyolbrzymiane, pomijając fakt, że założeniem Freya było nie dopuszczenie do takiego właśnie obrotu spraw. Jednak pokiwał jej z uprzejmością, w ciszy odpowiedniej komuś o jego randze aprobując ambitny plan swojej hm... krótkotrwałej, na potrzeby scenki sojuszniczki. Ta w stronę ołtarza kroczyła mniej grzecznie, bardziej swobodnie. To po jego prawej, to lewej stronie, obracając się wesoło i muskając dłonią jego twarz i podbródek, a idąc przed nim poruszając kusząco biodrami. Chyba najtrudniejszym elementem dzisiejszego spektaklu była dla mężczyzny właśnie ta kluczowa sekwencja. Normalnie nie zwracałby kompletnie żadnej uwagi na te durne gierki i zagryweczki pokusich nastolatek. Natomiast poprawnym było tu zagranie tego i bardzo drobnych elementów słabości. To jest musiał udawać, że jego twarda postawa, pewny krok i niewykazująca emocji mina są grą, a nie rzeczywistością. Markował niekiedy uciekający za nią wzrok, bądź krótki impulsywny uśmiech. Był to umówmy się już dość wysoki poziom implementacji zagrywek psychologicznych, kiedy udajesz, że rzeczywistość jest fikcją, a ta druga stanem faktycznym. Samemu można się w tym pogubić, ale kto jak nie Frey będzie w swoim żywiole wyczyniając takie dziwactwa.

Usiadł na starym drewnianym krześle przy ołtarzu, które mu wskazała. Wtedy właśnie obchodząc go opowiadała o swoich wielkich planach. Słuchał ze średnią uwagą. Wykorzystując jej zaangażowanie w mowę motywacyjną i pozostały bełkot o jego przydziałach skorzystał z chwili, by przyjrzeć się sali z tego miejsca. Lekkiego wzniesienia, na którym znajdowało się centrum obrzędu. Cienie siedzące w ławach różniły się od siebie. Jedne z kapturów razem z czarną mgłą zdawały się drgać, a ich postaci stały zupełnie nieruchomo. To mogła być iluzja, bądź jacyś uśpieni magiczni strażnicy. Druga grupa natomiast miała wyraźniej uformowane kończyny, piekielny podejrzewał, że to po prostu grupka pomniejszych nekromanckich sług. Problem tkwił w tym, że jeden kapłan, który przeprowadzać miał rytuał nie był w stanie utrzymać ich aż tylu i wciąż mieć zapas energii magicznej na obrzęd. Znaczy smoczych klech było więcej, taki przynajmniej tok rozumowania przyjął Frey. Pytanie gdzie i jak groźnych... Pokusa właśnie skończyła swój wywód. Frey skinął krótko głową i przyjął rytualny nóż. Czyli mógł zakładać, że wszystko szło bardzo dobrze, skoro dobrowolnie dała mu broń i ruszyła pierwsza w stronę ołtarza, on za nią. Sytuacja rysowała się stosunkowo prosto względem tego, co sobie wyobrażał paręnaście minut wcześniej.

Pocałunek dziewcząt był rzeczywiście wyjątkowy, natomiast też z pewnością dość bolesny dla roznegliżowanej smoczycy w elfim ciele. Frey był na tę chwilę obojętny, gdy podszedł blisko do sukkuba i uśmiechnął się piekielnie.
- Mnie chyba czekają milsze czułości, prawda?
- Wszystko w swoim czasie Łowco, teraz proszę, czyń honory. - Zerknął na obsydianowy nóż w swojej dłoni. Czas działać. Zbliżył się do niej na tyle, żeby wyszeptać jej do ucha z prawej strony.
- Zróbmy to razem. - Gdy położyła swoją dłoń na jego, tę w której dzierżył rytualne ostrze zerknął przez ułamek sekundy na naszyjnik zwisający nad jej dekoltem. W jej oczach natomiast niemal płonęły iskierki ekscytacji. Jego lewa dłoń objęła jej biodro. Chciał mieć błyskotkę w zasięgu ręki, ale wtedy jej lewa dłoń złapała go za przedramię, jakby chcąc zablokować ruch jego lewej kończyny. Spodziewała się czegoś? Czy zrobiła to odruchowo? Niestety Frey nie miał już czasu na analizę i reakcję, nie mógł pozwolić sobie na nawet krótki moment zawahania, by nie stracić przewagi zaskoczenia, jeśli tylko czegokolwiek pokusa się domyśli. Póki tę przewagę miał oraz zwyczajnej, brutalnej siły postanowił, że to właśnie ten jeden strzał, moment, w którym dalsza gra nie ma sensu i trzeba rzucić kośćmi, by zobaczyć, jak rozwiąże się ta piekielna partia.

Obsydianowy sztylet runął w dół na szyję Dinitris, jednak w trakcie ciosu dwie siły oporu wpłynęły na niego, Frey chciał chybić, natomiast pokusa trafić w sam środek. Wszystko dalej działo się w ułamkach sekund, gdy rozplanowane przez piekielnego i decydowane spontanicznie przez pokusę ruchy odbyły się następująco. Ostrze chybiło główny cel, zostawiając jedynie podłużną ranę na skórze tnącą od góry w dół, następnie uderzyło o blat i odbiło się wytrącone z dłoni Freya i spadło do misy z krwią poprzedniego smokołaka. W tym samym momencie Cedric wyszarpał swoją lewą dłoń i zerwał z szyi kobiety drogocenny artefakt wykorzystując głównie swoją siłę. Impetem swojego ciała docisnął ją do kamiennego ołtarza na tyle mocno i nagle, że uderzyła o jego kant środkiem kręgosłupa. Wcześniej wytrącony z jego dłoni nóż pozostawił i na niej ranę, z której poczęła się wymykać stróżka krwi, a dłoń w sumie w porę zaczęła przemieniać się do swojej rzeczywistej formy. Krwotok z szyi smoczycy był nieco większy, właściwie wymagał zdecydowanej reakcji, ale w chwili, gdy Frey zabezpieczył już naszyjnik ta mogła być podjęta. Piekielny miał jednak nadzieję, że mimo swojego temperamentu smoczyca nie rozkręci tu wielkiej wojny smoków ze smoczymi nekromantami, bo to zdecydowanie nie było w jego planach, a walka na tak olbrzymią skalę nawet ich spisywałaby z góry na straty. Miał raczej w głowie szybką akcję i sprawną ucieczkę.
Pokusa naturalnie z powodu wywołanego od uderzenia o ołtarz bólu i straty równowagi spróbowała się podeprzeć tegoż dłońmi. Frey wykorzystał to i uderzył swoją piekielną, wyposażoną już w pazury pięścią w jej lewą dłoń. Była rzecz jasna tyłem do ołtarza, a przodem do łowcy. Zrobił to pod takim kątem, by dwa środkowe pazury wyłamały się pozostawiając na jego ręce okropnie krwawiące bruzdy po ułamanych fragmentach, a jej delikatną łapkę przybitą dość mocno do kamiennego ołtarza. Materializacja jego piekielnej formy po dłoni skupiła się od razu na ostrzu, gdyż tak nią pokierował, wszak tego wymagała sytuacja. Jeśli więc pokusa miała dostęp do jakiegokolwiek ataku swoją wolną kończyną mogła swobodnie ranić Freya w jego jeszcze przez chwilę ludzkie oblicze. Ten natomiast, jak zaprogramowany wyprowadził kolejny atak świeżo dobytym orężem. Zrobił to głównie z pomocą pamięci mięśniowej, to jest automatycznie - bez rozmyślunku. Wykonał szybki obrót z długim mieczem w obu dłoniach, którego celem było pozbawienie smokołaczego kapłana jego chwiejącej się na wydłużonej, czarnej szyi głowy. Atak ten został wyprowadzony na tyle szybko, że jeśli smoczyca w tym czasie próbowała się podnieść, bądź odruchowo uniosła się wypluwając całą tę krew z jej ust miecz Freya bezpardonowo pozbawiłby ją elfiej grzywki. Natomiast kapłan, któremu zdecydowanie brakowało przeszkolenia bojowego nie miał kompletnie żadnych szans na reakcję, chwilę przed zorientowaniem się, że właśnie stracił życie próbował nawet schylić się, by wyłowić z misy rytualny nóż - nie zdążył, jedynie nachylił się lekko. Tylko tyle, bo w porę, to jest ułamki sekundy po ścięciu głowy smokołaka zdał sobie sprawę, że na trajektorii cięcia może pojawić się podnosząca się elfka, a dwie głowy to zdecydowanie było zbyt dużo, jak na ten atak, więc starał się, jak najszybciej skontrować i podbić ostrze w górę co dzięki sporej sile w piekielnych kończynach mogło mu się udać na tyle, że nic poza krótką korektą fryzury się smoczycy nie stało.
Oparł się o blat, cały czas narażony na atak pokusy z dołu jej wolną dłonią i krótko spojrzał na Dinitris, a następnie na salę. Kilka zabłąkanych kapturów zachwiało się, po czym opadło bezwładnie, co zwróciło uwagę straży patrolującej boczne nawy, to jest czterech uzbrojonych wojowników. Czas na reakcje, czy podejmowanie jakichkolwiek decyzji mógł spokojnie w sytuacji, w której się znaleźli być liczony w oddechach, a te umówmy się musiały być bardzo przyśpieszone, nawet przy takim wyszkoleniu bojowym, jak te, którym dysponował Cedric Flegeton. Swoją drogą zapomniał dać towarzyszce znak, że już może reagować, ale sytuacja chyba przemawiała sama za siebie. Czas naglił.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Początkowo szło wszystko zgodnie z planem, o ile można nazwać to planem. Dopóki nie została w tak makabryczny sposób pozbawiona języka. Ale nie czarujmy się. Los jaki Dinitris zamierzała zgotować piekielnej był o wiele gorszy niż odrąbanie głowy, czy rozczłonkowanie, lecz póki co musiała zapanować nad bólem wywołanym krwawą torturą i to na oczach biernego sprzymierzeńca. Łowca, któremu miała zaufać odgrywał swoją rolę wręcz nazbyt wiarygodnie, doprowadzając elfkę do stanu, w którym była o krok od uwierzenia w jego zdradę. Szarpała się wewnątrz swojego ciała pod miażdżącą siłą wisiora, próbując znaleźć sposób na wyrwanie się z okowów czarnej magii. Oczami powędrowała do podchodzącego do niej od strony głowy Freya. Jej, przedtem ładne, miękkie wargi, teraz usmarowane po policzku krwawo czerwonymi ścieżkami i czymś na wzór czarnych pajęczyn, wykrzywiały skrajne emocje. Wśród nich brakowało tylko jednego: strachu. Choć każde przełknięcie gromadzącej się w ustach krwi było dla niej przegraną walką o zachowanie dostępu do powietrza, robiła co mogła, żeby spokojnie poczekać na rozwój sytuacji. I przekonać się, czy z ręki łowcy czeka ją śmierć, czy życie.
        Wszystko działo się tak jakby według tego co zakładali wspólnie, przed wejściem do kaplicy. Dinitris nawet przez chwilę nie obawiała się najemników strzegących Pokusy. Była wręcz przekonana, że nadal jest zdolna wszystkich pokonać. I w pewnym sensie miała rację, ale taka spektakularna bitwa pochłonęłaby życia wszystkich obecnych w kaplicy. Być może i tego nie mogła wykluczyć. Smoczyca w pięknej elfiej postaci była zdecydowanie bardziej narażona na obrażenia niż w skórze dziewięciosążniowej bestii. Jest jeden szkopuł. Przemiana tak blisko wrogów to pewna śmierć. Uszkodzenie nie w pełni ukształtowanej formy prastarej wpływało na całe ciało. Konsekwencje byłyby straszne. Pozostało jej patrzeć w oczy Freya, kiedy rytualny sztylet zaczął opadać na jej gardło.

        Akcja trwała ledwie mgnienie oka, ale i tak Dinitris zapamięta ją do końca życia. Nawet dość głębokie rozcięcie na gardle było niczym w porównaniu z euforią z jaką wyczekiwała aż Frey zerwie z szyi piekielnej przeklęty artefakt. Dinitris brzęczał w uszach metaliczny dźwięk odbijającego się od stołu sztyletu, a potem nieprzyjemny plusk uciszający go na wieki. Już nigdy nie zabrzmi tak jak wcześniej.
        Dinitris zakrztusiła się wolnością zupełnie jak Pokusa swoją arogancją. Na nieszczęście obu dziewcząt nad ich ciałami szalała tnąca gromami burza ostrzy Freya. Łocwca był najwyraźniej w swoim żywiole i niezbyt przejmował się losem pięknych inaczej kobiet. Szczególnie losem tej, której wraz z grzywką o mało nie odciął połowy czoła, gdy elfka poderwała się o milimetr za wysoko, aby oczywiście przekręcić się i wypluć zgromadzoną w ustach krew. W powietrzu zakołysały się opadające jak leciutkie piórka dwa długie włoski, co uszło uwadze zajętej magicznym powstrzymywaniem krwotoku czarodziejki. Na szczęście do używania magii nie potrzebowała rzeźbić zaklęć słowami, albo rytuałami, tylko zwykłą siłą woli i to dzięki ogromnemu szczęściu. Rana została zasklepiona, przynajmniej prowizorycznie i nie był to koniec leczenia, ponieważ miała o wiele ważniejsze rzeczy do zrobienia.
        Z góry popatrzyła na leżącą w kałuży własnej krwi znienawidzoną Pokusę. I jak się można było domyśleć, elfka niewiele myśląc stoczyła się na nią z okrzykiem tak nieskładnym, że trudno było nie zatrzymać się i przez chwilę na tą scenę nie spojrzeć. W załączonym do bojowego wrzasku, obrazku brakowałoby tylko błota i ringu. Dwie siłujące się ze sobą kobiety wymieniały między sobą ciosy pazurami, ugryzienia i szarpania za włosy. W tym jedna z nich, czarująco piękna, elfka, pozbawiona nawet najmniejszego skrawka ubioru. Dinitris usiadła na Pokusie okrakiem, kolanami przyszpilając jej skrzydła. W chaosie wymienianych drapnięć, uwalniania i chwytania za gardła - z tym, że Pokusa próbowała poszerzyć ranę na szyi elfki, udało się wreszcie Dinitris złapać oponentkę za czoło i z całą wezbraną furią wepchnąć utworzyć w jej czaszce małą, ale niszczycielską, kulę energii w czystej postaci. Na poczekaniu wymyślona, potworna kara, wyrządzała w jej wnętrzu nieodwracalne szkody, a wrzask Pokusy przyćmił nawet ogień w pochodniach, a co niektóre nawet zgasił. Dinitris bezlitośnie wypalała jej czaszkę od środka. Z sadystyczną satysfakcją uśmiechając się, kiedy drgające pod nią ciało Pokusy znieruchomiało i opadło bez życia.
        Ale to nie koniec. Dinitris była w tak jakby amoku i chciała powybijać wszystkich w tej sali. Wstała więc i popatrzyła na Freya, który chyba pierwszy raz w życiu oglądał coś takiego. Wyminęła go, co mógł potraktować za gest litości. Podążyła w kierunku uzbrojonych wojowników. W dwóch z nich padło na ziemię z niewyjaśnionych przyczyn, ukrytych w bardzo złym humorze prastarej. Naga elfka bezwstydnie kroczyła dalej w stronę dwójki pozostałych, których zostawiła sobie tak jakby na deser. Jej żółte oczy lśniły falującym odbiciem pochodni. Dwaj pozostali spojrzeli po sobie i zdecydowali wybrać życie. Upuścili broń i rzucili się do ucieczki ku wyjściu, a Dinitris po prostu szła dalej, aż nie mając już innych ofiar w zasięgu wzroku oprzytomniała i zatrzymała się w wejściu półprzytomnie oglądając się za siebie. W półcieniu nocnej scenerii za okutymi drzwiami, za którymi malowały się nagrobki, jej wygląd przywodził na myśl sukkuba, który dopiero co wynurzył się z otchłani i jeszcze nie wierzy we własne powodzenie.
        Chciała coś powiedzieć, ale ból po oderwanym języku przypomniał jej o ofierze jaką musiała zapłacić za wolność. Powiodła powolnym spojrzeniem po trupach rozesłanych w centralnej części sali, gdzie stał wsparty o stół piekielny łowca. Zdrajca?
        - Daj mi go... - poprosiła telepatycznie Cedrica wyciągając ku niemu ubrudzoną krwią rękę. Powinien zrozumieć o co jej chodziło.
        Gdy tylko odzyskała swoją własność oddzieliła klejnot od łańcuszka i bez ceregieli włożyła go do ust i z wielkim trudem połknęła. Z początku nie było efektu, ale kiedy już nastąpiły były piękne i zarazem zatrważające. Elfka zachwiała się i upadła na kolana targana konwulsjami, potem opadła na czworaka nie panując nad drżącymi mięśniami. Smoki nie rodzą się jak ludzie, a żaden człowiek nie pamięta, czy jego przyjście na świat wiązało się z jakimkolwiek mniejszym, czy większym bólem. Dinitris miała właśnie okazję poznać to uczucie, które z całą pewnością nazwała by odrodzeniem. Upragnionym początkiem życia. Nic dziwnego, że z tej całej euforii zapomniała o wszystkim dookoła, o ostrzeżeniach Łowcy i wyjątkowo niewłaściwych okolicznościach. Ale może właśnie był to najlepszy moment na celebrowanie tej chwili po smoczemu. Ukoronowanie go nieskrępowanym niczyją wolą lotem do gwiazd. Tak! To był ten moment. Zmieniła się w smoka, potężne i majestatyczne zwierzę oznaczające sufit kaplicy niczym zrodzony w jego wnętrzu nieposkromiony oddech ulgi, który zazwyczaj słyszany był tylko w ustach konającego, stawiającego ostatni krok po stronie zaświatów.
        Ranna, ale dopełniona zniknęła na tle nocnego nieba jak obłok pary rozmyty lekkim powiewem wiatru.

Ciąg dalszy: Dinitris
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości