Mauria[Posiadłość Turillich] Czy tak wygląda przyjaźń

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        - Dziękuję - odpowiedział Turilli z lekkim cynizmem, gdy Ell zapewniła, że nie rozpowie plotek o tym, jak udało jej się go sprowokować. - Moja reputacja runęłaby z łoskotem, gdyby to się rozeszło… Och, no tak. Teraz nie znam dnia ani godziny, gdy to wykorzystasz przeciwko mnie. Będę musiał być grzeczny - dodał na koniec, nadal nie wyzbywając się cynicznego tonu.
        - Nie mogę składać deklaracji bez pokrycia - zauważył natychmiast Klaus, gdy Elleanore wytknęła mu dobór słów i zasugerowała zmianę fachu. - Znam ryzyko, jakie niesie to czym się zajmuję, więc gdybym zapewniał, że nic mi się nie stanie, byłbym niepoprawnym optymistą, kłamcą albo głupcem. Dwoma pierwszymi na pewno nie jestem - zastrzegł. - Fachu jednak nie zmienię, mamy już jednego Turilliego, który woli o prawie rozprawiać z sądowych ław, nie będę mu wchodził w paradę.
        Oczywiście mowa była o młodszym bracie Klausa, Christianie, którego jednak Elleanore nie miała okazji zbyt dobrze poznać - najmłodszy z synów Lamberta seniora był odludkiem i niespecjalnie lubił nie tylko swojego brata, którego uważał za brutala i sadystę, ale również jego przyjaciółkę, sukę bez serca.

        Generała nie ubodła kolejna kąśliwa uwaga wampirzycy - najwyraźniej tego dnia miała wyjątkową potrzebę, by mu dokuczyć, on jednak już swój limit osiągnął i już gorzej być nie mogło, nawet, jeśli szkalowała jego ukochane państwo. Tak, Klaus był ogromnym patriotą, co po głębszym zastanowieniu nie powinno nikogo dziwić - czy ktoś, kto nie kochałby własnego kraju, tyle by dla niego zrobił, tyle poświęcił? Całe swoje życie podporządkował tylko temu, by zaprowadzić w Maurii ład i go strzec, by nie było ono kojarzone z domem morderców i degeneratów, by obywatele i przyjezdni wiedzieli, że mimo specyficznego podejścia do śmierci, jakim dysponowali mauryjczycy, jest to miejsce, gdzie nie trzeba obawiać się o swoje życie, bo kara za targnięcie się na nie jest wystarczająco surowa, aby skutecznie ostudzić zapędy większości degeneratów. Takiej Maurii chciał Klaus i to dla niej stanął do walki z bratem, z Czerwonymi, dla niej płaszczył się przed Radą Dwunastu i władcami. Śmiało można było powiedzieć, że generał kochał ten kraj bardziej niż własną rodzinę, co nie znaczyło jednak, że nie dostrzegał jego wad. Dlatego po prostu nie rzucił się Ell do oczu za jej słowa, tylko cierpliwie poczekał, by jej odpowiedzieć.
        - To mój dom - zaczął, jakże banalnie. - Moja ojczyzna. Stąd pochodzi mój ród i tu zbudowaliśmy naszą potęgę. Po cóż mi słońce, skoro i tak jestem dzieckiem nocy? Wiem, że Mauria nie jest piękną, przyjazną krainą… Ale nie dla wszystkich. Tylko tu nekromanci mogą prowadzić swoje badania bez obaw, że będą szkalowani przez resztę obywateli. Stworzenia, które gdzie indziej zostałyby utopione w beczce święconej wody, tutaj mają dom. I jakoś nikt od tego nie ginie. Takiej Maurii pragnąłem od samego początku. Nie potrzebuję zakłamanej przyjemnej atmosfery chociażby takiego Ekradonu. Gdybym tam osiadł, ile miałbym czasu, nim pod moimi drzwiami pojawiliby się wieśniacy z widłami? Wiesz dobrze, że nie pożywiam się na tych, z którymi nie mam kontraktu, a o swych karmicieli dbam. A jednak większość ludzi by tego nie zrozumiała… O co nie mogę ich winić, bo są przy mnie jak owce przy wilku. Ale tutaj mogę żyć taki jaki jestem, zresztą nie tylko ja, całe rzesze tych, którzy uważają Maurię za dom. Jestem takim samym dziwadłem jak cała reszta - zauważył, powtarzając słowa wypowiedziane przez Ell. - Może nawet gorszym, bo moja krew ma skazę.
        Turilli zamilkł na moment. Nie miał do wampirzycy żalu i nie zamierzał wzbudzać w niej wyrzutów sumienia swoimi słowami: po prostu uzmysławiał jej, że właśnie tu pasował. Nie do pięknych plaż, nie do miast ludzi. Jego ojczyzna była ciemna, chłodna, ale i on taki był.
        - Pozwól, że teraz odwrócę pytanie - zaczął po chwili. - Co trzyma w tym miejscu ciebie? Nie lubisz tego kraju, jego mieszkańców. Twoja ojczyzna była inna…
        Podczas mówienia Klaus wsparł się na łokciach, by lepiej widzieć Ell. Akurat wampirzyca usiadła sobie wygodniej, a on miał okazję dostrzec kostki jej nóg, wyłaniające się spod spódnicy. Mesteno miała zniewalajace nogi i zawsze udało jej się zwrócić uwagę generała na ten fakt - specjalnie czy też przypadkiem?
Elleanore
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Elleanore »

        Cynizm lorda, Elleanore skwitowała jedynie uśmiechem. Jakby jakiekolwiek niewygodne informacje, haki i szantaże były w stanie okiełznać Turillego. Próby byłyby przynajmniej zabawne, jeśli wampirzyca oglądałaby je z zewnątrz. Dla naiwnego, tudzież zbyt ambitnego a z całą pewnością niezbyt ostrożnego byłby to krok raczej nieprzyjemny by nie powiedzieć tragiczny w skutkach. Nie miała tylko pewności co wywarłoby bardziej piorunujący efekt, próba przekupstwa czy szantażu właśnie. Jedno i drugie z pewnością przyniosłoby skutek inny od oczekiwanego. Podobnym wyrazem twarzy przywitała opinię Nikolausa dotyczącą jej komentowania giętkiej retoryki wampira.
        - Bliżej ci do optymisty niż głupca - wymruczała. Faktycznie wcześniej określiła Klausa mianem idioty, niemniej nie uważała by brakowało mu inteligencji, była to bardziej ocena jego postępowania. Może czasami (tak jak dzisiejszego dnia) przydałoby mu się trochę więcej rozsądku, ale wciąż nie był głupcem.
W trakcie rozważań mężczyzny, w myślach szybko odnalazła wspomnianego brata. Nie poznała młodzieńca zbyt dobrze. W zasadzie poza typowo kurtuazyjnym przywitaniem nie zamienili nawet kilku zdań. Z jakichś nieznanych powodów młodzian wyraźnie nie pałał do Ell sympatią, a ona nie próbowała zmieniać takowego nastawienia. Co prawda cała rodzina Turillich nie przepadała za hrabiną ze szczerą wzajemnością i obopólną świadomością własnych antypatii, więc niechęć Christiana nie dziwiła Leonore, ale nieznacznie ciekawiła ją jej przyczyna. Czy chodziło o ogólny zatarg z rodziną spowodowany donosem, czy może młodszy Turilli miał własne pobudki.
        - Faktycznie jedna papuga u Turillich wystarczy - zadrwiła, wyobrażając sobie jak osobliwym połączeniem byłoby powiązanie Klausa z profesją adwokata.

        Przymrużyła oczy, przysłuchując się ripoście Klausa. Do Elleanore nie przemawiały banalne w jej mniemaniu argumenty o domu ojczyźnie, czy więzach krwi. Już nie. Przez lata, życie zweryfikowało wiele jej poglądów. Czy kiedykolwiek była patriotką… Nigdy nie zastanawiała się nad tym faktem, natomiast mogła odważnie stwierdzić, że aktualnie nie była nią na pewno. Więzy krwi… cóż tak naprawdę znaczyły? Nad wszystko Ell stawiała lojalność, ale nie miała ona wiele wspólnego z pokrewieństwem lub jego brakiem, czego wspaniałym przykładem były właśnie zatargi w obrębie gałęzi rodu Turillich.
Właśnie poruszyli jeden z wielu tematów, których nie mieli okazji przedyskutować. Co za absurdalna sytuacja. Z Klausem byli sobie bliżsi niż wielu okolicznych arystokratów, a tak rzadko zdarzało im się rozmawiać zdradzając swoje stanowiska czy motywacje w wielu istotnych kwestiach. Znając jednak Nikolausa przynajmniej oględnie, liczyła na bardziej logiczne argumenty przemawiające za poświęceniem. Poczekała aż generał przeszedł do meritum swojej odpowiedzi. Późniejsze słowa jak najbardziej usatysfakcjonowały Ell.
O ile frazesy o ojczyźnie nie brzmiały dla kobiety jako wystarczająca przyczyna do ryzykowania życia, o tyle późniejsze wyjaśnienia przywitała ze zrozumieniem i uwagą. Nawet jeśli kącik ust Ell drgnął na wzmiankę o wieśniakach z widłami, chociaż pewnie nie powinno jej być do śmiechu w tej kwestii. Szybko też na jaw wyszło pewne nieporozumienie jakie spowodowała. Nie wszystkich mieszkańców Maurii miała za indywidua. Elleanore głównie chodziło o tych problematycznych winowajców Klausowych kłopotów, którzy nie potrafili docenić oferowanych im możliwości wygodnego i spokojnego życia. Przecież była wampirem nie mniej niż Klaus, a w domu trzymała bandę facetów, którym odbijałoby podczas każdej pełni, gdyby nie dobrodziejstwa magii, więc wymagała trochę więcej warunków do spełnienia, by uznać kogoś za dziwadło. Nekromanta z manią wielkości i pragnieniem władania światem lub przynajmniej państwem lepiej przystawał do kategorii.
        - Wybacz… - zaczęła prostować nieporozumienie - Przemawia przeze mnie niemądry sentyment. Za samą Maurią faktycznie nie przepadam. Różna jest od mojej ojczyzny tak jak tylko mogłaby być, ale nie mam nic przeciw Mauryjskim obywatelom. Drażnią mnie jedynie ci wywrotowi, depczący tutejsze prawa - „przez których jesteś w takim stanie” już nie dodała.
Wampirzyca zapatrzyła się w szklankę postukując paznokciami w szkło. Nie łatwo byłoby znaleźć dwa kraje różniące się bardziej niż nekropolia i dawny dom hrabiny. Próżno było szukać podobieństw mrocznego miasta o niezwyczajnej atmosferze do złocistych plaż skąpanych w słońcu. Roznoszącej się w powietrzu woni rozgrzanego igliwia czy sadów pomarańczowych do chłodnego wilgotnego powietrza miasta śmierci. Prawie jak czerń i biel. Na chwilę podniosła spojrzenie przyglądając się odzianemu w czarne barwy mężczyźnie. Ell na co dzień nosiła szaty odpowiednie nie tylko do Mauryjskich, ale i Alarańskich standardów. Suknie o stonowanych ciemnych kolorach. Jej kolorem były jednak biele i odcienie do nich zbliżone, które przywdziewała w sekrecie. Czyżby różnili się od siebie równie mocno jak ich ojczyzny… a mimo wszystko Ell uważała, że choć nie raz dzieliły ich poglądy, też wiele ich łączyło.
        - Co mnie tu trzyma? - powtórzyła pytanie czy zbierając myśli, czy celowo budując napięcie, ciężko było wyczytać z oczu ponownie przykrytych rzęsami. Pewnym natomiast było, że Ell lubiła wykorzystywać wszelką przewagę. O ile siadała tak by było jej wygodnie, o tyle nie raz celowo czyniła to tak, by wyglądać jak najkorzystniej. Odsłanianie kostek czy też całego uda oczywiście wpisywały się w definicję.
        - Wiele „za” nie znajdę. Wino można importować. Klimat przemawia zdecydowanie przeciw. Wideł nie obawiam się jakoś szczególnie. Jest wiele względnie życzliwych miejsc o cieplejszej atmosferze. Chciałabym jednak na własne oczy zobaczyć jak spełnia się nierealne marzenie jednego generała - podsumowała podnosząc wzrok znad whisky.
Do tej pory Klaus osiągnął więcej niż udało jej się zobaczyć w ciągu całego życia. Nieskorumpowane wojsko samo w sobie brzmiało dla wampirzycy jak utopia. Nieprzekupny generał było niczym mrzonka. Tak po prawdzie, mimo całej awersji do mundurów i pełnego braku wiary w nadzieje na praworządną straż miejską i wolne od przestępstw czy przemocy miasto, szczerze pragnęła zobaczyć jak starania Klausa przynoszą owoce.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        - Ależ dziękuję - odpowiedział Klaus z udawaną uprzejmością. Zawsze to lepiej było być optymistą niż głupcem, chociaż naprawdę za tego pierwszego się nie uważał. Lubił myśleć o sobie jako o realiście, w ostateczności pesymiście. Nigdy nie zakładał, że coś pójdzie dobrze, że się ułoży - wiedział, że sprawy należy brać w swoje ręce i jeśli nie będzie się zapobiegliwym, można wszystko zaprzepaścić… Gdyby zresztą nie ta zasada, to ani nie zostałby generałem straży, ani nie zdołałby utrzymać tak wielkiej struktury w ryzach i to przez tyle dziesięcioleci. Sytuacja była dynamiczna, oczywiście, czasami zdarzyło się jakieś zgniłe jajo, które obracało w niwecz jego plany, ale i z tym nauczył się sobie radzić. Nie, by zawsze był bezgranicznie skuteczny - to było chyba niemożliwe - lecz robił co mógł. Dla dobra własnego kraju… I może trochę dla własnej sławy. By po jego śmierci wszyscy wiedzieli, że to jemu zawdzięczają bezpieczeństwo. Oczywiście istniało niebezpieczeństwo, że wszystko obróci się w niwecz szybciej niż powstało… Ale nie były to rozważania stosowne w tej chwili.
        Sarkastyczny przytyk pod adresem Christiana rozbawił Klausa. Nie, by nie przepadał za bratem, ale też niespecjalnie go lubił - łączyła ich ta sama krew i nic poza tym. Każdy miał inny charakter, a młodszemu z braci bliżej było do dewoty niż człowieka czynu. Niektórzy mówili, że Nikolaus ze swoją potrzebą działania, manifestacji własnych poglądów i uporem przypominał bardziej członków Czerwonej gałęzi swego rodu, a wyważony, działający w kuluarach Christian był z natury Biały, lecz generał nie podzielał tego zdania. To znaczy: nie w całości. Bo mógł się zgodzić z tym, że faktycznie coś go łączyło z tymi bardziej skundlonymi Turillimi, ale że drugi z nich był Biały, tego by nigdy nie powiedział, by nie kalać dobrego imienia rodu. Christian był w jego odczuciu za bardzo oślizgły i tchórzliwy, mimo prawniczego wykształcenia i ogromnej wiedzy nie miał dość sprytu by coś osiągnąć dla siebie i dla rodziny bez kalania sobie rąk… Dlatego nie robił nic. Siedział w swojej posiadłości i brał udział w przedsięwzięciach, do których go zapraszano dla nadania prestiżu sytuacji - tyle. Sam nie wychodził z inicjatywą.

        Nikolausowi nie umknęły grymasy wykrzywiające twarz Ell, gdy przemawiał na temat patriotyzmu. Nie zachwiało to jego pewnością siebie i nie przerwało mowy, ale w myśli generała powstał plan, aby porozmawiać o tym z nią za chwilę, gdy wyjaśnią sobie sprawę przywiązania do Maurii. Wcześniej jednak wypłynęła inna kwestia - kto zna jaką definicję dziwadła. Generał bardzo grzecznie pozwolił Elleanore się usprawiedliwić, po czym kącik jego ust drgnął w lekko sarkastycznym i prawie niewidocznym uśmiechu.
        - Ależ nie powiedziałem, że mam do ciebie pretensje - zapewnił, jakby właśnie udało mu się ją przechytrzyć. - Rozumiem co miałaś na myśli i co więcej jestem pewny, że tacy wywrotowcy są wszędzie.
        Dla Klausa taka była codzienność - w życiu widział tylu zwyrodnialców, że kolejni nie robili już na nim większego wrażenia, po prostu zajmował się nimi stosownie do zasług, żyjąc w przekonaniu, że boryka się z tym każdy dowódca straży w każdym państwie i tylko proporcje poszczególnych zbrodni bywają zmienne. W Maurii dominowała zabawa w boga, przez zalegalizowanie nekromancji, zaś w Rododendronii byli to pewnie dzicy magowie, a w Rubidii piraci… Owszem, piractwo było dużo ładniejsze i romantyczne niż ożywianie zwłok, ale nie mniej karygodne.
        Turilli cierpliwie czekał na to aż Ell pozbiera myśli i odpowie na jego pytanie - nie zamierzał jej odpuszczać, zresztą, był przy tym przekonany, że ona wcale się nie uchylała, potrzebowała tylko odrobiny czasu. Powtarzając jego pytanie dała temu jasny dowód.
        Odpowiedź nadeszła wkrótce, zaczęła się jednak nie od zalet, lecz długiej listy wad i tego, co w Maurii było może dobre, ale nie pozwalało się przywiązać. A gdy padł już jeden konkretny argument przemawiający na korzyść państwa nieumarłych, Klaus nie umiał powstrzymać zaskoczenia - było ono widoczne na jego bladej, zeszpeconej twarzy. Długo milczał spodziewając się, że Ell powie coś więcej, lecz ona milczała, jasno dając mu do zrozumienia, że to nie było kolejne budowanie napięcia, lecz faktyczny koniec wypowiedzi.
        - Tylko tyle? - wykrztusił, zaraz jednak się zreflektował. - Pochlebiają mi oczywiście twoje słowa, ale skoro tak mówisz… Dziękuję - zakończył, choć dało się poznać, że nie to miał na myśli. By jednak nie dać lady Mesteno okazji do drążenia tematu i dopytywania, podniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął po kieliszek z winem. Bezmyślnie nim zakręcił, wprawiając wino w ruch i przypatrując się, jak na kryształowych ściankach naczynia utrzymuje się przez krótką chwilę ślad po trunku barwy krwi… Malbec było lubiane przez wampiry i większość z nich faktycznie nazywała je krwawym winem, lecz tak naprawdę gdyby mieli karmić się czymś tego koloru, pewnie woleliby głodować - tak ciemna była tylko niedotleniona, stara, niespecjalnie odżywcza krew.
        Generał nawet się nie napił, ledwo zwilżył wargi, nim odjął kieliszek od ust i podjął rozmowę.
        - Wiesz… - mruknął, jakby dopiero na bieżąco dobierał słowa. - My, Turilli, przywiązanie do rodziny mamy chyba we krwi. Dosłownie i w przenośni - parsknął. - No bo ze względu na nią godzimy się na naprawdę wiele, chociażby te nasze słynne małżeństwa wewnątrz rodziny, za które wielu nas chce wykląć. Nie by nie było między nami tarć, bo gdyby było inaczej, nie istniałyby dwie gałęzie rodu, ale jednak… Dla nas wszystko kręci się wokół rodziny. Chyba nawet nigdy do głowy mi nie przyszła myśl, że mógłbym się stąd wyprowadzić, poszukać milszego miejsca do spędzenia życia. Za wcześnie skupiłem się na tym, by uzdrowić tutejszą straż… Wiesz, że byłem wtedy ledwie nastolatkiem? - zagadnął, jakby przyznawał jej się do jakiś szczenięcych wybryków. Mijały jednak dziesięciolecia, całe wieki, a on dalej trwał przy decyzji, którą podjął nim stał się dorosły, więc nie można powiedzieć, by tego kiedykolwiek żałował.
        - Nie wiem czy byłaś kiedyś zakochana. Nie musisz mi oczywiście odpowiadać, to nie było pytanie - zastrzegł od razu, by Ell nie poczuła się zobowiązana. Temat nie był przyjemny, przynajmniej nie w jego odczuciu. - Zakochania nie da się jednak wytłumaczyć, tak samo jak miłości do ojczyzny, to jest coś, co po prostu się czuje, nawet jeśli się tego nie spodziewało… To trudna miłość, przynajmniej dla mnie, bo wiele daję od siebie, a w zamian dostaję niechęć, strach i plotki. Może niektórzy widzą ile zrobiłem dla tego miejsca by stało się lepsze, ale jednak nie jestem uwielbiany. Nie mam o to pretensji, bo brałem to pod uwagę, a sama myśl o tym ile tu zmieniłem daje mi satysfakcję i motywację, by brnąć dalej. Gdy ja raz dam słowo, nigdy go nie cofam, jestem lojalny po grób, a obiecałem, że doprowadzę ten kraj do ładu… Może przemawiać też przeze mnie ambicja i chęć zapisania się w historii może nie złotymi, ale przynajmniej wielkimi literami - dodał, znowu umniejszając swoim słowom. - Zapewne jednak większość odnotuje to, że na drodze do władzy zabiłem brata, żonę, syna i niezliczonych członków rodu, którzy chcieli przeszkodzić mi we wzięciu w posiadanie całej straży. To, że wywróciłem do góry nogami system kar, brałem udział w usystematyzowaniu przepisów dotyczących uprawiania nekromancji, zredukowałem korupcję i nepotyzm…
        Generał machnął ręką, jakby to wszystko co powiedział do tej pory było nieistotną paplaniną. W końcu napił się wina, które od dłuższego czasu obracał w kieliszku, trzymając go za stopkę. Odetchnął, opierając głowę o wezgłowie kanapy i patrząc w sufit.
        - To co powiedziałaś… Że chcesz zobaczyć jak mi idzie… Dziękuję, Elleanore. Myśl, że choć jedna osoba w tym kraju życzy mi powodzenia jest motywująca - stwierdził. - Nie zawiodę cię.
Elleanore
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Elleanore »

        Ledwie Elleanore skończyła swoje tłumaczenie, a zmrużyła oczy gdy zorientowała się, że Klaus ją podpuścił skłaniając do oddania pola. Nie odpowiedziała nic więcej. Faktycznie przeciwnicy prawa zdarzali się wszędzie, ale zazwyczaj skala zniszczeń i zagrożenia była nieporównywalna do pomysłowych jednostek żyjących w Maurii. Porównajmy jakiegoś zbójnika napadającego karawany, do wariata ożywiającego cały cmentarz. Niby to samo a jednak nie do końca. Odpuściła sobie jednak dalsze drążenie tematu. W zamian skupiła się na pytaniu o przyczynę pobytu w Maurii. Odpowiedziała szczerze. Chociaż powód utrzymujący ją w mieście ujęła oględniej i na okrętkę, nie oczekiwała takiej reakcji jaką otrzymała. Zaskoczenie i jakby oczekiwanie, aż prosiło o zgłębienie tematu. Rozbawiona przechyliła głowę, przyglądając się lordowi z tajemniczym uśmiechem, podczas gdy on próbował wybrnąć ze spontanicznego wyskoku. Czy oczekiwał, że w prostych słowach przyzna się do przebywania w ponurym mieście z jego powodu? Przecież, chociaż zawoalowana, taka właśnie była deklaracja hrabiny. Czy kiedykolwiek interesowały ją cudze marzenia? Nie zamierzała jednak rzucać równie ckliwymi banałami, wolała ująć to bardziej dwuznacznie. Z jednej strony czytelnie, z drugiej nie dosłownie. Był to sposób wygodniejszy i bezpieczniejszy. W razie nieprzewidzianych komplikacji dawał znacznie więcej możliwości na wykaraskanie się z kłopotów.
Z nieniknącym rozbawieniem poczekała aż Klaus wyplącze się dalszymi słowami i uśmiechnęła się jeszcze bardziej rozweselona, słysząc prawie wymuszone podziękowania.
        Nie zdążyła podręczyć Klausa, gdy ten taktownie umknął w nalane mu wino unikając ewentualnej dalszej rozmowy, a i Ell nie chciała natrętnie zmuszać go do szerszych wyjaśnień.
Następne słowa generała zaciekawiły wampirzycę, odciągając na chwilę od dalszych przemyśleń nad nietypowym niedowierzaniem mężczyzny. Coś jej się obiło o uszy, ale po raz pierwszy słyszała pełną opowieść z ust samego Nikolausa. W oczach nieumarłej odbijał się cały szereg emocji, chociaż trudno je było jednoznacznie zdefiniować nie znając przemyśleń wampirzycy. Ona zaś nie kwapiła się z ich ujawnianiem jak zwykła czynić, pozostawiając swoim rozmówcom jedynie domysły i ewentualne pytania jeśli mieli dość odwagi by je zadać.
A działo się sporo. Historię Turillego pnącego się na szczyt, mniej lub bardziej, ale znał każdy w Maurii. Szereg wyrzeczeń przez większość nazywany znacznie mniej pochlebnymi słowy. Dla Elleanore jednak były to poświęcenia, na które mało kto był gotów.
Od dziecka w nieustannej służbie. Sam w swoich ambicjach bez wsparcia z żadnej ze stron, za to zewsząd rzucano mu kłody pod nogi. Nawet można uznać, że rodzina wiodła prym w utrudnianiu mężczyźnie życia, choć z jej strony powinien otrzymywać pomoc. W pewnym sensie rozumiała sytuację lorda lepiej niż kto inny i to tylko potęgowało niechęć wampirzycy do bliskich Turillego. Nie tylko krewni z krwi ale i rodzina skoligacona z generałem poprzez mariaż nie popisywała się oddaniem. Podobno kobiety biorąc za męża wojskowego, brały ślub z samym wojskiem. W przypadku Nikolausa anegdotka nabierała dosłownego znaczenia. Nie każda niewiasta mogła sprostać takim oczekiwaniom. Była żona generała, znana Ell tylko z opowieści, raczej nie radziła sobie ze stawianymi jej wymaganiami. Chociaż hrabina nie miała kontaktów z kobietą, gotowa była uznać, że swoją śmiercią lepiej przysłużyła się jej przyjacielowi niż życiem i nie żałowała zmarłej nawet przez chwilę. Koniec końców, najbliższą rodziną generała stało się jego stanowisko. Zdecydował się poświęcić życie dla straży, wszystko inne schodziło na drugi plan.
Uniosła brew zaskoczona zmianą kierunku wypowiedzi. Nigdy nie była zakochana, nie zdążyła doświadczyć podobnego uczucia, a rozgrzeszona nie zamierzała zgłębiać tematu. Pozostała przy słuchaniu Klausa, bawiąc się szklanką, gdy powoli wyjaśniało się początkowo tajemnicze nawiązanie do uczuć.
        - Musisz ostrożniej składać obietnice - skomentowała krótko, rozwijając wypowiedź łagodniejszym tonem, chociaż nie unikając złośliwości.
        - Mało kto lubi despotów - uśmiechnęła się, sprawiając, że komentarz był bardziej żartem niż pełnoprawnym przytykiem. - Czego jednak byś nie zrobił, spotykałoby się to ze sprzeciwem. Nie ten powód, to znaleziono by inny. To, że akurat sam tworzysz argumenty dla swoich adwersarzy, w całej praworządności czyni cię uroczo nieprzystosowanym do politycznych zagrywek - pokręciła delikatnie głową, kryjąc oczy pod rzęsami.
Dlatego Leonore starała się trzymać możliwie jak najdalej od polityki. Zawirowania, które zmusiły hrabinę do ucieczki z domu, potraktowała jako okazję do zupełnie nowego startu. Od tamtej pory nie wikłała się w żadne układy i zależności. Tak było znacznie łatwiej i bezpieczniej. Instytucja, którą reprezentowała była tym bardziej wartościowa, gdy była bezstronną. Wiele banków znajdowało się w rękach zamożnych rodów różnych ras, ale takich całkiem niezależnych politycznie i nie uprzedzonych do żadnego z klientów, czasem można było długo szukać.
        - Nie wątpię - odezwała się gdy Klaus skończył mówić - Ale jeśli w ten sposób zamierzasz się szybciej wykończyć… - westchnęła urywając, by nie wznawiać zakończonego już tematu. - Zapalę ci świeczkę i wyjadę i tyle mnie będziesz widział - prychnęła drwiąc z poważnego tematu. Innego sposobu by wytrzymać z tym mężczyzną nie było. Jego zalety były jego największymi wadami. Gdyby alkohol miał jakikolwiek wpływ na wampiry dodałaby jeszcze, że na trzeźwo zniesienie go również było karkołomne.
Wyprostowała się odkładając puste szkło na stolik. Nie mogła przecież przesiedzieć całego dnia w posiadłości Turillego. Wzywały ją obowiązki, którymi spokojnie mogła się zająć, wiedząc, że Klaus jest bezpieczny. Popatrzyła na wampira z czułością. Wciąż wyglądał tragicznie, ale lepiej niż na początku.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Klaus nie znał myśli Ell - jak na taktowego maga dziedziny umysłu przystało, nie właził nikomu do głowy kierowany jedynie ciekawością. Nie spodziewał się więc, że jego kariera aż tak ją interesowała - nigdy nie powiedziała tego wprost, a on nigdy o to nie pytał, ba, nigdy nawet by nie przypuszczał, że coś takiego mogło ją zajmować. Co więcej znajdował w niej poparcie, co do którego akurat nigdy nie miał wątpliwości, bo może i Mesteno lubiła się z nim droczyć, ale nigdy nie działała na jego niekorzyść i w najgorszych wypadkach pozostawała neutralna. Cenił ją za to, bo niewielu miał takich sojuszników - większość była z reguły pochłonięta własnym interesem do tego stopnia, że nikt nie chciał opowiadać się po stronie postaci takiej jak Nikolaus Turilli, z jednej strony potężnej i wpływowej, a z drugiej niebezpiecznej przez stawianie prawa ponad koneksjami, co kiedyś mogłoby się skończyć położeniem głowy pod topór. Generał przyzwyczaił się do tego całe wieki temu, a tu nagle proszę, okazało się, że ktoś mu sprzyjał bardziej, niż skłonny byłby przypuszczać. Gdyby jeszcze dowiedział się jak Elleanore oceniała jego kontakty z rodziną… Może by się sprzeciwił dla zachowania pozorów, lecz w gruncie rzeczy podzielał jej zdanie: bliscy mu nie pomagali przy budowaniu pozycji. Jedną z niewielu osób, które zdawały się być bezkrytycznie po jego stronie, był jego młodszy syn, który kiedyś miał przejąć po nim tytuł głowy rodu - zaskakujące, gdyż przez wiele lat żył z matką z dala od niego, Eva miała doskonałe warunki, by zasiać w chłopaku nienawiść do ojca, a jednak jej się to nie udało.
        Dosadny komentarz na temat składania obietnic rozbawił odrobinę Klausa - aż postanowił to skomentować.
        - Ależ jestem ostrożny - zapewnił. - Bo nigdy nie składam obietnicy, której nie chcę albo nie mogę dotrzymać. Gdy przysięgam to po grób, lecz przez to też rzadko używam tego słowa. Jest dla mnie jak zaklęcie - zauważył, koniec wypowiedzi akcentując kolejnym łykiem wina.
        - A w polityce ośmielę się stwierdzić, że jednak radzę sobie niezgorzej, zachowując jednak czyste sumienie. Nie sięgam po więcej niźli jest mi potrzebne, więc gra nie jest skomplikowana, a każdy ruch poprzedzam po prostu należytym umocnieniem swojej pozycji - wyjaśnił i oczywiście miał rację. Bo śmierć Lamberta Młodszego, ślub z Evą, to były wszystko podwaliny jego większego planu, które pozwolił mu ocaleć gdy zrobiło się gorąco. Bo jako głowa rodziny nie mógł zostać poświęcony dla dobra sprawy, bo jako rodzina władczyni tego kraju miał zbyt szerokie plecy, by chcieć go podgryzać… I tak dalej. Klaus mógł zdawać się dość niezdarny i może wręcz zanadto poczciwy przez swoją praworządność i prawdomówność, ale to była jedynie ułuda. Potrafił kąsać, gdy walczył w słusznej sprawie.
        - Nie jest moim celem położyć głowę pod topór, tym bardziej teraz, gdy wiem, że ktoś taki jak ty mi kibicuje - zapewnił, a sama jego intonacja wystarczył, by być pewnym, że był to komplement, jakby zapewniał Elleanore, że od tej pory będzie to robił dla niej. Jak rycerz stający w szranki na turnieju…
        Oboje bez słów porozumieli się w kwestii tego, że to już koniec spotkania - dopili swoje kieliszki, spojrzeli po sobie wymownie. Klaus potrzebował jeszcze odrobiny odpoczynku, a Mesteno pewnie musiała wracać do swoich obowiązków, od których została tak nagle oderwana. Turilli nie zamierzał jej zatrzymywać, ba, nie pokusił się nawet o grę pozorów z sugerowanie by została dłużej - nie była im potrzebna tego typu obłuda. Zamiast tego więc odetchnął jakby godził się z tym, co miało nadejść i wstał. Spojrzał na wampirzycę z odrobiną satysfakcji - nie zrobił tego wcale przez to, że tak nakazywała etykieta, a wcześniej złożona obietnica odeszła w niepamięć, chciał jej jednak pokazać o ile lepiej się w tym momencie czuł i to wszystko dzięki niej, to wyznanie było widać nawet w jego oku. Podał lady rękę.
        - Pozwolisz, że cię odprowadzę do drzwi, Elleanore? - zwrócił się do niej. Przyjęła jego dłoń bądź nie, to była jej sprawa, tym razem jednak chyba nie czekała go bura, bo przecież był grzeczny, zwrócił się nawet do niej po imieniu. Nie planował zresztą odprowadzać jej aż do samego wyjścia z posiadłości, a jedynie na korytarz, z czego ona pewnie doskonale zdawała sobie sprawę.
        - Chyba w końcu zrozumiałem jak się czułaś, gdy pierwszy raz wparowałem do twojej komnaty. Jesteśmy kwita - zauważył, gdy wampirzyca już praktycznie wychodziła. Faktycznie, po raz pierwszy miała okazję widzieć go w aż tak niereprezentacyjnym stanie, bez butów, bez opaski, obraz nędzy i rozpaczy. Gdyby tak się zastanowić, z dwojga to on miał lepszy widok, gdy niespodziewanie złożył Ell wizytę te trzysta lat temu.
        - Dziękuję, że przyszłaś - zapewnił ją na koniec. - I dziękuję za pomoc, dzięki tobie szybciej stanę na nogi. Dobrej nocy, Elleanore - powiedział, odruchowo pochylając się, by przyjąć pożegnalnego całusa w policzek.
        Na korytarzu już czekał gotowy na posyłki służący, który spojrzał na swojego pana z niemym pytaniem w oczach.
        - Odprowadź lady Mesteno do drzwi, a jeśli sobie zażyczy, przygotuj dla niej powóz - zarządził generał, a mężczyzna odpowiedział krótko “Tak jest” i zaraz zajął się arystokratką z należnym jej szacunkiem. Klaus stał jeszcze chwilę w drzwiach, patrząc za odchodzącą Ell.
        - Jair, Landra - wezwał oboje przy pomocy telepatii. - Natychmiast do mnie.
        Sam chłód bijący od przekazu świadczył o tym, że nie będzie to przyjemna rozmowa - dobry humor dobrym humorem, ale rozkaz to rozkaz…

Ciąg dalszy: Nikolaus
Elleanore
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Elleanore »

        Uśmiechnęła się ciepło zamykając oczy, jakby właśnie się poddała. Cóż innego mogła zrobić po tylu zapewnieniach co do zamiarów, oraz czynów, które w zamiarach Turillego nie miały swego miejsca. Wszystko jak najbardziej było prawdziwe i wierzyła w każde jego słowo. Jednocześnie jednak wiedziała, że jeśli coś postawi generała pod ścianą, to ten znów zaryzykuje wszystko, choćby i własną głową miał w ową metaforyczną ścianę tłuc. Czy jak wolał to określić, chociażby miał szeję ułożyć na katowskim pniu. Nie był naiwny, ale wciąż blisko mu było do niebezpiecznej grupy marzycieli idealistów.
Krotochwile dobiegły jednak końca. Każdy miał powinności. Klaus powinien dojść do siebie a później opanować bałagan związany z nieszczęsnym balem. To zaś wiązało się z całymi sążniami papierologii. Ona zostawiła całą stertę dokumentów, które nie mogły zbyt długo czekać.
Ledwie zdążyła usiąść, wymienili spojrzenie mówiące więcej niż całe zdania, a generał już był na nogach. Westchnęła teatralnie, spoglądając w górę. Uparty dureń, ale rozbawienie plątało się gdzieś po ustach wampirzycy.
        - Pozwolę - Bez złości przyjęła oferowaną dłoń. Wstała i wyjmując palce z dżentelmeńskiego uścisku, zgrabnie wplotła rękę pod ramię Klausa, nawet jeśli do pokonania mieli jedynie salon.
        - Zemsta podawana na zimno smakuje najlepiej - zażartowała stawiając wolne kroki, delikatnie opierając się o prowadzącego mężczyznę i nie spiesząc się do wyjścia ani trochę. Ell szła u boku Klausa, smakując chwilę zupełnie jakby przemierzali czerwony dywan rozłożony w holu, podczas jakiejś wyjątkowo ważnej gali. Nie było tajemnicą, że Leonore lubiła podobną bliskość osób darzonych zaufaniem. Zawsze polegała w taki sposób na swoich wilkach. Z Nikolausem bywało różnie, zależnie od sytuacji i możliwości. Jeśli nie miał towarzyszki z przyjemnością korzystała z ramienia generała. Poza tym podobny spacer miał jeszcze jedną zaletę, przynajmniej dzisiejszego dnia. W razie gdyby mężczyzna miał zamiar zasłabnąć, nie rozciągnąłby się tak od razu na podłodze. Podobne problemy się całe szczęście nie zapowiadały. Turilli wyglądał dużo lepiej. Tak się też chyba czuł. Spojrzenie jakie jej zaserwował było najlepszym dowodem i nie umknęło uwadze Leonore.
Odsunęła się równie niespiesznie jak korzystała z ostatnich wspólnych chwil tego dnia. Rękę, którą obejmowała ramię, wysunęła z objęcia niczym łaszący się kot. Palce hrabin jeszcze zsuwały się z rękawa koszuli, gdy kobieta wchodziła przed generała.
        - Jak mogłabym się nie zjawić… - zostawiła pytanie, na które nie oczekiwała odpowiedzi.
        - Cieszę się - dopowiedziała jeszcze, nim przeszła do pożegnania, wciąż patrząc w chmurną tęczówkę mężczyzny.
Drugi już raz tego dnia oparła dłoń na piersi Klausa, gdy ten nachylił się oczekując pożegnania. Drugą ręką odgarnęła rozpuszczone włosy mężczyzny. Zamiast jednak oszczędnym ruchem założyć za ucho czarne loki wampira, wplotła w nie palce odsuwając je gestem bardziej przypominającym pieszczotę niż przejaw zwykłego pragmatycznego odsłonięcia twarzy.
        - Faktycznie się uczysz - wyszeptała prawie opierając swój policzek o lico Nikolausa. - Wolno, ale widzę nadzieję. Wypocznij - skończyła złośliwości, prośbą podszytą troską. Wbrew oczekiwaniom nie pożegnała się zwykłym sposobem. Dłoń Elleanore zawędrowała aż w okolice karku lorda, a jej palce błądziły pośród czarnej burzy, by przyciągnąć generała odrobinę bliżej. Prawie nie musiała stawać na palcach. Przemknęła z policzka na skroń Klausa, ustami wręcz muskając jego skórę. Zamiast tradycyjnego pożegnania, pocałowała okaleczoną brew mężczyzny. Całus był odrobinę dłuższy niż był wymagany. Odsunęła się również bez zbytniego pośpiechu, jako ostatnią zabierając rękę, która wygodnie spoczywała sobie na koszuli generała.
Wyszła na korytarz, zerkając pobłażliwie służącego.
        - Nie trzeba - odezwała się zarówno do niego, jak i do lorda, rozmywając się w białych smugach. Przed drzwiami zjawiła się z grzeczności. Odejść mogła już w wygodniejszy sposób. Pojawiła się w holu banku w podobny sposób. Ell nawet teleportowywała się z należytym dostojeństwem. Nie migała gwałtownie, a materializowała się i znikała niczym mgła zasnuwająca plażę.


Ciąg dalszy: Elleanore
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości