Mauria[posiadłość nekromanty] Danse macabre

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

[posiadłość nekromanty] Danse macabre

Post autor: Nikolaus »

        Bycie mężczyzną i na dodatek generałem niosło za sobą jedną niezwykle wymierną korzyść: nigdy nie trzeba było się zastanawiać co włożyć na siebie na bal, wybór był jasny niczym księżyc w pełni: mundur galowy. Szyty na miarę, pedantycznie zadbany, stanowiący jasną manifestację władzy. Nikolaus na dodatek prezentował się w swoim mundurze nad wyraz korzystnie - krój stroju podkreślał wszystkie atuty jego sylwetki. Nieskazitelna czerń materiału i blask srebrnych ozdób wzmacniały się wzajemnie sprawiając, że ta pierwsza była jeszcze głębsza, a drugie jeszcze mocniej rzucało się w oczy. Połyskliwych detali było całkiem sporo - guziki ozdobione siedmioramiennymi gwiazdami, sprzączki, epolety, niezwykle misterny akselbant - lecz nie przytłaczały, nie odbierały powagi całości. Klapy marynarki zdobiły haftowane herby rodu Turilli, zaś ich dewiza “Sange adevarat” (co znaczyło we wspólnej mowie “Wierni krwi”) została wyszyta na szerokich mankietach ozdobną, lecz dość surową czcionką z grubymi trzonami i ozdobnymi, zawijanymi nasadkami. Koszula i wiązana pod szyją chusta był proste i równie czarne co marynarka, co służyło podkreśleniu powagi generała. Spodnie wyraźnie uszyto tak, by w udach były szerokie i dość sztywne, jakby miały markować wyćwiczone hippiką mięśnie, lecz zabieg ten był zbędny - sylwetka wampira nie pozostawiała wiele do życzenia, każdy patrząc na niego widział, że ma do czynienia z odpowiednio zbudowanym mężczyzną. Nogawki zwężały się jednak dopiero na wysokości kolan, chwilę przed tym nim skrywały się w cholewkach butów. Te były dość proste, wciągane, ozdobione jedynie klamrą na wysokości kostki, no i oczywiście okraszone obcasem, który był trochę wyższy niż palec. Do tego niezbędne akcesoria: nieodzowne pierścienie i maska, która niestety tego wieczoru była konieczna, jako iż był to bal maskowy. Nikolaus nigdy nie był specjalnie rozrywkową osobą, więc nie dał się ponieść fantazji w kwestii kostiumu, ograniczył się do niezbędnego minimum. I tak zamiast typowej dla siebie opaski na jedno oko, założył wąską maskę na oboje oczu, całą czarną, zaszytą w miejscu, gdzie jego oczodół ział pustką. Mundur, który miał na sobie tego wieczoru, nigdy nie został wyposażony w rapcie - generał nie zamierzał paradować z bronią na balu, co jednak nie znaczyło, że był bezbronny. Sama magia wystarczyła mu w starciu z dowolnym przeciwnikiem, a gdzieś w okolicy zawsze kręcił się jeden z jego pośledniejszych adiutantów, którego jedynym zadaniem było trzymanie miecza Turilliego na podorędziu.
        Wracają jednak do Nikolausa we własnej osobie. Gdy generał wbił się już w swój galowy mundur, niewiele więcej było przy nim do zrobienia. Włosy zgodnie ze starym przyzwyczajeniem zaczesał w kucyk, woskiem poskramiając skręty loków przed puszeniem się i odstawaniem w niepożądanych sposób. Fryzura była jedynym miejscem, gdzie wampir pozwalał sobie czasami na pewne odstępstawa - nigdy oczywiście nie posunął się do wyjścia w rozpuszczonych włosach, lecz jego czarną aksamitkę, którą wiązał kucyk czasami zastępowała jakaś odrobinę bardziej wymyślna ozdoba. Lecz nie tym razem - na tę konkretną noc Turilli postanowił trzymać się klasyki. Kto inny miał błyszczeć przy jego boku i to wystarczyło, on nie musiał już robić z siebie pajaca.

        A sam bal… Wbrew ponurej atmosferze, którą przypisywano temu miastu, zaskakująco często tutejsza arystokracja i bogacze urządzali tego typu wydarzenia. Ten był jednak jednym z większych, zaproszono na niego co najmniej dwie setki gości z imienia, a pewnie drugie tyle zjawi się jako osoby towarzyszące. Gospodarzem był lich o pozycji na tyle wysokiej i pewnej, iż mógł on zapraszać kogo chciał bez zważania na konwenanse, dlatego też obok tak znanych i dobrze urodzonych osobistości jak Nikolaus Turilli pojawiali się ci, których śmiało można było nazwać zwykłymi mendami. Bez względu jednak na towarzystwo nie wypadało odmówić takiemu zaproszeniu, dlatego też jednooki generał przystał na nie, od razu informując, że będzie mu towarzyszyła panna Eva Alvarez, a dodatkowo wyśle on kilku strażników, by pilnowali okolicy - gospodarz był mu bardzo za ten gest wdzięczny.
        Gdy tylko więc nastał zmierzch, Turilli zajechał pod dom Evy w powozie zaprzęgniętym w czwórkę koni jednakowej maści. Wyszedł po nią i zgodnie z etykietą przywitał się całując ją w dłoń.
        - Panno Alvarez - zwrócił się do niej zgodnie ze swoim zwyczajem. Palce, którymi uchwycił ją za rękę, były chłodne, podobnie jak wargi, którymi ledwo dotknął jej skóry. Cóż się dziwić, na dworze czuć było już pierwszy przymrozek - nadchodziła zima, bezlistne drzewa przecinały poznaczone gwiazdami niebo niczym spękania na marmurze, opadłe liście szeleściły pod stopami w sposób, który przypominał płaczliwy szept. W tak ponurą porę roku wyjście na bal zdawało się być bardzo wskazane.

        - Generał Nikolaus Santi Turilli z pułkownik Evą Marią Alvarez!
        Tak zostali zaanonsowani na wejściu. W przypadku jednookiego wampira, tytułowano go różnie, raz był lordem, raz generałem, lecz w towarzystwie swej adiutantki zawsze decydował się na korzystanie ze stopni wojskowych - tak było lepiej dla nich obojga. Ona była wszak przemieniona, nie miała żadnych tytułów, więc nazwana zostałaby po prostu panną - dysonans w ich pochodzeniu stałby się zbyt jaskrawy. Klaus to co innego, on zawsze zwracał się do niej “panno Alvarez” i nikogo nie kuło to w uszy. A pułkownik to już jednak brzmi dumnie, w końcu stopień oficerski - byle mięczak czegoś takiego nie zdobędzie, nie w Maurii, nie służąc w straży.
        Już na sali balowej generał Turilli z dumą prowadził przy swoim boku Evę, obserwując te wszystkie męskie spojrzenia, które odprowadzały ją z tęsknotą, podziwem i pożądaniem. Niektórzy spoglądali później na niego - w ich oczach widział przede wszystkim zazdrość, czasami żal albo gniew, lecz nikt nawet nie myślał o tym, by z nim zadzierać. ”Dobrze”, uznawał w myślach, ”Skoro nie macie jaj, nie zasługujecie, by zabiegać o tak piękną kobietę”. Z dumą upodabniającą go do lwa zerknął na idącą obok niego Evę.
        - Panno Alvarez. - Puścił jej dłoń. Wkroczyli na ogromną salę balową w momencie, gdy zaczęła grać muzyka. Nikolaus nie prosił swej adiutantki o pierwszy taniec, gdyż to generowałoby niepotrzebne plotki, a on przecież jeszcze jej nie zdobył. Jeszcze. Wszak cały czas o nią zabiegał i już naprawdę trudno było stwierdzić, czy to nie samo dążenie do celu sprawia mu większą przyjemność niż potencjalna nagroda. W tym konkretnym momencie jednak odpuścił, przekonany, że Eva na pewno odnajdzie się w towarzystwie, a on wróci do niej dwa, trzy utwory później, by jednak móc z nią zatańczyć, bo w końcu coś mu się od życia należało tego wieczoru.
        - Generale Turilli!
        - Lordzie Redven. - Klaus rozpoznał swego rozmówcę. Skinął w podziękowaniu głową przyjmując od niego kieliszek koniaku. Redven nigdy nie rozdrabniał się na słabe alkohole, bez względu na porę zawsze sięgając po te najmocniejsze. Jako wampir mógł sobie na to pozwolić, tak samo jak Nikolaus.
        Generał podniósł szklankę do ust, jedynie zwilżył wargi palącym jak ogień koniakiem. Znad brzegu szklanki uważnie obserwował lorda Redvena - nie umknęło jego uwadze, że arystokrata mimo swobodnego tonu rozmowy ma wyjątkowo rozbiegany wzrok.
        - Szukacie kogoś, lordzie? - zapytał tonem równie uprzejmym co bezbarwnym.
        - Tak tylko się rozglądam - odpowiedział zapytany, siląc się nawet na beztroski uśmiech. Turilli nie drążył, swoje jednak wiedział: Redven go okłamywał, lecz póki co przyczyna była generałowi nieznana. "Prędzej czy później i tak się dowiem..."
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

Eva stała przodem do okna, opierając się rękami o parapet i krzywiąc nieznacznie, gdy sznurująca ją w gorset kobieta, zaparła się dla ułatwienia kolanem o jej plecy.

- Może będzie łatwiej, jak wytniemy mi jeden rząd żeber? – zapytała z jadowitym uśmiechem, ale zaraz syknęła, gdy tasiemki oplotły ją jeszcze szczelniej, korzystając z okazji, gdy opróżniła płuca w wydechu.

Tatiana była wysoką, chudą jak szkapa damą w raczej późnym kwiecie wieku, jednak trzymała się zaskakująco dobrze. Jej wiek zdradzały jedynie niemal całkowicie siwe włosy, wcześniej w kolorze blond, zawsze ściśnięte w służbowy, idealny kok na czubku głowy. Lodowo błękitne oczy chyba nigdy się nie śmiały, a wąskie usta najczęściej ściśnięte były w wąską kreskę, niemal znikając z twarzy. Kobieta była jednak piekielnie bystra, lojalna i pracowita, stanowiąc całą służbę domową, jakiej potrzebowała Eva, w jednej osobie. Wampirzyca wybrała ją z sentymentu, do czego oczywiście nigdy się nie przyzna, gdyż Tatiana pochodziła z kraju Mikhaila, co wciąż było słychać w jej sposobie mówienia, mimo iż od wielu lat przebywała ona w Alaranii. Teraz obrzuciła dziewczynę karcącym spojrzeniem lodowo błękitnych oczu i ściągnęła usta w niezadowolony dzióbek.

- To nie jest karczemna impreza panno Alvarez, lecz proszone przyjęcie, na którym wymaga się odpowiedniego stroju – odparła lodowato i po raz ostatni pociągnęła tasiemki gorsetu, sznurując je ostatecznie na dole pleców dziewczyny. Eva odwróciła się w końcu i przejrzała w wysokim stojącym lustrze, oprawionym w ciemne drewno.

Opinający ją szczelnie gorset nałożony był na czarną, koronkową halkę, której brzeg wystawał subtelnie przy dekolcie, okalając wychylające się zza niego zachęcająco piersi. Baskina utrzymana była w czerni, z delikatnymi, ciemnobordowymi pionowymi paskami, natomiast cała pozostała część sukni była wręcz smoliście czarna. Z przodu sięgała raptem do kolan, odsłaniając kolejny kawałek koronki oraz długie i szczupłe nogi, odziane w pończochy, które przytrzymane pasem, skrywały również wygodny zestaw trzech ulubionych rzutek Evy. Nie było w ogóle mowy, by dziewczyna dała się odziać w coś, co nie ma przewidzianego ukrytego miejsca na jej ukochaną broń. Taka suknia idealnie się do tego nadawała, a długi tył, drapowany nad pupą, dodawał jej elegancji, tak wymaganej przez otoczenie. Do tego Eva miała czarne rękawiczki do łokci z pętelką na środkowy palec, a włosy upięła w pozornie niedbały, lecz elegancki kok, z którego wysunięto dwa kręcone pukle po obu stronach twarzy.

- Wątpię, czy mauryjska moda przewiduje paradowanie z piersiami na wierzchu – powiedziała, wyłapując w odbiciu lustra lekki półuśmiech Tatiany. A to zbereźnica!


- Nie interesuju mnie mauryjska moda – prychnęła Tatiana, powracając do swojej pokerowej miny i strzepując niewidoczne gołym okiem pyłki z sukni. Najwyraźniej była bardzo zadowolona ze swojego dzieła.

- Jeszcze tylko to.

Eva uśmiechnęła się, czując jak jej gosposia dodaje ostatni element wymagany na balu maskowym. Jej maska była bardzo skromna, lecz zdaniem dziewczyny idealna. Wiązana na czarnej tasiemce, okalała oczy czarną koronką, idealnie komponując się z ciemną czerwienią na ustach. Była gotowa.

Turilli był jak zwykle profesjonalnie uprzejmy, mimo to jednak, delikatne dotknięcie jego zimnych warg na dłoni było jak porażenie prądem.

- Klaus – odparła, pozwalając sobie na poufałość, jako że przez tą chwilę byli sami. Z pewnością nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie w towarzystwie, więc chciała wykorzystać ten moment, by lekko zagrać mu na nerwach przed balem.

Zaanonsowanie Evy z wykorzystaniem jej wojskowego stopnia było zarówno dość niespodziewane dla niej, jak i satysfakcjonujące, gdy zobaczyła kilka par uniesionych brwi, gdy poszczególni goście łączyli jej wizerunek z ilością gwiazdek na pagonie. Wsparta delikatnie na mocnym ramieniu Klausa, ledwo powstrzymywała uśmiech, gdy zdziwienie na twarzach niektórych przekształcało się w trudne do pohamowania zawistne miny. "Co panienki? Marzy wam się pan generał? Haha, proszę bardzo, chcę zobaczyć jak próbujecie, umilcie mi wieczór!" Turilli miał jednak to do siebie, że na równi intrygował i zatrważał, co kończyło się zazwyczaj tym, że osoby o słabszym charakterze, po prostu krążyły wokół, bojąc się podejść.

Wampirzyca skinęła głową swojemu partnerowi (na tym balu oczywiście) i odprowadziła go spojrzeniem, po czym sama odeszła w stronę stołu z zakąskami. Kilkaset lat na karku, a ona nadal pamięta, jak to jest, gdy jest się głodnym. Nie mogła sobie jednak pozwolić na prawdziwe jedzenie, więc zamówiła martini, a po jego otrzymaniu stanęła przy jednej z kolumn podpierających sklepienie, by w miarę niepostrzeżenie obserwować swojego generała znad kieliszka. Oczywiście każdy z choć minimalną ilością oleju w głowie zdawał sobie sprawę, że do jej głównych zadań na tym bankiecie należy ochrona tego mężczyzny, jednak kobiety od zawsze były niedoceniane i podejrzewała, że w tym przypadku będzie podobnie – tym razem było to dla niej korzystne. Gośćmi nekromanty byli bowiem zarówno wysoko urodzeni mieszkańcy miasta oraz przybyli do niego podróżni, jak i zwykłe oprychy, które znała z ulicy. Obie jednak grupy stanowiły zagrożenie, a ona i pozostała na zewnątrz ochrona byli od tego, by Klaus nie musiał się tym przejmować.

- Wielu rzeczy bym się spodziewał, ale nie tego, że Turilli zabierze tu ciebie.

Eva odwróciła spojrzenie na swojego rozmówcę, dopiero gdy ten wręcz wypluł ostatnie słowo.

- Generale Redpike – powitała go lodowatym tonem, po czym powróciła spojrzeniem do Klausa, popijając swojego drinka. Zdecydowanie zbyt otyły jak na wojskowego mężczyzna nie zamierzał jednak odpuścić jej tak łatwo. Stanął obok, zionąc jej w twarz oddechem sugerującym, że na imprezie znajduje się już na tyle długo, by poważnie uszczuplić zapasy alkoholowe gospodarza. Eva skrzywiła się wyraźnie, na co jedynie się uśmiechnął.

- Wydaje ci się, że ci się udało tak? Nadal jesteś tą samą pyskatą dziewuchą z rynsztoka, nieważne jak drogie kiecki na siebie założysz. Naprawdę nie wiem, co go pokusiło… chociaż sumie wiem... – Wampirzyca zacisnęła palce na nóżce kieliszka, starając się nie patrzeć na obleśny uśmiech mężczyzny obok niej.

- Też ci to proponowałem, ale nie chciałaś – szeptał jej do ucha, a ona z trudem powstrzymywała jawny grymas obrzydzenia. – Może zmieniłaś zdanie? Jeszcze jestem w stanie...

- O popatrz – powiedziała nagle, przerywając mu w pół zdania. Charles Redpike zamilkł skonsternowany i podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, po czym mina mu zrzedła.

- Twoja żona rozmawia z twoją kochanką. Ciekawe o czym? – zamruczała, stukając się pustym już kieliszkiem w usta i udając zamyślenie. Zaraz jednak obróciła ku generałowi twarz, zadzierając nieco głowę.

- Więc odwal się ode mnie albo utnę sobie z twoją małżonką pogawędkę i zapoznam ją z innymi twoimi podwładnymi – powiedziała uśmiechając się słodko i odeszła po następnego drinka.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Miesiąc. Tak, z pewnością miną już co najmniej miesiąc od ostatnich wydarzeń. Przemieniona wielu rzeczy się przez ten czas dowiedziała, poznała kilka nadzwyczajnych istot zamieszkujących ten świat, nawet takie, które na Ziemi są jedynie legendami, mitami. Dodatkowo w końcu opuściła ten cały las, który jak się okazało zwał się Szepczącym Lasem. Wędrowała głównie drogą powietrzną, nieraz zatrzymując się w pewnych osadach, by zaspokoić naturalne potrzeby. Dużo przesiadywała w karczmach, kilka razy kogoś okradła tylko po to, by mieć jakieś normalne ubranie, co kończyło się wprost nieopanowanym śmiechem Iry - lubiła się nabijać z takich sytuacji.
To nie było życie, jakie sobie wyobrażała. Nie tak miało być, straciła wszystkich bliskich, potem coś zabrało ją z jej świata, domu, do miejsca obcego. Dodatkowo tym miejscu magia i wszelkiego rodzaju rzeczy magiczne wydają się aż nazbyt publicznie dostępne dla praktycznie każdej istoty, bytu zamieszkującego ową krainę. To nasuwało przemienionej na myśl wiele, bardzo wiele obaw. Na Ziemi status strażnika żywiołu był równoznaczny z niebywałą potęgą, no bo przecież magia tam to coś, co, w przeciwieństwie do tej tak zwanej Alaranii, mogli posiąść nieliczni wybrańcy.
Wracając do „tu i teraz”, bezdomność, liczne niebezpieczeństwa natury nadnaturalnej i brak kogokolwiek, prócz wnerwiającej Iry, powoli aczkolwiek skutecznie dobijało Es. Musiała spać po jakiś karczmach wśród typków spod ciemnej gwiazdy, ale to też nie zawsze, bo zdarzał się szlak całkowicie wolny od ludzkich bądź nieludzkich osad. Wtedy nocny spoczynek odbywał się zazwyczaj na drzewach pod gołym niebem, Esme patrzyła wtedy w gwiazdy nim całkowicie zmorzył ją sen. Wspominała, myślała, planowała, podziwiała piękność w inności tutejszych gwiazd i ich ułożeniu. Demonica zazwyczaj przestawała dawać znać o sobie dość wczesnym wieczorem, ale za to nieraz budziła strażniczkę już o wschodzie słońca. Czarnowłosa oczywiście narzekała, bo przecież nikt nie lubi wczesnych pobudek. Jednakże oczywiście nigdy na głos się do tego nie przyznała, lubiła lecieć wśród chmur i patrzeć jak słońce wznosi się coraz wyżej i wyżej, a powietrze jest rześkie i czyste czyniąc lot swobodniejszym i przyjemniejszym.

Dni mijały, a przemieniona zbliżała się coraz bardziej do Mrocznych Dolin. Nie słyszała o nich jeszcze, aczkolwiek nawet jeśli ktoś coś by o tym miejscu wspomniał, to jej i tak obojętnie gdzie lecieć, najbardziej to by chciała mieć przy sobie przyjaciół, a z tych bardziej realnych pragnień, to po prostu wrócić do swojego wymiaru, tego nudnego, ale własnego świata.
Pewnego dnia w czasie lotu do niewiadomego i nieokreślonego celu demonica zagadnęła Esme.

- Powiedz mi właściwie droga moja strażniczko – zaczęła z nieco złośliwym tonem głosu. – Skoro na Ziemi nie masz już nikogo to może by tu zostać i zacząć żyć od nowa? Po co wracać do tej całej rutyny strażniczki energii i czekania aż łaskawie Wielki Dobry raczy przywołać kolejną siódemkę?

To pytanie wywołało mnóstwo wątpliwości i mętlik w głowie przemienionej. Mimo to postanowiła robić dobrą minę do złej gry.

- Ponieważ jest to mój dom, a wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Demonica tylko na to prychnęła i zamilkła znudzona upartością swej… No właśnie, kim był dla siebie obie dziewczyny? Można by powiedzieć, iż przez ten cały czas mimo złowrogiego nastawienia do siebie stały się swego rodzaju koleżankami, nawet przyjaciółkami, choć nietypowymi, bo ich przyjaźń zrodziły głównie trzy czynniki: samotność, bycie skazanym na siebie i nienawiść. Czemu nienawiść? Bo od nienawiści blisko do miło-… Tfu! Aż tak blisko to nie są! Do przyjaźni.

Po długim czasie Es wreszcie znalazła spore królestwo, gdzie mogłaby się zatrzymać. Nie znała jego nazwy, ale wiedziała, iż ma dość spania na gałęzi i tęskno jej do jakiegokolwiek łóżka. Jednakże trzeba było jakoś wyglądać, na szczęście z lotu ptaka wypatrzyła jakiegoś przyczajonego skrytobójcę, nie spodziewał się biedaczek napadu z góry i bycia okradzionym ubrań. Tym sposobem Esme zdobyła ubranie, które przypadło jej do gustu, nie dbała o to, że męskie.
Czarne spodnie z licznymi paskami tu i ówdzie, gdzie można ukryć broń - idealne. Czarna koszula oraz w dopasowanym kolorze, skórzana kamizelka z licznymi kieszeniami i kapturem. Nie chcąc specjalnie zwracać na siebie uwagi, przemieniona wzięła jeden, no może dwa sztylety i ukryła w butach. Miecz w pochwie z tyłu pleców był wystarczający, zbyt dużo broni może budzić pewne podejrzenia.
Założyła kaptur i z ukrytymi włosami prawie nie dało się rozpoznać, że jest kobietą, prawie, bo zdradzały ją pewne kobiece atrybuty.
Weszła do miasta z góry, lądując w ciemnej uliczce, by nie było, że ona jakaś nowa i obca. Natomiast skrzydła… Jakiś czas temu Esmeralda nauczyła się pewnej sztuczki, dzięki której jej skrzydła po prostu znikają kiedy chce i pojawią się znów, kiedy tylko tak postanowi.
Niebieskooka miała zamiar rozejrzeć się za jakąś karczmą, aczkolwiek nagłe pojawienie Iry jako cienia za jej plecami zbiło ją z tropu.

- Idiotko! Schowaj się, bo cię kto zobaczy! – wprawdzie krzyknęła, ale po cichu, bo jednak nie chciała wyjść na hipokrytkę.
- Dobra, dobra, ale tylko jeśli pójdziesz gdzie ci wszyscy ludzie. – Wskazała na Mauryjczyków zjeżdżających się na bal.
- Ale po co… A zresztą, niech ci będzie, tylko się schowaj.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedziała chichocząc z tego, jak łatwo udało się jej osiągnąć swój cel i zniknęła.

Esmeralda dostała się na salę balową. Oczywiście głównym wejściem nie było jak, zostało tylne, które Es wypatrzyła w ostatnim momencie, bo nadchodził jakiś strażnik, a Ira groziła, że za chwilę się ujawni. Weszła i stanęła gdzieś w kącie.

- Zadowolona? Pewnie i tak zaraz się do nas przyczepią…
- Nie moja wina, że nie lubisz sukni… Swoją drogą powinnaś mieć jakąś maskę z tego, co widzę.
- Jeszcze czego…
- Ja to załatwię – Demonica ujawniła się na chwilę i wypowiedziała jakieś dziwne słowa szeptem.
- Chowaj się no bo… - Es wycedziła przez zęby, ale jej towarzyszka już zniknęła z pola widzenia.
- Już, spokojnie. Tutejsze księgi mają ciekawe zaklęcia.
- Co?

W tej właśnie chwili na twarzy przemienionej wylądowała maska, która zakrywała większą część twarzy, a jej odcień był głęboko czarny, podkreślał błękit oczu, jedynie na brzegach wyszyte były złote zawijasy oraz po trzy piórka jastrzębie doczepione z prawej i lewej strony tak by wznosiły się do góry. Strażniczka domyślała się, że z pomocą jakichś zaklęć telekinetycznych Ira zwędziła ją komuś stąd. Skomentowała to jedynie westchnięciem.

- Ile mam tu stać?
- Nie marudź, wieki nie widziałam żadnego balu, też byś mogła sobie spokojnie popatrzeć…
- Jesteś niepoważna…
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Sala balowa w posiadłości nekromanty była tak ogromna, iż zdawało się niemożliwe, by ją zapełnić. A jednak gospodarzowi ta sztuka się udała. Napływający zewsząd goście pochodzący z różnych warstw społecznych i parający się wszelakimi zajęciami szybko zajęli całe dostępne dla nich miejsce, lecz całe szczęście służba była zapobiegliwa i już nieraz borykała się z podobnymi sytuacjami. Gdy więc groźba ścisku stała się realna, otworzyli szerokie przejścia prowadzące do sąsiednich sal oraz na rozległy korytarz i w ten sposób zdobyli dodatkową powierzchnię, na której mogli się wszyscy zebrać. Miejsc do siedzenia było dość, by każdy miał gdzie spocząć, czy to w fotelu czy też przy stole. Dyskretni służący w grafitowych liberiach z twarzami skrytymi za białymi maskami wykrzywionymi w groteskowych uśmiechach przemykali między gośćmi zbierając puste naczynia roznosząc drinki i zapalając coraz to nowe świece w lichtarzach, by wszystko było należycie oświetlone. Tłum gości brzęczał gwarem rozmów, szelestem drogich tkanin i podzwanianiem nieprzyzwoicie strojnej biżuterii. Co jakiś czas gdzieś w głębi sali rozbrzmiewał krystaliczny śmiech jakiejś niewiasty, która pod wpływem alkoholu nie panowała nad swoim dobrym humorem. Nad tym wszystkim unosiła się melodia wygrywana przez zatrudniony specjalnie na tę okazję zespół. Kto miał dobre ucho ten słyszał, że nie jest to pierwsza lepsza zbieranina, lecz grupa, która doskonale się zna i swój repertuar ma wyszlifowany do perfekcji - wiele osób podejrzewało, że gospodarz zatrudnił część głównego składu grającego w tutejszej filharmonii, lecz był to tylko domysły, których nie sposób było potwierdzić, gdyż oni tak jak wszyscy na balu również nosili maski.

        Nikolaus wraz z Evą pojawili się na balu na tyle wcześnie, iż generał nie był zmuszony przechodzić do żadnej z dodatkowych sal, tylko mógł zostać w centrum wydarzeń bez zaniedbywane własnego komfortu. Był całkiem zadowolony z tej opcji - tu wiele widział, miał więcej pod kontrolą, mógł też panować nad tym jaka muzyka jest grana… I czy właśnie jakiś kawaler nie prowadzi Evy na parkiet. Taniec z własną adiutantką był jednym z celów, które generał Turilli postawił sobie na samym początku tego balu i zamierzał go zrealizować. Czekał tylko na jakiś bardziej sprzyjający utwór, gdyż to, co było grane do tej pory, zdawało mu się być nazbyt mdłe. Całe szczęście towarzystwo było dobre - lord Redven należał wszak do osób obytych, o usposobieniu, które bardzo odpowiadało Klausowi, chociaż było może trochę zbyt bezpośrednie. Rozmowa z nim rzadko się dłużyła, a już na pewno nie było tak w tym przypadku.
        - Turilli? Słuchasz mnie?
        Generał akurat na moment skupił się na czym innym. Ze wzgardą odprowadził wzrokiem postać, która przeszła niedaleko nich. Na pierwszy rzut oka miał problem określić czy ma do czynienia z kobietą czy z mężczyzną, gdy jednak lepiej się przyjrzał dostrzegł pewne charakterystyczne cechy dla tej pierwszej płci. Jednak to nie trudna w ocenie sylwetka nieznajomej tak go zirytowała, lecz to, że ostentacyjnie nosiła ona broń. Gdyby to o niego chodziło, nie wpuściłby na bal kogoś z mieczem. Szabla to co innego - to niejednokrotnie oznaka statusu, odznaczenie, które ma służyć głównie ozdobie a nie walce. To co miała jednak ta kobieta wyglądało jak narzędzie rzeźnika, a nie błyskotka zdobyta za zasługi. Na dodatek wystarczyło poobserwować nieznajomą chwilę dłużej by poznać, iż nie jest to wysoko urodzony gość, który odnajduje się na takim przyjęciu.
        - Słucham was - przyznał z pewnym ociąganiem generał. - Zadziwia mnie jednak dobór gości poczyniony przez naszego szanownego gospodarza…
        - Typowe dla niego - zgodził się Redven. - Nie musisz się jednak nimi przejmować, w końcu jesteś gościem, prawda?
        - W istocie… - przyznał Nikolaus, słychać było jednak, że czyni to niechętnie. By zamaskować niesmak, dopił do końca swój koniak i oddał kieliszek przechodzącemu nieopodal służącemu. Zaraz dostał kolejną pełną szklankę, lecz gdy zbliżył ją do ust, usłyszał za swoimi plecami upiorni śmiech, przypominający bardziej rzężenie czy klikanie zebranych w pęk fortepianowych klawiszy.
        - Generale Turilli. - Upiorny głos brzmiał strasznie protekcjonalnie, jakby przemawiał do podrostka. - Rozumiem, że wasza rasa jest niewrażliwa na działanie alkoholu, nie sądzicie jednak, że z lordem Redvenem odrobinę przesadzacie?
        - Może odrobinę… - przyznał z pewną niechęcią Nikolaus, odwracając się do swojego rozmówcy.
        - Oj, proszę nie brać tego tak do siebie. Rad jestem, iż odpowiedzieli panowie na moje zaproszenie.
        Stojący przed wampirzymi lordami lich zdawał się być śmieszny i niepozorny. Był mały, gdyż mierzył jakieś pięć stóp wzrostu, jego wysuszone ciało sprawiało wrażenie, jakby zostało wykonane z papieru nawiniętego na cienki chrust. Szata - chociaż z pewnością została uszyta specjalnie dla niego, bo zdobiły ją liczne taśmy z zaklęciami wzmacniającymi, ochronnymi i ofensywnymi - wyglądała, jakby ukradł ją starszemu bratu, adeptowi czarnej magii. Maskę za to miał niezwykle piękną. Wykonaną chyba z litego złota, wyobrażającą twarz smoka z długimi wąsami po obu stronach pyska, w której oczy zastąpiono odpowiednio cienkimi, szlifowanymi rubinami, przez które nieumarły mógł swobodnie wszystko obserwować.
        - Cała przyjemność po mojej stronie, panie Verterebrandelalehn - odpowiedział grzecznościowo Nikolaus, kłaniając się lekko gospodarzowi. Redven zawtórował mu w podziękowaniach, widać było jednak, że z gospodarzem łączy go większa zażyłość niż w przypadku generała.
        - Generale, zapowiadaliście, że przybędziecie z waszą uroczą adiutantką, a tymczasem nie widzę jej przy waszym boku - zagadnął lich, teatralnie rozglądając się po sali.
        Klaus mniej więcej wiedział gdzie przebywa w tym momencie Eva, nim jednak udzielił odpowiedzi, sięgnął w jej stronę zmysłem magicznym, by odnaleźć w tłumie jej aurę.
        - Tam jest - wyjaśnił, ruchem kieliszka wskazując pannę Alvarez. - Nie jest wszak moją małżonką, by cały wieczór trwać przy mym boku…
        - Turilli, nie powiesz mi, że pozwolisz by adorował ją obcy mężczyzna - droczył się Redven, który w plotkach i wieściach z sypialń mauryjskiej elity orientował się jak mało kto.
        - Nie ma tu zbyt wielu kawalerów, którzy by się na to odważyli - odciął się generał i nie miał tu na myśli jedynie swojej odstraszającej obecności, ale też sam fakt, że panna Alvarez nie była rozchichotaną panienką, którą łatwo jest oczarować, zdobycie jej było o wiele trudniejsze… Wiedział to wszak z autopsji, bo sam zabiegał o nią już stanowczo zbyt długo.
        - Mógłbyś jednak chociaż zaproponować jej wspólny taniec. Stoi tam jakby się nudziła - droczył się dalej wampirzy lord, czemu wtórował papierowy chichot dochodzący spod maski licha.
        - Ależ Redven, to nie jest przecież muzyka dla nich - zażartował gospodarz, po czym przywołał gestem jedno ze służących w roześmianych maskach. - Przekaż orkiestrze, by zagrali coś dla… odważnych.
        Lich był bardzo zadowolony ze swojego żartu i aż się roześmiał, chociaż wampiry mu w tym nie wtórowały. Gdyby nie to, że nekromanta nie mógł spożywać alkoholu można by przypuszczać, że jest już pijany jak garnizon po wypłacie żołdu, kto go jednak znał osobiście, ten wiedział, że jest to wbrew stereotypom żenujący wręcz wesołek.
        - Swoją drogą, Redven, przybył dzisiaj do mnie goniec z przesyłką od naszej przyjaciółki Betansii… - zagaił lich, co wywołało nagły błysk entuzjazmu w oczach wezwanego lorda.
        - Och, to wspaniale! Ekhm, Turilli, racz wybaczyć, lecz już tyle miesięcy czekaliśmy na tę przesyłkę, że teraz naprawdę nie sposób się powstrzymać…
        - Rozumiem - przyznał Nikolaus. - Nie zatrzymuję.
        Lich z Redvenem natychmiast opuścili swego rozmówcę, zapewne po to, by obejrzeć dar przesłany im przez tajemniczą Betansię. Turilli przez moment patrzył, jak tych dwoje rozmawia ze sobą z takim ożywieniem, jakby byli nastoletnimi studentami. Zabawny widok zważywszy, że mieli po kilkaset lat… i tak naprawdę nigdy nie żyli.
        Nagle ciszę nastałą po zakończeniu poprzedniego utworu przerwała charakterystyczna, doskonale znana Nikolausowi melodia. No tak, coś dla odważnych… Tango. Turilli w mgnieniu oka odnalazł wśród tłumu swoją adiutantkę i zaczął się do niej przedzierać. Co jak co, ale to był ich taniec, jakże mógłby przepuścić taką okazję?
        - Mogę panią prosić? - zwrócił się do Evy, gdy już przed nią stanął. Natychmiast się skłonił i podał jej dłoń, choć nie spuścił wzroku jak nakazywałaby etykieta. Wszak zapraszał ją do tanga, to nie był taniec, który dobrze komponował się z pokorą.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

Oficjalnie Eva zaczynała się już nudzić i powoli nabierała ochoty na to by kogoś zabić. Muzycy grali niczym na ostatnim pożegnaniu, większość gości chodziła sztywno jakby kij połknęli i dziewczyna nie widziała nikogo wartego poświęcenia mu uwagi. Od czasu do czasu wracała spojrzeniem do Klausa, gdyż mimo eleganckiej sukni i drinka w ręku wciąż była tutaj po części służbowo, a jej zadaniem było chronić generała. Delikatnie dotykała przez materiał sukni noży przytroczonych do uda, dodając sobie otuchy samą ich obecnością. Nie rozmawiała z nikim specjalnie, jako że większość kobiet z niewiadomych przyczyn omijała ją szerokim łukiem, obrzucając jednocześnie nieprzychylnymi spojrzeniami, natomiast mężczyźni krążyli niepewnie wokoło, zazwyczaj dając się spławić samym jej wzrokiem. Przez cały ten czas pozwoliła sobie tylko na jedną dłuższą konwersację z nieziemsko przystojnym wilkołakiem, przerwaną niestety przez jego partnerkę, która posłała Evie mrożące spojrzenie, nabierające jednak dość kuriozalnego wyglądu przez jej jadowicie różową i pierzastą maskę. Później już tylko zdawkowe uśmiechy i grzecznościowe powitania. Nudy.

Zmrużyła czujnie oczy, zawieszając nagle spojrzenie na przechodzącej obok, zamaskowanej i wyjątkowo nie-balowo ubranej kobiecie. Wzrok wampirzycy płynnie przesunął się po sylwetce obcej, oceniając stan jej ciała oraz uzbrojenie. Po ukradkowych spojrzeniach pozostałych gości nabrała pewności, że taki strój jest na balu absolutnie niedopuszczalny, nawet gdyby dziewczyna była czyimś ochroniarzem. Poza tym broń powinna mieć schowaną. Paradowanie z mieczem na plecach to jak proszenie się o rozróbę. Jednak rozmiary oręża budziły jej ukryty podziw nad siłą szczupłej Przemienionej, jak dowiedziała się po szybkiej analizie jej aury. Jej myśli goniły się gorączkowo, gdy wymyślała różne scenariusze uzasadniające obecność tutaj tej dość rzucającej się w oczy osóbki. Nie tylko ona bowiem zwróciła na nią uwagę. Kilku gości niezbyt subtelnie dawało wyraz swojemu niezadowoleniu z nieprzepisowego stroju dziewczyny. Być może jednak przez ocenę Evy przemawiała lekka zazdrość, że oto ma przed sobą kogoś, kto ewidentnie nie jest tutaj dla rozrywki, jednak może zachować własny, wygodny dla siebie strój, podczas gdy ona ściska sobie żebra tym cholernym gorsetem. O obcej myślała jeszcze chwilę, lecz gdy ta zniknęła jej z oczu, rozluźniła się lekko, powracając do obserwacji pozostałych gości.

Ręka z kieliszkiem zamarła jej w drodze do ust, gdy usłyszała pierwsze nuty nowej melodii granej przez zespół. Mmm… tango! Jej wzrok momentalnie podążył w kierunku Klausa, a gdy zobaczyła go zmierzającego w jej stronę, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu na soczyście czerwonych ustach. Chociaż wampira dzieliło od niej spore grono osób, rozstępowali się oni przed nim, niczym przed najwyższym dostojnikiem, torując mu drogę do Evy, która w międzyczasie odłożyła pusty już kieliszek na tacę przechodzącego obok kelnera. Wyprostowała się, gdy stanął przed nią, a ona drugi raz tego wieczoru podała mu dłoń, odważnie odwzajemniając spojrzenie. Poprowadził ją na pusty jeszcze parkiet, a dziewczynie przeszło przez myśl, że w takim towarzystwie niewiele osób skusi się na ten rodzaj tańca.

Oboje nieraz już tańczyli razem, za każdym razem na proszonych przyjęciach oczywiście. Generał nigdy nie zapuszczał się na karczemne imprezy, które nadal kusiły jego adiutantkę. Mimo wszystko jednak potrafiła ona dopasować się do klimatu balu i zapoznana ze wszystkimi dwornymi tańcami, stanowiła godną dla niego partnerkę. Większości nauczył jej Mikhail, a i samemu Turillemu towarzyszyła już na tego rodzaju przyjęciach na tyle często, by dobrze zgrać się z nim w tańcu. Tango jednak mieli tańczyć po raz pierwszy razem i o ile w każdym tańcu to mężczyzna prowadzi, w tangu jest to jeszcze bardziej uwydatnione, podobnie jak wzmaga się rola kobiety, która ma o wiele więcej do powiedzenia niż w każdym innym stylu. Eva była więc niezmiernie ciekawa tego, jak podejdzie do tego wszystkiego jej sztywny na co dzień przełożony i czy odnajdzie się w pełnym pasji tańcu. A w jej własnej skromnej opinii, akurat tego między nimi nie brakowało, nawet jeśli na co dzień tłamszone było przez służbową grzeczność i powściągliwość. Chociaż nie była specjalnie wrażliwa na tego typu niuanse, to akurat w tym przypadku zdawała sobie sprawę z tego, że jej generał od dawna już ją adoruje, gdyż robił to cholernie dobrze i skutecznie, czego jednak już mu nie powiedziała, bawiąc się z nim nieco w kotka i myszkę. Ku miłemu zdziwieniu dziewczyny, Turilli grę podjął, wykazując się imponującym zdecydowaniem i wytrwałością, a jej z każdym dniem trudniej było mu odmawiać.

Zaraz jednak muzyka ruszyła żywiej, a Klaus przyciągnął ją tak gwałtownie do siebie, że przywarła do niego piersiami, zapominając zaraz o wszelkich wcześniejszych myślach. Ach, czyli bliskie objęcie... No no, panie generale! Zerknęła na niego z lekkim uśmiechem, lecz na jego obliczu gościł ten sam poważny wyraz jak zawsze, z tym że teraz kontrastował znacząco z tym, jak prowadził swoją partnerkę. Tango można było bowiem tańczyć na wiele różnych sposobów i mimo że był to taniec pełen pasji, niektórzy potrafili zrobić z niego mdłą potańcówkę. Generał Turilli jednak najwyraźniej doskonale wiedział, jak obchodzić się z partnerką w tangu i już po chwili oboje wirowali na parkiecie w rytm przyspieszającej coraz bardziej i opadającej znów muzyki. Pozostali goście zaczęli powoli, mimowolnie, tworzyć krąg wokół parkietu, jawnie już obserwując tańczących, jednak nadal nikt nie odważył się do nich dołączyć.

Jeśli komuś wydawało się, że taniec generała z jego adiutantką od początku był gwałtowny, teraz mógł odnieść wrażenie, że obserwuje coś na kształt pięknej walki, w której zdecydowanym ruchom mężczyzny odpowiadają płynne kroki jego partnerki, za którą przy każdym obrocie wirował długi ogon sukni. On ją gonił, łapał, ona się wymykała, by po chwili znów powrócić w mocne ramiona, gotowe do obracania nią we wszystkie strony i przyciągnięcia po chwili do siebie tak blisko, że niemal dotykali się twarzami. W pewnym momencie muzyka zwolniła, a Eva w klasycznym ruchu oplotła nogą łydkę Klausa, który objął dłonią jej udo i podciągnął je po sobie w górę, dotykając je coraz wyżej i zadzierając mimowolnie materiał sukni dziewczyny. Przez tłum przeszedł pomruk, stanowiący mieszaninę westchnięć zachwytu i dezaprobaty, gdy palce mężczyzny musnęły nagą skórę nad pończochą, ukazując ten fragment ciała wampirzycy, jak również jej małą kolekcję ostrzy. Ona sama jakby wstrzymała oddech, spoglądając na twarz partnera, ciekawa jego reakcji na to nagłe zbliżenie. Dopiero w tango pozwolili sobie bowiem na taką swobodę w ruchach, gestach i dotykaniu partnera. A muzyka wciąż grała.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Esmeralda wciąż czuła na sobie wzrok różnych kobiet i mężczyzn, nawet maska nie pomagała za bardzo, aczkolwiek Ira upierała się, że właśnie dzięki niej nikt się jeszcze nie przyczepił. Starała się nie patrzeć nikomu w oczy i udawać, że powinna tu być. O ile udawanie kogoś w rodzaju strażnika nie było złe to niemal bezustanna paplanina Iry doprowadzała przemienioną do furii, aczkolwiek niebieskooka nie mogła dać po sobie tego poznać, wrzeszczała więc w myślach, dusząc emocję.
Jednakże nie mogła być stale pogrążona w myślach, dlatego skupiła się na tutejszych ludziach i… wampirach jak się okazała, bo u kilku osób zauważyła charakterystyczne kły. Głównym obiektem zainteresowań okazały się maski, były takie różne i często wymyślne.

- Całkiem intrygujące… Spójrz Ira, ten mężczyzna ma maskę całkowicie czarną bez zbędnych zdobień – powiedziała w myślach zwracając się do Iry mimowolnie, z przyzwyczajenia, dlatego po fakcie miała nadzieję, że nie wejdzie znów w stan gaduły.
- Hmm, wygląda… jakby coś knuł…
- Uh? – zaciekawiła się przemieniona.
- No zobacz… Rozgląda się tak jakoś dziwnie.

Mężczyzna rzeczywiście zachowywał się nietypowo, każdemu przypatrywał się, jakby nie miał pewności co do tożsamości zamaskowanych, aczkolwiek o dziwo z nikim nie rozmawiał, nic nie mówił, dyskretnie spoglądał to na lewo, to na prawo we właściwych rzecz jasna odstępach czasu. Esme w pewnej chwili nawet szybko musiała odwrócić wzrok, bo by się zorientował, iż jest obserwowany.
W pewnym momencie delikatnie jednakże stanowczo chwycił pewną piękną damę za ramię. Wyszeptał coś do niej, a ona bez cienia jakichkolwiek emocji przytaknęła skinieniem głowy i ruszyli w stronę tylnego wyjścia, którym wcześniej Ira postanowiła skierować przemienioną do tego miejsca.

- O co może chodzić?
- Nie czytam w myślach, ale czuje strach tej dziewczyny… jest dość intensywny w smaku…
- Ciekawe, aż mam ochotę sprawdzić, co ma się wydarzyć.
- No to ruszajmy! – demonica skorzystała z chwili nieuwagi strażniczki energii i przejęła chwilową kontrolę nad jej ciałem, zmuszając ją do pójścia za podejrzaną parą.
- IRA! – krzyknęła w myślach zirytowana niebieskooka, gdy tylko znalazły się na zewnątrz.
- Nie drzyj się, tylko patrz.

Ira pod postacią cienia oraz Esme ukryte tuż za rogiem obserwowały, mężczyzna z wielką agresją przyparł kobietę do muru i podciął jej gardło. Następnie zerwał z jej szyi złoty łańcuszek i dobrze ukrył w swojej kieszeni. Gdy jej ciało opadło bez życia na ziemie, mężczyzna patrzył na nią z pogardą. Chwycił zwłoki za włosy i zaczął ciągnąć w stronę sali balowej. Przemieniona widząc to, natychmiast ruszyła szybkim krokiem, by znaleźć się w tym miejscu, gdzie wcześniej, udając, że tylko podpiera ścianę. Morderca dosłownie, ze sporym rozmachem wrzucił ciało, na parkiet sali i się ulotnił. Niestety Es była najbliżej, wszystkie spojrzenia całe to oburzenie skierowało się na nią. Ktoś zamknął drzwi, którymi miała zamiar uciec, więc nim zaczął nacierać na nią wściekły tłum, pobiegła w pierwszy lepszy korytarz, gdzie szybko napotkała rozwidlenie, schody w górę oraz w dół. Wybrała te w górę, lepiej czułaby się na dole, ale… jaka normalna osoba uznana za winną przestępstwa kryje się na widoku? To było całkiem sensowne, by ukryć się tuż pod przysłowiową latarnią. Tylko to jej ubranie i broń…

- Zawsze mogłaś powiedzieć, że nie ty…
- Naprawdę sądzisz, że by mi uwierzyli? Wyróżniałam się tam najbardziej a tak w ogóle to wszystko to twoja wina!
- Opanuj się no… I tak przecież co się stało to się nieodstanie. Może mam cię jeszcze przeprosić? Może to moja wina, że znalazłyśmy się w tym świecie? Co?
- Stul pysk i znajdź lepiej jakąś dobrą kryjówkę.
- Może… tam? – wskazała spore drewniane drzwi z licznymi zdobieniami.

Przemieniona nie zastanawiając się ani chwili dłużej chwyciła za klamkę i weszła do środka, na szczęście nie były zamknięte na klucz. W środku znajdowała się niewielka ława z krzesłem, pióro, kałamarz i pergamin. Na ścianach wisiało wiele portretów osób, które Es widziała po raz pierwszy, chociaż zastanawiała się, czy to nie z powodu tamtych masek… Strażniczka zdjęła swoją i usiadła na krześle, zastanawiając się co dalej.
Tymczasem na balu wciąż we wszystkich buzowały emocję, aczkolwiek nie każdy myślał o morderstwie. Pewna rudowłosa piękność o zielonych oczach i piegowatych policzkach chodziła i wypytywała wszystkich, czy ktoś nie widział jej partnera oraz maski, która z tego, co mówiła, jakimś cudem po prostu od niej odleciała. Mało kto potrafił jej odpowiedzieć, zwłaszcza, iż teraz większość zaciekawiła dziwna muzyka, która dochodziła zewsząd i nie sposób było zlokalizować dokładnego jej źródła.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Wyszli na parkiet. Turilli jak zawsze dumnie wyprostowany, surowy, lecz w spojrzeniu jego stalowego oka widać było wyzwanie i pożądanie. Pewnie otoczył talię Evy Alvarez ramieniem w geście, w którym nie było wrodzonej subtelności walca. Jakby… Kochał ją. Pożądał. Z płomienną namiętnością, brutalną, bezgraniczną i bezwzględną jak on sam, taką, która nie bierze jeńców. Nie byli jednak sami, bo chociaż parkiet był mocno wyludniony, to jednak wokół było wiele osób i dziesiątki spojrzeń, które śledziły kroki tancerzy. Gdyby jednak zostawić ich we dwoje… Ich tango mogło przerodzić się w namiętność, której nie okiełznałby parkiet. Każdy obserwator widział to i czuł, zadawał sobie jednak pytanie czy to gra czy też faktyczne uczucia. Plotki o generale i jego pięknej adiutantce krążyły już od dłuższego czasu wśród spragnionych skandalu elit.
        Turilli złożył dłoń na jej talii, powoli i z namaszczeniem jego palce podążyły w górę, przesunęły się po ręce, aż ich dłonie się splotły. Jego oko szukało jej spojrzenia, w lekko rozchylonych wargach połyskiwały kły. Stali tak blisko siebie. I nagle zaczęli. Chociaż wedle wszelkich teorii to Turilli prowadził wszyscy odnosili wrażenie, jakby to Eva od niego uciekała. Nie ze strachu, raczej… Każąc mu się wysilić. Nie była tak łatwa do zdobycia, mówiła “goń mnie”. Nagle jednak Nikolaus zrobił dwa kroki i to on był z przodu. Spojrzał na swoją adiutantkę - “mam cię”. Oboje obrócili wzrok, jakby żadne nie chciało ulec. Znowu podjęli taniec. Tym razem sekwencja kroków - trudna, skomplikowana, wymagająca niezwykle zgrania, prawie jakby czytali sobie w myślach, a jednocześnie sprawiająca wrażenie, jakby oboje robili sobie na złość, jakby Eva nie chciała iść tam, gdzie prowadził ją Nikolaus, lecz on wcale się tym nie zrażał i robił swoje. Ich nogi przeplatały się, aż dziw, że się o siebie nie potykali. Byli tak blisko, w sposób, w jaki nie mogły tańczyć ze sobą obce osoby. Widzowie szeptali, zasłaniając usta kielichami i wachlarzami. Nagle Eva obróciła się plecami do swego partnera. Generał przystanął, objął ją jedną ręką nad talią, drugą znowu odszukał jej wolną dłoń. Nachylił się, jakby chciał poczuć zapach jej perfum albo pocałować ją w płatek ucha. Ona jednak mu uciekła, ruszając do przodu pewnym krokiem. Chwilę później Klaus obrócił ją w swoją stronę w dynamicznym obrocie, pochylił się ku niej, jednocześnie oferując ramię, na którym jego piękna adiutantka mogła się odchylić, by przed nim uciec. Wyprostowała się. Kolejna sekwencja podstawowych kroków była jakaś taka… niewinna. Jakby sobie wybaczyli i już miało być między nimi dobrze. Eva objęła nogą jego nogę, generał zaraz złapał ją za kolano upierścienioną dłonią. Jego dłoń przesuwała się wyżej, wyżej… Nie przerywał kontaktu wzrokowego, w tym momencie istniał tylko on i ona, a widzowie, muzyka - niech ich piekło pochłonie. Klaus był poważny i zdawało się, że mimo doskonałej i sugestywnej postawy nie pozwolił, by emocje przejęły nad nim kontrolę. Gdy jednak spojrzało się w jego oko… Jakby patrzyło się na zamknięte drzwi pokoju, w którym szaleje pożoga - widzi się ledwo światło dobywające się ze szczelin przy futrynie, słyszy ryk ognia i tylko można się domyślać, że uwięziony tam ogień byłby w stanie strawić wszystko wkoło… Eva nigdy nie odtrąciła go wprost, w codzienności tak jak w tangu kazała mu się starać, gonić za sobą i udowadniać wszelkie swoje walory. Ten moment był jednak bez wątpienia najbardziej intymny, jaki do tej pory między nimi zaistniał. Gdy Turilli poczuł pod palcami gładką skórę uda panny Alvarez zdawało się, że jego wargi drgnęły w lekkim uśmiechu tryumfu. Lecz przecież on nie zamierzał zadowolić się tylko takim głaskaniem i już skakać z radości albo skomleć o więcej. Nie. On przecież zamierzał zdobyć ją całkowicie… I jakby właśnie ta myśl znalazła odbicie w jego gestach i krokach, gdy pewnie przytrzymał przy sobie udo Evy i cofnął się, wlekąc ją niejako za sobą. Jakaś wyjątkowo wrażliwa niewiasta obserwująca ten pokaz namiętności wydała z siebie okrzyk oburzenia, w którym jednak wprawne ucho usłyszało też odrobinę podniecenia - pewnie w głębi ducha zazdrościła pięknej wampirzycy.
        W końcu muzyka ucichła, jedyna tańcząca para zatrzymała się, a pozostali goście jeszcze przez moment czekali co teraz nastąpi. Klaus zachodził w głowę, czego też mogli oni oczekiwać - że nagle generał i jego adiutantka padną sobie w ramiona i wyznają sobie miłość? Albo jeszcze lepiej, że odejdą każde w swoją stronę jak spłoszona młodzież. Niedorzeczność, totalny brak klasy. Turilli nie zamierzał odstawiać żadnych scen. Ukłonił się i pocałował Evę w dłoń, po czym odprowadził ją z parkietu.
        - Twój charakter nieodmiennie mnie fascynuje, panno Alvarez - zagaił, gdy jeszcze mógł mówić bez świadków. - Taka kobieta jak ty owinie sobie wokół palca każdego mężczyznę… Nie miałbym nic przeciwko, by mnie to spotkało - zauważył na koniec, spoglądając jej w oczy. W istocie podobał mu się pazur, jaki Eva pokazała mu w tańcu. Tango idealnie do niej pasowało, pokazywało jak silną i niezależną kobietą jest, ile w niej siły, a jednocześnie gracji i kuszącego wdzięku.
        Orkiestra jakby trochę się ośmieliła po tym wybryku i zaczęła grać znacznie żywiej. Na granicy parkietu powstało małe zamieszanie, gdy kolejne pary próbowały wyminąć tych, którzy jedynie stali i obserwowali towarzystwo, obgadując zawzięcie co ciekawsze indywidua. W tym zamieszaniu Turilli i Eva nie byli w stanie odejść zbyt daleko, tym bardziej, że generał niespecjalnie nosił się z zamiarem puszczenia swej adiutantki samopas - przy niej bawił się znacznie lepiej.
        - Generale, pułkowniku.
        Do pary zwrócił się mężczyzna w czerwonej masce roześmianego diabła, którego nie sposób było poznać ani po cechach fizjonomii, ani po głosie, gdyż jego wypowiedź była zbyt krótka, a panujący wokół gwar zbyt intensywny. Klaus przyjrzał mu się więc pośpiesznie, szukając jakiś znajomych symboli. Szybko wychwycił sygnet na jego prawej dłoni - podobny do tego, który nosił sam generał, wykonany jednak ze złota, a w herbie na prawym pasie zamiast chryzantemy znajdowała się pięciolistna róża.
        - W tej masce pewnie trudno mnie rozpoznać - zreflektował się rozmówca w chwili, gdy Nikolaus już i tak wiedział, z kim rozmawia. - Reston Turilli.
        Mężczyzna uchylił maski, by zaprezentować parze oblicze na oko trzydziestoletniego mężczyzny z trójkątnym podbródkiem, wąskim nosem i oczami zwieńczonymi wachlarzykami zmarszczek mimicznych. Zaraz jednak na powrót założył diabelską twarz, za którą skrywał się tego wieczoru.
        - Generale, zdaję sobie sprawę, że może nie jest to właściwe miejsce i czas, lecz chciałem porozmawiać o pańskich oddziałach stacjonujących na wschód od miasta - zagaił “czerwony” Turilli, a “biały” zaczął się w tym momencie zastanawiać, o co konkretnie może mu chodzić. Zakładał, iż pewnie znowu chodzi o naruszenie jurysdykcji i w tym samym momencie uznał, że pewnie Reston planuje coś ugrać poruszając ten temat w niesprzyjających warunkach, tak by przeciwnik nie mógł się do rozmowy dostatecznie przygotować. Niedoczekanie.
        - W istocie, nie jest to właściwe miejsce - zgodził się więc bezczelnie. - Przez wzgląd na poglądy naszego gospodarza, niechętnie poruszałbym tematy związane z armią i strażą. Wróćmy więc do tematu po balu, w najbliższym możliwym terminie. Panno Alvarez.
        Takie zachowanie było dla Klausa typowe - w jednej chwili zwracał się do swej adiutantki tonem, jakby wydawał jej rozkaz, chociaż nie powiedział czego sobie życzy. Miała się tego domyślić na podstawie wcześniejszych słów albo ogółu sytuacji. Ta konkretna prośba była całe szczęście dość prosta - jedną z podstawowych funkcji adiutantów od zawsze było planowanie grafików swych dowódców i panowanie nad nimi, by generałowie nie musieli zawracać sobie tym głowy. Klaus co prawda z reguły pamiętał jakie miał plany na najbliższe kilka dni, ale to nie znaczyło, że nie wolał korzystać z pomocy osób do tego powołanych. Tym bardziej, że Eva świetnie sobie radziła tak z planowaniem jego harmonogramu pracy, jak i odgadywaniem niewypowiedzianych rozkazów. Tym razem jednak nie było jej dane pokazać jak doskonale pełni swoje obowiązki, gdyż nagle gdzieś z końca sali dało się słyszeć alarmujące okrzyki przerażenia i zaskoczenia. Generał momentalnie stracił zainteresowanie rozmową i spojrzał w tamtą stronę, dokładnie w momencie, gdy zgromadzeni wokół parkietu goście rozstąpili się, a spomiędzy nich prosto pod nogi tancerzy wypadła kobieta. Zorientowanie się, że to martwe ciało, zajęło Nikolausowi mgnienie oka, po którym natychmiast podniósł wzrok, by zobaczyć kto przywlókł tutaj swą ofiarę. Dostrzegł kobietę z mieczem, która zwróciła na siebie jego uwagę gdy rozmawiał z lordem Redvenem. Oprócz niej jednak zdawało mu się, że dostrzegł jakiś inny ruch… Mimo to nie wahał się.
        - Panno Alvarez - zwrócił się ostrym tonem do swojej adiutantki, by ta poderwała wszystkich strażników w stan gotowości. Sam natychmiast ruszył przez środek parkietu w miejsce, gdzie leżała martwa kobieta.
        - Wszyscy stać! - krzyknął swym donośnym głosem, by zapanować nad tłumem, którego poruszenie wkrótce mogłoby się okazać trudne do okiełznania. - Niech nikt się nie rusza! Służba, powiadomcie pana domu, natychmiast! Odsunać się!
        Ostatnie polecenie nie było konieczne - Turilli cieszył się takim respektem, że wszyscy i tak się przed nim rozstępowali, zwłaszcza gdy szedł tak szybkim i pewnym krokiem. Gdy dotarł w końcu do denatki, wokół nich utworzył się krąg gapiów, gdyż co warto podkreślić, zdarzenie to miało miejsce w Maurii, która słynie ze swego kultu śmierci, więc wśród wielu gości incydent nie wywołał strachu, a raczej fascynację. Niektórzy już szeptali o jakiś rytuałach, porachunkach, część osób głośno zastanawiała się, czy ciała nie dałoby się jakoś odkupić, bo zdawało się być w dobrym stanie… Na razie jednak nikt nie odważył się mówić o takich rzeczach zbyt głośno a tym bardziej podchodzić, skoro nad zwłokami właśnie pochylał się generał straży we własnej osobie. Wprawne ucho mogło usłyszeć pojedyncze utyskiwanie, że skoro mundurowi się tym zainteresowali, to pewnie denatka zostanie wcielona do armii. Szkoda.
        Klaus póki co nie interesował się tą czczą gadaniną. Pochylił się nad zamordowaną kobietą i obrócił jej ciało na plecy nie zwracając nawet uwagi na to, że momentalnie jego ręce pobrudziły się krwią, która nadal płynęła z poderżniętego gardła. Śmiertelna rana była głęboka, a jej brzegi gładkie i czyste - ktokolwiek zabił, był prawdopodobnie profesjonalistą. Turilli zwrócił uwagę na pewien detal - delikatne zaczerwienienie podobne do otarcia. Skojarzyło mu się ze śladem sznura albo zerwanego przemocą naszyjnika. Pierwsza hipoteza była niedorzeczna, bo po co dusić kogokolwiek sznurem chwilę przed poderżnięciem mu gardła? Druga również nie była pozbawiona wad - skoro ktoś połasił się na wisiorek, to dlaczego nie zabrał jej również kolczyków, ozdobnych wsuwek do włosów i reszty drogiej biżuterii? Generał wiedział, że nie ma co gdybać - musiał poznać więcej szczegółów, chociażby tożsamość ofiary, by móc stawiać jakiekolwiek hipotezy.
        - Na arkana, niech ktoś każe się tym grajkom zamknąć! - zawołał ktoś z irytacją, słysząc rozpoczęty przed chwilą utwór.
        - Ale… przecież to nie oni…
        Turilli zamarł z dłonią wyciągniętą w kierunku maski zamordowanej kobiety. Faktycznie, gdyby się nad tym zastanowić, muzyka nie rozbrzmiewała od strony miejsca wydzielonego dla zespołu. Ona… była wszędzie. I jednocześnie była zupełnie inna niż do tej pory. Mroczna, skomplikowana, ale udająca radosną, jakby ktoś urządzał przyjęcie dla dzieci w zakładzie pogrzebowym. Pobrzmiewało w niej stanowczo zbyt wiele dźwięków, cała orkiestra symfoniczna, chór, szepty, śmiechy… Nie, nie śmiechy - chichoty. Upiorne i złowieszcze chichoty, które jednak były tak odległe, że prawie nierzeczywiste. Ta melodia wywoływała dreszcze.
        Generał na ślepo dokończył ruch, by zdjąć maskę zamordowanej kobiecie, wodząc jednocześnie wzrokiem po wszystkim, co działo się dookoła. Dostrzegł, że goście robią się niespokojni, lecz strażnicy, których wezwała Eva póki co panowali nad sytuacją. Zaniepokoił go jednak widok za oknem - zdawało mu się, że mrok przybrał nagle materialną formę i powoli wpełza na okna posiadłości niczym trujący bluszcz, badając przy tym wszystkie szczeliny w poszukiwaniu miejsca, przez które mógł przedostać się do środka…
        Dłoń generała zagłębiła się w gęstą, ciepłą breję. Turilli aż lekko się wzdrygnął z zaskoczenia i spojrzał w dół. Ciało denatki szybko zaczęło tracić regularny kształt, rozpływało się jakby było zrobione z krwawego wosku. Ręka wampira weszła w jej twarz niczym w gęsty kisiel, a przerwana w ten sposób powłoka szybko zaczęła się rozpadać, odsłaniając półpłynne wnętrze. Ktoś to dostrzegł i zaczął krzyczeć ogarnięty zgrozą. Turilli zachował zimną krew, lecz odruchowo cofnął rękę - wtedy też ciało kobiety eksplodowało gejzerem krwi i rozpuszczonych tkanek, oblewając osoby stojące najbliżej miejsca zdarzenia. Goście zaczęli krzyczeć, muzyka nagle zaczęła grać coraz głośniej. Płomienie świec zamigotały, a groza, która zawisła nad posiadłością, stała się wręcz namacalna…
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Jeśli wampirzyca miała wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, co do prawdziwych intencji generała względem jej osoby, teraz jego spojrzenie wyraźnie je wszystkie rozwiało. Wcześniej bowiem, w tej całej grze w kotka i myszkę, którą między sobą toczyli, myślała czasami, czy nie goni jej dla samego pościgu. Teraz jednak, w tańcu, gdy pozwoliła mu na zbliżenie na tyle intymne, by po raz pierwszy opuszki jego palców dotknęły czegoś więcej niż jej dłoni, widziała w jego oczach pożądanie i... triumf. Możliwe, że niewiele osób dostrzegłoby poblask tych emocji na poważnej zazwyczaj twarzy Turillego, jednak dla Evy było to jak pęknięcia w masce, przez które przebiły się jego prawdziwe intencje. I nawet ona, nigdy nie onieśmielona nikim poza Mikhailem, speszyła się spojrzeniem i uśmiechem Klausa na chwilę. Moment wystarczył, by mężczyzna pociągnął ją za sobą, dosłownie pożerając dotykiem i wywołując ostateczne zmieszanie ich widowni. Zdała sobie też sprawę z tego, że szala wygranej w ich małej grze powoli przechyla się na korzyść Turillego, a przecież nie miała zamiaru oddać mu jej bez walki!
        Mimowolnie uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, gdy muzyka ucichła, a jej partner kurtuazyjnie ucałował jej dłoń, dziękując za taniec. Z tą jego mistrzowską umiejętnością zaglądania w głąb cudzych umysłów, Eva musiała uważać, by nie opuścić swojego solidnie zbudowanego muru, gdyż gdyby Klaus zajrzał teraz w jej myśli, mógłby oficjalnie odtrąbić swoje zwycięstwo. Przyjemnie jednak zaskoczyły ją jego słowa, chociaż nie dała po sobie tego poznać, a jej uśmiech był na tyle delikatny, że wysunęły się przez niego tylko kły.
        - A już cię to nie spotkało? – zapytała równie oficjalnym, co on tonem, i jedynie błysk w jej oku zdradzał kokieteryjność pytania. – Generale? – dodała, by nic nie mogło jej zostać zarzucone, lecz oczy wciąż jej się śmiały.

        Swoją uwagę na przybyłego zwróciła od razu po jego pojawieniu się, lecz było to zainteresowanie raczej grzecznościowe. Wciąż stanowiła jedynie partnerkę Turillego na tym balu i jego adiutantkę na co dzień. Bez problemu zachowała więc kamienną twarz, zarówno słysząc tupet Restona, jak i zgrabne zmiażdżenie go słowem przez Klausa. Z prostego „Panno Alvarez” jak zwykle wychwyciła odpowiedni ton i intencje swojego przełożonego, by po chwili przeskanować umysł w poszukiwaniu dogodnego terminu, by panowie mogli spokojnie się spotkać i nie kolidowałoby to z innymi interesami generała.
        Nagle jednak wszystko to wydało się nieistotne w świetle trupa lądującego na środku posadzki. Eva odruchowo obnażyła kły z satysfakcją. Nareszcie coś się działo. Głos generała dobiegł ją już jak się odwracała, by wykonać niewypowiedziane na głos polecenie, które wydawało jej się absolutnie oczywiste w zaistniałych okolicznościach.
        - Si, si – rzuciła odruchowo w ojczystym języku i już jej nie było, gdyż skierowała się w stronę przeciwną, do swojego przełożonego.
        Przesunęła maskę na włosy i ściągnęła szybko rękawiczki, odrzucając je niedbale gdzieś na stół. Część oficjalna się skończyła. Akurat dopadała do drzwi wejściowych, gdy drogę zastąpiło jej dwóch strażników.
        - Pan nakazał, by wszyscy pozostali w środku – powiedział jeden z nich, spoglądając na nią twardym wzrokiem.
Eva, chociaż niższa od obu o głowę, spojrzała na nich z wyższością, opierając dłonie na biodrach. O ile Klaus potrafił swoim upartym i twardym milczeniem sprawić, że ludzie sami zmieniali swoje wersje wydarzeń, o tyle wampirzyca należała do tej grupy ludzi, która swoją gadaniną potrafiła sprawić, że najbardziej trzeźwi umysłem ludzie zapominali, jak się nazywają.
        - Och, doprawdy? Jesteś pewien? Bo moim zdaniem „twój pan” przede wszystkim życzyłby sobie zapewnienia mu stuprocentowego bezpieczeństwa, którego przejawem z pewnością nie są trupy rzucane na parkiet w środku imprezy! Jestem tu służbowo, nie bawią mnie te sztywniackie imprezy, gorset ściska mi cycki, ręce świerzbią, żeby zacząć rzucać nożami, a ty oddzielasz mnie od moich podwładnych, którzy również są tutaj po to, by polało się jak najmniej krwi. Mam za zadanie chronić generała Turillego i żeby to robić skutecznie, potrzebuję tych pięciu łepków, którzy dobijają się od drzwi od drugiej strony, gdyż prawdopodobnie wiedzą już co się stało i też chcą wykonywać swoją robotę, bo wiedzą, że jeśli zawalą to dosłownie pourywam im łby. Czy wy również chcecie, żebym urwała wam łby? Kusi mnie niezmiernie, więc naprawdę, wystarczy słowo. Nie? To ruszcie te spięte tyłki i wpuście moich ludzi!
        Odsunęli się bez słowa, na co skinęła głową z satysfakcją, a przez drzwi wpadło zaraz sześć młodych wampirów z obnażonymi kłami i mieczami.
        - Nie no, panowie, spokojnie, schować broń, bo zaraz panny nam pomdleją – mruknęła już spokojniejszym tonem, a mężczyźni, chociaż średnio zadowoleni, schowali miecze do pochew, zadowalając się na razie trzymaniem dłoni na rękojeściach.
        - Co tu się stało? – Usłyszała pytanie i spojrzała krótko na Liama. Brunet może i nie był jeszcze wysoki rangą, lecz Eva wróżyła mu szybką karierę, a przynajmniej pod jej skrzydłami.
        - Morderstwo się stało. Rozstaw ludzi, a sam chodź ze mną.
        Liam Roston obejrzał się przez ramię i kilkoma gestami nakazał swoim ludziom przeszukanie posiadłości. Trzech z nich pozostało na sali, rozpraszając się pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami, dwóch wyszło na korytarz, z czego jeden ruszył schodami w dół, a drugi w górę, mając pewnie zamiar przeszukiwać każdą komnatę po kolei. Eva ze swoim sierżantem zaś podeszła do Klausa, który przyklękał właśnie nad ofiarą. Mimowolnie przechyliła głowę zaintrygowana, słysząc upiorną muzykę. Było to coś, co jeżyło włosy na głowie i jednocześnie ekscytowało... chyba że to ona po prostu lubiła się czasem przestraszyć. Poczuła, jak Liam delikatnie trąca ją łokciem i wskazuje brodą na szybę. Ona w przeciwieństwie do swojego przełożonego miała całkiem luźne relacje ze swoimi podwładnymi, oczywiście dopóki nie zaleźli jej za skórę, więc w ogóle nie zwróciła uwagi na taką formę zaczepki. Zmarszczyła lekko brwi, gdy obróciła głowę i dojrzała ciemność wręcz uderzającą o szkło i rozpływającą się po nim, niczym najgęstsza z mgieł. Tylko też obrócenie się lekko bokiem uratowało jej oczy i usta od obryzgania breją, którą eksplodowało nagle martwe ciało. Niestety reszta jej ciała była pokryta fragmentami tego czegoś... Eva ostrożnie zdjęła z dekoltu coś co wyglądało, jak kawałek mózgu i odrzuciła to na bok. Powoli spojrzała na Klausa, obryzganego od góry do dołu i zasłoniła szybko usta ręką, parskając śmiechem pod nosem. Garnitur do wywalenia, panie generale.

        W tak zwanym międzyczasie jeden ze strażników był nieco niezadowolony ze swojego przydziału, będąc święcie przekonanym, że morderca jest na dole, ukrywając się w tłumie ludzi albo jeszcze niżej, szukając ucieczki. Kto normalny ucieka w górę?
        - Jasne, na górę. A ojciec mówił, żebym szedł do Redpike’a to nie, chciałem się sam wykazać. No i masz, wykazuj się, uch... – mamrotał Sanders chodząc od pokoju do pokoju i kopniakiem z nudów rozwalając drzwi. Młodzieniec nie miał zbytniego poszanowania do cudzej własności. Urwał jednak, gdy w następnej komnacie spostrzegł kobietę, siedzącą sobie na krześle, jak gdyby nic się nie stało. Wyprostował się zaraz i oparł dumnie dłoń na mieczu. Mężczyźni...
        - Proszę panią natychmiast o zejście na dół, wszyscy goście muszą znaleźć się na sali – rzekł służbowym tonem, lecz zmarszczył nagle brwi, gdy dotarło do niego, co mu się w wyglądzie nieznajomej nie zgadza. Chociaż koło niej leżała maska, dziewczyna zdecydowanie nie była odpowiednio ubrana, a co gorsza, była uzbrojona.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Esme siedziała zamyślona na krześle, od czasu do czasu bujając się na nim, omal nie fikając do tyłu przez nieuwagę. Dodatkowo w myślach sprzeczała się i dyskutowała zawzięcie z Irą. Nic więc dziwnego, że wejście smoka… to znaczy strażnika sprawiło, iż konkretnie podskoczyła, a krzesło się wywróciło, robiąc niepotrzebny hałas.

- Tchórz… - skomentowała demonica.
- Zamknij się, po prostu mnie zaskoczył.

Przemieniona wzięła głęboki oddech i już miała się odezwać, kiedy mężczyzna padł na ziemię jak długi. Odsłonił postać stojącą za nim i trzymającą resztki wazonu rozbitego na głowie nieprzytomnego. Ów napastnik nosił maskę w odcieniu głębokiej czerni, nie dało się jej pomylić z żadną inną… to ten morderca.

- Em… - Esmeralda ponownie chciała coś powiedzieć, jednak uprzedził ją zabójca.
- Będziesz tu tak sterczeć? – Na jego szyi lekko kołysał się zloty medalik, przykuł on wzrok niebieskookiej. – Na co tak łypiesz?
- Na nic… - stwierdziła obojętnie i chwyciła maskę, by ją ponownie ubrać.
- Wyrzuć to w czorty i nawet nie próbuj zakładać.
- Niby dlaczego? – spytała nieufnie. – Ty jakoś swojej nie ściągasz…
Zabójca pomachał złotym medalikiem i przewrócił oczami, jakby rozmawiał z osobą inteligentną inaczej.
- Dlaczego tak łatwo dałaś się złapać? Dobrze, że byłem w pobliżu, jeszcze by cały plan diabli wzięli. Co za ludzi mi przysyłają… Drzwi już zabezpieczone?
- Co…? – spytała Es bezradnie. Czuła, że to być może przez ubranie jest mylona z kimś innym.

Mężczyzna uderzył się dłonią w czoło, aż rozległ się całkiem huczny plask. Bez słowa podszedł do dziewczyny i chwycił za ramię, ciągnąc gdzieś w znane tylko jemu tajemne przejścia w murach. Kto by pomyślał, że jeśli wyciągnie się tą jedną książek to część ściany się obróci i znajdą się w dziwnym pomieszczeniu z… oknem na salę balową? Niee… To chyba to specyficzne lustro, które z jednej strony ukazuje to, co jest za nim, a z drugiej pełni funkcję zwykłego lusterka. Jedyną wadą było to, że nawet tu dało się słyszeć tę dziwaczną melodię.

- W razie problemów to będzie docelowe miejsce, gdzie się spotkamy, ja na razie pójdę pozamykać drzwi, a ty kontroluj przebieg sytuacji.
- … Ale… - zaczęła zdezorientowana, jednak morderca zniknął tak szybko, iż nie zdążyła.

Tymczasem na sali balowej rudowłosa piękność uparcie poszukująca swojej maski i nie przejmująca się zbytnio morderstwem chodziła praktycznie w kółko. W pewnym momencie się zatrzymała i zaczęła jojczeć pod nosem coś na temat bólu głowy i innych części ciała, które wymieniała z niebywałą dokładnością, jakby po kolei wszystko zaczęło ją boleć, jednak fakt, że gadała w sumie do samej siebie nie wywołał współczucia u osób zwracających uwagę na tą zakręconą istotkę, tylko najzwyczajniejszą w świecie ignorancję.
W pewnym momencie kobieta popadła w istne szaleństwo, rzuciła się na pierwszą lepszą osobę, czyli jednego ze strażników stojących tuż obok Evy, a potem na samą Evę.

- MASKA! ODDAJ MIJĄ! ODDAJ! – wrzeszczała jak chora psychicznie i siłą zabrała jej maskę w dość brutalny sposób, starając się jakąkolwiek metodą choćby w niewielkim stopniu zadać jej ból. Gdy tylko dorwała to, czego chciała, pośpiesznie ją ubrała jakby to miało jej pomóc.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Krew martwej dziewczyny wsiąknęła w mundur, a wyszyte srebrną nitką dewizy na mankietach marynarki zabarwiły się na rubinowy kolor, który sprawił, że słowa "Sange adevarat" nabrały o wiele dosadniejszego znaczenia. Generał Turilli spojrzał na nie z pewnym niezadowoleniem, lecz nie było to spowodowane zniszczeniem ubrania – po prostu brak ciała mocno utrudniał sprawę, a na domiar złego nie było nawet wiadomo kim była denatka. Klaus nie mógł jej wskrzesić z tej krwawej miazgi, która została rozniesiona na butach i ubraniach gości, musiał więc bazować jedynie na mdłych poszlakach. Drętwy bal stał się nagle początkiem śledztwa, które zapowiadało się na trudne, irytujące i niewdzięczne, a co więcej angażowało ono wiele wysoko postawionych osób tak wśród cywili, jak i straży, gdyż generał i jego adiutantka musieli brać w nim udział osobiście jako naoczni świadkowie.
        Nikolaus podniósł się z kolan. Od razu rozpiął marynarkę swego munduru i zdjął ją, by nie obrzydzać innych widokiem krwi i strzępek wnętrzności. Elegancką chustką z haftowanymi inicjałami wytarł twarz, szyję i dłonie, bo nie był wygłodzonym, przemienionym łachudrą, by oblizywać wargi i palce tylko przez to, że skapnęła na nie odrobina krwi, na dodatek dość niepewnego pochodzenia. Po jego ściągniętych ustach i wolnych, metodycznych ruchach można by przypuszczać, iż Turilli jest wściekły i faktycznie chyba trochę zaczynały puszczać mu nerwy. Mimo tej widocznej złości jakiś służący o mocnych nerwach podszedł do niego z miseczką perfumowanej wody i ręcznikiem, które służyły do obmywania rąk przy posiłku - jak na tak nietypowe okoliczności jego reakcja była bardzo szybka i może nie najlogiczniejsza, ale zgodna z jego rolą. Nicolaus zresztą skorzystał z wody, by zmyć z rąk krew denatki. Gdy to robił, rozglądał się wśród tłumu przypominającego tłoczące się na plastrze miodu poirytowane pszczoły.
        - Roston, panno Alvarez! – zawołał gdy zauważył swoich podkomendnych między gośćmi. Idąc w ich stronę nad głowami tłumu dostrzegł, że członkowie orkiestry zamarli w dziwacznych, nienaturalnych pozach, zatrzymani wpół ruchu. ”Co ten stary wariat próbuje tutaj stworzyć?”, irytował się generał, gdyż był przekonany, że to gospodarz chce zabawić się kosztem gości – pasowałoby to do jego natury. I jeszcze to jego nagłe zniknięcie razem z Redvenem… Klaus był skłonny podejrzewać, że to wszystko ma ze sobą coś wspólnego, może nawet ofiara już dawno nie żyła, a lich by zaszokować gości jedynie nadał jej pozorny wygląd świeżych zwłok, gdyż nie była to wbrew pozorom taka trudna sztuka. Tyle poszlak i przypuszczeń, a żadnych odpowiedzi...
        - Rille, południowy korytarz! Luthro, północ wraz z westybulem! Pietra - zostań na sali i odnajdź Fierenzzę! Macie panować nad sytuacją, nie chcę tu wybuchu paniki! - Turilli wydawał rozkazy tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo chociaż jego podwładni karnie wykonywali polecenia panny Alvarez, to on tu miał ostatnie słowo i na dodatek znacznie lepiej znał posiadłości i większość zgromadzonych gości, wiedział więc które miejsca wymagają szczególnego zabezpieczenia. Zdawało się zresztą, że nikt z jego ludzi nie był świadomy tego, że Antoine Fierenzza przybył na ten bal - Turilli nie czuł się w obowiązku, by informować o tym kogokolwiek, nawet swoją adiutantkę. Dobrze mieć jakiegoś asa w rękawie.

        Atak rudowłosej oszalałej kobiety na Evę nastąpił na długo przed tym nim zdołała ona dotrzeć do generała. Biedna niewiasta zupełnie nie była świadoma na kogo się porywa i co ją za chwilę spotka. Ledwo wszak skoczyła na wampirzycę, a już towarzyszący jej Liam rzucił się do ataku, sama napadnięta adiutantka zresztą również nie stała bezczynnie. Oszalała kobieta nie zwróciła jednak uwagi na dotkliwą ranę, jaką wampir zadał jej szponami, rozorując jej przedramię aż do mięśni - porwała swoją zdobycz w postaci maski i czmychnęła. Turilli wśród tłumu gości na moment stracił swych podwładnych z oczu (przy jego wzroście było to naprawdę zaskakujące) i nie widział, jak dalej rozwinęła się sytuacja z napastniczką, nie zdecydował się też na rzucanie zaklęć, bo mógłby nieumyślnie porazić przypadkowego gościa. Był zresztą dość spokojny o to, że panna Alvarez i porucznik Reston poradzą sobie z jedną obłąkaną kobietą. Jednak ludzie wkoło zaczęli robić się niespokojni i groźba paniki zawisła na włosku, dlatego generał zdecydował się sięgnąć po swoją magię umysłu - to już nie była pora na półśrodki. Generał wzniósł rękę ku górze, bo chociaż nie korzystał z magii inkantacji, w niektórych sytuacjach lubił sygnalizować, że rzuca zaklęcie. Gdy jednak jego upierścieniona dłoń powędrowała w górę, upiorna muzyka grająca do tej pory jedynie gdzieś w tle, nagle ryknęła całą gamą dźwięków, zagłuszając wszystkie inne odgłosy w tym nawet krzyki zaskoczonych gości. Turilli był przekonany, że zbieżność jego gestu z tym dziwnym zjawiskiem była przypadkowa - wszak jeszcze nawet nie pomyślał o sięganiu po magiczną energię. Wszystko działo się jednak zbyt szybko by generał mógł wysnuwać jakieś wnioski. Ledwo wszak muzyka zaczęła grać głośniej, nagle przygasły również światła, tworząc półmrok niewiele jaśniejszy od czarnej jak sadza nocy panującej na zewnątrz. Nie… tamta czerń była nieprzenikniona, nieskalana. Jakby nic nie istniało poza granicami posiadłości, jakby opuszczając jej mury miało się spaść w absolutną nicość. A jednak nikt nie pomyślałby w tym momencie, by dwór nazwać miejscem bezpiecznym. Wszyscy czuli gromadzący się wewnątrz niego strach. Goście zaczęli krzyczeć, ktoś się krył, ktoś uciekał byle dalej, byle przed siebie. Garstka strażników zapewnionych przez generała i tych należących do świty gospodarza balu nie wystarczyła, by zapanować nad przerażonym tłumem.
        Turillego wbrew wszelkim podejrzeniom opanował w tym momencie lodowaty spokój. Był wszak osobą, która wybrała dla siebie właśnie taką drogę - miał przywracać porządek i ład tam, gdzie ich nie było. Miał zapewniać spokój i bezpieczeństwo, więc walka z chaosem była jego żywiołem. Już otworzył usta, by wydać rozkazy i samemu zabrać się do dzieła… Gdy nagle poczuł ból. Gdyby ktoś go później zapytał jakie było to uczucie, porównałby je do ugryzienia, lecz nie umiałby nazwać zwierzęcia, które podobnie kąsało. Coś wpiło się w jego twarz, przecinając skórę, mięśnie i zagłębiając się w kość. Stara blizna na oczodole jakby się otwarła, a jego zdrowe oko zalała krew. Generał czuł, jakby materiał maski stapiał mu się ze skórą. Ryknął z bólu i złapał się za twarz. Chciał zedrzeć opaskę, ta jednak nie chciała odpuścić, chociaż generał wbił sobie paznokcie w policzki, byle tylko się jej pozbyć. Na nic to się jednak zdało, co więcej Turilli poczuł, jakby materiał rozprzestrzeniał się i obejmował coraz większą powierzchnię jego twarzy. ”To iluzja!”, pomyślał w krótkim przebłysku szukania racjonalnego rozwiązania tej kwestii, lecz zaraz musiał porzucić takie wyjaśnienie. Jego umysł nie poddałby się takiej wizji, nie w momencie, gdy sam władał taką magią na poziomie, który pozwalał mu panować nad tłumami. To działo się naprawdę. I wszystko było prawdziwe: krew, ból, niemoc. Generał skulił się, nie upadł jednak na kolana. Z jego ust wydobył się bolesny krzyk, gdy materiał zaczął zarastać jego usta.
        Turilli nie był jedyną osobą na balu, która padła ofiarą dziwnej, niemożliwej do zidentyfikowania magii - ten sam los spotkał każdego, kto w tej chwili miał na twarzy maskę. Zrastały się one z właścicielami i zmieniały ich wygląd. Nie u każdego jednak proces ten był tak długi i bolesny - niektórych przemiana ogarnęła w mgnieniu oka i już nie było od niej odwrotu. Kobieta, którą widziała wcześniej Eva - ta z jadowicie różową maską z piór - zamieniła się w rajskiego ptaka, który w panice zaczął latać po sali i uderzać o szyby, próbując się wydostać na zewnątrz. Jakiś mężczyzna w masce imitującej smoczy łeb obrósł nagle łuską, a jego głowa zaczęła kołysać się na długiej, giętkiej szyi zwieńczonej jaszczurzą głową. Jego partnerka zaś - kobieta w sukni z krynoliną i z białą maską z domalowanymi czerwonymi ustami - zamieniłą się w coś, co przypominało ludzkich rozmiarów porcelanową lalkę. Cała służba w swych groteskowo roześmianych maskach padła na ziemię, a ich ciała wyginał się w sposób, który zaprzeczał prawom fizyki i anatomii. Upiorności ich przemianie nadawała… Cisza. Absolutna cisza, bo żaden z nich nie wydał z siebie nawet westchnienia, choć słychać było dźwięk rozrywanych stawów i łamanych kości w ich ciałach. Gdy jednak destrukcja ich organizmów dobiegła końca, ci podnieśli się na nienaturalnie wygiętych kończynach i uciekli nagle w głębokie cienie tworzące się w zakamarkach wszystkich pomieszczeń - towarzyszył temu głośny, złowieszczy chichot, tak bardzo podobny do tego, który wcześniej towarzyszył dobiegającej znikąd muzyce.
        Po dłuższym czasie Turilli się wyprostował. Cała jego twarz była jednolicie czarna, jakby ktoś obił ją aksamitem. Pusty oczodół zarósł, jakby nigdy nie było w nim oka ani tym bardziej powieki, usta prawie się nie odznaczały, o ile wampir ich nie otwierał. A gdy to uczynił, jego ostre jak szable kły fosforyzowały niezwykłą bielą, zupełnie jak zdrowe oko, w którym nie widać było ani źrenicy, ani tęczówki, jedynie nieskazitelne białko.
        - Alvarez! - zawołał. Jego głos, choć nadal donośny, brzmiał jak syk i szelest dławiące to jak brzmiał na co dzień. Gdy wyciągnął do niej rękę, by przywołać ją gestem, można było dostrzec, że i dłoń zarosła aksamitem. Jego paznokcie zupełnie zanikły, ale co zdawał się być przy tym jeszcze dziwniejsze, pierścienie trwały na swoich miejscach, nienaruszone przez magię.
        Przemienieni w stado groteskowych stworzeń goście miotali się po sali jakby nic nie widzieli i niczego nie słyszeli, jakby w panice mieli tylko jeden cel: do przodu. O dziwo nikt nikogo nie stratował, lecz co chwilę ktoś kogoś popychał i na kogoś wpadał. Dało się jednak spostrzec, że większość potworów umyka z sali, pewnie by skryć się w jakiś ciemnych kątach: większość wyglądała bardzo płochliwie. Były jednak też pojedyncze agresywne egzemplarze. Jeden z nich - maszkaron podobny do nietoperza pokrytego ludzką skórą i odzianego w resztki podartej szaty - ukąsił generała Turillego w wyciągniętą dłoń. Generał krzyknął, bardziej z zaskoczenia niż z bólu, po czym jednym celnym uderzeniem magii zła sprawił stworzeniu taki ból, że to odpuściło i uciekło skomląc.
        - Fierenzza! - krzyknął aksamitnym głosem wampirzy lord, rozglądając się wśród barwnego tłumu przemienionych indywiduów. - Fierenzza, mój miecz!
        Ledwo Nikolaus zawołał swego podwładnego, od razu dostrzegł go między biegającymi chaotycznie stworzeniami, chociaż tylko jakiś szósty zmysł podpowiedział mu, że stworzenie, które ma przed sobą, to jego zaufany szpieg. Wyglądał… jak anioł z legend. Nie skrzydlaty mężczyzna z blond włosami, a istota, która ma wiele dziesiątek par skrzydeł, a całe jej ciało pokrywają oczy, barwne niczym mozaika w haremie, na dodatek ani jedno z nich nie miało powieki.
        - Mój panie - zaszemrało stworzenie, choć Turilli nie dostrzegał u niego ust. Przemieniony Fierenzza wyciągnął przed siebie pochwę z mieczem, którego rękojeść była skierowana w stronę właściciela, gotowa do dobycia. Generał zaraz za nią złapał i wyciągnął ostrze z kabury… to jednak rozpadło się jak w pył, który zawirował w gwałtownym podmuchu powietrza wywołanym przez przebiegającą obok istotę o ciele płonącym dziesiątkami barwnych płomieni, od których jednak nie zajmowało się nic wkoło. Klaus zgrzytnął zębami - nie wiedział czy broń rozpadła się pod wpływem jego dotyku, czy została zniszczona wcześniej, nie miał już teraz jednak innego wyjścia, jak korzystać z magii.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Alvarez przyzwyczaiła się już do tego, że Turilli rozstawia jej ludzi, więc teraz nawet nie zwróciła na to uwagi. Uniosła jednak wysoko jedną brew i zacisnęła usta, słysząc znajome nazwisko. Fierenzza, psia jego mać. Nie znosiła gościa. Wiedziała, że jest dobrym szpiegiem, doskonałym wręcz. Wiedziała też, że jest jednym z bardziej zaufanych ludzi Klausa. Ale i tak go nie znosiła. Wymuskany Chudzielec, zawsze łypał na nią podejrzliwie, ewidentnie odwzajemniając niechęć, jaką go darzyła. Między tą dwójką nie doszło nigdy do żadnego spięcia, które mogłoby uzasadniać ten brak sympatii, ale i tak unikali się skutecznie, ot niechęć od pierwszego wejrzenia. Nie musieli zresztą dzielić zbyt wielu sfer życia i spotykali się właściwie tylko, gdy akurat zostali oboje wezwani przez Turillego. Ale chędożyć Chudzielca, najbardziej ubodło ją to, że Klaus uznał za właściwe nawet jej nie informować o tym, że szpieg pojawi się na balu. Nieładnie panie generale.

        Zaraz jednak znów się rozdzielili i powoli to, co działo się wokoło przestawało być intrygujące, a stawało się irytujące. Cierpliwość wampirzycy wyczerpała się w chwili, w której podbiegła do niej jakaś wariatka i szarpnięciem zerwała maskę z jej włosów, na które ją Eva wcześniej zsunęła, by mieć lepszy widok na to całe zamieszanie.
        - Ty… - zaczęła, łypiąc wściekle na rudą, ale urwała nagle, widząc, że Roston rusza na kobietę z dłonią na rękojeści miecza. Chociaż w wampirzycy buzowała południowa krew, nie miała zamiaru zniżać się do szarpaniny o głupią maskę.
        - Nie, Liam, daj spokój – mruknęła niezadowolona, a brunet zawrócił zaraz, przyglądając jej się z uwagą, jakby upewniał się, że jego pułkownik nie zmieni zdania. "Głodny bitki, wcale mu się nie dziwię" pomyślała, odruchowo sięgając do włosów, gdzie wcześniej spoczywała jej maska. W tym samym momencie jej kok, tak misternie tkany wcześniej przez Tatianę, rozpadł się, rozsypując pofalowane włosy na ramionach i plecach wampirzycy.
        - Głupia kretynka! – warknęła pod adresem rudej.
        - Tak ci ładniej – rzucił Roston i w przeciwieństwie do większości jej podwładnych, pod morderczym spojrzeniem, jakie rzuciła mu wampirzyca nie ugiął się wcale, tylko uśmiechnął zawadiacko.
        Od ciętego komentarza przełożonej uratowała go kolejna zmiana w otoczeniu, tym razem w postaci głośnej muzyki, która uderzała w uszy niczym obuch. Oba wampiry syknęły, zakrywając uszy, nim udało im się przyzwyczaić trochę do tego hałasu. Gdy Eva podniosła znów wzrok, tłum szalał już, krzycząc i miotając się bez ładu i składu po sali. Wampirzyca wkurzała się coraz bardziej, nie mogąc znieść takiego bezmyślnego jazgotu, kiedy jednak usłyszała znajomy głos, niestety w formie okrzyku bólu, momentalnie oczyściła umysł z emocji i wygłuszyła się na wszelkie inne dźwięki, lokalizując Klausa. Jeszcze nie słyszała, żeby jej przełożony krzyczał z bólu, lecz w tej chwili nie miała wątpliwości, że ktoś go zranił, a jej do jasnej cholery tam nie było, żeby urwać temu komuś głowę. Właściwie biegiem ruszyli z Liamem przez tłum, nie przejmując się już w ogóle wymogami etykiety tylko bezceremonialnie roztrącając ludzi łokciami.
        W międzyczasie zapadła jednak grobowa cisza, co chociaż stanowiło ulgę na wymęczonych uszu wojskowych, z pewnością nie odejmowało grozy sytuacji. Eva i Liam zwolnili odruchowo, ostrożniej przedostając się przez tłum przekształcających się istot.
        - Co tu się dzieje do cholery? – wampirzyca usłyszała szept swojego zastępcy, z zadowoleniem stwierdzając, że pobrzmiewa w nim obrzydzenie, a nie strach. Spojrzała za jego wzrokiem, akurat by być świadkiem przemiany rajskiego ptaka. Na sam pomysł takiego losu kolorowej panny prawdopodobnie przystałaby z łobuzerskim uśmiechem, jednak w rzeczywistości poczuła się odpowiedzialna za to, by wszyscy tracący właśnie swoje pierwotne formy na rzecz tej całej groteski, wrócili do domów cali i zdrowi.

        Gdy dotarli do Turillego, Eva zatrzymała się gwałtownie, w szoku wpatrując się w twarz Klausa, a raczej w miejsce na jego głowie, gdzie powinna się znajdować. Zamiast twarzy bowiem dostrzegła czarną aksamitną maskę, wlewającą się aż za kołnierz koszuli generała, co jasno dawało do zrozumienia, że raczej nie da się jej zdjąć. Po chwili Klaus dostrzegł ją i wezwał do siebie, wyciągając do niej dłoń, tak samo oblaną czernią.
        - Jestem – odparła zduszonym głosem, próbując ogarnąć wzrokiem to co stało się z jej generałem. – Klaus, nic ci nie jest? – zapytała porzucając pozory i ignorując nieco zaskoczone spojrzenie Liama. Sierżant nie odezwał się jednak słowem, odwracając do nich plecami z obnażonym mieczem, którym uciął zaraz jakąś mackę, próbującą złapać Evę za kostkę. Taktowny skurczybyk.
        Wampirzyca z kolei nie bardzo wiedziała jak podejść do swojego przemienionego przełożonego. Już dawno dotarło do niej, że przyczyną tego całego zamieszania są te cholerne maski. Dobrze, że ona i Roston nie mieli żadnych na sobie. Poza nimi, oraz innymi strażnikami, których wpuściła wcześniej, chyba wszyscy goście i cała służba byli zamaskowani, przez co poddani zostali dziwnej przemianie.
        Generał kolejnym okrzykiem wezwał swojego szpiega, a Eva podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i zamarła na widok Fierenzzy. Gdyby nie upiorność sytuacji prawdopodobnie parsknęłaby śmiechem, teraz jednak tylko zamrugała kilkakrotnie, przyglądając się zmierzającej ku nim istocie, po czym odwróciła lekko głowę do Liama.
        - Przypomnij mi proszę ten widok następnym razem, gdy Chudzielec zajdzie mi za skórę, dobrze? – szepnęła, na co sierżant uśmiechnął się krótko i skwitował rozkaz równie cichym „tak jest!”.
        Mniej do śmiechu było im, gdy miecz Turilliego rozsypał mu się w rękach. Eva wytrzeszczyła oczy, spoglądając odruchowo na twarz generała, zapominając, że raczej nie dostrzeże teraz na nich emocji (jakby normalnie było to łatwe). Zaraz też, po raz pierwszy naprawdę przejęta, sięgnęła do swoich ostrzy przypasanych do uda i złapała je w dłoń. Odetchnęła z ulgą, gdy nic się z nimi nie stało, lecz nie schowała ich już z powrotem, dzierżąc pomiędzy palcami pięć ostrzy.
        Nagle wielki pysk jakiegoś niezidentyfikowanego stwora spadł przy jej nogach, a ona odwróciła się szybko, akurat by zobaczyć, jak jej sierżant wyciera miecz z posoki o garnitur trupa.
        - Liam! – syknęła karcąco, na co mężczyzna wzruszył ramionami
        - No co? Chciał nas zeżreć, nie wszyscy są tacy milutcy jak to. – Wskazał dłonią jakiegoś małego kurczaczka, pomykającego pomiędzy nogami gości, sięgając im do kolan. Widać ktoś wziął dziecko na przyjęcie, gratuluję bystrości umysłu.
        - Co za upiorna impreza – mruknęła wampirzyca z wyraźnym niezadowoleniem, po czym zerknęła na swojego przemienionego przełożonego. Nie chciała się przyznać, że nie ma pojęcia co robić. Nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji i po prawdzie najchętniej wysiekałaby wszystkich stojących na jej drodze do wyjścia, ratując tylko Klausa, siebie i Liama. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Już na początku ich zadaniem było pilnowanie początku, a teraz, kiedy tylko ona i Roston byli tutaj jedynymi normalnymi, czuła na barkach odpowiedzialność za losy całej tej hałastry. Jak jednak opanować ich wszystkich nie robiąc im krzywdy? Co w ogóle spowodowało ten atak? Zresztą, na zewnątrz nawet nie było co uciekać, nieprzenikniona ciemność dalej waliła w szyby, potęgując jedynie upiorne efekty nikłego światła świec w środku.
        Jej rozmyślania brutalnie przerwał pędzący w ich stronę z donośnym skrzekiem jeden z przemienionych kelnerów. Eva wywinęła zza podwiązki kastet, zakładając go szybko na dłoń, którą zwinęła w pięść i na której gwałtownie zatrzymało się ptaszysko, padając nieprzytomne na ziemię. Póki może, będzie ich jedynie ogłuszać, ale...
        - Co dalej? – zapytała na głos, zwracając się do Turillego.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Esme siedziała w dziwnym pomieszczeniu, obserwując salę balową i cały ruch, jaki wywołały znienacka wrzucone zwłoki okradzionej kobiety. Była zdenerwowana na tego złodzieja - może nie chciał jej wrobić, może chciał to i tak nieważne. Ważne było to, że teraz miała kłopoty, a chciała jedynie jakoś się wpasować do tego świata, obyczajów skoro nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie miała wrócić na Ziemie. Natomiast myśli, że być może już nigdy nie zobaczy swojego wymiaru… Nie, o tym nawet nie mogła myśleć, to by było za dużo.
Tymczasem na sali ruda kobieta obrała sobie za cel i sens życia odebranie maski pierwszej lepszej osobie, która się jej napatoczy. Okazała się nią Eva. Obłąkana piękność zdawała się nawet nie zauważać, kim jest i czy jest to osoba ważna. Była niczym dzikie zwierzę, które nie jadło od dłuższego czasu i właśnie spostrzegło łatwy cel. Nawet atak z innej strony nie działał, dziewczyna jakby nie czuła bólu, niczym w transie chciała odebrać to, co jej się, jej zdaniem, należało. Krew oblała cała jej rękę i kapała na podłogę, sądząc po widocznych mięśniach, rana musiała być naprawdę bolesna, a dziewczyna jedynie wykonała dłonią dziwny gest, jakby chciała strzepać ociekającą krew, by jej nie przeszkadzała. W końcu dorwała (nie)swoją upragnioną maskę i zniknęła w tłumie, zostawiając jednak ślad z kropel krwi.
Niespodziewanie muzyka stała się znacznie głośniejsza co wywołało nieprzyjemny grymas na twarzy Esme. To zdecydowanie nie był typ muzyki, jaki lubiła. Na dodatek zrobiło się na tyle ciemno, że przemieniona wkurzyła się na tyle, iż postanowiła użyć magii, by oświetlić to miejsce i… coś nie wyszło. Pojawił się ogromny płomień, którego światło zdradzało, że za owym lustrem nie jest tylko i wyłącznie ściana. Poparzył niebieskooką w paru miejscach i zgasł tak szybko, jak się pojawił.

- Ghhhhh… - mruknęła pod nosem, lecząc poparzenia i mając nadzieję, że przynajmniej teraz wszystko pójdzie dobrze. Tym razem odbyło się bez zbędnych komplikacji.

Jednak by wyczarować światło, potrzebne było skupienie. Z pomocą dziedziny magii, z która najbardziej była związana, wytworzyła jaśniejącą kulę energii, która niczym piesek teraz towarzyszyła Esmeraldzie lewitując, tuż przy niej.

- Dziewczyno…lustro weneckie. Teraz pewnie nas widzą… - upomniała Ira jakby obudzona z letargu. – No nie mów, że zapomniałaś o tym szczególe? – spytała bardziej z irytacją niż sennością w głosie.
- Wynosimy się stąd – powiedziała Es głosem niecierpiącym sprzeciwu.
- Jak sobie życzysz, w końcu to ty kontrolujesz to ciało… jeszcze – ostatnie słowo dodała ciszej, ale tak by dało się usłyszeć. Zrobiła to z premedytacją, aby wkurzyć czarnowłosą.

Podeszła do obrotowej ściany i jeździła po całej jej szerokości dłońmi szukając jakby czegoś, co uruchamia cały mechanizm. Nic się nie wyróżniało, z tej strony było naprawdę ciężko wyjść. Zniechęcona demonica oparła się więc o mur i westchnęła, dokładnie w tym momencie ściana się obróciła.

- O… Dobrze… to, co teraz? - zamyśliła się Esme.
- Ucieczka?
- Coś mi się zdaje, że w tym momencie to nie będzie łatwe. Ścigają nas i jeszcze ta dziwna atmosfera wokół i czujesz tę wszechobecną magię? Jest jakaś dziwna…

Przemieniona szła jednym z korytarzy i rozglądała się. W ogóle nie znała tego miejsca, obawiała się wybierając drogę przy rozwidleniach - ostatnie czego chciała to jeszcze się tutaj zgubić. W krótkim czasie znalazła się niedaleko wejścia na salę, jednak tylko lekko się wychyliła, by zobaczyć czy nadal panuje zamieszanie i czy jest nadal poszukiwana. To, co zobaczyła przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Widziała jak ludzie się zmieniają, jak maski tworzą im jakby drugie ciała, zmutowane dziwne i nierzadko mocno przerażające. Ten zabójca miał racje przestrzegając Es przed zakładaniem maski. Obserwowała w milczeniu to, co się dzieje, a energetyczna kula światła nagle zaczęła przygasać, przemieniona domyślała się, że to coś co stworzyła za długo nie pociągnie, ale mimo wszystko nie myślała, że nastąpi to tak szybko.
Panował taki chaos, że Esme wyszła z ukrycia i szła przez sale niczym duch, niezauważona przez spanikowane potwory będące chwilę wcześniej ludźmi. Każdy był zbyt zajęty tym co się z nim działo niż rzekomym mordercą przechadzającym się po sali. Przemieniona w sumie nie wiedziała czemu tu weszła, czego szuka, ale ruszyła przed siebie rozglądając się dookoła.
Usłyszała jakąś w miarę spokojną rozmowę, czy też jej strzępki, ale podświadomie skierowała się ku jej źródłu. Szła kawałek i zobaczyła postać o skórze całkowicie czarnej, jednym oku składające się w całości z bieli i o wyraźnych kłach. Nie była przekonana czy podejść bliżej, ale ciekawska Ira popchała ją do przodu, przez co przypadkiem wpadła na plecy Evy.

- Ugh – mruknęła zdenerwowana ani myśląc przepraszać za tego głupiego demona co w niej siedzi. Jakby to zrobiła to pewnie rozpoczęłaby ulubioną zabawę Iry, by jak najbardziej popsuć dobre pierwsze wrażenie.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Generał wychwycił to, jakim wzrokiem patrzyła na niego Eva. Nie spodobało mu się to, nie przez to jednak, że uznał swą adiutantkę za niewychowaną, lecz raczej przez to, że widziała go w takiej postaci. Żaden mężczyzna nie chce być widziany w kompromitujących okolicznościach przez kobietę, którą adoruje. A co dopiero dostrzec w jej oczach szok i... no właśnie, co? Współczucie? Jeszcze tego by brakowało – Turilli był silnym mężczyzną, generałem, który sam utorował sobie drogę na szczyt, który dzięki swej sile, tej mentalnej, psychicznej, ale również fizycznej, zmienił oblicze kraju, którego bali się prawie wszyscy, którzy mieli coś na sumieniu. A teraz nagle kobieta patrzyła na niego takim wzrokiem... Chociaż... chyba mu to odrobinę pochlebiało. To znaczyło, że nie jest dla niej taki znowuż obojętny. Ta myśl go udobruchała na moment przed tym, gdy znowu poczuł niezadowolenie. Póki co łączyły ich stosunki jedynie służbowe i nadzieja na coś więcej, przez co nie pozwalał jej na zwracanie się do siebie w aż tak bardzo poufały sposób. Co innego gdyby mu uległa.
        - Panno Alvarez, zapomina się pani – skarcił ją, nie za głośno, by nie robić jej aż takiego wstydu. Towarzyszący jej strażnik chyba nawet tego nie usłyszał. Zaraz zresztą Turilli zbliżył się do niej i lekko nachylił.
        - Przepięknie wyglądasz w rozpuszczonych włosach – zapewnił ją prawie szeptem, następne zdanie zaś wypowiedział jak najbardziej normalnym tonem. - Nic mi nie jest. Dziękuję za troskę. Aczkolwiek po spojrzeniu wnoszę, że chyba mój wygląd przeczy mym słowom.
        Wampirzy generał spojrzał na swoje dłonie i poruszył nimi na próbę. Dotknął swojej twarzy by przekonać się, że zamiast skóry pokrywa ją materiał, z którego wykonana była maska. Dziwnym uczuciem było dotykać swojego oblicza swoimi palcami, a jednocześnie mieć nieodparte wrażenie, że te części ciała nie należą do ciebie – były wszak tak bardzo inne w dotyku.
        - Widzę, że was ta groteskowa magia nie dosięgła, a poza tym wszystko w porządku, panno Alvarez? - upewnił się, dokładnie przyglądając się swojej adiutantce. Wyglądała na całą i zdrową, Nikolaus odetchnął w duchu z ulgą na myśl, że chwilę przed tymi wydarzeniami ktoś ukradł jej maskę – dzięki temu przynajmniej ona zachowała normalny wygląd... Ma się rozumieć, że nie chodziło o same walory estetyczne, a raczej o jej dobro, bo kto wie, czy przemienieni będą w stanie odzyskać swe dawne formy. ”Pięknie”, sarknął w myślach Klaus, gdy dotarło do niego, jakie mogą być konsekwencje tej nocy, ”Na tym balu była większość arystokracji, wysokiej rangi generałowie, magowie, dyplomaci... Jeśli tego nie odkręcimy, skutki będą dramatyczne”.
        - Panie – odezwał się szemrzący głos Fierenzzy. - Krwawisz.
        Turilli spojrzał na swoją rękę, na której odznaczał się półksiężycowaty wzór zębów. Machnął ze zniecierpliwieniem ranną dłonią.
        - Tylko draśnięcie – uznał. - Fierenzza, jesteś w stanie w tej formie walczyć?
        - Jestem – przyznało stworzenie. - Na twój rozkaz, panie.
        Nikolaus skinął z aprobatą głową – miał więc trójkę podkomendnych, którymi mógł dowodzić. Liczba niewielka, ale za to wszyscy nadrabiali jakością. Może poza Rostonem – on jakoś niespecjalnie zachwycał generała, który w życiu widział wiele wybitniejszych jednostek niż dobry, ale tylko dobry sierżant. Eva za to pokładała w nim wielkie nadzieje, czego Turilli jej nie zabraniał – mogła wybierać sobie podkomendnych wedle własnego uznania, skoro dostrzegała w nich potencjał. Wybredna zrobi się pewnie z czasem, a za jakieś sto lat może pożałuje, że kiedyś interesowała się takimi drobiazgami jak Liam. Zazdrość? Ależ... Generał nie miał o co być zazdrosnym, gdyż przewyższał tego młokosa na każdym polu.
        Nagły atak jednego z przemienionych kelnerów sprowadził myśli Klausa ze snucia dalekosiężnych planów do szybkiego reagowania tu i teraz. Zresztą, nie tylko jego: chyba cała czwórka naraz rzuciła się do walki, każdy jednak zareagował na swój indywidualny sposób: Fierenzza natychmiast stanął między generałem a potwornym ptaszyskiem, Eva zaś z typową sobie inicjatywą skoczyła do przodu, pięknie nokautując stworzenie ciosem w dziób. Kiedy założyła kastet, tego Turilli nie zauważył, zrobiło to na nim jednak bardzo dobre wrażenie i nawet na moment się uśmiechnął. Na Liama nie zwracał uwagi – on pewnie pętał się gdzieś z boku.
        - W posiadłości jest jeszcze trzech strażników, którzy nie mieli masek – oświadczył Nikolaus, gdy zapytano go co dalej. Mówił z pewnością, która kazała przypuszczać, że ma już gotowy plan działania w głowie. - Te stworzenia jednak zdają się być w dużej mierze bardziej przerażone niż niebezpieczne, w większości przypadków możliwe będzie więc uniknięcie walki... Nie mogę dzierżyć broni, lecz magia mnie nie zawodzi, będę więc starał się je okiełznać. Liczę, że mnie wtedy osłonicie. Trzeba odnaleźć źródło tej kuglarskiej magii i jestem głęboko przekonany, że poszukiwania powinniśmy zacząć od gabinetu gospodarza domu. I to nie tego śmiesznego pomieszczenia reprezentacyjnego na górze – oświadczył, z lekceważeniem machając ręką w kierunku oszukanego lustra, za którym kryła się tajemnicza przemieniona wraz ze swoją demonicą.
        - Lord Verterebrandelalehn ma jeszcze jeden gabinet w głębi domu – wyjaśnił Turilli. - To miejsce, gdzie przechowuje najcenniejsze magiczne manuskrypty i rozmawia z osobami, które uważa za „swoich”. Tam go znajdziemy. - Generał odetchnął głęboko, widząc utkwione w sobie pytające spojrzenia. - Chwilę przed naszym tańcem, panno Alvarez, miałem okazję porozmawiać z panem tego domu, ten jednak niedługo potem odszedł wraz z lordem Redvenem obejrzeć jakąś magiczną przesyłkę, która ich obu wielce intrygowała. Rozwiązania tej kwestii upatrywałbym właśnie w tej przesyłce... A w każdym razie od tego bym zaczął. Idziemy więc – oświadczył na koniec. - Nie będziemy przeszukiwać posiadłości, nie ma na to czasu.
        Generał wydałby jeszcze kilka dyspozycji i rozkazów przed przejściem do działania, lecz nagle tuż obok nich pojawiła się znajoma postać, co ciekawe, cała i zdrowa. Czarnowłosa kobieta, którą generał odprowadzał wzrokiem z taką pogardą, która akurat była zaskakująco blisko zamordowanej kobiety, gdy ta została rzucona na parkiet, właśnie wpadła na Evę Alvarez. Stęknęła. Nawet jeśli chciała coś powiedzieć, może przeprosić, może rzucić się do ucieczki, nie miała tego luksusu – Turilli dostrzegł jej pojawienie się na chwilę przed tym, gdy zderzyła się z jego adiutantką i chociaż wszyscy zgromadzeni oficerowie straży mieli chyba głęboko utrwalony obraz podstarzałego generała w typie Redpike'a, ten tutaj taki nie był i potrafił bardzo szybko i agresywnie reagować. Nim więc wybrzmiało jej „Ugh”, Nikolaus już był przy niej. Złapał ją za szyję jedną ręką, a drugą dłonią objął jej twarz nim zdążyła sięgnąć po broń. Bezceremonialnie wdarł się do jej umysłu. Nie było czasu na kulturalne rozmowy, a jemu wolno było sięgać po tego typu środki przymusu tak długo, jak nie pozostawiał za sobą zniszczeń. A dziewczyna, choć miała silną wolę, to nie posiadała przy tym żadnej bariery ochronnej, więc ktoś o umiejętnościach Turillego mógł wejść do jej głowy bez większego wysiłku. Generał błyskawicznie zanurzył się w morze jej najświeższych wspomnień. Zorientowanie się w nich nie było wbrew pozorom takie łatwe - świeża pamięć była chaotyczna i niewyraźna, jej utrwalenie wymagało kilku godzin, a najlepiej dni, w których jednak niektóre szczegóły lubił się zamazywać. Nikolaus nie musiał jednak mieć uporządkowanego wszystkiego jak w książce i radził sobie z wyłapywaniem tych informacji, które były mu potrzebne. Dostrzegł na przykład, że wcale nie ma przed sobą morderczyni i kobietę, której zwłoki wybuchnęły generałowi w twarz, zabił ktoś inny. Ta sama postać pojawiła się później po raz kolejny - Turilli o dziwo nie umiał dostrzec jej twarzy, gdyż ta rozmazywała się i rozmywała za każdym razem, gdy wampir chciał na nią spojrzeć. Naparł więc swą magią, starając się zestalić to jedno wspomnienie, lecz okazało się to niewykonalne bez robienia krzywdy kobiecie. Może Klaus miałby mniejsze opory, gdyby miał do czynienia z kryminalistką, jednak ta kobieta miała na sumieniu tylko to, że wprosiła się na bal bez zaproszenia, co jest czynem niepochwalanym, lecz nie karalnym. No i nie przyszła na zabawę sama, to jednak Turillego niespecjalnie obeszło - nie pierwszy i nie ostatni raz widział kogoś opętanego. Będąc jeszcze w głowie kobiety dał do zrozumienia zamieszkującemu ją bytowi, że jest świadomy jego obecności, ale nie zamierza go wypędzać. Niech tylko wie, że jego nie da się oszukać.
        Dla postronnych Nikolaus ledwo złapał kobietę i zaraz ją puścił, cofając się o krok.
        - Niepotrzebnie utrudniałaś nam pracę - oświadczył chłodno, nie kłopocząc się przepraszaniem za niesłuszne podejrzenia i wtargnięcie do jej głowy bez pozwolenia. - Jesteśmy strażnikami, a ty ewidentnie nie jesteś stąd, lepiej więc trzymaj się blisko nas, jeśli nie chcesz kłopotów. Na następny raz nie przesłucham cię tak delikatnie. Twoje imię? - zapytał, chociaż pytanie brzmiało w jego ustach jak rozkaz. Ktoś mógłby się oburzyć, że generał sam się nie przedstawił, nie miał jednak takiego obowiązku względem zwykłej kobiety z ludu, a nawet jeśli, powinien go zaprezentować któryś z oficerów. Kto inny zaś mógłby stwierdzić, że przecież wampir mógł odczytać imię dziewczyny z jej myśli, skoro już je i tak przeglądał, on jednak lubił, gdy w niektórych kwestiach porządek rzeczy był zachowany. Co przypomniało mu o bycie w jej głowie.
        - I twojego towarzystwa też - dodał.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Reakcja wampirzycy na chłodną odpowiedź Klausa była niemal niezauważalna. Zmartwienie w oczach po prostu z nich wyparowało, pozostawiając po sobie jedynie pustkę, a płatki nosa ściągnęły się delikatnie do środka. Stwierdzenie, iż kobieta się zapomniała nie było właściwe, ona po prostu na tamtą chwilę miała w głębokim poważaniu pozory, na utrzymaniu których tak zależało generałowi. W końcu otoczeni byli przez bezmyślną chwilowo bandę odmieńców i jedyną osobą która mogła ją usłyszeć był jej sierżant, którego nigdy nie posądzała o plotkarstwo. Ale skoro pan generał sobie życzy oficjalnego traktowania, takie też otrzyma. Dlatego skinęła jedynie głową z pozorną pokorą, w którą z pewnością nie uwierzy nikt, kto chociaż trochę zna wampirzycę. Nie skomentowała również komplementu skierowanego w jej stronę, chociaż niezwykle kusiło ją, by odpowiedzieć tym samym zdaniem, którym zbyto jej troskę. Uznała jednak, że takie zachowanie byłoby wyjątkowo dziecinne, a ona nie miała w zwyczaju stroić fochów. Dlatego puściła wydarzenie w niepamięć, uważając jednak by w stosunkach z generałem Turillim nie dać się ponownie ponieść emocjom.
        - Tak, jesteśmy cali – odpowiedziała na pytanie, tylko na chwilę spuszczając wzrok ze swojego przełożonego, by spojrzeć na Liama.
        - Wyglądem pana generała i pozostałych gości również się zajmiemy, nie dopuszczam możliwości, by coś takiego było nieodwracalne – powiedziała krótko, zwracając znów spojrzenie na Klausa. Siłą powstrzymała się od przewrócenia oczami, gdy usłyszała przemieniony głos Fierrenzy, a nadzieja, że w tej postaci będzie irytował ją mniej zgasła z pierwszymi słowami szpiega. Eva odwróciła się w stronę Rostona, który pojawił się u jej boku.
        - Słyszałeś? Unikaj walki. – Przytroczyła ostrza z powrotem do pasa na udzie i podniosła na mężczyznę wyczekujące spojrzenie.
        - Staram się.
        - Uhm, staraj się bardziej – mruknęła, ściszając głos i przełożyła kastet na prawą dłoń, zwijając ją w pięść kilka razy. – Bo jest tu kupa ważnych oficjeli i jeśli, nawet przez przypadek, zabijesz jakiegoś dyplomatę, to nic nie będę mogła zdziałać, gdy Turilli dorwie cię po tym wszystkim w swoje ręce. Gdzie reszta? – rzuciła pytanie, licząc na domyślność sierżanta i nie przeliczyła się. Jego wzrok powędrował lekko w bok, gdy lokalizował resztę wampirów.
        Eva nie wyobrażała sobie sytuacji, by któryś z jej ludzi nie władał magią umysłu chociaż na tak podstawowym poziomie, by móc komunikować się z pozostałymi. Nie wszyscy bowiem posiadali dar telepatii, który zresztą jej zdaniem działał i tak nieco inaczej niż porozumiewanie się dzięki magii. Ona sama na początku swojej przygody ze służbą pod Turillim nieraz musiała się swoim darem ratować, by odkryć intencje generała, który rzucał w jej stronę jedynie krótkimi hasłami, często ograniczającymi się jedynie do „panno Alvarez”. Ostatecznie nauczyła się jednak jego sposobu myślenia, tonu głosu i mimiki, jakkolwiek skąpej, nie musząc się już w ogóle ratować ani magią umysłu, ani telepatią, gdyż po czasie sam zacząłby ją pewnie wyrzucać ze swojej głowy. I chociaż ona sama nigdy takiego jasnowidztwa od swoich podwładnych nie wymagała, cieszyła się, że Liam był obdarzony obiema umiejętnościami.
        - Rille, Luthro i Pietra już tu idą. Torhe mówi, że lochy puste, nawet strażników tam nie było, też już kieruje się w naszą stronę. Nie mam kontaktu z Sandersem – stwierdził, krzywiąc się nieznacznie. Było jasne, że skoro strażnik nie odpowiadał to znaczy, że nie żyje, jest nieprzytomny albo przemieniony. Zważywszy na to, że maski na sobie nie miał, pozostawały dwie opcje, obie nieciekawe. Ewentualnie ktoś go zablokował, jednak nadal była to wersja uwzględniająca natknięcie się przez niego na napastnika. Eva prychnęła z niezadowoleniem.
        - Świetnie. Niech Luthro sprawdzi co się z nim dzieje. I niech trzyma ciągle z kimś kontakt! Nie chcę zgubić jeszcze jednego z was, i tak jesteśmy w mniejszości – stwierdziła, rozglądając się po gościach byłego balu, podczas gdy brunet przekazywał dalej jej instrukcje. Nie licząc kilku nadpobudliwych jednostek, które interesowały się nimi dopiero, gdy zbytnio się zbliżyli, większość przemienionych włóczyła się raczej bezmyślnie po sali, nierzadko obijając się o siebie nawzajem. Wzrok wampirzycy powędrował wówczas do Klausa i Chudzielca. Co sprawiło, że mimo przemiany zachowali zdrowy umysł? Nie zdziczeli ani nie zobojętnieli. Niby to dobrze, ale..
        - Uważaj.
        Liam wyciągnął rękę w jej stronę, jednak w tym samym momencie Eva poczuła pchnięcie w plecy i zrobiła krok do przodu, łapiąc równowagę. W mgnieniu oka odwróciła się na obcasie, a wyzwanie w jej oczach szybko zastąpiło zdziwienie zmieszane z satysfakcją, gdy dostrzegła, kto tak nieopacznie na nią wpadł. Tajemnicza dziewczyna, odziana na czarno i z mieczem przewieszonym przez plecy wyglądała jednak na równie zaskoczoną tym zderzeniem, jak wampirzyca. Ledwie jednak pierwsza zgłoska wydostała się z jej ust, a już szyja Przemienionej otoczona była obleczonymi w czarny aksamit palcami Klausa, który drugą dłoń położył na jej twarzy. Niemal zaraz puścił nieznajomą, jednak Eva widziała ten gest już wiele razy i wiedziała, że jej przełożony dokładnie przeszukał sobie umysł dziewczyny. Swoją drogą, ona również nie miała na sobie maski, nim jednak Alvarez zaczęła ją w myślach obwiniać, generał uznał, że jest ona niegroźna, chociaż najwyraźniej opętana. Wspaniale, prawdziwy festiwal osobliwości!
        Wampirzyca wychwyciła kątem oka poruszenie między przemienionymi i po chwili do ich grupy dołączyło trzech strażników, skinąwszy wcześniej swojej pułkownik i generałowi. Wszyscy mieli w dłoniach nagie miecze, na szczęście nieskalane krwią gości, co kobieta przyjęła z ulgą.
        - Żadnych problemów? – zapytała krótko, a widząc, jak mężczyźni wymieniają spojrzenia przewróciła oczami. – Żadnych problemów, nie licząc kilkuset gości przemienionych odpowiednio do ich dzisiejszych strojów maskowych? – wysyczała, precyzując pytanie i mruknęła z aprobatą, gdy w końcu pokiwali gorliwie głowami. Nie lubiła małomównych ludzi, wszystkie informacje trzeba z nich wydzierać siłą, to takie irytujące. Wiedziała już, że na następną akcję weźmie inną grupę - Roston zostaje oczywiście - jakąś bardziej konkretną. Ci byli doskonałymi wojownikami, ale... to wszystko, a ona potrzebowała ludzi z charakterem.
        - Torhe.
        - Tak jest!
        - Miej oko na tę Przemienioną. Może w ten cały maskowy burdel nie jest zamieszana, ale od tej chwili jesteś za nią odpowiedzialny pod rygorem urwania ci tego pięknego łba, rozumiesz?
        - Tak jest!

        Eva mruknęła z zadowoleniem i potoczyła spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych, szczęśliwie nieprzemienionych.
        - Dobra, jesteśmy już wszyscy, wesoła gromadka, chodźmy już do tego gabinetu, chcę się dowiedzieć, co tu się do cholery wyrabia, bo przysięgam, że bez trupów się nie obejdzie – warknęła z przekąsem i ruszyła przodem przed Klausem, gotowa permanentnie wyeliminować z drogi każdego, kto spróbuje podnieść na niego rękę. Albo dziób. Albo skrzydło… Cokolwiek!
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Esme patrzyła na generała z wielkim gniewem i irytacją. W związku z przyduszeniem trochę kaszlała, ale nie błagała o puszczenie i nie szamotała się za mocno. Nie miała depresji, aczkolwiek dla kogoś, kto żył tak długo jak ona całe to życie nieco straciło na wartości, nie bała się śmierci, aktualnie miała więc w nosie czy ją zabije, czy nie. Każda z opcji wydawała się w porządku oprócz grzebania jej w głowie do cholery! Już wystarczyła tam ta przeklęta demonica, ale jeszcze ten czarny dziwak? Pierwszy raz osoba z zewnątrz szperała w jej myślach - wyjątkowo niekomfortowa sytuacja, Ira przynajmniej cały czas tam siedziała, do czego dało się w miarę przywyknąć. Dla demonicy ta sytuacja także okazała się nieprzyjemna, będąc w umyśle przemienionej, wyczuwając na sobie przenikający myśli i wspomnienia wzrok Klausa ustawiła się tak, aby być w centrum uwagi i zaczęła wykrzykiwać groźby odnośnie do wampira i rozkazy natychmiastowego wyjścia z umysłu jej żywicielki. Esmeralda mruknęła niezadowolona - jeszcze ta się będzie darła… Cudownie.
W końcu strażniczka energii została puszczona, łapała oddech dużymi haustami, broniła się przed tym, ale nie miała wpływu na swój organizm pozbawiony dopływu wystarczającej ilości tlenu. Słysząc słowa nieumarłego dosłownie zaczerwieniła się na twarzy ze złości, ale wstrzymała to i odetchnęła w miarę uspokojona, mimo wszystko jednak wiedziała, że dziś zapewne funduje Irze całkiem pożywne jedzonko.

- Och przepraszam najmocniej – powiedziała najbardziej słodkim głosem, jakim umiała, do bólu ociekającym sarkazmem.

Och jakże chciała trzasnąć tego stwora w gębę, pragnęła tego całym sercem, ale musiała myśleć racjonalnie. Na razie będzie grzeczna, o ile znów jej nie wkurzy, wtedy to chyba wywoła jakąś katastrofę naturalną… Chociaż… To całe zamieszanie z maskami chyba już takową było, może nie naturalną, ale jednak…

- Esmeralda, myślę, że powinieneś się również zrewanżować ujawnieniem swego imienia, chyba że mam ci jakieś wymyślić… Aksamitku – prychnęła drwiąco.

Gdy spytał o jej towarzysza, a raczej towarzyszkę, demonica jak na zawołanie ukazała się obok Esme pod postacią czegoś w rodzaju cienia połączonego z rzadkim czarnym dymem. W jego mroku widniała para szmaragdowych punkcików, zapewne oczy wpatrzone w nieumarłego.

- Ira jestem… - zaczęła zalotnie. – Ty dupku! – krzyknęła. – Co jak co, ale nawet demon potrzebuje prywatności, będąc w cudzym umyśle! Tylko spróbuj mi jeszcze raz tam wejść, a ukatrupię! – darła się, jakby była zwykłą kobietą, a Klaus śmiał ją podglądać przy kąpieli.

Niebieskooka westchnęła, czuła się jakby nie miała tu nic do gadania, a to przecież jej głowa, ale nie miała sił na sprzeczki o takie drobnostki.

- Tak właściwie… - zwróciła się do Evy. – Wszystkim coś się… ekhem stało, ty wyglądasz normalnie, to dość intrygujące. – Ruszyła za wampirzycą. Jakoś nie miała ochoty na rozmowę z osobą, która tak perfidnie naruszyła jej prywatność, za to Ira… ona nadal darła się na generała i obrażała go, jak tylko mogła, czy to słowem, czy to gestem.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Generał Turilli miał nerwy ze stali i władał magią umysłu w stopniu mistrzowskim, który był oczywisty ze względu na jego pochodzenie. Gdy więc demon zamieszkujący czarnowłosą kobietę zaczął się na niego wydzierać i ewidentnie próbował go przepędzić, on nawet na moment się nie zawahał - skupił na nim na moment swoją uwagę, po czym wrócił do przerwanego odczytywania myśli jego żywicielki, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie ma ona dla niego żadnego znaczenia. Gdyby mentalne przesłuchanie się przedłużało, a ten głos nie dawałby za wygraną, Klaus mógłby jednym zaklęciem odciąć się od niego barierą taką samą, jaką magowie ochraniali własne umysły, z tą jedną różnicą, że on postawiłby ją w głowie kogoś obcego. Ot, przez lata można nauczyć się naprawdę wielu sztuczek. Ewentualne przepychanki a może nawet walka w umyśle nieznajomej mogłyby być na pewno widowiskowe z punktu widzenia uczonych magów… Lecz jednocześnie ze wszech miar niebezpieczne dla umysłu, który stanowił ich arenę, lepiej więc nie ryzykować, bo generała prawo obowiązywało tak jak każdą inną istotę stąpającą po ziemiach Maurii. Gdy więc odnalazł w głowie dziewczyny wszystko czego potrzebował, wycofał się nie czyniąc jej żadnej szkody, może poza zranieniem jej dumy, tego jednak jeszcze w tym momencie nie wiedział…

        Po powrocie do rzeczywistości Turilli z pewnym zadowoleniem przyjął to, że panna Alvarez jak zawsze byłskawicznie i należycie zajęła się przygotowaniem dalszych działań: skontaktowała się z obecnymi w posiadłości strażnikami i przywołała ich do siebie, zebrała raporty, które jednak niestety nic im nie dawały… Klaus nasłuchiwał rozmów i dotarła do niego informacja, że stracił jednego strażnika. Na wszelki wypadek sam spróbował go poszukać, gdyż ze wszystkich tu zebranych miał najlepsze predyspozycje do telepatii, jednak faktycznie nie usłyszał nawet najcichszej odpowiedzi. On nie miał takich wątpliwości i nadziei jak jego adiutantka - od razu postawił krzyżyk na Sandersie. Szkoda. Generał nie był jednak osobą, która okazałaby, że w jakikolwiek sposób go to obeszło. Swą uwagę poświęcił więc na powrót nieznajomej kobiecie - zapytał ją o imię. Jednocześnie bacznie jej się przyglądał, gdyż nurtowało go, czy jego dotyk niszczy jedynie broń, czy również uszkadza żywą tkankę, zdawało się jednak, że na jej skórze nie ma nawet śladu zaczerwienienia. To dobrze, nie chciałby przypadkiem zrobić komuś krzywdy samym złapaniem go za rękę.
        Generał nie wiedział, że jego spojrzenie i wyraz twarzy stały się jeszcze bardziej nieodgadnione niż zwykle - nawet gdy poruszał gałką oczną, przez jej jednolitą barwę i strukturę nikt nie widział gdzie on tak naprawdę patrzy. Na jego jednolicie czarnej, aksamitnej skórze, prawie nie odznaczała się żadna mimika, a co więcej nie miał on powieki ani brwi. Gdyby Turilli uprawiał hazard, forma którą aktualnie przybrał bardzo by mu w tym pomagała. Do przesłuchań również była idealna, zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz, gdy stał wyprostowany, z rękami założonymi za plecami i jedynie z lekko opuszczoną głową, by móc patrzeć jej w oczy. Wyglądał, jakby nie dało się wyprowadzić go z równowagi i może w istocie właśnie tak było. Obrócił lekko głowę, gdy obok Esmeraldy zmaterializował się jej dziki lokator… Lokatorka. Na dodatek bardzo głośna, jeszcze głośniejsza niż w głowie dziewczyny. Ciekawe tylko jak się poczuła teraz, gdy wampir nawet przez moment nie okazał, że jej wrzaski go obchodzą? No bo gdyby generał dawał się tak łatwo sprowokować pierwszej lepszej krzykaczce, to jak prowadziłby przesłuchania?
        - To generał Nikolaus Santi Turilli, dowódca mauryjskiej straży - zaszemrało stworzenie z wieloma parami skrzydeł i ciałem pokrytym wielobarwnymi oczami bez powiek. - I radzę nas nie znieważać, gdyż jesteśmy na służbie, a jeśli generał wyda stosowny rozkaz, karą za zniewagę strażnika na służbie jest obcięcie języka. Jak trafiłaś do miasta, skoro o tym nie wiesz? - dociekał Fierenzza.
        - Wleciała, nie przeszła przez bramy - odpowiedział generał, bardzo skutecznie ignorując latającą wokół niego Irę. Właśnie oglądał wnętrze swojej dłoni, na którym widniał ślad po ugryzieniu. Zdawało mu się, że widzi wokół rany delikatne smugi czarnej mgły, nie był jednak przez moment pewny czy to nie jest złudzenie.
        - Panno Alvarez - odezwał się do swojej zastępczyni, dając jej tym samym przyzwolenie do opuszczenia sali i ignorując ranę. Nawet jeśli faktycznie coś wokół niej dostrzegł, nie było powodu do obaw. Nikolaus dobrze znał samego siebie i wiedział, kiedy może zaufać przeczuciu.

        - Pułkownik Antoine Fierenzza - w międzyczasie skrzydlate stworzenie przedstawiło się Esmeraldzie, składając przed nią regulaminowy ukłon. - Skoro więc nie poinformowano cię o prawach tu obowiązujących, pozwolę sobie uczynić to teraz, niemniej w okrojonej formie, czas nagli - wytłumaczył. - W przypadku każdej wykrytej zbrodni straż ma prawo zatrzymać osoby podejrzane do wyjaśnienia sytuacji w areszcie oraz w przypadkach naglących doprowadzić do natychmiastowego przesłuchania z użyciem telepatii, o ile nie dojdzie przy tym do uszczerbku na zdrowiu przesłuchiwanego. Urażona duma się nie liczy - dodał, a przez jego szeleszczący głos nie sposób było stwierdzić, czy była to uwaga uprzejma czy wyrażona z przekąsem. Zaraz zresztą kontynuował.
        - Morderstwo, współudział, podżeganie bądź zatajenie informacji o takowych czynach podczas przesłuchania karane jest śmiercią. Otwarty atak na strażnika bądź nieuzbrojonego cywila karany jest śmiercią. Przekroczenie granic obrony koniecznej prowadzące do śmierci napastnika karane jest śmiercią…
        - Po prostu współpracuj i nie rób głupot - wtrącił się jeden z pozostałych wampirów, przerywając recytację Fierenzzy. - Proszę o wybaczenie, pułkowniku.
        Antoine bez słowa skinął głową podwładnemu, który wszedł mu w słowo.
        - Czas nagli - powtórzył się. - Wszystkim nam zależy na tym by się stąd wydostać, więc chyba lepiej działać razem.

        - Torhe.
        - Tak jest, generale?
        - Jeśli będziesz miał w stosunku do tej kobiety chociaż cień podejrzeń, zezwalam ci na zgładzenie jej. Mamy powody by jej nie ufać.
        - Rozkaz, generale.


        Z sali balowej egzotyczna zbieranina ocalałych trafiła do westybulu, pustego i cichego jakby posiadłość była opuszczona. Generał Turillli pozwolił swojej adiutantce prowadzić, ukradkowymi gestami wskazując jej w razie czego dalszą drogę. Rozglądał się nieustannie, by nie pozwolić się zaskoczyć żadnemu przemienionemu stworzeniu. Na długo zapatrzył się na ogromnego czarno-złotego motyla, który przysiadł na rozecie nad wejściem do posiadłości, jakby był to odpowiadający mu rozmiarami kwiat. Generał zastanawiał się przez chwilę na kogo tak naprawdę patrzy - czy jest to dyplomatka, nekromantka, uczona, czarodziejka? Spodziewał się, że to kobieta, gdyż to raczej one wybierały motyw motyla do swych przebrań.
        Po przejściu przez krótki korytarz grupa przeszła przez dwuskrzydłowe drzwi, za którymi powinien znajdować się jeden z wielu saloników posiadłości... Trafili jednak z powrotem do westybulu. I nieważne ile razy próbowali, za każdym razem wracali w to samo miejsce, a upiorna muzyka grała coraz to głośniej.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość