Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Mimika twarzy przyozdobiona była o kolejną, nieciekawą zmarszczkę wściekłości po każdym zdaniu jakie wypowiedział. Przyłożyła dłoń do twarzy. Ciężko stoczyła się w dół, jakby ścierając wszelkie uczucia za sobą. Usłyszał tylko niesamowicie głębokie westchnięcie beznadziejności sytuacji, ale i wewnętrznego rozbawienia, jakie o dziwo zagościło w jej sercu. Przechodzenie z paszczy śmierci do kolejnej wydawało się wyjątkowo niesamowitą zabawą. Ile razy jeszcze uniknie śmierci? Lecz tym razem pociągnęła za sobą ducha lasu. To już nieco mniej ją rozbawiło.
Szczerze nie chciała, póki co, wiedzieć nic o teleportacji. Czasem niewiedza bywa bardziej przydatna.
Była zmęczona, ale jakoś szczęśliwie wykończona. Brudna, poraniona, włosy znów rozproszyły się niesfornie na ramionach, a jednak kącik ust samoistnie unosił się ku górze. W ogóle nie odczuwała, że znajduje się na niebezpiecznym terenie. W pomieszczeniu panowała nienaganna cisza. Słyszała jedynie ich głosy oraz echa niosące się z innych pomieszczeń, być może zbyt odległe na słuch dla druida.
-Hm? - szczerze zdziwiła się na ostatnie słowa swojego towarzysza. Nie sądziła by kiedykolwiek je usłyszała z jego strony. To było niemalże graniczące z usłyszeniem "dziękuje" wypowiedzianym przez Frigg. A jednak chyba bardziej prawdopodobne.
W dziwny sposób, wywołało to nerwowość i drżenie rąk u driady. Jednak fizyczna pomoc bardziej ją satysfakcjonowała niż ta przy użyciu magii. O jak dobrze, że nie musi jej używać...
Wstała. Czuła ból na wysokości uda i przewidywała ogromnego siniaka, z resztą nie tylko na nim. Coś cicho chrupnęło w kościach sprawiając zarazem ulgę i zadowolenie. Nie wzdychała, starała się być cicho, a takie zaspokojenie w zupełności jej starczyło.
Pręciki powoli podejmowały pracę i pozwoliły na dostrzeganie zarysów postaci, jak i rzeczy. Pogładziła się po plecach.
-Rany...-szepnęła-...rany...-powiedziała przeciągle- rany!
Spanikowana aż utuliła policzki w dłoniach.
-Mój płaszcz!... O rany, rany, rany, rany....-powtarzała w kółko- Mój płaszcz... o rany... płaszcz... Przecież on...Na Matkę Naturę, został na dole. W ściekach... Mój płaszcz...o rany... o nie, nie, nie... Nie mógł przecież... o rany... Nie on... Musimy...znaczy....-powtarzała w natrętnie i szybko, aż wreszcie przełknięcie śliny przerwało słowotok- Znaczy...to JA muszę się po niego wrócić...-poprawiła na koniec.
Zahaczyła włosy o ucho wpatrując się w podłogę, chociaż w takich ciemnościach z pewnością nie dostrzegł by jej oczu, chciała je ukryć. Chciała się ukryć kompletnie, a najlepiej oddalić od niego. Wywoływał zdecydowanie za dużo zamieszania w jej uczuciach, w głowie, a teraz jeszcze niemalże by odkryła przed nim swoją twarz.
Wielu by to zdziwiło, ale nie jest do końca tak, że nikomu nie opowiedziała swojej historii. Takich jednostek jest oczywiście bardzo mało, wręcz można by je zliczyć na palcach. Dziwnym trafem, nie chciała się otworzyć przed Darshesem. Czuła, że mógłby wygrzebać coś więcej niż tylko suche fakty przeszłości.
-No...nic...-podjęła nerwowo- Będę musiała sobie poradzić bez mojego ekwipunku -wyjaśniła wymijająco.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Pokój maga był bogaty w wiele przydatnych rzeczy. Przede wszystkim, w świeczki. Podeszła do czegoś co najbardziej przypominało jej biurko, czyli najbardziej zawalonej części. Nie myliła się. Sterta ksiąg, jedna z nich otworzona, świeczka dumna stała między nimi. Wymacała całą powierzchnię, wysunęła szuflady. Krzesiwo i hubka.
"A już myślałam, że wszyscy magowie podpalają świeczki zaklęciem..." pomyślała żartobliwie, ale wcale nie zdziwiłaby się innym obrotem akcji.
Mały płomyk wzniecił się dość szybko. Zasłoniła go z początku ciałem upewniając się, że nie obejmuje on zbyt dużej części pomieszczenia. Spojrzała na drzwi. Zero krat, jedynie szpary między deskami. Ogień jednak był zbyt mały by go tak po prostu dostrzec. Prawdę mówiąc, samej Frigg niewiele ono pomagało. Lepsze jednak minimalne światełko niż nic. Poza tym, jakby nie spojrzeć, wpływało to na ich korzyść.
Na krześle luźno zwisała szata. Żółte blaski zdradziły złote szycie, które z pewnością było w cenie, ale tym razem koszty przeliczały się na nieco inne wartości. Uniosła sztylet, wypruła skrawek rękawa. Nabrała wdechu, tak by dodać sobie odwagi. Leczyła już tyle ran bez użycia zaklęć, a jednak stres w niej narastał. Medycyna zawsze niosła za sobą ryzyko skutków ubocznych, a teraz były one większe. Nie wiedziała na jakie eliksiry dokładnie upadł, wszelkie więc działania niosły zagrożenie. W głębi duszy postanowiła tylko oczyścić okaleczenia.
Obróciła się w jego stronę na pięcie. Podeszła do niego bliżej, ale płomyk nadal nie obejmował ciała mężczyzny. Chwyciła wbity sztylet. Pociągnęła go mocno. Nie wyszedł. Podjęła drugą próbę. Znowu porażka. Dopiero szarpnięcie pozwoliło na odzyskanie zabawki.
-Nigdy nie mów, że gorzej być nie może. -odpowiedziała całkiem poważnym głosem. - Jeszcze los Ci pokaże, że się mylisz.
To była jedna z domen życiowych Frigg. Dowodem na to, że gorzej być nie może jest choćby utrata lisiego płaszcza.
-Mogliśmy zawsze pojawić się na klęczkach tuż pod nogami owego mistrza...-dodała z cierpkim uśmiechem oglądając ostrze w ciemnościach.- Albo sokach trawiennych jakiegoś stwora... Spójrzmy na pozytywy naszej sytuacji. Jesteśmy bliżej celu niż byliśmy. Maga tutaj nie ma, jest więc zawsze minimalna szansa na ucieczkę. No i właśnie... jesteśmy w pokoju maga... Z pewnością znajdzie się coś tu ciekawego. Niech nasze myśli nie trzymają się złego, mój drogi towarzyszu. A póki co...
Uklęknęła na czworakach tuż przy maie. Minimalistyczny blask, przypomniał driadzie o dość istotnym fakcie.
Zaczerwieniła się znacznie na polikach, a usta nieśmiało rozchyliły się w pełnej gotowości.
-Oh...
Odsunęła się momentalnie od druida, odstawiając szybko świeczkę na bok. Ujęła w dłonie kawałek materiału, zacisnęła w pięści. Odchrząknęła.
-Oczyszczę Ci ...rany -stwierdziła.- I powyjmuje te gó... znaczy, te szklane cosie. Znaczy... odłamki.
Wyczuwała wyraźny problem z wysławianiem się. Miała złudną nadzieję, że była to wina teleportacji.
Jeszcze krótką chwilę milczała, aż w końcu ujęła bukłak zwisającym na prawym biodrze. Cichutkie "pyk" świadczyło o jego otwarciu. Obmyła delikatnie dłonie w cieczy, a także skropliła kosztowny materiał. Zbliżyła się do niego na kolanach, a między uda wsunęła pojemnik.
- Może trochę...boleć, a raczej zdecydowanie piec, wręcz palić. I nie, nie wyobrażam sobie puścić Ciebie bez oczyszczenia choćby tych głębszych ran. Wódka zawsze pomaga.
Ujęła w dłoń świeczkę by choćby w małym stopniu dostrzec jego plecy. Wyjmowanie skrawków po omacku byłoby co najmniej beznadziejnym pomysłem. Niektóre części szkła wystarczyłoby strzepnąć, inne cóż... tkwiły po prostu w ciele mężczyzny.
Denerwowała się coraz bardziej. Serce waliło mocniej, gdy zbliżała dłoń do ducha lasu. Ścisk w żołądku nie dawał jej spokoju. Myślała o nim tak jak o pacjencie nie powinno się myśleć.
Kompletnie bez ubrań. w pełnej swojej okazałości. I to nie byle jakiej. Żółty płomyk zwrócił uwagę na zagłębienie i wybrzuszenia wzdłuż pleców. Podkreślał mięśnie wiecznie ukryte pod ubraniem, a także ciepły odcień skóry, który tylko nakłaniał do chęci wtulenia się w męskie ramiona.
Sam fakt, że byli tu i teraz, zdecydowanie wzbudzał w niej pożądanie. To, że może się nim zaopiekować i mu pomóc. Teraz ona objęła go w swoje ramiona spełniając obowiązek dobrodziejki, którą była. Driady, opiekunki lasów i zaginionych dusz, mając na myśli tu każdą istniejącą istotę, nawet te piekielną. Ale one nie chciała żadnej innej, tylko te jedną. Te energetyczną postać, która teraz przybrała kształt ludzki. Pragnęła choćby na moment posiąść go tylko dla siebie. Pozwolić sobie na rozpustę uczuć, wyzwolić się z własnej zamkniętej pułapki zachowania pozorów. Choćby na dzień, choćby na godzinę, choćby na jedną minutę...
Palcami otarła o wystający odłamek, zagłębiając go jedynie w ciało. Reakcja leśnej dziewczyny zdawała się być szybsza od maie. Zachowanie Darshes'a przykrył gwałtowny strach, a także wybudzenie z natłoku myśli.
-Ah, przepraszam! Ja nie chciałam! Na prawdę nie chciałam!
Szeptała nerwowo, a język wciąż się jej plątał. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na swoją dłoń, która powędrowała na męskie udo, a materiał opadł bezwładnie na podłoże.
Pogładziła go delikatnie, po czym dodała nieco beznamiętnie i karcąco wobec siebie
-Wybacz...
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Kiedy kątem oka dostrzegł blask płomienia, gotów był poderwać się z miejsca mimo bólu i zgasić ogień. Dopiero w następnym ułamku sekundy zorientował się, że była to zaledwie mała świeczka i westchnął z nieskrywaną ulgą. Czuł się taki bezbronny bez swojej magii i wiernego kostura, że każda niesprzyjająca sytuacja jawiła się w jego oczach dwa razy bardziej niebezpiecznie.
Zachowanie Frigg było dziwne zważywszy na ich sytuacje." Zupełnie jakby..." Maie obejrzał się na dziewczynę, gdy ta przeszła za jego plecy, mając na celu oczyszczenie ran. Nawet ten drobny ruch opłacił odrobiną bólu, jednak zdusił go krótkim syknięciem. Twarz driady przesłaniał cień długich, kasztanowych włosów, rzucany przez słaby płomień świecy. Ciężko było wyczytaj z jej twarzy cokolwiek użytecznego, lecz drżące dłonie mówiły całkiem sporo. Czy się bała? A może była wściekła? Być może ten błysk w jej oczach, który zauważył gdy siadała, naprawdę wypełniony był zawstydzeniem?
Drobna dłoń spoczęła na jego plecach, więc maie wrócił do swojej poprzedniej pozycji, wpatrując się w półmrok. Niechciał przeszkadzać jej w leczeniu, gdyż sam dobrze wiedział, że nie była to łatwa praca. Palce driady były ciepłe, nawet bardzo i pozostawiały przyjemne uczucie w miejscach dotknięcia. Każdy jej ruch był niepewny, a skóry utrzymywały kontakt nie więcej jak ułamek sekundy. A mimo to wyczuł jej drżenie.
Z jakiegoś powodu poczuł się nagle niezwykle zawstydzony. Nie dlatego, że poprosił o pomoc, ale z powodu tej niewielkiej istoty, tak intensywnie wpatrującej się w jego plecy. A może to była tylko jego wyobraźnia?
- Postaram się nie wrzeszczeć jak dziewczynka. - zażartował w odpowiedzi.
Słowa te jednak spotkały się z niespodziewaną reakcja. Jej drobne ramie owinęło się wokół niego, w sposób podobny jak jego wokół niej tam, w kanałach. Jej skóra była gorąca, wręcz rozpalona. Zapach dziewczyny, nie ścieków, dotarł do nozdrzy ducha lasu, uderzając do głowy niczym potężna dawka alkoholu. Nagle przestał widzieć rzeczy przed sobą, skupiony na obecności za jego plecami. Zielone palce błądziły wzdłuż jego ciała, jakby chciały wyczuć każdy mięsień, a każda sekunda kontaktu rozpalała Darshesa coraz bardziej i bardziej. Zamknął nawet oczy, by skupić się na doznaniach. To było... Niesamowite. Każda cząsteczka w jego ciele drżała, a oddech stał się ciężki. Serce biło jak szalone, próbując wyrwać się z klatki piersiowej. Wyobraźnie przeszywały różne obrazy, niektóre dotyczące chwili obecnej, większość jednak skupiała się na "za chwilę". Zielonkawa dłoń straciła zainteresowanie w plecach i zeszła poniżej lini biodrowej, by stamtąd z kolei powędrować w kierunku ud.
I wtedy jego plecy przeszyła błyskawica bólu. Była tak nagła i niespodziewana, że złączyła się z podnieceniem ducha lasu dając piorunujący efekt. Ciche jękniecie postarał się zdusić warknięciem, które jednak szybko utonęło w lawinie przeprosin driady.
Czar prysnął.
- Przepraszasz za...?
Zostawił przerwę, jakby chciał driadzie coś uświadomić, po czym kontynuował:
- Gdyby coś mi się nie podobało, przerwałbym to natychmiast. Wierz mi. - odparł z powagą, zabarwiona nutką sztucznej arogancji. Otworzył jedno oko, wpatrując się w ciemność. Wrażenie dotyku driady zniknęło całkowicie, a jej prezencja przestała być już tak silna.
- Frigg, jesteśmy kim jesteśmy i nic tego nie zmieni. - powiedział to całkowicie spokojnie, może z odrobiną smutku w głosie. - Choć nigdy nic nie powiedziałaś, podejrzewam, iż oboje straciliśmy coś dla nas równie cennego. I choć zdaje się nam, że świat się zawalił, że nic nie jest tak, jak powinno... - szukał, a nie znajdując żadnych podniosłych słów, wyraził to tak najlepiej jak tylko potrafił.
- Prawda jest taka, że nic się nie zmieniło, Frigg. To nasz sposób postrzegania rzeczy uległ zmianie. Driada pozostała driadą, a maie pozostał maie, niezależnie od tego co oboje uczynili.
Przymknął oboje oczu i westchnął, odganiając opuszczające go już uczucie rozkoszy.
- Wspomnienia będą nas prześladować do końca życia, a skutki naszych uczynków będą naszą zmorą w codzienności. A jednak moje wewnętrzne Ja, nie obchodzi to, że muszę zabić grupę potężnych czarodziejów. - zaczął to mówić ze wstydem, jakby to co miał zamiar powiedzieć było czymś niezwykle zawstydzającym. - Frigg, ja nie powinienem się wychylać! Za każdym jednak razem, gdy napotykam osoby krzywdzące świat przyrody, wpadam w krwawą furię, całkowicie tracąc nad sobą panowanie. Nikt i nic, co obrałem za cel, nie ucodzi żywe z mojego uścisku. Ale działając w ten sposób pozostawiam za sobą krwawe ślady, które ciężko jest przeoczyć.
- Nie mówię tego dla tego, że jest mi szkoda swoich ofiar. - powiedział to niezwykle zimno. - Ani dlatego, że pragnę czyjegoś współczucia. Po prostu, od czasu do czasu mam wrażenie, że ukrywasz się przede mną. Że TY znikasz za maską JEJ i myślisz, że ONA to TY. - Ostatnie słowa wypowiedział z bólem, który przeszywał jego serce.
Znał to uczucie. Zawsze kiedy zmieniał postać, musiał udawać kogoś kim nie jest, by wpasować się do otoczenia. Stworzył JEGO, Darshesa z Ash Falath'neh, z Kręgu Księżycowego. Tak długo odgrywał tą rolę w leśnej społeczności, że w końcu się w niej zatracił, a maie stał się tylko sub-świadomością. Zamienił maskę z tożsamością i w efekcie otworzył się na ataki. Wszystko to doprowadziło go do opuszczenia puszczy w poszukiwaniu zemsty i zapomnienia o swych obowiązkach. A teraz... A teraz nie potrafił wyplątać się ze splotów nienawiści, zaległych głęboko w jego sercu i dopóki ich nie uciszy, nie będzie mu dane zaznać spokoju.
- Nie popełniaj tego samego błędu co ja, Frigg. Nie myl maski z twarzą. - dodał z naciskiem na sam koniec .
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Przez ciało driady przebrnął zimny dreszcz, gdy tylko usłyszała męski głos. Z początku nie zrozumiała intencji swojego towarzysza. Uniosła brew z zaciekawienie, znacznie prostując przy tym plecy. Odczuła, jak palce powoli uciekają od jego ciała, ale nie chciała go stracić. Utrzymała dłoń, delikatnie stykającą się z biodrem mężczyzny. Miała właśnie coś odpowiedzieć, ale jej chęć działania przerwały kolejne zdania. Zdziwiła się niemile, a serce leśnej dziewczyny znów zagotowało się wrzątkiem emocji, które szybko zgasił.
Trzeba było przyznać, że Darshes miał smykałkę nie tylko do wyzwalania wrzasków i wybuchów u Frigg, ale także do odebrania mowy w gębie, skutecznie ją uciszały.
Głusza panująca w pokoju gorliwie zmuszała ją do słuchania i analizowania słów, ale prawda była bardziej oczywista. Sama chciała wiedzieć co myśli i czuje. Lubiła go słuchać, nawet kosztem nerwów czy niedoszłych kłótni. Zawsze, gdy się wypowiadał, miał coś konkretnego do przekazania. Było to dziwne uczucie, bo nawet głupota zyskiwała na wartości w jego ustach. Tym razem po części żałowała wypowiedzianych racji.
Odkrywał swoją twarz przed nią. Tak całkowicie umyślnie i z chęcią. To w jaki sposób się wysławiał świadczyło o swobodzie jaką nabył przy jej osobie. Nawet wyrażając chwilowe zawstydzenie. Takich faktów, ani samego siebie, nie ujawnia się byle komu. Kimkolwiek dla niego była. Co najdziwniejsze, mówiąc o sobie czuła, jak rozbiera i odrywa kolejne spichrzowe liście jej osobowości docierając wreszcie do sedna, na które nie potrafiła mu odpowiedzieć.
Dłoń wolnym ruchem odsunęła się w tył. Spojrzała na zieloną parę rąk i chociaż blask świecy na niewiele się zdawał, widziała je doskonale.
"Jesteśmy kim jesteśmy i nic tego nie zmieni" -powtórzyła w myślach.
"Kim jesteśmy dla samych siebie i kim jesteśmy dla świata?" gula mocno ścisnęła ją w gardle. Nie lubiła odpowiadać na takie pytania. O ile wiedziała kim jest dla driad, nie do końca była pewna tego kim jest dla samej siebie. Chociaż z pewnością nie jest zabójcą tamtejszych dzieci, do czego z kolei trudno było przekonać resztę świata. Listy gończe wystawiane przez rodziców dawno utraciły swoją wartość. Była więc o tyle wolna, że nie napotykała już od dłuższego czasu istot chcących zgarnąć niezłą sumkę za jej głowę. Jednak Ci ludzie nie byli największa drzazgą w jej sercu, a jej siostry. A raczej to ona sama zdawała się uwierać świat swoim istnieniem wielokrotnie pociągając za sobą niewinne ofiary. Nie chciała już plątać żadnych dróg.
Teraz jednak jej ścieżka ponownie skrzyżowała się z kolejną, a maszyna losu zażyczyła sobie jego. Ducha lasu. Frigg pozwoliła mu na to, na wspólną wędrówkę owymi alejami, w momencie, gdy go tylko spotkała.
Czuła jego ból. A on z kolei powoli rozrywał ją od środka, strzępił na coraz to mniejsze kawałki. Gula powędrowała zdecydowanie za wysoko. Dłonie jakby same z siebie zacisnęły się w pięści, równie mocno co powieki. Całe ciało spięło się w kamienny posąg, zupełnie jakby chciała zdusić w sobie wszystko i nic, aż wreszcie...
Ciche przełknięcie i nieco głośne westchnięcie pozwoliło driadzie na jakikolwiek odzew. Mięśnie przybrały maksymalne rozluźnienie, ale jeszcze przez chwilę milczała.
-Głupi jesteś.-stwierdziła przerywając panującą ciszę.
Potrzebowała jeszcze chwili by zebrać się w sobie. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest beznadziejny, jak naiwny, jak bezmyślny, ale nie potrafiła. Nie potrafiła, bo tak nie myślała. Nie chciała tego sobie zrobić, go stracić.
-Po co wracałeś?!-warknęła podle- Po jaką cholerę?! Mogłeś mnie zostawić, tam w ściekach! Chciałam żebyś to zrobił, żebyś nie miał już ze mną do czynienia! A Ty wróciłeś... Skończony z Ciebie kretyn. -chwilowa pauza w jej ustach dodatkowo ją rozdrażniła- To oczywiste, że coś przed Tobą ukrywam! Nie chcę by coś Ci się stało, nie moim kosztem. Nie jesteś tego wart, kłopotów, śmiertelnych kłopotów. Zajmij się swoimi czarodziejami i roślinami, niszcz tych co niszczą. Nie myśl, że straciłeś w moich oczach. Też byłabym w stanie wybić tych co palą lasy. Do cholery, jesteś maie lasu! Przez co innego miałbyś zabijać?!-kolejna chwilowa przerwa pozwoliła nabrać jej wdechu- Nie chcesz się wychylać? To po co ze mną łazisz? Od kiedy tylko wtargnęliśmy do tego przeklętego miasta wszyscy o Tobie wiedzą! Wszyscy chcą mnie wybić, po kolei, wcale się im nie dziwię. Dla mnie nie liczą się środki, tylko cel-głos driady zadrżał niespokojnie- Zwykły fart...-podjęła na nowo zwalniając tempo swojej wypowiedzi- Taki sam, jak Twoja niestabilna teleportacja, zwykły fart... pozwolił mi dotrzeć i być tu i teraz.
Uniosła rękę jakby chciała zacząć nowy słowotok, ale ta szybko opadła w dół. Długo jeszcze milczała, ale wyraźnie była gotowa do wypowiedzenia kolejnych słów. Zwróciła głowę w bok, tym razem nie chcąc ukryć twarzy ani swojej osoby. Uchwyciła wzrokiem tlący się w ciemnościach płomień.
Po dłuższym bezruchu ponownie skierowała się ku plecom druida. Kilka szklanych drobinek, które wystarczyło delikatnie strzepnąć, osunęły się w dół. Paznokciami ujęła kolejny odłamek. Wyjęła go już o wiele spokojniejszym i pewniejszym ruchem.
-Nie zadawaj się z zabójcą, a będziesz trwał w swoim cieniu...-stwierdziła gorzko.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes zaniemówił, nie spodziewając się usłyszeć takiego wybuchu. A i owszem, chciał by Frigg się przed nim otworzyła, jednak strumień uczuć jaki w jednej chwili wylała z siebie, przybrał zbyt gwałtownie na sile. Jak woda w rzece, gdy w górze nurtu pęknie tama, tak słowa driady porwały maie odmęty otępienia. Była jak dziurawa beczka oliwy, gotowa w każdej chwili eksplodować, a on podkładał pod nią płomień, nieświadom zawartości. Z jakiegoś jednak powodu, jego serce zakołatało boleśnie w piersi. Nie był to nieprzyjemny ból... raczej rozdzierający i melancholijny.
"Żal mi jej" ~ uświadomił sobie po chwili, uśmiechając się smutno.
Zorientował się, że choć oboje byli podobni pod względem przeszłości, różniło ich podejście do życia. Frigg nie była bezlitosną istotą, gotową poświęcić wszystko i wszystkich, by osiągnąć swój cel. Mimo bycia jedną ze strażniczek lasu, tak mocno zasymilowała się z ludzkim społeczeństwem, że zatraciła swą pierwotną bezwzględność. Nie, nie wątpił w jej determinację. Po prost z krwawego drapieżnika zmieniła się w psa pasterskiego: równie niebezpiecznego, a jednak zbyt ufnego i dobrotliwego. Nie była zdolne sięgnąć po zdobycz wszelkimi dostępnymi środkami.
"Moralność" - zrozumiał po chwili. Frigg posiadała ludzką moralność. Pojęcie zupełnie nie znane w dziczy i to ich tak bardzo różniło. Darshes również ją kiedyś posiadał, ale potrzeba było idioty w czerwonych szatach, by przypomnieć mu, że nigdy nie był i nie będzie człowiekiem. Nie ważne jak bardzo by tego pragnął. Jeśli więc miałby poświęcić driadę, by dokonać swojej zemsty, nie zawahałby się ani na chwile. Ona jednak tego nie potrafiła. Nie potrafiła narazić go na niebezpieczeństwo, nawet jeśli jedyna droga do jej celu wiodła po jego truchle. Serce załomotało mu w piersi ponownie, a łza zakręciła się w oku. Wzruszył się, że nawet ktoś taki jak on, mógłby dla kogoś takiego jak Frigg tak wiele znaczyć.
Nawet jeśli tylko jako przyjaciel.
- Dziękuje... - szepnął cicho, zamykając oczy akurat w momencie, gdy dziewczyna wyrwała kolejny odłamek.
- Skoro tak się o mnie martwisz... - stwierdził nieco donośniej i z wyraźnym zarozumialstwem. - To zawrzyjmy umowę.
Choć ciągle był do niej odwrócony tyłem wyczul, że na chwile zamarła, słysząc te słowa.
- Powiedzmy, że... - Wykonał młynka dłonią, jakby szukając właściwego słowa we wspólnym. - Najęłaś mnie. Mam ci zapewniać magiczne wsparcie do czasu, aż nie znajdziemy kupca bądź jego towaru. Propozycje twoją przyjąłem, ponieważ...
Zamarł, uświadamiając sobie, że sam nie bardzo chce od driady dostać cokolwiek więcej, niż by odwzajemniła jego uczucie. Ale do tego nie mógł jej zmusić.... Nie, ON nie byłby tym zadowolony. Co jednak mogłoby zbalansować narażanie życia na równych warunkach?
Złoto? Nie. Pokręcił głową jakby sama myśl wydała mu się nieczysta. Nie dbał o złoto, a taka transakcja nawet w jego oczach wydawała się fałszywia. Nie miarą złota w dziczy liczy się wartość danej istoty. W naturze walutą jest dusza i możliwości. A jedyne możliwości jakie go interesowały, wiązały się z duszą driady i ewentualnym skazaniem jej na wieczne zatracenie. Czy była gotowa stawić czoła furii dziczy? powrócić do świata, który opuściła? Czy barbarzyńska zemsta, dokonana zarówno na winnych jak i niewinnych, pochłaniająca całe grupy stworzeń, nie sprawi, że nie cofnie się do zrozumiałego, cywilizowanego świata? Czy zaakceptuje krwawą łaźnie, której ludzki rozum nie jest wstanie? I co najważniejsze: czy Darshes miał na tyle odwagi by zaufać tej dziewczynie?
- Wiem! - powiedział po chwili, teatralnie uderzając pięścią w otwartą dłoń.
Zirytowało to chyba nieco driadę, gdyż kolejny odłamek wyciągnęła z wyjątkowo małą dozą delikatności, wywołując ostre pieczenie i zduszony okrzyk bólu. Chyba powinien kończyć to przedstawienie, jeśli nie chce się narażać na coś o wiele bardziej bolesnego. Czas wyłożyć przed nią część kart i zobaczyć jak to dalej pójdzie.
- W ciągu najbliższych czterech lat, zorganizowane zostanie przyjęcie. - zaczął niezwykle poważnie. Zdradzał jej część planu, która nie maiła ujrzeć światła dziennego przez jeszcze parę miesięcy. Jeśli jednak dręczyło ją to, że naraża dla niej życie, to istnieje tylko jeden sposób, by zwolnić jej sumienie z odpowiedzialności. Zażądać od niej tego samego w zamian. - Pewien ptaszek wyśpiewał mi, że zbiorą się tam wszyscy ważniejsi członkowie rodu Iriadel. Choć normalnie chronieni potężnymi magicznymi barierami, opuszczą swoja gardę na jeden krótki wieczór pewni, że nikt nie rzuci im zbiorowego wyzwania. - Zaczął objaśniać, a z każdą chwilą jego głos stawał się coraz mroczniejszy. - Będzie tam każdy, kto cokolwiek wśród nich znaczył. Głowy poszczególnych gałęzi i ich spadkobiercy. Staży i młodzi. Mężczyzny i kobiety. To właśnie na nich mam zamiar wywrzeć swoją zemstę... Nie na płotkach. Ci są jedynie przynętą, zarzucaną na głupców.
Mówił niezmiennie, lekko monotonie, a z każdym wypowiedzianym słowem, głos zdawał się coraz mniej ludzki. Obrócił głowę i spojrzał na driadę tak samo jak wtedy, w kanałach, gdy wspólnie zabili troglodytę. Pusty wzrok, nie wyrażający ani żalu, ani nienawiści, ani miłości. Jak dwa kamienie, pięknie barwione ręką elfickiego mistrza, tak oczy Darshesa wpatrywały się zimno w przestrzeń za jej plecami. Żadna istota nie posiadała takiego spojrzenia... przynajmniej nie ludzka.
- Twierdzisz, że to dla mnie zbyt niebezpieczne pomagać ci tutaj. - Teraz mroźny, całkowicie martwy. Zupełnie jakby niewydobywający się z ludzkich ust, a szeptany przez podmuch lodowatego wiatru. - Daj mi więc słowo, na dusze tych, których utraciłaś, że zjawisz się wezwana i dopomożesz w osiągnięciu celu, tak jak ja pomagam tobie.
Puste spojrzenie spoczęło na twarzy driady i spoglądając w jej zwierciadła duszy, dostrzegł własne odbicie. Niektórzy mówili, że czuli zawroty głowy, gdy te złote źrenice wpatrywały się w nich z taka intensywnością. Była to jednak sprawa personalna i nie każdy odczuwał to tak samo. Maie podejrzewał więc, iż owe osoby mogły mieć przed nim coś do ukrycia.
- Nie złamałabyś takiej obietnicy. - Przechylił głowę, uśmiechając się dziko. - Prawda?
Jednak uśmiech ten nie sięgał oczu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zarozumiałość, jaką wykazał się w pierwszych słowach, wywołała u Frigg chęć wyrwania szklanego odłamu z jego ciała. Szybko jednak wybronił się przed atakiem wyrażając zainteresowanie niepisaną umową.
Gdy tylko odnosiła wrażenie, że wreszcie naprowadził ją na trop do rozgryzienia swojej osoby, ten za każdym razem udowadniał ile jeszcze drogi przed nią. Uznała wręcz, że sama jest mniej skomplikowana. Nie w sposób się dowiedzieć jak ją rozdrażnić czy podpuścić. Miała pełną świadomość swoich wad, ale to właśnie one i wiedza o nich sprawiały, że mogła to sprawnie wykorzystać. Wbrew pozorom, podsuwanie kawałka sera by złapać mysz w pułapkę kończyło się jedynie utratą mlecznego produktu, a mysz szybko się nauczyła w jaki sposób unikać śmierci dla przyjemności.
Wracając jednak do obecnej sytuacji, zdecydowanie początek nieudolnie ubrał w słowa. Najmowanie kogoś, a w szczególności, czyjeś wsparcie, w nijaki sposób zachęciły ją do podbicia pieczęci na tej propozycji. W dodatku, niepotrzebne przedłużanie i wymyślanie - co za co, tylko ją zirytowały. Nie omylił się więc czując brak subtelności w jej ruchach. Chciała mu nieco utrzeć nosa, a zarazem przejść do konkretów bądź zakończenia ten dziwnej paplaniny. Nie odczuła bowiem by przedstawił ją w odpowiednim świetle, a klienta należy zadowolić jego własną osobowością. Ubrać w kwiatki w mało perfidny,ale dobitny sposób.
Głos Darshes'a spoważniał. Małymi krokami przeistaczał się w inną postać, te pozornie mniej przyjemną. Z takiego punktu widzenia mogły go określić osoby trzecie, a szczególnie te mało powiązane z naturą. Frigg jednak poczęła dostrzegać coś więcej.
Wciągał ją w wir znaczeń wypowiedzianych zdań. Monotonia jego głosu nabierała nowego znaczenia, a chłód ziejących oczu nie był już tak przerażający. Zupełnie jakby otwierał się przed nią nowy wymiar, w którym nie ma miejsca na zasady wykreowane przez istoty, ale rządziły w nim z góry nałożone prawa natury. Styczność z tym czego z początku się obawiała, teraz napawał ją pragnieniem i chęcią poznania tego, co już dawno się jej należało.
W końcu wzrok maie lasu przeniósł się na jej twarz. Drgnęła czując jak wtargnął w jej duszę. Kolejnymi słowami przypierał ją do muru, niemalże bez punktu wyjścia. Nie miała jednak zamiaru okazać strachu i słabości wobec ogromu natury. Wreszcie mogła wejść w nią w korelację, zbliżyć się i poznać. Nie być zamknięta w kleszczach ludzkich poglądów, elfich przyzwoitości i krasnoludzkich górach wynalazków.
Cichy i płytki oddech driady wydawał się teraz o wiele głośniejszy. Wyjście z sytuacji.
Musiała szybko przeanalizować jego niecodzienną propozycję i rzeczywiście, nie trwało to długo. Miała wziąć udział w misji przeciw zgrai magów, narażając swoje życie tylko po to aby zaspokoić swoje sumienie...
Niemalże parsknęła głośno śmiechem, jednak stłumiła go w swoich dłoniach. Chwilę jeszcze musiała się uspokoić. Sytuacja na prawdę wydawała się być paradoksalna i zabawna. Tylko istoty bliskie naturze mogły bez najmniejszego oporu narazić drugą istotę na niebezpieczeństwo tylko po to, aby zaspokoić moralne, wewnętrzne głosy. Która ludzka istota byłaby w stanie wyjść z taką propozycją?
Sama jednak propozycja, brania udziału w takim przedsięwzięciu, bardzo ją zaintrygowała. Czym Ci ludzie zasłużyli na taki koniec? Pragnęła odkryć tajemnice skrywające się w jego przeszłości. Być może to właśnie ona pozwoli jej na nieoderwalne więź z naturą. Kto wie, być może to droga do odkrycia własnych tajemnic.
Tak więc poruszona o wiele bardziej ciekawością i skłonnością do wykorzystania ducha lasu, niżeli własnym sumieniem, pochyliła się w jego stronę. Zbliżenie jakie im nadała, sprawiało, że serce łomotem chciało wyskoczyć z piersi. Był tak inspirujący, nieznany w swej naturze, przerażający i nieprzewidywalny...
Dłoń driady posunęła się delikatnie wzdłuż jego pleców, ciężar ciała zboczył na jeden z pośladków dziewczyny. Spojrzała mu prosto w oczy, stanęła na przeciw temu co nieznane. Nie należy okazywać strachu ani słabości wobec natury. Nie należy z nią także walczyć ani ujarzmić. Tylko poznać i się w nią zagłębić... Żyć nią.
Chociaż z pewnością nie jest to proste. Z jednej strony paraliżował ją strach. Złote źrenice, zimno, pustka i obojętność... Ale to dzikość pociągała ją za końce i targnęła do siebie.
-Słuchaj...-zaczęła niskim tonem- Nie potrzebuję litości maie lasu...-zaakcentowała niemalże mruknięciem ostatnie wyrazy.-Nie mam zamiaru zaspokajać swojego sumienia w ten, ani żaden inny sposób. Bo gdyby coś Ci się nie podobało, przerwałbyś to natychmiast. Wierzę Ci.-uśmiechnęła się złośliwie i wyzywająco. Nabrała wdechu chcąc poczuć jego dziką naturę, jego obecny stan. Zbliżyć się jeszcze o krok...-Prawda. Nie złamałabym.-dodała po dłuższej przerwie. Nienawidziła składać obietnic ani się zobowiązywać. Jednak ten układ mógł nieść ze sobą o wiele więcej korzyści niż by się zdawało...-Daję Ci słowo, na duszę tych, których utraciłam, że zjawię się na wezwanie. Osiągniesz swój cel, a ja będę Ci w tym towarzyszyć. Otrzymasz ode mnie pomoc w zamian za to, co uczyniłeś dla mnie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- A więc mamy układ. - odparł cicho.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale nim odwrócił głowę, rzucił Frigg pojedyncze zatroskane spojrzenie. Coś w jej oczach błyskało, coś co zbyt łatwo interpretował jako fałszywą nadzieje. Ale on nadziei nie widział na tym świecie już od dawna, nie licząc tego jednego samotnego kwiatu. Niech się więc rozwija. Zobaczymy czy stanie się różą czy przebiśniegiem.

Kilka długich, wypełnionych ciszą minut później, driada zakończyła swoje dzieło. Na szczęście okazało się, że ranki były drobne, a żaden z eliksirów nie stanowił mieszanki na tyle szkodliwej, by wyrządzić krzywdę maie. Co nie znaczyło, że smród czarodziejskich chemikaliów nie przeszkadzał Darshesowi i był niewymownie wdzięczny, gdy zastąpił je zapach alkoholu. Ten przynajmniej był wstanie znieść. Cóż, właściwie nie powinien narzekać. Miał szczęście, że oboje żyją i jeszcze nie rzucili się sobie do gardeł.
- Nim wyjdziemy, chciałbym się tu jeszcze rozejrzeć. - mruknął, wstając i spoglądając na driadę. Choć płomyk świecy wciąż niewiele oświetlał, zdawało mu się, że zobaczył ślad zadowolenie na zielonkawej twarzy dziewczyny. - A więc brak obiekcji. - dodał z uśmiechem.
Oboje zabrali się za przeszukiwanie komnaty, a także przyległych doń pokoi. Ta, w której początkowo się znajdowali, zdawała się być swego rodzaju pracownią, będącą przedsionkiem do dwóch innych pomieszczeń. Stół z roztrzaskaną aparaturą alchemiczną nie ofiarował niczego poza kawałkami szkła, metalową aparaturą i fiolkami z różnobarwnym płynem. Biurko, po jego przeciwnej stronie, oprócz księgi i teraz już potarganych szat, mieściło w sobie dwie rozległe szuflady o mosiężnych zamkach. Sam jednak mebel był z drewna i gdyby nie ograniczenia, druid bez problemu dostałby się do jego zawartości. Zbadawszy także obraz postawnego mężczyzny o fiołkowych oczach, Darshes stwierdził, że w tym pokoju nie ma już nic, co mogłoby go zainteresować.
Wybierając drzwi na prawo, przeszedł do niewielkiej komnaty, z trzech stron zastawionej półkami. Szybko zatkał nos, gdyż smród unoszący się w powietrzu przywodził na myśl odór śmierci i rozkładu. Nie było tu żadnego okna, ani innego źródła światła, toteż określenie zawartości poszczególnych półek okazało się niemożliwe i w głębi duszy Darshes dziękował za to bogom. Pływająca ręka w karmazynowej zawiesinie nie byłaby tym, co chciał teraz ujrzeć.
Obróciwszy się więc, skierował swe kroki w stronę naprzeciwległych odrzwi. Były otwarte, a z wnętrza dobiegał łagodny blask świecy. driady również nie było w pobliżu.
"Nie mogłaś się powstrzymać, co?" ~ zaśmiał się w myślach.
W obszernej sypialni stało ciężkie, mahoniowe łoże z baldachimem. Rozsunięte, purpurowe zasłony ujawniały idealnie zaścieloną pościel, gdzie pierzyna, mieniła się srebrem w blasku półksiężyca, a poduszki obszyte starannym haftem, migotały od drobnych klejnocików wplecionych w szew. Dwa strzeliste okna wpuszczały światło nadając pokojowi tajemniczy wygląd, a zgaszone świeczniki u wezgłowia sypialnianego mebla podkreślały atmosferę. Nie trudno było dodać do tego w wyobraźni kilka świec, by klimat zrobił się całkiem... przytulny. Ku swojej irytacji złapał się na tym, że przypatruje się driadzie, przeszukującej masywną komodę. Była lekko pochylona, co nie bardzo ułatwiało oderwanie wzroku od jej pośladków...
"Myśl o czym innym!" ~ skarcił sam siebie, podchodząc do olbrzymiej szafy. Jeśli tą w klitce w "Pod Złotym Groszem" można było uznać za wielką, to ta była olbrzymia. "Czarny dąb" ~ pomyślał maie ze smutkiem, kładąc rękę na oszlifowanej powierzchni. Takie drzewa są teraz rzadkością, a ten zapewne był jednym z ostatnich ze swojego rodzaju. Rośliny te znane były z tego, że rozkładały metal znajdujący się w glebie, a następnie używały go jako budulca dla swojego pnia. Stąd właśnie pochodził ich niezwykle ciemny kolor i olbrzymia wytrzymałość. Jedynie jego kuzyn, Żelazodrzew był twardszy i z tego też powodu wykorzystywany przez ludy leśne, które wyparły się metalowej broni.
Dźwięk zamykanej przez Frigg szuflady przywrócił go do rzeczywistości. Wyrwany z zamyślenia sięgnął po klamkę nieco zbyt gwałtownie i szarpnięciem otworzył drzwiczki. Jedno z drewnianych skrzydeł huknęły o ścianę, a w powietrzu rozległ się przedziwny dźwięk, coś jakby jednoczesne uderzenie o kamień zarówno drewnianego kija, jak i żelaznego miecza.
- Auć! - syknął druid, garbiąc ramiona i zakrywając uszy. Szybko jednak się opamiętał i złapał ręką za drzwiczki, by te nie uderzyły ponownie o ścianę. Delikatnie otworzył szafę do końca. - Przepraszam... Czasami nad sobą nie panuje... - mruknął, jakby próbując się usprawiedliwić.
Nie był pewien czy driada coś odpowiedziała, bo jego myśli zajęło coś zupełnie innego. Oto stanął przed największą kolekcją szat, jaką kiedykolwiek widział w życiu. Chociaż wszystkie były w ponurych kolorach, powszywane klejnociki, odbijające jaskrawe światło księżyca, okryły jego twarz kalejdoskopem barw. Część układała się w nieznane dla niego symbole i sceny, inne zaś były aż za dobrze znane druidowi. Profanacja Mrocznej Puszczy, zbudowanie Wieży Avadara czy też stworzenie pierwszego wampira. Jednak najwspanialszą z szat okazała się ta skromna, dwukolorowa. Schowana na samym tyle nie posiadała drogocennych kamieni czy finezyjnych zdobień, a materiał był krótko mówiąc średniej jakości. Z przodu, na poszarzałym płótnie widniał ankh, symbol życia. Zadziwiające... Istoty, które dla swych egoistycznych pragnień porzucają jego dar, wciąż posiadają pamiątki po dawnym ja.
"Ciekawe ilu nekrusów żałuje swojej decyzji i ile by zapłaciło, by choć na parę chwil móc znowu poczuć życie. Choćby sztuczne..." ~ pomyślał rozbawiony, przymierzając szary materiał. Pasował. ~ "W klatce może trochę zbyt wąski, ale szczęśliwym trafem nigdy nie miałem zamiłowania do muskularnej sylwetki..."
Zadowolony właśnie zaczął zapinać guziki w kształcie skarabeuszy, gdy nagle coś mu przyszło do głowy. Zatrzymał się w pół ruchu, a jego oczy utkwiły w czarnych jak otchłań oczkach żuczka. "Nie... To niemożliwe.". Przecież to by było nieprawdopodobne. Taka osoba zostałaby wyklęta ze środowiska nekromantów na długie lata, nie wspominając już, do kogo ta wieża należała.
Zapinając resztę guzików, starał się przekonać samego siebie, że to niemożliwe, że jego dusza romantyka znów płata mu figla, a jednak ta myśl nie dawała mu spokoju. Bo jeśli istniał choć cień szans, choć odrobinka prawdopodobieństwa, że to prawda, to wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce.
- Może nie wszystkie, ale część na pewno... - pomyślał, strzepując pyłek z rękawów. Z każdym uderzeniem, w powietrze wzbijał się kolejny obłok białych drobinek. - Nie chcieliby, by ktoś się dowiedział... Ale by było... - mruczał pod nosem, odpowiadając na sobie tylko znane pytania. Nie trudno go było posądzić o szaleństwo, szczególnie, że wyglądało to jakby gadał do szaty.- Warto by w każdym razie sprawdzić...
Wyciągnął z szafy jeszcze dół stroju, by jak to mówił pewien szalony pustelnik: nie przewiewało mu intymnych miejsc i rozejrzał się po pokoju. Frigg znikła. Blask jej drobnego światełka dobiegał z przedsionka, a cienie tańczące na podłodze wskazywały, że jest w ruchu.
- Sprawdziłaś już jego "spiżarnie"? - zawołał głosem odrobinę głośniejszym od szeptu. - Jest tam coś ciekawego albo użytecznego?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg, rzecz jasna, nie miała nic przeciwko myszkowaniu po nieznanych terenach. Ba! Nie miała w planach opuścić tego miejsce bez wcześniejszych przeszukiwań. Wręcz nie wyobrażała sobie postąpienia w ten irracjonalny sposób. Siedziby magów bogate są w różnorodne przepisy na eliksiry, rośliny, po które nie chce się samemu chodzić i mordować, a także skrywają wiele tajemnic, które zwykły człek chciałby poznać, ale nikomu to nie jest dane. Chyba, że jest się czarodziejem, albo... włamywaczem. Istniało także duże prawdopodobieństwo, że takie rzeczy skryte są pod zaklęciem bądź kluczem, ale nawet zwykły chwast, dziwacznego gatunku, zawsze się przyda. Teraz szczególnie. Nie mając lisiego płaszcza, w którym przechowywała niemalże wszystko, czuła się bezbronna i dziwaczne goła. Okradziona nie tylko z narkotycznego ziela, działającego zniewalająco na ból, ale także części przyjaciela, jej historii, a w tym wszystkim, część samej siebie.
Przeszukiwanie pokoi w ciemnościach, gdzie towarzyszył jedynie nieznaczny płomyk, równał się z wolnym i delikatnym otwieraniem, a także obmacywania wszystkiego co tylko możliwe. Prócz... innych ciał. Potrząsnęła głową zdziwiona tokiem myślenia, po czym zajrzała do pomieszczenia wypełnionego niezachęcającym zapachem. Od razu zatkała nos decydując się na drugie pomieszczenie.
Było znacznie przytulniejsze od poprzednich, jakby nie pasujące do przedsionka i śmierdzącego zaplecza. Nabrała wdechu zachwycona jego urokiem. Zobaczyła Maurię od nieco innej strony. Teraz mroczność zdawała się być atutem tego wystroju. Nie panował wszech i wobec, jedynie nutka jego charakteru wbijała się w purpur i w niewielkie oświetlenie.
Podeszła bliżej przyglądając się świecidełkom haftu. Zastanawiała się nad ceną minimalistycznych klejnotów. Kto wie, może to zwykły tani bubel, który miał dodać jedynie odrobinę charakteru niby bogacza albo coś cenniejszego... Chciała wypruć choćby jeden, jednak przypatrując się szwu, wiedziała, że pójdzie cała reszta. Zrezygnowana opuściła pościel. Cicho westchnęła z nadzieją, że znajdzie coś więcej.
Zawsze dziwił ją ogrom łóżek owych magów. Ich szanowna wielkość i zdolności z pewnością były podziwiane przez większość płci żeńskiej. To ją dziwiło najbardziej. Tyle istot na ziemi jest w stanie kontrolować wiele dziedzin magii, ale dopiero mag jest kimś więcej dla społeczności. Ma znaczenie nie tylko w strukturze politycznej, ale i... seksualnej.
No cóż, przynajmniej zawsze starali się o klimat. W tym momencie, wystrój jeszcze bardziej przypodobał się driadzie. Kasztanowe włosy, blask świec i skąpa halka nie odbiegająca za bardzo od palety barw, wyglądałaby zniewalająco dla niektórych mężczyzn. Może byłaby w stanie skusić nawet maie lasu...
Zesztywniała gwałtownie, gdy tylko uświadomiła sobie gdzie myśli powoli kierują swój cel. Potrząsnęła głową.
Spojrzała na szpiczaste okno. Kurz unosił się w powietrzu odznaczając swoją obecność na jasnym świetle. Przejechała dłonią wzdłuż komody, czuła jej delikatną szorstkość i wyżłobienia. Nawet zwykły mebel miał w sobie zadziwiający urok, chociaż w głębi serca, odpychał od siebie leśną istotę. Był to kawałek drewna. Bez duszy i możliwości oddychania, życia. Wykorzystany dla wygody.
Otworzyła pierwszą szufladę, nie odnajdując nic ciekawego. Dwie następne również nie oferowały zbyt wiele. Dopiero kaszta zawierała liczne ziarna i listewki. Pochyliła się więc do nich. Odsunęła na chwilę nos czując dziwaczną mieszankę zapachów. Dojrzała bieluń i bez namysłu przechwyciła kilka ziaren.
"Oooo taaak..." pomyślała rozmarzona i zachwycona jego działaniem. Wielu nie było zadowolonych z efektów ubocznych jakie ze sobą niesie, jak np. duszności, czy zaburzenia połykania, jednak Frigg była w stanie się poświęcić dla tej chwili przyjemności. Wiedziała już jakie dawki są dla niej odpowiednie, a na drobne ciało nie trzeba było zbyt wiele.
Wyprostowała się niczym generał pod nagłym ostrzałem, gdy latające drzwiczki oddały swój głos. Skrzywiła się nieładnie, a palce wygięły w nienaturalny sposób. Spojrzała w jego stronę i już miała rzucić się ze słowami, jednak widok nagiego mężczyzny, w dodatku nie byle jakiego, bo w jego postaci, momentalnie przywrócił ją do porządku. Zwróciła się w stronę komody, a mocny rumieniec przepasał policzki dziewczyny. Zirytowanie jednak nie zniknęło, ale nieco sobie ulżyła pchając mocno nogą kasztę, która posłusznie się zamknęła.
Czując nie schodzące skrępowanie, wyszła z pokoju, chociaż druid już zdawał się zachwycić jakimś ubiorem. Gadał do siebie mało zrozumiałe zdania, ale tym razem Frigg postanowiła je zignorować, albo zapytać później. Nie odnajdując nic ciekawszego od środków narkotycznych, postanowiła przekroczyć próg klatki, w której się zamknęli. Klamka opornie powędrowała w dół. Wyjrzała ostrożnie, a bystre oko dostrzegło jasny cień. Kilka uczniów wyszło z pomieszczenia kierując się w jej stronę korytarza. Przymknęła drzwi nadstawiając ucha. Rozmawiali na niezrozumiałe dla driady tematy, gdzie tylko jedno hasło było jej znane. Dotyczyło jakiegoś eliksiru. Nie za bardzo pamiętała już do czego służył, ale gdy tylko się oddalili, usłyszała ciche gulgotanie.
-Tak, tak...zaraz... sprawdzę... -odparła beznamiętnie, rzucając cokolwiek w odpowiedzi do maie, bez większego namysłu.
Wyjrzała jeszcze raz. Nie słyszała żadnych kroków ani głosów, a nieustające "gul gul" hipnotycznie zadziałało na umysł Frigg.
Wyszła, zamknęła za sobą drzwi po czym zwinnymi i szybkimi krokami zajrzała do pomieszczenia. Chciała tylko zajrzeć, tylko sprawdzić... Za chwilę wróci!
Pokój wydawał się...stosunkowo duży bądź też trzy strzeliste okna i opadające ciężko ciemne firany, nadały wielkości.. właśnie. Czego? Biblioteki? Regały zupełnie jakby przywarły po obu stronach ścian, wypełnione książkami oraz papierzyskami, które zadziwiająco miały ład w swojej kolejności. Gdzieś pomiędzy nimi znajdowały się zamykane szafy, czy też biurko, ale na samym środku stała samotna wyspa utkana z betonu bądź marmuru, a na nim... Tysiące probówek poukładanych od największych do najmniejszych. Obok nich krystalizatory, piętra statywów przyozdobionych w lejki a także wielokształtne kolby, po części wypełnione kolorową chemią lub też zwyczajną pustką. Trójnóg ustawiony na płomieniu, właśnie grzał dziwną substancję.
A skoro zaszła już tak daleko...
Weszła do środka. Mdły zapach wcale ją nie zniechęcił. Alchemiczne pomieszczenie wręcz samo aż prosiło się o przeszukanie. Zajrzała do biurka, szybko przeleciała po książkach i... nie wiedziała od czego zacząć. Dłonie aż lepiły się do wszystkiego w tym pomieszczeniu, istna kraina skarbów!
-Zacznę...zacznę... Ach!
Rozejrzała się jeszcze raz. Decydującym krokiem było otworzenie jednej z wiszących szafek, która...
Jęknęła zaskoczona, a stopy same pokierowały kroki w tył. Przyłożyła dłoń do ust nie wierząc w to co widzi.
-Niemożliwe...-odparła do siebie.
Zielone ciało napotkało przeszkodę w postaci wyspy, a szkło zadrżało niebezpiecznie. Odwróciła się gwałtownie chwytając poszczególne szklane części, tak by uciszyć delikatne dźwięki. Gdy sytuacja wydawała się stabilna, znów zwróciła się ku szafce.
Podeszła bliżej. Wyciągnęła ręce ku górze. Dłonie drżały pod wpływem nerwów, powoli docierając do celu, a może w cale nie zasługiwały na to by wejść w posiadanie kwiatu Galwanu?
Nienaruszony i lśniący, niczym porcelana, bił blask w okrągłym szkle wypełnionym przezroczystą substancją. Unosił się delikatnie ku dołowi, jak i ku górze. Czuła płynące z niego życie i oddech. Nieskazitelna biel i uchowane niebieskie pasma, uginały swoje płatki odkrywając złote pręciki. Idealny w swej budowie, po prostu perfekcyjny i piękny.
Zanurzyła palce w cieczy. Ciało przeszył zimny dreszcz, jakby miała kontakt z innym światem. Ujęła go dłonie, po czym wyjęła. Była ciekawa jego zapachu, ale ten zdawał się być bezwonny.
-Nareszcie...-szepnęła powoli uświadamiając sobie, że to nie sen- Nareszcie... Nie wierzę, w końcu... W końcu będę...
Usłyszała głosy i kroki uczniów, którzy znajdywali się niebezpiecznie blisko. Przytuliła kwiat do piersi. Rozejrzała panicznie wokół. Zamknęła szybko i cicho szafkę, po czym nie mając większej szansy na jakąkolwiek ucieczkę ukryła się... za firaną.
"Najgłupsze miejsce jakie mogłam sobie wybrać..." pomyślała ironicznie, ale teraz każda zła myśl wydawała się niczym. Niczym w porównaniu z tym co zdobyła.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes wzruszył ramionami. Szczerze mówiąc nie miał ochoty zaglądać do tamtego pomieszczenia, mniej więcej wiedząc na czym nekromancja polegała. Miast tego, wziął się za dalsze przeszukiwanie komnaty. Liczył na znalezienie jakiegoś kostura bądź berła, czegoś co pozwoliłoby mu walczyć, nie używając magii, ani nie wracając do swej naturalnej postaci. Niestety los mu nie dopisywał. Parę szmat, nocnik i...
Darhes wstrzymał oddech.
"Mandragora.. Szalej Czarny... Bieluń..." wymieniał, w miarę jak jego ręce napotykały kolejne rośliny, nasiona czy proszki o charakterystycznym zapachu, barwie czy konsystencji. Niektóre z tych rzeczy były używane w medycynie, połowa jednak miała silne właściwości halucynogenne, bądź nawet silnie trujące. Pamiętał, jak sceptycznie nastawiony był Arcydruid do bielunia. Nazywał go pomiotem piekielnym i kazał wytępić każdą roślinę z tego gatunku, która znajdowała się w lesie. Oczywiście Maie wiedział przynajmniej o dwóch dużych połaciach tej rośliny w Ash Falath'neh, których ręka, ni oko druida nie sięgnęły. "Ci idioci zatruwają się sami. Nic dziwnego, że tworzą takie paskudztwa..." Jednak mimo swoich uprzedzeń, zgarnął kilka narkotycznych roślin do kieszeni szaty wierząc, że nawet diabelska ręka może ofiarować niebiański dar.
Tak był pochłonięty przeszukiwaniem, że nawet nie zorientował się, kiedy driada wyszła. Dopiero przedłużająca się cisza, zwróciła jego uwagę. Było cicho. Stanowczo za cicho. Nawet dla cienia przemykającego się w półmroku.
- Frigg...? - Pytanie zadane szeptem, nawet w tej ciszy słyszalne tylko dla wyczulonych uszu.
Odpowiedzi jednak nie były i to zmartwiło go najbardziej. Powtórzył pytanie, nieco głośniej, jednakże wszystko co usłyszał to odległe krakanie wrony w mrocznej dali. Podkradł się więc na palcach do wyjścia z sypialni i z ostrożnie wyjrzał zza framugi niczym lis wystawiający rudy pyszczek z ziemnej nory. Lecz jedynymi rzeczami, które go powitały były: ciemność i pustka. Sprawdził również magazynek, zmuszając się by wejść do śmierdzącego pokoiku. I chociaż zawartość półek nie zawiodła jego oczekiwań, po driadzie nie było ani śladu. Brakowało również śladów walki, jeśli nie liczyć bałaganu narobionego przy materializacji, co mogło tylko oznaczać, że Frigg dobrowolnie opuściła ten pokój bądź nauczyła się rozpływać w powietrzu.

Okazało się, że drzwi nie były wcale zamknięte, co dawało teorii o samotnej eskapadzie driady wiodący prym.
- Gdzieś ty znowu polazła...? - zapytał uchylając nieco drzwi i niemalże od razu z hukiem je zatrzasnął.
Na korytarzu stała grupka dzieciaków. Zdaje się, że go nie zauważyli, jednak ułamek sekundy, jaki Darshes miał między zauważeniem grupy, a powtórnym zatrzaśnięciem odrzwi nie zezwolił mu na oszacowanie niczego poza ilością. A było ich sporo...
"Około dwunastu... myślę." Stał tak, z plecami przywartymi do drzwi, a zimny pot spływał mu wzdłuż kręgosłupa. Gdyby otworzył drzwi nieco szerzej, lub zamknął je z głośniejszym hukiem, mógłby się obwiązać kokardką i napisać: "Z najlepszymi życzeniami dla Lorda Truposza. Maie.", czekając na własną egzekucję.
Tymczasem, nieświadomi uczniowie rozmawiali w najlepsze nie wiedząc, że od najzacieklejszego wroga dzielą ich jedynie drewniane deski. I nie była to wrogość na zasadzie anioły-demony. Tu raczej chodziło o dzieło niż ideologię. Każda nienaturalność była dla druidów złem i wyspecjalizowani spośród nich poprzysięgali niszczyć każde plugastwo, które ośmieliło się w kroczyć na ich święty teren. Dotyczyło to nie tylko plugawych mieszanek, tworów czarnej magii, ale również każdego rodzaju ożywieńców, jako że były tylko nędzną imitacją życia.
Darshes nie należał do Sędziów, lecz podziwiał ich oddanie i ideały. Byli niczym paladyni, bezgranicznie oddani wszystkiemu co robią, ponieważ ich cel uświęcał środki. Przekładając równowagę nad dobro własne czy bliźniego, gotowi byli palić, grabić i mordować. Doprawdyż, ciemną byli oni kartą w dziejach Kręgów. Wywoływali strach i posłuszeństwo nawet wśród członków puszczy, a ponadto posiadali tą samą zdolność co on. Jednak co innego było przybierać skórę wilka, a co innego się nim stawać. Z biegiem czasu, Sędzia zmieniał się w mściciela i popadał w szaleństwo. Instynkt drapieżnika mieszał się z inteligencją człowieka, nadając życie potworom, które sami poprzysięgali zniszczyć. Maie ze smutkiem i przerażeniem patrzył, jak jego niegdysiejsi nauczyciele zmieniali się w wygłodniałe bestie, żądne krwi i mordu. Przyjacielskie potyczki w zwierzęcych postaciach, często przeistaczały się w masakry, których ofiarami padli zwykle postronni obserwatorzy. Krąg w końcu usuwał takie osobniki ze swego grona dając im wybór: odejście bądź śmierć. Doprawdyż piekna zapłata za tyle lat oddania i wyrzeczeń...
Tymczasem na korytarzu zapadła cisza i wszystkie rozmowy o wyścigach konnych, bądź tej czy innej szlachciance ucichły. Rozległ się teraz nowy głos i druid z niemałą radością powitał myśl, że przynajmniej tym razem jest ludzki. Rozległ się szczęk zamka, a serce ducha lasu niemal stanęło. Czy mieli zamiar tu wejść? Nie, to niemożliwe. Tyle osób by się tu nie zmieściło... Głosy dzieciaków powróciły, teraz jednak podekscytowane. Rozprawiali miedzy sobą coś o eliksirach i ostatnim eseju, który ponoć miał być tematem dzisiejszych zajęć.
"Przynajmniej, nie będą kroić żadnych żywych istot..." I choć myśl ta przyniosła mu ulgę, coś gorącego zakotłowało mu się w żołądku. Nagle przed oczami stanął mu obraz driady, przywiązanej do kamiennego stołu, a nad nią ciemna postać z rzeźniczym nożem. Wrzask. Łzy. Przerażony potrząsnął głową, próbując odpędzić złowróżbne myśli. Zamartwianie się teraz nic nie da. Musi odnaleźć rudowłosą piękność, nim ta stanie się obiektem badań naukowych.
Głosy na korytarzu ucichły niemal natychmiastowo, co oznacza, że opiekun zamkną drzwi do sąsiedniej sali. Ponownie uchylając drewniane wrota przekonał się, że skąpany w półmroku korytarz jest całkowicie pusty. Było tu zadziwiająco ciepło, zważywszy na aktualną porę dnia i zgaszone pochodnie. Dziwne... Dałby głowę, że było tu znacznie jaśniej jeszcze przed chwilą. Zagadka rozwiązała się w tym samym momencie, gdy przekroczył próg komnat sypialnych. Zmysły zaczęły wibrować gdy drewniane łuczywa, uchwycone w żelaznych zaciski, zapłonęły wesoło nienaturalnie niebieskim ogniem.
Wszystkie równocześnie.
- Waaa... Co za bajer... - wysyczał, gdy jego przerażony możliwością odkrycia umysł, wrócił do normalnego funkcjonowania. - A ja myślałem, że magiczna świeca Alistera to zbędny luksus.
Wieża aż tętniła od magii. Pokłady mocy zawarte w szarym kamieniu wystarczyły mu na dobre dziesiątki, bądź nawet setki lat. Te wszystkie zaklęcia strażnicze, mistyczne utrwalacze czy nawet magiczne podpory... To prawie jak węzeł stworzony ludzką ręką! Och! Jakżeby chciał stoczyć tu walkę! Nieograniczone pokłady czekałby na wyciągnięcie zmysłów, dając mu niemalże nieśmiertelność! Kiedyś musi sobie spróbować przejąć taką wieżę...
Tymczasem stojące przed nim drzwi wydawały się najoczywistszą odpowiedzią, jeśli chodziło o poszukiwania driady. Jednakże w tym momencie dobiegał stamtąd monotonny głos wykładowcy. Przywodził on na myśl czasy jego nowicjatu. Westchnął ciężko wspominając te bezsensowne godziny, poświęcone rozsypującemu się staruszkowi, który po pięciu minutach zapominał, co przed chwila powiedział. A Darshes nie mógł nawet uciąć sobie drzemki, by jakoś zabić czas! Brak dobiegających go, podnieconych wrzasków dowodził jednak, że driady tam nie było. Bo gdzie by się mogła schować w sali lekcyjnej zajęć alchemicznych? Pod stołem wypełnionym szklanymi flaszeczkami? Za firanką? Niemal zaśmiał się, wyobrażając sobie te sceny, choć nawet nie wiedział jaki był bliski prawdy.
- A więc pozostało mi tylko przeszukać dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć pokoi... - Spojrzał za siebie na uchylone drzwi. Powinien je tak zostawić, gdyby zielonoskórej zachciało się wrócić i zaczęłaby go szukać.
- No,.. Może dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. - mruknął wesoło, ruszając w dół spiralnego korytarza.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zagryzła zęby nabierając zapas powietrza przez nos. Klęła w myślach na wszystkie możliwe języki.
Co ona ma niby teraz zrobić?
Z chęcią przyłożyłaby dłoń do swojego czoła nie wierząc w jak absurdalnej sytuacji zdołała się znaleźć. Z własnej winy, z ciekawości, która jak zawsze ma swoje dobre i złe strony. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji na daną chwilę, była zmuszona czekać. Mogła liczyć jedynie na wybryk druida, czyli... i tak należało czekać. Darshes nie należał do osób prowokujących głośne wyvbryki. Nie licząc rozwalenia bramy... był osobą raczej opanowaną.
Oparła głowę o ramę okna, gdy tylko usłyszała nużący głos prowadzącego. Wykłady tego typu trwały godzinami...
Przez kolejne minuty mogła dowiedzieć się zbędnych i niezbędnych ciekawostek na temat roślin, których sama używała, jednakże głos wykładowcy pozwolił jej na wpuszczanie i wypuszczanie informacji jednym uchem. Temat tyczył krzewów i ich kwiatów objawiających niezwykłe właściwości nocą - dlatego nauki prowadzone były o tej, a nie innej porze.
Czekała i czekała... Odnosiła wrażenie, że mijają wieki, chociaż to był dopiero początek cierpienia na jakie sama się skazała. Otarła potylicą o ramę okna. Dziwne, że akurat w takich sytuacjach zawsze każdy ma ochotę się podrapać lub kichnąć, nie mówiąc już o wierceniu.
-Nocny głóg... Ech.. Ile razy się nasłuchałem na temat tejże rośliny...-szepnął jeden z uczniów.
-Racja... Mogliby już sobie darować. To przecież podstawy...-odpowiedział drugi.
Chwilę jeszcze milczeli by nie zwrócić na siebie większej uwagi. Frigg poczuła jak kręci ją w nosie.
-Mogliby nam opowiedzieć...o czymś...ciekawszym...-podjął na nowo pierwszy.
-Co masz na myśli?...
Mimo, że nic nie widziała spoza kotary, wręcz czuła ich obecność i to jak jeden zbliżył się do drugiego.
-Słyszałem, że jeden z Wyższych... Tejże wierzy... Prowadził interesy, nie zgadniesz z kim... -spauzował by nadać chwili większego znaczenia - Z samym Kupcem!-szeptał podekscytowany. Drugi zaś drgnął w zaskoczeniu.
-Co ty...
-Pff! A jak myślisz? Skąd Datura stramonium? Cyclamen purpurascens? albo... Flos album Galwao?
Driada wzdrygnęła się na ostatnią nazwę. Ślina niemalże sama wzleciała jej do gardła, w którym jakoś dziwnie drapało ją od środka. Przynajmniej poznała książkową nazwę swojego kwiatka. Oboje milczeli, dość długo, za długo.
-Nie żartuj -prychnął w końcu drugi w odpowiedzi- I co? Chcesz powiedzieć, że Wyższy dlatego stracił kark na królewskim dworze? Twierdzisz, że Kupiec to zwykły zielarz?-zakpił.
-A kto według Ciebie lepiej zna się na roślinach? Był magiem wysokiej rangi, ale nie hodował przecież tych roślin!
Frigg, wraz z obojgiem młodzieńców wyprostowała się należycie czując wzrok wykładowcy na sobie. Mina driady była tęga, a wypad na wykład okazał się nieco bardziej interesujący niż myślała. Chociaż...Na co teraz Kupiec kiedy ma już to czego chciała? Tym razem, wyłącznie zwykła ciekawość mogła zmusić ją do działania, ale nie za bardzo miała ochotę na rozstrzyganie do końca zagadek. Misja wykonana, czas się stąd wydostać i zrzucić z siebie klątwę, a nie ganiać za szalonym zielarzem.
Czuła, jak oczy łzawią jej samoistnie, a dłonie jakby powoli nabrały ciepła. Wysunęła rękę w bok i dojrzała ciemniejsze, zielone plamy na swojej skórze. Ten zapach...
"O cholera... Przecież to..."
-...Cinis silva lunam-potwierdził myśl driady wykładowca.
Jesioń leśny spod księżyca - o ile tak to można było przetłumaczyć, o tyle rzadko rósł na terenach leśnych. Polubił skaliste i ubogie ziemie, a szczególnie ciemność. Kiedyś jednak był głównym władcą takowych ziem. Potrafił objąć swoją rozrodczością nawet skrawek pustyni. Była tak powszechny i niezły jakościowo, że nie można było go nie wyciąć. Teraz był rzadkim gościem, w dodatku zwykłym krzewem. Nazwa jednak pozostała i nikt za bardzo nie garnął się do jej zmiany.
Jakakolwiek smutna historia nie była z nim związana, Frigg odczuła skutki uczulenia na jego właściwości. Jeden, jedyny raz miała z nim styczność. O jeden raz za dużo. Niemalże przywitała się ze śmiercią robiąc z niego wywar, który miał za zadanie zwiększyć ilość krwinek czerwonych. Zamiast tego, otrzymała pokrzywkę, delikatną opuchliznę, a co najgorsze, zacisnął więzy na dziewczęcym gardle. Gdyby nie znajdowała się wówczas pod dachem burdel mamy, która dowlokła ją do jednej z miastowych czarodziejki, z pewnością by się udusiła i wąchała kwiatki od spodu.
Przerażona, nie o tyle co mistrzem magii śmierci oraz jego uczniami, a obecnością kwiatu, zacisnęła dłonie w pięść, a zimny pot spłynął wzdłuż drobnej twarzy leśnej dziewczyny. Istna klatka śmierci.
Dlaczego choć raz nie możesz zrobić czegoś spartaczyć i narobić hałasu? obwiniała w myślach maie, ale w głębi serca czuła urazę do siebie. Kolejne opcje napływały do mózgu, ale żadna z nich nie wydawała się rozsądna. Każde wyjście z sytuacji było złe, niemądre i skończyłoby się nieudolnie. Kolejne minuty mijały, a ona wciąż tkwiła w obecności żywych trupów i zabójczej rośliny, dla kogoś mniej nieżywego, chowającego się jak idiota za firaną.
Oddech stał się płytszy, trudniej łapała powietrze. Nie wiedziała czy to działanie stresu czy też może samej rośliny, ale ucieszyła ją wieść prowadzącego, który zażądał przerwy. Jeden z uczniów zbliżył się do okna. Patrzyła z przerażeniem na dłonie młodzieńca, które chwyciły malutką klamkę, uchylając jedną kwadratową część. Wszyscy jednak wyszli. Wszyscy prócz najstarszego.
Frigg nerwowo przebierała palcami. Teraz serce łomotało jak oszalałe. Niewyobrażalny strach przed zwykłą częścią rośliny wywoływał w niej panikę, chociaż nie był on do końca uzasadniony...
-Szczur!-zawołał jeden z młodych-Szcz....szczury!
-Szczur?...-spytał na głos najstarszy, nieco zdezorientowany.
Driada wyrzuciła zaklęcie, które idealnie zacisnęło się na jego gardle. Wewnątrz wyskoczyła gula, szczelnie zaciskająca i uniemożliwiająca pobór tlenu. Nim zdołał zareagować, ta wyskoczyła zza firany po czym szybkim ruchem przecięła gardziel trafiając na tętnice szyjną. Krew trysnęła na zieloną twarz, a ciało momentalnie padło.
W drzwiach stanął jeden z uczniów. Była zmęczony i spanikowany, a przede wszystkim zaskoczony obecnością zielonoskórnej. Cisnął w nią zaklęciem, jednym i drugim. Granatowa wiązka naruszyła szkło, które runęło potężnym hukiem w dół.
Driada ochryple jęknęła chowając się za wyspą i chroniąc rękoma, a specyfiki buchnęły intensywną mdłą mieszanką. Odskoczyła w bok gdy tylko zobaczyła, jak maź zżera martwe ciało. Usłyszała krzyk smarkacza, a dopiero po chwili zakodowała szczurze dźwięki.
Nie zważając na resztę, wybiegła na korytarz. Rzeka myszowatych zwierząt płynęła jej pod stopami, ale nawet one nie były w stanie jej powstrzymać. Biegła nieświadoma w ślad za Darsheshem. Zwierzęta jednak okazały się mniej litościwe i wskakiwały na nią gwałtownie drapiąc delikatnie swoimi pazurkami.
Łzy spłynęły po policzkach driady, gdy poczuła ostre krańce. Upadła na ziemię, machnęła gwałtownie ręką zwalają kilkoro właścicieli naturalnych narzędzi. Chciała krzyknąć, nawrzeszczeć i płakać z bólu, ale wydobył się z niej jedynie stęchły i ochrypły głos wypowiadający "Co jest kurw...." zakończony ekstrawagandzko kaszlnięciem.
Upartość Frigg jednak nie miała zamiaru dać za wygraną. Odbiła się dłońmi od podłoża, po czym pokracznie stanęła na nogi. Zaczęła biec, ale przed jej twarzą stanęła ogromna, bo mierząca powyżej 2 metrów, śmierdząca postać o oczach jarzącym się w intensywnym złotem z mieszanką piwnej zieleni. Niczym zbity pies skuliła się i miała uciec, ale łapsko chwyciło ją w tali i przerzuciło przez swoje ramię.

***
Darshes mijał pokoje kierując się w dół. Omijał wiele pomieszczeń, w tym niektóre smrodliwe nawet za zamkniętymi drzwiami. Mógł usłyszeć dziwne chrobotanie bez konkretnego źródła, które z resztą szybko ucichło.
Dopiero po dłuższej wędrówce po budynku rozniosło się echo krzyków, a chwilę później, niczym zaraza, szczury poczęły wypływać nie wiadomo skąd i w ilościach absurdalnych dla oka. Niosły za sobą dziwną aurę, a każdy z nich krył czerwony blask w oku. Wybiegały i piszczały ogłuszająco, jednak żaden z nich nie śmiał zaatakować maie lasu. Niczym zakodowane kierowały się ku górze skocznymi ruchami, a piski wydawały tylko dwa zrozumiałe hasła "chronić" i "zabić".
Również w dolnej otchłani kręconych schodów dobiegały głosy młodych, jak i starszych mieszkańców wieży. Jednemu z nich udało się wbiec na tyle wysoko by dostrzec postać druida.
-TO ON!-wydarł się-SKURWISYN! BRAĆ GO! TYLKO GO MIJAJĄ SZCZURY!-darł się rozkazująco po czym posłał magiczne zaklęcie, które nie trafiło w Darshes'a. Tor zmieniły szczury wskakujące na ciało maga.
-NIE! TO ONI! -dodał, po czym zwierzę wlazło mu do gardła przyczyniając się do mało zachęcającego widoku.

A tuż za jego plecami...

***
Frigg widziała biegające szczury. Były po prostu wszędzie, a ich piski wywoływały doraźny ból w uszach.
-Zos...taw...!-próbowała z całych sił wydobyć z siebie jakikolwiek głośniejszy dźwięk, ale opuchlizna, czy też być może i ropa, nie dawały szans na silniejszy odzew.
Czuła jak zbiegają w dół. Obijała się o ciało swojego porywacza. Nie wiedziała kim jest, ale z pewnością nie był to człowiek. Obrośnięty szorstkim futrem, śmierdzący ściekami o wiele mocniej niż ona sama, a w dodatku ogon o różowej, gładkie powierzchni wił się w rytm kroków.
-NIE! TO ONI!
Usłyszała gdzieś w oddali. Gwałtowny obrót jaki wykonał nieznajomy wielkolud niemalże skończył się niemiłym spotkaniem driady ze ścianą. Kątem oka dojrzała maie.
-Darsh...-wymówiła niesłyszalnie, bardziej jakby chciała odchrząknąć niż cokolwiek powiedzieć.
Stwór rąbnął zwierzęcą nogą w drzwi do składzika. Wskoczył, a następnie przebił swoim cielskiem okno i sporą część ściany, ciągając za sobą driadę. Frigg z pewnością darłaby się w niebo głosy patrząc jak leci w dół z trzeciego piętra na twarz, kompletnie zaskoczona działaniem osobnika. Porywacz przygarnął ją do siebie po czym rabnęli na wóz wypełnionym sianem.
Wsparła się na stworze wypluwając kłosy z buzi, ale ten najwidoczniej nie miał na to czasu. Spojrzał na nią, a krótka chwila wystarczyła by przyjrzeć się jego osobie doskonale.
-Szczur...-szepnęła bez namysłu.
Zwalił ją z siebie po czym wstał zdecydowanym ruchem. Masywnym pchnięcie zwalił strażnika z nóg a drugiego podciął ogonem, Frigg niczym zaczarowana przyglądała się wyrostkowi.
Twarz, a raczej mordę miał typowo szczurzą. Ryjek, wilgotny nos i oczy na kształt owego zwierzęcia. Ciało pokryte zgniło-zielonym futrem, które kiedyś z pewnością miało inny kolor. Sterta podartych łachmanów... Mimo swojej masy, wcale nie był aż taki wolny, ale też nie błyskawiczny.
Opuścił się na przednie łapska tuż nad jej ciałem i ryknął w stronę maga, który wydostał się z wierzy. Rzucił czar, ale ten jedynie zawirował w powietrzu i powędrował w stronę stwora, a raczej pod jego odcienie... Oczy błysnęły mu czerwonym światełkiem i ruszył na maga, jakby jeszcze dodatkowo wpadł w wściekłość.
Dopiero teraz , z boku i pod odpowiednim kątem, dojrzała błysk.
"Obsydian Darshes'a...."

***
Nim druid w jakikolwiek sposób zareagował na nagły wypad szczurzego władcy, do jego myśli zawitał znajomy głos.
-Stój! -nakazał strażnik, z którym wcześniej miał okazję się przywitać- Zanim cokolwiek zrobisz... Wiedz, że mam ją w garści-dodał niskim, ostrzegawczym tonem.- Ach...byłbym zapomniał... Brawo! Wyszukałeś stwora! Ale teraz... Jeśli nie chcesz by dziewczyna zginęła, wysłuchaj mnie.
Nie mógł określić jego położenia, tak dokładnie. Jednak sam fakt kontaktowania się z nim wskazywał, że nie mógł też znajdować się aż nazbyt daleko, chociaż z pewnością nie w tej wierzy. Nie był na tyle głupi.
-Oddaj mi Kwiat Galwanu, a driadzie nic się nie stanie. Wiem, co jest w stanie ją zabić i z chęcią to wykorzystam. Nie bądź głupi. Nie tak jak kiedyś, gdy zostawiłeś swoich braci...-zakpił na koniec- Nie dziw się, trochę pogrzebałem Ci we wspomnieniach, gdy przyszedłeś na przysłowiową herbatkę-jego głos był pewny i wypełniony pogardą, korzystał z chwili przewagi nad swoim przeciwnikiem-Więc jak? Jeśli się zgadzasz niech Twoje roślinki obrosną brzeg wierzy, a jeśli nie... Gwarantuję Ci pełne zadowolenie z pogrzebu martwego, zielonego ciała tej...-przerwał na chwilę-...driady.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Wydarzenia działy się tak szybko, że Darshes stał jak oszołomiony, a magiczne rozbłyski i tysiące istnień przelewało się obok niego niczym rzeka. Nawet na pojawienie się wielkiego stwora zareagował z tępym "Hę?". Driada to już w ogóle pozostała elementem dekoracji, wiszącym gdzieś tam w tle, niewidocznym w palecie dźwięków i kolorów. Dopiero głos dudniący w jego mózgu wyrwał go z umysłowej niemocy.
- Cholera!
Oj, gdyby tu o cholerę chodziło, sprawa byłaby całkiem prosta. Musiał sobie jednak najpierw to wszystko poukładać i przed wszystkim przetworzyć zarejestrowane obrazy, nim podejmie jakiekolwiek działanie.
Szczury i to cała plaga. Znacznie więcej niż wyczul w kanałach, a tamten gryzoń twierdził, że nikt z jego braci nie przetrwał! Kłamał?
Kręcąc głową, Maie podszedł do pogryzionego, nieprzytomnego czarodzieja, a fala gryzoni rozstąpiła się przed jego rękoma. Nie, zwierzęta nie kłamią. Choć nie posiadają potrzeby ukrywania czegokolwiek. mogą coś przypadkiem przemilczeć... Szczur jednak jasno twierdził, że koty wybiły wszystkich z jego rodziny. A on tu przecież widzi całe hordy!
A może ktoś nim manipulował? Umysły zwierząt są podatne, jako iż posiadają słabą lub całkowity brak odporności na sztuczki mentalne. I ten głos! Telepatia... Gdzie on już słyszał podobną barwę i ów sposób mówienia? Denerwował go, jak przystało na,..
-... Elfa.
"Ty suczynsynu!" - była to pierwsza odpowiedź mentalna, jaka skierował do mężczyzny. No może brakowało temu jakieś mentalnej więzi, w każdym razie były to myśli w kierunku zapoznanego wcześniej elfa. Ręką sprawdził puls czarownika. Żył, jednak dzięki pomocy maie, wkrótce wydał ostatnie tchnienie. "Powinienem był cię zarżnąć na miejscu! "
Kolejne obrazy z przed chwili nadleciały, a wraz z nimi elementy układanki. Bystry umysł składał je w całość, jakby dopiero teraz zobaczył wzór.
"Twoim celem od początku był kwiat! Nigdy nie interesował cie stwór z kanałów..." - wściekłość ducha lasu rosła, a długie palce zaciskały się na gardle martwego już mistrza sztuk mistycznych z siłą, czerpaną ze furii. Gdyby tamten mógł, umarłby pewnie ponownie. "Stwór od początku był pod twoją kontrolą i nie było żadnych napadów na sklepy!"
Ogień. Ogień kotłował się w jego wnętrzu. Płomienie równie gorące i niebezpieczne jak wtedy, na ośnieżonej wyrębie.
"Mogłem się domyślać już od chwili, gdy wspomniałeś, że masz informacje o kupcu!" - warknął i szczerze mówiąc mało to przypominało myśli ludzkie. "Miałeś je, mimo że całe miasto zostało postawione na nogi, byleby go znaleźć! Od początku bawiłeś się ze mną w kotka i myszkę. Och, jakże zabawnie było przeglądać myśli tego małego, zabłąkanego w nieswoim świecie stworzenia. trzymać marchewkę na kija, przed zagłodzonym osłem!"
Teraz już maie warczał, nawet fizycznie. Dwoje nowicjuszy i mag sztuk mistycznych przybyli niedawno, zwabieni krzykami i z przerażeniem przyglądali się przerażającej metamorfozie. Postać odziana w Szaty Przejścia, naprawdę przechodzi transformację, zmieniając się z człowieka w zwierzęcą hybrydę. Oczy lśniące szmaragdowym blaskiem, migotały od czasu do czasu, w miarę jak wściekłość przejmowała kontrolę. Palce zatopione w szyi nieznanego nekromanty, przyoblekły się w potężne pazury, z każdym skurczem uwalniające coraz więcej krwi z ciała ofiary. Twarz przestała być stabilna, jakby coś się pod nią przemieszczało. Raz wydłużała się na zwierzęcy sposób, by zaraz potem obrócić się ludzką czaszkę. Zasłonięte kapturem włosy, wydłużyły się i posiwiały, przyoblekając się w gradient od jasnej szarości do śnieżnej bieli. Nawet w rozchylonych ustach nieznajomego widać było zęby, które z pewnością do ludzkich nie należały. Cała postać nie podnosiła się z czworaka i mało kto z obecnych wierzył, by mogła się jeszcze kiedykolwiek wyprostować.
- Tak cię bawi czytanie w cudzych umysłach?! To czytaj je dobrze! - zaryczała bestia. Właściwie w tym momencie przez jej umysł przebiegało tysiące możliwości, które sama mogła wymyślić, na zadanie potwornej śmierci.
- Co powiesz na tą z kwiatkiem?! - zaryczał na nic nie rozumiejących gapiów.
Najstarszy z nich, drżącym i niepewnym głosem wypowiedział słowa zaklęcia i granatowy pocisk przeciął powietrze. Nie zblizył się jednak nawet na stopę, gdy cała jego energia wyparowała, uderzając jakby w niewidzialną przeszkodę. Właściwie to była całkiem widzialna, przynajmniej dla tych z rozwiniętym zmysłem magicznym. Olbrzymie ilości barachitowych drobinek krążyły wokół potwora, przechwytując na siebie każde rzucone zaklęcie.
Darshes jednak nawet nie spojrzał na swojego adwersarza. Tętniące mocą oczy, utkwione były w kamieniu, jakby samą siłą woli mogły przeniknąć jego strukturę.
- Ohh! Przyniosę ci Galwana, nie martw się. Przyrządze nawet miksturę, według oryginalnego przepisu! - Sam nie rozpoznawał swojego głosu, nie żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało w tejże chwili. - Zabiję cię i zmuszę twe zwłoki do wypicia tego świństwa. A wszystko tylko po to, by rozszarpać cię ponownie! Czyż nie wspaniała idea?!
Zimny i jadowity głos. Mało ludzki, ciężko nawet powiedzieć czy zwierzęcy.
- Gdzie chcesz zdechnąć? W strażnicy? Czy razem ze szczurem w kanałach?

***
Choć nie było to intencją Darshesa, a granie w elfickie gry uważał w tym momencie za całkowite poniżenie, jego niekontrolowana magia miała na to zupełnie inne zdanie.
Trzy olbrzymie, cierniste korzenie przebiły się przez płytę fundamentalną u podstawy wieży, oplatając ją spiralą. Czarna, wyschnięta powierzchnia rośliny jarzyła się szmaragdowym blaskiem, a spod kolców wypływała złocista żywica, plamiąc ziemię krwawymi łzami. Przeciągłe jęki bólu i wściekłości słyszalne były dla rozumiejących je uszu w promieniu wielu mil, a okoliczne koty odpowiedziały kakofonii przerażającą symfonią wrzasków.
Gdyby nie zaklęcia ochronne, potężna budowla zatrzęsłaby się zapewne w posadach i runęła w dół wzgórza, niezdolna utrzymać własnego ciężaru. Jej Pan jednak nie spał, ujawniając swe kościste oblicze na tle granatowego nieba. Przywoławszy trującą chmurę gazów, opuścił ją na swoją własność, by położyła kres wszystkiemu, co żywe.
Mieszkańcy wieży przywarli twarzami do okien i chronieni setkami zaklęć, z przerażającą fascynacją oglądali dzieło swego władcy i gospodarza. W międzyczasie, umykający wraz z driadą na ramieniu szczurołak, zatrzymał się jeszcze na chwile. Błyszczące oczy humanoidalnej hybrydy wpatrywały się z nienawiścią w majaczące na nocnym niebie, upiorne lico. Dopiero łomot opadających szczątków gigantycznej, ciernistej rośliny zmusił go do dalszego biegu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

-Ahahaha -zaśmiał się gromko strażnik- Jesteś bliski prawdy. Wiedziałem o nim cały czas... Od dwustu lat kręci się po ściekach, niczym mysz pod miotłą, którą wystarczyło wywabić... Sam wpadł w moje sidła, a później... Później wystarczyło jedynie wykorzystać naiwność tych odszczepieńców kpiących sobie z życia. Bo czy nie tak właśnie jest? Tak bardzo przejmujesz się losem tego państwa i jego mieszkańców? Tych, co kpią sobie z praw natury? Ha! Ty? Maie lasu?! Ha!
Na twarzy elfa pojawił się szczery, szaleńczy uśmiech. Tyle lat... Tyle lat czekał. Uwolnił się z łap przeklętej wiedźmy, wysłał istoty tętniące życiem po "serce" całej awantury, a teraz... Teraz dostanie to czego chce. Warto było czekać na niego... Biały i lśniący kwiat na ziemi splamionej śmiercią. Tę roślinę, wart więcej niż myślała nawet sama driada.
-Rośnij w siłę, głupcze...-syknął do siebie w zadowoleniu - Zmierz się z uśpionym tworem, a później któryś z Was zrówna martwe ziemie pochłaniając to co bliskie Waszemu sercu... Idioci! Ale czas się jeszcze pobawić...
-Gdyby nie wiedźma... Widzisz, jakie z nich zachłanne istoty? Sama uruchomiła ten kołowrotek, w którym utknąłeś! Rozpętała wojnę, a później zwiała by zebrać chwałę największej czarownicy po powrocie, ja tylko wykorzystałem okazję...-strażnik nie miał zamiaru przerywać wzbudzania złości-W ten oto sposób stałeś się wyjściem z sytuacji... Nie dla mnie, ale dla niej.

***
Ziemia ryknęła głuchym bólem, gdy rośliny wywołały gwałtowne rozstępy w jej strukturze. Frigg uniosła głowę, chociaż kark zdawał się sztywnieć. Nie rozumiała dlaczego, oddaliła się już od przeklętej rośliny, a wciąż czuła jak jej stan się pogarsza. W brązowych oczach odbił się szmaragdowy błysk, które chwilę później ugasiły burzące się chmury na niebie. Była przerażona wielkością kumulującej się energii, co nie wróżyło nic dobrego. Teraz , nawet największy stwór tych ziem, mógłby odczuć lęk lub chociaż niepokój.
Nie myliła się po części.
Szczurzy porywacz przystanął na chwilę by spojrzeć za siebie. Nie odczuł lęku, ani niepokoju, ale...zwątpienie. Driada była pełna nadziei, że ją puści i zaprzestanie tego całego cyrku, ale tylko nią szarpnął i biegł dalej.
Czuła i rozumiała mowę roślin. Ich wściekłość, cierpienie... Łodygi przybierały wysokie odchylenia, pięły się ku górze, a z każdego ich ruchu lały się jęki bólu. Przyozdobione o dźwięki wyjących kotów, gniotły jej psychikę. Nawet zakrycie uszu dłońmi w żaden sposób nie zagłuszyły tej paranoicznej melodii, która nagle umarła.
-Puść!-szepnęła krzykiem-Puszczaj! Nie możesz... nie możesz!...-kopała i biła z pięści stwora, ale trudno było usłyszeć szept driady w tym chaosie oddźwięków. Nie była w stanie także wydobyć z siebie żadnej wyższej nuty, a nawet porządnie nabrać powietrza. Do oczu napłynęły samoistnie napłynęły łzy i ku jej zdziwieniu...
Potwór przystanął i zwalił driadę na kosz wypełniony ubraniami. Spojrzała na niego niezrozumiałym wzrokiem, zaczerwienionymi oczyma, które ulegały objawom alergii.
-Wymiana-jego głos był stęchły, ochrypły, jakby przepalony o niskim tonie i chociaż wypowiedział to słowo całkiem wyraźnie, Frigg zdawała się go nie zrozumieć.
-Ccco?...-wypowiedziała niemalże bezgłośnie.
Stwór szarpnął łachmanem przywiązanym do jego pasa i wyciągnął rękę w stronę leśnej dziewczyny.
-Kwiat Galwanu za lisi płaszcz.
Propozycja ta zdawała się jeszcze mniej zrozumiała i jeszcze mniej realna niż jego pierwsze słowo, ale musiała uwierzyć. Tuż przed jej oczyma, w łapsku jakiejś przerażającej hybrydy o ludzkim głosie, tkwiła skóra najwierniejszego przyjaciela.
Czuła jak ubywa jej tlenu, albo to on nie był odpowiednio dostarczany? Brała jak najgłębsze wdechy, ale narastająca adrenalina i zaburzenia wywołane uczuleniem, nijak jej w tym pomagały. Tym razem, dodatkowo nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć.
-Co się gapisz?-warknął- Kwiat za skórę. Uczciwa wymiana...-czekał na jej decyzję, której jednak nie otrzymał-Mogę go rozszarpać, spalić albo oblać zżerającym kwasem... zniszczyć, zrobić co tylko zechcę, a zdaje się, że znaczy on dla Ciebie coś więcej leśna Panno.

***
-Zbierać dupy! Zbierać się!-wśród leniwych strażników rozbrzmiał głos przywódcy leniwej grupy- Kurwa mać! Nie widzicie co się dzieje!
-Ale...co mamy robić?-spytał jeden z kiepów, gdy wreszcie, jak na pilnujących porządek, ruszyli cztery litery z miejsca- Pojmać?
-Zabić.-odparł zimno i zdecydowanie przywódca kiepów- Tak, jak kazano nam na początku. Tak, jak nakazał nam pułkownik z wieży. Znaleźć i zabić.

***
-Nie... nie możesz-odparła głucho machając przy tym przecząco głową.
Nie mógł, po prostu nie mógł jej odebrać Anu ani szansy na wolne życie.
Obdarowała stwora wzrokiem takim, jakim driady potrafią położyć nawet największego potwora. Jest on typowy dla kobiet czy dziewcząt, ale to dopiero połączenie z leśną duszą nadawał im wyjątkowości. Wyrażał sprzeciw. Nie błagał, ale i też nie prosił. Po prostu nie pozwalał, nie chciał dopuścić do rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Był klarownie łagodny, pełny i...szczery. Frigg ujawniła w nim także ból.
Szczur wyraźnie był zaskoczony reakcją swojej ofiary, o ile tak ją można było określić. Chwilę jeszcze milczał.
-Racja...-odparł opuszczając łapsko- Nie mógłbym.-przyznał, a Frigg rozumiała coraz mniej. -Ale Ty... Ty też nie potrafisz. Nie wiem ile historii czytałaś na temat tej rośliny, ale jakkolwiek by nie działała... Nie potrafiłabyś nawet chcieć zapomnieć. O tym płaszczu, a raczej jego historii, jakakolwiek ona jest. Ani odejść będąc w więzieniu.
Zmodyfikowany szczur nagle ujawnił kawałek swojej... świadomości? Serca? Nim zdążyła zadać pytanie, ten sam podjął się odpowiedzi.
-Tak, jestem Kupcem. Nie mamy czasu na wyjaśnienia, ale muszę mieć ten kwiat-warknął, ale ona nie ustępowała. Przyłożyła dłoń do piersi, nie chcąc podejmować żadnej decyzji- Agrr! Głupia! Słuchaj no, dziewczyno! -zbliżył się do niej swój śmierdzący pysk- Dwieście lat temu miałem ubić interes życia z jednym z Wielkich tejże cholernej wierzy. Chciałem go wykiwać, a to on wykiwał mnie. Straciłem wszystko co miałem, bogactwo, dom...ukochaną, przyjaciela...i szacunek do siebie, ale mam jeszcze szansę to naprawić chociaż po części. Wrócić do swojej przeklętej postaci. Wpierw zajebałem tego przeklętego czarownika, ale... To nie on sprawował nade mną kontrolę. Te kryształy...-sięgnął swych łachmanów na wysokości klatki piersiowej, a spod materiału zabrzęczały liczne, kamienne magazyny.
-One...dawały Ci moc?... Są źródłem...
-Tak, są źródłem mojej cholernej siły, która niestety sprowadza mnie do zwierzęcych instynktów. A jak wiesz... zwierzyna jest podatna na manipulacje. Nie mógł dostać się do mojej psychiki, jako człowieka więc.. Wykorzystał moją słabość. Zwierzę nie myśli, nie uważa, jedynie działa... -w jego głosie czuła dziwny smutek- Musze go zabić. -charknął- Tego, co pragnie tego cholernego chwasta. Nie wiem na co mu to zielsko, ale bez odzyskania w pełni swojej duszy nie zrzucę klątwy... Bez zbędnych szczegółów!-ryknął zniecierpliwiony, czemu w ogóle się nie dziwiła. Sama widziała jak akcja szybko się rozwija.
Spojrzała na płaszcz, powędrowała oczami za żywicą,na końcu sięgając wzrokiem wieży. Miał rację, nie potrafiłaby zapomnieć... Nie chciała zapomnieć Anu, Hergilsa... Nie mogła odrzucić swojej przeszłości, żyć i umrzeć na nieznaną chorobę, bo kwiat zabrałby jedynie wspomnienia, ale nie zdjąłby klątwy... Gdyby oczywiście kierując się jedynie legendarną historią.
Co było dla niej najdziwniejsze, nie chciała zapomnieć także jego. Maie lasu...
Być może drugi raz go nie spotka. Może jest jedną z tych istot, którą widzi się raz w życiu, krąży gdzieś we wspomnieniach, przypomina o sobie w danych momentach, ale już nigdy nie powraca w rzeczywistości.
A historia Kupca była na swój sposób podobna do jej. Mieli taki sam cel, odzyskać wolność, naprawić niedociągnięcia z przeszłości.
Podjęła decyzję. Sięgnęła górnej części swego ubioru, po czym wyjęła kwiat. Miał mieć on jednak inną cenę.
-Dostaniesz go... -wysunęła w jego stronę biały skarb, ale czekał na dalszą wypowiedź driady- Cokolwiek by się nie działo... obiecaj, że gdy trafisz na leśnego ducha... nie zabijesz go. Choćby sam chciał to zrobić i miał ku temu okazję... Wolność za jego życie.
Frigg w rzeczywistości nie wiedziała, co ją czeka. Nie potrafiła rozgryźć Darshes'a ani po pijaku, ani na trzeźwo, a co dopiero pod wpływem jego własnej magii... Tylko raz dane jej było poznać jedynie zalążek tego, co za chwilę za pewne nadejdzie, ale nie mogła dopuścić do jego śmierci. Choć nie wyglądało na to, by nie dał sobie rady...
Właśnie, kim tak na prawdę był kupiec? Kto wie, co zmagazynowana moc w kryształach potrafiła z niego uczynić.
Stwór wyprostował się przyjmując kwiat, a także zgadzając się na układ jaki mu zaproponowała. Nie sądził by miał coś więcej do stracenia, prócz własnego życia. Wymiana na swój wymiar, wydawała się więc uczciwa. Wolność w tym momencie, dla niego, miała najwyższą cenę. Kiwnął głową na znak wdzięczności, a także odrzucił płaszcz w stronę dziewczyny.
-Proszę...
-Kim...
-Strażnik z wieży, a tak na prawdę, elf z górskich szczelin.-odparł krótko, po czym ruszył w stronę wieży, odbijając po chwili na zachód. Liczył na to, że elf sam wyciągnie po niego łapy.

***
A górski elf nie wiedział, w jakiej dokładnie znajduje się sytuacji.
-Teraz czas przejść do tej dziwki...

***
Frig wypadła z kosza. Przyciągnęła w swoją stronę płaszcz, który od razu zarzuciła na siebie. Wstała z trudem, bo oddech wciąż nie wrócił do normalności. Ruszyła kilka kroków, a to już wydawało się dla niej nieobliczalnym wysiłkiem. Swędząca skóra doprowadzała ją do szału, ale była chyba najmniej szkodliwym objawem.
"Muszę... muszę coś zrobić..." chociaż sama nie wiedziała co. Jakie miała tutaj znaczenie, w tym momencie? Nawet nie wiedziała skąd ten nagły wybuch Darshes'a. Gdzie leżała przyczyna? Dotarcie do źródła będzie najrozsądniejszą drogą, jednakże driada nawet nie wiedziała, jak bardzo mylną drogę do owego źródła obrała.
Kilka kolejnych kroków doprowadziły do skurczu oskrzeli, a ten wywołał napad duszności. Upadła na kolana podejmując walkę, ale czuła, że powoli ją przegrywa. Padła na bok, a wydzielina w płucach najwidoczniej spłynęła, bo poczuła się niewiele,ale jednak, lepiej. Widziała wejście do wieży.
-Muszę...
-Och, nie! Nie zdążyłam...-szepnęła nerwowo postać o łagodnym głosie, który wydobył się nie wiadomo skąd.
Frigg obróciła się na plecy łapiąc kolejny, większy oddech. Przymknęła oczy, a gdy powieki dźwignęły się w górę... dostrzegła niemalże śnieżną postać. Niczym anioł, który zstąpił na ziemie. Lśniący, o bladej cerze, nienagannie błękitnych oczach i delikatnych, jak puch, długich, blond włosach. Jednak mimo swojego blasku, wydawał się przezroczysty i mdły w swojej postaci...
-Inellitte?-spytała niemo driada.
-Wybacz Frigg...

***
Poczuła zimny oddech i wilgoć na swoich ustach. A później tylko ciemność, która stała się klatką.

***
-Co jest do cholery?! -warknął elf- Dlaczego...dlaczego nie mogę się dostać do tej nędznej lafiryndy?! Agrr...
Spojrzał w stronę wieży, ale jeszcze na chwilę postanowił pozostać w swojej kryjówce.
-Niech to...
Zacisnął zęby. Musiał zadziałać inaczej. Podjudzić maie.
-Pamiętaj. Zdobądź kwiat, a dziewczynie nic się nie stanie. -powtórzył układy interesu w umyśle swojego leśnego pionka.

***
Dziewczyna o zielonej karnacji wstała. Mniej kłopotliwie, chociaż nadal z większym trudem. Fale nakładających się dźwięków dezorientowały ją kompletnie. Trudno było przyzwyczaić się zdolności swojego nowo zdobytego ciała.
-Ach, Frigg...-jęknęła, trzymając się za głowę- Poddaj się choć na chwilę... Nie mogę dopuścić...Ach...-szeptała głosem, zupełnie nie pasującym do prawowitego właściciela tego organizmu.- Proszę, pomóż mi, muszę odzyskać kwiat...
Inellitte walczyła z nią jeszcze przez chwilę, aż wreszcie doprowadziła leśną duszę do chwilowego uśpienia. Nie czuła się z tym dobrze ani też nie mogła zdobyć nad ciałem pełnej kontroli. Była jednak w stanie się poruszać i żywić swoją padliną.
-Tylko na chwilę...proszę-wyszeptała.
W końcu wyprostowała ciało. Spojrzała w górę szukając wzrokiem Darshes'a.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Umysł eksplodował mu wrzaskiem.
A może tysiącem wrzasków? Nie miał pewności. Okrzyki bólu i cierpienia mieszały się w jego głowie, nie pozwalając rozróżnić pojedynczego dźwięku. Jak w kamiennej grocie, odbijały się echem od czaszki, zwielokrotniając swoją moc i zniekształcając do iście upiornego brzmienia. Co się działo? Ludzie gardło nie było wstanie wydać takiego dźwięku. Tak samo elfickie, czy krasnoludzkie. Żadna znana mu istota nie byłaby w stanie wydać takiego odgłosu. Decybele ogłuszały, sprawiały że obraz falował i wibrował, a błędnik dokonywał niemal ekstremalnych akrobacji. Wymiociny podchodziły pod samą grdykę, tylko po to, by w następnej chwili z impetem runąć w głębie żołądka. Jednak trzej mistycy przed jego oczami wydawali się być nieporuszeni. Przypatrywali się mu z niemym zdumieniem, a ich twarze wyrażały tylko drobne oszołomienie, być może przeplatane z nutką cholernie uprzejmego zaciekawienia.
Zmazałby im te uśmieszki z twarzy, sprawiłby, że ich twarz nigdy więcej nie przybierze takiego wyrazu, nie mógł jednak zrobić jednego, poprawnego kroku. Ciało wydawało się takie ciężkie, a każdy oddech wymagał przebycia olbrzymiego dystansu. Zupełnie jakby ten wrzask i jakaś obca wola odcinały jego wolę. Już kiedyś czuł coś takiego. Dawno, dawno temu, na zmrożonej porębie. Było tam wiele osób. Odziani w futra, z siekierami i piłami ręcznymi. Zaczerwienione od mrozu twarze i zadowolony uśmiech pod wąsem.
"Cholera! Musze się stąd wydostać." Próbował się ruszyć z miejsca, ale nie mógł zmusić mięśni do ruchu. Sięgnął po magię, lecz nawet ona nie przychodziła. Spróbował to zrobić samym wysiłkiem woli, jak to w opowieściach jego ludzkich barci i sióstr, jednak i to niewiele tu zmieniło. "Rusz się, ty kupo mięsa!" - wrzasnął sam na siebie, czując zbliżające się pandemonium.
- ... z nim? - rozległ się cichy dźwięk, pośrodku morza wrzasków.
- ... został spetryfikowany...? - wydobył się kolejny odgłos.
- Nie... ostrożność...
Odgłosy rozmowy były niewyraźne i raz za razem ginęły w infernie agonalnych krzyków.
"Skoro nie chcesz się ruszyć..." Sięgnął w głąb siebie, do świadomości ducha lasu, leżącej pośród tysięcy różnych schematów i... zatrzymał się w zdumieniu. Niczego tam nie było. W miejscu, gdzie powinno istnieć jego wewnętrzne ja, teraz ziała pustka. "Co jest...?" - zdążył jeszcze pomyśleć, nim tajemnicza moc całkowicie odcięła go od ciała.

Kiedy pokraczny stwór przestał się ruszać, troje mistyków niemal odsapnęło z ulgą. Nie opuścili jeszcze bariery, ale stanowczo się rozluźnili. Przed chwilą nadszedł komunikat mentalny od Arcymistrza Demarigona i instrukcje jakie im wydał. Mieli pochwycić każdego intruza znajdującego się w wieży i przyprowadzić go na szczyt. Nie musiał być koniecznie żywy i w słowach tych wyczuli wyzwanie w stosunku do swoich umiejętności.
- Co z nim? - spytał jeden z uczniów nekromanty. I choć uparcie starał sobie przypomnieć ich nazwiska, na przeklęty Klasztor Mrocznych Sztuk, nie był wstanie.
- Może został spetryfikowany? A może to już trup? - odparł drugi z półuśmiechem i spojrzał z uznaniem na swojego podstarzałego mentora. - Można się tego było spodziewać po mistrzu Arklemie!
Teraz stary mag naprawdę żałował, że nie pamięta chociaż imion tej dwójki. Widać mieli o nim niezwykle wysokie mniemanie i zdawali się go podziwiać. Szkoda tylko, że ten komplement był całkowicie nietrafiony. Czuł jak wokół nieznajomej bestii wzmaga się moc magiczna. Każda uncja kamienia zdawała się delikatnie drżeć, a ziemia sama przesycała energia w jej ciało.
"Tych dwoje musi się jeszcze wiele nauczyć."
- Nie sądzę. - odparł ponuro. - Zachowajcie ostrożność. Zaraz uderzy.
Między czwórką zapadła cisza. Mogliby nawet policzyć uderzenia własnych serc gdyby nie napięcie, aż wibrujące w otaczającym ich powietrzu. A potem pstryknięcie. Nie, nie fizyczne. Jakby uczucie, że wszystko się zmienia, a świat przestaje być wolny i zamiast płynąć własnym strumieniem, nagina się do władającej nim woli. Arklemowi tylko parę razy w życiu dane było poczuć coś takiego i za każdym razem dziękował Prasmoku, że nie był w centrum wydarzeń.
- Nareszcie... - Cichy głos. A może szept wiatru?
Powietrze nasiąkło mięta i rumiankiem. Zapach grzybów wyrastających po deszczu i nenufarów. Kropideł i pałek wodnych. Dało się wyczuć nawet paproć porastającą brzegi leśnego bajorka. Co wrażliwszy nos wyczuwał charakterystyczną woń wiewiórki i leśnego wilka. Niedźwiedzia i polnej myszki. Wachlarz aromatów mieszała się, w miarę jak kamień zaczął zarastać zielonym mchem. Powoli i niespiesznie, zielony dywan kolonizował kolejne metry kamiennej wieży, wysysając wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
I tylko mrożący krew w żyłach uśmiech na pysku bestii.
- Uciekajcie...! - tylko to słowo wyprzedziło agonalną symfonię.

W wielkiej sali, tuz pod szczytem wieży zastawiono na niego pułapkę.
Gdy tylko otworzył drzwi, komnata zalśniła ona magicznymi symbolami, a nieznajoma siła wepchnęła go do środka. Syknął gniewnie, a pazury rozorały marmurową posadzkę, pozostawiając za sobą żleby. Pomieszczenie szybko zajmowało się zielonym dywanem, proces ten został jednak ograniczony przez nieznane zaklęcia. Zimny, niebieskawy blask mistycznych run rozświetla pomieszczenie, aktywując runy wiążące. Niewidzialne sznury opadły na jego ciało, a sam ich ciężar przygniótł potwora do ziemi. I choć miotał się, rycząc dziko w bezsilnej wściekłości, to nieważne ile razy by próbował, nie mógł zrzucić magicznych ograniczeń. Zadowoleni tym widokiem, czterej napastnicy opuścili woale cieni i zebrali się w okręgu, otaczając unieruchomioną bestię.
Każdy z nich odziany był w ciemne szaty i srebrny diadem, okalający ich wyschnięte skronie. Tych parę kłaków, przyozdabiających łysą czaszkę, było kompletnie siwych i całkowicie pozbawionych wewnętrznego blasku. Oczy, choć ludzkie, lśniły martwo, dając wrażenie całkowicie pustych. Skóra nekrusów, szara i napięta - jak pergamin trzymany w rękach herolda - uwydatniała z chirurgiczną dokładnością, kształty ludzkich ludzkich kości. Cała czwórka wspierała swe wychudzone ciała na kosturach, przyozdobionych ornamentowymi czaszkami. Z każdym ich stuknięciem, w powietrzu rozlegał się jęk potępionych dusz.
Czy byli tak potężni, na jakich wyglądali? Maie szczerze w to wątpił.
- Mistrzu...? Mamy go! - Jeden z czwórki zaraportował przełożonemu. Głos zabrzmiał również w głowie ducha lasu, co oznaczało, że jego użytkownik nie był do końca zaznajomiony ze sztuka przekazu myśli.
Odpowiedź nadeszła natychmiastowo i pozbawione wyrazu twarze zwróciły się ku dołowi dość szybko, by ujrzeć jeszcze pełen mściwej satysfakcji uśmiech. Zbyt łagodny i delikatny na to, co się kłębiło w zalanych szmaragdem oczach. A potem komnatę przeszył gwałtowny rozbłysk światła.
- Uciekł nam...

- Wiem.... Widzę. - Lich mierzył go uważnym spojrzeniem, równie martwym co skała pod ich stopami. Nie spodziewał się by ci idioci dokonali tu czegoś znaczącego. Nie w zetknięciu z tą zimną furią.
- Twoi uczniowie? - zapytał maie niemal widmowym głosem. Nutka sarkazmu całkowicie nie skrywanego, zdawała się być wymuszona. Jak gdyby właściciel głosu nie bardzo wiedział jak okazywać takie uczucia. I nie mijało się to wiele z prawdą.
- To zaledwie moje marionetki - odparł zimny, mentalny głos wewnątrz umysłu Darshesa. - Tak jak to ciało.
Myśli, przesyłane za pomocą jakiegoś rodzaju telepatii, były jednymi z niewielu goszczących w głowie druida. Tak jak podejrzewał Demarigon, był zaledwie marionetką. Choć targana linkami furii, kontrolę nad jego bytem przejęła inna świadomość. Znacznie rozleglejsza, by nazwać ją bytem. Ludzie wołali na nią Duch Lasu, bądź Furia Natury, a on był zaledwie ręką jego Pani i mieczem, uderzającym dokładnie tam, gdzie ona go wymierzyła.
Teraz jednak ostrze trafiło na kamień i aż drżało od uderzenia. Ze wściekłości.
Przed nim stała kopia, kukiełka wypełniona mocą, by zwabić go w pułapkę. Umysł i dusza znajdowały się gdzieś indziej, bezpiecznie ukryte, jak to przystało na zręcznego marionetkarza. Cała ta magia, którą wcześniej wyczul i w której stronę cały czas podążał, okazała się być zaledwie zręcznie zarzuconą przynętą. A on... A on połknęli haczyk. Mroczne szaleństwo zaczęło rozrywać wnętrze wiedząc, że tym razem furia nie znajdzie ujścia. Miast tego, przetoczy się jak burza po okolicy niszcząc i pochłaniając wszystko co stanie jej na drodze. A gdy już żądza krwi zostanie zaspokojona, a ludzki dług spłacony, liczebność Maurii może się drastycznie zmniejszyć. Przynajmniej wśród żywych.
Ale prawda była taka, że już się zmniejszyła. Parę minut temu, grupa młodzików próbowała zagrodzić mu drogę i Darshes nie okazał im żadnej litości. Zapewne ich ciała porastał obecnie mech, który nasiąkł już szkarłatną barwą krwi. Przed nadejściem poranka pozostaną jedynie kości, a seneszal wieży będzie miał pewne problemy ze zidentyfikowaniem ofiar. Przed chwilą wyczul też, że cztery silne źródła magiczne zniknęły spod jego stóp. Ci zapewne nie zginęli, ale nie było wątpliwości, że ich dusze pozbawione zostały cielesnych naczyń. Rośliny, które za sobą zostawił, kolonizowały obecnie całą wieżę i były równie bezwzględne w spłacie długu co on.
Ja i moja wieża bylibyśmy wielce zobowiązani, gdybyś raczył zabrać swe astralne dupsko i razem ze swymi roślinkami, ruszył na poszukiwania zemsty gdzie indziej. - Choć głos był lodowato uprzyjmy, dźwięczało w nim ostrzeżenie. Maie zaczynał rozumieć powody, dla których Księżycowy Krąg nigdy nie wystąpił przeciwko Maurii. Choć była to tylko kopia, sam odór śmierci unoszący się wokół niej, zagrażał wszystkiemu co żyje. Arcylich był potęgą, z którą nie należało igrać bezwiednie i z ograniczonymi możliwościami. A to ciało, niestety wiele już nie mogło dać. Jako pojemnik, wciąż było zbyt niedojrzałe, by mierzyć się z kimś tego kalibru. Za wiek, może dwa...
- Twoja wdzięczność i zobowiązanie powoduje u mnie tylko jeden rodzaj odruchu. Wymiotny. - Wściekłość w głosie trzeszczała niczym grom na ciemnym nieboskłonie. Wciąż jednak znajdowała się pod kontrolą istoty równie lodowatej, co najmroźniejsze szczyty. Trzeba grać ostrożnie, gdy posiada się tylko pionki. W warcabach potrzeba czasu, by zmieniły się w figury.
- To może zainteresuje cię oferta?
Pobielałe brwi uniosły się w cieniu skarabeuszowego kaptura. Jeśli uda się coś ugrać, to być może krew nie spłynie dziś ulicami.
- Mów. - Twarz nieumarłego maga rozciągnęła się w koszmarnej parodii uśmiechu. Ta lalka była tak doskonale stworzona, że można by ją było brać za prawdziwego człowieka.
- Przez sprawę kupca, moje miasto zalała największa fala szumowin, jaka tu napłynęła wciągu ostatnich jedenastu dekad. Ta sprawa musi zostać rozwiązana natychmiast. - Choć nie mówił tego wprost przesłanie było jasne. Nie ważne JAK, kupiec miał zniknąć. - Istnieje też pewna irytująca osoba, która wciąż działa mi na nerwy. Jednak jej napad na MOJĄ wieżę przekroczył granicę cierpliwości. A to już osobista sprawa. Tylko ciemność ma prawo szeptać jego imię. - Nie było tu mowy o jakichkolwiek niedomówieniach i sam Darshes, choć obecnie nieprzytomny, cieszyłby się z takiego obrotu sprawy. Miał wszak zamiar strącić elfa w otchłań piekielną, a ostatnie wydarzenia tylko podsyciłyby jego apetyt.
- Co ja z tego będę miał? - Zapytał, gdy stało się jasne, że rozmówca nie ma nic więcej do powiedzenia. Decyzja już jednak zapadła i każde kolejne słowo było tylko próbą ugrania jeszcze więcej. W myśl natury - co czasem nie mieści się w ludzkim wyobrażeniu - śmierć nie zawsze jest dostatecznym zadośćuczynieniem. Czasem lepsza jest równowartościowa pokuta, zdolna przynajmniej częściowo naprawić szkody. Jeśli ten grzesznik wykupi swe życie ratując inne, w oczach naturalnej równowagi wyjdzie impas.
Twardo się targujesz, jak na pierwotnego ducha natury... - odparł z zamyśleniem Demarigon. W jego głosie słychać było również podejrzliwość, jak gdyby się już domyślał, z kim przyszło mu rozmawiać. Nie miało to jednak znaczenia, dla żadnego z nich. W tym momencie, nie byli w stanie wzajemnie się unicestwić. Dobrze więc... Poza satysfakcją udzielę ci pewnej rady. Strażniku Puszczy, zapomnij o Kwiecie Galwanu. Nawet on nie zwróci jej życia.
Brwi ducha lasu wygięły się w charakterystyczną strzałkę, a na czole pojawiły się zmarszczki. Zimne i puste oczy, całkowicie zalane szmaragdowym blaskiem, beznamiętnie wpatrywały się w nocne niebo. Roślina nie miała takiej mocy... Darshes powinien to wiedzieć, od kiedy furia uwolniła ową obcą istotę w jego wnętrzu. A jednak do tej pory oszukiwał sam siebie złudną nadzieją... Nieistniejącą szansą.
Frigg stanęła na przeciw marzeniom, a Darshes był świadkiem tej walki aż do samego końca. Obejrzy finał i niezależnie od wyniku ruszy swoją ścieżką. Ale nim to się stanie, jeszcze jeden sukinsyn zasługuje na wizytę w piekle. Dług musi zostać spłacony, a żądza krwi zaspokojona.
- Mów więc lichu. Gdzie ich znajdę?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

W pierwszej chwili postawiła kroki w stronę wieży, ale jej zapał szybko zgasł, gdy tylko ujrzała wyławiających się magów i strażników. Jęknęła cicho i bezradnie, kryjąc się za rozwalonym stogiem siana. Zimny pot zlał się po zielonej twarzy, a dłoń zacisnęła mocno na piersi. Brwi charakterystycznie wygięły się w zmartwieniu, zakłopotaniu, a także lekkiej irytacji. Nie mogła dostać się do wieży. Ciało jest tylko kupą mięsa i kości, a nie zdolnością pracującego umysłu. Nie potrafiła użyć narzędzia, które sama sobie przywłaszczyła. Nie posiadała takiego refleksu, szybkiego działania ani za pewne odwagi i lekkomyślności, którą posiadała Frigg.
Być może jeszcze by pognała w stronę maie, ale jej decyzję przeważył inny fakt. Ten sam, który był źródłem zaistniałego chaosu. Kwiat Galwanu. Czuła doskonale jego obecność. Aż do teraz.
Urwał więź utworzoną między sobą, a jasnowłosą. W Maurii niewiele znajdowało się miejsc zdolnych do pochłonięcia magicznej aury. Każde z nich nie było obce Inelitte, a jedno znane wręcz aż za dobrze.
Sprawne, choć zduszone ciało, pognało ile sił w nogach w stronę...

***
-Nie aż tak dawno, pewni nieproszeni, ale całkiem żywi goście, wtargnęli tutaj niczym wieśniak na królewską herbatkę. Słuch o nich zaginął również szybko, co oni się pojawił... -spojrzał na druida wymownym lecz martwym wzrokiem, który chował w sobie także nutkę gniewu. Nie pociągnął jednak tematu dalej.- Szukaj szczura tam, gdzie się lubi chować. -odparł krótko.

***
W szczurze narastała niewyjaśniona wściekłość. Z początku nawet starał się odnaleźć jego źródło, teraz jednak, nakarmiony nienawiścią i zwierzęcą instynktownością, porzucił swoje poszukiwania. Zaślepiony chciał jedynie znaleźć swojego oprawcę i okazale rozszarpać na jak najmniejsze cząsteczki. Zniszczyć, usunąć... Ochronić siebie i zabić.
Poczuł się dziwnie, gdy wtargnął na nieznaczną przestrzeń między pospolitymi domostwami. Było tu jakoś inaczej... Nawet śmierć wydawała się tu wyjątkowa martwa i pusta.
-Gratulacje... Wreszcie dotarłeś.
Głos elfa odbił się echem, ale stwór nie był pewny czy gościł wyłącznie w jego głowie czy być może i na zewnątrz. Widział i czuł jedynie wściekłość, która nie miała ujścia. "Chronić. Zabić." te słowa krążyły niczym mantra w jego umyśle.
Rozejrzał się dookoła. Ślina leciała mu tęgimi strumieniami, a oczy płonęły i buchały nienawiścią. Powoli czuł jak zatraca samoświadomość, ginie gdzieś we mgle, a ziemia pod stopami zdaję się go pochłaniać.
-Gdzie jesteś?! -ryknął podle, a gdy zwrócił się w stronę jednej z chat ujrzał górskiego odmieńca. Czuł jego zimne, ale przenikliwe spojrzenie. Każdy jego krok sprawiał, że umysł stwora gniótł się potężnie i powoli. Doprowadzał do szaleństwa, aż wreszcie szczur padł na ziemie. Chwycił łapskami za łepetynę i wył. Wył bo walczył.

***
Słyszała jego wycie. Potrafiła dosłownie określić to co czuje, chociaż nie znała jego słów. Ból w sercu pogłębiał się i wzmacniał niczym wirujące ostrze w brzuchu. Chciała płakać, ale tym razem nie mogła odpuścić. Nie potrafiła się poddać, zostać biernym obserwatorem. Nie mogła dopuścić do nadchodzącego rozpadu, dlatego przekraczała możliwości słabego ciała.
Przerażenie niemal sparaliżowało ją całkowicie, gdy ujrzała elfa. Pochylał się nad prześmierdłą bestią, a ona wiedziała do czego dąży. Nogi po raz ostatni wybiły się z takim impetem wykorzystując już chyba ostatki sił.
-Ravarden! NIE! -krzyknęła przeraźliwie, a ręka sama wysunęła się do przodu łapiąc jedynie powietrze.
Dojrzała wzrok "strażnika" i pełny satysfakcji uśmiech.
-Nareszcie, moja droga. Nareszcie...-odparł, a w dłoni zacisnął biały kwiat.

***
Nie czuł już siebie. Jedynie pustka i czerń pochłonęła jego duszę. Nie widział nic i tez nic nie czuł, zamknięty w klatce bez jakiekolwiek świadomości.
Inelitte...
To była ostatnia rzecz jaką pomyślał.

***
Bestia wstała. Dziewczyna dojrzała czerwoną powłokę i jej rażący odcień. Jedynie czarna źrenica łamała gałkę oczną na pół. Ostre zębiska ujawnił się w wściekłym wygięciu, ale bestia tylko na chwilę skupiła uwagę na małym, zielonym organizmie.
Oddech Inelitte zatrzymał się momentalnie. Czekała przerażona na kolejny ruch elfa. On zaś skierował się ku niej. Podszedł, ale nie za blisko. Jeszcze nie teraz.
Inelitte poczuła pulsujący ból. Z każdą sekundą narastał i dudnił jeszcze mocniej. W końcu wszystko co widziała, słyszała i czuła zdawało się być jedną, wielką całością. Zawyła przeciągle chwytając burzę kasztanowych włosów. Wyrywano ją kawałek po kawałeczku, zdejmował skórę, mięśnie, a na koniec umysł, na którym najbardziej mu zależało.
I ostatnie, najgorsze. Gwałtowne szarpnięcie, bezlitosne i przymusowe, sprawiło najwięcej cierpienia. Myślała, że te rany nigdy już się nie zagoją, że jej ciało będzie krwawić już na wieki chociaż była zwyczajną zjawą. Bez krwi, kości. Bez ciała. Zwykła emanacją, której to serce utkwiło w białym kwiecie.

***
Usłyszała głębokie dudnienie. Krzyki, agonię, jęki. Należały do jednej osoby, ale odbijały się echem po czarnej przestrzeni tworząc przeraźliwą melodię. Dopiero szarpnięcie wybudziło ją nagle. Wróciła gwałtem do rzeczywistości i padła skulona na ziemię.
Frigg jeszcze nie za bardzo rozumiała co się dzieje. Zimno przeszywało ją na wszelkie możliwe sposoby. Gęsia skórka ani na centymetr nie opuszczała skóry. Drżała zziębnięta. Nawet tak delikatny ruch wywoływał tępy ból.
Suchość w ustach nie pozwoliła się jej jeszcze odezwać, ale zwróciła głowę w stronę reszty towarzyszy. Widziała jasnowłosą dziewczynę, która teraz milczała, ale łzy gęsto spływały jej po policzkach. Także górski elf odznaczała się na tle pospolitych domków. Na jego twarzy widniała przerośnięta pewność siebie, pełne zadowolenie, a jego głos przepełniony był satysfakcją.
-Tyle lat czekałam... Czekałem na Ciebie moja droga! Ale warto było... Mam coś cenniejszego niż Twoje ciało. Mam Twoją duszę! Haha!- mówił z zadowoleniem zbliżając się do dziewczyny, a ta dziwnym sposobem nie była w stanie uciec.- Wreszcie...-objął jasnowłosą w biodrze. Jej ciało na chwilę stało się całkiem materialne i silniejsze, ale ta szarpnęła męską ręką a czar prysł powodując blednięcie kolorytów swojego ciała. Ruch ten jednak nie zrobił na napastniku większego wrażenia.- Odsuwaj się, uciekaj. Hah! Proszę bardzo! -zakpił- Sama jednak dokładnie wiesz, że nic Ci to nie da- wyszeptał obrzydliwie- Posiadając Ciebie, Inelitte... Ciebie... Medium! Teraz zawładnę wszystkimi zmarłymi duszami! Będą mi służyć... Najpierw zajebie tych wszystkich idiotów, którzy stanęli mi na drodze, a później... Później sam wyznaczę szlak!
-Co.... ccco chcesz... Co chcesz teraz zrobić? -spytała skulona jasnowłosa, a oczy wszczepiła w górskiego elfa. Błękit wypełniony był strachem i niepewnością, ale to serce dziewczyny okrutnie krwawiło. Cisnęło się w męczarniach, chciało się sprzeciwić. Jednak te uczucia duszone były w pięści strażnika.
-Najpierw wybiję tego leśnego szarlatana. -odparł z zadowoleniem.
Nim cokolwiek zdołała odpowiedzieć, stwór wsparł się na tylnych łapach. Ryknął, machnął łbem i chociaż nie dane nikomu było usłyszeć słów górskiego odmieńca, każdy kto widział już wiedział co zostało przekazane szczurowi. Wielkie cielsko momentalnie ruszyło w stronę wierzy niszcząc wszystko i zabijając każdego na swojej drodze. Łapał, rozrywał, połykał. Byleby brnąć dalej. Kamienie dźwięcznie uderzały o siebie i już daleka można było wyczuć gwałtowny wzrost magicznej dawki poza obrębami drobnego placyku domostw.
Elf cichym krokiem ruszył w stronę driady. Frigg jednak nie miała zamiaru się poddać. Próbowała wspiąć na ramionach, przeczołgać do tyłu. Po prostu uciec, nie dać się złapać kolejny raz, ale dopiero teraz mrowienie zawładnęło jej ciałem chcąc przywrócić odrobinę ciepła. Przeciwnik nazbyt się nie spieszył.
-Twój nędzny kochaś to idealna maszyna do zabijania. Moja własna chodząca, żywa broń bez świadomości. W dodatku istna pigułka magicznej energii. Te pieprzone, przeklęte dusze wreszcie na coś się zdadzą. Będą pochłaniać każdą energię i przekazywać ją tępemu szczurowi. On zaś będzie rósł w siłę, a jego siłą będzie także moją. Bez medium... nie dałbym sobie bez Ciebie rady kochanie. Byłaś wisienką na torcie. Tylko dzięki Tobie jestem w stanie zawładnąć tą wiecznie nieżyjącą częścią świata. Może powinienem Ci powiedzieć "dziękuję"? -driada usłyszała ostatni krok, tuż przy swojej głowie. Skierowała brązowe oczy na elfa. Trudno było go dostrzec, ukrytego za płachtą zbierającej się na niebie ciemności- Mam wszystko czego dusza zapragnie...-zaśmiał się elokwentnie.
Zduszone jęknięcie Frigg pogłębiało ból w sercu Inelitte. Chwycił swoją ofiarę mocno za ramię i niczym zwykłą lalkę podniósł z niezwykłą łatwością. Leśna dziewczyna ledwie sięgała palcami ziemi. Zagryzła mocno zęby.
-A z nią?! Przecież jej nawet nie znasz! -załkała jasnowłosa.
-Ja nie -potwierdził elf- On tak. -dodał na koniec zimno elf po czym zwrócił się w stronę jednej z chat.
-Faramint... -zaprotestowała- Dajże spokój! Zostaw ją... Jego też... Oni nie mieli z tym nic wspólnego! Masz czego chciałeś! Błagam, zostaw ich... Ja oddam CI się dobrowolnie tylko ich zostaw! Błagam! -szarpnęła ramię mężczyzny na nowo starając się przywłaszczyć materialne ciało. Elf od razu ucisnął dłoń, a Inelitte poczuła zacisk na gardle.
-Głupia! Przecież ja już Cie mam! A ten idiota to tylko drobny początek. Małą zemsta za nieodpowiednie zachowanie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Bestia skrzywiła pysk. Niedostała tego co chciała. Żadnych miejsc, żadnych imion. Tylko kolejne zagadki. I miała już tego dość. Zbyt długo plątała się w ludzkich sieciach. Nadszedł czas by je rozerwać.
- Twoja użyteczność dobiegła końca. - Pazurzasta łapa wyłoniła się z głębi szaty, emanując mistycznym blaskiem. Lich był jednak przygotowany, natychmiastowo odpowiedział osłona i wiązką. Fioletowe smugi zderzyły się ze szmaragdowymi, rozbłyskując tysiącem barw. Powietrze aż drżało, a obraz się wykrzywiał. Każdy wystrzelony przez bestie pocisk, zabierał z kamienia pod ich stopami kolejna porcję energii, zaś moc umarłego zdawała się być niewyczerpana. Jednakże czysta moc, kierowana pragnieniem zniszczenia, dawała maie znaczącą przewagę i magiczny front zdawał się z każdą chwilą przybliżać do ciała nekrusa.
Sekunda za sekundą, stopa za stopą. Kolejne rozbłyski oświetlały wychudłą twarz licha, pogrążając w cieniu ledwie widoczne rysy. Wtem ataki ze strony ducha lasu ustały i oponent momentalnie wykorzystał nadarzającą się okazję by odzyskać utraconą przewagę. Deszcz cienkich jak igły szpilek uderzył w barachitową tarczę, nadwyrężając osłony maie.Ten jednak tylko się uśmiechnął, unosząc pazurzastą łapę. Przeciwnik znów przeszedł do defensywy, zrobił to jednak o sekundę za późno.
Kamienną posadzkę przebiły tysiące korzeni, szpikując szczyt wieży niczym grzbiet jeża. A ukoronowaniem, istną wisienką na torcie, było chuderlawe ciało Arcylicha, przebite w tylu miejscach, że poszczególne członki ledwo trzymały się kupy. Kolejne dwa ruchy pazurzastej łapy sprawiły, że drewniane pale rozerwały truchło na kawałki, rozrzucając resztki po okolicy.
Bestia, manewrując między drewnianymi włóczniami, podeszła do głowy zawierającej uchodzącą już świadomość.
- Wygrałem ta walkę, zanim się tu jeszcze zjawiłem. - warknął, przykucając obok wyschniętej jak pergamin łepetyny. Resztki świadomości wracały do filakterium, by tam bezpiecznie przeczekać póki dusza nie przejmie nowego ciała. - Mam nadzieje, że przeżyjesz mnie po tysiąckroć. Inaczej już niedługo spotkamy się w otchłani. - groźba niosła ze sobą słodką obietnice bólu i zemsty.

W środku wieża przypominała raczej rzeźnie niżeli kwaterę magów. Wzdłuż trzeciego piętra dwadzieścia ciał zaścielało porośniętą mchem posadzkę, a ich krew barwiła zielny dywan na brązowo. Porozrywane kawałki, wymieszane z elementami pancerza i żelastwem, zarastał już mech, skrywający potworną jatkę. Odział straży wtargnął do wieży i napotkał żywy opór. Wypełniona wściekłością flora, rzuciła swe pędy w ich stronę, dusząc, skręcając i rozrywając przerażonych mężczyzn. Och, oczywiście próbowali się bronić, jednak każda ucięta winorośl tylko pogarszała sprawę, a efektem końcowym była śmierć ich wszystkich.
Darshes przechodząc obok wyjątkowo ogromnego kwiecia Muchołówki Ogromnej, poklepał ją czule po pysku. Trawiła właśnie coś, co wyglądało na rękę opancerzoną w żelazne karwasze, i co według niej smakowało jak orcze szczyny.
Zachichotał pod nosem. Ciekawe porównanie.

Przystanął na chwilę, przyglądając się ulicznej latarni.
Tu na głównej alejce, po jednej i drugiej stronie drogi ciągnął się rząd metalowych słupów, na końcu których widniały szklane pojemniki. We wszystkich miastach, jakie do tej pory dane mu było oglądać, wnętrze takiej konstrukcji wypełniało łuczywo zdolne utrzymać płomień przez parę godzin. Dawało to pomarańczowe, łagodne dla oka światło, rozpogadzając nawet najbardziej ponurą okolicę. Jednak w Maurii, płomień przybierał błękitny kolor i dawał blask tak zimny, że po plecach zaczęły przechodzić ciarki. Ciekawe czy to dlatego w mieście śmierci życie zamierało zaraz po zmroku.
Wzruszając ramionami, ruszył w dół brukiem, schodząc z łagodnego zbocza. Trupią Wieże za plecami wypełniały niesłyszalne dla innych "odgłosy" walki. Co jakiś czas, na granicy świadomości wyczuwał rozbłyski - zapewne magiczne zaklęcia, którymi tak zwani mistrzowie magii traktowali mięsożerne rośliny. Cóż, pozostało im życzyć powodzenia. Minie trochę czasu nim ci się zorientują, że serce tej zielonej plagi gnieździ się zupełnie gdzie indziej.
Coś poruszyło się w zacienionej alejce.
Dostrzegł to zaledwie kątem oka, jednak pewien był że cienie zadrżały. A nie powinny. W momencie, w którym posłał świetlistą mackę w tamtą stronę, cienie umknęły. Zmarszczył czoło i spróbował ponownie. Znów uciekły. Rozszerzył więc swoją świadomość. Jeśli to zwierz, zdoła się z nim porozumieć, jeśli nie... Cóż, lepiej będzie to zniszczyć niż narazić się na mało przyjemne niespodzianki.
Na granicy świadomości pojawił się umysł, zwierzęcy ale nie do końca. Niektóre myśli były zbyt splątane by je odczytać, inne zaś pozostały krystalicznie czyste jak górskie jezioro w zimowy poranek. Wszystkie jednak były nieco przytłumione, jakby słyszane zza wielkiej szyby wystawowej. Czuł strach, przerażenie i niepokój. I coś jeszcze... Agresje? "Nie, to nie możliwe." - powiedział sam sobie, odwracając się od cieni. "Żaden zwierz nie ośmieliłby się być agresywny wobec ducha lasu. Szczególnie takiego, który emanował wściekłością i rządzą krwi."
Strach był zrozumiały, przerażenie również, ale agresja? Jeszcze raz spojrzał w miejsce, skąd dobiegały go skłębione uczucia. Ciemność alejki zakrywała wszystko niczym kurtyna, obiecując jednocześnie rozwiązanie zagadki i śmiertelne niebezpieczeństwo. Słodko-gorzka mieszanina, która kusiła i zniewalała drapieżne instynkty.
- Ujawnij się! - zażądał na myślowej nici. Cienie zadrgały, teraz nieco bardziej niespokojnie, jednak uczucie zagrożenia nie znikło. Cokolwiek czaiło się w mroku, nie chciało albo nie mogło odpowiedzieć na jego mentalne wezwanie. Jednak jakikolwiek by nie był to powód, odmowa rozsierdziła ducha lasu. A maie jakoś nie miał teraz ochoty na okazywanie litości. - Odmowa będzie cię drogo kosztować.
W jednej chwili bruk przebiło mrowie szarozielonych pnączy, o spękanej nawierzchni i krwisto-czerwonych kolcach. Unosiły się niczym macki gigantycznej ośmiornicy, a każda z nich przekraczała średnicą grubość trolowego ramienia. I chociaż żadna nie ruszyła w stronę alejki, wszystkie wiły się w niespokojnym tańcu, czujnie okalając swego pana. Wnętrze skarabeuszowej szaty zalśniło wszystkimi odcieniami zieleni, gdy fale mocy przepływały do ukrytego pod ziemią serca zielska, wykrzywiając jego naturę i dostosowując do życzeń właściciela.
Z głębi ciemności wysunął się szczurzy pysk, a powietrze przeszył pisk pełen gniewu i nienawiści. Pazury zachrobotały na kamiennej posadzce, gdy mięśnie ud ugięły się do potężnego, morderczego skoku. Ciało wystrzeliło niczym z procy, pokonując dzielącą ich odległość w zaledwie dwóch potężnych susach. Szponiaste łapy o zakrzywionych, ostrych jak brzytwy pazurach, sięgnęły się w stronę klatki piersiowej druida, a zabójcze szczeki rozwarły się, gotowe w każdej chwili pochwycić gardło swojej ofiary w morderczym uścisku. Jednak Darshes był szybszy. O wiele szybszy.
Wspomagane magią ciało, niemal rozmyło się szczurowi przed oczami, gdy druid przewidziawszy nieskomplikowaną trajektorię ataku, wykorzystał nadarzającą się szansę i zanurkował pod agresorem. Zostawił jednak oponentowi prezenty. Dziesięć wilczych pazurów, równie ostrych jak szczurze, rozharatało miękkie podbrzusze mutanta, a ciepła krew bluznęła na twarz Darshesa, zalewając zarówno oczy jak i usta. Maie oblizał pazury, smakując metaliczną posokę, podczas gdy rozharatane ciało uderzyło w przeciwległą wijącą się ścianę pnączy.
Teraz, gdy kolczaste liany owijały się wokół członków potwora, wstrzykując jad do ciała, maie dostał okazje by dokładnie przyjrzeć się napastnikowi.
"Krzyżówka szczura z humanoidem. Został albo przemieniony siłą, albo zatracił się w zwierzęcym szaleństwie." Zaczął analizować z zabójczą precyzją. Niewidzialne macki mocy obwijały się na równi z tymi materialnymi, wnikając w głąb ciała napastnika. "Przemiana nie został dokonana przez lykantropię, a ciało odrzuca narzuconą mu krew. Organizm jest osłabiony ciągłą walką. Mięśnie drżą, narządy wewnętrzne to właściwie już strzępy, a naturalny układ immunologiczny nie oprze się paraliżującej zmysły toksynie wtłaczanej do żył. Z pomocą czy bez, to ciało nie przetrwa najbliższych kilku dni." Zamarł z językiem w połowie pazura, a ciepła jeszcze krew skapnęła trzema kroplami na szarobiałą tkaninę. Tym co niepokoiło był poziom energii zbyt wysoki nawet jak na przemienionego. Większy nawet niż u niego, a to oznaczało olbrzymie pokłady mocy. Przytępiony umysł napastnika, rozdarty między człowiekiem a zwierzęciem, nie byłby wstanie utrzymać kontroli taką magią. Ciało powinno już dawno zostać rozerwane na strzępy, chyba że...
-... ktoś inny tobą kieruje. - To nie było pytanie. Opuścił szpony i wolnym krokiem ruszył w stronę szamoczącej się w więzach bestii. Spróbował ustabilizować połączenie między ich umysłami, szukając tej dziury. Tego czegoś, przez co obca wola wsiąkała do umysłu szczura. Elf musiał zostawić jakiś ślad!
Był już zaledwie parę kroków od mutanta, gdy powietrze zaroiło się od półprzeźroczystych postaci. Obca wola... Wiele obcych umysłów napierało na jego własny, chcąc rozerwać mu czaszkę. Warknął wściekle i część pnączy oderwała się od więźnia by przyszpilić zjawy.
Każde jednak uderzenie zdawało się mijać celu, albo właściwie rzecz biorąc przechodziło dokładnie przez cel. Jakby tego było mało, zielne macki, które miały kontakt z niematerialnym ciałem usychały, skręcały się i rozpadały w pył niemal natychmiastowo.
Tylko jeden typ duchów był wstanie dokonać czegoś takiego.
- Widma! - zasyczał wściekle, odskakując. Było blisko, za blisko. Szmaragdowa osłona podniosła się wokół ducha lasu, idealnie przylegając do skóry. Błyszczące od magii oczy wodziły czujnie od jednej zjawy do drugiej, a z głębi piersi wydobywał się cichy, acz niekontrolowany warkot. - Rozum ci odjęło?! Widm nie da się kontrolować, to rządne życia sukinsyny! I to jeszcze przyzywać je w takiej ilości!
Podpucha... czy złapie się na przynętę?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zbliżyli się do jednego z budynków po czym elf zastukał w drzwi. W środku nikogo nie było i nawet nie czekał na odzew. Szarpnął nią mocniej , aż zacisnęła zęby z cichym jęknięciem. Rzucił zielono-skórną dziewczynę, a ta niemalże zaryła twarzą o drewnianą posadzkę. Inellitte, gdzieś zupełnie jakby w tle, sprzeciwiała się okrzykami, błagała by nie robił nic głupiego, wykraczającego poza granice, ale Frigg rzadko kiedy wiedziała gdzie są one wyznaczone i jak daleko sięgają. Mimo, że sytuacja malowała się w coraz to ciemniejszych barwach, driada cieszyła się z obecnego miejsca pobytu. Było tu znacznie cieplej lub też wiatr z zewnątrz nie przeszywał jej na wskroś. Istniała również możliwość, że ciało odzyskiwało samoświadomość, a drżenie skutecznie podwyższyło temperaturę. Nie szukając jednak przyczyny – mogła wreszcie zginać, prostować i rotować swoje ciało, chociaż gęsia skórka jeszcze dręczyła skórę.
W chaosie rozpaczy jasnowłosej elf był zupełnie zimny, obcy i zadowolony. Nie miał zamiaru ustąpić w niczym.
-Odpuść moja droga… -przerwał w końcu zjawie, która chowała się w koncie.
Driada uniosła się na łokciach dzięki czemu miała możliwość objęcia wzrokiem pomieszczenia. Zasmolony kociołek, rozklekotane łóżko, dwie pary drzwi, biurko… Tylko brak ksiąg, smrodu i oznak życia, że jeszcze ktokolwiek zamieszkuje te budowlę.
„Chata wiedźmy!” zdziwiła się nie na żarty. Kompletnie nie rozumiała, co tu się działo. Z pewnością Darshes obeznany był w sytuacji bardziej niż ona, chociaż sam pewnie tkwił w tym cholernym, niepojętnym labiryncie zdarzeń i powiązań! Skierowała oczy w stronę elfa. Na twarzy mężczyzny zagościł kpiący, pewny siebie uśmiech, zaś wzrok mówił więcej, ale o wiele za mało by mogła w pełni być pewna, że jej myśl odbiła się echem i dotarła także do niego.
„Co tu się kurwa dzieje?!” zaklęła gwałtownie odbijając się na rękach tak aby po chwili wylądować na dłoniach, następnie wybić się i wstać. Obronić lub zaatakować. Cała koncepcja ruchu została skutecznie zaburzona butem górskiego odmieńca, który wgniótł ją w podłogę.
-Spokojnie zwierzyno…-jego głos był niski i obojętny. Frigg pogłaskała się po klatce piersiowej, gdy noga elfa powędrowała krok dalej. Poza obręby jej ciała. Nie wstała drugi raz, a jedynie zmarszczyła brwi. Nie zabił jej od razu więc z pewnością czegoś oczekuje…poczekała.
Z kieszonki kosztownego płaszcza wyjął obsydian, który zawisł na rzemyczku. Driada spojrzała niezrozumiale na swojego napastnika i już po chwili otrzymała odpowiedź.
- Masz dwie drogi wyjścia. Albo dobrowolnie oddasz mi swoją duszę, którą zapieczętuję w tej uroczej pamiątce….-wzrok dziewczyny zdawał się być nieprzychylny, tak więc postanowił zdradzić drugą opcję.- Albo sam Cię zabiję i zgarnę ją dla siebie.
Nie otrzymała trzeciej propozycji, a żadna z podanych nie spodobała się Frigg. Wzniosła się gwałtownie na rękach, ale i tym razem ją wstrzymano. Ostrze zalśniło tuż przy gardzielu dębowej duszy pozostawiając po sobie nieznaczne cięcie na zielonej skórze. Cofnęła się spokojnie.
***
Woń lasu była niezwykle intensywna. Działała drażniąco na nozdrza potwora, który wściekał się coraz bardziej. Dzikie zwierzę chowało się w cieniach mrocznych budowli chcąc przyjrzeć się przyszłej ofierze jeszcze bardziej. Oceniał jego wielkość, szybkość, zgrabność ruchu. Pierwsze słowa maie wybudziły szczura z transu. Jeszcze na chwilę cofnął się głębiej w cień, a wraz z nim w ciemności miasta zatonęły dusze.
Pierwszy atak nie należał do udanych. Przeciwnik okazał się szybszy. Potwór poczuł ciepło i zapach własnej, ściekowej krwi. Szarpał się, rzucał i warczał, gdy tylko jego ciało utkwiło w pnączach. Zwierzę będące w pułapce nie myśli o konsekwencjach swojego działania. Szarpnął mocniej łapskiem, ale nawet urwanie jednej kolczastej liany nie mogło się równać z resztą istniejących macek.
Przebłysk świadomości świsnął przez umysł potwora, który, niczym naukowiec, od razu chciał określić chemiczny skład toksyny. Była to zaledwie pierwsza próba ustalenia typu rośliny, a także jej jadu. Spod brudno zielono-brązowych powiek stwora ujawniła się ciemna barwa ludzkich oczu. Ta jedna chwila, jedno mrugnięcie zdradziło sekundę istnienia duszy w środku stwora. Jaskrawa czerwień jednakże szybko wróciła wzbudzając na nowo szał w szczurzym przeciwniku. Ryknął potężnie, gdy kolejny kolec wbił się bezlitośnie w ciało.
***
Elf zadrżał niespokojnie. Zwrócił się w stronę okna i trudno nie było wyczuć zbierającego się wokół niego gniewu. Nie sądził, że stwór jeszcze w jakikolwiek sposób jest w stanie rozbudzić świadomość. Coś musiało pójść nie tak, gdzieś musi tkwić słaby punkt, o którym on sam z resztą nie wiedział. Sytuacja ta stała się bardzo niekomfortowa. Szczególnie, że musiał poświęcić większą uwagę nad swoją kukiełką zamiast zając się tym co powinien!
Zacisnął w pięści kwiat, a zjawa westchnęła przeciągle. Chwyciła się za głowę i padła na kolana, skulona i kompletnie odcięta od świata żywych. Z oczy tliły się jasne płomyki, a słowa stały się jedynie echem. Frigg przewrażliwiona na tym punkcie, nie była w stanie określić znaczenia słów ani ich pochodzenia. Wszystko zdawało się być niespójną grupą spółgłosek i samogłosek bez wyrazu i znaczenia.
***
Widma zatańczyły z chęcią wokół źródła życia. W ich mniemaniu, życiem stało się jedynie pozyskiwanie energii, a czy maie nie był najbardziej soczystym posiłkiem dla takich istot?
Ich postacie tańczyły wokół to znikając niemalże całkowicie, a później znów przybierając nieco bardziej widoczny obraz. Każdy ruch pozostawiał po sobie dźwięki śmierci i zniszczenia, wzbudzając grozę nawet w zmarłych. Niczym gęsta mgła wywoływały klaustrofobiczne myśli, które zaciskały więzy z każdym ich zbliżeniem. Odzew druida w nijaki sposób zadziałał na widma.
Szczurzy stwór zaś uśpił szał, gdy tylko niematerialne istoty zjawiły się na polu bitwy. W odpowiedzi zacisnął zęby i warknął groźnie. Spod warstw materiału, między jedną a drugą szmatą, można było dostrzec delikatny blask kryształów. Hybryda wpatrywała się spokojnie w swego przeciwnika, aż w końcu widma zawirowały gęstym kręgiem wokół Darshes’a. Stworzyły one ściany otchłani, mydląc oczy swojej ofierze i przysłaniając drogi wyjścia. Nie wiedząc nawet kiedy, jedna z dusz wyłoniła się zza pleców i objęła ramionami źródło życia.
Pochłonęła energię z wielką chęcią sprawiając wrażenie wciągającej czarnej dziury, zagubienia w ciemności, aż w końcu przywracając leśnego ducha do rzeczywistości. Od razu jednak kolejne widmo zainicjowało nowe spotkanie pochłaniając dawkę czystej energii. W końcu gęstwina szalała niespokojnie. Każda z niematerialnych istot pragnęła przekąsić, spróbować swojej ofiary. Wyłaniały się i topiły na nowo, tworząc między sobą spór. Gromada mroku kąsała maie i dotykała palcami. Energia życia lepiła się do ich palców. Smakowała niesamowicie słodko i kusiła swoją siłą, a szczur posilał się zdobytymi darami. Kryształy migotały coraz mocniej. W końcu przebijały swoją siłą nawet materiał. Szczur markotał przy tym w zadowoleniu, ale jego słowa zupełnie jakby nie należały do niego. Wpatrywał się w gęstwinę dusz, aż wreszcie postanowił zaatakować drugi raz.
Dawka energii okazała się być wyjściem z sytuacji. Skóra stwora stała się twardsza, zupełnie jakby to teraz futro i naskórek przekształcały się w nowe skupiska diamentów. Wyrwał się z impentem z uścisku roślin po czym ruszył przez widma na maie. Łapsko odchyliło się nienaturalnie w tył chcąc zatoczyć jak największe koło w swym zamachu i zadać jak największy ból oraz obrażenia. Widma były jedynie przezroczystą zasłoną. Widział wyrywane świetliki wirujące wokół, a także źródło. Źródło życia.
Jego ciało przebrnęło przez czarną płachtę. Wystarczyła jedynie sekunda by zadać cios, być może i śmiertelny. Szczur celował w samo serce zapominając o istotnym fakcie. O jadzie.
Impuls trzasnął po neuronach wybijając hybrydę z rytmu. Chwilowo sparaliżowany i rozbudzony na nowo, zdołał jedynie trafić w lewe ramię swojego przeciwnika. Pazury przecięły ciągłość skóry pozostawiając po sobie jedynie ścieżki krwi, niczym diamenty przecinające lustrzaną powłokę. Padł potężnie na kamienną ścieżkę pozostawiając w niej zagłębienia. Zatoczył w bok a zębiska jedynie zahaczyły o tylną część barku przeciwnika powstrzymane kolejnym impulsem, a raczej paraliżem. Szczur odskoczył dodatkowo w tył. Chciał się wycofać lub też zyskać na czasie by zrozumieć sytuację, ale drugi skok był już zdecydowanie bardziej niezdarny. Zawył boleśnie, a ciało drżało pod wpływem trucizny. Spojrzał na wijące się rośliny, które teraz dwoiły się i troiły, tworzyły gęstą sieć nie do przebicia, ale chwilowa dezorientacja nie pozwoliła mu jeszcze na powrót do pełnej normalności.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Przeźroczyste sylwetki, niczym morze upiorów, ruszyły na niego zwartą falą.
Pierwsze dwie, które doń dotarły, były zbyt niezgrabne, by go chociaż dotknąć, nie wspominając już o wyssaniu energii. Unik ten jednak kosztował go zbyt wiele, a jeszcze bardziej kosztowna była jego pewność siebie. Szereg szarawych postaci, niczym złodziej ciemną nocą, pojawił się bezszelestnie również za nim, zamykając wokół ciasny pierścień. Nie było mowy o obronie, ani czasu na zahaczenie kotwicy. Mógłby zagiąć przestrzeń na ślepo, jak to już wcześniej uczynił. Czy jednak zdoła przenieść się na tyle daleko, by osłabionym nie paść łupem roju umarlaków? Takiej pewności nie miał...
Zimny dreszcz przeszył mu ciało, wędrując po grzbiecie od krzyża po same lędźwie. Na wszystkie czarty otchłani! Cóż to było? Nigdy jeszcze czegoś takiego nie poczuł... Jakby część jego samego została w brutalny sposób wyrwana, mimo iż brakowało kłów czy pazurów zdolnych tego dokonać. Obrócił się więc w tył, skąd pochodził domniemany impuls, zataczając równocześnie łuk ramieniem. Zaklęcie tkane opuszkami palców, momentalnie zmieniło się w barachitową szczelinę, migoczącą po brzegach wszelakimi odcieniami bursztynu. Magiczne ostrze przecięło powietrze z furkotem, mknąc w stronę przeciwników z zabójczą prędkością. Był to ten sam rodzaj magii, który podpatrzył w czasie walki miedzy driadą a nekrusem i choć w normalnych warunkach potrzebowałby zapewne wielu prób, by tego dokonać, teraz z łatwością przychodziła mu nawet tak subtelna manipulacja esencją życia. Robił to instynktownie, a mimo to (A może właśnie dzięki temu?) moc wydawała się tak skora do współpracy.
Jednak w miarę jak blask fali zanikał, zwierzęce źrenice maie rozszerzały się w niemym zdumieniu. Zadziałał szybciej niż zdążył pomyśleć i efektem tego nie tylko stracił część mocy - rozbudził również głód widm, serwując im przystawkę. Śmiercionośny krąg zacisnął swe upiorne kleszcze wokół jego osoby, zachęcony tą smakowitą demonstracją. Martwe oczy wpatrywały się w niego z niemą nienawiścią i potwornym pragnieniem, a agonalne jęki i krzyki wypełniły cały umysł.
Mimo to - zachowując największą dozę skupienia, na jaką go było stać - Darshes rozejrzał się wokół, rozumiejąc to czego wcześniej nie pojmował.
Paliwem do kontrolowania widm wcale nie była moc przywoływacza, a ofiar jego pupilków! To nabierało sensu, gdy o tym w ten sposób pomyśleć. Widma były głodne życia, więc tak czy siak, by je pochłaniały. A że nie mogły nic z nim zrobić, przywołujący mógłby w jakiś sposób związać zaklęcie, by energia miast rozpływać się w pustce, trafiała bezpośrednio do kontrolującego. Taka pętla byłaby idealnym rozwiązaniem, by panować nad olbrzymią ilością potężnych stworów, samemu nie wkładając w to ani grama energii. Była to oczywiście teoria, jednak druid był jej teraz bardziej pewny niż tego, że utrzyma się na własnych nogach.
"Ha! Niewielkie pocieszenie!"
Kiedy kolejna przeźroczysta postać wykradła część jego esencji, Darshes spojrzał mętnymi już teraz oczami na podnoszącego się szczura. Chwiał się, gdy wykonywał pierwszy krok, jednak łatwość z jaką wyzwolił się spod pędów była co najmniej niepokojąca. Na nici psychicznej płynęły różne uczucia: strach, zdziwienie, rozpacz. Ale najmocniej nienawiść. Tak, jej było pełno. Trudno to było nazwać ludzkimi emocjami, że o zwierzęcych nie wspominając.
I ten cień...
Cień kładł się na humanoidalną sylwetkę mutanta. Cień kogoś potężnego, opętanego żądzami i pragnieniami. Ich echo odbijało się w umyśle istoty i przebiegało kanałem komunikacyjnym do umysłu maie. Zniekształcone myśli, zniekształcone przez oszalały umysł kroczącego ku niemu nieszczęśnika, okazały się niemożliwe do odczytania. Ktokolwiek był tam - po drugiej stronie - wypełniał go bólem i nienawiścią. Kto wie, może nawet sterował nim jak laką w teatrze kukiełek.
"Kontrolować..." zastanowił się maie, czując jak kolejna fala chłodu odbiera mu siły. Pokłady szmaragdowej energii były ogromne, ale nie niewyczerpane. Nie ma na tym świecie rzeczy nieskończonych, jeśli nie liczyć głupoty ludzkiej. Ale to przywara gatunku. "Ten głos - elf, jak mu tam było - mówił coś podobnego..." Spojrzał w ryj zwierzęcia - teraz wykrzywiony silnymi, negatywnymi uczuciami. Dopiero teraz zobaczył podobieństwo między tamtym stworzeniem a tym. Magiczne światła w wierzy nie dawały dość światła, a i ono rzucało mylące cienie, uniemożliwiając dokładną identyfikację. Brakowało również tych jarzących się szkarłatną nienawiścią oczu, ale maie nie miał wątpliwości - to była ta sama istota. Ich sygnatury życiowe były te same, co oznaczał...
"On skrzywdził Frigg!" - głos pełen nienawiści odbił się pośród mgieł wypełniających umysł. Powiedział to na głos, czy tylko pomyślał? Nie był nawet pewien czy zrobił to Darshes, czy może maie.
Zachęcone brakiem reakcji swej ofiary, widma rzuciły się do przodu, ucztując przy obfito zastawionym stole. Ich półprzeźroczyste twarze wykrzywiał wyraz złośliwej satysfakcji i udręki. Świat w tle się rozmywał, świadomość uciekała, a uczucie zimna narastało. Puste, martwe oczy wpatrywały się w jego własne. I wrzask...

Dar...
Głos?
- Dar...
Delikatny i miękki. Ciepły i znajomy.
I zapach. Tak pachniały dęby. Silny zapach, niemający nic wspólnego z lakierem, czy smrodem z kuźni.
- Darshes...
Strasznie upierdliwy ten głos... Jeśli poleży jeszcze pięć minut..
- Wstawaj ofermo!
Plaśnięcie i ból. Szczypanie w prawy policzek. Otworzył oczy, a upiorne miasto i jego duchy rozpłynęły się w zakamarkach umysłu.
- Ooo, postanowiłeś wrócić do zywych? - z wesołością stwierdziła osoba pochylająca się nad nim. - Witamy w naszym świecie!
Białowłosa, niemalże siwa kobieta pochylała się nad nim i gdyby nie brak zmarszczek na jej zielonej, młodziutkiej twarzy, przyrzekłby że była starowinką.
- Na Matkę Wszechmocną, niech Duchy mają nas w swojej opiece! - stwierdził ktoś z boku. Poznawał ten głos, nie potrafił sobie jednak przypomnieć jego imienia. Był stary, a jednocześnie silny i autorytarny. - Miałeś rację. Dziewczyna rzeczywiście potrafi przylać!
Spojrzał w stronę drugiego rozmówcy. Wzrok mu jeszcze wariował. Czasem widział odległe liście i sylwetki wyraźnie, innym razem rozmywały się w szalonej palecie kształtów i kolorów. Złoto... Zieleń... Brąz... Powoli wracały wspomnienia i przebłyski. Chaos narastał, a ból w głowie - nie tylko na policzku - tętnił własnym życiem. Czuł niemal jak mózg obija się o twardą powierzchnię czaszki, grzechocząc przy każdym poruszeniu łepetyną. I to szumienie, pragnął by choćby na chwile ustało.
- Zabawne. Co..?
- Zerwałeś z półobrotu. - stwierdził starczy głos z niemal dziecięcą radością. - Zablokowałeś jeden koniec, podczas gdy drugi przywalił ci w łeb!
Słowa te w jakiś sposób go zirytowały, i to nie tylko dlatego, że każdy głośniejszy dźwięk był teraz katorgą dla uszu.
Wspomnienia zaczęły sie układać w jeden ciąg. Dyskusja z Arcydruidem, zaproszenie na podest treningowy i pokaz sparingowy z Arelą. I walka, która od początku nie szła tak, jak to sobie zaplanował. Na twarz wypłynął mu szkarłatny rumieniec, gdy jego przyjaciółka wyciągnęła rękę i pomogła mu wstać. Świat jeszcze wirował, a nogi zachowywały się jakby ulepione były z galarety.
- Gdzie tym razem spartaczyłem? - westchnął duch lasu, rozcierając prawą skroń. Będzie miał sporego guza w tym miejscu, zwłaszcza że obiecał nie usuwać skutków treningu przy przemianie.
- Przeszedłeś w czwartą formę, a nie w szóstą. - poinformowała go ze śmiechem Ar, widząc zażenowanie towarzysza swych dziecięcych zabaw.
- Sama zastosowałaś drugą! Więc czwarta była najlepszą kontrą! - uparł się druid. Doskonale pamiętał moment przed atakiem. To była druga! Musiała być! Ale to nie tłumaczyło bólu w skroni. Druga pozwalała uderzać w prawe ramię, a nie w głowę.
- To była druga... -odpowiedziała, zagryzając wargę. - Tyle że... Stopy ustawiłam do piątej...
Opowiedziało jej warknięcie, niezbyt ludzkie.
To jednak tłumaczyło wszystko.... Finta! Ależ był głupi! Ar doskonale wiedziała, że gdy tylko zacznie markować drugą, on zasłoni się czwartą. Odpowiedziała więc uderzeniem z obrotu,a on nie zdążył zmienić układu rąk po wcześniejszej formie.
- Oszukałaś mnie! - żachnął się Darshes, zakładając ręce na piersi.
- Oj nie. - Odparł Arcydruid. Miał niezwykle rozbawione oczy. - Sam się oszukałeś. Dziecina odnalazła tylko twoją słabość i ją wykorzystała. Szukała jej od początku starcia i zastawiła pułapkę. Nie zauważyłeś?

Ból rozdarł mu prawe ramię, przywracając go do świadomości.
Nie śnił - nigdy tego nie robił. A jednak doznał tej wizji na jawie. Wspomnienia... Z bardzo odległej przyszłości. Ale dlaczego wróciły do niego akurat teraz? Czy umierał? Takie rzeczy widzi się przed śmiercią - okruchy własnego życia. Czy jednak nie mogłoby to być jakieś przyjemniejsze wspomnienie? Na przykład zachodu słońca spędzony na orlej skale? On, sam na sam z Arelą... No, może nie sam na sam. Potem się dowiedział, że obserwowało ich całe komando driad... Byli tematem plotek przez parę miesięcy i być może właśnie to przyhamowało ich związek...
Las... Druidzi... Stracił wszystko...
Ciepło na ramieniu spływało wzdłuż żeber... Lepka smuga przynosiła ukojenie w bólu...
A wszędzie mgła...
Już wkrótce się z nimi zobaczy. Przeprosi ich, że nie mógł ich ocalić. A potem znajdą jakąś knajpkę i usiądą razem przy ale. Będą wspominać i żartować, jak to było za dawnych lat, Dorwie jakąś grupę małoletnich nowicjuszy i rozpiją się w lokalnej spelunie. Będą mieli tak dobrą zabawę, że zrozpaczony gospodarz każe posłać po arcydruida, by pozabierał swoje "dzieci".
- Jaki piękny blask... - wymknęło się z ust maie, gdy wyciągał rękę.
Świat wciąż spowijały opary białego dymu, jednak zza mlecznych zasłon przebijało się czyste światło. Mroczne, ale piękne...

- Czy wiesz, co to jest? - pytanie to zadał Arcydruid, a zarazem jego mentor. Wciąż jeszcze nie mógł się otrząsnąć z tego, czego był uczestnikiem zaledwie kilka minut temu. Panująca wokół nocna cisza zupełnie nie pasowała do tej jakże radosnej nocy. A może to właśnie majestat członków Księżycowego Kręgu był reprezentowany przez las nocą? Cichy, spokojny... i niebezpieczny.
- Oczywiście. To Kamień Strażniczy zwany również Kamieniem Magazynującym. - Darshes wyrecytował formułkę z pamięci, zamykając na chwile oczy. Światło księżyca w mrocznej powierzchni niemal go hipnotyzowało. - Nazywany jest tak, bo w przeciwieństwie do innych tego typu klejnotów, on nie składuje konkretnej magii, a samą esencję. Każdy, kto posiada odpowiednio silną wolę i umiejętności, może z niego korzystać, przesyłając doń czy pobierając zeń zgromadzoną wewnątrz energię.
Usłyszał mruknięcie pełne aprobaty.
- Czy to jedyne warunki? - głos by niefrasobliwy, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o prawdopodobnie największym zbiorniku many we wszystkich północnych krainach.
- Nie. - odparł druid po chwili zastanowienia. - Żeby go użyć, trzeba mieć z nim bezpośredni kontakt, bądź być w jakiś sposób połączony umysłowo z osoba go dotykająca.
- Zgadza się. Czy wiesz, kto stworzył ten kamień? - Darshes otworzył oczy i odwrócił wzrok od błyszczącego mrocznym blaskiem obsydianu. Spojrzał w życzliwą twarz starca. Czy to był jakiś test? Tradycyjne sprawdzenie wiedzy po Przeniesieniu? Nie znał odpowiedzi na pytanie o twórców, a ośmieszenie w oczach mentora, i to w dodatku zaraz po ceremonii, była niezwykle żenująca. Pokiwał więc przecząco głową, ciesząc się, że cień menhiru skrył jego zażenowanie.
- Cóż, ja też nie. - odparł wesoło najsędziwszy z druidów, z niefrasobliwością dziecka. - Nikt mi tego nigdy nie wyjaśnił.
"A więc tajemnica pozostanie tajemnicą..." pomyślał rozbawiony Darshes i zaśmiał się cichutko. Widząc jednak poważną twarz przywódcy Kręgu, postarał się opanować emocje.
- Ale mam podejrzenia. - dodał Arcydruid i wyciągnął zza pazuchy lśniący przedmiot. Spory kawałek obsydianu - oszlifowany i oprawiony w delikatny, metalowy wzór - tworzył broszę na kształt tych, noszonych przez driadzie komanda. Tamte jednak zwykle nie zawierał żadnego kamienia, a więc to było coś innego. Ciekawe jakie było przeznaczenie tej błyskotki?
- Tylko jedna rasa mogłaby potrzebować czegoś takiego. - powiedział wznosząc klejnot do góry. Promienie księżyca oświetliły powierzchnie czarnego kamienia, rzucając cień na twarz starca. Ale co ta błyskotka miała wspólnego z... - Istoty, dla których magia jest oddechem. Które całe życie pławiły się w jego esencji i dla których utrata mocy oznaczałaby koniec.
Nie pojmując o czym druid mówi, Darshes odrzekł szybko i nieco bezmyślnie:
- Czyli cholernie arogancki sukinsyny?
Mężczyzna wybuchnął rubasznym śmiechem, samemu psując budowany nastrój. Jego wątłe ramiona trzęsły się pod ciężką, białą szatą, a ręka ściskająca klejnot przycisnęła się do brzucha. Staruszek miał niezły ubaw z niewiedzy czy też może ignorancji swojego wychowanka.
- Och, jestem pewien, że drugich takich nie znajdziesz pod tym księżycem. - odparł, ocierając łzy radości z oczu.
Odwrócił się w stronę maie i, z krokiem pełnym godności, podszedł do o wiele młodszego druida. Czasami, gdy tak robił, miało się wrażenie, że to ty podchodzisz do niego, a nie on do ciebie. Pomarszczone palce złapały dłonie Darshesa i zacisnęły je wokół rozgrzanego metalu. Nie gorącego, ale przyjemnie ciepłego w porównaniu do chłodów nocy. Przez smukłe palce maie przesączył się mroczny blask - rzecz niepojęta i rzadko widziana w naturze. I druid niemal od razu wiedział CO trzyma w ręku.
Nie musiał się oglądać.
- Przyjmij go. To prezent od kręgu i twoja własna, osobista misja.
Kromlech zalało mroczne światło.

Świadomość wróciła, a okolice zalało mroczne światło, gdy tylko palce druida zamknęły się na mrocznym kamieniu.
Nienawistne duchy wciąż kąsały jego ciało, kończąc to, co zaczęły zaledwie kilka sekund wcześniej. Energia już tak nie kleiła się do ich lepkich palców. Było jej coraz mniej. Teraz mogły już tylko zlizywać jej resztki. I wiedział to również Darshes.
Jakim więc cudem utrzymał fizyczną formę?
Jakim cudem przeszedł te dwa metry, przebijając się przez zasłonę życio-żernych istot?
I dlaczego, na wszystkich bogów, stał teraz przed na wpół przytomnym szczurem?
Nie miał odpowiedzi na te i wiele innych pytań, kłębiących się wewnątrz jego umysłu. Tego jednak, że pod palcami wyczuwał delikatnie pulsującą energię, pewien był tak samo jak tego, że za zasłoną chmur znajduje się złociste słońce. Była to rzecz naturalna i oczywista, o której nikt nie musiał mu mówić. Takie rzeczy się po prostu wiedziało.
- To ci miła niespodzianka. - zaśmiał się w oczy szczura, podczas gdy kolejne widmo zabrało część jego energii. Przekrwione, kiedyś jarzące się wściekłością, oczy mutanta były mętne. Nie trzeba było wysyłać żadnej magicznej sondy by wiedzieć, w jak złym stanie znajduje się jego przeciwnik. Zapewne zarówno ośrodek słuchu, jak i wzroku już odmówiły mu posłuszeństwa i tylko wola marionetkarza utrzymywała przytomność cennej lalki. - Chyba nadszedł czas bym i ja trochę pooszukiwał w naszej grze.
Pogrążoną w świetle magicznych latarni ulicę, zalaną przez morze upiorów, rodem z najgorszych ludzkich koszmarów, rozjaśnił nowy blask. Szmaragdowe drobinki rozprysły się we wszystkie strony, gdy fizyczna postać druida eksplodowała w feerii magii i kolorów. Pożeracze, pozbawione oczu i uszu swojego Pana, zdane tylko na jego zmysł wychwytywania magii, rzuciły się we wszystkie strony, starając się pochłonąć każdą z tysięcy drobinek, nawet tych znikających pod ziemia.
Wszystkie poza jedną, która momentalnie odnalazła nowe ciało.
Przypominało to uderzenie w twardą skałę i było o wiele bardziej nieprzyjemne, niż w przypadku Frigg. Będąc w środku, wyczuwał obcy umysł - nie, właściwie to parę umysłów. Jeden obok drugiego, ułożone w segmenty czy schody. A może to była spirala? Nie ważne. W momencie wniknięcia, ostatkami sił Darshes odciął umysł od kontroli nad ciałem i zaczął czerpać ze zgromadzanej wewnątrz energii.
Pił zachłannie, nieświadom tego że czerpie energię nie z jednego, ale z kilkunastu kamieni magazynujących. Jego pragnienie całkowicie zagłuszyło inny głos i inną świadomość, siłą dobijającą się do jego umysłu. A niech próbuje! Może sobie przejmować ciała zwierząt. Może kontrolować duchy. Ale maie nie miał istnienia, które mógłby podarować temu zwyrodnialcowi.
Szczurołak podniósł się z klęczek i spojrzał na duchy. Prawa łapa, uzbrojona w ostre jak sztylety pazury, otarła pysk, usuwając zeń nieistniejący płyn. Czerwień oczu, teraz całkowicie zmieniła się w złoto, które bacznie lustrowało sytuację. Przeźroczyste widma, rozproszone na całej długości kamiennej nawierzchni, zatrzymały się, jakby na niesłyszalną komendę. Mleczne twarze zwróciły się w stronę ignorowanego dotąd szczura, a powietrze - bądź myśli Darshesa - powtórnie przeszył rozdzierający umysł wrzask. Zbyt późno jednak dotarł do nich rozkaz marionetkarza.
Kotwica została już zarzucona, a przestrzeń zafalowała. Dwa punkty połączyły się w jeden i zamieniły się miejscami...

- Cholera! Cholera! Cholera! - warczał Darshes głosem szczurołaka.
Znajdował się teraz w niewielkim pokoiku, pod schodami w karczmie "Złoty Grosz" i wydzierał właśnie deski, by dostać się do cennych zwojów i schowanej tam receptury. Skrytkę wypełniały też niewielkie mieszki i pudełka, o których przeznaczeniu wiedział tylko druid.
Zablokował już całkowicie wszystkie połączenia między ciałem właściciela, a jego umysłem. Każdy dźwięk, każdy obraz, każde uczucie(ból, przyjemność czy nawet ciasnota małego pokoiku!) docierały tylko i wyłącznie do niego. Nawet zapach nie był rejestrowany przez umysł byłego kupca, a co za tym idzie prawdopodobnie i Marionetkarza Dusz - jak go Darshes zaczął nazywać. Tak docięty od przestrzeni, elf nie mógł go wytropić w żaden sposób. Wyczuwanie magii też na nic mu się nie zda - wcześniej, tamtego popołudnia, rozmieścił w mieście wiele zaklęć, napełniając drewniane szyldy sklepów i karczm swoja mocą, a jego własna z pewnością nie była wiele większa. Zwłaszcza po teleportacji. Wyszukanie jego aury w dzielnicy, która aż nią promieniowała było praktycznie niemożliwe.
Miał więc czas, by zastanowić się nad kolejnym ruchem - dopaść Marionetkarza Dusz. Znał już jedną jego słabość, kolejny atut trzymał właśnie w garści. Teraz potrzebował zrozumieć dlaczego, by nie popełnić dwa razy tego samego błędu. O tak, zemsta najlepiej smakowała podawana na zimno. Krwisto podana, jeśli można.
"Może wydawać rozkazy zwierzęcemu umysłowi. Może znać ich język i mowę ciała. Będąc jednak elfem, nie jest wstanie zrozumieć zwierzęcych myśli. Oto słabość formy dominującej w łańcuchu ewolucji. Nie można zrozumieć tych pod sobą. Jak to powiedział pewien mędrzec? Wszystko ma swoją cenę."
Przesłał myśli na węźle komunikacyjnym między zwierzętami. Znaczenie było jasne jak słońce: "Jestem maie." . Nie mógł co prawda wyrzucić elfa z umysłu mutanta, wciąż jednak mogli porozumiewać się na poziomie zwierzęcym, prawdopodobnie zbyt niskim jak na elfie myśli. Przesłał kolejne znaczenia, które każde zwierze mogło zinterpretować w tylko jeden sposób. "Pomogę ci, muszę jednak wiedzieć gdzie jest uszaty i co planuje. A nade wszystko, jakim cudem jest wstanie kontrolować tyle istot?" Pomyślał chwilę, po czym dosłał niespiesznie: "Czy ktoś jest z nim? Czy wziął kogoś w niewolę? Kobietę może?"
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości