Szlak Ziół[Szlak i okolice] Kłopoty dla trojga

Szlak którym podążają druidzi do swoich mieszkań położonych wysoko w górach. Pustelnicy zbierają tu najrzadsze zioła. Ten właśnie szlak jest miejscem gdzie znaleźć można rośliny których poszukują druidzi z innych cześć świata, jednak żaden z nich nie ma odwagi wypuszczać się z wyprawą w te niebezpieczne góry.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Mógł się czegoś takiego spodziewać, chociaż takie zbyt częste upadanie – prawdopodobnie – wynikające z jakichś problemów z utrzymaniem równowagi, może być oznaką jakiejś choroby, może nawet jakiejś groźnej. Z drugiej strony, Lotta nie wyglądała na osobę chorą, a na taką, dla której takie upadki były częścią jej uroku.
         – Nigdy nie próbowałaś jakoś sobie z tym poradzić, by tak często się nie przewracać? - zapytał. Nie wiedział, czy do osiągnięcia czegoś takiego wystarczyłoby zwyczajne uważanie na to, jak i gdzie stawia się kroki, czy może potrzebne by były jakieś specjalne ćwiczenia. W każdym razie, mógł próbować łapać czarodziejkę, gdy zobaczy, że ta będzie upadała – przynajmniej w czasie, w którym będą podróżować w swoim towarzystwie.
         – Niepotrzebnie… To zdarzyło się dawno temu i tak samo dawno pogodziłem się ze stratą – odezwał się po chwili. Słowa te były prawdziwe i nie maskował nimi tego, że tylko udaje, iż pozostawił za sobą utratę domu, rodziny i przyjaciół. Teraz miał inne sprawy, którymi chciał się zająć – jedną z takich spraw było szukanie informacji na temat choroby, która dotyka jego samego. Oczywiście chodziło tu świecące oczy, gdy używał magii – co prawda nie miał pewności, czy na pewno jest to choroba, jednak była to jedna z możliwości i może odrzuciłby ją albo przyjął, gdyby w końcu znalazł więcej informacji na ten temat. Na propozycję odpoczynku i posiłku skinął tylko głową. Nie przeszkadzało mu, że będą zatrzymywać się trochę częściej – w końcu był tylko towarzyszem, a Lotta wydawała się nie spieszyć do celu swojej podróży.

Odwrócił się, gdy usłyszał znajomy i zmęczony głos. Nie spodziewał się, że Conan dołączy do nich tak szybko, jednak nie było to czymś złym. Chociaż trochę szkoda, że nie było go, gdy rozmawiali o tym, skąd pochodzili, bo może Conan także podzieliby się z nimi jakimś informacjami o sobie. Z drugiej strony, zawsze mogli wrócić do tego tematu później.
         – Może później – odpowiedział krótko. To też była jakaś możliwość – raz jeszcze powiedzieć o sobie coś, co słyszeli członkowie tej niewielkiej grupy, a jednocześnie nie słyszała osoba nieobecna. Przy okazji na sam koniec można by było wtrącić pytanie związane z tym, skąd pochodzi sam Conan… Cain dopiero teraz spostrzegł, że właściwie zaczął myśleć o tym tak, jak o zdobywaniu nowej wiedzy, a przez to nie wiedział, co nim kieruje – ciekawość związana z nowo poznanymi osobami, czy chęć zdobycia nowych informacji na ich temat związana z jedną z cech charakteru zdecydowanej większości pradawnych czarodziei.
Chciał już nawet coś powiedzieć, może nawet związanego z tym, że Lotta zachęciła czarodzieja i chłopaka do tego, żeby zaczęli mówić, jednak przedtem złapał ją za ramię i lekko pociągnął na bok, aby nie weszła prosto w drzewo.
         – Możecie powiedzieć nam, skąd pochodzicie – zaproponował, wracając do ich wcześniejszej rozmowy, chociaż tym razem będzie ona dotyczyć także Conana. Może nawet po nich on sam zabierze głos i powtórzy krótką historię o tym, gdzie się urodził. Niedługo po tym zamilkł na jakiś czas, przysłuchując się rozmowom pozostałych towarzyszy. Sam także zauważył, że las staje się mniej gęsty, chociaż i tak musieli niszczyć zarośla blokujące im dalszą drogę – niestety, w pobliżu nie było żadnego obejścia, a jeśli była tu jakaś ścieżka, to raczej mało używana i przez to zarośnięta na tyle, że nie dało się odróżnić jej od leśnej ziemi pokrytej trawą, czasem kwiatami, liśćmi i innymi rzeczami. Właściwie, trzeba było wytężyć wzrok i przyjrzeć się ziemi, aby dostrzec tam zarys czegoś, co mogło być leśną ścieżką.

Zatrzymał się i podążył wzrokiem za czarodziejką, która nagle skoczyła w bok, sprawnie schodząc po chwili w dół niewielkiego zbocza. Dziwnie było oglądać w takim wydaniu osobę, która przecież na pewno mogłaby potknąć się i upaść na prostej drodze. Pradawny ruszył w końcu za nią, aż dotarł do miejsca, w którym stała – nad dołem i to takim zapełnionym, bo na jego dnie spoczywała ranna sarna.
Następnych zdarzeń nie spodziewał się po kimś takim, jak Lotta. Chodziło o to, że dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto w ciągu chwili może podjąć decyzję o tym, że lepiej jest uśmiercić ranne zwierzę, skoro nie da rady mu pomóc i także w tym czasie od razu pozbawić go życia. Znaczy… Cain wiedział, że pozory mogą mylić, ale ona nawet nie zachowywała się, jak ktoś, kto zdolny jest do tak szybkiego odbierania życia innemu stworzeniu, nawet jeśli jest to ranna sarna. Bardziej spodziewał się, że poprosi jego, aby to zrobił. Naprawdę. Co prawda, wyglądało na to, że sarnę zabiła szybko, aby nie cierpiała — i on także zrobiłby to jak najszybciej, gdyby spełnił się scenariusz, który wydawał mu się bardziej możliwy – jednak zaskoczenie sytuacją i tak pozostało, chociaż raczej nie wydostało się na zewnątrz. Tylko, że aktualnie nie był tego pewien i możliwe, że przez krótką chwilę właśnie zaskoczenie było widać na jego twarzy i można było je z niej odczytać. Tyle dobrego, że rzeczywiście mogli sarnę przygotować i później upiec nad ogniskiem, jeśli uda im się zbudować jakiś rożen czy coś podobnego.
         – Znam podstawy przetrwania w dziczy… Może poradzę sobie z oskórowaniem sarny – odezwał się po chwili, wcześniej pomagając czarodziejce wydostać się z dziury. Umiejętność przetrwania nie była wyłącznie związana z zapewnieniem sobie schronienia w dziczy, bo dotyczyła też czegoś innego, co również było ważne – zdobycia pożywienia i przygotowania go. Cain zdawał sobie sprawę, że nie jest myśliwym, jednak nawet podstawowa wiedza na temat przetrwania daje mu jakąś przydatną i praktyczną wiedzę. Później znów ruszył za Lottą, w końcu szli do jej celu, więc nie było nic dziwnego w tym, że to właśnie ona prowadziła.
         – Jeśli jesteście głodni i znajdziemy jakieś dobre miejsce na odpoczynek, to możemy zatrzymać się wcześniej – odezwał się pradawny, składając propozycję reszcie. On sam jeszcze nie czuł głodu, jednak nie miałby problemu w tym, żeby zrobili postój na posiłek – wszystko zależało od tego, czy pozostali chcieliby coś zjeść, czy może niekoniecznie.
Cain usłyszał dźwięk łamanej gałęzi gdzieś w okolicy. Rozejrzał się od razu, nawet użył zmysłu magicznego, aby sprawdzić, czy w pobliżu znajduje się ktoś, kogo mógłby dzięki temu dostrzec.
         – Może to tylko jakieś zwierzę – powiedział dość cicho, jakby kierując te słowa tylko do siebie. Oczywiście, nie zauważył nikogo ani niczego, jednak coś nie dawało mu spokoju, a przez to zaczął czuć, że może myli się i było to coś innego niż „tylko zwierzę”.
         – Idźmy dalej – oświadczył, chcąc wznowić marsz. Co jakiś czas nawet rozglądał się za jakimś miejscem, w którym mogliby odpocząć i zjeść, chociaż wiedział też, że czasem całkiem niespodziewanie można na takie trafić i to nawet wtedy, gdy takiego się nie szuka.

Tymczasem grupa Łowców, którą prowadził Przywódca, nadal śledziła trójkę czarodziei i ludzkiego chłopca. „Szef” był wysokim, ciemnowłosym elfem, przy tym niezbyt umięśnionym. Miał na sobie skórzaną kurtkę, spodnie i wysokie buty, a także płaszcz z kapturem i w kolorze ciemnej zieleni. Dwa krótkie miecze, którymi walczył, nosił teraz na jego plecach, ułatwiając wędrówkę. Miał na głowie kaptur, którego cień ukrywał jego twarz. Był profesjonalistą, który czujnie obserwował otoczenie oczami w kolorze chłodnego błękitu – jednak nie były one widoczne przez cień padający na jego twarz. On także usłyszał pękanie gałązki i od razu odwrócił głowę za siebie, mierząc spojrzeniem każdego z członków grupy, którą prowadził.
         – Przekaż dalej, że wiem, który poświęca za mało uwagi cichemu poruszaniu się i przez to nadepnął na kawałek drewna, który połamał się pod naciskiem buta. Powiedz też, że jeśli to się powtórzy, to pozbawię go tych nóg i wrzucę do jakiejś dziury. Jego i nogi – powiedział do mężczyzny stojącego tuż za nim. Akurat był to zastępca Przywódcy, czyli osoba, która była jego prawą ręką i teoretycznie najbardziej zaufanym członkiem grupy, który także miał przejąć dowodzenie, gdyby Szefowi coś się stało. Bardzo ciche szepty oznaczały, że wiadomość została przekazana dalej i o jej treści dowiedział się każdy najemnik w grupie, a oni mogli ruszać dalej.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Gdy dogonił towarzyszy i przystanął na chwilę, zdał sobie sprawę z tego jak bardzo był zmęczony. Jego kondycja nie zaliczała się do najlepszych. Bez wątpienia należała ona do jego cech, które można było zapisać w postacie listy wad. Gdyby ktoś próbował ten spis sobie wyobrazić to śmiało można by rzec, iż byłby on równie długi co droga, przez którą Conan gonił towarzyszy. Ilość jego niedoskonałości była naprawdę duża, lecz sam ich posiadacz nie był wystarczająco świadomy ich istnienia. Co prawda zdawał sobie sprawę, że nie jest idealny, lecz nie wiedział jak bardzo słaby jest. W aktualnym stanie nie mógł używać magii, więc wszystkie lekcje pokory z jakimi miał się zmierzyć czekały na niego cierpliwie w niedalekiej przyszłości. Ta z kolei jak to zwykle bywa zmierzała w jego kierunku dużymi krokami i w dość szybkim tempie. Czarodziej był szczęśliwy z tego z ukończenia pościgu nawet pomimo faktu, iż chciał przez to wypluć płuca, a oddychanie przychodziło mu równie ciężko co liczenie reszty swoich miedziaków po zakupach. Radość niwelowała poniekąd zmęczenie. Niestety przyjemność ta prysła wraz z kolejnymi pytaniami Lotty. Jedno trzeba było jej było przyznać, potrafiła wybić Conana z jego naturalnego rytmu i pozytywnych emocji jak nikt inny. A wszystko to przez pytania, mnóstwo pytań. Była złą kobietą, bo jak inaczej nazwać kogoś kto ledwo żywego i wycieńczonego wędrowca zarzuca taką ilością pytań. Chcąc nie chcąc musiał odpowiadać, jeżeli nie ze względu na nią to ze względu na Jeremiego, który czekał równie niecierpliwie co pytająca.

- Tak, wszystko się wyjaśniło. Od dziś jestem emerytowanym czarodziejem, najbardziej niemagicznym magiem na tym kontynencie o ile nie na całym świcie! - powiedział lekko zirytowany. - Nie widzę żadnych przeciwwskazań, możemy wyruszać.

         Po wypowiedzeniu tych słów pomyślał" ”Pewnie, idźmy dalej, padnę ze zmęczenia to będzie zadowolona, nie udało się z szerszeniami to może się uda teraz”. Plan pozbycia się go z tego świata przez Lottę trwał w najlepsze, a przynajmniej tak odbierał to czarodziej. Nie wiedział tylko dlaczego chce ona upozorować wypadek. Może nie chciała, żeby inni się na niej poznali? A może po prostu nie chciała się później pozbywać świadków. Kto ją tam wiedział? Jedno jest pewne, na pewno nie Conan. Nie miał czasu na próbę zrozumienia, ponieważ wszyscy nagle chcieli o nim wiedzieć wszystko. Sto szesnaście lat żył na tym świecie i oprócz Ricarda to w zasadzie wszyscy go mieli głęboko w poważaniu, ale kiedy walczył o oddech i chciał odpocząć nagle wszystko się zmieniło. Nic na to nie mógł poradzić, więc po prostu odpowiadał na kolejne pytania.

- Można tak to ująć, nie uznaję używania przemocy. Niestety są ludzi na tym świecie, którzy nie podzielają moich poglądów, więc czasami zdarzy się sięgnąć po rozwiązania siłowe. - Chciał zabrzmieć trochę bardziej poważniej niż zazwyczaj. Prawda była taka, że nie brał udziału w zbyt wielu bójkach. Ostatnia, w której dane było mu uczestniczyć odbywała się bez jego wiedzy, kiedy to jakiś zakuty w zbroję płytową jegomość jednym uderzeniem złamał mu nos i powalił go na deski. Bądź co bądź bycie pacyfistą było mu na rękę, ponieważ ukrywało to jego dość wątpliwą odwagę.
- A mówiłeś, że nie można bić ludzi! - skwitował chłopiec.
- Bo nie można. Chyba że oni pierwsi zaczną cię bić albo chcą komuś zrobić krzywdę - odpowiedział mag. - Takich najlepiej stłuc na kwaśne jabłko - powiedział przypominając sobie ostatnią bójkę, łapiąc się przy tym odruchowo za nos.
- Albo są starymi druidami, którzy obrażają innych? Wtedy trzeba go stłuc tak, żeby oklapnęły mu marchewki? - zapytał z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dokładnie, szybko się uczysz. - Poklepał chłopca po głowie. - Mam nadzieję, że to co było po oklapniętych marchewkach pamiętasz równie dobrze.
- Tak, tak... nie można bić ludzi – powiedział przewracając oczami mówiąc to trochę znudzonym głosem, lecz jego radość wróciła z kolejnym pytaniem.

- Pewnie, że jest starszy od ciebie i Caina! - odpowiedział szybko Jeremy, gdy Lotta spytała Conana o wiek. - Przecież jest łysy, a to oznacza, że jest z was najstarszy! Prawda, prawda? - dopytywał wesoły chłopiec.

- Huh.... dawno już przestałem liczyć, więc pewnie masz rację - skłamał uśmiechając się przy tym lekko do chłopca.

         Wiedział, że jest bardzo młody jak na czarodzieja i wysoce prawdopodobnym był fakt, iż dwójka pozostałych pradawnych była starsza, lecz nie chciał niszczyć radości chłopca. Było to niewinne kłamstewko, które i tak nic nie znaczyło, a które nie zrujnowało dobrego humoru Jeremiego, lecz wręcz przeciwnie, poprawiło go jeszcze bardziej. „A więc kierunek północ...” – pomyślał czarodziej. Kierunek podróży wywołał u niego mieszane uczucia. Lubił te strony ze względu na klimat, który tam panuje, lecz jego entuzjazm do tamtych krain zmalał gdy dowiedział się, że kobieta, która czyha na jego życie się tam udaje. Kolejny zawód czarodziejowi sprawił Cain, który odciągnął towarzyszkę gdy ta miała wpaść na drzewo. Gdyby na nie wpadła nie zadawałaby tylu pytań, a on mógłby w końcu odsapnąć. Niestety stało się inaczej.

- Obiad? Przepraszam dawno nie słyszałem tego słowa. Jestem jak najbardziej za - odpowiedział młody Arthur. - Co do zapasów zaraz sprawdzę czy coś tam jeszcze mam - powiedział otwierając torbę. Wiedział, że niewiele tam było, ale chciał przynajmniej stwarzać pozory, że nie podróżuje bez takich podstawowych rzeczy.
- Jesteś głodny? - zapytał Jeremy podbiegł do jego torby i wyciągnął z niej schowane 8 marchewek. - To się powinno nadać. - Chłopiec wyglądał na dumnego z siebie.
- Skąd ty je masz? - zapytał czarodziej – Powiedz, że to nie od tego druida...
- Pewnie, że od niego! Miał ich dużo i leżały na ziemi, więc chyba nie były mu potrzebne. Poza tym należało mu się za to, że był niemiły dla nas.
- Nie możesz kraść czyjejś własności! - zganił go czarodziej. - Nieważne gdzie leżały i co z nimi zamierzał zrobić, nie były twoje, nie miałeś prawa ich zabrać.
- Wielkie mi co, to tylko pięć głupich marchewek... - zbagatelizował sprawę Jeremy.
- To nie tylko pięć głupich marchewek, to pięć skradzionych marchewek, a to już różnica i to ogromna. Co ty sobie myślałeś zabierając je? Jakbyś się czuł gdyby ktoś ci zabrał te marchewki... a co jeżeli braknie mu tych pięciu marchewek, żeby przeżyć zimę? Myślałeś o tym? Pewnie nie... - mówiąc to starał się być lekko surowy w słowach i osądach.
- Przepraszam... - odpowiedział chłopiec.
- Nic się nie stało, ale żeby mi to było ostatni raz! A co do samych warzyw... nie będziemy się wracać tak daleko, żeby mu je oddać, wyrzucenie byłoby marnotrawstwem, więc skoro już są to możemy je jakoś wykorzystać... Tylko nie myśl, że to coś zmienia, zakaz kradzieży obowiązuje ciągle – zwrócił się do dziecka. Rozdał po jednej marchewce kompanom i zabrał jedną dla siebie, odgryzając od razu jej kawałek – Rzeczywiście jakieś takie okrzepnięte te marchewki.

- Co do łowienia ryb to można powiedzieć, że nie posiadam z tym dobrych wspomnień, więc nie przepadam za ich łowieniem – mówiąc to przypomniał sobie jak podczas jedynego połowu ryb na jeziorze prawie się utopił. - Nie potrafię ich łowić bez sprzętu, ale za to jestem mistrzem w zbieraniu chrustu na ognisko!

- Co do samej magii... to tylko przez miesiąc nie mogę używać magii, znaczy mogę, ale istnieją szansę na losowe kataklizmy, klęski żywiołowe i ogólną zagładę mnie i całej okolicy w której będę się znajdował, więc raczej zamierzam trzymać się zaleceń. - streścił, ponieważ tylko to wyniósł z rozmowy z druidem co i tak było dla niego dużym sukcesem.

- Skąd jesteśmy? - powtórzył pytanie patrząc na Jeremiego i czekając aż on zacznie, ponieważ sam nie wiedział zbytnio co ma powiedzieć.
- Ja jestem z Rubid! To taka mała wioska, tam jest. – Wskazał palcem na stronę z której przybyli. – To tam za tą wielką dziurą w ziemi co ją mijaliśmy po lodzie, za szerszeniami, za wrednym druidem i jego marchewkami i jeszcze dalej. Tam jest taki tresowany niedźwiedź, sam go tresowałem! Jest tam też taka górka obok wioski i takie fajne dziwne drzewo, tam mam swoją huśtawkę! Jest też tam taki dziwny kamień! Taaaaaaaaaaki duuuuuuży – powiedział próbując przy tym pokazać jego rozmiary. – A ty Conan skąd jesteś?
- Eeeee... pochodzę z Szepczącego Lasu, mój opiekun ma... miał... w sumie to ma i nie ma tej chatki obecnie to ciężko wytłumaczyć. Ogólnie równy z niego gość, na pewno byście go polubili, wszyscy go lubią, znaczy prawie wszyscy... wszyscy oprócz tego starego dziada Papadosa... ale mniejsza o to. Chatka ta znajduje się niedaleko Kryształowego Jeziora, więc nawet przyjemne miejsce - mówił to co mu ślina na język przyniosła. - A wy skąd pochodzicie?
- Ja! Ja! Ja mu opowiem!- wyrywał się chłopiec. Po krótkiej chwili zaczął mu opowiadać czarodziejowi to co działo się pod jego nieobecność.

         W drodze Jeremy znalazł dużą i dojrzałą purchawkę. Nie wiedząc co to rzucił ją do Conana, lecz ten niestety też nie wiedział co to za grzyb, dlatego odrzucił go chłopcu. Jeremiemu spodobało się to, więc odrzucił grzyb do czarodzieja i tak oto wywiązała się zabawa w rzucanie purchawką. Niczego nieświadomi zawodnicy rzucali nią jak gdyby nigdy nic. Po dłuższym czasie Lotta zeszła z drogi, która i tak była ciężko widoczna. Za nią pobiegł Jeremy, który złapał uprzednio purchawkę i zniknął w krzakach. Czarodziej postanowił zostać na trakcie, żeby go nie zgubić, nawet gdy znał drogę i była ona dobrze widoczna miał problem z utrzymaniem kierunku, więc stracenie ścieżki z oczu nie wchodziło w grę. Po krótkiej chwili Lotta wróciła niosąc martwą sarnę. Za nią wybiegł Jeremy rzucając do czarodzieja grzybem, rzucił nim prosto w twarz czarodzieja i to w miarę mocno, zapewne z podekscytowania nowym znaleziskiem. Niestety łapiący zagapił się na martwe zwierzę, przez co dostał w twarz, purchawka pękła i zarodniki zostały uwolnione. Ich chmura otoczyła głowę czarodzieja, który zaczął kasłać, a później kichać. Podczas tej drugiej czynności pechowiec mógłby przysiąc, że w jednym z kichnięć widział jeszcze połyskujące resztki niektórych szerszeni. Gdy już doszedł do siebie odpowiedział przecząco na pytanie odnośnie oprawiania zwierzyny.

- Jeżeli masz ochotę możesz nazbierać więcej tych grzybów, może się kiedyś przydadzą – zwrócił się do Jeremiego.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Cain miewał jednak czasami dziwaczne pomysły. Może dlatego, że był mądry? Nikt nigdy nie pytał Lotty na poważnie czy może przestać z siebie robić ostatnią ciamajdę - albo akceptowali (jak ona), że jest jak jest, albo mówili to w ramach żartu, chyba nie sądząc, że czarodziejka serio mogłaby coś na to poradzić.
Teraz się jednak zastanowiła. Zastanawiała się czy czarodziej zapytał, bo myślał, że jest na to sposób, czy może wierzył w to, że jak się postara to może na wszystko nie wpadać? Jedno imponujące, drugie imponujące i miłe… ale o jejciu, ona nie wiedziała co zrobić!
- Nigdy mi się nie udało. - Uśmiechnęła się w końcu bezwiednie i rozłożyła dłonie w nieporadnym geście. - Wiesz, jak uważam na drogę i na to gdzie chodzę… AUĆ! No masz… jak uważam to nawet nie wpadam na wszystko, ale skupianie się na tym… jakoś mnie męczy. To już wolę upadać. Bo raczej nie robię sobie krzywdy, jestem dość wytrzymała, wiesz? No i aż tak mi to nie przeszkadza. Odkąd pamiętam tak właśnie jest… jak z twoimi oczami! Ale świecące oczy to chyba żadna wada? Skoro ci nie przeszkadza… Tacy już jesteśmy, w sumie takich nas lubię - Wyćwierkała beztrosko, ruszając dalej.

Potem tematy nieco się zmieniły, aż wreszcie dopadł ich Conan. Zaatakowany pytaniami nie miał w zasadzie jak się obronić i oto Locia dowiadywała się coraz więcej ciekawych rzeczy. Niemagiczny mag? Jak zabawnie! Musiało fajnie być kimś tak niezwykłym. Może kiedyś będzie z tego znany?
Jednak ostatecznie gdyby miała wybierać to opowieść Jeremy’ego bardziej przypadła jej do gustu. Była czytelniejsza i bardzo przyjemna. Chętnie zobaczyłaby też tę huśtawkę…
- Jak już dotrzemy na północ to może tu wrócimy? Pokażesz mi wtedy te wszystkie ciekawe miejsca! - rzuciła przyjaźnie, bo dzięki wiecznej niefrasobliwości, jej plany z natury były elastyczne i mogła do ich dopisywać co tylko chciała. ‘Kiedy’ i ‘jak’ to były szczegóły, do których nie miała głowy. Grunt, że kiedyś chętnie zrobi to co sobie założyła. O ile nie zapomni.

- Starszy? - Spojrzała na Conana z lekkim niedowierzaniem, przechylając głowę. Oczywiście ufała chłopcu na słowo, ale aura jego czarodzieja wcale nie wskazywała na to, że jest bardziej wiekowy niż trzystuletni Cain. Nie była w ogóle matowa. Zignorowała to jednak. Skoro był starszy to niech będzie! Ostatecznie każdy miał swoją rolę - Jeremy był najmłodszy, ona była w grupie jedyną kobietą, a Cain był mądry - więc niech Cocon zostanie seniorem!
Zadowolona zaczęła z podziwem zerkać na ,,leciwego” czarodzieja - że też przy jego coconowatości udało mu się wytrwać tak długo i jeszcze zdobyć tytuł "niemaga". Zadziwiające!

Zadziwiające tym bardziej, że nie umiał łowić ryb. W sumie to Lotta nawet się cieszyła - wyglądało na to, że znalazła coś w czym dobrzy są tylko ona i braciszek, a to sprawiało, że czuła się zdolna i potrzebna. Lubiła być potrzebna! Więc gdy oni będą z zapałem łowić, mężczyźni będą czekać i rozmawiać o jakiś nudnych męskich sprawach grzejąc dla nich miejsce przy ognisku. To się nazywa ekipa!
- On ma rację, nie można ot tak zabierać. Bo jak trafisz na kogoś silnego może cię potem pogonić! - Sypnęła wychowawczą radą i pokiwała głową, z przyjemnością chrupiąc przywiędłą marchewkę.
Trochę szkoda, że do czarodzieja nie poszli wszyscy razem - wtedy mogliby zabrać ich więcej.

- Och, czyli to ma ograniczenie czasowe? - A już myślała, że pradawny zostanie bezmagiem na zawsze i będzie rozdawał po wioskach podpisy krzyczącym niewiastom. Ale jeżeli to miesiąc… czyli nic specjalnego - chrupnęła ostatni raz i wzięła się za przeżuwanie naci.

Kiedy starzec i chłopiec bawili się grzybem, zastanawiała się czy wiedzą co robią. Czekali aż wybuchnie? W sumie ciekawa gra! Nie żeby była stronnicza, ale miała nadzieję, że Jeremy wygra. Byłoby mu pewnie bardzo wesoło, a Cocon jako dojrzały pan nie będzie złościć się byle przegraną.
Nie mając możliwości przyłączenia się, a i nie chcąc ubrudzić (bardziej) swojej nowej sukienki, nie wtrącała się do ich zabawy i szła dalej.
Aż odbiła w bok po obiad.
Jeremy i Cain ruszyli za nią - więc to oni byli świadkami jej poczynań. Miała nadzieję, że będą zadowoleni ze zdobyczy. Chciała być w ich oczach zaradna i faktycznie coś robić, a nie tylko wskazywać kierunek. Same ryby to mogło być mało, dlatego była z siebie naprawdę dumna; i zadowolona, że pozwoliła prowadzić się instynktom i ostatecznie nie będzie tylko wyjadać zapasów.
Miała jednak wrażenie, że na twarzy czarodzieja pojawiło się coś innego niż zachwyt, więc zawahała się. Nie lubi dziczyzny? Szybko jednak o tym zapomniała, gdy powiedział, że może poradzić sobie z przygotowaniem sarny.
- Ja też umiem! - oznajmiła radośnie, i po chwili dodała:
- W sumie całkiem często to robię… i chyba jestem w tym lepsza niż w gotowaniu tak dla smaku… to może ja zajmę się surowym, a ty ugotujesz? Chociaż poczekaj… miałam zamiar zrobić to magią… to zobaczymy! Z posiłkiem możemy jeszcze trochę poczekać. Jeremy, nie jesteś jeszcze zmęczony, prawda? - Za to Conan był, ale to pewnie kwestia wieku, więc można było przymknąć na to oko. Ostatecznie do tej pory dawał sobie radę.
- Dobrze będzie zatrzymać się jeden raz w ciągu dnia, za to na dłużej. Gdy już podjemy, ja z Jeremym nałapiemy ryb. Będą na później! - oznajmiła wesoło. Ojej, ale była dziś pomysłowa! Najwidoczniej towarzystwo czarodziei dobrze jej robiło i spływała na nią ich inteligencja.
W swej naiwności, a także bo zwyczajnie w lesie niczego się nie obawiała, nie nadała większej wagi zaniepokojeniu Caina. Powiedział, że zwierzę to zwierzę. Co najwyżej będzie więcej do ugotowania.

Szli przez dłuższy czas we względnym spokoju. Lotta ćwierkała wesoło, skacząc z tematu na temat, Jeremy zbierał purchawki, a przyroda zdawała się im sprzyjać. Słońce gęstym światłem ozdabiało pachnący żywicą las, a w jego przyjemnym chłodzie można było maszerować długo bez odpoczynku. Dopiero kiedy chłopcu zaczęło brakować sił do biegania po chaszczach, a Loci co chwila burczało w brzuchu, skierowali się w stronę rzeki, by tam znaleźć polanę do obiadowego postoju.

Lotta nie znała się może na wielu rzeczach, ale potrafiła wypatrzeć dobre miejsce - dwa głazy, spróchniały pień, trochę przestrzeni i szmer wody sunącej szerokim korytem kilka kroków dalej. Nawet udało jej się dostrzec ślady kilku dzików kierujące się w stronę brodu. Idealnie!

Odłożyła na ziemię przymrożoną sarnę, zdjęła z ramion torbę i wyjęła nóż. Tam gdzie się ulokowała kończył się piach, a ziemię zaczynał porastać gęsty mech. Niczym obrusik! Z nożem w ręku zwróciła się do towarzyszy:
- Wiecie co, zajmę się tą sarną. Nie wiem czy musimy rozpalać ognisko; powinnam sobie dać radę magią… więc macie chwilę dla siebie! Ale gdyby udało się wam zdobyć trochę dużych liści do owinięcia mięsa… może być podbiał. Do tego pokrzywa czy jałowiec jak chcecie… czy tu jest jałowiec…? Nie wiem, znajdziecie. O i gdybyście jeszcze mogli sklecić coś w czym można by nosić co nam zostanie… I kosz na ryby! Nie zjemy wszystkiego od razu. Jeremy, umiesz zrobić pułapkę? Myślę, że w tej rzece będą dobre miejsca do zastawiania. Albo łów jak umiesz, ja muszę tu jeszcze chwilę posiedzieć. - Jak rasowy babsztyl rozstawiała chłopaków po kątach, sama zgarniając dla siebie najbrudniejszą robotę. Ale to był ten wyjątkowy moment w życiu kiedy naprawdę wiedziała co robi.

Powiedziawszy co mogła, zaczęła na nowo ogrzewać ciało sarny. Szczerze mówiąc nie pamiętała jak wpływało to na walory smakowe - ale liczyła na to, że głodni wędrowcy nie będą wybrzydzać, a jej w zasadzie było wszystko jedno.
Patroszenie przebiegało sprawnie - Locia mimo dwóch lewych rąk miała już w tym wprawę - no i ewentualne błędy potrafiła zniwelować czarami. Poza całkowitym ubabraniem rąk, wyszła z tego czysta - ułożyła na korze narogi, patrochy zakopała. Nie musiała studzić zwierzęcia tradycyjnymi metodami i nigdzie go podwieszać, bo mogła kontrolować wodę w krwi. Znowu - nie pamiętała jaki będzie miało to wpływ na ocenę mięsa przez czarodziei, ale na pewno oszczędzało czas. Poza tym już na wstępie zamiast patroszyć, zamroziła… ech, łatwiej było w niedźwiedziej formie.

Każdy miał nad czym pracować, ale w pewnym momencie Lotta poprosiła Caina o zajęcie jej miejsca i oskórowanie zdobyczy. Sama chciała zobaczyć co u Jeremy’ego. Dodała, że może podzielić tuszę i kilka kawałków już owinąć, a ona… opłucze ręce.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Cain także nie wierzył w to, że Conan mógłby być starszy od niego. Znaczy… po żadnych z nich raczej nie było widać ich prawdziwego wieku, jednak tamten mógłby być ewentualnie starszy od Lotty – chociaż to też uważał za coś, co nie jest czymś pewnym – ale wątpił w to, żeby był starszy od niego. Przede wszystkim nie zachowywałby się tak, jak zachowuje się aktualnie i raczej sprawiałby wrażenie kogoś mającego doświadczenia życiowe i takie same mądrości, a także wiedzę. Cóż, może stwierdzał to za wcześnie, jednak Conan nie wyglądał na taką osobę i też nie zachowywał się jakby kimś takim był. Poza tym… magiczna aura pradawnego także nie stała po stronie tego, co mówił, gdyż nie wyglądała na należącą do kogoś starego. Tyle tylko, że on swoje uwagi zachował dla siebie, a Lotta wprost zapytała o to jednym słowem, przy tym mając spojrzenie i ton głosu jasno wskazujące na to, że niespecjalnie w to wierzy.
Poza tym przysłuchiwał się ich rozmowom, samemu niekoniecznie wtrącając się w nie, chyba że ktoś otwarcie odezwał się do niego albo zadał mu jakieś pytanie. Wędką każdy może łowić ryby i wydawało mu się, że Lotta takiego sposobu nie miała na myśli, dlatego też stwierdził, że on także nie umie łowić – a może bardziej pasować tu będzie łapać – ryb. W tym czasie, gdy już za jakiś czas znajdą jakieś miejsce na obozowisko i krótki odpoczynek, najwyżej zajmie się czymś innym, a ryby zostawi osobom, które się na tym znają. On będzie mógł, na przykład, zająć się oskórowaniem sarny albo pomóc w zbieraniu suchego drewna, aby później rozpalić z niego ognisko. Później mógł ponownie zadać pytanie, na które właściwie odpowiedziała połowa grupy – on i Lotta – a połowa nie, co teraz mogli nadrobić. Pradawny i chłopiec odpowiedzieli na to pytanie dość szybko, a gdy Conan zapytał o to, skąd oni pochodzą, Jeremy wyprzedził Caina i oznajmił, że on odpowie na to pytanie, posługując się wcześniej zdobytą wiedzą na ich temat.

Gdy zauważył, że „najstarszy” i najmłodszy członek grupy bawią się purchawką… właściwie tylko czekał na to, aż stanie się coś, co sprawi, że może pożałują, że w ogóle zaczęli nią rzucać. Chyba żaden z nich nie wiedział, co to za grzyb i w jaki sposób rozsiewa on swoje zarodniki.
         – Powinniście uważać z tą purchawką, żeby nie pękła – odezwał się, idąc za Lottą, jednak wydawało mu się, że jego słowa nie przyniosły takiego skutku, jaki chciał, żeby odniosły. Chodziło mu o to, żeby przestali tak rzucać tym grzybem, jednak oni nadal to robili, więc mag już się nic nie powiedział… Najwyżej stanie się to, przed czym ich ostrzegał i będą mieli nauczkę. Zresztą, niedługo właśnie to się stało, a purchawka pękła tuż przed twarzą Conana, sprawiając, że razem z wdechem do jego dróg oddechowych dostał się „pył” z grzyba, który wywołał napad kaszlu u czarodzieja. „Nauczka” - właśnie tak można było nazwać to zdarzenie.
         – Proponowałbym, żeby jednak tego nie robić – odparł, gdy czarodziej zaproponował chłopakowi, żeby nazbierał więcej tych grzybów.
         – Mogą pęknąć w najmniej spodziewanym momencie, gdyby napierały na siebie w czymś, w czym będziecie je przechowywać, a pył mógłby dostać się do nozdrzy każdego z nas, co raczej byłoby niepożądane – dopowiedział, tłumacząc też, dlaczego postanowił nie zgodzić się z propozycją pradawnego. Nie miał zamiaru namawiać Jeremiego, żeby zgodził się z nim, więc chłopak zrobi to, co będzie uważał za słuszne. Jeśli będzie chciał nazbierać purchawki, to właśnie to zrobi.

Ruszyli dalej, zajmując się rozmowami lub obserwacją lasu… a przynajmniej to drugie pochłonęło Caina na tyle, że znów nie odzywał się, jeżeli nie został o coś bezpośrednio zapytany. Szukali też miejsca, w którym mogliby się zatrzymać, upiec mięso nad ogniskiem i później zejść je, żeby dostarczyć ciału więcej energii. W końcu znaleźli, a raczej Lotta znalazła, miejsce, które wydawało się odpowiednie na to, żeby zatrzymać się, odpocząć i się najeść.
         – Jałowiec chyba nie… Jeśli dobrze pamiętam, to występuje on w lasach iglastych albo mieszanych. Z tego co zaobserwowałem, my znajdujemy się w lesie, w którym nie rosną sosny, świerki i inne drzewa z igłami. Z podbiałem i pokrzywą nie powinno być problemu – odparł, przedtem zastanawiając się chwilę nad tym, co chciałby powiedzieć, a także przypominając sobie, co wie na temat roślin, o których wspomniała dziewczyna.
         – Z pojemnikami na przenoszenie ryb i mięsa obawiam się, że nie będę mógł pomóc. Nigdy takiego nie robiłem – dodał zgodnie z prawdą. Może Jeremy lub Conan będą w stanie jej z tym pomóc, on w takiej sytuacji mógłby jedynie przydać się do zbierania materiałów na wykonanie tych koszy.
         – To… ja pójdę poszukać liści podbiału i pokrzyw – zaproponował i ruszył, aby rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu roślin, o których wspomniał. W najbliższej okolicy ich obozowiska ich nie było, jednak wystarczyło, że poszedł dalej, a trafił na miejsce, w którym rosło sporo podbiału, niedaleko znalazł też podobne miejsce, tylko że z pokrzywą. Wyglądało to tak, jakby ktoś postanowił, że w tych miejscach posadzi sobie te rośliny i będzie miał ich małą plantację, jednak Cain wiedział, że nie jest to dzieło ludzkich rąk. Pradawny mag nazbierał trochę jednych i drugich liści, wiedząc też, że będzie mógł tu wrócić, jeśli okaże się, że kawałków mięsa będzie za dużo, a oni przez to będą potrzebowali więcej tych dwóch roślin.
Akurat gdy wrócił i pokazał czarodziejce swoje zbiory, ta poprosiła go, żeby dokończył za nią oskórowanie sarny. Cain zdjął płaszcz i odłożył go na bok, pod nim miał koszulę, której rękawy podwinął do łokci i dopiero wtedy zabrał się za zdjęcie z sarny pozostałej skóry. Po tym miał zamiar zabrać się za porcjowanie mięsa, jednak przed tym przez chwilę zastanawiał się nad tym, jakie porcje powinien zrobić – tak, żeby nie wydawały się zbyt małe, a jednocześnie nie były zbyt duże. Najlepiej chyba będzie odkrajać kawałki takie, żeby były trochę mniejsze od liści i można było je w nie zawinąć bez problemu.

Co w tym czasie działo się u grupy śledzącej pradawnych i ludzkiego chłopca? Ukrywali się oni w miejscu, w którym byli pewni, że nie zostaną zauważeni. Co prawda nie poczuli jeszcze żadnych zapachów jedzenia, jednak jedna lub dwie osoby wspomniały już o tym, że właściwie to też mogliby coś zjeść, co Przywódca zbył kilkoma słowami, w których powiedział im, że zrobią to późnym wieczorem albo w nocy, gdy śledzona przez nich grupa będzie spała i odpoczywała. Najemnicy zgodzili się – w końcu był ich dowódcą i musieli słuchać jego rozkazów – ale pewnie do wieczora ktoś jeszcze będzie narzekał na to, że jest głodny i zjadłby coś innego niż suchary i suszone, solone mięso.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Conan szybko pożałował kłamstwa, które wypowiedział na temat swojego wieku. Doskonale wiedział, że nie potrafi kłamać, a podejrzliwe miny jego kompanów utwierdzały go w tym przekonaniu. Nawet Lotta mu nie dowierzała, a to już znaczyło, że naprawdę musi być słaby w szerzeniu nieprawdy. Na szczęście chyba zrozumieli jego zamiary, ponieważ jakoś nie wypytywali go bardziej o tą sprawę. Znaczy Cain zrozumiał, ponieważ Lotta jak zwykle musiała utrudniać mu życie.

- Tak starszy - próbował być bardziej przekonujący, ale sądząc po minie kobiety raczej mu to nie wychodziło.

Po wypowiedzeniu twierdzącej odpowiedzi uświadomił sobie bardzo ważne konsekwencje jakie niosło jego kłamstwo. Skoro powiedział, że jest z nich najstarszy to oznaczało, że musiał wziąć za nich odpowiedzialność. Osoby starsze zobowiązane są do ochrony młodszych, przynajmniej w mniemaniu Conana. Od teraz musiał być protektorem nie tylko chłopca, ale ich wszystkich. Przed kim miał ich chronić? Głównie przed samym sobą i jego głupotą, ale kto wie co mogło się dziać. Strata mocy magicznej zarówno trochę mu pomagała w tym zadaniu jak i przeszkadzała. Bez magii nie stanowił dla nich większego zagrożenia, ale nie stanowił go też dla potencjalnych napastników. Nic z tym nie mógł zrobić, musiał dostosować się do obecnej sytuacji, a to było codziennością dla czarodzieja.

- Nie chodzi o to, że możesz trafić na kogoś silniejszego kto cię pogoni. Chodzi o zasady i o to by nie utrudniać życia innym i nie robić im przykrości… nawet jak oni robią nam inaczej! - próbował jakoś wytłumaczyć chłopcu dlaczego ma tego nie robić, ale jakoś nie potrafił ubrać myśli w słowa. - Dobra, wrócimy do tego tematu później.

Argument czarodziejki był trochę mało sensowny dla Conana. Jasne, zawsze można trafić na kogoś silniejszego, ale zabrzmiało to jakby można było okradać słabszych, a to jest już naprawdę podłe. Poza tym nikt nie wie jak silny będzie kiedyś Jeremy. Może być zwykłym człowiekiem, a może zostać wielkim wojownikiem. W pierwszym przypadku nic by się nie stało, w drugim mógłby okradać wszystkich, co byłoby dla czarodzieja wielką porażką wychowawczą. Co prawda nie przewidywał on, że może odnieść sukces na polu wychowywania, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że zawiedzie. Jednego był pewien chciał dać z siebie wszystko.

- Na szczęście efekt jest czasowy.

Gdy odpowiadał Lottcie na pytanie wydawało mu się, że była trochę rozczarowana tym faktem przez co czuł zarówno dziwną satysfakcję jak i przerażenie wynikające z tej sytuacji. Rozumiał, że nie każdy musi się cieszyć ze szczęścia drugiego, ale smucić się tylko dlatego, że wszystko dla kogoś skończy się dobrze utwierdzało tylko w przekonaniu czarodzieja, że ta kobieta nie jest do niego przyjaźnie nastawiona.

         Podczas rzucania grzybem „najstarszy czarodziej” nie usłyszał uwagi Caina, za co przyszło mu później zapłacić. Po tym jak ten zwrócił uwagę na Jeremy'ego, żeby ich nie zbierał Conan pierwszy raz od dłuższego czasu postanowił pomyśleć. Nie przyszło mu to z łatwością, ale w słowach towarzysza była pewna mądrość. Jeremy popatrzył pytająco na na swojego opiekuna na co ten przyznał rację dzierżycielowi mocy. Intuicja mówiła Coconowi, że ich kompan jest od niego znacznie mądrzejszy, a może nawet mądrzejszy od niego i Jeremiego razem wziętych. Co do jednego miał pewność, jego intuicja nigdy się nie myliła, no chyba że w kwestiach matematycznych, ale kto się w nich nie myli? Gdy Cain nie patrzył, młody Arthur dał znak dziecku by zostawiło dwie purchawki, jedną dla siebie i drugą dla niego. Sam zebrał jedną i schował do torby, bo w końcu nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać.

         W końcu dotarli na miejsce gdzie mieli rozbić obóz. Wtedy też zaczął się koszmar Conana i nie chodziło tu wcale o to, że jego żołądek był głośniejszy niż cyganka, której ostatnio rozwalił wóz, a ją było naprawdę ciężko przebić. Wszyscy czymś się zajęli… wszyscy oprócz niego. Nie potrafił robić zbyt wielu użytecznych rzeczy, bo gdyby było inaczej to zarabiałby duże pieniądze i siedział w swojej posiadłości. Uznał więc, że uda się nazbierać opału. Chciał zabrać Jeremy'ego, ale ten łowił ryby, więc uznał, że nie będzie mu w tym przeszkadzał. Idąc przypomniał sobie jak razem ze swoim opiekunem często robili ogniska. Postanowił odtworzyć krok po kroku czynności, które wtedy wykonywali. Krążył więc po okolicy w poszukiwaniu opału, lecz nawet na tym nie znał się zbyt dobrze, ponieważ zawsze suszył drewno magią wiatru. Żeby nie stracić w oczach kompanów, wpadł na genialny pomysł. Szukał najmokrzejszego patyka jaki był w okolicy, żeby mieć pewność jakich nie zbierać. W końcu go znalazł, a kiedy już go trzymał, wyciągnął swoją druidzką różdżkę zmiany, która była przykładem suchego patyka. Kiedy już trzymał tak te patyki przyszła pora na następny krok czyli szukanie różnic. Nie dostrzegał prawie żadnych, dlatego zaczął unosić je na przemian na wysokość twarzy mówiąc przy tym „suchy patyk” i „mokry patyk” w zależności od tego którego unosił. Nie wiedział dlaczego to robi, tak kazała mu intuicja, a z nią się nie dyskutuje. Po paru minutach swojej „nauki” zaczął podnosić inne patyki i próbował je oceniać. Nazbierał ich tyle ile był w stanie. Zebrał również trochę suchej ściółki i kamieni po czym wrócił do obozowiska, zawołał Jeremiego.

- Pssst, czy to drewno się nadaje? - zapytał dyskretnie chłopca.
- Chyba tak, ale strasznie go mało i niektóre kawałki przydałoby się przesuszyć, ale będzie można to zrobić przy ognisku – odpowiedział szeptem chłopiec.
- Dobra to oddziel suche od tych mokrzejszych, będę miał dla ciebie zadanie - powiedział Conan zadowolony z tego, że nie dał ciała po całości z tak banalną robotą.
- Jakie? Jakie? - zapytał wesoły oddzielając drewno na dwa stosy.
- Nie mogę używać magii i jest to dla mnie problemem, ale mam magiczne przedmioty i ich też nie mogę używać co jest dla mnie jeszcze większym kłopotem. Ale ty możesz ich używać, więc cię nauczę jak się z nimi obchodzić. Możesz ich używać tylko jak ci pozwolę, ponieważ to nie są zabawki zrozumiano? - podał chłopcu druidzką różdżkę zmiany.
-Jasne! Możesz na mnie liczyć? No to co mam robić?
- No więc tak, zacznijmy od tego czym to jest… To jest różdżka i ona zmienia rozmiary różnych przedmiotów, a więc nie można jej używać na niczym innym zrozumiałeś?
- Tak jest! - Pokiwał głową z uśmiechem.
- Dobra, teraz tak: powiększymy te kawałki drewna tak ze... trzykrotnie. Aby je powiększyć musisz powiedzieć tyle samo razy magiczne słowo ile razy chcesz by się powiększył dany przedmiot. Ze zmniejszaniem tak samo, niestety jest też kolejne ograniczenie, nie możesz zmienić rozmiaru na zbyt duży, maksymalnie czterokrotnie. I teraz najważniejsza rzecz…
- Magiczne słowa? - chłopiec wtrącił się w słowo rozmówcy.
- Nie, jeszcze nie, jest ważniejsza rzecz niż one. Ten przedmiot dostałem od kogoś, więc nie należy do mnie, jeżeli ktoś będzie podawał się za jej właściciela wtedy rzuć różdżkę w jego stronę i wiej ile sił w nogach. Nie znam tej osoby i nie wiem jak zareaguje, nawet po oddaniu mu własności, ale lepiej być przezornym. Dobra a teraz słowo, które służy do zwiększania to "Enihardi", natomiast do zmniejszania „Parum”. Kiedy chcesz przywrócić przedmiot do normalnych rozmiarów, używasz słowa przeciwnego do tego, które wypowiedziałeś przy przemianie tyle samo razy. No więc do dzieła, najpierw powiększ raz i zmniejsz, a później powiększ suchy opał trzykrotnie. Mokry powiększymy jak wyschnie.
- Już się robi Cocodzieju! - powiedział chłopiec zabierając się do roboty.
- Cocodzieju? - zapytał zdezorientowany Conan.
- Lotta mówi ci Cocon i jesteś czarodziejem czyli Cocodziejem! - odpowiedział szybko.

         Po usłyszeniu nowego przezwiska nie wiedział co myśleć. Na początku mu się nie spodobało, przez co przez chwilę miał mord w oczach, ale ostatecznie wybaczył chłopcu za to, że tak go skrzywdził - w końcu jest tylko dzieckiem. Chłopiec posługiwał się sprawnie różdżką, można powiedzieć, że miał pewnego rodzaju talent do tego. Po krótkim czasie kupka opału zwiększyła się do sporych rozmiarów. Kiedy Jeremy już skończył swoją pracę, oddał różdżkę Conanowi. Mag z kolei ułożył dość duży okrąg z kamieni, wysypał po jego środku ściółkę i ułożył mały stosik z drewna na niej. Następnie sposobem Ricarda wziął dwa patyki i zaczął je o siebie pocierać. Pocierał i pocierał, lecz nie przynosiło to żadnych efektów.

- Po co to robisz? - zapytał chłopiec.
- Żeby rozpalić ogień!- odpowiedział skupiony mag.
- Chyba nie działa – powiedział obojętnym głosem Jeremy.
- Zadziała, tylko trzeba do tego cierpliwości. – W jego głosie dało się wyczuć, że coś jest nie tak. - Mój opiekun zawsze tak robił i działało, więc to jest sprawdzony sposób.
- Mówisz? - zapytał patrząc z ukosa.
- Pewnie, ale chyba robię coś nie tak… - powiedział nie przestając próbować. – Pamiętaj lepsze obolałe ręce od próbowania niż zmarznięty tyłek od nic nie robienia!

Miał nadzieję na to, że ktoś z pozostałej dwójki kompanów pomoże mu z tym wyzwaniem, ewentualnie liczył na cud, że jakoś mu się uda rozpalić ogień. W końcu robił to pierwszy raz w ten sposób, ponieważ zazwyczaj miał kogoś obok siebie kto potrafił to robić. W każdym bądź razie zapowiadało się, że czarodzieja będą bolały ręce i będzie miał również zmarznięty tyłek.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Wreszcie można było pójść połowić! Praca przy surowym mięsie wcale nie sprawiała Lottcie przyjemności, bo głodna miała ochotę zmienić się w niedźwiedzia i od razu zacząć jeść, a nie bawić się w przygotowania. Nie chciała jednak dawać chłopakom nadgryzionych resztek, więc pohamowała swoje żądze i pozostała w ludzkiej - czarodziejskiej - postaci.
Oddała Cainowi narzędzia chwaląc go wylewnie za zebrane liście i poszła w stronę Jeremy’ego, żeby mu pomóc z rybami. Ciekawość chciała jednak, że obejrzała się przez ramię, a chwilę potem, zagapiona na mężczyznę w koszuli, wywróciła się jak długa. Równie szybko powstała, otrzepała się i raz jeszcze spojrzała na Caina, żeby upadek nie poszedł na marne. Jej nowy towarzysz miał niezły… gust. Warto było oddać mu miejsce przy padlinie.

Uśmiechnięta i zadowolona, że znalazła nie tylko miłych, mądrych, ale i przystojnych kompanów (przynajmniej jeden miał fajną koszulę) stanęła niedługo po kostki w wodzie. Pomachała przyjaźnie do Jeremy’ego i mentalnie zakasała rękawy, szykując się do łowów. Niektórzy użyliby do tego zaostrzonego kijka, ale ona wiedziona instynktami wolała łapać posiłek w ręce. Przy jej doświadczeniu, zwinności i refleksie nie złapała oczywiście niczego, ale ubawiła się setnie brodząc w wartkim strumieniu i wywalając się na śliskich kamieniach. Rozbiła sobie przy okazji kolano i poharatała dłonie, ale sukienka, choć przemoczona, skończyła nieuszkodzona - więc było się z czego cieszyć. W końcu jednak, obmyta z krwi i pyłu dziewczyna przestała marnować energię na udowadnianie, że niczego nie złapie i paroma gestami rozkołysała wodę, by uwięzić wypatrzone z oddali ryby. Po pewnym czasie takiej pracy miała już złapane dwa dorosłe klenie i młodego pstrąga, które zaraz wypatroszyła i zaniosła do miejsca postoju.

Przemoczona, ale wyraźnie w dobrym humorze, pokazała zdobycz krającemu mięso czarodziejowi, a zaraz zdziwiona zerknęła na ognisko ustawiane pieczołowicie przez pana Cocona. Dziwne…. wydawało jej się, że wspominała, że ognisko nie będzie potrzebne… ale co tam, był najstarszy, więc na pewno wiedział lepiej. Bez namysłu zaufała jego decyzji i nawet uznała, że to miłe z jego strony, bo pewnie chciał by wysuszyła się przy ognisku. Chyba aż nie będzie mu mówić, że może odparować tę wodę! Zachwycona jego dżentelmeńskim gestem z uśmiechem patrzyła jak stara się rozpalić ognień. Wiedziała, że mężczyźni jak się za coś zabiorą lubią to sami kończyć, więc nie wyrywała się do pomocy. Ale wkrótce o tym zapomniała. Zamyślona wpadła na to, że może łatwo go wyręczyć i nie bacząc na jego dumę czy oczekiwania, których istnienie zamazało się w jej pamięci, podeszła i przysiadła obok.
Nadal trochę ociekała wodą, ale spod lepiących się do czoła kosmyków patrzyły na Conana oczy przyjazne i wdzięczne - z natury zadowolone. Dotknęła palcem ogniskową ściółkę i zaraz pod drewienkiem trzasnęły nieśmiałe płomienie. Uśmiechnęła się do czarodzieja rozkosznie i po chwili dawała suszyć się płomieniom, by czuł się zadowolony. Zaraz jednak musiała wrócić do pracy, bo żaru było za mało by na nim piec, więc wedle pierwotnego planu sama zajęła się dziczyzną.
Brała w ręce owinięte w liście porcje i skupiała się, by niczego nie przypalić. Nie wszystko wychodziło jej idealnie, bo łatwo się rozpraszała, ale niedługo pierwsze upieczone mięsiwa były gotowe. Przesiąknięte aromatem zebranych przez Caina ziół, pachnące czystymi kaloriami skusiły Lottę tak bardzo, że nim podgrzała więcej musiała pochłonąć przynajmniej dwie porcje.

Oblizując paluszki przypomniała sobie o magii, którą wyczuła gdy Cocon i Jeremy ze sobą rozmawiali. Postanowiła dopytać.
- Masz przy sobie magiczny przedmiot, prawda? Jak on działa? - zapytała ciekawie Conana, chociaż nie pogardziłaby odpowiedzią i Jeremy’ego.
Zaraz potem też do głowy przyszły jej następne pytania i gdy rozsiadła się na mchu, by jakoś zakonserwować resztę zdobyczy, zaczęła trajkotać:
- Jak właściwie posługujecie się waszą magią? Wiem jakie są wasze dziedziny, ale jak z nich korzystacie? Cainerath, na pewno masz w zanadrzu jeszcze wiele popisowych zaklęć! Nie mówię, żebyś teraz je prezentował, ale… może mógłbyś? - Zerknęła na niego wyczekująco. - A pan panie Cocon… emm… może pan opowie? Skoro nie może pokazać? - zaproponowała niewinnie. - Bardzo, bardzo lubię magię, a już szczególnie inne niż moje dziedziny. To takie ciekawe na nie patrzeć! O, i Jeremy… co prawda nie używasz jeszcze magii, ale na pewno masz jakąś ciekawą umiejętność, którą możesz się pochwalić! Być może bardzo nam się przyda. - Potarmosiła lekko jego czuprynę i zaczęła wesoło się kiwać, nadal klęcząc na ziemi. Za chwilę jednak znieruchomiała na moment.
- Hm? Słyszeliście to? - spytała, choć nie przejęła się zanadto dziwnym odgłosem i zaraz na nowo poczęła się bujać. W końcu to ona była tutaj drapieżnikiem! To jej powinni się bać.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Poczuł czyiś wzrok na swoich plecach, nawet chciał odwrócić się, żeby upewnić się, że jest to Lotta… albo Conan, ewentualnie Jeremy, który teraz raczej łowił ryby, a nie kręcił się w pobliżu. I zrobił to, w dodatku w tym samym momencie, w którym jasnowłosa czarodziejka wywróciła się kolejny raz. Cóż, tym razem nie dałby rady doskoczyć do niej i złapać ją, żeby nie musiała ponownie zderzać się z, tym razem leśnym, podłożem.
         – Nic ci nie jest? - zapytał nieco podniesionym głosem, aby mieć pewność, że Lotta go usłyszy. Po uzyskaniu odpowiedzi, bez różnicy, jaka ona była, kiwnął tylko głową i odwrócił się z powrotem do zwierzęcego ciała, wracając do tego, czym zajęty był wcześniej.
Praca przy skórowaniu i dzieleniu mięsa na porcje szła mu dość sprawnie. Co prawda, nie miał zbyt dużej wiedzy na temat przetrwania i robienia rzeczy, które robił właśnie teraz, jednak cechy fizyczne jego ciała wspomagały go ciągle w tym zajęciu. Odkrojone mięso, które tworzyło jedną porcję, pokrywał ziołami i później zawijał w liść. Wyglądało na to, że tak przygotowane mięso można było już piec, co najpewniej zrobią już później, gdy wszyscy ukończą swoje zajęcia.
Pokiwał głową z uznaniem, gdy Lotta pokazała mu, co złowiła, a chwilę później powiedział jej, że sam także skończył swoją część przygotowań do jedzenia i idzie obmyć dłonie, a także nóż ze zwierzęcej krwi. Skierował się w miejsce, w którym wcześniej tamci łowili ryby, jednak on nie wchodził do wody. Kucnął na brzegu na tyle blisko potoku, że czubki jego butów czasem były przez nią dotykane i moczone, chociaż i tak na pewno nie sprawi to, że do ich środka dostanie się woda – musiałby zanurzyć całe nogi, żeby tak się stało. Tymczasem tylko jego dłonie spotkały się ze strumieniem i pozwoliły mu się objąć, z tym, że jedna z nich trzymała także nóż, którym czarodziej wcześniej kroił mięso. Krwista czerwień wymieszała się z orzeźwiająco zimną wodą, a po chwili rozpuściła się w niej. Cain, gdy już obmył dłonie i nóż, odłożył ten drugi na trawę, a później zanurzył ręce ponownie, robiąc z nich „naczynie” i nabierając doń wody. Chlusnął nią sobie w twarz, od razu czując na niej jej zimno. Podniósł nóż i wrócił na polanę.

Conan próbował rozpalić ognisko, w dodatku dość trudnym sposobem, którego używa się tylko wtedy, gdy nie ma się przy sobie krzesiwa lub nie jest się magiem, który umie rozpalić magiczny ogień. Gdyby zapytał o to, czy ktoś ma krzesiwo, Cain byłby skłonny pożyczyć mu swoje, które walało się gdzieś w torbie podróżnej pradawnego… Ale trudno, to nie było coś, czym musiał się zainteresować, bo widział też, że Lotta próbuje mu pomóc, chociaż zrobiła to magią ognia. On sam uważał też, że mógłby rozpalić ogień przy użyciu własnej magii, jednak on użyłby do tego magii energii. Mimo tego, i tak do nich podszedł, jednak zrobił to po to, żeby oddać dziewczynie nóż.
         – Należy do ciebie, prawda? - zagadnął, kierując narzędzie rękojeścią do niej, a ostrzem do siebie. Noży nigdy nie powinno podawać się odwrotnie, chyba że chce się wskazać drugiej osobie to, że jej się nie ufa albo to, że jest możliwość, iż ostrze tego noże niedługo znajdzie się w jej bebechach, a nie w dłoni. Cain nie planował zabijać Lotty, a także nie postrzegał jej jako osoby, której w ogóle nie ufa – dlatego też podał jej nóż właśnie w taki sposób, że mogła złapać za jego rękojeść.
Chciał już nawet usiąść nieopodal pozostałych członków grupy, jednak przypomniał sobie, że nadal stał przed nimi w koszuli, więc wrócił się po płaszcz i usiadł obok nich już po tym, jak założył go na siebie. Chwilę później Lotta zaczęła piec mięso, a zapach dobrego jedzenia rozniósł się po polanie.

Przyjął jedną porcję, którą rozpakował i zaczął jeść, a po chwili spojrzał na Conana, gdy Lotta zadała mu pytanie o magiczny przedmiot. Przypomniał też sobie, że wcześniej też wyczuł magiczną aurę, którą często wytwarzają wokół siebie zaklęte przedmioty – co prawda wtedy niespecjalnie zwrócił na nią uwagę, bo większość jej skupił na tym, żeby jak najlepiej pokroić mięso i żeby jego porcje były mniej więcej tej samej wielkości, aby zmieściły się w liściu.
Później uwaga dziewczyny przeniosła się na niego, a on – zanim się odezwał i zaczął jej odpowiadać – przełknął ostatni kawałek mięsa. Było naprawdę dobre, więc na pewno pochłonie, minimum, jeszcze jedną porcję.
         – Używam inkantacji, żeby przywołać znane mi zaklęcia… Chociaż bardziej skupiłem się wyłącznie na gestach i ruchach dłoni, a także palców, nie dołączając do tego słów lub nawet całych zdań. Używam magii energii, mocy i przestrzeni, chociaż tą pierwszą opanowałem najlepiej i znam z niej najwięcej zaklęć – odparł, chociaż nie było to wszystko to, co chciał powiedzieć.
         – Znam dużo zaklęć, to fakt, tylko wydaje mi się, że większość z nich lepiej wygląda w walce – dodał, wyglądając przy tym, jakby zastanawiał się nad czymś. Prawdopodobnie nad tym, jakie ciekawe zaklęcie mógłby im pokazać… Chwilowa zmiana grawitacji wokół nich nie powinna być problemem, przy czym nie była też groźnym zaklęciem, jeśli utrzyma je przez dwa lub trzy uderzenia serca, a oni nie zdążą unieść się wysoko. Co prawda Lotta zaczęła już zadawać pytania pozostałym, jednak on i tak zamierzał pokazać im to zaklęcie. Skupił się, jego oczy się zaświeciły, a na koniec wykonał kilka szybkich gestów dłonią, na koniec dotykając nią ziemi, na której siedzieli. Już po chwili cała czwórka zaczęła powoli unosić się ku górze, a gdy byli jakąś dłoń na trawiastym, leśnym podłożem, znów wykonał kilka (innych) gestów dłonią i sprawił, że zatrzymali się na tej wysokości.
         – Zmieniłem siłą ciążenia wokół nas, przez to unieśliśmy się na niewielką odległość – wyjaśnił i po chwili raz jeszcze jego dłoń zaczęła wykonywać gesty, tym razem bardzo zbliżone do tych pierwszych. Po tym zaczęli powoli opadać, aż znowu mogli poczuć pod sobą stałe podłoże.
         – Może nie jest to bardzo widowiskowe, ale zawsze coś… Jeśli chcecie błyskawic, magicznych wybuchów i ogólnie fajerwerków, to będziecie musieli poczekać na moment, w którym spotkamy kogoś, kto będzie chciał z nami walczyć… albo grupę takich „ktosiów” - dopowiedział, mając na myśli raczej grupę jakichś bandytów, którzy zdecydowaliby się napaść na nich i zabrać im wszystko to, co mieli przy sobie.

Tymczasem, łowcy siedzący w okolicznych zaroślach, także poczuli zapach pieczonego mięsa. Niektórzy nawet zaczęli być jeszcze bardziej głodni, a przez to ponownie zaczęli narzekać właśnie na to – chociaż tym razem robili to naprawdę cicho. Nie chcieli najpewniej, żeby Przywódca to usłyszał, bo byli świadomi tego, iż na pewno wymyśliłby jakąś karę dla tych, którzy głośniej wypowiedzieliby swe narzekania… i na pewno byłoby to coś gorszego, niż zwyczajne zabronienie im jedzenia na kolację czegoś smaczniejszego od sucharów i suszonych kawałków mięsa. Z drugiej strony, niektórzy zaczynali się niecierpliwić tym, że już jakiś czas tkwią w miejscu – zwłaszcza ci, którzy znajdowali się na tyłach grupy, gdyż nie mogli obserwować swoich celów, a jedyne informacje, które do nich docierały, najczęściej były krótkimi poleceniami od Szefa.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Czarodziej często widział swojego opiekuna jak rozpala ognisko. Zawsze miał przy sobie hubkę i krzesiwo, ale bywało i tak, że czasem ich zapomniał. Wtedy też rozpalał je przy pomocy patyków. Pomimo tego, że widział tę czynność tyle razy nie pomyślał, że może być taka męcząca. Zastanawiał się co robił nie tak. Wiedział, że nie należy do jednostek wybitnie uzdolnionych (przynajmniej w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ale żeby nie był w stanie rozpalić ogniska? To już chyba lekka przesada. Pomimo zmęczenia i pierwszych bólów rąk, zacisnął zęby i tarł patykami jeszcze mocniej i szybciej. Na pozór zadanie, które wykonywał mogło wydawać się niczym nadzwyczajnym, jednak dla samego wykonującego była to walka, której nie chciał przegrać. Można powiedzieć, że było to starcie człowieka z naturą, bo jak inaczej nazwać czarodzieja bez mocy magicznej, ale wbrew pozorom w tej walce występowała tylko przyroda. W końcu głupota leży w naturze ludzkiej czyli jest czynnikiem naturalnym. Choć walczącemu nie brakowało motywacji to i tak otrzymywał ją w postaci dopingu od Jeremy'ego. Było to równie miłe co i podnoszące na duchu. Pocieszającym był również fakt, że nie tylko jemu coś nie wychodziło. Za każdym razem kiedy przez myśl mu przeszło, że nie da rady przywoływał obraz Lotty, która wywracała się w strumyku. Skoro jej się nie udało nałapać ryb to jemu nie musi udać się rozpalić ognisko. Mimo tego bardzo zależało mu na sukcesie w rozpaleniu ogniska. Gdyby powodzenie zależało od jego dobrych chęci to ognisko już dawna by płonęło, a wraz z nim połowa lasu. Rzecz jasna druga połowa by już dogasała. Ale na szczęście wszystko zależało od jego umiejętności, których niestety (albo i stety) nie posiadał.

         Po paru minutach od rozpoczęcia starań Conana na polu jego walki zjawiła się Lotta. "Tylko jej mi tu jeszcze brakowało...", pomyślał czarodziej. Popatrzył na nią, a następnie na ognisko. Miał wrażenie, że się uśmiechała, ale nie wiedział co było przyczyną. W końcu kogo normalnego bawią tak proste sytuacje? Z pewnością przyszła się podśmiewać z Cocona, a tak przynajmniej myślał. Trochę zdenerwował się tą sytuacją przez co tarł patykami jeszcze szybciej i mocniej. Po chwili czarodziejka usiadła obok niego i podpaliła ściółkę magią. Czarodziej nie wierzył własnym oczom. W jednej chwili zniszczyła cały trud jaki włożył by rozpalić to ognisko. Na koniec uśmiechnęła się do niego ot tak jak gdyby nic złego się nie stało. A było wręcz odwrotnie. Potrafił wybaczyć wiele, nawet wskazanie go jako cel zaklęcia, ale to? Tego nie da się wybaczyć. Popatrzył na nią trochę z ukosa po czym poszedł w stronę strumienia by przemyć twarz i się napić. Następnie wrócił do ogniska, które prawie sam rozpalił i pogrążył się w rozmyślaniach na temat tego jak wspaniale by się czuł gdyby sam je rozpalił. Lotty już nie było udała się robić coś innego. Jeremy jej się uważnie przyglądał i po chwili zadał pytanie zamyślonemu czarodziejowi:

- Po co rozpaliłeś to ognisko?
- Żeby upie… - Czarodziej sobie przypomniał, że mieli przygotować mięso magią i zdał sobie sprawę, że wszystkie jego trudy były bezsensowne. – Bo to obóz, a obóz bez ogniska jest jak… jak… jak… nocne niebo bez gwiazd!
- Czyli że brzydki? - zapytał Jeremy.
- Też, ale w obu przypadkach nie ma na co patrzeć - powiedział po czym znowu się zapatrzył na ogień i zamyślił.

Pogrążony w rozmyślaniach nie słyszał pytania od Lotty odnośnie magicznych przedmiotów. Pytanie to natomiast nie umknęło Jeremy'emu.

- Powiększa i pomniejsza przedmioty! Wystarczy znać odpowiednie słowa i trzeba dotknąć przedmiotu, który chce się zmienić. Ciekawe czy pomógłby mi urosnąć? - zastanawiał się po udzielonej odpowiedzi chłopiec.

Jeremy podał porcję mięsa Conanowi tym samym wyrywając go z zamyślenia. Po chwili oboje już jedli.

- Nad czym tak myślisz? - zapytał zaciekawiony chłopiec.
- Nad wszystkim, czasami sobie lubię porozmyślać - odpowiedział czarodziej jedząc.
- Naprawdę? A nie wyglądasz - odpowiedział chłopiec z uśmiechem.
- Ty natomiast wyglądasz na małego i miłego, a nie jesteś - zripostował również się uśmiechając.
- Używam inkantacji, również opieram się w większości na gestach. Łatwiej byłoby to pokazać niż opisać, więc może kiedy indziej?
- Kiedyś dobrze strzelałem z procy, ale zbiłem staremu Veltowi okno i mi zabrał tą procę - odpowiedział dość smutno Jeremy.

Po rzuceniu zaklęcia nie wiedział co się dzieje przez co przy unoszeniu trochę się szarpnął i zaczął lecieć w kierunku ogniska na szczęście zdążył odepchnąć się nogą od ziemi i oddalić się od płomieni. To nie był szczęśliwy dzień dla czarodzieja.

- Ale fajnie! Możesz tak zostawić? Fajne to zaklęcie! Prawie takie jak twoje Conan! Też lecimy tylko trochę niżej – mówił podekscytowany chłopiec.

- To zapewne efekt zaklęcia, ewentualnie ci się przesłyszało - powiedział chłopiec do Lotty.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Nadal wywrócona uśmiechnęła się do Caina, jedynie przez zapomnienie nie przywdziewając na twarz nieśmiałych rumieńców. Albo była to wina głupoty. Sądziła, że robiła co słuszne, patrząc na to co miłe dla oka.
- Jestem cała! - zawołała, pobieżnie oceniwszy stan sukienki. - Uważaj na tę koszulę, dobrze? Może się nie zabrudzi - dodała z troską, wiedząc jak brudną robotę przekazała czarodziejowi.

Gdy wróciła znad wody i pokazała zdobycze (Conanowi chyba na szczęście umknęły, bo biedak by się załamał) z ciekawością obejrzała pracę Caineratha i pokiwała głową z uznaniem. Tak, trafiła na bardzo mądrych i zdolnych towarzyszy. Była genialna!
Zaraz puściła Caina by nieco się obmył, przy okazji niewinnie zerkając na jego plecy, gdy odchodził. Miał niezły chód. To znaczy - tfu! - gust. A jego koszula nadal była przystojna.
Nie można było jednak poświęcać jej całej uwagi. Był jeszcze Cocon! Wyręczając go przy rozpalaniu niezbędnego dla obozu ogniska poczuła, że tworzy się z nich naprawdę zgrana drużyna. Co chwila ktoś szedł do wody! Ale nie tylko - wymieniali się zajęciami, prowadzili te wszystkie ciekawe dialogi i polegali na sobie - a przynajmniej ona im była w stanie powierzyć ważne zadania. Ważne, bo w końcu chodziło tu o jedzenie! Współudział w misji kojenia jej apetytu to nie taka błahostka jak rozpalenie ognia - było potrzebne do wspólnego szczęścia.
Do osobistego szczęścia Lotty zaś ponownie przyczyniła się pewna koszula, która pojawiła się za podawanym jej przez Caina nożem. Przez chwilę zdawała się ignorować narzędzie, tępo wpatrując się w materiał przed nią i zastanawiając kto to w nim siedzi… uniesienie głowy pomogło, bo oto zobaczyła obmytą twarz pradawnego! Uśmiechnęła się i z wdzięcznością przyjęła nóż, by schować go z powrotem. Pogodziła się nawet z faktem, że czarodziej odchodząc zabrał na sobie górną część odzienia, a potem nawet przykrył ją płaszczem. No trudno. Popatrzy w takim razie na jego głowę i pelerynkę Cocona.

Gdy wszyscy z powrotem zgromadzili się przy pachnącym pieczenią kręgu radości (i porażki Pana Conana) zaczęły się sypać pytania. I odpowiedzi. Z wielką ciekawością wysłuchała tej Jeremy’ego. Wyglądała jakby bardzo chciała zobaczyć jak przedmiot działa, ale nie naciskała, skoro "najstarszy" czarodziej i właściciel przedmiotu był rozproszony. Może będzie jeszcze miała okazję. Póki co poprzestała na radzie dla chłopca:
- Nie wiem. Chcesz przetestować?
Siedemdziesiąt lat doświadczenia odezwało się jednak z nagła i coś jakby sobie przypomniała:
- A nie, czekaj… jeśli działa jak mówisz to urósłbyś może, ale w bardzo dziwny sposób… no wiesz, byłbyś takim dużym dzieckiem, a potem jako mężczyzna na pewno nie mieściłbyś się w drzwiach. O ile zaklęcie nie rozerwałoby cię na kawałeczki. - Uśmiechnęła się upojona swoją mądrością i pogładziła chłopca po głowie. - Urośniesz w swoim tempie, a jak będziesz dużo jadł to może i szybciej! Patrz na mnie - ja odżywiałam się jak należy! - Z dumą wyciągnęła ciało i na siedząco zaprezentowała niczego sobie nogę, z gatunku tych, co to lepiej pod nie nie wchodzić. Co prawda w najbliższych latach chłopczyna nie miał co liczyć na dogonienie jej wagą, ale była pewna, że przy odpowiedniej diecie i dawce ruchu pilnie nadrabianej snem, w przyszłości okaże się niczego sobie i jeszcze będą mu panny gotować.
Rada, że póki co to ona gotowała dla drużyny i nawet jakoś jej to wychodziło, ze stale przyjazną miną słuchała młodszego-starszego czarodzieja zastanawiając się czy mięso smakuje im tak jak jej. Lepiej by się najedli… A chwila, magia!
- W walce? A więc jesteś z tych ,,wojowniczych” tak? - zapytała przełykając pieczeń. Nie wydawała się wystraszona tym faktem, a nawet trudno było stwierdzić czy jakoś na podstawie nowych informacji Caina oceniała. Skategoryzowała go już jednak jako ,,tego walczącego” i uznała, że to właśnie jego specjalizacja jeżeli o zaklęcia chodziło. Nie wątpiła jednak, że ktoś tak mądry i leciwy jak on umie wykorzystać swoje umiejętności i w wielu innych sytuacjach.
Zaraz dostała też na to dowody.

- O! - zauważyła, gdy zaczęli się wznosić. Oderwała wtedy wzrok od towarzysza, który wykonywał zaklęcie. Jego oczy znowu zaświeciły, a gesty wydały się czarodziejce bardzo intrygujące.
Rozbawiona wykonałaby pewnie fikołka, gdyby znajdowali się wyżej, a tak tylko poprawiła siad i napawała się wrażeniem. Ku jej zasmuceniu zaraz z powrotem zbliżyli się do ziemi. Postanowiła sobie, że będzie musiała jeszcze kiedyś to (Cainem) wypróbować. Tę ,,siłę ciążenia”. Nie wiedziała za bardzo co to, ale najwyraźniej umiał to kontrolować, co było imponujące - przynajmniej dla kogoś, kto się na tym nie znał.
- Ale fajne! Niesamowite! Wolę to nawet niż jakieś błyskawice do walki! - oświadczyła, choć gdyby pokazał błyskawice byłaby równie usatysfakcjonowana. Po prostu wolała to co mógł zaprezentować w niemal każdej chwili, bez czekania na ewentualną potyczkę - bo nie umiała czekać i nie lubiła walk. Za to latanie chyba trafiło w jej gust.
- Możesz jeszcze jeszcze kiedyś… o panie Coconie, to jak pan odzyska magię to koniecznie musi pan zademonstrować! - zwróciła się do niego gwałtownie. - A ty Jeremy pokażesz co umiesz jak odzyskasz procę! - Uśmiechnęła się, chyba zapominając o oku starego Velta.
Odgłos, który zwrócił jej uwagę zignorowała, zdając się na opinie towarzyszy. Sama nie wiedziała czego niby miała się w lesie obawiać, więc wzruszyła tylko ramionami. Ani zwierzęta, ani zbójcy nie byli dla niej wyzwaniem - ostatecznie zawsze mogła uciec.
Skupiła się więc na tym by samej odpowiedzieć na zadane wcześniej pytania, choć to ona je zadawała i to w dodatku kompanom. No ale trudno!
- Czyli obaj jesteście od inkantacji! - podsumowała zgrabnie. - Ja nie. I chyba nie muszę używać gestów - zastanowiła się, bo tak z pamięci trudno jej było osądzić. Na wszelki wypadek zbliżyła rękę do ognia, pozornie dając się lizać płomieniom, ale że nie wykonywała żadnych gestów, a mimo to się nie sparzyła, uznała, że miała rację. - Tak, kontakt mi jedynie pomaga, ale nie muszę nic więcej robić. Zaklęcia przechodzą ode mnie, więc im jestem bliżej czegoś tym szybciej działa. - Ogłosiła, zwracając się ni to do nich ni do siebie, własnymi słowami opisując niuanse używania ,,źródła”.
- Nie wiem co jeszcze umiem… - Zamyśliła się na dłuższą chwilę, a potem olśniona wstała i niemal klasnęła w dłonie. - Ja też mam magiczny przedmiot! - Ucieszyła się, po czym sprawnym ruchem ściągnęła sukienkę przez głowę, nie uprzedzając chłopców co zamierza. Tak. Teraz jej naszyjnik naprawdę rzucał się w oczy, spoczywając na jasnej skórze jako jedyna ozdoba.
Zaprezentowała go z dumą, po czym nie dodając nic więcej (więcej trudno było) zaczęła przemianę. Dla oczu dostępna była jedynie niezwykle krótka wizja kobiecego ciała, w delikatnym blasku zmieniającego kształty i pokrywającego się mlecznobiałym futrem. Czarodziejów uderzyć jednak mogła także uwolniona energia magiczna, wrażenie drgania przestrzeni i przyspieszony puls, jakie rejestrował szósty zmysł.
Po chwili Lotta stała już przed nimi na czterech łapach, w swojej zwierzęcej postaci - nie mogła nic już powiedzieć, ale mruknęła przyjaźnie i uniosła podłużny pysk. Przysiadła obok swojej rzuconej na ziemię sukienki i trąciła nosem Jeremy’ego. Z tego co pamiętała lubił niedźwiedzie.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Czarodziej właściwie spodziewał się, że jego „przykładowy” i dość prosty czar związany ze zmianą grawitacji raczej nie wywoła w pozostałych towarzyszach zaskoczenia lub dużych emocji… ale mylił się, co lekko go zaskoczyło. Tak, był „z tych walczących”, jak określiła to Lotta, ale właśnie do czegoś takiego był szkolony, jeżeli chodziło o posługiwanie się magią. Co prawda niektóre zaklęcia zostały mu przekazane przez nauczycieli, jednak wśród tych wszystkich, które znał, były też takie wymyślone wyłącznie przez niego. Znaczy… może nie był pierwszą osobą, która ich używała, jednak wcześniej nigdzie o nich nie czytał i nie widział też ich użycia przed dniem, w którym on sam użył ich pierwszy raz – dlatego też traktował je jako wymyślone przez siebie. Poza tym znał też czary, których można było używać w sytuacjach innych niż walka, a także takie, które można było przywołać w więcej niż jeden sytuacji.
         – Mówisz…? Ja wspomnę tylko tyle, że spodobało wam się ono bardziej, niż przypuszczałem na początku – odezwał się, gdy już wylądowali z powrotem na leśnej trawie i znów siedzieli przy ognisku. Wiedział też, że na pewno każdy zauważył jego świecące oczy, które przy wykonywaniu i kontrolowaniu zaklęcia świeciły słabo. Po tym można było poznać, że ten czar krótkiej lewitacji naprawdę nie był czymś trudnym i wymagającym – Lotta mogłaby nawet zauważyć, że oczy Caina świeciły bardziej przy pozbywaniu się roju szerszeni, niż przy tym, co zaprezentował im przed chwilą.
         – Czyli używasz magii źródła, tak? - zapytał, głównie dla pewności. Po prostu nie był pewien, czy dobrze zrozumiał wytłumaczenie dziewczyny. W końcu nie powiedziała im wprost, jakiego rodzaju rzucania zaklęć używa, a bardziej opisała im to, jak ona sama to widzi. Właściwie, przez to można by było stwierdzić nawet, iż Lotta nie zna pojęcia „magia źródła”, jednak o tym pomyślał dopiero po tym, jak zadał jej to pytanie. Cóż, zostaje mu poczekać na to, jak odpowie dziewczyna.

         – Też mam przy sobie magiczny przedmiot… - odezwał się, jednak nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Lotta przyciągnęła jego spojrzenie (i pewnie nie tylko jego), bo wstała nagle i ściągnęła z siebie sukienkę, aby chwilę później zmienić wygląd ciała na… zwierzęce, należące do białego niedźwiedzia. Na początku udało mu się przyjrzeć jej naszyjnikowi, ale nie tylko jemu. Wyczuł uwolnioną energię magiczną, która była widoczna dla każdego pod postacią jasnego światła, które ukryło też nagie ciało dziewczyny. Tyle tylko, że przedtem udało mu się szybko przebiec wzrokiem po jej, wtedy jeszcze kobiecym, ciele. Już wcześniej zauważył, że jej sukienka podkreśla niektóre części jej ciała, jednak ujrzenie go bez ubioru (nawet przez krótką chwilę), było czymś zupełnie innym niż z zakrywającą je sukienką w komplecie.
Piękna kobieta – właśnie tak można było opisać ją najkrócej… Ale właśnie ta piękna kobieta chyba zdążyła przyłapać Caina na przyglądaniu się jej, i to jeszcze zanim przemieniła się w niedźwiedzia. Tak mu się przynajmniej wydawało, bo był prawie pewien, że spojrzała w jego stronę i prosto w jego oczu, jakby wiedząc, że na nią patrzył. Znaczy, już jej się nie przyglądał, ale teraz była zwierzęciem o śnieżnobiałym futrze. Cain przesunął się bliżej Lotty-niedźwiedzia, ale nie tylko dlatego, że chciał przyjrzeć jej się z bliska. Chwilę później jego dłoń powędrowała w stronę niedźwiedziej głowy. Najpierw włożył ją w futro, które czuł teraz między palcami – może właśnie to chciał zrobić, poczuć je pod dłonią i palcami, sprawdzić jego fakturę i miękkość. Szybko stwierdził, że jest ono przyjemne w dotyku, przez myśl nawet przeszło mu, że mogłaby to być dobra poduszka, gdyby tak teraz położyć nań głowę. Dopiero później przesunął dłoń wyżej i podrapał Lottę-niedźwiedzia tuż za uchem. Miał nadzieję, że dziewczyna zareaguje pozytywnie.
         – Jej futro jest naprawdę przyjemne w dotyku. Śmiało, sprawdźcie – odezwał się, spoglądając na pozostałych towarzyszy, gdy zrozumiał też, że jako pierwszy zdecydował się na wejście w interakcję z niedźwiedzią formą czarodziejki.
         – A, co do tego, co mówiłem wcześniej… Ten magiczny przedmiot to pierścień mojego mistrza – odparł i podniósł lewą dłoń w górę, na której palcu serdecznym znajdował się niewyróżniający się niczym pierścień o barwie ciemnej stali. Jedyną ozdobą, jaką na sobie miał była pojedyncza, falowana linia, która przechodziła przez całą jego długość.
         – Ochrania noszącą go osobę przed większością chorób i trucizn – dodał, wyjawiając im magiczną właściwość jedynej biżuterii, którą nosił. Pierścień pokazał także czarodziejce. Wydawało mu się, że rozumiała ich, mimo że wyglądała teraz, jak biały niedźwiedź – w końcu u zmiennokształtnych działało to właśnie w taki sposób, bo ci nawet przebywając w formie zwierzęcej, mogli słyszeć rozmowy innych i rozumieli je.

Łowcy ciągle przyglądali im się – oczywiście z bezpiecznej odległości i z ukrycia. Zdziwili się dwa razy, najpierw, gdy Lotta rozebrała się i chwilę później, gdy nagle zmieniła się w zwierzę. Pierwsze wydarzenie oglądali raczej ochoczo, a ci znajdujący się z tyłu żałowali, że nie mogli tego zobaczyć. Mimo że ciało dziewczyny było widoczne przez krótką chwilę, a odległość raczej nie pozwalała na dostrzeżenie szczegółów. Drugie zaskoczenie u niektórych połączone było nawet z przerażeniem, u innych było po prostu zaskoczeniem i niczym innym. Ciągle dowiadywali się czegoś nowego o osobach, które mieli przecież zabić, a każda z tych informacji zdawała się użyteczna albo taka będzie, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Na widok upadku Lotty humor Cocona trochę się poprawił tylko po to, by po chwili znów się zepsuć. Popsuły go zarówno słowa „Jestem cała” jaki i „Uważaj na tą koszulę, dobrze? Może się pobrudzić”. Ta druga kwestia trochę go nawet rozbawiła. Kobieta, która miała za nic zdrowie i życie „najstarszego” (w końcu kazała Cainowi rzucać w niego zaklęcie) martwiła się o koszulę. Przez całe swe życie nie był świadkiem większego absurdu niż w tej chwili. Ale czego się spodziewać po kobietach, w końcu są one mistrzyniami w tej dziedzinie. ”No, panie niemagiczny, w hierarchii tej drużyny jesteś niżej nawet od koszuli, musisz się z tym pogodzić” – pomyślał.

        Rozmowy trwały w najlepsze, lecz czarodziej jakoś specjalnie się nie udzielał. Wpatrywał się tylko w ognisko, jedząc przy tym swój (prawie) zasłużony posiłek. Słysząc pytanie o przedmiot miał już o nim opowiedzieć, ale Jeremy go ubiegł, więc postanowił mu nie odbierać zabawy i nie wtrącał się w konwersacje. Poza tym i tak nie zamierzał rozmawiać z kobietą, która zmarnowała tyle jego ciężkiej pracy jaką włożył w rozpalanie ognia. Po wyjaśnieniu przez chłopca jak działa przedmiot znów mógł się zamyślić, przez co słuchał tylko zdawkowo podziwiając swój obiekt obserwacji.

- Pewnie, że chcę! - powiedział chłopiec spoglądając na jego opiekuna, ale ten nie zwracał uwagi.

Korzystając z sytuacji chłopiec wyciągnął niepostrzeżenie magiczny przedmiot z torby czarodzieja, jednak słysząc argumentacje czarodziejki porzucił plany zmiany swoich rozmiarów.

- Nie chciałbym mieć takich nóg – powiedział chłopiec stawiając swoją nogę obok rozmówczyni by je porównać. - Wyglądałbym jak baba.

- Nie, zwyczajnie nic ci się nie stanie, po prostu nie działa. Tak to już jest z magią - oznajmił Jeremy'emu.
- Może jest zepsuta? - zapytał zaciekawiony i zachęcony poprzednimi słowami chłopiec potrząsając różdżką. - Na pewno musi być zepsuta! Inaczej dałoby radę zmieniać rozmiar wszystkiego!
- Ej, odłóż ją, mówiłem ci, że to nie zabawka! - próbował skarcić chłopca gdy zobaczył co robi, ale ten był zbyt zajęty przedmiotem dlatego właściciel wstał, by odebrać swoją własność zachowując przy tym spokój.

- Już, już! A może… Enihardi! - wykrzyczał chłopiec wymachując różdżka w powietrzu.

W tym samym momencie „najstarszy z drużyny” stanął wryty, gdyż z różdżki ku niebu wystrzeliła mały, zielony pocisk energii w kształcie kuli o średnicy około dwóch palców.

- Niemożliwe… Jak… Nie, nie, nie… - Podbiegł do chłopca wyrywając mu różdżkę z rąk i oglądając ją.
- Nie mówiłeś, że potrafi tak robić! - powiedział podekscytowany tester z lekkimi wyrzutami do opiekuna.
- Nie mówiłem, bo nie miałem pojęcia. Mówiłem, że ten przedmiot nie należy do mnie.

        Conan przyglądał się różdżce przez parę chwil. Wtedy właśnie zobaczył, że końcówka, z której wyleciał pocisk, jest lekko nadpalona. W jego głowie był prawdziwy mętlik, który po chwili ustał. Szybko stworzył tezę, która połączyła wszystkie niewiadome. Przyniosło mu to ulgę, ale nie był pewien czy jest ona poprawna. Trzeba było wykonać małe doświadczenie, ale póki co postanowił odroczyć je w czasie. Zabrał różdżkę do torby którą miał od teraz pod ręką. Razem z Jeremym wrócili do ogniska.

- Przepraszam was za to, ale sami widzieliście… sam nie wiedziałem, człowiek się uczy całe życie - mówiąc to w stronę towarzyszy zdobył się na mały uśmiech, po czym znów zapatrzył się w ognisko rozmyślając o przedmiocie.
- Pewnie, że jest z tych wojowniczych, przecież widziałaś jak załatwił te szerszenie! - powiedział chłopiec.

        Czarodziej nie zauważył, gdy Cain rzucił zaklęcie, aż do momentu gdy stracił kontakt z podłożem. Trochę stracił nad sobą panowanie co przypłaciłby bliskim spotkaniem z ogniem. Na jego szczęście jakoś się wykaraskał. Samo zaklęcie zrobiło na nim równie duże wrażenie jak strach przed wpadnięciem w ognisko, czyli dość spore. Sam nie potrafił używać innej dziedziny prócz powietrza, więc była to miła odmiana. Uczucia przy unoszeniu się były kompletnie inne niż przy zaklęciach, których używał „najstarszy”.

- Tak, tak, kiedyś może zademonstruje – powiedział niechętnie do Lotty.
- Pewnie, że pokażę! - mówiąc to chłopiec podszedł do Conana by wrzucić tam purchawki, które wcześniej zebrał.

W tym samym czasie Lotta demonstrowała swój sposób rzucania zaklęć, zapatrzony Jeremy próbował ją naśladować zbliżając rękę do ognia, ale opiekun w porę go odciągnął.

- Chcę spróbować! Może też tak potrafię! - powiedział chłopiec.
- Spróbujemy kiedy indziej, może wieczorem jak zobaczymy co jest grane z różdżka - próbował odwieść chłopaka od próby. Gdy już mu się to udało, zauważył, że Lotta ściągnęła sukienkę. Złapał Jeremiego i odwrócił się z nim plecami do kobiety, zakrywając mu oczy dla pewności, żeby nie podglądał.

- Co ona robi? - zapytał chłopiec.
- Sam chciałbym wiedzieć… - powiedział czarodziej, po chwili zza ich pleców zaczęło dochodzić światło – A więc świecenie du… tyłkiem nabiera nowego znaczenia…
- A my co robimy? - nie przestawał dopytywać podopieczny.
- My nie patrzymy… - odpowiedział, po czy by uprzedzić następne pytanie rzucił szybko. – Bo nie wypada.

Po chwili zza jego pleców dobiegło jakieś mruknięcie. Słysząc to odwrócił się i zobaczył białego niedźwiedzia.

- Cholera niedźwiedź! - Pod wpływem emocji zapomniał, że jest przy dziecku.
- Gdzie? - zapytał Jeremi odwracając się. – O ja! Ale fajnie, wytresujmy go to stary Velt może mi odda procę!
- Pewnie… Co? Nie! Nie tresujemy niedźwiedzi, zapomniałeś już co się stało ostatnio? - zapytał zirytowany mag.
- Pewnie, że nie! Było fajnie! - powiedział podchodząc powoli w stronę Lotty.

         Skonsternowany czarodziej stał i patrzył na niedźwiedzia. "Jest uderzająco podobny do tego, który gonił Jeremy'ego, poza tym, że tamten miał brązową sierść, ale tak to cała reszta się zgadza. Poza tym co się stało z Lottą? Zjadł ją? Nieee… To byłoby zbyt piękne, nie wygląda na taką, której da się pozbyć w tak łatwy sposób… To magia, musiała się zmienić. Ale to znowu nie jest możliwe… jak takie wredne babsko miałoby się zmienić w takiego miłego misia? Czuję tu podstęp… ciekawe ilu już tak załatwiła, ja się nie dam nabrać na ten jej urok. O nie, biedny Cain, będzie jej kolejną ofiarą… Nie rób tego! Za późno jest już stracony… na szczęście Jeremy jest ze mną… czekaj… chłopcze czemu do niej się zbliżasz? Ej czekaj… no to zostałem sam…" Z rozmyślania wyrwał go Cain, który zachęcał do pogłaskania jej. „Nie ma głupich, z zaklęciem się nie udało to może mi odgryzie rękę, albo przegryzie krtań…".

- Wierzę na słowo – powiedział zachowując dystans.

Jeremy będąc jeszcze bardziej zachęcany przez trącenia pyskiem przytulił się do jej sierści. Conan zaś podszedł by obejrzeć pierścień Caina. Była to dla niego bezpieczniejsza opcja.

- Mogę zobaczyć ten pierścień? - zapytał Caina zaciekawiony tematem, wtedy też do jego głowy wpadł wredny pomysł. – Jeremy, tylko niech ci nie przychodzi do głowy próbować na nim jeździć.

Na reakcję chłopca nie trzeba było długo czekać, chwilę później był już grzbiecie niedźwiedzia.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Porównywanie nóg z Locią nie było do końca bezpieczne - chłopiec przy niej mógł szybko zrozumieć jak cherlawym i małym jest stworzeniem, a przy okazji jeszcze jej się narazić. Szczęściem zwrócił uwagę na to co należało, a mianowicie, że poza masą liczył się kształt - a ten dziewczyny był jednak niemęski. Dzięki temu dobity pozostawał jedynie Cocon, a chłopiec i czarodziejka bawili się w najlepsze.
- Jak już będziesz duży to porównamy znowu! - Zaśmiała się, licząc na to, że do tego czasu Jeremy zmężnieje, wyprzystojnieje i będzie mniej kojarzył się z niedorośniętym patykiem. Wiedziała jednak z doświadczenia, że męskie nogi bywają dziwnie chude przez całe życie, podczas gdy to kobiety rosnąc nabierały tam ciała. Oni nadrabiali to jednak w ramionach. Ech, ramiona…
Wróciła na ziemię, bo choć żaden z czarodziejów nie rozgogolił się, by mogła podziwiać, to nawet teraz spekulować mogła co do ich rąk czy barków. Była ciekawa jak atrakcyjni byliby nieco obnażeni. Może mają tatuaże? Jakieś rytualne wzory? A może głupią buźkę? Och, kiedyś się dowie! Może. Albo nie. Trudno. Ale Jeremy kiedyś będzie przystojny!
Nagle różdżka, o którą młody i najstarszy walczyli na słowa, demonstrując nie barki a upór, zachowała się nieco nieprzewidzianie. Locia powiodła wzrokiem za zieloną smugą po czym z namysłem westchnęła:
- Ciekawe czy ktoś znajdzie nas po tym światełku… myślicie, że kogoś zaciekawi co to było? Może jeszcze jakiś czarodziej do nas dołączy? - Uśmiechnęła się, nagle podniecona wizją kolejnego maga w drużynie.
- Panie Coconie to naprawdę przydatna rzecz! Och Jeremy, szkoda, że zdążyłeś puścić tylko jedną!
Nic więcej się jednak nie stało - nie spadł na nich dzięcioł wielkości sarniego tułowia, ani chmury nie zmieniły odcieni - kolejny czarodziej także się nie zjawiał. Można więc było chwilowo zostawić sprawę różdżki w spokoju - choć dziewczynę intrygowało czy ten przypadkowy błysk będzie mieć jakieś konsekwencje.

Dalej uwaga jej ponownie skupiona została na Cainie - chociaż w przeciwieństwie do Jeremy’ego nie uważała, że pozbycie się (nawet tak widowiskowe!) gromady szerszeni znaczyło od razu, że ktoś jest wojownikiem. Raczej, że umie korzystać z magii, żeby obronić się przed czymś, co nawet nie ma w sobie krwi. I ona dałaby sobie z tym radę bez problemu. Ale ubicie jakiegoś robaka to jeszcze nie pojedynek. Spodziewała się, że Cainowi nie sprawiłoby większego kłopotu przebicie kogoś zaklęciem, a może i jakąś bronią. Ona, choć owady potrafiła rozgniatać przez sen, z tym by miała problemy.
- Tak, źródła! - ucieszyła się słysząc tę nazwę, bo szczerze mówiąc wypadła jej z głowy. - Chyba na szczęście dla mnie… nie wiem co bym zrobiła gdybym polegać musiała na konkretnych znakach. - Oparła policzek na ręce i podciągnęła nogi. Najwyraźniej była świadoma (przynajmniej części) swoich słabych stron.

Zaczynała też dostrzegać, że pan Cocon nie jest tak rozmowny i otwarty wobec niej jak Jeremy czy Cain. Do chłopca mówił wiele, do czarodzieja uprzejmie, ale jej odpowiadał krótko. Po aurze czuła, że krył się w nim potencjał na niezłego śmieszka, ale na razie tylko zamyślał się i z wprawą wiekowego mistrza robił głupoty. No i pouczał podopiecznego. W jego słowach było z resztą wiele mądrości - tylko czyny nie zawsze te racje wspierały. Właściwie zagadkowy był z niego typ. Godny uwagi.

Ale ta znowu wróciła do Caina.
No, może nie cała - wolna od sukienki Locia chciała przemianą zaimponować wszystkim. Pan najstarszy jednak odwrócił się i zgarnął za sobą chłopca. Szkoda. Przegapią najlepsze. Sam moment zmiany powinien zresztą czarodzieja zainteresować - w końcu to magia! Wydawało się jednak, że ten jej rodzaj jakoś go nie pociąga i woli postać sobie tyłem. Ech… Ale przecież! Skoro był najstarszy to pewnie widział to już nie raz! Może był tym znudzony? A może od światła bolały go oczy i nauczony doświadczeniem postanowił się odwrócić? Miała nadzieję, że to jednak nie z rozczarowania.
Oziębłość pana Cocona nadrabiał drugi z towarzyszy - on nie oderwał od niej wzroku. I bardzo słusznie, bo była przecież jego rozmówczynią. To by było niegrzeczne. Uśmiechnęła się, bo chociaż on jeden postanowił nie ignorować jej popisu, a widząc jego spojrzenie uznała, że mag chce więcej i czym prędzej zmieniła się w niedźwiedzia, by zaspokoić jego ciekawość.
Nie wydawał się zawiedziony.

Jednak zrobił coś, co ją zaskoczyło. Nie spodziewała się, że zbliży się do niej i wyciągnie rękę. Oczywiście nie była dla niego żadnym zagrożeniem, ale zazwyczaj nie budziła natychmiastowej sympatii w tym ciele. Dzieci niekiedy bywały nią zaintrygowane, ale dorośli trzymali dystans, jakby w pierwotnym odruchu. Cain nie. I choć w swoich oczach Lotta wciąż była Lottą, to w cudzych spodziewała się być zwierzęciem, póki nie udowodni, że wcale się nie zmieniła.
Pieszczotę przyjęła z radością i entuzjastycznie słuchała pochwał odnośnie jej futra. Jak miło, że Cainerath lubił niedźwiedzie! Nie mogła w tej chwili słownie dać upustu zadowoleniu, więc mruknęła przyjaźnie i trąciła mężczyznę nosem.
Popatrzyła na pana Cocona, jakby czekając, aż i on ją pogłaszcze i doceni jej futro, ale ten mag wolał zająć się pierścieniem. Ona zresztą też się mu przyjrzała. Niedźwiedzi wzrok nie był jednak idealny, więc skupiła się na magicznej sile przedmiotu i jego zapachu. Na tym teraz musiała polegać.
Gdy usłyszała już wszystko zwróciła się ku tulącemu ją Jeremy’emu. W przeciwieństwie do opiekuna nie miał awersji do misiów i z ciekawością oglądał pokrytą sierścią czarodziejkę. W jakim stopniu świadomy był, że nadal jest ona tą samą osobą, tego nie wiedziała - ale siedzenie na jej grzbiecie bardzo ją rozbawiło.
- Rooo! - Zachęciła po niedźwiedziemu chłopca i zaczęła przechadzać się po polance udając groźnego niedźwiedzia. Czasem okręciła się tak, by musiał się przytrzymać, aby nie zlecieć, ale na tym polegała zabawa. Na tym i zakradnięciu się do Cocona zajętego pierścieniem. Jeremy i Lotta wydawali się zgodni - nie można starca zostawić samemu sobie (nawet kiedy był z Cainem). Dlatego też po chwili żywy totem uniósł się za plecami maga i rzucił cień na jego płaszcz. Wtedy jednak Lotta zastygła. Nadstawiła uszu i czujnie wyciągnęła szyję. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w okolicy znajduje się jeszcze inny drapieżnik. Specyficzna woń, ostrzegawcze ćwierkanie, a chwilowo podejrzana cisza… Lecz przy obu magach czuła się na tyle dobrze, że nie miała zamiaru ani uciekać ani szukać tropów. Możliwe, że cokolwiek to było, nie miało zamiaru zbliżyć się do grupy.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Nie mylił się, bo Lotta zauważyła jego spojrzenie i to, że jej się przyglądał. Na początku chciał od razu odwrócić wzrok i także przeprosić za „gapienie się”, ale reakcja dziewczyny i jej uśmiech sprawił, iż czarodziej powstrzymał się przed tym, bo coś podpowiadało mu, że nie przeszkadzało jej jego spojrzenie. Może to i dobrze, bo gdyby odwrócił wzrok, to mógłby jedynie wyczuć moment przemiany i magię z nim związaną, a tak to mógł go także zobaczyć. Obserwowanie przemiany zmiennokształtnego było zupełnie inne niż patrzenia na to u osoby, która nie należy do tej rasy. W tym pierwszym przypadku zmiana formy była czymś naturalnym i albo nie wykorzystywała magii, albo zużywała jej małą ilość… jeśli jednak przemianę przechodziła osoba należąca do rasy, dla której nie jest ona naturalna, to przeważnie używana była do tego magia i to spore jej ilości, bo w końcu musiała ona wpłynąć na całe ciało osoby przechodzącej przemianę – zarówno na jego zewnętrzną część, jak i wewnętrzną – żeby upodobnić ją do stworzenia, w które się zmienia. W przypadku Lotty dochodziło właśnie do tego drugiego i, żeby poczuć uwolnioną magię w tym procesie, wystarczyłby przeciętny zmysł magiczny, chociaż bez odpowiedniej wiedzy można by było nie wiedzieć, że to, co się czuje to tak naprawdę magia wpływająca na ten „szósty zmysł”.

Później ciekawość i świadomość tego, że to nadal Lotta, sprawiła, że bez strachu zbliżył się do niej i pogłaskał ją, a później podrapał za uchem. Wydawało mu się, że dziewczyna przyjęła to pozytywnie – gdyby było inaczej, raczej nie usłyszałby przyjaznego mruknięcia i nie poczułby jej nosa, gdy go nim dotknęła.
Przez jakiś (krótki) czas, uwaga wszystkich skupiona była na jego pierścieniu, który im zresztą zaprezentował. Czarodziejka nie przyglądała mu się długo, bo Jeremy postanowił wdrapać się na nią i usiąść na jej grzbiecie, a Lotta zaczęła biegać po polanie, ciągle mając chłopaka na sobie. Conan natomiast zdawał się poświęcać więcej uwagi biżuterii, którą pokazał im Cain – zapytał nawet, czy mógłby przyjrzeć się pierścieniowi z bliska. Pradawny przez krótką chwilę w ciszy spoglądał na „starszego” maga, cały ten czas poświęcając na krótką analizę wszystkich „za” i „przeciw”. Pierścień był dla niego ważny, był pamiątką, a on podświadomie wiedział, że Conan nie ukradnie go albo nie postanowi zniszczyć, jednak… znali się krótko, a Cain jeszcze nie do końca mu ufał.
         – Pozwolę ci go obejrzeć, ale uważaj… Jest dla mnie ważną pamiątką, którą podarował mi już nieżyjący przyjaciel – powiedział, dość poważnym tonem głosu. Słychać było, że na pewno nie kłamie i nosiłby ten pierścień przy sobie nawet, jeżeli nie miałby on żadnych właściwości magicznych. To, że akurat je miał było tylko dodatkiem, czasem pomocnym dodatkiem, bo dzięki niemu ciało Caina było odporne na wiele chorób i trucizn. Pradawny ostrożnie zdjął magiczny przedmiot z palca i przekazał go Conanowi.
         – Jeśli postanowisz go ukraść, zniszczyć albo zrobisz z nim coś innego, co mi się nie spodoba… Cóż, rozzłościsz mnie i sprawisz, że rzucę w ciebie jakimś mocnym zaklęciem bojowym – dopowiedział, właściwie tak na wszelki wypadek, żeby czarodziej miał świadomość tego, co może mu się stać, jeśli zrobi coś, czego skutkiem byłoby zniszczenie pierścienia lub to, że wpadłby on w ręce nienależące do Caina. Conan mógł badać magiczną aurę przedmiotu, mógł też mu się przyjrzeć i tak dalej, ale musiał liczyć się z tym, że będzie ciągle obserwowany przez aktualnego właściciela pierścienia. Tylko na chwilę przeniósł wzrok nad Conana – stało się to po tym, jak Lotta-niedźwiedź postanowiła stanąć za plecami „starca”, ciągle mając na grzbiecie najmłodszego członka ich grupki. Dostrzegł też, że dziewczyna przez chwilę czujnie rozglądała się i słuchała, jakby słyszała, czuła i widziała coś więcej niż ich ludzkie zmysły. Może właśnie tak było, bo przecież wzrok, słuch i węch – wszystkie te zmysły – były u niej czulsze niż u nich, w końcu teraz była w ciele drapieżnika, który przecież polega na informacjach odbieranych przez te zmysły.

         – Już mu się przyjrzałeś? - odparł tonem dalekim od ponaglającego, który mógłby wskazywać, że chciałby jak najszybciej odzyskać pierścień. Wcześniejsze słowa także nie traktował, jak groźby albo obietnice śmierci, po prostu chciał, aby Conan miał świadomość, jak ważny jest ten przedmiot dla samego Caina. W końcu, jeśli ktoś byłby gotów zabić za taki pierścień, to musiał on być bardzo ważny dla tej osoby, to akurat powinien wiedzieć każdy, a jeśli nie… to dość szybko można się tego domyślić.
         – Jeśli już wszyscy najedliśmy się i nie macie nic przeciwko, to może ruszylibyśmy dalej? - zaproponował. Wstał nawet, aby podejść do Lotty i znów pogłaskał ją, ponownie czując jej futro pod palcami. Było naprawdę przyjemne w dotyku, czego – jeśli miałby być szczery – na początku się nie spodziewał. Myślał, że będzie ono bardziej szorstkie, a takie nie było.
         – Będziesz podróżować jako niedźwiedź, czy może zmienisz się z powrotem w człowieka? - zapytał, spoglądając na dziewczynę. Chyba zrobił to odruchowo i nie myśląc o tym, że nie usłyszy odpowiedzi, a przynajmniej nie takiej, jakiej spodziewałby się usłyszeć. Już po wypowiedzeniu pytania uświadomił sobie, że czarodziejka owszem, może mu odpowiedzieć, ale będzie to jeden z odgłosów wydawanych przez zwierzę, w którego formie teraz przed nimi stoi. Cóż… może po brzmieniu domyśli się, jaka jest jej odpowiedź, a może odpowie mu czynem, a nie „słowem” i pokręci głową, nagle zaświeci się i z powrotem stanie przed nimi na dwóch nogach i już jako człowiek, a może odpowie mu jeszcze inaczej.

Cała grupa była ciągle obserwowana przez łowców, a raczej przez ich Przywódcę i tę część grupy, która akurat znajdowała się w „pierwszym rzędzie” i mogła patrzeć bezpośrednio na polanę, na której obozowali czarodzieje i chłopiec. W ten sposób zdobywali nowe informacje o nich i ich mocach… Uczyli się ich, aby w trakcie konfrontacji wiedzieć, jak z nimi walczyć. Przywódca nie miał zamiaru zrezygnować, aż nie zabije ostatniego Dzierżyciela albo, aż ten nie zabije jego, chociaż tej drugiej możliwości mężczyzna ten nawet nie przyjmował do wiadomości – był zbyt pewien swoich umiejętności i tego, co potrafi grupa, którą prowadził.
         – Chyba niedługo będą ruszać w drogę – powiedział cicho do kucającego obok niego zastępcy, a ten szybko przekazał wiadomość kolejnym osobom, aby te przekazały to dalej i dalej, aż na sam koniec.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Szok w jakim znajdował się czarodziej po odkryciu nowej możliwości magicznego przedmiotu przez Jeremy'ego nie pozwolił mu na przeanalizowanie dokładnie sytuacji, w której się znajdowali. Dopiero przemyślenie w formie pytania zadanego przez Lottę przywróciło czarodziejowi trzeźwość umysłu

- Myślę, że jeżeli ktoś miałby nas szukać to nie przegapiłby takiego znaku - odpowiedział Conan.

         Po udzieleniu odpowiedzi coś zaczęło go niepokoić. Było to nienazwane uczucie, które nie sposób opisać słowami. Wraz z upływem czasu czarodziej zaczynał rozumieć dlaczego tak się dziwnie się czuje. Przypomniał sobie bowiem, że poprzednim właścicielem przedmiotu, który zdradził ich pozycję był mściwy druid. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że znajdowali się w Górach DRUIDÓW, a więc nawet Cocon był w stanie zrozumieć, że prawdopodobieństwo spotkania tutaj starego właściciela było wysokie. Po wysłanym sygnale niebezpiecznie ono wzrosło i to nawet bardzo.

- Miejmy nadzieję, że nikt go nie zauważył, a tym bardziej żaden czarodziej – powiedział myśląc o starym właścicielu przedmiotu.
- Pewnie, że nikt nie zauważył! - zapewnił Jeremy. - Masz rację, że szkoda, gdybym wiedział wypuściłbym ich więcej.

         Zachowanie czarodziejki było dla Conana niezrozumiałe. Dlaczego smuciła się, że zobaczyła tylko jedno światło, które wydobyło się z przedmiotu? Przebywała w pobliżu przedmiotu zaledwie kilka chwil i już zobaczyła coś czego Conan nie widział od początku jego posiadania. Było to trochę niesprawiedliwe, ale cóż począć. Wiedział, że ciężko sprawić by kobiety były zadowolone, ale nie spodziewał się, że aż tak.

         Gdy Jeremy dostał się już na grzbiet przemienionej Lotty, opiekun chłopca nie mógł się powstrzymać od przybrania tryumfalnego uśmiechu, z którym oglądał magiczną biżuterię Caina. Wyglądał dość zwyczajnie jak na magiczny pierścień, lecz mimo wszystko oglądanie go dawało Conanowi dużo frajdy. W sumie ciężko miał rozstrzygnąć co bardziej go cieszyło, czy możliwość zobaczenia kolejnego magicznego przedmiotu, czy ryki niedźwiedzia, które w odczuciu czarodzieja brzmiały jak wołanie o pomoc, czy roześmiany chłopiec, który jechał na biednej Lotcie. Nie było dane mu długo nad tym myśleć ponieważ dobry humor zniszczyły słowa Caina. Cocon wiedział, że nie znają się długo i takie postawienie sprawy było konieczne, ale mimo wszystko usłyszenie tego trochę zmroziło czarodzieja.

- Nawet gdybym chciał zrobić coś z wymienionych przez ciebie rzeczy to bez magii nie dałbym rady. Poza tym i z magią bym tego nie potrafił zrobić - powiedział oddając mu pierścień z lekko wymuszonym uśmiechem.

         Pradawny, który oddał własność właścicielowi, zastanawiał się co miał na myśli mówiąc, że rzuci mocne zaklęcie. Może takie jak na szerszenie? To byłoby straszne. Czasami myślał jakby mógł wyglądać jego koniec, ale nigdy nie myślał, że może skończyć jako kupka kolorowego proszku. Najgorsze w tym byłoby to, że jego pozostałości zamiast rozlecieć się po okolicy mogły skończyć w czyimś nosie co skutkowałoby powtórzeniem jego sztuczki z magicznym kichaniem. Wtedy jego prochy skończyłby pośród zielonej substancji. Zaiste śmierć godna czarodzieja jakim był Conan. Myślałby o tym dłużej jednak miał wrażenie, że słońce delikatnie zaszło i to dość szybko. Odwracając się by sprawdzić przyczynę tych zmian zauważył stojącego za nim niedźwiedzia. Wzdrygnął się niesamowicie po czym odruchowo próbował się cofnąć, lecz potknął się o coś i upadł na tyłek.

- Mamy cię! - wykrzyczał Jeremy do opiekuna.

        Cocon miał już coś powiedzieć, lecz zobaczył, że Lotta stała jakby czegoś wypatrywała i nasłuchiwała. Zaniepokoiło go to jeszcze bardziej, dlatego czym prędzej wstał na nogi i poparł pomysł Caina o wznowieniu podróży. Szybko zebrał swój sprzęt i wyruszył przed siebie próbując w ten sposób subtelnie ponaglić towarzyszy.

- Halo cocodzieju idziemy w drugą stronę! - krzyknął Jeremy widząc, że jego opiekun pomylił kierunki.

- Jasne, jasne, nie każdy jeździ na niedźwiedziu, który wie gdzie iść - rzucił do chłopca po czym udał się w poprawnym kierunku.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Zabawa z Jeremym mocno absorbowała niedźwiedzią Lottę, jednak rozmowa chłopców (mężczyzny i starca) wydawała jej się na tyle intrygująca, że słuchała jej jednym uchem. Stąd uwadze czarodziejki nie uszły słowa Caina, który… no, może nie groził Coconowi, ale na krótką chwilę wydał się Lotcie nieco niebezpiecznym gościem. Nawet nie dlatego, że nie przebierał w słowach, bo może to i dobrze, że groźba nie pozostała niema, ale jeżeli był w stanie tak srogo potraktować każdego, kto ruszyłby tę błyskotkę to już się bała co zrobiłby z nią, gdyby ją przypadkiem upuściła lub połknęła… różne rzeczy już się jej przytrafiały, a takie małe przedmioty były bardzo słabo przed nią zabezpieczone. Ciekawe czy gdyby coś takiego się stało, Cainerath dałby jej się jakoś wytłumaczyć, czy może od razu poraził zaklęciem i wyciągnął błyskotkę z jej trzewi.
        Mogła się tylko cieszyć, że nie dostała pamiątki do ręki. Na Jeremy’ego nie musiała przynajmniej aż tak uważać.

        Po wystraszeniu Cocona (mogła to być reakcja spotęgowana groźbą drugiego (tego bardziej magicznego) maga), przysiadła i z zaciekawieniem patrzyła jak z niewiadomych przyczyn szybko zbiera się z ziemi. W tym czasie Cain podszedł do niej i ponownie pogłaskał, co - mimo poprzednich myśli - mogła przyjąć tylko z zadowoleniem. Ostatecznie nie zjadła mu pierścionka, więc nie miała się czego obawiać. Przypomniał jej jednak o czymś…
        Zerknęła tęsknie na sarnie truchło i niemal się oblizała. Ach ci mężczyźni! Tak im się spieszy, że nie dadzą się najeść! Chociaż z drugiej strony… zwierzę czające się w pobliżu mogło zostać przyciągnięte właśnie zapachem zdobyczy. Jeżeli tu ją zostawią (och, szkoda!) wtedy odwrócą jego uwagę i pewnie nie będzie nawet za nimi podążało. To mogło być dobre wyjście, tym bardziej, że w grupie znajdował się Jeremy, który nie dość że mały i łatwostrawny to jeszcze mógł się oddalić od reszty, a nie miał nawet swojej procy żeby się bronić. To przeważyło szalę i (poniekąd pełna) Lotta mogła odpuścić sobie dojadanie resztek na rzecz dogodzenia wszystkim facetom w drużynie. Ostatecznie miała jeszcze swoje rybki.

        - Uuuur - mruknęła głęboko na pytanie Caina, ale domyślając się, że niewiele mu to (na razie) powie, dała znak młodemu, żeby z niej zsiadł po czym podeszła do swojej sukienki, gdzie bez ostrzeżenia, tak jak i poprzednio, użyła mocy naszyjnika i zmieniła kształt ciała. Teraz na powrót, jako naga niewiasta klęczała przy cennym odzieniu i podniosła je, oglądając przy okazji, czy się nie zabrudziło lub nie naderwało. Nieskrępowana zajmowała się tym jakiś czas, po czym zaczęła rozglądać się po ziemi dookoła, jakby czegoś szukała - podpowiedzią zaś był chwilo jej wygląd. O ile ktoś zwrócił na to uwagę (w końcu dwóch z trzech towarzyszy zignorowało jej pierwszy popis) wcześniej miała włosy upięte, a teraz luźno, niemal mlecznymi falkami opadały jej na łopatki niczym nie skrępowane. A rzemyczka nie ściągała wraz z sukienką - musiał gdzieś spaść podczas przemiany.
        O, znalazła!
        Szczęściem nie miała wewnętrznego przymusu, by najpierw uporządkować fryzurę, a potem się ubrać, więc w końcu wdzianko wylądowało z powrotem na jej ciele - poniekąd dlatego, że Cocon już im uciekał, a nie mogła gonić go skutecznie z torbą w ramionach, materiałem w zębach i rozwianym włosem. Pozbierała resztę swoich rzeczy i uśmiechnęła się przepraszająco do Caina, że tyle to trwało. Rzuciła pożegnalne spojrzenie sarence i szybkim marszem ruszyła śladem Conana.


        W drodze starała się coś zrobić ze swoimi włosami, ale niezbyt jej to wychodziło - nie mogła koordynować ruchu rąk i nóg jednocześnie. Nie była guru!
        W końcu westchnęła zrezygnowana.
        - Cainerath! - Odwróciła się do czarodzieja z nadzieją w oczach. - Wiązałeś kiedyś kucyki?… Albo nie nieważne - rozmyśliła się, gdy pojęła, że kucyka to i ona sama sobie teraz zawiąże.
        Ogarnąwszy już kwestie najważniejsze - ubioru, fryzury i jedzenia - mogła na powrót skupić się na przewodzeniu i potykaniu się o wszystko na drodze. Ale mimo szybkiego oddalania się od miejsca postoju nie straciła nadziei na spotkanie z byłym właścicielem conanowej różdżki.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Nie chciał brzmieć źle, złowrogo i ogólnie wyjść na złą osobą – nie był taki, ale jednak pierścień ten był dla niego naprawdę ważny, i to właśnie dlatego zdecydował się wypowiedzieć słowa, które padły z jego ust. Ciągle obserwował Conana, gdy ten przyglądał się przedmiotowi, chociaż wiedział przecież, że pradawny nie próbowałby zniszczyć pierścienia lub ukraść go. W końcu magiczny przedmiot znowu znalazł się w dłoniach Caina, a ten od razu założył go na ten sam palec, na którym znajdował się on wcześniej.
Zresztą, niedługo po tym i tak mieli się zbierać i ruszać w dalszą drogę. Czarodziej nie zrozumiał, co chciała przekazać mu Lotta, w końcu nie znał języka niedźwiedzi śnieżnych – jednym z nich właśnie teraz była dziewczyna, a z racji tego, że zwykłe zwierzęta nie miały aparatu mowy takiego jak ludzie, elfy i inne rasy uważane za inteligentne, to nie mogła przemówić do nich w mowie wspólnej. Zaczął też przyglądać się niedźwiedziej Lotcie, na podstawie jej działań próbując zgadnąć, co też sobie postanowiła – z powrotem przybrać formę humanoida, czy może pozostać w formie zwierzęcia.

Cain dość szybko domyślił się, co też dziewczyna chce zrobić – to, że podeszła do swojej sukienki i chwyciła ją w zęby, było, raczej, dość dobrą podpowiedzią co do tego, co ma zamiar uczynić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że grzeczność wymagała od niego tego, aby odwrócić się i nie przyglądać się przemianie, ale… No właśnie – "ale". Pradawny chciał zobaczyć jej magiczną zmianę ciała w drugą stronę, czyli właśnie wtedy, gdy dziewczyna z niedźwiedzia zmienia się w człowieka. Bardzo magicznego, długowiecznego człowieka, bo właśnie tak najprościej można było opisać pradawnych… Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, bo nie chciał sam przed sobą przyznać, że uroda Lotty jest tak samo magiczna, jak rasa, do której należeli – czyli bardzo. Nie chciał też uświadomić sobie tego, że przez dość długi czas nie natknął się na kogoś tak urodziwego, jak ona. Właściwie, właśnie teraz pomyślał o tym, o czym przed chwilą jeszcze nie chciał i… nieco speszony odwrócił wzrok, gdy tylko zobaczył, że moment przemiany mają już za sobą, a on przygląda się – nagiej, jasnowłosej i trzymającej sukienkę w zębach – Loccie. Jeszcze zanim odwrócił wzrok, w tym geście głupiego zakłopotania zauważył, że jej włosy były rozpuszczone, jednak nie zdążył przyjrzeć jej się z taką fryzurą, więc nie mógł stwierdzić, czy – według niego – lepiej wyglądała z takimi włosami, czy może ze związanymi.
Pradawny zrobił w końcu to, co wydawało mu się w tej chwili najbardziej odpowiednie i powoli zaczął iść w stronę, w którą szli wcześniej, zanim jeszcze zatrzymali się na polanie i urządzili sobie mały odpoczynek połączony z sytym posiłkiem. Nie minęło wiele czasu, gdy Lotta dogoniła go, od razu zresztą zwracając się do niego pełnym imieniem. To też sprawiło, że poczuł się trochę dziwnie – tym bardziej, że przecież wcześniej mówił jej, że nie musi tego robić i może mówić na niego „Cain”. Może trzeba jej o tym przypomnieć, co zresztą miał zamiar zrobić.
         – Mówiłem ci, że nie musisz zwracać się do mnie pełnym imieniem – odparł, uśmiechając się lekko i spoglądając na nią. W końcu w ten sposób zwróciła na siebie jego uwagę, więc pewnie miała do powiedzenia coś jeszcze.
         – Kucyki? Zdarzyło mi się, a dlaczego… Ach, skoro nieważne, to nie będę kontynuował tematu – odezwał się ponownie. Domyślił się, że chciała poprosić go o to, żeby związał jej włosy, jednak najwidoczniej poradziła sobie z tym sama, więc jego pomoc nie była potrzebna. Może to i dobrze, bo nie pamiętał, kiedy ostatnio pomagał komuś z czymś takim i może nie wyszłoby mu to tak, żeby była zadowolona z rezultatu – wtedy on także nie byłby z niego zadowolony. W każdym razie, szybko przestał o tym rozmyślać i ponownie skupił się na drodze.

Szelest zarośli po ich lewej stronie chyba zwrócił uwagę każdego członka grupy. Po chwili wyskoczył stamtąd wilk. Cain odruchowo zasłonił Lottę swoim ciałem, gotów do ataku, gdyby zwierzę zrobiło to pierwsze. Wilk natomiast spojrzał na nich, podniósł pysk, wąchając powietrze i przebiegł obok grupy, kierując się w stronę miejsca, w którym jeszcze niedawno obozowali.
         – Zachowajcie spokój – powiedział szybko, słowa te kierując głównie do Conana i Jeremy’ego.
Może na początku te słowa mogłyby wydawać się dziwne, jednak po chwili mogli zrozumieć, dlaczego Cain je wypowiedział. Zarośla znów zaszeleściły i wypadła z nich grupa czterech wilków, które także najpierw obdarzyły ich spojrzeniami, a później pognały w stronę ich niedawnego obozowiska, idąc śladami pojedynczego drapieżnika, który minął ich chwilę wcześniej.
         – Prawdopodobnie wyczuły martwą sarnę i pognały w stronę truchła, licząc na łatwy posiłek – odezwał się, snując przypuszczenia. Nie był pewien, czy dobrze zgadł powód obecności niewielkiej grupy wilków w tej okolicy, w końcu nie był myśliwym, jednak to wydawało mu się najbardziej prawdopodobne.
         – Ruszajmy dalej – zaproponował i zaczął iść w kierunku, w którym szli wcześniej.
        
        
W tym czasie grupa łowców śledząca czarodziei także zaczęła zbierać się, gdy tylko pradawni postanowili ruszyć dalej. Oni oczywiście poruszali się zaroślami i poboczem, żeby nie tylko ukrywać się przed ich oczami, ale również móc ich obserwować – chociaż Przywódca już teraz zastanawiał się nad tym, czy nie wysłać za czarodziejami zwiadowcy, bo wtedy reszta łowców mogłaby poruszać się szlakiem, zachowując przy tym bezpieczną odległość, a także nadal podążać tropem tych, których śledzą.
         – Arwen. Do mnie – odezwał się w końcu.
Po chwili przy Przywódcy pojawił się młody elf leśny. Był średniego wzrostu jak na swoją rasę, a jego włosy i całe oblicze ukryte były pod kapturem w kolorze ciemnej zieleni, który połączony był z peleryną w tym samym kolorze. Na plecach miał krótki łuk i kołczan ze strzałami, a przy pasie sztylet i małe, podręczne torby. Miał na sobie lekką, skórzaną zbroję w leśnych kolorach, aby jak najlepiej ukryć się w otoczeniu.
         – Podążaj za nimi i zostawiaj nam znaki, w razie, gdyby postanowili zejść ze szlaku albo skręcili w konkretną stronę na skrzyżowaniu – Przywódca wydał mu polecenie, a elf kiwnął tylko głową i oddalił się, praktycznie nie robiąc przy tym żadnego hałasu.
Gdy wilki wpadły na polanę… większość łowców zdecydowanie była zaskoczona, jednak przewodzący nimi osobnik zachował zimną krew i kazał im okrążyć polanę, wydając przy tym jak najmniej odgłosów, a później wyjść na szlak.
Zablokowany

Wróć do „Szlak Ziół”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości