Strona 1 z 5

Listy pisane piórem i atramentem.

: Nie Sty 13, 2019 7:23 pm
autor: Kavika
Droga Yuki,
Tego wieczora dopadła mnie wyjątkowa melancholia. Ten dzień, jak każdy poprzedni, był wymagający. Doskonale wiem, że sama sobie narzuciłam to tempo i teraz nie mogę się od niego uwolnić. Niemniej jednak, obowiązki zagłuszają moje myśli, lecz wieczorami wszystko potrafi do mnie dotrzeć, a może raczej wrócić? Minął już ponad rok. Rok i... nie, nieważne, przestałam liczyć. Dziś siedząc przed listą wydatków zrozumiałam, jak moje nadzieje były wyczerpujące. Włożyłam w to mnóstwo siły, własnych uczuć, a nie zostały one zwrócone w żaden sposób. To był nieudany biznes, w którym nie można było zarobić i jakkolwiek okrutnie to nie brzmi, to z praktycznego punktu widzenia tak właśnie jest. Przez ten cały czas zapomniałam, jak życie potrafi być praktyczne i momentami niewdzięczne, zasłużyłam na taki los niefortunnie wplątując się w romans. Głupia ja, myślałam, że to kiedykolwiek jeszcze zostanie mi zwrócone. Żal umknął wraz z podsumowaniem poprzedniego miesiąca. Pośród liczb spisanych na kartce odnalazłam spokój. Po raz kolejny osiągnęliśmy znaczące zyski, nie muszę się aż tak bardzo martwić o jutro. Wybacz... Chyba po prostu dopada mnie zmęczenie.
Z innej beczki... Jestem gotowa wyjechać na Kongres Nauki i Medycyny. Dobrze wykorzystałam czas upychając obowiązki w każdej możliwej minucie mojego życia, moja produktywność przekroczyła wszelkie oczekiwania! Choć poparte to było niepożądanymi uczuciami. Uporządkowałam wszelkie dokumentu, jestem gotowa wrócić na scenę nauki i ta myśl wyjątkowo mnie raduje, napawa nowym żarem, zdecydowanie bezpieczniejszym od kapryśnego serca.
Dosyć mam tego zastanawiania się. Przepłakałam za dużo nocy by znowu zaprzepaścić swoje szansę. Zabawne jest, że właściwie niczego nie żałuję. Mimo wszystko.

Trzymaj za mnie kciuki na Kongresie! Utrę im tam nosa!


Z uściskami, Kavika.



***



        Ciepłe promienie słońca przekradały się między szparami materiału, który imitował ścianę. Powieki chwilę zaciskały się w okrutnej walce o kilka chwil snu, ale w końcu w pomieszczeniu rozległo się sapnięcie. Mężczyzna usiadł przecierając oczy i patrząc tępym wzrokiem na pokój, który nie miał drzwi ani okien. To była prymitywna, ale solidna konstrukcja z drewna, gdzie jedyną ochronę przed wiatrem i deszczem stanowiły wątpliwe, materiałowe ściany i gruby dach z liści.
        Elf spojrzał na wiszące posłanie. Towarzyszący mu panterołak jeszcze spał zachwycony wizją drzemania w rozbujanym hamaku. Nie budzono go specjalnie, dni i tak toczyły się tak jak chciały, własnym tempem i trochę własnym życiem, jakby nie obejmując samych zainteresowanych. Najemnik zszedł po schodach kierując się na niższą platformę, na której stał stolik i dwa krzesła. Ciemnowłosa elfka siedziała na jednym z nich upijając łyk herbaty i wpatrując się w barwne widoki jesieni. Miejsce, do którego trafił z bandą, było bardzo nietypowe. Grupa feministek, namiętnie oddanych naturze, wybudowało coś na miarę zakonu. Mieszkało tu niewiele kobiet z hardym charakterem. Cała zamieszkała konstrukcja pięła się w górę po zimnych skałach, zbyt stromych by się na nie wspiąć, co stanowiło zabezpieczenie przed intruzami. Niemalże wiszące w powietrzu pomieszczenia łączyły mosty lub drewniane schody. Zaskakujące na jakim odludziu się znaleźli. To była właściwie jedyna „cywilizacja”, którą znaleźli w lesie odkąd opuścili miasto. Tkwili w samym sercu leśnej dziczy, ale elf był przystosowany do takich warunków. To mu nie przeszkadzało, a poza tym otaczał się wiankiem pięknych kobiet. Nieważne, że niechętnych na spoufalanie się, mógł chociaż nacieszyć oko albo spróbować nakłonić je do złamania pewnych zasad.
        - Mamy piękny poranek. – Jego głos był melodyjny, niski. Odrobinę zszargany używkami.
        Kobieta spojrzała na niego przez ramię. Na jej twarz wstąpiło niezadowolenie, prychnęła wracając spojrzeniem na złoto-pomarańczowe korony drzew.
        - Mogę się dosiąść? - spytał, choć nie czekał na odpowiedź odsuwając luksusowo wykonane krzesło. „Zakonnice” (tak je nazywał) robiły tu wszystko całkowicie własnymi rękami. Nawet to krzesło.
        - Wygodne – dodał chcąc pochwalić gospodynię.
        - A herbata smaczna – rzuciła widząc, jak ten zgarnia filiżankę i wlewa do niej napar.
        - Również. – Uśmiechnął się.
        - Mógłbyś mieć za grosz przyzwoitości i chociaż założyć koszulę – skomentowała podpierając głowę na dłoni.
        Elf rozejrzał się dookoła.
        - Nie wiem, gdzie ją zostawiłem.
        - Oczywiście, że nie wiesz, a raczej nie pamiętasz, bo się spiłeś, a potem próbowałeś poderwać jedną z moich podopiecznych zrzucając z siebie ubranie na podłogę. Gdzieś się wala po obozie.
        - A więc nazywacie to obozem?
        - Domem. Dla ciebie obozem, myślisz, że zatrzymaliście się tutaj za darmo?
        - A więc, jak mogę spłacić swój dług? - zniżył głos zbliżając twarz do „zakonnicy”. - W naturze również oferuję swoje umiejętności.
        - Ooo tak, Leim – mruknęła kobieta wychylając się w jego stronę. - Masz takie silne mięśnie, na pewno dasz radę udźwignąć kilka desek i naprawić jedne z naszych schodów, które się rozpadły.
        - A będzie potem masaż? Będę baaardzo spięty...
        - Nie, będę patrzeć, jak się pocisz i głaskać tego twojego kumpla. Mruczusia możesz nam zostawić. – Uśmiechnęła się przyjemnie kobieta wracając do poprzedniej pozycji.
        - Szlag, wiedziałem, że przyjmując go do bandy ujmie mi uroku – mruknął.
        - Nigdy go zapewne nie miałeś. Na dobre wam wyszedł, inaczej bym was tu nie wpuściła.
        Usta mężczyzny nieco się skrzywiły i z westchnieniem spojrzał na rozległy las machając przy tym luźno stopą. Chwilę milczeli.
        Leim to oprych, co widać już na pierwszy rzut oka. Jego ciało wiecznie zdobiły strupy, zdrapania, a przede wszystkim szczycił się ilością blizn. Jedna z tych bardziej widocznych, ale cienkich, przecinała jego skórę na twarzy. Od kącika prawego oka aż do ucha, ale nie była brzydka. Ładnie zagojona, gładka, ale bledsza od jego jasnej skóry. Coś co sprawiało, że myślało się o nim źle, był najbardziej widoczny punkt na jego ciele, który zazwyczaj skrywały ubrania i wyższy kołnierzyk. Od prawego ucha przedzierała się paskudna i ogromna blizna, która schodziła po jego szyi, przechadzała się poniżej złączenia obojczyków i docierała do klatki piersiowej, jakby chciała wedrzeć się do jego serca. Delikatna pajęczyna również obejmowała jego bark. Wyglądała paskudnie, widać bardzo źle się goiła. Miejscami była wypukła, czasem wklęsła, dosyć szeroka i wielobarwna. Na brzegach blada a pośrodku zaróżowiona, obraźliwie nazywana przez innych bandziorów „brzydkim rowem”. Ale Leim się tym nie przejmował. Często odpowiadał „Ty masz za to brzydki nos” albo nie mówił nic zapijając ze śmiechem piwo. Nie raziły go takie zaczepki, wręcz uważał je za przyjazne.
Elf westchnął przeczesując gęste włosy palcami. Mysi blond idealnie współgrał z jasną, ale nie chorobliwie białą cerą. Był szczupły, szerszy w barkach, ale umięśniony i wytrwały. Trochę nie pasował do rysopisu elfa, ale jego delikatnie spiczaste uszy kazały myśleć innym, że nim jest. Czy tak było? Cóż... Leim odpowiadał, że tak.
        Tyle, że raz jest znakomitym, a czasem kiepskim kłamcą. Jego odpowiedzi zawsze budziły wątpliwości, nawet gdy dzielił się wiedzą. Niestety na tyle razy ile skłamał trudno mu było wierzyć, a jego wierność wobec sprzymierzeńców była na tyle stała, na ile wiedział, że ma w tym interes. Tak o nim właśnie mówiono w branży, dlatego niewielu chciało się z nim zadawać, lecz z drugiej strony uznawany był za profesjonalistę. Jeżeli więc udowadniało mu się przydatność to był wierny. Tak właśnie o nim mówiono.
Przede wszystkim to pogodny gość, a jego myśli zawsze były pozytywne, nieważne w jak niefortunnej sytuacji by się nie znalazł. Lekceważył los i przeznaczenie bawiąc się w najlepsze w wykonywanie zadań. Sortował wszelkie zlecenia i przyjmował te zyskowne albo zabawne. Nigdy się nie nudził, zawsze znajdował jakieś zajęcie, odpoczynek w jego towarzystwie był momentami trudny, ale wystarczyło dać mu kawałek drewna i powiedzieć „zrób z tego słonia”, a Leim siadał i skrobał słonia. To zadaniowiec, dla którego głównie liczyły się skutki, trochę mniej sama technika wykonania zlecenia.
        Mimo krytyki ze strony gospodyni, nie był taki brzydki. Miał na pewno piękny uśmiech zbudowany z równych i białych zębów. Cienkie usta, mocną szczękę, którą nie uszczuplała kwadratowa broda. Z tego również powodu niektórzy wątpili w czystość jego krwi, ale kto się przejmować będzie jakimś łajdakiem szwendającymi się nocami po rynsztokach?
O jego elfiej przynależności stanowiły jednak inne aspekty. Skóra nietknięta nożem lub raną była gładka. Nie posiadał zarostu, ale za to jego twarz urozmaicały cienkie brwi w kolorze typowym dla blond społeczności. Jasne oczy, blado niebieskie, przy czym te prawe wydawało się zdecydowanie mniej barwne. Przenikliwe spojrzenie bezczelnie namaszczające każdą przechodnią i wysokie czoło przykrywane przez niesforne kosmyki dłuższych włosów, stanowiących coś na wzór grzywki. Przy karku były zdecydowanie krótsze, a lewy bok zgolony, prawie że na zero. Kilka okrągłych kolczyków kołysało się na jednym, jak i drugim uchu. Szczególnie teraz, smagane niewinnym, jesiennym wiatrem.
        - O – odezwał się widząc skrawek papieru, który zatrzymał się na jednej z belek platformy. Sięgnął po niego i rozłożył. - Festyn?
        - Taaa... - odpowiedziała elfka. - Festyn drwali. Organizowane są różne konkursy dla tych typów z siekierami, którzy uważają to za chwalebne. Mnóstwo stoisk, pamiątek z drzew, żarcia z mięsem... - mówiła z odrazą na moment pauzując.
        - Ej, tam się wam może spodobać – uniosła się nagle. - W tym miasteczku znajduje się wyśmienita karczma, aż sama muszę pochwalić, gdy dochodzą mnie słuchy o podawanych wywarach. Trochę się tam pozmieniało. Ma przyjechać kilku sławnych gości – rozmówczyni próbowała zainteresować gościa wydarzeniem.
        - Sławni goście... - rozochocił się Leim. Jednoznacznie kojarzył „sławny” z „bogatym”.
        - To zaledwie dwa dni drogi stąd. Jedyna wiocha na przestrzeni dobrych kilku smoków. Nie wiem gdzie chcieliście dotrzeć, ale tutaj nie błądzą jedynie handlowcy. To bezpieczny dla nich szlak, jeżeli nie zależy im na czasie to zawsze zapuszczają się w te tereny i zahaczają o „Żyłę złota” - kusiła.
        - A mają tam piniatę?
        - E... tak! - potwierdziła oszukańczo pewnym siebie głosem.
        - Świetnie! Powiedzmy, że uwierzyłem. Ale kota biorę ze sobą – zastrzegł.
        - Kurde...
        - Tej, Wei! Lecimy się zabawić! - krzyknął nie mając pewności, czy ten właściwie się obudził. - Jak nazywa się to miasteczko, czy tam wiocha?
        - Skov Hugger.


        Tymczasem do pomieszczenia, w którym drzemał Yastre, zaglądały mieszkanki "zakonu" wyraźne pobudzone towarzystwem panterołaka. Mężczyzn nie widywano tu często, a dzikie rysie nie były tak chętne do pieszczot i głaskania. Panterołak stanowił więc idealne połączenie kota i płci silnej, szczególnie, że i ciałko miał całkiem smakowite, ale to mogły mu powiedzieć po porannym głaskaniu i podania alkoholu albo innego ogłupiającego środka powodującego rozluźnienie. Podglądały go ukradkowo, niektóre bardziej śmiało oczekując jego przebudzenia i najchętniej racząc go miłymi słówkami, gdy jeszcze leżał w hamaku. Były w stanie pieścić i niemalże służyć mu godzinami zachwycone zamiennokształtnym. Cicho chichotały i mamrotały do siebie w elfiej mowie, co jakiś czas nawzajem się uciszając.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Wto Sty 15, 2019 9:43 pm
autor: Yastre
        Ponoć koty się nie przywiązują. Mówi się, że to stworzenia traktujące swoich właścicieli jak poddanych, które nie przejmują się ich losem tak długo, jak ich micha jest pełna, a kuweta posprzątana. Kto jednak miał kota wie, że to tylko częściowo jest prawda. A kto widział nieszczęśliwie zakochanego kota ten wiedział, jak bardzo potrafią one cierpieć.
        Yastre był takim kotem. Nikt by nigdy nie przypuszczał, że ten półgłówek może się do kogoś tak przywiązać. Przecież gdy na wczesnym etapie znajomości Kavika dała mu kosza i powiedziała, że są „tylko przyjaciółmi”, wystarczył placek ziemniaczany, który zapełnił mu żołądek i już było z grubsza w porządku. Jednak gdy uczucia się pogłębiły, zrobiło się znacznie gorzej – bandyta naprawdę cierpiał po tym, jak uczona odjechała na jednym koniu ze swoim przyszłym mężem. Cały wieczór i całą noc siedział na werandzie oczekując, że ona wróci, lecz gdy minął kolejny dzień i jej nie było, od razu dotarło do niego, że płonne były jego nadzieje. Wtedy stwierdził, że odchodzi. Nie chciał zostawać w jej domku, gdzie nadal czuł jej zapach i gdzie wszystko mu się z nią kojarzyło. Nie chciał też przebywać w towarzystwie Verki, dzieciaków i Fresii, w ogóle w niczyim towarzystwie. Pożegnał się jak należało i odszedł pod postacią czarnej pantery, lizać w samotności rany na krwawiącym sercu.

        Minął jednak rok, a Yastre zdawało się, że już żył swoim życiem. Z okolic Fellarionu uciekł najpierw na drugi koniec Łuski, ale wkrótce wrócił w górzyste rejony Dasso i Gór Druidów, gdzie jednak czuł się najlepiej – to tutaj działał przez tyle lat ze swoją bandą. Co więcej i tym razem spotkał go podobny los. Nie wpadł jednak w sidła, nie został też napadnięty. Kto by tam chciał napadać samotnego mężczyznę bez żadnego bagażu? Ani z tego pieniędzy, ani rozrywki, a i oni nie byli typami, które czerpały radość z męczenia i torturowania swoich ofiar. Yastre wpadł na nich, gdy rozbili się obozem gdzieś głęboko w dzikich ostępach. Obserwował ich z czystej ciekawości, po czasie jednak sobie tego odpuścił. Później jednak spotkali się nad strumieniem, gdzie panterołak w swej kociej formie spał beztrosko na zwieszonej nad rwącym nurtem gałęzi. Oni zobaczyli jego, on ich. Gapili się na siebie jak to drapieżniki, sprawdzając kto pierwszy ustąpi. Nikt jednak nie spodziewał się tego, że największy drab wśród nich okaże się beznadziejnym przypadkiem kociarza i zamiast zwierzaka pogonić albo zignorować, zacznie na niego wołać „kici, kici”. Kici kici zareagowało i podeszło, ale gdy już stało na suchym i pewnym gruncie, przemieniło się w młodego mężczyznę z pewnymi bardzo wyraźnymi kocimi cechami, takimi jak chociaż ogon. Zamieszenie wynikło z tego pierwszorzędne, jedni chcieli go ubić, inni pogadać, a jeszcze inni wiać, ale jakimś cudem się dogadali – ponownie była to wina Wichury, jak kazał się nazywać wielkolud ze słabością do kotów. Choć nie był on hersztem bandy, miał całkiem spory posłuch i zdołał uciszyć wszystkich na tyle, by chociaż zapytać zmiennokształtnego o imię.
        - Wei jestem – odpowiedział Yastre, przyjmując imię, które lubił najbardziej ze swoich tymczasowych ksywek.
        - Ej, Czarny Wei? - zawołał ktoś z tyłu.
        Panterołak zmarszczył nos w niezadowoleniu, a jego ogon zaczął poruszać się ostro na boki, zwiastując chęć ataku.
        - To ja – przyznał jednak.
        - Hej, on był kiedyś w bandzie z Gallardem, niech mu ziemia lekką będzie! Ale to było z dziesięć lat temu, myślałem, że nikt z tamtej grupy nie żyje...
        - Ja mam dziewięć żyć, nie? Przeniosłem się tylko, za gęsto się zrobiło...
        Bandyci pokiwali ze zrozumieniem głowami – każdy z nich znał ten moment, gdy nagle nie można ręką ani nogą ruszyć bez obaw, że ktoś to zobaczy i doniesie komu trzeba. Skoro jednak mieli przed sobą doświadczonego i nawet trochę sławnego zbira, głupotą z ich strony by było, gdyby nie przyjęli go do swojej bandy.
        - Te, a ty tak zawsze z gołym zadkiem?

        Do tego spotkania doszło trzy miesiące wcześniej. Yastre dobrze się czuł wśród swoich nowych towarzyszy, choć już trochę odwykł od pracy grupowej przy napadach. Co innego w wolnym czasie – jako kot niezwykle towarzyski czuł się znacznie lepiej, gdy miał się z kim pośmiać i powygłupiać przy ognisku. Zdarzały mu się nawet całe dnie, gdy ani przez moment nie myślał o Kavice, co do tej pory zdarzało mu się niezwykle często. Kto jednak znałby go dłuższy czas spostrzegłby, że ten nieszczęśliwy romans odcisnął na nim swoje piętno, bo gdy banda się obłowiła i schodziła do miasteczek, by tam świętować i wydawać to co zgromadzili na wino, zabawę i inne przyjemności, panterołka nie był taki skory jak wcześniej, by kleić się do przypadkowych ładnych dziewczyn. Owszem, nadal był łasy na pieszczoty, ale nie na to, by zawlec jedną czy drugą na siano, co kiedyś zdarzało mu się całkiem często. Poza tym był jednak całkiem zadowolony ze swojego życia, jak to kot, który szczególnych wymagań nie miał.

        A za to ten ranek był boski. Yastre generalnie czuł się w tym “zakonie” jak w raju. Wokół była masa pięknych dziewczyn, które głaskały go, przytulały, karmiły i poiły alkoholem. Dostał swój własny hamak w prawie że prywatnym pokoju. Prawie, bo Leim się nie liczył jakoś specjalnie - z reguły wstawał wcześniej i kładł się później niż kocur. Zresztą jego obecność nie była taka zła - był w porządku. Zresztą cała banda taka była. Równo dzielili się łupami i obowiązkami, wszystkie głupie żarty odbywały się w granicach przyzwoitości…
        No ale wracając do ich aktualnego tymczasowego obozu. Yastre wcale nie chciało się stąd ruszać, bo chociaż “chłopacy” byli fajni, to jednak nic nie jest fajniejsze od fajnych, troskliwych dziewczyn. I to ładnych! Nic to, że między nimi a panterołakiem nie dochodziło do żadnych zdrożnych scen - on nie miał na to ochoty, a im najwyraźniej odpowiadało posiadanie pod dachem takiego dużego pieszczocha, która między głaskaniem a karmieniem jeszcze im wody przyniesie i drewna porąbie. Przyjemne z pożytecznym, czyż nie? Yastre w zamian wystarczyło, że był głaskany.
        Tym bardziej, że dziewczęta już od rana wręcz na niego “polowały”, by móc zająć się ich nową maskotką. Tak jak w tym momencie, gdy zaglądały do jego pokoju przez okna i szeptały między sobą, byle go tylko nie zbudzić. Panterołak chciał przez moment udawać, że jeszcze śpi i nie otwierać oczu, ale jednak jego potrzeba bycia kochanym zwyciężyła i w końcu dał znak, że już się obudził. Przeciągnął się ze stęknięciem na całą długość swojego ciała, tylko jakimś cudem nie wypadając z hamaku. Mlasnał i otworzył oczy.
        - O, siemka! - zawołał, widząc w oknie dziewczęta. A głównie to ich czoła i oczy, bo z jakiegoś powodu nadal tylko go podglądały zamiast się pokazać. Skoro jednak zostały zdemaskowane, powoli zaczęły się pokazywać, a dwie śmielsze nawet weszły do sypialni. Yastre widząc je zaraz usiadł i poklepał hamak obok siebie.
        - Dzień dobry, Wei - przywitała się jedna z nich.
        - Cześć dziewczyny, chodźcie - zachęcił je, jeszcze raz pokazując hamak obok siebie. Ta, która się przywitała, nie miała śmiałości by wleźć mu do posłania, ale druga nie miała tylu skrupułów i przyłączyła się do niego, zapadając się w kolebce z materiału z chichotem. Yastre zaraz się do niej przytulił, mrucząc.
        - Jak się spało? - zapytała dziewczyna, głaszcząc pieszczocha po głowie.
        - Mmmm, cudownie - zapewnił Yastre. - Adoptujcie mnie, co?
        Zakonnice wchodzące do sypialni zachichotały.
        - Tej, Wei! Lecimy się zabawić! - Dało się nagle słyszeć z zewnątrz. Panterołak zastrzygł uszami.
        - Co? - upewnił się.
        - Oj, coś ten wasz Lam krzyczy - zbagatelizowała jedna z dziewczyn, nie wiadomo czy specjalnie czy przypadkiem przekręcając imię elfa. Jakby umyślnie chcąc odciągnąć uwagę kocura od krzyków jego kumpla, poczęstowała go zaraz ciepłymi podpłomykami, które przyniosła w płóciennym woreczku.
        - Do Skov Hugger! - wołał nadal bandyta, ale Yastre nie rwał się, by być na każde jego skinieniem. Miał wokół siebie harem pięknych, rozchichotanych kobiet, kto by się w tym momencie rwał do jakiś wypraw? Jak Leim coś chciał to niech sobie przyjdzie i mu to powie! Jemu tu tak dobrze…

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Śro Lut 06, 2019 1:09 pm
autor: Kavika
        - Świetnie! - uznała przywódczyni wstając i mijając elfa. - W takim razie przygotujemy śniadanie, a potem naprawicie schody.
        - Będzie jakieś mięso? - spytał z wyraźną nadzieją w głosie Leim.
        - Stawiasz mi jeszcze wymagania? - prychnęła, a najemnik krótko westchnął w odpowiedzi.
        - O które schody chodzi?
        - O te, tam. – Kobieta wskazała znajdująca się już na moście.
        Leim powiódł wzrokiem w wyznaczonym kierunku, po czym zerwał się na równe nogi z krzesła.
        - Tam?! - spytał dla pewności.- To zajmie co najmniej pół dnia!
        - Chcesz to mięso na śniadanie czy samą zieleninę? - zazgrzytała zębami elfka.
        - Heh, byłoby łatwiej gdyby to nie była praca na wysokości – prychnął. - Ale umowa to umowa. Znaczy... to przyjemność dla ciebie pracować. – Leim uśmiechnął się sztucznie i zawadiacko. Był niemalże pewien, że i na twarzy przywódczyni pojawił się uśmiech, który ukryła obracając twarz.
        Pozwolił jej się jeszcze oddalić by mógł podziwiać kobiece wcięcie w talii oraz krągłe pośladki, po czym skierował się na ten sam most. Prowadził on do pomieszczenia, w którym Yastre poddawał się przyjemności głaskania. Dziewczęta momentalnie spotulniały i odrobinę ucichły widząc przywódczynię w przejściu, jednak już po chwili poczuły się swobodniej, jakby zapewnione jednym spojrzeniem kobiety, że nie mają za co dostać bury.
        - Hannie – zwróciła tylko uwagę na dziewczynę siedzącą na hamaku, ale ta uśmiechnęła się zaczepnie chcąc zrobić na złość przywódczyni.
        - Pozwól, że na chwilę zabiorę moje dziewczęta. Przygotujemy dla was śniadanie, a potem... - zawiesiła na chwilę głos. - Potem będzie mi niezmiernie miło gdybyś dotrzymał nam towarzystwa. Twoi... koledzy naprawią schody, oczywiście zapewnimy im wszelkie środki bezpieczeństwa oraz odpowiednią ilość wina, jednak nie mamy w zwyczaju trzymać tu mężczyzn. Nieopodal znajduje się niewielka wioska, wskażemy wam drogę, a i z pewnością będziecie mogli zabrać się z przejezdnymi. W Skov Hugger odbywa się festyn – poinformowała, a następnie z delikatnymi machnięciem palców skierowała się w stronę kolejnego mostu. Mieszkanki zakonu z niechęcią opuszczały pomieszczenie posyłając panterołakowi słodkie i stęsknione spojrzenia. Niektóre odważyły się na całuska w powietrzu, ale ostatnią i najbardziej odważną była Hannie, która śmiało pogładziła Yastre po brodzie.
        - Do później, kociaku – mruknęła wstając i jako ostatnia wychodząc z „pokoju”.
        - No, no... - Głos Leima nagle pojawił się w pomieszczeniu. Jego wzrok na krótko spoczął na Hannie. Gdy już wszystkie piękności opuściły miejsce, elf wtargnął do środka trzymając ulotkę festynu. - Zobacz! - wyrwał z entuzjazmem siadając na hamaku, tuż obok zmiennokształtnego. Najemnik pochylił się wyciągając kartkę przed siebie. Pierwszą stronę zajmował głównie rysunek brodatego i groźnego gościa. Nad jego łbem znajdowały się dwie skrzyżowane siekiery, a na dole umieszczono krzyczący napis. - To, mój drogi, jest istna żyła złota! A wiesz, po czym to stwierdziłem? - spytał retorycznie obracając kartkę. - Po tym! - Leim wskazał na rozpiskę atrakcji. - Nie, nieważne, co oni tam będą robić. To nazwisko, Germund Rotoker – przeczytał wiedząc, że jego towarzysz nie jest w stanie. - To jest gość! Syn Filipa Rotokera. Filip prowadzi jeden z największych tartaków w całej Alaranii! Słyszałem, że z ten Germund to niezły goguś, który lubi się stroić, a to oznacza, że ma kieszenie wypchane po same brzegi kasą! Agh! - Podniecony tą wiadomością Leim aż zgniótł w pięści kartkę. - Tamtych kolejnych zaproszonych gości tylko kojarzę, ale wszyscy z nich mają rueny! Naszyjniki, pierścienie! Dodajmy do tego karczmę, pijacką zabawę wieczorem i ponownie zostaniemy bogaci – westchnął rozmarzony.
        - Tej, ale się tak nie bąkaj – powiedział po chwili milczenia Leim, który w głowie już rysował plan działania. - Wiem, szkoda ci tych babek, ale może któraś zgodziłaby się z nami przejść. Hm... na przykład.... Hannie. – Najemnik szturchnął panterołaka w łokieć, po czym wstał.
        - Jest nawet słodka, a skoro nie możemy zostać tu, to sobie na chwilę jakąś pannę zgarniemy. Jestem ciekaw czy kiedyś były na takim festiwalu... Dobra, idę powiedzieć chłopakom, że czeka nas gruba akcja. Hah! Germund Rotoker, tutaj, na wypiździowiu! Nie mogę uwierzyć. Wiesz, że zastrzegli sobie wyłączność do posiadania tego nazwiska? Żeby nikt go nie zhańbił. Ile muszą mieć kasy, żeby świat się na to zgodził?! Mnóstwo! - trajkotał, co rusz na nowo podekscytowany najemnik.
        - Wichura? - krzyknął elf wychodząc na kolejny most, który prowadził na jeszcze wyższe piętro. - Umiesz sprawić by wiatr nami nie hulał, gdy będziemy w powietrzu naprawiać schody? - kiepsko zażartował Leim kierując się ku trzeźwiącej bandzie.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Czw Lut 07, 2019 8:30 pm
autor: Yastre
        Yastre jedną ręką obejmował leżącą obok niego dziewczynę, a w drugiej trzymał podpłomyk, którym został poczęstowany, wokół niego zaś siedział cały wianuszek wielbicielek. Był drapany jednocześnie za obojgiem uszu, a jedna dziewczyna nawet bardzo delikatnie głaskała go po ogonie. Tak z pewnością wyglądał raj.
        - Jak tam się spało? – zapytała któraś z zakonnic. Yastre nawet nie za bardzo kojarzył ich imiona, za dużo ich po prostu było, ale niektóre mimo wszystko zapadały mu w pamięć. Na przykład jak ta, która skorzystała z możliwości poleżenia z nim w hamaku, to była Hannie. Yastre wprost ją uwielbiał, zresztą chyba z wzajemnością. Była w jego typie… Choć to może za wiele powiedziane, bo każda dziewczyna w wieku rozrodczym była w jego typie. Ale ona była naprawdę ładna. Miała śliczne duże oczy z długimi rzęsami i usta jak serduszko, była też drobnej budowy, tak jak się to Yastre najbardziej podobało. Do ideału jednak sporo jej brakowało – na przykład miała ciemne włosy a nie złote, a jej nogi nie były tak szalenie szczupłe i zgrabne jak… No.
        - Mmmm, cudownie – zapewnił w końcu panterołak otrząsając się z myśli o pewnej szczególnej blondyneczce i wracając do rzeczywistości. – Ale wstać było chyba przyjemniej – dodał przytulając do siebie Hannie i wtulając twarz w jej dekolt. Wywołał tym zbiorowy chichot wszystkich dziewcząt, a co śmielsze z nich zdobyły się nawet na jakiś komentarz o nieprzyzwoitym pieszczochu. Zamilkły jednak gdy zbliżyła się do nich przywódczyni tego miejsca, a i Yastre trochę się opamiętał i wyciągnął łeb spomiędzy dziewczęcych piersi.
        - Dooobry! - przywitał się, podnosząc głowę nad krawędź hamaka. Normalnie już dawno zostałby pogoniony kapciem, ale w tym miejscu miał wyjątkowe fory i z nich korzystał. Wiedział, że nawet ta ich szefowa miała do niego słabość! O proszę, nawet zaprosiła go na śniadanie, a chłopakom kazała tyrać, cha! Yastre nie zamierzał w tym momencie być głupio solidarny i wiedział, że reszta bandy nie będzie miała mu tego za złe, bo kto wie, czy nie zostało im udzielone schronienie głównie ze względu na niego - bez kota zostaliby dawno wystawieni za próg. Choć i teraz miało ich to wkrótce spotkać…
        - Przyjdę! - zawołał mimo wszystko z radością zmiennokształtny bandyta. - Ej, ale nie idźcie… - burknął, gdy dziewczyny zaczęły się zbierać, by przygotować śniadanie. Łapał je za rękawy, ale nie mocno, mogły mu się bez problemu wysmyknąć. A poza tym każda, która wychodziła, pogłaskała go a to po głowie, a to pod brodą, a to chociaż po łydce, jeśli nie mogła się dalej dopchać.
        - Paaaa, Hannie - pożegnał się zadowolony kocur, mrużąc z przyjemnością oczy, gdy ta konkretna “zakonnica” go pogłaskała. O jak ona potrafiła głaskać! Chwilo trwaj!

        Yastre zmarszczył z niezadowoleniem nos. Wcześniej leżała koło niego Hannie – śliczna, słodka, miękka i pachnąca, a teraz żylasty Leim? Co to ma być za zamiana?! Panterołak wyraźnie próbował się odsunąć, by nie dotykać się z elfem ciałami, ale przecież w hamaku to było wręcz niemożliwe.
        - Weź się suń – burknął marszcząc nos w wyrazie największego niezadowolenia. – Ja się z tobą przytulać nie będę, idź – marudził dalej, a ostatnie słowo wypowiedział wręcz jako „ić”. Jego ogon bił na boki zwiastując, że zaraz zmiennokształtny bandyta nie wytrzyma i przyłoży elfowi, który naruszał jego przestrzeń osobistą. To była jego przestrzeń! Kobietkom wolno było ją naruszać kiedy chciały i ile chciały, ale faceci… no ej, bez przesady! Gdyby jeszcze zimno było, ale nie, jeszcze długo nim nadejdą mrozy. Wrrrr.
        Wystarczyło jednak, że Leim pomachał mu przed twarzą kolorową kartką, a panterołak natychmiast na nią zazezował i złość mu w miarę przeszła. Chciał złapać ten kawałek papieru, ale elf - specjalnie czy też przez przypadek - zawsze zabierał mu go tuż sprzed nosa. Yastre zaburczał pod nosem.
        - Oj weź nie machaj tym! - warknął, po czym złapał obiema rękami kartkę i zatrzymał ją tuż przed swoją twarzą, jakby bardzo intensywnie się w nią wczytywał. Widać było, że został wystarczająco zaintrygowany, choć te nazwiska nic mu nie mówiły, a zresztą, zacznijmy od tego, że nawet ich przeczytać nie umiał. Jednak festyn, żarcie, złoto - czy trzeba czegoś więcej by zadowolić Yastre? No oczywiście - kobitek. Jeśli kot do tej pory się wahał, to właśnie przestał.
        - Hannie pójdzie z nami? - zapytał patrząc na Leima świecącymi z ekscytacji oczami. - Fajowo! Ja ją zaproszę - dodał, jakby to był jakiś warunek konieczny.
        - To ja idę do dziewczyn! - oświadczył, gdy Leim zaczął się zbierać do wyjścia i minął go bokiem tuż przed drzwiami, w biegu poprawiając swoją nocną potarganą fryzurę i opadające spodnie. Truchtem ruszył do polowej kuchni.

        - Dobry! - zawołał z werwą, witając się z tymi dziewczętami, których jeszcze tego dnia nie widział. Odpowiedziało mu chóralne “cześć, Wei”, a pojedyncze dziewczyny posmyrały go nawet po głowie.
        - Pomóc wam? - zaproponował ofiarnie.
        - Nie, nie trzeba, usiądź sobie - odparła szybko jedna z kucharek. I nie to, że nie było pracy, powód był o wiele bardziej osobisty: Yastre zjadał wszystko, co miał przygotować i bardzo łatwo się dekoncentrował, pomocnikiem był więc mizernym. Mimo to zawsze się oferował i czasami coś się dla niego faktycznie znalazło. No cóż, nie tym razem.
        - Ej, Hannie… - Yastre przycupnął sobie obok swojej ulubionej dziewczyny. - Zajęta dzisiaj jesteś, co? Nie miałabyś ochoty nas odprowadzić kawałeczek jak się będziemy stąd zwijać, hm? No chodź, będzie fajnie, zajrzymy na festyn drwali. Wygram coś dla ciebie w mocowaniu na rękę - dodał, jakby zapraszał ją na randkę.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Pią Lut 15, 2019 11:05 am
autor: Kavika
        Cóż, banda nie miała zbyt wielkiego wyboru, jak się dostosować do postawionych przez zakonnice warunków. Głośnym narzekaniem mogli sobie tylko jeszcze pogorszyć sytuację, na przykład – nie dostać wina! Albo śniadania. Dlatego też, mimo wstępnego mamrotania pod nosem, wstali kierując się w wyznaczone miejsce. Jedna z mieszkanek, prawdopodobnie inżynierka tego całego przedsięwzięcia, wskazała mężczyznom gdzie znajdują się odłożone na ten cel materiały, a potem jeszcze wytłumaczyła sposób mocowania lin by czasem nie spadli. Towarzyszyła im przez cały czas, również podczas późniejszego śniadania, picia wina i pogaduszek. Nie żałowała. Zawsze miło było poobserwować pracujących chłopaków, co to pierwszy raz mają do czynienia z naprawianiem schodów w powietrzu.

        U Yastre wszystko wydawało się łatwiejsze. Wystarczyło, że był. Stał się maskotką elfek, które szybko uznały, że panterołaka nie da się zagłaskać. Był to typ kota, którego pod tym względem trudno było zmęczyć albo już dawno nie miał tylu rąk do głaskania. Hannie spośród nich była najbardziej zadziorna, ale z drugiej strony młodsza od większości stażem. Gdy Yastre pojawił się u jej boku, ona akurat trzymała michę z lepkim ciastem i mieszała je łyżką.
        - Tak jak codziennie – odparła w pierwszej chwili bez zastanowienia, zbyt mocno skupiona i zirytowana klejącym się ciastem. Prychnęła z irytacją i dosypała mąki brudząc na biało palce. Dopiero wtedy usłyszała dalszą część pytania.
        - Huh? - Elfka wstrzymała swoją czynność zerkając z zaskoczeniem na panterołaka. Przy ostatnich słowach Hannie odrobinę się skuliła, a na jej twarz wstąpił delikatnie różowy rumieniec.
        Dziewczyna obróciła głowę męcząc łyżką ciasto.
        - Na... naprawdę mnie zapraszasz? - w końcu się odezwała zerkając przez ramię na bandytę. - Mnie? - powtórzyła sięgając wzrokiem resztę dziewczyn w pomieszczeniu. Miał tyle opcji, a wybrał akurat ją!
        - Hah! - zaśmiała się odkładając michę na stół. Chcąc zamaskować swoje zakłopotanie pochyliła się do zmiennokształtnego ściskając jego policzek. - Chciałabym dostać małego misia – powiedziała posyłając mu zalotne spojrzenie.
        - Spytam się Johee, myślę, że nie będzie miała nic przeciwko. – Uśmiechnęła się, po czym wyprostowała kierując krok w stronę przywódczyni, z którą chwilę dyskutowała. Nie była to rozmowa na pewno ostra. Hannie zgięła nóżkę spoglądając słodko na starszą kobietę, która wzdychała i machała głową słuchając uroczego głosu dziewczyny.

        - Nigdy nie zrozumiem, co takiego fascynującego jest dla was w tych miastach i wsiach...
        - Oni nie wiedzą, gdzie to jest. Pomogę im tam dotrzeć – argumentowała dalej Hannie.
        - Przecież ci nie zabronię... - odparła matczynym głosem Johee. - Pójdziesz, pod warunkiem, że nie będziesz sama – dodała kobieta.
        - Jasne! Rozumiem, kwestie bezpieczeństwa – przytaknęła Hannie.
        - Pójdzie z tobą Shanon.
        Hannie obróciła głowę kierując wzrok na wybraną elfkę. „Ta sztywniara?”, pomyślała cierpko dziewczyna, ale zaraz obróciła się w stronę przywódczyni.
        - Będzie pilnowała tej twojej rozbrykanej głowy – przyznała Johee pstrykając pieszczotliwie Hannie w czoło.
I faktycznie, od razu było widać, że Shanon to elfka oddana zasadom. Spokojna, ale nie tak drobna i wątła jak Hannie. Po jej dłoniach widać było, że praca nie jest jej obca. Była również starsza i nie pstro siedziało jej w głowie. Zdecydowanie już zdołała się w swoim życiu wyszaleć i teraz należała do grona tych, co to miały trzymać na wodzy szalone pomysły młodszych dziewcząt. To nie oznaczało, że Hannie nie lubiła Shanon, ale z góry wiedziała, że nie będzie mogła sobie pozwolić na tyle, na ile by chciała. Jednak najważniejsze, że Hannie mogła wyjść.
        - Wisisz mi misia, koteczku – rzuciła zaczepnie do Yastre, gdy tylko zbliżyła się do miski, a potem cały dzień z wielką przyjemnością czepiała się go jeszcze bardziej. Bardziej też zalotnie i chętniej, jakby nabrała pewności co do swoich działań.
Dzień mijał niemalże dla wszystkich beztrosko. Leim wyzywał wisząc na linie i wielokrotnie ryjąc łokciem lub twarzą o skały. Nawet o nim zapomnieli i go tak zostawili na czas obiadu! Skandal! Mimo wysiłku, nieźle się również przy tym ubawili wycinając sobie coraz to głupsze żarty. Leim zdołał się jeszcze nie raz zemścić (szczególnie za ten obiad). Na koniec mężczyźni nieco ociągali się z robotą by zostać jeszcze dłużej w zakonie, a towarzysząca im elfka nie poganiała nikogo, sama chcąc zatrzymać te chwile na dłużej. Przyszedł jednak moment, gdy czas przebywania w posiadłości minął i trzeba było się rozstać.
        Hannie wraz z Shanon miały za zadanie odprowadzić mężczyzn do wioski, co było tylko wymówką, bo przecież wiadome było, że dziewczęta zabawią w wiosce. Wzięły ze sobą bardzo niewiele. Materiałowe plecaki były lekkie, jedynie kolejna butelka wina musiała być pod opieką Shanon. Była przeznaczona jako podziękowanie dla przejezdnego handlarza albo uczestnika festynu, który podwiózłby zgraję do Skov Hugger.
        Ubawieni i roześmiani opuścili zakon. Starsza elfka była skora do rozmów, sama zresztą często żartowała, ale kątem oka wciąż spoglądała na Hannie, która poza zasięgiem pilnego oka Johee mogła śmielej zachowywać się przy Yastre. Nie unikała obejmowała jego ramienia, wspierania głowy o jego bark, szeptania na ucho czy dotykania palcami jego karku albo klatki piersiowej. Spoglądała na niego pełnymi, ciemnymi oczami i trzepotała rzęsami.
        Do pierwszego wozu nie zdążyli nawet dobiec. Shanon cmoknęła ustami, ale zaraz Wichura rzucił rozluźniającym atmosferę tekstem. Drugi pojazd przejechał mimo machania rękami. Banda kazała porządnie zapiąć koszulę Leimowi, któremu w tym momencie latało koło nosa jak się prezentuje, ale blizna mogła odstraszać przejezdnych. Dopiero trzeci wóz się zatrzymał, gdy słońce powoli malowało nieboskłon na żółto-czerwone barwy zbliżającego się zachodu i gdy Hannie żartobliwie wystawiła nóżkę jako dodatkowy argument. Shanon spojrzała na nią krytycznie, ale młodsza elfka tylko wzruszyła zadziornie ramionami.
        Handlarz miał już swoje lata. Siwizna jednak nie określała jego młodego ducha. Głośno się śmiał, świńsko żartował, absorbował swoją osobą całe otoczenia, stąd też banda późno zorientowała się, że gościowi towarzyszą jeszcze dwaj młodzieńcy.
        - Moi synowie! - pochwalił się handlarz. - Jedziemy zatrzymać się w Skov Hugger, na festiwal drwali! Akurat wracamy z podróży więc się ino zatrzymamy!

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Pią Lut 15, 2019 10:48 pm
autor: Yastre
        Kotu lekko oklapły uszka, gdy Hannie na niego burknęła. Przecież był miły, no co jest? Ale szybko ją udobruchał - najwyraźniej jego urok osobisty był silniejszy niż opór stawiany przez krnąbrne ciasto. Cha, ten zwierzęcy magnetyzm! Hannie wyglądała na naprawdę zadowoloną z otrzymanego zaproszenia, a Yastre po prostu cieszył się, że ona się cieszyła.
        - No raczej, że ciebie! - odparł, jakby to było oczywiste. - Przecież ty jesteś tu najfajniejsza.
        Yastre podlizywał się ładniej elfce wręcz nieprzyzwoicie… Choć faktycznie, ona była jego ulubioną zakonnicą, bo była ładna, miała fajny charakterek i o jeny, jak głaskała… A jak się fajnie do niej przytulało! Same zalety.
        - Dostaniesz najlepszego misia na caaaałym festynie - obiecał jej, szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu. Jego ogon sterczał do góry i wyginał się na boki w nieposkromionym wyrazie zadowolenia.
        No i Hannie poszła prosić o pozwolenie na pójście z nimi. Dobra nasza! Johee nie trzeba było chyba specjalnie długo przekonywać, ale śliczna koleżanka kota i tak użyła na niej całego swojego nieposkromionego uroku. O jeny, ta nóżka! Bandyta aż się rozmarzył, gdy tak patrzył na wdzięczącą się Hannie. I gapił się na nią nawet wtedy, gdy wracała do swojego stanowiska pracy i mogła go na tym nakryć. No ale hej, to był wyraz zachwytu, nie powinna mieć więc pretensji, prawda?
        - Dostaniesz misia! - zapewnił ją. - I jeszcze ziemniaka z ogniska! Kupiłbym ci ciastko, ale jesteś taka słodka, że to ciastko byłoby przy tobie gorzkie…
        No proszę - panterołak czasami błyszczał inwencją w podrywie… Tak po prawdzie to nie on wpadł na to hasełko, a był to podryw, który usłyszał kiedyś z ust Leima. Elfowi wtedy nie wyszło, bo dostał w pysk od zaczepianej kelnerki, ale to była raczej kwestia ręki położonej tam gdzie jeszcze mu nie było wolno, a nie tego zdania. Oby…

        - O, siemeczka, Shanon - przywitał się z drugą przewodniczką uśmiechając się do niej tak ładnie jak do reszty dziewczyn, choć wiedział, że na tę konkretną elfkę jego koci urok działał trochę mniej niż na pozostałe… Ale tylko trochę, bo gdy był taki naprawdę miły, to i ona go głaskała albo chociaż uśmiechałą się do jego wygłupów. Teraz jednak była tylko uprzejma.
        - Dzień dobry, Wei - odpowiedziała mu z miłym uśmiechem. Zmiennokształtnemu bandycie przyszło do głowy, że ona to by się sprawdziła jako urzędniczka, bo była miła, ale bez przesady i jak trzeba było to potrafiła dowalić, dosłownie albo i nie! Miał jednak dość rozumu, by jej tego nie mówić, bo by chyba nie przeżył…

        No i ruszyli w drogę. Panterołak nieustannie zaczepiał po drodze Hannie, jakby ta była jego dziewczyną, bo szedł z nią pod rękę, pozwalał się przytulać do swojego ramienia, głaskał ją, obejmował, a czasami szturchał. Raz nawet wziął ją na ręce, co wywołało jej uroczy pisk, który w połączeniu z intensywnym majtaniem nogami w powietrzu doprowadził do tego, że została odstawiona. Boczyła się później na niego przez chwilkę, ale nie wytrzymała, gdy zaczął się o nią ocierać jak prawdziwy kot a nie mężczyzna. Wtedy zaczęła się śmiać i odsunęła go od siebie mówiąc coś o tym, że jest nienormalny. Reszta bandy nie udawała, że tego nie widzi i głośno kibicowała swojemu koledze w zdobywaniu aktualnej wybranki serca. Takie wygłupy trwały aż do traktu.
        Yastre machał z uśmiechem jak cała reszta, gwiżdżąc i pokrzykując, by zwrócić uwagę na grupę, jakby nie byli wystarczająco widoczni. Gdy jednak jeden wóz, a zaraz potem drugi, minęły ich nawet nie zwalniając, wyglądał na trochę nabzdyczonego - te kilka dni wystarczyło by go rozpuścić i by uznał, że mu się należy! Całe szczęście tuż obok była Hannie, jego słoneczko, które zaraz poprawiało mu humor. Dlatego gdy ona przy następnym wozie wymyśliła, by skusić woźnicę pokazując swoją zgrabną nóżkę, Yastre bez namysłu zrobił to samo, wystawiając na trakt swoją owłosioną łydkę. Banda zaraz rzuciła się na niego z krzykiem i ściągnęła go w tyłu, tłumacząc dobitnie, że on to niech lepiej swoimi wdziękami nie wabi, bo to było piękno dla koneserów i wyposzczonych bab (bez urazy, siostrunie!).
        Tym razem się udało, ale czy przez to, że wystawili Hannie, czy też schowali Yastre, to już nikt nie wnikał. Cała banda klaszcząc, pohukując i gwiżdżąc skierowali się w stronę wozu, nim właściciel zmieni zdanie. Ten jednak chyba nie miał takiego zamiaru, bo grupa zbirów miała powierzchowność, która nie odstraszała gdy tego nie chcieli, a ich poczucie humoru i swoboda obycia bardzo przypadła staruszkowi do gustu.
        - Siema! - Yastre ładując się na pakę wyciągnął na powitanie rękę do dwóch synów woźnicy. - Co wy, drwale, hę? Jacyś tacy ciency w barach - zauważyła, z zaskoczeniem im się przyglądając… - Ała! - zawył, gdy jeden z bandytów, nazywany jakże wymyślnie Rudym, palnął go w ucho. - Za co?!
        - By ci gruz z ucha wypadł, tępa pało! Mówił, że tylko przejazdem som - zauważył, w typowy dla troglodytów sposób wypowiadając końcówkę czasownika.
        - Oj tam, nie słyszałem, nooo…
        Yastre obrócił się w stronę wejścia do wozu i pomógł wspiąć się na pakę dziewczynom, po czym pociągnął w swoją stronę Hannie i twierdząc, że jest mało miejsca, posadził ją na swoich kolanach, samemu wcześniej sadowiąc się na jednej ze skrzyń. Przesadzał, ma się rozumieć, bo miejsce by się znalazło, ale o ile przyjemniej było przytulać w drodze ładną dziewczynę, a jej o ile wygodniej było siedzieć na amortyzujących wyboje wysportowanych udach jakiegoś kociego przystojniaka niż na twardych deskach?
        - To czym wy się zajmujecie? - zagapił braci, przytulając się do biustu Hannie, która zaraz odsunęła go na przyzwoitą odległość.
        - Handlem, jak ojciec - odpowiedział prosto jeden z nich. - A wy to…
        - Na festyn jedziemy się zabawić! - huknął Wichura, śmiejąc się swoim donośnym basem. - Rozwalę wszystkich tych wymoczków, którym się wydaje, że potrafią siekierami machać, a co!
        - Te, uważaj sobie, Wichura, bo cię zdyskwalifikują!
        - E tam, niech spróbują, to ich też spiorę…
        - Wichura! Ludzi straszysz! - Tymi ludźmi mieli być kupieccy synowie.
        - Panowie wybaczą, on jest łagodny jak owieczka tylko robi takie wrażenie…
        - Owieczka! O jeny, Wichura-owieczka! - kwiczał z radością Yastre. - Raczej baaaaaran! - oświadczył, becząc jakby sam był baranem.
        - Ja ci dam ty zapchlony kocurze!
        - Ej, ej, ja jestem fotelem Hannie, nie ten adres! - zawołał, zmiennokształtny, chowając łeb za jej plecami.
        Reszta bandy również jazgotała w najlepsze, bawiąc się jakby już byli na festynie, a nie dopiero na niego jechali. I nie był im do tego potrzebny alkohol! Tego niestety mieli dość skromne zapasiki jak na swoje możliwości, ale zagrzewali się do drogi myślą o tych wszystkich beczkach piwa, które oczywiście obowiązkowo muszą się znaleźć na terenie tak zacnego festiwalu. Co to za drwal, który nie pije?

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Wto Mar 05, 2019 8:12 pm
autor: Kavika
        Rudy kot zakręcił się między szczupłymi nogami siedzącej na schodkach dziewczyny. Ona zaś pogłaskała go pieszczotliwie po głowie, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Dymek palonej lufki uniósł się ku górze, a kot zamiauczał domagając się więcej uwagi.
Nieopodal usłyszała dźwięk toczących się kół oraz rżenie osiołka. Mieszkanka wioski pośpiesznie wstała wysypując tytoń i szybko gasząc żar wdeptując go w ziemię.
        - Braun wraca – mówiła do kota przechodząc to z zaplecza, to na podwórko. Dolała mleka do miski i wrzuciła resztki jedzenia do drugiego pojemnika. - Muszę go w końcu zapytać, termin jest już bardzo blisko. Mam nadzieję, że nie zapomniał... - mówiła nerwowo kręcąc się bez opamiętania i głupio poprawiając wisiorki w drzwiach. - Braun! I jak tam? Wszystko gra?
        - Cześć, cześć... - rzucił mężczyzna głaszcząc osiołka. - Pan Pinkers, jak zawsze jest w pełni gotowości – zaśmiał się grubym głosem. - Załaduje ci ostatni wóz i możesz śmiało ruszać! Myślę, że wszystko jest gotowe.
        - Świetnie!
        - Zostało jeszcze trochę jajecznicy? A te gęś to dobrze doprawiłem? Na ostatnią chwilę latałem z przyprawami, uch!
        - Na gęś nikt się nie skarżył. Zupa, jak obiecałam, trzymana jest na żarze, a porcję jajecznicy zawsze zostawiam ci na stole.
        - To muszę się pośpieszyć!
        - Koniecznie. Będę czekała na zapleczu.
        - Jasne. – Braun uśmiechnął się pozdrawiając gestem pracownicę.


        - O na Prasmoka, która to godzina? - zajęczał Leim dźwigając głowę i zerkając na czyste niebo. - Co za słońce... że już wstało, która to godzina i co to za hałas?
        - Wstawać śpiochy, picie to dopiero się zacznie! - zaśmiał się kupiec lejcami popędzając konie.
        Tłum. Istny tłum, hałas, śmiech, pogadanki, a to oznacza mnóstwo okazji do wzbogacenia się na boku. Najemnik patrzył na przybyłych gości z zachwytem. Hannie zaś nagle zrobiła się jakby mniejsza, nieprzyzwyczajona do takiego tłoku, a zarazem podekscytowana wydarzeniem. Na tym zadupiu nie miała okazji spotkać tylu ludzi i nieludzi naraz w jednym miejscu! Cieszyła się, gdy wciąż otrzymywała wsparcie od Yastre. Zauważył jej niepewność i szybko przytulił zapewniając, że będą się świetnie bawić.
        - Jeszcze nigdy nie byłam na takim festynie... - wyznała cicho wtulając zarumienioną twarz w jego klatkę piersiową i uśmiechając się dziewczęco.
        Handlarz zatrzymał się w miejscu, gdzie stały wszystkie pozostałe wozy. Trudno było znaleźć jakąkolwiek wolną piędź ziemi! Jednak udało mu się to po kilku przekleństwach oraz krzykach na innych kupców by przesunęli swoje zadki z dobytkiem trochę na bok. Ostatecznie awanturnicy uścisnęli sobie dłonie na zgodę, jakby był to ich najlepszy interes życia. A być jak najbardziej mógł. Niektórzy przyjechali tu handlować własnym towarem, inni zaś wynajmowali miejsca noclegowe. Zysk to zysk, a wszyscy musieli się jakoś podzielić tym skrawkiem ziemi, który gęsto porastała żywa i jeszcze zielonkawa trawa. Widać dbano o nią cały rok.
        Kupiec wskazał podróżnikom kierunek do karczmy, którą nijak można było dostrzec w gąszczu powozów, jakby znajdowali się na obozie dla dzieciaków nad morzem. Mało miejsca, w środku lasu, a ludzi nie ubywało.
        - Niesamowite – wyznała z zachwytem Hannie. - Jak tu głośno! I wesoło! A przybyli tacy piękni... - zauważyła.
        I taki był fakt. Większość już była gotowa do wzięcia udziału w festynie, a pozostała garstka jeszcze szykowała się do wyjścia. Stoliki rozstawione były wszędzie, również przed oberżą, ale nie należały one do „Żyły złota”, bo tak właśnie głosił drewniany szyld z przecinającymi się siekierami. Pomalowana na złoty kolor i ze złotymi wstawkami mieniła się w blasku słońca.
        Karczma z zewnątrz była ogromna. Głównie drewniana, murowana od dołu białym kamieniem, podbita wieloma deskami - nie dla ogólnego pożytku a raczej urozmaicenia. Spadzisty dach był krótki, z rudego drewna. Karczma posiadała dwa piętra, z czego jedno z pewnością było użytkowe, drugie stanowił prawdopodobnie zamknięty strych. Z boku można było ujrzeć sporych rozmiarów balkon na pierwszym piętrze a na tyłach budynku znajdowało się kilka szopek. Prowizoryczny płot oddzielał miejsce dla gości od tego dla personelu i nikt nie kusił się na to by daną granicę przekroczyć.
        Wejście do karczmy nie znajdowało się pośrodku, a po prawej stronie na samym rogu. Do tego momentu wystawione były stoliki i krzesła zajęte przez gości różnej maści. Drzwi stały otwarte, w karczmie panowała wrzawa i śmiech. Pootwierano wszystkie okna by opary jedzenia oraz napoi ulatniały się na zewnątrz. Leim dojrzał, że tuż przy wejściu znajduje się fortepian i że cała prawa ściana ozdobiona została grafikami, listami, instrumentami i wszelkimi innymi prezentami od gości, którzy odwiedzili oberże. Dzięki temu na starcie zyskiwało miano przytulnej i przyjaznej.
        Jakaś kelnerka wyłapała przybyłych gości wzrokiem. Hannie posłała jej promienny uśmiech, Leim rzucił kilkoma komplementami, dzięki czemu zyskali świeżo zwolniony stolik przy oknie. Starczyło miejsca akurat na całą ich bandę, mimo że w środku panowała ciasnota i chaos. Elfki były nieco przytłoczone ilością gości, ale otwarte okno odrobinę to wynagradzało.
        Kelnerka podała gościom karty dań. Elfi najemnik nie udawał zastanowienia tylko od razu zamówił coś na zwilżenie gardła. Polecono im jeden ze słynnych wywarów, a skoro był słynny to grzech odmawiać, prawda? Przy okazji mogli na spokojnie zapoznać się z tutejszą kuchnią albo poczekać na wyżerkę na festynie. Jak kto wolał.
        Hannie szybko odnalazła się w towarzystwie gości. Była ładną dziewczyną z ogromną charyzmą więc prędko zaczęła czuć się jak ryba w wodzie i choć była miła dla wszystkich wokół to swoją uwagę zdecydowanie skupiała na Yastre. Ćwierkała do niego, żartowała, a potem sprzeczali się o to co zamówić do jedzenia, jakby byli starym dobrym małżeństwem. Uroczo pstrykała go w nosek, głaskała pieszczotliwie za uszkiem, a on nie pozostawał jej ani trochę dłużny...
        Sharon była mniej zadowolona. Nauczona nieufności wobec obcych mogła wymienić kilka zdań, ale nie lubiła nachalnych typów i takiego hałasu. Towarzystwo lasu po prostu jej wystarczało, ale musiała się pogodzić z tym, że jej młodsza koleżanka nie przeżyła jeszcze nic podobnego. Hannie czuła się jednak frywolna, ponieważ spokojny i rozsądny Wichura skutecznie gasił nerwowość Sharon, która najwidoczniej polubiła najemnika.
        Co mogło się nie udać?
        Goście bawili się w najlepsze. Niektórzy już zaczęli obstawiać zakłady, wszyscy rozmawiali o zawodach, jedzeniu, piwie oraz o całej idei festynu. Mieszkańcy wioski dumnie prężyli pierś przed innymi. Byli wszak rodowymi drwalami z porośniętą gębą oraz fechtunkiem w łapach. Było się czym chwalić, oj było!
        Kawałek za fortepianem znajdowała się długa lada z barem. Dalej zaś w zagłębieniu dostrzec można było okienko ze zmywakiem oraz parę drzwi prowadzących do różnych części skomplikowanego zaplecza karczmy. Schody na górne piętro zbudowane były całkiem po lewej stronie, a i na nich siedziało kilka pechowców, którzy to nawet krzesła sobie nie zabrali, lecz równie mocno uczestniczyli w słownych przepychankach.
        Za ladą stała młoda kobieta z ciepłą, oliwkową skórą. Jej aparycja zdradzała dobre serce, przyjacielskość, ale także zdecydowanie. Niemiłym klientom najpierw grzecznie odmawiała a dopiero potem pyskowała. Ciemnobrązowe włosy w chłodnym odcieniu chowały się całą burzą loków pod czepkiem, a piwne oczy bystro spoglądały na gości. Wydawało się, że jest mózgiem całego tego gospodarstwa, bo wystarczyło jedno spojrzenie by ktoś z obsługi pojął w którą stronę ma się skierować oraz w jakim celu.
Teraz i tak było spokojniej niż z rana. To był ostatni dzwonek dla śpiochów więc barmanka wycierała przyniesione jej szklanki i sztuczce.

        - Braun, przecież obiecałeś – starała się nie krzyczeć pracownica. Na jej bladych policzkach pojawiły się rumieńce złości.
        - Nooo... obiecałem, obiecałem, ale...
        - Ale co?! - pisnęła.
        - Agh, zobacz, jak doskonale ci idzie. Mamy dwa razy większe zyski niż rok temu. Do Skov Hagger przybyli goście jakim nie śniło się mieszkańcom! Ani pewnie żadnemu królowi! Kto by się spodziewał Germunda Rotokera, tutaj?! A to wszystko dzięki tobie. – Braun objął drobne dłonie rozmówczyni, a jego słowa były jak najbardziej szczere i prawdziwe.
        Jej ciemne oczy zerknęły na niego uważnie, przez chwile się zawahała.
        - Tym bardziej należy mi się ten wyjazd – odparła wyrywając dłonie z łagodnego uścisku.
        - Na Prasmoka, nigdy cie nie zrozumiem!
        - Nikt ci nie każe. To wolne mi się należy!
        - Należy, ale nie na takie głupoty!
        - Głupie to jest podawanie piwa nawalonym ludziom!
        - Zamiast odpocząć znowu będziesz pracować! Jak mam dać ci wolne na niewolne?!
        - Pracowałam na to cały rok, nie możesz mi teraz tego odebrać – syknęła dziewczyna.- Przecież tydzień posiedzę w Danae, a potem pojadę do Kryształowego Królestwa – zauważyła z irytacją. - Ciebie to nie powinno zresztą interesować. Zrobię z tym czasem co zechcę!
        - Ale spójrz na siebie, ptaszyno – spróbował łagodniej Braun. - Zaraz z ciebie wiórek zostanie. Przemęczona jesteś, twarz ci zmarniała, czasem przysypiasz na stojąco.
        - Między innymi dlatego, że w tym roku organizuję i to pierwszy raz w swoim życiu festyn. Jakbyś wcześniej mi pozwolił to bym się tak nie przemęczała.
        - Oho ho ho! Już nie godaj, że ten festyn cie tak wciągnął.
        Barmanka westchnęła przecierając przedramieniem czoło. Znowu się kłócą. Tylko tym razem nikt ich nie słyszy, bo wszyscy wokół się przekrzykują.
        Jeszcze kilka paskudnych zdań wypłynęło z ust kłócącej się na zapleczu pary. Nagle materiał imitujący drzwi, został szarpnięty i jasnowłosa pracownica schowała się w kącie lady siadając na podłodze.
        - Jak tam? - spytała z uśmiechem barmanka udając, że nic nie słyszała.
        - Co za gbur! Nawet Pan Pinkers nie jest tak upartym osłem jak Braun! - wyrzuciła z żalem dziewczyna.
        - Znowu się pokłóciliście? - spytała druga kręcąc się między butelkami a barem.
        - Ta...
        - Nie chcę być niegrzeczna, ale...
        Kawowe oczy spojrzały w górę z niemą skargą. Wiedziała jednak, że nic nie może na to poradzić. Praca rządzi się własnymi prawami, nie ma tu miejsca na złość czy rozpacz, tylko wieczny uśmiech do wiecznie pijanych klientów. Teraz jeszcze wyjątkowo trzeźwych, ale wszystko zmieni się na festynie.
        - ...mogłabyś pomóc? - spytała niepewnie, choć z naciskiem barmanka.
        - Ech... Raczej nie mam wyboru – załamała się blondynka chowając głowę między ramiona.
        - Chyba, że wolisz zostać tutaj...
        - O nie! Olivia, nie rób mi tego, zostań tutaj! Jeszcze jedna minuta z tym terrorystą, a nie wytrzymam! Co zanieść, te osiem piw? Do którego stolika? Tego przy schodach? Świetnie, to jeszcze niech się duszę w zakamarkach tej karczmy.
        - Marie wyłapała jakiś świetnych klientów pod oknem więc nie możemy jej ich odebrać – powiedziała cicho Olivia.
        - Dobra, zajmę się nimi. Piatr Fordo tam siedzi? Szczęście dzisiejszego dnia ani trochę mi nie sprzyja... - mruczała pod nosem pracownica spoglądając na gości.
        Olivia zbliżyła się do blondynki przyjaźnie obejmując jej barki i szepcząc jej do ucha:
        - Kavika, jeszcze chwila i zostawisz mnie z tym całym burdelem. Dziś jest twój wielki dzień, organizatorko!
        - Racja... - odetchnęła z ulgą uzdrowicielka. - Niech Braun załaduje wóz i od razu stąd uciekam.
        - I zabierzesz te pijane świnie za sobą – zachichotała Olivia puszczając oczko Kavce, która z miną ginącego w walce wojownika ruszyła obsługiwać gości.


        Uczona sprawnie uporała się z zaległymi zamówieniami. Praktycznie cała obsada kelnerek pracowała tego dnia z doskoku, aby „coś sobie dorobić”. Wyjątkiem była Olivia, która znajdowała się w „Żyle Złota” na stałe, dlatego tak świetnie radziła sobie z kierowaniem załogą za ladą. Marie wydawała się dla Kaviki wyjątkowo podekscytowana. Krążyła po karczmie z zaciśniętymi palcami na tacy i pracowała sprawniej niż kiedykolwiek. Uczona spoglądała na nastolatkę rozczulając się nad jej zaangażowaniem w pracy, który wywołał miły klient. Albo gorzej, jakiś prawiący komplementy oprych! Musiała to zbadać!
        Uczona sięgnęła po ciężką tacę obładowaną kuflami piwa oraz jednym kieliszkiem wina dla Piatr Fordo. Wolno stawiała krok śledząc wzrokiem pracującą nastolatkę, która dotarła do stolika pod oknem.

        - Tej, Wei... - Leim szturchnął panterołaka w ramię. Hannie z trudem odkleiła się od ramienia zmiennokształtnego, co również było trudnego dla samego zmiennokształtnego, ale w tym właśnie momencie Sharon postanowiła zagadać do młodszej elfki.
        - Fajna ta karczma, co nie? A to piwo z mieszanką ziół druida to niesamowity trunek! Żebym ja tylko dotrwał do tego festynu – zaśmiał się najemnik.
        - Ale nie to chciałem ci powiedzieć. Hannie jest całkiem miła, co nie? - szepnął konspiracyjnie elf puszczając oczko panterołakowi celowo przy tym używając nieco łagodniejszych słów niż „niezła sztuka”, bo kumpel wyjątkowo stronił od towarzystwa panienek. - Nie bądź taki nieśmiały – mówił radośnie, choć wciąż cicho bandyta. - Każdy potrzebuje czasem kogoś do „pogadania”. Zobacz, jak się Sharon swobodnie poczuła przy Wichurze. Ty przy Hannie, ona przy tobie... Dobrze ci zrobi ten festyn, stary! Ale żebym łysa pała nie był to tez już zacząłem węszyć... - wyznał elf pochylając się jeszcze niżej i obejmując po przyjacielsku panterołaka.
        - Wyhaczyłem już jedną taką... - powiedział niby to nie chwaląc się. - Długie nogi, szczupła... może nie taka obfita w dary Matki Natury, ale jak ona się porusza! Jak spogląda, jakie ma duże oczy! Wydaje się najmniej dostępna spośród wszystkich, a ja takie lubię – mruczał Leim.
        - Spójrz tam. Niezła suczka, co nie?
        Hannie zaśmiała się głośno i żartobliwie pacnęła Sharon w rękę. Upojona szczęściem strąciła łapę elfa z Yastre i wsparła się o ramię zmiennokształtnego, którego czule ucałowała w policzek zaciskając intuicyjnie palce na jego ramieniu.
        - Świetnie się bawię – wyznała słodko.

        A tymczasem, po drugiej stronie karczmy, kilka krzeseł dalej, stała Kavika wlepiając wzrok w stolik pod oknem. Niczym murowany posąg nie ruszała się już od kilku minut.
        - O, nawet na mnie patrzy – podekscytował się elf machając zawadiacko do blondynki, która z niedowierzaniem zerkała na bandę. Właściwie skupiając wzrok totalnie na Yastre i towarzyszącej mu piękności.
        Gdy ich spojrzenia się spotkały, Kavka nagle ocknęła się z szoku i zadrżała. Całująca go w policzek dziewczyna sprawiła, że uczona wróciła całą sobą do rzeczywistości. Ręce nagle stały się słabe i opadły w dół, a wraz z nimi z tacy zsunęły się wszystkie zamówione trunki. Szkło roztrzaskało się na podłodze, kilka osób krzyknęło zrywając się z krzeseł, w tym także obrażony Fordo. Blondynka pisnęła i zaraz padła na kolana w całkowitej panice, przez co Yastre stracił ja z oczu. Kilka osób się zmartwiło, kilka wzburzyło, powstał istny chaos, ale dudniący w głowie puls wydawał się dla uczonej najgłośniejszy. Kavika nie miała odwagi spojrzeć w górę w obawie, że spotka się z Yastre. Nagle jakby w jej świecie wszystko się zmieniło. Nie tak miało być.
        Uzdrowicielka zaczęła nerwowo zbierać szkło starając się w głupi sposób nie ulec presji ani skargom. To był jedyny gest, na który było ją w tej chwili stać, aż do momentu gdy przecięła sobie wewnętrzną część dłoni.
        - Kavika! - zawołała Olivia wyskakując zza lady i podbiegając do wykładowczyni.
        Barmanka bez cienia wątpliwości uklęknęła przy uzdrowicielce chwytając jej zalane krwią drobne dłonie. Pracownica uniosła wzrok na Kavkę, która w jednej chwili stała się całkowitym wrakiem człowieka. Jej sukienka i fartuch tonęły w alkoholu, była ranna, brudna i kilka jasnych loków uciekło z lekko splecionego koka podkreślając wrażenie bezradności. Jednak to kawowe oczy przekonały Olivie do odpowiedniego działania. Błagały o ucieczkę.
        - Chodź, opatrzymy ranę – powiedziała anielsko Olivia obejmując dziewczynę i chcąc zmobilizować ją do wstania.
        A ci mający wątpliwości, czy by przepuścić pracownice karczmy na zaplecze, szybko zmienili zdanie, gdy na postać obu dziewcząt padł cień Brauna. Kolosa. Około sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu masy pięćdziesięcioletniego wojaka na emeryturze z szerokimi jak sklep barami. Masywnego gościa, który mimo wieku był w stanie powalić najgorszego oprycha zaledwie jednym ciosem. Zdecydowanie węższy z biodrach z rozbudowanymi udami i łydkami. Łysą łepetyną, ale za to z krzaczastymi brwiami oraz zadbanym, zakręconym wąsem zakrywającym jego wąskie usta. Niewielkie dwa punkty na twarzy stanowiły oczy, a nieco garbaty nos wydawał się przeżyć niejedno złamanie.
        - Jakiś problem? - spytał barowym głosem Braun krzyżując ręce na klatce piersiowej.
         Obrażony Fordo stęknął i z udawanym uśmiechem usiadł do stolika.


        Na zapleczu Kavika poczuła się bezpiecznie. Wciąż ściskało ją w żołądku i cała drżała, ale odsunęła się od Olivii zapewniając, że dalej już sobie poradzi. Wszak jest lekarką.
        I tak też zrobiła. Przeszła do części mieszkalnej by wyjąć skrzynkę służącą za apteczkę. Już od jakiegoś czasu siedziała z zabandażowaną ręką i wpatrywała się w ścianę.
        Czuła się pusta. Tylko jakaś siła dławiła jej oddech, jakiś ból ściskał ją w klatce piersiowej. Nie była w stanie nic wymyślić, jedynie widziała przed sobą obraz Yastre z przepiękną elfką, która czule całuje go w policzek. To było paraliżujące. Na co właściwie liczyła i czego chciała porzucając go ponad rok temu w lesie, i to dla bogatego mężczyzny? Mimo wszystko nie takiego efektu się spodziewała. Była okropna życząc mu braku miłości, ale miała też na coś nadzieję. I to ona została zabita w tej jednej chwili. Okropna. Poniżająca scena...
        Usta Kaviki stały się blade, a policzki mokre. Dławiło ją w gardle, nie umiała sobie z tym poradzić. Była bliska wybuchnąć płaczem, ale wówczas rozległo się pukanie do drzwi.
        - Kavika... - spytała Olivia. - Wszystko w porządku...?
        - Tak. Zaraz wyjdę – odpowiedziała surowo uczona.
        Barmanka wypuściła całe powietrze z płuc. Znała na tyle swoją przełożoną by wiedzieć, że wykładowczyni nie zdradzi swoich rozterek. Nie wyjaśni, co takiego zaszło w karczmie.
        - Rozumiem – odpowiedziała łagodnie Olivia.
        „Dlaczego ona musi być taka cudowna?!”
        - Braun zapakował wóz, możesz już wyjeżdżać.
        - Tylko założę spódnicę... - mówiła bezwiednie Kavka wpatrując się w zabandażowaną dłoń.
        Gdy posklejała serce na ślinę, postanowiła jak najszybciej wymknąć się z karczmy. Tak by nie spotkać się z niczyim wzrokiem, który rozłupałby ją ponownie na części, przez co zamknęłaby się w pokoju na klucz zasłaniając okno ciężką firaną. Nie traciła czasu na zbędne ceregiele. Chwyciła plik papierów, a potem uciekła na zewnątrz do Pana Pinkersa, osiołka nauczonego systemu nagród za każdy przejazd na tyle, by nie stanąć na środku drogi z obrażoną miną, bo... po prostu. Bez powodu. Chociaż o tyle dobrze.
        W drodze jeszcze kilka razy przetarła rękawem twarz, ale w końcu doprowadziła się do stabilnego stanu. Kavika ubrała się w białą koszulę oraz warstwową, bordową spódnicę sięgającą jej do kostek a zwężającą się na wysokości talii. Czarne trzewiki dopełniały wizerunek eleganckiej kobiety, a lokowane i teraz już długie włosy, spięła w kok za pomocą drewnianej szpilki.
Miała nadzieję skupić się na papierach, ale ostatecznie z niemocą położyła je na beczki wozu ciężko wzdychając. Nawet nie miała odwagi spojrzeć za siebie, w stronę karczmy.
        „Och nie... on tu będzie cały festyn”, pomyślała rozpaczliwie blondynka, ale to nie był jej ostatni problem tego dnia.
        Osiołek nagle zerwał się i w panice podbiegł do przodu szarpiąc przyczepą. Zaciski zabezpieczające klapę uchyliły się, przez co kilka beczek wypadło na drogę, a jedna z nich uderzyła o kamień dziurawiąc się. Przyprawione wino chętnie wchłaniała ziemia powoli barwiąca się na ciemną czerwień. Kavika również nie została obojętna, gdy pod nogami ujrzała węża. Z piskiem wskoczyła na pozostałe beczki znajdujące się na przyczepie. Z przerażeniem patrzyła jak gad znika między beczkami, których swoją drogą nie była w stanie unieść. Karczma znajdowała się za daleko by ktoś ją usłyszał, ale też nie była na tyle blisko miejsca festynu, by ktoś ją zobaczył.
        - Szlag! - zaklęła uczona uderzając pięścią w beczkę i ostatecznie, w rezygnacji, siadając na niej.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Śro Mar 06, 2019 8:44 pm
autor: Yastre
        Dla panterołaka festiwal zaczął się już w chwili, gdy jego grupa opuściła zakon - on już doskonale się bawił. Miał świetnych kumpli i śliczną dziewczynę, która chętnie się z nim przytulała i wyraźnie cieszyło ją jego towarzystwo, słonko świeciło, był najedzony – nie potrzebował niczego więcej! Cała grupa miała przy tym szczęście, gdyż zadowolony Yastre potrafił być strasznie uciążliwy – niczym kociak – lecz siedząca na jego kolanach Hannie trochę go hamowała przed robieniem głupot. Darł się jednak niemożliwie i aktywnie brał udział we wszystkich przekomarzaniach, jakie miały miejsce w trakcie jazdy. Z czasem dołączyli do nich również kupieccy bracia, których z początku chyba trochę onieśmieliła ta rozwrzeszczana banda. I w ten sposób wóz toczył się dalej, skutecznie płosząc wszystkie dzikie zwierzęta w promieniu kilku staj.

        Już w samym Skov Hugger uwaga awanturników została mocno rozproszona – część nadal dowcipkowała w swoim gronie, inni jednak zaczepiali mijanych podróżników, kupców i resztę uczestników festiwalu, niektórzy już podrywali co ładniejsze dziewczyny, a Wichura z nonszalancją rzucał wyzwanie każdemu potencjalnemu drwalowi, bo w końcu przybył tu by pokazać, że jest najsilniejszy. No i by pilnować Sharon, ale to akurat wyniknęło później… Było jednak bardzo przyjemnym zbiegiem okoliczności!
        Równie przyjemnym zbiegiem okoliczności było dla panterołaka to, że jego słodka, zadziorna Hannie najwyraźniej troszkę bała się tego miejsca, bo przylgnęła do niego w absolutnie uroczy sposób, a on miał okazję, by popisać się swoją opiekuńczością, pewnością siebie i wszystkim tym, czym powinien się cechować dobry partner... No, prawie wszystkim, ale niektórymi walorami nie wypada się chwalić tak otwarcie, nie?
        Przy zsiadaniu z wozu Yastre chętnie pomagał elfce stanąć na ziemi, łapiąc ją mocno w talii i prawie zestawiając ją na dół. Hannie chętnie współpracowała i oparła się na jego ramionach, by przenieść trochę swój środek ciężkości i ułatwić mu bezpieczne postawienie się. Z jej twarzy nie schodził szeroki, radosny uśmiech, a oczy błyszczały z rozentuzjazmowania. Kotu jej zadowolenie udzieliło się w momencie.
        - Wszyscy piękni, ale ty najbardziej – przymilił się, po czym objął elfkę w talii i poprowadził ją do karczmy, z dumnie uniesionym ogonem, jakby prowadzał się z najpiękniejszą dziewczyną w całej wsi. No bo właśnie tak się czuł… Tylko jeszcze nie wiedział, że w Skov Hugger była kobieta, która biła pozostałe na głowę pod każdym możliwym względem.

        W karczmie Yastre bardzo skrupulatnie pilnował, by Hannie na pewno siedziała obok niego. A nawet jeśli on by o to nie zadbał, to ona tak szybko nie opuściłaby jego boku, bo przy nim czuła się bezpiecznie i było im razem wesoło.
        - Hannie, przeczytasz mi? - poprosił ją pięknie bandyta, gdy dostali karty dań.
        - Nie możesz sam? - zaczepiła go elfka.
        - Mogę, ale tobie wyjdzie na pewno ładniej - oświadczył śmiało panterołak, jakby wcale nie chciał się przyznać, że nie umie czytać, chociaż przecież można było się tego łatwo domyślić.
        - Ale jak sam będziesz sobie czytał to łatwiej ci będzie wybrać - przekonywała go Hannie, pewnie tylko udając, że nie wie o co mu chodzi.
        - Oj no weź, chcę posłuchać twojego głosu, no… Wtedy połączę dwie moje ulubione rzeczy, jedzenie i ciebie - dodał, a elfka zaraz zarumieniła się słysząc te słowa i pacnęła go w ramię, lecz kartę i tak wzięła i zaczęła mu czytać. Bandyta oparł brodę na jej ramieniu i zaczął mruczeć.

        - Dobre? Pokaż – zareagował natychmiast na wzmiankę o smaku piwa z ziołami i nim Leim się zorientował, zaraz gwizdnął mu kufel i pociągnął solidny łyk. Z rozmachem oblizał usta. – Te, faktycznie dobre! Takie samo jak moje – dodał, bo faktycznie, przecież wszyscy pili to samo, on jednak był kotem i miał swoje kocie odchyły.
        - No… - przyznał z rozmarzeniem, gdy elf zaczął komplementować Hannie. Był całkowicie świadomy tego, że jego słodka koleżanka przyciąga wiele spojrzeń, ale hej!, przyszła tu z nim i to on mógł się z nią przytulać i miziać, wzbudzając w reszcie zazdrość. To wywoływało w panterołaku prawdziwą dumę – tak wielką, że nawet nie widział w Leimie potencjalnego rywala, bo przecież on nie miał szans mierzyć się z takim samcem jak Yastre, nie? No właśnie… I jego szczęście, że nawet nie zamierzał tylko znalazł sobie inną dziewczynę do spędzenia z nią festynu. Zadowolony panterołak słuchał o jej licznych zaletach kiwając z entuzjazmem głową, bo on też lubił panny z długimi, zgrabnymi nogami. Z trochę mniejszym entuzjazmem przyjął wieść, że wyglądała na niedostępną, bo jego takie zdobywanie akurat nie bawiło – lubił, gdy wszystko szło prosto i szczerze. Tak jak z Hannie! Ona ładna, on ładny, podobali się sobie i dobrze czuli w swoim towarzystwie, nie strzelali fochów na pokaz ani nie kazali się drugiemu czegokolwiek domyślać. Ideał!
        Lecz taki prawdziwy, stuprocentowy ideał stał kilka sążni dalej z tacą zastawioną kuflami piwa. O jej obecności panterołak jeszcze nie wiedział, bo był zainteresowany bardziej swoim towarzystwem w postaci kumpli z bandy i słodkiej Hannie.
        - Gdzie, która niby? - zaśmiał się panterołak, gdy Leim uparł się, aby pokazać mu swoją wybrankę. Wyciągnął szyję, ale nie widział żadnej dziewczyny, która odpowiadała opisowi - on i elf siedzieli pod trochę innym kątem i akurat ta kelnerka była przez moment zasłonięta. Ludzie jednak cały czas się ruszali, więc to była kwestia czasu by ją dostrzegł. Jeszcze trochę się wychylił, by sobie sprawę ułatwić - akurat dzięki temu nadstawił policzek na pocałunek Hannie. Zamruczał z prawdziwym entuzjazmem i obrócił na nią na chwilę wzrok.
        - A będzie jeszcze fajniej - obiecał jej, jakby miał na myśli jakieś dwuznaczne propozycje, ale dziewczyny zdążyły go już poznać na tyle by wiedzieć, że on tak napalony wbrew pozorom nie jest i co prawda obściskiwać się i może nawet całować się lubił, ale o pójściu razem na siano nie było mowy. Dzięki temu zresztą zyskiwał, bo był doskonałym pieszczochem, a te które na cokolwiek liczyły mogły sobie tłumaczyć, że on po prostu szanuje potencjalną partnerkę, co oczywiście było prawdą, lecz może nie w tym przypadku.
        I nagle oczom Yastre ukazała się wybranka Leima. Jego… Kavika… Kot nie był mistrzem aktorstwa i jak na dłoni widać było, jak bardzo zszokował go ten widok - szeroko otworzył oczy, rozdziawił usta, uszy mu oklapły. A serce łomotało z taką siłą, że prawie połamało mu żebra. Niewiele brakowało, by zawołał ją, zerwał się z miejsca i pobiegł do niej przez całą salę, żeby… żeby… No właśnie, żeby co? On nadal ją kochał, wiedział to doskonale, no bo przecież to był powód, dla którego nie znalazł sobie do tej pory żadnej pocieszycielki i tyle czasu chodził załamany. Przeszło mu przecież tak niedawno… Ale co gorsza ona przecież jasno dała mu do zrozumienia, że go nie kocha. Nie. Kocha. I że on nie może zapewnić jej żadnej przyszłości i że ona wolała tego swojego narzeczonego, którego nazwiska Yastre nawet nie pamiętał…
        A mimo to serducho aż się do niej wyrywało. Bo była nadal tak samo piękna, idealna jak wtedy, gdy się spotkali. Jego długonoga sarenka. Nikt nie był tak zgrabny jak ona i jednocześnie tak mądry. I słodki. I opiekuńczy. I w ogóle tak bardzo-bardzo.
        - Łooo żesz! - wydarł się panterołak, gdy nagle wszystkie kufle spadły z hukiem z trzymanej przez Kavikę tacy. Zerwał się z miejsca, gotowy by lecieć jej pomóc, jak zresztą pewnie połowa karczmy… Ale… Czy powinien? No bo ona nie chciała go widzieć. A on chciał, tak strasznie chciałby móc znowu ją przytulić, dotknąć, poczuć zapach jej włosów. Ale nie, ona powiedziała, że go nie chce, że on jest dla niej za słabą partią. To może jednak powinien odpuścić?
        Z podjęciem decyzji pomogły mu dwa czynniki. Pierwszym było to, że wokół Kaviki zebrała się wielka grupa ludzi, z czego część pewnie pomagała, ale reszta tylko robiła tłok, bo chciała lepiej widzieć. A drugim powodem była Hannie. Śliczna elfka wstała razem z bandytą i zerkała znad jego ramienia co tam się działo. Opierała się na jego barkach, a bandyta czuł na plecach subtelny dotyk jej piersi… Od razu pomyślał, że niepotrzebnie tęskni za Kaviką, że przecież ma powodzenie, bo właśnie przyjechał tu z piękną dziewczyną, która cały czas wisiała mu na ramieniu. Niech uczona zobaczy, że on sobie doskonale poradził z tym rozstaniem! I nic to, że wcale tak nie było…
        - Ale jaja - zarechotał niby nonszalancko, znowu siadając na swoim miejscu. - Ej, głodny jestem - poskarżył się, po czym przyciągnął sobie wielką michę gulaszu, który niedawno postawiono na ich stole. Nie, nie zjadł wszystkiego, ale nałożył sobie szczodrze, ile tylko zmieściło się na talerzu. Był przy tym takim dżentelmenem, że nawet zaproponował Hannie, że jej nałoży, ale ona przyjęła znacznie mniejszą porcję. Wszyscy nagle zainteresowali się jedzeniem, więc nastąpił gwar, a panterołak w tym czasie już zapychał się mięsem.
        Ciekawe, skąd ona się tu wzięła? Przecież wyszła za mąż tam w Rapsodii czy tam w Rododendronii, był pewny, że tam została. No a stamtąd do tych gór jest przecież kawałek… Specjalnie wybierał takie miejsca, by jej nie spotkać, a tu proszę. Ciekawe co u niej… Czy jest szczęśliwa… Czy gdzieś tu pałęta się ten jej bogaty laluś? Ale przecież wyglądało, jakby tu obsługiwała, przecież on nie pozwoliłby jej nosić kufli, nie? Yastre na pewno by jej nie pozwolił, zwłaszcza gdyby miał tyle pieniędzy co ten jej goguś. Leżałaby cały dzień na poduszkach, ładnie pachniała i była śliczna. Albo siedziałaby sobie z książką, o, to by jej się pewnie bardziej podobało. Ale na pewno nie tyrałaby w jakiejś karczmie, ej! Wcale mu się to nie podobało. Ciekawe czy zgodziłaby się z nim pogadać? Tak po prostu, co u niej, co u niego. Yastre był tego naprawdę ciekawy. Oczywiście przede wszystkim interesowało go czy faktycznie wyszła za mąż, bo może wcale nie, dlatego tu była. Nie, bez przesady. Ależ był naiwny, że w ogóle przyszło mu to do głowy.
        - Ej, kocie, zara siem utopisz w tym gulaszu - zaczepił go nagle Rudy, jak zawsze połykając końcówki słów. Faktycznie, panterołak nawet nie zwrócił uwagi, że wpychał sobie do ust coraz to nowe porcje, a starych nie połykał, więc mięsny sos już prawie wypływał mu nosem. A gdy kot zdał sobie z tego sprawę, nagle gwałtownie próbował ogarnąć sytuację, przez co część zawartości ust wypłynęła mu na drogę. Rudy parsknął śmiechem.
        - Ale z ciebie ofiara!
        - Miałem wszystko pod kontrolą, to ty mi zmaściłeś!
        - Ta? To czemu to miao służyć, e?
        - Bo ten gulasz jest zaje… pyszny - dokończył, bo przy Hannie przecież nie będzie się wyrażał.

        Najedzony Yastre zdołał prawie zapomnieć o Kavice. Prawie, bo całkowicie to było niemożliwe, skoro ona była w tej wsi. Ale o wiele lepiej szło mu skupianie się na Hannie, która chyba nie zauważyła nawet tego, jakie wrażenie zrobiła na nim jakaś niby obca dziewczyna, zwykła kelnerka.
        - Ej, idziemy się rozejrzeć? - zaproponował nagle ktoś z bandy.
        - Nieee, zostańmy jeszcze - zaprotestował zaraz panterołak.
        - Czemu?
        - Bo ja jeszcze mam piwo - odparł zaraz Yastre, ale to wcale nie był główny powód jego zasiedzenia w tym miejscu. On nadal w głębi serca liczył, że w pewnym momencie z zaplecza wyjdzie Kavika i on wtedy... Wtedy... Coś wymyśli.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Wto Mar 12, 2019 10:37 am
autor: Kavika
        Kavika od dłuższego czasu siedziała sparaliżowana obecnością węża ukrywającego się między beczkami. Próbowała odgonić gada rzucając kamieniem, ale ani on, ani osiołek nie mieli ochoty się ruszyć. Nie potrafiła skupić myśli na jednym zadaniu, przez co trwała w zawiesinie między karczmą (uczuciami) a festynem (pracą), który z pewnością zesłałby ulgę dla jej strapionej duszy. Chwyciła plik papierów, zaczęła liczyć, ale to na nic się zdało. Oczami wyobraźni wciąż widziała Yastre z piękną elfką. Zaczęła zastanawiać się czy był to prawdziwy obraz czy też plotąca figle wyobraźnia, fantazja mające za zadanie wypruć ją z uczuć albo przypomnieć, że teraz ma ważniejsze sprawy niż on. Nauka.
        Kavka westchnęła pacając się dokumentami w twarz. Głośno westchnęła. Musi coś zrobić.


        Oczy elfa od razu zabłysnęły, gdy zaproponowano wyjście z karczmy. On już zdołał obalić dwa kufle piwa i zjeść talerz zupy. Był gotowy do bitki, ale przede wszystkim do wyrywania panienek. Niestety Yastre nie podzielał jego entuzjazmy, przez co odrobinę zawiedziony Leim rozłożył się całym swoim jestestwem na krześle, co rusz się na nim bujając i zagadując kelnerkę albo innych chłopów z wysokim poziomem testosteronu oraz chęcią mordobicia, tak by zrobić im na złość, zabawić się kosztem samców alfa.
        Nikt jednak nie zaszczycił Leima uwagą, a nie mogący usiedzieć w miejscu bandyta nie potrafił wytrzymać choćby bez fajki.
        - Proponowałbym wyjść wcześniej. Jak to stado baranów w jednej chwili zacznie się zbierać do wyjścia to się tylko nawkurwiamy – skomentował Leim.
        - Ale ja mam tu jeszcze gulasz. Chcę zjeść – rzucił ktoś z bandy.
        Spór trwał kilka chwil, aż w końcu elf ze znudzeniem prychnął.
        - Dobra, idę zapalić na zewnątrz – rzucił nieco zirytowany uszaty wstając i oddalając się od stolika.
        Leimowi zależało na spotkaniu długonogiej blondynki, ale ta nie pokazywała się od dłuższego czasu w karczmie. Może pomagała w kuchni, a może tez miała przerwę...
        Bandyta rozpalił fajkę i marudzące przy stoliku panie skutecznie odgoniły mężczyznę na bok. Zaciągnął się kilka razy, wydmuchał kilka dymków aż w końcu zauważył marny płotek na tyłach karczmy, mający za zadanie oddzielić teren dla personelu. Mimochodem zbliżył się do niego, nie od strony podwórza, a tej mniej zaludnionej, i niby przypadkiem nastawił ucho:
        - Wyszła taka zdenerwowana... Mam nadzieję, że sobie poradzi – bąknął Braun.
        - Na pewno sobie poradzi. Wszystko świetnie zorganizowała – jak zawsze pozytywnie odpowiadała Olivia. - Już teraz wszystko działa jak w zegarku. Pewnie już dotarła na miejsce i dyryguje!
        Leim uśmiechnął się pod nosem, po czym wysypał tytoń. Już wiedział, gdzie jego zdobycz powędrowała. Elf nie miał nawet zamiaru pytać czy informować resztę bandy o swoim planie. Wiedzieli, że już dusi się w karczmie więc naturalnym dla niego nawykiem było szlajanie się po okolicy, tak jak tym razem.

        Kavika niechętnie dźwignęła głowę spoglądając na ścianę lasu. Była tu całkowicie sama, odległa od wszystkich spraw, może... może teraz uwolni cały kocioł swoich emocji...?
        Dźwięk łamiącej się gałązki sprawił, że dziewczyna sztywno wyprostowała plecy, a następnie zerwała się na równe nogi wciąż jednak nie zeskakując z przyczepy.
        - Uważaj! - krzyknęła. – Tam jest wąż – dodała już nieco mniej śmiało, a mężczyzna z naprzeciwka zatrzymał się zerkając we wskazanym kierunku.
        - Hmm? - zastanowił się. - Chodzi...- podjął kopiąc jedną z beczek i rzucając sztylet tak, by ten wbił się w ziemię. – ...o to?
        Kavka nie odpowiedziała. Patrzyła na uciekającego do lasu gada. Leim spoglądał na nią w zamyśleniu przechylając łeb na bok.
        - Mówią, że jestem elfem. Nie zabiłbym zwierzęcia... - dodał urywając ciszę i zyskując tym samym uwagę blondynki. Jeszcze przez chwilę analizowała jego osobę, aż w końcu dotarły do niej słowa najemnika.
        - Mówią? - spytała marszcząc brwi i zaciskając palce na dokumentach, gdy Leim zbliżył się do niej. Nie był jeszcze nachalny, ale z pewnością nie reprezentował arystokracji.
        - Ta... - Uśmiechnął się kładąc dłoń na przyczepie. Nie odrywał od niej spojrzenia i emanował pewnością siebie, mimo że to ona w tym momencie stała wyżej. - Widzę, że gadzina sparaliżowała cały transport – skomentował, a mina wykładowczyni stała się zdecydowanie mniej radosna. - Pomogę – zaproponował.
        - Nie musisz.
        - Oczywiście – przyznał. - Ale czemu bym nie miał po prostu chcieć?
        Z zawadiackim uśmiechem obrócił się i w tym momencie na horyzoncie dostrzegł zbliżająca się do nich bandę.
        - Tam jest! - krzyknął ktoś z grupy, a rozweselony elf machnął im na powitanie.
        - To moi kumple – pochwalił się.
        - Uhm... - bąknęła jeszcze bardziej skołowana tym faktem uzdrowicielka, która nijak nie czuła się bezpiecznie w grupie najemników.
        I wcale nie poczuła się jeszcze lepiej, gdy w owej grupie dostrzegła Yastre. Kavika przełknęła ślinę a zimny pot zlał całe jej ciało. Dobrze, że spódnica zakrywała jej nogi, bo obecnie gięły się one pod ciężarem uczuć, a żołądek palił ją od środka.
        - E, chłopaki, pomożecie? Nastąpił mały wypadek przy pracy! - krzyknął do nich z daleka, po czym ponownie zwrócił się do pracownicy karczmy. - Śmiało, możesz zejść. Nie wyglądamy, ale wbrew pozorom dobre z nas chłopaki. – Uśmiechnął się szeroko, co jeszcze by nie przekonało Enthe do spoufalania się, ale czuła się pewniej, gdy widziała Yastre. Mimo wszystko... Miała nadzieję, że nie wpadł w towarzystwo gwałcicieli i rabusiów, bo kto wie co przez ten rok się działo.
        Uczona zeszła z przyczepy, zdziwiona wyciągniętą do pomocy dłonią elfa. Przyjęła ją po chwili namysłu. Lepiej było nie urazić najemnika. Chyba.
        - Dziękuję... - powiedziała cicho, unosząc spojrzenie na resztę towarzystwa.
        - Moi drodzy, poznajcie... - Uszaty spojrzał zachęcająco na blondynkę gestykulują odpowiednio dłonią by dać jej do zrozumienia, że warto się przedstawić.
        - Kavika... - mruknęła skulona. Starała się nie skupiać spojrzenia na panterołaku, ale było to co najmniej trudne. Chciała się do niego odezwać, już uchyliła usta, gdy nagle usłyszała:
        - Kavika? - wtrącił elf, a dziewczyna spojrzała na niego pytająco. - Kavika z Rapsodii?! Hah! To ty!
        - Ehm... tak... - odpowiedziała zdezorientowana.
        - To ja! Leim!
        Imię elfa wywołało wyraźne zaskoczenie u blondynki. Mrugnęła kilka razy całkowicie zszokowana obecnością bandyty.
        - Leim? - odważyła się z siebie wydusić. Pierwszy raz od kilku godzin Kavika szczerze się uśmiechnęła, choć z początku nieśmiało to pod wpływem gadki elfa zrobiła się odważniejsza.
        - W końcu się spotkaliśmy! Nie sądziłem, że to zadupie, o którym pisałaś, jest takie... dosłowne, haha! Kraniec świata!
        - Tak... - zaśmiała się uczona. - Ma to kilka zalet.
        - Mało ludzi, mało nerwów – stwierdził, ale nie czekał na odpowiedź. - Mam tu coś dla ciebie... - mruknął grzebiąc w kurtce, z której wyjął niewielką książeczkę z czerwoną okładką. Była stara, z pożółkłymi kartkami, nadszarpnięta czasem. Kavika spojrzała z jeszcze większym zaskoczeniem na podarunek. - Proszę, to dla ciebie. Dorwałem na kiermaszu w Fargoth. Wiem, że nie cieszą cie tak nowe wydania, jak te stare.
        Uczona wyraźnie się zmieszała. Niepewnie wyciągnęła dłonie obejmując książkę. Spojrzała na nią głaszcząc okładkę.
        - "Przygody Loile Severbelg" – przeczytała.
        - Pisałaś w jednym z listów, że lubisz tę książkę – wyznał Leim.
        Uzdrowicielka zerknęła na elfa. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, który przysłoniła ponownie wlepiając spojrzenie w książkę.
        - Pisałam? - spytała rozczulona gestem.
        Nagle dostrzegła biały skrawek wciśnięty między żółte kartki. Koperta. Jeszcze bardziej zakłopotana wcisnęła ją głębiej w książkę i odłożyła pośpiesznie z plikiem dokumentów.
        - A więc... - Uzdrowicielka zakołysała się na piętach obejmując wzrokiem resztę grupy.
        - Zaczniemy kulturalnie od naszych pięknych towarzyszek... Sharon oraz Hannie – przedstawił Leim.
        - Przybyłyśmy z Mien’harel – dopełniła Sharon.
        - O... Sąsiadki. – Uzdrowicielka wymusiła na sobie uśmiech, bo tak jak do Sharon nie miała zastrzeżeń, tak trudno jej było uścisnąć dłoń Hannie. Na całe szczęście w tutejszych lasach panował zwyczaj kłaniania się, utrzymywania dystansu, chyba że siedziało się przy jednym kuflu.
        - A to Wichura, Rudy... - przedstawiał kolejno elf starając się nikogo nie pominąć. – ...Oraz oczywiście nasz najsłodszy załogant, Wei – zażartował Leim, jakby chciał podkreślić wyjątkowość zmiennokształtnego w drużynie.
        - Cześć, Wei – powiedziała łagodnie uczona. - Dawno... dawno się nie widzieliśmy...
        - Wy też się znacie?!
        - Mieliśmy sposobność by się ze sobą zapoznać – wtrąciła Kavka.
        - Jaki ten świat mały! Dobra, to może dźwignijmy ci te beczki, czas cię pewnie goni, co nie?
        - A która to godzina?
        - Chwilę przed jedenastą... - bąknął Leim zakasawszy rękawy.
        - CO?! Za godzinę otwarcie! - spanikowała Kavka. - Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia!
        - Tym bardziej potrzebujesz kilku chłopów - zażartował Leim.
        - To... to może najpierw podjedziemy do namiotów ze sprzedażą alkoholu, a potem zajrzę do kuchni polowej... Shira mnie chciała jeszcze na medycznym... to może najpierw do niej... ale i tak muszę zajrzeć do magazynu... - mówiła pod nosem w zastanowieniu masując swoje czoło.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Wto Mar 12, 2019 11:19 pm
autor: Yastre
        Ględzenie Leima ani odrobinę nie ruszało Yastre - wiedział, że jego to wiecznie nosiło, że wszędzie go było pełno i leżenie nie było dla niego. Panterołak też był energiczny - w końcu taki urok jego rasy - ale umiał też jak to kot poleżeć sobie na słoneczku i poodpoczywać. Albo posiedzieć nad michą dobrego jedzenia, jedną ręką wachlując łyżką, a drugą miziając po udzie swoją słodką koleżankę, która się do niego przytulała.
        - Ej, ej, ej, ej - zmiennokształtny bandyta zawołał nagle kelnerkę, która z takim zapałem obsługiwała ich stolik licząc na napiwki albo chociaż jakieś prezenty od tych rozrywkowych panów.
        - Słucham? - zapytała uśmiechając się sympatycznie.
        - Słuchaj, macie taki… A ty Leim idź, idź - pogonił elfa, który nagle jakby zaczął się ociągać. - Macie ajerkoniak?
        - Mamy - przyznała z dumą kelnerka. - Podać?
        - Dwa kieliszki! - poprosił zaraz panterołak szczerząc się przy tym z zadowoleniem. Zaraz obrócił się do Hannie, która słuchała go z zainteresowaniem. - Spróbujesz czegoś dobrego!
        - A co to? - dopytywała elfka.
        - Tajemnica! - oświadczył bardzo z siebie dumny panterołak. - Zaraz spróbujesz… O, patrz, już idzie! - zawołał zadowolony, gdy dostrzegł kelnerkę wracającą z dwoma pękatymi kieliszkami na tacy. Jeden z nich postawiła przed bandytą, a drugi przed elfką, lecz Yastre zaraz się zaaferował i szybko przestawił swój kieliszek przed Sharon, która była tym gestem mile zaskoczona.
        - To dla was. Pijcie, to jest dobre! - zachęcił je, bo wiedział, że każda dziewczyna polubi alkohol, który jest taki słodki i puszysty jak dobrze zrobiony ajerkoniak. A ten właśnie na taki wyglądał! Kotu nawet przyszlo do głowy, że mógłby sobie sam zamówić kieliszek, bo on też lubił łakocie, ale to było takie niemęskie…

        Decyzję o opuszczeniu karczmy podjął w końcu Bourd zwany Góralem i wymarsz zarządził w chwili, gdy ostatni z nich odłożył łyżkę do pustej miski i nikt nie zdążył jeszcze zamówić nic nowego.
        - Dobra, wiara, ruszamy tyłki, bo Leim zaraz wpadnie w jakieś kłopoty bez nas - oświadczył, a w mężczyznach wywołało to wielką falę entuzjazmu i rozbawienia. Pozbierali się zaraz do wyjścia, na stół rzucając należność za wypite piwo i zjedzone michy gulaszu, a że mieli dobry humor, to i mieli też gest, więc każdy zostawił kilka monet więcej, co składało się na bardzo pokaźny napiwek dla kelnerki. Zdecydowanie opłacało się tak o nich dbać!

        Na zewnątrz cały dobry nastrój kota trafił szlag. Przeklęty ogon zdradzał, że wcale nie był radosny, bo nagle oklapł, ale przynajmniej uszy jakoś się trzymały, a on sam nadrabiał uśmiechem i pajacowaniem. A mimo to znowu ruszył go widok Kaviki. Nie musiała nawet nic robić, po prostu była! A jemu serduszko pękało na kawałki, bo tak bardzo chciałby ją przytulić, pocałować i zrobić tak, by się uśmiechnęła. A tymczasem tym, który ją czarował był Leim! Co za głupi elf! O z jaką zazdrością patrzył na to jak tych dwoje sobie rozmawiało, jak jego ukochana uczona ośmielała się w towarzystwie tego pajaca… Wymieniali uśmiechy, miłe słowa, jakieś prezenty… Prezenty.
        - E?! - Yastre nie krył swojego zaskoczenia, gdy dotarło do niego co widzi. - Czekaj, Leim, ty ją znasz?! Jakim cudem, taki obdartus jak ty? - dopytywał, jasno dając do zrozumienia, że taki wieśniak jak elf nie miał prawa znać tak rasowej kobiety jak Kavika. I każdy mógł to sobie odczytywać jak chciał, jedni widzieli w tym komplement dla Kaviki, a inni pocisk po Leimie, co nie było niczym dziwnym dla panterołaka, który często żartował sobie ze swojego kolegi.
        - Czekaj, ty umiesz pisać? - drążył dalej zaskoczony zmiennokształtny. On nie umiał. Ani pisać, ani czytać. I tak jak przez wszystkie lata życia miał to generalnie w poważaniu, tak teraz odczuł na tym punkcie kompleksy. Nie umiał pisać, a może gdyby umiał, to mógłby też pisać z Kaviką listy? Może przez to go zostawiła, bo był dla niej za głupi? W sumie często mu mówiono, że był głupi, ale on zawsze odpowiadał na to, że może jest głupi, ale dzięki temu zadowolony. Wiele osób w zadumie przyznawało mu rację. Ale teraz wcale go to nie cieszyło…
        - Ekhm, ta, cześć Kavika… - przywitał się z nią, nie wiedząc co ze sobą przy tym zrobić. Co, przytulić ją? Chciałby. Podać rękę? Jeny, jak jakiś stary kupiec. Pomachać? Tylko sieroty machały z takiej odległości. Kiwnął więc tylko głową i w duchu podziękował za to, że Leim się wtrącił i zwrócił na siebie uwagę wszystkich.
        - Jasne, nosimy! - zgodził się z entuzjazmem. Nie chodziło tylko o to, że mieli pomagać Kavice, bo pewnie rwałby się do roboty i bez tego. No ale uczona na pewno była w tym wszystkim istotną zmienną. Rany, jak bardzo chciałby móc z nią pogadać, zapytać co tam u niej słychać… Ale bał się w ogóle do niej odezwać, bo wcale sobie nie ufał gdy był blisko niej i bał się, że zaraz coś palnie albo w ogóle, że padnie na kolana i poprosi ją, by dała mu drugą szansę.
        - Cho, Leim, nie myśl, że bydziesz się ino wdzięczył do kobitki! - huknął nagle Rudy. - Ruchy, jak mamy zdonżyć!
        Kotu akurat nie trzeba było dwa razy powtarzać - zaraz wskoczył z gracją na wóz, by tam przejmować beczki i je ustawiać pospołu z Góralem. Dobrze im się współpracowało, bo byli krzepcy i podobnego wzrostu, więc żaden nie przeważał. Raz-dwa wszystko było gotowe.
        - Wio, w drogę!
        Yastre szybko zeskoczył z wozu, by biedny osiołek nie musiał wieźć jego zadka, skoro on mógł spokojnie iść na piechotę. Za to zaraz złapał Hannie w pasie i posadził ją między beczkami, bo ona była malutka i leciutka, a po co miała się męczyć?
        - To jedziemy po kolei, panienko, do kogo najbliżej - zarządził Góral, który był najbystrzejszy z ich ekipy i w chwilach kryzysowych nosił miano nieformalnego wodza.
        - Leim! - Yastre nagle złapał szyję elfa w zgięcie łokcia i przyciągnął go do siebie na poufałe męskie pogaduszki. - Coś się głupio zbijał w karczmie, hę? Chciałeś się pochwalić i nie wiedziałeś jak zacząć?
        Panterołak mówił niby tak, jakby chciał tylko pogratulować kumplowi i poznać pikantne szczegóły tej znajomości… Ale tak naprawdę ledwo się powstrzymywał przed przyparciem go do muru z całą serią pytań jak, jakim cudem, jak długo, jak bardzo, dlaczego?! No i… Co u Kaviki? Jak jej się wiodło przez ten czas? Czy choćby raz przypadkiem o nim wspomniała? No i co z jej małżeństwem?

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Czw Maj 09, 2019 11:11 pm
autor: Kavika
        - Jak widać, znam – pochwalił się najemnik. - Obdarty, ale znajomości warty – odpowiedział zadziornie by trochę dokuczyć panterołakowi.
        A już po chwili Leim spojrzał wielkimi oczami na Yastre. Jeszcze niedawno czytał mu ulotkę, a teraz wytykał mu (przed ładną dziewczyną!) niedoskonałości... których zresztą nie miał! W pierwszej chwili zerknął na kompana ze złością, zmarszczył z irytacją brwi, ale to był przecież Wei, a nie nieznajomy typek spod karczmy szukający zaczepki, dlatego też zaraz elf zaśmiał się głośno klepiąc panterołaka po ramieniu.
        - Oczywiście, że potrafię! - odparł rozbawiony pytaniem. - Ba! Nie wyobrażasz sobie ile dokumentów podrobiłem. Myślisz, że jak Rudy wylazł niedawno z paki? Oczywiście, że to ja apelowałem o jego zwolnienie za kradzież jabłek jako lady Diana kij wie skąd. Haha! Wesoło było... Ty, Rudy, ja ci o tym w ogóle mówiłem? - Leim podrapał się palcem po brodzie w teatralnym zastanowieniu.
        - A ty znasz kolejną piękną panią – dodał zaczepnie uszaty najemnik, gdy wzięli się za podnoszenie beczek, a co spowodowało, że i Kavika nie puściła tej informacji mimo uszu. I nagle do tej rozmowy wtrąciła się Hannie, która pięścią trąciła Leima w bark.
        - Zazdrościsz mu – prychnęła.
        - O ciekawe, ja sam sobie zazdroszczę. Samego siebie – odpowiedział i uciekł przed kolejnym ciosem elfki cicho chichocząc i chwytając jedną z beczek.
        Kavika milczała przyglądając się bandzie. Uśmiechała się lub cicho odpowiadała, gdy któryś z nich się do niej odezwał. Cała jednak zesztywniała słysząc głos Hannie.
        - Czy to ty wprowadziłaś te wyśmienite przepisy, o których wszyscy mówią w okolicy? - spytała młodsza elfka zagadując blondynkę, by cisza nie wprawiła żadnej z dziewcząt w zakłopotanie, przy czym milczenie nie przeszkadzało ani Sharon, ani tym bardziej Kavice, która nie miała wyraźnie sił na zderzenie z rzeczywistością.
        - Ehm... - zająknęła się uzdrowicielka spoglądając na młodą i piękną dziewczynę. Z bliska była jeszcze ładniejsza, gdy tak patrzyła na nią wielkimi, ciemnymi oczami. - Mówisz o wywarach, które zostały wprowadzone w karczmie? To tak... - odpowiedziała nieśmiało.
        - My już wypiłyśmy z Sharon coś, co poleciła kelnerka! Nie pamiętam jak się nazywało... - zastanowiła się Hannie. - Było pyszne! Mogłaś pojawić się tutaj wcześniej, dzięki tobie w Mien'harel również mamy więcej gości! - uśmiechnęła się szeroko i pogodnie elfka.
        - Uhm... - mruknęła Kavka czując coraz większe zakłopotanie.
        - Skąd pomysł by tu w ogóle zamieszkać? Z powodu odludzia? Samotnia w karczmie, raczej mało prawdopodobne!
        - Hannie... - młodszą elfkę upomniała Sharon, na co ta w odpowiedzi złożyła usta w dzióbek niczym urażona nastolatka. Zignorowała upomnienie starszej siostry i z wyczekiwaniem powróciła spojrzeniem na Kavikę. Uzdrowicielka uśmiechnęła się szeroko grając tym samym na zwłokę by uniknąć odpowiedzi.
        - Wio, w drogę! - Usłyszała w tle magiczne i wyzwalające ją od pytań hasło.
        - Świetnie! W takim razie, najpierw podjedziemy do głównej kuchni – stwierdziła uczona zbliżając się do osiołka, którego pogłaskała po łbie. - Już nie ma węży – zapewniła zwierzę trzymając się go kurczowo niczym kotwicy. W tym momencie był jej jedyną ostoją, jakkolwiek głupio to by nie zabrzmiało, ale musiała przyznać przed samą sobą, że nie czuła się pewnie w bandzie najemników. Byli mili i sympatyczni, jednak... kradli. Przyjmowali zlecenia i Kavika nie chciała wiedzieć o jakie umowy oraz zapłatę się rozchodziło. Poza tym, Hannie całkowicie ją kołowała swoją pewnością siebie, młodością i pięknem. Moment, gdy Yastre usadził ją na wozie kuł igłami serce Kaviki. Nawet nie wiedziała kiedy zacisnęła dłoń na grzywie osiołka. Zauważając to, odsunęła się od niego i ruszyła w odpowiednim kierunku.
        Przeszli niedaleki kawałek i Leim już chciał wyparować na sam przód sznura, lecz poczuł jak ktoś obejmuje go za szyję.
        - Huh? - zdziwił się elf posłusznie poddając się temu gestowi.
        - Pochwalić? - mruknął zdziwiony, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Leim lubił plotkować... na temat kobiet więc nie potrzebował żadnego dodatkowego argumentu by zostać i porozmawiać na tyłach z panterołakiem. - Bracie, pochwaliłbym się jakbym sam wcześniej wiedział – wyznał konspiracyjnie. - Nie czekałbym jak głupek tylko od razu podszedł do lady, ale Kaviki nigdy wcześniej na oczy nie widziałem.
        Leim wyprostował się, po czym przeciągnął jeszcze trochę zwalniając tempo ich chodu. Niegrzecznie było tak perfidnie obgadywać kogoś za plecami, szczególnie ładnej i mądrej kobiety, dlatego starał się być jak najbardziej dyskretny. Z nieodklejającym się uśmiechem na twarzy kontynuował:
        - Poznałem ją przez wspólnych znajomych. Szukała mądrych papierów z biblioteki w Fargoth, Doświadczenia Velgofa czy... jakoś tak, nie pamiętam. – Machnął ręką. – Mało popularne księgi, a akurat byłem w Fargoth... i cóż, poprosili mnie o pomoc, bo okazało się, że są w zamkniętej części biblioteki. Wkradłem się, przepisałem co trzeba i jej wysłałem. Tak się poznaliśmy. Zdziwiła się, w odpowiedzi podziękowała... a ja jej wysłałem kolejny list i jakoś tak samo to wyszło, rozumiesz...
        Leim wyciągnął fajkę ubijając w niej tytoń.
        - Miło się z nią pisze. Tutaj listy rzadko są dostarczane więc zacząłem je wysyłać na adres asystenta Kaviki, swoją drogą, też miły gość – uśmiechnął się elf. - Stąd wiedziałem gdzie mieszka, ale nie wiedziałem jak wygląda. Tyle co napomknęli jej ziomki na uczelni, sztywniacy – burknął Leim. - Tak więc poznałem jej duszę, poznałem ją mentalnie, jak na elfa przystało, a teraz ją widzę i stwierdzam, że ładna jest – uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wiem jakie lubi książki, jakie miejsca oraz którego profesora uznaje za dupka i przyznam, dziwnie jest zobaczyć kogoś z kim się tylko pisało. Dlatego się nie chwaliłem, bo czym miałem? Ale tyyyyy... - przeciągnął Leim szturchając Yastre w łokieć. – Chyba się średnio lubicie, bo normalnie jak najeżone koty! Ani trochę się do siebie nie zbliżacie – szepnął.

        - Kavika, tak? - spytała Hannie wyrywając Enthe z zamyśleń.
        - Tak – potwierdziła uczona.
        - Skąd znasz się z Weiem? - spytała zaciekawiona elfka, a uzdrowicielka na moment przystanęła.
        - My? - spytała nerwowo. - Obronił mnie przed bandytami, nie sądziłam, że o zachodzie słońca jeszcze coś mi grozi – wyjaśniła spokojnie.
        - O... Wiecznie ratowana dama w opałach? - Kavika nie wiedziała czy Hannie zakpiła, ale z pewnością nie powiedziałaby tego przy Sharon. Tylko Sharon była zagadywana przez Wichurę. Uczona zorientowała się, że przez chwilę nikt się nimi dwoma nie interesował i zostały same sobie. - Tylko żartuję, nie patrz tak na mnie – wyjaśniła, niby z zakłopotaniem młoda elfka.
        - W porządku... - odparła uzdrowicielka marszcząc przy tym delikatnie brwi. Nie chciała się w to plątać, w żadne miłosne problemy, bo czyżby Hannie coś wyczuła albo badała grunt? - Pierwszy raz na festynie? - odbiła piłeczkę Kavka.
        - Och, tak! - powiedziała z radością ciemnowłosa. - Nigdy tu nie byłam...
        - Wiesz, że będą rzucać kłodami i rąbać drewno? - spytała cierpko uczona znając stosunek elfek z Mein do natury, czyli absolutnie oddanie Matce Naturze.
        Hannie najwidoczniej to ruszyło, bo jej oczy zrobiły się okrągłe.
        - Lepiej nie wchodźmy na tematy polityczne. Wiem, jak kończą się rozmowy drwali z moimi siostrami, do porozumienia to my nigdy nie dojdziemy, a obrażać nikogo nie chcę. – Elfka z urazą obróciła głowę, ale na jej twarzy szybko pojawił się uśmiech. - Sharon, jaka ty jesteś rozchwytywana przez panów!
        - Ty za to rozchwytujesz naszą jedyną tutaj pannę – odpowiedziała żartobliwie starsza elfka, a Kavika wykorzystując okazję, ruszyła na przód chwytając po drodze papiery, które od razu zaczęła przeglądać ponownie ucinając rozmowę.
        - Trochę taka nudna... - szepnęła Hannie do Sharon.
        - Myślę, że ma ważniejsze rzeczy na głowie niż plotkowanie – odpowiedziała starsza siostra, jak zawsze gasząc zapał Hannie do sensacji.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Nie Maj 12, 2019 9:03 pm
autor: Yastre
        - Nie godoł żeś… - burknął Rudy. - Ale żem tak myślał, bo żodyn inny by się za kobitę nie podszywał ino ty - dodał, a kilku najemników, którzy to usłyszeli, zaczęli się śmiać i podchwycili żart parodiując sytuację wysokimi, piskliwymi głosami.
        Yastre to nie obchodziło. Pamiętał tamtą sytuację z Rudym i faktycznie coś było na rzeczy, w sumie mógł się domyślić… Ale miał teraz poważniejsze problemy! Zdecydowanie poważniejsze! Więc niech Leim lepiej szybciutko da się wziąć na spytki i zaspokoi jego ciekawość nim on go normalnie udusi z tego napięcia.

        - E… Masz dziwny gust, stary - mruknął Yastre teatralnie marszcząc nos, gdy taksował wzrokiem elfa od stóp do głów. - Płaskie, chude, z takimi krótkimi włosami… Serio cię takie kobitki kręcą, że uważasz że jest czego zazdrościć, hę?
        Oczywiście wiedział, że Leimowi nie do końca o to chodziło, ale nie mógł przepuścić okazji, by nie wbić mu przyjacielskiej szpileczki. Pociągnąłby nawet te złośliwości dalej, biorąc za przykład kobiecego piękna… no właśnie, kogo? Rano byłaby to jeszcze Hannie, bo ona była naprawdę śliczna i miała gdzie trzeba więcej, a gdzie trzeba mniej, i ładną talię i fajną pupę, ale… No Kavika była jednak ładniejsza. Była taka delikatna, szczupła, miała nogi jak sarenka i takie cudowne włosy, złote jak królewna. I takie romantyczne oczy i zmysłowe usta… No ona była jednak najpiękniejsza. Ale zmiennokształtny nie mógł tego powiedzieć, nie po tym jak ona go potraktowała. I nie przy Hannie, bo to z nią tu przyszedł i chciał, by się dobrze bawiła. Dlatego powinien ją komplementować, ale że nie potrafił prawić nieszczerych komplementów, wolał po prostu w tym momencie skupić się na tych przeklętych beczkach. Robota była dobrym lekarstwem na wszystko. A gdy mężczyźni zajęli się beczkami, dziewczyny zajęły się sobą i wszyscy byli zadowoleni. Panterołakowi w międzyczasie przeszło i odzyskał na krótki moment dobry nastrój… Niestety tak długo, jak w zasięgu jego wzroku nie znalazła się Kavika. Co on miał robić, no co?!
        Podpytać Leima - oto co powinien zrobić.

        Twierdzenie elfa jakoby nie wiedział o tym, że tu spotkają Kavikę, nie spotkało się z wiarą ze strony zmiennokształtnego bandyty - spojrzał on na niego mrużąc oczy i robiąc trochę groźną minę. Tylko trochę, bo w sumie nic do niego nie miał, ale musiał go trochę przycisnąć, by nie zaczął się wygłupiać i unikać odpowiedzi, bo Yastre MUSIAŁ wiedzieć o co chodzi!
        Później panterołak był już zupełnie zdezorientowany, bo Leim twierdził, że Kavikę zna, ale nigdy jej na oczy nie widział i nie wyglądało, aby ściemniał. Więc jak to możliwe?! Z tym większym zainteresowaniem słuchał historii o wspólnych znajomych i księdze…
        - Vailgofa - poprawił go odruchowo. Nie to, że znał się na tym, bo nawet nie pamiętał co to za typek i czy w ogóle żył czy nie. Ale pamiętał, jak Kavika mu opowiadała o tej jego książce. To było w to piękne popołudnie, po tym jak zrobili Verce zabieg, dzieciaki spały, a oni mogli spędzić ze sobą czas. Jeeeny, jak wtedy było cudownie… Kavika opowiadała mu o swoich badaniach i mimo że on praktycznie nic z tego nie rozumiał, to cieszył się jej szczęściem, radowała go ta pasja, z jaką mówiła o swojej pracy, o perspektywach. To było piękne, mógłby tak spędzić z nią całe życie. Mógłby. Czas przeszły. Bo to już nigdy nie wróci. Nie teraz, gdy ona miała męża i jasno powiedziała mu co o nim myśli.
        Jeny, dlaczego? Dlaczego?! Bandycie aż chciało się wyć, gdy słuchał tych przechwałek elfa. To były dla niego tortury, bo Leim tylko gadał, ale tak naprawdę jej nie znał! To on był przy niej na dobre i na złe, tyle razem przeszli, polegali na sobie wzajemnie, oddawali życie w swoje ręce! To Yastre ją znał… A może nie. Może to faktycznie ten głupi elf znał ją lepiej, bo mogli prowadzić sobie mądre rozmowy o profesorach i tak dalej. Mogli wymieniać listy! A panterołak nawet jakby chciał to by nie mógł, bo nie umiał pisać ani czytać… I po raz pierwszy w życiu tak strasznie tego żałował.
        Yastre nie potrzebował żadnych dodatkowych sygnałów, by wiedzieć, że teraz Leim dziabnie. Oczywiście metaforycznie, bo jedynie słowem, ale i tak się odgryzła łajza jedna. Niestety panterołak nie pomyślał o tym, że podpytywany bandyta będzie chciał znać również jego historię znajomości z Kaviką. To było logiczne, fakt… Ale jak on miał odpowiedzieć?! Nie był najbystrzejszy i nie potrafił tak szybko wymyślić żadnej blagi na poczekaniu. Całe szczęście jego specyficzna przyjaźń z elfem polegała na tym, że wiecznie się droczyli, walczyli ze sobą i dokuczali sobie, więc teraz panterołak mógł na chwilę się nadąsać nim odpowiedział.
        - Ej! - ocknął się nagle. - Ja nie jestem najeżony! - oświadczył, macając się po karku i obracając by spojrzeć na włosy nad ogonem by upewnić się, czy one nie stały dęba. Oczywiście, że gdy to do niego dotarło to bardzo się przejął, bo wiedział, że jego kocie ciało mogło go zdradzić w najmniej oczekiwanym momencie. Ruchy ogona czy uszu - on nad tym absolutnie nie panował, więc czasami mimo zachowywania kamiennej twarzy zdarzały mu się wpadki. Ale tym razem było w porządku.
        - Wkręcasz mnie! - oświadczył, no ale nie mógł w ten sposób odwlekać odpowiedzi w nieskończoność, więc prychnął i w końcu zaczął mówić.
        - A bo wiesz, znaliśmy się tam, nie wiem, z rok temu zdaje się, ale no nie że się lubiliśmy tylko no... Wiesz, ona jest taka hej do przodu, mądra, elegantka taka, z bogatym mężem, nie? No i gdzie ja taki wsiowy głupek do niej? Chwilę się znaliśmy i bywało fajnie, no ale no ostatecznie nie wyszło. Ale no teraz tak głupio się odezwać, tyle.
        Yastre był jakby lekko nadąsany na tę całą sytuację, ale szybko odzyskiwał dobry humor - festiwal to było jednak święto radości, a on gdy nie patrzył na Kavikę potrafił nie myśleć o tym jak został przez nią kiedyś potraktowany.
        - Ej, panienki, nie gruchać tam z tyłu, beczki trzeba rozładować! - ryknął Góral, gdy zajechali pod główną kuchnię, gdzie trzeba było zostawić część wiezionego towaru. - Pani pokaże które tu mają zostać, dobrze? - zwrócił się do Kaviki bardzo miłym tonem, nawet proponując jej rękę, by mogła wejść na wóz i łatwiej wyłowić wzrokiem odpowiednie beczki. Yastre zaś słysząc sygnał do pracy, trochę chcąc wyzbyć się frustracji a trochę się popisać przed kobietami, wziął rozbieg i z niezwykłą gracją wskoczył na wóz, który aż ugiął się pod jego ciężarem. Hannie pisnęła.
        - Zarwiesz go jak tak będziesz hasał! - zganiła go, trącając go pięścią w łydkę.
        - No co ty, wytrzyma. Wytrzymuje górala to i mnie wytrzyma. No, Kavika, to które beczki bierzemy? - zapytał zacierając ręce i nawet nie zauważając tego jak poufale się do niej zwrócił.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Pon Maj 13, 2019 9:02 am
autor: Kavika
        Na poprawkę Yastre Leim zareagował obojętnie. Dla niego nie miało znaczenia co chciała dostać Kavika. Dla niego liczyło się to, że miał dzięki temu okazję ją poznać.
        Oczy bandyty błysnęły, gdy w końcu to nie on był w centrum zainteresowania, a Wei, który tak wstrzymywał się od panienek i innych, niegrzecznych dóbr. Lubił wypić i pośpiewać, ale kobitki mogły go głaskać wyłącznie po kocich uszkach i grzbiecie. Bardzo podejrzane! Stąd też elf przypominał teraz węża chcącego owinąć się wokół szyi by wydusić jak najwięcej informacji z panterołaka.
        - Nie? - spytał z lekkim prychnięciem by jeszcze bardziej sprowokować Yastre do gadania. - Dlatego tak zerkasz na swój ogon, żeby się upewnić, że nie jesteś najeżony? - ciągnął dalej, na początku poważnie, ale już po chwili zaśmiał się głośno.
        - A tak serio, nie wkręcam tylko pytam. Wydaje się nieśmiała – Leim znacząco uniósł brwi.
Po tych słowach z uwagą słuchał swojego kompana, a na twarzy uszatego pojawiło się zastanowienie.
        - Ma męża? - zdziwił się Leim, po czym skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Wyglądało na to, że znowu zapomniał wypytać o jakieś bardziej istotne fakty swojego obiektu zainteresowań. - To trochę zmienia sytuację... To nie tak, że jest nieśmiała a powściągliwa – stwierdził inteligentnie, a potem westchnął zrezygnowany.
        - Rozumiem... Ej, kolego! Ale nie jesteś wsiowym głupkiem! - Leim objął ramieniem panterołaka przenosząc na niego cały ciężar ciała. - Nie porównuj bycia bandziorem do bycia wsiokiem, bo mnie obrażasz. A to z kolei oznacza, że bycie bandytą jest dla ciebie komplementem, skoro ja nim jestem, a sprytny jestem, wszak żeby zostać dobrym najemnikiem to nie możesz być wieśniakiem. Z widłami nie chodzimy! I to nie tak, że nie zasługujemy na mądre kobiety z wykształceniem. To jest tak, że to one na nas nie zasługują!
        Góral miał głos donośny i twardy, dlatego od raz zwrócił na siebie uwagę całej grupy. Szczególnie tym faktem ucieszyła się Kavka, która pragnęła ewakuacji z ramion podejrzanej Hannie. Uczona zresztą była mile zaskoczona grzecznością bandyty i z ciepłym uśmiechem przyjęła pomocną dłoń schodząc z wozu.
        - Dziękuję – powiedziała nieco pewniej, po czym obróciła się w stronę wozu oglądając poszczególne beczki. Każda z nich była oznaczona, a uzdrowicielka trzymała przy sobie listę z dokładną rozpiską, co gdzie ma być zostawione. Zachichotała rozbawiona zachowaniem zamiennokształtnego, ale szybko ucichła i z chrząknięciem przeszła do wyjaśniania grupie na temat podziału towaru.
        - Kavika! - ktoś krzyknął wtrącając się uczonej w połowie zdania. Dziewczyna obróciła się w kierunku głównej kuchni, z której wybiegła niska kucharka o rumianych, pulchnych policzkach. Była cała zalana potem, co bardzo zmartwiło Kavikę.
        - Brita, co się...
        - Dramat! Istny dramat! - uniosła głos kobieta, po czym odkaszlnęła starając się zachować spokój. Kucharka stanęła na palcach, by sięgnąć do ucha pochylającej się do niej organizatorki.
        - Brita, spokojnie. – Głos Kaviki był łagodny.
        - Oj... nie wiem czy będziesz taka spokojna – odpowiedziała niepewnie Brita. - Chodzi o to, że... Jakby to powiedzieć... Do naszego magazynu wdarły się psy, wyżarły kiełbasy, połowa gulaszu wylała się z kotła, Marila spaliła placuszki więc robimy nowe, a w torcie wylądowała morda tego pijaczyny, Kregla! - mówiła niczym katarynka Brita.
        - Co?! - zdziwiła się natłokiem informacji Kavika, która pomachała przecząco głową. - Dobrze, spokojnie, Brita. Zaraz mi wszystko wyjaśnisz, chodźmy do kuchni – oświadczyła wykładowczyni, a już po kilku krokach kucharka znowu się odezwała.
        - Tylko...
        - Hmm?


        Kilka kroków dalej rozstawiony został długi, biały namiot z kuchnią polową. Kavika głośno przełknęła ślinę widząc, że przed ladą zebrało się kilka osób, wszystkie wyraźnie zdenerwowane. Weszła więc tylnym wejściem by nie narażać się na nagłą napaść i nie broniła bandzie wejść za sobą lub też rozproszyć się wokół namiotu, a gdy tylko uczona znalazła się w polu widzenia, zebrani zaczęli się przekrzykiwać. Kavika zacisnęła dłonie na papierach nie wiedząc na kim skupić wzrok, przy czym część tylko bezsensownie komentowała robiąc sztuczny tłum.
        - Ten Kregl się nawalił i wszystko popsuł! - ryknął tęgi, niewysoki gość.
        - Braum mówił by nie wystawiać więcej krzeseł przed sceną, a już wszystkie są zapełnione! Oczywiście musimy mieć pozwolenie organizatora i dopiero teraz przychodzisz?!
        - Masz więcej kołków na magazynie? Namiot nam się zerwał.
        - Na medycznym zabrakło spirytusu, czekamy na dostawę, masz coś w zapasie?
        - Zatkała się beczka z piwem!
        - Moglibyśmy rozpalić ognisko między sektorem C i D?
        Wszyscy gadali, a Kavika patrzyła na każdego kolejno nie wiedząc, co powiedzieć.
        - Ja... dla... ale... - dukała nie mogąc nikogo przekrzyczeć, aż w końcu kucharka trzasnęła drewnianą łychą o stół.
        - CISZA! - wrzasnęła Brita groźnie spoglądając na towarzystwo.
Uczona mrugnęła kilkukrotnie, a gdy milczenie trwało dłuższą chwilę w końcu odważyła się odezwać.
        - Przecież nie mój magazyn ma dostęp do krzeseł, Braum kazał nasze schować, ponieważ goście je brali, a są one udostępnione dla naszych pracowników. Pójdź z tym do Groska. Zapytaj o kołki na dziale z oscypkami, kilka nam zostało. Za chwilę dostarczymy spirytus na medyczny tylko pójdę do magazynu. Roi zna się na tych beczkach, sam je nam sprowadzał, ściągnij go z informacji, jest zatrudniony od technicznych spraw. Nie możecie tam rozpalić ogniska, jest za blisko lasu a poza tym są wyznaczone strefy do tego... i... na co wam teraz ognisko?
        - Na pyrki.
        - E? Macie tu w brud jedzenia!
        - Ale droższe, a nasze domowe za darmo.
        - Ehm... dobrze, i tak możecie je rozpalić tylko w wyznaczonych miejscach.
        - Roi jest przy scenie! - stwierdził ten skarżący się na zatkaną beczkę.
        - Skończy przy scenie to wejdzie na dział z alkoholem, macie tam jeszcze cztery inne beczki – zauważyła cierpliwie Kavka.
        - Tylko scena nie gotowa! - załkał ten tęgi i niski.
        - Przecież miała być gotowa już przed jedenastą.
        - Ale Kregl!
        - Co on zrobił?
        - Nawalił się jak szpak i zrobił istny burdel! Zrujnował scenę, wywrócił się łbem na tort, a wygoniony wypuścił psy z każdego podwórka!
        - CO?! Co z tortem?!
        - Co z tortem?! Co ze sceną! Choć widzę, że załatwiłaś jeszcze kilku ochroniarzy, oni pomogą, wezmę, o tych tu!
        - Ale oni nie... sołtysie, ale...
        - Dobra, dobra, zapłacę im za nocleg albo dasz kilka kufli piwa, rozliczymy się! Trzeba te scenę postawić! - mówił zlany potem sołtys, a Kavka cmoknęła starając się powstrzymać działania mężczyzny, choć bandyci wcale nie wydawali się niezadowoleni obietnicą piwa.
        Uczona obróciła się przodem do kucharki masując skronie, na co ta w odpowiedzi czule pogłaskała ją po ramieniu.
        - Dasz sobie radę – szepnęła pocieszająco Brita, co Kavka przyjęła z nikłym uśmiechem.
        - Tak... - westchnęła cicho zbliżając się do długiej, półprzezroczystej kotary. - Z tym tortem to...
        - Prawda – mruknęła kucharka, a gdy uczona rozchyliła kotarę, aż pobladła widząc rozpaćkany, piętrowy tort.
        - Ożeż... Jak on wylądował na tym torcie... Mówiłam, by go nie zatrudniać do pracy przy festynie.
        - Wiesz, sołtys ma dobre serce...
        - I mówiłam by położyć deski w magazynie, pewnie znowu się psy przekopały?
        - Już postawiliśmy palety i obłożyliśmy szopę workami z piaskiem – starała się pocieszyć Brita.
        - Ou... - jęknęła Kavka, ale czująca na sobie wzrok całego zespołu zrozumiała, że nie może pokazać słabości.
        - Ja mogę pomóc z tortem! - nagle do rozmowy włączyła się Hannie. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. - No co? Przed zamieszkaniem w lesie byłam cukiernikiem. Ten kawałek przekroi się stąd tutaj, a tu wyciśnie się bitą śmietanę... zrobimy piękny wodospad!
        - Cześć Kavika!
        Okrzyk był donośny, pewny siebie i należał do mężczyzny. Kavika spięła się na całym ciele i wolno obróciła patrząc na osobę stojącą za ladą.
        - Ożeż, to musi być... - szepnął Leim do Yastre.
        - Germund... Germund Rotoker, jak miło cię znowu widzieć... - blondynka mówiła tak sztucznie, że aż chciało się wymiotować. - Co cię tu sprowadza... na kuchnię?
        - Potrzebuję twojej pomocy.
        - Pomocy? Jakiej?
        - Medycznej – stwierdził krótko umięśniony i niemalże lśniący niczym polerowana podłoga gość.
        - Namiot medyczny znajduję się tam, a nie tu. – Wskazała z irytacją Kavka.
        - Ale tam nie ma ciebie.
        - Jest Trivan z Thenderionu, wyśmienity lekarz.
        - Sprowadziłaś doktora z dużego miasta i uważa, że pozjadał wszystkie rozumy – mówił skarżącym się tonem Germund. - Cenię sobie innowacyjne formy leczenia.
        - To ten bogaty typ, Wei! - mruczał pod nosem Leim czując coraz większą ekscytację. - Musimy wiedzieć gdzie lokuje... jest tak kurwa bogaty, że ma koszulkę do biegania wyszytą złotą nicią! Ja pierdolę! Ale musi mieć ze sobą pieniędzy! - elf mówił na tyle cicho i dyskretnie, że słyszał go tylko zmiennokształtny.
        - Poza tym, tam jest kolejka. Namiot się zerwał więc i ludzie potłuczeni, a przy stawianiu sceny jakiś pijaczek narozrabiał i ktoś złamał rękę. Pielęgniarki starają się pomóc, ale na taką skalę katastrofy okazuje się, że jest za mały zespół.
        - Germund, bez urazy, ale mam teraz na głowie inne problemy. Mam niecałą godzinę by zając się sprawami na kuchni, proszę. – Kavika zbliżyła się do lady wyjmując kartkę i pieczątkę. Szybko coś napisała i podbiła. - Oto pilne skierowanie, jeśli ci nie żal ludzi ze złamaną nogą czy ręką to dostaniesz się w pierwszej kolejności.
        Na twarz mężczyzny wstąpiło niezadowolenie. Był to wysoki i barczysty drwal z krótkimi, szczupłymi nogami, ale za to idealnie zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami. Białe zęby odkryły się wraz z jego zmieniającym się humorem, gdy ze złości przeszedł w stan zadowolenia. Szeroka broda była idealnie gładka, a dłonie zadbane.
        - Oczywiście, rozumiem. I tak jestem ci wdzięczny za te masaże lodem w ciągu roku, faktycznie poprawiły moje wyniki więc na pewno wygram we wszystkich konkurencjach. – Zapadło milczenie, a oczy Kaviki nie odrywały się od spojrzenia bogatego drwala. - Do później – machnął na pożegnanie.
        - Będę wdzięczna za pomoc – uczona odezwała się do Hannie, która z uwagą i zdziwieniem przyglądała się blondynce.
        - Brita, masz dodatkowe fartuchy?
        - Och, nie żartuj sobie! Mam ich cała stertę!
        - Świetnie, podaj jeden Hannie, żeby się nie ubrudziła. Dimitr, zaniesiesz trzy butelki spirytusu do medycznego?
        - Zadanie! - Podskoczył z radością chłopiec dotąd siedzący na pustej palecie.
        - Ja również chętnie pomogę – zaoferowała się Sharon a pozostała część ekipy zareagowała podobnie, co sprawiło, że uczona uśmiechnęła się ciepło.
        - Mam nadzieję, że będę potrafiła się wam odwdzięczyć – wyznała szczerze uzdrowicielka.
        - Och, na pewno będziesz potrafiła! - odpowiedziała radośnie Hannie, której spojrzenie spoczęło na twarzy Enthe.
        To zdanie, choć miało sympatyczny wydźwięk, kryło za swoją kotarą to nieme przesłanie, którego zaczęła obawiać się uczona. Kavce wydawało się, że Hannie chcę z nią rywalizować i śmiało wykorzystać jej słowa w ciągu dalszej znajomości.
        - Brita, zajrzę do magazynu. Na pewno mieszkańcy mają jakieś zapasy na zimę więc w razie potrzeby wykupię od nich mięso i zwrócę z kolejną dostawą z Thenderionu lub Valladonu. Zaraz wrócę wam pomóc, w tym czasie proszę rozdziel każdemu zadanie. Ya... ekhm, Wei i Leim, postawcie tu świeży kocioł, stoi tuż za namiotem. Za minutę wracam!
        - To przynieś jeszcze cztery butelki mleka, kawałek udźca, marchewki i...
        - Ehm... dobrze, Wei i Leim pójdziecie najpierw ze mną? - westchnęła uzdrowicielka przyzwyczajona do tego, że gdy ktoś w końcu przejdzie się do magazynu to musi wynieść jego połowę ze sobą z powodu ogólnego lenistwa ludzkiego.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Śro Maj 15, 2019 8:53 pm
autor: Yastre
        - Ty żeś koty na obrazkach tylko oglądał? - sarknął Yastre, gdy Leim próbował go sprowokować tym jak mu wytykał zerkanie na swój ogon. - Weź mnie kurza twarz nie wkręcaj, no…

        - A co, nie ma? - Yastre wyglądał na mocno zbitego z tropu. Co prawda samego ślubu nie widział, ale przecież narzeczony Kaviki po to po nią przyjechał tamtego dnia, by zabrać ją prosto przed ołtarz. No i ona wyraziła się jasno, mówiąc, że to on jest w stanie dać jej wszystko czego potrzebowała. Więc co, nie wyszła za mąż? Albo po prostu nie powiedziała tego Leimowi, bo mogło się wcale nie złożyć. Tę wersję przyjął zresztą momentalnie elf, więc i panterołak zdecydował się nie dociekać, no bo jeszcze ta szpiczastoucha menda zaczęłaby coś podejrzewać… A zmiennokształtny nie chciał problemów ani dla siebie, ani dla Kaviki. Ugryzł się więc w język, choć wcale nie podobało mu się to co usłyszał na temat złotowłosej uczonej. Nie to, by wiedział co znaczy “powściągliwa”, ale to nie brzmiało jak komplement, kropka. No i jak już komplementach, Leim sam szybko zmienił temat rozmowy, czepiając się tego wiejskiego głupka.
        - Ło, ło, ło, nie miziaj się tak, matka ci nie mówiła, że od tego się ślepnie? - oświadczył, szturchając bandytę łokciem w bok. - A dziewczyny trzeba szanować, o! Nawet jakby to była dziewka piorąca ubrania w rzece to trzeba być dla niej miłym i uprzejmym, nie ma czy zasługuje czy nie.
        Yastre traktował każdą kobietę jak księżniczkę - to było widać nawet jeśli znało się go krótko. Był na każde ich skinienie i choć czasami je zaczepiał jak każdy tego typu mężczyzna w karczmie, zawsze mówił im miłe i niewulgarne rzeczy. Żadnej nigdy nie złapał za tyłek ani nie powiedział, że ma “fajne cycki”. Można by mu zarzucić, że był miękki, ale on tego tak nie postrzegał. Nie umiał tego dobrze nazwać, bo nie znał takich słów, ale po prostu był z natury szarmancki. Nie to co ta łajza Leim!
        Tylko przypadkowa interwencja Górala sprawiła, że tych dwoje się nie pokłóciło o to kto zasługuje a kto nie. Yastre nie trzeba było dwa razy prosić by wziął się do roboty, a co na to Leim - to go nie obchodziło.
        - Pani da tę listę, wypakujemy co trzeba - zapewnił Góral, gdy nagle na scenę wydarzeń wkroczyła rozgorączkowana kucharka z masą skarg, zażaleń i problemów. Bandyci nie byli mistrzami organizacji, ale chociaż tyle mogli zrobić, a ich nieformalny przywódca był rozsądny i co najważniejsze umiał czytać, więc mógł sobie poradzić z beczkami.
        - Do roboty, gnidy, nie rozłazić mi się! - zrugał ich donośnym głosem, bo niektórzy już zaczęli iść za Kaviką, by być świadkami tej pysznej afery, która się właśnie kroiła.
        Przynajmniej Weia nie trzeba było strofować. On w normalnych warunkach pognałby oczywiście za swoją ukochaną uczoną w podskokach, ale teraz się powstrzymał, uczepił się beczki i został w miejscu, choć zaraz został zrugany przez Górala, że bierze się za nie tę beczkę i ma ją od razu odstawić.
        - Oj weź nie rycz tak - burknął panterołak, dramatycznie dłubiąc sobie w uchu. - Hannie, kwiatuszku, możemy cię przeprosić? Nie chcę ci krzywdy zrobić…
        Zmiennokształtny z czułością odstawił elfkę gdzieś na bok, by nie spuścić na nią ciężkiego towaru, po czym razem z chłopakami zabrał się za rozładowywanie wozu. Silni, sprawni, dobrze dowodzeni - nic dziwnego, że uporali się z tym raz dwa, ustawiając beczki w ładny dwuszereg obok wejścia do namiotu. A gdy to było gotowe część usiadła sobie, aby zapalić, część się rozeszła, bo i tak nie miała co robić, a nieliczni poszli do namiotu, by tam zobaczyć jaki dramat się dzieje z udziałem ich przypadkowej zleceniodawczyni. W tej ostatniej grupie był Yastre, który niby udawał średnio przejętego, ale tak naprawdę martwił się o Kavikę, bo widział jak ludzie ją obskoczyli, każdy coś chciał, jakby byli bandą przedszkolaków, które same nie potrafią sobie poradzić normalnie. Kavika nie mogła sobie z tym sama poradzić, to było fizycznie niewykonalne. A jednak starała się jak mogła, niektórzy jej trochę pomogli i jakimś cudem tłum wokół niej stawał się coraz mniejszy i mniejszy. Yastre był pod jej wielkim wrażeniem. A tym większym…
        - Ty umiesz piec torty? - zapytał wręcz materializując się przed Hannie, która przyznała się do swojego dawnego fachu. Uszy mu stały na baczność, ogon podrygiwał ze szczęścia, a oczy lśniły. Na krótki moment stała się dla niego najdoskonalszą kobietą na całym świecie, detronizując na mgnienie oka Kavikę - była ładną dziewczyną, która potrafiła zrobić ciacho z kremem. Ideał. Chodzący ideał.
        No ale Kavika! Ona też na pewno potrafiła robić ciacha z kremem, a nawet jeśli nie, to i tak była jego ukochaną sarenką i wygrywała z każdą inną, nieważne jak utalentowaną cukierniczką.
        Rozmowy o łakociach uciął nim się w ogóle zaczęły Leim. Yastre tam nie zwracał uwagi na to kto nowy przylazł, ale elf oczywiście musiał go uświadomić, bo ponoć był to ich “cel”. Choć kot to przyjechał głównie po to by bawić się na festynie, ale najwyraźniej przeoczył jakieś drużynowe ustalenia.
        - Ej, ale po co złota koszulka? Od tego szybciej się nie biega - zauważył jakże błyskotliwie. - A, czekaj, kapuję! Że wygląda a jest bez sensu, ale trzeba pokazać kasę? Aaaa.
        Na twarzy Yastre pojawiło się zrozumienie.
        - Co za miękka pała gada, że jakieś masaże pozwolą mu mnie pokonać?! - huknął Wichura, gdy Germund już wyszedł, a do niego dotarły jego buńczuczne zapewnienia. - Żadne masaże nie dadzą takiej krzepy, jak fizyczna praca i dużo mięcha! - oświadczył, zdradzając swoją magiczną metodę na bycie taką górą mięśni jak on.
        - Spokojnie, Wichura, nie unoś się tak. Rozkwasisz go w zawodach to wtedy cię popamięta.
        - Pewnie, że popamięta! - oświadczył wielki bandyta poprawiając rękawy, aby uwydatnić wielkie ramiona.
        Yastre parsknął pod nosem, bo doskonale wiedział, że mimo swej siły i groźnego wyglądu, Wichura był poczciwym chłopem o czułym serduchu… Dlatego tak dobrze dogadywał się z Shannon.
        - Jestem! - zawołał zmiennokształtny, gdy został wezwany przez Kavikę. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że prawie zdradziła jego prawdziwe imię, co tam, jej by wybaczył. Choć byłoby mu może przez chwilę przykro, że nie zapamiętała ich małej tajemnicy… Całe szczęście do tego nie doszło! Panterołak z tym większym zadowoleniem klepnął elfa w ramię i ruszył po kocioł, ale zawrócił na pięcie gdy tylko Kavika wezwała go ponownie.
        - To niech oni już idą jak zaczęli, a my…
        - Wy idźcie a my pójdziemy z panienką - uciął Yastre bandycie, który oczywiście miał dobry pomysł, by nie przesuwać zadań między osobami, ale przecież zmiennokształtny nie mógł odpuścić okazji, by przebywać chociaż chwilę dłużej z Kaviką! Koniecznie! Serducho od tego bolało, ale było też słodko, więc dało się przeżyć.
        - Te, może jakiś koszyk na to weźmiemy?

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Czw Maj 16, 2019 11:42 am
autor: Kavika
        Kavika cichutko zaśmiała się przysłaniając usta dłonią, gdy Wichura puszył się wśród kucharek i pomocnic, po czym udowodnił gestem wielkość swoich ramion, na co stado kobiet zareagowało z niemałą, choć nieśmiałą ekscytacją. Prócz Brity, która chlasnęła mężczyznę zwiniętym ręcznikiem, niczym rasowa baba w domu.
        - Ze mną nie miałbyś szans! – zaśmiała się kobieta, po czym wcisnęła mu fartuszek do rąk. - Pyśku, to doskonale ugnieciesz mi ciasto. Mnie już ręce bolą! - poskarżyła się, po czym obróciła na pięcie by podyktować Kavice resztę produktów. Oczywiście z nawiązką, żeby nie chodzić dwa razy.
        Uzdrowicielka z nietęgą miną zerknęła na listę, a następnie spojrzała na kucharkę z niemym pytaniem „a czy nie da się czegoś uciąć?”, lecz Brita tylko pomachała przecząco głową, po czym wzięła łyżkę władzy dyrygując zespołem w swoim stylu. Głównie drąc się. Ale przy tym nadal była sympatyczną babką.
        - Mamy tu dwie wolne skrzynki. – Wskazała luźno uczona w odpowiedzi na pytanie panterołaka, który zderzył się rękoma z Leimem. Elf spojrzał na niego pytająco, ale i też odrobinę wyzywająco. Między dwojgiem pierwszy raz tak poważnie zazgrzytało! I uszaty nie chciał odpuścić... Walczył, żeby uzyskać chociaż jedną skrzynkę!
        Jednak Kavika zniknęła im z oczu wychodząc za ścianę białego namiotu. Musiała nabrać porządnego wdechu i wolno wypuścić powietrze ustami. Enthe wyprostowała się i poprawiła bluzeczkę, ale oczy nadal ją cholernie piekły. Hannie była ładna, zgrabna, krągła, miła, sympatyczna i chyba najgorsze – potrafiła piec i gotować. Co jeszcze gorsze! Lubiła to robić!
Uzdrowicielkę aż ścisnęło w żołądku i ponownie odrobinę się zgarbiła, ale zaraz ruszyła widząc, że Yastre i Leim do niej dołączają. Jednak ani na moment nie rozstawała się ze stertą papierów, które teraz służyły jej za tarcze obronną. Właściwie dlaczego przywołała akurat Yastre? Mogła wybrać tylu mężczyzn, ale w pierwszej kolejności wymieniła jego. I Leima. Tłumaczyła sobie, że tylko ich dwóch z tej bandy znała i pewnie intuicyjnie przywołała do siebie znajome twarze. Choć Wichura i reszta wydawała się być w porządku... A-ale ich nie znała!
        Magazyn nie był aż tak daleko od kuchni głównej. Znajdywał się bliżej lasu, a w polu widzenia dostrzec można było inne stoiska należące do „Żyły złota”. Cały szereg białych namiotów oznaczonych złotym proporczykiem.
Sam magazyn nie był ogromny, właściwie było to kilka szop ustawionych obok siebie. Każda oznaczona odpowiednią literą i liczbą, aby dokumentacja się zgadzała i żeby pracownicy podlegali tylko jednej z nich. Specjalnie postawione na tę okazję pewnie pojawią się ponownie dopiero za rok w tej samej odsłonie.
        Kavika sięgnęła po pęczek kluczy. Każdy z nich był również odpowiednio oznaczony, żeby się w tym wszystkim nie zgubić. Uczona przełożyła stertę papierów pod pachę sięgając po kłódkę by ją otworzyć. Za wszelką cenę trzymała się dokumentów jak tonący tratwy. Cały czas wlepiała w nie wzrok i dopisywała coś ołówkiem zaprzątając sobie głowę błahostkami. Leim nadrabiał gadulstwem.
        - Dobrze, tu jest mięso...
        - Ja, ja zapakuję! - krzyknął entuzjastycznie Leim, przez co Kavka w pierwszej chwili się zdziwiła, ale szybko przytaknęła pozostawiając elfa z odpowiednią listą i pokazując mniej więcej, co gdzie się znajduje, jednak najemnik machnął ręką i zapewnił, że na pewno sobie poradzi! Dziękując przy tym grzecznie za pomoc, oczywiście, nie inaczej.
Warzywna część magazynu znajdowała się szopę dalej. Uczona objęła dłonią kłódkę i bez słowa sięgnęła po klucz wciskając go w dziurkę. Myślami była jednak zupełnie gdzie indziej - stresowała się pozostaniem sam na sam z Yastre, który mógł zadać niewygodne dla niej pytania, a ona sama wręcz bała się odezwać. Jego odpowiedzi mogły nieść ze sobą przykre dla niej informacje, tylko ją zdołować. Dlaczego do cholery go ze sobą wzięła?!
        Narzędzia w jej dłoniach wręcz dygotały i zorientowała się ile czasu musiało już upłynąć, gdy zobaczyła dłoń zmiennokształtnego na kłódce. Spojrzała na niego spłoszona i wycofała gwałtownie jedną z dłoni, która już po chwili lekko opadła sprawiając, że dotknęła go do opuszkami palców.
        - Wy... wybacz, strasznie się stresuję – wytłumaczyła się, choć akurat ten stres był nijak powiązany z festynem.
Lekarka puściła kłódkę pozwalając otworzyć szopę bandycie. No tak, kto jak kto, ale bandyci są w tym chyba najlepsi.
W środku zaś były produkty spożywcze, ale nie mięsne. Uczona weszła do magazynu wskazując zmiennokształtnemu odpowiednie artykuły. Poczuła się odrobinę swobodniej, gdy zajmowała głowę pracą. Mogła z nim nawet rozmawiać bez drżącego głosu i zachowywać się normalnie.
        - Siatka marchewek chyba jest pod tą stertą ziemniaków... - powiedziała, po czym rozejrzała się po szopie dostrzegając butelki z mlekiem na półce.
        Postanowiła nie zawracać mu głowy mlekiem, po które sama mogła sięgnąć. Stopą podsunęła stołeczek i wspięła się na niego wyciągając rękę po butelki. Chwyciła niedużą, metalową skrzynkę z przedziałkami, po czym pociągnęła ją do siebie. Stołeczek zachwiał się niepokojąco, przez co Kavka mruknęła krótkie „łał”. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby dodatkowo nie wycofała stopy stając na podłodze, co przyczyniło się do tego, że Kavika mocniej pochyliła ku sobie butelki. Jedna z nich okazała się odkręcona i bez wieczka, więc mleko rozlało się po gładkiej koszuli uczonej. Jeszcze ku większej komplikacji tej sytuacji wpadła na Yastre. A może po prostu starał się jej pomóc? Tak czy siak, nagle stanęli zbyt blisko siebie!
        Kavka opuściła skrzynkę cicho dziękując i przepraszając oraz przypominając całemu światu o tym, że nie ma w zwyczaju nosić stanika czy gorsetu. Mokry i luźny materiał teraz przykleił się do jej ciała podkreślając ułożenie jednej z piersi. Dostrzegająca to uzdrowicielka momentalnie zaróżowiła się na twarzy i gwałtownie odsunęła stawiając kroki ku wyjściu.
        - Poczekam na zewnątrz! - poinformowała donośnym głosem, a już dwa kroki dalej zderzyła się z Leimem.
        - Leim! Uważaj! - skarciła go uczona, tym razem skutecznie unikając rozlania, choć butelka była już w połowie pusta.
Spojrzała na elfa z irytacją, ale zmiękła widząc, gdzie skupia się wzrok mężczyzny. Najemnik potrząsnął głową i chciał się zacząć tłumaczyć, ale Kavka prychnęła wściekle kładąc na jego skrzynkę butelki z mlekiem i chwytając wiszący w magazynie fartuch, wyszła.
        Uczona odeszła na komfortową dla niej odległość, po czym szybko założyła fartuszek. Jeszcze chwilę dąsała się na mokry materiał, ale ostatecznie liczyła na to, że mleko nie zostawi żadnej plamy.
        - Co... - Pierwsze słowa Leima zabrzmiały jak zaskoczenie. – ...Tu się stało? - kolejne jak męska zaczepka.

Re: Listy pisane piórem i atramentem.

: Czw Maj 16, 2019 11:30 pm
autor: Yastre
        Wichura lubił imponować paniom jak to kawaler w sile wieku (przecież, że nie stary kawaler, bo na takiego się nie czuł!), a wiedział, że jak napręży bicepsy to kilka z nich będzie pod wrażeniem. Tego jednak co go spotkało się nie spodziewał - jedna z kucharek zdzieliła go szmatą! Jak psa albo jakiegoś smarkacza! Był tym tak zszokowany, że nawet jej nie odpyskował w pierwszej chwili. A gdy w łapy został mu wciśnięty fartuszek zaśmiał się z głębi trzewi.
        - Ma się rozumieć, siostrzyczko! - oświadczył, po czym zaczął opasywać się zapaską… Problem polegał jednak na tym, że mężczyzną był potężnym, więc sznureczki nawet się nie stykały na jego plecach, nie wspominając już w ogóle o tym, by je związać. Westchnął więc z rezygnacją, a fartuszek zarzucił sobie na ramię.
        - Może jakiś brezent z namiotu, co, Wichura?! - zażartował jeden z bandytów.
        - Zamknij twarz, siostrzyczka na pewno ma jakiś większy - odparł, po czym zwrócił się do krewkiej kucharki. - A jak masz na imię, krucha gołąbeczko? - zapytał, pijąc po przyjacielsku do tego jak ją umęczyło zagniatanie ciasta.
        - Ej, ja muszę zobaczyć jak Wichura robi bułki… - odezwał się pełen niedowierzania głos gdzieś z drugiego rzędu. Powiedział to, o czym myśleli w tym momencie wszyscy: Wichura nadawał się do tego by gołymi łapami dęby z korzeniami wyrywać i nikt nie wyobrażał go sobie przy tak subtelnej pracy jak pieczenie czegokolwiek.
        Yastre zaś nie był tymi wygłupami zainteresowany - on był skupiony na czymś zupełnie, zupełnie innym! Kavika poprosiła go o pomoc! Jego i Leima… No dobra, to drugie nie było już takie miłe i poruszające, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale może lepiej, że elf z nimi szedł, bo inaczej panterołak mógłby zrobić jakąś głupotę. Ale kurza twarz, ten idiota się przystawiał do Kaviki aż to było żenujące! Yastre miał ochotę go walnąć za każdym razem, gdy za bardzo zbliżał się do jego ukochanej uczonej, w porę jednak za każdym razem się ocknął, że taka “jego” to ona już dawno nie była. Niech to, jakie to strasznie skomplikowane…
        Pierwsze spięcie pojawiło się już przy skrzynkach, w których mieli nosić produkty - ten głupi Leim wyraźnie rzucał mu wyzwanie! Yastre jednak pomyślał, że on jest ponad to i z godnością zabrał jedną ze skrzynek, drugą zostawiając elfowi. Przecież i tak obaj mieli dźwigać, więc po co miałby się popisywać? Popisze się później… Jeszcze nie wiedział jak, ale na pewno to zrobi. Prościej by jednak było, gdyby nie robiło mu się tak strasznie głupio, gdy tylko spoglądał na śliczną uczoną. Była chyba nawet ładniejsza niż ją zapamiętał, ale nie wiedział z czego to wynikało. Zrobiła się jeszcze bardziej kobieca i urocza, normalnie gdyby nie to, że go nie chciała, to by się od niej przez boży rok nie odkleił tylko by się z nią przytulał i głaskał i… Oj poniosły go marzenia, a tu trzeba było zająć się jakimś mięsem. Przez to jego bujanie w obłokach to Leim pierwszy rzucił się do pomocy Kavice, co Yastre miał z początku sobie za złe, ale jak to mówią ostatni będą pierwszymi i nagle okazało się, że to on miał się lepiej w tym układzie, bo mógł pójść dalej z uczoną. Ha!
        Zamarudzili jednak długo pod kolejnym magazynem. Bandyta z początku udawał, że niczego nie zauważa, bo nie chciał robić wstydu ukochanej, ale widział, że ma ona wyraźny problem z tą kłódką… Nie wnikał nawet o co chodzi, nie zastanowił się nad tym co robi - po prostu chciał pomóc.
        - Daj… - zwrócił się do niej łagodnie, jedną ręką odstawiając na bok pustą jeszcze skrzynkę, a drugą sięgając po kłódkę. Ich dłonie na moment się zetknęły, ale jemu zależało przede wszystkim na pomocy. Odebrał jej klucz i zaczął z wyczuciem majstrować przy zamku. Faktycznie nie było to takie łatwe, bo kłódka była chyba stara i opornie chodziła, ale uporał się z tym.
        - Proszę - powiedział łagodnym, ciepłym tonem, na moment znowu zapominając, że jego ukochana wcale nie jest taka “jego”. Musiał się bardziej pilnować… Ale to takie trudne gdy byli sami…
        Już w magazynie można było się całe szczęście skupić na robocie. Yastre odłożył skrzynkę w dogodnym miejscu i z wprawą wyszukiwał wszystko, o co poprosiła go uczona. Dobrze widział w półmroku i szło mu bardzo sprawnie, skrzynka szybko się zapełniała. Jednak w pewnym momencie dostał trudniejsze zadanie - by dostać się do poszukiwanej marchewki musiał przerzucić kilka innych worków. Wtedy prace utraciły nieco na dynamice, a w jego głowie zalęgły się niepokojące myśli. Był sam na sam z Kaviką, rok się nie widzieli… Miał do niej tyle pytań, tyle chciałby wiedzieć, tyle chciałby jej opowiedzieć. Zapytać o to jak jej się żyło przez te miesiące… I czy naprawdę go nie kochała… To śmiała myśl, ale on cały czas się z tym nie pogodził. Wydawało mu się, że ona jednak musiała coś do niego czuć, bo takich rzeczy się nie udaje. Ona była tą jego drugą połówką z legend, nawet jeśli nie była panterołaczką. Ona albo żadna inna. Ech… Ale może lepiej zacząć od jakiegoś bardziej neutralnego tematu? Może co tutaj robi? Albo jak tam jej badania? Jak na uczelni? Tak, to dobre tematy, od tego zacznie.
        - Kavika… - zaczął cicho, obracając się do niej, zamilkł jednak widząc jak blondyneczka balansuje z kratą mleka w rękach. Instynkty zadziałały w tym momencie same - rzucił na ziemię ten głupi worek z marchewką i jednym susem znalazł się przy dziewczynie, by ochronić ją przed upadkiem. Wpadła w jego ramiona jak nielot wypadający z gniazda, ale niestety nie uchroniło jej to przed oblaniem się mlekiem… Przynajmniej się nie potłukła.
        - Wszystko w porządku? - zapytał ją ze szczerą troską Yastre, przez moment rozkoszując się tym, że znowu mógł trzymać ją ramionach, czuć zapach jej włosów, jej skóry, jej ciepło… Ale to trwało chwilę. A później nastąpiła krępująca chwila, gdy oboje zorientowali się, że zalana mlekiem biała bluzka ujawnia znacznie więcej, niż uczona chciałaby pokazać. Bandyta przez moment zupełnie się zawiesił, później jednak odwrócił wzrok. Jego myśli gnały jak szalone, podsuwając wspomnienia wspólnych pieszczot, których może nie było wiele, ale tak bardzo zapadły mu w pamięć…
        - Wszy… - zaczął znowu chcąc zapytać ją o samopoczucie, jednak wtedy ona uciekła z magazynu. Panterołak zaraz zmarkotniał. Chciał ją dogonić, ale domyślał się, że ona tego nie chciała i ten argument przeważył. Smętnie bandyta wrócił do ładowania swojej skrzynki. Wrzucił do niej worek z marchewką i zaczął zbierać te nieszczęsne butelki z mlekiem, gdy nagle w progu magazynu pojawiła się ta łajza Leim. Oj jak bardzo chciałby zetrzeć mu pięścią ten głupi uśmieszek z twarzy!
        - Co się szczerzysz jak głupi do sera? - prychnął panterołak, starając się brzmieć jak najbardziej swobodnie. - Jedna z butelek była otwarta i wylało się na Kavikę, tyle…
        A jednak wcale nie tak po prostu “tyle” - Yastre bardzo przeżywał ten moment. No bo przez moment mógł trzymać ją w ramionach i mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Przez ten krótki moment dotarło do niego, dlaczego wydawała mu się teraz taka ładna - miała dłuższe włosy. Odrobinkę, ale to i tak nadało jej wielkiego uroku. Chętnie by jej to powiedział… Ale nie mógł. To tak strasznie bolało i tak bardzo dołowało. Yastre nagle zapragnął dosłownie uciec od uczuć, zwalczył jednak tę potrzebę. Nie mógł jej zostawić, gdy potrzebowała jego pomocy. I nie, gdy ta łajza Leim się przy niej kręciła. Wiedział, że on może ją jedynie skrzywdzić, nawet jeśli nie zrobi tego umyślnie.