Góry Druidów[Górskie szlaki] Bajki zdecydowanie nie dla małych dzieci

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

[Górskie szlaki] Bajki zdecydowanie nie dla małych dzieci

Post autor: Avrir »

        Księżyc wisiał wysoko na niebie, znacząc czarny nieboskłon swym półokrągłym kształtem. Noc była spokojna, lekki wiatr przeganiał tylko rzadkie chmury, niczym pasterz swoje owce. W Górach Drucikich ten sam wiatr świszczał między szczytami, jakby nawołując się chcąc sam za sobą nadążyć w tym szaleńczym wyścigu. Tak to przynajmniej opisałby poeta, siedzący na balkonie i wsłuchujący się w odgłosy z gór. Avrir może i wiedział co nieco o poezji, ale poetą nie był. Wampir widział wiatr jako utrapienie dla swojego zakutego w zbroję ochroniarza, który przy silniejszym jego podmuchu niemal całkowicie tracił równowagę. Było to o tyle zabawne, ile frustrujące. Co prawda mieli jeszcze dużo czasu, zanim wzejdzie słońce, ale poszukiwania odpowiedniej kryjówki na dzień może im zająć o wiele dłużej.
- Pośpiesz się – powiedział, stukając swoją laseczką o kamienne podłoże. Czarny ożywieniec przyspieszył kroku, ale zbyt dużo to nie dało, bo po chwili upadł, popchnięty przez porządne tchnienie wiatru. Wampir pokręcił tylko głową z dezaprobatą, patrząc, jak jego sługa próbuje się podnieść.
        Był w drodze od kilku tygodni. Tym razem zechciał wyprawić się do Gór Druidów. Dlaczego? Ot, taki miał kaprys. Kiedy dojechał swoim powozem pod góry, postanowił dalszą drogę odbyć pieszo. Kolejny kaprys. Miał takich wiele, na szczęście dla otoczenia, tylko nieliczne oglądały światło dzienne. Nieszczęściem w szczęściu było to, że były to głównie te najbardziej przeszkadzające otoczeniu. Jego służba musiała znaleźć dla powozu miejsce w pobliskiej wsi, w dodatku będąc w każdym momencie gotowa na jego powrót. Tak, czy owak, on sam, jedynie z Osgalithem, jako towarzyszem, wyruszył wzdłuż gór, szukając jakieś drogi przez nie. Na szczęście szybko znalazł odpowiedni szlak górski, którym czym prędzej się udał. Zdołał zawędrować kilka staj, aż ten przeklęty wiatr zaczął miotać jego opancerzonym towarzyszem jak szmacianą lalką.
        Ożywieniec powstał po chwili. Wampir spojrzał ze zniecierpliwieniem na księżyc, świecący pośród szczytów górskich. ”Powtarzam się, ale czas ucieka. Jeśli znajdę tu jakieś schronienie, to zawsze będę wiedział, gdzie mogę się schronić.” Czym prędzej ruszył naprzód, tym samym narzucając to samo tempo biednemu ożywieńcowi.
        Po kilkunastu minutach dotarł do interesującego miejsca. Łączyły się w nim cztery góry, wspólnie tworząc pośrodku coś w rodzaju niewielkiej polany, otoczonej kamiennymi ścianami. Wyglądało to trochę, jak naturalna arena, stworzona przez same góry. Wampir z ożywieńcem znajdowali się na czymś w rodzaju trybun, otaczających dziwne wgłębienie, do których prowadziło kilka szlaków, podobnych do tego, którym tu przybyli.
- Interesujące – mruknął pod nosem, po czym zbliżył się do krawędzi, aby lepiej się przyjrzeć temu, co znajduje się na dole.
        A było na co popatrzeć.
        W dziwnym, nienaturalnie okrągłym wgłębieniu znajdowały się liczne ludzkie kości, porozrzucane chaotycznie. Na większości znajdowały się jakieś kawałki zbroi, niektóre szkielety zastygły w pozycji, która sugerowała próbę sięgnięcia do znajdującej się nieopodal broni. Nigdzie nie było widać ani śladu choćby kawałka mięsa. Wampir przekrzywił głowę, przyglądając się miniaturowemu pobojowisku z zainteresowaniem. Wyglądało to tak, jakby rzeczywiście znajdowała się tutaj jakaś arena.
        Avrir ostrożnie zsunął się ze ściany, lądując na twardym podłożu. Po chwili dołączył do niego ożywieniec, po prostu zeskakując z dość sporej wysokości. Obydwoje zbliżyli się do jednego z leżących na ziemi ciał.
- Hm, nie wygląda to nazbyt skomplikowanie. Najwyraźniej nie odegrała się tutaj jakaś większa bitwa, raczej pojedyncze walki w dużej liczbie. Jeśli...
        Jego następne słowa przerwał odgłos bębnów, roznoszący się daleko po górach. Był rytmiczny, głośny oraz donośny. Bez problemu mogła go usłyszeć każda istota, przebywająca aktualnie w okolicy kilku mil. Wampir oparł się tylko na lasce i patrzył wyczekująco w stronę, z której dobiegał dźwięk. Już nie mógł się doczekać, kiedy ten ktoś się do niego zbliży. Uwielbiał takie zabawy. Niepozorny mężczyzna opierający się na lasce ze swoim synem, wyrzuconym z miejskiej straży, doskonale usypiał czujność każdego. Potem zaczynało się sedno rozrywki.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Zapadał zmierzch. Słońce znikało za zadem smoczycy. Kryło się gdzieś za wzniesieniem, z którego właśnie schodziła. Wędrówka, głód i zmęczenie wyciszały jej zraniony umysł. Nigdy nie będzie... normalna, jakkolwiek normalny może być smok. Chmury barwiły się coraz bardziej, aż w końcu zaczęły szarzeć. Te nieliczne, o, gdzieś tam. I tam, na wschodzie już całkiem ciemne przyćmiewające kilka pierwszych nocnych gwiazd. Kolejne wzniesienie, nie, to może była już góra? Skały, rzadka roślinność. Gdzie tu zwykły pagórek? Las minął za nią. Teraz chciała tylko odnaleźć swój rewir. Smutek. Żal. Za czym mogła tęsknić? Za domem? Za matką? Za rodziną? Za stadem? Nic z tych rzeczy nie było możliwych. Była smutna, jej istnienie nie było prawdziwe. Czy ciągle żyła? Czy może umarła nim się wykluła? Kto zgotował jej taki los i czym na niego zasłużyła? Warknęła przeciągle, głośno, na samą siebie za te myśli, na które sobie pozwoliła. Nawet gdy jest sama nie może być miękka. Musi przetrwać. Musi! Po co? Po prostu nie chciała umierać. Chciałaby poznawać.
Wkrótce wędrowała po naturalnych górskich szlakach, skakała po skalnych półkach granicząc na skraju życia. Serce przyspieszało i zdawało się jej, że myśli klarowniej. Albo w ogóle nie myśli. Nie wiedziała kiedy znalazła się w sercu gór. Noc była późna, księżyc lśnił oblepiając łuski smoczycy delikatnym blaskiem. Była głodna. Zaczęła węszyć. Nie miała pojęcia, że wkroczyła na drogę, którą całkiem niedawno przebywała inna istota. Jednak złapała jej woń. Delikatną woń, którą nagle rozwiał wiatr. Jej bystre, gadzie oczy widziały jednak ścieżkę. Górską drogę, którą obiekt jej polowań mógł się poruszać. Zaczęła kłaść łapy miękko, delikatnie. Krok jej był jeszcze nieco chwiejny, acz zachowywała równowagę. Dźwięk, którego nie znała spłoszył ją i niemal się przewróciła. Nie padła jednak na bok, lecz uniosła wysoko chrapy nasłuchując. Nie znała tego dźwięku i nie mogła odnaleźć jego źródła. Cóż to było? Echo dochodzi gdzieś stamtąd. Wskazywało, że dźwięk znajduje się bardzo, bardzo daleko. Nie pójdzie w tamtą stronę, na szczęście obiekt jej zainteresowań podążył w inną. Nadal się skradała, czy może raczej wyciszała swoje ciężkie kroki. Nie chciała spłoszyć swojej ofiary. I chociaż wyciągała łeb do przodu, by stać się nieco mniejszą nie potykała się chodząc dziwnym krokiem, w którym daleko stawiała przednie łapy. Czasem przystawała by odzyskać swoją równowagę i znów wracała do chodu.
Ścieżka prowadziła między górskie szczyty. Dolina. Gdzieś tam. Krok, krok, krok. Gdzieś tu jest jej ofiara. Musiała tu być! Wyszła na półkę, taras między górami. Dolina, którą widziała osłonięta była od wiatru. Wszędzie widniał zapach śmierci. Oddychała powoli i delikatnie, analizowała każdy zapach. Był tu również ten, który wyczuła wcześniej. Patrząc w dół zauważyła wiele kości. Och. W odległym kraju nie z tego świata stworzona była zabawa. Wsadzało się do słoja wiele owadów i ostatni, który będzie żył wyjdzie z tego słoja. Oczywiście... mogły być to zwierzęta, ludzie. Sama Skerra przeżyła... właśnie to. Dlatego zrobiła się wściekła. kości poległych widniały na dole przesłaniając roślinność, która tam rosła. Cały jej pysk się zmarszczył. Była wściekła. Chciała wyć! Ale warczała cichutko. Nawet górskie echo nie pochwyciło jej melodii. Wspomnienia. Dopadły ją. Przeszła kilka kroków w bok tarasu gór. Zamknięta w swym umyśle zapomniała o celu, po który tu przybyła. Walka o pożywienie, walka o legowisko, walka na śmierć i życie, by w końcu ocaleć i wyjść na światło dzienne. Ach! Wyć! Wyć! Chciała zawyć! Emocje. Emocje, które zabijały jej serce. A może świadczyły o tym, że jeszcze żyje? Już otwierała pysk, kiedy...
Krawędź, nad którą tak cichutko stała zapadła się pod wielkim ciężarem wychudzonego ciała. Jeżeli do tej pory była niezauważona, to ziemia posypała się, a ona rąbnęła bokiem o stromą ścianę na pewno zakłócając nocną ciszę. Możliwe, że cofnęłaby się, jednak nie zdążyła uskoczyć. Rozpaczliwa próba spełzła na tym, że wydała z siebie cichy, wściekły ryk wspominający o braku ogona. Nie sturlała się na dół, wczepiła pazury w ziemię dokładnie jak wtedy, kiedy próbowała wydostać się ze słoja legowiska. Zsunęła się w dół zadem do dołu, nie stanęła jednak na łapach. Przekręcając się walnęła bokiem o ziemię łamiąc stare kości, które spoczęły pod nią. Dobrze, że na nic się nie nadziała! Szarpnęła się zrazu. Jak wstający koń pociągnęła za łbem swoje ciało i skierowała w stronę zapachu. Tego żywego, nieciekawego. Padlina, która żyje. Dostrzegła dwie oświetlone światłem księżyca sylwetki. To jedna z nich wydzielała ten paskudny zapach, ale... może obie były jadalne? Jeżeli nie może zadowolić się przekąską w zwiewnych szatach!
Co hamowało ją przed atakiem? Jedna bestia śmierdziała padliną, która powinna była już dawno się rozłożyć, a druga istota uparcie upodabniała się do tej, którą już spotkała. Czy chciała na to polować? Teraz nie miała już wyjścia! Musi je zabić, inaczej one zabiją ją! Ryknęła w ich stronę krótko, ostrzegawczo. Jeszcze mają szansę się stąd wydostać! Warczała marszcząc nos, jej złote oczy strzelały nieprzyjaznymi błyskami. Macie ostatnią szansę! Wołała w duchu. Przygotowywała się do swojego, jakże znanego oddechu. Tutaj nie musiała martwić się o to, że wywoła pożar. Uderzyła przednią łapą o ziemię jak zwierz, który zaraz zacznie szarżować. Istotki przed nią są takie małe a... obawiała się ich... Jak wszystkiego teraz. Życie, życie. Czy jej życie miało sens? Czy z takim ubytkiem umysłu może dalej żyć? Czy może przetrwać? Nie znała tych stworzeń i gdyby nie jej przeszłość była pewna, po stokroć pewna! że umiałaby sobie z nimi radzić.
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Wampir stał pośrodku dziwnego wgłębienia i czekał. Na co? Tego nie wiedział. Jego informacje na ten temat ograniczały się do tego, że to coś ciągle wali w obrzmiały bęben i stopniowo się zbliża. A po co ktoś miałby bębnić? Żeby uzbierać dużą grupę ludzi lub zagrzać ją do boju. Tylko właśnie, jakiego boju? Powoli w jego umyśle rodziło się przypuszczenie, co takiego mogłoby to wszystko znaczyć. Ten bęben, dziwna arena i powalane wszędzie szczątki ludzkie. Jednak była to na razie tylko pewna teoria, aby ją sprawdzić należało chwilę zaczekać. Stał więc nadal, oparty o swoją laskę, nie mogąc się już doczekać, aż zacznie się zabawa. W tej chwili uznał, że bardzo dobrym pomysłem było udać się w tę podróż.
        Nagle za jego plecami rozległ się głośny dźwięk, jakby z gór stoczyła się lawina i właśnie uderzyła o krawędź areny. Avrir błyskawicznie obrócił się w kierunku, z którego doszedł ten odgłos, unosząc rękę w gotowości do rzucenia odpowiedniego zaklęcia. Zostanie zasypanym przez stertę głazów zdecydowanie nie było jego wymarzonym sposobem na odejście z tego świata. Był więc zdecydowany stworzyć na krawędzi kamienny mur, kiedy tylko zlokalizowałby trasę spadu lawiny. Jednak to, co zobaczył, oszołomiło go na chwilę. Zamiast sterty głazów zmierzających w jego kierunku, znajdowała się tam dziwna, wielka istota, wyglądająca, no cóż... dziwacznie. Przypominała trochę olbrzymiego konia. Miała na ciele kilka wielkich ran i blizn, co wyglądało dosyć... przerażająco. Do tego wydawała się być wychudzona, co wcale nie sprawiało, że zdawała się być mniej groźną. A wprost przeciwnie. Głodne stworzenia są zdecydowanie bardziej niebezpieczniejsze od tych najedzonych, zdecydowanie. I wampir doskonale o tym wiedział.
        Avrir w pierwszej chwili pomyślał, że właśnie spotkał jakieś całkiem nieznane środowisku naukowemu stworzenie. Zaniepokoiło go to. Starał się zawsze wiedzieć, z czym ma do czynienia, aby móc przewidzieć tego czegoś ruch. Aby zawsze być przygotowanym na wszystko. Dlatego w tej sytuacji sięgnął do pierwszej rzeczy, która przyszła mu do głowy. Wszedł do świata Aur, przyglądając się tej emanującej od dziwnego stworzenia, starając się rozpoznać, czym takim może ono być. Kiedy poczuł zapach tej osobliwej Aury, uspokoił się, a jednocześnie wielce przeraził. Nie miał najmniejszych wątpliwości – to był smok. I wnioskując z ruchów owego smoka, nie był on zbytnio zadowolony z jego tu obecności. A to sprawiało, że sytuacja stawała się jeszcze bardziej poważna. ”Czy wkroczyłem na jego terytorium? Niedobrze, bardzo niedobrze. Musisz szybko myśleć, Avrir, jeśli chcesz to przeżyć. Nie masz szans w otwartej walce ze smokiem, to jest pewne. Nie możesz pozwolić, aby cię zaatakował. Ale smoki są istotami inteligentnymi, można się z nimi dogadać. Trzeba go tylko uspokoić, wszelkimi dostępnymi środkami, a następnie wytłumaczyć, że nie jestem jego wrogiem.”
        Machnął ręką na ożywieńca, dając mu znak, aby ten schował swój miecz, który przed chwilą wyciągnął. Nie zamierzał za nic pozwolić na sprowokowanie smoka, a mogłaby to zrobić niemal każda rzecz. Zamiast go atakować, skupił się na uspokojeniu go. Zmienił wydzielany przez siebie zapach. Umieścił w nim tyle hormonów spowalniających pracę mózgu, że zwykły człowiek zachowywałby się jak po trzech dniach upijania się wysokoprocentowym alkoholem. Inaczej mówiąc, ten zapach sprawiał, że mózg zaczynał działać ospale, a wtedy złość jest o wiele bardziej trudniejsza do utrzymania, zaczyna się akceptować wiele rzeczy. Jednocześnie za pomocą gestów dłoni i szepcących inkantacji zaczął wysyłać w stronę umysłu bestii łagodzące myśli. Starał się przekazać smokowi, że nie ma złych zamiarów, że nic nie zrobi jemu, ani jemu terenowi. Uznał, iż coś takiego będzie najlepszym możliwym działaniem.
        Wtedy do dźwięku bębna dołączyły się kolejne, sprawiając, że zaczynał się mieć ciarki na plecach. W dodatku znajdowały się o wiele, o wiele bliżej. ”To już tylko z kilka staj. Niedługo ujrzymy to, co wydaje te dziwne dźwięki. Żeby tylko to coś nie zdenerwowało smoka. Niestety, szanse na to są dość duże.” W pogotowiu trzymał zaklęcie, które stworzyłoby między nim, a smokiem gruby, obsydianowy mur, powstrzymujący szalejące płomienie. W przypadku zionięcia przezeń ognia, była to jego jedyna możliwość na przetrwanie. Jednak nie miał pojęcia, co zrobiłby później. ”Mam nadzieję, że hormony i łagodzące myśli wystarczą. Obym tylko nie przesadził. Chociaż, co mogłoby się stać? Najwyżej smok zapadłby w naprawdę głęboki sen.”
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Naprawdę była głodna, naprawdę chciała się najeść. Jednak nie chciała zjeść Tego stworzenia. Była podburzona i czuła się zagrożona. Chciała je wyeliminować. Na pewno nie chciała się odwracać. Nie chciała wykonywać odwrotu i odejść z tego miejsca. Jednak nie tylko to teraz jej przeszkadzało, dźwięki których nie zna zbliżały się wywołując większe wzburzenie w jej umyśle! Melodia bębnów zagrzewała w niej krew, a ból spowodowany świeżymi siniakami zniknął bezpowrotnie. Łuski na ich miejscach delikatnie, niemal niewidocznie się uniosły, jak to może bywać przy urazach. Tylko przez krótką chwilę spojrzała w stronę źródła dźwięku. Zerknęła tam, chociaż nic nie mogła zobaczyć i czuła, że coś się zbliża. Coś potwornego. Coś bardzo, bardzo złego. Ale ona wszędzie widziała zagrożenie. Zawsze je czuła nawet, gdy go nie było. Potem wlepiała już wzrok w dwie istoty naście metrów od niej.
Zaatakować, czy też nie? Nie chciała ich zabijać. Czy mieli dokąd powrócić? Ich zapach mieszał się z zapachem śmierci, ale od jednego z nich, bardziej żywego, bił niepokój. Ryknęła krótko, cicho, jakby nie chciała zostać zauważona przez bębniarza. Stukał, stukał, walił. Krew. Czuła krew w swoim ciele. Czuła to... Czuła jak otwiera pysk, jak buchają z niego wielkie płomienie palące kości i istoty stojące tam, tuż przed nią! Te małe, marne istoty! Potem wizja ucichła. Czuła tę potrzebę... Potrzebę by zrobić to, co właśnie zobaczyła w swojej głowie. Postąpiła krok do przodu warcząc przeraźliwie. "Macie jeszcze czas by wziąć nogi za pas!" Zdawałoby się, że to mówi, być może mówiły to jej oczy albo te malutkie iskierki w nich zalewane przez falę złotej krwi - tęczówki. Zwierzęce źrenice były bardzo wąskie. W jej łbie zawsze coś się działo...
Wróg. To jet wróg! Może majaczyła, jakby napiła się zbyt wielkiej ilości chmielu, ale naprawdę nie chciała atakować. Ożywieniec ukrył srebrny szpon, którym mógłby nie jedną krzywdę wyrządzić. Zrozumiała, że tamto drugie stworzenie musi przewodzić. To na niego skierowała swoje spojrzenie. Czy był wystarczająco bystry, aby zobaczyć rozterkę? Czy mógł dojrzeć jej ból i cierpienie? Jej krwawe wizje? A może widział tylko bestię, która przygotowuje się do ataku?
Zapach tej istoty zaczął się zmieniać. Podstęp! Warknęła dużo głośniej i bardziej ostrzegawczo niż wcześniej. Uderzyła łapą w ziemię łamiąc szkieletowi kręgosłup zapewne w nie jednym miejscu. Oczywiście gdzieś tam chrząstnęła miednica, czy nogi... Jakaś kość wlazła między jej palce. Poskutkowało to szarpnięciem łapy, bardzo spontanicznym, które uwolniło biedaczkę od dyskomfortu. Kość uderzyła gdzieś o ziemię nie wiadomo nawet gdzie. Demonstracja siły. Jeżeli pokaże, że ulega, to co się stanie? Wywerna zaatakowałaby. Tak jak zrobiła to wcześniej. Teraz znów musiała walczyć o ten kawałek ziemi, by utrzymać się przy życiu! "Co to...?". Słodki zapach, niczym miód. Warkot zaczął ustawać, jednak baczne, czujne ślepia nadal wlepiały się w jedną sylwetkę. W końcu zaczynała milczeć i czuła się zdezorientowana. Cóż to się działo? Och! Czy kierowała nią złość? Nie, ona chciała przeżyć. Miała potężną wolę przetrwania i wampir nie mógł toczyć boju z instynktem zwierzęcia, którym była.
Poczuła coś niebywałego, niezwykle dziwnego, czuła, że istota przed nią przemawia do niej, a zarazem nie mówi nic. Warknęła cicho w jego stronę. Jej umysł stawał się cichszy. Nie znaczyło to jednak, że zapominała co działo się wokół niej. Nie zapominała, że musi przeżyć. I nadal pozostawała, gdzieś tam, w głębi, ta rozterka, zaatakować, czy może się wycofać? Ale nie myślała już o konsekwencjach. Bum, bum, bum. Gdzieś niedaleko. To z kolei znów pobudzało jej zmysły. Dźwięki nałożyły się na siebie. To ją z kolei rozdrażniło. Niedługo zobaczy istotę, która tak dobija się w okolicy! Nie, nie chciała dać się temu zobaczyć, zanim ona nie zobaczy tego istnienia. Czar wampira przyćmił jej zmysły na tyle, by nie zaatakowała go stąd ni zowąd ani nie pierzchła w bok jak sarna szukając schronienia. Stała tutaj i być może bez tych wszystkich myśli pomyślała nieco racjonalniej... A może nie? Może właśnie działa bardziej irracjonalnie niż zwykle? Bo przecież teraz w milczeniu obserwowała tylko mężczyznę czekając aż ten zacznie się wycofywać. Zwierzęta też pierwej przeganiają się wykorzystując mniej brutalne metody - ryk, demonstracje ciała, jego wielkość i siłę, a ta tu smoczyca wygrywała na każdym polu. Sam brak wycofania się skłaniał ją do ostrzejszego potraktowania istoty, ale... hamowała się. Obserwowała, czuła, jakby stała z boku.
Bom, bom, bom... Drażniące bębny a z drugiej strony wyciszany umysł. Napięła swoje mięśnie. Nieco się ocknęła, nie może doprowadzić do zaniku równowagi! Tyle rzeczy, tyle bodźców pobudzało ją, że raczej niezbyt łatwym byłoby uśpienie jej czujności czy też ciała, nie w ten sposób.
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Czy Avrir się bał? Cóż, interesujące pytanie, mogłoby być nawet tematem do całkiem długiej dyskusji, w której obie strony miałyby dość spory wachlarz argumentów. Tak czy owak, nawet sam wampir nie był pewien, jakie dokładnie emocje nim obecnie targają. Jednak postanowił nie okazywać choć śladu możliwego strachu, jak robił to zawsze. Pozostał niewzruszony, stojący w miejscu jak pomnik. Nawet jeden mięsień na jego twarzy nie poruszył się, gdy smok zbliżył się, jednocześnie na niego warcząc. Przekrzywił trochę głowę, przyglądając się jej łbu. Widział w jej oczach coś dziwnego, jakąś wewnętrzną walkę? ”No, mistrzu psychologii, popisz się.”
- Szlachetny smoku – odezwał się, jednocześnie skłaniając się w pas. Nie był pewien, czy stworzenie rozumie, to co właśnie mówi we Wspólnej Mowie, ale postanowił, że będzie to lepsze, niż nic. - Nie mamy złych zamiarów wobec ciebie ani niczego, co cię otacza. Wybacz...
        W tej chwili dalszą wypowiedź przerwał mu kolejny warkot smoka oraz jego uderzenie w ziemię, które złamało jednocześnie kilka leżących tam kości. ”A więc tak chce to załatwić?”
- Dobrze więc, niech będzie po twojemu – powiedział tylko, po czym wykonał prawą dłonią dosyć skomplikowany znak, jednocześnie nucąc pod nosem odpowiednią formułę w Mrocznej Mowie.
        Nagle znikąd pojawiły się cztery wysokie kolumny z kamienia. Każda z nich znajdowała się na jednej z dwóch prostopadłych średnic koła, które tworzyła arena, jednocześnie będąc w takim samym oddaleniu od jej środka. Wszystkie były o metr wyższe od smoka i pokryte dziwną, świecącą w ciemności maścią. Robiło to imponujące wrażenie, zwłaszcza z lotu ptaka. Uśmiechnął się i spojrzał na smoka.
        Tymczasem dźwięk bębnów jeszcze bardziej się nasilił. Avrir ze słuchu ocenił, że ich źródło jest już niezwykle blisko. Odwrócił się w stronę, z której dochodziły dźwięki, aby po chwili ujrzeć coś, co wywołało w nim niemałe zdziwienie. Na krawędź ponad nimi weszli ludzie, mnóstwo ludzi. Byli ubrani dziwnie, ich strój był bardzo skromny, odsłaniał mnóstwo ciała. Na tym mieli wymalowane farbą różne dziwne znaki o różnych kolorach. Były wszędzie – na twarzy, rękach, nogach, tułowiu... Każdy z nich także trzymał w dłoni jarzącą się czerwonym blaskiem pochodnie, a w drugiej pobłyskujący miecz. Niepokój wampira wywołało to, że wyglądały one na srebrne, co nie oznaczałoby dla niego niczego dobrego. Ludzie otaczali ich ze wszystkich stron, niezliczone sylwetki stały na trybunach areny, przyglądając się im. Trwało to tylko chwilę. W następnej wszyscy upuścili broń i padli na ziemię, oddając pokłon w stronę smoka. Wampira zamurowało.
”Zaraz, co? Czekaj, czekaj, czekaj.” To, co tutaj się działo było tak niespodziewane, że Avrir po prostu stał, obserwując ich.
        Po chwili podniósł się jeden z ludzi, ze strasznie dziwnym nakryciem głowy. Wyglądało to trochę jak tuba jakiegoś materiału, zawinięta wokół głowy. Zszedł na dół schodami, które wampir dopiero teraz dostrzegł. Ostrożnie zbliżył się do smoka, po czym padł na kolana, schylając się tak nisko, że wampir aż uniósł brwi. Po chwili się odezwał:
- O, Bogini! To prawdziwy dla nasz zaszczyt... Nie, to cud, że przybyłaś tego roku na ceremonię przejścia! Chwała twoja nigdy nie ustanie, o Bogini, zawsze będziesz naszą panią, wiodącą nas i zbierającą z całej Alaranii, tak jak kierowałaś swoim Wybrańcem, Arth-Oqelerem. Niech twoja będzie chwała!
- Niech twoja będzie chwała – powtórzyli wszyscy zebrani wokół.
        Avrir skrzyżował ręce na klatce piersiowej, razem z nimi unosząc także swoją drewnianą laskę. Przyjrzał się człowiekowi, klęczącemu przed smokiem. Cały drżał, a na jego twarzy odbił się wyraz nieskończonego szczęścia. Odezwał się do smoka w dziwnym języku, z którego wampir nie rozpoznał nawet słowa. Wiedział jednak, co to za język. Słyszał go już kilka razy i potrafił go rozpoznać. Była to Smocza Mowa.
- O Bogini, czy zechcesz przyglądać się ceremonii? Czy zechcesz obdarzyć nas przez dłuższy czas swą nieskończoną chwałą? Zapewniam, że przestrzegamy twych Praw od zawsze i jeśli ktoś je złamał, był karany wedle twojej woli, na tej tu arenie, gdzie gotowano go we wrzącym oleju.
        Avrir zaczynał coraz bardziej się dziwować. ”To jest ich Bogini? Cóż, chyba twórca tej sekty nie był zbyt zdrowy na umyśle. I niech zgadnę? Oświecenie spłynęło na niego, gdy delektował się jakże nieziemskim owocem farm chmielu?” Avrir dalej stał i obserwował. Był ciekaw, co się dalej wydarzy. Jednocześnie już układał w myślach kolejną inkantację, tym razem o wiele bardziej... użyteczną? Kiedy to robił, paskudny uśmiech pojawił mu się na wargach.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

/cooo? xddd
Kiedy zbliżyła się do tych dwóch stworzeń miała nadzieję, że one choć jeden krok zrobią w tył. tak się nie stało. Zeźliła się. Oj bardzo! Sama też nie chciała ustępować, to jednak nie prowadziło do absolutnie niczego. Już miała zamiar zrobić pierwszy krok, ten jednak odezwał się mową, której nie rozumiała. Zrozumiała kilka z tych słów, być może dopełniła sobie te słowa i zrozumiała ich sens, przynajmniej w części, jednak grzmotnęła w ziemię łapą nie rozumiejąc już tych ostatnich słów, zarazem pobudzając znów swoją uśpioną krew. Kolejnych jego słów już w ogóle nie zrozumiała, pozostał tylko warkot. Nie spodobały się jej gesty, które wykonywała ta istota. Znikąd pojawiły się kolumny. Czym one były? Czym?! Była wściekła. Zbyt już wściekła, by nie zacząć się bronić przed nieznanym. A nuż miała zbyt delikatne serce? Zionęła w ziemię ogniem tak, by istoty przed nią poczuły żar. Strumień płomienia był wąski i na pewno było to zaledwie muśnięcie jej umiejętności. Kłapnęła na nich szczękami ze zmarszczonym nosem niczym osaczony wilk.
Głosy! Co to były za głosy? Dźwięki. Tak niepokojące! Co to za przewrotny los! Tyle istot. Tych malutkich, niewielkich istot. Mrowie. Mrowia! Spojrzała na nich bacznie. Jej źrenice rozszerzyły się połykając więcej światła. Spojrzała na istotę obok niej. Czy byli w zmowie?! Jej ciało było napięte, bardzo spięte, gotowa była do wszystkiego i równie nieprzewidywalna. Gdyby miała jakąkolwiek styczność z ludźmi, czy jakimikolwiek innymi humanoidami wiedziałaby, że święci się na coś więcej niż bitka. Uniosła w górę swój nos i zaczęła węszyć. Dwa obce zapachy. Tamte istoty wyglądały inaczej od tej, którą spotkała wcześniej. Nie mogą mieć związku ze sobą. Białowłosy zdawało się, na chwileczkę struchlał, a może to wyobraźnia? On nie wyciągnął swej broni ani nie trzymał pochodni i nadal nie wyciągał "srebrnych pazurów" ze swych kryjówek.
Wszyscy padli na cztery kończyny chociaż chodzili na dwóch. To oznaczało poddaństwo, stawali się mniejsi i bardziej narażeni na ataki. Wszyscy padli. Jakby rażeni gromem. I wszyscy patrzyli na nią. A ich wzrok był bardzo jej znany... Tak patrzały pisklęta z groty na czarnego samca... Co to ma być?! Warknęła głośno. Jeden z nich zszedł po wyżłobieniach w skalnej półce idąc ku smoczycy. Ta stanęła pod kątem tak, by mieć tułów skierowany w miejsce pomiędzy człowiekiem a wampirem. Jej oczy obserwowały wampira gotowa w każdej chwili go zabić. Teraz, gdy jest otoczona nie może się cackać. Niepewny chód knypka zwrócił jej uwagę, ale czy bardziej skupiała się na wampirze, czy na człowieku, żaden z tej dwójki nie mógł wiedzieć. Człowieczek padł na ziemię.
"Bogini?!" To wszystko wyglądało dokładnie jak... jak jej dom! Warczała, ale utrzymywała pozycję. "Ceremonia przejścia?!" Wspomnienia "Co to ma być?" Pogubiła się. Być może wampir mógł dostrzec to zmieszanie w smoczych ślepiach. Wyznają ją. Nie była aż tak głupia, by tego nie wiedzieć. Nawet nie wyglądała jak kompletny smok! "Za co oni mnie biorą?" Warknęła w swoich myślach pozwalając dokończyć knypkowi jego słowa. "Wrzątek?!" Cóż to były za praktyki?! Co to miało być?! Gotowała się w niej krew!
- Co planujecie zrobić tej nocy? - Zapytała gromkim, sykliwym głosem. Wąski, gadzi język akcentował jej słowa, a sam ton, nie tylko z racji smoczego pochodzenia, był doprawdy paskudny i wywyższający smoczycę. - Czym mnie zaskoczycie? - Zapytała patrząc na tą malutką istotkę z góry. Jak powinna zareagować? Jak powinna w to grać? Człowieczek,który płaszczył się na ziemi... cóż. Są za nią. Czując się "chwilowo", czy może pod bardzo, bardzo malutkim względem bezpieczniejsza podeszła do białowłosego, obeszła go szerokim łukiem obserwując go i omijając jego towarzysza. Potem jednym szybkim krokiem zbliżyła się, żeby pchnąć go łapą. Nie, nie zabić. Chciała go unieruchomić. Jego mimika, jego głos, jego oczy! jego gesty i słowa, których nie rozumiała. Miała zamiar się tego pozbyć. Chciała go tylko przewrócić łapą i przygnieść go szorstką poduszeczką do ziemi, jego głowa zaś spoczywała między dwoma, czarnymi pazurami. Wtedy spojrzałaby głęboko w ślepia białowłosej istoty. Teraz jej były bardzo przejrzyste i poważne. Zakładając, że wszystko poszło zgodnie z jej planem spojrzałaby wyczekująco na knypka z czapeczką. Jednak śledziła też tłum... wyrwę w tłumie... Wiedziała, że miejsce, w którym spadła tutaj, ten szlak był jeszcze wolny, jeszcze nie dochodziły stamtąd głosy...
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Wyglądało na to, że smok jest równie skołowany, jak i wampir. Zresztą, nie było się czemu dziwić. To, że taka ilość ludzi ot tak oddała mu hołd, jakby to było coś całkowicie normalnego, nie należało najpewniej do rzeczy, których można by się spodziewać. Jeśli samego Avrira to zdziwiło, to co miał powiedzieć ten, którego to dotyczyło? ”A może ta? A, kto ich tam wie, tych smoków. Niech na razie nazywam go per „smok”, potem najwyżej się poprawi.”
        Smok ustawił się tak, aby móc obserwować równocześnie wampira oraz przedstawiciela tej dziwnej sekty z równie dziwnym nakryciem głowy. (”Cóż, jak sekta, taki i przedstawiciel.”) Było to mądre posunięcie, ponieważ w ten sposób żaden z nich nie mógłby zajść go od tyłu. A gdyby próbował to zrobić jeden z tych zgromadzonych na trybunach? Cóż, dźwięk osuwających się kamieni lub kroków na kamiennych schodach byłby doskonale słyszalny dla smoka.
        Najwyraźniej to, co powiedział ów człowiek z dziwnym nakryciem głowy, nie spodobało się smokowi. Wampir cofnął się o krok do tyłu, a ożywieniec zrobił to samo. Kiedy smok groził jemu, to nie mógł tego zrobić, wszak tu o zachowanie twarzy chodziło. Ale to, że smok był wściekły na człowieka, którego głowa wyglądała iście jak świeczka, to była już inna sprawa. Nie zamierzał tutaj ryzykować. Nie w tak absurdalnej sytuacji, w której mogło się zdarzyć niemal wszystko. Lubił wiedzieć, co się za chwilę stanie, a to, co się działo teraz, wprawiało go w dyskomfort.
        Jeśli już mowa o człowieku z dziwaczną czapką, to na słowa smoka podniósł nieśmiało głowę i chyba się trochę zapomniał.
- Jak to, co? - spytał w Smoczej Mowie kogoś, kogo uważał za swoją boginię. - Przecież, przecież przybyłaś tutaj na ceremonię przejścia, czyż nie? Toczone są walki; dwaj młodzieńcy w wieku szesnastu lat walczą między sobą, ten, który przeżyje, zostanie włączony do naszej świętej wspólnoty. Tak wszak nakazałaś, przez wybrańca swego, Arth-Oqelersa, gdy ten oddawał się w modlitwie w stanie upity... to znaczy, uduchowionym!
        Gdyby Avrir rozumiał, co mówi człowiek, niewątpliwie zalałby się łzami ze śmiechu. Niestety dla niego, był pozbawiony tej rozrywki. Jednak czekało go co innego. Smok postanowił najwyraźniej uważnie mu się przyjrzeć. Było to nieco stresujące, być obchodzonym przez takiego wielkiego i niezwykłego stwora, który mógłby spalić cię jednym tchnieniem. Jeszcze gorzej było, gdy ten przygniótł go łapą. Głowa Avrira znalazła się pomiędzy dwoma pazurami stworzenia, które teraz spojrzało na niego. Wampir w jego wzroku dostrzegł powagę oraz czystą inteligencję. Sytuacja była bardzo niekomfortowa, a w dodatku laska była wciskana mu w brzuch, co do najprzyjemniejszych nie należało. Dostrzegł kątem oka, że jego ochroniarz wyjmuje miecz. ”Pięknie, jeszcze tego brakowało.”
- Schowaj to! - nakazał czym prędzej ożywieńcowi, który bezwolnie wykonał rozkaz.
        Tymczasem jedna z osób na trybunach areny podniosła głowę, aby przyjrzeć się smokowi. Najwyraźniej coś go zdziwiło, bo na twarzy tegoż, jeszcze kilkunastoletniego młodzieńca, odbiło się niedowierzanie. To zostało szybko zastąpione przez gniew oraz wielką determinację. Wstał, czym zwrócił uwagę innych, przerażonych młodzieńców. Stanął i krzyknął donośnym głosem:
- To nie ona! Bogini ma sześć nóg! Zawsze ukazywała się z sześcioma nogami, każda z Ksiąg Objawienia, a nawet w Pismach Niezapomnianego... – tutaj głos mu się urwał, bo najwyraźniej zapomniał imienia Niezapomnianego.
        Avrir nie wytrzymał. Zaśmiał się najbardziej niewinnie w świecie. Nie było w nim pychy, lecz czyste rozbawienie. Obecna sytuacja niezbyt pozwalała mu na wznoszenie się na innymi. ”Pijany! Ten człowiek MUSIAŁ być pijany! Innej opcji nie ma, ludzie nie są aż tak tępi!” Jednak twarze wyznawców Bogini były poważne i bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne. Człowiek w dziwacznym nakryciu głowy spojrzał na smoka, po czym pośpiesznie się wycofał, wołając do zgromadzonych na trybunach:
- Do broni bracia! To nie jest nasza Bogini! To niewątpliwie jedna z Ich! Przecież znacie Je. Są to złe siostry naszej Bogini, pragnące naszej zagłady. Do broni, bracia! Obiecuję temu, kto zada choć jeden cios temu wypaczonemu monstrum wieczne zbawienie! Jeśli będzie trzeba, będę się za każdego z tych upija... to znaczy, modlił nawet przez cały tydzień, bez wytchnienia! A nawet tydzień i jeden dzień!
        Wampir parsknąłby śmiechem po raz kolejny, ale sytuacja robiła się zdecydowanie zbyt poważna. Wszyscy wyznawcy Bogini (”Jakże niezwykle oryginalna nazwa!”) chwycili z ziemi swoje srebrne miecze i ruszyli na nich. Avrir spanikował, musiał to przyznać. Być przygniecionym przez smoka, kiedy szarżowało na ciebie kilkadziesiąt ludzi ze srebrnymi mieczami było ponad opanowanie wampira. Spojrzał na smoka.
- Wypuść mnie, pomogę ci! - krzyknął, mając nadzieję, że ten zrozumie te proste słowa.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Wampir pod jej łapą zakrzyknął coś do swojego towarzysza, który wyciągał broń. Widziała w jego oczach ten przepiękny błysk. Ale tak niepodobny. Czy na pewno się bał? Może to nie był strach, jednak z pewnością... czuł. Zwróciła się do kmiotka z czapeczką. - Ha! A może będziecie toczyć większe boje? - Zaśmiała się szyderczo wobec człowieczka. - Może połowa z was zostanie dziś wybita dla uciechy waszego boga?! - Zadarła się swoim wężowym, twardym głosem.
Miało być pięknie! Jednak zachowanie kmiotków nie dało raczej satysfakcji smoczycy. Nagle krzyki rozległy się wzdłuż gawiedzi. Ot, szykował się bunt. Jakiś młodek wstał i zaczął krzyczeć nie w tym języku co powinien. Ale K'Skerra nie musiała rozumieć co mówił. Zerknęła na osobę pod jej pazurami i delikatnie uniosła szpon koło jego lewego ucha. Jego reakcja sprawiła, że sama smoczyca się uśmiechnęła. Rzecz jasna dla tego wampira wyszczerzenie kłów przez smoczyce powinno oznaczać coś innego niż uśmiech, ale to... Nie ta bajka! "Bogini" Pijanej Sekty zaczęli zbiegać po schodach przed nimi i zaczęli wypełniać dolinę. Spora ich część już zeszła w dół. Żaden z nich nie miał broni dystansowej i to był... błąd.
Człowieczek pod nią mógł myśleć o niej jak o głupiej, ta jednak odłożyła pazur na miejsce i zaczęła bystrze patrzeć na tłum. Przestała się bać. W jej myślach nie było nic prócz wspomnienia wizji. Białowłosy mógł poczuć nieco większy nacisk, ale niezauważalnie, poza miejscem, gdzie była jego laska. Gdyby spojrzał na jej pierś zauważyłby, że ta jest sporo, sporo większa niż przed chwilą. Zaraz potem poczułby... żar. Jej ślepia rozświetlały płomienie, te same płomienie rozjaśniały białe kości i oręża. Wydała z siebie tchnienie.
"Pal! Pal! Palić ich!" Wrzeszczała w swoich myślach. Czuła jak masa gęstego, zatrutego powietrza wydostaje się z jej pyska i zapala się w powietrzu spalając wszystkich tych śmiałków, którzy próbowali ją zaatakować. Delikatnie uniosła łapę pod którą trzymała białowłosą istotę. On też może tutaj zginąć. A tego naprawdę nie chciała. Nie zaatakował jej jak cała reszta i to była jego przepustka do niezamordowania go przez czterometrowego olbrzyma. Co najdziwniejsze mógł dostrzec, gdyby mężczyzna zwracał uwagę na płomienie, te rozwidlały się i sięgały bardzo, bardzo daleko nawet jak na smocze tchnienie. To magia. Zaklęła swój własny ogień i nakłoniła do posłuszeństwa. W końcu gaz w jej płucach się skończył. Zdziesiątkowała armię, która powinna stracić przynajmniej większość swoich chęci i sił. Cała dolina śmierdziała spalenizną i trupami. Poparzeni wyli z bólu. A smoczyca śmiała się przez krótką chwilę. Jednak nie zabiła wszystkich. Och nie. Nawet na początku nie udało się jej zliczyć ich wszystkich. Naparcie... Czym dla niej było? Kolejną bitwą. I znów zionęła. Tym razem dużo krócej jednak spalając ładną cząstkę wojsk nieprzyjaciela. "Ha! Mają za swoje!" Czy w końcu mogła poczuć się jak jej oprawca? Czy w umysłach tych, którzy przeżyją na zawsze pozostanie strach i chęć życia? Nie miała pojęcia.
Jej towarzysz z pewnością zdążył już wstać. Nie mógł zdążyć jednak zrobić czegoś więcej. Jak delikatnie smok mógł to zrobić, tak i Skerra przekręciła łeb i chwyciła wampira między kły. Nie była to łatwa sztuka, ale swoimi iście smoczymi wargami mocno złapała ramię białowłosego. Chciała go unieść, ale ten jej spadł, niczym laleczka. Jego stopy dotknęły ziemi, ale zamiast przewrócić się na kolana ona wsunęła łeb gdzieś pod jego nogi tak, że jego ramiona praktycznie znajdowały się między rogami. Podrzuciła go sobie bardziej na łeb, ostrożnie. Miała nadzieję, że nie wyłupi jej ślepi kończynami i złapie się rogu, jak powinien. W międzyczasie spojrzała na coś, co od początku śmierdziało wielomiesięczną padliną. Ryknęła potężnym głosem chcąc osłabić morale wrogów. Miała nadzieję, że wampierz zdążył mocno się złapać. Przekręciła delikatnie łeb i chapnęła ożywieńca. Kilka wgnieceń na zbroi chyba mu nie zaszkodzi. Gdyby wampir zaczął spadać przekręciłaby łeb, by ten odzyskał równowagę na jej czole i... wjo!
Uniosła swe pazury i skierowała w stronę stromego pagórka. Nie mogła się spieszyć. Wczepiła swoje pazury w ziemię wysoko ponad pyskiem, który teraz starała się utrzymywać prostopadle do ziemi w dole, na dodatek otwarty, przez co zbroja ożywieńca stawała się... coraz to bardziej ośliniona. potem druga łapa i się podciągnęła. Potem tylne. Wyglądało to tak, jakby jej przednie łapy leżały, bo od łokcia w dół oparte były na ziemi, a tylne były na wpół wyprostowane. Nie miała ogona i nie mogła też pomóc sobie równoważeniem pyska. Było to makabrą. Kilka metrów nad ziemią, niemal już na szczycie ziemia nie utrzymała jej ciężaru i zaczęła się zsuwać. Nie chciała poczuć na zadzie ich "dziwnie prostych szponów" więc wzięła się w garść, bardziej rozstawiła paluchy i obie łapy na raz wbiła w ziemię. Tylnymi się wybiła. Zrobiła to raz jeszcze i znalazła się na górze! Co za wyczyn.
Oślinionego ożywieńca odrzuciła gdzieś w bok, nic mu się jednak nie stało, bo Skerra pochyliła łeb. Potem odwróciła się i wampir mógł dojrzeć pobojowisko, w które raz jeszcze zionęła ogniem. Tylko w tych ostatnich śmiałków, którzy próbowali się za nią wspinać. Ożywieniec raczej nie zdołał się podnieść, więc prostym było ponowne wzięcie go między zęby. Aby przypadkiem nie potłukł się o dolną i górną szczękę złapała go delikatnie, nie tylko położyła na żuchwie. Jak wcześniej jego łepek, łapki i nóżki wystawały. Jego pan mógłby się z rozbawieniem mu przyglądać.
K'Skerra odwróciła się od doliny i zaczęła biec. Krok jej był długi i przypominał konia w galopie. Jednak był to chyboczący się krok. Jej kark i zad poruszały się w górę i w dół, tylko łeb wyciągała miarowo przed siebie nie chcąc, by tamte dwie istoty z niej spadły. Zagłębiła się w górski las zwalniając do stępa. Stąpała jakiś czas cicho. Od czasu do czasu tylko mruczała gardłowo nie dając szansy na jakiekolwiek porozumienie ze smoczycą. Kiedy oddaliła się na zasięg słuchu znów zaczęła biec. Cwałem wręcz. Nie chciała zginąć... "Nie chcę umierać..." Tłumaczyła sobie. Wiedziała, że znów bliska była śmierci i nie miała kompletnego pojęcia czemu w pysku i na łbie niesie dwa podobne do tamtych stworzeń. Przed nią wyrosła polana. Spojrzała w lewo podczas biegu i dostrzegła ścianę gór. Tutaj tamte istoty ją nie znajdą, a ona potrzebowała schronienia. Dostrzegła wyrwę między skałami - jaskinię.
Chciała zakręcić wraz za łbem, ale... Biegła zbyt, zbyt szybko. Wampir mógł dostrzec szybko zbliżającą się ziemię. W ostatniej chwili szarpnęła łbem wyrzucając z pyska obślinioną zbroję i wampira na jedną stronę. Zaparła się łapami. Walnęła o ziemię barkiem, potem jej zad grzmotnął o ziemię. Przez krótką chwilę oddychała bardzo szybko przez nozdrza. Jej pierś unosiła się i opadała szybko, gdy leżała na boku. Metaliczny zapach... Odetchnęła głęboko i uniosła łeb. Potem szarpnęła się, przeturlała tak, by położyć się na brzuchu. Próbowała sięgnąć łbem do swojego ogona, do kikuta. Od boku, nieco bardziej od góry. Jakkolwiek sięgała jakoś uda, czy nawet zaczątku ogona, to nie mogła trafić do kikuta. Bliznowata tkanka pękła i z kikuta sączyły się duże krople smoczej krwi. Nie miała ochoty widzieć wilków, wywern, czegokolwiek, co zostałoby zwabione tutaj krwią.
Podróż, wędrówka, wspomnienia, bitwa, rany. Rany ciała i umysłu, i te stare, blizny, które dawały o sobie znać wtedy, kiedy nie powinny. Miała tylko nadzieję, że tamte istoty tylko się poobijały.
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Gdy smok przypierający go do ziemi, uniósł szpon, znajdujący się po jego lewej stronie, wampir szarpnął się delikatnie. Może nie powinien tego robić, aby bardziej nie denerwować wielkiego stworzenia, ale w tej chwil armia ze srebrnymi mieczami stanowiła w chwili obecnej zdecydowanie większe zagrożenie. Smok mógł mu zadać ranę, ale ta szybko by się zagoiła, chyba, że postanowiłby odciąć mu kończynę. Natomiast srebro sprawiało, że był tak samo podatny na ataki, jak zwykły śmiertelnik. Kiedy to zrobił, smok wyszczerzył kły. Wampir nie był pewien, czy jest to groźba, czy raczej znak pogardliwego ubawienia. Tak czy owak, postanowił na razie więcej się nie rzucać. Po chwili smoczy szpon powrócił na swoje dawne miejsce, a łapa przycisnęła go jeszcze mocniej do ziemi. ”Mam nadzieję, że moja laseczka to wytrzyma. Jestem zdecydowanie zbytnio do niej przywiązany. I to nie jest zbyt zdrowe.”
        To, co smok zrobił w następnej kolejności sprawiło, że w oczach Avrira zabłysła dziwna iskierka. Mianowicie, wielkie stworzenie zionęło na nacierających napastników strumieniem złocistego ognia. Czuł na skórze żar, przez co zaczął się trochę obawiać. Jego krew, jak i wszystkich wampirów, była łatwopalna, co znaczyło, że podpalenie go było o wiele, wiele łatwiejsze. Nawet zwykłe gorąco mogłoby to zrobić, gdyby miał z nim styczność wystarczająco długo. Ale teraz nie to zajmowało uwagę Avrira. Było tym przedstawienie, jakie odgrywało się na kamiennej arenie. Morze ognia pochłaniało wszystko, co znalazło się w jej zasięgu, bezlitośnie oczyszczając kamienne wgłębienie ze wszystkiego: szczątków pancerza, kości i ludzi. Na całe szczęście, on sam nie znajdował się obok nich, w tej chwili dziękował w myślach smokowi za to, że postanowił go przygnieść do ziemi. To go najprawdopodobniej uratowało.
        Po chwili smok podniósł łapę, uwalniając tym samym Avrira. Wampir mocno się zdziwił, ale szybko się podniósł, otrzepując swój płaszcz i sprawdzając, czy z dębową laską wszystko w porządku. Na szczęście, właśnie tak było. Oparł się więc o nią i nadal obserwował widowisko, płomienie odbijały się w jego oczach. Podszedł do niego jego ochroniarz, który nic nie mówiąc stanął przy nim. A Avrir tylko stał, spoglądając i rozkoszując się tym piekłem, jakie zgotował kultystom smok. ”Niezwykłe, doprawdy. Kiedyś muszę opanować magię ognia. Wygląda dosyć... spektakularnie.” Ogień mocno osłabił armię nieprzyjaciela. Kolejne zionięcie wystarczyło, żeby doszczętnie ją dobić, pozostawiając samych niedobitków. Wampir westchnął. Ci ludzie mimo wszystko byli niezwykle zabawni, kto wie, czym jeszcze mogliby go rozbawić do łez. Oprócz tego smok rozwiał jego zamiar ożywienia tutejszych szkieletów, a zważając na ich liczbę – mogłaby powstać porządna armia, która może nawet sama dałaby radę pokonać przeciwnika.
        To, co się stało chwilę potem nie było najmilszą chwilą w życiu wampira. Najpierw został podniesiony przez smoka za pomocą paszczy, aby po chwili spaść w dół. Smok na szczęście pochylił łeb tak, że Avrir znalazł się na nim, łapiąc się jego rogu. Po następnej o mało nie spadł, gdy smok chwycił ożywieńca w paszczę. Potem ruszył przed siebie, w nieco szaleńczym galopie. Wspiął się na trybuny areny, odrzucił ożywieńca na bok i zionął ostatni raz na pobojowisko, zabijając wszystkich tam zgromadzonych. Avrir niestety nie mógł się w pełni delektować śmiercią, bo po chwili smok odwrócił się, chwycił ożywieńca i ruszył przed siebie, jak z bicza strzelił.
        Wampir co chwila znajdował się w górze i w dole, w górze i w dole i tak bez przerwy. Co prawda widok był niesamowity, nigdy wcześniej nie mógł patrzeć z takiej perspektywy, ale dyskomfort odczuwany przy podróży psuł całe wrażenie.
        Bo dosyć długim biegu nagle coś się stało. Smok najwyraźniej próbował skręcić, ale niezbyt mu się to udało, bo po chwili wampir i ożywieniec w lekko powykrzywianej zbroi znaleźli się na ziemi. Upadek niezbyt bolał Avrira, wszak był on wampirem, niejeden ból znosił. Inaczej natomiast było z ożywieńcem, który powoli się podnosił. Wampir zrobił to o wiele szybciej, po czym otrzepał się z ziemi i kurzu. Następnie spojrzał na smoka. Ten leżał na brzuchu, najwyraźniej próbując dosięgnąć łbem kikuta ogona. Podążył tam wzrokiem, po czym przełknął ślinę, zobaczywszy ów. Z ogona ciekły wielkie krople krwi. Smoczej krwi, wydzielającej tak przyjemny zapach.
        Dla wampira była to zmora. To tak, jakby pomachać przed wygłodniałym drwalem po całym dniu roboty kawałkiem tłustego, soczystego mięsa. Wiedział jednak, że musi się powstrzymać. Gdyby napił się krwi smoka, nawet odrobiny, z pewnością nie zdołałby pohamować dalszego głodu. Postanowił skupić się na czymś innym. Na skomunikowaniu się ze smokiem. Wykonał rękami kilka gestów, wymamrotał kilka słów i przesłała do umysłu smoka wiadomość.
~Miło mi cię poznać smoku. To, jak rozprawiłeś się z tymi ludźmi było niezwykłe. Może nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, lecz można to dobrze naprawić.
        Postanowił nie zadawać pytań, mogłoby się to dla niego źle skończyć. Słowa dobrał ostrożnie, nie zamierzał go sprowokować. Gdyby mógł, udzieliłby mu pomocy, ale nie miał jak.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

To było trudne. Czy wymordowała absolutnie wszystkich? Jej płomienie niosły większą śmierć niż o tym myślała, ale poczuła się przez to spełniona podczas tego biegu. Cały efekt zepsuło wyłożenie się o ziemię. Och tak. I poczucie pogoni. No, nie chciała być już znaleziona przez kogokolwiek. Cokolwiek! Teraz tylko leżała na ziemi. No nic. I tak nie sięgnie. Spojrzała agresywnym wzrokiem na białowłosego, który zdążył się podnieść. Nie spodobał się jej wzrok jakim obarczał jej przepiękny kikucik. Przyzwyczajona do bólu i upadku wstała na wszystkie cztery łapy. Oddech miała jeszcze nieco przyspieszony, to na pewno ułatwiało krwi wydobywanie się z rany. Warknęła do siebie. Jej groźny głos poniósł się kilka metrów na boki.
Potem niemal by usiadła! Do jej głowy wdarł się głos i poczuła się zdezorientowana. Przez krótką chwilę nie rozumiała co się dzieje i zastanawiała się, czy oszalała do reszty, jednak po ułamku sekundy patrzenia na wampira chyba zrozumiała co się dzieje. ~ Zaatakowali mnie. ~ Warknęła. I chociaż jej pysk był zamknięty to nos całkowicie zmarszczony, jakby za chwilę mogła skoczyć do ataku. Przestawiła tylną nogę w bok, a potem dołączyła drugą do pierwszej, tak, by ustawić się przodem do tej dwójki. Irytacja. Przez krótką chwilę zastanowiła się nad wypaleniem rany. Nie miała pojęcia czy wampir słyszy i rozumie wszystko o czym myśli smoczyca, ale chyba sie tym nie interesowała. ~ Każdy smok zieje ogniem. Chociaż niektóre nie latają. ~ Parsknęła w swoim umyśle kierując owe słowa do mężczyzny. Jej ton nie mógł być przyjemny czy przyjazny.
Spojrzała w stronę jaskini, którą dojrzała gdzieś daleko pomiędzy rzadkimi iglastymi drzewami. Nadal miała lekką rozterkę czy powinna wypalić tą ranę czy pozwolić się jej zagoić. No cóż, krew już zastygała a krople stawały się coraz mniejsze. Spojrzała na wampira jeszcze raz. ~ Czym jesteś? I kim. I czym były tamte stworzenia? ~ Najprawdopodobniej nie porozumieją się już inaczej. A K'Skerra chyba nie miała co ukrywać. No, nie miała. Dlatego chyba nawet nie obraziłaby się za penetrację jej umysłu, no! Ale to tylko domysły i nawet nie pochodzące z jej umysłu. Przez chwilę tylko się zastanawiała jak głęboko w jej łeb może wejść dwunożna istota. ~ Poobijałeś się? ~ Najwyraźniej sporo zbiła ze swojego pierwotnego tonu. Ten był o wiele spokojniejszy, chociaż niewiele więcej można było o nim powiedzieć.
Podeszła do wampira. Wcześniej specjalnie zaparła się łapą narażając na większe obrażenia by przypadkiem nie zgnieść tych dwojga swoim cielskiem. Nie myślała chyba teraz specjalnie o niczym. Ach, nie... zaraz. Kiedy szła w stronę wampira zobaczyła pewne wyprzedzenie w czasie. Zobaczyła jak podchodzi do niego. Jak chwyta go w zęby, gwałtownie unosi łeb w górę a potem ciska ciałkiem w dół... Widziała jak połamane leży na ziemi... Ocknęła się tuż przed wampirem. Jej pysk wygładził się. Nie mruczała od dłuższej chwili. Pochyliła łeb, jej wielkie nozdrza dotknęły lekko mężczyzny być może nieco popychając go do tyłu. Zaciągnęła się jego zapachem. Nie wyczuła ni kropli krwi. To chyba znaczyło, że nie był ranny. Bokiem pyska gdzieś przy nosie potrąciła jego prawą rękę i nogę, ale te też nie wydawały się zbyt bezwładne. Uznała to za całkiem dobry znak. Znów spojrzała na wampira z góry. Do jej głowy przychodziło pewne pytanie, ale ona zamilkła już całkiem. Jej umysł spowiły ciemne, krwawe chmury.
Obeszła mężczyznę i skierowała się powolnym krokiem do jaskini. Księżyc powoli zaczął chylić się za jedną z gór. To chyba zwiastowało tyle, że noc przeminie za jakiś czas. Przystanęła przy którymś drzewie spoglądając na dwie postacie, które za sobą zostawiła. Może to głupi kaprys, ale skoro już zabrała je ze spalonego pobojowiska to chciała, by przeżyły. No, chyba, że ją zaatakują. Wtedy zrobi to, co wcześniej. Bez dyskusji. Czy podążały za nią? O, to właśnie chciała sprawdzić. Były takie malutkie i kruche.
Zawróciła się z niemal kamiennym wyrazem pyska. Ale chyba skrajnie różnych wyrazów pyska smok mieć nie może. Podeszła znów do białowłosego i stuknęła jego łydki swoim nosem, żeby ten znowu opadł jej na pysk. Wcześniej dość szybko złapał się jej rogu. Tym razem dała mu więcej czasu by usadowił się na jej łbie. Dopiero potem podniosła go w górę. ~ Jak spadniesz na mój grzbiet staniesz się dwojgiem istotek. ~ Powiedziała w myśli dość wyraźnie, chociaż nie miała pojęcia czy ten jeszcze jej słucha. W razie czego zaparła się na przednich łapach i przekręciła ostrożnie łeb nosem wskazując na kolec, który raczej wyglądał na poszarpaną płetwę grzbietową. Skalpel to przy nich nic. Wyprostowała się i znów zaczęła iść w stronę wnęki. Szła jednak bardzo powoli zapewniając równowagę tej małej istotce i pozwalając nadążyć jego towarzyszowi. Czując od niego ten odrażający zapach tak naprawdę nie myślała o tym stworzeniu inaczej niż o niejadalnej padlinie.
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Smok najpierw zmierzył go przenikającym spojrzeniem, a następnie wstał. Po chwili dotarła do niego jego odpowiedź mentalna, a raczej jej. Teraz nie miał już wątpliwości, to była smoczyca, sposób jej myślenia bez żadnych wątpliwości na to wskazywał. Ustawiła się do niego przodem, po czym kontynuowała swoją wypowiedź. Nie była ona zbyt długa, ani ubarwiona w szczegóły, ale zaciekawiła wampira. Lubił wiedzieć wszystko, co mogłoby mu się kiedykolwiek przydać.
~To zrozumiałe i w pełni akceptowalne.
        Nie mógł wejść do umysłu smoczycy, miała zdecydowanie zbyt silną wolę w stosunku do opanowania przez Avrira magii umysłu. Mógł jedynie skupić się na odczytaniu jej powierzchniowych myśli. Te były w większości chaotyczne i straszliwie powikłane. Niewątpliwe smoczy umysł nie należał do najprostszych, jakie wampir spotkał dotąd na swojej drodze. Szczerze powiedziawszy, obawiał się, co by się stało, gdyby postanowił spenetrować głębsze rejony umysłu smoczycy. Jej sposób pojmowania świata zdecydowanie nie był nawet podobny do tego, którym posługiwał się wampir.
        Po chwili dotarło do niego kolejne pytanie, które wprawiło go w zastanowienie. Niewątpliwie smoczyca nie znała pojęcia „wampir”, choć nawet samo przekazanie w ten sposób nazwy byłoby trudne. Ich wymiana polegała raczej na przesyłaniu sobie myśli, uczuć, obrazów, które mózg przemieniał na słowa w ich ojczystych językach. Pozwalało to na przełamanie dzielących i barier językowych. Tylko problem się nasuwał, gdy pojawiała się potrzeba użycia słowa, którego jedna ze stron nie znała. W takim wypadku należało jakoś wyjaśnić, zastąpić innymi słowami. Wampir myślał, jakie mógłby użyć, aby dosyć szybko i przejrzyście to opisać. Znał definicję wampirów na pamięć, ale wątpił, czy to by wiele powiedziało smoczycy. Zanim zdołał złożyć logiczną wypowiedź, smoczyca zadała kolejne pytanie, na które odpowiedź była już prosta.
~Bądź spokojna, należę do tych, których niełatwo zranić. Można mnie przebić na wylot mieczem, a dla mnie to jak dziabnięcie komara. Więc nie, nie poobijałem się.
        Postanowił w tej odpowiedzi zawrzeć część informacji o nim samym. Najpewniej było to dosyć mądre posunięcie, po kolei przekazywać odrobinę wiedzy o sobie samym. Oczywiście nie chciał smoczycy opowiadać historii jego życia, tylko uświadomić, czym tak właściwie jest. Nie miał okazji tego kontynuować, bo stworzenie podeszło do niego i powąchało. Następnie najwyraźniej zrobiła przegląd jego stanu, niczym jakiś lekarz. Rozbawiło to wampira. Po tym minęło go i ruszyło w stronę gór. Wampir czym prędzej podążył za nim, razem z ożywieńcem u boku.
        Po chwili smok się zatrzymał i obrócił w ich stronę. Zbliżył swój łeb do wampira i popchnął tak, aby spadł na niego. Kiedy się tam znalazł, wygodnie się usadowił i ponownie złapał rogu. Wysłuchał wypowiedzi smoczycy, nie bardzo wiedząc, co może ona znaczyć. Następnie obrócił się i zrozumiał.
- Och!
        Gdyby zjechał, rzeczywiście zostałby przecięty na pół przez kolce, znajdujące się na jej grzbiecie. Postanowił, że nie zamierza się tak szybko żegnać ze swoją drugą połówką. Dlatego też mocno się chwycił jej rogów, po czym ruszyli, podążając najwyraźniej w głąb jaskini. Ożywieniec szedł za nimi, czego upewnił się poprzednio wampir.
~Kim jestem? Cóż, martwą istotą, która żyje, pijąc krew. Ciężko mnie zabić, nie lubię słońca i zapachu czosnku, nieraz budzę strach i obrzydzenie wśród ludzi, a oni budzą je we mnie. Poluję czasami na nich, jestem od nich szybszy i silniejszy. Lubię się nimi bawić. A nazywam się Avrir.
        Swoje imię przekazał, literując w myślach odpowiednie litery. Był to jedyny na to sposób. Jednak uznał, że jego wypowiedź była dość zadowalająca. Tymczasem zajął się obserwacją nieba, a w szczególności księżyca. Nie podobało mu się, że tak szybko zachodzi. Oznaczało to, że niedługo nastanie dzień.
~Mogłabyś się przyspieszyć? Jak mówiłem, nie lubię słońca, a ono mnie.
        Nagle usłyszał świst i część gwiazd niespodziewanie zniknęła, aby po chwili wrócić na miejsce. Jednocześnie poczuł na sobie czyjś wzrok, czegoś, co przenikliwie się w niego wpatrywało. Nie było sensu się skulać, smoczyca zdradzała jego pozycję. Czuł, że to coś krąży nad nimi, jak sokół nad swoją ofiarą.
~Smoku? Czy ty też masz wrażenie, że coś jest nie tak?
        W tym momencie ożywieniec wyjął broń, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Avrira. Jego ochroniarz miał wryte w zbroję runy, które z wyprzedzeniem wyczuwały niebezpieczeństwo. To, że dobył broni, nie mogło niczego dobrego oznaczać. Zwłaszcza, iż musiało to być coś, co nawet mogło zagrozić smoczycy, na której właśnie jechał. Gdyby to było coś, z czym bez problemu by sobie poradziła, nie byłoby takiej reakcji.
~Wiesz, lepiej naprawdę przyspiesz.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Nie miała wątpliwości, że białowłosy z niej nie kpi. "W pełni akceptowalne." Powtórzyła w swoich myślach. Trochę ją to rozwścieczyło, trochę zaimponowało, nieco rozdrażniło, a nawet nieco połechtało. Akceptowalny brak skrzydeł. Wychowana była zupełnie inaczej. Szczuta przez to. Przez brak skrzydeł pozbawiono ją wszystkiego, a tego, czego nie dało się odebrać zostało zniszczone. Jej ciało, jej umysł. Ach! Warknęła wtedy cicho. Czuła każde "słowo" jakie posyłał jej wampir, chociaż był to stos obrazów i zrozumień. Sądziła, że poczuje, jeżeli zagłębi się w jej umysł. Tak czy inaczej nie dojrzy tam nic ciekawego. Wahał się przed kolejną odpowiedzią. Nie dziwiła mu się tak naprawdę, chyba ciężko coś nazwać.
Nie mogła powstrzymać krótkiego śmiechu kiedy powiedział, że nie łatwo go zranić po czym posłał jej wizję "prostego szpona" oraz owada. W odpowiedzi niemal nie pohamowała się, by nie pokazać mu stada jej podobnych, większych i silniejszych osobników, ale to może zaczekać. Cóż, odpowiedź wampirka bardzo ją rozbawiła, choć chwilowo. Jednak zrozumiała też, że rany ej istotki muszą bardzo szybko się leczyć. I raczej myślał o istotach o podobnym rozmiarze do niego. Z popiołu raczej nie powstanie, ani kiedy wbije w niego pazur... No cóż. Traktowała go trochę jak pisklaka. Być może nie brała go też całkiem na poważnie. Na pewno nie fizycznie. Acz na pewno będzie się go wystrzegała pod każdym innym kątem. Nagle znikąd stworzył kolumny. "A może odgryźć mu rękę?" Musiała to być bardzo płytka myśl. Wybiła się nad resztę, chociaż przeniknęła bardzo, bardzo szybko.
Jeszcze raz się zaśmiała gdy westchnął poza światem ich umysłów. Może szybko regenerować siły, ale wobec tak dużych stworzeń jak ona... no cóż. A przecież była jeszcze trochę mała. Przynajmniej w porównaniu z Czarnym. W końcu wampir jej odpowiedział po długim namyśle jak by tu opisać swoją egzystencję. Kiedy wspomniał o ludziach zobaczyła tamtą chmarę, która na nią leciała kilka chwil wcześniej. Kilka aspektów ją zainteresowało. Zaśmiała się mrukliwie i cicho kiedy mówił o obrzydzeniu. ~ Tam, skąd przychodzę to ja wywoływałam obrzydzenie, chociaż podobna byłam do pobratymców. ~ Zwłaszcza teraz musiała wyglądać okropnie, a przez pobratymców miała na myśl smoki podobne jej wielkością, ale skrzydlate. ~ Podobnyś do człowieka, ale człowiek cię nie chce... ~ Stwierdziła w myśli nieco gniewnym, ale bardzo melancholijnym tonem. Łatwo było w niej rozbudzić zmorę przeszłości. - Avrrirr. - Mruknęła na głos, cicho, próbując wypowiedzieć jego imię. Zaakcentowała "r", cóż, jej gadzi język nie był stworzony do wszystkiego. - K'Skerra - Powiedziała po krótkiej chwili. Jak dla niej brzmiało to bardzo naturalnie.
Zgodnie z prośbą krwiopijcy przyspieszyła kroku, chociaż ożywieniec zaczął nieco zostawać z tyłu. Ale przypomniała sobie coś jeszcze. ~ Nie śmierdzisz padliną, jak to. ~ Stwierdziła mając na myśli coś co jeszcze chwilę temu określiła wielomiesięczną padliną. Świst. Bestia się zatrzymała. Świst nad ich głowami. Wampir mógł usłyszeć jak smoczyca napina się i robi głęboki wdech. Wszelkie jej myśli zastąpił gniew, przytłumiona bezradność, ale też... wielka ekscytacja. I to była jedyna odpowiedź od niej dla wampira. Dźwięk był blisko. Na razie zniknął ale wiedziała, że za chwilę znów się pojawi. Wtedy będzie gotowa. Cóż za głupie stworzenie! No, a przynajmniej myślała, że to może być coś podobnego co już widziała. Wzięła ożywieńca w zęby i szybkim truchtem ruszyła do jaskini. Pięć minutek! Takie tempo. Za chwile będą pod skalną ścianą. Nie chciała mieszać w pojedynek tych dwóch niewielkich istotek. Najgorzej miała śmierdząca padlina. Na szczęście nie była tak uciskana jak wcześniej. Po kilkunastu krokach zatrzymała się i upuściła padlinę tuż nad ziemią. Zrzuciła też wampira łagodnie potrząsając łbem. Pyskiem wskazała jaskinię.
Chciała zrobić po swojemu, ale stwierdziła, że należą się wyjaśnienia mężczyźnie. ~ Bardziej nie przyspieszę. Biegnij ze swym towarzyszem. ~ Słowa były jakby przesycone powagą, ale ta powaga była jedynie płomyczkiem wielkiego płomienia, którym była chęć mordu. Szalona satysfakcja z zadawania ran... Do wampira mogły trafić jej intensywne myśli, w których zawarła zaledwie tyle, że zrozumieć mógł, że jej życie to jedna wielka batalia o pożywienie, legowisko i sen. Zaczęła iść za nimi. Musi mieć wolny pysk i swobodę ruchów, inaczej nie uchroni żadnego z pisklaków. Obserwowała niebo i nasłuchiwała czujnie. Czuła zagrożenie. Jej serce biło szybciej. Łaknęła krwi, ale łaknęła też życia. Musiała przeżyć. Zawsze musiała o to walczyć. Dlaczego miałaby zawieść teraz? Teraz wiedziała, że nie ma ucieczki. Bestia już znała ich położenie i znała zapach i ścigać będzie. I będzie doganiać na każdym kroku, bowiem latała. Jest tylko jeden sposób... mord!
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Coś, co nad nimi krążyło, najwyraźniej nie spieszyło się zbytnio z atakiem. Obserwowało ich z wysokości, z której nie mogli nic mu zrobić. Było to nieco dziwne. Choć to coś miało tu do czynienia ze smokiem, to same tego wymiary sprawiały, że raczej nie musiał się go obawiać. Avrir był tak zdziwiony, że aż sięgnął wzwyż umysłem, szukając tego stworzenia. Znalazł je dosyć szybko, więc czym prędzej się tam włamał i usłyszał jego myśli. Sama ich forma mocno go zdziwiła.
~...i nie ma skrzydeł, nie jestem pewien, czy to jest właściwie smok, panie.
~Nie obchodzi mnie, czy jesteś pewny, czy nie! Jeśli masz wątpliwości, to nie rób tego sam. Czy niedostatecznie dużo dałem ci sług, aby one mogły sobie z nim poradzić?
~Dobrze, panie, rozkażę im go zaatakować.
~Ach i jeszcze jedno. Doszły mnie wieści, że twoi bracia zginęli na wschodzie.
~CO?!
~Obydwoje. Najwyraźniej niezbyt docenili swoich przeciwników.
~Nie! To nie może być prawda! Nie!
~Tak jest. A teraz niech ten gniew niesie was do boju!
~Wszyscy, atakować natychmiast! Zabić tego bezskrzydłego!

        Dalsze myśli dziwnej istoty były zbyt nasiąknięte złością i odmienną, mroczną siłą, aby Avrir mógł kontynuować podsłuchiwanie. Zaniepokoiło go to, co usłyszał. Niewątpliwie owa istota działała na rozkazy jakiejś innej, której głos przesiąknięty był złem i mrokiem. W dodatku były na tyle inteligentne, aby móc prowadzić normalną, myślową konwersację. O co tu mogło chodzić?
        Smok ruszył przyspieszonym krokiem w stronę jaskini, znajdującej się nieopodal. Przy okazji poznał też jej imię. Skerra? Hm, trochę nietypowe, zresztą, czego się można było spodziewać. Teraz przynajmniej będę ją miał jak nazywać. Ta wzięła jego ochroniarza w paszczę i ruszyła naprzód, już nie będąc przez nic ograniczanym. Avrir natomiast ciągle się dziwił, że nie widać nigdzie czegoś, co chce ich zabić.
~Tak, nie śmierdzę. Wiesz może, co to piżmo? Taki zapach właśnie wydzielam. Skutecznie maskuje zapach śmierci.
        Dotarli do jaskini, gdzie Skerra ich zostawiła. Wampir potaknął, słysząc jej głos w myślach. Następnie wszedł do jaskini, rozglądając się wokół. To, co zauważył, zaskoczyło go. Ściany jaskini były bowiem przyozdobione mnóstwem rysunków z farb, przypominających te, które nosili na sobie tamci kultyści. Teraz, gdy mógł im się z bliska przyjrzeć, bez trudu rozpoznał, że jest to Mroczna Mowa. Odczytał na głos kilka pierwszych wersów.
- A Bogini przybędzie, naznaczona piętnem krwi i kości, towarzyszyć mu będzie jej syn ze śmierci zrodzony i światłość nieziemska. A przybędą tam, gdzie dla ludzi rozpoczyna się kroczenie w prawdzie.
        Wampir zaniemówił. Teraz przestał się dziwić, dlaczego kultyści uznali Skerrę za ich Boginię. Ten zbiór wypadków był niemal możliwy, a jednak właśnie przed chwilą się wydarzył. ”Może alkohol rzeczywiście przynosi wizje przyszłości? Niezwykłe.” Ruszył powolnym krokiem w głąb jaskini, odczytując kolejne wersy. Przyzwał do dłoni pochodnię, z którą przemierzał jaskinię. Była zdecydowanie zbyt mała, by coś mogło mu tu zagrozić. A jeśli chodzi o smoczycę? Cóż, była interesująca, ale wampir był naprawdę pyszny.

        Tymczasem na zewnątrz nagle zdało się, że zaczynają zniknąć gwiazdy, pochłaniały je czarne sylwetki. Kiedy zbliżyły się dostatecznie blisko, Skerra mogła zauważyć, że jest to kilkanaście małych, czarnych smoków, mierzących w wysokości nie więcej, niż dwa metry. Zaczęły krążyć nad smoczycą, po czym rzuciły się do ataku, ziejąc przy tym na nią ogniem, gdy znalazły się dostatecznie blisko.
        Na innej części nieba nie było gwiazd, unosił się tam w powietrzu wielki, czarny smok, obserwujący całe przedstawienie. Jego Aura kłębiła się od ciemności, sprawiając, że wszystkie istoty wokół zaczynał dopadać szał i wściekłość.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Łopot skrzydeł... nad nimi... Słyszała go i do samej groty coraz bardziej przyspieszała, choć nie tak, aby biec. Białowłosy lekko przesunął się na jej łbie. Najwyraźniej nie przytrzymał się dostatecznie. Nic jednak się nie stało, wszak zaraz smoczyca zniosła go i jego giermka na ziemię. Nie odpowiedziała na słowa wampira. Byłyby przesiąknięte jadem jej tonu. I... ekstazą? Łopot. Tam dalej. Wampir i padlina poszło do środka jaskini. Sama chyba z trudem by się w niej jednak zmieściła. No... i czekała ją bitka! Pierwsze wersety czytane przez mężczyznę zostały przygłuszone przez jej ryk. - Chodź! Niewielki pomiocie! Chodź do mnie! - Trudno było nazwać to prowokacją. W jej głosie zew krwi i gniewu były tak wyraźne, że nierozumiejący słów Avrir doskonale mógł poznać jej intencje co do przybysza.
Co, jeżeli była bogiem? Jej uzurpator nim był. Ha! Dajcie jej to do zrozumienia a poczuje się jak bożka! Co, jeżeli to nie przypadek? Co, jeżeli to prawdziwy los? Gdzie są jednak prawdziwi bogowie, którzy teraz patrzą na Skerrę uśmiechając się i śmiejąc, i turlając z przedniej zabawy? Łopot. Dużo więcej łopotu. Jakoby to nietoperze wyleciały ze swej ciasnej groty na żer. I podobnie agresywne czarne smocze sylwetki zaczęły lecieć na smoczycę. Ta zaś stała zaledwie kilkanaście metrów od wejścia niewielkiej groty. Najpierw niczym sępy upatrzyły sobie ofiarę. nie jastrzębie, a sępy. Małe, nieporadne, żerujące, bo nie są same. Nadal niewielkie. Ich sylwetki rozjaśnił krąg ognia, który poleciał w stronę bezskrzydłej. Ach! Jej łapy i pysk trzęsły się z zachwytu. Czuła już zapach śmierci. Zapach palonego mięsa! Widziała jak tuzin martwych smoczych sylwetek piszcząc i wyjąc z bólu spada na ziemię niezdolne do poruszenia ściętymi od pożaru mięśniami. Aaaaach! Czy wampir nadal próbował słuchać jej myśli? Zostałby przytłoczony tą krótką wizją, jej cholernie silnym pragnieniem mordu i łaknieniem juchy!
Wizja skończyła się jak zaczęła, ale uczucia pozostały te same. Płomienie zmierzały w jej stronę a ciasny krąg nad jej głową i kręcił się jak zabawka nad kołyską dziecka. Siła woli. Potężne pragnienie. I ogień pochodzący z paszcz. Teraz lecący pod wpływem silnego tchnienia w dół. Lecz żar uwielbia uciekać w górę... Wykorzystała to i wzięła gorąco ognia w swoje łapy. Skupiła się na rej masie ognia. - Bezczelne stworzenia! Nie zieją pięknym ogniem! Gdzie wasz tchórzliwy pan?! - Ot, leciał gdzieś tam, czekając i obserwując. Skierowała strumień płomienia na wielką sylwetkę czarnego smoka. Mimo, że to wymagało wysiłku doskonale podtrzymywała życie łatwopalnego gazu, by ten w całej swej okazałości jeszcze raz eksplodował pod brzuchem wielkiej istoty zabierającej gwiazdy. Zabij przywódcę, a poddani rozpierzchną się. Stwierdziła w myśli przesiąkniętej chęcią zadawania bólu. To, że zaatakowała tamtego smoka oznaczało tyle, że liczy się ze swoim życiem. Mniejsze smoki, choć w tej ilości nie zagrażały jej. Nie w tym stanie. Nie, jeżeli miały tylko szpony, kły i gorący oddech. Kim jest poddany bez swego pana? Roonin nigdy nie będzie samurajem. Tylko jedna rzecz martwiła Skerrę. Co, jeżeli znalazł ją Czarny uzurpator...? Zaciekle będzie chronić swojego życia! Strumień ognia poleciał tam, gdzie polecieć miał i to z dodatkowym przyspieszeniem. Wzięła naprawdę, naprawdę głęboki wdech a jej gigantyczne płuca wypełniły się powietrzem.
Gruczoły zaczęły tworzyć gaz... Wybuchowa mieszanka w jej ciele stawała się coraz gęstsza. Kiedy płomień tych małych pomiotów wybuchnie przy wielkim ona zionie swym szerokim, gorącym oddechem w maleństwa. Im gęstszy gaz tym bardziej gorący i wybuchowy płomień... Palący łuski, skórę, organy i kości. Ten piękny zapach! Już go czuła a dopiero otworzyła pysk nie wiedząc jakie obrażenia zadała olbrzymowi. Jej ogień będzie nieporównywalny, większy i pięknięszy niż stada niewielkich istotek! Z pewnością. I mknął w górę, jak każe natura... Niedługo spadnie tuzin wyjących, czarnych smoczków, spadnie na ziemię skręcając karki i łamiąc skrzydła ze spalonymi błonami... PŁOŃCIE! Wrzeszczała w swoich myślach. Musiała obserwować... Jaki będzie następny ruch olbrzyma i młodych, które przeżyją? Czy uniknie spadających cielsk, czy może brak ogona wywróci ją i nadpalone cielsko połamie jej żebra?
Awatar użytkownika
Avrir
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Badacz , Mag , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Avrir »

        Malowidła naskalne, przedstawiające dziwną i wielce, za przeproszeniem pokręconą historię kultu Bogini były dla Avrira czymś niezwykłym. ”Świadectwo przeszłości zapisane Mroczną Mową na ścianach nie mniej mrocznej jaskini. Interesujące, ale trochę prymitywne. Widać było, że są to w dużym stopniu dzikusy. Zwłaszcza, że od tak zaatakowały takie wielkie monstrum. Tylko skąd oni wzięli srebrne miecze? I po co one im były, przecież łatwo się wyszczerbiają.
        Wampir szedł dalej jaskinią, oświetlając dalszą drogę migotliwym blaskiem stworzonej przez siebie pochodni. Jej płomień nie był zbyt silny, albowiem Avrir nie był magiem ognia, on potrafił go tylko tworzyć, a nie kontrolować. Ożywieniec szedł za nim, nadal trzymając w dłoni dwuręczny miecz.
        Po jakimś czasie z zewnątrz dobiegła ich seria ryków, które echem rozniosła się po jaskini. Wampir zamknął oczy, wsłuchując się w dziki i pierwotny odgłos, pełen wściekłości i niewyobrażalnej furii. ”Ach, najprawdziwsza muzyka dla moich uszu. Jakże żałuję, że nie mogę obejrzeć tego widowisko. Ale nie jestem głupi, nie wyszedłbym tam, gdzie rozgrywa się prawdziwe piekło. Gdybym znalazł jakiś sposób na ochronę przed ogniem... ach, wtedy byłoby doskonale. Potok jego myśli przerwało mu to, że nagle ziemia pod nim się zatrzęsła. Wampir spojrzał w dół i dostrzegł, że skała podzieliła się na kilka części, aby po chwil całkowicie zniknąć. Avrir zaczął spadać. Dostrzegł kątem oka znajdujące się w dole srebrne kolce. Czym prędzej zmienił się w nietoperza i zawisł w powietrzu. Jego ochroniarz niestety nie miał tyle szczęścia. Nabił się na posrebrzane pale, które przebiły go na wylot.
        Gdyby Avrir mógł się skrzywić, niechybnie by to zrobił, ale w formie nietoperza było to niezwykle trudne. Po prostu zaklął w myślach. Samemu ożywieńcowi niewątpliwie nic się nie stało, ale samo wyciągnięcie go stamtąd powinno być dostatecznie trudne. Nie mówiąc już o kosztach naprawy zbroi. Teraz wampir nie mógł nic robić, tylko czekać, aż smoki skończą walkę i liczyć na to, że Skerra mu pomoże. Tymczasem wyleciał z zapaści i z powrotem przyjął humanoidalną postać, z niezadowoleniem uderzając laską o podłogę.

        Tymczasem na zewnątrz rozpoczęła się prawdziwa walka. Niewielkie smoki, krążące nad swoim większym pobratymcem najwyraźniej nie spodziewały się, że ten może zwrócić ich broń przeciwko nim samym. Potężny ognisty podmuch uderzył w ich mizerne ciałka, otaczając ich niezwykle gorącym płomieniem. Z tego inferna kolejno spadały pojedyncze osobniki, zostawiając za sobą ślad dymu. Wkrótce wszystkie znalazły się na ziemi, podnosząc się z trudem. Niewyobrażalne było to, że po czymś takim miały jeszcze siły, aby cokolwiek robić, że doszczętnie nie spłonęły. A one nie tylko żyły, nie tylko stały, ale powolnym krokiem zmierzały w stronę Skerry, szczerząc swoje kły.
        A jeśli chodzi o wielkiego smoka... To gdy dotarła do niego ognista ściana, nie poruszył się nawet o stopę, nadal unosił się w powietrzu, machając jedynie potężnymi skrzydłami. Ogień otoczył go całkowicie, zrobił z niego kulę płomieni. Można by przypuszczać, że już jest skończony, że nie ma żadnych szans na przeżycie. Ale po chwili płomienie zgasły, odsłaniając jego czarną sylwętkę. Spojrzał pogardliwie w dół i ryknął na całe gardło w smoczej mowie:
- Nie powinnaś tego robić, młódko! Nie masz pojęcia z kim zadzierasz! Mnie nie można zabić, naiwna samico!
        Następnie zapikował w stronę Skerry. Jego sylwetka rosła i rosła. Wkrótce wylądował, nie składając skrzydeł. Górował nad Skerrą, jak koń góruje nad psem. Był od niej ponad dwukrotnie wyższy, cały czarny. W jego spojrzeniu nie było szału, tylko wszechogarniająca, pusta nicość.
- Daje ci jeszcze szansę, kaleko. Mój władca chętnie przyjmuje nowych nowicjuszy. Znamy rzeczy, których inne smoki boją się poznać. Jeśli okażesz się użyteczna, może nawet przywróci ci skrzydła i ogon. Już nie takie rzeczy robił, kiedyś sam był podobny do ciebie, ale odkrył, jak zwalczyć swoje słabości. Jego chwała będzie trwała na wieki!
        Powiedziawszy to, zionął przed sobą ogniem, odgradzając się od Skerry ścianą ciemnofioletowych płomieni, sprawiających, że wyglądał niezwykle mocarnie i mrocznie.
Skerra
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skerra »

Jakże Skerra mogłaby chcieć chodzić sobie po jaskińce patrząc na brzydkie rysunki pijanych ludzi i wyśmiewając ich brzydotę. Bo jak mogłaby prymitywizm? Chciałaby móc zastanawiać się nad błahymi i nieważnymi rzeczami wiedząc, że ma się za plecami naście razy większą i masywniejszą istotę, która obroni. Ale życie nie było tak piękne. Dla niej najpiękniejsze chwile były tuż po wykluciu i tuż po poznaniu wampira. O. To były najszczęśliwsze chwile jej życia. Wędrowała sama, polowała sama, nosiła swoją dumę i hańbę. Nosiła wyrytą na swoim ciele historię. I płomień życia w oczach. I chęć przetrwania w szponach.
Wizje się skończyły. Już tylko na jawie widziała spadające smoczątka. Czy były młode? Czy to możliwe, że to jeszcze pisklęta? Spadały z sykiem jarzącego się ognia. Płonące, przypalone, w większości całkowicie niezdolne do lotu. Powietrze wypełnił odór palonego mięsa, ciche wrzaski i jęki. Nawet ona nie byłaby tak zajadła. Czy coś pozjadało im rozumy? Próbowały wstawać i podnosiły się! Podnosiły mimo śmiertelnych okaleczeń swoich skrzydeł i brzuchów. Otwierały swoje niewielkie pyski. Niewielkie i groźne, gdy liczne. Niestety, trafiła je bardzo dobrze. Ich łuski powinny być wręcz spalone, skóra zwęglona, a mięśnie ścięte pod wpływem temperatury. Te smoki tak naprawdę... musiały być martwe. Czy coś uchroniło je przed spaleniem żywcem? Czy jakaś magia?
Prawie nie zwróciła uwagi na giganta wcześniej. Teraz jednak widziała... Widziała jego muskularną sylwetkę i te... niebotyczne rozmiary. Czym było to stworzenie? Czy było w ogóle smokiem? Czy raczej czymś ponad to? Płonąca sylwetka nie płonęła mimo, że stała w ogniu! Czym musiało to być dla młodziutkiej smoczycy? Smoczycy, która ledwie poznała magię? Która nie znała ludzi, nie znała elfów i nie umiała nazwać wampira z nazwy? Czym był koszmar, w którym się znalazła? Czarny smok... Czarny, wielki... Wizja... Ta wizja zupełnie inna od wszystkich innych. Ta wizja niosła ze sobą wspomnienie. Ciemny korytarz, ciemny, czarny zaułek. Ona się w nim kuliła przytulając do ściany. Pamiętała jakby to było dziś... Ogromny, czarny smok przeszedł obok jej niewielkiego i drobnego ciałka. Tak słabego i zmęczonego po długiej wspinaczce na powierzchnię. I kiedy zagrożenie już przeminęło zobaczyła gigantyczny łeb czarnego smoka śmiejącego się i szczerzącego wielkie kły... "żartowałem!" Krzyknął nagle, złapał ją i zrzucił... W dół, w dół, w dół i w dół... Ocknęła się pod wpływem głosu Czarnego. "A nuż to mój prześladowca...? Nie... Jego zachowanie jest zupełnie inne, Czarny nie negocjowałby ze mną. Nadal chce się mną bawić? Grać na mych uczuciach?!" Jednak znów czuła się pisklęciem. Ona mogła zmaleć dobre dwa metry, a Czarny dodatkowo dwa urosnąć. Tak się teraz czuła. Jak pisklę. I czuła, że Czarny mógł wziąć ją w kły i teraz i trzymać tak, by patrzała na ich śmierć... Czyją? Kolejna była to wizja.
- Zaatakowałeś mnie, podniebny smoku! A nuż brak w tobie smoka? - Zapytała. Zdawało się, że głos jej był hardy. Że jej wzrok pełen buntu. Ale każdy obaczyłby też bojaźń. - Powstrzymaj te stworzenia, inaczej spalę je żywcem! - Zakrzyknęła, gdy ten pikował. Szum powietrza przy takich uszach skutecznie powstrzymywał dźwięki. I nie podniosła głosu z większą falą butności. Ot, by dosłyszał. Nie chciała pokazać, jak bardzo się go boi. Wylądował miękko, a i tak usłyszała jak ziemia się gniecie pod jego wielkimi łapskami. "Kaleka..." Och tak, była kaleką i nie wypierała się tego. Nie mogłaby. Nie ważne, czy mówi to ośmiometrowy gigant, czy zaledwie dwumetrowy wampirek. "Jego oczy... Wyglądają, jakby był martwy, jak te puste stworzonka." - Zagrożenie najlepiej jest wyeliminować u źródła... - Mruknęła do wielkiego smoka. Nie patrzała mu bezpośrednio w oczy, patrzała na jego chrapy nieco zadzierając przy tym nos. Cóż, inaczej by się nie dało. Ta odpowiedź była wytłumaczeniem jej ataku na niego. Cóż... Zrazu zrozumiała, że woli być posłusznym niewolnikiem niźli martwą zdobyczą... Fioletowy płomień. Nigdy takiego nie widziała. Jego mrok wywoływał dreszcze. Oświetlał jej blizny sprawiając, że wyglądały na bardzo sine... Czy zapomniała o wampierze? Raczej nie. Sądziła, że jeżeli choćby o nim wspomni narazi go. Tak czy inaczej miała ważniejsze sprawy na łbie.
- Nie chcę skrzydeł i ogona. To moja przeszłość. I przyszłość. - Mruknęła zrównoważonym, w przeciwieństwie do wcześniejszego, głosem. Czy był jakikolwiek sens odmówienia propozycji? Jeżeli odmówi niechybnie umrze. Będzie się słuchać. Wiernie poddana... Wiernie pracująca... A nuż owocem jej pracy będzie śmierć oprawcy... Skłoniła delikatnie łeb wielkiemu smokowi, na gest szacunki i ukazania świadomości, że wie, że jest bezbronna. - Zabierzcie mnie do swego pana. Wasze umiejętności i potęga są imponujące. - Stwierdziła mu prosto w pysk. Nie bezczelnie, o nie. Ze szczerą powagą. Czy kłamała? Rzecz jasna... nie. I mówiła tylko do olbrzyma. Tylko do jednego smoka podkreślając to, że uważa, że pokaz jego umiejętności był zaprawdę zatrważający. Czy to wystarczyło? Czy poranione, powolne smoczajki zatrzymały się? Czy zaraz weźmie wdech by spopielić ich łby? Czy będzie musiała skoczyć i przeturlać się, gdy Czarny ją zaatakuje? Wola życia była... potężna. Teraz się podda. Jak dalej się to potoczy? Dlaczego była zaatakowana? test umiejętności? Czemuż każda sekunda jej życia od ucieczki wyglądała dokładnie tak, jak jej przeszłość?
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości