Valladon[Sklep z bronią] Do wesela się zagoi.

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Wchodząc do kuchni Rakel zastała w niej Luciena przy ladzie, razem z parującymi kubkami jego kawy i jej herbaty. Nagle demon pasował do wnętrza, do jej poranków. Uśmiechnęła się i odebrała herbatę, opierając się o blat obok niego.
        - Wyrok zapadł, będę żyć – odpowiedziała, spoglądając z przyjemnością na bruneta. Takie długie rzęsy to ona powinna mieć, a nie on.
        Śniadanie w postaci herbaty i kawy spożyli w milczeniu. Rakel wiedziała, że przy Lucienie nie musi wysilać się na grzecznościową pogawędkę, a ta chwila ciszy i spokoju była jej niezmiernie potrzebna. Tak właśnie dziewczyna przygotowywała się na wesele – chłonęła ciszę i spokój, nim świat wokół niej stanie na głowie. Dopiero gdy Lucien skończył kawę i zaczął myć swój kubek, ocknęła się, spoglądając na niego.
        - Właśnie do mnie dotarło, że nie wiem skąd ty wiesz, żeby umyć po sobie kubek – powiedziała z uśmiechem, który tylko się poszerzył, gdy demon objął ją w pasie. – Przecież wy nie jecie, a kieliszków na pewno sami po sobie nie zmywacie – kontynuowała lekko uszczypliwie, ciągle rozbawiona. Odstawiła niedopitą herbatę na blat i wtuliła się w obejmujące ją ramiona, składając głowę na piersi Luciena. Całus w skroń skomentowała uśmiechem, ale przed ocieraniem się o włosy próbowała już uciec.
        - Przestań, Luc! Już i tak jestem przez ciebie cała rozczochrana – mruknęła, próbując przygładzić nastroszone na głowie loki. Ostatecznie dostała jeszcze całusa w czoło, gdy mężczyzna się wycofywał.
        - Na górze, jakby nad nami. Na drugim końcu korytarza od mojego pokoju – powiedziała, biorąc znów swoją herbatę i opierając się tyłem o blat, odprowadzając Luciena wzrokiem. Na ostatnie pytanie już tylko przymknęła oczy nad kubkiem herbaty i skinęła lekko głową, gdy przełknęła łyk.
        Sama została jeszcze chwilę w kuchni, przyjemnie rozluźniona w ciszy i samotności, rozgrzana słodką herbatą i szczęśliwa, że gdzieś tam na górze kręci się ktoś, dla kogo jest ważna. I nie chodziło o Ninę.
        - Rakel!
        - O wilku mowa… – mruknęła pod nosem. – Idę! – odkrzyknęła, po czym dopiła duszkiem końcówkę gorącej jeszcze herbaty i ruszyła po schodach do góry.
        - Na dole! – krzyknęła Nina, ze swoim nadsłuchem rozpoznając ciężar na niewłaściwych stopniach. Rakel tylko westchnęła pod nosem i zawróciła na pięcie, zbiegając na dół.
        - O matko, N., wyglądasz pięknie! – zachwyciła się, zatrzymując w połowie drogi. Nina stała na środku swojej pracowni w wielkiej, białej sukni ślubnej. Rakel próbowała obiec wzrokiem wszystkie koronki i zdobienia, ale brutalnie odwrócono jej uwagę.
        - A ty wyglądasz jak wróbel! Czemu nie jesteś jeszcze gotowa?! – Głos zdenerwowanej Niny sięgał niebezpiecznych decybeli i Rakel skuliła ramiona.
        - No przecież jeszcze czas do wyjścia…
        - Na górę! Ubierz się i uczesz, i wracaj tu zaraz!
        - Tą biel to sobie jednak mogłaś darować, wiesz? – powiedziała Evans z uśmiechem. Nie powstrzymała się od zgryźliwego komentarza, najwyraźniej sądząc, że jest w bezpiecznej odległości. Nina zmrużyła groźnie oczy.
        - To jest kość słoniowa!
        - Nie widzę różnicy.
        - Oczywiście, że nie widzisz. Idź się szykuj już!
        - No dobrze, dobrze, rany, spokojnie N.
        - JESTEM SPOKOJNA! – pisnęła przyszła panna młoda, oddychając ciężko. Rakel zawahała się na moment, chcąc ją jakoś uspokoić, ale ręka Niny wystrzeliła w przód, a wypielęgnowany paznokieć palca wskazującego kierował się ku górze. – Na.Górę.Szykuj.Się.Natychmiast – sapnęła, a Rakel pokiwała gorliwie głową i biegiem ruszyła na parter, a później na piętro.

        Nie bez trudu wbiła się w sukienkę, walcząc z delikatnym materiałem. Gdyby teraz coś rozerwała, N. rozerwałaby ją na strzępy. Włosy miała już spięte, a przynajmniej tak powie Ninie, gdy zapyta o to gniazdo loków na jej głowie. Walczyła już tylko z zapięciem na plecach, bo tę cholerną perfekcjonistkę pokusiło o miniaturowe guziczki, jeszcze ukryte pod fragmentem materiału. Wyglądało pięknie, jakby suknia była uszyta na kimś, ale teraz Rakel za cholerę nie mogła odnaleźć ich palcami.
        - Lucien, dobrze, że jesteś – powiedziała z ulgą, słysząc za sobą kroki. - Możesz mnie zapiąć? Tylko szybko, proszę, bo mnie Nina zabije zaraz. I czy mógłbyś skoczyć do chłopaków zobaczyć czy żyją? To znaczy Dorian jest solidny, na pewno nie zaspali, ale Rand musi mieć krawat, i w ogóle… – mówiła szybko, lekko już zmachana. Stała prosto, by Lucien poradził sobie z tym diabelstwem na jej plecach i odwróciła się dopiero, gdy powiedział jej, że już może. Wtedy zobaczyła go w nowym stroju.
        - Łał. Wyglądasz… dobrze wyglądasz – powiedziała, doprowadzając się do porządku i odgarniając psotnego loka z twarzy. – Rany, muszę lecieć, zobaczymy się w urzędzie! – rzuciła i cmoknęła demona w policzek, po czym przytrzymując sobie lekko suknię, zbiegła boso na dół.

        Dzwon na wieży zegarowej uderzył raz, zwiastując połowę godziny. Rakel była już z Niną i jej koleżankami w sali na tyłach, próbując opanować napad histerii panny młodej.
        - Rakel, on nie przyjdzie!
        - Przyjdzie, spokojnie.
        - Nie przyjdzie! Pewnie żałuje, że w ogóle mi się oświadczył i nie chce się żenić. Chłopacy na pewno mu to z głowy wybiją!
        - Na pewno nie.
        - Jestem za młoda dla niego! To znaczy nie jestem, ale co jeśli tak sądzi?!
        - Nie sądzi.
        - Na pewno coś się wydarzyło na tym kawalerskim! Lucien coś mówił?
        - Mówił, że nic się nie wydarzyło, było niemal nudno – zełgała Rakel. Wcale nie miała takich wiadomości, a po stanie Luciena wątpiła, by w istocie było nudno, ale ratowało ją w tej chwili każde białe kłamstwo. Poza tym wiedziała, że jak Dorian coś komuś obieca, to chociażby się świat walił, dotrzyma słowa. Co więc dopiero, gdy się komuś oświadczył. Rakel rozejrzała się po salce.
        - Emm… - jak ty cholero miałaś na imię… – Alice! – zawołała w końcu. Obróciła się inna dziewczyna, niż ta, w którą celowała, ale też dobrze. – Mogłabyś z nią chwilę zostać? Ja tylko wyjrzę…
        - Nie zostawiaj mnie tu samej! – Nina uczepiła się kurczowo ramienia Rakel.
        - Wydawało mi się, że słyszę Randa, zobaczę czy są, w porządku?
        - No… no dobrze.
        Rakel spojrzała znacząco na drugą dziewczynę, po czym przekazała jej pannę młodą, czym prędzej wychodząc z sali. Że słyszy Randa też zełgała, ale właśnie zobaczyła ich wchodzących do sali i odetchnęła z ulgą.
        - Przepraszam panienkę… - powiedział urzędnik, by ją zatrzymać i podszedł szybko. – Możemy zaczynać? Panna Meyer jest gotowa?
        - Tak, jest – odparła z dumą Rakel. Mężczyzna skinął głową i poprosił, by już przyszły.
        Nie było organisty, chóru ani nawet pianisty. Sala urzędu również nie powalała wnętrzem, ale Marlene udało się ozdobić chociaż ławki kwiatami i wyglądało naprawdę przyzwoicie. Dorian stał już przed urzędnikiem, spoglądając na siostrę pytająco. Czy jej się wydawało, czy był zestresowany? Rand stał obok, krzywiąc się i szarpiąc z krawatem. Zacisnęła usta.
        - Dziewczyny, możecie wychodzić – rzuciła, wkładając głowę do salki i zaraz wróciła z powrotem, zajmując miejsce niedaleko brata, jako świadek panny młodej.
        - Przestań szarpać się z tym krawatem – syknęła do Randa. Ten poruszył ostatni raz głową i wyprostował się posłusznie splatając ręce przed sobą.
        - Ona chce mnie udusić – mamrotał młodszy Evans z niezadowoleniem, na tyle cicho, by go brat nie dosłyszał.
        - Udusi cię, jak zobaczy, jak wyglądasz, chodź tu – mruknęła, na szybko jeszcze poprawiając Randowi krawat, nim usłyszała, jak wszyscy za nimi się podnoszą i wróciła na swoje miejsce.
        Po panice Niny nie było strachu. Krok i spojrzenie miała spokojne i wdzięczne, a wyglądała jak najprawdziwsza księżniczka z bajki. Obszerna suknia szeleściła cichutko przy każdym kroku, podczas gdy panna młoda zbliżała się zapatrzona w pana młodego. W tym momencie Rakel pomyślała, że jeśli się popłacze to straci do siebie już cały szacunek.

        Ceremonia była krótka. Dorian i Nina złożyli przysięgi dyktowane przepisami prawa (Nina próbowała załatwić, by mogli napisać własne, ale Dorian się nie zgodził), urzędnik upewnił się czy są tutaj i składają oświadczenia z własnej woli, czy nikt nie ma nic przeciwko (tutaj Rakel widziała mimo koronki, że ramiona Niny spięły się niepewnie, ale na szczęście nikogo nie pokusiło, by się odezwać) i czy mają obrączki (mieli, na szczęście!). Później padły słowa, na które wszyscy czekali.
        - Na mocy nadanej mi przez króla Hildara, ogłaszam was mężem i żoną. Panie Evans, może pan pocałować Panią Evans – powiedział urzędnik z uśmiechem, taktownie odwracając wzrok podczas tego pocałunku, do momentu, aż gdzieś z tyłu nie dobiegł gwizd aprobaty. Dopiero wtedy Dorian puścił Ninę i zerknął przez ramię, szukając winowajcy.
        Atmosfera rozluźniła się szybko i w sali zrobiło się gwarno. Dorian, Nina, Rand i Rakel zostali chwilę dłużej, by złożyć podpisy na dokumencie, a później świadkowie puścili młodą parę przodem do wyjścia z budynku. Tam tradycyjnie obrzucono ich ziarnem, które jeszcze po godzinie Nina i Rakel wydłubywały z włosów, bo i brunetce dostało się bokiem, nim umknęła w stronę gości.
        - Dziękujemy wszystkim za przybycie i zapraszamy na wesele – odezwał się w końcu Dorian i uśmiechnął, gdy odpowiedziały mu wesołe krzyki. Podał Ninie ramię i ruszyli przodem, podczas gdy goście uformowali za nimi niewielką grupkę na czas krótkiej drogi do gospody. Rand w tym czasie chował już krawat do kieszeni, rozpinając górny guzik koszuli, a Rakel szukała Luciena wzrokiem.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Spokojny poranek nijak się miał do późniejszego pośpiechu przygotowań. W uspokajającej ciszy pogrążali się w parujących kubkach. A późniejsze złośliwostki Rakel aż prosiły się o maleńką zemstę. Wciągnął dziewczynę w ramiona, na co co prawda miał ochotę tak czy inaczej, ale pretekst był dobry.
        - Podróżuję nie od wczoraj, umiem obserwować i dostosować się do sytuacji. Jestem arystokratą nie idiotą, nawet jeśli często jedno łączy się z drugim - wymruczał zaczepnie we włosy dziewczyny. A potem z premedytacją potarł je policzkiem wywołując wesoły sprzeciw. Tu należało zabawy skończyć. Dzień niby młody, ale umykał szybciej niż można by go podejrzewać. Wysłuchał wskazówek, skinął głową i ruszył na górę. Niewielki rumor i pokrzykiwania Niny jeszcze przez chwilę docierały do demona z oddali, potem milknąc zupełnie.
        Ubrania uszyte przez Ninę faktycznie nie tylko były eleganckie, ale i wygodne utwierdzając demona w opinii, że panna młoda nie tylko znała się na swojej pracy, ale i na charakterach.
        Buty przetarł wilgotnym rękawem znoszonej koszuli, a potem odesłał pranie na podłogę łazienki. Saya jak zwykle wszystkim się zajmie, a później domownik dostarczy wyczyszczone i wyprasowane odzienie do kryjówki na rozlewisku, zapewniając demonowi odzież na zmianę.
        W wyrazie szacunku wobec młodych, koszulę zapiął niemal do końca, wolny zostawiając jedynie guzik od kołnierzyka. Włosy dosuszył magią i udał się w poszukiwanie Rakel. Wchodząc do jej pokoju uśmiechnął się lekko słysząc prośbę, niespiesznie odnajdując kraniec rozpięcia.
        - Nina powinna się zdecydować czy szybko, czy rząd ukrytych guziczków - zażartował cicho. Więcej nie kpił. Rozumiał, chyba, zdenerwowanie panny młodej, a nawet jeśli go nie pojmował, był jego świadom i kpiny nie były teraz celem. Przyklęknął na jedno kolano, żeby lepiej widzieć pierwsze zapięcia i szybciej się z nimi uporać.
        - O nic się nie martw, oczywiście, że guwernantka dopilnuje, żeby wszyscy zachowywali się jak powinni, a młodszy brat wyglądał elegancko - zaśmiał się cicho, sprawnie znajdując pierwszy guzik w zaszewce. Ciemna zieleń pięknie kontrastowała z bladą skórą złośliwie bardziej zachęcając do rozpinania niż zapinania sukni.
        Po chwili Lu wstał i powędrował w górę, zwinnie znajdując opuszkami kolejne oczka, nie wygłupiając się i nie przedłużając, gdy nie było miejsca na takie dziecinne zagrywki. Przy zapięciu tyłu dekoltu wstrzymał się na moment, delikatnie przeciągnął palcami po tiulowych obrzeżach, układając karczek sukni, zbliżając brzegi. Dopiero wtedy zapiął ostatnie guziki. Na koniec dłonią wygładził falującą się zaszewkę i suknia wyglądała jak dosłownie zaszyta na Rakel. Brunetka była gotowa nawet na bal. Lucien uśmiechnął się do odwracającej się dziewczyny, która jak zawsze gdy była zakłopotana, nieświadomie odgarniała kosmyk włosów.
        - Jestem tylko dodatkiem do prawdziwego piękna. - Z uśmiechem sięgnął po dłoń Rakel i pocałował jej wierzch. Na późniejszego buziaka w policzek przymknął oczy i przechylił lekko głowę. Wciąż go zaskakiwała tym gestem, albo inaczej, po prostu nie przywykł do takich objawów afektu. Podobały mu się, ale po tylu latach nieustannie towarzyszyło demonowi dziwne wrażenie, że to tylko iluzja albo kpina losu podstępnie nakłaniająca żeby opuścił gardę.
        Rakel zbiegła po schodach, a Lucien zniknął dopiero gdy stracił dziewczynę z oczu.

        Na Żelaznej panowało wcale nie mniejsze poruszenie, ale w czysto męskim, u co niektórych lekko skacowanym wydaniu. Remy i Rand wciąż ziewali jeden przez drugiego, chociaż Evans był już przynajmniej przyodziany we właściwy strój, nawet jeśli rozchełstany, żeby nie powiedzieć niechlujny, podczas gdy elf chodził jeszcze we wczorajszych spodniach i koszuli, jeszcze bardziej wymiętych niż wieczorem. Alec dla odmiany paradował wciąż bez koszuli, ale już umyty i chociaż w galowych spodniach. Każdy z mężczyzn skinął sobie głową na powitanie, mniej lub bardziej entuzjastycznie, podczas gdy Rand zasalutował z przekąsem, popijając swoją kawę. I wszystko byłoby dobrze, gdyby jak zawsze nie wtrącił się Remy
        - A ty gdzie spałeś? - ziewnął z lekka podejrzliwie.
        - Zatrzymałem się u Rakel i Niny - demon odpowiedział spokojnie podgrzewając wodę na drugą poranną kawę.
        - Że niby gdzie? - młodszy Evans nagle zyskał pełną bystrości umysłu i łypnął teraz na demona groźnie.
        - U dziewczyn, wy mocniej chrapiecie. - Lu stłumił rozbawienie, i z pełną powagą zalał fusy.
        - Dowcipniś się kurwa znalazł - zaczął Rand, Remy chciał stanąć po jego stronie, ale do kuchni wszedł Dorian, wchodząc wszystkim w słowo.
        - Co wy tu jeszcze robicie? - warknął pan młody, który w swoim stresie był wyjątkowo uroczo podobny do Niny, przynajmniej według demona. Chyba tylko Lucien widział podobieństwo w słowach wykrzykiwanych sopranem, a ochrypłym męskim głosem, niemniej dla nemorianina denerwowali się w kompatybilny sposób. Remy nawet planował coś odpyskować, ale trafiając na rozeźlone barwne oczy czym prędzej podążył do łazienki, uznając, że Dorian słyszał co usłyszeć powinien.
        - Co za raban z rana, jeszcze nie gotowi? - Do kuchni wpełzł Alec, który właśnie porządkował koszulę.
        - Bo szukam obrączek - prychnął Rand, niby w stronę Aleca.
        - Że kurwa co? - warknął Dorian.
        - No jak słyszysz, nie mogę znaleźć obrączek - mruknął młodszy. Dorian już miał otworzyć usta, ale widząc jak Rand zaczyna szczerzyć się od ucha do ucha zamachnął się tylko ręką. Rand umknął przed bratowskim liściem w tył głowy, co samo w sobie świadczyło o spięciu starszego Evansa. Zwykle nie chybiał. Rand ze śmiechem wypylił z kuchni odprowadzany ostrzegającym spojrzeniem Doriana.
        - Nie zapomnij o krawacie - słowa Luciena dogoniła Randa w przejściu, który aż spiął ramiona. Chyba powinien palnąć demona z raz czy dwa bo zbytnio się rozpanoszył.
        Lu uśmiechnął się kątem ust, obserwując wszystko znad kubka. Scenka była przekomiczna, ale nie chciał bardziej drażnić starszego z mężczyzn, więc spuścił wzrok i rzęsami przykryły oczy zanim te go zdradziły. Gdy jednak Evans mimo wszystko spojrzał na demon, co chyba miało być pytaniem co tu robi i czemu nic nie robi, oraz wszystkim pokrewnym, Lucien uniósł dłonie wraz z kubkiem kawy w uniwersalnym pojednawczym geście, już nie potrafiąc stłumić delikatnego uśmiechu.
        - Zostało mało czasu więc wysłano mnie na zwiad jak sobie radzicie. - Dorian burknął coś mało artykułowanego w odpowiedzi zerkając w stronę łazienki. Demon nie musiał się wysilać do interpretacji i tylko ponownie się uśmiechnął.
        Ale chociaż panowie początkowo się guzdrali, żaden nie chciał, żeby Dorian mu nogi z dupy powyrywał i na finiszu przygotowania nabrały tempa. Pod koniec sprawdzano jeszcze czy nikt niczego nie zapomniał, a Rand walczył przed lustrem z krawatem. Lucien jak zwykle przyjął rolę obserwatora, zdążył już wypić kawę, a teraz od jakiegoś czasu, spod ściany przyglądał się nierównemu pojedynkowi z coraz większą litością. W tym czasie Dorian, Alec i Remy rozprawiali o czymś intensywnie, nieświadomi batalii.
        - Zaraz wszystko zupełnie wygnieciesz - mruknął demon odpychając się od ściany i ruszając w stronę chłopaka. Rand zaskoczony głosem, którego nie powinno tu być, zupełnie nieświadom obecności obserwatora, aż drgnął i zaraz łypnął na Luciena z urazą.
        - A ty niby taki specjalista? - prychnął Rand, mało zadowolony z nemorianina stającego naprzeciw, zdecydowanie zbyt blisko i takiego obrotu sprawy. Całe szczęście reszta była zajęta i nie widziała zajścia.
        - Nie bez powodu wysłano mnie jako niańkę - mruknął Lu, rozplątując i prostując krawat, godząc się z mianem, które chyba nigdy nie zamierzało go opuścić. Sprawnie zawiązał aksamit w prosty węzeł, który ściągnął zdecydowanym ruchem.
        - Udusisz mnie, kurwa - prychnął zaraz Rand, luzując supeł.
        - Udusi cię Nina, jak przyjdziesz jak psu z gardła wyjęty. - Demon, jak na guwernantkę przystało, ponownie złapał krawat, na powrót zaciągnął supeł, niemal protekcjonalnym gestem starszego brata strzepnął dłonią aksamit przygładzając krawat i klepnął młodzika w pierś jak żegnało się konia, żeby popędził galopem przed siebie. Rand fuknął oburzony, ostrożnie gmerając przy kołnierzyku, akurat gdy Dorian wychodził na korytarz.
        - Wszyscy gotowi?

        W ratuszu młodszy Evans już nie wytrzymał, znów zaczął dyskretnie, tak mu się zdawało, luzować krawat. Ale tym razem dopadła go młodsza siostra, niemal z tymi samymi słowami. Ugadali się, kurna, czy co? To robiło się irytujące albo dziwne.
        Ceremonia była prosta i krótka, ale całkiem przyjemna. Demon przez cały czas trzymał się na uboczu, przy wyjściu zupełnie ginąc pod murami ratusza. Po uroczystości goście powoli zaczęli przesuwać się do karczmy, tłum płynął, Rakel rozglądała się dyskretnie, a Alec obserwował otoczenie czy podejść teraz czy później. Nie minęła porządna chwila a demon wyłonił się z cienia budynku, więc Alec przyłączył się do Randa, który właśnie pozbył się krawata.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel odetchnęła z ulgą, gdy ceremonia w urzędzie dobiegła końca. Nawet jeśli teraz by się coś wydarzyło to już i tak w charakterze późniejszej anegdotki, bo co się miało dokonać, to się dokonało, a ona miała szwagierkę. To ci dopiero…
        Wyszła z Randem ostatnia z sali, w wejściu przemykając koło młodych, którzy cierpliwie czekali na tradycyjne obrzucenie ziarnem. Później Czarnulka opierała się o mur gdzieś z boku, uśmiechając się na widok brata, który z nieznacznie pochyloną głową cierpliwie czekał na koniec tego dziwnego deszczu. Nina o wiele bardziej uroczo reagowała, zasłaniając się welonem, a później wyłuskując drobiny z włosów męża, który wtedy spoglądał na nią łagodnie. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych. A gdy tradycji stało się zadość, młodzi ruszyli przodem, prowadząc pozostałych do gospody. Nina mówiła jej wcześniej, że wybrali jedną z pobliskich, gdzie było po prostu dobre jedzenie. Pęknięta Tarcza była za duża na ich skromne grono, a poza tym nie chcieli świętować tam, gdzie zazwyczaj panowie piją.
        Rakel rozejrzała się za Lucienem, przez moment z lekko zmarszczonymi brwiami przeglądając tłum, po czym rozpogodziła się, napotykając wzrokiem demona, który właśnie się do niej zbliżał. Niechętnie pokonała odruch, by sięgnąć do niego i złapać za rękę. Zamiast tego splotła dłonie przed sobą na sukni, wolnym krokiem zamykając pochód, a wkrótce wszyscy znaleźli się w „Białym Łabędziu”. Zastawiono jeden długi stół, przykrywając go nakrochmalonym, śnieżnobiałym obrusem. W wazonie stały późnojesienne kwiaty, a co kawałek płonęły grube świece. Dorian z Niną stanęli na środku sali, przyjmując życzenia i prezenty, a Rakel ustawiła się spokojnie w ogonku, dopóki nie dołączyli do nich Rand z Thornem.
        - Cześć, Alec – przywitała się z szatynem, który skinął głową na powitanie.
        - Pięknie wyglądasz – dodał i dziewczyna dygnęła szybciutko w podziękowaniu, uśmiechając się, po czym przeniosła wzrok na brata. - Już się bałam, że zapomnisz z domu – przyznała, krzywiąc się lekko, gdy dostała zwitkiem pergaminu w nos.
        - Byłoby to niemożliwe, nasłałaś na nas niańkę – prychnął Rand, zerkając na Luciena już nieco pogodniej, odkąd nic nie uciskało mu krtani.
        - Nie ich wina, że trzeba cię pilnować – rzucił kąśliwie Alec, śmiejąc się pod nosem, ale odpowiedzi się już nie doczekał, bo właśnie przychodziła ich kolej. Szatyn pierwszy złożył życzenia przyjacielowi i Ninie, którą skrupulatnie obcałował po dłoniach i policzkach, aż go Dorian nie przegonił. Później Rakel i Rand niemal stanęli przed młodymi na baczność, a ci jak jeden mąż, spojrzeli na nich z przestrachem.
        - Boją się nas – powiedziała Rakel usatysfakcjonowana.
        - Powinni – potwierdził jej brat.
        - Słyszymy was – mruknął Dorian i w końcu Rand wyciągnął pergamin w stronę brata.
        - Co to?
        - Słonica – odparł cynicznie młodszy Evans. – Wasz prezent ślubny od nas, młotku.
        Dorian spojrzał na nich podejrzliwie, a że, nie licząc Luciena, byli ostatni, szybko rozwinął pergamin, przebiegając wzrokiem tekst.
        - Co to? – Nina bezskutecznie próbowała zajrzeć nad ramieniem wysokiego bruneta.
        - Zrzekają się swoich udziałów w kamienicy i sklepie po naszym ojcu – odpowiedział Dorian, przyglądając im się z dziwnym wyrazem. – Mieliśmy się zamienić po prostu, co wy odstawiacie?
        - Ta, ale to dziwne trochę. Więc może nie od razu, ale spłacimy wam kamienicę po Ninie i to w ogóle nie podlega dyskusji, Dorian, bo mnie już Rakel wyciągnęła do notariusza, nie ma co zmieniać, więc nie zaczynaj nawet. No, to dalej, ściskamy się i jemy, bo głodny jestem jak wilk.
        Odpowiedział mu śmiech i przez chwilę faktycznie było małe zamieszanie, gdy wszyscy się przytulali, po czym pogoniono ich do stołu. Alec zajął im trzy miejsca koło siebie, Rand klapnął zaraz koło niego, a Rakel chciała usiąść tak, by być między Lucienem a jedną z koleżanek Niny, która już ciągnęła za nim wzrokiem. Wszystkie poza Marlene były same, więc oczywiście już się wdzięczyły, gąski. Rand jednak objął ją w pasie i pociągnął za sobą.
        - Nie uciekaj siostra, bo mamy do pogadania. Jak zjemy, oczywiście – powiedział i podniósł się, by sięgnąć po wazę z bulionem, która stała na środku. Wszyscy już jedli i nawet Rakel lekko ściskało w żołądku, w końcu nic dzisiaj w ustach nie miała, zapomniała.
        - Cholera, Lucien, nie mam twojej flaszki! – przypomniał sobie Rand, klnąc pod nosem. – Tylko jedną na kawalerski załatwiłem, zapomniałem o weselu – marudził, ale szybko zapchał się rosołem z makaronem. Rakel zaś przytomnie ugryzła się w język, by nie powiedzieć coś na głos na temat stanu Luciena po kawalerskim, bo mogłoby to prowadzić do zbyt wielu pytań, na które nie umiałaby odpowiedzieć.

        Przez chwilę przy stole było względnie cicho, bo wszyscy, poza Lucienem i kilkoma pannami na diecie, zajęci byli obiadem. Rakel zajęło to wyjątkowo dużo czasu, bo nie chciała pochlapać sukni, ale przy okazji obserwowała kątem oka swojego brata i przyjaciółkę, pierwszy raz mając do tego okazję. Jak można się było tego domyślić Nina trajkotała jak katarynka, zostawiając nieruszony posiłek, a Dorian jadł spokojnie, co jakiś czas zamieniając parę słów z kimś znajomym. Za każdym razem jednak, gdy się zwracał do żony, cicho i pod nosem, jak to on, ta porzucała wszystko i wszystkich, by zwrócić się w jego stronę, zakochana po same uszy, tak jak była zakochana, gdy były małe. Miło było na to patrzeć nawet.
        Gdy wszyscy już się wstępnie najedli, rozpoczął grę niewielki zespół, który zajął miejsce na podeście za parkietem. Wesoła, ale nie skoczna melodia nie przeszkadzała tym, którzy wciąż jedli, ale innych mogła zaprosić do tańca. Wypadało jednak, by najpierw na parkiecie pojawili się młodzi. Rakel szturchnęła lekko Luciena, ukradkiem pokazując mu brata i Ninę. Blondynka uczepiła się kurczowo męża, ciągnąc go delikatnie za rękaw i opierając brodę na ramieniu mruczała mu coś do ucha, zapewne litanię namów i obietnic, by poszedł z nią na parkiet.
        - Dorian nie tańczy – wyjaśniła Rakel szeptem, wciąż z rozbawieniem obserwując scenkę, gdy nagle jej brat podniósł się z ciężkim westchnieniem, podając rękę zachwyconej Ninie.
        - Nie wierzę – mruknęła Rakel i teraz dla odmiany zaczęła trzepać ręką ramię drugiego brata. – Rand… Rand!
        - No co? – zapytał zirytowany Evans, przerywając rozmowę z Aleciem i spoglądając na siostrę, a potem za jej wskazaniem. Młodych dostrzegł akurat wtedy, gdy jego starszy brat sprawnie zakręcił Niną i przyciągnął zaskoczoną blondynkę do siebie, odchylając zaraz w tańcu i całując w takiej pozycji. Dziewczyny pisnęły, faceci zawołali gromko, a Alec zagwizdał na palcach, przyciągając wzrok Rakel, która już wiedziała kto się ośmielił w urzędzie.
        - Czy ty wiedziałaś, że on tańczy? – pytał Rand, bo tylko oni dwoje byli w takim szoku. Czarnulka kręciła głową, ale zaraz przekrzywiła ją lekko na bok.
        - W sumie zawsze mówił, że „nie tańczy”, nie że „nie umie” – analizowała głośno, ale to i tak niewiele zmieniało, a po chwili coraz więcej osób zmierzało na parkiet. Pozostali pogrążali się w rozmowach. Luciena zaczepiła siedząca koło niego brunetka.
        - Cześć, jestem Diana Winsor, przyjaciółka Niny – przedstawiła się, wyciągając dłoń. – Ty jesteś od Niny czy od Doriana? – zapytała grzecznie, nie znając go ani nie widząc nawet nigdy wcześniej. Zapamiętałaby przecież.

        Rand w międzyczasie skończył jeść i wstał z ławy, ale tylko po to, by przykucnąć za nią i mieć spojrzenie zarówno na Aleca, jak i swoją siostrę.
        - Rakel słuchaj, sprawa jest.
        - Oho… - mruknęła czujnie, niechętnie odwracając się od Luciena i jego nowej koleżanki, ale też zaniepokojona entuzjazmem brata. Spojrzała pytająco na Aleca, ale ten tylko uśmiechnął się lekko i skinieniem głowy wskazał Randa, jako głównodowodzącego lub też głównego winnego.
        - Biznes jest do zrobienia – sprecyzował brat, z zadowoleniem dostrzegając rosnące zainteresowanie siostry. – Masz jakiś plan na zarobek, skoro już nie masz sklepu?
        - No… niezupełnie – stwierdziła niechętnie dziewczyna. Była z tego powodu już i tak niezadowolona, a wyciąganie tego przy Alecu było jeszcze bardziej krępujące.
        - To się świetnie składa – uznał Rand, zyskując już pełnię zainteresowania i konsternacji Rakel. – Bo my mamy plan, ale potrzebujemy kogoś do prowadzenia ksiąg.
        - My? – Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, a później, drogą dedukcji, na Aleca. – Zostajesz w Valladonie? – dopytała i teraz to szatyn uniósł brwi zdziwiony. Zaraz jednak zmarszczył je i przez moment wyglądał na bardzo, bardzo złego.
        - Nie rozmawiałeś z Rakel? – warknął w stronę Randa, który zawahał się, spoglądając to na jedno, to na drugie i drapiąc się zaraz za uchem, jakby to miało mu pomóc w myśleniu. Thorn westchnął powoli, wyraźnie próbując się uspokoić, i przetarł twarz dłońmi.
        - Wyleciało mi z głowy, no! – próbował się bronić Evans, ale za chwilę znad męskich palców błysnęło złe spojrzenie stalowoszarych oczu i Rand trochę się zmieszał.
        - O co chodzi? – spytała powoli Rakel, oczywiście nic nie rozumiejąc.
        - No bo Alec zostaje w Valladonie i jako że u nas jest jeden wolny pokój to zaproponowałem, że może zostać u nas, skoro i tak będzie szukał lokum, a my i tak będziemy razem biznes kręcić…
        - I powiedział mi, że nie masz nic przeciwko – dodał za niego Alec, spoglądając ze złością na bełkoczącego kumpla, a później łagodniej na Rakel. – Wybacz, że tak wyszło, oczywiście jeśli ma ci to przeszkadzać to najwyżej zostałbym tylko na kilka nocy, aż czegoś sobie nie znajdę.
        - Nie… nie przeszkadza mi… chyba… - odpowiedziała brunetka, samej właściwie nie wiedząc, co o tym myśli, bo chwilowo była zbyt zaskoczona, a na dodatek pierwsze co jej przyszło do głowy, to że Lucien jest o Aleca zazdrosny i na pewno mu się to nie spodoba.
        - Kurwa, Rand, ty ofiaro losu – mruknął Thorn, pocierając palcami czoło.
        - No przepraszam, no! Zapomniałem!
        - Nie, Alec, naprawdę żaden problem, po prostu jestem zaskoczona – wyjaśniła szybko dziewczyna, nim Thorn zwyczajnie jej bratu przywali. W sumie mu się nie dziwiła, wyszło niezręcznie, ale naprawdę było jej właściwie wszystko jedno. Sama nie przywykła do mieszkania w tej kamienicy, więc pozostali jej mieszkańcy byli zupełnie poza jej pojmowaniem chwilowo.
        - Nie dziwię ci się. Wybacz – westchnął szatyn, więc mu przerwała.
        - Nie no, w porządku. Nie ma sprawy. Powiedzcie mi lepiej o co chodzi z tym planem – powiedziała szybko, żeby zmienić już temat, bo naprawdę była ciekawa co takiego uknuli. Musiała odczekać chwilę, gdy Rand zbierał się mentalnie i aż ta niezręczna atmosfera się oczywiści. Ale jeśli chodzi o dywersję, na jej brata zawsze można liczyć.
        - Dobra! – podekscytował się ten na nowo. – Chodzi o to, że mamy pomysł na biznes, ale kompletnie nie nadajemy się do jego prowadzenia. I do tego potrzebna nam będziesz ty.
        - Czyli do czego? – drążyła Rakel, ale brunet jak zawsze nawijał na około.
        - Głównie prowadzenie ksiąg, rachunków, czy nam się to wszystko spina i tak dalej… widzisz, sam nie wiem co byś musiała robić, wiec będziesz musiała się też tego dowiedzieć…
        - Rand, ale co to jest za biznes?
        - Otwieramy bar! – stwierdził dumnie i radośnie, a Rakel zamilkła, spoglądając na niego jak na idiotę.
        - Co? Gdzie?
        - No u nas.
        - Rand… - Alec próbował mu przerwać, ale szybko dostał kuksańca, a Rakel nawet na niego nie spojrzała.
        - Na dole, tam gdzie Nina miała pracownię, będzie bar – wyjaśniał Evans, przyglądając się reakcji siostry.
        - Zwariowałeś? – prychnęła Czarnulka. – Mamy mieszkać nad barem, odbiło ci? – pytała, tu już spoglądając też na Aleca, ale on miał dziwną minę. – Masz w ogóle zezwolenie z urzędu miasta, by świadczyć taką działalność w lokalu mieszkalnym? Masz koncesje na alkohol, masz umowy z dostawcami, wiesz cokolwiek o prowadzeniu baru? – pytała, próbując wybić mu durny pomysł z głowy, ale jej brat uśmiechał się coraz szerzej, teraz patrząc znacząco na Aleca, więc i Rakel na niego spojrzała, szybko wracając wzrokiem do brata. – Z czego się cieszysz?
        - Właśnie pomyślnie przeszłaś rozmowę kwalifikacyjną!
        - Co? – Rakel zgłupiała.
        - Rand, debilu – westchnął znowu Thorn.
        - No co? Mówiłem ci, że ona się na takich rzeczach zna, właśnie dlatego jej potrzebujemy!
        - Nie przeczę, ale i tak jesteś debilem.
        - Halo, co się dzieje? – domagała się odpowiedzi Rakel, nie mając już zielonego pojęcia o czym w ogóle mówią.
        - Wybacz siostra, sprawdzałem cię. Tak naprawdę to będziemy robić remonty. Czy malowanie, naprawianie czy burzenie, wszystko właściwie co umiemy, a jak przerabialiśmy Ninie kuźnię na salon krawiecki to wyszło, że całkiem sporo. Oczywiście zaczniemy od naszej kamienicy, odświeżymy, pomalujemy, pozbędziemy się tych ohydnych dywanów…
        - Nina je zabiera – wtrąciła spokojnie Rakel, ale Rand machnął ręką.
        - Nie sądzę, gadałem z Dorianem, ona też się niedługo dowie. W każdym razie tak to wygląda. Co sądzisz?
        Brat spoglądał na nią pytająco, ale z zadowoleniem i dumą, jakby co najmniej już czegoś dokonał. Thorn z zainteresowaniem, chyba zwyczajnie ciekaw jej odpowiedzi. A ona sama nie wiedziała co myśleć, ale szczerze? W porównaniu z rewelacją w postaci nowego współlokatora, propozycja pracy była średnią ciekawostką.
        - W porządku – powiedziała wzruszając ramionami. Rand wyrzucił pięść w powietrze w zwycięskim geście, a Alec uśmiechnął się zadowolony. – Rozpiszemy to, przemyślę wszystko, zobaczę co nas czeka i powiem wam, jaką mam stawkę – dodała z uśmiechem, ale panowie wyglądali na jeszcze bardziej zachwyconych.
        - Zajebiście! – westchnął Rand, niesamowicie szczęśliwy, ciągle bawiąc tym siostrę, która też odetchnęła z ulgą, dopiero teraz powoli układając sobie wszystko w głowie. Spojrzała na Luciena, orientując się, że koleżanka Niny gdzieś zniknęła.
        - Słyszałeś? – zapytała cicho, nie wiedząc ile z tematu mu przybliżyć. – Dostałam pracę – zaśmiała się wesoło, zarówno rozbawiona tymi słowami, jak i całkiem zadowolona z faktu, że naprawdę zaczyna sobie powoli wszystko układać. I nawet nie miała problemu z tym, że pracowałaby z bratem, i tak wcześniej mieli rodzinną firmę, teraz wręcz pojawi się kapitał obcy.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Karczma prezentowała się może dość skromnie, ale gościnnie. Była schludna i wyczuwało się w niej przyjazną, rodzinną atmosferę, której nie szło uświadczyć w wykwintnych zajazdach, a tym bardziej w wielkich karczmach pełnych lokalnych opojów. Tu ludzie wkładali serce w odpowiednie wyprasowanie obrusów jakie przywitały młodą parę. Posiłki przyrządzano smacznie i starannie, a sami właściciele wyglądali jakby cieszyli się szczęściem młodych niemal jak rodzina.
        Demon ustawił się na samym koniuszku kolejki, w końcu nie będąc ani powinowatym, ani przyjacielem, bardziej pasowało mu określenie przypadkowego gościa. Odwzajemnił pogodne spojrzenie w stronę młodszego z Evansów, w pełni przyzwyczajony już do nowego przydomku. Najwyraźniej sprawdzał się w takiej roli, co zrobić. Uśmiechnął się za to słysząc komentarz Aleca, przypominając sobie ogólny rozgardiasz panujący wtedy w domu. Zaraz później przyszła jego kolej złożyć życzenia. Ninę pocałował w rękę, jak to demon, z Dorianem uścisnęli sobie dłonie, nie było przytulanek, nie było też słychać czego nemorianin życzył. Następnie ostatnie niedobitki udały się do stołu.
        Demon przysiadł w wyznaczonym miejscu pomiędzy Rakel, a nieznaną mu dziewczyną. Rand zaraz rzucił się na zupę, nawet Czarnulka wydawała się głodna, podczas gdy demon pozostał przy kieliszku wina, znad którego szybko łypnął rozbawiony.
        - Nie rozpędzaj się młody, następna nie wcześniej jak na twoim kawalerskim - prychnął, zerkając krótko na rozbawione oczy Rakel. Dowcipnisiami byli najwyraźniej po rodzinnie.

        Trącony, Lucien podążył za wskazaniami pogodnie obserwując Doriana i Ninę, który chyba na przekór przypuszczeniom wstał od stołu. Potem już brunet skupił się na obserwowaniu młodszego rodzeństwa pana młodego. A jak zawsze było na co patrzeć. Najwyraźniej nikt nie był świadom zdolności pana Doriana Evansa. Demon uśmiechał się pod nosem podziwiając ciężkie analizy, do wtóru gwizdu Aleca. Potem niestety mu przerwano. Lu odwrócił się, grzecznie całując wyciągniętą przez brunetkę rączkę i zawahał się moment, po czym odpowiedział spokojnie - od Doriana.
        Nowa znajoma znacznie ograniczyła pozostanie na bieżąco z wydarzeniami rozgrywającymi się między Rakel, Randem i Aleciem. Chociaż ciężko powiedzieć by demon był wciągającym rozmówcą. Taktownie odpowiadał na pytania, ale wypowiedzi były raczej lakoniczne. Czasami sam zadawał pytania, ale również jedynie ogólnikowe typowo z grzeczności. Diana wybitnie się starała, żeby bruneta chociaż trochę ożywić i zainteresować, ale z miernym skutkiem.

        Zespół rozegrał się na dobre i to właśnie muzyka przyciągnęła uwagę wędrownego barda. Barwnie ubrany rudzielec o kręconych włosach opadających na oczy i gitarze przewieszonej przez plecy, szybko podążył w stronę dźwięków. Edvard lubił wesela, nic nie cieszyło go tak jak bycie w centrum radosnych wydarzeń. Podróżował i grał dla samej idei wędrówki i dzielenia się pięknem muzyki. Jadł to czym go poczęstowano i nocował gdzie go ugoszczono.
        Pogodna twarz szybko pojawiła się w wejściu, a gdy bard zobaczył, że faktycznie trafił na weselę, za głową podążyła reszta ciała. Karczmarka szybko dodreptała do gościa. Początkowo próbowała skierować go w zupełnie przeciwnym kierunku, ale po krótkiej rozmowie odwzajemniła równie szczery uśmiech i wpuściła młodzieńca do środka, żeby poczęstować wędrowca ciepłą zupą.

        Diana w końcu opuściła demona, zbierając się razem z koleżankami, żeby omówić taktykę na wieczór i najnowsze wydarzenia, co Lucien powitał z niewielką ulgą. Odetchnął akurat, żeby usłyszeć wybuch randowej radości. Przechylił głowę zerkając na trójkę, zupełnie nie wiedząc co właśnie się stało. Zaraz też pochylił się do dziewczyny i pokręcił łagodnie głową.
        - Wiem tylko, że Rand niesamowicie się cieszy - odparł spokojnie, no może trochę zaciekawiony. Przy Evansach ogólnie ciężko było nie dać się wciągnąć w ich życie i ich sprawy.

        Bard posiłkiem uzupełnił siły po długim marszu, i nie zwlekając dłużej zdjął z pleców gitarę i ruszył w stronę zespołu. Akurat robili przerwę między utworami. Zespół z chęcią ustąpił miejsca, żeby również skorzystać z posiłku. Na chwilę zostawili instrumenty i udali się do niewielkiego stolika stojącego z boku, a rudzielec nastroił gitarę, po czym zaczął rozgrywać wesołe akordy po chwili dołączając też śpiew. Sala wpierw zamarła w zdziwieniu, szybko jednak przerzuciła się na nowego muzyka, odnajdując się w nowym rytmie.

        - Ty też nie tańczysz? Tak jak Dorian? - odezwał się demon, z rozbawieniem zerkając na Czarnulkę, która była chyba jedyną nie tańczącą dziewczyną. Reszta intensywnie poszukiwała partnera lub nie licząc na mało pojętnych mężczyzn już go upolowała i właśnie tańczyła. Tak właśnie skończył Alec, który spotkał się z oporem ze strony Rakel, co bezwzględnie wykorzystała jedna z koleżanek Niny.
        - Nawet na weselu brata? - droczył się brunet, nie zyskując nic. Ostatecznie uznał, że tak łatwo nie dopnie swego. Szelmowskie ślepia zerknęły krótko na Rakel, a potem pochwyciły Randa.
        - Porywam ci siostrę - prychnął rozbawiony i mrugając do chłopaka porozumiewawczo chwycił Rakel w pasie i podniósł z ławy, na której siedziała, stawiając ją zaraz na ziemi po przeciwnej stronie. Nie ciągnął dziewczyny na parkiet tylko wydostał ją zza stołu. Objął jej plecy, nachylił się do ucha wzburzonej brunetki.
        - Ratuj mnie, ładnie proszę - szepnął, gdy Rakel akurat miała wgląd na czającą się w okolicy Dianę. Dopiero potem z delikatnym uporem, wciąż obejmując plecy dziewczyny, wyprowadził ją gdzieś na obrzeża parkietu.
        Wędrowny grajek akurat zaczynał nowy utwór. Wpierw rozległ się głos a capella, ciągnący swoje nuty, potem dołączyła gitara, a później zespół który rozeznał się w nutach i powoli zgrywał się z bardem, który opowiadał o swojej miłości.
        - Nie bój się, nie ma źle tańczących kobiet, są tylko beznadziejni partnerzy - szeptał demon, cierpliwie prowadząc spiętą dziewczynę przez pierwsze kroki. Obrócił ją delikatnie, ale nie zdejmując dłoni z talii. Palce przesunęły się po aksamitnej zieleni, po pełnym obrocie ponownie przyciągając dziewczynę bliżej. Wszystko powoli, bez ekstrawagancji, dla zwykłej przyjemności, a nie urządzania popisów.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Przyjemnie jej się siedziało przy stole z rodziną i Lucienem, podjadając smaczny posiłek i słuchając muzyki. Trochę obawiała się tego przyjęcia, podświadomie kojarząc je z huczną biesiadą, ale póki co nie było tak źle. Muzyka była nienachalna, szmer rozmów przytłumiony, a szczęk sztućców powoli cichł, gdy goście kończyli posiłek. Odwracający się w stronę Rakel Lucien napotkał więc jej rozluźnioną twarz.
        - Rand z Aleciem chcą razem otworzyć biznes, będą świadczyć naprawy, remonty i tym podobne. Chcą, żebym im prowadziła księgi, ale jak tak słuchałam Randa, to chyba ogólnie będę musiała wszystko zorganizować, a oni po prostu będą robić – wyjaśniła z uśmiechem i lekkim podekscytowaniem. Było wręcz widać, że nawet podczas mówienia rozmyśla już nad przyszłym przedsięwzięciem. – Cieszę się – dodała, wręcz musząc powiedzieć to na głos, gdy czuła jak jeden z problemów odchodzi w niepamięć.
        - Rakel?
        Dziewczyna odwróciła się, spoglądając na Aleca, który zajął miejsce Randa. Za bratem się nie rozglądała.
        - Masz ochotę zatańczyć? – zapytał szatyn, a Rakel spięła się momentalnie.
        - Oj, nie, przepraszam cię, ja nie tańczę – odparła zawstydzona, w sytuacji bez wyjścia. Pójście na parkiet nie wchodziło w grę, ale nie chciała też odmawiać znajomemu. Tyle dobrego, że zapytał po przyjacielsku, zamiast podawać jej rękę z wielką pompą, bo wtedy oficjalnie by spanikowała. Thorn jednak tylko skinął głową ze zrozumieniem i podniósł spojrzenie gdzieś za nią.
        - Można prosić? – zapytała Susan Mitchel, podpływając do Aleca i dygając wdzięcznie. Mężczyzna podniósł się niezwłocznie i skłonił, po czym poprowadził dziewczynę na parkiet. Rakel zaś dopiero teraz zwróciła uwagę na nowego muzyka, dziwnie odstającego od całego otoczenia, charakterystycznego i z wyjątkowo pięknym głosem. Skąd on się tu wziął?
        Odwróciła się znów w stronę Luciena, słysząc jego głos, ale gdy skończył zdanie, znowu wyglądała na przyłapaną na czymś.
        - Nie „tak jak Dorian”, on tańczy – mruknęła, na nowo spinając się nerwowo, gdy demon nie ustępował. – Nawet – odparła twardo, chociaż niezmiennie niepewna siebie, szukając sercem tej chwili, kiedy wydawało się jej, że jest tu przyjemnie. Niemal całkowicie pusty stół atakował ją zarzutem, że wszyscy tańczą poza nią. Tyle dobrego, że zaraz wrócił Rand, opadając dość swobodnie na ławę.
        - Jak tam? – zagaił, sięgając po kieliszek, a gdy nemorianin mu odpowiedział, Rakel spojrzała na niego gwałtownie.
        - Słucham? Lucien, nie! – syknęła oburzona i wystraszona jednocześnie, czując jak dosłownie unosi się w powietrzu. W myślach widziała już, jak potyka się o suknię i ląduje na ziemi, ale demon postawił ją na nogi, obejmując od razu by się nie przewróciła. I nie uciekła, najwyraźniej, gdy usłyszała szept przy uchu. Faktycznie, widziała tę jego koleżankę, ukradkiem zerkającą w ich stronę, ale Rakel wolałaby już, żeby tańczył z Dianą niż z nią.
        - Ale ja naprawdę nie tańczę, nie umiem – protestowała cicho, zestresowana widokiem tańczących na parkiecie. Brunet na szczęście poprowadził ich bardziej z boku, ale i tak przez pierwsze kroki wbijała wzrok w podłogę, rumieniąc się z zażenowania. Komentarz demona, prawdopodobnie pocieszający, nie odniósł spodziewanego rezultatu.
        - Tak ci się tylko wydaje – mruknęła, posłusznie przesuwając się tak, jak prowadził ją Lucien, ale ze stresu za nic nie mogąc złapać rytmu. Jedną rękę opierała na jego ramieniu, drugą kryła w jego dłoni, wzrokiem jednak rzadko odnajdując morskie oczy. Pomagała wyjątkowo spokojna melodia, pozwalająca właściwie na lekkie bujanie się z nogi na nogę i okazjonalne kilka kroków, które Rakel pokonywała z duszą na ramieniu i rzadko kiedy poprawnie.
        Bo denerwowała się też bliskością demona, gdy dla ułatwienia trzymała się tuż przy nim. Jakoś dziwnie czuła się z nim tak odsłonięta, przy obcych ludziach. Rozum podpowiadał, że nie musi przejmować się czyimś zdaniem i plotki jej nie obchodzą, ale mimo wszystko obawiała się nieco, jak zostałoby poczytane większe przytulenie się do mężczyzny, o którym wiadomo, że niedługo się żeni. Takie zmartwienia i taniec to zdecydowanie zbyt wiele, jak na nią.
        Ale chociaż fanką muzyki nigdy nie była, dała się ponieść piosence. Czasem nawet zerkała na barda, zafascynowana jego osobą i melodią tak nietypową dla tych, które słyszało się zazwyczaj. Mężczyzna z gitarą, ale bez żadnych skocznych, dowcipnych utworów, za to z piękną i wzruszającą opowieścią o jego miłości do kobiety. Nawet Rakel uznała to za wyjątkowo romantyczne.
        - Pięknie śpiewa – szepnęła, gdy w końcu odważyła się odezwać. Tańczenie, oddychanie i mówienie to już było sporo, ale tempo sprzyjało leniwym krokom i pozwalało na rozmowę. Musiała tylko zadzierać głowę, by spojrzeć na Luciena, nawet mimo tych niewielkich obcasów, które dzisiaj miała.
        - Alec ma się u nas zatrzymać – powiedziała nagle. W planach było poruszenie tego tematu beztrosko i mimochodem, licząc że Lucien zupełnie nie przywiąże do tego wagi, ale wyszło jak wyszło. – Nie wiem na jak długo, bo nie wiem jak to wyjdzie z tym pomysłem. Nie wydaje mi się, by w Valladonie było wiele miejsc świadczących usługi w ogóle, a na pewno nie takie. Nie wiem czy sprawdzili, że jest takie zapotrzebowanie, czy po prostu tak sobie postanowili, będę musiała to wszystko przemyśleć – opowiadała cicho, trochę sama siebie zagadując i czasem zerkając na twarz Luciena, by sprawdzić jego reakcję.
        Gdy melodia ucichła, Rakel niemal zatrzymała się w miejscu jak wryta, czując jak zalewa ją ulga. Nareszcie! Dygnęła równie zgrabnie jak tańczyła, odgarnęła włosy za ucho i odwróciła się na pięcie, prędko wracając do stołu. Powitał ją szyderczy uśmiech Randa.
        - Królewna z drewna jednak tańczy – zakpił brat, zaraz obrzucony piorunami z oczu.
        - Nie tańczy. Została podstępnie uprowadzona – mruknęła Rakel, ciągle zawstydzona i odetchnęła głębiej dopiero siadając na swoim miejscu. – Co się więcej nie powtórzy, prawda, Lucien? Proszę? – zapytała już przymilnie, gotowa na wiele ustępstw, by nie musieć tam wracać. Nie chciała sprawić mu przykrości, ale sobie też nie chciała ich dokładać.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Ciężko było określić Luciena jako pasjonata tańca. Nigdy też nie przepadał za balami czy nawet dworskimi podwieczorkami. Wszystko jednak wyraźnie sprowadzało się do rodzaju towarzystwa. Na weselu przyjemnie spędzał czas, a na pewno względnie neutralnie, szczególnie jeśli należało doliczyć do rachunku czającą się w pobliżu Dianę. Dziewczyna ewidentnie, choć względnie dyskretnie, zbierała siły i odwagę obserwując otoczenie. Demon mógł z nią taktownie rozmawiać, ale nie miał chęci na spędzanie z nią więcej czasu niż wymagała tego grzeczność. Szczególnie, że niewiele brakowało, a Alec by mu Czarnulkę uprowadził spod nosa. Właśnie w tej chwili Lucien uznał, że owszem nawet ma ochotę zatańczyć ale z Rakel. Gdy więc zbrojmistrzyni odmówiła, a Alec zniknął z inną ze znajomych panny młodej, demon zaczął drążyć temat. "Nietańczący" brat był bardzo dobrym startem.
        Brunetka nie wyglądała jakby dobrze się bawiła słysząc sugestię, wręcz przeciwnie, chociaż demon drocząc się z nią uważał dziewczynę za niezmiennie uroczą i pocieszną. Z jednej strony była na niego zła, z drugiej wyglądała jakby chciała zniknąć. Najpewniej nawet gdyby nie Diana, podjąłby prób wyciągnięcia Rakel na parkiet choćby dla samych reakcji dziewczyny.
        Wracający do stołu Rand był jak kropla przechylająca czarę demoniej bezczelności. Lucien złapał dziewczynę i wyciągnął ją zza stołu mimo zaskoczonych protestów.
        Wyjaśnienia, tłumaczenie i opór nie docierały do upartej, długowłosej głowy i nemorianin zrobił dokładnie to na co miał ochotę, kończąc z boku parkietu z zarumienioną i niespecjalnie szczęśliwą Rakel. Jak się okazało, próby dodania otuchy przymuszonej dziewczynie na nic się zdały. Demon prychnął lekko rozbawiony, prowadząc brunetkę w pierwsze kroki.
        - Tylko dlatego, że za bardzo się przejmujesz - odpowiedział niezmiennie spokojnie, starając się nie roześmiać. Ostatnio Czarnulka sama wplatała palce w jego dłoń, przytulała się do ramienia nie mając przed podobnymi działaniami większych obiekcji i bez najmniejszego problemu łapała rytm kroków, a teraz zesztywniała jakby chodziła po gwoździach, tylko dlatego, że widzieli ją inni ludzie. Lucien nawet próbował przyciągnąć dziewczynę bliżej, żeby ułatwić jej zadanie, ale każde skrócenie dystansu sprawiało, że Rakel tylko mocniej się krępowała. Lucien spoglądał pobłażliwie spod rzęs na brunetkę, ostatecznie pozwalając jej zachować maksimum pozorów. Dopiero wtedy Rakel zdawała się powoli pogodzić z losem drepcząc posłusznie jak na skazaniu, w zamian powoli interesując się otoczeniem.
        Skinął głową z cichym pomrukiem. Bardowi faktycznie nie brakowało talentu. Miał dobry głos, którym umiał się posługiwać. Podobnie zgrabnie radził sobie z instrumentem, któremu z kolei Lucien chętnie poświęciłby więcej uwagi.
Jego brzmienie było interesujące. Mniej smętne niż lutnia. Doskonale sprawdzało się w balladach, ale jednocześnie wydawało się, że skala możliwości była znacznie szersza niż w przypadku lutni.
        Lu głównie słuchał tego co działo się w karczmie oraz na scenie. Wzrok miał zajęty Rakel i prowadzeniem podczas tańca, gdy więc dziewczyna odezwała się ponownie, przechylił lekko głowę, nie musząc szukać jej spojrzeniem. Ciężko było uznać, że demon cieszył się z podobnego obrotu sprawy. Do samego Aleca nic nie miał, chociaż nie witał mężczyzny z otwartymi ramionami. Zwyczajnie drażnił go sposób w jaki wszyscy uznali za oficjalne ustalenie, że niby miał związane ręce, bo ktoś (ojciec) postanowił go wyswatać, zupełnie jakby był to fakt dokonany a on sam nie miał nic do powiedzenia, co budziło irytującą nadzieję u jednego elfa i u jednego szatyna. Co prawda raczej nie miał wielkiego pola do sprzeciwu, ale wystarczyła taka opinia głowy rodu, a nie połowy Alaranii.
        - Pewnie to raczej logiczne - odezwał zgodnie z przemyśleniami. Mógł nie być zadowolony z opinii, planów czy czego tam sobie uwidziała rodzina Rakel, ta z krwi i ta samozwańcza, ale wciąż było to postępowanie racjonalne.
        - Kamienica jest duża, a skoro Rand ma pracować z Aleckiem, ty zaś masz pilnować kwestii formalnych, tak będzie znacznie łatwiej niż szukać się po mieście - odpowiedział ze spokojem pełnym akceptacji.

        Chwile później utwór się skończył, a Rakel szybko podziękowała za “przyjemność”. Demon nawet nie zdążył jej odprowadzić, bo dziewczyna odwróciła się na obcasie i pomknęła do stołu, najszybszym krokiem jaki tylko jeszcze nie był biegiem. Tu już Lucien nie tłumił rozbawienie uśmiechając się pod nosem, również gdy przy powrocie witały ich kpiące komentarze Randa. Demon usadowił się obok, z wesołością obserwując złość i skrępowanie dziewczyny. Bawiła go też myśl, która pojawiła się wraz z ripostą brunetki, że chyba powinna już przywyknąć do regularnego bycia porywaną. Pomysł jednak zachował dla siebie, tym bardziej gdy oburzenie dość szybko przerodziło się w prośbę. Brunet uśmiechnął się nieco szerzej, hamując chęć oparcia brody o ramię dziewczyny.
        - Dzisiaj już nie - odpowiedział precyzyjnie, co z kolei nie dawało wielkich nadziei by demon w przyszłości miał zachowywać się lepiej.
        Na chwilę muzyka ucichła. Przy stole znów zrobiło się tłoczno gdy podawano kolejny posiłek. Muzycy mieli przerwę, a Lu postanowił wykorzystać okazję, więc przeprosił towarzystwo na chwilę, i chyłkiem, by nikt nie zorientował się dokąd idzie, powędrował do sceny.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Że też naprawdę ją to jeszcze dziwiło, że jakimś cudem wylądowała na parkiecie, tańcząc do wolnej, losowi dzięki, muzyki. Cieszyła się, że Lucien czuje się coraz swobodniej w otoczeniu jej rodziny i znajomych, ale tu musiała go przystopować; pomysł z tańcem był już lekką przesadą. Nie doceniła jednak nemorianina, który dał się poznać, jako dość zdystansowany, ale z biegiem czasu pokazał, że jeśli chodzi o jego upór to skala się kończy. Ostatnio doszedł do tego tupet i bezpośredniość, której się nie spodziewała i która normalnie jej nie przeszkadzała. Teraz jednak uświadomiła sobie, że właściwie większość czasu spędzają w swoim własnym towarzystwie, a gdy przyszło do okazji bardziej publicznej, to dziewczyna peszy się i uważa na swoje zachowanie. Co oczywiście niezwłocznie zostało jej wytknięte.
        Ugryzła się w język, wstydząc się przyznać, że nie chce zrobić z siebie głupka ani udowodnić wszystkim wokoło, jak bardzo nie potrafi tańczyć. Niestety wszyscy wychodzili z założenia, że dziewczyny tańczyć po prostu powinny umieć, więc jeśli któraś sobie z tym nie radziła, od razu przyciągała uwagę. Może i taką samą jak gdyby została sama przy stole, ale wtedy przynajmniej jej byłoby wygodniej.
        Doceniała jednak starania Luciena i mimo wszystko musiała przyznać, że z nim nie było to aż takie trudne. Po prostu nie nawykła do tańca i nie znała kroków, więc trochę się poruszała, jak to zgrabnie Rand później ujął, jak królewna z drewna. Ale z czasem nawet spróbowała rozmowy, przez co zaś szybko wkopała się z tematem, co do którego nie miała jeszcze pewności, czy nie będzie drażliwy. Ku jej uldze jednak Lucien niemal nie zwrócił na to większej uwagi. Uznał, że decyzja była logiczna i Rakel odetchnęła spokojniej. Pełną ulgę przyniósł dopiero powrót do stołu.
        Kpinę brata zbyła, wracając niepewnym spojrzeniem do Luciena. Zaraz też prychnęła pod nosem, widząc jego bezczelne rozbawienie, ale od odwzajemnienia uśmiechu się w końcu nie powstrzymała. Nietrudno było wyłapać sugestię w głosie demona.
        - Innej okazji nie będzie na szczęście – odpowiedziała już łagodniej i napiła się wina. Kątem oka dostrzegła zbliżającego się Doriana.
        - Rakel, chodź się pożegnać, Remy już jedzie – powiedział jej brat, Randa tylko klepiąc w ramię, co chyba miało nieść podobny komunikat.
        - Wybacz – powiedziała uprzejmie do Luciena i wyszła ostrożnie zza ławy, kierując się z braćmi do wyjścia.

        Przed karczmą stał już osiodłany koń, a elf dopinał ostatnie szlufki w jukach. Słysząc otwierające się drzwi, odwrócił się z uśmiechem do przyjaciół. Dorian pierwszy uścisnął mu rękę i objął na krótko, by poklepać po plecach.
        - Na pewno nie chcesz jechać rano?
        - Nie, dzięki. Wtedy już nie odmówiłbym drinka czy kilku, z rana zrobiłoby się popołudnie i znowu dzień by mi uciekł – odpowiedział spokojnie Bennet, żegnając się teraz z Randem. – Ojciec już pewnie w głowę zachodzi co mnie tak wcięło na tych targach. Zwalę winę na was.
        - Jakoś to zniesiemy – parsknął Rand. – Pozdrów staruszka.
        - Jasne. Wpadnijcie w ogóle znowu. Zwłaszcza ty Rakel, ojciec chętnie cię pozna – dodał Remy, spoglądając na dziewczynę, a ta uśmiechnęła się lekko.
        - Zobaczymy – odpowiedziała wymijająco, ale przytuliła elfa i pocałowała go w policzek. Cofnęła się o krok i obejrzała przez ramię, widząc że bracia już wchodzą do środka, machając Remy'emu na pożegnanie. Uśmiechnęła się jeszcze raz i też odwróciła do odejścia, ale elf jeszcze ją zatrzymał.
        - Rakel – usłyszała za plecami i zwróciła się jeszcze raz w stronę znajomego.
        - Hm?
        - Poważnie mówię. Przyjedź do Elisii, co cię tutaj trzyma? – pytał Remy, wspierając się o siodło, a Rakel zmarszczyła lekko brwi i objęła się ramionami. Trochę było jej chłodno, a trochę odruchowo przybrała postawę defensywną.
        - Emm, rodzina, praca? – odpowiedziała, siląc się na żart, ale Remy spoglądał na nią znacząco. – Może wpadnę kiedyś z Dorianem i Randem – dodała w końcu, a Bennet przewrócił lekko oczami.
        - Rakel, szczerze, nie liczysz chyba na to, że Lucien oleje ten cały ślub i po ciebie wróci, co? – zażartował, ale rozbawienie przeszło mu w momencie, w którym spojrzał znów na dziewczynę. Ułamek chwili zajęło mu przeanalizowanie swoich słów, gdy gorzki uśmiech wykwitał na szczerej i łagodnej zazwyczaj twarzy dziewczyny, tym silniej przez to dając elfowi znać, jak spieprzył.
        - Czemu miałby, prawda? – mruknęła Rakel pod nosem, odwracając się już na pięcie.
        - Och daj spokój, wiesz, że nie to miałem na myśli!
        - Jedź ostrożnie, Remy – odpowiedziała już nawet nie spoglądając na elfa.
        - Rakel!

        Wołania nie usłyszała, trzaskając drzwiami karczmy nieco silniej niż planowała, ale w weselnym hałasie nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Rakel zmrużyła oczy, oszołomiona tą wrzawą, na nowo się do niej przyzwyczajając i westchnęła głęboko, kierując się na swoje miejsce. Zaaferowana myślami i tym co usłyszała nawet nie zwróciła uwagi na brak Luciena, dopóki nie zbliżyła się do stołu. Spojrzała zaskoczona na puste miejsce, a później na Randa. Ten był jednak zajęty jedzeniem, więc usiadła i rozejrzała się po sali, odnajdując w końcu demona przy scenie. Uśmiechnęła się słabo, widząc jak rozmawia z muzykiem i ogląda jego gitarę.
        - Gra?
        Rakel w pierwszym momencie nie zareagowała i dopiero po chwili spojrzała za źródłem głosu. Nikt mu nie odpowiedział, więc być może to było do niej. Zdziwione spojrzenie padło więc na Dianę, która przysunęła się do niej kawałek bliżej. Łokcie miała wsparte na stole, brodę wtuloną w dłonie, a wzrok utkwiony w Lucienie. Rakel westchnęła.
        - Przepraszam? – powiedziała, chcąc się upewnić, czy dobrze słyszała i dopiero wtedy Diana spojrzała na nią z uśmiechem.
        - Lucien gra na gitarze? – zapytała, a brunetka milczała przez chwilę, rozdarta pomiędzy niedopowiedzeniami, własnym chaosem w głowie i niepewnością, czy może zdradzać coś o demonie. Taka informacja jednak nie wydawała się na tyle ważna, by jej zdradzenie mogło mu zaszkodzić.
        - Gra na lutni – odpowiedziała w końcu uprzejmie i znów spojrzała na nemorianina, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Pewnie się zainteresował – dodała, wzruszając lekko ramionami i sięgając po wino.
        - Wy jesteście razem?
        Rakel prawie złamała nóżkę od kieliszka w dłoni, słysząc to pytanie. Znowu. ”No kurwa mać! Czy ci ludzie nie mogą się zająć własną rzycią?!
        - Ekhm… nie, nie jesteśmy – odpowiedziała grzecznie i utopiła wzrok i usta w winie. Nawet nie chciała widzieć miny Diany.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien nie czuł się w obowiązku żegnać elfa, skoro i ten nawet nie napomknął o pożegnaniu. Bez większego poruszenia skinął głową, rozdzielając się na chwilę ze znikającym towarzystwem. Tolerował Remy'ego, pewnie podobnie jak on jego, ale żadnemu chyba nie paliło się do wystawania w progu machając chusteczką, więc czemu mieliby udawać, że było inaczej.
        W czasie gdy Evansowie zniknęli, demon znalazł sobie inne zajęcie, korzystając z przerwy muzyków.
        Rozmowa z Edvardem nie była trudna. Bard tylko zapytany o gitarę uśmiechnął się szeroko i podniósł instrument z ziemi dzieląc się swoją wiedzą jak przystało na osobę prawdziwie kochającą muzykę. Opowiadał obszernie wymieniając kilka wariacji instrumentu. Gestykulował przy tym barwnie, dłońmi obrazując różnice w gryfie i pudle. Cały czas uśmiechał się szeroko, na koniec zmuszając demona do zaprzestania biernego słuchania a włączenia się do dyskusji. Lucien, początkowo opornie, ale po chwili dał się wciągnąć w dialog, co było widać nawet z daleka gdy raz jeden raz drugi kiwali głowami, podczas gdy bard dodatkowo ubarwiał wszystko pogodną mimiką i energicznymi ruchami dłoni. Rozmowa się rozwijała i w pewnym momencie Ed nawet zagrał kilka nut pokazując demonowi podstawowe chwyty oraz dźwięki, które ostatecznie i tak zginęły w gwarze karczmy. Cały czas demon był zupełnie nieświadomy śledzących go spojrzeń. Zainteresowany nową muzyczną ciekawostką w pełni skupił się na przekazywanych informacjach i namiastce lekcji, w głowie układając nuty i porównując instrument ze znaną lutnią. O sali zupełnie zapomniał. Tak by się przynajmniej mogło wydawać. Kiedy jednak bard podał gitarę w ręce nemorianina proponując próbny recital, Lu odmówił nie zatracony aż tak w nowince. Nie zwykł publicznie występować, a tym bardziej na weselach, wśród niemal samych obcych. Krótkie zaprzeczenie, było równie widoczne jak wcześniejsza rozmowa. Podobnie jak edowe wzruszenie ramionami. Ryży muzyk ponownie oparł gitarę o kolano i niezrażony rozegrał jeszcze kilka dźwięków, ponownie coś tłumacząc. Pożegnali się z obustronnym uśmiechem i uściskiem dłoni, po czym nieświadom bycia w centrum uwagi, demon wrócił do stolika. Zerknął nieco czujniej na Dianę, potem na Rakel. Ogólna atmosfera sabatu niekoniecznie spodobała się szlachcicowi, ale nie wysławiając podejrzeń usiadł na swoim miejscu sięgając po kieliszek. Dolał wina Rakel, potem nalał sobie i rozejrzał się po bawiącym się tłumie.
        - Noc, dziwny wybór na rozpoczęcie podróży - odezwał się do Rakel podając jej kieliszek, zagajając jakikolwiek temat, próbując w międzyczasie wyczuć klimat i jego przyczynę.

        Czas mijał, ale Rakel nie wyglądała jakby wesele sprawiało jej szczególną radość. Wielu już było solidnie podchmielonymi. Goście stracili nieco na regularności ruchów. Tańczyło też mniej par niż na początku, dzieląc świętujących na tych gwarzących wesoło przy stole i tych bawiących się na parkiecie. Ed grał i śpiewał, teraz przygrywając skoczną piosenkę o przygodnym romansie. Lu zerknął na dziewczynę, ale nadal nie zauważył zbyt wiele ponad fakt, że Czarnulka od jakiegoś czasu nieco zmarkotniała.
        - Czy dużym nietaktem jest wyjście przed czasem? - zapytał, powoli szukając wzrokiem Doriana. Zaraz potem zerknął na brunetkę uważniej. - Jesteś już zmęczona?
        Demon uśmiechnął się łagodnie i nie czekając na decyzję dziewczyny, podał brunetce dłoń. Krótkim ukłonem pożegnał się z Dianą, po czym zaraz zaoferował Rakel ramię.
        - Tylko podziękuję Młodym za zaproszenie - odezwał się do zbrojmistrzyni prowadząc ją kawałek po parkiecie. - I obiecam, że odprowadzę cię grzecznie do domu - dodał bardziej rozbawionym tonem.
        Para akurat rozmawiała ze wspólnymi znajomymi, więc Lucien krótko podziękował za zaproszenie i pożegnał się z Niną i Dorianem, ponownie życząc im szczęścia na nowej drodze. Wymknęli się z Rakel, nie zauważeni prawie przez nikogo. Na progu dało się jeszcze słyszeć harmider, ale nocny Valladon tak odbiegał od wnętrza karczmy. Powietrze było rześkie, przypominające o zaawansowanej jesieni, ale jeszcze nie dość zimne, żeby było nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie, było niemal odświeżające po długim przebywaniu w tłumie. Podobnie kojąco działała cisza i spokój opustoszałych ulic.
        - Noc jest ładna, pójdziemy pieszo? - zaproponował spoglądając krótko w rozgwieżdżone niebo.
        Ledwie dobrze stanęli na bruku, a Lucien wyplątał się spod ręki Rakel i ściągnął marynarkę, bez pytania otulając nią dziewczynę. Potem zamiast ponownie zaoferować ramię, ręką otoczył plecy brunetki przytulając ją lekko do siebie.

        Droga do kamienicy wydała się za krótka albo po prostu minęła zbyt szybko i mimo że zupełnie się nie spieszyli, chcąc nie chcąc stanęli na progu. Demon wszedł po schodach za prowadzącą Rakel, po czym zawahał się zerkając w barwne oczy.
        - Muszę już iść, chociaż mógłbym odkładać wyjazd w nieskończoność, zostało mi niewiele czasu - odezwał się cicho. Długo unikał nieuchronnego, ale najwyższa pora była ruszyć w drogę. Teraz każdy dzień mógł okazać się bezcennym, nawet jeżeli duch bronił się przed podjęciem decyzji.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Powracającego Luciena Rakel powitała lekkim uśmiechem, bo usta pełne miała ciasta, które niedawno rozdano jako deser. To była chyba jedyna ślubna wpadka, jaka miała miejsce, bo Nina z Marlene się o coś poprztykały i chociaż się względnie pogodziły to chyba jednak bardziej dla dyplomacji, bo Marlene w końcu weselnego tortu nie zrobiła. Było jednak od groma innych ciast i Evans nawet nie wyglądała na skrępowaną, gdy podbierała demonowi jego talerzyk z deserem. Przecież on i tak nie je, a co się ma zmarnować.
        Diana czekała z bardziej otwartą prezencją, jednak zmarkotniała w momencie, w którym nemorianin usiadł i zaraz odwrócił się w stronę Rakel. Widząc to wywróciła tylko oczami i poddała się ostentacyjnie, opierając na stole i nurkując w kieliszku.
        - Bał się, że jutro by mu się znowu przeciągnęło – odpowiedziała Lucienowi Rakel, zakrywając lekko usta wierzchem dłoni, nim poprawnie przełknęła ciasto. – Pewnie nie robi mu różnicy, że będzie jechać po nocy, a zresztą niech jedzie – mruknęła, agresywnie atakując ciasto widelczykiem.
        Bardziej, niż było jej przykro z powodu tego, co powiedział elf, była zła, że w ogóle ją tu rusza. Bo nie powinno. Remy jak zwykle plecie co mu ślina na język przyniesie. A poza tym przecież ona wie, w jak dupnej sytuacji się znajduje, nie trzeba jej przypominać. Spojrzała ukradkiem na Luciena. Tak po prostu, żeby go zobaczyć. Przyłapał ją jednak na tym jej potajemnym podglądzie i Rakel uśmiechnęła się niepewnie.
        - Ukradłam ci ciasto.

        Później niewiele się działo. Trochę rozmawiali, ale nie było to przyjemne w hałaśliwym otoczeniu. Rakel jeszcze kilka razy musiała bronić się przed nadgorliwymi tancerzami, wliczając w to Simona, a co gorsza Morgana. Nie odpuścił jej tylko Berdali. Nie dosyć, że odstawił całą szopkę z ukłonem i proszeniem jej do tańca, to nie dawał za wygraną, rzucając w nią piorunami z oczu i ostatecznie żądając natychmiastowego meldunku na parkiecie. Skończyła więc w ramionach kapitana straży i, ku własnemu przerażeniu, w rytmie jakiejś skocznej piosenki. Szczęście w nieszczęściu, że Berdali był pijany w sztok i tak entuzjastyczny w tańcu, że Rakel ledwo dotykała nogami podłogi. Lucienowi mogły tylko czasem mignąć przerażone oczy, nim i jego porwała do tańca Nina.
        Innym noc mijała o wiele szybciej. Dużo tańców, jedzenia i wódki, a ludzie byli przeszczęśliwi. Kilka głupich zabaw, coraz więcej pustych miejsc i okazjonalne chrapanie Morgana dawało sygnał, że jest już bliżej ranka niż wieczora. Ci, którzy pozostali bawili się jednak dalej. Niezmordowani. Rakel była już wyczerpana psychicznie i gdy demon zadał magiczne pytanie, spojrzała na niego jak na zbawiciela.
        - Nie. Tak – odparła kolejno, w momencie zakasując suknię i wspierając się na dłoni Luciena, wstała od stołu.
        Odnaleźli Doriana i Ninę, żegnając się krótko i szybko ucinając wszelkie „zostańcie jeszcze trochę” czy „noc jeszcze młoda”. Losowi dzięki, przecież ona jeszcze chce się wyspać.
        Rozejrzała się ukradkiem po sali, ale wszyscy, z którymi chciałaby się pożegnać, byli na parkiecie, poszli już albo leżeli nieprzytomni, jak Morgan i Simon na przykład. Dosłownie więc wymknęli się z Lucienem z karczmy, a Rakel z ulgą powitała dźwięk zamykających się za nimi drzwi.
        - Chętnie – odpowiedziała wesoło na propozycję demona. Była zmęczona, ale nie aż tak, a noc była taka spokojna. Rakel nie była nocnym markiem, jednak podobała jej się ta atmosfera, niezmącona cisza. Zupełnie inna niż rankiem.
        Drgnęła zaskoczona, czując materiał na ramionach, ale szybko złapała poły marynarki, otulając się nią.
        - Dzięki. – Zerknęła w dół, uśmiechając się lekko, gdy dostrzegła, że sięga jej prawie do kolan. Później Lucien ją przytulił i tak szli ulicą w stronę Szerokiej, milcząc. Mogłaby się przyzwyczaić do nocnych spacerów.
        Przekraczając próg kamienicy, Rakel poczuła jak w przyspieszonym tempie zaczyna opadać z sił, ale jednocześnie zalewa ją ulga. Tak, lubiła podróżować, jeździć konno i spacerować, ale mimo wszystko jest domatorką. Musi mieć jakieś cztery ściany, do których wraca i miękkie łóżko, na które może paść i nie wstać do rana. Trudno, nie będzie z niej obieżyświata.
        Powoli weszła po schodach, po drodze ściągając buty i dalej idąc boso, o ponad palec niższa. Odstawiła obcasy w pokoju i zdjęła marynarkę, oddając ją Lucienowi.
        - Dziękuję – powtórzyła i zachmurzyła się lekko, widząc minę demona, a słysząc o wyjeździe otworzyła szerzej oczy.
        - Jak to? Już? Mówiłeś, że jeszcze tydzień…
        Chyba protestowała, chociaż świadomie by tego nie zrobiła. Nie mogła przecież. Więc ucichła. Wziął ją z zaskoczenia i Rakel teraz zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić. Co powiedzieć. Dlatego milczała, pierwszy raz poznając znaczenie niezręcznej ciszy. Przeszło jej przez myśl, by poprosić go, by został jeszcze trochę, chociaż do rana, ale się powstrzymała. To byłoby nie w porządku, przeciągać to, skoro Lucien powiedział, że musi iść. Przecież wiedziała, że to gra na czas. To wszystko i tak było, jak kradzione. Poza tym nie zniosłaby obudzenia się jutro samej, gdyby zasnęła dzisiaj z nim.
        - To… powodzenia? Czy do zobaczenia? – mruknęła, splatając dłonie przed sobą. "Zostań" nie przeszło jej przez gardło.

        Dopiero gdy zniknął pożałowała, że nie zdobyła się nawet na to, by go przytulić czy pocałować. W tamtej chwili wszystko wydawało się zupełnie nie na miejscu. W mieszkaniu zapadła absolutna cisza i minęła dobra chwila, nim Rakel ruszyła się z miejsca. Wzięła głębszy oddech i przetarła twarz dłońmi. Rozpuściła włosy i zamarła w momencie, w którym chciała zdjąć suknię. Mamrocząc prośby do wszystkich fikcyjnych bóstw, by nie stało się to, czego się obawiała, sięgnęła za plecy i rozpięła większość guziczków od dołu. Później stało się dokładnie to, czego się obawiała i szarpała się z pozostałymi tak długo, aż nie zorientowała się, że już nic nie widzi, bo łzy wypełniają jej oczy i kapią na podłogę.
        - Kurwa mać! – warknęła i klapnęła na łóżko, kryjąc twarz w dłoniach.
        Pozwoliła sobie na chwilę. Liczyła w głowie do pięćdziesięciu, bezkarnie lejąc łzy, potargana, osmarkana, zraniona i wściekła jednocześnie. Wiedziała, że nie płacze przez te pierdzielone guziczki, ale to przez nie się zapomniała. I na dodatek nie może wydostać się z sukni, no tego w teatrach nie grali. Parsknęła histerycznym śmiechem nim w końcu zaczęła zbierać się do kupy. Otarła twarz i odgarnęła włosy, rozglądając się po pokoju, aż jej wzrok nie padł na wystający z codziennych butów nóż.
        - Nina mnie zabije – westchnęła, sięgając po ostrze.

        Obudziła się późno, ale to nie miało większego znaczenia, bo nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić dzisiaj z łóżka. Przewróciła się na bok, by słońce nie raziło jej w oczy (zanotować: poprosić Ninę, by uszyła jej zasłony) i naciągnęła kołdrę na głowę. Tak przysnęła znów na chwilę, nim zaczęło jej się robić ciepło i znów się przebudziła, z irytacją rzucając się po łóżku.
        - Szlag – mruknęła w końcu i zamaszystym ruchem odrzuciła kołdrę, wstając.
        Odruchowo podeszła do okna, przekręcając klamkę i ciągnąc za skrzydło. To jednak opadło tylko trochę, uchylając się i wpuszczając chłodne powietrze do środka. Rakel obrzuciła cały wykusz surowym spojrzeniem, jasno mówiącym, że zupełnie nie jest dzisiaj w nastroju na takie numery, ale okno zupełnie nic sobie nie robiło z jej groźnej postawy. Wszystkie okna były albo uchylne, albo w ogóle się nie otwierały. Brunetka zaklęła znowu, powoli zauważając niepokojącą regułę. Wzięła więc głęboki oddech i zaczęła się uspokajać.
        Tyle dobrego z mieszkania z Randem, że rano na pewno nie będzie kolejki do łazienki. Nie wiedziała jeszcze, jaką rutynę ma Alec, ale jakoś się wyrobią. Póki co obaj spali jak zabici (słyszała chrapanie brata nawet przez drzwi), więc w spokoju wykąpała się i umyła włosy, przesiadując nawet w wannie dłużej niż zwykle. Dopiero doprowadzona do względnego ładu zeszła na dół.
        Była w połowie herbaty, gdy usłyszała kroki na schodach. Wychyliła się lekko, spoglądając znad kubka na człapiącego powoli w stronę kuchni Aleca, ale cofnęła się zaraz, widząc, że szatyn jest bez koszuli. Znowu.
        - O, cześć – wychrypiał, wchodząc i kierując się do czajnika.
        - Cześć – odpowiedziała, nurkując w kubku. Później co jakiś czas czuła na sobie spojrzenie, ale nie odzywała się, nie miała nastroju na niezobowiązujące pogawędki.
        - Na Prasmoka, Rand chrapie jak dzika świnia – mruknął Thorn, dosiadając się w końcu z kawą, a Rakel parsknęła w herbatę. - No nareszcie. Wyglądasz jakby ktoś ci umarł – rzucił, spoglądając na dziewczynę znad kubka, ale bez odzewu. – Wszystko w porządku?
        - Tak.
        - Uhm. Gdzie Lucien? – dopytał i trafił. Nie najlepiej, ale trafił. Brunetka spojrzała na niego krótko.
        - Wyjechał.
        Tu już nie wiedział, co powiedzieć. Poza tym miał gigantycznego kaca i wolno myślał. Siedział więc cicho, nie męcząc już, podczas gdy Rakel dopiła herbatę i myła kubek. Zaskoczył dopiero słysząc stukot odkładanego naczynia.
        - Jadłaś już?
        - Hm?
        - Śniadanie. Jadłaś śniadanie? – poprawił się chaotycznie, znów wywołując słaby, mechaniczny uśmiech.
        - Nie, herbata mi starczy – odparła dziewczyna, kierując się do wyjścia z kuchni.
        - Poczekaj, Rakel – zatrzymał ją w progu. – I tak będę robił dla siebie i dzika z piętra. Daj sobie poprawić humor.
        - Śniadaniem? – zakpiła lekko, ale oparła się o futrynę.
        - Kobieto słabej wiary, jeszcze się doczekam uznania, zobaczysz.
        - Dobrze. Pomóc ci jakoś?
        - Właściwie… chciałoby ci się skoczyć na rynek?
        Miała niepewną minę, zarówno wysłuchując listy zakupów, robiąc je, jak i podglądając w drodze powrotnej. Na tydzień nie kupowała tyle jedzenia, ile Alec chciał wykorzystać na samo śniadanie. Powiedzmy więc, że minimum zainteresowania wykazała, zaglądając do kuchni. Thorn był już wykąpany i kompletnie ubrany, na szczęście, a przy stole posadził zwłoki jej brata.
        - Cześć Rand – rzuciła przezornie cichym tonem. Odpowiedział jej tylko bełkotliwy pomruk, bo blat stołu tłumił resztę sylab.
        - Dzięki. – Alec odebrał od niej zakupy. – Rozgrzejesz patelnię?
        - Uhm.
        W ten sposób Rakel nie tylko pierwszy raz jadła naleśniki, ale nawet pomagała je robić. Rand obudził się dopiero, gdy podstawiono mu pod nos jedzenie, marudnie jeszcze prosząc, by mu posmarować dżemem, za co wyśmiali go oboje, i brunetka na chwilę zapomniała, że jest nieszczęśliwa.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien odebrał marynarkę z łagodnym uśmiechem, szybko jednak zmarkotniał, przyglądając się drobnej sylwetce i uroczej twarzy. Nigdy nie mógł nadejść właściwy moment ani odpowiednie słowa. Początkowo zamierzał odejść po kawalerskim. Później odłożył wyjazd do wesela. Teraz zostałby do rana i co dalej? Chociaż mógłby odkładać odejście w nieskończoność, rozstanie i tak miało być bolesne, a zwłoka nic nie zmieniała. Pożegnanie w każdej rozważanej chwili brzmiało źle i wydawało się nie pasować do momentu, dlatego odezwał się bez dalszego wahania, bez właściwego kontekstu, patrząc na Rakel ze smutkiem. Widział nieprzyjemne zaskoczenie Czarnulki, jej zawód i wahanie jak próbowała znaleźć właściwe słowa.
        - Tydzień został do zaręczyn, ale do tego czasu muszę się pojawić w dwóch miejscach - odpowiedział cicho. Chciał coś dodać, ale nic nie brzmiało odpowiednio. Wątpliwe też by cokolwiek mogło pomóc. Jak zawsze doprowadził do niezręcznej i trudnej sytuacji.
        Powodzenie... ono będzie mu potrzebne, ale taka odpowiedź nie brzmiało dobrze. Do zobaczenia - tego z kolei nie był pewien. Gdyby chociaż miał duszę, mógłby mieć nadzieję na reinkarnację i odnalezienie Rakel w przyszłym życiu lub inne spotkanie po śmierci. Lecz jeśli to po zniszczeniu magicznej esencji ciało obracało się w proch, co poza wspomnieniami o osobie mogło pozostawać? Zupełnie nie wiedział co mógłby odpowiedzieć. Nie zapomnij o mnie - przecież pewnie lepiej by było gdyby zapomniała.
        - Wszystko co mówiłem było szczere - szepnął jedyne słowa, które chciał, żeby zapamiętała, niepewnie sięgając do policzka Rakel. Delikatnie musnął skórę i pocałował dziewczynę w czoło.
        - Przepraszam - dodał krótko, zanim rozmył się w ciemności pokoju.

        Lucien bezgłośnie zjawił się w kuźni Morgana. Onyx zaraz łypnął czujnym czerwonym ślepiem, wyczuwając obecność demona. Echo obudziła się dopiero czując poruszenie piekielnego sąsiada. Demon zostawił na parapecie mieszek z opłatą za opiekę nad wierzchowcem, układając go poza zasięgiem klaczki, i sprawnie osiodłał ogiera, który odbierając niecodzienne poruszenie, sam też zaczynał się denerwować. Przysposobienie go do drogi przebiegło jeszcze sprawnie, ale już wyprowadzenie bestii zaczęło zwiastować problemy. Onyx drobił, podskakiwał, a mięśnie gotowe do biegu lub walki drżały przy każdym kroku.
        Lu wyprowadził ogiera na drogę i na tym skończyła się współpraca piekielnika, który zatrzymany ani myślał stać w miejscu. Rzucał łbem i wiercił się, kręcąc piruety za każdym razem, gdy tylko mężczyzna próbował sięgnąć do strzemienia, a wszystko to czyniąc niepotrzebny hałas, tłukąc kopytami po bruku. Po kilku takich popisach Lucien stanął frontem przed bestią, rozumiejąc, że zwierzak reagował na jego samopoczucie, chociaż wcale nie zmniejszało to niezadowolenia nemorianina. Pionowe źrenice demona spotkały się z źrenicami bestii, gdy brunet wymusił na wierzchowcu wykonanie kilku kroków wstecz. Ogier napierał na wodze i parskał rozeźlony, ale choć pełen niezadowolenia, cofnął się pod naporem ogłowia. Ściana kamienicy znalazła się zbyt blisko boku piekielnika, by ten mógł zrobić złośliwy unik. Korzystając z utemperowania wierzchowca Lucien złapał strzemię, chwilowego, bo gdy tylko Onyx poczuł się osaczony i unieruchomiony z groźnym sykiem skoczył do przodu. Demon w tym czasie odbił się od ziemi i wskakiwał na siodło już w trakcie kroków zwierzęcia.
        Już wierzchem osadził ogiera na zadzie, wyhamowując go w karze za niesubordynację. W planach miał jeszcze cofnąć umbrisa do miejsca z którego się wyrwał, ale zwierz rzucił głową i z rozeźlonym warkotem poderwał przednie kopyta, z podskokiem stając dęba. Raz jeszcze wierzgnął wściekle, wciąż wstrzymywany, uderzając kopytami o kocie łby, czyniąc niepotrzebny hałas. Tego było zbyt wiele, demon się poddał. Warunki dla obu z nich odbiegały od standardów, normalnie już dawno byliby w drodze, nienaturalne było to, że wyjeżdżając starał się zachować względną ciszę. Nie miał chęci szarpać się ze zwierzakiem, który swoją intuicją reagował na jego nastawienie. Chciał go tylko odstawić w miejsce, w którym mógłby zostać przez dłuższy czas gdyby powstała taka potrzeba, w najgorszym wypadku korzystając z ostatniej okazji na przejażdżkę.
        Oddał wodze. Piekielnik spiął się i wystartował pierwszym susem jak tylko poczuł odrobinę swobody, z miejsca rzucając się w galop. Każdy przecież wiedział, że na niepewność, wątpliwości czy zły humor, najlepszy był cwał.
        Pędzili ulicami miasta, kierując się do wyjścia, a opustoszałe nocą miasto ułatwiało szalony rajd. Ledwie wyrabiali się na zakrętach, gdy wyskoczyli na centralny trakt, kierując się głównej bramy. Ona jedna była otwarta przez całą dobę, podczas gdy inne odrzwia na noc zamykano. Ochronę zapewniała tu większa grupa nocnej straży.
        Valladon był spokojnym miastem. Kilku żołnierzy siedziało w stróżówce, przysypiając na stołkach lub grając w karty, żeby właśnie nie zasnąć. W tym czasie czterech pechowców zmienianych co wartę, dzieliło się na dwie pary i obserwowało drogę wiodącą do miasta, oraz wewnętrzny dziedziniec.
        Widok rozpędzonej bestii o gorejących ślepiach nie był czymś widywanym codziennie. Zupełnie jakby piekielny jeździec oderwał się z szalonego gonu i teraz z hukiem kopyt pędził prosto na nich. Dwójka strażników krzyknęła wołając wsparcie i dobywając broni. Pozostali strażnicy zerwali się zaspani i wyrwani z kontekstu, ale nie zdążyli uczynić nic ponad sięgniecie po broń w biegu zabierając kilka pochodni. Czarny kształt wierzchowca i jeźdźca przemknął obok przewracając pierwszych dwóch, którzy odważnie i nieroztropnie próbowali zastawić drogę, ale mieli dość rozsądku, żeby nie wejść prosto pod kopyta.
        Lucien wcale nie miał chęci się zatrzymywać i tłumaczyć. A nawet jakby chciał, nie zdążyłby wyhamować przed bramą, gdy już rozpuścił umbrisa. Wypadli na główny trakt szybko niknąc w ciemnościach, ale serca przerażonych strażników jeszcze dobrą chwilę tłukły się na wzór nocnego cwału. Gdyby było ich mniej, może dało by się obrócić zdarzenie w złudzenie, ale wszyscy widzieli tego samego, piekielnego jeźdźca. Nic więc dziwnego, że nim ranek na dobre rozgościł się nad Valladonem, niesamowitą opowieść usłyszała poranna zmiana i rodziny nocnej warty, powoli roznosząc wieść dalej podczas codziennych sprawunków.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel zaoferowała się, że pozmywa po śniadaniu, chłopaków wyrzucając z kuchni. Porządki zawsze dobrze na nią działały, a chciała też jak najszybciej przyzwyczaić się do nowego miejsca i wszystkich jego zakamarków. Zatopiła się w zajęciu, nie myśląc zbyt wiele i skupiając na mechanicznych ruchach. W końcu usatysfakcjonowana wysuszyła ręcznik i złożyła go na blacie.
        Nie wróciła już na górę tylko wyszła znów na miasto. Chwilowo samotność dobrze jej robiła, a miała też kilka planów na dzisiaj, które, jak sądziła, trochę poprawią jej samopoczucie. Tak więc pierwszym celem była księgarnia.
        Dzwoneczek obwieścił jej pojawienie się i zza lady natychmiast wyszła młoda uśmiechnięta dziewczyna.
        - Dzień dobry!
        - Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie Rakel, skręcając szybko pomiędzy regały.
        - Szuka pani czegoś konkretnego? – Sprzedawczyni dzielnie podążyła za klientem i brunetka przestała uciekać. Co jej szkodzi.
        - Jest może… słownik Czarnej Mowy? Lub jakaś książka, z której można nauczyć się języka?
        - Jasne, chodź! Jestem Paulina. – Sprzedawczyni szybko przeszła na ty.
        - Rakel – przedstawiła się brunetka, mimowolnie uśmiechając się na entuzjazm dziewczyny.
        - Więc tak, mamy słownik ze wspólnej na Czarną i ze wspólnej na Czarną i z Czarnej na wspólną.
        - Ten podwójny.
        - Jasne. – Paulina sięgnęła po książkę, kładąc ją sobie na przedramieniu, jakby spodziewała się dołożyć tam jeszcze kilka tomów. Spojrzała na klientkę z uśmiechem. – Więcej? – Rakel pokiwała głową w odpowiedzi i z zainteresowaniem podążała za swoim przewodnikiem.
        - Historia języka? Nie? Pewnie, kogo to obchodzi. Dobra, co dalej… „Gramatyka dla początkujących”, idealnie, „Idiomy, związki frazeologiczne…” to pewnie później, co?
        - Chyba tak.
        - „Historia Otchłani”, „Otchłań a Piekło, lepiej nie pomylcie”, „Czarna Mowa w praktyce”, „Dialekty niższych warstw”, „Fauna i Flora Otchłani, i dlaczego jej nie ma”…
        - Tą Czarną Mowę w praktyce i o faunie i florze poproszę.
        - Jasne, bierzemy. Hm… co tu jeszcze mamy…
        - Jest coś o szlachcie? Wiesz, czy są jakieś różnice między naszą a ich…
        - Przede wszystkim, u nas to jest warstwa społeczna, u nich nie ma prawie nikogo poza arystokracją – uśmiechnęła się Paulina. – Ale pewnie, już patrzę… „Rody Otchłani”, nie, to nudy…
        - Nie, poproszę – zaprotestowała Rakel, wywołując zdziwienie Pauliny.
        - Emm… no dobra. To może zainteresuje cię też „Otchłań. Fakty, mity i legendy.”?
        - Też. – Brunetka liczyła, ze może dowie się czegoś więcej o tej legendzie, o której mówił jej Lucien. O bestii. A nawet jeśli nie… lubiła historie.
        - Wybierasz się na wycieczkę? – zagaiła Paulina, pierwszy raz odciągając wzrok od regału i zerkając na klientkę. Rakel wzruszyła lekko ramionami.
        - Mam tam kogoś znajomego. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej.
        - Aha, no dobra.
        - Ale tyle mi chyba starczy, dziękuję.
        - Jasna sprawa, coś jeszcze będzie? – zapytała Paulina, taszcząc stosik ksiąg do lady i układając je na sznurku, by obwiązać tomy i przygotować do niesienia. Rakel w tym czasie rozglądała się wokół.
        - Hm, masz może puste zeszyty? Coś na dziennik, notatnik?
        - Jasne. Skórzany wiązany czy w sztywnej oprawie?
        - Może być wiązany. Jeszcze pergaminy, jakieś proste pióro i kałamarz. Czarny tusz. I dwie duże księgi rachunkowe.
        - Uhm, to będzie… - Paulina obrzuciła wzrokiem pakunek i zanotowała coś w zeszycie. – Razem 79 ruenów.
        Rakel zamrugała szybko. No to poszalała.
        - Emm… to może bez tych legend – powiedziała nieśmiało, ale dziewczyna tylko pokiwała głową i odłożyła jedną książkę.
        - W takim razie równe 70.
        „Trzeba będzie szybko rozkręcić ten biznes”, pomyślała Rakel, sięgając do sakiewki.
        - Na te księgi poproszę rachunek.
        - Tak jest. Hej, gdybyś chciała, to możesz kiedyś wpaść i poczytać te legendy tutaj. Mam jeden fotel dla klientów – powiedziała pogodnie szatynka, wskazując na mebel w rogu pomieszczenia. Rakel spojrzała na nią niepewnie.
        - Serio?
        - Jasne! Myślisz, że co ja tutaj robię całe dnie? – zaśmiała się Paulina, wywołując lekki uśmiech u klientki. – Jak nie złamiesz grzbietu to możesz poczytać i odłożyć na półkę.
        - Nigdy nie łamię grzbietów – odparła odruchowo Rakel, rozśmieszając sprzedawczynię.
        - No widzisz, to nie ma problemu. Zapraszam.
        - Dzięki. – Rakel z lekkim trudem zabrała cały pakunek w ramiona i pożegnała się, kierując do wyjścia. Paulina nawet przytrzymała jej drzwi.
        - Powodzenia z nauką!

        Do pokoju wróciła zmachana, z ulgą odkładając ciężki pakunek. Oporządziła się chwilę i usiadła z zadowoleniem do wielkiego biurka. Przesunęła dłonią po drewnie, pootwierała na próbę szuflady i szafki, i ustawiła sobie wygodnie fotel. Książki odłożyła na bok, zostawiając na blacie słownik i podręcznik do gramatyki. Wyciągnęła stos pergaminów, pióro i kałamarz, na końcu układając przed sobą niewielką, spisaną odręcznie notatkę w czarnej mowie. Nie zdążyła jednak nawet odkręcić buteleczki z tuszem, gdy rozległo się pukanie, a po chwili drzwi się uchyliły, ukazując głowę Randa.
        - Hej, masz chwilę?
        - Pukanie polega na tym, że czekasz, aż ktoś powie „proszę!” – mruknęła Rakel, a jej brat wywrócił oczami. – Co tam?
        - Skoczymy do urzędu pozałatwiać formalności? – Rand oparł się o framugę. – Nazwiemy nas „Evans i Thorn, drużyna demolka”! – zawołał, gestem imitując szyld przed sobą. Rakel parsknęła.
        - To nienajlepsza reklama, wiesz.
        - Żartuję. Ale do ratusza byśmy mogli podskoczyć, bo jutro Sandria.
        Dziewczyna westchnęła ciężko, niemo przyznając bratu rację (a to się nieczęsto zdarza) i z żalem spoglądając na swoje idealnie przyszykowane do pracy miejsce.
        - Dobra, chodźmy – powiedziała w końcu, wstając, a Rand klasnął w dłonie. – Aha, jesteście mi dłużni 20 ruenów.
        - My?
        - Ty i Alec. Za księgi rachunkowe.
        - Uch, dobra. Rzeczywiście jakiś wstępny budżet trzeba by założyć.
        - Nic jeszcze nie macie? – Rakel wytrzeszczyła oczy, a Evans podrapał się za uchem.
        – No tak jakby mamy, ale nie wiemy ile – mruknął. Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
        - Dobra, to rozliczymy się później, ja też jakiś wkład własny muszę mieć, to najwyżej odliczę księgi. Chodźmy już.
        Przed kamienicą czekał na nich Alec, na swoim kasztanku. Za wodze trzymał obok Echo, a do łęku przywiązanego miał jeszcze jednego kasztanka, pewnie morganowego. Rodzeństwo szybko dosiadło koni i cała trójka ruszyła do ratusza.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Beal d’Notte był urodzonym taktykiem. Od młodzieńczych lat miał wizję, do której powoli układał plan. Ten zaś realizował z wdziękiem i brutalną bezwzględnością, nie zostawiając miejsca na błędy ani sobie, ani otoczeniu. Zaś plan Beala nie był wybitnie oryginalny. Demonowi zależało na szeroko pojętej władzy, wpływach i majątku. Brak polotu w wyborze celów nie oznaczał jednak, że droga była prosta czy usiana różami. Wręcz odwrotnie. Zupełnie jakby na przekór wrodzonym talentom i utrwalonym pragnieniom Beal urodził się jako drugi i młodszy syn.
        Wiele lat zadawał sobie pytanie w jakim celu nemorianie płodzili więcej niż jedno dziecko. W przypadku posiadania córek było to może nieekonomiczne, ale wciąż logiczne wplatając w zapędy nadzieję na męskiego potomka i przedłużenie rodu. Jednak w przypadku posiadania więcej niż jednego syna, sprawy nie wyglądały tak klarownie. Rzadko kiedy dzielono majątki, a ilekroć jakaś z rodzin posunęła się do tak drastycznego kroku mającego na celu uniknięcie waśni, prędzej czy później żałowała swojej decyzji, która raczej osłabiała familię niż prowadziła ją do dalszej chwały. Z czasem jednak Beal pojął, że pierwotne żale były pomyłką, skutkiem błędnego rozumowania, a prawo było jedynie sugestią, gdy tak naprawdę rywalizacja była zdrowa. Podobnie jak w prawach natury większa konkurencja oznaczała lepszą selekcję zbyt słabych jednostek.
        Nie minęło więc wiele lat od momentu gdy Beal osiągnął wiek męski i zupełnie niegroźna wyprawa na rubieże, gdzie akurat toczyła się niewielka wojna ze zbuntowanymi piekielnymi, zakończyła się pogrzebem jednego ze szlacheckich synów. Nikt nie drążył tematu, gdy śmierć dotknęła akurat starszego z braci, najwyraźniej okazał się słabszym wojownikiem, skoro przegrał z piekielnym pomiotem. Podczas kolacji na cześć powracającego w chwale Beala, pierworodnemu poświęcono krótki memoriał, by później niemal całkiem zapomnieć jego imię, które stało się niczym więcej jak martwą gałęzią w rodowym drzewie.
        Drugi z synów okazał się mieć nie tylko charakter i odwagę, ale był uzdolnionym magiem, co budziło tym większe zadowolenie rodziców, utwierdzając jego pozycję jako prawowitego następcy.
        Nieszczęśliwy wypadek, który podczas polowania spotkał ojca Beala, rozszedł się już szerszym echem. Niemniej Asmodeus był już w podeszłym wieku, i chociaż demonów starość się nie imała, często rzucała się na umysł. Zbyt długo żyjący zatracali kontakt z rzeczywistością i stawali się nadmiernie beztroscy. To właśnie wiekowi przypisano niedostateczną ostrożność podczas łowów na żyjące w puszczy stwory. Nikt nie mówił o drugim już w historii Beala zbiegu okoliczności, który wyniósł go w upragnione miejsce.
        Po prawdzie, większość (chociaż głośno prawiono inaczej) rozumowała tak jak nowa głowa rodu d’Notte. Kierując się niewzruszoną moralnością charakterystyczną dla kruchych bytów, Otchłanią wciąż rządziłyby głowy założycieli rodzin, nie zamierzając uczynić miejsca nowym pokoleniom. Dlatego w niedopowiedzeniu uznawanym przez wszystkich, związana z nadmiarem lat nonszalancja na równi mogła dotyczyć niedostatecznej ostrożności wobec bestii Otchłani jak i własnego syna.
        Gdy wreszcie ambitny demon otrzymał pełnię władzy, mógł rozwinąć skrzydła w swoim planowaniu. Pierwszy ślub jak każde działanie Beala było decyzją czysto praktyczną. Rodzina Spasso lata świetności dawno miała za sobą. Niegdyś jedna z sił, z którymi liczył się Książę, po wielu niepomyślnych kolejach losu, błędnych inwestycjach i udziałach w niekorzystnych potyczkach, w owych czasach prezentował wartość pomijalną. Dodatkowo w linii brakło męskiego potomka, więc dni familii były policzone. Książęcy dekret dzielący ziemie i dobytek pomiędzy sąsiednie rody zwykle roszczące sobie prawa do dóbr, stał się kwestią czasu.
        Już wtedy Bealowi marzyły się większe wpływy oraz silniejsze zaznaczenie swojej władzy nad drobniejszymi rodzinami, Spasso zaś sąsiadowali z ziemiami d’Notte, Saide oraz van Mallen. Nie powinien więc dziwić fakt, że Beal na swoją wybrankę obrał jedyną córkę upadającej Familii - Nicolette Spasso.
        Tragiczna śmierć Nicolette już nie rozeszła się bez echa. Z jednej strony zemsta piekielników brzmiała prawdopodobnie. D’Notte zamieszkiwali ziemie najbardziej wysunięte na wschód, sąsiadujące z rubieżami i ziemią niczyją, i od całych pokoleń mieli na pieńku z wieloma, ze szczególnym uwzględnieniem mieszkańców piekieł. Z drugiej zaś strony, za Bealem ciągnął się cień nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, wyjątkowo korzystnych dla niego, które ciężko było przemilczeć. Panna Felicity van Mallen regularnie odwiedzająca rodową posiadłość d’Notte, stając później na ślubnym kobiercu z samotnym wdowcem, nie pomagała umilknąć plotkom. Tych jednak nikt nie powtarzał na głos ani nie mając odwagi, ani dowodów. W końcu kto mógł się czuć bezpiecznie by publicznie rzucać zniewagi i uwłaczające oskarżenia?
        Teraz kolejny raz Beal miał poszerzyć zasięg swoich włości. Marlon był jeszcze młody, i na pewno nie tak sprytny jak Beal. Dał się zwieść kilkoma słodkimi obietnicami, oddając na pierwszy rzut oka, problematyczną część ziemi graniczących ze zdziczałą puszczą. W jego oczach, zapewniał sobie spokojną głowę, pozbywając się siostry i kosztów związanych z wydaniem jej za mąż, oraz macochy, a także bezpieczeństwo, odcinając się od niebezpiecznych terenów, pełnych wynaturzonych stworzeń i niespokojnej magii. Bealowi stworzył korytarz, dzięki któremu zyskał sąsiedztwo z kolejnym rodem.
        Problem tkwił jednak w drobiazgach. Żeby układ wszedł w życie potrzebny był ślub, a Lucien gdzieś zniknął (znowu) i nie palił się do powrotu (jak zawsze). Do tej pory zawsze też wracał, ale tym razem powinien stawić się punktualnie, co mogło być problemem, bo starszy syn ostatnio stał się mało przewidywalny i pyskaty. Beal był co prawda jak najdalszy od posądzania potomka o spryt, który mógłby mu zagrozić. Charakter odziedziczył nie po nim, a po matce. Był krnąbrny i prostolinijny, nie potrafił snuć odpowiednich planów (czy jak ktoś z zewnątrz by określił - intryg), nie ]mniej wciąż mógł namącić. Wystarczyło, że pierworodny nie wróciłby na czas, a trzeba byłoby go szukać. Nie miał dzwonka na szyi, więc mnóstwo byłoby z tym zachodu. Podobnie z późniejszym wyciąganiem konsekwencji. Co jak co, ale Beal nie chciał pozbywać się swojego straszaka. Zresztą i egzekucja syna nie wyglądałaby najlepiej, kto wie, może nawet Książę zainteresowałby się takim zamieszaniem, jak zawsze w trosce o własne wpływy. Jednym słowem jak nie spojrzeć, lepiej było, żeby Lucien wreszcie się pojawił.
        Nic więc dziwnego, że atmosfera w domu była nerwowa. Saide niemal zamieszkali w rezydencji prawie jak pełnoprawni członkowie rodziny, przygotowania dobiegały końca, a głównego pana młodego gdzieś wcięło. Za wszystko zaś obrywało się Gadrielowi, który był pod ręką, żeby zbierać połajanki za upartego i nierozsądnego starszego brata, którego on widział ostatni.
        Nawet gdyby nie to, Gadriel również daleko było do radosnego nastroju. Miał ze starszym układ, ale brat, przyrodni, nie dał znaku życia. Nie poinformował też jaki plan wreszcie ustalił. Bo przecież jakiś powinien mieć. A może się wypiął… Co wcale Gadriela by nie zdziwiło, w końcu obydwaj nie mieli o sobie zbyt pochlebnych opinii, i nie przepadali za sobą, a do dnia zaręczyn zostało coraz mniej czasu.
        W końcu Gadriel nie wytrzymał. Do tej pory trzymał się jak najdalej od organizacyjnego szału, więc gdy sięgnął do kupki niedoręczonych zaproszeń, szybko trafił na zadowolone spojrzenie matki.
        - Szukasz czegoś konkretnego? - Felicity przypłynęła niemal znikąd.
        - Zaproszenia dla Rakel, chyba nie zamierzałaś jej pominąć? - odezwał się przerzucając niewielki stosik.
        - Oczywiście, że nie, ma być druhną Misery. Niestety nie miałam pojęcia jak dostarczyć jej zaproszenie, czekałam na Luciena... - zanuciła obserwując syna z uwagą drapieżnika. Jeszcze nie wiedziała co, ale w Gadrielu coś się zmieniło. Poza tym czyżby wiedział gdzie przebywa pasierb albo chociaż jego maskotka? Kędzierzawy brunet zaś wyczuł dziwne zainteresowanie matki i zrobił wszystko żeby się nim nie przejąć.
        - Może Saya będzie wiedziała jak je dostarczyć - odpowiedział na odczepne, szykując się do odejścia.
        - Od kiedy jesteś tak zżyty z pokojówką brata?
        - Nie jestem, ale jako jedyny chyba mam dość odwagi by coś jej kazać - prychnął krótko, tylko intrygując Felicity mocniej. Czyżby jednak uknuł coś z Lucienem.

         Saya wzięła zaproszenie beznamiętnie, i bez słowa, a Gadriel zgrzytnął zębami, wstrzymując swój temperament.
        - Zależy mi, żeby dziewczyna dostała zaproszenie - odezwał się hamując gniew. Prośba nigdy nie przeszłaby mu przez gardło. Normalnej służce od razu przypomniałby jej miejsce. Ale pokojówka dawnej i zmarłej pani domu była niczym nietykalna. Z niepojętych pobudek kapryśna, krnąbrna i bezczelna demonica do tej pory nie została skrócona o głowę.
         Saya obejrzała kopertę i włożyła ją do kieszeni skromnej sukni, nie odzywając się słowem. Gadriel był bliski napadu szału, ale jedno go powstrzymało - nagabywanie i złość tylko mogły pogorszyć jego sytuację. Pozostało mieć nadzieję.
        Pokojówka tymczasem była równie zaciekawiona śmiertelną sympatią młodego panicza, co zaintrygowana możliwymi konsekwencjami jakie mogły wyniknąć z jej pojawienia się. W Lucienie zaszły zmiany, których finału była ciekawa, licząc, że jej pani byłaby z nich dumna.
        Saya była w rodzie Spasso od pokoleń. Opiekowała się matką pani, a potem panią Felicity. Towarzyszyła młodziutkiej panience, dorastającej pannie oraz dorosłej kobiecie, którą wydano za Beala. Była przy Nicolette gdy ta powoli z pogodnej, dostojnej i pełnej życia istoty przeistaczała się w samotną, zamkniętą w sobie zjawę. Pamiętała różne czasy. Pamiętała lata świetności rodziny oraz jej powolny upadek, na który nie zasłużyli. Saya pamiętała też mniej szerokie a bardziej szczegółowe zdarzenia, każde upokorzenie pani, każdą niegodziwość jej małżonka oraz dzień jej śmierci przy której była, próbując ratować Nicolette. Ręce służącej do dziś nosiły blizny po magicznych płomieniach, ślady tamtego nieszczęścia. Chociaż więc to właśnie Gadriel, dla Sayi bękart i potencjalny uzurpator, przyszedł z zaproszeniem, Saya wezwała Palugha podając kotu kopertę. Jeśli ktoś byłby w stanie znaleźć małą czarodziejkę to domownik Luciena.

        Kot zjawił się w Valladonie, wpierw wedle pamięci trafiając do dawnej kamienicy Rakel. Tam jednak zastał obcego mężczyznę i nieznaną mu kobietę. Bruneta co prawda na zwierzęco-demoniczny sposób potrafił powiązać z brunetką, ale blondynki to nie dotyczyło. Zawiedziony ruszył na dalsze poszukiwania, głęboko wierząc, że było to zalecenie Luciena.
W końcu dotarł na próg dawnego zakładu krawieckiego i wyczuwając Rakel w pobliżu, dziarsko zapukał do drzwi.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        - 50 RUENÓW PODATKU MIESIĘCZNIE!?
        - A czego się spodziewałeś?
        - No… nie tego!
        - Za sklep płaciłam już 100 ruenów.
        - Ile?! Przecież to jest rozbój w biały dzień!
        Rakel, Rand i Alec wracali już pieszo od Morgana, gdzie zostawili konie. Wizyta w ratuszu przebiegła na tyle sprawnie, na ile może jakakolwiek urzędowa sprawa; pozostawiając po sobie poirytowane obie strony. Rand i Alec przeżywali wszystkie zasady i nałożone na nich obowiązki, których ewidentnie się nie spodziewali, a które wyraźnie formalizowały całe przedsięwzięcie. Rakel zaś była wściekła jak osa, bo chociaż miała wszystkie niezbędne informacje, to uzyskiwanie ich od zadufanego w sobie urzędasa w średnim wieku było drogą przez mękę. Na każde pytanie, które zadała, otrzymała odpowiedź, jednak nie skierowaną do niej, a do jej brata lub znajomego. Urzędnik wydziału gospodarczego za nic nie zamierzał prowadzić rozmowy z kobietą, a słysząc, że to ona będzie zajmowała się formalnościami, księgowością, i że to ona będzie w kontakcie z urzędem… cóż, powiedzmy, że jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.
        - Nie musiałeś mu też grozić – odezwał się pierwszy raz Alec, zaraz zarabiając mordercze spojrzenie od kumpla.
        - Słyszałeś jak się odzywał do Rakel? Niech się cieszy, że mu mordy nie obiłem.
        - Właśnie, dzięki za to Rand.
        - Polecam się siostra. Wredny mogę być dla ciebie ja i Dorian. Na tym lista się kończy.
        - Najważniejsze, że wszystko mamy załatwione i oficjalnie możecie działać. A ze Zgredem już tylko ja będę miała styczność – powiedziała Rakel, gdy wchodzili już do kamienicy.
        - Losie, przez to wszystko zrobiłem się taki głodny, że zjadłbym konia z kopytami. Co na kolację?
        - Zapomniałeś, że ja nie gotuję? – Rakel zaśmiała się, gdy wchodzili po schodach na górę.
        - No przecież nie pytam ciebie, tylko Aleca – prychnął Rand i dziewczyna obejrzała się przez ramię na Thorna.
        - Ty tak na pełen etat z tym gotowaniem?
        - No przecież jeść musimy, a z tego co wiem, to z nas trojga tylko ja nie puszczę kamienicy z dymem. Poza tym lubię gotować – odparł szatyn, zatrzymując się na korytarzu i odchrząkując. – Szef kuchni poleca na dziś: roladę jagnięcą z warzywami w sosie na białym winie.
        Rodzeństwo zatrzymało się jak wryte, spoglądając na mężczyznę wielkimi oczami, a później na siebie.
        - Adoptujemy go? – zapytał Rand, a Rakel parsknęła śmiechem.
        - Spełnię marzenie Niny i przytyję, ale co tam. Pomóc ci w kuchni, Alec?
        - Innym razem. Oderwaliśmy cię chyba od pracy, co?
        - Ale to żaden problem.
        - Nie, zawołam cię jak będzie gotowe. Rand mi pomoże.
        - Aha? – Evans prychnął powątpiewająco, ale ustąpił pod surowym spojrzeniem. – No dooobra, idę.
        Rakel odprowadziła ich wzrokiem i uśmiechnęła się, słysząc marudzenie Thorna, że on musi zacząć robić zakupy, bo u nich w domu z przepisu jest tylko wino. Ulżyło jej jednak, że ma chwilę dla siebie i wróciła do pracy nad notatką dla Luciena. I nim Alec zawołał ją z dołu na kolację, miała już gotowe tłumaczenie, siedząc przy biurku i wpatrując się w przepisany na czysto liścik.
        „Moja wina - żebyś spała w normalnym łóżku, bo sofy pewnie nawet byś nie rozkładała.”
        Uśmiechnęła się delikatnie i powróciła do oryginalnej notatki. Przez chwilę gładziła palcami zmięty lekko pergamin, po czym schowała ją wraz z tłumaczeniem do zakładki w nowym notesie. Pochowała wszystkie przybory piśmiennicze, oporządziła biurko i odłożyła książki na półkę. Dopiero wtedy zeszła na dół.

        Następny dzień był już bliższy zwykłej rutynie. Wszyscy wstali wcześnie i po szybkim śniadaniu, mimo Sandrii, zabrali się do pracy. Dywany zostały zwinięte i ceremonialnie wywalone przez okno na ulicę, nim chłopacy je posprzątali. Rozpakowali się do końca z kartonów i pozwiedzali swoje pokoje, planując zmiany. Rakel na malowaniu nie zależało, ale poddała się w końcu, słysząc że mają zamiar przelecieć całą kamienicę z farbą. Przesiedziała wtedy chyba godzinę z Aleciem nad próbnikiem, który stworzył, żeby wybrać kolor do siebie. W końcu, mimo delikatnego odwodzenia jej od tego pomysłu, że niby będzie zbyt ciemno, zażyczyła sobie granatowe ściany i ciemnoszary sufit. Poprosiła też, żeby chłopacy zerknęli na jej okna, czy da się je tak przerobić, by się normalnie otwierały, i zaraz ucieszyła się, słysząc, że to żaden problem. Ona w tym czasie doprowadziła do porządku salon i kuchnię na parterze oraz dawną pracownię Niny w piwnicy. Gdy przyjaciółka zabrała wszystkie swoje rzeczy, pomieszczenie wydawało się nagle ogromne, szybko zostając przeznaczonym na magazyn materiałów.
        W swoim pokoju, poza malowaniem, nie miała zamiaru wprowadzać większych zmian. Powiesi tylko później ojcowski miecz na ścianie, bo starczy już chyba spania z orężem pod poduszką. Gdy przyszedł Alec to odsunęli razem meble i zabezpieczyli je jutowymi workami. Rakel poczuła się trochę jak dziecko, gdy dostała mniejszy pędzel i miała malować narożniki oraz miejsca przy listwach i framugach drzwi, ale szybko się okazało, że to w zupełności wystarczy, by wykorzystać wszystkie jej możliwości.
        - Cholera jasna! – fuknęła, gdy po raz kolejny farba kapnęła jej na podłogę.
        - Musisz mniej na pędzel nabierać – odezwał się Alec z drabiny.
        - Wiem – mruknęła, wycierając szybko plamę.
        - Dobra, musimy teraz poczekać aż wyschnie i malujemy drugi raz – odezwał się w końcu Thorn, schodząc z drabiny i sięgając po piwo. Rakel poszła sobie zrobić herbatę, a gdy wróciła, zastała szatyna siedzącego na łóżku z jej książką w ręce.
        - Uczysz się Czarnej Mowy? – zapytał, wskazując na okładkę. Brunetka pokiwała głową i usiadła obok, obejmując kubek obiema dłońmi. – Dla Luciena? – dopytał i znów dostał tylko skinienie.
        Thorn uśmiechnął się lekko i zastanowił przez chwilę, po czym odstawił butelkę na podłogę i sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnął stamtąd złożony na kilka pergamin, widocznie już zużyty, po czym podał go Rakel. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie i odstawiła kubek, odbierając zwitek i otwierając go. Rozprostowała lekko pergamin na kolanie, przyglądając się niewielkiej rycinie kobiety. Wykonana tuszem była rozmazana w kilku miejscach, ale wciąż idealnie oddawała rysy twarzy, sploty włosów… ktoś, kto to rysował musiał być bardzo uzdolniony.
        - Kto to jest? – zapytała, zerkając na Aleca, który też przyglądał się rysunkowi.
        - Moja żona – odpowiedział i dopiero po chwili spojrzał na Rakel, która wytrzeszczała na niego oczy.
        - Jesteś żonaty?! Gdzie ona jest? Czemu nie tutaj? – zadawała szybko pytania, spoglądając znów na wizerunek kobiety.
        - Nie żyje – usłyszała odpowiedź i zamarła, zerkając krótko na Aleca, po czym wracając wzrokiem do rysunku.
        - Nie wiedziałam…
        - Nie mogłaś wiedzieć. Tylko Dorian wie, a on umie trzymać język za zębami – odpowiedział Thorn spokojnie. – Miała na imię Mia. Poznaliśmy się, jak byliśmy mniej więcej w twoim wieku – powiedział, a Rakel przypomniała sobie, że w sumie jest od niej trochę starszy. – Pobraliśmy się zanim mnie zwerbowali do wojska, a potem okazało się, że Mia jest w ciąży. Parę razy udało mi się wyrwać do niej na przepustkę, czuła się wtedy dobrze. Potem coś poszło nie tak i dostałem list, że były jakieś powikłania i zmarła. Gdy dostałem wiadomość, było już po pogrzebie.
        - O losie… tak mi przykro.
        Co więcej mogła powiedzieć? Co się mówi w takich sytuacjach? Gdy zmarł jej ojciec też wszyscy powtarzali, że im przykro i Rakel okrutnie to drażniło. Jak się okazało, sama nie miała lepszego pomysłu.
        - Jest piękna – powiedziała, oddając Alecowi pergamin, a on uśmiechnął się i pokiwał głową, po czym złożył go starannie w kostkę i znów schował do kieszeni.
        - Gdy odwiozłem tutaj Doriana, gdy został ranny, zostałem parę dni i wróciłem do siebie, ale… powiedzmy, że nie byłem tam już mile widziany.
        - Przecież to nie była twoja wina! – oburzyła się Rakel, a szatyn tylko wzruszył ramionami.
        - Wiem. Ale nie tylko ja ją straciłem. Jej rodzice potrzebowali kogoś, kogo mogliby za to winić. Nie mam im za złe. W każdym razie nic mnie tam już nie trzymało, Dorian się żenił, więc i tak tutaj się wybierałem, potem Rand powiedział, że mógłbym zostać i mu pomóc w robocie. Jakoś się potoczyło.
        - Dobrze, że zostałeś – stwierdziła Rakel i to zupełnie szczerze. Ciężko jej było zdobyć się teraz na uśmiech, ale Alec wyglądał, jakby go potrzebował. – Będziemy twoją nową rodziną – powiedziała wesoło i wywołała w końcu lekkie rozbawienie.
        - Dzięki. Naprawdę to doceniam. W każdym razie… chciałem, żebyś wiedziała. I mam nadzieję, że uda się Lucienowi wyplątać z tego małżeństwa – dodał niespodziewanie i Rakel spojrzała na niego zaskoczona. – Hej, może i jestem facetem i się nie znam, ale nie jestem ślepy, widać, że ma inne plany – powiedział Thorn, puszczając do niej oko i brunetka uśmiechnęła się już z łatwością.
        - Dzięki – odpowiedziała i przychyliła się do szatyna, obejmując go za szyję i przytulając. – Jesteś w porządku, współlokatorze.
        - Ty też, współlokatorko – odparł ze śmiechem.
        - Alec, kurwa, łapy precz od mojej siostry! – Rand wpadł jak burza do pokoju, stając przed nimi z groźną miną.
        - Grzecznie chłopcze, pamiętaj kto tu gotuje – mruknął z rozbawieniem Alec, jeszcze bardziej Evansa drażniąc, i musząc przepychać się do wyjścia przed nieustępującym kumplem. – Rand kurwa ogarnij się, nic się nie dzieje.
        - No ja myślę!
        - Czasami – mruknęła pod nosem Rakel i parsknęła śmiechem. Dopiero gdy została sama dotarło do niej, że Alec stracił nie tak dawno i żonę i dziecko, a mimo to był taki pogodny. To tylko wzmocniło jej postanowienie, by być twardszą.

        Wieczorem jej pokój był pomalowany. Na zmianę kładli warstwy u niej, u Aleca i u Randa, dzięki czemu mimo czekania kilka godzin po każdym malowaniu, udało im się załatwić trzy pokoje w jeden dzień. Wieczorem Rakel padła jak zabita, odpocząć przez chwilę przed kolacją, po czym obudziła się rankiem, w ubraniu. Któryś z chłopaków tylko przykrył ją kocem, a poza tym pozwolili jej spać.
        A następnego dnia zaczęło się od nowa. Z jednym wyjątkiem.
        - Ja otworzę – wrzasnął Rand, słysząc pukanie do drzwi, ale gdy je otworzył, ulica była pusta. Palugh nie zdążył się odezwać, a skrzydło zatrzasnęło mu się przed nosem.
        - No spojrzałby w dół tylko, to jest dyskryminowanie mniejszych jednostek – mamrotał pod nosem, waląc znowu łapką w drzwi. Odetchnął z ulgą, gdy tym razem w wejściu stanęła Rakel. Od razu widać, że rozumna istotka, gdy nie dojrzała nikogo przed sobą, opuściła wzrok.
        - Palugh? – zapytała zszokowana, rozglądając się szybko po ulicy, ale Luciena nie było nigdzie widać. Oczywiście, że nie, przecież gdyby tu był, to sam by przyszedł, myśl dziewczyno.
        - We własnej osobie. – Kot skłonił się z rozmachem, wykorzystując wielką kopertę zamiast kapelusza. – Poproszono mnie o dostarczenie panience zaproszenia – powiedział dumnie, wyciągając łapkę z listem. Dziewczyna jednak nie spieszyła się do odebrania przesyłki i kot chrząknął znacząco, wytrącając ją z zamyślenia.
        - Zaproszenia? – powtórzyła niepewnie.
        - Na ślub pana Asmodeusa i panny Scarlett.
        - Na ślub Luciena…
        Scarlett. Tak miała na imię. Ładnie.
        - Ehkm, panienko?
        - Hm?
        - Zaproszenie. – Palugh wciąż wyciągał w jej stronę kopertę.
        - Ach, tak, przepraszam. Wejdź, Palugh.
        - Dziękuję.
        Rakel w lekkim transie skierowała się na piętro, rozrywając po drodze kopertę. Poniekąd spodziewała się, że zaproszenie będzie w Czarnej Mowie, ale ktoś łaskawie ułożył tekst we wspólnym i teraz przebiegała linijki wzrokiem, zupełnie nieświadoma, że demoniczny kot wciąż za nią podąża.
        Wesele miało odbyć się za pięć dni, w posiadłości d’Notte, oczywiście. I ona była zaproszona.
        - To jakiś żart? – zapytała, spoglądając surowym już wzrokiem na domownika, który z zainteresowaniem rozglądał się po jej pokoju.
        - Em, słucham?
        - Czy to żart? – syknęła, oddając mu kopertę, którą dla własnego bezpieczeństwa kot odebrał.
        - N-nie… nie sądzę.
        - Przekaż proszę, że mnie nie będzie.
        - Słucham?
        - Cieszę się – odparła cynicznie, ale zaraz uspokoiła się nieco. A przynajmniej się starała. Domownik nie był tu winien. – Lucien cię przysłał?
        - Emm… tak mniemam. To znaczy, prosiła mnie Saya – odparł niepewnie, ale Rakel już go nie słyszała. To na pewno nie był Lucien, nie zrobiłby jej tego. Abstrahując już od faktu, że w życiu nie poprosiłby jej, by przybyła do Otchłani, to już na pewno nie na jego ślub z jakąś… Scarlett.
        - Przekaż jej proszę, że mnie nie będzie.
        - Ale panienko Rakel…
        - Albo nie, sama jej napiszę, poczekaj proszę – mruknęła dziewczyna i przysiadła do biurka. Jak na gust domownika to dość gwałtownie otwierała i zamykała szufladę, kałamarz dość niedelikatnie uderzył w blat stołu, a pióro pisnęło w proteście, gdy zmuszono je do szybkiego spisywania słów. Rakel nawet nie wysilała się na czarną mowę.
        „Z przykrością informuję, że niestety nie mogę potwierdzić swojego przybycia na ślub pana Asmodeusa Luciena d’Notte i panny Scarlett Saide.
        Rakel”

        Złożyła pergamin i wsunęła go w kopertę. Żadnych wyrazów szacunku i życzeń dla młodej pary, mogą zapomnieć. Nazwiska też nie podała, chociaż tyle Lucien powinien docenić. Och, i naprawdę lepiej dla niego, by to nie był jego pomysł z tym zaproszeniem.
        - Czy mógłbyś przekazać moją wiadomość, Palugh?
        - Oczywiście panienko – odparł i odebrał list, po czym rozwiał się w powietrzu nim dziewczyna zdążyła mrugnąć.
        Rakel westchnęła i klapnęła na łóżko. Felicity. To na pewno jej sprawka. Niech ją licho. Nie ma mowy, żeby postawiła tam stopę. Jakby mało jej było, to jeszcze miała patrzeć, jak Lucien przyrzeka komuś miłość, wierność i uczciwość małżeńską, czy co oni tam w tej Otchłani mieli za zamienniki. Niedoczekanie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Palugh wrócił z zaproszeniem oraz odpowiedzią, ale pokierowany przez pokojówkę, zmuszony był oddać je Gadrielowi.
        - Panienka chyba się nie pojawi - miauknął wręczając obie koperty i mając nienajlepsze przeczucia. Szlachcic odebrał pergaminy.
        - Trudno - prychnął nemorianin, nie zaszczycając kota drugim spojrzeniem. Palugh syknął krótko i zniknął. Co go podkusiło, żeby posłuchać Sayi. Nie lubił współpracy z Gadrielem i wątpliwe, żeby spodobała się ona Lucienowi. Pan najprawdopodobniej o niczym nie wiedział. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Wszystko nie wróżyło dobrze. Znów dał się w coś wmanipulować.
         Gadriel zaś udał się do swojego pokoju. Magiczny ślad z zaproszenia był słaby, ale jeszcze świeży. Nie zwlekał ani chwili dużej. Posłał nim tropiciela, zanim wątły trop rozmyłby się znikając w rozmaitych emanacjach łuski. Wieczorem ognik był pod domem Rakel, gdzie wyraźnie wyczuwał dziewczynę. Demon odwołał chowańca i zgniótł pergamin w dłoni. Dał Lucienowi jeszcze dobę, nim postanowił wykorzystać nowo nabytą przewagę. Bądź co bądź nawet jeśli skuteczna, mogła go tylko wkurzyć, a tym wyjątkowym razem to nie było głównym celem średniego z synów.
        Następne godziny minęły jednak na intensywnych przygotowaniach, skutecznie i uparcie uszczuplając dobre chęci i cierpliwość Gadriela. Zaprezentowano mu jego smoking, który od przymiarki został uszyty szybciej niż mogło to być nieirytujące. Wszędzie plątała się Scarlet wciskając swoje rozporządzenia i trzy grosze, łeb w łeb idąc z matką i oczywiście Misery, która swoją kwaśną miną i cynicznymi komentarzami tylko dolewała oliwy do ognia. Do tego wszyscy oficjalnie mówili już o ślubie a nie o zaręczynach. Zmówiny zawsze można było zerwać, co jeszcze mogło dać wobec Luciena jakiś margines zaufania, ale słowo po ślubie… Tak wyrozumiały i ufny Gadriel nie był.
        Ledwie minął wieczór, a młodszy, pechowy pan młody miał dość. Ponownie posłał ognik zapamiętaną trasą i używając go jako wyznacznika, zjawił się wprost na progu u Rakel, gdy tylko chowaniec dotarł na miejsce potwierdzając obecność brunetki. Zapukał głośno do drzwi, ale nim w ogóle ktoś zdążył się pofatygować, żeby je otworzyć, Gadriel sam wtarabanił się do środka.
        - Rakel?! - krzyknął głównie dlatego, że nie chciało mu się biegać po wnętrzu i szukać dziewczyny. Jednak zamiast brunetki ze schodów zaczęli zbiegać dwaj mężczyźni zaalarmowani niepokojącymi wrzaskami. Demon mruknął pod nosem i energicznie pchnął ręce przed siebie posyłając obu na posadzkę. Czego się w ogóle fatygowali, mieli na imię Rakel? Przecież słychać było, że nie do nich ma sprawę. I tak był we wspaniałomyślnym nastawieniu nie poświęcając im więcej uwagi.
        - Rakel! Gdzie jesteś i gdzie do cholery jest Lucek? - wrzasnął jeszcze głośniej.
        - Jesteś wreszcie, gdzie on jest? - burknął Gadriel wreszcie spostrzegłszy zbrojmistrzynię, będąc w swoim mało przyjemnym nastroju, chociażby dlatego, że musiał ruszać dupę na zawszoną łuskę do ludzkiej dziewczyny tylko dlatego, że ten jeden raz zaufał przyrodniemu bratu.

         Lucien oczywiście jak wcześniej uznała brunetka, nie miał pojęcia o zaproszeniu. Z założenia był przeciwny wizytom czarodziejki w Otchłani, tym bardziej nie prosiłby, żeby zjawiła się na jego ślubie, a już na pewno nigdy nie posłałby po Rakel świstka papieru. Jeśli z jakichś zupełnie nieracjonalnych przyczyn chciałby, żeby dziewczyna zjawiła się w tej niegościnnej krainie, zaprosiłby ją osobiście i sam by dziewczynę eskortował. Tak byłoby najbezpieczniej.
        Pewnie nie docenił swojej rodziny, bo chociaż brał pod uwagę mniej lub bardziej złośliwe posunięcia, liczył, że Rakel była bezpieczna i poza wpływami nemorian. A na pewno nie przypuszczał, że Gadriel mimo układu zadziała tak perfidnie za jego plecami, żeby nie tylko szukać dziewczyny, ale postępować z dostatecznym uporem i premedytacją by ostatecznie trafić pod jej drzwi. Tym bardziej nie przypuszczał, że Saya mu w tym dopomoże. O ile kędzierzawy nemorianin miał dość kontaktu z Czarnulką, żeby mieć sposobność do jej szukania, Lu był przekonany, że tym razem wszystkie ślady zostały zatarte, a przyrodni brat nie miałby jak zakotwiczyć swoich poszukiwań. Palugh to była inna historia. Tu właśnie wchodziła intryga pokojówki. Rozkazu wydanego przez Gadriela kot by nie posłuchał, ale gdy mówiła to Saya… niezbyt roztropnie chowaniec zakodował, że polecenie musiało pochodzić od Asmodeusa. Nie pomyślał, że zawsze to on robił za gońca i przekazywał polecenia pokojówce, a nie odwrotnie. W końcu tym razem wszystko było na piśmie… Pojął swój błąd dopiero, gdy kazano mu zwrócić dokumenty Gadrielowi.
        Tymczasem Lucien przekonany o bezpieczeństwie Rakel, skupił się na wyznaczonym celu. Ale najpierw z mieszkania dziewczyny zjawił się prosto na rozlewisku, żeby zmienić ubrania na mniej wyjściowe. Dopiero potem przeszedł do bezpośrednich działań teleportując się przed chatę czarnookiej wiedźmy. Pokonał zdradziecki mostek znacznie sprawniej niż ostatnim razem i zawitał do wnętrza, szybko wywołując zaciekawione spojrzenie ciemnych, szklistych oczu. W takich chwilach nie tylko śmiertelnych przechodził nieprzyjemny dreszcz. Nawet stworzenia podobne jemu nie przepadały za kontaktami z podobnymi, nieprzewidywalnymi bytami. Skłonił się grzecznie przesyłając klasyczne pozdrowienia, ale nie zdążył się odezwać.
        - Chyba chcesz zaciągnąć ciężkie długi… - wyszeptała kobieta, nieustannie taksując demona wzrokiem. Lucienowi nigdy nie podobała się jej uwaga, ale co mógł zrobić, jakimś cudem to stworzenie potrafiło wiedzieć więcej o pobudkach i zdarzeniach niż jej się mówiło. Czasami też potrafiło doskonale udawać swoją wiedzę. Nigdy nie można było mieć pewności. Na pewno jednak znała wszelkie bieżące ploteczki z interesujących ją światów.
        - Do tej pory wszystko spłacałem - odezwał się zachowując spokój.
        - A czego dziś pragniesz? - wyszeptała, nieustannie i nieruchomo przyglądając się swojemu klientowi.
        - Ochrony przed Bealem - odpowiedział, utrzymując kontakt wzrokowy, nie dość natarczywy, żeby wyglądał na wyzwanie, ale stabilny, żeby czarownica nie pomyślała, że coś się w ich układzie zmieniło.
        Kobieta otaksowała Luciena wzrokiem, po czym po raz pierwszy przymknęła ślepia i zamruczała przecząco:
         - Niewykonalne.
Lucien przemilczał odmowę, spodziewając się dalszego ciągu. Czarownica lubiła gierki i swój głos. Lubiła też klientów nie nadmiernie gadatliwych.
        - Ale mogę dać ci czas - wyszeptała jakby wspaniałomyślnie. Lucien skinął głową. Niczego więcej nie oczekiwał, znał przecież swoje możliwości i znał Beala.
        Gdy sprawę z czarownicą miał klarowną, przyszła pora udać się do piekła.

        Belial, widząc Asmodeusa, również jak czarownica nie wyglądał na zdziwionego. Szlachcic zmarszczył brwi zastanawiając się jaka plotka popłynęła w świat tym razem. Jego ciekawość szybko została zaspokojona.
        - Przyszedłeś zaprosić mnie na ślub? - zakpił szpieg, jak zdążył przywyknąć, nie wywołując żadnego wyrazu na twarzy Luciena, nawet jeżeli demon właśnie zaczynał się irytować jakim cudem zaręczyny przeistoczyły się w ślub. Wystarczyło zostawić macochę na tydzień.
        - Nie, chcę znaleźć jedną osobę - odpowiedział ignorując drwiący uśmieszek. Belial nie spoważniał, ale szybko przeszedł do rzeczy, pytając krótko:
        - Kogo?
        - Tego, który stoi za zabójstwem mojej matki.
Belial westchnął głębiej i zmrużył oczy. Stara sprawa, drażliwa i śliska. Każdy rozsądny wolał trzymać się z daleka.
        - Mordercy zostali złapani i straceni - odpowiedział dyplomatycznie i w sumie zgodnie z prawdą.
        - Mordercy, ale nie winny. Chcę się spotkać z mózgiem stojącym za osiłkami - odpowiedział z naciskiem. Uśmieszek szpiega przerodził się w niezadowolony grymas.
        - Wiesz, że nie mogę tego zrobić.
        - Nie chcę jego, ale potrzebuję rozmowy, żeby poznać zleceniodawcę - kontynuował szlachcic.
        - Po co chcesz rozdrapywać stare rany, dobrze wiesz, że nic dobrego z tego nie wyjdzie - marudził Belial. Sprawa śmierdziała od początku, chodziły podejrzenia i plotki ale nikt nigdy nie próbował dojść do sedna. Każdy miał dość oleju w głowie, żeby gówna nie tykać.
        - Czy ja cię pytam o radę? - syknął Lucien, wywołując groźniejsze spojrzenie Beliala. Po chwili jednak przerodziło się ono w standardowy zjadliwy uśmieszek. A w sumie co go wszystko obchodziło. Więcej bałaganu mogło tylko przynieść więcej zysków.
        - Nie wiem co da się zrobić, to nie jest ktoś z kim ot tak umawiasz się na herbatki - prychnął zyskując krótkie skinienie Luciena. - Ale tym razem się nie wypłacisz - zagroził, zyskując lekko niedowierzającą minę. Czy on się kiedykolwiek uśmiechał, chociażby złośliwie?
        - Jak zwykle, zawsze zdzierasz za przysługi - prychnął Asmodeus. Nie, nie uśmiechał się, nawet jeśli pasowało do kontekstu.
        - Ale musisz przysiąc, że nie on jest celem.
        - Powtarzam, zależy mi na poznaniu zleceniodawcy, a jemu włos mu z głowy nie spadnie.
        - Ty mi obiecaj, że łeb mu nie spadnie, co mi po włosie - prychnął Belial.
        - Będzie w pełni bezpieczny - Lucien uniósł brew w oczekiwaniu na koniec rozmowy. Nie, zdecydowanie w ogóle się nie uśmiechał, uznał Belial, a przecież zapowiadała się niezła chryja, a dla obserwatorów pewnie ubaw po pachy. Trochę urozmaicenia w tym nudnym skostniałym świecie.
        - Dam ci znać.
        - Masz mniej niż tydzień - dodał Lucien zanim zniknął.
        - I co jeszcze kurwa? - krzyknął do rozmywającej się sylwetki.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Zaraza. Po takim poranku ten dzień nie miał szans. Rakel miała tak rozproszony umysł, że jakakolwiek rozmowa z nią kończyła się tak samo.
        - Rakel!
        - Co?
        - Mówię do ciebie.
        - Wybacz, zamyśliłam się.
        - Wszystko w porządku?
        - Uhm.
        Rand przyglądał się siostrze podejrzliwie, ale nie wiedział, co zrobić. Dorian miał z nią lepszy kontakt, a przynajmniej wiedział jak się zachować. Na szczęście z czasem młodszy z Evansów też znalazł sobie na dziewczynę sposób. Zawalić ją robotą. Wtedy, gdy ledwo zipała ze zmęczenia, jakimś cudem uśmiechała się w końcu i dało się z nią normalnie porozmawiać.
        W ciągu dnia pokonali kolejne kilka pomieszczeń, korzystając z dziennego światła. Sprawę przyspieszyło też to, że zarówno kuchnię, korytarz jak i salon pomalowali na biało, bo żadne nie miało lepszego pomysłu. Poza tym wyglądało czysto, schludnie i przestrzennie, a to najważniejsze. Zszedł im na tym jednak znowu cały dzień, a dali dopiero jedną warstwę.
        Po kilku dniach remontu wszyscy wyglądali już jak psu z gardła wyjęci. Brunetka musiała się oswoić z faktem, że Alec chodził całe dnie bez koszuli, bo łatwiej im było doprać później skórę niż materiał. Bratem się nie przejmowała. Buchnęła mu za to stary ciuch, nie mając takich własnych ubrań, które mogłaby poświęcić. Wystarczyło, że zapięła całą koszulę i podwinęła ją do bioder, z tyłu związując w supeł nadmiar materiału. Podwinęła też rękawy do łokci i nie licząc tego niewielkiego okrągłego ogonka z tyłu (i szczupłych rąk wychodzących z wielkich rękawów), wyglądała prawie normalnie. A o słuszności swojego pomysłu przekonała się po chwili, gdy Alec „ochrzcił” ją białą farbą, strzelając do niej z pędzla i rozpoczynając niewielką batalię, w której ucierpieli wszyscy i wszystko. Nawet na włosach miała kilka białych kropek. Całą falę loków podpięła na karku w luźny kok, na tyle jednak sztywny od pyłu i oparów farby, że wymknęły się z niego raptem dwa pasma przy twarzy. Ogólnie całą trójka prezentowała swoim wyglądem raczej ofertę wycieczek do piekła i z powrotem niż profesjonalnych remontów. Ostatecznie zabawa skończyła się, gdy Rand wdepnął nogą w wiadro z farbą i zawył najgłośniejszą „kurwę”, jaką w życiu słyszała.
        Gdy zrobiło się ciemno nie było sensu już poprawiać, bo tylko by pogorszyli sprawę, próbując dopatrzeć się śladów w blasku świec. Przenieśli się więc do Rakel, przerobić okna w wykuszu. Sprawa faktycznie nie okazała się taka trudna. Chłopacy wymontowywali całe skrzydło i przerabiali zawiasy i zaczepy, a Rakel w tym czasie szybko szorowała drewniane elementy i myła szyby. Zostało im już ostatnie skrzydło okna, gdy usłyszeli walenie do drzwi.
        - Jasny szlag – mruknęła Rakel, przypadkiem rozlewając resztkę wody na podłogę. – Pali się czy co?
        Cała trójka zamarła jednak, gdy drzwi otworzyły się brutalnie jeszcze zanim echo ucichło, a w mieszkaniu rozległ się obcy głos, nawołujący dziewczynę. To znaczy obcy dla Randa i Aleca, którzy spojrzeli na nią w tym samym momencie.
        - Zostań tu – rzucił jej brat, ruszając z Aleciem na dół, podczas gdy brunetka stała, jak wryta w ziemię. Momentalnie obleciał ją strach. Jak on ją tutaj znalazł?! Dopiero wtedy zaskoczyła.
        – Rand, nie! – zawołała, biegnąc do schodów, ale zobaczyła już tylko jak mężczyźni lecą na podłogę, a w świetle klatki pojawił się Gadriel.
        Cofnęła się szybko, zanim ją dostrzegł i pobiegła do pokoju, otwierając szafę i przetrząsając zawartość. Zaklęła, słysząc kolejne wołanie, ale znalazła w końcu to, czego szukała i wyprostowała się szybko, zamykając szafę i chowając nóż od Doriana za paskiem spodni na plecach. Zakryła rękojeść koszulą akurat, gdy spojrzenie Gadriela odnalazło ją w pokoju. Cofnęła się o krok, przed zbliżającym się demonem, ale zadarła brodę.
        - Nie wiem. Tutaj go nie ma, jak widzisz – mruknęła, ale raczej grzecznym tonem, widząc humor nemorianina. Nie dodała też, chociaż ją kusiło, krótkiej lekcji o tym, jak należy wchodzić do czyjegoś domu.
        Zaraz też zmarszczyła lekko brwi i rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko się powstrzymała. Już chciała przyznać, że Lucien zniknął trzy dni temu, a ona była przekonana, że wraca do Otchłani właśnie, ale skoro tam go nie było, to nie chciała go wydać. Wiedziała, że coś knuje i martwiła się, że coś mu się w związku z tym stanie. Wkopywanie go przed bratem, który raczej nie miał dobrych intencji poszukując Luciena, tylko dołożyłoby mu trudów.
        - Rakel!
        Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, widząc za plecami demona Randa i Aleca, którzy ruszali już na intruza. Widząc, że Thorn ma w ręku kuszę, przebiegła szybko obok Gadriela, stając między nim, a bratem i znajomym.
        - Co ty robisz, zejdź z drogi!
        - Nie, proszę – jęknęła. – To i tak mu nic nie zrobi – powiedziała, nie chcąc, by demon wkurzył się bardziej i zrobił coś jej bliskim. Evans zatrzymał się, spoglądając na siostrę.
        - To ten brat Luciena? – zapytał pozornie spokojnie, a gdy Rakel pokiwała głową, on odpowiedział tym samym gestem, po czym rzucił się nagle w stronę demona.
        - Rand! Proszę! – Rakel musiała całym ciałem zaprzeć się o tors brata, przesuwając się bezradnie po podłodze, a Evans i tak w pierwszej chwili chciał ją złapać za ramiona i odstawić na bok. Wściekłe spojrzenie wbijało się w nemorianina i mężczyzna naprawdę wyglądał, jakby gotów był rzucić się na niego z gołymi pięściami. W końcu zatrzymał się i spojrzał na Rakel.
        – Mówiłem ci, że ten gość to same kłopoty! – warknął, podnosząc spojrzenie na Gadriela. – Luciena tu nie ma. Ty też bierz dupę w troki.
        - Alec – Rakel odezwała się prosząco w stronę znajomego, a ten niechętnie odciągnął Randa za ramię, chociaż sam zaciskał wściekle szczęki, a dłoń wciąż na kuszy. Evans wyszarpnął się agresywnie i uniósł ręce, na znak, że nic nie zrobi.
        W końcu dziewczyna odwróciła się w stronę Gadriela.
        - Luciena tu nie ma. I nie będzie – dodała sucho, spoglądając w jadowicie zielone oczy. – Odejdź proszę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Jak zawsze nikt nie zamierzał współpracować i nie wkurwiać go mocniej. Wspiął się po schodach, mijając mężczyzn próbujących pozbierać się z ziemi. Magia sił była jego najmocniejszym talentem i przydawała się Gadrielowi na równi z szermierką. A wciąż nikt go nie doceniał.
        Wściekłe, zielone oczy w końcu przyłapały dziewczynę. Krótko rozejrzał się po pokoju, po czym spojrzał ponownie na Rakel, jakby to ona była winna niepomyślnych nowin. Już wcześniej, gdy tylko posłał ognik, posiłkował się jego magicznym zmysłem i wiedział, że poza marnymi śmiertelnymi bytami nie było wokół nikogo. Do tego nie był ślepy. Głupi przecież też nie - widział, że Luciena tu nie było. Jakby był, raczej nie odstawiałby podobnej szopki... chyba. A jeśli już to wołałby brata nie dziewczynę.
        Oczy zmrużyły się jeszcze groźniej. Zadał proste pytanie: nie czy tu był, a gdzie był. I jakoś demon nie chciał uwierzyć, że dziewczyna nic nie wiedziała. Chociaż Lucek nie nawykł do gadania… Niby wszystko brzmiało prawdopodobnie, ale i tak nie chciał uwierzyć. Ktoś przecież do nędzy musiał wiedzieć, chyba, że braciszkowi zachciało się ucieczki. Szlag go wiedział…
        Rakel miała okazję widzieć jak złość w spojrzeniu nemorianina przeistacza się w poirytowane niedowierzanie i kwaśną minę.
         Gadriel właśnie miał ponownie zadać pytanie, tak dla pewności, kiedy do pokoju wpadła dwójka mężczyzn. Obrócił się gwałtownie na pięcie, gotów do kolejnego uderzenia. Przecież chyba jasno dał do zrozumienia, że nie z nimi chciał rozmawiać. Jeden nawet miał kuszę. Brunet prychnął spoglądając spode łba z nieprzyjemnym uśmiechem. Proszę bardzo on chciał załatwić wszystko po dobroci. Na szczęście dla Randa i Aleca, Rakel w ostatniej chwili zainterweniowała, znowu odstawiając swoją akcję z pakowaniem się między oponentów. Gadriel prychnął rozbawiony, odrobinę rozluźniając pozycję. Nie wróżył jej zbyt długiego życia. Chociaż komiczne było jak próbowała bronić mężczyzn, wiedząc, że co najwyżej mogli sobie zrobić krzywdę.
        Brunet skrzyżował ręce na piersi i łypał wyzywająco na obu, podczas gdy dziewczyna próbowała zażegnać konflikt, prosząc o spokój. Przednia komedia. Może gdyby nie było mu tak pilno, lepiej doceniłby przedstawienie. Jednak nazwanie go bratem Luciena ponownie wywołało jego niezadowolony grymas. Zaraz ponownie spojrzał na Evansa. Równie dobrze mógł kiwnąć dłonią, żeby sprowokować go jeszcze bardziej. Wszyscy postrzegali go tylko jako gorszego brata. Należało to zmienić.
        Dziewczyna zapierająca się o pierś brata była jeszcze zabawniejsza niż na początku. Złośliwy uśmiech nemorianina poszerzył się odsłaniając zęby. Wcale nie próbował jej ułatwiać. Należało nauczyć co niektórych gdzie było ich miejsce. Młody głupiec. Powinien cieszyć się, że przybył tu z pokojowymi zamiarami, zamiast skrócić ich z marszu o głowę. Ten jednak wolał wywijać szabelką. Jak chciał, mógł się doigrać, wystarczyło poprosić. A prosił się i to starannie.
        Słysząc komentarz o Lucienie, demon poruszył się lekko, stając jeszcze bardziej bezczelnie, jeśli w ogóle była taka możliwość i prychnął krótkim śmiechem, spoglądając znacznie groźniej spod brwi.
        - Grzeczniej, chłopaczku - warknął krótko, podczas gdy arogancki grymas nie ginął z twarzy bruneta ani na moment. - Bo dobiorę się do twojej skóry. Mój brat jest co najwyżej bólem w dupie, kłopotami jestem ja. - Chociaż tyle dobrego, że Gadriel poza prowokowaniem, zachował dość chłodnego osądu, że pierwszy nie podniósł ręki na mężczyzn. Zielone oczy niemo wyzywały do pierwszego ruchu, ale drugi z samozwańczych obrońców Rakel wydawał się lepiej hamować swój temperament i pomógł okiełznać pierwszego z nich. Bezsilna złość niemal z nich ociekała. Taka szopka prawie poprawiała humor Gadriela. Prawie. Wciąż nie otrzymał satysfakcjonującej go odpowiedzi.
        Po chwili zerknął na Rakel, która odzywając się ponownie zyskała pełnię jego uwagi. Zmrużył ślepia i syknął krótko przez zęby, zbierając myśli. Nie kłamała. Lucka nie było i nie wiedziała gdzie się zaszył. W drugiej części popłynęła gdzieś między prawdę a kłamstwo, a to już było coś. Może miała nadzieję, że wróci albo Lucien powiedział coś nie dość dokładnego by miała pewność. Trudno. Nie pozostało mu nic innego.
        - Nie myśl, że pozwolę ci zignorować zaproszenie - odezwał się ponownie, wyciągając do Rakel rękę.
        - Źle mnie zrozumiałaś. Nie pytam czy idziesz. Daję ci możliwość pójścia po dobroci - uprzedził nieprzyjemnym głosem, gdy dziewczyna nie posłuchała sugestii.
        - Mówiłaś, że jak bardzo zależy ci na braciach? - zastrzegł, zerkając w stronę mężczyzn. Nie wiedział, że poznał jedynie jednego z braci Rakel. Nie przyjrzał się dość uważnie by wypatrywać podobieństwa lub jego braku. Zresztą, wszyscy śmiertelnicy wyglądali dla niego podobnie, a dodatkowo ta trójka prezentowała się dzisiaj wyjątkowo zbieżnie. Umorusani, niechlujni. Więcej nie potrzebował.
        - To jak będzie, idziesz grzecznie czy mam cię tam zawlec choćby po trupach? - ponaglił dziewczynę do odpowiedzi.
        - Zaryzykujesz? Czy będziesz moim gościem? Krzywda ci się nie stanie, potrzebuję tylko lepszego argumentu dla Luciena, bo chyba nie docenił powagi złożonej obietnicy - mówił trochę spokojniej, jakby starając się przyhamować swoje zachowanie. Też nie było mu na rękę porywanie dziewczyny, ale jednocześnie gotów był na pewne niedogodności.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości