Valladon[Valladon i okolice] Nowy cyrk

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

[Valladon i okolice] Nowy cyrk

Post autor: ZuZu »

Kłopoty w Nowej Aerii

        Opuszczenie Nowej Aerii było chyba najgorszym pomysłem w całym życiu młodego centaura. Nie dość, że nie miał gdzie sprzedać części swoich zrabowanych łupów i kupić sobie coś do jedzenia, to jeszcze jak na złość postanowiły go dopaść deszczowe, chłodniejsze dni. Chociaż... z drugiej strony, gdyby tam został miałby zapewne o wiele większe problemy niż doskwierające jedynie zimno i głód, do których jakby nie patrzeć był przywykły żyjąc na ulicy. Kilka razy się zastanawiał czy gdyby tamten paser ze swoimi gorylami go dorwał, to czy ZuZu dalej mógłby kraść albo pajacować na głównym rynku. Czy po prostu by go zabili? Ale tak na śmierć... Raczej trudno byłoby mu robić to co kochał, a to go jeszcze bardziej utwierdzało w słuszności podjętej decyzji o opuszczeniu Nowej Aerii. Fakt, teraz narzekał na niewygody, ale przynajmniej póki co wciąż żył.

        Podczas swojej tułaczki przez równiny z bliżej nieokreślonym celem, do którego zmierzał, kilka razy przyszło mu powierzyć całe swoje życie własnym kopytom, gdy niechcący zadarł czy to z jakimś wielkim kotem, czy też niedźwiedziem gdy znalazł się u podnóży gór. Zad dalej go strasznie bolał od pazurów tamtej pumy i szczerze bardzo się cieszył, że niedźwiedzie są takie wielkie, ale mają krótkie łapki inaczej wątpił czy ze zranioną nogą dałby radę przed nim tak łatwo zwiać.

        Szczęście się jednak do niego w końcu uśmiechnęło gdy dotarł do Smoczej Przełęczy, a dokładniej wszedł na jeden ze szlaków handlowych, nie trudno więc się domyślić, że przysłowiową manną z nieba była dla centaura kupiecka karawana, która zatrzymała się na noc nad brzegiem rzeki płynącej przez przełęcz. Handlarz nie był zbyt skory do okazania pomocy młodemu "dzikusowi", któremu dzidy w rękach brakowało i najchętniej zignorował by pałętającego się przed jego końmi przeziębionego centaura, jednakże córka człowieka była zupełnym przeciwieństwem rodzica. Bez większego problemu okryła koński grzbiet błazna ocieplaną derką, a samemu chłopcu podarowała podszywaną owczą wełną kurtkę, nie mówiąc już o tym, że ZuZu po raz pierwszy od kilku dni zjadł coś normalnego, a nie podejrzane owocki z lasu i korzonki, po których ganiał co chwila w krzaki jak kot z pęcherzem.

        Córka kupca, rówieśniczka centaura, bardzo szybko się z nim zaprzyjaźniła i z radością oglądała popisy naturianina podczas wieczornych postojów. ZuZu natomiast trenował by nie wyjść z wprawy w swoich akrobatycznych przedstawieniach, a co chyba najważniejsze wbrew niezadowoleniu handlarza mógł korzystać z ich zapasów na drogę. Z tego też powodu beztrosko i jakby nigdy nic towarzyszył im w podróży aż do Valladonu, w którym to ich drogi się rozeszły. Oczywiście młody trefniś nie zapomniał pożegnać się ze swoją przyjaciółką, a przy okazji pozwolił sobie podwędzić to i owo, gdy jej ojciec zajęty był rozładunkiem i nie patrzył. Wtedy to do "kolekcji" centaura dołączona została sakiewka z jednym złotym gryfem i kilkoma srebrnikami, ale najważniejszy był chyba pierścień z jadowicie jadeitowym kamieniem pośrodku. Ciekawiło młodzieńca ile dostanie za taką błyskotkę jak szybko znajdzie pasera chętnego odkupić od niego ten sygnet. W końcu z takimi rzeczami nie powinno się chodzić po mieście, jeszcze by go jakiś strażnik przeszukał i co wtedy? Obcięcie drugiej ręki?

        Musiał najpierw wpasować się w nowe środowisko, sprawić by mieszkańcy się do niego przyzwyczaili i mu zaufali, co raczej nie powinno być trudne mając tak niewinną buźkę jak on i do tego będąc jednorękim błaznem. Podstawą jednak było ukrycie poprzednich łupów, albo szybkie sprzedanie ich wszystkich, bez znaczenia za jaką cenę. Z "czystą" ręką może udałoby mu się wymusić na kimś zlitowanie się nad nim i przyjęcie na kilka nocy pod swój dach. Co prawda mógłby już teraz zacząć się rozglądać za jakąś przystanią dla siebie, ale był obecnie zbyt zmęczony po podróży na takie rzeczy. Może w karczmie na przedmieściach przyjmą go na noc. Zdawało mu się, że za jedną z tamtejszych tawern widział stajnię, a to już był duży plus.

        Mając ustalony plan niemal przez cały dzień zwiedzał miasto i sprzedawał w pokątnych lombardach łupy z Nowej Aerii. Po tym przyszła pora na napełnienie żołądka z czym na targu nie było problemu i mógł się posilić czymś ciepłym. Udało mu się nawet napić grzańca przy jednej z oberży nim starsza, niedowidząca karczmarka zorientowała się, że sprzedała trunek nieletniemu. Najlepsze jednak zostawił sobie na zakończenie tego jakże udanego dnia. Nim handlarze zaczęli zwijać swoje szynkwasy i wracać do domów, ZuZu pokręcił się chwilę po mieście, raz jeszcze rozeznając się w przydatnych do szybkich ucieczek uliczkach, aż dotarł przed jedną z tutejszych kuźni.
        - Przepraszam... - zaczął z szerokim uśmiechem na twarzy i psotnym błyskiem w oczach, gdy tylko spostrzegł pracującego tu mężczyznę. - Mógłbym kupić trzy wyważone sztylety do rzucania? - zapytał pogodnie, zaraz jednak odwrócił wzrok od kowala i przeniósł spojrzenie na kręcącą mu się między kopytami czarną kocicę. Od razu przypomniało mu się spotkanie z pumą, a gojąca się rana na zadzie zaczęła szczypać, nie zmazało to jednak niewinnego uśmiechu z jego twarzy.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

        Wracali szeroką drogą, pośród niskich brzóz z jednej, a okazałych dębów z drugiej strony traktu. Ścieżka była solidnie ubita, znak, że podróżowano tu często i licznie. Pogoda bardzo przyjemna, wiał delikatny, ciepły wiatr. Słońce wisiało wysoko na niebie, niedawno minęło południe. Powietrze było bardzo przejrzyste, daleko przed sobą widzieli już majaczące na horyzoncie wieże obserwacyjne królewskiego zamku Valladonu. Jeszcze tylko półtorej stai i wrócą do normalności. Taką miał nadzieję.

        - Po tych dwóch durniach mogłem się tego spodziewać, oczywiście - powiedział cicho, bardziej do siebie niż do świata. Spojrzał na wprost, kilka kroków przed nim dwójka identycznie ubranych elfów dyskutowała o czymś żywo. Jeden z nich ciągnął za sobą worek, z lekkości tej czynności łatwo można było wywnioskować, że był raczej pusty. Drugi niósł przerzucony przez ramię kilof, lekko przerdzewiały, ale z racji pokaźnych gabarytów wyglądający bardzo solidnie.
        - Ale po tobie? - Westchnął ciężko. - Po tobie, kocie? - Zerknął na czarnego futrzaka idącego przy jego prawej nodze. Ten podniósł głowę, spojrzał na człowieka. Nic nie odpowiedział, zwyczajowo koty nie należały do szczególnie rozmownych istot. Wydawało się jednak, że próbował wyglądać niewinnie. Czy koty mogą wyglądać niewinnie?

        Zmarnowali pół dnia. Wyruszyli z miasta o brzasku, skierowali się na południe, podążając za wskazówkami ze starej, zatęchłej mapy, w poszukiwaniu skarbów. W poszukiwaniu skarbów, co za durnota! Jego elfi przyjaciele byli wspaniali, kochał ich jak braci, ale ich naiwność czasem doprowadzała go do szału. Ich pomysły często nie nadawały się nawet na tanie historie z dziecięcych rysunkowych książeczek oglądanych przez najmłodszych przed snem, nawet tam nikt by w nie nie uwierzył. Mapy skarbów, woda zamieniana w wino, kamień, który przemienia wszystko w złoto, urządzenia, które pozwalają wysyłać śmieszne obrazki do odbiorców na całym świecie - tych bredni ciężko było wysłuchiwać nawet po drugiej butelce wina. A oni tak nawet na trzeźwo. Prawdopodobnie na trzeźwo.

        Przyspieszył kroku, zrównał się z elfami. Rozmawiali o mapie. Zastanawiali się głośno, dlaczego zawarte na niej informacje nie doprowadziły ich do bogactwa. - "Może dlatego, że sprzedawany w ciemnej uliczce za srebrnego orła kawałek pergaminu owszem doprowadza do skarbu, ale raczej sprzedającego" - pomyślał Felin. Zostawił jednak tę myśl dla siebie, zamiast tego powiedział:
        - Czy wy kiedyś dorośniecie, misiaczki? - Uśmiechnął się sztucznie, szczerząc zęby.
Spojrzeli na niego.
        - Co? - spytał Awin, zdezorientowany wybiciem z wątku.
        - Przecież jesteśmy od ciebie starsi o 150 lat, misiaczku - odparł z kolei Findel. Też się uśmiechnął.
        Miał rację. Chyba mądrość nie przychodzi z wiekiem. Może z dwoma wiekami? Raczej nie będzie miał okazji, by się o tym przekonać.

        Późnym popołudniem dotarli do miasta. Rozstali się przed kuźnią, elfy skierowały się gdzieś do centrum. Nie dociekał gdzie, nie chciał usłyszeć, że znów mają na oku jakiś wspaniały interes. Udał się do swojej izby, zjadł kawałek chleba z suszoną rybą, którą podzielił się z kotem. Zszedł na dół, rozpalił przygaszony kowalski piec. Miał wolny dzień, ale praca pozwalała mu uwolnić się od nadmiaru myśli, a to było mu teraz potrzebne, by nie szykować planu zabicia swoich przyjaciół. Kolejnego. Założył fartuch, przejrzał listę zleceń na jutro. Dwa nagie miecze? Niech będzie. Wziął sztabkę stali i wrzucił ją do pieca, by nabrała temperatury.

        - Przepraszam... - Usłyszał za plecami. - Mógłbym kupić trzy wyważone sztylety do rzucania? - Czyiś pogodny głos zawisł w powietrzu. Odwrócił się. W drzwiach stał centaur, o delikatnych rysach, wyglądający dość młodo. Jedna jego ręka była owinięta bandażem, przed łokciem. Części za łokciem nie było.
        - "Rana. Albo kara." - To pierwsza myśl, która przemknęła przez głowę Felina. Zastanawiał się co odpowiedzieć. Gdy już otwierał usta zauważył, że jego kotka ociera się o nogi niespodziewanego gościa. Przemknęła pomiędzy nimi, szturchnęła lekko głową jedno z kopyt, po czym odeszła dwa kroki, usiadła i patrzyła z ciekawością na centaura.

        - Och, witaj - powiedział Felin spokojnie, przenosząc wzrok z kota na klienta. - Oczywiście. Co prawda mamy dzisiaj zamknięte, ale przecież klient nasz pan, jak to mówią w tych nowoczesnych, kolorowych i zbyt drogich kramach. - Wytarł ręce w fartuch, zrobił dwa kroki w kierunku skrzyni z bronią stojącej w rogu kuźni. Uklęknął przed nią, zza pasa wyciągnął stalowe kółko z doczepionymi wieloma kluczami, rozległ się stalowy brzęk. Zaczął szukać odpowiedniego wytrychu do dużego, miedzianego zamka znajdującego się na froncie skrzyni.
        - Nie jesteś trochę za młody na broń ostrą? - rzucił, nie odwracając się. Nasłuchiwał co dzieje się za jego plecami. Dotknął dyskretnie miedzianej łapki wiszącej na jego szyi, poczuł wtedy, że kot ciągle siedzi przed centaurem i patrzy na niego nieruchomo. Był wyraźnie podniecony. - "Za jakie grzechy" - pomyślał Felin, włożył klucz do zamka i otworzył skrzynię.
Ostatnio edytowane przez Felin 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Przedłużające się milczenie ze strony kowala nie wróżyło dobrze naturianinowi, który przez plączącego się pod kopytami kota miał utrudnione pole do manewru i wycofania się, jednakże jak się zaraz okazało wcale nie zostanie odesłany z kwitkiem. Dodatkowo jeszcze większa była radość centaura, gdy mężczyzna bez zbędnych pytań, przynajmniej z początku, postanowił sprzedać młodzikowi interesujące go ostrza.
        - Przepraszam, nie wiedziałem, że masz dzisiaj zamknięte panie kowalu. Nie chciałem przeszkadzać w pracy - spuścił głowę z udawanym smutkiem. Po prostu musiał wykorzystać nadarzającą się okazję, a nóż dostanie sztylety z jakimś rabacikiem. Lepiej być nie mogło, a przecież dopiero co przybył do tego miasta.
        - "Może jeszcze sam władca Valladonu zaprosi mnie w swoje skromne progi i zamieszkam w pałacu" - roześmiał się w duchu na tę jakże przyjemną myśl godną prawdziwego marzyciela. To by dopiero było życie! Zrobiłby wszystko by tylko stać się pupilkiem głowy państwa, bo wszystkie jego kradzieże uchodziłyby mu wtedy na sucho. Cudowne marzenia...
        Z tego błogiego stanu, przez który mógłby zniszczyć swoją rolę skruszonego chłopczyka, wyrwał go brzęk kluczy. W pierwszej chwili ZuZu nie bardzo rozumiał co się dzieje, przez moment nawet się obawiał, że tak odpłynął, aż nie zauważył kiedy przyszli po niego strażnicy miejscy i zamknęli znów w celi za kradzieże. Na szczęście, dla młodzika, była to jedynie niepotrzebna czarna wizja, a rzeczywistość wyglądała jakby los mu naprawdę sprzyjał. Co prawda nie ważne jakby się starał i tak nie za dobrze wszystko widział, ale mimo to bacznie obserwował poczynania kowala z jego cudownym kuferkiem różności. Może znalazłby tam coś specjalnego i przez przypadek zawieruszonego? Z chęcią zajrzał by do środka tej tajemniczej skrzyni.

        - Hmm... Możliwe, ale potrzebuję ich... - odpowiedział wracając myślami na ziemię. - Widziałem związanego i duszącego się kotka w jednej z uliczek jak tu szedłem - dodał zaraz orientując się, że prawie wyszedł z roli. Nie trudno mu było wymusić na sobie by oczy zaczęły mu łzawić. Pociągając nosem otarł przegubem dłoni wilgotne oczy. - Muszę mu szybko pomóc inaczej... inaczej on... - nie dokończył gdyż wybuchnął płaczem, a wszystko po to by nie płacić za sztylety. Fakt, miał w razie czego odpowiednią sumę ruenów, ale dzięki takiemu przedstawieniu mógł się rozeznać komu w mieście z łatwością będzie mógł grać na uczuciach i kto szybciej połknie jego haczyk. W końcu nie wszyscy nadają się na ofiarę dla kieszonkowca.

        Oczywiście to co mówił było wymyślonym na poczekaniu kłamstwem. Nie spotkał się z takim okrucieństwem wobec zwierząt w ostatnim czasie, a już na pewno nie w Valladonie póki co, a jak już to prędzej ze szczurami albo bezdomnymi psami niż kotami, nawet tymi dziko żyjącymi na ulicach. Różnie jednak może być, a skoro kowal miał kota, z pewnością musiał je bardziej lubić od psów. Idąc tym tropem historyjka o burku mogłaby nie poruszyć mężczyzny, który, jak się centaurowi zdawało, wolał siedzieć w pracy niż pałętać się po mieście, a zwłaszcza w szemrane uliczki.
        Owszem mógł się mylić, w końcu każdy popełnia błędy zwłaszcza w nowym miejscu, z nowymi ludźmi i odmiennym stanem umysłu, bo pewnie ludzie Valladonu mieli inne wartości najważniejsze niż ci z Nowej Aerii. Bez względu na wszystko co przyniesie mu zdradziecki los z kowalskim kuferkiem będzie musiał się zaprzyjaźnić, a najlepiej przytulić i to w nowej valladońskiej kryjówce.
        Niepokojące się wydawało tylko to kocisko kowala, które cały czas się przyglądało młokosowi, przez co ZuZu musiał bardziej skupić się na tym by nie dać nic po sobie poznać i nie wyjść z obranej przez siebie roli. Zaszlochał żałośnie powtarzając w kółko jak bardzo chce pomóc tamtemu biednemu, małemu, samotnemu kotkowi.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

Uniósł ciężkie, dębowe wieko. Solidne, stalowe zawiasy zaskrzypiały przeciągle.
- "Miałem je wczoraj naoliwić" - pomyślał. - "Jutro to zrobię." - Uderzył go zapach kurzu i oleju, którym zakonserwowane były metalowe przedmioty, by nie łapać wilgoci i rdzy. Wnętrze skrzyni przedzielone było kilkoma przegrodami, znajdowały się tu wszystkie drobne fanty produkowane w kuźni, zapewniające mały, ale dość regularny zysk: groty strzał, sztylety, noże, łyżki, podkowy, oczka łańcuchów, a nawet stalowe miski czy blaszane wisiorki i amulety. Dawno nie uzupełniał zapasów zebranych tu przedmiotów, chociaż wyglądało na to, że wszystkiego było pod dostatkiem. O ile nie zjawi się wkrótce armia żebraków, z których każdy będzie chciał zakupić metalową miskę; których z jakiegoś dziwnego powodu wszyscy bezdomni byli ogromnymi fanami; towaru powinno jeszcze wystarczyć na jakiś czas. Pogrzebał chwilę w skrzyni, wziął jeden z małych sztyletów, obrócił nim parę razy w dłoni. Włożył go do kieszeni fartucha, po czym umieścił tam jeszcze dwa kolejne, identycznie wyglądające. Omiótł ostatni raz wzrokiem wnętrze skrzyni, zamknął ją przekręcając dwa razy klucz, wstał i odwrócił się.

Nie widywał w swym dotychczasowym życiu wielu centaurów. Właściwie to widział je tylko raz, w tej knajpie na zamku, do której zabrali go Awin i Findel. "Jak ona się nazywała? Zaczarowany pierożek? W każdym razie coś równie mądrego" - przypominał sobie. Knajpa, gdzie jedno wino kosztuje tyle, co porządne nożyce do strzyżenia owiec, a ochroniarz przy wejściu sprawdza, czy masz czyste buty i nie za wiele dziur w płaszczu. Tak też się wtedy poczuł - jak ta strzyżona owca.
- Sprzedałeś miecz za złotego gryfa, musimy to uczcić! - Pamiętał te słowa podnieconego przyjaciela.
-"Pewnie, musimy to uczcić - w najdroższej karczmie w mieście, za którą to ja zapłacę" - swoją myśl też pamiętał. Ostatecznie jednak nie żałował, napili się najlepszego białego wina, jakie smakował do tej pory, a obsługująca ich karczmarka była bardzo sympatyczna, a najbardziej sympatyczny był jej głęboki dekolt. W tej też knajpie pierwszy raz zobaczył centaury, dostojnie wyglądająca para naturian grała tam na różnych instrumentach, umilając gościom pobyt skoczną muzyką.

Stojący w progu kuźni centaur nie wyglądał jednak tak dostojnie jak tamte. Prawdopodobnie do 'Zaczarowanego pierożka' nikt by go nie wpuścił, chyba że jako nadzienie. Naturianin przerwał ciszę, zaczął mówić o związanym kocie, po czym się rozpłakał. Siedząca przed nim Klodi przekręciła lekko głowę. Młody, szlochający centaur wyglądał bardzo żałośnie, jak dziecko, które zgubiło zabawkę i prosi mamę o pomoc. Felinowi zrobiło się żal młodzieńca, zastanawiał się jakie smutne historie pokazało mu do tej pory życie. Zrobił pół kroku naprzód, zatrzymał się. Uwierzyłby w tą opowieść i te łzy. Uwierzyłby, gdyby nie ten związany kot. Złapał ręką amulet ukryty pod koszulą.

Dwie miedziane łapki na ciasnej obręczy zaciśniętej na szyi młodziutkiego kota porzuconego w lesie. Czasem zastanawiał się nad początkiem swej przygody z Klodi. Po co ktoś zostawiał kota przy drodze w środku lasu i to z miedzianymi ozdobami, za które można by kupić porządną wódkę? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Coraz rzadziej jednak do tego wracał, zwierzak był często w jego życiu jedynym źródłem uśmiechu, nie było istotne skąd się wziął. Skoro oboje przez tyle lat dobrze się przy sobie czuli, niech będzie nawet posłańcem z piekła. Właściwie często był pewny, że kotka właśnie stamtąd się urwała. Jak i wszystkie inne koty.

Kocie medaliki były jakoś ze sobą połączone, już przy pierwszym ich dotknięciu poczuł dziwne ciepło. Gdy jeden z nich zostawił kotu, a drugi założył na szyi, przez jego głowę przebiegł szereg niespodziewanych myśli, nagle zgłodniał, usłyszał też jakby mruczenie, chociaż pyszczek kota w ogóle się nie poruszył. Zdziwiłoby go to bardziej, gdyby nie to, że w głowie ciągle słyszał podejrzane głosy, a najbardziej z nich podejrzany był głos niego samego. Z biegiem czasu odkrył, że dotykając ozdoby i skupiając się na wewnętrznym pomrukiwaniu, jest w stanie wyczuć swoją kotkę - przejąć część jej percepcji, rozpoznać gdzie jest i co robi, poczuć zapachy, usłyszeć dźwięki. Gdy oswoił się z tym zjawiskiem, często spędzał wieczory popijając w domu wino, a jednocześnie podróżując ze swoją kotką przy pomocy amuletu. Poznał Valladon ze strony, z której nie znał go żaden człowiek - rozpoznawał wszystkie dachy, wiedział, z którego domu wybiegają największe myszy i gdzie najczęściej przesiadują ptaki. Znał też chyba wszystkie koty w mieście, to zadziwiające, jak wielu przyjaciół i wrogów może posiadać jeden mały zwierzak. Wiedział też, że z pewnością w okolicy nie ma żadnego związanego kota, Klodi już dawno by go wyczuła.

Spojrzał na młodego kupca.
- Związana kotka? To najgłupsza rzecz jaką dzisiaj usłyszałem - powiedział głośno Felin. Głos miał szorstki. - A uwierz mi, konkurencja bredni była dziś naprawdę spora. - Ruszył powoli przed siebie, zatrzymał się dwa kroki przed centaurem.
- I dla tego kota potrzebne ci są trzy wyważone sztylety? Będziesz nimi rzucał w jego więzy? Potrenuj najpierw na owocach, polecam jabłka. - Wyciągnął bronie z fartucha, ścisnął je lewą ręką, prawą miał wolną. Kotka, widząc, że się zbliżył, wstała i zaczęła ocierać się o jego nogawkę.
- Nie interesuje mnie do czego ci te sztylety - kontynuował. - To kuźnia, sprzedaję tu rzeczy, które ranią, a nie ładnie pachną. No i również porządne patelnie, gdybyś był zainteresowany. - Wyciągnął rękę, otwartą dłoń ze sztyletami skierował ku centaurowi. - Pięć srebrnych orłów za sztukę, są dobrze wyważone, ale jakość stali mogłaby być lepsza. Mogę wykonać solidniejsze, ale tylko na zamówienie. Razem piętnaście orłów, zainteresowany? - Patrzył gościowi prosto w oczy. Po chwili dodał jeszcze, równie twardym jak trzymane sztylety głosem:
- Jeśli jakiś strażnik zapyta mnie, czy komuś ostatnio sprzedawałem broń miotaną, wiedz, że odpowiem twierdząco, a centaura, mimo że to duże miasto, znajdą szybko. Wiedz też, że jeśli przez te sztylety ucierpi jakiś kot, to wtedy strażnicy będą szukać mnie, a nie ciebie, bo wyrwę ci kopyta z tyłka, gdziekolwiek się ukryjesz. - Wyprostował się, starał się wyglądać poważnie i groźnie. - To jak, biznes? - słowa zawisły w powietrzu.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        ZuZu tak się skupił na swoim podstępie, że nie zwrócił uwagi na to jak długo kowal grzebał przy skrzyni. Co prawda mógł szukać najodpowiedniejszych ostrzy dla centaura, ale wątpił by miał w kufrze rzucone wszystko bez ładu i składu. Z tego co jego czujne oko dostrzegło przez te kilka lat swojej kariery kieszonkowca to to, że kowale szczycili się niemałą precyzją, doskonałą organizacją z dbałością o najmniejsze szczegóły, choć tu można by zapewne podciągnąć każdego rzemieślnika. Niemniej jednak mężczyzna stanowczo zbyt długo kucał przy swoich schowku na wyprodukowane drobiazgi, a nazbyt pewnemu siebie centaurowi ten fakt umknął. Dlatego słowa kowala były dla młokosa nie lada zaskoczeniem.

        - C-co? - zapytał jakby nie dosłyszał. Czuł jak serce zaczyna mu walić w piersi, oj źle to zaczynało wyglądać. Nie zamierzał się jednak tak łatwo poddać. - T-tamten kotek, on... on umrze... muszę szybko mu pomóc... proszę... - wybuchnął raz jeszcze płaczem, choć już i tak wątpił, że uda mu się wygrać tę partię. Skąd ten człowiek mógł wiedzieć, że nie ma żadnego kota? Czytał w myślach? O nie! A jeśli wyda go strażnikom? Nie... Nie może... Znaczy tak, ale oni nie mieliby żadnych dowodów by ukarać młokosa, nie musiał się bać, w końcu był niewinny... A przynajmniej póki co. Ale... co jeśli ten typ wygrzebał z jego głowy to, że okradł kupca, z którym tu przybył? Kupiec na pewno wszystko potwierdzi i bez problemu zobaczy w centaurze winnego, przecież tylko raz, podczas rozładunku skupił się na pojedynczych towarach a nie na całości swojej własności. Nie było dobrze, stanowczo nie było dobrze!
        Młokos przełknął ślinę i cofnął się zaniepokojony o krok pod naporem kolejnych słów rzemieślnika. Teraz do niego dotarło gdzie popełnił błąd. Najgorszym było, że sobie wyobraził jak taki zwierz mógłby ucierpieć gdyby z odległości chciało go się tymi nożami wyswobodzić. Przez to przypomniał sobie podróż z Nowej Aerii do Valladonu, nim zabrał się z kupcem i jego córką. Na równinach złapał w sidła królika, ale w ogóle nie był w stanie go zabić. Lubił mięso, bo kto nie lubi mięsa? Jednakże nie potrafił zabić. Apetyt mu również odbierały świeżo zabijane i pieczone w niektórych zakładach kurczaki... Po prostu nie mógł patrzeć jak są one uśmiercane a później preparowane i przygotowywane do spożycia. Aż mu się niedobrze zrobiło na samą myśl.
        W całym tym zamieszaniu nie przyszło mu do głowy, że prawdziwym winowajcą jego niepowodzenia może być kocica kowala, która tak się do niego przymilała jeszcze nie tak dawno. Gdy mężczyzna do niego podszedł z wystawionymi obiema dłońmi, ZuZu porzucił maskę i patrzył na niego zły oraz naburmuszony jak dziecko, któremu właśnie odmówiono kolejnej porcji ciasta. W sumie dzieckiem można by uznać, że dalej był, a sztyletów mu nie odmówiono, tylko jego plan wziął w łeb, nie udało mu się to co planował. Miał wielką ochotę odwrócić się i z całej siły kopnąć faceta, ale wtedy znów musiałby szukać sobie nowego miasta, a póki co miał dość takich wypraw na najbliższych kilka miesięcy. Poza tym ciągle zmieniając swoje zamieszkanie nigdy nie znajdzie się w łaskach króla, nie będzie miał szansy na stanie się dworskim pupilkiem i trefnisiem, któremu wszystko ujdzie płazem, tym bardziej jeśli wszyscy się śmieją.

        Niezadowolony centaur zaczął grzebać w niewielkiej sakwie na swoim pasie, z której wyciągnął czternaście srebrników i garść miedzianych kruków, zerkając jeszcze na monety w swojej dłoni i szybko licząc czy wszystko się zgadza. Nie chciał mieć żadnych nieprzyjemności ze strony tego nadętego jasnowidza. Po części żałował, że był cywilizowany, bo jak zwykły koń mógłby zostawić mu wyrazy wdzięczności za drzwiami, a nawet całkiem hojny kopczyk jeszcze ciepły. Przez swoją myśl humor mu się nieco poprawił, wręczył rzemieślnikowi odliczone pieniądze i szybko zgarnął sztylety pakując do tej samej sakwy, z której wyjął rueny.
        - Najpierw musiałbyś mnie złapać staruszku - uśmiechnął się lekceważąco i z całkowitym brakiem szacunku do starszej od siebie osoby, po czym zaraz się odwrócił i wyszedł, okręcając się w drzwiach by ponad ramieniem pokazać mężczyźnie złośliwie język, po czym ruszył z kopyta w stronę centrum.

        Co prawda wciąż brakowało mu kilku rekwizytów do wieczornego występu, ale nie miał już chęci użerać się z parchatymi sprzedawcami. Jakiś szacunek mu się należał! W końcu to ZuZu dostarcza im cenne towary, co prawda przez nie mają później kłopoty jeśli nie są sprzedawane w "gorszych" dzielnicach miast, ale to już centaura nie obchodziło. Skoro nie uważają - tak mają. Ponadto był wielkim miejskim trefnisiem! Wszyscy go kochali, a za niedługo będzie nadwornym błaznem! Tacy ludzie jak ten kowal mogliby zawisnąć w odpowiednim dla nich miejscu gdyby naturianin tylko się postarał i odpowiednio rozegrał sytuację już na garnuszku króla. Westchnął ciężko. Nie było co teraz o tym myśleć jeszcze wszyscy go popamiętają.

        W jednej ze ślepych uliczek nieopodal głównego placu schował swoje juki i się przerwał w jaskrawy, stanowczo za duży kostium, który wyglądał jakby był pozszywany z zupełnie przeciwnych sobie materiałów. Założył starą maskę z teatralnym, szerokim uśmiechem i trójramienną czapkę z dzwoneczkami po czym wystawowym kłusem zaczął wkraczać na plac. Co chwila przystawał, udawał, że się przed kimś ukrywa, kawałek się skradał i znów radosnym kłusem pokonywał część odległości. Nie sposób było nie zauważyć dziwnie ubranego i zachowującego się centaura, choć jeszcze tłum się nie zbierał wokół niego. Póki co valladończycy obserwowali jego poczynania ukradkiem i z bezpiecznej odległości. ZuZu potknął się o własne nogi i głośnych hukiem runął na ziemię.
        - Który to, no który?! - wykrzyczał z udawaną urazą stając na tylnych kopytach i unosząc swoją jedyną rękę w pozycji gardy jakby chciał się z kimś boksować. Jego uniesione, przednie kopyta również od czasu do czasu wykonywały coś jakby bokserski, pokazowy cios, a tylne stukały kopytami o bruk by utrzymać naturiana jak najdłużej w tej pozycji. Można by nawet uznać to za jakiś dziwaczny taniec albo rodzaj stepu.
        Mieszkańcy połknęli haczyk, zaczęli się do niego zbliżać z rosnącym rozbawieniem na twarzy. Jakiś podpity młodzieniec, kilka lat starszy od ZuZu zaczął iść przez tłum w stronę "bojowego" centaura, by zaimponować swojej towarzyszce i upokorzyć błazna. Rzucał w stronę koniowatego trefnisia niemiłe i raczej rasistowskie teksty, na które część tłumu reagowała śmiechem, lecz kopytnemu to nie przeszkadzało - był przyzwyczajony i mało się przejmował tym co inni o nim sądzą, najważniejszy w jego pracy w końcu był śmiech, a dzięki takim durniom nie łatwo było mu poruszyć swoich widzów.
        - Takiś odważny koński zwisie? Może ze mną chcesz się bić kaleko co? - burknął do niego tamten chłopak, gdy już znalazł się niecały sążeń od centaura.
        - Nie wielmożny panie, ja, ja się poddaję. Nie chcę się bić. Może zechciałby pan podjechać na rączym rumaku do swej lubej? - zapytał pokornie, odwracając się bokiem do faceta by dać mu wsiąść na swój grzbiet.
        Zaczepnik się zawahał i stracił na pewności siebie, ale skruszona i wystraszona postawa centaura skutecznie sprawiły, że nabrał odwagi, prychnął z pogardą, że tak powinno traktować się wszystkie dzikusy i zaraz wsiadł na grzbiet ZuZu. Chwycił za materiał cudacznej kurtki na plecach naturiana i dźgnął go piętami po bokach. Nawet jeśli tego by nie zrobił kopytny młodzik i tak skierowałby się w stronę partnerki "kozaka". Po tłumie przeszła się niepokojąca fala oburzenia przemieszana z pogardą dedykowaną obu chłopakom, lecz zaraz towarzystwo odetchnęło z ulgą i wybuchnęło śmiechem, gdy centaur sprawnie zrzucił ze swojego grzbietu buraczanego delikwenta. Stanął nad nim niewinnie i podał rękę chcąc pomóc mu wstać, ale chłopak uciekł nie mogąc najwidoczniej znieść, że wszyscy śmiali się z jego upadku, a najbardziej chyba jego wybranka.

        Później zaczęły podchodzić do niego pierwsze dzieciaki, którym pozwolił siadać na swoim grzbiecie, ale ich już nie zwalał, a nawet uważał by same przez przypadek nie spadły. Posypała się pierwsza fala przyjemnego dla ucha brzęku ruenów wrzucanych błaznowi do zostawionej na środku torby.

        Gdy tylko zaczęło schodzić się bardziej poważne towarzystwo, ZuZu musiał wyciągać z rękawa bardziej wyrafinowane sztuczki. Pomagając sobie zębami założył rękawiczkę ze smoczej skóry i polał kupione jakiś czas temu sztylety specjalnym specyfikiem, łatwopalnym, od którego płomień przyjmował różne barwy, nawet niebieski, zielony i fioletowy. Zaczął po kolei podrzucać ostrza aż w końcu nie rozpoczęła się ta widowiskowa żonglerka, której finałem było stanie przez centaura na jednej tylnej nodze. Występ dobiegł końca gdy ZuZu był już u granic wytrzymałości wtedy nie przerywając żonglerki stanął pewnie na wszystkich kopytach i podrzucił wysoko sztylety. Obserwując je uważnie zrobił im tunel z luźnego rękawa utraconej ręki, go którego je połapał, a które... zniknęły. Publiczność była zachwycona, a on z podziękowaniami zaczął się im kłaniać. Nie licząc problemów związanych z kowalem był to udany dzień, a teraz czekała go najlepsza część - liczenie zysków. Choć najpierw wykupi nocleg w miejskiej stajni, kryjówki dla siebie poszuka już jutro.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

Stał tak chwilę z wyciągniętą dłonią, na której połyskiwały monety. Patrzył na biegnącego przed siebie na oślep centaura, aż zostały po nim tylko obłoki kurzu i pyłu. Kotka wskoczyła mu na ramię, by również przyjrzeć się tej scenie. Zważył trzymane w ręce pieniądze, zerknął na nie. Przez moment wydawało mu się, że młodzik chciał go oszukać i sypnął mu mniej niż się należało, ale wyglądało na to, że kwota się zgadzała. Schował monety do kieszeni, odwrócił się na pięcie i wrócił do środka kuźni, wciąż z kotem na barku.
- Właśnie dlatego nie chcę mieć dzieci - rzucił do siebie. Kotka zwróciła głowę w stronę jego twarzy i wytrzeszczyła zielonkawe oczy. - Nie, nie dlatego, że matka zabiłaby mnie, gdybym powiedział, że mój syn jest koniem. - Futrzak mrugnął robiąc niewinną minę, po czym zaczął lizać swoją łapkę. Felin westchnął ciężko.

Skierował się w stronę przeciwległej wejściu ściany budynku. Podniósł jedną z desek prowizorycznej podłogi w części kuźni z dala od pieca, gdzie stały narzędzia do szlifowania, cięcia czy ostrzenia, używane głównie w ostatniej fazie obróbki metali. Obejrzał się wokoło odruchowo, upewniając się, że nikt go nie widzi. Ze szpary w podłodze wyciągnął stalową skrzynkę, otworzył ją jednym z kluczy przyczepionych do paska. Przesypał do niej znajdujące się w kieszeni monety, ciszę w kuźni wypełnił metaliczny pogłos. Zostawił sobie jednego srebrnego orła i dwanaście miedziaków.
- "Dziesiąta część to twoja część, weźmiesz więcej, powąchasz moją pięść" - powtórzył sobie w głowie ulubione powiedzenie właściciela tego przybytku. Zamknął kuferek, ukrył go ponownie pod podłogą, zakrył deską. Zgarnął nogą trochę piasku z pobliskich paneli, by wszystko wyglądało jak wcześniej. Spojrzał na sztabkę gorącego metalu w piecu i wrócił do pracy.

Późnym wieczorem znalazł się w końcu w swojej izbie. Znajdowała się ona pod sklepieniem kuźni, na niewielkim poddaszu, a właściwie antresoli, będącej kiedyś małym składzikiem na słomę i drewno służące do rozpalania pieca. Prowadziło do niej kilka bardzo stromych schodów z zewnątrz budynku, choć należałoby chyba bardziej nazwać je drabiną z trochę poszerzonymi stopniami. Wspięcie się po nich wymagało sporo wysiłku, często po ciężkim dniu w pracy przeklinał to wejście. Miało ono jednak swoje plusy, odstraszało większość gości, potwornie skrzypiało, więc nie dało się wejść niepostrzeżenie, no i Klodi je uwielbiała. Często siadała na najwyższym stopniu, grzejąc się w słońcu i lustrując okolicę. Pokój był niewielki, mieściło się tu jednoosobowe łóżko, prosty stolik, przed którym stały dwa krzesła, do tego jeden kredens, nad którym wisiała drewniana półka. Pod jedną ze ścian do samego sufitu ułożone były świerkowe szczapki, pełniące rolę rozpałki. Ściana naprzeciw drzwi kończyła się w połowie, była to właściwie zabudowana, wysoka balustrada, za którą zajrzeć można było z góry do wnętrza kuźni. Brakowało okien, całe światło w pomieszczeniu pochodziło z umieszczonych nad balustradą dwóch lusterek, które odbijały promienie bijące ze znajdującego się poniżej, nigdy do końca nie wygaszonego pieca.

Usiadł na krześle, zdjął buty. Odwinął onuce, wrzucił je do znajdującej się pod stołem miednicy z wodą. Przyjrzał się swoim stopom, zrobiły się odciski, tułanie się po lasach za skarbami chyba mu nie służyło. Wstał, obejrzał roślinę stojącą w wysokim słoju na półce. Padało na nią światło odbite od lusterka. Nie wyglądała szczególnie okazale, cienka, brązowa łodyżka, z której wystawało parę zielonych listków, wyrastająca z czarnej ziemi wymieszanej na dnie słoja z żółtawym, połyskującym piaskiem. Popatrzył na nią jednak z dumą. "Matka mi nie uwierzy, że udało mi się wyhodować liść laurowy z pustyni Nanber pod dachem śmierdzącej kuźni" - pomyślał. Przesunął słój na drugą stronę półki, gdzie nie było światła. Ziewnął przeciągle, był już zmęczony. Poprawił poduszkę na łóżku, położył się na wznak. Odpiął z szyi wisiorek i owinął go wokół ręki.
- "Nigdy nie zasypiaj z pętlą na szyi" - przypomniał sobie słowa ojca. - "Jeśli masz umrzeć, to elegancko, przebity mieczem, a nie uduszony w śnie przez jakiegoś pariasa." - Trzymał się tej zasady. Spojrzał na miedzianą łapkę. Nie musiał dzisiaj jej dotykać, doskonale wiedział, gdzie polazła Klodi. A raczej za kim.

Obudził się wcześnie rano, przez deski dachu przebijał się delikatnie świt. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Kota nie było nigdzie widać. Napił się wody z dużego dzbanka stojącego na stole, część wody wylał sobie na ręce, obmył twarz. "Pięć, cztery..." - zaczął odliczać w myślach. Otworzył górną szufladę kredensu, wyciągnął z niej pół bochenka chleba i kawałek pieczonego pasztetu. "Trzy, dwa..." - kontynuował. Położył jedzenie na stole, wysunął sobie jedno krzesło, usiadł. Usłyszał skrobanie pazurów o drewno, kątem oka zauważył, że kot pojawił się znikąd na balustradzie. "Jeden" - dokończył. Klodi przeciągnęła się i przeskoczyła na stół. Spojrzał na nią karcąco, wysunął drugie krzesło i poklepał ręką siedzisko. Zwierzak spuścił pokornie głowę i zeskoczył na miejsce. Felin podzielił pasztet na pół, jedną część położył przed kotem, drugą umieścił między dwoma sporymi kawałkami chleba, które oderwał z leżącego przed nim bochenka. Jedli w ciszy. Ta nie trwała jednak długo, po chwili usłyszeli skrzypienie schodów za ścianą, w chwili następnej skrzypienie podwoiło się. "Za jakie grzechy" - westchnął przeżuwając.

Dwa elfy zwaliły się zdyszane do izby, zwyczajowo nie przejmując się wcześniejszym pukaniem. Felin nie zwracał na nich uwagi, jadł.
- O, dobrze że już wstałeś, jest sprawa - powiedział Awin, dreptając od ściany do ściany, pomijając takie szczegóły etykiety jak przywitanie się. Findel usiadł na łóżku, oddychał ciężko.
- Te twoje schody kiedyś mnie zabiją - powiedział. Jego brat zignorował tę uwagę, mówił dalej.
- Sprawa jest taka, że w mieście pojawił się jakiś centaur, dawał wczoraj popis w centrum, wiedziałbyś, gdybyś się trochę interesował kulturą, zamiast po nocach pierdzieć w kołdrę. - Elf na łóżku spojrzał krzywo na koc, na którym siedział, przesunął się na brzeg posłania.
- Tak - dodał. - To nasza szansa, tym razem musi się udać, zemsta będzie słodka. - Kowal gryzł powoli chleb. Wziął do ręki dzbanek, pomachał nim przed głową kota. Klodi spojrzała na niego, mrugnęła potakująco. Felin sięgnął pod stół, podniósł leżąca pod nim miseczkę, wypełnił ją wodą i umieścił przed futrzakiem. Kotka zaczęła cicho chlipać zimną ciecz.
- Ta głupia czarodziejka, nie nabrała się na nasz teatrzyk kukiełkowy, ale centaur na pewno ją zauroczy - trajkotał ciągle Findel. Odpowiedział mu Awin:
- Mówiłem, by odegrać Kaczuszkę i Księcia, a nie tę durną balladę o skrzypku z dachu, wtedy na pewno by się udało - rzekł z nutą złości w głosie.
- Chędożę twoją kaczuszkę - wydarł się jego brat. - Skrzypek zawsze działał, panny lecą na skrzypka.
Felin skończył jeść, patrzył w milczeniu na kota kończącego pałaszowanie pasztetu.
- Plan jest taki - powiedział Awin. Przestał krążyć po pokoju. - Namawiamy centaura, by zyskał zaufanie czarodziejki, porobi jakieś tańce, hulańce, one się na tym znają. Dostanie się do jej posiadłości, wykradnie przepis na ten czarodziejski sok, sprzedamy go i podzielimy się kasą. Prawda, że genialne? - skończył. Findel pokiwał z uznaniem głową. Spojrzeli obaj na przyjaciela. Ten wstał, zasunął krzesło, wsunął na nogi buty i bez słowa, nie oglądając się na elfów, wyszedł z pokoju, wypuszczając najpierw kotkę.
- I co, pomoże nam? - zapytał swego brata lekko zdezorientowany Findel wstając z łózka, gdy już zostali sami.
- No pewnie - odparł drugi elf. - Nie widziałeś jaki był podekscytowany? - Otworzył drzwi i wyszedł z izby. Jego bliźniak zerknął na stół, zobaczył pozostawioną resztkę chleba, włożył ją do ust i podążył za bratem.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Dobra passa centaura skończyła się wraz z zamiarem wynajęcia dla siebie boksu w miejskiej stajni na jedną noc. Co prawda w mieście nie funkcjonowała tylko jedna przystań dla wierzchowców przejezdnych, ale wszystkie się zmówiły przeciw dzieciakowi. Stajenni nie byli nazbyt sympatyczni i trzeźwi o tej porze, a co za tym idzie nie obeszło się bez nieprzyjemności wobec ZuZu, ale rezolutny centaur dał sobie radę. W końcu w życiu spotykały go gorsze rzeczy niż rasizm i wyzwiska. A pijak, gdy tylko alkohol wyparuje z jego organizmu nie będzie pamiętał czy został kopnięty przez centaura czy konia. Z jednej stajni pozwolił sobie nawet wynieść w ramach odszkodowania wór siana, który przytrzymywał na swoim grzbiecie, a którego zniknięcia nikt nie zauważy. Strażnikom natomiast, gdy go zaczepili, powiedział, że dostał zadanie dostarczenia go do innej stajni. Nie bał się konsekwencji swojego kłamstwa, bo gdy władze miejskie przepytają stajennych ci będą albo zalani w trupa, albo nie kontaktujący przez kaca. I jak tu nie kochać życia w dużym mieście.

        Zrobiło się strasznie zimno, ulice opustoszały, jedynie przy tawernach było gwarno, a mu kopyta już z rzyci wyłaziły. Mimo to dalej się snuł miejskimi uliczkami, nie wstydząc się szwendać po bardziej szemranych okolicach. Nieopodal jednej z bram natknął się na stary spichlerz, niewątpliwie zapomniany przez miasto i omijany przez wszystkich, bo rzekomo był nawiedzony. Owszem, stojąc na niepewnych, nadgryzionych zębem czasu ścianach, grożących zawaleniem, nie zachęcał do spędzenia w nim jednej nocy, a co dopiero bliżej nieokreślonego okresu, ale w duchy tu mieszkające stanowczo wątpił. Nie istniało przecież coś takiego jak duchy, przynajmniej dla niego, bo nigdy żadnego nie spotkał, a nawet jeśli to co może taki duch? Jest przezroczysty, martwy i przenika przez wszystko. dokoła nawet samego siebie, więc czego tu się bać? A tym bardziej traktować jako jakieś niebezpieczeństwo. To było nielogiczne.

        ZuZu ze zmęczeniem wszedł do budynku od tyłu, traktując zamknięte na kłódkę drzwi swoimi kopytami, po czym wszedł do środka jak do siebie. Stukając głośno i energicznie kopytami o kamienną, pokrytą grubą warstwą kurzu posadzkę przegonił zadomowionych tutaj bezdomnych, a jak któryś chciał stawić czoła nicponiowi, szybko postanowił odpuścić widząc szarżującego w swoją stronę centaura. Dwóch stratował, ale prócz siniaków i może złamanego żebra nic poważniejszego nie powinno im być.
        - Wynoście się stąd żebracy! Nie chcę was tu więcej widzieć, bo kopytem w czoło dostaniecie! - zawołał za uciekającymi bezdomnymi.
        Gdy w końcu miał spokój zdjął z siebie swój kostium błazna, z rękawa wysypały się sztylety, które pozbierał nim ubrał swoją znoszoną, pożółkłą koszulę z lnu, a po tym grubą kurtkę od córki kupca, z którym przybył, po czym wysypał całe siano na fragmencie podłogi, wolnym od śmieci, ekskrementów i rzygowin. Może nie było tak przytulnie jak w zrujnowanej piwnicy jaką zajmował w Nowej Aerii, ale na tę chwilę spichlerz był wystarczający na zregenerowanie nadwątlonych sił, poza tym jeśli do króla dojdzie jak niezwykłym ZuZu jest błaznem, naturianin nie będzie musiał dłużej sypiać po takich norach.
        Wszedł na siano i ułożył na nim końską cześć ciała. Z jednego ze swoich juków wyjął grubą, choć zjedzoną w kilku miejscach przez szczyry derkę i okrył nią szczelnie gniady tułów, a podobnie zniszczony koc owinął wokół ludzkiej części ciała. Przysunął sobie pod głowę jakąś skrzynkę odwróconą dnem do góry, nakrył ją torbą z błazeńskim kostiumem w środku i ułożył na niej głowę usypiając w dość krótkim czasie.

        Z rana obudziło go mroźne powietrze wkradające się przez dziury w ścianach budynku i dujące w łamiących kości przeciągach. Na domiar złego dostał kichanego ataku, który dopadł go wraz z katarem.
        - Zatłukę każdego, kto stwierdzi, że centaury są zdrowe jak koń - pociągnął nosem i z niechęcią podniósł się ze swojego posłania. Zrzucił z siebie koc, ale derkę jedynie poprawił.
        Naciągnął na sobie kurtkę tak by nie przewiało mu kręgosłupa w miejscu gdzie ludzka połowa stykała się z końską, bo ani derka ani kurtka, które miał na sobie nie były przeznaczone dla centaura. Chyba powinien odwiedzić jakiegoś krawca by zszył z sobą te dwie części jego garderoby na okres nadchodzącej zimy. Przeczesał dłonią potargane włosy i związał je na nowo niechlujnie w koński ogon, po czym zapiął w pasie swoją podręczną sakwę z najważniejszymi rzeczami jak drobne i pordzewiały, wyszczerbiony nóż myśliwski i wyszedł ze spichlerza ziewając sennie i przeciągając się mocno. Ruszył sztywnym, niespiesznym kłusikiem (by rozgrzać mięśnie) w stronę targowiska.

        Było na ulicy było już całkiem sporo ludzi jak na tę godzinę. Zaraz... która to była? Słońce już wisiało kawałek nad dachami, ale wciąż nie było w swoim najwyższym punkcie. Hmm... Chędożył to pies, grunt, że było dosyć tłoczno i kiszki grały mu marsza żałobnego. Przechodząc wraz z prądem przemieszczających się mieszkańców zerkał ze znudzeniem na wystawione przez handlarzy towary. Pieczywo, surowizna, pieczywo, słodkie pieczywo, żywe mięso... O owocki! Centaur z radością wyszedł z tłumu i zatrzymał się przy skromnym straganiku zajmowanym w większości przez soczyste jabłuszka czerwoniutkie i lśniące w słońcu jak rubiny.
        - Czym służyć chłopcze? - zagadnęła starsza, bezzębna kobieta siedząca po drugiej stronie.
        - Chciałbym kupić trzy jabłka babciu. Wyglądają tak pysznie, na pewno są najlepsze w całym Valladonie - uśmiechnął się do niej uroczo.
        - Jaki miły z ciebie chłopiec - odwzajemniła mu uśmiech i wzięła niewielki, płócienny worek, do którego była gotowa spakować mu owoce.
        - Pozwolisz babciu, że ci pomogę - rzucił, dając jej jednego srebrnika i gdy zajęta była odliczaniem reszty ZuZu zapakował do worka kupione jabłka, plus jedno gratis do swojej sakwy. Tego typu kradzieże nie wychodziły mu już tak sprawnie, odkąd nie miał ręki, ale był pewien, że kobieta miała również problem ze wzrokiem, tym bardziej, że trochę jej zeszło przy wydawaniu ruenów i sprawdzaniu czy faktycznie wydawała miedziane kruki czy może coś o wyższym nominale.
        - Pokazać ci sztuczkę? - zaproponował w między czasie i zanim staruszka zdążyła odpowiedzieć, zaczął żonglować przed chwilą kupionymi jabłkami, do których niepostrzeżenie ze stoiska dołożył jeszcze jedno.
        Wokół stoiska zgromadził się zaciekawiony tłum, który zaczął klaskać zachwycony, gdy centaur podrzucił wszystkie i zwinnie w powietrzu zapakował do worka, tak, że przez chwilę wydawać by się mogło jakby naprawdę zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszyscy zaczęli klaskać, a centaur skłonił się w podzięce i przyjął resztę od staruszki równie zachwyconej co inni tym przedstawieniem, która dała mu jeszcze jedno jabłko, nie wiedząc, że naturianin poczęstował się dwoma nadprogramowymi.
        Kiedy odchodził kilka osób wręczyło mu skromny wyraz uznania za jego popis żonglerki co jeszcze bardziej go rozweseliło. Gdy odszedł dość spora część osób postanowiła kupić jabłka na tym straganie i przy okazji wypytać staruszkę o nieznanego w mieście centaura. ZuZu dreptał niespiesznym spacerkiem pałaszując z zadowoleniem owoce, faktycznie były najlepsze w całym Valladonie, szczególnie te, za które nie zapłacił wydawały się być dużo słodsze.

        Przechodząc obok nienawidzonej poprzedniego dnia kuźni, zastanawiał się czy nie spłatać psikusa kowalowi, więc rozejrzał się po okolicy. Po drugiej stronie ulicy, w zaułku usłyszał pisk szczura najpewniej niezadowolonego z zabawy jaką fundował mu kot, więc skierował się w tamtą stronę. Dachowiec uciekł prychając wściekle, gdy centaur nieco zaszarżował w jego stronę, porzucając przy tym zamęczonego gryzonia. ZuZu wziął martwego szkodnika do ręki, przywiązał do jego ogona kawałek rzemienia ze swojej sakwy i rozglądając się czy nikogo w okolicy nie ma, stanął na tylnych kopytach opierając się przednimi o ścianę kuźni i przywiązał do szyldu dyndającego niewinnie na wietrze szczura, po czym szybko uciekł by nie zostać przez nikogo złapanym i z ukrycia obserwował swoje dzieło. Czekał tylko na pierwszych przechodniów, którzy zobaczyli by jego dzieło. Chichotał radośnie pod nosem, nie mogąc się doczekać reakcji ludzi. Zapowiadał się zabawny dzień.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

Gramolił się po stromych stopniach w dół, ostrożnie stawiając stopy. Drewno było jeszcze mokre, ostatnie kropelki porannej rosy lśniły w promieniach słońca. Minął róg kuźni, skierował się w stronę drzwi frontowych. Kotka odprowadziła człowieka do wejścia, po czym pognała przed siebie załatwiać ważne, kocie sprawy. Felin sięgnął do paska, odczepił ciężkie kółko z wieloma kluczami, spojrzał na wiszącą przy drzwiach kłódkę.
- "Wiele tych zamków w moim życiu" - pomyślał smutniejąc lekko. - "Co jeśli w końcu zabraknie mi kluczy?" - Otworzył zabezpieczenie, pchnął drzwi, wszedł do środka. Kłódkę zawiesił na wiszącym przy wejściu haczyku. Była już delikatnie przerdzewiała, warunki atmosferyczne i upływ czasu dawały o sobie znać.
- "Gdyby tak tylko stworzyć stal, która nie rdzewieje" - rozmarzył się. - "Szkoda, że to niemożliwe, prędzej chyba smoki przestaną latać. " - Przypiął z powrotem klucze, poprawił pasek, schował koszulę w spodnie. Podszedł do stojącego w rogu kuźni stołu, zabrał z niego wytarte, skórzane rękawice. Lubił je, dobrze mu służyły mimo sporego już zużycia. Zrobione z kruponu bydlęcego, bardzo wytrzymałe, dodatkowo wzmocnione stalowymi drutami, by chronić nie tylko przed iskrami i wysoką temperaturą, ale i niecelnie wymierzonym młotkiem. Usiadł przed osełką, wziął jeden z wykonanych wczoraj mieczy i zaczął ostrzenie.

Jedną albo dwie chwile później do kuźni weszli elfi bracia. Findel od razu skierował się do stojącego przy stole krzesła, usiadł ciężko wzdychając, wyglądało na to, że droga w dół schodów była dla niego równie wymagająca jak trasa w górę. Awin podszedł do pracującego człowieka, podniósł stojący obok niego miecz czekający w kolejce na ostrzenie. Długa, obosieczna głownia, prosty jelec, prawdopodobnie z domieszką miedzi lub brązu, bo był ciemniejszy niż ostrze. Nie był to miecz, którym można by koronować króla na eleganckiej uroczystości, ale z pewnością wystarczyłby, by sprawić, że król nie będzie miał już więcej zmartwień na głowie. Ani w ogóle głowy. Elf machnął kilka razy bronią w powietrzu, pokiwał z uznaniem i odłożył miecz z powrotem. Odwrócił się, zaczął łazić w kółko po kuźni, od ściany do ściany, jak to miał w zwyczaju. Felin zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa cisza. Przez chwilę myślał nawet o tym, by zacząć odliczać, jednak zaraz uznał, że to nie ma sensu. Słusznie.

- Dobra, ale na poważnie - powiedział Findel, wstając z krzesła. - Ten centaur to podobno młodzik, jesteś nam potrzebny Felin, w końcu znasz się na zwierzętach, no i dzieci cię lubią, a ten naturianin to jakby, no, młode zwierzątko. - Elf zmarszczył brwi. - Czy to było rasistowskie? - dodał po chwili.
- Rasistowskie to było twoje pytanie w burdelu, czy na krasnoludzice dostaniesz zniżkę - odpowiedział mu brat. - Ale to prawda, przydałbyś się w końcu do czegoś Felin, twój urok osobisty - zamilkł na moment, jakby potrzebując chwili na przetrawienie tych słów - z pewnością się tutaj przyda. - Rozmowę przerwał im dziecięcy chichot. U progu kuźni pojawiło się uśmiechnięte dziecko - blondynek w za długiej koszuli, poplamionej licznie i gęsto.
- Po ile ma pan szczurki? - zadał pytanie piskliwym tonem, po czym roześmiał się i pobiegł gdzieś przed siebie. Dorośli spojrzeli po sobie zdziwieni. Odezwał się Findel:
- Zacząłeś w końcu sprzedawać przekąski? - zapytał kowala. - Mówiłem ci, że szybkie jedzenie to przyszłość, kiedyś stoiska z podgrzewanymi kiełbaskami będą nawet w stajniach, zainwestuj już dziś.
Felin spojrzał na niego spode łba, odłożył miecz i wyszedł przed kuźnię. Przy wejściu, na szyldzie przedstawiającym kowadło, powieszony był dyndający na sznurku szczur. Zdjął go, rozejrzał się po okolicy. W oddali stała grupka dzieci, wyraźnie rozbawionych. Nie podejrzewał ich jednak o tę psotę, raczej nikt wśród nich nie był zdolny sięgnąć tak wysoko, by zawiesić coś na szyldzie. Poza nimi w najbliższym sąsiedztwie nie było jednak nikogo. Odwrócił się na pięcie i wrócił do środka. Zatrzymał się jednak w progu, złapał wiszący pod koszulą medalik. Poczuł zapach stajni. Zapach koni. Jednego konia. I zapach ludzkiego potu.

- Wasz centaur to faktycznie dziecko. - Wrócił do wnętrza kuźni pokazując elfom sznurek z przywiązanym gryzoniem. Bracia spojrzeli na osobliwe znalezisko.
- Skąd wiesz, że to on? - zapytał zaciekawiony Findel.
- I co, nie łapiesz go? - zastanawiał się z kolei jego brat. - Nie ukarzesz go i nie przekażesz którejś ze swoich moralizatorskich gadek? - dopytywał. Człowiek rzucił szczura w kąt, Klodi będzie miała zajęcie na podwieczorek.
- Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi - powiedział Felin tajemniczo, usiadł z powrotem przy osełce.
- Gdzie ty wyczytujesz te bzdury? - wzdrygnął się Awin. - W poradniku dla nielubianych dzieci? - Człowiek zignorował tę uwagę. Po chwili powiedział:
- Panowie, nie pijcie dzisiaj przed obiadem, wieczorem idziemy na miasto. - Elfim braciom błysnęły oczy.
- No, w końcu jakiś plan! - zawołał ucieszony Awin. - To mi się podoba!
Moment później entuzjazm jego brata jednak nieco opadł:
- Co, ale jak to nie pić przed obiadem? - zapytał z wyraźną nutą rozczarowania w głosie.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        O tym, że jego nieszkodliwy dowcip był genialny przekonał się już po niedługim czasie. I to jeszcze zanim napatoczyła się pierwsza publika. Widząc wychodzącego zza rogu kuźni kowala, a chwilę później myślącego o niebieskich migdałach podczas otwierania kłódki, nawet nie zwrócił uwagi na dyndającego na szyldzie szczura. ZuZu widząc to parsknął w zaułku kryjąc się za śmietnikami i obserwując to wszystko. Niemałym trudem było dla niego powstrzymanie się od wybuchnięcia śmiechem. A to jeszcze nie był koniec. Interesującą ciekawostką było, że zza rogu wyłoniły się również dwa elfy, które wkroczyły do kuźni jak na swoje chwilę po kowalu i... również nie spostrzegli żadnej różnicy w otoczeniu. Najzabawniejszym w tym wszystkim był fakt, że spiczastousi byli przecież bardzo inteligentną i wyniosłą rasą, przy czym słynęli z sokolego wzroku, w końcu nie było chyba lepszych łuczników niż elfy. No, tak przynajmniej wszyscy sądzili, po tym co centaur właśnie zobaczył śmiałby w te "fakty" wątpić.
        Zaraz się jednak zaczęło prawdziwe przedstawienie, dorośli zaczęli omijać szerokim łukiem kuźnię z obrzydzeniem na twarzy, szepcząc i tworząc plotki między sobą, a dzieciaki śmiały się w najlepsze. Jedna grupka znalazła sobie nawet dość interesującą zabawę polegającą na strąceniu szczura przy pomocy kamieni lub patyków. Był również i jeden smarkacz, który z psotnym uśmiechem wszedł do kuźni i po niedługim czasie wybiegł z niej ze śmiechem. W końcu jednak wyłoniła się i sama ofiara centaurowego żartu, ale... jego brak jakiejkolwiek reakcji, nawet odrobiny złości na twarzy nie był tym czego się spodziewał, czego oczekiwał ukrywający się trefniś. To wystarczyło by skutecznie popsuć naturianinowi jego humor i narazić się na jeszcze większy gniew.
        Już zaczynał obmyślać kolejną misterną zemstę, gdy nagle przypomniał sobie o tajemniczym przejściu za rogiem kuźni, z którego wyszli mężczyźni z samym kowalem na czele. Nie prowadziła tam brukowana droga, więc nie było tam jednej z miejskich uliczek. Wychodziło na to, że albo znajdował się tam ślepy, opuszczony zaułek na rynsztok i śmietniki, co od razu wykluczył biorąc pod uwagę to, że cała trójka była raczej przyzwoicie ubrana i z ulicznymi pijaczynami miała zapewne niewiele wspólnego, albo było tam po prostu podwórko kamienicy i może też wejście do mieszkalnej części. To wydawało się najbardziej prawdopodobne.
        Nie był to może najrozsądniejszy z jego pomysłów, ale w sumie nie pierwszy i nie ostatni, a ciekawości przecież nie powinno się ignorować. Tym bardziej, że nie jest to w żaden sposób ogrodzone i każdy może tam wejść, wątpił by było to jakiekolwiek przestępstwo. Poza tym w razie czego, zawsze może powiedzieć, że pęcherz nie sługa, a lepiej zawsze się odcedzić na trawę, gdzieś w ukryciu by nie gorszyć dzieci i przyzwoitych mieszkańców tego miasta, niż na środku głównej ulicy w tłumie. To był dobry argument, a wraz z nim nawet całkiem ciekawy pomysł na zemstę mu przyszedł. Obsika temu burakowi drzwi do domu! Co prawda nie był to żart najwyższych lotów i ZuZu mógłby się bardziej postarać, jednakże obecnie był zły, no i w końcu okazja czyni złodzieja.

        Centaur doszedł do wyjścia z uliczki, chwilę przyglądał się kuźni, jakby niemo zaklinając drzwi by nie wypuściły ze środka nikogo, dopóki on nie rozejrzy się na tyłach kamienicy, po czym obadał czy okolica jest czysta od świadków i nikt nie będzie mógł powiązać go z nadchodzącym psikusem. Nie widząc żadnych niebezpieczeństw zagrażających jego niewinności podreptał w stronę tyłów budynku dumnie podnosząc kopyta. Gdy ściana kamienicy się skończyła, przylgnął do niej i wyjrzał ostrożnie zza rogu. Nie było nikogo, więc pewniej wszedł na podwórko i od razu jego wzrok padł na drabinę prowadzącą do wejścia... na strych? Jak dla niego było stanowczo za wysoko by dostać się do góry. Nawet zbliżył się do ściany nie spuszczając oczu z drzwi i stanął na tylnych kopytach, przednie opierając na kamiennej powierzchni i próbując choć palcami sięgnąć wejścia.
        Prychnął z niezadowoleniem i trzepnął zamaszyście swoim ogonem, cofając się od nieosiągalnego celu. Zerknął na niebezpiecznie wyglądającą drabinę, która pewnie była jedynym wejściem tam na górę i się skrzywił. Nie mógł jednak od tak się poddać w ogóle nie próbując, tym bardziej, że naprawdę zachciało mu się sikać, przez co już na pewno nie przepuści takiej okazji. Podszedł do nieco szerszych niż normalnie szczebli i niepewnie stuknął w jeden swoim kopytem sprawdzając czy nic się nie stanie. Drewno nie rozpadło się od samego dotyku, więc naparł na stopień nieco mocniej. Wciąż nic.
        Zachęcony tym stanem rzeczy począł wchodzić na górę, zaraz jednak doszło go przeraźliwe skrzypienie, a które na początku nie zwrócił uwagi. Do tego jeszcze usłyszał za sobą pytające miauknięcie, więc zerknął przez ramię nie przerywając wspinaczki i to wystarczyło by tragedia była gotowa. Jedno z kopyt mu się poślizgnęło, źle nastąpił innym, kilka szczebli się połamało, a centaur spadł na grzbiet i plecy z takim impetem przez wagę własnego ciała, że na moment odebrało mu dech. Wredne kocisko oczywiście umknęło nim dzieciak je zmiażdżył, ale ważniejsza od jakiegoś pchlarza była teraz ucieczka z miejsca zdarzenia, w którym narobił niemałego rabanu oraz bałaganu. Spróbował wstać, ale wtedy jedno z kopyt niepokojąco trzasnęło, po okolicy poniósł się jego krzyk, a wtedy myślał już tylko o ucieczce. Zebrał się raz jeszcze tym razem uważając na kontuzjowane kopyto i jak torpeda wybiegł zza rogu omal nie tratując zbierających się przed karczmą ludzi.

        Kopyto paliło go żywym ogniem i miał wrażenie jakby ktoś mu je ucinał niemożliwie tępym, pordzewiałym nożem od chleba, do tego wzdłuż, a nie w poprzek. Uciekł do spichlerza, w którym nocował i cały dygocząc z bólu dotykał lekko dłonią puchnącej kończyny. Z jego oczu lały się łzy jak woda z wodospadu, a on przez zaciśnięte zęby jedynie od czasu do czasu wysapał skomlące "auć". Musiał się jak najszybciej wynieść z tego miasta, które dla niego jawiło się już jako kolebka całego na Łusce pecha, nie mógł pozwolić by coś tak irracjonalnego jak zła passa go zabiło. Nie znał się na pierwszej pomocy, poza tym do stłuczeń, siniaków, ewentualnie otarć czy nieszkodliwych skaleczenie nie potrzeba było lekarza ani jego wiedzy, ale nigdy nie zdarzył mu się taki uraz. Może jednak następnym razem warto będzie zakręcić się nieco w okolicy jakiegoś medyka, czy zaprzyjaźnić się z uzdrowicielką, by wchłonąć jak gąbka całą jej wiedzę i gdy tylko stwierdzi, że już wszystko wie i sobie poradzi, po prostu zostawi taką osóbkę, nie pamiętając nawet jej imienia, za to z bezcenną wiedzą i kilkoma bardziej materialnymi, acz cieszącymi serce drobiazgami.
        - Gdyby konik nie skakał, to by nóżki nie złamał - rozległa się za plecami poszkodowanego centaura szydercza uwaga, która na potrzeby sytuacji została przekształcona ze znanego powiedzenia.
        - Wynoś się stąd zawszony dziadzie, bo cię kopnę! - wrzasnął naturianin podnosząc się na równe nogi, z podkulonym przednim, rannym kopytem i bez ostrzeżenia zaszarżował z wściekłością w oczach na starego żebraka, wyganiając go ze swojego "domu".
        Prychnął z pogardą widząc jak biedak bierze z przerażeniem nogi za pas, po czym centaur wrócił z powrotem na swoje posłanie z siana i kawałkiem szmatki ze swoich juków nieporadnie zawiązał ją na złamanej kończynie przy pomocy ręki i zębów. Co prawda nie wiele mu to pomoże, w sumie z jego umiejętnościami medycznymi nic mu nie pomoże, a zwłokę jedynie przypłaci zdrowiem, jednakże nie zamierzał płacić za usługi medyka, poza tym tym miejskim dla plebsu bliżej było do rzeźników niż lekarzy. No i podczas swoich podróży, kilka razy zdarzyło mu się dostrzec jak ktoś opatrywał sobie rany, a później był już zdrowy i właśnie przez to był święcie przekonany, że zwykłe zawiniecie złamanego kopyta załatwi całą sprawę.
        - Boli - pociągnął nosem ocierając łzy i okrył się kocem układając spać. Nie był już w ogóle głodny, zimno przestało mieć jakiekolwiek znaczenie wraz z zemstą i żerem pośród tłumów niczego nieświadomych mieszkańców, których sakiewki mógł beztrosko podprowadzać. Najważniejszym obecnie było to by przestała go boleć noga, nic więcej się nie liczyło. Nakrył ręką oczy, pociągając co chwila nosem i w końcu zasnął.

        Sen jednak nie przyniósł mu upragnionego ukojenia, przez co samopoczucie centaura ani trochę się nie poprawiło, a najgorsze, że przespał bezproduktywnie pół dnia. Gdy się obudził zastał go wieczór, a to oznaczało jego kolejny występ na głównym placu miasta. Po raz pierwszy w życiu ZuZu nie był w humorze do swoich wieczornych wygłupów, przynoszących mu legalny zarobek. Nie mógł jednak pozwolić sobie na dzień przerwy, nie kiedy dopiero wczoraj przybył do Valladonu. Musiał zdobyć publiczność, ukraść serca i zaufanie mieszkańców, bo bez tego nie będzie miał łatwych łupów i życia w tym mieście.
        Skrzywił się, a do oczu znów napłynęły łzy, zdawało mu się, że kopyto z każdą chwilą bolało go coraz bardziej, ale przecież nie porzuci swojego jednoosobowego cyrku przez coś takiego. Odetchnął głęboko i zmusił się do wstania powstrzymując zły. Przebrał się w swój kostium, spakował do podróżnej torby kilka najpotrzebniejszych rekwizytów jak ognisty proszek półtuzina piłek i zakupione wczoraj sztylety. Pochował resztę swoich rzeczy na starej wnęce pod sufitem, do której on ledwo sięgał stojąc na tylnych kopytach, a co dopiero banda schorowanych łachmaniarzy. Gdy był już spokojny o swoje lumpy i siano, wyszedł ze spichlerza i kulejąc ruszył jedną z głównych ulic w stronę głównego placu.

        Po drodze odwiedził kilka oberży w nadziei, że ktoś sprzeda mu jakiejś paskudnej nawet gorzałki, która choć trochę przytępiłaby ten potworny ból, jednakże każdy karczmarz go wyganiał oburzony, grożąc przy tym wezwaniem strażników jeśli dalej młokos będzie się domagał sprzedania mu alkoholu. W jednej szczęście się do niego uśmiechnęło. Miała kilka stolików i ław wystawionych na dworze, nawet o tej porze roku, a przy nich kilku podchmielonych już drabów grało w kości i oszukiwało się nawzajem jak Najwyższy przykazał. Łatwe ofiary, które centaur ograł nawet bez oszukiwania, przez co mężczyźni nie mogli mu obić twarzyczki i przetrącić reszty kończyn. Tym bardziej, że zakładem nie były rueny, a butelka parszywej gorzałki.
        Była okropna i przy pierwszym łyku centaur omal nie zwymiotował a co dopiero po wypiciu duszkiem całości. Krzywił się, bo krzywił i walczył z odruchem wymiotnym, ale w końcu się udało. Nie trudno też było się domyślić jaki to mogło wywołać efekt na młodym, podziębionym, kiepsko odżywionym, a co najważniejsze nie zaprawionym w piciu jakiegokolwiek alkoholu organizmie. Błazen zaczął się zataczać i potykać o własne nogi z przytępionym spojrzeniem, wszystko dokoła wirowało, a ból nawet odrobinę nie zelżał. Teraz to nie tylko kopyto go paliło, ale i przełyk, i żołądek, i głowa. W zasadzie miał wrażenie jakby cały był trawiony przez ogień i to nie tylko gorączki, ale właśnie kiepskiej, w większości spirytusowej gorzałki.

        - Wwwitam wrzyzdkich...! - wybełkotał stając na placu i skupiając na sobie uwagę. Nie potrzebował nawet specjalnych popisów, bo centaur w środku miasta już sam w sobie był dość interesującym widowiskiem, a co dopiero młody, pijany centaur ledwo trzymający się na nogach. - Ch-chdziałbym bogazas wam soś indere...interedere... zująscecho... - czknął, ale na szczęście zawartość jego żołądka nie ujrzała światła dziennego, jeszcze. Słabo wyglądał, a w zbierającym się tłumie przeszły oburzone szepty wraz z tymi pełnymi smutku i politowania.
        Z ledwością utrzymując się w miejscu, dźwignął się na tylne kopyta i zaczął w górę wyrzucać kolejne piłeczki ze swojej torby, którymi zaraz zaczął niezdarnie żonglować jedną ręka. Na szczęście żadna jeszcze nie spadła. Do jego uszu doszły oklaski i pełne podziwu pomruki, lecz wciąż część nie znajdywała w tym żadnej rozrywki, a jedynie coś żenującego i źle świadczącego o Valladonie, psującego całą jego estetykę. Bo jak to tak, żeby już młodzież pijana chodziła po ulicach miasta? Toż to się nie godzi!
        Centaur kichnął i stracił równowagę. Piłki pospadały na ziemię, kilka uderzając najpierw w jego głowę. Opuścił przednią część ciała z powrotem na bruk by się nie obalić, wystarczyło mu już dzisiaj spotkań pierwszego stopnia z podłożem, lecz los miał inne zdanie na ten temat. Nieumyślnie ZuZu postawił z równą pewnością również złamane kopyto, a to zakończyło się jego nagłym upadkiem i znów pełnym boleści krzykiem. Naturianin zwijał się z bólu, a przez publiczność poniosła się fala rozbawienia tym komicznym wypadkiem. Poprzedniego wieczoru centaur udawał swoje potknięcia i specjalnie do nich doprowadzał by tylko zachwycić oraz rozbawić swoich widzów, przez co ci zbagatelizowali dzisiejsze zachowanie młodzika, uznając je po prostu za kolejne wygłupy. Tym bardziej, że ten w końcu się podniósł i kontynuował swoje przedstawienie. Po zmroku ciężko było dostrzec łzy w oczach chłopaka, więc nikomu przez myśl nie przeszło, że mógł naprawdę poważnie cierpieć.
        ZuZu niemalże u kresu swoich sił wyjął z torby rękawiczkę ze smoczej skóry, założył ją z pomocą zębów i ułożył na ziemi sztylety. Obsypał je ognistym proszkiem, a one zajęły się różnokolorowymi płomieniami. Kolejno zaczął je podrzucać do góry i swobodnie już żonglować. Kilka nieostrożnych ruchów skaleczyło mu policzek, ale on ani nikt z widowni za specjalnie się tym nie przejął. Było w końcu jakieś interesujące widowisko.
        Ostrza z brzękiem poupadały w końcu na ziemię, a centaur się nieporadnie skłonił. Stracił przy tym równowagę i resztę sił, co skończyło się kolejnym pocałowaniem ziemi przez niego. Zachwyceni mieszkańcy Valladonu nie żałowali ruenów, które raz za razem rozbijały się w charakterystycznym dźwięku gdy o siebie uderzały w jego torbie. Pijany małolat uśmiechnął się niemrawo widząc tłumnie zbierających się przy jego torbie ludzi i wrzucających do niej drobniaki, a taki zysk mógł zrekompensować jego niepowodzenie i paskudny ból. Póki co jednak nie miał siły się podnieść z ziemi, więc postanowił na razie tego nie robić. Poza tym leżenie choćby i na zimnym bruku było dużo bezpieczniejsze niż stanie, a on sobie nieco poczeka, aż jego publika skończy i rozejdzie się do domu. Do tego czasu mógł sobie poleżeć, musiał jedynie pilnować by nie usnąć bo cały jego wysiłek, a szczególnie zarobek diabli wezmą.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

Felin nic więcej nie mówiąc wrócił do pracy. Usiadł przy brusie - sporym, okrągłym kamieniu szlifierskim, zamocowanym na solidnym, drewnianym stelażu. Elementem ostrzącym był kremowy piaskowiec, jego powierzchnia pokryta była grubymi drobinkami skrzącej się w świetle krzemionki. Dolna część kamienia skryta była w drewnianej wanience wypełnionej wodą, która zapobiegała nadmiernemu pyleniu się minerału podczas pracy. Piaskowiec cechował się dużą grubością ziaren, w dotyku czuć było wyraźnie jego chropowatość, idealnie nadawał się do pierwszej, zgrubnej obróbki wszelkich metalowych elementów, usuwając największe skazy i nierówności powierzchni. Brus wyposażony był w prosty mechanizm, który zamieniał ruch miarowego wciskania nożnego pedału w obrót kamieniem, dzięki czemu można było przy nim pracować trzymając przedmioty obiema dłońmi, co znacząco przyspieszało proces szlifowania. Felin lubił robotę przy tym urządzeniu - miarowy, cykliczny ruch stopą, jednostajny zgrzyt obracającego się kamienia, powtarzalne przeciąganie miecza w lewo, w prawo - wszystko to pozwało mu się uspokoić, odprężyć, pogrążyć we własnych myślach. Tym razem coś jednak zaburzało jego spokój.
- "No tak - ci dwaj durnie" - pomyślał, spoglądając znad szlifierki. W głębi kuźni wciąż krzątała się para elfów. Wyglądało na to, że pochłonięci byli kontemplacją nad kowalskim piecem. Chociaż Felin stawiałby bardziej na to, że znowu próbują w nim upiec ziemniaki.

- Ekhem, panowie - chrząknął głośno człowiek zwracając się do kompanów. - Czy wy, nie wiem, nie macie jakiegoś zajęcia? Może jakaś praca, co? - Felin przerwał na chwilę ostrzenie, oparł miecz o ziemię.
- Oczywiście, że pracujemy - odparł Findel. - Produkcja, dystrybucja...
- Doradztwo finansowe, porady prawne - dodał jego brat. - Tak, jesteśmy bardzo zapracowani. A najlepsi jesteśmy w ... - Felin nigdy nie dowiedział się, w czym elfi bracia byli najlepsi. Rozmowę przerwał głośny łomot dobiegający zza ściany, trzask pękających desek, huk walącego się na ziemię urwanego rusztowania. Wypadek musiał być poważny, bo zatrzęsła się nawet wsparta na drewnianych kolumnach i solidnych belkach antresola pod dachem, gdzie znajdowała się izba Felina. W kolejnej sekundzie z całego hałasu wybił się jeszcze donośniejszy dźwięk - czyiś rozpaczliwy krzyk. Elfy stanęły jak wryte, patrząc na siebie z przerażeniem. Człowiek odrzucił na bok trzymaną przez siebie broń, wstał szybko, ruszył w stronę drzwi. Nie zauważył jednak odłożonego wcześniej przez elfa drugiego miecza, potknął się i przydzwonił twarzą w podłogę. Zaklął siarczyście, podniósł się i wybiegł na zewnątrz, kierując się za róg kuźni, skąd rozległ się hałas. Niespodziewanie zza narożnika wybiegł centaur, prawie tratując kowala. Felin ruszył za nim sprintem, jednak po pokonaniu kilku sążni odpuścił, naturianin gnał przed siebie nawet szybciej niż poprzedniego dnia, co było bardzo zaskakujące, bo człowiek zauważył, że centaur stąpa tylko na trzech nogach, czwartą nienaturalnie wygiętą trzymając ciągle w powietrzu.

Wrócił przed kuźnię. Elfy najwyraźniej zdążyły się już otrząsnąć z pierwszego szoku, stały przy miejscu wypadku oglądając połamane deski. Tam, gdzie wcześniej były schody prowadzące do izby Felina, wisiało teraz tylko parę belek podestu przy znajdujących się na górze drzwiach, przetrwało kilka górnych stopni, dolna część zmieniła się w kupę leżących na ziemi desek.
- Drugi policzek, powiadasz? - powiedział Awin nie kryjąc szyderstwa w głosie, kopiąc stertę drewna przed nim. - Dobrze, że nie masz trzeciego. - Felin spojrzał na niego beznamiętnie, myśląc bardziej o rannym centaurze niż o zawalonych schodach. "Jest w szoku, zaszyje się gdzieś bardzo daleko" - rozmyślał kowal. - "Klodi go nie znajdzie, za duży obszar. Będzie musiał znaleźć się sam." - Człowiek westchnął, podrapał się po głowie. Zrobił parę kroków wokół schodów oceniając poziom uszkodzeń.
- W końcu się do czegoś przydacie - zwrócił się do elfów. - Awin, idź po piłę, Findel, potrzebuję drabiny, jest za kuźnią. Jak się wyrobicie to może nawet zdążymy na to wieczorne wino. Ja stawiam. - Bracia spojrzeli na niego marszcząc nosy, po chwili jednak, mimo niechęci, ruszyli wykonać otrzymane zadania. Słowo "wino", a już zwłaszcza słowo "stawiam", działało na nich bardzo skutecznie.

Wyrobili się przed zachodem słońca. Schody nie były tak starannie wykonane jak wcześniej, wymagały jeszcze kilku wzmocnień i paru innych poprawek, ale były już na tyle stabilne, by dało się ich używać bez obaw o nagłe, twarde lądowanie. Felin siedział na kamieniu przed kuźnią, czekał na przyjaciół. Wysłał wcześniej elfów do miasta, po uśmierzające ból zioła, których często używała jego matka, a także po jedną z tych tajemniczych wapniowych elfich maści, które pobudzały do zrostu kości. Miał cichą nadzieję, że kompani mieli własny zapas tego specyfiku i trochę go użyczą, bo kupiony u medyka poważnie zredukuje ilość monet w jego sakiewce. Rozmyślania zakłóciła Klodi, kotka wyrosła jak spod ziemi pojawiając się u jego boku i ocierając się głową o spodnie kowala. Człowiek podrapał ją za uchem.
- Pewnie, cały dzień się kręcisz nie wiadomo gdzie - powiedział cicho, głaszcząc kotkę. - Ale jak jest okazja na wieczorną imprezę, to jesteś pierwsza. Chyba za dużo przebywasz z tymi elfami. - Jakby przywołani, elfi bracia wyłonili się zza rogu ulicy. Findel niósł w ręce butelkę wina. Otwartą. Zbliżyli się do człowieka, Awin rzucił przyjacielowi brzęczącą monetami sakiewkę. Felin złapał pakunek, zważył w dłoni, schował za pasem. Wskazał ruchem głowy trzymaną przez elfa butelkę.
- Załatwiliście co trzeba, czy skupiliście się na zamianie moich pieniędzy w wino? - zapytał.
- Nic się nie martw, wszystko pod kontrolą - odpowiedział Findel pociągając solidnego łyka z butelki. - Idziemy? - Felin wstał. Poszli.

Wieczór spędzili w karczmie umiejscowionej w jednej z odchodzących od głównego placu przedmieścia uliczek. Knajpa o wielce mówiącej nazwie "Jako tako" była popularnym miejscem wieczornych posiedzeń miejscowej ludności - dało się tu upić w rozsądnej cenie nie cierpiąc na następny dzień na potworną zgagę i miażdżący ból głowy. A przynajmniej nie za każdym razem. Kończyli drugą butelkę aroniowego wina.
- Dobra panowie, starczy tego dobrego, czas się ruszyć - powiedział Felin dopijając zawartość kubka.
- Jak to starczy? Jeszcze nie poczułem owocowego aromatu i bogatego, leśnego bukietu z nutką letniej kwiecistości - żalił się Awin.
- To był bimber z aronią - odpowiedział kowal wstając. - Więcej owocowego aromatu poczujesz, gdy po piciu tego cuda odlejesz się pod jabłonią. - Kiwnął na pożegnanie krzątającej się w pobliżu karczmarce, zostawił na stole jednego srebrniaka. Wyszli na zewnątrz. Poczuli chłód, pora była już późna. Powietrze było wilgotne, chyba zanosiło się na deszcz. Przeszli w stronę głównego placu licząc na spotkanie centaura. Daleko nie musieli szukać. Nad stojącą w rogu rynku grupką mieszkańców latały płonące przedmioty, raz po raz rozświetlając wieloma rożnymi barwami zebrane w tłumie twarze. Felin i jego kompani stanęli niedaleko przyglądając się przedstawieniu. Kilka chwil później usłyszeli uderzenie metalu o ziemię - trzy zgaszone już sztylety wylądowały na bruku. Zaraz po tym dało się słyszeć inne metaliczne dźwięki - zebrani przez centaurem ludzie szczodrze wynagrodzili go monetami rzucanymi do znajdującego się przed nim worka. Naturianin skłonił się prawie kładąc się na ziemi i trwał w tym ukłonie dłuższy moment, aż tłum rozrzedził się i publika rozeszła się do domów. Wtedy podeszli do niego Felin i jego elfi przyjaciele.

Awin i Findel stanęli po bokach centaura, Felin podszedł na wprost niego, uklęknął, by jego twarz znalazła się na wysokości twarzy leżącego młodzieńca.
- Nawalił się? - zapytał Awin patrząc z góry na ledwo ruszającego się naturianina.
- Szczęściarz - odparł na to jego brat. Felin związał leżący przed młodzikiem worek z monetami, zawiesił mu go na szyi. Spojrzał na nogę centaura, była mocno napuchnięta, mimo bardzo słabego oświetlenia placu widział też, że ma fioletowy kolor.
- Słuchaj, młody - zaczął człowiek spokojnie i powoli.
- Teraz nam nie uciekniesz, gagatku! - wtrącił się Findel. Felin skarcił go wzrokiem.
- Trochę nabroiłeś - kontynuował kowal. - Każdemu zdarza się popełniać błędy. Ja wierzę jednak, że dobro wraca. - Któryś z elfów prychnął głośno na te słowa. Felin wyciągnął z kieszeni dwa zawiniątka, włożył je do worka na szyi centaura.
- Zielone liście - żuj je, gdy poczujesz silny ból w nodze. Białe kwiaty - pokrusz, wypij z wodą przed snem, ułatwią zaśnięcie. - Wyciągnął jeszcze malutkie pudełeczko, wielkości kostki do gry, owinięte sznurkiem. Trzymał je chwilę w dłoni przed głową centaura.
- Najważniejsze - maść, smaruj nią złamanie, wyłącznie rano, musi się wchłaniać w ciągu dnia. Powinna starczyć na trzy aplikacje, i, mam nadzieję, powinna starczyć na postawienie cię na nogi. - Dorzucił pudełeczko do worka. - Jeśli nie masz gdzie przenocować moi koledzy mieszkają niedaleko, użyczą ci kawałek podłogi.
- Że co?! - warknął zdziwiony Findel. - U ciebie też jest miejsce, a my może zaprosimy koleżanki - zwrócił się do człowieka. Felin nie zareagował na tę uwagę.
- Twój wybór, młody - mówił dalej kowal. - Jeśli będziesz się chciał odwdzięczyć, wiesz, gdzie mnie szukać, może przyda nam się twoja pomoc. Twój wybór - powtórzył, wstając. Patrzył jeszcze chwilę na centaura, po czym zaczął z wolna kierować się w stronę domu.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Leżąc pijany na bruku i wsłuchując się w słodki dla ucha dźwięk monet rozbijajacych się o jeszcze większa ilość monet, prawie zaczął usypiać, lecz nasilające się odgłosy kroków szybko go obudziły. Centaur podniósł swoją ludzką połowę z ziemi i nerwowo powiódł wzrokiem po zbliżających się do niego mieszkańcach Valladonu. Otoczyli go! Zapewne też chcieli ukraść jego uczciwie zarobione pieniądze! Niedoczekanie! Spróbował wstać, ale nic to nie dało, a jedynie zaowocowało kolejną falą bólu. Nie zamierzał jednak oddać bez walki swojej dzisiejszej pensji i doskonale widać po nim było, że jest zdenerwowany zbyt bliską obecnością mężczyzn oraz byciem przez nich osaczonym. Gdy w nikłym świetle zobaczył na przeciwko siebie kowala wszystko wydało mu się już jasne. To miała być jego zemsta. ZuZu skrzywił się z niezadowolenie, wpadł po uszy. Przez to jego gniew jeszcze bardziej wzrósł, czego dowodem był zamaszyście uderzający w bruk oraz gniady bok, koński ogon. Chyba nie było innego wyboru jak zrobić kolejne przedstawienie i liczyć na to, że tłum rozgoni bezlitosnych napastników, którzy gotów byliby skopać kalekie dziecko.

        - Luzie!!!! Luzie, radungu, na bomodz!!!! Bijo, kwałcoo!!! Bomodzy!!!! - Zaczął się drzeć na całe gardło, próbując chociaż na moment się podnieść i kopnąć jednego z elfów. - Do moje!!!! - rzucił wściekle widząc jak kowal pochyla się nad centaurową sakwą, zawiązuje ją i... przynosi młodzikowi. Było to niemałym zaskoczeniem dla naturianina, ale nic to nie zmieniało. Zwłaszcza, że z niezrozumiałego dla centaura powodu jego łup został mu zawieszony na szyi.
        - Ni jezdem bizem, zdary zbodżyeńdzu!!! - warknął, patrząc z nienawiścią w oczach, do których zaczęły napływać łzy. Słysząc uwagę z ust jednego z elfów, ZuZu spiorunował go wzrokiem i prawie udało mu się go kopnąć, ale zad się naturianinowi zachwiał i młokos z powrotem padł na ziemię.
        Przez cały czas jak mszczący się mężczyzna nie wiadomo co po wkładał mu coś do worka z pieniędzmi, chłopak patrzył na niego z mordem w oczach, jakby chciał mu pożreć dusze i przy okazji jego przyszłym pokoleniom także. A co za tym idzie nie za specjalnie słuchał, zbyt skupiony na wymyślaniu idealnej zemsty za to upokorzenie. Dobre jednak było to, że przez nerwy jeszcze nie odleciał do krainy snów, choć był u kresu wytrzymałości. Musiał jednak jeszcze wrócić do spichlerza, więc nie mógł tracić czasu na tych oprychów.
        - Chhhhendoż zieee! - prychnął i po raz wtóry spróbował wstać. Bolało jak diabli, ale przecież nie spędzi tutaj nocy. Mógłby zostać okradziony i jeszcze jego reputacja by na tym strasznie ucierpiała. Nie mógł na to pozwolić.
        - Daaaaak! Wwwun mi zdont!!! - rzucił za odchodzącymi mężczyznami by pokazać kto tu rządzi.
        Był pewien, że przestraszyli się jego kopyt i, i, i jeszcze tego jaki wielki był jak stał na równych nogach. Nawet tych lekko chwiejących się. Takie chucherka po prostu nie miały z nim szans. Jednym kopytem mógł im zmiażdżyć czaszkę! Bardzo dobrze zrobili, że uciekli, bo ZuZu był jeszcze za młody by pójść siedzieć do lochu za zabójstwo. O ile strażnicy by go dogonili i złapali...

        Jakimś cudem udało się centaurowi dojść do spichlerza, a tak nawet nie męczył się z rozsypaniem siana na podłodze. Po prostu doszedł do skrzyni i padł jak długi za poduszkę mając worek cały czas dyndający na jego szyi. Jakby ktoś teraz wszedł i go zobaczył pomyślałby jedno - trup. Na szczęście chyba skutecznie przepędził stąd tych zawszonych obdartusów, więc nocy mu nikt nie zakłócał. Nawet jeśli zmordowany młokos od razu by usnął, zawsze w końcu istniało niebezpieczeństwo, że ktoś mógłby mu podwędzić to i owo z sakwy na szyi, do czego, ulga, nie doszło.

        Z rana centaur czuł się po prostu okropnie, co chwila wymiotował dalej niż widział, a co do głowy miał wrażenie, że jest piłką, którą bawi się smok odbijając ją od zbocza góry. Do tego z każą kolejną godziną miał wrażenie, że noga coraz bardziej ściskana jest w niewidzialnym imadle i jeszcze to przeklęte przeziębienie! Capił gorzej niż żywi inaczej mieszkańcy Maurii i wydawało mu się, że o czymś zapomniał. Skoro nie pamiętał pewnie nie miało znaczenia.

        Kiedy już uwolnił się od buntów rozpuszczonego żołądka, w pierwszej kolejności przebrał się w normalne ubrania, a swój błazeński kostium rzucił niedbale na skrzynię. Chwilę się zastanawiał po kiego grzyba zawiesił worek z pieniędzmi na swojej szyi, ale chyba wolał nie wnikać. Pokręcił się po spichlerzu nie wiedząc co ze sobą zrobić, więc zajął się przeglądem i ewentualną wymianą jego rekwizytów. Ze znudzeniem wyjmował z torby i przekładał z miejsca na miejsce swoje narzędzia pracy, gdy spostrzegł, że nie ma nigdzie jego noży. Centaur się zaniepokoił i spróbował przypomnieć sobie gdzie mógł je zostawić, albo gdzie mogły mu ewentualnie wypaść. Stracił na nie stanowczo za dużo pieniędzy by je od tak po prostu zgubić!

        Kuśtykając wypadł jak błyskawica ze starego spichlerza i zaczął szukać po mieście. Nigdzie nic! Nawet gdy w pewnym momencie doszedł do głównego placu, na którym odstawiał swoje wczorajsze przedstawienie. Zero! Po prostu wyparowały! Centaur skrzywił się zdenerwowany i zacisnął pięść, za to w oczach znów wezbrały łzy wywołane tą żałosną bezsilnością i porażką. Nie pozostawało jednak nic innego niż kupić nowe... W sumie wątpił by dzisiaj cokolwiek przełknął, więc może aż tak jego kieszeń nie odczuje tego nieplanowanego wydatku. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru iść znowu do tamtego buraka... Chociaż... Właśnie! On musiał zapłacić za to, że jego stwarzające zagrożenie schody omal nie zabiły chłopaka. Należy się koniowatemu jakieś odszkodowanie! Może powinien od razu przyjść ze strażnikami? Nie! Oni na pewno będą chcieli część odszkodowania dla siebie. ZuZu musiał się zemścić za tę zniewagę, w końcu wielki trefniś został przez niego poważnie uszkodzony co odbije się na jego występach i zarobku. Nie mógł tak tego zostawić.

        Jakiś czas krążył po mieście starając się wymyślić zemstę doskonałą. Zaraz czy on nie mieszkał czasem samotnie z kotem? Właśnie! Kot! Kot był kluczem do sukcesu! Tylko... jak on wyglądał? I co zrobić z takim sierściuchem? Wrzucić martwego do kuźni? Ze szczurem w sumie nie przeszło... Albo... Tak! To genialny pomysł! Rozpowie wszystkim, że to przez kowala nie ma ręki, że rozwścieczony dziad obciął mu rękę, jak centaur prosił go uprzejmie o kawałek czerstwego, spleśniałego chleba, bo jest bardzo głodny. Tak, to musiało się udać! Humor się młokosowi niebywale poprawił, gdy kłusikiem, beztrosko pogwizdując zaczął zmierzać w stronę kuźni znienawidzonego kowala.
        Gdy był już w okolicy, zakręcił się po zaułkach, znalazł kawałek szkła i zagryzając mocno zęby, nieco zadrasnął skórę na swoim kikucie. Przed tym ściągnął swoją kurtkę by jej nie pobrudzić i schował za śmietnikami, rękaw koszuli pociął tym samym kawałkiem szkła dla uwiarygodnienia swojej wersji, po czym przytykając drugą dłoń do krwawiącej obficie rany, wybiegł z zaułka z histerią i przerażeniem na twarzy. Do tego zaczął jeszcze płakać i krzyczeć, gdy zobaczył idącą w jego stronę kobietę.

        - Pani ratuj! Tam szaleniec mieszka, to to on mi to z ręką zrobił, ja tylko o kawałek spleśniałego chleba śmiałem prosić bo nic w ustach od kilku dni nie miałem! - krzyczał i płakał na zmianę wtulając się, a przy tym brudząc krwią ubranie kobiety, która... jak zobaczyła zakrwawiony kikut i dodała dwa do dwóch... Po prostu zemdlała.
        Zaskoczony takim obrotem spraw ZuZu zaklął siarczyście, aż dziw brał, że w takim wieku znał takie słowa i z niemałym trudem, ale udało mu się, wziął kobietę na swój grzbiet. Rozejrzał się po okolicy czy ktoś mógłby mu pomóc oprócz tego nadętego kowala bez serca, ale niestety. I znów jego genialny plan poszedł się chędożyć w krzaki. Przeklęty los.

        Wściekły centaur posadził nieprzytomną pod drzwiami kuźni i zakukał mocno do drzwi zostawiając na nich nieco krwi ze swojej dłoni, po czym uciekł i schował się w zaułku. Obserwował zza rogu czy ktoś pomoże kobiecie, czy jednak faktycznie koniowaty zostanie skazany za nieumyślne zabicie cycatej. Na domiar złego rana na kikucie zaczęła strasznie piec i chyba nie powinna aż tak długo krwawić... Dłonią przycisnął ranę i trzymał ją cały czas wyglądając uważnie biegu wydarzeń.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

Centaur leżący na bruku zdawał się w ogóle nie kontaktować co się wokół niego dzieje. Bełkotał coś niezrozumiale, co chwilę próbował się podnieść, jednak z mizernym skutkiem, za każdym razem tylko bardziej rozpłaszczając się na ziemi. Felin nie był pewny czy młodzik w ogóle go rozpoznał - miał nadzieję, że tak, bo w przeciwnym wypadku naturianin gotów był pomyśleć, że ktoś chce go obrabować. Nic więcej nie mógł jednak zrobić. Spojrzał ostatni raz na centaura i zaczął kierować się w stronę domu, kiwając elfom, by szli razem z nim. Po przejściu paru kroków poczuł pod butem coś twardego. Nachylił się wytężając wzrok, próbując dojrzeć coś w mroku. Na kamieniach, którymi wyłożony był plac, leżały trzy metalowe sztylety, częściowo osmalone, słabo odbijając od wypolerowanej powierzchni światło odległej latarni. Kowal podniósł je. Zastanawiał się przez moment czy zwrócić broń centaurowi, uznał jednak, że w stanie w jakim się aktualnie znajdował młodzik wszelkie ostre przedmioty były raczej niewskazane. W sumie nad tymi miękkimi też by się zastanowił. Schował sztylety do kieszeni i nie oglądając się więcej wrócił do domu.

Leżąc w nocy na łóżku w swojej izbie Felin długo nie mógł zasnąć. Rozpalił wcześniej kowalski piec, by unoszące się znad niego ciepło ogrzało nieco pokój pod dachem, jednak przyjemna temperatura wcale nie pomagała zapaść w sen. Zerknął na stojące nieopodal krzesło, na nim, na jego złożonej koszuli spała zwinięta w kulkę Klodi. Ona nigdy nie miała problemów ze snem, potrafiła spać nawet w sakwach na galopującym koniu; gdy podróżowali na południe do jego rodzinnej wioski; wystawiając tylko od czasu do czasu łapkę po coś do jedzenia. Czasem jej zazdrościł. Potem jednak przypominał sobie, że koty nie mogą pić alkoholu, i zazdrościł jej trochę miej. Przekręcił się na bok, przykrył głowę poduszką. Za dużo wydarzeń, za dużo myśli.

- "Po co ja się znowu wtrącam" - myślał Felin rysując obrazy pod zamkniętymi powiekami. - "Mam takie dobre życie - praca, sen, praca, sen, wino - dlaczego ciągle coś zaburza tę harmonię." - W jego umyśle pojawił się elf. Dwa elfy. Kot. Centaur. Pieczarka. - "Za jakie grzechy?" - Wziął głęboki oddech. Nie był pewny, czy postąpił słusznie. Centaur wydawał się zagubiony, sam w wielkim mieście, na pewno potrzebował pomocy. Tym bardziej po tym wypadku. Ale dlaczego to kowal miał się bawić w niańkę? To przez ten elfi plan? Nie, wiedział, że to nie to. - "Ta moja naiwność zaprowadzi mnie kiedyś do grobu" - pomyślał. Felin zakładał, że wszystkie istoty są z natury dobre. Centaur cyrkowiec, drobny złodziejaszek, pijaczyna? Tak, z pewnością dobre. A przecież dobro wraca. - "Dobro wraca? To mi napiszą na grobie." - Przycisnął mocniej poduszkę do głowy, nie myślał już o niczym więcej. Zasnął.

Obudził się później niż zwykle, przez szczelinę przy drzwiach wdzierało się do pokoju ostre, słoneczne światło. Zjadł szybko kawałek chleba nie czekając na kota, przebrał się i zszedł na dół do kuźni. Zaimprowizowane schody skrzypiały chyba jeszcze głośniej niż przedtem, będą wymagały poprawek. "Jutro" - pomyślał, uważnie stawiając kroki. Będąc już w środku dorzucił drewna do pieca, nadepnął parę razy na miech, by wtłoczyć powietrze między żarzące się węgle. Miał sporo roboty, przez ostatnie wydarzenia trochę zaniedbał pracę, będzie się musiał tłumaczyć z kilku opóźnień. Nie lubił się tłumaczyć. Zakasał rękawy i wziął się do roboty. Rozgrzewanie, kucie, formowanie, utwardzanie, hartowanie, ostrzenie. Na tym się znał. To rozumiał. Metal nie zadawał pytań. Spokój jednak nie trwał długo. Usłyszał pukanie do drzwi, przerwał pracę i poszedł sprawdzić kto to.

Zdziwił się po otwarciu - przed drzwiami nie było nikogo. Wyszedł przed kuźnię, przy wejściu siedziała oparta o ścianę kobieta. Nie ruszała się. Felin rozejrzał się po okolicy. "Co tu się znowu dzieje?" - pomyślał. Kucnął przed kobietą, zauważył, że ma poplamioną krwią suknię. Przyjrzał się jej dokładniej, nie widział jednak żadnych ran czy skaleczeń. Złapał kobietę za rękę, sprawdził puls. Oddychała, choć bardzo płytko. Felin potrząsnął nieprzytomną, bez reakcji. Wstał i skierował się do kuźni. Przechodząc zauważył, że na drzwiach, mniej więcej na ich środku, również znajdują się plamy krwi. "To pukający jest ranny" - wydedukował kowal. - "Co tu się dzieje?" - powtórzył w myślach, kierując się do beczki z wodą stojącej obok pieca. Złapał blaszaną miseczkę, nabrał zimnej wody i wrócił do nieprzytomnej. Nie bacząc na zbytnie subtelności chlusnął kobiecie prosto w twarz. Ta otworzyła szeroko oczy, była kompletnie zdezorientowana.
- Proszę pani, straciła pani przytomność - powiedział kowal patrząc wprost na kobietę. - Pamięta pani, co się wydarzyło? - mówił powoli, wyraźnie akcentując każde słowo. Kobieta skupiła wzrok na człowieku, choć wydało się to niemożliwe jeszcze szerzej otworzyła oczy, spojrzała na wystające z kieszeni Felina sztylety. Pobladła, zerwała się na równe nogi, odepchnęła kowala i pobiegła przed siebie wykrzykując losowe sylaby. Człowiek jeszcze przez chwilę siedział na ziemi przed kuźnią analizując sytuację, wstał, otrzepał spodnie z piachu. Wrócił do środka, kolejny raz nabrał wody z miski, zmył plamę z drzwi. Zlustrował okolicę - ani jednej żywej duszy w zasięgu wzroku.
- Czy ja w końcu będę mógł trochę popracować i coś zarobić? - mruknął do siebie pod nosem. - Jak tak dalej pójdzie znowu będę jadł rzepę z rzepą. - Trzasnął drzwiami od kuźni. - Nie cierpię rzepy - rzucił miskę na stół i założył ponownie robocze rękawiczki.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Na efekty swoich działań nie musiał długo czekać. Skaleczony kikut, jak i złamana noga zdawały się z każdą chwilą coraz bardziej boleć, a znienawidzony kowal wypełzł ze swej nory i zabrał do siebie kobietę. Jakiś czas była cisza, spokój, nic się ciekawego nie działo, aż nagle kobieta nie wybiegła z kuźni z przerażeniem i krzykiem. ZuZu wpatrywał się z zaskoczeniem w stojącego przed budynkiem rzemieślnika, nie do końca rozumiejąc co to miało znaczyć i co się tam w środku wydarzyło. Może mężczyzna rzeczywiście był psychopatycznym mordercą? A może chciał jej zrobić to co niektórzy mężczyźni robią kobietom w karczmach, do których jeszcze nigdy nie wpuszczono centaura? A może i jedno i drugie? Co jeśli naturianin właśnie zdemaskował ukrywającego się degenerata? Stanie się niemoralnie bogaty! Będzie bohaterem Valladonu!
        Na tę myśl oczy chłopaka zaświeciły się jak dwa złote gryfy i wyszedł z zaułka, dumnie prostując pierś i krocząc pewnie jak jakiś potężny rycerz podszedł do drzwi kuźni. Myśl o swoim bohaterstwie złagodziła nawet nieco ból w rannych kończynach i po niedługim czasie był gotów wejść... ale się zawahał. Przecież nie był wojownikiem i mógłby stracić życie gdyby tam teraz wszedł i oświadczył kowalowi, że został zdemaskowany i będzie aresztowany, a przecież nie mógł jeszcze umrzeć. Nie został jeszcze królewskim błaznem!

        Cofnął się od drzwi i przyglądał się im dłuższy moment, jakby drewniana przeszkoda miała mu coś podpowiedzieć, rozwiać wątpliwości, albo przekonać o tym, że nic centaurowi się nie stanie, że jego plan zakończy się powodzeniem. Drzwi wciąż jednak są zwykłymi drzwiami i choćby ZuZu starał się ze wszystkich sił, nie sprawi, że nagle ożyją i utną sobie z nim przyjazną pogawędkę, najlepiej tak by kowal się o niczym nie dowiedział. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia i chciał kopnąć irytujące go wejście, ale do kuźni w tym momencie jakiś mężczyzna chciał wejść, pewnie klient, albo wspólnik zabójczej profesji. Chłopak nie wiedząc za bardzo co zrobić, przepuścił faceta i zaczął się bez celu kręcić po okolicy.
        Ostatnio nie wiodło mu się najlepiej, a jego szczęście osiągnęło wartość ujemną po spotkaniu tego przeklętego kowala... może on był czarownikiem. Nekromantą! Rzucał klątwy na niewinnych, niczego nieświadomych mieszkańcach! To by wyjaśniało całego pecha naturianina, bo jego obecnym szczęściem było to, że rozcięty kikut przestał krwawić. Strasznie bolał, może też trochę ropiał, ale najważniejsze, że krew się już nie lała. Nie mógł jednak wsadzić babrającej się rany na straconej kończynie do rękawa nowiusieńkiej kurtki, bo inaczej ta się zabrudzi i będzie do wywalenia, a wyglądało na to, że zima ma się tu dopiero zacząć. Już mu się trochę zmarzło, a przecież w samej koszuli był niecałą godzinę.

        Wrócił do zaułka i zaczął grzebać w jednym ze śmietników w poszukiwaniu odciętego rękawa swojej koszuli. Chciał nim obwiązać kikut by nie pobrudził mu kurtki i tak też zrobił po odnalezieniu tegoż fragmentu swojej garderoby. Chwilę się męczył, zawiązując ranę przy pomocy jednej ręki i zębów, a po tym pospiesznie przywdział na siebie z powrotem nieporównywalnie cieplejsze okrycie. Odetchnął kilka razy i znów wrócił pod kuźnię. Wtedy też przypomniał sobie o jego czarodziejskim pęku kluczy, które otwierały skrzynię niezwykłości w jego pracowni. Gdyby centaur tylko mógł je sobie pożyczyć na moment, zapewne byłby ustawiony do końca swojego beztroskiego życia i nie musiałby nawet iść błaznować na królewski dwór! Może mógłby sobie nawet kupić własną wyspę na Jadeitowym Oceanie! Nie ma co ukrywać, że myśl ta dodała mu odwagi i w końcu, z hardym wyrazem twarzy, wszedł do kuźni jak na swoje i po swoje.
        - Ty! Wiem wszystko! Strażnicy już tu idą, przyznaj się co zrobiłeś tamtej kobiecie! Już się nie wywiniesz przeklęty nekro... T-To moje sztylety? - zaniemówił, gdy dostrzegł w jednej z kieszeni swoje narzędzia pracy. No kto by pomyślał, że kowal najpierw sprzedaje swoje wyroby, a później je kradnie i na nowo sprzedaje... Toż to genialny pomysł na biznes! Że też centaur sam na to nie wpadł... Nie mógł jednak dać się podejść temu złodziejowi, musiał przechylić szalę na swoją stronę, musiał też odzyskać swoją własność i to najlepiej z odszkodowaniem inaczej przy strażnikach język mógłby wymknąć mu się spod kontroli i powiedzieć im to i owo o kowalu-złodzieju-nekromancie-mordercy.
        - Khem - odchrząknął przywołując siebie do porządku. - Jak już mówiłem, strażnicy są w drodze, a ja wiem wszystko o tym co robisz! Jeśli nie chcesz pójść siedzieć dziadu, uczynisz mnie swoim wspólnikiem i odpalisz połowę łupów... Powiedzmy osiemdziesiąt procent plus minus pilnowanie twoich kluczy, by mieć pewność, że mnie nie oszukujesz przy dzieleniu łupu. Myślę, że to sprawiedliwe, w końcu jakby nie patrzeć grozi ci stryczek z tego co słyszałem, a kobieta, która ci się wymknęła by ocalić życie, zapewne podczas procesu nie będzie skora stanąć po twojej stronie - mówił pewny siebie, stojąc wyprostowany, jakby faktycznie był jakimś szlachetnym rycerzem dającym właśnie łaskawie szansę by jakaś kanalia uratowała swoje życie.
        - To jak będzie, dziadku? - zapytał, podchodząc do niego, patrząc na niego stanowczo i wyciągnął w jego stronę dłoń z nadal widocznymi gdzieniegdzie śladami zaschniętej krwi, które do tej pory jeszcze się nie wytarły. Może i kowal nie był pomarszczony jak suszona śliwka i nie miał długaśnej siwej brody oraz włosów, ale! Nie musiał staro wyglądać by być stary, w końcu nekromanci potrafią mieć po kilkasetek lat i wciąż wyglądać młodo, a dzięki swojej dedukcji, ZuZu był całkowicie przekonany, że tak było i w tym przypadku.
        - Jeśli się zgodzisz na ten układ zapewniam, że wyrzucę z pamięci to i owo co mogłoby się skończyć dla ciebie lochem na dość długo - oświadczył dodatkowo mężczyźnie, coby rozwiać jego wątpliwości i zapobiec wahaniu.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

        Uderzał miarowo ciężkim młotem w żarzący się podłużny kawał stali, który wkrótce miał się stać mieczem. Metal świecił intensywnie, zmieniając swą barwę z białej przez pomarańczową do czerwonej. Na podstawie koloru kowal mógł ocenić przybliżoną temperaturę stali, by wiedzieć gdzie uderzać, aby odpowiednio zagęścić broń, a także kiedy przestać i czarny już metal, choć ciągle bardzo gorący, wrzucić do lodowato zimnej wody. Po hartowaniu miecze stawały się twarde i sprężyste, zdolne wytrzymać wiele uderzeń. Zdecydowanie więcej niż ich właściciele, ale to już nie było jego zmartwieniem. Właściwie martwy klient był całkiem dobrym klientem - nigdy nie wracał z reklamacją.

        Patrząc na intensywnie parujący i rozbryzgujący wokół kropelki wody kawałek miecza zebrało mu się na wspominki. W rodzinnej wiosce w młodości często bawił się nad wodą ze swym młodszym bratem. Rzeka Motyli była ważnym elementem miejscowej gospodarki, odbywał się tamtędy transport towarów, większość lokalnych zakładów znajdowała się nad brzegiem, to tam kręciło się życie. I to też tam przeważnie bawiły się dzieciaki, zgodnie z zasadą, że im mniej bezpieczna okolica, tym zabawa jest przedniejsza. Felin często ratował brata z przeróżnych tarapatów, w które się ładował: ściągał go z wielkiej sterty desek, na które się wspiął nie potrafiąc zejść z powrotem; wyciągał mu opiłki żelaza z dłoni, gdy ten postanowił potrenować szlifowanie, a raz nawet tłumaczył sąsiadce, że szarlotkę stygnącą na parapecie z pewnością ukradły wrony, a nie jego brat. Opiekował się nim, zastępował ojca, gdy ten ich opuścił. Felin od zawsze miał w sobie jakiś gen troski, który niestety bardzo często kłócił się z genem świętego spokoju.

        Rozmyślania i święty spokój przerwało skrzypienie otwierających się drzwi. Do kuźni wparował centaur. Stanął na środku i bez zbędnej kurtuazji zaczął się wydzierać na kowala. - "Znowu on" - pomyślał Felin patrząc na trzęsącego się przybysza. - "Czy to ma być mój nowy młodszy brat?" - zastanawiał się. Młodzik znów zaczął swoje chyba z pietruszki wyciągnięte wywody. Oskarżał kowala o atak na kobitę. - "A więc to twoja sprawka." - Człowiek przyjrzał się dokładniej stojącemu przed nim centaurowi. Na kurtce i wystającym z rękawa niedbale związanym bandażu widać było ślady świeżej krwi. Spojrzał też na jego potłuczoną nogę, ciągle była bardzo opuchnięta, kolor z fioletowego zmienił się na ciemno purpurowy. Czyżby maść nie działała? Centaur dalej nawijał, teraz coś o strażnikach, o stryczku. - "Nie, to nie jest mój młodszy brat." - Felin zdjął rękawice, wsadził je do kieszeni i zrobił krok ku młodzieńcowi.
        - Kim ty w ogóle jesteś i czemu ciągle mnie nachodzisz? - zaczął kowal. - Co i po co zrobiłeś tamtej kobiecie? - Wskazał na poplamiony rękaw centaura. - O chuj ci chodzi, młody? - powiedział ze złością, choć zaraz po tym żałował, że użył tych słów. Zbliżył się jeszcze bardziej do przybysza. Kowal był niski, centaur mimo młodego wieku przewyższał już Felina wzrostem, choć człowiek był dużo lepiej zbudowany, ciężka praca i zdrowe kurczaki na obiad pomagały w kształtowaniu mięśni.
        - Kolejny raz wciskasz mi jakąś zmyśloną historyjkę. Jestem naiwny, ale nie aż tak. A jeśli myślisz, że jakiś strażnik uwierzy nie wiadomo skąd przybyłemu centaurowi sypiającemu półprzytomnym na miejskim placu, a nie kowalowi wytwarzającemu broń dla miasta, to jesteś jeszcze bardziej naiwny niż ja - skończył Felin biorąc głęboki oddech. Konfrontacje, bardzo nie lubił konfrontacji. Położył na wyciągniętej dłoni centaura trzy sztylety.
        - To twoje, może byś ich nie zgubił gdybyś chlał w domu, a nie na rynku w środku nocy. O co ci chodzi, młody? - powtórzył, już łagodniej niż wcześniej. - Potrzebujesz pieniędzy? Własnego kąta? Czy szukasz problemów? Mogę ci pomóc z dwoma pierwszymi, nie z trzecim. Znam wiele sposobów na zarobek, moi elfi przyjaciele również, ale wszystkie uczciwe. Przeważnie - dodał pod nosem. Założył rękawiczki. - Daj mi spokój, muszę pracować, pieniądze nie biorą się z powietrza. Odejdź i przemyśl swoje zachowanie, albo naprawdę spotkamy się ze strażnikiem, jeśli tak bardzo tego chcesz. Wróć, gdy zmądrzejesz. - Odwrócił się, podszedł do bali z wodą i wyciągnął ostygnięty już kawałek metalu. - I smaruj te nogę koleżko, jeśli nie chcesz stracić kolejnej kończyny - dodał, nie patrząc już na centaura.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Sytuacja nie wyglądała kolorowo dla naturianina. Nie dość, że kowal ani trochę się nie przejął słowami centaura, to jeszcze zaczął niebezpiecznie zmniejszać dystans między nimi i jeszcze zrzucać wszystkie oskarżenia przeciw młodzikowi. To go wybiło z rytmu i naruszyło jego pewność siebie. Widząc nieugiętość kowala, a podejrzewając go również o sporą nieobliczalność, w końcu ktoś wytwarzający broń nie może być miły i potulny, ZuZu zaczął się cofać. Niestety, wszedł tak gwałtownie, że nie zauważył kiedy drzwi się za nim zamknęły przez impet z jakim zostały otworzone i teraz napierał na tę blokadę jego koński zad. Tym bardziej się zaniepokoił, gdy usłyszał, że strażnicy prędzej pochwycą centaura niż kowala i... niestety musiał w wypadku przyznać rację mężczyźnie, co innego gdyby miał dowody... Zacisnął pięść i był gotów dalej walczyć o swoje racje (jakkolwiek wyssane z palca), gdy kowal bez większych problemów oddał mu sztylety, a po tym jeszcze proponował możliwość zarobku i dachu nad głową. Przede wszystkim to wizja zyskania jeszcze większej ilości ruenów sprawiła, że ZuZu postanowił przynajmniej na ten moment odpuścić. Z drugiej strony nie było innego wyjścia, może po zyskaniu zaufania tego faceta uda się centaurowi dobrać do jego skrzyni z bronią, a może znajdzie coś jeszcze bardziej wartościowego. Nie mógł zaprzepaścić takiej szansy.
        - Co ja zrobiłem? - zapytał oburzony. - To od ciebie wybiegła z paniką i piskiem, staruszku! Ja jedynie ją zaczepiłem... a ona zemdlała jak zobaczyła moją rękę - odparł drapiąc się po karku gdy o tym myślał i zaraz też spojrzał na swój kikut i westchnął. W sumie nie dziwił się jej reakcji, nie kobieta nie wyglądała na zwykłą chłopkę, więc wzięła kalectwo naturiana za jakiś koszmar... Albo bała się krwi... No cóż. To już jednak należało do przeszłości.

        - A to co robię w środku nocy nie powinno cię obchodzić - odparł buńczucznie, raz jeszcze westchnął by się uspokoić. Nie chciał wszakże kłopotów, a jedynie szansy na przyjrzenie się z bliska zawartości kowalskiej skrzyni.
        Chciał również dodać, że pieniędzy ma przecież w brud jak również niezły kawał dachu nad głową, lecz ugryzł się w język. Zbliżała się zima, a w starym spichlerzu nie było gdzie rozpalić ogniska by nie puścić wszystkiego z dymem. Po drugie pieniędzy również nigdy za wiele i może to co miał do zaoferowania kowal będzie niezłą zabawą, nie żeby ZuZu cierpiał jakoś wyjątkowo z powodu nudów. Nie mógł jednak od tak z entuzjazmem przystać na jego propozycje, bo jeszcze mężczyzna o nim pomyśli jak o jakimś żałosnym mięczaku, a przecież koniowaty miał swoją dumę!

        Reprymendę ze strony kowala zbył prychnięciem i naburmuszonym wyrazem twarzy, z wysoko uniesioną głową odwrócił się do drzwi i je otworzył jakby chciał wyjść. Zatrzymał się jednak w progu i zarzucił kilka razy na boki końską szczeciną, akurat gdy mężczyzna upomniał centaura by ten smarował nogę, inaczej źle się to dla niego skończy. Słysząc to odwrócił się do niego z zaskoczeniem na twarzy.

        - To było twoje smarowidło? Ale... Czemu mi je dałeś staruszku? I co ci do mojej nogi? - zapytał z pełnym buntu grymasem, choć miał w tym momencie mieszane uczucia. Westchnął ciężko i wrócił do środka, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymał się w komfortowej odległości dla nich obu i lekko postukał jednym z kopyt w podłogę zastanawiając się nad czymś.

        - Naprawdę możesz mi zapewnić ciepły kąt i pieniądze? - Patrzył na niego poważnie nie spuszczając nawet na moment wzroku, jakby przez to miał skończyć z poderżniętym gardłem.
Awatar użytkownika
Felin
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianie
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Felin »

        Przyjrzał się trzymanemu w ręce płaskownikowi, oglądał metal pod różnymi kątami szukając odkształceń i pęknięć. Uderzył detalem o kowadło, wsłuchał się w wibrujący dźwięk, patrzył jak stal delikatnie sprężynuje, po chwili nieruchomiejąc. Nie był szczególnie zadowolony, metal wydawał się być zbyt kruchy, nie nada się na miecz, co najwyżej na parę noży i sztyletów, z których zarobek będzie dużo mniejszy. Przywożone od krasnoludów sztabki żelaza, z których tworzył wszystkie przedmioty, choć z pozoru identyczne, właściwie w każdej dostarczonej partii różniły się wewnętrznym składem. Wypracowanie odpowiedniej procedury nagrzewania i chłodzenia, by otrzymać pożądane właściwości metalu, wymagało czasu i wielu prób, bardzo rzadko udawało się za pierwszym razem. Nie miał tego za złe krasnoludom, doskonale rozumiał, że przetapiane jeszcze w kopalniach bryłki rudy żelaza, z których tworzono mniejsze łupki, a które następnie oczyszczano i wytwarzano z nich już gotowe sztabki, miały w zależności od miejsca wydobycia różną zawartość metali i stopień zanieczyszczenia. Żałował tylko, że klienci nie potrafili tego zrozumieć. Na pytanie "Panie, co tak długo z tym mieczem?" zamiast wykładu o hutnictwie lepiej było odpowiedzieć "Przepraszam, zachlałem" - to spotykało się z dużo większą wyrozumiałością. Marzył o tym, by udało się kiedyś ustandaryzować procesy przetapiania - ujednolicić skład stali, wynaleźć przedmioty do precyzyjnego pomiaru czasu i temperatury, które ułatwią pracę. "Miecze za tysiąc lat będą z pewnością wspaniałe" - pomyślał wrzucając ponownie detal do pieca.

        Z zadumy wyrwał go centaur. Felin liczył, że chociaż dzisiaj już go nie będzie musiał oglądać, bo był do tyłu z robotą, ten jednak odwrócił się będąc już prawie na zewnątrz i znów stał w środku kuźni. Kowal usiadł na stołku przy osełce, przez chwilę niespodziewanie zakręciło mu się w głowie. Centaur pytał o maść i miejsce do spania.
        - Tak, to moje smarowidło - odpowiedział człowiek masując dłonią czoło. - Właściwie moich elfich przyjaciół. Nie jestem fanem bólu, choć ma profesja może temu nieco przeczyć. I wierzę, że pomaganie procentuje. Moi przyjaciele nazywają to frajerstwem. Wspaniali są - dodał Felin ciszej. - Maść nie działa? Smarujesz tak jak poleciłem? Nie widać poprawy - dopytywał. Mocniej chwycił się za głowę, coś było nie tak, lekko rozmazywał mu się obraz przed oczami. Kowal wstał i skropił twarz zimną wodą z beczki. Mówił dalej:
        - Przyda mi się pomoc. Często różne rzeczy trzeba dostarczyć do miasta i z powrotem, nie mam na to czasu pracując tutaj. Na miejscu zresztą też zda się pomocna dłoń, nawet jedna - spojrzał na młodzika. - Właściciel na pewno zgodzi się bym przyjął pomocnika, centaur powinien mieć dość krzepy. Nocować możesz tutaj, nie jest super wygodnie na tych deskach, ale na pewno ciepło i sucho. Ostrzegam jednak, że otwieram wcześnie rano. Oferuje uczciwą zapłatę. Moi przyjaciele z pewnością mogą też zaoferować dodatkowe fuszerki.
        Wstał. Zrobił krok naprzód, zachwiał się, przytrzymał się osełki by nie upaść. Poczuł pulsujący ból z tyłu głowy. "O nie, tylko nie to, tylko nie teraz" - pomyślał Felin. Złapał szybko szczypce i wyciągnął rozgrzewający się kawałek metalu z paleniska, wrzucił go razem ze szczypcami do beczki z wodą. Chciał przymknąć klapę wlotu powietrza pieca, by go nieco wygasić, jednak gdy się nachylał poczerniało mu przed oczami, wyprostował się więc i odwrócił do centaura. Kowal zdjął z paska kółko z kluczami, nie udało mu się odczepić tych które chciał, a hałas brzęczącego metalu potwornie świdrował w uszach, rzucił więc naturaninowi cały zestaw mówiąc:
        - Łap. Proszę o przysługę. Za chwilę będzie ze mną źle, muszę się szybko położyć. Nie mogę kolejny dzień zamknąć sklepu. - Głos Felina był cichy, słowa wypowiadał z trudem, brał głęboki oddech po każdym zdaniu. - Duża skrzynia w rogu, klucz z wybitym trójkątem. Drobne przedmioty za orła, miski za dwa, sztylety za pięć, amulety za osiem. Miecze będą w następnym tygodniu. - Kierował się do wyjścia z uwagą stawiając kroki. - Wierzę w twój rozsądek. Dziękuję - powiedział już w progu drzwi. Świeże powietrze na chwilę go orzeźwiło, skręcił za rogiem kuźni i wdrapał się po schodkach do swej izby.

        Zamknął drzwi. Ich skrzypienie wydawało mu się tak głośne, jakby znajdował się wewnątrz bijącego kościelnego dzwonu. Zwalił się na łóżko. Chciał zrobić jeszcze krok, by spojrzeć przez balustradę, czy centaur poniżej jest w kuźni, czy już zwiał z całym dobytkiem, bał się jednak, że padnie wtedy na podłogę i nie będzie już w stanie podnieść się na posłanie. Głowa pulsowała tak intensywnie, że czuł właściwie każdą przepływającą kroplę krwi, każde uderzenie serca odczuwał jakby ktoś walił młotem w jego skroń. Ból był straszliwy i zdawał się być z każdą sekundą mocniejszy. Migoczące światło pieca odbijające się od sufitu, szelest wiatru za ścianą, nawet dotyk włosków lnu w poszewce poduszki potwornie go drażniły, doprowadzały do szału jeszcze potęgując ból. Felin miewał takie ataki migrenowe już od wczesnej młodości, zawsze przychodziły znienacka, choć zdarzały mu się wielokrotnie nigdy nie udało mu się do nich przyzwyczaić. Nie da się przyzwyczaić do takiego bólu. Ostatkiem sił sięgnął dłonią po trzymane pod poduszką zawiniątko, odwinął je w palcach, pokruszył znajdujący się wewnątrz listek i podsunął sobie pod nos. Spróbował wziąć głęboki oddech, nie potrafił jednak już zmusić do działania żadnego mięśnia. Leżał odrętwiały. Na szczęście liść miał tak intensywny aromat, że po chwili poczuł ziołowy zapach. I zasnął. Kilkanaście sekund później na balustradę wskoczyła Klodi. Popatrzyła z góry na leżącego człowieka, przeszła powoli na łóżko i położyła się tuż przy głowie Felina zwijając się w kulkę.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości