Valladon["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien powoli odzyskiwał charakteryzującą go samokontrolę i chłodny osąd sytuacji w duchu wahając się między złością na siebie za sprawienie dziewczynie przykrości, co było ostatnią rzeczą jakiej pragnął, i jednoczesną satysfakcją z osiągniętego efektu. Co prawda niecałkowicie rozumiał co właściwie zrobił i dlaczego. Nagła zmiana zachowania była dziwnie bliska wybuchowi złości. Demonowi nie zdarzały się momenty podobnej irytacji. Chłód moment wcześnie zaprezentowany Rakel był jego jedynym obliczem w domu, nie przełamywanym nigdy bez świadomości nemorianina.
Tak jak zawsze potrafił zapanować nad emocjami, tak przy dziewczynie z jakichś przyczyn pozbywał się maski odsłaniając swoją delikatniejszą stronę. Tym razem bez zastanowienia zaryzykował po raz kolejny, pokazując jak bardzo zależy mu na bezpieczeństwie dziewczyny. Intencja nie została do końca zrozumiana. Za śniadanie bury nie zebrał, ale za wytykanie błędów już tak. A może za sposób w jaki to uczynił... Tylko, że łagodnymi słowy nie rozumiała, strosząc się i burząc.
Zakodował kolejne podpowiedzi jak funkcjonować w tutejszym świecie, które wcale nie wyjaśniały aż tak wiele, pochylając się na moment nad innym drobiazgiem. Dlaczego właściwie mu zależało na dobru Rakel? Tego z kolei sam nie rozumiał.
Retoryka dziewczyny nie przemówiła do demona w najmniejszym stopniu. Nawet chciał zaoponować, że to zupełnie inna sprawa. Ona była niewinna i możliwe, że w ogóle nie pozwoliłby jej pojmać w tak obcesowy sposób nie martwiąc się późniejszymi konsekwencjami. W myślach niczym echo, odbiło się pytanie "tylko dlaczego?". Przecież sama niewinność nie była wystarczającym argumentem przemawiającym za mieszaniem się w nie swoje sprawy.
Oczywiście bycie przestępcą już wystarczało w zupełności za powód do aresztowania, a w jaki sposób - co za różnica? Przecież w tym świecie istnieli łowcy nagród, a czy wykazywali się oni subtelnością? Wątpliwe. Mimo to działali z ramienia prawa. O co więc cała wojna gdy człowieka z tendencją do bójek aresztowano tak, by nie mógł wszcząć kolejnej? W Otchłani nie mieli sądów. Sędzią i oskarżycielem była szlachta, a wyższy stopień urodzenia nadawał wyższą instancję "urzędowi". Jedynie rzadko kiedy stawali się katami, zwykle innym każąc brudzić sobie ręce.
        Nie wypowiedział na głos swoich wątpliwości. Widział niechęć Rakel do kontynuowania tej rozmowy, musiało wystarczyć mu zrozumienie dziewczyny. Dobroć Czarnulki była urocza, ale mogła być równie zgubna i dlatego właśnie należało wyjaśnić niektóre kwestie.
To zaś jak Lu powiedział, że był zły na siebie, było czystą prawdą. Wciąż wyrzucał sobie, że nie powinien był pozwolić cieśli zabrać brunetki widząc w jakim była stanie, nawet jeśli był obcym. Słowa "Całe szczęście nic się nie stało" nie koiły niepokoju. Znowu, "dlaczego?". Zawsze potrafił racjonalizować wydarzenia, dlaczego tym razem sztuka ta się nie udawała?
        Wyrwany z zamyślenia podniósł wzrok na dziewczynę, która nie odpowiedziała na jego wątpliwości. Weselsza iskierka w oczach Rakel dała demonowi nadzieję. W sumie przecież jeżeli do końca chciała wierzyć w przestępcę może i on miał jakieś szanse. Odprowadził brunetkę spojrzeniem, gdy z lekkością wspinała się po schodach aż zniknęła za ścianą, oraz bydlę lecące w ślad za nią na pewno nie z lekkością. Normalnie pewnie teleportowałby się do kuchni, ale postanowił nie przesadzać z testowaniem cierpliwości gospodyni. Wszedł po schodach za dziewczyną.
W kuchni roznosił się niesamowity zapach, który od razu przykuł uwagę mężczyzny. Przestąpił nad psem rozciągniętym na podłodze niczym barykada, by przejść przez kuchnię i stanąć przy blacie jak lubił. Demon nawet nie próbował kryć swojego zaciekawienia. Odwrócił się w stronę aromatu, przechylając głowę.
        - Co to jest? - odezwał się przełamując ciszę. - Czuję kawę, ale jakąś inną - sprostował, by właśnie nie usłyszeć "kawa" co nie uzupełniałoby wiedzy Asmodeusa.
        - Wybacz, dopiero się uczę tutejszych... zasad... - Po kilku uderzeniach serca Lucien odważył się na krótkie nawiązanie do kłótni. Właśnie ta inność wabiła demona do Alaranii jak kwiaty przyciągają kolibry. Niestety ciekawość nie niosła ze sobą zbyt wiele wiedzy. Wszystkie wskazówki otrzymywał samodzielnie testując potencjalne granice. Trochę przesadził z połajanką Czarnulki. Nawet uznał, że na przyszłość postara się lepiej pilnować. Tylko, że przy Rakel nic nie działo się w zrozumiały i normalny sposób.
        - Mój świat jest całkowicie odmienny od waszego - dodał by uzupełnić wyjaśnienia i zaraz zapuścił żurawia nad kawiarkę. Dobywający się z niej aromat stawał się nieznośnie niemożliwy do zignorowania.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Uśmiechnęła się lekko, słysząc kroki na schodach. Było jej miło nie tylko dlatego, że Lucien został, ale też, że normalnie się poruszał po jej domu, świadomie czy też nie sprawiając jej tym przyjemność. Nie czepiała się tego teleportowania ze złośliwości, po prostu zupełnie nie była do tego przyzwyczajona, więc takie nagłe pojawianie się i znikanie było na swój sposób męczące. Brzmienie kroków w mieszkaniu było natomiast przyjemnie znajome i zbliżało Luciena do dziewczyny bardziej niż sądził.
        Zerknęła na bruneta przez ramię, a gdy oparł się koło niej o ladę, wróciła do przyrządzania napojów. Mechanicznymi ruchami posprzątała po sobie blat roboczy, chowając wszystko do szafek, a wyciągnięty z kubka koszyczek z herbacianymi ziołami odłożyła na uszykowany wcześniej spodeczek. Widząc, jak mężczyzna kuka ciekawsko nad jej ramieniem w stronę kawiarki nie mogła się znów nie uśmiechnąć, zerkając na niego tylko kątem oka.
        - Cynamon – odpowiedziała na pytanie o specyficzny aromat.
        Kawa właśnie była gotowa, więc dziewczyna złapała ostrożnie dzbanek i nalała porcję do kubka. Jeśli wcześniej w kuchni unosiła się delikatna woń, teraz zapach uderzył z pełną mocą, wywołując nostalgiczny uśmiech na ustach Rakel. Herbaty pijała nałogowo, kawę kupując jedynie dla gości, czyli głównie Niny i Marlene, okazjonalnie dla Morgana, gdy beczka z wodą nie wystarczała, by wyleczyć go z kaca. Tej z cynamonem nie robiła od prawie sześciu lat, ale przyprawę wciąż kupowała z sentymentu, a ta czekała w słoiczku na swój czas. Gdy wietrzała, Rakel wyrzucała cynamon i kupowała nowy, odkładając w to samo miejsce. I chociaż jej zapisane drobnym maczkiem księgi rachunkowe były grube niczym dobra, wielotomowa powieść, uzasadniając każdego wydanego przez dziewczynę ruena, ta jedna słabość i tęsknota sprawiały, że regularnie, i bardzo nieekonomicznie, wyrzucała starą przyprawę i kupowała nową.
        - Mój tata taką lubił, mam nadzieję, że będzie ci smakować – powiedziała, podając mu naczynie, a samej zabierając kubek z herbatą i przysiadła na taborecie, opierając się plecami o ścianę i przyglądając demonowi w oczekiwaniu na lekkie ostudzenie się naparu. Dopiero teraz postanowiła odnieść się do nawiązania nemorianina do ich niedawnej scysji i chociaż uśmiech nie zniknął z jej ust, jednak zrobił się bardziej smutny.
        - Teraz ty mnie nie przepraszaj – zażartowała słabo, nawiązując do wcześniejszego przytyku mężczyzny i poprawiła się na stołku. – Wszyscy się ciągle uczymy. Ja też popełniam błędy i będę prawdopodobnie przez całe życie, nieważne jak bardzo będę starała się tego uniknąć. Tak to już chyba jest po prostu, w ten sposób się uczymy – stwierdziła, siląc się na pogodny ton głosu. Odwróciła wzrok, przez chwilę obserwując tylko unoszącą się z kubka parę o tak przyjemnym dla niej, miętowym zapachu, a w końcu znów zaczęła mówić. Powoli i z wyraźnym trudem, ale chciała mu powiedzieć.
        - Gdy miałam 14 lat, Rand i Dorian zostali wcieleni do wojska. Nie chciałam, żeby jechali, ale nic nie powiedziałam, wiedziałam, że muszą, a moje utyskiwania tylko by im to utrudniły. Nie mieli przecież żadnego wyboru, a teraz widziałam ich po raz pierwszy od prawie sześciu lat. Tamtego dnia straciłam też ojca, zabił go jakiś mężczyzna podczas rabunku. Ten człowiek później próbował sprzedać miecz ojca w moim sklepie, wyobrażasz to sobie? – Dopiero teraz przeniosła na niego spojrzenie, w którym pobrzmiewała bezsilna złość. Dziewczyna szybko się jednak opanowała i po krótkim westchnieniu kontynuowała spokojnym głosem, zwracając spojrzenie znów na kubek z herbatą. - Prawie wpakowałam mu bełt z kuszy w oko, naprawdę przez moment chciałam go zabić i przeraziło mnie to. Ale dostał tylko w nogę, żeby nie uciekł do czasu, aż Morgan wezwie straż. Stracili go w Shari.
        - Od tego czasu mieszkam sama – wznowiła opowieść już lżejszym tonem i napiła się herbaty, czując ulgę, że zeszła z nieprzyjemnego dla niej i bolesnego wciąż tematu. – Morgan, Simon i Meve opiekują się mną, każde na swój sposób, ale poza tym żyję bez nikogo i może dlatego nie jestem przyzwyczajona do zwracania mi uwagi na moje zachowanie. Chociaż moja codzienność jest też raczej prosta i nie daje zbyt wielu okazji do ingerencji samozwańczych nianiek. – Uśmiechnęła się lekko, ale uśmiech ten szybko zgasł, gdy przypomniała sobie, co wywołało jej kłótnię z Lucienem, na którego znów podniosła barwne oczy, obejmując już kubek dłońmi. Zdawała sobie sprawę, że bardzo się teraz przed nim otworzyła, ale chciała, żeby wiedział, po prostu. Nie liczyła, że nagle zrozumie jej zachowanie, bo to niczego nie wyjaśniało, po prostu z jakiegoś powodu postanowiła uchylić przed mężczyzną kolejny fragment swojego życia.
        – Wiem, że byłam nierozsądna i już samo to jest dla mnie wyjątkowo irytujące, bo nigdy się tak nie zachowywałam. Postaram się więcej tego błędu nie popełnić – mruknęła na koniec z wyraźnym samokrytycyzmem w głosie i znów zanurzyła usta w gorącym naparze. Przez dłuższą chwilę jeszcze milczała, zastanawiając się, czy nie jest znów zbyt wścibska, jednak doszła do wniosku, że przeszli już przez etap zwykłych grzeczności i jeśli Lucien nie będzie chciał o czymś mówić to jej to powie. Mimo to ostrożnie dobierała słowa.
        - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że niechętnie mówisz o tym skąd jesteś – zaczęła powoli. – Jeśli to nie problem, to opowiedz mi coś o twoim świecie. O Otchłani, tak? Przyznam szczerze, że nie znam nawet Alaranii poza tym, co przeczytam, bo nigdy nie postawiłam stopy dalej niż trzy godzinny konnej jazdy od Valladonu. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zerknął na dziewczynę, uśmiechając się lekko gdy tylko wyjaśniła mu przyczynę innego aromatu.
        - Ładnie pachnie - przyznał znów przyglądając się parzeniu napoju. Rakel wyraźnie nie przeszkadzała jego obecność, co tylko ucieszyło bruneta, który powoli dochodził do siebie po sprzeczce.
        - Dziękuję - szepnął odbierając kubek. Nie chodziło tylko o przygotowanie napoju. Dziewczyna zaparzyła mu kawę taką jaką pijał jej ojciec, a demon wiedział jaki spotkał go los. Nawet jeśli dowiedział się przypadkiem i Rakel nie zdawała sobie sprawy jak rozległą wiedzę posiadał. Ten gest znaczył znacznie więcej niż można by przypuszczać.
        Zamknął oczy delektując się zapachem. Jeśli miałby wybrać jedną rzecz, która w tym świecie była najpiękniejsza, to chyba zepchnąłby muzykę na dalszy plan i wybrał kawę.
Rakel usiadła na stołku, ale Lucien pozostał przy blacie. Z jakichś powodów tam czuł się najwygodniej. Lubił mieć widok na całe pomieszczenie lub przestrzeń, za plecami mając bezpieczną barierę. Taki specyficzny i śmieszny nawyk szermierza i demona przez wieki użerającego się z zagrożeniem z każdej strony oraz od jakiegoś czasu cichego obserwatora ludzkiego życia.
        Skinął głową, przytakując dziewczynie, znów zamykając oczy, gdy Rakel powiedziała by nie przepraszał. Dalszych słów, a przynajmniej nie o takiej treści, się nie spodziewał. Skupił na dziewczynie wzrok - nagle niezwykle bystrych - zielonych oczu uwolnionych spod rzęs, słuchając uważnie, z pojawiającym się z każdym słowem współczuciem, którego nie urywał przy zbrojmistrzyni za chłodną maską, tak jak i wesołości, którą objawiał z coraz większą swobodą.
Swoich braci, gdy jeszcze przebywał na stałe w otchłani, najchętniej nie tylko do wojska by wysłał, tylko po to by wreszcie przestali utrudniać mu życie. Widział jednak jak zżyta z nimi była brunetka. Stracić całą rodzinę praktycznie w jednej chwili dla tak młodej osoby musiało być ciosem.
Słysząc o mordercy, twarz demona spochmurniała na moment. Tak, stracili go... Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że miał mylne pojęcie o ludzkim rodzie. Niczym nie różnili się od demonów, przynajmniej nie z charakteru. Zdradzali i kłamali dla własnego zysku. Z pewnymi wyjątkami takimi jak Czarnulka, czy muzycy, którzy przyciągnęli nemorianina do tego świata.
Wraz z rozwojem opowieści, szybko przybrał łagodniejszą minę. Tych troje do kupy stanowiło opiekę i wsparcie jedyne w swoim rodzaju. To, że dziewczyna wyszła na ludzi stanowiło wielki sukces i raczej nie było to zasługą wielkiej trójki. Na samą myśl lekki uśmiech przyozdobił twarz mężczyzny, a ten zaraz poszerzył się gdy dziewczyna nazwała go niańką. Tego jeszcze nie grali. Sprowadzono go do roli opiekunki, nawet nie mentora.
        Skinął jej jeszcze raz głową, popijając wreszcie stygnącą kawę, na znak, że już rozumie i nie będzie więcej drążył tematu braku rozsądku. Przede wszystkim zamierzał uczyć się na błędach i nie dopuścić więcej do sytuacji, w której musiałby martwić się o dziewczynę lub wyrzucać sobie, że nie uczynił nic by ją ochronić, czy że spóźnił się z opieką. To zaś już na starcie usuwało potencjalną konieczność do wznowienia trudnej rozmowy. Deklaracja Rakel oczywiście również została doceniona przez Luciena. Ochrona jednym, samodzielne unikanie kłopotów drugim.
Przechylił lekko głowę nad kubkiem parującej kawy, widząc jak dziewczę dobierało słowa, chcąc dowiedzieć się więcej o jego domu, a rozpuszczone włosy zaraz posypały się po ramieniu mężczyzny.
        - Widzisz jak większość reaguje na samą świadomość, że jestem demonem. Nie mogę powiedzieć, że niesłusznie. Jakbym jeszcze zaczął opowiadać o Otchłani, wszyscy umykaliby mnie nim bym dokończył jedno zdanie. Do tego pewnych tajemnic nie należy zdradzać - uśmiechnął się i mówił lekko rozbawiony, jakby godził się z takim nie innym stanem rzeczy.
        - To nie jest miłe miejsce. Pustkowia i mrok zamieszkują stworzenia, które mało kto spotkałby z własnej woli. W kontraście do nich egzystują szlacheckie dwory, które swoim przepychem zupełnie odcinają się od otoczenia. Tam jest jeszcze niebezpieczniej - zaśmiał się Lu, nawet jeśli wcale nie była to zabawna informacja.
        - Ty tęsknisz za swoimi braćmi - mówił spokojnie, pijąc jeszcze jeden łyk, by zdążyć zanim kawa wystygnie i straci swój uwodzicielski zapach - Ja na swoich muszę uważać bardziej niż na wszystkich innych intrygantów. Jeśli tam ktoś jest ci przychylny to tylko dlatego, że ma w tym interes. Nawet towarzyszy rozmów należy rozważnie dobierać, tak by wasze cele przynajmniej względnie się pokrywały, tylko wcześniej należy poznać pobudki swoich... znajomych - dokończył z niewielką pauzą, zastanawiając się przez moment jak nazwać innych nemorian. Słowo oczywiście nie było najwłaściwsze i w najmniejszym stopniu nie oddawało zazębiających się zależności poszczególnych machinacji. Problem w tym, że brakowało odpowiedniego by określić wszystkie zmowy i konszachty oraz knujących je manipulatorów.
        - Oni zaś bynajmniej tego nie ułatwiają. - Pokręcił głową jakby zrezygnowany i zmęczony panującymi w Otchłani zasadami. - Ze wszystkich bestii tego świata, nemoriańska szlachta jest najgorsza - zakończył znajdując się w połowie kubka.
        - Nie ma sposobu by twoi bracia zakończyli wreszcie służbę? - wracając do tematu rodziny Rakel, zapytał łagodnie by niechcący nie zasmucić dziewczyny.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Przytaknęła krótko, aż nazbyt dokładnie pamiętając reakcje, jakie wywoływał czasem Lucien. Rakel jego rasa była zupełnie obojętna i podejrzewała, że tak samo będzie z jej braćmi i byłoby z Morganem, gdyby się przez Jeremy’ego do Luciena nie uprzedził, co mu się raz wymsknęło. Handlarze i rzemieślnicy pracujący z szerszą grupą konsumentów są raczej przyzwyczajeni do ich różnorodności rasowej. Simona reakcja nie przypadła jej do gustu, ale też nie dziwiła, bo strażnik przedstawicieli niektórych gatunków podświadomie kojarzył z kłopotami, zagrażającymi bezpieczeństwu miasta. Meve zaś było raczej wszystko jedno, kto jakiej jest rasy, potrafiła być wyjątkowo sprawiedliwa w swojej uszczypliwości i każdego po równo obdarzała jadowitymi komentarzami.
        - To rzeczywiście nie brzmi zbyt… miło – stwierdziła, unosząc lekko brwi w zdziwieniu takim opisem zarówno miejsca, jak i zamieszkujących je istot, w tym rodziny i znajomych bruneta. I chodziło tu zarówno o jego dość szorstką opinię, jak i fakt, że w pierwszej ocenie Rakel, gdy mężczyzna pojawił się w sklepie, sama z łatwością zakwalifikowałaby go do szlachty właśnie. W połączeniu z wybuchem, jaki jej niedawno zaserwował (chociaż wybuch nie był tu odpowiednim słowem, przywodząc na myśl eksplozję gwałtownych emocji, podczas gdy scena zaprezentowana przez nemorianina prowadziła wyobraźnię raczej ku obrazowi zamarzającej gwałtownie tafli spokojnego jeziora), nietrudno jej było uwierzyć w to, że ocenianie mężczyzny po jego łagodnym i przystojnym obliczu było błędem, który mógłby kogoś drogo kosztować.
        Nie dała się też jednak tak łatwo zastraszyć, a przyjmując do wiadomości fakt, że niefortunna kłótnia wyniknęła z tego, że Lucien po prostu się o nią martwił, nie zmieniła swojej oceny, co do niego, a jedynie pozwalała jej się rozwijać w oparciu o kolejne informacje. Chłonęła je, popijając herbatę i porządkując sobie w głowie, pracowała nad kompletnym obrazem mężczyzny przed sobą. Gdy wrócili znów do tematu Evansów, Rakel westchnęła cicho i wzruszyła nieznacznie ramionami.
        - Przy poborze powiedziano im, że obowiązkowa służba trwa pięć lat. Dorian został dłużej, bo przez ostatnie kilka miesięcy prowadzili ciągłe walki. Z tego co opowiadał były to drobne, niewiele znaczące potyczki, jednak na tyle uporczywe, że zorganizowanie powrotu części oddziału nie wchodziło w ogóle w grę. Z kolei pułkownik Randa jest skończonym dupkiem i po prostu go ze służby nie zwolnił, a jak się okazało, ma do tego pełne prawo – wyjaśniła, obracając prawie już pusty kubek w dłoniach. – Zobaczymy, jak będzie teraz. Dorian dostał przepustkę na miesiąc, czyli nie jest im natychmiast potrzebny, więc może już w ogóle pozwolą mu zostać. Chyba że znowu chojraczy i jego rana jest poważniejsza niż mi mówi – zmartwiła się, marszcząc lekko brwi.
        Podążając za myślami spojrzała za okno, po przesuwającym się słońcu określając porę dnia. Grubo po południu, a ruch dzisiaj znowu żałosny, co powoli zaczynało ją martwić. Chwilowo nie musiała liczyć każdego ruena, ale myślała przyszłościowo, a zwłaszcza o zbliżającej się zimie i cenach opału. Wciąż mogła liczyć na zamówienia od straży oraz zwykłą codzienną sprzedaż, ale najchętniej przyjęłaby bardziej spersonalizowany obstalunek, który może pochłaniał więcej czasu, ale też zazwyczaj przynosił większy dochód oraz niematerialne korzyści w postaci polecenia znajomym jej zakładu. Nic tak nie działa na interes, jak stara dobra poczta pantoflowa. Troski nie objawiły się jednak na jej twarzy niczym więcej poza chwilowo nieobecnym spojrzeniem, nim dziewczyna znów wróciła do teraźniejszości.
        - Odwiedzę Doriana, póki jest jeszcze jasno. Jeśli nadal chcesz go poznać, to możesz mi towarzyszyć. – Uśmiechnęła się.

        Znaną sobie już drogą poprowadziła Luciena na Miętową, a w szpitalu, niemal jak u siebie, ruszyła na piętro i przez salę na sam jej koniec. Z lekkim niepokojem wypatrywała obitych strażaków, ale w łóżkach został już tylko Yrre, który nie omieszkał obdarzyć jej równie morderczym spojrzeniem, jak ostatnim razem. Dziewczyna przyspieszyła kroku i gdy dotarła do łóżka brata, miała już na ustach szeroki uśmiech, musząc przeprosić tylko jedną pielęgniarkę, która z ociąganiem zostawiła gości i oddaliła się do swoich obowiązków.
        - Cześć brat. – Rakel bez wahania już wyściskała mężczyznę, uważając tylko, by nie szturchnąć go w ranny bok, a Dorian bez szemrania przyjął siostrzane czułości, czochrając dziewczynę po włosach.
        - Cześć młoda. – Uśmiechnął się nieznacznie, gdy ta z fuknięciem wyprostowała się i usiłowała przygładzić włosy.
        - Dorian, to jest Lucien, mój znajomy. Lucien, to mój brat Dorian – dokonała szybkiej prezentacji, a wspomniany Evans podciągnął się wyżej w łóżku i oparł o metalowy zagłówek, prawie siadając. Dopiero wówczas wyciągnął prawicę do demona.
        - Miło poznać. Wybacz, że nie wstanę, ale ponoć nie powinienem i wolałbym oszczędzić nam najazdu wkurwionego lekarza i nadgorliwej pielęgniarki – mruknął pół żartem pół serio, bo rzeczywiście dziewczyna, którą przegonili wciąż krzątała się w ich bliskim otoczeniu, zerkając na Doriana (teraz już jej błyszczący wzrok dzielił się między niego, a Luciena), a lekarz łypał na nich przez otwarte drzwi ze swojej dyżurki. Chociaż brunet był pacjentem pozornie bezproblemowym, ze stoickim wręcz spokojem znosząc wszelkie zabiegi, o tyle zamieszanie, jakie się wokół niego regularnie tworzyło sprawiało, że doktor Bretton nie darzył żołnierza sympatią.
        - Wiesz, kiedy cię wypuszczą? – zaczęła dopytywać Rakel, gdy tylko mężczyźni się poznali. Ignorując stojące obok krzesło przysiadła na łóżku brata, spoglądając na niego z troską, na widok której Evans przewrócił oczami.
        - Rakel, nie patrz na mnie jakbym umierał – poprosił, trącając oszczędnie dłoń siostry, po czym potarł czoło w zamyśleniu, zerkając na świdrującego ich wciąż wzrokiem lekarza. – Jak na moje to już mógłbym wyjść, czuję się dobrze, a rana się goi, nie wiem czemu mnie jeszcze trzymają.
        - Bo wyglądasz na takiego, co ledwo wstanie, a już szwy pozrywa, bo zamiast odpoczynku weźmiesz się za robotę – odpyskowała krótko sprzedawczyni i splotła ręce na piersi.
        - No oczywiście, przecież muszę ci pomóc w sklepie, strach tam pewnie zajrzeć – podpuszczał dziewczynę z kamiennym wyrazem twarzy, ale z rozbawieniem w kolorowych oczach obserwując, jak młodsza siostra zaciska usta w tłumionym gniewie.
        - Radzę sobie świetnie… w sklepie – mruknęła niezbyt zgrabnie, ale poza krótkim zawahaniem, jakie w oczach Doriana wywołała ta ciekawa konstrukcja zdania, nie drążył.
        - Wiem Rakel – odparł łagodnie, z lekkim uśmiechem i takim przekonaniem w głosie, że i dziewczyna rozpogodziła się, nie czepiając już żartu. - No dobrze, starczy o mnie, co u was? – zapytał, zerkając na obojga, najwyraźniej ciekawy również tego, co do powiedzenia ma Lucien. Dopuszczał możliwość, że mężczyzna przyszedł jedynie jako towarzystwo dla dziewczyny, ale i tak go zagadnął. Na pierwszy ogień poszła jednak Czarnulka. - Słyszałem, że Morgan cię uszczęśliwił psiakiem na urodziny? Wybacz, nic dla ciebie nie mam, nie spodziewałem się tak szybko powrotu do Valladonu…
        - Daj spokój, cieszę się, że jesteś. To znaczy nie, że jesteś ranny, tylko…
        - Wiem Rakel, ciebie też dobrze widzieć – z rozbawieniem urwał kłębiącą się coraz bardziej wypowiedź siostry. – To co z tym psem?
        - Wielkie bydle! – zaśmiała się Rakel z szeroko otwartymi oczami. – Ma na imię Sierżant.
        - No to Simon jest zachwycony.
        - Czemu… ojej, faktycznie – uśmiechnęła się dziewczyna. – No nic, jakoś to musi znieść. Niech się cieszy, że go toleruje, bo Luciena pogonił na początku – wyrwało jej się i zerknęła na demona, a za jej spojrzeniem również Dorian spojrzał na znajomego siostry.
        - Pilnuje cię po prostu, to dobrze – powiedział tylko, przenosząc na moment wzrok na Rakel, nim spojrzał znów na mężczyznę. Do jego surowego spojrzenia spod ciemnych brwi trzeba się było po prostu przyzwyczaić, bo mimikę miał raczej ubogą. – Jak ci się podoba Valladon? – zapytał. – Ponoć nie jesteś stąd – dorzucił niezmiennie spokojnym tonem, nic nie robiąc sobie z podejrzliwego nagle spojrzenia, jakim obdarzyła go zbrojmistrzyni.
        Ta tylko przez moment bowiem zastanawiała się skąd Dorian wie cokolwiek o Lucienie, nim prawda spadła na nią całym swoim ciężarem. Oczywiście. Morgan, Simon, Rand. Nawet potrafiła sobie wyobrazić te trzy plotkary gadające uziemionemu Evansowi nad uchem. Na szczęście akurat zdroworozsądkowego podejścia Doriana mogła być pewna, na pewno nie uczepi się Luciena z powodu jego pochodzenia. Co do reszty… no cóż, tajemnicą nie było, że z ich trójki najbardziej towarzyski był zawsze Rand, później ona, a na samym końcu Dorian, jednak ten i tak jakimś cudem zjednywał sobie ludzi, więc miała nadzieję, że się po prostu chłopcy dogadają. I czemu się ona w ogóle tak przejmuje?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zdecydowanie nie brzmiało miło i takie nie było. W zasadzie "nie miło" było bardzo delikatnym określeniem. Przytaknął dziewczynie przymknięciem oczu znad kubka kawy. Ten zapach łagodził wszystko i nawet opowiadanie o domu nie było tak przykre. Chyba czyniła to kawa. Zasługą dziewczyny było tylko skłonienie go do opowiadania. Z nikim wcześniej nie dzielił się swoimi przemyśleniami i uczuciami na temat Otchłani. Nigdy nie czuł się dość bezpiecznie by podobnie postąpić. A może to nie kawa a świadomość, że mógł się z kimś podzielić choćby tak małym rąbkiem emocji. Znów tyle pytań. W zastępstwie odpowiedzi, które liczył uzyskać podczas podróży, ciągle zyskiwał kolejne niewiadome. Zamiast zagłębiać się w dalsze i ryzykowne przemyślenia, zapytał o braci.
Słuchał z ostrożnym zaangażowaniem. Czyli bracia już mogli wrócić, ale dowództwo im to uniemożliwiało. Znów dostrzegał zbyt wiele analogii do życia, od którego uciekał. Mimo innych norm, prawdziwe prawo stanowili ci o bardziej uprzywilejowanej pozycji społecznej. Nawet jeśli w ten sposób łamali prawa innych.
Nie cieszył się z powodu obrażeń brata Rakel, ale myśl, że mogła go spotkać po tak długiej przerwie, była kojąca. Za chwilę nawet uśmiech pojawił się na twarzy nemorianina.
        - Chojraczenie chyba jest u was rodzinne - zaśmiał się Lucien i wyraźnie podobna opinia wyjątkowo bawiła demona, bo chociaż śmiech był krótki, podobna reakcja u bruneta mogła uchodzić za wyjątkowo intensywną i nie zdarzała się zbyt często. Chociaż przy Rakel uśmiechał się i śmiał częściej niż potrafił podczas kilku lat na dworze.
        - Chętnie go poznam - odpowiedział z pogodnie, dopijając kawę. Młodszego z braci już widział i był poważnie ciekaw starszego z Evansów.

        Szli w milczeniu, ale nie ciężkim i niezręcznym. Chwila ciszy nie musiała być niczym złym. Ta była momentem odpoczynku i czasu na zebranie myśli. Droga minęła szybko i o ile miasto było dla Lu normalnym widokiem, o tyle z zainteresowaniem przyglądał się wnętrzu szpitala, ale czynił to dość dyskretnie by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi.
Pokój do którego weszli, nie był duży. Nie sprawiał też zbyt przyjemnego wrażenia. Jeżeli ludzie mieli dochodzić do siebie w takich warunkach, nie należało się dziwić, że zajmowało to tyle czasu. Złowrogi wzrok lekarza zglądającego ze swojego pokoju wcale nie pomagał. Na równi ze wścibską pielęgniarką, która zamiast usłużnie pomagać, w opinii Asmodeusa jedynie snuła się bez celu bardziej z ciekawości niż obowiązku, jakby nie miała lepszych rzeczy do roboty, jak trzpiotka jakaś. Już kelnerki były mniej namolne i irytujące. Taktownie czyli z charakterystycznym dla siebie, chłodnym brakiem zainteresowania zignorował zarówno medyka jak i pielęgniarkę, skupiając się na rodzeństwie.
        - Przyjemność po mojej stronie - kurtuazyjnie odparł demon, zaraz odruchowo wzrokiem podążając za słowami mężczyzny w kierunku medycznego personelu. Lekarz dalej rzucał gromy nawet się nie kryjąc. Pielęgniarka udawała, że robi coś pożytecznego, nie robiąc nic poza wodzeniem maślanym wzrokiem między brunetami. "Co za irytujące stworzenia" - skomentował w myślach, powracając do ignorowania natrętów.
        Po przywitaniu Lucien znalazł sobie wygodne miejsce pod ścianą, skąd bez problemów mógł widzieć i Rakel i Doriana. Starszy z Ewansów na pierwszy rzut oka różnił się od młodszego. Był mniej roześmiany i spoglądał spode łba, ale budził w Lu pozytywne emocje. Wyglądał na rozsądnego faceta, a to było sporym atutem. Do tego nie trudno było zauważyć, że troszczył się o siostrę.
Dysputa między rodzeństwem już nie różniła się aż tak bardzo od tej z Randem i oglądało się ją z przyjemnością. Do momentu, gdy usłyszał, że dziewczyna miała urodziny. Gdyby wiedział, pomyślałby nad prezentem. Z drugiej strony może byłoby to nietaktem i zbytnim spoufalaniem się. Może na dobre wyszło. Zamyślił się na moment, zapamiętując by na przyszłość dowiedzieć się kiedy przypadała ta data. Orientacyjnie gdzieś w okolicach pojawienia się piekielnej bestii, ale wypadałoby poznać detale. Wtedy wspomniany, demon uśmiechnął się złośliwie.
        - Poczekaj, zniknie ci kiedyś klient i nie będziesz się tak cieszyć. Jak wytłumaczysz, że zeżarł go pies z piekła rodem? - zażartował, o dziwo nie przejmując się obecnością obcego w osobie Doriana. Zazwyczaj jak tylko pojawił się ktoś nowy, Lu wracał do swojej zwykłej oziębłej prezencji. Tym razem włączył się w dyskusję nawet nie siląc się na przybieranie maski.
        - Mógłby trafniej wyszukiwać zagrożenie - skomentował, niezbyt przejmując się aluzją i spojrzeniami Doriana.
        - Zdecydowanie nie stąd - zupełnie spokojnie odpowiedział na pytanie, jakby nie dostrzegał powściągliwej miny i groźnego spojrzenia jak najbardziej odpowiednich dla starszego brata, który widzi nowego znajomego młodszej siostry. Po wątłym uśmieszku Lu można było nawet wnioskować, że sytuacja go trochę bawi. Cała trójka o barwnych oczach sprawiała wrażenie roztropnych istot przeciwnie do reszty ludzi, których miał okazję poznać w tym mieście. Meve wciąż nie wliczał w kategorię ludzi.
        - Całkiem przyjemne miasto, można do niego przywyknąć - dodał, najwyraźniej celowo drażniąc Evansa. Gdy jednak pielęgniarka po raz kolejny przeszła po pokoju wynajdując sobie zajęcie, którego nie było, Lu nie wytrzymał. Z westchnięciem odepchnął się od ściany i poszedł zamknąć drzwi.
        - Doprawdy, nawet chwili prywatności. To normalne? - zapytał obruszony.
To na pewno przez kawę, z tym cynamonem. To przez nią zachowywał się zbyt swobodnie. Nic na to nie mógł poradzić. A może mógł tylko nie chciał... To dopiero był dylemat. Czy znajomość z dziewczyną miała na niego aż tak zgubny wpływ? A może wręcz odwrotnie, było to działanie jak najbardziej korzystne, że zachowywał się jakby obecni w tym pokoju byli kimś przed kim może się odsłonić.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Z tłumioną usilnie ciekawością obserwowała powitanie Doriana i Luciena, by później już nieco swobodniej rozsiąść się na łóżku brata. Podwinęła do siebie kolana, pozostawiając tylko stopy poza pościelą, by nie ubrudzić jej spodem butów, i pogrążyła się w rozmowie z brunetem. Nagłe i wyjątkowo swobodne wtrącenie się do dyskusji nemorianina skwitowała wesołym uśmiechem, a słysząc przytyk prychnęła rozbawiona, łapiąc jego spojrzenie.
        - Proszę cię, Sierżant nie zostawiłby po sobie pewnie nawet jednej kosteczki – zamruczała z uczuciem, którym najwyraźniej zdążyła już obdarzyć brytana. – Z czego bym miała się tłumaczyć, gdyby nie było żadnych śladów? – dodała żartobliwie, ale Dorian uniósł lekko brwi, domyślając się już charakteru nowego domownika.
        - Świetnie – mruknął. – Mamy w domu piekielną bestię na czterech łapach. Jakby grubas nie mógł ci sprezentować takiego małego kundla, którego paniusie noszą w koszykach. Albo kanarka – rzucił już z niezadowoleniem pod adresem Morgana.
        - Kanarki są nudne, nic nie robią. A on go uratował Dorian, Sierżanta mieli zabić – broniła przyjaciela Rakel, ale mężczyzna przeniósł już spojrzenie na Luciena, gdy ten poddał w wątpliwość czujność psa. Evans nie skomentował tego jednak w żaden sposób, nie nawykł w bawienie się w złośliwości. Chociaż słysząc kolejne słowa towarzysza siostry przymrużył nieznacznie oczy.
        - Valladon zawsze miło wita przejezdnych – stwierdził spokojnym tonem, ale specjalnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
        Rakel w ogóle nie zarejestrowała wzajemnych przytyków obu mężczyzn, ciesząc się, że w ogóle rozmawiają. Żaden z nich nie był duszą towarzystwa (Luciena co prawda jeszcze tak dobrze nie poznała, ale chwilowo oceniała na podstawie pierwszego wrażenia), a jednak rozmawiali całkiem swobodnie, co z jakiegoś powodu przyniosło jej ulgę. Krążącej w okolicy pielęgniarki nawet nie zarejestrowała, dopóki zirytowany nemorianin nie poszedł zamknąć za nią drzwi. Wtedy uśmiechnęła się wesoło.
        - Coś drażliwy dzisiaj jesteś – wytknęła, już potrafiąc zażartować z ich niedawnej kłótni, chociaż wciąż nie wracała myślami do jej przebiegu. Demon do tej pory charakteryzował się wręcz oziębłym opanowaniem, dlatego lekka zmarszczka przecinająca jego czoło była równie wyraźna jak nagłe ukrócenie irytującej go sytuacji. Dorian natomiast tylko mruknął twierdząco na zadane pytanie.
        - Najgorzej jak chodzą stadami – stwierdził zniechęcony i oparł się bardziej o metalowy zagłówek. Rakel obrzuciła niezadowolonym spojrzeniem konstrukcję łóżka.
        - Wygląda, jak więzienna prycza, też by mogli zainwestować w lepsze łóżka – burknęła, kierowana siostrzaną troską, ale jak to zwykle w jej życiu bywa, słowa sprzedawczyni odwróciły się zdradziecko przeciwko niej.
        - No właśnie Rakel. Jak tam wyglądają te więzienne prycze? – zapytał oschle, a dziewczyna zamarła zaskoczona, a później uciekła wzrokiem.
        - Simon to taka papla straszna – mruknęła, spuszczając oczy i skubiąc kawałek pościeli. Dorian wyszarpnął jej lekko materiał z rąk, a brunetka podniosła gwałtownie głowę. – To było nieporozumienie! O jakieś szpiegostwo mnie posądzali, zdradzanie ważnych tajemnic państwowych! – zaczęła się tłumaczyć szybko, a Evans prychnął pogardliwie.
        - Jakie ty niby znasz ważne tajemnice państwowe?
        - No właśnie!
        - Rakel!
        - No co… - mruknęła, spuszczając już potulnie głowę i znowu męcząc biedną narzutkę. Dorianowi nie uśmiechały się takie rozmowy w towarzystwie, ale nie wiedział kiedy stąd wyjdzie, więc lepiej zrugać młodą za pamięci i póki sprawa jest świeża.
        - Skończ już z tym facetem. Simon mówił, że go armia aresztowała, a tobie odbiło.
        - Nie odbiło mi!
        - Zwał, jak zwał, nie chcę więcej słyszeć, że wokół tego węszysz, zrozumiano?
        - Ale Dorian, ja…
        - Dosyć – uciął krótko i twardo zniósł urażone spojrzenie dziewczyny, z którego biło jawne poczucie niesprawiedliwości, ale też Rakel posłusznie zacisnęła usta. Dorian nawet przez moment nie podniósł głosu i tylko jego barwa zdradzała zdenerwowanie, ale brunetce to wystarczyło, by nie przeciągać struny. – Powiedz, że rozumiesz – poprosił ją już łagodniej, z ulgą przyjmując skinięcie głową siostry. Simon powiedział mu wtedy o wiele więcej, więcej niż miał zdradzić przyjaciółce, z troski o nią oczywiście. Obaj uznali, że wszystkiego wiedzieć nie musi i wystarczy jej tylko tyle informacji, by odwieść ją od głupich pomysłów.
        Rakel z kolei nie miała już siły na kolejne dyskusje na ten temat i nie chciała się kłócić z bratem, zwłaszcza gdy widziała, jak ledwo dostrzegalny grymas bólu przeszedł przez jego twarz, gdy się zdenerwował. Najwyraźniej nadal nie czuł się dobrze, a ona nie chciała przysparzać mu zmartwień. Nasłuchała się już dzisiaj tyle od Luciena, że głupotą byłoby trwać przy swoim naiwnym, teraz to widziała, stanowisku, a zdaniu brata, skoro już uznała je za słuszne, z pewnością nie chciała się przeciwstawiać. Mogła się na niego nie raz gniewać i kłócić z nim o mniejsze i większe sprawy, ale chyba nie ma takiej dziewczyny, która nie upatrywałaby autorytetu w starszym bracie.
        - Nie masz się czym martwić, obiecuję – zapewniła go jeszcze i teraz on skinął głową na zgodę, gdy oboje uznali temat za zamknięty. Wymiana zdań pomiędzy rodzeństwem była krótka, ale nie sposób było ukryć jej charakteru przed Lucienem, więc Rakel rozejrzała się ukradkiem, by móc zmienić temat na ciekawszy. Evans zajmował ostatnie łóżko w swoim rzędzie, drzwi na korytarz były zamknięte, a jego sąsiad po prawej spał snem sprawiedliwych (chrapiąc prawie jak Sierżant).
        - Zobacz – szepnęła podekscytowana, zwracając na siebie uwagę brata i skrywając lekko dłoń utworzyła mały płomyczek, który posłusznie już przemknął po opuszkach jej palców, w tę i z powrotem. Dorian podniósł się gwałtownie na łóżku, z syknięciem łapiąc się za bok, a wtedy Rakel wystraszona zamknęła dłoń, gasząc płomyk.
        – Lucien wie, on mnie tego nauczył – uspokoiła szybko brata, widząc jak rzucił spojrzeniem w stronę demona. Evans wcale jednak nie wyglądał na ukojonego tą myślą, zaciskając tylko usta w zmartwieniu. A może to rana tak go bolała. – Wszystko w porządku Dorian? – zapytała przejęta, a on wysilił się na uśmiech.
        - Tak, zaskoczyłaś mnie po prostu. Niespaleniem pościeli – dodał, siląc się na dowcip, ale w oczach wciąż błyszczała troska, a twarz spochmurniała bardziej niż zwykle.
        Magia Rakel to była jedyna rzecz, przed którą nie mogli jej z Randem i ojcem obronić, ani w niej pomóc. Tyle razy widział, jak męczy się ze swoją mocą i uczucie bezsilności zżerało go żywcem. Tak samo często jednak był świadkiem, jak siostra nie trafiała płomykiem w świeczkę, zamiast upiec babeczki spalała je na popiół, a podgrzewając wodę w wannie kiedyś ją zagotowała, na szczęście stojąc jeszcze poza balią. Nie mógł też wymazać z pamięci widoku młodszej siostry wrzeszczącej i płonącej w swoim łóżku, gdy jedyne co mógł zrobić to oblać ją wodą, jak idiota. Nigdy się jej nie bał i zawsze ją wspierał, ale czasem samo wsparcie nie wystarcza, na przykład gdy członek twojej rodziny jest niewykwalifikowanym pół krwi czarodziejem. Wszyscy wiedzieli, że Rakel potrzebuje nauczyciela, ale na szkołę magiczną nie było ich stać, a Meve stwierdziła, że ona tym arkanem nie włada. I w ten sposób skończyły się wszystkie ich opcje.
        Więc tak, cholernie się cieszył, że sobie radzi. Najwyższy czas, by zaczęła nad tym panować. Ale… Nie mógł powstrzymać się od spojrzenia na samozwańczego nauczyciela. Nie mógł też znaleźć słów odpowiednich do ubrania w nie szorstkiego ostrzeżenia, a nie miał w zwyczaju gadać głupot, wiec tylko przeżuwał cisnące się na usta przekleństwa. Z kolei próba podziękowania Lucienowi mogłaby się skończyć odgryzieniem sobie języka albo drobnym przejęzyczeniem i zamiast powiedzieć „dziękuję, że uczysz moją siostrę”, warknąłby „jeśli spadnie jej chociażby włos z głowy to znajdę cię, spiorę tą przystojną gębę, że cię rodzona matka nie pozna i nakarmię cię twoimi własnymi jajami, chociażbym miał duszę diabłu zaprzedać, by to uczynić”. Zamiast tego więc tylko sięgnął ręką w stronę Rakel i poczochrał siostrę znów po włosach, co przyjęła zwyczajowym protestem i fukaniem pod nosem, na szczęście zupełnie nieświadoma czarnych myśli kłębiących się w głowie brata.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Przymknął oczy uśmiechając się do dziewczyny, gdy ta kpiła, lecz się nie odezwał. Co gorsza żarty nie były dalekie od prawdy. Jeśli miałby szczerze odpowiedzieć, to bydle jak najbardziej było w stanie zeżreć dorosłego człowieka. Za to kiwnął Dorianowi głową, popierając mężczyznę co do stwierdzenia o piekielnej bestii. Na przekór im obu, dziewczyna szybko ustaliła swoje stanowisko. Biedactwo miało zostać zabite. Lu lubił zwierzęta, ale jakoś potrafił zrozumieć czemu niewinnego bądź co bądź, ale jednak piekielnego psa czekał wyrok śmierci. Nie potrafił jednak zrozumieć czemu Morgan zaryzykował bezpieczeństwo dziewczyny. Popieprzona opiekunka z pokręconym wyczuciem co do sposobu pełnienia obowiązków.
        Słysząc kolejne słowa wypowiadane przez starszego brata, Lucien uśmiechnął się lekko. Nie musiał się droczyć, mina demona doskonale robiła to za niego. Pewność siebie przeplatana z bezczelnością, gdy mężczyzna doskonale rozumiał sugestię, nawet jeśli dziewczyna - przyczyna całej dyskusji - siedziała błogo nieświadoma.
Słysząc przytyk uśmiechnął się czupurnie do zbrojmistrzyni.
        - Wszystko przez ciebie, normalnie się tak nie zachowuję - prychnął nie przejmując się jaką minę tym razem zaserwuje mu braciszek. Za to zwrócił większą uwagę na połajankę, która pojawiła się moment później. Nie wtrącał się ani słowem, ale popierał Doriana w pełni. Jeśli chciał naburczeć na siostrę by zupełnie wytępić głupie pomysły, nie zamierzał się sprzeciwiać. Nie tak dawno sam postąpił podobnie, więc nawet jeśli spuszczony wzrok dziewczyny i mowa ciała aż prosiły by chociaż pogłaskać ją po ramieniu, nie ruszył się o palec. Pewne informacje musiały dotrzeć do kochanej i dobrotliwej duszyczki w pełnym swoim okrucieństwie, bez taryfy ulgowej i wsparcia. Tak jak czasem trzeba było przegrać pojedynek czy spaść z konia w głupi sposób by pozbyć się nadmiernej arogancji, tak czasami trzeba było zimnego prysznica by uchronić taką Rakel przed znacznie poważniejszym błędem.

        Na szept dziewczyny przechylił głowę i zaraz uśmiechając się pogodnie gdy zobaczył sztuczkę. Taki prosty trik, a ile dawał radości. Wzrok Luciena przesunął się z wesołej dziewczyny na chmurne oblicze Doriana co szybko wywołało wesołość szlachcica. Nie wiedział jak powinien się zachowywać starszy brat, ale chyba w podobny sposób. Młody Evans nawet nie musiał mówić swoich "podziękowań". W barwnych oczach, tak podobnych do tych czarnulkowych, miał wymalowane wszystkie emocje bez konieczności użycia ani jednego słowa. Demon tak jak nie krył poprzednich emocji, tak tym razem też się nie maskował. Zadowolony z siebie uśmieszek pozostawał chwilę na twarzy, nawet nie by celowo drażnić młodzieńca, to wychodziło demonowi jakoś niechcący. O ile kogucich zaczepek ze strony wszystkich innych mężczyzn nie podejmował, o tyle popuszczenie wodzy własnemu zachowaniu teraz przy Dorianie skutkowało nieplanowanym zadziornym nastawieniem.
        - Ależ prawie spaliła pościel - napomknął brunet uświadamiając brata i jawnie drażniąc się z dziewczyną, wypominając pierwszą lekcję, nawet niecelowo dolewając oliwy do braterskiego ognia. Radosne rozmowy przerwało gwałtowne otwarcie się drzwi. Pierwsza pielęgniarka była całkiem zgrabna, dość urodziwa i przede wszystkim młoda, sprawiając, że gdyby nie natrętne kręcenie się wokół, można by całkiem przyjemnie zawiesić oko, ale ta co się zjawiła, była jej całkowitym przeciwieństwem. Krępe krótkonożne babsko wtoczyło się do pokoju chodem pijanej kaczki, wcale nie wstrzymując drzwi przed rąbnięciem o ścianę.
        - Koniec wizyt, chorzy muszą odpocząć - zaskrzeczała donośnie, nieprzyjemnym głosem. Jeśli uderzenie drzwi nie obudziło wszystkich pacjentów podobno wymagających odpoczynku, uczynił to sam głos przełożonej, co zresztą widać było po zaskoczonych i rozbudzonych twarzach tymczasowych współlokatorów wyrwanych z błogiej drzemki (na tyle na ile mogła być błoga drzemka chorego lub rannego).
Za nią szła lekko spłoszona ta ładniejsza wersja w białym fartuchu.
        - No już, co się patrzą? Ciemno się robi, do domów wracać - ponowiła swoją informację głosem obmierzłej ropuchy lub wiedźmy, gdyż porównanie krzywdziło niewinne płazy. Lucien przez chwilę przyglądał się widowisku z kamienną twarzą, do czasu aż zorientował się, że to wcale nie był mało śmieszny żart.
        - W takich warunkach to można się bardziej pochorować - szepnął prawie konspiracyjnie do niezbyt rozweselonego mężczyzny. - Moje kondolencje, jak przeżyjesz pobyt w szpitalu, nie zabije cię nic - dodał odchodząc od ściany pod bacznym spojrzeniem pielęgniarki nieuchronnie zbliżającej się z każdym krokiem, niczym lawina. Próbowała usłyszeć co mówiono, ale wciąż była zbyt daleko.
        - Uciekajmy nim się zezłości, kto wie, może zmienia się w bazyliszka - szepnął do dziewczyny, we wciąż wyraźnie wesołym nastroju. Podał Rakel rękę by pomóc jej wstać z łóżka brata, gdy potwór odziany w biały fartuch szurał ciężkimi butami po posadzce.
        - Dlaczego siedzi na łóżku chorego? - Przełożona prawie znalazła się tuż przy nich. - Od czego ma stołki? - warknęła spoglądając z dołu, a pozostali pacjenci tłumili śmiech. Przynajmniej ci czujący się dość dobrze by dowcipkować. Przynajmniej nie im obrywało się od gargulca.
        - Jutro też jest dzień - ponaglała wychodzącą dziewczynę i demona. Lucien szybko podał Dorianowi dłoń, żegnając się z mężczyzną.
        - Do zobaczenia, wracaj szybko do zdrowia - dodał żartobliwie, ale nie złośliwie. Nie wytrwałby pięciu minut w takich warunkach. To podlegało pod tortury a nie opiekę zdrowotną.

        Wyszli ze szpitala na powoli okrywającą się zmrokiem ulicę. Nim dotarli do sklepu już był pełnoprawny wieczór. Wszedł do środka za dziewczyną, zerknął na piekielne psisko i wrócił spojrzeniem na brunetkę.
        - No dobrze, już nie będziesz dzisiaj pracować? - zapytał i łatwo się było domyślić, co kryło się pod pytaniem. Wyciągnął dłoń do dziewczyny by w znajomy sposób przyciągnąć ją bliżej.
        - Chyba, że jesteś zbyt zmęczona... - spytał delikatnie spoglądając na Czarnulkę z góry. Nie chciał jej przemęczać, ale uznał, że po tylu emocjach dziewczynie dobrze zrobiłaby kolejna swawola na rozlewisku. Powinni popracować nad kilkoma rzeczami. Chociaż nie, popracować to musieli nad całą listą rzeczy. Z Rakel wszystko musiało iść kursem przyspieszonym, gdyż uczyć zaczynało się dzieci kilkuletnie a nie dorosłe panny, więc mieli znacznie mniej czasu. Na tym etapie dar był rozwinięty i zupełnie niekontrolowany, co w pierwszej kolejności musieli zmienić. Do tego jeszcze musiał kombinować, jak lekcje dopasować do dziewczyny, chociaż magii nigdy nie uczył.
        Jak zawsze objął brunetkę i zniknęli by zjawić się na kamieniu pośród jeziora. W toni szybko pojawiły się nimfy, wynurzając swoje główki z wody by przyjrzeć się z kim po raz kolejny przybył ich grajek. Okrążały powoli kamień oglądając dziewczynę z każdej ze stron. To przez nią nie mogły posłuchać muzyki granej przez pięknego mężczyznę. W końcu jedna z nich złapała Rakel za kostkę i szarpnęła w swoją stronę.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel na każdy uśmiech nemorianina odpowiadała podobnym, który rozjaśniał jej buzię i oczy. Wciąż spoglądała na niego z lekką nieśmiałością, właściwą dla nowo poznanych osób, a usta jedynie wyginały się delikatnie, unosząc kąciki ust w górę i tworząc ledwie widoczne dołeczki w policzkach, ale można było dostrzec, że czuje się w jego otoczeniu coraz swobodniej. Nie była najbardziej towarzyską osobą, właściwie niektórzy nazywali ją typem samotniczki, ale ona po prostu miała swoje kilka osób, przy których czuła się dobrze, umiała się zrelaksować i miło spędzać czas. Stawała się wówczas o wiele bardziej radosna i otwarta niż zazwyczaj, gdyż na co dzień można było poznać ją raczej z tej powściągliwej strony.
        Wyjaśnienie swojego zachowania, które zaserwował demon wywołało u dziewczyny jedynie kolejny uśmiech, jednak tym razem próbowała ukryć go przed Lucienem za kurtyną czarnych loków, które przysłoniły jej twarz, gdy opuściła lekko głowę. Dorian nie podzielał raczej wesołości siostry, co w charakterystyczny sposób nie zmieniło chmurnego oblicza mężczyzny. Zaraz później zaczęło się przejawianie braterskiej troski i Rakel też przeszło rozbawienie, jak ręką odjął.
        Wiedziała, że Dorian się po prostu o nią martwi, ale nie wiedziała jak wytłumaczyć mu, że nie musi, że ona naprawdę dobrze sobie radzi. Nie chciała mówić głośno, że spędziła sama już tyle lat, bez ich doradztwa i opieki, że potrafi o siebie zadbać. Bała się, że tylko wywoła niepotrzebnie wyrzuty sumienia i po raz kolejny wyciągnie na wierzch temat śmierci ojca, a wciąż nie umiała sobie wybaczyć, że nie powiadomiła braci. Słuchała więc tylko ze spuszczoną wciąż głową, obiecując poprawę i naprawdę mówiąc szczerze.
        Evans dał się trochę uspokoić, przynajmniej jeśli chodziło o nieszczęsnego cieślę, o którym na razie tylko słyszał, ale już gościa nie znosił. Za to ten cwaniak z rozchełstaną koszulą zdawał się w porządku, dopóki nie zaczął go tak wkurwiać. Prawie podpaliła pościel… Brunet zacisnął szczęki, przechylając nieznacznie głowę i na uderzenie serca przymykając oczy. Nie był w stanie się zerwać i wbić Lucienowi pięści w twarz, więc nawet nie próbował. Westchnął tylko płytko i przeniósł uwagę ponownie na siostrę. Wiedział, że była rozsądna i zawsze jej ufał, bał się tylko, że w kontakcie z demonem sam zdrowy rozsądek może jej nie wystarczyć. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Drzwi otworzyły się z hukiem, na który zbrojmistrzyni aż podskoczyła, oglądając się na wejście.
        - Dobra, młoda, zwijaj się, bo już późno – mruknął szybko do siostry, zerkając kątem oka na nadciągającą przełożoną. To szuranie chodakami będzie dręczyć go w koszmarach jeszcze przez długi czas. Babsztylowi ewidentnie się pomyliły zawody, aplikowała na strażnika więziennego, a wylądowała w lazarecie. Ktoś mógłby powiedzieć, że korzystna zmiana, ale gdyby rzeczywiście taka omyłka miała miejsce, nie byłaby zadowolona ani pokraczna sadystka w fartuchu, ani jej ofiary, czy jak niektórzy ich nazywali – pacjenci. Dorian dałby sobie rękę uciąć, że nawet lekarz podskakuje w rytm jej wrzasków.
        Na komentarz Luciena Evans tylko prychnął poirytowany, na moment łącząc się ze znajomym siostry w pogardzie dla skrzekliwego rupiecia, który niczym lodołamacz pruł w ich stronę. Rakel skinęła głową i ostatni raz opadła na brata, obejmując go krótko za szyję, nim znów się wyprostowała, przyjmując pomocną dłoń demona i wstając z łóżka. W ostatniej chwili. Chodaki zatrzymały się z ostatecznym szurnięciem przy łóżku Doriana, a brunetka wywróciła oczami na retoryczne pytanie. Przełożona już mrużyła oczy, upatrując sobie dziewczynę na cel swoich kolejnych przytyków i wylanych żali, ale Lucien pożegnał się właśnie z Dorianem i delikatnie poprowadził sprzedawczynię do wyjścia. Chcąc nie chcąc kobieta parsknęła niczym niezadowolony koń, gdy dwie sylwetki zniknęły na korytarzu i surowe spojrzenie przeniosła na swojego pacjenta, który właśnie…
        - O nie, nie, kochaneczku, do łóżka! – Ruszyła na Doriana, który właśnie usiłował wstać.
        ”Wracaj do zdrowia ci powie, gnojek jeden, do domu wrócę przede wszystkim, żeby się więcej pościel nie paliła…”, warczał w myślach, zbyt zajęty próbą utrzymania się na nogach, przy zawrotach głowy po tak długim leżeniu, by zwrócić uwagę na nadciągającą lawinę. Przełożona runęła na niego całym swoim szerszym niż wyższym korpusem, obalając klnącego mężczyznę na łóżko i wbijając mu coś ostrego w udo.
        - Co do jasnej…

        Ciemność.


        Rakel mimo dość brutalnego przerwania odwiedzin u brata wydawała się zadowolona. Cieszyła się, że zobaczyła Doriana i że Lucien go poznał, a nawet wydawał się bardziej rozmowny niż zwykle przy kimś obcym, jednak nie powiedziała tego głośno.
        Gdy weszli do sklepu, powitał ich od razu Sierżant, radośnie merdając pozostałością po ogonie, jak zwykle uderzając dziewczynę pyskiem i nadstawiając się na pieszczoty. Rozbawiona brunetka, gdy tylko schowała klucze, zaraz objęła wielki łeb, czochrając go z uczuciem i popychając zwierzaka w głąb pomieszczenia, by wpuścić Luciena. Demona pies powitał jedynie przelotnym spojrzeniem, nawet nie warknąwszy, najwyraźniej tolerując intruza, gdy tylko ten przybywał razem z jego prawowitą właścicielką, a nie pojawiał się pod jej nieobecność.
        Słysząc pytanie Rakel odwróciła się w stronę mężczyzny z figlarnym uśmiechem. Z przyjemną dla oka naturalnością, zawartą w tym geście, ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń i podeszła do Luciena.
        - Na pewno nie aż tak zmęczona, żeby darować sobie podpalenie czegoś – zażartowała wesoło, nim znów zachłysnęła się wrażeniem znikającego wokół niej świata.
        Dałaby sobie głowę uciąć, że nawet nie mrugnęła, a jednak po mgnieniu ciemności przed oczami ujrzała znajome rozlewisko, pod stopami poczuła krzywiznę kamienia, a do jej uszu dobiegł szum wodospadu. Nowością jednak było poruszenie w wodzie, które momentalnie zwróciło uwagę dziewczyny i ta jeszcze nawet nie puszczając Luciena rozejrzała się ze zmarszczonymi lekko brwiami.
        Pływające wokół nimfy były widokiem pięknym i hipnotyzującym, ale jednocześnie groźnym w swojej tajemniczości. Gdy widzi się po raz pierwszy na własne oczy istoty znane do tej pory tylko ze stron książek, fascynacja tylko nieznacznie przewyższa ostrożność w podejściu. Czar prysnął jednak momentalnie, gdy dziewczyna poczuła szczupłe palce zaciskające się na swojej kostce i szarpnięcie. Zdążyła tylko rzucić krótkie „oj!” i podeprzeć się na Lucienie, by utrzymać równowagę, znajdując jeszcze oparcie na jego przedramionach. Jednak gdy tylko stanęła znów na własnych nogach, puściła mężczyznę i odwróciła się w stronę wody, wypatrując winowajczyni tego podstępu. Nimfa nie wydawała się w żaden sposób poczuwać do odpowiedzialności, bo podpłynęła do kamienia i wsparła się na rękach o skałę, podciągając do góry, by spojrzeć na dziewczynę. Mimo swojej nietypowej urody, błyszczącej skóry i białych włosów była chyba najpiękniejszą kobietą, jaką Rakel kiedykolwiek widziała. Jej ciało zasłaniał tylko cienki materiał, który przesiąknięty wodą tylko uwydatniał atuty naturianki i nawet dziewczynie utrudniał skupienie się na twarzy rozmówczyni.
        - Nie jesteś tu mile widziana – stwierdziła piękność, głosem tak melodyjnym, że Rakel w pierwszej chwili dała radę tylko otworzyć lekko usta ze zdziwienia, ale zaraz się opanowała i uniosła jedną brew w zdziwieniu.
        - Proszę? – zapytała nieco chłodniej niż zamierzała, w końcu nie wiedziała nawet, czy faktycznie nie narusza w jakiś sposób terytorium tych istot. Piękność tylko uśmiechnęła się oszczędnie, a sprzedawczyni potoczyła przez moment spojrzeniem po pozostałych nimfach, nim zerknęła na swojego znajomego.
        - Lucien, czy jesteś pewien, że… ach!
        Jej zdanie urwało kolejne mocne szarpnięcie, ale już nie za kostkę. Nimfa wykorzystała moment, w którym dziewczyna była do niej odwrócona bokiem i z dźwięcznym chichotem uniosła się nagle, złapała brunetkę za nadgarstek, po czym z donośnym pluskiem skoczyła w tył do wody, wciągając Rakel za sobą.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Dzień zapowiadał się całkiem zwyczajnie zupełnie nie zwiastował tylu atrakcji. Najpierw posprzeczał się z Rakel. Później poznał jej brata, który choć wyglądał na rozsądnego dorosłego faceta, szybko zaczął słać spojrzenia podobne do pozostałych mężczyzn z otoczenia Czarnulki, jak Simon na przykład. Wszystko jednak schodziło na drugi plan, gdy tylko przypomniał sobie uśmiechy dziewczyny. Wreszcie nie były to miny posyłane z czystej grzeczności. Aż miło robiło się na duszy.
Na podobne uczucia ze strony psa nie liczył. Bestia ustąpiła miejsca dopiero popchnięta przez sprzedawczynię. Ale demon cieszył się, że przynajmniej bydlak nie buntował się, gdy dziewczyna zbliżyła się do jego osoby.
        - Piromanka. - Uśmiechnął się do żartującej dziewczyny. To był niesamowicie urzekający widok. Bardziej magiczny niż wszystko co widział w swoim życiu. Te śmiejące się wielobarwne oczy...
Chociaż ostrożnie, z przyjemnością zamknął Rakel w ramionach by mogli zniknąć na sprawdzony poligon. Tak naprawdę wystarczyłoby wziąć ją za rękę, ale pomijając oczywiste względy bezpieczeństwa, gdyż im bliżej znajdował się przenoszony tym mniej rzeczy mogło pójść nie tak, demon nie mógł sobie odmówić chociaż chwili bliskości.
Z tego samego powodu nie odsuwał się od brunetki, tylko delikatnie zsunął ręce z jej pasa by nie przetrzymywać dziewczyny przy sobie.

        Na pływające wokół nimfy początkowo nie zwrócił uwagi. Były to całkiem ciekawskie istoty, gdy pokonały pierwszy strach, więc ich zainteresowanie nie zdziwiło ani nie zaniepokoiło demona. Przynajmniej dopóki jedna z nich nie szarpnęła Rakel za kostkę. Chwycił dziewczynę za ręce wspierając jej uchwyt i posłał winowajczyni karcące spojrzenie. Nimfa nie poczuwała się jednak do odpowiedzialności. Więcej, wyglądała na zadowoloną z siebie. Zmarszczył brwi, zerkając na wyrażającą swoją opinię kokietkę. Złośnice...
Popatrzył na Rakel łagodnie, ale odpowiedzieć nie zdążył. Białowłosa naturianka wykorzystała nadarzającą się okazję i tym razem szarpnęła skutecznie. Czarnulka pośliznęła się i poleciała do tyłu wprost w wodę. Lucien postąpił szybko w przód, w ostatniej chwili łapiąc sprzedawczynię w pasie. Refleks demona był lepszy niż u przeciętnego mężczyzny. Grawitacja była jednak bezwzględna i nie szczędziła nikogo. Tak samo nemoriańskie przymioty nie miały wpływu na śliską powierzchnię kamienia. Długi szybki krok skutkował poślizgiem. Gdyby nie lecąca w tył dziewczyna, pewnie Lucien złapałby równowagę, ale w tej sytuacji prawa fizyki zwyciężyły i demon poleciał do wody razem z brunetką.
        Woda była lodowata i przede wszystkim głęboka, przynajmniej w tym miejscu. Spadająca z wzniesienia rzeka płynęła głębokim kamienistym korytem o zdradliwie nierównym dnie. W jednym miejscu sięgała nie dalej niż do kolana, by krok dalej dno mogło urwać się wciągając nieostrożnego w swoją kipiel. Wokół głazów toń załamywała się tworząc wiry i prądy, które przez lata podmyły dno, tworząc nieckę, w której właśnie się znaleźli.

        Chichot wybrzmiewał na całym rozlewisku. Śmiały się wszystkie nimfy jak jedna, łącznie ze sprawczynią kąpieli. Lucien wynurzył się z wody i odgarnął mokre włosy z twarzy, które opadły mu na oczy. W tym miejscu nawet nie wyczuwał dna, ale całe szczęście Rakel była zaraz obok. Podpłynął do dziewczyny, obejmując jedną ręką jej plecy.
        - Woda taka cudowna, dobrze, że do nas dołączyliście - odezwała się swoim dźwięcznym głosem białowłosa rusałka.
        - Wizyta na rozlewisku bez kąpieli jest niekompletna - dołączyła się druga z wodnych piękności, podczas gdy stadko powoli pływało wokół, nieustannie się podśmiewając. Lucien chlapnął wodą na jedną z przepływających, wywołując kolejny chichot.
        - Sekutnice - prychnął, materializując się z dziewczyną z powrotem na kamieniu. Nie widział powodów, dla których mieliby gramolić się po śliskiej skale, ryzykując kolejny upadek do wody ku rozbawieniu nimf.
Przemokli do suchej nitki i teraz pod nimi tworzyła się wielka kałuża, gdy woda spływała stróżkami z przemoczonych dziewczyny i demona.
        - Mówiłaś, że masz chęć coś podpalić. Rozgrzejmy się trochę. - Uśmiechnął się zadziornie, a nimfy z piskiem zaczęły znikać. Dobrze wiedziały czego spodziewać się w następnej kolejności.
        - Spróbuj przesunąć płomienie na jedną stronę, tylko na połowę rozlewiska, tak jak przemieszczasz ognik po palcach. Potem zrób to samo na drugą połowę. - Stanął ze skrzyżowanymi rękoma, czekając efektów.
Z ciepłem bijącym od płomieni, chłód odczuwany po przemoknięciu był mniej uciążliwy.

        - Przerwij na chwilę - poprosił i poczekał aż Rakel zgasi płomienie, by nie stawiać swojej magii przeciw siłom dziewczyny.
        - Dzisiaj, gdy przyszedł Simon... - zaczął powoli, przypominając moment gdy ogień powodowany wzburzeniem zaczął się budzić. - Nauczę cię jak ratować się w podobnej sytuacji, ale najpierw podstawy. Tak jak mamy wiele dziedzin magii - rozpoczął kolejną teoretyczną lekcję, jako wstęp do następnej umiejętności, jaką chciał przekazać dziewczynie.
        - Tak też możemy posługiwać się nimi na różne sposoby. Są rytuały, inkantacje... Ty swoją władasz intuicyjnie. Dlatego możesz jej używać bez nauki i znajomości skomplikowanych czarów. Dar jest częścią ciebie i dlatego też reaguje na twoje emocje. W pewnym sensie jest to najbezpieczniejsza forma kształtowania magii, przynajmniej dla ciebie - tłumaczył dalej, trochę żartując w międzyczasie.
        - Możesz nie zapanować nad żywiołem, ale nie możesz zrobić sobie krzywdy jeśli przekozaczysz. Pamiętasz pierwszą wizytę na rozlewisku? - przypomniał moment, gdy dziewczyna opadła z sił.
        - To jak z bieganiem, ciężko zabiegać się na śmierć. Nim stanie się coś poważniejszego najpierw osłabniesz. Dostajesz jasny sygnał kiedy przesadzasz, ciężko więc zginąć używając magii w ten sposób. Trzeba by być całkowitym ignorantem. W przypadku rytuałów na przykład, sprawa jest bardziej skomplikowana. Nieraz rozpoczęty będzie czerpał siły z maga do samego końca. Jeśli jest on zbyt słaby, może zginąć. - Popatrzył na Rakel czy może mówić dalej.
        - Dlatego trzeba uważać z bardziej złożonymi czarami. Jeśli pojawi się okazja użycia jakiegoś, zastanów się dwa razy i lepiej zrezygnuj niż miałabyś podjąć ryzyko - zastrzegł szlachcic, przyglądając się dziewczynie, czy pojmuje skalę ryzyka, czy znowu zacznie się buntować, że przesadza z troską i traktuje ją jak dziecko.
        - To czego chcę cię nauczyć, to słowo mocy, które jest całkiem bezpieczne. Jeżeli będziesz chciała zmierzyć się z czymś przekraczającym twoje możliwości, ono zwyczajnie nie zadziała, przegra, tak jak początkujący jeździec nie poradzi sobie z narowistym koniem - rozwinął wypowiedź, zanim w ogóle przeszedł do zdradzenia zaklęcia.
        - Damar - przemówił w Czarnej mowie. - To znaczy mniej więcej tyle co "dość" czy "przestań". Wypowiadając czar, musisz skupić się na swoim celu i to wystarczy by poskutkował - dokończył.
        - A teraz podpal świat jeszcze raz i spróbuj ugasić płomienie w ten sposób - podpowiedział Lu, oddając dziewczynie pole.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel nawet nie krzyknęła tracąc grunt pod nogami, tylko odruchowo nabrała powietrza w płuca świadoma, że wkrótce będzie go bardzo potrzebować, jak również w niemałym strachu gdy zorientowała się, że próbujący ją złapać Lucien ostatecznie spada razem z nią. Woda była wyjątkowo zimna, a szok wywołany nagłą zmianą temperatury sprawił, że dziewczyna miała wrażenie, jakby upadła na twardy bruk, nie do jeziora. Lodowata woda szybko wycisnęła zebrane w płucach powietrze i Rakel wynurzyła się sprawnie, głęboko nabierając tchu i odgarniając z twarzy mokre włosy. Nie miała nawet czasu rozejrzeć się wokół, zajęta utrzymaniem się na powierzchni, bo gruntu oczywiście nie sięgała. Nikt jej nigdy nie uczył pływać i umiejętności posiadała tyle, co każdy człowiek, który lubi swoje życie i nie chce zakończyć go w tym konkretnym akwenie, w którym niefortunnie się znalazł. Dlatego, gdy tylko poczuła rękę Luciena otaczającą jej plecy, odwróciła się zaraz i podpłynęła w ramiona mężczyzny, obejmując go za szyję.
        - Przepraszam, nie umiem pływać – wytłumaczyła się szybko z tego kurczowego przytulania, dopiero wtedy rozglądając się wokoło. Na słowa nimfy prychnęła, dygocząc z zimna.
        - Tak, cudowna… - powtórzyła niedowierzającym szeptem, mając wrażenie, że w jej ciało wbijają się tysiące igieł.
        Co za wariatki! Widać było, że nimfy doskonale się bawią, krążąc wokół nich jak wokół nowych zabawek, które wpadły im do wody. No, ale same nie wpadły. Jak można tak bezceremonialnie wrzucić kogoś do lodowatej wody?! W ubraniu! Prawie nocą! Żadna jednak nie wyglądała nawet na delikatnie skruszoną, a gdy Lucien chyba ochlapał jedną z nich wodą, Rakel usłyszała tylko radosny chichot, wciąż bowiem ramionami obejmowała ostrożnie szyję mężczyzny i obserwowała wszystko za jego plecami.
        Później nagle znaleźli się na kamieniu, a dziewczyna puściła zaraz nemorianina, chociaż nie cofnęła się nawet o krok, nie chcąc już zbliżać do krawędzi głazu, w obawie przed kolejną nieplanowaną kąpielą. Słysząc słowa Luciena podniosła na niego spojrzenie, a widząc zadziorny uśmiech odwzajemniła go, w lekko drżącej z zimna wersji, po czym odwróciła się do niego plecami.
        Tym razem nie pękła, roztrzęsiona i sprowokowana, ale umyślnie uwolniła ogień. Nie bała się o stojącego za nią demona, wiedziała już, że nie robi mu tym krzywdy, a ta świadomość naprawdę niezwykle jej pomagała i zdejmowała większość ciężaru związanego z posługiwaniem się magią. Bo najbardziej bała się właśnie, że straciwszy nad nią kontrolę po prostu kogoś skrzywdzi, a tego by nie zniosła. Teraz jednak Lucien był bezpieczny, a złośliwe piękności już umykały, zostawiając po sobie smugi na wodzie, więc Rakel nawet się drugi raz nie zastanowiła. Wyciągnęła przed siebie płonące już do łokci ręce i otworzyła dłonie, z których buchnęły długie słupy ognia, zalewając wodę wokół nich. Czasami obszar ciała dziewczyny, z którego wypływała magia, rozlewał się, sięgając aż do jej ramion, ale niezagrożony ograniczeniami i minimalnie kontrolowany przez brunetkę opadał szybko z powrotem do łokci, lejąc się strumieniami na wodę.
        Na prośbę skinęła głową w milczeniu, skupiona na zadaniu, i przesunęła ręce na jedną stronę rozlewiska. Chociaż ogień pierwotnie lał się z nich, dalej rozprzestrzeniał się już według własnego uznania, a Rakel starała się sprawić, by i te uwolnione płomienie posłusznie podążały na jedną stronę. Ogień buntował się jak kiełznane zwierzę, wzmagając się przy każdej próbie ograniczenia, a dziewczyna marszczyła nieznacznie brwi, niezadowolona z tego nieposłuszeństwa. W końcu udało jej się przenieść całą płonącą połać na jedną stronę, a też przy okazji osuszyła nieco siebie i Luciena, chociaż nadal wyglądali na lekko sponiewieranych.
        Ugaszenie płomieni nie było już takie proste. Chwilę zajęło dziewczynie nim otrząsnęła dłonie z czerwonych języków ognia, a i wówczas ogień żył własnym życiem, nie pochodząc już od niej, ale karmiąc się jej energią, by utrzymać na wodzie. W końcu i to udało jej się ugasić, ale gdy odwróciła się w stronę mówiącego do niej Luciena było po niej widać zmęczenie. Słuchała jednak uważnie, tylko nieznacznie skrzywiając usta na wspomnienie wizyty Simona. Powinna powiedzieć mężczyźnie, że w ogóle nie zdała sobie sprawy z tego, co robi, dopóki jej nie pomógł tego opanować? Nie, to chyba nie był najlepszy pomysł.
        Później już tylko słuchała, wpatrując się w Luciena oraz przytakując krótko, gdy zadano jej pytanie lub gdy brunet wpatrywał się w nią wyczekująco, by potwierdziła, że rozumie. A rozumiała naprawdę. Było to dla niej zupełnie nowe i obce, trochę ciężkostrawne i z pewnością wymagało czasu, by odpowiednio tę wiedzę przyswoić, ale Rakel chłonęła jak gąbka. Niepewność zabłyszczała w oczach tylko na moment, gdy Lucien powiedział obce jej słowo, tłumacząc je jednak zaraz.
        - Damar – powtórzyła z wahaniem, jednocześnie zastanawiając się, czy dobrze to wymawia, oraz czy uda jej się jednym słowem zdziałać więcej niż zazwyczaj. Skinęła głową i odwróciła się znów w stronę wody.
        Ogień, który polał się z jej wyciągniętych dłoni był już spokojniejszy, nie tak agresywny jak za pierwszym razem, chociaż było to skutkiem raczej zmęczenia dziewczyny, a nie zwiększonej kontroli nad żywiołem. Po raz kolejny Rakel zalała jezioro płomieniami i znów po pewnym czasie zerwała łączącą ją z nimi więź, obserwując w skupieniu unoszący się na wodzie ogień, który karmił się jej energią. Tym razem nie próbowała powstrzymać go tak jak zawsze, czyli… metodą prób i błędów, ale słowem, które poznała.
        - Damar – mruknęła, skupiając się na ugaszeniu ognia, ale ten pląsał wciąż beztrosko, jakby w ogóle jej nie dosłyszał. Rakel zmarszczyła brwi lekko niezadowolona. Nauka wiązała się z niepowodzeniami, ale to nie znaczyło, że musiała je lubić. Zwłaszcza, że była świadoma, iż Lucien stoi zaraz za nią, obserwując postępy, których nie czyniła. Nie powtórzyła jednak bezmyślnie po raz kolejny obcego słowa, ale skupiła się jeszcze bardziej, zapominając na moment, że jest pod oceną.
        - Damar.
        Rozkaz padł pewnym siebie tonem, bardziej pasującym dziewczynie niż wcześniejsze mamrotanie. Spodziewała się, że ogień zachwieje się lub zmniejszy, ale ten zmalał nagle, niknąc po chwili z sykiem, a ona poczuła, jak urywa się strumień energii, ciągnący z niej siły przez cały ten czas. Ha! Udało jej się! Rakel obróciła się na Luciena z zadowolonym uśmiechem na ustach.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Uczucie płynące z prostoty i niewinności dziewczęcego zachowania było równie niecodzienne jak większość nabywanych ostatnio doświadczeń. Początkowo demon był zaskoczony, ale uśmiechnął się łagodnie, mocniej przytulając Rakel. Zupełnie jakby chciał przekazać to czego powiedzieć nie mógł. Przy nim naprawdę nie musiała się niczego obawiać. Zamierzał ją chronić, choćby i przed czymś tak banalnym i jednocześnie nieprawdopodobnym jak utopienie.
        - Nic nie szkodzi - odparł cicho w mokre włosy dziewczyny. Nawet gdyby była doskonałym pływakiem nie miałby najmniejszych powodów do niezadowolenia. Odruchowa reakcja była subtelnym sygnałem, że powoli zyskiwał zaufanie brunetki. W jakiś sposób czuł się też potrzebny. W zasadzie to powinien podziękować wodnym damom za swoistą przysługę, gdyż była to prawdopodobnie jedyna sytuacja poza przenoszeniem się, gdy mógł liczyć na objęcia dziewczyny. Tak drobny gest, a jak bardzo był przyjemny. Szkoda, że zimna woda była tak niesprzyjającym środowiskiem. Może sam nie odczuwał chłodu aż tak dotkliwie, ale dziewczyna wyraźnie drżała, więc przedłużanie objęć było złym pomysłem. Zamknął na moment oczy i zmaterializowali się na głazie.
        Demon również nie odsuwał się od dziewczyny. Wątpliwe by nimfy powtórzyły próbę podtapiania, ale była to najbezpieczniejsza lokalizacja. Pośliźnięcie się w tym miejscu było najmniej prawdopodobne. A i nemorianin nie czuł dyskomfortu przebywając w pobliżu dziewczyny, wręcz przeciwnie.
Przechylił nieznacznie głowę, w budującej napięcie ciszy obserwując postępy brunetki. Nawet nie szło jej szczególnie opornie. Tak po prawdzie, radziła sobie wyjątkowo dobrze. Na pewno lepiej niż na początku, z precyzyjnymi zadaniami jak świeczka. Tak jak przypuszczał gorzej było ze zgaszeniem żywiołu. Obudzić płomienie potrafiła bez trudu. Również względnie skłonić do palenia ogólnie określonej części otoczenia. Ale ugasić co podpaliła... cóż to była trochę wyższa szkoła jazdy. Naprawdę zupełnie odwrotnie niż powinno się dziać, a przynajmniej według jego skromnej wiedzy. Może wynikało to z braku edukacji we wczesnym czasie, może dar dziewczyny był potężniejszy niż powinien... Cóż, może sprawa miała wyjaśnić się z czasem, może nie, ale lekcje należało prowadzić i robił to najlepiej jak umiał.
Skinął głową w niemej pochwale i rozpoczął tłumaczenie, gdy zgasły ostatnie iskry. Później pozostało mu znów przyglądać się zmaganiom zbrojmistrzyni z przyrodzoną jej mocą.
        Kolejną próbę ugaszenia pożaru, tym razem z użyciem przekazanego słowa, obserwował w takim samym niezmiennym milczeniu. Nie drgnął gdy dziewczynie nie wyszło, ale kiwnął znacząco głową, gdy za drugim razem uciszenie płomieni się powiodło.
        - Dobrze - odezwał się z łagodnym uśmiechem - Z czasem wystarczy nawet, że pomyślisz komendę, ale na tym etapie musisz się przyłożyć do rozkazu. A teraz, jeszcze raz to samo - odezwał się pogodnie, jak nauczyciel który nie zmieniając troskliwej mimiki jest w stanie zamęczyć uczniów do nieprzytomności, powtórkami zadanego im ćwiczenia.

        Gdy wreszcie Lucien uznał, że dziewczyna ma dość, już nie czekając aż podejdzie, delikatnie przygarnął ją do siebie.
        - Na dzisiaj starczy - skomentował łagodnie, obwieszczając koniec wieczornych praktyk.
Zjawili się w otulonej ciemnością sypialni, czyli dokładnie tam gdzie miał się nie pojawiać. Lu jednak nie wyglądał na skruszonego. Co prawda profilaktycznie przeszedł do obrony i uzasadniania postępku, ale wyglądał na bardziej rozweselonego niż przyznającego się do winy.
        - Uznałem, że zjawianie się z tobą jest objęte wyjątkiem. - Uśmiechnął się wesoło, na wszelki wypadek unosząc ręce w geście kapitulacji.
Oboje wyglądali jak psu z gardła wyjęci. Ubrania częściowo przeschły, a w części wciąż były wilgotne, no i przede wszystkim wymięte, jakby co najmniej cały wieczór się w nich kotłowali gdzieś pośród leśnego poszycia.
        - Wyglądasz tragicznie - odezwał się Lucien, rozglądając się lekko po pokoju. Po chwili chyba znalazł czego szukał, bo odwrócił się na pięcie w kierunku drzwi do łazienki.
        - Jak się pochorujesz, Dorian mnie zabije - kontynuował rozbawiony, zmierzając w stronę obranego celu. W pomieszczeniu panował nocny mrok, ale demon oświetlał sobie drogę lewitującym płomykiem. Bez skrępowania napuścił wody do wanny, którą porządnie podgrzał krótkim gestem. Gdy skończył, wciąż nie pytając o zgodę uśmiechnął się do dziewczyny wzrokiem wskazując łazienkę.
        - Rozgrzej się, a ja zaparzę herbatę - oznajmił, znikając w przedpokoju prowadzącym do kuchni.
Jak poinformował, tak uczynił. Związał wciąż wilgotne włosy w luźny węzeł, co oczywiście poskutkowało prawie zerową różnicą. Krótsze pasma wciąż opadały na ramiona i oczy nemorianina, jakby wcale ich nie związywał.
Przygotował kubek i susz oraz zagotował wodę. W pierwszej kolejności jednak zalał swoją kawę. Z herbatą czekał aż dziewczyna wyjdzie z łazienki, by napój nie wystygł.
W trakcie oczekiwania znalazł stojący gdzieś z boku ogarek, który postawił na stole, by rozjaśnił pomieszczenie. Na koniec tradycyjnie oparł się o blat, by popijając napar czekać pojawienia się Czarnulki. Ewentualną burą chwilowo w ogóle się nie przejmował. Lepiej było trochę sobie od niej posłuchać, niż pozwolić by miała się zaziębić.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel nie nawykła do szukania u kogoś ratunku, zawsze radziła sobie sama, ale tym razem pokonało ją coś tak banalnego, jak brak nauki pływania w dzieciństwie. Zdołała tylko intuicyjnie dostać się do Luciena i uwiesić mu na szyi, chwilowo nie zwracając uwagi na możliwą niestosowność takiego zachowania i na później odłożyła stawienie czoła potencjalnym konsekwencjom. Mężczyzna jednak nawet się nie spiął, a tylko mocniej ją przytulił, co było miłe, nie tylko jako chwilowe poczucie bezpieczeństwa w niekomfortowej sytuacji, ale… ogólnie było miłe. Uśmiechnęła się lekko na jego słowa i oparła brodę na swoim przedramieniu oplatającym szyję demona, czekając dalszych instrukcji. Brunet jednak nawet nie fatygował się z próbami wychodzenia z powrotem na skałę, po prostu ich tam przeniósł.
        - Dzięki – powiedziała, głupim odruchem poprawiając na sobie mokre jak ściera ubranie, co nie przyniosło oczywiście żadnych rezultatów.
        Później skupiła się już na swojej magii, bo niestety na jej poziomie zaawansowania było to absolutnie konieczne. Nie miała jeszcze takiej sytuacji, bo też nigdy nie uwalniała swojego ognia na taką skalę, ale miała dziwne wrażenie, że gdyby teraz kichnęła, płomienie rozlałyby się po niej zupełnie niekontrolowanie. Po prostu czuła, jak języki ognia pełzają pod jej skórą, szukając dla siebie ujścia i ratowało ją właściwie tylko to, że z własnej woli kierowała żywioł przez dłonie. Ten więc nie dyskutował i nie psocił, tylko korzystał z okazji, by pohulać poza kontrolą dziewczyny. Na testowanie siły stawianych przez nią na co dzień barier będzie jeszcze czas.
        Lucien obserwował jej działania w milczeniu, co z jednej strony pomagało się skupić, gdy nie musiała dzielić uwagi pomiędzy wykonywane zadanie, a przekazywaną teorię, ale z drugiej strony nie wiedziała zupełnie jak reaguje jej nauczyciel. Nie widziała go ani nie słyszała i tylko gdy na moment przerwała, by wysłuchać lekcji, otrzymała oszczędne skinienie głową, które właściwie guzik jej mówiło. Dzisiaj jednak miała okazję poznać demona z nieco innej strony, więc założyła, że gdyby coś robiła nie tak, to z pewnością jej powie. W końcu najwyraźniej się już nie krępuje.
        Gdy drugi raz obróciła się w stronę znajomego, miała za sobą dwa podpalenia, przeniesienie ognia i dwa skuteczne ugaszenie żywiołu, na różne sposoby na dodatek! Byłaby z siebie bardzo dumna, gdyby nie to, że była tak zmęczona, że nie wiedziała, jak się nazywa. Nie zwróciła uwagi już nawet na wiszący na nocnym niebie księżyc, który nieco obrażony rzucał słaby blask na rozlewisko, tak niewidoczny przy panującej tam nieustannie pożodze. Rakel uśmiechnęła się więc słabo na krótką, ale wreszcie werbalną pochwałę, natomiast na krótkie „jeszcze raz” kąciki ust opadły jej momentalnie, gdy wydobyło się z nich ciche jęknięcie. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, bo odwróciła się znów i uniosła dłonie. Sadysta.

        Gdy w końcu Lucien uznał, że jej wyczerpanie jest dla niego wystarczające, Rakel opuściła bezwładnie ręce, a ogień zgasł sam, nawet nie poganiany. Przyciągnięta do siebie przez mężczyznę podążyła posłusznie w jego stronę, na koniec bezwładnie opadając mu głową na pierś. Była tak zmęczona, że było jej zupełnie wszystko jedno i nawet uwierający w czoło guzik koszuli jej nie przeszkadzał, nie mówiąc już o dobrym wychowaniu, które odłożyła na jutro. Miała jednak wrażenie, że minęła zaledwie chwila, chociaż pewnie tak było, i znów znalazła się na powrót w swoim skle… w swojej sypialni. Wystarczyło, że lekko się poruszyli, a dziewczyna już usłyszała dudnienie łap pędzącego po schodach wielkiego psika, które zaraz z poślizgiem pazurów na deskach, wpadło do sypialni. Sierżant sapnął i usiadł na zadzie, nie bardzo mając jak dopaść do swojej pani, która stała w objęciach obcego.
        Lucien z kolei chyba czytał jej w myślach, bo zaraz wytłumaczył się, chociaż zupełnie niepokornym tonem, nawet ona to słyszała, ale Rakel tylko parsknęła cicho rozbawiona i wzruszyła ramionami. Wolała udawać, że łaskawie uznaje to za wyjątek od reguły, niż że się cieszy, że nie musi sama po schodach wchodzić. Lekkim uśmiechem skomentowała więc uniesione, jak do kapitulacji dłonie, chociaż po chwili musiała się mocno postarać, by ten wyraz twarzy utrzymać.
        Odruchowo spojrzała po sobie i speszyła się wyraźnie, widząc jak wygląda, przy czym w określeniu „tragicznie” nie było cienia przesady. Ubranie miała po części mokre, ale całe wygniecione i porozciągane przez wodę, a w butach jej wręcz chlupotało. Oby się nie zniszczyły! Do włosów nawet nie sięgała, doskonale zdając sobie sprawę, jak zachowują się, gdy wyschną bez rozczesania i chociaż minimalnego pilnowania tego procesu. Rzuciła więc tylko krótkim, nieco urażonym spojrzeniem na wyjątkowo przyjemnie dla oka wymiętolonego Luciena. Dlaczego on wygląda dobrze (bardzo dobrze), a ona tragicznie?! Co to jest za sprawiedliwość?
        Na wzmiankę o bracie prychnęła lekkim śmiechem, kiwając głową z widocznym uczuciem dla wspomnianego mężczyzny, chociaż gdyby jej brat rzeczywiście tu był, to nie byłoby jej do śmiechu. Bura za celowe palenie okolicy, bura za późny powrót do domu, bura za to jak wygląda, a przede wszystkim bura za to jak wygląda, wracając tak późno do domu i to przez celowe palenie okolicy, a na dodatek, wisienka na torcie, z obcym facetem. Potrafiła sobie nawet wyobrazić minę Doriana, który łypiąc na Luciena, zatrzaskuje mu drzwi przed nosem, a Rakel uprzejmie pyta, czy ona sobie zdaje sprawę, która do jasnej cholery jest godzina. I że jeszcze jeden taki numer to jej wsi narobi i przyzwoitkę załatwi, jak się sama nie umie porządnie zachowywać, może wtedy jej się odechce nocnych wyskoków. Tak, mniej więcej tak by to wyglądało. A ona i tak za nim tęskniła.
        Wzrok na Luciena przeniosła dopiero, gdy ten wyszedł z pokoju i poszedł do jej łazienki. Zmieszana postąpiła za nim kilka kroków, a jej zdziwienie tylko rosło, gdy obserwowała, jak mężczyzna swobodnie napuszcza jej wody do wanny. Jakby był u siebie i szykował sobie kąpiel. Może ręczniczek, panie demonie?
        - Ale... Lucien… co… - bąkała, gdy sytuacja ewidentnie przerastała jej wychowanie w tym momencie. Na sugestię rozgrzania się, wytrzeszczyła już oczy, krążąc spojrzeniem od parującej balii do poruszającego się swobodnie po jej domu mężczyzny, który właśnie zniknął w kuchni, by zrobić jej herbatę. I że ona niby ma się teraz wykąpać? I co? I on tu będzie na nią czekał? Po co? Tak, to było główne pytanie. Po co?
        - Noż kurna… - jęknęła szeptem, mając minę, jakby kazano jej walczyć z bazyliszkiem.
        W końcu jednak poddała się, nie chcąc marnować przygotowanej już (losie drogi, przez obcego faceta, ojciec się w grobie przewraca) kąpieli i wróciła tylko na chwilę do pokoju, biorąc piżamę. Po chwili cofnęła się jeszcze po długi dziergany sweter z kapturem, sięgający jej prawie do kolan, który rozpinany stanowił całkiem niezłą podomkę w momencie, gdy miało się nieplanowane towarzystwo o takiej porze.
        W końcu zamknęła się w łazience i wbrew wszystkim obawom i niezręcznościom z nią związanych, z przyjemnością zrzuciła mokre, brudne ubranie, by zanurzyć się po sam czubek głowy w balii. Gorąca woda wręcz parzyła przemarzniętą skórę, ale po chwili dziewczyna się przyzwyczaiła i rozgrzała, a wówczas umyła się szybko, wliczając w to ekspresowe mycie włosów i rozczesanie krnąbrnych pukli. Cały czas nasłuchiwała odgłosów z mieszkania, a każde stuknięcie kubka w kuchni wywoływało u niej ciche westchnienie. Było jej niezwykle dziwnie, ale powoli powracało ogarniające ją bezlitośnie zmęczenie i Rakel darowała sobie analizy specyficznego zachowania nemorianina. Facet i tak ewidentnie robił co chciał, zupełnie się nią nie przejmując, a w tej chwili nie miała siły na kłótnie.
        Wyszła szybko z wody, wytarła się, ubrała w piżamę i zarzuciła na siebie sweter, otulając jego połami, gdy nieśmiało wychodziła z własnej łazienki. Na palcach przechodziła korytarzem w stronę kuchni, czując już aromat kawy, ale po drodze zatrzymała się jeszcze przy otwartych drzwiach do swojej sypialni.
        - Sierżant, na dół, ale już! – warknęła na psa, który znów rozwalił się na jej łóżku. I chociaż za każdym razem ignorował dziwne polecenia opuszczenia wygodnego legowiska, teraz posłusznie zgramolił się na ziemię, z sapnięciem układając na deskach. Ton Rakel bowiem wyjątkowo nie znosił sprzeciwu. Musiała chociaż nad psem panować w tym domu, bo już nawet siebie samej nie mogła doprowadzić do porządku.
        W końcu zajrzała niepewnie do kuchni, odgarniając z twarzy wilgotne włosy i otulając się szczelniej długą narzutką. Jej kubek z herbatą parował, wyraźnie świeżo zalany i dziewczyna podeszła, by zabrać naczynie, przelotnie spoglądając na opartego o blat Luciena.
        - Dziękuję – powiedziała szczerze, siadając na swoim miejscu i obejmując dłońmi kubek, a w oczekiwaniu na ostygnięcie naparu, spojrzała na bruneta.
        - Lucien, czy demony sypiają? – zapytała w końcu, wyrażając na głos swoje wątpliwości. Ona czuła się jak przeciągnięta za końmi z Valladonu do Leonii, desperacko potrzebując co najmniej kilkunastu godzin snu, a mając szansę jedynie na kilka, podczas gdy mężczyzna wyglądał, jakby miał się otrzepać i znaleźć sobie nowe zajęcie.
        - Bo wiesz, ludzie jednak czasem muszą. A trochę mi dałeś dzisiaj popalić – dodała, już uśmiechnięta, gdy niezbyt subtelnie dawała mu do zrozumienia, że ona niedługo padnie tak czy siak, po prostu wolałaby we własnym łóżku, a nie twarzą w herbatę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Nemorianina cieszyły zarówno postępy dziewczyny, jak i oczywiście jej radość. Tak naprawdę najbardziej radowało go jej zadowolenie. Tym razem jednak nie zabrał tu dziewczyny tylko dla jej odprężenia i oderwania jej od przytłaczających trosk. Nie byli tu również dla zwykłego uwolnienia wciąż napierającej na nią magii. Nie bawili się też prostymi sztuczkami dobrymi dla dzieci bądź ich zabawiania, nawet jeśli dla Rakel stanowiły one niemałe wyzwanie. Dzisiejszego dnia rozpoczęli pełnoprawną naukę. Najpierw teoretyczną, zaczynając od całkowitych baz, samych podstaw praw rządzących światem, który do niedawna dla dziewczyny nie istniał poza niewielką uciążliwością pod postacią sporadycznych samozapłonów otoczenia. Musiał więc nie tylko nauczyć Czarnulkę panować nad ogniem i sobą, ale przede wszystkim zapoznać ją z drugą stroną rzeczywistości. Teraz właśnie był czas na dalszy ciąg pod postacią ćwiczeń praktyczno-teoretycznych. Skoro więc przyjął rolę nauczyciela, zabawa i taryfa ulgowa się skończyły.
Wciąż oczywiście troszczył się o brunetkę. Był niezmiennie wyrozumiały i cierpliwy, ale też i bezwzględny w swoich wymaganiach. Pogodny uśmiech nie opuścił twarzy demona, nawet gdy Rakel nagle oklapła gubiąc nikłe zadowolenie i wykonała polecenie z ledwie słyszalnym jęknięciem. Podjął się zostania nauczycielem i zamierzał w pełni poświęcić się zadaniu.
        Dopiero widząc głębokie zmęczenie dziewczyny, zarządził powrót. Objął Rakel mocniej, a ręka mężczyzny sama powędrowała na głowę wtuloną w jego koszulę. Nie zdążył jednak nawet pogładzić jej włosów, a byli na miejscu. Lucien nie chciał wykorzystywać chwili dla własnej przyjemności, chociaż chciałby tak trwać przynajmniej jeszcze trochę.
Dziewczyna nie sprzeciwiła się jego bytności w sypialni, a tłumaczenie powitała nawet z lekkim rozbawieniem. Dopiero na komentarz o swoim wyglądzie wyraźnie posmutniała.
Niezupełnie takie były zamierzenia demona. Bardziej chciał skłonić Rakel by trochę o siebie zadbała by zregenerować siły, a nie o krytykę jej wyglądu. Ale cóż, stało się, teraz jeśli nie słowami, to czynami należało zmotywować Czarnulkę do doprowadzenia się do porządku a nie zaśnięcia tak jak stała. Tym bardziej, że kąpiel w lodowatej wodzie nie służyła zdrowiu, więc wypadałoby przeciwdziałać jej ewentualnym efektom.
Co prawda tutaj już Rakel trochę oponowała i nieśmiało bąkała coś pod nosem, ale mężczyzna nie przejmował się nawet odrobinę jej protestami. Panoszył się jakby był u siebie, poczuwając się do obowiązków zatroszczenia o uroczą brunetkę, której trosce o samą siebie dawał mało wiary. Innym przychyliłaby nieba, samej jakoś przypadkiem w międzyczasie padając z głodu albo wycieńczenia.

        Kąpiel była gotowa, herbata została zrobiona niedługo później, gdy tylko usłyszał Rakel wychodzącą z łazienki. Zaczekał aż zjawiła się w kuchni i uśmiechnął się ciepło na podziękowania.
        - Zależy od kasty. Ja mogę, ale nie muszę i nie jest to typowy sen, bardziej przypomina drzemkę albo letarg - wytłumaczył pijąc kawę. A za chwilę, słysząc subtelne próby wyproszenia go z domu, roześmiał się lekko.
        - Wiem - odparł przez śmiech. - Chciałem tylko dopilnować byś po takim treningu należycie siebie zadbała zamiast paść do łóżka tak jak stałaś - zażartował demon odwracając się od dziewczyny, by umyć kubek po wypitej kawie. Odstawił mokre naczynie i powoli podszedł do Rakel.
        - Bardzo dobrze sobie dzisiaj poradziłaś - stanął tuż obok, powoli unosząc rękę, ale zatrzymał ją w pół ruchu i uśmiechnął się trochę bezradnie.
        - Wrócę jutro rano. - Nie wiadomo gdzie Lu początkowo chciał sięgnąć, nim wstrzymał gest i zmienił jego kierunek. Tradycyjnie wziął w dłoń rękę Rakel i przychylając się pocałował ją w palce.
        - Wypocznij - dodał obdarzając brunetkę uśmiechem i spojrzeniem spod rzęs. Zastosował się jednak do prośby zbrojmistrzyni i nie zniknął, a jak każdy normalny człowiek opuścił kuchnię, zszedł schodami na dół i dopiero w sklepie ucichły kroki nemorianina. Wychodząc, przez moment rozważał by zjawić się w nocy i czuwać przy Rakel niewidocznym, ale odrzucił pomysł. Czuł się, jakby w ten sposób miał złamać obietnicę. Dziewczynie nic nie powinno się przytrafić podczas tej krótkiej nieobecności.

        Spać może nie musiał, ale nawet gdyby chciał zregenerować siły, po kąpieli w rzece mile widziane byłoby łóżko. Niestety nie miał gdzie się podziać. Zmuszony był powrócić na rozlewisko, a na drzemkę na trawie nie miał nastroju. Ledwie się pojawił i nawet nie zdążył zastanowić się jak spędzić resztę nocy, a usłyszał plusk i nawoływanie słodkim, ale pełnym pretensji głosem.
        - Demonie... - znane stadko nimf właśnie wyłaniało się z wody siadając lub polegując na kamieniach.
        - Teraz demonie? Już nie skarbie, nie miły? - zapytał arogancko, pewnym siebie krokiem podchodząc do wody.
        - Jak śmiałeś? - odezwała się oziębłym głosem białowłosa naturianka, która wrzuciła do wody Rakel oraz pośrednio i nemorianina.
        - Tolerujemy piekielną bestię polującą w naszym lesie, ale ponownie sprowadziłeś tu tę ludzką wywłokę - wsparła ją siostra, tonem oburzonej szlachcianki.
        - Waż słowa - ostrzegł mężczyzna, klękając na głazie wcinającym się w wodę, a nimfy okrążyły go niczym stado uwodzicielskich wilków.
        - Będę mówić co mi się podoba. - Skarcona wydęła usteczka.
        - Nie jest tu mile widziana. Nie zgadzamy się by tu przychodziła i lała płomieniami po naszej dziewiczej wodzie - ponownie odezwała się pierwsza.
        - Dziewczyna jest pod moją opieką i będę ją zabierać gdzie zechcę - odparł Lucien z lodowatym spokojem.
        - Jesteś tu gościem, nie panem - prychnęła jak oburzona kotka i z rozmachem chlapnęła wodą na Asmodeusa. Lucien zmarszczył brwi i oszczędnie machnął ręką, a ciecz nie doleciała do demona, wyparowując z sykiem nim go dotknęła. Szybki ruch zakończył się na karku naturianki. Brunet zmusił białowłosą by odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy.
        - I wierz mi, wolicie bym zachowywał się jak gość. Za kogo się masz, że śmiesz mi rozkazywać? - zapytał chłodno, wpatrując się w oburzone ale i coraz bardziej wystraszone oczy nimfy.
        - Już się nie złość - odezwała się wodna dama, która do tej pory ograniczała się do milczenia. Zarzuciła mężczyźnie ręce na ramiona, głaszcząc go delikatnie.
        - Przyznaj się, wpadła ci w oko ludzka czarnulka - dołączyła się druga neutralna piękność, podpierając się na rękach tuż obok Luciena. One akurat nie miały nic przeciw ludzkiemu dziewczęciu. Było sympatyczne i jak przystało na ciekawskie stworzenia, chętnie poznały by ją lepiej, przeciwnie do dwóch marudnych i zazdrosnych siostrzyczek.
        - Powinna więc spodobać ci się kąpiel. Miałeś okazję do wykorzystania - burknęła jedna z tych bardziej złośliwych, a reszta zaśmiała się cicho dźwięcznie.
        - Woda była za zimna - odezwał się trochę już ułagodzony Lu. Rusałki znów się roześmiały, ośmielając się coraz bardziej i zapominając o niezadowoleniu.
        - W czym ona jest lepsza od nas? - kokietowała prowodyrka całego zamieszania, szepcząc słodko i palcami rozczesując luźno związane włosy mężczyzny.
        - Jest mniej marudna - odparł męczony demon, któremu nimfa zaczęła zaplatać warkocz.
        - Zagrasz? - drążyła inna, gładząc go po ramieniu.
        - Nie zasłużyłyście - prychnął drażniąc się z rusałkami.
        - Nie bądź niedobry - mruczała inna przytulając się do niego.

        Droczył się z wodnymi boginkami jeszcze przez chwilę, ostatecznie oczywiście zgadzając się na koncert.
Wczesnym rankiem, jak obiecał, zjawił się w sklepie, jeszcze nim dziewczyna zdążyła go otworzyć. Najciszej jak potrafił, wszedł po schodach i od razu skierował się w stronę kuchni. Zastanawiał się czy Rakel dobrze spędziła noc. Czy odpoczęła należycie. W kuchni było jeszcze pusto, ale grzecznie nie buszował po mieszkaniu, zajmując się parzeniem kawy. Powściągnął ciekawość, nie stresując dziewczyny odwiedzaniem jej w sypialni.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Było już chyba kilka godzin po północy, a ona siedziała w kuchni z herbatą i rozmawiała z nowym znajomym, który, tak się złożyło, dodatkowo był demonem. Nie wiedziała, czy jej życie mogło przez ostatni tydzień zrobić większy obrót, ale też, mając wybór, nie wróciłaby do tego, co miała wcześniej, już nie. Lubiła swoje życie, jego rytm i przewidywalność. Ale zasmakowała też władztwa nad swoim darem i trudno by jej było teraz z tego zrezygnować, a zaczynała też odnajdywać pewien rodzaj przyjemności w nieobliczalności kolejnych dni, które nic nie robiły sobie z planów dziewczyny. No i nie poznałaby Luciena. I Sierżanta oczywiście. Nie zobaczyłaby się z Randem i Dorianem. Więc chociaż los zdawał się złapać jej życie, wstrząsnąć nim i odwrócić do góry nogami, sypnął też szczęśliwymi zrządzeniami losu na osłodę.
        Przytaknęła, odruchowo już chyba, na kolejną informację o swoim znajomym, chociaż jak wiele z nich, rodziła tylko kolejne pytania. Sama uśmiechnęła się lekko, słysząc rozbawienie nemorianina, ciesząc się i z dużą ulgą przyjmując to, że nie poczuł się urażony. Na dodatkowe wyjaśnienie tylko prychnęła żartobliwie, bo oczywiście, że padłaby tak jak stała. Co noc wracała do domu bardziej zmęczona i to nie wróżyło najlepiej na jutro. Ale i tak uśmiechnęła się wstając, gdy Lucien zaczął zbierać się do wyjścia.
        - Dziękuję – odpowiedziała, z wyraźną przyjemnością przyjmując pochwałę. Podniosła na niego spojrzenie, kątem oka rejestrując urwany gest, ale słowa mężczyzny odwróciły jej uwagę. Kąciki jej ust uniosły się nieco wyżej, ale uśmiech stał się też nieco zakłopotany, gdy brunet jak zawsze kurtuazyjnie ucałował jej dłoń, co było wyjątkowo miłe, jednak wciąż się do tego przyzwyczajała.
        - Postaram się – odpowiedziała żartobliwie. – Dobranoc – dodała, spodziewając się, że Lucien zaraz zniknie jej z oczu, ale ku największemu zdziwieniu sprzedawczyni, mężczyzna wyminął ją, wychodząc z kuchni.
        Nie ukrywając nawet zaskoczenia podążyła za brunetem jak na sznurku, wychodząc z nim na korytarz i zatrzymując się przy balustradzie schodów. Tam oparła się na łokciach o drewnianą poręcz, ukrywając wygięte w szczęśliwym uśmiechu usta za palcami dłoni i odprowadzając mężczyznę wzrokiem, aż nie zniknął w sklepie. Stała tak jeszcze chwilę, nasłuchując odgłosu kroków, aż te ucichły i w całym mieszkaniu zapadła głęboka cisza. Dopiero wtedy odeszła od schodów, wracając do kuchni i dopijając herbatę. Umyła po sobie kubek, odstawiła go razem z filiżanką do szafki i wróciła do sypialni. Sweter złożyła z powrotem do szafy i wskoczyła szybko pod grubą kołdrę, przykrywając się prawie po czubek głowy i wyciągając tylko rękę, by drapać leżącego pod łóżkiem sierżanta za uchem. Cały czas starała się pozbyć tego głupiego uśmiechu z twarzy, który towarzyszył jej odkąd pożegnała się z Lucienem, ale chyba z nim zasnęła.

        Właściwie dla mieszkającej samotnie osoby, Rakel momentalnie obudził stukot w mieszkaniu. Jak na zawołanie oboje z Sierżantem poderwali głowy, przy czym pies zerwał się zaraz, wypadając przez uchylone drzwi, a dziewczyna w pierwszym odruchu sięgnęła po miecz. Zaraz jednak oprzytomniała, a mózg zaczął normalnie pracować, szybko łącząc bulgot gotującej się wody z obecnością pewnego bruneta. Dziewczyna wstała zaraz i domknęła na moment drzwi, by przebrać się szybko w normalne ubrania. Później pościeliła łóżko, uchyliła okno i wyszła z pokoju zaglądając na moment do kuchni.
        - Dzień dobry – przywitała się z Lucienem uśmiechnięta. – Zaraz do ciebie wrócę, muszę się ogarnąć – przeprosiła go i zeszła na dół, do Sierżanta, drapiącego już w drzwi wejściowe.
        - Opanuj się – skarciła go cicho, ale ledwo uchyliła drewniane skrzydło, pies wypadł na zewnątrz, ginąc gdzieś w głębi ulicy.
        Rakel zamknęła za nim drzwi, nie zakładając już jednak rygla. Otwarte do kompletu okiennice oznaczały, że sklep jest już czynny, chociaż ze względu na wczesną porę sprzedawczyni nie spodziewała się klientów jeszcze przez jakiś czas. Wróciła więc na górę, kierując się w stronę łazienki. Umyła się szybko, w międzyczasie zastanawiając, jaki właściwie Sierżant musi siać popłoch na ulicach, tak beztrosko sobie po nich biegając, ale ostatecznie nie był jedynym wolno biegającym psem w mieście, a póki miał obrożę i blaszkę z jej nazwiskiem nic mu nie będzie.
        - Jestem. – Wróciła do kuchni już oporządzona, związując włosy w wysoki koński ogon. Uśmiechnęła się ciepło do popijającego kawę Luciena i wstawiła sobie wodę na herbatę, szykując obok na ladzie kubek i suszki w sitku. Z szafki wyjęła owinięte w papier bułeczki z wczoraj i postawiła na blacie, wyjątkowo nie siadając przy stole, tylko stojąc z demonem przy ladzie. Czekając aż woda się zagotuje, wcinała bułeczkę, spoglądając na znajomego, a między kęsami otworzyła usta do pytania, gdy nagle usłyszała dzwoneczek w sklepie.
        - Tak wcześnie? – mruknęła pod nosem, marszcząc lekko brwi w zdziwieniu, ale cieszyła się na klienta. Rzuciła demonowi przepraszające spojrzenie, odłożyła niedojedzoną bułeczkę i pomknęła na dół po schodach. Kroki urwały się nagle, gdy dziewczyna stanęła jak wryta, spoglądając na wejście.
        - Ogłupiałeś!
        - Niespodzianka – mruknął Dorian, ze stukotem laski, na której się wspierał wchodząc do sklepu i rzucając na ziemię worek ze swoimi rzeczami. Zaraz za nim wpadł Sierżant, o dziwo biegając wokół mężczyzny w podskokach, nim dopadł też do brunetki, standardowo przywalając jej łbem w uda, aż sapnęła. – Spotkałem go po drodze, to ta nasza nowa bestia, tak? – zapytał, spoglądając na siostrę, ale ta wciąż spoglądała na niego oszołomiona.
        - Powinieneś być w szpitalu! – zdołała z siebie tylko wydusić, a Evans wywrócił oczami.
        - Ja też się cieszę, że cię widzę siostra.
        - Dorian, ja mówię poważnie!
        - Ja też. No już, oddychaj dziewczyno, dramatyzują tam strasznie, nic mi nie jest. Mam tylko nie nosić nic ciężkiego przez jakiś czas – dodał na swoje usprawiedliwienie, doskonale zdając sobie sprawę, że podając dziewczynie jakieś obostrzenia swojego powrotu do domu, jego dobre samopoczucie będzie bardziej wiarygodne. To, że byłby w domu już wczoraj, gdyby ta sadystka go nie uśpiła, zachował już dla siebie. W końcu dzisiaj już lekarz go wypuścił, po prawie godzinnej połajance i pouczeniach, ale żegnając się z pacjentem tak samo chętnie, jak ten ze szpitalem.
        - No dobrze. To witaj w domu. – Rakel uśmiechnęła się w końcu i ostrożnie przytuliła brata, starając się nie zrobić mu krzywdy. – Jesteś w sam raz na śniadanie. – Uśmiechnęła się i zabrała worek z rzeczami brata do jego pokoju, który na szczęście był gotowy na przyjęcie domownika. Wtedy też zawahała się na moment. – A może wolisz zająć pokój taty? Nie będziesz musiał tyle po schodach chodzić…
        - Rakel, ja nie umieram. Z laską mi łatwiej po prostu. Chodź na to śniadanie, bo umrę, ale z głodu – mruknął, wspinając się powoli po schodach za dziewczyną, która wciąż mówiła.
        - Ale masz naprawdę się nie przemęczać. Kurczę i przepraszam, na śniadanie mam tylko wczorajsze bułeczki, nie miałam kiedy iść na zakupy, ale dzisiaj wszystko kupię!
        - Spokojnie młoda, bułeczki brzmią świetnie. Zrobisz mi jeszcze kawy?
        - Jasne!
        - Niczego więcej mi nie trzeba.
        Weszli oboje do kuchni i dopiero, gdy Dorian zatrzymał się zaskoczony w progu, Rakel przeszło przez myśl, że mogła uprzedzić brata, że mają gościa. Evans jednak nawet nie mrugnął, podchodząc do Luciena i podając mu dłoń na powitanie, po czym zajął jedno z krzeseł przy stoliku, pod ścianą, z lekkim grymasem wyciągając przed siebie nogi pod stół, by nie siedzieć aż tak zgiętym.
        Rakel natomiast szybko zakręciła się po kuchni, zalewając sobie herbatę, a resztę wody przelewając do kawiarki, którą szybko uzupełniła kawą i znajomą przyprawą, odstawiając naczynie znów na palnik. Wyjęła mały talerzyk i nałożyła Dorianowi bułeczkę, stawiając mu na stole i uśmiechając się na ciche podziękowania.
        - Domyślam się, że w szpitalu jedzenie nie było za dobre? – zapytała rozbawiona, w międzyczasie zerkając w stronę demona. - Lucien, masz ochotę na jeszcze jedną kawę? – zapytała, by wyciągnąć odpowiednią ilość filiżanek.
        - Było obrzydliwe – prychnął brunet, a dziewczyna wciąż się uśmiechała, teraz tylko jeszcze unosząc brwi w zdziwieniu. Dorian nigdy nie był wybredny, a później jeszcze spędził parę lat w wojsku, więc przyzwyczajony był pewnie do różnego żarcia. Więc jeśli on narzekał, to znaczy, że nie było dobrze.
        - Zrobię dzisiaj zakupy i na obiad będzie gulasz, musisz nabrać sił – zarządziła stanowczo, na nieszczęście Evansa przyłapując jego niepewne spojrzenie. Zaraz spojrzała na niego urażona. – Widziałam to!
        - Nic nie powiedziałem!
        - No wiesz! Lepiej już gotuję, Marlene mnie uczyła – mruczała pod nosem, a brunet zarechotał wesoło.
        - Dobrze już dobrze, przecież wiesz, że zjem wszystko, co mi dasz – powiedział, by udobruchać siostrę, ale zgodnie z prawdą, a ta mruknęła coś pod nosem z zadowoleniem. Naprawdę już jej lepiej szło.
        - Lucien, oczywiście też jesteś zaproszony. – Uśmiechnęła się lekko, chociaż nieco niepewnie, bo nie widziała jeszcze, by mężczyzna coś przy niej jadł. Ale z drugiej strony mówił też, że się nudzi sam, więc może wpadnie chociaż im potowarzyszyć albo wypić kawę. A właśnie! Ta się już zaparzyła, roztaczając w kuchni znajomy aromat i dziewczyna sprawnie zalała dwie filiżanki, uwalniając zapach jeszcze bardziej.
        - Proszę… i proszę. – Podała naczynia obu mężczyznom i usiadła na swoim miejscu z kubkiem herbaty w dłoniach, spoglądając po obu brunetach z uśmiechem.
        - To jakie masz na dzisiaj plany młoda? – zapytał nagle Dorian, zerkając na nią z dziwnym błyskiem w oczach.
        - Nie rozumiem. – Rakel spojrzała na niego zaskoczona, a on uśmiechnął się nieznacznie, jakby nie spodziewał się niczego innego.
        - No ja będę dzisiaj w sklepie, masz wolne – wyjaśnił, a ona otworzyła oczy jeszcze szerzej.
        - No co ty, przecież nie zostawię cię tu samego, musisz leżeć! – zaprotestowała momentalnie, ale mężczyzna tylko prychnął.
        - Daj spokój, nie zwalałbym ci się na głowę, gdybym nie mógł pracować, bo tylko by ci zajęć doszło. Nic mi nie jest, nic nie będę dźwigał, masz cały dzień wolny. Poza tym obiecałaś mi obiad, wiec i tak musisz iść na targ, ja dużo jem – dodał spokojnym tonem, a Rakel siedziała ze swoją herbatą, zupełnie wytrącona z równowagi. Obijała się skrajnie przez te ostatnie kilka dni, włócząc się gdzieś całymi popołudniami i wieczorami, zamiast szykować zapas strzał i bełtów, a teraz miała mieć cały dzień wolny? Co ona będzie robić cały dzień? Z jakiegoś powodu odruchowo zerknęła w stronę Luciena, co nie umknęło ciemnemu spojrzeniu Doriana. Ten jednak nic już nie mówił, popijając kawę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Niedługo zmuszony był pozostawać w samotności. Ledwie zdążył zaparzyć wodę i przymierzał się do zalania wrzątkiem zmielonych ziaren, gdy zobaczył przebudzoną Rakel. Z pogodną twarzą odpowiedział na powitanie i kiwnąwszy głową wrócił do sporządzania naparu. Nie widział powodów by dziewczyna musiała się ogarniać, jak to ujęła, ale rozumiał, że miała poranne obowiązki i rytuały, których musiała dopełnić. Powrót Rakel powitał kolejnym uśmiechem. Do podobnej rutyny, do słodko prostego życia pełnego podobnych do siebie poranków i wieczorów w miejscu, które można było zwać domem nie z racji urodzenia, ale prawdziwych uczuć więżących serce z danym miejscem mógłby chyba przywyknąć. Nie miał pewności, przecież brakło mu porównania, ale nie potrafił zaprzeczyć, że w sklepie dziewczyny czuł się inaczej niż we wszelkich innych miejscach.
        Nie przerywał milczenia ciesząc się przyjemnym porankiem w towarzystwie brunetki i kawy, który oczywiście szybko przerwano. Dlaczego zawsze ktoś lub coś musiało przeszkadzać gdy było tak miło? Nie deptał sprzedawczyni po piętach, by nie robić niepotrzebnego tłumu. Dopiero słysząc nieco niecodzienne powitanie jak na zjawiającego się klienta, wychylił się z kuchni by zobaczyć kogo przywiało. Bardziej była to jednak forma upewnienia się niż sama czysta ciekawość. Demon miał dziwne wrażenie, że wiedział kogo powinien się spodziewać, a stukot laski tylko utwierdzał go w procesie dedukcji.
Widząc kolejną rodzinną scenkę - siostra, brat i pies - Lucien uśmiechnął się pod nosem zawracając do kuchni. Na przemian miewał nadzieję i tracił ją, że kiedyś ktoś będzie witał go w podobny sposób. To był ten moment gdy zwątpił. Na co liczył? Przecież ludzie byli ludźmi, a nemorianie mieli swoje twierdze. Prawdopodobnie pisane mu było wrócić do jednaj z nich, gdy niczym młodzik, który musiał się wyszaleć więc ruszył w podróż, zmądrzeje i pogodzi się z nieosiągalnym.
Doriana demon przywitał z niezmącony zrelaksowanym wyrazem twarzy, który nie odzwierciedlał jego wcześniejszych myśli, wymieniając uścisk dłoni, z powrotem opierając się o blat.
        - Ludzie szybko zdrowieją - dodał z pogodnym uśmiechem, przyglądając się mężczyźnie starającemu się usiąść wygodnie, a zaraz potem przenosząc wzrok na Rakel. Ciekawe czy tylko jedzenie wyciągnęło bruneta ze szpitala, czy był to najmniejszy dyskomfort i coś zupełnie innego zadecydowało o jego szybkim powrocie do domu. Milczące dywagacje nemorianina przerwała wymiana zdań między rodzeństwem. Niby zupełnie inne niż przekomarzania Rakel z Randem, a jednocześnie tak podobne. Lucien przechylił głowę wodząc rozbawionymi oczami z mężczyzny na dziewczynę, tylko dla siebie zachowując co działo się w jego głowie, za moment z uśmiechem przyjmując zaproszenie.
        - Z przyjemnością zostanę na obiedzie - odparł, zupełnie nie przejmując się czy dziewczyna umie gotować czy też nie, przecież i tak nie czuł smaku. Chociaż jej oburzenie było pocieszne i zaraz skierowało myśli Lu do porównań z darem dziewczyny. Czyżby i w kuchni ogień przejmował kontrolę i palił wszystko „trochę” bardziej niż powinien…
Przyjął swoją kawę na ulotny moment zatapiając się w pięknej woni, by dopiero po chwili wrócić do rzeczywistości, jak zwykle milcząco. Odezwał się ośmielony spojrzeniem dziewczyny.
        - Przecież znając Evansów, nawet jeśli powinien to i tak nie będzie odpoczywał, mylę się? - niby zapytał, ale słowa Luciena przepełnione były rozbawioną pewnością swojej teorii.
        - Doskonały więc pomysł. Zrobimy zakupy - kontynuował pogodnie demon. - Potem zatroszczysz się o żołądek brata. Na koniec zaś wrócimy do nadrabiania zaległości. W twoim przypadku żadna ilość wolnego czasu nie jest nadmiarem. - Uśmiechnął się swoim ulubionym sposobem, znad rantu szklanki, spod czarnych rzęs prawie całkowicie kryjących zielone oczy.

        Demon upił kolejny łyk powoli planując w myślach zadania dla Rakel. Należało wzmocnić dziewczynę, by lepiej znosiła czarowanie. Wiadomo, w trzy wieczory nie dało się tego osiągnąć, ale regularne ćwiczenia powinny pomóc. Jak można przepracować wszystkie tyły Rakel gdy po kilku powtórzeniach opadała z sił… Może trzeba będzie zabrać na rozlewisko jakiś prowiant, bo ludzie chyba powinni zjadać kilka posiłków w ciągu dnia… A planował zająć cały czas dziewczyny, aż do konieczności snu. Nawet jeśli się zmęczy zrobią krótką przerwę i będą ćwiczyć dalej. Teraz Lucien zamierzał w pełni poświęcić się umiejętnościom technicznym a nie teoretycznym. Na pytania oczywiście będzie odpowiadał, ale podstawy przekazał i powinni zmierzyć się z resztą braków. Tych zaś było pełno. Czasami (tak jak teraz) zastanawiał się co dalej. Jakie wyzwania powinien postawić przed dziewczęciem, co odpuścić do czego lepiej się przyłożyć. Może gdyby był nauczycielem… A może powinien oddać dziewczynę w ręce kogoś bardziej kompetentnego… Taka niecodzienna myśl, przeciwnie do poprzedniej, zaświtała w głowie Lu. Tylko wszystkich, których znał, stanowczo wolałby trzymać jak najdalej od Czarnulki. W ten sposób wrócił do punktu wyjścia. Jak będą na targowisku, też powinien parę rzeczy zakupić.
        - No dobrze - odezwał się po przerwie. - Śniadanie zjedzone, pies z kolei Doriana zjeść nie zamierza, to ruszamy na zakupy. Dzień jest krótszy niż się wydaje, a tyle rzeczy do zrobienie - spokojnie zarządził demon, skoro nikt inny nie przejął inicjatywy. Dla podkreślenia swojego stanowiska sprawnie dopił kawę, bez dalszego rozczulania się nad aromatem. Umył naczynie, już czyste odstawiając na bok i stanął krzyżując ręce na piersi w spokojnym oczekiwaniu.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Dwaj mężczyźni, brunetka i pies w kuchni to było zdecydowanie za wiele na niewielkie pomieszczenie, a jednocześnie właśnie ten tłok i niewygodny związane z lekkim obijaniem się o siebie, lub zgrabnym wymijaniem właśnie, ukochała sobie sprzedawczyni. I tego brakowało jej najbardziej, gdy ojciec odszedł, a bracia wyjechali. Dlatego nawet potrącona przez plączącego się pod nogami Sierżanta uśmiechnęła się wesoło i odprowadziła zwierzaka spojrzeniem, gdy ten usiadł koło Doriana i z sapnięciem złożył mu łeb na udzie. To się chłopcy polubili.
        - Na mnie się goi jak na psie – odpowiedział Evans, głaszcząc brytana po łbie i spoglądając na Luciena. Zwłaszcza, jak człowiek ma motywację, by wrócić do domu. Wtedy żadne obrażenia nie straszne.
        - To nie powód, by zaraz przez miasto gnać – odburknęła Rakel, a twardość w głosie łagodziło miękkie spojrzenie, którym obdarzała brata, gdy ten nie patrzył.
        Na słowa Luciena, że zostanie na obiedzie, skinęła głową w wyraźnym już zadowoleniu. Oczywiście, dopóki nie przypomniała sobie, że ona ten obiad musi zrobić… No i zostawić Doriana samego w sklepie. Nigdy nie obraziłaby brata sugestią, że sobie nie poradzi, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości, po prostu dziwnie czuła się tak po prostu zostawiając rannego z jej obowiązkami, a samej spędzając miłe przedpołudnie z Lucienem.
        Słysząc kolejne słowa gościa nawet Dorian nie powstrzymał krzywego uśmiechu, nieznacznie unosząc brwi i spoglądając na Rakel, a później na bruneta.
        - Aż tak dobrze nas poznałeś? – zapytał, nie kryjąc ironii w głosie. Poza tym nie była ona aż tak złośliwa, co bardziej charakteryzowała większość żartów mężczyzny. Nie wdawał się jednak w odpowiedź, komentując ją tylko wzruszeniem ramion, świadom, że żadna nie będzie odpowiednia zdaniem jego siostry. Szybkie zaplanowanie dnia przez nemorianina spotkało się już z mniej rozbawionym spojrzeniem Evansa, ale wciąż pozostawione bez komentarza. Z jego strony przynajmniej, bo Rakel od razu fuknęła na takie sformułowania.
        - Pojęcie wolnego czasu jest mi obce – burknęła, nie dodając już, że jest to tylko i wyłącznie jej wybór. Poza tym nie miała nic przeciwko zagospodarowaniu każdej godziny dnia, by zrobić jak najwięcej, a jeśli ostatnio w jej planach coraz częściej pojawiała się magia – cóż, jak stwierdził Lucien, ma trochę zaległości do nadrobienia.
        - No dobrze, to chodźmy – zebrała się w końcu i sięgnęła po wiklinowy koszyk stojący na szafce. Pomachała Dorianowi z pewnego rodzaju niepewnością, ale w końcu wyszła z kuchni i zeszła z nemorianinem do sklepu, a później na ulicę, tłumacząc jeszcze tylko naburmuszonemu Sierżantowi, że on zostaje.

        - Jesteś pewny, że nie masz lepszych rzeczy do roboty niż włóczyć się ze mną po zakupy na obiad? – Uśmiechnęła się lekko, spoglądając na Luciena, gdy lawirowali między stoiskami na targowisku. Dawno nie była tutaj tak późno, zazwyczaj załatwiając wszystkie sprawunki z samego ranka, gdy po rynku błąkały się tylko pojedyncze osoby. Teraz miejski bazar kipiał życiem, wypełniony okrzykami, śmiechami i donośnym wykłócaniem się o niższą cenę.
        - Nie zrozum mnie źle, bardzo miło spędzam z tobą czas – powiedziała jeszcze, początkowo niepewna, czy na zbyt wiele sobie nie pozwala, ale ostatecznie woląc nieco się spoufalić, niż urazić nowego znajomego. – Martwię się tylko, czy się nie nudzisz – dodała jeszcze zupełnie wprost i przenosząc spojrzenie na wybierane właśnie cebule.
        Nadal nie bardzo rozumiała, jakim cudem Lucien decyduje się spędzać z nią aż tyle czasu. Sam ostatnio powiedział, że w mieście już nic go nie trzyma, ale jej umysł nie chciał przyjąć do wiadomości, że brunet zostaje w Valladonie tylko ze względu na nią. A gdy już taki przebłysk się pojawiał, szybko odczuwała wyrzuty sumienia, że nie może poświęcić na naukę każdej chwili, skoro właśnie przez to zabiera czas mężczyźnie. I chociaż raz na jakiś czas przewijała jej się przez głowę kolejna myśl, że zazwyczaj za naukę się płaci, nie ośmieliłaby się nawet zaproponować nemorianinowi jakiegokolwiek wynagrodzenia za jego wiedzę. Tutaj była pewna, że by go uraziła, co nie zmieniało faktu, że wciąż nie wiedziała, jak ma odwdzięczyć się za taką pomoc. Och, w ogóle miała przez niego mętlik w głowie! A on spacerował sobie jak gdyby nigdy nic. Obserwowała go ukradkiem, gdy nie widział i pomiędzy czynnościami tak prozaicznymi, jak zakup mięsa, sera, przypraw i warzyw na obiad, w których z jakiegoś powodu postanowił jej towarzyszyć. Niepojęte.
        Miała już wszystko co potrzebne, nawet dodatkowe kilka funtów kaszy, by zacząć Sierżantowi też przygotowywać jakieś względnie normalne posiłki. Nie chciała, by jadł to co niefortunnie spadło na ziemię, steki, którymi próbował przekupić go Lucien albo co gorsza cokolwiek co znalazł na spacerach. Stary koc na legowisko się znajdzie, ale przydałby się spory, wiklinowy kosz, który pomieści to marudne cielsko. I to znalazła, po przetarganiu demona po całym rynku i wyjątkowo długim i zażartym targowaniem się o odpowiednią cenę. Ta bowiem, którą rzucił mężczyzna widząc jej zainteresowanie była z dupy wzięta, o czym młoda handlarka nie omieszkała go poinformować, przez następne kilkanaście minut przekonując go do swojej, którą ten z kolei w pierwszym odruchu skomentował machnięciem ręki. Transakcję zakończyli w porównywalnym poziomie niezadowolenia, co świadczyło tylko i wyłącznie o tym, że lepiej im pójść nie mogło. Zresztą Rakel po pewnym czasie i tak zaczęła cieszyć się z zakupu, pewna, że Sierżant nie będzie już więcej okupował jej łóżka. A przynajmniej taki był plan.

        Do mieszkania wrócili obładowani jak osiołki, oboje, bo Lucien nie przyjął odmowy, gdy już zaoferował się pomóc. Dorian powitał ich jedynie krótkim spojrzeniem zza sklepowej lady, a Sierżant oczywiście skacząc wokoło i domagając się uwagi, przez co jeszcze trudniej było im dostać się do kuchni.
        - Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się do mężczyzny, zaczynając już układać rzeczy w kuchni. Wiklinowy kosz na razie wystawiła tylko na korytarz z zamiarem późniejszego oporządzenia go na pełnoprawne psie legowisko. – Ale teraz Lucien zmykaj na dół, pogadaj sobie z Dorianem, czy coś, ale nie możesz tu być, bo się będę stresować – zaśmiała się, prawie wypychając mężczyznę z kuchni, ale wciąż delikatnie i z widocznym rozbawieniem. Nawet braci z kuchni wyrzucała, nie lubiła jak się jej na ręce patrzyło, zwłaszcza gdy próbowała nowych rzeczy, bo wtedy szło jej dość nieporadnie. A przecież, jeśli obiad wyjdzie smaczny, to nikt nie musi wiedzieć ile zamieszania w kuchni to kosztowało, prawda? Nie znosząc więc sprzeciwu wyprosiła nemorianina z kuchni i zabrała się do pracy.

        Dorian natomiast nadrabiał zaległości stworzone przez lata nieobecności w domu. Z jednej strony niewiele się zmieniło. W kącie sklepu stała chociażby wciąż ta sama potężna wekiera, którą ojciec przywiózł kiedyś z międzymiastowych targów, szczęśliwy jak dziecko, bo wygrał ją w karty. Latami próbowali ją sprzedać, a August chodził dumny jak paw, pokazując ją wszystkim przyjaciołom i klientom. Chyba nigdy nie przestał wierzyć, że sprzeda swoje cudeńko, a też niespecjalnie próbował, bo chociaż zdobył broń za darmo, cenę wywindował niesłychaną. Niektórzy nazywali to oszustwem i zdzierstwem, ale Dorian wiedział, że ojciec po prostu ukochał sobie kompletnie bezużyteczną dla nich broń i oddałby ją tylko komuś skłonnemu zapłacić za nią takie pieniądze. Na swój sposób Rakel bardzo go przypominała. Pragmatyczna i racjonalna do bólu, potrafiła wykazać się niespotykanym sentymentem w najmniej spodziewanych okolicznościach.
        Z drugiej strony widać było, że sklep się rozwinął. Nowe drzwi i okiennice najbardziej rzucały się w oczy, ale on dostrzegał więcej. Liczba ksiąg rachunkowych powiększyła się drastycznie, odkąd Rakel wzięła je w opiekę. Po nich najlepiej było widać, jak znacząco wzrosła liczba klientów, ile broni zaczęła produkować sama dziewczyna, tu znalazł też ślad kontraktów ze strażą, na co sam do siebie kiwał głową, uznając przemyślność siostry. Widział tu też, że dziewczyna poświęciła sklepowi całe życie, że więcej czasu spędzała nad tymi księgami, powoli zapełniając puste strony swoim drobnym i równym pismem, żyjąc pracą. Westchnął i zamknął ostatnią księgę, odkładając ją na stos pozostałych i przecierając twarz dłońmi. Jak miał oddać młodszej siostrze te wszystkie lata?

        A Rakel siekała, kroiła, mamrotała pod nosem, obierała warzywa, nacierała przyprawami mięso, klęła jak szewc, szukała potrzebnych naczyń i sztućców, większości oczywiście nie mogąc znaleźć, prawdopodobnie ich nie posiadając i stopniowo dostosowując przepis do własnych możliwości. Starała się jak nigdy, by przyrządzić bratu i Lucienowi pyszny obiad, a nic w tej kuchni z nią nie współpracowało! Dwa razy potknęła się o plączącego się pod nogami Sierżanta, który wykorzystywał tą okazję by wielkim jęzorem zrywać z podłogi kawałki jedzenia, wypadające wtedy dziewczynie z rąk.
        - Sierżant, cholera jasna, nie pomagasz mi! – prychała na psiaka, który kładł po sobie ogryzione uszy i przechodził na drugi koniec pomieszczenia, nim znów wróci przeszkadzać swojej pani.
        W końcu jednak gliniane naczynie pod przykrywką wylądowało w piekarniku, a Rakel usiadła przed nim ze skrzyżowanymi nogami i wyciągając przed siebie dłonie, by podgrzać jedzenie. Dlatego też chciała zostać sama, by nie dać się nikomu rozproszyć. O ile samo przyrządzanie potraw było dla niej trudne, bo nie miała nigdy nikogo, kto by ją tego nauczył, odpowiednie pieczenie dla niekontrolującej swoich mocy piromanki było jeszcze gorsze. Tym razem jednak czuła dziwny spokój i nie niepokojona przez nikogo powoli podgrzewała naczynie w piecyku, kierując się tylko własną intuicją i nieco węchem.

        - Obiad! - rozległ się w końcu okrzyk z góry. Dorian uśmiechnął się krótko pod nosem i zerknął na Luciena, po czym skierował się powoli po schodach na górę.
        - Ale pachnie! – zawołał już po drodze, a na wyraźne zdziwienie w jego głosie odpowiedziało mu znajome prychnięcie.
        W kuchni czekała Rakel, układając ostatnie sztućce na stole i parujące gliniane naczynie na środku stołu. Lekko rozczochrana, włosy miała spięte wysoko na czubku głowy w (przekrzywione na jedną stronę) coś, co przy nawet najlepszych intencjach nie mogło zostać nazwane kokiem, a przez braci dziewczyny zwane było jej zwyczajowym „piździ-miździ” na głowie, gdy ta nad czymś wyjątkowo zacięcie pracowała. Aktualnie wyglądała jak szalona alchemiczka po wyjątkowo czasochłonnym, ale udanym eksperymencie. Rakel uśmiechnęła się szeroko do obu mężczyzn i gestem zaprosiła ich do stołu, szybko przekształcając szalony twór na swojej głowie w zwykły koński ogon.
        Zajęła miejsce ostatnia, ciągle jeszcze stawiając coś na stole, aż w końcu Dorian nie złapał jej po prostu za koszulę i siłą nie posadził na miejscu, co skomentowała zduszonym śmiechem, gdy obiła sobie tyłek o twardy taboret. Evans natomiast zaśmiał się krótko z jej miny i z wyjątkowym entuzjazmem zaczął nakładać sobie jedzenie. Duszone mięso z warzywami pachniało cudownie i dość pikantnie, więc oczywiście od razu zaczął wcinać.
        - Uważaj, gorące! – skarciła go momentalnie, zajęta jednak nakładaniem jedzenia Lucienowi i zaśmiała się tylko, gdy jej brat zrobił nagle wielkie oczy. – Mówiłam – mruknęła, ale Dorian najpierw pokręcił gwałtownie głową, a później rozkaszlał się lekko.
        - Ostre – mruknął ochryple, a dziewczyna zrobiła wielkie oczy i od razu nalała mu wody. Evans na widok jej miny dodatkowo zaczął się śmiać, przykrywając usta dłonią.
        - Przepraszam, może trochę pieprzu za dużo dałam, rzeczywiście…
        Brunet w końcu opanował się, odchrząknął i poczochrał siostrę po głowie.
        - Trochę – powiedział z uśmiechem, po czym ku jej zaskoczeniu z zapałem wrócił do jedzenia. – Trochę, to ja zapomniałem, jak przyprawy smakują, po tych wojskowych i szpitalnych papkach, nie twoja wina młoda, jest pysznie. – Puścił do niej oko i zamknął się już na długo z zapamiętaniem wiosłując widelcem. Rakel chyba nie mogła być szczęśliwsza.
        - A tobie smakuje? – zapytała niepewnie Luciena, spoglądając na niego z wesołym uśmiechem.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości