Valladon["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Zablokowany
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Post autor: Rakel »

        Rakel rzadko miewała sny. Zazwyczaj padała do łóżka późnym wieczorem, kompletnie wykończona pracowitym dniem, i zasypiała od razu, jak kamień, budząc się następnego ranka z pustym i wypoczętym umysłem. Teraz jednak miotała się po pościeli, a jej twarz wykrzywiał grymas przerażenia. Włosy rozrzucone były w nieładzie na niewielkiej poduszce, przylegając też miejscami do przepoconej twarzy, ciemne brwi zjechały się do środka, a przez rozchylone lekko usta wydobywał się ciężki oddech. W pewnym momencie dziewczyna szarpnęła się tak gwałtownie, że materiał pościeli oplótł ją dookoła, blokując ruchy i gdy Rakel mimo to usiłowała gdzieś biec przez sen, najzwyczajniej w świecie spadła z łóżka. Twarde lądowanie na deskach od razu ją obudziło, podobnie jak przecinający policzek grot od strzały odstającej od kopczyka, który spoczywał przy łóżku. Dziewczyna do nocy plotła lotki z piór i jak zwykle zostawiła wszystko na podłodze, obok wezgłowia.
        - Ach, szlag by to! – syknęła, cofając szybko głowę i dotykając bolącego policzka. Westchnęła ciężko na widok krwi na swoich palcach, które odjęła przed chwilą od rany. Nie była przesądna, ani nie dawała sobie tak szybko popsuć humoru, ale taki poranek nie może zwiastować dobrego dnia. Zaczęła z trudem wyplątywać się z okalającego ją materiału i usiłowała w międzyczasie przypomnieć sobie swój sen. Pamiętała jednak tylko ogień. Jego widok, dźwięk i zapach. Płomienie były wszędzie, otaczały ją z każdej strony, były w niej i poza nią.
        Rakel potrząsnęła głową, porzucając nieprzyjemne wspomnienie i wzięła się za siebie natychmiast. Strzepnęła wymiętą pościel i uchyliła okno nad łóżkiem, by wywietrzyć pokój. Kopczyk pozostawionych od wczoraj strzał zebrała w pęk i obwiązała go sznurkiem, układając na razie na stole, po czym skierowała się do łazienki. Po koszmarach nocy była cała przepocona, i chociaż dopiero wczoraj myła włosy, postanowiła cała się wykąpać. Jednym z niewielu przydatnych aspektów posiadania takiej a nie innej magii była możliwość samodzielnego podgrzewania sobie wody do kąpieli, chociaż prawdopodobnie większość magów załamałaby ręce nad takim zastosowaniem tego arkana. Rakel jednak była praktyczna i nie przejmowała się takimi drobiazgami. Ugasiła jeszcze ręcznik, który zapłonął przypadkiem obok balii, i weszła do przyjemnie ciepłej wody.
        Gdy wróciła do pokoju, nie poświęciła nawet chwili na wybór ubrania. Niemal wszystkie jej stroje były czarne lub szare, więc złapała pierwsze z brzegu, obcisłe czarne spodnie i cienką koszulę z długim, ale podwiniętym teraz do łokci rękawem, zakładając je na siebie. W niewielkim lusterku zauważyła jednak, że chociaż rana na policzku już nie krwawi, prawdopodobnie zostanie jej po tym incydencie cienka blizna. Cudownie. Już to sobie wyobrażała. „Hej, Rakel, co ci się stało w policzek? Potyczka na miecze? Niemalże udany unik przed bełtem? Ach nie, wiesz, spadłam z łóżka, wpadłam twarzą na moje strzały i nadziałam się na grot”. Taak, to brzmi godnie. W końcu jednak machnęła na to ręką i powróciła do codzienności. Mokre włosy wyschły, gdy krzątała się po domu. Akurat ich nigdy nie próbowała suszyć gorącym powietrzem, gdyż nie ufała sobie na tyle, żeby być pewną, że nie podpali sobie głowy. Przez swój zły sen obudziła się znacznie przed świtem, więc przed otwarciem sklepu miała jeszcze czas, by na spokojnie zjeść śniadanie i zaparzyć sobie herbatę, z którą zeszła na dół.
        Kamienica była na tyle śmiesznie zbudowana, że do każdego mieszkania wchodziło się z ulicy, a samo domostwo było wyjątkowo wąskie, lecz piętrowe. W ten sposób, przynajmniej u Rakel, na piętrze znajdował się niewielki pokój, stanowiący sypialnię dziewczyny, w którym mieściło się właściwie tylko łóżko, niewielki blat roboczy z taboretem i komoda na ubrania. Poza tym była jeszcze równie mała łazienka i kuchnia, a na parterze największe pomieszczenie przeznaczone zostało na sklep, a mniejsze, będące kiedyś sypialnią jej ojca, aktualnie stanowiło po prostu magazyn dla materiałów na broń lub dla samego oręża, na które nie było chwilowo miejsca nigdzie indziej.
        Rakel zeszła po schodach i skierowała się prosto do sklepu. Postawiła kubek z herbatą na ladzie, po której przejechała z czułością dłonią, kierując się w stronę drzwi. Zarówno one, jak i jedyne w sklepie, lecz wyjątkowo duże okno, zabijała na noc deskami od środka. Przestępczość w jej dzielnicy osiągała już absurdalny poziom i nawet okiennice, które wcześniej miała zamontowane, nie dawały już sobie rady, otwierając się pod byle kopnięciem. Rakel więc poświęciła futrynę wokół wejścia i witryny i codziennie wieczorem zabijała je deskami, a rano odrywała je i wynosiła na zaplecze. Irytujące i męczące, ale niestety potrzebne. Szkła w oknie nie chroniło, ale też mało kto porywał się na bezsensowne wybijanie szyby, gdy widział, że do środka i tak się nie dostanie. Dziewczyna więc przez kilka minut szarpała się z gwoździami i deskami, nieraz musząc korzystać z taboretu, by sięgnąć do góry.
        W końcu jednak codzienna procedura została ukończona, deski wyniesione na zaplecze, a Rakel wyszła przed sklep, zerkając na niego z zewnątrz, a później rozglądając się po ulicy. Budynek w którym mieszkała wyglądał z zewnątrz bardzo zwyczajnie, ale sam sklep był jej zdaniem dobrze oznaczony. Zaraz nad wejściem wisiał szyld z napisem „Sklep z bronią. August Evans”. I mimo że sklep od dawna należał już do Rakel, ona umyślnie nie zmieniała tablicy. Nie chciała wprowadzać klientów w błąd, to w końcu był kiedyś sklep jej ojca, ale było dla niej po prostu ważne, by również ta forma pamięci po nim pozostała, by nie pozwolić ludziom zapomnieć. Wyżej natomiast wisiał prawdziwy metalowy miecz, lecz rozmiarów dorosłego człowieka. To był prezent dla jej ojca od kowala, którego uczył, gdy odchodził z biznesu. Chociaż „broń” zupełnie nie nadawała się do walki i miała jedynie informować tych, którzy nie umieją czytać o charakterze sklepu, często próbowano ją ukraść, za każdym razem z marnym skutkiem. Ogromna i diabelsko ciężka, zazwyczaj przygniatała i uszkadzała nieszczęśnika, który się na nią porwał. Przed witryną natomiast w bruk wbitych było kilka niskich bali z metalowymi obręczami, dając przybyszowi możliwość uwiązania konia. To już był pomysł Rakel, która uznała, że wielu przybyszów jest w mieście na tyle krótko, że nawet nie wynajmują pokoju w karczmie, a tym samym nie mają gdzie zostawić konia. A po broń z pewnością by zajrzeli, ale zostawić cennego rumaka luzakiem na ulicy? Nie do pomyślenia. Stąd więc pale.
        Mimo wczesnej pory ludzi na ulicy było całkiem sporo, a z jej lewej strony dobiegał już od jakiegoś czasu szczęk kowalskiego młota. Widząc jednak, że Morgan ma już klientów, pomachała mu jedynie ręką i wróciła do siebie, zamykając drzwi z brzęknięciem dzwoneczka zawieszonego nad nimi, by sygnalizował nadejście klienta. Mina jej nieco zrzedła na widok podziurawionych od gwoździ framug, ale w tej chwili nie było nic, co mogłaby z tym zrobić. Potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu, oceniając surowym okiem panujący w nim porządek, odpowiedni układ broni i oświetlenie, które niestety było do dupy, jednak z tym również nic nie mogła zrobić. Wzdłuż ścian stały w koszach miecze jedno i dwuręczne, krótkie, długie, rapiery, halabardy i szable, a nawet maczugi, buzdygany i topory. Wszystko odpowiednio posegregowane i dobrze widoczne. Po drugiej stronie pomieszczenia wisiały natomiast na ścianie łuki, od tych najprostszych po najbardziej zaawansowane, a także mniejsze i większe kusze, wliczając w to nawet takie, które kobieta mogłaby ukryć pod spódnicą. Pod tą ścianą był długi blat, ciągnący się od wejścia, aż do lady, cały pokryty sztyletami i nożami wszelkiej maści, a ich różnorodności nie sposób opisać słowami. Pod spodem stały mniejsze kosze z bełtami i strzałami o podobnym bogactwie wyboru, jednak one nie musiały być aż tak eksponowane. Rakel napiła się herbaty i zniknęła na zapleczu, by chociaż tam się wyżyć, zaprowadzając perfekcyjny porządek, tak absurdalnie wyglądający w miejscu składowania broni. Dzwoneczek powiadomi ją, gdyby pojawił się potencjalny klient.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

Lucien wędrował niespiesznie, ciesząc się każdą minutą spędzaną na ziemi. Z ciekawością obserwował podróżników i krajobrazy. Z radością poznawał świat, który mógł stać się jego domem. Choć w Otchłani się urodził i spędził całe dotychczasowe życie, tak naprawdę nigdy nim nie była.
Właśnie przed chwilą był świadkiem przepięknego wschodu słońca. Niesamowite barwy przemykały po niebie, otaczając ciepłem kolorów całą budzącą się do życia przyrodę. Niezależnie ile razy widział brzask, za każdym razem był oczarowany jakby oglądał go po raz pierwszy. O ile nocą nie przerywał wędrówki, podziwiając rozgwieżdżone niebo z siodła, tak świt oglądał nieruchomo, z nabożną wręcz uwagą. Dopiero chwilę po tym jak słońce wspięło się na nieboskłon wrócił na drogę.

Trakt wijący się wśród łąk i stepów wreszcie zaprowadził Lu pod bramy miasta. Z daleka poznał charakterystyczne mury i herb widniejący na szarpanej wiatrem fladze - Valladon.
Nie było to może najciekawsze miasto, jakie miała do zaoferowania Alarnia. Z czystym sumieniem można by powiedzieć, że należało do tych nudniejszych. Jednak nie zrażało to demona w najmniejszym stopniu. Podobno wybór karczm i zajazdów był tam przeogromny, tym samym doskonale nadając się na początek podróży. Czytał też, że targowisko i liczne sklepy również warte były odwiedzenia. Karczmy i bogato zaopatrzony rynek, oznaczały podróżnych, a oni dużo nowych doświadczeń. Czy można chcieć czegoś więcej na rozpoczęcie ziemskiej wędrówki.
Straż przyjrzała mu się uważnie, ale mimo niekoniecznie przychylnych spojrzeń został wpuszczony przez miejską bramę.
Nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że wszyscy obserwują go jakoś uważniej niż innych podróżników. Nawet mijani wędrowcy przypatrywali mu się ciekawie lub szybko odwracali wzrok.
Długi czas zastanawiał się czemu. Ubrany był przecież całkiem niepozornie. Lucienowi zupełnie nie wpadło do głowy, że ubrany na czarno od stóp po głowę mężczyzna, jadący na piekielnym rumaku, nie był najczęstszym widokiem na tych ziemiach i zwykle nie wróżył nic dobrego.
Po dłuższym namyśle uznał, że to rodowy rapier niszczył cały maskujący efekt. Wierne i doskonale wyważone ostrze było niezastąpione i nie miał ochoty się go pozbywać, ani wymieniać na inne, ale może udałoby się inaczej zaradzić bijącemu po oczach przepychowi. Jakby znalazł dobrego i zręcznego rzemieślnika, mógłby wymienić pochwę i kosz z rękojeścią na coś mniej ekstrawaganckiego, zostawiając duszę broni w postaci głowni, niezmienionym.

Ulice robiły się coraz bardziej tłoczne, ale z jakiegoś powodu tłum rozstępował się przed Lu, co również było dla bruneta niezbyt zrozumiałe.
Po raz pierwszy był w mieście, ludzkim oczywiście. Swoje poprzednie wycieczki i spotkania z mieszkańcami tego planu organizował w całkiem inny sposób. Spotykał się na trasie, w podróży, w miejscach bardziej odosobnionych i spokojniejszych. Budzące się do życia miasto było tego całkowitym przeciwieństwem.
Minął ich właśnie pasterz z grupką owiec. W głowie mu się nie mieściło by trzoda chodziła ulicami miasta, ale najwyraźniej nie było w tym nic dziwnego, gdyż on robił większą furorę niż wełniste stadko. Rozmyślania przerwało mu mlaskanie i łakome oblizywanie się czarnego ogiera. Spojrzał na wierzchowca z naganą.
- Nie wolno zjadać zwierząt należących do ludzi - szepnął tak by nikt nie dosłyszał. Chociaż w panującym wokół gwarze mógłby krzyczeć, a pewnie i tak nikt by nie usłyszał. O zrozumienie również było by ciężko, gdyż mówił w języku demonów.
Koń popatrzył z uwagą na właściciela, jakby faktycznie zrozumiał przemowę. Od razu przestał się oblizywać i wrócił do posłusznego dreptania za brunetem.
Smukłe kopyta stukały o bruk, gdy rumak grzecznie pilnował się właściciela, a Lu skupiał się na otoczeniu. Kluczył ulicami dłuższą chwilę, ciesząc się nieznanym. Wtedy dostrzegł bardzo wymowny szyld. Olbrzymi miecz wiszący nad niewielką witryną sklepową.
- Sklep z bronią. August Evans - przeczytał cicho. - Może tam znajdę pomoc.
Zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy obserwując kamienicę. Na ulicy kręciło się coraz więcej przechodniów, w rosnącym pośpiechu i wtedy budynek jakby ożył. Zabite deskami okna powoli otwierały się na świat. Nie lada oszołomiony, nie mogąc się nadziwić, patrzył jak ktoś krząta się i walczy z osobliwym zamknięciem.
Gdy praca była skończona, na moment ze sklepu wyszła młoda dziewczyna by zaraz wrócić do swojego budynku. To by chyba znaczyło, że sklep został właśnie otwarty.
Stałby jeszcze chwilę, by lepiej zorientować się w sytuacji, ale znów z zastanowienia wyrwał go kopytny towarzysz podróży. Mruknięcie, które znał za dobrze i nie wróżyło nic dobrego. Spojrzał w stronę konia, który zamarł w bezruchu, unosząc powoli przednią nogę. Ogier zaczął polowanie, pytanie tylko na kogo. Lu szybko rozpatrzył się wokół, znajdując obiekt interesujący Onyxa. W ich stronę szedł pies. Zwierzak przyzwyczajony do koni, które były z natury niegroźne, węszył zapamiętale, pakując się właśnie wprost w zasięg końskiej paszczy.
- Nie wolno - szepnął upominająco, ale było zbyt późno. Suchy łeb zanurkował w stronę czworonoga, na pełną długość smukłej szyi. Paszcza pełna zębów kłapnęła, kundel pisnął przeraźliwie. Całe szczęście mężczyzna złapał wodze, w ostatniej chwili ratując psi żywot.
Pies pognał uliczką, z podkulonym ogonem wyjąc jakby goniło go stado czartów i przyciągając uwagę gapiów.
- Nyx, nie wolno - syknął z naciskiem, podczas gdy koń popatrzył na właściciela z wyrzutem. - Puść. - Kara bestia popatrzyła wielkimi czerwonymi ślepiami, jakby pytała czy na pewno musi i dopiero po chwili wypluła obrożę wraz z kępą sierści.
- Grzeczny konik. - Poklepał czarną szyję, zabierając konia na drugą stronę ulicy.
Tak jak nie trzymał wodzy, gdyż ogier posłusznie podążał w krok za nim, tak samo nie wiązał umbrisa, który był przyzwyczajony do wiernego czekania na jego powrót.

Wszedł ostrożnie do środka. Sklepik był niewielki, żeby nie powiedzieć malutki, wręcz nędzny, a przynajmniej był taki w porównaniu z realiami, do których przywykł. Rozejrzał się oszczędnym ruchem powoli oceniając wnętrze. Lokal był dość ciemny, a ramy okienne podziurawione, jakby ktoś ćwiczył na nich strzelanie z kuszy. Cóż się dziwić, jeśli drzwi i okna były zabijane deskami. W pojęciu demona było to zupełnie bezsensownym działaniem, ale nie przyszedł oceniać sposobu zamykania tutejszych kramów.
Co prawda sklep nijak nie przystawał do standardów jakie widywał, ale postanowił mimo to dać mu szansę. Z drugiej strony był schludny, a to dobrze świadczyło o właścicielu. Broń była posegregowana i już na pierwszy rzut oka można było uznać, że była solidnie wykonana. Może nie znalazłby tu nic dla siebie, w końcu oręż musiał przystawać do umiejętności wojownika, ale krzywdzącym było by powiedzieć, że była złej jakości. Dla większości na pewno wystarczająca.
Nawet jeśli właściciel tego przybytku nie będzie mógł mu pomóc, to przecież może pokierować go we właściwe miejsce. Po za tym każde spotkanie z człowiekiem wzbogaci go o nowe doświadczenia.
- Dzień dobry - przywitał się krótko, chłodnym głosem przełamując cisze pustego pomieszczenia.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

Jeremy skąd przybywa


        Miasto, zupełnie inne niż te, które poznał do tej pory, powoli budziło się do życia. Valladon postawiony na terenie płaskim pozwalał na zupełną dowolność w planowaniu traktów i zabudowań miejskich. Ostatni Bastion zbudowany był na zboczu góry, co wymuszało zupełnie inny układ ulic. Same zresztą tutejsze gmachy również nie przypominały tych z rodzinnego miasta Jeremy’ego. Ostatni nie był też ani tak ludny, ani tak różnorodny jak Valladon.
        Dotarł tutaj z Nowej Aerii przed paroma tygodniami. Szybko znalazł robotę w rozwijającym się mieście. Akurat pracy mieli tu pod dostatkiem, a jak jeszcze do tego ktoś znał się na swoim fachu, to mógł szybko zarobić niezłe pieniądze. Akurat Jeremy miał to szczęście, że swoje doświadczenie w zawodzie wszędzie woził ze sobą, więc nie musiał się martwić o przetrwanie. Pracował ciężko i solidnie i szybko stać go było na wynajęcie warsztatu i przylegającego doń skromnego mieszkanka, co prawda w drobnomieszczańskiej dzielnicy, ale przynajmniej z dala od slumsów, gdzie jak w każdym szybko bogacącym się społeczeństwie gromadziły się przegrane, wypalone, snujące się jak zombie gromady ludzkich odpadków, którzy nie nadążyli za peletonem we wszechobecnym wyścigu szczurów i bez nadziei powrotu na szczyt popadli we wszelakie uzależnienia, bądź zeszli na złą drogę przestępczości zorganizowanej.
        Wracał właśnie z pobliskich lasów z całym wozem materiału do pracy i po drodze zawitał do jednej z tych uboższych części Valladonu. Miał tu bowiem interes do załatwienia, a przy okazji odwiedził dobrego kolegę. Zaprzyjaźnili się na popijawie, a jakże, w jednej z tutejszych karczm już pierwszego dnia pobytu cieśli w mieście. Morgan trochę mu pomógł na samym starcie, a gdy drwal stanął na własne nogi odwdzięczał się za każdym razem jak tylko miał okazję. Jego nowy przyjaciel prowadził kuźnię, dlatego wszelkie zlecenia na potrzebne mu elementy metalowe Jeremy przekazywał koledze. Wzorowa kooperacja. Dogadywali się. Pomagali sobie. Grali ze sobą w otwarte karty. I podobnie lubili sobie popić. Przepis na męską przyjaźń na lata. Drwal palił fajkę i przez otwarte wrota kuźni obserwował okolicę i poranną krzątaninę mieszkańców.
- To normalne, że wam się tu piekielne bydlęta kręcą? – zapytał mimochodem.
- To znaczy? – Kowal przerwał robotę i spojrzał na cieślę.
- No takie wierzchowce z piekła rodem.
- Chodzi ci o coś konkretnego?
- O nic. Tak tylko pytam.
- To nie pieprz mi głupot. – Rzemieślnik wrócił do swojego zajęcia. – Pierdołami mi głowę zawraca – mruknął pod wąsem. – Chcesz te zawiasy na wczoraj, to mi tu nie wymyślaj bzdur o piekielnych konikach.
Jeremy uśmiechnął się pogodnie. Znał to z własnego doświadczenia. Też nie przepadał, gdy ktoś trajkotał mu nad głową podczas pracy. Teraz jednak miał ochotę się trochę podroczyć z kolegą, dlatego kontynuował.
- Akurat nie wymyślam. Jeden tu stoi.
- Gdzie? – Morgan odłożył narzędzia i podbiegł do wejścia. Przed sklepem z bronią Evansa stało wielkie czarne zwierzę, trochę przypominające konia, ale tylko przypominające, bo ani kształt łba, ani pysk, ani kopyta, ani umaszczenie nie było spotykane u zwyczajnych koni. Zaniepokoił się.
- A skąd wiesz, że to piekielny koń?
- Już takie coś widziałem. A przez celownik balisty widać dokładniej.
- A jest coś, czego nie widziałeś? – zakpił.
- Pewnie dużo rzeczy – Jeremy wzruszył ramionami. – Ale jak coś jest złe, nieumarłe, diabelskie, żądne chwały, chciwe albo chaotyczne, to możesz być pewien, że widziałem to z murów Ostatniego Bastionu.
- Bywają tu przybysze z innych planów – powiedział kowal powoli, jakby szukając takich przypadków w pamięci. - Demony również. Ale nie słyszy się o nagminnych awanturach z ich udziałem, a na pewno nie więcej, niż o awanturach w ogóle.
- Dlatego pytam czy to normalne. Mam trochę inne doświadczenia.
- Może przyjechał tylko do sklepu?
- Nie wiem. Do nas nie wpadali na kawę i ploteczki, tylko chcieli wyrżnąć miasto.
Kowal nic nie odpowiedział. Zwykle nie martwił się o córkę swojego kolegi. Gdyby chodziło o człowieka, to pewnie machnąłby ręką. Rakel nieraz radziła sobie z natrętami. Znajomy drwal napędził mu jednak trochę stracha. Nie miał pojęcia o możliwościach demonów. Jeśli taki przybłęda z innego świata byłby agresywny, czy dziewczyna da sobie rady? Przyglądał się czarnej, łysej bestii, brzydkiej jak krasnoludzka dupa po goleniu, a w głowie kiełkowała mu myśl. Kiedy dojrzała, kowal wiedział już co trzeba zrobić.
- Musisz mi pomóc – rzekł twardo do cieśli, nie biorąc w ogóle pod uwagę odmowy.
- W czym? – Cieśla był szczerze zdziwiony tą nagłą stanowczością kowala.
- Jak to w czym!? – wrzasnął tamten. – Trza kobitę ratować! - Wielką dłonią wskazał paskudnego konia. – Bier broń i dawaj, idziemy! – Nie obejrzał się więcej na drwala, tylko ruszył w kierunku sklepu koleżanki ze swoim młotem kowalskim w ręce.
Jeremy zgłupiał. Jaką broń? Przecież był drwalem wracającym z dwutygodniowej poręby. Miał przy sobie tylko piłę i wielką dwuręczną siekierę. Morgan jednak nie zważając na to był już w połowie drogi, wybrał więc szybko ciężki topór i dogonił kolegę. Narzędzie było wielkie i nieporęczne, a we wnętrzu ciasnych kamieniczek mogło narobić więcej szkód niż pożytku. Robiło jednak groźne wrażenie, a to mu wystarczało. Po drugie wolał się z gołymi pięściami na demona nie rzucać. Szybko dotarli pod drzwi i nie marnowali czasu. Morgan prosto z marszu wymierzył potężne kopnięcie w grube drzwi wejściowe, które niezaryglowane nie stawiły wielkiego oporu sile kowala, więc ten wleciał do sklepu razem futryną. Jeremy niewiele myśląc wparował do środka zaraz za nim.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel była na zapleczu, gdy zadzwonił dzwonek nad drzwiami, sygnalizując, że ktoś właśnie wszedł do środka. Siedziała na niewielkim taboreciku, a na jej kolanach spoczywał długi miecz, który właśnie przecierała ostrożnie szmatką nasączoną olejem lnianym. Ze względu na intensywny zapach, pozostawiała w pomieszczeniu uchylone okno – które już dawno zakratowała, by nikt się do jej broni nie dobrał – a do tego zakładała stare skórzane rękawiczki. Delikatny dźwięk dzwonka jednak oderwał ją od pracy. Ostrożnie owinęła miecz płótnem i odłożyła go na półkę z pozostałymi, po czym szybko wróciła do sklepu, po drodze ściągając rękawiczki i ocierając kroplę krwi z policzka. Pojawiła się w wejściu w tym samym momencie, w którym przybysz rzucił powitanie. Zerknęła na kuszę pod blatem i przygotowanych kilka bełtów, ot w razie czego.
        - Dzień dobry. – Uśmiechnęła się miło i obeszła ladę, stając naprzeciw klienta i obrzucając go krótkim, ale czujnym spojrzeniem.
        Mężczyzna był wyjątkowo wysoki, całkiem przystojny, dobrze ubrany (i to na czarno!) i, sądząc po rapierze przy jego boku, bardzo zamożny. Rakel, chociaż widziała jedynie pochwę broni i jej kosz, mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że jeszcze nie widziała tak bogato zdobionej broni. Jej sztylety okazjonalnie również zawierały w sobie kamienie szlachetne, lecz niewielkie i w małych ilościach. Przed sobą miała jednak ewidentnie dzieło sztuki i mimowolnie zaczęła się zastanawiać, co ten człowiek robi w jej sklepie. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy, maskując niejako ciekawość w swoich oczach, i powróciła spojrzeniem do samej osoby swojego klienta.
        Jej wzrok tylko na moment uciekł w bok, gdy przez witrynę zobaczyła potężnego czarnego rumaka, stojącego luzem przed jej sklepem. Nietrudno było się domyślić, że jest to wierzchowiec jej potencjalnego klienta, jednak nie był to koń. Znawczynią nie była, ale jeszcze konia od koniopodobnej bestii umiała odróżnić. Pozostawało pytanie, czy jest to istotne z punktu widzenia dobicia targu z nowoprzybyłym jegomościem, co do którego powzięła nagle wątpliwość, czy jest człowiekiem. Nie umiała czytać aur, a sama postać nie wyróżniała się żadnymi cechami szczególnymi, które wykluczałyby z miejsca tą możliwość. Poza tym dla niej naprawdę nie było istotne, jakiej rasy jest jej gość, ale jakie ma intencje. A wyglądał dość przyjemnie, chociaż dopuszczała możliwość, że są to jedynie pozory.
        - W czym mogę panu pomóc? – zapytała, zastanawiając się czego mógłby potrzebować. Podświadomie taksowała go wzrokiem, oceniając, jaka broń by mu pasowała. Odrzuciła łuk, nie wyglądał na łucznika. Kusza – no ewentualnie, chociaż rapier sugeruje klasyczny styl walki, w zwarciu i stylowo. Miecz - zbyt toporny, o maczugach i buzdyganach nie mówiąc. Może sztylety? Zgrabne, eleganckie, różnorodne, każdy znajdzie coś dla siebie. Tak, pasowałyby mu takie długie sztylety, ma nawet coś gustownego...
        Myśl przerwał jej głośny trzask, a później huk, gdy zawiasy nie wytrzymały i drzwi poleciały na ziemię razem z framugą. Rakel zdążyła jedynie odruchowo odciągnąć mężczyznę głębiej w sklep, nim zdała sobie sprawę, że było to niegrzeczne. Jednak działała w dobrej wierze, by nie przygniotły go drzwi, zaraz za którymi do sklepu wleciał...
        - Morgan! Na miłość boską, co ty wyprawiasz? – wysyczała na widok znajomego bruneta, który z młotem kowalskim w dłoni i ognikami piekielnymi w oczach, rozglądał się po jej sklepie, co najmniej jakby ukrywała tutaj przestępcę. Ha! Ona! W końcu jego spojrzenie padło na mężczyznę za nią i kowal postąpił krok do przodu, zatrzymując się gwałtownie, gdy Rakel stanęła przed nim i założyła ręce na piersi, ewidentnie oczekując odpowiedzi na swoje pytanie. Może i była jakieś dziesięć razy mniejsza od Morgana, na każdy możliwy sposób, jednak sytuacja nie była na tyle paląca, by dziewczynę bezceremonialnie odepchnąć na bok. Mężczyzna rzucał przez chwilę spojrzeniem od obcego do Młodej, jakby zastanawiając się na ile może dalej siać zamęt.
        - To jest demon – mruknął, pochylając się do dziewczyny, jednak ta wyglądała na niewzruszoną. Nagle zmrużył lekko oczy i złapał ją za brodę, odwracając sobie jej buzię lekko w bok. – Co ci się stało? – zapytał, a Rakel z zażenowaniem zdała sobie sprawę, że jej draśnięcie znów musiało zacząć krwawić. Szlag by to wszystko!
        - Nic mi nie jest – wyszarpnęła się ostrożnie z jego dłoni. Wiedziała, że przez mężczyznę przemawia troska, ale sposób w jaki się zraniła był na tyle żałosny, że zwracanie jej na to uwagi tylko ją zawstydzało.
        - A to jest mój klient! - warknęła, tykając palcem szeroką pierś kowala – Nieważne kim jest, ma prawo czuć się bezpieczny w moim sklepie, a ty wpadasz tutaj i rozwalasz mi… matko kochana... moje drzwi! – Rakel jęknęła, dopiero teraz spoglądając na ziejącą dziurę w ścianie i drewniane skrzydło, leżące na ziemi razem z całą framugą wyrwaną z zaprawy. Czarnowłosa dziewczyna stała przez chwilę w szoku, a jej ramiona opadły bezradnie. Z ulicy zaglądali przez otwór zaskoczeni mieszkańcy, niektórzy zatrzymując się i pokazując sobie sklep palcami. Evans powoli przetarła twarz dłońmi, usiłując nie wybuchnąć. Czuła już, jak robi jej się gorąco, w całym sklepie zaczęło się robić o wiele cieplej i kowal chyba też się zaczął orientować w sytuacji, bo najpierw cofnął się o krok, ale zaraz wrócił, kładąc wielką łapę na drobnym ramieniu Rakel.
        - Hej, dziewczyno, spokojnie, oddychaj – szepnął, znając jej tajemnicę. Ostatnie, czego im było trzeba to pożar w sklepie.
        - Rozwaliłeś mi drzwi – mruknęła zza dłoni, opuszczając je jednak zaraz i rozglądając się, a jej oczy błyszczały chorobliwie, jakby trawiła ją gorączka. Odgarnęła włosy z twarzy i odetchnęła głęboko, zbierając się w sobie. – Niezupełnie to miałam na myśli mówiąc, że chciałabym, by o sklepie było głośno – stwierdziła w końcu, uśmiechając się słabo, co z kolei wywołało uśmiech ulgi na twarzy kowala.
        Zadowolony wyprostował się wręcz, a zagrożenie w postaci obecnego w sklepie potencjalnego demona zbladło w porównaniu z tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Rakel pękła. Rzucił spojrzeniem w stronę drzwi, czyli na podłogę, gdyż to było ich nowe miejsce i machnął lekko dłonią.
        - Zresztą tragedii nie ma, zobacz, stolarza ci od razu przyprowadziłem – wyszczerzył się i klepnął solidnie Jeremy’ego w plecy, przysuwając go do przodu.
        - Rakel, to jest mój kumpel Jeremy. Jeremy, ta mała czarnulka to Rakel Evans, prowadzi ten zacny przybytek. Ją mieliśmy ratować – ostatnie zdanie szepnął, odwracając głowę w stronę mężczyzny, a dziewczyna zmrużyła podejrzliwie oczy, nie słysząc tych ostatnich słów. Skinęła jednak grzecznie głową.
        - Witaj Jeremy, miło mi cię poznać, przykro mi, że w takich okolicznościach – przywitała się, zerkając z lekkim wyrzutem w stronę Morgana, po czym odwróciła się w stronę swojego klienta.
        - Pana również najmocniej przepraszam za zaistniałą sytuację. Takie rzeczy naprawdę się tutaj nie dzieją codziennie. Mam nadzieję, że nie zniechęci to pana do zakupu, mój oręż jest w zdecydowanie lepszej kondycji niż te nieszczęsne drzwi – powiedziała z lekkim już uśmiechem na ustach, powoli odzyskując rezon i wbijając spojrzenie wielobarwnych tęczówek w swojego klienta.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Nie czekał długo. W tym samym momencie, w którym rozbrzmiało pozdrowienie, z zaplecza wyłoniła się młoda kobieta. Przyglądając się jej sylwetce stwierdził, że to właśnie ją widział wychodzącą przed sklep. Znaczyłoby to, że była właścicielką albo przynajmniej tu pracowała. Pewność siebie, z jaką powitała klienta, świadczyłaby raczej o pierwszym. Zauważył, że lekko mu się przygląda, co starała się zamaskować odgarnięciem włosów. Lucien nie mógł uznać takiego zachowania za inne niż urocze. Jeszcze nie zdecydował się na uśmiech, a twarz demona pozostała niewzruszona, ale brunetka budziła sympatię. Miał drobne trudności, wynikające z braku doświadczenia, z oceną wieku ludzi, ale po szybkim spojrzeniu na nią, uznał, że młodej sprzedawczyni bliżej było do dziewczyny niż kobiety.
        Koń jak przystało na drapieżnika, wyczuł dryfujące w jego stronę spojrzenie, na co odpowiedział tym samym. Ruchem podobnym do mięsożernego ptaka, zerknął najpierw jednym okiem, na przyglądającą mu się z otchłani sklepu niewiastę, potem przechylając łeb, drugim. Na koniec przytulił chrapy do szyby, jakby mógł ją w ten sposób wywęszyć. Szyba zaparowała pod wpływem wydychanego gorącego powietrza, kryjąc rumaka za mgłą przed oczyma dziewczyny, jednocześnie i jemu zasłaniając widok, na co kwiknął i rzucił niezadowolony łbem.
- Mam dość nietypową prośbę - zaczął, ignorując głośną skargę oburzonego wierzchowca, ale nie dane mu było dokończyć. Do sklepu wpadło właśnie dwóch drabów. Chciał osłonić dziewczynę, ta jednak uprzedziła Luciena, rzucając się w jego kierunku. Odruchowo objął brunetkę ramieniem, przekonany, że się wystraszyła. Jakież było jego zdziwienie, gdy został pociągnięty w tył. Nie trzymał jej kurczowo ani też nie puszczał. Dłoń zwyczajnie zsunęła się z talii dziewczyny, gdy to zagadkowe stworzenie równie szybko jak go chwyciło, teraz wyskoczyło przed demona krzycząc na włamujących się z impetem mężczyzn. Gdyby nie usłyszał, ze dziewczyna najwyraźniej zna najeźdźców, interweniowałby. Lu daleki był od protekcjonalnego traktowania płci pięknej, ale nie godziło by się by broniła go niewiasta.
Stał więc, wyglądając na całkiem zrelaksowanego, chociaż obserwował całe zajście, będąc gotowym do ewentualnej interwencji.
        Usłyszał dokładnie co powiedział mężczyzna, nazwany przez brunetkę Morganem. Do tej pory nie spotkał się z napadami ksenofobii, ale rozmawiał tylko z podróżnikami i obieżyświatami, tacy ludzie widywali wiele. Szybko więc w jego umyśle wykiełkowało pytanie, czy będzie to problemem w jego wędrówce. Jak wielu ludzi będzie patrzyło w jego stronę tak jak teraz czyniło to kowal. Drugi z mężczyzn może nie wyglądał bardziej przyjaźnie, ale jakby cechowało go więcej rozsądku, a to już samo w sobie było znacznym plusem.
Gdy jednak Morgan złapał dziewczynę za podbródek, mimowolnie dłoń Luciena wylądowała na rękojeści rapiera. Nie był narwańcem i solidny krok dzielił go od interwencji. Nie była to jeszcze nawet groźba, ale takie potencjalnie agresywne zachowanie mu się nie spodobało. Nie to, by nie widział podobnych sytuacji. Wręcz przeciwnie, nie urodził się przecież w raju. Nie znaczyło to jednak, że ma się mu to podobać, czy, że ma się na to zgadzać.
        Potem nastąpił ciąg dalszy ciekawostek. Słowa "mój klient" jednoznacznie zasugerowały Lu, że skłaniał się ku właściwej opinii i brunetka jest właścicielką sklepu. Ledwie zdążył zakodować te informacje, a wojownicza niczym kotka dziewczyna załamała ręce widząc swoje drzwi - które przecież leżały na podłodze od dobrej chwili - kryjąc twarz w dłoniach jakby miała zamiar zacząć szlochać. To oczywiście nie był koniec niespodzianek. Momentalnie poczuł narastającą w otoczeniu zmianę. Zbierającą się, nieokiełznaną surową energię. Z rosnącym zainteresowaniem czekał dalszych wydarzeń. Sekundy później gorąco znikło tak nagle jak się pojawiło, gdy tylko kobieta się opanowała.
"Nie ma tragedii" - chłodnym wzrokiem obejrzał mężczyzn, którzy wpadli do sklepu. Może nie były to najpiękniejsze drzwi jakie widział, ale nie zmieniało to faktu, że zostały brutalnie i bezprawnie zniszczone. Najchętniej kazałby wandalom, wziąć się też za ramy okien i zamontowanie w nich porządnych wewnętrznych okiennic z ryglami, by brunetka mogła w normalny sposób zamykać sklep, zamiast używać desek i gwoździ. Przecież chyba znali takie wynalazki.
Nie był to jednak jego świat ani jego sklep. Taktownie więc milczał, obserwując w ciszy, dalszy rozwój sytuacji.

        Wbrew obawom dziewczyny, Lu nie poczuł się zniechęcony w najmniejszym stopniu. W krótkiej chwili widział tyle ciekawostek, że zwykła wizyta w sklepie zaczynała przypominać przygodę. Spoglądając w patrzące na niego oczy, odwzajemnił uśmiech, który zastąpił niewzruszony wyraz twarzy towarzyszący mu do tej pory. Stwierdzenie, że pierwszy raz widział takie oczy, nie byłoby najlepszym określeniem, ponieważ wiele rzeczy widział po raz pierwszy. Na przykład ludzki cieśla czy kowal - też wcześniej żadnego nie widział, niemniej ani jednego ani drugiego nie nazwał by pięknym, za to te oczy owszem.
        Zamiast dłużej trzymać właścicielkę sklepu w niepewności, odpiął pas i trzymając broń poziomo w lewej ręce, podał dziewczynie.
Pewien swoich umiejętności, był przekonany, że w razie agresji z którejkolwiek ze stron, dobyłby broni swojej czy jakiejkolwiek z tego sklepu, zanim mężczyźni zdążyliby cokolwiek zdziałać, nie bał się więc chwilowego rozbrojenia. Po za tym ta Czarnulka, jak to określił Morgan, wyraźnie była równie gotowa do jego ochrony, co on sam.
- Strasznie rzuca się w oczy. - Przesunął prawą dłonią po zdobieniach, które teraz sprzedawczyni mogła obejrzeć dokładnie.
Oręż był dość ciężki nawet jak na rapier, jednak dla demona nie było to przeszkodą. Pochwa w nikłym oświetleniu sklepu na pierwszy rzut oka wydawała się czarna, jak cały ubiór właściciela, jednak przy uważniejszym spojrzeniu ujawniała głębię, koloru czerwonego wina. Na jej powierzchni do skoku szykowała się podobna do smoka bestia, z głową bliską wilczemu, zwieńczoną jelenimi rogami. Bestia zwrócona była pyskiem w stronę bliźniaczego potwora, którego ażurowe cielsko i łeb, wplecione było w kabłąki kosza, a ogon oplatał głowicę. Całość srebrnych okuć była bogato inkrustowana szlachetnymi kamieniami, kryjącymi się wśród łusek demonicznego zwierzęcia. Największe z nich i najwyraźniejsze, były rubiny w oczach. Bogate i pieczołowite wykonanie spokojnie mogły budzić zazdrość wśród elfickich mistrzów jubilerstwa, jednak mimo pełnej pychy prezencji, broń nie miała nic wspólnego z atrapami noszonymi przez niektórych szlachetków. Jeśli dziewczyna odważyłaby się wyciągnąć rapier z pochwy, jej oczom ukazałaby się długa na dwie stopy i półtora palca głownia, groźna ale wciąż jeszcze dobrze sprawdzająca się w zwarciu. Doskonała i idealnie wyważona klinga, dość wytrzymała by zadawać sztychy, jak cięcia i nie lękająca się agresywnych zbić.
        Lucien postanowił dać się wykazać dziewczynie, nie sugerując żadnego z rozwiązań. Może go zaskoczy, tak jak zrobiła przed chwilą. Czy zechce zrzucić ozdoby, wymienić pochwę i całą oprawę, aż do rdzenia, wykonując je na nowo, tak jak początkowo rozważał, czy może spróbuje znaleźć dla niego broń. Z pewnością nie każdą dostępną broń trzymała na widoku.
Może nie wiedział czy uda mu się coś załatwić ani jak kompetentna okaże się tak młoda osoba. Czas go jednak nie gonił, a zdążył się już upewnić, że chwil spędzonych w sklepie, niezależnie od wyniku poszukiwań, nie uzna za stracone. Cały czas, chociaż mogło by się wydawać, że pełną uwagę poświęcał brunetce, był jednak świadom poczynań dwójki mężczyzn, którzy wciąż mogli okazać się mniej współpracujący niż kobieta - w końcu z jakiejś przyczyny wparowali do sklepu.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Obrzucił szybkim spojrzeniem wnętrze lokalu. Ot, przyzwoity sklepik. Niby niewielki, ale schludny i przyjemny dla oka. Nie znał się co prawda na broni, ale zrobił na nim wrażenie również całkiem dobrze wyposażonego. Jedyne, o czym mógł się wypowiedzieć, czyli kusze, wisiały na ścianie razem z łukami. Postanowił, że później się im dokładniej przyjrzy, bo teraz Morgan postanowił przedstawić mu właścicielkę sklepu: drobną, czarnowłosą dziewczynę z wielobarwnymi oczami i wymalowanymi czerwienią na policzkach resztkami złości na nich za pokiereszowane drzwi do sklepu. Skinął uprzejmie, gdy kowal go przedstawiał.
- Miło poznać – rzekł.
        Gdy już Rakel zajęła się swoim klientem Morgan szeptem powiedział do przyjaciela:
- Ładna, nie? – mrugnął porozumiewawczo.
- Czy ja wiem? – odparł Jeremy nieprzekonany, lustrując uważnym wzrokiem tyłeczek i nogi szczupłej nastolatki.
- No powiedz, że ładna! – prawie wrzasnął metalurg wymachując mu przed nosem swoim młotem.
- No dobra, ładna – przyznał od niechcenia cieśla.
- Świetny materiał na żonę – zaczął zachwalać kowal. – Ładna, zaradna, młoda, z niezłym majątkiem. Uśmiechnięta i uprzejma...
- A jak gotuje? – wszedł mu w słowo drwal, trochę zbijając kolegę z pantałyku.
- Yyy… nie wiem – odparł tamten mało przekonująco. – Ale na pewno świetnie.
- Mhm.. nie wątpię. – Jeremy potarł dłonią podbródek ciągle wpatrując się w krągłości młodej panienki.
- To chciałbyś się z nią ożenić?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie podoba mi się.
- Przecież powiedziałeś, że ładna – zbulwersował się Morgan.
- Bo chciałeś, żebym tak powiedział – odparł Jeremy.
- Normalny jesteś? Nie mogłeś baranie od razu powiedzieć?
- O co ci chodzi?
- Że jesteś idiotą!
- Chyba ty.
- Chcesz mnie wkurzyć?
- Tak. Wtedy przynajmniej nie wyglądasz jak ciepła klucha.
Stanęli naprzeciw siebie, jak do konfrontacji. Jeden z kowalskim młotem, drugi z dwuręczną siekierą. Gdyby zdecydowali się ich użyć to wyłamane drzwi byłyby najmniejszym kataklizmem, jakie dzisiejszego ranka sprowadzili na handlarkę orężem.
- Bo opowiem co robiłem wczoraj z twoją matką – rzucił zaczepnie kowal.
- Lepiej opowiedz o tej kozie, co z nią utrzymujesz relacje na wzór małżeńskich.
- Musisz wymienić dechy w jej alkowie, bo popękały.
- A dajesz kózce całusa tuż po, czy od razu zasypiasz?
Atmosfera gęstniała. Mierzyli się drapieżnym wzrokiem.
- O swojej starej nie chcesz posłuchać?
- A będzie w tym choć trochę sensu, czy jak zwykle nie?
- Sugerujesz, że jestem głupi?
- Nie sugeruję. Podkreślam.
Morgan był już czerwony ze złości. Jeremy również zaciął się w sobie. I kiedy już zdawało się, że zaraz skoczą sobie do gardeł, obaj ni stąd, ni zowąd wybuchnęli szczerym śmiechem. O co chodziło w tej wymianie uprzejmości, nie wiadomo. Oni jednak nie mieli zamiaru nic nikomu wyjaśniać. Sami tylko porechotali dłuższą chwilę.
- Dobra, bierzmy się do roboty – rzekł kowal, który ciągle jeszcze się chichrał wychodząc ze sklepu.
- Mam na wozie kliny, a ty przynieś żeliwne kotwy i jakiegoś normalnego młota – Jeremy poszedł za nim.
- Dobra – krótkie stwierdzenie doszło do uszu pozostałych w sklepie osób już z podwórza.
        Wyszli nadal się śmiejąc. A kiedy wrócili, pracowali szybko, nie zwracając zupełnie uwagi na Rakel i Luciena. Osadzili starą futrynę w otworze, zaklinowali, wielkimi gwoździami z kwadratowym łebkiem zakotwiczyli drewno w murze. Prowizorka. Szału nie było, ale na tą chwilę wejście było zrobione całkiem znośnie.
- Dzisiejszą noc wytrzyma – zapewnił cieśla zwracając się do właścicielki lokalu. - A jutro przyjdę z odpowiednim materiałem i narzędziami, to zrobię tak, jak powinno to być zrobione.
- Zatem skończone – sapnął kowal z zadowoleniem. - Idziemy do szynku.
- Da – przytaknął ochoczo Jeremy. – Idziemy. – Zastanowił się chwilę i dodał cicho do kolegi. - Sami, czy bierzemy towarzystwo?
- No nie wiem. A zapłacą za siebie?
- Nie marudź, ja stawiam. Bierzemy ich.
- Jak to ty? – zdziwił się Morgan. - Przecież teraz moja kolej.
- Twoja, ale kasy nie masz, bo musisz mi zapłacić za wymianę drzwi.
- Ja?
- A co, ja? Kto je wykopał?
Nastąpiła chwila ciszy.
- Kurde – stropił się metalurg. – Na pewno nie chcesz się z nią żenić?
- Wolałbym nie. Ile ona w ogóle ma lat? To jest legalne? I co ci dzisiaj odbiło z tym żenieniem? – wszystkie pytania drwal wyrzucił z siebie niemal jednym tchem.
- Wtedy byś jej te drzwi zrobił w ramach oświadczyn.
- O, ty romantyku. Wiem już na co ta koza u ciebie poleciała.
- No ba. Na zaradność. – Zarośnięta twarz właściciela kuźni rozjaśniła się w uśmiechu.
- Raczej na skąpstwo.
- Nie zaczynaj znowu… - w głosie Morgana zabrzmiało zdenerwowanie.
Cieśla uśmiechnął się, jednak w gęstej, dwa tygodnie niegolonej brodzie nie było to bardzo widoczne. Poklepał przyjaciela po ramieniu. Uspokoił go. Następnie ukłonił się młodej Evans i zapytał ją:
- Masz może dziś wolny wieczór?
Następnie podszedł do Luciena. Wytrzepał ręce, wytarł je w tył spodni, po czym wyciągnął do Nemorianina szorstką robotniczą rękę.
- Jestem Jeremy – przedstawił się. – Masz może ochotę pójść z nami napić się piwa?
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Stała tyłem do Morgana i jego przyjaciela, gdy usłyszała podniesiony głos tego pierwszego. "Och nie, tylko nie to...", jęknęła w duchu, na moment przymykając oczy z zażenowania. Kowal od jakiegoś czasu wyraźnie zainteresował się jej stanem cywilnym i usiłował zeswatać dziewczynę już z kilkoma swoimi znajomymi, którzy jego zdaniem byliby odpowiednią partią na męża dla niej. Nie wiedziała skąd ta nagła potrzeba, by wpakować ją w małżeństwo, lecz za każdym razem protestowała, jednocześnie zirytowana i zawstydzona. Świetnie sobie sama radziła, co też temu człowiekowi łazi po głowie, naprawdę...
        Odcięła się od prowadzonej już ciszej rozmowy mężczyzn, skupiając się na swoim kliencie, który jakimś dziwnym zrządzeniem losu nie wybiegł jeszcze ze sklepu z krzykiem i chwała mu za to. Zerknęła na niego pytająco, gdy wyciągnął przed siebie rapier, jednak nie wyrażała na głos swoich wątpliwości, bo gotów jeszcze schować broń, a ona tak bardzo chciała ją zobaczyć! Pewnym chwytem, chociaż pewnie niemowlęcia by tak ostrożnie nie trzymała, przejęła wyciągnięty w jej stronę oręż, a jej dłonie opadły o palec czy dwa, gdy została zaskoczona jego ciężarem. Odruchowo rzuciła spojrzeniem na szczupłą sylwetkę mężczyzny przed nią, dochodząc do wniosku, że musi on być o wiele silniejszy niż na to wygląda. Skinęła w milczeniu głową, gdy klient wskazał na bogate zdobienia, przyznając mu rację, jednak po chwili świat wokół niej zniknął, gdy cała uwaga Rakel skupiła się na broni.
        Przez moment jedynie przyglądała się pochwie, śledząc wzrokiem misterne żłobienia kształtujące bestię na jej powierzchni, by później podążyć spojrzeniem wzdłuż jej sylwetki i zatrzymać się na koszu, gdzie ukryty był drugi potwór. Oczy dziewczyny błyszczały, gdy przyglądała się imponującemu efektowi czyjejś pracy i, mimowolnie śledząc dotykiem dłoni bieg bestii, czuła pod palcami bogactwo kamieni szlachetnych. Na niebiosa, ktoś osadził w obłęki rapieru rubiny! Broń zdecydowanie rzucała się w oczy i chociaż jej klient nie powiedział jeszcze nic więcej, domyśliła się, że zastanawia się nad jej uproszczeniem. Zapominając już niemalże, że nie jest w sklepie sama, nawet nie pomyślała, by zapytać wcześniej mężczyznę o pozwolenie, tylko wprawnym ruchem wyjęła rapier z pochwy, opierając jego ostrze na przedramieniu lewej ręki. Tak długa głownia z pewnością była usztywniona żebrem, ale przecież samej istoty rapiera by nie naruszała... Mogłaby odkręcić głowicę od trzpienia i wymienić ją w całości, albo może pozbyć się kamieni, które ją wysadzały. Bestia skradająca się po koszu urzekła ją bowiem w pełni i Rakel nie uważała za konieczne pozbywanie się tego smaczku. Pochwę wymienić to akurat najmniejszy problem, ale...
        Czarnowłosa dziewczyna westchnęła cicho, gdy jej zamiłowanie do broni walczyło z żyłką handlowca. Zapłata za takie zlecenie ustawiłaby ją na tygodnie, jeśli nie dłużej, wszak przerobienie broni byłoby droższe niż zakup nowej, w tym konkretnym przypadku. W zamyśleniu przygryzała dolną wargę, po czym spojrzawszy na ostrze po raz ostatni, umieściła je ostrożnie w pochwie.
        - Sprawa wygląda w ten sposób – zaczęła powoli, ale głos miała pewny, po raz pierwszy od otrzymania broni spoglądając klientowi w oczy. – Mogę rapier przerobić. Albo usunąć cały kosz i zrobić nowy, bo na stanie nie mam niestety nic odpowiedniego, albo oczyścić go z kamieni, pozostawiając bestyjkę i jedynie wypełniając braki po klejnotach. Pochwę należałoby wymienić całą, mam kilkanaście do wyboru lub mogę zamówić nową na pana zamówienie.
        Zdawałoby się, że dziewczyna na tym mogłaby poprzestać, przedstawiając klientowi propozycję odpowiadającą jego wymaganiom i to w dwóch wariantach do wyboru. Rakel jednak zawsze była szczera ze swoimi klientami, wyrażając swoją fachową opinię. Oddała mężczyźnie rapier, wyciągając go przed siebie na jego dłonie, chociaż widać było, że z trudem rozstaje się z orężem.
        - Jeśli jednak pan pozwoli… moim zdaniem szkoda broni na przeróbki. Rapier jest doskonałej jakości, zarówno jeśli chodzi o głownię i aspekt praktyczny, jak również samo wzornictwo i kunszt. Rozumiem, że taki oręż może się okazać nieco um... ekstrawagancki i przyciągać niepotrzebną uwagę, jednak w takim wypadku radziłabym pozostawić broń na, ujmijmy to, lepsze okazje, a na co dzień mieć przy sobie prostszy rapier. Oczywiście może pan taki u mnie zakupić lub, jeśli nic nie będzie odpowiadało pańskim gustom, wykonam na zamówienie. Mój kolega...
        Rakel odwróciła się w stronę kowala akurat w momencie, gdy ten zapewniał przyjaciela o swoich intymnych relacjach z jego matką, jednocześnie wypierając się posiadania takowych z jakąś kozą... Dziewczyna westchnęła cicho i powróciła spojrzeniem do klienta, przybierając z powrotem uśmiech na usta.
        - Mój kolega jest doskonałym kowalem i jeśli się pan zdecyduje to z pewnością nie będzie pan zawiedziony jakością ostrza. Ja ze swojej strony mogę zapewnić oprawę rapiera...
        Znów urwała, słysząc za sobą hałas i obróciła się lekko, przyglądając się, jak dwóch mężczyzn w zastraszającym tempie wstawia jej drzwi z powrotem w ścianę. Na słowa cieśli uśmiechnęła się z ulgą i wdzięcznością.
        - Będę zobowiązana – powiedziała i słysząc, że Morgan wraca do tematu ożenku, odwróciła się czym prędzej. Och, już ona się z nim rozmówi.
        Teraz jednak wyjaśniła jeszcze szczegóły swojemu klientowi, po czym zwróciła się w stronę Jeremy’ego, gdy znów do nich podszedł. Na jego pytanie jednak zwątpiła, milcząc przez chwilę. Wolny wieczór? Czy ona ma wolny wieczór?
        - Ja.. - Skonsternowana, zdała sobie sprawę, że normalni ludzie mają chyba zazwyczaj jakieś inne plany niż struganie strzał i bełtów oraz oprawianie rękojeści sztyletów po nocach.
        - Ona idzie – machnął ręką Morgan, jednocześnie ratując ją od odpowiedzi na nietypowe dla niej pytanie i jednocześnie chyba w coś pakując. Korzystając z okazji, że Jeremy podszedł do jej klienta, Rakel zaraz znalazła się u boku kowala.
        - Przestań! – mruknęła, łypiąc na niego spode łba.
        - Ale co?
        - Ty już wiesz co! Przestań mnie swatać ze wszystkimi!
        - Oj tam zaraz ze wszystkimi, nie moja wina, że jesteś wybredna...
        - Morgan, na miłość boską, ja nie jestem wybredna.. to znaczy... uhh, ja po prostu nie chcę, żebyś mi męża szukał! – mimowolnie uniosła głos, zniżając go znów, gdy tylko się zorientowała. Kowal jedynie wzruszył ramionami.
        - Jeremy to spoko gość, mógłby...
        - Mógłby być moim ojcem!
        - No już nie przesadzaj, jest w moim wieku, chyba… no może ciut starszy.
        - Nie wierzę w to normalnie…
        - Rakel, dobrze by ci zrobił facet na chacie… - zaczął mężczyzna dość pewnym siebie tonem, ale dziewczyna strzeliła w niego takim spojrzeniem, że speszył się na moment i podrapał po karku, nieco zbity z tropu. – Nie tylko o to mi chodzi, wiesz, zresztą to nie moja sprawa, w każdym razie ten, no... dziewczyno weź, to niebezpieczna dzielnica jest, pracę masz ciężką...
        - Radzę sobie...
        - Wiem, że sobie radzisz, ale nie musisz sama. Sam chętnie bym ci ten, pomógł, wiesz, ale obiecałem kiedyś twojemu ojcu, że cię palcem nie...
        - MORGAN!
        - No co? Nie krzycz, bo coś podpalisz – rzucił, szczerząc się na widok jej zaróżowionych nagle policzków.
        Rakel fuknęła jeszcze pod nosem dla zasady, wciąż zszokowana tym, że w ogóle prowadzi takie rozmowy i odwróciła się z powrotem w stronę sklepu, gdy tylko poczuła, że twarz przestała jej płonąć. Słysząc, jak Jeremy przedstawia się jej klientowi, niemal palnęła się otwartą dłonią w czoło. Taki chaos, człowiek prawie drzwiami dostał w łeb, a ona nawet nie wie jak się nazywa. Gdy skończył rozmawiać z cieślą, dziewczyna podeszła i dygnęła krótko.
        - Ja jestem Rakel Evans i jeszcze raz przepraszam za to całe zamieszanie – uśmiechnęła się lekko, stwierdzając, że może to wyjście do karczmy to nie jest taki najgorszy pomysł. Skorzystała też z okazji i zwróciła się do cieśli.
        - Czy mogę liczyć na chwilę twojego czasu jutro? Przy okazji tych nieszczęsnych drzwi może od razu wykonałbyś jakieś bardziej solidne okiennice, czy coś w tym stylu? Oczywiście zapłacę za wszystko.
        - Tylko nie mów mu, że nie umiesz gotować.
        Prawie podskoczyła, wystraszona, słysząc nagle szept w uchu. Kowal stał za nią z nieodłącznym uśmiechem, a ona już nawet nie miała siły dyskutować.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Powstrzymał się od zerkania w stronę mężczyzn, skupiając się na swojej rozmówczyni, jednak ich konwersacji słuchał równie uważnie. Po chwili uznał, że chyba nie będą stanowili zagrożenia, a dyskusję kowala i cieśli zaczął traktować jak rodzaj przedstawienia komediowego.
Co prawda zupełnie nie rozumiał wahania cieśli, zresztą jak celu całej wypowiedzi obu panów, wyraźnie peszącej dziewczynę. Ogólnie większość ludzkich zachowań stanowiła dla niego niewiadomą, ale może to właśnie ciągnęło Lu do ludzi. Młodą brunetkę zdecydowanie i bez marudzenia wykazywanego przez jednego z mężczyzn, uznałby za atrakcyjną. Młodą, ale bez dwóch zdań ładną. Szczególnie, gdy obserwował jej reakcje na najwyraźniej dość nietypowy splot zdarzeń dzisiejszego ranka. Najpierw próbowała udawać, że nie słyszy rozmów dwóch facetów, które wyraźnie wytrącały ją z równowagi. Później to niepewne spojrzenie, które mu posłała, jakby chciała spytać czy na pewno może wziąć broń - było wyjątkowo rozbrajające. Lu uśmiechnął się zachęcająco i z wesołością obserwował jak dziewczyna dokładnie ogląda otrzymany oręż. Młode, ale naznaczone pracą dłonie przesuwały się zdobieniach z wprawą i uwagą. Szybko uznał, że dla samej możliwości przyglądania się właścicielce sklepu podczas pracy warto było tu zajrzeć. Nigdy nie czuł się zmęczony podziwiając uczucia malujące się na ludzkich twarzach. Ich reakcje i to jak cieszyły ich drobiazgi, radowały Luciena od pierwszego dnia gdy spotkał ludzi po raz pierwszy. To jak pogrążona we własnych myślach dobyła rapiera i oceniła klingę, też mu się spodobało. Ruch był oszczędny i precyzyjny, najwyraźniej kobietę ktoś uczył walczyć z całkiem przyzwoitym efektem, nie była więc tylko sprytnym handlarzem, ale faktycznie znała się na swojej pracy.
Gdy dziewczyna nieświadomie przygryzła wargę, jakby tocząc wewnętrzny spór, Lu uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie. Dla takich obrazów warto by zostać malarzem. Może spróbuje kiedyś swoich sił i w tej dziedzinie, chociaż wątpił by udało mu się trafnie uchwycić moment. Następnie te niesamowite oczy, które urzekły go chwilę temu, oderwały się od obiektu swoich zainteresowań, nie napotykając uśmieszku goszczącego na twarzy demona jeszcze mgnienie temu.
Dziewczyna odezwała się pewnie i rzeczowo, co powitał z równym zadowoleniem jak urocze zachowania brunetki. Wizyta w sklepie mogła okazać się nie tylko ciekawa, ale i owocna. Nieznacznie kiwnął głową odbierając rapier, powoli szykując się na pożegnanie z dawną wersją oręża, gdy kobieta odezwała się ponownie. Znów wysłuchał jej uważnie, z rosnącym zadowoleniem i jak na polecenie odwrócił wzrok w stronę kowala, który właśnie został posądzony o utrzymywanie głębszych więzi z inwentarzem. Słysząc to Lucien przechylił nieznacznie głowę lekko zdziwiony, już nie tylko słuchając kątem ale i obserwując ożywioną dyskusję, która z tematów związanych z planami matrymonialnymi dziewczyny przeszła w upodobania obu panów.
Wrócił spojrzeniem na niewiastę, gdy ta się uśmiechała.
- Wierzę pani na słowo. - Odwzajemnił uśmiech. Zanim udzielił odpowiedzi, zastanawiał się chwilę. Decyzję co prawda już podjął, ale wolał rozważyć czy słuszną. Jednak z której strony nie spojrzał, widział same jej plusy. Do bestyjki, jak to ładnie dziewczyna określiła, był przywiązany i spodobało mu się, że wolałaby ją zostawić. To był jego własny unikalny symbol. W otchłani wystarczyło by ktoś spojrzał na broń i Lu nie musiał się przedstawiać. Nie tylko od razu jasnym stawało się jego pochodzenie, ale i potencjalny adwersarz z marszu wiedział, czy na pewno chce wyzwać mężczyznę na pojedynek.
Co prawda był gotów poświęcić zdobienia na rzecz praktycznego podejścia, ale bez żalu by się nie obeszło. Z jednej strony zerwał z dawnym życiem, ale ta jego część budziła pewien sentyment i niełatwo byłoby porzucić i ją. Do tego jakoś miło mu się zrobiło, widząc z jakim zauroczeniem dziewczyna podziwiała bestię, co tylko utwierdzało go w poczuciu ewentualnej straty. Poza tym opcja, która chwilowo była mu najbliższą, wiązała się z dłuższym pobytem w mieście, a to akurat chętnie zrobi.
- Wykonajmy więc coś na miarę. Praktyczną wersję oryginału - odpowiedział zdecydowany, przystając na trzecią z opcji, czyli wykonanie zupełnie nowej broni, nie zmieniając aktualnej klingi.

        Zaraz potem drzwi były na swoim miejscu, a mężczyźni uznali, że tak się spracowali, iż czas na przerwę na piwo. Najwyraźniej panów w świetny nastrój wprawiało zakłopotanie dziewczęcia, bo co i rusz Morgan męczył brunetkę, która coraz słabiej nad sobą panowała, w zapomnieniu pokrzykując na kowala. Lucien utrzymał kamienną twarz, ale w duchu uśmiechał się widząc jak nieszczęsna ofiara planowanych mariaży nie panuje nad sytuacją, rumieniąc się jak jabłka w sadzie. Demon uznał, że musi to być jakaś osobliwa, ludzka forma zabawy. Wyłapał też słowa o podpaleniu, a to by znaczyło, że dziewczynie częściej zdarzały się epizody, którego zalążek miał okazję obserwować, co tylko potęgowało zainteresowanie mężczyzny.
Dalsze obserwacje przerwał mu cieśla podchodzący z pogodnym wyrazem twarzy.
- Lucien - odpowiedział demon, wymieniając zdecydowany uścisk dłoni z mężczyzną - Z przyjemnością się trochę rozerwę. - Delikatnie kiwnął głową podkreślając swoją zgodę.
Wspaniale, nie tylko poznał trzy nowe osoby, ale właśnie szedł do karczmy. Ledwie zaczął podróż, a już wydarzyło się tyle ciekawych rzeczy. Przy okazji będzie mógł wynająć pokój, by zatrzymać się w mieście. W tym momencie właścicielka sklepu opanowała nerwy, przedstawiając się. Ukłonił się dziewczynie:
- Lucien - przedstawiając się jeszcze raz. - Miło panią poznać.

        Wyszli ze sklepu. Gdy czekali, aż właścicielka zamknie przybytek, koń karnie przywędrował do ramienia demona. Po tym jak ruszyli, szedł posłusznie przez kilka kroków, cały czas zerkając ciekawsko w stronę Rakel, nie mniej zainteresowany kobietą niż jego jeździec. Stopniowo, krok po kroku Onyx oddalał się od Lu, tak by ten nie spostrzegł jego zniknięcia. Ramię Luciena zamienił na bark dziewczyny. Najpierw ostrożnie trącił pyskiem jej loki, po czym już mniej zachowawczo wplątał chrapy w czarne włosy, głęboko wciągając powietrze i rozwiewając krucze kosmyki parsknięciem.
W tym momencie Lucien zorientował się, co się dzieje. Obrócił się na pięcie, rozzłoszczony niepoprawnym zachowaniem wierzchowca. Chłodnym głosem warknął upomnienie w języku otchłani, na co koń pochylił łeb, kładąc uszy po bokach i przytruchtał posłusznie do pana, idąc jak skarcone szczenię.
- Przepraszam za niego - zwrócił się do Rakel i dla pewności złapał wodze, by cwany kopytny nie kombinował ponownie.
Chwilę później oczom demona ukazała się na pierwszy rzut oka całkiem przyjemna karczma.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Ciasne i nieco przekrzywione wejście prowadziło do obszernej, ale dosyć niskiej izby. Dźwigary sufitu wisiały niecałe dwie stopy nad głową średniej wielkości człowieka. Wyższe osoby mogły czuć się dość niekomfortowo, jakby gospoda napierała na nie od góry. Było to tylko wrażenie, jednak mimo wszystko nie dało się tego zupełnie pominąć. Kto jednak poddał się temu przeczuciu i tylko z tego powodu nie skorzystał ze świadczonych w tym miejscu usług gastronomicznych bądź cowieczornego aspektu rozrywkowego tawerny naprawdę wiele tracił. Wnętrze mimo wstającego pięknego dnia nie było rozświetlane blaskiem słońca. Okna były małe i nie wpuszczały go wystarczająco wiele, dlatego tu i ówdzie porozwieszano stare, górnicze lampy naftowe, które jednak swoje zadanie spełniały bardzo dobrze i wnętrze nie tonęło w mroku, przeciwnie, było całkiem jasne. Miały tylko jedną wadę - wypełniały pomieszczenie charakterystycznym, nieco mdłym aromatem płonącej oliwy. Wyposażenia wnętrza samej tawerny dopełniały szeroki bar, ciągnący się wzdłuż całej przeciwległej do wejścia ściany, zdobiące gołe ceglane mury okrągłe, barwnie malowane tarcze, i rozpoczynające się na samym środku pomieszczenia szerokie drewniane schody prowadzące na górę, gdzie mieściły się wolne pokoje do wynajęcia. Jeremy bardzo dobrze pamiętał to miejsce. Właśnie tutaj poznał swojego przyjaciela Morgana i właśnie od remontu tych potężnych schodów rozpoczął w nowym mieście zarabianie pieniędzy.
        Powała wisiała nisko, ale za to sala główna na parterze była ogromna. Porozstawiane na wielkiej przestrzeni ławy, stoły i krzesła spokojnie mogły ugościć cały batalion piechoty Valladońskiej armii wraz z drużynami pomocniczymi i sztabem dowództwa pułku. Mnóstwo ludzi. Właściciel tego lokalu zbierał ze swojej działalności na pewno niezły utarg, zważywszy, że izba codziennie po zmierzchu zapełniała się niemal do ostatniego miejsca. Były jednak ważkie powody jego świetnej prosperity. Po pierwsze: kuchnia – serwująca porządne jedzenie dla ciężko pracujących ludzi za nieprzesadnie wygórowaną cenę. Po drugie: trunki – trzypoziomowe piwnice, równie rozległe jak sala główna, mieściły ogromne zapasy wszelakich alkoholi, przeważnie jednak najprzedniejszych piw, do których właściciel jako krasnolud miał największą słabość, ale przy okazji i świetne dojścia, bowiem sprowadzał je całymi karawanami z oddalonych o wiele dni drogi, ukrytych w północnych górach siedzib swojego klanu. Po trzecie: pełna wolność, jeśli chodzi o zachowanie się wewnątrz. Póki nie demolowałeś wnętrza lub nie próbowałeś nikogo okraść, jeśli potrzeby fizjologiczne załatwiałeś na zewnątrz, a za spożyte specjały albo uszkodzone przypadkiem naczynia płaciłeś gotówką od razu, w zasadzie nie było niczego, co mogłoby wykluczyć cię z knajpiarskiej braci. Mogłeś tańczyć na stole (o ile nie przeszkadzał ci niski sufit), grać w skata lub uprawiać inne hazardy, śpiewać, wrzeszczeć, biadolić, płakać, pić na umór lub spać pod ławą, bawić towarzystwo bardzkimi opowieściami lub brzdękoleniem na instrumentach, handlować i załatwiać interesy, zajmować się paserstwem, siedzieć samotnie kurząc fajkę, namawiać ogłupiałych ludzi do nawrócenia na swoją świeżo wymyśloną religię, żebrać, żonglować, a nawet załatwiać swoje spory łupaniną czaszek lub gruchotaniem kości.
        Oczywiście, w przypadku takiego sukcesu nie mogło się obyć bez solidnych środków ostrożności, wielu bowiem urodzonych pod ciemną gwiazdą rezydentów miasta i czambuły rzezimieszków z jego okolic łasych było na bogactwo, które zgromadził właściciel albo alkoholowe skarby jego podziemi. Krasnoludzcy ochroniarze - krępi, ale twardzi i niezmordowani nieustannie czuwali nad bezpieczeństwem wszelkich aspektów tej działalności, od systemu transportu z gór wielkich kegli z napitkami po zabezpieczenia przepastnych piwnic i samej tawerny.
        Straż miejska nie miała w zwyczaju interweniować wewnątrz lokalu, bowiem przez niskie sklepienie i w zwyczajowym ścisku tam panującym możliwości bojowe ich służbowych halabard spadały praktycznie do zera. Zdecydowanie woleli więc przymykać oko na dziejące się tam historie, niźli codziennie skazywać na rozbrojenie i pobicie kolejne patrole. Ponadto w tych nielicznych przypadkach, gdzie rzeczywiście wymagane były siłowe rozwiązania władze miasta wolały zwyczajnie porozmawiać z właścicielem karczmy, który przecież świetnie zdawał sobie sprawę, że swoje finansowe imperium zbudował nie bez przychylności tutejszych zarządców, zatem nieodmiennie odwdzięczał się tą uprzejmością, by to jego brodaci pracownicy, którzy bardzo sprawnie radzili sobie w zbliżonym do ich podziemnych jaskiń środowisku, pomogli wyprowadzić przed lokal sprawców najcięższych przestępstw. Najcięższych. Pierdołami szkoda było zawracać czyjąkolwiek głowę i pozostawiano je w kwestii samego gospodarza.
        Tak. Niewątpliwie „Pęknięta Tarcza” była czymś więcej, niż tylko jedną z wielu tawern w stolicy wielkiego Valladonu. Poza konkretną jadłodajnią i pijalnią piw, na równi stanowiła kolorowy jarmark, świątynię potańcówek, salę koncertową, miejsce zebrań ludowych, ciepły azyl dla podróżnych i w pewnym stopniu również pewnego rodzaju sanktuarium dla zbirów, o ile ci ostatni powstrzymywali się na czas pobytu w oberży od swoich niecnych procederów.

        Był późny poranek, niecałe cztery godziny po świtaniu. Ruch w karczmie był niewielki, zaledwie trzy, może trzy i pół tuzina ludzi. Bez żadnego problemu wybrali zatem świetną miejscówkę niedaleko okna, gdzie było całkiem jasno, a dodatkowo zapach palonej w lampach nafty był najmniej uciążliwy. Jeremy zostawił na chwilę towarzystwo przy stoliku i tak jak powiedział wcześniej poszedł po pierwszą kolejkę, stawiając przed każdym kufel jasnego pszenicznego browaru. Swoje wypił duszkiem od jednego przechylenia, dla szybkiego ugaszenia pragnienia po robocie. Kowal próbował powtórzyć jego wyczyn i mimo, że cienka strużka alkoholu pociekła mu z kącika ust wzdłuż szyi za kołnierz, to można uznać, że mu się to udało. Drwal od razu przyniósł im po drugim i tym razem już kulturalnie przysiadł na krześle. Jakby mimowolnie skazując na siebie Morgana i Luciena, zagaił rozmowę z Rakel. Rzeczowo i raczej nie rozwodząc się za wiele na tematy poboczne omówił z nią czego dziewczyna oczekuje po swoich nowych okiennicach i futrynie. Zgodnie z przewidywaniami chodziło przede wszystkim o trwałość i jak najlepsze zabezpieczenie towaru, więc jego ułożony już w głowie plan na sposób wymiany stolarki nie uległ po tej rozmowie znaczącym zmianom. Równie szybko dogadali się w kwestii ceny satysfakcjonującej obie strony. Wszystko to trwało może dwa, trzy kwadranse, nie więcej. Kufle piwa zdążyły się opróżnić, więc poszedł po jeszcze jedną kolejkę, tym razem jednak przynosząc tylko trzy szklanice. Postawił je na stoliku i dał wyraźny znak, że będzie się zbierał.
- Gdzie cię niesie? – zapytał Morgan zawiedziony, że walą się jego randkowe plany odnośnie Rakel i Jeremy’ego.
- Chłopie, jest już prawie południe, a ja mam robotę. Przecież słyszałeś, że obiecałem pannie Evans wymienić jutro w jej sklepie drzwi i wstawić okiennice. Muszę przygotować materiał. Zrobię szybko swoje i wrócę do was wieczorem.
Wszyscy chyba uznali to za wystarczająco dobre wytłumaczenie, oprócz jednego tylko kowala. Odciągnął kolegę nieco na bok, by inni nie słyszeli ich rozmowy.
- A ona co? Sama? – zapytał bezgłośnie wykrzywiając usta i zezując samymi gałkami ocznymi w kierunku czarnowłosej handlarki. Drwal też nie przemówił, lecz odpowiedział krótkim, ledwie zauważalnym skinieniem brody wskazując Luciena.
- No coś ty!? – syknął cicho Morgan i wbił w cieślę przerażone oczy. – Z demonem!?
- No co? – beznamiętnie i również szeptem odparł Jeremy. – Bogaty jest.
- Po moim trupie!!! – kowal dotknięty taką propozycją do żywego zaskowytał wściekle jak raniony niedźwiedź. Bastiończyk widząc reakcję przyjaciela od razu skonstatował, że najwyraźniej zupełnie źle oceniał jego intencje i cel tych wszystkich niezgrabnych podchodów. Morganowi nie chodziło tylko o to, żeby podrzucić samotną młódkę komukolwiek i się jej pozbyć z grzbietu, ale rzeczywiście zależało mu na jej szczęściu. Cóż, niezły falstart. Zdarza się. Trzeba to jakoś naprawić. Zdawszy sobie jednak sprawę, że przez te dzikie wrzaski momentalnie stali się obiektem zainteresowania absolutnie wszystkich w pomieszczeniu, łącznie z nemorianinem i dziewczyną, szybko zareagował wpierw w ważniejszej w tym momencie sprawie.
- Dobra, dobra! – powiedział z wyraźnie słyszalną rezygnacją w głosie, niby tylko do kolegi, ale na tyle głośno i dobitnie, żeby jego słowa dotarły do każdego kąta knajpy. - Niech będzie, że każdy płaci za siebie.
Jeremy, choć nigdy nie aspirował do bycia aktorem, to po mistrzowsku odegrał tę scenkę, w której niedbale machając ręką ustąpił denerwującemu się przyjacielowi, i tym występem dał patrzącym na nich klientom oberży jasno do zrozumienia, że tak naprawdę chodzi o jakąś błahostkę, a brodacz widocznie za dużo wypił i się awanturuje. Zrobił to popisowo i bardzo skutecznie, bowiem wszyscy bez wyjątku przestali się nimi interesować i wrócili do swoich napitków i dyskusji przerwanych gwałtownym wybuchem oburzenia Morgana. Otoczył kolegę ramieniem i szepnął mu do ucha.
- Uspokój się, żartowałem przecież.
- Ona dla mnie jak siostra – burknął kowal pociągając nosem.
- Rozumiem więc, że się o nią troszczysz.
- Dlaczego nie chcesz wziąć jej za żonę?
- Ona chyba nie jest na to gotowa – odparł delikatnie sugerując, że jego zdaniem dziewczyna jest zwyczajnie jeszcze za młoda na małżeństwo.
- Ej, weź. Jest już pełnoletnia.
Cieśla uśmiechnął się z przekąsem.
- Twierdzisz, że sypiasz z moją matką, która już trzydzieści parę lat nie żyje. Ja mam ci wierzyć na słowo?
Morgan wspominając ich poranną męską rozmowę uśmiechnął się również, ale blado i zupełnie bez wesołości. Miał głowę zaprzątniętą poważniejszymi zmartwieniami. Obecna odmowa Bastiończyka wyraźnie go przygnębiała.
- Obiecaj chociaż, że jeszcze się nad tym zastanowisz – powiedział spokojnie, jakby prosząc.
- Dobra, niech ci będzie – dał za wygraną drwal, a ten nikły promyk nadziei wystarczył, by rozpogodzić sposępniałą twarz metalurga. – Zastanowię się, jak wyrosną jej już cycki.
Kowal popatrzył na cieślę, a ten wyprostował się i ilustrując co ma na myśli wykonał dłońmi przed swoją klatką piersiową obszerne, koliste ruchy, jakby trzymał pod koszulą dwie nadzwyczaj dorodne główki kapusty. Morgan widząc to nie zapanował nad wesołością. Ryknął na całe gardło, ponownie zwracając na siebie uwagę wszystkich w knajpie. Jeremy zaś momentalnie schował ręce w kieszenie zanim Rakel zdążyła zauważyć jego gest. I tylko na ustach pozostał mu szelmowski, ale uprzejmy uśmiech. Ukłonił się grzecznie damie i poszedł do swoich zajęć, zostawiając Luciena i nastolatkę w towarzystwie głośno warczącej rubasznym śmiechem brodatej przyzwoitki.

        Wrócił, gdy dzień ustępował już miejsca nocy. Wnętrze tawerny wypełniał gwar skocznej, ludowej muzyki, głośnych rozmów na wszelakie tematy i alkoholowych swad, oraz tytoniowy dym i ciężki zapach niemytej, wybitnie męskiej części klienteli. Rozejrzał się. Jego brodaty kolega siedział na tym samym miejscu, gdzie zostawił go wychodząc przed południem. Stolik, przy którym biesiadował nie był całkiem pusty, na blacie stały dwa ciężkie pokale w połowie pełne piwa i jedna pusta, wąska i wysoka szklanka, coś jakby do wina bąbelkowego, z której w domyśle popijała pewnie czarnowłosa Rakel. Ale krzesła, oprócz tego zajmowanego przez baryłkowatego kowala, trzy pozostałe wokół stolika były wolne.
        - Cześć stary. – Podszedł i klepnął przyjaciela w karczycho. – Czemu sam pijesz? Gdzie nasi towarzysze? – zapytał.
- Neee… eblee… bleee.. yyyyy… hmmm… – ewidentnie Morgan chwilowo zapomniał wspólnej mowy. Zdołał jedynie pokręcić przecząco głową. Drwal zatem również przeszedł na język migowy. Wskazał ręką tłum wokół szynkwasu.
- Poszli do baru… – zrobił lekką przerwę. – …Czy…? – Spojrzał wymownie w górę, gdzie ponad tawerną mieściły się pokoje do wynajęcia. Kowal jednak nic nie odpowiedział. Był tak wymęczony próbami utrzymania prosto chwiejącego się łba, że w końcu zabrakło mu sił i przywalił czołem w blat stołu tuż obok swojego kufla. Zachrapał. Cieśla przyjął więc wersję wydarzeń jego zdaniem bardziej prawdopodobną.„Cwaniak” – pomyślał Jeremy o poznanym dzisiejszego ranka nemorianinie, patrząc na upitego w trupa kolegę, który to jeszcze przed paroma godzinami zarzekał się, że za wszelką cenę będzie pilnować cnoty młodej, niedoświadczonej w sprawach damsko-męskich koleżanki przed zakusami nadzianego i pięknolicego, ale jednak demona. Pokiwał głową w zadumie, usiadł na wolnym krześle i podniósłszy do ust kufel swojego kompana dopił jego pieniącą się lekko, jasnozłotą zawartość.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Będąc już ze wszystkimi po imieniu opuściła sklep ostatnia, by niepostrzeżenie zabrać jeden sztylet i wsunąć go sobie do cholewy buta, po czym zamknęła za sobą dokładnie drzwi i ruszyła posłusznie za mężczyznami. Spoglądała podejrzliwie na stojące niemalże w zenicie słońce, zachodząc w głowę na co też ona dała się na mówić. Środka dnia jeszcze nie ma, a sklep zamknięty! Tego jeszcze nie było. Rakel przygryzała nerwowo wnętrze policzka, karcąc się w duchu za marnowanie czasu na jakieś głupoty. Ale z drugiej strony przecież Lucien był jej klientem i też tam szedł, a ona przecież musiała uzyskać od niego mnóstwo informacji na temat tego, jak chciałby, żeby wyglądał jego nowy rapier. Już teraz wiedziała, że da z siebie absolutnie wszystko, to będzie jej najpiękniejsze dzieło! Myśl, że może sobie nie poradzić kołatała się gdzieś ciągle z tyłu jej głowy, ale Rakel odganiała ją niczym natrętną muchę, snując już plany, jak będzie wyglądała broń dla demona.
        Pogrążona w rozmyślaniach nie zauważyła, że ma towarzystwo i delikatny powiew między włosami zignorowała, uznając go za wiatr. Jednak po chwili poczuła jak coś ciepłego, ale jednocześnie lekko wilgotnego dotyka jej szyi i dmucha w kark. Szarpnęła się lekko, wystraszona, a widok wiszącego nad nią ogromnego czarnego pyska demonicznego wierzchowca wcale jej nie uspokoił. Nie od razu. Za moment doszła do siebie i chciała nawet pogłaskać zwierzę po chrapach, jednak rumak odszedł już, skarcony krótkim rozkazem Luciena.
        - Nie szkodzi – odpowiedziała cicho, zdziwiona własnym rozczarowaniem, że nie może bliżej zapoznać się z czarną bestią.
        Po krótkim spacerze byli już jednak pod karczmą i to na nią Rakel przeniosła uwagę. Gdy weszła do środka rozejrzała się z zainteresowaniem, nie będąc tutaj wcześniej, lecz momentalnie żałując, że to nie tutaj dorabiała sobie po śmierci ojca. Tamtej gospody chyba nie poleciłaby nawet znużonemu podróżnikowi, natomiast tutaj... no cóż, nie mogła powiedzieć, że było pięknie, ale wnętrze z pewnością było imponujące. Wzrok dziewczyny momentalnie uciekł do wiszących na ścianach licznych, barwnie malowanych tarcz, a nos został podrażniony zapachem pysznego jedzenia. Ech, musi faktycznie coś zrobić z tym swoim gotowaniem, jeśli chciała by i u niej w domu unosiły się czasami takie aromaty, a nie tylko intensywna woń oleju lnianego i smaru.
        - Trochę wcześnie, jak na wizytę w karczmie, nie sądzisz? – szepnęła do Morgana, gdy siadali przy stole, jednak ten spojrzał na nią tak nie rozumiejącym wzrokiem, że dała sobie spokój. W tej kwestii raczej się nie dogadają.
        Gdy Jeremy postawił przed nią kufel z piwem podziękowała uprzejmie, podnosząc naczynie do ust, jednak jej dłoń zamarła w połowie drogi, gdy dziewczyna z uniesionymi lekko brwiami obserwowała kowala i stolarza, pijących w takim tempie, jakby od tego ich życie zależało. Po chwili puste już kufle wylądowały z hukiem na drewnianym stole, a zanim Rakel wypiła połowę swojego piwa, Jeremy kończył już drugie, gdy rozmawiali o jej drzwiach i okiennicach. Początkowo Evans miała opory przed wyłuszczeniem mężczyźnie tego, jak bardzo paskudna jest w istocie jej dzielnica, jednak najwyraźniej cieśla miał już wcześniej własny pogląd na ten temat i nie zaskoczyły go zbytnio słowa dziewczyny, która kilkukrotnie zapewniała, że okiennice i rygle muszą być bardzo solidne.
        Jej rozmówca wydał się niezwykle konkretny i godny zaufania, więc dziewczyna uspokajała się powoli, wyzbywając obaw o efekt końcowy prac, chociaż gdy oznajmił, że w związku z tym będzie ich już opuszczał miała mieszane uczucia. Z jednej strony oczywiście chciała mieć nowe drzwi i okiennice jak najszybciej, z drugiej jednak rzemieślnik wyraźnie wchodził jej na ambicję, wracając do swoich obowiązków, podczas gdy ona miała siedzieć w karczmie. Nie wstanie jednak przecież i nie rzuci się do wyjścia, bo byłoby to niegrzeczne w stosunku do Luciana, którego, aż bała się spojrzeć w tamtą stronę, zabawiał w tej chwili rozmową Morgan, nim i jego uwaga przeniosła się na przyjaciela.
        Widząc, że kowal wstaje do Jeremy’ego, by przekonywać go żeby został, Rakel zwróciła się do Luciena, chcąc zająć go rozmową i oszczędzić mu wysłuchania prawdopodobnie dość wątpliwej jakości wymiany zdań między mężczyznami. I o ile postępujące szepty jeszcze nie wzbudziły jej podejrzeń, to na gromki okrzyk swojego Morgana aż podskoczyła na krześle. Po krótkiej chwili konsternacji niemal całej karczmy stolarz zdał się zapanować nad sytuacją, ale Rakel na tyle dobrze znała swojego przyjaciela, by wiedzieć, że ten w życiu nie kłóciłby się tak zawzięcie o to, że ktoś chciał mu postawić piwo. Kontynuowała jednak uprzejmie rozmowę ze swoim nowym klientem, aż kowal nie ryknął śmiechem, znów zwracając ku sobie większość głów w karczmie, w tym i młodej Evans, która strzelała podejrzliwym spojrzeniem od jednego do drugiego, nim w końcu cieśla opuścił karczmę.

        Później wszystko potoczyło się jakby w przyspieszonym tempie. Morgan wlewał w siebie takie ilości piwa, jakby był to jego ostatni dzień na ziemi, w związku z czym Rakel nawet nie musiała namawiać go, by wypił jej drugi kufel. Piwo podchodziło jej dość opornie, a skoro miała tu siedzieć do wieczora (odniosła wrażenie, że kowal gotów był ją przybić gwoździami do krzesła, by czekała na Jeremy’ego), zamówiła sobie wino, które idealnie trafiło w jej kubki smakowe. Popijając trunek nawet nie zauważyła, ile razy wymieniono jej pusty już kufel na pełen, pogrążona zupełnie w rozmowie z Lucienem, dzielnie walcząc z jego małomównością. Wypytywała go o wszystko, co było związane z jego przyszłą bronią, chcąc wiedzieć jak najwięcej o tym, czego oczekuje, ale też co lubi i jakie ma zwyczaje, co szybko przerodziło się w bardziej osobista rozmowę, gdy wszystkie szczegóły dotyczące rapiera zostały ustalone. Morgan początkowo wtrącał się ciągle, wypytując demona o losowe, lecz istotne dla niego rzeczy. Skąd jest? Jak się nazywa? Czego tu szuka? Przy tym ostatnim pytaniu Rakel kopnęła kowala w kostkę pod stołem, lecz ten zamiast zrozumieć aluzję zaczął kląć z bólu, na co dziewczyna zakryła twarz dłońmi.
        Nawet nie zauważyła jak karczma zapełniła się ludźmi, dopóki ktoś nie podszedł do nich, czy może zabrać wolne krzesło. Oczywiście Morgan przegonił go od razu, chociaż już ostatkiem sił, kiwając się nad stołem i bełkocząc coś o oczekiwaniu na druha. Dziewczyna przeniosła spojrzenie błyszczących już od alkoholu oczu na Luciena, po którym nie było widać nawet najmniejszej różnicy w zachowaniu, mimo że zdawał się pić tyle co kowal. Po chwili też, na sugestię demona, przeszła się z nim po karczmie, gdzie samą rozrywką było już obserwowanie gości, a co dopiero gdy zaczęli być wciągani w wieczorne rozrywki. Zwłaszcza jej towarzysz kilkukrotnie był namawiany na wzięcie udziału w jakiejś grze, podczas gdy Rakel zaśmiewając się do utraty tchu, zupełnie jak nie ona, zapierała się o ławy i chowała za demona, gdy próbowano wciągnąć ją do tańca. Dopiero wtedy zorientowała się, że jest jedną z niewielu kobiet w gospodzie. Ostatecznie nawet lepiej dla niej, że w końcu powędrowała na parkiet, gdyż chociaż część procentów uleciała z jej głowy, utrzymując dziewczynę w stanie świadomości, chociaż na lekkim rauszu.

        Nim się obejrzała, siedziała już z Lucienem przy barze.
        - Przepraszam za Morgana, jest bardzo opiekuńczy... – Uśmiechnęła się, spoglądając na swojego rozmówcę. – Ale w sumie też jestem ciekawa tego, skąd pochodzisz. Jesteś demonem? – zapytała, pochylając się w stronę mężczyzny i opierając łokieć na ladzie i brodę na dłoni, by nie musieć sama dźwigać swojej coraz cięższej głowy.
        - O zobacz, Jeremy wrócił! – Podniosła się na stołku, wyglądając ponad głowami gości i już miała krzyknąć do niego przez pół karczmy, ale na szczęście Lucien w porę zorientował się w sprawie i po prostu pociągnął ją za rękę z powrotem w stronę ich stolika.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien na moment przeprosił towarzyszy, którzy jako pierwsi weszli do karczmy. Gdy oni niknęli w wejściu, on w tym czasie zostawił Onyxa w stajni. Dłuższą chwilę zajęło mu przekonywanie stajennego, że zwierze go nie pożre. W tym samym momencie gdy tłumaczył chłopcu, jak bezpiecznym i nieszkodliwym był umbris, liczył w duchu, że w stajni nie mają zbyt wielu kotów, lub odwrotnie, że mają ich nadmiar. Ich bezpieczeństwa już nie był tak pewien. Wolał jednak nie poruszać tego tematu. Chciał w spokoju zostawić podopiecznego, a miał dziwne wrażenie, że gdyby napomknął o skłonności do spożywania futrzaków, mógłby się pożegnać z tą opcją. Zaraz gdy uporał się z lokum dla wierzchowca, wszedł do karczmy i wynajął pokój. Dopiero wtedy odszukał wzrokiem nowych znajomych i wybrany przez nich stolik.
Jeremy właśnie szedł w tamtą stronę, niosąc kufle, więc skierował swoje kroki w tym samym kierunku, znajdując się przy stoliku w momencie, gdy wszystkie miejsca zostały wybrane.
Sięgnął po swój kufel, a widząc mężczyzn i ich łapczywe picie, Lucien uznał, że to jakiś rodzaj rytuału powitalnego. W ślad za nimi wypił piwo duszkiem, nie zostając w tyle za cieślą i kowalem, ku wyraźnemu poirytowaniu tego drugiego. Zaraz pojawiła się druga kolejka alkoholu, który zniknął równie szybko. Kowal wypił haustem swoje piwo, a Lu chcąc być grzecznym, nie pozostał mu dłużny. Trunek nie przypadł mu jakoś szczególnie do gustu, jego aromat był co najmniej nieprzyjemny, ale nie chciał być niegrzecznym, stosował się więc do nowo poznawanych zasad.
Podczas gdy Jeremy rozmawiał z Rakel, kowal nie przejawiał większej woli do dyskusji, z wyraźną satysfakcją obserwując rozmowę podopiecznej z cieślą. Lucien w tym czasie miał możliwość lepiej przyjrzeć się przytulnemu wnętrzu karczmy. Podobał mu się panujący tu klimat. Ciemna izba, rozświetlona żółtym światłem lamp, przyjemnie koiła swoją klimatyczną i dusznawą atmosferą, która wyjątkowo przypadła nemorianinowi do gustu.
        Jeremy z jakiegoś powodu postanowił iść do pracy, chociaż sam zaproponował wyjście do karczmy, a Morgan popędził za nim, wyraźnie chcąc mu to wyperswadować. Mimika demona nie uległa najmniejszej zmianie, gdy Rakel starała się go zabawiać, ewidentnie odciągając jego uwagę od rozmowy dwóch rzemieślników, której folklor mimo starań dziewczyny, obserwował kątem oka. Niespecjalnie rozumiał ożywioną dyskusję, rozpoznał tylko wyraźną pantomimę Jeremiego, jak ten wskazał jego osobę, czy demonstrował na sobie kobiece kształty, ale nie wiązał jej w logiczną całość. Zamiast tego taktownie udawał, że tak jak zamierzała młoda właścicielka sklepu, nie dostrzegał prezentowanej przez mężczyzn szopki, oczywiście za wyjątkiem chwil, gdy cała karczma skupiała swoją uwagę na cieśli i kowalu.
Niezależnie od starań Morgana, cieśla udał się do swoich zajęć, pozbawiając ich swojego towarzystwa.

        Na pytania związane z bronią czy nawet stylem walki Lucien odpowiadał chętnie, starając się jak najdokładniej zaspokoić ciekawość brunetki. Można by powiedzieć, że rozmawiając o rapierze stał się wręcz gadatliwy. Z chęcią opowiadał, iż woli dawną wersję broni, nad nowoczesne podejście zbliżające rapier bardziej do szpady niż do uniwersalnego oręża. W innych kwestiach demon sprytnie umykał od odpowiedzi. Zawsze mówił grzecznie, ale wymijająco, niby udzielając odpowiedzi na pytanie, ale w ostatecznym rozrachunku nie wzbogacając wiedzy rozmówcy żadnymi nowymi informacjami. Zapytany jak się nazywa Lu spłynął z tematu, jeszcze raz podając swoje imię. Odpowiedział zgodnie z prawdą, że nie szukał niczego konkretnego, poza sklepem z bronią. Poza tym podróżuje. Ani razu nie powiedział niczego, czego nie można by się domyślić samodzielnie, jednocześnie zachowując przyjazny ton, tak by nie można mu zarzucić gburowatości.
Przez cały ten czas, z zaciekawieniem obserwował uważnie swoich rozmówców, oraz ich osobliwe interakcje. Szczególnie zainteresował go krzyk bólu kowala i kryjąca w dłoniach twarz dziewczyna, jakby całość miała związek z zadanym przez Morgana pytaniem. Przekrzywił nieznacznie głowę obserwując dwójkę ludzi, nie zdradzając się niczym innym.
        Kowal cały czas zamawiał kolejne kolejki piwa, które przynosiła zawsze ta sama kelnerka. Z każdym opróżnionym kuflem Morgan był coraz mniej rozmownym, a tym bardziej, coraz mniej zrozumiałym w swoim bełkocie. Lu zupełnie nie pojmował co na celu miało wypijanie takiej ilości piwa, ale najlepiej jak umiał, spełniał wymagania zwyczaju i pił razem z kowalem, który jakby uwziął się i jak tylko kufle były puste, starał się je ponownie napełniać i tak w kółko. W końcu kowal się poddał, czy może właściwie, poddało się jego ciało. W tym czasie karczma wypełniła się klientami.
Obserwowanie ludzi z daleka przestało go zadowalać. Morgan poległ na stole, a ciągłe siedzenie w tym samym miejscu stało się zwyczajnie nudne.
- Mogę panią prosić? - Uśmiechnął się, wyciągając rękę do Rakel, by zniknąć wśród bawiącego się roju. Dziewczyna dała się namówić i ruszyli w tłum.

        Jeśli wcześniej towarzyszyły mu obawy, jak ludzie będą reagować na jego osobę, szybko zostały rozwiane. Wesołe towarzystwo mieszało się ze sobą, zupełnie nie przejmując się swoimi narodowościami i rasami. Przemykali między bawiącymi się, witani z uśmiechami. Kilka razy proponowano mu dołączenie do gier, jakie toczyły się przy stolikach. Za każdym razem grzecznie odmawiał, ale z zainteresowaniem obserwował przebieg rozgrywek, jednocześnie ucząc się zasad. W tym samym czasie dziewczynę wiele razy próbowano zapraszać do tańca. Wielokrotnie zapierała się reagując co najmniej zabawnie, a takie próby odmowy zwykle wiązały się z dalszym nagabywaniem Rakel.
Gdy wreszcie dziewczyna dała się porwać do tańca, demon usiadł przy barze, zamawiając grzane wino z przyprawami. Przynajmniej zapach trunku bardziej mu odpowiadał. Ta sama młoda kelnerka, która troszczyła się o ich stolik, teraz zawzięcie go obsługiwała. Dziewczyna o płomiennie rudych lokach, w białej koszuli z głębokim dekoltem i w gorsecie, uwydatniającym jej atuty, wiła się i gięła w okolicy, podczas gdy Lu uważnie śledził młodą i chyba nie wiele bardziej trzeźwą od kowala, zbrojmistrzynię. Do tej pory nie ingerował w żadne interakcje między Rakel a zapraszającymi ją mężczyznami, nie znał tutejszych zasad. Teraz jednak uznał, że jakiś tancerz zdecydowanie przekracza uniwersalne normy dobrego wychowania. Właśnie wstawał z krzesła, gdy płomiennowłosa kelnerka potknęła się, upadając wprost w ramiona Luciena. Delikatnie przytrzymał dziewczynę, ratując ją przed upadkiem, ale nie spuszczał wzroku z Rakel. Do tego czasu zdążył poznać kroki tutejszego tańca. Nie były skomplikowane. Kelnerka niezadowolona wydęła usteczka, patrząc jak Lu dołączył na parkiet. Zgrabnie odbił dziewczynę stanowczo zbyt miłemu typkowi, dotańczył z Rakel skoczny utwór do końca i poprowadził dziewczynę do baru.
Każdy kolejny chętny na tańce, napotykał taki wzrok, że szybko nabierał rozsądku rezygnując z próśb.

- Nie musisz przepraszać. - Uśmiechnął się łagodnie. - Niczym mnie nie uraził. - Chociaż, dla niego ktoś opiekuńczy nie zaprawiłby się do pełnej nieprzytomności, zostawiając podopieczną z obiektem swoich niepokojów, by ten właśnie obiekt wyręczał go w ochronie młódki przed zakusami męskiej części karczemnej klienteli.
- Nudne i nieciekawe miejsce - odparł wymijająco, by zaraz odpowiedzieć pytaniem na pytanie. - Czemu tak sądzisz ? - Zdublował gest Rakel, opierając łokieć na blacie, a skroń na luźno zwiniętej pięści. Czarne włosy falą opadły na bark mężczyzny i ladę, a na jego twarzy zagościł kolejny uśmiech, do wtóru westchnięcia kelnerki, które znikło wśród wrzawy karczmy.
        Zerknął w stronę, w którą brunetka zaczęła machać. Uśmiechnął się po raz kolejny i złapał dziewczynę za rękę, prowadząc ją w tamtą stronę. W miarę przesuwania się wgłąb tawerny, tłum był coraz gęstszy i Lu wolał mieć pewność, że dziewczyna, która była wyraźnie bardziej towarzysko nastawiona do otoczenia, dotrze bezpiecznie na miejsce. Nie widząc lepszego sposobu, otoczył jej barki ramieniem i w ten sposób dotarli do celu.

Na wszystko patrzyły zawistne zielone oczy kelnerki o rudych kręconych lokach.
- Su, gdzie tak zaglądasz?
- Hannah, rozejrzyj się uważnie - mruknęła do blondwłosej koleżanki, wyraźnie oburzona bezsensem pytania.
- No przystojniacha, ale księcia z bajki nie znajdziesz w tej robocie, daj sobie spokój - odpowiedziała rozsądniejsza dziewczyna.
- Skąd wiesz, skoro nigdy nie szukałaś? - kłóciła się z nią rudowłosa. Blondynka z westchnięciem wzruszyła ramionami. Gdyby szukała, to znając życie już by skończyła z dzieciakiem. Nawet jeśli w karczmie trafiłoby się na księcia, to on żony w knajpie, w osobie kelnerki, nie szukał. Tyle razy prowadziły tę dyskusję, że nie miała ochoty jej wznawiać. Trudno, każdy się uczy na własnych błędach. Brunet był przystojny, ale takich tylko kłopoty się trzymały. A przynajmniej takie było zdanie blondynki.
- Czego takie maślane oczy robisz na tego wymoczka? - odezwał się mężczyzna siedzący przez cały ten czas przy barze, dzięki czemu doskonale widział popisy Su jak i obiekt jej afektu.
- Spadaj Malkolm.
- Zupełnie nie wiem co w nim widzicie - obruszył się chłopak.
- Bo jesteś facetem to się nie znasz - odpowiedziała ruda, wchodząc z powrotem za bar.
- Na mnie nigdy tak nie patrzyłaś - kontynuował z wyrzutem niedoszły adorator.
Kelnerka zmierzyła Malkolma od stóp do głów pogardliwym spojrzeniem, jakby ono miało wszystko wyjaśnić i wzięła się do pracy, sprawnie przygotowując trzy drinki.
- Co ty robisz? - ponownie wtrąciła się Hannah.
- Nie widzisz?
- Daj sobie spokój - próbowała przemówić do rozsądku koleżanki, ale najwyraźniej ten gdzieś się ulotnił i rudzielec robił co zaplanował.
- Przecież płacą za siebie.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi, co ci zawiniła ta dziewczyna, żeby zaraz Diabli Łyk jej serwować? - Su posłała takie spojrzenie, że wiadomo było co Rakel zawiniła. Przyszła z brunetem i ten patrzył tylko na nią.
- To chyba dobrze, że jak z nią przyszedł, to pilnuje jej, a nie rozgląda się za twoimi wdziękami. - Po wzroku Su można było jednoznacznie stwierdzić, że uważała odwrotnie.
- Spije się nieboże, jak ten niedorobiony kowal … - spróbowała po raz ostatni blondynka.
- O to chodzi! Niech się dowie z kim ma do czynienia. Niech doceni prawdziwą rozsądną, pracującą kobietę.
Hannah westchnęła ciężko, biorąc się za wycieranie kufli, podczas gdy koleżanka płynnym, pełnym kokieterii krokiem udała się do stolika, niosąc przygotowane napoje. Malkolm westchnął znacznie bardziej żałośnie i wziął się za opróżnianie własnego kufla.

        Młoda kelnerka dwa kieliszki postawiła bez specjalnego przykładania się, z lakonicznym stwierdzeniem - "Drink wieczoru, polecamy".
Dla odmiany przy demonie zatrzymała się stanowczo zbyt długo, a stawiając kieliszek nachyliła się eksponując dekolt. Lu podziękował oszczędnym uśmiechem i wrócił do dyskusji, podczas gdy ruda kelnerka energicznym krokiem, zamiatając spódnicą minęła Jeremiego i wróciła do baru.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Kobieca zawiść to powszechne, a mimo to zupełnie niezbadane zjawisko. W swych skutkach może być śmieszne, może być groteskowe, może być przykre, może być nawet nieznośne. Jednak czasem zdarzają się takie przypadki, że w swojej najbardziej złowrogiej postaci potrafi być niszczycielskie bardziej nawet niż furia barbarzyńców i dramatycznie stawiać na głowie życie swoich ofiar.

        Cieśla usiadł, pociągnął ledwie dwa łyki, a już spostrzegł zygzakujących w jego kierunku nemorianina i handlarkę. On trzeźwiutki jak szczupak, panienka natomiast w niezłym gazie. – „Świetny pomysł Morgan brać dzieci na libację!” – w duchu pogratulował druhowi pomyślunku.
Uśmiechał się jednakże szeroko i jak najbardziej szczerze. Pomógł dziewczynie usiąść. Od razu przy stoliku zakręciła się cycata kelnerka. Przyglądał się jak niedbale stawia szkło na stoliku, oraz jak zalotnie prezentuje swe wdzięki Lucienowi. Mrugnął porozumiewawczo do towarzysza, choć nie był pewien, czy przybysz z innego planu rozumie ziemskie sposoby podrywu.
        Rakel natomiast nie do końca świadoma swoich poczynań od razu sięgnęła po kieliszek. Pociągnęła ostrożnie, tylko jeden łyk. Wystarczyło. Cóż z tego, że ostrożnie, skoro zdradziecki drink był słodki, ale mocno spirytusowy i sieknął ją ostatecznie. Chwilę jeszcze starała się utrzymać prosto i z otwartymi oczami, ale wkrótce przytuliła się do chrapiącego obok niej Morgana i również usnęła. Jeremy nachylił się nad stolikiem i zwrócił się do Luciena.
- Słuchaj, widzisz co się dzieje – rzekł wskazując na śpiących. – My ludzie reagujemy w ten sposób na alkohol. Organizm odmawia posłuszeństwa. Najlepiej będzie, jak ich odprowadzę, żeby odespali w swoich łóżkach. Przyjdź… – przerwał i popatrzył na czarnowłosą oceniając jej stan. – Przyjdź jutro po południu. Wcześniej ona i tak nie będzie w stanie funkcjonować.
Powstał, wyciągnął do nemorianina rękę i wymienili uściski. Nieprzytomną Rakel zarzucił sobie na prawe ramię, dla wyrobionego drwala nie był to wymagający ciężar do dźwigania. Wielkiego kowala natomiast złapał za kołnierz i ciągnąc za sobą skierował się do wyjścia. Opuszczających tawernę odprowadzało zawistne spojrzenie rudej zołzy zza baru. A gdy wyszli, nikt chyba nie zwrócił uwagi, że ognistowłosa kelnerka również zniknęła z lokalu.

        Jeremy wyszedł z karczmy taszcząc dwa bezwładne toboły. Jeden na ramieniu, drugi włócząc po ulicy. Nie pierwszy i nie ostatni wleczony powrót do domu w życiu kowala. Przeżyje. Na nowe buty też go będzie stać. Natomiast młodej handlarki żal mu było traktować w taki obcesowy sposób. Cóż ona winna, że nie wie co można z alkoholem, a czego nie? Poza tym dopiero jutro poniesie karę za swoje szaleństwa. Morgana znał na tyle, że wiedział dobrze, iż chłop doił tylko piwsko. W ogromnych ilościach, ale zawsze jednego gatunku. Rano jak się już obudzi, to z pewnością wypije całą wodę z beczki, w której hartuje swoje wyroby, ale poza tym nie będzie odczuwał pijaństwa z poprzedniego dnia. Krasnoludzkie piwo, to dobre piwo, bez druzgocących efektów dnia następnego. Natomiast dziewczyna? Nikt jej nie powiedział, że alkoholi się nie miesza. Piwo, wino (jeszcze gorzej, bo bąbelkowe) a na koniec ten diabelski drink. Bez przygotowania, i oczywiście wszystko na pusty żołądek. Oj, będzie cierpieć.
        Nie było bardzo daleko, ale metalurg nosił na brzuchu obfite zapasy słoniny na ciężkie zimowe dni, więc trochę czasu zajął im spacerek. Żadne ze śpiącego „rodzeństwa” ani na chwilę nie wykazywało się powrotem świadomości. Zaprawili się w trupa.
        Weszli wreszcie do kuźni. Morgana zgodnie z tym, co zaplanował złożył na dole, przy wodopoju - pękatej beczce pełnej lodowatej wody, która w czasie kucia pomagała metalurgowi schłodzić obrabiany materiał. Jutro niewątpliwie pomoże mu na ciężki łeb. Zostawił kolegę, a z koleżanką na ramieniu rozpoczął wspinaczkę po krętych schodach na górę, chcąc bardziej godnie położyć ją w mieszkaniu kowala. Już na schodach uderzył go fetor dochodzący z górnych pomieszczeń, ale kiedy do tego zobaczył barłóg, w którym zwykle nocował jego przyjaciel stwierdził, że nie będzie narażać dziewczyny na pogryzienie przez myszy, szczury, karaluchy, tudzież inne żyjątka, których kolonie hodował w swojej sypialni Morgan.
        Staszczył ją zatem na dół i powędrował spokojnym krokiem do jej kamienicy. Stanąwszy przed drzwiami klepnął się otwartą garścią w czoło. Zamknięte na cztery spusty. Pomyślał jednak chwilę i całkiem szybko wpadł na to, że właścicielka sklepu pewnie ma gdzieś przy sobie klucz od swojej pracowni. Położył nieprzytomną przy drzwiach, przykucnął przy niej i rozpoczął przeszukanie kieszeni.
- „Pupa jędrna. Ale klucza nie ma. Niezłe uda. Gdzie ten klucz? Ciekawe jak stopy? Tam nie będzie klucza stary!” – zbeształ się – „No dobra, buty zostają. Płaszczyk! Ma kieszenie? No ma, sprawdzamy. Faktycznie szczupła." – rozmyślał podczas obmacywania. Klucza nie znalazł. Jeszcze raz sprawdził wszystkie kieszenie. No nie ma.
- „Może nosi na szyi, jak dzieci” – wpadł na jeszcze jedną możliwość. Bez ceregieli wsadził palec za dekolt, odciągnął koszulkę i zajrzał. Kolejne rozczarowanie. Pomiędzy dwoma zgrabnymi połówkami cytryn dyndała na łańcuszku tylko drobna biżuteria – srebrny wisiorek z wygrawerowanym wizerunkiem dwu wzbijających się do lotu żurawi. Nie znał się na zwierzętach, nie był pewien czy żurawi. Przyjrzał się dokładnie. Wisiorkowi. Nie cytrynkom przecież, które pod wpływem chłodnego nocnego powietrza pokryły się gęsią skórką. W każdym razie klucza nie było.
- „Nic no, widocznie zgubiła” – pomyślał. – „Albo ją okradli”.
Co w zasadzie na jedno wychodziło. Nie wejdą do jej domostwa. Przynajmniej nie legalnie. Podniósł się z kucek i popatrzył z zadumą na drzwi. Sam je wstawił, był pewien, że trzeba by było się nieźle namęczyć, żeby nimi wejść. Westchnął i podszedł do witryny okiennej. Ta główna była za duża, nijak nie uśmiechało mu się zwracać dziewczynie cenę rozbitej szyby. Poszedł więc za róg, w bocznej ścianie było okienko, malutkie, ale wystarczające, żeby się nim dostać do środka. Nie namyślał się. Przyłożył w szybę łokciem, szkło głośno prysnęło i rozsypało się po bruku. Cofnął się nieco, po czym wymierzył kopa w liche deski, którymi zabita była okiennica. Trzask łamanego drewna rozszedł się po okolicy. Powtórzył czynność, aż usunął z otworu wszystkie drewniane przeszkody. Wsadził łeb do środka, żeby nic go nie zaskoczyło, gdy będzie wnosił nieprzytomną handlarkę. Wszystko szło jak po maśle. Trafił na jakiś magazynek, akurat pod oknem stało łóżko, nie musiał wiele kombinować. Wrócił po Rakel leżącą przy głównych drzwiach. Dopiero zarzucając ją sobie ponownie na ramię, zauważył obserwujący go od dłuższego czasu sześcioosobowy patrol straży miejskiej.
- Cholera – zaklął pod wąsem. – Przynosisz pecha dziewczyno.

        Był kolejny, piękny dzień miesiąca motyla. Przez zakratowane okno wpadał do celi blask słońca, zapach kwitnących konwalii i radosny śpiew ptaków. Ocknęła się wreszcie. Jeremy siedział na pryczy naprzeciwko niej. Oblicze miał marsowe. Nie zdążyła o nic zapytać, on odezwał się pierwszy.
- Jesteśmy w anclu miejskim – powiedział spokojnie, ale mimowolnie spuścił wzrok z dziewczyny na podłogę. – Złamaliśmy wczoraj prawo. U mnie drobnostki – machnął lekceważąco ręką. – Odpowiem za napastowanie nieletniej, czyny lubieżne i włamanie. – Nie precyzował nic więcej, ale chyba nietrudno się było domyślić reszty. - Ale z tobą jest grubsza sprawa. – Zebrał się w sobie i ponownie popatrzył w jej wielobarwne tęczówki. - Ciebie zgarnął palladyński kontrwywiad. Ktoś im doniósł, że wczoraj na rauszu zdradzałaś ważne informacje wywiadowcze jakiemuś lordowi demonów. Wieczorem staniesz do przesłuchania przed kolegium Świętej Inkwizycji.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Obudziło ją łupanie w czaszce. Ktoś chyba stał nad nią i najzwyczajniej w świecie tłukł ją czymś ciężkim po głowie. Przekręciła się z cichym pomrukiem niezadowolenia, lecz nawet jej ciało ocierające się o szorstki koc wywoływało zbyt głośne dźwięki. Próbując się podnieść do siadu miała wrażenie, że walczy z całym swoim organizmem. Głowa pulsowała bólem, światło oślepiało zmęczone oczy, kiszki grały marsza, a język wysechł na wiór. Co jej się wczoraj stało? Pamiętała karczmę, muzykę, pyszne wino, Luciena, chyba tańczyła, o matko… Później łyk płomiennie czerwonego, diabelnie słodkiego drinka i... pustka. Nic. Ciemność.
        Dziewczyna usiadła ostrożnie, spuszczając nogi z łóżka, opierając łokcie na kolanach a twarz składając w otwartych dłoniach. Dopiero wtedy coś zaczęło jej świtać, drażnić podświadomość i wzbudzać niepokój. Powoli podniosła głowę i rozejrzała się wokół siebie, zdając sobie sprawę, że nie jest w swoim łóżku, w domu lecz... Zawiesiła się, gdy jej spojrzenie natrafiło na oblicze znajomego cieśli, siedzącego bez słowa naprzeciwko niej, na podobnej pryczy. Zaraz... PRYCZY?! Otworzyła usta, by się odezwać, lecz mężczyzna ją uprzedził, a z każdym jego kolejnym słowem jej oczy otwierały się coraz szerzej, by po chwili dołączyły do nich rozchylone w zdziwieniu usta.
        - Gdzie? – szepnęła, lecz zaraz zaczęła potrząsać głową, jakby jednak nie chciała słyszeć tego jeszcze raz lub w ogóle wypierała ten fakt ze świadomości.
        - Nie, nie, nie, nie, nie – mruczała, wstając nagle i zaczynając krążyć po celi. PO CELI NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! Ona w więzieniu. Nie, no to są chyba jakieś żarty. Rakel doszła do krat i odwróciła się znów w stronę Jeremy’ego, spoglądając na niego tak, jakby dopiero teraz dotarły do niej jego słowa.
        - Drobnostki? Napastowałeś nieletnią? – zapytała zszokowana, najwyraźniej zbyt zaskoczona swoją błędną oceną mężczyzny, by zastanawiać się, kto był tą nieletnią. Naprawdę niepokojące, nie powinni jej w takim razie z nim tutaj zamykać. Niby nie jest nieletnia, ale cholera go wie. Też Morgan sobie przyjaciół znajduje, naprawdę...
        - I w ogóle co to za bzdury, jakie tajne informacje wywiadowcze miałabym zdradzać? Przecież ja nie mam żadnych informacji! – jęknęła, łapiąc się palcami za skronie i walcząc z diabelskim bólem głowy. Opuściwszy wzrok zobaczyła jednak przy kratach tacę z dwoma kubkami wody i półmiskiem z chlebem i serem. Dopadła do wody nim zdążyła się obejrzeć, wypijając oczywiście tylko swoją porcję i nawet nie spoglądając na posiłek. Była głodna jak wilk, ale coś ją odpychało jeszcze od jedzenia.
        - Rakel?
        Podniosła się natychmiast, słysząc znajomy głos. Na korytarzu przed ich celą stał jeden ze strażników - młody mężczyzna, na oko dwudziesto-kilkuletni, o jasnych włosach i ciemnych oczach, które spoglądały teraz na dziewczynę z mieszaniną zdumienia i troski.
        - Co ty tutaj robisz? – zapytał, rzucając jeszcze krótkim spojrzeniem w stronę cieśli, nim powrócił uwagą do dziewczyny, która zaczęła nerwowo zaplatać pukiel włosów na palcu.
        - Nie mam pojęcia – szepnęła, a jej oczy były wielkie z przestrachu, który zaraz udzielił się jej znajomemu strażnikowi. – Simon zrób coś, przecież ja nic nie zrobiłam! – poprosiła niezbyt składnie, a mężczyzna skinął lekko głową i ze zmarszczonymi brwiami podszedł do biurka, które stało kawałek dalej pod ścianą. Przewracał chwilę jakieś papiery, po czym wrócił do nich z kilkoma kartkami w rękach. Rakel przestępowała z nogi na nogę, śledząc wzrokiem jego spojrzenie, które sunęło po linijkach tekstu. Nie bała się żadnej Inkwizycji, aresztu, strażników, ani innych uwięzionych. Najbardziej przerażało ją, że ktoś mógł w ogóle pomyśleć, że ona złamała prawo! Ona! Ze wszystkich ludzi w tym mieście, dziewczyna nigdy nie popełniła chociażby wykroczenia! Co teraz sobie o niej ludzie pomyślą? Co z jej sklepem? Co by powiedział jej ojciec?!
        - Rakel, to nie wygląda dobrze – mruknął Simon, nie podnosząc jeszcze wzroku znad kartek. Dziewczyna objęła dłońmi pręty krat i przycisnęła do nich twarz, usiłując zajrzeć mu w notatki. Ojej, jakie to przyjemnie chłodne!
        - W raporcie piszą, że mają świadka na to, że zdradzałaś ważne informacje wywiadowcze jakiemuś nemorianinowi – cytował strażnik, a handlarka potakiwała lekko głową, słysząc po raz kolejny te same słowa. Dopiero wówczas mężczyzna podniósł na nią wzrok.
        - Przecież to jakaś bzdura, jakie ty niby znasz ważne informacje wywiadowcze? – prychnął, a Rakel pokiwała głową jeszcze gorliwiej, szybko tego żałując, gdy ból głowy uderzył z wzmożoną siłą. Cieszyła się jednak, że ktoś oprócz niej uważa te zarzuty za zupełnie absurdalne i w ogóle nie przejmowała się tonem, z jakim strażnik wypowiedział te słowa.
        - I dlaczego on cię obmacywał? – rzucił nagle, spoglądając krzywo na Jeremy’ego. Rakel ciągle kiwała głową, pogrążona we własnych domysłach i dopiero po chwili dotarły do niej słowa Simona. Zamarła.
        - Co?
        - Nie powinni cię z nim razem zamykać.
        - Co? - palnęła znów głupio, spoglądając to na strażnika, to na cieślę.
        Zapadła dość niezręczna cisza, kiedy to strażnik rzucał zdziwionym spojrzeniem od swojej koleżanki do obcego mu mężczyzny, a Rakel stała jak wryta, wciąż trzymając się krat i ewidentnie próbując nadążyć umysłem za informacjami, których co chwila przybywało, a każda kolejna była coraz dziwniejsza i jej mózg już po prostu nie chciał ich przyjmować. Drgnęła dopiero, gdy poczuła ciepłą dłoń na swojej ręce. Spojrzała zaskoczona na Simona.
        - Trzymaj się na razie, spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, dobrze? – powiedział ciepło, a ona pokiwała jedynie głową, marszcząc lekko brwi. Co on nagle z tym dotykaniem wyskoczył. Dziwne to wszystko.
        - Możesz tylko przynieść mi jeszcze trochę wody?
        - Oczywiście, już…
        - Dzbanek może cały, jeśli to nie problem.
        - Ee, jasne, już ci podaję.
        Mężczyzna zniknął gdzieś za rogiem, a przez tą krótką chwilę jego nieobecności dziewczyna nie odwracała się w stronę Jeremy’ego, wciąż myśląc o tym, co usłyszała. Gdy Simon wrócił z dzbankiem odebrała go od niego, dziękując kilkukrotnie, po czym odprowadziła go wzrokiem, wciąż ściskając naczynie w rękach. Dopiero gdy zniknął jej z oczu przykucnęła znów przy tacy i nalała sobie kolejny kubek, momentalnie wypijając jego zawartość. Gdy w końcu odwróciła się w stronę celi minę miała nietęgą. Usiadła na pryczy, ostrożnie, jakby ta miała ją połknąć przy bardziej gwałtownym ruchu. Bezwiednie poprawiła zmiętą nieco koszulę, podwinęła jej rękawy i przeczesała lekko palcami włosy. Dopiero wtedy zebrała się, by podnieść pytające spojrzenie na stolarza.
        - Co się wczoraj stało? Gdzie Morgan i Lucien? Czemu tu jesteśmy?
        Rzucała pytania, spoglądając na mężczyznę z nadzieją w oczach. Otworzyła usta, jakby chciała zapytać o coś jeszcze, ale zmieniła zdanie, zamknęła buzię i cofnęła się nieco, by oprzeć się plecami o ścianę i podwinąć nogi na pryczy. Ale się porobiło…
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien uznał, że najwyraźniej Jeremy'emu wpadło coś w oko, ponieważ dziwnie mrugał w jego kierunku. Taktownie udał, że nie zauważył tiku, tak jak starał się nie dostrzegać namolnego rudzielca. Dziewczyna była śliczna i pewnie byłaby też urocza, gdyby przestała się tak narzucać. Lucien zupełnie nie mógł pojąć takiego zachowania u kobiet. Nie miało znaczenia czy była nemorianką czy człowiekiem, wszystkie postępowały tak samo. Niby inne gesty, niby różne słowa, efekt był jednakowo groteskowy. Bardziej bezpośrednimi próbami uwiedzenia go, byłoby chyba tylko bezceremonialne wpakowanie się na jego kolana.
Nie zamawiał drinka, więc nie wypił zawartości kieliszka. Smaku i tak by nie poczuł, aromat nie zapowiadał się interesująco, poza tym Lu nie podobały się podchody rudzielca, ani nie lubił manipulacji jego osobą, a za takową uznał wmuszenie jakiegoś specjału wieczoru. Niestety Rakel nie wykazała się podobną roztropnością i po chwili spała razem z kowalem.
- Związek przyczynowo-skutkowy dostrzegam - odezwał się do cieśli. - Ale zupełnie nie rozumiem, po co w takim razie tyle pijecie. - To była prawdziwa zagadka dla demona. Po co robić coś, co doprowadzało umysł do takiego stanu, jaki prezentował kowal i dziewczyna. W oczach Lu było to całkowitym bezsensem. Co się jednak stało, było nie do odczynienia i wieczór choć był dość ciekawym, właśnie się zakończył.
Lucien skinął Jeremy'emu głową, wymieniając uścisk dłoni i gdy ten zabierał nieprzytomnych, poszedł uregulować rachunek. Jeremy opuścił karczmę, gdy Su zniknęła na zapleczu. Widząc jak brunet szedł po schodach, kelnerka popędziła się przebrać, rzucając koleżance szybką informację, że na dzisiaj kończy. Zdjęła fartuch, roztrzepała włosy i poprawiła bluzkę, obciągając ją tak, że dekolt stał się jeszcze bardziej wyeksponowany choć wydawało by się to niemożliwe. Tak przygotowana, zabrała zapasowe klucze do pokoju demona, ruszyła na górę.
- Miałaś na dzisiaj skończyć, a nie zmieniać profesję - Hannah rzuciła za nią złośliwie. Su jedynie pokazała jej język i nie zwalniając znalazła się na piętrze.

        W tym samym zaś czasie, gdy Su wdzięczyła się przy stoliku, Malkolm dopił swoje piwo, kolejne już tego wieczoru. Nie tylko kobieca zawiść była straszna. Złość odrzuconego zalotnika była potężnym i destrukcyjnym uczuciem. Zazdrość podsycana alkoholem krążącym we krwi, sprawiła, że w mężczyznę wstąpiła nowa odwaga. Musiał chronić młode kobiety, taki jak Suzan. Su, jak ją wołali inny, podczas gdy on wolał jej pełne imię, na pewno została opętana przez demona i Malkolm miał zamiar temu zaradzić, choćby i kosztem bogu ducha winnej Evans. Nie znał jej, wiedział tylko, że prowadziła sklep. O ile według niego Su mogła zostać nieświadomie uwiedziona, o tyle Malkolm nie potrafił, czy też nie chciał zastosować tego samego wytłumaczenia wobec Rakel, winiąc właśnie ją za niewłaściwy dobór towarzystwa. Demon musiał zniknąć, a Malkolm dokładnie wiedział jak to mógł zrobić. Nie na darmo był sekretarzem, pracującym w biurze Inkwizycji.
Podczas gdy płomiennowłosa kelnerka przebrana wypadła z zaplecza, Malkolm dobiegał właśnie do swojej pracy. Nocą w biurze był jedynie stróż i kilku dyżurnych pracowników, ale mężczyzna bez skrupułów postawił wszystkich w gotowości, jednocześnie wzywając straż miejską do aresztowania podejrzanej Rakel.

        W tym też momencie Lu doganiał Jeremy'ego. Demon nie miał pewności czy może ufać nowo poznanemu cieśli. Kowalem nie przejmował się w najmniejszym stopniu, ale chciał by dziewczę bezpiecznie dotarło do domu. Od początku zamierzał ukryty przed wzrokiem ludzi towarzyszyć nowym znajomym do domu brunetki. Pech chciał, że o tej porze przy barze była potworna kolejka i nim Nemorianin uregulował należność, Jeremy już był pod sklepem.
Realizując swój plan, Lucien nałożył na siebie iluzję, która udała się do wynajętego pokoju, podczas gdy on niewidoczny szybkim krokiem podążył w ślad za cieślą i nieprzytomną zbrojmistrzynią.
Nie zdejmując z siebie ułudy, klęknął przy pozostawionej na bruku dziewczynie, w momencie gdy Jeremy wybijał szybę, a główną ulicą nadciągała policja. "Żeby nie potrafić zrobić tak prostej rzeczy" - niewidoczny, pokręcił głową, widząc ciekawy sposób wejścia do sklepu. Całę szczęście nie widział jeszcze ciekawszego sposobu poszukiwania kluczy.
Pozwolił straży zabrać dziewczynę, Jeremym specjalnie się nie przejmując. Nie znając sytuacji wolał jeszcze nie interweniować. Nie chciał zaczynać pobytu w mieście od wymordowania oddziału niewinnych strażników. Przecież nie mieli by oni z nim najmniejszych szans. Początkowo uznał, że Rakel zabrano dla ochrony, a cieślę za próbę włamania. Gdy jednak ukryty udał się na komisariat, poznał pełne zarzuty. Molestowanie i włamanie Jeremy'ego, okazało się być tylko wisienką na torcie. Miał zamiar zająć się tym trochę później. Znacznie pilniejszym zdawało się rzekome zdradzanie informacji. Takie zarzuty wyjątkowo nie spodobały się demonowi. Lucien szybko udał się do budynku inkwizycji, który mieścił się po drugiej stronie ulicy. Wszedł bez problemu. W budynku nie było żadnych magicznych zabezpieczeń. Wstyd, to świadczyło o tym jak mało ważny był to oddział. W trakcie wędrówki zapamiętywał układy pomieszczeń, by później móc się teleportować w wybrane miejsce. Niedostrzegany, bez przeszkód i sprawnie znalazł biuro oraz leżący w nim akt oskarżenia. "Na rauszu zdradzała tajne informacje lordowi demonów" - Lucien rozzłoszczony pomówieniami zmarszczył brwi i czytał dalej - "Naoczny świadek zeznał..." - zaraz potem widniało dokładne nazwisko, wraz z adresem zamieszkania - " Świadek wiarygodny, wieloletni pracownik Inkwizycji, Malkolm Grey" - Ludzie jednak nie byli zbyt inteligentni. Co prawda nikt nie przypuszczał, że oskarżony dostanie dokumenty w swoje ręce, niemniej w taki sposób skazali swojego przysięgłego na śmierć i to wyjątkowo bolesną, gdyby Lu był klasycznym przedstawicielem swojej rasy, za którego go przecież mieli. Nie potrzebując więcej informacji, zamknął teczkę. Nie to by nie był w stanie poznać tożsamości sprawcy zamieszania w inny sposób. Szybko jednak skupił się na czym innym. Nazwisko już gdzieś widział. Szybko przypomniał sobie tabliczkę na mijanych moment temu drzwiach. Udał się w ich kierunku i wszedł niedostrzeżony. Równie szybko przypomniał sobie twarz mężczyzny, który przesiadywał przy barze, a teraz siedział przy biurku. Obeznany ze znacznie bardziej wyrafinowanymi intrygami, szybko zrozumiał powód nagonki. Powłóczystego spojrzenia sunącego za rudowłosą kelnerką nie dało się nie zauważyć.

        Miał już wszystko, co chciał wiedzieć. Pomówienia, same fałszywe informacje i śledztwo oparte na poszlakach. "Lord demonów", nie wiedzieli nawet jak bardzo mieli rację i jednocześnie jak tragicznie się mylili. Nie mogli wiedzieć. Z otchłani detale takie jak rody i ich potęgi nie wyciekały nigdy. Ktoś by się musiał zapuścić w sam środek gniazda szerszeni. Jeżeli by się to udało, wątpliwe by szpieg przeżył dość długo, by cokolwiek komuś opowiedzieć, a nawet jeśli... Cóż nemorianie potrafili dotrzymywać swoich sekretów. Nie sprzątali własnymi rękoma, od tego mieli piekielnych. Byli jednak bardzo skuteczni.
        Dobrze, że przezornie część swoich dóbr od wielu lat gromadził w banku, teraz miał do nich łatwy dostęp. Wampirze banki miały wiele zalet, a jedną z nich była praca w nocy. Złożył szybką wizytę w tymże banku, a potem równie szybko odwiedził piekło. Dokładniej zaś sprawdzonego szpiega. Najlepsze wtyczki zawsze żyły poza wszelkimi jurysdykcjami. Piekło było doskonałą siedzibą. Każde informacje wymagały odpowiedniej opłaty, ale Lu nie zamierzał zostawić dziewczyny bez pomocy.
Belial był najlepszym z najlepszych. Co prawda liczył sobie drogo i nieraz wymagał jakiejś uciążliwej przysługi w zamian za informacje, ale też nigdy nie zadawał pytań i był całkowicie dyskretny, co rekompensowało uciążliwości. Lucien oczywiście od razu otrzymał czego potrzebował, a zupełnie przy okazji dowiedział się, że sprawa z listem zostawionym przy odejściu, nie poszła po jego myśli. Tym postanowił zająć się później, w wolniejszej chwili.

        Nadszedł piękny ranek, gdy Lucien miał wszystko czego potrzebował i teleportował się niewidoczny, wprost do aresztu. Rozejrzał się uważnie, a nie dostrzegając strażnika, zdjął osłonę niewidzialności. Podszedł do krat i wykonując krok, jakby chciał przejść przez barierę, przeniósł się bezpośrednio do celi. Dokończył krok, jakby nie pokonywał żadnej przeszkody, a jedyną oznaką, że coś było nie do końca zwyczajne, była smuga niby dymu, która przez uderzenie serca ciągnęła się za demonem, niczym wstęga rozpuszczającego się w wodzie atramentu.
Uklęknął przy pryczy, na której z podkurczonymi pod brodę kolanami, wyraźnie załamana siedziała Rakel
- Wszystko będzie dobrze - szepnął uśmiechając się łagodnie i odgarniając z jej czoła, czarne loki. Potem wyprostował się płynnym i mało ludzkim ruchem, bez emocji zwracając się do cieśli.
- Mam nadzieję, że wobec ciebie oskarżenia również są fałszywe. - Gdy tylko wybrzmiało ostatnie słowo, Lucien zniknął równie nagle jak się pojawił.
Pozostało zamknąć sprawę, składając wizytę głównemu inspektorowi. W trakcie zdążył się dowiedzieć, że nikt więcej nie będzie rozpatrywać tego oskarżenia. Było zbyt błahe i oparte na domysłach. Pierzaste gryzipiórki równie chętnie ruszały swoje kupry z niebieskich planów, jak piekielna szlachta za swoich. Nikt nie robił tego, nie widząc wyraźnych i pewnych korzyści. Coś tak marnego miało być rozpatrzone tylko przez ludzi. Wagę sprawy trochę podkoloryzowano w raporcie, pewnie tylko po to by nastraszyć dziewczynę i skłonić ją do współpracy. Celem zaś miało być wydalenie jego osoby z miasta.

Pojawił się w pokoju głównego inspektora równie bezpardonowo jak w celi. Ten początkowo pragnął wezwać straż, ale widząc minę demona zaniechał prób. Wątpliwym było, by zdążył cokolwiek krzyknąć, jeśli demon miał złe intencje.
Lucien usiadł wygodnie przy biurku, naprzeciw inspektora i dopiero wtedy się odezwał.
- Nie lubię pomówień - oświadczył chłodno, bez ogródek poruszając sedno jego wizyty. Inspektor przybrał zacięty wyraz twarzy i najwyraźniej miał zamiar rozpocząć polemikę, by wyjść na ważniejszego niż jest w rzeczywistości. Jednak Lucien nie dał mu dojść do słowa.
- To są tajne informacje. - Demon pstryknął palcami i przed urzędnikiem pojawiła się teczka. Łysiejący mężczyzna ostrożnie uniósł okładkę i zaczął czytać. Z każdą sekundą bladł coraz bardziej, a no czoło wystąpił mu perlisty pot.
- Mam swoich informatorów, skuteczniejszych i wiarygodniejszych niż pijane dziewczęta - Lu kontynuował lodowatym tonem. Urzędnik głośno przełknął ślinę. Nemorianin uniósł rękę, obracając ją dłonią do góry, a teczka jeszcze mgnienie temu czytana przez inspektora, zmaterializował się na niej. Mężczyzna spojrzał na demona z wyraźnym przestrachem w oczach. Przeczytał raptem jedną stronę.
- Przebywam tu w celach rekreacyjnych - kontynuował z niezmąconym spokojem Lucien. - Wnioskuję, że wszyscy wolelibyśmy by tak pozostało. - Inspektor jedynie kiwnął głową, gdyż nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. - Zakładam również, że odpowiednie konsekwencje zostaną wyciągnięte bez mojej ingerencji. O ile zwykłemu człowiekowi można wybaczyć rasizm, o tyle pracownikowi tak szacownej organizacji jak Święta Inkwizycja, nie przystają kłamstwa oparte na uprzedzeniach. - Urzędnik pokiwał ponownie głową.
- Zwolnię go natychmiast... - Demon przerwał mu gestem dłoni.
- Nie zależy mi na jego zwolnieniu. Nie zasłużył na aż tak srogą karę - nastraszył urzędnika, teraz mógł wykazać się wspaniałomyślnością, która w takich sytuacjach zawsze była doceniana po dwakroć. - Dobrze tylko by zapamiętał, że pozory i podejrzenia, to nie wszystko - nie dodawał, że nie wszystkie demony są groźne. Byłaby to nieprawda. Wszystkie były śmiertelnie niebezpieczne, tylko niektóre wpierw trzeba było sprowokować.
- Życzę więc miłego dnia. - Lucien uścisnął drżącą i spoconą rękę, wciąż zszokowanego urzędnika i zniknął razem ze swoją teczką.

        Nie minęło południe, a Malkolm siedział przy barze zapijając smutki spowodowane reprymendą za nadużycie władzy i rozpuszczanie niesprawdzonych plotek, a Su siedziała markotna po nocy, która przebiegła zupełnie inaczej niż zaplanowała.
W tym właśnie czasie, do celi, w której siedział cieśla i skacowana dziewczyna, weszło dwóch strażników.
- Za pana wpłacono grzywnę, tym samym jest pan wolny - Simon przemówił do Jeremiego, wypuszczając go z aresztu.
- Panna Evans jest proszona na przesłuchanie - oficjalnym tonem odezwał się do dziewczyny.
Rakel zaprowadzono do pokoju głównego inspektora.
- Panno Evans, proszę usiąść. - Mężczyzna wskazał dziewczynie krzesło. - Zaszło tragiczne nieporozumienie, za które z całego serca przepraszam - kontynuował łysiejący mężczyzna.
Rozmowa nie trwała długo. Inspektor jeszcze co najmniej kilka razy przeprosił, tłumacząc jak niefortunnym było całe aresztowanie, a chwilę później Rakel była wolna.
W tym czasie Lucien, oparty o ścianę, czekał przed budynkiem, aż dziewczyna i cieśla wyjdą z aresztu.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Rakel spanikowała, jak to kobiety. Nie zdziwił się tym zbytnio. Zaczęła bezcelową wędrówkę po celi.
- Napastowałeś nieletnią? – zapytała nagle.
Popatrzył na nią zaskoczony. Odpowiedział jednak, może mało uprzejmie, bo pytaniem, ale zdaje się wyjaśniając wszystko:
- A jesteś nieletnia?
Nie powiedziała nic. Wzruszył ramionami. Nie zwracał uwagi na rozmowę czarnowłosej ze strażnikiem. Nie obchodziły go ich romanse. Oddałby wszystko za swoją fajkę ze śliwkowym tytoniem.
- Co się wczoraj stało? – zapytała, gdy już siedziała z powrotem na pryczy. – Gdzie Morgan i Lucien? Czemu tu jesteśmy?
Spojrzał na nią łagodnym wzrokiem.
- Na to ostatnie już odpowiedziałem - odparł. - Morgan śpi w swojej kuźni, a Lucien pewnie w gospodzie, gdzie balowaliście. Natomiast co się wczoraj dokładnie stało, to nie wiem. Jak przyszedłem, to nasz kochany kowal był już ciężko zrobiony, a tobie niewiele brakowało. W końcu, gdy odpadłaś odtransportowałem was do domów, ale przed twoim sklepem nas zgarnęli strażnicy. Tyle wiem.
Skończył, a ona ukryła twarz w dłoniach.
        Wtem nagle Lucien, wykorzystując swoje „Czary Mary” dołączył do zalotników starających się o względy handlarki bronią. Pojawił się z nikąd. Pogłaskał. Przyklęknął na kolano. Och, ach. Znać lorda. Cóż za romantyk. Rycerz ratuje królewnę zamkniętą w wieży. Nie błaźnił się zbyt długo. Szybko powstał, a jedyne co powiedział do cieśli, to krótkie zdanie:
- Mam nadzieję, że wobec ciebie oskarżenia również są fałszywe.
Demon od razu zniknął, dlatego drwal nawet nie wysilał się, żeby odpowiadać na głupią zaczepkę.
Zaraz jednak wypuścili ich oboje, a Lucien czekał przed aresztem.

        Odprowadził ich do sklepu Rakel. Nie, żeby martwił się o dziewczynę, nad którą swą czarodziejską opiekę roztoczył nemorianin. Po prostu było mu to i tak po drodze, a po drugie miał sprawę do Morgana. Pożegnali się bez przesadnej zażyłości. Chyba nie przekonały ich zdawkowe zapewnienia Jeremy’ego, że zarzuty wysunięte wobec niego też były wyssane z palca. Ale w sumie niewiele go obchodziło, czy mu wierzą, czy nie. Zostawił ich i poszedł prosto do kuźni przyjaciela. Jednak nie spodziewał się takiego przywitania. Skoro tylko cieśla wszedł do warsztatu kowal widząc go z miejsca porzucił swoje zajęcie, podbiegł do drwala, schwycił żelaznym uściskiem za fraki, przyparł do ściany i wściekle dysząc ryknął mu w twarz:
- Skrzywdziłeś ją!?
- Co? Kogo?
- Rakel idioto!
- Nie. Nie skrzywdziłem.
- Nie wierzę ci! Podobno zmacałeś ją przed sklepem!
- Nie zmacałem. Chciałem wnieść ją do jej mieszkania i szukałem klucza.
- Co ci odbiło! Dlaczego nie zostawiłeś jej u mnie!?
Cieśla popatrzył na kolegę naprawdę zdziwiony.
- Ty tak na serio? Byłeś ostatnio u siebie na górze? Smród, bród i robactwo. Chyba twoja koza ci tam zdechła. Miałem dziewczynę zostawić w tym syfie?
Morgan to przemilczał, ale jeszcze mocniej docisnął kolegę do muru. Chyba wiedział jaka zapuszczona melina znajdowała się w jego sypialni. Nie odpowiedział na pytanie, tylko dalej krzyczał.
- Podobno ją napastowałeś!
- Uspokój się. Mówiłem ci, że szukałem klucza.
- Masz mnie za debila!? Szukanie klucza nijak nie podpada pod kategorię „czyny lubieżne”!
- A ty wierzysz przyjacielowi, czy temu, co banda ledwie dorosłych strażników zapisała w raportach?
- Nie pieprz! Dotykałeś ją!?
- Dotykałem. Szukając klucza.
- Przysięgam ci, że jeśli uwłaczyłeś jej czci, to…
- Weź spieprzaj! – wrzasnął wreszcie drwal. Stracił cierpliwość, strącił ręce metalurga i odepchnął go. – To, że mi nie wierzy nastoletnia siksa i ulizany pan „Oh, skończył mi się nawilżający krem do rąk” – wrzeszczał mając na myśli Luciena. – To akurat mam w dupie. Twoje kowadło ma więcej pojęcia o życiu, niż oni dwoje razem wzięci. Ale ty stary zwyrolu będziesz mnie pouczał? Pogięło cię do reszty? Trudno ci wpaść na to, że gdybym chciał ją wykorzystać, to nie robiłbym tego na ulicy pod jej domem, tylko zabrał bezwładne ciało do siebie na chawirę? Lepiej by to wyglądało? Wtedy by jej cześć nie została urażona? Zastanów się spasiony głąbie. Mówię ci jak było. Szukałem klucza. A okno wywaliłem, bo i tak miałem od rana się zająć jego wymianą. Więc się uspokój, bo naprawdę zarobisz w pysk.
Kowal na tak postawioną sprawę początkowo spuścił z tonu. Widać było, że ciśnienie z niego zeszło. Po chwili jednak ponownie zdenerwował się.
- Powiedziałeś spasiony? Czy ty sugerujesz, że jestem gruby?
Jeremy popatrzył na niego z rezygnacją.
- Tak bałwanie. Wyłapałeś cały sens wypowiedzi.
- Powtórz to jeszcze raz!
- Daj mi spokój, nie mam czasu na głupoty. – Machnął lekceważąco ręką. – Zrobisz mi zawiasy do okiennic dla Evansówny?
- Zrobię. – Morgan odpuścił i uśmiechnął się. – To dawaj jeszcze sztamę na zgodę. – Wyciągnął wielką łapę do kolegi.
- Jasne. – Cieśla odpowiedział uściskiem. – Nie będziemy się przecież bić o babę.
- Nom. Jak mawiał dawno temu szlachetny Casevil: „Tradycja pojedynków umarła razem z kobietami, za które warto było oddać swoje życie”.
- Łoooo… – Jeremy zdębiał. – Powtórz to, bo nie wierzę.
- Ale że co? Nie wierzysz, że ja mogę powtórzyć mądre zdanie z książki?
- Szalejesz chłopie! – drwal aż krzyknął z niedowierzania. – Z czego? Z książki? Ty w ogóle widziałeś kiedyś coś takiego?
- Kiedyś, dawno, za szczeniaka znaleźliśmy jedną na śmietniku. – Kowal pokiwał z namaszczeniem głową.
- I co z nią zrobiłeś?
- A jak myślisz? – obruszył się. – Normalnie. Jako najodważniejszego z całej bandy koledzy wysłali mnie, żebym ją obwąchał.
- Poważnie?
- No! Szturchnąłem jeszcze patykiem, takim kozak!
- A nie spróbowałeś?
- To się je? – zdziwił się.
- No. Nie wiem tylko czy na surowo, czy wpierw trzeba obsmażyć. Zapytaj Rakel, podobno umie gotować.
- Aha.
Postali chwilę w ciszy mierząc się wzrokiem, ale długo nie wytrzymali. Ryknęli śmiechem tak beztroskim i serdecznym, że nikt patrzący na nich nie mógłby nawet wpaść na to, że udają. Konflikt był zażegnany. No, w każdym razie na tyle, na ile było to możliwe w tym momencie. Formalności dopełnią jak zwykle, wieczorem przy piwie.
- Dobra, idę do siebie. Daj znać jak skończysz – rzekł cieśla. Uścisnęli sobie dłonie i kowal powrócił do wykonywania zamówionych zawiasów, a Jeremy wyszedł z warsztatu. Po kilkunastu krokach jednak stanął i odwrócił się.
- Morgan! – zawołał do kolegi widocznego przez otwarte wrota kuźni, bo widocznie coś jeszcze mu się przypomniało.
- Co? – tamten oderwał się na chwilę od kowadła i popatrzył na drwala.
- Tak, jesteś gruby! – wrzasnął na pożegnanie Bastiończyk.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Umysł dziewczyny zbyt szybko łączył fakty, a ona zdecydowanie nie była gotowa na powstałe w ten sposób wnioski. Puściła mimo uszu uwagę cieśli, porzucając tą całą sprawę molestowania. Mężczyzna zdawał się być tak obojętny, jeśli o to chodzi, że albo był socjopatą albo oskarżenia wobec niego były również wyssane z palca. Nie miała dowodów na żadną z tych możliwości, więc po prostu trzymała się tej bardziej dla niej optymistycznej. A poza tym nie była nieletnia!
        Nagłe pojawienie się demona w celi przyjęła zupełnie spokojnie, przekonana, że wzrok płata jej figle. Sądząc po słowach Jeremy’ego nieźle się wczoraj załatwiła, więc halucynacje wywołane zatruciem alkoholowym były wytłumaczeniem, które przyjęła bez mrugnięcia okiem. Dopiero delikatny dotyk Luciena sprawił, że drgnęła wystraszona, ale nie ruszyła się z miejsca. Ze sztyletem pod szyją nie przyznałaby się, że oczarował ją nieco swoim gestem i słowami, nie wiedziała bowiem, że i tak zdradził ją nietypowy u Rakel lekko maślany wzrok, którym odprowadziła znikającego mężczyznę. Z całych sił próbowała przypomnieć sobie coś więcej z wczorajszego wieczoru, ale wirujące w głowie chaotyczne obrazy tylko przypomniały o pulsującym bólu w czaszce. Rzeczywiście jednak nie przypomina sobie obecności Morgana, musiał odpaść dość wcześnie. Czyżby więc cały wieczór spędziła z Lucienem? Taka pijana! Losie, jakie to nieprofesjonalne! A on jeszcze pojawia się tutaj znikąd i ją pociesza! Najchętniej zapadłaby się ze wstydu pod ziemię.
        Od katowania się bogactwem obraźliwych epitetów i snuciem różnorodnych scenariuszy, gdzie w każdym skazywana była na wieczne potępienie i ostracyzm społeczny, uratowało ją przybycie strażników. Poważny ton znajomego tylko ją zmartwił, więc rzuciła ostatnim spojrzeniem w stronę cieśli, kiwając mu nieznacznie ręką, po czym dała się poprowadzić na przesłuchanie. Okazało się jednak, że nie czeka na nią anielski pluton egzekucyjny, lecz nadmiernie pocący się, łysawy mężczyzna, który przepraszał ją tak zapamiętale, że poważnie zwątpiła w jego kompetencje. Tylko szok powstrzymał ją przed wydarciem się na urzędnika, że skoro nie ma pojęcia o swojej robocie to powinien zmienić profesję, a nie na podstawie jakichś plotek zgarniać niewinne dziewczęta z ulicy. Zamiast tego jednak kiwała lekko głową, przyjmując przeprosiny, a na koniec zebrała się na odwagę, by podnieść, że liczy oczywiście na stosowne sprostowanie w miejskim punkcie ogłoszeń, gdzie z pewnością wisi już informacja o jej aresztowaniu. Pomyłki można wybaczyć, ale nie da sobie zepsuć przez to reputacji.

        Obecność cieśli i demona przed aresztem była dla niej lekkim zaskoczeniem, aczkolwiek bardzo miłym, przez co posunęła się nawet do wywołania słabego uśmiechu na twarzy. Co prawda obecność Luciena, zarówno wcześniej w areszcie, jak i teraz, sugerowała jej, że mężczyzna maczał w palce w wyjaśnieniu tego skandalicznego nieporozumienia, lecz skoro on nie powiedział nic na ten temat, ona również milczała. Pogoda była piękna, wydarzenia minionego wieczora skutecznie puszczała w niepamięć i czas najwyższy zacząć kolejny dzień pracy! W końcu rapier się sam nie zrobi. Gdy znaleźli się już pod jej sklepem, uśmiech dziewczyny nieco zbladł, gdy dostrzegła wybite okno, jednak nie liczyła nawet na to, że odkryje sprawcę. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Miała tylko nadzieję, że nic nie zniknęło i był to jedynie akt wandalizmu. Widząc, że Jeremy zbiera się do odejścia zatrzymała go jeszcze na chwilę, łapiąc za ramię i puszczając zaraz, gdy tylko przeniósł na nią uwagę.
        - Dziękuję – powiedziała nagle i wzruszyła lekko ramionami, maskując zawstydzenie. – No wiesz, że nie zostawiłeś mnie w tej karczmie wczoraj. Mimo wszystko mogło skończyć się gorzej niż aresztem. Także... dzięki.
        Odprowadziła go wzrokiem, gdy szedł w stronę kuźni Morgana i zupełnie nieświadoma apokalipsy jaka ma się tam niedługo rozpętać, zwróciła się w stronę swojego sklepu, po czym… zaklęła tak soczyście, że przechodząca obok matka z dzieckiem obrzuciła ją pełnym pogardy spojrzeniem i odciągnęła szybko swoją pociechę, co najmniej jakby język handlarki był zaraźliwy.
        - Przecież ja nie mam kluczy – Rakel jęknęła, obmacując się po kieszeniach spodni, gdzie zawsze się znajdowały, gdy wychodziła. – Ktoś mi zajuchtał klucze… - mruczała, a cały jej dobry humor prysnął jak bańka mydlana.
        Zamkami się nie przejmowała, zostaną wymienione razem z całymi drzwiami, ale chciałaby jednak wejść do środka jeszcze dzisiaj. Spojrzała nagle na Luciena, który stał wciąż obok i przyglądał się jej w milczeniu, tylko ją pesząc. Zupełnie nie wiedziała, co ma z nim zrobić. Po drodze zaprosiła go na herbatę, a teraz stoi jak głupia przed zamkniętymi drzwiami do własnego domu. Nic to, o pomoc znów prosić nie będzie. Pewnie mógłby się tam zmaterializować, tak jak zrobił to w areszcie, chociaż nadal nie była pewna jak to działa, ale miała zamiar załatwić to sama. Bez słowa obeszła róg kamienicy i podeszła do wybitego okna. Podciągnęła się sprawnie o parapet i wlazła do środka niczym smuga czarnego dymu, lądując miękko na starym łóżku w kanciapie. Szybko zabrała spod lady zapasowe klucze i otworzyła drzwi wejściowe, stając w nich jak wryta.
        - Meve! Co ty tutaj robisz? – zapytała, strzelając zaskoczonym wzrokiem od Widzącej do Luciena, koło którego stała beztrosko, z wesołym uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
        - Przyniosłam ci ziółek, słyszałam, że schlałaś się wczoraj, jak ten niedorobiony kowal. Ha! Kto by pomyślał, że ty jednak masz jakieś życie! I jeszcze takiego przystojniaka pod drzwiami!
        Wiedźma chichocząc wesoło wkuśtykała do sklepu, podpierając się na lasce, a skrajnie zawstydzona Rakel nawet nie ośmieliła się podnieść wzroku na demona, tylko gestem zaprosiła go do środka. Świetnie, najpierw Morgan z tym swoim swataniem, a teraz nawiedzona babcia.
        - Sama jesteś nawiedzona, Czarnulko, kto to widział, żeby taką młodą dziewczynę trzeba było siłą do karczmy wyciągać! Życie to nie tylko praca, uwierz mi dziecko. Masz, wypij to, zaraz ci wszystko przejdzie, będziesz jak nowo narodzona. Idę wam zrobić herbatę, a wy tu sobie pogadajcie, w ogóle się mną nie przejmujcie – mruczała, najpierw wciskając handlarce w dłonie kubek z parującym naparem, a później znikając na zapleczu, skąd po chwili dało się słyszeć wcale nie szeptane utyskiwania na nadmierny pedantyzm młodej Evans.
        Rakel stała z kubkiem w dłoni, puściwszy mimo uszu zarówno zaglądanie jej w głowę, co Meve miała w zwyczaju robić, nie przejmując się takimi drobiazgami jak prywatność dziewczyny, jak również beztroskie panoszenie się Widzącej po jej lokum. W tym mieście nie znalazła się ani jedna osoba, która zwróciłaby tej kobiecie uwagę, a niektórzy, w tym Morgan, bali się jej jak świętego ognia. Dla brunetki kobieta była kimś na kształt przybranej babci, która stanowiła taki sam ciężar, jak nieodzowną pomoc, gdy tylko dziewczyna jej potrzebowała. Całe jej dzieciństwo Widząca próbowała wyszkolić Rakel na uzdrowicielkę, ale młoda Evans przedstawiała taki antytalent w kwestii zielarstwa, że nawet ta nawiedzona staruszka poddała się w końcu i po prostu zaopatrywała ją we wszystko, czego mogła potrzebować kobieta w jej wieku. Tak jak dziś na przykład: coś na kaca. Zapach był mimo wszystko obiecujący i kuszący nos wonią malin, więc dziewczyna posłusznie popijała napój i zerkała na Luciena znad kubka.
        - Przepraszam za swoje zachowanie wczoraj, to było bardzo nieprofesjonalne – powiedziała w końcu, gdy zebrała się na odwagę, patrząc już wtedy mężczyźnie prosto w oczy. Nie dodawała nic więcej, tłumaczenie się byłoby jeszcze bardziej niezręczne, poprzestała więc na szczerych przeprosinach. Poza tym nie wiedziałaby nawet od czego zacząć, gdyż sprawy zaczęły się sypać w momencie, w którym demon wszedł do jej sklepu po raz pierwszy. Co za straszne pierwsze wrażenie musiała zrobić!
        - Banialuki! – rozległ się krzyk wiedźmy z piętra. Dziewczyna westchnęła cicho.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość