Równiny Andurii[Chatka Vetery] Strachy w ciemnościach

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

[Chatka Vetery] Strachy w ciemnościach

Post autor: Hashira »

Droga przez las była bardzo przyjemna. Słońce świeciło jasno i choć lekki, jesienny chłód kłuł już w policzki i dłonie, Hashira z zadowoleniem wciągnęła w płuca rześkie powietrze. Na tę wyprawę wybrała się bez konia, polegając tylko na własnych nogach. Od czasu do czasu było jej to potrzebne. Wtedy nie musiała martwić się o nikogo i mogła po prostu być.
W podróży nigdy nie jesteśmy sobą. Możemy być kimkolwiek, a spotykani ludzie nie mają o nas żadnego pojęcia. To jeszcze bardziej pozwala zrozumieć, kim tak naprawdę jesteśmy.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zakręciła radosnego pirueta w ciepłym, południowym słońcu. Czerwona peleryna załopotała wokół niej. Nigdy nie starała się być złowieszczą i budzącą strach Krwawą Kapłanką, jak niektórzy bracia z Zakonu. Zwłaszcza Zakhan, on był najgorszy. Skrzywiła się, widząc w myślach wygoloną głowę Kapłana o prostym nosie i oczach jastrzębia. Ten chudy mężczyzna, mag wygnany z Valladonu, lubował się w śmierci i zawsze korzystał z okazji, by poświęcić jakieś stworzenie. Podczas swoich brudnych praktyk zdarzało mu się nawet poświęcać ludzi, choć skrzętnie ukrywał na to wszelkie dowody. Taka właśnie była ideologia Zakonu – mógł w nim służyć każdy, póki pragnął wypełniać wolę Matki i kilka razy w roku oddać się Rytuałowi Snów. Najważniejsze było ocalenie ludzkości, na tak długo jak tylko się da. Hashira rozejrzała się dookoła, podziwiając wysokie, szeleszczące drzewa, motyle przecinające ścieżkę i kobierce utkane z mchu, ciągnące się w głąb lasu. To wszystko mogło istnieć dzięki powtarzającemu się poświęceniu Krwawych Kapłanów.
Kupcy, w stronę których zmierzała, zatrzymali się nad Rzeką Motyli, kilka dni drogi od Gór Druidów. Do kontaktowania się ze światem Krwawy Zakon używał Chwostków – były to malutkie, intensywnie niebieskie ptaszki, wytrzymałe i bardzo szybkie. Tym razem jeden z malców przyniósł prośbę o odebranie towarów. Powóz handlarzy uległ uszkodzeniu i przez dłuższy czas zamierzali gościć w karczmie, czekając na jego naprawę.
Trochę kadzidła i parę zdobionych mis nie było zbyt dużym obciążeniem, więc Hashira postanowiła wyruszyć po nie piechotą. Do karczmy miała stąd już tylko kilka dni marszu, a potem planowała odwiedzić Valladon. Najwyższy Kapłan Arion prosił ją o doręczenie osobistego listu. Cieszyła się na tę możliwość, gdyż to wielkie, nieco mroczne miasto zawsze urzekało ją różnorodnością kultur, mieszaniną tego co świątobliwe, przeciętne i nielegalne. Można było tam dostać magiczne przedmioty, przyprawy i wiele rzeczy, których pochodzenia ani celu nie potrafiła się domyślić. Zawsze wychodziła stamtąd z nieco chudszą sakiewką.
Tymczasem jednak musiała zaplanować sobie miejsce na rozbicie ogniska. Przystanęła pod rozłożystym dębem i wyciągnęła mapę. Czarnymi punktami zaznaczono na niej kapliczki i pomniki Matki, a większymi świątynie. Od najbliższego pomnika dzieliło ją jeszcze wiele godzin marszu. Westchnęła i szybko schowała arkusz do torby. Komu w drogę, temu czas! Wyprostowała się i raźno ruszyła przed siebie.

Równiny Andurii były piękne. Co jakiś czas dziewczyna wychodziła z zagajników, by przemierzać rozległe pola, pozłocone czekającymi na zbiory zbożami. Mijała pracujących wieśniaków, skupiska niewielkich, pokrytych strzechą domków i karawany wędrujące po traktach. Czasem, wchodząc na pojedynczy kurhan, udawało jej się dostrzec Rzekę Motyli migoczącą w oddali. Z ulgą wracała też w zielony cień lasów, chowając się przed ciepłym dotykiem jesiennego słońca.
Z czasem, im dłużej wędrowała, tym ciemniej zaczęło się robić i coraz mniej stworzeń – dzikich i oswojonych – wychodziło ze swoich kryjówek. Coś niepokojącego wypełniło powietrze. Lekkie drżenie mięśni, szczypanie na języku i gęsia skórka nie chciały dać jej spokoju. Hashira ofuknęła się w myślach za te dziecinne strachy. Nigdy nie bała się nocowania w lesie. Podskakująca lekko na biodrze szpada dodawała jej pewności siebie. Już nie jeden raz radziła sobie z dzikimi zwierzętami i jeszcze dzikszymi ludźmi. Co mogło tym razem pójść inaczej?

W końcu w czerni utkanej z koron drzew pokazał się księżyc. W otoczeniu pierzastych chmur wyglądał, jakby był obklejony pajęczyną. Było w nim coś lepkiego i niepokojącego. W jego świetle cały las wydawał się złowrogi. Hashira nie należała do osób bojaźliwych, ale starała się unikać podróżowania nocami. Zwłaszcza takimi jak ta. Jednak do polany, którą sobie wyznaczyła, została jeszcze dobra godzina drogi. Nie było sensu teraz się zatrzymywać. Szła przed siebie, łamiąc gałązki i od czasu do czasu potykając się o konary. Niewielka latarnia, którą trzymała w dłoni, dawała migotliwe światło. Nie chciała używać pochodni, bowiem gałęzie i liście zwieszały się tuż nad jej głową. W pewnym momencie usłyszała ciężkie kroki za swoimi plecami. Odwróciła się gwałtownie i uważnie zlustrowała wzrokiem otoczenie. Nawet najmniejszy krzaczek nie poruszał się pod rzekomym dotykiem. Przewróciła oczami i kontynuowała mozolne przedzieranie się przez las. „Kiedy ostatni raz tak się bałaś, dziewczyno? Chyba w posiadłości ojca. Te żywopłoty były naprawdę przerażające…” Uśmiechnęła się do siebie i czując przypływ odwagi, zaczęła nucić cicho pod nosem. Ten stary, dziecinny sposób faktycznie pomagał ukoić niepokoje.
Kolejny hałas tuż za nią przedarł się przez dawną melodię, a trzask łamanych gałązek nie pozostawiał wątpliwości. Coś szło jej tropem. Poczuła jak zimny pot oblewa jej skórę. Nie rozumiała swoich reakcji. Była dorosłą osobą, która wiele razy nocowała w lesie. Miała za sobą mnóstwo pojedynków, bitew, polowań i ucieczek. Owszem, bywało, że się bała. Jednak nigdy strach nie paraliżował jej tak mocno.
Zerknęła przez ramię, tym razem bardzo ostrożnie. Głuche stukanie, wybijające leniwy rytm, wwiercało się w jej uszy. Księżyc zalśnił jasno, a w mdłym blasku latarni błysnęły czerwone oczy. Złowrogie, okrągłe punkty, wpatrzone w jeden cel - w nią. I zamiast dobyć szpady, zamiast się odwrócić i zmierzyć z niebezpieczeństwem, dziewczyna zrobiła najgłupszą, najbardziej nielogiczną rzecz, na jaką mogła się zdobyć. Rzuciła się na oślep przez las. Konary szarpały jej pelerynę i uderzały ją po twarzy, a ciężki odgłos kroków nadal był tuż za nią. Przerażona, z uporem torowała sobie drogę ucieczki. Była szybka i zwinna, a jednak to coś nadal ją doganiało.
Nagle gałęzie rozstąpiły się, a pęd biegu wypchnął ją na niewielką polankę. Pośrodku ujrzała zarys chatki. Przez chwilę stała bezmyślnie, tak jakby ten widok wcale nie dotarł do jej mózgu. Jaka była szansa, że biegnąc na oślep trafi na takie schronienie? W duchu podziękowała Matce i niewiele myśląc, ruszyła w jej kierunku. Odległe trzaski gałęzi wydawały się coraz mniej złowieszcze, w miarę jak przybliżała się do ciepłego światła bijącego z okien. Ten, kto tu mieszkał, pewnie nie bał się potworów. „Głupia dziewczyna!” - zbeształa się w myślach - „Powinnam teraz odejść i znaleźć miejsce na obozowisko, a nie nachodzić niewinnych ludzi w środku nocy! A jednak...”. Spojrzała w tył, a ponura czerń lasu zdawała się szeptać i wyciągać do niej ręce „...tym razem skorzystam z gościny. Ktokolwiek tu mieszka, nie może być gorszy niż to, co czai się w tym lesie.” Uniosła dłoń i zdecydowanym ruchem zapukała do drzwi.
Ostatnio edytowane przez Hashira 6 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

W kotle bulgotało. Bulgotało na tyle intensywnie, że poczciwy Porto, zazwyczaj przysypiający blisko ognia, z wysiłkiem podniósł się i przeczłapał pod ścianę. Łypnął jeszcze na Veterę, jakby chciał zapytać "Jesteś pewna, że mieszanka nie wybuchnie?". Widać kwestia nie martwiła go aż tak bardzo, bo szybko przymknął ślepia i zasnął.
Vetera właściwie wcale nie była pewna, czy przygotowywany specyfik nie postanowi opuścić kotła w spektakularny sposób i wysadzić dach chatki. Przemieszała gęstą ciecz drewnianą łyżką. Użyła odpowiedniej ilości składników, jednak przeczucie podpowiadało jej, że kupione ostatnio od kupca zmielone nasiona babki płesznik tak naprawdę wcale nimi nie były. Jeżeli były czymś innym – nie daj losie nasionami babki ognistej – przygotowywany eliksir nie będzie się do niczego nadawał.
- Pieprzeni handlarze – zamruczała zezłoszczona pod nosem. – Nawet starą wiedźmę oszukają.
Po chwili specyfik przybrał intensywnie czerwoną barwę, na domiar złego zaczął wydzielać intensywny, brzydki zapach, kojarzący się z siarką. To oznaczało jedno – kupiony proszek na pewno nie był zmielonymi nasionami babki płesznik.
Vetera zastanowiła się ile czasu minęło od kiedy wsypała kwaterkę proszku do eliksiru. Jak na jej gust, za kilka minut cały kocioł wybuchnie. Fantastycznie. Staruszka złapała szybko leżące pod ręką szmaty i z ich pomocą, by nie poparzyć palców, złapała kocioł. Musi jak najszybciej wylać cały eliksir.
Ruszyła energicznym krokiem w stronę wyjścia, kociołek z intensywnie bulgoczącą substancją trzymając przed sobą. Chciała otworzyć drzwi magią, jednak pomyślała sobie, że musi na czymś wyładować złość, kopnęła więc w nie mocno. W tym samym momencie dotarło do niej, że ktoś puka – było już jednak za późno i ciężkie, drewniane drzwi uderzył w osobę stojącą na ganku.
Nie miała czasu przejąć się miłym powitaniem gościa (ani zdziwić, że ktoś znalazł się w ogóle na tym odludziu), bo coś w kotle zasyczało niepokojąco.
- O pieronie! – zdenerwowała się starowinka i wybiegła z chatki.
Trzy skoki dalej zatrzymała się i wyrzuciła kocioł. Niedoszły eliksir wylał się i wsiąkł w ziemie, z której natychmiast buchnęła gęsta, dusząca para.
- Mało brakowało – uznała pod nosem Vetera, pokasłując i rozganiając dym ręką.
Dopiero wtedy zainteresowała się tym, że ktoś nadal stoi na ganku i może nie być zbyt szczęśliwy po takim powitaniu. Nic jednak nie widziała, bo od dymu załzawiły jej oczy; przetarła je rękawem.
- Żyjesz? – zapytała przybysza, którego sylwetka robiła się bardziej wyraźna, gdy intensywnie mrugała.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Silne pchnięcie drzwami trafiło prosto w pochyloną głowę Hashiry. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu zamroczona, próbując złapać oddech. Poczuła jak na usta ścieka jej strużka krwi. Całkowicie zapominając o potworach w ciemności, delikatnie obmacała twarz. Czoło było spuchnięte, ale nos, poza tym, że umazany krwią, chyba był cały. Pomyślała o tym, jak zareagowałby ojciec, gdyby się dowiedział, że rodowa twarzyczka nabawiła się złamanego nosa i wybuchnęła śmiechem. Widząc nieco podejrzliwą reakcję starowinki, która tak energicznie wybiegła z chatki, pomachała uspokajająco ręką.
- Wszystko w porządku. Nazywam się Hashira. Czy mogłabym skorzystać dzisiaj z twojej gościny? Przestraszyłam się odgłosów w ciemnościach i całkiem zgubiłam drogę.
Teraz, kiedy uderzenie w głowę trochę ją otrzeźwiło, paniczna ucieczka przez las wydawała jej się strasznie absurdalna.
Widząc przyzwolenie staruszki weszła do ciepłego wnętrza. W środku intensywnie płonął ogień, a pod ścianą siedział wielki, bury pies. Wyciągnęła do niego rękę i dała się obwąchać. Staruszek leniwie machnął ogonem i wrócił na swoje miejsce.
Dziewczyna usiadła przy ogniu i spojrzała pytająco na gospodynię. Dopiero teraz poczuła jak bardzo zmęczył ją strach i panika. Wiedziała, że powinna wytłumaczyć kim jest i dokąd wędruje, jednak oczy same jej się zamykały. Ogień, który towarzyszył większości rytuałów i płonął we wszystkich świątyniach Matki, dawał jej znajome poczucie bezpieczeństwa.
- Gorąco tu trochę. Nieudany przepis? - zapytała, wskazując na kocioł, który starsza pani odstawiła na miejsce. Nietrudno było zgadnąć, że była wiedźmą. Całe mnóstwo słoiczków poustawianych pod ścianami i charakterystyczna atmosfera pewności siebie wypełniały izbę. W wyglądzie pomarszczonej twarzy i ciepłym spojrzeniu było jednak coś takiego, że dziewczyna wcale nie obawiała się o swoje życie. Nieczęsto zdarza się, żeby pustelnik odcięty od świata wzbudzał takie zaufanie.
- Domyślam się, że to co tak pospiesznie wylądowało za drzwiami to nie była zupa? W podziękowaniu za gościnę mogę podzielić się zapasami. Może to nie wybitna kuchnia, ale też nasz Zakon nie zwerbował jeszcze niestety żadnego kucharza - powiedziała, zdejmując płaszcz i wyciągając z torby kilka zawiniątek. Kapłan Tebes, który odpowiadał za kuchnię, był zbiegłym galernikiem. Los chciał, że płomienie przepowiedni z łańcuchów na morzu popchnęły go prosto do kuchennych garów. Nigdy nie wątpiła w prawdomówność Wszechwidzącego, podejrzewała jednak, że tym razem mógł nagiąć trochę wolę bogów.
Nagle spokojną ciszę przerwało odległe wycie. Hashira zastygła w bezruchu i wpatrzyła się w okno.
- Słyszałaś?
Wycie powtórzyło się, tym razem bliżej. Czarny cień bez wyraźnych konturów poruszył się między drzewami.
- Chyba jednak miałam rację. Coś przylazło tu moim tropem. Wiesz co to może być?
Za drzwiami chatki rozległy się ciężkie kroki i coś zaskrobało pazurami w drzwi.
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

Vetera przyniosła misę wypełnioną wodą i postawiła na stole koło gościa. Obok położyła czystą szmatkę oraz otwarty słoiczek wypełniony ciemnozieloną maścią o intensywnym zapachu ziół.
- Posmaruj tym czoło – powiedziała, wskazując palcem na mazidło. – Inaczej wyrośnie ci guz i zostaniesz jednorożcem.
- Nie była to zupa – zgodziła się, dopiero po kilku minutach podejmując rzucony przez dziewczynę temat. Zaczęła się krzątać w izbie, przestawiając jakieś gary, koniec końców zanurkowała w spiżarni. Wyszła z niego z talerzem uprzednio pokrojonych warzyw. - Ale zaraz zrobię gulasz. Mam nadzieję, że lubisz gulasz. Kto nie lubi gulaszu? Prowiant jeszcze ci się przyda, przed tobą pewnie długa droga.
Nie kłopotała się podtrzymywaniem rozmowy. Jak Hashira będzie chciała coś opowiedzieć, to opowie. Choć z doświadczenia staruszki wynikało, że Krwawi Kapłani niechętnie mówią o sobie.
Zaczęła przygotowywać posiłek, podśpiewując pod nosem i wsypując do gara naprawdę hojne porcje przypraw. Tego pogodnego humoru nie wzburzył strach Hashiry ani ewidentne sygnały, że jakiś stwór czyha pod drzwiami.
- Słyszałam. To pewnie Władek – stwierdziła wesoło, jakby komentowała przybycie sąsiada. – Właściwie za cholerę nie wiem czym Władek jest. Żaden bestiariusz mi nie pomógł. To chyba jakiś zbiegły, nieudany eksperyment magiczny albo nieszczęśliwie zaklęty demon. Póki jesteśmy w domu, raczej nam nie zagraża.
Parsknęła cichym śmiechem, myśląc sobie, że to chyba raczej nie pocieszyło dziewczyny. Potem zasępiła się, jakby coś sobie nagle przypomniała.
- Władek nie jest groźny. Ale czasami zaraz po nim przychodzi mróz i gęsta mgła, z której słychać zawodzenie. W tej mgle coś jest, bardzo silna magia. Wydaje mi się, że gdy ma się pojawić mgła, Władek szuka schronienia.
Przez chwilę w domku było cicho. Później skrobanie o drzwi stało się jeszcze głośniejsze, a deski na ganku zaczęły trzeszczeć pod naporem nerwowych, szybkich kroków. W okienku chatki błysnęły na moment czerwone ślepia, ale zniknęły, nim kobiety zdążyły się przyjrzeć stworowi.
Coś było inaczej niż zwykle.
- Nie podoba mi się to – mruknęła zaniepokojona wiedźma.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Władziu... Dziewczyna mimowolnie uśmiechnęła się słysząc to pieszczotliwe zdrobnienie.
- Napędził mi niezłego stracha.
Eksperyment magiczny? Brzmiało to jak coś, do czego mogli się posunąć magowie z Valladonu.
Z wdzięcznością nałożyła trochę ostro pachnącej mazi na czoło. Przyjemne chłodzenie rozeszło się po skórze i pulsujący ból nieco ustąpił.
Ton Vetery, kiedy wypowiedziała ostatnie zdanie, zjeżył jej włoski na karku. Podeszła do okna i spojrzała na dwór. Wielki, rogaty stwór odskoczył od szyby i zanurkował w krzaki. Nawet stary pies wiedźmy podniósł zaniepokojony głowę. Na ziemi kłębiła się gęsta, biała mgła, sunąc powoli w stronę chatki.
- Często pojawia się tu coś takiego? - spytała zamyślona, podchodząc do drzwi. Jakiś niezrozumiały zew kazał jej nacisnąć klamkę i wyjść na zewnątrz. Stanęła w progu uważnie obserwując otoczenie.
To, co ujrzała, przypominało obrazek z horroru. Biały księżyc oświetlał chatkę, która tonęła w kłębach mgły. Na skraju polanki czaił się Władek. W powietrzu gęstniała atmosfera strachu. To nie był zwykły niepokój.
Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, a niebo pojaśniało. W ziemię obok chatki uderzyły pioruny. Nie jeden albo dwa - bardziej przypominało to trąbę powietrzną utkaną z błyskawic. Olbrzymia kolumna zalała całą polanę światłem. Dziki zgrzyt wyładowań i posmak ozonu wypełniły powietrze. Przez chwilę wydawało się, że żywioł zniszczy wszystko dookoła.
Hashira skuliła się w progu, próbując zamknąć drzwi. Nim zdążyła jednak dociągnąć je do framugi - wszystko ustało. W jednej chwili wiatr się uspokoił, pioruny zniknęły, a mgła rozproszyła. Tylko Władzio, skulony pod krzakiem, popiskiwał cicho. Kapłanka spojrzała na niego ze współczuciem. Już wiedziała, że to nie potwór napełniał ją takim strachem, a to co nadciągało za nim. Co to właściwie było owe "to"? Odwracając się, ujrzała na skraju lasu cień ludzkiej sylwetki. Nie, nie było czym się przejmować. Tej dziwnej nocy zmysły nieraz już spłatały jej figla. Niepokój, zmęczenie i gra świateł po fali piorunów sprawią, że za chwilę w każdym krzaku zacznie widzieć niebezpieczeństwo. Bez słowa zamknęła drzwi chatki i odszukała wzrokiem gospodynię.
- Niezłe widowisko. Czy to też mogła być zasługa magów z Valladonu? Krążą o nich naprawdę złe historie. Jeden z nich jest członkiem naszego Zakonu i po wydaleniu z Gildii przyniósł do nas jedynie śmierć.
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

Starsza pani wyjrzała przez drzwi pod ramieniem Hashiry, marszcząc w zastanowieniu czoło.
- Nie mam pojęcia, skarbie – odpowiedziała, choć wyglądała, jakby nie koncentrowała się na rozmowie i wypowiadanych słowach.
Zawiesiła zamglone spojrzenie gdzieś w przestrzeni, skupiając się na zmyśle magicznym. Czuła rytmiczne, intensywne drżenie magii w powietrzu, ciężki zapach towarzyszący czarom, którego nikt nigdy nie nazwał, mrowienie palców. W oddali błyskały czerwone ślepia Władzia, który póki co nie miał zamiaru oddalać się od chatki.
Zobaczyła coś jeszcze, niewyraźną sylwetkę w oddali.
- Wydaje mi się czy ktoś tam stoi? – zapytała.
Zastanowiła się chwilę, po czym machnęła ręką.
- Pewnie mi się wydaje. Dwóch niezapowiedzianych gości w tych stronach? To byłoby dziwne – uznała pogodnie. - Lepiej się schowajmy – dodała po chwili, wycofując się do izby. – Wygląda na to, że jeszcze się nie skończyło.
Ciężko stwierdzić na jakiej podstawie tak uważała, bo temperatura powietrza wzrastała, a mgła zupełnie się rozeszła.
Vetera wróciła do gara z gulaszem warzywnym i zamieszała potrawę drewnianą łychą.
- Czy ja posoliłam? – powiedziała do siebie. – Szlag. Nie pamiętam czy posoliłam.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Po zamknięciu drzwi ciepła atmosfera chatki otoczyła Kapłankę. Z przyjemnością wciągnęła powietrze, chłonąc rozchodzący się wokół zapach gulaszu. Krzątanina staruszki i łagodne spojrzenie wielkiego psiska napełniły jej serce spokojem.
Jeszcze się nie skończyło? Zastanowiła się nad słowami Vetery. Dziwne pioruny wyglądały na działanie magii albo sił wyższych. Skoro potrawka dopiero się gotuje, a ona nie może się na nic więcej przydać, może mogłaby to sprawdzić...
- Czy miałabyś coś przeciwko żebym trochę pomedytowała? Spróbuję wejść do świata duchów i zobaczyć jak to wygląda. Coś w tych piorunach nadal nie daje mi spokoju...
Usiadła ze skrzyżowanymi nogami w kąciku izby i zamknęła oczy. Oddychała głęboko, wsłuchując się w pracę swojego ciała. Nigdy nie była w stanie wskoczyć do świata duchów z rozpędu tak jak niektórzy. Trochę spokoju i skupienia umożliwiało jej jednak otwarcie wewnętrznej bramy.
Wchodzenie do świata duchów było podzielone na etapy. W pierwszym można było dostrzec istoty i siły zamieszkujące jednocześnie oba wymiary - duchowy i materialny. Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Świat z tej perspektywy wyglądał mniej więcej tak samo. Nadal była chatka, ogień, drzewa. Jednak nad płomieniami unosiły się małe, mruczące z zadowolenia ogniowe duszki, a niektóre drzewa (zwłaszcza te chore) porastała wyjątkowo paskudna pleśń. Był to grzyb wysysający z nich życie i żywiący się chorobą.
Przemknęła spojrzeniem po gospodyni, nie chcąc zbyt długo gapić się na jej aurę. W jakiś sposób, nawet jeśli nie umiała jej odczytać, wydawało jej się to bardzo nieuprzejme. Silna cynowa poświata błysnęła lekko ametystem i srebrem. Uszu dziewczyny dobiegł harmonijny głos. Speszona odwróciła wzrok i spojrzała za okno.
Dojrzała Władka i na chwilę zatrzymała na nim spojrzenie. Jego prawdziwa forma, taka jaką posiadał w środku, była ujmująca. Białe, puchate stworzenie o gigantycznych uszach, które z zaciekawieniem obwąchiwało krzaczek. Biedny Władziu, zamknięty w ciele potwora. W innej sytuacji Hashira chętnie podeszłaby do niego i wyciągnęła rękę, jednak teraz coś innego przykuło jej uwagę.
Uniosła swoją astralną postać i pozostawiając za sobą świetlistą smugę, przesunęła się poza ściany chatki. Stanęła na zewnątrz, przyglądając się pobojowisku. Miejsce, w które uderzyły błyskawice było całkowicie czarne - ogromna wyrwa w ziemi i duchowej materii rzeczywistości. Wypełniały ją przeskakujące, granatowe linie. Były to tworzące się powoli blizny duchowe. Z tego co Hashira wiedziała, miejsce to, nawet w świecie rzeczywistym, nigdy już nie pozostanie takie samo. Nie była jednak pewna jakiego rodzaju będzie to zmiana.
Ziemię wokół dziury pokrywały dziwne, silnie lśniące, czerwone symbole. Wydawały się poruszać i falować. Dziewczyna wpatrzyła się w nie intensywnie, a jej umysł wypełniły niepokojące, szeleszczące głosy. Nie rozumiała języka, jednak przypominał jej syk węży i szum spadających liści. Podejrzewała, że jest to pozostałość po użytej magii - nie potrafiła jednak powiedzieć, czy była to mroczna magia ludzi czy działanie demonów. Wiedziała natomiast, że było to coś na wskroś złego.
"Krwawa Matko, czy powinnam szukać głębiej?" - zapytała w myślach, skupiając się na swoim wewnętrznym ja. Czuła pogodną obecność, towarzyszącą jej przy każdym kroku. Nie miała pewności - tej nigdy się nie ma, jeśli w grę wchodzi wiara. Ale Matka nigdy jej nie zawiodła. No i przez obrzędy, którymi obdarowała ludzi, uratowały świat.
Coś niezrozumiałego sformułowało się na skraju jej myśli, ale jakieś cielesne wrażenie zupełnie ją zdekoncentrowało. Spróbowała wrócić do utraconego odczucia, ale świat rzeczywisty zassał ją z taką siłą, że zakręciło jej się w głowie. Otworzyła oczy i rozejrzała się nieprzytomnie dookoła. Coś wilgotnego dotykało jej ręki. Spojrzała w bok i uśmiechnęła się słabo, widząc wielkiego psa, który położył się obok. Delikatnie pogłaskała go po głowie i ziewnęła głośno.
- Podróże astralne zawsze mnie wykańczają. Vetero, posłuchaj co zobaczyłam...
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

Vetera co jakiś czas zerkała czujnie na swoją towarzyszkę podczas jej podróży astralnej, jakby pilnowała, czy nic się dziewczynie nie stanie. Domyślała się, że dla Krwawej Kapłanki było to jak chleb powszechni, jednak w tych okolicznościach przyrody… Lepiej być przezornym.
Gdy Hashira się przebudziła, starowinka początkowo zdawała się jej nie słyszeć – lub zwyczajnie ją zignorowała, skupiona na przelewaniu gulaszu do dwóch misek. Ukroiła jeszcze po pajdzie chleba, zadowolona, że tego ranka wyszedł jej tak chrupiący na zewnątrz i miękki w środku.
Dopiero gdy skończyła przygotowywać posiłek, podeszła do Krwawej Kapłanki i podała jej kubek wcześniej przygotowanej, już nieco chłodnej herbaty.
- Najpierw się napij, a potem opowiadaj – powiedziała miękko.
Gdy dziewczyna się napiła, Vetera nadal nie pozwoliła jej dojść do słowa.
- Albo wiesz co, może jeszcze usiądźmy – zadecydowała i sama podreptała do stołu, na którym już czekało jedzenie.
- No – westchnęła zadowolona, biorąc łyżkę do ręki. – To mów.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

Rzut kości Pani Losu

        Przeznaczenie jest kukułką. Jego istnienie jest niespokojne i bardzo intensywne. Nie przyjmuje na siebie odpowiedzialności za własne działania. W burzliwym kukułczym życiu przychodzi moment, kiedy jednak skutki pojawiają się bez zaproszenia. W rzeczywistości pojawiają się w momencie, gdy mały dzióbek przebije cieniutką skorupkę jajka. Wtedy natura go dosięga i naznacza winą, za którą w przyszłości będzie trzeba zapłacić. Wtedy jednak jest to zaledwie ziarenko. W pewnym momencie życie innych wdziera się do jego spokojnego inkubatora i zmusza do napęcznienia. Brzuszek rośnie, a kukułka staje się bardziej wybredna. Zaczyna narzekać na brak wolności i dyskomfort. Aż pewnego dnia nie może wytrzymać. Jest tak źle, że postanawia zakończyć swe katusze raz na zawsze. Czemu miałaby się wyrzekać wolności? Czy ktoś inny nie może zapłacić za to absurdalne, niezrozumiałe przewinienie?
        Kukułce jest bardzo ciężko. Zmusza jednak skrzydła do zamachnięcia się, wzbija ciało w powietrze. Wszystko robi jak w transie. Wiatr ją niesie, a w jej małej główce pulsuje jedynie przebiegły plan. Nie wiadomo skąd bierze siły na obmyślenie go. Może pomagają jej duchy lasu. Albo demony. W każdym razie skutecznie. Ostatecznie ptaszyna pozbywa się ciężaru. Te najbardziej przebiegłe robią to już w obcym gnieździe. Nieco słabsze wypluwają ciężar winy w swoim i dopiero potem, nie mogąc znieść myśli o jego znaczeniu, w dziobie przenoszą je do zastępczego winowajcy.
        Kerhje się udało. Została przyjęta w gnieździe już bardzo starym. Czy jego właścicielka była szalona czy też bardzo samotna... Przyjęła podrzutkę. Ta... Okazała się skarbem. Czy kukułka tego nie wiedziała? Dlaczego nawet nie sprawdziła jakie są konsekwencje wrodzonego grzechu? Podrzutka była wymagająca, ale nie można było jej nazwać klątwą czy pasożytem. Przy odpowiedniej opiece wiele dawała od siebie. Lecz któregoś dnia stała się zupełnie samodzielna. Czy przeznaczenie dojrzało ją i z zawiści postanowiło wszystko zburzyć? A może to miłość połączona z surowym traktowaniem zmusiła je do wypchnięcia pisklaka i z tego gniazda? Czy kukułka pamięta o swoich dzieciach?
        Pisklę wyszło z gniazda i poznało grozę świata. Wychowywało się w miłości i tym potrafiło obdarzać. Jednak z tyłu głowy miało świadomość własnej historii i natury. I być może to pozwalało mu przetrwać w niebezpieczeństwach, które zdawały się do niego lgnąć i testować.

        Najpierw poczuła zapach lasu. Wilgotny i intensywny. Poczuła woń mokrej ziemi, grzybów i kory. Potem jej skórę owiało chłodne powietrze. Zadrżała i dostała gęsiej skórki. W jej głowie pojawiła się jednak myśl. Bardzo piękna. "Wróciłam. Wszystko było snem". Dziwna postać, którą spotkała w posiadłości Pandory Dissen potwierdzała to. Była tajemnicza... Absurdalna... Nierealna. Wciąż pamiętała to dziwne uczucie, gdy chwycił ją za rękę. Potem nagle znalazła się tu. To znaczy gdzie? Pustelniczka poczuła grunt pod nogami. Było to tak niespodziewane, że przewróciła się. Jej dłonie zapadły się w miękkie podłoże. Błotniste, lecz pełne liści i drobnych gałązek. Tak, z pewnością to był las. Tylko jaki?
        Nagle usłyszała coś przerażającego. Huk. Poderwała dłonie z ziemi i odruchowo skuliła. Ten dźwięk był znajomy, ale tak głośny, że aż nienaturalny. W dodatku rozległ się tak blisko. Dziewczyna była przerażona. Od czasu wyjścia z chatki była to najbardziej niepokojąca chwila, jaka ją spotkała. A wszystko dlatego, że niczego nie rozumiała. Nie miała pojęcia co wydarzyło się w okolicy Meot, na zamku. Na niebie pojawiły się dziwne chmury, a potem ON. Właściwie wydawał się niegroźny, nawet miły, ale dziewczyna nie potrafiła mu zaufać. Potem zrobił z nią coś czego również nie mogła pojąć. Chyba użył magii. Przeniósł w jakieś miejsce. Pustelniczka w końcu zrozumiała, że chyba nie jest to jej ukochana chatka w Szepczącym Lesie. Zapachy były inne, wiatr wiał inaczej, w dodatku wyczuwało się tu coś obcego. Skupisko magii, które przyprawiało o dreszcze. Z jakiegoś powodu Kerhje uznała, że nie mogło się ono pojawić w jej ukochanym lesie.
"Oczko!", zawołała rozpaczliwie. Bała się, że go nie znajdzie. Mężczyzna jednak jej nie oszukał. Przeniósł ptaka wraz z nią. Wyczuła tę delikatną obecność. Był spokojniejszy niż ona. Jakby lekko ospały. Wślizgnęła się delikatnie w jego umysł i z ulgą stwierdziła, że nic mu nie jest. W końcu spojrzała na świat oczyma gawrona.
        Było ciemno. Jednak nie na tyle, by nie widzieć nic. Wystarczające światło dawał księżyc, w dodatku spomiędzy drzew prześwitywał ciepły blask ognia. Pustelniczka wstała i wytarła ręce o ubranie. Pomarańczowawe światło było jej doskonale znane. Kiedy powoli zaczęła iść w jego stronę, w głowie znów zaczęło jej się mieszać. Oto miała przed sobą chatę. Obraz tak znany i kochany... A jednak nie jej. Dlaczego została tu przeniesiona?
        Dziewczyna stawiała kroki ostrożnie, chwytając się pobliskich drzew. Znajomy widok powinien napawać ją ulgą. A jednak... W powietrzu wyczuwało się strach. Kiedy dostrzegła kłęby mgły wokół zabudowy, uczucie zaczęło być coraz bardziej uzasadnione. A jednak, choć miała wrażenie, że zmierza w paszczę lwa, nie mając zupełnie innego pomysłu, nie zatrzymywała się. Do pewnego momentu. W pobliskich zaroślach raptem ujrzała dwa ślepia. Były czerwone i skierowane prosto w jej kierunku. Nocą w lesie zawsze spotyka się wiele zwierząt. Niektóre z nich są naprawdę niezwykłe. Wszystkie jednak, jakkolwiek groźne by nie były, same również potrafią się bać.
        Stwór stojący naprzeciw nie wyglądał na miłego futrzaka. Jego rozmiary, rogi i oczy przywodziły na myśl same nieprzyjemne rzeczy. A jednak, gdyby spytać kto bardziej się bał, to najpewniej on byłby prawidłową odpowiedzią. Tylko czego mógł się obawiać zwierz jak on? Kerhje starała się o tym nie myśleć, a jednak jaśniejąca w blasku księżyca mgła sama zdawała się odpowiadać na jej pytanie.
        Powodowana dziwnym przeczuciem, opuściła na chwilę umysł gawrona, by musnąć w zamian świadomość stwora. Nie była w stanie i nawet nie zamierzała wdzierać się głębiej. Kontrola nawet nie wchodziła w grę. Można było jednak uspokoić obie stojące naprzeciw siebie istoty. Było to ryzykowne, ale Kerhje nabrała dziwnej odwagi, w momencie goszczenia u siebie nieznajomego elfa.

        Cichy warkot naruszył ciszę. Stwór przestąpił z nogi na nogę, kiedy poczuł coś obcego niebezpiecznie blisko. Nie trwało to jednak długo. Nagle jego oczy złagodniały i nawet przerażenie zeszło na dalszy plan. Wpierw z krzaków wysunęły się rogi, później cała głowa. Stwór położył uszy po sobie i już wsuwał pysk pod wyciągniętą ku niemu dłoń, a jej właścicielka robiła krok do przodu, by mu to umożliwić... Kiedy nagle wieź zerwała się i głowa znów schowała się w zaroślach. Coś dziwniejszego poczuła dziewczyna. Było tak jakby stanęła na czymś, co sięgało głęboko do jej wnętrza. Poczuła jak przez jej nogę, prosto do serca przemyka dziwna, poszarpana nić... Jak piorun. Niewielki, przemykający żyłami, jak gdyby krew była jego przewodnikiem. Dziewczyna nie patrzyła niczyimi oczyma, a jednak, kiedy to coś przeszło przez jej ciało, miała wrażenie, że... zobaczyła. Nie wiedziała co. To było tak gwałtowne i szybkie, że nie zdążyła zarejestrować niczego poza samym faktem zaistnienia.
        Pierwszy zareagował Oczko. Przemknął obok swojej właścicielki i uderzył z rozpędem w okno pobliskiej chaty. Nie wystarczająco mocno, by je zniszczyć, ale jego zdaniem zbyt gwałtownie. Ptak spadł na ziemię, ale szybko się z niej poderwał i wzniósł się, by zacząć stukać we framugę. Był tak przestraszony, że nie sposób było łagodnie go uspokoić. Kerhje po omacku dotarła do drzwi chaty i dopiero wtedy ptak znów do niej podfrunął i chowając się pod ramieniem trzymającym torby pozwolił uspokoić. Wtedy też dziewczyna zapukała do drzwi.
"Matko Naturo, Najłaskawsza Rodzicielko, czy to Twój plan?"
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Hashira sięgnęła po jedzenie i z zachwytem odgryzła kawałek chleba. Gulasz też był niczego sobie. A jak pachniał! Dawno nie miała okazji tak dobrze zjeść. Co prawda częste podróże umożliwiały jej próbowanie nowych potraw, jednak Kapłan Tebes zawsze uczciwie zaopatrywał ją w prowiant.
Uśmiechnęła się lekko, myśląc o spokojnym życiu w Zakonie. Tam najważniejsze było słuchanie Krwawej Matki i odprawianie Rytuału Snów. Najwyższy Kapłan pilnował, by wszystko grało i pomagał innym, mniejszym siedzibom. Oczywiście, miewali problemy, zarówno wewnętrzne jak i te napływające z zewnątrz. Jednak wszystko funkcjonowało. Arion był świetnym przywódcą…
Potrząsnęła głową odrzucając wspomnienia i skupiła się na jedzeniu. Przez chwilę, z pełnymi ustami i żołądkiem, do którego napływały kolejne ciepłe kąski, zapomniała o czym miała opowiadać. Ciągłe emocje zaczęły dawać się we znaki.
Powoli streściła wszystko co udało jej się zobaczyć, starając się jak najdokładniej oddać szczegóły. Chciała narysować znaki, jednak nie potrafiłaby tego zrobić. Opisała więc każde dziwne załamanie i zawijas jaki się jej przypomniał. Nie wiedziała, co znaczą symbole ani słowa, które brzmiały w powietrzu. Z nadzieją spojrzała na zamyśloną Veterę, licząc na jej znajomość magii. Co by nie mówić, kobieta przeżyła już wiele lat i na pewno wiedziała więcej niż ona.
Jedyne, czego dziewczyna była pewna, to fakt, że siła, która wywołała pioruny była zła. Kiedy jest się w świecie duchów, wszystko ukazuje się takim, jakim jest naprawdę. Oczywiście, istnieją ludzie i istoty, którzy również na kolejnych poziomach astralnych potrafią maskować swoją formę i nadawać jej inne znaczenie. Tutaj jednak zło było wyczuwalne tak bardzo, że nie dało się go z niczym pomylić. Nawet w rzeczywistym świecie znajdowało swoje odbicie pod postacią strachu, który Kapłanka czuła w powietrzu od zapadnięcia zmroku.
Kiedy skończyła, zapatrzyła się w ogień i zamyśliła. Wiedziała, że w głębi duszy podejrzewa o wszystko magów z Valladonu. Tak, była uprzedzona, a bliskość miasta nasuwała jej tylko to skojarzenie. Zakhan, który tak konsekwentnie krzywdził inne dzieci Prasmoka, często opowiadał o pozostałych członkach Gildii i tym, co zdarzało im się robić. Nie wspominał nigdy, dlaczego go wypędzono, podejrzewała jednak, że musiało to być coś naprawdę okropnego. Być może myliła się, a to co wydarzyło się w nocy było efektem działania rozzłoszczonych bogów, albo sennym pomrukiem samego Prasmoka. Coś w głębi duszy mówiło jej jednak, że wcale tak nie jest…

Zorientowała się, że przysypia dopiero gdy coś uderzyło głucho w okienko chatki. Poderwała się jak oparzona, zrzucając z siebie koc, którym musiała przykryć ją staruszka. Uśmiechnęła się ciepło i odszukała ją wzrokiem, widząc jak stoi nad rozłożoną na stole księgą. Kobieta również wpatrywała się w okno.
- Słyszałaś? Czy tylko mi się coś przyśniło?
Uderzenie powtórzyło się, przechodząc w miarowe stukanie, tym razem znacznie delikatniejsze.
- Co tym razem? – mruknęła dziewczyna, nie mając siły się już nawet bać. Po chwili hałas ucichł. Pełna napięcia cisza wypełniła powietrze. A potem…Stuk! Stuk! Stuk!
- To chyba nie Władzio?
Hashira wyprostowała się i stanęła za Veterą, trzymając dłoń na rękojeści szabli. Nie wątpiła, że staruszka potrafi sama się obronić, jednak tej nocy każda pomoc mogła jej się przydać.
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

Staruszka nachmurzyła się i delikatnie zamknęła księgę, nad którą się pochylała. Przesunęła czule po okładce tomiska, myśląc jeszcze chwilę, po czym zerknęła przez ramię na Hashirę.
- Zaskakujący ruch tego wieczoru – rzuciła pogodnie, nawet uśmiechnęła się po swojemu, z pewnością siebie i diabełkami w oczach. – Tylko zeżarłyśmy cały gulasz, co ja kolejnemu gościowi dam do jedzenia...
Powoli podreptała do drzwi, szurając butami o podłogę. Stukanie obudziło Porto, który niechętnie podniósł się z legowiska i równie mało energicznie doczłapał do drzwi, wcielając się w przypisaną mu rolę psa stróżującego. Zaburczał nawet z niezadowoleniem, patrząc się w wejście.
Vetera nie wahała się, otworzyła od razu drzwi; nie kryła zdziwienia, gdy zobaczyła szczupłą, młodą dziewczynę o bardzo dziwnych oczach i charakterystycznej bliźnie na czole. Szczerze mówiąc, prędzej spodziewałaby się wielkiego bandziora, który zbłądził i postanowił szukać schronienia po spotkaniu z Władziem albo jakiegoś znajomego maga, który zechciał odwiedzić ją bez ostrzeżenia.
- Witam… - zamruczała ostrożnie, przechylając głowę.
Spod ramienia nieznajomej wychylił łepek ciekawski, ewidentnie przejęty gawron. Czując ciepło bijące z wnętrza chatki i delikatny aromat gulaszu warzywnego, rozłożył skrzydła, chcąc wlecieć do środka. Powstrzymało go przed tym wrogie warczenie Porto, który stanął obok swojej właścicielki i obnażył kły.
- Spokojnie, dziadzie – burknęła na niego kobieta, jednak czule pogłaskała psisko po głowie.
Vetera na moment zamknęła oczy, wczuwając się w magię. Aura nieznajomej była łagodna, przyjemna, kojarzyła się z lasem. Staruszka otworzyła oczy i westchnęła lekko, zaraz cofnęła się i gestem zaprosiła dziewczynę do środka.
- Czego tu szukasz? – zapytała jednocześnie, choć już zdecydowała, że niezależnie od wszystkiego każdemu należy się dach nad głową w tak niespokojną, ciemną noc.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Kiedy wieje wiatr do głowy myśli wlatują albo są z niej wywiewane. Gdy połączysz się z silnym źródłem mocy nie sposób wyjść ze spotkania bez żadnych przeżyć. Jeśli kontakt był nieplanowany, skutki również takie są. W momencie kumulacji wszystkich warunków, powstaje coś nieprzewidywalnego i trudnego do opanowania. Wtedy mózg stara się sam uporządkować bałagan zaprowadzony w jego królestwie, co czasem prowadzi do jeszcze bardziej absurdalnych wyjaśnień.
        Podmuchy powietrza suszyły wybrudzoną skórę i tkaniny pustelniczki, która jak zaczarowana wyciągnęła dłoń w stronę Oczka. Ten nagle uspokoił się i posłusznie usiadł jej na nadgarstku, taktownie celebrując milczeniem chwilę. Obrócił główkę tak, by móc objąć spojrzeniem jak najwięcej postaci stojącej w drzwiach. Jak bardzo życie mogło robić sobie żarty? Czy kochało bawić się ludzkimi uczuciami? A może podręcznikowo prowadziło nieustanną walkę ze śmiercią i jak w każdej walce, czasem zyskiwało przewagę, a innym razem doznawało bolesnego uderzenia?
        Kerhje czuła rosnącą gulę w gardle, która uniemożliwiała jej wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa, choć widać było, że bardzo by chciała. Co jednak miałaby powiedzieć osobie, którą tak kochała, a która opuściła ją lata temu? Tak... Kiedy drzwi się otworzyły coś potężnego zmroziło miłością dziewczynę, gdyż oto patrzyła na osobę, która ją wychowała. Krótkie siwe włosy niskiej kobiety przygarbionej przez życie mogły oznaczać tylko jedno. Pustelniczka czuła, że serce niemal jej się zatrzymało, gdy usłyszała dobrze znany głos. Po policzku spłynęła jej łza, bo gdy dotarło do niej na co patrzy, serce ruszyło tak gwałtownie wybijając rytm organizmowi, że jedynym co mogła odczuwać było niepomierne szczęście.
        Przypomniała sobie podróż jaką odbyła w posiadłości Pandory Dissen. Wtedy też odwiedziła swoją babkę. Czy więc to podobnie była tylko iluzja wywołana jej czarami? Może nadal znajdowała się pod wpływem magii umysłu w okolicy Meot. Istniała też inna możliwość. Jeśli nie znajdowała się w wykreowanej iluzji, a tajemniczy osobnik istniał naprawdę, możliwe, że przeniósł ją do świata, gdzie umarli wciąż żyją. Pustelniczka mogła znajdować się po drugiej stronie. W końcu tak łatwo jest podzielić los przodków i odwiedzić ich w zaświatach.
"Och, Matko Najłaskawsza..!"
        Gwałtowne uczucia, które rozrywały duszę na kawałeczki, raptem przypomniały o istnieniu ciała i pchnęły oziębłe ręce i stopy dziewczyny do przodu. Kerhje rzuciła się w ramiona zszokowanej staruszki pochlipując cicho. Jej uścisk był mocny, taki na jaki mogła zasługiwać osoba nie widziana przez lata. Gawron wzbił się w powietrze nie wiedząc co ze sobą zrobić, lecz ostatecznie wyminął ludzi i ostentacyjnie ignorując psisko wleciał do chaty.
        Wtedy właśnie zerwał się kolejny podmuch. Wdarł się przez otwarte drzwi i rozwiał włosy dziewczyny, zatrzymując na łagodnej postaci Krwawej Kapłanki. Chłód orzeźwił raptownie umysł przybyłej, która powoli zaczęła interpretować zjawisko. Coś... jej nie pasowało. Zapach nie był znajomy, postura nieco inna. Powoli odsunęła się od kobiety i nieśmiało wyciągnęła dłoń, by dotknąć jej twarzy opuszkami palców. To nie była twarz jej ukochanej babci.
        Oczko znów musiał otworzyć umysł, by w pełni rozjaśnić sytuację niewidomej. To co poczuła, gdy zrozumiała swój błąd było tak dotkliwe i pełne żalu, że nie warto było poświęcać temu uwagi.
- Prze-przepraszam... – mruknęła, czując jakby ktoś ją oszukał. Wtedy też dostrzegła czerwone szaty i rozumiejąc, że znajduje się w miejscu absolutnie jej nieznanym, z obcymi domownikami, powróciła do rzeczywistości bardziej prawdopodobnej. Nie rozumiała jednak wciąż co właściwe stało się chwilę wcześniej.
        Weszła do środka, zażenowana stanęła na środku pomieszczenia. Pozwoliła sobie na dokładniejszą obserwację. Chatka rzeczywiście była przytulna, jednak nie była JEJ chatką. Coś nieustannie mieszało jej w myślach. Interesująca za to była druga, młoda dziewczyna. Była bardzo ładna, jej twarz słodka. Wzbudzała sympatię. Jednak tika na czole i krwista peleryna leżąca na krześle za nią, wzbudzały więcej niepewności. Kerhje słyszała o ludziach tak się noszących. Znała też mniej więcej ich założenia. Zakon, do którego musiała należeć nieznajoma, wyznawał podobnie do niej – wiarę w MATKĘ. Choć najpewniej obie czciły tę samą, wyobrażenia i rytuały miały inne. Pustelniczka szanowała ich i doceniała szlachetną misję, choć nie do końca rozumiała. I przez to czuła pewien niepokój. Sam fakt, że określali się krwawymi kapłanami przywodził na myśl złe skojarzenia. Nie był to jednak czas na rozpatrywanie słuszności poglądów i działań Zakonu. Tak naprawdę nie wiedziała nic ani o kobiecie, ani o dziewczynie.
- Przepraszam jeszcze raz – powiedziała w końcu Kerhje głęboko wzdychając. – Szczerze powiedziawszy sama nie do końca wiem co tu robię. Jednak to co się dzieje na zewnątrz... Czy mogłabym to przeczekać?
        W czasie rozmowy Oczko nieufnie wwiercał spojrzenie w Porto. Niezadowolony spoglądał na jego wielkie, choć chude cielsko, siedząc na szczycie najwyższej szafy. Jego postawa zdawała się mówić, że jest ponad to wszystko. Wszystkie ostatnie wydarzenia były dla niego jak najbardziej naturalne, a spoglądając z góry na kudłacza, czuł nad nim wyższość.
        Jakiś czas później, gdy wszystkie trzy znowu siedziały, próbując czuć się bezpiecznie w czterech ścianach, Kerhje zastanawiała się jak bardzo może zaufać nieznajomym. Nie wyglądały na osoby o złych zamiarach. Zapewne miały również wrażliwość magiczną. A przynajmniej jedna z nich. Musiały więc wiedzieć o olbrzymiej mocy, która szalała na zewnątrz. Może widziały więcej, niż sama pustelniczka? Choć możliwe było, że same były twórczyniami dziwnego zjawiska, Kerhje zdecydowała się na próbę rozeznania.
- Słyszałam ogromy huk i trzask, kiedy się tu pojawiłam. Potem poczułam działanie ogromnej mocy. Czy to częste zjawisko?
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Hashira schowała broń. Nieznajoma wyglądała niegroźnie, nawet jeśli wraz z nią do chatki wtargnął lodowaty wiatr. Wydawała się zagubiona. Dopiero po chwili dostrzegła dziwne spojrzenie dziewczyny. Z jej oczami coś było nie tak… Była ślepa! A jednak zachowywała się tak, jakby w jakiś sposób orientowała się w przestrzeni. Kapłanka spojrzała podejrzliwie na czarnego gawrona. W baśniach, które niańki czytały jej na dobranoc, złe czarownice często korzystały z pomocy tych ptaków. Czyżby i ona była czarownicą?
A potem – zupełnie bez ostrzeżenia - oczy dziewczyny zaszły łzami i rzuciła się w ramiona Vetery. Hashira parsknęła śmiechem widząc reakcję staruszki. Domyśliła się już, że starowinka ma dobre serce (inaczej przecież nie przyjęłaby jej do siebie w tą paskudną noc!) i że nowej ujdzie to na sucho. „Nowej? Zabawne, jak szybko przywiązujemy się do ludzi i miejsc”, pomyślała, uśmiechając się lekko. Faktycznie, wiedźma już podbiła jej serce.
Przybyszka musiała się jednak pomylić, biorąc babcię za kogoś innego, bo już po chwili puściła ją, przepraszając głośno. Jej rumieńce wyglądały jak namalowane na bardzo jasnej skórze, co było na swój niepokojący sposób urocze. A potem obróciła twarz w stronę Hashiry.
Kapłanka poczuła jak włoski jeżą się jej na karku – niewidoma dziewczyna PRZYGLĄDAŁA SIĘ jej. Nie wiedziała co myśli, bo jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale miała pewność, że ją ocenia. Jej głowa przekręciła się lekko, jakby przesunęła spojrzenie na ławkę, na której spoczywały rzeczy Hashiry. Poczucie niepokoju i lekkiej upiorności walczyło w Kapłance z uprzejmością. W gruncie rzeczy ta dziewczyna nie różniła się tak bardzo od niej. Może była bardzo blada i widziała rzeczy, których nie powinna widzieć, ale tak naprawdę była chyba tylko ciut starsza. I tak samo zagubiona.
Kapłanka wypuściła powietrze, które mimowolnie wstrzymywała już od kilku chwil i uśmiechnęła się zakłopotana. Zebrała swoje rzeczy z ławy, robiąc miejsce nowo przybyłej. Zerknęła na psisko, które zjeżyło się, obserwując gawrona. Dobrze. Przynajmniej ktoś jeszcze będzie mieć na niego oko.

Kiedy siadły do stołu, czując ciepłe grzanie ognia za plecami, zapadła niezręczna cisza. Hashira obróciła w rękach kubek pełen parującej cieczy i spojrzała ciekawie na nieznajomą. Zastanawiała się co tu robi – czy zabłądziła tak jak ona, wiedziona złą magią tej nocy? I co poczuła będąc na dworze? Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że to ją musiała widzieć między drzewami i to o niej mówiła Vetera. A więc dziewczyna była tuż obok kiedy uderzyły pioruny. Współczucie szarpnęło Kapłanką, wywołując lekkie wyrzuty sumienia. „Biedactwo, będąc ślepą, musiała być przerażona! A ja tak źle na nią zareagowałam.” A jednak nic się nie da poradzić na swoje odruchy. Wzruszyła więc lekko ramionami i odchrząknęła, chcąc zadać pytanie. Przybyszka jednak uprzedziła ją, niemal wchodząc jej w słowo.
- Słyszałam ogromy huk i trzask, kiedy się tu pojawiłam. Potem poczułam działanie ogromnej mocy. Czy to częste zjawisko?
Szeroki uśmiech wykwitł na twarzy Kapłanki. Dokładnie to samo pytanie zadała staruszce kiedy to wszystko się zaczęło. Spojrzała na nią ukradkiem, zastanawiając się jak zareaguje. Pomyślała jednak, że kobiecina okazała już wystarczająco dużo cierpliwości jak na jeden wieczór i postanowiła odpowiedzieć za nią. Przynajmniej w ten sposób mogła się odwdzięczyć. Pokrótce streściła wszystko co zobaczyła i opisała skutki swojej podróży astralnej. W czasie opowieści obserwowała uważnie twarz dziewczyny, doszukując się w niej jakichkolwiek emocji.

Kiedy wszystko zostało już powiedziane, a płomienie nieco przygasły, wszystkie trzy zapatrzyły się w cienie. Wyglądały jakby naprawdę przydała im się chwila snu. Hashira zaczęła cicho śpiewać, powtarzając zwrotki swojej ulubionej kołysanki. Była to wyjątkowa pieśń, smutna i pełna słodyczy, o małym dziecięciu księżyca, które wędruje po ziemi. Być może było to nie na miejscu, ale miała wrażenie, że melodia uspokaja skołatane nerwy i plecie harmonię między pięcioma duszami zamkniętymi razem w małej izdebce. Pełna melancholii cisza sprawiła, że poczuła jak jej duch łączy się z towarzyszkami tej nocy w jakiś nieokreślony sposób.
Ujrzała jak Porto ziewa szeroko, a gawron mości sobie wygodnie gniazdko na szczycie szafy. Nawet on nie wydawał się już aż tak nieprzyjazny.
Dziewczyna obiecała sobie, że w świetle dnia obejrzy krater i zbada dalej tę sprawę. Nie podobało jej się to, że czyjaś magia wyrywała dziurę w rzeczywistości i zniszczyła przyrodę w tak brutalny sposób. To mogło zaszkodzić snom Prasmoka, a poza tym było zwyczajnie okrutne. Zastanawiała się również nad tajemniczymi symbolami, które zaczęły tańczyć pod jej zamkniętymi powiekami. Widziała ich dziwne, ostre krawędzie, a słowa kołysanki powtarzały się echem w jej głowie:
Nie opłakuj Matki
Dzieciątko Księżyca
Bo jest ona jednością z Prasmokiem
A w nim wszystko będzie wiecznie trwać…
Awatar użytkownika
Vetera
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vetera »

Dziewczętom powoli kleiły się oczy; starały się ukrywać zmęczenie, przecierając powieki dłońmi i ukrywając ziewanie, ale nie z babcią te numery. Szczerze mówiąc, również Vetera powoli odczuwała późną porę, zwłaszcza, że Porto zaczął chrapać uciążliwie.
- Porto, ty niewychowany potworze – fuknęła Vetera.
Używając telekinezy uniosła mały patyk leżący koło kominka, po czym szturchnęła nim udo psiska. Porto zaburczał niezadowolony, ułożył się wygodniej i wrócił do drzemki, choć na chwilę chrapanie ustało.
- No dobrze, moje drogie, pora spać – zadecydowała starowinka. – Problem jest jednak taki, że moje mieszkanko nie przewiduje trójki gości. Zmieścicie się na jednym łóżku, prawda?
Jako że żadna z nich nie wzniosła sprzeciwu, zaczęły szykować się do spania. Vetera przydzieliła każdej kołdrę i wskazała łóżko dla gości, które stało w rogu chatki. Sama czmychnęła do sypialni, gdzie wskoczyła w swoją wysłużoną, bladoróżową koszulę nocną z bawełny i położyła się. Słyszała, że dziewczęta krzątały się jeszcze chwilę i rozmawiały, ale wkrótce w chacie zaległa cisza.
Po jakimś czasie – trudno ocenić, ale chyba w środku nocy – Veterę obudziło skrzypnięcie. Porto pchnął mocniej nosem drzwi, po czym wlazł do sypialni i położył się na dywaniku przy łóżku swojej właścicielki.
Vetera wypuściła głośno powietrze i podniosła się w łóżku. Coś jej nie pasowało. Dopiero teraz, przebudzona, odczuła silne zmiany w aurze magicznej, których nie potrafiła na razie zinterpretować. Powoli podniosła się i włożyła ciepłe kapcie, po czym, szurając, podeszła do okna.
Noc była ciemna i, zdawałoby się, spokojna. Kobieta przymrużyła podejrzliwie oczy. Nawet czerwone oczy Władzia nie błyskały w oddali, drzewa tylko szumiały pod naporem wiatru.
Nadal zaniepokojona kobieta postanowiła przejść do głównej izby i sprawdzić, czy z gośćmi wszystko w porządku. Gdy była w drzwiach, poczuła nagłe ukłucie strachu – dokładnie w tym momencie chatka zatrząsała się, jakby ktoś próbował wyrwać ją z ziemi. Veterą zachwiało, zdążyła jednak złapać się stolika i utrzymać równowagę.
- Co jest?! – zdenerwowała się głośno.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Pięciornik gęsi – czy też kurzyślad - działa bakteriobójczo, przeciwkrwotocznie łagodząco i oczyszczająco. Jeśli masz problemy z przepełnionym wychodkiem, czy też nie patrzysz co wkładasz do buzi, a potem cierpisz z powodu pustego wychodka, zaleca się stosowanie kłącza wspomnianej rośliny. Zebrany korzeń siekamy na niewielkie kawałki, suszymy a potem przygotowujemy to co nas interesuje, na przykład napar na bieżączkę: 1 łyżkę posiekanej rośliny zalewamy jedną kwaterką wrzątku i odstawiamy na dwadzieścia minut. Pijemy jedną lub dwie łyżeczki – trzy razy w ciągu tygodnia.
        Dobrze jest samej przygotowywać wywary. Masz pewność co w nich było. Na obce trzeba uważać. Żartownisie, zawistne dwórki czy konkurencyjne wiedźmy potrafią być sprytne i okrutne. Zamiast wywaru na gorączkę, mogą ci podać eliksir postarzający. Ale kto wie co nieco, od razu po zapachu wyczuje żabi skrzek, muchy siatkoskrzydłe...

        Kerhje drgnęła, kiedy łóżko, na którym leżała zakołysało się raptownie. Sen zwykle jest przeciwieństwem rzeczywistości. Wszystko w nim dzieje się na odwrót. Nic więc dziwnego, że w jej próbowano wszystko uporządkować. Słowa babki dalej dźwięczały jej w uszach, jak gdyby tylko jej mądrość mogła zaprowadzić porządek w chaosie ostatnich dni. Ten nie chciał zniknąć i wciąż przypominał, że opuszczenie bezpiecznego, znanego azylu na każdym kroku nieść będzie konsekwencje.
        Coś było nie tak. Czy to sen, czy faktycznie coś się zmieniło? Czy łóżko...
        Nagle zaskrzypiało i przesunęło się w stronę okna.
- Co jest?! - Usłyszała głos staruszki.
        Dziewczyna podskoczyła i chwyciła się kurczowo ramy łóżka. Całe szczęście, chociaż ta była twarda i stabilna. Niestety jednak, tylko ona. Pustelniczka wyciągnęła wolną dłoń w bok i chwyciła ramię kapłanki.
- Hashiro! Hashiro, co się dzieje?
Wciąż pamiętała opowieść dziewczyny o dziwnej wyrwie w ziemi i tym co ją wypełniało i otaczało. Pamiętała też, czego sama doświadczyła. Nie wiedziała tylko co na ten temat myśli Vetera. Przed pójściem spać zachowywała się tak... zwyczajnie. Jakby takie rzeczy zdarzały się często. Cóż, może to kwestia przyzwyczajenia. Z pewnością wiele w życiu przeżyła i była bardziej odporna na wszelkie dziwactwa losu. A jednak teraz usłyszała jej wzburzony głos. Musiało zdarzyć się coś naprawdę niezwykłego.
        Kerhje odnalazła Oczko i wybudziła go ze snu. Nie był zadowolony. Mimo niepokoju ludzkich domowników, ten cenił sobie w tym momencie wyłącznie odpoczynek i nie miał ochoty na kolejne przygody. Z całą pewnością nie chciało mu się też otwierać oczu, szczególnie, jeśli mógłby zobaczyć coś, co nie pozwoli mu dalej spać. Jednak właścicielka była uporczywa i w końcu Oczko jej usłuchał.
        Chatka wyglądała całkiem zwyczajnie. Nikogo nie przybyło, nikogo nie ubyło. Było tak samo ciemno jak wcześniej, nic nie płonęło.... A jednak, po przyjrzeniu się, można było dostrzec pewne zmiany. Przedmioty nie stały na swoich miejscach. Niektóre przewróciły się, inne nieco przesunęły. Coś musiało się wydarzyć. Oczko wzbił się w powietrze i nagle stwierdził, że belka stropowa nie jest już tak samo przyjazna jak wcześniej. ZBLIŻAŁA SIĘ DO NIEGO, choć on nie zmieniał położenia. Jak to możliwe? Czyżby nagle ożyła? Ptak uleciał przed nią do dołu i przysiadł na parapecie. To co zobaczył za oknem, nie wydawało mu się szczególnie interesujące. Jednak Pustelniczka nagle zapomniała o oddychaniu.
        Listowie przyklejało się do szyby, a małe gałązki wciskały między bale, próbując je zatrzymać, po czym bezsilne strzelały w górę. Czasem przed oczyma przesunęło się misternie utkanie ptasie gniazdko. Innym razem dziupla. Kerhje dostrzegła śpiące pisklaki, a chwilę później wielkie oczy sowy. Jej spojrzenie wydawało się być powodem wszystkiego. Jednocześnie parodiowało przerażonych ludzi i z powagą ich żegnało. Kiedy kolejna gałązka strzeliła, sowa poderwała się z gałęzi i uleciała do dołu. Pustelniczka podążyła za nią spojrzeniem gawrona.
        Chatka powoli unosiła się do góry.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Potężny wstrząs wyrwał Hashirę ze snu. Nieprzytomnie rozejrzała się dookoła, próbując zlokalizować źródło hałasu. Zmęczenie jeszcze kleiło jej powieki, ale adrenalina już przyspieszała bicie serca. Ujrzała jak niewielka, poskręcana gałąź przebija szybę i owija się wokół belki stropowej. Gawron poderwał się w górę z oburzonym krzykiem, gubiąc po drodze kilka piór. Roślinka - z pozoru krucha - zacisnęła się wokół drewna, a drzazgi posypały się w dół. Obok niej Kerhje rozglądała się zdezorientowana, przestraszona wszechogarniającym je chaosem. Kapłanka chwyciła niewidomą za rękę i pociągnęła ją w bok. Stojący na półce słój grzmotnął o łóżko z brzękiem tłuczonego szkła. Wszystko zatrzęsło się gwałtownie, a kolejny deszcz drzazg posypał im się na głowy.
- Nic ci nie jest? - zapytała, ciągnąc dziewczynę do drzwi. Udało jej się chyba skoncentrować, bo zaczęła sprawiać wrażenie, jakby rozglądała się po pomieszczeniu. Nagle zamarła z twarzą skierowaną w stronę okna, a Hashira natychmiast zrozumiała dlaczego. Już nie tylko liście, ale także gałęzie i ptaki mijały chatkę z coraz większym pędem. Podnosiły się w górę! Tylko... dlaczego?
- Vetero! - zawołała Kapłanka przekrzykując narastający huk. Wskutek gwałtownych wstrząsów wszystko podskakiwało coraz mocniej, a izba bujała się jak łupinka orzecha podczas burzy. Dziewczyna czuła jak uszy zatykają się jej w miarę wznoszenia się w górę.
Zajrzała do pomieszczenia, w którym spała staruszka, ale tam wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Butelki i księgi walały się po ziemi, a wszystkie okna szczelnie zapchał bluszcz. Kilka z jego żarłocznych gałęzi wepchnęło się do środka i zwijało coraz bardziej na podłodze i suficie. Nie dojrzała nigdzie śladu Vetery, ale była pewna, że wiedźma nie da się byle roślinie.
Odwróciła się i z trudem utrzymując równowagę, chwyciła Kerhje za ramiona, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.
- Zostań tutaj! Sprawdzę co się dzieje za oknem!
Z pełną determinacją ruszyła w przeciwległą stronę izby. Z kilkoma przystankami udało jej się dojść do środka, kiedy nagle, ku jej przerażeniu, ściany zaczęły się przechylać. Głośny trzask protestujących desek zabrzmiał bardzo nieprzyjemnie. Kucnęła, unikając spotkania z zakurzonym wazonem (żegnaj wazonie) i chwyciła się ramy łóżka, które jako najcięższa rzecz w pomieszczeniu nadal stało na swoim miejscu. Przez okno wdarł się potężny podmuch powietrza i przez chwilę dziewczyna miała wrażenie, że nie uda jej się poruszyć już ani o centymetr. Ręce obolałe od ciągłego chwytania powoli zaczęły omdlewać. Perspektywa upadku, nawet na przeciwległą ścianę, wcale nie była wesoła.
Zacisnęła zęby, zdecydowana by ruszyć dalej, kiedy nagle wszystko ustało. Chatka, nadal jeszcze lekko się chwiejąc, zatrzymała się w miejscu, a ogłuszający gwizd wiatru ucichł. Nawet zachłanne gałęzie znieruchomiały, pokrywszy już większą część sufitu. Tylko jeden zielony listek opadł powoli na podłogę, ale natychmiast zorientował się, że było to nie na miejscu i także znieruchomiał.
Hashira rozejrzała się na boki, niepewna czy coś za chwilę nie spadnie jej na głowę. Ostrożnie stawiając kroki podeszła do okna i oparła się o framugę, po czym zamarła w przerażeniu.

Wiatr szarpnął jej włosami, wyrywając z nich kolejny mały listek. Pikując, powoli zaczął spadać. I spadał i spadał i spadał... Przed sobą ujrzała rozległy, zielony krajobraz, który co chwila przesłaniały wędrujące chmury - daleko w dole widniały szczyty drzew. Las ciągnął się we wszystkie strony. Z prawej przecinała go rzeka, a na horyzoncie widać było miasto. Valladon. Jak wysoko musiały być, żeby go zobaczyć?!
Ze zgrozą dziewczyna przeniosła wzrok na ścianę chatki. Pokrywała ją gęsta siatka gałęzi, a najgrubsze z nich przypominały liny okrętowe. Olbrzymi, monstrualny wręcz splot ciągnął się w dół i niknął w chmurach. Zielone listki ze spokojem powiewały na wietrze, jakby istnienie na takiej wysokości było dla nich codziennością. Roślinna konstrukcja chwiała się lekko, a każdy jej ruch bujał chatką. Deski trzeszczały przeciągle, jednak dla budowniczego należała się prawdziwa pochwała - całość trzymała się dzielnie. Na razie.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości