Pałac HrabiegoCzarne Owce - Powitanie

Zespół pałacowo-parkowy należący do rodu Ascant-Flove - obecnie w posiadaniu dhampira Vincenta. Poza reprezentacyjnym budynkiem głównym obejmuje także park krajobrazowy oraz zabudowania mieszkalne i gospodarcze.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Szczęście, że nie mógł wiedzieć o czym myśli Creig patrząc na niego i Mimi - no, teoretycznie mógł, ale praktycznie nie próbował, chociażby dla własnego zdrowia psychicznego - wtedy bowiem musiałby zacząć się zastanawiać jak bardzo z wampirem jest nie w porządku. Widocznie tęsknota za Nyią i niezrealizowane pragnienia (żeby nie nazywać tego popędami) odcisnęły już piętno na jego umyśle i dały życie zbyt licznym imaginacjom.
Oczywiście Vinc był świadomy, że Creighton ma skłonności do fantazjowania i odrywania się od rzeczywistości - od ziemi, bardziej dosłownie. Inaczej nie byłby w stanie paplać od rzeczy i płynnie nastu głupot na minutę do kobiet, tylko dlatego, że były kobietami. Nie, do tego potrzebne były pewne irracjonalne zapędy. Lecz JAK irracjonalne one czasami były, dhampir sobie jeszcze nie uświadomił - lecz nadrobiłby to, gdyby wiedział, że oparcie się przez zmęczoną dziewczynę na ramieniu przyjaciela jest przez Creiga odczytywane jako wstęp nie tylko do zalotów, ale i do dominacji rzeczonej niewiasty nad umysłem, sercem i życiem biednej podpórki. Może nawet szkoda, że nie wynikła z tego jaka dyskusja - nie tylko o samym (jakże absurdalnym!) pomyśle, ale i tym konkretnym przykładzie. Bo i ciekawie o co chodziło bardziej - o damsko-męski gest w ogólności czy o fakt, że właśnie jemu i Mim zdarzyło się go wykonać. Co działało na niestrudzony umysł wampira?

        - Rozumiem, że gdyby Mimi nie była piękna, to jednak byś się nudził?
        Musiał zapytać, a Mikael tylko na to parsknął. Nie, nie miał pojęcia czy Vinc jest poważny i zwyczajnie pyta, czy miał być to jednak żart; ale sens w tym był. Przy tym gościu należało naprawdę uważać na słowa. Gotów był wyłapać wszystko co mu się nie zgadzało, a i nie dało się przypisać mu złych intencji, bo i zawsze pytał o takie rzeczy! Może gdyby się skupić dałoby się wyłapać jakiś cyniczny ton w wypowiedzi, ale to niewiele dawało, bo on często brzmiał srogo czy nieprzyjemnie. Tak jak i z twarzy wyglądał na wkurzonego, choć nie był. I czasem trudno się było zorientować nawet, gdy znało się go wiele lat - czy właśnie chce kogoś zamordować, czy może już to zrobił.

        A może w ogóle nie chce…

        Bo popatrzył na Creiga autentycznie zdumiony; znów by się odchylił, gdyby nie Mim.
        - Oczywiście, że to ważne! To moja rodzina. - Czuł, że mówi oczywistości i przerażał go fakt, że musi je mówić akurat trzystuletniemu wampirowi. W sensie… raczej nie wypytywał go o jego krewnych (chociaż przydałoby mu się do notatek i prywatnej wiedzy), bo i Creig nie za bardzo chciał wspominać pierwsze sto lat swojego życia, ale nie podejrzewał, że wrzuci tak łatwo do jednego wora każdego członka, każdorasowej arystokracji, z każdego królestwa. Zwłaszcza jego krewnych tutaj! Nie, to nie dziwiło go aż tak… tak, w sumie to jeszcze było całkiem logiczne. Miał uprzedzenia, a one potrafiły tak działać. Chyba straszniejsze byłoby, że radził młodszemu od siebie i wychowanemu przez poniekąd-nie-przypadkowe osoby, niedoświadczonemu w obcowaniu z rodziną dhampirowi (który praktycznie miał teraz władzę nad ich sytuacją majątkową), żeby zignorował ich kulturę, przyzwyczajenia, wymagania i potrzeby i rozepchał się z butami jak naburmuszony panicz. Oczywiście w ramach walki o przetrwanie, bo chcieli go z miejsca na pewno wykończyć i ograbić pewnie jeszcze z tej kamienicy co mu ją kiedyś dali. Po to go zaprosili. To właśnie potrzebował usłyszeć - że rodzina, z którą kontakty zawsze miał takie sobie to zbieranina kreatur, która chce go tylko podle wykorzystać i porzucić.
        Znaczy fakt, to by się zgadzało, ale na to się zgodził… bo przecież to oni.
        A on był jednym z nich.
        Nie do końca, ale - Creig właśnie mu to przypomniał - jednak.
        - Arystokracja (jak każda klasa społeczna) ma swoje wypaczenia, fakt… ale nie sądzę, by to co mówisz zgadzało się z obecną sytuacją - westchnął, w duchu trochę żałując wampira. Kto wie co jemu do głowy nakładziono przez pierwszy wiek życia?
        - Zresztą nie mówimy tu o arystokracji w ogóle, w tym wampirzych skrajnościach. Wampiry mają to do siebie, że poza majątkiem mają za dużo wolnego czasu i niestety niekiedy za słabe na to umysły. Kiedy ludzie rodzą się, dorastają, zakochują, zawodzą, żenią, wychowują i zostają szlachetnymi podobiznami na obrazach, wampir zasadniczo znudzi się właśnie pierwszą zgłębianą dziedziną magiczną bądź też naukową i może rozejrzy się za nową, tym razem nie dwusetletnią kochanką. Ale to dygresja. O tych całych maskach już trochę i tu mnie nauczono, bo główną zabawą nawet ludzi bogatych i ,,szlachetnie urodzonych” jest utrzymywanie wysokiego statusu towarzyskiego i wymyślanie coraz to bardziej uciążliwych reguł przystojnego zachowania, co niekiedy osiąga poziom absurdu, niemożliwego do zaakceptowania przez jakiegokolwiek uczonego… któremu jak mi, nie chce się w to bawić. Ale większość z tego ma swoje uzasadnienie i wcale nie jest jeszcze skrajnościami. Raczej zdrowym zbiorem uznanych zachowań; normami regulującymi życie w tej społeczności. Nie zdegenerowanej do granic, gdzie każdy w każdego pragnie wbić sztylecik, po tym jak zdradzi go z nieletnią służką, ale normalną, mieszczącą się może nie w optimum, ale kontinuum odpowiedniego rozwoju jednostki i grupy. Nawet bardziej grupy. Co z resztą jest charakterystyczną cechą (stadnego) gatunku ludzkiego. - Znów upił herbatę, bo wywód wymagał przerwy. - Ale drobne podstępy wchodzą w grę, choć nie powinny (i nie obowiązują!) tak ściśle w kręgu rodzinnym - zaznaczył. - To czego próbują mnie tutaj nauczyć: stwarzanie ,,odpowiednich” pozorów, dostosowanie do wymyślonych przez kogoś i obecnie przyjętych zasad; oraz to czego chcę ja: jakieś porozumienie - wcale się nie wyklucza. Jeszcze nikt z nich nie namawiał mnie do zdrady, wręcz przeciwnie, odwodzili mnie nawet od pomysłu ulokowania moich ,,niepewnych” znajomych na tym samym piętrze, w ramach moralności i dobrego smaku. A do kłamstwa i podstępu nakłaniali mnie tylko w całkowicie racjonalnym odcieniu ich znaczeń, czyli żebym nie mówił wprost ich gościom, że pijam krew i udawał, że interesują mnie z nimi rozmowy. To już przystosowanie społeczne, zdecydowanie nie żadna dewiacja. A to, że ,,władam” dworem nie znaczy, że mam jakieś większe tu prawa. Moją pozycję określiło wiele pokoleń znajomości i utrwalanie właśnie pozycji dalekiego kuzyna. Sam dbałem o to, by nie mieszać się w ich sprawy. Teraz poprosili mnie o pomoc i to jest to co zamierzam zrobić, niezależnie od tego czy przypadł mi tytuł hrabiowski, pazia czy pałacowego błazna. Wiem na czym się znam; mogę podratować hrabstwo w sensie ekonomicznym. Ale żeby potem rządził nim ktoś inny. Naprawdę rola doradcy bardziej by mi pasowała… - Zerknął na kiwającego głową Mikaela. - Ale wtedy rodzina straciłaby ziemię, więc niestety, plan odpadał. - Rozłożył bezradnie wolną rękę.
         - Tak czy inaczej… jestem tutaj, bo wyświadczam im przysługę, jako krewnym właśnie. A nie, bo upomniałem się o hrabiostwo i teraz rozstawię ich po kątach, bo przecież im się nic należy. Jednak; właśnie czegoś takiego się obawiali i poniekąd dlatego są mi tacy niechętni. Nie znają mnie, więc nie wierzą, że nie chcę niczego im zabrać. Gdybym postępował zgodnie z twoimi radami i rzeczywiście zaczął z nimi walczyć znienawidziliby mnie i tyle. Mógłbym się pożegnać z krewnymi ojca w zasadzie na dobre - podsumował spokojnie. - Jeśli chodzi zaś o arystokrację sąsiedzką i innych tam, z którymi powinienem utrzymywać kontakty… to też nie są żadnymi potworami. Wychowali się w innych warunkach i nasze punkty widzenia nie zawsze się pokrywają, ale nie powiem, by żyli na zdradach i kłamstwach. Powinieneś przestać oceniać innych jedynie po przynależności klasowej. Wyuczone maniery nie czynią z nikogo dobrej lub złej osoby - tak samo jak ich brak. - Tu Michelotto już spojrzał na niego zdecydowanie nazbyt wymownie.

        - Nie usprawiedliwiam się - usprawiedliwił się. - Po prostu w domu chcę zachowywać się w miarę swobodnie; a teraz tu mieszkam. Mogę oddzielić zachowania prywatne od publicznych (choć zwykle tego nie robię), bo tak wypada, ale na pewno nie zacznę stale zachowywać się jak ktoś tutaj urodzony i wychowany. Dla własnego zdrowia psychicznego muszę oddzielać swoich od obcych. - Chciał coś jeszcze dodać, ale zszokowała go przyjemna słodycz słowa ,,swoi” i na chwilę pozbawiła go mowy. Kurczę, mógłby się w tym pławić, gdyby nie był zasuszonym racjonalistą. Tak pozostało mu zapamiętać tę chwilę i wrócić do rzeczywistości.

        - I właśnie dlatego jestem wybrakowanym hrabią. - Pokiwał głową w pełnej z wampirem zgodzie, a i Michelotto zrobił to samo, choć z wyrazem dodatkowego załamania tym faktem. Vinc z kolei wydawał się być całkiem zadowolony. - Nie nawykłem do kategoryzowania ludzi podłóg urodzenia, a gdybym miał sortować ich wedle inteligencji i poniżać nieco mniej sprawnych ode mnie w tym zakresie, to musiałbym pogardzać zdecydowanie nazbyt liczną częścią każdego społeczeństwa, aby było to dla mnie korzystne - wyjaśnił z całą swobodą osoby o cholernie niskiej samoocenie, ale lubującej się też w czystej, empirycznej prawdzie. W końcu nie mógł nie dostrzec, że tak z predyspozycji jak i odebranego wykształcenia jest po prostu od wielu ,,lepszy” - ujmując to klasycznym językiem próżności.
        - Nie będę błaznować i traktować podległych mi ludzi z jakąś udawaną wyższością i jeszcze zmuszać ich do kontaktu ze sobą, kiedy rozumiem jak bardzo im to nie odpowiada. Doprawdy, kim jak sądzisz musiałbym być, by spełniać twoje kryteria? Sadystycznie znerwicowany despota przychodzi mi na myśl. - Zagryzł tę myśl markizą, a po chwili dodał:
        - Chociaż w jednym masz rację - (och, całym jednym!) - Hrabia, który zachowuje się jak gość wprowadza zamęt. Staram się to jakoś wyważyć i szanować zasady, do których wszyscy dookoła mnie przywykli; jakoś się ich nauczyć. Ale… - Wybity ze zwykłej stanowczości stracił na płynności myśli i nieco się zawiesił, pusto wodząc spojrzeniem po ścianach.
        - Ale jesteś ciapą i ci się nie udaje - odparła w końcu ściana ustami Mikaela.
        - Tak, właśnie. Nie, chwila; nie!
I na tym w zasadzie skończył się ten wykład.

* * *


        Wampir rozsądnie zmienił temat i przeszedł na kulturę - tutaj na szczęście powstrzymał się do dobitnych twierdzeń i dobrych rad, bo Vinc gotów byłby, nawet z Mim na drętwiejącej ręce, zafundować mu kolejną prywatną prelekcję. A tak mógł spokojnie siedzieć w milczeniu i samemu wspomnieć swoje liczne przeżycia z wodą i z różnymi konfiguracjami istot również w niej zanurzonych. Może nawet wysnułoby się z tego parę opowieści, ale słuchacze się wykruszali - zwłaszcza ta słuchaczka, dla której warto było w ogóle otwierać usta (by się nie rozromantycznić - Creig już swoje wywody dostał, a Mikael był i tak świadkiem większości wypadów Vincenta). Tak więc zakończyło się pokojowo:
        - Tak, kultury są fascynujące.
        Bo i co miał powiedzieć ich badacz?
        - Ale nie sądziłem, że interesują cię takie rozrywki. Ty i mieszane kąpiele? Swoją drogą gdzie wpuścili kogoś takiego? Wiesz, z gabarytami, cerą, kłami? Jakieś miłe miasteczko? Plemię?
        Tak, znów był autentycznie ciekawy i nie chciał nikogo urazić. Wyznawca prostoty.
        No i to były jednak realne problemy. A że sam miał podobne, to i lubił zbierać informacje. Zawsze trochę wiadomości więcej.

* * *


        Pogawędki jednak musiały się w końcu zakończyć - przynajmniej dla Mimi, która doprawdy z klasą potrafiła zbudzić się, zachwiać i wydać ostatnie polecenie swojemu (przyjacielowi) hrabiemu. Nieco go tym zaskoczyła, ale norma to przewidywała - dlatego uśmiechnął się tylko lekko i skinął, bo i tak wiedział, że zepsuje. Lecz był świadom również, że kiedy on wciąż będzie nieogarniętym Vincem, ona nadal będzie ,,piękną panną”, więc Creig może zostanie jakoś ugłaskany.
        Hmm… w sumie ciekawe jak by go traktował, gdyby to on był kobietą? Czy nawet będąc nieznośną Vincentką, znaną od dzieciaka, też miałby jakieś fory. Doprawdy zastanawiające…
        Takie myśli nie były akurat u niego znakiem później pory i zmęczenia umysłu, ale uznał, że skoro Mimi już poszła (nie odprowadzał jej, umiała sama się zataczać), więc i przedstawienie jej wampirowi dobiegło niejako końca, rozsądniej będzie ulokować go gdzieś i przespać się, bo jednak - jego niedoszły syn potrzebował snu. Creig w tym czasie mógł za to plątać się po ogrodzie i parku do rana, co Vinc mu zaproponował - kiedy już Michelotto wypytał jednego bardziej zdeterminowanego pokojowego jakie pomieszczenie jest odpowiednio wysprzątane, by przyjąć w nim z marszu gościa. Och, i ma najgrubsze zasłony.

        Vinc postanowił, że tym razem nie będzie się mieszał - pokoje gościnne (lub te, które można było jako takie potraktować) znajdowały się w różnych częściach posiadłości, w tym i w skrzydle, gdzie spała nieszczęsna czwórka z miasta - ale Mikael, praktycznie zarządca, zarządził właśnie, że Creig spać powinien na dole - za mało był spoufalony z rodziną, by włazić na piętro, ale zbyt był ważny, aby upychać go po kątach - dlatego dostał reprezentacyjną sypialnię z osobnym gabinetem i choć łóżko (wielki zajmowacz przestrzeni, czego użyteczności Vinny nie mógł wciąż pojąć) było w zasadzie zbędne, to zawsze można było skorzystać z biblioteczki czy rozsiąść się na kanapie - poza tym pomieszczenie miało tę zaletę, że obecnie w ciągu dnia tylko o jednej godzinie plama światła blokowała przejście z korytarza do holu. Ze względu na rozmiary pałacu duża część wnętrza była stale zacieniona, choć zadbano o to, by pod względem nasłonecznienia ustawiony był jak najkorzystniej. Lecz wystarczyło przesłonić część okien, a wtedy większość pomieszczeń stawała przed wampirem otworem - znaczy… jak wyjaśni się już sprawę jego bytności tutaj z innymi mieszkańcami.

* * *


        Tym Vincent nie mógł się teraz zająć, bo rodzinka spała w najlepsze (albo w tajemnicy obierała czosnek i szukała srebrnej biżuterii), więc został mu już tylko wypoczynek… aż nie przeszedł obok pokoju Mimi i o czymś sobie nie przypomniał.
        Krem!
        Starła go przecież i jak nic nie nałożyła nowej warstwy nim padła na łóżko. Więcej - pewnie nawet o tym nie pomyślała! Jak można było być tak nieczułym…
        Przystanął i zawahał się chwilę. W zasadzie cenił sobie prywatność, a już na pewno jakoś ją rozumiał (no i nie chciał też złościć niebianki), a specyfik dało się przecież nałożyć jutro… marnując całą w zasadzie dobę i opóźniając inne eksperymenty, które już tylko czekały aż policzki Mimi będą do użytku. To było tak absurdalnie bez sensu, że Vinc nie potrafił uznać za błąd naciśnięcia klamki i otwarcia drzwi, do których (he he) nie było przecież klucza (znaczy był, ale zasadniczo nikt w dworze nie zamykał drzwi innych niż gabinety czy piwnice, bo służba musiała mieć do nich dostęp, a i nikt dobrze wychowany nie właził do cudzego pokoju bez zaproszenia. Zwłaszcza dobrze wychowany mężczyzna do pokoju damy).
        Ale Vincent przymykał oko na wszelkie nienaukowe zasady, a Mimi wcale przecież nie była damą - zobaczenie jej śliniącej się na poduszkę nie odsądzi jej od czci i wiary - w przeciwieństwie do tego co zrobiła z kremem.
        A jednak jej wybaczył.

        W nocnej jasności zalewającej pokoik (pokój, pokój - w tym gmachu ,,pokoiki” miała tyko służba) szybko odnalazł wzrokiem tak dobrze mu znany pojemniczek z kremem. Zatrzymał się jednak przy drzwiach i oparłszy się o nie niemalże wstydliwie, szepną imię Mim, by zobaczyć czy śpi. Gdyby nie spała oczywiście kazałby jej zaraz wstać i samej się wszystkim zająć, ale tak postanowił jej łaskawie nie budzić. To nie tak, że się do niej włamywał czy coś podobnego… ech, zaczynają mu się już udzielać ludzkie przesądy.
        Otworzył pojemniczek i stanął pewnie przy skraju łóżka (za wielkiego nawet na trzy niebianki i kota - doprawdy, o co chodziło z tymi wymiarami!?). Nałożył przyjemny w konsystencji specyfik na raptem dwa palce i w duchu ciesząc się, że dziewczynie udało się zasnąć na boku innym niż wyznaczył do eksperymentu (kropka nadal wyraźnie o tym przypominała), delikatnie przejechał opuszkami po rozgrzanym policzku. Jedyne czego się w tym momencie obawiał, to że pod wpływem chłodu dziewczyna nagle się poruszy, a on nie zdąży zabrać pazurów i ją przez to zadrapie. Dlatego bardzo uważał i w specyficzny dla siebie sposób układał dłoń, by przypadkiem niebiance jakoś nie zaszkodzić. Ta zaś, śpiąc jak zabita tylko mu ułatwiała - szybko więc skończył, ale nim wyszedł wygrzebał jeszcze z kieszeni kawałek karteczki i kredką (tą samą, której i na niej użył) wypisał tłumaczące go:

,,KREM WILHELMINO!”.
Awatar użytkownika
Creighton
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Creighton »

        Bladolicy nie śpieszył się z odpowiedziami na zadawane mu pytania lub konkretne stwierdzenia od młodszego niż on krwiopijcy. Oddawał to również sposób jego wymowy oraz ton głosu. Persona wampira wydawała się niewzruszona „atakiem”, a raczej charakterem Vinca. Tak. Młody dhampir miał to we krwi i naukowym umyśle. Twarz mężczyzny ozdabiał tylko skromny uśmiech ledwo wygiętych warg.
        — Chcesz powiedzieć, że panienka Mimi nie jest piękna, młodzieńcze? — odrzekł, a jedyną zmianą był sposób, w jaki przymrużył oczy.
        Wymknął się od pytania pytaniem, a wręcz stawiając pod nogi naukowca starą jak świat pułapkę. W końcu owa osoba była tu z nimi, ale na młodzieniaszka trzeba było zawsze brać poprawkę. Umysłowi naukowca w końcu obcy był gniew kobiety.
        — Nie ma sensu gdybać, zwłaszcza iż okładka tomu nie świadczy o jego zawartości. Pozwolę sobie nie wchodzić w temat z tym związany — podkreślił mimo wszystko stanowisko, które obierał.
        Nie uważał za zbyt taktowne omawianie takich tematów przy młodej pannie. Wcale się nie bał o siebie, ale bardziej o dhampira. Co prawda obca mu była głębia ich znajomości i posiłkował się w większości własnymi spostrzeżeniami, ale uważał to za najbardziej rozsądny wybór w zaistniałej sytuacji.

        Oprócz paru wypowiedzi wampir nie odzywał się za dużo w przeciwieństwie do syna Nyii, który wydawała się wręcz roztaczać aurę ognia wokół siebie. Może dla postronnych mógłby się wydawać w ogólnie niewzruszony, ale Creig potrafił wyłapać te małe niuanse, które pozwalały mu to dosyć celnie określić. Stanowczo wsadził kij w mrowisko i to głęboko. Głupi i stary nie zastanowił się nad tym, co mówi. Poniosło go przez chwile i dostało mu się co należy. Właśnie stawiał go do pionu Vinc, ale z jakiegoś powodu bardziej go to bawiło niż cokolwiek. Nie był pewny czy sam młody mężczyzna, o ile tak mógł się wypowiadać o nim, zdawał sobie sprawę, jak bardzo przypomina pod pewnymi względami własną matkę. Posiadali bardzo podobną do siebie mowę ciała. Miało to na Creiga wręcz nostalgiczny wpływ, więc miał na twarzy ciągle uśmiech i to większy niż na początku całej konwersacji.
        Po całym wykładzie pozwolił sobie jednak i tak na krótki komentarz.
        — Życie byłoby proste, jakby wszystko było takie składne i ułożone jak powiedziałeś. Jednak w jednym masz na pewno rację, podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. To jest coś, co zawsze będzie dzielić nasze opinie, Vincent.

        Przez całą rozmowę zapomniał o małej Mimi, a przynajmniej w jego perspektywie małej. Nie można było go za to winić, panienka towarzysząca im w pomieszczeniu była idealnym uosobieniem filigranowości. Będąc świadkiem zachodzącej sceny, powstrzymał się od parsknięcia. Dawało to do myślenia, kto tak naprawdę tu rządził albo był hrabią.
        W całym zamyśleniu został zaskoczony nagłą kwestią skierowaną do niego. Wyraz twarzy znacząco mu złagodniał, niespecjalnie próbując ukrywać, iż młoda błogosławiona była traktowana najzwyczajnie lepiej niż reszta towarzystwa. Winić można było tylko matkę Creiga, jak i jego charakter, chociaż największy wpływ miała właśnie jego rodzicielka w tej kwestii.
        — Nie pierwsza i nie ostatnia noc — stwierdził, zwracają uwagę na rękaw umazany czymś dziwnym. Nie robiła na nim wrażenia niechlujnej, a wręcz odwrotnie. Podejrzewał więc, że mógł maczać w tym palce naukowiec. Coś mu kiedyś wspominał o dziwnych specyfikach, które kreuje, tylko nigdy nie wspomniał, kto jest obiektem doświadczalnym. Obiecał sobie w duchu, że jak kobietka na tym ucierpi, Vinc na długo zapamięta to, co nastąpi później. Myśli owe jednak jak szybko przybyły, równie szybko odeszły. Mając przed oczami słodką buźkę kobiety, ciężko było utrzymać złe myśli, nawet te skierowane do innych osób.
        — Czas pokaże, nawet ja nie wiem, jak długo pozwolę sobie na pobyt. Mam jednak szczerą nadzieję, że będzie nam to dane. Będę oczekiwał tego momentu i twego towarzystwa z przyjemnością.
        Mimi pogroziła jeszcze hrabiemu i opuściła pokój widocznie zmęczona, jeżeli dobrze się przyjrzeć jej zachowaniu od momentu, kiedy wstała.

        Syn elfki wytłumaczył mu dosyć dokładnie (jak to Vinc) rozłożenie pomieszczeń w dworze, jak i gdzie będzie jego pokój dzienny. Creig pożegnał się bez słów z nim ciepłym uśmiechem, znikając za drzwiami w tak cichy sposób, że można było go z pewnością podejrzewać o jakieś mroczne sekrety.
        Godzina nie należała do najmłodszych, jednakże noc owszem. Dla wampira był to początek nocnego życia, więc nie zamierzał marnować czasu i zamierzał opuścić dwór. Korytarze były puste i ciche, a sylwetka Creiga prezentowała się w nich niezbyt sympatycznie. Z jakiegoś powodu każdy, kto go nie znał, czuł przed nim strach. Ciężko było mu to zrozumieć, ale zdążył się po paru wiekach do tego przyzwyczaić.
        Wychodząc głównymi drzwiami z dworu minął się ze zmęczoną służbą, ale tą bardziej militarną. Nagłe pojawienie się ogromnej, czarnej sylwetki zadziało skuteczniej niż jakiekolwiek specyfiki. Najwidoczniej nawet fakt posiadania wiedzy o jego obecności, nie mógł zmienić faktu, że tak oddziaływał na innych.
        Zszedł z głównej ścieżki na trawnik, kierując się do pozostawionego wcześniej teleskopu. Warto wspomnieć o tym, że przez cały czas we włosach bladolicego spała ptaszynka. W gruncie rzeczy dla małego samczyka również miał niespodziankę, która miała pojawić się gdzieś w godzinach śniadania. Był dosyć dobrze przyszykowany, aby pozostawić malca w dłoniach kobiety towarzyszącej dziś Vincowi, a raczej jego przyjaciółce. Nie była to w żadnym wypadku decyzja podjęta pod wpływem chwili, chociaż oryginalnie miał w planach go przekazać hrabiemu. Cóż, raczej i tak są nierozłączni – tłumaczył się sam sobie taką myślą.
        Noc była chłodna, ale wampiry z natury były chłodne, więc Creig nie odczuwał tego w taki sposób jak inni. Temperatura jak dla niego była idealna. Wzrokiem wyszukał teleskopu. Nieśpiesznym krokiem podszedł do niego i pogładził z czułością, przesuwając dłonią po całej długości teleskopu, jakby właśnie pieścił ciało kobiety. Bez dwóch zdań ów teleskop znaczył dla niego więcej niż jakakolwiek kochanka.
        — Znowu to robisz. Masz wyraz twarzy jak perwersyjny staruszek. To tylko narzędzie, eh — westchnęło coś wyraźnie z cienia za nim.
        — Dla ciebie z pewnością, dla mnie nie. Ciężko, abyśmy mieli podobne priorytety — skwitował lakonicznie wampiry, nie oglądając się nawet za siebie.
        Nie był w jakiś sposób zły na zgryźliwą uwagę. W końcu poprosił ją, aby siedziała cicho aż do momentu jak będą sami. Nikt nie wiedział o owym istnieniu i w gruncie rzeczy chciał, aby tak pozostało. Wytłumaczenie komukolwiek kim była… Tak, byłoby problematyczne. Zwłaszcza Vincowi.
        — Dziękuje. Wiem, jak bardzo nienawidzisz ukrywać się w cieniu.
        — Mmm, póki rozumiesz, JAK BARDZO dla ciebie się poświęciłam to dobrze. Rzadko słyszę twe "dziękuję", powiedz jeszcze raz!
        — Dziękuję? — W głosie było wyczuwalne zmęczenie, ale druga strona nic sobie z tego nie zrobiła.
        — Aww, to nie to samo. Trudno, póki rozumiesz, to mnie to cieszy.
        W trakcie całej rozmowy z otaczających cieni uformowała się sylwetka urodziwej kobiety. Początkowo była zwykłą czarną masą o kobiecych kształtach, ale cienie pełzały po jej ciele, układając się w długą suknię, sięgając aż do ziemi. Ciasno opinający ciało materiał podkreślał jej kobiece wdzięki. Długie rękawy były tak długie, że zakrywały dłonie i palce. Suknia miała głęboki dekolt, a zdaniem Creiga wręcz bezwstydny. Kobieta, która jednak z nim rozmawiała, nie znała słowa skromność albo wstyd, o ile TO mógł nazwać kobietą. Uroda owej istoty była przerażająca i nieludzka, nawet jak na fragment upadłej bogini prezentowała się bosko. Tak, ciężko było znaleźć inne słowo. Nie była słodka, nie była piękna. Nieskazitelność tej urody po prostu przerażała.
        Westchnął ciężko, gdy obróciła się wokół własnej osi i zauważył, iż dokonała zmian w ubiorze. Suknia odkrywała całe plecy. Wiedział, że nie da mu spokoju, póki głośno nie pochwali jej trudów.
        — Nieziemsko dziś wyglądasz, ma bogini.
        — Przestań, chyba nie chcesz wziąć odpowiedzialności za swe słowa?
        — Nie — stwierdził chłodno, a kobieta zmarkotniała.
        — Sztywniak z ciebie, mogłabym robić za ideał, a ty tak chłodno mnie traktujesz — wytknęła mu i odepchnęła go od teleskopu, obejmując go dłońmi za szyje. — Wiesz, że to wszystko może być twoje, wystarczy słowo — wyszeptała mu na ucho, a oprócz tego poczuł na nim coś wilgotnego.
        — Ile razy mam powtarzać, abyś tego nie robiła — odparł z opanowaniem Creig, który nie dał się wplątać w pierwszą i nie ostatnią jej grę. Odsunął ją od siebie delikatnie, bo koniec końców była w oczach wampirach kobietą. Nie rozumiał, co tej upadłej bogini czasem po głowie chodziło, ale prawdopodobnie chciała zabić nudę i nic więcej.
        — Dobrze wiesz, że dla mnie istnieje tyle Nyia — dodał i wrócił do kalibracji teleskopu, któremu okazywał więcej uczuć niż towarzyszce tuż obok.
        — Uparty, stary osioł — parsknęła i zaczęła się kręcić wokół Creiga, to patrząc mu na dłonie, to opierając się o niego. Miała podobny wzrost jak on sam, więc nie było to dla niej problemem. — Jesteś moim jedynym wyznawcą, a jednocześnie w ogóle mnie nie doceniasz.
        — Wybacz, ale twoja perwersja i podchody przekraczają wszelkie skale przyzwoitości, jakie znam. Jesteś pewna, że byłaś boginią? — zapytał dosyć poważnie, zatrzymując pracujące dłonie i zerknął na nią pytająco
        — Nuuuuudzę się. Wiem! Chce spróbować wypieki tej małej i słodkiej, masz mnie dla mnie zdobyć. Twoje nowe zadanie! — Wyprostowała się i wskazała na niego palcem ze zwycięską miną.
        — To problematyczne, ale coś wymyślę — zgodził się po krótkim namyśle, chociaż będzie zmuszony skłamać, co trochę go gryzło.
        — Idealnie, nie mogę się doczekać. O, ktoś idzie… Do później, Kiełku, pamiętaj o wypiekach! — Ucałował wampira w policzek i w mgnieniu oka zniknęła wewnątrz mroku pod jego peleryną.
        — Kiełku… tylko ona byłaby na tyle nienormalna, aby tak mnie nazywać. — Pokręcił głową rozbawiony i zaczął obserwować gwiazdy. Jeden ze strażników właśnie przeszedł za jego plecami. — Chociaż wciąż podziwiam jej wyczuwanie aur, robi wrażenie. Vinc z pewnością nie dałby jej żyć — wyobraził to sobie, śmiejąc się niezręcznie.
        Wcześniejsza wymiana zdań między nim, a jego towarzyszką podróży była czymś normalnym. Uważał ją za kogoś w rodzaju przyjaciółki, ale zawsze pamiętając, że to wiecznie nudząca się psotnica. Ich powiązanie ze sobą było skomplikowane, ale nieuniknione. Creig z natury nie umiał odmówić, dlatego byli tu i teraz razem. Zamyślony spojrzał w niego, myśląc, co czeka go nadchodzącego poranka, nie wspominając już o jej prośbie.
        Większość nocy spędził na obserwowaniu nieba i notowaniu coś w zapiskach.

        Zanim słońce wzeszło na nieboskłon i przegoniło noc, wampir już skrył się razem z teleskopem we wskazanym przez Vinca pomieszczeniu. W przeciwieństwie do reszty dzisiejszego towarzystwa nie czuł specjalnego zmęczenia. Zazwyczaj robił sobie drzemki dosyć losowo, aby mentalnie odpocząć. Pierwsze kroki w swoim tymczasowym lokum skierował do biblioteczki, mając nadzieje znaleźć jakieś materiały do jego aktualnych badań. Podczas gdy on wybierał jakieś interesujące go książki, spod jego peleryny wyskoczył ciemny cień i zmaterializowała się ponownie ona.
        Przeciągnęła się i nie starała się nawet powstrzymać ziewnięcia. Skierowała się do łóżka i skoczyła na nie bez żadnego pardonu.
        — Dobranoc Kiełku.
        — Dobranoc Lira.
        Odłożył książkę, którą czytał i skierował się w stronę łóżka, siadając po dotarciu na jego boku. Pogładził śpiącą kobietę po włosach dosyć czule, gdy rozpoczął się fenomen. Leżące ciało zaczęło gwałtownie się kurczyć i tracić wszelką kobiecość. Po chwili na ogromnym łóżko leżała młoda dziewczynka, która już cicho oddychała przez sen. Była to prawdziwa forma osłabionej, upadłej bogini. Najzwyklejsza w świecie dziewczynka z wyglądu niemająca więcej niż jakieś dziesięć lat.
        Z jakiegoś powodu jedna samotna łza stoczyła się po bladym policzku śpiącej. Zawsze się bał, o czym śniła, tak jak bał się skonfrontować z własnymi uczuciami wobec Nyii. Miał do siebie ogromny żal, że tak wszystko się potoczyło.
        — Jestem zwykłym tchórzem, wybaczcie mi — wymamrotał słabym głosem i wstał, aby wrócić do czytania książki.
        Lira otworzył jedno oko i spojrzała na oddalające się plecy wampira. Żyła więcej niż mógł sobie wampir wyobrazić, ale on nigdy nie zadawał pytań. Nie odrzucił jej jednostronnych żądań, wręcz ją przygarnął. Nie miał wiedzy o niej, jakich czynów dokonała i czemu była w takim stanie. Był naiwny, ale im dłużej się przebywało w towarzystwie tego dziwacznego wielkoluda, tym bardziej traciło się sens o owego odczucia.
        „Jesteś bohaterem własnej powieści Creightonie, romantycznym rycerzem nocy, czyż nie?” – przeszło jej przez myśl, zanim porwało ją zmęczenie i komfort wielkiego łóżka.

        Podczas lektury Creiga niezmiernie rozpraszał zapach wkradający się przez szpary w drzwiach pomieszczenia. Mimo że wątpliwe było, aby mógł skosztować, zapach był grzesznie kuszący. Śmiał zgadywać, że za stworzeniem owych smakołyków ukrywała się mała i słodka istotka tego dworu.
        Creig uśmiechnął się i polizał palec, aby przerzucić uporczywą stronicę tomiska, która aktualnie czytał. Od czasu do czasu zerkał na śpiącą Lirę, która miała na sobie zwykłą czarną halkę, komponującą się z jej białą jak kreda cerą.
Ostatnio edytowane przez Creighton 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

,,Zanudzisz się.”
,,Nie zanudzę. W towarzystwie tak pięknej istoty jak panna Mimi nie jest to możliwe.”
,,Rozumiem, że gdyby Mimi nie była piękna, to jednak byś się nudził?”
,,Chcesz powiedzieć, że panienka Mimi nie jest piękna, młodzieńcze?”


        Hmm… nie?
        Doprawdy, nie do końca to rozumiał. Odpowiedź Creiga była wymijająca, a przy tym tak niepowiązana logicznie z jego własną, że chyba musiała być żartem. Prawda? Nie był pewny, ale może to tak działało. Niepoważna uwaga za czepliwą docinkę. Bo przecież Creig nie myślał chyba, że powoływanie się tutaj na Mimi rekompensuje uparte, a może nieświadome dowodzenie, że się nie umie ze zrozumieniem wysłuchać jednego zdania. Albo może to poczciwe ,,młodzieńcze” na końcu miało automatycznie zrobić z wampira osobę mogącą swobodnie odwracać kota ogonem, nawet jeżeli do owego kota nawet nie sięgał. Byle jego i damy było na wierzchu. Dla Vinca liczyło się jednak to, że bardzo poważnie przeinterpretował jego uwagę, a nie wiedząc czy jest to pomyłka czy celowy zabieg, musiał to sprostować. Jeszcze raz odtworzył to sobie w myślach.
        - Nie, nie to było moim celem i nie sądzę też, abym to zrobił - odparł w końcu, bo kurczę - ile nie analizował, nie umiał dopatrzyć się w swoich słowach ani jednego, małego nawet zarzutu poczynionego urodzie Mimi. I choć nie czuł, że musi tłumaczyć się przed nią (w końcu była inteligenta i pewnie zrozumiała wszystko bez problemu - albo spała i nie słyszała), to miał nadal wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia tego Creigowi.
        - W zasadzie o ile się nie mylę, moje słowa w domyśle (i to nie naciąganym) prezentują Mim dokładnie jako ,,piękną” - powiedział, patrząc czy wampir rozumie. Doprawdy zaczynał się o niego martwić. - Konkretnie fragment ,,gdyby nie była” - dodał w gwoli wyjaśnienia. - ,,Gdyby nie była” sugeruje, że obecnie jest, a przypuszczenie, że ,,nudziłbyś się”, zakłada, że działoby się tak gdyby stan rzeczy był odmienny.
        Wiedział, że takie tłumaczenia mogą wydać się idiotyczne, więc zdradził dlaczego w ogóle się o nie pokusił:
        - Naprawdę nie wiem skąd ci to przyszło do głowy i czemu nagle wyskoczyłeś z sugestią, że w jakiś sposób się jej czepiam. Jeżeli nie chciałeś odpowiadać na moje słowa przecież nie musiałeś. - Rozłożył lekko ręce. - Ale doprawdy; nie wytykaj mi błędów jakich nie popełniłem. Zresztą - uciął nagle, sięgając po herbatkę. - Tym, który najczęściej powołuje się na powierzchowność kobiet jesteś póki co ty. Doceniłbyś je (wybacz wytarty kanapowy frazes) za cechy charakteru, a nie urodę lub samą płeć skoro już przy stosunku do kobiet jesteśmy. Dla mnie wszystko jedno czy Mim (lub ktokolwiek) jest brzydki czy nie i czy to facet czy baba. Ale powoli brzydnie mi twoje wychwalanie pod niebiosa kobiet (których nie znasz, więc za przeproszeniem pewnie nie jesteś w stanie trafnie ocenić ich faktycznej wartości) i doszukiwanie się jakiś afrontów wobec nich. Wiem, że możesz mówić to żartobliwie, ale to nie pierwszy raz. Nie mogę w kółko słuchać rzeczy tak sprzecznych z rozsądkiem, bo zaczyna nachodzić mnie obawa, że jeżeli kiedyś faktycznie wytknę kobiecie jakąś wadę, ty z chęcią mnie zaszlachtujesz. A kobiety to tylko ludzie, czy inne tam, więc zasadniczo wad mają sporo. Ta na przykład nie słucha. - Pstryknął w czerwone kłaki oparte o jego płaszczyk i westchnął cicho.
        - Moglibyśmy zwyczajnie założyć, że mamy inne podejścia, ale to nie gust, by każdy miał inny, a zwyczajne fakty. Zbyt cenię sobie twoją inteligencję, by dopuszczać myśl, że na ślepo wierzysz w wyższość kobiet oraz za bardzo liczę na twoje skrupuły by sądzić, że dajesz tak gorąco wyraz czemuś czego nie wyznajesz. Możesz mi to jednak wyjaśnić przy innej okazji - zakończył, gdyż nie mógł pozwolić sobie na rozciąganie w nieskończoność każdego tematu.

        Brak wyczerpującej odpowiedzi na następny wykład przyjął nawet z zadowoleniem - nie potrzebował w tej kwestii pełnej aprobaty, a jedynie świadomości, że postawił przed kimś szansę głębszego zrozumienia pewnych zagadnień. Z tym co Creig powiedział sam zaś się zgadzał - albo raczej zgadzałby się gdyby…
        GDYBY!
        Gdyby nie fakt, że przecież przedstawił arystokrację jako bardzo zróżnicowaną i nie kryło się za tym twierdzenie o prostocie tematu, a wręcz jego rozbudowanie, a Creig zwykle kategoryzował ją jako ,,fuj”. Ale teraz to on zarzucał mu, że uprościł ją i nazbyt poskładał… nie, no z nim się nie dało! Vinc już wiedział kto podczas wizyty wampira będzie potrzebował najwięcej melisy. Każde jedno zdanie rodziło nowe wyjaśnienia, a odpowiedzi na nie świadczyły jedynie o tym, że wykładowca nie został zrozumiany. Zbyt dobrze.
        Ale mimo wszystko miło było sobie podyskutować z kimś kto przynajmniej słucha.
        - Emocje nie muszą przecież wyłączać rozumu. Chociaż fakt, mogą - podsumował i wreszcie, z litości chyba dla Mikaela, postanowił wstać.


* * *



        Przed snem, zagrzebany w ciężkiej, zbyt gładkiej pościeli, z lampką na nocnym stoliku oświetlającą przytłaczająco gęste wzory brokatowego baldachimu nie myślał już wiele o rozmowach z Creigiem, a już na pewno nie o włamaniu do Mim. Zastanawiał się za to jak udobruchać rodzinę - miał jednak wrażenie, że jeżeli już poznają wampira to całkiem im się on spodoba. W końcu miał maniery, postawę, umiał gadać miłe bzdury i ostatecznie gdy przyzwyczaić się do wyglądu mordercy z mokradeł (bardzo dobrze utrzymanych mokradeł prawdziwego dżentelmena), był kulturalną i uprzejmą osobą. Tylko chłodną w stosunku do arystokratów… no nic, zobaczy się. Vinc nie umiał zanadto gdybać, więc by nie tracić już czasu zgasił niewielki płomyk i ułożył się w niewygodnych luksusach do zwykłego, szarego snu.

* * *



        - Dzień dobry, panie. Czas wstawać!
        Ktoś dał mu światłem po oczach. Zamaszyście odsłonięto wszystkie zasłony.
        - Pańskie śniadanie.
        Nie zdążył otworzyć oczu, a poczuł jak stoliczek z zastawą krępuje jego nogi. Zapachniało herbatą i tościkami.
        - Życzy pan sobie czegoś jeszcze?
        - Jeszcze? - wydukał, ledwo przytomny i roztargany, próbując skupić wzrok na molestowawcy i poznać, który z oddanych pracowników nad nim właśnie stoi.
        - Tak, panie. Do śniadania.
        - Nie widzę nawet co mam teraz…
        A kiedy usłyszał niewiele mówiące mu, dystyngowane nazwy opisujące w sposób nazbyt skomplikowany pieczony w kuchni chleb, dwa dżemy, przekrojone jajko z czymśtam i mieszankę ziołową, bezsilnie opadł na poduszkę.
        - Wszystko w porządku? Proszę wybaczyć, ale wygląda pan na zmęczonego.
        Pokiwał głową. Był. Skoro sam się nie zbudził to był do cholery zmęczony, tak!
        - Późno się pan położył, to zrozumiałe.
        Chwila zgodnej ciszy.
        - Jednak, za pozwoleniem, zasugerowałbym wstanie mimo okoliczności. Przyjął pan wczoraj gościa…
        FAKT!
        Podniósł się tak szybko do prostego siadu, że niemal zwalił tacę, ale przynajmniej popisowo zabrzęczał porcelaną, budząc trwogę u swojego lokaja.
        - Proszę się nie obawiać, wszystko jest w jak najlepszym porządku! Służba została poinformowana, z państwa przed ósmą zaś wstaje tylko pan i pan Edyner.
        Poczciwy Henry, w lot pojął czego hrabia może się obawiać. Zmanierowanie zmanierowaniem, ale inteligentny to był.
        - Bardzo dobrze, to wszystko… - westchnął Viny wyuczoną formułką i z ulgą przyjął odgłos zamykających się za lokajem drzwi. Po czym spróbował wstać, znowu o mało nie zrzucając tacki.

        Nigdy nie jadał tak wcześnie. Nieważne jak ładnie nie było podane - wychowanie w akademikach, bursach i na stancjach nie sprzyjało wyrobieniu sobie odruchu jedzenia w łóżku. To tak jakby się budził i zamiast się ubierać w zimnych czterech ścianach sięgał po kanapkę. Wczorajszą! I jeszcze kruszył na pościel. Gospodynie tego nie lubiły. I on sam też nie lubił - ani tego sprzątać, ani w tym spać. Chociaż dawał radę, bo prawdziwie zmęczony uczeń padnie nawet jeżeli pod koszulę wpełzają mu okruchy czerstwego chleba, a zwiędła sałata mizia go po stopie.
        Właśnie z czymś takim kojarzyły mu się łóżkowe śniadania.

        Nim poszedł się przebrać upił tylko trochę herbatki - rozpieszczono go już do tego stopnia, że o poranku, zwłaszcza chłodniejącym, wolał się napić ciepłego. Resztę dopije się potem.

        Czmychnął do umywalni, własnej, hrabiowskiej, w nadziei, że zdąży przed służbą chcącą zapewnić mu wygody wszelakie i zero prywatności - ale zdziwił się, gdy wszedłszy do pomieszczenia wpadł niemal na łaziebnego stojącego z wiadrem gorącej wody. Trudno powiedzieć kto miał większą ochotę się wycofać - piegowaty blondynek w wieku nieletnim czy dhampir w wieku piżamowym. Obaj jednak po chwili paniki i niezręcznego milczenia postanowili grzecznie trzymać się swoich ról - zaspany Vincent łatwiej godził się z faktem bycia nagim przed biednym chłoptasiem (jak miło, że tylko nim dzisiaj!), on zaś z głęboko ukrywanym zaciekawieniem przyglądał się temu jak faktycznie wygląda krwiopijca pozbawiony wszelkich ozdobników. Dosyć… mocno różnił się od poprzedniego pana, choć obaj byli fizycznie młodzi. Ten jednak swoją posturą raczej nie zatrważał - poprzedni hrabia w złości potrafił cisnąć pełnym wiadrem o najdalszą ścianę, ten pewnie umiał z gracją podnieść je i odstawić, kiedy było puste. I jak dziwnie wyglądało całe ciało pokryte skórą ni to w popielatym ni brązowawym kolorze… zupełnie inaczej, niż gdy widziało się tylko twarz i (okazjonalnie) dłonie. Bo naprawdę, młody przyłapał się na tym, że w wyobraźni widzi hrabiego z tą dziwną twarzą, a resztą skóry raczej ,,normalną”, kontrastującą z nią tak jak zwykle robiła to biała koszula. Do dzisiaj towarzyszyło mu pewne uczucie dyskomfortu, gdy widział w wannie lub przy atence postać o tak wtapiającej się w wystrój łazienki karnacji. Łatwiej jednak było mu do niej przywyknąć, odkąd Vincent korzystając z wolności jaką dawał brak wstępu rodziny do tego pomieszczenia, przytachał tu parę roboczych stołów, prostą szafkę i cały zestaw przyborów alchemicznych, od szalek, fiolek i lejków po wszystko inne co zniesie wilgoć i rozstawił to po kątach urządzając tu sobie podręczną pracownię. Sama wanna zresztą musiała zostać raz wymieniona, bo stara, nosząca ślady przeżarcia, leżała pod ścianą i robiła za nieme ostrzeżenie przed eksperymentami dhampira. Podłoga na szczęście uniknęła podobnego losu i jedynie ponaznaczana gdzieniegdzie kolorowymi plamami (i rysami od przesuwania nowego wyposażenia) nadal mogła pełnić swoją funkcję. Na przykład zbierać i odprowadzać wodę zmyślnie wbudowanymi rurami, co Vinc wykorzystał zaraz gdy młody sługa zniknął w poszukiwaniu przyborów do mycia (oczywiście, że hrabia gdzieś je wywalił, bo po co mu takie w pracowni?).
        Pozostawiony sam sobie szybko wylazł z nagrzanej wanny, sięgnął po pstrokate mydełko i jedną wierną gąbkę ukrytą w szafeczce, namydlił się i stając nad odpływem wylał sobie wiadro stygnącej wody na łeb, studencko-biedackim sposobem szykując się do dnia. Nim blondynek wrócił, był już w sypialni; wytarty, w koszuli i spodniach, w duchu triumfując nad systemem, który kazałby mu czekać najpierw na chłopca, a potem na garderobianego, by cokolwiek zrobić. A wcześniej to jeszcze wymaczać się w zamknięciu i tracić cenny czas.
        - A-ale… - Blondynek nie wiedział co zrobić ani ze sobą, ani z dzierżonymi rzeczami.
        - To już wszystko - nie zważając na to hrabia rzucił swoją ulubioną formułką, w biegu szukając apaszki. Nauczony doświadczeniem, zestaw ubrań chował nie w garderobie, a sypialni i saloniku - apaszki na nieużywanej stronie łóżka, krochmalone koszule na szafce i w pierwszej szufladzie, kamizelki w drugiej i pod poduszką na kanapie, marynarkę lub kurtkę na oparciu krzesła, broszkę na stoliczku, pierścień rodowy obok… a i spodnie na łączynie stołu. Paski zaś wieszał na gerydonie o postaci przepięknej, półnagiej driady - nie miał serca to na nią rzucać spodni - i tak ją przyodziawszy mógł być tylko zadowolony. Kompletował swoją garderobę i ubierał się więc przechodząc od jednego miejsca do drugiego, nieco narzekając na rozmiary pomieszczeń, ale przy okazji robiąc sobie poranną rozgrzewkę.
        Gdy już był gotowy, mógł z rozmachem otworzyć drzwi i z czystą satysfakcją minąć się z Henrym i garderobianym, dumnie i w udawanej obojętności unosząc głowę z zaczesanym fryzem. Jeszcze trochę minie nim nauczą się go prześcigać. Ha!

        Nim zszedł na dół, spotkał Mikaela - ten, jako najwyższa rangą służba, mógł co prawda spać do późna, ale wstawał wcześnie i nadzorował pracę ucząc się nawyków, imion i usposobień pracowników. Dlatego teraz też był już rozruszany i żwawy jak w środku dnia, choć nieco poirytowany (jak zwykle gdy widział Vinny’ego).
        - Szybko sobie z tobą poradzili.
        - Tak, tak - przytaknął, nie drążąc tematu i udając, że wcale nie bawi się w wyścigi ze służbą. Mikael tego nie lubił. To burzyło porządek, którego starał się pilnować (no i nie było tak zabawne jak upokarzanie wstydliwego hrabiego). Vinc normalnie chętnie udałby się do kuchni, ale od pewnego czasu uczony był jadać w pokoju śniadaniowym i tam czekać na resztę rodziny (tak, zasadniczo chcieli go męczyć z rana dwoma posiłkami - jednym w łóżku, dla sił, a drugim towarzyskim i bardziej konkretnym, nieco bezsensownym, gdyby jadał ten pierwszy). W ramach kompromisu poranną tacę zostawiał na łóżku i tym co na nim było częstował się Mikael, kiedy tylko się do niej dorwał. W zasadzie hrabia chętnie oddawałby to komukolwiek, ale mało kto był na tyle bezczelny, by wyjadać śniadanie pana, lub tak odważny, by wchodzić z nim w konspirację.

        - Hmm, czuję bułeczki. Mimi na nogach?
        - Yhym. Miałem do niej wpaść, ale daję ci fory i nie zaczepiam jej na osobności, gdy śpisz.
        - Fory do czego? - Chyba nie zrozumiał. Już miał dopytać, lecz brunet uciął stanowczym gestem.
        - Nieważne. Nie chcę się denerwować z rana i ci tego tłumaczyć.
        No dobra…

        Gdy tak dyskutowali, gdzieś za drzwiami przebiegła Yvette. Po raz kolejny Vinc jej nie dostrzegł, choć ten dzień musiał kiedyś nadejść. A kiedy zobaczy czarnoskóre dziewczę o jasnych oczach, oczywiście, że nie da jej spokoju. Mikael był tego - zdaje się - świadomy i nie ułatwiał ich spotkania, już kiedyś radząc dziewczynie trzymać się na dystans i nie wchodzić hrabiemu pod nogi. Tak samo każdemu innemu, bardziej wyróżniającemu się słudze. Zbyt wątpił w samokontrolę badacza by pozwolić mu już teraz na tyle emocji i spoufalanie się ze zgrają, nad którą trzymać miał pieczę. Bo wtedy nie tylko do pokoju niebianki będzie się hrabia zakradał po nocach…

        - Poradziłem panu Fimattiqu, by nie przychodził na śniadanie. Przedstawisz go oficjalnie potem, w Zielonym Salonie. Jest zdecydowanie mniej oświetlony, a i zdążysz już może rozmówić się z krewnymi. Pewnie z Mimi dotrzymamy mu towarzystwa.

        W sumie Vinc też chciałby zjeść wspólnie z nimi… czasami czuł się wykluczony przez te rozdzielne posiłki, a wszystko dlatego, że towarzystwo z kamienicy i towarzystwo z dworu nie umiały się ze sobą do końca pogodzić…
        No, poza jednym wyjątkiem.
        Roze.



        Śniadanie minęło spokojnie... jak na te warunki. Paulia rzucała hrabiemu co prawda spojrzenia jeszcze bardziej nieprzychylne niż wymowne, ale entuzjazm Mirabelle i spokój jej ojca trochę mu to rekompensowały. Tylko Anabelle ze swoją bladą nerwowością rzucała cień na świadomość, że przecież nie zaprosił tutaj zabójcy czy jakiegoś innego zaklinacza. To był jego znajomy, rodzina praktycznie - dobrze, wyglądał morderczo, ale taki nie był. Więcej - kiedy go poznają pewnie zaczną żałować, że to nie on został panem tego miejsca. Jak nic dostanie nieme wiwaty za obycie, a od kobiet przychylne... może myśli na razie, kiedy zaserwuje im komplement czy dwa. O ile ich bycie kobietami przeważy nad faktem, że są też arystokratkami, do których Creighton zdaje się takiej słabości nie miał.
        W końcu wstali od stołu, a Vinc, neutralnie przybity, przygotował się do wyjaśnień w Zielonym Salonie. Zapoznanie rodziny z wampirem... teraz albo… później.

        Ociągać się jednak nie mógł, ale wszystko wyszło w zasadzie korzystnie - przedstawiony wampir był spokojny jak zwykle, członkowie rodziny nastawieni różnie, ale wychowani zbyt perfekcyjnie, aby to okazać. Od tego czasu potężny krwiopijca traktowany był jak pełnoprawny gość; z odpowiednimi honorami, zasadami i szacunkiem. Tylko dziewczęta dyskretnie trzymano od niego jak najdalej. Jednej w końcu robiło się przy nim słabo (z grozy dodajmy), druga zaś była zbyt ciekawska, by nie palnęła głupstwa jeśli nie będzie się jej pilnowało.

        I tak dni mijały spokojnie - Vinc miał stale jakieś zajęcia, Mimi kręciła się w kuchni, Mikael robił wszystkiego dwa razy więcej niż reszta, Roze wyglądała ładnie, a Creig miał czas, by niepokoić się o Nyię i gawędzić z Edwardem na błacho-męskie tematy. Z czasem dołączył też do nich stary poczciwy Ryszard, który ze wszystkich ludzi w okolicy najcieplej zareagował na przerośniętego gościa o białym obliczu - i zawsze ożywiał dyskusję w ciemnym pomieszczeniu bolejąc jedynie nad tym, że wampir nie będzie mógł zagrać z nimi w kule, a taka ładna jest przecież pogoda…

        Ta spokojna nerwowość i błogie podejrzliwości skracających się dni, zostały jednakże przerwane pewnego popołudnia - wraz z przyjazdem karetki pocztowej.
        W Kamienicy coś się stało.

        Szczęściem nie aż tak poważnego - pani Froster, gospodyni, poślizgnęła się wycierając kurze i skończyła z usztywnioną nogą. W zasadzie leżało to poza wyznaczonymi granicami zainteresowań hrabiego… jako hrabiego właśnie. Ot, wystarczyło polecić jakiemuś zarządcy znalezienie zastępstwa. Problemy były jednak dwa - po pierwsze Vinc nie ustalił jeszcze kto zostanie zarządcą na jego miejsce (ostatecznie kiedyś się tym podobno zajmował i z tej podobności właśnie uznał, że to nie pilne), a po drugie - znał tę kobietę jako Vincent właśnie. Oboje z Mimi ją znali. I oboje mieli ten sam odruch - pojechać i się nią zająć. Przecież nie miała tam żadnych krewnych!

        Jednak ile Vincent nie miałby chęci - pojechać nie mógł. Zajął się jednak pobieżnie formalnościami i ustalił, że Mimi pojedzie w imieniu ich obojga, zabierając ze sobą jedną z młodszych gosposi służących w pałacu. Sprawą zarządcy nie chciał się zajmować, znał wszystkich swoich byłych sąsiadów i ustalił, że i przez pośredników czynsz będą płacić (w końcu byli uczciwi), a w razie kłopotów - napiszą. Czuł się z nimi związany bardziej niż masą anonimowych ludzi, którzy byli teraz na jego łasce i chętniej służyłby im pomocą, ale… priorytety były ustalane z góry za niego, o czym Michelotto nie omieszkał mu przypominać.

        Biedny Mikael… gdyby mógł to jakoś zachachmęcić, najchętniej sam pojechałby z piękną niebianką i to jej pomagał w obowiązkach - nie jakiemuś przechrzczonemu na hrabię zakurzonemu mądrali. Lecz niestety - Mimi sobie bez niego poradzi, Vinc zginąłby po trzech dniach zawalony papierami. Musiał więc odpuścić i udając spokojnego żegnał ją wraz z resztą krwiopijców przypominając jedynie, że razie czego niech tylko da znać a przylecą na odsiecz (najlepiej gubiąc Vinca po drodze). I najlepiej niech pisze od czasu do czasu - będą za nią tęsknić.



        Minęło parę dni - Mikael stał się nieco poirytowany, Vinc pukał do pokoju Mim zapominając najczęściej, że przecież wyjechała i wzdychając zastanawiał się na kogo teraz nałożyć krem, który miał właśnie zamiar przetestować… jego ofiarą padł pewnej nocy blond-łaziebny, innym razem pokojówka, która o mało nie dostała zawału, ale ściśle trzymała się wypisanej instrukcji użytkowania zielonkawego specyfiku. Można powiedzieć, że chcąc nie chcąc zamknięty do tej pory w swym przyjaznym gronie dhampir musiał zacząć wychodzić na łowy i rozciągać sieci wtajemniczenia coraz szerzej. Nie zrodziło to jednak większego porozumienia między nim a służbą - za to jeszcze więcej plotek, obaw i historii do czego może być zdolny, gdy przydybie kogoś błąkającego się po korytarzu. Może tylko parę dziewcząt zainteresowało się tym czy byłby w stanie nieco poprawić ich urodę… jako służki nie powinny o tym myśleć, ale zdaje się, że państwu nigdy nie proponował maseczek z awokado i zielonej herbaty, a były to drogie składniki, same więc dostępu do nich mieć nie mogły. Zaczęły się więc zastanawiać…

        Obowiązki jednak nie dawały im wiele czasu na fanaberie - wszystko działać musiało sprawnie i jak w zegarku, a od zniknięcia przywiezionej przez hrabiego niebianki i Edyny zaczęło znowu brakować im rąk do pracy. Na szczęście i na to służba miała sposoby - co rano więc przychodziła do nich pewna rudowłosa… wdowa po piekarzu.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Ogana miała swoją piekarnię i nigdy nie zamierzała rozszerzać swojej działalności - nie planowała ani zaopatrywać karczm czy sklepów, ani na przykład robić coś poza pieczeniem. Przez wiele lat trzymała się tych założeń, bo wcale nie zależało jej na pieniądzach i tworzeniu wielkiego imperium piekarskiego, a po prostu na stabilnym, miłym życiu jako część społeczeństwa. Teraz jednak okazało się, że właśnie to bycie częścią społeczeństwa sprawiło, że musiała trochę nagiąć swoje zasady. Kilka dni wcześniej rozmawiała ze znajomą, która była pomocą kuchenną w posiadłości hrabiego - od słowa do słowa, dziewczyna zaczęła jej się żalić, że ostatnio mają mało rąk do pracy. Ponoć z młodym dziedzicem - o którym to plotkowały wielokrotnie podczas poprzednich spotkań - przybyła jakaś dziewczyna, która postawiła funkcjonowanie kuchni na głowie, a niedawno nagle zniknęła i trzeba było przez to znowu radzić sobie inaczej.
        - Wiesz jak to jest, gdy wszystko przez tyle czasu funkcjonuje bez zarzutów, a tu nagle wszystko zwala ci się na głowę - nowy pan, to nowe porządki. A jeszcze przybył ze swoimi znajomymi, ochroniarzami, zarządcami. Och, jeden to by ci się mógł spodobać, jest taki dobrze wychowany i przystojny! No i jeszcze do lorda przybył jakiś znajomy, kolejna osoba do obsługi. Naprawdę się nie wyrabiamy… Ogana, a może ty byłabyś nam w stanie pomóc, co? - zapytała, jakby ten pomysł stanowił dla niej jakieś objawienie.
        - O nie, nie, nie ma mowy - zastrzegła momentalnie Pokusa, swoje słowa popierając powstrzymującym gestem dłoni. - Ja się na służącą nigdy nie pisałam.
        - Ale to nie chodzi o usługiwanie czy sprzątanie, no co ty! - żachnęła się pracująca w posiadłości dziewczyna. - Ale wiesz, ty jesteś świetną piekarką, może mogłabyś, powiedzmy co drugi dzień, wpaść i trochę nas wspomóc w kuchni? Co, mogłabyś to dla nas zrobić? Twój nowy uczeń na pewno sobie bez ciebie poradzi przez tę chwilę, a nam byłoby naprawdę lżej. Co, zrobiłabyś to dla nas? Dla mnie? Na pewno dobrze by ci za to zapłacono.
        - A nie mogłabym wam po prostu dostarczać pieczywa? - Pokusa miała jeszcze pewne obiekcje.
        - Ale to nie tylko o pieczywo chodzi! Ty jesteś taka zorganizowana w kuchni, mogłabyś nam coś podpowiedzieć. No i… sama pewnie wiesz to najlepiej, że twoje bajgle są najlepsze jeszcze cieplutkie - dodała. I tu trafiła w czuły punkt Ogany. Kto by się nie uśmiechnął, słysząc taki komplement?
        - Ty to wiesz jak mnie podejść - mruknęła niby nadąsana. - No dobrze… Możemy spróbować. Ale to tylko chwilowe rozwiązanie! - zastrzegła pośpiesznie, bo wcale nie uśmiechało jej się być wrobioną w pracę na dwa etaty. Już utrzymanie własnej piekarni było wymagającym zajęciem.

        No i tak przypadkowa rozmowa przy herbacie sprawiła, że co noc Ogana wydawała swojemu pracownikowi dyspozycje na dany dzień, pomagała mu na wstępnym etapie produkcji, po czym ubierała się w płaszczyk i zmierzała do posiadłości hrabiego - samotny punkcik na pustym o tej porze trakcie. Z ciemnej, pustej i zimnej przestrzeni trafiała jednak zawsze prosto do miejsca, które stanowiło zupełne przeciwieństwo - ciepłej, gwarnej kuchni. Już trzeciego dnia takiej pomocy stała się “swoja” i nie musiała już o nic pytać ani się prosić. Dziarskim krokiem przechodziła przez kuchnię, zarzucając warkoczem i wiążąc na głowie chustkę, która miała utrzymać jej włosy w ryzach. Witała się z każdym po imieniu, z uśmiechem, od razu spostrzegając te dyskretne iskierki radości w oczach co młodszych mężczyzn, który ją mijali. Wydawało jej się wręcz, że niektórzy jakby specjalnie tak planowali swój dzień, by z rana minąć się z nią w kuchni. Cóż, nie dziwiło ją to ani trochę.
        - Och, Mikael, dzień dobry!
        O nim niestety nie mogła tego powiedzieć. Zarządca zdawał się być nieczuły na jej wdzięki i subtelne uśmiechy. Pech polegał na tym, że jej akurat zależało na jego zainteresowaniu - był trochę w jej typie, a poza tym sprawiał wrażenie pewnego powiewu luksusu, który mogłaby wprowadzić do swojego życia. Wystarczająco dobrej prezencji i wysoko postawiony, by poczuła się doceniona, ale nie na tyle, by była na świeczniku. No nic - próbowała, nie zamykając sobie przy tym innych dróg. W tym dworze bawiła się doskonale, bo nagle zaczęła obracać się w towarzystwie, którego wcześniej nie znała i choć przychodziła tu do pracy, czuła się troszkę jak na wakacjach. Najpierw jednak obowiązki, a później przyjemność, więc gdy już się ze wszystkimi przywitała, wróciła do kuchni i do stanowiska, przy którym przygotowywała pieczywo.
        - Ktoś jest dzisiaj nowy na śniadaniu? - upewniła się.
        - Nie, wszyscy ci sami co do tej pory - odpowiedziała jej inna kucharka. - Zrobiłabyś bagietki? Ostatnio panna Annabelle wspominała, że miałaby ochotę.
        - Żaden problem - zapewniła z uśmiechem Ogana. - Jeszcze jakieś specjalne zamówienia?
        - Nie, poza tym nic. Masz wolną rękę.
        Ogana uśmiechnęła się jak zadowolona kotka nad miseczką mleka.
        - Mat! - zawołała jednego z pomocników. - Mógłbyś mi pomóc z tą mąką?
        Chłopak był przy niej w te pędy. Ogana oczywiście umiałaby sobie sama poradzić z przesypaniem mąki na stolnicę, używając do tego miarki, ale nie mogła przepuścić okazji, by nie dowartościować tego młodzieńca, który mógł się popisać przed nią jaki to jest silny i męski. Podziękowała mu z uśmiechem, gdy rąbnął workiem o blat i usypał dla niej zgrabny kopczyk.
        - Zawołam cię, gdy jeszcze będę cię potrzebowała - zapewniła troszkę niższym głosem niż mówiła normalne, sprawiając, że jej słowa nie brzmiały jak zapowiedź dalszej pracy, a kusząca obietnica. Na przykład tego, że zawoła go, by odprowadził ją do domu po pracy…
        Przy pracy zaś Ogana wzbudzała po równi respekt i uwielbienie. Panowie lubili na nią patrzeć, gdy tak się prężyła nad zagniatanym ciastem, a panie zwracały uwagę na to z jaką wprawą ona to robi i myślały, że taka to byłaby w stanie rozwalić komuś patelnię na głowie bez większej zadyszki, ale za to z kobiecym wdziękiem. I jeszcze to jak zgrabnie poprawiała nadgarstkiem włosy wymykające się spod chustki... Jakim cudem tak długo pozostała sama po śmierci Willema?
        Zdawało się, że minęła ledwie chwila, a tuzin zgrabnych, równych bagietek wylądowało w piecu. Ogana z zadowoleniem zamknęła za nimi drzwiczki, po czym otrzepała dłonie i zaczęła sprzątać swoje stanowisko pracy. Miała dobry czas - pozostali pracownicy w kuchni dopiero zaczynali brać się za przygotowywanie pozostałych składowych śniadania, więc jej wypieki zdążą akurat dojść i nawet troszkę ostygnąć, by w idealnej temperaturze trafić na stół państwa. A ona mogła w międzyczasie zatrzeć ślady swojej bytności tutaj.
        - Fjallid - zwróciła się do niej jedna ze służących, która pracowała w posiadłości pewnie od momentu wmurowania pod nią kamienia węgielnego. - Mamy do ciebie jeszcze taką maleńką prośbę. Mogłabyś dzisiaj zostać chwilkę dłużej i pomóc nam to wszystko zanieść do jadalni? Jakoś tak wyszło, że dzisiaj mamy strasznie dużo tych wielkich półmisków i się nie zabierzemy, a...
        - Naturalnie, pomogę - przerwała jej z ciepłym uśmiechem Pokusa. Oczywiście, że pomoże. Nie mogłaby przepuścić tej okazji, by na własne oczy w końcu zobaczyć nowego hrabiego i jego gości.
Awatar użytkownika
Creighton
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Creighton »

        Czas w ostatnich dniach wydawał się stanąć w miejscu dla wampira. Nyia nie pojawiła się we dworze do tej pory, co niezmiernie martwiło bladolicego. Jednak mimo tego stawiał mocny front i specjalnie tego nie okazywał. Zwłaszcza że jego najczęstszym towarzystwem był Vinc, który raczej miał wątpliwe umiejętności dyskusji w tych tematach. Co do reszty osób we dworze, unikał ich towarzystwa. Z grzeczności gdzie wypadało, pojawił się. Tak to jednak był po prostu tajemniczym „mordercą”, jak nazywały go służki. Vinc nawet z przyjemnością mu oznajmił, że ciągną one patyczki, aby zdecydować, kto dostarczy do zajmowanego przez niego pokoju wino. Nie było to nic nowego ani nie należał do wrażliwych osobników na takie rzeczy. Wyglądu się nie wybiera w końcu.
        Dniami przeważnie przesiadywał zakopany w księgach i pergaminach, których ilość przyrastała z dnia na dzień wokół biurka, jak i na podłodze. W gruncie rzeczy zajmowało to coraz większe połacie przestrzeni. Wszystko powiązane z gwiazdami, obserwacjami, a czasem nawet najzwyklejsze notatki. Za dnia więc przesiadywał w pokoju, a nocami znikał z dworu. Czasem na parę dni, ale wracał. Krążył dosyć blisko, a i nie czuł obowiązku raportowania się do młodego hrabiego z każdą błahostką. Z pewnością się domyślał czemu i po co.

        Kolejna noc bez śladów cywilizacji w najbliższym otoczeniu. Spokój, teleskop i bezkres nocnego nieba. Czegóż więcej potrzebowała zmęczona dusza niż tego? Leżąc wśród gęstych traw z dłoniami za karkiem, obserwował niebo z połowiczną ciekawością. Jednak nic nie trwa wiecznie, gdy ma się ze sobą boginię, która szuka atencji na każdym kroku. Siadła bokiem na wampirzym brzuchu jak na jakimś krześle, zakładając nogę na nogę. Wyglądało to nawet dosyć śmiesznie i było pozbawionego jakiegokolwiek seksapilu w tej dziewczęcej postaci.
        — Znowu myślisz o Nyii, tyle razy widziałam cię w tym stanie, że to aż zbyt oczywiste — mruknęła z widocznym niezadowoleniem, że jedyny wyznawca, woli myśleć o jakieś błahej kobiecie niż o niej. Była boginią do diaska!
        — Może, od kiedy muszę się tobie spowiadać? Hm? — zagadnął, wiedząc dobrze, że się ona właśnie nudzi.
        — Ty! Genialny pomysł! Wyczytałem w jednej z twoich książek, że gdzie takie rytuały prowadzą… em, jak to się znowu nazywało… Ach! Spowiedź, tak, spowiedź! — Podskoczyła aż z radości, ale biorąc pod uwagę jej wagę, wampir tego specjalnie nie odczuł. Westchnął tylko, kodując sobie w pamięci, aby uważać jakie książki jej daje następnym razem. Ostatniej rzeczy, jakiej mu brakowało, to sekta tej konkretnej bogini.
        — Pozostawię to bez komentarza. Stuknij się w głowę — Wywrócił oczami, po czym zamknął powieki, próbując odnaleźć odebrany mu brutalnie spokój.
        — Jesteś podły!
        — Inaczej się z tobą nie da, dać palec to weźmiesz całą dłoń. Wróciła ci pamięć? — zmienił temat w ciągu jednej wypowiedzi, otwierając lekko jedno z oczu, aby na nią zerknąć.
Jeszcze chwilę temu radosna i energiczna twarz bogini spochmurniała. Uparcie kopała nogami ziemię i trawę, jakby miała tam wykonać jakiś niesamowicie ważny wykop.
        — Nie, ciągle pustka kartka — słaby, cichy głos z łatwością dotarł do uszu bladolicego.
Nie wiedział co powiedzieć za każdym razem. Niby była częścią bogini, ale okazywane przez nią emocje niewiele różniły się od nie-boskich istnień. Pewnie ciężko byłoby mu przekonać kogoś, że jest taką istotą.
        — Rozumiem — skwitował krótko i wrócił do swoich przemyśleń. W takim stanie było ją najlepiej zostawić samą, o ile zazwyczaj lepiła się do niego, o tyle w tym stanie była dosyć drażliwa na wszelki kontakt z nim.

        Kolejny dzień z teleskopem na ramieniu, gdy wracał po paru dniach nieobecności do dworu nocną porą. Strażnicy już przestali na niego reagować i po prostu uznawali go za „normalność”. Przychodził i wychodził, kiedy mu się podobało i nikt go o to nie pytał, ale po prostu nie nabrali wciąż odwagi. Odpowiedź na to znali tylko strażnicy.
        Jednak zanim zdążył skryć się w swym pokoju, czekał już na niego Vinc, którą po krótkiej rozmowie przekonał Creiga, aby jednak pojawił się dzisiaj w jadalni. Nie robił tego z uśmiechem na twarzy, ale wyrwałby się z dotykającego go ostatnio monotonii. Potrzebował zmiany w grafiku, nawet tak nieznaczącej, jak właśnie wyjątkowe pojawienie się w jadalni.

        Jak to w zwyczaju miał, w jadalni był o wiele szybciej niż ktokolwiek inny. Przedostanie się z pokoju do owego pomieszczenia nie było problemem, bo po drodze wszelakie okna były pozasłaniane na rozkaz panicza dworu. Niejako właśnie dla wygody przemieszczenia się Creiga za dnia w takich właśnie sytuacjach. Jadalnia była niestety dosyć mocno i bogato oszklona, więc trzymając się blisko ścian i unikając słońca, zajął swoje miejsce odciętego od jadalni dla żywych panującym tutaj mrokiem. Co prawda syn Nyii proponował jakieś oświetlenie, ale Creig zauważył, że jednak wszystkim pasowało, aby słabiej było go widać. On zaś widział w półmroku dosyć dobrze, w końcu żył tylko nocą. Im mniej się eksponował, tym lepiej.
        Zwyczajowo pojawił się też jako pierwszy. Wino i szkło już czekały, co pewnie było sprawą Vincenta. Znał jego zwyczaje za dobrze. Nalał sobie wina i z gracją byłego szlachcica chwycił naczynie od spodu palcami, robiąc drobne ruchy dłonią, aby ciecz zawirowała. Uśmiechnął się sam do siebie, odprawiając ten mały rytuał z przyzwyczajenia. Opierając podbródek o wierzch wolnej dłoni, obserwował i obstawiał, która ze służek dzisiaj wyskoczy z galotów. Tak, zawsze zapominały, że istniał, a jednak na dworze panowały o nim… specyficzne opinie.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        To był… ciekawy poranek. Oczywiście zaczęło się jak zwykle - Henry obudził dhampira dając mu światłem po oczach, pacnął go tacą ze śniadaniem, Vinny udał, że tak, uwielbia jeść gdy rozpędza jeszcze resztki sennej nieświadomości, a przede wszystkim, że nie przeszkadza mu pozycja półleżąca i niewyostrzone spojrzenie. W końcu to wszystko jedno czy włoży palce w dżem czy tościki - odkąd lokaj nauczył się, by zabierać z tacy wrzącą herbatę nie było problemu. Dziedzic mógł udawać, że je, a gdy Henry zadowolony wychodził, wycierał palce w serwetkę (lub poduszkę, zależy jak przytomny był) i zostawiał macnięte śniadanie dla Mikaela. Jednak nim ten nadszedł, pojawiał się łaziebny blondynek - z nim udało się hrabiemu wejść już w konspirację. Młody nie nalegał, by rozbierać i szorować pracodawcę, więc nawet jeśli nie odważał się opuszczać łazienki (gdyby ktoś go z przełożonych złapał, złoiliby mu skórę!) poranne rytuały odbywały się pokojowo - Vinc wylewał na siebie studencki przydział wody, łaskawie przyjmował podawany ręcznik, paplał coś o nowych solach, nad którymi pracuje, i robiąc w ten sposób z chłopaczka słuchający substytut Mimi, zaczynał dzień całkiem nie najgorzej. Tak, chłopak pozwalał mu na nieco swobody, a w zamian Vinny wpajał mu złe nawyki, bo i konsekwentnie udawał, że jest przez niego skrajnie dopieszczany, czyszczony i w ogóle wszyscy zwolennicy antyprywatności nie mają się do czego przyczepiać. W czasie przydzielonym na poranne pluski pozwalał mu siedzieć w sypialni, nawet już nie irytując się, że musi przy nim krążyć po pokojach i zbierać kawałki garderoby. Nie lubił paradować bez marynarki, o nagości nie wspominając (ręcznik na biodrach nie liczył się przy jego kompleksach jako wielka osłona), ale tego młodzika jakoś dzierżył. A w zasadzie to nawet… zaczynał się przyzwyczajać. Czasem mu podręczny skarpetkę podał, czasami coś podniósł, dojadał niepewnie to okropne śniadanie z talerza (biedny Mikael, już się nie załapywał) i w ogóle był całkiem przyjemnym elementem wystroju. Można było go jeszcze zindoktrynować.
        - Vinc, co się lenisz, pospiesz się! - Michelotto jak zwykle wtargnął bez pytania i zatrzymał się skonsternowany na środku pokoju, widząc jak młody łaziebny siedząc bezczelnie na łożu hrabiego podżera z tacy specjały arystokracji.
        - A tyy… myślisz sobie, że co!? - Chwila i już wisiał nad nim, groźny jak stary komendant co złapał złodziejaszka, i ignorując Vincenta dopinającego szeleszczącą od krochmalu koszulę, spiorunował młokosa spojrzeniem wściekłego zarządcy.
        - To mój ogórek! - warknął podrywając plasterki z talerza i wpakował je sobie do ust z gracją baleriny na gościnnych występach. Chłopak był pod wrażeniem.
        - I dżem! I jeszcze dżem będzie wyjadał! - Mikael wskazał na tacę ręką, kierując rozpretensjonowane spojrzenie na dhampira. - To ty powinieneś pilnować porządku i przestrzegania zasad! A pozwalasz mu na wszystko!
        - Myślałem, że od pilnowania jesteś ty. I skoro już o zasadach mowa, powiedz mi lepiej kto łączy z samego rana dżem i ogórki. - Vinny zawiązał apaszkę. Nie przestawał się jednak nad tym zastanawiać.
        - Arystokracja, kobiety w ciąży i studenci. Powinieneś być przyzwyczajony.
        - Studenci nie mają dżemu. - Poprawił hrabia. - Ale kiedyś widziałem taki na święta. Kolega dostał.
        - Przestań, bo mi smutno. Nienawidzę słuchać o twojej młodości.
        - Kobietą w ciąży też jeszcze nie byłem…
        - Jeszcze.
        - Ale z arystokracją mnie masz. Mam nadzieję, że nie podadzą tego samego na dole. - Tu spojrzał na niego pytająco, bo Mikael kręcił się po kuchni. Wiedział.
        Ale powiedzieć nie zamierzał.
        - Twój blady przyjaciel już siedzi na dole, pospiesz się. Nie lubię jak mości się w pokojach sam. To niepokoi rodzinę.
        Po czym ruchem ręki uciął wszelkie dyskusje, wyszedł i zamknął drzwi.
        Wrócił, dopadł do łaziebnego i wyciągnął go z pokoju za ucho.
        Teraz już drzwi mogły trzasnąć.


⚜ ⚜ ⚜


        Hrabia schodził lekko zaniepokojony wizją wspólnego śniadania. Choć dzisiaj miało być nieco inaczej. Po pewnych rozmowach Edward w końcu ustalił (z Pulią oczywiście, kto inny mógł rządzić we dworze), że powinni zacząć jadać razem. Wszyscy. I ich dziewczęta, i Roze (już zgodnie z tradycją), i goszczący u nich Creighton i sam Mikael, jako przyjaciel hrabiego. Ostatnia propozycja była dla damy najbardziej szokująca - przecież Mikael był służbą! Zbyt się do tej myśli przyzwyczaiła, by tolerować godnego, dobrze ubranego bruneta siedzącego pomiędzy nimi. Nawet jeżeli prezentował się lepiej od Vincenta. Ale to jedynie doprowadzało ją do większej furii. Jednak po wielu pertraktacjach z mężem i ostrych spojrzeniach rzuconych lepiej noszącemu się dhampirowi, westchnęła i uznała, że rozpad tradycji i obyczajów był nieunikniony odkąd krwiopijcy przekroczyli próg domu. Miała nadzieję, że przynajmniej wspólne śniadanie okaże się taką porażką jaką powinno być i wszyscy przyznają jej rację.

        Zjawiła się jak na panią domu przystało, punktualnie - zabierając przy okazji z pokoju starszą córkę. Weszły cicho i dumnie, niby to z grzeczności omijając szerokim łukiem wampira i dołączając do głowy rodziny siedzącej u szczytu stołu. Oczywiście chodziło o Edwarda. Vinny do jadalni dotarł chwilę po nich, znowu wyglądając jakby gdzieś się spieszył, ale na pewno nie tu. Tuż za nim Mirabelle, która zaspana przecierała oczy. Jej fryzura ułożona przez pokojową już była w nieładzie, a kroki zbliżyły ją do wampira bardziej niż życzyłaby sobie tego jej matka.
        - Dzień dobry - przywitała się z nim, udając że mówi do wszystkich i zajęła swoje miejsce u jego boku. Takie sobie upatrzyła. Cieszyła się, że w pokoju panował półmrok, czuła się w nim swobodniej, broniona przed wzrokiem rodzicielki.
        Dla kontrastu, uśmiechnięta promiennie Roze, ubrana w zniewalającą kreację w kolorach panieńskich pasteli, przykuwała uwagę wszystkich i robiła to z zadowoleniem. Przybyła pod ramię z seniorką rodu i odprowadziła ją na miejsce z niewymuszoną czułością. Doprawdy nieraz zachowywała się jakby była jej prawdziwą wnuczką, ale udało jej się wkraść w łaski starszej pani tak naturalnie, że nikt nie śmiał mieć o to pretensji. Właściwie dzięki temu wszyscy inni mieli o wiele mniej problemów z ekscentrycznymi pomysłami… obu dam.

        Zaczęto podawać talerze, misy i półmiski; służba niczym niewidzialna siła przemykała sprawnie między nakryciami. I właśnie spomiędzy nich wyłonił się w końcu Mikael. Kłaniając się przeprosił za spóźnienie, choć nie tonem lękliwym czy szukającym wymówki. Raczej niecierpliwym. Miał masę roboty do jasnej cholery, a oni jak raz zapragnęli go mieć na śniadaniu! Czego się spodziewali? Nie mógł zmienić grafiku tak szybko i jednocześnie wszystkiego dopilnować! Niech się zdecydują do czego im potrzebny; a najlepiej niech wykopią Vincenta i dadzą im w spokoju wrócić do Mimi. Albo lepiej - niech zostawią sobie tę szarą pokrakę, a onwróci do Mimi!
        Piękna to była myśl, choć przyniosła ze sobą więcej goryczy niż marzeń - ale nie odbiło się to na jego obliczu. Odkąd niebianka wyjechała stale miał minę poirytowanego panicza. Pracującego, psia jego mać, panicza! Jego status mentalno-majątkowy zdradzały jednak postawa i ubiór; wyraźnie zbyt szlachetny i drogi jak na faktyczną służbę.
        To co miał na sobie przewyższało wartością Vincenta!
        Znaczy ten - jego ubranie.
        Bo głupek znowu założył tę starą kamizelkę. I spodnie zszarzałe od zużycia i łażenia po bibliotekach! Dlaczego akurat te!?
        Mikael może był niezbyt przyjazny, ale miał dumę - i ochotę zapaść się przez Vinca pod ziemię. Jak można było mieć tytuł, przywileje i jedno tak szargać, a z drugiego nie korzystać!?


⚜ ⚜ ⚜



        Ale w końcu byli wszyscy razem. Zapadła dość ciężka cisza, przerywana jedynie szelestem drogich tkanin i stukaniem wysokiej jakości porcelany. Czasem pytaniem (także kosztownej) służącej czy ktoś życzy sobie by mu nałożyć (luksusową) sałatkę lub podać cieplutkie pieczywo.
        Paulia miała ochotę stukać nerwowo palcem, ale dobre wychowanie jej nie pozwalało. Patrzyła tylko raz na męża, raz (równie nieprzychylnie) na siedzącego dalej Mikaela. A ten, wyprostowany jak należy, nawet nie nakruszył. Niczego nie wylał! Po wszytko sięgał w przystającej do okoliczności kolejności, odpowiednim sztućcem traktował potrawy, herbatę pił cicho, służbę odprawiał niemal machinalnie, i choć miał na nich oko, nie wyglądał absolutnie na zaangażowanego w ich pracę. Patrzył jak pan na poddanych.
        Obok niego zaś Vinny, czując się wyjątkowo przy koledze swojsko, przekrzywił głowę, wziął nieuważnie kanapkę w dłoń i dziabał ją, udając, że wcale nie czyta pod stołem wielce interesującego artykułu o wodnikach turynezyjskich. Znaczy każdy wiedział, że czyta, ale był na tyle grzeczny, że się z tym nie afiszował. Dopiero jak skończył złożył wycinek i położył go na stole, za co od Mikaela o mało nie dostał po głowie. Jego błąd szybko naprawiła służba, zabierając papiery na jednej z tac.
        Miał nadzieję, że je odzyska.

        Nie mając czym się zająć popatrzył po zgromadzonych - widział srogą minę Paulii, coraz większą niepewność gromionego przez nią Edwarda, pogardę Mikaela. Z drugiej strony Anabelle za bardzo pobladła przez Creightona, by mogła skupić się na nierozgarniętym wujku, lady Francis zajęta była beztroskim szeptaniem z Roze i chwaleniem się jak to kiedyś pracowała w ogródku. Dhampirka lubiła go i tak, a Mira zaglądała ciekawsko do kieliszka Creightona - na tyle na ile odległość krzeseł jej pozwalała.
        - To krew? - szepnęła, a gdy Paulia uniosła głowę w oburzeniu, Vinny przytaknął.
        - A co innego? Większość wampirów pija tylko to - odparł z naturalną szczerością i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś co nie będzie dżemem z ogórkami.
        - A czyja? - dopytywała ruda, nadal kierując pytania do wampira, ale gotowa przyjąć odpowiedzi i od wujaszka.
        - Z moich zapasów.
        Nie zawiodła się!

        Ana pobladła bardziej, a Paulia przestała jeść. Już nawet nie patrzyła gniewnie. Było jej słabo. Edward mimowolnie się uśmiechnął i zakrył usta kawałkiem chleba. Roze spojrzała na Vincenta przypominając mu, że ona też liczy na parę kropelek. A lady Francis przytaknęła w zamyśleniu.
        - Tak, tak, z tego co słyszałem to elfią krew się ceni wyjątkowo.
        - Mamo!
        - W zasadzie gusta wampirów są całkiem zróżnicowane - Dhampir jakby głuchy na protesty nieco się ożywił. - Masz jednak rację, mało kto pogardzi elfią krwią. Jest szlachetna w smaku i zdumiewająco lekka, ale ta akurat…
        Uderzenie w stół i brzęk zastawy przerwały rozmowę. Wszyscy patrzyli jak Paulia zabiera rękę z obrusu, rozmasowuje nadgarstek, odsapuje głośno, wycisza się, prostuje. Służba na nowo zaczęła się ruszać, ale domownicy zastygli. Przynajmniej póki Mikael nie zaczął prowadzić bezsensownej rozmowy o pogodzie.
        To na obie przeczulone kobiety zadziałało niczym zaklęcie - rozpogodziły się i nawet zaczęły odzywać, że tak, jesień wyjątkowo przyjemna w tym roku, a okoliczne sady obrodziły jak mało kiedy. Konwersacja zeszła na uprawy, jakieś przyległe włości, sąsiadów i planowane spotkania towarzyskie. Paulia choć niechętnie, dała porwać się konwersacji tak odpowiednio prowadzonej i postanowiła odzywać się do Mikaela chociażby po to, by Vincent i reszta słyszeli o czym wypada rozmawiać przy stole. Może też chciała odrobinę wynagrodzić go za to, że tak niepochlebnie o nim myślała, kiedy zachowywał się w zasadzie najbardziej należycie. Nie, by wiele zyskał w jej oczach - on i jego siostra wprowadzali pod dach jakieś dziwne maniery, zasady jakich tu nie powinno być. Byli niby gośćmi, niby przyjaciółmi, ale oczekiwali innych praw niż wszyscy i co chcieli sami sobie brali. A hrabia nie umiał (i pewnie nie chciał nawet!) nic z tym zrobić! Dlatego ich wybryki musieli tolerować. Zdaniem Paulii zaś Mikael lepiej wyglądałby na salonach i powinien był tak jak pan Fimattiqu stosować się do etykiety - nie zaś bawić się w zarządcę. Dlaczego w ogóle przyjął takie stanowisko!?
        Jej spojrzenie z bruneta zsunęło się na Vincenta.
        Tak… to by wiele wyjaśniało…
        Westchnęła odkładając filiżankę na spodek. Zaskoczona dostrzegła też sylwetkę jakiej nie kojarzyła i rozproszyła się. Fartuszek. Ognisty, gruby warkocz. Nowa pomoc kuchenna? Dobrze, że umiała jako tako poruszać się po dywanie, ale doprawdy, wyglądała jak ktoś nie stąd. W pewnym sensie.
        Oceniając ją nie sądziła, że ta sama osoba przykuje też w tym momencie uwagę Mikaela - ale zbyt dyskretną, by mogli to zauważyć. Szturchnął tylko lekko Vinny’ego, nie patrząc nawet w stronę znanej sobie Pokusy.
        - Czujesz? - spytał przyciszonym głosem, sięgając po ser. - O niej ci mówiłem. - Jakimś cudem umiał mówić tak cicho, że jego głos niknął zagłuszany przez smarowanie kromek i miękkie kroki służących.
        Ale Vinc dosłyszał i nawet zrozumiał.
        Aura. Faktycznie piekielna.
        Miał odruch odwrócenia się na krześle, by lepiej przyjrzeć się kto mu tu chodzi po domu, ale Michelloto w porę go powstrzymał. I tak w końcu znalazła się w ich polu widzenia.
        I była…
        To Pokusa, niewątpliwie.
        Vinny niemal z miejsca wykluczył Upadłą - ani aura na to nie wskazywała, ani jej prezencja. Wdzięczne ruchy, przeciągłe lecz pewne spojrzenia i ogólny spokój postaci - Upadli bywali bardziej buntowniczy oraz nerwowi. W ogólnym pojęciu nadal byli piękni, jak anioły i jak ta tutaj kobieta, ale jakoś nie wyobrażał sobie jej typu urody w połączeniu z anielskimi skrzydłami. Pewnie gdyby musiał, umiałby to opisać, ale w skrócie - nie miała anielskich rysów. Jej twarz była ludzka. Bez skazy, by tak to ująć, ale dhampir zbyt wiele czasu poświęcił na analizy i szkice, by nadal sądzić, że nie da się aniołów od ludzi odróżnić. Pokusy zaś, jeśli się nie mylił, przybierać mogły tylko ludzkie oblicza. No, chyba, że były wyjątkowo zdolne. Ale ta… powiedziałby, że wybrała nawet przyjemne, pasujące do okoliczności cechy. Można było uznać ją za zwyczajną, choć bardzo urodziwą kobietę jeżeli nie widziało się aur. Nie miał zamiaru ukrywać swojego badawczego spojrzenia, ale gdy dotarł do oczu nieznajomej, wzruszył tylko lekko ramionami i w przyzwalającym geście opuścił powieki i skinął głową, wręcz niezauważalnie. Na wypadek gdyby zrozumiała, że wie już kim jest. Ale póki nie doniosą mu o żadnych problemach mogła sobie na spokojnie pracować w posiadłości. Przebywać na terenie hrabstwa. Jak na piekielną wydawała się stosunkowo niegroźna, a jej nawyki stworzyły emanację co najmniej intrygującą. Dla Vincenta - ciekawszą od samej postaci; niemal ujmującą.

        Mikael aż sapnął. Nie do końca takiej rekcji się spodziewał - po cichu liczył na burdę i to, że hrabia jednak postanowi piekielną wywalić za drzwi. Oj, będzie z nim sobie musiał jeszcze porozmawiać. Ta kobieta, ta okropna ruda kobieta, zajęła w kuchni miejsce Mim!
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Ogana nie była w posiadłości zatrudniona na zasadach normalnej służącej. Już na samym początku zastrzegła, że niektórych prac nie może bądź nie chce wykonywać. Nie zgodziła się na przykład na robienie niczego, co wykracza poza kuchnię, argumentując to tym, że ponoć chcieli jej pomocy jako fachowca od pieczenia, a jeśli trzeba im pokojówki, niech znajdą kogoś, kto jest w tym lepszy. W kuchni też nie brała się za wiele rzeczy. Oczywiście przy śniadaniu mogła pomóc - pokroić cieniutko wędlinę czy ser, bo miała bardzo pewną rękę, albo przełożyć konfitury do miseczek. Nie dawała się jednak wkręcić w żadne zadanie związane z przygotowaniem obiadu czy myciem garów. Mogło się więc zdawać, że gdy będzie czekać, aż jej bagietki dojdą w piecu, jedyne co będzie robić, to popędzać je wzrokiem, okazała się jednak przydatna - obierała, a następnie kroiła ogórka w cieniutki plasterki i układała z nich równiutkie kręgi. Praca czysta, przyjemna i taka, którą i tak trzeba było wykonać - idealnie. Akurat by zabić czas przed powrotem do tematu bagietek. Te zaś - piekąc się powoli, w swoim tempie - zaczęły napełniać kuchnię cudownym zapachem świeżego pieczywa, który powoli rozchodził się na korytarz i pozostałe pokoje. Niestety, nie miał szans dotrzeć do jadalni - ta znajdowała się za daleko.
        I w końcu nadszedł moment, gdy Ogana musiała uprzejmie odmówić dalszego krojenia warzyw. Całe szczęście te na śniadanie były już gotowe i zdawało się, że albo robiła zapasy na następny dzień, albo siekała coś do potrawki, która będzie na obiad. Mogła więc bez wyrzutów sumienia odłożyć to co robiła, posprzątać, umyć ręce i wrócić do tego, co było dla niej pracą bez wątpienia priorytetową: do zajmowania się swoim pieczywem. Bagietki zdążyły już dojść - Pokusa miała taką wprawę, że potrafiła to po prostu wyczuć, nim jednak śmiało wyciągnęła je z pieca, dotknęła złocistej powierzchni kilku z nich, aby upewnić się, czy dobrze się ugina pod palcem. Idealnie. Z uśmiechem wyjęła więc blachę, a później pomagając sobie czystą ściereczką przełożyła pachnące bagietki na kratkę, na której miały równo ostygnąć. Nie korzystała z rękawic ani szczypiec - z tymi pierwszymi było za dużo zachodu, a te drugie były jej zdaniem zbyt bezduszne. Jednak co dotyk czułych rąk to dotyk - taka osobista troska i kontakt z wypiekiem (i każdym innym rękodziełem) nadawały mu magii niemożliwej do podrobienia. Był to jeden z powodów, dla których ludzie znacznie bardziej lubili bułeczki formowane ręcznie niż te z formy - Ogana przetestowała to gdy jeszcze Willem żył, piekąc jednocześnie oba typy bułeczek i sprawdzając, które pójdą szybciej. Po kilku dniach takich testów foremki poszły do zabawy dla dzieci.
        - Jestem gotowa - zakomunikowała, przekładając jeszcze ciepłe bagietki do specjalnie do nich stworzonego podłużnego koszyka.
        - Doskonale. Chodź, chodź, jesteś w stanie wziąć jeszcze to? - zapytała jedna z głównych kucharek dozorujących serwowanie śniadania. Jej pytanie dotyczyło zabrania fikuśnej maselniczki. Pokusa z uśmiechem kiwnęła głową i już miała naczynie zabrać, gdy nagle coś do niej dotarło.
        - Och, chwilka! Przecież nie mogę w tej chustce wyjść - usprawiedliwiła się szybko. Odstawiła koszyk z bagietkami i pobiegła do wiszącego przy zmywaku rondla, którego dno było tak starannie wyczyszczone, że mogło służyć za lustro. A w każdym razie Ogana zdecydowała się tak go wykorzystać. Szybko poprawiła włosy, by nie wyglądać jak czupiradło i nie gorszyć gości, po czym jeszcze sprawdziła czy nie jest ubrudzona mąką, otrzepała sukienkę, poprawiła fartuszek i już była z powrotem. Szybciutko zabrała swój koszyk i maselniczkę i zajęła miejsce na samym końcu ogonka służby, która szła w stronę jadalni, niosąc przygotowane z samego rana frykasy.

        - Ogana?
        - Słucham? - Pokusa odpowiedziała szeptem na konspiracyjny szept pozostałych dwóch służących.
        - A ty widziałaś już wcześniej lorda i jego gości? - zapytała jedna z dziewczyn.
        - Nie to będzie pierwszy raz - przyznała ognistowłosa piekarka, nie ukrywając, że dla niej to całkiem ekscytująca chwila.
        - To… Może chciałabyś się zamienić? Nie zabiorę ci twoich bagietek, bo to ty powinnaś prezentować swoje dzieło, ale ja bym wzięła od ciebie tę maselniczkę, a ty byś podała panu Creightonowi Fimattiqu wino, dobrze? Nie musisz nalewać, tylko postaw butelkę.
        - Dobrze, ale jak będę wiedziała który to?
        - Zobaczysz, na pewno poznasz - odparła szybko służąca i żeby tylko Pokusa się nie rozmyśliła, zabrała jej z ręki masło i wręczyła tacę z alkoholem, po czym subtelnie przyspieszyła. Westchnęła pod nosem z ulgą - miała z głowy obsługiwanie tego białego olbrzyma, który wzbudzał w niej taki lęk. Oby tylko Ogana nie pomyślała, że została specjalnie wrobiona… Taka była prawda, ale oby się nie domyśliła i nie była obrażona.

        Już w jadalni Fjallid miała problem by się nie rozglądać. Dawno nie była w tak bogatym wnętrzu, dopadła ją wręcz nostalgia, gdy widziała te wszystkie kryształy, wielkie lustra, złote zdobienia. Ciekawsze było jednak to kto siedział przy stole i koło kogo. Mniej więcej poznawała niektóre osoby, reszty domyśliła się zaś na podstawie tego, co przekazały jej pozostałe służące. Poznała Mikaela - nawet uśmiechnęłaby się do niego, gdyby w ogóle chciał na nią spojrzeć no i przede wszystkim gdyby wypadało. Wiedziała, że profesjonalna służba powinna zachować kamienną twarz, lecz z drugiej strony ona profesjonalistką nie była - tylko pomagała. Tylko albo aż, bo właśnie to ją powstrzymywało: nie chciała narobić wstydu tym, którzy ją tutaj wprowadzili. Może jeśli dobrze się spisze, będzie mogła tu częściej myszkować.
        Gdy zrobiło się przed nią miejsce, podeszła do stołu i płynnym ruchem, delikatnie postawiła koszyk ze swoimi bagietkami. Wycofując się dojrzała wpatrzone w siebie czujne spojrzenie nowego lorda. Poznała go, bo po pierwsze siedział obok Mikaela, a po drugie dzięki dość nietuzinkowemu kolorowi twarzy. Był w jego oczach coś, co ją zaniepokoiło. Jakby wiedział o niej za dużo i teraz czekał aż się przyzna… Odpuścił jednak i skinieniem głowy pozwolił jej odejść, a ona - przez ten krótki moment zdekoncentrowana - dygnęła i wycofała się. Nie mogła jednak jeszcze wyjść, bo dostała wino, które miała zanieść panu Fimattiqu. Tylko który to…
        Jakby wezwany, ktoś poruszył się na granicy pola widzenia Ogany, w ciemnym kącie jadalni, w stronę którego do tej pory nawet nie spoglądała. Pokusa zerknęła w tamtą stronę, a widok potężnej sylwetki i złowieszczego, bladego oblicza sprawił, że podskoczyła lekko, przykładając rękę do serca. Nie krzyknęła jednak ani nie pisnęła, a co ważniejsze - nie rozlała otwartego wina, które niosła na tacy. Gdyby butelka spadła i się stłukła, a trunek rozlał się na ten dywan… To byłaby katastrofa. Całe szczęście Ogana błyskawicznie wzięła się w garść, uśmiechnęła się przepraszająco w stronę mrocznego olbrzyma i podeszła w jego stronę, lekko kołysząc biodrami, by mu się przypodobać i zatrzeć w ten sposób pierwsze złe wrażenie.
        - Przyniosłam wino dla pana - wyjaśniła, stawiając butelkę na niskim stoliczku nieopodal zajmowanego przez nieznajomego miejsca. Niby elegancko ugięła kolana, a nie pochyliła się by świecić dekoltem, ale z drugiej strony gdy tak stała lekko bokiem, w kuszący sposób uwydatniła krzywiznę bioder i pośladków. Oczywiście przypadkowo. Tak samo, jak przypadkowo i ukradkiem zerkała na niepokojącego, siedzącego w mroku gościa. Sporo o nim słyszała. Że to morderca, krwiopijca, że znika gdzieś na całe dnie i noce i nikt nie wie gdzie wtedy… grasuje. Tak, takiego słowa względem niego używano, choć jednocześnie nigdy nie słyszała, by od jego pojawienia komuś stała się krzywda. Nikt nie zniknął, nikt nie poronił, krowy dawały mleko, a ilość kur w kurnikach się zgadzała. Nie było żadnego nieszczęścia, które można by mu przypisać.
        - Czy czymś jeszcze mogę służyć?
        ”Niech to!”, skarciła samą siebie. Zachowała się jak kelnerka a nie służąca. Co za gafa. No ale skoro powiedziało się A, trzeba było również powiedzieć B, więc zamiast przeprosić, stała z tacą w pogotowiu, gotowa by obsłużyć tego mrocznego typa albo z ulgą odejść, gdy ją odprawi. Nie rozumiała jednak czego bały się wszystkie dziewczyny w posiadłości. Doprawdy, widywała bardziej podejrzanych typów. Lecz może to kwestia tych kilku lat spędzonych w Piekle - po obcowaniu z diabłami żaden mężczyzna nie był już straszny. Co więcej, ten tutaj wyglądał na całkiem przystojnego, gdyby nie był taki blady i taki wielki.
Awatar użytkownika
Creighton
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Creighton »

        Creighton był przyzwyczajony do samotności jako takiej, bo większość swego żywota podróżował sam w końcu. Stąd sytuacja przy stole o ile mu nie przeszkadzała, jednak powodowała pewne poczucie alienacji od reszty obecnych, dlatego zawsze tak uparcie odmawiał. Nie można było mu się dziwić, że preferował zacisze swego pokoju, wypełnionego zapachem pergaminu, atramentu oraz starych ksiąg. Odciągało to jego myśli od Nyii oraz przyziemnych trosk.
        Nie zwracając większej uwagi na to, co się dzieje wokół, odpłynął myślami i skupił się na popijaniu krwi. Nie zauważył nawet, że „trunku” powoli zaczynało brakować, a przynajmniej do pewnego momentu. Ciężko w końcu zignorować uderzenie w stół pośród luźnych rozmów, nawet jeżeli dotyczą one krwi i gustów wampirów co do ich źródła. Creighton powstrzymał się przed kąśliwą uwagą, będąc nieco zirytowany wyrwaniem go z błogiego zamyślenia. Jednak ostatecznie się nie pokwapił, nie miał siły na słowne przekomarzanki z nikim. Coraz bardziej miał ochotę wstać i schować się w mroku swego zacisznego pokoju.

        Wampir przez swą nikłą obecność we dworze, średnio był na czasie ze wszystkimi nowinkami, ale ognistowłosa kobieta była z pewnością kimś, kogo nie miał przyjemności widzieć wcześniej. Jako ktoś siedzący na uboczu i mający widok na większość pomieszczenia, nie mogła mu umknąć owa nowa persona. Nie wspominając o tym, że z przyzwyczajenia odczytał już aurę pokusy, po czym miał ochotę rzucić spojrzenie w stronę Vinca, ale tego nie zrobił.
        Dosyć niecodzienny widok we dworze, pokusa, a widział niejedno przez swe podróże po świecie. Nie był rasistą ani nic z tych rzeczy, po prostu był ciekawy, jak przystało na wielką głowę od gwiazd. Owa kobieta zaś śmiało mogłaby uchodzić za ognistą gwiazdę, a sama myśl o tym, trochę rozbawiła wampira i się uśmiechnął sam do siebie.
        Cała uwaga pokoju skupiła się na niej, tylko większość obecnych skrupulatnie to ukrywała. Nie jednak przed wzrokiem Creightona, bo umiejętności obserwacji nie można było mu odmówić. Nie wspominając o tym, że pokusa nie była służką. O ile się starała, widać było jej uwydatniony brak praktyki czy doświadczenia w owej pracy. Nawet wampir, który od dawien dawna przestał się obracać w kręgach arystokracji i był uczonym, potrafił zauważyć drobne detale, a raczej ich brak. Kim w takim razie była i co robiła na dworze? Miał wiele pytań, ale musiały poczekać, bo ognista gwiazda kierowała się w jego stronę.
        To był moment, kiedy rzucił dosyć surowe spojrzenie na jedną ze służek, która towarzyszyła kobiecie. Doskonale wiedział, że Vinc nie pozwoliłby komuś niedoświadczonemu służyć gościowi. Służka drgnęła, ale w przeciwieństwie do pokusy była nijako profesjonalistką. Zachowała kamienną twarzy i kontynuowała, co robiła. W bezpiecznej odległości kilku krzeseł od wampira.

        Nieznajoma mu pokusa w roli służącej, początkowo wydawała się trochę przestraszona. Każda służka w tym dworze tak reagowała, więc to raczej było w granicach normy. Był na tyle wyrozumiały, że wiedział, iż nie wyglądał jak dziecięca przytulanka. Gwiazda ogarnęła się jednak o wiele szybciej niż jakakolwiek służąca do tej pory. Nietrudno było wywnioskować, że obracała się w „ciekawszym” towarzystwie niż wampir astronom.
        Gdy kładła wino na stoliczku, spojrzeniem mimowolnie pociągnął po jej całej sylwetce. Koniec końców był mężczyzną i wiedział, że kobiety lubią, jak niezbyt nachalnie się je obserwuje i ich wdzięki. Forma milczącego komplementu dżentelmena wyrażonego tylko spojrzeniem. Siedział w mroku, więc nikt mu nie pokiwa palcem, a jednym świadkiem była tylko pokusa. Nie była może pięknością pierwszej klasy, ale miała egzotyczną urodę i wiele drobnych detali z nią związanych, że z pewnością pojawiała się w pragnieniach wielu mężczyzn. Miała do tego odpowiednie argumenty. Urodę i fakt bycia pokusą. Przez ułamek sekundy przez głowę byłego arystokraty przeszła myśl, co byłoby większym grzechem. Oddać się pragnieniom z ową kobietą czy jej zignorowanie.
        Zdawał sobie sprawę, że tak jak on obserwuje ją, ona zerka w jego stronę w trakcie owej prostej czynności. Z pewnością wiedziała o nim więcej, o ile krążące we dworze plotki o nim można było tak nazwać. On zaś wiedział o niej tyle, że przywiązuje niezwykłą uwagę do wyglądu swych włosów, które robiły wrażenie. Nawet wśród kobiet wyższych sfer ciężko było znaleźć kobiety, które poświęcałby się aż tak dla włosów. Wymagało to z pewnością cierpliwości i czasu. Do tego dochodziły dłonie, które świadczyły swym wyglądem o pracowitości owej persony.
        Kwestią czasu było, aby ich spojrzenia się spotkały. Jeden lustrował, druga zerkała ukradkiem, więc to musiało się tak skończyć. W towarzystwie tak ognistych włosów spodziewałby się zwyczajowo zielonych tęczówek, ale znalazł szare z delikatną obecnością zieleni. Razem z rzęsami były to oczy, których spojrzenie chciało się mieć na sobie. Creighton lekko się zaśmiał nagle. Przyłożył wierzch dłoni do ust, aby trochę stłumić swe zachowanie. Byli oddaleni na tyle od innych, że pozostało to między nim, a służąca-na-niby. Gafa pokusy z pytaniem wcale nie pomogła i tylko uśmiechnął się bardziej i odetchnął głębiej. Był jej wdzięczny, ale zachował to dla siebie. Ostatnimi dniami towarzyszył mu mrok nie tylko w postaci nocy, a też w myślach. Potrzebował takiej odskoczni i się rozluźnić.
        — Sądzisz, że to dobre pytanie do dżentelmena, który lustrował twe wdzięki przed chwilą? — zapytał z nutą prowokacji w głosie, ale utrzymując ton głosu na poziomie, żeby tylko ona słyszała.
        Miał ochotę wykorzystać gafę pokusy i tak też zrobił, mrużąc oczy trochę drapieżnie, zjeżdżając przy tym ledwo zauważalnie spojrzeniem na szyję pokusy. Trwało to ułamek sekundy, bo instynktownie wiedział, że miała krew, która smakowała mu najbardziej i z chęcią zatopiłby w niej swe kły. Wampiry takie już były, jak to wspomniał Vinc, każdy miał swe preferencje. Nie sądził, że on trafi na swoje w tym dworze.
        Mógł być dżentelmen i byłym arystokratą, szanować kobiety, ale koniec końców był również wampirem. Drapieżnikiem nocy i tylko siłą woli utrzymywał pragnienie świeżej krwi w ryzach rozsądku i społecznej akceptacji. Odstana krew oraz wino było tylko odwróceniem uwagi od rzeczywistości. Stąd nie do końca wiedział, czy pojawienie się pokusy było dla niego przekleństwem, czy też zbawieniem.
        Westchnął ciężko, gdy również wymsknęła mu się gafa. Pokazał pokusie stronę, którą zazwyczaj raczej skrywa głęboko w sobie i trzyma w ryzach. Nie do końca był pewien, czy to przez jej urodę, słodkich zapach preferowanej przez niego krwi, czy może to spojrzenie i uśmiech. Pokusy były tajemniczymi istotami, chociaż nie pierwszy raz miał z takową styczność. Każda jednak była inna, więc generalizowanie ich było czystą naiwnością.
        Miał w myślach rzeczy, za które miał ochotę sam siebie skarcić i odpowiedzi, których raczej nie wypadało mówić na otwartym forum. Vinc miał dosyć dobry słuch, to też nijako było powodem milczenia wampira.
        — Dziękuje, to wszystko. — Uśmiechnął się przepraszająco do niej i odlepił od niej swe spojrzenie, próbując zając myśli nalaniem sobie niezgrabnie wina, na które wcale nie miał teraz ochoty. Zmieszany własnymi myślami, po prostu doszukiwał się ucieczki z krępującej dla niego sytuacji. Pokusa była niebezpieczną kobietą dla niego pod więcej niż jednym względem. Możliwe, że ostatnia monotonia osłabiła jego opanowanie w takich sytuacjach i ciągle zagubienie w nie-lekkich myślach. Tylko tego mu brakowało, aby do wszystkich istniejących plotek doszedł przydomek kobieciarza.
Ostatnio edytowane przez Creighton 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Ku uldze Paulii, (przynajmniej z zachowania) pani tego pałacu, morderczo wyglądający gość niedorobionego hrabiego w zasadzie ignorował jej córki. Była wdzięczna zwłaszcza za niepoświęcanie uwagi młodszej, która miała jakieś niebezpieczne skłonności do spoufalania się z odmiennymi osobnikami. Niekiedy wychodziło im to na dobre, gdy zagadywała do Vincenta w chwilach, kiedy Paulia absolutnie nie wiedziałaby co powiedzieć ani co zrobić innego niż posłanie go natychmiast na następne nauki, ale było też niepokojące. Jak na młodą dziewczynę była zbyt śmiała. Beztroska. Teraz, w niewielkim gronie ratował ją fakt, że niemal wszyscy byli jej rodziną - Vincent także, więc można było nie mieć jej za złe, kiedy czasami ciągnęła go za rękaw. Ale co kiedy zacznie traktować tak obcych? Albo szanowanych gości? Jej zaintrygowane spojrzenie szukające w mroku wampira utwierdzało Paulię w postanowieniu, że nie tylko nowy hrabia powinien otrzymać dodatkowe lekcje.

        Westchnęła w myślach, gdy spojrzenie blondyna tak jawnie wylądowało na nowej, posługującej dziewczynie. Doprawdy… zerknęła kontrolnie na Edwarda, ale jej małżonek bez reszty zajęty był bułką, więc uspokojona mogła wrócić do skupiania się na kuzynie. Co prawda był on kawalerem i, daj Panie, aby nim pozostał, ale nawet kawalerowie nie mogli zniżać się do poziomu kobiet ze wsi i miasta. Bez szlachetnych nazwisk, jakichkolwiek koneksji, odpowiedniej historii rodzinnej… to przypomniało jej mimowolnie o jednym z przodków, którego portret wisiał teraz, o ile się nie myliła, w gabinetach Vincenta. Vincenty del Flove, za życia zwany Vincentem właśnie. To on w młodym wieku przygarnął do siebie wampirzą(!) kochankę i trzymał ją w pałacyku miejskim, pod jednym dachem ze swą rodziną. Syn miał jego rysy, może także odziedziczył skłonności.

        Oceniała go jak mogła surowo, ale musiała przyznać, że jak na mężczyznę przypatrującego się kobiecie, wyglądał… nie jak mężczyzna przypatrujący się kobiecie. Odetchnęła, kiedy dostrzegła suche i oceniające wejrzenie kogoś, kto, przez ten jeden moment przynajmniej, sprawiał wrażenie osoby zdolnej do doboru służących i kompetentnej w sprawie rozróżniania ich zachowań. Jeżeli faktycznie dostrzegł, że jest z nią coś nie do końca w porządku, to była dla niego nadzieja. Ognistowarkoczowa panna (lub pani) nie dopuszczała się wcale wielu uchybień, a już na pewno popełniała mniej gaf niż sam dhampir, dla którego bezpruderyjna nonszalancja połączona z oddawaniem honoru drobnomieszczańskim manierom była chyba sposobem na życie. Paulia szybko wyciągała wnioski i łatwo łączyła fakty. Była coraz bliżej uznania Vincenta za osobę nie tyle głupią czy zagubioną, co niezwykle upartą; taką, która widzi cudze błędy, ale nie poprawia własnych. Musiał, po prostu musiał robić to z premedytacją!

        Poirytowana odłożyła filiżankę i sięgnęła po przepiórczą nóżkę. Nadal nie wiedziała jak bardzo może zaufać nowemu hrabiemu ani jaki faktycznie może mieć na niego wpływ. Wydawał się taki posłuszny i potulny, wykonując (choć z ociąganiem) niemal każde jej polecenie i trzymając się wskazówek jakich mu udzielała. Jednocześnie zaś tylu rad co potrafił zignorować i tylu spraw, które stawiał na głowie, starczyłoby do hojnego obdarzenia całej buntującej się armii chłopskiej. Stawiał opór, ale okraszony dobrą wolą; wyklinał ich, ale z uśmiechem. Tak, że w końcu jedyne co można było mu zarzucić to skrajny idiotyzm i braki w edukacji, przy czym w to pierwsze należało wątpić, a drugie wyplenić.
        O co tak naprawdę mogło mu chodzić?


        To samo pytanie stawiał sobie Vincent, gdy patrzył na Mikaela. Zarządca aż gotował się w środku i wiercił, jakby kto w niego skorupki wbijał. Wewnętrznie oczywiście. W Mikaelu zadziwiające było to, że choć uwielbiał sobie pomarudzić, a Vinc dodatkowo wiedział jak egoistycznym jest stworzeniem, ochoczo ulegającym emocjom i wszelkim swym pragnieniom, to potrafił to wszystko jakby bez problemu zdusić i zachowywać się wręcz idealnie. Zbyt idealnie. I to nie tylko w tej chwili, przy stole. Dhampir profesjonalistą był zawsze - dla świata, dla ludzi, nawet wobec samotnej rzeczywistości. A jego zawodem (nim na chwilę stał się ochroniarzem) było bycie perfekcyjnym. Dzieckiem, chłopcem, młodzieńcem. Synem, dziedzicem, szermierzem. Dokładnie to. Bycie zaś na obecnym stanowisku było tylko etapem na drodze do stania się doskonałą partią, magiem i kto wie, czy nie pionkiem w jakiejś paskudnej, wampirycznej grze o wpływy. Dlatego Michelotto był Michelottem nie tyle prywatnie, co w towarzystwie kilku, dosyć specjalnych osób. Czasem jak miał lepszy dzień pozwalał sobie na kąśliwe uwagi wobec obcych, ale to tyle. Poza tym Michelotto był Michelottem dopiero od kilku lat, choć taki urodził się był dekady temu. Nic dziwnego, że oddzielał jedno od drugiego i nadal twierdził, że nie potrzebuje swojej osobowości jeżeli ma(ją dla niego) plany. Nigdy oczywiście nie mówił tego wprost, bo zdawał się nie dostrzegać ani sytuacji, w której go postawiono, ani swoich nowych upodobań i wszystko zwalał na chwilowe kaprysy; ale tak naprawdę był zaniepokojony. Zaczynał myśleć i czuć nie tak jak go uczono - a Vinny, będąc jedynie kolejnym, wyznaczonym dla niego zadaniem, mógł tylko patrzeć.
        I cicho się zastanawiać.

        - Przepraszam, mogłabyś mi podać jedną z tych bagietek? Wyglądają nadzwyczaj smakowicie! - Słodko-zdradliwy ton Roze przykuł do niej wszelką uwagę. Ale zwracała się do Ogany.
        - Przyniosłaś je; to twoje wypieki prawda? Przepyszne. - Uśmiechnęła się ukazując wszelkie walory wąskich, bladych usteczek i łatwe do przeoczenia, zaostrzone kiełki. Trudno powiedzieć, czy była naprawdę piękna, jak trudno było stwierdzić czy pragnie ująć czyjś dłoń czy dokonać zamachu na życie. Urodę miała delikatną, arystokratyczną - ale okrutną. Oczy patrzyły chciwie, a podkrążone były jakby przez lata trosk. Uśmiech jej jednak całkowicie przemalowywał ten obraz, zamieniając kobietę ukrywającą silne ramiona w rękawach sukni, a zhardziałe dłonie w delikatnym materiale rękawic, w dziewczynę tak przeuroczą i ciepłą, że mało kto pragnął oderwać od niej oczy. Była ozdobą i groźbą, właśnie wybierającą sobie nową znajomość. I nikt nawet nie myślał w tej chwili czy jest to na miejscu - to ona wyznaczała trendy, robiąc to co chciała. Reszta mogła podziwiać, bądź przemyśleć to sobie później.
        - Miło było zobaczyć kto jest odpowiedzialny za tak doskonałe pieczywo - dodała na koniec aksamitnym głosem i skupiła się na kosztowaniu złocistego wyniku wielu godzin pracy, nauki i doskonalenia się rzemieślniczki.
        W przeciwieństwie do chłopców była bardziej zainteresowana bagietkami niż czymkolwiek innym. Doceniała kunszt. Wysiłek włożony chociażby w takie czynności jak przygotowywanie posiłków. A teraz, wykorzystując swoje uroki i pozycję oznajmiała wszem i wobec, jak godne jest to podziwu.
        Nie wychwalała przy tym Ogany pod niebiosa (kto wie czy tamta by tego chciała), ale jawnie potraktowała ją odmiennie od reszty. Nie jak pracującą tu służbę, do której mówi się ,,Melisso, nałóż mi tego”, ,,podgrzej herbatę”, ,,posmaruj kromkę”. Tak, Ogona była tu w nieco innej roli, więc została potraktowana zgodnie z nią. Udawanie służby i nie rzucanie się w oczy nie wyszło jej zbyt dobrze, więc dla podkreślenia jej znaczenia należało postawić granicę między nią, a resztą dziewcząt. Jeżeli zrobiła to panienka Roze, to reszta też mogła.
        - Tak, faktycznie wyśmienite - pochwalił pan Edyner, który chyba jako jedyny tak był zajęty jedzeniem, że nie wiedział właściwie jak Ogana wygląda i do kogo teraz się zwracał. Patrzył na półmiski i talerz, tak jak oczekiwała jego żona. Ale pieczywo od kilku dni było wyborne, temu nikt nie zaprzeczał.
        Nawet Paulia nie mogła, choć szczytem jej pochwał było tolerowanie komplementów innych. I w zasadzie to samo tyczyło się Mikaela. W tym momencie on i pani Edyner mieli ze sobą bardzo wiele wspólnego.

        Vinny za to korzystając z małego zamieszania jakie wywołała Roze, przejrzał ostałą kartkę z czytanego artykułu i sięgnął nawet dyskretnie po buteleczkę krwi, co przyuważyła jedynie Mira, chichocząc cichutko. No i zapewne Creigton, bo czemu nie. Jemu Vinny rzucił nawet badawcze spojrzenie związane z obecnością pokusy, a może nawet jego do niej "szeptaniem". Tak, Vinc nie wyłapał słów, ale zaciekawiło go co też jego arystokratyczny-niearystokratyczny przyjaciel mógł do niej powiedzieć. Jakieś rady może? Chyba jej nie wypędzał… ostatecznie była kobietą. Te działały na niego antyoddalająco. Prędzej zapytał kim jest i skąd się tu wzięła… choć nie, te pytania to raczej hrabiemu chodziły po głowie. Będzie musiał dopytać Mikaela o tę kobietę. On na pewno coś wie.
        A jeśli nie to zawsze się może dowiedzieć.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Nie było tak źle. Bladolicy gość hrabiego - którego tak bały się wszystkie służące z posiadłości - wyglądał na raczej rozbawionego niż oburzonego jej zachowaniem i reakcjami. Być może ugłaskała go odrobinę swoim wdziękiem… no dobrze, wdziękami. Widziała przecież, że na nią patrzył, zdziwiłaby się wręcz, gdyby nie był nią zainteresowany. Ona zresztą też mu się przyglądała, choć gdy ich spojrzenia się spotkały, udawała, że wcale nie zerkała, że to tylko przypadek - nie mogła wszak wyjść na zbyt śmiałą. Pochlebiała jej jednak jego uwaga - zauważyła, że dla większości tych lepiej urodzonych mężczyzn w tym dworze była (o dziwo!) niezbyt ciekawa. Nie patrzyli na nią tak jak męska część służby. W sumie czemu tu się dziwić, skoro sama z premedytacją przybrała wygląd, który miał zachęcać tych, którzy nie mogli mieć wszystkiego?
        Jego śmiech sprawił, że Ogana spojrzała na niego bardziej otwarcie. Podobał jej się ten głos - niski, dojrzały, a przy tym czarująco szczery. Z czego jednak się śmiał? Pokusa nie była osobą, która od razu uznałaby, że to na pewno z niej ktoś się nabija. Uśmiechnęła się do niego trochę szerzej i rozejrzała się dyskretnie. A może to z niej i tego jak się do niego odezwała? Cóż, przynajmniej nie był sztywniakiem… Nie. Nie był. Zdecydowanie nie był, a wręcz potrafił pokazać charakterek - tak jak tym pytaniem. Niejedna dziewczyna spąsowiałaby w momencie, słysząc tak skonstruowane pytanie. Lecz nie Ogana.
        - Do przeciętnego mężczyzny może i nie, ale do dżentelmena z pewnością - odparła pewnym siebie, ale nie butnym tonem, nie myśląc wcale długo nad odpowiedzią. Bladolicy mężczyzna nie był w stanie zbić jej z pantałyku takimi uwagami, choć zaimponował jej trochę swoją bezpośredniością, która jednocześnie nie była wulgarna. Gdyby nie miał klasy, od razu poprosiłby ją o coś co najmniej na pograniczu przyzwoitości, on jednak tylko subtelnie zwrócił jej uwagę. Ach, jednak co arystokracja to arystokracja, z nimi rozmawiało się inaczej niż z wiejskimi chłopakami. Może w codziennym życiu szybko by jej ten sposób prowadzenia konwersacji obrzydł, ale teraz, gdy stanowił tylko urozmaicenie rutyny, był bardzo przyjemny.
        W końcu ją odprawił. Ogana skinęła panu Fimattique głową, dygnęła, zgrabnie unosząc przy tym rąbek spódnicy, po czym cofnęła się o krok i w końcu odwróciła w stronę głównego stołu, gdzie zasiadała hrabiowska rodzina. Nie spodziewała się, że zostanie jeszcze przez kogoś zaczepiona - i to w jakże miłej kwestii związanej z jej wypiekami.
        - Naturalnie!
        Ogana sprawiała wrażenie, jakby nie zwróciła uwagi na ton kobiety, która się do niej zwracała, tylko na samą prośbę – miała podać jej bagietkę. I co więcej, jej pieczywo zasłużyło na komplement już za sam wygląd, to napawa dumą każdego rzemieślnika, bez względu na branżę. Nic więc dziwnego, że Fjallid prawie dostała skrzydeł, gdy podchodziła do damy, która ją wezwała i podsunęła jej podłużny koszyczek z pieczywem.
        - Tak, to moja robota – przytaknęła. – Bardzo dziękuję – dodała, gdy jeszcze pochwalono smak jej bagietek. Nie wiedziała przy tym z kim ma do czynienia i zakładała, że to jakaś arystokratka, być może kolejna zaproszona przez aktualnego pana tych ziem osoba. Prezentowała się bardzo godnie. Z drugiej strony Michelotto również prezentował się nienagannie i siedział przy tym samym stole co państwo, choć Ogana była pewna, że należał on do służby – był może pierwszym lokajem czy innym zarządcą, ale jednak to nie dawało mu podstaw, by mieszać się między arystokrację… Ciekawe zasady musiały w takim razie panować w tym domu. Może przez te kilka dni, gdy przychodzi tu pomagać, powinna trochę bardziej zakręcić się wśród służby i podpytać? Do tej pory nie wiedziała wiele, tylko tyle co ludzie powiedzieli jej w piekarni, a teraz była u źródła, mogła czerpać ile chce, oczywiście o ile będzie dość subtelna – inaczej mogą ją wyrzucić.

        Tymczasem służące, które poprosiły Fjallid o pomoc, powoli zaczynały się obawiać, że to jednak nie był najlepszy pomysł - piekarka robiła wokół siebie straszne zamieszanie i to samym pojawieniem się. Niczego nie wylała, nikogo nie nadepnęła, a tymczasem wszyscy się albo na nią gapili, albo zagadywali, albo wymieniali porozumiewawcze spojrzenia… No i pan Fimattique i to jego mrożące krew w żyłach spojrzenie - nagana w czystej postaci. Naprawdę, gdyby tylko wiedziały, że bladolicemu astronomowi coś się nie spodoba i da im to do zrozumienia, pewnie wolałyby już iść do niego z tym winem osobiście.

        - Och, bardzo dziękuję - powtórzyła po raz kolejny Ogana, gdy chwalono jej bagietki. - Sekretem jest odpowiednia mąka… I włożenie wiele uczucia w zagniatanie - dodała, a ta króciutka przerwa między zdaniami sprawiła, że niejedna osoba mogła mieć w tym momencie dość nietypowe skojarzenia. Cóż, taki był urok Ogany - gdy Willem mówił lata temu dokładnie to samo do niej, brzmiał tak czysto i niewinnie, to dopiero ona nadała tej całej zabawie z drożdżowym ciastem znamiona czegoś… niestosownego.
        Ktoś z tyłu bardzo subtelnie chrząknął. Pokusa zerknęła w stronę wyjścia, dostrzegając pozostałe usługące dziewczyny, powoli wycofujące się z jadalni. No tak, nie powinna się tak spoufalać… Lecz skoro państwo sami zagadywali, czuła się usprawiedliwiona. I choć na nią chrząkano, nie zamierzała jeszcze się wycofywać.
        - Gdyby mieli państwo ochotę na coś specjalnego, chętnie spełnię państwa życzenie - zapewniła, zerkając krótko na wszystkich mężczyzn, którzy woleli patrzeć na nią niż na kanapki (co też było swego rodzaju komplementem dla niej). Nawet na pana Fimattique obróciła na moment wzrok. A na koniec spojrzała na damę, która tak ją chwaliła i uśmiechnęła się do niej szerzej, bo na to mogła sobie pozwolić bez skrępowania. Jak dumna gospodyni pochwalona przez gościa, na którego opinii bardzo jej zależało.
        Niestety, nie mogła przedłużać w nieskończoność swojej obecności przy stole, bo naprawdę cała reszta już wyszła z jadalni. Ogana dygnęła więc i wycofała się z lekkim ociąganiem, w duchu kombinując co by tu zrobić, aby następnym razem móc pozostać w towarzystwie nieco dłużej... Albo jak zaaranżować sytuację, by spotkać ich w mniej oficjalnych okolicznościach.
Awatar użytkownika
Creighton
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Creighton »

        Odpowiedź ledwo poznanej przez niego kobiety mówiła wszystko. Z pewnością nie zarumieni się od byle uwagi na takimże poziomie. Emanowało od niej obycie z mężczyznami, prawdopodobnie bardziej wulgarnymi niż sam wampir, który raczej potrzebował czasu i miejsca, aby pozwolić sobie na coś bardziej… pruderyjnego.
        Wbrew pozorom Creig z arystokracją jedyne co miał wspólne to przeszłość i pewne zachowania, które osiadły na stałe w wampirzym charakterze. Bez wątpienia się nią zainteresował, więc nie omieszka zapytać o nią Vinniego przy pierwszej okazji. Chociaż nie zdziwiłby się, jakby więcej o niej wiedział ktoś inny na dworze – Mikael. W końcu wątpił, żeby dhampir miał głowę do zatrudniania.
        Do tego dochodził fakt, że nie tylko on był nią zainteresowany. Fragment bogini w przeciwieństwie do niego mógł docenić rzemieślniczy kunszt tych pracowitych dłoni pokusy. W sumie zawracała mu o to głowę, od kiedy przyniósł raz ze śniadania pieczywo dla niej. Musiało to się pokryć z obecnością pokusy we dworze.
        Pokusa piekarka, brzmiało dosyć niemożliwe, ale jak widać, świat jest wielkie i szeroki. Do tego sposób, w jaki mówiła, gdy dotyczyło to jej rzemieślniczych wyrobów, był wypełniony pasją do tego co robi. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu, stanowczo.
        Był przyjemnie zadowolony, że miał okazję poznać barwną postać pokusy i liczył, że w luźniejszych okolicznościach będzie dane się im spotkać. Arystokracie śniadanka były raczej słabym miejscem do poznania słabiej urodzonych bliżej z wielu powodów. Z pewnością obecni nie daliby żyć ani Creightonowi, ani panu tego dworu.

        Bladolicemu nie umknęło spojrzenie, które rzuciła na niego pani Paulia. Nie trzeba było być geniuszem, aby nie domyślić się, o czym mogła pomyśleć. Creighton nie rozumiał, jak arystokracja może się trzymać tak sztywnych zasad i żyć w nich z dnia na dzień. Był pewny, że kobieta arystokratka w komnatowych igraszkach wcale nie zachowuje się lepiej niż pokusa bez takowego tła. Dlatego żywił taką niechęć do arystokracji, od kiedy opuścił grono tej „zacnej” grupy. Zaślepieni własnym statusem i bogactwem, patrzący z góry na wszystkich innych.

        Gdy ognistowłosa odeszła, rozejrzał się po obecnych przy stole, ale nikt ani nic nie przykuło jego uwagi na dłużej. Czuł się obco w tym towarzystwie i wszystko wydawało mu się tak odległe, jak gwiazdy. Niby tu z nimi był, ale jednak nie. Dziwne uczucie, słabło jedynie, gdy czasami zerkał na Vinca oraz Mikaela. Roze była kimś, kogo również nie znał. Tak wiele się pozmieniało od momentu, gdy zaczął trochę unikać towarzystwa we dworze. Jeżeli miałby ją jakoś określić to jako wielką, tajemniczą zagadkę. Przynajmniej po jej dzisiejszym zachowaniu nie mógł nakreślić sobie w głowie jej charakteru czy zachowań. Troszkę nieprzewidywalna osoba. Przez jej pochwałę kunsztu Ogany czuł rosnącą w nim zazdrość, że nie może również tego pieczywa spróbować. Jednak był wampirem i nigdy nie czuł sensu w zmuszaniu się do cierpień, aby komuś zrobić dobrze, bo jedzenie i tak nie smakowało. Łyknął trochę wina, aby zabrać myśli od jedzenia. Kusiło go, aby się wgryźć. Przepięknie pachniało, ale wiedział, jak to się skończy dla niego. Za dobrze wręcz.

        Pokusa już dawno opuściła pomieszczenie razem ze służkami. Butelka wina była pusta, więc i jego śniadaniowa warta się kończyła. Nic więcej go nie trzymało przy tym monotematycznym stole. Powoli wstał, opierając dłonie o oparcia swego krzesła.
        — Państwo mi wybaczą, ale czas na mnie — stwierdził, uśmiechając się słabo.
        Pewnym, ale wolnym krokiem skierował się do drzwi wyjściowych, nie unikając specjalnie słońca. Krótkie momenty nie mogły mu zaszkodzić ani nie stawał w ogniu, chociaż nie należało to do przyjemności. Chciał jednak opuścić pomieszczenie jak najszybciej, bo dusił się panującą tu atmosferą. Za bardzo przypominało mu to o przeszłości, o której nie chciał pamiętać. Wielka sylwetka wampira zniknęła za skrzydłem zamykających się ciężko drzwi.


        Wampir ledwo wszedł do swego pokoju, a przywitała go energicznie Lira w swej dziesięcioletniej formie.
        — Masz bułeczki! Masz bułeczki, prawda! — Zachwycona od razu wyczuła zapach pieczywa, wydobywając się spod peleryny wielkoluda. Wszędzie poczułaby ten smakowity zapach.
        — Daj, daj, daj. — Zaczęła skakać jak piłeczka przed nim, na co Creig tylko pokręcił głową. Czasem bliżej jej zachowaniem było do zwykłego dziecka niż dojrzałej bogini. Albo po prostu próbowała go rozbawić, sam do końca nie wiedział.
        — Proszę, chociaż przemycanie ich robi się coraz cięższe. Vinny coraz bardziej podejrzanie na to patrzy. — Westchnął i ściągnął z siebie nadmierne ubrania powoli, gdy fragment bogini zajadał się jeszcze świeżym pieczywem ze smakiem. Czasem zerkał w jej stronę, co niestety wyłapała.
        — Oj, Kiełku. Czyżbyś żałował, że nie możesz tego spróbować. Hehe — zaśmiała się złośliwie i zaczęła jeszcze bardziej delektować się smakiem jedzenia i wyolbrzymiać swe reakcje. Doskonale wiedziała jak zadziałać krwiopijcy na nerwy.
        — Może trochę, ale czy to ważne — wymamrotał z niechęcią i skierował się do biurka, gdzie opadł na wielkim fotelu z przyjemnością. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy. — Chciałbym dzisiaj w końcu przedstawić ci Vinca i twórczynię tego, co tak niekulturalnie pożerasz… naprawdę mam ochotę ciebie trzepnąć, wiesz? — Popatrzył na nią karcąco, ale spłynęło to po niej jak letni deszczyk.
        Aktualnie miał na sobie tylko białą koszulę z rozpiętym guzikiem pod szyją. Wszystko, co nosił to dla własnego bezpieczeństwa, bo wiele podróżował. Jednak stanowczo preferował coś bardziej komfortowego - jak w tej chwili. Dopiero teraz było widać, w takim ubiorze, że wampir w rzeczywistości jest wysoki, ale przy tym całkiem przeciętnej budowy ciała, a nie napakowanym osiłkiem jak mógł świadczyć jego normalny ubiór. Owe pozory nieraz uratowały mu skórę i tylko dlatego uparcie je wciąż nosił. W końcu nie był wojownikiem, a zwykłym uczonym.
        Lira obserwowała go z łóżka, oblizując palce jak kot. Creighton wydawał się niespokojny z jakiegoś powodu, ale był równie upartym osłem, jak i wielkoludem. Z pewnością zaraz doszukiwałby się w jej trosce podstępu, więc darowała sobie. Bardziej zainteresowała ją wcześniejsza wypowiedź jedynego wyznawcy.
        — Jeżeli im ufasz, to ja też im zaufam. Możesz być nierozgarnięty w sprawach uczuciowych... — Nie mogła sobie darować, aby mu nadepnąć na odcisk. — Ale jednak masz dobre oko do innych. Kiedy?
        — Prawdopodobnie niedługo, jak uspokoi się śniadaniowa fanaberia. Posłałem służkę z listem dla Vinniego. Jeżeli nic nie stanie im na przeszkodzie, pewnie się pojawią. Tak myślę przynajmniej. Dhampir zjawi się z pewnością. Użyłem magicznego słowa w liście. — Uśmiechnął się dumnie pod nosem.
        — Magicznego… słowa? Znasz magię? — Dziewczynka przekręciła głowę, patrząc na niego zaskoczona. Była pewna, iż nie zna magii w żadnym stopniu.
        — Słowa, które zaciągnie jego naukową głowę tu z pewnością.
        — Rozumiem, następny naukowiec, huh.

List do Vinniego
Drogi Vinni,
        Będę oczekiwał Cię w moim pokoju. Chciałbym przyznać się, z czym wiązał się mój przemyt bułeczek ze śniadania. Możesz ze sobą wziąć tę wesołą dwójkę, jeżeli czujesz taką potrzebę. Weź również ze sobą rzemieślniczkę od bułeczek, ognistowłosą pokusę. Sprawa nijako jest powiązana i z nią, plus raczej nie odmówi. Z pewnością widziałeś jej spojrzenie na śniadaniu, gdyby nie służki z chęcią zostałaby dłużej. Zawsze możesz użyć argumentu, że ktoś, kto wielbi jej bułeczki, chce ją poznać. To ta sama istota, dla której przemycam bułeczki.
        Creighton
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Ogana nie miała szczęścia jeżeli chodzi o mężczyzn zgromadzonych przy stole. Poza Creightonem i początkowo Vincentem nikt ze szlachetnego grona panów i paniczów nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Hrabia, ponieważ najpierw rozmówić się chciał z Mikaelem i upewnić się co do pokusy, a i poza aurą, którą już odczytał, nie mógł w tej chwili nic więcej wyciągnąć. Paulia byłaby zbyt niezadowolona gdyby niedyskretnie łapał służkę za ramię. Nie, od tego miał swojego zarządcę. Dzięki niemu nie musiał martwić się tym, że ktoś nieproszony będzie pałętał się po posiadłości, po której jeszcze nawet nie umiał się w pełni swobodnie poruszać, ani że umkną mu ciekawe obiekty testowe. Sam zarządca zaś patrzył dyskretnie na ruchy podległej mu białej czeladzi obiecując sobie, że jeszcze tego wieczora wybije im z głowy łażenie do dhampirycznego eksperymentatora z prośbą o nowe balsamy. Jednak na samą Oganę uparcie nie patrzył. Jakby jej nie było. Takie ignorowanie miało wyrażać o wiele więcej dezaprobaty niż surowe podążanie za czyimiś ruchami, by wyłapać każdy, najdrobniejszy błąd i potknięcie. To serwował innym, tym, którzy się liczyli i wpisani byli na listę stałych pracowników. Bo co do Ogany… oczywiście, że nie będzie umiała się zachować! Nie była wyszkoloną służbą, i on już dopyta kto ją tutaj wpuścił. Wiedząc jednak, że nie ma co liczyć na jej obycie, nie miał zamiaru wytykać jej później porażek, a teraz się nimi przejmować. Był pewien, że tak jak on, świadoma jest swoich niedociągnięć i pewnie nie miałaby zamiaru się potem z nich tłumaczyć. Wyjaśnienie znali oboje - nie powinno jej tu być, ot co.

        Pan Edyner również nie zaszczycał kobiety spojrzeniem, ale absolutnie nie robił tego ze złej woli lub jakiejś niedoprecyzowanej niechęci. Ot, służba była służbą, zawsze pełno jej było w pobliżu. A te kanapeczki… warto było skupić się na nich i poświęcić czas spożywaniu. Zwłaszcza, że zdjęto z jego ramion obowiązek zadowalania rozmową żony i mógł się nacieszyć spokojem. Z cichym uśmiechem aprobował jej pogawędkę z Mikaelem i z przyjemnością, choć nieuwagą, słuchał jak jej wysoki, zimny ton miesza się w dialogu z głosem młodego bruneta. W zasadzie mieli podobną manierę mówienia… tyle wyłapał - z reguły wypowiadali się stanowczo i ostro, ale jak na rozkaz potrafili złagodzić swoje akcenty, pokryć je słodyczą i opanowaniem, i tak, z neutralną, niewyłapywalną sztucznością prowadzić konwersację. Ale o czym? Nie miał pojęcia.

        Ogany też nie musiało to interesować - zwłaszcza, że miała swoje własne zadania. Kiedy bowiem skończyła z panem Fimattiqu okazało się, że cieszy się uwagą zgromadzonych na śniadaniu kobiet. I dziewcząt, bo córki pani tego domu także przyglądały jej się, nawet z pewną sympatią; wprowadzała do jadalni i śniadaniowych rytuałów kolejny dzisiaj powiew świeżości. Trochę jak Wielki Straszny Wampir i Mikael, ale jemu nie wypadało im się przypatrywać. Był wszak nieokreślonym (niech wybaczy im to wyrażenie) mężczyzną. W sensie statusu oczywiście. Co do Creightona sprawy były już omówione.

        Paulia jako jedyna surowo przyglądała się Roze i stojącej tuż obok niej… rzemieślniczce. Jej matka, lady Francis, uśmiechnęła się za to wyrozumiale i kiwała głową. Nie była zagorzałym zwolennikiem nowomodnego pieczywa, ale służbę od czasu do czasu należało pochwalić. Wtedy starali się bardziej. Anabelle i Mira za to przytaknęły dhampirce z zapałem i szczerą aprobatą zarówno dla jej uprzejmości, jak i pracy ognistowłosej kobiety. Uwielbiały bułeczki i cieszyły się, że nie muszą co rano popijać herbatą cierpkiego chleba.
        - Tak, tak, naturalnie - odezwał się nawet pan Edyner po wyznaniu o mące i zagniataniu, nie słysząc chyba poprawnie wypowiedzi pokusy. Chciał być jednak uprzejmy. Nawet jeżeli wzrok miał utkwiony w stole, tak jak Paulia lubiła.
Mikael zaś zignorował uwagę. Pozornie, bo już słyszał jak gani przeklętą piekarkę za dwuznaczne wypowiedzi przy stole. Kierowane do lepszych od niej! Szczęściem dwuznaczność polegała na tym, że jedna z interpretacji mogła być całkowicie niewinna i taką właśnie przyjęły dziewczęta i panie. Poza Roze, która uśmiechnęła się z całkowitym zrozumieniem, nim zadumała się nad propozycją pokusy.

        - Niech się zastanowię… - W bezradnym zamyśleniu przyłożyła paluszki do krawędzi ust, skupiając uwagę na sobie, a jednocześnie dając reszcie czas do podobnego zastanowienia. - Nie wiem czy będzie to czymś specjalnym dla tak wyśmienitej piekarki, ale marzyłby mi się na następny raz chleb z ziarnem słonecznika i pestkami dyni. - Spojrzała przelotnie na poirytowanego brata, a potem na starszą z córek Paulii. - Panno Anabelle, moja droga, tobie najbardziej odpowiadają pszeniczne wypieki, nie mylę się, prawda? I żytnie? - Spojrzała milutko na Mirę, a ta przytaknęła. - Jednak z rzeczy specjalnych, które już nam zaprezentowałaś, to hrabiemu bardzo smakowały orzechowe roladki i te kruchutkie rogaliki z podobnym w smaku nadzieniem. - Przeniosła wzrok na pana włości, a ten, nagle wywołany oderwał się od swojej karteczki. Ledwo. Pospiesznie wyostrzając spojrzenie na kobiety, starał się zrozumieć co do niego powiedziano, a kiedy do niego dotarło, przytaknął bez większych oporów, choć nadal znać było po nim znaczne zdezorientowanie.
        - Zdaje się, że nie jest to przysmak najbardziej popularny, a już na pewno w okolicy najbardziej konwencjonalny, więc tym chętniej powitalibyśmy go na hrabiowskim stole - dodała dbampirka, a Paulia i Mikael popatrzyli na Vincenta tak, jakby zawinił swoimi preferencjami i jeszcze kazał im jeść to samo.
        - Wszystko co z orzechami powinno hrabiemu smakować - odpowiedziała jeszcze szeptem Roze i z całą niewinnością wróciła do swego śniadania.
        Reszta nie miała chyba żadnych życzeń.

⚜ ⚜ ⚜


        Siedział przy biurku, w przejętym już na własne potrzeby gabinecie, kiedy do drzwi zapukano lekko i pojawiła się młoda dziewczyna. Co prawda Vinc absolutnie jej nie kojarzył, ale przyzwyczaił się już do tego, że w pałacu co i rusz nachodzą go i kręcą się wokół różne dziwne osoby, które rozpoznawał po uniformach. Gdyby nie ratująca go umiejętność czytania emanacji, wpuściłby do siebie każdego, kto posiada odpowiedni fartuszek bądź kamizelkę i pozwoliłby wynieść z pokoju cokolwiek pod byle pretekstem - tworzył więc raj dla złodziejaszków. Szczęściem tym razem służąca była prawdziwą służącą i stanąwszy grzecznie obok krzesła, czekała pokornie aż chlebodawca zwróci na nią uwagę. Co prawda nie pragnęła jej zbytnio, bo nadal była roztrzęsiona po przejęciu wiadomości od wielkiego wampira, ale tym chętniej przekazałaby już liścik i uciekła tam, gdzie nikt nie ma przydługich kłów, a w filiżankach studzi się gorąca herbata, a nie krzepnie krew nieznanych ofiar.
        Kiedy hrabia już miał się do niej odwrócić, ale zamarł wpół gestu i powrócił do robienia notatek (tak ze trzy razy) odchrząknęła dyskretnie i powiedziała:
        - Przepraszam, ale pan Fimattiqu ma wiadomość do pana. - To mówiąc pokazała tackę, z leżącym na nim niewielkim liścikiem, ale Vinny zajęty maczaniem pióra, nie zauważył.
        - Jaką? - zapytał za to, a dziewczyna zamarła nie wiedząc co zrobić.
        - Nie wiem… jest w liście - stwierdziła jakoś niepewnie, a on w końcu odwrócił się zdziwiony. Zaraz zmarszczył brwi, a wtedy zadrżała. Zrobiła coś nie tak? Rozproszyła go! Co by tu… gdzie by…?
        - Creighton? - dopytał nagle, jakby nie dowierzając. Zamrugała.
        - Creighton Fimattiqu? Ten, który mieszka pod tym samym dachem?
        - T-tak…
        - Nie powiedział o co chodzi? Przekazał list?
        Przytaknęła.
        - Mam wrażenie, że zostało w nim więcej starych nawyków, niż chciałby przyznawać… - wymruczał nieuważnie, przechodząc nad tym faktem do porządku dziennego, pochylając się z powrotem nad własnymi zapiskami i coś tam kreśląc. - Tutaj często przekazuje się tak wiadomości, prawda?
        - Tak… albo ustnie. - Dziewczyna, choć nadal zdumiona, uśmiechnęła się blado i w zasadzie przestała dygotać. Nieuwaga hrabiego wydała jej się dziwnie swojska, kiedy tak mamrotał nie bacząc na to co i do kogo. Przypomniały jej się też plotki, że ponoć do tej pory prowadził życie raczej… niższej klasy społecznej. Inteligencji, ale nadal nie arystokracji. Był naukowcem zdaje się, ale chyba mieszkał gdzieś w mieście? W czynszówce?… Och, nie wiedziała.
        - To bardzo duży budynek, a my jesteśmy tu po to, aby państwu służyć. To jeden z naszych obowiązków dostarczać wiadomości. - Pozwoliła sobie wyjaśnić, choć nie była pewna czy dobrze robi. Rzadko przebywała w towarzystwie hrabiego i nie miała jeszcze do niego wyczucia.
        - Zechce pan hrabia zerknąć?… - Po chwili oczekiwania na jakąkolwiek reakcję podsunęła mu tacę jeszcze bardziej pod nos, bo obawiała się, że inaczej to o niej zapomni.
        Skrobnął jeszcze parę liter i zerknął na służkę, a następnie na to co niosła, jakby o czymś sobie przypominając.
        - Ach tak, dziękuję. - Nagle z pełną świadomością wziął liścik, ale ukazując przy tym dziewczynie z dość bliska swoje dłonie i pazury. Zorientował się dopiero po fakcie i wmawiając sobie, że absolutnie nie przeszkadza mu jej wylęknione spojrzenie położył liścik na biurku, a dłonie schował w szufladzie, udając, że czegoś szuka.

⚜ ⚜ ⚜


        Pochylał się nad listem nie do końca wiedząc co zrobić. Kusiło go pójść do Creiga i poprosić, by wyjaśnił, potem wrócić i przyjść do niego jeszcze raz. Choć było to idealnie bez sensu.
        Zostawił to na chwilę i posegregował swoje zapiski.
        Potem przeczytał raz jeszcze…
        ,,Vinni”.
        A niech cię cholerny olbrzymie, robisz to celowo, prawda?

        A dalej było nie wiele lepiej.
        O przemyt jakich bułeczek chodziło? Gdyby wyniósł stół to by tego Vinc nie zauważył! Poza tym mógł je brać, były dla domowników i gości. Ale miło, że chce to wytłumaczyć… tylko właśnie. Jak dziwne to musiało być by chciał o tym mówić? W obecnym stanie ducha i przy znajomości swojego gościa Vinc nawet niczego nie próbował zakładać. Robienie założeń bez znajomości obiektu analizy nie miało najmniejszego sensu i w dodatku wypaczało o danym przedmiocie opinię. A nie chciał zareagować w sposób niewłaściwy na wyjaśnienia Creightona tylko dlatego, że upatrzył sobie taką a nie inną odpowiedź. Było mu więc chwilowo obojętne czy wampir wytrzasnął skądś stado magicznych gołębi i karmi je bułkami, oddaje je służce, która wkupiła się w jego łaski, czy przygarnął czyjeś nieślubne dziecię po drodze i terach chce je utuczyć. Wszystko jedno. Problem jednak był inny.

        Kim była ,,wesoła dwójka”, którą mógł zabrać? Patrząc po charakterach i skłonnościach do śmiechu i żartów obstawiałby Mirę i… ktoś tam był jeszcze wesoły? Chyba Edward, kiedy nie musiał rozmawiać z Paulią. Ale po co miałby ich zabierać? Nie, sądził, że nie o nich chodziło, chociaż opis by się zgadzał. Że też wampir nie mógł być nieco bardziej precyzyjny. Więc trudno, weźmie Mikaela, bo była to jednak sprawa dworu, a oboje się tym zajmowali. Na jakieś tam sposoby…

        No i pokusa. Skąd miał ją wytrzasnąć!? Nie trzymał jej przecież w szafie. Więc znów - będzie musiał najpierw złapać Mikaela, potem on piekarkę, a w końcu wszyscy pójść do Creiga… Westchnął odkładając liścik. Wszystko jedno co tam wampir wymyślił, nie będzie to dziwniejsze od listownego proszenia przyjaciela, nowej pracownicy (i pary niesprecyzowanych wesołków), by odwiedzili jego i porwane bułeczki w tej samej posiadłości, kiedy mogą spotkać się na korytarzu i wstępnie zmówić się na rozmowę.

⚜ ⚜ ⚜


        - Coś mnie trafi zaraz! - Mikael palnął list na blat i niemal fuknął.
        - Później. Najpierw powiedz; czy wiesz kim mieli być ci weseli ludzie?
        - Nie mam pojęcia! - Uniósł ręce, błagając Pana o litość i spojrzał na znienawidzony już zwitek papieru.
        - Ona. Znowu ona. Wszędzie się musi pałętać, co? - warczał, kręcąc się po pokoju, a Vinc dał mu chwilę, aby się uspokoił. Omówili już wstępnie sprawę pokusy; teraz wiedział już, że pochodziła z pobliskiego miasta, mieszka tam od całkiem dawna, jest wdową i odziedziczyła interes męża. W pałacu pomaga ledwie kilka dni, przychodzi rano, a potem wraca do siebie. Nie krążyły wokół niej żadne niespokojne historie, choć w to Mikael nie wierzył. Oczywiście, że prała ludziom mózgi! A teraz nie tylko ludziom, jak się okazało…
        - Co to znaczy, że chce widzieć ciebie i tę piekielną? I dlaczego wątpię, by chodziło o to, by wywalić ją z hukiem za drzwi?
        - Nie wiem, ale masz rację, to raczej mało prawdopodobne…
        - Żeby tylko! Powiedz mi, ale szczerze, co jest z wami nie tak?
        - Ech?
        - Nie widzisz tego? Dlatego jesteś beznadziejnym hrabią. Popatrz. - Rozłożył zwitek i pokazał mu. - Po pierwsze; nie prosi się pana domu, NIGDY, by to ON przyprowadzał do kogoś podrzędną służącą. To nie twoja rola. Nie latasz nigdy na posyłki, nie ważne kto cię prosił, zrozumiałeś?
        - Ale…
        - Nie, po prostu nie. - Mikael mocniej pochylił się za jego krzesłem i boleśnie oparł mu się na barku. - Dalej. Nie będę komentował już nawet tego, że radzi ci, abyś coś jej cokolwiek ARGUMENTOWAŁ. Nie musisz nic nikomu argumentować! - Zerwał się, a potem oparł znowu, tym razem o mebel. - I nawet nie waż się mówić, że właśnie skomentowałem, bo cię trzasnę. - Zastrzegł, a Vinny skinął i siedział cicho.
        - Ale zostawię sprawę bułeczek. To twój znajomy, nie spodziewałem się niczego innego. Ale ten list jest nie do przyjęcia - nacisnął. - Pełno w nim nic nie znaczącej mieszczki, za to ciebie się OCZEKUJE. Zaś twoi znajomi to ta ,,wesoła dwójka”. Bardzo uczciwie. A pokusa? Och - mruknął i pochylił się, teraz już bezpardonowo leżąc mu niemal na głowie. Trzymając mu list przed oczyma zacytował słodko: - ,,rzemieślniczka od bułeczek”, ,,ognistowłosa”, ,,z chęcią zostałaby dłużej…” A KOGO TO OBCHODZI!? - ryknął, a Vinc zasłonił sobie uszy, znokautowany.
        - I powiedz, powiedz - widziałeś jej spojrzenie?
        - Nie…
        - Ja też nie. I nikt szanujący się go nie widział! Ale kto widział? Trzymaj swojego kumpla na wodzy, bo mi się to wcale nie podoba.
        - Jesteś wściekły, bo nie podoba ci się obecność pokusy i to, że zwraca na siebie uwagę.
        - Tak, bo wszędzie się plącze! I nie, nie tylko to. Ten list to jawna obraza. Nie obchodzi mnie czy w waszej relacji do tej pory byłeś jego chłopcem na posyłki i sprowadzałeś mu dziewki do pokoju, ale teraz jest to nie do przyjęcia.
        - To jak ty się do mnie zwracasz też jest bardzo uprzejme.
        - Robię to tylko nieoficjalnie. To jest różnica.
        - List też jest prywatny.
        Mikael pragnął zabić go spojrzeniem, ale zamiast tego wbił w niego łokieć i wyprostował się. Odetchnął i po chwili był w stanie machnąć na to ręką.
        - Słuchaj, wiem, że to twój przyjaciel, a i nas traktujesz nie tak jak powinieneś. Ale musisz się uczyć na takich okazjach. Powinieneś tam wysłać… niestety mnie, abym mu powiedział, że nie będziesz rozmawiał ze służącą, bo mu się tak podoba. Jeżeli ktoś… ktoś chce jej złożyć wyrazy uznania to jej… każę przekazać. Się mogą spotkać w saloniku. Nieużywanym. I nie sami.
        - Robisz za bardzo pod górkę.
        - Nie, poważnie się zastanawiam. I o co tu chodzi i czy dobrze tę babę z twoim kumplem spotykać. Bez urazy, obaj wiemy czym kończy się pragnienie krwi. I pokusa kręcąca się w pobliżu chętnego mężczyzny. A nie powiesz, że nie był zainteresowany!
        - To pokusa, czemu się dziwisz? - Vinc lekko odwrócił się w jego stronę. - I wydawało mi się, że go lubiłeś.
        - Jest mi obojętny. Nie chcę tylko kłopotów na moim terenie - odparł szorstko Mikael i wstał, by jednak iść po piekielną, o ile jeszcze nie wyszła z pałacu. Ale przy drzwiach zatrzymał się i chwilę się wahał.
        - Wiesz co… nie. Chyba faktycznie nie lubię kogoś, kto listownie wychwala obcą dziewczynę i lekceważy swojego gospodarza. Wkurza mnie to. - I tak zakończywszy wyszedł, by nie musieć się z tego tłumaczyć.

⚜ ⚜ ⚜


        Vinc w przeciwieństwie do Mikaela nie był aż tak poirytowany listem czy zawartymi w nim określeniami. Drażniło go to, że był niejasny, ale na to nie mógł wiele poradzić. Następnym razem poprosi o klarowniejsze wiadomości. Póki co szedł spokojnie korytarzem i zbliżał się powoli do pokoju Creiga, zastanawiając się czy Mikaelowi uda się dopaść pokusę i czy może spotkają się po drodze, czy będą na niego czekać… Miał nadzieję, że nie będzie to wielkim problemem dla żadnego z nich, tak naprawdę. Podział na klasy nie był dla niego nigdy tym podstawowym, więc wysiłek każdego wart był w jego mniemaniu dokładnie tyle sam. Ale nie lekceważył wcale słów Michelotta. Tak, Creig faworyzował pokusę, ale co zrobić? Miał prawo. Z ważniejszych zaś spraw… głód krwi był czymś na co należało uważać… chociaż nadal nie widział nic złego w poznaniu wampira i piekarki. Może będzie to ktoś z kim Creighton zechce trochę porozmawiać? Tutejsze towarzystwo niezbyt mu odpowiadało, siedział przeważnie sam… jeżeli miał ochotę pogawędzić sobie z rzemieślniczką to dlaczego nie? A jeśli będzie chciał jej krwi to i co w tym złego? Nie sądził, by był w stanie zmusić ją do czegokolwiek - a jeśli oboje się zgodzą, to niech robią co chcą. Byle masakry nie było.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Słuchając damy w kapeluszu Ogana cały czas miło i profesjonalnie się uśmiechała, ale w głowie pytała “na wszelkie cnoty, co jeszcze?!”. Troszkę żałowała wręcz, że tak zachęciła do wybierania i wyrażania opinii na temat swoich wypieków. Chleb z dynią i słonecznikiem raczej nie mógł być pszenny, bo ziarna najlepiej pasowały do chleba żytniego. Albo mieszanego. O, ciekawe czy przygotowując chleb żytni z dodatkami wykpiłaby się z dwóch próśb na raz? Wtedy zostałoby jej jeszcze tylko pszenne pieczywo dla jednej z młodych dam i kruche rogaliki z orzechami dla hrabiego - nie mogła pominąć jego prośby, przecież był tu najważniejszy. Nawet jeśli nie do końca na to wyglądało, bo siedział tak spokojnie, zajęty swoimi sprawami, zamiast porozstawiać wszystkich po kątach. Być może po prostu był ponad to albo go to bawiło, lubił luźną atmosferę… Ciekawy typ, będzie musiała o niego troszkę podpytać.
        - Naturalnie, nie zawiodę państwa - odpowiedziała w końcu Ogana z uśmiechem, łapiąc na moment wzrok damy w kapeluszu, jakby obie wiedziały coś więcej niż reszta. Wyszła już nie przejmując się zadaniami, jakie przed nią postawiono. Była pewna, że podoła - kto jak nie Fjallid?

        Po wyjściu z jadalni Ogana czuła na sobie te spojrzenia. Nikt nie patrzył bezpośrednio, ale wszyscy zerkali. Narobiła zamieszania, tak, wiedziała o tym. Ale przecież nie popełniła gafy, robiła wszystko najlepiej jak potrafiła. Zwróciła na siebie uwagę pana Fimattique - cóż, nie jego pierwszego. Wielu mężczyzn interesowało się pozornie niezainteresowaną młodą wdową. Zwróciła też uwagę jednej z dam przy stole - cóż, trafiła na kogoś domyślnego. Przecież jedynie grzecznie odpowiadała na pytania i pozwoliła sobie jedynie na sugestię, że może przyjmować zamówienia - z tej sposobności przecież chętnie skorzystali, niemalże od razu. Ogana aż obawiała się czy to wszystko spamięta, nie mówiąc o wykonaniu - żeby wszystko było świeże, prosto z pieca, będzie musiała bardzo precyzyjnie zaplanować pracę. Ale na razie się tym nie przejmowała - przecież pieczenie to coś, czym zajmowała się na co dzień, więc gdy na spokojnie usiądzie wieczorem w domu z filiżanką naparu z rumianku, wszystko samo się wyklaruje. Trudniejsze było tak naprawdę wymyślenie co by tu zrobić, by móc jeszcze raz wyjść z kuchni na salony.
        - Ogana?
        - Tak? - odpowiedziała zaraz z uśmiechem pokusa, zwracając się w stronę służącej, która ją zagaiła. Dostrzegła, że dziewczyna była jakaś spięta i to ją zmartwiło. - Och… nie narobiłam wam chyba kłopotów, prawda?
        - Nie, nie, spokojnie - odparła służąca, choć wcale nie była tej odpowiedzi taka pewna. Widziała to spojrzenie pana Michelotto, brrrr, jeszcze gorsze niż to od pana Fimattique, bo po tym drugim można było się spodziewać, że w najgorszym razie wypije twoją krew, a ten pierwszy to nie wiadomo co zrobi…
        - To o co chodzi? - drążyła uprzejmie Ogana, wyrywając dziewczynę z jej czarnych wizji.
        - Em… Jak było? - zapytała służąca, nie do końca wiedząc jak ująć poprawnie to pytanie - wiadomo, że chodziło jej konkretnie o opinię na temat przyjaciela pana domu. Pokusa udawała jednak, że nie rozumie subtelności.
        - O, bardzo miło - zapewniła z uśmiechem. - Lubię widzieć ludzi, dla których piekę, byli bardzo uprzejmi.
        - I wszyscy tak ci przypadli do gustu? Nie było nikogo szczególnego? - Służąca nadal starała się naprowadzić rozmowę na właściwy tor.
        - Och, wiadomo, że słowa tej damy w kapeluszu pobiły wszystko. I ten dżentelmen, dla którego niosłam wino, był bardzo kulturalny - zapewniła Ogana, z rozbawieniem obserwując jak dziewczyna wręcz łapczywie złapała się tych słów. Ale wiele więcej się nie dowiedziała, bo pokusa też chciała swoje wiedzieć.
        - Och, przy okazji, jak nazywała się tamta dama? - zaczęła swoje własne spytki.
        I tak dowiedziała się jak nazywały się kolejne osoby przy stole, jakie były między nimi relacje na poziomie czysto formalnym jednak a nie towarzyskim, bo w tej drugiej kwestii panowały podzielone opinie, a większość i tak wolała się na ten temat nawet nie wypowiadać. Pewne przypuszczenia pojawiały się dopiero, gdy Ogana zaczęła pytać na osobności, przy ogarnianiu kuchni albo gdzieś w przejściu. Dowiedziała się jak to wszystkie dziewczęta w dworze boją się pana Fimattique, bo to wampir, że hrabia nie lepszy, oj nasłuchała się! Cudownie, miód na uszy dla kogoś, kto lubił odrobinę urozmaicenia w życiu!


        - Wracam w takim razie do swojej piekarni - oświadczyła w końcu z westchnieniem Ogana. - Miłego dnia, do jutra!
        Pokusa subtelnie pomachała wszystkim ręką, po czym poszła po swoją pelerynkę. W biegu zarzucając ją na ramiona skierował się już w stronę wyjścia i wtedy trafiła na Mikaela. Zarządca jak zawsze prezentował się miło dla oka, był tak nienagannie ubrany i uczesany, sprawiał wręcz wrażenie jakby ta posiadłość należała do niego. Szkoda tylko, że cały czas był tak śmiertelnie poważny - Ogana była pewna, że posłużyłoby mu, gdyby trochę poluzował kołnierzyk. I trochę też próbowała go do tego sprowokować w chwilach, gdy mogli zamienić ze sobą słowo, choć były to wyjątkowo krótkie momenty, na dodatek nie przynoszące żadnego efektu. Pokusa nie była jednak osobą, która łatwo się poddaje - jeszcze sprawi, że ten sztywniak trochę odpuści.
        - Pani Fjallid - odezwał się do niej Michelotto. - Proszona jest pani przez pana Fimattique na rozmowę.
        - Och? - Ogana nie musiała udawać zaskoczenia. - A w jakiej sprawie?
        - O tym nie zostałem poinformowany. Proszę za mną.
        - Moment, zdejmę tylko płaszcz - mruknęła pokusa, ponownie odwieszając na kołek swoją pelerynkę. Nie byłaby sobą, gdyby nie poprawiła włosów, patrząc na swoje odbicie w okiennej szybie. Poprawiła również sukienkę, dyskretnie podnosząc sobie biust. Ktoś niezainteresowany - szczególnie kobieta - nie zwróciłaby uwagi na ten szybki ruch, lecz mężczyzna śledzący uważnie jej gesty to już co innego. Biedny Mikael, pewnie poczuje się oburzony zamiast zachęcony do fantazjowania.
        - Gotowa - oświadczyła pokusa, stając przed zarządcą. - Proszę prowadzić.
        No i poprowadził - wyniosły i milczący jak bohater jakiejś mrocznej powieści. Nie obracał się na nią i nie zagajał rozmowy, prowadził ją jak na rasowego pierwszego lokaja przystało. Tylko że ona wcale nie była damą, do której nie wypadało się odzywać ani jakąś osobą z najniższych nizin społecznych… On wcale nie był wiele wyżej od niej w hierarchii! W przeciwnym razie nawet by się nim nie zainteresowała. Znała swoje miejsce i wiedziała gdy może starać się o kogoś lepszego, bo będzie to dla niej opłacalne. Po tutejszego hrabiego nie wyciągnęłaby ręki - on był za dobrze postawiony i za mało zainteresowany na wstępie, mogłoby się to skończyć dla niej kłopotami. A pan Fimattique to co innego - on był nią zainteresowany. Mogła dać mu nadzieję, a później zastanowić się czy ją wykorzysta. Mikaela zaś zamierzała przekonać, że jej jego zainteresowanie się należy i był głupcem, że się wcześniej o nią nie postarał.
        - Gdzie idziemy? - zapytała po chwili Ogana, na razie nie osaczając tutejszego zarządcy. Za bardzo była zainteresowana tym gdzie była. Wyszli już z pomieszczeń dla służby, minęli jadalnię i nadal szli - prawie jakby zmierzali na drugi koniec posiadłości. Cóż, niewiele się w tej ocenie pomyliła, bo faktycznie trafiła do zupełnie innej części dworu: skrzydła gościnnego. Tam Mikael zatrzymał się przed jednymi z drzwi, rozejrzał się, zapukał, a gdy ze środka padło stłumione “proszę!”, otworzył drzwi wpuścił Oganę przodem. Pokusa podziękowała mu szybko i weszła do komnaty, rozglądając się dyskretnie. Nie była już wcale tak pewna jak wcześniej. Nie wiedziała gdzie ani po co ją zawołano, to wszystko było… Trochę dziwne. Tym bardziej, że wylądowała w jednym pokoju z panem Fimattique, Mikaelem i… O proszę, hrabią Ascant-Flove. Pięknie - przeskrobała jednak coś? Na razie nie zamierzała zgadywać na głos. Dygnęła przed zgromadzonymi, unosząc lekko skraj sukni.
        - Pan mnie wzywał? - zwróciła się do bladolicego mężczyzny, na którego polecenie Michelotto ją tu przyprowadził. Więcej nie powiedziała: nie wypadało, a nie wiedziała po co została tu wezwana, więc też nie wiedziała na ile może sobie pozwolić.
Awatar użytkownika
Creighton
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Creighton »

        Vincent była pierwszą osobą, która pojawiła się w wampirzym pokoju. Creig minimalnie się uśmiechnął, widząc dhampira.
        — Usiądź, nie zawsze mamy okazję porozmawiać razem na osobności - zaprosił wpatrującego się w niego mężczyznę głębiej do pokoju, pokazując dłonią jedno z krzeseł. Okolice przed biurkiem zostały sprzątnięte i aktualnie stały tam trzy krzesła zamiast książkowo-pergaminowego chaosu.
        — Zanim pojawi się Mikael z pokusą, minie trochę czas w każdym razie. Jak sprawy na dworze? Pokojówki się skarżyły na ciebie i twoje eksperymenty, wiesz? Chociaż z drugiej strony chwaliły efekty. Coś wiadomo o Mimi albo… Nyii?
        Creig powstrzymywał się, aby nie rzucić owego pytania wcześniej, ale starał się wykazać odrobioną cierpliwości i ogarnięcia. Co nie zmieniało jednak faktu, że zaczynał się poważnie martwić i pewnie było to widać po wyrazie jego twarzy.


        Gdy rozległo się po pokoju pukanie do drzwi, zaprosił przybywających do środka szybkim „proszę!”. Dwójka oczekiwanych przez nich osób pojawiła się szybciej niż się spodziewał, ale krwiopijcy zdążyli wyjaśnić między sobą parę spraw.
        Widząc, że wszyscy są na miejscu, czuł się wielce zadowolony. Chociaż miał wrażenie, jakby Mikael chciał wywiercić swym spojrzeniem w nim dziurę. Domyślał się, co mogło być powodem, ale nie miał zamiaru tłumaczyć mu, że jest uczonym, a nie arystokratą. Ani nie zamierzał traktować Vinniego inaczej, nie wspominając już o swobodzie z tym związanej. Chociażby właśnie przy pisaniu listów. Miał nadzieję, że temat przepadnie w trakcie i ów osobnik o tym zapomnij. Tak.
        Zerknął na rzemieślniczkę i się uśmiechnął. Stanowczo wnosiła powiew świeżości do panującej w pokoju monotonii i szarości, jak i do samego dworu. Chociaż może to zmęczenie wampira arystokracją tak działało na jego opinie. Sam do końca nie był pewny.
        — Owszem, ale mów mi po prostu Creighton lub Creig, jak wygodniej. Nie jestem arystokratą, tylko tułam się po świecie z teleskopem na barku. Wolę więc luźniejszą formę rozmowy i tyczy się to wszystkich obecnych. Tak, ciebie również Mikaelu i przestań mnie tak mierzyć morderczym wzrokiem. To męczące, wiesz?
        Odchrząknął głośniej i zamknął tomisko, które czytał do tej pory. Opierając się o nie, zlustrował obecnych leniwie. Jeszcze się wahał przed następnym krokiem, ale nie był raczej odwrotu.
        — Zebrałem obecnych tutaj z prostego powodu, chcę wam przedstawić kogoś nietypowego. Mikaelowi i Vincentowi, bo nijako powinni o tym wiedzieć. Co do Ogany, po prostu chciała cię poznać, jak i ja również w bardziej przychylnych okolicznościach niż sztywne śniadanie arystokratów.
        Odczekał chwilę, aby mogli się pogodzić głównie z pierwszą częścią wcześniejszej kwestii, ale nie chciał zbytnio przedłużać atmosfery tajemniczości.
        — Lira, jakbyś przestała się ukrywać. Nie mamy całego dnia - mruknął pretensjonalnym głosem, ale nie zwrócił się do nikogo z trójki, tylko do bogini. Ciemna masa przypominająca trochę wyglądem mgłę przetoczyła się z ciemniejszej strony pokoju i zatrzymała się za biurku przy boku Creiga. Zazwyczaj ukrywała się w owej formie pod płaszczem, ale tym razem nie miał go na sobie.
        Gdy przybrała formę bardziej ludzką i małej dziewczynki, ciężko było rozróżnić ją od porcelanowej lalki. Miała zbyt idealną urodę. Blada, nieskazitelna cera, czarne, długie poza pas włosy, jak i nawet czarna sukienka, którą miała teraz na sobie.

        Lira wpatrywała się w trójkę osób przed biurkiem. Jedyny siedzący musiał być tym całym uczonym, kobieca (boska) intuicja jej to podpowiadała, po tak ogromnej ilości czasu spędzonej z Creigiem. Drugi mężczyzna musiał być tym całym zarządcą. Zatrzymała wzrok na dłużej dopiero na Oganie, aby po chwili zerknąć bokiem na Creiga, który tylko odchrząknął i unikał jej spojrzenia.
        — Widać, mężczyźni to tylko mężczyźni — skwitowała głośno, ale wampir bał się bronić swych motywów. W końcu po części miała rację, ale czuł, że lepiej ustąpić tym razem.
        Dziewczynka westchnęła i pokręciła głową - w końcu nie miało to dla niej większego znaczenia. Po czym cała powaga sytuacji prysnęła, gdy nagle pojawiła się przed rzemieślniczką, ściskając jej dłoń w swoich mniejszych.
        — Nie mogę uwierzyć, że pokusa robi takie świetne pieczywo! Uwielbiam je, dawno niczego tak dobrego nie jadłam, a ten wielkolud zawsze żałuje mi na odrobinę luksusu!
        — Żałuje?! Jestem wędrowcem, naukowcem, a nie zakichanym bogaczem. Pieniądze trzeba szanować — stanął sam w swojej obronie, czując się lekko pokrzywdzony taką opinią.
        — Jasne, jasne. Przypomnieć ci jak wyrażałeś się o owej drogiej rzemieślniczce w liście? Em, jak to było? Ogni…
        — Tak, tak! Masz rację. Żałowałem ci — szybko się poprawił, zanim zdążyła skończyć.
        — Dobrze, że się rozumiemy, Kiełku. — Uśmiechnęła się słodko, wiedząc, że ma wampira w garści i może robić to, co się jej żywnie podoba.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Także chętnie wykorzystałby okazję do krótkiej rozmowy. Oczywiście sądził, że owe okazje nadarzały się częściej niż wampir raczył przypuszczać, ale z jakiegoś powodu nawet kiedy nie był otoczony rodziną czy całym jednym Mikaelem, wampir nie nawykł pojawiać się, by ucinać z nim sobie pogawędki. Nie by Vincent akurat na to liczył - Creighton był raczej wycofanym typem i (o zgrozo!) w owym wycofaniu posuwał się często dalej niż on sam. O ile pamięć go nie zawodziła. z ich dwójki to on zawsze gadał więcej - jako dziecko wesoło paplając o wszystkim i wskazując na to łapką, jako nastolatek trochę narzekając i mówiąc coraz mniej zdawkowo o szkolnych zajęciach, a jako student i nauczyciel rozwodząc się z przyjemnością nad obecnie prowadzonymi badaniami, przejrzanymi księgami i powziętymi planami. Teraz zaś parę razy udało im się merytorycznie posprzeczać, nie dojść do porozumienia i tak oto wylądowali razem w jednym pokoju, chyba na nic specjalnego nie licząc. Vinc w sumie ani się nie dziwił, ani nie narzekał. Czego chcieć mógł od niego Creighton, kiedy skończyły im się płaszczyzny porozumienia? Nie byli ani spokrewnieni, ani nie zajmowali się tym samym. Przywiązanie jakim dhampir darzył olbrzyma nie miało też większego znaczenia. Ostatecznie mogło być jednostronne. Być może wampir miał zbyt samotniczą naturę by faktycznie myśleć o więcej niż jednej osobie, a relacje społecznie nie były mu do szczęścia potrzebne. To by miało sens. Poza tym nie można było się oszukiwać - przyjechał tutaj nie dla wygód, nie z ciekawości i nie dla ludzi czy niego. Przyjechał dla Nyii. Najpewniej tylko dla niej. Ale to nie szkodzi. I tak miło było mieć gościa. I czasem zamienić z nim parę słów.

        - Miło, że pytasz - odparł na pierwsze pytanie i choć chciał się przy tym ożywić i uśmiechnąć, był na tyle zmęczony, że wypadł jak zwykle ponuro. Nie wiedział jak sprawy na dworze. Chyba każdy oceniałby je w skali od ,,masakry” po ,,lekki zawód”, a wszystko przez jego sposób bycia i wpojone mu w dzieciństwie wartości niepokrywające się z obecnymi oczekiwaniami. Oczywiście było to wszystko do przewidzenia - dziedzic, nie mówiąc już o hrabim zawsze musiał być w centrum uwagi, tak samo jak ci co bardziej zdziwaczali krewni - plotki o nich zawsze kwitły na ustach towarzystwa, a Vinc zaliczał się teraz nie do jednej, a obu kategorii. Jego jedyny problem polegał na tym, że nie był do tego przyzwyczajony. Teraz naprawdę rozumiał jaką wartość niesie za sobą wychowanie w danym środowisku i przyzwyczajanie do presji społecznej. To trudno było nadrobić. No i nie bez powodu przez ostatnie sto dwadzieścia lat pojawiał się na rodzinnych spotkaniach wyłącznie okazjonalnie! Nawet go tu nie chcieli!
        - Chyba w porządku. Choć zależy czy pytasz o sprawy ekonomiczne, czy raczej osobiste relacje. Mogłeś zaobserwować te ostatnie dzisiaj na śniadaniu, powiedziałbym, że było całkiem miło. Co zaś do zarządzania i tym podobnych spraw to radzę sobie całkiem nieźle. Dużo do zapamiętania i zrozumienia, ale raczej nie przekracza to moich możliwości.
        Co do pokojówek zaś…
        - Skarżyły się… tobie? - Jakoś nie chciał wierzyć. Ale może i milej jeżeli z nim rozmawiały. Na pewno Creig nie chciałby, aby każdy się go bał ze względu na rasę i wygląd. - Cóż, nie można mieć takich zasobów pod ręką i ich nie wykorzystywać - stwierdził z nutą satysfakcji w głosie. - Mają odmienne cery i różne rodzaje skóry, włosów… nie chcę ich wystraszyć, więc póki co daję im tylko podstawowe… nazwijmy to kosmetyki. - Kąciki ust drgnęły mu lekko. - Muszę przyznać, że do posiadania służby chyba najszybciej się przyzwyczaję. - (Choć gdyby patrzeć na to jak faktycznie by ją wykorzystywał to zamiast przeszkolonych pracowników wolałby mieć grono niewolników z etykietkami na czole). - Ale nie powiem, przestrzeń prywatna dla nich chyba nie istnieje… to trochę męczące. Wiem skąd się to bierze, ale doprawdy, zamożni mogliby chociaż myć się sami. Co innego tracić czas na pastowanie butów czy noszenie wody, kiedy masz kogoś komu płacisz za podobne roboty, ale stopień w jakim niektórzy robią z siebie kaleki jest ponad moje pojmowanie. A jestem z tych, którzy nie umieją sobie kanapki zrobić, więc to już coś znaczy - jęknął, bez oporów przyznając się do tego, że nie jest najbardziej zaradną osobą, ale ostatecznie przetrwałby gdyby nie chciano ubierać go, czesać i przycinać pazurów. Nie był kotem kanapowym.
        - Och. - Ale jak kotek przekręcił głowę. - Dobrze w takim razie. Oczywiście i tak nie wypróbowywuję na nich niczego niepewnego, ale dobrze wiedzieć, że są zadowolone. - ,,Im bardziej mi zaufają tym lepiej”. - Ale faktycznie brakuje mi Mim… - urwał, by nie dopowiadać przy Creigu, że testuje na niej co ciekawsze pomysły, bo zdaje się wampir zbytnio tego nie pochwalał. A po co go drażnić… ostatecznie obiekt testowy i tak był teraz daleko, nie było się co o nią kłócić.
        - Z tego co mi wiadomo dojechała bezpiecznie i… zakładam, że wróciła do takiego życia, jakie wiedliśmy wcześniej. - Wzruszył bezradnie ramionami. Zazdrościł jej tej możliwości i tęsknił za swoim małym, z lekka zagraconym pokojem. Porysowanym biurkiem i burą, zmatowiałą szybą. Za odgłosami niosącymi się z dolnych pomieszczeń i zapachami dochodzącymi z kuchni. Za wołaniem ich gosposi i skrzypieniem tej upiornej korby od studni stojącej na dziedzińcu. Nienawidził wtedy tego niezapowiedzianego, rytmicznego jazgotu - budził go w najgorszy z możliwych sposobów, a popołudniami zawsze robiły mu się od niego kleksy. Ale teraz… teraz oddałby za niego wszystkie te poranne herbatki; stukanie porcelany, brzęk drogich sztućców (oczywiście, że srebrnych!) i bicie światłem po oczach. I zadowolony uśmiech Henry’ego, jeżeli miał być szczery.
        - Wszystkim się tam zajmie - skwitował, ale już postanowił sobie, że kiedy ta mała szczęściara wróci, każe jej chodzić na śniadania, nosić sukienki i w ogóle da jej prywatną damę do towarzystwa, która będzie ją budzić, zabierać prywatność i zamęczać błahymi pytaniami. Ha! Zemsta bywała słodka.
        Póki co jednak to gorycz była dhampirowi bardziej znana. Tak znana, że aż niezauważalna - on też czekał na Nyię. I też chciał ją zobaczyć. Ale doskonale wiedział, że ta kobieta w swoich podróżach jest nieprzewidywalna. Na tyle, że spokojnie o kilka miesięcy potrafiła spóźnić się na urodziny jedynego syna. Gdyby liczył tylko te, które obchodzili wspólnie, nie dobiłby jeszcze do sześćdziesiątki.
        - Żadne nowe wiadomości do mnie nie dotarły, ale przekazałem straży granicznej, by mnie zawiadomili jeżeli nocą wyłoni się z lasu moja żeńska wersja z gromadą bandytów u boku - oznajmił spokojnie, bo nadal spodziewał się, że Nyia jak będzie mieć czas po prostu się pojawi i kto wie czy nie ze swoją tymczasową ekipą najemników.
        Mikael i Paulia zatłuką go w końcu za takich gości.
        Zerknął na Creightona. Tak, na pewno wampirowi najbardziej zależało właśnie na tych informacjach… których Vinc tak czy inaczej nie miał. Nie dostał jeszcze od matki odpowiedzi zwrotnej i w zasadzie pewien był, że jej nie dostanie. Kupienie w nocy papeterii, zdobycie atramentu i złapanie furmanki pocztowej było nieco trudniejsze dla szwendających się po bagnach awanturników niż mieszczan, którzy zrobiliby to w dzień parę kroków od swojego domu.

        Akurat skończył mówić, a wyczuł aury pozostałej dwójki i zamilkł, czekając aż wejdą. Zaczął być coraz bardziej ciekawy. Co takiego ma Creig do powiedzenia Pokusie? I kogo im zechce przedstawić?
        Był też zainteresowany samymi reakcjami piekarki oraz jej usposobieniem, choć starał się tego nie okazywać. Przyda się jednak wiedzieć jak reaguje w tak nietypowych sytuacjach i do czego jest zdolna. Wydawała się być dosyć opanowana i raczej niegroźna… ale kto wie. Póki co radziła sobie nieźle. To nawet było ciekawe widzieć tak stonowaną w reakcjach kobietę u boku Mikaela, który surowością swojego oblicza potrafił zabijać. A teraz był faktycznie poirytowany. Nadal. A może nawet bardziej.
        A Creig niemal szturchał go swoimi uwagami. Sprytnie.

        - Dobrze. Możemy darować sobie formalności - Mikael odparł spokojnie i skinął głową. - I w takim razie pozwolę sobie też patrzeć na ciebie Creightonie jak mi się podoba. Żyję z tym męczącym spojrzeniem już ileś dekad, nie chce mi się go zmieniać na tę jedną rozmowę. Wybacz. - Rozłożył ręce i krzywo się uśmiechnął porzucając etykietę jak go poproszono. Niestety pokusa także tu była, ale już trudno. Nie będzie przez wzgląd na nią darował sobie złośliwości.
        Poza tym uspokoił się trochę. Jednak odgryzanie się dobrze mu robiło. Mógł zdystansować się nieco do sprawy, która i tak zbytnio go nie dotyczyła i odetchnąć, a nie dusić w sobie chęć do nabijania na rapier coraz to kolejnych osób. Nie, tak było zdecydowanie lepiej.
        Przez chwilę.

        Po następnej wypowiedzi brwi obu dhampirów drgnęły. Ani jednemu ani drugiemu nie spodobały się użyte pod koniec słowa. Mikaelowi - bo oczywiście, że pokusa miała już swego wielbiciela, a jego drażniło to dla zasady. Vinca - bo nie dość, że potwierdzały wcześniej wypowiedziane racje Mikaela to jeszcze celowały w jego ludzką rodzinę. Znowu.
        - Creig… jeśli mogę cię prosić - mruknął niemalże błagalnie. - Nie przeszkadza mi, że chcesz rozmawiać z...
        - Panią Fjallid - podpowiedział zarządca.
        - Panią Fjallid na osobności i tak dalej, ale - ,,zejdź z mojej rodziny jeśli możesz." - Nie mów o ,,sztywnych śniadaniach arystokratów”. To…
        - Deprecjonuje wykształconych, dobrze wychowanych ludzi dla których pani Fjallid pracuje. - Mikael uśmiechnął się krótko. - Pomijając wszelkie formalności tak jak sobie życzyłeś, jest to zwyczajnie mało uprzejme. Nawet dla wędrowca z teleskopem. Przy tych, którzy chcą, możesz sobie wyklinać rodzinę Vinca, oczywiście, ale przy nas - nie rób tego. - Poradził dobrotliwie, a Vinny popatrzył zakłopotany gdzieś w bok. W zasadzie był wdzięczny za te słowa, chociaż nie chciał kolejnych przepychanek. Był już zbyt zmęczony.

        Potem jednak zdecydowanie się ożywił. Pojawienie się ,,znikąd” czarnego dymu, a w końcu istoty o zamaskowanej aurze było czymś co naukowcy lubią… całkiem. Specyficzna uroda i fizyczny wiek czegoś co Creig nazwał Lirą było innymi właściwościami, które Vinc chętnie by przeanalizował. Póki co zaczął jednak od ogółów - skąd się wzięło? Czym jest? Jakie ma zdolności? Co łączy ją z Creigiem? Czy była tutaj cały czas?
        Przyglądał się jej wnikliwie, kiedy przez umysł Mikaela przetaczały się podobne pytania, a on sam cofnął się o krok i gotów był w razie czego rzucić zaklęcie urywające wampirowi głowę.
        CO DO CHOLERY!?…

        Stał w półbojowej pozycji oczekując na rozkaz lub zwyczajny powód, by zaatakować kogoś z obecnych. Wodził wzrokiem za małą postacią, kontrolnie zerkając na wampira. Nie podobało mu się, że nie wyczuł obecności dziewczyny od razu. Ani on, ani Roze… ani Vinc. Nikt z nich. Coś tu bardzo śmierdziało.
        Ale Vincent nie zwracał na to uwagi. Z zafascynowaniem patrzył na ruchy dziewczynki i kto wie do jakich kategorii ją właśnie przypisywał. Nie wyglądało na to, by chciał się jej pozbyć. By bał się lub nie wiedział co robić. Nie, ten cholernik i jego spaczenia zawsze były gotowe do akcji, gdy dziwadło pojawiało się na horyzoncie.
        - Kim ona jest? - spytał tykając ją pazurem w głowę i sprawdzając jak bardzo jest materialna. Przykucnął obok i nawet nie silił się na dobre wychowanie. Obiekt badawczy zasługiwał na jego uwagę do tego stopnia, że nie było już miejsca na wyszukane grzeczności. - I co tutaj z nią robisz?

        - To całkiem dobre pytanie! - Podchwycił Mikael, odzyskując zdolność ruchu i mowy. To co czarnowłosa wytknęła wampirowi nieco go rozluźniło, choć nie ufał żadnemu z nich choćby odrobinę. Przysunął się bliżej Vincenta i pokusy, mimowolnie traktując ich jako jedną (swoją) frakcję, podczas, gdy wampir i mała czarna byli na celowniku.
        Sobie Vincent ładnego kolegę wybrał! A ten… koleżankę…
        - Dlaczego czarny dymek zmieniający się w pieczywolubną nieletnią czai się w twoim pokoju? - zapytał podsumowując absurd tej sytuacji i wyciągnął rapier, by móc nim wskazywać obiekty uwag. - Miło, że ją teraz nam przedstawiasz. Jest trująca? Ma magię która nas wybije? O mała pani, powiedz; czemu mieszkasz w cudzym pałacu wraz ze zdziwaczałym wampirem i ukrywasz się po kątach? - Uśmiechnął się jadowicie, choć z odrobiną zainteresowania. Walki węży zawsze go ożywiały.
        - W zasadzie… Jak długo tu jest? - Tym razem to Vinc włączył się do rozmowy. Nieco niepokoiło go, że tak nietypowe stworzenie mieszkało wraz z jego rodziną bez jego wiedzy. Liczył jedynie na to, że nie jest groźna, a Creighton wiedział co robi przyprowadzając ją tutaj.
        Jeżeli nie, cóż…
        I taką sytuację można wykorzystać.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Fjallid uśmiechnęła się i kiwnęła Creigowi głową na znak, że przyjęła jego propozycję do wiadomości.
        - Miło mi, jestem Ogana – dodała, by on również się nie krępował, aby mówić jej po imieniu. Nie pozwoliła mu na używanie żadnego zdrobnienia, bo i żadnego nie miała: nawet Willem nie mówił do niej zdrobniale, a jak już to jakimiś bardzo poufałymi ksywkami, których nie wypadało proponować nawet przyjacielowi, a co dopiero nowemu znajomemu. Który, no proszę, nie był arystokratą? A tak skrycie liczyła, że ma do czynienia z kimś lepiej urodzonym. Cóż, najwyraźniej niektórzy po prostu rodzą się z predyspozycjami do posiadania dużej klasy: jak właśnie Creighton, jak Mikael, który potrafił się zachowywać wręcz jak prawdziwy książę, choć przecież był służącym.
        Jednak chyba tylko ona z zaproszonych była tak w miarę pozytywnie nastawiona do tego spotkania - hrabia wyglądał na skrępowanego, a Mikael jakby go coś ugryzło. Nawet trochę pyskował Creightonowi. Ciekawe czemu był dla niego taki ostry? Ogana nie wiedziała jeszcze, że ten śliczny zarządca jest takim bucem przez większość czasu - jeszcze trochę się łudziła, że to tylko profesjonalizm, a prywatnie być może jest inny. Słodka naiwności, piekło powinno ją tego dawno oduczyć. Ale i tak robiła dobrą minę do złej gry, uśmiechając się miło i kręcąc kosmyk włosów na palcu. Zerknęła przez moment na hrabiego, jakby samym spojrzeniem chciała go zapytać “czy oni tak zawsze?”, ale że przejście na bliższy stopień znajomości zaproponował tylko białowłosy olbrzym, nie mogła zapytać na głos. Szkoda. Teraz oby się nie zapomniała.

        Pojawienie się czarnego dymu, który przemienił się po chwili w dziewczynkę, sprawił, że piekarka zamarła, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w to dziwne zjawisko, lecz gdy tylko dostrzegł postać dziecka, zaraz odetchnęła i uśmiechnęła się. Nie by takie wejście nawet najbardziej upiornej dziewczynki było normalne, no ale przynajmniej miała do czynienia z czymś fizycznym. I czymś, co wyglądało całkiem sympatycznie. No i tymi komentarzami pod kątem swojego opiekuna (bo Creig chyba nie był jej ojcem?) zaskarbiła sobie sympatię pokusy - miała cięty język, nie ma co. I… trochę jakby zbyt dojrzały jak na to na ile lat wyglądała? No cóż, zważywszy jakie miała wejście, ludzkim dzieckiem na pewno nie była, więc mogła mieć tak naprawdę kilka setek na karku i tylko aparycję nieprzystającą do metryki. Lecz żeby nie zdradzać się ze swoimi myślami i by nie przysparzać Creightonowi wstydu tym, że zrozumiała kontekst, Ogana na moment skupiła się na jakimś pyłku na swojej spódnicy. Dokładnie ten moment nieuwagi wykorzystała Lira, by się do niej zbliżyć.
        - Och, miło mi! - zapewniła odruchowo piekielna, nie wyrywając ręki z jej uścisku, a wręcz pochylając się trochę, by było im wygodniej. Momentalnie wyłapała, że dziewczynka tak bez żadnego skrępowania ujawniła jej rasę. Nie by była to jakaś wielka tajemnica, bo Fjallid nigdy nie próbowała skrzętnie ukrywać swojej tożsamości, ale do tej pory nie trafiał raczej na osoby, które potrafiłyby odczytywać aury albo na podstawie innych subtelnych sygnałów odgadnąć jej piekielne pochodzenie. Niedobrze.
        - Och, bardzo mi miło, że moje wypieki zyskały miano luksusowych – podłapała z radosnym śmiechem, dobrze udając, że w ogólnie nie zwróciła uwagi na to pierwsze zdanie o swojej rasie. Miała jednak dobry pretekst, by kontrolnie zerknąć na zgromadzonych wokół mężczyzn i poznać ich reakcje: w końcu Creigowi zostało właśnie wypomniane skąpstwo. Zerknęła więc na niego, a gdy wracała wzrokiem na dziwną dziewczynkę przed sobą, omiotła wzrokiem również pozostałą dwójkę. Najwyraźniej jednak to ta mała skradła całą ich uwagę – to dobrze. Ogana nie łudziła się, że jej sekret był bezpieczny i wiedziała, że musi działać, ale na razie po prostu udawała, że tego nie było.
        Gdy trójka mężczyzn skupiła się na dziewczynce, ona rozważała jakie ma opcje. Nie wiedziała tak naprawdę co będzie dla niej najlepsze - udawanie, że tego nie było czy ucieczka. Oczywiście nie teraz, zaraz, ale... Pomyślała, że chyba jednak najlepiej będzie zwiać. Zejść im z oczu przynajmniej na jakiś czas. Może jeśli nie będą jej widzieć uznają, że to było jakieś nieporozumienie. W końcu wszyscy wiedzieli, że mieszkała w tym miasteczku od dawna, że była mężatką i że wcale nie zabiła męża własnymi rękami tylko to przeklęci poszukiwacze przygód go zamordowali. Była dobrą kobietą, szanowaną obywatelką. Na pewno uznają to zdanie o pokusie za niefortunny komplement albo przejęzyczenie. A mogła przerwać pracę w dworku niemal od razu - wymówić się, że nie umie pogodzić pracy w piekarni z pracą tutaj i koniec, wraca do siebie. A chleby i bułki będzie przesyłać z samego rana, to będzie jej priorytetowe zamówienie. Byle nie być za blisko centrum tego zamieszania, bo z tego będą tylko kłopoty. Tak, to brzmiało jak plan.
        - Panowie, dajcie spokój dziecku - wtrąciła się w rozmowę. - Zadaliście już tyle pytań, Lira jest na pewno zmęczona.
        I to właśnie zmęczenie i nerwy tajemniczej dziewczynki posłużyły Oganie za pretekst, by to spotkanie zakończyć. Wszyscy musieli przemyśleć to co przed chwilą zaszło: otrzymali sporo informacji, nawet jeśli drugie tyle pozostało nieodkryte. Jednak jej to wystarczyło. Gdy tylko mogła, pożegnała się z zebranymi i wyjaśniła, że niestety musi już wracać do swojej piekarni, bo zostawiła tam tylko swojego ucznia na posterunku, a wiadomo - gdy dzieciak się dopiero uczył, trzeba było go nadzorować.
        - Do widzenia - rzuciła, dygając w progu. - Bardzo miło było mi was poznać. Zwłaszcza ciebie, Liro - zwróciła się na koniec do dziewczynki i uśmiechając się przez ramię wyszła z pokoju. I gdy tak szła korytarzem posiadłości wydawało jej się, że zaraz za nią wyszedł również hrabia i Mikael, ale wolała tego nie sprawdzać i się nie narażać. I tak chyba na zbyt wiele sobie tego dnia pozwoliła.

Ciąg dalszy: Ogana i Vinc
Zablokowany

Wróć do „Pałac Hrabiego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości